Roberts Nora Macgregorowie 10 Bracia z klanu MacGregor 03 Jan

background image

NORA ROBERTS

BRACIA Z KLANU MACGREGOR

TOM TRZECI

JAN

Z PAMI

Ę

TNIKÓW DANIELA DUNCANA MACGREGORA.

W

ż

yciu ka

ż

dego m

ęż

czyzny zdarzaj

ą

si

ę

chwile, które na zawsze zostaj

ą

w pami

ę

ci. Najpierw

pierwsza miło

ść

, a potem dzie

ń

, w którym spotyka kobiet

ę

swojego

ż

ycia. Krzyk dziecka, gdy zaraz po

urodzeniu trzyma je w swoich ramionach. I wszystkie miesi

ą

ce i lata, w ci

ą

gu których patrzył, jak to

dziecko dorasta, staje si

ę

coraz bardziej samodzielne, a w ko

ń

cu opuszcza dom i zaczyna i

ść

przez

ś

wiat własn

ą

drog

ą

.

W moim długim

ż

yciu nie brakowało takich radosnych chwil, które teraz nosz

ę

w pami

ę

ci jak najcen-

niejszy skarb. Ostatnio miałem szcz

ęś

cie doł

ą

czy

ć

do tej kolekcji jeszcze jedno radosne wydarzenie. U

schyłku lata odbył si

ę

w naszej rodzinie kolejny

ś

lub. Tym razem uroczysto

ść

miała miejsce w naszym

domu w Hyannis Port. Serce mi rosło, gdy patrzyłem, jak dziewczyna, któr

ą

pokochałem niczym własn

ą

wnuczk

ę

, ł

ą

czy si

ę

na zawsze z moim wnukiem Duncanem. Wszyscy zgromadzili

ś

my si

ę

w ogrodzie w

pi

ę

kny, słoneczny dzie

ń

, by wysłucha

ć

słów przysi

ę

gi o wiecznej i wiernej miło

ś

ci. A kiedy młodzi

wymienili pierwszy mał

ż

e

ń

ski pocałunek, wzruszyłem si

ę

tak bardzo, jakbym to ja sam stał na miejscu

Duncana. Jego

ś

wie

ż

o po

ś

lubiona

ż

ona podeszła potem do mnie i szepn

ę

ła mi do ucha: „Dzi

ę

kuj

ą

,

panie MacGregor. Dzi

ę

kuj

ą

,

ż

e wybrał pan dla mnie takiego m

ęż

a ". Zawsze mówiłem,

ś

e ta

dziewczyna to szczere złoto. Nie chodzi o to,

ż

e jestem łasy na podzi

ę

kowania, ale zawsze to miło,

kiedy kto

ś

doceni wysiłki i starania. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czeka

ć

, a

ż

młodzi

wezm

ą

si

ę

do dzieła i sprezentuj

ą

nam nast

ę

pnego MacGregora albo MacGregorówn

ę

. Oczywi

ś

cie nie

pali si

ę

i mo

ż

emy troch

ę

z tym poczeka

ć

, ale moja Anna jak zwykle bardzo si

ę

niecierpliwi. Mówi

ę

jej,

ż

eby si

ę

nie denerwowała. W ko

ń

cu wszystko jest na jak najlepszej drodze.

Obserwuj

ą

wła

ś

nie z okna mojego pokoju, jak ró

ż

any ogród Anny szykuje si

ę

na spotkanie jesieni.

Ostatnie kwiaty wyci

ą

gaj

ą

główki ku sło

ń

cu, które Z ka

ż

dym dniem grzeje coraz słabiej. Ech,

ż

ycie!

Człowiek chciałby zatrzyma

ć

czas, powiedzie

ć

: „Chwilo, trwaj!", ale nic z tego. Czas nie słucha

ż

adnych

błaga

ń

i gna przed siebie, z ka

ż

dym dniem coraz szybciej. Dlatego nie wolno traci

ć

ani jednej chwili, bo

ka

ż

da si

ę

uczy. Ja w ka

ż

dym razie nie zamierzam marnowa

ć

ani jednego dnia. Nuda mi nie grozi, bo

wci

ąż

mam wnuki, którymi nale

ż

y odpowiednio pokierowa

ć

. Niestety, swoje plany musz

ę

trzyma

ć

w

sekrecie, bo Annie bardzo si

ę

nie podobaj

ą

.

Zaledwie przed paroma dniami wspomniałem jej mimochodem,

ż

e nasz wnuk Jan wkroczył ju

ż

w

wiek, kiedy to m

ęż

czyzna powinien pomy

ś

le

ć

o przyszło

ś

ci. Anna była widocznie w nastroju do kaza

ń

,

bo natychmiast zacz

ę

ła mnie strofowa

ć

,

ż

e niby si

ę

wtr

ą

cam,

ż

e chc

ę

wszystkim układa

ć

ż

ycie i tak

dalej. Gadała z dobr

ą

godzin

ą

, aleja pu

ś

ciłem wszystko mimo uszu, bo i tak wiem swoje. Nie pozwol

ę

,

ż

eby mi si

ę

chłopak zmarnował i jeszcze, nie daj Bo

ż

e, zwi

ą

zał z jak

ąś

nieodpowiedni

ą

kobiet

ą

.

Nasz Jan to zdolna bestia, ma mózg jak komputer. Pami

ę

tam go raczkuj

ą

cego po podłodze w

background image

salonie, zupełnie jakby to było wczoraj, a tymczasem min

ę

ło ju

ż

kilka ładnych lat, odk

ą

d sko

ń

czył prawo

i zacz

ą

ł praktyk

ę

. Poniewa

ż

od dziecka miał niezłe oko, wybrałem dla niego prawdziw

ą

ś

licznotk

ę

. Nie

ma w

ą

tpliwo

ś

ci,

ś

e bez trudu podbije jego czułe serce. Poza tym chłopakowi naprawd

ę

potrzeba

rodziny. Kupił sobie ostatnio dom, wi

ę

c nie powinien mieszka

ć

w nim sam jak palec. Rozumiem,

ż

e

najpierw musi nacieszy

ć

si

ę

jego urz

ą

dzaniem. Ale dom bez rodziny to tylko cztery

ś

ciany i nic wi

ę

cej.

Dlatego postanowiłem pomóc mojemu wnukowi w dokonaniu

ż

yciowego wyboru. 1 do diabła Z

wszystkimi, którzy b

ę

d

ą

narzeka

ć

,

ż

e znów si

ę

wtr

ą

cam!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Bywały dni, kiedy doba była zdecydowanie za krótka. Jan nienawidził

ż

ycia w po

ś

piechu, ale od

jakiego

ś

czasu miał wra

ż

enie,

ż

e siedzi na zwariowanej karuzeli, której nie mo

ż

na zatrzyma

ć

.

Przedzieraj

ą

c si

ę

przez zakorkowane ulice Bostonu, zastanawiał si

ę

, jak długo jeszcze wytrzyma

ż

ycie

w takim młynie. Uwi

ę

ziony w potoku leniwie sun

ą

cych samochodów, marzył o tym,

ż

eby jak najszybciej

znale

źć

si

ę

w domu. W nowym domu, który kupił zaledwie przed dwoma miesi

ą

cami i którym nie zd

ąż

si

ę

jeszcze nacieszy

ć

.

Dom był stary i elegancki. Znajdował si

ę

w dobrej, spokojnej dzielnicy, stał przy alei wysadzanej

wiekowymi klonami, które skutecznie chroniły przed koszmarem letnich upałów. To zaciszne miejsce
natychmiast przypadło Janowi do gustu. Ilekro

ć

przekr

ę

cał klucz w zamku i wchodził do pogr

ąż

onego w

ciszy wn

ę

trza, radował si

ę

w duchu,

ż

e ma ju

ż

za sob

ą

studenckie lata sp

ę

dzone w hała

ś

liwym

akademiku. Co nie znaczyło,

ż

e był odludkiem. W ko

ń

cu pochodził z licznej rodziny, od dziecka wi

ę

c

przebywał w gromadzie. Jednak takie stadne

ż

ycie zmuszało do wielu kompromisów, on za

ś

pragn

ą

ł za

wszelk

ą

cen

ę

si

ę

usamodzielni

ć

. Chciał mie

ć

własny dom, pełen przedmiotów, które lubił i które

kojarzyły si

ę

z tradycj

ą

i pewn

ą

klas

ą

. Wyniósł to prawdopodobnie z rodzinnego domu. Zarówno jego

rodzice, jak i dziadkowie cenili takie wła

ś

nie warto

ś

ci, nic wi

ę

c dziwnego,

ż

e je przej

ą

ł.

Wła

ś

nie dlatego, po sko

ń

czeniu studiów, zdecydował si

ę

przyst

ą

pi

ć

do rodzinnej firmy prawniczej,

gdzie pracował razem z rodzicami i siostr

ą

. Nie miał

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e powinien podtrzymywa

ć

t

ę

tradycj

ę

i wspólnie z innymi budowa

ć

presti

ż

znanej w całym Bostonie kancelarii prawniczej

MacGregorów. Miał zamiar zdoby

ć

w niej do

ś

wiadczenie, by potem, je

ś

li nadarzy si

ę

okazja, pój

ść

w

ś

lady ojca i wuja, czyli spróbowa

ć

szcz

ęś

cia w Waszyngtonie. Prasa od czasu do czasu pisała,

ż

e klan

widział go w przyszło

ś

ci jako polityka, co zreszt

ą

nikogo nie dziwiło. W ko

ń

cu miał po kim przejmowa

ć

sched

ę

. Jego ojciec przez długie lata piastował stanowisko prokuratora generalnego, a wuj dwukrotnie

był prezydentem. Poza tym Jan miał wygl

ą

d rasowego polityka, co było jego niezaprzeczalnym atutem.

Jasne włosy, niebieskie oczy, bardzo regularne, a jednocze

ś

nie m

ę

skie rysy sprawiały,

ż

e kobiety na

jego widok wzdychały rozmarzone, a m

ęż

czy

ź

nie byli gotowi obdarzy

ć

go zaufaniem.

Uroda miała równie

ż

i złe strony - Jan poczuł kilka razy na własnej skórze, jak kłopotliwe bywa

nadmierne zainteresowanie jego osob

ą

. Kiedy

ś

jeden z brukowców zamie

ś

cił fotografi

ę

, na której wida

ć

go było w samych k

ą

pielówkach, poniewa

ż

zrobiono j

ą

w czasie regat jachtowych. Podpis pod zdj

ę

ciem

informował,

ż

e przedstawia ono „najwi

ę

kszego przystojniaka Harvardu" w całej okazało

ś

ci. Ten

przydomek przylgn

ą

ł do niego na długie lata. Jan zło

ś

cił si

ę

, cho

ć

rodzina była raczej rozbawiona. Z

czasem zacz

ą

ł traktowa

ć

to z humorem, a wszystkim, którzy widzieli w nim wył

ą

cznie playboya,

udowodnił, ile jest wart, ko

ń

cz

ą

c studia z wyró

ż

nieniem. Był jednym z pi

ę

ciu najlepszych studentów na

roku, a egzamin adwokacki zdał bez trudu za pierwszym podej

ś

ciem. Tak mu nakazywała ambicja.

Poprzeczk

ę

zawsze Jan ustawiał wysoko i je

ś

li wyznaczył sobie jaki

ś

cel, wcze

ś

niej czy pó

ź

niej

musiał go zrealizowa

ć

. Dlatego dra

ż

niło go,

ż

e w rodzinnej firmie wci

ąż

jeszcze nie jest traktowany jak

równorz

ę

dny partner. B

ę

d

ą

c najmłodszym w rodzinie, wszedł do kancelarii jako ostatni, wi

ę

c

traktowano go czasem jak chłopca na posyłki. Wiedział wszak

ż

e,

ż

e taka jest kolej rzeczy i

ż

e ka

ż

dy,

zanim powierzy mu si

ę

co

ś

powa

ż

niejszego, musi troch

ę

poterminowa

ć

. Na szcz

ęś

cie zaj

ą

ł si

ę

w ko

ń

cu

spraw

ą

, która była du

ż

o trudniejsza ni

ż

dotychczasowe, mógł wi

ę

c poczu

ć

si

ę

wreszcie

dowarto

ś

ciowany.

Z trudem znalazł miejsce na zatłoczonym parkingu, z dala od ulicy, gdzie mie

ś

ciła si

ę

siedziba jego

klienta. Pomy

ś

lał,

ż

e ch

ę

tnie si

ę

przejdzie i obejrzy przy okazji wystawy antykwariatów. Pogoda

nastrajała zreszt

ą

do spaceru. Zawsze uwa

ż

ał,

ż

e wczesna jesie

ń

w Nowej Anglii to najpi

ę

kniejsza pora

roku. Powietrze stawało si

ę

wtedy łagodne, lekko zamglone, a promienie słoneczne nadawały mu

nierealny charakter. Listowie wielkich drzew zaczynało ju

ż

zmienia

ć

barw

ę

, by za kilka tygodni

eksplodowa

ć

prawdziw

ą

feeri

ą

kolorów.

Szedł wolno, z przyjemno

ś

ci

ą

wystawiaj

ą

c twarz na łagodne podmuchy wiatru, który rozwiewał mu

włosy i targał poły płaszcza. Wieczorne niebo co chwila zmieniało barw

ę

. Człowiek miał ochot

ę

usi

ąść

gdzie

ś

w spokoju i nacieszy

ć

oczy tym niepowtarzalnym widokiem. Jan obiecał sobie,

ż

e jak tylko

znajdzie si

ę

w domu, to usi

ą

dzie z kieliszkiem dobrego wina na werandzie. Tymczasem przyspieszył

kroku. Zapomniał o antykwariatach i po kilku minutach stan

ą

ł przed dostojnym budynkiem z czerwonej

cegły, w którym mie

ś

ciła si

ę

siedziba jego nowego klienta.

Ksi

ę

garnia Brightstone'ów stanowiła prawdziw

ą

instytucj

ę

. Był to najbardziej znany w Bostonie sklep

z ksi

ąż

kami. Je

ś

li jaka

ś

pozycja nie znalazła si

ę

na jego półkach, to znaczyło to,

ż

e nie została jeszcze

napisana. Patrz

ą

c na olbrzymie witryny, Jan uzmysłowił sobie,

ż

e dawno tu nie zagl

ą

dał. Jako dziecko

cz

ę

sto przychodził do ksi

ę

garni z matk

ą

i zawzi

ę

cie buszował mi

ę

dzy kolorowymi półkami działu dla

najmłodszych. Zawsze udawało mu si

ę

znale

źć

jak

ąś

fascynuj

ą

ca ksi

ąż

k

ę

, pełn

ą

wspaniałych ilustracji,

któr

ą

miłe ekspedientki pakowały z u

ś

miechem w barwny firmowy papier. Przez cał

ą

drog

ę

do domu

niecierpliwie zerkał potem na pakunek, nie mog

ą

c si

ę

doczeka

ć

chwili, kiedy wreszcie usi

ą

dzie nad

ksi

ąż

k

ą

i zapomni o bo

ż

ym

ś

wiecie. Pó

ź

niej, kiedy zacz

ą

ł chodzi

ć

do szkoły, nie miał ju

ż

czasu na

beztroskie buszowanie po

ś

ród półek z ksi

ąż

kami. A teraz, poruszony wspomnieniami z dzieci

ń

stwa,

background image

wpadł na pomysł, by jeden z pokoi w nowym domu przeznaczy

ć

na bibliotek

ę

.

Wszedł do

ś

rodka i rozejrzał si

ę

po znajomym wn

ę

trzu. Z przyjemno

ś

ci

ą

wdychał zapach ksi

ąż

ek,

pomieszany z miodow

ą

woni

ą

ś

rodka do piel

ę

gnacji drewnianych podłóg i regałów. Spojrzał w gór

ę

, na

wysokie sufity, i przypomniał sobie,

ż

e na pi

ę

trze znajduje si

ę

dział historyczny, biograficzny i literatury

ameryka

ń

skiej. A na samej górze przechowywano ksi

ąż

ki najcenniejsze, prawdziwe białe kruki, o jakich

marzy ka

ż

dy bibliofil.

Mi

ę

dzy półkami i stołami zarzuconymi kolorowymi wydawnictwami kr

ąż

yło wielu klientów - znak,

ż

e

interes idzie dobrze. Troch

ę

go to zaskoczyło, bo przeczytał jaki

ś

czas temu w gazetach,

ż

e szacowna

bosto

ń

ska ksi

ę

garnia prze

ż

ywa powa

ż

ne kłopoty z powodu konkurencji, jak

ą

stanowiły poło

ż

one na

obrze

ż

ach miasta hipermarkety.

Dopiero po chwili zorientował si

ę

,

ż

e w ksi

ę

garni wprowadzono pewne zmiany. Na parterze

urz

ą

dzono przytulne k

ą

ciki, w których mo

ż

na było usi

ąść

i spokojnie przejrze

ć

wybrane ksi

ąż

ki.

Wygodne fotele, proste stoły z litego drewna, mała kawiarenka, nastrojowa muzyka - wszystko to
słu

ż

yło bez w

ą

tpienia wygodzie klientów i przyci

ą

gało ich do sklepu.

Kr

ąż

ył kilka minut mi

ę

dzy regałami, z uznaniem przygl

ą

daj

ą

c si

ę

tym udogodnieniom. Nie mógł

odmówi

ć

sobie przyjemno

ś

ci i zajrzał do dzieci

ę

cego k

ą

cika, gdzie, ku swemu zadowoleniu, zastał

wszystko po staremu, nie licz

ą

c kosza pełnego kolorowych zabawek i plakatów przedstawiaj

ą

cych

sceny z popularnych bajek. W rogu, obok schodów, dostrzegł mały sklepik oferuj

ą

cy miło

ś

nikom

ksi

ąż

ek najró

ż

niejsze gad

ż

ety. Rzucił na nie okiem i ju

ż

miał ruszy

ć

w stron

ę

biura, gdy poczuł zapach

ś

wie

ż

o parzonej kawy. Cho

ć

pokusa, by usi

ąść

w k

ą

cie z fili

ż

ank

ą

i ksi

ąż

k

ą

w r

ę

ku, była wielka,

opanował si

ę

i wszedł zdecydowanym krokiem do sekretariatu biura.

- Dzie

ń

dobry. Nazywam si

ę

Jan MacGregor. Jestem umówiony z pani

ą

Naomi Brightstone - wyja

ś

nił

u

ś

miechni

ę

tej sekretarce.

- Witam pana. Pani Brightstone jest w swoim gabinecie na drugim pi

ę

trze.

ś

yczy pan sobie,

ż

eby po

ni

ą

posła

ć

?

- Nie, dzi

ę

kuj

ę

. Sam do niej pójd

ę

.

- Prosz

ę

bardzo. Poinformuj

ę

j

ą

o pa

ń

skiej wizycie - si

ę

gn

ę

ła po słuchawk

ę

.

Jan przypomniał sobie,

ż

e ksi

ę

garnia zawsze była znana z doskonałego personelu, co nawet teraz

wyró

ż

niało j

ą

spo

ś

ród innych sklepów, poniewa

ż

uprzejma i profesjonalna obsługa wci

ąż

nale

ż

ała do

rzadko

ś

ci.

Id

ą

c po szerokich, drewnianych schodach, znów wrócił pami

ę

ci

ą

do dni, kiedy to odwiedzał

ksi

ę

garni

ę

wraz z matk

ą

. Ujrzał j

ą

w wyobra

ź

ni - wychylała si

ę

za balustrad

ę

i prosiła,

ż

eby zaczekał, a

ż

sko

ń

czy zakupy, a potem pójd

ą

razem na lody do cukierni po drugiej stronie ulicy. Był zdumiony,

ż

e

pami

ęć

przechowuje takie obrazy. Musiał jednak oderwa

ć

si

ę

od wspomnie

ń

, gdy

ż

jego uwag

ę

zwróciły

zmiany, które zaszły na pi

ę

trze. Znikn

ę

ły ciemne regały i przy

ć

mione

ś

wiatło, które zapami

ę

tał, a w ich

miejsce pojawiły si

ę

l

ż

ejsze meble w zdecydowanie ja

ś

niejszym tonie. Po

ś

rodku sali ustawiono długi

stół, co nadało pomieszczeniu nieco biblioteczny charakter. Siedziała przy nim para nastolatków,
bardziej zaj

ę

ta flirtowaniem ni

ż

przegl

ą

daniem ksi

ąż

ek.

Teraz przypomniał sobie sympatie z lat szkolnych i studenckich. Te zaciszne i ciemne k

ą

ty czytelni

były

ś

wiadkiem niejednej sceny miłosnej. Có

ż

, pozostały po nich tylko romantyczne wspomnienia.

Odk

ą

d zacz

ą

ł pracowa

ć

w kancelarii, zabrakło czasu na cokolwiek poza prac

ą

. Nie pami

ę

tał nawet,

kiedy ostatnio był na randce, nie mówi

ą

c ju

ż

o tym,

ż

e ju

ż

od dawna nikogo nie poznał. Pomy

ś

lał,

ż

e

nale

ż

ałoby to zmieni

ć

. Nie zamierzał by

ć

przez całe

ż

ycie pracoholikiem, zaczynał te

ż

odczuwa

ć

brak

damskiego towarzystwa.

- Pan MacGregor? - wyrwał go z zamy

ś

lenia miły głos. Odwrócił si

ę

i przez chwil

ę

patrzył na młod

ą

kobiet

ę

, która szła w jego stron

ę

. Prezentowała si

ę

niezwykle elegancko w doskonale skrojonym

czerwonym kostiumie, do którego wło

ż

yła pantofle na niskich obcasach. Czarne, l

ś

ni

ą

ce włosy zaplotła

w warkocz. Była ładna, jednak jej spokojna, delikatna uroda nie od razu rzucała si

ę

w oczy. Co

ś

dla

prawdziwego konesera, pomy

ś

lał,

ś

ciskaj

ą

c szczupł

ą

dło

ń

, któr

ą

wyci

ą

gn

ę

ła na powitanie.

- Pani Brightstone? - upewnił si

ę

. Skin

ę

ła z u

ś

miechem głow

ą

.

- Tak. Miło mi pana pozna

ć

. Przepraszam,

ż

e nie czekałam na pana na dole.

- Nic nie szkodzi. Zreszt

ą

to ja si

ę

spó

ź

niłem, wi

ę

c nie ma o czym mówi

ć

.

- Zapraszam do mojego gabinetu. Napije si

ę

pan czego

ś

? Kawy, herbaty, cappuccino?

- Czy cappuccino smakuje tak samo jak pachnie?
- Powiedziałabym,

ż

e lepiej, zwłaszcza je

ś

li skusi si

ę

pan na orzechowe ciasteczko. - Jej szare oczy

ponownie rozja

ś

nił ciepły u

ś

miech.

- W takim razie nie mam wyboru.
- Nie po

ż

ałuje pan. - Spojrzała na niego przez rami

ę

i poprosiła,

ż

eby poszedł za ni

ą

do biura. Po

drodze wysłała jedn

ą

z pracownic po kaw

ę

. - Przepraszam za ten bałagan, ale nie sko

ń

czyli

ś

my

jeszcze kuracji odmładzaj

ą

cej - powiedziała z u

ś

miechem, otwieraj

ą

c przed nim drzwi.

- Nie ma problemu. Zauwa

ż

yłem wszystkie zmiany. Jak najbardziej po

żą

dane - pochwalił.

- Dzi

ę

kuj

ę

. Prosz

ę

si

ę

rozgo

ś

ci

ć

. - Wskazała krzesło stoj

ą

ce naprzeciwko biurka z wi

ś

niowego

drewna. - Przepraszam na moment, poprosz

ę

tylko sekretark

ę

,

ż

eby przyniosła nam dokumenty.

Si

ę

gn

ę

ła po słuchawk

ę

i wyja

ś

niła rzeczowo, czego potrzebuje. Jan miał wi

ę

c czas si

ę

rozejrze

ć

.

Pokój musiał by

ć

niedawno odnowiony.

Ś

ciany pokryto gładk

ą

tapet

ą

w odcieniu perłowym, który

stanowił ciekawe tło dla spokojnych akwarel przedstawiaj

ą

cych ulice Bostonu. Starannie poukładane

papiery na biurku i równe rz

ę

dy segregatorów dowodziły,

ż

e wła

ś

cicielka, gabinetu ceni ład i porz

ą

dek.

Jan otworzył teczk

ę

, zerkał jednak od czasu do czasu na kobiet

ę

siedz

ą

c

ą

po drugiej stronie biurka.

Zaskoczyło go,

ż

e jest tak młoda. Przed spotkaniem wyobra

ż

ał sobie,

ż

e b

ę

dzie miał do czynienia z

kobiet

ą

dobiegaj

ą

c

ą

czterdziestki, tymczasem Naomi nie mogła mie

ć

wi

ę

cej ni

ż

dwadzie

ś

cia par

ę

lat. Z

background image

dokumentów, które przestudiował w kancelarii, wiedział,

ż

e jest córk

ą

wła

ś

cicieli ksi

ę

garni. Nale

ż

ała do

czwartego pokolenia zajmuj

ą

cego si

ę

rodzinnym interesem.

Przysłuchuj

ą

c si

ę

jej rozmowie z sekretark

ą

, doszedł do wniosku,

ż

e pomimo młodego wieku nie brak

jej stanowczo

ś

ci ani pewno

ś

ci siebie. Odznaczała si

ę

te

ż

wrodzon

ą

klas

ą

, której nie mo

ż

na kupi

ć

za

ż

adne pieni

ą

dze. I wreszcie, co nie uszło jego uwagi, była ładna i wiedziała, jak si

ę

pokaza

ć

.

Najlepszym dowodem był czerwony kostium, podkre

ś

laj

ą

cy dyskretnie zgrabn

ą

sylwetk

ę

.

- Zaraz b

ę

dzie kawa i ciasteczka - oznajmiła, odkładaj

ą

c słuchawk

ę

. - Dzi

ę

kuj

ę

,

ż

e pofatygował si

ę

pan do mnie. Niestety, ksi

ę

garnia zabiera mi mnóstwo czasu, wi

ę

c trudno by mi było wybra

ć

si

ę

do

pa

ń

skiej kancelarii.

- Cała przyjemno

ść

po mojej stronie. Doskonale pani

ą

rozumiem, sam mam za mało czasu. Zreszt

ą

pa

ń

stwa ksi

ę

garnia jest bardzo blisko mojego domu.

- To si

ę

doskonale składa. Mam nadziej

ę

,

ż

e b

ę

dzie pan do nas zagl

ą

dał nie tylko słu

ż

bowo. Pa

ń

ska

sekretarka powiedziała mi,

ż

e przyniesie pan nam gotowe dokumenty...

- Zgadza si

ę

. Chodzi o tekst umowy dotycz

ą

cej przyst

ą

pienia do spółki. Jestem pewien,

ż

e

zredagowali

ś

my go zgodnie z

ż

yczeniem pani ojca. Prosz

ę

go przejrze

ć

- podał jej teczk

ę

z

dokumentami. - Rozumiem,

ż

e ojciec zdecydował si

ę

przej

ść

na emerytur

ę

?

- Niezupełnie. Rodzice doszli do wniosku,

ż

e chcieliby sp

ę

dza

ć

wi

ę

cej czasu w Arizonie. Maj

ą

tam

dom. By

ć

mo

ż

e przeprowadz

ą

si

ę

do niego na stałe,

ż

eby by

ć

bli

ż

ej mojego brata i jego rodziny.

- A pani nie ma ochoty ruszy

ć

na Zachód?

- O, nie! Boston w zupełno

ś

ci mi wystarcza - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

nieznacznie, my

ś

l

ą

c przy tym,

ż

e bar-

dziej chodzi jej o ksi

ę

garni

ę

ni

ż

o samo miasto. - Mam zreszt

ą

coraz wi

ę

cej pracy.

- Te wszystkie zmiany to pani pomysł?
- Tak - odparła krótko. Nie chciała mu mówi

ć

, ile j

ą

to kosztowało wysiłku. - Rynek w ostatnich latach

bardzo si

ę

zmienił. Upodobania klientów s

ą

teraz zupełnie inne ni

ż

, powiedzmy, dwadzie

ś

cia lat temu.

Trzeba i

ść

z duchem czasu - dodała.

Kto

ś

zapukał do drzwi, wstała wi

ę

c zza biurka i odebrała z r

ą

k młodej dziewczyny tac

ę

z du

żą

fili-

ż

ank

ą

aromatycznej cappuccino, któr

ą

postawiła przed Janem.

- Prosz

ę

bardzo, pa

ń

ska kawa. Mi

ę

dzy innymi dlatego przychodzi si

ę

dzi

ś

do ksi

ę

garni - powiedziała,

wskazuj

ą

c na fili

ż

ank

ę

. - Nie chodzi tylko o to,

ż

eby kupi

ć

ksi

ąż

k

ę

, ale równie

ż

miło sp

ę

dzi

ć

czas,

spotka

ć

si

ę

z przyjaciółmi, porozmawia

ć

przy dobrej kawie.

- Nie dziwi

ę

si

ę

, bo kawa jest rzeczywi

ś

cie znakomita - zauwa

ż

ył Jan, racz

ą

c si

ę

aromatycznym na-

pojem. - Z dokumentów jasno wynika,

ż

e wprowadzone przez pani

ą

zmiany wyszły firmie na dobre. Wy-

niki sprzeda

ż

y za ostatnie pół roku s

ą

obiecuj

ą

ce.

- To prawda. W ci

ą

gu dziewi

ę

ciu miesi

ę

cy sprzeda

ż

wzrosła o pi

ę

tna

ś

cie procent. Mam nadziej

ę

,

ż

e

za pół roku podskoczy o nast

ę

pne pi

ę

tna

ś

cie.

- Trzymam w takim razie za pani

ą

kciuki. I

ż

ycz

ę

pani jak najlepiej. Przyznam,

ż

e jestem uczuciowo

zwi

ą

zany z tym miejscem.

- Naprawd

ę

?

- Tak. Jako dziecko przychodziłem tu bardzo cz

ę

sto, z matk

ą

.

- A potem? Czy równie

ż

był pan naszym klientem?

- Przyznaj

ę

ze wstydem,

ż

e nie, ale obiecuj

ę

popraw

ę

. Nie chciałbym pani zabiera

ć

wi

ę

cej czasu.

Prosz

ę

przejrze

ć

tekst umowy. Ch

ę

tnie odpowiem na wszelkie pytania - zaproponował, odstawiaj

ą

c

fili

ż

ank

ę

i poprawiaj

ą

c si

ę

wygodnie na krze

ś

le.

Naomi si

ę

gn

ę

ła do szuflady biurka i wyj

ę

ła z niej okulary w drucianej oprawie. Kiedy je zało

ż

yła, Jan

poczuł, jak mi

ę

knie mu serce. Zawsze miał słabo

ść

do kobiet w okularach. Okularnice bez trudu

zawracały mu w głowie, a gdy były jeszcze tak ładne jak Naomi, ulegał im bez reszty. Teraz te

ż

nie

mógł oderwa

ć

od niej pełnego zachwytu spojrzenia.

Na szcz

ęś

cie niczego nie zauwa

ż

yła. Karcił si

ę

w my

ś

lach, bo ostatecznie miał do czynienia z klien-

tk

ą

. Có

ż

było jednak pocz

ąć

, skoro klientka okazała si

ę

niezwykle poci

ą

gaj

ą

c

ą

brunetk

ą

, na dodatek w

okularach? Jej inteligentne, szare oczy wygl

ą

dały za szkłami jeszcze pi

ę

kniej. Pełne usta podkre

ś

lone

pomadk

ą

w odcieniu gor

ą

cej czerwieni, gi

ę

tkie ciało, zgrabne nogi... Tylko

ś

wi

ę

ty mógł w obecno

ś

ci

takiej kobiety my

ś

le

ć

wył

ą

cznie o interesach. A MacGregorowie do

ś

wi

ę

tych nie nale

ż

eli, o czym

powszechnie wiadomo było od dawna.

Jan toczył wewn

ę

trzn

ą

walk

ę

. Cał

ą

uwag

ę

starał si

ę

po

ś

wi

ę

ci

ć

swojej fili

ż

ance, po któr

ą

si

ę

gał,

ż

eby

zaj

ąć

czym

ś

r

ę

ce. Niestety, nawet gdy nie patrzył na kobiet

ę

po drugiej stronie biurka, wyra

ź

nie czuł

kusz

ą

cy i bardzo kobiecy zapach jej perfum. Zastanawiał si

ę

, jak te

ż

Naomi wygl

ą

da z rozpuszczonymi

włosami.

Sam nie wiedział, kiedy postanowił zaprosi

ć

j

ą

na lunch. W pierwszej chwili pomy

ś

lał wprawdzie o

kolacji, ale szybko doszedł do wniosku,

ż

e lunch to zdecydowanie lepszy pomysł. Mniej zobowi

ą

zuj

ą

cy,

za to bardziej formalny i całkiem na miejscu w ich sytuacji. B

ę

d

ą

, oczywi

ś

cie, rozmawia

ć

o interesach,

ale to nic nie szkodzi. Uniknie dzi

ę

ki temu niepokoj

ą

cych my

ś

li, jak na przykład tej, by przysun

ąć

twarz

do jej szyi i odnale

źć

ciepłe miejsce, z którego płyn

ą

ł słodki zapach perfum.

Poniewa

ż

wci

ąż

była zaj

ę

ta czytaniem, mógł bez przeszkód przygl

ą

da

ć

si

ę

jej pi

ę

knym dłoniom.

Paznokcie miała krótko obci

ę

te i niepolakierowane. Najwa

ż

niejsze jednak było to,

ż

e na smukłych

palcach nie dostrzegł pier

ś

cionka. Przypuszczał wi

ę

c,

ż

e nie jest z nikim zwi

ą

zana, w ka

ż

dym razie nie

formalnie. A gdyby nawet - pomy

ś

lał bu

ń

czucznie - to niczego to jeszcze nie przes

ą

dza. Czekał, a

ż

sko

ń

czy czyta

ć

, i zastanawiał si

ę

, jak ma j

ą

zaprosi

ć

na lunch,

ż

eby zabrzmiało to naturalnie i, co

najwa

ż

niejsze, nie zostało odrzucone.

Tymczasem Naomi czytała z uwag

ą

tekst umowy. Tych kilka stron miało dla niej ogromne znaczenie.

Czekała na t

ę

chwil

ę

bardzo długo, wi

ę

c teraz, kiedy ujrzała czarno na białym,

ż

e zostaje dopuszczona

background image

do rodzinnej spółki, poczuła si

ę

oszołomiona własnym szcz

ęś

ciem. Najch

ę

tniej przycisn

ę

łaby

dokument do piersi i rozpłakała si

ę

jak dziecko, które dostało wreszcie zasłu

ż

on

ą

nagrod

ę

. Niestety, nie

mogła sobie na to pozwoli

ć

. Odło

ż

yła ze stoickim spokojem umow

ę

i zdj

ę

ła okulary, czym sprawiła

Janowi ogromn

ą

przykro

ść

.

- Wygl

ą

da na to,

ż

e wszystko jest w porz

ą

dku - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego ciepło.

- Czy ma pani jakie

ś

pytania? Co

ś

jest niezbyt jasno sformułowane?

- Nie, zrozumiałam wszystko. Miałam na studiach zaj

ę

cia z prawa.

- W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak podpisa

ć

umow

ę

. B

ę

dzie potrzebny

ś

wiadek.

Jeden z egzemplarzy zostanie przesłany pani rodzicom. Gdy go podpisz

ą

, sprawa nabierze mocy

prawnej.

Naomi wysłuchała tego w skupieniu, a nast

ę

pnie wezwała swoj

ą

asystentk

ę

. W jej obecno

ś

ci

podpisała dokumenty i wr

ę

czyła je Janowi.

- Bardzo dzi

ę

kuj

ę

,

ż

e pan si

ę

tym zaj

ą

ł - powiedziała, podaj

ą

c mu r

ę

k

ę

. Jej u

ś

cisk był niemal m

ę

ski.

- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e mogłem zrobi

ć

co

ś

dla tak znanej firmy - zrewan

ż

ował si

ę

. - Mam jeszcze co

ś

dla

pani - dodał z tajemniczym u

ś

miechem. - Od mojego dziadka, którego, jak mi si

ę

zdaje, ju

ż

pani po-

znała.

- Oczywi

ś

cie. Pami

ę

tam doskonale pana MacGregora - zapewniła, rozchylaj

ą

c w u

ś

miechu czerwone

usta. - Czasem zagl

ą

da do naszej ksi

ę

garni.

- Wła

ś

nie. Prosił mnie,

ż

ebym przekazał pani list

ę

ksi

ąż

ek, których poszukuje. Chodzi mu chyba o

pierwsze wydania. Liczy na pani pomoc.

- Naturalnie. Z najwi

ę

ksz

ą

przyjemno

ś

ci

ą

. Je

ś

li ma pan teraz chwil

ę

czasu, zapraszam na drugie

pi

ę

tro, gdzie przechowujemy najcenniejsze pozycje. Gdyby

ś

my nie mieli której

ś

z wymienionych

ksi

ąż

ek, postaramy si

ę

j

ą

sprowadzi

ć

.

- Doskonale.
Naomi wstała zza biurka i skierowała si

ę

do drzwi, przechodz

ą

c tu

ż

obok Jana, który równie

ż

podniósł si

ę

z miejsca. Ich oczy spotkały si

ę

na chwil

ę

. Zach

ę

cony jej przyjaznym u

ś

miechem,

powiedział jakby wbrew sobie:

- Wspaniale pani pachnie.
- Słucham? - spojrzała na niego z takim zdumieniem, jakby zobaczyła nagle ducha. Musiała dojrze

ć

w jego wzroku co

ś

niepokoj

ą

cego, bo spu

ś

ciła nagle oczy, a na jej policzkach pojawiły si

ę

delikatne

rumie

ń

ce. Jan miał wra

ż

enie,

ż

e dziewczyna nie wie, co zrobi

ć

z r

ę

kami, gdy

ż

poprawiła odruchowo

włosy, cho

ć

z warkoczem było wszystko w porz

ą

dku, a potem obci

ą

gn

ę

ła na sobie starannie

wyprasowany i pozbawiony najmniejszej nawet fałdki kostium.

- Dzi

ę

kuj

ę

. To nowe perfumy. Pomy

ś

lałam,

ż

e... - zaj

ą

kn

ę

ła si

ę

, nie bardzo wiedz

ą

c, co powiedzie

ć

.

Szybko jednak zapanowała nad sob

ą

i zaproponowała ju

ż

pewnym głosem: - Zapraszam na gór

ę

.

Przepu

ś

cił j

ą

w drzwiach. Id

ą

c za ni

ą

po schodach, przyrzekał sobie w duchu,

ż

e od tego dnia stanie

si

ę

najwierniejszym klientem ksi

ę

garni Brightstone'ów.

ROZDZIAŁ DRUGI

Gdyby Naomi miała wybra

ć

miejsce, gdzie chciałaby zapa

ść

si

ę

pod ziemi

ę

, byłby to bez w

ą

tpienia

Wielki Kanion. Na szcz

ęś

cie miała co

ś

do roboty i to uratowało j

ą

przed całkowit

ą

kompromitacj

ą

. Bez

trudu znalazła dwie pozycje na li

ś

cie Daniela MacGregora. Obiecała,

ż

e trzeciej poszuka pó

ź

niej. Jan

si

ę

zgodził, co przyj

ę

ła z ogromn

ą

ulg

ą

. Podzi

ę

kował uprzejmie za pomoc i zacz

ą

ł si

ę

ż

egna

ć

. Zrobił to

w sam

ą

por

ę

, bo jeszcze chwila, a Naomi zupełnie straciłaby głow

ę

. Zdołała jako

ś

odprowadzi

ć

go do

wyj

ś

cia i poda

ć

r

ę

k

ę

na po

ż

egnanie. Potem wróciła pospiesznie do swojego gabinetu, zamkn

ę

ła

starannie drzwi i zdruzgotana opadła na fotel. Poło

ż

yła głow

ę

na blacie biurka i mocno zacisn

ę

ła

powieki.

- Ty idiotko! Głupia kozo! - szepn

ę

ła przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by. Miała ochot

ę

tłuc pi

ęś

ciami w biurko, ale

powstrzymała si

ę

jako

ś

. Przyszło jej do głowy,

ż

e hałas zaniepokoiłby asystentk

ę

. Przez kilka minut

trwała wi

ę

c w absolutnym bezruchu, upokorzona i pokonana przez własn

ą

nie

ś

miało

ść

.

Tyle razy obiecywała sobie,

ż

e zdoła nad ni

ą

zapanowa

ć

. Wystarczało,

ż

e jaki

ś

przystojny facet

okazał jej zainteresowanie, a zaczynała zachowywa

ć

si

ę

jak głupia g

ęś

. Wydawało jej si

ę

,

ż

e papla bez

sensu,

ż

e j

ę

zyk pl

ą

cze jej si

ę

niemiłosiernie, czerwieniła si

ę

w dodatku jak burak, co tylko pogarszało

sytuacj

ę

. I po co był ten cały wysiłek, by z brzydkiego kacz

ą

tka przeistoczy

ć

si

ę

w pi

ę

knego łab

ę

dzia?

Jaki

ś

czas temu Naomi postanowiła zmieni

ć

swój wygl

ą

d. Zrobiła to mi

ę

dzy innymi dlatego,

ż

e

odczuwała brak zainteresowania ze strony m

ęż

czyzn. Walczyła długo i zaciekle, a

ż

wreszcie z

pulchnej, zahukanej i chorobliwie nie

ś

miałej dziewczyny zmieniła si

ę

w szczupł

ą

, eleganck

ą

i pewn

ą

siebie młod

ą

kobiet

ę

. Tylko ona wiedziała, ile j

ą

to kosztowało. A kiedy ju

ż

si

ę

zdawało,

ż

e zupełnie

dobrze czuje si

ę

w swojej nowej skórze, jeden niewinny komplement sprawił,

ż

e zupełnie straciła

głow

ę

.

Zadr

ę

czała si

ę

tymi my

ś

lami przez cały tydzie

ń

, bo tyle potrzebowała,

ż

eby sprowadzi

ć

ksi

ąż

k

ę

, któr

ą

Jan zamówił dla dziadka. Gdy za

ś

miała j

ą

wreszcie przed sob

ą

, starannie zapakowan

ą

w firmowy

papier, bolesny problem nie

ś

miało

ś

ci wrócił jak bumerang. Musiała bowiem zdoby

ć

si

ę

na odwag

ę

,

podnie

ść

słuchawk

ę

i wybra

ć

numer kancelarii MacGregorów. Miała do przekazania prost

ą

informacj

ę

-

ksi

ąż

ka jest do odebrania. To wszystko. A jednak od dobrych pi

ę

tnastu minut nie była w stanie

zadzwoni

ć

. Mogłaby oczywi

ś

cie zleci

ć

t

ę

spraw

ę

swojej asystentce, uznałaby to jednak za akt

tchórzostwa, przekre

ś

laj

ą

cy wysiłek ostatnich lat.

Nie pami

ę

tała dokładnie, kiedy ostatecznie doszła do wniosku,

ż

e ma ju

ż

do

ść

samej siebie. Nie była

w stanie patrze

ć

w lustro bez uczucia odrazy, a kupowanie ubra

ń

było istn

ą

tortur

ą

. Sporo czasu

upłyn

ę

ło, nim wreszcie zrozumiała,

ż

e ataki niepohamowanego apetytu to próba ucieczki przed brakiem

samoakceptacji. Chorobliwym ob

ż

arstwem próbowała zagłuszy

ć

własn

ą

nie

ś

miało

ść

. Nagle, gdy jak si

ę

background image

jej zdawało, dotkn

ę

ła ju

ż

samego dna, poczuła si

ę

silniejsza. By

ć

mo

ż

e dlatego,

ż

e pozostała jej tylko

droga w gór

ę

. Postanowiła podj

ąć

walk

ę

i odkry

ć

w sobie kobiet

ę

, jak

ą

zawsze pragn

ę

ła by

ć

.

Najłatwiej było upora

ć

si

ę

z niedoskonało

ś

ciami figury. Par

ę

miesi

ę

cy zdrowej diety i intensywnych

ć

wicze

ń

zrobiło swoje. Zmieniła te

ż

gruntownie garderob

ę

. Rewolucja w szafie zacz

ę

ła si

ę

od

wyrzucenia workowatych ubra

ń

w niezbyt ciekawych kolorach. Znikn

ą

ł granat, szaro

ść

, br

ą

z, pojawiła

si

ę

za to płomienna czerwie

ń

, o

ż

ywcza ziele

ń

i szafir.

Były to jednak zmiany powierzchowne, które rzucały si

ę

w oczy, ale nie gwarantowały jeszcze

sukcesu. Wspominaj

ą

c cały ten proces własnej transformacji, musiała przyzna

ć

,

ż

e najtrudniej było jej

zmieni

ć

si

ę

wewn

ę

trznie.

Du

ż

o j

ą

kosztowało, by raz na zawsze wyj

ść

z k

ą

ta, w którym zwykła si

ę

chowa

ć

. Trwało wiele

miesi

ę

cy, zanim wyrobiła w sobie nowe nawyki. Najpierw nauczyła si

ę

panowa

ć

nad własnym ciałem.

Przestała garbi

ć

si

ę

i kuli

ć

, ilekro

ć

kto

ś

si

ę

do niej zwracał. Z trudem oduczyła si

ę

obgryzania paznokci i

nerwowego poprawiania włosów. Kiedy razem z rodzicami znajdowała si

ę

w wi

ę

kszym gronie,

próbowała

ś

miało wychodzi

ć

naprzód, zamiast starym zwyczajem kry

ć

si

ę

za plecami ojca albo matki.

Po jakim

ś

czasie przestała unika

ć

ludzi i nie zadr

ę

czała si

ę

ju

ż

wi

ę

cej my

ś

lami,

ż

e z pewno

ś

ci

ą

jej nie

lubi

ą

, bo nie jest tak urocza i wyrobiona towarzysko, jak matka ani pewna siebie i dowcipna, jak starszy

brat.

W ko

ń

cu trud si

ę

opłacił i otoczenie dostrzegło w niej interesuj

ą

c

ą

, inteligentn

ą

osob

ę

, któr

ą

w

rzeczywisto

ś

ci Naomi była zawsze. Rodzice równie

ż

zaakceptowali jej metamorfoz

ę

i cho

ć

pocz

ą

tkowo

mieli opory, ostatecznie zgodzili si

ę

powierzy

ć

jej kierownictwo ksi

ę

garni w Bostonie. Od tej pory

wszystko szło bardzo dobrze. A

ż

do dnia, gdy w sklepie pojawił si

ę

Jan MacGregor i zburzył jej spokój.

Musiała jednak uczciwie przyzna

ć

,

ż

e na pocz

ą

tku radziła sobie całkiem dobrze. W ko

ń

cu Jan

nale

ż

ał to m

ęż

czyzn, w których obecno

ś

ci ta dawna Naomi nie byłaby w stanie skleci

ć

dwóch zda

ń

. A

przecie

ż

spisała si

ę

nie

ź

le. Zapanowała nad dr

ż

eniem r

ą

k, nie oblała si

ę

idiotycznym rumie

ń

cem, nie

poczuła pustki w głowie. Dopiero ta uwaga o perfumach j

ą

pokonała. Wtedy wszystko diabli wzi

ę

li.

Przymkn

ę

ła oczy, a wówczas z zakamarków jej pami

ę

ci wyłoniła si

ę

przystojna twarz Jana. Przypo-

mniała sobie tytuły, które widywała czasem w plotkarskiej prasie. Brukowce uparcie nazywały go Przy-
stojniakiem z Harvardu, i Naomi musiała przyzna

ć

,

ż

e był to przydomek w pełni zasłu

ż

ony. Młody

MacGregor miał w sobie mnóstwo m

ę

skiego wdzi

ę

ku. Odznaczał si

ę

te

ż

klas

ą

i stylem, a kiedy si

ę

u

ś

miechał...

Naomi czuła, jak mi

ę

knie jej serce, a krew zaczyna kr

ąż

y

ć

ż

ywiej.

A mogło by

ć

tak pi

ę

knie, westchn

ę

ła przygn

ę

biona. Po co wyrywał si

ę

z tymi perfumami! Z drugiej

jednak strony kupiła je dlatego, by m

ęż

czy

ź

ni zwracali na ni

ą

uwag

ę

. Był to w ko

ń

cu tylko zdawkowy

komplement, a ona zacz

ę

ła pl

ą

ta

ć

si

ę

i czerwieni

ć

jak pensjonarka.

A niech to wszystko szlag trafi! Ubawił si

ę

pewnie, widz

ą

c jej zmieszanie. Facet z jego wygl

ą

dem,

urokiem, pozycj

ą

towarzysk

ą

z pewno

ś

ci

ą

zasypywał kobiety tysi

ą

cem podobnych, nic nie znacz

ą

cych

frazesów. A one umiały reagowa

ć

- swobodnie, inteligentnie, kokieteryjnie. Co za

ś

zrobiła panna

Brightstone? Zadr

ż

ała jak osika i zapłoniła si

ę

niczym piwonia! Pewnie

ś

miał si

ę

z niej przez cał

ą

drog

ę

do domu. Albo, co gorsza, litował si

ę

nad ni

ą

.

Poczuła, jak ogarnia j

ą

furia, ale i

ż

al. Przez całe

ż

ycie zmagała si

ę

z podłym uczuciem poni

ż

enia,

jakie rodzi

ś

wiadomo

ść

,

ż

e wzbudza si

ę

w ludziach lito

ść

. Nawet rodzina gł

ę

boko jej współczuła. Nie

miała do nich

ż

alu, bo robili to z miło

ś

ci i troski o ni

ą

, nie

ś

wiadomie sprawiaj

ą

c jej ogromny ból. Nie

miała najmniejszych w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e jej zmian

ę

przyj

ę

li z ogromn

ą

ulg

ą

. Jej pi

ę

kna matka odpowiadała

cierpliwie na wszystkie pytania dotycz

ą

ce mody, strojów i kolorów. Ojciec, kiedy

ż

egnali si

ę

na lotnisku

przed wyjazdem do Arizony, nie nazwał jej, starym zwyczajem, swoj

ą

mał

ą

córeczk

ę

, tylko swoj

ą

ś

licznotk

ą

. Słysz

ą

c to, Naomi poczuła si

ę

jak ksi

ęż

niczka z bajki.

Rodzice pozwolili jej pokierwa

ć

ksi

ę

garni

ą

, poniewa

ż

nigdy nie w

ą

tpili w jej zdolno

ś

ci. Wiedzieli,

ż

e

była niesłychanie pracowita i wytrwała, a jednak długo si

ę

wahali, zanim ostatecznie wyrazili zgod

ę

.

Zwłaszcza ojciec nie chciał od razu zaakceptowa

ć

zmian, jakie Naomi zamierzała wprowadzi

ć

. Nie

u

ś

miechały mu si

ę

zwi

ą

zane z tym wydatki, bał si

ę

ryzyka finansowego i nieuniknionych strat, które

musieliby ponie

ść

w razie niepowodzenia. Naomi wiedziała,

ż

e ojciec czuł si

ę

ju

ż

zm

ę

czony i

ż

e

najch

ę

tniej sprzedałby albo wydzier

ż

awił komu

ś

ksi

ę

garni

ę

, a sam wreszcie przeszedł na zasłu

ż

on

ą

emerytur

ę

. Długo musiała go prosi

ć

, by tego nie robił. Po pierwsze czuła si

ę

mocno zwi

ą

zana ze

sklepem, a po drugie widziała w nim ratunek dla samej siebie. Tylko tutaj miała okazj

ę

si

ę

sprawdzi

ć

,

pokona

ć

własn

ą

słabo

ść

i udowodni

ć

ś

wiatu,

ż

e sta

ć

j

ą

na bardzo wiele. Rodzice w ko

ń

cu to zrozumieli

i zaufali jej. Od pocz

ą

tku miała

ś

wiadomo

ść

,

ż

e nie wolno jej zawie

ść

ani ojca, ani matki. Podobnie jak

samej siebie.

Otrz

ą

sn

ę

ła si

ę

z zamy

ś

lenia i zdecydowanym ruchem odsun

ę

ła telefon. Uznała,

ż

e najwy

ż

szy czas

przesta

ć

u

ż

ala

ć

si

ę

nad sob

ą

z powodu małego potkni

ę

cia, które przydarzyło jej si

ę

w obecno

ś

ci Jana.

Nie mogło to zawróci

ć

jej z drogi, któr

ą

tak konsekwentnie od wielu miesi

ę

cy pod

ąż

ała. Przyrzekła

sobie,

ż

e zwalczy swoje kompleksy, wi

ę

c nie pozostało jej nic innego, jak dotrzyma

ć

słowa. Udowodni,

ż

e nie jest tchórzem i dlatego nie b

ę

dzie do niego dzwoni

ć

. Postanowiła uda

ć

si

ę

do kancelarii

MacGregorów i zmierzy

ć

si

ę

ze swym problemem osobi

ś

cie!

Podniosła si

ę

zza biurka, pewnym ruchem si

ę

gn

ę

ła po ksi

ąż

k

ę

i nie ogl

ą

daj

ą

c si

ę

za siebie, wyszła z

gabinetu.

Przez cał

ą

drog

ę

do kancelarii powtarzała w my

ś

lach,

ż

e całkowicie kontroluje sytuacj

ę

. To proste

zdanie było jak modlitwa, która miała uchroni

ć

j

ą

przed nieszcz

ęś

ciem. Kiedy stan

ę

ła przed stylow

ą

kamienic

ą

z czerwonej cegły i popatrzyła na mosi

ęż

n

ą

tabliczk

ę

z napisem: „MacGregor & MacGregor.

Kancelaria prawnicza", odwaga opu

ś

ciła j

ą

na moment, ale szybko przywołała si

ę

do porz

ą

dku.

Przejrzała si

ę

dyskretnie w wypolerowanym metalu, chc

ą

c sprawdzi

ć

, czy przypadkiem nie zjadła całej

background image

szminki. Makija

ż

i fryzura były w porz

ą

dku, wi

ę

c nie pozostało jej nic innego, jak m

ęż

nie wkroczy

ć

do

jaskini lwa. Odetchn

ę

ła kilka razy gł

ę

boko i pewnie przekroczyła próg kancelarii.

Niestety, w holu doznała kolejnego ataku paniki. Oparła si

ę

o

ś

cian

ę

i zamkn

ę

ła oczy. Chłód

marmuru, który poczuła na plecach, podziałał na ni

ą

koj

ą

co. Powiedziała sobie w duchu,

ż

e jest w

stanie zapanowa

ć

nad sytuacj

ą

,

ż

e wszystko wynika z jej reakcji na osob

ę

Jana. Kiedy go zobaczyła po

raz pierwszy, jak patrzył z czułym u

ś

miechem na par

ę

nastolatków w jej ksi

ę

garni, poczuła si

ę

całkowicie zbita z tropu. Chwil

ę

potem ogarn

ą

ł j

ą

smutek, jak zawsze, gdy widziała co

ś

, co było pi

ę

kne i

poci

ą

gaj

ą

ce, ale dla niej niestety niedost

ę

pne. Przywołała si

ę

do porz

ą

dku, powtarzaj

ą

c sobie,

ż

e Jan

MacGregor przyszedł tu w interesach, a nie w celach towarzyskich. Była klientk

ą

jego kancelarii i nic

wi

ę

cej nie mogło ich ł

ą

czy

ć

. Teraz powiedziała sobie to samo. Jeszcze raz zaczerpn

ę

ła gł

ę

boko po-

wietrza, zacisn

ę

ła pi

ęś

ci jak przed walk

ą

, po czym pchn

ę

ła masywne drzwi recepcji.

Pomieszczenie, w którym si

ę

znalazła, było eleganckie i stylowe. Utrzymane w tonacji przygaszonej

zieleni, emanowało spokojem i pewno

ś

ci

ą

, jak

ą

daje wieloletnia tradycja. Wszystko, od antycznych

mebli po marmurowy kominek,

ś

wiadczyło o dobrym gu

ś

cie i klasie wła

ś

cicieli. Naomi potrafiła to

doceni

ć

, wi

ę

c od razu jej si

ę

tu spodobało.

Zza biurka podniosła si

ę

sekretarka i przywitała j

ą

z miłym, zawodowym u

ś

miechem.

- Dzie

ń

dobry pani. W czym mog

ę

pomóc?

- Dzie

ń

dobry. Nazywam si

ę

Naomi Brightstone. Przyszłam,

ż

eby...

Nie zd

ąż

yła doko

ń

czy

ć

, bo nagle drzwi otworzyły si

ę

z hukiem i do recepcji wpadła roze

ś

miana,

młoda brunetka.

- Wygrałam! Jeszcze raz sprawiedliwo

ś

ci stało si

ę

zado

ść

! Nasze dzieci mog

ą

spa

ć

spokojnie! -

zawołała od progu. Kiedy dostrzegła zaskoczon

ą

Naomi, bynajmniej nie straciła animuszu. Wr

ę

cz

przeciwnie, rzuciła jej promienny u

ś

miech, jakby znały si

ę

od lat. - Witam! Zwykle zachowujemy si

ę

tutaj spokojniej, ale sama pani rozumie... Wygrałam! O, przepraszam, z tego wszystkiego si

ę

nie

przedstawiłam. Jestem Laura Cameron.

- Naomi Brightstone, bardzo mi miło. I gratuluj

ę

- odwzajemniła u

ś

miech i mocno u

ś

cisn

ę

ła dło

ń

ko-

biety.

- Dzi

ę

kuj

ę

bardzo. Przepraszam, czy jest pani z kim

ś

umówiona? Zaraz, zaraz... Brightstone? Ksi

ę

-

garnia?

- Zgadza si

ę

.

- W takim razie ja równie

ż

gratuluj

ę

. Pani sklep to wspaniałe miejsce, zwłaszcza teraz, z t

ą

now

ą

ka-

wiarenk

ą

.

- Podoba si

ę

pani? Bardzo si

ę

ciesz

ę

! - Naomi z ka

ż

d

ą

chwil

ą

czuła si

ę

lepiej i pewniej, jakby udzielił

jej si

ę

entuzjazm nowej znajomej.

- Zdaje si

ę

,

ż

e prowadzimy w pani imieniu jak

ąś

spraw

ę

, prawda? A raczej Jan j

ą

prowadzi.

- Tak. Ale chodzi o co

ś

innego. Mam tutaj...

- Przepraszam, nie przedstawiłam si

ę

jeszcze - przerwała jej w pół zdania Laura. - Jestem siostr

ą

Jana.

- Tym bardziej mi miło. W takim razie mog

ę

załatwi

ć

to z pani

ą

. Mam tu ksi

ąż

k

ę

, której poszukiwał

pani dziadek. - Wyj

ę

ła z torby paczk

ę

. - Prosz

ę

bardzo.

- Serdeczne dzi

ę

ki. Na pewno nie chce widzie

ć

si

ę

pani z Janem?

To niespodziewane pytanie wytr

ą

ciło Naomi z równowagi.

- Nie, ja... miałam kilka spraw do załatwienia w okolicy, wi

ę

c... - pl

ą

tała si

ę

coraz bardziej, tote

ż

z

prawdziw

ą

ulg

ą

usłyszała sygnał swojego telefonu komórkowego. - Przepraszam bardzo - si

ę

gn

ę

ła

szybko do torebki. - Słucham.

- Naomi? Jan MacGregor z tej strony.
- Kto? - spytała zdumiona, rumieni

ą

c si

ę

bezwiednie. - Co za zbieg okoliczno

ś

ci!

- Nie rozumiem...
- Och, to nic takiego. Po prostu... mani ju

ż

t

ę

ksi

ąż

k

ę

, o któr

ą

prosiłe

ś

, to znaczy... pan prosił. Dla-

tego pomy

ś

lałam...

-

Ś

wietnie! W takim razie załatwimy dwie sprawy naraz. Wła

ś

nie otrzymałem umow

ę

podpisan

ą

przez pani rodziców. Przepraszam, czy mog

ę

mówi

ć

do pani po imieniu? Tak chyba b

ę

dzie wygodniej...

- Oczywi

ś

cie.

- Doskonale. Jak mo

ż

emy si

ę

umówi

ć

? Pomy

ś

lałem,

ż

e wst

ą

pi

ę

do ciebie po drodze z s

ą

du, pó

ź

nym

popołudniem. Co ty na to?

- Nie rób sobie kłopotu. Ja...
- To

ż

aden kłopot. Pami

ę

tasz, mówiłem ci,

ż

e ksi

ę

garnia jest blisko mojego domu, wi

ę

c...

- Tak, pami

ę

tam, ale ja jestem tutaj!

- To znaczy gdzie?
- W twojej kancelarii!
- Na dole? W takim razie zaczekaj, ju

ż

schodz

ę

! Cisza, która nagle zapanowała w słuchawce, lekko

zbiła Naomi z tropu. Przez chwil

ę

wpatrywała si

ę

w swój telefon, jakby czekaj

ą

c, a

ż

znów si

ę

odezwie.

- To był pani brat - powiedziała w ko

ń

cu, przenosz

ą

c wzrok na Laur

ę

.

- Domy

ś

liłam si

ę

. Rzeczywi

ś

cie, zbieg okoliczno

ś

ci. A mo

ż

e telepatia? - za

ż

artowała Laura, zastana-

wiaj

ą

c si

ę

, co mógł oznacza

ć

nagły rumieniec na policzkach Naomi. By

ć

mo

ż

e zgadłaby, gdyby nie

Jan, który zbiegł jak burza ze schodów, przeskakuj

ą

c po kilka stopni naraz.

- Dzie

ń

dobry! - wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

do Naomi. Obj

ą

ł szybkim spojrzeniem jej sylwetk

ę

i poczuł si

ę

pewniej, bo wygl

ą

dała dokładnie tak, jak j

ą

zapami

ę

tał. Mo

ż

e nawet pi

ę

kniej. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

, widz

ą

c,

ż

e wci

ąż

trzyma w dłoni komórk

ę

.

- Mo

ż

esz si

ę

ju

ż

rozł

ą

czy

ć

- zauwa

ż

ył rozbawiony.

background image

- Racja - schowała czym pr

ę

dzej telefon do torebki, besztaj

ą

c si

ę

w my

ś

lach za własne gapiostwo.

Brawo Naomi! Otwórz jeszcze usta i wywal j

ę

zyk, a potem padnij mu do stóp!

- Co słycha

ć

? Mam nadziej

ę

,

ż

e nie narobiłem ci kłopotu t

ą

ksi

ąż

k

ą

dla dziadka?

- Ale

ż

sk

ą

d. Miałam co

ś

do załatwienia w okolicy, wi

ę

c postanowiłam przy okazji j

ą

podrzuci

ć

.

- Doskonale. Zapraszam do mnie, na gór

ę

.

- Nie chciałabym ci przeszkadza

ć

.

- Nie ma obawy. Nie jestem w tej chwili zaj

ę

ty - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

zach

ę

caj

ą

co. Był tak zaaferowany tym

niespodziewanym spotkaniem,

ż

e dopiero teraz zauwa

ż

ył siostr

ę

. - Cze

ść

, Lauro! Jak poszło w s

ą

dzie?

- Rewelacyjnie! Trafiony, zatopiony!
- I tak trzyma

ć

! - pochwalił j

ą

, poklepuj

ą

c po ramieniu. - Wpadn

ę

do ciebie pó

ź

niej. Opowiesz mi

wszystko ze szczegółami, dobrze? Zapraszam - zwrócił si

ę

do Naomi, bior

ą

c j

ą

delikatnie pod rami

ę

i

prowadz

ą

c w stron

ę

schodów. Próbowała si

ę

wykr

ę

ca

ć

, tłumacz

ą

c,

ż

e pewnie jest zaj

ę

ty, ale nie dał si

ę

zby

ć

. - Powiedz, jakim cudem udało ci si

ę

zdoby

ć

t

ę

ksi

ąż

k

ę

tak szybko? - pytał, kiedy szli po

schodach.

- Mamy swoje sprawdzone

ź

ródła. Zmie

ś

cili

ś

my si

ę

w cenie, któr

ą

podałe

ś

, cho

ć

jest do

ść

wysoka.

- My

ś

l

ę

,

ż

e nie odstraszy to mojego dziadka. Je

ś

li mu na czym

ś

naprawd

ę

zale

ż

y, zapomina o swym

szkockim sk

ą

pstwie.

Była tak blisko,

ż

e wyra

ź

nie czuł zapach perfum, które podczas pierwszego spotkania zawróciły mu

nieco w głowie. Tym razem, nauczony do

ś

wiadczeniem, nie wyrywał si

ę

z

ż

adnymi uwagami na ten

temat. Bał si

ę

spłoszy

ć

Naomi, wi

ę

c pilnował, by rozmowa nie zbaczała na niebezpieczne tory.

Wprowadził j

ą

do obszernego pokoju, którego wystrój współgrał z klimatem całego domu. Tak

ż

e i

tutaj znajdowało si

ę

sporo antycznych mebli. Jak zauwa

ż

yła Naomi, niektóre były wyj

ą

tkowo cenne.

Ś

ciany a

ż

po sufit zajmowały d

ę

bowe regały, pełne ksi

ąż

ek i kodeksów. Obok masywnego biurka stały

wygodne fotele obite skór

ą

w kolorze burgundzkiej czerwieni. Jan wskazał Naomi jeden z nich.

- Prosz

ę

bardzo, rozgo

ść

si

ę

.

- Dzi

ę

kuj

ę

. To naprawd

ę

pi

ę

kny dom - zauwa

ż

yła, rozgl

ą

daj

ą

c si

ę

dokoła.

- Kupił go ojciec, jeszcze przed

ś

lubem z matk

ą

. Obydwoje chcieli urz

ą

dzi

ć

kancelari

ę

w przytulnych,

tradycyjnych wn

ę

trzach.

- I udało im si

ę

.

- Napijesz si

ę

kawy? Nie mog

ę

wprawdzie obieca

ć

,

ż

e b

ę

dzie równie smaczna, jak cappuccino,

którym mnie pocz

ę

stowała

ś

, ale mo

ż

e si

ę

jednak skusisz?

- Dzi

ę

kuj

ę

, piłam ju

ż

kaw

ę

. Naprawd

ę

nie chciałabym zabiera

ć

ci czasu.

- Nie ma o czym mówi

ć

. Jak wspominałem, mam papiery od twoich rodziców - zacz

ą

ł urz

ę

dowym to-

nem, bo intuicja podpowiadała mu,

ż

e tak b

ę

dzie najlepiej. Chciał jako

ś

naprawi

ć

swoj

ą

niezr

ę

czno

ść

popełnion

ą

podczas pierwszego spotkania, ale sam jeszcze nie wiedział, jak to zrobi

ć

. Nie zaj

ą

ł

miejsca za biurkiem, tylko usiadł w fotelu obok niej. - Mam w tej chwili kopie, poniewa

ż

oryginały mog

ę

przekaza

ć

ci dopiero w s

ą

dzie. Wtedy umowa nabierze mocy prawnej, ale i tak mo

ż

esz ju

ż

uwa

ż

a

ć

si

ę

za wiceprezesa firmy Brightstone. Gratuluj

ę

.

Otworzyła usta,

ż

eby mu podzi

ę

kowa

ć

, ale ze wzruszenia nie była w stanie wydoby

ć

z siebie głosu.

Skin

ę

ła tylko głow

ą

i zamkn

ę

ła na chwil

ę

oczy.

- Wszystko w porz

ą

dku? - dotkn

ą

ł lekko jej ramienia.

Znowu skin

ę

ła głow

ą

, instynktownie podnosz

ą

c dłonie do ust. Odczuwała ogromn

ą

rado

ść

.

- Przepraszam - powiedziała cicho, gdy wreszcie udało jej si

ę

zapanowa

ć

nad sob

ą

.

- Nie ma za co. Doskonale rozumiem. - Uj

ą

ł jej dło

ń

i poczuł, jak drgn

ę

ła, niczym pora

ż

ona pr

ą

dem. -

Domy

ś

lam si

ę

,

ż

e to dla ciebie wa

ż

na chwila.

- Najwa

ż

niejsza w

ż

yciu - przyznała, zaskoczona własn

ą

szczero

ś

ci

ą

. - Wydawało mi si

ę

,

ż

e jestem

na ni

ą

przygotowana. Od dawna zamierzałam wzi

ąć

na siebie odpowiedzialno

ść

za ksi

ę

garni

ę

. Ale

teraz, kiedy usłyszałam,

ż

e moje marzenia si

ę

spełniły, poczułam si

ę

tym wszystkim przytłoczona.

Dzi

ę

kuj

ę

za wyrozumiało

ść

- roze

ś

miała si

ę

i odetchn

ę

ła swobodniej. - Całe szcz

ęś

cie,

ż

e siedz

ę

. W

przeciwnym razie musiałby

ś

pewnie zbiera

ć

mnie z podłogi.

- Znam to uczucie. Doskonale pami

ę

tam dzie

ń

, kiedy zacz

ą

łem prac

ę

w kancelarii. Wszedłem do

tego pokoju, usiadłem za biurkiem i nast

ę

pn

ą

godzin

ę

sp

ę

dziłem w fotelu, z głupawym u

ś

miechem na

twarzy. My

ś

lałem o tym,

ż

e wła

ś

nie zaczyna si

ę

najwa

ż

niejszy etap mojego

ż

ycia. Pami

ę

tam,

ż

e

odczuwałem eufori

ę

na przemian ze strachem.

- To tak jak ja.
Jego słowa dodały jej otuchy. Nie była ju

ż

tak spi

ę

ta, jak jeszcze przed chwil

ą

. Zapanowała nawet

nad dr

ż

eniem dłoni.

- To bardzo dziwne uczucie, kiedy człowiek u

ś

wiadamia sobie nagle,

ż

e stał si

ę

kolejnym ogniwem w

długim ła

ń

cuchu rodzinnej tradycji - stwierdziła zamy

ś

lona.

- Racja. Ale powiedz mi lepiej, jak masz zamiar uczci

ć

swoj

ą

nominacj

ę

na wiceprezesa?

- Uczci

ć

? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Wiesz,

ż

e w ogóle o tym nie pomy

ś

lałam? Mam zamiar

po prostu wróci

ć

do pracy i...

- Nie

ż

artuj! Praca mo

ż

e poczeka

ć

. Nie masz ochoty zje

ść

dobrej kolacji?

- Kolacji? Oczywi

ś

cie, zjem co

ś

, jak wróc

ę

do domu. ..

Przez chwil

ę

przygl

ą

dał jej si

ę

uwa

ż

nie, chc

ą

c odgadn

ąć

, czy bawi si

ę

z nim w kotka i myszk

ę

, czy

te

ż

naprawd

ę

nie rozumie. Najwyra

ź

niej nie domy

ś

liła si

ę

jego intencji, wi

ę

c uznał,

ż

e pora postawi

ć

spraw

ę

jasno.

- Posłuchaj, Naomi, chciałbym zaprosi

ć

ci

ę

dzi

ś

na kolacj

ę

. O ile oczywi

ś

cie nie masz innych planów

- powiedział bez ogródek.

- Planów? Nie, chyba nie mam nic konkretnego do roboty. - Czuła,

ż

e jeszcze chwila, a znów zacznie

background image

papla

ć

bez sensu. - Naprawd

ę

, nie musisz czu

ć

si

ę

w obowi

ą

zku...

Postanowił spróbowa

ć

jeszcze raz.

- Czy zjesz ze mn

ą

kolacj

ę

? - spytał stanowczo, obserwuj

ą

c z zachwytem, jak jej policzki zabarwia

delikatny rumieniec.

- Ch

ę

tnie. To miło z twojej strony - wydusiła z siebie.

- Mo

ż

e by

ć

siódma wieczór? Odpowiada ci?

- My

ś

l

ę

,

ż

e tak.

- Gdzie mam po ciebie przyjecha

ć

- do sklepu czy do domu?

- Mo

ż

e do domu. Podam ci adres...

- Nie trzeba. Jest w twoich dokumentach.
- No tak. Mieszkam bardzo blisko ksi

ę

garni, wi

ę

c do pracy chodz

ę

pieszo. To naprawd

ę

miła okolica

i...

Bo

ż

e, co ja znowu wyprawiam, j

ę

kn

ę

ła w my

ś

lach, przera

ż

ona własnym gadulstwem. Uznała,

ż

e

zrobi najlepiej, je

ś

li natychmiast zamilknie, wstanie i po

ż

egna si

ę

. Jeszcze pi

ęć

minut i Jan zacznie

ż

ałowa

ć

,

ż

e zaprosił j

ą

na t

ę

kolacj

ę

.

- Pójd

ę

ju

ż

- powiedziała, podnosz

ą

c si

ę

z miejsca. Wci

ąż

ś

ciskał jej dło

ń

, nie wiedziała wi

ę

c, co ro-

bi

ć

. Nie chciała by

ć

niegrzeczna i czekała, a

ż

Jan j

ą

pu

ś

ci. - Musz

ę

wraca

ć

do pracy, do ksi

ę

garni - tłu-

maczyła coraz bardziej spi

ę

ta.

Jan dostrzegł w jej oczach zdenerwowanie. Nie potrafił odgadn

ąć

jego przyczyny, wi

ę

c na wszelki

wypadek pu

ś

cił jej dło

ń

, sam przestraszony,

ż

e by

ć

mo

ż

e zbytnio si

ę

spoufalił.

- Wszystko w porz

ą

dku? - spytał ostro

ż

nie.

- Tak.
- Odprowadz

ę

ci

ę

na dół.

- Nie trzeba. Poradz

ę

sobie.

- W porz

ą

dku. Aha, jeszcze jedno.

- Słucham.
- Ksi

ąż

ka...

- Prawda! Chyba dałam j

ą

twojej siostrze. Nie, chwileczk

ę

... Mam j

ą

w torbie.

Rozzłoszczona własnym gapiostwem, wyci

ą

gn

ę

ła paczk

ę

tak energicznie,

ż

e przy okazji upu

ś

ciła

telefon komórkowy. Jan rzucił si

ę

, by go podnie

ść

. O mało nie stukn

ę

li si

ę

głowami. Naomi miała

ochot

ę

zapa

ść

si

ę

z miejsca pod ziemi

ę

, jednak widz

ą

c rozbawion

ą

min

ę

Jana, wybuchn

ę

ła

ś

miechem.

Zaraz jednak poderwała si

ę

na nogi.

- Straszna ze mnie gapa - stwierdziła przepraszaj

ą

co, podaj

ą

c mu ksi

ąż

k

ę

.

- Ka

ż

demu mo

ż

e si

ę

zdarzy

ć

. Wi

ę

c o siódmej, tak?

- Tak. Do zobaczenia.
Kiedy wyszła, Jan jeszcze chwil

ę

stał w miejscu. Wło

ż

ył r

ę

ce do kieszeni i zacz

ą

ł kołysa

ć

si

ę

na

pi

ę

tach. Zabawne, pomy

ś

lał, nigdy nie pos

ą

dziłbym jej o roztargnienie. A jednak... a jednak widocznie

tak bardzo prze

ż

yła podpisanie umowy,

ż

e na chwil

ę

pu

ś

ciły jej nerwy. Nie był a

ż

tak zarozumiały, by

przypisywa

ć

to oddziaływaniu swej skromnej osoby. Cho

ć

z drugiej strony nie miałby nic przeciwko

temu, by opanowana, praktyczna Naomi Brightstone poczuła si

ę

w jego towarzystwie lekko speszona.

Wrócił do biurka i zacz

ą

ł zbiera

ć

dokumenty, poniewa

ż

za pół godziny musiał by

ć

w s

ą

dzie. Przed

wyj

ś

ciem poprosił asystentk

ę

, by zarezerwowała stolik na dwie osoby w restauracji Rinaldo.

Perspektywa kolacji wprawiła go w tak doskonały nastrój,

ż

e przez cał

ą

drog

ę

do s

ą

du nucił sobie pod

nosem. Opanował si

ę

dopiero na widok swojego klienta. Cudem udało mu si

ę

skupi

ć

na rozprawie. Nie

pami

ę

tał, kiedy oczekiwał czego

ś

z równ

ą

niecierpliwo

ś

ci

ą

, jak spotkania z Naomi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Telefon zadzwonił w najmniej odpowiednim momencie. Jan miał akurat obie r

ę

ce zaj

ę

te wi

ą

zaniem

krawata, wi

ę

c długo nie odbierał. Nie był poza tym w nastroju do rozmowy, dlatego spokojnie poczekał,

a

ż

ą

czy si

ę

automatyczna sekretarka. Kiedy jednak usłyszał znajomy bas przerywany energicznym

posapywaniem, z u

ś

miechem si

ę

gn

ą

ł po słuchawk

ę

.

- Halo? - odezwał si

ę

z lekkim roztargnieniem, bo ci

ą

gle si

ę

zastanawiał, jakie kwiaty kupi

ć

Naomi.

- Gdzie ty si

ę

włóczysz? - burkn

ą

ł Daniel MacGregor senior. - Ju

ż

my

ś

lałem,

ż

e nie ma ci

ę

w domu i

ż

e b

ę

d

ę

musiał gada

ć

z t

ą

durn

ą

maszyn

ą

!

- Jak słyszysz, jestem na miejscu, ale zaraz wychodz

ę

.

- Bo

ż

e, moje wnuki to bez wyj

ą

tku łaz

ę

gi. Nic dziwnego,

ż

e babcia ci

ą

gle si

ę

o ciebie martwi.

- Co takiego?
- Martwi si

ę

, bo nie usiedzisz w miejscu, tylko ci

ą

gle gdzie

ś

si

ę

włóczysz.

- Chyba si

ę

dziadkowi co

ś

pomyliło - w głosie Jana słycha

ć

było rozbawienie. - Zawsze dziadek

mówił,

ż

e babcia martwi si

ę

, bo nigdzie nie wychodz

ę

i tylko siedz

ę

w pracy albo w domu z nosem w

ksi

ąż

kach.

- A co, mo

ż

e tak nie jest? - spytał niezra

ż

ony Daniel. - Wygl

ą

da na to,

ż

e popadasz ze skrajno

ś

ci w

skrajno

ść

. Powiedz no, mój chłopcze, kiedy nas odwiedzisz?

- Dziadku, przecie

ż

dopiero co u was byłem. Na

ś

lubie Duncana w zeszłym miesi

ą

cu, nie pami

ę

ta

dziadek?

- Nie wmawiaj mi,

ż

e mam skleroz

ę

! - hukn

ą

ł Daniel. - Pewnie,

ż

e pami

ę

tam. Nic nie stoi na

przeszkodzie,

ż

eby

ś

przyjechał do nas znowu. Przecie

ż

nie mieszkasz na ko

ń

cu

ś

wiata.

- Racja. Skoro dziadek sobie

ż

yczy, to oczywi

ś

cie przyjad

ę

.

- Nie w

ą

tpi

ę

. Chyba nie chcesz,

ż

eby twoja babcia zadr

ę

czyła mnie na

ś

mier

ć

swoim gadaniem. A

tak w ogóle, to co porabiasz?

- Wła

ś

nie wybieram si

ę

na kolacj

ę

z przepi

ę

kn

ą

kobiet

ą

. I to dzi

ę

ki dziadkowi!

background image

- Dzi

ę

ki mnie? Dlaczego tak mówisz? Ja nic nie zrobiłem, słowo daj

ę

! Ale na wszelki wypadek nie

wspominaj o tym babci, bo zrobi mi prawdziwe piekło - tłumaczył si

ę

Daniel, wyra

ź

nie przestraszony,

ż

e

jego plan zostanie zbyt szybko rozszyfrowany.

- Dziadku, spokojnie. Po co te nerwy? - roze

ś

miał si

ę

Jan. - Nie mam pretensji i nie pos

ą

dzam

dziadka o to,

ż

e chce mnie wyswata

ć

.

- Wi

ę

c o co chodzi?

- O nic. Moja randka to zwykły zbieg okoliczno

ś

ci. Pami

ę

ta dziadek list

ę

ksi

ąż

ek, których miałem

poszuka

ć

w ksi

ę

garni Brightstone'ów przy okazji spotkania z jej kierowniczk

ą

?

- Pewnie,

ż

e pami

ę

tani! I co z tego? Chyba mi nie powiesz,

ż

e nie mam prawa zamawia

ć

sobie

ksi

ąż

ek!

- Ma dziadek prawo robi

ć

, co tylko zechce. - Jan zaczynał traci

ć

cierpliwo

ść

. Nie potrafił poj

ąć

, sk

ą

d

ta nagła dra

ż

liwo

ść

, uznał wi

ę

c,

ż

e to rezultat podeszłego wieku.

- I co z tymi ksi

ąż

kami?

- Ju

ż

s

ą

. Naomi przyniosła mi dzisiaj Waltera Scotta. Musiała go specjalnie sprowadzi

ć

. Dlatego

chciałem si

ę

zrewan

ż

owa

ć

i zaprosiłem j

ą

na kolacj

ę

. Dlatego wła

ś

nie mówi

ę

,

ż

e dzi

ę

ki dziadkowi

sp

ę

dz

ę

miły wieczór w towarzystwie pi

ę

knej kobiety.

- No, nie ma o czym mówi

ć

! - sapn

ą

ł Daniel uspokojony. Rozparł si

ę

w swoim fotelu i mrugn

ą

ł chytrze

okiem do lustra. Jan był bystry, ale widocznie nie na tyle,

ż

eby domy

ś

li

ć

si

ę

zgrabnie uknutej intrygi.

Je

ś

li chłopak chciał kiedykolwiek dorówna

ć

swemu dziadkowi, to musiał si

ę

jeszcze długo uczy

ć

. -

Cieszy mnie,

ż

e spodobała ci si

ę

ta Naomi. To naprawd

ę

przemiła dziewczyna. I bardzo warto

ś

ciowa -

zachwalał. - M

ą

dra, skromna, inteligentna. A przy tym dobrze wychowana.

- Dziadku, to tylko kolacja - ostudził go Jan. - Niech dziadek nie obiecuje sobie zbyt wiele.
- A co niby miałbym sobie obiecywa

ć

? - Daniel zgrabnie odbił piłeczk

ę

.

- No, nie wiem... Wydaje mi si

ę

,

ż

e dziadek znowu zaczyna.

- Co znowu zaczynam? Mówi

ę

tylko,

ż

e dziewczyna jest ładna i m

ą

dra. Przecie

ż

nie kłami

ę

.

- Dobrze, ju

ż

dobrze. - Jan spojrzał na zegarek. - Dziadku, przepraszam, ale musz

ę

ko

ń

czy

ć

, bo robi

si

ę

ź

no.

- To dlaczego tak si

ę

grzebiesz? Le

ć

, bo jeszcze si

ę

spó

ź

nisz! I zadzwo

ń

niedługo do babci, niech

si

ę

biedna nie zamartwia.

Kiedy Jan si

ę

rozł

ą

czył, Daniel a

ż

zatarł r

ę

ce z uciechy. Wygl

ą

dało na to,

ż

e przynajmniej tym razem

wszystko pójdzie jak po ma

ś

le.

Naomi, która w pracy potrzebowała zaledwie kilku minut na podj

ę

cie wa

ż

nej decyzji, od dobrej

godziny rozpaczliwie przetrz

ą

sała zawarto

ść

szafy. Obejrzała ju

ż

wszystkie sukienki, ale wci

ąż

nie była

w stanie wybra

ć

tej najlepszej. Była ju

ż

tak zm

ę

czona tym niezdecydowaniem,

ż

e miała ochot

ę

si

ę

rozpłaka

ć

. W ko

ń

cu przypomniała sobie złot

ą

my

ś

l matki: je

ś

li nie wiesz, w co si

ę

ubra

ć

, załó

ż

mał

ą

czarn

ą

.

Poszła za jej rad

ą

, ale natychmiast wyłonił si

ę

nowy problem - co zrobi

ć

z włosami. Warkocz? Kok?

Opaska? Sko

ń

czyło si

ę

na tym,

ż

e postanowiła zostawi

ć

je tak jak s

ą

, rozpuszczone. Na szyj

ę

zało

ż

yła

krótki, potrójny sznur pereł, pami

ą

tk

ę

po babci. Miała nadziej

ę

,

ż

e nie jest zbyt wystrojona. Pełna

desperacji, wsun

ę

ła stopy w czarne szpilki na wysokim obcasie, wiedz

ą

c doskonale,

ż

e przed upływem

wieczoru poczuje ból w kr

ę

gosłupie. Machn

ę

ła r

ę

k

ą

. Czego si

ę

w ko

ń

cu nie robi, by ładnie wygl

ą

da

ć

.

Obróciła si

ę

kilka razy przed lustrem, ogl

ą

daj

ą

c ze wszystkich stron swoj

ą

zgrabn

ą

sylwetk

ę

. Efekt

był zadowalaj

ą

cy nawet dla osoby tak mało pewnej siebie jak ona. Jeszcze tylko par

ę

kropel perfum,

które tak bardzo podobały si

ę

Janowi, i mogła rusza

ć

na podbój

ś

wiata.

Zanim wyszła z pokoju, odbyła powa

ż

n

ą

rozmow

ę

z własnym odbiciem w lustrze.

- Posłuchaj, Naomi - zwróciła si

ę

do

ś

licznej brunetki, która patrzyła na ni

ą

lekko wystraszonym wzro-

kiem. - Wygl

ą

dasz dobrze. Bardzo dobrze. Niczego ci nie brakuje, wi

ę

c b

ą

d

ź

uprzejma nie zrobi

ć

z

siebie kompletnej idiotki. Pami

ę

taj,

ż

e nie stało si

ę

nic wielkiego. Młody, przystojny prawnik był na tyle

uprzejmy, by zabra

ć

ci

ę

do restauracji i uczci

ć

wa

ż

ny moment w twoim

ż

yciu. To wszystko, wi

ę

c nie rób

sobie

ż

adnej nadziei. Zachowuj si

ę

jak powa

ż

na kobieta, a nie jaka

ś

smarkula - zako

ń

czyła ze srog

ą

min

ą

.

W tej samej chwili rozległo si

ę

pukanie do drzwi.

- Bo

ż

e, dopomó

ż

- j

ę

kn

ę

ła. - Tylko spokój mo

ż

e mnie uratowa

ć

- powtórzyła sobie kilka razy, po czym

zacisn

ę

ła dłonie, zamkn

ę

ła oczy, policzyła do pi

ę

ciu i dopiero potem poszła otworzy

ć

.

Przywitała Jana z uprzejmym u

ś

miechem, pod którym skrywała zdenerwowanie.

- Pi

ę

kny - szepn

ę

ła zachwycona.

- Dzi

ę

kuj

ę

. Ty te

ż

nie

ź

le wygl

ą

dasz - zrewan

ż

ował jej si

ę

z szelmowskim u

ś

miechem.

- Miałam na my

ś

li bukiet! - roze

ś

miała si

ę

, wskazuj

ą

c na p

ę

k ró

ż

, który usiłował ukry

ć

za plecami.

- Ach, o to ci chodzi. Prosz

ę

bardzo. Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e ci si

ę

podobaj

ą

.

- S

ą

wspaniałe. Wejd

ź

i rozgo

ść

si

ę

- zaprosiła go do

ś

rodka i usadziła na fotelu w małym saloniku, a

sama poszła wło

ż

y

ć

kwiaty do wazonu.

Jan rozejrzał si

ę

z ciekawo

ś

ci

ą

po gustownie urz

ą

dzonym wn

ę

trzu. Podobnie jak gabinet w ksi

ę

garni,

tak

ż

e mieszkanie Naomi wyra

ź

nie zdradzało jej praktyczn

ą

natur

ę

. Sprz

ę

ty i meble, które wybierała,

były raczej tradycyjne, ale wszystkie bez wyj

ą

tku odznaczały si

ę

smakiem.

Naomi wróciła po chwili i ustawiła kwiaty na małym stoliku obok sofy. Cieszyła si

ę

nimi jak dziecko,

bo był to pierwszy bukiet, który dostała od obcego m

ęż

czyzny, kogo

ś

spoza rodziny. Ale Jan nie musiał

o tym wiedzie

ć

. Niech my

ś

li,

ż

e przez całe

ż

ycie dostawała bukiety wspaniałych ró

ż

.

- S

ą

naprawd

ę

cudowne - powtórzyła.

- Zupełnie jak ty.
- Dzi

ę

kuj

ę

- odparła, czuj

ą

c niepokoj

ą

ce ciepło na policzkach.

background image

- Masz te

ż

bardzo ładne mieszkanie.

- Szukałam czego

ś

niewielkiego, niezbyt daleko od ksi

ę

garni. I w starej kamienicy. Nie lubi

ę

tych

nowych, bezdusznych osiedli. Tylko stare, tradycyjne domy maj

ą

dusz

ę

.

- Mamy chyba podobny gust. Przynajmniej w kwestii architektury. Jakie

ś

dwa miesi

ą

ce temu kupiłem

stary dom. Podłogi skrzypi

ą

, okna s

ą

wypaczone, dach troch

ę

przecieka, ale jestem zadowolony i nie

zamieniłbym go na

ż

aden nowoczesny apartament.

- Wychowałam si

ę

w takim domu. Rodzice dawno go sprzedali, ale ilekro

ć

przeje

ż

d

ż

am obok,

odczuwam wzruszenie - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

troch

ę

nie

ś

miało, zaskoczona własn

ą

szczero

ś

ci

ą

. - Mo

ż

e

masz ochot

ę

na drinka? - spytała.

- Nie, dzi

ę

kuje bardzo. Powinni

ś

my ju

ż

wychodzi

ć

, zarezerwowałem stolik na wpół do ósmej.

- Wi

ę

c chod

ź

my. Jestem gotowa.

- Włó

ż

co

ś

na siebie, bo wieje.

- Dobrze.
Posłusznie podeszła do szafy i zacz

ę

ła szuka

ć

aksamitnego szala. Jan stan

ą

ł tu

ż

za ni

ą

, wi

ę

c kiedy

odwróciła si

ę

, wpadła prosto w jego ramiona. Speszyło j

ą

to tak bardzo,

ż

e cofn

ę

ła si

ę

zbyt gwałtownie i

straciła równowag

ę

. Wyl

ą

dowała w

ś

ród wieszaków, a Jan musiał jej pomóc wydosta

ć

si

ę

na zewn

ą

trz.

- Przepraszam, nie chciałem ci

ę

przestraszy

ć

- powiedział tonem usprawiedliwienia. Ale w duchu

zacierał r

ę

ce. Nie miał

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e działa na ni

ą

. Dziewczyna stawała si

ę

przy nim

nerwowa. - Nic ci si

ę

nie stało?

- Wszystko w porz

ą

dku. Nie wiedziałam po prostu,

ż

e za mn

ą

stoisz - tłumaczyła, skubi

ą

c nerwowo

brzeg szala, którym miała okry

ć

ramiona.

- Pozwól,

ż

e ci pomog

ę

- zaproponował i opatulił j

ą

szczelnie.

Naomi wzi

ę

ła si

ę

w gar

ść

i nawet nie drgn

ę

ła, gdy dotkn

ą

ł jej skóry ciepłymi dło

ń

mi.

- Idziemy? - spytała, si

ę

gaj

ą

c spokojnym ruchem po torebk

ę

. Nawet nie podskoczyła, gdy Jan, nie

pytaj

ą

c o pozwolenie, wzi

ą

ł j

ą

pod rami

ę

.

W restauracji poszło jej jeszcze lepiej. Dyskretna muzyka, migotanie

ś

wiec i doskonałe wino wprawiły

j

ą

w doskonały nastrój. Zapomniała o nerwach, a Jan okazał si

ę

miłym kompanem. Potrafił nie tylko

ciekawie opowiada

ć

, ale i słucha

ć

, co było w

ś

ród prawników prawdziw

ą

rzadko

ś

ci

ą

. Rozmowa toczyła

si

ę

gładko i po pewnym czasie Naomi ze zdumieniem odkryła,

ż

e maj

ą

wiele wspólnych zainteresowa

ń

.

Jan pochwalił muzyk

ę

, któr

ą

usłyszał w ksi

ę

garni.

- Sama j

ą

wybrała

ś

? - spytał.

- Tak. Bardzo lubi

ę

muzyk

ę

etniczn

ą

. Nie jest tak powa

ż

na, jak muzyka klasyczna, wi

ę

c dobrze działa

na klientów. A przy tym nie jest zbyt absorbuj

ą

ca.

- Była

ś

w tym roku na Festiwalu Muzyki Celtyckiej?

- O tak. Na kilku koncertach.
- A widziała

ś

wyst

ę

py tancerzy?

- Oczywi

ś

cie! Byli rewelacyjni!

- Te

ż

tak my

ś

l

ę

. Te przystawki tak

ż

e s

ą

rewelacyjne. - Wskazał na talerz. - Chcesz spróbowa

ć

mo-

jej? - Podał jej na widelcu kawałeczek duszonego grzyba, a ona, prawie bez namysłu, nachyliła si

ę

w

jego stron

ę

i wzi

ę

ła smakowity k

ą

sek do ust.

- Pycha! - pochwaliła.
- Chcesz jeszcze?
- Nie, dzi

ę

kuj

ę

. Musz

ę

uwa

ż

a

ć

, mam słabo

ść

do włoskich potraw.

- To tak jak ja. Potrafi

ę

nawet ugotowa

ć

par

ę

niezłych da

ń

.

- Lubisz gotowa

ć

? - Przyjrzała mu si

ę

uwa

ż

nie, próbuj

ą

c wyobrazi

ć

go sobie, jak krz

ą

ta si

ę

w

fartuchu po kuchni.

- Zale

ż

y co i dla kogo.

- Mo

ż

emy kiedy

ś

urz

ą

dzi

ć

zawody kulinarne. Moja potrawka z owoców morza przeciwko twojej kuchni

włoskiej. Co ty na to?

- Przyjmuj

ę

wyzwanie. Zobaczymy, co uda nam si

ę

wysma

ż

y

ć

- powiedział z dwuznacznym

u

ś

miechem. Zdawało mu si

ę

,

ż

e dostrzegł na jej twarzy lekki grymas, postanowił wiec bardziej zwa

ż

a

ć

na słowa. Po co si

ę

spieszy

ć

? Miał ju

ż

gotowy plan i wiedział, jak si

ę

zabra

ć

do rzeczy. W rodzinie

MacGregorów nie tylko Daniel celował w układaniu miłosnych scenariuszy.

- Mam dla ciebie pewn

ą

propozycj

ę

- powiedział nagle, a widz

ą

c jej przestraszony wzrok, dodał

szybko:

- Propozycj

ę

zawodow

ą

, oczywi

ś

cie.

- Zawodow

ą

?

- Tak. Mam nadziej

ę

,

ż

e ci si

ę

spodoba.

- Zamieniam si

ę

w słuch.

- Mówiłem ci,

ż

e niedawno kupiłem dom. Nie wszystko jeszcze urz

ą

dziłem, dwa pokoje wci

ąż

stoj

ą

puste. Pomy

ś

lałem sobie,

ż

e chciałbym mie

ć

w jednym z nich bibliotek

ę

. Pomogłaby

ś

mi w doborze

ksi

ąż

ek?

- Oczywi

ś

cie. - Sama była zaskoczona rozczarowaniem, jakie poczuła. Od pocz

ą

tku było jasne,

ż

e

Jan interesuje si

ę

ni

ą

wył

ą

cznie ze wzgl

ę

dów słu

ż

bowych. Je

ś

li liczyła na co

ś

wi

ę

cej, było po prostu

naiwna.

- Musisz mi tylko powiedzie

ć

, jakie wydawnictwa ci

ę

interesuj

ą

- powiedziała tonem, jakim zwykle

zwracała si

ę

do klientów. - Czy chodzi o rzadkie pozycje, które b

ę

d

ą

dla ciebie lokat

ą

kapitału?

- Nie, nie. Chc

ę

mie

ć

praktyczn

ą

domow

ą

bibliotek

ę

, a nie muzeum. Po prostu miejsce, gdzie mo

ż

na

przyjemnie sp

ę

dzi

ć

czas, poczyta

ć

, napi

ć

si

ę

czego

ś

dobrego. Nie chciałbym,

ż

eby moi go

ś

cie musieli

wypisywa

ć

rewersy jak w czytelni. Na pocz

ą

tek chciałbym zebra

ć

ksi

ąż

ki, które lubi

ę

. Zreszt

ą

background image

wi

ę

kszo

ść

ju

ż

mam. Co do reszty, to jestem otwarty na propozycje.

- Zgoda. Ch

ę

tnie ci pomog

ę

. Przygotuj list

ę

pozycji, których ci brakuje, a potem zobaczymy.

- Doskonale. Znajdziesz troch

ę

czasu,

ż

eby wst

ą

pi

ć

do mnie i zobaczy

ć

pokój, który wybrałem na ten

cel?

- My

ś

l

ę

,

ż

e tak. Kiedy?

- Mo

ż

e w najbli

ż

sz

ą

sobot

ę

, o szóstej?

- Zgoda - odparła ponownie i skin

ę

ła głow

ą

, zaskoczona zarówno swoim opanowaniem, jak i zagad-

kowym u

ś

miechem Jana.

Kiedy wyszli z restauracji, był pó

ź

ny wieczór. Wiatr si

ę

nasilił i słycha

ć

było, jak buszuje w koronach

drzew. Po nocnym niebie p

ę

dziły czarne chmury, zza których co chwila wygl

ą

dała okr

ą

gła tarcza

ksi

ęż

yca.

Wieczór, który razem sp

ę

dzili, udał si

ę

znakomicie. Gdy tylko rozmowa zeszła na ksi

ąż

ki, Naomi

wyra

ź

nie si

ę

o

ż

ywiła. Potrafiła mówi

ć

o nich z prawdziw

ą

pasj

ą

, co sprawiało Janowi du

żą

przyjemno

ść

.

Gratulował sobie doskonałego pomysłu, jakim było zaproszenie Naomi do urz

ą

dzenia biblioteki.

Zreszt

ą

nie był to tylko pretekst, by znów si

ę

z ni

ą

spotka

ć

. Naprawd

ę

marzył mu si

ę

bogaty

ksi

ę

gozbiór, a Naomi była w tej dziedzinie specjalistk

ą

. A

ż

e przy okazji bardzo mu si

ę

podobała,

dodawało całej sprawie pikanterii. Jan miał cich

ą

nadziej

ę

,

ż

e ona równie

ż

nie traktuje go tylko i

wył

ą

cznie jak prawnika, który załatwia dla niej pewne sprawy. Zgodziła si

ę

przecie

ż

na kolacj

ę

,

pozwoliła odwie

źć

do domu...

Teraz poruszyła si

ę

nerwowo, gdy spojrzał na ni

ą

k

ą

tem oka.

- Ładna okolica - powiedział, gasz

ą

c silnik. - Rzeczywi

ś

cie mieszkasz dwa kroki od ksi

ę

garni.

- Dzi

ę

kuj

ę

za wspaniały wieczór - odparta cicho. Poprawiła włosy, które opadały jej na twarz, a wtedy

Jan wyra

ź

nie poczuł zmysłowy zapach perfum. W por

ę

jednak ugryzł si

ę

w j

ę

zyk i powiedział po prostu,

ż

e on równie

ż

doskonale si

ę

bawił i

ż

e cała przyjemno

ść

po jego stronie.

Wysiadł z samochodu i podszedł do jej drzwi. Poniewa

ż

przez chwil

ę

mocowała si

ę

z pasem, nachylił

si

ę

,

ż

eby go odpi

ąć

, i wtedy jego twarz znalazła si

ę

blisko jej twarzy. Poczuł przyjemne ciepło

rozgrzanego, pachn

ą

cego ciała. Zakr

ę

ciło mu si

ę

w głowie, nie stracił jednak zimnej krwi. Cofn

ą

ł si

ę

i

podał Naomi r

ę

k

ę

. Kiedy jednak wysiadła z wozu, nie wypu

ś

cił jej dłoni. Odprowadził j

ą

do drzwi

kamienicy, nie maj

ą

c poj

ę

cia,

ż

e dziewczyna prze

ż

ywa prawdziwe katusze.

Naomi ogarniała coraz wi

ę

ksza panika. Nie miała poj

ę

cia, jak powinna si

ę

teraz zachowa

ć

. Zaprosi

ć

go na drinka? Nie! Wiedziała,

ż

e to bardzo ryzykowny pomysł. Nie była na to przygotowana. Bała si

ę

te

ż

,

ż

e puszcz

ą

jej nerwy,

ż

e zrobi co

ś

głupiego. Uznała wi

ę

c,

ż

e najlepiej b

ę

dzie po prostu si

ę

po

ż

egna

ć

. Przynajmniej zostan

ą

jej miłe wspomnienia.

Jan na szcz

ęś

cie wybawił j

ą

z kłopotu. Kiedy weszli do holu, zatrzymał si

ę

i powiedział:

- Dobranoc, Naomi. Domy

ś

lam si

ę

,

ż

e jutro czeka ci

ę

m

ę

cz

ą

cy dzie

ń

. Pierwszy dzie

ń

w nowej roli wi-

ceprezesa.

- To prawda - westchn

ę

ła. - Musz

ę

wsta

ć

skoro

ś

wit. Zaplanowałam spotkanie z personelem, na któ-

rym b

ę

dziemy omawiali kolejne zmiany.

- Wci

ąż

masz nowe pomysły? Sprzeda

ż

ksi

ąż

ek ju

ż

nie wystarcza? - za

ż

artował i pogłaskał kciukiem

wierzch jej dłoni. - W takim razie nie b

ę

d

ę

ci

ę

zatrzymywał. Pozwolisz,

ż

e odprowadz

ę

ci

ę

tylko do

drzwi?

Kiedy szli po schodach, serce waliło jej jak oszalałe. Cały spokój gdzie

ś

si

ę

ulotnił, a poniewa

ż

ogarniało j

ą

coraz wi

ę

ksze zmieszanie, próbowała je zamaskowa

ć

nerwow

ą

gadanin

ą

. Po raz dziesi

ą

ty

zacz

ę

ła opowiada

ć

o tym,

ż

e chciałaby widzie

ć

swoj

ą

ksi

ę

garni

ę

jako miejsce spotka

ń

z ciekawymi

lud

ź

mi, popularnymi autorami, piosenkarzami,

ż

e chce opracowa

ć

ofert

ę

dla ludzi w ró

ż

nym wieku,

zainwestowa

ć

w internetow

ą

kawiarenk

ę

.

Jan słuchał cierpliwie, nie przerywaj

ą

c ani nie pytaj

ą

c o nic. Gdy stan

ę

li pod drzwiami jej mieszkania,

wzi

ą

ł j

ą

za obie dłonie i przytrzymał je w swoich, silnych i ciepłych. Tego było ju

ż

dla Naomi za wiele.

Wiedziała,

ż

e jeszcze chwila, a zupełnie straci głow

ę

i zrobi co

ś

idiotycznego. Pomy

ś

lała sobie,

ż

e lada

moment stanie si

ę

z ni

ą

to, co z Kopciuszkiem o północy - czar pry

ś

nie, a wraz z nim zniknie wytworna

młoda dama, której miejsce zajmie zahukana, przestraszona, nieszcz

ęś

liwa i nie kochana przez nikogo

dziewczyna.

Jakby broni

ą

c si

ę

przed nim, zrobiła krok do tyłu i zbyt gwałtownie wyswobodziła dło

ń

z jego u

ś

cisku.

Si

ę

gn

ę

ła do torebki, z której nerwowym ruchem wyj

ę

ła klucze. Upadły z metalicznym brz

ę

kiem na

posadzk

ę

, a wtedy Jan schylił si

ę

, by je podnie

ść

. Skorzystał przy tym z okazji i znów uj

ą

ł jej dr

żą

c

ą

dło

ń

. Przez chwil

ę

patrzył w oczy Naomi, jakby próbował znale

źć

w nich odpowied

ź

na jakie

ś

wa

ż

ne dla

niego pytanie. Chciał wiedzie

ć

, czy si

ę

nie myli, a poniewa

ż

doszedł do wniosku,

ż

e nie - postanowił

zaryzykowa

ć

. Uj

ą

ł łagodnie twarz dziewczyny i pocałował delikatnie jej usta.

W pierwszej chwili si

ę

zaniepokoił. Naomi nie odwzajemniła pocałunku, tylko zastygła w miejscu jak

słup soli. Nie drgn

ę

ła, jej ciałem nie wstrz

ą

sn

ą

ł cho

ć

by najsłabszy dreszcz. Jan zamierzał ju

ż

si

ę

wycofa

ć

, gdy nagle o

ż

yła. Najpierw westchn

ę

ła gł

ę

boko jak osoba przebudzona ze snu, a potem

rozchyliła wargi. Czuł pod palcami ciepł

ą

fal

ę

jej g

ę

stych włosów, zewsz

ą

d otaczał go obezwładniaj

ą

cy

zapach jej ciała. Zaszumiało mu w głowie. Przygarn

ą

ł j

ą

do siebie i mocniej otoczył ramionami.

Zauwa

ż

ył uszcz

ęś

liwiony,

ż

e wreszcie odwzajemnia jego u

ś

cisk.

Rzeczywi

ś

cie, Naomi zaciskała palce na r

ę

kawach jego płaszcza, jakby bała si

ę

,

ż

e straci

równowag

ę

. Kr

ę

ciło jej si

ę

w głowie jak od szampana, przed oczami wirowały kolorowe plamy. Panika,

która sparali

ż

owała j

ą

w pierwszej chwili, ust

ę

powała teraz miejsca jakiej

ś

niesamowitej przyjemno

ś

ci.

Czuła, jak rozpalone usta m

ęż

czyzny wytyczaj

ą

gor

ą

c

ą

ś

cie

ż

k

ę

na jej policzkach i szyi, jak niemal

parz

ą

j

ą

w wilgotne wargi. Kiedy klucz znów wyl

ą

dował na podłodze, drgn

ę

ła przestraszona, ale nie

przerwała pocałunku.

background image

Jan cofn

ą

ł si

ę

i uchwycił zamglone spojrzenie szarych oczu, dostrzegł delikatne dr

ż

enie warg.

Przesun

ą

ł dło

ń

mi wzdłu

ż

ramion Naomi, dotkn

ą

ł pieszczotliwie czubek jej zgrabnego nosa swoim. Po

chwili znowu tulił w dłoniach jej rozpalon

ą

twarz.

- Chyba zrobi

ę

to jeszcze raz - szepn

ą

ł i nie pytaj

ą

c jej o zdanie, pocałował j

ą

tym razem bardziej

zachłannie i nami

ę

tniej ni

ż

wcze

ś

niej. Z ka

ż

d

ą

sekund

ą

jego podniecenie stawało si

ę

silniejsze, trud-

niejsze do okiełznania. Kiedy poczuł na swojej szyi nie

ś

miały dotyk palców Naomi, przestraszył si

ę

,

ż

e

za chwil

ę

straci nad sob

ą

kontrol

ę

. Z najwy

ż

szym trudem odsun

ą

ł si

ę

od niej i schylił po klucze. -

Dobranoc, Naomi - powiedział po prostu i sam otworzył jej drzwi.

- Tak... - odparła słabym głosem. - Dobranoc. Jeszcze raz dzi

ę

kuj

ę

.

Odwróciła oczy, w których malowała si

ę

niepewno

ść

, po czym weszła szybko do mieszkania, zamy-

kaj

ą

c za sob

ą

drzwi.

Jan nie odszedł od razu. Stał w miejscu, zastanawiaj

ą

c si

ę

, czy przypadkiem nie popełnił bł

ę

du.

Tylko co miałoby by

ć

owym bł

ę

dem? To,

ż

e nagle zacz

ą

ł j

ą

całowa

ć

, czy to,

ż

e równie nagle przestał?

Zza zamkni

ę

tych drzwi dobiegł metaliczny brz

ę

k. Znów upu

ś

ciła klucze na podłog

ę

. Na to tylko

czekał. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

do siebie i szybko zbiegł po schodach do wyj

ś

cia. Wiedział ju

ż

,

ż

e si

ę

nie

pomylił. Wychodz

ą

c na ulic

ę

, obiecał sobie,

ż

e przy najbli

ż

szej okazji wykona kolejny krok. Kolejny

krok, który zbli

ż

y go do Naomi Brightstone.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Naprawd

ę

nie masz w domu ani kawałka czekolady? - spytała Julia, nie kryj

ą

c gorzkiego rozczaro-

wania.

Jan spojrzał na ni

ą

pobła

ż

liwie i pomy

ś

lał,

ż

e jego kuzynka jest jak zwykle pi

ę

kna, jak zwykle niecier-

pliwa - i jak zwykle łakoma z powodu zaawansowanej ci

ąż

y.

- Sk

ą

d mam mie

ć

, skoro wszystko wyjadła

ś

podczas ostatniej wizyty - odparł, wzruszaj

ą

c ramionami.

- Niemo

ż

liwe! - Julia poderwała si

ę

z krzesła i zacz

ę

ła przeszukiwa

ć

systematycznie kuchenne

szafki. - Rzeczywi

ś

cie, nie ma ani kawałka. Nie przeszedłby

ś

si

ę

do sklepu? - spytała przymilnie. -

Wiesz, do tego na rogu. Nie zajmie ci to wi

ę

cej ni

ż

pi

ęć

minut.

- Nigdzie nie b

ę

d

ę

chodził. Je

ś

li jeste

ś

głodna, w lodówce s

ą

owoce i jogurt. W ostateczno

ś

ci mo

ż

esz

spróbowa

ć

tego - zaproponował, podsuwaj

ą

c jej drewnian

ą

ły

ż

k

ę

, któr

ą

mieszał g

ę

sty, aromatyczny

sos.

Julia, znaj

ą

c kulinarne talenty kuzyna, nie dała si

ę

długo prosi

ć

. Trzymaj

ą

c dło

ń

na wydatnym

brzuchu, wyci

ą

gn

ę

ła szyj

ę

jak

ż

yrafa i skosztowała gor

ą

cej potrawy.

- Pycha! - Zmru

ż

yła zachwycona oczy. - A co b

ę

dzie na deser?

- Czy twój m

ąż

ci

ę

przypadkiem nie głodzi? - roze

ś

miał si

ę

Jan.

- A co ma do tego mój m

ąż

? - spytała zdumiona Julia, klepi

ą

c si

ę

po brzuchu. - To male

ń

stwo

domaga si

ę

czekolady. Kiedy byłam pierwszy raz w ci

ąż

y, miałam stale ochot

ę

na lody. Naprawd

ę

nie

masz cho

ć

by jednego, malutkiego batonika? - spojrzała na Jana błagalnie.

- Nie, ale obiecuj

ę

,

ż

e zrobi

ę

zapas.

- Tylko pospiesz si

ę

, bo mo

ż

esz nie zd

ąż

y

ć

. Nie zostało mi ju

ż

wiele czasu - powiedziała, patrz

ą

c z

u

ś

miechem na kuzyna, który pochylony nad garnkiem, gwizdał cicho jak

ąś

melodi

ę

. - Widz

ę

,

ż

e jeste

ś

cały w skowronkach - zagadn

ę

ła.

- Sama rozumiesz... kobieta!
- A, słyszałam co

ś

o tym. Panna Brightstone, tak?

- We własnej osobie. Zreszt

ą

zaraz tu b

ę

dzie, wi

ę

c nie chciałbym ci

ę

pop

ę

dza

ć

, ale...

- Spokojna głowa. Patryk i Travis zaraz po mnie przyjad

ą

, wi

ę

c nie b

ę

d

ę

ci przeszkadza

ć

. Gdzie

masz projekt biblioteki?

- Na górze. Ogl

ą

dałem go wczoraj wieczorem.

- W takim razie chod

ź

my. Ch

ę

tnie rzuc

ę

na niego okiem.

- Dzi

ę

ki, Julio! - Otoczył j

ą

ramieniem i poprowadził w stron

ę

schodów. - Nie wiem, jak poradziłbym

sobie z tym remontem bez ciebie i Patryka.

- Bez przesady. Ty te

ż

nie stałe

ś

z zało

ż

onymi r

ę

kami. Naprawd

ę

ci

ę

podziwiam.

- Za co?
- Za to,

ż

e zdecydowałe

ś

si

ę

na kupno tego domu. Niewielu facetów w twoim wieku chciałoby

zawraca

ć

sobie głow

ę

takim zabytkiem.

- Ale ty by

ś

si

ę

nie wahała, prawda?

- Prawda.

ś

aden apartament nie mo

ż

e równa

ć

si

ę

z domem. Zwłaszcza z domem, który ma swój

klimat. - Przesun

ę

ła pieszczotliwie dłoni

ą

po wypolerowanej balustradzie schodów. - Par

ę

dni temu

rozmawiali

ś

my z Patrykiem,

ż

e ten dom bardzo do ciebie pasuje. Jest podobnie jak ty solidny, jasny,

logiczny. Z jednej strony otwarty na to, co przyniesie przyszło

ść

, z drugiej zapatrzony w to, co odeszło

w przeszło

ść

. - Przystan

ę

ła u podnó

ż

a schodów i dodała: - Wiesz co, mój drogi? Nie b

ę

d

ę

właziła na

gór

ę

, bo potem trzeba b

ę

dzie zej

ść

, a ja przez ten brzuch nie widz

ę

własnych stóp.

- Rozumiem. Zaczekaj w salonie, sam przynios

ę

ci projekt. Usi

ą

d

ź

sobie wygodnie.

- Nie chc

ę

siada

ć

. Chc

ę

czekolady - odpaliła ze

ś

miechem.

- Nast

ę

pnym razem! Przysi

ę

gam! - zawołał, biegn

ą

c po schodach.

Julia poszła do salonu, kiwaj

ą

c si

ę

jak pingwin. Po drodze jeszcze raz spojrzała krytycznym okiem na

efekty swojej pracy. Musiała przyzna

ć

,

ż

e jest z nich zadowolona. Wszystko poszło szybko i sprawnie,

głównie dzi

ę

ki skuteczno

ś

ci oraz do

ś

wiadczeniu jej m

ęż

a, który był prawdziwym fachowcem je

ś

li chodzi

o przebudowy i remonty, a firma, któr

ą

prowadził wraz z ojcem, od lat miała ustalon

ą

renom

ę

. Ona z

kolei była specjalistk

ą

od nieruchomo

ś

ci i miała do nich oko jak mało kto, tote

ż

cieszyła si

ę

,

ż

e

namówiła Jana do kupna tego wła

ś

nie domu. Z przyjemno

ś

ci

ą

obserwowała, jak jej kuzyn, pocz

ą

tkowo

nieufny, powoli zapalał si

ę

do projektu, a

ż

w ko

ń

cu naprawd

ę

pokochał swoj

ą

now

ą

siedzib

ę

.

background image

- Widzisz, kochanie, jaki pi

ę

kny dom znale

ź

li

ś

my dla wujka Jana - powiedziała, głaszcz

ą

c si

ę

po

brzuchu. - Uspokój si

ę

, malutki, i nie m

ę

cz mamy. Zaraz przyjedzie po nas tata i na pewno przywiezie

olbrzymie pudło czekoladek. Widzisz, ju

ż

tu jest! - zawołała, słysz

ą

c dono

ś

ny dzwonek. Podeszła do

drzwi, otworzyła je bez namysłu i stan

ę

ła oko w oko z niezwykle przystojn

ą

, cho

ć

mocno zakłopotan

ą

brunetk

ą

.

Na widok Julii Naomi wyra

ź

nie si

ę

speszyła. Niezwykła uroda płowowłosej kobiety sprawiła,

ż

e

poczuła lekkie ukłucie zazdro

ś

ci. Ognista pi

ę

kno

ść

wygl

ą

dała jak uosobienie zdrowia i pi

ę

kna. Poza

przymiotami ciała, musiała te

ż

mie

ć

poczucie humoru, bo na widok Naomi wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

i z

ujmuj

ą

cym u

ś

miechem oznajmiła:

- Jestem Julia, kuzynka playboya z Harvardu. A ty jeste

ś

Naomi, prawda?

- Zgadza si

ę

- odparła Naomi. - Widziałam ci

ę

ju

ż

kiedy

ś

, podczas spotkania kobiet biznesu.

Słuchałam twojego wyst

ą

pienia. Bardzo ciekawe.

- Mój Bo

ż

e, kiedy to było! Tym bardziej si

ę

ciesz

ę

,

ż

e mogłam ci

ę

pozna

ć

. Prosz

ę

, wejd

ź

.

Odsun

ę

ła si

ę

,

ż

eby wpu

ś

ci

ć

go

ś

cia, a potem zaprowadziła go do salonu, opowiadaj

ą

c po drodze,

ż

e

Jan poszedł na gór

ę

po projekt biblioteki, któr

ą

ma dla niego zbudowa

ć

jej m

ąż

. Posadziła Naomi w

fotelu, a sama poszła do kuchni, by przynie

ść

co

ś

do picia. Po drodze my

ś

lała,

ż

e Jan ma dobry gust,

skoro wybrał sobie tak

ą

dziewczyn

ę

. Troch

ę

nie

ś

miała, ale bardzo atrakcyjna. Doskonała figura, pi

ę

kne

włosy i oczy. Klasa widoczna na pierwszy rzut oka, wyliczała w my

ś

lach jej atuty, nalewaj

ą

c do

szklanek sok.

- Słyszałam,

ż

e przej

ę

ła

ś

zarz

ą

dzanie rodzinn

ą

ksi

ę

garni

ą

- zagadn

ę

ła, wchodz

ą

c do pokoju.

- Tak.
- A czy macie w tej waszej kawiarence ciastka czekoladowe?
- Oczywi

ś

cie. Gor

ą

co je polecam, s

ą

naprawd

ę

pyszne.

- W takim razie musimy was odwiedzi

ć

, prawda, male

ń

ki? - Julia czule pogładziła okr

ą

gły brzuch. -

Spokojnie, nie kop mamy! - za

ś

miała si

ę

, a dostrzegaj

ą

c zaniepokojone spojrzenie Naomi, uspokoiła j

ą

,

ż

e wszystko w porz

ą

dku. - Do porodu zostały jeszcze dwa miesi

ą

ce. Ale moje dziecko najwyra

ź

niej nie

mo

ż

e

ż

y

ć

bez czekolady i dlatego tak strasznie si

ę

awanturuje.

- Nie mo

ż

e

ż

y

ć

bez czekolady? - spytała zdumiona Naomi, widz

ą

c, jak co

ś

si

ę

rusza pod zielonym

swetrem Julii. - Mam w torebce paczk

ę

czekoladowych dra

ż

etek. Mo

ż

e...

- Powa

ż

nie? - Julia spojrzała na ni

ą

błagalnie.

- Powa

ż

nie. Zawsze nosz

ę

przy sobie co

ś

słodkiego. Na wypadek, gdybym nie miała czasu na lunch

- tłumaczyła Naomi, szukaj

ą

c w torebce plastikowego opakowania. - Prosz

ę

, pocz

ę

stuj si

ę

. - Podała je

po chwili z u

ś

miechem.

- Uratowała

ś

nam

ż

ycie! - zawołała rado

ś

nie Julia.

- Przyrzekam,

ż

e dam dziecku twoje imi

ę

. Bez wzgl

ę

du na płe

ć

nazw

ę

je Naomi!

- Akurat! Tak samo mówiła

ś

, kiedy była

ś

w ci

ąż

y z Travisem, a ja oddałem ci cał

ą

porcj

ę

moich

ulubionych lodów - wtr

ą

cił si

ę

niespodziewanie Jan, który niezauwa

ż

ony przez kobiety, wszedł przed

chwil

ą

do salonu.

- A co, mo

ż

e kłamałam? Nie masz na drugie Travis? - spytała Julia z min

ą

niewini

ą

tka. Rozerwała

niecierpliwie torebk

ę

i wsadziła do ust cał

ą

gar

ść

dra

ż

etek, mrucz

ą

c przy tym z zadowoleniem. -

Widzicie, moje dziecko od razu si

ę

uspokoiło - oznajmiła po chwili.

- Naprawd

ę

? Przestało kopa

ć

? - Jan u

ś

miechn

ą

ł si

ę

ironicznie, po czym poło

ż

ył dło

ń

na brzuchu ku-

zynki. - Rzeczywi

ś

cie, nie rusza si

ę

. Chod

ź

Naomi i sama zobacz, jakiego cudu dokonała

ś

swoimi

MnM'sami.

Zanim Naomi zd

ąż

yła cokolwiek powiedzie

ć

, przycisn

ą

ł jej dło

ń

do brzucha Julii. Ten niespodziewany

gest bardzo j

ą

speszył, ale na szcz

ęś

cie nie zd

ąż

yła si

ę

nawet zaczerwieni

ć

. Jej palce dotkn

ę

ły

jakiego

ś

obłego kształtu. Po raz pierwszy w

ż

yciu czuła ruch nienarodzonego dziecka, nic wi

ę

c

dziwnego,

ż

e zrobiło to na niej du

ż

e wra

ż

enie.

- To... wspaniałe! - szepn

ę

ła, patrz

ą

c Julii W oczy.

- Tak, to naprawd

ę

jest prze

ż

ycie! - roze

ś

miała si

ę

Julia. Usłyszała dochodz

ą

cy z zewn

ą

trz d

ź

wi

ę

k

klaksonu i podniosła si

ę

z fotela. - Patryk przyjechał. Umówili

ś

my si

ę

,

ż

e zatr

ą

bi na mnie, je

ś

li Travis

u

ś

nie w samochodzie. Id

ę

, na mnie ju

ż

czas - powiedziała i zacz

ę

ła zbiera

ć

swoje rzeczy, nie

zapominaj

ą

c o projekcie biblioteki. - Obiecuje,

ż

e przejrzymy go dzi

ś

wieczorem. Trzymajcie si

ę

. Miło

było ci

ę

pozna

ć

, Naomi. I dzi

ę

ki za ratunek! - roze

ś

miała si

ę

ponownie, potrz

ą

saj

ą

c plastikow

ą

torebeczk

ą

.

- Szkoda,

ż

e Travis usn

ą

ł - westchn

ą

ł Jan, obserwuj

ą

c przez okno, jak kuzynka wsiada do

samochodu.

- To wspaniały dzieciak. Nie ma jeszcze dwóch lat, a potrafi zagada

ć

człowieka na

ś

mier

ć

.

- Lubisz dzieci? - spytała Naomi.
- Bardzo - odwrócił si

ę

w jej stron

ę

. - W naszej rodzinie nie mo

ż

e by

ć

inaczej. Jest nas tak du

ż

o,

ż

e

jak jedno dziecko si

ę

rodzi, drugie jest ju

ż

w drodze na

ś

wiat.

- Popatrzył na ni

ą

z ciepłym u

ś

miechem. - Nawet si

ę

z tob

ą

nie przywitałem i nie podzi

ę

kowałem,

ż

e

przyszła

ś

. - Zbli

ż

ył si

ę

do niej i pocałował j

ą

delikatnie w policzek. - Co

ś

nie tak? - spytał zaniepokojony,

wyczuwaj

ą

c nerwowy dreszcz na jej ramionach.

- Nie, wszystko w porz

ą

dku - wykrztusiła, uciekaj

ą

c szybko wzrokiem w stron

ę

okna. Uspokój si

ę

,

kretynko, nakazała sobie w duchu. On tylko pocałował ci

ę

w policzek. Doro

ś

li ludzie czasem to robi

ą

.

Całuj

ą

si

ę

na powitanie i na po

ż

egnanie.

Na szcz

ęś

cie Jan odsun

ą

ł si

ę

od niej i znikn

ą

ł na moment w jadalni. Po chwili wrócił z dwoma kielisz-

kami w dłoni.

- Napijesz si

ę

wina? Białe czy czerwone?

background image

- Nie, dzi

ę

kuj

ę

. Przyjechałam samochodem. Poza tym my

ś

lałam,

ż

e obejrzymy pokój, w którym

chcesz urz

ą

dzi

ć

bibliotek

ę

i... - przerwała, bo w tej samej chwili poczuła wspaniały zapach jakiej

ś

potrawy. - Co tak cudownie pachnie?

- Cholera, mój sos! - wrzasn

ą

ł Jan. - Mam nadziej

ę

,

ż

e si

ę

nie przypalił! Przepraszam ci

ę

, musz

ę

biec do kuchni!

- Pójd

ę

z tob

ą

.

Weszła za nim do jasnego, przestronnego pomieszczenia i zaniemówiła z wra

ż

enia. Drewniane

szafki, marmurowe blaty i parapety,

ś

wie

ż

e zioła w doniczkach grzej

ą

ce w si

ę

w ciepłych promieniach

sło

ń

ca, ceglany kominek z polanami - wszystko to nadawało kuchni przytulny, swojski charakter.

- Widz

ę

,

ż

e spodziewasz si

ę

go

ś

ci. - Obrzuciła wymownym spojrzeniem garnki stoj

ą

ce na

elektrycznej płycie. - Nie martw si

ę

, nie zabior

ę

ci wiele czasu.

- Daj spokój. - Jan przestał miesza

ć

sos i popatrzył na ni

ą

jak na dziecko. - To ty jeste

ś

moim go-

ś

ciem. Mo

ż

e jednak skusisz si

ę

na kieliszek? - spytał, si

ę

gaj

ą

c po butelk

ę

.

- No dobrze. Ale nie za du

ż

o - odparła z nadziej

ą

,

ż

e odrobina alkoholu pomo

ż

e jej si

ę

rozlu

ź

ni

ć

.

- Prosz

ę

- podał jej smukły kieliszek. - Pomy

ś

lałem,

ż

e skoro zawracam ci głow

ę

swoj

ą

bibliotek

ą

i na

dodatek zabieram czas w sobotnie popołudnie, to przynajmniej ci

ę

czym

ś

pocz

ę

stuj

ę

. Pami

ę

tasz, jak ci

mówiłem,

ż

e nie

ź

le gotuj

ę

?

- Niepotrzebnie robiłe

ś

sobie kłopot. Przecie

ż

powiedziałam,

ż

e ch

ę

tnie ci pomog

ę

. Podoba mi si

ę

pomysł z bibliotek

ą

, wi

ę

c z przyjemno

ś

ci

ą

zobacz

ę

, co da si

ę

zrobi

ć

.

- Powiedz mi jedno, molu ksi

ąż

kowy: czy

ż

eby zaprosi

ć

ci

ę

na kolacj

ę

, zawsze b

ę

d

ę

musiał szuka

ć

jakich

ś

pretekstów?

- Chyba nie - odpowiedziała cicho, wpatrzona w dno swojego kieliszka.
- A mo

ż

e naprawd

ę

jeste

ś

zainteresowana wył

ą

cznie moj

ą

bibliotek

ą

? Powiedz mi, jak jest

naprawd

ę

. Czyja zupełnie ci

ę

nie obchodz

ę

? - spytał przekornie.

Naomi podniosła wzrok. Jej spojrzenie o

ś

mieliło go. Podszedł do niej i wyj

ą

ł jej z dłoni kieliszek.

- Wiesz przecie

ż

,

ż

e mi si

ę

podobasz - powiedział. - Lubi

ę

by

ć

z tob

ą

, dlatego chciałbym,

ż

eby

ś

my

mogli sp

ę

dza

ć

wi

ę

cej czasu razem. Mo

ż

e warto lepiej si

ę

pozna

ć

?

Pochylił si

ę

i pocałował j

ą

leciutko. Ciało Naomi natychmiast ogarn

ę

ło znane ju

ż

odr

ę

twienie i rozleni-

wienie. Tymczasem Jan powoli, zmysłowo przesuwał ustami wzdłu

ż

mi

ę

kkiej linii jej brody, a

ż

znowu

poczuł pełne, wilgotne wargi. Nie od razu si

ę

rozwarły i poł

ą

czyły z nim w pocałunku. Musiał cierpliwie

czeka

ć

. Dopiero po chwili Naomi westchn

ę

ła gł

ę

boko i otoczyła go ramionami. Zrozumiała nagle,

ż

e

Jan jej pragnie, i ta my

ś

l wstrz

ą

sn

ę

ła ni

ą

do gł

ę

bi. Po raz pierwszy w

ż

yciu m

ęż

czyzna po

żą

dał jej ciała

i otwarcie to okazywał. Kiedy dotarła do niej ta prawda, poczuła ogromn

ą

słabo

ść

, jakby nagle opu

ś

ciły

j

ą

siły. Kolana ugi

ę

ły si

ę

pod ni

ą

, wi

ę

c nie chc

ą

c upa

ść

, z całej siły przytuliła si

ę

do Jana. Nie przyszło

jej do głowy,

ż

e sprowokuje go tym do jeszcze

ś

mielszych pieszczot - pocałował j

ą

nami

ę

tniej,

przesun

ą

ł dło

ń

mi po jej plecach, ramionach, po czym si

ę

gn

ą

ł zachłannie do pełnych, ci

ęż

kich piersi.

- Och, tak... naprawd

ę

warto pozna

ć

si

ę

bli

ż

ej - szeptał gor

ą

czkowo, rozpinaj

ą

c guziki jej bluzki. Nie

był w stanie opanowa

ć

żą

dzy, wi

ę

c uległ jej i mocno przywarł ustami do ciepłego wgł

ę

bienia mi

ę

dzy

nasad

ą

jej szyi a obojczykiem. - Ale to potem... Wszystko opowiemy sobie pó

ź

niej... Historie z

dzieci

ń

stwa... marzenia... plany... I rozczarowania. Bo

ż

e, tak bardzo ci

ę

pragn

ę

, Naomi! Musz

ę

...

musz

ę

ci

ę

mie

ć

! Ju

ż

, teraz...

- Tak... - westchn

ę

ła ulegle, lecz zaraz potem zaprzeczyła: - Nie! Zaczekaj! Potem... nie teraz...

Dyszała ci

ęż

ko, mówiła bez ładu. Przeraziło j

ą

to niemo

ż

liwe do opanowania pragnienie, które wypeł-

niało całe jej ciało i odbierało wszelk

ą

wol

ę

oporu.

- Mo

ż

e jednak teraz?

- Nie...! Prosz

ę

! - Oparła dłonie o jego klatk

ę

piersiow

ą

, próbuj

ą

c odsun

ąć

go od siebie. - Prosz

ę

-

powtórzyła i odwa

ż

nie spojrzała mu w oczy. - Prosz

ę

ci

ę

, przesta

ń

.

Wzrok Jana był nieobecny, zm

ą

cony po

żą

daniem, mimo to pu

ś

cił j

ą

i cofn

ą

ł si

ę

o krok. Naomi

dopiero teraz zdała sobie spraw

ę

, co si

ę

stało, i zawstydziła si

ę

własnego zachowania.

- Przepraszam - szepn

ę

ła upokorzona.

- Nie musisz. Chyba... rzeczywi

ś

cie troch

ę

si

ę

zagalopowali

ś

my - b

ą

kn

ą

ł z zakłopotaniem. Musiało

zaschn

ąć

mu w gardle, bowiem szybko si

ę

gn

ą

ł po swój kieliszek i wypił wino do dna. - Miałem

wra

ż

enie,

ż

e odpowiada ci takie tempo - powiedział, z trudem opanowuj

ą

c irytacj

ę

. Nie chciał by

ć

zły,

bo te

ż

nie było ku temu

ż

adnego powodu, jednak silne, niezaspokojone podniecenie sprawiło,

ż

e stał

si

ę

rozdra

ż

niony.

- Przykro mi, ale chyba si

ę

nie zrozumieli

ś

my. My

ś

lałam,

ż

e zaprosiłe

ś

mnie tutaj,

ż

eby... - zacz

ę

ła

nie

ś

miało, ale nie pozwolił jej doko

ń

czy

ć

.

- A jak tłumaczyła

ś

sobie moje pocałunki tamtego wieczoru? I dlaczego sama mnie całowała

ś

? I to

tak nami

ę

tnie?

- Nie wiem - powiedziała, tym razem gło

ś

no i pewnie. Nie chciała by

ć

ofiar

ą

jego zło

ś

ci ani swojego

własnego upokorzenia. - Naprawd

ę

nie wiem - powtórzyła. - Nie mam... takich do

ś

wiadcze

ń

. Przykro

mi, ale nigdy tego nie robiłam.

Jan uspokoił si

ę

momentalnie. Był całkowicie zaskoczony jej wyznaniem.

- Chcesz powiedzie

ć

,

ż

e nigdy si

ę

nie kochała

ś

? - spytał z niedowierzaniem. - Z nikim?

- Nigdy - przyznała szczerze, cho

ć

czuła si

ę

tak za

ż

enowana,

ż

e miała ochot

ę

zapa

ść

si

ę

pod ziemi

ę

i przesta

ć

istnie

ć

. - Wybacz, ale lepiej ju

ż

pójd

ę

- dodała i ruszyła wolno w stron

ę

wyj

ś

cia.

Jan nie próbował jej zatrzymywa

ć

, wi

ę

c spokojnie przeszła obok niego. Nie zaw

ę

drowała jednak

daleko, bowiem ockn

ą

ł si

ę

nagle i dogonił j

ą

w holu.

- Naomi! Poczekaj! - Chwycił j

ą

za rami

ę

. - Prosz

ę

ci

ę

, nie wychod

ź

! Daj mi chocia

ż

minut

ę

.

- Nie mamy o czym mówi

ć

. Nie zamierzam wi

ę

cej przeprasza

ć

ci

ę

za to, co si

ę

stało. Czy raczej nie

background image

stało!

- sykn

ę

ła przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by.

- Wiem, to ja b

ę

d

ę

ci

ę

przepraszał, je

ś

li oczywi

ś

cie zgodzisz si

ę

po

ś

wi

ę

ci

ć

mi chwil

ę

- powiedział

jednym tchem. Na wszelki wypadek pu

ś

cił j

ą

i w ge

ś

cie bezradno

ś

ci potarł dło

ń

mi twarz. Rzeczywi

ś

cie

potrzebował teraz chwili spokoju. Chciał si

ę

nad wszystkim zastanowi

ć

. - Naomi, naprawd

ę

ci

ę

przepraszam - powtórzył, z przera

ż

eniem my

ś

l

ą

c o tym, co czuła, gdy dobierał si

ę

do niej

bezceremonialnie, pewien,

ż

e ma do czynienia z kobiet

ą

do

ś

wiadczon

ą

. - Naprawd

ę

, gdybym wiedział,

nigdy w

ż

yciu nie pozwoliłbym sobie na takie zachowanie. Pewnie ci

ę

przestraszyłem?

- Troch

ę

...

- Przysi

ę

gam: nigdy wi

ę

cej tego nie zrobi

ę

. - Przysun

ą

ł si

ę

do niej i ostro

ż

nie dotkn

ą

ł ustami jej

policzka. Pogłaskał j

ą

delikatnie, jak małe, wystraszone dziecko.

- A mo

ż

e... - zawahał si

ę

- mo

ż

e by

ś

my zacz

ę

li od nowa? Tak spokojnie, ostro

ż

nie. W ka

ż

dej chwili

b

ę

dziesz mogła si

ę

wycofa

ć

...

Naomi przygl

ą

dała mu si

ę

w milczeniu, jakby chciała odkry

ć

jego prawdziwe zamiary. Odetchn

ę

ła

kilka razy gł

ę

boko i dopiero wtedy spytała:

- Co masz na my

ś

li?

- Proponuj

ę

, by

ś

my cofn

ę

li si

ę

o krok.

- Jaki znowu krok?
- Wrócimy do punktu wyj

ś

cia. Nalej

ę

wina, a potem pójdziemy na gór

ę

, do pokoju, w którym chc

ę

urz

ą

dzi

ć

bibliotek

ę

. Poka

żę

ci projekt. Pó

ź

niej co

ś

zjemy. Co ty na to?

- Wi

ę

c nie jeste

ś

na mnie zły?

- Oczywi

ś

cie,

ż

e nie. Mam nadziej

ę

,

ż

e i ty si

ę

nie gniewasz. Powiedz, zostaniesz? Dasz mi jeszcze

jedn

ą

szans

ę

,

ż

ebym mógł... pozna

ć

ci

ę

bli

ż

ej?

- Zgoda. Mog

ę

chyba zaryzykowa

ć

- u

ś

miechn

ę

ła si

ę

blado.

- W takim razie przynios

ę

wino.

Wrócił szybko do kuchni, staraj

ą

c si

ę

odzyska

ć

panowanie nad sob

ą

. Przeszkadzał mu troch

ę

ból

wywołany niezaspokojonym po

żą

daniem, przyrzekł sobie jednak,

ż

e tym razem b

ę

dzie du

ż

o

ostro

ż

niejszy. Nie miał zreszt

ą

w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e upłynie du

ż

o czasu, zanim odzyska zaufanie Naomi

Brightstone. Na wszelki wypadek wolał nie mówi

ć

,

ż

e pragnie jej jeszcze bardziej.

- B

ą

d

ź

ostro

ż

ny, MacGregor. Uwa

ż

aj,

ż

eby nie narobi

ć

głupstw - mrukn

ą

ł do siebie, zabieraj

ą

c

butelk

ę

i czyste kieliszki.

ROZDZIAŁ PI

Ą

TY

Naomi wiedziała,

ż

e nie musi si

ę

wstydzi

ć

braku do

ś

wiadczenia. Ani tego

ż

e si

ę

do niego uczciwie

przyznała. Inna kobieta na jej miejscu post

ą

piłaby w sposób wyrachowany. Powiedziałaby na przykład,

ż

e jeszcze nie jest gotowa,

ż

e potrzebuje wi

ę

cej czasu albo

ż

e w ogóle nie jest zainteresowana bli

ż

sz

ą

znajomo

ś

ci

ą

. Osoba naprawd

ę

perfidna mogłaby wr

ę

cz wodzi

ć

go za nos i mami

ć

obietnicami w stylu

„nie dzisiaj, kochanie, b

ą

d

ź

cierpliwy". A wszystko zmysłowym, ochrypłym głosem, przy wtórze

powłóczystych spojrze

ń

. Tak, tak, niejedna si

ę

gn

ę

łaby po takie

ś

rodki, ale nie ona, nie Naomi

Brightstone. Nie potrafiła uwodzi

ć

m

ęż

czyzn, nie umiała bawi

ć

si

ę

z nimi w kotka i myszk

ę

ani

prowadzi

ć

gierek, które sprawiaj

ą

zwykle przyjemno

ść

obu stronom. Nigdy nie była wampem. Natura

pozbawiła j

ą

takich cech, wi

ę

c nie pozostało jej nic innego, jak pogodzi

ć

si

ę

z sytuacj

ą

.

Pocieszała si

ę

tym,

ż

e nie wszystko stracone. Powiedzieli szczerze, co my

ś

l

ą

, i napi

ę

cie zostało

rozładowane. Jan wykazał si

ę

przy tym zaskakuj

ą

c

ą

delikatno

ś

ci

ą

. Przez reszt

ę

wieczoru nie

wspomniał nawet słowem o tym, co si

ę

wydarzyło. Gdyby kto

ś

zobaczył ich pó

ź

niej razem przy stole,

nigdy by si

ę

nie domy

ś

lił, co mi

ę

dzy nimi zaszło.

Przesta

ń

si

ę

tym zadr

ę

cza

ć

i zajmij si

ę

prac

ą

, przykazała sobie surowo, próbuj

ą

c skoncentrowa

ć

si

ę

na chwili bie

żą

cej. W ksi

ę

garni odbywało si

ę

wła

ś

nie spotkanie z popularn

ą

pisark

ą

, które miało by

ć

inauguracj

ą

„Wieczorów z kobiet

ą

" organizowanych przez ksi

ę

garni

ę

firmy Brightstone. Naomi, ukryta

w rogu sali, obserwowała z zadowoleniem, jak publiczno

ść

reaguje

ż

ywo na słowa autorki i słucha

fragmentów jej najnowszej ksi

ąż

ki, zatytułowanej, nomen omen, „Piekielne randki... i jak je przetrwa

ć

".

Cz

ę

ste wybuchy

ś

miechu przyci

ą

gały klientów w coraz wi

ę

kszej liczbie. Do stolika, przy którym autorka

miała podpisywa

ć

swoje dzieło, ustawiła si

ę

ju

ż

długa kolejka. Naomi czuwała nad wszystkim. W

pewnym momencie odwróciła si

ę

- i wpadła prosto w ramiona Jana.

- Dobry wieczór - powiedział cicho i chwycił j

ą

za ramiona, bo o mało si

ę

nie przewróciła. - Wyrastam

ci bezustannie za plecami i pewnie masz ju

ż

tego do

ść

, co?

- Witaj. Przepraszam, nawet nie spojrzałam, czy nikt za mn

ą

nie stoi.

Spojrzała mu prosto w oczy i natychmiast napłyn

ę

ły wspomnienia ich ostatniego spotkania.

Wydawało jej si

ę

,

ż

e wci

ąż

czuje na ustach smak pocałunków, wi

ę

c instynktownie dotkn

ę

ła dłoni

ą

warg, które nagle stały si

ę

suche i gor

ą

ce. Poczuła na ramieniu lekki, jakby braterski u

ś

cisk jego dłoni i

na szcz

ęś

cie powróciła dzi

ę

ki temu do rzeczywisto

ś

ci.

- Udało ci si

ę

zebra

ć

tu niezły tłum. - Jan wskazał z uznaniem publiczno

ść

zgromadzon

ą

w sali.

- To zasługa Shelly Goldsmith.
- Ale pomysł był twój?
- Tak. I kierowniczki działu. Razem przygotowywały

ś

my ten projekt. Przyszedłe

ś

,

ż

eby posłucha

ć

fragmentów ksi

ąż

ki?

- I tak, i nie. Widziałem anons w gazecie, ale zdaje si

ę

,

ż

e przyszedłem troch

ę

za pó

ź

no.

Publiczno

ść

rzeczywi

ś

cie zacz

ę

ła ju

ż

wstawa

ć

z krzeseł.

- Ojej, przepraszam ci

ę

na chwil

ę

.

Naomi ruszyła szybko w stron

ę

podium,

ż

eby u

ś

cisn

ąć

autorce dło

ń

i podzi

ę

kowa

ć

za interesuj

ą

ce

słowa. Jan obserwował t

ę

scen

ę

z oddali. Musiał przyzna

ć

,

ż

e Naomi prezentuje si

ę

przed

background image

publiczno

ś

ci

ą

doskonale, jak prawdziwa profesjonalistka. Zaprosiła pisark

ę

do stolika, na którym le

ż

ały

gotowe do podpisu ksi

ąż

ki, pomogła jej zaj

ąć

miejsce, zaproponowała kaw

ę

i smakołyki serwowane w

kawiarence.

Skutecznie, fachowo, ale nie bezosobowo, skomentował w my

ś

lach jej zachowanie. I cho

ć

bardzo si

ę

starał, nie mógł si

ę

oprze

ć

pokusie, by nie spojrze

ć

na ni

ą

okiem m

ęż

czyzny. W ciemnozielonym

kostiumie i krótkiej spódniczce wygl

ą

dała naprawd

ę

poci

ą

gaj

ą

co. Wiele uroku dodawała jej te

ż

prosta

fryzura.

Jan pokr

ę

cił głow

ą

. Wiedział,

ż

e nie powinien tak na ni

ą

patrze

ć

. W ko

ń

cu sam zdecydował,

ż

e

trzeba da

ć

dziewczynie wi

ę

cej czasu, oswoi

ć

j

ą

, przygotowa

ć

na chwil

ę

, która i tak była nieunikniona.

Wła

ś

ciwie sam nie wiedział, po co tak naprawd

ę

zajrzał do ksi

ę

garni. Wiedział przecie

ż

,

ż

e Naomi

b

ę

dzie zaj

ę

ta. W pierwszej chwili zamierzał pój

ść

po pracy prosto do domu, ale pokusa,

ż

eby popatrze

ć

na ni

ą

cho

ć

by przez moment, okazała si

ę

zbyt silna. Był zły na siebie,

ż

e zachowuje si

ę

jak zakochany

szczeniak.

Patrzył z niech

ę

ci

ą

na czytelników ustawionych w długiej kolejce po autograf. Wiedział,

ż

e Naomi nie

podejdzie do niego wcze

ś

niej ni

ż

za godzin

ę

. Nie pozostało mu nic innego, jak pój

ść

do domu... albo

pokr

ę

ci

ć

si

ę

mi

ę

dzy regałami. Z dwojga złego wybrał to drugie.

Naomi cały czas obserwowała go k

ą

tem oka. Widziała, jak odwrócił si

ę

i ruszył w stron

ę

ksi

ąż

ek. Gdy

tylko straciła go z oczu, opu

ś

ciła j

ą

cała energia, szybko jednak wzi

ę

ła si

ę

w gar

ść

. Nie było sensu si

ę

oszukiwa

ć

- Jan przyszedł do ksi

ę

garni wył

ą

cznie jako klient. Znajdzie ksi

ąż

k

ę

, której szuka, a potem

pójdzie w swoj

ą

stron

ę

. Nie mogła tego zmieni

ć

. Była zreszt

ą

zaj

ę

ta.

Min

ę

ła ju

ż

dziewi

ą

ta, gdy tłum czytelników zacz

ą

ł powoli rzedn

ąć

. Naomi nie mogła oprze

ć

si

ę

refleksji,

ż

e przygotowanie spotkania, które trwało niespełna dwie godziny, zaj

ę

ło jej pracownikom

ponad czterdzie

ś

ci godzin wyt

ęż

onej pracy. Na szcz

ęś

cie było warto, pomy

ś

lała pokrzepiona,

odprowadzaj

ą

c wdzi

ę

cznego go

ś

cia do drzwi.

Kiedy Shelly Goldsmith rozpłyn

ę

ła si

ę

w wieczornym mroku ruchliwej ulicy, Naomi westchn

ę

ła gł

ę

bo-

ko. Do pełni szcz

ęś

cia brakowało jej tylko cichego miejsca, gdzie mogłaby usi

ąść

i odpocz

ąć

w

samotno

ś

ci.

-

Ś

wietnie ci poszło - pochwalił j

ą

Jan, który ponownie wyrósł przed ni

ą

jak spod ziemi. A wi

ę

c za-

czekał do ko

ń

ca! Nie tracił wida

ć

czasu, o czym dobitnie

ś

wiadczyła poka

ź

nych rozmiarów firmowa

torba wypchana ksi

ąż

kami.

- Nie wiedziałam,

ż

e wci

ąż

tu jeste

ś

- przyznała Naomi. Nie była pewna, czy cieszy

ć

si

ę

tym, czy te

ż

martwi

ć

.

- Miło sp

ę

dziłem czas. Jak tak dalej pójdzie, b

ę

d

ę

musiał pomy

ś

le

ć

o dodatkowych półkach w mojej

bibliotece.

- Dzi

ę

kuj

ę

w imieniu firmy za dokonanie zakupów w naszym sklepie - wyrecytowała. - Polecamy si

ę

na przyszło

ść

. A tak na marginesie, znalazłe

ś

wszystko, czego szukałe

ś

?

Znalazłem ciebie, to najwa

ż

niejsze, miał ochot

ę

powiedzie

ć

, zamiast tego u

ś

miechn

ą

ł si

ę

tylko i

stwierdził:

- Owszem, wszystko. Poza tym wykonałem za ciebie troch

ę

brudnej roboty.

- Jakiej znowu brudnej roboty?
- No dobrze, powiedzmy,

ż

e szpiegowskiej - roze

ś

miał si

ę

na widok jej miny. - Kr

ę

ciłem si

ę

po sklepie

i podsłuchiwałem, co mówi

ą

klienci. Musz

ę

powiedzie

ć

,

ż

e usłyszałem wiele pochlebnych opinii.

- Naprawd

ę

?

- Naprawd

ę

.

- To

ś

wietnie! Mieli

ś

my nosa!

Błysk rado

ś

ci w jej oczach wynagrodził mu godzin

ę

, któr

ą

z konieczno

ś

ci sp

ę

dził na przegl

ą

daniu

ksi

ąż

ek.

- Sko

ń

czyła

ś

na dzi

ś

? - zapytał, patrz

ą

c na ni

ą

z nieskrywan

ą

nadziej

ą

.

- Na szcz

ęś

cie tak - westchn

ę

ła z ulg

ą

.

- Czy mog

ę

w takim razie zaprosi

ć

ci

ę

na fili

ż

ank

ę

doskonałej kawy Brightstone'ów? - Zauwa

ż

ył,

ż

e

si

ę

waha, i zrozumiał,

ż

e wrodzona nieufno

ść

walczy w niej z pokus

ą

. Postanowił jednak ku

ć

ż

elazo

póki gor

ą

ce. - Szczerze mówi

ą

c, chciałbym ci pokaza

ć

, jakich zmian dokonali

ś

my z m

ęż

em Laury w

projekcie biblioteki. Zdaje si

ę

,

ż

e teraz mam dokładnie to, o co mi chodziło.

- Dobrze, z przyjemno

ś

ci

ą

zobacz

ę

- powiedziała po chwili. - Chcesz pój

ść

na gór

ę

, do mojego gabi-

netu?

I znowu zosta

ć

z tob

ą

sam na sam? Nie, to zbyt niebezpieczne, pomy

ś

lał.

- Mo

ż

e lepiej posiedzimy w kawiarni?

- Zgoda - przytakn

ę

ła skwapliwie. - Ale kaw

ę

ja stawiam. Tyle mog

ę

zrobi

ć

dla tak dobrego klienta.

Ruszyła przodem, ogl

ą

daj

ą

c si

ę

dyskretnie, czy idzie za ni

ą

.

- Zm

ę

czona? - spytał, kiedy usadowili si

ę

wreszcie przy miniaturowym stoliku.

- Niespecjalnie. Pod tym wzgl

ę

dem jestem nietypowa. Praca rzadko mnie m

ę

czy. Wiesz,

ż

e dzisiaj

po raz pierwszy zatwierdzałam bud

ż

et na promocj

ę

i reklam

ę

nowego projektu? W my

ś

lach widziałam

ju

ż

mojego ojca, jak krzywi si

ę

i narzeka,

ż

e wyrzucam ci

ęż

ko zarobione pieni

ą

dze! - roze

ś

miała si

ę

,

udaj

ą

c odpr

ęż

on

ą

.

- Masz chyba du

ż

o swobody w podejmowaniu decyzji?

- Tak. Na szcz

ęś

cie ojciec mi ufa. Krytykuje, ale ufa. Mam nadziej

ę

,

ż

e nigdy nie b

ę

dzie tego

ż

ałował.

Cały czas rozgl

ą

dała si

ę

po kawiarence, jakby bala si

ę

spojrze

ć

w twarz swego rozmówcy.

Stwierdziła z rado

ś

ci

ą

,

ż

e prawie wszystkie miejsca s

ą

zaj

ę

te, a klienci czuj

ą

si

ę

w otoczeniu ksi

ąż

ek

doskonale. Przy najbli

ż

szym stoliku kilka młodych kobiet za

ś

miewało si

ę

do łez, słuchaj

ą

c, jak jedna z

nich czyta na głos fragmenty „Piekielnych randek".

background image

- Wygl

ą

da na to,

ż

e twoja kawiarenka stała si

ę

popularnym miejscem spotka

ń

. - Jan pod

ąż

ył za jej

wzrokiem. - Dobrze,

ż

e udało nam si

ę

znale

źć

wolny stolik.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo si

ę

ciesz

ę

,

ż

e ludzie tu zagl

ą

daj

ą

. Jestem wtedy gotowa krzycze

ć

z

rado

ś

ci. To chyba głupie, prawda? - dodała szybko, zaskoczona własn

ą

szczero

ś

ci

ą

.

- Wr

ę

cz przeciwnie, to normalne. Czujesz,

ż

e twoje wysiłki zostały docenione. Widziałem zreszt

ą

, jak

pracujesz, i mog

ę

z czystym sumieniem pogratulowa

ć

ci profesjonalizmu.

Sama nie wiedziała, co sprawiło jej wi

ę

ksz

ą

przyjemno

ść

- to,

ż

e docenił jej prac

ę

, czy te

ż

to,

ż

e j

ą

obserwował. Tymczasem Jan kadził jej dalej:

- Sprawiasz wra

ż

enie, jakby

ś

była urodzon

ą

wła

ś

cicielk

ą

ksi

ę

garni. To twoje powołanie. Powinna

ś

si

ę

cieszy

ć

, bo nie ka

ż

dy ma prac

ę

, któr

ą

kocha.

- Chyba masz racj

ę

. Pami

ę

tam,

ż

e ju

ż

jako dziecko lubiłam tu przychodzi

ć

. Podgl

ą

dałam ojca przy

pracy, snułam si

ę

mi

ę

dzy regałami, patrzyłam, co robi

ą

kasjerki. A jakby tego było mało, w domu

chciałam bawi

ć

si

ę

w ksi

ę

garni

ę

! Moja matka była zrozpaczona.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

ze smutkiem do swoich wspomnie

ń

. Wci

ąż

widziała rozczarowanie w oczach matki,

która nie mogła pogodzi

ć

si

ę

z tym,

ż

e jej córka w niczym nie przypomina innych dziewczynek. To

chyba wtedy mała Naomi zacz

ę

ła leczy

ć

swe kompleksy, objadaj

ą

c si

ę

bez umiaru słodyczami.

Z zamy

ś

lenia wyrwała j

ą

kelnerka, która podeszła do stolika,

ż

eby przyj

ąć

zamówienie.

- Cze

ść

, Tracy. Du

ż

o pracy, co? - zagadn

ę

ła j

ą

Naomi.

- Od pi

ą

tej mamy tu prawdziwy młyn. Co pa

ń

stwu poda

ć

?

- Dwa razy cappuccino? - Naomi popatrzyła pytaj

ą

co na Jana.

- Tak. I co

ś

słodkiego - zaproponował.

- Powinna pani spróbowa

ć

naszego nowego deseru czekoladowego - wtr

ą

ciła kelnerka.

- Nie, Tracy. Wiesz przecie

ż

,

ż

e nie jadam takich rzeczy.

- Prosz

ę

jednak poda

ć

ten deser - odezwał si

ę

Jan. - Zjemy go na pół - dodał, patrz

ą

c Naomi prosto

w oczy.

- Sze

ść

tysi

ę

cy kalorii w jednej ły

ż

eczce - burkn

ę

ła.

- Spokojna głowa. Jestem pewien,

ż

e przez dzisiejszy wieczór spaliła

ś

znacznie wi

ę

cej.

- Nie byłabym taka pewna.
- Powiedz mi lepiej, po kim odziedziczyła

ś

tak

ą

urod

ę

- poprosił, przygl

ą

daj

ą

c si

ę

badawczo jej wło-

som i twarzy.

- Słucham? - spytała, zaskoczona nagł

ą

zmian

ą

tematu.

- Chodzi mi o twoj

ą

urod

ę

. Masz włosy jak moja matka, bardzo g

ę

ste, czarne. Czy w rodzinie

Brightstone'ów byli jacy

ś

Indianie?

- Tak, ze strony ojca. A poza tym moja rodzina to prawdziwa mieszanka narodowo

ś

ci i

temperamentów.

- Włosi, Francuzi, Anglicy. Ze strony matki Anglicy i Walijczycy.
- Moja matka jest spokrewniona z Komanczami, ale tylko moja siostra odziedziczyła po niej urod

ę

.

- Jest bardzo pi

ę

kna - westchn

ę

ła Naomi z uznaniem.

- Zgadzam si

ę

.

- Mam wra

ż

enie,

ż

e cała wasza rodzina jest do

ść

niezwykła. Ty jeste

ś

chyba podobny do ojca,

przynajmniej tak wynika ze zdj

ęć

, które widziałam w gazetach. Pewnego dnia staniesz si

ę

interesuj

ą

cym poł

ą

czeniem statecznego kongresmana i Przystojniaka z Harvardu. - Roze

ś

miała si

ę

na

widok jego kwa

ś

nej miny.

- Przepraszam, to było głupie - powiedziała szybko. W

ż

adnym wypadku nie chciała sprawia

ć

mu

przykro

ś

ci.

- Dlaczego głupie? Uwa

ż

asz,

ż

e ani ze mnie przystojniak, ani materiał na kongresmana, tak? No,

ładnie! Mogłem si

ę

tego spodziewa

ć

.

- Daj spokój - znów si

ę

roze

ś

miała - wiesz przecie

ż

,

ż

e tak nie my

ś

l

ę

.

Jan tak

ż

e si

ę

roze

ś

miał, zaraz jednak spowa

ż

niał.

- Ten idiotyczny przydomek nigdy do mnie nie pasował. Kiedy zrobili mi to nieszcz

ę

sne zdj

ę

cie na

jachcie, miałem dwadzie

ś

cia par

ę

lat. To idiotyczne - wzruszył ramionami - wystarczy zdj

ąć

koszul

ę

,

kto

ś

robi ci zdj

ę

cie i bach! Do ko

ń

ca

ż

ycia jeste

ś

zaszufladkowany.

- Domy

ś

lam si

ę

,

ż

e to musi by

ć

bardzo denerwuj

ą

ce. Fotoreporterzy, całe to zamieszanie, w

ś

cibstwo

prasy...

- Mo

ż

na si

ę

przyzwyczai

ć

.

- W

ą

tpi

ę

. Od jakiego

ś

czasu musz

ę

kontaktowa

ć

si

ę

z dziennikarzami. Wiem,

ż

e tego wymaga moja

praca,

ż

e ksi

ę

garnia potrzebuje promocji, ale nie mog

ę

powiedzie

ć

, by mi to sprawiało wielk

ą

przyjemno

ść

.

- Bywa - skwitował krótko. - Chcesz spróbowa

ć

? Nabrał troch

ę

ciasta na widelec i podsun

ą

ł jej pod

nos. Chwyciła smakowity k

ę

s, a potem patrzyła, jak Jan zjada kolejny.

- Rzeczywi

ś

cie pyszne - pochwalił. - Jak to si

ę

nazywa?

- Czekoladowa pokusa.
- Trafna nazwa.
- By

ć

mo

ż

e. Ale musisz jej ulec sam, bo ja ju

ż

wi

ę

cej nie chc

ę

- zaprotestowała, kiedy próbował pod-

sun

ąć

jej nast

ę

pn

ą

porcj

ę

.

- Mo

ż

e jednak? Jeszcze jeden kawałeczek. Za zdrowie mamusi.

Kiedy otworzyła usta i zjadła posłusznie, pomy

ś

lał z zadowoleniem,

ż

e jednak nie jest taka

niezłomna, za jak

ą

chce uchodzi

ć

. Wyobra

ź

nia zacz

ę

ła mu podsuwa

ć

niepokoj

ą

ce obrazy. W por

ę

si

ę

opanował i si

ę

gn

ą

ł do teczki, z której wyj

ą

ł poprawiony projekt biblioteki.

- Oto nowa wersja, o której ci mówiłem. Jestem ciekaw, co o tym my

ś

lisz.

background image

Naomi wyj

ę

ła z kieszeni

ż

akietu małe etui z okularami i zało

ż

yła szkła, sprawiaj

ą

c tym Janowi ogro-

mn

ą

przyjemno

ść

. Kiedy pochyliła si

ę

nad rysunkiem, owion

ą

ł go zapach jej perfum. Zaszumiało mu w

głowie.

- Podoba mi si

ę

, słowo daj

ę

! Dobrze,

ż

e zdecydowałe

ś

si

ę

na te przeszklone szafy.

- To była twoja sugestia.
- Nie b

ę

dziesz

ż

ałował. Cało

ść

wygl

ą

da doskonale. A jak jeszcze dojdzie biurko, fotele i pozostałe

meble... I ten kominek w rogu. Ekstra!

Natychmiast wyobraził sobie, jak le

żą

, on i Naomi, na sofie w jego bibliotece i popijaj

ą

wino z kryszta-

łowych kieliszków. Za oknami hula jesienny wiatr, na kominku trzaska wesoło ogie

ń

, a oni...

- Mo

ż

e przychodz

ą

ci do głowy jakie

ś

zmiany? - spytał jak gdyby nigdy nic.

- Nie. Uwa

ż

am,

ż

e projekt jest

ś

wietny.

- Ciesz

ę

si

ę

- odparł z u

ś

miechem. Z trudem oparł si

ę

pokusie, by wzi

ąć

j

ą

za r

ę

k

ę

i pogłaska

ć

.

Wiedział jednak, czym to si

ę

mo

ż

e sko

ń

czy

ć

.

Do zamkni

ę

cia sklepu zostało pi

ę

tna

ś

cie minut. Naomi zerkn

ę

ła na zegarek, zaskoczona,

ż

e czas

min

ą

ł jej tak szybko.

- Bo

ż

e, ale si

ę

zagadałam. Pó

ź

no ju

ż

.

- Masz jeszcze co

ś

do zrobienia?

- Nie. Mog

ę

spokojnie pój

ść

do domu. Na szcz

ęś

cie nie musz

ę

by

ć

tu jutro przed południem, wi

ę

c

po

ś

pi

ę

sobie dłu

ż

ej.

- To mo

ż

e poszliby

ś

my do kina?

- Teraz? - zdziwiła si

ę

.

- A czemu nie? I tak nie za

ś

niesz po kawie - zauwa

ż

ył, patrz

ą

c jej uwa

ż

nie w oczy. W pierwszej chwili

była oszołomiona t

ą

propozycj

ą

, ale teraz zdawała si

ę

waha

ć

. Jan nie zamierzał dawa

ć

za wygran

ą

. -

No to jak, jest jaki

ś

film, który chciałaby

ś

zobaczy

ć

, a jeszcze nie widziała

ś

?

- Czy ja wiem? No dobrze, mo

ż

emy pój

ść

- zgodziła si

ę

wreszcie. - Tylko nie na

ż

aden horror!

- Sk

ą

d! - Poderwał si

ę

z miejsca i schował do teczki projekt biblioteki. - Mam samochód, wi

ę

c po fil-

mie odwioz

ę

ci

ę

do domu. Zgoda?

- Zgoda. Poczekaj chwil

ę

, musz

ę

co

ś

zabra

ć

z gabinetu.

Odeszła szybko od stolika, a on zadowolony z siebie obserwował, jak kobieta, z któr

ą

wła

ś

nie umówił

si

ę

na randk

ę

, wchodzi z wdzi

ę

kiem po schodach. Pomy

ś

lał,

ż

e na tak pi

ę

kn

ą

kobiet

ę

warto czeka

ć

.

Byle nie za długo.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jan potrafił czeka

ć

, zwłaszcza gdy miał pewno

ść

,

ż

e warto. Wierzył te

ż

,

ż

e najwa

ż

niejsze w zwi

ą

zku

s

ą

trwałe podstawy, które nale

ż

y z mozołem budowa

ć

.

Przyj

ą

ł t

ę

metod

ę

równie

ż

w kontaktach z Naomi. Czerpał ogromn

ą

przyjemno

ść

z ich spotka

ń

.

Sprawiał mu rado

ść

ka

ż

dy dzie

ń

, ka

ż

da godzina, któr

ą

udało im si

ę

sp

ę

dzi

ć

razem. Teraz nie miał ju

ż

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e poznaje j

ą

naprawd

ę

. I było to dla niego bardzo cenne.

Panował nad swym temperamentem, cho

ć

przychodziło mu to z najwi

ę

kszym trudem. Musiał

zadowoli

ć

si

ę

platonicznym zwi

ą

zkiem, lecz coraz cz

ęś

ciej dochodził do wniosku,

ż

e je

ś

li co

ś

si

ę

nie

zmieni, to zmysły odmówi

ą

mu w ko

ń

cu posłusze

ń

stwa. Czasem miał ochot

ę

wy

ć

z w

ś

ciekło

ś

ci i

niespełnienia, ale nigdy nie dopu

ś

cił do takiej sytuacji, jak podczas pierwszej wizyty Naomi w jego

domu - za nic w

ś

wiecie nie chciał jej znowu przestraszy

ć

. Z upływem czasu coraz cz

ęś

ciej dostrzegał,

ż

e jest du

ż

o bardziej nie

ś

miała, wra

ż

liwa i delikatna, ni

ż

pocz

ą

tkowo przypuszczał.

A poniewa

ż

nie chciał kusi

ć

losu, najwi

ę

cej czasu sp

ę

dzali na gruncie neutralnym. Chodzili do kina,

na koncerty, długie spacery. Potem, jakby wci

ąż

było im mało, rozmawiali do pó

ź

na w nocy przez

telefon. Nigdy nie brakowało im tematów. Jan czasami kpił z samego sobie,

ż

e nie nawi

ą

zał równie

niewinnego i romantycznego zwi

ą

zku od czasu szkoły

ś

redniej. Ale te

ż

nigdy nie odczuwał tak gł

ę

bokiej

frustracji seksualnej. Kilka razy si

ę

zapomniał, Naomi jednak czmychała niczym przera

ż

ony królik, on

za

ś

pozostawał sam na sam z wyrzutami sumienia. Dlatego starał si

ę

nie ryzykowa

ć

i nie wystawia

ć

swego ciała na pokuszenie.

Cz

ę

sto si

ę

zastanawiał, jakie znaczenie ma fakt,

ż

e prawdopodobnie b

ę

dzie pierwszym kochankiem

Naomi Brightstone. Nie miał w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e taka sytuacja oznacza nie tylko wielk

ą

przyjemno

ść

, ale i

odpowiedzialno

ść

. Wiedział,

ż

e dla niej b

ę

dzie to miało ogromne znaczenie, dlatego podchodził do

sprawy bardzo powa

ż

nie i ostro

ż

nie, jak do wszystkich wa

ż

nych kwestii w swoim

ż

yciu.

Teraz rozmy

ś

lał o tym po raz kolejny, przechadzaj

ą

c si

ę

po nowej bibliotece, która prezentowała si

ę

doprawdy imponuj

ą

co. Półki, regały i przeszklone szafy l

ś

niły

ś

wie

żą

politur

ą

, odbijaj

ą

c

ą

promienie

sło

ń

ca. Cho

ć

nie wszystko było jeszcze gotowe, Jan miał absolutn

ą

pewno

ść

,

ż

e w nowym domu

b

ę

dzie to jego ulubione miejsce. Z rozkosz

ą

przesuwał dłoni

ą

po idealnie gładkiej powierzchni

wi

ś

niowego drewna, wodził wzrokiem po płynnych liniach mebli.

Musiał przyzna

ć

,

ż

e Patryk doskonale wywi

ą

zał si

ę

z zadania. Robota była nie tylko bardzo staranna,

ale tak

ż

e doskonale przemy

ś

lana i po mistrzowsku wykonana. W ka

ż

dym szczególe wida

ć

był r

ę

k

ę

doskonałego fachowca. Ciepły odcie

ń

drewna kontrastował z rozło

ż

yst

ą

sof

ą

i fotelami w kolorze

ż

ywego bł

ę

kitu. Jan bardzo je lubił, pewnie dlatego

ż

e to Naomi pomagała mu w wyborze. Były poza

tym bardzo wygodne i zach

ę

cały do wypoczynku przy lekturze.

Stan

ą

ł przy drzwiach i jeszcze raz si

ę

rozejrzał. Regały, zgodnie z jego

ż

yczeniem, miały ró

ż

n

ą

wyso-

ko

ść

, dzi

ę

ki czemu udało si

ę

unikn

ąć

monotonii i typowo biurowej anonimowo

ś

ci. Na podłodze, mi

ę

dzy

dwoma wysokimi oknami, stała mosi

ęż

na donica z wysokim drzewkiem cytrynowym - prezentem od

rodziców. Podszedł do ro

ś

liny i dotkn

ą

ł jej ciemnozielonych, błyszcz

ą

cych li

ś

ci. W bibliotece znalazły

si

ę

tak

ż

e inne przedmioty od członków klanu. Na gzymsie kominka stały dwa srebrne kandelabry, które

dostał od dziadków. Pomi

ę

dzy nimi wspaniale prezentowała si

ę

porcelanowa waza z bukietem kwiatów

background image

z przydomowego ogrodu. Przyszło mu do głowy,

ż

e ten pokój nosi wyra

ź

ne pi

ę

tno jego osobowo

ś

ci, ale

tak

ż

e ludzi, których kochał i którzy byli mu szczególnie bliscy. Naomi zaliczała si

ę

do nich.

Usiadł w fotelu i znu

ż

onym ruchem przesun

ą

ł palcami po włosach. My

ś

l o Naomi nie dawała mu spo-

koju. Cały czas miał przed oczami jej twarz. Kojarzyła mu si

ę

dosłownie ze wszystkim. Je

ś

li w ci

ą

gu

dnia wydarzyło si

ę

co

ś

szczególnie interesuj

ą

cego, natychmiast przychodziło mu do głowy,

ż

eby jej o

tym opowiedzie

ć

. Wreszcie pewnego dnia poj

ą

ł,

ż

e stało si

ę

nieuniknione - zakochał si

ę

.

Było to uczucie gł

ę

bokie i powa

ż

ne, niepodobne do niczego, co prze

ż

ył do tej pory z innymi

kobietami. Podejrzewał,

ż

e była to miło

ść

od pierwszego wejrzenia, cho

ć

pocz

ą

tkowo brał j

ą

za zwykł

ą

fascynacj

ę

. Kiedy jednak zrozumiał,

ż

e to co

ś

zupełnie innego, poczuł si

ę

szcz

ęś

liwy. Zawsze bowiem

wierzył w wielkie uczucie i w przeznaczenie, w istnienie kobiety, która jest mu pisana. Zawsze jej
szukał, nawet w czasie beztroskich, studenckich lat. Mógł zmienia

ć

dziewczyny jak r

ę

kawiczki, flirtowa

ć

z nimi i kocha

ć

si

ę

do upadłego, wiedział jednak,

ż

e przyjdzie chwila, gdy spotka swoj

ą

miło

ść

i

pozostanie jej wierny na wieki.

Niepokoj

ą

ce my

ś

li nie pozwalały mu długo usiedzie

ć

w jednym miejscu. Zerwał si

ę

z fotela i znów

zacz

ą

ł kr

ąż

y

ć

po pokoju. Doskonale wiedział,

ż

e jest jeszcze zbyt wcze

ś

nie, by powiedzie

ć

Naomi o

swych uczuciach. Nie była jeszcze gotowa. Podejrzewał te

ż

,

ż

e gdyby powiedział jej,

ż

e j

ą

kocha, na

pewno poszłaby z nim do łó

ż

ka. Potem ju

ż

bez problemu namówiłby j

ą

do mał

ż

e

ń

stwa, a ona,

oczywi

ś

cie, zgodziłaby si

ę

. Pytanie tylko, czy i ona tego pragn

ę

ła.

Nie miał zielonego poj

ę

cia, co Naomi naprawd

ę

czuje. Nie wiedział, czym jest dla niej ich zwi

ą

zek.

Dlatego pod

ż

adnym pozorem nie mógł wywiera

ć

na niej presji. Je

ś

li mieli by

ć

razem, decyzja musiała

wyj

ść

od niej.

Naomi nie bardzo wiedziała, na czym wła

ś

ciwie ma polega

ć

jej rola. Mimo to odnalazła adres

zapisany przez Juli

ę

na

ż

ółtej karteczce i troch

ę

speszona perspektyw

ą

spotkania z nieznanymi

osobami, zaparkowała samochód przed wspaniałym domem z czerwonej cegły. Wył

ą

czyła silnik i

siedziała przez chwil

ę

za kierownic

ą

. My

ś

lała o tym,

ż

e wolałaby sp

ę

dzi

ć

ten dzie

ń

z Janem. Chciała

by

ć

tam, gdzie on, robi

ć

to, co on, dzieli

ć

z nim ka

ż

d

ą

chwil

ę

. Zwłaszcza w durniu, kiedy miał urz

ą

dza

ć

bibliotek

ę

. Zgromadził ju

ż

ksi

ąż

ki, które razem wybrali, i miał ustawi

ć

je na półkach i regałach.

Zaproponował Naomi,

ż

eby mu w tym pomogła, ona jednak par

ę

dni wcze

ś

niej przyj

ę

ła zaproszenie

Julii na „babskie posiedzenie". Mogła si

ę

wła

ś

ciwie wykr

ę

ci

ć

pod byle pretekstem, ale nie chciała tego

robi

ć

. Polubiła Juli

ę

i nie chciała jej oszukiwa

ć

.

Doszła do wniosku,

ż

e nie ma sensu siedzie

ć

dłu

ż

ej w samochodzie. Tym bardziej

ż

e po raz

pierwszy w

ż

yciu miała wzi

ąć

udział w podobnym spotkaniu. Oczywi

ś

cie, gdy była nastolatk

ą

, jej

kole

ż

anki urz

ą

dzały „dziewczy

ń

skie imprezy". Ona jednak nigdy nie brała w nich udziału. Trzymała si

ę

na uboczu, zbyt nie

ś

miała, by uczestniczy

ć

w takich szale

ń

stwach.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

smutno do swoich wspomnie

ń

, po czym si

ę

gn

ę

ła na tylne siedzenie po pudełko z

ciastkami. Kiedy wyszła z auta, owion

ą

ł j

ą

intensywny zapach, tak charakterystyczny dla wczesnej

jesieni. Wystawiła twarz na pieszczot

ę

popołudniowego sło

ń

ca, przeci

ą

gaj

ą

c si

ę

jak kotka, po czym

ruszyła niespiesznie w stron

ę

drzwi. Pocieszała si

ę

w my

ś

lach,

ż

e przecie

ż

jej nie zjedz

ą

. Po chwili

zapukała i obci

ą

gn

ę

ła nerwowo czerwony sweter. Julia mówiła,

ż

e nale

ż

y zało

ż

y

ć

„strój

nieobowi

ą

zkowy".

- Witaj! - zawołała na jej widok uradowana Julia i wci

ą

gn

ę

ła j

ą

bez zwłoki do

ś

rodka. - Co masz w tym

pudełku?

- Ciastka czekoladowe.
- Wspaniale! Przyjechała

ś

w sam

ą

por

ę

. Wła

ś

nie poło

ż

yły

ś

my dzieciaki do łó

ż

ek.

- Szkoda. Miałam nadziej

ę

,

ż

e zobacz

ę

Travisa.

- Zobaczysz, zobaczysz, spokojna głowa. Ani on, ani Daniel, syn Laury, nie

ś

pi

ą

zbyt długo -

zapewniła j

ą

Julia, prowadz

ą

c do pi

ę

knie urz

ą

dzonego, stylowego salonu, gdzie na

ś

rodku podłogi

rozsiadła si

ę

Laura z misk

ą

chipsów na kolanach.

- Znacie si

ę

, prawda? - spytała Julia.

- Spotkały

ś

my si

ę

raz w kancelarii. - Laura wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

do Naomi. - Fajnie,

ż

e przyszła

ś

. Co tam

masz?

- Ciastka czekoladowe.
- O rany! Dawaj je szybko!
- Nie b

ą

d

ź

taka łakoma! W ko

ń

cu to ja jestem w ci

ąż

y, nie ty! - upomniała kuzynk

ę

Julia, która prze-

straszyła si

ę

nie na

ż

arty,

ż

e ta gotowa jest zje

ść

wszystko sama.

- A sk

ą

d wiesz? Mo

ż

e ja te

ż

zostan

ę

mam

ą

.

- Powa

ż

nie? - odezwała si

ę

z sofy delikatna blondynka, która do tej pory przysłuchiwała si

ę

tej

rozmowie bez słowa, maluj

ą

c najspokojniej w

ś

wiecie paznokcie. - Który miesi

ą

c?

- Co ty!

ś

artuj

ę

. Naomi, poznaj Ameli

ę

, trzeci

ą

z naszej paczki - dokonała prezentacji Laura.

- Cze

ść

, Naomi. Przepraszam,

ż

e nie podaj

ę

r

ę

ki, ale sama rozumiesz...

- Jasne. Bardzo mi miło.
- Mnie równie

ż

. Du

ż

o o tobie słyszałam. Cz

ę

sto zagl

ą

dam do twojej ksi

ę

gami.

- Ciesz

ę

si

ę

.

- Mój m

ąż

, Branson, b

ę

dzie miał tam wieczór autorski.

- Branson Maguire? Uwielbiam jego ksi

ąż

ki. - Naomi popatrzyła na ni

ą

z zachwytem. Na samo wspo-

mnienie słynnego pisarza zal

ś

niły jej oczy. - Mam je wszystkie, oczywi

ś

cie z autografem.

- A wiesz,

ż

e Amelia była pierwowzorem bohaterki jego ostatniej powie

ś

ci? - wtr

ą

ciła Julia.

- Niezupełnie - zaprotestowała Amelia. - Nie mam nic wspólnego z psychopatyczn

ą

stron

ą

osobo-

wo

ś

ci tamtej pani doktor.

Kuzynki roze

ś

miały si

ę

zgodnym chórem i zacz

ę

ły dokucza

ć

Amelii, mówi

ą

c,

ż

e jej psychoza objawia

background image

si

ę

po prostu inaczej.

Po godzinie sp

ę

dzonej z Juli

ą

, Ameli

ą

i Laur

ą

Naomi czuła,

ż

e od nadmiaru kofeiny kr

ę

ci jej si

ę

w

głowie. Pochłon

ę

ła te

ż

, jak na siebie, mnóstwo słodyczy i miała teraz lekkie mdło

ś

ci. Nie mówi

ą

c ju

ż

o

tym,

ż

e bolał j

ą

brzuch od nieustannego

ś

miechu. Gdy le

ż

ała na mi

ę

kkim dywanie, przysłuchuj

ą

c si

ę

wesołej paplaninie trzech sióstr, nie mogła oprze

ć

si

ę

refleksji,

ż

e kiedy

ś

taka sytuacja byłaby nie do

pomy

ś

lenia. Dawna Naomi nigdy nie pozwoliłaby sobie na zbytni

ą

swobod

ę

i bliski kontakt z obcymi

osobami. I nigdy nie pochłon

ę

łaby całej góry ciastek. Na szcz

ęś

cie nowa Naomi uczyła si

ę

szybko, jak

korzysta

ć

z uroków

ż

ycia.

- Pycha! - westchn

ę

ła Julia, zlizuj

ą

c resztki czekolady z palców. - Wiesz, Amelio, musisz koniecznie

zobaczy

ć

now

ą

bibliotek

ę

Jana. Jest na co popatrze

ć

.

- To prawda - przytakn

ę

ła entuzjastycznie Laura.

- Patryk odwalił kawał dobrej roboty.
- Nie zapominaj o mnie! W ko

ń

cu to ja pomogłam mu zaprojektowa

ć

cało

ść

- domagała si

ę

uznania

Julia.

- No i Naomi miała co nieco do powiedzenia.
- Nie tak znowu wiele. Jan sam doskonale wiedział, czego chce - odparła skromnie Naomi.
- A ustawił ju

ż

ksi

ąż

ki? - dopytywała si

ę

Julia.

- Robi to dzisiaj.
- A jak tam... wasze sprawy?
- Dobrze. My

ś

l

ę

,

ż

e udało nam si

ę

zaprzyja

ź

ni

ć

.

- Zaprzyja

ź

ni

ć

! - parskn

ę

ła Laura. - Przyjaciele nie patrz

ą

na siebie tak jak wy. Znam mojego

braciszka. Ostatnim razem wygl

ą

dał tak, jakby chciał si

ę

na ciebie rzuci

ć

!

- Bez przesady. - Naomi czuła,

ż

e rozmowa schodzi na niebezpieczny tor. - Mo

ż

esz mi wierzy

ć

,

ż

e

Jan nie my

ś

li o mnie w taki sposób.

- Od kiedy? I w jaki sposób?
Naomi odruchowo si

ę

gn

ę

ła po kawałek czekolady.

- By

ć

mo

ż

e kiedy

ś

miał ochot

ę

na romans ze mn

ą

, ale to ju

ż

nieaktualne. Jestem tego pewna.

- Akurat!
- Chwileczk

ę

. - Julia podniosła obie dłonie, jakby próbowała rozdzieli

ć

zwa

ś

nione strony. - Posłuchaj,

Naomi, my

ś

l

ę

,

ż

e jeste

ś

my przyjaciółkami. A zatem mo

ż

emy mówi

ć

otwarcie, prawda? - spytała i nie

czekaj

ą

c na odpowied

ź

, stwierdziła: - To dobrze. Powiedz mi, czy ty do reszty straciła

ś

rozum?

- Ale... ja naprawd

ę

nie wiem, o czym wy mówicie.

- O tym,

ż

e nasz braciszek oszalał na twoim punkcie. Jest beznadziejnie zakochany. Mo

ż

esz z nim

robi

ć

, co chcesz, bo pójdzie za tob

ą

nawet w ogie

ń

. Prawda, Amelio? Przecie

ż

znasz Jana.

- Pewnie. Znam i kocham jak rodzonego brata.
- Studiowała

ś

medycyn

ę

- kontynuowała Julia. - Jak by

ś

w takim razie okre

ś

liła chorob

ę

, na któr

ą

cierpi nasz Przystojniak? Co mo

ż

e dolega

ć

facetowi, który cały swój wolny czas sp

ę

dza z jedn

ą

kobiet

ą

, a gdy jest sam, to bez przerwy o niej mówi? Nie wspominaj

ą

c ju

ż

o tym,

ż

e popada ci

ą

gle w

ę

bokie zamy

ś

lenie. W dodatku gotuje pyszne kolacyjki dla dwojga!

- No có

ż

- zastanawiała si

ę

z powa

ż

n

ą

min

ą

Amelia. - Medycyna zna oczywi

ś

cie takie przypadki.

Mog

ę

wi

ę

c

ś

miało powiedzie

ć

,

ż

e facetowi, który ma takie objawy, po prostu... kompletnie odbiło. Ta

choroba nazywa si

ę

miło

ść

i nie ma na ni

ą

, niestety,

ż

adnego lekarstwa.

- Widzisz? - Julia wymierzyła palec w osłupiał

ą

Naomi.

- Mało tego. W biurze te

ż

jest ci

ą

gle nieprzytomny i nie sposób si

ę

z nim dogada

ć

- wtr

ą

ciła trzy

grosze Laura. - Sama słyszałam, jak w zeszłym tygodniu mówił sekretarce,

ż

eby nie ł

ą

czyła

ż

adnych

rozmów. „Chyba

ż

e zadzwoni panna Brightstone...”

- Tak - skin

ę

ła głow

ą

Amelia. - To tylko potwierdza moj

ą

tez

ę

,

ż

e biedaczysko zapadł na nieuleczaln

ą

chorob

ę

, wobec której medycyna jest bezradna.

Kuzynki wybuchn

ę

ły zgodnym

ś

miechem.

- Wcale tak nie jest! - zaprotestowała Naomi. - Uwierzcie mi, Jan traktuje mnie jak siostr

ę

!

- Tym gorzej dla niego. Kazirodztwo jest w tym kraju karalne - stwierdziła Laura i znowu wszystkie

trzy zaniosły si

ę

od

ś

miechu.

- A dlaczego uwa

ż

asz,

ż

e traktuje ci

ę

jak siostr

ę

? - zainteresowała si

ę

Amelia.

- Bo... - Naomi nie wiedziała, co odpowiedzie

ć

. Wci

ąż

nie była pewna, czy w tym gronie mo

ż

e po-

zwoli

ć

sobie na szczero

ść

, ale postanowiła zaryzykowa

ć

. - Zanim mu powiedziałam,

ż

e nie mara

poj

ę

cia o seksie, było zupełnie inaczej. Za to teraz w ogóle si

ę

do mnie nie zbli

ż

a. Czasem tylko

cmoknie mnie w policzek. Spojrzy na mnie czasem takim wzrokiem,

ż

e przechodz

ą

mnie ciarki, ale to

wszystko.

- Bo

ż

e! - wykrzykn

ę

ła Laura i a

ż

zakrztusiła si

ę

czekolad

ą

.

- Co ci si

ę

stało? - spytała zaniepokojona Amelia.

- Nic! - wykrztusiła Laura. - Mój biedny brat! Naomi wstała z podłogi. Czuła si

ę

głupio, patrz

ą

c na

kuzynki, które ogarn

ą

ł tym razem spazmatyczny, niepohamowany

ś

miech. Po

ż

ałowała swojej

szczero

ś

ci. Odkryła si

ę

przed nimi, a one wykpiły jej naiwno

ść

i brak do

ś

wiadczenia.

- Bo

ż

e, przepraszam! - Laura zdała sobie spraw

ę

,

ż

e sprawiły jej przykro

ść

, i próbowała ratowa

ć

sytuacj

ę

. Przycisn

ę

ła dłonie do twarzy i zacz

ę

ła ociera

ć

łzy. Niestety, złapał j

ą

kolejny atak

ś

miechu,

wi

ę

c tylko skin

ę

ła głow

ą

na Ameli

ę

, by ta wytłumaczyła Naomi, o co chodzi.

- Nie gniewaj si

ę

na nas. Wiem,

ż

e to nie jest specjalnie zabawne, ani dla ciebie, ani dla Jana.

Jednak z naszej perspektywy cała sprawa wygl

ą

da zupełnie inaczej. Jan musi teraz cierpie

ć

prawdziwe

katusze - tłumaczyła Amelia.

- Jak to?

background image

- Po prostu. On si

ę

ciebie boi.

- To bez sensu.
- Wcale nie. - Amelia poło

ż

yła dło

ń

na ramieniu Naomi. - Uwierz mi. Mówi

ę

to z własnego do

ś

wiad-

czenia. Jan nie chce ci si

ę

narzuca

ć

, nie chce ci

ę

do niczego zmusza

ć

. Dlatego czeka. Boi si

ę

zrobi

ć

fałszywy krok, bo wie,

ż

e mogłaby

ś

si

ę

spłoszy

ć

, a on za nic w

ś

wiecie nie chciałby ci

ę

skrzywdzi

ć

.

Dlatego traktuje ci

ę

po bratersku, cho

ć

na pewno nie jest mu łatwo. Jan umie by

ć

bardzo cierpliwy,

dlatego czeka, a

ż

ty zrobisz pierwszy ruch. Daje ci czas do namysłu, bo chce,

ż

eby

ś

dobrze rozeznała

si

ę

we własnych odczuciach. Tak zreszt

ą

powinno by

ć

.

Naomi słuchała w milczeniu.
- Jeste

ś

tego pewna? - spytała wreszcie.

- Absolutnie.
- A ja s

ą

dziłam,

ż

e on po prostu przestał si

ę

mn

ą

interesowa

ć

.

ś

e szkoda mu czasu na jak

ąś

dziewic

ę

.

- Nawet tak nie my

ś

l! - zaprotestowała gwałtownie Laura. - Znam dobrze mojego brata i wiem,

ż

e

nigdy w

ż

yciu nie ci

ą

gn

ą

łby kobiety do łó

ż

ka sił

ą

. Im bardziej mu na tobie zale

ż

y, tym jest ostro

ż

niejszy.

Uwierz mi. Wiem, co mówi

ę

- zapewniła,

ś

ciskaj

ą

c r

ę

k

ę

Naomi.

- Wi

ę

c naprawd

ę

my

ś

licie,

ż

e on... - Naomi nie doko

ń

czyła. Na jej zaró

ż

owionej twarzy pojawił si

ę

na-

gle błogi u

ś

miech.

- Oho, doktor Maguire, ma pani kolejny beznadziejny przypadek. To ju

ż

chyba epidemia - zawołała

Julia, spogl

ą

daj

ą

c wymownie w sufit.

Było ju

ż

ciemno, gdy Naomi zatrzymała si

ę

pod domem Jana. Wysokie okna rzucały blask, który roz-

ja

ś

niał mrok w ogrodzie. Wysiadła i przez chwil

ę

zastanawiała si

ę

, czy powinna wej

ść

do

ś

rodka.

Próbowała odgadn

ąć

, co robi Jan. Czy wci

ąż

układa ksi

ąż

ki w bibliotece? A mo

ż

e czeka na jej telefon?

Czy spodziewa si

ę

jej? A je

ś

li w ogóle nie ma ochoty jej widzie

ć

? Mo

ż

e zreszt

ą

wcale nie jest sam?

Mo

ż

e jego kuzynki nie maj

ą

racji i wcale nie jest w niej zakochany?

W jej głowie kł

ę

biło si

ę

od pyta

ń

. Czuła, jak opuszcza j

ą

odwaga. Wsiadła z powrotem do

samochodu i poło

ż

yła dłonie na kierownicy.

Jan na pewno nie jest sam! Niby dlaczego taki atrakcyjny m

ęż

czyzna miałby sp

ę

dza

ć

samotnie

wieczory w pustym domu? Na jedno jego skinienie znalazłoby si

ę

wiele kobiet, gotowych umili

ć

mu

czas. Pi

ę

knych, inteligentnych i do

ś

wiadczonych. Po co mu taka g

ęś

jak ona?

- Przesta

ń

tak my

ś

le

ć

- nakazała sobie surowo, 'uderzaj

ą

c z całych sił w kierownic

ę

. Tak wła

ś

nie ro-

zumowała dawna, zakompleksiona Naomi, z któr

ą

przecie

ż

postanowiła rozsta

ć

si

ę

raz na zawsze. -

Tamtej dziewczyny ju

ż

nie ma, rozumiesz? - powiedziała do siebie gło

ś

no. - Nie ma i nigdy nie b

ę

dzie!

Chyba nie pozwolisz sobie zniszczy

ć

tego, co z takim trudem osi

ą

gn

ę

ła

ś

!

Wysiadła z samochodu. Wydawało jej si

ę

,

ż

e bij

ą

ce z okien jasne strugi

ś

wiatła wabi

ą

j

ą

swym

blaskiem. Wci

ąż

tkwiła jednak w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jeszcze raz powtórzyła

sobie,

ż

e jest ju

ż

kim

ś

zupełnie innym. By

ć

mo

ż

e proces przemiany jeszcze si

ę

nie zako

ń

czył, ale

powinna cieszy

ć

si

ę

i korzysta

ć

z tego, co ju

ż

osi

ą

gn

ę

ła. Wiedziała przecie

ż

,

ż

e przy odrobinie wysiłku

mo

ż

e sta

ć

si

ę

atrakcyjn

ą

kobiet

ą

. Potrafi ciekawie mówi

ć

, z powodzeniem prowadzi rodzinn

ą

firm

ę

.

Ludzie jej słuchaj

ą

, darz

ą

szacunkiem. Nikt nie uwa

ż

a jej za po

ż

ałowania godn

ą

, nieszcz

ęś

liwa istot

ę

,

która nie umie zliczy

ć

do trzech. Czy

ż

nie zasługuje na zainteresowanie Jana? Przecie

ż

zaskarbiła

sobie przyja

źń

trzech niezwykłych kobiet, jego sióstr. Same jej powiedziały,

ż

e nie jest mu oboj

ę

tna.

Dlaczego miałaby im nie wierzy

ć

? Po co miałyby kłama

ć

?

- Dobrze, ju

ż

dobrze. Idziemy - szepn

ę

ła. Odetchn

ę

ła jeszcze gł

ę

boko par

ę

razy i ruszyła w stron

ę

domu. Stoj

ą

c pod drzwiami, poczuła,

ż

e brakuje jej powietrza. - Za du

ż

o kawy! - stwierdziła szybko i na-

cisn

ę

ła dzwonek.

Po chwili na progu ukazał si

ę

Jan. Miał na sobie znoszone d

ż

insy i granatowy podkoszulek. Był boso.

Przez chwil

ę

patrzył na ni

ą

zdumiony, lecz jego twarz szybko rozja

ś

nił przyjazny u

ś

miech. Naomi

poczuła si

ę

troch

ę

pewniej.

- Cze

ść

! Nie s

ą

dziłem,

ż

e ci

ę

dzisiaj zobacz

ę

!

- Tak, wiem... powinnam była zadzwoni

ć

i uprzedzi

ć

ci

ę

, ale troch

ę

zasiedziałam si

ę

u Julii, wi

ę

c...

- Ach, uczestniczyła

ś

w słynnym babskim zlocie - roze

ś

miał si

ę

i bez pytania wci

ą

gn

ą

ł j

ą

do

ś

rodka.

- Wiem,

ż

e moje kuzynki spotykaj

ą

si

ę

co jaki

ś

czas, ale naprawd

ę

nie mam poj

ę

cia, co mo

ż

na robi

ć

podczas takiego sabatu czarownic.

- Jak to co? Malowa

ć

paznokcie, je

ść

czekolad

ę

... Gada

ć

o facetach.

- Tak? To faktycznie bardzo ciekawe. No i? Do jakich wniosków doszły

ś

cie?

- Czy ja wiem... Słuchaj, Jan, mog

ę

si

ę

napi

ć

? - zapytała nieoczekiwanie. - Mam na my

ś

li co

ś

moc-

niejszego.

- Jasne. W bibliotece jest butelka wina. Przy okazji zobaczysz, co dzi

ś

zwojowałem.

Kiedy szli na gór

ę

, nie spuszczał z niej wzroku. Wygl

ą

dała tak pi

ę

knie. Miała zaró

ż

owione policzki i

błyszcz

ą

ce oczy, a włosy wspaniale kontrastowały z ognist

ą

czerwieni

ą

lu

ź

nego sweterka.

- Siedziałem w bibliotece przez cały dzie

ń

. Tak mnie to wci

ą

gn

ę

ło,

ż

e nie mogłem si

ę

oderwa

ć

-

powiedział, kiedy stan

ę

li pod drzwiami. - A teraz zamknij oczy i nie patrz.

Posłusznie wykonała polecenie, nie zdaj

ą

c sobie sprawy, jak bardzo go poci

ą

ga. Dopiero po chwili

odwa

ż

ył si

ę

dotkn

ąć

delikatnie jej ramienia.

- Mo

ż

esz ju

ż

spojrze

ć

- powiedział cicho i wprowadził j

ą

do biblioteki.

To, co zobaczyła, przeszło jej naj

ś

mielsze oczekiwania. Obróciła si

ę

kilka razy w miejscu, chc

ą

c

wszystko dokładnie obejrze

ć

. Regały, obci

ąż

one równymi rz

ę

dami ksi

ąż

ek, prezentowały si

ę

wspaniale.

Barwne grzbiety obwolut s

ą

siadowały ze skór

ą

i wytartymi złoceniami zabytkowych egzemplarzy.

- Przepi

ę

knie! - Zło

ż

yła z zachwytem w dłonie.

background image

- Ciesz

ę

si

ę

,

ż

e ci si

ę

podoba. Próbowałem sobie wyobrazi

ć

to miejsce, gdy ty w nim b

ę

dziesz.

- Ja?
- Tak. Pasujesz do niego, Naomi.
Spojrzała mu prosto w oczy i niemal w tej samej ; chwili

ś

cisn

ą

ł go ból po

żą

dania. Jan poczuł,

ż

e

jeszcze chwila, a nie b

ę

dzie w stanie zapanowa

ć

nad sob

ą

. Na szcz

ęś

cie przypomniał sobie o winie.

- Widzisz, zupełnie zapomniałem,

ż

e chciała

ś

si

ę

napi

ć

.

Podszedł do niskiego stolika, na którym stała otwarta butelka. Napełnił trzy czwarte kieliszka i

podszedł do niej z u

ś

miechem.

Jednak twarz Naomi była powa

ż

na, oczy równie

ż

. Wiedziała,

ż

e nadeszła decyduj

ą

ca chwila. Albo

teraz, albo nigdy, pomy

ś

lała. Zebrała si

ę

na odwag

ę

i bez zb

ę

dnych wst

ę

pów spytała:

- Czy nadal masz ochot

ę

pój

ść

ze mn

ą

do łó

ż

ka?

- Co?! - Zawarto

ść

kieliszka wyl

ą

dowała na granatowym podkoszulku.

- Wiem,

ż

e zabrzmiało to do

ść

obcesowo, ale nie miałam poj

ę

cia, jak to powiedzie

ć

- wyja

ś

niła

Naomi. - Jestem po prostu ciekawa, czy wci

ąż

ci si

ę

podobam. Chodzi mi o to... czy jeste

ś

mn

ą

zainteresowany. Je

ś

li nie, to mi powiedz, zrozumiem. Ale je

ż

eli boisz si

ę

mnie dotkn

ąć

tylko dlatego,

ż

e

nie mam do

ś

wiadczenia, to... to nie musisz mie

ć

ż

adnych oporów. Nie chc

ę

,

ż

eby

ś

był taki ostro

ż

ny i

delikatny - wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Jan patrzył na ni

ą

bez słowa. Po raz pierwszy w

ż

yciu był tak zaskoczony,

ż

e zupełnie nie wiedział,

co powiedzie

ć

. Przez jego głow

ę

jak błyskawica przebiegła my

ś

l, czy aby na pewno wybrał odpowiedni

dla siebie zawód. Prawnik, któremu z wra

ż

enia odbiera mow

ę

, nie ma na sali s

ą

dowej wi

ę

kszych

szans.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Dlaczego nic nie mówisz? - spytała Naomi, nie mog

ą

c dłu

ż

ej znie

ść

pełnej napi

ę

cia ciszy.

- A jak ci si

ę

wydaje? - odparł i odstawił butelk

ę

. - Czy dobrze ci

ę

zrozumiałem? Chcesz,

ż

ebym był

bardziej zdecydowany?

- Chc

ę

.

- I

ż

ebym ci

ę

dotykał?

- Tak, je

ś

li nadal masz ochot

ę

... - umilkła, nie bardzo wiedz

ą

c, co jeszcze powiedzie

ć

.

Tym bardziej

ż

e Jan nie ułatwiał jej zadania. Nie mówił zbyt wiele. Wpatrywał si

ę

w ni

ą

tak intensyw-

nie, jakby chciał j

ą

zahipnotyzowa

ć

. Wprawdzie zdołał ju

ż

nieco ochłon

ąć

, ale zaschło mu w gardle.

Patrzył na Naomi i wci

ąż

nie mógł uwierzy

ć

,

ż

e oto stoi przed nim kobieta, której pragn

ą

ł jak szalony, i

otwarcie ofiarowuje mu swoje ciało. Na my

ś

l,

ż

e b

ę

dzie jej pierwszym m

ęż

czyzn

ą

, poczuł ucisk w

krtani. Podszedł do niej i powiedział z u

ś

miechem:

- Prosz

ę

, by

ś

wiadek udzielił jednoznacznej odpowiedzi na moje pytanie. Czy

ś

wiadek chce,

ż

ebym

trzymał od niego r

ę

ce z daleka? Tak czy nie?

- Nie - odparła, patrz

ą

c mu prosto w oczy.

- Dzi

ę

ki Bogu! - zawołał z ulg

ą

. Potem obj

ą

ł j

ą

i pocałował z czuło

ś

ci

ą

. - Czy pojmujesz teraz, jak

bardzo ci

ę

pragn

ę

? - szeptał, wodz

ą

c ustami po jej rozpalonej szyi.

- Tak - przytuliła si

ę

do niego całym ciałem. - Teraz pojmuj

ę

.

- To dobrze. Bo

ż

e, o mało nie oszalałem! - wyznał, poci

ą

gaj

ą

c j

ą

w stron

ę

drzwi. - My

ś

lałem,

ż

e um-

r

ę

,

ż

e spal

ę

si

ę

w oczekiwaniu!

- A ja my

ś

lałam,

ż

e chcesz si

ę

ze mn

ą

tylko przyja

ź

ni

ć

.

- Przecie

ż

si

ę

przyja

ź

nimy. Co nie znaczy,

ż

e mi to wystarcza!

Zaprowadził j

ą

do sypialni. Kiedy znale

ź

li si

ę

w przytulnym, jasno o

ś

wietlonym pokoju, poczuła si

ę

zakłopotana.

- Zupełnie nie wiem, co robi

ć

- wyznała bezradnie.

- Nie my

ś

l o tym. Zaufaj mi. Nie zrobi

ę

niczego, na co nie miałaby

ś

ochoty. A je

ś

li b

ę

dziesz chciała,

ż

ebym przestał, po prostu powiedz.

- Nie powiem - szepn

ę

ła. - Wiem, po co tu przyszłam.

Zbli

ż

ył si

ę

do niej ostro

ż

nie, by nie spłoszy

ć

jej jakim

ś

gwałtownym ruchem. Postanowił nie gasi

ć

ś

wiatła.

ś

ałował,

ż

e nie napalił w kominku, ale nie miał zamiaru teraz si

ę

tym zajmowa

ć

. Zbyt długo

czekał na t

ę

chwil

ę

. Zbyt silna była jego nami

ę

tno

ść

. Zatrzymał si

ę

przed ni

ą

na wyci

ą

gni

ę

cie ramion i

zajrzał gł

ę

boko w szare oczy. Dostrzegł w nich zaufanie, które tak bardzo pragn

ą

ł zdoby

ć

. Przysi

ą

gł so-

bie w my

ś

lach,

ż

e nigdy go nie nadu

ż

yje ani nie zawiedzie. Dopiero po chwili przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie i

pocałował.

- Kocham twoje usta - mówił. - Nie domy

ś

lasz si

ę

nawet, jakie s

ą

słodkie, jakie poci

ą

gaj

ą

ce.

Naomi otworzyła oczy i zamrugała bezradnie powiekami. Jej zaskoczenie troch

ę

go rozbawiło.

- Jeste

ś

zdziwiona? Och, moja pi

ę

kna Naomi, nie wiesz nawet, jak długo czekałem na t

ę

chwil

ę

.

Nami

ę

tno

ść

, z jak

ą

pie

ś

cił jej usta, była najbardziej wymownym potwierdzeniem jego słów.

Rozkoszował si

ę

smakiem pełnych warg Naomi, dra

ż

nił je, muskał, przygryzał zrazu lekko, potem

mocniej, coraz bardziej niecierpliwy i spragniony. Z pocz

ą

tku oddawała pocałunki nie

ś

miało, troch

ę

niepewnie, jednak z czasem i ona poddała si

ę

sile swego pragnienia. Przytuliła si

ę

do Jana,

wzdychaj

ą

c z ulg

ą

, otoczyła jego szyj

ę

ramionami. Teraz ona zacz

ę

ła go całowa

ć

, coraz mocniej, coraz

gor

ę

cej. Jan wystraszył si

ę

,

ż

e wszystko to dzieje si

ę

zbyt szybko i oderwał si

ę

od niej na moment.

Dr

żą

cymi palcami zacz

ą

ł rozplata

ć

jej g

ę

sty warkocz. Chciał poczu

ć

w dłoniach gładko

ść

jej włosów,

pragn

ą

ł wdycha

ć

ich zapach, zanurzy

ć

w nich twarz. Owin

ą

ł g

ę

ste pasma wokół palców, dotykał ich

ustami, delikatnie całował drobny meszek na skroniach. W ko

ń

cu odgarn

ą

ł włosy z twarzy Naomi i

ucałował jej czoło. Jego dłonie pow

ę

drowały w dół. Lekko podci

ą

gn

ą

ł brzeg czerwonego sweterka, a

gdy usiłowała okry

ć

nim odsłoni

ę

ty brzuch, nie pozwolił jej na to. Kiedy poczuła, jak jego palce

zaczynaj

ą

dotyka

ć

jej piersi, wstrzymała przera

ż

ona oddech. Instynktownie zacisn

ę

ła pi

ęś

ci i zamkn

ę

ła

background image

oczy. Zrobiło jej si

ę

tak gor

ą

co,

ż

e dopiero po chwili odzyskała nad sob

ą

panowanie. Ale

ż

ywioł ju

ż

poci

ą

gn

ą

ł j

ą

za sob

ą

. Przełamała nie

ś

miało

ść

,

ś

ci

ą

gn

ę

ła z niego podkoszulek i spojrzała z zachwytem

na nagi tors.

- Bo

ż

e! - westchn

ę

ła, ujrzawszy pi

ę

kne, gładkie ciało. Kierowana instynktem, uniosła dłonie i poło

ż

yła

na jego piersi, czuj

ą

c pod palcami odurzaj

ą

ce ciepło skóry. Poczuła te

ż

pod nimi nagły dreszcz, cofn

ę

ła

wi

ę

c wystraszona r

ę

ce, ale wówczas Jan roze

ś

miał si

ę

i przycisn

ą

ł je z powrotem do siebie.

- Nie bój si

ę

- szepn

ą

ł jej do ucha. - I... zdejmij buty.

- Co?
- Buty... Zdejmij je.
Zrobiła, co kazał. Była tak zafascynowana jego blisko

ś

ci

ą

,

ż

e zapomniała o obawie, wstydzie i

strachu. Drgn

ę

ła dopiero wtedy, gdy poczuła,

ż

e rozpina jej spodnie.

- Spokojnie, Naomi. - Znieruchomiał na chwil

ę

, potem znów zacz

ą

ł czule j

ą

pie

ś

ci

ć

. Jego usta

potrafiły czyni

ć

cuda, pozwoliła wi

ę

c rozebra

ć

si

ę

i poło

ż

y

ć

na łó

ż

ku. Poczuła

ż

ar bij

ą

cy od jego ciała i

chłód mi

ę

kkiej po

ś

cieli. Sprawiło jej to przyjemno

ść

, pomogło si

ę

rozlu

ź

ni

ć

. Z niecierpliwo

ś

ci

ą

czekała,

a

ż

dłonie Jana pow

ę

druj

ą

wzdłu

ż

jej nagiego ciała. I pow

ę

drowały.

Ka

ż

dy mi

ę

kki, pieszczotliwy dotyk budził w niej nowe, zupełnie nieznane uczucie. Chciała si

ę

na nim

skoncentrowa

ć

, ale było nieuchwytne. Rodziło si

ę

w dole brzucha, zalewało j

ą

niepowstrzyman

ą

fal

ą

,

lecz po chwili gdzie

ś

si

ę

rozpływało i musiała cierpliwie czeka

ć

, a

ż

powróci. Na szcz

ęś

cie usta i dłonie

Jana potrafiły je rozbudza

ć

z zadziwiaj

ą

c

ą

łatwo

ś

ci

ą

.

Jan równie

ż

był zadziwiony. Nigdy dot

ą

d nie kochał si

ę

z kobiet

ą

w taki sposób. Pochłaniało go

całkowicie pragnienie,

ż

eby da

ć

jej jak najwi

ę

ksz

ą

rozkosz. Chciał,

ż

eby jej cudne ciało otworzyło si

ę

na

nowe doznania, poj

ę

ło, jak dawa

ć

i odwzajemnia

ć

miło

ść

. Czuł j

ą

pod sob

ą

, spr

ęż

yst

ą

i mi

ę

kk

ą

jednocze

ś

nie. Wyginała si

ę

, gdy dotykał jej pełnych piersi i pie

ś

cił stwardniałe sutki, by po chwili zapa

ść

si

ę

mi

ę

kko i wtuli

ć

w jego ramiona. W pewnej chwili usłyszał, jak pyta go dr

żą

cym głosem, co ma teraz

robi

ć

. Wyszeptał w jej rozchylone usta,

ż

eby dała si

ę

ponie

ść

,

ż

eby nie walczyła z własnym ciałem, a

słuchała tylko tego, co podpowiada jej instynkt.

Kiedy całował jej piersi, przyci

ą

gn

ę

ła do siebie jego głow

ę

. Czuła na całym ciele niecierpliwe dłonie

kochanka. Dotykały jej ramion, bioder, ud. Gor

ą

ce usta zostawiały na skórze mokry

ś

lad. Wreszcie

delikatnie rozsun

ą

ł jej nogi i wszedł w ni

ą

ruchem ostro

ż

nym, lecz płynnym i pewnym.

Ciałem Naomi wstrz

ą

sn

ą

ł silny dreszcz. Jan zastygł nagle i trwał chwil

ę

w bezruchu, a odwa

ż

ył si

ę

poruszy

ć

dopiero wtedy, gdy ciało dziewczyny rozlu

ź

niło si

ę

i odpr

ęż

yło. Przyj

ę

ła go w sobie, poło

ż

yła

dłonie na jego plecach, a wówczas westchn

ą

ł z rozkosz

ą

i zacz

ą

ł napiera

ć

na ni

ą

mi

ę

kko biodrami.

A potem ogarn

ą

ł ich szał. Naomi miotała si

ę

pod nim, pr

ęż

yła, próbowała wygi

ąć

w łuk. Powtarzała

nieprzytomnie jego imi

ę

i szeptała,

ż

e chce poczu

ć

to mocniej, znowu,

ż

e chce czu

ć

t

ę

cudown

ą

słodycz bez ko

ń

ca. On za

ś

czekał. Pokrywał jej piersi, ramiona i usta tysi

ą

cem gwałtownych

pocałunków, powstrzymywał eksplozj

ę

rozkoszy, czekaj

ą

c na najwła

ś

ciwszy moment. I gdy zastygła

wreszcie pod nim w całkowitym bezruchu, naparł na ni

ą

silniej i poruszył gwałtowniej biodrami, by po

chwili usłysze

ć

stłumiony, gwałtowny krzyk ukochanej. Krzyk rado

ś

ci i spełnienia. Krzyk szcz

ęś

cia.

Naomi le

ż

ała wtulona w jego ramionach, a jej ciałem wci

ąż

wstrz

ą

sały delikatne dreszcze. Jan

pogłaskał czule jej włosy i zapytał:

- Wszystko w porz

ą

dku?

- Mhm - mrukn

ę

ła jak kotka.

- Jak si

ę

czujesz?

- Dziwnie. Mam ci

ęż

k

ą

głow

ę

, jakbym za du

ż

o wypiła. - Westchn

ę

ła gł

ę

boko i przytuliła si

ę

do niego

mocniej. - Ale czuj

ę

si

ę

wspaniale. Taka... odpr

ęż

ona, zaspokojona, syta. I w ogóle nie jestem

skr

ę

powana, cho

ć

tak si

ę

tego bałam. Czy robiłam wszystko jak trzeba? - spytała sennie.

- Nie. Mówi

ą

c szczerze, bardzo mnie rozczarowała

ś

. Chciałbym,

ż

eby

ś

ju

ż

sobie poszła.

Gwałtownie podniosła głow

ę

i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Widz

ą

c jednak jego

pełen rozbawienia u

ś

mieszek, uspokojona opadła na poduszk

ę

.

- Ale przyznasz,

ż

e mogłoby by

ć

lepiej. Gdybym miała wi

ę

cej wprawy...

- Na szcz

ęś

cie nie masz, wi

ę

c b

ę

d

ę

mógł udzieli

ć

ci jeszcze kilku lekcji. - Pochylił si

ę

nad ni

ą

i lekko

pocałował w usta. - Chcesz jeszcze wina?

- Chc

ę

.

Wstał i nagi poszedł do biblioteki. Naomi udawała,

ż

e na niego nie patrzy, a gdy tylko znikn

ą

ł za

drzwiami, gwałtownie przycisn

ę

ła r

ę

k

ę

do serca, które nagle zacz

ę

ło łomota

ć

jak oszalałe. Zamkn

ę

ła

oczy, wci

ąż

nie mog

ą

c poj

ąć

, jakim cudem udało jej si

ę

zwróci

ć

na siebie uwag

ę

tak fantastycznego

m

ęż

czyzny. Nigdy, nawet w naj

ś

mielszych marzeniach nie s

ą

dziła,

ż

e jej pierwszy kochanek b

ę

dzie nie

tylko tak atrakcyjny, ale te

ż

tak niezwykle czuły. Lepiej nie zastanawiaj si

ę

nad tym za długo,

napomniała si

ę

szybko. Cuda czasem si

ę

zdarzaj

ą

. Po prostu zaakceptuj to i ciesz si

ę

, póki trwa twoje

szcz

ęś

cie.

Spostrzegła nagle swoj

ą

nago

ść

i szybko naci

ą

gn

ę

ła na siebie prze

ś

cieradło. W tym samym

momencie na progu stan

ą

ł Jan. Popatrzył na ni

ą

rozbawiony, kr

ę

c

ą

c głow

ą

, jakby si

ę

czemu

ś

dziwił.

Potem usiadł na brzegu łó

ż

ka i podał jej kieliszek.

- Powiedz mi jedno, Naomi - poprosił. - Jak to si

ę

stało,

ż

e

ż

aden facet nie miał tyle szcz

ęś

cia co ja?

- Po prostu

ż

aden si

ę

o to nie starał - odpowiedziała, czerwieni

ą

c si

ę

po uszy.

- Nie wierz

ę

. Mo

ż

e po prostu nie zauwa

ż

yła

ś

,

ż

e si

ę

starali?

- Nie. Jako

ś

nie miałam nigdy powodzenia. W tych sprawach zawsze byłam niezaradna.

- Powiedziałbym,

ż

e to raczej oni byli niezaradni, skoro

ż

aden nie zdołał wzbudzi

ć

twojego

zainteresowania. - Niespiesznym ruchem si

ę

gn

ą

ł do prze

ś

cieradła, którym zasłaniała piersi. - Tylko

kompletny dure

ń

mógłby przej

ść

oboj

ę

tnie obok tak wspaniałych kształtów.

background image

- Co ty mówisz! Zawsze, odk

ą

d pami

ę

tam, marzyłam o tym,

ż

eby by

ć

wysoka i szczupła. Ale natura

zdecydowała inaczej...

- I dobrze. Masz wspaniale piersi.
- Okropnie cierpiałam z tego powodu.
- Dlaczego?
- Nie wiem, czy potrafi

ę

to wytłumaczy

ć

. Trzeba by

ć

nie

ś

miał

ą

nastolatk

ą

,

ż

eby zrozumie

ć

, co si

ę

czuje, kiedy nagle...

- Nastolatka zaczyna zmienia

ć

si

ę

w dorodn

ą

, wspaniał

ą

kobiet

ę

- doko

ń

czył za ni

ą

. - Przecie

ż

wiesz,

ż

e chłopaki maj

ą

bzika na tym punkcie. To dla nich prawdziwy cud.

- Przez całe lata robiłam wszystko,

ż

eby ukry

ć

ten cud przed

ś

wiatem.

Wino, które popijała małymi łyczkami, zaczynało na ni

ą

działa

ć

. Naomi poczuła si

ę

odpr

ęż

ona,

zdolna do tego, by

ś

mia

ć

si

ę

ze swoich dawnych zgryzot.

- Najgorsze,

ż

e wci

ąż

to robisz - dodał Jan i z szelmowskim u

ś

miechem poci

ą

gn

ą

ł za prze

ś

cieradło,

które zsun

ę

ło jej si

ę

do pasa, odsłaniaj

ą

c cud, o którym mówili. - Tak jest du

ż

o lepiej. Uwierz mi.

Jeszcze troch

ę

wina?

- Mo

ż

e?

Podci

ą

gn

ę

ła gwałtownym ruchem prze

ś

cieradło i okryła si

ę

nim po szyj

ę

. Wci

ąż

si

ę

wstydziła.

- Powiedz mi, dlaczego si

ę

mn

ą

zainteresowałe

ś

? - zapytała.

- Bo masz pi

ę

kne piersi - odparł prostodusznie.

- Co?
- Pi

ę

kne piersi - powtórzył.

Naomi wybuchn

ę

ła

ś

miechem, ale Jan nie tracił czasu. Jego dło

ń

ju

ż

w

ę

drowała ku brzegowi

prze

ś

cieradła.

- Jak dopijesz, mo

ż

emy zacz

ąć

od nowa - szepn

ą

ł, muskaj

ą

c wargami jej ucho. - Powiem ci o innych

powodach, dla których wpadła

ś

mi w oko.

- Naprawd

ę

? - Wci

ąż

nie mogła uwierzy

ć

,

ż

e znów jej pragnie.

- Tak. I co ty na to?
- Z ch

ę

ci

ą

. Ale przenie

ś

my si

ę

do biblioteki. Zaskoczony? - spytała, widz

ą

c zdziwienie w jego oczach.

- Przecie

ż

wiesz,

ż

e najlepiej czuj

ę

si

ę

w

ś

ród ksi

ąż

ek.

Usłu

ż

na wyobra

ź

nia zacz

ę

ła podsuwa

ć

mu podniecaj

ą

ce obrazy.

- Naomi? - odezwał si

ę

podejrzanie stłumionym głosem.

- Tak?
- Pospiesz si

ę

z tym winem!

To było cudowne, niepowtarzalne uczucie - le

ż

e

ć

w mroku rozproszonym jedynie blaskiem ognia na

kominku, ze

ś

pi

ą

c

ą

Naomi Brightstone u boku. Jan miał wra

ż

enie,

ż

e

ś

ni na jawie. Nie miał

ż

adnych

w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e wreszcie znalazł kobiet

ę

, która jest naturalnym dopełnieniem jego istnienia. To,

ż

e stała

si

ę

cz

ęś

ci

ą

jego

ż

ycia, wydawało mu si

ę

jak najbardziej oczywiste. Bez trudu mógł sobie wyobrazi

ć

, jak

sp

ę

dzaj

ą

w tym domu kolejne lata. Widział dzieci, które im si

ę

urodz

ą

, psa grzej

ą

cego si

ę

przy

kominku. Był pewien,

ż

e stworz

ą

szcz

ęś

liw

ą

rodzin

ę

, jak jego rodzice. Przez całe

ż

ycie patrzył na ich

zwi

ą

zek, który był dla niego ideałem oraz wzorem do na

ś

ladowania. Sam czego

ś

takiego pragn

ą

ł, a z

Naomi miał szans

ę

to osi

ą

gn

ąć

.

Musiał tylko uzbroi

ć

si

ę

w cierpliwo

ść

. Do tej pory intuicja go nie zawiodła. Dzi

ę

ki ostro

ż

no

ś

ci i

opanowaniu zdobył jej zaufanie. Przyszła do niego sama, w pełni

ś

wiadoma swego wyboru. Dzi

ę

ki

temu mogli prze

ż

y

ć

wspaniałe chwile. Rozumiał,

ż

e musi da

ć

jej pewien margines swobody, tote

ż

postanowił,

ż

e odczeka kilka tygodni, by oswoiła si

ę

z now

ą

sytuacj

ą

, a dopiero potem zaproponuje

mieszkanie pod jednym dachem. Wszystko w swoim czasie, krok po kroku. Tylko w ten sposób mógł
osi

ą

gn

ąć

zamierzony cel.

Dam ci do

ść

czasu i swobody, pi

ę

kna Naomi, my

ś

lał, przygarniaj

ą

c j

ą

do siebie. A potem b

ę

dziemy

mieli całe

ż

ycie,

ż

eby nadrobi

ć

wszystkie opó

ź

nienia.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Jan odło

ż

ył słuchawk

ę

i lekko zniecierpliwiony wzruszył ramionami. Wrócił do przerwanej pracy, jed-

nak nie mógł skupi

ć

si

ę

na tek

ś

cie umowy, któr

ą

wła

ś

nie przygotowywał. Jego my

ś

li uparcie kr

ąż

yły

wokół rozmowy, któr

ą

przed chwil

ą

odbył. Zastanawiał si

ę

, jaka przyczyna kazała Danielowi zadzwoni

ć

do niego po raz trzeci w ci

ą

gu niespełna dwóch tygodni i usilnie namawia

ć

go,

ż

eby przyjechał do

Hyannis Port. Owszem, Jan ch

ę

tnie by to zrobił, zwłaszcza je

ś

li mógłby zabra

ć

ze sob

ą

Naomi. Obojgu

przydałby si

ę

krótki wypad nad ocean. Był jednak pewien problem.

Otó

ż

Jan nie miał najmniejszych w

ą

tpliwo

ś

ci, co by si

ę

stało, gdyby Naomi przypadła do gustu senio-

rowi rodu. Natychmiast zacz

ę

łyby si

ę

niezbyt subtelne aluzje do mał

ż

e

ń

stwa, rodziny, płodzenia dzieci.

Poniewa

ż

nieraz widział dziadka w akcji, wolał oszcz

ę

dzi

ć

Naomi takich do

ś

wiadcze

ń

i nie stawia

ć

jej w

kłopotliwej sytuacji. By

ć

mo

ż

e stary lis był przebiegły, ale on, Jan, równie

ż

miał głow

ę

nie od parady.

Dlatego wolał nie ryzykowa

ć

.

Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi. Odwrócił si

ę

i zobaczył w progu matk

ę

. U

ś

miechała si

ę

do

niego, jak zwykle pi

ę

kna i elegancka.

- Bardzo jeste

ś

zaj

ę

ty?

-

Ś

rednio.

- W takim razie prosz

ę

! - Podeszła do biurka i poło

ż

yła na nim stos teczek.

- O, nie! - zawołał zrozpaczony. - Błagam, mamo, tylko nie sprawa pani Perinsky!
- No có

ż

, kto

ś

musi wzi

ąć

byka za rogi. - Matka poło

ż

yła mu dło

ń

na ramieniu. - Tym razem pani P.

postanowiła wytoczy

ć

spraw

ę

wła

ś

cicielowi sklepu spo

ż

ywczego. Powód: nie sprowadza jej ulubionego

gatunku herbaty, przez co ogranicza jej prawa obywatelskie.

background image

Jan otworzył pierwsz

ą

z brzegu teczk

ę

i przerzucił stos najró

ż

niejszych papierów, które jego przyszła

klientka wprost uwielbiała gromadzi

ć

jako dowody.

- My

ś

l

ę

,

ż

e Laura poradzi sobie z tym du

ż

o lepiej - stwierdził z nadziej

ą

w głosie.

- Tym razem pani Perinsky wybrała ciebie. Zdaje si

ę

,

ż

e wpadłe

ś

jej w oko.

- Mamo, ona ma jakie

ś

sto pi

ęć

dziesi

ą

t lat, o ile nie wi

ę

cej!

- By

ć

mo

ż

e. Ale to nie znaczy,

ż

e przestała lubi

ć

młodych, przystojnych blondynów - wybuchn

ę

ła

ś

miechem Diana. - Wiem,

ż

e to nic przyjemnego, ale jest nasz

ą

klientk

ą

od bardzo dawna. Przyszła do

nas, kiedy nie było ci

ę

jeszcze na

ś

wiecie.

- Ciebie te

ż

chyba nie - mrukn

ą

ł pod nosem.

- Niewiele si

ę

pomyliłe

ś

- przyznała rozbawiona.

- W ka

ż

dym razie trzeba si

ę

tym zaj

ąć

. Ta kobieta jest po prostu samotna, chce ze wszelk

ą

cen

ę

zwróci

ć

na siebie uwag

ę

. Najlepiej b

ę

dzie, je

ś

li spotkasz si

ę

z ni

ą

kilka razy, zjesz ciasteczka domowej

roboty, wysłuchasz narzeka

ń

, a potem wyperswadujesz jej ten nieszcz

ę

sny pomysł z pozywaniem

Bogu ducha winnego sklepikarza.

- Mog

ę

spróbowa

ć

, ale b

ę

dzie ci

ę

to sporo kosztowało - oznajmił.

- Czy dobry obiad to odpowiednie zado

ść

uczynienie za twoje straty moralne?

- Owszem, je

ś

li przygotujesz jak

ąś

wykwintn

ą

piecze

ń

. I deser!

- Da si

ę

zrobi

ć

. Odpowiada ci niedziela?

- Tak, pod warunkiem,

ż

e zaproszenie obejmie jeszcze jedn

ą

osob

ę

.

- Naomi?
- Tak - odparł. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, wi

ę

c teraz wpatrywał si

ę

z uwag

ą

w twarz matki,

chc

ą

c odgadn

ąć

jej my

ś

li. - Chyba nie masz nic przeciwko temu?

- Sk

ą

d

ż

e! Przecie

ż

wiesz,

ż

e bardzo j

ą

lubi

ę

.

- A ja kocham!
- Och - westchn

ę

ła wzruszona Diana - mój syneczku...

- O co chodzi? - spytał zaniepokojony, podrywaj

ą

c si

ę

z miejsca. - Co si

ę

stało, mamo? Przecie

ż

lubisz Naomi.

- To prawda - zapewniła Diana i pogłaskała go po policzku. - Ale dla mnie zawsze b

ę

dziesz moim

małym synkiem. I dlatego tak si

ę

przej

ę

łam. Najbardziej w

ś

wiecie pragn

ę

twego szcz

ęś

cia.

Oparła głow

ę

na jego ramieniu, nie mog

ą

c powstrzyma

ć

si

ę

od my

ś

li,

ż

e czas płynie zdecydowanie

za szybko. Jeszcze nie tak dawno mały Jan wdrapywał si

ę

na jej kolana, a teraz był dorosłym

m

ęż

czyzn

ą

.

- No i jestem szcz

ęś

liwy - powiedział. - Nie cieszysz si

ę

?

- Ciesz

ę

si

ę

, oczywi

ś

cie,

ż

e si

ę

ciesz

ę

. Znalazłe

ś

osob

ę

, któr

ą

mogłe

ś

pokocha

ć

. To wcale nie takie

cz

ę

ste.

- Jeszcze chwila i te

ż

si

ę

wzrusz

ę

. - Jan przytulił matk

ę

do siebie.

- Powiedz mi tylko jedno. Jeste

ś

pewien,

ż

e to miło

ść

, a nie chwilowa fascynacja? Wiem,

ż

e w twoim

ż

yciu było ju

ż

wiele dziewczyn...

- Mamo! Za kogo ty mnie masz? Ja i dziewczyny - spytał z min

ą

niewini

ą

tka, czym całkowicie j

ą

roz-

broił.

- Mo

ż

e rzeczywi

ś

cie przesadziłam - roze

ś

miała si

ę

, targaj

ą

c mu włosy. - Nie wiem tylko, sk

ą

d te ta-

buny młodych dam, które przewin

ę

ły si

ę

przez nasz dom.

- Ja te

ż

nie!

- Powiedziałe

ś

mi po raz pierwszy,

ż

e kogo

ś

kochasz. Zakładam wi

ę

c,

ż

e to co

ś

powa

ż

nego.

- Bo tak jest.
- Szcz

ęś

ciara z niej! I wcale nie mówi

ę

tak dlatego,

ż

e jeste

ś

moim synem!

- Mo

ż

e wi

ę

c powiesz przy niedzielnym obiedzie co

ś

pozytywnego na mój temat?

- Z ch

ę

ci

ą

.

- Tylko delikatnie, prosz

ę

. Naomi łatwo si

ę

peszy. Nie chciałbym,

ż

eby zacz

ę

ła co

ś

podejrzewa

ć

.

Jeszcze gotowa si

ę

wystraszy

ć

.

Diana zmarszczyła brwi.
- A czym miałaby si

ę

wystraszy

ć

? Nie wie, co do niej czujesz? Nie powiedziałe

ś

jej?

- Jeszcze nie, ale przymierzam si

ę

do tego. Mam ju

ż

nawet pewien plan.

Diana westchn

ę

ła i popatrzyła na syna znacz

ą

co.

- Nie zrozum mnie

ź

le, ale odnosz

ę

czasami wra

ż

enie,

ż

e przywi

ą

zujesz zbytni

ą

wag

ę

do

planowania. A

ż

ycie to nie fabryka, gdzie wszystko da si

ę

z góry ustali

ć

.

- Wiem, mamo, ale tym razem to konieczne.
- A mo

ż

e tu nie chodzi o plan, tylko o mały spisek, co? Co

ś

a la dziadek Daniel? - spytała, mru

żą

c

oczy.

- By

ć

mo

ż

e. Przyznam,

ż

e ch

ę

tnie go zaskocz

ę

. Chc

ę

zobaczy

ć

jego min

ę

, kiedy b

ę

d

ę

mu

przedstawiał kobiet

ę

, z któr

ą

mam zamiar si

ę

o

ż

eni

ć

. I to bez jego ingerencji!

- Powodzenia - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Diana. Przypomniała sobie list

ę

ksi

ąż

ek, któr

ą

jej te

ść

dał Janowi,

cho

ć

przecie

ż

równie dobrze mógł sam zamówi

ć

je przez telefon. Nie chciała jednak dzieli

ć

si

ę

tym

spostrze

ż

eniem z synem. Wolała, by Jan pozostał w błogiej nie

ś

wiadomo

ś

ci,

ż

e jest kowalem własnego

losu.

Naomi osobi

ś

cie zaj

ę

ła si

ę

oknem wystawowym ksi

ę

garni, gdzie miała by

ć

reklamowana najnowsza

powie

ść

Bransona Maguire'a. Czuła si

ę

w obowi

ą

zku, by potraktowa

ć

go w szczególny sposób, odk

ą

d

poznała jego

ż

on

ę

i jej rodzin

ę

.

ś

ywiła zreszt

ą

du

ż

y sentyment do wszystkich MacGregorów, z którymi

si

ę

ostatnio zetkn

ę

ła, a szczególnie polubiła najmłodsze pokolenie - jej faworytem był mały Travis, syn

Julii. Có

ż

, zawsze miała podej

ś

cie do dzieci i umiała si

ę

nimi zajmowa

ć

. Jej pierwsza praca w ksi

ę

garni

background image

zwi

ą

zana była wła

ś

nie z K

ą

cikiem Dzieci

ę

cym. Raz w tygodniu, przez godzin

ę

, czytała tam dzieciom

ksi

ąż

ki. Z obopóln

ą

przyjemno

ś

ci

ą

.

Nigdy jednak nie pomy

ś

lała, by mie

ć

własne dzieci. Teraz to si

ę

zmieniło. Coraz cz

ęś

ciej wyobra

ż

ała

sobie,

ż

e pewnego dnia Jan zdoła j

ą

pokocha

ć

. Nie wykluczała tego. Skoro tak bardzo si

ę

ni

ą

zainteresował,

ż

e zostali kochankami, to nic nie stało na przeszkodzie,

ż

eby jego sympatia przerodziła

si

ę

kiedy

ś

w powa

ż

ne uczucie, jakie ona

ż

ywiła wobec niego.

Układaj

ą

c egzemplarze ksi

ąż

ki, wyobra

ż

ała sobie,

ż

e Jan ujmuje jej twarz w dłonie i patrz

ą

c w oczy,

mówi: „Kocham ci

ę

, Naomi...”

- Naomi? - spytał kto

ś

wesoło i po przyjacielsku klepn

ą

ł j

ą

w rami

ę

.

Rozejrzała si

ę

niezbyt przytomnym wzrokiem.

- Julia? Co ty tu robisz? Lada chwila mo

ż

esz urodzi

ć

. Nie powinna

ś

sama wychodzi

ć

z domu. A tym

bardziej prowadzi

ć

samochodu!

- Jakbym słyszała Patryka! Nie denerwuj si

ę

, nie przyjechałam sama. Patryk szuka miejsca na par-

kingu.

- Niepotrzebnie si

ę

fatygowała

ś

. Przecie

ż

wiesz,

ż

e w ka

ż

dej chwili mog

ę

ci wysła

ć

ksi

ąż

ki do domu.

- Wiem, kochanie. - Julia przytuliła Naomi serdecznie. - Ale nie o to chodzi. Po prostu chciałam

troch

ę

poby

ć

z lud

ź

mi. Siedzenie w domu mi nie słu

ż

y. W ogóle jestem dzisiaj jaka

ś

niespokojna, od

rana ciosam Patrykowi kołki na głowie. Wpadł na pomysł,

ż

eby mnie tu przywie

źć

i obłaskawi

ć

jakim

ś

czekoladowym deserem.

- Chod

ź

my wi

ę

c, zapraszam do kawiarenki.

Ruszyły w stron

ę

kawiarni, która o tej porze

ś

wieciła pustkami. Julia pochwaliła wystaw

ę

, nad któr

ą

pracowała Naomi.

- Po takiej reklamie Branson nie b

ę

dzie musiał martwi

ć

si

ę

o powodzenie swojej ksi

ąż

ki. Jestem pew-

na,

ż

e ju

ż

pierwszego dnia ustawi si

ę

po ni

ą

długa kolejka.

- Mam nadziej

ę

. Czytała

ś

ju

ż

t

ę

powie

ść

?

- Nie. Nie mog

ę

si

ę

teraz na niczym skupi

ć

, wi

ę

c czytanie odpada. Zabior

ę

j

ą

ze sob

ą

do szpitala.

- Na pewno nie po

ż

ałujesz. Jest

ś

wietna.

- Wierz

ę

. Ale chyba powinnam wzi

ąć

ze sob

ą

co

ś

jeszcze. Poszukam sobie, zgoda? - Zacz

ę

ła prze-

chadza

ć

si

ę

mi

ę

dzy regałami ci

ęż

kim krokiem kobiety w dziewi

ą

tym miesi

ą

cu ci

ąż

y, ale nic nie przy-

padło jej do gustu. - Chyba nie jestem dzi

ś

w nastroju do zakupów - stwierdziła w ko

ń

cu, daj

ą

c za wy-

gran

ą

.

- Mo

ż

e ja co

ś

dla ciebie wybior

ę

?

- Dobrze... Ojej! - Julia zatrzymała si

ę

gwałtownie i chwyciła kurczowo najbli

ż

szej półki, str

ą

caj

ą

c przy

tym kilka ksi

ąż

ek.

- Co si

ę

stało? Kopie? - zaniepokoiła si

ę

Naomi.

- Nie, chce wydosta

ć

si

ę

na

ś

wiat! Nic dziwnego,

ż

e jestem dzi

ś

taka rozdra

ż

niona.

- Bo

ż

e, co ty mówisz? - zawołała z przera

ż

eniem Naomi. - Jak to wydosta

ć

si

ę

na

ś

wiat? Teraz?

- Nie w tej chwili, ale ju

ż

niedługo - odparła Julia, która wracała powoli do równowagi po wyj

ą

tkowo

silnym skurczu. - Zdaje si

ę

,

ż

e nici z mojego czekoladowego deseru - dodała ze słabym u

ś

miechem.

Naomi równie

ż

zbladła.

- S

ą

dzisz...

ż

e zacz

ę

ła

ś

rodzi

ć

?

- Na to wygl

ą

da.

- Spokojnie. Przede wszystkim musisz gdzie

ś

usi

ąść

. - Naomi rozejrzała si

ę

nerwowo, jakby zapo-

mniała nagle, gdzie stoj

ą

fotele. Wreszcie zauwa

ż

yła par

ę

kroków dalej kanap

ę

. - Tutaj! Siadaj sobie, a

ja... co mam wła

ś

ciwie robi

ć

? Aha, poszukam Patryka!

- Dobry pomysł - pochwaliła Julia, osuwaj

ą

c si

ę

na mi

ę

kk

ą

sof

ę

. - Naomi? Tylko powiedz mu,

ż

eby

si

ę

pospieszył. Jestem pewna,

ż

e to nie potrwa długo.

Dwie godziny pó

ź

niej Naomi kr

ąż

yła nerwowo po szpitalnym korytarzu. Wszystkie wolne krzesła

zajmowali MacGregorowie, szcz

ęś

liwi,

ż

e maj

ą

okazj

ę

do spotkania w rodzinnym gronie. Nie mogła

zrozumie

ć

, jakim cudem zachowuj

ą

spokój. Bawili si

ę

doskonale, opowiadaj

ą

c sobie, jak kto

przychodził na

ś

wiat.

Wszystko to wygl

ą

dało do

ść

zabawnie, poniewa

ż

ka

ż

dy siedział z telefonem komórkowym przy uchu

i relacjonował na bie

żą

co sytuacj

ę

swoim bliskim. Matka Jana rozmawiała z rodzicami Julii, którzy byli

ju

ż

w drodze do Bostonu. Jego ojciec informował o wszystkim Daniela i Ann

ę

, czekaj

ą

cych niecierpli-

wie, kiedy znowu zostan

ą

pradziadkami. Niestety, w wesołym gronie nie było Jana. W pewnej chwili na

korytarzu pojawiła si

ę

zdyszana Amelia i wszyscy jak na komend

ę

rzucili si

ę

w jej stron

ę

.

- I co? I co? Jak Julia?
Drzwi do sali porodowej pozostały lekko uchylone, usłyszeli wi

ę

c kilka wyj

ą

tkowo soczystych

przekle

ń

stw - znak,

ż

e mimo trudów porodu Julia jest w niezłej formie.

- Nie ucz mnie, jak mam oddycha

ć

, Murdoch! My

ś

lisz,

ż

e sama nie wiem! Jak jeste

ś

taki m

ą

dry, to

kład

ź

si

ę

tu i sam oddychaj!

- Jak słyszycie, Julia jest w swoim

ż

ywiole - poinformowała rozbawiona Amelia. - Patryk równie

ż

. Mu-

sz

ę

wraca

ć

, bo zaraz zacznie si

ę

parcie. Naomi, nie przejmuj si

ę

tak, bo jeszcze zemdlejesz. -

Poklepała przyjaciółk

ę

w policzek. - Zapewniam was,

ż

e wszystko jest dobrze. Nie ma

ż

adnych

komplikacji, puls dziecka jest równy, serce bije mocno. Jeszcze chwila i b

ę

dzie po wszystkim.

- Słyszała

ś

, Shelby? - wołała matka Jana do telefonu. - Wszystko dobrze, za moment zostaniesz po

raz drugi babci

ą

!

W tym momencie w szpitalnym korytarzu pojawił si

ę

Jan. Spocony, w poluzowanym krawacie, pytał

zdenerwowany, czy ju

ż

po wszystkim.

- Prawie! - zawołała Amelia z r

ę

k

ę

na klamce drzwi prowadz

ą

cych do sali porodowej. Zanim je za

background image

sob

ą

zamkn

ę

ła, MacGregorowie ponownie usłyszeli, jak Julia pomstuje na Patryka i poło

ż

n

ą

.

- Nie mówcie mi,

ż

e mam prze

ć

, sady

ś

ci! Sami sobie przyjcie!

Naomi poczuła,

ż

e robi jej si

ę

słabo, wi

ę

c oparła si

ę

na wszelki wypadek o

ś

cian

ę

.

- O Bo

ż

e, jak ona musi cierpie

ć

. To j

ą

pewnie strasznie boli, dlatego jest taka przera

ż

ona i...

- Julia przera

ż

ona? Nigdy w

ż

yciu! - roze

ś

miał si

ę

Jan, szczerze ubawiony, ale i wzruszony reakcj

ą

Naomi.

- A co ty mo

ż

esz o tym wiedzie

ć

? Rodziłe

ś

kiedy

ś

?

- zaatakowała go niespodziewanie podniesionym głosem. - Dlaczego si

ę

spó

ź

niłe

ś

? I to w takiej

chwili! Gdzie byłe

ś

tak długo?

- Miałem spotkanie z klientk

ą

, która wmusiła we mnie czterna

ś

cie ma

ś

lanych ciasteczek i zarzuciła

stekiem bzdurnych oskar

ż

e

ń

pod adresem niewinnego sklepikarza. Wyrwałem si

ę

od niej najszybciej,

jak mogłem. Mo

ż

e przynie

ść

ci wody? - spytał troskliwie, widz

ą

c, jak bardzo jest niespokojna.

- Nie chc

ę

ż

adnej wody! - Naomi odepchn

ę

ła jego r

ę

k

ę

i bez słowa wyszła na zewn

ą

trz. Kiedy po

chwili wróciła, musiała znie

ść

m

ęż

nie ciekawskie spojrzenia.

- Naprawd

ę

mi przykro,

ż

e tak si

ę

zachowałam - przepraszała, oblewaj

ą

c si

ę

rumie

ń

cem - Nigdy

dot

ą

d nie uczestniczyłam w porodzie. Pewnie dlatego jestem taka zdenerwowana. Nie rozumiem, jak

mo

ż

ecie siedzie

ć

tak spokojnie?

- Kochanie, w naszej rodzinie dzieci rodz

ą

si

ę

z tak

ą

cz

ę

stotliwo

ś

ci

ą

,

ż

e nikt si

ę

ju

ż

tym nie przejmuje

- powiedziała matka Jana, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

do niej łagodnie.

- To prawda. Co rok to prorok - dorzucił Jan. - Mo

ż

e usi

ą

dziesz?

- Nie. Nie mog

ę

wytrzyma

ć

w miejscu. Przepraszam,

ż

e tak na ciebie naskoczyłam - szepn

ę

ła, spu-

szczaj

ą

c oczy.

- Nie ma o czym mówi

ć

. Mo

ż

esz na mnie krzycze

ć

, je

ś

li ma ci to pomóc. Najwa

ż

niejsze,

ż

e ci

ę

zna-

lazłem. I to gdzie? W szpitalu, w trakcie porodu mojej siostry!

Otoczył j

ą

czule ramieniem i zmusił, by jednak usiadła.

- Sk

ą

d wiedziałe

ś

,

ż

e tu b

ę

d

ę

? - zapytała.

- Jak tylko dostałem wiadomo

ść

,

ż

e Julia rodzi, zadzwoniłem do biblioteki,

ż

eby ci o tym powiedzie

ć

.

Twoja asystentka mi powiedziała, co si

ę

u was wydarzyło.

- To była kilka godzin temu. Bo

ż

e, kiedy to si

ę

sko

ń

czy? - znów westchn

ę

ła.

- Czy ja wiem? Kiedy rodziła Travisa, te

ż

trwało to wieki.

- Jakie wieki? Raptem czterna

ś

cie godzin. Trzy godziny krócej ni

ż

ja - sprostowała Laura.

- Jak dla mnie zupełnie wystarczy. - Jan pokr

ę

cił głow

ą

. Przypomniał sobie,

ż

e był wtedy nie mniej

przera

ż

ony i zdenerwowany ni

ż

Naomi w tej chwili. - A gdzie jest Branson? - spytał, szukaj

ą

c wzrokiem

m

ęż

a Amelii.

- Miał biedak pecha. Wyci

ą

gn

ą

ł złaman

ą

zapałk

ę

- roze

ś

miał si

ę

jego ojciec, który wła

ś

nie nadszedł z

kubkiem herbaty.

- Jak to?
- Tak to. Zrobili

ś

my losowanie. Kto

ś

musiał zosta

ć

z dzieciakami. Biedny Branson prosił,

ż

eby si

ę

za

niego modli

ć

- powiedział, podaj

ą

c herbat

ę

Naomi. - Napij si

ę

, dziecko, od razu poczujesz si

ę

lepiej.

- Dzi

ę

kuj

ę

.

Była zbyt onie

ś

mielona,

ż

eby odmówi

ć

, wi

ę

c upiła posłusznie kilka łyków. Po chwili znikn

ą

ł gdzie

ś

nieprzyjemny ucisk w

ż

ą

dku. Naomi poczuła si

ę

rozlu

ź

niona i spokojniejsza. Przestało j

ą

nawet

dra

ż

ni

ć

swobodne zachowanie rozbawionych MacGregorów.

Nagle drzwi sali porodowej otworzyły si

ę

na o

ś

cie

ż

i stan

ę

ła w nich rozpromieniona Amelia.

- Panie i panowie, mam wielk

ą

przyjemno

ść

oznajmi

ć

,

ż

e nasz klan powi

ę

kszył si

ę

o nowego

członka! A raczej członkini

ę

- dodała wci

ąż

tym samym podniosłym tonem. - Otó

ż

dokładnie o godzinie

szesnastej czterdzie

ś

ci trzy pojawiła si

ę

w

ś

ród nas Fiona Joy Murdoch! Zarówno ona, jak i jej rodzice

spisali si

ę

na medal!

Głos jej si

ę

załamał, a w roze

ś

mianych oczach błysn

ę

ły łzy. W korytarzu zawrzało jak w ulu.

MacGregorowie

ś

ciskali si

ę

, poklepywali po plecach, nawet popłakiwali bez skr

ę

powania. Ich rado

ść

i

wzruszenie udzieliły si

ę

tak

ż

e Naomi, tym bardziej

ż

e potraktowali j

ą

jak członka rodziny, obdzielaj

ą

c

całusami i u

ś

ciskami. Ogromnie si

ę

tym wzruszyła, a oprzytomniała dopiero wtedy, gdy ojciec Jana

usiłował pocz

ę

stowa

ć

j

ą

cygarem. Tym razem zdecydowanie odmówiła.

ROZDZIAŁ DZIEWI

Ą

TY

Naomi musiała przyzna

ć

,

ż

e nigdy dot

ą

d nie spotkała równie z

ż

ytej i kochaj

ą

cej si

ę

rodziny. Była im

wdzi

ę

czna za ich serdeczno

ść

. Pozwolili jej uczestniczy

ć

w niezwykłym momencie narodzin nowej ludz-

kiej istoty. Kiedy ojciec Jana zaproponował,

ż

eby wybrali si

ę

gdzie

ś

razem uczci

ć

to radosne

wydarzenie, nie było nawet mowy,

ż

eby Naomi nie poszła z nimi. Porwali j

ą

ze sob

ą

niczym radosna,

rw

ą

ca, kipi

ą

ca

ż

yciem fala.

Kiedy za

ś

po paru godzinach wyszła w towarzystwie Jana z eleganckiej restauracji, w której

ś

wi

ę

-

towano przyj

ś

cie na

ś

wiat Fiony MacGregor, prócz ogromnej rado

ś

ci odczuwała równie

ż

wyrzuty su-

mienia. Wszyscy byli dla niej tacy serdeczni, tacy otwarci i szczerzy, a ona nie potrafiła odpłaci

ć

im tym

samym. Nie umiała by

ć

do ko

ń

ca szczera, przynajmniej wobec Jana, cho

ć

to wła

ś

nie on był dla niej

najwa

ż

niejszym MacGregorem. Gdy wi

ę

c zaproponował,

ż

eby wst

ą

piła do niego na kaw

ę

, zgodziła si

ę

od razu i przyrzekła sobie,

ż

e nie b

ę

dzie ju

ż

niczego przed nim udawa

ć

.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e moja rodzina nie wym

ę

czyła ci

ę

za bardzo - powiedział, otwieraj

ą

c przed ni

ą

drzwi swego domu.

- Sk

ą

d

ż

e! Jak w ogóle co

ś

takiego mogło przyj

ść

ci do głowy? Czułam si

ę

z wami wspaniale.

- I dobrze, bo to jeszcze nie koniec. Najwa

ż

niejsze nast

ą

pi jutro.

- To znaczy?

background image

- To znaczy,

ż

e przyjad

ą

moi dziadkowie. Jak znam Daniela, to najpierw b

ę

dzie chodził wokół kołyski,

cmokał i kr

ę

cił głow

ą

, a potem skoncentruje si

ę

na tych, którzy jeszcze nie maj

ą

dzieci. Je

ś

li kuzyn

Daniel i jego

ż

ona Lana zd

ążą

na czas, to im dostanie si

ę

najbardziej, bo s

ą

ju

ż

jaki

ś

czas po

ś

lubie, a

wci

ąż

nie maj

ą

potomstwa. No a potem - popatrzył na ni

ą

z u

ś

miechem - przyjdzie chyba kolej na

ciebie.

- Na mnie? A to dlaczego? Przecie

ż

nawet mnie nie zna.

- To nic. Ju

ż

taki jest. Dam głow

ę

,

ż

e zacznie ci

ę

zam

ę

cza

ć

pytaniami. Dlaczego taka pi

ę

kna

dziewczyna jeszcze nie wyszła za m

ąż

? Czy lubi dzieci? A dlaczego jeszcze ich nie ma? - Jan

na

ś

ladował z wpraw

ą

ci

ęż

ki szkocki akcent Daniela MacGregora.

Po chwili zorientował si

ę

,

ż

e Naomi wcale nie jest do

ś

miechu. Jej szare oczy wpatrywały si

ę

w niego

z powag

ą

.

- Musz

ę

ci co

ś

powiedzie

ć

- zacz

ę

ła, nie odrywaj

ą

c od niego wzroku. - Nie byłam w porz

ą

dku wobec

ciebie i twojej rodziny.

- To znaczy? - Jan zmarszczył czoło.
- Nie byłam z tob

ą

do ko

ń

ca szczera. Nie znasz mnie. Nie jestem taka, jak przypuszczasz.

- O czym ty mówisz? - spytał, podchodz

ą

c do niej. Obj

ą

ł j

ą

, gotów udowodni

ć

,

ż

e jest wła

ś

nie t

ą

kobiet

ą

, której szukał.

- Poczekaj, pozwól mi doko

ń

czy

ć

. - Naomi poło

ż

yła dło

ń

na jego ustach. - Oszukałam ci

ę

, Janie. Naj-

gorsze,

ż

e nie zrobiłam nic,

ż

eby wyprowadzi

ć

ci

ę

z bł

ę

du. Bardzo chciałam przekona

ć

sam

ą

siebie,

ż

e

osoba, któr

ą

we mnie zobaczyłe

ś

, to naprawd

ę

ja. Teraz wiem,

ż

e to było bardzo nieuczciwe.

- Nic z tego nie rozumiem. Przecie

ż

gdyby

ś

nie była tym, kim jeste

ś

, nie byłbym tutaj z tob

ą

.

- Dostrzegłe

ś

mnie, bo zmieniłam wygl

ą

d. Ale to tylko pozory, nic wi

ę

cej. Jestem pewna,

ż

e jeszcze

dwa lata temu nawet by

ś

nie spojrzał w moj

ą

stron

ę

. Tak jak inni. Kogo mogła zainteresowa

ć

nieszcz

ę

sna grubaska, która ob

ż

erała si

ę

ci

ą

gle, by zagłuszy

ć

ż

al,

ż

e nigdy nie b

ę

dzie taka jak jej

matka?

- Jak matka? - powtórzył, zaskoczony gł

ę

bokim smutkiem, który brzmiał w jej słowach.

- Tak, jak matka. Przepi

ę

kna, smukła, bardzo kobieca i pełna naturalnego wdzi

ę

ku. Czy wiesz, jak

ci

ęż

ko si

ę

dorasta, maj

ą

c obok siebie

ż

ywy ideał? Wiedziałam,

ż

e nigdy w

ś

wiecie jej nie dorównam.

Wi

ę

c pochłaniałam tony jedzenia i chowałam si

ę

po k

ą

tach w ksi

ę

garni.

- Naomi, daj spokój. Było, min

ę

ło. Ka

ż

da nastolatka prze

ż

ywa trudny okres - Jan próbował przerwa

ć

ten potok gorzkich wyzna

ń

.

- To nie był okres, tylko nie ko

ń

cz

ą

cy si

ę

stan. Byłam chorobliwie nie

ś

miała, gapiowata, niezdarna.

Postanowiłam z tym walczy

ć

, bo którego

ś

dnia zrozumiałam,

ż

e nie mog

ę

tak dłu

ż

ej

ż

y

ć

.

- I udało ci si

ę

. Nie ma w tobie

ż

adnej niezdarno

ś

ci. Jeste

ś

pi

ę

kna, elegancka, poci

ą

gaj

ą

ca.

Chciał przytuli

ć

j

ą

do siebie, ale odepchn

ę

ła go i uciekła w k

ą

t pokoju.

- Pi

ę

kna! Elegancka! - powtórzyła ironicznie. - Szkoda tylko,

ż

e za spraw

ą

komputera! Bez niego nie

jestem w stanie zdecydowa

ć

, co mam na siebie wło

ż

y

ć

!

- Jak to?
- Nie rozumiesz? Mam na dysku plik, w którym skatalogowałam cał

ą

zawarto

ść

mojej szafy.

Komputer dobiera najlepsze dodatki i kosmetyki do danego stroju. Mam te

ż

inny plik, w którym

zapisuj

ę

, jak byłam ubrana i kiedy. Nie ma wi

ę

c obawy,

ż

e zało

żę

dwa razy to samo! Gdzie tu

naturalno

ść

, klasa, styl? No gdzie?

Wyznanie to, cho

ć

poni

ż

aj

ą

ce, sprawiło jej ulg

ę

.

- To ciekawe - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Jan. - Powiedziałbym,

ż

e wr

ę

cz genialne. Co złego w tym,

ż

e znalazła

ś

sposób, by ułatwi

ć

sobie

ż

ycie?

- Jak to, co złego? Powiedz mi, czy znasz normaln

ą

kobiet

ę

, która nie jest w stanie samodzielnie si

ę

ubra

ć

?

- Nigdy o tym nie my

ś

lałem...

- Wiesz, co si

ę

stało tydzie

ń

temu? Wył

ą

czyli pr

ą

d i nie mogłam wł

ą

czy

ć

komputera. Przeraziłam si

ę

do tego stopnia,

ż

e byłam gotowa zadzwoni

ć

do ksi

ę

garni i skłama

ć

,

ż

e jestem chora i nie przyjd

ę

. To

było naprawd

ę

ż

ałosne!

Jan czuł,

ż

e sprawa jest delikatna i

ż

e musi bardzo uwa

ż

a

ć

. Nigdy nie spotkał równie wra

ż

liwej

osoby. Przez chwil

ę

milczał, szukaj

ą

c w my

ś

lach jakiego

ś

argumentu.

- Nie zrozum mnie

ź

le, Naomi - zacz

ą

ł wreszcie ostro

ż

nie. - Wiem,

ż

e wygl

ą

d, strój maj

ą

wielkie

znaczenie, ale chyba nie a

ż

takie. Nigdy zreszt

ą

nie my

ś

lałem,

ż

e dla ciebie liczy si

ę

tylko wygl

ą

d. Oba-

wiam si

ę

jednak,

ż

e troch

ę

za bardzo si

ę

tym przejmujesz.

- A co ty mo

ż

esz o tym wiedzie

ć

! - zaatakowała go ostro. - Urodziłe

ś

si

ę

pi

ę

kny i taki umrzesz. Od-

znaczasz si

ę

wrodzon

ą

pewno

ś

ci

ą

siebie, ludzie ci

ę

lubi

ą

...

- Ciebie te

ż

!

- Tak, ale dopiero od niedawna, bo przedtem nie mieli poj

ę

cia o moim istnieniu. Gdyby

ś

zobaczył

moich rodziców! Obydwoje s

ą

tacy pi

ę

kni. Mój brat ma wygl

ą

d amanta. A ja? Brzydkie kacz

ą

tko!

- Naomi, b

ą

d

ź

rozs

ą

dna. Jeste

ś

pi

ę

kn

ą

, poci

ą

gaj

ą

c

ą

kobiet

ą

. Uwierz mi!

- Akurat! Nie jestem pi

ę

kna. Co najwy

ż

ej nauczyłam si

ę

tuszowa

ć

swoje wady. I dobrze. To ju

ż

co

ś

.

Troch

ę

praktyki i dojd

ę

do perfekcji w udawaniu kogo

ś

zupełnie innego!

- Ty naprawd

ę

wierzysz w to, co mówisz? To niesamowite!

Podszedł do niej zdecydowanym krokiem i chwycił za ramiona. Nie pytaj

ą

c o zdanie, zaci

ą

gn

ą

ł j

ą

do

holu i postawił przed wysokim lustrem.

- Powiedz mi, co widzisz! Tylko szczerze! - nakazał surowo.
- Widz

ę

ciebie, pierwszego m

ęż

czyzn

ę

, który dostrzegł we mnie kobiet

ę

.

Jan poczuł, jak serce

ś

ciska mu

ż

al. Zrozumiał wreszcie, o co jej chodzi. Wystraszył si

ę

,

ż

e Naomi

background image

chce by

ć

z nim wył

ą

cznie przez wdzi

ę

czno

ść

.

- Nigdy w

ż

yciu nie czułam do nikogo tego, co czuj

ę

do ciebie - szepn

ę

ła. - Zawsze dreptałam gdzie

ś

z tyłu, par

ę

kroków za innymi. I tylko ty si

ę

zatrzymałe

ś

, by na mnie poczeka

ć

.

- Naomi, przesta

ń

...

- Nie! Pozwól mi sko

ń

czy

ć

! - przerwała mu zdecydowanie. - Naprawd

ę

nie mog

ę

pozwoli

ć

, by

ś

brał

mnie za kogo

ś

, kim tylko próbuj

ę

by

ć

. Gdzie

ś

tam, gł

ę

boko w

ś

rodku, wci

ąż

jestem zahukan

ą

dziewczyn

ą

, która w szkole

ś

redniej była tylko dwa razy na randce. Wci

ąż

tkwi we mnie jaka

ś

cz

ą

stka

tej

ż

ałosnej istoty, jak

ą

byłam w czasie studiów. Brzydk

ą

, grub

ą

kujonk

ą

, która ka

ż

d

ą

woln

ą

chwil

ę

sp

ę

dzała z nosem w ksi

ąż

kach. Nie jest łatwo wyrzuci

ć

z siebie kogo

ś

, kim si

ę

kiedy

ś

było... - Umilkła

na chwil

ę

, by zaczerpn

ąć

powietrza przed nast

ę

pnym potokiem gorzkich słów. - Byłe

ś

pierwszym

m

ęż

czyzn

ą

, który dał mi kwiaty - mówiła dalej - który zaprosił na kolacj

ę

, słuchał uwa

ż

nie tego, co mam

do powiedzenia. Nikt przed tob

ą

nawet nie próbował... - dodała dr

żą

cym głosem, z trudem

powstrzymuj

ą

c łzy. - Ty byłe

ś

pierwszym, który mnie dotkn

ą

ł, pocałował i...

Jan patrzył na odbicie dwóch nachylonych ku sobie głów w kryształowej tafli lustra i z coraz wi

ę

kszym

przera

ż

eniem u

ś

wiadamiał sobie,

ż

e oto został pierwszym i jedynym m

ęż

czyzn

ą

Naomi Brightstone nie

tylko w sensie fizycznym, jako kochanek, ale tak

ż

e w sensie uczuciowym - jako człowiek, którego poko-

chała i któremu chciała ofiarowa

ć

sw

ą

wdzi

ę

czno

ść

i swe

ż

ycie. Była to odpowiedzialno

ść

, z której nie

do ko

ń

ca zdawał sobie dot

ą

d spraw

ę

. Gdy patrzył na wzruszon

ą

twarz Naomi, na blade policzki, po

których płyn

ę

ła w

ą

ska stró

ż

ka łez, zrozumiał,

ż

e niechc

ą

cy popełnił ogromny bł

ą

d. Przyszło mu do

głowy,

ż

e przed ich spotkaniem Naomi była jak delikatny motyl, który czeka na odpowiedni moment, by

samodzielnie rozprostowa

ć

skrzydła. A on zdarł z niej t

ę

ochronn

ą

powłok

ę

i kazał wzbi

ć

si

ę

w

powietrze, cho

ć

nie była jeszcze gotowa. Teraz musiał ponie

ść

konsekwencje swej niecierpliwo

ś

ci. Nie

tylko da

ć

jej czas, lecz tak

ż

e pozwoli

ć

jej odej

ść

.

Bo tylko wtedy Naomi Brightstone b

ę

dzie mogła nabra

ć

pewno

ś

ci siebie, pozna

ć

, ile jest warta.

Przejrze

ć

si

ę

w oczach innego m

ęż

czyzny, tak jak teraz, w tym lustrze. I dopiero wtedy zdecydowa

ć

,

czy chce do niego wróci

ć

. A on nie b

ę

dzie mógł zrobi

ć

nic innego, jak tylko modli

ć

si

ę

,

ż

eby wybrała go

spo

ś

ród innych.

Co ja zrobiłem? Co ja najlepszego zrobiłem, powtarzał w my

ś

lach coraz bardziej zrozpaczony.

- Powiedz co

ś

- poprosiła cicho, a wtedy westchn

ą

ł ci

ęż

ko i odezwał si

ę

głuchym, zduszonym gło-

sem:

- Na pewno nie jestem jedynym m

ęż

czyzn

ą

, który ci

ę

pragnie i który chciałby z tob

ą

by

ć

. Musisz to

wreszcie zrozumie

ć

. Tak samo jak to,

ż

e jeste

ś

tym, kim jeste

ś

. Pi

ę

kn

ą

kobiet

ą

, któr

ą

widz

ę

teraz obok

siebie. - Przytulił j

ą

mocno, wspieraj

ą

c brod

ę

o czubek jej głowy. - Ty te

ż

j

ą

widzisz. Pozwól jej istnie

ć

,

nie traktuj jak kogo

ś

obcego. Ty i ona to jedno, naprawd

ę

. Prosz

ę

ci

ę

, Naomi, zrozum to wreszcie.

- Nikt inny tego we mnie nie dostrzegł - odparła ze łzami w oczach. - Tylko ty.
- To nieprawda. Jestem pewien,

ż

e nigdy nie zwróciła

ś

na to uwagi. Poza tym od jakiego

ś

czasu

chyba za bardzo ci

ę

absorbowałem, wi

ę

c nie miała

ś

czasu dla siebie.

- Absorbowałe

ś

mnie? Co ty wygadujesz?

- Tak było, przyznaj sama. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy,

ż

e do tej pory pochłaniała ci

ę

wył

ą

cznie praca w ksi

ę

garni. A tu ja wyskoczyłem z t

ą

moj

ą

bibliotek

ą

i...

- Przecie

ż

sama chciałam ci pomóc!

- Wiem i doceniam to. Chc

ę

tylko powiedzie

ć

,

ż

e zabrałem ci mnóstwo czasu. Przeze mnie nie

mogła

ś

spotyka

ć

si

ę

z innymi lud

ź

mi ani robi

ć

tego, na co miałaby

ś

ochot

ę

. I tylko nie mów,

ż

e nale

ż

y

mi si

ę

z twojej strony jaka

ś

wdzi

ę

czno

ść

.

Odwrócił si

ę

i poszedł do salonu. Nie mógł dłu

ż

ej znie

ść

widoku jej zasmuconej twarzy, nie chciał pa-

trze

ć

, jak cierpi przez niego i zmaga si

ę

ze sob

ą

.

ś

eby zaj

ąć

czym

ś

r

ę

ce, kucn

ą

ł przed kominkiem i

zacz

ą

ł układa

ć

polana na palenisku. Postanowił da

ć

jej pół roku. Sze

ść

miesi

ę

cy, w czasie których

b

ę

dzie mogła doj

ść

do ładu z własnym

ż

yciem, przyzwyczai

ć

si

ę

do nowego wcielenia, rozezna

ć

w

swoich uczuciach. A potem, gdy b

ę

dzie gotowa na jego miło

ść

, wróci po ni

ą

.

Usłyszał jej kroki za plecami. Stan

ę

ła za nim, ale nie odezwała si

ę

ani słowem.

- Gdybym wiedział,

ż

e zaczynasz nowy etap w

ż

yciu, wszystko na pewno wygl

ą

dałoby inaczej -

powiedział cicho, zapalaj

ą

c zapałk

ę

. - A tak sprawy wymkn

ę

ły si

ę

spod kontroli i chyba wszystko

potoczyło si

ę

zbyt szybko. - Podniósł si

ę

i odwrócił,

ż

eby spojrze

ć

jej w oczy. - My

ś

l

ę

,

ż

e powinni

ś

my

zdecydowanie zwolni

ć

tempo.

Naomi ju

ż

otworzyła usta, by zaprotestowa

ć

, ale poczuła w sercu nagły ból. Dopiero po chwili była w

stanie opanowa

ć

si

ę

na tyle, by w miar

ę

spokojnie spyta

ć

:

- Czy mógłby

ś

wyra

ż

a

ć

si

ę

ja

ś

niej? Chc

ę

usłysze

ć

prawd

ę

. Wiesz,

ż

e nie mam wi

ę

kszego

do

ś

wiadczenia w zwi

ą

zkach z m

ęż

czyznami.

I na tym polega nasz problem, odparł w duchu Jan, a gło

ś

no zapewnił j

ą

,

ż

e niczego przed ni

ą

nie

ukrywa.

- Uwa

ż

am,

ż

e byłoby dobrze zwolni

ć

tempo - powtórzył - zrobi

ć

mał

ą

przerw

ę

. Sam zreszt

ą

nie wiem.

- Powiedz prawd

ę

. Nie chcesz ju

ż

si

ę

ze mn

ą

spotyka

ć

!

- Wr

ę

cz przeciwnie. Bardzo chciałbym,

ż

eby

ś

my widywali si

ę

dalej, i to jak najcz

ęś

ciej. Ale nie traktuj

naszej znajomo

ś

ci w kategoriach zwi

ą

zku wykluczaj

ą

cego wszystko inne. - Polana zaj

ę

ły si

ę

ogniem,

lecz bij

ą

ce od nich ciepło nie mogło ogrza

ć

jego lodowatych dłoni. Jan odwrócił si

ę

plecami do kominka

i jeszcze raz popatrzył ukochanej gł

ę

boko w oczy. - Posłuchaj, Naomi, powinna

ś

spotyka

ć

si

ę

tak

ż

e z

innymi m

ęż

czyznami - powiedział, nie do ko

ń

ca przekonany, czy post

ę

puje wła

ś

ciwie. Nic innego nie

przychodziło mu jednak do głowy.

- Spotyka

ć

si

ę

z innymi m

ęż

czyznami? - powtórzyła za nim jak echo.

Chyba po to,

ż

eby

ś

nie miał wyrzutów sumienia, spotykaj

ą

c si

ę

z innymi kobietami, dodała w

background image

my

ś

lach. To oczywiste,

ż

e takie były jego prawdziwe intencje. Jak mogła by

ć

a

ż

tak naiwna, by

przypuszcza

ć

,

ż

e ona jedna mu wystarczy?

- Doskonały pomysł - powiedziała w ko

ń

cu z kwa

ś

nym u

ś

miechem. - Jakie to szcz

ęś

cie,

ż

e zawsze

byłam opanowana, prawda? Ka

ż

da inna na moim miejscu poczułaby si

ę

dotkni

ę

ta, je

ś

li nie wr

ę

cz

obra

ż

ona tak

ą

propozycj

ą

, zrobiłaby ci dzik

ą

scen

ę

. Ale nie ja. Nie ta łagodna, spokojna, niepozorna

Naomi Brightstone. Rozumiem,

ż

e w ten subtelny sposób dajesz mi do zrozumienia,

ż

e jestem inna ni

ż

wszystkie - dodała cierpko.

- To prawda. Jeste

ś

jedyna i niepowtarzalna. Jedna na milion.

- Jedna na milion. Ładnie powiedziane - stwierdziła, my

ś

l

ą

c jednocze

ś

nie,

ż

e nawet jedna na milion

nie mo

ż

e wystarczy

ć

na długo tak atrakcyjnemu m

ęż

czy

ź

nie, jak Jan MacGregor. - Có

ż

, mamy za sob

ą

długi dzie

ń

- westchn

ę

ła, po czym odwróciła si

ę

i ruszyła do wyj

ś

cia. - Po tylu wra

ż

eniach czuj

ę

si

ę

zm

ę

czona. Pójd

ę

ju

ż

.

- Nie, prosz

ę

ci

ę

, nie id

ź

! - zatrzymał j

ą

gwałtownie. - Chciałbym... chciałbym,

ż

eby

ś

została.

Naomi stan

ę

ła w progu i przez chwil

ę

wpatrywała si

ę

uwa

ż

nie w jego twarz. Ogarn

ę

ła wzrokiem cał

ą

jego posta

ć

na tle trzaskaj

ą

cych płomieni.

- Nie zostan

ę

z tob

ą

, nie chc

ę

- przyznała otwarcie. - Ale powiem ci co

ś

, co zawsze chciałam powie-

dzie

ć

. Obiecałam sobie,

ż

e b

ę

d

ę

z tob

ą

całkowicie szczera, wi

ę

c musz

ę

dotrzyma

ć

słowa. Kocham ci

ę

.

Od zawsze.

Wyszła szybko do holu, jednym skokiem dopadła drzwi i wybiegła na ulic

ę

, prosto w mrok chłodnej,

jesiennej nocy. Nie chciała widzie

ć

, jak Jan zareaguje na jej wyznanie. Bała si

ę

,

ż

e powie co

ś

, czym

tylko pogł

ę

bi jej cierpienie.

Tymczasem Jan stał bez ruchu w pustym salonie i wydawało mu si

ę

,

ż

e ci

ą

gle słyszy jej słowa. Ciche

„kocham ci

ę

" wci

ąż

brzmiało w jego uszach niczym bolesny refren.

- Wiem, Naomi - szepn

ą

ł. - Ale nieszcz

ęś

cie polega na tym,

ż

e nigdy nie miała

ś

szansy pokocha

ć

ko-

go

ś

innego. Teraz j

ą

dostała

ś

.

Nazajutrz czuł si

ę

wyj

ą

tkowo podle. Przez dwa nast

ę

pne dni snuł si

ę

z k

ą

ta w k

ą

t jak zbity pies. Pod

koniec tygodnia wydawało mu si

ę

,

ż

e oszaleje. Mimo to nie zbli

ż

ał si

ę

do telefonu. Zwalczył pokus

ę

,

ż

eby do niej zadzwoni

ć

albo jeszcze lepiej pojecha

ć

i dobija

ć

si

ę

do drzwi, błagaj

ą

c,

ż

eby wpu

ś

ciła go

do

ś

rodka. W najtrudniejszych chwilach powtarzał sobie,

ż

e musi jako

ś

wytrzyma

ć

bez Naomi te sze

ść

miesi

ę

cy, które sam sobie wyznaczył.

Pół roku, a potem zobaczymy, my

ś

lał, gapi

ą

c si

ę

bez sensu przez okno, co było ostatnio jego

ulubionym zaj

ę

ciem. Skoro postanowił da

ć

jej szans

ę

, by posmakowała wolno

ś

ci, musiał by

ć

konsekwentny. Niech dziewczyna poznaje

ż

ycie, sam

ą

siebie, innych m

ęż

czyzn. Niech no tylko jednak

który

ś

z tych sukinsynów wa

ż

y si

ę

tkn

ąć

j

ą

cho

ć

by palcem, to...

No wła

ś

nie, co wtedy? Czy nie o to w ko

ń

cu chodziło,

ż

eby zwi

ą

zała si

ę

z kim

ś

innym? Bo sk

ą

d w

ko

ń

cu biedna mogła wiedzie

ć

, czy naprawd

ę

go kocha, je

ś

li nikt przed nim nie adorował jej, nie dotykał,

nie wyznawał miło

ś

ci, nie zasypywał prezentami ani nie szeptał czułych słów?

Posłyszał niecierpliwe pukanie do drzwi. Miał ochot

ę

wrzasn

ąć

: „Wynocha! Nie potrzebuj

ę

towarzystwa!" Nie zrobił tego jednak, lecz postanowił zignorowa

ć

natr

ę

ta.

Ten jednak nie dawał za wygran

ą

.

- O co chodzi? - spytał nieuprzejmie, a wtedy drzwi otworzyły si

ę

na o

ś

cie

ż

i stan

ą

ł w nich zasapany

Daniel MacGregor senior.

- Có

ż

to za barbarzy

ń

skie zwyczaje? - fukn

ą

ł. - Swoich klientów te

ż

pan tak wita, panie mecenasie? A

mo

ż

e ten ton jest zarezerwowany wył

ą

cznie dla członków rodziny?

- Przepraszam, dziadku. - Jan zerwał si

ę

z miejsca i od razu zaton

ą

ł w nied

ź

wiedzim u

ś

cisku

Daniela, po czym pochylił głow

ę

nad r

ę

k

ą

Anny, która w

ś

lad za m

ęż

em weszła do gabinetu.

- Dzie

ń

dobry, mój chłopcze - pocałowała go w policzek. - Co tam słycha

ć

?

- Nic, babciu. Byłem troch

ę

zaj

ę

ty, dlatego tak głupio wyszło...

- Nie zajmiemy ci du

ż

o czasu - powiedziała łagodnie, rzucaj

ą

c przy tym wymowne spojrzenie na Da-

niela, który zd

ąż

ył ju

ż

si

ę

rozgo

ś

ci

ć

. - Przyszli

ś

my si

ę

po

ż

egna

ć

.

- Po

ż

egna

ć

? Przecie

ż

dopiero co przyjechali

ś

cie!

- Nie wiesz,

ż

e

ż

adna kobieta nie usiedzi za długo w jednym miejscu? - mrukn

ą

ł Daniel.

- Nie mów, mój drogi,

ż

e nie st

ę

skniłe

ś

si

ę

ju

ż

za własnym łó

ż

kiem. Przecie

ż

ci

ą

gle powtarzasz,

ż

e

wsz

ę

dzie dobrze, ale w domu najlepiej - odparła Anna. - Chcemy jeszcze wst

ą

pi

ć

do Julii, a potem

jedziemy do siebie - dodała.

- Szkoda. B

ę

dzie mi was brakowało.

- To dlaczego nie odwiedzasz nas cz

ęś

ciej? - spytał z wymówk

ą

w głosie Daniel. - Co

ś

mi si

ę

zdaje,

ż

e jeste

ś

zbyt zaj

ę

ty lataniem za spódniczkami i dlatego nie masz czasu dla swoich dziadków -

perorował, wal

ą

c pi

ęś

ci

ą

w por

ę

cz fotela.

- Niech dziadek tak nie mówi. Obiecuj

ę

,

ż

e niedługo przyjad

ę

. I wcale nie latam za spódniczkami.

- Bł

ą

d! Co si

ę

dzieje z Naomi? - nie wytrzymał stary. - Gdzie ona si

ę

podziewa, co?

- Pewnie jest w pracy. Dlaczego dziadek pyta?
- Jak to dlaczego? Przecie

ż

cała rodzina nie mówi o nikim innym, tylko o niej. Za to ty, mój chłopcze,

jeste

ś

wyj

ą

tkowo oszcz

ę

dny w słowach. Poza tym chc

ę

wiedzie

ć

, dlaczego ani razu nie widziałem was

razem? Podobno od jakiego

ś

czasu jeste

ś

cie jak papu

ż

ki nierozł

ą

czki.

- Niezupełnie - zacz

ą

ł Jan ostro

ż

nie. - Akurat teraz postanowili

ś

my zrobi

ć

sobie mał

ą

przerw

ę

.

- Przerw

ę

! Jak

ą

znowu przerw

ę

? Chłopie, czy

ś

ty rozum postradał? - Daniel zaperzył si

ę

tak bardzo,

ż

e jego policzki przybrały barw

ę

buraka, co natychmiast zaniepokoiło Ann

ę

. - Ta dziewczyna jest

stworzona dla ciebie i je

ś

li tego nie widzisz, to chyba jeste

ś

ś

lepy! Widocznie zaszkodziło ci to

ś

l

ę

czenie nad ksi

ąż

kami! Porz

ą

dna, ładna, urocza i do tego z dobrej rodziny! A ten b

ę

dzie sobie robił

background image

przerwy! Słyszała

ś

co

ś

podobnego, moja droga?

- Danielu, stanowczo prosz

ę

,

ż

eby

ś

si

ę

w tej chwili opanował!

- Jak, powiedz mi, jak mam si

ę

opanowa

ć

, skoro mój wnuk zachowuje si

ę

jak idiota! A mo

ż

e ci si

ę

wydaje,

ż

e jest za łagodna? - rzucił oskar

ż

ycielsko, mierz

ą

c palcem w pier

ś

Jana. - Pami

ę

taj,

ż

e pozory

myl

ą

. Cicha woda brzegi rwie!

- Niech si

ę

dziadek uspokoi - poprosił Jan, zaskoczony gwałtown

ą

reakcj

ą

Daniela. - Swoj

ą

drog

ą

to

ciekawe, sk

ą

d dziadek ma tyle informacji na temat dziewczyny, któr

ą

dziadek spotkał zaledwie par

ę

razy w ksi

ę

garni?

- Jak to sk

ą

d? - Daniel przestraszył si

ę

,

ż

e gotów jeszcze wszystko zepsu

ć

przez własn

ą

niecierpliwo

ść

.

- Przecie

ż

dobrze znam jej rodzin

ę

. To bardzo porz

ą

dni ludzie.

- Danielu! - Anna wzniosła oczy do nieba. -

ś

e te

ż

ja si

ę

od razu wszystkiego nie domy

ś

liłam.

- Czego znowu? O czym ty mówisz, kobieto? - spytał Daniel, a w jego bł

ę

kitnych oczach pojawił si

ę

wyraz dzieci

ę

cej niewinno

ś

ci, tak dobrze znany wszystkim członkom klanu. Znał ów wyraz tak

ż

e Jan,

dlatego teraz wystarczyło mu jedno spojrzenie, by domy

ś

li

ć

si

ę

prawdy.

- A wi

ę

c jednak udało si

ę

dziadkowi mnie wrobi

ć

- stwierdził, siadaj

ą

c z westchnieniem na brzegu

biurka. - „Poszukaj dla mnie tych ksi

ąż

ek, synu. Ta mała Naomi na pewno ch

ę

tnie ci pomo

ż

e" -

powiedział, na

ś

laduj

ą

c głos starego. - A ja naiwny niczego si

ę

nie domy

ś

liłem. Chyba powinienem

zmieni

ć

zawód.

- Pewnie. Z takim talentem do na

ś

ladowania mo

ż

esz

ś

miało zosta

ć

komediantem! - odci

ą

ł si

ę

Daniel,

szczerz

ą

c z

ę

by w zło

ś

liwym u

ś

mieszku. - A w ogóle, to co ja takiego zrobiłem? Poprosiłem,

ż

eby

ś

przy

okazji swoich obowi

ą

zków załatwił co

ś

dla mnie. To wszystko! Czy ja ci kazałem spotyka

ć

si

ę

z t

ą

dziewczyn

ą

? Trzeba było wzi

ąć

ksi

ąż

ki i da

ć

jej

ś

wi

ę

ty spokój. Skoro tego nie zrobiłe

ś

, to widocznie

dziewczyna ci si

ę

spodobała!

- Spodobała si

ę

, nie zaprzeczam.

- I co mi teraz powiesz?
- Dzi

ę

kuj

ę

.

- Dzi

ę

kuj

ę

? - spytał zdumiony Daniel, który w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, jak ma zare-

agowa

ć

.

- Tak. Dzi

ę

kuj

ę

,

ż

e dziadek zadał sobie tyle trudu, by pozna

ć

mój gust. I

ż

e znalazł dziadek kobiet

ę

, z

któr

ą

mam nadziej

ę

kiedy

ś

si

ę

o

ż

eni

ć

.

- Mój chłopak! Moja krew! - Daniel poderwał si

ę

z fotela niczym młodzieniaszek i z całych sił chwycił

Jana w obj

ę

cia. - Widzisz, Anno? Przynajmniej on jeden potrafi doceni

ć

ż

yciow

ą

m

ą

dro

ść

swojego

dziadka. Zawsze mówiłem,

ż

e jest moim ulubie

ń

cem.

- Nie dalej jak dwa dni temu Julia była dziadka ulubienic

ą

. Na własne uszy słyszałem, jak dziadek jej

to mówił - wyst

ę

kał Jan, z trudem łapi

ą

c oddech w

ż

elaznych obj

ę

ciach starego.

- A co miałem powiedzie

ć

, kiedy dziewczyna tak pi

ę

knie si

ę

spisała i urodziła mi wspaniał

ą

prawnuczk

ę

? - wyznał rozpromieniony Daniel, odsuwaj

ą

c Jana na wyci

ą

gni

ę

cie ramion. Po chwili

jednak u

ś

miech znikn

ą

ł z jego twarzy. - Powiedziałe

ś

: „Mam nadziej

ę

kiedy

ś

si

ę

o

ż

eni

ć

"? A co to, u

licha, znaczy?

- Dokładnie to, co powiedziałem.
- To znaczy o

ż

enisz si

ę

z ni

ą

czy nie? Lepiej,

ż

eby

ś

powiedział „tak", bo inaczej b

ę

dziesz miał ze

mn

ą

do czynienia!

- Tak, ale dopiero za jaki

ś

czas. Póki co, postanowiłem da

ć

jej troch

ę

swobody,

ż

eby mogła

zastanowi

ć

si

ę

nad wszystkim. Par

ę

miesi

ę

cy, a potem wystartujemy z miejsca, w którym stan

ę

li

ś

my -

tłumaczył cierpliwie.

- Par

ę

miesi

ę

cy? Chryste, czy ja dobrze słysz

ę

?

Chłopcze, w tej chwili le

ć

do tej dziewczyny i padaj przed ni

ą

na kolana!

- Danielu, daj mu spokój - Anna zaczynała traci

ć

cierpliwo

ść

.

- Ja mu zaraz dam taki spokój,

ż

e do ko

ń

ca

ż

ycia mnie popami

ę

ta! - rykn

ą

ł Daniel na cał

ą

kamienic

ę

.

- Mów w tej chwili: kochasz j

ą

czy nie?

- Kocham, ale dziadkowi nic do tego - odparł Jan.
- Zale

ż

y mi na niej i wła

ś

nie dlatego chc

ę

da

ć

jej to, czego potrzebuje. A Naomi potrzebuje wolno

ś

ci,

pewno

ś

ci siebie. Dziadek to wszystko zacz

ą

ł i jestem mu za to bardzo wdzi

ę

czny. Jednak dalej ju

ż

sam

b

ę

d

ę

decydował, co robi

ć

.

- Decydował? Chyba marnował czas jak jaki

ś

...

- Przepraszam was bardzo - do rozmowy wł

ą

czył si

ę

dono

ś

ny głos ojca Jana, który wkroczył wolnym

krokiem do gabinetu. Nawet zacietrzewiony Daniel umilkł na moment na jego widok. - Nie wiem, czy
zdajecie sobie spraw

ę

,

ż

e w tym budynku pracuj

ą

ludzie. Rodzinne awantury s

ą

dozwolone dopiero po

godzinach urz

ę

dowania kancelarii.

- I co z tego? - wrzasn

ą

ł stary, w którego najwyra

ź

niej wst

ą

piła nowa energia.

- To,

ż

e bardzo ojca prosz

ę

,

ż

eby si

ę

ojciec uspokoił - odparł Caine.

- Powiedz mi w takim razie, czy wiesz, o co chodzi twojemu synowi? Sk

ą

d wzi

ą

ł si

ę

jego o

ś

li upór?

Musiał odziedziczy

ć

go po tobie. Wbij mu lepiej do tej pustej głowy troch

ę

rozs

ą

dku. Ja w ka

ż

dym razie

umywam r

ę

ce!

- Doskonała my

ś

l - stwierdził Caine, który nie miał ochoty wysłuchiwa

ć

ojcowskich wykładów. -

Proponuj

ę

,

ż

eby zrobił to ojciec od razu, a ja w tym czasie porozmawiam z Janem.

- Prosz

ę

bardzo! - Daniel skin

ą

ł na Ann

ę

. - Zostawmy ich samych, moja droga. Jed

ź

my lepiej do Julii,

ta przynajmniej jest rozs

ą

dna. A ty - zwrócił si

ę

do Jana i niespodziewanie trzepn

ą

ł go w ucho - lepiej

pilnuj,

ż

eby ci kto

ś

tej twojej Naomi nie sprz

ą

tn

ą

ł sprzed nosa. Idziemy, Anno! - zakomenderował, ale

background image

wpierw po

ż

egnał si

ę

łaskawie z synem. Dopiero potem Anna zdołała jako

ś

wyci

ą

gn

ąć

go na korytarz,

sk

ą

d długo jeszcze dolatywały gro

ź

ne pomruki.

Caine u

ś

miechn

ą

ł si

ę

pod nosem, widz

ą

c, jak Jan masuje obolałe i zaczerwienione ucho.

- Twój dziadek wci

ąż

ma krzep

ę

- zauwa

ż

ył.

- To prawda. Ostatnim razem, kiedy tak od niego oberwałem, miałem chyba ze dwana

ś

cie lat.

Zapomniałem ju

ż

, jak to smakuje - odparł Jan.

- No to wła

ś

nie sobie przypomniałe

ś

. I powiem ci,

ż

e dziadek moim zdaniem miał racj

ę

. Powinni

ś

my

pogada

ć

. - Caine usiadł w fotelu, wskazuj

ą

c synowi miejsce obok siebie. - Po pierwsze, chciałbym si

ę

dowiedzie

ć

, dlaczego od tygodnia jeste

ś

w tak podłym nastroju,

ż

e strach si

ę

do ciebie zbli

ż

y

ć

.

- Mam swoje zmartwienia. Nigdzie nie jest napisane,

ż

e przez cały dzie

ń

mam by

ć

w skowronkach -

warkn

ą

ł Jan. Wbił r

ę

ce w kieszenie spodni i odwrócił si

ę

do ojca plecami, daj

ą

c w ten sposób do zrozu-

mienia,

ż

e uwa

ż

a rozmow

ę

za zako

ń

czon

ą

.

Caine nie dał si

ę

wyprowadzi

ć

z równowagi. Uniósł tylko brwi, popatrzył na syna z ukosa, po czym

jeszcze raz poprosił,

ż

eby usiadł.

- Pami

ę

taj,

ż

e nie tylko dziadek ma prawo da

ć

ci po uszach - dodał niezwykle spokojnym tonem.

ROZDZIAŁ DZIESI

Ą

TY

Jan posłuchał ojca i usiadł obok niego, ale zrobił to z wyra

ź

n

ą

niech

ę

ci

ą

i oci

ą

ganiem. Patrz

ą

c mu

prosto w oczy, zacz

ą

ł b

ę

bni

ć

wymownie palcami o blat biurka.

I tym razem Caine nie dał si

ę

sprowokowa

ć

. Pomy

ś

lał jedynie,

ż

e jego syn potrafi by

ć

bardzo uparty,

czego on bynajmniej nie uwa

ż

ał za wad

ę

. Znał doskonale liczne zalety Jana i wiedział,

ż

e syn bardzo

rzadko wdaje si

ę

w awantury. Kiedy jednak kto

ś

próbował przyprze

ć

go do muru albo, co gorsza,

zmusi

ć

do czego

ś

, potrafił stan

ąć

okoniem. Był gotów walczy

ć

i broni

ć

swoich racji do upadłego, za co

Caine mógł go tylko podziwia

ć

.

- Powiedz mi, co jest mi

ę

dzy tob

ą

a Naomi - zacz

ą

ł bez owijania w bawełn

ę

.

- Mam prawie trzydzie

ś

ci lat - odparł spokojnie Jan. - My

ś

lałem,

ż

e m

ęż

czyzna w tym wieku nie musi

tłumaczy

ć

si

ę

przed ojcem ze swoich prywatnych spraw.

- Masz racj

ę

. Z wyj

ą

tkiem sytuacji, gdy te prywatne sprawy nara

ż

aj

ą

na szwank firm

ę

. Chyba nie za-

przeczysz,

ż

e od pewnego czasu nie jeste

ś

w szczytowej formie.

- Poprawi

ę

si

ę

.

- Nie w

ą

tpi

ę

. Jednak nim to nast

ą

pi, powiedz mi, na czym polega kłopot? - spytał, kład

ą

c r

ę

k

ę

na ra-

mieniu syna.

- Dajcie mi spokój, do jasnej cholery! - Jan zerwał si

ę

z fotela. - Uwierz mi, tato, wiem, co robi

ę

. Pod-

j

ą

łem pewn

ą

decyzj

ę

, bo jestem przekonany,

ż

e wła

ś

nie tak nale

ż

ało zrobi

ć

. Tak b

ę

dzie najlepiej dla

Naomi.

- A co wła

ś

ciwie postanowiłe

ś

?

- Wycofa

ć

si

ę

na jaki

ś

czas.

- Czy to jest tak

ż

e najlepsze dla ciebie? Nie ma w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e kochasz t

ę

dziewczyn

ę

. Masz to wy-

pisane na twarzy.

- Wła

ś

nie. Dlatego w zamian chciałbym otrzyma

ć

to samo. Nie interesuje mnie nic po

ś

redniego.

Postanowiłem da

ć

Naomi troch

ę

czasu,

ż

eby zastanowiła si

ę

dobrze nad tym, czego chce i co do mnie

czuje.

- A jeste

ś

pewien,

ż

e ona tego nie wie? Pytałe

ś

j

ą

o to?

- Posłuchaj, tato - powiedział Jan, siadaj

ą

c z powrotem w fotelu. - Problem polega na tym,

ż

e byłem

jej pierwszym m

ęż

czyzn

ą

.

- Rozumiem. - Caine studiował przez chwil

ę

własne dłonie. - Chcesz powiedzie

ć

,

ż

e j

ą

uwiodłe

ś

?

- Nie, do niczego jej nie zmuszałem! Dałem jej czas, wycofałem si

ę

w odpowiednim momencie. Co

wi

ę

cej mogłem zrobi

ć

?

- Nic. - Caine wzruszył ramionami. - A teraz co? Martwisz si

ę

,

ż

e przed tob

ą

nie miała innych kochan-

ków?

- Nie o to chodzi. Po prostu dopóki nie zacz

ę

li

ś

my si

ę

spotyka

ć

, Naomi nie miała

ż

adnych...

uczuciowych kontaktów z m

ęż

czyznami. Rozumiesz? Nigdy nie spotykała si

ę

z nikim, nie była

zakochana.

- My

ś

lałem,

ż

e nie ma ju

ż

takich kobiet. - Zaskoczony Caine pokr

ę

cił ze zdumieniem głow

ą

.

- Jak wida

ć

s

ą

! Poza tym wmówiła sobie,

ż

e zainteresowałem si

ę

ni

ą

, bo ostatnio zmieniła wygl

ą

d i

styl bycia. Ona nie czuje si

ę

w pełni sob

ą

. Uczy si

ę

dopiero

ż

y

ć

z tym nowym wcieleniem, odkrywa

swoje mocne strony. Nie wiem, czy mam prawo usidli

ć

j

ą

wła

ś

nie teraz, wpakowa

ć

w mał

ż

e

ń

stwo,

dzieci i rodzin

ę

.

- A czy chocia

ż

powiedziałe

ś

jej,

ż

e j

ą

kochasz, ale chciałby

ś

,

ż

eby wpierw spróbowała czego

ś

innego?

- Nie. Bo gdybym jej powiedział,

ż

e j

ą

kocham, na pewno nie chciałaby wysłucha

ć

mnie do ko

ń

ca.

- Jak my

ś

lisz, co ona my

ś

li o tobie?

- Wydaje jej si

ę

,

ż

e jest we mnie zakochana.

- Sk

ą

d pewno

ść

,

ż

e jej si

ę

tylko wydaje?

- Jak mo

ż

e by

ć

inaczej, skoro dot

ą

d nie kochała

ż

adnego m

ęż

czyzny?

- Hm, to rzeczywi

ś

cie interesuj

ą

cy przypadek - zauwa

ż

ył Caine tonem wytrawnego prawnika. - Jeste

ś

chocia

ż

pewien swoich uczu

ć

?

- Oczywi

ś

cie!

- Na jakiej podstawie?
- Przedtem nie wyobra

ż

ałem sobie, bym mógł sp

ę

dzi

ć

całe

ż

ycie z jedn

ą

kobiet

ą

. A teraz nie mam z

tym najmniejszego problemu. - Jan znów poderwał si

ę

z miejsca i zacz

ą

ł kr

ąż

y

ć

nerwowo po pokoju. -

background image

Powiedz, tato, co o tym my

ś

lisz? - zapytał wreszcie.

- A ma to jakie

ś

znaczenie, co my

ś

l

ę

?

- Oczywi

ś

cie,

ż

e ma. Ogromne!

- W takim razie powiem ci, jakie jest moje zdanie. - Caine wstał z fotela i przez chwil

ę

mierzył syna

surowym wzrokiem. - Jeste

ś

sko

ń

czonym idiot

ą

.

- Co?!
- To, co słyszysz. Musz

ę

zgodzi

ć

si

ę

z moim ojcem i powtórzy

ć

jego słowa. Jeste

ś

idiot

ą

, synu. Nie

potrafisz obdarzy

ć

kobiety zaufaniem. Twierdzisz,

ż

e kochasz Naomi, a jednocze

ś

nie odmawiasz jej

zdolno

ś

ci do podj

ę

cia

ś

wiadomej decyzji. Uwa

ż

asz,

ż

e jest zbyt naiwna i niedo

ś

wiadczona, by

stwierdzi

ć

, czy chce by

ć

z tob

ą

, czy nie? My

ś

lisz,

ż

e mo

ż

esz decydowa

ć

za ni

ą

? Je

ś

li faktycznie tak

uwa

ż

asz, to nie tylko jeste

ś

idiot

ą

, ale jeszcze zarozumiałym idiot

ą

. Nie wiem, czy posłuchasz mojej

rady, ale znowu musz

ę

zgodzi

ć

si

ę

z moim ojcem. Na twoim miejscu czym pr

ę

dzej pobiegłbym do tej

dziewczyny i wszystko jej wytłumaczył. Na kolanach. O ile oczywi

ś

cie b

ę

dzie chciała słucha

ć

, co masz

jej teraz do powiedzenia.

Jan nie był wcale przekonany, czy ojciec i dziadek maj

ą

racj

ę

, mimo to pojechał pod dom Naomi.

Siedział jaki

ś

czas w samochodzie, w ko

ń

cu nie wytrzymał. Najpierw poszedł na spacer, a potem

wszedł na klatk

ę

schodow

ą

i warował pod drzwiami jej mieszkania, czekaj

ą

c, a

ż

Naomi wróci z pracy.

Pocz

ą

tkowo chciał złapa

ć

j

ą

w ksi

ę

garni, szybko jednak doszedł do wniosku,

ż

e nie jest to

najszcz

ęś

liwszy pomysł. Takie sprawy lepiej omawia

ć

w bardziej kameralnych warunkach.

Godziny mijały, a Naomi nie wracała. Zacz

ą

ł si

ę

martwi

ć

,

ż

e obrał zł

ą

taktyk

ę

. Gdyby poszedł do

ksi

ę

garni, miałby pewno

ść

,

ż

e j

ą

tam zastanie. A tak siedział jak dure

ń

pod jej drzwiami, nie maj

ą

c

nawet zielonego poj

ę

cia, gdzie jej szuka

ć

o tej porze.

Kiedy wreszcie usłyszał na schodach znajome kroki, odetchn

ą

ł z ulg

ą

i oparł si

ę

o

ś

cian

ę

. Wła

ś

nie w

takiej pozie zastała go Naomi. W pierwszej chwili zatrzymała si

ę

w pół kroku, wyra

ź

nie zaskoczona t

ą

niespodziewan

ą

wizyt

ą

. Szybko jednak zapanowała nad sob

ą

i jak gdyby nigdy nic podeszła do niego.

- Cze

ść

. Stało si

ę

co

ś

? - spytała z pozoru oboj

ę

tnie.

- Nic. Długo pracujesz.
- Czasami - odparła, po czym wyci

ą

gn

ę

ła z torby klucze i zacz

ę

ła otwiera

ć

drzwi.

- Chciałbym z tob

ą

porozmawia

ć

. Mog

ę

wej

ść

?

- Obawiam si

ę

,

ż

e nie jest to najlepszy moment - odparła gładko, cho

ć

w gł

ę

bi serca czuła wielki ból,

widz

ą

c, w jakim Jan jest stanie.

- Prosz

ę

ci

ę

- przytrzymał drzwi. - Musimy porozmawia

ć

. To bardzo wa

ż

ne.

- W takim razie wejd

ź

- zaprosiła go do

ś

rodka.

- Tylko si

ę

streszczaj, bo nie mam zbyt wiele czasu. Musz

ę

si

ę

przebra

ć

, zaraz wychodz

ę

.

- Mo

ż

na wiedzie

ć

dok

ą

d?

- Umówiłam si

ę

- skłamała.

- Z kim?
- A jak my

ś

lisz? - spytała, dostrzegaj

ą

c z satysfakcj

ą

zaskoczenie na jego twarzy.

- Z jakim

ś

facetem?

- Zgadłe

ś

. A teraz słucham. Co mog

ę

dla ciebie zrobi

ć

?

Wyjd

ź

za mnie i zosta

ń

matk

ą

naszych dzieci, to była pierwsza my

ś

l, która przyszła mu do głowy. Za-

chował j

ą

jednak dla siebie, a gło

ś

no powiedział:

- Kiedy rozmawiali

ś

my u mnie ostatnio, nie wyraziłem si

ę

do

ść

jasno.

- Wr

ę

cz przeciwnie. Byłe

ś

szczery i precyzyjny a

ż

do bólu.

- Nie. Bo nie wytłumaczyłem ci, o co mi chodzi.
- Niewa

ż

ne. I tak zrozumiałam - zapewniła, nie patrz

ą

c mu w oczy. Bała si

ę

,

ż

e zdradzi j

ą

spojrzenie

pełne bólu. Bólu i nadziei. - Posłuchaj, Janie, powiedziałam ci,

ż

e nie jestem osob

ą

, za jak

ą

mnie

uwa

ż

asz. W ko

ń

cu si

ę

z tym zgodziłe

ś

. To wszystko, nie ma o czym dyskutowa

ć

.

- Bo

ż

e, wi

ę

c tak to odebrała

ś

? Pozwól mi wytłumaczy

ć

...

- Kiedy ja naprawd

ę

mam mało czasu.

- Trudno. Twój adorator b

ę

dzie musiał poczeka

ć

- powiedział to tak stanowczo,

ż

e nawet nie

próbowała protestowa

ć

. Patrzyła tylko z rosn

ą

cym zdenerwowaniem, jak jej pierwszy i jedyny ukochany

kr

ąż

y po pokoju, wyra

ź

nie próbuj

ą

c zebra

ć

my

ś

li. - Dobrze - zacz

ą

ł po chwili - powiedziała

ś

mi kiedy

ś

,

ż

e nigdy dot

ą

d nie była

ś

z

ż

adnym m

ęż

czyzn

ą

,

ż

e ja jestem pierwszy. ..

- Chyba sam o tym wiesz najlepiej!
- Nie chodzi mi o seks - mimowolnie podniósł głos i wyci

ą

gn

ą

ł przed siebie dło

ń

gestem adwokata,

który powstrzymuje zbyt natarczywe pytania prokuratora. - Zwi

ą

zek dwojga ludzi - podj

ą

ł sw

ą

przemow

ę

- nie sprowadza si

ę

tylko do tego,

ż

e id

ą

razem do łó

ż

ka. Oprócz seksu jest jeszcze wspólne

sp

ę

dzanie czasu,

ż

arty, rozmowy do północy, ogl

ą

danie starych filmów w telewizji i miliony innych

rzeczy. Jednym słowem, wszystko to, czego nigdy dot

ą

d nie robiła

ś

z nikim innym. - Umilkł na chwil

ę

,

by zapanowa

ć

nad sob

ą

. - Otó

ż

chciałem da

ć

ci troch

ę

czasu i swobody,

ż

eby

ś

mogła zakosztowa

ć

ż

ycia, o którego istnieniu nie miała

ś

dot

ą

d poj

ę

cia. To dla mnie bardzo wa

ż

ne,

ż

eby

ś

si

ę

dobrze

namy

ś

liła, nim postanowisz robi

ć

te wszystkie rzeczy tylko i wył

ą

cznie ze mn

ą

.

- O ile pami

ę

tam, radziłe

ś

mi,

ż

ebym zacz

ę

ła spotyka

ć

si

ę

z innymi facetami. Rozumiem,

ż

e ty w tym

czasie sp

ę

dzałby

ś

czas w towarzystwie innych kobiet - siliła si

ę

na ironi

ę

, ale nie wypadło to zbyt

przekonuj

ą

co.

- Co takiego? - oburzył si

ę

Jan. - Sk

ą

d ci to w ogóle przyszło do głowy! Nigdy nie mówiłem,

ż

e

chciałbym spotyka

ć

si

ę

z kim

ś

innym poza tob

ą

!

- krzykn

ą

ł tak gło

ś

no,

ż

e sam si

ę

wystraszył własnej porywczo

ś

ci. - Przepraszam ci

ę

- odezwał si

ę

po

chwili - miałem dzisiaj ci

ęż

ki dzie

ń

. St

ą

d te nerwy. W ogóle ci

ęż

ko mi si

ę

ostatnio

ż

yje.

background image

- A my

ś

lisz,

ż

e mi to nie?!

- Wiem, i naprawd

ę

jest mi przykro. Nie podnios

ę

wi

ę

cej głosu, obiecuj

ę

. Jeszcze raz powtarzam:

uwa

ż

ałem,

ż

e powinna

ś

umówi

ć

si

ę

z kim

ś

innym. Jak zreszt

ą

wida

ć

, nie miała

ś

z tym najmniejszych

problemów.

- Posłuchałam przyjacielskiej rady. Skoro tego chciałe

ś

...

- Ja? Nic podobnego!
- Znowu krzyczysz.
- Racja, wybacz. Mo

ż

e i chciałem, ale my

ś

lałem,

ż

e tak wła

ś

nie by

ć

powinno. Bo jak inaczej

mógłbym ci

ę

prosi

ć

,

ż

eby

ś

za mnie wyszła? Chciałem, by

ś

miała jakie

ś

porównanie. Sk

ą

d mo

ż

esz

wiedzie

ć

,

ż

e to, co do mnie czujesz, to miło

ść

, skoro nigdy nie kochała

ś

innego m

ęż

czyzny? Po prostu

postanowiłem by

ć

wobec ciebie w porz

ą

dku.

- W porz

ą

dku?! - teraz ona podniosła głos. - Jak mogłe

ś

decydowa

ć

, co jest dla mnie dobre? Jakim

prawem? Dlaczego?

-

ś

eby ci

ę

ochroni

ć

!

- Przed czym? Chyba przed samym sob

ą

! Wiesz co? Mam ochot

ę

ci

ę

stłuc. Powa

ż

nie! Po raz

pierwszy w

ż

yciu mam ochot

ę

podnie

ść

na kogo

ś

r

ę

k

ę

. Uwa

ż

aj wi

ę

c i nie podchod

ź

do mnie -

ostrzegła, widz

ą

c,

ż

e zrobił krok w jej kierunku.

- Naomi... - zwrócił si

ę

do niej łagodnie jak do rozzłoszczonego dziecka.

- Nie mów do mnie, jakbym była idiotk

ą

! Wiem,

ż

e za tak

ą

mnie uwa

ż

asz, ale bez przesady!

- Przesta

ń

, prosz

ę

...

- Tak! Tak wła

ś

nie o mnie my

ś

lisz! Mała, głupiutka istotka, która nawet nie potrafi nazwa

ć

ani zrozu-

mie

ć

tego, co czuje! - wołała, miotaj

ą

c si

ę

po pokoju.

- Swoj

ą

drog

ą

, znalazłe

ś

dla mnie wspaniał

ą

terapi

ę

. Jak my

ś

lisz, z iloma facetami powinnam si

ę

przespa

ć

,

ż

eby zrozumie

ć

, co to jest prawdziwa miło

ść

? Z dziesi

ę

cioma? Nie, za mało? To mo

ż

e z

dwudziestoma?

- Nie chc

ę

,

ż

eby

ś

szła z kimkolwiek do łó

ż

ka! - wrzasn

ą

ł Jan.

- Prawda, zapomniałam,

ż

e tu nie chodzi o seks - odezwała si

ę

cierpko Naomi po chwili głuchego

milczenia. - Dobrze, w takim razie załatwmy spraw

ę

inaczej. - Podbiegła do swojej teczki i wyci

ą

gn

ę

ła z

niej

ż

ółty notatnik. - Prosz

ę

bardzo, napisz tutaj, ile musz

ę

odby

ć

randek, wycieczek za miasto, kolacji

przy

ś

wiecach i spacerów przy ksi

ęż

ycu, nim b

ę

d

ę

w stanie rozezna

ć

si

ę

we własnych uczuciach. Jako

prawnik nie powiniene

ś

mie

ć

z tym kłopotu.

Tego było za wiele, nawet dla człowieka tak opanowanego jak Jan. Zło

ść

zapłon

ę

ła w nim z tak

ą

sił

ą

,

ż

e pociemniało mu w oczach. Jednym skokiem znalazł si

ę

obok Naomi, wyrwał jej z r

ę

ki notatnik, po

czym cisn

ą

ł go w k

ą

t.

- W porz

ą

dku! Wystarczy! Nie zamierzam marnowa

ć

nast

ę

pnych sze

ś

ciu miesi

ę

cy, czekaj

ą

c, a

ż

si

ę

wyszumisz! - krzykn

ą

ł jej prosto w twarz. - Chc

ę

ci

ę

ju

ż

teraz! To j

ą

troch

ę

otrze

ź

wiło. Zło

ść

zacz

ę

ła w

niej walczy

ć

z uczuciem ogromnej rado

ś

ci. Poczuła lekki zawrót głowy.

- Sze

ść

miesi

ę

cy? - szepn

ę

ła. - Chciałe

ś

czeka

ć

a

ż

sze

ść

miesi

ę

cy? Naprawd

ę

tak dokładnie to

wszystko przemy

ś

lałe

ś

? W takim razie do zobaczenia w kwietniu - rzekła i ruszyła wolno w stron

ę

drzwi.

Nie zd

ąż

yła ich jednak otworzy

ć

, gdy

ż

w tej samej chwili poczuła mocne szarpni

ę

cie. Jan chwycił j

ą

za rami

ę

i przyparł do

ś

ciany. Ujrzała przed sob

ą

jego w

ś

ciekł

ą

twarz, a wtedy poczuła si

ę

jeszcze

bardziej szcz

ęś

liwa, tak szcz

ęś

liwa, jak nigdy dot

ą

d.

A wi

ę

c jednak udało si

ę

! Była zdolna obudzi

ć

w nim silne emocje! Potrafiła doprowadzi

ć

go do szału,

mogła wi

ę

c równie dobrze sprawi

ć

, by j

ą

naprawd

ę

pokochał! I to tak

ą

, jaka była. Niepozorn

ą

, nijak

ą

,

zahukan

ą

. Prawdziw

ą

Naomi.

- Zapomnij o tym! - wycedził z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

. - Zapomnij o wszystkim, czego ci nagadałem. Nie b

ę

d

ę

czekał tak długo. I nie rusz

ę

si

ę

st

ą

d bez ciebie. Zostaniesz moj

ą

ż

on

ą

, a je

ś

li za jaki

ś

czas dojdziesz

do wniosku,

ż

e popełniła

ś

ą

d, to trudno, przepadło! Pami

ę

taj,

ż

e dawałem ci szans

ę

.

- Dobrze - powiedziała tak cicho,

ż

e ledwie j

ą

usłyszał, cho

ć

tak naprawd

ę

miała ochot

ę

krzycze

ć

z

rado

ś

ci.

- A teraz mo

ż

esz zacz

ąć

pakowa

ć

swoje rzeczy! A jak nie... - urwał gwałtownie, bo niewiele brako-

wało, by posun

ą

ł si

ę

za daleko w swych pogró

ż

kach. - Poczekaj - zmieszał si

ę

nieco - nie usłyszałem,

co powiedziała

ś

. Czy powiedziała

ś

„dobrze"? Czy to znaczy,

ż

e si

ę

zgadzasz?

- Tak! - zawołała, chwytaj

ą

c go za klapy marynarki. - Tak, ty głuptasie! - dodała, zagl

ą

daj

ą

c mu w

oczy. Potem za

ś

przyci

ą

gn

ę

ła go do siebie i pocałowała prosto w usta.

- Nie głuptasie, tylko idioto - powiedział ze

ś

miechem Jan, kiedy wreszcie pozwoliła mu złapa

ć

oddech.

- Oficjalna inwektywa w naszej rodzinie to aktualnie „idiota".
- Dobrze, idioto - szepn

ę

ła wzruszona - niech b

ę

dzie. Nawet nie wiesz, jaka jestem na ciebie

w

ś

ciekła.

- Masz do tego prawo - mrukn

ą

ł niewyra

ź

nie, zaj

ę

ty całowaniem jej policzków i szyi - pełne prawo...

- Kiedy ju

ż

mi przeszło.

- Kocham ci

ę

, Naomi. - Uj

ą

ł jej twarz w dłonie.

- Kocham ci

ę

, słyszysz?

Naomi przymkn

ę

ła powieki. Przez moment zdawało jej si

ę

,

ż

e ju

ż

kiedy

ś

zdarzyło si

ę

to wszystko.

Miała nieodparte wra

ż

enie,

ż

e prze

ż

yła ju

ż

podobn

ą

chwil

ę

, a uczucia, których do

ś

wiadczała teraz, były

tak samo silne jak wtedy. Płyn

ę

ły przez całe ciało gor

ą

c

ą

fal

ą

, rozgrzewały, dodawały sił i wiary w

siebie.

- Powiedz to jeszcze raz - poprosiła. - Powiedz,

ż

e mnie kochasz.

background image

Najpierw j

ą

pocałował. Czule i delikatnie dotykał wargami jej brwi, oczu, policzków i wilgotnych ust.

- Kocham ci

ę

- powtórzył wreszcie. - Nie jest wa

ż

ne, jak wygl

ą

dasz, cho

ć

zawsze b

ę

d

ę

powtarzał,

ż

e

jeste

ś

pi

ę

kna. Kocham ci

ę

za to, kim jeste

ś

. Od pierwszej chwili, kiedy ci

ę

ujrzałem.

- Ja te

ż

pokochałam ci

ę

od razu. Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi

ź

le bez ciebie.

- Mam nadziej

ę

,

ż

e te

ż

nie mogła

ś

spa

ć

po nocach - roze

ś

miał si

ę

na wspomnienie wszystkich

godzin, które sp

ę

dził, wpatruj

ą

c si

ę

w sufit.

- Dobrze ci tak. Byłoby niesprawiedliwie, gdybym tylko ja cierpiała z powodu twoich szalonych pomy-

słów. Pami

ę

taj o tym, kiedy nast

ę

pnym razem przyjdzie ci do głowy decydowa

ć

za mnie, co mam robi

ć

.

- Nie mów tak. - Jan zanurzył palce w jej g

ę

stych włosach. - Przecie

ż

wiesz,

ż

e nic lepszego ni

ż

ja nie

mogło ci

ę

spotka

ć

.

- Ani ciebie nic lepszego ni

ż

ja - roze

ś

miała si

ę

Naomi i oparła ufnie głow

ę

na jego ramieniu.

Z PAMI

Ę

TNIKÓW DANIELA DUNCANA MACGREGORA.

Mówi

ą

,

ż

e na staro

ść

z pami

ę

ci

ą

dziej

ą

si

ę

dziwne rzeczy. Człowiek nie mo

ż

e przypomnie

ć

sobie, gdzie był i co robił poprzedniego dnia, za to dokładnie pami

ę

ta wydarzenia sprzed wielu lat. I

pewnie co

ś

w tym jest.

Ja na przykład pami

ę

tam dzie

ń

, kiedy poznałem moja Ann

ę

tak, jakby to było wczoraj. Musz

ę

przyzna

ć

,

ż

e nie od razu zwróciła na mnie uwag

ę

. Mało tego, popatrzyła w moj

ą

stron

ę

oboj

ę

tnie,

jakbym nie istniał. Ale ja si

ę

tym nie przej

ą

łem. Byłem wtedy młody, krew si

ę

we mnie burzyła. Ot,

wielkie, postawne chłopisko, Szkot a

ż

do szpiku ko

ś

ci, który jakim

ś

cudem wkr

ę

cił si

ę

na pota

ń

cówk

ę

urz

ą

dzon

ą

przez, tak zwane „lepsze towarzystwo". Tam wła

ś

nie zobaczyłem Ann

ę

, pi

ę

kn

ą

i

ś

wie

żą

jak

wiosenny poranek, zachwycaj

ą

c

ą

w zwiewnej bł

ę

kitnej sukience. Od razu wiedziałem,

ż

e musi zosta

ć

moj

ą

ż

on

ą

. Ta albo

ż

adna - powiedziałem sobie. Jednak Bóg mi

ś

wiadkiem,

ż

e trwało długo i ko-

sztowało wiele wysiłku, nim zdołałem j

ą

do siebie przekona

ć

.

Wszystko to pami

ę

tam doskonale, ka

ż

dy szczegół tamtego wieczoru.

Ś

wiatła, muzyk

ę

, zapach

kwiatów i ulotny, delikatny aromat jej perfum. Utkwił mi te

ż

w pami

ę

ci dzie

ń

, kiedy przywiozłem j

ą

, ju

ż

jako moj

ą

ś

on

ę

, na to wzgórze, gdzie dzi

ś

wznosi si

ę

nasz dom. Pami

ę

tam te

ż

ostr

ą

,

ś

wie

żą

wo

ń

wilgotnej ziemi, kiedy sadziłem drzewo,

ż

eby w ten sposób uczci

ć

narodziny naszego pierworodnego

syna. Racj

ę

maj

ą

wi

ę

c ci, którzy twierdz

ą

,

ż

e pami

ęć

starego człowieka jest jak skarbiec, w którym

przez całe

ż

ycie gromadzi si

ę

nieprzebrane bogactwo prze

ż

y

ć

.

Musz

ę

jednak powiedzie

ć

,

ś

e z równ

ą

precyzj

ą

potrafi

ę

odtworzy

ć

zdarzenia ostatnich dni. Czy

to znaczy,

ś

e staro

ść

jest jeszcze daleko ? Ot, nie dalej jak tydzie

ń

temu mój wnuk si

ę

wreszcie o

ż

enił.

Do dzi

ś

dnia pami

ę

tam ka

ż

d

ą

minut

ę

tej pi

ę

knej ceremonii. Najbardziej wzruszyłem si

ę

w chwili, gdy

wspaniale o

ś

wietlony i udekorowany ko

ś

ciół wypełniły d

ź

wi

ę

ki organów. W takt tej podniosłej muzyki

szła do ołtarza mała,

ś

liczna Naomi, kolejna promienna panna młoda ze

ś

liczn

ą

buzi

ą

osłoni

ę

t

ą

welonem MacGregorów. Mówi

ą

,

ś

e ka

ż

da kobieta w dniu

ś

lubu jest pi

ę

kna.

Ś

wi

ę

te słowa. Zreszt

ą

jak

mogłoby by

ć

inaczej, skoro nie ma nic lepszego ni

ż

prawdziwa, odwzajemniona miło

ść

. To ona dodaje

urody, wydobywa wewn

ę

trzny blask.

Jan czekał na ni

ą

przy ołtarzu, co chwila zerkaj

ą

c przez rami

ę

, taki był niecierpliwy! I wiecie, co

zrobił ten nasz Złoty Chłopiec ? Jak tylko ucichła muzyka, wzi

ą

ł Naomi za obie r

ę

ce. I zanim ksi

ą

dz

zd

ąż

ył otworzy

ć

usta, na cały ko

ś

ciół powiedział: „Kocham ci

ę

, Naomi"! Jego silny głos zabrzmiał jak

uderzenie dzwonu. Od razu poszły w ruch chusteczki, tak si

ę

ludzie wzruszyli. A ju

ż

ja najbardziej.

Prawd

ą

jest,

ż

e na staro

ść

człowiek robi si

ę

strasznie ckliwy.

Ostatni rok był bardzo pomy

ś

lny dla naszej rodziny. Mieli

ś

my trzy wesela, urodziła si

ę

córeczka Julii i Patryka. Bez fałszywej skromno

ś

ci powiem,

ż

e gdyby nie ja, nie mieliby

ś

my tylu

powodów do rado

ś

ci. Mog

ę

teraz spokojnie odpocz

ąć

, posiedzie

ć

z Ann

ą

i wygrza

ć

stare ko

ś

ci przy

kominku. Za par

ą

dni sko

ń

czy si

ę

stary rok, nadejdzie nowy. Oby był równie udany, jak poprzedni.

ś

eby

tak si

ę

jednak stało, musz

ą

troch

ę

pokombinowa

ć

, wymy

ś

li

ć

jak

ąś

now

ą

intryg

ę

. B

ę

d

ę

miał na to cał

ą

zim

ę

, bo co innego robi

ć

, gdy wiatr wyje za oknem, a człowiek siedzi sobie ze szklaneczk

ą

zacnej

whisky w dłoni? A z wiosn

ą

na pewno b

ę

d

ę

miał gotowy plan i wezm

ę

si

ę

do dzieła! Nie mog

ę

przecie

ż

zapomnie

ć

o innych wnukach.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora MacGregorowie 03 Wszystko jest możliwe
Roberts Nora Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Nora Roberts Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Roberts Nora MacGregorowie 07 Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Roberts Nora MacGregorowie 07 Bracia z klanu MacGregor 01 Daniel
Roberts Nora MacGregorowie 10 Trzej bracia tom III Jan
Roberts Nora MacGregorowie 07 Bracia z klanu MacGregor 02 Duncan
Roberts Nora MacGregorowie 08 Siostry z klanu MacGregor (2)
Roberts Nora MacGregorowie 06 Rebelia t 2
Roberts Nora MacGregorowie 07 Mrozny grudzien
Roberts Nora MacGregorowie 09 Szczęściara
Roberts Nora MacGregorowie 04 Prawdziwa sztuka
Roberts Nora MacGregorowie 09 Szczesciara
Roberts Nora MacGregorowie 06 Rebelia tom 2
Roberts Nora MacGregorowie 04 Prawdziwa sztuka
Roberts Nora MacGregorowie 11 Tajemniczy sąsiad

więcej podobnych podstron