Laurell K Hamilton Anita Blake 5 Krwawe Kości(1 3)

background image

Laurell K Hamilton - Krwawe Kości (tom 5)

cykl o Anicie Blake






Translate by Elodie (www.chomikuj.pl/elodie)




background image






Rozdział 1

Był to dzień Świętego Patryka i jedyną zieloną rzeczą jaką miałam na sobie plakietka z

napisem „Zaczep mnie a będziesz trupem”. Zaczęłam pracę wczoraj wieczorem w zielonej
bluzce, ale zachlapałam ją krwią kurczaka z uciętą głową. Larry Kirkland, animator, który
jeszcze się uczy upuścił zdekapitowanego ptaka. Wykonał on krótki taniec „bezgłowego
kurczaka” i ochlapał nas oboje krwią. W końcu udało mi się złapać tego cholernego ptaka, ale
bluzka była już zniszczona.

Musiałam wrócić do domu i się przebrać, a jedyną nie zrujnowaną rzeczą była szara

marynarka, którą zostawiłam w aucie. Założyłam ją więc powrotem razem z czarną bluzką,
czarną spódnicą, czarnymi rajstopami i czarnymi szpilkami. Bert mój szef nie lubi kiedy
ubieramy się do pracy na czarno, ale jeśli miałam wrócić do biura na siódmą bez odrobiny snu
musi to przeboleć.

Skupiałam się nad swoim kubkiem z mocną, czarną jak smoła kawą. Przed sobą na blacie

biurka miałam serię 8, 10 błyszczących zdjęć, w które się usilnie wpatrywałam. Na pierwszym z
nich widniało wzgórze rozkopanego prawdopodobnie przez buldożery. Z świerzo rozkopanej
ziemi wystawała koścista ręka. Następne zdjęcie ukazywało jak ktoś ostrożnie próbował odsunąć
ziemie wokoło ukazując roztrzaskaną trumne i kości rozrzucone wokół niej. Nowe ciało.
Buldożery znów zostaly sprowadzone, aby rozorać ziemię, która ukazała pole kości. Ziemia była
usłana kościami, niby pole usłane kwiatami.

Jedna z czaszek miała rozchylone szczęki w niemym krzyku. Na czaszcze widniało parę

jeszcze przyczepionych włosów. Ciemne zbutwiałe ubranie otaczało ciało zwłok w wspomnieniu
sukni. Zauważyłam że ciało miało 3 nogi, patrzyłam na prawdziły bajzel.

Zdjęcia były dobrze zrobione, zwróciwszy uwagę na okoliczności ich wykonania. Kolor

ułatwił odróżnienie zwłok, ale wysoki połysk zdjęć było nie na miejscu. Wyglądało to jakby
zdjęcia z kostnicy wykonał fotograf mody. Istniała pewnie galeria sztuki w Nowym Yorku, która
z przyjemnością powiesiła by ‘koneserzy sztuki’ przy koreczkach serowych i białym winie mogli
chodząc i oglądając je mowić „Mocne nie sądzisz? Tak rzeczywiście mocne”

Zdjęcia były mocne, ale i smutne.
Prócz zdjęć na biurku nie było nic, żadnego wytłumaczenia. Bert powiedział po tym jak

przyszłam rano, bym wpadła do jego biura jak tylko zobaczę zdjęcia. Wtedy wszystko mi
wytłumaczy. Taaa, w to wierze, tak jak w to, że króliczek wielkanocny jest moim przyjacielem.

Zebrałam zdjęcia z biurka i wsadziłam je w kopertę, sięgnęłam po mój kubek z kawą i

skierowałam się do drzwi.

W recepcji nie było nikogo przy biurku. Craig poszedł do domu, a Mary nasza dzienna

sekretarka będzie tu dopiero o ósmej. Czyli mieliśmy dwu godzinną przerwe, kiedy biuro było
puste. To że Bert umówił się ze mną podczas tej luki zastanawiało mnie jeszcze bardziej. Czemu
te wszystkie sekrety?

Drzwi do biura Berta byłu otwarte, a on sam siedział za swoim biurkiem pijąc kawe i

przeglądając jakieś papiery. Spojrzał się znad papierów gdy tylko mnie usłyszał, uśmiechając się
poprosił bym wchodząc zamknęła za sobą drzwi. Jego uśmiech mnie zmartwił. Bert jest miły
tylko i wyłącznie gdy czegoś chce.

background image

Garnitur za tysiąc dolarów połączył z śnieżno białą koszula i krawatem. Jego oczy radośnie się

iskrzyły. Oczy Berta miały kolor brudnych szyb okiennych, więc iskrzenie musiał być naprawdę
wysiłkiem dla niego. Bert nigdy nie był miły chyba, że czegoś chciał.

- Usiądź Anito
Położyłam kopertę na jego biurku i usiadłam.
- Co kombinujesz Bert?
Jego uśmiech zgasł. Zazwyczaj Bert nie marnował uśmiechu na nikim prócz klientów.

Rzeczywiście czegoś musi chcieć, bo na mnie na pewno nie marnował by uśmiechu.

- Obejrzałaś zdjęcia?
- Tak, co w związku z tym?
- Mogłabyś wskrzesić je?
Spojrzałam na niego spod mojego kupka z kawą.
- Jak stare są zwłoki?
- Nie mogłaś zorientować patrząc na zdjęcie?
- Gdybym je osobiście obejrzała to bym ci powiedziała ile maja, ale nie zdjęcia. Nie

odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Około dwustu lat.
Zagapiłam się na niego.
- Większość animatorów nie mogło by wskrzesić zombi tak starego bez ludzkiej ofiary.
- Ale ty możesz.
- Tak. Nie zauważyłam żadnych nagrobków na zdjęciach. Mamy jakieś imiona?
- Czemu?
Potrząsnęłam głową. Bert był moim szefem od pięci lat, zaczął prowadzić tą firmę, kiedy byli

tylko on i Manny i do tej pory nie wiedział kompletnie nic o wskrzeszaniu zombi.

- Jak możesz przebywać w grupie animatorów tyle lat i wiedzieć tak mało jak się wskrzesza

umarłych?

Jego uśmiech się skurczył tak jak i iskrzenie jego oczu.
- Po co ci ich imiona?
- Używasz imion by przywołać zombi z grobu.
- A bez imienia nie możesz tego zrobić?
- Teoretycznie nie mogę.
- Ale możesz to zrobic? – spytał. Nie podobał mi się jego ton.
- Tak mogę. John też mógłby to zrobić.
Potrząsnął głową.
- Oni nie chcą Johna.
Dopiłam swoją kawę.
- Oni czyli kto?
- „Beadle, Beadle, Sterling i Lowenstein”
- Firma prawnicza?
Bert przytaknął.
- Koniec gierek Bert. Powiedz mi po prostu o co do cholery chodzi.
- „Beadle, Beadle, Sterling i Lowenstein” mają klienta,który buduje luksusowy kurort w

górach blisko Branson. Bardzo ekskluzywny kurort. Miejsce gdzie bogaci ludzie mogliby
odpocząć od tłumów, jeśli sami nie mają w okolicy swojego domu. Mówimy tu o milionach
dolarów.

- Co stary cmentarz ma do tego?
- O ziemia, na której jest budowa od pokoleń zwaśnione są dwie rodziny. Sąd zdecydował, że

to do rodziny Kellysów należy, więc to oni dostali kupe forsy za ziemię. Ale rodzina Bouvierów
rości sobie prawa do tej ziemi i twierdzą, że na tej ziemi są szczątki ich rodziny. Do tej pory nikt
nie mógł znaleźć cmentarza.

background image

Ah. – Znaleźli cmentarz. – powiedziałam.
- Znaleźli stary cmentarz, ale nie koniecznie należy on do rodziny Bouvierów.
- Więc chcą wskrzesić umarłych i spytać ich kim są?
- Dokładnie
Wzruszyłam ramionami..
- Mogę wskrzesić kilka zwłok w trumnach, spytać ich kim są. Co się jednak stanie jeśli okaże

się, że należą do rodziny Bouvierów?

- Będą musieli kupić ziemie po raz drugi. I tak myśla, że niektóre ciała należą do rodziny

Bouvierów. Dlatego chcą wskrzesić wszystkie zwłoki.

Uniosłam brwi.
- Żartujesz?
Potrząsnął głową, przy czym wyglądał na naprawdę zadowolonego.
- Możesz to zrobić?
- Nie wiem. Dajmi zdjęcia jeszcze raz.- Odstawiłam swój kubek z kawą na biurko i wzięłam

zdjęcia.

- Bert, spieprzyli to dwarazy do niedzieli. Teraz mamy masowy grób dzięki tym cholernym

buldożerom. Kości są ze sobą zmieszane. Do tej pory czytałam tylko o jednym przypadku
wskrzeszenia masowego grob. Ale w tamtym przypadku przywołali jedną konkretną osobę, i
mieli nazwisko.

Potrząsnęłąm głową.
- Bez nazwiska może to być niemożliwe.
- Ale podjęła byś się tego?
Rozłożyłam zdjęcia na biurku, i się im zaczęłam przyglądać. Jedna z czaszek byłam

przepołowiona na pół tworząc kształt miski. Dwa kościste palce przyczepione do siebie czymś
mokrym organicznym, co wcześniej musiało być ludzką tkanką leżało obok górnej połowy
czaszki. Kości, kości wszędzie widać było kości, których nie można było nazwać przez cały ten
bajzel zrobiony przez buldożery.

Mogam to zrobić? Szczerze, nie miałam pojęcia. Czy chciałam się tego podjąć? Jasne. Pewnie,

że chciałam.

- Chciałabym spróbować to zrobić.
- Wspaniale.
- Wskrzeszenie ich paru w kilka nocy zajmie co najmniej kilka tygodni, nawet jeśli mi się to

uda. Z pomocą Johna było by o wiele szybciej.

- Takie opóźnienie będzie ich kosztować miliony.- powiedział Bert.
- Nie ma innego sposobu by to zrobić.
- Wskrzesiłaś całą rodzinę Davidsonów w tym ich pra pradziadka, chociaż nie powinno ci się

to udać. Możesz wskrzesić więcej niż jednego za jednym razem.

Potrząsnęłam głową.
- To był wypadek. Popisywałam się. Oni chcieli bym wskrzesiła trzech członków rodziny.

Chciałam im zaoszczędzić czasu i pieniędzy robiąc to za jednym zamachem.

- Wskrzesiłaś dziesięciu członków rodziny, a oni prosili tylko o trzech.
- Więc?
- Więc, czy możesz wskrzesić cały cmentarz w jedną noc?
- Zwariowałeś. – powiedziałam do niego.
- Możesz to zrobić czy nie?
Otworzyłam usta by powiedzieć nie, a potem je zamknęłam. Wskrzesiłam kiedyś cały

cmentarz za jednym zamachem. Nie wszystkie ze zwłok miały dwieście lat niektóre były nawet
powyżej trzystu lat, a ja wskrzesiłam je wszystkie. Oczywiście miałam dwie ludzkie ofiary jako
źródło mocy. To jak skończyłam tworząc krąg mocy używając do tego dwóch ludzkich ofiar jest
długą historią. To była obrona własna, ale magia o to nie dba. Śmierć to śmierć proste.

background image

Pytanie, czy mogłam to zrobić?
- Naprawdę nie wiem Bert.
- Ale nie mówisz nie.- powiedział. Na jego twarzy widać było gorące pragnienie działania.
- Musieli ci zaoferować kupę forsy, skoro jesteś tak napalony na to zlecenie.- powiedziałam.
Uśmiechnął się.
- Zostaliśmy wybrani do tego projektu w przetargu.
- My co?
- Wysłali te zdjęcia do nas, do Firmy wskrzeszającej w Kalifornii i do Essentials Spark(Iskra

Życia) w Nowym Orleanie.

- Oni preferują francuską nazwę Elen Vital nad angielskim przekładem.- powiedziałam.

Widocznie to brzmi bardziej jak salon piękności niż firma animatorów, ale nikt mnie nie pyta o
zdanie.

- Więc co najniższy cena dostaje zlecenie?
- To był ich plan.
Bert wyglądał jak kot, który dobrał się do śmietanki.
- Co?- spytałam.
- Ujmę to tak.- powiedział Bert.- W całym naszym kraju jest ile? Może z troje animatorów,

którzy mogą wskrzesić zombi tak stare bez ludzkiej ofiary? Ty i John jesteście dwójką z nich.
Zaliczmy jeszcze PhillipeFreestona z firmy Wskrzeszającej w Kalifornii. Tylko wy troje.

- Zapewne masz rację.
Potaknął mi.
- Ok. Czy Phillipa mogła by wskrzesić zwłoki bez imienia?
- Nie mam takiej wiedzy na ten temat. John mógłby to zrobić. Więc może i ona mogła by to

zrobić.

- Czy ona lub John mogliby wskrzesić kupę kości, żadne w trumnie?
To mnie zastanowiło.
- Nie wiem.
- Czy którekolwiek z nich miało by możliwość wskrzeszenia całego pola zwłok?- patrzył na

mnie w skupieniu.

- Za bardzo się tym pławisz Bert.- powiedziałam.
- Odpowiedz tylko na moje pytanie Anita.
- Nie sądze by John mógłby to zrobić, a Phillipa nie jest tak dobra jak on, więc sądzę, że nie

mogliby tego dokonać.

- Mam zamiar podwyższyć ich rachunek.- powiedział Bert.
Zaczęłam się śmiać.
- Podwyższyć cenę?
- Nikt inny nie potrafi tego zrobić. Nikt prócz ciebię. Próbowali to traktować jak kolejny

problem z konstrukcją, ale nie mamy konkurencji czyż nie?

- Pewnie nie.- powiedziałam.
- Dlatego mam zamiar ich wyczyścić.- powiedział i się uśmiechnął.
Potrząsnęłam głową.
- Ty chciwy skurczybyku.
- Przecież masz udział w zysku.
- Wiem.- spojrzeliśmy na siebie.- Co jeśli spróbuje ich wskrzesić w jedną noc i mi się nie uda?
- Ale będziesz ich mogła wskrzesić wszystkich w końcu, nieprawdaż?
- Pewnie tak. – wstałam, wzięłam swój kubek.- Ale nie wydam swojego czeku póki tego nie

zrobię. Idę się trochę przespać.

- Chcą odpowiedzi jeszcze dziś z rana. Jeśli przyjmą nasze żądania to przylecą po ciebie

prywatnym helikopterem.

- Helikopterem- przecież wiesz, że nienawidzę latać.

background image

- Dla takiej forsy polecisz.
- Super.
- Przygotuj się.
- Nie przeginaj Bert.- wzdrygnęłam się w drzwiach.- Pozwól mi wziąć ze sobą Larrego.
- Czemu? Jeśli John nie potrafi tego zrobić to z pewnością Larry nie ma pojęcia jak to zrobić.
Wzruszyłam ramionami.
- Może nie, ale zawsze możemy połączyć swoje moce podczas wskrzeszania. Jeśli nie będę

mogła tego zrobić sama, mogę potrzebować energii od naszego praktykanta.

Bert się zamyślił.
- Czemu nie John? Połącz energię z nim.
- Tylko jeśli oddał by mi moc po dobroci. Myślisz, że by to zrobił?
Bert potrząsnął głową.
- Powiesz mu, że klient go nie chciał? Że zaoferowałeś go klientowi, a ten odmówił i poprosił

konkretnie o mnie?

- Nie.- powiedział Bert.
- Dlatego spotkałeś się ze mną w takich warunkach, bez światków.
- Czas to pieniądz, Anita.
- Jasne, Bert, ale nie chciałeś stanąć twarzą w twarz z panem Johnem Burkem i oświadczyć

mu, że kolejny klient go odrzucił na moją korzyść.

Bert spojrzał na swoje zadbane dłonie na biurku, potem spojrzał swoimi szarymi poważnymi

oczami na mnie.

- John jest prawie tak dobry jak ty Anita. Nie chce go stracić.
- Myślisz, że odszedłby jeśli kolejny klient poprosiliby o mnie?
- Jego duma jest zraniona.- powiedział Bert.
- A jest jej tak dużo do zranienia.- powiedziałam.
Bert się uśmiechnął.
- Twoje wkurzanie go nie pomaga.
Wzruszyłam ramionami. Było by to dziecinne jeśli bym powiedziała, że to on zaczął.

Próbowaliśmy się umawiać, ale John nie mógł sobie poradzić z tym, że jestem jego żeńskim
odpowiednikiem. Nie: nie mógł sobie poradzić, że jestem jego lepszą wersją.

- Postaraj się zachowywać grzecznie, Anita. Larry jeszcze się nie wdrążył, potrzebujemy

Johna.

- Zawsze jestem grzeczna, Bert.
Potaknął mi.
- Jeśli nie moglibyśmy na tej sprawie tyle zarobić nie podjął bym się jej.
- Ja też.
To opisywało naszą relacje z Bertem. Nie byliśmy przyjaciółmi, co nie nieumożliwiało nam

być partnerami biznesowymi.




Rozdział 2

W południe dostałam telefon od Berta
- Bądź w biurze gotowa i spakowana o drugiej.Pan Lionek Bayard będzie leciał z tobą i

Larrym.

- Kim jest Lionek Bayard?
- To młodszy wspólnik firmy Beadle, Bekadle, Sterling i Lowenstein. To typ człowieka, który

lubi dźwięk swojego głosu. Nie znęcaj się nad nim z tego powodu

- Kto, ja?

background image

- Anita, nie drażni się z człowiekiem, który może być ci pomocny. Może i nosi garnitur za trzy

tysiące dolarów, ale mimo to może być ci pomocny

- Zachowam to dla któregoś ze wspólników. Na pewno ktoś z Beadle, Beadle, Sterling i

Lowenstein się pojawi wciągu tego tygodnia.

- Nie drażni też szefostwa! – powiedział
- Cokolwiek powiesz. – mój głos stał się przymilny.
- Zrobisz na co tylko masz ochotę bez względu na to co powiem, prawda?
- Jej Bert, kto powiedział że nie można nauczyć sztuczek starego psa.
- Po prostu bądź tu o drugiej. Dzwoniłem już do Larrego, też tu będzie.
- Nie martw się Bert, będę. Muszę jeszcze gdzieś na moment wpaść więc nie martw się jeśli

spóźnię się parem minut.

- Nie spóźnij się.
- Będę najszybciej jak mogę.- rozłączyłam się zanim mógł się ze mną zacząć kłócić.
Musiałam wziąć prysznic, przebrać się, a potem pojechać do szkoły podstawowej Seckman’a .

Richard Zeman uczył tam przyrody. Byliśmy umówieni na jutro na randkę. W pewnej chwili
Richard poprosił bym za niego wyszła. To było jakby w zawieszeniu, ale byłam mu winna coś
więcej niż wiadomość na jego automatycznej sekretarce „Wybacz kochanie, ale nici z naszej
randki. Nie będzie mnie w mieście” Wiadomość na sekretarce byłaby dla mnie łatwiejsza, ale też
byłoby to z mojej strony tchórzostwo.

Spakowałam jedną walizkę. Wystarczyła mi w zupełności na cztery dni i może trochę dłużej.

Jeśli spakujesz dodatkową parę bielizny i ubrania, które możesz pomieszać w różne komplety to
możesz na takiej małej walizce przeżyć nawet tydzień.

Dodałam do bagażu parę dodatkowych rzeczy. Mój pistolet Firestar dziewięć milimetrów i

jego kaburę którą umieszczam pod spodniami. Wystarczającą ilość dodatkowej amunicji by
zatopić statek, dwa noże plus ich pochwy na nadgarstki. Dzięki temu będę miała cztery noże.
Całe to rękodzieło dla malej mnie. Dwa z nich były zastąpione nowymi potym jak je straciłam
przed moim powrotem do zdrowia. Kazałam zastąpić utracone nowymi, ale żeby ręka się do nich
przyzwyczaiła wymaga czasu, zwłaszcza jeśli nalegasz na takie z najwyższą ilością srebra w
stali. Dwa noże, dwa pistolety powinny starczyć na tygodniową podróż biznesową. Miałabym na
sobie pistolet Browning Hi-Power.

Pakowanie nie było problemem. To co mam założyć dziś, tak. Chcą bym wskrzesiła ich

wszystkich dzisiejszej nocy, jeśli mi się uda. Cholera, możliwe że helikopter poleci dokładnie na
miejsce budowy. Co znaczy, że będę musiała chodzić spulchnionej ziemi, kościach i
zniszczonych trumnach. To nie brzmiało jak miejsce odpowiednie na szpilki. Jednak jeśli
młodszy wspólnik będzie miał na sobie garnitur za trzy tysiące dolarów, ludzie którzy mnie
zatrudnili będą oczekiwać odpowiedniego wyglądu. Mogę się ubrać profesjonalnie lub w piórka
i krew. Miałam nawet kiedyś klienta, który był rozczarowany, że nie przybyłam nago
wysmarowana krwią. Myślę, że chyba nie miałam do tej pory klienta, który nie oczekiwał lub
sprzeciwiał się jakiemuś rodzajowi obrzędów podczas wskrzeszania umarłych. Zaś moje
pojawienie się w dżinsach i butach od joggingu nie wzbudzało zaufania. Nie wiem czemu.

Mogłam też zapakować mój kombinezon, który można założyć na każdy rodzaj ubrania. Taak,

ten pomysł mi się podoba. Veronica Sims- Ronni, moja najlepsza przyjaciółka- namówiła mnie
do zakupu modnej krótkiej wojskowej spódniczki. Tak krótkiej, że trochę się nawet wstydziłam,
ale spódniczka ta idealnie pasuje pod kombinezon. Spódniczka nie marszczy się, albo podwija
kiedy noszę strój do likwidowania wampirów czy na miejscu zbrodni. A gdy zdejmę
kombinezon, mogłam od razu iść do biura, albo wieczorem na miasto. Byłam tak zadowolona z
niego, że poszłam i kupiłam jeszcze dwa w innych kolorach.

Jeden był szkarłatny, drugi purpurowy. Nie znalazłam czarnego jeszcze. Co najmniej nie taki,

który nie był tak krótki, że odmówiłam jego założenia. Musze przyznać, że krótka spódniczka
sprawia, że wyglądam na wyższą. Sprawia nawet, że moje nogi wyglądają na dłuższe. Kiedy

background image

masz tylko metr pięćdziesiąt dziewięć to naprawdę coś. Ale purpurowy nie pasował do wielu
rzeczy, które posiadam więc wybrałam szkaratny.

Znalazłam bluzkę z krótkim rękawkiem, która była dokładnie w takim samym odcieniu

czerwieni. Czerwony z jasnofioletowym, zimny twarde połączenie, które wyglądało świetnie w
połączeniu z moją bladą skórą, czarnymi włosami i ciemnymi brązowymi oczami. Kabura i mój
Browning Hi- Power dziewięć milimetrów odznaczają się dramatycznie w tym zestawie. Czarny
pasek ściśle opinający mi talie przytrzymywał dolną pętle kabury. Czarna marynarka z
podwiniętymi rękawami nałożona na ten zestaw ukrywała moją broń. Okręciłam się przed
lustrem w sypialni. Spódniczka nie była wiele dłuższa od marynarki, ale nie dało się zauważyć
broni. Przynajmniej nie zbyt wyraźnie. O ile jesteś skłonny by kupować ubrania na miarę, trudno
ukryć pod ubraniem broń, zwłaszcza pod damskimi ubraniami.

Zrobiłam taki makijaż, aby czerwień stroju nie przytłoczyła mnie. Miałam przecież pożegnać

się z Richardem. Mieliśmy się nie widzieć przez kilka dni, więc trochę makijażu na pewno nie
zaszkodzi. Kiedy mówię makijaż, chodzi mi o cień do powiek, róż, pomadkę i to wszystko.
Prócz wywiadu w telewizji na który namówił mnie Bert nie nosze podkładu.

Prócz pończoch i szpilek, które nosze bez względu jaka spódnice mam na sobie, mój strój był

wygodny. Oczywiście dopóki będę pamiętać by się nie schylać, będę bezpieczna.

Jedyną biżuterię jaką nosze jest srebrny krzyżyk ukryty pod bluzką i zegarek na nadgarstku.

Zegarek, który nosiłam do spódnicy popsuł się i nie miałam nigdy czasu by zanieść go do
naprawy. Obecnie nosze męski zegarek z czarnym paskiem, który wygląda nie na miejscu na
moim drobnym nadgarstku. Ale co tam, ważne że świeci w ciemności gdy nacisnę przycisk.
Pokazuje mi datę, jaki dziś mamy dzień i o której mam biegać, czego nie znalazłam w żadnym
damskim zegarku.

Nie musiałam dziś odwoływać biegania jutro rano z Ronnie. Pracowała nad sprawą poza

miastem. Praca detektywa nigdy się nie kończy.

Załadowałam walizkę na tył mojego Jeepa i już o pierwszej byłam w drodze do szkoły

Richarda. Na pewno spóźnię się do biura. No trudno. Poczekają na mnie, albo i nie. Nie złamią
mi serca jeśli spóźnię się na helikopter. Nienawidzę samolotów, ale to helikoptery napawają
mnie największym strachem.

Nie bałam się latania do momentu w którym znalazłam się w samolocie, który zaczął spadać i

w kilka sekund znalazł się tysiąc metrów niżej. Stewardesy wylądowały na suficie pokryte kawą.
Ludzie krzyczeli i się modlili. Starsza pani obok mnie zaczeła odmawiać modlitwę do Boga po
niemiecku. Była tak przerażona, że łzy same ciekły jej po twarzy. Zaoferowałam jej moją dłoń, a
ona ją chwyciła. Wiedziałam, że umrę i nic na to nie mogę poradzić. Ale umarłybyśmy
trzymając się za ręce. Umierać przykrytym ludzkimi łzami i modlitwami. Wtedy nagle samolot
wrócił do poziomu i nagle byliśmy bezpieczni. Od tamtej pory nie wierzę transportowi
powietrznemu.

Normalnie w St. Louis nie ma prawdziwej wiosny. W tym roku wiosna przywitała nas

wcześniej i została. Powietrze delikatnie pokrywało skórę. Wiatr pachniał zielenią, która budziła
się z zimowego snu, a zima wydawała się tylko złym snem. Czerwone pączki kwiatów uginały
gałęzie drzew po obu stronach jezdni. Malutkie purpurowe pączki tworzyły delikatną lawendową
mgłę to tu to tam między nagimi gałęziami drzew. Nie było jeszcze liści, ale już zaczynało widać
krztę zieleni. Jakby ktoś wziął wielki pędzel i przybarwił wszystko. Patrząc bezpośrednio na nie
widać było nagie czarne drzewa, ale jeśli spojrzeć na nie wszystkie razem pod katem można było
zobaczyć prześwity zieleni.

Ulica Południowa 270 jest tak przyjemna jak każda inna autostrada może być, zaprowadzi cię

do celu najszybciej jak się da. Wyjechałam na ulicę Telson Ferry. Droga była szerokim pasem
zaopatrzonym w centrum handlowe, szpital i restaurację szybkiej obsługi, a kiedy zostawisz za
sobą strefę handlową trafiasz do nowej osiedle mieszkaniowe tak wielkiej że wygalała prawie na

background image

nie zamieszkałą. Widać było pojedyncze drzewa i otwartą przestrzeń, która na pewno długo taką
nie pozostanie.

Skręt w ulicę 21 Old znajduje się grzbiecie wzgórza tuż za rzeką Meramec. Znajdują się tu

przeważnie domki przy paru stacjach benzynowych, rejonowe biuro tutejszego regionu wodnego
i wielkie pole gazowe na prawo, gdzie wzgórza rozciągająsie poza horyzont.

Na pierwszych światłach skręciłam w lewo mijając małe centrum z kilkoma sklepami. Droga

wije się jak wąż między domami i drzewami. Na trawnikach między domami mignęły mi
pierwsze żonkile. Droga opadała w dół do doliny gdzie u podnóża stromego wzgórza znajdował
się znak stopu. Następnie droga pięła się szybko ku szczytowi wzgórza aż do T, skręt w lewo i
prawie jestem na miejscu.

Szkoła miała tylko jedno piętro i położona była na szerokiej połaci ziemi płaskiej doliny

otoczonej wzgórzami. Wychowana na indiańskiej farmie na wsi nazywałam je górami. Szkoła
podstawowa znajdowała się w oddzielnym budynku , ale była na tyle blisko Junior High(*nasze
gimnazjum),że miały one z wspólne boisko.

Zaparkowałam jak najbliżej budynków jak to tylko możliwe. To była moja druga wizyta w

szkole Richarda, pierwsza podczas trwania zajęć. Wstąpiliśmy tu raz po dokumenty, których
Richard zapomniał wziąć wcześniej. Szkoła wtedy była pusta. Weszłam głównym wejściem i
wpadłam na tłum. Musiała to być przerwa między zajęciami, a uczniowie przechodzili z jednych
skończonych zajęć na następne.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że byłam tego samego wzrostu, a może nawet niższa niż każdy

kogo zobaczyłam obok siebie. Jest coś klaustrofobicznego w byciu otoczonym przez grupę
uczniów noszących plecaki i książki. Na pewno znajduje się w piekle krąg gdzie jest się
wieczność czternastolatkiem, wieczność uczniem gimnazjum. Jeden z niższych kręgów piekła.

Dałam się ponieść tłumowi w stronę klasy Richarda. Przyznam się szczerze cieszyłam się z

faktu, że byłam lepiej ubrana niż większość znajdujących się tu dziewczyn. Cholernie
małostkowe, wiem, ale w szkole byłam dość krępa. Nie ma dużej różnicy między krępą, a grubą
jeśli chodzi o dokuczanie. Urosłam od tamtego czasu i obiecałam sobie też że nigdy nie będę już
gruba. Tak to prawda kiedyś byłam jeszcze niższa niż obecnie. Najniższe dziecko latami w
szkole, a nawet dłużej.

Stałam po jednej stronie wejścia do sali, pozwalając uczniom wejść i wyjść. Richard

pokazywał coś jednej z uczennic w książce. Była to blondynka. Dziewczyna miała na sobie
flanelową koszulkę i czarna sukienkę o trzy numery za dużą na nią. Nosiła czarne glany z
białymi skarpetkami nawiniętymi na nie. Strój był bardzo na czasie. Zaś jej spojrzenie
ukazywało pełen podziw i zauroczenie. Cała promieniała i była chętna tylko dlatego, że pan
Zeman tłumaczył jej coś twarzą w twarz.

Muszę przyznać, że Richard był wart zauroczenia, a nawet dwóch. Jego gęste brązowe włosy

były związane z tyłu w kucyk, który stwarzał iluzje bardzo krótkich przylegających do głowy
włosów. Miała wysobie pełne kości policzkowe i mocno zarysowaną szczękę, z dołeczkami,
które łagodziły rysy jego twarzy i sprawiały że wyglądał prawie zbyt idealnie. Jego oczy były
czekoladowe, a otoczone były gęstymi długimi rzęsami, których na pewno zazdrości mu nie
jeden mężczyzna czy kobieta. Jasnożółta koszulka powodowała że jego stale opalona skóra
stawała się nawet jeszcze bardziej ciemna. Jego krawat był ciemnozielony i pasował do spodni
które miał na sobie. Jego marynarka była przewieszona przez oparcie krzesła. Jego mięśnie w
ramieniu napinały materiał koszulki kiedy przytrzymywał książke.

Miejsca w klasie były prawie wszystkie zajęta, wokół panowała cisza. Zamknął książkę i podał

ją dziewczynie. Uśmiechnęła się do niego i skierowała do drzwi spóźniona na następne zajęcia.
Jej wzrok padł na moją osobę kiedy przechodziła przez drzwi, było w nim widać pytanie, co ja tu
robię.

Nie tylko ona jedna się zastanawiała. Kilkanaście uczniów spoglądało znad swoich ławek w

moją stronę. Wkroczyłam do klasy.

background image

Richard się uśmiechną, co spowodowało że zrobiło mi się gorącą aż po czubki palców u nóg.

Uśmiech uratował go przed byciem zbyt przystojnym. To nie to że to nie był wspaniały uśmiech.
Mógłby reklamować pastę do zębów w telewizji. Ale jego uśmiech był uśmiechem małego
chłopca, otwarty i witający. Nie było w Richardzie poczucia winy żadnego głębokiego,
mrocznego planu. Był największym w świecie Skautem. Uśmiech to ukazywał.

Chciałam podejść do niego, poczuć jak jego ramiona mnie otaczają. Miałam straszne

pragnienie złapać go za krawat i wyprowadzić z Sali. Chciałam dotknąć jego klatki piersiowej
pod tą żółtą koszulką. To pragnienie było tak wielkie, że aż musiałam schować ręce w
kieszeniach mojego żakietu. Nie wolno szokować uczniów. Richard czasem tak właśnie na mnie
działał. Okej, przez większość czasu kiedy nie ma futra albo jeśli nie oblizuje krwi ze swoich
palców tak na mnie działa. Richard jest wilkołakiem. Wspomniałam o tym? Nikt w szkole o tym
nie wie. Jeśli ktokolwiek z nich by o tym wiedział z całą pewnością stracił by pracę. Ludzie nie
lubią lykantropów uczących ich cenne dzieci. To nie legalne dyskryminować innych z powodu
choroby, ale tak niestety się wszyscy zachowują. Czemu system edukacji miałby być inny?

Dotknął mojego policzka, tylko palcami. Obróciłam swoją twarz w kierunku jego dłoni i

ucałowałam jego palce. Tyle jeśli chodzi o stwarzanie pozorów przed uczniami. Słychać było
kilka westchnień i nerwowego śmiechu.

- Zaraz wracam – powiedział, a w tle słychać było więcej ohów i głośniejszy śmiech.
- Brawo panie Zeeman – było słychać
Richard wskazał mi drzwi i wyszłam ręce nadal mając w kieszeniach. Normalnie

powiedziałabym, że nie mam zamiaru ośmieszać się przed grupą ośmioklasistów, ale ostatnio nie
byłam zbyt prawdomówna.

Richard poprowadził mnie kawałek dalej od swojej klasy, na opustoszały korytarz. Oparł się o

ścianę szafek i spuścił na mnie wzrok. Uśmiech małego chłopca zniknął. Spojrzałam w jego
ciemne oczy i przeszedł mnie dreszcz. Przebiegłam ręką w dół po jego krawacie, wygładzając go
na jego klatce piersiowej.

- Mogę cię pocałować czy to zgorszy dzieciaki? – nie podniosłam na niego wzroku pytając.

Nie chciałam by zobaczył moją dziką potrzebę w oczach. To było wystarczająco wstydliwe
kiedy wiedziałam że potrafi to wyczuć. Nie możesz ukryć pożądania przed wilkołakiem. Potrafi
to wyczuć.

- Zaryzykuje – jego głos był miękki, niski z ciepłym tchnieniem co sprawiło że mój brzuch się

zacisnął.

Poczułam jak się nade mną schyla, więc uniosłam twarz. Jego usta były takie miękkie.

Oparłam się na nim, moje dłonie płasko na jego klatce. Mogłam poczuć jak jego sutki twardnieją
pod moją skórą. Moje dłonie przesunęły wzdłuż koszulki aż do jego bioder. Chciałam mu wyjąć
koszulkę ze spodni i poczuć moje ręce na jego gołej skórze. Cofnęłam się od niego czująć tylko
minimalny brak tchu.

To był mój pomysł żebyśmy nie uprawiali seksu przed ślubem. Mój pomysł. Ale cholera to

było strasznie trudne. Im częściej się spotykaliśmy tym trudniej.

- Jezu, Richard – potrząsnęłam głową – To staje się coraz trudniejsze, prawda?
Uśmiech Richarda nie wyglądał niewinnie a najmniej jak u skauta.
- Tak, coraz trudniejsze
Poczułam jak robi mi się gorąco na twarzy.
- Nie to miałam na myśli
- Wiem co miałaś na myśli – jego głoś był delikatny, już się ze mna nie przekomarzał
Moja twarz nadal była gorąca ze wstydu, ale mój głos był już opanowany. Punkt dla mnie.
- Musze wyjechać z miasta w interesach
- Zombi, wampiry czy policja?
- Zombi
- Dobrze

background image

Spojrzałam na niego.
- Czemu dobrze?
- Bardziej się o ciebie boje kiedy wyjeżdżasz w sprawach policji lub likwidacji wampirów.

Przecież wiesz.

Potaknęłam
- Tak, wiem.
Staliśmy tam, w korytarzu, patrząc na siebie. Gdyby było inaczej, pewnie bylibyśmy już

zaręczeni, może nawet planowalibyśmy już wesele. Całe to napięcie seksualne miało by kiedyś
jakieś zakończenie. A tak jest teraz….

- Jestem już spóźniona. Musze już iśc.
- Masz zamiar powiedzieć Jean – Clausowi dowidzenia osobiście?- jego twarz była neutralna

kiedy pytał, ale głos nie.

- Mamy dzień, a on jest teraz w trumnie.
- Ah – powiedział Richard
- Nie planowałam z nim randki w ten weekend więc nie jestem mu winna wyjaśnień. Czy to

właśnie chciałeś usłyszeć?

- Blisko – powiedział. Odsunął się o krok od szafek, zbliżając do siebie nasze ciała. Schylił się

by pocałować mnie na pożegnanie. Chichot z końca korytarza nam przeszkodził.

Odwróciliśmy się by ujrzeć większość jego klasy w drzwiach sali wpatrujących się w nas.

Super.

Richard się uśmiechnął. Podniósł głos tak by mogli go usłyszeć.
- Powrotem do klasy, potwory
Słychać było pomiaukiwanie, a jedna mała brunetka spojrzała na mnie nieprzychylnie. Myśle,

że wiele dziewczyn kocha się w panu Zeemanu.

- Tubylcy są niespokojni, musze wracać do Sali.
Potaknęłam
- Mam nadziej że wrócę w poniedziałek
- Wybierzemy się na pieszą wycieczkę w następny weekend w takim razie
- Odłożyłam spotkanie z Jean – Claudem w tym tygodniu. Nie mogę się z nim nie widzieć dwa

weekendy z rzędu.

Twarz Richarda zachmurzyła się. Widać było że zaczyna się wkurzać
- Wycieczka piesza za dnia, a wampira możesz zobaczyć w nocy. Tylko tak będzie

sprawiedliwie.

- Nie podoba mi się to bardziej niż tobie – powiedziałam.
- Chciałbym w to wierzyć.
- Richard
Wydał z siebie długie westchnienie. Złość w pewien sposób z niego wyparowała. Nigdy nie

mogłam zrozumieć jak on to robi. Mógł być wściekły w jednej chwili, spokojny w następnej.
Oba uczucia wyglądały na autentyczne. Ja jak już jestem zła, to jestem zła. Może to jakaś skaza
na charakterze?

- Przepraszam, Anita. To nie tak że umawiasz się z nim za moimi plecami.
- Nie mogła bym zrobić niczego za twoimi plecami. Przecież wiesz.
Potaknął.
- Wiem o tym.
Spojrzał znów na swoją sale.
- Musze wracać zanim wzniecą w sali ogień
Poszedł wzdłuż korytarza do klasy, nie oglądając ani razu.
Prawie za nim zawołałam, ale sobie darowałam. Atmosfera prawie się całkowicie popsuła. Nie

ma nic lepszego niż wiedza, że twoja dziewczyna spotyka się z kimś innym. Ja bym chyba

background image

zerwała jeśli sytuacja byłby odwrotna. Podwójny standard tak, ale tylko wtedy kiedy cała trójka
mogła z tym żyć. Gdyby życie było dobrym określeniem dla Jean – Clauda.

Cholera, moje prywatne życie było zbyt zagmatwane bym mogła w spokoju wykonywać swoją

pracę. Szłam korytarzem, wiedząc że zaraz minę otwarte drzwi klasy gdzie uczy Richard. Moje
szpilki wydawały głośny stukot. Nie próbowałam uchwycić ostatniego mignięcia. To by
sprawiło że poczułabym się jeszcze gorzej z powodu wyjazdu.

To nie był mój pomysł by umawiać się z Mistrzem Miasta. Jean – Claude dał mi dwie opcje:

albo zabije Richarda, albo będę umawiać się z nimi oboma. Wydawało mi się na ten moment, że
to dobre rozwiązanie. Pięć tygodni później nie byłam już tego taka pewna.

Tylko moje zasady powstrzymywały mnie i Richarda przed skonsumowaniem naszego

związku. Konsumować, ładny eufemizm. Ale Jean – Claude wyraził się jasno jeśli zrobię coś z
Richardem musze zrobić to też z nim. Jean – Claude próbował mnie podejść. Jeśli Richard może
mnie dotykać, a on nie to to jest nie sprawiedliwe. Muszę tu się z nim zgodzić, ale myśl że
miałabym uprawiać seks z wampirem jest lepszym bodźcem do wstrzemięźliwości niż wyższe
idee.

Nie mogę umawiać się z oboma na randki w nieskończoność. Napięcie seksualne kiedyś mnie

zabije. Mogłabym bym się wycofać. Richard może i by mi pozwolił odejść. Nie podobałoby mu
się to, ale jeśli chciałabym być wolna to pozwoliłby mi odejść. Jean – Claude, z drugiej strony…
On nigdy nie pozwolił by mi odejść. Pytanie brzmi, czy chciałabym by mi pozwolił odejść.
Odpowiedź: pewnie że tak. Sztuczka polega na tym jak się od nich uwolnić nie pozwalając by
któres zgineło.

Taak, pytanie za 64 tysiące dolarów. Problem w tym, że nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Wcześniej czy później będziemy go potrzebować. A to później zbliża się wielkimi krokami.

Rozdział 3

Skupiłam się po swojej stronie helikoptera, jedną ręką w śmiertelnym uścisku na pasie

bezpieczeństwa, który był zaryglowany na jednej ze ścian. Chciałam użyć obu rąk by się
przytrzymać, tak jakby przytrzymywanie się najmocniej jak się da tego głupiego paska
uratowałoby mnie gdyby helikopter roztrzaskał się o ziemię. Trzymałam się jedną ręką, a nie
dwoma by nie wyjść na tchórza. Miałam na sobie słuchawki, rodzaj zabezpieczenia słuchu, przed
hałasem wywoływanym przez śmigła. Miały one też mikrofon, więc można dzięki nim też było
rozmawiać mimo przyprawiającego o ból zębów hałasu. Nie zdawałam sobie sprawy, że większa
część helikoptera jest pusta, co sprawiało że czułam się jakbyśmy znajdowali się w wielkiej
brzęczącej i wibrującej bańce. Trwałam z zamkniętymi oczami jak najdłużej jak było to
możliwe.

- Dobrze się pani czuje, pani Blake? – spytał Lionel Bayard.
Dźwięk jego głosu wystraszył mnie.
- Wszystko w jak najlepszym porządku.
- Nie wygląda pani najlepiej.
- Nie lubię latać. - powiedziałam
Obdarzył mnie słabym uśmiechem. Nie sądzę bym dzięki takiemu zachowaniu zyskiwałą

zaufanie Lionela Bayarda, prawnik i podwładnego firmy Beadle, Beadle, Sterling i Lowenstein.
Lionek Bayard był niskim, schludnym mężczyzną z szczecinką blond wąsów, które wyglądały
na największe możliwości jego zarostu jakieby mógł kiedykolwiek uzyskać. Jego trójkątna
szczęka była tak gładka jak moja. Może te wąsy były naklejone. Jego brązowy garnitur z żółtą
kamizelką były świetnie dopasowane do jego ciała. Jego cienki krawat był koloru żółto
brązowego i miał przyczepiony złotą szpilkę. Szpilka ta miałą na sobie monogram. Jego cienka

background image

skórzana aktówka też miała na sobie monogram. Wszystko do siebie pasowało od góry do dołu
włączając w to jego pozłocany próżny charakter.

Larry przekręcił się na swoim siedzeniu. Siedział obok pilota
- Naprawdę boisz się latać? – Mogłam zobaczyć jak jego usta się poruszają, ale żaden dźwięk

się z nich nie wydobył, ale mogłam swobodnie rozmawiać dzięki słuchawką z mikrofonem, bez
nich rozmowa nie byłby możliwa w takim hałasie wydobywającym się z tej cholernej maszyny.
Larry wydawał się rozbawiony.

- Tak Larry. Naprawdę boje się latać. – miałam nadziej, że usłyszał mój sarkazm tak jak ja

usłyszałam jego rozbawienie mimo słuchawek.

Larry się roześmiał. Wyraźnie sarkazm do niego dotarł. Larry wyglądał świeżo i czysto. Był ubrany w

swój niebieski komplet i białą koszulę, która była jedną z trzech które posiadał, miał też na sobie swój
drugi najlepszy krawat. Jego najlepszy zaś był cały poplamiony krwią. Ciągle jeszcze był w colleg’u,
pracując dla nas tylko w weekendy póki nie skończy szkoły. Jego krótkie włosy miały kolor zaskoczonej
marchewki. Był cały w piegach, był jakoś mojego wzrostu, niski z blado niebieskimi oczami. Wyglądał
jak dorosły Opie (

najmłodszy rudowłosy bohater z amerykańskiego programu

"The Andy Griffith

Show" nadawanego w latach 1960-1968 )

Bayard zaś próbował jak najmocniej nie gapić się na mnie. Efekt jego starań i tak był dla mnie widoczny, więc

mógł się w ogóle nie kłopotać.

- Jest pani pewna, że ma pani predyspozycje do zadania, które przed panią stoi?
Nasze spojrzenia się spotkały.
- Proszę się modlić by tak było panie Bayard, ponieważ ma pan tylko mnie.
- Zdaje sobie sprawe z pani wysokich kwalifikacji pani Blake. Spędziłem ostatnie dwanaście godzin kontaktując

się ze wszystkimi firmami animatorskimi w Stanach Zjednoczonych. Firma Freeston Resurrection z Filadelfi
stwierdziła, że nie jest w stanie wykonać dla nas tego zadania, zapewniła nas też, że jedyna osoba która może
spełnić nasze oczekiwania to Anita Blake. Elan Vital z Nowego Orleanu powiedziała nam to samo. Wspomniali
też o Johnie Burku, ale nie byli pewni co do tego czy byłby on w stnie zrobić wszystko to co wymagamy. Musimy
wskrzesić wszystkich umarłych, albo jest to dla nas bezużyteczne.

- Czy mój szef wyjaśnił, że nie jestem w stu procentach pewna czy jestem w stanie wykonać tego zadania?
Bayard zamrugał zaskoczony.
- Pan Vaughn był jak najbardziej pewny pani kwalifikacji co do tego zadania.
- Bert może być pewny ile tylko mu się chce. To nie on musi wskrzesić ten bajzel.
- Zdaje sobie sprawę, że ekipa budowlana skomplikowałą pani zadanie pani Blake, ale nie zrobiliśmy tego

rozmyślnie.

Dałam sobie z tym spokój. Widziałam zdjęcia. Próbowali to zatuszować. Gdyby ekipa budowlana nie miała w

sobie paru lokalnych ludzi sympatyzujących z rodziną Bouvier, to zaorali by cały całe to pole z kośćmi, zalali
betonem i voila, dowody znikły.

- Tak, jasne.
Westchnął., aż zawibrowało w słuchawkach.
- W takim razie proszę przyjąć moje przeprosiny.
Wzruszyłam ramionami.
- Póki pan nie zrobił tego osobiście to nie pan jest mi winien przeprosiny.
Poruszył się minimalnie na swoim siedzeniu.
- Nie wydałem polecenia by kopać. To było polecenie pana Stirlinga
- Tego Stirling? – spytałam.
Bayard nie załapał żartu.
- Tak , tego Stirlinga.
Albo naprawdę spodziewał się, że znam to nazwisko.
- Zawsze masz nad sobą starszego wspólnika patrzącego ci na ręce podczas pracy?
Użył jednej ręki by poprawić na nosie okulary w złotych oprawkach. Wygladało to na stary nawyk z czasów

sprzed nowych okularów i modnego garnituru.

background image

- Z tak wielką sumą pieniędzy, która wisi na włosku, pan Stirling pomyślał, że najlepiej jeśli będzie w pobliżu w

razie jakichkolwiek nowych problemów.

- Nowych problemów?
Zamrugał gwałtownie, jak wystraszony królik.
- Sprawa z rodziną Bouvier
Kłamał .
- Co jeszcze poszło źle, w projekcie?
- Co ma pani na myśli, pani Blake?
Jego wypielęgnowane dłonie wygładziły krawat.
- Macie więcej problemów, prócz tych z rodziną Bouvier. – stwierdziłam.
- Jakiekolwiek problemy, które mamy lub nie, nie powinny pani, pani Blake kłopotać. Zatrudniliśmy panią aby

wskrzesiła umarłych i ukazała ich personalia. Prócz tego, nie ma pani tu żadnych innych obowiązków.

- Wskrzeszał pan kiedykolwiek umarłych, panie Bayard?
Zamrugał ponownie.
- Oczywiście, że nie. – wydawał się obrażony taką sugestią.
- W takim razie, skąd pewność że inne problemy nie będą miały wpływu na efektywność mojej pracy?
Drobne zmarszczki pojawiły się między jego oczami. Był prawnikiem i dobrze mu się powodziło, ale

wydawało się że jego życie nie było usłane różami. Ciekawe skąd brały się problemy na jego drodze.

- Nie widzę związku między naszymi drobnymi problemami, a pani pracą.
- Właśnie się pan przyznał, że nie ma bladego pojęcia o mojej pracy. - powiedziałam – Więc skąd pan wie co

może wpłynąć na wpłynąć, a co nie?

Świetnie, złapał przynętę. Bayard pewnie ma rację. Inne problemy pewnie nie będą miały na mnie wpływu, ale

nigdy nie wiadomo. Nie lubię chodzić po omacku. Nie lubię być też okłamywana, nawet przez pominięcie
pewnych faktów.

- Myślę, że powinienem zadzwonić do pana Stirlinga z zapytaniem, czy mogę panią wprowadzić w inne

szczegóły czy też nie.

- Nie na tyle starszy wspólnik, że nie możesz podejmować decyzji samodzielnie? - powiedziałam.
- Nie. – Bayard powiedział. – Nie mogę.
Jezu, niektórzy nie znają się na żartach. Spojrzałam na Larrego. Wzruszył ramionami.
- Wygląda na to, że zaraz lądujemy.
Spojrzałam przez okno i ujrzałam szybko zbliżającą się ziemie. Byliśmy na środku góry Ozark, wisząc w

powietrzu nad wysadzaną bliznami czerwoną połacią nagiej ziemi. Plac budowy, jak sądze.

Ziemia zbliżała się do nas w zastraszającym tempie. Zamknęłam oczy i przełknęłam ciężko. Podróż prawie

dobiegła do końca. Nie zwymiotuje tak blisko ziemi. Prawie koniec. Prawie koniec. Wylądowaliśmy wraz z
uderzeniem, co spowodowało że sapnęłam.

- Wylądowaliśmy. - powiedział Larry. – Możesz już otworzyć oczy.
Tak też zrobiłam.
- Bawi cię to jak cholera, prawda?
Zobaczyłam grymas na jego twarzy.
- Nie często zdarza mi się zobaczyć Cię wyprowadzoną tak z równowagi.
Helikopter był otoczony przez mgłę utworzoną z czerwonego kurzu. Śmigła zaczęły zwalniać z mocnym

basowym odgłosem: whump, whump. Kiedy śmigła się zatrzymywały brud i kurz zaczął powoli opadać na
ziemię dzięki czemu mogliśmy w ogóle zobaczyć gdzie jesteśmy.

Byliśmy na małym, płaskim terenie między skupieniem gór. Wygląda na to, że kiedyś była tu wąska dolina, ale

buldożery ją poszerzyć i spłaszczyć tak by stworzyć tu lądowisko dla helikoptera. Góra naprzeciwko helikoptera
była jednym wiekim czerwonym wzgórzem. Ciężki sprzęd i samochody były skupione w dalszej części doliny.
Ludzie byli zaś skupieni wokół sprzętu, zakrywając oczy przed kurzem.

Kiedy śmgła całkowicie zamarły, Bayard rozpiął swój pas bezpieczeństwa. Zrobiłam to samo. Zdjęliśmy nasze

słuchawki i Bayard otworzył drzwi po swojej stronie. Ja otworzyłam swoje i zorientowałam się, że ziemia

background image

znajduje się niżej niż to można było się spodziewać. Musiałam wyeksponować dużą część swoich ud by w ogóle
móc zejść.

Pracownicy budowlani cieszyli się widokiem. Otrzymałam w zamian gwizdy, pomiaukiwania i jedna ofertę

obejrzenia mojej bielizny. Oczywiście zostały tu inaczej dobrane słowa.

Wysoki mężczyzna w białym kowbojskim kapeluszu ruszył w naszym kierunku. Miał na sobie jasnobrązowy

kombinezon, lecz mimo że przykurzone dość mocno buty pochodziły od Guciego, a idealną opaleniznę
zawdzięczał z całą pewnością jakiemuś kurortowi zdrowotnemu . Za mężczyzną podążała kobieta.

Meżczyzna wyglądał jak prawdziwy przywódca. Miał na sobie dżinsy i roboczą koszulę z podwiniętymi

rękawami na umięśnionych ramionach. Nie dzięki grze w racquetball, czy odrobinie tenisa, ale od dużej ilości
ciężkiej fizycznej pracy.

Kobieta miała zaś na sobie tradycyjna garsonkę z małym niebieskim krawatem u szyi. Garsonka była

kosztowna, lecz jej fioletowo brązowy kolor nie pasował do jej kasztanowych włosów, za to idealnie pasował do
różu który rozsmarowała no swoich policzkach. Spojrzałam na jej szyje i tak jak podejrzewałam tuż nad
obojczykami widać było białą plamę gdzie nie rozsmarowała podkładu. Wyglądała jakby uczyła się makijażu w
szkole dla klaunów.

Nie wyglądała młodo. Można by pomyśleć, że ktoś zauważy jak źle ona wygląda i coś jej powie. Oczywiście

nie mam zamiaru być tą osoba. Kim byłam by ja krytykować?

Sterling miał najbardziej blado szare oczy jakie kiedykolwiek widziałam. Jego tęczówki były tylko kilka

odcieni ciemniejsze od białek jego oczu. Stał tam, a jego podwładni za nim. Obejrzał mnie z góry do dołu. Nie
spodobało mu się to co ujrzał. Jego spojrzenie skierowało się na Larrego w jego tanim pogniecionym garniturze.
Pan Sterling zmarszczył brwi.

Bayard przeszedł naokoło helikoptera, poprawiając w międzyczasie marynarkę.
- Panie Stirling, przedstawiam panu panią Anitę Blake. Pani Blake to właśnie jest Raymond Stirling.
Stał tam tam patrząc na mnie z zawiedzioną miną. Kobieta w ręku notatnik i długopis czekający w pogotowiu.

Musiała to być jego sekretarka. Wyglądała na zmartwioną, jakby to czy pan Raymond Stirling nas polubi.

Zaczynało mi być obojętne czy nas polubi czy nie. To co chciałąm powiedzieć to: Masz jakiś problem koleś?W

rzeczywistości powiedziałam:

- Czy coś nie tak, panie Stirling?
Bert byłby zachwycony.
- Nie jest pani tym czym się spodziewałem, pani Blake
- Jak to?
- Ładna, to trzeba pani przyznać. – to nie był komplement
- I?
Wskazał na mój ubiur.
- Nie jest pani ubrana odpowiednio do pracy jaką ma pani wykonać.
- Pana sekretarka ma na sobie szpilki.
- Ubiór pani Harrisom, to nie pani zmartwienie.
- A mój nie jest pana.
- Racja, ale zajmie pani cholernie dużo czasu wejście na wzgórze w tych szpilkach.
- Mam na zmianę sportowe buty w walizce.
- Nie podoba mi się pani zachowanie, pani Blake
- Wiem, że mi nie podoba się pańskie. – odpowiedziałam.
Brygadzista za nim miał trudności z ukryciem uśmiechu. Jego oczy stawały się lśniące z wysiłku. Pani

Harrisom wyglądała na przerażoną. Boyard przesunął się w stronę pana Stirlinga. Tchórz.

Larry przesunął się w moja stronę.
- Chce pani tą pracę, pani Blake?
- Nie na tyle by żałować jej utraty.
Pani Harrisom wyglądała jakby połknęła robaka. Takiego wielkiego, obrzydliwego, wijącego się robala. Chyba

nie zrozumiałam wskazówki, którą mi dano aby paść na kolana i wielbić jej szefa.

Brygadzista zakrył dłonią usta i zaczął kaszleć. Stirling spojrzał na niego, potem nam mnie.

background image

- Zawsze jest pani tak arogancka? – spytał/
Potaknęłam.
- Wolę określenie ‘pewna siebie’ nad ‘arogancka’, ale mogę zmienić nastawienie jeśli i pan zmieni swoje.
- Przepraszam, panie Stirling – powiedział Boyard – Niech pan wybaczy. Nie miałem pojęcia…
- Zamknij się, Lionel – powiedział Stirling.
Lionel zamilkł.
Stirling patrzył na mnie swoimi szarymi oczami. Potaknął.
- Zgadzam się, pani Blake. – uśmiechnął się – Zmienię swoje nastawienie.
- Świetnie. – powiedziałam.
- Dobrze w takim razie pani Blake, chodźmy na szczyt i zobaczymy czy jest pani tak dobra za jaką się pani

uważa.

- Mogę obejrzeć cmentarz, ale do momentu jak się ściemni nie mogę nic więcej zrobic.
Zachmurzył się i spojrzał na Boyarda.
- Lionel.
To jedno słowo miało w sobie pełno pasji. Złość szukająca ofiary. Przestał się wyżywać na mnie zaś Lionel był

idealnym celem.

- Przefaksowałem panu skrót informacji jak tylko zorientowałem się, że pani Blake nie będzie w stanie pomóc

nam nim nie zapadnie zmrok.

Dobry człowiek. Kiedy wątpią w twoje kwalifikacje, zasłoń się papierami.
Stirling patrzył na niego. Boyard patrzył ze skruchom, ale stał pewnie na dwóch nogach, bezpieczny za swoim

skrótem informacji, który wysłał.

- Zadzwoniłem do Beata i kazałem mu sprowadzić brygadę, bo myślałem że uda nam się wykonać jakąś część

pracy dziś.

Jego spojrzenie niezachwianie skierowane było na Bayarda. Lionel zwiądł trochę, wyraźnie jeden fax nie mógł

go ochronić.

- Panie Stirling, nawet jeśli mogę wskrzesić cały cmentarz jednej nocy i to jest duże jeśli, co jeśli ci umarli należą

do rodziny Bouvier? Co jeśli są to ich krewni? Rozumiem, że prace budowlane zostaną zaprzestane, aż do
ponownego wykupu ziemi.

- Bouvier’owie nie chcą jej sprzedać. – Beau powiedział.
Stirling rzucił mu przeszywające spojrzenie. Brygadzista odpowiedział miękkim uśmiechem.
- Chce mi pan powiedzieć, że przyszłość całego projektu zależy teraz od tego czy leżą tu jacyś krewni rodziny

Bouvierych? – spytałam Bayarda

- Lionel, czemu mi o tym nie powiedziałeś?
- Nie było potrzeby informowania pani o tym. – powiedział Bayard.
- Czemu nie chcieli sprzedać ziemi za milion dolarów? – spytał Larry. Dobre pytanie.
Stirling spojrzał na niego, tak jakby pojawił się z nikąd. Najwyraźniej podwładni nie mieli prawa głosu.
- Magnus i Dorkas Bouvier mają tylko restauracje, która nazywa się „Krwawe Kości” Nie jest warta prawie nic.

Nie wiem czemu nie chcą stać się milionerami.

- „Krwawe Kości”? Co to za nazwa dla restauracji? – spytał Larry.

Wzruszyłam ramionami.
- Nie jest to najwyraźniej nazwa, która mówiła by ‘smacznego’ – spojrzałam na Stirlinga.
Wydawał się wściekły, ale czy to było tylko to. Założę się o milion dolarów, że Stirling dokładnie wie czemu
Bouvierowie nie chcą sprzedać ziemi. Ale to nie pokazał się na jego twarzy. Jego karty były świetnie zakryte i nie
do odszyfrowania.
Odwróciłam się w stronę Boyarda. Widać było niezdrowe zarumienienie na jego policzkach i ewidentnie unikał
mojego spojrzenia. Zagrałabym w pokera z Boyardem pewnego dnia. Ale nie w obecności jego szefa.
- Dobrze. Przebiorę się w coś bardziej stosownego i będziemy mogli wyruszyć.
Pilot podał mi moją walizkę. Kombinezon i buty były na wierzchu.
Larry podszedł do mnie.
- Cholerka, szkoda że sam nie pomyślałem o kombinezonie. Ten garnitur nie przetrwa tej wyprawy.

background image

Wyciągnęłam drugi kombinezon

- Zawsze bądź przygotowany. – powiedziałam.

Zrobił grymas.
-Dzięki.
Wzruszyłam ramionami.
- Jedyny plus tego, że mamy podobne rozmiary.
Zdjęłam czarny żakiet, zostawiając broń widoczną.
- Pani Blake. – powiedział Stirling – Czemu jest pani uzbrojona?
Westchnęłam. Byłam już zmęczona Reymondem. Nie weszłam jeszcze na wzgórze, a już nie
chciałam tam iść. Ostatnią rzeczą na jaka miałam ochotę było stanie tu rozprawianie nad tym
czemu potrzebna jest mi broń. Czerwona bluzka, którą miałam na sobie miała krótkie rękawki.
Wizualizacja blizn była zawsze lepsza od wykładu.
Podeszłam do niego, z ramionami wygiętymi na zewnątrz tak by mógł zobaczyć wewnętrzną ich
stronę. Na moim prawym ramieniu mam tylko bliznę po cięciu nożem, nic zbyt dramatycznego.
Moje lewe ramie zaś to prawdziwa jadka. Minął niecały miesiąc po tym jak zmiennokształtny
leopard rozerwał mi ramię. Miły doktor mnie pozszywał na tyle na ile da się pozszywac ślady po
pazurów. Blizna po oparzeniu w kształcie krzyża to inwencja jednego z sług wampirzych, teraz
przez blizę po pazurach trochę krzywo. Duży obszar tkanki z bliznami znajdujący po
wewnętrznej stronie ramienia, to ślad po ugryzieniach wampira, który przegryzł się przez mieso i
rozerwał je aż do kości.
- Jezu – Beau powiedział.
Stirling wyglądał trochę blado, ale nie mógł na to nic poradzić, no cóż gdyby widział coś
gorszego. Bayard był zielony na twarzy. Pani Harrisom zbladła tak, że jej jasny makijaż
wyglądał jak białe wodne lilie.
- Nie chodzę nigdzie nieuzbrojona, panie Stirling. Musi się pan z tym pogodzić, bo tego pan nie
zmieni.
Potaknął. Spojrzał na mnie poważnie.
- Dobrze, pani Blake. Czy pani asystent też jest uzbrojony?
- Nie. – powiedziałam.
Potaknął.
- Świetnie. Proszę się przebrać, gdy będzie pani gotowa wyruszymy.
Larry zapinał właśnie kombinezon, kiedy wróciłam.
- Mógłbym być uzbrojony, wiesz?
- Zabrałeś swoją broń?
Potaknął
- Nie załadowana w walizce?
- Tak jak mi kazałaś.
- Dobrze.
Darowałam sobie. Larry chciał zostać egzekutorem wampirów, równocześnie z animatorem, co
oznacza że będzie musiał nauczyć się posługiwać bronią. Pistolet ze srebrną amunicją mogł
spowolnić wampira. Pracowaliśmy ze strzelbami dzięki, którym można odstrzelić głowę i serce z
relatywnie bezpiecznej odległości. Pobija na głowe osikowe palki.
Załatwiłam mu pozwolenie na noszenie broni pod warunkiem, że nie będzie jej nosił przy sobie
do momentu aż stwierdzę, że nie odstrzeli sobie czegoś. Załatwiłam mu to pozwolni, więc może
je wozić w samochodzi i możemy iść poćwiczyć w dowolnej chwili.
Kombinezon zakrył spódniczkę, zupełnie jak zaczarowany. Zdjęłam szpilki i założyłam Niki.
Zostawiłam kombinezon niedomknięty na tyle bym mogła w każdej chwili sięgnąć po broń.
- Idzie pan z nami panie Stirling?
- Tak
- W takim razie niech pan prowadzi.

background image

Przeszedł koło mnie, spoglądając na kombinezon, a może wyobrażając sobie gdzie mam broń.
Beau zaczął za nami iść, ale Stirling powiedział:
- Nie, zabiorę tylko ją ze sobą.
Wokół jego świty zapadła cisza. Nie spodziewałam się, że pani Harrisom będzie w stanie za
nami podążać w swoich wysokich szpilkach, ale uważam że dwaj mężczyźni za nami na pewno
by nadążyli. Chociażby po ich minach to wnioskowałam.
- Chwileczkę. Powiedział pan „ją”. Chce pan by Larry został tu i również na nas czekał?
- Tak.
Potrząsnęłam głową.
- On się jeszcze uczy. Nie można się niczego nauczyć jeśli się najpierw nie obserwuje.
- Będzie pani robić coś dzisiaj co i on musiałby zobaczyć?
Zastanawiałam się przez minutę.
- Chyba nie
- Ale będę mógł wejść tu po zmierzchu? – spytał Larry
- Nie martw się zobaczysz dół i brud, Larry. Nie martw się.
- Oczywiście – powiedział Stirling – Nie mam problemu z pani asystentem wykonującym swoją
prace.
- Czemu w takim razie nie może iść teraz razem z nami?
- Gra toczy się o wysoką stawkę, więc powiedzmy że to mój kaprys, pani Blake.
Był nadzwyczajnie uprzejmy, więc tylko potaknęłam
- Dobrze
- Panie Stirling, - Bayard powiedział – jest pan pewien, że powinien pan wchodzić sam?
- Czemu nie, Lionel?
Bayard otworzył usta, potem je zamknął i powiedział:
- Bez powodu, panie Stirling.
Beau wzruszył ramionami
- Powiem ludzią żeby wrócili do domu.
Już zawracał, potem się zatrzymał
- Chce pan, żeby ekipa zebrała się jutro?
Stirling spojrzał na mnie.
- Pani Blake?
Potrzasnęłam głową
- Jeszcze nie wiem.
- Jakie jest pani najlepsze przypuszczenie?
Spojrzałam na czekającego mężczyznę
- Czy dostaną zapłatę jeśli się pojawią lub nie?
- Tylko jeśli się pojawią. – powiedział Stirling.
- W takim razie niech nie przychodzą jutro. Nie mogę pana zapewnić, czy będą mieli jutro co
robić czy nie.
Stirling potaknął
- Słyszałeś panią, Beau.
Beau spojrzał na mnie, potem na Stirlinga. Dziwny wyraz zagościł na jego twarzy, w połowie
zadziwienie w połowie coś czego nie mogłam odczytać.
- Cokolwiek pan powie panie Stirling, pani Blake.
Odwrócił się i skierował się w stronę pracowników machając na nich. Grupa zaczęła odchodzić
długo zanim do nich doszedł.
- Czego pan od nas oczekuje, panie Stirling? – Bayard zapytał.
- Czekajcie na nas.
- Helikopter też? Musi odlecieć przed zapadnięciem zmroku.
- Wrócimy prze zmrokiem, pani Blake?

background image

- Pewnie. Mam zamiar tylko szybko się rozejrzeć. Wrócimy zanim zapadnie zmrok, tak myślę.
- Zapewnie pani samochód, który zawiezie was do miejsca, w którym się zatrzymujecie.
- Dziękuję.
- Możemy wyruszać, pani Blake?
Przepuścił mnie na przód. Coś się zmieniło w sposobie w jaki mnie traktował. Nie dam sobie
obciąć za to ręki, ale nie podobało mi się to.
- Pan przodem, panie Stirling.
Potaknął, a potem zaczął prowadzić, a czerwona ziemia chrzęściłam mu pod jego butami z tysiąc
dolarów.
Larry i ja wymieniliśmy spojrzenia.
- Nie zajmie mi to dużo czasu, Larry.
- My podwładni nie wybieramy się nigdzie. – powiedział.
Uśmiechnęłam się. On też. Wzruszyłam ramionami. Czemu Stirling chciał byśmy byli sami?
Przyglądałam się szerokim plecom starszego wspólnika, gdy ten maszerował na przód.
Podążałam za nim. Odkryje sekret, który się za tym kryje gdy dotrzemy na szczyt. Mogę się
założyć, ze nie spodoba mi się to co mam usłyszeć. Tylko ja i wielka szycha na szczycie góry z
trupami. Co mogłoby być lepsze?

Cdn…03.09.09


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Laurell K Hamilton Anita Blake 5 Krwawe Kości(rozdz 1 5)
Laurell K Hamilton Anita Blake 5 Krwawe Kości (rozdz 1 9)
Laurell K Hamilton Anita Blake 5 Krwawe Kości (rozdz 1 8)
Laurell K Hamilton Anita Blake 5 Krwawe Kości(1,2)
Hamilton Laurell K Anita Blake 5 Krwawe Kości(rozdz 1 6)
Laurell K Hamilton Anita Blake 13 Micah Rozdział III (tłum nieof agaaa3210)
Laurell K Hamilton Anita Blake 13 Micah Rozdział I (tłum nieof)
Laurell K Hamilton Anita Blake 6 Zabójczy taniec
Laurell K Hamilton Anita Blake 08a Dziewczyna zauroczona śmiercią
Laurell K Hamilton Anita Blake 13 Micah Rozdział II (tłum nieof agaaa3210)
Laurell K Hamilton Anita Blake 13 Micah
Laurell Hamilton Anita Blake 07 Spalone ofiary [str1 4]
Hamilton Laurell Cykl Anita Blake tom 3 Cyrk Potępieńców
Hamilton Laurell Cykl Anita Blake tom 2 Uśmiechnięty nieboszczyk
Hamilton Laurell K III Anita Blake Cyrk potępieńców
Hamilton Laurell K Anita Blake 05 Krwawe Kości [1 rozdz ]
Hamilton, Laurell Anita Blake 01 Guilty Pleasures
Hamilton Laurell Anita Blake 5 Trupia Głowka [rozdz 1 4]

więcej podobnych podstron