Onichimowska Anna Dobry potwór nie jest zły

background image

ksi

ąż

ka z rumakiem

Anna Onichimowska
Dobry Potwór nie jest zły
ilustrowała
Maria Ekier

Warszawa 2000
redakcja i korekta
El

ż

bieta Cichy

projekt graficzny serii
Małgorzata Doraczy

ń

ska

logo serii
Adam Kilian
sktad i tamanie
Mariola Cichy
tekst (c)Copyright by Anna Onichimowska ilustracje (c)copyright by
Maria Ekier
wydawca
Agencja Edytorska "Ezop"
01-861 Warszawa, ul.

Ż

eromskiego 4/15

tel./fax (022) 663 08 59
e-mail: 2ezop@wp.pl
n
i 8
I!
ISBN 83-900153-8-2

To si

ę

mo

ż

e przytrafi

ć

i Tobie! Niekoniecznie we

ś

nie.

Je

ś

li postaci z Twojej gry komputerowej zaczn

ą

ż

y

ć

własnym

ż

yciem,

daj im spokój, to strasznie nudne robi

ć

w kółko to samo. Je

ś

li zapuka

do Twoich drzwi dobrze wychowany smok, nie rób zb

ę

dnego hałasu. Mo

ż

e

by

ć

samotny albo głodny, albo spragniony towarzystwa. To si

ę

zdarza

nawet smokom. Naprawd

ę

.

W tej ksi

ąż

ce przeczytacie ró

ż

ne historie, które przydarzyły si

ę

Waszym kole

ż

ankom i kolegom. Kto

ś

mi powiedział,

ż

e s

ą

to historie

niezwykłe. Nie zgadzam si

ę

z tym. Bo có

ż

jest znów takiego

niezwykłego w ufoludkach albo w tym,

ż

e do przezi

ę

bionej dziewczynki

przychodzi równie przezi

ę

biony krasnoludek? Sami przyznacie,

ż

e nic!

Wszystko mo

ż

e si

ę

zdarzy

ć

.

Ż

ycz

ę

Wam wielu takich historii na co dzie

ń

. Bo najwa

ż

niejsze to si

ę

nie nudzi

ć

!

Odwiedziny

- przywitał si

ę

ze mn

ą

krasnoludek, gramol

ą

c mi si

ę

na kołdr

ę

. -

Apsik! - kichn

ą

ł gło

ś

no i mrukn

ą

ł przez nos: - Po

ż

ycz chusteczk

ę

.

Podałam mu ró

ż

ow

ą

, ligninow

ą

. Mógłby si

ę

ni

ą

przykry

ć

.

- Oderwa

ć

ci kawałek? - spytałam.

- Nie fatyguj si

ę

- mrukn

ą

ł i wytarł nos. Bardzo gło

ś

no. Spojrzałam

niespokojnie na drzwi. Co b

ę

dzie, je

ś

li mama

usłyszy? Ja ju

ż

prawie nie miałam kataru.

- Zarazisz mnie - obruszyłam si

ę

. - Powiniene

ś

le

ż

e

ć

w łó

ż

ku.

- Masz racj

ę

- zgodził si

ę

od razu. - Wła

ś

nie si

ę

kład

ę

. - I wsun

ą

ł

si

ę

koło mnie pod kołdr

ę

.

- Tutaj? Tutaj nie mo

ż

esz chorowa

ć

. - A

ż

zatkało mnie z oburzenia.

Krasnoludek był troch

ę

bezczelny.

- Ja nie potrzebuj

ę

du

ż

o lekarstw. Ani du

ż

o miejsca.

Sama widzisz,

ż

e jestem niewielki. B

ę

d

ę

ci opowiadał ró

ż

ne historie,

gdyby ci si

ę

nudziło. Co ci szkodzi...

- Mo

ż

e ja mam wysok

ą

gor

ą

czk

ę

- zmartwiłam si

ę

nagle. - Przecie

ż

ciebie tak naprawd

ę

nie ma. Wi

ę

c jak ja mog

ę

z tob

ą

rozmawia

ć

?

- Och... - Krasnoludek wydawał si

ę

przestraszony. - Masz racj

ę

. Musz

ę

mie

ć

wysok

ą

gor

ą

czk

ę

. Mama zawsze powtarzała mi,

ż

e małych dziewczynek nie ma. Du

ż

ych zreszt

ą

te

ż

nie.

background image

- To ciebie nie ma - zdenerwowałam si

ę

.

- A wła

ś

nie

ż

e ciebie - odparował krasnoludek i znów s

ąż

ni

ś

cie

kichn

ą

ł. - A teraz - sapn

ą

ł - nie kłó

ć

si

ę

ze mn

ą

, bo czuj

ę

si

ę

osłabiony i musz

ę

si

ę

przespa

ć

.

- A co b

ę

dzie, je

ś

li ja ju

ż

b

ę

d

ę

zdrowa, a ty wci

ąż

chory? -

spytałam, ale odpowiedziało mi tylko pochrapywanie. Krasnoludek spał
w najlepsze.
W dodatku chrapie, pomy

ś

lałam niech

ę

tnie, przygl

ą

daj

ą

c mu si

ę

. Był

dokładnie taki, jak krasnoludki na obrazkach w ksi

ąż

kach. Nic

nadzwyczajnego. Czerwona czapeczka, biała broda do pasa, czerwony
kubraczek, jednym słowem nuda. Wł

ą

czyłam komputer. Po chwili weszła

mama z obiadem na tacy.
- Mamo - szepn

ę

łam - nie wywalaj go st

ą

d. Niech sobie pochoruje. Mo

ż

e

nie ma gdzie. Nie powiedział mi jeszcze, dlaczego przyszedł wła

ś

nie

tutaj...
- Ale kto? - zdziwiła si

ę

mama.

- Krasnoludek - powiedziałam z zawstydzeniem. Czułam,

ż

e brzmi to

niepowa

ż

nie.

- Dobrze, dobrze - roze

ś

miała si

ę

mama, ale kiedy go zobaczyła,

wydała okrzyk przera

ż

enia, upu

ś

ciła tac

ę

i wybiegła z pokoju.

- Ojej - j

ę

kn

ą

ł krasnoludek. - Moja głowa. Co za hałasy? -

Wyjrzał spod kołdry. - Ooo - zdziwił si

ę

. - Obiad na podłodze.

Porozlewany. Nie lubi

ę

pomidorowej - zacz

ą

ł marudzi

ć

. W tym momencie

wpadła do pokoju mama z tat

ą

.

- A widzisz, widzisz - powtarzała mama -

ż

e nie zwariowałam. Widzisz.

- Co si

ę

stało? - spytał krasnoludek.

- Krasnoludek - stwierdził tato. - Czy mógłby pan... - zaj

ą

kn

ą

ł si

ę

-

czy mógłby

ś

... troch

ę

tu posiedzie

ć

? Ja tylko zadzwoni

ę

... skocz

ę

...

po telewizj

ę

, dobrze? Przyjad

ą

, zrobi

ą

zdj

ę

cia... To potrwa najwy

ż

ej

dwie godziny.
- Przez dwie godziny na pewno nie wyzdrowiej

ę

- przyrzekł krasnoludek

i dodał: - Grypa z powikłaniami.
Ale taty nie było ju

ż

w pokoju.

- Przyczesz si

ę

troch

ę

, córeczko - powiedziała mama. - Zaraz tu b

ę

d

ą

panowie z kamerami.
- NIC Z IGCJO - powiedział tata, wpadaj

ą

c jak bomba do pokoju. - Nie

uwierzyli. Wyobra

ź

cie to sobie. Mnie nie uwierzyli.

Ś

miali si

ę

ze

mnie. Pukali w czoło. A taka jedna smarkula zapytała, czy czasem nie
piłem. A to wszystko przez pana... przez ciebie... - Tata spojrzał na
krasnoludka z niech

ę

ci

ą

.

- Nie czuj

ę

si

ę

najlepiej - poskar

ż

ył si

ę

krasnoludek - i wła

ś

nie

udało mi si

ę

troch

ę

zdrzemn

ąć

, a pan mnie obudził. To nieładnie. -

Spod kołdry wystawała mu tylko czerwona czapeczka i kawałek nosa. -
Mnie telewizja jest na plaster.
- Na co? - zdziwił si

ę

tata.

- Na plaster - wyja

ś

niłam - to znaczy,

ż

e niepotrzebna. Tak si

ę

mówi.

- A wła

ś

nie,

ż

e si

ę

tak nie mówi - zaprotestował tata.

- Daj im spokojnie pochorowa

ć

- powiedziała mama, wnosz

ą

c na tacy

gor

ą

c

ą

herbat

ę

z sokiem malinowym. Dla krasnoludka przygotowała do

picia naparstek.
- W domu mam ładniejszy kubeczek - pochwalił si

ę

krasnoludek. - S

ą

na

nim namalowane małe ładne dziewczynki.
- Chod

ź

- powiedziała mama do taty. - Musimy si

ę

zastanowi

ć

, co z tym

fantem zrobi

ć

. - I wyszli z pokoju.

- Oni chyba mówili o mnie - mrukn

ą

ł krasnoludek. - To mnie nazwali

"fantem". Zamiast si

ę

zapyta

ć

,

jak si

ę

nazywam. "r,

7777. ." .7 /;, -
- A jak si

ę

nazywasz? - spytałam. v p . v.

- A - powiedział krasnoludek M V' i si

ę

gn

ą

ł

po naparstek. - Trudno pi

ć

takie

gor

ą

ce w kubeczku bez ucha. łŁ_.

- Pytałam, jak si

ę

nazywasz - zniecierpliwiłam si

ę

troszeczk

ę

.

- Przecie

ż

odpowiedziałem - zdziwił si

ę

krasnoludek. - Nazywam si

ę

"A". Podoba ci si

ę

?

- Nie wiem - zastanowiłam si

ę

. - To troch

ę

krótkie imi

ę

...

background image

- Ale za to ładne - odparował A. - I praktyczne. Kichn

ą

ł, potem

ziewn

ą

ł i zamierzał znów zasn

ąć

.

Zamkn

ą

ł oczy,

naci

ą

gn

ą

ł kołdr

ę

na uszy, czapeczka przekrzywiła mu si

ę

ś

miesznie.

- Miałe

ś

mi opowiada

ć

ż

ne historie - przypomniałam.

Nie odpowiedział. - Hej, A! - potarmosiłam go lekko za brod

ę

. - Jest

u was telewizja? O

ż

ywił si

ę

na chwil

ę

.

- Satelitarna. Sterowana komputerami. Kompatybilna z ka

ż

dym systemem

- wymruczał, otwieraj

ą

c jedno oko. - Czterdzie

ś

ci sze

ść

programów.

- Kompa... co? - wyb

ą

kałam oszołomiona. - My

ś

lałam,

ż

e mieszkasz

gdzie

ś

w lesie, pod muchomorem - zwierzyłam mu si

ę

, nie czekaj

ą

c na

odpowied

ź

. - Spytałam o telewizj

ę

tylko tak...

dla

ś

miechu... Ale, A, ty wygl

ą

dasz tak... - zastanowiłam si

ę

, jak to

okre

ś

li

ć

- tak... tradycyjnie...

- Kwestia mody. - Krasnoludek otworzył drugie oko. - W naszych
bajkach małe dziewczynki mieszkaj

ą

w chatkach krytych słom

ą

.

- Niektóre mieszkaj

ą

- przyznałam.

Drzwi otworzyły si

ę

tak gwałtownie, a

ż

niebezpiecznie zachybo-tała

stoj

ą

ca na półce daktylowa palma.

- Krasnoludka prosi si

ę

o odkrycie - zakomenderował tata, mierz

ą

c w

naszym kierunku z aparatu fotograficznego.
- Nie mog

ę

. Jestem przezi

ę

biony i wzi

ą

łem na poty - zaprotestował

krasnoludek. - A je

ś

li jest panu potrzebne moje zdj

ę

cie,

to prze

ś

l

ę

potem, na pami

ą

tk

ę

.

- Potem g

ęś

z kompotem - powiedział, zupełnie od rzeczy, tatu

ś

i

zwrócił si

ę

do stoj

ą

cej obok niego mamy: - Zabierz im na chwil

ę

kołdr

ę

.

- Ale tylko na chwileczk

ę

- zastrzegła mama. - Przygotuj si

ę

. Potem

mama odkryła nas, błysn

ą

ł flesz i tata powiedział

z zadowoleniem: 10

- Gotowe. Dzi

ę

kuj

ę

.

A mama przykryła nas kołdr

ą

.

niezwykła historia - westchn

ę

łam, gdy A sko

ń

czył opowie

ść

. - Nasze

bajki s

ą

zupełnie inne. Je

ś

li chcesz, mog

ę

ci jak

ąś

opowiedzie

ć

-

zaproponowałam i zacz

ę

łam przypomina

ć

sobie bajk

ę

o królewnie

Ś

nie

ż

ce.

Krasnoludek słuchał uwa

ż

nie, przerywaj

ą

c tylko od czasu do czasu

dziwnymi pytaniami, jak na przykład co zwykle jadała zła macocha na

ś

niadanie albo czy my

ś

liwy, który miał zabi

ć

Ś

nie

ż

k

ę

, wyprowadził j

ą

do lasu li

ś

ciastego czy iglastego i jaki to był miesi

ą

c. Nigdy si

ę

nad tym wszystkim nie zastanawiałam, wydawało mi si

ę

to niewa

ż

ne. Ale

A uwa

ż

ał,

ż

e wszystko jest wa

ż

ne i

ż

e ka

ż

da opowie

ść

powinna by

ć

precyzyjna.
Kiedy doszłam do momentu zawierania znajomo

ś

ci z siedmioma

krasnoludkami, najpierw zacz

ą

ł si

ę

gwałtownie wierci

ć

, a potem

chichota

ć

w zupełnie nieodpowiednich miejscach.

- Ale krasnoludki! -

Ś

miał si

ę

ju

ż

zupełnie gło

ś

no. - Ja nie

wytrzymam!
Umilkłam speszona.
- Nie interesuje ci

ę

zako

ń

czenie tej historii? - spytałam w ko

ń

cu

obra

ż

onym tonem.

12
- Nie zło

ść

si

ę

- zachichotał A - ale niespecjalnie. Wszystkie takie

bajki dobrze si

ę

ko

ń

cz

ą

. Na pewno

Ś

nie

ż

k

ę

kto

ś

uratował,

a macoch

ę

spotkała kara. Tak czy nie?

- Tak - burkn

ę

łam. - A jak by

ś

chciał? Tak chyba by

ć

powinno?

- Tak by

ć

powinno - zgodził si

ę

. - Ale w naprawd

ę

zajmuj

ą

cej

opowie

ś

ci nie umie si

ę

przewidzie

ć

ko

ń

ca.

- E tam - wzruszyłam ramionami. - Wiesz - powiedziałam po chwili - ja
ju

ż

chyba jestem zdrowa.

- Ja te

ż

- przyznał krasnoludek. - Czas w drog

ę

.

- Jak to? - przestraszyłam si

ę

. - Nie chcesz chyba powiedzie

ć

,

ż

e

sobie idziesz?
- Wła

ś

nie dokładnie to chc

ę

powiedzie

ć

- u

ś

miechn

ą

ł si

ę

A. - Ale nie

background image

martw si

ę

, wpadn

ę

jeszcze kiedy

ś

. Kiedy ju

ż

znam adres... - dodał nie

bardzo zrozumiale. - Mo

ż

e nawet b

ę

d

ę

wtedy całkiem zdrowy. To

zupełnie mo

ż

liwe. Wtedy b

ę

d

ę

zdrowy. Na pewno. Przyrzekam ci. A ty?

- Co ja? - Nie nad

ąż

ałam za krasnoludkiem. - Przecie

ż

nie wiem, kiedy

b

ę

d

ę

chora. Tego nie mo

ż

na przewidzie

ć

.

- U nas mo

ż

na - zmartwił si

ę

. - Postaraj si

ę

wobec tego by

ć

zawsze

zdrowa, a wtedy na pewno spotkanie nam si

ę

uda.

- Nie mo

ż

esz teraz odej

ść

- zaprotestowałam. - Zaraz tu

13

przyjdzie tatu

ś

z dziennikarzami. Zdj

ę

cie wyszło podobno znakomicie.

Mamusia mówiła,

ż

e jeste

ś

fotogeniczny.

- Jestem tutaj prywatnie - powiedział krasnoludek surowo -
i ani my

ś

l

ę

udziela

ć

wywiadów. Je

ś

li si

ę

pewnego dnia na to

zdecyduj

ę

, dam wam zna

ć

i wtedy zwołacie prasówk

ę

. A na razie pa, pa,

dzi

ę

ki za wszystko, co złego to nie ja, ju

ż

mnie nie ma. I znikn

ą

ł.

- No, jeste

ś

my! - W drzwiach stał rozpromieniony tatu

ś

, a koło niego

dwaj panowie, rozgl

ą

daj

ą

cy si

ę

uwa

ż

nie po pokoju. - Gdzie on jest?

- Poszedł sobie - wyb

ą

kałam. Czułam,

ż

e tatu

ś

b

ę

dzie si

ę

na mnie

gniewał.
- Jak to poszedł?! Gdzie poszedł?! - wykrzykn

ą

ł.

- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Po prostu powiedział,

ż

e jest

ju

ż

zdrowy,

ż

e na niego czas i znikn

ą

ł. Aha, powiedział jeszcze,

ż

e

wpadnie kiedy

ś

- dodałam na pocieszenie.

- To było do przewidzenia - roze

ś

miał si

ę

jeden z panów.

- Ale bardzo zr

ę

czny fotomonta

ż

to zdj

ę

cie. Bardzo. Ja si

ę

prawie

dałem nabra

ć

- przyznał drugi.

- Szkoda,

ż

e wła

ś

ciwie mo

ż

na było przewidzie

ć

koniec tej historii -

powiedział pierwszy i panowie wyszli z pokoju.
Wydało mi si

ę

,

ż

e całkiem niedawno słyszałam podobne słowa,

14
ale nie byłam pewna. Wzi

ę

łam pod pach

ę

mi

ś

ka.

- Chod

ź

, pójdziemy na podwórko - szepn

ę

łam mu do naderwanego odrobin

ę

ucha. - Co złego to nie my - powiedziało mi si

ę

jeszcze. - Ju

ż

nas

nie ma.

15
Zfota Rzeka
:•"
stało wysoko nad horyzontem, blade i nieruchome. Brn

ę

li

ś

my przez

pustyni

ę

, nasz wielbł

ą

d był coraz bardziej zm

ę

czony, my te

ż

, ko

ń

czyły

nam si

ę

zapasy jedzenia i wody, a do Złotej Rzeki musiało by

ć

wci

ąż

jeszcze daleko.
- Nie martw si

ę

- pocieszałem Kluseczk

ę

. - Za tamt

ą

wydm

ą

powinni

ś

my

ju

ż

j

ą

zobaczy

ć

- wskazałem wznosz

ą

c

ą

si

ę

w oddali gór

ę

.

- Czy to nie mogłoby by

ć

bli

ż

ej? - Kluseczka kucn

ę

ła, grzebi

ą

c

patykiem w piachu. - Na przykład tu? - spojrzała na mnie błagalnie.
Wielbł

ą

d zatrzymał si

ę

koło niej i wyszczerzył z

ę

by w u

ś

miechu.

- Jak to: tu? Nawet garbus si

ę

z ciebie

ś

mieje - powiedziałem, a

wielbł

ą

d schował z

ę

by i popatrzył na mnie z obra

ż

on

ą

min

ą

.

- Tu jest dobrze - upierała si

ę

Kluseczka. - Zobacz - pokazała mi

gar

ść

ż

ółtej ziemi -ja ju

ż

znalazłam złoto.

- To wcale nie jest złoto! - Rozzło

ś

ciłem si

ę

, ocieraj

ą

c pot

z czoła. - Dobrze o tym wiesz. Jak b

ę

dziesz marudzi

ć

, nie zabior

ę

ci

ę

wi

ę

cej na

ż

adn

ą

wypraw

ę

.

Nad nami przeleciało stado białych ptaków. Pomy

ś

lałem sobie,

ż

e

nie

ź

le byłoby mie

ć

skrzydła. Ju

ż

dawno dolecieliby

ś

my do Złotej

Rzeki.
17
- Na przyszło

ść

postaraj si

ę

lepiej o skrzydła, zamiast tego garbu -

powiedziałem surowo do wielbł

ą

da. - Wcale nie jeste

ś

taki przydatny,

jak my

ś

lałem - burkn

ą

łem niech

ę

tnie

i uszczypn

ą

łem go w ogon.

Wielbł

ą

d opluł mnie piaskiem i rozci

ą

gn

ą

ł si

ę

na ziemi z wywalonym

j

ę

zykiem.

- Sam sobie id

ź

do tej rzeki. - Kluseczka odwróciła si

ę

ode mnie i

background image

gwizdn

ę

ła. - Chod

ź

, Bury, wracamy.

Wielbł

ą

d poderwał si

ę

natychmiast, merdaj

ą

c ogonem.

- Chocia

ż

jego mogłaby

ś

mi zostawi

ć

. Wielbł

ą

da - powiedziałem.

Kluseczka wyrzuciła za siebie gar

ść

ż

ółtej ziemi.

- Jak to nie jest złoto, to Bury nie jest wielbł

ą

dem! - krzykn

ę

ła.

Pies stał koło niej, przygl

ą

daj

ą

c mi si

ę

spode łba.

- Szkoda - westchn

ą

łem. - Tym razem ju

ż

naprawd

ę

było blisko. Nie

odpowiedziała. Brn

ę

ła przed siebie z wysiłkiem, widziałem,

jak piasek przesypuje jej si

ę

przez sandały, a mysie warkoczyki wisz

ą

zm

ę

czone. Obok niej sun

ą

ł pies. Ruszyłem za nimi.

r\OmpOT był taki, jaki lubi

ę

najbardziej - było w nim du

ż

o słodko-

kwa

ś

nej wody i troch

ę

owoców na dnie. Wypiłem duszkiem cztery kubki i

poło

ż

yłem si

ę

na trawie.

18
Była wyschni

ę

ta, kłuj

ą

ca, pachniała ko

ń

cem lata. Musz

ę

doj

ść

do

Złotej Rzeki, postanowiłem. Zostawi

ę

Klusk

ę

w domu i pójd

ę

. Jutro. Z

samego rana.
r\.rOCZyi0m na czele długiej karawany. Wielkie białe słonie objuczone
były workami ze złotem i drogimi kamieniami. Po obu stronach drogi
rosły puszyste palmy, a z nich zwieszały si

ę

wszystkie południowe

owoce naraz: banany, pomara

ń

cze, cytryny, figi, daktyle.

- Obud

ź

si

ę

! - dotarło do mnie wołanie.

No tak, pomy

ś

lałem, jeszcze z zamkni

ę

tymi oczami, przecie

ż

na jednym

drzewie nie mog

ą

rosn

ąć

ż

ne owoce...

- Obud

ź

si

ę

! - usłyszałem znowu i uchyliłem powieki. Była ciemna noc.

Co

ś

mi si

ę

wydawało, przemkn

ę

ło mi przez

głow

ę

i w tym samym momencie okiennica załomotała niespokojnie.

Rzuciłem okiem na s

ą

siednie łó

ż

ko. Kluseczka spała smacznie,

obejmuj

ą

c jasieczek.

- Wstawaj! - dobiegło zza okna.
Podszedłem ostro

ż

nie i w tej samej chwili ukazał si

ę

ksi

ęż

yc,

o

ś

wietlaj

ą

c nieruchome drzewa,

ś

pi

ą

ce kwiaty, przesuwał si

ę

coraz

bli

ż

ej, wydobywaj

ą

c z mroku wci

ąż

nowe kształty. Wtedy go zobaczyłem.

Mojego wielbł

ą

da. Stał koło domu, potr

ą

caj

ą

c niecierpliwie

19
pyskiem okiennic

ę

. Po jego bokach wznosiły si

ę

pot

ęż

ne ró

ż

owe

skrzydła. Przygl

ą

dał mi si

ę

uwa

ż

nie, bez u

ś

miechu.

- Ale numer... - A

ż

gwizdn

ą

łem z podziwu.

- Lepsze od mercedesa, nie s

ą

dzisz? - spytał.

- Szczególnie,

ż

e nie mam prawa jazdy. - Wci

ą

gałem pospiesznie na

pi

ż

am

ę

sweter. Noc była do

ść

chłodna. - Gdzie mnie zabierasz? -

spytałem, przerzucaj

ą

c jedn

ą

nog

ę

przez okno.

- Sk

ą

d ci to przyszło do głowy? - zdziwił si

ę

wielbł

ą

d.

- Obudziłe

ś

mnie w

ś

rodku nocy, masz skrzydła...

- To jeszcze niczego nie oznacza. - Wielbł

ą

d wzruszył garbem. -

Zreszt

ą

te skrzydła s

ą

strasznie niepraktyczne. To nie był dobry

pomysł. - Spojrzał na mnie z wyrzutem.
- My

ś

lałem,

ż

e miałby

ś

je zamiast garbu - powiedziałem.

- Przestałbym wtedy by

ć

wielbł

ą

dem - oburzył si

ę

. - Sam nie wiesz,

czego chcesz.
- Chc

ę

si

ę

dosta

ć

nad Złot

ą

Rzek

ę

.

- Ka

ż

dy chce - parskn

ą

ł po swojemu i załopotał skrzydłami.

- Ty te

ż

? - spytałem z nadziej

ą

.

- Mo

ż

e... - zawiesił głos i wpatrzył si

ę

w ksi

ęż

yc.

- Po co przyszedłe

ś

? - zaczynałem si

ę

niecierpliwi

ć

.

- Słyszałem,

ż

e masz dobry kompot - powiedział. - Chciałbym si

ę

napi

ć

.

20

- Chyba zwariowałe

ś

! - rozzło

ś

ciłem si

ę

nie na

ż

arty. - Budzisz mnie

w nocy,

ż

ebym ci dał kompotu?! A poza tym, od kiedy wielbł

ą

dy pijaj

ą

kompot?
- Gdybym wiedział, gdzie stoi, sam bym sobie wzi

ą

ł - wzruszył garbem.

background image

- Nie b

ę

d

ę

myszkował po cudzym mieszkaniu. A je

ś

li chodzi o to, co

pijam, a co nie, jest to moja prywatna sprawa.
Zgrzytaj

ą

c z

ę

bami powlokłem si

ę

do kuchni i przyniosłem garnek z

kompotem. Wypił wszystko, mlaskaj

ą

c nieprzyjemnie.

- Co ty robisz? - spytała przez sen Kluseczka.
- Nie ja, tylko wielbł

ą

d. Pije kompot - wyja

ś

niłem, a j

ą

wyra

ź

nie

uspokoiła moja odpowied

ź

.

- No, lec

ę

,

ś

pij dobrze. - Wielbł

ą

d rozpostarł skrzydła, szczerz

ą

c

si

ę

na po

ż

egnanie.

- Jeste

ś

pewien,

ż

e nie mogliby

ś

my polecie

ć

nad Złot

ą

Rzek

ę

? -

spytałem błagalnie.
- Jestem pewien,

ż

e nie dzisiaj.

- A kiedy?
- To zale

ż

y od ksi

ęż

yca. Mi

ę

dzy innymi - rzucił tajemniczo i znikn

ą

ł

mi

ę

dzy drzewami.

i 3.03.1 deszcz. Siedziałem na werandzie, a obok mnie siedziała
Kluseczka.
22
- Nie pójdziemy dzi

ś

na wypraw

ę

? - spojrzała na mnie z niepokojem.

- Nie - pokr

ę

ciłem głow

ą

.

- To dobrze - odetchn

ę

ła i rozło

ż

yła obrazki do kolorowania. - W

jakim kolorze s

ą

nied

ź

wiedzie? - spytała.

- My

ś

l

ę

,

ż

e mog

ą

by

ć

w ka

ż

dym - powiedziałem w zamy

ś

leniu,

wspominaj

ą

c ró

ż

owe skrzydła wielbł

ą

da.

- Na przykład w niebieskim? - podsun

ę

ła mi pod nos bł

ę

kitn

ą

ś

wiecow

ą

kredk

ę

.

- Na przykład - u

ś

miechn

ą

łem si

ę

do niej i ruszyłem pochodzi

ć

po

deszczu.
Pod moimi oknami le

ż

ało w trawie ró

ż

owe piórko. Podniosłem je i

delikatnie poło

ż

yłem na parapecie, obok pełnego znów garnka z

kompotem. Takim, jaki nie tylko ja lubi

ę

najbardziej.

i 00 WI0CZOT rozpogodziło si

ę

, ogród pachniał prze

ś

licznie, a

Kluseczka robiła z błota bułki.
-

Ś

wie

ż

e bułeczki, z rodzynkami, jeszcze ciepłe! - zachwalała swój

towar.
Jedn

ą

kupiłem od niej ja, dwie mamusia, a dziadek a

ż

cztery.

- Nie

ź

le ci poszedł interes - przekomarzałem si

ę

z ni

ą

, le

żą

c w

łó

ż

ku.

23
- Jak chcesz, to ci oddam te pieni

ą

dze - powiedziała nagle.

- Co ci przyszło do głowy! - oburzyłem si

ę

.

- Nie chc

ę

,

ż

eby

ś

szukał skarbów. Nie chc

ę

,

ż

eby

ś

szedł nad Złot

ą

Rzek

ę

- szepn

ę

ła.

- Dlaczego?
- Bo nie! - wygi

ę

ła buzi

ę

w podkówk

ę

.

- Nie pójd

ę

- obiecałem spiesznie. Najwy

ż

ej polec

ę

albo pojad

ę

,

pomy

ś

lałem. A to niezupełnie jest to samo.

I (c)I nOCy si

ę

nie zjawił. Spałem bardzo czujnie, budz

ą

c si

ę

na

ka

ż

dy szelest. Nast

ę

pnej te

ż

nie. Rano wlałem kompot do butelki i

zarzuciłem na rami

ę

chlebak.

Id

ę

sam, zbuntowałem si

ę

, zm

ę

czony czekaniem.

- Dok

ą

d idziesz? - Przy furtce dogonił mnie głos Kluseczki.

- Tak sobie, a co? - rzuciłem przez rami

ę

.

- We

ź

mnie ze sob

ą

.

- Nie.
- Nie b

ę

d

ę

marudziła - obiecała.

- Nast

ę

pnym razem - powiedziałem, nie patrz

ą

c jej w oczy.

U P3.l był troch

ę

mniejszy, sło

ń

ce bardziej

ż

ółte, a na niebie

wisiała jedyna malutka chmurka. Szedłem pewnym krokiem w stron

ę

24
wznosz

ą

cej si

ę

na horyzoncie wydmy.

My

ś

lałem tylko o Złotej Rzece i jak to b

ę

dzie, kiedy w ko

ń

cu j

ą

zobacz

ę

. Tutaj doszli

ś

my poprzednio z Kluseczk

ą

, przypomniałem sobie,

siadaj

ą

c na piachu.

Zamkn

ą

łem oczy i wtedy, gdzie

ś

w

ś

rodku, pod powiekami, zobaczyłem

wielbł

ą

da.

background image

- Nie zaczekałe

ś

na mnie - powiedział i zamachał skrzydłami.

- Miałe

ś

przyj

ść

. Przecie

ż

czekałem! - zawołałem bezgło

ś

nie. Wzruszył

po swojemu garbem i zacz

ą

ł si

ę

rozpływa

ć

, jakby był

zrobiony z mgły.
Poczułem,

ż

e co

ś

zasłoniło sło

ń

ce i otworzyłem oczy. Siedziałem w

cieniu czarnego konia. Ci

ą

gn

ą

ł bryczk

ę

, w której siedział bardzo

gruby m

ęż

czyzna i chudziutka kobieta w chustce na głowie.

- Wszystko w porz

ą

dku? - spytała kobieta.

- Tak - kiwn

ą

łem głow

ą

.

Bryczka toczyła si

ę

wolno w stron

ę

wydmy.

- Mógłbym si

ę

przysi

ąść

? - Otrzepywałem spodnie z piasku. M

ęż

czyzna

ś

ci

ą

gn

ą

ł cugle, a ko

ń

popatrzył na mnie, jakby

dziwi

ą

c si

ę

nieco. Dopiero teraz zauwa

ż

yłem,

ż

e miał na czubku głowy

male

ń

ki słomiany kapelusik. W trzech kolorach, z ozdobn

ą

kokard

ą

.

- To od sło

ń

ca - wyja

ś

niła kobieta,

ś

ledz

ą

c mój wzrok.

25
Usiadłem obok niej i bryczka ruszyła. - Lepiej,

ż

eby nie miał

ż

adnych

zwidów - dodała. - To si

ę

zdarza, kiedy jest za ciepło.

- Czy nie wygodniej byłoby jecha

ć

drog

ą

? - spytałem,

ż

eby co

ś

powiedzie

ć

. Koła bryczki z trudem obracały si

ę

w sypkim piachu.

- Nie - pokr

ę

ciła głow

ą

i przymkn

ę

ła oczy.

Zerkn

ą

łem w stron

ę

grubasa. Nie odezwał si

ę

jeszcze ani słowem i

nagle zachciało mi si

ę

usłysze

ć

jego głos.

- Czy wie pan mo

ż

e, co jest po drugiej stronie wydmy? - dotkn

ą

łem

r

ę

kawa jego marynarki.

- To samo, co wsz

ę

dzie, synku - odrzekła kobieta, nie otwieraj

ą

c

oczu.
- Ale czy jest tam rzeka?
M

ęż

czyzna roze

ś

miał si

ę

dziwnie cienko i piskliwie.

- Zakryj głow

ę

- poradziła mi kobieta. - Takie sło

ń

ce mo

ż

e

zaszkodzi

ć

.

- Czy jest tam rzeka? - powtórzyłem.
M

ęż

czyzna zatrzymał nagle powóz i spojrzał na mnie złym wzrokiem.

- My tu skr

ę

camy - powiedziała, chowaj

ą

c twarz pod chustk

ą

. - Musisz

wysi

ąść

.

Ko

ń

przechylił głow

ę

i zastrzygł uszami, a

ż

zachrz

ęś

ciła kokarda

26

kapelusza. Wydawało mi si

ę

,

ż

e pu

ś

cił do mnie oczko.

- Do widzenia, dzi

ę

kuj

ę

- b

ą

kn

ą

łem, zsiadaj

ą

c

w po

ś

piechu.

Dotkn

ą

łem głowy. Była bardzo gor

ą

ca. Poło

ż

yłem na niej chlebak, ale

przeszkadzała mi butelka z kompotem. Wyj

ą

łem j

ą

i przystawiłem szyjk

ę

do ust.
- Zostaw troch

ę

na potem - usłyszałem znajomy głos. Rozejrzałem si

ę

,

ale nigdzie go nie było. Przymkn

ą

łem oczy

i dopiero wtedy si

ę

pojawił. Le

ż

ał na soczystej ł

ą

ce, wiruj

ą

cej od

motyli.
- To ty powiniene

ś

by

ć

tutaj, a ja tam - j

ę

kn

ą

łem. - Jeste

ś

w ko

ń

cu

wielbł

ą

dem, twoje miejsce jest na pustyni.

- Wielbł

ą

d te

ż

czasem potrzebuje odrobiny komfortu - parskn

ą

ł.

- Boj

ę

si

ę

- przyznałem nagle i dopiero wtedy poczułem,

ż

e tak jest

naprawd

ę

. - Chciałbym ju

ż

by

ć

po drugiej stronie wydmy. Powiedz mi,

jest tam rzeka?
- Nie powiniene

ś

o to pyta

ć

, naprawd

ę

- oburzył si

ę

wielbł

ą

d, wszedł

w g

ę

ste zaro

ś

la i tyle go widziałem.

27
poro

ś

ni

ę

ta była zeschłymi porostami i krzewin-kami, spomi

ę

dzy

których wyłaziły gdzieniegdzie małe liliowe dzwonki.
- Dobrze,

ż

e nie jest zupełnie łysa - szepn

ą

łem, czuj

ą

c nowy przypływ

sił.
Nie my

ś

lałem ju

ż

tyle o Złotej Rzece. My

ś

lałem troch

ę

o mamie i

dziadku, troch

ę

o Burku, a najwi

ę

cej o Klusce. My

ś

lałem, jak tam

siedzi samiutka i wystawia nos mi

ę

dzy sztachetami płotu, i czeka na

mnie. Mo

ż

e nawet popłakuje, kto j

ą

tam wie. Dziewczyny zawsze maj

ą

mokro pod oczami.

background image

głow

ę

. Sło

ń

ce było ju

ż

nisko, tylko mała chmurka tkwiła wci

ąż

w tym

samym miejscu, jak przy

ś

rubowana.

Pi

ą

łem si

ę

wy

ż

ej i wy

ż

ej, do szczytu było ju

ż

zupełnie blisko i

mogłem obejrze

ć

sobie, co zostawiam po tej stronie. Nagle zobaczyłem

czerwony spiczasty dach pod wysokim drzewem i cienk

ą

smu

ż

k

ę

dymu.

Serce

ś

cisn

ę

ło mi si

ę

z t

ę

sknoty. Odwróciłem si

ę

szybko i ruszyłem

przed siebie. Nie mog

ę

tam patrze

ć

, bo zawróc

ę

.

Na szczycie zatrzymałem si

ę

gwałtownie. Po tamtej stronie byt ju

ż

zachód. Czerwone sło

ń

ce złociło dalekie rozlewiska, a ostre czarne

cienie ukrywały to, co było do ukrycia. Trudno było
28
powiedzie

ć

z tej odległo

ś

ci, które z rozlewisk było rzek

ą

.

Wszystkie l

ś

niły i migotały, a na jednym kołysał si

ę

czarny statek.

To pewnie piraci, pomy

ś

lałem. Dowiedzieli si

ę

o skarbach.

Ruszyłem w dół. Za plecami usłyszałem nagle szelest
i odwróciłem si

ę

. Nie było ju

ż

tamtej strony. Nie było domu

z cienkim kominem, tylko poro

ś

ni

ę

ty ostami stok wydmy

i wyłaniaj

ą

cy si

ę

z cienia kształt.

To był czarny ko

ń

w małym kapeluszu. Sam.

- Co tu robisz, koniku? - zdziwiłem si

ę

.

- Wracam do domu - zar

ż

ał.

- Dziwni ci twoi pa

ń

stwo...

Przechylił łeb na bok i pu

ś

cił oczko, tak jak wtedy.

- Zaraz si

ę

ś

ciemni - tr

ą

cił mnie lekko pyskiem. - Wsiadasz? -

nadstawił grzbiet.
Patrzył w stron

ę

złoc

ą

cych si

ę

rozlewisk. Tam jechał. Serce zabiło mi

mocno. Nie chc

ę

,

ż

eby

ś

szedł nad Złot

ą

Rzek

ę

, zabrzmiały mi w uszach

słowa Kluseczki.
Zawahałem si

ę

, a on grzebn

ą

ł niecierpliwie kopytem.

- Jad

ę

! - potrz

ą

sn

ą

ł grzyw

ą

i ruszył przed siebie. Widziałem, jak

cwałuje w stron

ę

blasku, coraz bli

ż

ej złotej wody,

jak statek zbli

ż

a si

ę

do brzegu, a on wskakuje na pokład.

Tam mieszkasz, pomy

ś

lałem z zazdro

ś

ci

ą

, ale zaraz przypomniał

29
mi si

ę

czerwony spiczasty dach i od razu mi przeszło. A potem stan

ę

li

mi przed oczami gruby m

ęż

czyzna z powozu i chuda kobieta. Nie

wygl

ą

dali na piratów. Za to statek, dałbym głow

ę

... Wyci

ą

gn

ą

łem

butelk

ę

z kompotem i przyło

ż

yłem j

ą

do ust.

- Nie dawaj nigdy za nic głowy - usłyszałem. Wielbł

ą

d delikatnie

dotykał mnie swoim ró

ż

owym skrzydłem. - Daj natomiast si

ę

napi

ć

-

poprosił. - No i co, dlaczego tam nie pojechałe

ś

? - spytał.

Czułem,

ż

e trudno by mi było to wytłumaczy

ć

. Dlaczego chciałem

wróci

ć

, aby przyjecha

ć

tu ju

ż

nie sam. Z mam

ą

, dziadkiem, Burkiem, no

i - przede wszystkim - z Kluseczk

ą

. Bo oni te

ż

chcieliby zobaczy

ć

Złot

ą

Rzek

ę

, na pewno. I te

ż

przydałoby im si

ę

troch

ę

skarbów. Kluska

nie musiałaby zarabia

ć

, wypiekaj

ą

c bułki z błota.

- Ju

ż

ź

no - powiedziałem tylko, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e zrozumie.

- Zawie

źć

ci

ę

do domu? - spytał.

- Tak, poprosz

ę

- wdrapałem si

ę

na jego nierówny grzbiet,

a on załopotał skrzydłami i wzbili

ś

my si

ę

w powietrze. - Polubiłe

ś

latanie?
- Jak wszystko, co niezwykłe - odpowiedział.
30
W znikaj

ą

cym szybko

ś

wietle dnia wyłonił si

ę

znajomy dom, ogród i

buda Burka.
- A ty lubisz rzeczy niezwykłe? - wyl

ą

dował lekko jak piórko, które

kiedy

ś

znalazłem.

- Bardzo - przyznałem. - Ale zwykłe te

ż

- dodałem spiesznie,

dotykaj

ą

c chropowatych okiennic z łuszcz

ą

c

ą

si

ę

farb

ą

.

Obiecałem dziadkowi,

ż

e pomog

ę

je pomalowa

ć

, my

ś

lałem, machaj

ą

c

wielbł

ą

dowi na po

ż

egnanie, zanim rozpłyn

ą

ł si

ę

w mroku.

.<k\l*t i, Ji j! ,\i i;?- i
31
Piłka
.44

background image

VVl3.tr był coraz silniejszy. Wydawało si

ę

,

ż

e wieje z wszystkich

kierunków jednocze

ś

nie. Piłka zawirowała, jakby stan

ę

ła w miejscu i

nie wiedziała, w któr

ą

stron

ę

polecie

ć

, a potem pomkn

ę

ła w stron

ę

krzaków ja

ś

minu. Ania wzruszyła ramionami, zniech

ę

cona, i usiadła na

trawie.
- Poczekaj! - zawołała Ewa. - Zaraz j

ą

przynios

ę

.

- I tak si

ę

nie da gra

ć

. Za bardzo wieje. - Ania wyra

ź

nie miała dosy

ć

zabawy.
Wiatr, na przekór jej słowom, przycichł, jakby zaczaił si

ę

gdzie

ś

w

k

ą

cie.

- Zobaczymy! - krzykn

ę

ła Ewa i dała nura w krzaki. - Gdzie jeste

ś

,

piłeczko? Odezwij si

ę

! - pod

ś

piewywała cienkim głosem, przeszukuj

ą

c

wilgotne po nocnym deszczu krzaki.
- Tutaj, tutaj! - usłyszała nagle.
Ruszyła w tamt

ą

stron

ę

, ale zaraz zatrzymała si

ę

gwałtownie. Od kiedy

to piłki mówi

ą

, pomy

ś

lała i poczuła si

ę

troch

ę

nieswojo. Dookoła niej

wznosił si

ę

g

ę

sty mur zieleni i kwiatów. Zakr

ę

ciło jej si

ę

w głowie

od ich zapachu. Lepiej st

ą

d wyjd

ę

, postanowiła.

- Tutaj, tutaj! - usłyszała znowu. Co

ś

trzasn

ę

ło, zaszele

ś

ciło i zza

krzaka wylazł smok.
- Cze

ść

- przywitał si

ę

grzecznie. Pod łap

ą

trzymał piłk

ę

. -

33
Jestem smokiem i mam na imi

ę

Robert, a ty?

Ewa zamkn

ę

ła oczy ze strachu. Co

ś

mi si

ę

wydaje, pomy

ś

lała. Jak

policz

ę

do dziesi

ę

ciu, to ju

ż

go nie b

ę

dzie.

- Dlaczego nic nie mówisz? - spytał.
- Osiem... - szepn

ę

ła Ewa.

- Co: osiem? Masz na imi

ę

osiem? Czy jest was w sumie osiem, a ty

jeste

ś

tylko jedn

ą

z nich? A mo

ż

e miała

ś

osiem piłek, co, przyznaj

si

ę

? - mówił jak nakr

ę

cony.

- Mam na imi

ę

Ewa - szepn

ę

ła dziewczynka i otworzyła na chwil

ę

oczy.

Ci

ą

gle był. Siedział przed ni

ą

i przygl

ą

dał jej si

ę

uwa

ż

nie.

- To miło,

ż

e przyszła

ś

mnie odwiedzi

ć

- oznajmił i rozci

ą

gn

ą

ł wargi

w czym

ś

, co miało by

ć

u

ś

miechem.

- Wła

ś

ciwie, to przyszłam po piłk

ę

- przyznała Ewa. - Czy mógłby

pan... - zaj

ą

kn

ę

ła si

ę

- mi j

ą

odda

ć

?

- Mam na imi

ę

Robert - przypomniał smok.

- Ewka!!! Gdzie jeste

ś

?! Wyła

ź

stamt

ą

d, bo pójd

ę

do domu! - dobiegł

ich głos Ani.
- To moja siostra... Musz

ę

ju

ż

i

ść

. Miło mi było... - Ewa wycofywała

si

ę

krok za krokiem.

- Jak widz

ę

, jeste

ś

dobrze wychowana - ucieszył si

ę

smok. - My

ś

l

ę

,

ż

e

si

ę

nadasz. Wskakuj na mój grzbiet, pr

ę

dko.

34
- Na co si

ę

nadam? - Sukienka Ewy zapl

ą

tała si

ę

w gał

ę

ziach.

- Umiesz robi

ć

nale

ś

niki? - spytał smok. Ewa pokr

ę

ciła głow

ą

. - A

piecze

ń

rzymsk

ą

? - dopytywał.

- Nie! - rozzło

ś

ciła si

ę

Ewa. Kawałek sukienki został na krzaku.

- Nie szkodzi - smok był pobła

ż

liwy - moja poprzednia gosposia te

ż

z

pocz

ą

tku nic nie umiała, a po kilku tygodniach nawet eskalopki

ciel

ę

ce to była dla niej pestka. Ale szkoda czasu na gadanie. Trzymaj

piłk

ę

i wsiadaj, szybko!

Ewa poczuła, jak podnosi j

ą

jedn

ą

łap

ą

i wsadza sobie na grzbiet.

- Puszczaj mnie! Ratunku!!! -wrzasn

ę

ła. -Ania!!!

- Zawsze to samo. - Robert zamachał łapami i wzbił si

ę

w powietrze. -

Ż

adna nie chce zgodzi

ć

si

ę

po dobroci. Dobrze ci b

ę

dzie u mnie,

zobaczysz... No, co nic nie mówisz? Była ju

ż

która

ś

z twoich

kole

ż

anek gosposi

ą

u smoka?

Nie do

ść

,

ż

e smok, to jeszcze wariat, pomy

ś

lała Ewa. Znów bała si

ę

otworzy

ć

oczy. Wiedziała,

ż

e jest gdzie

ś

wysoko, wiatr

ś

wistał jej w

uszach i musiała mocno trzyma

ć

si

ę

smoczych łusek,

ż

eby nie spa

ść

.

- No to jak, była czy nie była? - dopytywał si

ę

Robert.

- Nie była - przyznała Ewa.
- No widzisz! Jak wrócisz, zobaczysz,

ż

e wszystkie b

ę

d

ą

ci

background image

35
zazdro

ś

ciły! - cieszył si

ę

, obni

ż

aj

ą

c lot.

- A kiedy wróc

ę

? - Dziewczynka poczuła si

ę

troch

ę

pewniej.

- Najpó

ź

niej jesieni

ą

- powiedział smok.

- Jesieni

ą

?! - wrzasn

ę

ła Ewa. - Puszczaj mnie zaraz!!! Zsiadam!

Próbowała wykona

ć

krok w powietrze, ale pazury smoka złapały j

ą

mocno.
- Co za krn

ą

brne dziewuszysko! - rozzło

ś

cił si

ę

. - Przesta

ń

si

ę

wierci

ć

i wrzeszcze

ć

, bo jeszcze si

ę

nałykasz zimnego powietrza i

zachorujesz na gardło. A co za po

ż

ytek z chorej gosposi?

Lecieli coraz ni

ż

ej. Smok rozlu

ź

nił u

ś

cisk. Ewa szarpn

ę

ła si

ę

gwałtownie i po chwili wyl

ą

dowała na czym

ś

, co p

ę

kło z gło

ś

nym

trzaskiem.
- Brawo! - usłyszała obok gderanie Roberta. - W dodatku rozwaliła

ś

mi

łó

ż

ko.

Otworzyła oczy. Le

ż

ała, wci

ąż

obejmuj

ą

c piłk

ę

, w szcz

ą

tkach polowego

łó

ż

ka, na balkonie, na którym

ś

z pi

ę

ter wie

ż

owca.

- Ty tu mieszkasz? - wyj

ą

kała, wstaj

ą

c z trudem.

W gł

ę

bi wida

ć

było pluszowe meble, kryształowe wazony i sztuczne

kwiaty.
- Tu - oznajmił smok. - Kurze s

ą

nie po

ś

cierane, wi

ę

c

od razu we

ź

si

ę

do roboty. W kuchni znajdziesz warzywa na zup

ę

.

36
Na drugie zrób pierogi, dla trzech osób. Zaprosiłem dzi

ś

mojego

kuzyna, Lulka. No, co tak patrzysz?
- My

ś

lałam,

ż

e to b

ę

dzie jaka

ś

pieczara, grota albo co

ś

w tym

rodzaju... - szepn

ę

ła Ewa.

- No tak. Mogłem si

ę

tego spodziewa

ć

. Co prawda, niektóre smoki

miewaj

ą

takie pomysły. Nawet w mojej rodzinie jest tego typu

przypadek. Ale ja wol

ę

wygod

ę

. Przytulne M-4 na dziesi

ą

tym pi

ę

trze,

to wła

ś

nie lubi

ę

najbardziej. - Robert ziewn

ą

ł leniwie

i rozci

ą

gn

ą

ł si

ę

na kanapie, a

ż

j

ę

kn

ę

ły spr

ęż

yny.

- I... i... zawsze wchodzisz przez okno? - W głowie Ewy kł

ę

biły si

ę

setki pyta

ń

.

- Tak si

ę

składa - przeci

ą

gn

ą

ł si

ę

z zadowoleniem. - A co, masz co

ś

przeciwko temu?
- Moja babcia na pewno by na to nie pozwoliła. Nam zawsze mówi,

ż

e to

nieładnie. - Ewa przysiadła na brzegu krzesła.
- Ale nie masz przy sobie babci, o ile si

ę

nie myl

ę

? - Robert

odwrócił si

ę

ogonem i po chwili zabrzmiało gło

ś

ne chrapanie.

Co za gbur, pomy

ś

lała Ewa. Drzwi wyj

ś

ciowe były zamkni

ę

te na siedem

zamków. Policzyła je dwa razy, dla pewno

ś

ci, i powlokła si

ę

robi

ć

zup

ę

.

37
, pomy

ś

lała Ania, przeszukuj

ą

c krzaki.

- Ewa, gdzie jeste

ś

? - wołała raz po raz. - No, nie wygłupiaj si

ę

...

Jeszcze raz przemierzyła wzdłu

ż

i wszerz cały ogród. Ani Ewy, ani

piłki. A mo

ż

e Ewka siedzi ju

ż

w domu i

ś

mieje si

ę

ze mnie, pomy

ś

lała,

podniosła z ziemi

ś

mieszny kolorowy talerzyk i pobiegła w stron

ę

ganku.
- Babciu! Jest tu Ewka? - spytała od progu.
- Nie... - zdziwiła si

ę

babcia, podnosz

ą

c wzrok znad robótki. - Stało

si

ę

co

ś

?

- r ODI0Q13 za piłk

ą

... w tamte krzaki... i znikn

ę

ła. Nawet wydawało

mi si

ę

,

ż

e co

ś

krzyczy, ale był wiatr i nie słyszałam co. Szukałam

wsz

ę

dzie... Piłki te

ż

nie ma - zako

ń

czyła, obracaj

ą

c w palcach

znaleziony talerzyk.
- Poka

ż

, co tam masz. - Babcia wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

. - Ładne rzeczy... -

mrukn

ę

ła. - Niestety, ale wszystko jest jasne jak sło

ń

ce. Prosiłam

was,

ż

eby

ś

cie nie wchodziły w tamte krzaki, prawda?

- Tak, ale... - Ania patrzyła na Babci

ę

ze zdumieniem - uciekła nam

piłka... Babciu, powiedz, co to za talerzyk?
- Ładny mi talerzyk! - roze

ś

miała si

ę

babcia. - To smocza

38
łuska, moja droga, smocza łuska! - westchn

ę

ła ci

ęż

ko i wypita łyk

soku. - Takie łuski ma tylko Robert. Nie pokazywał si

ę

przez wiele

background image

lat, a

ż

tu nagle par

ę

dni temu spotkałam go w ja

ś

minowych krzakach.

Powiedziałam mu,

ż

eby lepiej nie przychodził, ale widocznie nie

posłuchał - roze

ś

miała si

ę

znowu i spojrzała na Ani

ę

rozbawionym

wzrokiem. - Swoj

ą

drog

ą

, jak sobie wyobra

żę

twoj

ą

siostr

ę

jako

gosposi

ę

u tego starego nudziarza...

- Gosposia? U smoka? Babciu, czy jeste

ś

pewna,

ż

e... -Ania nie mogła

znale

źć

słów.

- Niestety, to pewne jak dwa razy dwa. - Babcia wstała z fotela i
zacz

ę

ła sprz

ą

ta

ć

ze stołu. - Robert jest strasznie wymagaj

ą

cy

i zmienia gosposie jak r

ę

kawiczki. Nie masz poj

ę

cia, jaki z niego

pedant. I smakosz. No, ubieraj si

ę

, Aniu, szkoda czasu. - Babcia

sznurowała ju

ż

swoje wyj

ś

ciowe buty. - A ta łuska jeszcze nam si

ę

przyda... - mamrotała, wsuwaj

ą

c j

ą

do torebki. - Tylko gdzie ja

podziałam jego adres?
Wysypała z kieszeni wszystkich płaszczy i

ż

akietów stosy małych

karteczek. Były tam zagubione kwity z pralni, spisy zakupów, bilety
autobusowe i teatralne, bardzo du

ż

o tajemniczych numerów telefonów i

ż

nych notatek.

- Zaraz... zaraz... - ucieszyła si

ę

nagle, rozprostowuj

ą

c zmi

ę

ty

ś

wistek papieru. - Smok... Aniu, co tu jest napisane,

39
moje dziecko, bo nie mog

ę

odczyta

ć

?

- Chyba Lutek - powiedziała Ania niepewnie, wpatruj

ą

c si

ę

w wyblakłe

przez czas litery.
- Lulek! - wykrzykn

ę

ła babcia, zacieraj

ą

c r

ę

ce z rado

ś

ci. - Idziemy,

Aniu... To kuzyn Roberta, mam nadziej

ę

,

ż

e poda nam jego adres!

Kiedy wychodziły z domu, było cicho i spokojnie.

Ć

wierkały ptaszki,

grały koniki polne, pachniała ł

ą

ka i nic nie wskazywało na to,

ż

e

przed niespełna godzin

ą

był tu najprawdziwszy smok. Ania zadr

ż

ała i

chwyciła babci

ę

za r

ę

k

ę

. Musimy znale

źć

Ew

ę

, zanim wróci mama,

my

ś

lała. Dopiero by to było, gdyby si

ę

dowiedziała,

ż

e jej córka

została gosposi

ą

u smoka. Na my

ś

l o tym zachichotała i troch

ę

przestała si

ę

ba

ć

.

przez las. Najpierw szerok

ą

piaszczyst

ą

drog

ą

, a potem w

ą

sk

ą

ś

cie

ż

k

ą

mi

ę

dzy młodymi sosenkami, która urwała si

ę

równie nagle, jak si

ę

zacz

ę

ła.

- My

ś

l

ę

,

ż

e to tutaj. - Babcia zatrzymała si

ę

przy starym d

ę

bie,

grzebi

ą

c niepewnie obcasem w igliwiu.

Przecie

ż

tu nic nie ma, pomy

ś

lała Ania.

- Lulku! Hej, Lulku! - krzykn

ę

ła nagle babcia do niewielkiej dziupli.

- To ja, Lonia! Otwórz mi, prosz

ę

!

40
- Zapami

ę

taj liczb

ę

458. Powtórz - odezwał si

ę

gdzie

ś

spod ziemi

gruby głos.
Z gał

ę

zi d

ę

bu poderwała si

ę

przestraszona kukułka i, kukaj

ą

c co sił,

poleciała w las.
- Czterysta pi

ęć

dziesi

ą

t osiem - powtórzyła babcia.

- Dobrze. Mo

ż

esz wej

ść

- zgodził si

ę

głos.

U stóp Ani rozst

ą

pił si

ę

mech. Co

ś

zgrzytn

ę

ło, zaj

ę

czało jak

ź

le

naoliwione drzwi i ich oczom ukazały si

ę

schody prowadz

ą

ce w gł

ą

b

ziemi.
- Babciu! Boj

ę

si

ę

! - chlipn

ę

ła Ania, łapi

ą

c babci

ę

za spódnic

ę

.

- Przecie

ż

jeste

ś

ze mn

ą

. - Babcia pogładziła j

ą

po głowie i chwyciła

mocno za r

ę

k

ę

. - Idziemy, zanim si

ę

rozmy

ś

li - szepn

ę

ła.

- Aale jja jjeszcze nnigdy nnie wwidziałam ssmoka - wyj

ą

kała Ania,

schodz

ą

c ostro

ż

nie po słabo o

ś

wietlonych schodach.

- Lepiej pó

ź

no ni

ż

wcale, jednym słowem, najwy

ż

szy czas. A w ogóle to

nie taki smok straszny, jak go maluj

ą

. Zaraz si

ę

przekonasz - mówiła

babcia.
Schodziły ni

ż

ej i ni

ż

ej. Schody były teraz troch

ę

szersze, tak

ż

e

mogły ju

ż

i

ść

obok siebie. Coraz ja

ś

niejsze

ś

wiatło wydobywało z

mroku zgromadzone pod

ś

cianami skrzynie i kufry, pozamykane na liczne

kłódki.
41
- Nie znam ci

ę

! - rykn

ę

ło z dołu i Ania z krzykiem schowała si

ę

za

babci

ą

.

background image

- Nie wygłupiaj si

ę

, Lulek - rozzło

ś

ciła si

ę

babcia - i nie strasz mi

wnuczki! Nie poznajesz jej? Przecie

ż

to Ania.

Smok był bardzo du

ż

y i miał bardzo

ż

ółte okr

ą

głe oczy. Zamrugał,

jakby z niedowierzaniem, i podrapał si

ę

łap

ą

po szyi.

- Co

ś

takiego - zagrzmiał. - Widziałem j

ą

ostatnio, jak była jeszcze

w wózku. Sama rozumiesz... Ojej, bo ju

ż

zapomniałem - chwycił si

ę

za

łeb w ge

ś

cie rozpaczy. - Jaka to była liczba? - Babcia przypomniała

mu, a on zapisał kred

ą

na tablicy: "458 r

ę

kawiczek nie do pary". -

Brakuje mi jeszcze czterdziestu dwóch - poinformował, odło

ż

ył kred

ę

i

wytarł łapy w r

ę

czniczek.

- Jak to: czterdziestu dwóch? - zdziwiła si

ę

babcia. - Przecie

ż

one

wszystkie s

ą

nie do pary, jak wynika z twojego zapisu.

- Bo to jest kolekcja! - wykrzykn

ą

ł Lulek. - A moje kolekcje maj

ą

wszystkiego po pi

ęć

set. Na przykład dzisiaj zamkn

ą

łem uroczy

ś

cie moj

ą

kolekcj

ę

piłek. Aniu, łap! - Smok cisn

ą

ł w dziewczynk

ę

znajom

ą

piłk

ą

w grochy.
- To piłka Ewy, mojej siostry! - wykrzykn

ę

ła Ania. - Co z ni

ą

zrobiłe

ś

, potworze?

- Twoja wnuczka mnie przezywa. Ka

ż

jej zaraz przesta

ć

! - Smok zacz

ą

ł

tupa

ć

łapami ze zło

ś

ci.

42

V
Babcia spojrzała na Ani

ę

i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do Lulka.

- Nie b

ą

d

ź

obra

ż

alski, ona niepokoi si

ę

o siostr

ę

. Szukamy jej,

prawd

ę

powiedziawszy. Pomy

ś

lałam sobie,

ż

e mógłby

ś

nam pomóc.

Smok wyszczerzył z

ę

by i zarechotał obrzydliwie.

- To była twoja siostra? - Wbił w Ani

ę

swój

ż

ółty wzrok. - Ty te

ż

robisz takie paskudne pierogi? Nie jestem wybredny, ale nawet ja nie
mogłem tego przełkn

ąć

. Biedny Robi!

Ale ja go uprzedzałem,

ż

adnych słu

żą

cych!

- Rozumiem,

ż

e byłe

ś

ju

ż

u Roberta na obiedzie, ale co s

ą

dzisz o

podwieczorku? - Babcia przysiadła na jednej
z wielkich skrzy

ń

.

- Dzi

ę

kuj

ę

za miłe zaproszenie. Naprawd

ę

, nie wiem, co powiedzie

ć

. I

zupełnie nie wiem, jak si

ę

wymówi

ć

, a wi

ę

c dobrze, zgadzam si

ę

! -

Smok zacz

ą

ł si

ę

krz

ą

ta

ć

sprawdzaj

ą

c, czy kłódki na kufrach s

ą

dobrze

pozamykane.
- Zapraszamy ci

ę

na herbatk

ę

do twojego kuzyna Roberta! - oznajmiła

babcia uroczystym tonem i mrugn

ę

ła porozumiewawczo do wnuczki.

Lulek zatrzymał si

ę

i powiódł po nich zaskoczonym wzrokiem.

- Ale

ż

ja dopiero od niego przyleciałem. Nic mi nie wspominał. To

troch

ę

dziwne, daj

ę

słowo... A poza tym Robi nie pija

44
herbatki. Tylko sok z marchwi...
W zamy

ś

leniu otworzył wieko jednej skrzyni i w tej samej chwili

rozdzwoniły si

ę

zegary. Słycha

ć

było tykanie, brz

ę

czenie, dzwonienie

i kukanie. Z kufra wystawały kawałki zegarków starych i nowych,
małych i wielkich, czynnych i zardzewiałych od wilgoci. Lulek
zatrzasn

ą

ł wieko z powrotem i zaległa cisza.

- Szkoda,

ż

e twoja kolekcja zegarów jest niekompletna - westchn

ę

ła

babcia.
- Jak to: niekompletna? - oburzył si

ę

Lulek. - Mam ich równo pi

ęć

set!

Babcia u

ś

miechn

ę

ła si

ę

tylko, wzruszyła ramionami i poklepała go

pocieszaj

ą

co po płaskim łbie.

- Nawet gdyby

ś

miał ich tysi

ą

c, nie byłaby kompletna bez zegara z

pozytywk

ą

, który gra "Szła dzieweczka do laseczka". Ale có

ż

... Nie

mo

ż

na w

ż

yciu mie

ć

wszystkiego i musisz si

ę

z tym pogodzi

ć

. Chocia

ż

szkoda, wielka szkoda... - westchn

ę

ła znowu i zacz

ę

ła zbiera

ć

si

ę

do

wyj

ś

cia.

- Poczekaj! - zawołał smok, zast

ę

puj

ą

c jej drog

ę

. - A czy nie wiesz

czasem, gdzie mógłbym zdoby

ć

taki zegar?

- U nas w domu! - wykrzykn

ę

ła Ania. - My mamy wła

ś

nie taki.

- I chcecie mi go podarowa

ć

? - ucieszył si

ę

Lulek. -

background image

45
To doprawdy przemiłe z waszej strony! Jestem taki wzruszony,

ż

e chyba

sam ju

ż

zaparz

ę

dla was herbat

ę

. W ten sposób nie b

ę

dziemy musieli

lecie

ć

do Robiego i sp

ę

dzimy sobie bardzo miły wieczór. - I rzucił

si

ę

w kierunku sporego kaflowego pieca.

- Zaraz, zaraz, nie tak szybko - zaprotestowała babcia. - Dostaniesz
zegar, je

ś

li zaraz polecisz z nami do Roberta.

- I oddasz nam pitk

ę

! - dodała szybko Ania.

- Piłk

ę

?! Nigdy! - Lulek nie posiadał si

ę

z oburzenia.

- W takim razie nie ma o czym mówi

ć

. - Babcia odwróciła si

ę

w stron

ę

schodów. - Zegara nie dostaniesz. Tylko,

ż

e takich piłek jest bardzo

du

ż

o, a zegar jest jedyny, niepowtarzalny, rozumiesz? - rzuciła przez

rami

ę

.

- Loniu! Poczekaj! No, gdzie si

ę

tak

ś

pieszysz? - Smok przest

ę

pował

niepewnie z łapy na łap

ę

. - My

ś

lisz,

ż

e tak

ą

piłk

ę

... czerwon

ą

w

białe grochy... jeszcze mi si

ę

uda? Bo ju

ż

sam

nie wiem...
Ania ju

ż

dawno przestała si

ę

go ba

ć

i rozgl

ą

dała si

ę

z ciekawo

ś

ci

ą

.

Mieszkanie smoka: mroczne, tajemnicze, o

ś

wietlone pal

ą

cymi si

ę

przy

kamiennych

ś

cianach pochodniami, przypominało jej obrazki z

niektórych ksi

ąż

ek. Nieliczne meble były proste i niewyszukane. Tylko

szafy i kufry wprowadzały tu miłe dla oka urozmaicenie: gładkie i
rze

ź

bione, ró

ż

nobarwne i w kolorze

46
drewna, wielgachne,

ż

e trudno było dojrze

ć

ich szczyt i malutkie jak

pudełko zapałek.
- Czy mógłby

ś

mi powiedzie

ć

... co jest w twoim najmniejszym

pudełeczku, a co w najwi

ę

kszej szafie? - odwa

ż

yła si

ę

zapyta

ć

.

- W pudełeczku... w szafie... - powtarzał smok z roztargnieniem. -
Zastanawiam si

ę

nad t

ą

piłk

ą

... No, nie wiem...

Mo

ż

e rzeczywi

ś

cie... Skoro mówicie,

ż

e jeszcze tak

ą

znajd

ę

... No,

dobrze! - zdecydował, westchn

ą

ł ci

ęż

ko i kopn

ą

ł le

żą

c

ą

w k

ą

cie piłk

ę

w stron

ę

Ani. - A je

ś

li chodzi o moje kolekcje, mog

ę

wam zaraz

wszystkie pokaza

ć

. - I zdj

ą

ł ze

ś

ciany ogromny p

ę

k kluczy. -

Zacznijmy od tego najmniejszego pudełka, o które pytała

ś

... -

Odnalazł male

ń

ki kluczyk i wzi

ą

ł ostro

ż

nie do łapy ró

ż

ow

ą

skrzyneczk

ę

.

Babcia spojrzała na Ani

ę

z przygan

ą

.

- Poka

ż

esz nam nast

ę

pnym razem - powstrzymała zapał Lulka. - Teraz

ruszamy do Roberta.
- Babciu... - zacz

ę

ła Ania - ja tylko chciałam,

ż

eby on mi

powiedział, nic wi

ę

cej. Bo co mo

ż

e si

ę

mie

ś

ci

ć

w takim pudełeczku?

- Ziarenka piasku! - wykrzykn

ą

ł z triumfem Lulek. - A ka

ż

de inne! Nie

uwierzyłyby

ś

cie, jak bardzo mo

ż

e si

ę

ż

ni

ć

jedno ziarenko od

drugiego!
47
- Uwierzyłyby

ś

my - skwitowała stanowczo babcia, wzi

ę

ła wnuczk

ę

za

r

ę

k

ę

i poci

ą

gn

ę

ła za sob

ą

.

- No, dobrze ju

ż

, dobrze - usłyszały człapanie smoka. - Ale nie

jestem pewien, czy Robi si

ę

ucieszy. No i jak b

ę

dzie

z herbat

ą

i podwieczorkiem... Bo, jak wam mówiłem, on o tej porze,

tylko sok z marchwi...
Robert, rozwalony wygodnie na kanapie, ogl

ą

dał wła

ś

nie w telewizji

serial kryminalny, gdy usłyszał jaki

ś

hałas i podejrzane głosy na

balkonie. Złodzieje, pomy

ś

lał w popłochu, łapi

ą

c za wisz

ą

c

ą

na

ś

cianie szabl

ę

. Była to pami

ą

tka rodzinna po pewnym

ś

miałku,

walcz

ą

cym niegdy

ś

ze smokami.

- Zostanie z was tylko szatkowana kapusta! - wrzasn

ą

ł, zderzaj

ą

c si

ę

w balkonowych drzwiach z Lulkiem.
- Oj, moja głowa... - Guz na łbie Lulka przypominał poka

ź

nego arbuza.

Spojrzał ponuro na szabl

ę

w łapie kuzyna i spytał lodowato: - Odbiło

ci, czy co?
- My

ś

lałem,

ż

e to złodzieje - wzruszył ramionami Robert. - Ale

przecie

ż

dopiero co tu byłe

ś

. Znów mi narobisz

ś

ladów na dywanie.

Dopiero gosposia troch

ę

posprz

ą

tała... I kogo mi tu przywlokłe

ś

?! -

wydarł si

ę

, wymachuj

ą

c gro

ź

nie szabl

ą

na widok babci i Ani.

background image

48
Ania wydała okrzyk przera

ż

enia, z kuchni wybiegła ze szczotk

ą

Ewa i

widz

ą

c, co si

ę

dzieje, zdzieliła Robiego w głow

ę

. Usiadł ci

ęż

ko na

dywanie, a guz na jego łbie był dokładnie taki sam, jak guz Lulka.
- Jeden jeden! - ucieszył si

ę

Lulek. - Czy mogłaby

ś

, moja droga -

zwrócił si

ę

do Ewy - poda

ć

nam herbat

ę

i co

ś

słodkiego? Wpadli

ś

my na

podwieczorek.
- Ani si

ę

wa

ż

cokolwiek podawa

ć

! - warkn

ą

ł Robert. - Nie zapraszałem

ich!
Babcia pochyliła si

ę

nad nim i pokr

ę

ciła głow

ą

z dezaprobat

ą

.

- Strasznie si

ę

zrobiłe

ś

zrz

ę

dliwy, Robercie. Postarzałe

ś

si

ę

,

niestety... Gdyby nie te twoje pi

ę

kne łuski... Nigdy nie mogłam si

ę

im napatrze

ć

! Ale te

ż

co

ś

jakby... Mo

ż

e si

ę

myl

ę

, ale wydawało mi

si

ę

,

ż

e miałe

ś

blisko ogona tak

ą

jedn

ą

, wyj

ą

tkowo ładn

ą

, du

żą

...

Nie widz

ę

jej... Nie wiedziałam,

ż

e smoki te

ż

łysiej

ą

na staro

ść

.

- Nie łysiej

ą

! - wrzasn

ą

ł Robert. - Ju

ż

ci

ę

poznaj

ę

- dodał nieco

spokojniej. - Ty jeste

ś

Lonia. Pewnie przyjechała

ś

po swoj

ą

wnuczk

ę

.

Strasznie marna z niej gosposia, ale i tak jej nie oddam. Chyba

ż

e ta

druga jest lepsza... - Wlepił w Ani

ę

ś

widruj

ą

ce spojrzenie. - Zgadzam

si

ę

. Mog

ę

je wymieni

ć

, prosz

ę

bardzo.

- Wiesz co, Robercie, wstyd mi za ciebie! - zdenerwowała si

ę

babcia.

- Czy nie mógłby

ś

, zamiast porywa

ć

małe dziewczynki, da

ć

ogłoszenie

do gazety, takie w rodzaju: "Miły, schludny, od dawna
49
nie ziej

ą

cy ogniem smok Robert poszukuje gosposi w wieku..." No, sama

nie wiem - zawahała si

ę

. - To ju

ż

jak uwa

ż

asz.

- W wieku... w wieku... - zastanawiał si

ę

Robert i nagle spojrzał na

babci

ę

z wyra

ź

nym zadowoleniem. - Ju

ż

wiem, w starszym wieku! Mam ju

ż

do

ść

tych wszystkich smarkul, które nic nie umiej

ą

. Ty u mnie

zostaniesz, Loniu! Jeste

ś

my w ko

ń

cu starymi przyjaciółmi, dogadamy

si

ę

jako

ś

.

Ż

e ja wcze

ś

niej na to nie wpadłem! - Podniecony biegał po

pokoju, zacieraj

ą

c łapy.

Ania z Ew

ą

, przera

ż

one, obst

ą

piły babci

ę

, chwytaj

ą

c j

ą

mocno za r

ę

ce.

- Babciu, nie!!! Co my bez ciebie zrobimy! - krzykn

ę

ła Ewa.

- To znaczy,

ż

e ty tu zostaniesz? - Babcia przyjrzała si

ę

jej

uwa

ż

nie.

- Nigdy w

ż

yciu! Ani chwili dłu

ż

ej! - zaprotestowała Ewa. Babcia

spojrzała pytaj

ą

co na Ani

ę

, ale dziewczynka pokr

ę

ciła

tylko w odpowiedzi głow

ą

.

- No, to chyba nie ma wyj

ś

cia - westchn

ę

ła babcia. - Pójd

ę

teraz

wycisn

ąć

Robiemu sok z marchwi, a wy, dziewczynki, wracajcie z

Lulkiem do domu. Wiecie, gdzie stoi ten zegar
z pozytywk

ą

...

Lulek poderwał si

ę

natychmiast, gotów ju

ż

do drogi.

- Tak, tak, chod

ź

my, chod

ź

my! - ponaglał.

50
- Babciu, przecie

ż

ty nie mo

ż

esz! - chlipn

ę

ła Ania.

- Dlaczego nie? Robi jest co prawda troch

ę

niezno

ś

ny i nie wygl

ą

da

najlepiej bez swojej

ś

licznej łuski, ale b

ę

d

ę

miała tu mniej roboty

ni

ż

w domu.

Robert wyci

ą

gn

ą

ł szyj

ę

do tyłu, patrz

ą

c sm

ę

tnie na swój ogon.

- Zgubiłem j

ą

chyba w waszym ogrodzie... Och, wszystko bym oddał za

moj

ą

ś

liczn

ą

łuseczk

ę

! Wszystko! - lamentował.

- Je

ż

eli wszystko, to oddaj nam babci

ę

! - Ania odwa

ż

nie wyst

ą

piła do

przodu. - Babciu - szepn

ę

ła - masz j

ą

w torebce, pami

ę

tasz? Nie

zostawaj tu, my ci w domu pomo

ż

emy - obiecywała.

- B

ę

dziesz miała mniej roboty ni

ż

u Lulka, na pewno - wł

ą

czyła si

ę

Ewa.
- Co wy tam szepczecie po k

ą

tach? - zdenerwował si

ę

Robert. - Loniu,

nie chciałbym by

ć

nieuprzejmy, ale miała

ś

mi zrobi

ć

sok

z marchwi.
- A ja chc

ę

ju

ż

zegar! - niecierpliwił si

ę

Lulek, tupi

ą

c łapami.

- Nie dam ci

ż

adnego zegara! - rykn

ą

ł Robert. - Zobaczcie moje

mieszkanie! - Powiódł dokoła zrozpaczonym wzrokiem. - Gołe

ś

ciany!

Puste szuflady! Ju

ż

prawie wszystko mi zabrał! I to ma by

ć

brat! -

zako

ń

czył patetycznie, załamuj

ą

c łapy.

background image

- Kuzyn - sprostował spokojnie Lulek.
51
- Nie martw si

ę

, Robercie - powiedziała babcia. - Tym razem ma to by

ć

mój zegar. No, ale do

ść

tego. Na nas ju

ż

czas. Nie pocz

ę

stowałe

ś

go

ś

ci co prawda herbat

ą

, ale trudno, zrobimy sobie

w domu. Lulek, ruszamy...
Chciała wgramoli

ć

si

ę

na jego grzbiet, ale Robert zast

ą

pił jej drog

ę

,

krzycz

ą

c rozdzieraj

ą

co:

- Nie puszcz

ę

! Nie zgadzam si

ę

! Która

ś

musi zosta

ć

! Kto mi wyci

ś

nie

sok na podwieczorek?
- Mo

ż

e b

ę

dziesz głodny, ale za to pi

ę

kny - powiedziała babcia,

otwieraj

ą

c torebk

ę

. - To jest te

ż

co

ś

warte. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego przyja

ź

nie i podała łusk

ę

.

Po chwili leciały ju

ż

wysoko, mi

ę

dzy chmurami, wypatruj

ą

c znajomego

domu ze znajomym ogrodem.
,, oZf 3. dzieweczka do laseczka" -

ś

piewała pozytywka, a Lulek

kołysał ogonem w takt melodii, popijaj

ą

c herbat

ę

.

- Och, jak wspaniale! - cieszył si

ę

. - A nie zagrałyby

ś

cie ze mn

ą

czasem w dwa ognie? - spojrzał na dziewczynki.
- Ch

ę

tnie - zgodziły si

ę

, zrywaj

ą

c z kanapy.

- Ja te

ż

ch

ę

tnie bym zagrała - wtr

ą

ciła si

ę

babcia - ale trzeba

przygotowa

ć

na kolacj

ę

twaro

ż

ek ze szczypiorkiem.

Dziewczynki wymieniły znacz

ą

ce spojrzenia.

52
- To mo

ż

e ja to zrobi

ę

, a ty sobie zagraj - zgłosiła si

ę

Ania.

-

Ś

wietnie! - ucieszyła si

ę

babcia i pobiegła ze smokiem i Ew

ą

do

ogrodu.
Ania roze

ś

miała si

ę

i ruszyła mi

ę

dzy grz

ą

dki nazrywa

ć

szczypiorku.

- Lulek! Lulek! Wracaj! Oddaj! - usłyszała nagle.
Gdy uniosła głow

ę

, zobaczyła jak smok szybuje coraz wy

ż

ej i wy

ż

ej.

Pod jedn

ą

r

ę

k

ą

trzymał zegar, a pod drug

ą

piłk

ę

.

- To silniejsze od niego - sapn

ę

ła babcia, ocieraj

ą

c pot z czoła. -

Ale chocia

ż

sobie pograli

ś

my. Fajnie było, prawda?

- Fajnie - przyznały chórem wnuczki.

53
Czarodziej

I cltU

ś

Marka jest in

ż

ynierem, Bartka sprzedawc

ą

, Krysi lekarzem,

Wojtka ogrodnikiem, a mój tatu

ś

jest iluzjonist

ą

.

- Co on wła

ś

ciwie robi? - pytaj

ą

mnie w kółko.

- Pracuje w cyrku - tłumacz

ę

cierpliwie. - Jest artyst

ą

.

- Arty

ś

ci graj

ą

na ró

ż

nych instrumentach albo maluj

ą

, albo

ś

piewaj

ą

-

zaczyna si

ę

wym

ą

drza

ć

Bartek.

- Albo ta

ń

cz

ą

- dorzuca Krysia.

- Albo graj

ą

w filmach! - wymy

ś

la Marek.

- A mój jest artyst

ą

, bo potrafi wyczarowa

ć

królika z cylindra! -

Zaczynam si

ę

zło

ś

ci

ć

, a oni si

ę

ś

miej

ą

.

- To s

ą

takie sztuczki, nic wi

ę

cej! - Krysia wydyma usta. Wiem,

ż

e to

s

ą

sztuczki. Ale bardzo trudne. Mój tatu

ś

ć

wiczy

je czasem w domu.
- Włó

ż

sobie piłeczk

ę

do jednego ucha, a wyjmij z drugiego! -

krzycz

ę

.

- Sam sobie włó

ż

. - Krysia wzrusza ramionami.

- Ja chciałbym by

ć

prawdziwym czarodziejem, a nie takim na niby, jak

on - mówi Marek. - Wyczarowałbym tatusiowi nowy samochód, mamusi
takie buty, które ostatnio ogl

ą

dała

i nie miała na nie pieni

ę

dzy, a sobie... sobie rower z czternastoma

przerzutkami.
55
Pomy

ś

lałem,

ż

e musz

ę

popyta

ć

tatusia, jak to jest z jego sztuczkami i

czy nie mógłby zrobi

ć

czego

ś

naprawd

ę

.

- Ale

ż

ja to robi

ę

naprawd

ę

-

ś

mieje si

ę

tatu

ś

, ale ja dobrze wiem,

ż

e mnie zbywa.

- Prosz

ę

ci

ę

- mówi

ę

do niego i mieszam rozło

ż

one na stoliku karty.

Tatu

ś

przygl

ą

da mi si

ę

uwa

ż

nie i bierze mnie za r

ę

k

ę

.

background image

- Sam spróbuj, je

ś

li chcesz. Sam spróbuj czarowa

ć

- dodaje.

- Ale ja nie wiem jak! - wybucham.
- Ja te

ż

nie wiem - u

ś

miecha si

ę

do mnie. - Gdybym wiedział, byłbym

pewnie najsławniejszy na

ś

wiecie, atak... - Smutnieje i ci

ęż

ko

wzdycha.
Oli Cl 9.1 Dym by

ć

najsławniejszy na

ś

wiecie. Nie wiem, czy prawdziwi

czarodzieje te

ż

nosz

ą

tak

ą

peleryn

ę

w gwiazdy, jak mój tatu

ś

podczas

wyst

ę

pu. Bo prawdziwi czarodzieje przecie

ż

nie wyst

ę

puj

ą

, tylko

czaruj

ą

sobie po cichu. Ale je

ż

eli po cichu, to jak mog

ą

by

ć

sławni?

A

ż

mnie głowa rozbolała od tych my

ś

li.

- Dlaczego nie rysujesz biedronki? - pyta mnie pani w szkole.
- Rysuj

ę

- odpowiadam szybko i chwytam czarn

ą

kredk

ę

.

- Przecie

ż

biedronki s

ą

czerwone - dziwi si

ę

pani.

- Ja zaczynam od kropek - mówi

ę

, a wszyscy si

ę

ś

miej

ą

.

56
Niech si

ę

ś

miej

ą

, my

ś

l

ę

sobie. Albo nie, niech przestan

ą

si

ę

ś

mia

ć

,

niech zaraz przestan

ą

, czaruj

ę

i rzeczywi

ś

cie, po chwili robi si

ę

cicho. Udało si

ę

, ciesz

ę

si

ę

i wymy

ś

lam dalej: Niech pani nie ogl

ą

da

ju

ż

mojego rysunku. Niech nie ogl

ą

da... Zaciskam powieki z wysiłku.

Nie wiem, czy tak robi

ą

prawdziwi czarodzieje, ale u mnie to pomaga.

-

Ź

le si

ę

czujesz? - Pani pochyla si

ę

nade mn

ą

i wcale nie patrzy na

rysunek.
- Dobrze - mrucz

ę

pod nosem, ale to niezupełnie jest prawda.

- Zadzwoni

ę

do twojego taty - mówi pani.

biedronki rysuj

ę

osiem czarnych cylindrów.

- Co si

ę

stało? - niepokoi si

ę

tatu

ś

.

Wracamy do domu. Tatu

ś

trzyma mnie mocno za r

ę

k

ę

, jakby si

ę

bał,

ż

e

uciekn

ę

.

Opowiadam mu wszystko, a potem dodaj

ę

:

- Mam ochot

ę

na batonik Mars.

- Dobrze - zgadza si

ę

szybko i wchodzimy do sklepu. - Pójdziesz ze

mn

ą

do cyrku? - pyta. - Musz

ę

troch

ę

po

ć

wiczy

ć

.

A ja nie odpowiadam, tylko przytulam si

ę

do niego mocno i całuj

ę

w

ź

le ogolony policzek.

57
W CVTKU pachnie troch

ę

zwierz

ę

tami, troch

ę

trocinami, a troch

ę

jeszcze czym

ś

słodkim.

- Przyszedłe

ś

poogl

ą

da

ć

naszego czarodzieja? - Obok mnie siada

wymalowana pani w błyszcz

ą

cej tuniczce. Jest taka ładna,

ż

e nie mog

ę

oderwa

ć

od niej wzroku.

- Nie boi si

ę

pani chodzi

ć

po linie? - pytam.

- Boj

ę

si

ę

- przyznaje. - Chcesz poje

ź

dzi

ć

na kucyku? - zmienia

temat.
Kiwam głow

ą

,

ż

e tak, i wychodzimy z namiotu.

Mój kucyk jest biały, tylko koło nosa ma płow

ą

plamk

ę

. Siadam na jego

grzbiecie i powoli ruszamy dookoła wybiegu.

Ś

liczna pani trzyma

kucyka na długiej lince, a on drepce pomalutku.
- Kiedy b

ę

d

ę

czarodziejem - szepcz

ę

mu do ucha - zaczaruj

ę

tak,

ż

eby

ś

był mój. B

ę

dziesz sobie biegał po trawie, bez

ż

adnej linki u szyi i

codziennie dostaniesz kilka kostek cukru.
Kucyk strzy

ż

e uszami na znak,

ż

e si

ę

zgadza, a ja zeskakuj

ę

z siodła.

- Twój tatu

ś

wymy

ś

lił nowy wspaniały numer - mówi pani, prowadz

ą

c

mnie na widowni

ę

. - Sam zobacz! - zach

ę

ca.

Tatu

ś

stoi na

ś

rodku areny z rozło

ż

onymi ramionami, na głowie ma

cylinder, a w r

ę

ku pałeczk

ę

. Nagle jedno

ś

wiatło ga

ś

nie i tatu

ś

58

\

wygl

ą

da, jakby nie miał butów. Potem znika jedna nogawka spodni i

druga, jego kamizelka w kwiaty i r

ę

ce, i twarz. Ju

ż

został tylko sam

cylinder i pałeczka.
- Widzisz, on znika! Ju

ż

go nie ma! - słysz

ę

zachwycony głos pani.

- Nie chc

ę

!!! - krzycz

ę

i biegn

ę

na aren

ę

.

Ś

wiatła zapalaj

ą

si

ę

. Tatu

ś

stoi na

ś

rodku i mruga, jakby go piekły

oczy. Chowam si

ę

w jego peleryn

ę

.

background image

- To była tylko taka sztuczka - tłumaczy mi spokojnie. - Przecie

ż

wiesz,

ż

e nie jestem prawdziwym czarodziejem i nie umiem znika

ć

,

prawda? - patrzy na mnie badawczo.
- Prawda - kiwam głow

ą

i my

ś

l

ę

sobie, jak to dobrze,

ż

e tego nie

umie.
J(c)ST wieczór. Siedz

ę

sam w domu i ogl

ą

dam telewizj

ę

. Nagle słysz

ę

,

jak co

ś

wyłazi z k

ą

ta i ju

ż

wiem,

ż

e to on. Nie wi

ę

kszy od słoika

ogórków, z zadartym nosem i wyłupiastymi oczami. Czarodziej. Zupełnie
nie wiem, sk

ą

d si

ę

wzi

ą

ł.

- Je

ś

li chcesz, dam ci kilka lekcji - proponuje i wył

ą

cza film, który

mi si

ę

podobał.

- Nie mógłby

ś

przyj

ść

ź

niej? - prosz

ę

, ale mówi,

ż

e nie mógłby. A

potem zalega nieprzyjemna cisza.
60
- Słyszałem,

ż

e chcesz by

ć

czarodziejem - odzywa si

ę

wreszcie.

- Od kogo? - pytam.
- Mamy wspólnych znajomych - oznajmia wykr

ę

tnie.

- Czy czarodzieje s

ą

zawsze tacy... - zaczynam si

ę

j

ą

ka

ć

- tacy jak

ty?
- Co masz na my

ś

li? - pyta podejrzliwie.

Nie wiem, jak mu to powiedzie

ć

. Jak powiedzie

ć

,

ż

e jest mały, brzydki

i niemiły, i

ż

eby mu nie zrobi

ć

przykro

ś

ci.

- No dobrze, nie mów - macha r

ę

k

ą

.

- Jak jeste

ś

czarodziejem, to dlaczego nie zrobisz czego

ś

,

ż

eby

ładnie wygl

ą

da

ć

?

- Bo mi nie zale

ż

y. Jestem niewielki, ale pot

ęż

ny. Mógłbym ci

ę

zamieni

ć

w

ż

ab

ę

, jakbym chciał - puszy si

ę

.

- Ale po co? - udaj

ę

,

ż

e wcale si

ę

go nie boj

ę

.

- Tak sobie. Ale nie martw si

ę

, nie chc

ę

ci

ę

w nic zamienia

ć

. Za to

mog

ę

ci

ę

nauczy

ć

znika

ć

.

Przypominam sobie, jak znikały w cyrku tatusia buty i spodnie, i
twarz oraz to, jak bardzo si

ę

przestraszyłem.

- Chyba nie chc

ę

- mrucz

ę

niech

ę

tnie.

- Niemo

ż

liwe! - zło

ś

ci si

ę

czarodziej. - Wszyscy tego chc

ą

. Zreszt

ą

taka jest pierwsza lekcja: znikanie.
61
- A druga: pojawianie si

ę

? - pytam.

- Nie - kr

ę

ci głow

ą

czarodziej. - Pojawianie si

ę

... - wyci

ą

ga z

kieszeni powyginany notatnik i wertuje kartki - lekcja czterdziesta
druga.
To znaczy,

ż

e w czasie czterdziestu jeden lekcji byłbym niewidzialny,

my

ś

l

ę

i zaczynam chichota

ć

.

- Wygl

ą

da na to,

ż

e łatwiej by

ć

niewidzialnym ni

ż

widzialnym - mówi

ę

.

- To fakt. - Drapie si

ę

w zamy

ś

leniu po rzadkich włosach w kolorze

cebuli.

ą

czam z powrotem telewizor. Film jeszcze si

ę

nie sko

ń

czył. Nie

wiem, co było w

ś

rodku, ale i tak mi si

ę

podoba. Słysz

ę

chrobot w

k

ą

cie. Kiedy odwracam głow

ę

, ju

ż

go nie ma.

- Nie b

ę

d

ę

czarodziejem - mówi

ę

najpierw cicho, a potem zupełnie

gło

ś

no.

Tatu

ś

wyrasta jak spod ziemi i siada na por

ę

czy fotela.

- Nie b

ę

d

ę

czarodziejem - szepcz

ę

mu do ucha.

- Tak czy owak, mog

ę

ci

ę

nauczy

ć

paru sztuczek - odszeptuje.

- Najgorsze,

ż

e... obiecałem kucykowi... - przypominam sobie i robi

mi si

ę

smutno.

- B

ę

dziemy go zabiera

ć

na wycieczki. - Tatu

ś

czyta w moich

62
my

ś

lach. - A mo

ż

e nawet czasem uda nam si

ę

wyczarowa

ć

dla niego

cukier w kostkach?
- Mo

ż

e... - u

ś

miecham si

ę

, patrz

ą

c na moj

ą

ś

wink

ę

-skarbonk

ę

.

63
Nagroda

lubi

ę

lato. Wygrzane murki i wysok

ą

, mi

ę

kk

ą

traw

ę

, w której tak

pysznie mo

ż

na si

ę

chowa

ć

, poluj

ą

c na wróble. Dzisiejszy dzie

ń

był

background image

wła

ś

nie taki, jak trzeba. Dopóki nie zjawił si

ę

Rudy.

- Jest interes do zrobienia - miaukn

ą

ł bez wst

ę

pów. Le

ż

ałem wła

ś

nie

na zalanym sło

ń

cem obrze

ż

u klombu. Dookoła

fruwały motyle, muszki i pszczółki, jednym słowem jedzenia bez liku,
a mnie nawet nie chciało si

ę

ruszy

ć

łap

ą

. Tym bardziej nie mogło by

ć

mowy o

ż

adnych interesach. Ziewn

ą

łem szeroko.

- Te, frajer - Rudy nie zamierzał si

ę

odczepi

ć

- zatkało ci

ę

, czy co?

Złoty interes. Trzeba znale

źć

pewn

ą

koteczk

ę

. Co to dla ciebie,

koteczki to twoja specjalno

ść

. Zgubiła si

ę

, biedula.

Próbował zrobi

ć

smutny wyraz pyszczka, ale bez powodzenia. Musiał

dostrzec błysk zainteresowania w moich

ś

lepiach, bo ci

ą

gn

ą

ł z

o

ż

ywieniem:

- Nagroda po połowie. Płatne w gotówce od r

ę

ki.

- Jakiej r

ę

ki? - zdziwiłem si

ę

.

- No, tej, co napisała ogłoszenie. Wiem o niej tylko tyle,

ż

e ma

czerwony flamaster. Namalowała nim koteczk

ę

i podała adres, gdzie j

ą

trzeba odprowadzi

ć

i za ile.

- Mogła po

ż

yczy

ć

- ziewn

ą

łem.

65
- Co?! - zdenerwował si

ę

Rudy.

- Flamaster. - Przeci

ą

gn

ą

łem si

ę

. Sło

ń

ce grzało coraz mocniej.

- Zwariuj

ę

- j

ę

kn

ą

ł rudzielec i zacz

ą

ł ostrzy

ć

pazury o murek. -

Zreszt

ą

- skoczył na trawnik - niech b

ę

dzie. Wypchaj si

ę

. Sam sobie

poradz

ę

. Cała nagroda b

ę

dzie dla mnie.

- Jedna trzecia - miaukn

ą

łem, robi

ą

c "koci grzbiet".

- Jak to?! Dlaczego?! - Rudy a

ż

zacukał si

ę

z przej

ę

cia.

- Pomog

ę

ci - o

ś

wiadczyłem łaskawie, staj

ą

c obok niego. - Ale dwie

trzecie dla mnie.
- To nie jest sprawiedliwe.
- Nie jest - zgodziłem si

ę

od razu. - Ale mnie si

ę

nie chce i to ty

mnie namawiasz, a nie odwrotnie.
- Szkoda mi jej - westchn

ą

ł rudzielec tak przekonywaj

ą

co,

ż

e

uwierzyłbym mu z pewno

ś

ci

ą

, gdyby nie to,

ż

e znali

ś

my si

ę

całkiem

nie

ź

le, pełne dwa tygodnie. - I tylko dlatego si

ę

zgadzam. Ale

uwa

ż

am,

ż

e wyzysk kota przez kota...

- Sko

ń

cz ju

ż

- przerwałem mu bezceremonialnie. - Szkoda czasu.

Przecie

ż

nie tylko ty czytałe

ś

to ogłoszenie. No, wła

ś

nie, najpierw

chciałbym je zobaczy

ć

.

Pobiegli

ś

my na przystanek autobusowy.

Ś

ciana wiaty upstrzona była

najró

ż

niejszymi ogłoszeniami - malutkimi i wielkimi, starymi, z

których deszcz zmył ju

ż

dawno ich tre

ść

, i nowymi, przyku-

66
waj

ą

cymi uwag

ę

kolorem długopisu albo wisz

ą

cymi fr

ę

dzelkami z

numerami telefonów.
- Tu na przykład jest napisane - m

ą

drzył si

ę

Rudy, pokazuj

ą

c mi

przylepion

ą

plastrem do szyby kartk

ę

z zeszytu w kratk

ę

-

ż

e kto

ś

chce kupi

ć

szaf

ę

trzydrzwiow

ą

wn

ę

kow

ą

i trzy kilo pierza, a

ma za to do sprzedania klatk

ę

na króliki.

- Ciekawe - ziewn

ą

łem. - A co, masz jak

ąś

wn

ę

k

ę

do zagospodarowania?

- Znalazłoby si

ę

- mrukn

ą

ł tajemniczo. - A tutaj - pokazał płacht

ę

papieru zamazan

ą

czarnym flamastrem - student fizyki udziela lekcji

gry na harfie. Instrument na miejscu - dodał uspokajaj

ą

co, widz

ą

c

ż

e

zaczynam si

ę

niecierpliwi

ć

.

- Całe szcz

ęś

cie - westchn

ą

łem z ulg

ą

. - A koteczka? - próbowałem

sprowadzi

ć

Rudego na ziemi

ę

. Od kiedy nauczył si

ę

czyta

ć

, był po

prostu nieobliczalny. Bałem si

ę

,

ż

e zechce zapozna

ć

mnie ze

wszystkimi ogłoszeniami.
- No wła

ś

nie - zmartwił si

ę

. - Jeszcze dzisiaj rano była. To znaczy

było ogłoszenie. O, tu - wskazał łap

ą

. - Teraz w tym miejscu wisi

inne - o

ż

ywił si

ę

i zacz

ą

ł sylabizowa

ć

: "Je

ś

li chcesz

wycyklinowa

ć

..."

- Nie chc

ę

! - miaukn

ą

łem stanowczo. - Idziemy!

- Gdzie? - Rudy niech

ę

tnie odrywał si

ę

od słowa pisanego.

67
- Sprawdzimy na s

ą

siednim przystanku.

- Mo

ż

e ju

ż

j

ą

znale

ź

li - sapał, usiłuj

ą

c nie zostawa

ć

za mn

ą

w tyle.

background image

- Albo kto

ś

inny zdj

ą

ł to ogłoszenie, bo... bo...

- Bo sam jej szuka - pomogłem mu. - I wcale nie chce,

ż

eby jeszcze

kto

ś

si

ę

tym zajmował.

Stan

ę

li

ś

my przed nast

ę

pnym przystankiem. Tu wisiała jedna jedyna

oferta o cichym domu z ogrodem do wynaj

ę

cia. Postanowiłem si

ę

tym

zainteresowa

ć

po otrzymaniu nagrody.

- Nie jest dobrze - miaukn

ą

ł Rudy.

- Powiedz lepiej, jak ona wygl

ą

dała - przerwałem jego narzekania.

- Czarna, z białym krawacikiem, biał

ą

plamk

ą

pod lewym okiem i biał

ą

łapk

ą

- recytował.

- Któr

ą

? Przedni

ą

czy tyln

ą

? - chciałem wiedzie

ć

wszystko jak

najdokładniej.
- Nie wiadomo. Było tylko jeszcze napisane,

ż

e ma na imi

ę

Łapka.

- Oprócz nas - my

ś

lałem gło

ś

no - mo

ż

e jej jeszcze szuka

ć

... -

popatrzyli

ś

my na siebie z Rudym w nagłym przebłysku zrozumienia -

Wujek - powiedzieli

ś

my jednocze

ś

nie.

Wujek był psem o kociej naturze. Du

ż

y, chudy, szary, z krótkim ogonem

i długimi uszami stanowił mieszanin

ę

ras trudn

ą

do ustalenia. Był

samodzielny, nie pozwalał si

ę

przez nikogo

68

i
przygarnia

ć

ani opiekowa

ć

si

ę

sob

ą

. Utrzymywał stosunki towarzyskie

wył

ą

cznie z kotami i prowadził bardzo mało uregulowany tryb

ż

ycia.

Wiedzieli

ś

my o nim ponadto,

ż

e jest pazerny i oszcz

ę

dny. Plotka

głosiła,

ż

e składa na wczasy na Karaibach, ale to nic pewnego.

- Ale mamy szcz

ęś

cie - mrukn

ą

łem, dostrzegaj

ą

c koło pobliskiego domu

charakterystyczn

ą

sylwetk

ę

. - Lecimy!

- Co mu powiesz? - dopytywał si

ę

Rudy.

- Dlaczego ja? - oburzyłem si

ę

.

- Bo ty musisz dwa razy wi

ę

cej ode mnie mówi

ć

, dwa razy szybciej

biega

ć

i w ogóle dwa razy wi

ę

cej szuka

ć

- rozgadał si

ę

. - Masz w

ko

ń

cu dosta

ć

dwa razy tyle forsy, co ja.

Spojrzałem na niego z podziwem. Nie wiedziałem,

ż

e umiał tak dobrze

liczy

ć

.

- Hej, Wujek - przywitałem psa przyjacielskim miaukni

ę

ciem. Przerwał

wyiskiwanie pcheł.
- Witam - warkn

ą

ł i znów zabrał si

ę

do roboty.

- Przychodzimy do ciebie w sprawie ogłoszenia - zacz

ą

łem

dyplomatycznie. Spojrzał na mnie z takim zdumieniem,

ż

e od razu

wiedziałem,

ż

e to nie on. - Ale widz

ę

,

ż

e to pomyłka.

- Co

ś

kombinujecie - stwierdził z zazdro

ś

ci

ą

i błysn

ę

ły mu

ś

lepia.

- E tam - Rudy przeci

ą

gn

ą

ł si

ę

lekcewa

żą

co. - Nic takiego.

70
Chodzi tylko o pewn

ą

koteczk

ę

... - Spojrzałem na niego

z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

. - Mo

ż

e nie tyle o koteczk

ę

- zacz

ą

ł si

ę

wykr

ę

ca

ć

- co o jej brak, to znaczy - on - wskazał mnie - chciałby...
- Trzeba było tak od razu mówi

ć

- za

ś

miał si

ę

Wujek. - Poszukujesz -

szturchn

ą

ł mnie - ładnej kizi? I po to dajesz ogłoszenia?! No, nie

wstyd

ź

si

ę

... Sam dzisiaj widziałem kilka całkiem, całkiem...

- Jakie? Gdzie? Powiedz, co ci zale

ż

y... - nalegałem.

- Jedna, biała jak mleko, du

ż

a, puszysta, biegła dró

ż

k

ą

koło lasu.

Druga, szara, pr

ę

gowana, czaiła si

ę

na wróble pod starymi kasztanami.

Trzeci

ą

widziałem mi

ę

dzy polem koniczyny a tym nowym wie

ż

owcem...

- Jak wygl

ą

dała? - przerwałem. Wujek spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Chyba czarna - warkn

ą

ł i wrócił do iskania pcheł.

- Dzi

ę

kujemy, Wujku - wtr

ą

cił si

ę

Rudy. - Przy okazji, mo

ż

e

zainteresuje ci

ę

całkiem

ś

wie

ż

y podkop, który pojawił si

ę

blisko

kurnika w starym domku?
- Sam go zrobiłem - wycedził przez z

ę

by, nie wypuszczaj

ą

c skóry z

pyska.
- W takim razie, trzymaj si

ę

. - Rudy mrugn

ą

ł na mnie

i oddalili

ś

my si

ę

z godno

ś

ci

ą

. - Chyba trzeba zacz

ąć

szuka

ć

71
od skraju osiedla - mrukn

ą

ł, gdy Wujek nie mógł nas ju

ż

widzie

ć

ani

background image

słysze

ć

. - Tam, gdzie ta koniczyna...

- Wcale nie wiadomo, czy to była ona - czułem si

ę

troch

ę

zniech

ę

cony.

- W ogóle nic nie wiadomo. Mo

ż

e nawet

ju

ż

j

ą

znale

ź

li.

- Nie łam si

ę

- pocieszał mnie Rudy. - Przecie

ż

jeszcze nie

zacz

ę

li

ś

my szuka

ć

tak naprawd

ę

.

Miał racj

ę

. Zrobiło mi si

ę

troch

ę

głupio.

- Rozdzielmy si

ę

- zaproponowałem. - Tak b

ę

dziemy mieli wi

ę

ksze

szans

ę

. Ja pójd

ę

pod nowy wie

ż

owiec i b

ę

d

ę

przeczesywał teren a

ż

do

tego miejsca, gdzie mnie znalazłe

ś

. Ty rób to samo z tej strony.

Spotkamy si

ę

przy murku, wieczorem.

- A jak j

ą

znajd

ę

, to co? - spytał niem

ą

drze Rudy.

- Przyjdziecie razem, rzecz jasna - miaukn

ą

łem niecierpliwie i dałem

susa przez jezdni

ę

.

wisiało ju

ż

nisko nad ziemi

ą

i było czerwone jak dojrzałe jabłko,

kiedy j

ą

zobaczyłem. Buszowała w koniczynie. Skakała. Goniła motyle.

Wydawało si

ę

,

ż

e si

ę

z nimi bawi. Jej jedwabiste futerko l

ś

niło w

zachodz

ą

cym sło

ń

cu. Miała bardzo zielone

ś

lepia. Na mój widok

znieruchomiała na chwil

ę

, a potem zacz

ę

ła wolno si

ę

oddala

ć

.

72
- Zaczekaj, nie odchod

ź

- miaukn

ą

łem. - Nie bój si

ę

. Kotka zatrzymała

si

ę

i spojrzała na mnie.

- Wcale si

ę

nie boj

ę

- mrukn

ę

ła i przekrzywiła główk

ę

. Mogłem jej si

ę

dokładnie przyjrze

ć

. Biały krawacik, plamka pod

okiem, biała łapka, wszystko si

ę

zgadzało. Miałem j

ą

. Zamajaczyła mi

wizja cichego domu z du

ż

ym ogrodem i poczułem si

ę

szcz

ęś

liwy.

- Jak si

ę

nazywasz? - spytała po chwili, myj

ą

c jednocze

ś

nie swoje i

tak nieskazitelnie czyste futerko.
Zmieszałem si

ę

. Troch

ę

głupio si

ę

przyzna

ć

,

ż

e nie zna si

ę

własnego

imienia. Ale tak wła

ś

nie było. Podejrzewam nawet,

ż

e nigdy go nie

miałem.
- Dlaczego nie odpowiadasz? - nalegała kotka.
- A ty? - spytałem wykr

ę

tnie.

- Łapka - przedstawiła si

ę

.

- A ja Kot - wymy

ś

liłem na poczekaniu.

Powiał wieczorny wiatr. Sło

ń

ce schowało si

ę

za horyzontem, zapadał

zmierzch. Dzisiaj pełnia, przypomniałem sobie i a

ż

dreszcz przebiegł

przez moje futerko. Nie ma nic lepszego, ni

ż

biec przez wysok

ą

,

zalan

ą

ksi

ęż

ycowym

ś

wiatłem traw

ę

.

- Dziwne imi

ę

- odezwała si

ę

niespodziewanie Łapka. Spojrzałem na ni

ą

z niech

ę

ci

ą

.

- Odprowadz

ę

ci

ę

do domu - powiedziałem. - Ju

ż

ź

no.

73
- Nie - przeci

ą

gn

ę

ła si

ę

. - Ja wła

ś

nie uciekłam. Jestem poszukiwana -

miaukn

ę

ła z dum

ą

. - Ale pozdejmowałam ogłoszenia.

- To ty? - wyrwało mi si

ę

.

Kotka spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Mówił mi o tym mój kumpel, Rudy - zacz

ą

łem si

ę

wykr

ę

ca

ć

. - On na

mnie czeka. Chod

ź

my tam, dobrze?

- Po co?
Nad nami przeleciał du

ż

y nocny ptak. Łapka skuliła si

ę

przestraszona

i miaukn

ę

ła cichutko.

- Dlaczego uciekła

ś

? - spytałem.

- Nudziło mi si

ę

- poskar

ż

yła si

ę

. - Chciałam biega

ć

po ł

ą

ce.

I polowa

ć

. I mie

ć

du

ż

o małych kotków. I

ż

eby mi ich nikt nie

zabierał. I

ż

ebym cały dzie

ń

nie była sama.

- Jeste

ś

sama - miaukn

ą

łem.

- Wcale nie - zaprotestowała. - Jestem z tob

ą

. Poczułem, jak mój

wymarzony dom z ogrodem oddala si

ę

coraz

bardziej. Rudy nas pewnie ju

ż

zacz

ą

ł szuka

ć

.

- Musimy st

ą

d i

ść

- zdecydowałem. - Pobiegniemy do lasu.

- Upoluj mi troch

ę

mleka, dobrze? - poprosiła. - Jestem głodna.

- Przecie

ż

chciała

ś

polowa

ć

sama - zdziwiłem si

ę

. Biegli

ś

my przez

wysok

ą

traw

ę

. Na w

ą

sach osiadały mi kropelki

74
rosy. Pachniała koniczyna. Pierwszy raz przy moim boku biegł kto

ś

background image

drugi. Przestraszyłem si

ę

.

- Id

ź

sobie - postanowiłem. Łapka zatrzymała si

ę

, zaskoczona.

- Gdzie? - spytała po chwili.
- Sk

ą

d mog

ę

wiedzie

ć

- zdenerwowałem si

ę

. - Przecie

ż

uciekła

ś

. To

chyba wiesz, co chcesz robi

ć

.

- Chc

ę

z tob

ą

biega

ć

- mrukn

ę

ła i przysun

ę

ła si

ę

do mnie.

- Koty lubi

ą

by

ć

same, rozumiesz? - tłumaczyłem jej z rozpacz

ą

.

- Nie - zaprzeczyła. - Ja nie lubi

ę

.

Odwróciłem si

ę

od niej gwałtownie i zacz

ą

łem ucieka

ć

. Pole łubinu,

kartoflisko, jeszcze tylko miedza mi

ę

dzy łanami j

ę

czmienia i b

ę

dzie

las. Stan

ą

łem i obejrzałem si

ę

za siebie. Było pusto. Z lasu

zakrzyczał ptak. I znowu - kartoflisko, łubin - siedziała w tym samym
miejscu, gdzie j

ą

zostawiłem. Skulona, z podwini

ę

tymi pod siebie

łapkami, patrzyła wprost na ksi

ęż

yc. Jej

ś

lepia jarzyły si

ę

czerwonawym blaskiem.
- No, chod

ź

, biegnijmy do lasu - miaukn

ą

łem. Wstała powoli. - A jutro

poznasz mojego kumpla, Rudego - mówiłem szybko. - I innych. Trzeba im
wszystko wytłumaczy

ć

.

Otarła si

ę

leciutko łbem o moje futerko. Pobiegli

ś

my.

75
Imieniny

Ni(c) ITlcinn ani tatusia, ani siostry, ani

ż

adnego brata, mam tylko

mamusi

ę

. A ona ma tylko mnie. I jak s

ą

jej imieniny, to ona mo

ż

e

dosta

ć

prezent tylko ode mnie, bo nikogo innego nie ma. Dlatego

bardzo chciałam,

ż

eby była zadowolona i

ż

eby dostała wszystko to, co

jest jej potrzebne. I chciałam si

ę

od niej tego dowiedzie

ć

, ale ona

si

ę

ś

miała i mówiła:

- Wymy

ś

l co

ś

sama.

My

ś

lałam i my

ś

lałam, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Wtedy

wzi

ę

łam skakank

ę

i poszłam poskaka

ć

. Najpierw skakałam w ogródku,

potem przed furtk

ą

, a jeszcze potem poszłam zobaczy

ć

, czy zakwitły

ju

ż

bzy przed Domem, W Którym Nikt Nie Mieszka. Kwitły jak oszalałe,

wszystkie były białe i pachniały tak, jak nic na

ś

wiecie. Pomy

ś

lałam,

ż

e mogłabym mamusi nazrywa

ć

bzu, kiedy zobaczyłam w ogrodzie

nieznajom

ą

dziewczynk

ę

. Siedziała na hu

ś

tawce zawieszonej na starym

d

ę

bie.

- Hej! - zawołałam, podchodz

ą

c do furtki. - Kim ty jeste

ś

?

Dziewczynka nie odpowiedziała. Hu

ś

tała si

ę

coraz wy

ż

ej i wy

ż

ej,

a

ż

jej podskakuj

ą

ce kitki zaczepiały o gał

ą

zki.

- W tym domu nikt nie mieszkał - powiedziałam. - Ja mam na imi

ę

Mariolka, a ty?
- Beata - mrukn

ę

ła wreszcie.

77
- I ty tu mieszkasz? - ucieszyłam si

ę

.

- Nie. - Zeskoczyła na ziemi

ę

. - To znaczy tak, ale tylko latem. Mój

tatu

ś

wynaj

ą

ł ten dom. I przyje

ż

d

ż

a do nas na soboty

i niedziele - rozgadała si

ę

nagle, zbli

ż

aj

ą

c si

ę

do furtki. - A co

robi twój tatu

ś

? - spytała.

- Mój tatu

ś

jest aniołem - odpowiedziałam. - Ma wielkie białe

skrzydła.
- Głupia jeste

ś

- wzruszyła ramionami Beata. - Nie ma aniołów. Mój

tatu

ś

ma du

ż

y samochód. I teczk

ę

, do której nie wolno zagl

ą

da

ć

, taka

jest wa

ż

na. - A twój, powiedz, ma teczk

ę

?

- Ju

ż

ci mówiłam,

ż

e ma tylko skrzydła - zdenerwowałam si

ę

troch

ę

. -

Chcesz poskaka

ć

? - spytałam, podaj

ą

c jej skakank

ę

.

- Nie chc

ę

- nad

ę

ła si

ę

Beata. - Jak taka jeste

ś

, to nie b

ę

d

ę

si

ę

z

tob

ą

bawi

ć

.

- Jaka? - zdziwiłam si

ę

, ale Beata odwróciła si

ę

ju

ż

ode mnie.

- Poczekaj - poprosiłam. - Porad

ź

mi co

ś

, dobrze? Jutro s

ą

imieniny

mojej mamusi. I ja nie wiem, co jej da

ć

w prezencie. My

ś

lisz,

ż

e

mogłabym narwa

ć

bzu?

- Co

ś

ty! - oburzyła si

ę

. - Nie wolno. Najlepiej spytaj si

ę

taty, co

jest jej potrzebne. Albo babci.
- Ja mieszkam tylko z mamusi

ą

- powiedziałam. - No i z Karolin

ą

.

78

background image

- To jest twoja siostra?
- Nie, lalka - u

ś

miechn

ę

łam si

ę

.

- Masz tylko jedn

ą

lalk

ę

? - prychn

ę

ła pogardliwie dziewczynka. - Ja

mam chyba z dziesi

ęć

. Albo dwadzie

ś

cia. I mam rower, klocki lego i

ciotecznego brata. Przyjedzie do mnie za tydzie

ń

. I on ma komputer. A

ty masz komputer?
- Nie mam - szepn

ę

łam. Zrobiło mi si

ę

smutno. - Pójd

ę

ju

ż

-

zdecydowałam i rozło

ż

yłam skakank

ę

.

Najpierw skakałam na lewej nodze, potem na prawej, a kiedy zacz

ę

łam

skaka

ć

na obydwu, zobaczyłam swoj

ą

mamusi

ę

. Podbiegłam do niej i

przytuliłam si

ę

mocno. Mamusia pachniała prawie tak

ś

licznie jak bez,

który wła

ś

nie zakwitł.

- Mamusiu - poprosiłam. - Powiedz, co by

ś

chciała mie

ć

najbardziej...

Ś

ciskałam j

ą

i

ś

ciskałam, a ona

ś

miała si

ę

i próbowała uwolni

ć

.

- Dobrze - powiedziała w ko

ń

cu powa

ż

nie. - Ju

ż

wiem. Chciałabym

gwiazdk

ę

z nieba, dziurk

ę

z obwarzanka i kafelek z pieca.

NOC była ciepła i jasna od gwiazd. Nie mogłam wspi

ąć

si

ę

ju

ż

wy

ż

ej.

To było najwy

ż

sze drzewo na całej ł

ą

ce. Ale mimo

ż

e stałam na

czubeczkach palców, nie udało mi si

ę

dosi

ę

gn

ąć

ż

adnej

79
z nich. Mrugały do mnie i złociły si

ę

, i były wci

ąż

tak samo wysoko.

- Co tutaj robisz? - za

ć

wierkało co

ś

cieniutko. Troch

ę

si

ę

przestraszyłam, ale nie bardzo.
- Kim jeste

ś

? - spytałam, zła

żą

c o konar ni

ż

ej. - Wcale ci

ę

nie

widz

ę

.

- Jestem co prawda Bardzo Małym Ptakiem - pisn

ą

ł Bardzo Mały Ptak -

ale nie na tyle małym,

ż

eby nie mo

ż

na mnie było zobaczy

ć

. A noc jest

do tego ksi

ęż

ycowa, jasna. Zobacz,

ile gwiazd...
- No wła

ś

nie - zasmuciłam si

ę

, nie mog

ą

c wci

ąż

odnale

źć

wzrokiem

Ptaka w

ś

ród listowia. - I wszystkie s

ą

za wysoko...

Ale mo

ż

e ty, ptaszku, mi pomo

ż

esz? - zwróciłam si

ę

do kł

ę

buszka

szarego pierza, który prawdopodobnie był Bardzo Małym Ptakiem. -
Przecie

ż

umiesz fruwa

ć

. Zdejmij mi z nieba jedn

ą

gwiazdk

ę

. Mo

ż

e by

ć

taka malutka jak ty. Albo nawet mniejsza - zdecydowałam po

ś

piesznie.

- Czy oprócz gwiazdki z nieba jest ci równie

ż

potrzebna dziurka z

obwarzanka i kafelek z pieca? - spytał Ptak, a kiedy zdziwiłam si

ę

,

ż

e wie, pisn

ą

ł: - Zwykle jak jest komu

ś

potrzebna gwiazdka z nieba,

to razem z t

ą

cał

ą

reszt

ą

. Nie wiem dlaczego, ale tak to ju

ż

jest.

- Jeste

ś

malutki, ale bardzo m

ą

dry...

80
- Jestem m

ą

dry - przyznał Bardzo Mały Ptak - ale nie mog

ę

ci pomóc.

Popro

ś

Du

ż

ego. On fruwa wy

ż

ej ode mnie.

Rozejrzałam si

ę

uwa

ż

nie. I kiedy ju

ż

chciałam powiedzie

ć

,

ż

e go nie

widz

ę

, zobaczyłam. Przycupn

ą

ł przy samym pniu. Miał br

ą

zowe pióra i

du

ż

e

ż

ółte oczy.

- Hej, Du

ż

y Ptaku! - przywitałam go.

Nie odpowiedział. Siedział skulony i nieruchomy, jakby spał z
otwartymi oczami lub my

ś

lał o czym

ś

dalekim.

- Du

ż

y Ptaku! - Ostro

ż

nie zbli

ż

yłam si

ę

do niego. - Czy mógłby

ś

podfrun

ąć

i zdj

ąć

mi z nieba jedn

ą

gwiazdk

ę

dla mojej mamusi?

- Je

ś

li dla mamusi, to dobrze -

ć

wierkn

ą

ł Du

ż

y Ptak i wzbił si

ę

w

powietrze. Ale szybko wrócił. - Nie dam rady. S

ą

za wysoko. -

I zagwizdał co

ś

po swojemu. - Tu mieszka jeszcze Bardzo Du

ż

y Ptak -

dodał.
Usłyszałam łopot skrzydeł i na chwil

ę

wielki cie

ń

przesłonił ksi

ęż

yc.

Gał

ąź

zachybotała ci

ęż

ko.

- Och! - krzykn

ę

łam. - Ale jeste

ś

ogromny! I pi

ę

kny - westchn

ę

łam

cichutko.
- Dlaczego nie

ś

pisz? - oburzył si

ę

Bardzo Du

ż

y Rak. - Wracaj

natychmiast do łó

ż

ka.

- Wróc

ę

zaraz, jak dostan

ę

gwiazdk

ę

- obiecałam. -

81
Wcze

ś

niej nie mog

ę

. - Ziewn

ę

łam i usiadłam wygodnie w rozwidleniu

gał

ę

zi.

Ś

niło mi si

ę

,

ż

e ptaki wydziobywały na wy

ś

cigi gwiazdki z nieba jak

background image

rodzynki, kiedy poczułam łaskotanie w szyj

ę

. Koło mnie stał Bardzo

Du

ż

y Ptak. Wydawał si

ę

zm

ę

czony.

- Musisz poczeka

ć

, a

ż

która

ś

sama zleci - powiedział. - Nawet dla

mnie one s

ą

za wysoko. Id

ź

na ł

ą

k

ę

, dziewczynko.

- Czym wam si

ę

odwdzi

ę

cz

ę

? - spytałam, gładz

ą

c go delikatnie po

l

ś

ni

ą

cych piórach.

- Nie zapomnij o nas w zimie - pisn

ą

ł Bardzo Mały spod listka.

- Id

ź

ju

ż

- ponaglił mnie Bardzo Du

ż

y Ptak. - Niedługo b

ę

dzie

ś

wita

ć

.

Trawa była mokra od rosy. Biegłam w kierunku stawu. Przed chwil

ą

wpadła do niego gwiazda.
- Zaczekaj - zaszumiała Grusza. - Ona si

ę

utopiła. Sta

ń

tutaj.

- Sk

ą

d wiesz,

ż

e szukam gwiazdki? - zdziwiłam si

ę

.

- Ja wszystko wiem - zaszele

ś

ciła tajemniczo listkami.

- To mo

ż

e wiesz, co trzeba zrobi

ć

,

ż

eby ona spadła? - spytałam.

- Trzeba tego mocno chcie

ć

- zaskrzypiała Grusza. - I patrze

ć

prosto

w niebo.
82
"

?-v.
Leciała prosto na mnie. A

ż

krzykn

ę

łam z zachwytu i zamkn

ę

łam oczy.

- Spójrz tutaj - usłyszałam cichy głos. - Nie bój si

ę

. - Koło mnie

złocił si

ę

w trawie

ś

wie

ż

o zakwitły Kwiat. - To ja - szeptał - jestem

twoj

ą

gwiazd

ą

.

- To ty... to ty spadłe

ś

z nieba? - Przykucn

ę

łam przy nim. -

Pójdziesz ze mn

ą

?

- Musisz mi w tym pomóc - szepn

ą

ł Kwiat. - Gwiazdy nie umiej

ą

chodzi

ć

. One tylko fruwaj

ą

i

ś

wiec

ą

. Kwiaty zreszt

ą

te

ż

nie. Kwiaty

stoj

ą

i pachn

ą

.

- A czym teraz jeste

ś

? - spytałam.

- To niewa

ż

ne - zaszumiała Grusza. - Mo

ż

esz go st

ą

d zabra

ć

. Jest

twój. O czym my

ś

lała

ś

, kiedy spadała gwiazda?

- O dziurce z obwarzanka i kafelku z pieca - przyznałam ze wstydem.
- B

ę

dziesz je miała - zaszele

ś

ciła. - Przyjd

ź

do mnie jesieni

ą

,

b

ę

dzie du

ż

o gruszek...

\ dziewczynko. Jak

ą

masz ładn

ą

sukienk

ę

! - pochwalił mnie Pan

Listonosz, staj

ą

c przy furtce. - Dzie

ń

dobry - odpowiedziałam. - Czy

ma pan dla nas jaki

ś

list?

84
Pan Listonosz zacz

ą

ł grzeba

ć

w wielkiej torbie.

- Nie, nie mam.
- Niech pan dobrze poszuka - poprosiłam. - Mo

ż

e chocia

ż

jak

ąś

kartk

ę

.

Dzisiaj s

ą

imieniny mojej mamusi.

- Ach, tak - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Pan Listonosz. - I zło

ż

yła

ś

ju

ż

jej

ż

yczenia?

- Jeszcze nie... - Zło

żę

, jak wróci z pracy. Jeszcze nie mam

wszystkich prezentów.
- A mo

ż

esz mi zdradzi

ć

, co to b

ę

dzie? - Pan Listonosz wystawił twarz

do sło

ń

ca.

Przyjrzałam mu si

ę

. Wygl

ą

dał tak miło,

ż

e postanowiłam powiedzie

ć

.

- Gwiazdka z nieba, dziurka z obwarzanka i kafelek z pieca -
wyrecytowałam. - Gwiazdk

ę

z nieba ju

ż

mam. Potrzebna mi dziurka z

obwarzanka i...
- Chod

ź

ze mn

ą

- przerwał mi Pan Listonosz. - Id

ę

wła

ś

nie w dobrym

dla ciebie kierunku.
Min

ę

li

ś

my dwie ulice i jeden sad, przeszli

ś

my przez mostek i obok

budki z gazetami, a

ż

Pan Listonosz przystan

ą

ł i pokazał mi pomalowany

na niebiesko domek.
- Tam jest piekarnia - powiedział.
Nigdy w niej nie byłam. Chleb kupowałam z mamusi

ą

85
w du

ż

ym sklepie koło naszego domu.

- Tutaj piek

ą

pyszne obwarzanki - mówił Pan Listonosz, a

ż

oblizuj

ą

c

si

ę

na samo wspomnienie. - A po kafelek z pieca pójdziesz potem do

zduna, zgoda?
- Tak - kiwn

ę

łam głow

ą

. - Dzi

ę

kuj

ę

- dodałam, machaj

ą

c mu na

background image

po

ż

egnanie.

W piekarni prze

ś

licznie pachniało, a na półkach pi

ę

trzyły si

ę

rogaliki, chałki i małe ciemne chlebki, obok których spoczywały
chleby wielkie jak mły

ń

skie koła, no i obwarzanki...

Poło

ż

yłam na ladzie pieni

ąż

ek. Dostałam go kiedy

ś

od dziadka.

- Czy mogłabym kupi

ć

dziurk

ę

z obwarzanka? - spytałam.

- A obwarzanków nie lubisz? - zdziwił si

ę

Pan Sprzedawca. - S

ą

dzisiaj szczególnie chrupi

ą

ce. Jeszcze ciepłe.

- Lubi

ę

- przyznałam. - Ale potrzebna mi jest sama dziurka. Na

imieniny. Dla mamusi.
Pan Sprzedawca zastanowił si

ę

chwil

ę

.

- Mam pomysł! - ucieszył si

ę

nagle.

- Ty zjesz obwarzanek, a reszta zostanie dla twojej mamy. Dobrze tak
b

ę

dzie? I schowaj pieni

ąż

ek - powiedział, wr

ę

czaj

ą

c mi obwarzanek

prawie tak złoty jak moja gwiazda.
- Dzi

ę

kuj

ę

! Nie podoba si

ę

panu mój pieni

ąż

ek? - zdziwiłam si

ę

. - Nie

chciałabym tak za nic...
86
Pan Sprzedawca zastanawiał si

ę

przez chwil

ę

.

- Umiesz mo

ż

e przyszywa

ć

guziki? - spytał.

- Czasami tak. Jak maj

ą

du

ż

e dziurki.

- Takie jak ten? - Pan Sprzedawca pokazał dyndaj

ą

cy na ko

ń

cu nitki

du

ż

y guzik od fartucha.

Kiwn

ę

łam głow

ą

, a on dał mi igł

ę

z czerwon

ą

nitk

ą

, na ko

ń

cu której

sam zrobił

ś

liczny supełek.

Kiedy guzik był ju

ż

przyszyty, podzi

ę

kowali

ś

my sobie wzajemnie i

wybiegłam na ulic

ę

.

- Mam ju

ż

dwa prezenty! - pod

ś

piewywałam. Najpierw cienko, potem

troch

ę

grubiej, a na ko

ń

cu tak grubo, a

ż

mnie zabolało gardło.

- Co tak buczysz? - usłyszałam pytanie zza płota. Przechodziłam
wła

ś

nie koło Domu, W Którym Nikt Nie Mieszka.

Przy furtce stała Beata.
- Mam ju

ż

dwa prezenty - pochwaliłam si

ę

. - Nie wiesz, gdzie mieszka

Pan Zdun? - spytałam.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Ale go nie ma. Wyjechał.
Słyszałam, jak mówiła nasza s

ą

siadka.

- To co ja zrobi

ę

? - zmartwiłam si

ę

. - Potrzebny mi jest jeszcze

kafelek z pieca, wiesz? Mam ju

ż

gwiazdk

ę

z nieba i dziurk

ę

z

obwarzanka. To s

ą

prezenty. Dla mojej mamusi.

87
- Jakie

ś

głupie prezenty - skrzywiła si

ę

Beata. - Prezent powinien

by

ć

drogi, mie

ć

ładny papier i kolorow

ą

kokard

ę

, inaczej si

ę

nie

liczy, wiesz? - powiedziała jeszcze, a ja wtedy krzykn

ę

łam:

- Sama jeste

ś

głupia! Ka

ż

demu jest potrzebne co innego! A mojej

mamusi najbardziej ze wszystkiego jest potrzebne wła

ś

nie to. Sama mi

powiedziała! - I pobiegłam przed siebie. Gonił mnie zapach bzu.
Musz

ę

znale

źć

kafelek z pieca, zanim wróci mamusia, my

ś

lałam sobie i

zupełnie nie wiedziałam, gdzie go szuka

ć

.

Pójd

ę

na ł

ą

k

ę

, postanowiłam i pobiegłam pod grusz

ę

.

- Gruszo, to ja, Mariolka. Przyszłam do ciebie. - Przytuliłam si

ę

do

jej chropowatego pnia.
- Jeszcze nie jesie

ń

- zaszumiała Grusza. - Nie mam gruszek.

- Jeste

ś

taka m

ą

dra, porad

ź

mi - poprosiłam. - Nie wiem, sk

ą

d wzi

ąć

kafelek z pieca...
- Wracaj do miasteczka - zaskrzypiała Grusza. - Tutaj s

ą

tylko

kwiaty. I trawy. I staw. Wracaj do miasteczka.
Poszukam Pana Listonosza. On mi na pewno pomo

ż

e, my

ś

lałam, biegn

ą

c

topolow

ą

alej

ą

.

- Hej, gdzie si

ę

tak spieszysz? - wykrzykn

ą

ł Pan Listonosz,

zagradzaj

ą

c mi drog

ę

.

88
- Jak dobrze! - ucieszyłam si

ę

. - Szukam pana...

Bo ci

ą

gle nie mam kafelka, Pan Zdun wyjechał, a niedługo wróci z

pracy moja mamusia.
- Hm... - zafrasował si

ę

Pan Listonosz. - To rzeczywi

ś

cie kłopot.

Kafelki w moim piecu s

ą

przyklejone, nie mo

ż

na

ż

adnego wyj

ąć

. Gdyby

background image

nie to... Ci

ęż

ka sprawa, moje dziecko. Ale masz ju

ż

gwiazdk

ę

z nieba

i dziurk

ę

z obwarzanka te

ż

, prawda?

Kiwn

ę

łam smutno głow

ą

. Tak bardzo chciałam podarowa

ć

mamusi wszystko,

o co prosiła.
- Usi

ą

d

ź

tu, poczekaj na mnie - powiedział Pan Listonosz. - Musz

ę

jeszcze zanie

ść

kilka listów. Mo

ż

e zdob

ę

d

ę

u kogo

ś

kafelek...

Nudziło mi si

ę

siedzie

ć

, wi

ę

c weszłam na murek i zajrzałam do okna

stoj

ą

cego przy nim domku, chocia

ż

wiem,

ż

e to nieładnie. Co

ś

stamt

ą

d

wyj

ą

tkowo pysznie pachniało. Na drewnianym koniu na biegunach

siedział pucołowaty chłopczyk z nad

ą

san

ą

min

ą

.

- Babciu, kiedy dostan

ę

mój wafelek? - marudził. - Babciu, kiedy?

- Ale

ż

ty jeste

ś

łakomczuch - usłyszałam. - Wafelki s

ą

jeszcze w

piecu. Musisz troch

ę

poczeka

ć

.

Czułam jak robi mi si

ę

gor

ą

co z emocji. Tak, na pewno tak!

89
Musiałam

ź

le zrozumie

ć

! Po có

ż

mamusi byłby kafelek?

W naszym piecu nie brakowało ani jednego! Tak si

ę

ucieszyłam,

a

ż

podskoczyłam na jednej, a potem na drugiej nodze

i zadzwoniłam do drzwi.
- Dzie

ń

dobry - dygn

ę

łam przed Babci

ą

. - Słyszałam,

ż

e ma pani

wafelki z pieca. Czy mogłabym dosta

ć

jednego? Wypiel

ę

pani wszystkie

grz

ą

dki z truskawkami i zamiot

ę

ś

cie

ż

k

ę

przed domem, i pobawi

ę

si

ę

z

chłopczykiem, i...
- Zaczekaj, zaczekaj - roze

ś

miała si

ę

Babcia. - A

ż

tak ci zale

ż

y na

jednym wafelku?
- Bo dzisiaj s

ą

imieniny mojej mamusi. I ona prosiła mnie

0 gwiazdk

ę

z nieba, dziurk

ę

z obwarzanka i o ka... - zaj

ą

kn

ę

łam si

ę

-

o wafelek z pieca.
- Masz racj

ę

. W ko

ń

cu ró

ż

ni

ą

si

ę

tylko pierwsz

ą

liter

ą

- powiedziała

Babcia i pogłaskała mnie po głowie.
- Babciu, jestem głodny - zacz

ą

ł znowu nudzi

ć

chłopczyk

1 Babcia podreptała do kuchni.
Wróciła, nios

ą

c na tacy pachn

ą

cy stos.

- Prosz

ę

, pocz

ę

stuj si

ę

- zaprosiła mnie, ale ja chwyciłam tylko

jeden, za to

ś

licznie wypieczony wafelek i, mimo

ż

e mnie troch

ę

parzył w dłonie, pobiegłam do drzwi.
- Dzi

ę

kuj

ę

bardzo! Przyjd

ę

jutro rano! I wypiel

ę

wszystkie

90
chwasty! Jakby szukał mnie Pan Listonosz, prosz

ę

mu wszystko

powiedzie

ć

, dobrze? - krzykn

ę

łam.

I biegłam, biegłam jak najszybciej, bo sło

ń

ce stało ju

ż

wysoko na

niebie i były to imieniny mojej mamusi. A ona ma tylko mnie. I od
nikogo innego nie dostanie prezentów. I pewnie na mnie ju

ż

czeka.

(r)
V-__
\
91
Klucz

, dziewi

ęć

, dziesi

ęć

, szukam! -wrzasn

ą

ł Paweł i poleciał za dom.

Poprawi

ę

sznurowadło, pomy

ś

lałam i wtedy na ziemi co

ś

błysn

ę

ło. Był

to klucz. Du

ż

y, srebrny, z ozdobnym powyginanym w esy floresy

łebkiem. Gdy go podniosłam, Paweł zawołał:
- Widz

ę

ci

ę

! - i podbiegł do mnie.

- Zobacz, co znalazłam - pochwaliłam si

ę

, wyła

żą

c z kryjówki.

- To pewnie od niego odbijało sło

ń

ce. Jak od lusterka. Dlatego ci

ę

zobaczyłem - przyznał Paweł, ogl

ą

daj

ą

c klucz.

- Nie wygl

ą

da, jakby długo le

ż

ał. Nie jest brudny ani zardzewiały...

- Ciekawe, do czego pasuje... - powiedziałam.
Nie pasował do drzwi wej

ś

ciowych do domu ani do furtki, ani do

ż

adnego z pokoi, ani do strychu, ani do piwnicy, ani do szuflady

biurka w pokoju tatusia. Nie pasował w ogóle do niczego.
w kuchni, przy du

ż

ym stole, mamusia gotowała pierogi z serem, a

tatu

ś

przegl

ą

dał gazet

ę

.

- Co tam u was słycha

ć

? - zagadn

ą

ł, tak jak zwykle, po powrocie z

pracy.

background image

- Znalazłam klucz - przyznałam, a Paweł popatrzył na mnie z
niech

ę

ci

ą

.

93
- Nie rób takich min. Mo

ż

e kto

ś

go szuka i nie mo

ż

e si

ę

dosta

ć

do

domu. - I wyci

ą

gn

ę

łam z kieszeni klucz.

Najpierw obejrzał go tatu

ś

, potem mamusia, a potem ogl

ą

dali

ś

my go

wszyscy razem.
- Jest taki... niedzisiejszy - przyznała mamusia. - Dzi

ś

nie robi si

ę

takich kluczy.
- Ale wygl

ą

da na nowy - zauwa

ż

ył tatu

ś

.

- Był w naszym ogrodzie - wyja

ś

niłam. - Nikt go tam nie mógł zgubi

ć

.

OL3.I I

Ś

my z Pawłem przy oknie, a na parapecie le

ż

ał klucz.

- To mogło wła

ś

nie tak wygl

ą

da

ć

- opowiadał mój brat, machaj

ą

c

r

ę

kami. - Otwarte okno, a na parapecie klucz. Za oknem sroka. Wiesz,

ż

e to złodziejka, kradnie wszystko, co błyszczy. Zabiera klucz i gubi

w krzakach.
- Wcale nie! - rozgniewałam si

ę

, nie wiadomo dlaczego. - Sroki maj

ą

swoje skarbce. Wszystko składaj

ą

w tym samym miejscu, na przykład w

dziupli...
- Cicho! - Paweł szarpn

ą

ł mnie za rami

ę

i wyjrzał w mrok. Noc była

ciemna, bez gwiazd.
- Słyszała

ś

? - szepn

ą

ł.

- Nie... - zadr

ż

ałam, chocia

ż

było ciepło.

94
- Jakby si

ę

co

ś

skradało. Na mi

ę

kkich łapach... - Paweł przysun

ą

ł si

ę

bli

ż

ej.

- Wezm

ę

klucz... - wyci

ą

gn

ę

łam r

ę

k

ę

.

Ogród jakby westchn

ą

ł. Co

ś

za

ś

miało si

ę

w mroku, zaszele

ś

ciły li

ś

cie.

- Zamkniemy okiennice - zdecydował Paweł.
- Boisz si

ę

? - spytałam, ale nie odpowiedział.

WG

Ś

PI I(c) odwiedził mnie potwór. Miał mi

ę

kkie łapy, czerwone oczy i

długie loki na głowie.
- Noce s

ą

coraz chłodniejsze - powiedział. - Miej to na uwadze i nie

przeci

ą

gaj struny. - Zatupał gro

ź

nie łapami i znikn

ą

ł.

Obudziłam si

ę

zlana potem.

-

Ś

nił mi si

ę

potwór - szepn

ę

łam.

- Miał mi

ę

kkie łapy, czerwone oczy i zielone loki? - spytał Paweł.

- Sk

ą

d wiesz? - przestraszyłam si

ę

.

- Mnie te

ż

si

ę

ś

nił.

- Mówił,

ż

e noce s

ą

coraz chłodniejsze - wyrecytowali

ś

my chórem.

Nigdy dot

ą

d nie mieli

ś

my takich samych snów, przemkn

ę

ło mi przez

głow

ę

, ale nie powiedziałam tego na głos.

95
Wyj

ę

łam z szuflady blok i kredki.

- Trzeba namalowa

ć

ogłoszenia - wymy

ś

liłam. -

Ż

e znale

ź

li

ś

my klucz i

je

ż

eli komu

ś

zgin

ą

ł, mo

ż

e go odebra

ć

.

- Dobrze - zgodził si

ę

Paweł i wzi

ę

li

ś

my si

ę

do pracy. Jedno

ogłoszenie wywiesili

ś

my na naszej furtce, drugie obok

kiosku z gazetami, a trzecie przy przystanku autobusu.
- Dobrze zrobili

ś

cie - pochwaliła nas mamusia. - Ale co

ś

mi si

ę

wydaje,

ż

e nikt si

ę

nie zgłosi.

r3.Z0m mamusia nie miała racji. Najpierw zgłosiła si

ę

jaka

ś

staruszka, potem ekspedientka z naszego sklepu, a jeszcze pó

ź

niej

kierowca autobusu. Ale to nie był ich klucz.
- Popatrz, jak cz

ę

sto ludzie gubi

ą

klucze - dziwił si

ę

tatu

ś

przy

kolacji.
- Chyba ju

ż

nikt nie przyjdzie. - Mamusia wyjrzała za okno i wła

ś

nie

wtedy usłyszeli

ś

my pisk opon.

Przed nasz

ą

furtk

ą

zatrzymał si

ę

bardzo długi, bardzo płaski i bardzo

czerwony samochód, z którego wysiadł bardzo wysoki m

ęż

czyzna w bardzo

eleganckim garniturze.
- O kurcz

ę

- powiedział tatu

ś

, odkładaj

ą

c kanapk

ę

. M

ęż

czyzna zdarł

wisz

ą

ce na naszej furtce ogłoszenie i wszedł

do ogrodu.
96
- Nie podoba mi si

ę

to - powiedziała mamusia i wyci

ą

gn

ę

ła z szuflady

background image

stary kluczyk od skrzyni z popsutym zamkiem,
a ja schowałam nasz do kieszeni.
M

ęż

czyzna wszedł bez pukania i spojrzał na nas złym wzrokiem.

- Przyszedłem po klucz - powiedział nieprzyjemnym głosem.
- Czy to ten? - spytała mamusia, pokazuj

ą

c kluczyk.

- Le

ż

ał w tamtych krzakach? - odpowiedział pytaniem na pytanie i

spojrzał w gł

ą

b ogrodu.

- Tak - kiwn

ę

łam głow

ą

, a on wzi

ą

ł klucz i ju

ż

za chwil

ę

widzieli

ś

my

tylko jego w

ą

skie plecy rozpływaj

ą

ce si

ę

w mroku.

Samochód wystartował jak rakieta, bardzo szybko i bardzo gło

ś

no.

- Nie podoba mi si

ę

to - powtórzyła mamusia.

SIC spa

ć

- przyznałam, le

żą

c ju

ż

w łó

ż

ku. Paweł nie odpowiadał.

Zapaliłam lampk

ę

i popatrzyłam na niego. Miał otwarte oczy i

ż

uł gum

ę

do

ż

ucia.

- Dlaczego nic nie mówisz?
- My

ś

l

ę

- powiedział w ko

ń

cu i zrobił z gumy ró

ż

owego balona. -

My

ś

l

ę

,

ż

e je

ś

li klucz jest u mamy, mo

ż

esz spa

ć

spokojnie.

- A mama? - usiadłam na łó

ż

ku.

-^ Dowiemy si

ę

jutro. Dobranoc - zako

ń

czył rozmow

ę

i odwrócił si

ę

do

mnie plecami.
97
ofl li mi si

ę

nieprzyjemny m

ęż

czyzna w płaskim czerwonym samochodzie.

Próbował naszym kluczykiem uruchomi

ć

silnik, nic mu z tego nie

wychodziło i okropnie si

ę

zło

ś

cił. Tak okropnie,

ż

e a

ż

nie mogłam ju

ż

tego wytrzyma

ć

i obudziłam si

ę

.

Opowiedziałam ten sen Pawłowi, ale jemu

ś

nił si

ę

tylko szpinak, nic

wi

ę

cej.

Za to mamusi i tatusiowi

ś

nił si

ę

dzisiaj nasz potwór. Te

ż

miał

mi

ę

kkie łapy, czerwone oczy i długie loki. Tylko mówił zupełnie co

innego.
- Był smutny i bezdomny - wspominała mamusia.
- To on zgubił klucz - dodał tatu

ś

.

- Ale nie mo

ż

e po niego przyj

ść

- mówili jedno przez drugie - bo to

jest potwór nocny.
- Mógłby przyj

ść

w nocy - powiedziałam.

- My

ś

l

ę

,

ż

e jest za dobrze wychowany - wzruszyła ramionami mamusia.

- A ja my

ś

l

ę

,

ż

e wstydzi si

ę

swojego wygl

ą

du - zastanowił si

ę

tatu

ś

.

- W takim razie trzeba mu podrzuci

ć

klucz w krzaki. - Nic lepszego

nie przychodziło mi do głowy.
Mamusia postawiła przed nami rogaliki i kakao.
98
- Nie zapominajcie o chudym w garniturze. On ma z tym wszystkim co

ś

wspólnego - powiedziała.
- Swoj

ą

drog

ą

cz

ęś

ciej ma si

ę

wi

ę

ksze zaufanie do ludzi w garniturach

ni

ż

do potworów - roze

ś

miał si

ę

tatu

ś

.

- Nie zawsze słusznie - powiedziała mamusia, smaruj

ą

c rogalik miodem.

UZIGR był pochmurny i chłodny. Wracali

ś

my z Pawłem ze sklepu, nios

ą

c

torby. Deszcz wisiał w powietrzu. Kiedy poczułam na nosie pierwsze
krople, zatrzymał si

ę

koło nas długi czerwony samochód.

- Wiejemy - szepn

ę

łam do Pawła i uskoczyłam w bok.

- Zrobili

ś

cie mnie w konia! - krzykn

ą

ł za nami m

ęż

czyzna. - Gdzie

jest klucz?
Biegli

ś

my ile sił w nogach, deszcz wzmagał si

ę

, a butelki obijały nam

si

ę

o nogi.

- Mam tego dosy

ć

- oznajmił Paweł w domu, ocieraj

ą

c twarz z deszczu.

- Wyrzucamy klucz i ju

ż

.

- On jest mój - sprzeciwiłam si

ę

. - Ja go znalazłam. Wezm

ę

go dzisiaj

pod poduszk

ę

- dodałam po chwili. - Mo

ż

e wtedy potwór przyjdzie tylko

do mnie. I dowiem si

ę

, co powinni

ś

my zrobi

ć

.

99
- Nie b

ę

dziesz si

ę

bała? - spytał Paweł.

- Nie - pokr

ę

ciłam głow

ą

. - Ju

ż

nie. Naprawd

ę

.

i OtWÓr siedział w strugach deszczu i płakał.
- Oddam ci klucz - powiedziałam do niego - tylko powiedz mi, jak to
zrobi

ć

.

- Musisz przyj

ść

tu do mnie zupełnie sama. I nie mo

ż

esz si

ę

mnie ba

ć

,

background image

bo wszystko przepadnie. - Znów zalał si

ę

łzami. - A to przecie

ż

zupełnie niemo

ż

liwe.

- Jak to si

ę

stało,

ż

e zgubiłe

ś

klucz? - spytałam.

-

Ś

witem... za pó

ź

no wracałem do domu... i gonił mnie potwór

dzienny... i wtedy upu

ś

ciłem klucz w krzakach... specjalnie...

a kiedy wróciłem po niego w nocy, znikn

ą

ł... Potem dali

ś

cie

ogłoszenie i dzienny zrozumiał,

ż

e znale

ź

li

ś

cie mój klucz i... mógł

do was przyj

ść

. Wygl

ą

da lepiej ode mnie, sama przyznasz - wyrzucał z

siebie chaotycznie, si

ą

pi

ą

c nosem.

- To ten w garniturze? - chciałam si

ę

upewni

ć

, id

ą

c po mokrej trawie.

Kiwn

ą

ł głow

ą

. - Musisz wzi

ąć

aspiryn

ę

i poło

ż

y

ć

si

ę

do łó

ż

ka - przemawiałam do niego łagodnie. - Masz swoj

ą

zgub

ę

i

pilnuj jej dobrze. - Podałam mu do łapy srebrny klucz z ozdobnym
łebkiem.
Potwór popatrzył na mnie z niedowierzaniem, potrz

ą

sn

ą

ł

Ś

100

zielonymi lokami i wyszczerzył z

ę

by w u

ś

miechu. Był teraz prawie

ładny.
- Jednak przyszła

ś

!

- Powiedz mi jeszcze... - spytałam - po co potworowi dziennemu twój
klucz?
- Chce panowa

ć

w dzie

ń

i w nocy. Wiesz, władza wszystkim uderza do

głowy. A on... - zakaszlał, kul

ą

c si

ę

w strugach deszczu.

- Opowiesz innym razem. - Te

ż

było mi coraz zimniej. - Wpadnij kiedy

ś

na podwieczorek - zaprosiłam go, machaj

ą

c na po

ż

egnanie.

- Potwory nocne

ż

ywi

ą

si

ę

tylko nocnym powietrzem - wyja

ś

nił, brodz

ą

c

ci

ęż

ko po kału

ż

ach.

NclStGpnGCJO dnia kasłałam i miałam dreszcze. Przy moim łó

ż

ku stały

wci

ąż

mokre kapcie.

- Musisz wzi

ąć

aspiryn

ę

i troch

ę

pole

ż

e

ć

- zdecydowała mamusia.

- To samo radziłam potworowi, ale nie s

ą

dz

ę

,

ż

eby mnie posłuchał -

powiedziałam.
- Skoro, jak mówiła

ś

,

ż

ywi si

ę

tylko nocnym powietrzem, lepiej aby

nie brał lekarstw. A to co

ś

,

ż

eby

ś

cie si

ę

nie nudzili. -

102
U

ś

miechn

ę

ła si

ę

i podała Pawłowi puzzle ze stu osiemdziesi

ę

ciu

kawałków.
Do obiadu uło

ż

yli

ś

my dwadzie

ś

cia, do kolacji jeszcze trzydzie

ś

ci.

Wida

ć

ju

ż

było cztery mi

ę

kkie łapy.

- To on, mówi

ę

ci, to on - gor

ą

czkowałam si

ę

, szukaj

ą

c kolejnego

kartonika.
Nagle wiatr otworzył z hukiem okno i krzesło przewróciło nam si

ę

w

sam

ś

rodek układanki. Znów była w stu osiemdziesi

ę

ciu kawałkach.

- On albo nie on - mrukn

ą

ł Paweł. - Ja na razie nie mam cierpliwo

ś

ci,

ż

eby układa

ć

to od nowa.

Ja te

ż

nie miałam.

103
Pies
K

<#"?•
\
A.3WSZG chciałam mie

ć

psa. Nie musiałby by

ć

rasowy. Nie musiałby

tak

ż

e by

ć

gładki ani kudłaty, czarny ani rudy, wesoły ani

nadzwyczajnie odwa

ż

ny. Musiałby tylko by

ć

mój.

Mamusia lubi,

ż

eby w mieszkaniu był porz

ą

dek i dlatego nie chce si

ę

zgodzi

ć

na psa. Mówi,

ż

e psy znosz

ą

do domu choroby.

N3ryS0W3l3m sobie czerwonym flamastrem mojego psa na kartce z
zeszytu. Pogłaskałam go leciutko po uszach.

background image

- Jeste

ś

mój - szepn

ę

łam. - B

ę

d

ę

mogła wychodzi

ć

z tob

ą

na spacer i

nikt nie b

ę

dzie o tym wiedział.

Wyszli

ś

my zaraz po obiedzie. Mijałam wła

ś

nie pani

ą

z bokserem na

smyczy, kiedy pies zaszczekał krótko i skoczył na mnie.
Pani

ś

ciskała mocno smycz i przygl

ą

dała mi si

ę

z ciekawo

ś

ci

ą

.

- Nie wiem, co mu si

ę

stało - powiedziała i wzruszyła ramionami. - On

nigdy nie zaczepia ludzi. Psy to co innego.

Ż

adnemu nie przepu

ś

ci,

taki z niego Bohater.
Bohater cały czas zło

ś

cił si

ę

okropnie i próbował si

ę

na mnie rzuci

ć

.

- Pewnie dlatego,

ż

e czuje psa - u

ś

miechn

ę

łam si

ę

.

- A, je

ś

li masz psa, to całkiem mo

ż

liwe - rzuciła na odchodnym pani,

wlok

ą

c za sob

ą

smycz z ujadaj

ą

cym Bohaterem.

105
W ClOmU usiadłam w moim k

ą

cie, a obok mnie poło

ż

ył si

ę

pies.

Narysowałam koło niego dwie gł

ę

bokie miseczki.

- W jednej masz wod

ę

- tłumaczyłam mu na wszelki wypadek. - Dlatego

nic nie wida

ć

. A w drugiej kiełbask

ę

i ko

ś

ci.

Ko

ś

ci na moim rysunku wygl

ą

dały troch

ę

dziwnie.

- Wynie

ś

ś

mieci - poprosiła mnie mamusia i postawiła na progu kubeł.

- Zaraz wracam - szepn

ę

łam do psa.

Musiał by

ć

głodny. Po ko

ś

ciach nie zostało nawet

ś

ladu. Miał

zadowolon

ą

min

ę

i wydawało mi si

ę

,

ż

e si

ę

oblizywał.

- Narysuj

ę

ci las - postanowiłam. - I sło

ń

ce,

ż

eby

ś

zawsze mógł si

ę

na nim wygrzewa

ć

.

Las był du

ż

y i ciemny. Mieszkały w nim ró

ż

ne zwierz

ę

ta: lisy i

króliki, małpki i czerwone lwy.
- One specjalnie s

ą

czerwone - tłumaczyłam mojemu psu. - Czerwone s

ą

zupełnie łagodne. Jak baranki.
Narysowałam jeszcze jeziorko,

ż

eby zwierzaki miały gdzie si

ę

napi

ć

. A

potem poszłam na kolacj

ę

.

Kiedy wróciłam, psa nie było. Niedaleko pustych miseczek wznosiła si

ę

ciemna

ś

ciana lasu.

106
v

/v
^y
^; ,
V\ . /

W nOCy wcale nie mogłam spa

ć

. My

ś

lałam ci

ą

gle o tym, co si

ę

wydarzyło

i martwiłam si

ę

, i

ż

ałowałam,

ż

e namalowałam lwy, bo chocia

ż

czerwone

s

ą

łagodne, to jednak lew to zawsze lew.

Zapaliłam lampk

ę

. Obok psich miseczek narysowałam dziewczynk

ę

. Była

ubrana w nocn

ą

koszul

ę

w zielone paski - tak

ą

, jak

ą

miałam na sobie.

Kiedy

ś

wiatło znów zgasło, poczułam powiew

ś

wie

ż

ego powietrza, zapach

sosen i traw

ę

wilgotn

ą

od rosy.

r I GS spał zwini

ę

ty w kł

ę

bek pod d

ę

bem na

ś

rodku polany. Jego sier

ść

była szorstka i ciepła.
- Obud

ź

si

ę

- poprosiłam. - Przyszłam po ciebie.

- Dlaczego mnie budzisz? - szczekn

ą

ł i przeci

ą

gle ziewn

ą

ł.

- Chyba mnie poznajesz - zacz

ę

łam niepewnie. - Chciałabym,

ż

eby

ś

na

tak długo nie znikał... Niepokoj

ę

si

ę

.

- Sk

ą

d znikał? - zdziwił si

ę

pies.

Spróbowałam mu to wytłumaczy

ć

. Zanim sko

ń

czyłam, zapadł w niespokojn

ą

drzemk

ę

.

Ś

niło mu si

ę

co

ś

niedobrego - popiskiwał i nerwowo tłukł

ogonem o ziemi

ę

.

Było chłodno. Tu

ż

obok przesun

ę

ły si

ę

dwa wydłu

ż

one ksi

ęż

ycem cienie

lwów. Trzeba wraca

ć

, pomy

ś

lałam.

108
- Zosta

ń

ze mn

ą

- poprosił nagle pies. -

Ś

niło mi si

ę

,

ż

e jestem z

papieru - dodał. - Nie masz poj

ę

cia,

co to za dziwne uczucie.
- Wszystko b

ę

dzie dobrze - szepn

ę

łam. Zaczynało

ś

wita

ć

.

109

background image

Ksi

ążę

fcN \. M

A
z Markiem przed komputerem, a po ekranie mkn

ę

ły bardzo szybkie

samochody. Ale poniewa

ż

jechały bardzo pr

ę

dko, za chwil

ę

były ju

ż

na

mecie i to był koniec gry. A potem strzelali

ś

my do samolotów wroga,

lataj

ą

cych z wizgiem motorów po pomara

ń

czowym niebie.

- Trafiony! Trafiony! - darli

ś

my si

ę

za ka

ż

dym razem, kiedy który

ś

spadał.
Rozprawili

ś

my si

ę

z całym tym bałaganem, a potem poszli

ś

my do kuchni

zje

ść

kanapki, które zostawiła nam mama.

- Kiedy ona wróci? - spytał Marek. Spojrzałem na zegar.
- Za dwie godziny. Razem z tat

ą

. Ale ty nie musisz jeszcze i

ść

do

domu? - spytałem niespokojnie.
Marek pokr

ę

cił głow

ą

i si

ę

gn

ą

ł po kolejn

ą

kanapk

ę

.

- Mam now

ą

gr

ę

- przyznałem si

ę

po chwili. - Inn

ą

ni

ż

tamte.

Próbowałem ju

ż

gra

ć

w ni

ą

sam, bo to jest gra dla jednej osoby,

ale ksi

ążę

zgin

ą

ł przeze mnie z dziesi

ęć

razy i było mi troch

ę

głupio. Mo

ż

e Markowi lepiej pójdzie, pomy

ś

lałem.

- Poka

ż

- zapalił si

ę

Marek i pobiegli

ś

my do pokoju. Wł

ą

czyłem znów

komputer. Najpierw rozległa si

ę

taka melodyjka,

któr

ą

zawsze graj

ą

na pocz

ą

tek, a potem pokazały si

ę

angielskie

m
napisy. A jeszcze potem pewien człowiek w turbanie bardzo si

ę

zło

ś

cił, a ksi

ęż

niczka płakała.

- Ten w turbanie to wezyr - tłumaczyłem Markowi. - Chce,

ż

eby

ksi

ęż

niczka wyszła za niego za m

ąż

. Daje jej godzin

ę

do namysłu. Je

ś

li si

ę

nie zgodzi, zostanie skazana na

ś

mier

ć

.

Widzisz, klepsydra. Przesypuje si

ę

w niej piasek i on odmierza czas.

Mamy godzin

ę

,

ż

eby j

ą

uratowa

ć

, rozumiesz? - Na ekranie pojawiła si

ę

zwinna m

ę

ska posta

ć

. - To ksi

ążę

. On kocha ksi

ęż

niczk

ę

i chce j

ą

wyzwoli

ć

. Najpierw musi znale

źć

miecz,

ż

eby walczy

ć

. - Naciskałem z

zapałem klawisze. Co

ś

mi si

ę

pomyliło, ksi

ążę

wpakował si

ę

na

zapadni

ę

i spadł na ostre kolce. - Nie udało si

ę

- wzruszyłem

ramionami.
Obraz znikn

ą

ł i znów po chwili pojawiła si

ę

płacz

ą

ca ksi

ęż

niczka i

klepsydra.
- Daj, ja spróbuj

ę

- poprosił Marek i usiadł na moim miejscu. Cztery

razy pod rz

ą

d ksi

ążę

zgin

ą

ł w walce z

ż

ołnierzami,

trzy - nie mógł si

ę

wydosta

ć

. Było mi coraz bardziej

ż

al ksi

ęż

niczki.

- Jak my

ś

lisz, czy za ka

ż

dym razem, jak nam si

ę

nie udaje, ona musi

wychodzi

ć

za m

ąż

za tego wezyra? - spytałem

w zamy

ś

leniu.

- Chyba nie - powiedział Marek. - Tylko siedzi zamkni

ę

ta i czeka, a

ż

kto

ś

j

ą

uwolni. Pewnie jest głodna i smutna.

112
I znów zacz

ę

li

ś

my na nowo. Znów wezyr machał łapami, ksi

ęż

niczka

płakała, klepsydra odmierzała ziarnka piasku, a ksi

ążę

zdobył miecz.

- Trzeba zrobi

ć

z tym porz

ą

dek - zniecierpliwiłem si

ę

w pewnej chwili

i wskoczyłem w gł

ą

b ekranu.

Widziałem, jak z drugiej strony Marek podskakuje i daje mi jakie

ś

znaki, ale nie miałem czasu, aby z nim gaw

ę

dzi

ć

. Leciała na mnie

zbrojna gromada

ż

ołnierzy, wywijaj

ą

c mieczami.

- Ubezpieczaj mnie! - krzykn

ą

ł ksi

ążę

i rzucił si

ę

na nich.

Nie bardzo wiem, jak to sobie wyobra

ż

ał, ale robiłem co mogłem.

Podstawiałem im nogi, popychałem na siebie wzajemnie, str

ą

całem w

dół. Jeden z nich spadł i zwichn

ą

ł nog

ę

w kostce.

- Hej, tam! - wrzasn

ą

ł. - Przesta

ń

cie na chwil

ę

i przy

ś

lijcie mi

lekarza.
Wszyscy zatrzymali si

ę

jak na komend

ę

, a ksi

ążę

popatrzył na mnie,

jak zbudzony ze snu.
- Co ty tu wła

ś

ciwie robisz? - spytał.

- Pomagam ci - wzruszyłem ramionami. - Gdyby nie ja, ju

ż

by

ś

nie

ż

ył!

- pochwaliłem si

ę

.

background image

Ksi

ążę

popukał si

ę

mieczem w czoło, a wszyscy rykn

ę

li

ś

miechem.

- Słyszeli

ś

cie, co on plecie?! -wykrzykn

ą

ł.

113
Z bliska nie wydawał si

ę

wcale tak sympatyczny ani godny współczucia.

- Moja noga... -j

ę

czał

ż

ołnierz. - Wezwiecie tego lekarza czy nie?

- Niech on idzie. - Ksi

ążę

wskazał na mnie palcem. - My mamy co

innego do roboty. - I pobiegł przed siebie. Za nim, wymachuj

ą

c znów

szablami, ruszyli

ż

ołnierze.

Zostałem sam. Było ciemno, pusto i cicho, tylko gdzie

ś

daleko dudniło

jeszcze echo oddalaj

ą

cych si

ę

kroków. Na

ś

cianach pełzał blask

pochodni, która jednak nie rozpraszała g

ę

stego jak smoła mroku.

Rozejrzałem si

ę

dookoła i zobaczyłem jarz

ą

cy si

ę

w oddali srebrny

ekran, a za nim zamglon

ą

sylwetk

ę

Marka.

- Wróciłbym do ciebie, daj

ę

słowo, ale nie wiem jak - powiedziałem

gło

ś

no, nie maj

ą

c pewno

ś

ci, czy po tamtej stronie te

ż

mnie słycha

ć

. -

Wymy

ś

l co

ś

- prosiłem. Wydawało mi si

ę

,

ż

e ekran zafalował, jakby

Marek wpychał si

ę

tu do mnie. -

Nie wchod

ź

tutaj!!! - wrzasn

ą

łem. - Bo zostaniemy obydwaj po tej

stronie!
Nie wiadomo, sk

ą

d to wiedziałem, ale czułem,

ż

e mam racj

ę

. Ekran

wygładził si

ę

, znieruchomiał. Poczułem gdzie

ś

z tyłu pr

ą

d zimnego

powietrza. Ze

ś

ciany wylazł ko

ś

ciotrup.

- Gdzie jest ksi

ążę

? - zaklekotał i zamachał piszczelami.

114
Ze strachu nie mogłem wydoby

ć

słowa. Szcz

ę

kałem z

ę

bami, przyciskaj

ą

c

si

ę

do

ś

ciany. Była zimna i wilgotna. Krok za krokiem cofałem si

ę

, a

ż

straciłem grunt pod nogami i poleciałem gdzie

ś

w dół. Leciałem i

leciałem bardzo długo, musiało to by

ć

chyba kilka pi

ę

ter i pomy

ś

lałem

sobie,

ż

e ju

ż

po mnie. Ale po drodze na półeczce skalnej stała

butelka. Chwyciłem j

ą

i wypiłem do dna. A potem upadłem jak kłoda na

ostre kamienie.
Mo

ż

e ci si

ę

to jeszcze przytrafi

ć

dwa razy, nie wi

ę

cej, mówiło mi co

ś

w

ś

rodku. To albo co innego, ale tylko dwa razy, pami

ę

taj.

Obmacałem r

ę

ce, nogi i głow

ę

, lecz wszystko miałem na swoim miejscu,

i to było najwa

ż

niejsze.

- Potrzebny ambulans? - usłyszałem gdzie

ś

w mroku.

- Nie mnie, ale

ż

ołnierzowi, par

ę

pi

ę

ter wy

ż

ej - wyja

ś

niłem i

rozejrzałem si

ę

uwa

ż

nie.

Nie wiadomo, kto mówił i sk

ą

d, bo dookoła wznosiły si

ę

pionowe

gładkie

ś

ciany bez

ś

ladu wyj

ś

cia. No i -jakby na drugim planie -

jarz

ą

cy si

ę

srebrny ekran i mój kolega Marek, robi

ą

cy do mnie miny.

- Wymy

ś

l co

ś

lepiej, zamiast si

ę

wykrzywia

ć

- powiedziałem do niego

ze zło

ś

ci

ą

i zaraz koło siebie zobaczyłem mał

ą

myszk

ę

.

Nie wiem, czy była to sprawka Marka czy nie, ale fakt faktem,

ż

e

myszka była, popiskiwała i tr

ą

cała mnie pyszczkiem w kawałek gołej

skóry nad przykrótk

ą

skarpetk

ą

.

115
- Oj, nie łaskocz mnie... - za

ś

miałem si

ę

, przeskakuj

ą

c z nogi na

nog

ę

.

Myszka pobiegła par

ę

kroków do przodu, odwróciła si

ę

i pisn

ę

ła.

Wygl

ą

da na to,

ż

e gdzie

ś

mnie prowadzi, pomy

ś

lałem i ruszyłem za ni

ą

.

Doszli

ś

my do jednej ze

ś

cian i dostrzegłem jakby rys

ę

. Przejechałem

po niej dłoni

ą

, natrafiaj

ą

c na ukryty przycisk.

Ś

ciana rozsun

ę

ła si

ę

.

Byłem w komnacie wysłanej wschodnimi kobiercami. Co

ś

pachniało słodko

i tajemniczo. Perfumy ksi

ęż

niczki, pomy

ś

lałem, ale to były jarz

ą

ce

si

ę

cienkie pałeczki, podobne do zimnych ogni. Ulatywał z nich dym o

niezwykłym zapachu. Mo

ż

e to by

ć

kolejna pułapka, pewnie chc

ą

mnie

otru

ć

, przestraszyłem si

ę

. I wtedy do komnaty wszedł ksi

ążę

.

- O! - wykrzykn

ą

ł na mój widok i od razu si

ę

gn

ą

ł po miecz.

- Zaczekaj - poprosiłem, ale on ju

ż

leciał w moim kierunku. - Wariat!

- wrzasn

ą

łem, osłaniaj

ą

c si

ę

r

ę

koma, jakby mogło mi to co

ś

pomóc. -

Ja nie mam broni - dodałem jeszcze i opu

ś

ciłem ramiona.

Ksi

ążę

wyhamował mo

ż

e pi

ęć

centymetrów ode mnie, a mo

ż

e dziesi

ęć

i

spojrzał na mnie spode łba.
- To sobie skombinuj, ale szybko... - warkn

ą

ł.

- Co? - zadzwoniłem z

ę

bami.

background image

116

?
*

- Miecz! - krzykn

ą

ł. - B

ę

dziemy walczy

ć

!

- Ja nie chc

ę

z tob

ą

walczy

ć

, ja chc

ę

ci pomóc - zacz

ą

łem tłumaczy

ć

.

- Trzeba jak najszybciej uwolni

ć

ksi

ęż

niczk

ę

.

Ksi

ążę

za

ś

miał si

ę

tylko w odpowiedzi i zamierzył na mnie mieczem.

Poczułem ból, a potem ciemno

ść

. Kiedy otworzyłem oczy, le

ż

ałem w tej

samej komnacie, a po ksi

ę

ciu nie było

ś

ladu. To twój drugi raz,

mówiło mi co

ś

w

ś

rodku. A do trzech razy sztuka, pami

ę

taj.

Przez srebrny ekran zobaczyłem zmartwion

ą

twarz Marka. Zerwałem si

ę

na równe nogi.
- Wszystko w porz

ą

dku - powiedziałem i zamachałem do niego

przyja

ź

nie.

Ju

ż

zamierzałem wyj

ść

z komnaty, kiedy drzwi otworzyły si

ę

z hukiem i

znowu wpadł ksi

ążę

.

- Przesta

ń

wreszcie! - krzykn

ą

łem na niego. - Ile razy chcesz mnie

zabija

ć

! To ju

ż

zaczyna by

ć

nudne!

- O czym ty mówisz? - zdziwił si

ę

.

- Byłe

ś

tu przed chwil

ą

! - A

ż

zatupałem nogami ze zło

ś

ci. - I zabiłe

ś

mnie. Gdybym nie wypił wcze

ś

niej tego

ż

yciodajnego płynu... -

szepn

ą

łem i mróz przeszedł mi po krzy

ż

u.

Ksi

ążę

podsun

ą

ł sobie rze

ź

bione krzesło i opadł na nie, chwytaj

ą

c si

ę

za głow

ę

.

118
- Dziej

ą

si

ę

tu dziwne rzeczy - powiedział. - Ja przed chwil

ą

walczyłem z ko

ś

ciotrupem, a nie z tob

ą

. I to było zupełnie gdzie

indziej. W tej komnacie jestem pierwszy raz.
Pomy

ś

lałem sobie,

ż

e pewnie z tego wszystkiego stracił pami

ęć

albo

pomieszało mu si

ę

w głowie, ale na wszelki wypadek nie powiedziałem

tego gło

ś

no. Miałem jeszcze w zapasie tylko jedno

ż

ycie i nie

chciałem go pochopnie nara

ż

a

ć

.

- Ciekawe, ile piasku przesypało si

ę

ju

ż

w klepsydrze - rzuciłem z

udan

ą

oboj

ę

tno

ś

ci

ą

.

- Tak, tak, nie ma chwili do stracenia. - Ksi

ążę

poderwał si

ę

energicznie.
- Mo

ż

e ci si

ę

do czego

ś

przydam. - Ruszyłem za nim.

- Uwa

ż

aj! - krzykn

ą

ł, łapi

ą

c mnie za r

ę

k

ę

.

W ostatniej chwili cofn

ą

łem si

ę

przed przepa

ś

ci

ą

naje

ż

on

ą

kolcami.

Biegli

ś

my wy

ż

ej i wy

ż

ej, a ksi

ążę

co chwila staczał potyczki z

ż

nymi

ż

ołnierzami. Wszystko szło dobrze, a

ż

nagle zobaczyłem, jak

znów zamierza si

ę

na mnie mieczem. Ale nim zd

ąż

ył go opu

ś

ci

ć

, drugi

identyczny, zaatakował go od tyłu. Ich jest dwóch, pomy

ś

lałem z

przera

ż

eniem. Kotłowali si

ę

mi

ę

dzy sob

ą

i wygl

ą

dali jak dwaj bracia

bli

ź

niacy, a ja nie wiedziałem, komu pomóc. Jeszcze na samym pocz

ą

tku

ich rozró

ż

niałem, ale szybko wszystko si

ę

pomieszało i ju

ż

nie miałem

poj

ę

cia, który jest dobry, a który zły.

119
W ko

ń

cu wymy

ś

liłem podst

ę

p.

- Wezyr poszedł po ksi

ęż

niczk

ę

! - krzykn

ą

łem.

Wtedy jeden z nich opu

ś

cił miecz i spojrzał na mnie z przera

ż

eniem, a

drugi waln

ą

ł w głow

ę

najpierw jego, a potem mnie. Okazało si

ę

,

ż

e mój

pomysł nie był dobry. Nie miałem ju

ż

do stracenia

ż

adnego

ż

ycia,

oprócz swojego własnego, prywatnego, ostatniego, jakie mi zostało.
Le

ż

eli

ś

my obok siebie z ksi

ę

ciem i patrzyli

ś

my po sobie w milczeniu.

- Przepraszam - powiedziałem w ko

ń

cu. - To moja wina. Jestem do

niczego. Zamiast ci pomaga

ć

, przeszkadzam. Ale nie umiałem was

rozró

ż

ni

ć

i...

- Nic dziwnego - ksi

ążę

wygładzał pomi

ę

te ubranie. - To był mój cie

ń

.

Dopóki go nie pokonam, nie dostaniemy si

ę

do ksi

ęż

niczki.

Pobiegli

ś

my dalej, przez ciemne korytarze i strome schody. Co

ś

błysn

ę

ło w zaułku.

- Uwa

ż

aj... - szepn

ą

łem, ale to tylko szkło odbijało blask pochodni.

background image

Butelka... Zyskam kolejnych kilka istnie

ń

, ucieszyłem si

ę

i ju

ż

si

ę

gałem po ni

ą

r

ę

k

ą

, kiedy srebrny ekran zafalował i zobaczyłem

wielki paluch Marka.
120
- Nie wła

ź

tu! - wrzasn

ą

łem i odstawiłem butelk

ę

. - Co

ś

nie tak? -

spytałem i rozejrzałem si

ę

wokół.

Byłem sam. W dali milkło echo oddalaj

ą

cych si

ę

kroków. To była

trucizna, ostrzegło mnie co

ś

w

ś

rodku. Teraz mi to mówisz,

zezło

ś

ciłem si

ę

na swój wewn

ę

trzny głos. Gdyby nie mój przyjaciel...

Spojrzałem na ekran. Był teraz nieruchomy jak jezioro w

ś

wietle

ksi

ęż

yca. Marka nie było prawie wida

ć

.

Powlokłem si

ę

tam, gdzie ucichły kroki. Za chwil

ę

usłyszałem szcz

ę

k

or

ęż

a. Nie chciałem miesza

ć

si

ę

ju

ż

w

ż

adn

ą

awantur

ę

i wyjrzałem

ostro

ż

nie zza rogu. Znów ksi

ążę

walczył ze swoim cieniem albo cie

ń

z

ksi

ę

ciem, zale

ż

y od punktu widzenia. W ko

ń

cu który

ś

zwyci

ęż

ył, a

który

ś

poległ. Z braku lepszego pomysłu pod

ąż

yłem cicho za zwyci

ę

zc

ą

.

Biegł lekko i zwinnie jak cie

ń

albo kto

ś

, komu zdj

ę

to wielki ci

ęż

ar z

ramion. Dopadł ozdobnych drzwi, otworzył je na o

ś

cie

ż

i zobaczyłem

ksi

ęż

niczk

ę

. Klepsydra przesypywała wła

ś

nie ostatnie ziarnka piasku.

Pora wraca

ć

, pomy

ś

lałem i odwróciłem od nich głow

ę

. Całowali si

ę

tak,

ż

e a

ż

głupio było si

ę

przygl

ą

da

ć

.

- B

ę

dziesz

ś

wiadkiem na naszym

ś

lubie? - usłyszałem. Stali przede

mn

ą

. Ksi

ęż

niczka zaró

ż

owiona z emocji, ksi

ążę

dumny jak paw.
121
- Kto wie... - powiedziałem wykr

ę

tnie. - Ale na razie...

I wła

ś

nie wtedy rozległ si

ę

gło

ś

ny d

ź

wi

ę

k znanej mi ju

ż

melodii i

zobaczyłem sun

ą

cy w moj

ą

stron

ę

wielki napis "The End", co znaczy

"koniec". Litera "d" naparła na mnie z takim impetem, a

ż

wyskoczyłem

poza zbli

ż

aj

ą

cy si

ę

ku mnie z szybko

ś

ci

ą

ś

wiatła srebrny ekran.

Mcir0K przygl

ą

dał mi si

ę

w milczeniu.

- Dzwonił przed chwil

ą

twój tata - odezwał si

ę

wreszcie. - Wróc

ą

troch

ę

ź

niej.

- Co mu powiedziałe

ś

? - spytałem.

-

Ż

e jeste

ś

w łazience - wzruszył ramionami i pu

ś

cił do mnie oko. -

Ale jak tam było, powiedz?
- Przecie

ż

widziałe

ś

... - westchn

ą

łem ci

ęż

ko. - Widziałe

ś

wszystko,

prawda? - chciałem si

ę

upewni

ć

. - Jak to wygl

ą

dało z tej strony,

trudno mi sobie wyobrazi

ć

...

Usłyszałem znan

ą

melodyjk

ę

, zobaczyłem angielskie napisy, wezyra i

ksi

ęż

niczk

ę

. Znów płakała.

- A mnie trudno sobie wyobrazi

ć

, jak było z tamtej... - dobiegł do

mnie oddalaj

ą

cy si

ę

głos Marka i po chwili zobaczyłem na ekranie jego

drobn

ą

zagubion

ą

posta

ć

.

Próbował zdoby

ć

miecz.

122
Pieniek
i
L,

r\U Dcl miał białe d

ż

insy i koszulk

ę

z napisami w obcym j

ę

zyku. Jego

tatu

ś

ubrany był podobnie. Przyjechali wczoraj. Ich samochód

przepłoszył stadko g

ę

si, przestraszył Mufk

ę

, a potem zatrzymał si

ę

pod stodoł

ą

. Był jaskrawoczerwony.

Podgl

ą

dali

ś

my przez dziurk

ę

od klucza, jak si

ę

urz

ą

dzaj

ą

w pokoju,

który im wynaj

ę

ła mama, a potem zza krzaków podsłuchiwali

ś

my, o czym

mówi

ą

.

- No i co? - spytałem Olka wieczorem. - Co o nim my

ś

lisz?

Siedzieli

ś

my nad rzek

ą

i moczyli

ś

my w

ę

dki, ale nic nie brało.

- Nie ma co my

ś

le

ć

- Olek wzruszył ramionami. - Ale lepiej trzyma

ć

si

ę

od niego z daleka. Na wszelki wypadek. I pami

ę

taj,

ż

eby

ś

si

ę

nie

wygadał o... no, wiesz o kim... -

ś

ciszył głos, bo za naszymi plecami

co

ś

zaszele

ś

ciło.

A

ż

si

ę

zdenerwowałem,

ż

e mnie o co

ś

podobnego podejrzewał. Ale Olek

poklepał mnie po ramieniu i dał gum

ę

do

ż

ucia, a to znaczyło,

ż

e

przeprasza.

background image

I wła

ś

nie wtedy usłyszeli

ś

my ju

ż

wyra

ź

nie, jak kto

ś

przedziera si

ę

przez krzaki. Najpierw pokazała si

ę

w

ę

dka - prawdziwa, taka jak

ą

zawsze chcieli

ś

my mie

ć

, a potem zaraz ten chłopak. Stan

ą

ł tu

ż

obok.

Udawał,

ż

e nas nie widzi. W ogóle zachowywał si

ę

tak, jakby

124
poza nim nikogo tu nie było. Od razu zrobiło si

ę

nieprzyjemnie.

- Wiesz,

ż

e mieszkasz w naszym domu? - nie wytrzymałem,

ż

eby nie

zapyta

ć

.

- Wiem - odburkn

ą

ł.

- No i jak, podoba ci si

ę

? - Przygl

ą

dałem mu si

ę

z bliska. Miał

bardzo jasne włosy, z jednym kosmykiem opadaj

ą

cym a

ż

na plecy.

- E tam, co tu jest do podobania - wzruszył ramionami. - Nawet
telewizora nie mamy w pokoju. Zanudz

ę

si

ę

chyba na

ś

mier

ć

! - Podniósł

kamyk i próbował pu

ś

ci

ć

nim kaczk

ę

po wodzie, ale nic mu z tego nie

wyszło.
- Chod

ź

my st

ą

d - powiedział Olek i wyci

ą

gn

ą

ł w

ę

dk

ę

.

Nie patrz

ą

c na Kub

ę

, ruszyli

ś

my przez szuwary. Olek prowadził. Nie

mówili

ś

my nic do siebie, tylko skr

ę

cili

ś

my w pole, a potem przez

miedz

ę

w las.

Ju

ż

na nas czekali.

- Szkoda,

ż

e oni nic nie mówi

ą

... - szepn

ą

ł Olek.

Stali koło spróchniałego pnia, w zielonej po

ś

wiacie, a ich długie

włosy falowały na wietrze. U

ś

miechali si

ę

do nas szeroko, kłaniali

si

ę

w milczeniu i wykonywali swoimi czterema r

ę

kami jakie

ś

dziwne

znaki.
- Czasem si

ę

boj

ę

,

ż

e nas zaczaruj

ą

- wychrypiałem.

125
- Gdyby chcieli, ju

ż

dawno by to zrobili - uspokajał mnie Olek.

- Zamieni

ą

nas w szczury albo w jeszcze co

ś

gorszego - rzuciłem

złowieszczo.
Jeden z Zielonych poruszył si

ę

niespokojnie i nagle opu

ś

cił trzy

r

ę

ce, jedn

ą

celuj

ą

c wprost na mnie.

- Przesta

ń

ple

ść

trzy po trzy - zapiszczał.

D

ź

wi

ę

k, który wydawał, przypominał troch

ę

piszczałk

ę

, a troch

ę

głos

jakiego

ś

ptaka. Ze strachu schowałem si

ę

za Olka.

- Dlaczego do tej pory nic nie mówili

ś

cie? - spytał po chwili mój

brat.
- Nie znali

ś

my waszego j

ę

zyka - przyznał ten sam,

co poprzednio. - Musieli

ś

my si

ę

nauczy

ć

. Ja zawsze ucz

ę

si

ę

najszybciej - pochwalił si

ę

.

- Drugi! - pisn

ą

ł nast

ę

pny z Zielonych, a po chwili kolejni meldowali

si

ę

, jakby to były jakie

ś

zawody sportowe, a oni wła

ś

nie dobiegli do

mety.
Las wypełnił si

ę

ich ptasimi okrzykami. Gdzie

ś

za nimi trzasn

ę

ła

gał

ą

zka i blask latarki przedarł si

ę

przez zaro

ś

la.

- Schowajcie si

ę

! - krzykn

ą

łem, ale ju

ż

tylko spróchniały pie

ń

jarzył

si

ę

w ciemno

ś

ciach zielonym blaskiem.

126
- r\tO miał si

ę

schowa

ć

? - koło nas znów stał Kuba.

- Nie twoja sprawa! - zdenerwował si

ę

Olek. - Przesta

ń

nas

szpiegowa

ć

!

Chłopiec bawił si

ę

latark

ą

, rzucaj

ą

c to krótkie, to długie błyski na

korony drzew.
- Jak chcesz, mały - powiedział do mnie - to dam ci latark

ę

. Tylko mi

powiedz, kto miał si

ę

schowa

ć

.

A

ż

poczerwieniałem z oburzenia. Próbował mnie przekupi

ć

.

- Zabieraj si

ę

ze swoj

ą

latark

ą

! - krzykn

ą

ł Olek, zanim sam zd

ąż

yłem

odpowiedzie

ć

.

- Ani my

ś

l

ę

- wykrzywił si

ę

paskudnie. - Las jest dla wszystkich. - I

zbli

ż

ył si

ę

do zielonego pnia. - Wiecie, co si

ę

tak

ś

wieci? - spytał.

Wymienili

ś

my z Olkiem porozumiewawcze spojrzenia.

- To próchno - powiedział Kuba. - Próchno w nocy daje takie

ś

wiatło.

- Kopn

ą

ł w pie

ń

i nagle wrzasn

ą

ł przera

ź

liwie. Jego stopa, jeszcze

przed chwil

ą

obuta, była teraz naga, a du

ż

y palec puchł dosłownie w

oczach. - Co si

ę

stało z moim adidasem? - j

ę

kn

ą

ł.

- Masz jeszcze jednego - zachichotał Olek. - Mo

ż

esz spróbowa

ć

kopn

ąć

background image

drugim.
- I tak z jednego niewielki po

ż

ytek - dodałem.

127
- Zobaczycie, powiem tacie! - chlipn

ą

ł chłopak i poku

ś

tykał do domu.

LJOSC długo nic si

ę

nie działo, a potem kolejno zacz

ę

li wyłazi

ć

z

pnia, jeden za drugim. Jak zwykle u

ś

miechni

ę

ci machali r

ę

kami i

kłaniali si

ę

nisko, zupełnie jakby widzieli si

ę

nie wiadomo kiedy.

-

Ś

mieszna historia z tym butem... - zacz

ą

ł Olek. - Ale on miał min

ę

!

- O czym mówisz? - spytał jeden z Zielonych.
Olek opowiedział, co si

ę

przed chwil

ą

zdarzyło, i popatrzył po nich z

niedowierzaniem.
- Przecie

ż

to wy zrobili

ś

cie - wtr

ą

ciłem.

Zieloni zacz

ę

li macha

ć

r

ę

kami, a

ż

zrobił si

ę

taki wiatr,

ż

e szyszki

wirowały w powietrzu. Sko

ń

czyli równie nagle, wszyscy razem, jak na

komend

ę

.

- Chyba jednak nie my - pisn

ą

ł który

ś

.

Oni pewnie porozumiewaj

ą

si

ę

mi

ę

dzy sob

ą

za pomoc

ą

r

ą

k, pomy

ś

lałem.

Jak u nas głuchoniemi.
- Ale to było bardzo dziwne - upierał si

ę

Olek. - Normalnie buty tak

nie znikaj

ą

.

Poczułem nagle,

ż

e sosnowe szpilki kłuj

ą

mnie w stopy.

128

§

\ *?

W
•i

V i

\B
- Moje trampki... - wyszeptałem i zrobiło mi si

ę

przykro. - Oddajcie

mi - poprosiłem. - S

ą

mi potrzebne.

I ju

ż

stałem w trampkach, jakby nigdy nic.

- Dlaczego to robicie? - spytał Olek, ale wtedy znów snop

ś

wiatła

rozdarł ciemno

ś

ci i na polan

ę

wszedł Kuba ze swoim tat

ą

.

Zieloni znikn

ę

li, tak jak poprzednio.

- Podobno dziej

ą

si

ę

tu jakie

ś

cuda - powiedział m

ęż

czyzna i

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do nas. Był miły, zupełnie inny ni

ż

my

ś

lałem. - To

jest ten zaczarowany pieniek? - spytał.
Kuba kiwn

ą

ł głow

ą

, a jego tata zamachn

ą

ł si

ę

i kopn

ą

ł odstaj

ą

c

ą

z

lewej strony kor

ę

. Został nadal w butach, za to znikn

ę

ła mu jedna

nogawka spodni. Wygl

ą

dało to tak

ś

miesznie,

ż

e zacz

ę

li

ś

my chichota

ć

i

wcale nie mogli

ś

my przesta

ć

. A razem z nami

ś

miał si

ę

Kuba.

- A widzisz? Wcale nie zmy

ś

lałem! - cieszył si

ę

podskakuj

ą

c, a ja

pomy

ś

lałem sobie,

ż

e mo

ż

e on nie jest taki zły, tylko troch

ę

samotny.

- Kurcz

ę

blade... - zdziwił si

ę

tato, przypatruj

ą

c si

ę

gołej łydce.

Obszedł pieniek dookoła, od czasu do czasu rzucaj

ą

c

szyszkami. Ale szyszki, jak to szyszki, jedne odbijały si

ę

od niego i

padały w jakiej

ś

odległo

ś

ci, inne tu

ż

obok, ale nic si

ę

specjalnego

nie działo.
130
- Kurcz

ę

blade... - powtórzył i spojrzał na nas pytaj

ą

co. - Od dawna

to si

ę

dzieje? - spytał.

Pokr

ę

cili

ś

my głowami.

- Tato, oni co

ś

wiedz

ą

, tylko nie chc

ą

o tym mówi

ć

- wtr

ą

cił Kuba.

- Ju

ż

ź

no. Musimy i

ść

- powiedział Olek i wzi

ą

ł mnie za r

ę

k

ę

.

- Poczekajcie, pójdziemy razem. - M

ęż

czyzna z chłopcem ruszyli za

nami.
Po drodze próbowali nas wypytywa

ć

, ale nic im nie powiedzieli

ś

my.

r
- Z-\Q si

ę

stało - szepn

ą

ł Olek, kiedy le

ż

eli

ś

my w łó

ż

kach. - Teraz

ju

ż

si

ę

nie odczepi

ą

od tego miejsca, zobaczysz. To si

ę

szybko

background image

rozniesie. B

ę

d

ą

tam łazi

ć

, gapi

ć

si

ę

, kopa

ć

w pieniek tak długo, a

ż

si

ę

rozpadnie.

- To co mo

ż

emy zrobi

ć

? - spytałem.

- Nic - powiedział. - Bo my wła

ś

ciwie nic nie wiemy - dodał.

miał racj

ę

. Nast

ę

pnego dnia po południu przyjechał z miasta drugi

samochód, du

ż

o wi

ę

kszy, i wysiadło z niego trzech panów i jedna pani.

Porozmawiali chwil

ę

z Kub

ą

i jego tat

ą

, a potem zacz

ę

li nas szuka

ć

,

ale my zaszyli

ś

my si

ę

w sianie.

131
- Wiesz co? - spytał Olek. - Oni tam zaraz pojad

ą

. A my... - zaj

ą

kn

ą

ł

si

ę

.

Zrozumiałem w lot. Wyskoczyli

ś

my ze stodoły i pobiegli

ś

my na skróty,

przez pole kapusty i kłuj

ą

ce

ś

ciernisko.

- Chcieli

ś

my was uprzedzi

ć

... - wysapał Olek. Chocia

ż

nikogo na

polanie nie było, czuli

ś

my wyra

ź

nie ich

obecno

ść

. Nagle zerwał si

ę

wiatr, jakby wiele niewidzialnych r

ą

k

porozumiewało si

ę

mi

ę

dzy sob

ą

.

- Nie pokazujcie si

ę

lepiej - dodałem. - Zaraz tu b

ę

d

ą

. Przysiedli

ś

my

z Olkiem pod d

ę

bem. Słyszeli

ś

my warkot

samochodu, jak si

ę

zbli

ż

a, przedziera wyboist

ą

dró

ż

k

ą

, coraz bli

ż

ej i

bli

ż

ej. Kiedy wjechał, przestraszyłem si

ę

nagle, chocia

ż

nic si

ę

nie

stało.
- O, tu jeste

ś

cie... - Tata Kuby przyjrzał nam si

ę

uwa

ż

nie. - To ci

chłopcy, o których wam mówiłem - wyja

ś

nił całej reszcie.

- Nie chcieliby

ś

cie z nami porozmawia

ć

? - spytała pani, ale

pokr

ę

cili

ś

my głowami i czekali

ś

my, co b

ę

dzie dalej.

- Pieniek jak pieniek - wzruszył ramionami jeden z panów. Teraz, w
ci

ą

gu dnia, wygl

ą

dał rzeczywi

ś

cie zupełnie zwyczajnie,

nawet nie

ś

wiecił, i przez chwil

ę

miałem nadziej

ę

,

ż

e mo

ż

e nic si

ę

nie stanie.
Najpierw zbli

ż

ył si

ę

do pnia pan w koszuli w krat

ę

.

132
- Na wszelki wypadek zało

ż

yłem stare buty i połatane spodnie -

za

ż

artował, a wszyscy gruchn

ę

li

ś

miechem.

Kopn

ą

ł pie

ń

i z jego koszuli zostały tylko r

ę

kawy i kołnierzyk.

Zaległa cisza. Przestali si

ę

ś

mia

ć

i patrzyli po sobie ze strachem w

oczach, a pani cofn

ę

ła si

ę

najdalej, jak mogła.

- A widzicie? - triumfował tata Kuby. - Nie chcieli

ś

cie nam

wierzy

ć

... No co, kto nast

ę

pny chce spróbowa

ć

?

- Musimy go ostro

ż

nie wykopa

ć

. I razem z ziemi

ą

zawie

źć

do

laboratorium - zaproponowała pani.
- Zobaczymy, czy nam nie zje łopaty... - mrukn

ą

ł pan z w

ą

sami i wbił

j

ą

obok pnia.

Ale nic si

ę

nie stało. Wtedy wszyscy powyci

ą

gali z samochodu

narz

ę

dzia i wzi

ę

li si

ę

do pracy.

Wiatr to przycichał, to si

ę

wzmagał, a my siedzieli

ś

my pod d

ę

bem jak

przyro

ś

ni

ę

ci i trzymali

ś

my si

ę

za r

ę

ce, jakby mogło to komu

ś

w czym

ś

pomóc.
Pie

ń

le

ż

ał na boku,

ś

ciskaj

ą

c korzeniami buł

ę

ziemi.

- Spróbujmy jeszcze raz - zaproponował pan z w

ą

sami i po chwili stał

tylko w slipkach i jednej skarpetce.
- Koniec

ś

wiata... - zachichotała pani, a panowie podnie

ś

li ostro

ż

nie

pie

ń

i przenie

ś

li do baga

ż

nika.

133
LGGWI(c) zd

ąż

yli ruszy

ć

, kiedy to zobaczyli

ś

my. Ksztaft samochodu

zacz

ą

ł si

ę

zmienia

ć

, jakby był z gumy.

- Zaczekajcie! - krzykn

ą

łem, ale widocznie nie było mnie słycha

ć

.

Samochód toczył si

ę

szybciej i szybciej, a my biegli

ś

my za nim.

Najpierw jeden jego bok rozwiał si

ę

jak dym, potem drugi. Patrzyli

ś

my

z zapartym tchem, jak znikaj

ą

koła i dach, a pasa

ż

erowie biegn

ą

po

drodze w popłochu, ubrani coraz bardziej sk

ą

po. Pie

ń

le

ż

ał po

ś

rodku.

- Uciekajmy st

ą

d! - krzykn

ę

ła pani, ale droga przed nimi te

ż

zacz

ę

ła

znika

ć

, jakby zwijana na niewidzialn

ą

szpulk

ę

.

Przypomniałem sobie swoje trampki, jak znikn

ę

ły, a potem pokazały

si

ę

, ale teraz nic nie wracało i nagle zrozumiałem,

ż

e je

ś

li czego

ś

nie zrobi

ę

, mo

ż

e nagle zosta

ć

sam pie

ń

i nic wi

ę

cej.

background image

- Przesta

ń

cie, prosz

ę

! - wyszeptałem, wyobra

ż

aj

ą

c sobie Zielonych,

jakby stali tu

ż

obok. - Ta droga jest tu potrzebna,

i w ogóle wszystko jest potrzebne... Oni dadz

ą

wam spokój, tylko

przesta

ń

cie... - Wcale nie byłem pewien, czy na pewno tak b

ę

dzie, ale

miałem nadziej

ę

.

Na moment

ś

wiat zamarł bez ruchu, jakby kto

ś

zrobił zdj

ę

cie i

przygl

ą

dał mu si

ę

z namysłem. A potem droga zacz

ę

ła

134
błyskawicznie rozwija

ć

si

ę

przed nami jak chodnik, a samochód

stopniowo wyłania

ć

z nico

ś

ci.

- Udało si

ę

, udało!!! - krzyczałem,

ś

ciskaj

ą

c Olka. - Wystarczy ich

tylko poprosi

ć

- tłumaczyłem gor

ą

czkowo. - Oni nie s

ą

ź

li, tylko nie

lubi

ą

,

ż

eby si

ę

do nich wtr

ą

ca

ć

i robi

ć

im na zło

ść

.

Tata Kuby podszedł do mnie i zajrzał mi w oczy.
- Kto: oni? - spytał, a kiedy uciekłem wzrokiem, westchn

ą

ł ci

ęż

ko. -

Powinni

ś

my odwie

źć

ten pieniek na miejsce, tak?

- Tak - kiwn

ą

ł głow

ą

Olek.

- Szkoda,

ż

e nie chcecie nam pomóc. - Pani z samochodu wygl

ą

dała na

obra

ż

on

ą

. - To mo

ż

e mie

ć

wielkie znaczenie naukowe.

- To przecie

ż

oni nie chc

ą

, nie my - zaprotestowałem gwałtownie.

- Małe zielone ludki? - W głosie pana z resztkami koszuli na
grzbiecie wyczułem kpin

ę

.

- Nie takie znowu małe... - sykn

ą

łem, ale Olek poci

ą

gn

ą

ł mnie

ostrzegawczo za sweter i od razu nabrałem wody w usta.
Panowie poszeptali co

ś

mi

ę

dzy sob

ą

, a potem wsiedli do samochodu i

odjechali. Pieniek został na

ś

rodku drogi. Koło niego sterczał Kuba z

głupi

ą

min

ą

.

- Chciałbym z wami zosta

ć

- poprosił.

135
- Na razie musimy go odnie

ść

. - Olek pogładził chropowaty pie

ń

.

coraz pó

ź

niej. Niedługo zacznie

ś

wieci

ć

, pomy

ś

lałem, czuj

ą

c na

plecach miły dreszczyk. Ale nie zacz

ą

ł.

- Odeszli... - szepn

ą

łem. - Wszystko przez ciebie! - rzuciłem si

ę

na

Kub

ę

. Nawet si

ę

nie bronił.

Było cicho, spokojnie i bardzo ciemno.
- To cisza przed burz

ą

- powiedział Olek. - Lepiej wracajmy.

LjGSZCZ b

ę

bnił jak oszalały, grzmoty dudniły, a błyskawice

rozdzierały niebo tu

ż

nad naszym domem.

Patrzyli

ś

my, jak roz

ś

wietlaj

ą

stodoł

ę

, czerwony samochód Olka i

jeszcze co

ś

- co zbli

ż

ało si

ę

do nas coraz szybciej, a

ż

przysiadło na

parapecie okna.
To byli oni. Z ich długich włosów

ś

ciekała woda, a r

ę

ce wirowały w

obł

ę

dnym ta

ń

cu.

- Odchodzicie? - spytałem ze

ś

ci

ś

ni

ę

tym gardłem.

- Tak - pisn

ę

li chórem, u

ś

miechn

ę

li si

ę

po swojemu i ukłonili

grzecznie.
- Tak mało o was wiemy... - szepn

ą

ł Olek.

136
- Ich wystarczy poprosi

ć

... - przypomniałem sobie, ale oni zamachali

tylko znów r

ę

kami, jakby na znak protestu i zacz

ę

li znika

ć

. -

Poczekajcie chwil

ę

! - zawołałem. - Kuba tak chciał was zobaczy

ć

...

- Wszyscy chc

ą

nas zobaczy

ć

! - krzykn

ą

ł ptasio ostatni

z Zielonych i stopił si

ę

z przelatuj

ą

c

ą

błyskawic

ą

. - Wła

ś

nie o to

chodzi! - dobiegło z ciemno

ś

ci i deszcz powoli ustał.

Powiał wiatr i na niebo wtoczył si

ę

ksi

ęż

yc jak pomara

ń

cza. W

ę

drowały

po nim zielone cienie albo tylko tak mi si

ę

zdawało. W ka

ż

dym razie

było ju

ż

po wszystkim i to było troch

ę

smutne, ale i troch

ę

nie, bo

przecie

ż

jutro zdarzy si

ę

co

ś

nowego. Na pewno.

Wła

ś

nie o to chodzi, zabrzmiały mi w uszach ich ostatnie słowa i

u

ś

miechn

ą

łem si

ę

, obejmuj

ą

c poduszk

ę

.

V

137
Afryka

M 3.1 CJ OS 13. wisiała na trzepaku, a jej ko

ń

ski ogon tarzał si

ę

background image

w piachu.
- Długo tak wisisz? - spytałem.
- Trzy godziny i dwana

ś

cie minut.

Zauwa

ż

yłem,

ż

e nie ma zegarka i zaraz to powiedziałem. Zeskoczyła na

ziemi

ę

i popatrzyła na mnie spod nastroszonej grzywki.

- Gdyby

ś

mi nie przeszkodził - sykn

ę

ła - pobiłabym rekord trzepaka.

- A jaki jest rekord?
- Cztery dni i trzy noce. To był pan dozorca - ci

ą

gn

ę

ła dziewczynka,

patrz

ą

c na mnie wyzywaj

ą

co. - Nie masz poj

ę

cia, jak było przez ten

czas brudno na klatce schodowej. Jego

ż

ona przychodziła pod trzepak i

prosiła,

ż

eby zszedł, przynosiła mu nawet zup

ę

, a on nic. Jadł tylko

suche bułki i gruszki. Moja mama te

ż

go prosiła,

bo chciała wytrzepa

ć

dywan, ale odesłał j

ą

na s

ą

siednie podwórko.

- Ty to zmy

ś

lasz... - westchn

ą

łem z podziwem. - Ja bym tak nie umiał.

- Wcale nie zmy

ś

lam - oburzyła si

ę

Małgosia i ruszyła w stron

ę

domu.

- Poczekaj... Jak chcesz, zabior

ę

ci

ę

do Afryki - powiedziało mi si

ę

nagle.
139
Oczy Małgosi zaokr

ą

gliły si

ę

ze zdumienia.

- No ju

ż

dobrze - wzruszyła ramionami. - Troch

ę

dałam si

ę

nabra

ć

.

- Jak mi nie wierzysz, chod

ź

ze mn

ą

. To całkiem niedaleko - dodałem

pospiesznie.
Popatrzyła na mnie z uwag

ą

.

- Pod warunkiem,

ż

e wrócimy przed kolacj

ą

. Moja mama nie lubi, jak

si

ę

spó

ź

niam.

N clSZG miasteczko nie jest du

ż

e. Ma rynek, od którego odchodz

ą

ulice

z małymi domkami, a na ko

ń

cu jednej ulicy wybudowano kilka

czteropi

ę

trowych bloków. I my tam mieszkamy. Dalej jest tylko zakład

fryzjerski "Złota szczotka", stacja benzynowa, no i rozwidlenie dróg.
Szli

ś

my wła

ś

nie w tamt

ą

stron

ę

, a ja zastanawiałem si

ę

, co zrobi

ć

dalej. Małgosia zerkała na mnie i u

ś

miechała si

ę

pod nosem. Wtedy

zobaczyłem drogowskaz. Stał jakby nigdy nic, na skrzy

ż

owaniu: "Afryka

- 2 km".
Co

ś

podobnego, pomy

ś

lałem. I jeszcze raz: co

ś

podobnego. A Małgosia

powiedziała to gło

ś

no i popatrzyła na mnie z podziwem. Droga była

brukowana kocimi łbami. Po obu jej stronach rosły

ś

liwy.

Zatrzymali

ś

my si

ę

,

ż

eby nazbiera

ć

troch

ę

owoców, ale zaraz

140
rozległo si

ę

za naszymi plecami wesołe tr

ą

bienie i pisk hamulców.

To był autobus. Pomalowany w szkock

ą

krat

ę

. Cał

ą

przedni

ą

szyb

ę

zasłaniał napis: "Afryka". Zastanawiałem si

ę

wła

ś

nie, jak mo

ż

na

prowadzi

ć

z zasłoni

ę

t

ą

szyb

ą

, kiedy w drzwiach stan

ą

ł Pan Kierowca.

Ubrany był w spódniczk

ę

w szkock

ą

krat

ę

w tych samych kolorach co

autobus, w sandały i porozci

ą

gany czarny sweter.

- Dzie

ń

dobry! - przywitał si

ę

. - Idziecie mo

ż

e do Afryki?

Przytakn

ę

li

ś

my.

- Mog

ę

was podwie

źć

- zaproponował.

Nie mieli

ś

my biletów ani pieni

ę

dzy, ale zachwycił si

ę

moj

ą

kraciast

ą

chustk

ą

do nosa, wi

ę

c mu j

ą

podarowałem.

- Ładnie pasuje, prawda? - przykładał chustk

ę

na zmian

ę

do spódniczki

i do autobusu.
- Prawda - przyznali

ś

my bez przekonania, a Pan Kierowca wyja

ś

nił

pospiesznie: - Mój tatu

ś

, podobnie jak ja, był Szkotem. A Szkoci

lubi

ą

kraty i chodz

ą

w spódniczkach.

- To jest autobus pana taty? - spytała Małgosia i nie czekaj

ą

c na

odpowied

ź

dodała: - Mój tatu

ś

te

ż

wczoraj kupił sobie autobus. Tylko

ż

e nie umie prowadzi

ć

.

- Zupełnie jak ja! - ucieszył si

ę

Pan Kierowca.

- W takim razie lepiej b

ę

dzie, je

ż

eli pójdziemy na piechot

ę

.

141
Dwa kilometry to niedaleko. Chustk

ę

mo

ż

e pan sobie zatrzyma

ć

-

mówiłem jak nakr

ę

cony,

ś

ci

ą

gaj

ą

c Go

ś

k

ę

ze stopni.

- Ja jad

ę

- zaprotestowała stanowczo.

- Przecie

ż

słyszała

ś

,

ż

e nie umie prowadzi

ć

... - sykn

ą

łem.

- Na pewno jest zdolny i szybko si

ę

nauczy. - Małgosia rozgl

ą

dała si

ę

z zachwytem po wn

ę

trzu autobusu. - Chod

ź

, zobacz, co on tu wozi! -

background image

zawołała.
W

ś

rodku pi

ę

trzyły si

ę

walizy i paczki. Z tyłu stał rower, wepchni

ę

ty

cz

ęś

ciowo w ponton, wida

ć

te

ż

było narty, na których dyndały buty z

ły

ż

wami do jazdy figurowej na lodzie.

- Po co pan to wzi

ą

ł? - spytałem. - Przecie

ż

w Afryce jest gor

ą

co.

- Tak mawiaj

ą

- zgodził si

ę

, siadaj

ą

c za kierownic

ą

. - Ale nie

uwierz

ę

, póki si

ę

nie przekonam. A je

ś

li si

ę

oka

ż

e,

ż

e jest inaczej?

Wol

ę

wozi

ć

na wszelki wypadek wszystko, co mo

ż

e mi si

ę

przyda

ć

.

jak burza. Autobus podskakiwał na kocich łbach, a po obu stronach
migały

ś

liwy. Czułem si

ę

troch

ę

nieswojo.

- Jak pan mo

ż

e prowadzi

ć

z zasłoni

ę

t

ą

przedni

ą

szyb

ą

?! - zawołałem,

przekrzykuj

ą

c warkot silnika.

- Boj

ę

si

ę

szybko

ś

ci! - odkrzykn

ą

ł. - Jak tylko odsłoni

ę

szyb

ę

, mam

zawroty głowy!
142
Przyhamował nagle i Małgosia spadła prosto w jakie

ś

dziwne rury,

poł

ą

czone z workiem. Zaj

ę

czało przera

ź

liwie.

- Słysz

ę

,

ż

e próbujecie gry na kobzie - ucieszył si

ę

Szkot, zatrzymał

autobus i otworzył drzwi.
- Ju

ż

dojechali

ś

my? - Gosia próbowała wypl

ą

ta

ć

si

ę

z rur.

- Nie - pokr

ę

cił głow

ą

. - Ale musz

ę

was nauczy

ć

kilku szkockich

ta

ń

ców.

Najpierw demonstrował, jak si

ę

gra, a potem zacz

ą

ł bardzo szybko

przebiera

ć

nogami i kazał nam robi

ć

to samo. Dopiero kiedy

przedrobili

ś

my pi

ęć

razy dookoła autobusu, pozwolił nam wsi

ąść

z

powrotem. Tym razem nie ujechali

ś

my daleko, bo koła zacz

ę

ty kr

ę

ci

ć

si

ę

w miejscu. Silnik kilka razy prychn

ą

ł, kichn

ą

ł i zgasł.

Wy SI (c)O 11S my wszyscy razem. Droga urywała si

ę

gwałtownie, a

kocie łby gin

ę

ły w piachu. Jak okiem si

ę

gn

ąć

rozci

ą

gała si

ę

pustynia.

Nad nami powiewał wesoło transparent: "Witamy w Afryce", po pustyni
kroczyły dostojnie wielbł

ą

dy z Beduinami na grzbietach, a przy

transparencie stał ostrzy

ż

ony na je

ż

a m

ęż

czyzna, obwieszony aparatami

fotograficznymi. Był w czarnym garniturze, białej koszuli i krawacie.
- Witamy, witamy... -

ś

ciskał nam dłonie. - Mo

ż

e pami

ą

tkowe powitalne

zdj

ę

cie? Prosz

ę

bardzo, prosz

ę

- zach

ę

cał. - Ustawcie

143
si

ę

ładnie. Najlepiej b

ę

dzie według wzrostu. Tu, pod transparentem. -

Zanim zd

ąż

yli

ś

my si

ę

u

ś

miechn

ąć

, zdj

ę

cie było zrobione, a Pan w

Garniturze ju

ż

nas ustawiał na tle autobusu. - A teraz na

wielbł

ą

dzie. - Zwijał si

ę

jak w ukropie.

- Zapakowałem gdzie

ś

własnego wielbł

ą

da - Szkot wszedł

do autobusu i zacz

ą

ł nerwowo przerzuca

ć

paczki. - Nie widzieli

ś

cie go

czasami? Mo

ż

na go łatwo pozna

ć

, bo mój był bez Beduina. Beduina nie

pakowałem, na pewno.
Pan w Garniturze zacz

ą

ł si

ę

troch

ę

niecierpliwi

ć

.

- Prosz

ę

nie przedłu

ż

a

ć

- powiedział surowo. - Ju

ż

i tak b

ę

dzie was

to kosztowało niezł

ą

sumk

ę

. - I zapisał co

ś

w notesie.

Spojrzałem z przestrachem na Małgosi

ę

, ale ona nie zwracała na mnie

uwagi. Podeszła do siedz

ą

cego na wielbł

ą

dzie Beduina, który zajadał

co

ś

z przytroczonej do siodła kanki.

- Po

ż

yczy nam pan wielbł

ą

da do zdj

ę

cia? - spytała.

- Bedobebrze - kiwn

ą

ł głow

ą

.

- On powiedział,

ż

e dobrze - przetłumaczyłem Małgosi. - To jest po

bedui

ń

sku.

- Ach, tak... - Spojrzała na mnie z podziwem i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

ś

licznie.

Beduin zlazł z wielbł

ą

da, ale szedł ci

ą

gle obok, raz po raz si

ę

gaj

ą

c

ły

ż

k

ą

do kanki.

144
- Bechcebecie betrobech

ę

bebubedybeniu? - spytał.

- Pyta, czy chcemy troch

ę

budyniu - przetłumaczyłem, a Małgosia

oblizała si

ę

,

ż

e owszem.

Budy

ń

był czekoladowy z sokiem i pomy

ś

lałem sobie,

ż

e to był dobry

pomysł przyprowadzi

ć

tu Małgosi

ę

.

si

ę

teraz... - Pan w Garniturze rzucił nam pod nogi stert

ę

białych

prze

ś

cieradeł. Wida

ć

było na nich przystemplowane numerki z pralni. -

background image

Do zdj

ę

cia na wielbł

ą

dzie - wyja

ś

nił.

- Mamy zało

ż

y

ć

prze

ś

cieradła? - zdziwiłem si

ę

, rozwijaj

ą

c pierwsze z

brzegu. Było pozszywane bokami i miało dziur

ę

na głow

ę

.

- To s

ą

burnusy, młody człowieku! - oburzył si

ę

Pan w Graniturze. -

Burnusy!
Powrzucali

ś

my je na nasze ubrania, a potem Beduin wsadził nas po

kolei na grzbiet wielbł

ą

da - najpierw Małgosi

ę

, a potem mnie.

Trzymałem j

ą

mocno,

ż

eby nie spadła.

- Jeste

ś

my w Afryce - szepn

ą

łem jej do ucha.

Chciała si

ę

do mnie odwróci

ć

, ale fotograf zacz

ą

ł krzycze

ć

,

ż

eby si

ę

nie wierci

ć

, tylko zrobi

ć

przyjemny wyraz twarzy. A potem rozległ si

ę

trzask i znów byli

ś

my na ziemi.

- Teraz rachuneczek - Pan w Garniturze po

ś

linił ołówek,

145
na wielbł

ą

dzie rozło

ż

ył wielk

ą

płacht

ę

papieru i ju

ż

chciał zacz

ąć

pisa

ć

, gdy zwierz

ę

wstało i oddaliło si

ę

spokojnie z papierem na

grzbiecie. - Chyba b

ę

d

ę

musiał podliczy

ć

w pami

ę

ci - zdecydował,

otrzepuj

ą

c na wszelki wypadek z piasku bose stopy,

ż

eby mu było

łatwiej dodawa

ć

. - Trzy uj

ę

cia, stroje, jeden raz zwierz

ę

luzem,

drugi wierzchem - liczył szybko - to by było około czterystu
pi

ęć

dziesi

ę

ciu tysi

ę

cy pi

ę

ciuset dwudziestu dwóch złotych. - Sapn

ą

ł z

wysiłku i dodał: - Płatne z góry.
- Co to znaczy? - spytałem cichutko.
- To znaczy, zanim dostaniesz zdj

ę

cia - wyja

ś

nił równie cicho Szkot,

wycofuj

ą

c si

ę

chyłkiem do autobusu.

- Zapłacimy z góry jutro - powiedziałem zdecydowanie. Na wszelki
wypadek wzi

ą

łem Małgosi

ę

za r

ę

k

ę

. Małymi

kroczkami, jakby nigdy nic, sun

ę

li

ś

my w

ś

lad za Panem Kierowc

ą

.

- Mo

ż

e by

ć

jutro - zgodził si

ę

od razu fotograf, a my przestali

ś

my

si

ę

cofa

ć

.

- Zobacz... - szepn

ę

ła Małgosia.

Na niewielkiej wydmie wyrósł zakład fryzjerski "Złota szczotka".
- l TZ0CIGZ on jest zupełnie gdzie indziej - pomy

ś

lałem gło

ś

no.

Przygl

ą

dali

ś

my mu si

ę

z uwag

ą

. To był ten sam zakład, który stał

146

\
\
\
\
\.
przy rozwidleniu dróg za naszym miasteczkiem. Nawet szyld był tak
samo przekrzywiony, a okno lekko p

ę

kni

ę

te.

- Co to znaczy: gdzie indziej? - na ganku ukazał si

ę

Pan Fryzjer.

- Nigdy si

ę

nie jest gdzie indziej, ni

ż

si

ę

jest, to chyba logiczne?

Próbowałem si

ę

nad tym zastanowi

ć

, ale było za gor

ą

co.

- To mo

ż

e ja skorzystam z okazji i si

ę

ostrzyg

ę

? - spytała Małgosia.

- Prosz

ę

bardzo - zgodził si

ę

. - Tu s

ą

no

ż

yczki, a tam lustro

- pokazywał, rozkładaj

ą

c le

ż

ak.

- My

ś

lałam,

ż

e to pan b

ę

dzie strzygł - zdziwiła si

ę

.

- Ja jestem bardzo dobrze ostrzy

ż

ony i nie zamierzam zmienia

ć

fryzury. - Pan Fryzjer, rozwalony na le

ż

aku, wystawiał twarz

do sło

ń

ca.

- Nie

ś

cinaj włosów, co? - poprosiłem Małgosi

ę

.

- Dobrze, ale pod warunkiem,

ż

e skombinujesz co

ś

do picia - zgodziła

si

ę

szybko.

Ncl rlOryZOnCIG, w blasku zachodz

ą

cego sło

ń

ca, sun

ę

ła karawana

wielbł

ą

dów. Czułem pod trampkami rozgrzany piasek. Pan Fryzjer

drzemał spokojnie, a obok le

ż

aka stał kiosk z napojami.

- Jego tu nie było - powiedziałem, przecieraj

ą

c oczy.

148
- Fryzjera? - spytała t

ę

ga Pani w Niebieskim Fartuchu. - Ale

ż

byt! -

Machn

ę

ła r

ę

k

ą

, oganiaj

ą

c si

ę

od os. - Lec

ą

do soku - wyja

ś

niła. - Ale

panienka chciała si

ę

chyba czego

ś

napi

ć

? Je

ś

li tak, prosz

ę

si

ę

background image

decydowa

ć

. Nie nale

ż

y robi

ć

tłoku.

- Przecie

ż

tu oprócz nas nikogo nie ma - zdziwiła si

ę

Małgosia,

wyci

ą

gaj

ą

c r

ę

k

ę

po szklank

ę

.

- W ka

ż

dej chwili mo

ż

e nadci

ą

gn

ąć

karawana wielbł

ą

dów - powiedziała

pani. - Beduini na ogół pij

ą

sodow

ą

z sokiem,

a wielbł

ą

dy czyst

ą

. A wy, jak

ą

wolicie?

- Z sokiem, ale nie mamy pieni

ę

dzy - westchn

ę

ła Małgosia. Pani

roze

ś

miała si

ę

tylko, jakby

ś

my powiedzieli co

ś

ś

miesznego

i nalała dwie pełne szklanki. A potem jeszcze cztery. Pili

ś

my,

pili

ś

my i nie udawało nam si

ę

zaspokoi

ć

pragnienia.

- Lepiej b

ę

dzie, je

ś

li napijecie si

ę

w domu. - Pani wydawała si

ę

troch

ę

zniecierpliwiona. - Macie niedaleko. Czy ten autobus

w kratk

ę

to czasem nie wasz?

Autobus stał na brzegu pustyni i migał

ś

wiatłami.

o zakładzie fryzjerskim, o kiosku i o tym,

ż

e zupełnie nie mogli

ś

my

si

ę

napi

ć

, a Pan w Garniturze wzruszył ramionami.

- To była fatamorgana - burkn

ą

ł.

149
- Czyli co

ś

takiego, co pojawia si

ę

na pustyni, a nie istnieje

naprawd

ę

. Tylko wydaje nam si

ę

,

ż

e to jest - zacz

ą

łem tłumaczy

ć

, a

Małgosia kolejny raz popatrzyła na mnie z podziwem.
- Wszystko mo

ż

e si

ę

pokaza

ć

. Wszystko - dodał Pan

w Garniturze. - Co si

ę

chce i czego si

ę

bardzo nie chce. To zale

ż

y.

Ale ja nie zapuszczałem si

ę

nigdy w gł

ą

b pustyni. Moje miejsce jest

tutaj, pod transparentem. Mo

ż

e wi

ę

c naprawd

ę

jest tam gdzie

ś

jaki

ś

zakład fryzjerski i kiosk, ale w

ą

tpi

ę

.

Pan Kierowca mrugn

ą

ł w nasz

ą

stron

ę

.

- Na nas ju

ż

czas - powiedział.

Pomachali

ś

my na po

ż

egnanie Afryce, Beduinom, wielbł

ą

dom i Panu w

Garniturze.
- Pami

ę

tajcie,

ż

e nale

ż

y mi si

ę

czterysta tysi

ę

cy... - zacz

ą

ł, ale

dalsze jego słowa zagłuszył warkot silnika.
Ruszyli

ś

my ostro tyłem.

- Nie b

ę

dzie pan zawracał? - Czułem,

ż

e lekko kr

ę

ci mi si

ę

w głowie.

Po obu stronach drogi p

ę

dziły za nami

ś

liwy, autobus trz

ą

sł si

ę

na

kocich łbach i zanim doczekałem si

ę

odpowiedzi, stali

ś

my na znajomej

krzy

ż

ówce.

- Mo

ż

e zata

ń

czymy na po

ż

egnanie? - zaproponował Szkot.

- Dobrze! - ucieszyła si

ę

Małgosia.

150
Wirowali

ś

my wokół autobusu coraz szybciej, a

ż

w ko

ń

cu opadli

ś

my

zm

ę

czeni na traw

ę

.

- Ale fajny taniec... - wydyszałem.
- Wcale nie było słycha

ć

, kiedy odjechał - westchn

ę

ła z

ż

alem

Małgosia i wsun

ę

ła do buzi dojrzał

ą

ś

liwk

ę

.

- Zobacz... - pokazałem na niebo. Z ziemi biegła w gór

ę

t

ę

cza. A po

niej sun

ę

ło co

ś

znajomego. Coraz wy

ż

ej i wy

ż

ej. Wprost

w chmury. - Do Szkocji jest daleko - wyja

ś

niłem. - Pewnie pojechał na

skróty.
- A ty mówiłe

ś

,

ż

e nie umiesz zmy

ś

la

ć

. - Małgosia u

ś

miechn

ę

ła si

ę

ś

licznie i popatrzyła na mnie z podziwem. Je

ś

li nie pomyliłem si

ę

w

rachunkach, ju

ż

pi

ą

ty raz tego popołudnia.

•I i --.
Pokój do wynaj

ę

cia

/

i U Kan IG do drzwi było niecierpliwe i troch

ę

zbyt gło

ś

ne.

- Kto tam? - spytałem dr

żą

cym głosem.

- Hipopotam - usłyszałem po drugiej stronie głos mojego kolegi Jarka.
Otworzyłem drzwi i od razu chciałem je zatrzasn

ąć

, ale było ju

ż

za

ź

no. Poruszał si

ę

szybciej, ni

ż

mo

ż

na si

ę

tego spodziewa

ć

po jego

tuszy. Kto? - spytacie. No, jak to kto? Przecie

ż

si

ę

przedstawił!

- Dddlaczczego uudajjesz ggłos Jjarka? - wyj

ą

kałem z trudem.

- Jakiego Jarka? - zdziwił si

ę

hipopotam.

background image

- Mojego przyjaciela. - Troch

ę

przestałem si

ę

ju

ż

trz

ąść

. Hipopotam

wygl

ą

dał na dobrze wychowanego.

- Nie miałem przyjemno

ś

ci pozna

ć

- odpowiedział. - Mam na imi

ę

Feliks. Czy mógłbym zobaczy

ć

pokój? - spytał.

- Czyj pokój? - Ze zdenerwowania przest

ę

powałem z nogi na nog

ę

. Ach,

ta mama, czy musiała akurat wyj

ść

w takiej chwili?!

Hipopotam spojrzał na mnie swoimi bardzo małymi oczkami i sapn

ą

ł z

irytacj

ą

.

- Mam tu ogłoszenie. Z gazety. Pokój do wynaj

ę

cia. Warunki wobec

kandydata: samotny, schludny, niepal

ą

cy, bez skłonno

ś

ci do

alkoholu... Wszystkie spełniam, ka pe wu? A teraz prowad

ź

mnie

wreszcie, bo strasznie ciasno w tym korytarzu.
153
Zaprowadziłem hipopotama do pokoju rodziców, bo w ogóle mamy tylko
dwa, a ja swojego nie zamierzałem wynajmowa

ć

. Podszedł do okna i

wyjrzał.
- Widok na ulic

ę

. Ruchliw

ą

- dodał. - Spaliny, kurz, hałas, jednym

słowem, dno. Mógłbym ci

ę

poprosi

ć

o misk

ę

wody?

- Je

ż

eli chce si

ę

pan... je

ż

eli chcesz si

ę

umy

ć

, łazienka jest...

- Nie chc

ę

si

ę

umy

ć

! - przerwał mi, tupi

ą

c łapami, a

ż

mieszkaj

ą

ca pod

nami s

ą

siadka zacz

ę

ła wali

ć

szczotk

ą

w sufit. - Pi

ć

mi si

ę

chce, to

wszystko - dodał po chwili ju

ż

spokojniej.

Zadzwoni

ę

do tatusia, pomy

ś

lałem i wybiegłem spiesznie z pokoju. On

ju

ż

b

ę

dzie wiedział, co robi

ć

.

Sekretarka powiedziała,

ż

e tatu

ś

ma narad

ę

i spytała, czy to co

ś

wa

ż

nego. Nie wiedziałem, czy wizyta hipopotama jest bardzo wa

ż

na czy

nie, ale skoro miał u nas zamieszka

ć

na stałe, to chyba tatu

ś

powinien co

ś

zdecydowa

ć

.

- Tak - szepn

ą

łem, bo nie chciałem,

ż

eby hipopotam słyszał moj

ą

rozmow

ę

.

- Mów wyra

ź

niej! - poprosiła sekretarka. - Stało si

ę

co

ś

?

- Nie, ale chc

ę

porozmawia

ć

z tatusiem - powiedziałem gło

ś

niej.

W drzwiach pokoju stan

ą

ł Feliks i przygl

ą

dał mi si

ę

z ironicznym

u

ś

mieszkiem.

154
w

- Zamiast da

ć

mi wody, jak o to prosiłem, namawiasz si

ę

za moimi

plecami. A poza tym w ogłoszeniu nie było słowa
o

ż

adnym tatusiu.

- Halo? Co si

ę

dzieje? - rozległ si

ę

w słuchawce głos tatusia.

- Nic, tylko... przyszedł hipopotam i... -j

ą

kałem, wij

ą

c si

ę

pod

spojrzeniem

ś

widruj

ą

cych oczek.

- Ile razy mówiłem ci,

ż

eby

ś

mi nie przeszkadzał w pracy! Naprawd

ę

,

a

ż

tak ci si

ę

nudzi? -Tatu

ś

był na mnie zły.

Musiałem mie

ć

dziwn

ą

min

ę

, bo Feliks wyci

ą

gn

ą

ł łap

ę

po słuchawk

ę

.

Podałem mu j

ą

bez słowa.

- Halo? Dzie

ń

dobry panu - powiedział grzecznie. - Ja w sprawie

pokoju do wynaj

ę

cia.

Nie wiem, co odpowiedział tatu

ś

, ale Feliks oznajmił stanowczo,

ż

e

wcale nie nazywa si

ę

Jarek i ani mu w głowie

ż

adne dowcipy. A potem

ju

ż

nic nie mówił, bo tatu

ś

przerwał rozmow

ę

.

- Wygl

ą

da na to,

ż

e twój ojciec nie wierzy w hipopotamy - westchn

ą

ł i

poczłapał do pokoju.
A ja powlokłem si

ę

nala

ć

mu wody do picia.

Kiedy ju

ż

zaspokoił pragnienie, przysiadł na kanapie. J

ę

kn

ę

ły

spr

ęż

yny.

Ż

eby tylko czego

ś

nie rozwalił, pomy

ś

lałem. Wszystko b

ę

dzie

na mnie.
- A teraz powiedz mi to i owo o sobie - poprosił. - W ogło-
156
szeniu mowy nie było o

ż

adnych dzieciach. Nie mog

ę

decydowa

ć

si

ę

na

kota w worku.
- Kota nie mamy, ale mamy psa. A wła

ś

ciwie suczk

ę

. Mamusia poszła

wła

ś

nie z ni

ą

do weterynarza, bo ma zapalenie uszu... - zacz

ą

łem.

background image

- Kto? Twoja mama? - Feliks miał kłopoty z koncentracj

ą

.

- Oj, co

ś

ty! - obruszyłem si

ę

. - Mufka!

- Jaka rasa? - Hipopotam podło

ż

ył sobie pod łeb poduszk

ę

. Widziałem,

ż

e czuje si

ę

coraz swobodniej.

- Pudel - powiedziałem. - Prawie - u

ś

ci

ś

liłem po chwili. - Prawie

pudel.
- Nic z tego - zaprotestował stanowczo. - Nie lubi

ę

miesza

ń

ców. Pudli

zreszt

ą

te

ż

nie. B

ę

dziecie musieli wybiera

ć

: albo ja, albo on.

- Ona, suczka - wybrałem bez wahania. - Czy teraz ju

ż

sobie

pójdziesz? - Czułem,

ż

e zabrzmiało to niemiło, ale miałem na jutro

zadane lekcje i mamusia prosiła,

ż

ebym odrobił,

zanim wróci.
- Jeszcze nie. - Hipopotam pokr

ę

cił wielkim łbem. - Rozumiem,

ż

e

telewizor miałbym do swojej wył

ą

cznej dyspozycji? - spytał,

naciskaj

ą

c guzik pilota. W programie był wła

ś

nie film rysunkowy.

Obejrzeli

ś

my go sobie razem, a potem Feliks przyciskał ró

ż

ne

157
guziczki i pokazywało si

ę

za ka

ż

dym razem co innego i bardzo mu si

ę

to podobało. - Bo je

ś

li ten telewizor byłby mój, to mo

ż

e mógłbym si

ę

zgodzi

ć

na suczk

ę

- zawahał si

ę

i spojrzał na mnie.

- Telewizor jest wspólny - powiedziałem stanowczo. - I ten pokój te

ż

jest wspólny. Mamusi, tatusia, Mufki i troch

ę

mój te

ż

.

- O, co to, to nie! - Hipopotam zerwał si

ę

z kanapy i zacz

ą

ł mi

wymachiwa

ć

przed nosem gazet

ą

. - Tu jest napisane czarno na białym...

- Rozwin

ą

ł jedn

ą

ze stron i sylabizował powoli: - Samodzielny pokój

samotnemu... i tak dalej... jak ju

ż

ci mówiłem, warunki spełniam,

wynajmie wdowa. I adres. Mowy tu nie ma
o

ż

adnej rodzinie ani suczce!

- Poka

ż

ten adres... - za

ś

witała mi nadzieja. - No tak! -

wykrzykn

ą

łem po chwili. - Pomyliłe

ś

pi

ę

tra! Nad nami mieszka

rzeczywi

ś

cie... - zacz

ą

łem, ale Feliks stał ju

ż

przy drzwiach.

- Zdaje si

ę

,

ż

e straciłem troch

ę

czasu - mrukn

ą

ł pod nosem. Nie

wydawał mi si

ę

teraz taki uprzejmy jak na pocz

ą

tku. Pewnie mu ju

ż

nie

zale

ż

ało.

- Ja te

ż

! - przypomniałem, ale nie wiem, czy mnie dosłyszał. Pi

ą

ł si

ę

po nie o

ś

wietlonych schodach w gór

ę

.

- Pierwsze drzwi po prawej! - krzykn

ą

łem.

158
trafił, gdzie trzeba. I chocia

ż

nigdy potem go nie widziałem, na

moim suficie pojawiły si

ę

du

ż

e rysy. Wdowa udawała,

ż

e mieszka sama,

chocia

ż

przecie

ż

to

ż

aden wstyd wynaj

ąć

pokój hipopotamowi.

Szczególnie gdy jest samotny, schludny i bez nałogów.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dobry potwor nie jest zly e c001
STRES NIE JEST TAKI ZŁY
Dlaczego świat nie jest dobry
Janiszek Nikt nie jest dobry [fragment]
Czlowiek jest zły czy dobry, wg Hobbesa i Lockea
Janiszek Nikt nie jest dobry [FRAGMENT]
T. Halik - Co nie jest chwiejne..., religia, Teologia
1-Cholesterol nie jest trucizną-Poczta Zdrowia, ZDROWIE-Medycyna naturalna, Poczta Zdrowie
To nie jest żart
Gdy protokół powypadkowy nie jest zgodny z prawdą
DO?TLEJEM NIE JEST?LEKO Z WYCHOWAWCY
Demokracja nie jest pojeciem jednorodnym - Sartori, Politologia UMCS (2005 - 2010) specjalność samor

więcej podobnych podstron