Tadeusz Borowski Wybór opowiadań streszczenie

background image

Wybór opowiadań

Tadeusz Borowski

Streszczenie

background image

MATURA NA TARGOWEJ


Narrator (Tadek) wspomina, gdy wraz z kolegami (Andrzejem, Arkadiuszem oraz Julkiem) przygotowywał się do eg-
zaminu dojrzałości. Mieszkał całą zimę z ojcem, pracującym po dwanaście godzin w niemieckiej fabryce, matką, oraz
dobermanem, który się do nich „przyplątał”. Żyli w wilgotnej, niskiej przybudówce, gdyż ich dom został zniszczony i
spalony podczas pierwszej bitwy o Warszawę. Wystrój pokoju stanowił głównie tapczan zbity z desek i etażerka na
książki, którą bohater własnoręcznie zrobił.

Miał trzech kolegów: wysokiego, smukłego Andrzeja, kawalera jeżdżącego na rikszy (wózku trzykołowym), na której
przewoził ludzi i towary. Chłopak czytał Przybyszewskiego, Ibsena i Kasprowicza, pisał wiersze i pamiętnik. Później
zginął w ulicznej egzekucji pod fałszywym nazwiskiem, którym się posługiwał. Drugim z kolegów był przystojny blon-
dyn Arkadiusz, malarz znający matematykę oraz filozofię. Zarabiał na życie rysowaniem karykatur przechodniom.
Pewnego dnia doliczył się około dziesięciu tysięcy rysunków. Choć jego ojcem był znany warszawski krawiec, syn nie
mieszkał z nim. Uczył się w akademii malarskiej, robił maturę i… pił. Zginął pod gruzami warszawskiej barykady.
Ostatnim ze znajomych narratora okazał się Julek – wychowany u księży jezuitów. Zajmował się filozofią, a na życie
zarabiał handlując dewizami. Bohater przypomina: „Wszyscy potem zniknęli mi z oczu”.

Jeszcze przed tym, nim narrator nie został wywieziony do Oświęcimia, zanim Andrzej nie zginął w ulicznej egzekucji, a
Arkadiusza nie przykryły gruzy barykady – w Warszawie, za oknami zabitymi deskami, wszyscy trzej kończyli drugą
klasę liceum i przygotowywali się wraz z innymi do matury. To było w czasie, gdy na linii Maginota trwały potyczki, a
samoloty angielskie zrzucały nad Niemcami paczki ulotek. Uczyli się w zimnych i ciasnych prywatnych mieszkaniach.
Tak upłynęła zima, w czasie której Andrzej ciężko chorował na płuca i nie mógł pracować jako rikszarz. Arkadiusz z
kolei nie poszedł do urzędu niemieckiego, by wykupić świadectwo artystyczne, przez co był tropiony przez policjan-
tów.

W dalszym toku opowiadania narratora dowiadujemy się, że Andrzej napisał trochę wierszy, a Arkadiusz w końcu
znalazł mieszkanie i nie musiał „sypiać po kolegach”. Dużo się uczyli. Po tej zimie zostało im wspomnienie egzekucji w
Wawrze, gdzie pijanego niemieckiego żołnierza zabił pijany kolega. Wówczas to gestapo wyciągnęło siłą z mieszkań
dwustu mężczyzn i rozstrzelało ich na pustym polu. Gdy wybuchła wojna, podczas pierwszej zimy cele na Pawiaku
były już zatłoczone. Zapełniali je między innymi roznosiciele konspiracyjnych gazetek.

Wiosną rozpoczęły się pierwsze łapanki: niespodziewanie pojawiały się na ulicy dwa duże, niemieckie samochody.
Żandarmi i gestapowcy, którzy blokowali wyloty ulic wszystkich ludzi wpychali do samochodów, po czym wywozili do
„słynnych” obozów koncentracyjnych: do Oświęcimia, na Majdanek oraz na roboty do Rzeszy. W czasie, gdy Hitler
fotografował się na wieży Eiffla, a transporty więźniów wywożono do obozów, w których przeżyła ich znikoma liczba
– w gimnazjach, na przykład u Batorego czy Lelewela, odbywały się egzaminy maturalne. Tysiące uczniów zdawało
maturę i tysiące kończyło gimnazjum, by iść do liceum. Gdy Europa przegrywała wojnę o wolność, młodzież polska
wygrywała bitwę o wiedzę.

Narrator wspomina, jak z Andrzejem i Arkadiuszem stali na przystanku w Alejach Jerozolimskich, by dostać się na
drugą stronę Wisły, na ulicę Targową, na egzamin maturalny z chemii. Dostali ostrzeżenie od starszej, siwej pani, o
łapance na Placu Trzech Krzyży. Gdy jechali tramwajem na Pragę, dowiedzieli się, że na stacji końcowej czekają żan-
darmi. Ulica była zablokowana, więc koledzy wyskoczyli z pojazdu w trakcie jazdy. Udało im się dotrzeć na Targową,
gdzie w prywatnym mieszkaniu czekał na nich dyrektor, przewodniczący Komisji Egzaminacyjnej, wychowawca klasy i
profesor z chemii (mimo że nie byli prymusami, zdali także ten przedmiot).

Łapanka przeniosła się na Targową. Z okna można było obserwować przebieg dramatycznych wydarzeń. Egzaminator
prosił, by uczniowie nie dali się złapać. Nie było z nimi Julka, którego pochwycono, gdy jechał tramwajem. Jesienią,

background image

gdy maturzyści wstępowali na podziemny uniwersytet, dowiedzieli się, że ich kolegę wywieziono do obozu pod Berli-
nem.


POŻEGNANIE Z MARIĄ

Rozdział I
Opowiadanie rozpoczyna ponury opis wojennej rzeczywistości („opuchłe chmury”, „burzliwe niebo”, „bezlistne
drzewo”). Bohater mieszkał w pokoiku przy kantorku firmy budowlanej, w którym pracował jako magazynier. Odby-
wało się u niego przyjęcie z okazji ślubu przyjaciół. Pan młody, który był pianistą „wyznania narodowego”, latem zo-
stał ochrzczony „(…) przy zapalonych świecach, wiechciach kwiatów i miednicy chłodnej, kaplicznej wody, którą za-
pobiegliwy ksiądz umył mu dokładnie głowę (…)”. Rodzice jego wybranki nie udzielili parze młodej błogosławieństwa,
ponieważ nie akceptowali takiego mezaliansu. Wśród gości był przyjaciel narratora – Tomasz z ciężarną żoną - redak-
tor naczelny dwutygodnika i mężczyzna uważający się za lewicowca. Poza tym handlował fałszywymi obrazami. Ko-
lejnym gościem był Piotr, który leżał między „rozmemłanymi” dziewczynami. Oprócz niego można było tam spotkać
zachowującego się dosyć swobodnie, można by rzec – ordynarnie – Apoloniusza, autora znamiennego zdania: „wojna
minie, a poezja zostanie”. W pokoju przebywała także młoda Żydówka, która uciekła z getta. Wcześniej była pieśniar-
ką żyjącą w luksusowych warunkach, teraz zaś nędzarką, cieszącą się ze zdobycia szczoteczki do zębów czy zjedzenia
kanapki. Choć była szczęśliwa z faktu opuszczenia żydowskiej dzielnicy, jednocześnie martwił ją los pozostawionych
tam najbliższych.

Najważniejszym gościem dla narratora była Maria, jego narzeczona. Studentka polonistyki uczyła się na tajnych kom-
pletach (zajęciach uniwersyteckich), na które akurat przygotowywała książkę „Hamlet”. Rozmawiali we dwoje o miło-
ści i poezji. Dziewczyna widziała w tej drugiej niepojętą siłę, która jako jedyna: „umie wiernie pokazać człowieka”, na
co bohater dodał: „miarą poezji, a może i religii, jest miłość człowieka do człowieka”. Z pokoju obok dobiegała muzy-
ka z patefonu i zapach alkoholu. Pod sufitem na sznurkach suszyły się okładki do tomiku poezji bohatera. Towarzy-
stwo dobrze się bawiło.

W pewnym momencie mężczyzna poszedł otworzyć bramę, gdyż zajechała tam furmanka po brzegi załadowana me-
blami. Gdy udało się przepchnąć przez bramę koła zablokowane w rynsztoku, wyszła do niego Maria. Pożegnała się z
narzeczonym – kierownik prosił ją o wcześniejsze przyjście do pracy. Dziewczyna rozwoziła wyprodukowany wcze-
śniej bimber do odbiorców, a szef był z niej zadowolony (używała do produkcji trunku mało węgla).

Załadowanej furmance, stojącej na podwórzu, przyglądał się żandarm pilnujący sąsiedniego budynku – byłej szkoły
miejskiej, w której obecnie uwięzieni byli ludzie, czekający na wywiezienie na roboty do Niemiec. Furman powiedział
do bohatera, iż na polecenie pana kierownika przywiózł rzeczy doktorowej na przechowanie. Kobieta ta była Żydów-
ką, której udało się wyjść z getta (w którym zostali córka i zięć - to właśnie on załatwił teściowej zwolnienie). Oboje
mieli opuścić getto następnego dnia (zatrzymały ich interesy). Na wozie, przy rozładunku którego pomagał Tomasz
(choć był chory na serce), leżały meble, drobniejsze sprzęty, cały dobytek, jaki w obecnej chwili został bogatej nie-
gdyś doktorowej. Układali wszystko w szopie. Gdy skończyli, narrator ustalił z woźnicą, by ten rano zawiózł „na le-
wo” metr wapna do klienta.

Rozdział II
Rano spadł śnieg. Bohater otworzył bramę, by dać znak potencjalnym klientom. Wcześniej jednak odprawił pijanych
gości i posprzątał pokój.

Właścicielem firmy, w której pracował, był inżynier mający żonę, trwoniącą pieniądze na utrzymanie żebraków, ko-
ściołów, zakonników i ich „syna erotomana”. Mężczyzna czerpał z firmy ogromne zyski do chwili, gdy jego pracowni-
cy nie zaczęli kraść z niej towarów i sprzedawać ich „na lewo”. Mimo wszystko inżynierowi wiodło się bardzo dobrze

background image

dzięki ugodowym stosunkom z Niemcami. Potrafił wykorzystać nową rzeczywistość: rozbudował składy w centrali,
wydzierżawił plac i otworzył filię swego przedsiębiorstwa, kupił dworski pojazd, konia, wynajął woźnicę, nabył mają-
tek pod Warszawą, a także posiadał kawał lasu, rozbudował własną bocznicę kolejową, przy której miał„magazyny
przeładunkowe z materiałami budowlanymi”. Choć był tak bogaty, nie zapominał o swych rodakach – dawał im „za-
robić”. Gdy trzeba było komuś pomóc lub dać łapówkę „gdzie trzeba” – nie uchylał się od tego. Finansował nawet
przez trzy miesiące studia narratora. Ludzie pracujący w filii dorabiali sobie na boku: sprzedawali wapno na ulicy,
robili prywatne kursy przewozowe, narrator kradł nawet kredę i ton (glinkę kredową do produkcji farb), które sprze-
dawał potem w mydlarni.

W firmie pracował także kierownik Jan, z którym bohater wszedł w tajną spółkę handlową: wraz z Marią produkowali
bimber. Dziewczyna zajmowała się dystrybucją po cenie detalicznej, a panowie księgowaniem. Jan coraz bardziej
zagłębiał się w „lewych” interesach, wykorzystując firmę jako „punkt przelotowy” dla kradzionych i skupowanych
towarów. Znał się na złocie i kosztownościach, sprzedawał i skupywał meble, handlował lokalami, miał układy ze
złodziejami kolejowymi, z komisami, mechanikami, a poza tym przyjaźnił się ze sprzedawcami i kierowcami. Przed
wojną pracował jako magazynier w przedsiębiorstwie żydowskim właśnie u doktorowej. Kupił wtedy auto sportowe i
pracował jako taksówkarz. Nabył także pod miastem parcelę budowlaną, a tuż przed wybuchem wojny drugą działkę
na przedmieściach.

W okolicy, w której pracował narrator, była dawna szkoła oraz sklepik paskarski, w którym właściciel mający żonę i
dwoje dzieci, prowadził nielegalne interesy z żandarmami i policjantami. Nad szklanką bimbru handlował z nimi
ludźmi, uwięzionymi w szkole. Nocą policjanci wypuszczali przez okna budynku tych, za których otrzymali od niego
pieniądze (sklepikarz był pośrednikiem w wykupywaniu ludzi przez rodzinę czy znajomych). Gdy tylko tacy szczęśliw-
cy wydostali się na zewnątrz – uciekali we wszystkie strony. Nieraz zdarzało się, że bohater musiał przepędzać pijane
uciekinierki – prostytutki – z placu firmy… Właściciel sklepu, nie dosyć, że zarabiał duże pieniądze, to jeszcze oszuki-
wał klientów, nie doważając towaru. Nie korzystał jednak z usług wypuszczanych dziewczyn. Ślepa uliczka, przy której
mieściła się firma, wybrukowana była „kocimi łbami”(kamienie bez asfaltu) i leżała między polem a szeregiem do-
mów, w których znajdowały się: pralnie, mydlarnie, fryzjer. Niedaleko znajdował się kościółek, a tuż przy kolejowym
torze schronisko dla bezdomnych.

Stara Żydówka siedziała w kantorze na tapczanie i rozmawiała z kierownikiem. Czekała na powrót zięcia i córki z get-
ta. Mężczyzna zwracał się do niej z szacunkiem i wdzięcznością za to, że niegdyś to ona wprowadziła go w świat inte-
resów i wiele nauczyła. Przed wojną była bogatą właścicielką przedsiębiorstwa budowlanego, paru ciężarowych sa-
mochodów i własnej „odnogi kolejowej”. Zatrudniała dziesiątki robotników, miała niewyczerpalne konta w bankach
krajowych i szwajcarskich, brylanty i złoto. Teraz była biedną, skromnie ubraną, głodującą staruszką. Martwiła się, że
córka nie odnajdzie jej na peryferyjnej uliczce. Wyszła z pokoju sprawdzić walizki.

Od niedawna w kantorze pracowała także urzędniczka, która pilnowała kasy na polecenie inżyniera, który podejrze-
wał okradanie firmy przez jej pracowników (to prawda – każdy „dorabiał” na boku). Urzędniczka nie znała się na to-
warach, pracowała dziennie tylko kilka godzin, a i tak bardzo się nudziła. Kierownik oznajmił narratorowi, że jego
narzeczona Maria wróci później, gdyż dzwoniła i przekazała, że w mieście trwają łapanki. Mężczyzna martwił się, że
inżynier w końcu wyrzuci ich z pracy za złodziejstwo, a na otwarcie własnego interesu nie mieli przecież pieniędzy
(bohater ulokował wszystkie oszczędności w produkcję bimbru, zakup książek i papieru do pisania). Urzędniczka w
pewnej chwili oświadczyła, iż doktorowa, pod nieobecność kierownika, dzwoniła do córki i dowiedziała się, że ta nie
może już opuścić getta.

Rozdział III
Tadeusz (narrator) zajął się powielaniem swych wierszy domowym sposobem (miał w tym celu wypożyczony powie-
lacz). Zdjął ze sznurków okładki tomów poetyckich przygotowanych przez Apoloniusza, po czym zawinął je w perga-
min i schował pod tapczan. Na podwórzu woźnica pakował na furmankę dobytek doktorowej, która postanowiła o

background image

powrocie do córki i zięcia do…getta. Gdy wóz był już załadowany – usiadła skulona i wystraszona między pękatymi
walizami. Choć kierownik prosił ją o pozostanie, ona już podjęła decyzję.

Przed bramę podjechała niemiecka ciężarówka, z której wyskoczył kierowca z komunikatem, iż przywieźli cement.
Przy rozładunku Tadeusz kupił parę worków w tajemnicy przed inżynierem. Zamierzał je później odsprzedać z kie-
rownikiem jakiemuś klientowi. Doktorowa, po pożegnaniu z „Jasiem” (tak nazywała kierownika) – pojechała do getta.

Wieczorem sprytny kierownik założył czapkę tramwajarską (zawsze tak oszukiwał, by móc jeździć tym środkiem ko-
munikacji miejskiej za darmo). Tadeusz wyszedł z mężczyzną na ulicę, gdzie spotkali także sklepikarza. Jechały tam
niemieckie ciężarówki, z poupychanymi w nich ludźmi z łapanek. Obok samochodów wolno sunęły niemieckie moto-
cykle. Kolumna pojazdów zmierzała w stronę mostu (na zakręcie wskutek tego powstał zator). Gdy samochody się
zatrzymały, w jednym z nich bohater ujrzał wciśniętą w tłum ludzi, bladą i wystraszoną Marię. Miała przyjść do niego
wieczorem, ale już nigdy niebyło jej to dane.

Dużo później Tadek dowiedział się, że wywieziono ją do osławionego obozu nad morzem wraz z transportem żydow-
skim („jako aryjsko-semickiego mieszańca”) i zagazowano w komorze krematoryjnej, po czym przerobiono na mydło.
Tą suchą, wypraną z emocji wypowiedzią kończy się tekst opowiadania.

CHŁOPIEC Z BIBLIĄ

Narrator wspomina swój pobyt w celi więzienia na Pawiaku oraz poznanych tam ludzi. Wraz z nim był tam zecer dru-
kujący „gazetki”, o nazwisku Kowalski, z ulicy Bednarskiej, który twierdził, że został aresztowany, gdy poszedł ku-
pić „otomanę”. Prócz Kowalskiego był tam również niejaki Kozera, przemytnik z Małkini, złapany na granicy, gdy
wiózł słoninę do Guberni. Kolejnym aresztantem był Szrajer – urzędnik z Mokotowskiej, u którego znaleziono zakaza-
ne gazetki i tajemnicze pokwitowania. Był ojcem dwóch córek, które uczęszczały na tajne komplety gimnazjalne.
Szrajer miał cały czas nadzieję, że otrzyma paczkę żywnościową z domu. Ostatnim kolegą z celi narratora był Matula,
udający na wolności… gestapowca („chodził w długich butach i skórzanej kurtce po chłopach i rekwirował świnie”).

Pewnego dnia do aresztantów dołączył chłopiec z ostrzyżoną głową i Biblią ściskaną w dłoni. „Nowy” mówił, że jego
ojciec jest dyrektorem banku, a matka nie żyje. Opowiadał, jak złapał go policjant na ulicy Koziej, skąd przywiózł go
dorożką. Skazańcy wiedzieli, że chłopiec był Żydem (tej narodowości w połowie był także Mławski, którego wzięli na
badania, czyli przesłuchanie).

Wszyscy zajmowali małą, niską i wilgotną celę, na drzwiach której były wydrapane imiona i daty ich poprzedników. W
oknach z powybijanymi szybami były kraty, przez które widać było fragment dachu kuchni, niżej zaś mur z wieżycz-
kami, na których stały oparte karabiny maszynowe. Za murem rozciągał się widok na bezludne domy getta. Więźnio-
wie urozmaicali sobie czas grą w karty zrobione z tekturowego pudełka. Gdy widzieli otwierające się drzwi celi, był to
znak przywiezienia nowych aresztantów. Powstawała wtedy możliwość dowiedzenia się od nich informacji o życiu
poza murami zakładu.

Do celi po przesłuchaniu wrócił Mławski. Wówczas to rozpoznał „nowego”, z którym rzekomo jechał tramwajem, a
potem widział na policji. Mimo, iż chłopiec wszystkiemu zaprzeczył, Mławski był pewien swych racji. Zjadł zimną zu-
pę, zostawioną dla niego przez kolegów. Powiedział, że dostał „po pysku”, gdy z pożyczonego od narratora palta,
spod podszewki, w pewnym momencie przesłuchania wypadło szkiełko. Zapytał bohatera, czy planuje targnąć się na
swoje życie. Podczas przesłuchania referent rozpoznał jego ojca (robił z ojcem Mławskiego interesy w radomskim
getcie) i zaproponował, by starszy Mławski został konfidentem.


Gdy zbliżała się pora apelu, więźniowie stanęli twarzą do drzwi. Po ich otwarciu stanął przed nimi niski esesman z

background image

pejczem w dłoni, za nim wysoki Ukrainiec z pękiem kluczy, a za nimi z kolei porządkowy, szrajber (pisarz i kancelista,
Żyd a zarazem adwokat z getta). Szrajber wybełkotał po niemiecku stan obecnych więźniów w celi, po czym esesman
wyciągnął z niej Matulę. Żyd powiedział, iż na jego liście widnieje jeszcze Namokel Zbigniew (chłopiec z Biblią). Wy-
wołany wziął swe palto, po czym wyszedł, nie wypowiedziawszy ani słowa. Po ponownym zamknięciu celi, aresztanci
rozłożyli sienniki do spania. Bohater położył się na jednym z nich z Mławskim. Nogi okryli kurtką, a resztę ciała pal-
tem. Od wybitego okna wiało zimne powietrze. W świetle więziennych lamp Mławski zaczął się zastanawiać, czy jego
ojciec zgodził się zostać konfidentem i dlaczego poznany chłopiec kłamał, mówiąc, że do więzienia przywiózł go do-
rożką policjant. Gdy przysypiali, dobiegły ich odgłosy strzałów spod więzienia. Domyślali się, że rozstrzelano ludzi
zabranych po apelu z cel. Zastanawiali się, dlaczego nie zrobiono tego w lesie.

U NAS, W AUSCHWITZU

Opowiadanie ma charakter epistolarny i składa się z dziewięciu listów. W pierwszym liście narrator Tadeusz informu-
je, iż przebywa w obozie w Birkenau: „Wybrano nas kilkunastu z całego Birkenau”. W pisanych każdego dnia („Ale
Staszek obiecał przez swoje koneksje list przesłać, tylko żeby nie był długi, bo to musi być nudne tak do dziewczy-
ny co dzień pisać”) listach opowiada o kursach sanitarnych ukochanej, która znajduje się najprawdopodobniej w tytu-
łowym obozie Auschwitz. Kiedyś przebywała na Pawiaku: „Pamiętam Ciebie z Pawiaka: wysoką, smukłą pannę o lek-
kim uśmiechu i smutnych oczach. Na alei Szucha siedziałaś z pochyloną głową i widziałem tylko Twoje czarne włosy,
które teraz są obcięte I to jest najsilniejsze”. Tadeusz znał ukochaną – nie podaje jej imienia – ze świata przed obo-
zem. Wspomina, jak prowadzili długie wieczorne rozmowy w małym pokoiku w mieszkaniu przy ulicy Skaryszew-
skiej: „I dlatego piszę Ci tak długie listy: bo to są moje z Tobą rozmowy wieczorne, jak wtedy na Skaryszewskiej”. W
czasie rzeczywistym opowiadań, ukochana bohatera nie przypomina już tamtej młodej, roześmianej dziewczyny, lecz
on nadal ją kocha: „Mimo pochylonej głowy na gestapo, mimo tyfusu, zapalenia płuc i — krótko obciętych włosów”.

W każdym z listów narrator opisuje szczegóły obozowej egzystencji, tamtejsze zwyczaje, zachowania, problemy, cał-
kowite podporządkowanie się Niemcom. Prócz tego treść niektórych listów jest wypełniona deklaracjami uczuć do
dziewczyny, wspomnieniami ich szczęśliwych, wspólnych chwil, studiów, rodziny czy znajomych.

Pierwszy list
Tadeusz przekazał ukochanej informację o swoim uczestnictwie w kursie sanitarnym, który ma przygotować go do
pełnienia funkcji flegera. Uczy się podstaw udzielania pierwszej pomocy, zwalczania zakaźnych bakterii (typowych dla
niehigienicznego trybu życia -gronkowca i paciorkowca) oraz poznaje zasady przeprowadzania sterylizacji. Mężczyzna
opisuje perypetie, jakie miał ze znalezieniem kogoś, kto zgodziłby się przekazać list kobiecie. Jego zmagania przez
długi czas nie przynosiły rezultatów. W końcu kolega obiecał pomoc pod jednym warunkiem, że list nie będzie ob-
szerny: „(…)bo to musi być nudne tak do dziewczyny co dzień pisać”.


Tadeusz napomknął także o oryginalnej prośbie pacjenta (przedwojennego bogacza), proszącego o pochowanie go w
każdym miejscu, byle nie we wspólnej mogile, uwłaczającej godności ludzkiej. Na szczęście mężczyzna wyzdrowiał i
nękający go problem sam się rozwiązał.

Drugi list
Tadeusz opowiada ukochanej o realiach życia w Oświęcimiu. Obecni tam więźniowie chwalili sobie życie w obozie.
Mówili o nim z poczuciem wyższości i dumą, czego dowodem może być cytat: „U nas, w Auschwitzu…”. W Oświęci-
miu warunki były imponujące, jak na miejsce zagłady: brukowane chodniki, murowane budynki, betonowe podłogi i
trzypiętrowe prycze. W porównaniu z nim, obóz w Birkenau, w którym dominowały drewniane baraki stojące w bło-
cie, przedstawiał się o wiele gorzej.

Tadeusz mieszkał teraz w znacznie lepszych warunkach niż przedtem, mając do dyspozycji cywilne ubrania, czystą

background image

pościel, ciepłe koce, a w czasie świąt stół nakryty prawdziwym obrusem. Wyznał, że w obozie wszyscy wiedzieli
wszystko o wszystkich. Takie kwestie, jak religia czy donosicielstwo, były powszechnie komentowane. Bohater wyja-
wił swoje uczucia do narzeczonej, której twarzy nie widział od bardzo dawna. Pisał: „Zachowałem w sobie dużo po-
gody i wiem, że i ty jej nie straciłaś. Mimo wszystko. Mimo pochylonej głowy na gestapo, mimo tyfusu, zapalenia płuc
i – krótko obciętych włosów”.

Trzeci list
Tadeusz pisał ukochanej o odwlekających się kursach sanitarnych, o sali muzycznej, w której co niedziela odbywały
się koncert symfoniczne dawane przez zawodowych muzyków, pracujących w kuchni oraz o bibliotece („zawiera parę
kryminalnych powieści”) istniejącej w obozie. Prócz tego mieścił się tam także puff, czyli „burdel”, składający się z
piętnastu kobiet i oferujący swe usługi jedynie uprzywilejowanym (na przykład lekarzom ze szpitala, kapo z komand).
Czasem klientami puffu byli także więźniowie, dostający przepustki za dobrą pracę (w obozie kwitł handel tymi do-
kumentami). W zakończeniu listu wspominał dawne czasy na ulicy Skaryszewskiej w Warszawie.

Czwarty list
W tym liście Tadeusz snuje refleksje na temat masowego zabijania i bierności tysięcy ludzi przyglądających się w mil-
czeniu. Mistyką nazywa bezwarunkowe podporządkowanie milionów garstce ludzi z karabinami. Ludzie z zewnątrz
myślą, że życie w Auschwitz to „sielanka”, dali się omamić pozorom życia kulturalnego (bokserskie mecze, koncerty w
sali muzycznej) czy przestrzegania zasad humanitaryzmu, pozorów normalności (trawniki posiane wzdłuż bloków,
czysta pościel).

Dużo miejsca zajęło mu opisanie sceny przybycia do obozu nowego transportu kobiet, których przybyciu towarzyszy-
ła… orkiestra i dziesięć tysięcy stojących obok bramy mężczyzn. Przywiezione wzywały pomocy, ponieważ wiedziały,
że czeka je zagazowanie. Nikt jednak nie zareagował na te krzyki, a tysiące mężczyzn stało w milczeniu. Tadeusz
stwierdził, że ludzie spoza obozu myślą, że w Oświęcimiu jest potwornie, choć jest w nim przecież ring bokserki czy
orkiestra (to wszystko jednak było oszustwem). Pisał: „(…) może z tego obozu, z tego czasu oszustw, będziemy musie-
li zdać ludziom żywym relację i stanąć w obronie zmarłych”.

Piąty list
Stanowi kolejną relację z realiów obozowego życia, jak również jest przykładem zadumy narratora nad ludzką egzy-
stencją. Tadeusz opisywał dokładnie swe uczestnictwo w kursach sanitarnych, obowiązkową „gimnastykę”, trwającą
godzinę i odbywającą się co dwa dni: „Trzeba było robić setki przysiadów, całe dnie i noce stać w jednym miejscu (…)
wisieć na słupku przywiązany za ręce albo na drągu zawieszonym na dwu krzesłach, skakać jak żaba, czołgać się jak
węże”.

W dalszej części listu autor wspominał czasy, gdy był wolny i dzielił jeden pokój z ukochaną, w którym rozmawiali o
życiu. Snuł dygresje na temat roli nadziei, zastanawiając się, czy: „gdyby nie nadzieja, iż ten inny świat nadejdzie, że
wrócą prawa człowieka – żylibyśmy w obozie choć jeden dzień? (…) Nigdy w słowach ludzkich nadzieja nie była sil-
niejsza w człowieku, ale nigdy też nie wyrządziła tyle zła, ile w tej wojnie, ile w tym obozie”.


Szósty list
Tadeusz przytaczał przeprowadzone lub usłyszane w obozie rozmowy, na temat ówczesnego „życia”. Wspominał swą
drogę z więzienia na Pawiaku do obozu, podczas której widział desperackie ucieczki przerażonych ludzi, ścisk, brak
powietrza, uduszone trupy walające się między nogami czy rozkładające się zwłoki. W tych rozmowach uczestniczył
jego bliski kolega – Staszek. Wspominał on swego przyjaciela Żyda z Mławy, który zajmował się kierowaniem ludzi do
gazu. Gdy pewnego dnia przyjechał w transporcie jego ojciec, ten kazał mu wejść do komory pod pozorem kąpieli,
ponieważ nie chciał się narazić Niemcom. Później wyjął z jego ubrania rodzinną fotografię, która stała się pamiątką
tego, co zrobił. List kończy się opowiadaniem Kurta, kolegi Tadka przenoszącego jego listy do ukochanej, o maka-

background image

brycznym wydarzeniu z Mauthausen, gdzie podczas Wigilii dwóch uciekinierów powieszono na szubienicy stojącej na
placu obok choinki.

Siódmy list
Od poprzednich różni się tym, że jest porównaniem obozowego życia więźniów do życia starożytnych niewolników.
Tadeusz doszedł do wniosku, że nie ma między nimi żadnej różnicy: zarówno więzień, jak i niewolnik, nie mieli nic
własnego, obaj byli oznakowani numerem jak zwierzęta, wykonywali taką samą ciężką pracę, chciano maksymalnie
ich wykorzystać: „Jaką potworną zbrodnią są piramidy egipskie, świątynie i greckie posągi”. Zadaje pytanie: „Co bę-
dzie o nas wiedzieć świat, jeśli zwyciężą Niemcy?”. List kończy się optymistycznym stwierdzeniem, że najważniejsze
są myśli i uczucia, dzielone z bliskimi.

Ósmy list
Tadeusz opisywał w nim aktualne, obozowe wydarzenia. Był szczęśliwy, ponieważ znalazł mężczyznę, który przenosił
korespondencję do Birkenau (był to „długi elektryk”). Pisał także o ślubie jednego z więźniów - Hiszpana, złapanego
we Francji i dostarczonego do Oświęcimia. Miał on dziecko z Francuzką, która, gdy maleństwo podrosło, chciała
wziąć ślub. Dlatego też sprowadzono ją wraz z dzieckiem do obozu, pana młodego ubrano w garnitur i krawat, a
wszystko sfotografowano przy dźwiękach grającej orkiestry. Drugiego dnia Francuzkę odesłano do ojczyzny, a Hisz-
pana na komando. Obóz był pod wrażeniem: „U nas, w Auschwitzu, to nawet śluby dają”.

Tadeusz wspomniał ukochanej o kończących się kursach sanitarnych oraz o otrzymywanych z domu listach. Bliscy

donieśli mu o wydaniu jego tomiku. Deklarował, że nie wyobraża sobie bez ukochanej życia, snując wspólne pla-
ny:„(…) o życiu, którym będziemy żyć, o wierszach, które napiszę, o książkach, które będziemy czytać”. Opisał jej
również dokładnie szczegóły swego aresztowania, nie chcąc, by czuła się winna, czy za cokolwiek odpowiedzialna.

Dziewiąty list
Nie różni się od pozostałych. Tak jak w poprzednich, Tadeusz opisywał liczne zabiegi, które wykonywał, by przekazać
ukochanej listy. Zdał także relację z akcji odwszawiania obozu, podczas której: „(…) bloki nabite ludźmi, ale wszy ani
jednej. Nie darmo odwszanie trwało przez całe noce”. Opisał także powrót do obozu Banderkomanda, wśród którego
rozpoznał dawnego kolegę Abramka. Zajmował się teraz paleniem zwłok (był zafascynowany nowym, ekonomicznym
sposobem palenia: „Bierzemy cztery dzieciaki z włosami, przytykamy głowy do kupy i podpalamy włosy”). Tekst
opowiadania zamyka zdanie: „Ale to jest nieprawda i groteska, jak cały obóz, jak cały świat”.

LUDZIE, KTÓRZY SZLI

W tym krótszym, kilkunastostronicowym opowiadaniu przewija się motyw pochodu ludzi dwiema drogami, z któ-

rych jedna prowadziła do obozu, a druga do gazu. Wielokrotnie powtarza się tam zdanie: „Ludzie szli i szli”, którego
sens został wzmocniony dwukrotnym użyciem czasownika „szli”. Jak szli? Bezustannie, miarowo, bez najmniejszego
oporu…

Narrator (Tadek) wraz ze współwięźniami zbudował na pustym polu za barakami szpitala boisko do gry w piłkę. Obok
na murawie zasadzili kwiaty i warzywa. Na prawo od boiska mieściły się krematoria: jedne za rampą FKL-u (obozu
kobiecego), a drugie tuż przy drutach wysokiego napięcia. Narrator stale był świadkiem przyjeżdżających transpor-
tów z ludźmi. W przepełnionych wagonach jednokrotnie przyjeżdżało około trzech tysięcy więźniów. Od rampy kole-
jowej prowadziły dwie drogi: jedna w stronę lasu, druga w kierunku szpitala - obie wiodły do krematoriów. O każdej
porze dnia i nocy szedł nimi tłum ludzi z ciągle przyjeżdżających pociągów. Wszyscy szli tylko w jedną stronę, nikt
nigdy nie wracał. Jedynie z drogi wiodącej do szpitala czasami ocalało kilkoro ludzi, kierowanych potem
do „zauny” (łaźni), gdzie byli goleni, odzierani z ubrań i wpychani do obozu (czasem to była szansa na przeżycie, a
czasem nie…).

background image


Narrator informuje, że nie pracuje już w szpitalu, lecz jest teraz członkiem obozu roboczego, obok którego znajdował
się niewykończony i niezamieszkały jeszcze odcinek C. Baraki były niezadaszone i bez jakichkolwiek sprzętów. Pew-
nego dnia zasiedlono je około trzydziestoma tysiącami kobiet, które przebrano w kolorowe sukienki. Z tego względu
obóz nazwano Perskim Rynkiem. Kobiety godzinami stały na mrozie na apelu, były głodne, bez bielizny. W dzień wy-
chodziły z baraków na zewnątrz, ponieważ komando Wagner budował Na Perskim Rynku drogę z kamienia, kanaliza-
cję i umywalki na wszystkich odcinkach Birkenau. Do magazynu szefa (esesmana) przynoszono koce, kołdry i naczy-
nia, których część była rozkradana przez pracujących tam więźniów i zamieniana na żywność czy inne rzeczy.
Gdy przeszli już do krycia dachów, rano, pchając przed sobą wózek z towarem, bohater widział stojące w bra-
mie„wachmanki” (wartowniczki). Niejedna z nich miała kochanków wśród murarzy czy cieśli. Gdy mężczyźni rozpalali
ogień do gotowania smoły, wówczas kobiety przychodziły do nich się ogrzać: „obleciały nas i prosiły o wszystko (ołó-
wek, papier i chleb)”. Były wśród nich dziewczynki, młode dziewczęta, mężatki, matki… Pilnowały ich Słowaczki –
blokowe na Perskim Rynku – mające za sobą po parę lat obozu. Wśród nich była Mirka, obiekt uczuć Żyda, zdobywa-
jącego dla niej jedzenie. Choć błagała o pomoc dla chorego, ukrywanego dziecka, nie uzyskała jej ani od Żyda, ani od
Tadka: „Wzruszyłem ramionami i wyszedłem z bloku” (chwilowy odruch współczucia uznał za niedorzeczny).


Jedna z blokowych w przypływie złości wykrzyczała pewnego dnia więźniarkom, że ich rodziny, wszyscy ludzie, któ-
rych tu przywieziono – poszli do gazu. Powiedziała, że też tam trafią: „Ten dym, który widzicie nad dachami, to wcale
nie z cegielni, jak wam mówią. To z waszych dzieci!”.

Esesmanki wyciągały na apelu z szeregów kobiety ciężarne i brzydsze, po czym wrzucały je w „oko” (otaczały je ko-
łem i zapędzały do krematorium).

Ciągle przyjeżdżały nowe transporty ludzi, których od razu kierowaną na drogę bez powrotu. Rozebrany tłum wcho-
dził do środka, esesmani zamykali okna, dokręcali śruby i puszczali gaz. Po paru minutach otwierali drzwi, wietrzyli, a
Sonderkommando – złożone z przeważnie żydowskich więźniów – wynosiło zwłoki, by je spalić. Czasem po zagazo-
waniu, gdy palono ciała, przyjeżdżały spóźnione samochody z ludźmi, dla których nie „opłacało się” już uruchamiać
krematorium – rozebranych wrzucano żywcem do płonącego dołu (kto miał szczęście, dostał przedtem strzał w gło-
wę). Raz wśród przywiezionych narrator widział starszą kobietę z córką. Gdy mała nie chciała od niej odejść, esesman
(powtarzając, by była odważna) poprowadził ją rozebraną do płonącego dołu, po czym strzelił w głowę.

Z końcem lata przestały przyjeżdżać pociągi, coraz mniej ludzi szło drogą do krematorium. Miały miejsce nowe wy-

darzenia: ofensywa rosyjska i „płonąca Warszawa” (powstanie warszawskie). Spowodowało to, że przewożono
transporty więźniów na zachód. Po ucieczce Sonderkommanda, złapano jego członków i rozstrzelano. Zaczęto prze-
rzucać ludzi z obozu do obozu.

DZIEŃ NA HARMENYACH

Rozdział I
Bohater pracował z więźniami w majątku – gospodarstwie rolnym, na Harmenzach, a dokładniej przy torach kolejki
wąskotorowej. Pewnego dnia siedział pod cieniem kasztanów w piasku, trzymając wielki francuski klucz i dokręcając
złączenia. Dochodziła do niego odrzucająca woń bagna ze stawów, a wschodzące słońce zapowiadało upalny dzień.
Narrator chłodził się trzymanym kluczem, którym co chwila uderzał o szyny. Ten dźwięk rozchodził się po całych
Harmenzach.

Pracowali z nim greccy Żydzi (wystawiali swe chude ciała do słońca). W pewnej chwili przyszła do nich pani Haneczka,
również pracująca w majątku, która czasem przynosiła bohaterowi skradzione jedzenie (kubeł ziemniaków gotowa-
nych w łupinach) przeznaczone dla kur. Tym razem także zapytała, czy nie brak mu posiłku, lecz bohater odmówił i

background image

podziękował za troskę. Powiedział także, że miał dla niej dwa mydła z napisem „Warszawa”, które niestety ktoś mu
ukradł. Haneczka nie przejęła się za bardzo tą wiadomością, ponieważ dostała właśnie dwa kawałki mydła od Iwana.
Gdy pokazywała je narratorowi – rozpoznał swój papier i kostki (domyślił się tym samym, kto był złodziejem). Na
pożegnanie kobieta poprosiła, aby przekazał Iwanowi od niej kawałek słoniny. Choć odszukał wśród mężczyzn pracu-
jących w polu Iwana, pilnującego swej grupy ludzi, nie przerwał swych zajęć. Grecy ze złością zaczęli mu wypominać,
że nie zgodził się na jedzenie od „pani Hani” (przy okazji oni również zaspokoiliby głód). Pewien grecki Żyd Beker,
niegdyś Lagerältestor w żydowskim obozie pod Poznaniem, wieszający ludzi za kradzież żywności (potraktował tak
nawet swojego syna), opowiadał o tym etapie swego życia z przeszłości. Jego drugi syn także przebywał w obozie.
Nienawidził ojca tak bardzo, iż kazał więźniom go zabić. Ochotę na to miał także bohater (nie lubił Bekera). W pew-
nym momencie Tadek wystraszył nawet Żyda mówiąc, że ma się odbyć „wybiórka”.

Rozdział II
Szyny kolejki wąskotorowej były rozprowadzone po całym polu. Na jednym ich końcu leżały spalone ludzkie kości, a
następna odnoga toru prowadziła z krematorium do stawu pełnego kości, przywożonych tam samochodem. Następ-
ne szyny służyły do innych celów. W miejscu krzyżowania torów znajdowała się ogromna, ciężka żelazna płyta, służą-
ca do ręcznego przesuwania szyn. Pewnego dnia mężczyźni dostali rozkaz przeniesienia płyty. Kapo bił ich łopatą po
całym ciele tak długo, iż choć nie mieli siły – w końcu dźwignęli płytę. Gdy bohater spytał, gdzie ją skierować, usłyszał,
by dziś szyny sprowadzić do rowu. Otrzymał również polecenie zrobienia na wieczór czterech sztuk noszy dla trupów.
Mężczyźni położyli płytę, straszliwym wysiłkiem dociągnęli szyny, a także ręcznie dokręcili śruby. Zbliżała się pora
obiadu. Ludzie, słysząc o wybiórce, zrywali bandaże, opatrywali sobie rany, masowali mięśnie – wszystko po to, by
wieczorem lepiej wyglądać, aby nie zostać kolejnym zagazowanym.


Bohater przekopywał wilgotną ziemię w wale. Robił to bardzo sprawnie, ponieważ po obfitym śniadaniu miał siłę do
pracy. Niedaleko niego w cieniu przykucnął dozorujący esesman, od którego wczoraj dostał dwa razy szpicrutą przez
plecy. Mężczyzna spytał go o godzinę, przez co zobaczył zegarek narratora (kupił go w obozie od „Kanady” za paczkę
fig) i chciał go nabyć. Gdy nie uzyskał zgody – rzucił przedmiotem o ziemię i odszedł. W następstwie tego bohater
podniósł zegarek i zaczął gwizdać Międzynarodówkę. Po chwili poczuł na swych plecach ciężką dłoń. Podniósł oczy i
zobaczył nad sobą kapo w pasiakach, który zakazał mu gwizdać ostrzegając, że gdyby usłyszał to esesman– narrator
już by nie żył. Kommandoführer (dozorujący esesman) pozwolił zebrać ludzi i iść na obiad.

Rozdział III
Na obiad szli drogą prowadzącą przez Harmenzę, wśród kasztanów, obok dworku, przed którym bawiła się córka
właściciela majątku. Jego ganeczek był opleciony zielonym bluszczem, a pod oknami rosły piękne róże i bujne kwiatki
w skrzyneczkach. Nim wyszło się na drogę, trzeba było przejść przez błoto, w którym były trociny polewane odkaża-
jącą substancją (na tym polegała profilaktyka przeciw zarazie). Na drodze ustawione były kotły z zupą, przywiezione z
obozu. Każde komando miało swoje pojemniki oznakowane umownymi symbolami pisanymi kredą. Ponieważ Tadek
ze swoją grupą byli pierwsi – zmienili znaki, by móc zabrać większy kocioł. Grecy, będący w jego grupie, nie zareago-
wali sprzeciwem na oszustwo. Gdy zbliżało się kolejne komando, bohater kazał współwięźniom zabierać kotły. Udało
im się uciec, ciągnąc kotły za sobą. Takie między komandami było prawo: kto pierwszy przy kotle, ten lepszy. W cza-
sie postoju w ucieczce, bohater odkręcił śruby pokrywy i zobaczył w kotle zupę z żółtymi okami margaryny pływają-
cymi po powierzchni, a na dnie pokrzywy.

Narrator poszedł na pole do grupy Iwana. Zastał go w towarzystwie pewnego „starego, zaufanego Greka”, chowają-
cego do torby ukradzioną gęś (prawdopodobnie z gospodarstwa). Udając, że nic nie widział, oddał mu słoninę od
pani Haneczki i przekazał podziękowania za mydło, na co Iwan się obruszył i tłumaczył, że mydło kupił od Żyda. Nar-
rator oddalił się, grożąc: „Więcej ci się należy. Zwłaszcza ode mnie. Postaram ci się oddać”.

Rozdział IV

background image

Dnem rowu biegła mętna woda, nad którym rósł tatarak, a dalej krzaki z malinami. Bohater stał tam i badał dno łopa-
tą, próbując nie zamoczyć butów. Przyglądał się temu wszystkiemu post (wartownik esesman), który chciał kupić od
niego buty. Bardzo mu się podobały, ponieważ miały podwójną podeszwę i były ręcznie szyte (przyniósł mu je przyja-
ciel z Kanady).

Choć post w zamian za obuwie chciał dać chleb dla Greków, transakcja nie dobiegła końca. W końcu zaczął namawiać
Tadka na przekroczenie rowu, co groziło śmiercią (post mógł strzelić za podjętą próbę ucieczki - za zabicie uciekiniera
dostałby trzy dni urlopu i pięć marek). Nie udało mu się jednak również i to. Był bardzo wściekły.

Obok bohatera pracował układający szlam Janek z Warszawy, nierozumiejący zbyt dobrze zasad obozowego życia. W
pewnym momencie nadszedł dowódca warty i uderzył go w twarz tak mocno, iż ten wpadł do dołu. Esesman powie-
dział, że gdy Janek z nim rozmawia, ma zdjąć czapkę z głowy i stać na baczność. Gdy odszedł, narrator pomógł chło-
pakowi wyjść z rowu.

Pipel (chłopiec do posług blokowego lub kapa), który miał około szesnastu lat, przyszedł do Tadka z jedzeniem od
kapa. Usłyszał od bohatera, że nie chce jeść samej zupy, podczas gdy „niektórzy” kradną gęsi i wieczorem smażą je w
obozie. Wtedy chłopiec poszedł z donosem do kapa na obozowych złodziei drobiu.

Rozdział V
Była pora obiadowa, w trakcie której Pipel nakrywał dla kapa do stołu. Był tam również pisarz komanda, będący
greckim lingwistą. Więźniowie siedzieli na ziemi, a nieopodal nich rozsiedli się esesmani. Do jednego z nich podszedł
Żyd Rubin z Kanady i coś mu szeptał. Kapo nalewał zupę z kotła, większą porcją nagradzając według niego silniej-
szych, zdrowszych i lepiej pracujących. Słabsi nie mieli szansy na dolewkę cieczy z pokrzywy.


Bohater pełnił funkcję Vorarbeitera, czyli pomocnika kapo, więc należały mu się dwie pełne miski zupy z kartoflami i
mięsem. Tego dnia oddał jedną porcję Bekerowi, a drugą Andrzejowi (pracował w sadzie i obiecał przynieść mu ja-
błek). Wszyscy siedzieli w cieniu, mając przed sobą, także odpoczywające, kobiece komando (oddział roboczy). Jedna
z dziewcząt, za karę, że złapano ją w polu kukurydzy z Petrem (zdążył uciec), klęczała z rękami wyprostowanymi nad
głową, trzymając w nich ciężką belkę. Esesman co chwilę szczuł ją psem, który wyrywał się do jej twarzy. W końcu nie
wytrzymała i upadła na ziemię z płaczem.

Pipel powiedział narratorowi, że wzywa go bardzo rozzłoszczony kapo. Gdy Tadek poszedł do dowódcy, dowiedział
się, iż za oddanie swego obiadu innym – jutro nie otrzyma zupy. Kapo przypomniał mu również o zrobieniu czterech
noszy.

Rozdział VI
W pracy pomagał narratorowi Janek. W tym czasie Iwan bił i kopał Bekera (który zjadł, prócz obiadu, pozostawioną
narratorowi przez Haneczkę kaszę). Gdy skończył sadystyczne przejawy swej złości - odszedł, mówiąc bohaterowi, by
sam dokończył tę sprawę. Bohater, choć bardzo nienawidził Żyda, kazał mu jedynie umyć miskę, po czym go zostawił.
Na drodze Andrzej, z polecenia kapo, uczył maszerować dwóch greckich Żydów, bitych przez kapo kijem. Bohater
ominął ten widok i poszedł dalej. W drodze spotykał więźniów, pytających go: „Tadek, co słychać?”, na co odpowia-
dał, że „(…) Kijów zajęli”. Usłyszał to post (wartownik esesmana, ten sam od zamiany zegarka), po czym podbiegł do
niego krzycząc, że rozsiewa polityczne plotki. Choć narrator tłumaczył, że miał na myśli kije, które Andrzej przywiązał
do nóg Żydów, gdy uczył ich maszerować, post nie uwierzył. Chciał spisać jego numer obozowy, by zrobić meldunek.
W końcu bohaterowi udało się odejść, lecz po chwili dogonił go Rubin z ostrzeżeniem. Mówił, że Tadka czekają kłopo-
ty. Wyłudził od niego zegarek, obiecując załagodzenie sprawy z postem.

Gdy narrator rozmawiał potem z kapo, na rowerze podjechał do nich niemiecki właściciel i gospodarz majątku na

background image

Harmenzach. Bohater zdjął czapkę i usłyszał, jak tamten bogaty Niemiec wydawał rozkaz dla „Andreja”, by zabił
musztrowanych Żydów. Do przekazania polecenia został zobligowany Tadek (prywatnie kolega Andrzeja). Gdy to
zrobił, „Andrzej chwycił kij i uderzył na odlew. Grek zasłonił się ręką, zaskowyczał i upadł. Andrzej położył mu kij na
gardło, stanął na kiju i zakołysał się”. Drugiego Żyda spotkał taki sam los.

Rozdział VII
Na zbiórce więźniowie stanęli piątkami, po czym zostali policzeni. Od strony dworu szli w ich kierunku esesmani i
posty. Na noszach leżały dwa trupy. Było około godziny piętnastej, a oni już wracali do obozu, co znaczyło, że dziś
będzie na pewno „wybiórka” ludzi do gazu. Po przeszukaniu więźniów (czy nic nie wynoszą), spowodowanej tym, iż
właściciel majątku szukał brakującej gęsi – z szeregu wyciągnięto Greka trzymającego dużą torbę, w której, jak się
okazało, miał gęś. Kapo wyjął gotowy do strzału pistolet i już zamierzał zrobić z niego użytek, gdy nagle z szeregu
wystąpił Iwan. Wyznał, że to on ukradł tę sztukę drobiu. Mimo, iż zalał się krwią po tym, jak gospodarz zbił go pej-
czem po twarzy - nie upadł na ziemię. Po powrocie do obozu miano złożyć odpowiedni meldunek komando. Temu
wszystkiemu przyglądała się oparta o stodołę pani Haneczka, a w oczach miała łzy.

Gdy więźniowie wrócili do obozu, esesmani wybrali numery ludzi mających iść do gazu, wśród których znalazł się Żyd
Beker. Poprosił on bohatera, by przed śmiercią dał mu się najeść (był stale głodny). Narrator spełnił tę prośbę.

PROSZĘ PAŃSTWA DO GAZU

W obozie Birkenau trwała akcja dezynfekcji. Wszyscy więźniowie (kobiety i mężczyźni) chodzili nago, ponieważ ich
ubrania zabrano do odwszenia, które polegało na wrzuceniu ich do ogromnych basenów wypełnionych rozpuszczo-
nym w wodzie gazem – cyklonem (służącym także do zagazowywania ludzi w komorach). Prócz odzieży, także mate-
race, sienniki i koce zabrano do dezynfekcji, dlatego też ludzie spali na gołych deskach. Panował straszliwy upał. Od
kilku dni drogi do krematoriów były puste, transporty nie przyjeżdżały.

Bohater z kolegami żywił się paczkami przysłanymi z domów. On dostał przesyłkę żywnościową od matki. Dzielił się
jedzeniem z Henrim oraz Francuzem z Marsylii, należącymi do grupy więźniów nazywanych Kanadą. Była to wybrana
grupa pracująca przy rozładunkach transportów ludzi, z których korzystała poprzez zabieranie odzieży i jedzenia. Z
tego powodu członkowie Kanady byli na wyższym szczeblu w hierarchii obozowej. Nigdy nie byli głodni.

Blokowy ogłosił, by Kanada zbierała się do rozładowania mających nadejść transportów. Z uwagi na to, że część tej
grupy odesłano do komanda na Harmenzach - do pracy w niemieckim majątku – Henrii wziął bohatera ze sobą. Ma-
szerowali w stronę rampy, po drodze mijając pusty lager (obóz) C.

Rampa znajdowała się wśród zielonych drzew. Był to malutki placyk wysypany żwirem, otoczony zielenią. Dalej stał
mały barak, w którym na czas przyjazdów transportów była kantyna dla Niemców. Wkoło leżały stosy szyn, cegieł i
podkładów kolejowych, zwały desek, kamieni (był to towar przeznaczony na rozbudowę nowych baraków obozo-
wych).

Posty rozstawiali się w określonych odstępach przy torach, ścisłym kołem otaczając rampę. Pozwolili Kanadzie na
chwilowe rozejście. Więźniowie usiedli, niektórzy wygrzebywali ze żwiru resztki zbutwiałego chleba. Vertreterzy (za-
stępcy blokowych) podzielili Kanadę na grupy, każdej z nich przydzielając zadania po przyjeździe transportu. Zajecha-
ły motocykle wiozące „obsypanych srebrem odznak podoficerów SS, tęgich, spasionych mężczyzn o wypolerowanych
oficerskich butach i błyszczących, chamskich twarzach”. Niektórzy z nich trzymali w ręku teczki, inni kije trzcinowe.
Kanada na razie odpoczywała, nielicznym udało się skryć w cieniu. Wszystkim bardzo doskwierał upał.


Nagle nadjechał transport. Pociąg wjeżdżał na rampę tyłem, w zakratowanych okienkach towarowych wagonów wi-

background image

dać było twarze ludzi proszących o wodę i krzyczących z przerażenia. Jeden z podoficerów skinął na posta, a ten prze-
jechał po wagonach serią z automatu – trochę się wówczas uciszyło. Pod rampę podjeżdżały ciężarówki, pod które
podstawiono stołki. Podoficer z teczką oznajmił, że jeżeli któryś z członków Kanady ukradnie coś ze złota i kosztow-
ności – zostanie rozstrzelany. Otworzono wagony, wskutek czego dostrzeżono niepowtarzalny ścisk podróżnych,
którzy mdleli, dusili się w tłoku. Przyjezdni mieli dużo bagażu, nie wiedzieli przecież, że to była ich ostatnia podróż.

Kazano im wysiadać. Kanada brała ich walizy, plecaki, „tłumoki”, po czym składała je na gromadę obok wagonów.
Palta umieszczano na następnej stercie. Gdy ludzie pytali ich o swój dalszy los, nie słyszeli prawdziwej odpowiedzi
(było to niepisane prawo milczenia). Kanada ustawiała ludzi w dwie grupy: do jednej kierowano młodych, mających
iść do obozu i oddalić w ten sposób perspektywę śmierci, a do drugiej, ładowanej na samochody, ludzi skazanych na
natychmiastową śmierć (samochody wywoziły ich do krematorium, a potem wracały puste). Ciągle podjeżdżała ka-
retka Czerwonego Krzyża, dowożąca gaz do krematorium. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Esesman odhaczał
w swym notesie ilość odjeżdżających aut z ludźmi – szesnaście kresek znaczyło około tysiąc ludzi, gdyż do jednego
auta wpychano około sześćdziesięciu osób (i tak nie nadążały kursować między rampą a krematorium).

Członkowie Kanady układali na gromadki torebki, ubrania, z których wypruwali zaszyte złoto i brylanty, a potem
wrzucali je do teczek przechodzących esesmanów. Segregowali sterty butów, bielizny. Najważniejsze było dla nich
jedzenie (znajdowali sterty chleba, słoiki z marmoladą, a nawet spirytus w manierkach, który pili na zaspokojenie
upału). Musieli pracować szybko i sprawnie, bez ociągania się.

Otrzymali polecenie uprzątnięcia pustych wagonów, z których wynosili martwe dzieci, uduszone i leżące w ludzkich
odchodach: „Wskakuję o środka. Porozrzucane po kątach wśród kału ludzkiego i pogubionych zegarków leżą podu-
szone, podeptane niemowlęta, nagie potworki o ogromnych głowach i wydętych brzuchach. Wynosi się je jak kur-
czaki, trzymając po parę w jednej garści”. Żadna kobieta nie chciała się przyznać do tych małych dzieci, myśląc, że w
ten sposób zyskuje szansę na przeżycie. Widzący to esesman sięgnął po pistolet i dopiero wówczas starsza siwa pani
wzięła od bohatera ciała niemowląt. Zrobiło mu się słabo i chciało mu się „rzygać”. Bardzo brzydka komendantka
FKL-u (obóz kobiecy), nienawidząca urody u innych osób, przyszła odebrać młode i ładne kobiety, stojące już w odo-
sobnionej grupie. Zabrała wszystkie do miejsca, gdzie miano obciąć im włosy, odrzeć z ubrań, z godności ludzkiej. Z
drugiej strony kobiety te były wśród grupy wybranych, niektóre z nich miały szansę na przeżycie w lagrze. Kanada
pakowała walizy i zebrane rzeczy na ciężarówki, które miały odjechać do ponownego przesegregowania w lagrze.
Sprzątano pozostałości po pierwszym transporcie, by nie było śladu, gdy nadjedzie następny. Uprzątnięto już trupy z
wagonów, które wrzucono na auta, mające zawieść je do miejsca kremacji.

Gdy nadjechał następny transport, pozostałości po poprzednim były już uprzątnięte. Wszystko zaczęło się od nowa…
Transporty przychodziły cały dzień, aż do wieczora. Z każdym kolejnym członkom Kanady trudniej było zachować
uprzejmość czy spokój. Znowu ludzi rozdzielano na dwie grupy (jedna do lagru, druga do samochodów, a potem do
krematoriów), znowu następowało segregowanie rzeczy, rzucanie na sterty, czyszczenie wagonów z ludzkich zwłok.
Bohater w pewnym momencie przeżył traumatyczną chwilę: „Chwyciłem rękę trupa: dłoń jego kurczowo zawarła się
wokół mojej ręki. Szarpnąłem z krzykiem i uciekłem”.

Choć za jedną kobietą biegło dziecko – ona nie przyznawała się do macierzyństwa. Andrej marynarz z Sewastopola,
który miał mętny wzrok od wódki, uderzył uciekającą, chwycił za włosy i wrzucił na auto wraz z dzieckiem. Była tam
także młoda dziewczyna o pięknych, jasnych włosach, która spytała bohatera o cel jej podróży. Nie dotrzymawszy
odpowiedzi, domyśliła się sama… Z odwagą weszła na stołek i wsiadła do auta.


Narrator wynosił z wagonów niemowlęta zadeptane przez ludzi, po czym wrzucał je na samochody pełne trupów.
Zdarzyła się drastyczna historia: „Inni niosą dziewczynkę bez nogi; trzymają ją za ręce i za tę jedną, pozostałą nogę.

background image

Łzy ciekną jej po twarzy, szepce żałośnie: »Panowie, to boli, boli…« Ciskają ją na auto między trupy. Spali się żywcem
wraz z nimi”.

Wspomina, że byli już zmęczeni i wyczerpani, nie mogli powiedzieć słowa, gdyż było bardzo gorąco, a spirytus pity
niby woda powodował niewyobrażalny ból. Nie miał już w sobie odruchu litości, współczucia, żadnych ludzkich uczuć.
Grecy z Kanady nie przejmowali się tym wszystkim, objadając się w ukryciu marmoladą, o czym powiedział mu Henri.
Pozwolił mu chwilę odpocząć, w wyniku czego narrator wsunął się pod szyny marząc o powrocie do obozu:„Leżałem
na dobrym, chłodnym żelazie i marzyłem o powrocie do obozu, o pryczy, na której nie ma siennika, o odrobinie snu
wśród towarzyszy, którzy w nocy nie pójdą do gazu. Naraz obóz wydał mi się jakąś zatoką spokoju. Wciąż umierają
inni, samemu się jeszcze jakoś żyje, ma się co jeść, ma się siły do pracy, ma się ojczyznę, dom, dziewczynę…”.

Transporty wciąż przyjeżdżały. Segregowało się wszystko. Esesmani złoto ze swych teczek wrzucali do beczek po ka-
wie, które później w szczelnie zamkniętych skrzyniach odsyłali do Rzeszy. Ludzie przywiezieni do obozu nie wiedzieli,
że wszystkie ukryte przedmioty i tak zostaną odnalezione: „Nie wiedzą, że zaraz umrą i że złoto, pieniądze, brylanty,
które zapobiegliwie ukrywają w fałdach i szwach ubrania, w obcasach butów, w zakamarkach ciała – już im nie będą
potrzebne. Fachowi, rutynowani ludzie będą im grzebać we wnętrznościach, wyciągną złoto spod języka, brylanty z
macicy i kiszki odchodowej. Wyrwą im złote zęby”.

Gdy już ostatnie auta odjechały do krematoriów, a inne zabrały sterty trupów, esesman zrobił w notesie ostatnią

kreskę. Suma ludzi wynosiła piętnaście tysięcy. Kanada wracała do obozu „objuczona chlebami, marmoladą, cukrem,
pachnąca perfumami i czystą bielizną, ustawia się do odmarszu. Kapo kończy ładowanie kotła od herbaty złotem,
jedwabiami i czarną kawą. To na bramę dla wachmanów: puszczą komando bez kontroli. Parę dni obóz będzie żył z
tego transportu: zjadał jego szynki i kiełbasy, konfitury i owoce, pił jego wódki i likiery, będzie chodził w jego bieliź-
nie, handlował jego złotem i tłumokami. Wiele wyniosą cywile za obóz, na Śląsk, do Krakowa i dalej. Przywiozą papie-
rosy, jajka, wódkę i listy z domu. Parę dni będzie obóz mówił o transporcie »Sosnowiec - Będzin«. Był to dobry, boga-
ty transport”.

Po powrocie do obozu, mimo nocy, z krematoriów ciągle było widać dym – pozostałość po palonych ciałach.


ŚMIERĆ POWSTAŃCA

Bohater pracował z Romkiem, dywersantem spod Radomia, „odrabiającego w obozach Niemcom to, co im w Polsce
napsuł”, przy kopaniu rowów pod rury wodociągowe. Olbrzymie traktory równały ziemię podwożoną z dołu przez
szereg wagoników pchanych przez więźniów. Ludzie nosili podkłady i szyny.

Narrator z kolegą kopał rów, który obsypywał się podczas deszczów, grożąc zawaleniem. Wcześniej pracowali przy
noszeniu szyn i poplątanych prętów. Było tak od chwili założenia obozu, w którym, w ciągu dwóch miesięcy, umarło
około trzech tysięcy ludzi z głodu, chorób, z wycieńczenia ciężką pracą.

Norwedzy kładli rury kanalizacyjne. Gdy podczas kopania bohater wychylał się z rowu, widział czubek kościoła, młody
świerkowy las, a za nim… obóz. Przyjechał na teren od Stuttgartu do Balingen wraz z innymi więźniami.

Na zmianę z Romkiem chodził kraść buraki na pola rolników z Wirtembergii, którym zabrano pastwiska pod urządze-
nia polowych fabryk, „a żołnierze i majstrowie z Armii Pracy Todta grasują z upodobaniem po ogrodach i sadach
(…)”. Aby ukraść warzywa trzeba było zakradać się na drugie, dalsze pole (by nie budzić podejrzeń). Gdy przyszła jego
kolej, ruszył kraść buraki. Za zakrętem rowu pracowali więźniowie z powstania warszawskiego, ubrani w pasiaki. Gdy
powiedział, by go przepuścili, jeden z mężczyzn poprosił o przyniesienie jednego buraka, by zaspokoić głód. Miał na
sobie marynarkę przewiązaną sznurkiem, spod której wystawała słoma (by zatrzymać ciepło ciała), a jego trzewiki

background image

były oblepione błotem. Choć dziennie dostawał tylko litr zupy na wodzie i pajdkę chleba, bohater odmówił przynie-
sienia mu czerwonego warzywa.

Czołgając się w błocie, zakradł się na pole. Schował dwa buraki pod marynarkę, po czym wycofał się do rowu obok. W
drodze powrotnej powstańcy ponownie bezskutecznie poprosili o warzywo.

Gdy narrator wrócił, Romek wyjął nożyk zza marynarki i zaczął obierać i kroić na kawałki buraki, by mogli je wspólnie
zjeść. Opowiadał przy tym, jak kiedyś z kolegami obstawili wioskę: „Jeżyny czy Dzierżyny”, weszli przez okno do cha-
łupy śpiącego sołtysa i jego żony. Pierwszy wszedł Wilk, o którym Romek zawsze dużo opowiadał. Chcieli zabrać soł-
tysa na przesłuchanie, lecz nie udało im się to, ponieważ „sołtysowa narobiła rabanu”. Uciekli, kradnąc wcześniej
wieniec kiełbasy.


Romek w rozmowach często mówił o jedzeniu. Teraz podsłuchiwał ich więzień – powstaniec, który w niewiadomy
sposób zakradł się do ich rowu. Mężczyzna nadal prosił o kawałek warzywa. Dostał je, lecz w zamian musiał oddać im
kawałek chleba zawiniętego i schowanego pod marynarką. Bohater doradził więźniowi, by nie objadał się (zobaczył
jego spuchnięte nogi i podejrzewał rychłą śmierć). Gdy powstaniec odszedł, zaczęli rzuć chleb. Przerwał im przecho-
dzący majster, specjalista od instalacji wodociągowej i noszenia szyn, który organizował także wszelkie jedzenie od
okolicznych mieszkańców ze wsi. Romek ponownie zaczął rozmowy na temat jedzenia. Zwierzył się, że chciałby wró-
cić do żony i dziecka.

W pewnym momencie majster Batsch krzyknął do narratora „Kapo” (tak nazywali umiejących mówić po niemiecku),
mówiąc, że jakiś człowiek leży na ziemi i nie pracuje. Okazało się, że był to powstaniec, który wyprosił od nich kawa-
łek buraka, a teraz cierpiał przez wielkie boleści brzucha. Narrator przypomniał konającemu, że nie radził mu jeść
buraka, był pewien, że nie przeżyje do wieczora. Choć powstańcy przyjechali do obozu sześć tygodni wcześniej, chcie-
li być mądrzejsi w sprawach jedzenia od spotkanych tam więźniów.

Bohater wrócił do Romka, który opowiedział mu, jak wczoraj sprzedał buraka Żydom za pajdkę chleba, a potem do-
stał trochę zupy za odniesienie kotłów do kuchni, czym wywołał złość w koledze. Przysłuchiwał się tej rozmowie maj-
ster Batsch, który nagradzał dobrze pracujących ludzi skórkami od chleba. Rzucił im wtedy do rowu pakuneczek ze
skórkami, co było znakiem dobrej pracy tego dnia.


BITWA POD GRUNWALDEM

Tadek relacjonuje życie po „wyzwoleniu”, gdy siedział z ogromem ludzi w po esesmańskich koszarach.

Rozdział I
Dziedziniec (studnia) był otoczony murami. Pod kamiennymi ścianami koszar rosły wątłe drzewka klonowe i kwitnący
na czerwono żywopłot. Z okien zwisała susząca się na sznurkach bielizna. Pod murami leżało się dużo śmierdzących
śmieci. Na parterze koszar mieszkali prominenci. W budynkach był rząd oszklonych okien, z których słychać było gra-
jące radia. Bramy pilnowali amerykańscy żołnierze. Za nią z kolei biegła autostrada, po której chodzili zwykli ludzie,
jeździły samochody, było tam normalne życie. Niekiedy w nagrodę, za na przykład dobry marsz, sprzątnięty korytarz
czy lojalność wypuszczano ich na przepustki za bramę, by mogli popatrzeć na świat. W środkowym skrzydle na pię-
trze mieściły się kuchnie zgrupowania Wojskowego Allach. Z rury wystawionej przez lufcik wydostawał się dymek.

Bohater siedział na parapecie okiennym trzeciego piętra, grzejąc plecy na słońcu i patrząc w dół studni. Po dziedzińcu
przemaszerował Batalion w stronę kościoła, mieszczącego się w hali, na mszę arcybiskupią. Sala, w której teraz spał,
była duża, z dwoma szeregami piętrowych łóżek. Przez środek biegły nieociosane stoły, stało parę taboretów. Z po-

background image

wodu upału śmierdziało tam potem niemytych ciał. Przebywał tam z bohaterem między innymi Kolka, olbrzymi i ży-
lasty podchorąży, który nigdy nie zdejmował sukiennego munduru, odziedziczonego z rozdziału niemieckiego. Kolej-
nym znajomym był chorąży, który wskutek dokuczliwego upału chodził w samych kąpielówkach, odsłaniając przy tym
wytatuowane ciało. Czytał niemiecką książkę o Katyniu. Przebywał z nim syn, przynoszący mu kradzione jedzenie zza
bramy (miał „układy” z amerykanami, którzy wypuszczali go na zewnątrz). Prócz nich był także Stefan, który uczył się
angielskiego i na wszystko narzekał. Bohater znał go jeszcze z obozu Birkenau, podobnie jak Kolka, który także pamię-
tał Stefana z obozu (był wówczas flegerem, czyli sanitariuszem, potem z kolei lauferem – gońcem, później piplem,
posługiwaczem kapo na komandzie). Tadeusz niejednokrotnie dostawał wtedy od niego „po mordzie”. W efekcie
licznych „awansów” Stefan pełnił w końcu funkcję blokowego na najbogatszym oddziale (dla „uzdrowieńcow”), z
którego zupa kotłami, a chleb dziesiątkami bochenków wędrowały na lager, gdzie wymieniano go na papierosy, mię-
so, owoce. Okradał wtedy chorych ludzi, by jak najwięcej skorzystać. Teraz z kolei kłamał, że w czasie pobytu w obo-
zie ratował ludzi. Kolejnym przetrzymywanym w koszarach był Cygan (narrator opowiadania prawie
go „zatłukł” podczas walki o lepsze miejsce w transporcie), od kilku dni jednak chory, ponieważ najadł się surowego
baraniego mięsa i nie chciał iść do lekarza.


Chorąży wyjął z szafki mundur i ubrał się. Pokłócił się ze Stefanem o Katyń, któremu powiedział, że to jego rodacy ze
wschodu są wszystkiemu winni. Gdy Stefan go podjudzał, wtedy ten skoczył mu „do gardła”. Podobnie jak inni, cho-
rąży podejrzewał, że ktoś (być może Stefan) kradnie w kuchni jedzenie z przydziału dla ludzi przebywających w kosza-
rach (czyli dla nich). Dlatego też jedli tylko zupę lub… kradli jedzenie innym. Chorąży zapowiedział znienawidzonemu
Stefanowi, że wykryje tożsamość złodzieja, po czym poszedł do kuchni. Kolka zapewniał bohatera, że gdyby opowie-
dział redaktorowi gazety przebieg mszy arcybiskupiej, na którą się wybierali, to dostałby miskę gulaszu. Narrator
jednak nie był zdecydowany, czy iść na nabożeństwo, czy do teatru. Wieczorem miało się odbyć ognisko z niespo-
dziankami.

Generalicja podążała na spotkanie świątobliwości, mającego odprawić mszę. Na czele szedł pułkownik w mundurze z
koca, uszytym na angielską modę przez miejscowych krawców. Obok niego major w zielonym mundurze oficerskim, a
za nim z kolei maszerowało wojsko w zielonych i czarnych kurtkach różnych narodowości. Nagle w hali przystrojonej
kwiatami i udającej kaplicę rozległ się dzwonek. Z komendantury wyszedł w kierunku hali arcybiskup w otoczeniu
księży, za nimi poszli inni.

Rozdział II
Bohater poszedł jednak na mszę arcybiskupią. W pierwszych rzędach siedzieli oficerowie, Prezes Komitetu, obok
śpiewaczka w karminowej sukni (podobno według opowieści ludzi, pod koniec wojny, w obozie w Dachau, z głodu
oddawała swe ciało za jedzenie) i „Aktor” (z którym rzekomo obecnie utrzymywała bliskie kontakty). Porucznik armii
amerykańskiej – obecny komendant obozu – patrzył na kobietę z pożądaniem. Za zajętymi krzesłami stał tłum, przy-
glądający się orłom wyciętym z papieru, a przypiętym do wielkich chorągwi narodowych, zszytych z prześcieradeł. Ich
wzrok spoczywał „z nabożeństwem” także na „brzozowym krzyżu”. Obok ławek stał Batalion.

Obok głównego bohatera – narratora opowiadania – stanął redaktor, który szepnął mu, by po mszy wstąpił do niego
na gulasz i oddał pożyczoną książkę. Ksiądz (pamiętał go z Dachau), włożył arcybiskupowi mitrę na głowę, po czym
kapłan pobłogosławił wszystkich.

Po tym narrator opuścił halę, zastając na dworze, po drugiej stronie betonowego dziedzińca, siedzących na ziemi
ludzi z nowego transportu, przywieziony amerykańskimi ciężarówkami. Po chwili mężczyźni poszli oglądać izby, w
których mieli zamieszkać, a kobiety siedziały na ławce. Wśród nich bohater zobaczył profesora. Z nim czasami cyto-
wał pewne fragmenty z powielaczowego pisemka obozowego, wydawanego przez księży. Obok mężczyzny siedziała
dziewczyna o bujnych blond włosach i obfitych piersiach. Na szyi miała zawieszony łańcuszek z kapsułką w kształ-
cie „świstawki”. Profesor próbował „obmacywać” nową więźniarkę, która go znała, ponieważ była Żydówką i miesz-

background image

kała z nim w getcie w jednym domu. Przyjechała transportem, który przeszedł z Polski przez zieloną granicę, z Pilzna.
Na imię miała Nina.

Wszyscy po skończonej mszy wychodzili na zewnątrz, a arcybiskup z księżmi udali się do mieszkania Pierwszego Po-
rucznika. Transport zaczął wnosić swe bagaże do koszar. Narrator pomagał objuczonej bagażami Ninie (przyjechała
wraz z ciotkami). Położyli wszystko w sali na parterze, a przez okna wyrzucali walające się po kątach śmieci wprost na
głowy przyjezdnych. W trakcie tego dziewczyna ocierała się mimochodem o niego. Bohater po tylu latach przebywa-
nia w obozie spragniony był bliskości kobiety. Przyjezdni, nie zwracając uwagi na lipcowy klimat, rozpalili na dworze
ogniska, gotując w rondlach jedzenie i piekąc placki.


Gdy wyszli z budynku, Nina zapytała, czy nie chciałby opuścić murów. On odpowiedział, że boi się, ponieważ śledzili
ich wartownicy. Kobieta opowiedziała narratorowi historię swego życia. Przez sześć lat była polską katoliczką, nau-
czyła się przykazań, chodziła na msze i do spowiedzi. Matka, Żydówka, która potem zginęła w Treblince, podarowała
jej książeczkę do nabożeństwa. W pewnym momencie Nina zakochała się w Romku – katoliku, który nie lubił Żydów.
Był komunistą i zaciągnął się do wojska, gdy Niemcy odeszli z Siedlec. Wtedy też Nina postanowiła, że nie może go
dalej okłamywać – napisała do niego list (na pocztę polową), w którym przyznała się do swego pochodzenia. Po wy-
słaniu uciekła, nie czekając na odpowiedź. Ciągle zmieniała obozy, bojąc się, że wywiozą ją do Palestyny (nie chciała
żyć z Żydami, ponieważ czuła się Polką). Wyznała bohaterowi, że gdyby nie fakt, że jutro wyjeżdża dalej – być może
by się w nim zakochała. Umówili się, że gdy po obiedzie wartownicy się zmienią, spróbują wymknąć się poza mury
koszar – do lasu na spacer. Nagle zaczęła się „bieganina i krzyki”. Na placu tłum ludzi umykał na boki przed jadącymi
jeepami, w których stali amerykańscy żołnierze. Z drzwi kuchni wyszedł tłum, kierujący się do komendantury. Prowa-
dził chorążego z pochyloną głową, Stefana trzymającego Niemkę, Kolkę, który kopniakami popychał kucharza i krzy-
czał, że mają złodzieja (ktoś schował w kuchni cały wór mięsa). Na schody przed komendanturę, zdziwieni nagłą
wrzawą, wyszli Pułkownik, Major i Arcybiskup.

Rozdział III
Bohater poszedł do przytulnego pokoju redaktorów, urządzonego po mieszkaniu oficera SS. Tam „grunwaldowy gu-
lasz” był wydawany bez kolejki, można było go brać „na zapas”. Mężczyzna, mieszkający z głuchym kapitanem – by-
łym korespondentem dziennika w Białymstoku - poczęstował go jedną porcją (z okazji rocznicy Bitwy pod Grunwal-
dem zwykli ludzie w koszarach dostali po porcji kartofli z mięsem). Narrator marzył, patrząc na ten pokój, by móc w
nim mieszkać, porozkładać w nim swoje książki, powiesić spodnie w szafie, spać w normalnym łóżku. Redaktor poin-
formował go, że przyłapany na kradzieży Stefan dostał od komendanta możliwość wyboru kary: albo„bunkier”, albo
wydalenie z obozu (wraz z pewną Niemką zdecydował się opuścić obóz). Kolka z kolei, wraz z chorążym, za fakt, iż
wdali się w bójkę - trafili do bunkra. Redaktor ofiarował gościowi jeden z dwóch posiadanych biletów do teatru, gdyż
jego głuchy współlokator poszedł grać w brydża z Rotmistrzem.

Udali się do teatru, mieszczącego się w garażach, pod którymi stał tłum ludzi, chcących wejść do środka. Policjant
bronił wejścia, mówiąc, że nie ma już miejsc, i prosząc, by przyszli jutro na powtórzenie „Grunwaldu”. Tłum jednak
wdarł się do bramy. Narrator ze znajomym weszli bocznym wejściem dla aktorów, po czym usiedli w rzędzie za gene-
ralicją. Na scenie stała śpiewaczka, a przy niej Aktor. Już miał zacząć się spektakl, gdy rozjuszony tłum wdarł się do
garażu.

Rozdział IV
Bohater leżał z Niną na leśnej trawie. Udało im się wymknąć z obozu na tę upojną randkę. Po zbliżeniu dziewczyna
znowu zaproponowała, by wyjechał razem z nią, lecz on chciał żyć „po swojemu”: „(…) bez obozu, bez wojska, bez
patriotyzmu, bez dyscypliny, normalnie, nie na pokaz! Nie pobierać zupy z kotła, nie myśleć o Polsce”. Nina obiecy-
wała, że pomimo ciągłej miłość do Romka, zapomni o nim, by mogli wspólnie z bohaterem wyjechać do Brukseli.
Miała tam siostrę i szwagra, bogatego Belga, którzy mieli im pomóc. Nina chciała studiować medycynę.

background image


Wracali w stronę koszar asfaltową drogą. Teraz z kolei to on zaczął prosić, by z nim została. Tłumaczył, że nie wyje-
dzie: „Ja tu nie jestem niczym, ale się wybiję. Mam kolegów, którzy mi pomogą, mam książki, od których trudno mi
odejść. Tak je zbierałem, rozumiesz? Ja boję się ryzyka, za dużo śmierci widziałem, żeby się dać zabić. Niech inni, po
co ja? Boję się przestrzeni, boję się ludzi, bo cóż ja jestem? Jakie mam prawa? (…) Żadnych, żadnych”. W pewnym
momencie zezłoszczona Nina wykrzyczała mu, że wykorzystał ją „na jeden raz”, po czym chwyciła na talizman zawie-
szony na szyi i wyznała, że to są tablice Mojżesza (przykazania po hebrajsku), które miały łączyć ją z Żydami (w dal-
szym ciągu nie czuła, czy jest Polką, czy może Żydówką: „Ale ja nie jestem ani Żydówką, ani Polką. Z Polski mnie wy-
rzucili. Do Żydów mam wstręt. Myślałam, że są jeszcze inni ludzie. Ale ty nie jesteś człowiekiem, jesteś tylko Pola-
kiem”). Krzyczała, by wracał do Polski.


Gdy tak szli, z krzaków wynurzył się Stefan, który skarżył się, że amerykanie nie wpuścili go do obozu, by zabrał koc. O
Niemce powiedział, że: „Poszła w krzaki”. Zaproponował koledze, by poszedł z nim na piechotę do Polski, ponieważ
nazajutrz i tak cały obóz miał być wywieziony. Narrator nie przyjął tej propozycji. Szedł dalej z przytuloną Niną do
koszar, nie wiedząc, jak przedostaną się na teren obozu. Co krok spotykali ludzi znających potajemne przejścia przez
mury obozu, a teraz poruszających się w trawach. Uciekali sami, „póki czas”. Pod koszarami stało parę czołgów, pil-
nowanych przez drzemiącego żołnierza amerykańskiego. Drogą, w stronę obozu, jechała kolumna ciężarówek. Para
skradała się, by przedostać się na teren obozu przez zawaloną gruzami bramę. Przy dziurze nie zastali nikogo. Pod
jednym narożnikiem z papy siedział kolejny drzemiący żołnierz, przy drugim stali dwaj żołnierze, którzy akurat czę-
stowali się papierosami.

Bohater zaproponował dziewczynie poczekanie do zmroku, by zwiększyć szanse na bezpieczne przejście. Nina przy-
pomniała, że bardzo chciał zobaczyć przedstawienie „Grunwald”, po czym wyrwała się i zaczęła biec w kierunku bra-
my, dopadła gruzów i zaczęła się po nich wspinać. Na moment odwróciła roześmianą twarz i zawołała coś w kierunku
bohatera. Wtedy też została zauważona przez jednego z żołnierzy, który zdjął z ramienia karabin, i krzycząc do
niej „Halt !” (Panienko, stój!), lecz nie zdążyła go posłuchać. Żołnierz drzemiący na pierwszym narożniku otworzył
nieprzytomne oczy, poderwał się, chwycił za karabinek i strzelił do niej. Nina zrobiła jeszcze krok, po czym osunęła się
na stronę obozu, w którym natychmiast podniesiono krzyk. Żołnierze ruszyli w jej kierunku.

Tadek także tam podążył. Wolnym krokiem przeszedł usypisko na oczach żołnierzy i ukląkł przy zwłokach. Nina leżała
martwa, jeszcze ciepła, z talizmanem na szyi. Niedawny kochanek usunął jej spod głowy gruz, po czym ułożył ją na
miękkim piasku. Gdy się podniósł, wkoło stało dużo ludzi. Przecisnął się między gapiami i odszedł. Nagle zatrzymał się
przy nim jeep, wypchany żołnierzami, z których jeden zapytał go, co się stało. Tłum odwrócił się od dziewczyny i pa-
trzył na żołnierzy. Pierwszy z auta wysiadł Porucznik. Wówczas z tłumu wynurzyli się żołnierze, pilnujący narożników.
Tadek powiedział do Porucznika obojętnym głosem: „My tu, w Europie, jesteśmy do tego przyzwyczajeni (…) Przez
sześć lat strzelali do nad Niemcy, teraz strzelaliście wy, co za różnica?”. Porucznik złapał się za głowę, a tłum skando-
wał: „Gestapo! Gestapo!”.

Rozdział V
Bohater wrócił do sali, którą pod jego nieobecność zdewastowali Polacy, szykujący się do jutrzejszego transportu
(zniszczyli wszystko: porozrywali sienniki, porozbijali miski, szyby). Pod jego nogami piętrzyły się podarte papiery.
Cygan, który był świadkiem tego wszystkiego leżał na łóżku (ukradziono mu buty). Powiedział narratorowi, że Redak-
tor zabrał książki Tadka, myśląc, że nie wróci już do obozu. Poza tym poinformował go, że chorąży z Kolą siedzieli w
bunkrze za karę wdania się w bójkę. Temu pierwszemu podobno rozbito szafkę, ukradziono aparat i pieniądze. Nagle
odezwał się syn chorążego, leżący na łóżku z niemiecką dziewczyną (przemycił ją do obozu dzięki temu, że na warcie
stali jego amerykańscy znajomi), który powiedział, że widział na własne oczy, jak Cygan okradał jego ojca. Chłopak
wyznał jeszcze, że nie chce wracać do Polski (zamierzał ukryć się w koszarach na strychu i „przeczekać”). Bohater
również miał taki plan.

background image



W pewnej chwili przyszedł do nich profesor, mówiąc, że znalazł narratorowi dobre miejsce przy ognisku, przy którym
zaraz miała odbyć się inscenizacja „Grunwaldu”. Poza tym oznajmił, że jego byłą sąsiadkę Ninę, z którą zamierzał
spędzić noc i postarał się nawet o prześcieradło, zastrzelono na bramie. Był zawiedziony, że nie zrealizuje swoich
planów. Wtedy też bohater oświadczył, że to on „leżał z nią w lesie”, i że na jego oczach została zastrzelona. W tym
momencie profesora opętał histeryczny śmiech. Wszyscy podeszli do okna (Niemka była wystraszona, „(…) dyszała
mi wprost na szyję”), za którym ujrzeli niebo rozświetlone przez kolorowe race. Na dole, przy ognisku, tłum lu-
dzi „robił Grunwald”. Z okazji sławetnej bitwy w obozie także obchodzono jej rocznicę. Różnica polegała na tym,
że „ich Grunwald” polegał na paleniu kukieł przebranych za esesmanów w ognisku. To było ich przedstawienie: „To
nasza odpowiedź – na krematoria i na kościółek”.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
T Borowski Wybrane opowiadania, streszczenie
Borowski Wybór opowiadań
Streszczenia lektur, Opowiadania, Opowiadania - Tadeusz Borowski
Borowski Tadeusz Wybór opowiadań
Borowski Tadeusz Wybor opowiadan
Borowski Tadeusz Wybór opowiadań
Borowski Tadeusz Wybór opowiadań WSTĘP
Borowski Tadeusz Wybór Opowiadań
Borowski Tadeusz Wybór opowiadań
Borowski Tadeusz Wybór opowiadań(1)
Tadeusz Borowski opowiadania streszczenie
Tadeusz Borowski opowiadania streszczenie
Wybór opowiadań Borowski Tadeusz
Borowski Tadeusz Wybor Opowiadan
Na podstawie opowiadań Tadeusza Borowskiego potwierdź lub obal tezę
Konspekt analizy opowiadania Tadeusza Borowskiego, Konspekt analizy opowiadania Tadeusza Borowskiego
Opowiadania Tadeusza Borowskiego
Problematyka etyczna i moralna w opowiadaniach Tadeusza Borowskiego

więcej podobnych podstron