Kim Harrison Zapadlisko 04 roz 9

background image

Dziewięć

Pomrukując nerwowo Jenks włożył słoik miodu do koszyka, razem z moimi bandażami

i resztą jego artykułów spożywczych. Denerwował się, a ja uniosłam brew.

- Miód Jenks? – zapytałam.

- Jako lekarstwo – powiedział, zaczerwienił się i odwrócił się stając przed

przyszykowanymi wyrobami piekarskimi, z nogami szeroko rozstawionymi w pozie Piotrusia
Pana. Sięgając na górną półkę, wrzucił słoik do pozostałych rzeczy. – Pyłek pszczeli –
zamruczał pod nosem. – Gdzie na gacie Dzwoneczka trzymają witaminy? Nie mogę znaleźć
żadnej cholernej rzeczy w tym sklepie. Kto to wykładał? – uniósł głowę i przypatrywał się
rzeczom stojącym rzędem na półce.

- Witaminy będą z lekarstwami – powiedziałam, a on drgnął.

- Słyszałaś to – wyjąkał wyraźnie zszokowany. Wzruszyłam ramionami. – Cholera –

wymamrotał odchodząc. – Nie wydaje mi się, żebyś mogła to usłyszeć. Nigdy wcześniej mnie
nie słyszałaś.

Poszłam za nim z pustymi rękami. Jenks nalegał na noszenie wszystkiego, nalegał na

otwieranie przede mną wszystkich drzwi, do diabła, gdybym mu pozwoliła spłukiwałby za mnie
wodę w toalecie. Nie było to zachowanie macho, robił to ponieważ mógł. Uwielbiał
automatyczne drzwi i chociaż nie bawił się nimi wchodząc i schodząc z podkładki czujnika,
wiedziałam, że miał na to ochotę.

Szedł szybko, jego kroki były ciche w nowych butach, które kupiłam mu godzinę temu.

Nie był szczęśliwy, że nalegałam na pójście na zakupy, zanim zobaczyliśmy, czy Jax był w
Motylej Chacie, wystawie motyli i sklepie z żywymi okazami, ale zgodził się, że jeżeli Jax tam
jest, ukrywał się, inaczej właściciel znalazłby sposób, żeby się z nami skontaktować. Nie
znaliśmy sytuacji, a gdybyśmy zapukali do drzwi i powiedzieli właścicielowi, że udzielił
schronienia pixy, być może poszukiwanego przez złodziei, dałoby to początek plotkom.

Więc Jenks i ja wykorzystaliśmy czas, kiedy właściciel zamknął sklep i liczył swoje

pieniądze, żeby zrobić sobie małą przerwę na zakupy. Byłam trochę zaskoczona, znajdując kilka
dobrych sklepów tuż obok chłamu dla turystów w najwyraźniej nowym centrum handlowym
wybudowanym pewnie w ostatnich pięciu latach. Przynajmniej zasadzone tam drzewa nie miały
więcej. Byłam wiedźmą, tyle mogłam powiedzieć.

Ponieważ było tuż przed sezonem, wybór był wysoki, a ceny rozsądne. Mógł zmienić to

następny tydzień, kiedy zamkną szkoły i miasteczko potroi swoją populację, kiedy zjadą do
niego „krówki” – turyści nazwani tak po cukierkach Mackinaw.

Obróciliśmy szybko, Jenks był zakupowym demonem, co najprawdopodobniej wynikało

z jego pochodzenia. W bardzo szybkim czasie obskoczyliśmy trzy sklepy z ubraniami i market
z butami. Więc teraz zamiast z przystojnym mężczyzną w swetrze i japonkach, przebywałam w

background image

towarzystwie sześcio stopowego atletycznego, niepokojącego młodego mężczyzny, ubranego w
zwyczajne lniane spodnie i pasującą do nich beżową koszulę. Pod tym miał dopasowany dwu
częściowy kostium z jedwabiu i spandexu, co kosztowało nas parę setek dolarów, ale po tym jak
go w tym zobaczyłam, głowa mi podskoczyła, a karta sama wyskoczyła z kieszeni. Ja funduję.

Nic nie mogłam poradzić, ale moje oczy błądziły po nim, kiedy przykucnął przed półką

z witaminami i ściągnął okulary słoneczne, które kupiłam mu, nie czekając aż zacznie narzekać,
przez całą drogę tutaj, na świecące słońce. Wyraźnie zaniepokojony osłaniał oczy ręką.
Czerwona skóra powinna gryźć się z tym co miał na sobie, ale na nim? Mniam.

Jenks wyglądał naprawdę dobrze i cieszyłam się że miał lepsze ubrania. I kamerę. Było

ciężko upilnować go, kiedy już ściągnął sweter i japonki.

- Pyłek pszczeli – powiedział, kiedy opuścił rękaw swojej nowej kurtki lotniczej i sięgnął

do przodu, zdmuchując kurz z pokrywki ma szklanym słoiku. – To smakuje jakby właśnie
zostało zrobione przez pszczoły – powiedział, dodając do pozostałych rzeczy, - ale wygląda
jakby jedyne kwiaty jakie mieli, to zwiędłe stokrotki i zmutowane róże.

W jego głosie słychać było szyderstwo, a ja w milczeniu spojrzałam na cenę. Nic

dziwnego, że pixy spędzają więcej czasu w ogrodzie, niż pracując na etacie, żeby kupić jedzenie
jak większość ludzi. Dwie butelki syropu klonowego, jaki chciał, kosztowały dziewięć dolarów.
Każda. A kiedy próbowałam zasugerować zamiennik, sztuczny, dodał trzecią butelkę.

- Pozwól mi coś ponieść – zaproponowałam czując się bezużyteczną.

Potrząsnął głową, kierował się do przodu.

- Jeżeli nie pójdziemy teraz, będzie za późno, żeby znaleźć jakiekolwiek pixy, które mogą

pomóc. Poza tym, właściciel jest w domu i patrzy na telewizję. Jest prawie dziewiąta.

Spojrzałam na telefon przypięty do jego paska.

- Jest dwadzieścia po – powiedziałam. – Chodźmy.

- Po? – parsknął Jenks, przesuwając koszyk. – Słońce zaszło tylko godzinę temu.

Prześlizgnął się bokiem, kiedy chwyciłam telefon z jego paska i podstawiłam mu tak,

żeby mógł zobaczyć.

- Dziewiąta dwadzieścia – powiedziałam nie wiedząc czy powinnam być zadowolona,

czy zmartwiona, że jego nieomylne wyczucie czasu zniknęło. Mam nadzieję, że Ceri nie
zniszczyła tego.

Przez chwilę Jenks wyglądał na zszokowanego, potem jego usta skrzywiły się.

- Zmieniliśmy szerokość geograficzną – powiedział, - powinno być… - Chwycił telefon

ode mnie i spojrzał na zegarek – Dwadzieścia minut później zachód słońca i dwadzieścia minut
szybciej wschód słońca – Jenks zaśmiał się. – Nigdy nie sądziłem, że będę potrzebował
zegarka, ale to będzie łatwiejsze, niż przestawianie do przodu, a potem z powrotem.

background image

Wzruszyłam ramionami. Nigdy nie czułam potrzeby posiadania zegarka, aż do chwili,

kiedy zaczęłam pracować z Ivy i musiałam „zsynchronizować” żeby utrzymać ją w dobrym
nastroju, potem po prostu wykorzystywałam Jenksa. Czując się niska przy jego wzroście,
pokierowałam nim w stronę kolejki do kasy, lub inaczej spędzilibyśmy tutaj całą noc. Jenks
wziął na siebie wyładowanie koszyka, pozostawiając mi uśmiechnięcie się do kobiety.

Jej wyskubane brwi uniosły się, kiedy wzięła pyłek pszczeli, drożdże, miód, syrop

klonowy, piwo i niedomagająca roślinę, którą Jenks uratował z półki z przecenami na skąpej
części ogrodniczej.

- Małe gotowanie? – zapytała chytrze, jej lekki uśmieszek sygnalizował rozbawienie

domysłem, co też dwoje ludzi może zrobić z takimi zakupami jak nasze. Jej plakietka z
imieniem głosiła TERRI i miała lekko dwadzieścia funtów nadwagi, spuchnięte palce i zbyt
wiele pierścionków.

Oczy Jenksa rozszerzyły się niewinnie.

- Jane, złotko – powiedział do mnie. – Bądź kochana i pobiegnij z powrotem po budyń

w proszku – jego głos obniżył się, przybierając chropowatą głębie. – Spróbujmy tym razem
maślanego. Jestem znużony czekoladą.

Czując się złośliwie, pochyliłam się do niego, bawiąc się lokami nad jego uszami.

- Wiesz, że Alexia ma alergię ma maślany – odrzekłam. – Poza tym, Tom zrobi

wszyyystkooo dla pistacji. A mamy ich trochę w lodówce. Tuż obok sosu karmelowego i bitej
śmietany – zachichotałam, podrzucając swoje rude włosy. – Boże, uwielbiam karmel! Zlizanie
go zajmuje wieczność.

Jenks uśmiechnął się diabelsko, zerkając na kobietę spod czapki, kiedy chwycił garść

szczoteczek do zębów ze stelaża i położył je na taśmie przesuwnej.

- To co kocham w mojej Jeny – powiedział, ściskając mnie bokiem, co pozbawiło mnie

równowagi i wpadłam na niego. – Zawsze myśli o innych. Czyż nie jest najmilszą duszą, jaką
pani kiedykolwiek spotkała?

Kobieta zaczerwieniła się. Podenerwowana starała się oderwać metkę sklepu od rośliny,

ale w końcu poddała się i włożyła ją do plastikowej torebki.

- Sześćdziesiąt trzy, dwadzieścia siedem – wyjąkała nie patrząc Jenksowi w oczy.

Zadowolony Jenks wyciągnął portfel, który kupiłam mu dwadzieścia minut wcześniej,

wyciągając z niego kartę kredytową Wampirycznych Uroków. Ostrożnie przesunął ją przez
terminal, wyraźnie ciesząc się, kiedy trafił we właściwe przyciski. Ivy przygotowała ją wieki
temu, a podpis Jenksa był oczywiście wprowadzony. To był pierwszy raz, kiedy był w stanie
użyć jej, ale wyglądało jakby wiedział co robić.

Kobieta wpatrywała się w nazwę naszej formy, potem puknęła w swój ekran, jej szczęka

zacisnęła się, pokazując podwójny podbródek.

background image

Jenks podpisał bloczek z ostrożną powagą, uśmiechając się do kasjerki, kiedy oderwała

paragon i pasek bonów.

- Czołem - powiedział, plastik cicho zaszeleścił, kiedy chwycił wszystkie torby i

przewiesił je przez ramię. Spojrzałam do tyłu, kiedy szklane drzwi rozsunęły się i nocne
powietrze zawiało łaskocząc mi twarz kosmykami włosów. Właśnie plotkowała z
kierownikiem, kładąc rękę na ustach, kiedy zobaczyła, że na nią patrzę.

- Rany, Jenks - powiedziałam chwytając jedną z toreb, żeby móc spojrzeć na paragon.

Ponad sześćdziesiąt dolarów za dwie torby artykułów spożywczych. – Może powinniśmy zrobić
coś naprawdę obrzydliwego, jak polizanie jej mikrofonu – No i dlaczego kupił tak wiele
szczoteczek do zębów?

- Podobało ci cię i wiesz o tym, wiedźmo – odrzekł, potem wyrwał mi paragon, kiedy

próbowałam oderwać od niego kupony. – Ja to chcę – powiedział, wsadzając je do kieszeni. –
Może wykorzystam je później.

- Nikt ich nie wykorzystuje – powiedziałam pochylając głowę, grzebiąc w torbie za

kluczami. Błysnęły światła i zamek otworzył się. Kołysząc zarzuconą na ramię torbą, Jenks
otworzył dla mnie drzwi, zanim poszedł na drugą stronę vana i położył swoje artykuły
spożywcze obok swoich toreb ze spodniami, koszulkami, jedwabnymi bokserkami, skarpetkami
i jedwabnym szlafrokiem, przeciwko któremu zaprotestowałam, ale co do którego zgłoszę
roszczenie, kiedy Jenks stanie się znów mały. Ten mężczyzna nie mógł mieć nic taniego.
Mogłabym kwestionować jego twierdzenie, że materiały wytworzone z ropy mogą spowodować
że wybuchnie, gdybym nie chciała tego później dla siebie.

Jego drzwi otwarły się gdy wsiadł, ostrożnie zapinając pas, jakby to była czynność

religijna.

- Gotowy? – zapytałam, czując że spokojne zakupy zaczynają zmieniać się w oczekiwaną

wyprawę. Nielegalną wyprawę. Tak, ratowaliśmy syna Jenksa, a nie obrabowaliśmy to miejsce,
ale jeżeli nas złapią, nadal mogą wpakować nasze tyłki do więzienia.

Jenks uniósł i opuścił głowę, zapiął i odpiął małą torbę przy pasie do której wsadził

kilka narzędzi. Biorąc uspokajający oddech, uruchomiłam vana i skierowałam się w stronę
sklepów i kina. Most był zakorkowany, tak było przez większą część miesiąca, zgodnie z tym co
mówił sprzedawca w markecie z butami. Najwyraźniej był to koniec objazdu związanego z
remontem, który miał się zakończyć przed Dniem Pamięci. Na szczęście nie musieliśmy
przejeżdżać przez most, musieliśmy tylko minąć to zamieszanie.

Van dmuchał zimnym powietrzem nawet przy włączonym ogrzewaniu i podziękowałam

gwiazdom, że Jenks był duży. Dzisiejsza noc byłaby trudna dla niego, gdyby miał cztery cale
wzrostu. Miałam tylko nadzieję, że Jax znalazł sobie jakieś ciepłe miejsce. Wystawa motyli

background image

dostarczała wystarczająco pożywienia, ale dlaczego ogrzewać ją do komfortowych
siedemdziesięciu pięciu stopni

1

, kiedy można pięćdziesiąt

2

?

Kino było w labiryncie skupisk nowych sklepów, Fast foodów, małych otwartych

centrów handlowych, tuż obok autentycznego śródmieścia, ale mieli specjalne miejsce na kino i
zaparkowałam pomiędzy biała ciężarówką, a rdzawą Toyotą.

Wyłączyłam silnik i nagłej ciszy spojrzałam na Jenksa. Z prawie pustego pola doszedł

nas świergot świerszcza. Jenks wydawał się zdenerwowany, jego palce szybko bawiły się
zamkiem od torby.

- Wszystko dobrze? – odezwałam się i zorientowała się, ze to będzie pierwszy raz, kiedy

idzie gdzieś, skąd w razie niebezpieczeństwa nie może po prostu odlecieć.

Skinął głową, a głęboki niepokój na jego twarzy wydawał się nie na miejscu u kogoś tak

młodego. Zaszeleścił torbą, wyciągnął butelkę syropu klonowego zza siedzenia. Jego zielone
oczy spojrzały w moje w nędznym świetle, obejrzał się.

- Hej, yyy… kiedy wysiądziemy, czy możesz udawać, że poprawiasz but, czy coś w tym

rodzaju? Chcę zając się kamerami z tyłu budynku i małe odwrócenie uwagi mogłoby pomóc.

Moje spojrzenie powędrowało do butelki w jego reki, potem uniosło się do niepewnego

wyrazu jego twarzy. Nie byłam pewna, jak butelka syropu może zamieszać w kamerach, ale
zamierzałam zaufać mu.

- Pewnie.

Wysiadł z ulgą. Podążyłam za nim, opierając się o vana, żeby zdjąć buta i wytrzepać z

niego nieistniejący pyłek. Dyskretnie obserwowałam Jenksa, domyślając się o co chodzi, kiedy
zagwizdał, z niepokojem dotykając swojej czerwonej czapki. Z zaciekawieniem, agresywne Pixy
podskoczyły do niego w zimnym półmroku.

Nie słyszałam co mówili, ale Jenks powrócił wyglądając na zadowolonego, butelka

syropu klonowego zniknęła.

- Co? – powiedziałam, kiedy czekał aż podejdę do niego.

- Zapętlili dla nas kamerę, kiedy wychodziliśmy z budynku – odrzekł, nie biorąc mnie za

ramię, jak zrobiłby Kisten czy Nick, ale idąc obok mnie z dziwną bliskością. Rząd sklepów przy
ulicy był zamknięty, ale przy kinie była mały tłumek, który kierował się do baru, co można było
ocenić po hałaśliwych żartach. Kino wyświetlało filmy grane od trzech tygodni w Cincy, ale
tutaj nie było za wiele do robienia.

Zbliżaliśmy się do budki z biletami i mój puls przyspieszył.

1

75 stopni fahrenheita to 23,90 Celsjusza

2

50 fah. to 10 celsjuszy

background image

- Zapętlili kamerę za butelkę syropu klonowego? – zapytałam cicho.

Jenks wzruszył ramionami, wpatrując się w namiot.

- Pewnie. Takie coś jest płynnym złotem.

Poszperałam w torbie za dwudziestką. Kupiliśmy dwa bilety na film SF i po tym jak

Jenks dostał torbę popcornu skierowaliśmy się do teatru, natychmiast wychodząc przez wyjście
awaryjne.

Moje oczy powędrowały do kamer na szczycie budynku, dostrzegając w świetle ulicznym

błysk skrzydełek pixy. Może była to trochę przesada, ale wyłączenie umiejscowionego na dachu
teatru alarmu Chatki Motyli, stanowiło różnicę miedzy utrzymani moich nóg na ulicy, a
odmrażaniu ich na więziennym łóżku.

Razem przeszliśmy przez przejściem służbowym z tyłu, na przód. Jenks zrzucał ubranie

i podawał je mnie do schowania w torbie co kilka jardów To było okropnie rozpraszające, ale
udało mi się upchnąć je po koszach i pojemnikach do recyklingu. Kiedy doszliśmy do
zamkniętej dla turystów strefy, był w swoich butach na miękkich podeszwach i obcisłym
ubraniu. Musieliśmy przejść kilka budynków od teatru, skradanie się po ulicy w nocy, gdzie
wszystko było zamknięte, przypomniało mi jak daleko od domu i poza swoim światem byłam.
Motyla Chata była schowana na końcu pasażu i kierowaliśmy się w jej stronę, idąc cicho po
betonie.

- Pilnuj tyłów – wyszeptał Jenks, zostawiając mnie w cieniu, kiedy kręcił palcami długim

narzędziem, przykucając, żeby znaleźć się na równi z zamkiem. Spoglądałam na niego przez
chwilę, potem obróciłam się żeby obserwować pustą ulicę. Nie ma sprawy, Jenks, pomyślałam.
Pewnie, był żonaty, ale mogłam popatrzeć.

- Ludzie – szepnęłam, ale usłyszał i już schował się za nędznymi krzaczkiem obok

drzwi. To były krzaki motyli, jeżeli dobrze zgadywałam. Przy innym interesie wycięliby je.

Cofnęłam się do swojego cienia. Wstrzymałam oddech, aż nie minęła nas para, kobieta

szła szybko na wysokich obcasach, a mężczyzna ściskał ją, nie zauważyli nic. Pięć sekund
później Jenks był z powrotem przy drzwiach. Chwila majstrowania i wstał ostrożnie próbując
klamki. Otwarła się z kliknięciem, a miłe, pocieszające zielone światło zamrugało na powitanie
z kontrolki zamka.

Uśmiechnął się do mnie. Wślizgnęłam się do środka i zeszłam mu z drogi. Jeżeli było

tutaj więcej zabezpieczeń, Jenks poradzi sobie lepiej niż ja.

Drzwi zamknęły się, pozostawiając światło ulicy dochodzące przez ogromne okno. Tak

gładko jak na skrzydłach, Jenks prześlizgnął się obok mnie.

- Kamera za lustrem w rogu – powiedział. – Nie mogę z nią nic zrobić, jeżeli mam sześć

stóp wzrostu. Znajdźmy go, wydostańmy i miejmy nadzieję, że nic się nie stanie.

Gardło ścisnęło mi się. To było za bardzo ryzykanckie, nawet jak na mnie.

background image

- Od tyłu? – wyszeptałam patrząc na półki i stelaże wyładowane książkami o

amazońskich lasach deszczowych i drogimi albumami o tym jak zaprojektować ogród w dzikim
stylu. Pachniało tu cudownie, głębokim subtelnym zapachem egzotycznych kwiatów i pnączy
dochodzących zza wyraźnych podwójnych szklanych drzwi. Ale było zimno. Sezon turystyczny
oficjalnie zaczynał się w przyszłym tygodniu i byłam pewna, że w nocy utrzymują niską
temperaturę, żeby przedłużyć życie owadów.

Jenks wślizgnął się na tył, Sprawiając że czułam się przy nim niezdarnie. Zastanawiałam

się, czy w ogóle widać go w kamerach, poruszał się tak ukradkiem. Rozległ się cichy ssący
dźwięk przy drzwiach, hałas otwierającego się zamka pneumatycznego. Jenks przytrzymał drzwi
dla mnie, jego oczy rozszerzyły się z półmroku jaki tu panował. Zdenerwowana zanurkowałam
pod jego ramieniem, oddychając głęboko zapachem mokrej ziemi. Jenks otworzył drugie drzwi
i dołączył to tego dźwięk płynącej wody. Opuściłam ramiona pomimo napięcia i
przyspieszyłam, żeby dotrzymać mu kroku, kiedy szedł przez wystawę.

Był to wysoki dwu piętrowy pokój, szklana ściana pięła się na dziesięć stóp. Czarny,

nocny sufit ozdobiony był pnączami i wiszącymi pojemnikami z piżmowo pachnącymi
petuniami i begoniami. Długi był może na czterdzieści stóp i szeroki na piętnaście. I było
zimno. Objęłam się ramionami i spojrzałam zmartwiona na Jenksa.

- Jax? – zawołał Jenks, nadzieja w jego głosie łamała serce. – Jesteś tutaj? To ja, Tatuś.

Tatuś, pomyślałam z zazdrością. Chciałabym kiedykolwiek usłyszeć to powiedziane do

mnie, kiedy tego potrzebowałam. Zepchnęłam to paskudne uczucie wewnątrz siebie, ciesząc
się, że Jax ma tatusia, który był zdolny uratować jego tyłek. Dorastanie jest wystarczająco
trudne, bez wpadania w każde kłopoty, w jakie możesz wpaść, kiedy twoje decyzje są szybsze
od twojego mózgu. Lub twoich nóg.

Z inkubatora dobiegło nas ćwierkanie. Uniosłam brwi, a Jenks zesztywniał.

- Tam – powiedziałam bezgłośnie, wskazując. – Pod szafką, gdzie są lampy

rozgrzewające.

- Jax! – Wyszeptał Jenks, idąc w tę stronę. – Wszystko z tobą dobrze?

Uśmiechnęłam się z ulgą, kiedy sypiąc lśniącym pyłkiem, spod szafki wyleciał szybko

pixy. To był Jax, latał dookoła nas, brzęcząc skrzydełkami. Wszystko z nim było w porządku.
Cholera, bardziej niż w porządku. Wyglądał świetnie.

- Pani Morgan! – krzyknął młody pixy, rozświetlony swoją ekscytacją, latał wokół mojej

głowy jak obłąkany świetlik. –To pani żyje? Myśleliśmy że pani umarła! Gdzie mój tatuś? –
uniósł się do sufity, a potem opadł. – Tatusiu?

Jenks oniemiały wpatrywał się, w swojego syna latającego ponad wystawą. Otworzył

usta, a potem je zamknął, w oczywisty sposób szukając sposobu, żeby dotknąć syna bez
ranienia go.

background image

- Jax… - wyszeptał, oczy obu, młodego i starego spotkały się i wypełniły radością.

Jex zaczął świergotać, opadając w dół o dobre dwie stopy, zanim opanował się.

- Tatusiu! – wrzasnął, pyłek pixy opadł z niego. – Co się stało? Jesteś duży!

Ręka Jenksa drżała, kiedy syn wylądował na niej.

- Stałem się duży, żeby znaleźć ciebie. Był za zimno, żeby gdziekolwiek jechać. No i dla

pani Morgan nie jest bezpiecznie wyjeżdżać za Cincinnati bez eskorty.

Zrobiłam minę, zirytowana prawdą, chociaż jak do tej pory nie widzieliśmy żadnego

wampira, a już na pewno nie głodnego. Nie lubiły małych miasteczek.

- Jax - odezwałam się niecierpliwie. – Gdzie jest Nick?

Oczy małego pixy rozszerzyły się, a pyłek posypał się kiedy się odwrócił.

- Zabrali go. Mogę pokazać wam, gdzie jest. Cholera jasna, ale ucieszy się jak panią

zobaczy! Nie wiedzieliśmy, że pani żyje, pani Morgan. Myśleliśmy, że pani umarła!

To już drugi raz to powiedział, a ja zamrugałam oczami nagle rozumiejąc. O Boże. Nick

zadzwonił tej nocy, w której Al zerwał więź pomiędzy nami. To Al odebrał telefon i powiedział
Nickowi, że należę do niego. Potem media przekazały, że zginęłam w wybuchu na łodzi
Kistena. Nick myślał, że nie żyję. To dlatego nie zadzwonił. To dlatego nie powiedział mi, że
wrócił po przesileniu. To dlatego opróżnił swoje mieszkanie i wyjechał. Myślał, że nie żyję.

- Boże, pomóż mi – wyszeptałam, oparłam się o brudny inkubator wypełniony larwami

motyli. Nick nie opuścił mnie. Myślał, że nie żyję.

- Rache?

Wyprostowałam się, kiedy Jenks dotknął mojego ramienia.

- Wszystko dobrze – wyszeptałam, chociaż byłam daleka od tego. Pomyślę o tym

później. – Musimy iść – powiedziałam odwracając się.

- Poczekajcie – krzyknął Jax i opadła na podłogę, zaglądając pod szafkę. – Kicia, chodź

tu, kici, kici…

- Jax! – Jenks wrzasnął z przerażeniem, zgarniając swojego syna w górę.

- Tato! – zaprotestował Jax, z łatwością wyślizgując się z więzienia ojcowskich palców. –

Puść mnie!

Moje oczy rozszerzyły się na widok pomarańczowego futrzaka gramolącego się spod

szafek, mrugającego i przeciągającego się. Spojrzałam znów, niedowierzając.

- To kot – powiedziałam zdobywając nagrodę Pulitzera za niewiarygodny intelekt. No

właściwie to była kotka, jeżeli mamy być dokładni.

background image

Usta Jenksa poruszały się, ale nic z nich nie wychodziło. Cofnął się z wyrazem

przerażenia w oczach.

- To kot – powiedziałam znów. Potem dodałam szaleńczo – Jax! Nie! - kiedy pixy opadł

w dół. Sięgnęłam po niego, odsuwając go, kiedy puchaty pomarańczowy kociak wypiął grzbiet i
parsknął na mnie.

- Ma na imię Rex – powiedział dumnie Jax, jego skrzydełka znieruchomiały, kiedy stał

na brudnej podłodze obok inkubatora i drapał ją żwawo pod brodą. Kociak odprężył się,
zapominając o mnie i rozciągając grzbiet, żeby Jax mógł podrapać ją we właściwym miejscu.

Zrobiłam powolny wydech. Jak Tyrannosaurus rex? Świetnie. Po prostu super świetnie.

- Chcę ją zatrzymać – powiedział Jax, a kotka położyła się i zaczęła mruczeć, cienkie,

ostre pazury wysuwały się i chowały, oczy zamknęła.

To kot.

- Jax – powiedziałam tonem perswazji, a mały pixy zjeżył się.

- Nie zostawię jej! – powiedział. – Zamarzłbym swojej pierwszej nocy tutaj, gdyby nie

ona. Utrzymywała mnie w cieple i jeżeli odjadę ta stara wiedźma do której należy do miejsce
znajdzie ją i zadzwoni do schroniska. Słyszałem jak tak mówiła!

Spojrzałam na kotkę potem na Jenksa. Wyglądał jakby miał zacząć hyperwentylować.

Chwyciłam go pod ramię na wypadek, gdyby zemdlał.

- Jax nie możesz jej zatrzymać.

- Jest moja! – zaprotestował Jax. – Karmiłem ją larwami motyli, a ona ogrzewała mnie.

Nie skrzywdzi mnie. Spójrz!

Jenks dostał niemalże zawału serca, kiedy jego syn pobiegł w przód i tył przed kotką,

kusząc ją, żeby go chwyciła. Biały czubek ogona kotki zakręcił się, a jej zad zadrżał.

- Jax! – wrzasnął Jenks, zgarniając go przed nadciągającymi pazurami Rex.

Moje serce skoczyło mi do gardła, wszystko co mogłam zrobić to nie sięgać również po

niego.

-Tato puszczaj mnie! – wrzasnął Jax, uwolnił się i wzleciał nad nasze głowy, kotka

obserwowała go z denerwującą intensywnością.

Jenks wyraźnie przełknął.

- Kot ocalił życie mojemu synowi – powiedział drżąc. – Nie zostawimy go tutaj, żeby

głodował, lub zginął w schronisku.

- Jenks… - zaprotestowałam, obserwując spokój Rex pod przelatującym Jaxem, jej

głowa uniosła się. – Ktoś ją zabierze. Popatrz jaka jest słodka – założyłam ręce, więc nie

background image

mogłam jej podnieść. – Pewnie – powiedziałam, moje postanowienie osłabło, kiedy Rex
położyła się na grzbiecie, wyglądając uroczo i nieszkodliwie z odsłoniętym małym, białym
brzuszkiem. – Teraz jest miękka i słodziutka, ale urośnie. Zacznie miauczeć. I wyć. I w moim
ogrodzie będzie pełno miękkiego kociego futra.

Jenks zmarszczył brwi.

- Nie zamierzam jej zatrzymać. Znajdę jej dom. Ale ocaliła życie mojego syna i nie mogę

pozwolić jej tutaj głodować.

Potrząsnęłam głową i kiedy Jax wiwatował, jego ojciec ostrożnie zgarnął kotkę. Rex

symbolicznie pokręciła się, zanim usadowiła się w zgięciu jego ręki. Jenks trzymał ją
równocześnie pewnie i ostrożnie, jakby była dzieckiem.

- Daj mi ją – powiedziałam, wyciągając ręce.

- Trzymam ją – kanciasta twarz Jenksa była blada, sprawiając, że wyglądał jakby miał

zemdleć. – Jax, na zewnątrz jest zimno. Schowaj się w torbie pani Morgan, aż dotrzemy do
motelu.

- Do cholery, nie! – powiedział Jax, szokując mnie, kiedy usiadł na moim ramieniu. –

Nie zamierzam jechać w torebce. Będzie mi dobrze przy Rex. Na diafragmę Dzwoneczka, Tato.
Jak myślisz, gdzie spałem przez ostatnie cztery dni?

- Diafra… - wybełkotał Jenks. – Młody człowieku, uważaj na to co mówisz.

To się nie dzieje naprawdę.

Jax opadł przytulając się do wgłębienia w brzuchu Rex, prawie niknąc w miękkim kocim

futrze. Jenks wziął kilka wdechów, jego ramiona tak stężały, że mógłby nimi zbijać jajka.

- Musimy iść – wyszeptała. – Porozmawiamy o tym później.

Jenks skinął głową, chwiejnym krokiem pijanego skierował się na przód wystawy,

prowadząc kota i mnie do otwartych drzwi. Zapach książek i dywanu sprawiał, że powietrze
wydawało się martwe, kiedy skradaliśmy się przez sklepik z upominkami. Z przestrachem
rozejrzałam się za błyskającymi czerwono niebieskimi światłami, z ulgą oddychając kiedy
zauważyłam tylko pocieszającą ciemność i cichą ulicę.

Nie powiedziałam nic, kiedy Jenks niezręcznie wydobył jedną ręką swój portfel z

kieszeni i wyciągnął resztę naszej gotówki, kładąc ją na ladzie. Z poważaniem skinął do kamery
za lustrem i wyszliśmy tak jak weszliśmy.

Wracając na parking nie widzieliśmy nikogo, ale odetchnęłam dopiero, kiedy drzwi

samochodu zatrzasnęły się za nami. Drżącymi palcami uruchomiłam silnik, ostrożnie cofając i
wyjeżdżając na pas.

background image

- Rache – powiedział Jenks, wpatrzony w trzymanego na ramionach kota, przerywając

narastająca ciszę. – Czy możemy zatrzymać się przy spożywczym i kupić jakieś jedzenie dla
kota? Mam kupony.

Acha i zaczyna się, pomyślałam w myślach dodając kwoty. I otwieracz do puszek. I małą

miskę na wodę. I może kosmatą myszkę, lub dziesięć.

Spojrzałam na Jenksa kątem oka, jego gładkie, długie palce głaskały futro pomiędzy

uszami Rex, a kotka mruczała na tyle głośno, że było słychać ją w całym vanie. Jax skulił się
między jej łapami, wyczerpany usnął. Uśmiechnęłam się nieznacznie i odprężyłam. Zostawimy
ją jak tylko znajdziemy jej dobry dom.

Peeewnieee.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kim Harrison Zapadlisko 04 roz 12
Kim Harrison Zapadlisko 04 roz 27
Kim Harrison Zapadlisko 04 roz 10
Kim Harrison Zapadlisko 04 roz 11
Kim Harrison The Hollows 04 A Fistfull Of Charms
Kim Harrison 04 A Fistfull of Charms
Kim Harrison Madison Avery Tom 2 Strazniczka Aniołów Mroku
Harry Harrison Bill 04 On the Planet of Tasteless Pleasures (David Bischoff)
Kim Harrison Madison Avery Żniwiarz Ciemności
Kim Harrison 6 5 The Bespelled
Meg Cobot & Lauren Myracle & Kim Harrison & Michele Jaffe & Stephanie Meyer Prom Nights from Hell
04 ROZ~2 DOC
Kim Harrison Madison Avery umarli czasu nie liczą
Thomas Harris [Lector 04] Hannibal Rising
Harry Harrison SSR 04 The Stainlees Steel Rat Wants You
Kim Harrison Rachel Morgan 01 Przynieście mi głowę wiedźmy [rozdz 1]
rr RĂłznice Indywidualne Wszytskie pytania, Studia, Psychologia, SWPS, 2 rok, Semestr 04 (lato), Psy
wykład 7 - Rozliczenia KiM - 04.02.2012, Rozliczenia krajowe i międzynarodowe

więcej podobnych podstron