11 (288)



















Frank Herbert     
  Diuna

   
. 11 .    







    Mówi się, że książę Leto zamknął oczy na groźby Arrakis, że
zrobił nierozważny krok w przepaść. Czyż nie bliższe prawdy będzie, jeśli
powiemy, że żyjąc tak długo w obliczu najwyższego zagrożenia, nic docenił zmiany
w jego natężeniu? A może świadomie poświęcił siebie, aby jego synowi przypadło
lepsze życie? Wszystkie fakty wskazują, że książę był człowiekiem, którego
niełatwo wywieść w pole.
z ..Muad'Dib, komentarze o rodzinie" pióra księżniczki Irulan

   
    Książę Leto Atryda wsparł się o parapet wieży kontrolnej
lądowiska pod Arrakin. Pierwszy księżyc nocy - płaska, srebrna moneta - wisiał
już całkiem wysoko ponad południowym horyzontem. Pod nim zębate ściany Muru
Zaporowego połyskiwały za mgiełką pyłu jak spękany lukier. Z lewej strony
jarzyły się we mgle światła Arrakin - żółć...biel...granat. Pomyślał o
obwieszczeniach opatrzonych jego podpisem i rozlepionych teraz po wszystkich
zaludnionych miejscach planety:
    "Nasz Najjaśniejszy Padyszach Imperator nakazał mi wziąć we
władanie tę planetę i położyć kres wszelkim waśniom". Ich ceremonialna formuła
przepełniła go uczuciem osamotnienia. Kto się nabrał na ten dęty legalizm? Na
pewno nie Fremeni. Ani rody niskie mające w swych rękach handel wewnętrzny
Arrakis...i będące prawię co do jednego ludźmi Harkonnenów.
    Targnęli się na życie mojego syna!
    Trudno mu było opanować wściekłość. Zobaczył światła jadącego
pojazdu zbliżające się do lądowiska od strony Arrakin. Miał nadzieję, że był to
transporter gwardii i wojska przywożący Paula. Zwłoka była irytująca, chociaż
wiedział, że wynikła z ostrożności porucznika w służbie Hawata.
    Targnęli się na życie mojego syna!
    Potrząsnął głową, by opędzić się od złych myśli, obejrzał się
na lądowisko, gdzie pięć z jego własnych fregat tkwiło na obwodzie niczym
strażnicy z monolitu. Lepsza ostrożna zwłoka niż... To był dobry porucznik,
przypomniał sobie. Człowiek wyznaczony do awansu, całkowicie oddany. "Nasz
Najjaśniejszy Padyszach Imperator..."
    Gdyby tylko mieszkańcy tego podupadłego garnizonowego miasta,
zobaczyli prywatny list Imperatora do swego "Szlachetnie Urodzonego Księcia" -
pogardliwe aluzje do zakwefionych mężczyzn i kobiet...ale czegóż więcej można
oczekiwać od dzikusów, których najgorętszym marzeniem jest żyć poza bezpiecznym
ładem faufreluches?" Książę czuł w tym momencie, że jego własnym najgorętszym
marzeniem jest położenie kresu wszystkim różnicom klasowym i żeby zapomnieć na
zawsze o morderczym ładzie. Spojrzał w górę ponad pyłem na nieruchome gwiazdy i
pomyślał: Wokół jednego z owych maleńkich światełek krąży Kaladan...lecz ja
nigdy więcej nie zobaczę swojego domu.
    Z tęsknoty za Kaladanem poczuł nagły ból w piersi. Czuł, że ból
nie wziął się z niego samego, że dosięgnął go z Kaladanu. Nie mógł zmusić się do
nazwania tej wyschniętej, jałowej ziemi swoim domem i wątpił, by kiedykolwiek
był w stanie. Muszę maskować swoje uczucia - pomyślał. - Dla dobra chłopaka.
Jeśli kiedykolwiek ma mieć dom, musi to być tutaj. Ja mogę uważać Arrakis za
piekło, do którego dostałem się przed śmiercią, lecz on musi odszukać tutaj coś,
w czym znajdzie natchnienie. Coś musi być tutaj!
    Ogarnęła go fala litości nad samym sobą, wzgardzonej i
odrzuconej natychmiast i przyłapał się na tym, że z jakiegoś powodu czepia się
jego pamięci dwuwiersz z kasydy przytaczanej często przez Gurneya Hallecka:
    W pierś łapię oddech Czasu,
    za którym opadł piach...
    No tak, Gurney znajdzie tutaj sporo opadającego piachu,
pomyślał książę. Centralne pustkowie za tymi oszkliwionymi księżycem urwiskami
było pustynią: naga skała, wydmy i tumany pyłu - nie zbadane pustkowie z
grupkami Fremenów tu i ówdzie, na skraju, a może i rozsianymi po tej pustyni.
Jeśli cokolwiek miało zapewnić przyszłość Atrydom, mogli to zrobić właśnie
Fremeni. Pod warunkiem, że Harkonnenowie nie zarazili ich swoimi krwawymi
intrygami.
    Targnęli się na życie mojego syna!
    Zgrzytliwy, metaliczny łoskot wprawił wieżę w wibrację,
zatrząsł balustradą pod rękami księcia. Przeciwpodmuchowe osłony zapadły przed
nim odcinając widok. Prom przybywa - pomyślał. Pora zejść i zabrać się do
roboty. Zawrócił ku schodom za swoimi plecami, ruszył na dół do wielkiej sali
przylotów, starając się odzyskać spokój podczas schodzenia i przygotować twarz
na nadchodzące spotkanie.
    Targnęli się na życie mojego syna!
    Ludzie tłoczyli się już z lądowiska do środka, kiedy dotarł do
nakrytej żółtą kopułą hali. Niosąc zarzucone na ramiona marynarskie worki
pokrzykiwali i dokazywali jak uczniowie wracający z kolonii.
    - Hej! Wyczuwasz to pod swoimi platfusami? To ci dopiero
ciążenie, brachu!
    - Ile tu mają stałej grawitacyjnej? Czuje się wagę.
    - Dziewięć dziesiątych G, jak stoi w księgach.
    Bezładny gwar słów wypełnił ogromną salę.
    - Przyjrzałeś się dobrze tej dziurze podczas lądowania? Gdzie
leży cały ten szmal, jaki miał na nas czekać?
    - Harkonneny zwinęły go ze sobą!
    - Ja pod gorący prysznic i buch do łóżka! - Nie słyszałeś,
idioto? Tutaj nie ma pryszniców. Szorujesz dupę piaskiem!
    - Hej! Mordy w kubeł! Książę!
    Książę wyszedł z klatki schodowej na ucichłą nagle salę. Gurney
Halleck kroczył przy skraju tłumu; na jednym ramieniu niósł torbę, w drugiej
ręce ściskał gryf swej dziewięciostrunowej balisety. Miał długopalce dłonie z
wielkimi kciukami, zdolne do drobnych ruchów, którymi dobywał tak. delikatną
muzykę z balisety. Książę obserwował Hallecka podziwiając zwalistego brzydala,
zauważył lustrzane refleksy źrenic, a w nich błysk barbarzyńskiego zrozumienia.
Oto człowiek, który żył poza faufreluches, przestrzegając ich jednocześnie w
każdym przykazaniu. Jak to go Paul nazwał? ,.Gurney Waleczny". Kosmyki jasnych
cienkich włosów snuły się po wyłysiałej miejscami głowie. Szerokie usta
wykrzywił w wesołym uśmiechu, a blizna po chlaśnięciu krwawinowym biczem ruszała
się, jakby żyła własnym życiem. Z całej jego postaci biła niedbała, niedźwiedzia
siła. Podszedł do księcia, schylił się w ukłonie.
    - Gurney - powiedział książę.
    - Mój panie - Gurney wyciągnął balisetę w kierunku ludzi na
sali. - To już reszta. Wolałbym przybyć z pierwszym rzutem, ale...
    - Zostało dla ciebie jeszcze trochę Harkonnenów - powiedział
książę. - Chodź ze mną na stronę, to pogadamy.
    - Rozkazuj, mój panie.
    Przenieśli się do alkowy koło sprzedającego wodę automatu ze
szczeliną na monety, podczas gdy ludzie kręcili się nerwowo po ogromnej
poczekalni. Halleck cisnął torbę w kąt, nie wypuszczając z ręki balisety.
    - Ilu ludzi możesz dać Hawatowi? - zapytał książę.
    - Czy Thufir jest w tarapatach, Sire?
    - Stracił zaledwie dwóch agentów, ale jego straż przednia
wspaniale rozpracowała całą tutejszą siatkę Harkonnenów. Jeśli będziemy działać
szybko, zapewnimy sobie niejakie bezpieczeństwo, tak potrzebną nam chwilę
wytchnienia. On chce tylu ludzi, ilu tylko możesz zwolnić - ludzi, którzy nie
zawahają się popracować i nożem.
    - Mogę mu dać trzy setki moich najlepszych - powiedział
Halleck. - Gdzie mam ich odesłać?
    - Do głównej bramy. Czeka tam agent Hawata, który ich przejmie.

    - Mam się tym zająć natychmiast, Sire?
    - Za chwilę. Mamy jeszcze jeden kłopot. Komendant lądowiska pod
jakimś pretekstem zatrzyma tu prom do świtu. Galeon Gildii, którym przybyliście.
Ieci dalej w swoich interesach, zaś prom ma spotkać się z towarowcem
zabierającym stąd ładunek przyprawy.
    - Naszej przyprawy, panie?
    - Naszej przyprawy. Ale prom zabierze również niektórych
poszukiwaczy przyprawy starego reżimu. Optowali za wyjazdem przy zmianie lenna,
a Sędzia Zmiany im nie zabrania. To cenni pracownicy Gurney, jest ich około
ośmiuset. Do odlotu promu musisz namówić część z nich, by zaciągnęłi się do nas.

    - Jak mocno namawiać, Sire?
    - Zależy mi na ich dobrowolnej współpracy, Gurney. Ci ludzie
posiadają niezbędne nam doświadczenie i umiejętności. Fakt, że odlatują,
sugeruje, iż nie są częścią machiny Harkonnenów. Hawat jest przekonany, że w
grupie będzie paru podstawionych łotrów, ale on widzi assassinów w każdym
cieniu.
    - W swoim życiu Thufir wypatrzył kilka wielce obiecujących
cieni, panie.
    - Są i takie, których nie wypatrzył. Ale moim zdaniem
podrzucenie takich kukułczych jaj w ten tłum odjeżdżających to za dużo jak na
wyobraźnię Harkonnenów.
    - Możliwe, Sire. Gdzie są ci ludzie?
    - Piętro niżej, w poczekalni na dole. Proponuję, abyś zszedł na
dół i zagrał ze dwie chwytające za serce melodie, po czym ich przyciśniesz.
Możesz ofiarować kierownicze stanowiska dla posiadających kwalifikacje.
Zaproponuj płace wyższe o dwadzieścia procent niż dostawali u Harkonnenów.
    - Tylko dwadzieścia, Sire? Znam siatkę płac Harkonnenow. A w
oczach ludzi z końcową odprawą w kieszeniach, i gorączką podróży w sercach... no
cóż, Sire... dwadzieścia, procent to raczej słaba pokusa do pozostania.
    Leto powiedział ze zniecierpliwieniem:
    - Więc sam decyduj o każdym przypadku z osobna. Pamiętaj tylko,
że skarbiec nie jest bez dna. Tam, gdzie zdołasz, trzymaj się dwudziestu
procent. Zależy nam szczególnie na melanżerach, przepatrywaczach pogody,
diunidach - na wszystkich obytych z otwartymi piaskami.
    - Rozumiem, Sire. "Przybędą spragnieni gwałtu: chmarą nadlecą
jako wschodni wiatr i będą zbierać, co piach więzi".
    - Bardzo wzruszający cytat - powiedział książę. - Przekaż swój
oddział adiutantowi. Niech przeprowadzi krótkie przeszkolenie z reżimu wody, po
czym zakwateruje ludzi na noc w barakach przy lądowisku. I nie zapomnij o
ludziach dla Hawata.
    - Trzy setki najlepszych. Sire. - Gurney podniósł swój
marynarski worek. Gdzie mam się meldować po wykonaniu zadań?
    - Zająłem pokój konferencyjny na górze. Odbędziemy tam naradę
sztabową. Chcę ustalić nowy system rozmieszczenia sił na planecie, poczynając od
rozlokowania brygad pancernych.
    Halleck zatrzymał się w pół obrotu, spojrzał Leto w oczy.
    - Spodziewasz się t e g o rodzaju kłopotu, Sire? Myślałem, że
jest tutaj Sędzia Zmiany.
    - I otwartej walki i podchodów - powiedział książę. - Popłynie
tu rzeka krwi, zanim będziemy to mieli za sobą.
    - "A woda, którą czerpiesz z rzeki, w krew się przemieni na
jałowej ziemi"- wyrecytował Halleck.
    Książę westchnął.
    - Wracaj jak najprędzej, Gurney.
    - Doskonale, panie. - Pręga po biczu zafalowała od szerokiego
uśmiechu. "Syćcie oczy, bom jak dziki osioł pustyni kroczący do swej pracy".

    Odwrócił się. wymaszerował na środek sali, przystanął, by wydać
rozkazy, pośpiesznie przecisnął się przez tłum ludzi. Leto pokręcił za nim
głową. Halleck nie przestawał go zdumiewać - głowa nabita pieśniami, sentencjami
i kwiecistymi aforyzmami...a serce assassina, gdy przychodzi mieć do czynienia z
Harkonnenami. Wkrótce Leto ruszył wolnym krokiem na ukos przez salę w stronę
windy, przyjmując honory niedbałym machnięciem ręki. Zauważył człowieka z
korpusu propagandy, zatrzymał się, przekazując mu wiadomość do podania ludziom
przez radiowęzeł: ci, którzy przywieźli ze sobą kobiety, oczekiwali zapewnienia,
że są one bezpieczne i gdzie je można znaleźć. Pozostali chcieliby wiedzieć, że
tutejsza ludność okazuje się szczycić większą liczbą kobiet niż mężczyzn. Książę
klepnął człowieka z propagandy po ramieniu, znak, że wiadomość ma bezwzględne
pierwszeństwo i ma być nadana natychmiast, po czym ruszył dalej przez salę.
Kiwał ludziom głową w ukłonie, uśmiechał się, wymienił uprzejmości z młodszym
oficerem. Władza musi zawsze sprawiać wrażenie pewnej siebie myślał. Dźwigać
całe to brzemię zaufania na barkach, kiedy jest się w krytycznym położeniu, i
nigdy tego po sobie nie pokazać. Wydał westchnienie ulgi, kiedy wchłonęła go
winda i mógł odwrócić się, i stanąć twarzą do bezosobowych drzwi.
    Targnęli się na życie mojego syna!



następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
288 11
11 (311)
ZADANIE (11)
Psychologia 27 11 2012
359 11 (2)
11
PJU zagadnienia III WLS 10 11
Wybrane przepisy IAAF 10 11
06 11 09 (28)

więcej podobnych podstron