janusz a zajdel dżuma, cholera i ciężka grypa


Janusz A. Zajdel - Dżuma, cholera i ciężka grypa

www.bookswarez.prv.pl



Nasza praca jest równie potrzebna jak kazda inna. Dawno juz pogodzilismy sie z
tym zajeciem, choc niechetnie przyznajemy sie do niego. Kiedy skierowano nas do
tej roboty, szef Sluzby Porzadkowej Zarzadu Linii Miedzyplanetarnych widzac
nasze skwaszone oblicza powiedzial:
- Cóz, panowie piloci! Kosmos tez trzeba od czasu do czasu pozamiatac.!
Z szefem dyskusji nie ma. W ten sposób stalismy sie zamiataczami Kosmosu. Od
kiedy zawód pilota rakietowego stal sie takim samym zawodem jak inne, nie kazdy
moze odkrywac nieznane planety.
Dostalismy wiec ten mocno juz sfatygowany stateczek patrolowy - "odkurzacz",
jak go w przystepie gorszego humoru nazwal Kuba.
- Zadziwia mnie beztroska naszych praojców! - mawial mój towarzysz. - Wszyscy
wysylali na orbity rózne sondy, satelity, rakiety... Tylko nikomu do glowy nie
przyszlo, ze kiedys trzeba bedzie to posprzatac.
To byla prawda. Ze starymi satelitami sprawa byla jeszcze stosunkowo prosta.
Specjalne rakiety, wyposazone w odpowiedni sprzet, ciely je na kawalki i
wyrzucaly w kierunku Ziemi, w atmosfere, gdzie szczatki te ulegaly spaleniu.
Trudniejszych problemów przysparzaly drobniejsze brylki i odlamki materii,
pochodzace z rozbitych statków miedzyplanetarnych, lub po prostu wyrzucone
kiedys lekkomyslnie z przelatujacych rakiet.
Tu zaczynala sie rola naszego "odkurzacza". Patrolowiec nasz byl wyposazony w
wykrywacz materii. Wyszukiwal w przestrzeni najdrobniejsze okruchy i niszczyl
je strumieniem antyprotonów. Z okruchów nie pozostawalo ani sladu poza krótka
ulewa promieniowania gamma. Do wiekszych odlamków nie strzelalo sie
antymateria. Ich dematerializacja pociagalaby za soba zbyt silne
promieniowanie, przed którym oslony statku nie chronilyby nas w dostatecznym
stopniu. Wieksze obiekty nalezalo zabierac do zasobników, by spalic je
nastepnie w atmosferze podczas powrotu na Ziemie.
Kuba bardzo nie lubil tych wiekszych odlamków. Sprawialy troche klopotu, a on
byl czlowiekiem nie kochajacym nadmiaru pracy.
Na którys z kolejnych rejsów polecono nam zabrac pasazera. Gdy rola tego
czlowieka na pokladzie wyjasnila sie, Kuba wyraznie nie byt zachwycony.
- Mamy pecha ze wlasnie na nas musialo to trafic! - mówil do mnie, rozparty w
fotelu pilota. - Ten archeolog potrzebny nam tu, jak meteor w dyszy wylotowej.
- To paleobiolog - sprostowalem. - Interesuje sie bakteriami i wirusami z
ubieglych stuleci.
- No wlasnie. Zobaczysz, ze nic dobrego z tego nie wyniknie. Jeszcze nam tu
jakas zaraze sprowadzi. Tak sie zapalil do pracy, ze musialem dzis podchodzic
do pieciu czy szesciu zwyklych kosmicznych smieci i brac je na poklad dla jego
uciechy. A tak w ogóle, to zupelnie nie rozumiem tych naukowców z Instytutu
Medycyny Kosmicznej. Przez cale wieki ludzkosc biedzila sie nad wygubieniem
tych wszystkich paskudnych bakcyli - a teraz oni zatesknili za nimi i szukaja
ich w Kosmosie.
- Tu chodzi o jakies badania naukowe - powiedzialem. - Po prostu na Ziemi
wytepiono te drobnoustroje tak skutecznie, ze nie sposób ich znalezc.
- Ja mysle, ze to jakis spisek lekarzy, którym sie nudzi zakpil Kuba i
poprawiwszy sie w fotelu przymknal oczy.
Rakieta szla malenkim ciagiem, sygnalizator materii milczal. Ten rejon
przestrzeni byl juz dosc dokladnie oczyszczony.
- Uwazaj od czasu do czasu - powiedzialem, widzac, ze Kuba szykuje sie do
drzemki. - Mark prosil, by go obudzic, gdy sie cos trafi! Najbardziej
interesuja go szczatki statków z XX wieku. Szuka bakterii i wirusów
powodujacych ówczesne choroby epidemiczne.
Kuba wzruszyl ramionami na znak, ze go nic a nic nie obchodzi.
- Dopóki ten smieciarz siedzi mi nad glowa; musze spelniac jego zachcianki. Ale
wybacz, mój drogi, nie bede przeciez sam sobie przysparzal roboty. Gdybym
chcial brac na poklad kazdy kawalek, jaki zobacze, to nie wykonalibysmy nawet
dziesieciu procent naszych normalnych zadan.
Kuba przerwal, bo wlasnie sygnalizator zabrzeczal przeciagle, a na ekranie
zarysowal sie ksztalt sporej brylki materii. Kuba poruszyl wprawnie dzwigniami,
naprowadzil obraz celu na przeciecie linii celownika i strzelil. Brylka
zniknela, lecz wskaznik pokladowego radiometru podskoczyl niepokojaco w góre.
- Nie wyglupiaj sie - powiedzialem ostro. - Kazdy taki strzal kosztuje nas
dzienna dawke promieniowania. Za twoje lenistwo placimy zdrowiem. Trzeba bylo
przechwycic, to byl za duzy obiekt na strzal.
- Dobrze, dobrze... - zamamrotal Kuba. - Nastepny taki w ogóle omine. Niech go
sobie zabierze ktos inny.
Kuba popadal czasem w takie stany rozdraznienia i nie bylo na to zadnej rady:
kiedy byl zly na cos lub na kogos, bezwstydnie demonstrowal swa niechec do
pracy. W gruncie rzeczy byl to jednak zupelnie porzadny chlopak. Rozumialem go
doskonale. Podobnie jak ja, nie byl zachwycony tym, co robil. Wstepujac do
szkoly pilotazu kosmicznego obaj mielismy nadzieje na dokonanie rzeczy
wznioslych. Teraz, kiedy wsadzono nas na ten nedzny stateczek, musielismy
odroczyc na czas nieokreslony nasze plany podboju odleglych cial niebieskich i
nawiazywania kontaktów z obcymi cywilizacjami. Ale, jak powiedzial nasz szef, w
Kosmosie takze trzeba czasem pozamiatac. Nasze zadania tez byly wazne, choc nie
tak efektowne, jak bysmy sobie zyczyli.
Niechec Kuby do naszego pasazera umialem sobie bez trudu wytlumaczyc: Mark
robil przynajmniej cos interesujacego, badal cos, odkrywal - i tego wlasnie
Kuba mu zazdroscil. Podkpiwal, jak mógl, z szukania w Kosmosie wytepionych na
Ziemi drobnoustrojów a jednak zazdroscil Markowi tych nieco chyba
beznadziejnych poszukiwan.
- No to co, Alen? - spytal nagle Kuba, budzac sie z drzemki. - Nudnawo tutaj.
Chyba polecimy na trzy tysiace, spenetrujemy okolice dwunastej stacji
posredniej. Dostalem wczoraj komunikat z Centrali, ze jakis towarowiec mial
klopoty z mikrometeorami.
- Wolalbym uzgodnic to z Markiem. Szef kazal mu ulatwiac prace... A
przynajmniej, nie utrudniac.
- Dobrze, wiec idz go obudzic. Przyslij go tu, a sam odpocznij.
Poszedlem w kierunku kabiny mieszkalnej. Mark nie spal juz lecz przegladal
swoje notatki i majstrowal przy mikroskopie elektronowym.
- Masz cos ciekawego? - spytalem.
- Zdaje sie... - powiedzial na pozór naturalnie, ale wyczuwalem, ze jest lekko
podekscytowany. - To chyba skrystalizowany wirus grypy. Zwalczono go
ostatecznie w poczatkach XXI wieku. Chyba odmiana azjatycka. Niestety, nie
udalo mi sie go ozywic, a szkoda. Mozna by wyhodowac wieksza ilosc...
- Po co? Zebysmy sie pochorowali?
- Nie bój sie! Trzymam wszystko w szczelnych pojemnikach. Zreszta niczego
jeszcze nie udalo mi sie wyhodowac.
- Ale po co w ogóle chcecie wskrzeszac te antyczne bakcyle Tak z czystej
ciekawosci?
- Widzisz, potrzebne sa nam szczepionki. Pelny zestaw szczepionek przeciwko
wszelkim chorobom zakaznym. Na wypadek kontaktu z cywilizacja pozaziemska...
Musze przyznac, ze troche mnie "zatkalo". A wiec ten chlopak, majac tak powazne
zadania, nawet nie pochwalil sie przed nami, nie wyjasnil dotychczas, o co
chodzi... Nabralem od razu szacunku dla paleobiologa i... jeszcze dotkliwiej
odczuwalem, jak blaha jest moja rola zbieracza kosmicznych odpadków.
- Wiec jednak... naukowcy wciaz wierza w mozliwosc kontaktu z istotami
pozaziemskimi?
- A ty niby nie wierzysz? - usmiechnal sie Mark, zbierajac swoje notatki.
.oOo.
Siedze przy sterach, wpatruje sie w ekran, od czasu do czasu brzeknie sygnal;
wtedy celuje i wciskam spust, by poslac struzke antymaterii w jakis drobny
meteorek. Slowem - normalnie, czyli troche nudno. Kuba, zamiast czuwac ze mna,
spi w najlepsze na fotelu obok. Brzek sygnalu - na ekranie spory obiekt chyba
za duzy na strzal. Moze zostawic? Nie, wezme go. Moze Markowi sie przyda.
Powoli biore kurs na lsniacy przedmiot. Reguluje wizjer, powiekszam obraz.. "Co
to?" pytam sam siebie troche zdziwiony. Przedmiot polyskuje metalicznie, ma
ksztalt scietego stozka i wymiary nie przekraczajace kilkunastu centymetrów.
Nie wyglada na odlamek wiekszej calosci - sam w sobie stanowi regularny
ksztalt. Zblizam sie do niego coraz badziej. "Co to jest?" - mysle i siegam do
dzwigni chwytak Widze na ekranie, jak lapa manipulatora obejmuje ten dziwny
stozek i cofa sie z pola widzenia. Po chwili mam go tuz przed soba, juz we
wnetrzu statku, za szyba komory prózniowej. I nagle...
Boczna powierzchnia stozka rozsuwa sie nieco, z jego wnetrza wynurza sie
miniaturowa postac w malenkim skafandrze kosmicznym...
- Alen! Alen! - wola istotka w skafandrze...
.oOo.
- Alen! Alen! - wola Mark i szarpie mnie za ramie.
Budze sie, siadam na poslaniu i rozgladam sie pólprzytomnie po kabinie
sypialnej. Obok stoi Mark. W przezroczystym pojemniku trzyma niewielki odlamek
postrzepionego metalu.
- Co to? - pytam. - Co sie stalo?
- Nic sie nie stalo. Nie moglem cie obudzic, spales tak twardo. Twoja kolej
czuwania. A tu mam kawalek dwudziestowiecznego kosmolotu . - przed chwila
zlapalismy to z Kuba.
Minelo kilka minut, nim wrócilem do rzeczywistosci. Mój sen byl tak wyrazisty,
ze potrafilbym chyba narysowac kazdy widziany w nim szczegól. Ale to byl,
niestety, tylko sen...
- Chcesz pewnie popracowac, Mark? Pójde wiec posiedziec z Kuba.
- Dziekuje ci, wlasnie chce to obejrzec pod mikroskopem.
Zalbral sie ochoczo do swoich eksperymentów. Podziwialem coraz bardziej jego
cierpliwosc. "Minely czasy blyskotliwych indywidualnych odkryc, teraz liczy sie
tylko mrówcza praca wielkich zespolów ludzi" - pomyslalem, idac w kierunku
kabiny nawigacyjnej, z której dobiegaly dziwne pohukiwania Kuby. Zatrzymalem
sie w wejsciu i nie zauwazony, zza jego pleców sledzilem ekran, na którym
pojawialy sie co chwila drobne ksztalty mikrometeorów. Widocznie weszlismy w
okolice dwunastej stacji.
Korzystajac z nieobecnosci Marka, Kuba uzywal sobie do woli. Bral na cel
pojedyncze odlamki lub cale ich skupiska, wciskal spust miotacza i siekl
szeroka wiazka antymaterii, pokrzykujac z uciecha:
- Dzuma, cholera i ciezka grypa! A masz!! Ospa, lumbago i zapalenie ucha
srodkowego! Bec!!
Przez chwile obserwowalem go z rozbawieniem, potem spojrzalem znów na ekran i
dech mi zaparlo.
Na jego srodku, na skrzyzowaniu pajeczych nici celownika zobaczylem...
blyszczacy stozek z mojego snu!
- Stój! Nie strzelaj! - krzyknalem, lecz okrzyk mój zabrzmial równoczesnie z
pojawieniem sie blysku na ekranie.
Kuba odwrócil glowe, mrugnal wesolo okiem i rzucil kpiaco:
- Mówiles cos do mnie? ...


Wyszukiwarka