HARRY HARRISON
Uczciwy dzień pracy
(An Honest Day's Work)
1972
Przełożył Jarosław Kotarski
Html:Grabcu
Zawsze uważałem, że brak jest literatury S-F o robotnikach, czyli klasie
pracującej. Nie żebym żywił nieprzepartą chęć czytania tego typu dzieł, jak to
traktorzysta z tkaczką ratują galaktykę, ale uważam, że każdą niszę ekologiczną
należy zapełnić. No, w najgorszym razie próbować zapełnić. Pełno jest bohaterów
z klasy średniej, nie mówiąc już o arystokracji, jak władcy planet czy
hegemonowie galaktyki, a o zwykłym, szarym robotniku nic. Powiedziałem, co myślę
przy którejś okazji Brianowi Aldisowi (z wykształcenia socjolog), kończąc, że
powinna powstać przynajmniej jedna opowieść o pracowniku wodociągów i
kanalizacji miejskiej, który ocali świat. Usłyszałem w odpowiedzi, że jestem
wprost stworzony, by takową napisać.
Więc napisałem.
Ja tam ino robie, co powinienem i nikt na mnie nie narzeka - oznajmił stanowczo
Jerry, przygryzając ustnik starej fajki. - Co mam, to zrobie i kwita.
- Wiem, że jest pan sumiennym pracownikiem, panie Cruncher - zapewnił porucznik
- i nikt nie chce, by zrobił pan coś niezgodnego z przepisami. Chcemy jedynie,
by pan nam pomógł, wykonując swą pracę, to wszystko...
Jerry przyjrzał się podejrzliwie jego podartemu mundurowi i nieco dzikiemu
wzrokowi i mruknął ponuro:
-Jak znam życie, to będą z tego same kłopoty... Kłopoty już były i to z gatunku
najgorszych. Choć spodziewano się, że nastąpią, nikt nie przewidział, jaką
przybiorą formę, w związku z czym nikt też nie był na nie przygotowany. Plany
opracowane na wypadek inwazji nie brały pod uwagę takiego przebiegu wydarzeń i
paruset betelgazjańskich komandosów na dwóch lub trzech okrętach omal nie
opanowało całej planety. Taka jest prawda, a nie to, co podawali
rozhisteryzowani dziennikarze i udzielający im wywiadów oficerowie (zazwyczaj
specjaliści od liczenia gaci) o setkach okrętów i tysiącach napastników. I
jeszcze jedno: misja handlowa założona przez mieszkańców Betelguzy w kraterze
Tycho była misją handlową i z atakiem nie miała nic wspólnego ku szczeremu
rozczarowaniu naszych strategów.
- Pułkowniku, to jest pan Cruncher, który zgłosił się na ochotnika...
-Cywil?! Zabierać go stąd, i to natychmiast! Najpierw zawiązać oczy! Durniu, ta
siedziba ma taki stopień utajnienia...
- Sir, stopień utajnienia i tak nie ma w tej chwili żadnego znaczenia, gdyż mamy
odciętą łączność ze wszystkimi oddziałami.
- Cisza, kretynie! - Pułkownik poczerwieniał. Nigdy nie lubił rezerwistów,
zwłaszcza przemądrzałych.
- Panie pułkowniku, sytuacja jest desperacka, toteż wymaga desperackich
rozwiązań...
- Sierżancie! Wyprowadzić porucznika i tego tu na strzelnicę i rozstrzelać za
naruszenie tajemnicy służbowej w czasie wojny!
- Panie pułkowniku... - Sierżancie, to rozkaz!
Sierżantowi brakowało czterech miesięcy do emerytury, toteż podjęcie decyzji nie
było sprawą łatwą. Nie mając wyjścia, w końcu wstał, wyszedł do toalety i
starannie zamknął za sobą drzwi. Pułkownik, którego twarz przybrała barwę świeżo
ugotowanego raka, obserwował jego poczynania z wybałuszonymi oczami. W końcu
sięgnął po broń, lecz zanim zdołał ją wyjąć z kabury, zacharczał i zwalił się na
biurko. A z biurka na podłogę.
- Sanitariusz! - ryknął porucznik.
Wezwany trzasnął drzwiami, spojrzał na leżącego i nawet się nie schylając,
oznajmił:
- No to wreszcie go krew zalała. Zawsze był cholerykiem.
Sierżant zwolnił ubikację i pomógł usunąć trupa pod ścianę. A Jerry Cruncher
przyglądał się temu wszystkiemu spokojnie, nie wypuszczając spomiędzy zębów
wysłużonej fajki.
-Proszę, panie Cruncher-jęknął porucznik-musi nam pan pomóc! Jest pan naszą
ostatnią deską ratunku.
*
Analizując wydarzenia owej Czarnej Niedzieli z perspektywy czasu, łatwo jest
zrozumieć genialną prostotę planów przeciwnika, jak i powody, dla których prawie
zakończyły się one sukcesem. Wojska i okręty Ziemi gotowe były do odparcia
zmasowanego ataku. Czekały na pozycjach, zwracając baczną uwagę na tak zwaną
"misję handlową" na Księżycu i pozostawały w stałej łączności na wypadek
niespodziewanych pomysłów przeciwnika. Łączność na wszelki wypadek była
zdublowana-radio, lasery, podziemne ekranowane kable, helikoptery i mikrofale -
miała tylko trzy minusy: w całości szła przez trzy centrale: Główną ComCent w
Global City i dwie zastępcze. Dodać należy, że oprócz jednostek na planecie
obsługiwały one siły rozlokowane na Księżycu i całą flotę.
Właśnie te trzy cele stały się obiektem ataku komandosów z Betelguzy,
poprzedzonego zrzuceniem na każdą z nich bomby antygrawitacyjnej. Bitwy stoczone
w warunkach nieważkości, do których napastnicy byli przyzwyczajeni, w
przeciwieństwie do obrońców, były błyskawicznie przegrane przez ludzi. W efekcie
powstał totalny chaos - sztaby odcięte od oddziałów, czołgi od piechoty,
zaopatrzenie od pierwszej linii. Jedynie na krótki dystans można się było
porozumieć przy pomocy krótkofalówek i radiotelefonów. Stacje radiowe na Ciemnej
Stronie Księżyca wykryły zbliżającą się zza Saturna flotę inwazyjną i nie miały
możliwości kogokolwiek o tym poinformować.
*
- Muszę pogadać z majstrem - oświadczył Jerry. - Mam dzień wolny, a zabieranie
nie upoważnionych do kanałów, to jak w kij piernąć. Jak go znam, to mu się też
ten pomysł się nie spodoba.
- Panie Cruncher. - Porucznik wyraźnie starał się zachować zimną krew. - Jakby
pan nie wiedział, to mamy wojnę, a jedna z jej ofiar leży pod ścianą. Nie zdoła
się pan dodzwonić do majstra, bo cywilna łączność także nie działa.
-To mi się nie podoba, cholera, to mi się zupełnie nie podoba.
- Nam też nie i dlatego potrzebujemy pańskiej pomocy. Obcy zajęli centra
łączności i musimy je odbić.
Zdołaliśmy zawiadomić najbliższe oddziały i wojsko próbuje je zdobyć, ale
zostały zbudowane jak prawdziwe twierdze i nie jest to proste zadanie. A nie
sądzę, żebyśmy mieli wiele czasu. -Twierdze? To jak oni je zdobyli?!
- Cóż... jest niedziela, czyli minimalne załogi alarmowe, O ósmej były apele,
zmiany dyżurnych i wart...
- Złapali nas w gaciach i w czasie srania - parsknął Jerry, wyraźnie dając do
zrozumienia, co myśli o takim wojsku. - No dobra, chcecie wejść do środka. A co
to ma wspólnego z uczciwie pracującym człowiekiem? Jest niedziela.
- Wojna nie zwraca uwagi na dzień tygodnia, a pan jest najstarszym pracownikiem
miejskiej sieci wodociągowokanalizacyjnej i prawdopodobnie jedynym, który zna
odpowiedź na nasz problem. Nasze centrale mają własne źródła energii, ale w
czasie pokoju korzystają z normalnej sieci miejskiej. Teraz proszę się dokładnie
zastanowić: czy możemy się do nich dostać od dołu, z kanałów? Zwłaszcza do
ComCent?
- A gdzie ono jest? - Jerry przydusił kciukiem tytoń, zapalił i z lubością
zaciągnął się śmierdzącym dymem. -Na rogu Osiemnastej i Wiggan Road.
-Aaa, to dlatego jest tyle kabli w sto czwartym BpL. -Można się tam dostać?
Przez dłuższą chwilę słychać było jedynie bulgot fajki Jerry Cruncher myślał
intensywnie, co było widać po jego minie i nie było to zajęcie przychodzące mu
łatwo (to też było widać). Pozostali zaś wstrzymali oddechy, by go nie,
rozpraszać. Dobrze, że cisza nie trwała zbyt długo, bo by się jeszcze podusili z
nerwów. Jerry wyjął fajkę z ust i w końcu oznajmił:
-Da się.
*
Nie był to doborowy oddział do zadań specjalnych, ale był to jedyny, jaki mógł
się podjąć tego zadania. No i mimo wszystko byli to żołnierze (mechanicy,
technicy, żandarmi, kucharze, kanceliści i gaciowi) uzbrojeni w najlepszą broń,
jaką miała do zaoferowania zbrojownia oraz w świadomość, że od nich zależą losy
świata. Na Jerry'ego czekali na wyznaczonym skrzyżowaniu ledwie kilka minut.
Zjawił się ubrany w ciężki gumowy płaszcz, takiż kapelusz i wysokie do pasa
buty. Na ramieniu miał wysłużoną skrzynkę z narzędziami, a w zębach nie zapaloną
fajkę.
- Ale ubrani - ocenił, przyglądając się krytycznie oddziałowi.
- Wszyscy mają pełen ekwipunek polowy - zaprotestował porucznik.
-Ale ubrani do kanałów. Tam jest cholernie mokro...
- To są ochotnicy i skoro gotowi są zginąć za sprawę, to trochę wilgoci niewiele
dla nich znaczy. Możemy iść? Jerry potrząsnął głową z dezaprobatą, lecz zachował
milczenie i ruszył ku środkowi ulicy, gdzie znajdował się właz do kanałów.
Wsadził w jego wycięcie jakiś wichajster, przekręcił i wprawnym ruchem odsunął
ciężką klapę na jezdnię.
- Pojedynczo za mną - polecił. - Ostatnich dwóch zasunie płytę. Tylko uważajcie
na paluchy!
Automatyczne lampy zapalały się, w miarę jak schodzili w dół po stalowych
stopniach wmurowanych w ścianę, aż Jerry, a za nim inni, znaleźli się w szerokim
i chłodnym poziomym tunelu o ścianach i suficie prawie zakrytych plątaniną kabli
i rur biegnących we wszystkich kierunkach. Cruncher-jedyny, który się w nich
orientował, urządził krótką demonstrację.
- Woda zimna, woda ciepła, kabel pięćdziesiąt tysięcy volt, lokalny dwieście
dwadzieścia, telefon, teleks, poczta pneumatyczna, rura dystrybutora żywności,
tlen, odpływ ścieków... po trochu wszystkiego.
- Sanitariusz! - zawyto z tyłu i wezwany pognał na koniec kolumny.
- Znaleźli nas! - jęknął pomagier feldkurata, przeładowując broń.
- Opuścić lufy! - głos porucznika przebił się przez szczęk repetowanych
rozpylaczy. - Zanim się nawzajem pozabijacie. Sierżancie, proszę sprawdzić, co
się stało, tylko gazem!
Podoficer zniknął w ślad za sanitariuszem, a pozostali czekali w nerwowym
napięciu. Wyłączając Jerry'ego, który, pogwizdując, stukał w różne rzeczy małym,
gumowym młotkiem, a w międzyczasie zdążył jeszcze poprawić jakiś zawór.
- Bourne-Smith ma zmiażdżony palec od zasuwania klapy - zameldował sierżant.
-A mówiłem - mruknął sarkastycznie Jerry. - Ruszamy - polecił porucznik.
- O jednym żeśmy nie mówili. - Jerry Cruncher nawet nie drgnął. - Gwarantujesz
pan, że dostanę pieniądze za te dzisiejszą robotę?
- Oczywiście. Warunki możemy ustalić po drodze.
- W drodze to będziemy, jak ustalimy. Jest niedziela, więc należy się podwójna
stawka, a po czterech godzinach potrójna.
-Zgoda. Ruszajmy.
- Jak zgoda, to na piśmie.
- Jasne, na piśmie - sapnął porucznik.
Wyrwał kartkę z notesu, napisał odpowiednie zaświadczenie i podał Jerry'emu.
-Podpisałem się czytelnie i podałem numer służbowy. Cała armia będzie
respektować ten dokument.
- Lepiej, żeby respektowała.-Jerry starannie złożył pismo, umieścił w portfelu i
schował go do wewnętrznej kieszeni. Dopiero potem ruszył w dalszą drogę.
*
Dla wszystkich poza przewodnikiem wycieczka była upiornym doświadczeniem i choć
główne tunele były stosunkowo wygodne, to gdyby nie hełmy, połowa oddziału
leżałaby nieprzytomna na pierwszej mili. Zawory, kolanka i zegary wystające z
rur biegnących pod sufitem tylko czekały na nowicjuszy - dzięki hełmom tunel był
pełen łomotów i przekleństw, ale nie ofiar. Szybko jednak dotarli do klapy
inspekcyjnej i kanału, w którym trzeba było iść na czworakach. Był krótki, ale
prowadził do liczącej sześćdziesiąt stóp studni o śliskich od wilgoci klamrach
zejściowych. Potem był tunel z obrobionych głazów bez automatycznego oświetlenia
i potężna komora pełna ryku wody.
- Odpływ burzowy-wyjaśnił Jerry, oświetlając skłębioną toń o parę stóp poniżej
kładki, na której stał. - Widziałem go nie raz, był suchy jak pieprz... na
przedmieściach była ostatnio burza, to i macie. Uważać mi na kładce, jak się
który poślizgnie, to wypłynie z pięćdziesiąt mil stąd w oceanie, chyba że ryby
go wcześniej oskubią...
Po tak radosnej zachęcie wszyscy trzymali się kurczowo kładki, w związku z czym
pokonali ją wzorowo i bez strat. Dalej był kolejny, szeroki tunel komunikacyjny,
a w nim postój, bo Jerry zatrzymał się pod prowadzącą w górę metalową drabiną.
- Odnoga dziewięćdziesiąta ósma BaG -oznajmił. - To tu jest ta zastępcza
centrala, o której mówiliście.
-Jest pan pewien? - spytał nerwowo porucznik.
Jerry przyjrzał mu się z wyraźnym obrzydzeniem i wyjął z kieszeni fajkę.
-Jesteś pan ignorant, więc się nie obrażam. Jak Jerry mówi, że jest to ten
kanał, to jest to ten kanał.
-Nie chciałem obrazić!
-Nie obraził pan. To jest to miejsce, a tu jest cała masa kabli i drutów, to nie
może być nic innego.
-Co jest na szczycie tych stopni?
- Drzwi z klamką i napisem "NIE UPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY ZGODNIE Z &897a
KODEKSU WOJSKOWEGO'.
- Drzwi mają jakiś zamek?
- Nie: zakazane zgodnie z &45C Kodeksu Postępowania Kanałowego. Musimy mieć
wszędzie wolny dostęp.
- Ślicznie! Sierżancie, proszę wziąć osiemnastu ludzi i na górę. Za dwie godziny
zaczynacie atak, zaraz zsynchronizujemy zegarki. Wpadacie do środka i w łeb
każdego, kto się ruszy, tylko ostrożnie ze strzelaniną, żeby mi sprzętu nie
uszkodzić, bo nogi z... tego tam powyrywam. Zadanie zostanie wykonane, gdy
zginie ostatni z tych pokurczów. Jasne?
- Wykonamy swój obowiązek, sir. - Sierżant wyprostował się, waląc hełmem w
najbliższy zawór.
- Ciiicho, do cholery! Wykonać! A reszta za mną.
*
Po kolejnym kwadransie marszu na w miarę niezagraconym odcinku kanału Jerry
niespodziewanie stanął, rozejrzał się i siadł pod ścianą.
- Co się stało? - zdziwił się porucznik.
- Przerwa śniadaniowa - wyjaśnił lakonicznie zapytany, wyciągając ze skrzynki
śniadanie.
- Człowieku, przecież jest wojna! Mamy ustalony harmonogram.
-I co, że wojna?! To mam latać o pustym brzuchu?! Jerry wyjął spory termos,
odkręcił i powąchał zawartość. Zawsze o tej porze jest przerwa śniadaniowa.
Wliczona w ten tam... harmonogram.
Ponieważ wojsko racje wyfasowało, wszyscy, poza porucznikiem, zabrali się do
jedzenia, jeśli już nie z apetytem, to co najmniej z przekonaniem. Porucznik
nerwowo spacerował w kanale, spoglądając z niemym wyrzutem na spokojnie
dopijającego herbatę Jerry'ego.
Ciszę, mąconą jedynie odgłosami trawienia, przerwał nagle dziki pisk, który
odbił się echem od ścian, aż rury zadźwięczały, i coś czarnego wyskoczyło z
niszy w ścianie, rzucając się do gardła szeregowego Barnesa. Żołnierzy
sparaliżował strach. W przeciwieństwie do Crunchera, który celnym ciosem
trzystopowego francuza zdzielił napastnika w łeb. Stwór bez jednego dźwięku
spadł na betonową posadzkę i znieruchomiał.
-Co... co tto jest? - wykrztusił jeden z żołnierzy.
-Zmutowany chomik-wyjaśnił Jerry, ładując do skrzynki pełne kłów i pazurów
paskudztwo. - Faceci z uniwerku dają mi po trzy kredyty za każdego. Nieźle i bez
podatku, nie? Tylko nic nikomu nie mówcie.
Humor mu się wybitnie poprawił, a ponieważ przerwa śniadaniowa i tak dobiegła
końca, po opatrzeniu szeregowego Barnesa ruszyli w dalszą drogę.
*
Drugi oddział został przy wylocie szybu do drugiej centrali pomocniczej, a
pozostali pospieszyli w stronę ComCent.
- Zostało tylko dziesięć minut - wysapał porucznik nieźle zdyszany pod ciężarem
ekwipunku.
- Nie ma strachu, to dwa kanały stąd.
*
Do otworu w suBecie dotarli na trzy minuty przed czasem.
-Na górze pancerne drzwi z zamkiem kołowym i dźwignią - oznajmił Jerry. -Jak
przekręci się koło w kierunku przeciwnym niż zegar, dźwignia musi zostać
przełożona na pozycję...
- Proszę iść z nami. - Porucznik spojrzał na zegarek i przygryzł wargę. - Nie
otworzymy ich w tak krótkim czasie, potem tamci będą uprzedzeni, gdy pozostałe
centra zostaną zaatakowane.
- Nie moja robota dać się zabić. Niech idą ci, co im za to płacą.
- To pana obywatelski obowiązek... - zaczął porucznik, a widząc minę Jerry'ego,
dodał: - Jest pan to winien sobie i swemu krajowi, a ponadto gwarantuję sto
kredytów premii za otwarcie tych drzwi.
- Zgoda!
Na górę wspięli się błyskawicznie i stanęli przed drzwiami, gdy brak było
piętnastu sekund do ustalonego czasu. Zawirowały szprychy kolistego zamka, cicho
szczęknęła opuszczana dźwignia i masywne drzwi otworzyły się bezgłośnie.
- Za Matkę Ziemię! - wrzasnął porucznik i poprowadził atak.
Jerry spokojnie oparł się o ścianę i zapalił fajkę.
Po kilku minutach spokoju wiedziony ciekawością ruszył w ślad za wojskiem przez
plątaninę korytarzy pełnych elektronicznych urządzeń, mrugających światełek i
cicho szumiących wentylatorów. Zatrzymał się, by ubić tytoń w fajce, gdy drzwi,
ku którym zmierzał, otwarły się niespodziewanie i wypadło z nich coś! To coś
wyglądało jak kudłaty kręgiel z pół tuzinem rąk i sięgało Jerry'emu do pasa.
Pognało jak kopnięte do dużego, czerwonego przełącznika zamontowanego w ścianie.
Prawie go dosięgnęło pięcioma kończynami, gdy wierny francuz krótkim świstem
trafił je w łeb. Stwór runął na podłogę, a Jerry uniósł klucz do poprawki, gdy z
tych samych co kudłaty kręgiel drzwi wypadł zziajany porucznik z pistoletem w
garści.
- Dzięki niebiosom - wycharczał - zdążyłeś...
- Niesympatyczne jakieś - mruknął Jerry - ale nie chciałem mu rozwalić łba...
-Nie rozwaliłeś pan: oni mają tam brzuch, a mózg w środku kadłuba. To był ich
dowódca, ostatni, jaki został przy życiu i chciał uruchomić autodestrukcję...
cholera, jakby przełożył tę wajchę, to byśmy wszyscy pofrunęli na milę wysoko. A
tak mamy nieprzytomnego jeńca, który sporo nam powie.
-Miło słyszeć, że kaleki nie utłukłem...
*
- Gdzie byłeś? - spytała z kuchni Agata, słysząc ciężkie kroki męża w korytarzu.
-To się nazywa zlecenie - odsapnął, ściągając buty. Będzie premia przy wypłacie.
-To dobrze, bo się telewizor zepsuł. Cały dzień był głuchy, dopiero co
zadziałał. I telefon też jest do naprawy. Chciałam zadzwonić do mamy i był
głuchy. Uwierzyłby, że oba w tym samym czasie? Trudne było to zlecenie?
-Nie bardzo. - Jerry wyjął fajkę z kieszeni. Robota dla rządu i premia od rządu.
Oprowadzałem grupę różnych takich po kanałach. Zupełnie zieloni. Jeden
przytrzasnął se paluchy klapą, drugi dał się pogryźć chomasowi, a reszta tylko
się na niego gapiła...
- Przestań! Zaraz będzie obiad i nie chcę tracić apetytu! Herbata gotowa, nalej
sobie.
- A., to faktycznie miła wiadomość! - ucieszył się Jerry i po raz pierwszy tego
dnia uśmiechnął się zadowolony.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
21 (396)394 396389 396396 16396 Wypłata zaliczki na poczet dywidendy18 (396)BY Hulecki D , Falszawannie maniet Reczy Paspalitaj (cz 2), Bankauski wiesnik, nr 31 [396] 2007396 06396 Asystent zmiany toru jazdy396 18396 424więcej podobnych podstron