Rescued Rozdział 8


Rozdział 8
Rozdzia 8
Rozdzia 8
Rozdzia 8
Bella
Bella
Bella
Bella
Byłyśmy z Alice po dwóch dużych pudełkach lodów, misce
popcornu i trzech filmach, czyli czytaj była godzina czternasta a
chłopaków jeszcze nie było. Co chwile zerkałam na komórkę w nadziei
jakiejś wiadomości od Edwarda, ale taka nie przychodziła. Zarówno
ja, jak i Alice nie potrafiłyśmy się na niczym skupić oprócz naszych
telefonów komórkowych. Nic wiec dziwnego, że kiedy w końcu
zadzwonił odebrałam już po pierwszym sygnale.
- Gdzie wy tak długo jesteście!?  krzyknęłam do słuchawki, zrywając
się z łóżka. Chochlik popatrzyła na mnie z nadzieją.
- Bella?  usłyszałam zdziwiony głos Charliego.
- Tata?  spytałam równie zaskoczona. Niepocieszona Alice ponownie
zajęła miejsce na łóżku, spuszczając głowę po za jego obszar.
- No, a kto ma być?  dopytywał.
- Nie, nikt. Nieważne.  odparłam.  O co chodzi tato?
- Więc...  zaczął, po czym zapadła chwila milczenia. Ohoo. Zaczyna
się krążenie wokół tematu.
- Tato.  powiedziałam.  Możesz od razu przejść do rzeczy? Dzięki
temu oszczędzimy kilkadziesiąt dolarów na rachunku.  usłyszałam
jego cichy śmiech, a pózniej westchnienie.
- Dobrze, już dobrze. Możesz mi powiedzieć o której będziesz w
domu?  dawno nie słyszałam tego zapytania. Zmarszczyłam brwi.
- Coś się stało?
- Nie...  nie brzmiało to zbytnio przekonywująco.
- Tato...  popędzałam go.
- No dobra. Właśnie zadzwonił Billi i powiedział, że wpadnie do nas
na mecz.  raczej do ciebie, pomyślałam.  Wszystko by było w
porządku, gdyby nie to że pizzeria jest zamknięta...  nie musiał
kończyć. Zaczęłam się śmiać. Cały Charlie.
- Tato nie mogłeś powiedzieć po prostu: Bello przychodzi Billi, a ja
nie umiem przygotować nic zjadliwego do jedzenia?  posumowałam,
próbując powstrzymać śmiech. Natomiast Al po usłyszeniu mojej
wypowiedzi nie powstrzymywała swoich reakcji. Rzuciłam w nią
poduszką, modląc się żeby tata nie usłyszał tego całego zamieszania.
- Bells nie chciałam psuć ci weekendu...  mamrotał. Przewróciłam
oczami.
- Nie masz się czym przejmować. I tak nie zmieścimy już z Alice więcej
lodów. - Chochlik popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Rzuciłam w
nią kolejną poduszką.  Będę w domu najpózniej za półgodziny. Nie
panikuj. Do zobaczenia.
- Dzięki córeczko.  rzekł z ulgą w głosie i się rozłączył. Westchnęłam.
- No to chyba się muszę zbierać.  stwierdziłam i popatrzyłam na
Alice. Skrzywiłam się. Czy ja już kiedyś mówiłam jak nienawidzę,
kiedy robią te  szczenięce oczy? Nie? To mówię teraz. Wzięłam
głęboki wdech.
- Al, przecież wiesz że najchętniej została bym tutaj do wieczora i
poczekała z tobą na chłopaków, ale obawiam się że mój dom mogłyby
pójść z dymem.
- Zamieszkała byś z nami.  zaproponował Chochlik, uśmiechając się
promienie.
- Taa... Jakoś tego nie widzę. Przykro mi, ale będę się zbierać.
- Tylko się przebierz zanim stąd wyjdziesz, bo nie wiem czy Charlie
będzie taki wyrozumiały względem twojego stroju tak jak Esma.
Oczywiście się zarumieniłam, a moja kochana przyjaciółka zaczęła się
śmiać. Przewróciłam na nią oczami i poszłam po swoje rzeczy. Aóżko
Edwarda było już pościelone. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu
pojawiającego się na moich ustach. To była już druga noc, którą
spędziłam w jego łóżku. Podreptałam z torbą do łazienki, w nadziei
znalezienia jakiś ubrań na dzisiejszy dzień. No i się nie zawiodłam.
Alice przygotowała dla mnie zielonką koszulkę z krótkim rękawem i
dekoltem w serek. Do tego para obcisłych jeansów oraz zielone
baleriny. Ta dziewczyna naprawdę ma talent. Nawet ja zaczynam się
przyzwyczajać do zmian w mojej szafie. Umyłam zęby, przeczesałam
włosy i szczerze zaczynałam żałować, że już raczej dzisiaj nie zobaczę
się z moim wspaniałym chłopakiem. Gotowa wróciłam do pokoju Al
żeby się z nią pożegnać. Oczywiście czekała na mnie z niespodzianką.
Znowu.
- Alice, co to znowu jest?  spytałam lekko spanikowana. Popatrzyła
zdziwiona na dwie papierowe torby.
- To? Rzeczy na jutro, a co myślałaś?  stwierdziła podając mi je.
- Posłuchaj.  odezwałam się.  Jestem ci ogromnie wdzięczna, za
sukienkę urodzinową i tak dalej, ale ja naprawdę umiem sama się
ubrać.
- Ubrać, może i tak. Ale Bello, te twoje ubrania w ogóle do ciebie nie
pasują!
- Ale ja się w nich dobrze czuję!  argumentowałam.
- A w tym co masz teraz na sobie, też się zle czujesz?  zapytała,
patrząc na mnie znacząco.
- No nie, ale...  próbowałam ją przekonać. Oczywiście przerwała mi
w połowie zdania.
- Nie ma żadnego ALE! Jutro po lekcjach jedziemy na zakupy. 
odparła, uśmiechając się do mnie promiennie.
- Al, a nie wydaje ci się że jutro po lekcjach trzeba będzie odrobić
jakieś zadania i się trochę pouczyć?  pokręciła tylko głową.
- Mam przeczucie, że nic nam nie zadadzą.
- A jak zadadzą?  dopytywałam, przewróciła oczami.
- Zrobimy tak. Jeśli wyjdzie na twoje to nie jedziemy jutro, tylko w
przyszły weekend. A jak ja mam rację, to spędzamy popołudnie po
mojemu. Umowa stoi?  wyciągnęła rękę w moim kierunku, a ja z
uśmiechem nią potrzasnęłam. Już wygrałam. Nie było możliwości,
żeby profesor Sommer nam czegoś nie zadał. Byłam pewna swojej
wygranej.
- Jak dla mnie może być. Niestety teraz muszę już iść. Serio, boję się
że Charlie może próbować coś zadziałać w kuchni.  mimowolnie się
skrzywiłam.
- Rozumiem kochana. Zadzwonię do ciebie pózniej.  przytuliła mnie.
Wychodząc z jej pokoju próbowałam zostawić torby z zakupami za
drzwiami. Już prawie byłam przy drzwiach wyjściowych kiedy dopadł
mnie Chochlik.
- Isabello Marie Swan! Ani mi się waż kombinować. Masz to jutro
ubrać. Nawet ze mną nie dyskutuj!  krzyczała na mnie, ale jej oczy
się śmiały. Próbowałam zrobić skruszoną minę.
- Dobrze proszę pani.  rzekłam cichutko, spuszczając głowę jak
dziecko, które dostało burę.
- Bardzo śmieszne.  powiedziała wciskając mi w dłoń obie torby. Już
wyszłam z domu kiedy przypomniałam sobie o jednej malutkiej
sprawie.
- Kurde!  wymknęło mi się. Al zaraz pojawiła się koło mnie.
- Bells coś się stało?
- No raczej. Nie mam czym wrócić do domu.  Alice oczywiście
zaczęła się śmieć. Pobiegła do domu krzycząc przez ramię: Zaraz
wrócę. Nie minęło pięć minut, a Chochlik wrócił już przebrany w
filetowy dresik trzymając w ręce kluczyki do Volvo. Po wrzuceniu
wszystkich moich gratów na tylnie siedzenie, zajęłam miejsce
pasażera. Przez całą drogę śmiałyśmy się z Al i zastanawiałyśmy się
jakie miny mieliby chłopaki nie zastając nas w domu. Towarzyszyła
nam piosenka  Pendulum  Witchcraft . Będąc pod moim domem,
poprosiłam Alice, żeby ucałowała na ode mnie swojego brata. Ta
tylko uśmiechnęłam się złośliwe i odparła, że raczej nie spełni mojej
prośby. Pomachałam jej, patrząc jak odjeżdża. Potem ruszyłam do
wejścia i sięgnęłam po klucz spod okapu, aby otworzyć drzwi. Od razu
zmaterializował się przede mną Charlie, przytulając mnie mocno do
siebie.
- Bells, tak się cieszę że już jesteś.  zdziwiona jego nagłym wybuchem
czułości, niezdarnie próbowałam odwzajemnić uścisk.
- Taa...  mruknęłam, próbując złapać oddech.  Tato? Już w
porządku.
- Ojj przepraszam.  wymamrotał zmieszany, a na jago policzkach
zagościły rumieńce.  Po prostu byłem w sytuacji podbramkowej. ..
- Tato nie masz się czym przejmować.  uśmiechnęłam się do niego. 
Zaniosę to tylko na górę i za chwilę wracam.  pokiwał głową na znak
zrozumienia i wrócił do oglądania jakiegoś meczu. Ja zaś zaniosłam
rzeczy do pokoju, rzucając je na swoje łóżko. Chwyciłam frotkę z
biurka i w pośpiechu spięłam je w kitkę, następnie zbiegłam do
kuchni.
- To co byście chcieli zjeść?  spytałam Charliego, otwierając
lodówkę i sprawdzając na co mam składniki.
- Nie wiem, a co możesz zrobić?  odkrzyknął z salonu.
- W sumie najlepsza ekonomiczna będzie pizza...
- Skoro tak uważasz.  powiedział nie odrywając wzroku od ekranu.
Wyjęłam potrzebne składniki i położyłam je na blacie. Przed
rozpoczęciem pracy miałam jeszcze jedno zadanie do wykonania.
Wysłanie smsa do Edwarda.
Przepraszam, że mnie nie zastaniesz czekającej na Ciebie.
Musiałam wracać do domu, tata potrzebował mojej pomocy w
kuchni. ;D Już tęsknie za Tobą. ;* B.
Wcisnęłam wyślij i odłożyłam komórkę stół. Nie minęły dwie minuty, a
usłyszałam sygnał wiadomości.
Bardzo Cię przepraszam Bello, ale musiałem pomóc Jazzowi. Mają
dzisiaj z Al rocznicę, a prezent dla niej nie był jeszcze gotowy. Nie
wiem jak zniosę fakt, że nie czekasz na mnie. Następnym razem
zamknę cię na klucz w swoim pokoju. ;D Też za Tobą tęsknie. ;* E.
P.S. Nie dostałem buziaka na pożegnanie. I co teraz?
Mimowolnie się uśmiechnęłam, a na policzkach poczułam gorąc.
Szybko odpisałam.
Masz rację to niewybaczalne. Jak będę mogą to naprawić? B.
W czasie kiedy czekałam na odpowiedz mojego chłopka, starałam ser i
pokroiłam warzywa do pizzy. Już miałam się brać za sporządzenie
ciasta, kiedy dostałam wiadomość. Rzuciłam się na telefon.
No nie wiem. Tak mi się wydaję, że będziesz musiała się pogodzić z
rosnącymi odsetkami za każda minutę. E.
O ile to jeszcze możliwe, moje rumieńce stały się większe. Odpisałam,
że chyba nie mam wyboru, po czym spróbowałam skupić swoje myśli
na gotowaniu. Raczej nie wychodziło mi to najlepiej. W momencie
kiedy wkładałam pizze do rozgrzanego piekarnika zadzwonił dzwonek
do drzwi.
- Otworzę.  krzyknął Charlie, zrywając się równocześnie z kanapy. -
Jak się masz Billi?
- Jak zawsze świetnie staruszku.  usłyszałam znajomy głos. Należał
do najlepszego przyjaciela taty, Billego Blacka. Był Indianinem
należącym do plemienia Quileute. Od czasu wypadku samochodowego
w którym zginęła jego żona, Billi porusza się na wózku inwalidzkim. 
Nie masz nic przeciwko temu, żeby Jacob oglądnął z nami mecz?
A więc przyszedł też Jake, pomyślałam. Był ode mnie o dwa lata
młodszy, ale nie było tego po nim widać. W czasie ostatnich wakacji
naprawdę przypakował. Mimo tego nadal pozostał tym samym
uroczym chłopakiem, z którym w dzieciństwie budowałam zamki z
pisaku.
- Jasne, że nie. Siema Jake.  pokręciłam głową na głupotę mojego
taty, który za wszelką cenę próbował nauczyć się młodzieżowej gwary.
 Rozgoście się w salonie. Mecz za chwile się zaczyna. 
poinstruował i wrócił prze ekran, a zaraz potem Bill ruszył za nim.
- Hej Bells!  przywitał się Jacob, posyłając mi swój promienny
uśmiech. Nie mogłam się nie zaśmiać.
- Witaj wielkoludzie. Słyszałeś, że sterydy są niezdrowe?  zapytałam,
żartobliwe szturchając go w ramię.
- Coś mi się obiło o uszy.  stwierdził, śmiejąc się.  Co słychać?
- Nie narzekam.  powiedziałam, a przed oczami zatańczyły mi
wspomnienia ostatnich tygodni. W roztargnieniu i z ogromnym
uśmiechem na twarzy sprawdziłam piekarnik.  A co u ciebie?
- Też w porządku, gdyby nie malutki problem w postaci szkoły. 
zaśmiałam się. Z moich obserwacji pizza musiała się jeszcze piec
przez około półgodziny.
- Rozumiem cię.  stwierdziłam, posyłając mu pokrzepiający uśmiech.
 Ale dzisiaj jest niedziela, więc możesz odpocząć od szkoły. Poza tym
chyba macie dzisiaj jakiś mecz.  przypomniałam mu. Jacob otworzył
szeroko oczy, popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Jakiś mecz??  spytał.  Bells nie jakiś mecz, ale mecz roku! Dzisiaj
gra Philadelphia Phillies kontra New York Yankees!  prawie
krzyknął, a ja przewróciłam tylko oczami na jego ekscytacje. No i co z
tego? Jacyś faceci bezsensownie machają kijami i uganiają się za
piłką. Phiii. Też mi coś.
- W takim razie skoro to taki ważny mecz, to może zajmiesz już miejsce
na trybunach. Znaczy fotelu.  poprawiłam się. Jacob tylko się
zaśmiał, ale mnie posłuchał. W czasie kiedy kibice w salonie wyrażali
swoje opinie na temat gry i graczy, ja pilnowałam pizzy. Kiedy w
końcu posiłek był gotowy każdemu nałożyłam na talerz porcje, po
czym położyłam na stoliku przed nimi. Rzucili się na jedzenia, nie
odrywając wzroku od telewizora. Ja usiadłam w kuchni ze swoim
kawałkiem i pogrążyłam się w lekturze  Dumy i uprzedzenia . Nawet
nie zauważyłam że mecz się już skończył. Billi i Jake szykowali się do
wyjścia omawiając plusy i minusy dzisiejszej rozgrywki. Przed
wyjściem podziękowali mi za jedzenie i się pożegnali. Pomachałam im
na dowiedzenia znad książki. W końcu z westchnieniem oderwałam się
od lektury i ruszyłam do salonu, pozbierać naczynia.
- Bello, żałuj że nie oglądałaś z nami tego meczu. Był naprawdę
emocjonujący.  rzekł Charlie z ognikami w oczach. Chyba chciał
dodać coś jeszcze, więc szybko powiedziałam.
- Tato, przecież wiesz że baseball mnie nigdy nie interesował.
- W sumie masz racje kochanie.  poparzyła na zegarek.  Ok Bells, ja
się już kładę.
- Jak chcesz tato. Do jutra.  pożegnałam się i kierując się do kuchni z
naczyniami, wrzuciłam je do zlewu. Popatrzyłam na zegar w kuchni.
Już dziewiąta? Szybko posprzątałam cały bałagan w kuchni i ułożyłam
naczynia na suszarce. Następnie wzięłam komórkę i poszłam do
pokoju. Sprawdziłam czy nie mam żadnych nowych wiadomości. Z
przykrością stwierdziłam, że niestety nie. Zrezygnowana zawlekłam
się do łazienki. Gorący prysznic to jedyna rzecz o jakiej teraz
marzyłam. Kiedy po półgodzinie wróciłam do pokoju, mój telefon
nadal milczała. Byłam trochę zaskoczona, bo liczyłam na jakąkolwiek
wiadomość od mojego chłopka. Nie mając co robić, położyłam się do
lóżka i usnęłam z komórką w dłoni.
* * *
Obudziło mnie głośnie dzwonienie budzika. Obróciłam się, aby
wyłączyć to piekielne urządzenia. Owszem udało mi się tego dokonać,
ale równocześnie z hukiem wylądowałam na podłodze. To się nazywa
pobudka, nie ma co. Jęcząc podniosłam się z podłogi i poszłam się
umyć. Moje włosy jak zawsze były obrazem nędzy i rozpaczy. Z
westchnieniem zabrałam się za rozczesywanie moich splątanych
kosmyków. Po wyszorowaniu twarzy i zębów, zajrzałam to toreb które
wczoraj wcisnęła mi Alice. Okazało się, że zwierają one czarne
legginsy, granatowa bluzkę oraz czarne sandałki. Sandałki? Czy on
zawojowała. Przecież na pewno dzisiaj pada. Podeszłam do okna i
podniosłam rolety. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że słońc przedziera
się przez nieliczne chmury. Alice jest jasnowidzem czy jak?
Wzruszając ramionami założyłam te nieszczęsne ubrania, po czym
chwytając swoją torbę (o dziwo wczoraj spakowałam się do mojej
ulubionej, uwaga: grantowej) zaszłam na dół. Wyciągnęłam z lodówki
jakiś jogurt, a z szafki batonik zbożowy. Po dziesięciu minutach
usłyszałam trąbienie samochodu pod moim domem. Pospiesznie
wybiegłam z domu i zamknęłam drzwi. Już miałam ruszyć pędem do
Volvo, ale przystanęłam w połowie drogi zdziwiona. Na miejscu
zwykle zajmowanym przez Edwarda, zaparkowało kanarkowe
Porsche. Pomału ruszyłam w kierunku Al, która siedziała za
kierownicą.
- Hej Bello!  przywitała się, próbując przekrzyczeć piosenkę Flipsyde
 Someday .
- Cześć Alice!  odkrzyknęłam. Gdy tylko zapięłam pasy, Chochlik
ruszył z piskiem opon.
- Możesz to przyciszyć!  wrzasnęłam do niej. Skrzywiła się, ale
spełniła moja prośbę.
- Taka fajna piosenka...  marudziła.
- Tak wiem. Alice, gdzie jest twój brata?  zapytałam. Z jej twarzy
zniknęły wszelkie oznaki zadowolenia.
- Nie wiem.  przyznała, a w jej głosie wyczułam smutek.
- Jak to nie wiesz?! Ty nie wiesz?  usłyszałam jak cicho westchnęła.
- Mamy jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia lekcji więc pod
szkołą, powiem ci wszystko co wiem na ten temat.  pokiwałam
jedynie głową, ale w mojej głowie zaczęły się pojawiać tysiące
pomysłów: Może Edward jest chory? Esme potrzebuje jego pomocy?
- Bello przestań!  upomniała mnie Alice. Dopiero wówczas
zauważyłam, że ze zdenerwowania strzelam palcami. Momentalnie
przestałam.  Dzięki. Nie cierpię jak to robisz.  mruknął Chochlik.
Rozejrzałam się i ze zdumieniem stwierdziłam, że jesteśmy już pod
szkołą. Obróciłam się w kierunku mojej przyjaciółki.
- Dobra Alice. Teraz gadaj.  zażądałam.
- Ok, ok. Więc tak. Rano wstałam i zeszłam na dół żeby zjeść
śniadanie. W kuchni byli już wszyscy, z wyjątkiem Edwarda.
Zapytałam mamę czy mam iść na górę go obudzić, ale tata się wtrącił
i powiedział że Edward wyjechała.  otworzyłam szeroko oczy
zszokowana.  Moja mina kiedy to usłyszałam musiał wyglądać
podobnie, dlatego Em się zaśmiał. Ale wracając do tematu. Spytałam
gdzie go tak nagle wywiało. Tata odparł, że miał bardzo ważną
sprawę do załatwienia i musi ja szybko załatwić. Koniec historii. 
zakończyła Al. Przez chwilę była w szoku, a potem wybuchłam.
- Czemu nic mi nie powiedział?! Jak to się stało, że twoi rodzice go
puścili?! Kiedy on wróci?! Czemu do mnie nie zadzwonił?! O której
wyjechał?!  przerwałam na chwilę, żeby wziąć oddech ale wtrącił się
Chochlik.
- Bello uspokój się! Nie tak szybko, bo nie nadążam za tobą. Po
pierwsze, nie wiem czemu ci nie powiedział. Wydaje mi się, że po
prostu nie miał czasu . Jeśli chodzi o rodziców, to oni zawsze mieli go
za najbardziej odpowiedzialnego z naszej trójki. Prawdopodobnie
niedługo do ciebie zadzwoni.  przerwała na chwilę i zauważyłam, że
na jej twarzy pojawił się mały rumieniec.  A jeśli chodzi o to o której
pojechała, to nie mam pojęcia bo od godziny piętnastej nie byłam
świadoma świata mnie otaczającego.
- Niby czemu?  spytałam wpatrując się w nią intensywnie.
- No bo widzisz, wczoraj mieliśmy z Jazzem rocznicę i zrobił mi
niespodziankę. Pewnie nie zauważyłaś, ale mam nowe felgi w moim
skarbeńku. W każdym bądz razie nie miałam czasu myśleć o
czymkolwiek inny, po tym jak udało mi się zaciągnąć Jaspera do
sypialni.  wyjaśniła, a pod koniec jej wypowiedzi na twarzy zagościł
ogromny uśmiech.
- Ok kochana, już wszystko rozumiem. Nie musisz mi już nic więcej
tłumaczyć.  zaśmiałam się, a potem westchnęłam.  No trudno. Mam
nadzieję, że niedługo wszystkiego się wyjaśni.  Al tylko pokiwała
głową, po czym obie wysiadłyśmy z samochodu. Zaraz podeszli do nas
Rose z Emmettem.
- A gdzie Jazz?  rozglądnęłam się, ale nigdzie nie wiedziałam jego
ani czarnego Mitsubishi. Usta Chochlika wygięły się w podkówkę.
- Jasper pojechał z Edwardem.  odparła. Popatrzyłam na nią
zaskoczona.  Kiedy rano się obudziłam, już go nie było. Kiedy się
okazało się że zniknął razem z moim kochanym braciszkiem...
- Ej!  wtrącił się Em.  A ja to co?!
- Ty jesteś moim WIELKIM kochanym braciszkiem.  uspokoiła go
Alice, przewracając oczami. Usłyszałam ciche  No. z ust Emmetta, a
następnie Rosalie szturchnęła go delikatnie w ramię.  Kontynuując.
Zadzwoniłam od razu do mojego słońca, z zapytaniem gdzie zniknął.
Zaczął mnie przepraszać, ale musiał pomóc Edwardowi. Powiedział
że jak tylko wrócą wszystko mi wyjaśni, bo to nie jest rozmowa na
telefon.
- Zastanawiam się co ci dwaj znowu wymyślili.  powiedziała Rose,
patrzeć to na mnie to na Chochlika. Obie wzruszyłyśmy ramionami, co
spowodowało wybuch śmiechu u naszej grupy.
- Jak wrócą, wszystkiego się dowiemy.  nagle oczy Alice zaiskrzyły.
Popatrzyła na mnie, a ja momentalnie się skuliłam wewnątrz.  Z
drugiej strony mamy przynajmniej kilka dni tylko dla nas, a to
oznacza... Zakupy! - krzyknęła i zaczęła skakać , szarpiąc mnie za
ramie. Kiedy u Rose i Ema spowodowało to kolejny wybuch wesołości,
ja się skrzywiłam.
- Moja droga. Przepraszam, że cię sprowadzę na ziemię, ale chyba
zapomniałaś o naszej umowie.  przypomniałam jej. Ona tylko
przewróciła oczami.
- Pamiętam, pamiętam. Ale też jestem pewna swojej wygranej. 
stwierdziła i pokazała mi język.  Dobra ludzie, teraz chodzmy już na
zajęcia. Rose, po lekcja jedziemy na zakupy. Jak mniemam ty nie masz
nic przeciwko?
- Jasne, że nie.  odpowiedziała Rose z uśmiechem i ruszyła razem z
Emmettem w kierunku zabudowań szkoły.
- Widzisz Bello, takiego zaangażowania spodziewam się u ciebie. 
podsumował Chochlik i biorąc mnie pod ramię, pociągnął w kierunku
wejścia.
Siedzenie samej na lekcjach było naprawdę koszmarne. Dopiero teraz
zrozumiałam jak uzależniłam się od obecności Edwarda. W przerwie
przed WOSem wysłałam mojemu chłopakowi smsa, że już się
dowiedziałam od Al o jego wyjezdzie. Napisałam mu jak bardzo
tęsknie i że on też nie dał mu całusa na pożegnanie, więc zaczynam
liczyć odsetki. Reszta dnia minęła bez żadnych rewelacji. No może
oprócz jednej. Na korzyść dla Alice, a nie dla mnie. Żaden z
nauczycieli nie zadał nam dzisiaj zadania. Wiem, sama jestem
zaskoczona tym faktem. Zawiódł mnie nawet profesor Sommer, który
powiedział że musi przygotować jakaś rekonstrukcje, czegoś tam i nie
ma czasu na coś takiego jak nasze głupie zadania. Tak więc kiedy
tylko weszłam do szatni przed wf, podbiegła do mnie Alice i krzyknęła.
- Wygrałam! A to oznacza... ZAKUPY!!!
Skrzywiłam się. Błagam dobijcie mnie!
Edward
Edward
Edward
Edward
Kiedy tylko zaparkowaliśmy na podjezdzie z domu wypadła
Alice. Od razu rzuciła się kierunku Jaspera.
- Gdzie wy tak długo byliście?  spytała, uwieszając się szyi mojego
kumpla.
- Musieliśmy skończyć prezent.  powiedział Jazz, a Alice popatrzyła
na niego podejrzliwie.  Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy
kochanie.  wyjaśnił i pokazał mojej siostrze nowe felgi. Ona najpierw
przez chwilę stała zszokowana, a potem zaczęła piszczeć jak opętana.
- Pamiętałeś! Pamiętałeś!  krzyczała, całując Jaspera po całej twarz.
On zachichotała i otoczył ją mocno ramionami w talii.
- Oczywiście, że tak. Jak mógłbym zapomnieć.  zapewniał ją. 
Podoba ci się chociaż prezent?
- Czy mi się podoba?! Jest cudowny! Chyba czytasz w moich myślach.
 przewróciłem oczami i się odwróciłem kiedy Al dosłownie wpiła się
w jego wargi. Po chwili usłyszałam jej cichy szept.
- Ja też mam dla ciebie prezent.  nie wytrzymałem i zachichotałem.
Nie mam czego tutaj szukać, pomyślałem i skierowałem się do domu.
Lepiej zostawić ich samych. Rozejrzałem się po salonie i kuchni w
poszukiwaniu Belli, ale jej nie było. Już miałem iść na górę, w nadziei
że czeka na mnie w moim pokoju. Najlepiej moim łóżku, kiedy
dostałem od niej smsa.
Przepraszam, że mnie nie zastaniesz czekającej na Ciebie.
Musiałam wracać do domu, tata potrzebował mojej pomocy w
kuchni. ;D Już tęsknie za Tobą. ;* B.
Zaśmiałem się. Dobrze wiedziałem, że eksperymenty Charliego w
kuchni nigdy nie kończą się dobrze. Z westchnieniem ruszyłem na
górę, pisząc odpowiedz.
Bardzo Cie przepraszam Bello, ale musiałem pomóc Jazzowi. Mają
dzisiaj z Al rocznicę, a prezent dla niej nie był jeszcze gotowy. Nie
wiem jak zniosę fakt, że nie czekasz na mnie. Następnym razem
zamknę cię na klucz w swoim pokoju. ;D Też za Tobą tęsknie. ;* E.
P.S. Nie dostałem buziaka na pożegnanie. I co teraz?
Już widziałem przed oczami jej pięknie zarumienione policzki na moje
słowa. Chciałbym teraz być przy niej i ich dotknąć. Rozmarzony
rzuciłem się na łóżko i czekałem na odpowiedz.
Masz rację to niewybaczalne. Jak będę mogą to naprawić? B.
Ooo. Moja słodka Bella stwierdziła, że w tą grę mogą grać dwie
osoby? Jak tak, to proszę bardzo.
No nie wiem. Tak mi się wydaję, że będziesz musiała się pogodzić z
rosnącymi odsetkami za każda minutę. E.
Wcisnąłem przycisk wyślij. Po chwili otrzymałem krótką wiadomość.
Chyba nie mam wyboru. ;* B.
Jej słowa wywołały kolejny uśmiech na mojej twarzy. Potem
zastanawiałem się co mogę porobić. Em leczy kaca (o ile już wstał).
Rose pewnie podobnie. Jazz jest baaardzo zajęty z Alice, a ja nie
jestem na tyle głupi żeby zbliżać się do jej pokoju na odległość
mniejszą niż siedem metrów. Miałem dwie opcje. Pierwsza wylegiwać
się sufit i bezsensownie wpatrywać się w sufit. Druga bardziej
produktywna, brała pod uwagę słuchanie muzyki, oglądnie filmu lub
czytanie. Zdecydowałem się na tą drugą. Jednak moje plany zostały
zmienione w momencie kiedy usłyszałem głos Stefano.
- Hej, jak samopoczucie po urodzinach.  spytał grzecznie, a jego głos
dochodził od strony okna. Usłyszałem w nim nutę zdenerwowania.
Odruchowo zwróciłem swój wzrok w tamtym kierunku i zmarszczyłem
brwi.
- A całkiem przyjemnie.  przyznałem szeroko się uśmiechając, na
wspomnienie ostatnich kilku godzin.  Jak mniemam przystępujemy do
działania?  usłyszałem jego ciche westchnienie.  Coś się stało?
- Selena trafiła dzisiaj do szpitala.  odparł.
- To coś poważnego? Z dzieckiem wszystko w porządku? 
przestraszyłem się nie na żarty. Sam nie wiem czemu się tak tym
przejąłem. Kolejne westchnienie.
- Usłyszałem rozmowę dwóch lekarzy. Powiedzieli, że ciąża nie jest
zagrożona ale Selena musi odpoczywać i unikać stresu.  powiedział,
a ja przytaknąłem.  Musimy jak najszybciej przekonać ją do tego,
żeby zamieszkała u moich rodziców.
- Masz już jakiś plan?  zapytałem, wygodnie sadowiąc się na krześle.
- Można powiedzieć, że tak. Udało mi się ustalić, że Garrett na
wakacje przyjechał do rodzinnego stanu Utah. Tylko zamiast
zatrzymać się w naszym rodzinnym domu w Salt Lake City, wynajął
domek w Provo, oddalonym o niecałe 50 mil od miasta. Musimy go
złapać przed jego wylotem do Anglii.  rzekł Stefano.
- W początku, a nie wiesz na kiedy on planuje wylot?  musiałem to
wiedzieć, bez tego żadne ustalenia nie mają większego sensu. No i na
pewno kilka dni zajmie nam przekonywanie go, że nie zwariowałem.
Już mnie ciarki przeszły na samą myśl o tym.
- Na tą sobotę.  odpowiedział. Przeczesałem włosy z frustracji.
- Kurwa! W ten weekend?
- Niestety tak. Potem nie wiadomo kiedy znowu wróci do kraju. 
gwałtownie wypuściłem powietrze.
- To oznacza, że trzeba by było jechać to załatwić już w tym tygodni. 
pewnie gdybym mógł zobaczyć mojego gościa, kiwał by smutno głową.
 No dobra.
- Mówisz poważnie?  spytał z nadzieją w głosie. Uśmiechnąłem się
smutno.
- Chyba nie mam wyboru przecież ci obiecałem.  powiedziałem po
czym odpaliłem mojego laptopa. Musiałem sprawdzić jak dojechać do
miasteczka o którym mówił Stefano, ile to mil od Forks oraz
przybliżony czas podróży. No i najważniejsza sprawa. Musiałem
pogadać z Carlislem.  Posłuchaj, ja teraz postaram się załatwić z
ojcem sprawę wyjazdu. Wydaje mi się, że wolałbyś być teraz przy
swojej dziewczynie, więc nie mam zamiaru cię tu trzymać. Umówmy
się, że zjawisz się u mnie jutro około piątej rano. Pasuje?
- Dla kogoś kto nie śpi, to nie jest nic takiego.  zaśmiał się.  Jasne,
ze mi pasuje. W takim razie do jutra. I jeszcze raz dzięki.
- Nie ma za co.  odparłem, ale nie wiem czy powiedziałem do ducha
czy już tylko do ściany. Popatrzyłem na zegarek. Siedemnasta. Jest
minimalna szansa, że ojciec będzie w domu. Tak więc ruszyłem do
jego gabinetu. Zapukałam i usłyszałem ciche  Proszę . Wszedłem do
środka. Jak zawsze zastałem tatę siedzącego przy biurku, czytającego
opasła książkę oprawioną w skórę. Czasami zastawaniem się gdzie on
wynajduje takie stare księgi. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się.
- Mogę ci w czymś pomóc Edwardzie?  zapytał, wkładając zakładkę
pomiędzy strony.
- W sumie to raczej tak.  rzekłem i usadowiłem się na fotelu
naprzeciw niego.
- Słucham w takim razie.  powiedział zachęcająco, opierając się
wygonie o swoje krzesło. Patrzył na mnie wyczekujące.
- Muszę wyjechać na kilka dni.  zakomunikowałem.
- To dość ciekawe. A mógłbyś mi wyjaśnić przyczyny swojej podróży?
 westchnąłem i powiedziałem.
- Cokolwiek powiem, proszę poczekaj z ocena do momentu aż skończę,
dobrze?  Carlisle pokiwał głową na znak zgody, więc zacząłem swój
wywód. Opowiedziałem mu wszystko, począwszy od okoliczności
pojawienia się Stefano, o informacjach które mi przekazał. Kończąc
na historii jego nagłej śmierci oraz prośbie o pomoc. Przez cały czas
kiedy mówiłem, na twarzy mojego słuchacza zmieniały się emocje:
zdziwienia, zrozumienie, zatroskanie. Gdy w końcu skończyłem
zapadła cisza. Nie wiedziałem, czy udało mi się go przekonać. W
końcu tata się odezwał.
- Popraw mnie jeśli coś zle zrozumiałeś. Masz zamiar wyjechać do
innego stanu, aby pomóc duchowi którego dziewczyna będąc w ciąży
została bez środków potrzebnych do życia, tak? - przytaknąłem. On
zaś szeroko się uśmiechnął i kontynuował.  Synu jestem z ciebie
ogromnie dumny. Przez te wszystkie lata próbowałem zrozumieć
czemu ty i Bella komunikujecie się ze zmarłymi. Na początku cały ten
świat był dla mnie ogromnym zaskoczeniem i potrzebował czasu, aby
przemyśleć i zaakceptować te rewelacje. Ale dopiero teraz to
rozumiem.  jego uśmiech się jeszcze bardziej poszerzył.
- Czy to znaczy, że pozwolisz mi jechać?  spytałem z lekkim
wahaniem.
- Oczywiście, że tak!  odpowiedział z mocą.  Ale miał bym do ciebie
tylko jedną prośbę?
- Jaką?
- Nie jedz sam. Wez kogoś ze sobą. Do dość daleko i na pewno przyda
ci się jakiś zmiennik za kierownicą.  popatrzyłem na niego
zaskoczony. Nawet o ty nie pomyślałem. Dlatego właśnie lubiłem
przychodzić z problemami do niego. Nie tylko przedstawił mi
wszystkie strony konfliktu, ale również pokazywał mi możliwe drogi
wyjścia.
- Masz kogoś konkretnego na myśli?  spytałem.
- Wydaje mi się, że dobrą kandydaturą jest Jasper.  przyznał po
chwili namysłu.
- Wydaje mi się, że to całkiem dobre wyjście. Ale czy jego rodzice się
na to zgodzą?
- O to się już nie martw.  uspokoił mnie ojciec.  Zaraz zadzwonię do
Mary i poproszę ją o pozwolenie.
- Dzięki tato.  uśmiechnąłem się. Pomachał ręką od niechcenia.
- Ależ nie ma za co.  również się uśmiechnął.
- Tato, a mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę? Proszę nie mów
nikomu w jakiej sprawie wyjeżdżamy.  poprosiłem.
- Mogę się na to zgodzić pod warunkiem, że będę mógł powiedzieć o
wszystkim mamie.  zaproponował, wstając z krzesła aby odłożyć
książkę na półkę.
- To przecież wiadome, że mamie powiesz. Nawet jak byś obiecał że
nie piśniesz jej ani słówka, ona znalazła by jakiś sposób, żeby to z
ciebie wyciągnąć.  zaśmiałem się, a ojciec przyznał mi rację.
Poinformowałem go że w takim razie pójdę się teraz spakować, a
pózniej spróbuję jakoś do mojego przedsięwzięcia zwerbować Jazza.
Będąc w swoim pokoju wyciągnąłem torbę podróżna z szafy i
zacząłem pakować rzeczy na najbliższych kilka dni. Nie miałem
pojęcia ile zajmie mi załatwienie tej sprawy. Ale wiedziałem jedno.
Chciałem się z nią uporać jak najszybciej. Kiedy udało mi się wreszcie
upchać wszystko, wziąłem komórkę i napisałem wiadomość do
Jaspera.
Jak tylko będziesz miał chwilę wolnego, przyjdz do mnie. Mam
ważną sprawę. E.
Z nie małym zaskoczeniem zauważyłem, że jest już dwudziesta. Jak to
się stało, zadawałem sobie pytanie. Przygotowałem sobie rzeczy na
wyjazd, wyciągając równocześnie z szafy jakieś wygodne spodnie i
koszulkę. Poszedłem wziąć prysznic. Musiałem z siebie zmyć te
wszystkie zmartwienie dzisiejszego dnia. Najgorsze w tym wszystkim
było to, że nie będę miał okazji pożegnać się z Bellą. Na samą myśl o
tym rozbiło mi się niewyobrażalnie smutno. Wyszedłem z łazienki i
zastałem w pokoju Jazza siedzącego na moim łóżku. Jego włosy były w
niewyobrażalnym nieładzie. Zachichotałem.
- Kretynie nie susz zębów, tylko powiedz co jest takiego ważnego że
wywlokłeś mnie z łóżka. Przyleciałem jak tylko przeczytałem
wiadomość.  powiedział, a ja się złośliwie uśmiechnąłem.
- Chyba wam nie przeszkodziłem?  zapytałem z udawanym
przerażeniem.
- Nie kretynie. Ale uwierz mi, jestem naprawdę zmęczony.  przyznał,
a mi się go zrobiło trochę żal. Ale tylko trochę. Tak więc żeby nie
przedłużać, opowiedziałem Jasperowi jaka zaistniał sytuacja. Z coraz
większą wiedza, jego oczy stawały się coraz większe. Musiałem się
powstrzymywać, zęby nie ryknąć śmiechem.
- To co piszesz się a to?  spytałem, po zakończonym wywodzie.
Niepewnie pokiwał głowa, a po chwili powiedział.
- Że jak?  teraz już nie dałem rady powstrzymać śmiechu. Patrzenie
na Jazza który nie wie co się właściwie wokół niego dzieje i na co się
zgadza było naprawdę zabawnym widokiem.
- Czy pojedziesz ze mną to Utha, żebym mógł pomóc Stefano? 
powiedziałem wyrazie, akcentując każde słowo. Po chwili mój kumpel
otrząsnął się z szoku i popatrzył na mnie bardziej przytomnym
wzrokiem.
- Dobra stary widzę, że nie mam wyboru. Tym bardziej, że Carlisle
prawdopodobnie już zadzwonił do mojej mamy z jakąś historyjką. 
podsumował i po chwili się do mnie uśmiechnął.  Kurwa stary, ale
wymyśliłeś!
- Mi to mówisz.  mruknąłem. Po omówienie szczegółów Jasper
powiedział, że pożyczy sobie teraz moje Volvo i poskoczy do domu
żebyś sie spakować. Rzuciłem mu kluczyki, po czym opuścił mój pokój.
Wyczerpany padłem na łóżko, marząc tylko o chwili spokojnego snu.
W końcu przez najbliższe dni nie będę mógł się wyspać we własnym
łóżku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rescued Rozdział 9
Rescued Rozdział 5
Rescued Rozdział 4
Rescued Rozdział 7
Rescued Rozdział 6
Rescued Rozdział 3
Rescued Rozdział 2
Rescued Ocaleni Prolog i 1 rozdział
Alchemia II Rozdział 8
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
czesc rozdzial
Rozdział 51
rozdzial
rozdzial (140)
rozdzial
rozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemię

więcej podobnych podstron