Hasek Jaroslav Nieznane przygody dobrego wojaka Szwejka(txt)


Jaroslav Haszek

NIEZNANE PRZYGODY DOBREGO WOJAKA SZWEJKA
I INNE OPOWIADANIA

l Zdegradowany jednoroczny ochotnik Jaroslav Hasek, kiedy
przybył do 11 kompanii marszowej 91 pułku budziejowickiego, dla
pięknej zielonej barwy nazywanego "papuzim", aby w Czeskich Budziejo-
wicach oraz w Brucku nad Litawą przejść wraz z innymi "zuwachsami"
dobranymi z aresztów i batalionów karnych gruntowną reedukację
militarną pośród doświadczonych i zdyscyplinowanych żołnierzy oraz
oficerów austriackich, miał za sobą bogatą anarchiczną przeszłość
literata i dziennikarza i wlokła się za nim czarna legenda niepoprawne-
go cygana, straceńczego alkoholika i nieobliczalnego awanturnika.
Do Czeskich Budziejowic kandydat na chorążego przyjechał nie
z własnej woli, choć w oficjalnej wojskowej nomenklaturze nazywał
się .Jednorocznym ochotnikiem". ,,Jednoroczny ochotnik" był po pro-
stu rekrutem z cenzusem, uprzywilejowanym kandydatem na członka
korpusu oficerskiego, który miał przejść odpowiednie wyszkolenie woj-
skowe w rocznej szkole oficerskiej. Przybył tu z fatalną opinią,
która sytuowała go w sposób szczególny w niewielkiej zbiorowości mło-
dych ludzi, z których tylko część miała ochotę walczyć jak to
się śpiewa w starej czeskiej piosence żołnierskiej ."za pana cesarza
i jego rodzinę", a inni po prostu pili i bawili się, gotowi zawsze po-
większyć grupę obiboków i symulantów, jak później szeregi czeskich
dezerterów, którzy w 1915 roku zaczęli masowo przechodzić na rosyjską
stronę. Austriacki oficer z praskiej komendy uzupełnień, który na
Wyspie Strzeleckiej kierował do wojska otyłego i prowokująco się
zachowującego literata na pytanie, kim jest z zawodu w cywilu,
odpowiedział bezczelnie: "Tauglich ohne Gebrechen" ,,Zdolny bez
ułomności" polecił go uwadze władz wojskowych, wystawiając na-
stępującą charakterystkę: "Haschek Jaroslaus, nach seine Angabe
Schriftleitersetzer. Ein Schwindler und Betriiger".
Trzeba od razu powiedzieć, iż w rzeczy samej Jaroslav Hasek, który
według własnego oświadczenia wystąpił przed komisją poborową jako
"redaktor i drukarz", starał się również zasłużyć na miano "krętacza
i oszusta". Jego teczka personalna w komendzie policji praskiej od
lat puchła od doniesień o jego różnych łajdactwach i przewinieniach.
To po nocy strzelał z dziecięcego pistoletu, to inicjował w stanie
nietrzeźwym za białego dnia ,,występy uliczne", to zapalał uliczne
latarnie i dowodził, że "najciemniej jest zwykle pod latarnią", to niszczył
kosze ochronne drzew na ulicach, to zamierzał skakać do Wełtawy.
Ale w sprawy wojskowe wmieszał się dopiero jesienią 1914 roku, kiedy
to w zenicie nacjonalistycznego podniecenia i nienawiści do Rosjan,
wywołał incydent opisany przez praskiego komisarza policji, pana
Slavićka: "Podczas kontroli meldunków właściwych dla cudzoziemców
stwierdzono, że w hotelu "U Valśu" mieszka Jaroslav Hasek według
informacji urodzony w Kijowie i zamieszkały w Moskwie. Na urzędowy
rozkaz zameldowany na wspomnianej karcie był przyprowadzony i stwier-
dzono, iż jest nim znany pisarz i dziennikarz, Jaroslav Hasek, który
podczas przesłuchania oświadczył, iż chciał się przekonać, czy kontrola
policyjna ewidencji cudzoziemców jest w okresie wojny należycie pro-
wadzona i dlatego zapisał na wspomnianej karcie fałszywe daty". Nie
sądził wówczas, iż Kijów i Moskwa staną się ważnymi etapami w jego
życiowej i wojennej wędrówce. Tak jak we wrześniu 1911 roku nie sądził,
-iż w złowrogi sposób rzeczywistość potwierdzi jego przypuszczenie,
że zbliża się katastrofa: ,,...chyba będzie wojna i wielu ludzi polegnie
w służbach różnych państw".
Pobyt w szkole jednorocznych ochotników w Czeskich Budziejo-
wicach był jednym ciągiem awantur, pijaństw, oszustw, żartów i ryzy-
kownych demonstracji. Jaroslav Hasek skupił wokół siebie doborową
kompanię wydmikufiów i żartownisiów, z którymi przepijał honoraria
uzyskane za publikowane w prasie humoreski. Zrazu wyzywająco pilny
adept wojennego rzemiosła, coraz częściej podpada zwierzchnikom.
Kiedy kapitan Adamićka, życzliwy mu dowódca kompanii, poprosił
Haska, aby ozdobił jakimś patriotycznym napisem ścianę w sali wykła-
dowej, stworzył dziełko następującej treści:
Zum Befehl auf der Wand
Gott strafe Engeland!
Her Gott ist mobilisiert ;
und mit seinem Name
mit England ist Amen!
.Wybuchła afera i sprawa mobilizacji Pana Boga, nawet w celu
ukarania kupieckiego, kramarskiego Albionu, stała się jednak przedmie*
tem dochodzenia służbowego i dobrze się stało, że autor ,,patriotyczne-
go" wierszyka nie stanął przed sądem oskarżony o obrazę religii. Symu-
lant i birbant stracił wreszcie naszywki "jednorocznego ochotnika",
oskarżony o obrazę oficera przesiedział w areszcie i podobno w wagonie
aresztanckim skierowany został do obozu wojskowego w Brucku nad
Litawą, gdzie wraz źli kompanią miał się przygotowywać do wymarszu
na front.
Jaroslav Hasek nie chciał walczyć za cesarza i austriacką ojczyznę.
Zbyt długo zajmował się jak śpiewano w anarchistycznej piosence
,,waleniem aż miło w Austrię spróchniałą", obśmiewaniem biurokra-
tyzmu i udowadnianiem jej zbędności, aby teraz nadstawiać głowę za
,,starego Prochazkę", jak potocznie i prześmiewnie nazywała cesarza
czeska ulica, czyniąc go bohaterem licznych dowcipów wyśmiewających
głupotę i ograniczoność umysłową Franciszka Józefa I, dziedziczne
zresztą obok padaczki i szaleństwa dynastyczne dobra Habsburgów.
Jaroslav Hasek był zaprzysiężonym przeciwnikiem monarchii
austriackiej i zdecydowanym słowianofilem, liczącym w skrytości ducha
na Rosję i na jej surową rozprawę wojenną ze znienawidzoną Austrią;
w cichości ducha, bo,słowianofilstwo było w tym okresie uważane
za ciężkie przestępstwo, za zdradę stanu. Czesi, z którymi Hasek służył
w 91 pułku budziejowickim podobnie jak on wyróżniali się szczegól-
ną postawą biernej aktywności, polegającej na destrukcji i sabotowaniu
dyscypliny wojskowej. Ani chcieli brać udział w wojnie, ani łączyli
przymus wojowania z własnym interesem narodowym. Na ogół nastawieni
byli prorosyjsko, sądzili tradycyjnie, iż nadzieję na odrodzenie nie-
zależnego państwa należy wiązać ze zwycięstwem Rosji nad Austro-
-Węgrami i cesarstwem niemieckim. Tak przynajmniej formułowała
swe rachuby bardziej radykalna część czeskiego społeczeństwa, od-
nosząc się do wojny w kontekście działań politycznych mających na celu
restytucję państwa Czechów i Słowaków, które miało powstać pod
berłem dynastii Romanowych, a po upadku caratu pod opieką państw za-
chodnich. Działania te prowadzili na emigracji Tomas G. Masaryk
oraz Edvard Benes, wykorzystując informacje płynące od tajnych
ugrupowań czeskich działających w kraju.
Jednocześnie co wywoływało gniew i oburzenie radykałów
politycy czescy działający w kraju forsowali program lojalności wobec
cesarstwa, domagając się jednakże spełnienia dawnycłrżądań państwo-
wego wyodrębnienia ziem czeskich. Nie pragnęli jednak upadku
monarchii, "obawiali się, że jej koniec umocni jeszcze bardziej
Niemcy i może zagrozić aneksją Czech przez państwo niemieckie, choćby
nawet pokonane, ale jednolite narodowo i groźne przez ogrom i dy-
namizm niemieckiego żywiołu ludnościowego. Natomiast uniezależnie-
nie krajów Korony św. Wacława polityka czeska kojarzyła z nadzieją
wyparcia lub ograniczenia roli mniejszości niemieckiej, tak jak to stało
się na Węgrzech po ugodzie austro-węgierskiej.
Ogólnie rzecz biorąc stosunki polityczne pomiędzy Czechami, a rzą-
dem wiedeńskim były tradycyjnie złe. W ciągu długotrwałych rządów
cesarza Franciszka Józefa I nigdy nie udało się zaspokoić żądań czeskich
i rozwiązać problemu czeskiego w zgodzie z postulatami tej narodo-
wo i ekonomicznie bardzo aktywnej mniejszości. Czesi czuli się pokrzyw-
dzeni dualistycznym rozwiązaniem kwestii węgierskiej; jeszcze w 1865
roku Frantisek PalacKy, wybitny historyk czeski i działacz narodowy,
zwracał uwagę, że utworzenie dualizmu będzie otwarciem szans dla idei
panslawistycznych w Czechach, co doprowadzi Austrię do katastrofy, |
o której myślał ,,z prawdziwym żalem, ale bez bojaźni", bo Słowia- ;
nie byli przed Austrią i będą po niej. Nie mogli też zaakceptować j
projektów ugody czesko-niemieckiej premiera Taaffego, bowiem obawia- ,
li się, iż wyodrębnienie okręgów czysto niemieckich od czeskich umocni
żywioł niemiecki w ziemiach podsudeckich oraz na Śląsku i Morawach, ;
gdzie szybko rozwijał się przemysł i dokąd ściągał robotniczy i chłopski
element czeski w poszukiwaniu pracy. Uznanie administracyjnej i kultu-
ralnej supremacji Niemców oznaczałoby skazanie Czechów na wyna-
rodowienie oraz likwidację szans na czechizację miast i rejonów prze-
mysłowych. Młodoczeska polityka narodowa nastawiona była na kom-
promis, ale pojmowała go jako wykorzystywanie każdej okazji dla uzy-
skania własnych korzyści. Budziło to z kolei nieufność Niemców, po-
śród których rosła fala skrajnego nacjonalizmu; Niemcy austriaccy
żądali bardziej ścisłego związku z cesarstwem niemieckim oraz takich
zmian administracyjnych, które uprzywilejowałyby Niemców miesz-
kających w Przedlitawii. Odpowiedzią była reakcja nacjonalizmu czeskie-
go, który w 1897 uzyskał własną reprezentację polityczną w postaci
partii narodowo-socjalistycznej. Narodowe postulaty czeskie wspierały
również inne partie mieszczańskie, m.in. agraryści, skupiający zamoż-
nych chłopów oraz partia chrześcijańsko-robotnicza. W rzeczy samej
sprawy narodowe były również najważniejsze dla socjaldemokratów,
pośród których coraz silniejszy, dominujący z czasem wpływ mieli
uzyskać zwolennicy reformistycznej koncepcji Tomasa G. Masaryka, tłu-
miący klasowe ruchy czeskiego proletariatu oraz potęgujący dezorienta-
cję w świadomości czeskiej klasy robotniczej.
Wojnę rozpoczęła Austria niepomyślnie. Nie powiodła się idea
upokorzenia Serbii w odwet za zamach na Ferdynanda w Sarajewie;
dwie ofensywy austriackie zakończyły się militarnym niepowodzeniem
oraz polityczną kompromitacją. Rosja, która wbrew austriackim rachu-
bom przystąpiła do wojny, odnosiła sukcesy i wyparła armię austriacką
na linię Karpat i Dunajca, zadając wojskom cesarskim ciężkie straty.
Na froncie francuskim załamała się nad Marną ofensywa niemiecka.
W maju 1915 roku wojnę wypowiedziały Włochy, a kampania wojenna
nad Piawą wykazała mierną wierność słowiańskich pułków. Odepchnię-
to co prawda przy pomocy wojsk niemieckich Rosjan na wschód,
ale walki były nadzwyczaj ciężkie i prawie po roku od ofensywy gorli-
ckiej front austriacko-rosyjski załamał się ponownie w czerwcu 1916
roku i dowództwo przeszło w ręce niemieckie. Wojnę wypowiedziała
również Rumunia i armia, austriacka trzymała się tylko dzięki aktywnej
pomocy niemieckiej.
Wojna wywołała również komplikacje w funkcjonowaniu austro-
-węgierskiego organizmu państwowego. Przemysł pracował na zaopa-
trzenie armii i dla zaspokojenia jej potrzeb przeznaczono większość
produktów rolnych. Na stanowiskach robotniczych pracowały teraz
kobiety i dzieci. Komunikacja kolejowa była również podporządkowa-
na interesom armii, co pogłębiało jeszcze bardziej trudności zaopatrze-
niowe ludności. Konflikt wojenny się przedłużał, rosła nędza i ofiary
w ludziach, brakowało żywności, opału i ubrania, kwitła spekulacja
i lichwa. Jednocześnie administracja austriacka, aby stłumić wszystkie
możliwe niepokoje i opór wprowadzała coraz to nowe restrykcje, które
nasiliły się w chwili przejęcia kontroli nad życiem społecznym i poli-
tycznym przez władze wojskowe. Armia administrowała również wiel-
kimi zakładami przemysłowymi. W życiu społecznym i politycznym
stosowano coraz bardziej ostry terror, tłumiąc wolność słowa, zakazu-
jąc działalności politycznej oraz zrzeszania się, drakońsko każąc za
przeciwstawianie się wojnie oraz obrazę majestatu. Kiedy w 1915 roku
cały pułk czeski przeszedł na stronę rosyjską i mnożyły się pojedyncze
przypadki dezercji, władze austriackie i węgierskie przystąpiły do szowi-
nistycznego prześladowania mniejszości słowiańskich, w tym Czechów
w szczególności. Nasilono germanizację w urzędach, w większości
szkół urządzono szpitale, z bibliotek wyłączono najlepsze dzieła czeskiej
literatury patriotycznej, rozwiązano organizację ,,Sokół" oraz inne
stowarzyszenia czeskie, skazywano za byle jakie czyny na niezwykle
wysokie kary. Aresztowania i niesprawiedliwe procesy wywoływały nie- ;
nawiść i opór strony czeskiej i zadecydowały o tym, że wielu Czechów |
uczestniczyło w masarykowskiej konspiracji trudniąc się zbieraniem j
informacji dla mocarstw zachodnich oraz sympatyzowało z utworzoną
w Paryżu Czeską Radą Narodową. Porozumienie stawało się coraz
bardziej niemożliwe, a zamordowanie premiera K. Stlirgha przez Friedri-
cha Adiera, syna znanego polityka, na znak protestu przeciwko krzyw-
.dzeniu Czechów, było rozumiane jako oznaka poważnego kryzysu
wewnętrznego. Bezmyślne i surowe represje władz wojskowych, tworze-
nie obozów koncentracyjnych, wytaczanie procesów sądowych nawet
lojalistycznym politykom, głód i trudności ogólnogospodarcze, znie-
chęcały do Wiednia także oddanych Austrii czeskich lojalistów. Nic
już nie mogło powstrzymać wrogości i zbliżającego się starcia. Proza
Jaroslava Haska publikowana w pismach krajowych oraz podczas pobytu
w Rosji oddaje antyhabsburskie nastroje czeskie w sposób realisty-
czny i maksymalnie wierny. Nikt już nie miał złudzeń; Czesi czekali na
dzień gniewu i zemsty.
2 W chwili, kiedy Jaroslav Hasek rozpoczynał służbę wojskową,
miał 32 lata, za sobą nieudane małżeństwo, debiut poetycki, który nie
zwrócił prawie żadnej uwagi, a jeśli już go zauważono ("Moderni ź'ivot"),
to uznano go za śmiesznie wydęty, co podwójnie bolało, kilka tomów
humoresek i felietonów, szkiców i opowiadań, które nie stanowiły
w tamtym czasie gatunku literackiego, który by się cieszył szczegól-
nym prestiżem artystycznym, nieuregulowaną egzystencję dziennika-
rza, co prawda, utalentowanego i bardzo pracowitego, ale równocze-
śnie niezrównoważonego, cygana i żartownisia, wesołego pijaka i boha-
tera niezliczonych skandali, zabawny epizod polityczny związany z za-
łożeniem oraz opracowaniem programu Partii Umiarkowanego Postępu
w Granicach Prawa, próby tworzenia literackich kabaretów. Na końcu
dodajmy, że również nieudaną i raptownie przerwaną karierę urzędni-
ka bankowego oraz smutne, pełne lęków dzieciństwo i młodość, niezreali-
zowane marzenia o studiach w wiedeńskiej akademii konsularnej,
epizod drogeryjny uczył się bowiem tego zawodu u pana Kokoschki
na Persztynie.
Chronicznie nieprzystosowany ani do rodzinnego domu, ani do szko-
ły, ani do zajęć zawodowych, ani do czeskiego systemu politycznego,
ani wreszcie do austriackich stosunków społeczno-politycznychioraz
10
do Kościoła znajdował się przez całe, życie ze wszystkimi w konflikcie.
Dominująca zbiorowość narodowa Niemcy oraz społeczno-ekono-
miczna mieszczaństwo przez wszystkie praktyki polityczne i społecz-
ne stawiała Haska jako członka społeczności podporządkowanej '
czeskiej nie tylko w sytuacji gorszej i uzależnionej, ale również ma-
terialnie nieustabilizowanej. Wyobcowany czeski dziennikarz i literat
protestował przeciwko temu burzeniem społecznych konwencji, agresyw-
nym lekceważeniem norm i praw, permanentnym wyzwaniem rzucanym
wszystkiemu, co przez zbiorowość praską uznane było za święte
i nienaruszalne.
Nic też dziwnego, że anarchokomunizm stał się wielkim przeży-
ciem światopoglądowym młodego Haska, podobnie jak był nim dla
twórców z nowej generacji pisarskiej, która wstępowała do literatury
czeskiej u progu dwudziestego stulecia. I choć popularny praski humo-
rysta i cygan funkcjonował raczej na dalekim obrzeżu praskiego życia
literackiego, był jak wielu współczesnych mu poetów i prozaików ideo-
wym uczniem Krapotkina, Reclusa i Grave'a. Wierzył w bezwzględną
wolność jednostki i wiązał możliwość jej osiągnięcia z koncepcją zbudo-
wania komunizmu gospodarczego, obejmującego nie tylko środki
produkcji, ale i dobra konsumpcyjne. Wspólna własność zapewnić
miała natychmiastowe przejście do bezpaństwowej formy komunistycz-
nej egzystencji, do całkowitej i bezwarunkowej fazy wolnego bytowa-
nia wyzwolonego ze zmory stosunków własnościowych i wytworzonych
przez nie form społecznego i jednostkowego egzystowania. Realizację
tych ideałów społecznych, które w strachliwe drżenie wprawiały czeskie
i niemieckie mieszczaństwo, wiązał z wiarą w społeczny instynkt mas,
w spontaniczną zdolność tłumu do dobrowolnej organizacji społecznej.
Antykapitalistyczna utopia odbijała jak w lustrze niepokoje, nadzie-
je i nastroje drobnego mieszczanina i robotnika w kraju wchodzącym
dopiero na drogę intensywnego uprzemysłowienia, stała się pokoleniową
prawdą czeskiej moderny. Była wielkim przeżyciem, decydowała o po-
stawie młodych, określała rodzaj i naturę buntu przeciwko pokole-
niom ojców, grzęznącym w politycznym lojalizmie i oportunizmie.
Ułatwiała nawiązanie bliskich stosunków w obrębie całej generacji
oraz dawała poczucie wspólnoty ideowej z innymi, szczególnie słowiań-
skimi ruchami anarchistycznymi.
Siady anarchistycznych buntów przeciwko oficjalnym instytucjom
państwowym, a przede wszystkim przeciwko instytucji Kościoła, odnaj-
dziemy w młodzieńczych wierszach Haska oraz w jego artykułach dru-
kowanych na łamach anarchistycznych pism praskich, z którymi współ-
pracował w latach poprzedzających wybuch wojny światowej ("Nowa
Omladina", "Komuna"). Tutaj m.in. ogłosił swój program, typowo l
anarchistyczne wyznanie wiary w automatyczny krach kapitalizmu,
który powinien nastąpić w wyniku bezpośredniego ataku na właścicieli ;
środków produkcji oraz po strajku powszechnym, po zbiorowej odmo- |
wie wykonania pracy. Ale przede wszystkim podkopywał "spróchnia- |
łą Austrię" nie poprzez propagandę Bakuninowskiej teorii terroru |
jako taktyki rewolucji oraz poprzez kontakty (?) z bośniackimi terro- 1
rystami z. " Młodej Bośni", ile przez swoje teksty humoreski
i felietony, w których otaczający go świat widział w ostrym świetle iro-
nii, sarkastycznej, bezlitosnej w wyrażaniu dezaprobaty dla istniejących
urządzeń społecznych, w których zręcznie skrywał w ,,czopowej" styli-
styce nienawiść do cesarstwa oraz pogardę dla działaczy reprezentu-
jących siły społeczne, które stanowiły jego oparcie i w których pod-
ważał wszystkie jego wiązania, co motywowało taką konstrukcję opisy-
wanego świata, aby ukazać jego niedoskonałość oraz zakłamanie^ by
wzbudzić śmiech i nienawiść.
Jaroslav Hasek, człowiek rzeczywiście i ostatecznie wyobcowany,
wyrażał w życiu i literaturze pogardę dla mieszczańskich i austriackich
norm i więzi społecznych. Wybitny badacz życia i twórczości Jaroslava
Haska, Radko Pytlik, twierdzi, iż jako realista i pisarz trzymający
się ziemi, nie miał Hasek zrozumienia dla patosu i dramatycznych ge-
stów swych rówieśników literackich (Radko Pytlik: ,,Jaroslav Hasek
a dobry vojak Śvejk, Praha 1983, s. 14). On nie tylko pisał o wydziedzi-
czeniu i rozejściu się ze społeczeństwem, ale rzeczywiście zrywał z nim
więzy i odchodził na dalekie tułacze szlaki. Wędrował po Czechach
i Słowacji. Uciekał na dalekie piesze tułaczki na Węgry oraz na Bałkany.
Poznawał surową realność życia, jak Maksym Górki, Jack London,
Knut Hamsun i inni w bezpośrednim jego doświadczaniu. Wyrażał
w swych wędrówkach niepewność egzystencji, niezgodę na zastany
świat, ciekawość życia i nadzieję, iż gdzieś za rzeką lub górą będzie
ono inne. Po powrocie oddawał się wielodniowym pijaństwom w Pradze,
uczestniczył w wesołych biesiadach i prowokacyjnych happeningach,
był duszą wielu wesołych towarzystw, wesoły błazen z odcieniem
melancholii w spojrzeniu, "anima pia z diabłem alkoholu we krwi".
I równocześnie bezustannie pisał. Zgryźliwy satyryk, bezwzględny
ironista, pamfiecista, krytyk operujący chętnie inwektywą, paszkwilant
i obrazoburca formował się jak pisze Radko Pytfik ,,w groszo-
wych anarchistycznych pismach "Chudas", "Komuna", ,,Omladina";
12
tam ostrzył satyryczne widzenie świata, z którym pozostawał w konflik-
cie i którego nie akceptował.
Jaroslav Hasek, pozostając w zgodzie z tradycją czeskiej satyry,
atakował i piętnował absolutyzm monarchii, jej dziwaczne i anachro-
niczne struktury, lojalizm i obskuranctwo mieszczaństwa oraz kościelnej
hierarchii, płaskie ideały życiowe cesarsko-królewskiej biurokracji oraz
burżuazji. Nieodrodny uczeń Karela Havlićka-Borovskiego nie dawał
przeciwnikom szansy; był wobec nich bezwzględny, ale mniej od poprzed-
nika dosłowny. Nie pisał wprost, unikał wyrażania swych poglądów
expressis verbis i zawsze stosował poetykę zręcznej aluzji akcentującej
ironiczny stosunek do autorytetów i patetycznie formułowanych ideałów
obywatelsko-państwowych oraz do obowiązujących konwencji życia
towarzyskiego. Sarkastyczna ironia, skrywana pod maską pozorowanej
lojalności skłania Haska do częstego wykorzystywania technik parody-
stycznych. Parodiowane jest życie oficjalne (sąd, szkoła, wojsko, poli-
tyka, prasa, uroczystości, życie społeczne itd), a wieloletnia tradycja
skrywania własnych poglądów pod ezopową maską czeskiego ludowego
głupca czy naiwnego prostaczka pozwalała na stosowanie szerokiej
gamy środków skrywających właściwe znaczenie tekstów. Czeski od-
biorca od wieków uczył się czytania między wierszami, ironią i dowcipem
leczył własne kompleksy wynikające z doświadczenia nieprzychylnego
losu (przymusowa katolicyzacja, represywne działania gospodarcze
i germanizacyjne, poczucie narodowej niepełnowartościowości w mo-
narchii, w której główną rolę odgrywali Niemcy pogardzający Czechami,
bolesne odczucie peryferyjności własnego istnienia w konfrontacji
z minionym znaczeniem) oraz ironią i sarkazmem bronił się przed wrogą
mu cesarsko-królewską władzą reprezentowaną przez wszechmocną
administrację. Mieszkaniec świetnego ongiś królestwa, Pragi, w której
płowiały ślady dawnej potęgi i historycznego znaczenia, ostro walczący
o byt narodowy i ekonomiczną niezależność, był z natury sceptyczny,
a przed obcą i wrogą wielkością, przed szychem wspaniałej monarchii
bronił się ukochaniem banalności codziennego życia oraz rezerwą wobec
wielkiego świata, w którym można było zatracić własną czeską oryginal-
ność lub być do rezygnacji z niej namawianym jak w pismach Gordona
Schauera w osiemdziesiątych latach minionego wieku. Nie chodzi tu
przy tym o mieszczański ideał "klein aber mein", lecz o nie pozbawioną
filozoficznego podtekstu koncepcję uprawiania "własnego ogródka",
udział bowiem w głównym nurcie historii jest bądź niemożliwy, bądź
niepewny. Czech, ściślej prażanin, stosował mniej lub bardziej świa-
,13
domie ucieczkę w zwykłość, w codzienność, w peryferyjność, bo tam się
czul sobą i czul się bezpieczny, co nie znaczy, że bezradny i bezsilny,
wyrzucony poza nawias europejskiego procesu historycznego. W żarcie,
w anegdocie z wyraźnym podwójnym dnem znaczeniowym, w tej całej
"piwnej polityce" wyrażał swój dystans wobec historii, której nie uznawał
programowo za własną i nie mogąc jej skutecznie przezwyciężyć poka-
zywał jej język, parodiował ją, sprowadzał wedle ludowych reguł j
komicznego przekształcania świata do absurdalnych wymiarów. Był |
programowo ahistoryczny i faktu nieuczestniczenia w dziejach nie przyj-!
mował tragicznie. Nie buntował się jak szturmujący obce potęgi Polak
epoki powstania listopadowego czy styczniowego czekał na swój
własny moment historyczny, by zaznaczyć i zająć własne stanowisko.
Z tym doświadczeniem przybywał Jaroslav Hasek do Czeskich Bu^j
dziejowic, aby odbyć tu przeszkolenie wojskowe; niemłody i niezbytj
zdrowy, bo schorowany, miał reumatyzm i wczesną chorobę wieńcową,^
dobrze wiedział, iż nic tu po nim i że monarchia wyznaczyła mu dój
odegrania marną rolę armatniego mięsa. Z właściwym sobie talentem !
szybko wszedł w nurt koszarowego marginesowego życia i zajął na pułko-
wej scenie miejsce na tyle widoczne, iż skończyło się to znanymi już
restrykcjami służbowymi, degradacją, uwięzieniem, skierowaniem do
kompanii marszowej, której powołaniem miało być uzupełnienie prze-
trzebionych szeregów austriackich na froncie rosyjskim.
3 Jak bardzo trafnie zauważył Radko Pytlik "Praga jest
przede wyszystkim labiryntem językowym", a język czeski przytłoczony
przez urzędową niemczyznę ,,przysposabia się do swojej podrzędnej
roli: parodiuje, odkształca i ośmiesza niemczyznę, język rządowy i re-
presyjny, język urzędowy, wojskowy i policyjny. Tradycyjny sprzeciw
i niechęć niewolnika wobec zwierzchności przejawia się w różnych
formach dialektu i slangu, które lekceważą wszystkie rządowe instytu-
cje i symbole... W sytuacji obronnej wytwarza się szczególny gatunek
alegorycznej, czopowej mowy, w którym są zawarte na pozór nieprze-
niknione, skrótowe szyfry i sygnały. Z wierzchu dzielna i naiwnie do-
broduszna twarz czeskiego ludu jest równoważona prześmiewnym
posłuszeństwem i żartem sprawiającym ostry ból ("Kniha o Śvejkowi",
Praha 1983, s. 112).
Jak nigdzie, tak właśnie w monarchii austro-węgierskiej znane
powiedzenie Juwenala: "Difficile est satiram non scribere", wydawało
14
się oczywistością. Trudno było nie pisać satyr o Stosunkach politycznych
w państwie, którego miejsce w Europie było coraz bardziej chwiejne;
natomiast odwrotnie proporcjonalna do rzeczywistego znaczenia "wola
mocy" i chęć odgrywania pierwszorzędnej roli w rodzinie europejskich
potęg militarnych, stawały się przedmiotem uśmiechów i złośliwych
żartów. Przegrana wojna z Prusami odebrała monarchii dziedziczną
rolę przywódczą w Związku Niemieckim i osłabiła ją militarnie i poli-
tycznie. Aneksja Bośni i Hercegowiny po ponad ćwierćwieczu sprawo"
wania nad tymi ziemiami opieki wywołała napięcia w stosunkach
z Rosją oraz Serbią, a jednocześnie powiększyła liczbę ludności słowiań-
skiej "w cesarstwie. Franciszek Józef od dawna nie respektował żądań
narodowych Serbów z Banatu, którzy bronili się przed węgierskim
uciskiem, co wywoływało wewnętrzne naprężenia w skomplikowanej
narodowościowej konstrukcji państwa, a jednocześnie dawna polityka
dzielenia mniejszości nie przynosiła efektów: Serbowie już nie chcieli
atakować katolickich Chorwatów i Dalmatyńców, budziła się świadomość
narodowa Słoweńców a Belgrad Karadżordżewiciów lansował jugosło-
wiańską koncepcję politycznej jedności południowych Słowian. Równo-
cześnie wsparcie, jakiego udzielała Austria dynastii koburskiej w Bułgarii
wywoływała protesty Rosjan i Serbów; Bułgaria wysuwała bowiem
liczne i niebezpieczne dla pokoju bałkańskiego roszczenia terytorial-
ne, które były zarzewiem kolejnych wojen bałkańskich. Wewnętrzne
spory i rozgrywki polityczne wzmagały opozycję czeską, szczególnie po
dojściu do głosu radykalnego odłamu młodoczeskiego, co uniemożliwia-
ło zawarcie i wypełnianie ugody czesko-niemieckiej. Konflikty narodo-
we rodziły się również w Galicji i to na odcinku stosunków polsko-ukraiń-
skich oraz polsko-austriackich; Polacy występowali również z żądania-
mi rozszerzenia uprawnień państwowych dla Galicji i Lodomerii.
Węgierski ucisk narodowy na Słowacji i na ziemiach bałkańskich bu-
dził sprzeciw mniejszości słowiańskich, które zręcznie przy pomocy
Rosji i Serbii umiędzynarodowiały swą walkę o prawa językowe i narodo-
we. Skomplikowana dialektyka stosunków austro-węgierskich uniemożli-
wiała w praktyce wszelkie reformy, bowiem opozycja węgierska była
konserwatywna i niechętnie się odnosiła do unowocześnienia armii
i państwa. Rozwój gospodarczy cesarstwa, choć wytworzył dobrze
funkcjonujący wspólny rynek, nie przebiegał jednakowo: tempo przy-
rostu potencjału gospodarczego w wysoce uprzemysłowionych Cze-
chach, Morawach i na Śląsku było dwukrotnie wyższe niż w Dolnej i Gór-
nej Austrii oraz Styrii, ale przemysł w Galicji oraz na Węgrzech rozwijał
się jeszcze wolniej. Rolnictwo czeskie i austriackie było nowocześniej-
15
sze od obszarniczej gospodarki węgierskiej i galicyjskiej, co znowu
rodziło liczne sprzeczności polityczne i społeczne. Konserwatywny ;
Kościół katolicki utożsamiany był z instytucją domu habsburskiego oraz <
jego interesami. Przewaga arystokracji i szlachty w aparacie urzęd- '
niczym i przede wszystkim w wojsku stwarzała korzystne warunki dla
dominacji szlachty i na niej starano się przede wszystkim opierać
funkcjonowanie władzy. Prowadziło to do rozlicznych paradoksów, '
które odbijały się znacznym dysonansem w stosunkach społecznych.
Na dworze dominowali Niemcy, Węgrzy i Polacy, narodowości posia-
dające ciągle liczną i wpływową arystokrację. Analogiczne stosunki
wytworzyły się w armii, w której korzystną dla siebie przewagę
osiągnęli Niemcy, zgermanizowani Chorwaci, Polacy i Węgrzy. Aspira-
cje czeskiej inteligencji mieszczańskiej zaspokajały awanse urzędnicze,
ale tylko na niższych stanowiskach i w krajach odległych od Czech
oraz rdzennej Austrii, co wywoływało również niezadowolenie oraz
poczucie niepełnowartościowości. Rosły ruchy klasowe w klasach robo-
tniczej oraz chłopskiej; znaczne wpływy osiągała socjaldemokracja
nastawiona reformistycznie, ale poszukująca bezustannie rozwiązania
skomplikowanego układu konfliktów narodowościowych.
Legenda "felix Austria", szczęśliwej epoki panowania cesarza
Franciszka Józefa I, la belle epoque walca, salonów, zbytku i powszech-
nego dostatku, wspaniałych huzarów, olśniewających inscenizacji ope-
rowych oraz zabawnych operetek, rycerskich manier oraz imponujących
strojów, sytych mieszczan i rzekomo dobrze zarabiających robotników,
pogodnych chłopów, wspaniałych romansów, w których uczestniczyli
arcyksiążęta i wesołe wiedeńskie Mitzi, rozbawionego Wiednia, który
w luksusie i ambicjach kulturalnych chciał konkurować z Paryżem
otóż ta piękna legenda zrodziła się później. W czasach, kiedy praski
dziennikarz i. prozaik przewidywał nadejście katastrofy i w krzywym
zwierciadle ukazywał konwulsje świata stworzonego przez austriacki po-
rządek ustrojowy, ani w pierwszym, ani w drugim członie znanego po-
wiedzenia Macieja Korwina, który parafrazując Owidiusza stworzył
formułę wielowiekowego istnienia Austrii: bella gerant alii, tu, felix
Austria, nube. Inni zmuszali Austrię do prowadzenia wojen, a szczęśli-
wa Austria nie mogła już oplątywać Europy siecią dynastycznych
małżeństw, które zawierały liczne i nie zawsze piękne, często epilepty-
czne i niezbyt miłe arcyksiężniczki. Zawierała sojusze, które bezustan-
nie obracały się przeciwko jej istocie; wiedeński uniwersalizm dynasty-
czny, coraz bardziej łagodny i coraz bardziej liberalny nie wystarczał.
Konieczna była katastrofa, rozpad państwa, kres monar-chii. Wszyscy
16
tego pragnęli i wszyscy się tego bali. Przyszłość wydawała się ciemna
i złowroga.
Austro-Węgrami władał długowieczny starzec, bigoteryjny i anty-
demokratyczny, liberalny, bo tak nakazywała dziejowa konieczność,
ale wcale niedobroduszny i łagodny, jak uformowała jego wizerunek
legenda. Nazwiska Hynaua, Bacha, Luegera i innych związane są z czasem
jego rządów i wyrażają formułę praktyki rządzenia wedle zasad zreformo-
wanego absolutyzmu i w interesie narodu, który był hegemonem poli-
tycznym w monarchii. Franciszek Józef I był uosobieniem biurokra-
tycznych i zarazem bardziej mieszczańskich, niż arystokratycznych cnót
niemieckich: paternalistyczny urzędnik doskonały, biedzący się od czwar-
tej rano (pracował już podczas bardzo oszczędnego i zawsze takiego
samego śniadania, po ablucjach dokonywanych za pomocą zimnej
wody, którą polewał go równie długowieczny kamerdyner) do późnej
nocy (przerwa obiadowa oraz poobiedni wyjazd do kochanki nie zajmo-
wały wraz z krótką drzemką nawet dwu godzin) nad załatwianiem
wszystkich bez wyboru i selekcji spraw rozsypującej się monarchii
i równocześnie przez swe absurdalne jedynowładztwo pogłębiający
bezwład rozsypującej się postfeudalnej struktury władzy. Przypominał
w sposób żałosny starego bezradnego tkacza, który usiłuje jeszcze
panować nad nieposłuszną jego dłoni osnową: wszystko się rozsypywało
w rękach, a bezładne próby ratowania monarchii przez osobisty dogląd
jej spraw nie polepszały sytuacji. Austriacka "Schlamperei" nie-
porządek, niechlujstwo, bałagan i "flądrowatość" obśmiewana była
przez pewne siebie i dumne Niemcy cesarza Wilhelma II, przeciwstawia-
jące austriackiej rozbawionej i roztańczonej, błyszczącej i kruchej,
zapatrzonej w przeszłość postawie samouwielbienia, jakby nie z tej epo-
ki rozwoju państwowości pruski porządek i społeczny dryl, marszowy
krok zdobywczych pruskich grenadierów oraz imperialne tęsknoty jun-
krów, wcielane w precyzyjne plany strategiczne berlińskich sztabow-
ców von Moitkego. Nad Dunajem pozory i szych wielkiej monarchii,
nad Szprewą sprężona siła regulowana co do szczegółów wszechogarnia-
jącą organizacją państwowo-wojskową.
W Austrii od dawna budziły się nastroje i tęsknoty wielkoniemiec-
kie. Wyrażali je austriaccy Niemcy zaniepokojeni wzrostem roli na-
rodów słowiańskich: Czechów, Polaków, Chorwatów, Słoweńców,
Serbów, Słowaków. Już w 1882 roku program lincki spisany przez
młodych działaczy austro-niemieckich domagał się zjednoczenia z Niem-
cami i nadania bardziej niemieckiego charakteru Przedlitawii przez
wyodrębnienie Galicji i Bukowiny, co zmniejszyłoby potencjał demogra-
- Nic/nanc przygody Szwejka
17
ficzny słowiański w krajach przedlitawskich. Z czasem po rozpadzie
grupy linckiej "wielkoniemieckość" zespolona została w programie
Georga von Schórnera z antysemityzmem, wyrażanym tak gwałtownie,
że nowego lidera wielkoniemców zamknięto, a Nowi Chrześcijanie pod
przywództwem drą Karla Luegera stworzyli partię zarówno nacjonali-
styczną, jak antysemicką. Znaleźli poparcie w cesarstwie niemieckim,
gdzie ruchy nacjonalistyczne znajdowały wsparcie rządowe.
Niemcy austriaccy zatrwożeni byli o los państwa rządzonego przez
sklerotyczną władzę i lękali się bezstroski "ogromnej mieściny, wio-
skowej metropolii", jaką wydawał się Wiedeń pisarzom z generacji
Alfreda Kubina i Fritza von Herzmanovsky-0rlando. Secesyjny Wiedeń
nie był już polityczną metropolią lub był nią tylko z pozoru. Wrażliwa li-
teratura austriacka epoki cesarza Franciszka Józefa od osiemdziesią-
tych lat XIX wieku po lata poprzedzające wybuch I wojny światowej
prorokowała nadejście katastrofy. Przybór zwłaszcza nacjonalizmów
niemieckiego, węgierskiego i słowiańskiego (czeski, słowacki, chorwacki,
słoweński, serbski, bośniacko-czarnogórski) wywoływał kołysanie się
fundamentów państwa. Słowiańska fala uświadomienia narodowego
reaktywowała stare, bo wywodzące się jeszcze z epoki Wiosny Ludów
lęki Wiednia i Budapesztu. ,,Wilde slaven Fluss" ,,dzika słowiańska
rzeka", przed którą ostrzegał Węgrów w 1848 roku anonimowy poeta
wiedeński, rozlewała się coraz szerzej. Coraz też powszechniejsza i głęb-
sza była nienawiść do spróchniałego tronu, coraz groźniejsze wydawało
się niebezpieczeństwo nadciągającej rewolucji, a sztuka ekspresjoni-
styczna wyolbrzymiła przeczucie kresu, zagłady i-rozpadu. ,,Piekłem"
nazwał Wiedeń i Insbruk Georg Traki i miejsce ludzkości proroczo
widział przed ,,głowniami dział". O Kainowych zbrodniach i złudnym
poczuciu pewności pisał w poematach prozą Franz Kafka. ,,Obcość
jest wokół mnie" głosił w poemacie ,,Śniący chłopiec" Franz
Kokoschka. Poczucie alienacji i zagubienia w bezdusznym świecie wypo-
wiadała proza Franza Kątki i Alfreda Kubina. Kari Kraus pisze
olbrzymi dramat ,,Ostatnie dni ludzkości", czerpiący pomysł z ,,treści
owych nierzeczywistych, nieistniejących, nieodgadnionych, czujnymi
zmysłami niedosiężnych, niepodatnych na jakiekolwiek wspomnienie,
a tylko w krwawym śnie zachowanych lat, kiedy operetkowe figurynki
grały komedię ludzkości", ukazujący, jak to wojna staje się kresem
wszelkiej formy i początkiem całkowitego rozkładu. Wieszcze tony
ekspresjonistycznej poezji wybrzmiewają przede wszystkim w przeczu-
ciu końca świata, który nieuchronnie nadchodzi; wiersze pod tytułem
"Welende" pisze Elsa Lasker-Schueler oraz Jakob van Hoddis. Odpo-
18
wiednikiem tego pojęcia jest Georga Heyma "umbra vitae". Słowo
"welende" jest w niemczyźnie jakże bliskie pojęciu "weitwende", ozna-
czającemu "zmianę świata", ,,punkt jego obrotu" rewolucję? Jeśli
tak, to pojmowaną jako wielki wiatr, wichurę, z którą spotykamy się
w wierszach Bertolda Brechta i Alfreda Lichtensteina (,,W wietrze go-
reje świat"), jako "Sturm", co w racjonalnym znaczeniu rozumieć
można jako ,,uderzenie", "atak", nawet ,,alarm". Przeczucie zmiany
jest niewątpliwe; w liryce jednym z często powtarzanych słów jest
słowo "Aufbruch" np. u Ernesta Wilhelma Lotza czy Kurta Heynicke
oznaczające ,,odjazd", ,,odejście", ,,przygotowywanie się do podróży"
oraz słowo "Bruch", które oznacza ,,rozejście", "rozminięcie", "roz-
łam".
Proroctwa zmiany i zmierzchu świata oraz niejasna ewangelia na-
rodzin ,,nowego człowieka" prowokowały drobnomieszczańską odpo-
wiedź wyrażającą się w wielkomocarstwowej histerii, w głoszeniu
koncepcji wielkoniemieckich (rozkładowych wobec austro-węgierskiej
jedności), w biciu na alarm przed rozkładowym niebezpieczeństwem
reform liberalnych, w żądaniach ograniczenia swobód społecznych oraz
kar dla anarchistów i socjalistów, w programach nacjonalistycznych
strategicznych marzeń o konfrontacji z Rosją, traktowaną jako pro-
tektorka "bezczelnych" Serbów oraz "podstępnych" Czechów, w ocze*
kiwaniu na generalną rozprawę z panslawizmem. Drobnomiesz-
czańską nacjonalistyczna frazeologia była wspierana przez wiedeń~
skich nacjonalistów rekrutujących się z kręgów arystokratycznych.:
Ideowi i "filozoficzni" uczniowie Joerga Lanza von Liebenfelsa, zało-
życiele rasistowsko-mistycznego Orden des Neuen Tempels Zakonu
Nowej Świątyni, czytelnicy wydawanej przez niego "ostary" ,,Biblio-
teki Blondynów i Czystych Rasowo" (czasopismo wychodziło w latach
19051931), należeli do niego m.in. Fritz von Herzmanovsky-0rlando,
Alfred Kubin, Adolf Hitler, uczyli się nowego języka operującego
terminami "Mindesrassige", "Arioheroiker", "Halb- und Dreivierte-
laffen" oraz chłonęli plany ,,wykorzenienia" ("Ausrotten") oszpeca-
jących wspaniały niemiecki naród austriacki mieszańców i ,,kundli"
("Wir rmissen się dezimieren" "Musimy ich zdziesiątkować") i prze-
widywali również wytępienie "robactwa" brytyjskiego, francuskiego,
rosyjskiego i amerykańskiego w okresie pierwszej wojny światowej (por.
Fritz von Herzmanovsky-0rlando: "Gesammelte Werke". Band VII.
"Der Briefwechsel mit Alfred Kubin. 1903 bis 1952". Herausgegeben
und kommentiert von Michael Klein).
Budziły się lęki, jawiły się zmory, trwoga i samotność ogarniały
19
pokolenie Artura Schnitzlera i Zygmunta Freuda; w "Schlafenlied fur
Miriam" Richard Beer-Hoffman z żałością stwierdzał, że "nikt nikomu
nie może być druhem", w lękach przed bezdusznym biurokratyzmem
miotał się bohater Kafki, zmęczenie i niepokój wyrażał liryczny boha-
ter Reinera Marii Riikego. Wyobcowanie i lękliwa samotność miały się
stać generacyjnym przeżyciem Ernsta Trakla, Reinera Marii Riikego,
Oskara Kokoschki, Franza Kątki, Johannesa Urzidiia, Franza Werfla.
Kiedy w 1920 roku "niemiecki Apollinaire" (określenie Kasimira
Edschmida) wydawał "neodadaistyczne nie-wiersze" pod tytułem "Der
Hakenkreuzzug" ("Pochód swastyki"), pisał w jednym z utworów:
Swastyka jest na tej ziemi!
Strzeżcie się wszystkich Meierów!
Niech żyje wasze myślenie z czerwona czarno-białe!
Zbliżacie się do światowego pogromu!
Swastyka jest na tej ziemi:
Wezwałem
chrześcijańskiego dorożkarza,
ahv już nie jeździł konnym zaprzęgiem,
który ma żydowskie wejrzenie.
Poprosiłem papieża,
aby wstąpił do partii komunistycznej
i popierał czerwoną Nową Sztukę...
~ Hans Schibeihuth wyrażał te upowszechnione i rozpoznawalne w rze-
czywistości społecznej państw niemieckich zagrożenia i niebezpieczeń-
stwa. Joerg Lanz von Libenfels jako pierwszy wywiesił flagę ze swastyką
na swym wiedeńskim domu w 1905 roku, wnet po ucieczce z klasztoru
cystersów, gdzie przez lata był zakonnikiem.
Państwo jedynej w swoim rodzaju centralistycznej biurokracji,
wrogoprzyjazne wobec narodów nie-niemieckich, wielkie i jednocześnie
zaściankowe, bezduszne i zarazem familiarne, konserwatywne, bigote-
ryjne i operetkowe, rozporządzające niejednolitą kulturą, właściwą
dla świata mieszańców, a wyrażające marzenie o "heroicznej, aryjskiej
czystości", trwające, a już znajdujące się zarazem w stadium rozkładu
strukturalnego ożyje po latach w oczyszczającym wspomnieniu
Josepha Rotha, Roberta Musila, Heimito von Doderera, Fritza von
Herzmanovsky-0rlando, Karla Krausa, w ich literackich pożegnaniach
pięknej Austrii, po której rozkładzie już żyć nie warto w innym celu,
jak tylko dla utrwalania śladów dawnej świetności lub poszukiwania
powodów upadku cesarstwa.
Ci wszakże, którzy w tej monarchii żyli i dzielili jej losy, nie patrzyli ^
na zdziecinniałego cesarza jak na dobrego ojca; niczego w ostrym widzę- !
20
niu realnych konturów ;żyeia w monarchii nie przesłaniał im ani barwny
szych dworskiego ceremoniału, ani piękno balów i parad, ani spokój
sielankowego Schónbrunnu oraz obezwładniający, kamienny patos
Hofburga. KarI Kraus w swej ukazującej się ze zmienną regularnością
Die Facket (Pochodnia) piętnował fałsz systemu, jego biurokrytyzm
i oportunizm, bigoterię i osielstwo. Musilowska Cekania czy Taroka-
nia jak ją widział KarI Kraus przed Robertem Musiiem i Fritzem
Herzmanovsky-0rlando była państwem na pół feudalnym i na pół
burżuazyjnym: syte zadowolenie i niezdolność do krytycznej oceny
zgrzybiałego państwa, spoglądanie na semper felix Austrię przez stereo-
typ walca, miłych wiedeńskich Mitzi i barwnej armii mogło tylko sprzy-
jać przyśpieszonemu jego upadkowi. Nie mógł klęsce zapobiec ani do-
brotliwie sklerotyczny cesarz, stary Prochazka jak nazywali go Czesi,
ani nieudolny aparat biurokratyczny, ani ck buńczuczna frazeologia
armii, która w ró".'nie napuszonych, ale butnych żelazną siłą wojska
wilhelmińskich Niemczech stała się synonimem bałamutnej gadaniny
austriackim gadaniem.
Literatura czeska i czeskie ruchy społeczne o nachyleniu anarchi-
cznym lub lewicowo-radykalnym zdawały sobie z tego od dawna sprawę.
Antyhabsburskie akcenty pojawiają się w liryce i publicystyce czeskiej
coraz częściej u schyłku dziewiętnastego stulecia, by przypomnieć lirykę
Stanisłava Kostki Neumanna z tomu Nemesis, bonorum custos lub odwo-
łać się do poezji i publicystyki Karela Havlićka-Borovskiego, a w okresie
przed wybuchem wojny światowej wyraźnie przybrały na sile. W tym
nurcie aluzyjna, przewrotna, prześmiewcza twórczość Jarosława Haska
odegrała niemałą rolę, chociaż co pisarz boleśnie przeżywał sytuo-
wana była wówczas na obrzeżu głównych nurtów i prądów literackich.
Humoreski Jaroslava Haska, jego bogata felietonistyka sprzed pierw-
szej wojny światowej, jego pisane wspólnie z przyjaciółmi (Josef Mach,
Frantisek Langer, Egon Erwin Kisch, Eduard Drobilek) kabaretowe gry
przeznaczone dla publiczności z kręgu zwolenników Partii Umiarkowa-
nego Postępu w Granicach Prawa założonej przez Jaroslava Haska,
którzy gromadzili się w piwiarni pana Zveriny, aby wspólnie śmiać się
z ideologii będącej kpiną, parodią konwencji politycznego myślenia
czeskiej i austriackiej burżuazji, wyrastały wprost z ludowego, wielko-
miejskiego podglebia. Hasek był ludowy na sposób rabelaisowski, nie
chciał być wyrafinowany ani nawet jak Jan Neruda czy Kareł Havlićek-
-Borovsky na tyle poprawny, by mieścić się w oficjalnej czeskiej normie
językowej, lecz czerpał obficie z żywiołu podmiejskiej gwary, z poto-
cznych zasobów leksykalnych, a z zasłyszanych w knajpach i winiar-
21
niach historyjek czynił pierwowzory fabularne dla humoresek i satyry-
cznych felietonów. Humor zaś praskiej ulicy, piwiarni i knajpki, "pabi-
telski" (użyjmy terminu Bohumiia Hrabala) żywioł dowcipu był wów-
czas jak i zresztą zawsze nieokiełznany i nieposkromiony. I nie
wysychał oraz nie wysycha nigdy: tworzy własną poetykę, która okazuje
się adekwatna do wolnego, pozornie alogicznego porządku myślenia
piwiarskiego ,,kecu", ,,historyjki", ,,opowieści".
Czeski Mlinchhausen jest w pewnym stopniu samochwalcą, ale
równocześnie to cwaniak, gaduła, żartowniś i naciągacz, kryjący się
za gardą pozorowanej głupoty i naiwności. Opowiada z przyjemnością,
co mu ślina na język przyniesie, "gadkę" przebija "gadką", gadanie
sprawia mu estetyczną rozkosz, ale także zgodnie z tradycją moralną
czeskiej kultury jest w tych opowiadaniach coś sympatycznie łgarskiego
i podstępnego, ironicznego i podchwytliwego. Prąd mowy w tym, cojęzyk
czeski określa jako "hospodsky kec", a więc jako knajpianą gadani-
nę, czcze gadanie, opowiadanie bzdur, niesie bohatera humoresek
Haska pewnie i śmiało w stronę konstatacji obśmiewających i negatyw-
nie weryfikujących poprzez kpinę przedstawianą rzeczywistość. Czaso-
wnik "kecati" oznacza w podstawowym znaczeniu rozpryskiwanie cze-
goś gęstego lub o kaszkowatej konsystencji, "kecat" można pianę
z piwa, kaszkę, wino, a w drugim, przenośnym znaczeniu oznacza
rozrzucanie, rozpryskiwanie (stąd to się bierze) słów, nieskładne gadanie,
"klachanie" (tak mówi się na Śląsku, po czesku "tlachati"), gadanie
dub smalonych, koszałków opałków, poznańskich "pierdotów", paplanie
(czeskie ,,źvaniti") itp.
"Kecanie", które uprawiają Szwejk i inni bohaterowie opowiadań
Haska lub Vanćury i Hrabala, jest sposobem rozmowy czy opowiada-
nia historyjek wymyślonych przez wydmikufiów i moczygębów, a umieję-
tność "kecania" w wysokiej jest cenie wśród miłośników piwa i alkoholu,
ale "kecać" można też w poczekalni, podczas gry w karty, podczas
południowej przerwy w robocie, przy ladzie sklepowej, w tramwaju,
w wagonie kolejowym czy autobusie. Czeszczyzna różnicuje "kece"
na "tlachy", "źvasty", "piky", "blaboły", "pabeni" (nieprzetłumaczal-
ne, potoczne określenie pijackiej gadaniny), a są i inne starsze synoni-
my: "bibne na kvadrat", "cani rozum", "cani" (co oznaczało ,,głupstwa
do kwadratu", ,,brednie"); w kulturze wina i piwa możliwości wyga-
dania jest wiele, w kulturze wódki efektem bywa zazwyczaj zapisane
i zapamiętane przez Juliana Tuwima "opianienie": niemota, bełkot
i szał. W sytym i zmieszczaniałym społeczeństwie "keca" się chętnie
22
i na ogół życzliwie, w zbiorowości zaledwie zaspokajającej potrzeby
warczy się i urywa naturalnie rodzące się pogaduszki złym szczeknięciem.
4 Poetyka "kecu" wyraża .się przede wszystkim profuzją słowa;
opowieść jest rozwlekła, obszerna, często pełna powtórzeń, niekiedy
zadyszana, bez logicznych przerw. Szwejk z opowiadań, Szwejk z wersji
kijowskiej a przede wszystkim z ostatecznej wersji powieści, ale także
narrator "opowiadań syberyjskich" z Bugulmy, jakby w surrealistycz-
nym przebiegu słów przedstawia całe wydarzenie. Nie znaczy to oczy-
wiście iż posługuje się wolnym zlepkiem skojarzeń, ale też nie dba
o uporządkowanie narracji, stosuje często kondensacyjne skróty, po-
sługuje się mową zależną i pozornie zależną, stylizuje opowieść i za
wszelką cenę stara się ją uniezwyklić. "Kec" bowiem z upodobaniem
posługuje się hiperbolą, która pozwala wyolbrzymić opowiadane zdarze-
nie. To, co się wyraża w "kecu", musi być doskonałe, niezwykłe, oszała';
miające, zadziwiające, najwspanialsze, najdziwniejsze, największe, naj-
bardziej niezwykłe. Jak to zwykle bywa w wypowiedzi opanowanej przez
profuzję słowa wszystko leje się bez powstrzymania, bez tamy, bez
zabiegów kompensacyjnych czy purgacyjnych i tak wskutek hiperbolizacji
wszystko znów podlega gigantyzacji, a "kecając" narrator staje się w opo-
wiadaniu, w sztuce snucia opowieści Michałem Aniołem "małego forma-
tu", by posłużyć się określeniem Kasimira Edschmida.
Takim jest przede wszystkim Szwejk, postać, która pojawia się
w humoreskach Haska w 1911 roku, jedyna, której pisarz nie porzuca,
jak tyle innych, równie świetnych, ale również narrator "opowiadań
syberyjskich", któremu sprawy podczas opowiadania wydarzeń bu-
gulmskich ogromnieją i nabierają znamion dziwności: narrator wesoło
ociera się o śmierć, z humorem przyjmuje konwencję uczestniczenia
w historii, choć ta w niczym nie przypomina jeszcze uporządkowanego
procesu, jaką się staje poddana racjonalizacji oraz uwzniośleniu w war-
sztacie historyka. Historia nie jest wszakże tak okrutna i straszliwa,
jak chciałby ją widzieć czeski mieszczuch poddany burżuazyjnej indo-
ktrynacji przez krwawe i sensacyjne relacje prasy mieszczańskiej. Mamy
w opowiadaniach Haska pisanych po powrocie z Rosji wcale liczne próby
stworzenia przykładów mieszczańskiego kecania w praskiej winiarni lub
po prostu w praskiej prasie. Ale właściwy plebejski "kec", który domi-
nuje w prozie Haska jest bardziej rubaszny, zawiera elementy relacji
23
sprośnej, wszakże w wydaniu praskiego humorysty nigdy nie przekracza-
jącej granic pewnej przyzwoitości, a jego "kecar" jest w miarę nie-
przyzwoity i bezczelny. Przede wszystkim jednak bezczelnie prowokujący,
bowiem w znakomitej większości opowiadań i humoresek bohater
' wypełnia liczne funkcje demaskacyjne wobec oficjalnego porządku spo-
łeczno-politycznego. Zrozumienie mechanizmu "kecu" nie jest zadaniem
utrudnionym: u Haska zazwyczaj jeden znak pociąga za sobą kilka
innych, jeden sygnał uruchamia kolejne, tworząc związki narracyjne
pozostające niekiedy w pozornym, luźnym stosunku. Kiedy Szwejk sły-
szy komunikat: "Tak więc, panie Szwejk, zabili nam Ferdynanda"
odpowiada: "Ferdynanda? Ja znam czterech Ferdynandów..." i o każdym
opowiada stosowną historyjkę. "Kec" istnieje wszakże w pełni tylko
w języku mówionym, który wobec struktury języka literackiego zacho-
wuje się w sposób swobodny, naruszając reguły składni, wymowy
i formułując całkiem nową leksykę (przynajmniej w znacznej części).
Opowieści karczemne są bowiem swego rodzaju improwizacjami: są
one realizowane w języku mówionym określonego środowiska
w przypadku Haska w języku drobnych kupców, rzemieślników, ,,ludzi
luźnych" z przedmieść wielkiego miasta. Dlatego język prozy Haska
jest tak bogaty i różnorodny, co zawsze podkreślała krytyka czeska
i o czym nie ma pojęcia polski czytelnik konsumujący przekłady "zdra-
dzające" język oryginału. Polska translacja i to zarówno w przypadku
Pawła Hulki-Laskowskiego, jak i Józefa Waczkowa odbywa się
bowiem wyłącznie na obszarze tradycji literackiej polszczyzny, którą
uformował dwór ziemiański oraz salon mieszczański XIX i XX wieku,
a upowszechniła szkoła, radio, książka i telewizja. Ogólnopolska norma
językowa spowodowała również znaczne osłabienie pozycji dialektów
i obciążenie ich deprecjonującymi znakami wartościującymi.
Hasek tymczasem nawiązuje do bogatej tradycji językowej swego
narodu, który między innymi ze względu na swe plebejskie początki
i młodość kulturową w erze nowożytnej dawno już uprawomocnił
literaturę posługującą się żywym językiem ludu, różnych środowisk
zawodowych, językiem przedmieść dużych miast. W Przygodach
dobrego wojaka Szwejka posługuje się mową praskiego plebsu, języ-
kiem, jakim mówiono w piwiarniach i winiarniach Vinohradów i Źiźko-
wa, a więc w tych plebejskich okolicach, w których dobrze czuł się i Szwejk,
i jego kreator Hasek. Nieprzypadkowo też wielu księgarzy i wydaw-
ców mieszczańskich odrzucało pierwsze zeszyty Przygód, niezwykle
krytycznie i ostro wypowiadając się podobnie jak czeskie minister-
stwo oświaty o języku powieści pełnym wyrazów obscenicznych, "gru-
24
bych" oraz zwrotów nie sankcjonowanych przez czeską normę językową.
Czeska krytyka burżuazyjna w kilku kampaniach krytycznych atako-
wała prozę Jaroslava Haska, a przede wszystkim "Przygody dobrego
wojaka Szwejka", za wulgarność i ,,olbrzymią trywialność" (Arne
Novak), za pornografię i obniżanie tradycji kulturalnych narodu, anty-
klerykalizm, szerzenie ,,niezdrowych bakcyli" defetyzmu i pacyfizmu
(Jaroslav Durych), za prymitywizm ,,dobrodusznego idyllika" i ,,zwy-
kłego Czechaczka" (Vaclav Ćerny). I tylko lewicowa, związana z ruchem
komunistycznym krytyka reprezentowana przez Ivana Olbrachta,
Juliusza Fućika, Kurta Konrada, Ladislava Novomeskiego prawidłowo
odczytała ogromną rolę i określiła światowe znaczenie powieści, nie
myląc się w tym sądzie, jak nie myliła się postępowa krytyka niemiecka,
by przypomnieć Maxa Broda czy niemiecki teatr, który za sprawą Pisca-
tora po raz pierwszy wprowadził dobrego wojaka Szwejka na sceny
teatrów.
Powieść zyskała jednak wbrew oporowi konserwatystów wielu zwo-
lenników i admiratorów: nieomal równolegle pojawić się też poczęły
inne teksty bogato wykorzystujące potoczny język mówiony, by przy-
pomnieć Yecery na slamniku Jaromira Johna, w których stworzona zo-
stała mistrzowska fotografia języka żołnierzy czeskich walczących na
bałkańskich frontach wojennych. Cyrk Humberto Eduarda Bassa, w któ-
rym pisarz przyswaja język artystów cyrkowych, czy prozę Karela
Polaćka, odtwarzającego mistrzowsko mowę małych żydowskich kup-
ców, kibiców sportowych, mieszkańców praskich przedmieść. Język
był w tych utworach ważnym i istotnym komponentem iluzji autenty-
czności, prawdy społecznej i obyczajowej. Zasada ta potwierdza się
w całej rozciągłości w ,,opowiadaniach syberyjskich", w których
Hasek dąży do znacznego zróżnicowania mowy narratora, jego przeciw-
ników, np. Jerochimowa, delegatów czerezwyczajki, jego straży przybo-
cznej złożonej z oddanych narratorowi Czuwaszów, posługujących się
swoistym ,,pingwin russish", Tatarów, którzy mówią łamanym języ-
kiem rosyjskim czy Chińczyków, którzy nawet jeśli znają jako tako
rosyjski stosują w przekładzie reguły gramatyczne swego macierzy-
stego języka.
5 W dniu 24 września 1915 roku zetknął się 91 pułk budziejowi-
cki w bitwie pod Chorupanami niedaleko miasta Dubna we wschodniej
25
Galicji z nieprzyjacielem. W bitwie i podczas odwrotu padło 135 kole-
gów Haska, 285 raniono, a 509 w tym również pisarz, wtedy łącznik
w 11 kompanii zaginęło bez wieści. Był to eufemizm stosowany w ko-
munikatach wojennych; Jaroslav Haśek, podobnie jak jego towarzysze
broni dostał się do niewoli, ale w przeciwieństwie do innych, uczynił
to dobrowolnie, w wyniku dawno podjętej decyzji (por. J. Kriźek:
Jaroslav Hasek. Praha 1957).
Podczas wielokilometrowego marszu do obozu jenieckiego w Darnicy
pod Kijowem, podczas koszmarnego obozowego bytowania w Darnicy
i Tockoje pod Samarą, które trwało aż do czerwca 1916 roku, gdzie
żołnierzy żarł tyfus i niszczyła czerwonka, dziesiątkował głód i zimno,
wystudziły się słowianofilskie zapały Haska i opadły nadzieje i złudzenia.
Rzeczywistość jeniecka okazała się bardzo surowa, a prawa wojny dzia-
łały bardziej obiektywnie, niż sobie to wyobrażał, tym niemniej
ciągle jeszcze posłuszny dawnym imperatywom politycznym Hasek decy-
duje się wstąpić na początku czerwca 1916 roku do oddziałów czeskich
formowanych do walki z Austrią w Kijowie. Każde wyjście z obozu
wydawało się z pewnością lepsze niż pozostawanie w nim dłużej, ale
działała też określona logika nadziei politycznych, jakie z czeskim
ruchem politycznym wiązał Hasek, godząc się na każde rozstrzygnięcie,
jeśli sprzyja ono osłabieniu cesarstwa i tym samym przybliża jego klęskę,
z której zrodzić się miała niepodległość Czech,
Rusza więc wiosną 1916 roku wraz z innymi ochotnikami spod
Buzułuku do Kijowa do tzw. Czeskiej drużyny i staje się żołnierzem I
pułku piechoty, zaczynu późniejszych legionów czechosłowackich
w Rosji. W tej fazie rozwoju czeskiej polityki narodowowyzwoleń-
czej jego ośrodek kierowniczy z prof. T: G. Masarykiem na czele liczył
na Rosję jako na gwaranta powstania czeskiego państwa; na tronie kró-
lestwa czeskiego miał ewentualnie zasiąść członek dynastii Romanowych.
W carskiej Rosji koncepcja ta uzyskała znaczne poparcie wśród wcale
licznej i zamożnej emigracji od dawna osiadłej w Rosji i odgrywającej
niemałą rolę w przemyśle, handlu i rolnictwie. Rosyjscy Czesi założy-
li na początku wojny Związek Czeskich (później Czechosłowackich)
Towarzystw a Drużyna Czeska stanowiła jego organizację wojskową.
Wpływy polityczne działaczy tego kręgu ułatwiły uzyskanie zgody na
rekrutację ochotników spośród jeńców.Hasek, choć poważnie osłabiony
po przejściu tyfusu, zgłosił się jako jeden z pierwszych, a choć komisja ;
lekarska nie uznała go za zdolnego do służby w pierwszej linii, został
pisarzem pułkowym w Bereźnie na Pińszczyźnie, gdzie stacjonował |
sztab pułku, skąd znowu odkomenderowano go do redakcji czasopisma :,
26
"Ćechoslovan", które wychodziło w Kijowie jako organ Związku To-
warzystw Czechosłowackich.
Od l lipca 1916 roku spotykamy więc Jaroslava Haska w Kijowie
jako redaktora i czołowego publicystę pisma ..czeskiej rewolucji" ^jak
nazywa ruch antyaustriacki Czechów i Słowaków. Artykuły Haska są
teraz entuzjastyczne, nie ma wątpliwości, że Czesi zaproszą cara na tron
swego królestwa, pisuje entuzjastyczne artykuły o potędze czeskich
oddziałów, nowego "husyckiego wojska", ale przede wszystkim ataku-
je znienawidzoną Austrię wierszem, artykułem politycznym oraz licznymi
humoreskami, których pisze wtedy sporo, atakując austriackie rządy
w Czechach, rozpętany przez władze wojskowe terror, ale również opor-
tunizm własnych towarzyszy, jeńców czeskiego pochodzenia, którzy nie
decydowali się na przystąpienie do organizujących się oddziałów woj-
skowych. Wtedy powstają m.in. opowiadania o portrecie Franciszka
Józefa I, o panu Hurcie i wiele innych, które mimo frontu przedosta-
ją się aż do Wiednia. Uznano, że niektóre teksty są obrazą cesarskiego
majestatu i przeciwko autorowi antyhabsburskich i antyaustriackich
satyr wytoczono postępowanie karne argumentując, iż ich treść była
,,zdradziecka i zawierała sformułowania obraźliwe".
Jaroslav Hasek nie rezygnuje w Kijowie z obyczajów praskiej cyga-
nerii: pije na potęgę, bawi się i nadal wchodzi w konflikty z prawem.
W twierdzy w Boryspolu, gdzie odsiaduje wyrok za pijacką awanturę
i obrazę oficera, pisze pierwszą wersję opowieści o dobrym wojaku
Szwejku książeczkę ,,Dobry vojak żvejk v zajęli", wydaną jako
5 zeszyt "Knihovnićki Ćechoslovana" w kijowskiej oficynie Slovanske
vydavatelstvi.
"Dobry wojak Szwejk w niewoli" jest pierwszą większą pracą proza-
torską Jaroslava Haska i dowodem, iż nie zbywało mu umiejętności kon-
strukcyjnych oraz cierpliwości epickiej. Utwór stanowi w rzeczywi-
stości pierwszy rys późniejszej, wielkiej powieści o przygłupim czeskim
żołnierzu, który swym specyficznym poczuciem humoru doprowadzał do
absurdu wszystkie poczynania swych austriackich zwierzchników,
a który to pomysł-idea pulsował w wyobraźni, pisarza od 1911 roku.
Postać Szwejka pojawiła się bowiem jak twierdzą badacze, opierając
się na wspomnieniach przyjaciół i żony, Jarmili właśnie wówczas,
a postać była jedyną, której pisarz nie porzucił, jak tylu innych wspa-
niałych postaci praskich lumpów i oszustów, wesołych pijaków i przy-
głupich urzędników, którzy pojawiali się i odchodzili z kart jego humore-
sek.
Pierwsze opowiadania o dobrym wojaku Szwejku były pomyślane
27
jako antymilitarystyczna i antyhabsburska satyra i jak Zwraca uwagę
Radko Pytl'ik ("Nasz przyjaciel Hasek", Warszawa 1984, s. 174) w kon-
strukcji akcji oparte były na austriackiej przysiędze wojskowej, która
nakazywała i zobowiązywała żołnierza, aby służył Jego Cesarskiej
Mości na lądzie, na wodzie i w powietrzu. Dlatego wcielony do wojska
dobroduszny Szwejk przeżywa swe przygody jako pucybut kapelana,
jako niebezpieczny i niecałkowicie odpowiedzialny pracownik pro-
chowni, wreszcie jako pilot, który często i chętnie ląduje w różnych wo-
dach. Antymilitaryzm Haska był m.in. rezultatem jego silnych związ-
ków z ruchem anarchistycznym, którego był zaprzysiężonym zwolen-
nikiem i w którego pismach drukował wiele swych tekstów. Anty-
militarystyczna problematyka pojawiała się również w innych opowia-
daniach Szwejka, które równie bezwzględnie i ostro obracały się prze-
ciwko austro-węgierskim urządzeniom wojskowym, oraz kompromi-
towały austro-węgierską kastę oficerską.
,,Dobry wojak Szwejk w niewoli" doskonale mieścił się w antymili-
tarystycznych nastrojach Haskowskiej twórczości sprzed wybuchu wojny,
a nowa sytuacja tę tonację ideologiczną tylko zwielokrotniła i uwy-
raźniła. Hasek mógł teraz pisać bez jakichkolwiek przesłon cenzuralnych
i politycznych, atakował też zarówno w opowiadaniach, jak i tekście
pierwszej wersji ,,Przygód dobrego wojaka Szwejka podczas wojny
światowej" znacznie ostrzej austriacki system państwowy i przede wszy-
stkim wojskowy. Ale jednocześnie nowa sytuacja nakładała na pisarza
szczególne obowiązki agitacyjno-polityczne: chodziło o tak wyraziste
ukazanie prześladowań Czechów w ich życiu cywilnym i przede wszystkim
podczas służby wojskowej, aby pojęli całe okrucieństwo poniżającego
ich ucisku oraz upodlenia, aby wywołać w odbiorze oraz podnieść do
najwyższego napięcia nastroje antyaustriackie i wreszcie, aby u jeszcze
niezdecydowanych wywołać przekonanie, iż klęska i rozpad Austrii są
nieuchronne a zwycięski powrót żołnierzy tworzonych na Ukrainie
oddziałów czeskich pewny, bezpieczny i obfitujący w jak najlepsze
widoki na przyszłość. Ma rację Radko Pytlik (por. posłowie do ,,Spisy",
t. XIIXIV), iż tekst ten w znacznej mierze był antyhabsburska agitką
adresowaną do Czechów pozostających jeszcze na uboczu ruchu polity-
cznego organizowanego przez ośrodek kijowski, aby wstępowali do legii
i raz jeszcze przypomnieli sobie okrucieństwo austriackiej administra-
cji wojskowej oraz tępe okrucieństwo oficerów i podoficerów.
To agitacyjne nastawienie autora-nadawcy determinuje środki artysty-
czne użyte w utworze, a pochodzące jak najbardziej wyraźnie z ekspre-
sjonistycznej retoryki o wysokim stopniu stężenia patosu (np. w głośnym
28
opisie orła austriackiego, który rozciągał ramiona nad ofiarami zgro-
madzonymi w koszarach), liryzacji (jak w opisie alpejskiego pejzażu
więzienia w Thalerho-Zelling) skontrastowanej ż elegijnie-patetycznym
przedstawianiem ludzkiej nędzy i upodlenia, czy ironii oraz sarkazmu
(jak w komentarzach o wyraźnie publicystycznym charakterze dotyczą-
cych stosunków w wojsku, układu narodowościowego itp).
Publicystyczny, agitacyjny ton określi całą "rosyjską" fazę twórczo-
ści Jaroslava Haska, dając wszakże niekiedy zaskakująco pozytywne
efekty artystyczne, jak w opowiadaniu "Ztraceny esałon" ("Zaginiony
pociąg") z 1918 roku, w którym pisarz posłużył się poetyką science
fiction dla groteskowej satyry obśmiewającej zatwardziałą głupotę kijo-
wskiej Czechosłowackiej Rady Narodowej. W skrócie wygląda to tak:
w 1968 roku amerykański uczony badający życie stonóg w tundrze odnaj-
duje "w pewnej części syberyjskich tundr kilka mchem porosłych wago-
nów kolejowych". Sytuacja do pewnego stopnia przypomina znane
opowiadanie Zoszczenki o podróży z Odessy do Moskwy z tomu Niebie-
ska księga, gdzie z kolei podróżni porastali powoli mchem, zdążając do
celu. W humoresce Haska postarzali politycy już od półwiecza jadą
do Władywostoku w przekonaniu, że w Rosji nic nie można dla sprawy
czeskiej zrobić; udają się więc do Francji. Jak u Zoszczenki omszali,
"mchem porośli staruszkowie" doskonale zakonserwowali się w swej
politycznej ideologii i pozostali jej wiernymi wyznawcami, jakby nie
rozumiejąc, iż minęło 50 lat, a to, co stanowiło istotę ich koncepcji poli-
tycznej, przeminęło z wiatrem.
Agitacyjna poetyka wywiera również znaczny wpływ na większą
część "opowiadań syberyjskich", by przypomnieć Dzienniki popa Maluty
czy historię ufskiego wędliniarza Bulakulina. W tych tekstach uczy-
nienie narratorem dzikiego popa kontrrewolucjonistę oraz małego, bez-
względnego spekulanta, którzy expressis verbis i w jak najlepszej
wierze wykładają swe punkty widzenia na rewolucję i wyzysk wygłodnia-
łych mas, stanowi świetne wyjście dla narracji spokojnej i beznamiętnej,
ale ukazującej jakby mimochodem sprzeciw i grozę wobec okrucieństwa
"popiego pułku Jezusa Chrystusa" oraz bezduszności spekulującego
dorobkiewicza.
Wróćmy wszakże jeszcze do Dobrego wojaka Szwejka w niewoli.
Ta protowersja "szwejkiady" jest jeszcze dość daleka od wielkości
ostatniego dzieła Jaroslava Haska, choć "ur-Śvejk" jest jak chce
Radko Pytlik projekcją fabularną ostatecznej postaci Przygód dobre-
go wojaka Szwejka. Ale od epickiego rozmachu wielkiej powieści kijow-
ska wersja znajduje się jeszcze daleko; zbyt wiele w niej uproszczeń agi-
29
tacyjnych, a zamysł agitacyjny każe pisarzowi rozminąć się z prawdą
o rzeczywistości jenieckiej w obozach: od tych spraw Hasek zupełnie
wyraźnie ucieka, aby nie znaleźć się w oczywistej kolizji z powszechnym
doświadczeniem i wiedzą o obozach jenieckich. Natomiast obraz rozpa-
dającej się monarchii, działania wojskowej i sądowej maszynerii jest
mimo publicystycznego charakteru komentarza odautorskiego przeko-
nujący i prawdziwy artystycznie. Te wątki też górują nad epizodami,
które w lepszej, bardziej epickiej formie rozbuduje Hasek w swej ostat-
niej wielkiej powieści, nad galerią postaci takich jak Łukasz, Sagner,
kadet Biegler, Dauerling i innymi, które dopiero w wersji ostatecznej
otrzymają pełną biografię wewnętrzną i zostaną w pełni uruchomione
w działaniach w świecie przedstawionym.
Jin Hajek trafnie zwrócił uwagę, że kijowska wersja zawiera wiele
celnych charakterystyk austriackiego systemu społeczno-wojskowego. To
prawda, ale najważniejsze jest, iż w Dobrym wojaku Szwejku w niewoli,
i na to warto przede wszystkim zwrócić uwagę, zawarł Hasek ideowe
przesłanie swego dzieła: "Pierwsze płomyki zaczęły lizać austriacką
koronę. Tymczasem Austria nie przeczuwała, że rodzi się zguba, która
podetnie korzenie współżycia. Czech pojmuje swe posłannictwo histo-
ryczne w walce o wolność. Mocno i ochoczo podniesiony sztandar walki
jakby mieczem wyryje swój ślad w olbrzymiej pieśni wieków".
Przeczucie kresu wyrażone patetycznym i pod piórem Haska
brzmiącym niezupełnie szczerze i pewnie językiem. Koniec świata i na-
dzieja na jego odmianę, na żywe obroty historii, które pozwolą Czechom
wyjść z domu niewoli, w którym panuje "anoi" głupota. Pragnienie
wydobycia się z ogłupienia, które wypływało z niepojętego losu, ,,wy-
pływało z historii, wypływało z traktowania czeskich żołnierzy w ko-
szarach i na polu walki, wypływało to pokrótce ze związku czeskich
ziem z monarchią austro-węgierską". "To prowadziło do szaleństwa"
napisze Hasek.
Wielonarodowa monarchia Europy Środkowej umiera i do wielo-
głosowego epitafium pisanego przez ekspresjonistów na polach bitew-
nych (Traki), do wizji ostatnich dni ludzkości, do miasta pozbawionego
pamięci z Procesu Kafki, do absurdalnej biurokracji również skarykatu-
rowanej w wizjach tego pisarza Hasek dodaje swój głos. U niego
Austria ginie w dobrotliwym, ale obojętnym uśmiechu dobrego wojaka
Szwejka. w groteskowo-absurdalnej wojnie prowadzonej przez najbar-
dziej groteskową, ale tym niemniej okrutną armię. Zejściu monarchii
ze świata nie towarzyszy rozpacz Józefa Rotha, ani nostalgia Heimito
von Doderera. ani kpiarsko-życzliwe spojrzenie Roberta Musila czy
30
Fritza von Herzmanovsky-0rlando. Dla Haska i jego rodaków śmierć ce-
sarstwa była oczekiwana, stanowiła nadzieję na własną niepodległość.
Gdzie więc wielkość, znaczenie i sens tego wszystkiego, co zapo-
wiada protowersja Przygód dobrego wojaka i co spełniło się w artystycz-
nie dojrzałym dziele wielkiego czeskiego pisarza? Odpowiadając powie-
my: w tym przede wszystkim, że czeski prozaik miał odwagę wyrazić
przekonanie, że jego naród dziejącej się historii nie traktuje jako własną,
lecz wypowiada jej posłuszeństwo i odwraca się od niej plecami. To
przecież Austriacy są panami historii i muszą ją brać poważnie; Czesi
nie roszczą sobie pretensji do podmiotowej roli w dziejącym się proce-
sie historycznym, nie utożsamiają się z nim i nie muszą, ba nie mogą
go brać serio. .
Przypomnijmy w tym miejscu jakże charakterystyczną reakcję na
wojnę dwu Prażan, dwu przedstawicieli mniejszości w państwie austria-
ckim, dwu rówieśników, dwu sąsiadów, dwu jakże bliskich i równocześ-
nie sobie dalekich pisarzy, w epoce, kiedy bojowe szaleństwo ogarniało
wszystkich: braci Mannów, Apollinaire'a, von Herzmanovskiego i von
Doderera. W Dzienniku Franza Kafki czytamy: ,,Niemcy wypowie-
działy wojnę Rosji. Po południu poszedłem pływać". Szwejk postać
kreowana przez Haska, po to, by wypowiadać prawdy głębsze i ważniej-
sze, gdy dowiaduje się o zabójstwie Ferdynanda, próbuje się dowie-
dzieć, o którego to chodzi: czy o tego ucznia fryzjerskiego, który wypił
olejek do włosów, czy też o tego, który zbiera po ulicy psie łajno.
Ta wielkość polega na odkryciu, że świat, który przekracza granicę
swej historii, że historia, która się wokół nas dzieje, mogą nie zależeć
od bohaterów. Jest to dla nich świat bez znaczenia i bez znamion wiel-
kości, świat groteskowy można o nim mówić z drwiną lub odrzucić
jego tragiczny bezsens. Hasek i Kalka podważają tu Heglowskie pojmo-
wanie historii wspinającej się jak wzorowa uczennica po szczeblach
postępu. Burzą pojęcia Historii Rozumnej.
I drugie ważne odkrycie, którego dokonali Hasek i Kafka. Odkrycie
nowego świata literatury groteskowej, kreującej świat o zupełnie
odmiennych proporcjach wyolbrzymiony, odmienny od tego, który
poznajemy w empirycznym jego doświadczaniu. Jego przedstawianie
odbywa się wedle poetyki zupełnie innej niż obyczajowo-psychologicz-
na, według nie-psychologicznej zasady przedstawiania świata i człowie-
ka. Kafka jest prorokiem świata bez pamięci, piewcą społeczeństwa,
które utraciło ze sobą kontakt, człowieczeństwa pozbawionego funkcji
pamięci, ludzi, którzy nie mają przeszłości i przyszłości, ludzi bez imie-
nia, Hasek natomiast jest prorokiem wiary w odrodzenie narodu przez
31
aktywność ludu, jest wyznawcą wiary w jego siły do życia, byle tylko
zginęła znienawidzona monarchia, na którą śmierć patrzy z pogodnym,
aprobującym zgon uśmiechem, bo odejście tej formy egzystencji przy-
niesie życie, wyzwolenie, przywróci pamięć zapomnianej historii
jednostkowej i społecznej, własnej, oswojonej, ludzkiej. Hasek bowiem
w przeciwieństwie do Kaiki uznaje możliwość przezwyciężenia aliena-
cyjnych ograniczeń na przestrzeni zbiorowego losu i dlatego jest prze-
ciw wyosobnieniu i samotności, formułuje imperatyw walki i zmiany
świata. Co nie znaczy, że w swym jednostkowym losie nie doświadcza
udręk zagubienia i osamotnienia, nie poszukuje właściwych dróg wyjś-
cia, a nie znajdując ich pogrąża się w odmętach pijaństwa, gadulstwa,
bezsensownych wędrówek po praskich knajpach.
6 Po upadku caratu Jaroslav Hasek, niedługo potem już ponow-
ny kombatant, bowiem brał udział w bitwie pod Cecową i Zborowem
i razem z kolegami z pułku tak dzielnie gromił Austriaków, iż odzna-
czony został krzyżem św. Jerzego IV klasy, wita i jako żołnierz, i jako
publicysta z wielkim entuzjazmem rewolucję lutową. Rewolucja lutowa
staje się dla niego modelowym rozwiązaniem dla spraw czeskich w przy-
szłości: uznaje ją za środek bardziej skuteczny niż parlamentarna
powolna ewolucja ustrojowa. Tymczasem jednak na czeskiej scenie poli-
tycznej zachodzą poważne zmiany: stary ośrodek polityczny w Kijowie,
z którym Hasek czuł się związany i którego gazetę redagował, znalazł się
w konflikcie z opozycją piotrogrodzką kierowaną przez ekspozyturę pa-
ryskiej grupy Masaryka. Organizacja wojskowa oraz coraz liczniejsze
legiony znajdują się pod jej wpływem a rusofilska grupa Czechów i Słowa-
ków z dawnego Związku jest coraz bardziej bezwzględnie wypiera-
na przez piotrogrodzką filię Czeskiej Rady Narodowej, którą w Pary-
żu kierował Masaryk. Analogiczny oddział powstał również w Kijowie
a Hasek jakby nie orientując się w prawdziwych celach rozgrywek
frakcyjnych pozostaje wierny rusofilskiemu kierownictwu dawnej
organizacji. Pisze w końcu dotkliwą satyrę na kierownictwo filii Cze-
skiej Rady Narodowej w Piotrogrodzie, a tekst zatytułowany ,,Czeski
Klub Pickwicków" ogłoszony w czasopiśmie ,,Revoluce" obraca na niego
gniew ośrodka władającego już politycznie legiami. Wyrzucony z reda-
kcji ,,Cechoslovana", staje przed honorowym sądem wojskowym, jest
zmuszony odwołać swą satyrę oraz odsiaduje karę w czeskim więzie-
niu wojskowym.
32
Potem znowu powraca do pułku i jest w nim pisarzem, zaczyna po-
nownie pisać w czasopismach legionowych, awansuje na kaprala, jest
sekretarzem rady pułkowej, ale polityka nadal pozostaje dla niego mało
jasna. Kiedy bolszewicy w interesie Rewolucji Październikowej wzywa-
ją do zaprzestania rozlewu krwi, Hasek wyraża oburzenie i w swych
artykułach wysuwa stereotypowe, mieszczańskie posądzenia, iż Lenin
i bolszewicy zostali przekupieni i dlatego zaprzestają wojny. Jego we-
wnętrzna sytuacja jest niezwykle złożona i musi jeszcze upłynąć trochę
czasu, zanim pisarz przezwycięży swe uprzedzenia.
Po wybuchu Rewolucji Październikowej Hasek zrazu odnosi się do
haseł bolszewickich z rezerwą; nie rozumie pokojowej strategii rewolu"
cji. Pod wpływem Bretislava Huli, czeskiego marksisty oraz w wyniku
zracjoniizowanej oceny sytuacji politycznej, staje się gorącym zwolen-
nikiem rozwiązań rewolucyjnych, a w podnoszącej się fali nastrojów
rewolucyjnych w Austrii, na Węgrzech i w Niemczech, w tamtejszych
ruchach lewicy socjaldemokratycznej dostrzega szansę na niepodległość
dla Czech i Słowacji. Ponosi wszakże kolejną polityczną porażkę; Ma-
saryk zawiera w lutym 1918 roku umowę z rządem radzieckim, na mocy
której Korpus Czechosłowacki w sile dwu dywizji ma być wyprowadzo-
ny przez Syberię i Daleki Wschód na front francuski. Jaroslav Hasek agi-
tuje przeciwko tej koncepcji i uznaje ją za zdradziecką. Opuściwszy
Ukrainę, działa w Moskwie, gdzie wiąże się politycznie i organizacyjnie
z czeską lewicą socjaldemokratyczną, która jako przybudówka
wchodzi w skład partii bolszewickiej.
Redaguje wtedy czasopismo "Pionier Wolności", agituje legiony
za pozostaniem w rewolucyjnej Rosji. W charakterze agitatora zna-
lazł się w Samarze, gdzie współpracuje z Komisją Poborową Czecho-
słowackiej Armii Czerwonej. Tutaj też oficjalnie wystąpił z legionów
czeskich i publicznie zapowiedział pracę "dla rewolucji w Austrii i dla
wyzwolenia naszego narodu". Agitował, przemawiał i pisał; był przed-
miotem bezkompromisowych ataków ze strony legionistów, -którzy
chcieli w nim widzieć błazna, cynicznego gracza i niepoprawnego kłam-
cę. - , . : ! , ' '
Bezustannie trwa spór o czystość postaw politycznych Haska. Mie-
szczańscy protagoniści widzieli w zmianach postaw przejaw cyniczne-
go przystosowania się do sytuacji, w akcesie do Armii Czerwonej po
prostu "najlepszy dowcip" praskiego humorysty, byle tylko osłabić
i zakwestionować sens i poprawność wyborów. Współcześni krytycy po-
szukują jak mniemać można daremnie kamienia filozoficznego,
który wyjaśniłby jednolitość postawy i światopoglądu Haska. Jedni
Nic/nunc pryygody S/wciku
33
i drudzy co ciekawe zdają się wykluczać możliwość wewnętrznej
ewolucji poglądów; pierwsi skłonni są przyjąć, że Hasek, wstępując
do socjaldemokracji czeskiej i opowiadając się za bolszewikami "uda-
wał", ,,robił sobie żarty" i jest to stanowisko łagodniejsze od tego, które
wszystko zrzuca na karb cynizmu i przystosowawczych skłonności pra-
skiego mistrza mimikry, drudzy natomiast za pomocą złożonych ka-
zuistycznych dowodów starają się przekonać, że twórca postaci "genial-
nego idioty" był zawsze pomnikowo jednolity w swej nienagannej i nie-
zachwianej lewicowości. ;
Z pewnością zmiany politycznych stanowisk nie były skutkiem
stosowania przez Haska swoistego happeningu w działalności publicz-
nej. Z pewnością dolegliwości życia i potrzeba jego ratowania zmu-
szała pisarza do zawierania różnorodnych kompromisów z wartko toczą-
cą się historią; tak było z pewnością z akcesem do obozu politycznego.
"Ćechosloyana", który po prostu był bliżej niż masarykowcy i dlatego
został zaakceptowany bez jak się potem okaże szczególnych
zobowiązań i wielkiej miłości. Trzeba było przeżyć, trzeba było poszu-
kiwać tej koniecznej drogi wyjścia, która gdzieś była, ale którą dopiero
należało w wirach wojny, rewolucji i wojny domowej odnaleźć. Była to
,,droga przez mękę", przez historię, która była wówczas mało przejrzy-
sta, niejasna, a do tego przeżywana w obcym otoczeniu, w niezrozu-
miałym, żywiołowo dziejącym się procesie historycznym. Wrogość zdawa-
ła się odsłaniać swą twarz nawet w najbliższym otoczeniu; wszystko, co
było losem Haska, wymagało od niego mimikry, czasowego przystoso-
wania się, aby wreszcie znaleźć wyjście, które wówczas wydawało się
jedynym sensownym i sprawiedliwym w akcesie do bolszewików. Poszedł
więc praski humorysta w stronę rewolucji, którą uznał za własną i w peł-
ni zaaprobował i której oddał swe umiejętności z całą pewnością szcze-
rze, choć nigdy nie był tylko politykiem, nigdy nie stał się zawo-
dowym rewolucjonistą. Był i pozostał pisarzem i to pozwalało mu spo-
glądać na dziejące się procesy nieco z boku, widzieć ich zindywidua-
lizowane cechy, wielkość i małość ludzką, bo przecież stawianie
pomników ludzi rewolucji odbywa się znacznie później i przede wszy-
stkim poprzez sztukę. Nie stał się zawodowym politykiem, rezerwował
sobie prawo do własnego spojrzenia na wszystko, co złożyło się na jego
doświadczenie i pewno dlatego nigdy w ruch rewolucyjny nie wrósł do
końca. Nie on pierwszy i nie on ostatni; zjawisko to można by prześle-
dzić i na losach Ivana Olbrachta i Gyórgy Lukacsa, i wielu innych. Ale
też nie był "poputczykiem", "mitlauferem" rewolucji. Pociągała ona
byłego anarchistę spełnieniem młodzieńczych marzeń o gwałtownych
34
i żywiołowych społecznych przeobrażeniach, które fascynowały wywoła-
ną przez przewrót ruchliwością i mobilnością społeczeństwa przez wieki
poddanego tresurze policyjno-urzędniczego aparatu ucisku. Trwał w tym
ruchu, poty w nim tkwił, a kiedy znalazł się poza żywiołem rewolucji,
w ojczyźnie, w której przygasła fala rewolucyjna i rozpoczęto rozra-
chunki z rewolucjonistami przygasł i oklapł, powrócił do dawnych
nawyków spędzania czasu w knajpie i przy kielichu, w towarzystwie
dawnych i nowych cyganów.
W lipcu, kiedy część Korpusu Czechosłowackiego wywołała po-
wstanie antyradzieckie w Czelabińsku, a ruch powstańczy rozszerzył się
na gubernie samarską, ufimską i jekatierinoburską, kiedy Czechosło-
wacy opanowali linię kolejową Penza Władywostok i kontrolowali
obszary wzdłuż torów, rozpoczęto bezwzględną nagonkę na komu-
nistów, a na czeskich i słowackich wydawano po prostu wyroki śmierci.
Patriotyczna i religijna kontrrewolucyjna irredenta czechosłowacka
tworzyła lokalne rządy tymczasowe, wspierała Syberyjski Rząd Tym'-
czasowy, a potem admirała Kołczaka.
Jaroslav Hasek zdecydował się uciekać z zagrożonej Samary najpierw
w przebraniu kobiecym (w praskich kabaretach grywał z upodobaniem
role kobiece), a po zdekonspirowaniu przez przeciwników politycznych
zdołał zbiec w przebraniu niemieckiego kolonisty z Turkiestanu, by po-
tem udając kretyna wędrować pośród Tatarów i Mordwinów. Ścigały go
listy gończe wydane przez sąd polowy Wojska Czechosłowackiego. W dru-
giej połowie września 1918 roku po męczącej i niebezpiecznej ana-
basis oddaje się do dyspozycji Wydziału Politycznego Rewolucyjnej
Rady Wojennej Frontu Wschodniego, rezydującej w Symbirsku. Do
wspomnień z ucieczki powróci w nie dokończonych szkicach autobiogra-
ficznych opowiadań.
Wysłano go stąd w dniu 16 października 1918 roku do Bugulmy,
wtedy niewielkiego miasteczka żyjącego od XVIII wieku spokojnie i le-
niwie pośród tatarskich aułów zalegających rozległe stepy, jako orga-
nizatora pracy politycznej. W dniu 25 grudnia został mianowany pomo-
cnikiem komendanta miasta, a w kilka dni później współpracownikiem
Wydziału Politycznego 5 Armii. To w tym okresie osadzone są realia
pisanych już po powrocie do Pragi opowiadań z cyklu Byłem komendan-
tem miasta Bugulmy, przedstawiające codzienne życie miasteczka
w okresie rewolucji oraz konflikty, jakie miał narrator z "radykalnym
rewolucjonistą" .Jerochimowem. Badacze radzieccy i czescy stwierdzili
po latach, iż w Bugulmie został rozstrzelany moskiewski komunista
Jerochin za to, że jako członek czerezwyczajki .kradł podczas rewizji.
35
Także Sorokin, eks-eser i poeta, w opowiadaniach przewodniczący
Trybunału Rewolucyjnego, jest postacią autentyczną.
Hasek pisze wtedy wiele; ostro atakuje w swych tekstach sybirskie
mieszczaństwo i kontrrewolucję, uprawia publicystykę, ale sięga rów-
nież po zarzucone pióro humorysty, tworząc na użytek rewolucyjnych
odbiorców cały szereg politycznie zaangażowanych i artystycznie
bardzo udatnych humoresek. Prawie zawsze stosuje w nich dobrze
sobie znaną i niezwykle funkcjonalną technikę kreacji bohatera-narra-
tora, który z prostodusznym uśmiechem opowiada o sobie i o swoich
czynach, jak pop Malutin, który relacjonuje zwierzęce okrucieństwo
pułku im. Jezusa Chrystusa, lub jak mieszczanin, któremu oficer le-
gionów Paliczka wybiera najpierw pieniądze z mieszka, potem kradnie
precjoza, a w końcu czmycha z jego córką, którą podstępnie sprowa-
dził z drogi cnoty. Jest to niezwykle skuteczna i sugestywna metoda
kompromitacji racji moralnych i politycznych przeciwnika. Drukuje je
w bolszewickiej prasie wojskowej.
Od stycznia 1919 roku Hasek przy pomocy współpracowników
redaguje pisma dla żołnierzy węgierskich, niemieckich, mongolskich
i chińskich. Jest jednym z najaktywniejszych działaczy politycznych,
pracuje w różnych organach partyjnych, jest m.in. sekretarzem Za-
granicznej Partii Komunistycznej (bolszewików) w Uiie, wydaje pismo
"Krasnaja Jewropa", pełni funkcję instruktora Wydziału Organizacyjne-
go oraz naczelnika Wydziału Zagranicznego 5 Armii. W sztabie
jest sekretarzem organizacji partyjnej, wykłada w Irkucku na kursach,
jest członkiem rady miejskiej, kontroluje ruch wyjazdowy jeńców
austriackich, a w październiku 1920 roku zostaje zastępcą naczelnika
Wydziału Politycznego 5 Armii. Także z tych doświadczeń skorzysta ob-
ficie przy pisaniu świetnych opowiadań o kontaktach z żołnierzami chiń-
skimi oraz o niesławnej wyprawie mongolskiej do Urgi.
Syberyjskie opowiadania Haska oparte są na specjalnej zasadzie
konstrukcyjnej nacisk chwili, przypadkowych zdarzeń, wielce uro-
zmaiconych kolizji każe z praskiego dystansu traktować rewolucyjną
realność w poetyce komicznej stylizacji, autoironii, dowcipu. Narrator-
-autor nie czuje się pełnym kreatorem procesu rewolucyjnego; jest
w nim i jakby poza nim, bo wiele spraw dzieje się poza możliwością ra-
cjonalnego oswajania dziejowej burzy. Co nie znaczy, by nie aprobo-
wał humanistycznego sensu rewolucji. Ale zdaje sobie sprawę z ograni-
czonego wpływu na bieg rzeczy, jest po prostu niesiony przez wielki
nurt, jego autonomiczność decyzyjna jest ograniczona, a ingerencja
w rzeczywistość chwiejna i pozorna. Co zbliża Haska do sposobu odczu-
36
wania świata przez Izaaka Babla; w jego opowiadaniach narrator rów-
nież zdaje sobie sprawę z ograniczonego wpływu na bieg zdarzeń, bo
rewolucyjna burza toczy się wedle własnych, bliżej jeszcze nie rozpo-
znanych praw. Ale trzeba w niej być i z nią iść. Bez hurrarewolucyjnego
samodurstwa Jerochimowa, bez jego lewackiego zaangażowania, bez
przypływów i odpływów rewolucyjnej energii, bez głupiej i nieludzkiej
"woli mocy", prostackiego pojmowania zasady "siła przed prawem"
jako dyrektywy rewolucyjnego działania, wreszsie bez rewolucyjnego
efekciarstwa, które Hasek kompromituje, stosując cały arsenał komicz-
no-satyrycznych poglądów i sytuacji wypowiadanych lub współtworzo-
nych przez dowódcę rewolucyjnego pułku twerskiego. Tak jak
kompromituje inteligenckie zacietrzewienie i lewacką pseudorewolu-
cyjność członków Trybunału Frontu Wschodniego. Racje natomiast
mają Czuwasze, którzy wypowiadają się za ładem i prawem, i rację ma
dowódca piotrogrodzkiego pułku kawalerii, który pojawia się zawsze
w najbardziej dramatycznych sytuacjach, by rozwiązywać napięte konflik-
ty między komendantem Bugulmy a jej samozwańczym- zdobywcą.
Niestety, jedyny zdecydowanie pozytywny bohater rewolucyjny bu-
gulmskich opowiadań jest postacią wyłącznie papierową i w ogóle przez
Haska nie zindywidualizowaną. Pojawia się i znika według reguły "deus
ex machina" i choć reprezentuje racje tych, którzy czynili swą powin-
ność dokonywali i bronili rewolucji, jest całkowicie pozbawiony cech
osobistych. Jest, stosownie do swej roli superarbitra w sporach nar-
rator Jerochimow, czystą abstrakcją rewolucyjnej sprawiedliwości
i mądrości. ; '
To prawda, że opowiadania nie są jakąś zamierzoną demistyfika-
cją historii poprzez nie spętaną jakimikolwiek regułami mistyfikację
narracyjną, jak chętnie sądziła mieszczańska krytyka i z czym polemi-
zowali marksiści, m.in. powojenny wydawca i komentator opowiadań
M. Janković. To też prawda, że nie atakują one patetycznego, heroicznego
nurtu rewolucji, jak zauważa Jiri Hajek, Ale dopowiedzmy jest to
przede wszystkim inne, nowe widzenie rewolucji oczyma człowieka,
który stoi po jej stronie i chce jej bronić, ukazując poprzez zastoso-
wanie efektów komicznych jej strony groźnie śmieszne, groźnie lewackie,
groźnie fanatyczne. Tu Hasek staje na linii tworzonej przez Majakow-
skiego, Zoszczenkę, Babla, Ufa i Piętrowa. I w tych opowiadaniach
Hasek wypowiada się przeciwko pojmowaniu rewolucji według reguł
protestu przeciwko zasadzie wojny, przeciwko pojmowaniu wojny jako
piekła, w którym znaleźli się ludzie, przeciwko pojmowaniu rewolucji
jako zniszczenia i szaleństwa.
37
Bohater Haska nie znalazł się w oku rewolucyjnego cyklonu bez
wewnętrznych głębokich motywacji i bez zrozumienia swego powoła-
nia. Poty był na wojnie był jak Werner Bertin z Wielkiej wojny
białych ludzi Arnolda Zweiga, jak Paweł Bamer z Na zachodzie bez zmian
Ericha Marii Remarque'a, jak bohaterowie Ognia Henri Barbusse'a,
jak bohater Ludwiga Renna przeciwko swej woli żołnierzem, nie aprobu-
jącym wyboru dokonanego poza jego wolą i przyzwoleniem. Wojnę
Szwejk traktuje więc jako szaleństwo i pragnie co rychlej przestać
w niej uczestniczyć; pod tym względem różni się zdecydowanie od Fry-
deryka Henry Hemingwaya czy Juliana Desnoyersa z powieści Blasco
łbaneza, którzy muszą powoli dochodzić do decyzji poniechania wojny.
Ale rewolucja to już dla bohatera-narratora opowiadań Haska wybór
świadomy i ważny, to oczywistość przez narratora-bohatera zaaprobo-
wana, to już obowiązek.
Jaroslay Hasek jest zdyscyplinowanym i ofiarnym działaczem ko-
munistycznym o znacznej popularności i dobrym imieniu. Odwołano
go wszakże ze wszystkich funkcji na wniosek II Zjazdu Międzynarodów-
ki, zgłoszony przez delegatów czeskich; miał wyjechać do ojczyzny
i w Kladnie wspomagać ruch rewolucyjny. W dniu 23 października
wyjechał do Moskwy wraz z Aleksandrą Lwowa, niziutką, pulchną,
kurnosą kobietką, z którą ożenił się w Ufie, składając beztroskie oświad-
czenie, iż jest kawalerem bez zobowiązań. W Pradze oczekiwała go
co prawda bez entuzjazmu żona Jarmila oraz syn Ryszard. W końcu li-
stopada pod fałszywym nazwiskiem Josefa Steigla wyjechał do Czecho-
słowacji. Podróż stała się kanwą rozległego autobiograficznego wspo-
mnienia / otrzepał proch z sandałów swych, pełnego ironicznych uwag
o żołnierskiej przeszłości austro-węgierskiej i o pruskiej rzeczywisto-
ści, z którą byli jeńcy zetknęli się po opuszczeniu Rosji Radzieckiej.
W kraju tymczasem opadła fala rewolucyjna; wpływ na to zjawisko
miały i wyparcie Armii Czerwonej z Polski, i gwałtowna mobilizacja sil
czeskiej prawicy, i klęska rewolucji na Węgrzech oraz niepowodzenia
komunistów w walce o przebudowę stosunków społeczno-politycznych
w Niemczech. Hasek po powrocie do kraju wiele pisze; pod naporem
prawicowej opinii publicznej, która wypomina mu bolszewicką działal-
ność i domaga się politycznych oraz cywilnych (bigamia) rozliczeń,
gorzknieje. Znowu usiłuje działać bez większych sukcesów w ka-
baretach i znowu pisze humoreski łatwe, miłe i przyjemne, ale również
atakujące powojenne stosunki w Republice. Podejmuje też pracę nad
dziełem życia pisze w gorączkowy sposób i niejako ostatkiem sił
(jest zmęczony, chory, wieloletnie maratony pijackie dają znać o sobie)
38
Przygody dobrego wojaka Szwejka, utwór, który zrazu lekceważony
i kontrowersyjnie przyjmowany w ojczyźnie za pośrednictwem nie-
mieckiej lewicy i niemieckojęzycznych przyjaciół praskich trafia na sze-
roki trakt europejski.
7 Światowa kariera Przygód dobrego wojaka Szwejka odbyła się
rzeczywiście w osobliwych i skomplikowanych warunkach. W latach dwu-
dziestych, kiedy powieść powstała i zyskała sobie niezwykle życzliwe
przyjęcie czytelnicze, pomimo oziębłego i niechętnego potraktowa-
nia utworu przez krytykę czeską, zwróciła na siebie uwagę odmiennością
sposobu widzenia wojny światowej. Krytyka czeska podejrzewała dzieło
Haska o wulgarność, zarzucała jej "nieliterackość", wyrażała przeko-
nanie o jej negatywnym wpływie wychowawczym. W okresie, kiedy
czeska powieść mieszczańska formowała legendę legionów czechosło-
wackich, legendę zwycięskiego końca wojny, krzewiła sławę bohater-
skich czynów wojskowych dokonanych w Rosji, powieść Haska była
z jego strony co najmniej nietaktem. Oficjalna krytyka czeska (Jindrich
Vodak, Miloslay Hysek, Arne Novak) przy żywym współuczestnictwie
konserwatywnych pisarzy czeskich (jak bardzo wpływowy pisarz katoli-
cki Jaroslav Durych) atakowała powieść za nihilizm, lekceważenie idea-
łów bohaterstwa i walki o wolność oraz łączyła jej wady z bolszewi-
cką przeszłością autora, byłego komisarza 5 Armii na Syberii.
I choć krytyka lewicowa, głównie Julius Fućik oraz Josef Hora,
usiłowała przełamać zmowę milczenia i pogardy oraz fałszywy krąg
opinii o dziele Haska jako o utworze ludowego humorysty, co prawda
godnym uwagi, ale przecież marginesowym, niczego w sposób istotny
w krajowej recepcji Przygód dobrego wojaka Szwejka nie można było
zmienić. Natomiast pewnego wyłomu dokonali niemieccy pisarze i kry-
tycy prascy Max Bród oraz dr Alfred Fuchs. Ich głos zabrzmiał sze-
rzej aniżeli sprawiedliwe i znakomite odczytanie dzieła przez czeskiego
prozaika i działacza komunistycznego Ivana Olbrachta. Prascy Niemcy
przygotowali również przekład dzieła Haska pióra Grety Reiner oraz
wydali go w praskiej oficynie A. Synka.
Potem pierwsza część powieści znalazła się w antologii humoru
światowego, którą sporządził Roda Roda, i właśnie ten fragment zwró-
cił uwagę Kurta Tucholskiego, który na łamach "Die Welbuhne" nie
tylko poprawnie odczytał cele ironii Haska, ale zestawił czeskiego
autora z największymi twórcami światowego humoru. Późniejsi krytycy
39
niemieccy Willy Haas, Hans Reimann i inni już tylko mnożyli po-
równania wielkiego Czecha do Cervantesa, Rabelais'go, Szekspira,
Grimmeishausena i innych.
Światową uwagę na dzieło Jaroslava Haska zwróciła jednak dopie-
ro inscenizacja Piscatora wedle scenariusza Brechta i Gassbarry'ego;
wcześniejszy scenariusz Maxa Broda i Hansa Reomanna został przez
Piscatora odrzucony. Inscenizacja Piscatora była na wskroś polityczna.
Bohater powieści Haska występuje tu jako komentator burżuazyjnej
społeczności, odkrywający ostrzem swego humoru różne warstwy jej
świadomości moralnej. Szwejk grany mistrzowsko przez Maxa Pallen-
berga był równocześnie okrzykiem przeciw wojnie, przeciwko bezsenso-
wi mieszczańskiej historii. Końcowa scena, w której Piscator urucho-
mił tłum obdartych i półnagich inwalidów wojennych, była dla berliń-
skich widzów szokiem. Inscenizacja miała światowe echa, uczyniła
nieżyjącego autora sławnym i podziwianym na wszystkich kontynen-
tach. Berlińska inscenizacja wywołała również zainteresowanie Przy-
godami... w Polsce i sankcjonowała europejskim sukcesem polski prze-
kład Pawła Hulki-Laskowskiego. W ojczyźnie zgodnie z prawem
działania już nie tylko polskiego, ale szerzej słowiańskiego kundlizmu
europejski sukces powieści wywołał ponowny i bardzo ostry spór o war-
tość dzieła Haska, inspirowany tym razem atakiem, który przypuścili
przedstawiciele mieszczańskiej katolickiej i nacjonalistycznej opinii
konserwatywnej Jaroslav Durych i Viktor Dyk. Ale to już zupeł-
nie inna historia.
8 Jaroslav Hasek umarł 3 stycznia 1923 roku nie dokończyw-
szy powieści, która w zamierzeniach miała przedstawić losy bohatera
w niewoli oraz po powrocie do ojczyzny. Schorowany i wyniszczony
nałogiem, do którego powrócił po okresie rewolucyjnej abstynencji, pi-
sarz odszedł po ciężkiej chorobie. Na grobie umieszczono napis: ,,Au-
strio, nigdy nie byłaś tak dojrzała do upadku, nigdy tak skazana, nigdy
tak przeklęta..." Urywek z legionowego wiersza jako niewłaściwy
po latach usunięto. Dzisiaj na cmentarzu w Lipnicy zostały tylko na ta-
bliczce imię i nazwisko oraz daty urodzin i śmierci: 30.IV.18833.II. 1923.
I
Przygody
dobrego wojaka Szwejka
przed wojną światową
i inne opowiadania
Szwejk staje przeciwko Italii
Szwejk szedł do wojska z sercem radosnym. Marzyło mu się,
że w wojsku przeżyje jakąś wesołą przygodę i rzeczywiście udało mu się
wprawić w osłupienie cały garnizon w Trydencie wraz z jego naczel-
nym dowódcą. Szwejk zawsze był uśmiechnięty, uprzejmy w zachowaniu
i pewno dlatego stale siedział w więzieniu.
A gdy wyszedł z więzienia, odpowiadał z uśmiechem na wszystkie
pytania, z całkowitym spokojem pozwalał się znowu zamknąć, zadowo-
lony z siebie, iż lękają się go wszyscy oficerowie całego garnizonu w Try-
dencie. Budził lęk nie z powodu gruboskórności, przeciwnie wzbudzał
strach z powodu swych uczciwych odpowiedzi, ze względu na swe poczci-
we poczynania i łaskawie przyjacielskie uśmiechy, które w nich wzbu-
dzały rozpacz.
Przychodzi inspekcja do izby, uśmiechnięty Szwejk siedzi na pryczy
i uprzejmie pozdrawia:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, melduję posłusznie.
Oficer Walk zgrzytnął zębami patrząc na szczery, przyjacielski
Uśmiech Szwejka i byłby mu z ochotą poprawił na głowie czapkę, aby
mu siedziała wedle przepisu, ale ciepły i serdeczny wzrok Szwejka po-
wstrzymał go od jakichkolwiek uwag.
Do izby wszedł major Teller. Oficer Walk surowo zmierzył oczyma
drużynę stojącą przy pryczach i powiedział:
Wy, Szwejk, przynieście tutaj karabin!
Szwejk przytomnie wypełnia rozkaz i przynosi zamiast karabinu cie-
lę. Major Teller patrzy z wściekłością na delikatnie niewinne rysy twa-
rzy Szwejka i wrzeszczy:
Wy nie wiedzieć, co to jest gwer?
Melduję posłusznie, że nie wiem.
I już prowadzą go do kancelarii. Przynoszą tam karabin i podtyka-
ją mu pod nos:
42
Co to jest, jak się to nazywa?
Melduję posłusznie, że nie wiem.
To jest karabin.
Melduję posłusznie, że nie wierzę.
Zamykają go, a profos uważa za swój obowiązek, aby mu oświad-
czyć, że jest osłem. Drużyna idzie w góry na ćwiczenia, spokojny i uśmiech-
nięty Szwejk siedzi za kratkami.
Nie mogąc sobie z nim poradzić, zrobili z niego ordynansa jedno-
rocznych ochotników, pomagał w kasynie podczas obiadu i kolacji.
Rozniósł sztućce, posiłki, piwo i wino, skromnie przysiadł sobie
koło drzwi, palił papierosa i co jakiś czas głosił:
Posłusznie proszę, panowie, że pan oficer Walk jest dobrym panem,
bardzo dobrym panem i uśmiechając się puszczał dym w powietrze.
Przyszła znowu inspekcja do kasyna i jakiś nowy oficer miał to
nieszczęście, że spytał stojącego skromnie pod drzwiami Szwejka, do
której należy kompanii.
Melduję posłusznie, że proszę nie wiem.
Do stu diabłów, który regiment tu kwateruje?
Melduję posłusznie, że proszę nie wiem.
Człowieku, jak się nazywa miasto z tym garnizonem?
Melduję posłusznie, że proszę nie wiem.
Więc, jak się tu, człowieku, dostałeś?
Z sympatycznym uśmiechem, spoglądając mile i niezwykle przyjem-
nie na oficera, Szwejk powiada: :
Melduję posłusznie, że się urodziłem, potem chodziłem do szkoły.
Potem uczyłem się na stolarza i wyuczyłem się, potem znowu mnie zapro-
wadzili do pewnej gospody i nakazali mi się rozebrać do naga. Za parę
miesięcy przyszli po mnie żandarmi i zaprowadzili mnie do koszar.
W koszarach mnie zbadali i powiedzieli: "Człowieku, spóźniłeś się o trzy
tygodnie z rozpoczęciem służby wojskowej, a więc cię zamkniemy".
Zapytałem się dlaczego, jeśli w ogóle nie chciałem iść do wojska i że wca-
le nie wiem, co znaczy być żołnierzem. Mimo to mnie zamknęli, potem
mnie wsadzili do pociągu, wozili tu i tam, aż przyjechaliśmy tutaj.
Nikogo nie pytałem, co to za regiment, jaka to kompania i co to za mia-
sto, abym nikogo nie uraził i zaraz po pierwszych ćwiczeniach musztry
mnie zamknęli, ponieważ zapaliłem w szeregu papierosa, choć nie wient
za co i dlaczego. Potem mnie zamykali, kiedy tylko się pokazałem, raz,
że zgubiłem bagnet, potem za to, że o mało co zastrzeliłbym pana pułkow-
nika na strzelnicy i wreszcie teraz usługuję panom jednorocznym ocho-
tnikom.
43
Dziecięce, jasne spojrzenie podniósł Szwejk na oficera, który nie
wiedział, czy ma się śmiać, czy złościć.
Zbliżało się Boże Narodzenie. Jednoroczni ochotnicy przystroili
w koszarach drzewko, a po kolacji pan pułkownik miał wzruszając;)
mowę o tym, że jak wszyscy wiedzą, Chrystus się narodził i że cieszą go
porządni żołnierze, i że porządny żołnierz powinien się cieszyć sam z si;-
bie.
I tutaj w ten uroczysty wykład wpadło szczere:
Jasne! Tak być powinno!
Powiedział to z jaśniejącą twarzą dobry wojak Szwejk, stojący
niezauważony pomiędzy jednorocznymi ochotnikami.
Się Einjahriger wrzasnął pan pułkownik który to krzyk-
nął?
, Z szeregu jednorocznych ochotników wystąpił Szwejk i zapatrzył się
uśmiechnięty na pana pułkownika.
Melduję posłusznie, że ja tutaj posługuję panom jednorocznym
ochotnikom i że mnie się bardzo, podobało, co raczyli mówić. Tak im
to płynęło prosto z serca.
Kiedy dzwony w Trydencie zwoływały na pasterkę, Szwejk już od
godziny siedział w ciupie. :
Tym razem zamknięto go na długo, a potem mu znowu przypasano
bagnet i przydzielono do oddziału karabinów maszynowych.
Były wielkie manewry na włoskich granicach i dobry wojak Szwejk
ciągnął za armią.
Przed wyprawą słyszał wyjaśnienia kadeta: ...
, Myślcie sobie, że Italia wypowiedziała nam wojnę i że idziemy
na Włochy.
Dobrze, więc pójdziemy! zawołał Szwejk, za co dostał sześć
dni aresztu. ,
Kiedy odsiedział karę, wysłano go wraz z trzema innymi więźniami
i pod dowództwem jednego kaprala do jego oddziału karabinów
maszynowych. Najpierw szli doliną, potem konno w góry, a tu jak moż-
na było oczekiwać Szwejk zgubił się w gęstym lesie na włoskiej gra-
nicy.
Przedzierał się przez krzewy, daremnie poszukując swych towarzy-
szy, aż w pełnym uzbrojeniu przekroczył granicę włoską.
I tam Szwejk wyróżnił się szczególnie. Oddział karabinów maszy-
nowych z Mediolanu prowadził właśnie ćwiczenia na granicy austria-
ckiej i jeden muł oraz ośmiu żołnierzy znalazło się na polanie,,po której
się właśnie rozglądał dobry wojak Szwejk.
44
Żołnierze włoscy pewni bezpieczeństwa spokojnie wleźli w gąszcza
i spali, a muł pasł się dostojnie i powoli oddalał od swego oddziału,
zbliżając się do miejsca, z którego Szwejk z uśmiechem spoglądał na
nieprzyjaciela.
Dobry wojak Szwejk wziął muła za uzdę i z włoskim karah-nem
maszynowym na włoskim mule powrócił do Austrii.
Schodził z powrotem po górskim zboczu, skąd przyszedł, potem się
jeszcze pół dnia tułał wraz z mułem po jakimś lesie, aż wreszcie pod
wieczór zobaczył austriacki obóz.
Straż nie chciała go wpuścić, ponieważ nie znał hasła, nadbiegł
oficer i wtedy Szwejk z uśmiechem przyjął postawę zasadniczą i salutu-
jąc meldował:
~ Melduję posłusznie, panie poruczniku, że zabrałem Włochom anuła
z karabinem maszynowym!
Potem odwieźli Szwejka do garnizonu, ale my wiemy, jak wygląda
najnowszy model włoskiego karabinu maszynowego.
Dobry wojak Szwejk
dostawcą mszalnego wina
Apostolski wikariusz polny, dr Koloman Belopotoczky, biskup
tncalski, mianował kapelanem wojskowym w Trydencie Augustyna
Kleinschrodta. Pomiędzy zwykłym duchownym, księdzem-cywilem
a duchownym wojskowym istnieje wielka różnica. W tym ostatnim złą-
czona jest w sposób doskonały religijność z żołnierzem, dwie na pierw-
szy rzut oka różne kasty połączone są razem a różnice pomiędzy dwo-
ma rodzajami duchowieństwa są takie jak pomiędzy porucznikiem
dragonów, który uczy jazdy w akademii wojskowej, a właścicielem
hipodromu.
Duchowny wojskowy jest opłacany przez państwo, jest urzędnikiem
wojskowym w określonej klasie godności i rang, ma prawo do noszenia
szabli i prawo do pojedynku. Duchowny w cywilu otrzymuje co praw-
da również wynagrodzenie od państwa, ale musi się starać, aby i z wier-
nych wydobyć jakieś pieniądze, jeśli chce żyć wygodnie.
Żołnierz nie musi salutować zwyczajnemu księdzu, ale musi oddać
należne honory kapelanowi wojskowemu, inaczej się go zamyka. Bóg
posiada tedy tutaj dwu reprezentantów, cywilnego i wojskowego.
Cywilny musi się zajmować agitacją polityczną, natomiast wojskowy
spowiada żołnierzy i zamyka ich w areszcie, co miał pewno w zamyśle
nasz Pan, kiedy stworzył tę grzeszną ziemię i kiedy później stworzył
Augustyna Kleinschrodta.
Kiedy ten dostojny pan rwał ulicami Trydentu, z daleka wyglądał
jak kometa, którą rozgniewany Bóg pragnie pokarać to nieszczęsne
miasto.
Był straszny w swej świątobliwości i szła za nim legenda, że na Wę-
grzech miał trzy pojedynki, w których obciął nosy swym przeciwnikom
L oficerskiego kasyna, którzy byli nazbyt oziębli w wierze.
Zmniejszywszy w ten sposób ilościowo bezbożnictwo, został prze-
nesiony do Trydentu w tym czasie, kiedy dobry wojak Szwejk opuścił
46
więzienie Wizonowe i Powrócił do swej kompanii, aby nadal bronić
^"oSowny ojciec garnizonu w Trydencie poszukiwał akurat Wtedy
nowego sługi i udał się do koszar, aby wybrać go osobiście pomiędzy
^JaS byto zdziwienie, gdy podczas przechodzenia przez izby żoł-
nierskie, wzrok jego.spoczął właśnie na dobrodusznej twarzy Szwejka
i pdy poklepawszy go po ramieniu, powiedział: "Pójdziesz ze mną
Dobry wojak Szwejk począł się tłumaczyć, że niczego złego me uczynił,
ale kapral wypchnął go z szeregu i zaprowadził do kancelarii.
W kancelarii po długim przepraszaniu podoficer wyjaśnił kapela-
nowi że dobry wojak Szwejk "ist ein Mistvieh", ^ wielebny
Kleinschrodt mu przerwał: "Ein Mistvieh kann doch gutes Herz haben
na co dobry wojak Szwejk uniżenie kiwał głową. Jego uśmiechnięta twarz
o szczerych oczach okrąglała w kąciku, a duchowny pasterz wojsko.
wy, spoglądając na tę dobroduszną głowę, nie chciał nawet widzieć
rejestru przewinień i kar dobrego wojaka Szwejka.
Od tej chwili nastał dla Szwejka błogosławiony żywot. Potajemnie
pił wino mszalne, a swemu zwierzchnikowi tak pięknie czyścił konie,
aż go kiedyś za to wielmożny ksiądz Kleinschrodt pochwalił.
- Melduję posłusznie - odezwał się dobry wojak Szwejk - ze robię,
co możliwe, aby był tak piękny jak oni. M"nv
Potem nadeszły dni wielkiego obozu wojennego pod Castel-Nuovo,
gdzie miała być odprawiona msza polowa. ."
Augustyn Kleinschrodt używał dla celów duchownych Jedynie
dolnoaustriackiego wina mszalnego z Vóslau. Włoskiego wina me mog
nawet powąchać i stało się, że gdy zapas się kończył, przywołał
dobrego wojaka Szwejka i powiedział:
- Jutro z samego rana pójdziesz do miasta po wino z Dolnej
Austrii, z Vóslau. W kancelarii dostaniesz pieniądze i przyniesiesz osmio_
litrową beczułkę. I zaraz wrócisz! Tak więc pamiętaj, z Vóslau
w Dolnej Austrii. Abtreten!
Następnego dnia dostał dwadzieścia koron oraz P"^010^",""
rozkaz "W urzędowej powinności po wino", aby podczas powrotu Warta
mu nie utrudniała wstępu do obozu. ' ; -.,
Dobry wojak Szwejk poszedł do miasta, w drodze przez masto p ZJ
tomnie sobie powtarzał "Vóslau - Niederósterreich i to właśnie
oznajmił na stacji kolejowej i za trzy kwadranse jechał spokojnie pocią-
giem do Dolnej Austrii.
49
4 Nieznane przygody Szwejka
Tego dnia uroczysty przebieg mszy polowej naruszałojte^ywe cierpkie
wino włoskie w dzbanku. ^/ .; ,''?*
Pod wieczór Augustyn Kleinschrodt umacniał się w przekonaniu,
że dobry wojak Szwejk jest hultajem, który najpewniej gdzieś popija
i zapomniał o swych żołnierskich obowiązkach.
Łajanie Augustyna Kleinschrodta słychać było w całym obozie
i niosło się aż ku alpejskim szczytom, spływało w dolinę Adygi i Me-
ranu, skąd przed kilku godzinami ze spokojnym uśmiechem i w błogo-
sławionym poczuciu porządnego wypełniania obowiązków odjeżdżał
dobry wojak Szwejk.
Jechał doliną, przebywał tunele i na każdym dworcu sucho pytał:
"Vóslau, Niederósterreich?"
Nareszcie dobroduszną twarz dobrego wojaka Szwejka ujrzał dwo-
rzec w Vóslau, a dobry wojak Szwejk pokazał jakiemuś mężczyźnie
w urzędowej czapce rozkaz: "W urzędowej powinności po wino".
Przyjemnie się uśmiechając pytał, gdzie tutaj są koszary.
Człowiek w czapce zapytał go o marszrutę. Dobry wojak Szwejk
oświadczył, że nie wie, co to jest marszruta.
Potem przyszli jeszcze dwaj ludzie w urzędowych czapkach i jęli
wyjaśniać Szwejkowi, że najbliższe koszary są w Korneuburgu.
Dobry wojak Szwejk kupił więc bilet do Korneuburga i jechał dalej.
W Korneuburgu stacjonuje pułk kolejowy, a w koszarach byli ogrom-
nie zdziwieni, kiedy w nocy pojawił się w bramie koszar dobry wojak
Szwejk i pokazał warcie swój rozkaz: "W urzędowej powinności po
wino". ' . ' ' . - . !'
Zostawmy to do rana powiedzieli na warcie pan oficer
inspekcyjny akurat zasnął.
Dobry wojak Szwejk legł na tapczan z błogim przeświadczeniem,
że robi dla państwa, co potrafi i spokojnie zasnął.
Rankiem prowadzili go do kancelarii magazynów. Pokazał tam-ofi-
cerowi zaopatrzenia swój rozkaz wyjścia: "W urzędowej powinności po
wino" z pieczęcią Feldlager-Castel-Nouvo Rgt. 102, Bat. 3 oraz z pod-
pisem oficera dziennej służby.
Zdumiony podoficer zaprowadził go do kancelarii pułku, gdzie pod-
dany został drobiazgowemu przesłuchaniu przez pułkownika.
Melduję posłusznie mówił dobry wojak Szwejk że przyje-
chałem na polecenie wielebnego kapelana Augustyna Kleinschrodta
z Trydentu. Mam przywieźć ośmiolitrową beczułkę wina mszalnego
z Vóslau.
50
Zaczęła sięwielfca narada. Jego dobroduszna twa,rz, szczere żoł-
nierskie zachowanie się oraz rozkaz "W urzędowej powinności po wino"
z porządnie odciśniętą pieczęcią i podpisem, to wszystko sprawiało
jak najlepsze wrażenie i czyniło całe zdarzenie jeszcze bardziej zawikła-
ne. ! ' -1 '. ' ! ! ' '1
Trwała wielka debata i sformułowano pogląd, że najpewniej wie-
lebny kapelan Augustyn Kleinschrodt zwariował i że nie pozostaje nic
innego, jak tylko dobrego wojaka Szwejka odesłać marszrutą z powro-
tem do Trydentu. '
Podoficer przygotowywał zatem dla Szwejka rozkaz wyjazdu. Był to
dobry człowiek i nie zależało mu, czy będzie to jeden, czy dwa kilometry
więcej. Wypisał mu marszrutę przez Wiedeń, Styryjski Hradec, Zagrzeb,
Triest do Trydentu. Obliczył, iż potrzeba mu na to dwu dni. Dali mu do
kieszeni 1,60 korony, podoficer kupił mu bilety, a kucharz ze współ-
czucia dał mu trzy bochenki komiśniaka.
Kapelan wojskowy Augustyn Kleinschrodt chodził tymczasem po obo-
zie pod Castel-Nuovo, zgrzytał zębami i nie mówił nic więcej, jak tylko:
,,Złapać, związać, rozstrzelać!".
Dobrego wojaka Szwejka w ewidencji zapisali już jako dezertera,
jakie więc ogarnęło wszystkich zdumienie, kiedy po czterech dniach
pojawił się nocą w bramie obozu dobry wojak Szwejk i podał warcie
z uśmiechem swą marszrutę z Korneuburga oraz swój rozkaz: "W powin-
ności urzędowej po wino".
Zaraz go pochwycili i ku jego rozpaczy zaprowadzili w kajdankach
do szopy, w której go zamknęli.
Rankiem zaprowadzili go do koszar w mieście.
Jednocześnie z kolejowego pułku w Korneuburgu nadeszło zapyta-
nie tamtejszego pułkownika, dlaczego wielebny kapelan Augustyn
Kleinschrodt posłał szeregowca Szwejka^do Korneuburga po wino z Vó-
slau.
Po przesłuchaniu dobrego wojaka Szwejka, który szczerze i z błogim
uśmiechem opowiedział, jak się to wszystko stało, odbyła się wielka
narada, po której wielebny kapelan Augustyn Kleinschrodt udał się do
więzienia, aby odwiedzić Szwejka.
Najlepiej zrobisz, ty bydlaku, jeśli wystąpisz o superarbitrację,
abyśmy się ciebie pozbyli i mieli spokój.
I wtedy dobry wojak Szwejk powiedział, patrząc szczerze na kapela-
na: ! ^ .' - - ' -:'. '' ' - .
Melduję posłusznie, że będę służyć najmiłościwszemu cesarzowi
aż do ostatniego tchnienia!
Nadzwyczajne postępowanie
komisyjne wobec dobrego
wojaka Szwejka
W każdej armii znajdą się łajdacy, którzy nie chcą służyć. Jest rzeczą
miłą i zajmującą, kiedy stają się nimi najzwyklejsi cywilni cwaniacy.
Przebiegli chłopcy skarżą się na przykład, że cierpią na wadę serca,
aczkolwiek mieli tylko co najwyżej zapalenie ślepej kiszki, jak to się
okazuje podczas sekcji zwłok. Takim i innym sposobem chcą się uwolnić
od swej żołnierskiej powinności. Ale biada im! Jest tutaj jeszcze nad-
zwyczajne postępowanie komisyjne, które im sakramencko da w kość.
Skarży się chłopaczek, że ma platfus. Lekarz wojskowy przepisuje mu sól
glauberską i rycynus, i platfus nie platfus biega, jakby mu się w tyłku
paliło, a rankiem go JUŻ przymkną.
Inny łotr skarży się, że ma raka żołądka. Kładą go więc na stół ope-
racyjny i mówią: ,,Bez narkozy otworzyć żołądek". Zanim skończą, już
jest po raku, a cudownie uzdrowiony wędruje do pierdla.
Nadzwyczajne postępowanie komisyjne jest dla armii dobrodziej-
stwem. Gdyby go nie było, co drugi rekrut czułby się chory i niezdol-
ny do noszenia broni.
Nadzwyczajne postępowanie komisyjne superarbitracja słowo to
jest łacińskiego pochodzenia. Super=nad, arbitrare==obserwować, badać.
Superarbitracja znaczy tedy "nadobserwację".
Dobrze to powiedział pewien lekarz sztabowy: "Ilekroć badam
symulanta, czynię to z przeświadczeniem, iż n'e powinno się mówić
o superarbitrare, nadbadaniu, ale raczej o superdubitare, nad-
powątpiewaniu, iż ten rzekomy słabeusz jest ponad wszelką wątpli-
wość zdrów jak ryba. Wychodzę więc z tej zasady. Przepisuję chininę
i dietę. Za trzy dni na Boga prosi, abym go wypuścił ze szpitala. Kiedy
natomiast umrze taki symulant, uczyni to tak przekonująco, aby nas
rozłościć i aby nie musiał odbywać odsiadki za swoje oszustwo. Tak
więc superdubitare a nie superarbitrare. Trzeba powątpiewać
i nikomu nie wierzyć aż do ostatniego tchnienia symulanta".
52
Kiedy dobregp wojakaSz,wejka chciano poddać nądzwyczapiemu po'
stepowaniu komisyjnemu, zazdrościły mu superarbitracji wszystkie
kompanie. ^ ;,^, ..^ , ; . . ;; .->..- ;. :\',
Profos, przynosząc mu obiad do celi więziennej, powiedział:
Ty draniu, masz szczęście. Pójdziesz z woja do domu, będziesz
superarbitrowany jak polny kwiatuszek.
Ale dobry wojak Szwejk odrzekł mu to samo, co wielebnemu kape-
lanowi Augustynowi Kleinschrodtowi: , ;,
Melduję posłusznie, że to nie przejdzie. Jestem zdrów jak ryba
i chcę służyć najmiłościwszemu panu aż do ostatniego tchnienia. ,
Z zadowolonym uśmiechem położył się na pryczy. Profos zameldo-
wał o wypowiedzi Szwejka dyżurnemu.oficerowi, Mullerowi.
Mfiller zazgrzytał zębami: ; > ";,
Już my lumpa nauczymy -r- zawołał aby sobie nie myślał, że
może zostać w wojsku; musi co najmniej dostać plamistego tyfusu,
choćby miał od tego kipnąć.
Tymczasem dobry wojak Szwejk wyjaśniał współwięźniowi z kompa-
nii: "Będę służył miłościwemu panu do ostatniego tchnienia. Kiedy
już tutaj jestem, niech tu zostanę. Kiedy jestem żołnierzem, muszę służyć
cesarzowi i nikt mnie nie ma prawa z wojska wygnać, nawet gdyby przy-
szedł pan jenerał, kopnął mnie w tyłek i wyrzucił z koszar. Wróciłbym
do niego i powiedziałbym: "Melduję posłusznie, panie jenerale, że prag-
nę służyć cesarzowi panu do ostatniego tchnienia j że powracam do
kompanii." A gdyby mnie tutaj nie chcieli, pójdę do marynarki, abym
chociaż na morzu mógł służyć najmiłościwszemu cesarzowi. Gdyby
zaś i tam mnie nie chcieli i pan admirał i tam kopnąłby mnie w dupę,
będę cesarzowi służył w powietrzu".
W koszarach jednak panowało powszechnie głębokie przekonanie,
że dobrego wojaka Szwejka wyrzucą z wojska! W dniu 3 lipca przyszli
po niego do więzienia z noszami, przywiązali go rzemieniami i odnieśli
do szpitala garnizonowego. Kiedy go nieśli, z noszy odzywało się pa-
triotyczne hasło: "Żołnierze, nie dajcie mnie, chcę dalej służyć cesa-
rzowi!" . , , 1,
Położyli go na oddziale ciężko chorych, a lekarz sztabowy Jansa
pobieżnie go zbadał: ..

Szwejku, masz powiększoną wątrobę i otłuszczone serce. To się
urządziłeś, musimy cię zwolnić z wojska.
Proszę posłusznie odezwał się Szwejk jestem zdrów jak ryba.
Co by beze mnie, posłusznie melduję, armia poczęła? Proszę po-
słusznie, że chcę do kompanii i że będę dalej służył miłościwemu panu
53
wiernie i uczciwie, jak przystoi i przynależy porządnemu żołnierzo-
wi".
Przepisali mu środki przeczyszczające, a kiedy mu je dawał sanita-
riusz Boczkowskij, Ukrainiec, dobry wojak Szwejk w tej żałosnej sytua-
cji powiedział wzniosie:
Bracie, nie oszczędzaj mnie, jeśli się nie przeląkłem Włochów,
nie boim się ani twego rycynusu i lewatywy. Żołnierz nie może się
niczego bać i musi służyć, to sobie zapamiętaj!
Odprowadzili go potem i w ustępie pilnował go żołnierz z nabitym
karabinem. ' '" ' ,...
Ułożyli go ponownie na łóżku a sanitariusz Boczkowskij, chodził
koło niego i w2dychał:
Psiakrew, masz rodziców?
Mam.
Stąd nie wyjdziesz cało, ty symulancie.
Dobry wojak Szwejk go spoliczkował.
Ja, symulant? Ja przecież jestem zupełnie zdrów i chcę służyć
miłościwie nam panującemu aż do ostatniego tchnienia.
Obłożyli go lodem. Trzy dni trzymali go w lodowych okładach,
a kiedy nadszedł lekarz sztabowy i zwrócił się do niego:
No, Szwejku, pójdziesz chyba jednak do domu z wojska?
Szwejk oświadczył:
Melduję posłusznie, panie szabarct, że ciągle jestem zdrów i że
Chcę dalej służyć.
Dali go znowu do lodu i za dwa dni miała przyjść komisja, super-
arbitrażowa, która by go na wszystkie czasy zwolniła z wojska.
Na dzień przed przybyciem komisji, kiedy już wypisano Jegozwolnie-
nie od służby wojskowej, dobry wojak Szwejk zdezerterował z koszar.
Aby mógł nadal służyć miłościwemu panu, musiał zbiec. Przez czter-
naście dni nic o nim nie słyszano.
Jakże więc wielkie było zdziwienie, kiedy po czternastu dniach
pojawił się w nocy dobry wojak Szwejk przed bramą koszar i meldo-
wał warcie z poczciwym uśmiechem na okrągłej, spokojnej twarzy:
^- Melduję posłusznie, że idę się dać zamknąć, ponieważ zdezyn-
terowałem, abym mógł dalej służyć cesarzowi aż do ostatniego tchu.
Jego życzenie zostało spełnione. Dostał pół roku, a kiedy domagał
się dalej służyć, przenieśli go do arsenału, aby nabijał bawełną strzel-
niczą torpedy.
Dobry wojak Szwejk
uczy się, jak należy się obchodzić
z bawełną strzelniczą
I stało się tak, jak mu powiedział wielebny kapelan:
Szwejku, ty hultaju, jeśli już chcesz służyć w wojsku, tedy będziesz
służył przy bawełnie strzelniczej. To ci pewnie pójdzie na zdrowie.
Dobry wojak Szwejk uczył się w arsenale obchodzić z bawełną strzel-
niczą. Nabijał nią torpedy. Nie ma żartów w tej służbie, ponieważ
jedną nogą jesteście stale w powietrzu, a drugą w grobie.
Dobry wojak Szwejk wszakże się nie bał. Żył pomiędzy dynami-
tem, ekrazytem i bawełną strzelniczą spokojnie jak przystało na godne-
go żołnierza, a z budynku, gdzie ładował torpedy tym strasznym środ-
kiem wybuchowym, dobiegał jego śpiew:
,,Piemoncie, Piemoncie, robisz z siebie pana i za tobą padła ta
majlandzka brama, hop, hop, hop. Ta majlandzka brama i te cztery
mosty, wystawże, Piemoncie, mocniejsze forpoczty, hop, hop, hop! Ja
wam wystawiłem regiment ułanów,^ wyście go zagnali za majlandzka
bramę, hop, hop, hop!"
Po tej pięknej pieśni, która dobrego wojaka Szwejka przemieniała
w lwa, przychodziła kolej na szereg innych przejmujących pieśni o kne-
dlikach wielkich jak głowa, które dobry wojak Szwejk łykał z niewy-
słowioną rozkoszą.
I w ten sposób żył spokojnie wśród bawełny strzelniczej, sam że sobą
w jednym z budynków arsenału.
Aż pewnego dnia przyszła inspekcja, która chodzi od jednego do
drugiego budynku i kontroluje, czy wszystko jest w porządku.
Kiedy weszli do budynku, w którym dobry wojak Szwejk uczył się
obchodzić z bawełną strzelniczą, zobaczyli prócz obłoku tytoniowego
dymu, który snuł się z fajki, że dobry wojak Szwejk jest nieulękłym
żołnierzem.

Szwejk, widząc panów wojskowych, wstali według regulaminowych
przepisów wyjął z ust fajkę i położył ją w najbliższej od siebie odległo-
55
ści, aby miał ją w zasięgu ręki, a więc do otwartej stalowej beczki z ba-
wełną strzelniczą. Przy tym przemówił salutując:
Melduję posłusznie, że nie stało się nic nowego i że wszystko jest
w porządku.
Są w życiu człowieka momenty, kiedy przytomność umysłu odgry-
wa wielką rolę.
Najbardziej przytomny z całego towarzystwa był pan pułkownik.
Z bawełny strzelniczej wydobywały się kółeczka tytoniowego dymu
i wtedy powiedział:
Palcie, Szwejku, dalej.
Były to mądre słowa, ponieważ jest zdecydowanie lepiej, kiedy za-
palona fajka znajduje się w ustach niż w bawełnie strzelniczej. Szwejk
zasalutował i powiedział:
Posłusznie melduję, że będę kurzyć.
Był to bowiem posłuszny żołnierz.
A teraz, Szwejku, chodź na wartownię!
Posłusznie melduję, że nie mogę, ponieważ muszę tutaj wedle
przepisu pracować do szóstej, aż mnie przyjdą zmienić. Przy bawełnie
strzelniczej musi ciągle ktoś być obecny, aby się nie stało jakieś nieszczę-
ście!
Inspekcja zniknęła. Kłusem biegła na wartownię, gdzie rozkazano,
aby po Szwejka wysłać patrol. :
Patrol poszedł niechętnie, ale przecież poszedł.
Kiedy stanął przed budynkiem, gdzie z zapaloną fajką odbywał służ-
bę dobry wojak Szwejk pośród bawełny strzelniczej ku chwale naj-
miłościwiej nam panującego cesarza, kapral zawołał:
Szwejku, ty draniu, wyrzuć fajkę oknem i wyłaź stamtąd.
Nawet o tym nie myślę, pan pułkownik rozkazał, abym kurzył
dalej, a więc muszę palić aż do rozerwania ciała na kawałki.
Wyłaź stamtąd, bydlaku!
Nie wylezę, melduję posłusznie. Dopiero jest czwarta, możecie
mnie zluzować o szóstej. Do szóstej muszę być przy bawełnie strzelni-
czej, aby zapobiec jakiemuś nieszczęściu. Ja jestem ostrożny...
Tego ,,y" nie dopowiedział. Chyba czytaliście o tym wielkim nie-
szczęściu, jakie się zdarzyło w arsenale i które stało się powodem do ogło-
szenia żałoby narodowej w Austrii. Wylatywał w powietrze budynek po
budynku, aż w trzy ćwierci sekundy wyleciał cały arsenał.
Zaczęło się to w budynku, w którym dobry wojak Szwejk uczył się
obchodzić z bawełną strzelniczą i jak mogiła nad tym miejscem wzno-
56
siły się deski, belki i szczątki żelaznej, konstrukcji, które spadły tutaj
ze wszech stron, aby oddać ostatnią posługę dzielnemu Szwejkowi,
który się nie bał bawełny strzelniczej. ; :
Przez trzy dni pracowali saperzy na gruzach i zbierali do kupy
głowy, korpusy, ręce i nogi, aby dobry Pan Bóg na sądzie ostatecznym
łatwo rozpoznał różne szarże i wedle tego, jakie są, je wynagrodził.
Składanie szczątków w całość były to prawdziwe łamigłówki. Przez
trzy dni sprzątali deski, żelazo z konstrukcji aż trzeciego dnia z mogi-
ły Szwejka, kiedy nocą przedzierali się do środka tej kupy, usłyszeli
przyjemny głos: "Ta majlandzka brama i te cztery mosty, wystawże,
Piemoncie, mocniejsze forpoczty, hop, hop, hop". W świetle pochod-
ni przekopywali drogę w stronę głosu: "Ja wam wystawiłem regiment
ułanów, wyście go zagnali za majlandzka bramę, hop, hop, hop".
Przy świetle pochodni ujrzeli jakąś jaskinię zbudowaną z elementów
żelaznej konstrukcji i bezładnie ułożonych desek, a w kąciku zobaczy-
li dobrego wojaka Szwejka, który odkładając fajkę, zasalutował i po-
wiedział: ;
Melduję posłusznie, że nie stało się nic nowego i że wszystko jest
w porządku! ,
Wyprowadzili go na zewnątrz tego rozwalonego piekła i dobry wojak
Szwejk, kiedy tylko znalazł się przed oficerem, kontynuował:
Melduję posłusznie, że wszystko jest w porządku i że proszę, aby
mnie zmieniono, ponieważ dawno już minęła szósta godzina i proszę
również o "menażgeld" za ten czas, co to na mnie spadło.
Dzielny wojak był jedynym, który z całego arsenału przeżył tę
katastrofę.
Wieczorem na Jego cześć koła wojskowe wydały w kasynie oficerskim
w mieście małe przyjęcie. Otoczony przez oficerów, pił dobry wojak
Szwejk jak smok, a jego dobre okrągłe oblicze jaśniało radością.
Na drugi dzień otrzymał,,menażgeld" za trzy dni, tak jakby uczestni-
czył w wojnie, a za trzy tygodnie został mianowany kapralem w swej
kompanii oraz otrzymał wielki medal wojenny.
Kiedy ozdobiony nim i z gwiazdeczkami wchodził do swych koszar
w Trydencie, spotkał się z oficerem Knoblochem,. który zachwiał się,
gdy zobaczył budzącą trwogę dobroduszną twarz dobrego wojaka
Szwejka:
Tyś to, lumpie jeden, zmajstrował powiedział do niego.
Szwejk odparł z uśmiechem:
Melduję posłusznie, że się nauczyłem, jak należy obchodzić się
z bawełną strzelniczą.
57
I z pogodną myślą wyszedł na dziedziniec, aby odnaleźć swoją kom-
panię. ,
Tego dnia oficer dyżurny czytał żołnierzom informację z minister-
stwa wojny o stworzeniu oddziału aeroplanów w armii oraz wezwanie,
aby zgłosili się ci, którzy chcą tam służyć.
Wtedy wystąpił dobry wojak Szwejk i meldując się oficerowi, mówił:
Proszę posłusznie, ja już byłem w powietrzu i już to znam i chcę
też w powietrzu służyć miłościwemu panu cesarzowi.
I już za tydzień wędrował dobry wojak Szwejk do oddziałów żeglu-
gi powietrznej, gdzie sobie poczynał nie mniej wspaniale, jak w arse-
nale, dalej to zobaczycie.
Dobry wojak Szwejk
służy przy aeroplanach
Austria posiada trzy balony, którymi można sterować, osiemnaście
balonów niesterownych oraz pięć aeroplanów. Tak się przedstawia siła
Austrii w powietrzu. Dobrego wojaka Szwejka przydzielili do oddzia-
łu aeroplanów, aby służył dla honoru i sławy tego nowego rodzaju bro-
ni. Najpierw wyciągał z hangarów aeroplany na lotnisko wojskowe oraz
czyścił metalowe części terpentyną i wiedeńskim wapnem.
Służył tedy przy aeroplanach, zaczynając od podstaw. I jak kiedyś
pieczołowicie czyścił konie wielmożnemu kapelanowi w Trydencie, tak
tutaj z ochotą pracował przy aeroplanach, szczotkował powierzchnie
jakby zgrzebłem konie oraz w stopniu kaprala rozprowadzał warty
pilnujące hangarów i pouczał żołnierzy: ,
Latać się musi i dlatego każdego, który chciałby ukraść aero-
plan, zastrzelcie. , '
Po czternastu dniach wykonywał funkcję towarzyszącego w lotach.
Jest to wszakże bardzo niebezpieczny awans.
Obciążał aeroplan i latał z oficerami. Dobry wojak Szwejk się jed-
nak nie bał. Uśmiechnięty wzbijał się w powietrze i pokornie oraz
poczciwie patrzył na oficera sterującego samolotem, salutował też, jeśli
widział przed sobą wyższe szarże, poruszające się pomału po lotnisku.
A jeśli gdzieś spadli i rozbili aeroplan, to Szwejk zawsze pierwszy
wyłaził ze szczątków i pomagając oficerowi powstać, meldował:
Melduję posłusznie, że spadliśmy i że jesteśmy żywi i zdrowi.
Był to przyjemny współtowarzysz. Pewnego dnia wystartował z ofice-
rem Herzigiem i kiedy znaleźli się na wysokości 826 metrów, przestał
pracować motor.
Melduję posłusznie, że skończyła się nam benzyna odezwał się
zza pleców oficera przyjemny głos Szwejka. Zapomniałem, melduję
posłusznie, dolać do baku. I chwilę potem:
Melduję posłusznie, że spadamy do Dunaju.
59
A kiedy po chwili wynurzyły się ich głowy z koliście falujących,
zielonkawych wód Dunaju, płynąc za oficerem do brzegu, dobry wojak.
Szwejk meldował:
Melduję posłusznie, że dzisiaj pobiliśmy rekord wysokości.
Zbliżały się wielkie lotnicze ćwiczenia wojskowe na lotnisku pod
Wiener Neustadt.
Przeglądali aeroplany, próbowali motory i wykonywali ostatnie pra-
ce przygotowawcze do lotów.
Porucznik Herzig zamierzał polecieć wraz ze Szwejkiem na dwu-
płatowcu Wrighta, do którego przymocowany był przyrząd Morrissona;
umożliwiający start pionowy. 1
Znajdowali się tutaj przedstawiciele wszystkich obcych mocarstw.
Rumuńskiego majora Gregorescu bardzo interesował aeroplan
Herziga, siadł w. kabinie i oglądał dźwignie oraz stery.
Dobry wojak Szwejk na rozkaz porucznika uruchomił silnik, śmigła
się obracały, Szwejk z wielkim oddaniem poprawiał siedząc obok
ciekawego rumuńskiego majora metalową linkę drucianą łączącą
tylne stery wysokościowe, poczynając sobie przy tym tak energicznie, że
zrzucił majorowi czapkę z głowy.
Porucznik Herzig się rozzłościł:
Szwejku, ty ośle, leć do wszystkich diabłów.
Zum Befehl, Herr Leutnant odkrzyknął Szwejk, złapał za stery
wysokościowe oraz dźwignie przyrządu Morrissona i aeroplan wzniósł się
nad ziemią a głośne, regularne wybuchy znakomitego silnika słychać
było daleko.
20, 100, 300, 450 metrów wysokości w kierunku południowo-za-
chodnim, ku białym Alpom, szybkość 150 km na godzinę. '
Nieszczęsny rumuński major odzyskał świadomość nad jafcimś lo-
dowcem, nad którym lecieli na takiej wysokości, że mógł wyraźnie roz-
poznawać pod sobą cuda przyrody, śnieżne pola, przepaście spogląda-
jące na niego surowo i groźnie.
Co to się dzieje? pytał jąkając się ze strachu.
Lecimy według rozkazu, melduję posłusznie odpowiedział
poczciwie dobry wojak Szwejk. Pan porucznik rozkazał: "Lećcie do
wszystkich diabłów", a więc lecimy, melduję posłusznie.
Ale gdzie, gdzie wylądujemy? pytał szczękając zębami do-
ciekliwy rumuński major Gregorescu.
Posłusznie melduję, że nie wiem, gdzie spadniemy. Lecimy według
rozkazu i ja umiem tylko w górę, w dół nie potrafię, myśmy zresztą
z panem porucznikiem w ogóle tego nie potrzebowali. Kiedy osiągnęli-
śmy wysokość, spadaliśmy tak jakoś sami.
60
Wysokościomierz pokazywał wysokość 1860'metrów. Major kurczo-
wo trzymał się poręczy i krzyczał po rumuńsku: "Deu, deu, Boże, Boże",
a dobry wojak Szwejk zręcznie posługując się' sterami, śpiewał ponad
Alpami, nad którymi przelatywali: "Ten pierścionek, coś mi dała, ja go
nosić nie będę, do pioruna8, czemu nie, kiedy wrócę do regimentu ka-
rabin nim nabiję".
Major modlił się na głos po rumuńsku i klął straszliwie, podczas
gdy w czystym mroźnym powietrzu daleko brzmiał jasny głos dobrego
wojaka Szwejka: "Tę chusteczkę, coś mi dała, tej ja nosić nie będę, do
pioruna, czemu nie, kiedy wrócę do regimentu, gwer pucować nią będę,
do pioruna, czemu nie".
Pod nim krzyżowały się błyskawice i grzmiała 'burza.
Wytrzeszczywszy oczy major patrzył przed siebie i ochrypłym gło-
sem pytał: ' ';
Kiedy się to skończy?
Niewątpliwie się to skończy uśmiechając się, odpowiedział
dobry wojak Szwejk ponieważ myśmy z panem porucznikiem zawsze
gdzieś spadli.
Znajdowali się gdzieś ponad Szwajcarią i lecieli na południe.
Cierpliwości, proszę posłusznie powiedział dobry wojak
Szwejk kiedy się nam skończy benzyna, musimy gdzieś spaść.
Gdzie jesteśmy?
Nad jakąś wodą, melduję posłusznie, jest to duża woda, chyba
spadniemy do morza.
Major Gregorescu zemdlał, zaklinował swój tłusty brzuch między
listwami i mocno uwiązł w żelaznej konstrukcji.
A dobry wojak Szwejk śpiewał sobie nad Morzem Śródziemnym:
"Kto chce wyróść wielki, musi jeść knedliki, ein, zwei, na wojnie
go nie zabiją, ein, zwei, jadł bowiem knedliki, te wojskowe knedliki jak
głowa wielkie, ein, zwei".
I dalej śpiewał sobie dobry wojak Szwejk ponad tymi olbrzymimi
przestrzeniami morskimi na wysokości tysiąca metrów: "Maszeruje
Grenewil przez Prochową Bramę na szpacir...** ;
Morskie powietrze przebudziło majora z omdlenia. Popatrzył na te
wstrętne głębiny i stwierdziwszy, że to morze, zawołał: "Diu, diu" i po-
nownie omdlał.
Lecieli nocą i lecieli ciągle. Raptem dobry wojak SzWejk potrząsnął
majorem i powiedział dobrodusznie:
Meldujęposłusznie, że spadamy, ale jakoś powoli.
Ślizgowym lotem aeroplan, który nie miał już benzyny, wylądo-
wał w palmowym gaju pod Trypolisem, w Afryce.
61
Dobry wojak Szwejk, pomagając wychodzącemu z aeroplanu imajo-
rowi, mówił: .
Melduję posłusznie, że wszystko jest w porządku. '
Był to światowy rekord, który ustanowił Szwęjk, przelatując ponad
Alpami, południową Europą, Morzem Śródziemnym i lądując aż w Afry-
ce. ^. \ . -
Major widząc wokół siebie palmy, wyciął Szwejka dwa razy w pysk,
co przyjął dobry wojak z uśmiechem, ponieważ wykonywał jedynie swój
obowiązek, odkąd porucznik Herzig mu rozkazał:
Lećcie do wszystkich diabłów!
Co było dalej, niezręcznie by opowiadać, ponieważ byłoby to
bardzo niemiłe dla ministerstwa wojny, które z pewnością zaprzeczy,
jakoby pod Trypolisem miał wylądować austriacki aeroplan, albowiem
tym samym znaleźlibyśmy się w wielkich kłopotach międzynarodowych.
Ośla historia ''"'l Bośni
Na granicy Bośni i Serbii znajduje się mały fort austriacki. Na dole
jeszcze w Bośni położona jest wieś Crna Bara, a w niej jest bunar, stu-
dnia, do której chodzili z austriackiego fortu po wodę. Posyłali tam po
wodę osła wraz z podoficerem i dwoma żołnierzami. Osioł nosił bukła-
ki na wodę i był militarystą.
Jeśli ktoś nie nosił austriackiego munduru, nie śmiał się zbliżyć
do osła w czasie, kiedy żołnierze czerpali z bunaru wodę do skórzanych
worków. Wtedy kopał, porykiwał i gryzł, krótko mówiąc, objawiał praw-
dziwą nienawiść na widok czakszir, spodni Bośniaków, czemu się też
żaden rozumny człowiek nie powinien dziwić, albowiem osioł żył już od
wielu lat w forcie, po którego dziedzińcu się wesoło i swobodnie prze-
chadzał. ;
W nocy jednak pilnował w stajni granicy.
Kiedy się bowiem na serbskiej stronie coś poruszyło, wtedy sympa-
tyczny i dobry osioł zaczynał straszliwie ryczeć, aż zbudził całą za-
łogę. Razem z nim największy hałas robił kogut dzierżawcy kantyny,
który z biegiem czasu całkowicie'nabrał wojskowego ducha. Gdy w nocy
po serbskiej stronie, jechały wozy, kogut rozpoczynał wówczas pianie
i tak żyli wszyscy bezpiecznie w tym forcie, albowiem pilnowali ich
osioł i kogut.
Żyli w bojaźni bożej, aż zdarzyło się pewnego dnia coś, co całkowi-
cie zakłóciło spokój załogi, spokój powiatu i wprowadziło zarząd krajo-
wy Bośni w wielkie zdenerwowanie. Bohaterką tej zdradzieckiej afery
była koza Branka Nuszicią.
Zanim jednak przejdę do opowiadania o zdradzie stanu, która mrozi
krew w żyłach każdego dobrego obywatela, pozwolę sobie krótko opo-
wiedzieć o Bośni i Hercegowinie i w ogóle o ziemiach okupowanych, jak
to pewnego razu jeden z moich przyjaciół przedstawiał pewnemu
Francuzowi:
63
Austro-Węgry składają się z Austrii i Węgier oraziikyajów okupom
wanych. Te zaś składają się z Bośni, o której nie wolno mówić oraz
z Hercegowiny, o której w ogóle nie wolno wspominać. Potem idzie
Nowy Pazar, ale i o nim się również nie śmie mówić.
A dalej? zapytał Francuz.
O tym, co dalej także nie wolno mówić zakończył wykład mój
przyjaciel. ,'
W Crnej Barze żyła sobie spokojnie koza Branka Nuszicia; zrzą-
dzeniem losu przeżyła ona przed laty tę groźną katastrofę, która
dotknęła wszystkie kozy w Bośni i Hercegowinie. Zarząd kraju karczo-
wał otóż lasy i potem doszedł do wniosku, iż wyniszczeniu lasów winne
są kozy. Hultajskie te zwierzęta ogryzają krzewy i drzewa. Zarząd
krajowy wydał wtedy rozporządzenie, iż do wyznaczonego terminu
wszystkie kozy w Bośni i Hercegowinie muszą zostać zjedzone, w prze-
ciwnym razie właściciele kóz zostaną postawieni przed sąd wojenny.
Branko Nuszić ocalił swoją kozę w ten sposób, że ją przeprowadził
przez granicę; kiedy zaś rozporządzenie zarządu zostało zniesione,
bowiem bratanek jednego z naczelników zarządu krajowego miał według
przepisu lekarza pić kozie mleko pod Sarajewem, Branko Nuszić przy-
wiódł z powrotem swą kozę na terytorium bośniackie.
Było to zwierzę bardzo mądre i nie ogryzało krzewów i drzew, ro-
zumiało bowiem zarządzenie władz krajowych, które za takie karygod-
ne postępowanie przewidziały w Bośni i Hercegowinie karę śmierci. Koza
nie może się odwoływać, a zresztą w Bośni nie na wiele by się to jej
zdało. . .
Tak więc koza Branka Nuszicia szanowała prawa. Dwanaście lat
apetyczne leśne drzewa i drzewka posadzone na koszt skarbu kusiły.
Pokusa była. niekiedy bardzo silna, ale koza zawsze mówiła sobie
kategorycznie "nie mogę", wiedziała bowiem, iż żyje w kraju pod zarzą-
dem wojskowym.' ^ , :
Dwanaście lat to piękny kawałek czasu, szczególnie, gdy zważymy,
że kozy są stworzeniami OiSłabym charakterze.
Kóz bez charanteru tłucze się wiele po wzgórzach wszystkich krajów,
nie musi to być ani Bośnia, albo Hercegowina.
Ale koza Branka Nuszicia uczciwie się wałęsała po zboczach i skar
łach. ' .
Często ślina zbierała się jej w pysku, kiedy widziała zieleń młodych
drzewek, zawsze jednak zwyciężała jej godność i uczciwość obywatelska.
Gdy bowiem tak rozporządzi zarząd krajowy w Bośni, nawet koza nie
64
może być łakoma. Dwanaście lat.trzymała się w ryzach. Było to zwierzę
wzorowe.
Aż pewnego dnia stało się: modrzewiowe drzewko pod fortem po-
sadzone na pamiątkę okupacji Bośni i Hercegowiny, zostało przez noc
do cna objedzone. Wstrętny uczynek odkryty został o piątej rano, a o szó-
stej prowadzili już spętanego Branka Nuszicia do sądu okręgowego.
W Crnej Barze jeden jedyny człowiek miał kozę i był nim Branko
Nuszić; wszystkie pozostałe kozy zostały zastrzelone przez żołnierzy.
Kolejny dowód: Branko Nuszić był swego czasu posłem. Chcecie jeszcze
czegoś więcej? Mamy i inne dowody, które przemawiają na niekorzyść
Nuszicia. Koza Branka Nuszicia, kiedy po niego przyszli żołnierze,
ukryła się i nie można jej było znaleźć.
Koza Branka Nuszicia uciekła do Serbii!
Branko Nuszić przez całą drogę do sądu okręgowego zaklinał się,
że jest niewinny.
Kozę miał przez noc przywiązaną i wypuścił ją na trawę dopiero na
pół godziny przed przyjściem żołnierzy:
A więc, gdzie ją ukryłeś?
Uciekła do Serbii, ponieważ po serbskiej stronie zobaczyła kozła.
My, którzy znamy jego kozę jako niezwykle uczciwą, moglibyśmy
w to uwierzyć. Po prostu chciała przeszkodzić wtargnięciu serbskiego
kozła na terytorium bośniackie, wiedziała bowiem o tym, że władze
bośniackie zakazują i surowo karzą za przejście żywych zwierząt z Serbii.
Z drugiej strony uważamy również za możliwe, iż koza Branka Nu-
szicia objadła obgryzła drzewko posadzone na pamiątkę okupacji
Bośni i Hercegowiny. Pewnie już tego nie mogła wytrzymać i objadła
własność skarbu w stanie niepoczytalności.
Albowiem jako porządni obywatele, nie możemy mniemać, iżby uczy-
niła to znajdując się w normalnym stanie ducha.
Tymczasem Branko Nuszić został wtrącony do więzienia przy sądzie
okręgowym i jednocześnie przeprowadzono u niego rewizję domową.
Kto zna tę gorącą ziemię w Bośni, nie dziwi się, iż dowódca fortu,
kapitan Kraus, przeniesiony tu za długi z Dolnej Austrii, inteligentnie
się domyślił, iż sprawa nie jest tak prosta, jakby na to z pozoru wyglą-
dało.
Uczynił tedy, co uznał za pożądane, a o resztę postara się już za-
rząd krajowy. '
Było jasne i pewne, iż idzie tu o zdradę państwa, ponieważ Niemcy
na terytoriach okupowanych są znienawidzeni, i
65
5 Nieznane przygody Szwejka
Podobnie myślano również w sądzie okręgowym, który zatrzymał
Nuszicia w więzieniu śledczym.
Jeszcze tego samego dnia przyprowadzono Nuszicia na przesłucha-
nie, w czasie którego doszło do sensacyjnego odkrycia. ;
Branko Nuszić przyznał się w czasie krzyżowych pytań zadawanych
podczas przesłuchania, że kozę kupił .przed dwunastu laty ód Miliwoja
Neszkovicia.
Zatelegrafowano'tedy, aby w Crnej Barze zaaresztować Miliwoja
Neszkovicia. Rozkaz wykonano i już następnego dnia przesłuchiwano
przez trzy godziny w sądzie okręgowym Miliwoja Neszkovicia.
Zrazu się do niczego nie przyznawał, ale potem oświadczył: "Kozę
kupiłem od Turczynki Medżimy Czarapiciowej i potem sprzedałem ją
Brankowi Nusziciowi". ;
Sędzia okręgowy zacierał ręce.iA więc. nie myli się. Są w to zamie-
szani również mahometanie. , ,
Natychmiast wysłano telegram: "Zaaresztować Turczynkę Medżimę
Czarapiciową w Rakowicy".
Pod wieczór doprowadzono przed sąd tę straszliwą staruchę.
Na pytanie, w jakim jest wieku, odpowiedziała, że ma sto lat.
Odprowadzono ją do więzienia po nieudanym przesłuchaniu twier-
dziła bowiem, że niczego nie pamięta.
Sędzia okręgowy nie tracił jednak nadziei. Nić była co prawda
przerwana, ale dzięki jego przemyślności drugi dzień przyniósł nowe od-
krycia.
Nie było wątpliwości, że idzie o szeroko rozgałęzione sprzysięże-
nie.
Miliwoj Neszkowić jak stwierdzono podczas przesłuchania w śledz-
twie kuzyn Janka Weselinowicia w Żarkowie, a ów Janko Weselino-
wić był narzeczonym Ewicy Yasiciowej z Crnej Trdżawy, natomiast jej
ojciec był zaufanym przyjacielem Petara Milutinowicia ze wsi Zukwari-
ca. A ów. Petar Milutinowić abonował czasopismo "Straż Serbska",
które wychodziło w Sarajewie i miało antypaństwowy charakter.
Nie minęły dwa dni, a mieli ich wszystkich za kratkami. Janka
Weselinowicia, Ewicę Wasiciową, jej ojca i Petara Milutinowicia i tych
wszystkich wraz z Brankiem Nusziciem oraz Turczynką Medżimą Czara-
piciową przewieźli z sądu okręgowego do sądu krajowego w Sarajewie,
dodając redaktora "Straży Serbskiej" (Srb-Obran). Równocześnie w Ko-
torze w Dalmacji aresztowano syna Petara Milutinowicia, piętnasto-
letniego gimnazjalistę.
To było straszne. Spisek jak widać rozszerzono i na Dalmację'
66
Tymczasem sędzia okręgowy przeglądał akta sprawy i ku swemu
przerażeniu stwierdził, iż brakuje podstawy oskarżenia, kozy Branka
Nuszicia, tej bowiem nie znalazł pomiędzy uwięzionymi
Uczynił więc wszystko, co było w jego mocy. Wezwał załogę fortu
nad Crna Barą, aby pilnie strzegła granicy, a w przypadku gdyby
koza zamierzała z Serbii powrócić do Bośni, by Ją natychmiast J bez.
warunkowo pochwycono i doprowadzono do fortu. " :
Kiedy wydał ten rozkaz, raz jeszcze zbadał wszystkie materiały
o tej aferze i ogarnął go lęk. i " ,.; '
Jasno zobaczył, iż w tej sprawie posunął się nazbyt daleko Po-
nieważ niczego JUŻ nie można było naprawić, aby się nie zblamować
nakazał dodatkowo zaaresztować naczelnika gminy Crna Bara, w której'
żyła koza Branka Nuszicia, niejakiego Milkowicia, bowiem i ten zanie-
dbał swych obowiązków. Jakich obowiązków, o tym nie wiedział an>1
zamknięty naczelnik gminy, ani sędzia okręgowy."' ' >
Powróćmy teraz od sędziego okręgowego do osła, który nosi wodę
z bunaru gminy Crna Bara do fortu.
Otóż osioł ten całymi dniami chodził zasmucony, jakby eo gryzło
sumienie, i , >
Żołnierze rozmawiali o całym zdarzeniu nie krępując się przed mąd-
rym osłem i choć w większości mówili po niemiecku, to przecież ten
Język osioł najlepiej rozumiał, żył bowiem wcześniej pomiędzy Niem-
cami w Tyrolu.
Wiedział więc o całej aferze i porykiwał smutnie, i zawsze gdy prze-
chodził obok obgryzionego drzewka zasadzonego na pamiątkę okupacji
Bośni i Hercegowiny, zwieszał łeb między nogi, a oczy mu mętniały
Kiedyś był żwawy< pełen życia, wesoło strzygł wielkimi uszami a te-
raz miał się nędznie.
Nie strzygł uszami, nie skakał i leniwie łaził po forcie. Potem pew-
nego dnia przyszła komisja.
Przyjechał sędzia okręgowy oraz panowie z głównego sądu krajowego
z Sarajewa. .., :. ..:;,',:, ^:^ . -'.,^
Przybyli, aby obejrzeć objedzone drzewko. I wtedy osioł który zro-
zumiał, o co idzie, przyłączył się do komisji.
Stał obok nieszczęsnego drzewa ze zwieszoną głową, ogonem po-
między nogami i opuszczonymi uszami. : "<
Gdy tylko usłyszał nazwisko kozy Branka Nuszicia, uważnie nad-
słuchiwał.
I naraz przedarł się przez czcigodną komisję, zaryczał i rzucił
się w stronę drzewka upamiętniającego okupację.
I za nim panowie z komisji zdołali się opamiętać, obgryzł nieszczę-
sny osioł pozostałe listki i resztki kory.
A potem podniósłszy ogon i postawiwszy uszy, zaryczał potężnie i ra-
dośnie: "Y, y, a! To byłem ja!"
Była to spowiedź nieszczęsnego osła, trapionego wyrzutami sumie-
nia.
Świetna komisja nie zrozumiała osła...
Co się stało z aresztowanymi, nie wiem, ponieważ o Hercegowinie
nie wolno mówić, a o Bośni również mówić nie wolno. Koza Branka
Nuszicia jeszcze nie powróciła z Serbii i sądzę, że o niej również nie wolno
mówić.
Zdrada ojczyzny to niebezpieczna i dwuznaczna sprawa.
Teksty wojskowe
do czytanek dla dzieci
Podług zarządzenia ministerstwa oświaty do czytanek dla dzieci
mają być włączone teksty pochodzące spod pióra panów oficerów.
lako wzorzec podajemy następujące:
Mitiuszka i słonina
Mitiuszka wziął ze spiżarni pana Kapitana Miszkolcego kawał
iłoniny, którą zjadł w całkowite} tajemnicy, a potem poszedł do pana
kapitana, zasalutował i zameldował:
Posłusznie melduję, panie kapitanie, że ukradłem z pańskiej spi-
żarni kawał słoniny, którą zjadłem.
Mitiuszka był mianowicie ordynansem pana kapitana.
Kapitan Miszkolc! był w dobrym nastroju, gościł u siebie panów
oficerów, zawołał ich i powiedział:
Popatrzcie, to jest Mitiuszka z mojego pułku! Ukradł kawał sło-
niny, a jak go zjadł, poszedł o tym zaraz posłusznie zameldować. Dlacze-
go, Mitiuszko, nie zameldowałeś o całym zdarzeniu, zanim' słonina
zjadłeś? ' ' '
Mitiuszka był w rozterce.
Melduję posłusznie odpowiedział niepewnym głosem słoni-
na pachniała.
Dobrze, Mitiuszko, a czy wiesz, co cię czeka?
Surowa kara, melduję posłusznie!
W żadnym przypadku, Mitiuszko, zjesz całą słoninę ze spiżarni!
Idzie więc Mitiuszka do spiżarni, gdzie wisi spory kawał słoniny
/ niemałego świniaka, wesoło siada na beczce od wina, wyjmuje z kiesze-
ni ko/ik. kraje słoninę i połyka.
71
Gdy zjadł porządny kawał słoniny, zaczął rozmyślać o nie-
oczekiwanym szczęściu. W półmroku spiżarni sam sobie wydawał się
księciem. ^
Krajał słoninę i jadł dalej. Słoniny wszakże wolno ubywało. Zdało <
mu się nagle straszne, ale świadom tego, że rozkaz jest rozkazem, da-|
lej odkrawał słoninę i żując kęs po kęsie, mówił do siebie: |
To za to, że nie czyściłem guzików przy bluzie, ten kawałek za to, 3
że nie zasalutowałem kapralowi, ten za to, że na warcie myślałem o do-j
mu.
Słoniny jednakże ubywało bardzo powoli. Im dalej, tym trudniej mu
było ją jeść i wreszcie wytoczył się z niemałą trudnością na zewnątrz,
gdy zjadł pięć kilogramów słoniny. Od tego czasu nigdy nie łasował
w spiżarni i z Mitiuszki stał się wzorowy żołnierz.
II
Po bitwie
Mały Jasiek wyszedł po bitwie na pole. Podobały mu się trupy dziel-
nych obrońców ojczyzny, które leżały w krwi przelanej za ojczyznę
z twarzą zwróconą w kierunku, gdzie akurat nasze dzielne wojsko sławi-
ło całkowite zwycięstwo. Ale w tym momencie zbliżył się do niego wy-
soki człowiek, który z lekceważeniem spoglądał na pole chwały i po-
wiedział do niego:
Drogi chłopcze, to co tutaj widzisz (skonfiskowano). .
Mały Jasiek odparł jednak:
Jestem dumny z tego, że mój starszy brat znajduje się wśród
martwych bohaterów!
Zły człowiek mu na to odpowiedział:
Ty nie rozumiesz, że (skonfiskowano).
Tu wszakże oczy Jaśka zaiskrzyły się gniewem i zawołał:
Czy pan nie ma ani trochę zrozumienia dla tego, że pięknie jest
strzelać do nieprzyjaciela?
Odpychający mężczyzna odrzekł:
Nie mam, ponieważ (skonfiskowano).
Po tych słowach mały Jasiek'z pogardą odszedł od nieszlachetnego
męża, który wołał za nim: ,
O, chłopcze, (skonfiskowano).
72
Boję się, aby panowie oficerowie nie robili wielkich błędów
ortograficznych. A w ogóle taka czytanka będzie przyjemną i poucza-
jącą lekturą. Znajdą się tu opowiadania: "Zasnął na warcie", "Egzekucja
dezertera". Redakcja czytanek przyjmie z chęcią teksty pisane przez
sierżantów. Będą one pisane jędrnym językiem, a ich treść będzie uwznio-
ślająca. Z szeregów artylerzystów dostarczone zostaną artykuły "Wycho-
wanie młodzieży i karabiny maszynowe". Wzruszający będzie wiersz
kapelana wojskowego: ,,Modlitwa przed bitwą". Z historii wojskowo-
ści będzie z pewnością artykuł "Broń wieków średnich a współczesna".
A potem z pewnością w domach rodzinnych będzie można widzieć taki
oto tkliwy obrazek: Dziadziuś weteran czyta głośno wnukom z takiej
czytanki. Czy potraficie sobie wyobrazić większe szczęście w przemiłej,
dobrodusznej tępocie?
II
Przygody
dobrego wojaka Szwejka
podczas wojny światowej
i inne opowiadania
Opowiadanie o portrecie
cesarza Franciszka Józefa I
W mieście Mlada Boleslav żył właściciel sklepu papierniczego, Peti-
ska. Szanował prawo i od niepamiętnych czasów mieszkał naprzeciwko
koszar. W dzień urodzin cesarskich oraz podczas innych świąt ustano-
wionych przez ck władze austriackie wywieszał czarno-żóltą chorą-
giew na swoim domku i dostarczał lampiony do kasyna oficerskiego.
Sprzedawał portrety Franciszka Józefa do żydowskich szynków w powie-
cie Mlada Boleslav oraz na posterunki żandarmerii. Dostarczałby rów-
nież portrety władcy i do szkół podległych tamtejszemu inspektoro-
wi, ale jego obrazy nie miały tej wielkości, jaką ustaliła krajowa rada
szkolna. Powiedział mu o tym pewnego razu ck inspektor powiatowy
w starostwie:
Ogromnie żałuję, panie Petiska, ale pan chce nam dostarczać
cesarza szerszego i dłuższego niż jest to przewidziane w uchwale prze-
sławnej krajowej rady szkolnej z dnia 20 października 1891 roku. Ce-
sarz według przepisów uchwały jest nieco krótszy. Dopuszczalny jest j
jedynie cesarz o wysokości 48 cm i szerokości 36 cm. Natomiast pański \
cesarz jest wysoki na 50 cm i 40 cm szeroki. Napomyka pan, iż posiada ;
pan na składzie dwa tysiące portretów monarchy. Niech pan tylko sobie
nie wyobraża, że wtryni nam jakiś bubel. Ten pański cały cesarz to to-
war marnego gatunku i haniebnego wykończenia. Wygląda jakby sobie
nigdy nie czesał wąsów. Na nos mu nadpali strasznie wiele czerwonej far-
by, a na domiar złego zezuje.
Kiedy pan Petiska powrócił do domu, rozgoryczony do ostatka;
powiedział do żony:
A to się przejechaliśmy na cesarzu-staruszku.
Było to jeszcze przed wybuchem wojny. Krótko mówiąc dwa tysią-
ce portretów pana i władcy zostało w remanencie. Gdy wybuchła wojna,
pan Petiska bardzo się z tego cieszył i miał nadzieję, że przecie się
wreszcie pozbędzie tego towaru. Wywiesił portrety krwiożerczego staru-
76
szkia w oknie wystawowym swego Sklepu wraz z informacją: Okazja.
Cesarz Franciszek Józef za 15 koron". Sprzedał sześć sztuk. Pięć por-
tretów do koszar, gdzie te litograficzne wizerunki ostatniego Habsburga
miały natchnąć patriotyzmem rezerwistów w kantynach, jeden kupił
stary Szimr, właściciel trafiki. Ten austriacki patriota stargował cenę
obrazu na dwanaście koron i jeszcze wypowiedział się o transakcji jako
złodziejskiej. Trwała wojna, ale cesarz nie znajdował zbytu, chociaż
pan Petiska zdecydował się na reklamę w gazetach. Zamawiał reklamu-
jące ogłoszenia i ogłaszał cesarza w ,,Polityce Narodowej" oraz
w " Głosie Narodu": ,,W trudnych czasach nie może brakować w czeskim
domu obrazu ciężko doświadczonego monarchy za 15 koron". Zamiast
zamówienia otrzymał pan Petiska wezwanie do starostwa, gdzie go
pouczono, aby w przyszłości unikał w ogłoszeniach reklamowych takich
określeń, jak ,,trudne czasy" oraz ,,ciężko doświadczony". W ich miej-
sce powinien używać określeń ,,czasy pełne chwały" oraz ,,zwycięski",
inaczej będzie miał z tego nieprzyjemności. Dał tedy ogłoszenie: "W cza*
sach pełnych chwały w czeskim domu nie może zabraknąć portretu
naszego zwycięskiego monarchy za 15 koron". Na nic się to nie zdało.;
Otrzymał tylko kilka obelżywych listów, w których nieznani ko-
respondenci radzili mu, aby powiesił miłościwego pana w miejscu, do
którego cesarz chodzi pieszo i znowu wezwano go do starostwa, gdzić
urzędujący komisarz pouczył go, iż powinien bacznie śledzić wiadomości
ck biura informacyjnego i podług nich kierować się wstylizowaniu swoich
ogłoszeń.
Rosjanie wkroczyli już na Węgry, zdobyli Lwów, są pod Przemyślem
i o tym się nie mówi, że są to czasy pełne chwały, panie Petiska. To wyglą-
da jak żart, jak naśmiewanie się, ironia. Z powodu takich ogłoszeń
mógłby się pan znaleźć W Hradcu przed sądem wojennym.
Pan Petiska ślubował, że już będzie uważał i opracował następujące
ogłoszenie:
,,15 koron chętnie ofiaruje każdy Czech, aby mógł w swym domu
powiesić naszego stareńkiego władcę". W redakcjach'miejscowych ga-
zet ogłoszenie odrzucono.
Człowieku powiedział jeden z urzędników administracji gaze-
ty chyba pan nie chce, aby nas wszystkich rozstrzelano.
Pan Petiska zirytowany powrócił do domu. Na zapleczu sklepiku
poniewierały się paczki z zapasem podobizn cesarza. Pan Petiska kop-
nął jedną z nich i zaraz się przeląkł tego, co zrobił. Przerażony rozejrzał
się wokoło i uspokoił się dopiero wówczas, kiedy stwierdził, że nikt tego
nie widział. Melancholijnie zaczął odkurzać paczki i wtedy stwierdził,
n
że niektóre są zawilgocone i pojawiła się na nich pleśń. W kącie siedział
czarny kocur. Nie było wątpliwości, kto jest winien zamoczenia paczekl
Kocur, aby zmyć z siebie podejrzenie zaczął przymilnie mruczeć. Pan
Petiska rzucił w zdrajcę stanu miotłą i kocur się uspokoił. Rozzłoszczę-.
ny kupiec wpadł do mieszkania i ofuknął małżonkę:
To zwierzę trzeba wygnać z domu. Kto sobie kupi cesarza, którego
taki kocur opaskudzi? Cesarz jest zapleśniały. Będzie go trzeba suszyć.
Niech to piorun trzaśnie!
Popołudniowa drzemka, w tym czasie żona zastępowała go w sklepie,
była dla pana Petiski wielce niemiła i niespokojna. Śniło mu się, że po czar-
nego kocura przyszli żandarmi i że prowadzą go wraz z nim na sąd wo-
jenny. Potem zdawało mu się, że zasądzili jego i kota na śmierć przez
powieszenie i że najpierw ma być powieszony kocur, I że on, Petiska, wy-
powiada przed sądem jakieś straszliwie buntownicze słowa. Krzyknął
przerażony i zobaczył nad sobą żonę, która zwróciła się do niego z wy-
rzutem: "Na Boga, co ty mówisz, niechby cię ktoś usłyszał".
l opowiadała cała roztrzęsiona, że ona tymczasem próbowała suszyć
cesarza w ogrodzie i że jacyś ulicznicy rzucali do obrazów; kamienia-
mi i że wyglądają one teraz jak rzeszota. . .
Stwierdzono również inne straty. Na jednym z obrazów miłościwego
pana, który suszył się na trawniku przysiadły kury i trawiły tam zawar-
tość swych żołądków, a dzięki właściwej sobie przemianie materii poma-
lowały mu wąsy na zielono. Dwa obrazy usiłował zeżreć młody i nie-
doświadczony bernardyn rzeźnika Holeczka, który nic nie wiedział
o paragrafie 63 kodeksu karnego. Szczeniak miał to jednak we krwi.
Jego matkę przed rokiem zgładził hycel, ponieważ zżarła na placu j
ćwiczeń sztandar 36 pułku. : . < l
Pan Petiska był nieszczęśliwy. Wieczorem w winiarni mówił coś
o okazyjnej sprzedaży i jakie ma kłopoty z panującym, a z całej mowy
wynikało, że rząd wiedeński dlatego z tak małym zaufaniem traktuje
Czechy, ponieważ w firmie Frantisek Petiska w Mladej Boleslvi nie ku-1
puje się portretów cesarza za piętnaście koron sztuka.
Niech pan sprzedaje taniej powiedział do niego winiarz, gdy
opuszczał winiarnię teraz są złe czasy. Horejsek sprzedaje młocarnie
parowe o trzysta koron taniej i tak też powinno być z cesarzem. |
I dlatego pan Petiska napisał to oto ogłoszenie reklamowe i umie-|
ściłje w oknie wystawowym swego sklepu: "Z powodu kryzysu gospodar-j
czego sprzedam większą ilość pięknych portretów cesarza nie po 15 ko-|
roń za sztukę, ale po 10 koron". . i
I znowu w jego sklepie było, cicho.
78
Jak to wygląda, z cesarzem pytał znajomy winiarft
Kiepsko odpowiadał pan Petiska nie ma żadnego zaintere-
sowania cesarzem.
Wie pan powiedział mu w zaufaniu winiarz trzeba spróbować
go sprzedać za jaką bądź cenę, zanim nie będzie za późno.
Jeszcze poczekam odpowiedział pan Petiska.
A na portretach miłościwego pana nadal siadywał niepoprawny
kocur. Za trzy miesiące pleśń pokryła i te paczki z cesarzem, które
leżały na samym dole. Austriacy się wycofywali i cała sytuacja Austrii
nie była warta funta kocich kłaków.
I wtedy pan Petiska wziął pióro i papier, by wyliczyć z ciężkim
sercem, że nie wzbogaci się w ten sposób; gdyby jednak sprzedawał ce-
sarza po dwie korony sztuka, zarobiłby na każdym portrecie choć koro-
nę. . . . ; .
W tym celu wykonał specjalne ogłoszenie reklamowe. W oknie wysta-
wowym wywiesił obraz monarchy i napisał pod nim: "Ten stareńki wład-
ca jest na sprzedaż nie po 15, ale po 2 korony za sztukę".
Cała Mlada Boleslav jeszcze tego dnia podeszła pod sklep pana
Petiski przyjrzeć się, jak to nagle spadły akcje habsburskiej dynastii.
W nocy po pana Petiśkę przyszli żandarmi i potem już wszystko po-
toczyło się lawinowo. Zamknęli sklep, zamknęli pana Petiśkę i postawili
go przed sądem wojennym za przestępstwo przeciwko spokojowi publicz-
nemu i porządkowi. Związek weteranów wykluczył go ze swych szeregów
na nadzwyczajnym walnym zebraniu.
Pan Petiska dostał trzynaście miesięcy ciężkiego więzienia. Miał
dostać pięć lat, ale wzięto pod uwagę, że kiedyś walczył za Austrię pod
Custozzą. Paczki z litografiami cesarza są tymczasem schowane w de-
pozycie sądu wojennego w Terezinie i czekają na godzinę wyzwolenia.
Po likwidacji Austrii jakiś przedsiębiorczy kupiec będzie w nie pako-
wał serki.
Szkoła dla policji państwowej;
Na początku wojny dyrekcja praskiej policji zadecydowała na po-
lecenie Wiednia, iż agenci praskiej policji państwowej powinni być jak
najlepiej wyszkoleni w kwestiach politycznych, aby im ułatwić jak naj-
lepsze i jak najpewniejsze wpakowanie kogoś w pośpiesznie wydawa-
ne wyroki.
W tym względzie niestety detektywi praskiej policji państwo-
wej nie odpowiadali wymogom chwili. Detektyw Zawieski na przykład
nie wiedział w ogóle, ile stronnictw politycznych istnieje w Czechach,
detektyw Braun nie odróżniał narodowego socjalisty od socjaldemokra-
ty i do dnia dzisiejszego myśli, iż Cierniobroński jest socjaldemokratą,
ponieważ kiedy go aresztował, więzień wygrażał mu po drodze, że poli-
cja już da bobu demokratycznym socjałom, dla detektywa Fabery nie
były znowu jasne różnice pomiędzy anarchistą a agrariuszem i kiedy
aresztował tego poczciwca Kachę z Źiźkowa, powiedział do niego:
"Już my z wami, agrariuszami, zrobimy porządek". Podobnie przed
laty nie wyjaśniono detektywowi Stoczesowi, co to jest reskrypt. Słyszał
jak o tym mówili w dyrekcji jako o rzeczy wielce niebezpiecznej
reskryptowe oświadczenie, zebranie w sprawie reskryptu a kiedy był
wysłany na rewizję domową u jednego takiego reskryptowego entu-
zjasty, przyniósł do komisariatu biały papierek z tymi c^to zagadkowymi
znakami: Resorcini 0,5 gr, Aqua destiiiata 300 gr. Dr Samojed. Biedny
detektyw po prostu sobie to słowo pomylił i poplątał reskrypt' z innym
i natychmiast w domu podejrzanego politycznie obywatela zażądał z na-
ciskiem: "W imieniu prawa proszę dać mi tę receptę".
Za nieboszczyka Krzykawy nigdy nie dopilnowano, aby na przykład
detektywom w należyty sposób wyjaśnić znaczenie bitwy pod Białą Górą.
A było to przecież niezwykle ważne, bowiem z jej powodu można było
Reskrypt dawniej zarządzenie władz, rozporządzenie pisemne cesarzy, rządu.
80
od przypadku do przypadku przywieść do kryminału więcej ludzi. Za-
czyna się to od Białej Góry, a kończy się przed sądem powiatowym
lub karnym w Pradze. To zupełnie łatwo zrozumieć.
Razu pewnego wysłano detektywa Kohouta do Brzewnowa w czasie
listopadowych zebrań2, aby tam po konferencji w Resursie Oby-
watelskiej za dwie korony diety na piwo sprowokował kogoś do nie-
szczęścia z powodu Białej Góry. Wrócił nie wykonawszy rozkazu a w ra-
porcie doniósł, że kiedy zapytał w gospodzie gościa, który wydawał mu
się podejrzany, co sądzi o Białej Górze, ten mu po prostu odpowiedział,
że z Brzewnowa idzie się tam trzy czwarte godziny oraz że z Motolu
jest na Białą Górę nieco bliżej.
Tajniacy nie wyróżniali się tedy politycznym wykształceniem i wie-
lokrotnie się zdarzało, iż donosili na ludzi z powodów, które im się
wydawały politycznie ważne, jak to się przydarzyło naszemu dozorcy,
na którego doniósł detektyw Braun, iż w dzień jubileuszu pięćdziesię-
ciolecia panowania Franciszka Józefa w kawiarni ..Palące" na Moraniu
mówił ostentacyjnie o Edisonie oraz o bitwie pod Waterloo, przez co
wywołał wrażenie, iż jest człowiekiem politycznie poważnie podejrza-
nym, a kiedy go prowadził na komisariat i zwrócił mu uwagę na charak-
ter dzisiejszego jubileuszu, ten mu odpowiedział:
Ależ pozwólcie, najemny żołnierzu, przecież oni chyba nie myślą,
że cesarz Franciszek Józef wynalazł telefon, ten wynalazł Edison, to
mogli sobie wczoraj przeczytać w "Polityczce".
Tajniak Fabera doniósł pewnego razu na mnie, że w pewnej winiarni
miałem mowę o znaczeniu dwutlenku węgla dla piwa podawanego w re-
stauracji wiedeńskiego parlamentu i że między innymi powiedziałem, że
w Wiedniu powinni wiedzieć, iż dopóty wszędzie w Austrii nie będzie się
używać bomb z dwutlenkiem węgla, człowiek się tam nigdzie ze smakiem
nie napije.
Jak widać z tych drobnych przykładów, pracownicy policji państwo-
wej w Pradze mieli wszystko w głowie pomieszane: socjaldemokratów,
dwutlenek węgla, bomby, recepty, reskrypty. Białą Górę, Franciszka
Józefa i Edisona, bitwę pod Waterloo i agrariuszy, i wskutek tego efek-
ty ich poszukiwań były bardzo żałosne. Oczywiście, prawdą jest, że i z ta-
2 Na pamiątkę bitwy pod Białą Górą stoczonej w dniu 8 listopada 1620 roku z
armiij
habsburską przegranej przez stany czeskie odbywały się patriotyczne spotkania.
Bitwa
kończyła erę samodzielności królestwa czeskiego i jego walk przeciwko
Habsburgom.
W dniu 21 czerwca 1621 roku na Rynku Staromiejskim stracono czeskich i
niemieckich
przywódców powstania antyhabsburskiego. Stracono wybitnych przedstawicieli
czeskie-
go życia politycznego i kulturalnego.
81
^' Nie/nanc pr/ygody S/wcjka
kich doniesień politycznych tu i tam można było przecież wykręcić jakiś
miesiąc więzienia z paru głodówkami przymusowymi, ale była to męczą-
ca robota. Nie można powiedzieć, urzędnicy starali się jak mogli, aby
podejrzany o mówienie rzeczy zakazanych nie wyszedł na czysto i często
się im udawało, bo każdy przesłuchiwany, choć niewinny jest przecież
jednak trochę zdenerwowany i podczas krzyżowego przesłuchania w koń-
cu się popłacze i mimowolnie coś powie. Ale była to ciężka praca.
Na początku wojny nastąpiła więc pewna reorganizacja. Agentów ,
policji państwowej trzeba było dokładnie wprowadzić w problemy cze-
skie, aby mogli obywatelom przedłożyć do rozważenia cały dobrze opra-
cowany materiał, a więc całą niebezpieczną austriacką rezolucję pro-
gramową, a potem zawołać z tym charakterystycznym wzruszeniem, jak to
zawsze mówił pan główny komisarz Chum: "Już pana mamy, chłopczy-
ku".
I to właśnie leży u podstaw rozwoju szkoły dla policji państwowej
w Pradze. Nie było to oczywiście żadne wyższe studium nauk poli-
tycznych, raczej program nauki obejmował zbiór różnych problemów
dotyczących koncepcji rozbicia Austrii oraz zestaw idei, które już od
dawna drzemały w sercach obywateli czeskich.
Jeden z pokojów w departamencie policji państwowej był przeznaczo-
ny na wykłady i opracowany został następujący podział godzin:
Od 910 godz.: Dlaczego musi się rozpaść Austria
Od 1011 godz.: Jakie mamy powody, aby czescy żołnierze nie walczy-
li przeciwko Serbom i Rosjanom ,
Od 1112 godz.: Zakładanie tajnych towarzystw
Od 1213 godz.: Ulubione przezwiska panującego oraz członków
donna cesarskiego, obelgi i inne niedozwolone wy-
i s powiedzi
Po południu
od 24; godz.: Nauka o powszechnej prowokacji i określanie ciężaru
wyroków od 2 do 15 lat
Piękny ten program stał się jeszcze bardziej sympatyczny, kiedy
słuchaczom, których zobowiązano do. odbycia kursu, przekazano po
pięćdziesiąt koron na papier i ołówki.
Dla głupszych agentów wprowadzono jeszcze wieczorne kursy do-
datkowe. Wszystko było piękne i odbywało się systematycznie.
Agenci policji państwowej w wolnych chwilach uczyli się w domu z ze-
szytów z notatkami z wykładów. W domu detektywa Brauna była z tego
cała awantura. Pani Braunowa chodziła cała zapłakana i skarżyła się
znajomym paniom:
Ja już naprawdę nie wiem, czy Braun nie zwariował. Przez cały
wieczór czyta coś z jakichś papierów i na głos przemawia: "I dlatego,
panowie, dzisiaj po trzynastu latach nadeszła chwila, kiedy musimy
się za to zabrać. Austria jest zmurszała i gdy tylko ją trącimy, musi
się rozlecieć". A kiedy mu powiem: "Ależ mężu, co ty też mówisz, prze-
cież pracę stracisz", patrzy na mnie i odpowiada: "Ty jesteś głupia
gęś i nic nie rozumiesz, nie wtrącaj się do naszej polityki". I znowu
chodzi po pokoju, czyta na głos z notatek i krzyczy: "Od Białej Góry
aż po dzisiejszy dzień milczeliśmy, ale teraz przemówimy. Ja, pano-
wie, do Serbów strzelać nie będę, ani do Rosjan. Ponieważ jesteście
tego samego zdania, panowie, pozwólcie, że się wam przedstawię". Ja
chodzę i płaczę, a on mnie przeklina, że mu przerywam wykład, więc
mu ostatnio powiedziałam: "Na rany Chrystusa, proszę cię, Braun, prze-
cież cię jeszcze zamkną", a on znowu, że niczego nie pojmuję i abym
sobie siadła i pomyślała, że jestem w gospodzie i że prowadzi się rozmo-
wę o polityce i potem mi wyłożył, że nasz najmiłościwszy cesarz wraz
z całą rodziną raczy być całkowicie zdegenerowany lub zdenaturowa-
ny. Już nie pamiętam, jak mi to powiedział, ale wiem, że mi szeptał:
"Założymy tajny spisek, nas już jest więcej. Spotkamy się jutro w tym
miejscu, a ja wam powiem, jak się wysadza w powietrze pociągi. Chętnie
pani przyjdzie? Proszę pozwolić, że się przedstawię". Takie utrapienie
mam droga pani z mężem już od tygodnia i bardzo panią proszę, aby
pani nikomu nie mówiła o tym denaturowanym naszym cesarzu. Naj-
bardziej mi żal tego mojego chłopca, Emilka, zapomina o nauce i tylko
patrzy na tatusia, jak ten chodzi po pokoju i mówi coś do skrzyni na po-
ściel w rogu pokoju o kaźni na Rynku Staromiejskim".
Emilek rzeczywiście nie mógł oczu spuścić ze swego ojca. Im więcej
się mu przyglądał, tym bardziej treść mów tatusia mu się zaczęła podo-
bać. Był to dobry chłopiec, uczeń pierwszej klasy gimnazjum.
Ponieważ był synem tajniaka, należał w szkole do śmietanki towa-
rzystwa, które siedziało w ławach szkolnych z samego krają.
Nie uczestniczył w debatach kolegów, którzy nim pogardzali, dźgali
go scyzorykiem i mówili do niego: ,,Gnojku".
Wojna w naturalny sposób powiększyła temperaturę gwałtownych
debat w szkolnych ławach klasy. Emilek nie odzywał się nawet wów-
czas, kiedy synalkowie ojców, którzy byli powołani na front mówili jeden
drugiemu, że tatuś przed wyjazdem z domu ślubował rodzinie, że jak naj-
szybciej ucieknie na drugą stronę. ,
Pewnego dnia Austriacy wzięli do niewoli około trzydziestu Serbów
gdzieś nad Drawą, ck kancelaria prasowa uczyniła z tego wielkie zwy-
83
cięstwo na froncie serbskim pod tytułem: "Wojska austriackie zdobyły
linię Drawy", a dyrektor gimnazjum. Koch, godne politowania indywi-
duum austriackie, chodził od klasy do klasy i wszędzie miał do uczniów
patriotyczną przemowę, wznosił okrzyki na cześć cesarza, z czego wszy-
scy mieli wielką uciechę, ponieważ w ten sposób mijała cała godzina
lekcyjna.
Kiedy przyszedł do primy, powtórzył to, co mówił już w innych kla-
sach, jak Austria jest potężna i jak to powinno nas cieszyć, że cesarz
wypowiedział wojnę, jaką musimy mieć radość, iż mamy tak wspaniałego
władcę i wezwał w końcu wszystkich, aby razem z nim krzyknęli na chwa-
łę dynastii habsburskiej: cześć cesarzowi, chwała ojczyźnie.
Pierwszoklasiści zawyli i tylko stojący pod samą katedrą Emil Braun
nie otwierał swych niewinnych, dziecięcych ust, aby swój głosik włą-
czyć w powszechny manifestacyjny krzyk.
Dyrektor podszedł do niego.
A czemuż to, chłopcze, się nie odezwałeś?
Emilek odpowiedział niewinnym głosem, szczerze patrząc w oczyl
dyrektora: '|
Ponieważ jego cesarską mość nie uważamy za swego władcę
i z tego powodu, że my, Czesi, nigdy nic dobrego nie doświadczyliśmy
pod berłem dynastii habsburskiej. Mówi o tym i czyta co wieczór mój ta-
tuś, a on musi dobrze wiedzieć, ponieważ jest w policji, i niedawno
była u nas pani Faberowa i ona mówiła mamusi, że panu Faberze dali na
policji jakiś papier z jakąś mową o tym, że musimy austriackiej żmiji
przydeptać głowę. Tatuś także wczoraj tak mówił, a ja musiałem udawać
gościa w gospodzie i powtarzać po nim. że dynastia austriacka jest to
towarzystwo oszustów.
Kiedy pedel wraz z groźnym listem pana dyrektora przyprowadził
Emilka do domu, a detektyw Braun przeczytał doniesienie o zdradzieckim
młodzianku, zaśmiał się nieludzkim głosem i wykrzyknął:
Nasz system się sprawdza. Emilu Braun, aresztuję cię w imieniu
prawa.
I nic zwracając uwagi na płacz i lament żony. wlókł przerażonego
syna na dyrekcję policji, obchodząc się z nim na ulicy ordynarnie, przy
czym stale zwracał uwagę: ,1
Już my wam, socjalistom, pokażemy.
Tacy oto byli agenci policji państwowej za starej Austrii; ci Brutu-|
sowie wyszli ze szkoły policji państwowej.
Oddawszy syna do aresztu, wrócił do domu i dziko przewracając
oczyma, powiedział do żony:
K4
Przyznaj się, że wierzysz w degenerację austrackiej dynastii?
Nieszczęśnica kiwnęła potakująco głową.
W imieniu prawa aresztuję panią, pani Braun zawołał uroczy-
ście, a ponieważ była to jednak jego żona, kazał ją odwieźć na policję do-
rożką.
Pod wieczór dostarczył na policję jeszcze starą i głuchą ciotkę ze
swego domu, przymusiwszy ją do podpisania oświadczenia, iż jest człon-
kinią tajnego sprzysiężenia, które zabiło Ferdynanda d'Este w Saraje-
wie.
Na drugi dzień złożył z odznaczeniem przed komisarzem Klabićkiem
egzamin dojrzałości państwowej szkoły policyjnej.
Emilek ze względu na swój młody wiek dostał tylko trzy lata, pani
Braun pięć lat na skutek uwzględnienia różnych okoliczności łagodzą-
cych, a głucha ciotka osiem lat. To wszystko jest jednak drobiazgiem
w porównaniu z l 200 latami więzienia, które pan Braun zapewnił współ-
obywatelom z różnych dzielnic Pragi dzięki swemu zawodowemu polity-
cznemu wykształceniu podczas trwania wojny światowej.
Jaki kto ma obwód szyi
W grudniu 1866 roku minister Beust przebywał na żądanie Franci-
szka Józefa w Peszcie, gdzie pośród Węgrów opracowywał program
rekonstrukcji ministerstwa policji państwowej. Podług znanych wiado-
mości za wzór służył mu sposób postępowania inkwizycyjnego w daw-
nej monarchii aragońskiej i katalońskiej i w ten sposób pod koniec |
dziejów inkwizycji po Morillu, Juanie Martinie oraz Tomaszu Torquema-
dzie wstępują do historii naczelni komisarze praskiej policji państwowej,
Sliva, Klabićek i Snopek.
Znaleźliśmy się w stuleciu, kiedy w Austrii o wszystkim rozstrzy-
gał miecz, powróz i policja. Komisarz Sliva był brunetem, Klabićek
blondynem. Chodzili zawsze razem i wspólnie tworzyli jakiś żywy ;
czarno-żółty sztandar. Komisarz Klabićek miał do tego jeszcze rudy'
wąs pod nosem tak, że z tym wąsem tworzyli czarno-czerwono-żółty wiel- -i
koniemiecki trójkolor. Gdy żyjąca istota upodabnia się barwą do oto- j
czenia, wtedy naukowo mówi się o tym mimikra. '
Od początku wojny aż po nasze dni ci trzej nowocześni inkwizyto-
rzy rozwijali rozległą działalność. W niektóre dni przeprowadzali aż
trzydzieści domowych rewizji w Pradze, przebyli w samochodzie dziesiąt-
ki kilometrów, jeżdżąc po Czechach, przewieźli Klofaća z Wysokiego
Myta do Pragi, odwieźli Kramara z Pragi do Wiednia oraz sfotografo-
wali się z trupem powieszonego Kratochvila z Prerowa.
Uzupełniali jeden drugiego. W czasie, kiedy komisarz Snopek prze- ,
giądał kalesony pana domu, komisarz Klabićek zajmował się małżonką ;
podejrzanego obywatela. Obaj byli przy tym uśmiechnięci, mili.
W ich uśmiechu kryły się pojedyncze cele dyrekcji policji przy ulicy
Bartolomejskiej, sąd wojenny na Hradczanach i wyroki na ładnych
parę lat.
86
Pod koniec 1914 roku zostałem zaszczycony wizytą tej nierozłącz-
nej dwójki, z czego bierze początek ta detektywistyczna Historyjka.
II
Był wczesny ranek, pora, kiedy wszyscy porządni ludzie jeszcze
śpią lub kładą się do snu, gdy w moim mieszkaniu odezwał się dzwonek
elektryczny. Równocześnie zabrzmiało także silne kopnięcie w drzwi.
łomot pięściami w odrzwia i jakieś głośne klątwy, które podniecały
moją ciekawość.
Szedłem ku drzwiom i ze sztuczną obojętnością zapytałem się, czego
sobie ktoś tam życzy. Odpowiedzieli mi znanym wezwaniem: ,,W imieniu
prawa otworzyć". Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał kobiecy głos:
Proszę pana, tutaj są do pana z policji.
Dzień dobry, pani dozorczyni odpowiedziałem otwierając
drzwi. Do przedpokoju Wtargnął zastęp podejrzanych indywiduów,
pośród których poznałem natychmiast komisarzy Slivę i Klabićka. Trzej
cywilni agenci pozostali w przedpokoju i przyglądali się wieszakowi
w ten sam sposób, w jaki meksykańscy bandyci generała Carranzy
oglądają gałęzie drzewa, badając czy utrzymają jeńców.
Sliva i Klabićek się uśmiechali a po chwili Sliva przemówił ciepłym,
miłym głosem:
Proszę nart wybaczyć, że przeszkodziliśmy panu w odpoczynku.
Ale zna pan nasze służbowe powinności. Dostaliśmy rozkaz przepro\Va-
dzić u pana w domu rewizję. Wierzę, że nie będzie się pan wzbraniał
i podpisze postanowienie o rewizji policyjnej. Jestem przekonany, że
nie znajdziemy u pana nic zakazanego. Jeśli nie podpisze pan postano-
wienia, rewizja zostanie przeprowadzona bez pańskiej zgody.
Tymczasem komisarz Klabićek już był w kuchni. Szliśmy za nim.
Stał z założonymi rękami jak Napoleon pośrodku kuchni i spoglądał na
płytę kuchenną.
To jest piec, piec kuchenny wyjaśniłem.
Aha zawołał Sliva panie Kleibr krzyknął na jednego z taj-
niaków z przedpokoju niech pan łaskawie obejrzy piec.
Po piętnastu minutach piec był zburzony. Pan Kleibr wyglądał jak
bandyta, który wlazł przez komin.
Natomiast Klabićek w niewymuszony sposób rzucał uwagi o proble-
mach politycznych. -^
To zrozumiałe mówił, zerkając na mnie że państwo nie może
pogodzić się z istnieniem wywrotowych elementów. Dlatego nikt nie
może się dziwić, że stosuje się również ostrzejsze środki.
Kuchnia zaczynała przybierać wygląd belgijskiego miasteczka splą-
drowanego przez Niemców. Wszędzie poniewierały się kafelki, naczynia
kuchenne, szuflady stołu, cynkowa blacha z lodówki, którą pan Kleibr
tymczasem rozebrał za pomocą młotka i obcęgów. Oderwane płótno
smutnie zwisało z deski do prasowania a wyłamana spiżarnia wyrzu-
ciła swą zawartość na podłogę, jakby podczas corridy rozzłoszczony
byk wypatroszył brzuch biednemu koniowi. Grzybki w occie wymieszały
się z marmeladami, a komisarz, kosztując łyżeczką truskawkowy dżem
z rozbitego słoja, rzucił z uśmiechem:
Stwierdziliśmy, że przed dwoma laty grywał pan w bilard z adwo-
katem Sawciem z Banja Luki.
Komisarz Klabicek tymczasem tasakiem do mięsa rozciął puszkę
segedyńskiego gulaszu i wbijając wzrok w zawartość, nadmienił, że
jest z wołowego mięsa i że przedwczoraj podczas rewizji domowej
u pewnego politycznie podejrzanego człowieka znalazł w konserwie
z truflowym pasztetem wycinek z szwajcarskiej gazety "Zuricher Post".
Kiedyśmy się tak zabawiali w kuchni, na skinienie komisarza Snop-
ka dwaj detektywi z przedpokoju znikli, odchodząc do sypialni.
Komisarz Klabicek otworzył jeszcze pudełko szprotek oraz sardynek
w oliwie i udaliśmy się do sypialni.
Zrazu nie mogliśmy się dobrze zorientować, gdzie jesteśmy, ponieważ
w sypialni wyglądało tak jak w czasie, kiedy wieje blizzard i zasypuje
wszystko białymi nitkami śniegu. Obaj tajniacy pruli pierzyny.
Komisarz Snopek ze zwykłym uśmiechem powiedział delikatnie:
"Nie przypomina to panu zaśnieżonej krainy, kiedy pada gęsty śnieg?
Chyba przed tygodniem rozpruliśmy pierzyny pewnemu redaktorowi
w Kladnie, agent Patlićka przewrócił przy tym butelkę z Leśnym Za-
pachem i przypadkiem puścił gramofon z płytą "Narodził się Jezus Chry-
stus Wierzy mi pan, że zrobił się nastrój, jak w Boże Narodzenie".
Detektywi tymczasem patroszyli już materace i wytrząsali podu-
szki. Z pierzem mieszała się morska trawa; łóżka wyglądały jak szcząt-
ki żaglowców. Szuflady umywalni zostały wypróżnione, lustro na umy-
walni, kiedy odkręcili śruby, aby zobaczyć, czy nie napisano niczego
na amalgamie, pękło jak lód podczas mrozu i po chwili sypialnia wyglą-
dała, jakby do tego skrzydła domu przypadkiem wpadł ogon komety.
Nawet pan nie wie powiedział przy tym komisarz Kla-
bicek ile pracy kosztuje robienie w Austrii porządku. Wierzy mi pan,
że można od tego posiwieć?
Wierzyłem mu całkowicie, bo chyba nawet Niemcy do biblioteki
uniwersyteckiej w Lowanium nie przyłożyli się tak, jak oni do mojej.
Snopek, kiedy wyrzucił z półki "Dzieje" Palackiego, rzucił iro-
niczne pytanie:
Pan to również czyta?
Klabićek siedział na stosie ksiąg na podłodze i zajmował się
odrywaniem okładek, albowiem niewątpliwie słyszał, iż wiadomość o klę-
sce pod Waterloo przedostała się do Francji w okładzinach modlitewni-
ka markizy de Mioux.
Biurko nie wymagało od nich wysiłku i wielkiej pracy. Niewielkie
uderzenie młotkiem i zamek odleciał, deska nad nim wygięła się, jak
umierający łabędź, a interesująca korespondencja wydostała się na ze-
wnątrz. Wielkie zainteresowanie Snopka wzbudził pożółkły list, który
mój dziadek pisał do babuni. Przeczytał również listy, które kiedyś
pisała do mnie żona i zapytał się: '
Co to za kociak? :
Kiedy zobaczył fotografię mojej żony, zawyrokował:
Dziwię się, że ma pan tak marny gust.
Listy i fotografie wyniesiono do przedpokoju, gdzie jeden z agen-
tów trzymał na łańcuszku mego Bałabana, wielce brzydkiego i litość
wzbudzającego psa. Zwrócili mi go później z dyrekcji policji zupełnie
ostrzyżonego i z ogolonym grzbietem, albowiem przypomnieli sobie, że
kiedyś w dawnej Grecji ważne informacje pisano na ostrzyżonej głowie
posłów, a kiedy im urosły włosy, wysyłano ich w misję, tam ich strzy-
żono, przeczytano, co było napisane i myto im głowy. Później pisano od-
powiedź i znowu czekano, aż posłom włosy odrosną. Biedny Bałaban!
Co się zaś tyczy listów i fotografii, ustawia sobie z nich domeczki pu-
cułowaty Karliczek, synek inspektora policji Barnera, któremu powie-
rzono archiwum policyjne.
Dzwoniono na południe (wówczas w Czechach były jeszcze dzwony),
praca była zakończona, a mieszkanie zburzone. Chodziliśmy po kolana
w papierach, podartych książkach, porwanych materiałach, kawałkach
skóry odciętej od pokryć krzeseł, w piórach i morskiej trawie. Komi-
sarz Klabićek raz jeszcze powierzchownie omiótł spojrzeniem wszy-
stko dookoła, a kiedy stwierdził, że już nic nie można rozbić, rozpruć,
wyłamać i zburzyć, przeszedł raz jeszcze przez wszystkie pokoje i za-
trzymał się przed szafą z bielizną, która walała się po podłodze, podep-
tana, z odciskami obcasów wielu butów.
Popatrzcie rzekł zwycięsko zapomnieliśmy o tym pudełku.
Kopnął w białe pudło, które wyrzucone z szafy poniewierało się gdzieś
91
w kącie. Rozpadło się, a na świat boży wypadły bielutkie kołnierzyki
od koszul.
A więc kołnierzyki, popatrzymy zawołał komisarz Snopek
czy nie macie zwyczaju robić na nich notatek jak jeden szynkarz z Kbeli?
Badali, przewracali i w końcu Klabićek powiedział jakby mimocho-
dem:
Dla nas byłyby te kołnierzyki trochę za małe. Ja mam wokół szyi
46 cm, a pan główny komisarz Snopek ma numer kołnierzyka 44 cm.
Siedzę sobie teraz daleko od domu i cieszę się na ten moment, kie-
dy powrócimy do siebie, a ja wtedy pomyślę, jaki ma obwód szyi nieje-
den pan z policji państwowej w Pradze...
Uwaga: Opowiadanie to napisał Hasek w 1917 roku i publikował, podobnie jak
wcześniej-
sze (z 1916 roku) opowiadania ..Przypadki pana Hurtu oraz ..Opowiadanie o
portrecie
cesarza Franciszka Jó/ela" w piśmie ,.Ćechoslovan". Pod nazwiskami Slivy. Snopka
i Klabicka sportretował komisarzy praskich Klimę, Knotka i Slavicka. Rewizję
przeprowa-
dzono w mieszkaniu Haska w związku z posądzeniem o udział w ruchu pokojowym.
Przypadki pana Hurta
Na początku mobilizacji cesarz Franciszek Józef wciągnął w wir
wojny również pana Hurta, handlarza żywnością gdzieś z Źiźkowa. Wy-
ciągnął go z gniazda, jak niegrzeczni chłopcy wybierają młode szpakom.
Wydobył go z beczek twarogu i masła, spośród butelek nafty, worków
kawy i wieńców cytryn. Wzięli go od jego tutek na papierosy, głów
cukru i posłali do Galicji. Było to nadzwyczaj proste. Pan Hurt nawet
tego dobrze nie pojmował. Wdał się z kimś w kłótnię, nawymyślał mu
i sprawa była załatwiona. Noży używał do krajania chleba i kiełbasy.
Teraz dostał bagnet, karabin, 120 nabojów i mógł mieć jeszcze nadzieję,
że gdzieś na połoninach Galicji jakiś granat rozerwie go na poły.
I do tego wszystkiego, zanim pociągiem wyprawili go na te nieszczęsne
pola bitewne, miał do nich patriotyczną mowę kapitan i kończył
ją wieloznacznie: ,,Chyba nie zamierzacie żyć tutaj wiecznie?
Pan kapitan tak się przy tym zapatrzył na pana Hurta, że ten zasalu-
tował i ni w pięć, ni w dziewięć przerwał przemówienie pana kapitana:
Melduję posłusznie, że nie pragnę żyć wiecznie.
Przyobiecali mu po wojnie kajdany. Kiedy przyjechali do Galicji,
dostał pan Hurt dyzenterii. Całe dni przesiadywał po latrynach i miał
wrażenie, że robi to wszystko dla najmiłościwszego pana. Gdy go wyle-
czyli, posłali pana Hurta na powrót w pole. Podczas pierwszego ataku
przestrzelono mu piersi a sanitariusze ukradli mu zegarek. Na punkcie
opatrunkowym lekarz orzekł, że to są żarty. Półtora miesiąca przeleżał
w szpitalu, otrzymał dziesięć sportów i dziesięciohalerzową tabliczkę
czekolady jako dar wdzięczności i pamięci. Potem wysłali go na rekonwa-
lescencję gdzieś na Węgry. Węgrzy zwymyślali go tam od czeskich świń,
i po czterech dniach odjechał z najbliższym batalionem zapasowym
na pozycje. I znowu miał szczęście. Tym razem odłamek granatu urwał
mu kawałek ucha. O tym z całą pewnością już czytaliście w gazetach.
Był tam pewien niezwykle sumienny lekarz sztabowy i ten przyszył mu
nowe ucho, które akuratnie obciął jeszcze ciepłe pewnemjU umierające lnu
sierżantowi z wiedeńskich deutschmeistrów.
Za trzy tygodnie pan Hurt znowu kopał sobie osłonę na głowę
przeciwko rosyjskim kulom i zaczął rozumieć wojnę: jeśli tak dalej pójdzie,
to mu w końcu przyszyją głowę jakiegoś pruskiego gwardzisty. I wresz-
cie nadszedł pamiętny dla niego dzień. Tego popołudnia czytaliśmy
w okopach rozkaz wojskowy o tym, że Czesi mają w Austrii czeskie
szkoły. Pan Hurt o tym dobrze wiedział, ale niezupełnie poprawnie
rozumiał, co to może mieć wspólnego z jego dyzenterią, z jego prze-
strzelonymi płucami, z urwanym i przyszytym uchem. Potem wyfasowa-
liśmy czarną kawę z rumem, z kolei nastał jakiś ruch i wydano rozkaz,
aby co trzeci żołnierz wystąpił. Zanim się opamiętał, wiedziałjuż o smut-
nej prawdzie. Jego brygada odrywa się od nieprzyjaciela a część jego kom-
panii ma zostać i strzelać tak długo, dopóty... Dalej już nie rozmyślał,
bo mu to pięknie wyjaśnił kadet Holawa: "I my musimy się tutaj dać poza-
bijać".
Panu Hurtowi bardzo się to podobało. Jak długo spał, nie wiedział,
usłyszał gromkie "ura" z przodu, z tyłu, wziął więc karabin i wyła-
ził z ukrycia.
Wtem jakiś żołnierz rosyjski z bagnetem na karabinie mówi ku jego'
wielkiemu zdziwieniu całkiem dobrze po czesku:
Rzuć to żelastwo, bo jak ci przyłożę.
I pan Hurt, jeśli kiedykolwiek o swym jeniectwie opowiadał, rozpo-
czynał zawsze od stów:
A więc rzuciłem to żelastwo i szliśmy do Rosji; dogoniłem kadeta
Holawę i mówię do niego:
"A więc jesteśmy w niewoli" a on na to: "Ma się rozumieć, cze-
kałem na to już trzy miesiące".
W niewoli dobrze się wiodło panu Hurtowi. W obozie dostał się do
batalionowej kuchni i gotował dla jeńców podług receptury, a dla sie-
bie według wspomnień z domu: nerki, ozór na papryce i inne dobre rze-
czy. Tył aż radość brała i wynalazł nowy gatunek gulaszu. A kiedy na-
deszły te wielkie czasy i kancelaria batalionu oraz baraki jeńców w obo-
zie stały się ośrodkami naszego rewolucyjnego ruchu przeciwko Austrii,
pan Hurt gotował sobie nadal gulasze, nereczki, ozory i ciągle tył.
Kiedy była mowa o starej chałupie z czarno-żółtymi chorągwiami
oraz o schoenbrunnskim zwierzyńcu, pan Hurt mówił z pełnymi ustami:
Tak, ja jestem Czech.
I dalej mieszał w kociołku nerki oraz gulasz z wermiszelem. A gdy
wszystkie oświadczenia jenieckich obozów wyraziły się w jedynie sen-
sownych słowach: "zbrojny ruch przeciwko Austrii", pan Hurt stał się
bardzo refleksyjny. , ; , i - v
Pewnego dnia przyszedł przed kancelarię i wdał się'z nami w rozmo-
wę. . , , ., ! ,;1 . . .
Słyszałem przemówił żałosnym głosem że chcecie mieć czeskie
wojsko. Muszę to przemyśleć. Popatrzcie na mnie: jestem dobrym Cze-
chem, ale jestem też starszym człowiekiem i przywykłem do porządku,
Rano wstanę, ugotuję sobie kawę, wiecie, dobrą kawę, w kantynie się
dostanie, mleko baby przywiozą, takie żółciutkie, kupię sobie też buł-
kę, taką kruchą, bielutką. Potem przyrządzę sobie na dziesiątą ozór.
Ładnie go wytnę z głowy, oczyszczę, podgotuję, ściągnę skórę, na smalcu
usmażę cebulkę, uduszę ziemniaczki, ozór też będę dusił, zasypię mąką
i mam sos. Wiecie, jestem dobrym Czechem, ale tego ode mnie nie wyma-
gajcie. Potrzebuję czasu, aby się przygotować. W południe zbiorę
zupę jak olej, wybiorę sobie kawałek tłustego mięska i mam do tego czer-
wone buraczki, kiszone, jak wino, jak wino. Wieczorem gulasz z wer-
miszelem i jestem jak nowo narodzony. Nie śmiejcie się z tego, to jest
prawda, jestem dobrym Czechem i muszę się przygotować.
Odciągnął mnie na stronę.
Wie pan powiedział płaczliwym głosem ja nie mogę, nie idę
z wami i nie pojadę, mam jeszcze całkiem inne powody, aby tak uczynić.
Niech pan popatrzy, kupiłem sobie, zanim mnie wzięli na wojnę, nowe
meble. Jeślibyśmy nie wygrali, musiałbym je sprowadzać do Rosji, a one
by mi się poniszczyły. To jest przecie odległość! Wie pan, ale to między
nami. Gdyby się dowiedzieli, że idę zbrojnie na cesarza, wyprzedaliby
mnie na licytacji. Sprzedadzą mi łóżka, szafę, takie piękne łóżka z dru-
cianymi materacami i szafę z lustrem. A kiedy wygramy, przyjdę do domu
i nie będę miał się na czym położyć i gdzie powiesić ubranie. To są nowe
meble. Naprawdę, zupełnie nowe meble... wołał za mną, kiedy mu
wyciąłem policzek i odchodziłem. Pan mnie policzkuje i nie wierzy
mi, a przecie i umywalka jest zupełnie nowa, na rany Chrystusa...
Na drugi dzień skierowaliśmy do kuchni batalionowej innego kucha-
rza. Pan Hurt, kiedy wyprowadził się ze swego zamku i od stoliczka
"nakryj się" do baraku pomiędzy Węgrów, był zdruzgotany. Po prostu
nie rozumiał, że nereczki, gulaszyk i ozorek w sosie już się nigdy nie
wróci i że to był tylko piękny sen, niestety, krótki sen.
Trochę się jeszcze opamiętał, kiedy otrzymał z Austrii za pośredni-
ctwem neutralnej misji nowy mundur i półtora rubla. Wówczas oświad-
czył, że będziemy wisieć. Dostał za to dziesięć dni aresztu o chlebie
os
i wodzie. Potem długo o nim nie słyszeliśmy, aż pewnego dnia nadeszła
wiadomość z pobliskiej wioski, że konny strażnik zatrzymał gdzieś na
łące pewnego Austriaka, który lazł na czworakach w trawie, a na jego py-
tanie, co tam robi, odpowiedział, że się pasie i że jest na sprzedaż za
dwieście rubli. Był to pan Hurt.
Karol Doudiera z Pędrakowa
oraz F. J. I
Z obywatelem F.J. I jeśli rzecz idzie o jego stronę cielesną spra-
wa jest już całkowicie załatwiona. Z tego rodu może nas interesować co
najwyżej K. I, któremu niczego innego nie życzymy, jak tylko tego,.aby
zginął gdzieś jako dżokej na wyścigach, wygnany z ojczyzny, dla której
upadku F. J.fl tak cierpliwie i wytrwale pracował aż do swej śmierci.
Życzymy mu jednak i tego, aby gdzieś na obczyźnie mógł sobie prze-
czytać ten artykuł o Karolu Doudierze z Pędrakowa.
Zupełnie świadomie nie informuję o Doudierze, jakiego był zawo-
du. Gdybym napisał, że był rolnikiem przeciwko takiemu plugawieniu
stanu zaprotestowaliby wszyscy agrariusze, podobnie gdybym napisał,
iż był fryzjerem, a wymieniłbym jakiś inny zawód, nadeszłyby protesty
od innych.
I jednego jeszcze bardzo żałuję, że kiedy my powrócimy, nie będzie
już czytanek dla młodzieży szkolnej wydawanych przez ck wydawnictwo
i księgarnię. Jak pięknie wyróżniałby się tam ten artykuł: ,,Karol
Doudiera z Pędrakowa oraz F. J. I". Najpewniej brzmiałby następu-
jąco:
"Podczas wojny światowej, kochane dzieci, niewielu można było zo-
baczyć prawdziwych bohaterów w czeskich szeregach, którzy nie reagu-
jąc na różne hasła staliby wiernie przy boku cesarza Franciszka
Józefa I i to nie tylko na polu bitwy, ale również w niewoli na obczy-
źnie, gdzie się znaleźli wskutek nieszczęśliwego przypadku, ale gdzie nie
zapomnieli o należnej miłości do monarchy. Jednym z tych bohaterów,
miłe dziatki, był Karol Doudiera z Pędrakowa.
Abyście mogły sobie wyobrazić, jak wówczas zagrożona była monar-
chia austriacka, musimy wam powiedzieć, że stareńkiemu władcy, który
widział tyle przelanej krwi, ze współczucia pękło serce. Ale było też
wielu Czechów, którzy chcieli się oderwać od Austrii i nie pomagało
zamykanie do więzień wielu buntowników, skazywanie niektórych z nich
na śmierć oraz konfiskatę ich mieni.a, szczególnie tych, którzy prze-
97
7 Nie/nimi; pr/ygddy Sywejka
szli do nieprzyjaciół na rosyjską stronę; ci właśnie uzbroili ęię} w wielkiej
sile, ciągnęli na Austrię. ' ' . . - ^s.
Wszakże Karol Doudiera z Pędrakowa do nich nie należał, kochane
dzieci. Jak tylko dostał się do niewoli, unikał ich towarzystwa, ponieważ
prowadzili o monarchii austriackiej brzydkie rozmowy, siadywał sam
gdzieś w kąciku, wspominając sobie, co też robi teraz szlachetny, sta-
ry monarcha, którego inicjały F. J. I nosił na blaszanym guziku na czap-
ce. Niestety, niepogoda panująca na ziemi rosyjskiej spowodowała, iż
zardzewiał również F. J. I.
Wielokrotnie pisał do domu, aby mu przesłali pudełko proszku do
czyszczenia metali marki Amor, ale daremnie, ponieważ jak wiecie
w tym czasie powszechnej nędzy i głodu, proszek Amor poświęcono na
użytek kuchni publicznych. ,
Wtedy Karol Doudiera z Pędrakowa wziął się do roboty.
Zgłosił się do czyszczenia kanałów w mieście, w którym znajdował
się w niewoli i ciężko zapracowane pieniądze przeznaczał na zakup kre-
dy i każdego dnia, kochane dzieci, siadywał w kąciku i czyścił odzna-
kę z inicjałami F. J. I, podczas gdy inni wyśmiewali się z niego i wiedli
bezbożne rozmowy. Wyczyściwszy starego władcę, śpiewał przed snem
pieśń, którą sam ułożył, a której pierwsza zwrotka zaczynała się od
słów: Austriaczka dzielny, nie daj się przestraszyć Pomodliwszy się
jeszcze za cesarza, zasypiał jako sprawiedliwy bohater pośród tych,
którzy inicjały F. J. I już dawno ściągnęli z czapek.
Przyszły jednak jeszcze gorsze czasy. Staruszek monarcha umarł
i wówczas drogie dzieci Karol Doudiera z Pędrakowa doświadczył
jeszcze większego ucisku. Czynili mu uwagi, że teraz, kiedy cesarz umarł,
jego upór jest zbyteczny, ale on dumnie twierdził i odpierał zarzuty
mówiąc, że urodził się z inicjałami F. J. I i z nimi również umrze.
Naciskali na niego coraz bardziej okrutnie, lecz on odpowiadał
dzielnie: Nigdy, nigdy ich nie zdejmę
A wieczorem, po wyczerpującej pracy brał znowu kredowy proszek
i ze łzami w oczach polerował inicjały starego monarchy, aż świeciły się
jak złoto.
Pewnego dnia wieczorem obiegli go tłumnie liczni nieprzyjaciele
Austrii i podnosząc dłonie, wygrażali mu, a jeden z nich oświadczył,
że mu odznakę starego cesarza zerwą z czapki.
Wtedy Karol Doudiera z Pędrakowa, nie chcąc, aby ich ręce ją zbru-
kały, zniszczyły lub gdzieś wyrzuciły sam zdjął odznakę z czapki
i w grobowej ciszy połknął ją na oczach oniemiałych ze zdumienia napa-
stników."
'h
98
T
Tak bym sobie wyobrażał tę opowieść. Niestety, ck wydawea i księ-
garz nigdy już nie będzie Wydawał czytanek dla młodzieży szkolnej.
Karol Doudiera połknął tedy F. J. I. Połknął go prawie z tą samą od-
wagą, jaką wykazał ów człowiek, który przed pięciu laty w Pradze poł-
knął złotą dwudziestokoronówkę znalezioną na ladzie sklepu, do które-
go wybrał się żebrać.
Połknął go z bohaterskim zdecydowaniem starych herosów, którzy
łykali ważne pisane informacje. Było w tym tyle przejmującego boha-
terstwa, że jego czyn byłby godzien długiej epopei.
Niestety, przeniknięty praktycyzmem świat patrzy na to zdarzenie
trochę inaczej.
F. J. I z czapki był to przedmiot, którego nie można było dobrze
strawić.
Karol Doudiera z Pędrakowa cały blady odnalazł drugiego dnia sani-
tariusza.
Połknąłem go powiedział stłumionym głosem, siadając prawie
bez przytomności na krześle.
I historia się powtórzyła. Stało się z nim to samo, co z człowiekiem
z Pragi, który połknął dwudziestokoronówkę, a o czym pisała "Polity-
ka Narodowa".
Karolowi Doudierze kazano wypić roztwór gorzkiej soli. Łyżecz&ę
soli daje się królikom chorym na pasożyty jelit. Doudiera dostał 70 gra-
mów.
Karol Doudiera z Pędrakowa znajduje się dzisiaj w zakładzie dla
umysłowo chorych w Saratowie. Kiedy jest dobra pogoda, Doudiera prze-
siaduje na ławeczce na dworze, poleruje jakąś blaszkę rękawem i przy
tym śpiewa: "Austriaczku dzielny, nie daj się przestraszyć".
Dobry wojak Szwejk w niewoli
Doczekałeś się zatem aż tego, mój dobry wojaku Szwejku! W "Polityce
Narodowej" oraz w innych urzędowych dziennikach pojawiło się twoje
nazwisko w związku z niektórymi paragrafami kodeksu karnego. Ws/y-
scy, którzy cię znali, czytali ze zdziwieniem: "Cesarsko-Królewski
Sąd Ziemski i Karny, Oddział IV, nakazał konfiskatę mienia Józefa
Szwejka, szewca, ostatnio zamieszkałego na Królewskich Winogradach,
za przestępstwo dezercji na stronę nieprzyjaciela, zdradę główną oraz
przestępstwo przeciwko siłom zbrojnym państwa według ż 183194,
nr 1334, litera c oraz ż 327 wojskowego kodeksu karnego"
Jak to się stało, iż wszedłeś w kolizję z tymi paragrafami, ty, który
przecież chciałeś służyć najjaśniejszemu panu "aż do ostatniej kropli
krwi"?
Dobry wojak Szwejk chorował na reumatyzm i dlatego ten rozdział
można by zatytułować: ,,Wojna i reumatyzm". Kiedy wybuchła wojna,
zastała Szwejka mimo jego sławnej przeszłości w łóżku. W szafie wisiały
stare paradne spodnie wojskowe oraz jego czapka z wypolerowanym na-
pisem "Fur Judische Interesse" ', którą sąsiad wypożyczał zawsze na
reduty i inne zabawy maskowe.
Widzimy więc, że dobry wojak Szwejk zdjął swego czasu mundur
wojskowy i otworzył' mały warsztat s2ewski na Winohradach, gdzie żył
po bożemu i gdzie mu raz do roku regularnie puchły nogi.
Wszyscy, którzy przychodzili do jego warsztatu, aby oddać do pod-
zelowania buty, musieli najpierw zobaczyć niezwykle krzykliwy por-
tret Franciszka Józefa, wiszący na ścianie prawie naprzeciwko drzwi.
Flir Jiidischc Interesse w żydowskich interesach.
100
Tam więc wisiał najwyższy dowódca wojskowy, uśmiechając się przy
głupio do wszystkich klientów Szwejka. Wisiał tam ten, dla którego
Szwejk chciał walczyć aż do ostatniej kropli krwi, z którego to powo-
du stanął nawet przed nadzwyczajną komisją arbitrażową, ponieważ
panowie wojskowi nie mogli pojąć, że ktoś przy zdrowych zmysłach może
chcieć to zrobić dla najjaśniejszego pana.
W kancelarii regimentu pod liczbą porządkową 16 112 by ł przechowy-
wany akt dotyczący przebiegu i wyniku postępowania nadzwyczajnego
komisji arbitrażowej w sprawie dobrego wojaka Szwejka.
Jego oddanie dla cesarskiego majestatu było tam wyjaśnione jako
przypadek ciężkiej psychozy najściślej sformułowanej przez lekarza
sztabowego, który kiedy przyszła kolej na Szwejka, rozkazał sierżanto-
wi: ;
Zawołaj tu tego głupka.
Daremnie się dobry wojak Szwejk zaklinał, że z wojska nie odejdzie
i że pragnie dalej służyć. Znaleźli mu jakąś szczególną narośl w dol-
nej części zatok czołowych czaszki, a kiedy mu major z komisji powie-
dział:
On jest kolosalnym idiotą, w końcu chciałby się chyba znałćźć
w sztabie generalnym.
Wtedy Szwejk powtórzył dobrodusznie:
Jeśli pan major sądzą, żebym tam podołał.
Dostał za to oświadczenie osiem dni ścisłego aresztu. Przez trzy
dni zapominali, aby mu dać cokolwiek do jedzenia, a kiedy wreszcie
kara się skończyła, zaprowadzono go do kancelarii pułkowej, dano mu
białą kartę, na której napisano, iż z powodu demencji zostaje zwolnio-
ny z wojska, dwaj żołnierze odprowadzili go z powrotem na izbę, aby za-
brał swoje rzeczy i potem go wyprowadzili poza bramę koszar.
Pod bramą cisnął Szwejk kuferek na ziemię i zawołał:
Nie chcę odchodzić z wojska, chcę służyć najjaśniejszemu panu
aż do ostatniej kropli krwi.
Na te wzniosłe słowa odprowadzający odpowiedzieli mu sójką pod
żebra i z pomocą kilku koszarowych obiboków wypchnęli go poza
koszarową bramę.
Znalazł się na cywilnym bruku ulicy. Czy to możliwe, że już nigdy
nie usłyszy jak na koszarowym podwórcu orkiestra ćwiczy "Gott erhal-
te" 2? Czy możliwe, że już nigdy na placu ćwiczeń sierżant nie rąbnie
2 .Gott.erhalte... Boże zachowaj Cesarza i nasz kraj, początkowe stówa
austriackiego
hymnu w okresie monarchii.
101
go pięścią w brzuch i nie powie: "Patrz mi w oczy, patrz mi miło w oczy,
albo zrobię z ciebie flaczki, małpo"! I czy to możliwe, że już nigdy nie
usłyszy z ust porucznika Wagenknechta: "Się bohmischer Schweinehund,
mit ihrer weissroten Meerschweinnase!" 3 Czyż już nie powrócą te piękne
czasy?
I dobry wojak Szwejk zdecydowanie, pewnym krokiem skierował się
w stronę szarego, ponurego budynku koszar, wybudowanych przez cesa-
rza Józefa II4, który natrząsał się, że kiedyś dragoni Lichtensteina 5
chcieli zbawić naród przymusowo go rekatolicyzując, a sam przy po-
mocy tych samych dragonów zamierzał uszczęśliwić naród czeski po-
przez germanizację: na podwórcu koszar czescy żołnierze biegali przez
kije i rózgi za karę, że mówili po czesku, i na tym koszarowym placu
apelowym niemieccy kaprale nieustannie bijąc tęgo w pysk usiłowali
obznajomić uparte czeskie łby z niektórymi urokami języka niemieckie-
go, z "execirreglama", z "nieder, kehrt euch, Trotti" 6 i podobnymi.
A legalizował to jak pieczęcią wielki czarnożółty orzeł austriacki,
rozpościerający skrzydła nad wielką bramą koszar. Pod wyciętym z bla-
chy ogonem wróble uwiły sobie gniazda.
Z tych koszar rozchodziły się w świat i trafiały do parlamentu
w postaci interpelacji wieści o licznych przypadkach maltretowania re-
krutów. Interpelacje zapadały gdzieś w gabinetach ministerstwa spraw
wojskowych a wróble nadal zanieczyszczały mur, co sprawiało wrażenie,
że czyni to czarnożółty orzeł austriacki.
A dobry wojak Szwejk zdecydowanie wracał pod tego orła.
W wojsku się długo nie dyskutuje. Z grzeczności zapytali go tylko,
czego w koszarach życzy sobie cywil z białą kartą, a kiedy im powie-
dział, że pragnie nadal służyć cesarzowi aż do ostatniej kropli krwi,
wyrzucili go znowu na ulicę.
3 Się bohmischer Schweinehund, mit ihrer weissroten Meerschweinnase. Ty czeski
świński psie z biało-czerwonym nosem morskiej świnki.
4 cesarz Józef II najstarszy syn cesarza Franciszka I i Marii Teresy, władca
Austrii
w latach 17801790, od roku 1765 cesarz austriacki i współregent z Marią Teresą.
Przed-
stawiciel oświeconego absolutyzmu, który poprzez wewnętrzne reformy usiłował
zjednoczyć
różne narodowościowo i językowo prowincje habsburskie w jeden organizm państwowy
z przewagą elementu niemieckiego.
5 dragoni Lichtensteina książę Karol Lichtenstein (15691627) zasłynął jako
na-
miestnik cesarski w Czechach po stłumieniu w 1620 roku powstania stanów czeskich
jako
twórca i wykonawca planu przymusowej rekatolicyzacji Czech. Jego wojska tak
długo
okupowały wsie i miasta, łupiąc, gwałcąc i paląc, aż znękana ludność
przechodziła na kato-
licyzm. Twórca olbrzymiego latyfundium stworzonego z majątków skonfiskowanych
szlachcie protestanckiej.
' "exercirreglama" regulamin musztry: nieder, kehrt euch, Trotti padnij, w
tył
zwrot, jołopie.
102
T
Jest zjawiskiem najzupełniej zwyczajnym, że stójkowy znajduje się
blisko koszar. W części z powodu służbowych obowiązków, częściowo
dlatego, że go z tym miejscem wiąże przeszłość. Tutaj wszczepiono mu
poczucie obowiązku wobec państwa, tutaj nauczył si.ę mówić łamaną
niemczyzną i tutaj coś specyficznie austriackiego powlekło mu i pokryło
zamiast fosforu szare komórki jego kory mózgowej.
Ja chcę dalej służyć krzyczał Szwejk, kiedy strażnik za koł-
nierz dźwigał go z ziemi ja chcę nadal służyć najjaśniejszemu cesa-
rzowi!
Nie wrzeszcz, człowieku, bo cię zamknę pouczał go policjant.
Ja chcę... : J ' ' '' " '
Niech się pan powstrzyma od jakichkolwiek oświadczeń, zresztą
po co ta cała szarpanina, w imieniu prawa jest pan aresztowany!
Na posterunku policyjnym dobry wojak Szwejk połamał stołek i pry-
czę w pojedynce, do której go wtrącili, a potem już w spokoju i ciszy
czterech gołych ścian biegły Szwejkowi dni w Ziemskim Sądzie Karnym,
dokąd go przeniesiono z powodu kilku przewinień.
Prokuratura starała się uczynić ze Szwejka politycznego przestęp-
cę. Chciano mu przede wszystkim udowodnić, że krzyczał coś o cesarzu
w związku z powszechnym obowiązkiem służbowym ("Ja chcę dalej słu-
żyć jego cesarskiej mości"), przez co wywołał zbiegowisko i zgroma-
dzenie publiczne, co w następstwie wymagało interwencji policji. Okrzy-
ki, jakie Szwejk wznosił o najjaśniejszym cesarzu, nawet jeśli oskarżo-
ny starał się im nadać inny, poważny sens, wywołały powszechny śmiech
zgromadzonych ludzi, przez co Szwejk popełnił przestępstwo przeciw
spokojowi i porządkowi publicznemu. Prokuratura wysuwała przypu-
szczenie, że Szwejk czynił to świadomie. ,,A że się opierał przy tym
funkcjonariuszowi policji głosił akt oskarżenia oczywistym się staje,
że mamy też do czynienia z przestępczym aktem gwałtu publicznego.
Połamanie natomiast sprzętu w celi jest przestępstwem polegającym na
niszczeniu majątku publicznego", ponieważ urząd skarbowy wycenił
drewnianą pryczę na 240 koron, a więc na sumę, za którą by można wsta-
wić do pojedynki bez mała mahoniowe łóżko.
Głos jednak zabrali lekarze sądowi, którzy nawiązali do orzecze-
nia wojskowej komisji lekarskiej, która zwolniła Szwejka ze służby
wojskowej. Przez bite dwie godziny sprzeczali się, czy Szwejk jest abso-
lutnym idiotą, czy jest tylko umysłowo upośledzony lub też czy nie
jest całkiem normalny.
Dr Słowik bronił poglądu, że człowiek może nagle zgłupieć, a wów-
czas nie jest w pełni świadomy swych czynów.
103
Mogę o tym mówić na podstawie własnego doświadczeniamówił
/dobytego podczas wieloletniej praktyki sądowej.
Przyniesiono potem lekarzom sądowym śniadanie od Brejski i do-
ktorzy przy kotletach uzgodnili, że w przypadku Szwejka chodzi jednak
naprawdę o ciężki przypadek przewlekłych zaburzeń umysłowych.
Dr Słowik chciał jeszcze coś powiedzieć, ale się rozmyślił i zamówił
sobie jeszcze jedną ćwiartkę wina, i również podpisał sądowe orzecze-
nie lekarskie.
Z tego orzeczenia cytujemy tylko tę część, w której się mówi o jego
cesarskiej mości:
"Lekarze sądowi są zdania, że oskarżony Szwejk, objawiając przez
różne okrzyki, że pragnie służyć jego cesarskiej mości aż do ostat-
niej kropli krwi, czynił tak z powodu umysłowej demencji, albowiem
lekarze sądowi uważają, iż człowiek normalnie rozwinięty umysłowo
unika chętnie służby wojskowej. Miłość Szwejka do Najjaśniejszego ce-
sarza ma charakter anormalny i wypływa jedynie; z jego niskiego ducho-
wego poziomu".
Szwejka wypuszczono na.wolność. Przesiadywał teraz w małej piwiar-
ni naprzeciwko koszar, z ktprych go kiedyś wygnano. Spóźnieni prze-
chodnie widywali potem błądzącą w nocy koło koszar tajemniczą postać,
która z okrzykiem: "Ja chcę służyć cesarzowi aż do ostatniej kropli
krwi", rzucała się do ucieczki i ginęła w mrokach ulicy.
Był to Szwejk, onegdajszy dobry wojak. Pewnego razu znaleźli go le-
żącego pod koszarami na chodniku. Obok niego leżała butelka z etykie-
tą ,,Diabelski Likier Cesarski", a spoczywający w śniegu Szwejk nieu-
straszenie śpiewał, co z daleka można było wziąć raz za wołanie o po-
moc. a niekiedy też za wojenny śpiew Indian z plemienia Sjuksów: i
,,Byla bitwa, była, tam pod Solferino,
wiele krwi się lilio, krwi aż po kolana
i po góry mięsu, bo .ii f tam rabata
la nasza rzeladkd. Hop, hop, hop.
Osiemnasty pułku nie bójze się nędzy,
boć za tobą wiozą furgony pieniędzy.
Pieniądze na wozie i inciuiz 7 ir karecie..."
W jakim regimencie, gdzie tak potraficie darł się Szwejk
w porannej ciszy czynszowych kamienic, z rozkoszą walając się w śniegu
na chodniku.
Od tego czasu bierze początek jego reumatyzm.
7 menaż tu spyża, żywność, od niem. Menage
104
Wojna zastała tedy Szwejka w łóżku po czterech latach cywilnego ży-
cia. W ostatnich latach Austria, państwo interesujące politycznie
i wprost rozrywkowe powoli przygotowywała sama swą zagładę. Au-
stria o niczym innym nie marzyła jak tylko stać się zbędną8. Austriacka
duma nie pozwalała, inaczej wyobrazić sobie monarchii, jak w postaci
oskubanej kury, którą goni kucharka z nożem w ręku.
Tymczasem dobry wojak Szwejk ma reumatyzm. Austria wypowiada
wojnę, zapominając, że przy pomocy bagnetów można zrobić wszystko,
nie można na nich tylko siedzieć. Ale Austria miała dobrego wojaka
Szwejka.
Kiedy się rozeszły wieści o mobilizacji, terminator Bogusław smaro-
wał mu właśnie nogi ichtiolową maścią, a Szwejk zaciskając zęby, war-
czał:
"Ach ci Serbowie, ci Serbowie".
Pod wieczór przyszedł w odwiedziny sąsiad, parasolnik, mistrz Bi-
lek.
Już dostałem krzyczał od samych drzwi, wywijając w powietrzu
jakąś kartką w ciągu dwudziestu czterech godzin mam się stawić
w moim regimencie. Dziady zatracone.
I Bilek się rozgadał jak tysiące, tysiące innych. Cesarza nazwał
starym szalbierzem, bestią, dla której kuli szkoda, a- Szwejk czuł jak
podczas tej głośnej rozmowy wszystkie nerwy w palcach nóg mu boleśnie
drgają, jak ból wykręca mu nogi i stękał:
Jezus Maria, co też wygadujesz, mnie to aż skręca, co za ból.
Przecież maszerowałem z Trydentu na Vale di Calogno w czterdziestO-
stopniowym upale całe pięćdziesiąt kilometrów aż na wysokość półtora
tysiąca metrów! Cesarz jest oszustem, Jezus Maria, bo mnie szlag trafi,
rwie mnie jakbym miał nogi w rozżarzonych kleszczach.
Bilek mimo to dalej rozwijał swój program: Cesarz, jak to mówią
stary Prochazka9 jest drań, a jeśli tam w Sarajewie ' skręcili kark
8 aluzja do znanego powiedzenia Franciszka Palaekiego. ze jeśliby Austrii nie
było.
należałoby ją stworzyć; ironia Haska podkreśla pragnienie zbędności państwa.
'' stary Prochazka potoczne, ironiczne określenie cesarza Franciszka Józefa
II; w tej
postaci występował w licznych antyhabsburskich żartach i dowcipach, sklerotyk,
głupek.
'" w Sarajewie arcyksiążę Franciszek Ferdynand d*Este (18631914). austriacki
następca tronu, bratanek Franciszka Józefa I. który dziedziczył tron po
samobójczej śmier-
ci arcyksięcia Rudolfa (1889). nastawiony proklerykalnie. przeciwnik liberałów
niemieckich
i węgierskich, zwolennik rozwiązań federalnych, ale o nastawieniu reakcyjnym,
zabity
w Sarajewie wraz ze swą morganatyczną żona. hr. Sophie Chotck. Jego śmierć,
sprowokowa-
na przez zamachowców kierowanych przez, oficerów sztabowych w Belgradzie oraz
oficerów
rosyjskich, dążących do wywołania wojny, stała się pretekstem do wybuchu wojny
świato-
wej.
105
następcy tronu, to po co tam w ogóle lazł, dlatego i przez niego, jego
Bitka wyciągają od żony, dzieci i każą mu strzelać do Serbów.
Czemu miałby strzelać, z czyjego powodu, po co i na co? Serbowie
nic mu nie zrobili. Nie jest też żadnym kamratem tego gaduły Wilhel-
ma ".W końcu ten stary łotr mógłby mu rozkazać, aby strzelał do wła-
snego taty.
Szwejk nie słuchał, ponieważ reumatyczne bóle wstrząsały jego ciałem.
Reumatyzm zepchnął całkowicie na dalszy plan najjaśniejszego pana i na
moment ostygła jego lojalna świadomość. A gdzieś daleko nad Austrią
wisiała groźba nowego Hradca Kralowe 12.
Na drugi dzień, jeszcze wcześniej, zanim dr Grosz zdołał osobiście
wyrazić namiestnikowi swe tchórzliwe uczucia wiernopoddancze w zwią-
zku z wypowiedzeniem wojny, dobry wojak Szwejk wśród wielkiego
zbiegowiska ludzi urządził na praskich ulicach własną manifestację
lojalności.
Na wózku, który służy pielęgniarzom do wożenia ludzi chorych
na zanik rdzenia pacierzowego, wypożyczonym od Stoupy, kazał swemu
terminatorowi Bogusławowi wozić się po ulicach królewskiego miasta
Pragi i trzymając w ręku kule, wołał do podnieconego tłumu: " Na Bel-
grad, na Belgrad!" .
Ludzie się śmiali, powiększali zbiegowisko a koło Muzeum jakiś Żyd,
który zawołał "Heił", otrzymał pierwszy cios. Na rogu ulicy Krakow-
skiej i Placu Wacława tłum pobił trzech burszów i orszak ze śpiewem
"Nemelem, nemelem" l3 na ustach przedostał się aż na ulicę Wodną,
gdzie dobry wojak Szwejk z bólem podniósł się na wózku i wymachując
kulami, zawołał: ,,Powtórzmy, na Belgrad, na Belgrad!" Wtedy ude-
rzyła policja piesza i konna. :
Po pięciu minutach siedzący na wózku Szwejk i jego terminator byli
jedynymi cywilami w morzu policyjnych mundurów.
" Wilhelm Wilhelm II (18591941), król pruski i cesarz niemiecki, zwolennik
światowej hegemonii Niemiec, rzecznik polityki "na krawędzi wojny", twórca
polityki
ekspansjonistyczncj na Bałkany i Bliski Wschód, rzecznik rozwiązań
nacjonalistycznych
wewnątrz kraju. Uchodził za pyszałka, nieodpowiedzialnego gadułę i aroganta. Po
rewolucji
listopadowej 1918 roku zbiegł do Holandii, gdzie abdykowal w Doorn (28.Xl).
12 nowy Hradcc Kralove dawniej Sadowa (Kónigsgnitz), gdzie armia pruska zadała
ostateczny cios Austrii w wojnie 1866 roku. zyskując hcgemoniczne stanowisko w
Niem-
czech. Austria po bitwie pod Sadową zrzekła się uczestnictwa i przewodniczenia
w Związku Niemieckim, a choć Prusy nie odebrały jej ani kawałka terytorium
(zgodnie
z koncepcją Bismarcka). wymusiły rezygnację na rzecz sprzymierzonych z nimi
Włoch,
Wenecji. Bitwa ukazała słabość uzbrojenia, dowodzenia i polityki zagranicznej
Austrii.
13 ,.Nemelem. nemelem" czeska pieśń plebejska śpiewana w czasach husyckich.
106
Obok jego wózka spotkał się właśnie komisarz policji Klima z inspek-
torem policji konnej Klausem:
Dobry połów powitał Klima.
Dobre polowanie odpowiedział Klaus.
: Złaźcie -" rozkazał Szwejkowi jakiś inny wąsaty inspektor poli-
cji.
Nie mogę, mam reumatyzm, przecież chciałem...
Stul pyskzwrócił się do niego komisarz Klima.My to pojmu-
jemy, wyciągnijcie go z wózka!
Czterech policjantów rzuciło się na Szwejka, podczas gdy sześciu
konnych i dwunastu pieszych wlokło w stronę Wodnej terminatora
Bogusława, który wrzeszczał co sił:
Panie majster, panie majster, idę z tymi panami!
Czterech policjantów z niezwykłą urzędową gorliwością starało, się
postawić na nogi reumatyka Szwejka. Szwejk zaciskał z bólu zęby:
Nie mogę...
Wsadźcie tego symulanta na wózek zabrzmiał nowy rozkaz,
który wykonano z błyskawiczną szybkością, przy czym Szwejkowi pękła
na plecach marynarka, podszewka kamizelki oraz urwał mu się kołnie-
rzyk, który pozostał w ręku jednego z policjantów.
Dwóch policjantów popychało od tyłu wózek z cenną zdobyczą, a chy-
ba z dwudziestu szło obok, po obu stronach zachmurzeni jechali
konni zwycięzcy w liczbie ośmiu.
Powiewały kogucie pióra na czapkach, rżały konie, cały orszak
ciągnął do dyrekcji policji, a dobry wojak Szwejk zaczął się dobrodusz-
nie uśmiechać. Czuł, że jego nogi są jakby sprawniejsze, mógł bez bólu
poruszać palcami stóp w butach i stanął Szwejk przed wielką nauko-
wą tajemnicą. Reumatyzm powoli ustępował i zanikał, im bardziej zbli-
żali się do dyrekcji policji. W spotkaniu twarzą w twarz z całym systemem
policyjnym reumatyzm znikał, a kiedy za Szwejkiem zamknęła się bra-
ma dyrekcji policji przy ulicy Bartolomejskiej, dobry wojak Szwejk
usiłował wyskoczyć z wózka. Było to traktowane jako; nowa manife-
stacja.
Zanieście go na piętro polecjt komisarz Klima i za chwilę
Szwejk znalazł się w oddziale śledczym praskiej policji państwowej.
W ten sposób skończyła się jego manifestacja.
107
II
Wybuch wojny oznaczał dla policji państwowej coś, co znowu ożywi-
ło korytarze gmachu dyrekcji policji. Co chwila kogoś przyprowadzano
i osadzano w pojedynczych celach. Na dziedzińcu, na którym króluje
stara wieża mieszcząca muzeum kryminalistyczne, przechadzali się
ludzie, którzy jeszcze wczoraj spokojnie zasypiali w swych domach i na
samym początku tej wielkiej ery myśleli w swych mieszkaniach, co jut-
ro będzie na obiad. Przyszli po nich w nocy i problem jadłospisu był
rozwiązany. Dostali w brudnej blaszanej misce brunatną zupę z jednym ło-
jowym skwareczkiem rozpaczliwie pływającym w mętnej cieczy. Teraz ich
wyganiali na dziedziniec, na który patrzyli przez zakratowane okna
swych nowych przybytków, aby lepiej trawili i nabrali ochoty nie tylko
na zupę, ale i do skruchy.
Redaktorzy dzienników praskich, kiedy udawali się po informacje
o złamanych nogach, przejechanych psach i okradzionych strychach, mu-
sieli przejść obok okien, przez które widać było grupy więźniów prze-
chadzających się smętnie po dziedzińcu.
Na początku wojny miało to być jakąś codzienną wprawką dla cze-
skich dziennikarzy. .
Wielu z nich później również ze zwieszoną głową chodziło po tym
samym podwórcu, liczyło kroki tub spoglądało przez zakratowane okna
dyrekcji policji. '
Szwejk ocknął się na brudnym sienniku w przedziwnie różnorodnym
towarzystwie. Pewien stary restaurator opowiadał właśnie, że kiedy wy-
buchła wojna, przyszedł do niego gość, zamówił kufel piwa i urucho-
mił pianolę, aby zagrała "Hej, Słowianie". Potem przyszedł policjant,
posłuchał chwilę, wyszedł, gość również odszedł, a rano przyszli po nie-
go tajniacy do piwiarni. Aresztowali również kelnerkę, choć tamtego
dnia właśnie nie pracowała, ale im to nie przeszkadzało. Teraz spoty-
ka ją codziennie na spacerze po dziedzińcu, kiedy obie aresztowane
płcie wymieniają się na przechadzce. Krzyczy na niego: ,,Ty stary kocu-
rze" i na jego rachunek każe sobie przynosić obiady z restauracji.
Na sienniku naprzeciw siedział chudy, wysoki młodzieniec z czar-
nym krawatem i długimi włosami. Był to twardy optymista. Ciągle
coś mówił o wolności i podług tego, co gadał, można było wnioskować,
iż oczekiwał, że strażnik idący właśnie korytarzem, w każdej chwili
może mu przynieść papierosy za ostatnią koronę, którą wczoraj rano dał
jednemu z nich na sporty.
Na bardzo zamyślonego wyglądał pan w średnim wieku, bardzo po-
108
rządnie ubrany, który wczoraj wieczorem znalazł się w zbiegowisku przed
redakcją "Prager Tagblatt" na ulicy Pańskiej. Ktoś go aresztował,
jego radcę z namiestnictwa, zemdlał im z irytacji, przywieźli go do dy-"
rekcji policji w trumnie a potem znaleźli w jego kieszeni jakieś karnie-"
nie. Jeszcze go nie wezwali na badanie. Posądzają go, że chciał
wybijać okna w ,,Prager Tagblatt", on, radca namiestnictwa, który nigdy
niczego innego poza tym dziennikiem nie czytał, za żonę ma Niemkę
i...
Szwejk słyszał jeszcze jakieś wyzwiska, a jakiś niewielki człowieczek
wskoczył na pryczę i krzyczał przez zakratowane okno: "Mordercy".
Naprawdę, panowie odezwał się obdarty człowiek spod drzwi
ja, powiedzmy, jestem złodziejem, złapali mnie w mieszkaniu kupca
Hornićka, no, złapali mnie, w kieszeni pieniądze kupca, w drugiej kiesze-
ni wytrychy, mieszkanie przewrócone do góry nogami, wpadłem, panowie
i to jest ostatecznie sprawiedliwie. Ale wy, mój Boże, czemu wy?
Młodzieniec w czarnym krawacie znowu zaczął mówić o wolności, stu-
kał do drzwi celi i w ogóle zachowywał się lekkomyślnie. Miał za sobą
barwną przeszłość, był kiedyś wmieszany w proces antymilitarystów,
wcześniej napisał dwa felietony do ,,Młodych Prądów" skierowane prze-
ciwko rządowi wiedeńskiemu i wykorzystywaniu przez władze Czechów.
Oba zostały skonfiskowane.
Uczucia narodowe były zawsze w oczach austriackich urzędów
okolicznością obciążającą, przestępstwem, a teraz nadeszły czasy, kiedy
Austria wtrącała poniżanych i obrażanych za kraty. Przydarzyło się
to i młodzieńcowi w czarnym krawacie.
Stłoczono ich tutaj jednego przy drugim. Skupili się w grupkach
i w jednej właśnie mówił młody zastępca gimnazjalnego profesora
z Winogradów, aresztowany wczoraj za to, że w kawiarni zawołał:
,,Niech żyje Serbia!"
Nie mówił o polityce, ponieważ tutaj za kratkami wydawało mu się
to poniżające. Opowiadał jakąś uczniowską zakulisową anegdotę gimna-
zjalną.
Szwejk w ciągu tych kilku minut nie zaobserwował pomiędzy tymi
wszystkimi ludźmi najmniejszej oznaki żalu, ani też śladu zakłopota-
nia z powodu pamięci o "przestępstwach", o które ich oskarżała poli-
cja.
Młody urzędnik z dyrekcji urzędu podatkowego głośno się śmiał.
Aresztowano go przedwczoraj pod konsulatem niemieckim na Placu >
Havlićka właśnie za to, że się śmiał. Ale czyż nie jest powodem do śmie-
chu i czy nie warte to głośnej uwagi przed całym tłumem, że manifesta-
111
cja urządzona przez niemieckich studentów, żydowskich ekspedientów
i kilka bab z ,,Lehrerinnenvereinu" l4 pod niemieckim konsulatem od-
bywała się na placu noszącym dumne imię Karola Havlićka? 15 Niemiecki
konsulat! Ta najbezczelniejsza obraza pamięci Havlićka! Trzeba to tylko
przymierzyć do jego słów: "Hej, w Niemcy chamy, nie idziemy z wami,
coście sobie upitrasili, zeżryjcie to sami".
Młody kancelista był w dobrym nastroju, jakby się cieszył, że gq
wyrwano z szablonu urzędniczej egzystencji. ^
Z sąsiednich cel dochodził śpiew. Przypominało to czasy polity-
cznego fermentu, okres Omladiny 16. Tymczasem na ratuszu burmistrz
Grosz, największa hańba Pragi w ostatnich trzystu latach, odkąd Praga
znalazła się pod władzą Habsburgów, na posiedzeniu nadzwyczajnym,
zapominając, że ratusz emanuje duchem czeskiej historii, która całko-
wicie przeczy temu, co on bredzi o cesarzu jako o autentycznym przy-
jacielu Polaków17. j
W tym czasie pociągi odwoziły już rezerwistów na pola bitew w Ser- ^
bii. Czescy rezerwiści wyruszali przeciwko Serbom, ale na wagonach,'
którymi ich wywożono, pisali: ,,Niech żyją Serbowie!" i
I znowu na dziedzińcu dyrekcji policji rozlegał się refren pieśni:
"I burzyli wesoło, tę Austrię spróchniałą!" Zielone wozy o poetycznej
nazwie "zielony Antoni" co chwila wyjeżdżały z podwórza i odwoziły
kobiety oraz mężczyzn do Sądu Wojennego na Hradczanach.
Szwejk rękami zakrył twarz, zapłakał i zawołał jak filozof Chat-
rion:
Chciałem tak jak i oni, a oni mnie biją, podejrzewają mnie i ni-
szczą moje najczystsze zamysły. I nawet nie wiedzą, jak to mnie boli;
zostawcie mnie, pozwólcie mi się w spokoju wypłakać, łzy dowodzą,
jak jestem prawy. Wspominam nieszczęsnych, którzy mnie prześladują.
14 "Lehrerinnenverein" związek nauczycielek niemieckich
15 Kareł Havlićek (18211856), pseud. Havel Borovsky, czeski poeta, publicysta,
działacz narodowy, znakomity satyryk, więziony i internowany przez władze
austriackie
w Tyrolu, autor antyaustriackich artykułów i satyr, antyklerykał, demokrata,
patriota
i bezkompromisowy przeciwnik wiedeńskiej polityki antyczeskiej.
" okres Omladiny Omladina (od nazwy serbskiej organizacji liberalno-demokraty-
cznej w Wojewodinie), nazwa organizacji postępowej młodzieży studenckiej i
robotniczej
w Pradze, przeciwko której w 1894 roku wystąpiono z procesem politycznym. Ruch
anty-
klerykalny, antydynastyczny, występował również przeciwko konserwatyzmowi
lojalisty-
cznej burżuazji czeskiej (staroczesi). Walczyli o polityczną wolność narodu
czeskiego,
oskarżeni o spisek polityczny, byli więzieni.
17 jako o rodzonym przyjacielu Polaków aluzja do specyficznej reakcji Polaków
na wybuch wojny, wierzących w wielką wojnę europejską jako szansę
niepodległościową
dla Polaków. Dawało to rządowi i cesarzowi szansę kokietowania Polaków i
wykorzystywa-
nia antyrosyjskich nastrojów. Czesi przyjęli wojnę sceptycznie i niechętnie.
112
Nadzwyczajne odezwał się młodzieniecw czarnym krawacie
my jesteśmy przez nich bici, a pan ich jeszcze żałuje.
Szwejk wyjaśnił im swój przypadek i swą chwałę wojenną. Przedsta-
wił, jak chciał służyć cesarzowi aż do ostatniej kropli krwi i jak to go
urzędy wojskowe wzięły za głupca.
Omyłkowo aresztowany radca namiestnictwa napomknął, że proroka
Jeremiasza rżnęli piłą. Potem radcę namiestnictwa zawołano na prze-
słuchanie, a za pół godziny do celi wszedł dozorca i wręczył Szwejkowi
karton ze stu papierosami memfis. Na pudełku napisano: "Auf freien
Fuss gesetzt" ("Wypuszczony na wolność").
Memfisy dodały Szwejkowi ducha. Podzielił się papierosami ze współ-
więźniami, tylko młodzieniec w czarnym krawacie nie przyjął ani jed-
nego.
"Mimo wszystko był to zdrajca motywował swe zachowanie
ponadto czekam aż przyniosą mi sporty kupione za moje pieniądze.
Późnym wieczorem wyprowadzili Szwejka na przesłuchanie, ponieważ
jego przypadek był nadzwyczajnie ważny.
Po odejściu Szwejka wszyscy w celi zgodzili się, że będzie z nim nie-
wesoło.
III
Szwejka prowadzono na przesłuchanie wprost do wydziału komisa-
rzy policji K-limy i Slavićka. Ci dwaj przedstawiciele aparatu policji
państwowej od momentu wybuchu wojny aż do chwili, kiedy się u nich
pojawił Szwejk, zbadali kilkaset przypadków denuncjacji, przeprowadzi-
li mnóstwo rewizji domowych 'i wywlekali ludzi od ciepłych kolacji
na ulicę Bartolomejską. Jest rzeczą interesującą, dlaczego departamenty
praskiej policji państwowej usadowiły się właśnie na ulicy przypomi-
nającej swą nazwą noc św. Bartłomieja 18.
Nad biurkiem komisarza Klimy jakby przypadkiem wisiał portret
austriackiego ministra Beusta, który swego czasu powiedział: "Mań
18 noc św. Bartłomieja podczas wojen religijnych we Francji, w nocy z 23 na 24
sier-
pnia 1572 katolicka szlachta wyrżnęła francuskich protestantów (hugonotów),
korzysta-
jąc z ich zjazdu na wesele Henryka Nawarskiego i Małgorzaty de Valois. Ślub
uroczyście
obchodzony w Paryżu miał przypieczętować pokój między katolikami i hugonotami.
Zamieszki trwały także w Orleanie, Tuluzie, Rouen i innych miastach, ocaleli,
którzy prze-
szli na katolicyzm. Na czele katolickiego spisku stali Katarzyna Medycejska i
Henryk
Gwizjusz.
113
8 Nieznane przygody Szwejka
muss dic Tschechen an die Wand driicken" ".I Chlum, Klima oraz
Slavićek, ten nikczemny triumwirat panujący nad Pragą o stu wieżach,
ci reprezentanci niemiecko-krzyżackiej hegemonii nad Czechami w au-
striackich mundurach, postępowali według stów nieboszczyka Beusia.
Gwałtownie przypierali Czechy do muru.
Aparat policyjny w Pradze otrzymał od rządu wiedeńskiego po prostu
carte blanche na wszystko: "Rób, co chcesz i co ci się podoba+abyś tylko
zniszczył Czechy!"
Tutaj ci nikczemnicy prowadzili przesłuchania, widywali ł/y kobiet,
których mężów Austria pognała na jatki i które odważyły się wyrazić
o tym swój sąd, słyszeli tu opinie prostych ludzi i inteligentów, poz-
nali jak zwykły szary Czech zapatruje się na wojnę. Spisane to było
w dziesiątkach protokołów, które piętrzyły się wszędzie całymi stosa- |
mi i w wielkich paczkach odwożone były do Sądu Wojennego na Hrad- jj
czanach.
Pomieszczenie było przesycone przekleństwami, obelgami i gwałtem.
A obaj komisarze, Klima i Slavićek, pozostawali przy tym uśmiechnię-
ci, zacierali ręce, mówili ironicznie, a ich dzielne spojrzenie mówiło,
że dręczenie narodu dobrze im służy. Na tych, którzy zobaczyli ich po
raz pierwszy, sprawiali wrażenie dobrodusznych mieszczan z jakiejś
komedii, którzy w widoczny sposób nic uczestniczą w akcji.
Podczas domowych rewizji, kiedy komisarz Klima przygotowywał
aresztowanie małżonka, komisarz Slavićek bawił panią domu rozmową
o obrazach wiszących na ścianach, które równocześnie podnosił, przeglą-
dał nuty na pianinie, jak przyjaciel domu w niezwykle miły i niewy-
muszony sposób odkrywał kołdry na małżeńskich łóżkach, grzebał
z uśmiechem w nocnych stolikach, urozmaicając te czynności różnymi
żarcikami.
Ta sztuczna uprzejmość natychmiast z. nich spadła, kiedy byli już
u siebie, na ulicy Bartolomejskiej. Ich biura były weneckimi katownia-
mi z odbiciem trybunału inkwizycyjnego starej Sewilli. Tutaj już niko-
go nie traktowano w rękawiczkach, tutaj słowem najbardziej uprzejmym
było odezwanie: "Stulcie pysk!"
Jakby trzeba było jeszcze tutaj każdemu to przypominać, jeśli Wiedeń
od trzystu lat wszczepił to hasło narodowi.
''' austriacki minister Beust Friedrich Fcrdinand Beust (18091886), saski a
potem
austriacki polityk i działacz państwowy, przeciwnik Bismarcka. przygotowywał na
zlecenie
Franciszka Józefa l odwet za Sadową. Twórca ugody austriacko-węgierskiej;
wygrywając
interesy polskie przeciw wpływom węgierskim i czeskim, uchodził za przeciwnika
czeskich
aspiracji narodowych. Przypisywano mu powiedzenie: Mań muss die Tschechen an die
Wand driicken Trzeba Czechów przycisnąć do ściany.
114
Jest zrozumiałe, że wszyscy, których tutaj przyprowadzono, chcieli
coś powiedzieć. Szwejk miał również taki zamiar, kiedy stał pomiędzy
dwoma dozorcami, twarzą w twarz z wielkimi inkwizytorami Klima
i Slavićkiem.
Stulcie pysk! powiedział komisarz Klima, a gdzieś z kąta kance-
larii jak echo się odezwało: "Stulcie pysk!'
Stulcie pysk! powiedzieli również obaj policjanci, ale ciszej.
Dobroduszne oczy Szwejka spoglądały tak niewinnie na komisarza
Klimę, aż ze złością zaczął przerzucać stos papierów na biurku.
Pan jest Józefem Szwejkiem, szewcem z Królewskich Winogra-
dów?
Jakiś niebiański spokój zagościł na twarzy Szwejka. To znajome
z wojska: "Stul pysk" przeniosło go daleko w minione czasy. Przyło-
żyłrękę do głowy, jakby chciał zasalutować, a jego niewinne, niebieskie
oczy... :
Pan nie jest durniem odezwał się po chwili komisarz Klima,
szermując jakimś dokumentem pan jest skończonym łobuzem, łotrem
i lumpem. Najlepiej pana rozstrzelać, zdrajco. Gdzie się podział pański
reumatyzm. Pan wywołał zbiegowisko, pan występował wprost i pośred-
nio przeciwko prowadzeniu wojny. Pan się kazał wozić jak kaleka
w wózku inwalidzkim i krzyczał: "Na Belgrad, na Belgrad!" Tym kale-
ką w oczach zgromadzonego tłumu miała być Austria.
Niech pan popatrzy na te zeznania świadków mówił dalej.
Tmaj na przykład pan widzi zeznanie nadinspektora policji kon-
nej, Klausa, który w pańskim ekscesie zobaczył zniesławiającą alego-
rię monarchii austro-węgierskiej. Zamknąć pysk, wiemy, co pan my-
ślał!
Niebieskie, dobre oczy Szwejka wpiły się w twarz komisarza Klimy.
Melduję posłusznie powiedział stary wiarus że ja tylko
myślałem...
Niech no pan się tvlko nie wstydzi odezwał się komisarz Sla-
vićek i nie patrzy na nas tak głupio, niech pan to wprost powie: ,,My-
ślałem, że mi się ta heca uda". Ale pan się bardzo pomylił, za to grozi sąd
wojenny. Pan się buntował. Teraz jest wojna. Pan tego oczekiwał.
Melduję posłusznie odezwał się Szwejk że nie czekałem na
wojnę, ja mam reumatyzm, ale chcę służyć najjaśniejszemu panu aż do
ostatniej kropli krwi!
Padło znowu to podniosłe zdanie, ale niestety takie oświadcze-
nie podczas wojny jest zdradliwe, bowiem w takich czasach mają na poli-
cji tyle pracy, że łatwo w tym pośpiechu o pomyłkę i w protokole się
115
takie słowa jak "najjaśniejszy pan", "ostatnia kropla" pominie. .Tak
też się stało w tym przypadku. "^;t .
Jest to zwykły, łatwy do wyjaśnienia błąd. Urząd liczył się z możli-
wością takiego nieszczęścia i dlatego w protokołach kierujących Szwej-
ka do Sądu Wojennego na Hradczanach, pisano między innymi: "Szwejk
podczas przesłuchania powiedział między innymi, że chociaż jego ciało
jest dotknięte reumatyzmem, raczej je porozrywa na kawałki, niżby
miało służyć cesarzowi".
Powiadam: jest to zwykły błąd spowodowany przepracowaniem urzęd-
ników, którzy troskliwie wykonując swe obowiązki wobec państwa
po prostu usiłowali w tych słowach zawrzeć wierny obraz sposobu myśle-
nia czeskiego ludu. : .,,;
(Jeśli to kogoś interesuje, informuję, że Klima i Slavićek mieszkają
naprzeciw Ogrodów Riegera, a z okien mają widok na dwa jesiony w par-
ku. Są to zdrowe drzewa o mocnych gałęziach. Komisarz Klima nosi koł-
nierzyk nr 40, komisarz Slavićek nr 42.)
IV
Najpewniej każdy sobie przypomni, że charakterystyka sądów wojen-
nych u Havlićka zaczyna się od słów: "Sąd wojenny to potęga" M. Około
20000 ofiar tego sądu na ziemiach czeskich, mogłoby potwierdzić opi-
nię Havlićka bez zastrzeżeń. Jeśli przyjmiemy, że na jednego człowie-
ka przeciętnie przypada pięć lat więzienia, daje to w odniesieniu do
narodu czeskiego piękną liczbę 100000 lat więzienia. Tego tutaj jesz-
cze nie było. Jeśli kogoś z rodziny nie pognali wprost na bagnety i pod
deszcz szrapneli, tedy z całą pewnością posadzili go do ciupy. A au-
striackie sądy wojenne uzasadniały to wszystko okolicznościami nad-
zwyczajnymi i wokół każdego obywatela rozpostarły pole minowe arty-
kułów wojennych (Kriegsartikel). Najweselsze spośród nich były arty-
kuły 14 i 15 o zdradzie głównej i obrazie Majestatu21.
20 W oryginale: .,VojensKv sond. to je samec" .trudno przettumaczalny cytat z
utwo-
1:11 Haylićka-Boroiskiego, przyrównujący sąd do samca, stworzenia potężnego,
silnego,
stal się obiegowym powiedzeniem w języku czeskim.
'' Czeska polityka narodowa w okresie wojny prowadzona była dwutorowo. W Szwaj-
carii Tomasz Ci. Masaryk prowadził od grudnia 1914 roku agitację antyaustriacką,
propagując;) niepodległość Czechów i Słowaków. Kierował również tzw. Mafią,
organi-
zacją tajną, zbierającą informacji; dla państw Ententy. Najpierw dążył do
restytucji Czech
opierając się na dynastii Romanowych, po upadku caratu w koalicji 7 państwami
zacho-
116
Jeśli dobrze pamiętam, na przykład sądzony był na ich podstawie
między innymi głuchoniemy ogrodnik z Zakładu dla Głuchoniemych
na Malej Stranie, którego oskarżono, że w kościele św. Tomasza osten-
tacyjnie nie śpiewał hymnu cesarskiego i czynił różne uwagi.
Pozostałe dziewiętnaście artykułów zawieszało nad każdym Czechem
nieustannie miecz Damoklesa. Przyjechał obywatel z prowincji do Pragi,
wynajął pokój w hotelu, mówił przez sen i lękał się, czy nie spowodo-
wał naruszenia ładu i porządku publicznego. Szedł po gazety i zatrzy-
mał się przed telegramami wywieszonymi na budynku redakcji, a nad-
syłanymi przez ck kancelarię informacyjną. Przystanie obok jakiś prze-
chodzień i zapyta: "Jak idzie?". Uzyska odpowiedź i już się maszeruje
ulicą Ferdynanda do dyrekcji policji, a potem na Hradczany. Jeśli utwo-
rzyło się przy tym zbiegowisko, znalazł się dodatkowo artykuł o buncie
i podżeganiu.
Nikt nie był pewien, czy nie zobaczy tej dobroczynnej instytucji.
W kawiarniach, trafikach, restauracjach, sklepach zawsze się znalazł
jakiś niemiecki Żyd lub Żydówka czy też inny lojalny denuncjant.
Wyślą służącą do sklepikarki, a ona nie wraca. Biedna Marysia tym-
czasem już stoi przed sądem wojennym.
Przebieg wojskowego postępowania sądowego był następujący:
oskrażonego lub oskarżoną pod bagnetami przyprowadzano do sędziego
wojskowego. Potem przywoływano świadków. Jeśli świadek wypowiadał
się na korzyść oskarżonego, zazwyczaj bywał również aresztowany.
Jeśli nakazano aresztowanie wszystkich świadków, kończono postępowa-
nie przygotowawcze i na polecenie dowódcy zbierał się sąd: sędzia
wojskowy, szeregowiec, jeden kapral, jeden plutonowy, jeden sierżant,
porucznik, kapitan, oficer sztabowy.
Najbardziej żałosną rolę w sądzie wojennym odgrywał zawsze tak
zwany zwykły żołnierz. Wiedział, że musi głosować za wyrokiem. Żoł-
dnimi. W kraju burżuazja czeska głosiła lojalność wobec władz austriackich, ale
domagała
się wyodrębnienia państwowego ziem czeskich i trójczłonowego związku narodów w
mo-
narchii, której nie chcieli niszczyć, obawiając się despotyzmu carskiego oraz
potęgi niemie-
ckiej. Wkrótce po wybuchu wojny, przekazano władzom wojskowym nadzór nad
administra-
cją cywilną. Prowadziły one represje wobec elementów niepewnych, a za takie
uchodziły
organizacje i stowarzyszenia czeskie, zwłaszcza, kiedy w kwietniu 1915 roku cały
pułk cze-
ski przeszedł na stronę rosyjską. Bezwzględne prześladowania wywołały
konspirację cze-
ską, aresztowania i procesy prowadzone w sposób bezprawny wywoływały oburzenie.
Pod
wpływem tych procesów syn. austriackiego polityka Yictora Adiera, Friedrich
zastrzelił
premiera austriackiego K. Stiirgha. Późniejsze akty abolicyjne i amnestyjne
cesarza Karo-
la I, uznawanego za nieodpowiedniego do zasiadania na tronie, nie poprawiły
nastrojów
w społeczeństwie czeskim. Wypuszczenie skazanych polityków czeskich, m.in. K.
Kramara
nie wyrównało krzywd czeskich oraz poczucia dyskryminacji.
117
nierz jest żołnierzem i nawet jeśli składał w sądzie przysięgę, że podob-
nie jak inni sądził będzie według prawa i w zgodzie ze swym sumieniem,
widział przed sobą szarże.
Gefreiter22, najbardziej żałosna szarża w wojsku, prócz swego imienia
nie miał nic, co kojarzyłoby się z wolnością, a tym bardziej nie mógł gło-
sować przeciwko uznaniu kogoś winnym.
Kaprale znowu postępują zawsze tak, jak czynią to sierżanci, a sier-
żant widział w każdym oskarżonym cywilu skończonego łobuza. Pod-
porucznik lub porucznik nie mógł znowu powiedzieć: "Nie, nie jest win-
ny", gdy widział przed sobą "diese verfluchte tschechische Bandę" ".
Podobnie orzekali kapitan i sztabowiec, ponieważ nadszedł czas, kiedy
naród czeski można było gładko i pięknie zaprowadzić na szubienicę
lub do więzienia. Każdemu sędziemu przysługuje prawo zadawania
pytań. Ale nikt nigdy o nic oskarżonego nie pytał. Pytania zadawano
jedynie sędziemu śledczemu a ten w sposób niezwykle zrozumiały wy-
jaśniał, że oskarżony jest największym łotrem na świecie, że był człon-
kiem ,,Sokoła", że czytał ,,Niepodległość" i tak dalej. Sędzia daje rów-
nież pouczające objaśnienie swego sądu o sprawie (volens informativum),
W którym w jasny i przekonujący sposób udowadniał powagę przestęp-
stwa oraz przypominał wszystkie okoliczności obciążające, na przykład,
że oskarżony był działaczem mniejszościowym i w ogóle wszystkie,
które pozwalały mu w sentencji stwierdzić, że oskarżony jest winny.
W końcu sędzia wykrzykiwał, jaka kara ma dosięgnąć podsądnego.
Po zakończeniu rozprawy przystępowano do głosowania o winie, zbiera-
jąc głosy od najniższych stopniem aż do przewodniczącego, któremu
przysługują dwa i wreszcie sędziego, który rozporządzał jednym gło-
sem.
Podsądny jest zatem skazywany wszystkimi dziewięcioma głosami.
To jest pierwsza i główna zasada sądu wojennego. I to jest owa;
prawdziwa dyscyplina wojskowa: każdy z sędziów pisze w notatniku
odpowiedź na pytanie, czy oskarżony jest winny: "Tak".
Wszakże, aby przypadkiem nie została naruszona dyscyplina woj-';
skowa, kiedy sądzono Czecha, członkami zespołu orzekającego od pro-
stego żołnierza aż po sztabowca byli zawsze Niemcy.
22 W oryginale gra stów: po czesku gefrajter znaczy "svobodnik", co jest
dosłownym
przekładem niemieckiego określenia "Gefreiter", co znaczyło "uwolniony" od
służby warto-
wniczej. Wyraz ten jest niemiecką kalką łacińskiego "exempius", co znaczy
wyłączać,
uwalniać. Stąd "svobodnik", ten który nie miał swobody.
23 diese vert1uchte tschechische Bandę tę przeklętą czeską zgraję.
118
Było to tak oczywiste, jak gdyby sfora psów decydowała o losie
jakiegoś zaszczutego kocura. -
Postępowanie sądów wojennych w Austrii było jeśli tó tylko okazy-
wało się możliwe krótkie i zdecydowane. ;
W stu przypadkach na tysiąc mógł oskarżony jeszcze przeczytać,
że na miejsce straceń będą go odprowadzały dwie kompanie.
Jeśli Czech okazywał się niewinny, stanowiło to tylko okoliczność
łagodzącą. Jego narodowość była już przewinieniem wystarczającym,
aby otrzymać w najlepszym przypadku wyrok skazujący na osiemnaście
miesięcy, tak jak wiele starych czeskich mateczek, których synów Au-
stria zabijała. Ich niewinny egoizm, który często wyrażały w sposób,
w którym urzędy dostrzegały naruszenie groźnych paragrafów, wywoły-
wał uśmieszki panów sędziów.
Kobiety zgięte do ziemi pod ciężarem kłopotów życiowych były
takimi samymi ofiarami austriackiej polityki eksterminacji, jak młodzi
ludzie, których w atmosferze przesyconej łzami ogarnął duch prote-
stu. ;
Postępowanie przed sądem wojennym było teatrem szczególnegoro-
dzaju. . ' :
Księgarzowi ze Smichova, którego postawiono przed sądem wojen-
nym za to, że w restauracji "Pod Aniołem" powiesił plakat "Uczcie
się rosyjskiego," sędzia powiedział: "Dostał pan dziesięć lat ciężkiego
więzienia, aby się pan mógł w spokoju uczyć rosyjskiego".
Wesoły sędzia, który w kasynie niemieckim zawsze bawił całe towa-
rzystwo, opowiadał, jak to dzisiaj czeską czarownicę skazali na pięć
lat więzienia.
I przed tym żartobliwym sędzią stanął Szwejk na przesłuchanie.
Stał mając u boku żołnierzy z bagnetami na karabinach, a jego miłe,
dobre oczy błądziły po całym pokoju i zdawały się budzić z uśpienia
sumienie całego otoczenia. Sędziego wojskowego, akta, szafy w rogu
i pilnujących go żołnierzy.
Szwejk znajdował się w jakiejś męczeńskiej ekstazie, ale męczeń-
stwa dobrodusznego, spokojnego. Jego oczy błądziły gdzieś daleko,
jakby oglądały nieznane, mistyczne światy.
Niebiański spokój rozgościł się na jego twarzy, a w duszy mu było
tak dobrze, jakby mówił do niego pamiętany jeszcze z wojska niebosz-
czyk kapitan Kabr: "Niech nie płacze, niech się nie buntuje przeciwko
odwiecznej sprawiedliwości, jeśli jest niewinny, to prawda na wierzch
wypłynie, poza tym ma pięć dni ścisłego, aby Szwejk wiedział, że go
rozumiem i że nie jestem ludożercą".
119
Sędzia, spoglądając na Szwejka, uśmiechał się i skręcał sobie pa-
pierosa. Szwejkowi wydawało się to na swój sposób miłe. Mniemał, że
jego męczeństwo szybko się skończy i że tutaj uznają jego zachowa-
nie za właściwe, a manifestację za czyn patriotyczny.
A więc to pan jest tym reumatykiem? powiedział sędzia, bez-
ustannie się uśmiechając.
Tak, to ja, do usług odpowiedział Szwejk jestem tym reuma-
tykiem: I również się uśmiechnął.
Tak, tak zauważył sędzia to pan urządził tę hecę na Placu
Wacława. Był to żart, prawda, Szwejku? I znowu się mile uśmiechnął,
aż Szwejk pojaśniał i pełen duchowego spokoju, wspominając, jak to go
odwozili na wózku i co z tego wynikło, odpowiedział: Tak, do usług,
był to żart.
Sędzia zaczął pisać i ciąglesię uśmiechając, zwrócił się do Szwejka:
A więc to był żart? ,
Tak, żart, proszę posłusznie, heca to była.
A więc niech pan podpisze.
Szwejk wziął pióro i podpisał się: "Józef Szwejk", dobrze się sta-
rając, aby każda litera wypadła okazale.
Może pan odejść.
Szwejk w drzwiach się odwrócił. Wesoły sędzia znowu skręcał papie-
rosa i Szwejk się odezwał:
Prosiłbym, panie poruczniku, aby się to szybko skończyło.
Na sercu było mu lekko, a kiedy współwięźniowie w celi pytali go,
jak poszło, odpowiedział:
Jak miało pójść? Wszystko w porządku, pan porucznik to niespoty-
kanie porządny człowiek.
Dobry człowiek powiedział ktoś z uśmiechem. A Szwejk do-
brodusznie powtarzał za nim z uśmiechem:
Dobry człowiek, bardzo dobry człowiek.
Pod oknem ktoś kawałkiem szkła na brudnej ścianie wyskrobywał ry-
sunek szubienicy, a pod nią swe inicjały M.Z.
., Szwejk był w dobrym nastroju, śmiał się i z tego i wszystko by mu
się wydawało takie beztroskie, spokojne, gdyby nie było tego bez-
ustannego odgłosu ciężkich kroków przechadzającego się po korytarzu
strażnika oraz szczekliwego pokrzykiwania dowódców, kiedy zmieniały
się straże. Szwejk usnął spokojnym snem. Rano przebudził go głośny
krzyk ze wszystkich okien dookoła wielkiego podwórca. To więźnio-
wie śpiewem i pokrzykiwaniem witali nowy dzień udręki. Z któregoś
120
okna na drugim piętrze usłyszał głos swego ucznia, Bogusława; który
wołał:
Panie majster, panie majster, już jestem tutaj. Ja będę świad-
kiem.
Dzień dobry, Bogusławie wołał w górę Szwejk.
Powtarzało się to przez cały tydzień. Szwejk siadywał na pryczy
i uważnie smakując, jadł z miski mętną zupę i jakiś dziwny chleb. Jeśli
poprzednio nie był pewien, czy czegoś jednak nie zbroił, to od chwili,
kiedy przesłuchiwał go sędzia i od momentu, kiedy zobaczył jego
uśmiech, oczywista była dla niego nie tylko jego niewinność, ale też
nabierał przekonania, że się to wszystko dobrze skończy.
W wyobraźni już opuścił hradczański sąd wojenny, a jego myśl podą-
żała do małego warsztatu na Winohradach, przesunęła się po portre-
cie cesarza Franciszka Józefa i odnalazła pod starym łóżkiem dwie
świnki morskie. Szwejk oddany temu aż do szaleństwa, hodował świnki
morskie i w tej chwili tylko ich los ciemną chmurą kładł się na jego
aktualne położenie.
Widział je białe, czarne, żółte węszące małymi prosięcymi
ryjkami w górę, w stronę siennika. I to było wszystko, co tutaj poru-
szało myśli Szwejka. Jego całkowita niewinność, przekonanie o dobrym
końcu sprawy i śmierć opuszczonych świnek morskich.
Znajdował się tam również pewien wdowiec, który idąc do pracy
spotkał oddział rezerwistów, a widząc płaczące kobiety odprowadza-
jące swych mężów na ostatnią drogę, przypomniał sobie, iż miał rów-
nież żonę, która go tak kochała i nagle zrobiło mu się tak bardzo żal tych
kobiet, że krzyknął: "Rzućcie to!" W tamtym momencie wydawało mu
się to wszystko tak proste. Żołnierze rzucą broń, bagnety i będzie po
wojnie. Kobiety przestaną płakać... A człowiek ten miał w domu dwie
córeczki.
Siadywał przy Szwejku i sobie rozmawiali. Szwejk o świnkach mor-
skich, a wdowiec o swoich dzieciach. Kto im teraz da jeść? A takich
ludzkich świnek morskich było w Czechach tysiące i jakaś żelazna
pięść miażdżyła ich główki.
v
Tymczasem, kiedy Szwejk siedział w areszcie, wojska rosyjskie zaję-
ły Lwów24, obiegły Przemyśl, w Serbii też źle się działo z armią austria-
cką, ludzie w Pradze się weselili, a na Morawach robili już przygoto-
wania do pieczenia kołaczy, kiedy przyjdą kozacy.
Sąd wojenny nie nadążał z wydawaniem wyroków na dziesiątki,
dziesiątki obywateli, ale sprawa Szwejka posuwała się naprzód powoli.
Szwejk był zupełnie spokojny. Każdego ranka po przebudzeniu
jego pierwszym słowem było pytanie kierowane przez otwór w drzwiach
do żołnierza stojącego na straży, kiedy go wypuści. Zazwyczaj słyszał
w odpowiedzi: ,,Halten Się Kusch"25. Przyzwyczaił się do tego, jak
przywykamy do czegoś niezbędnego, co się samo przez się rozumie, i po-
wracając od drzwi z rozjaśnioną twarzą, mówił zawsze bardzo wyraźnie:
"Jestem zupełnie niewinny". Wypowiadał słowo "niewinny" patetycz-
nie, podniośle, smakując jego łagodność.
Nadszedł wreszcie jego dzień. Zaprowadzono go na dół, gdzie sie-
działo ośmiu członków sądu wojennego. Sędzia wojskowy i szarże aż po
oficera sztabowego. Kiedy przyprowadzono Szwejka, czuł się całkowi-
cie bezpiecznie. Z jakąś nieokreśloną wdzięcznością spoglądał na komplet
sędziowski, a pytanie, jakie zadał mu sędzia, czy nie ma nic przeciwko
takiemu składowi zespołu sędziowskiego, zrobiło na nim przyjemne
wrażenie.
Szwejk, jakiś roztkliwiony, rzekł miękko:
Niech Pan Bóg broni, proszę posłusznie. Jak bym mógł mieć jakieś
zastrzeżenia. ' -
Zapisali, że nie wysuwa i sędzia polecił, aby go wyprowadzili na ko-
rytarz.
Z sali sądowej dolatywał do niego dźwięk melodyjnego głosu sę-
dziego, ale Szwejk ani nie słuchał, ani nie starał się niczego pochwy-
cić z tej mowy. Patrzył przez zakratowane okno korytarza na ulicę, typo-
wą starą hradczańską ulicę. Przechodziły tam służące i panie wracają-
ce z zakupów, jakiś chłopiec przenikliwie gwizdał "Kiedy szedłem do
Varsovic na święcone".
u Aluzja do pierwszych klęsk wojennych Austrii na froncie bałkańskim, gdzie
w 1914 roku załamały się dwie ofensywy austriackie wskutek nieudolnego
dowodzenia
Oraz na froncie rosyjskim, gdzie pod koniec roku front przesunął się na linię
Karpat
i Dunajca a w Królestwie Polskim na linię Nidy. Tylko na północy odnosili
zwycięstwa
Niemcy. Austriacy oddawali miasta, ponosząc klęski, m.in. pod Przemyślem i
Zborowem.
25 Halten Się Kusch Stul gębę.
Tymczasem sędzia mówił dalej, wykładając swoje racje dla pouczenia
członków Zespołu orzekającego. .To votum informativum mieściło się
w ramach zwyczajnych oskarżeń, jakich niezliczoną ilość słyszały ściany
sali. Udowadniał, iż duch buntu już dawno gnieździł się w Szwejku,
rozgadał się o tym, że na samym początku wojny Szwejk dążył do jej
ośmieszenia i w żałosnym świetle przedstawiał wojskowe operacje
Austrii. Wymieniał tyle paragrafów, że szeregowiec, kapral i gefrajter
trzęśli się z przerażenia, w końcu powiedział, jaka kara powinna dosięg-
nąć oskarżonego i wezwał do przystąpienia do głosowania o winie
oskarżonego.
Potem spisali wyrok i go podpisali. Przyprowadzono oskarżonego
Szwejka. Wszyscy salutowali, oficerowie dobyli szable.
Wszystko było tak uroczyste jak na wojskowej paradzie. Szwejk
spoglądał niewinnie na zespół wojskowych sędziów i uśmiechał się z za-
ufaniem. Sędzia czytał. Zaczynało się to wzniosie imieniem Jego Wyso-
kości, przeplecione zaś było takimi zdaniami, jak ,,Szwejk ist schuldig,
dass er..." 26, natomiast kończyło się liczbą osiem. Osiem lat!
Szwejk nie wiedział, co się z nim dzieje. Zapytał się jeszcze, jakby
nie dowierzał własnym uszom:
A więc mam iść teraz do domu, mogę iść do domu?
Oczywiście powiedział wesoły sędzia, zapalając papierosa
powrócicie do domu za osiem lat.
Jestem niewinny! wykrzyknął Szwejk.
W ciągu trzydziestu dni możecie się odwołać, albo też wyrok
przyjmujecie? ,
Szwejk widział przed sobą tylko mundury. Głos sędziego już nie był
wesoły. Był surowy, ostry. ,
Przyjmujecie wyrok? rozwrzeszczał się na niego i Szwejk przy-
pomniał sobie pewnego majora, gdy -przed laty stał podczas pułkowego
raportu. Był wówczas obwiniony o to, że palił w magazynie. Prawdą
zaś było, że kiedy przyszła inspekcja, zajmował się właśnie zbieraniem
po magazynie petów z wyrzuconych papierosów i jeden stary sztrumel
miał akurat w ręce.
. Major również, kiedy dawał mu "dreissig verscharft" 27, pytał go
ostrym, nie znoszącym sprzeciwu głosem: "Jest to sprawiedliwe?"
A Szwejk wówczas odpowiedział:
Melduję posłusznie, że to jest sprawiedliwe.
26 Szwejk ist schuldig, dass er... Szwejk jest winien, ponieważ (on)...
27 dreissig verscharft trzydzieści ścisłego
123
Przyjmujecie wyrok raz jeszcze zapytał sędzia i wtedy Szwejk
przepojony i przeniknięty starą austriacką dyscypliną wojskową, zasa-
lutował i zameldował:
Melde gehorsam 28, przyjmuję.
Ale kiedy przyszedł do celi, rzucił się na pryczę i zaczął krzyczeć.
Jestem niewinny. Ja jestem niewinny. Starał się bardzo. Prze-
ciągał "nny" w nieskończoność i trochę to łagodziło ból. "Ja jestem
niewinny" a echo odbite na zewnątrz od przeciwległej ściany niosło
to "nny" aż w nieskończoność.
Po dwu dniach odwieziono go wraz z innymi skazanymi dowiezienia
wojskowego w Thalerhof-Zelling w Styrii.
W Wiedniu zdarzyła się w transporcie mała pomyłka. Ich wagon
przyłączono w Benesoyie do pociągu wiozącego żołnierzy na front
serbski.
Niemieckie damy rzucały i do ich wagonu kwiaty i piskliwymi głosa-
mi krzyczały:
Nieder mit den Serben! w
A Szwejk, ocknąwszy się pod ścianą na wpół otwartego wagonu,
zaryczał w świętujący tłum:
Jestem niewinny.
VI
W więzieniu wojskowym w Thalerhof-Zelling siedzieli w większości
cywile, albowiem podczas wojny mają ten przywilej i wygodę, iż powoli
giną za kratkami, podczas gdy żołnierz po wyroku sądu wojennego bywa
zazwyczaj rozstrzeliwany na miejscu.
Thalerhof-Zelling w dziejach byłej monarchii austriackiej będzie
zawsze pamiętany jako miejsce o złej sławie, jak katownie Pózzi W hi-
storii dawnej Wenecji.
W Thalerhof-Zelling znalazło się zawsze dość Niemców, którzy plu-
li na transporty galicyjskich Rusinów, Serbów z Baćki i Bośni-Herce-
gowiny, internowanych tutaj w więzieniu wojskowym i być może tylko
sprawiedliwy widz zaczerwieniłby się, patrząc na zmęczone, prowadzone
pod eskortą konwoje oplutych dzieci i kobiet, które rząd oskarżał
o chęć zniszczenia Austrii
28 Melde gehorsam Melduję posłusznie
29 Nieder mit den Serben Precz z Serbami!
124
Słońce świeci tu jasno, wokoło góry, zieleń, czarodziejski urok przy-
rody, jakby ta kraina była wymalowana na złotym tle. Jest to miejscowość,
świetne miejsce na sanatorium. W głębokiej dolinie górskiej znajdował
się jednak inny zakład leczniczy. System okien z kratami, pod oknami
mury, a za murami zasieki z drutu kolczastego. Tutaj leczyć się mieli
marzyciele, którzy domagali się sprawiedliwości od tego nędznego knota,
który nazywali Austrią. Tyfus plamisty i brzuszny, stęchły chleb z ku-
kurydzy, trochę mętnej słonej wody z dwoma ziarnami fasoli, oto jakie
stosowano środki lecznicze.
Obok internowanych nieszczęsnych obywateli innych nieniemieckich
narodowości, jedno skrzydło w Thalerhof-Zelling wydzielono tylko dla
skazanych na więzienie Czechów, nad którymi zatriumfował miecz.
Przy wejściu do kancelarii przyjmującej więźniów wielki austriacki
orzeł bezlitośnie rozciągał ramiona, jakby chciał objąć swym cieniem
wszystkie zadziobane i zadeptane ofiary.
Tutejszych więźniów, zdawało się, czekał już koniec. Ale poza mu-
rami, daleko od nich, dalej na północ od Wiednia, coraz mocniej i moc-
niej wzniecały ogień iskry tlące się w popiołach długich stuleci, nie cał-
kiem jeszcze przytłumione przez wszechmocne paragrafy.
Już pierwsze płomienie zaczynały nadgryzać austriacką koronę.
A sama Austria nie przeczuwała, że rodzi się jej zguba, kiedy się podetnie
korzenie związku państw 30. Czech zaczyna rozumieć swoje historycz-
ne powołanie w walce o wolność. Mocno i wysoko podniesiony sztandar
walki mieczem wyryje swoją strofę w olbrzymiej pieśni wieków. O tym
szeptały więźniom lasy, na które patrzyli z okien Thalerhof-Zellingu,
a które rozciągały się po alpejskich zboczach.
Widziałem na korytarzu prowadzącym do kancelarii, w której przyj-
mowano więźniów napis wyskrobany przez jakiegoś więźnia: "My się
was nie boimy".
30 Monarchia austro-węgierska oparta była na związku unijnym Węgier z Austrią,
ale i ten związek nie był trwały, ponieważ średnia szlachta węgierska i
burżuazja domagała
się rozluźnienia stosunków z Austrią. Jednocześnie Węgrzy poprzez
nacjonalistyczną
politykę narodowościową wobec narodów niewęgierskich, udaremniali Wiedniowi
reformę wewnętrzną państwa i obiektywnie osłabiali jego całość. Dążenia czeskie
do zwią-
zku unijnego były odrzucane przez Wiedeń a nacjonalizm niemiecki ścierał się na
ziemiach
czeskich z niemieckim, podobny konflikt, polsko-ukraiński, narastał w Galicji.
Nie rozwiązanym problemem była kwestia bałkańska. Nie funkcjonowały w związku z
tym
w normalny sposób podstawowe urządzenia państwowe: Rada Państwa oraz parlament.
Nacjonalizmy oraz konflikty administracji z narodowościami rozbijały strukturę
monar-
chii, a składane różne projekty nie znajdowały szans przyjęcia. Hasek
reprezentuje tu
skrajne stanowisko nacjonalistyczne, domagające się wolności z prawem do
oderwania
si< od Austrii oraz przewiduje "rozpad monarchii.
125
Jeden z więźniów przekłuł jakiegoś generała, kiedy wizytował nazbyt
gorliwie lochy. Wbił mu w brzuch wyostrzoną łyżkę, nie była mu już
potrzebna, bo dawali im nazbyt mało do jedzenia. I powiedział
potem: "Jaką wartość ma dla nas życie? Zanim zejdziemy ze świata, przy-
najmniej pomścijmy się na naszych wrogach!"
To wszakże nie przedostało się do gazet, bowiem wyostrzona łyżka
w brzuchu austriackiego generała bardzo źle by wyglądała obok lojali-
stycznych artykułów, którymi redakcję zalewała ck kancelaria informa-
cyjna.
Szwejk nie mógł wyjść z osłupienia nawet wtedy, kiedy już ostatecz-
nie dostał swój numer i więzienne ubranie i kiedy mu wskazano w jednej
z cel brudny siennik. Było to dla niego całkowicie niezrozumiałe, jak
się w to wszystko wplątał. Chodził pomiędzy współwięźniami ze zwieszo-
ną głową i mówił do siebie: "Przecież nie jesteś wariatem, przecież o wszy-
stkim dobrze pamiętasz".
Ogarnęła go ciężka melancholia. Nie interesował się nikim z otocze-
nia. a smutne dni trawione pomiędzy gołymi ścianami ciągnęły się bez-
nadziejnie w nieskończoność.
Niekiedy wdawał się w rozmowę ze staruszkiem pochodzącym skądy1
spod Hradca Kralove, a który otrzymał wyrok czteroletni, ponieważ
podczas spisu ziarna przyniósł wiązkę siana i rzucił ją pod nogi komi-
sji ze słowami: ,,Weźcie i to ze sobą, niech ma cesarz co jeść!"
Staruszek bardzo żywo zajmował się losem współwięźniów, na pa-
mięć znał wszystkie drobne historie, które ich tutaj przywiodły i wszy-
stkim dodawał otuchy. Jak długo będą tutaj siedzieć? Rok, najwyżej dwa
i przyjdą Rosjanie. Wyobrażał to sobie bardzo plastycznie. Podczas
takich rozmów aż wrzało zemstą. Jakie to będzie piękne, kiedy niektórzy
z ich dręczycieli będą zamiast nich siedzieć za kratkami.
Tylko Szwejk szeptał na swoim sienniku:
Wyobraźcie sobie, że jestem zupełnie niewinny, przecież o wszy
stkim dobrze pamiętam.
Po jednej z takich rozmów Szwejkowi śniło się w nocy, że przyszedł
do niego sam cesarz. Przychodzi i mówi: "Ogól mnie, Szwejku, w tych
bokobrodach wyglądam jak orangutan z schónbrunnskiego zwierzyńca".
Szwejk się cały trzęsie i poci. a cesarz wyjmuje z kieszeni surduta
brzytwę i mydło i podaje Szwejkowi, który zaczyna namydlać najjaśniej-
szego pana. Kiedy go już namydlił, bierze nabożnie brzytwę w palce
i trzęsącą się ręką goli cesarza. Wtem otwierają się drzwi i pojawia się
w nich sędzia wojskowy z hradczańskiego sądu. Szwejk się przelęknie,
brzytwa nieoczekiwanie zatnie, a jego cesarska mość się odezwie: "Aber,
126
Szwejk, Himmel Herrgott, was machen Się?31" A Szwejk trzyma w
obcięty nos cesarza. Krzyknie strasznie we śnie, przebudzi się, przeb
się również inni, a na pytanie, czemu nie daje w nocy spokoju, ode
przerażonym głosem: "Uciąłem najjaśniejszemu cesarzowi nos".
Od tego momentu cesarz, najwyższy zwierzchnik sił zbrojnych
czął się Szwejkowi pojawiać nie tylko w nocy, ale również i za dnia
Jego twarz pojawiała się z obłupanego tynku na ścianie, a pew;
razu, kiedy wyławiał z zupy drugie ziarno fasoli, wydało mu się, że t
la wygląda jak głowa Jego Wysokości.
Niekiedy rozmawiał ze swą zjawą: "Wasza Wysokość, Wasza Cesa
Mość, ja jestem całkowicie niewinny, ja o wszystkim dobrze pamięta
I kiedy mu ziarno fasoli, które długo oglądał, naraz spadło na ziei
pochylając się pod stołem, powiedział proszącym tonem: "Wasza
sarska Wysokość, niech się nie gniewają".
Wszyscy zauważyli, że ze Szwejkiem jest coś nie w porządku, aż p
nego dnia, kiedy na inspekcję przyszedł sam dyrektor więzienia i
przed nim szereg więźniów, wystąpił Szwejk i z dziwacznie zaokrąj
nymi oczyma, salutując powiedział:
Melde gchorsam, Herr Hauptmann, że chcę służyć cesarzowi
do ostatniej kropli krwi.
Dyrektor więzienia kazał to sobie raz jeszcze powtórzyć, odsz(
a za pół godziny przyszli po Szwejka dwaj strażnicy z noszami zaoj
trzonymi w zapinające się rzemienne pasy. Przyszedł z nimi równ
młody lekarz więzienny, który popchnął najpierw ku Szwejkowi straż
ków z kaftanem bezpieczeństwa; na wszelki przypadek naciągnęli
Szwejkowi na ciało. I natychmiast ponieśli go w dół, potem przez dz
dziniec więzienny do więziennego szpitala. Piana szła mu z ust, a z pia
Wydobywało się potężne i niosło do Czterech rogów dziedzińca: "Bo;
zachowaj nam Cesarza..."
Na drugi dzień odwieziono Szwejka do Wiednia na obserwację w k
niceipsychiatrycznej.
VII
Zawsze podczas wojny pojawia się zwiększona ilość chorób ps;
chicznych. Wywołują je same z siebie różne okropności wojny, strać
" Aber, S/wcjk. Himmel Herrgott. was machen Się ależ, Szwejku. wielkie nieba,
c
pan robi? ,
jednostek przed śmiercią, kłopoty opuszczonych rodzin i jeszcze cały
szereg innych przyczyn, biorących początek w krwawym rzemiośle.
Szczególnie w Austrii choroby umysłowe rozszerzyły się podczas
wojny do niebywałych rozmiarów, ponieważ było wielu, którzy za po-
mocą zdrowego rozumu nie mogli zrozumieć powodów, dla których mieli-
by swoje życie ofiarować za to państwo. Miało to źródło w historii,
w traktowaniu czeskich żołnierzy w koszarach i na frontach, krótko
mówiąc płynęło to z przeklętego związku ziem czeskich z austro-węgier-
ską monarchią. To wszystko mogło przywieść do szaleństwa.
Szwejk został skierowany na oddział dziewiąty. Przebywało na nim
kilku tak zwanych symulantów. Jeden z nich, stary recydywista, był po-
dejrzany, iż oszalał jedynie dlatego, aby ułatwić sobie zwolnienie z woj-
ska. Granat wyrzucił go na dach chałupy. Teraz czynił bezustanne próby,
aby unieść się w powietrze, przez cały dzień skakał i padał z, ciężkimi prze-
kleństwami na powrót na ziemię.
Inny podejrzany po wybuchu granatu został zasypany w piwnicy,
gdzie pozostawał przez cztery dni. Ten nieustannie udaje, że się zakopuje
w ziemi, stale gmera i szuka czegoś po podłodze. Inny młody człowiek
w mundurze chodził po korytarzu i śpiewał: "Wacht am Rhein"32 oraz
co chwila krzyczał: "Ratatata, bum, bum".
Gdyby wszystko, co ludzie tutaj krzyczeli i jak sobie poczynali, prawi-
dłowo osądzić, każdy musiałby dojść do jedynie możliwego wniosku,
że właściwie cała Austria była jednym wielkim zakładem dla obłą-
kanych.
W rogu korytarza siedział na przykład człowiek, kapral, który krzy-
kiem oznajmiał, że jest arcyksięciem Fryderykiem i że za miesiąc będzie
W Moskwie..
Zamknęli go na obserwacji, ale nie możemy zapomnieć, iż prawdziwy
arcyksiążę Fryderyk " sam to pewnego razu powiedział i nic mu się nie
stało, tylko trochę się zblamował.
A cesarz Karol34, był wtedy jeszcze arcyksięciem, ogłosił na raucie,
że całą Rosję zrówna z ziemią.
Albo weźmy na przykład przypadek cesarza Wilhelma. Każde małe
32 Wacht am Rhein Straż na Renie, nacjonalistyczna pieśń niemiecka.
33 arcyksiążę Fryderyk jeden z bocznej linii domu habsburskiego.
34 cesarz Karol Karol I, cesarz austriacki w latach 19161918, bratanek
Franciszka.
Józefa I, po objęciu tronu dążył do stworzenia porozumienia austriacko-
franciiskiego i wyr-
wania Austrii z bloku wojskowego z Niemcami. Nie mógł uzyskać poparcia Niemców
i Węgrów, nie liczył się z reakcją Niemiec, nie uzyskał żadnych efektów, a tylko
skompromi-
tował się osobiście w opinii politycznej.
128
dziecko dzisiaj wie, że cesarz Wilhelm cierpi na zanik mózgu. W dwor-
skich kołach jego gadaninę i plany uważa się za przejaw genialności.
Nieboszczyk cesarz Franciszek Józef I wypowiedział wojnę jedynie w na-
stępstwie zachwiania równowagi umysłowej. Podczas sekcji zwłok tego
przygłupiego starca stwierdzono zropnienie mózgu (atrophia cerebri
senilis). A u Franciszka Józefa nie było to znowu nic innego jak tylko
dziedziczny kretynizm 35, na który cierpią potomkowie Habsburgów.
Karol I we wczesnej młodości dotknięty był wodogłowiem i leczono go
w zakładzie wodoleczniczym drą Guggenblihia w Abenbergu nad Je-
ziorem Trzech Kantonów w Szwajcarii.
I od tych panów to szło jak po drabince w dół. Austriaccy mini-
strowie kierowali losami państwa, zamiast leczyć się w jakimś zamknię-
tym, renomowanym zakładzie, na przykład w Klosteroberbach w księ-
stwie Nassau, generałowie, którzy powinni znaleźć się pod natryskami
w sanatorium dla obłąkanych w Antdorf, opracowywali plany wojenne
i pocieszali się wzajemnie, że jednym,z podstawowych praw wojny jest,
iż ktoś musi przegrać.
Była to oczywista anoia (głupota), w której Austria żyła i porusza-
ła się i która kończyła się wreszcie na każdym wachmistrzu żandarmerii
z terytorium zamkniętego36, z głupim uśmiechem przyglądającego się,
jak grupa niemieckich szaleńców tłucze okna w czeskiej szkole i pali
niewinne ramy okienne, wyjąc "Es braus ein Ruf..." 37
Rozważanie o tym, ilu było w naszych czasach szaleńców w Austrii,
mogłoby zapełnić bardzo pojemną książkę. To jednak nie jest moim
zadaniem, o tym każdy sam sobie z pewnością sąd wyrobi. Zajmiemy się
tylko wyjątkami. Kiedy powrócimy do domu, wprowadzimy nowy system
leczenia. Zabierzemy się do tego pięknie od samej góry aż po byłych
starostów, przepiszemy wszystkim tym nieprzyjaciołom narodu czeskiego
35 dziedziczny kretynizm w rodzie Habsburgów chorobą dziedziczną (najpewniej
po Joannie Szalonej (14791555), królowej Kastylii, córce Ferdynanda
Katolickiego
oraz Izabeli I Katolickiej, która poślubiła w 1496 Filipa Pięknego Habsburga i
była matką
Karola V) była schizofrenia. Na schizofrenię chorowali, np. Karol V, jego żona
Maria
Habsburska (psychopatia schizoidalna), Rudolf II,jego niemałżeński syn don Julio
d'Austria
i inni. W rodzinie tej chorobą dziedziczną była również padaczka. Objawy
zaburzeń psy-
chicznych występowały również w dynastii Habsburgów-Lothringenów, z której
pocho-
dził m.in. Franciszek Józef I oraz jego syn, który zmarł samobójczą śmiercią,
Rudolf.
Niechętny Habsburgom tradycyjny przekaz czeski obiąża tę rodzinę dziedzicznym
krety-
nizmem i Hasek powtarza obiegową opinię łączoną zwykle z Franciszkiem Józefem I.
36 zamknięte terytorium chodzi o obszar ziem czeskich na pograniczu sasko-
bawar-
sko-śląskim, gdzie dominowała ludność niemiecka, oddzielona od Austrii właściwej
zwar-
tym zasiedleniem czeskim.
37 Es braus ein Ruf... Zahuczało wołanie, nacjonalistyczna pieśń niemiecka.
129
9 Nieznane przygody Szwejka
to, co proponował kiedyś dr Thoinayer ", Corylus avellana, tak zwany./
po cycsku pręt leszczynowy. Przctr/epiemy ich tak dokładnie, aby każde
arcyksią/ątko mogło sobie przynajmniej założyć handel flakami. ;
W wiedeńskiej klinice podczas obserwacji umysłowo chorych obo-
wiązywał system lecznic/y drą Bernardina 39. Metoda ta polegała na tyrh,
że jeśli to tylko było możliwe, tworzono dla chorych okoliczności sprzy-
jające uspokojeniu. '
Robi się to w ten sposób, że chorego rozbiera się do naga i wtrąca
wywatowane, aby uspokajający się pacjent nie rozbił sobie głowy. W iż-,
debce brakuje jakichkolwiek urządzeń. Aby się chory jeszcze bardziej
uspokoił, przez czterdzieści osiem godzin nie otrzymuje ani jedzenia, ani
picia. Po czterdziestu ośmiu godzinach wyciągają go i wrzucają do wan-
ny z zimną wodą oraz masują mu kręgosłup. Potem wpychają go pod
gorący prysznic i jeśli jeszcze zdradza oznaki niepokoju, ponownie
zamykają w wywatowanym pokoiku.
Ta uspokajająca metoda w błogosławiony sposób wpływała na
Szwejka. Gdy po gorących natryskach ponownie zamykali go na czter-
dzieści osiem godzin w izolatce, nabrał już takiego spokoju duchowego,
iż stwierdzał, że dobrze jest się podporządkować zwierzchności. Po jeszcze
jednym gorącym natrysku Szwcjk nabył zdecydowanego przeświadcze-
nia, że wszystko, co się z nim dzieje, jest w całkowitym porządku, że tak
po prostu musi .być i wyłażąc z wanny, odezwał się: "Wiem, wiem, prze-
cież jest wojna".
Nakarmili go przypaloną kapustą i starymi, przemarzłymi karto-
flami, co go jeszcze bardziej uspokoiło. Na drugi dzień doszło do do-
kładnego zbadania jego duchowego stanu według metody drą Ber-
nardina.
Młody, energiczny asystent w mundurze lekarza wojskowego
w tym czasie nawet szpitale dla obłąkanych w Austrii dawali pod dozór
wojskowy zadał mu całe mnóstwo pytań wedle metody tego doktora
psychiatrii, którego jego własny system doprowadził do szaleństwa,
aby według odpowiedzi określić stopień psychicznej niedyspozycji.
Sądzi pan, że się urodził?
Według rozkazu odpowiadał Szwejk wojna to wojna
" dr Thomaycr Józef Thoinayer (1S531927), czeski lekarz internista.
39 drą Bernardina najpewniej chodzi o drą Ciaude Bernarda (18131878). francu-
skiego lekar/a. wybitnego eksperymentatora i fizjologa, odkrywcy nerwów
naczyniorucho-
wych. przemiany chemicznej w organizmie itd.
130
przez co chciał właśnie powiedzieć: Jeśli sobie pan życzy, abym powie-
dział, że się urodziłem, jestem gotów to oświadczyć.
Czy pamięta pan swoich rodziców? Miał pan ojca?
Szwejk popatrzył na niego:
Jeśli raczycie nie mieć nic przeciwko temu? Teraz czas wojenny.
Czy ma pan siostry, brata?
Nie mam odpowiedział Szwejk ale jeśli miałbym mieć...
Asystent pilnie notował odpowiedzi i pytał dalej: "
Czy może mi pan wyjaśnić, dlaczego słońce wschodzi i zachodzi?
Szwejk zadrżał:
Posłusznie melduję, że nie jestem temu winien.
Dobrze. Słyszał pan coś o Ameryce?
Szwejk był w rozterce. Pewnie .znowu jakieś nowe śledztwo.
Pewnym głosem odpowiedział:
Nie słyszałem, melduję posłusznie.
Czy wie pan, jak się nazywa prezydent republiki murzyńskiej na
wyspie San Domingo?
Szwejk się zastanowił. Przez głowę przebiegły mu wszystkie rozmo-
wy ze współwięźniami w dyrekcji praskiej policji, w więzieniu śledczym
hradczańskiego sądu\wojennego oraz w więzieniu Thalerhof-Zelling i po-
myślał sobie: Mnie J nie wykołujecie i otwarcie, z naciskiem powie-
dział: -
Za jedynego władcę, melduję posłusznie, uznaję najmiłościwiej
nam panującego cesarza, Franciszka Józefa I. Dreimal hoch, proszę
posłusznie.
Wyprowadzono go z powrotem na.korytarz. Usiłował tam wyjaśniać
pacjentom, co i jak było podczas badania. Nie rozumieli go i każdy ba-
wił się po swojemu. .
Ten, co śpiewał "Wacht am Rhein", krzyczał co chwila nadal "Ra-
tatata bum", domniemany symulant-rezerwista skakał wzwyż, a tamten
zakopywał się pod drzwiami i krzyczał na sanitariusza: "Ausharren40"!
Szwejk mógł dopiero wieczorem na sienniku wykazać słuszność
swego przeświadczenia. Kiedy się wydawało, że wszystko ucichło, stanął
na pryczy i krzyknął:
Za jedynego władcę uznaję jedynie najmiłościwiej nam panują-
cego cesarza, Franciszka Józefa I. Dreimal hoch!
Nie minął nawet tydzień, a Szwejka już odwozili do szpitala dla ner-
wowo chorych w Hali, gdzie był również zamknięty Franz Rypatschek,
40 Ausharren wytrwać
131
miejski radny wiedeński z szóstej dzielnicy, którego pewnego razy
w nocy zatrzymał patrol pod zamkiem cesarskim, nagiego i pomalowa-
nego olejnymi farbami.
Kiedy padł Belgrad, Franz Rypatschek zwielkiej radościpomalował
się na czarno-żółto i udał się oddać cesarzowi hołd w imieniu szóstej
dzielnicy.
vm
Wielka era, wielka nerwowość. Proces duchowy, który ogarnął ofi-
cjalną Austrię, można chyba jedynie porównać do ruchu flagelantów
albo do wielkich wstrząsów duchowych, jakie stały się udziałem mas
w okresie wojen krzyżowych.
Widzieliśmy ciągnące z Austrii na wojnę dzieci w szarych mundu-
rach, które ledwo co pokończyły szkoły; przypominało to zastępy dzie-
cięce z wojen krzyżowych, które w średnich wiekach szły, aby zdobyć
Jerozolimę. Tym razem posyłali dzieci przeciwko okopom.
W szpitalu dla obłąkanych w Hali, choć było to nieoficjalne, ist-
niały osobne oddziały dla Niemców z rdzennych, alpejskich ziem austria-
ckich oraz z innych terytoriów związkowej monarchii. Może ktoś z was
widział taką patriotyczną manifestację austriackich Niemców ze wszy-
stkimi atakami wściekłości, wrzasku do zachrypnięcia, gdy napady
złości i obłędu przeniosły się na ruchome przedmioty. Tłum skakał,
wył "Heił dir im Siegeskranz"41 . Oczy wytrzeszczone, halucynacje.
sięgały szczytu podczas skandowania "Nieder mit den Russen"42. Nie
możemy się dziwić, że takie szaleństwa były najlepszą pożywką dla manii;
politycznych i że stąd podchodziły stale nowe siły do Hali.
Była to jakaś mobilizacja szaleństwa, psychoza masowa, która napeł-
niała nowymi pacjentami smutne domy zakładów dla umysłowo chorych.
Księża w Austrii modlili się za państwo tak, jak dobry ksiądz mod-
li się za niesfornego podopiecznego, błagając Pana, aby był tak miło-
ściwy i podczas wyprawy przez płoty na cudze jabłka, kiedy łobuz"
podrze sobie spodnie, ocalił mu przynajmniej kurtkę. ^
Było to małpie państwo. Głowy mężów stanu pełne były planów,
4' Heił dir im Siegeskranz Chwalą ci w wieńcu zwycięstwa, do 1918 roku pruski
hymn narodowy, słowa B. G. Schumachera; śpiewana na melodię jak hymn angielski
(wy-
drukowany w 1744 r,).
42 Nieder mit den Russen precz z Rosjanami.
132
t.
które realizowano i wykonywano podczas śniadania, wszystkie sądy
były przebiegłe, a domy wariatów przy tym pełne.
Zdarzało się, że ktoś oszalał z konieczności, aby pokazać się rządowi
od najlepszej strony, W Hali leczony był kuśnierz, Niemiec z Trutnova,,
który sfałszował weksle na 200000 koron, aby całą wyłudzoną sumę
przeznaczyć na austriacką pożyczkę wojenną. Niemiecka nauczycielka
z "Lehrerinnenvereinu" w Brnie przebrała się pewnego ranka w mun-
dur wojskowy, rąbała szablą okna wystawowe na ulicy Franciszka
i wrzeszczała: "Gott strafe England!" 43
Znajdowały się tam najróżniejsze rodzaje szaleńców politycznych.
Przewodniczący towarzystwa weteranów wojennych w Usti nad Labą,
który na nagie ciało przypiął sobie kilka tuzinów medali i właściciel
ziemski z Chomutowa, który zaszył w czarno-żółty sztandar cztery woły
i dwie krowy i posłał je z entuzjastycznym adresem do starostwa. Wresz-
cie małżonka starosty z Czeskiej Lipy, wielka niemiecka dama, która
zamierzała podpalić w Lipie czeski przytułek. To były gatunki typowe
(Jeśli ktoś sądzi, że przesadzam, niech przeczyta w monachijskim alma-
nachu lekarskim studium "Krieg und Psychose der Massen" 44).
Kiedy Szwejk znalazł się w Hali, poczuł jakiś spokój wewnętrzny.
Zauważył, iż właściwie nie jest tylko mało znaczącą jednostką w pań-
stwie, ponieważ wszystkie wydarzenia, które spadły na jego głowę
jasno dowodzą, że przecież coś znaczy. Jego samopoczucie szybko się
poprawiło, szczególnie wtedy, gdy pewien chory umysłowo pan wkrót-
ce po przyjeździe zaczął go tytułować panem majorem. Przedstawił się
mu jako generał Potiorek, chodził z nim po ogrodzie i ukazując mu
świeżo rozkwitły zagon mniszków, mówił:
Proszę sobie wziąć ten pułk i zająć z nim Bośnię oraz Hercegowi-
nę. Pokazywał przy tym na uschniętą czereśnię pod murem.
Herrgot krzyczał na Szwejka. Oni nas otaczają. Musimy ich
zaatakować granatami. Stanął na czubkach palców i pluł w stronę
czereśni.
Szwejk wspominał stare żołnierskie czasy i zachowywał się w spo-
sób wyrażający głęboki szacunek.
To jest strzelanina górska wyjaśniał mu obłąkany pan a kiedy
plunę w ten sposób jest to kanonada polna. Teraz skierujemy na to ar-
tylerię forteczną.
43 Gott strafe England Bóg ukarze Anglię, nacjonalistyczny slogan z okresu
pierw-
szej wojny światowej.
44 Krieg und Psychose der Massen Wojna i psychoza mas.
133
Plunął z pełnych ust i komenderował gdzieś do tyłu:
Habt acht, marschieren marsch 45!
Wygraliśmy wołał do Szwejka gratuluję, panie majorze, trzymał
się pan dzielnie. ,
Szwejk spacerował z nim chętnie. Ponownie przeszedł całą musztrę,
komenderował dmuchawcami, ścinali prętami główkistokrotek.
Pewnego dnia podczas przechadzki obłąkany przyjaciel powiedział
tajemniczo:
Panie majorze, czy pan wie, że jesteśmy okrążeni? Stwierdziłem,
że naprzeciw stoją dwie dywizje. Musimy zaryzykować atak. Niech pan
przygotuje swój pułk. Zaraz zaczynamy.
Podjął próbę wdarcia się na mur. Szwejk był jednak sprawniejszy
i znalazł się na murze wcześniej niż jego przyjaciel.
Od tego czasu już nie widział swego przyjaciela, ponieważ sanitariu-
sze zamknęli ,,generała Potiorka" na oddziale, a Szwejka w osobnej celi
z powodu usiłowania ucieczki. Nie poczynali sobie z nim miłosier-
nie. Kiedy walili go pięściami po żebrach, Szwejk oznajmił:
Żądam, aby mnie postawiono przed sądem wojennym.
Wydawało się naprawdę, że okolica zaczynała na niego oddziaływać.
Podczas obiadu udało się "panu generałowi" przy pomocy innego wa-
riata przemycić do Szwejka list następującej treści: ,,Wydano rozkaz
ministerstwu marynarki, aby przygotowano do przewiezienia w każdym
momencie 300 000 mężczyzn z Azji. Powołuję pod broń wszystkie roczni-
ki rezerwy. 60 000 wojsk przesunęło się na północny wschód. Saperzy
pracują na okopach artyleryjskich".
Znalazłem ten list w notatniku Szwejka. (Szwejk sain później twier-
dził, że do jego szalonego przyjaciela zwracano się per "ekscelencjo"
i że niechybnie widział przed laty jego twarz w ilustrowanym czaso-
piśmie. Pokazałem mu niektóre fotografie austriackich dowódców, a on
rozpoznał w szalonym panu generała-porucznika von Begga).
Z innymi szaleńcami rozmawiało się Szwejkowi ciężko. Jeszcze
jako tako mógł się dogadać z panem Tomsem, dyrektorem niemie-
ckiej szkoły pod Lowoszycami.
45 Habt acht, marschieren marsch baczność, maszerować, komenda pruska i
austria-
134
^
Pobyt w szpitalu psychiatrycznym przyniósł Szwejkowi wiele nowych
doświadczeń, dotyczących najrozmaitszych problemów wewnętrznej poli-
tyki austriackiej. W pewien sposób mistrzem i doradcą duchowym w jej
oglądzie został inny pacjent, Hugo Werder, "Tyrolczyk", poprzednio
kelner w tyrolskiej winiarni na wiedeńskiej Humboidskirchenstrasse.
Do wybuchu wojny podawał gościom ćwiartki kiepskiego wina oraz
płucka na kwaśno, czego mizerną jakość wynagradzał gościom jego tyrol-
ski strój: nagie, chude kolana, zielone kamasze, zielona kamizelka
z białymi kościanymi guzikami i mały tyrolski kapelusik ze sprasowa-
ną alpejską szarotką oraz zębami kozicy. Kiedy się pierwsze austriackie
pułki starły z Serbami i Rosjanami i stopniały, przyszła kolej i na Hugo
Werdera, aby szedł na pomoc. Ubrali go w mundur i biedak przed od-
jazdem przedostał się do piwnic winiarni, gdzie do wybuchu wojny
był zatrudniony, napił się wina tak porządnie, iż z piwnic wylazł już
z pierwszymi oznakami delirium tremens. Już na ulicy usiłował śpie-
wać "Gott erhalte", ale mieszał do tego słowa z "Heił dir im Siegeskranz"
i kończył każdą zwrotkę groźnym wyciem oraz jodłowaniem "Ósterreich,
du edles Haus, steck deine Fahne aus, hołdrija, hołdrija, dro.juchalio46".
Na drugiej i trzeciej ulicy delirium tremens Hugona Werdera nabrało
jeszcze bardziej wyrazistych rysów i pięknie się objawiło na placu
z pomnikiem Tegetthoffa.
Patriotyczne i lojalistyczne uczucia Tyrolczyka Werdera zostały
urażone. Wydało mu się. że w czasie dla Austrii tak ważnym jest strasz-
liwym przejawem lekceważenia i nieliczenia się z niczym, iż stary au-
striacki admirał stoi na cokole cały zarośnięty i z nieprzyjętym wąsem.
Wyciągnął z pochwy bagnet i zaczął się wspinać na pomnik z okrzy-
kiem: "Mań muas do den Tegetthoff rasieren" 47.
Zawołał jeszcze do zgromadzonego tłumu, aby mu podali mydło, bo
musi Tegetthoffa namydlić, zanim go ogoli. Nie powiodło się. Tegetthoff
po dzisiejszy dzień stoi na cokole z niedbale przyciętymi, rozwichrzo-
nymi wąsiskami i dziko spogląda wokoło, czy włoskie wojska nie ciągną
46 Ósterreich, du edles Haus, steck deine Fahne aus, hołdrija... Austrio, domu
szla-
chetny, niech twoja flaga wieje...
47 Mań niass do den Tegetthoff rasieren Trzeba ogolić Tegetthoffa. w dialekcie.
Wilhelm Freiherr von Tegetthoff (18271871), dowódca floty austriackiej,
zwycięzca
w wojnie z Wiochami (sprzymierzonymi wówczas z Prusami) pod Lissą. Mcidling
dziel-
nica Wiednia. ' , .
135
na Módling, zaś entuzjastycznego tyrolskiego patriotę odprowadzili
do szpitala dla umysłowo chorych.
W szpitalu przedstawił się Szwejkowi jako baron Bumerkirchen,
marszałek nadworny zmarłego arcyksięcia Ferdynanda d'Este i całymi
godzinami wyjaśniał Szwejkowi, iż trzeba utworzyć "Grossósterreich",
połknąć Serbię, Czarnogórę i stamtąd iść razem z Niemcami przez Kon-
stantynopol do Małej Azji aż ku Zatoce Perskiej oraz na azjatycki Daleki
Wschód.
Interesujące, że jeśli podobne poglądy posiada cesarz Wilhelm
i naśladujący go cesarz Karol I, wtedy nazywamy to polityką imperia- j
listyczną, ale jeśli je wyraża tyrolski wariat, traktujemy je jako prze- ;
jaw głupoty. Rozmyślając o tym, dochodzę do wniosku, że lepiej by było
Wilhelma i Karola I zamknąć w szpitalu dla obłąkanych, a prowadzenie
polityki imperialistycznej zostawić Hugonowi Werderowi, kelnerowi
z tyrolskiej piwnicy. Z pewnością kosztowałoby to o wiele mniej ludzkich
żywotów.
Historia uczy nas jednak, że małym postrzeleńcom nie zapewnia się
miejsca na stronicach dziejów. Dostają się tam jedynie wielkie łotry,
bandyci, podpalacze i zbrodniarze, którzy im więcej ludzi zabili, tym
wyższe mają książęce, królewskie i cesarskie tytuły. Znajdą się tam
Attylowie, Tamerlanowie, Wilhelmowie i Habsburgowie. A ci do tego
.czasu żądają nowych ofiar i będą tak czynić, poty nie zemrą normalną
śmiercią lub poty nie pojawi się rozumny człowiek, który zrobi z tym
koniec.
Tymczasem w Austrii, w okresie, kiedy opisuje się przypadek Szwej-
ka, na nic takiego się nie zanosiło. Franciszek Józef potrzebował
nowych ofiar, aby na starość mógł się wykąpać we krwi niewinnych. W mi-
nisterstwie wojny liczyli obywateli zdolnych do boju, którzy mogliby
jeszcze paść w polu za Austrię, a doktor Emil Berger, generał i naczel-
ny lekarz sztabowy, doszedł do wniosku, że w szpitalach psychiatry-
cznych Austrii marnuje się jeszcze mnóstwo ludzkiego materiału, a jeśli
ludzie rozumni i normalni nie mają nic przeciwko temu, aby oddać
życie za cesarza, to pewnie i lżej, chorzy wariaci nie będą przeciwko
temu oponować.
W "Wiener Allgemeine Zeitung" ukazał się całkiem ładny artykuł
przygotowujący do wypełniania nowych zadań dla uzupełnienia przerze-
dzonych szeregów armii austriackiej. Autorem był sam doktor Emil
Berger, który w artykule "Leczenie psychozy" zupełnie otwarcie wypowie-
dział sąd, iż wielu ludzi umysłowo chorych i w wysokim stopniu zner-
wicowanych we wrzawie walki zyskało nowe i zdrowe siły duchowe.
136
Zgiełk bitewny był tam wymieniony jako najlepszy środek uspokajający.
'Ponoć szczególnie miłe wrażenie wywołuje u wielu kanonada, wybuchy
granatów, zapominają bowiem podczas walki o swych dawniejszych,
tkwiących w ich pamięci wyobrażeniach.
Dr Berger niestety trochę się mylił, ponieważ taki austriacki pa-
triota, którego zamknęli w klinice psychiatrycznej z tego powodu, iż
wyobrażał sobie, że jest marszałkiem Hindenburgiem, wcielony potem
do wojska jako prosty inflanterżysta nie mógł tak strasznej degrada-
cji przyjąć spokojnie.
W sumie jednak miał dr Berger rację. Czemuż to nie wariaci mieli
ocalić Austrię? W końcu najpiękniej sformułował to kapitan Komplex
z 88 pułku: ,,Żołnierze, musicie iść w ogień za najjaśniejszego pana jak
wariaci".
Niedługo potem zaczęły komisje wojskowe przeglądać zakłady dla
umysłowo chorych. Stosowano przy tym szczególne kryterium. Intere-
sowano się najbardziej tak zwanymi cichymi wariatami, smutnymi ma-
szynami, które zatrzymywały się lub siadały tam, gdzie nakazał dozor-
ca, ludźmi o słabym umyśle, dziedzicznie obciążonymi, lepszymi idio-
tami i tak dalej.
Z wojskowego punktu widzenia najbardziej się powinni nadawać
ci, którzy najwięcej drapali i gryźli, ponieważ na pierwszy rzut oka
mogło się zdawać, że z nich będą najlepsi austriaccy żołnierze. Ale to
sprawy skomplikowane. Taki człowiek może bowiem pokąsać i sani-
tariusza, a co by się stało, gdyby pewnego razu ugryzł samego pana
majora.
Był więc wybór. Wybierano zresztą uważniej, aniżeli podczas stawek
dla ludzi zupełnie normalnych i wedle sprawozdań urzędowych (,,Gazeta
Praska" z dnia 2 maja 1915 foku) w całej Austrii uznano 22 678 pacjen-
tów zakładów dla umysłowo chorych za wyleczonych i zdolnych do no-
szenia broni. Ostatnie słowa jasno udowodniają, że urzędowo można
znaleźć uzasadnienie dla wszystkiego.
Jest to również dowodem głębokiego austriackiego patriotyzmu.
22 678 ludzi umysłowo chorych odzyskało jednocześnie rozum, aby się
dać zabić za jego cesarską wysokość.
Kiedy przyszła kolej na Szwejka, aby stanął przed nadzwyczajną
komisją wojskową, zwrócili się do niego: ,,Odwróćcie się tauglich 48.
I Szwejk obrócił się w ich stronę: "Ja tego nie uznaję, ja już raz dezyn-
terowałem przed laty, abym mógł dalej służyć najjaśniejszemu panu
48 tauglich w domyśle "zum Militardienst", zdatny.
137
(lo ostatniego tchnienia, ponieważ chcieli mnie superarbitrować. Potem
mnie zamkii. przenieśli do arsenału i z powodu głupoty znowu mnie
dali na komisję superarbitrażową. Ja im wtedy powiedziałem: "Będę
służyć jego cesarskiej wysokości aż do ostatniej kropli krwi". Kiedym
żołnierz, nikt nie ma prawa mnie wygnać z wojska, ani nawet gdyby
przyszedł pan jcnerał, kopnął mnie w dupę i wyrzucił z koszar. Wrócił-
bym i powiedział: ..Melduję posłusznie, panie jcnerale, że pragnę słu-
żyć miłościwemu panu cesarzowi aż do ostatniego tchnienia i że wracam
do kumpanii. A gdyby mnie nie chcieli, dam się na marynarza, bym przy-
najmniej mógł służyć cesarzowi na morzu. A gdyby i tam mnie nie
chcieli, a pan admirał i tam kopnąłby mnie w zadek, będę służył naj-
jaśniejszemu panu w powietrzu". To im wtedy powiedziałem, ale oni
mnie uznali za bydlaka i z powodu głupoty zwolnili z wojska. Kiedy
wybuchła wojna, to manifestowałem za Austrią i za to mnie zamknęli
na tyle lat. Kiedy w więzieniu śpiewałem hymn austriacki, to mnie
wyciągnęli z więzienia i zamknęli w szpitalu dla wariatów. Teraz żeś-
cie mnie znowu przepisali do wojska i terazdopiero oszalałem z tego
wszystkiego. . ; . . .
Ta deklaracja dobrego wojaka Szwejka niczego w samej rzeczy nie
mogła zmienić. ,, . ,;
Z wielką radością używam znowu po latach tego określenia "dobry
wojak Szwejk". Znowu po tylu cierpieniach znalazł się w szeregach armii
austriackiej. Przysięgał wraz z innymi, którzy z radością klaskali
na wiadomość, iż dostaną mundur wojskowy i czapkę z inicjałami
"F.J.I" oraz gwery do rąk i będą strzelać do Rosjan.Serbów i do wszy-
stkiego, co im panowie oficerowie wskażą.
Nie dziwcie się. Istni szaleńcy!
Szwejka wcielono do 91 pułku piechoty w Czeskich Budziejowicach,
który przeniesiono do Bruck nad Litawą49. Przed wyjazdem do woj-
ska, albo przez pomyłkę, albo dlatego, żeby doprowadzić jego stan du-
chowy do całkowitego porządku, lekarz przepisał mu lewatywę. Kiedy
dawał mu ją sanitariusz, Szwejk powiedział poważnie: ..Nie oszczędzaj
mnie idę walczyć i nie boję się nawet artylerii, a co dopiero twojej
lewatywy. Austriacki żołnierz nie może się bać niczego!"
49 Bruck nad Litawą Bruck an der Leitha, miasto we wschodniej części Dolnej
Au-
strii, ważny węzeł drogowy na przejściu z Kotliny Wiedeńskiej na Nizinę
Węgierską, dawny
obóz wojskowy i miejsce manewrów wojskowych. Na rzece Litawie przebiegała od
1867 roku
(ugoda z Węgrami, ustanowienie dwu osobnych państw, rządów, parlamentów, ale
wspól-
nego monarchy) granica między Przedlitawią (Austria) oraz Zalitawią (Węgry).
138
Mógłby z tego powstać jakże piękny artykuł do ..Gazety Wojskowej"
pana Streffieura. Cesarsko-królewskie wojsko i lewatywa!
X
To prawda, że upłynęło wiele lat od czasu, kiedy dobry wojak
Szwejk ostatni raz nosił broń. Ale przecież nie było to tak dawno, aby nie
pamiętał dobrze onegdajszych wojskowych zwyczajów i nie mógł ich po-
równać z dzisiejszym nowoczesnym przygotowaniem wojskowym. Gdzież
te idylliczne czasy, kiedy jeździł po wino mszalne dla kapelna załogi
trydenckiej twierdzy, Augustyna Kleinschrodta; wówczas też mu wymy-
ślali, ale jakoś tak mile. Kapelan wojskowy nie nazwał go nigdy inaczej,
jak ,,du barmherziges Mistvieh" 50, ale to tylko Szwejka radowało.
Szwejk stwierdził, że w minionych latach wiedza zoologiczna au-
striackich oficerów i wyższych szarż znacznie się rozszerzyła.
Już w pierwszym dniu pobytu w budynku obozu wojskowego
w Bruck nad Litawą wydawało mu się, że wszyscy zwierzchnicy, którzy
zachmurzeni chodzili wokół tych "staronowych" rekrutów, z których
miano uformować nowy materiał wojenny i nowe kęsy uświadomionego
mięsa armatniego dla artyleryjskich gardzieli, musieli studiować bio-
logię, albo pojemną księgę ,,Źródła dobrobytu rolnika" wydaną przez
Koczego w Pradze. Kapral Althof, który był dowódcą oddziału, w któ-
rym Szwejk miał w kurzu koszar swoją pryczę, nazwał go zaraz przed po-
łudniem, wkrótce po przybyciu i rozlokowaniu nowych obrońców
ojczyzny, kozą engandyńską, gefrajter Miiller, niemiecki nauczyciel
z miasta Kaśperskie Hory, czeskim śmierdzielem, a sierżant Sonder-
nummer dupą wołową, świńskim bydlakiem i oświadczył, że go obedrze
ze skóry. To wyznanie złożył z takim zawodowym znawstwem, jakby
niczym innym się przez całe życie nie zajmował, jak tylko wypychaniem
zwierząt.
Interesujące przy tym było, że wszyscy wojskowi dowódcy starali
się zaszczepić miłość do języka niemieckiego oraz rozszerzyć jego zna-
jomość pomiędzy czeskimi landwerzystami51 za pomocą szczególnych
przygotowań, tak jak tubylcy afrykańscy zabierają się do oprawienia
niewinnej antylopy lub przeglądają szynki misjonarzy przeznaczonych
do zjedzenia.
Nie dotyczyło to Niemców. Kiedy sierżant Sondernummer mówił coś
50 du barmherziges Mistvieh ty żałosny bydlaku.
51 landwerzysta członek landwery, terytorialnego oddziału wojsk w Austrii.
o; "Saubande" ", zawsze poprzedził to z chwalebną szybkością okre-
śleniem "die tschechische", aby Niemcy nie czuli się urażeni i nie brali
tego do siebie. Wszystkie niemieckie szarże toczyły przy tym dziko
oczyma jak biedny pies, który z łakomstwa połknie grzybek w oleju
i nie może go przełknąć.
Kiedy obóz wojskowy w Bruck nad Litawą przygotowywał się do snu,
Szwejk posłyszał po raz pierwszy przemiłą rozmowę gefrajtra Miillera
z kapralem Althofem, dotyczącą dalszych postępów w musztrowaniu :
landwerzystów. W rozmowie padały takie słowa jak ,,ein Paar Ohrfei-
gen"53. Szwejk cieszył się, że załamuje się jedność niemiecka, ale po-
ważnie się mylił. Mówiono naprawdę tylko o landwerźe.
,,Kiedy taka czeska świnia pouczał kapral Althof nawet po trzy-
dziestu "nieder" nie nauczy się stać prosto jak świeca, nie wystarczy
dać mu kilka razy w pysk, ale rypnij go pięścią w brzuch a drugą ręką
naciągnij mu czapkę na uszy, potem zakomenderuj: Kehrt euch!"54,
a jak się odwróci, kopnij go w dupę, a zobaczysz jak się będzie prosto-
wać i jak się będzie śmiał pan chorąży Dauerling". ,
Słysząc słowo "Dauerling", Szwejk zadrżał na swym tapczanie, po-
nieważ to, co słyszał dotąd od landwerzystów o tym oficerze, przypo-
minało opowiadania osamotnionej babuni farmerów z meksykańskiego
pogranicza o jakimś sławnym meksykańskim bandycie.
Deuerling miał opinię ludożercy, antropofaga z wysp australijskich,
który pożera członków innych plemion, jeśli mu wpadną w ręce.
Jego droga życiowa była wspaniała. Niedługo po narodzinach niań-
ka nosząca go na rękach upadła i mały Konrad Dauerling uderzył się
w główkę tak bardzo, że i dzisiaj na jego głowie widać było spłaszcze-
nie tak wielkie, jakby kometa uderzyła w biegun północny. Wszyscy
zwątpili w jego przyszłość, tylko ojciec, który był pułkownikiem, stwier-
dził, że w żadnym przypadku nie powinno mu to przeszkadzać, ponie-
waż co się samo przez się rozumie Konrad poświęci się żołnierskiemu
.powołaniu.
Młody Dauerling po straszliwej walce z czterema klasami niższego
gimnazjum realnego, które przeszedł w nauce domowej, przy czym
jeden z nauczycieli posiwiał, a drugi chciał wyskoczyć z wieży katedry
sw. Szczepana we Wiedniu, poszedł do hainburskiej szkoły kadetów.
W szkole kadetów nigdy nie przywiązywano wagi do niezbędnego wy-
" Saubiiiule. tschcchische świńska zgraja czeska
" cin Paar Ohrtcigcn kilka policzków
54 Kehn cuch w tyl zwrot
14()
kształcenia, to nie jest większej części austriackich czynnych oficerów
potrzebne. Ideał wojskowy widziano zawsze w odpowiednim postępo-
waniu z żołnierzami. Wykształcenie wpływa na uszlachetnienie dus/.y,
a Austria zawsze potrzebowała jedynie bardzo brutalnego korpusu
oficerskiego i nigdy nie' przywiązywała znaczenia do naukowych po-
stępów. .:
Kadet Dauerling nie wyróżniał się nawet w tych 'przedmiotach, któ-
re każdy jako tako opanowywał. I w szkole kadetów wyraźne były śla-
dy tego, że w dziecięcym wieku upadł na główkę.
Jego odpowiedzi podczas egzaminów właśnie z tego powodu miały
zawsze ten sam charakter i były uważane wprost za klasyczne z powodu
ich głębokiej głupoty i całkowitego poplątania zadań, jakie mu stawiano,
a profesorowie szkoły kadetów nie nazywali go między sobą inaczej,
jak "unser braver Trottel"55. Jego głupota była wprost olśniewają-
ca, były więc wielkie nadzieje, iż najpewniej po kilku dziesiątkach
lat z pewnością dostanie się do terezjańskiej akademii wojskowej.
Niestety, wybuchła wojna i wszyscy młodziutcy kadecikowie z trze-
ciego rocznika zostali mianowani chorążymi i w ten sposób do archiwum
hainburskich awansowanych oficerów dostał się również Konrad Dau-
erling, którego przydzielono do 91 pułku piechoty w Bruck nad Litawą,
aby tam był pożyteczny podczas musztrowania wojska!
Dauerling z wojskowego podręcznika ,,Drill oder Erziehung"56
swego czasu tyle tylko wyczytał, że wojaków trzeba traktować suro-
wo. Musztra kończy się tym większym sukcesem, jeśli odbywa się na
najwyższym diapazonie strachu.
W swej pracy miał same bez wyjątku sukcesy. Landwerzyści, aby
nie musieli słuchać jego wrzasków, całymi plutonami zgłaszali się na
izbę chorych, czego się im jednak bardzo szybko odechciało. Kto się
meldował jako chory, dostawał trzy dni "verscharft" ", co było praw-
dziwie diabelskim wynalazkiem; ponieważ goni się wtedy człowieka jak
każdego innego żołnierza po placu ćwiczeń, ale potem, na noc się go
jeszcze zamyka w areszcie.
W jego kompanii nie było chorych; kompaniji słabeusze siedzieli
w ciupie, i
A, Dauerling na placu ćwiczeń zachowywał nadal ten specyficzny,
55 unser braven Trottel nasz dzielny kretyn.
," Drill und Erziehung Musztra i wychowanie.
57 verschiirft ścisły areszt
141
niewymuszony, przyjacielski ton, zaczynający się od słowa "świnio"
a kończący się dziwacznym mieszańcem ,, świńskim psem".
Był przy tym bardzo liberalny. Zostawiał żołnierzom wolność
'wyboru. Mówił: "Co chcesz, słoniu, pięścią w nos, albo trzy dniver-
scharft^Jeśli jednak ktoś wybrał "verscharft", i tak dostał kilka razy
pięścią w nos. "Ty tchórzu mówił Dauerling ty się boisz o swój
nos, a co będziesz robił, kiedy zacznie strzelać ciężka artyleria?"
Czy w ten sposób zachowywał się również wobec Czechów? Jeśliby
ktoś się w ten sposób zapytał, podziwiałbym jego naiwność. W ten spo-
sób zachowywał się właśnie jedynie wobec Czechów, których było sześć-
dziesiąt procent w jego kompanii.
Wiem przecież o jego opinii, którą sformułował, kiedy podbił oko
landwerzyście Houserowi: "Pan, was fur Geschichte mit den Tschechen,
musen so wie so krepieren" 58.
. Nie powiedział nic nowego. Tak jak to sformułował, w tym znalazła
wyraz cała polityka wojskowa Austrii: wygubić Czechów.
"Die Tschechen mussen so wie so krepieren". Powiedział to również
marszałek polny Conrad von Hótzendorf59 na początku stycznia 1916
roku przed frontem dywizji piechoty w Innsbruckd.
XI
.Ulubionym przez Dauerlinga środkiem oddziaływania było zwo-
ływanie czeskich żołnierzy na wspólne zebrania, na których im wykła-
dał o wojennych zadaniach Austrii, przy czym wyjaśniał mały i pieczo-
łowicie sporządzony wybór ogólnych zasad kierowania wojskiem od
kajdan aż po powieszenie i rozstrzelanie oraz pouczał, jak ma to sobie
czeski naród cenić.
Ja wiem zaczynał za każdym razem że jesteście ostatnie
lumpy i że należy wam wybić z głowy wasze czeskie błaznowanie. Jego
Wysokość nasz najmiłościwiej nam panujący cesarz i najwyższy zwierz-
chnik sił zbrojnych, Franciszek Józef I, nie mówi inaczej jak tylko po
niemiecku i z tego widać, że niemczyzna jest językiem panującym. Gdyby
nie stało języka niemieckiego, wy lumpy, nie moglibyście nawet paść
. 58 Pah. was fur Geschichte mit den Tschechen, mussen so wie so krepieren
Phi,
co za historie z Czechami, muszą tak czy tak zdechnąć.
59 .Conrad von Hótzendorf Franz Conrad von Hotzendorf (18521925), feldmar-
szałek, szef sztabu generalnego w latach 19061911, 19121917. -4
142
na ziemię, albowiem "nieder"' zawsze zostanie "nieder". choćbyście
się wy, bando, pokichali. Wreszcie nic myślcie sobie, /e dawniej było ina-
czej. W państwie rzymskim, za c/asów jego największego rozkwitu;, był
już powszechny obowiązek wojskowy od siedemnastu do sześćdzicsięciii
lat. wtedy się służyło trzydzieści lat i to w polu i nikt nic walał się
jak świnia w obozie. Już wtedy językiem wojskowym by) język niemiecki
a i ten wasz Żiżka też by się nie mógł obejść bez niemieckiego. Co iimia.^
tego się nauczył z "dienstreglama" w oraz z "Schiesswesen". I dialog
zapamiętajcie sobie, że tak długo wbijać wam to będę do łba. aż prze-
staniecie się porozumiewać za pomocą tego dziwacznego, głupiego
języka. Kto by zaś odpowiadał tym waszym głupim slangiem, zostanie
zakuty w kajdany, a gdyby ktoś sobie pomyślał, że to niejcsl w porządku,
ten będzie z powodu swego "yerraterische Handlung"f11 rozstrzelany
i powieszony, a przedtem mu rozerwę gębę od ucha do ucha. A teraz
powiedzcie mi. po co to wszystko wam mówię?
Wzrok Dauerlinga prześlizgnął się po przerażonych twarzach landwe-
rzystów, aż się zatrzymał na twarzy Szwcjka, który z uśmiechem nie-
winnego siedmiomiesięc/ncgo dzieciątka patrzył, jak na placu ćwiczeń
spłoszył się koń węgierskiego oddziału karabinów maszynowych, jak
stado wron przelatuje nad przepiękną starą aleją w stronę Królewskiego
Mostu i jak po modrym niebie gonią się białe obłoczki.
Dlaczego o tym wszystkim mówię, czemu się tak męczę zawył
Dauerling wprost w twarz Szwejka.
Ten, wyrwany ze swych marzeń, za nic W świecie nie mógł sobie
uświadomić, co by mogło być najbardziej stosowną w tej sytuacji
odpowiedzią. W rozterce kilkakrotnie oblizał wargi i dobrodusznie
patry-ąc na Dauerlinga, od/cwał się zgodnym, oddanym tonem:
Melduję posłusznie. panie chorąży, dass die Tschechen mussen
so wie so krepieren.
Dauerling stał przed nim z szeroko rozdziawioną gębą. Wszyscy
wokół oczekiwali strasznych rzeczy, a tchórz Kicha cicho pytał Szwejka:
Do kogo mam napisać?
Szwejk znowu patrzył, jak się płoszy koń węgierskich żołnierzy na
odgłos karabinów maszynowych. Patrzył gdzieś ponad maleńkim chorą-
żym. Ten spokój wprowadził Dauerlinga w osłupienie.
Jutro do "batalionsraportu" powiedział już nie tak szybko
i zaraz go zamknąć.
M1 dienstręplama, Schiesswesen regulamin slu?by, nauka strzelania
''' yerraterische Handlung zdradzieckie postępowanie
1.43
ICapral Althof z ochotą odprowadził Szwejka do aresztu, aby go od-
dać w ręce profosa Reinelta, fajnego chłopa, który posyłał po piwo
i papierosy dla więźniów i to za ich pieniądze, ale w stosunku; pieniądze
na dwa litry. Litr dla aresztanta, litr dla Reinelta.
Po drodze kapral Althof wygłosił do Szwejka długą mowę tak prze-
konującą, że znalazłszy się już w areszcie, Szwejk jeszcze przez ja-
kiś czas zajmował się wspomnieniami przestępstw i zbrodni, których
miał się dopuścić w ciągu tych kilkunastu sekund rozmowy z Dauerlin-
giem.
Althof mu wyjaśnił, iż popełnił przestępstwo polegające na niesubor-
dynacji, buncie, zawinił naruszając obowiązki porządnego żołnierza, zła-
mał dyscyplinę i naruszył porządek, a w ogóle zlekceważył-.regulamin
służbowy, czego efektem nie może być nic innego jak tylko "Verwir-
kung des Anspruches auf die Achtung der Standesgenossen"62 i szu-
bienica, jeśli będzie dalej szedł tą drogą. Przeplatał wykład całym
szeregiem ulubionych wyrazów ze ,,Źródeł dobrobytu rolnika".
Profos Reinelt zapytał go, czy ma na piwo, a kiedy odpowiedział
przecząco, zamknął go bez słowa w areszcie, gdzie siedział już jeden
Węgier.
Mówił on ciągle do Szwejka "baratom" i wyłudzał od niego papiero-
sy. ; . ,
Dobry wojak Szwejk legł na pryczy i usnął snem sprawiedliwego
z głęboką wiarą, że jest wojna i dlatego się dzieją tak dziwne rzeczy oraz
że człowiek nie powinien buntować się przeciwko losowi oraz rozkazom.
Jeśli do "batalionsraportu", to z ochotą i miłością.
Od tego nikt już nie może nikogo odwieść, a szczególnie dobrego
wojaka Szwejka, który wie, że rozkaz jest czymś świętym, że jest to
coś podobnego do tego, kiedy to misjonarze przepuszczali przez ciała
Murzynów prąd elektryczny i mówili im, że to jest Pan Bóg. Od tej po-
ry czarnoskórzy wierzyli w Pana Boga tak samo jak Szwejk w potęgę
rozkazu.
Kiedy Dauerling zrobił tego wieczoru bilans całego dnia (a był on
jak Tytus i wołał ,,dzień straciłem", kiedy nikogo nie zamknął lub
nie postawił do "kompanieraportu") po rozmowie z kadetem Bieglerem,
swym najwierniejszym przyjacielem, doszedł do wniosku, że z tym ,,ba-
talionsraportem" przecież trochę przesadził, ponieważ dojdzie to wszy-
stko do majora Wenzia.
62 Verwirkung des Anspruches auf die Achtung der Standesgenossen utrata odpo-1
wiedzialności za współtowarzyszy . '.'.
144
A przed majorem Wenziem Dauerling i Biegler trzęśli się tak samo,
jak przed nimi z kolei drżeli prości'żołnierze, i
Major Wenzel nie był żadną szczególną austriacką gwiazdą woj-
skową, ale bał się kłótni narodowościowych. Małżonkę miał Czeszkę
i kiedyś, gdy jeszcze służył jako kapitan w Kutnej Horze, dostał się na ła-
my gazet, pewnego razu bowiem będąc pijany znieważył kelnera w hotelu
Haszka, zwracając się do niego per ,,czeska hołoto", aczkolwiek sam
ani w domu, ani w towarzystwie nie mówił inaczej jak po czesku.
Były wówczas takie idylliczne czasy, iż przypadek ten trafił w inter-
pelacji do izby poselskiej. Sama interpelacja zapadła oczywiście
w archiwach ministerstwa, ale major od tej pory lękał się jakichkol-
wiek publicznych oświadczeń, bo nie mówiąc już o interpelacji, miał
także scenę w domu.
Ten dobry człowiek ponad wszystko lubił tyrać i prześladować
młodziutkich kadetów i ponad wszystko nienawidził małostkowości pod-
czas "batalionsraportów". To, co miało tam trafić, musiało być czymś
wielkim, na przykład kiedy ktoś palił w prochowni w Czeskich Budziejo-
wicach albo przełaził w nocy przez mur w koszarach mariańskich i usnął
tam na górze pomiędzy niebem a ziemią, strzelał na strzelnicy ciągle
zamiast do tarczy w drewnianą obudowę, nie wrócił na czas i pozwolił
aby nieznani sprawcy ściągnęli mu państwowe buty, pił przez dwa dni
z patrolem, który go w nocy zatrzymał bez "erlaubnisscheinu" 63 i pła-
cił za niego, nie wypucował guzików przed defiladą itd.
Wtedy przybierał na twarz minę syrakuskiego tyrana, ale .jakieś
tam drobiazgi", jak zwykł mówić, te spadały na barki najmłodszych ofice-
rów.
Jak ten człowiek potrafił kadetów zrównać z ziemią! Sam na własne
oczy widziałem, jak kadet Biegler podczas takiej rozmowy zaczął pła-
kać i jak major Wenzel poklepał go po ramieniu i powiedział: ,,Proszę
się uspokoić, niech pan ślicznie pójdzie do domu do mamusi, niech
da panu na łyżeczkę trochę gorzkiej soli, proszę to popić szklanką wody
i będzie dobrze. To przepędzi panu z głowy pomysł, aby dla jakichś dro'
biazgów stawiać ludzi do ,,batalionsraportu".
Stąd ta decyzja, którą na drugi dzień rano powziął Dauerling, ko-
munikując kapralowi Althofowi, którego rozkazał przywołać:
Ten zatracony Szwejk nie pójdzie do żadnego "batalionsraportu".
Wypuście go zaraz. Czego? Nie będę wam niczego wyjaśniał, durniu
jeden. Abtreten!
63 erlaubnisschein karta urlopowa.
145
10 Nieznane przygody Szwejka
Kiedy Althof przybył z rozkazem do kancelarii aresztu,aby wypro-
wadzić Szwejka na światło boże, Szwejk oznajmił, że jest aresztowany
według wszelkich praw aż do ,,batalionsraportu" i że nie może
w związku z tym wykonywać ani "marschubungów", ani "salutierubun-
gów" M.
Wspólnie z protbsem wyciągnęli go spokojnie na zewnątrz aresztu
i przed aresztem Althof stwierdził, że Szwejk ma za co dziękować
Dauerlingowi, który w swej dobroci kazał go wypuścić na wolność i że
nie musi stawać do "batalionsraportu". '
Szwejk spoglądał na niego swymi dobrymi, niebieskimioczami:
To bardzo pięknie, ale ja pójdę do ,,batalionsraportu", ja wiem,
co trzeba i co się należy. Od tegom żołnierzem, abym chodził do ra^
portu. To jest rozkaz, a rozkaz musi być wykonany. Jeśli się dzisiaj pan
Chorąży rozmyślił i chce mi to wybaczyć, to się nie da. Ja jestem żołnie-
rzem i jeśli coś przewiniłem, tedy muszę być ukarany.
Sierżant Sondernummer kategorycznie obwieścił, że Szwejk nigdzie
nie pójdzie, ponieważ pan chorąży sobie tego nie życzy.
Znowu to przejmujące spojrzenie niebieskich Szwejkowych oczu.
Panie sierżancie poważnie odparł Szwejk wczoraj wieczorem
rozkazano mi, abym stanął do ,.batalionsraportu", a więc pójdę i stanę,
muszę iść, ponieważ jestem żołnierzem. Mnie nic nie może powstrzymać
i stanąć na przeszkodzie, znam swoje obowiązki.
Sondernummer nie wierzył własnym oczom, kiedy widział lodowaty
wyraz twarzy, boski spokój Szwejka, oddanie i przy tym takie uducho-
wienie, które zobaczyć można tylko w kościołach na obrazach świętych
męczenników.
Tak spokojnie patrzył święty Wawrzyniec, choć widać, że się już
gotuje olej, na którym miano go smażyć i tak spokojnie spogląda tylko
święta Katarzyna wjihiawskim kościelepokazano, jak jej wyrywają zęby. tak roztropnie z innego obrazu spo-
gląda na pogańską publiczność rzymskiego cyrku pewien biedny chrze-
ścijanin, na którym siedzi już tygrys, wyglądający jak,łakomy; angorski
kot.
Sierżant Sondernummer poszedł zameldować o odpowiedzi Szwejka.
Dauerling, który właśnie z wielkim wysiłkiem i tocząc boje ze składnią
językową pisał w kancelarii 11 plutonu jakiś rozkaz dotyczący po-
rządku przy wydawaniu menażu, akurat myślał o tym, ze byłoby dobrze
wspomnieć na końcu, że menaż nie ma nic wspólnego z> menażerią, za
M marschiibung, salutienibung ćwiczenia marszowe, ćwiczenia w salutowaniu
146
którą .i tak wszyscy mają żołnierzy, ale by o tym sobie nie myśleli, wła-
śnie chce im wyjaśnić. W tym momencie Sondernummer przyszedł mel-
dować, iż Szwejk odrzuca wspaniałomyślność Dauerlinga i że chce
stanąć do ,,batalionsraportu". ,;;
Dauerlingowi przed oczyma stanął obraz majora Wenzia.
Zawołajcie tu Szwejka!
Popatrzył do kieszonkowego lusterka, aby się upewnić, że wygląda
surowo i groźnie.
Dobry wojak Szwejk wszedł spokojny, jakby miał fasować w kancela-
rii nowe buty.
Słyszałem zaczął ironicznie Dauerling że się raczyliście
zdecydować, iż staniecie do "batalionsraportu". Nie wytrzymał jednak
długo mówienia tym tonem i z wytrzeszczonymi oczyma, chwytając
Szwejka za guziki bluzy, wrzasnął na niego soczystym żołnierskim slan-
giem: ,
Ty trąbo słoniowa, ty psie morski, jeszcze nie widziałem takiego
bydlaka, słyszysz, durniu, ja cię nauczę stawać do ,,batalionsraportu",
ja cię wsadzę do ciupy, ja cię rozedrę, ty glizdo, abyś się dowiedział,
co to jest "batalionsraport". Powiedz, że się mylę, chamie zatracony,
powiedz: "Melduję posłusznie, że nie pójdę i nie zamierzam stawać do
jakiegokolwiek batalionsraportu". Przy tym wymachiwał Szwejkowi
pięścią przed oczami, jakby to była prawdziwa walka bokserska.
Dobry wojak Szwejk nie tracił jednak ducha. Podczas tej ciężkiej
próby trzymał się swego. .
Melduję posłusznie, panie chorąży, że stanę do "batalionsrapor-
tu"! , .
Szwejku, zwrac.am wam uwagę, że to się źle skończy, jeśli się
będziecie upierać. To jest "subordinationsverletzung"65, a teraz jest
wojna.
Melduję posłusznie, panie chorąży, że wiem, iż jest wojna, a jeśli
to jest "subordinationsverletzung" to niech mnie podczas "batalionsra-
portu" należycie ukażą. Jestem żołnierzem, przyjmę każdą karę, jaką
otrzymam podczas ,,batalionsraportu".
Szwejku, ty bydlaku, nigdzie nie pójdziesz'.
I dobry wojak Szwejk potrząsnął głową i pełen uniesienia, wiary
oraz świętego ognia powtórzył:
Melduję posłusznie, że według wczorajszego rozkazu stanę do
"batalionsraportu". '
65 Subordinationsverletzung naruszenie subordynacji
147
Dauerling z uczuciem zmęczenia usiadł na łóżku sierz^tfe-szefa,
Wagnera i cicho, beznadziejnie westchnął: ,1";'
Sondernummer, przemówcie mu dci rozumu, dostaniecie na piwo.
Sierżant Sondernummer zaczął przekonywać Szwejka. Była to mowa,
która zmiękczyłaby kamień. Zaczął od tego, aby Szwejk zechciał pojąć
swoje położenie i konieczność podporządkowania się. Przez bunty
niczego nie osiągnie, to tylko znowu zwiększy przemoc. Szwejk musi też
zrozumieć skutki swego zachowania. Nie mógł znaleźć odpowiednich
stów, nawymyślał więc Szwejkowi od "świń", ale przypomniawszy sobie,
że dąży do porozumienia, zaraz zaczął go klepać po ramieniu i mówić:
"Się, Szwejk, się sind ein braver Kerl" 66. ,
Sondernummer pod mundurem sierżanta skrywał prawdziwy talent
kaznodziejski. Gdyby w ten sposób mówił czasem do żołnierzy, całe za-
stępy biłyby się w piersi i zanosiły płaczem, ale dobry wojak Szwejk
wytrzymał ulewę pięknych zdań i wyszedł z oratorskich pułapek spokoj-
ny i niezachwiany: -
Melduję posłusznie, panie chorąży, że Stanę do "batalionsrapor-1
tu". - . )
Dauerling zeskoczył z łóżka i zaczął biegać po małym pokoju kance^
larii. Wyglądało to jakby tańczył, z mniejszym wdziękiem aniżeli Salo-
me, kiedy pragnęła dostać głowę świętego Jana, ale tańczył. Być może,
że była to również podświadoma próba wyskoczenia ze skóry.
'Wreszcie zatrzymał się, oddychał ciężko, mrugał jak człowiek, który
stara się szybko znaleźć jakąś zbawczą myśl, patrzył na Szwejka i po
wiedział zdecydowanym głosem:
Szwejku, nie staniecie do żadnego "batalionsraportu", Szwejku,
wy nie możecie tam stanąć, ponieważ nie macie tam nic do szukania,
nie należycie już w ogóle do drużyny, ponieważ od tej chwili jesteście |
moim ordynansem. |
Dauerling otarł pot z czoła, l
Melduję posłusznie, panie chorąży odezwał się po chwili -|
Szwejk, kiedy to wszystko ułożył sobie w głowie że nie stanę do żad-
nego ,,batalionsraportu", ponieważ od tej chwili jestem ordynansem
i nie należę już do drużyny.
Było to oczywiste, że ordynans nie może stanąć do ,,batalionsrapor-
tu". Szwejk nie znał takiego przypadku i nigdy się nic takiego nie zda-
rzyło od samego początku, jak tylko istnieje armia austriacka.
Nie pytał również, co będzie teraz robił poprzedni pucflek Dauer-
66 Się, Szwejk, się sind ein bravef Kerl. Jesteście, Szwejku, dzielnym
chłopcem.
148
linga, Kręibich; zapisano go zresztą zaraz do stanu drużyny. Był to
znowu rozkaz, a Szwejk przyjął go z żołnierskim spokojem i posłuszeń-
stwem. . ..., ,1-1'. . ,.,, !
Szybko się wszakże dowiedział, jak się do tego ustosunkował Kręi-
bich. Kiedy mu oznajmili, że stracił ciepte: miejsce, Kręibich skakał
z radości i kupił Szwejkowi w kantynie pięćdziesiąt cygar Wirginia
oraz zaprosił go na Kiryłyhid do Harrachowskiej winiarni książęcej na
wino. , ;
Gdy się żegnali, Kręibich płakał, zwracał się do Szwejka, nazywając
go swoim wybawcą i doradzał mu, aby się zastrzelił.
Szwejk obejmuje zatem służbę u DauerUnga w dziwacznych okolicz-
nościach. Przebieg dalszej akcji ukaże, jak znaczną rolę w dziejach
monarchii austriackiej odgrywają pucflekowie austriackich oficerów
w tych pełnych chwałyczasach, kiedy to ze starego habsburskiego hasła
"Divide et impera" ("Dziel i panuj") zaczęła się powoli materializować
pierwsza część zasady, a więc podział Austrii.
XII
Nakładem ,,Gazety Wojskowej" Strefleura ukazała się w Wied-
niu książka "Pflichten der k.k. Offiziersdiener" (,, Obowiązki cesar-
sko-królewskich ordynansów oficerskich"). Nie wiem, czy miałbym wię-
kszą i bardziej bezinteresowną radość z jakiejkolwiek innej książki,
niż z tego dziełka sprawiedliwego austriackiego kapitana. Austriacki
myśliciel respektując wszystkie chłodne sądy o ordynansach oficerów,
które są społeczną realnością oraz dobrze pojmując ograniczenia rzeczy-
wistych okoliczności, zbliża się do sformułowania ideału oficerskiego
służącego. Chcę położyć nacisk na to, że przy całej ewangelicznej
czystości poglądów nie przemawia tutaj jakiś rozmarzony idealista, ale
surowy austriacki kapitan, któremu najpewniej podczas podróży zjadł
kiedyś ordynans pół porcji wędzonego mięsa z grochem. Do tego ta
trzeźwość człowieka liczącego się z okolicznościami. Swoją pewność
o możliwości praktycznego wykorzystania jego wystąpienia objaśnia
słowami mocnymi i twardymi.
Wymiana myśli w tej sprawie nie może nie przynieść pożytku
i przede wszystkim niezwykle jasno oświetla rolę ordynansów oficer-
skich w przynoszącej liczne korzyści pracy na rzecz mocarstw średniej
wielkości, jak urzędowo się sami nazywają Turcy, Niemcy, Austriacy
i Bułgarzy.
149
Służący oficera ukazany jest w tej książeczce jako człowiek blisko
związany z losem swego pana, starający się o załatwienie jego drobnych
spraw, jak na przykład wyszukiwanie wszy w bluzie polowej oraz doręcza-
nie miłosnych liścików na tyłach armii.
Całość sprawia wrażenie jakiegoś nowego dziesięciorga przykazań,
poczynając od czyszczenia butów aż po punkt, w którym takiemu austria-
ckiemu obywatelowi kładzie się do głowy, aby nie tasował, nie palił
papierosów swego pana, nie czerpał z jego zapasów i w ogóle nie uważał
majątku pana za coś wspólnego.
Dzieląca ich przepaść towarzyska a równocześnie bezustanny ścisły q
związek służącego z jego panem są tam pięknie i precyzyjnie nakreś- m
lone.
Ta książka jest sama w sobie jakimś yademecumdla-ordynansów,
którzy znajdą w niej wszystkie wskazówki, co mają robić, a o czym by bez
niej chyba nawet nie pomyśleli.
W praktycznym życiu jest jednak wszystko inaczej. W Austrii ordy-
nans pana oficera był zawsze przez żołnierzy z drużyny, w której słu-
żyli pod dowództwem jego pana, poważany i darzony szacunkiem przy
czym nazywali go popularnie pucflekiem, pucybutem, fajfusem, pfei-
fendeklem 67 i tym podobnie.
Do niego zwracały się ze wszystkimi poufnymi sprawami wszystkie
szarże bez rozdziału od kaprala aż po sierżanta-szefa kompanii, dalej
jednostki marzące o schowaniu się przed prawdopodobnym wojennym
niebezpieczeństwem za kotłami kuchni polowych, w taborach i innych re-
zerwowych instytucjach.
Znać się z ordynansem, znaczyło mieć koneksje. Piersi pucybutów, faj-
fusów i pfeifendeklów w większości zdobiły medale za dzielność,
które zdobyli na polach bitew, kiedy pod huraganowym ogniem dział
i wybuchów szrapneli w bezpiecznym jakimś miejscu przebrali swego
pana w czyste kalesony.
Oczywiście wszyscy byli przy tym wypasieni. Spokojnie w okopach
zjadali konserwy z żelaznego zapasu, ile tylko w gardło wlazło, pod-
czas gdy inni za zjedzenie konserwy skazywani byli "na słupek", otrzy-
mywali swoje porcje z kuchni oficerskiej, gdy inni głodowali w okopach
o kilka kroków dalej.
Byli bezczelni, brutalni, wyniesieni ponad tłum, który był jedynie
dobry jako "kanonenfutter", gdy oni palili egipskie z zapasów swych
67 pfeifendeckel pucybut, dosł. przykrywka fajki
panów i włazili z bagażami oficerów do zawczasu przygotowanych zie-
mianek położonych w bezpiecznej odległości od pierwszej linii.
Ale w wielu przypadkach była to tylko pozłota pokrywająca inną
rzeczywistość, smutna sława, bowiem byli oni przy tym wszystkim pioru-
nochronem, po którym biegły błyskawice wszystkich złych zdarzeń, niepo-
rozumień i nieszczęść ich panów, l w tym momencie pojawiają się histo-
ryczne persony tej szczególnej grupy.
Ordynansa generała Potiorka młócono jak zboże, jeśli armia austria-
cka się cofała. Kiedy Austriacy dostali w skórę pod Kragujewacem,
generał wybił mu dwa przednie zęby. Gdy wkroczyli do Belgradu, z ra-
dości nakazał wstawić mu sztuczne, które mu znowu wybił wraz z jeszcze
jednym zdrowym, kiedy Austriacy uciekali z Belgradu.
, Kiedy po latach będzie oglądał serbskie pola walki, z pewnością
powie do swoich wnuków, przyciskając dłoń do twarzy: ..Tutaj padły dwa,
tu dostałem w pysk. i to mocno, tu padły trzy, tutaj mnie kopnął".
.... Nic mówiąc już o tak wielkim panu, jakim był generał Potiorek, każ-
dy oficer austriacki znalazł zawsze powód do sponiewierania swego
ordynansa.
Dauerling, gdy tylko skarcił go major Wenzel, zawsze wymyślał
pucybutowi Kreibichowi. Były jednak na porządku dziennym i. sprawy
niesłużbowe, w których Kreibich grał rolę piorunochronu. Przegrana
w kartach, przypalony kotlet, pożyczka, która nie doszła do skutku
i inne drobne nieszczęścia wystarczyły, aby z Kreibicha uczynić męczen-
nika.
Dobry wojak Szwejk przypomniał jednak sobie, że kiedyś jego pan ze
starych czasów, kapelan garnizonu trydenckiego, Augustyn Kleinschrodt,
u którego był również ordynansem, wszczepiał mu bezbrzeżny szacu-
nek do zwierzchności w następujących słowach: "Ty trąbo, ty masz słu-
chać i trzymać pysk, ponieważ my jesteśmy wojskową zwierzchnością
pochodzącą od samego Pana Boga"..
Gdy więc po raz pierwszy czyścił buty Dauerlinga, brał je do ręki
znabożnym lękiem. Dauerling zdawał mu się byp. jakimś pośrednikiem
pomiędzy nim a Panem Bogiem. Miał uczucie niejasnego, nabożnego
lęku, prawie tak jak starzy Indianie, którzy bili pokłony przed nieto-
perzem, ponieważ tak im nakazali ich plemienni szamani.'
Przypomniał sobie jeszcze inne słowa kapelana wojskowego Klein-
schrodta: "Ty trąbo, masz słuchać, bowiem lud żołnierski musi być trak-
towany z całą surowością". .
To wszystko wyposażało Szwejka w przymioty właściwe świętym oraz
nadawało jego działaniu pewny i wzniosły kierunek; daremiiię też prze-
151
kleństwa Dauerlinga ściągały jego ducha z tych wysokich regionów.
Nawet przeciwnie, przeklinanie Dauerlinga prowadziło dobrego wojaka
Szwejka do swego rodzaju mistycyzmu i w pierwszy dzień, kiedy przy-
niósł Dauerlingowi obiad, jego twarz podczas nalewania zupy była
tak rozanielona i uduchowiona, że Dauerling przestał na chwilę jeść
i powiedział:
Tylko mi tego nie zeżryj.
Zum Befehl, Herr Fahnrich" 68 odpowiedział Szwejk z goryczą
połączoną z takim poddaniem się losowi, iż Dauerling szybko i łapczy-
wie rzucił się na jadło, jak kotka, kiedy widzi zbliżającego się do miski nie-
nasyconego kocura.
Po obiedzie przyszedł kadet Biegler i razem z Dauerlingiem pił
koniak, politykując przy tym, jak to Austrię założyli Niemcy i że wszy-
stkim narodom w monarchii trzeba stawiać przed oczy za wzór niemiecką
kulturę.
Szwejk dolewał koniaku, który jest ważną podstawą politycznej psy-
chologii żywiołu niemieckiego. Potem Dauerling napisał jakiś list i wrę-
czył go Szwejkowi wraz z rozkazem, że ma pismo doręczyć w jakichkol-
wiek okolicznościach oraz oczekiwać na odpowiedź. Adres brzmiał: Ki-
raiyhida, Pozsony utca 13, Etelka Kakonyi.
Szwejk szedł. Gdyby mu byli rozkazali, iż ma iść na koniec świata,
szedłby w tak samo spokojny sposób i na końcu tego śwfata czekałby
na odpowiedź.
Było to jednak znacznie bliżej. Przejdzie się Litawę w Brucku i już
jest człowiek w "magyarszag"69 z czerwono-zielono-białymi słupami
granicznymi. Aż tutaj ciągnie jeszcze smród z wielkiej ck fabryki kon-
serw w Bruck nad Litawą, co Węgrom pozwala sądzić, że tam za Litawą
przebiega w czymś proces gnilny, ale tu miesza sięznowu ze smrodem wę-
gierskich świń, które trzymane są za drogą w wielkich zagrodach i stąd
razem z honwedami, honwedhuzarami oraz czerwonymi huzarami trans-
portowane są dalej na front. ' '" '
A w ogóle Kirałyhida jest miastem pokrytym kurzem. Obywatele nie
wiedzą, czy są Niemcami, czy Węgrami. Damy miejskie flirtują z ofi-
cerami z obozu wojskowego w Brucku. Kwitnie tu prostytucja, jak
wszędzie w Madziarii. Są tu dwie pamiątkowe budowle: ruiny cukrowni
oraz osławiony dom "Pod Kukurydzianą Kolbą", który raczył zaszczy-
188 zum Betchl. Herr Fiinrich rozkaz, panie chorąży
''' magyarszag lub magyarorszag państwo węgierskie
152
cłć swą wizytą arcyksiążę Szczepan w 1908 roku podczas wielkich manew-
rów.
Szwejk bez wielkich kłopotów znalazł Pozsony utca nr 13. W kory-
tarzu uszczypnęła go w twarz jakaś węgierska służąca, pokazując rów-
nież gdzie na pierwszym piętrze mieszka pani Etelka Kakonyi. Szwejk
wstąpił do mieszkania. Używam świadomie tak zwięzłego stylu, aby pod-
kreślić, iż jego wejście było energiczne.
Szwejk oddał list. Dama, która list odebrała była pucołowatą
kobietką o czarnych oczach, przyjemnie uśmiechającą się do Szwejka,
który stał wyprostowany, spokojny, wspaniały.
Otwarły się drzwi i wszedł jakiś pan, który surowo spojrzał na Szwej-
ka, zalęknionej damulce wyrwał list z ręki i rozpoczął go sam czytać.
Potem mówił po węgiersku, co słyszy się, jakby ktoś wymyślał i pytał,
jakiej jest Szwejk narodowości, co formułował z trudem, ponieważ już
czytając, głośno sylabizował, jako że niemiecki sprawiał mu trudności.
Usłyszawszy, że jest Czechem, czynił różne aluzje, wznosił w górę rę-
ce i w łamanej niemczyźnie wywrzeszczał, że zrobi porządek i żeby sobie
austriaccy panowie nie wyobrażali, że ma po to żonę, aby każdy
austriacki oficerek umawiał się z nią na schadzki w książęcym parko
harrachowskim, w ,,małpim raju". Krzyczał, że Węgrzy mają tego wyżej
uszu, że całą kukurydzę wywieźli do Wiednia, że zżarli im całą świńską
trzodę, że dzisiaj zbierają nawet ich żołędzie w Bakońskim Lesie i robią
z nich kawę.
Mówił jeszcze wiele miłych rzeczy o wzajemnym stosunku Przed-
litawii do Zalitawii70 i mówił długo. Pucołowata damulka się przy
tym śmiała i świergotała coś po węgiersku.
Szwejk czekał i po pół godzinie, kiedy pan Kakonyi na chwilę zaprze-
stał mówienia dla nabrania tchu, powiedział wyraźnie:
Mam rozkaz czekać na odpowiedź!
Pan Kakonyi mówił znowu. Raz jeszcze przeanalizował, co oznacza
współpraca i solidarność Węgrów i Austriaków. Przeklął matkę Szwejka
i Dauerlinga. Powiedział: "Już my znamy naszych Austriaków" i dalej
rozwijał swój program. Kto będzie łaził za jego żoną, tego zrzuci
ze schodów.
A Szwejk, mając świadomość, iż otrzymał od swego zwierzchnika woj-
skowego rozkaz, odparł poważnie: ;
Nakazano mi czekać na odpowiedź.
Pan Kakonyi przystąpił do czynu. Użył owego niedozwolonego
70 Przedlitawia Austria, Zalitawia Węgry, por. przyp. 49.
153
chwytu, który podczas zawodów zapaśniczych powoduje wkroczenie
sędziego oraz wywołuje olbrzymi krzyk i gwizdanie ze strony widzów.
Złapał Szwejka za kark. Był większy i na oko silniejszy, tak ze udało
mu się wypchnąć Szwejka na schody, a stamtąd na ulicę.
Tam się jednak sytuacja zmieniła. Przechodzili właśnie tędy dwaj
Żołnierze z 91 pułku piechoty, którzy zobaczyli jak cywil maltretuje
towarzysza. Słyszeli tez. jak Szwejk mówi po czesku: "Co szturchasz,
kogo szturchasz", a ponieważ byli Czechami, sytuacja od razu stała się
jasna. Węgierski cywil leje krajana.
Zaatakowali z dwu stron Kakonyiego, przyparli do okna wysta-
wowego i zaraz zaczęli go obrabiać jak sukiennicy, kiedy starają się
wyprać i wywalcować tłuszcz z owczej wełny.
Oczywiście ta interesująca scena przyciągnęła uwagę wszystkich
przechodniów. Jakiś Węgier, który się zbliżył, dostał od żołnierza pię-
ścią w nos. Okno wystawowe już nie istniało. Rozbił je pan Kakonyi,
który na moment zapadł się w różnych towarach papierniczych, a gdy
nowo przybyli widzowie, cywile i żołnierze, rozpoczęli między sobą bitwę,
pan Kakonyi przebiegł przez sklepik, wydostał się na dwór i przelazł
przez płot na tyłach. Na płocie pozostał kawałek jego marynarki, któ-
ry trzepotał na wietrzyku, jakby się z nim żegnał.
W tym czasie ktoś pobiegł zatelefonować do obozu wojskowego
w Bruck po pomoc. Zanim nadeszła, Węgrzy ponieśli całkowitą porażkę,
chociaż pomagało im kilku honwedów, ale ci w najbardziej krytycz-
nym momencie dali nogę i zniknęli. Cywile się rozbiegli, zwycięzcy
odeszli i wzmocniony patrol znalazł jedynie ślady walki: rozrzucone na
ziemi kapelusze, urwane guziki i odłamki szkła z wygniecionego okna
wystawowego. Dobry wojak Szwejk w tym czasie dostojnie kroczył przez
nasyp kolejowy do obozu i do domów oficerskich. ;
Niósł w ręce kołnierzyk pana Kakonyiego. Kiedy przyszedł do
Dauerlinga, zasalutował i powiedział:
Melduję posłusznie, panie chorąży, że list oddałem, a tutaj
jest odpowiedź.
Szwejk położył na stole kołnierzyk pana Kakonyiego, naderwany
przy dziurkach od mocujących go guziczków, tak że na pierwszy rzut
oka było widać, że ten, do którego należał, nie oddał go dobrowolnie.
I jako mąż stojący na prawym stanowisku, rzeczowo wyjaśnił Dauerlin-
gowi, co się wydarzyło.
Melduję posłusznie, że nie czekałem na "bereitschaft" 7t.
bereitschalt tu w znaczeniu: na pogotowie
154
Dauerling się zamyślił:
Szwejku, ty bydlaku, coś ty znowu narobił.
Melduję posłusznie, że postępowałem wedle rozkazu.
Dauerling siadł na łóżku. Przed oczyma stanął mu major Wenzl i je-
szcze inni wyżsi przełożeni, położenie i Bóg wie co jeszcze.
Wiem powiedział Dauerling, smutnie potrząsając głową że
będzie z tego skandal, ale nie mam słów, aby cię zwymyślać.
Melduję posłusznie, że wykonywałem swój obowiązek.
Na trzeci dzień pojawił się w "Peszti Hirlap" następujący arty-
kuł:
Panoszenie się czeskich żołnierzy na Węgrzech.
Każdy Węgier wie, że Czesi czyhają na nasze życie i że w czasach dla króle-
stwa węgierskiego tak krytycznych prowadzą działalność antypaństwową
nie tylko w Czechach, ale i na froncie. Czesi uważają Węgrów za swych naj-
większych nieprzyjaciół, co powoduje, że przy dyslokacji pułków czeskich na
Węgry, obywatele nasi są wystawieni na ich gwałty. Doszła do nas wiado-
mość o wielkim naruszeniu porządku publicznego przez żołnierzy czeskich
w Kirdlyhidzie. Czesi sponiewierali cały szereg węgierskich obywateli
i rozbili okno wystawowe w mieście. Awantur i gwałtów zaprzestano do-
piero po ingerencji wojska. Żołnierze czescy byli podburzani przeciwko
Węgrom przez porucznika Dauerlinga, znanego czeskiego szowinistę,
który zamiast od dawna przebywać na froncie, w najcięższych dla mo-
narchii austro-węgierskiej chwilach systematycznie szczuje Czechów
przeciw Węgrom, a w wolnych chwilach zajmuje się uwodzeniem zamężnych
pań z kiralyhidzkiego powiatu. Taipra a Magyar! Naprzód, Węgrzy! W tym
wielkim boju z Czechami wytrwamy w ścisłym i szczerym braterstwie
i nie będziemy się unosić nawet z powodu większych ofiar. Wierzymy,
że sprawa będzie wyjaśniona przez odpowiednie urzędy wojskowe, a winni
zostaną surowo ukarani, aby im odeszła ochota od znęcania się nad nie-
winnymi obywatelami węgierskimi. Taipra a Magyar!
Tego samego dnia "Gazeta Szoprońska" opublikowała ten oto arty-
kuł:
A cseh bdzaarulok Kirdlyh idan. Czescy zdrajcy ojczy-
zny zaczynają się ujawniać. Informacje, jakie nadeszły z Kiralyhidy sq
nalepszym dowodem, że Czesi, których przesunięto jako załogę do obo-
zu wojskowego w Bruck na Litową zamierzają wygubić naszych obywateli.
Podczas zwykłej awantury, w czasie której jeden z kiralyhidzkich oby-
155
wateli położył kres zagrożony w swych prawach małżeńskich gwał-
tom, żołnierze czescy z ,,papageiregimentu" 72 rzucili się na bezbronnych
obywateli. Pióro wzdraga się opisać wszystkie gwałty, jakie się działy',
wszystkie zwierzęce uczynki, które nie znały żadnych świętości. Czesi
złupmszy miasto, odeszli. Jak nas informowano, na czele całej akcji
stoi znany panslawistyczny agitator, porucznik Dauerling. Węgierscy
obywatele z Kirdlyhida sq zdecydowani ochoczą ręką, ramię przy ramie-
niu, przeciwdziałać i zapobiec wszystkim usiłowaniom Czechów o po-
wstrzymanie dalszego wolnego rozwoju miasta. Czesi sami sq za wszystko
odpowiedzialni. My, Węgrzy, wołamy jedynie za swoim poetą Petófim:
,,Hi a haza!" Tu jest nasza ojczyzna, tu jest nasza ziemia i czescy zdraj-
cy nie mają tu czego szukać.
"Pozsonyi Napló" pisze:
Tragedia kiralyh idzk a. (Inform. telegr.) Przedwczoraj set-
ka Czeskich landwerzystów 91 pułku piechoty pod wodzą znanego propaga-
tora zbliżenia czesko-słowackiego Dauerlinga wyszła z obozu wojskowego
w Bruck nad Litową i ze śpiewem ,,Hej, Słowianie" na ustach wdarła się
do pogranicznego miasta węgierskiego Kiralyhida i wywołała krwawe
zamieszki na Pozsony utca. Czescy łupieżcy ograbili sklep papierniczy pana
Gyuly Kakonya, którego zadźgali bagnetami. Przybyła spiesznie na pomoc
małżonka właściciela sklepu została również zakłuta na miejscu. Czescy
żołnierze nabili również na bagnet dwuletnie dziecko nieszczęsnych małżon-
ków. Przybyli na pomoc honwedzi zmusili Czechów do ucieczki. Tabor
otoczony przez wojsko.
W dwa dni później po ukazaniu się tych miłych informacji, Dauer-
ling powrócił do domu z kancelarii pułku zupełnie zdruzgotany. W rę-
kach trzymał numery "Peszti Hirlapu", ,,Gazety Szoprońskiej" i "Po-
zsonyi Napló" oraz przekłady tych zajmujących artykułów, przygo-
towane przez kancelarię ,,zielonej brygady".
Wyglądał jak człowiek żegnający się ze światem, który każdemu
przebacza i każdego prosi o wybaczenie. Machając w powietrzu tymi
trzema gazetami, wymamrotał do Szwejka: "Jesztem szkonczona. Ich bin
verloren!" I upadł na łóżko. Po chwili się podniósł, popatrzył bez-
radnie wokół i znowu wyszedł z budynku. W drzwiach raz jeszcze'wy-
szeptał:
papagairegiment od koloru zielonego zwany papuzim regimentem
156
Ich bin verloren, jesztem szkonczona.
Wydarzenie było naprawdę smutne. Z brygady doszło do dowództwa
pułku dokładne sprawozdanie wraz z załącznikami o groźnym zdarze-
niu w Kirałyhidzie.
Major Wenzl, który prowadził śledztwo w tej sprawie, całe przedpo-
łudnie strawił na przesłuchiwaniu Dauerlinga i mówił coś o kompanii
karnej.
Wieczorem poszedł popatrzeć na miejsce przestępstwa, a kiedy powró-
cił i udał się do kasyna, powiedział, że pani Kakonyi jest naprawdę
piękna i że szkoda jej dla dwu osłów, to znaczy dla małżonka i dla Dauer-
linga. ;;
Można było z te.go wnioskować, że sytuacja Dauerlinga się trochę
polepsza. Następnego dnia Dauerling był już w milszym nastroju, nawy-
myślał Szwejkowi i cisnął w niego butem,
Trzy dni później pojawiła się w "Pesti Hirlap", w "Gazecie
Szoprońskiej" oraz w "Pozsonyi Napló" następująca informacja urzę-
dowa nadesłana przez dowództwo 91 pułku piechoty:
,,CK dowództwo 91 pułku piechoty, poprzednio w Czeskich Budziejo-
wicach, obecnie w Bruck nad Litową, oznajmia, że nie jest prawdą jakoby
żołnierze tego pułku pod dowództwem porucznika Dauerlinga dopuścili
się gwałtów i tupiestwa w Kiralyhidzie.
Cala sprawa jest zwykłym nikczemnym wymysłem, a przeciwko tym,
którzy rozszerzają i wymyślają takie nieprawdziwe informacje wszczęte
zostanie postępowanie sądowe. Prawdą jest, że jeden z cywilnych miesz-
kańców zachował się obraźliwie wobec ordynansa pewnego oficera i że za
swoje zachowanie został na miejscu zgodnie z prawem ukarany, kiedy
się dopuścił wobec żołnierzy naszej dzielnej armii brutalnego gwałtu.
Dowódca ck 91 pułku piech. pułkownik Schlager"
Równocześnie w tych samych gazetach w listach do redakcji ukazało
się oświadczenie, które wystylizował kadet Biegler.
Oświadczenie brzmiało: "Nie jest prawdą, iż ja, Dauerling, poru-
cznik ck 91 pułku piech. jestem czeskim szowinistą i znanym panslawi-
stycznym agitatorem, prawdą jest bowiem, że zawsze czułem tylko po
niemiecku i zachowywałem się jak Niemiec".
I dlatego tego dnia powiedział wesoło do Szwejka:
Hóren Się, Szwejk, Się sind doch ein tschechisches Mistyieh 73.
" Horen Się, Szwejk, Się sind doch ein tschechisches Mistvieh. Słuchajcie,
Szwejk,
wy jednak jesteście czeskim bydlakiem.
157
XIII
Słuchajcie, Szwejk, nie wiecie o jakimś psie? zapytał w pewne
przedpołudnie Dauerling, rozwalając się na polowym łóżku.
Szwejk zasalutował i milczał, bowiem słowo "pies" często pojawia-
ło się w ustach Dauerlinga i Szwejk sobie teraz pomyślał, że Dauerling
wymyślił nową formę przezwiska.
Dauerling zaczął się złościć.
Naprawdę nie wiecie o jakimś ładnym psie? Ja chcę mieć psa po-
wtarzał jak małe dziecko kapryśnym tonem, jakby domagał się nowej za-
bawki.
Melduję posłusznie, że biega tutaj mnóstwo psów, większych
i mniejszych odpowiedział Szwejk niedawno dwa rzeźnickie psy
napadły na kuchnię 5 kompanii.
Nie myślę o takich psach, chciałbym mieć pięknego psa, buldoga
albo foksteriera. Chcę pięknego psa. Obejrzyjcie się za jakimś.
Szwejk zasalutował i zniknął. Szedł do miasta. Po drodze spotkał
wiele pięknych psów, do których mówił po czesku i po niemiecku,
wabił je przymilnie, ale ani jeden nie zdradził ochoty, aby się do niego
przyłączyć.
Za mostem przez Litawę zaczął iść za nim wynędzniały pies z kudła-
tą mordą, wyglądający tak wstrętnie, że odpędzały go od siebie wszy-
stkie psy tułające się pod mostem obok fabryki konserw. Ale po chwili
chwycił w nozdrza zapach idący z kuchni restauracji, wbiegł tam i zaraz
stamtąd z przejmującym jękiem wypadł na trzech łapach i kulejąc znik-
nął w uliczce nad wodą.
Szwejk znowu został sam i doszedł aż na promenadę. Było tam znowu
wiele pięknych egzemplarzy psów, które jednak w większości prowa-
dzono na łańcuszkach, a kiedy i nie prowadzono to na jego obłudne
"chodź tu" ledwie się oglądały lekceważąco i dalej szły wiernie obok
swych panów.
Szwejk wszedł do restauracji "Pod Niebieskim Kwiatem", siadł
w piwiarni, kazał sobie podać piwo (wtedy mieli jeszcze w Austrii piwo)
i wdał się w rozmowę z pewnym żołnierzem, który na rękawie miał rów-
nież czerwony pasek, ogłaszający na cały świat, iż ten oto żołnierz armii
austriackiej należy do elitarnego oddziału, to jest do grupy oficerskich
służących.
Towarzysz Szwejka był Węgrem i wlał już w siebie tyle szklaneczek
śliwowicy, iż znajdował-się w nastroju'serdecznym, przyjaznym wobec
158
całej ludzkości. Rozmawiał ze Szwejkiem mieszaniną węgierskiego, nie-
mieckiego, słowackiego i chorwackiego.
Szwejk zwierzył się, jakie otrzymał zlecenie i skarżył się, że nie
wie o żadnym psie. '
Bason aż anyat powiedział Węgier co vravis, mań muss
stehien, boga mi" 74.
Musisz go ukraść - mówił z naciskiem inaczej psa nie zdo-
będziesz. Idź do dzielnicy willowej przy szosie do Wiener Neustadt.
Jest tam w ogrodach pełno psów. Mój pan ma również psa stamtąd. Gryzł,
ale już przywyknął.
Jak zahipnotyzowany Szwejk wyszedł z piwiarni, omamiony bajkową
dyspozycją: "Idź do dzielnicy willowej przy szosie do Wiener Nfustadt.
Jest tam w ogrodach pełno psów". Szwejk rychło stwierdził, że Węgier
mówił prawdę. W pięknym osiedlu willowym, zamieszkałym przez; wy-
ższych oficerów oraz dostawców wojskowych, na zielonych trawnikach
biegały psy najrozmaitszych ras.
Przed jedną z willi napotkał Szwejka wielki bokser, którego Szwejk
pogłaskał po głowie. Bokser spoglądał na Szwejka, obwąchałgo iwier-
cąc przyjacielsko resztką obciętego ogona, prowadził go po drodze
w stronę rzeki i parku.
Szwejk przemawiał do niego po czesku i niemiecku, a bokser jakby
wszystko rozumiał, biegał wokół niego; odbiegał na: jedną lub drugą
stronę, znowu wracał i zachowywał się tak przyjaźnie, że kiedy Szwejk
wkroczył z nim do dzikiego parku, zdecydował się w gęstwinie przy-
stąpić do działania.
W języku prawniczym mówi się o tym "przywłaszczenie", a prakty-
cznie dokonało się to w następujący sposób: Szwejk odpiął pasek i zało-
żył go bokserowi na kark, bokser się opierał, dziko toczył oczami, ale
Szwejk ściągnął rzemień, bokser wywalił język i nie miał już innej szansy
ocalenia się przed uduszeniem, jak tylko co szybciej iść za Szwejkiem.
Smutnie tylko spoglądał w tył na dzielnicę willową, gdzie pozosta-
wała jego młodość i z wyrzutem patrzył na Szwejka, jakby mil chciał
powiedzieć: ,,Dokąd mnie wleczesz, co chcesz ze mną zrobić, pewnie
chcesz mnie zjeść?"
Szwejk rozmawiał ,tnim uprzejmie i miło. Przyrzekał mu złote góry,
żeberka z kuchni, kości.
Przyciągnął go do Dauerlinga, który na widok psa się rozradował.
74 bason aż anyat przekleństwo węgierskie i datej: co mówisz, musisz ukraść,
boga
mi... . ^ ';
159
W żaden sposób nie przeszkadzało mu rozpaczliwe warczenie boksera.
Zapytał, jak się wabi.
Szwejk wzruszył ramionami;
Po drodze wołałem na niego Bałaban.
Ty durniu rozwrzeszczał się Dauerling taki pies musi się
nazywać jakoś wzniosłej, poczekamy, aż przyjdzie Biegler, to mądra
głowa, on już coś wymyśli.
Kiedy przyszedł Biegler, Dauerling pokazał mu psa leżącego smut-
nie koło łóżka i żałośnie skowyczącego-w nowej niewoli. Dauerling
chciał go kopnąć, ale Biegler mu wyjaśnił, że to nie jest żołnierz i że ze
wszystkich zwierząt pies, jeśli chodzi o duchowe własności, posiada
je na najwyższym poziomie, co pozwala człowiekowi uczynić go swym
przyjacielem. ' '
Biegler wykorzystał tę okazję, aby wygłosić wykład, w którym scha-
rakteryzował właściwości psa oraz położył nacisk na to, iż nie można
z nim postępować jak z austriackim infanterzystą. Pies zasługuje na to,
aby go kochać i szanować, pies nigdy nie popełni wykroczenia jak
infanterzystą przeciwko "dienstreglama". Niestety, jest wielu takich
ludzi, którzy co chwila tłuką psa i biją go za wszystko i sami nie wiedzą,
dlaczego katują biedne zwierzę.
Jak myślisz, Szwejku, dlaczego tak robią?
Szwejk myślał długo i wreszcie udzielił następującej odpowiedzi:
Ech, a na co taki paskudnik zasługuje, jak nie na lanie.
Rzucili się obaj na niego i tak go zwymyślali, że i bokser zaczął
na niego warczeć. Wobec tego Szwejk odwrócił sytuację i nazwał bok-
sera, wielkiego, dorosłego bydlaka, "przemiłym, śliczniutkiem, maleń-
kim szczeniątkiem".
Wreszcie Biegler zaproponował, aby mu nadać imię Billy, przeciwko
czemu zaprotestował Dauerling, jako że jest to imię angielskie i że
teraz, kiedy nie można nawet w restauracjach podawać befsztyku z po-
wodu angielskiej nazwy, jego pies nie może się nazywać Billy. Lepiej
by było, gdyby mu nadać imię Hindenburg.
To znowu rozwścieczyło Bieglera, który uznał propozycję za naj-
większą obrazę wszystkich Niemców. Krzyczał: ,,Odwołaj!"
Dauerling oświadczył więc, iż wie, że jest głupcem i że mu to się
wyrwało tylko tak z głupoty. Długo potem jeszcze debatowali, jak się
pies ma nazywać. W końcu zadecydowali, że mu dadzą jakieś neutralne
imię, a z tych najlepiej się im podobało Zanzibar.
Biegler jeszcze zauważył, że trzeba psa wykąpać, ponieważ się cały
zabłocił, gdy Szwejk wlókł go do Dauerlinga.
160
Przyjdę za godzinę po psa, teraz idę kupić dła niego smycz i obro-
żę powiedział Dauerling.
Za chwilę jednak powrócił.
Nie ucz go po czesku mówił troskliwie potem nie rozumiałby
ani po niemiecku, ani po czesku, zapomniałby niemieckiego...
Przepełniony obawą, że pies może zapomnieć niemieckiego, odszedł.
W tym czasie Szwejk wyszczotkował psa, aż mu lśniła krótka sierść.
Był brudnożółto podpalany, tak że wyglądał jak zblakły austriacki sztan-
dar. Musiał się kiedyś porządnie pogryźć z innymi psami, bo na łbie miał
bliznę, co mu nadawało wygląd niemieckiego bursza.
Dauerling przyniósł mu piękną obrożę, na której wyryto napis "Fur
Kaiser und Vaterland" 75. Były to wielkie czasy; hasła patriotyczne tra-
fiały i na obroże.
Zanzibar powiedział Dauerling musi przywyknąć do nowe-
go pana. Przejdziemy się aleją.
Była to dla boksera droga pełna udręki. Dauerling ciągnął psa na smy-
czy, a bokser domniemywał, że znowu ma być-zawleczony do jakiegoś
innego pana.
Nie mógł tego w swej głowie rozstrzygnąć i dlatego się opierał. Szwejk
aktywnie pomagał Dauerlingowi i wreszcie pojawili się w'alei.
Przepięknie splatająca się koronami drzew aleja obozu wojskowego
w Bruck nad Litawą stała się świadkiem zawziętego oporu. Zanzibar
zdecydowanie nie chciał iść naprzód i niekiedy po prostu wleczono go
po ziemi. Zaczęło się mu to podobać i chwilami wyglądało, że Dauerling
powraca do czasów wczesnego dzieciństwa, kiedy ciągnął za sobą wózek.
Znudziło się to wreszcie bokserowi, który nagle skoczył do przodu i za-
czął ciągnąć za sobą Szwejka i Dauerlinga.
W tym czasie od strony głównej wartowni w kierunku pawilonu foto-
graficznego szedł po drugiej stronie łąki wyższy oficer wraz z damą.
Bokser popatrzył na drugą stronę, zatrzymał się, wietrzył w tym
kierunku, a potem radośnie szczekając ciągnął przez łąkę Dauerlinga.
Szczekanie psa zwróciło uwagę damy na to, co działo się po drugiej
stronie alei. Przez chwilę było widać jak rozmawia o czymś z oficerem,
bowiem zawołał potem do boksera: "Mursa, Mursa!"
Bokser zaczął skakać, ciągnął za sobą Dauerlinga i Szwejka a wyż-
szy oficer wołał:
Komen Się, Herr Fahnrich!76
75 Fiir Kaiser und Vaterland dla cesarza i ojczyzny
76 Kommen Się, Berr Fahnrich niech pan podejdzie, panie chorąży
161
11 Nieznane przygody Szwejka
Kiedy przeszli szybko pod pawilon fotograficzny, bokser począł
radośnie skakać, opierając się zabrudzonymi łapami na piersiach damy
i oficera.
Dauerling zbladł. Stał przed nim generał-porucznik von Arz, dowód-
ca obozu wojskowego w Bruck nad Litawą.
Dzwoniąc zębami, Dauerling wyjąkał:
Zum Bbbebbefehl, Excelenz!
Skąd ma pan tego psa?
Dauerling znowu coś z siebie wykrztusił, ale Szwejk po żołniersku
wystąpił, energicznie salutując:
Melduję posłusznie... Popatrzył na generała-porucznika von
Arza i nie mając pewności, jaki ma właściwie stopień, ponieważ jego zna-
jomość szarż kończyła się na stopniu pułkownika, po chwili namysłu
powtórzył:
Melduję posłusznie, generale nie wiem jaki, że ten pies jest nasz
i że ja go znalazłem. ; .
Dzisiaj rano się nam zgubił mówił von Arz proszę o pańskie
nazwisko, panie poruczniku.
Konrad Dauerling, ekscelencjo.
Dauerling, Dauerling powtórzył generał-porucznik, pamię"-
tam. Pan miał jakieś afery w Kirałyhidzie, pisano o tym w prasie węgier-
skiej, a teraz spaceruje pan z cudzym psem, który należy do pańskiego
przełożonego. Pan ma wiele wolnego czasu, a my potrzebujemy ofice-
rów na froncie. Ponieważ ma pan czas, aby robić różne skandale, rozu-
miem, że pańska kompania jest już wyćwiczona. Dlatego zrobię z niej
marszkompanię dla uzupełnienia 22 marszbatalionu 73 pułku piechoty.
Dostanie pan jeden pluton i pojutrze odjedziecie na front. Resztę prze-
każę panu w kancelarii pułkowej.
Szwejk rozpiął tymczasem szczęśliwemu Zanzibarowi obrożę, a dama
wyciągnęła portmonetkę.
Znaleźliście psa powiedziała uprzejmie macie tu nagrodę.
Szwejk schował do kieszeni bluzy dwudziestokoronowy banknot i po-
myślał, że jest korzystnym zajęciem kraść generalskie psy.
Wracali do domu. Dauerling szedł jakiś cichy ze zwieszoną głową
i w zamyśleniu.
Gdy weszli do domu, Dauerling siadł na krześle. Szwejk położył
smycz i obrożę na stół i zapytał:
Melduję posłusznie, panie chorąży, czy czegoś jeszcze sobie pan
życzy?
Dauerling zdruzgotany spoglądał z wyrzutem na Szwejka.
162
Szwejku rzekł kiedy już mnie zniszczyłeś, idź się uchlać, ale
naprzód oddaj mi dziesięć koron, które wydałem na smycz i obrożę.
Do usług, panie chorąży, tutaj jest dwadzieścia koron, proszę
dziesięć z powrotem.
Po jego odejściu Dauerling długo jeszcze tępo patrzył w kąt. Na-
przeciwko u kapitana pucybut czyścił buty i śpiewał: "Wann i'kum,
wan i'kum, wan Pwieda, wieda kum" 77. Od tej smutnej pieśni przeszedł
do repertuaru kupletowegó i podśpiewywał sobie: "Artyleria bije
wkoło, bum, i już głowa leży w dole, korpusu to nie raduje, gdy bez
głowy maszeruje.
Dauerling spojrzał na Obrożę, na której lśnił napis: "Fur Kaiser
und Yaterland".
Tak. Fur Kaiser un Vaterland! Cichy płacz pochwycił Dauerlinga
i chorąży długo płakał, a tymczasem w obozie zaczęły rozszerzać
się wiadomości, że Dauerling, chorąży z 91 pułku piechoty, z 11 kompanii
ukradł psa generała-porucznika von Arza. Natomiast dobry wojak
Szwejk w winiarni harrachowskiej wlewał w siebie jedną ćwiartkę wina
po drugiej i wykrzykiwał, że idzie na front.
XIV
Dauerling w drodze na pozycje robił z siebie wielkiego bohate-
ra. Gdy przejeżdżali przez Węgry, wychylając się z okna wagonu, dziel-
nie pokrzykiwał do siebie: "Tu by były wspaniałe okopy, tutaj by się
bojowało!" W Miszkowcu najadł się na stacji gruszek, dostał bólów
brzucha i przesiedział w dyskretnym miejsttu z urządzeniem do spłu-
kiwania aż do Przełęczy Lipeckiej.
Gdy wjeżdżali do Galicji, jego dzielność nadwerężona już gruszka-
mi, zaczęła maleć, a na dworcu w Samborze spadła do minimum, a w
zamian wystąpiła niesłychana żarłoczność. '
Chodził do kuchni i wyłudzał od kucharzy kawałki mięsa i namawiał
ich, aby oficerom rezerwy dawali mniejsze porcje, bo nawet w domu
nie mieli się tak dobrze jak w wojsku. Potem objawił olbrzymią
troskliwość w zakresie zaopatrzenia siebie w zapasy na drogę, wyłudził
w trenach cukier i wkładał do plecaka, a zdobył również na pół zgniłe
77 Wann ich kum... w dialekcie Niemców z Szumawy, z pogranicza czesko-bawarskie-
go: Kiedy powrócę, kiedy znowu powrócę...
163
suszone ryby holenderskie, które były przeznaczone dla zwykłych żoł-
;aiftKSeais^
nierzy, , , , . , ' , iSBsSISPftm
Szwejk wlókł się za nim z ładunkiem, który im dalej, tym bardziej
stawał się ciężki, a Dauerling pieczołowicie układał w workach coraz
to nowe zapasy. Tam zorganizował kawał suszonej kiełbasy, tu pudełko
konserw z kawą i namawiał jeszcze Szwejka, aby ukradł gdzieś paczkę
z konserwowaną zupą.
Wyglądało na to, że Austria prowadziła wojnę tylko dlatego, aby
zaopatrywać Dauerlinga w różne środki żywnościowe podrzędnych ga-
tunków. Był przy tym ciągle coraz bardziej nerwowy i nawet niemieckich
żołnierzy zwyzywał od "czeskiego bydła".
Dobry wojak Szwejk doświadczył od niego wszystkich mąk najbar-
dziej wyrafinowanych tortur.
Ty lumpie powiedział Dauerling ty sobie myślisz, że jeśli
mnie wyprowadziłeś w pole, to ja cię zwolnię. Strasznie się mylisz, rozu-
miesz, .lumpie. Myślisz, że cię odeślę do oddziału, aby cię w. szybciej
zastrzelili. Toś się pomylił, wszarzu, ty będziesz zawsze ze mną, a ja będę
pasy z ciebie darł, nie uciekniesz mi. Będę cię dręczył we dnie i w nocy, \ l],
\ "^^S
abyś mnie zapamiętał i co ty na to, durniu? \ ^tf ł'^-
. ' ^ ^^^ H^NA
Dobry wojak Szwejk zasalutował i z uśmiechniętą twarzą odpowie- ; ;' ^ "SUK.
'h1^
dział: ! i'-"- . . ,, 'ffWli^S
-;. ':: .>:-.."'\;-y';;.::'." .....-.'Mii&w';:
Melduję posłusznie, panie chorąży, że mnie pan będzie dręczył we ; '^^^ ^ffis-
ls^
dnie i w nocy. abym pana nie zapomniał. , ^ ' L.J ^Vi31BBI
Durniu, śmiejesz się ze mnie rozwrzeszczał się Dauerling ; j s^attN
ale poczekaj, zobaczysz, dokąd nas obu zaprowadziłeś. Będą nam nad ' '^'ISl"
głową latać granaty, szrapnele, wylecimy w powietrze.
Dauerling zaczął się trząść. Drżał jak w febrze.
Melduję posłusznie odparł na to Szwejk że to nie szkodzi,
że wylecimy w powietrze i będzie z nami koniec. To idzie nadzwyczaj
szybko, panie chorąży! . ,,. , . .. ,^ .,IStt?l

Co mam robić, Szwejkużałośnie i prosząco odezwał się Dauer- i^^la
ling. ! . , ' ' . . , ! ' ' ^l'1*1
, - Melduję posłusznie, że nie wiem; wojna to wojna i o jednego
oficera oraz o jednego piucfleka mniej lub więcej, to w tej światowej
wojnie nie gra żadnej roli. Nadleci granat i śladu po nas me ma, panie ,?411
chorąży., ' ,, . . _J . . , ,..-_>. ! ,1BIW
Szwejk ponownie się roześmiał, aby dodać Dauerlingowi otuchy, ale ' ftten trząsł się jak osika w kącie wagonu.
Ja ci dosolę warczał ja cię nauczę, uliczniku, pognać mnie
do okopów:"' '""' " - ..,'j"" ! 1 ' :' '' ' ! "''''',;'., .
164
Usiadł przy oknie i patrzył na puste połoniny Galicji; groby i krzy-
że znaczyły na nich drogę imperialistycznej polityki austriackiej,
Na pewnej stacji kolejowej przejechali obok drzewa, na którym wi-
siał ukraiński chłop i jego dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka. Do
gałęzi przyczepiony był papier za napisem "Spionen". Wisieli już dość
długo, bo twarze mieli sczerniałe. Powieszony chłopiec spoglądał w twarz
powieszonej siostrzyczki.
Szwejk zauważył, że dzieci chyba powieszono omyłkowo, na co Dau-
erling wyciął mu kilka policzków i rozwrzeszczał się, że całą tę słowiań-
ską zdradziecką bandę trzeba powiesić i zagłodzić i że on będzie pierw-
szy, kiedy tylko wejdą do Rosji, który będzie wieszał dzieci, aby wy-
tępić słowiańskie plemię. Rozwścieczył się tak, że mu ślina ciekła
po bluzie. Jakie sądy! Wieszać się będzie wszystko, co się napotka. Sło-
wianina najpierw powieś, potem dopiero żałuj! W bezsilnym bohater-
stwie opluł okno.
Z okien wagonu rozciągał się widok na ciągle ten sam pejzaż spa-
lonych ukraińskich wiosek, wyciętych lasków, rozrytych pól, okopów
i znowu wszędzie krzyży i krzyży. I tak było bez końca w całej wschod-
niej Galicji. W Kamieńcu Dauerling się upił oraz zrobił przy tym prze-
gląd konserw, grożąc ciągle rozstrzelaniem. Był tak spity koniakiem,
że nie potrafił policzyć trzech konserw, chodził po wagonach, szermu-
jąc służbowym rewolwerem. Potem powrócił do swego wagonu i usnął.
Tymczasem dobry wojak Szwejk spał, a kiedy się przebudził, stali
gdzieś za Kamieńcem. Rozlegał się drżący dźwięk trąbki, ktoś grał sygnał:
"wszyscy wychodzić!"
Głowa bolała Dauerlinga, miał straszliwe pragnienie. W wagonach
był ruch i przestano śpiewać "Wann ich kum, wann ich wieder, wieder
kum".
Jakiś kapral wyganiał żołnierzy z wagonu i krzyczał, aby śpiewali
"Und die Russen miissen sehen, dass wir Osterreicher Sieger, Sieger
sind 78". Nikt jednak z nim nie chciał śpiewać. Za wzgórzami w prze-
dzie strzelały działa, a spoza odległego lasu podnosiły się słupy dymu
z płonącej wsi.
Dauerling został wezwany na naradę oficerów kompanii oraz ba-
talionu marszowego. Kapitan Sagner poinformował ich, iż oczekuje na
dalsze rozkazy, bowiem dalej jechać nie można tory są pozrywane,
M Und die Russen... piosenka austriacka, wojskowa: A Rosjanie muszą widzieć,
że Austriacy zwycięzcami, zwycięzcami są.
167
ponieważ Rosjanie w nocy przeszli rzekę i obecnie napierają na lewe
skrzydło. Jest wielu zabitych^, wielu się dostało do niewoli.
Dauerling się nie pohamował i jakby mu nastąpili na odcisk, krzy-
knął: "Jezus Maria". . ,
Wtem z dali zabrzmiała kanonada. Ziemia drżała a zgromadzenie
oficerów nie sprawiało wrażenia spotkania bohaterów.
Kapitan Sagner rozdał mapy i jako dowódca batalionu zapasowego
prosił oficerów, aby dokładnie wypełniali jego rozkazy. Dotąd nie ma
informacji, gdzie znajdują się Rosjanie. Trzeba przygotować się na
wszystkie możliwe sytuacje. Poinformować żołnierzy i zorganizować
szybko mszę polową. Księży się pożyczy z 73 regimentu.
Kapitan Sagner zaczął klepać piąte przez dziewiąte, że Rosjanie są
chyba niedaleko i że nie może już się doczekać rozkazu, a może trzeba
się wycofać.
Było cicho. Nikt nic nie mówił, jakby w obawie, aby jakimś nie-
bacznym odezwaniem nie wywołać z ziemi gromady kacapów ze szty-
kami.
Coś wisiało w powietrzu. Wreszcie kapitan Sagner wyjaśnił, iż w tym
przypadku nie da się nic innego zrobić, jak uformować "vorhut", "nacht-
hut", "seitenhut" 79. Potem rozpuścił oficerów. Po chwili zwołał ich
jednak ponownie do rozwalonej stacji kolejowej. ,,Panowie powie-
dział uroczyście zapomniałem o czymś. Wznieśmy okrzyk na chwałę
cesarza!" Odezwało się trzykrotne: "hoch, hoch, hoch" i oficerowie
rozeszli się do swoich kompanii. Po godzinie przybył kapelan wypoży-
czony z 73 pułku piechoty, tłusty, zdrowy, kipiący ochotą, który dowcip-
kował i zachowywał się tak, jakby szedł do variete, gdzie tańczą wschod-
nie tańce z szablami. Złożyli ołtarz polowy, ksiądz przy tym wymyślał
pomocnikom od świń, a potem miał kazanie, oczywiście po niemiecku,
w którym udowodnił, jak to jest pięknie i wspaniale pozwolić się zabić
za Jego Wysokość cesarza, Franciszka Józefa I.
Udzielił im całkowitego rozgrzeszenia, orkiestra zagrała "Boże, za-
chowaj nam cesarza", gdzieś w przedzie paliły się wioski, grzmiały działa,
a wszędzie dookoła stały małe drewniane krzyże, na których na wietrze
chwiały się zawieszone na nich austriackie czapki wojskowe.
Potem nadbiegli łącznicy z dowództwa "marscribatalionu", roz-
brzmiały rozkazy, aby ruszać.
Kanonada się przybliżała. Na horyzoncie było widać białe obłoczki
rozrywających się szrapneli, huk dział był coraz wyraźniejszy, a dobry
79 Vorhut, Nachthut, Seitenhut straż przednia, straż tylna, straż boczna.
168
wojak Szwejk szedł spokojnie za swym panem z jednym tylko kuferkiem,
ponieważ drugiego zapomniał w pociągu.
Dauerling nie zauważył niczego, ponieważ był zły i drżał na całym
ciele. Co chwila krzyczał na żołnierzy swego plutonu: "Naprzód, marsz,
psy, świnie!" i groził rewolwerem pewnemu podagrykowi, staremu land-
werzyście, który do tego wszystkiego miał jeszcze przepuklinę, co według
lekarzy wojskowych było prowokacją wołającą o pomstę do nieba i dla-
tego był uznany za "kriegsdiensttauglich ohne Verbrechen 80".

Był to Niemiec, chłop spod Krumlowa, który nie pojmował, co ma jego
przepuklina do zabójstwa w Sarajewie, jak go uczyli w wojsku.
Zostawał w tyle, a Dauerłing bezlitośnie go poganiał, grożąc, że go
na miejscu zastrzeli.
Wreszcie podagryk padł na szosie, Dauerling kopnął go i powiedział:
"Du Schvein, du Elender81!"
Kanonada zaczęła się rozszerzać i teraz już huczało na całym fron-
cie w przedzie i po bokach. Na prawo na połoninie wzbijały kurz na dro-
dze kolumny ciągnące do przodu na pomoc.
Kadet Biegler, cały blady zbliżył się do Dauerlinga:
Wołają na pomoc rezerwy, wejdziemy w bój.'
Melduję posłusznie odezwał się z tyłu Szwejk że najpierw
nas posiekają na kawałki.
Zamknij pysk, durniu zakrzyczał Dauerling chciałbyś już
to mieć za sobą i zabity leżeć sobie gdzieś w polu, abyś nie musiał nic
robić i tylko jak świnia ryć w ziemi ryjem. Ale to ci się nie uda, będziemy
się kryć i ja ci pokażę, do czego służą łokcie.
Weszli na wzgórze i nadszedł rozkaz:
Einzein abfallen!82.
No i masz babo placek powiedział dobry wojak Szwejk.
Rzeczywiście. Ziemia była tu rozryta, pojawiły się rowy wykopane.
w ziemi i biegnące gdzieś przez las, gdzie nasypy ziemi pozwalały
sądzić, iż znajdują się tam okopy. W powietrzu coś świszczało i bzy-
czało. Obłoczki z rozrywających się szrapneli zdawały się płynąć wprost
nad ich głowami, z dala słychać było palbę karabinową oraz "drdrdr"
ż karabinów maszynowych.
Walą w nas stwierdził Szwejk.
w Kriegsdiensttauglich ohne Verbrechen zdolny do służby wojskowej bez ograni-
ń
czcń
" du Schwein, du Elender ty świnio, ty nikczemniku
82 einzein abfallen! pojedynczo kryj się!
169
Stul pysk! . , ,.
Zobaczyli, jak przed nimi z wielu okopów wzbił się słup dymu i sły-
chać było wybuch granatu, jasny i wyrazisty.
Myślę zauważył Szwejk że chcą nas rozwalić.
Dauerling smutnie popatrzył na Szwejka i lazł do rowu łącznikowego
okopu.
Wysoko nad nimi świszczały kulki, a Dauerling szedł naprzód sku-
lony i tak przygięty do ziemi, iż chwilami zdawało się, że lezie na czwora-
kach, choć ściana przewyższała go jeszcze o pół metra. -
Nigdy za dużo ostrożności jąkał się to jest sądny dzień.
Jakby na potwierdzenie salwa z granatników wybuchła gdzieś bli-
sko i ziemia zaczęła się sypać ze ścian rowu łącznikowego.
Ich bin verlorenpowtarzał jak wówczas płaczliwym głosem:
Mein Gott, ich bin verloren 83.
Idący za nim Szwejk, zaczął go uspokajać:
Melduję posłusznie, że zrobią z nas makaron.
W ten sposób przedostali się chodnikiem łącznikowym do okopu,
gdzie jak spłoszony biegał dowódca kompanii, porucznik Lukas.
Żołnierze roili się wokół jak mrówki, kiedy woda im zalewa chodni-
czki lub gdy ktoś laską grzebie w mrowisku.
Wszyscy żołnierze byli bladzi, oficerowie bardzo bladzi. Teraz do-
piero w jasny i prosty sposób było widać, że dzielne ,serca Austriaków
wszystkim wpadły w spodnie. Z ich wszystkich ruchów wyzierało czyste
i kryształowe tchórzostwo. Nikt nie wyglądał bojowo i co chwilę któryś
z oficerów, słysząc w oddali wybuch, krzyczał: *
Decken, alles decken!84
Klęli przy tym, wymyślali żołnierzom, którzy również nie wyglądali
walecznie i zachowywali się jak chłopcy przychwyceni na drzewie, któ-
rych stróże kładą na kolano, aby im zbić tyłki.
Tylko dobry wojak Szwejk był spokojny, uśmiechał się i zażerał się
czekoladą, którą po drodze w chodniku łącznikowym wyciągnął z kufer-
ka Dauerlinga.
Znajdowali się na pierwszej linii, gdzie zluzowali Prusaków, którzy
nie jedli już od dwu dni i żebrali teraz u nich o chleb, którego oni sami
też nie mieli. Odezwały się okrzyki ,,przeklęci Austriacy" i batalion
zapasowy, kompania za kompanią, zajmował przewidziane dla nich
pozycje. Potem nadszedł rozkaz, aby wszyscy zajęli miejsca w strzel-
83 Ich bin verloren... jestem stracony, mój Boże, jestem stracony,
M decken, alles decken kryć się, wszyscy kryć się
170
nicach i oficerowie gnali żołnierzy jak bydło do wąskich strzelnic, odli-
czali, dawali rozkazy szarżom i podczas nieopisanego bałaganu od-
chodzili do drugiej linii, do bezpiecznych ziemianek, chroniących przed
wybuchami granatów.-
Dauerling zniknął w jednej z podziemnych nisz za okopem, a gdy
Szwejk zapalił świeczkę, położył się na posłaniu z darni i zaczął płakać.
Nie wiedział sam, dlaczego płacze, ale płakał tak żałośnie jak małe
dziecko, kiedy zbłąka się w lesie lub upadnie w błoto.
Melduję posłusznieodezwał się Szwejkże jest tutaj ordonans
od kompanie komendaneta.
Dauerling wstał, otarł bluzą oczy i przeczytał doręczona mu rozkaż:
"Z dwunastoma ludźmi na "oficierpatrol" za zasieki do wzgórza'278
zaraz. Porucznik Lukaś". :
Lukas był tak skołowany, że się prawidłowo podpisał po czesku Lu-
kas, czego nie robił już latami, od czasu, kiedy przyszedł do szkoły kade-
tów. .
Dauerling nie mógł się już nawet trząść. Patrzył na rozkaz, na słowo
"Oficierspatrole", z takim zdziwieniem, jakby mu nie dowierzał. Ale
niczego innego się nie dało doprawdy z rozkazu wyczytać.'
Polecił Szwejkowi, aby mu podał mapę i szukał na niej koty 278. Gdy
ją znalazł, podkreślił ją niebieskim ołówkiem, założył kaburę z rewol-
werem, westchnął, raz jeszcze ze smutkiem popatrzył na bezpieczną dziu-
rę i polecił Szwejkowi, aby szedł za nim.
Szwejk wziął kuferek i poszedł; Dauerling, przyszedłszy do swego
plutonu zapytał, kto pójdzie z nim na ochotnika na patrol.
Nie podniósł się nawet jeden palec. Zwymyślał ich od tchórzy i za-
czął sam wybierać. Przed nimi rozciągał się lasek, z którego strzela-
no, Dauerling rozkazał przeto, że pójdą wąwozem i1 szedł jak na ścię-
cie. Szwejk szedł za nim i wyciągał z kuferka czekoladę chrupiąc ją
ze smakiem i coraz bardziej śmiało. Idziemy na śmierć, możemy sobie
pozwolić na taką przyjemność.
Z austriackich okopów strzelano salwami w lasek, skąd odpowie-
dziano piekielną palbą. Był taki harmider, że Dauerling zdecydował się
szybko na decyzję.
Szwejku powiedział idź i powiedz im, aby poszli pod lasek
na lewo od tych chaszczy, i wróć!
Gdy Szwejk wrócił z wieścią, że wszystko jest w porządku i że kap-
ral Weiss prowadzi patrol do zarośli, Dauerling jeszcze przez chwilę
się guzdrał, jakby o czymś rozmyślał.
Słuchaj, Szwejku, wleziemy tam i pokazał na rów w wąwozie
171
ukształtowany przez wodę podmywającą jego: ściany. Nie wiem, Szwejr-
ku, czy wiesz, że choć jesteś bydlak, to cię lubię. Oddasz mi przy-
sługę. Weź rewolwer, widzisz, i strzel mi w ramię, chcę powrócić do domu.
Wiesz, Kirałyhida, pies generała, pozycje, "officierspatrole", to .szło
nazbyt prędko. Postrzel mnie w ramię, oni mnie znajdą i..,
Melduję posłusznie panie chorąży, że rozumiem, a potem się po-
zwolę za to powiesić, prawda?
Dauerling westchnął: , ;,.
Masz rację, tobie potem nie pozostanie nic innego, jak dać się po-
wiesić, albo uciec. Najlepiej zrobisz, gdy uciekniesz. Ich pozycję nie są
daleko, a z Rosjanami się przecież porozumiesz. . . ,
Dauerling mówił jak anioł, mówił ładną chwilę, a Sszwejk się nawet
nie poruszył.
Szwejku, ty bydlaku złościł się Dauerling. Ja ci rozkazuję,
abyś do mnie strzelił, wiesz, co to rozkaz?: ;
Szwejk zasalutował:
W tym wypadku posłucham, panie chorąży
Dobry wojak Szwejk odstąpił na parę kroków, wyciągnął rękę,
zamknął oczy, ponieważ nigdy nic podobnego nie robił i strzelił.
Jezus Maria odezwał się krzyk Dauerlinga i Szwejk rzucił się
do ucieczki wąwozem w stronę lasku. Zobaczył jeszcze, jak Dauerling
patrzy na niego, leży na ziemi, milczący, nie wydając głosu.
Szwejk przedostał się do lasku, przy czym przebiegł przez małą
porębę, gdzie ze wszystkich stron gwizdały kule. .
Za porębą wyjął z kieszeni fajeczkę, zapalił i pomału szedł w stronę
zwałów ziemi wyrzuconej przez wybuchy; przed nimi lśniły zasieki
z drutu. ,, '. -
Wyleźli właśnie stamtąd dwaj żołnierze w obcych .mundurach, któ-
rych Szwejk jeszcze z bliska nie widział, ale po płaskich czapkach poznał,
że są to Rosjanie. . , .;;,
Zatrzymał się i krzyczał do nich: ';
Koledzy, ja jestem Józef Szwejk z Królewskich Winogradów
i podniósł w górę ręce. Nas jest tam cała marszkompania, a nie
żadne wojsko.
W ten sposób dobry wojak Szwejk dostał się do niewoli. Dostał chle-
ba, herbaty, a na drugi dzień przekazano go do plutonu ochotników cze-
skich, gdzie przebywał cały dzień i doczekał się, że przyprowadzili
tam innych jeńców z jego kompanii, którzy pozostali przy życiu po ata-
ku Rosjan na pozycje austriackie pod wzgórzem 278.
172
Był między nimi także sierżant Sondernummer. Cały zmieniony, pa-
trzył na Szwejka i łamaną czeszczyzną powiedział do niegoi
Wy nam srobili ładny rzecz, wy nam zastrzelić wczoraj pana Feriry-
cha. On być martfy a wy uciec i zawołać ten ruski soldat, a oni nas rozbić
ein, zwei.
Herr Hauptmann Sagner dodał cicho srobil na nich eine
Strafanzeige 85. Adieu.
W ten sposób przez pomyłkę dobry wojak Szwejk dokonał prze-
stępstwa przeciwko siłom zbrojnym państwa austriackiego.
A dobry wojak Szwejk szedł do niewoli odwróciwszy się plecami do
cesarstwa i czarno-żółtego dwugłowego orła, któremu zaczęły wypa-
dać pióra...
eine Strafanzeige doniesienie karne.
III
Tajemnica
mojego pobytu w Rosji
i inne opowiadania
Byłem komendantem miasta
Bugulmy
Kiedy na początku października tysiąc dziewięćset osiemnastego roku
Rewolucyjna Rada Wojenna "lewobrzeżnej grupy w Symbirsku" powia-
domiła mnie, że zostałem mianowany komendantem miasta Bugulmy,
spytałem przewodniączego Kajurowa: Czy aby na pewno Bugulma
została zdobyta?
Bliższych wiadomości nie mamy brzmiała odpowiedź i bar-
dzo wątpię, czy już teraz jest w naszych rękach, ale zanim tam doje-
dziecie, mam nadzieję, już padnie.
Będę miał jakąś eskortę? zapytałem cichym głosem. I jesz-
cze jedno: Jak się dostać do tej Bugulmy, gdzie ona właściwie leży?
Eskortę macie, dostaniecie dwunastu żołnierzy, a co się tyczy
drugiej sprawy, popatrzcie na mapę, myślicie, że martwię się tylko o to,
gdzie leży jakaś głupia Bugulma?
Mam jeszcze jedno pytanie, towarzyszu Kajurow. Kiedy dostanę
pieniądze na drogę i wydatki?
Na to pytanie załamał ręce:
Oszaleliście. Po drodze musicie przecież iść przez jakieś wsie, tam
was nakarmią i napoją, a na Bugulmę nałożycie kontrybucję...
Na dole czekał na strażnicy mój oddział. Dwunastu dzielnych zu-
chów Czuwaszów, którzy niewiele rozumieli po rosyjsku, tak że żad-
nym sposobem nie mogli mi wyjaśnić, czy ich zmobilizowano, czy też
są ochotnikami. Z ich dobrodusznego i zarazem strasznego wyglądu
dało się wywnioskować, że raczej są ochotnikami zdecydowanymi na
wszystko.
Kiedy jeszcze otrzymałem swoje papiery i kupę pełnomocnictw,
w których się dosadnie zwracało uwagę, że od Symbirska aż po Bugulmę
każdy obywatel powinien mi okazać pełną pomoc, udałem się ze swoją
ekspedycją na parowiec i płynęliśmy Wołgą oraz Karną aż do Czystopo-
la.
176
W drodze nie przeżyłem żadnych szczególnych przygód, tylko jeden
Czuwasz z mojej eskorty wypadł po pijanemu za burtę i utonął. Pozo-
stało mi ich jeszcze jedenastu. W Czystopolu, kiedy opuściliśmy paro-
wiec, jeden z Czuwaszów zgłosił się, że pójdzie zorganizować podwo-
dy i więcej nie wrócił. Pozostało ich dziesięciu i dogadaliśmy się, że za-
giniony Czuwasz ma stąd do domu, do Montazmy, tylko czterdzieści
wiorst, więc poszedł zobaczyć, co robią jego rodzice.
Po długim wypytywaniu miejscowych ludzi dowiedziałem się wre-
szcie, gdzie ta Bugulma leży, jak się tam dostać i wszystko zapisałem.
Czuwasze znaleźli furmanki i po błotnistych, straszliwych drogach tego
kraju jechaliśmy; na Kraczalgę, Jelanowo, Moskowo, Gulukowo, Ajba-
Sew. Wszystko są to wsie zamieszkałe przez Tatarów aż do Gulukowa,
gdzie wspólnie żyją Czeremisi i Tatarzy.
Ponieważ pomiędzy Czuwaszami, którzy przyjęli już chrześcijań-
stwo jakoś tak przed pięćdziesięciu laty, a Czeremisami, którzy jeszcze
dotąd są poganami, panuje straszna nieprzyjaźń, doszło więc w Gulu-
kowie do małej awantury. Moi Czuwasze uzbrojeni po uszy, przeszu-
kując wioskę przywlekli do mnie szamana Dewledbaja Szakira, który
trzymał w ręku klatkę z trzema białymi wiewiórkami, a jeden z nich,
który najlepiej znał rosyjski, zwrócił się do mnie z następującym wyja-
śnieniem:
Czuwasze prawosławni jeden, dziesięć, trzydzieści, pięćdziesiąt
lat. Czeremisi poganie, świnie. Wyrwawszy z rąk Dewledbaja Szakira
klatkę z białymi wiewórkami, mówił dalej: Biała wiewiórka jest ich
bóg. Jeden, dwa, trzy bogowie. Ten oto człowiek, pop, skacze z wie-
wiórkami, skacze, modli się do nich. Ty go ochrzcij...
Czuwasze zachowywali się tak groźnie, że kazałem przynieść wody,
pokropiłem Dewledbaja Szakira, mamrocząc niezrozumiale słowa, po
czym go uwolniłem.
Czeremiskich bogów moi mołojcy odarli potem ze skóry i mogę
każdego zapewnić, że z boga Czeremisów jest bardzo dobra zupa.
Odwiedził mnie później jeszcze miejscowy mahometański mułła
Abdul-Halej i wyraził radość, że te wiewiórki zjedliśmy:
Każdy musi w coś wierzyć powiedział ale we wiewiórki, to
jest świństwo, skacze to z drzewa na drzewo, a kiedy jest w klatce, czyni
to nieczystość, piękny mi bóg.
Przyniósł dużo pieczonego, baraniego mięsa i trzy gęsi oraz zapewnił,
że gdyby w nocy Czeremisi się burzyli, to wszyscy Tatarzy idą z nami.
Nic się nie stało, bowiem, jak mówił Dewledbaj Szakir, który poja-
wił się rano w chwili odjazdu, wiewiórek jest w lesie pełno. W końcu minę-
177
12Nieznane przygody Szwejka
liśmy Ajbaszewo i wieczorem bez przeszkód byliśmy już w małej Pie-
secznicy, rosyjskiej wsi leżącej dwadzieścia wiorst od Bugulmy. Miej-
scowi ludzie byli bardzo dobrze poinformowani, co się dzieje w Bugul-
mie. Biali opuścili miasto przed trzema dniami bez walki, wojska radziec-
kie stoją po drugiej stronie miasta i boją się wejść, by nie wpaść w za-
sadzkę.
W mieście zapanował bezwład a burmistrz z całą radą już od dwu dni
czekał z chlebem i solą, aby powitać tego, kto wejdzie do miasta.
Posłałem na zwiady tego Czuwasza, który najlepiej mówił po rosyjsku
i rano ruszyliśmy na Bugulmę.
Od granicy miast szły ku nam nieprzeliczone zastępy. Burmistrz
niósł na tacy bochen chleba a w misce sól.
Wyraził w swej mowie nadzieję, że się ulituję nad miastem. Wyda-
wało mi się, że jestem Źiźką'pod Pragą szczególnie, kiedy zobaczyłem
w orszaku dziatwę szkolną. '
Podziękowałem wygłaszając długą mowę, ukroiwszy chleba i po-
sypawszy go solą. Kładłem nacisk na to, że nie przyszedłem głosić żad-
nych haseł, ponieważ moim dążeniem jest: spokój, pokój, porządek.
W końcu ucałowałem burmistrza, podałem rękę przedstawicielowi
prawosławnego duchowieństwa i udałem się na ratusz, gdzie pokazano mi
pomieszczenia przeznaczone na komendanturę miejską.
Potem nakazałem rozlepić rozporządzenie nr l tej treści:
,, Obywatele!
Dziękuję Warn wszystkim za gorące i szczere powitanie oraz poczę-
stunek chlebem i solq. Zachowajcie na zawsze stare słowiańskie zwy-
czaje, przeciwko którym nic nie mam, ale proszę, abyśmy przy tym nie
zapomnieli, że zostałem mianowany komendantem miasta, który ma rów-
nież swoje obowiązki.
Dlatego żądam, drodzy przyjaciele, abyście wszystką broń, jaką ma-
cie, odnieśli jutro do godziny 12 na ratusz, do siedziby komendanta
miasta. Nie grożę nikomu, ale wiecie, że miasto jest ze wszystkich stron
okrążone.
Dodaję jeszcze, że miałem na miasto nałożyć kontrybucję i ogłaszam,
że miasto żadnej kontrybucji płacić nie będzie.
Podpis"
Na drugi dzień około dwunastej uzbrojony lud wypełnił rynek. Przy-
szło ponad tysiąc ludzi z karabinami, ten i ów ciągnął nawet kulomiot.
Nasza jednostka zginęłaby w tej powodzi uzbrojonych ludzi, ale oni
178
szli oddawać broiń. Składali ją długo, do wieczora, każdemu przy tym
podawałem rękę i powiedziałem kilka; miłych słów. ;
Rano kazałem wydrukować i rozplakatować rozporządzenie nr 2:
,, Obywatele! . , . . .
Dziękuję wszystkim mieszkańcom Bugulmy za dokładne wypełnie-
nie rozporządzenia nr l.
Podpis"
Tego dnia spokojnie poszedłem spać nie wiedząc, że wznosi się nade
mną miecz Damoklesa w postaci rewolucyjnego twerskiego pułku pie-
choty.
Jak powiedziałem, wojska radzieckie stały z drugiej strony Bugulmy
w odległości około pięćdziesięciu wiorst w kierunku południowym,
obawiając się pułapki, aż wreszcie dostały rozkaz z Symbirska od Rewo-
lucyjnej Rady Wojennej, by natychmiast zająć Bugulmę i stworzyć w ten
sposób bazę dla oddziałów radzieckich operujących na wschód od mia-
sta.
I tak to towarzysz Jerochimow komandir twerskiego rewolucyjnego
pułku, szedł tej nocy zdobywać i zająć Bugulmę, kiedy ja już trzeci dzień
z łaski bożej byłem komendantem miasta i urzędowałem ku powszech-
nemu zadowoleniu wszystkich warstw mieszkańców.
Pułk twerski "przeniknąwszy" do miasta strzelał salwami W powie-
trze, maszerował ulicami i napotkał opór jedynie ze strony patrolu
złożonego z dwóch moich Czuwaszów, którzy zbudzeni ze snu podczas
warty przed drzwiami komendantury miasta nie chcieli wpuścić do wnę-
trza towarzysza Jerochimowa idącego z rewolwerem w ręku na czele puł-
ku, by zawładnąć ratuszem. '
Czuwaszów rozbroili i wzięli pod straż, a Jerochimow wszedł do ga-
binetu i zarazem mojej sypialni.
Ręce do góry rzekł upojony zwycięstwem, mierząc do mnie z re-
wolweru. Spokojnie podniosłem ręce do góry.
Coście za jeden? zapytał się komandir twerskiego pułku.
Jestem komendantem miasta.
Z białych czy sowieckich wojsk?
Z radzieckich: mogę opuścić ręce?
Możecie, ale proszę, abyście mi zaraz według prawa wojennego
oddali urząd komendanta miasta, ponieważ ja zdobyłem Bugulmę.
Ale ja byłem mianowany komendantemzaprzeczyłem.
Do diabła z takim mianowaniem. Najpierw musisz zdobyć miasto.
179
Wiecie co rzekł wspaniałomyślnie po chwili mianuję was
swoim adiutantem. W przypadku, jeśli się z tym nie zgodzicie, każę was
w ciągu pięciu minut rozstrzelać.
Nie mam nic przeciwko temu, będę waszym adiutantem od-
powiedziałem i zawołałem do swojego ordynansa: -^ Wasilij, nastaw sa-
mowar, popijemy czaju z nowym komendantem miasta, który właśnie
zdobył Bugulmę...
Wszelka sława polna trawa.
23.1.1922
Po wyzwoleniu Symbirska (12.9. 1918) zgłosił się Hasek do wydziału politycznego
Re-
wolucyjnej Rady Wojennej i był przez nią wysłany jako organizator do Bugulmy do
dyspo-
zycji radzieckiego przedstawicielstwa w mieście. Wyruszył 16. 10., a 26. 12. był
mianowany
pomocnikiem komendanta Bugulmy. Nie ma śladów potwierdzających historyczność
wydarzeń i postaci. Przypuszcza się, że pierwowzorem Jerochimowa ,,radykalnego
komu-
nisty" był niejaki Jcrochim, którego rozstrzelano w styczniu 1919 roku za to,
żejako członek
bugułmskiej czerezwyczajki przywłaszczył sobie kosztowności podczas rewizji.
Jestem adiutantem komendanta
miasta Bugulmy
Pierwszą moją czynnością było uwolnienie wziętych do niewoli
Czuwaszów, a potem udałem się dospać to, w czym mi przeszkodził prze-
wrót w mieście. Koło południa przebudziłem się i stwierdziłem, że po
pierwsze wszyscy moi Czuwasze w tajemniczy sposób zniknęli, zostawi-
wszy dla mnie w jednym z mych butów kartkę dość niezrozumiałej tre-
ści: ,,Towarzysz Gaszek. Dużo pomocy szukać tu tam. Towarzysz Jero-
chimow baszka-khawa (głowa w dół)". Po drugie, zauważyłem, że towa-
rzysz Jerochimow od rana poci się nad ułożeniem swego pierwszego roz-
porządzenia dla obywateli Bugulmy.
Towarzyszu adiutancie powiedział sądzicie, że tak będzie
dobrze? Wziął ze stosu napisanych projektów rozporządzenia kartkę
z przekreślonymi zdaniami, dopisanymi słowami i czytał: Do wszy-
stkich obywateli Bugulmy! W dzisiejszym dniu przejąłem poprzez upadek
Bugulmy dowództwo w mieście. Byłego komendanta z powodu braku
zdolności i tchórzostwa pozbawiam stanowiska komendanta i mianuję
go swym adiutantem.
Komendant miasta Jerochimow"
To wyjaśnia wszystko pochwaliłem gp. A co zamierzacie
robić dalej?
Najsamprzód odpowiedział poważnie i uroczyście zarzą-
dzę mobilizację koni, potem każę rozstrzelać burmistrza, a z burzua-
zji wezmę dziesięciu zakładników i odeślę ich do więzienia, gdzie po-
siedzą do końca wojny domowej.
Nadto zrobię powszechny "obysk" w mieście i zabronię wolnego
handlu. Na pierwszy dzień będzie tego dość, a jutro wymyślę coś nowe-
go.
Pozwólcie mi stwierdzić rzekłem że zdecydowanie nic nie
mam przeciw mobilizacji koni, ale stanowczo protestuję przeciw roz-
strzelaniu burmistrza, który mnie powitał chlebem i solą.
181
Jerochimow wybuchnął:
Was witał, ale do mnie jeszcze nie przyszedł...
To można naprawić powiedziałem. Poślemy po niego.
Podszedłem do stołu i napisałem:
"Komendantura miasta Bugulmy
, Numer 2 891
Dziej stwujuszczaja armija
do Burmistrza miasta Bugulmy!
Rozkazuję natychmiast przyjść z chlebem i solq wedle starosłowiańskie-
go obyczaju do nowego komendanta miasta.
^Komendant miasta: Jerochimow
Adiutant: Gaszek"
Kiedy Jerochimow pismo podpisywał, dodał:
Inaczej zostaniecie rozstrzelani, a wasz dom będzie spalony.
Do urzędowych listów poinformowałem Jerochimowanie
można niczego dopisywać, inaczej są nieważne.
Przepisywałem list w pierwotnym brzmieniu i redakcji, dałeth
podpisać i nakazałem odesłać według ordonansu.
Dalej mówiłem do Jerochimowa zdecydowanie się sprzeci-
wiam, aby zamknięto dziesięć osób z burżuazji i trzymano w więzieniu
aż do końca wojny domowej. Ponieważ o tym może rozstrzygać tylko
trybunał rewolucyjny. '
Trybunał rewolucyjny poważnie odparł Jerochimow to my
jesteśmy. Miasto jest w naszych rękach.
Mylicie się, towarzyszu Jerochimow. Czym my jesteśmy? Nic
nie znaczącą marną dwójką. Komendant miasta i jego adiutant. Try-
bunał rewolucyjny wyznacza Rada Wojenna Frontu Wschodniego.:
Życzycie sobie, aby was postawiono pod ścianę?
No dobrze odezwał się wzdychając Jerochimow ' ale po-
wszechnej rewizji w mieście nikt nam przecież nie może zakazać.
Na podstawie dekretu z 18 czerwca tego roku odpowiedziałem
na to rewizja powszechna, ,,obysk", może być przeprowadzona
jedynie za zgodą miejscowego komitetu rewolucyjnego albo rady. Po-
nieważ^ taki nie istnieje, zostawmy to na czas późniejszy.
Wy jesteście anioł delikatnie rzekł Jerochimow. Bez
was bym już przepadł, ale z tym wolnym handlem musimy przecież
skończyć.
182
Większość z tych wyjaśniałem którzy handlują i jeżdżą na
bazary, jest ze wsi, są to muzyki, którzy nie umieją ani czytać, ani pisać.
Najpierw muszą się nauczyć "gramoty", potem mogą czytać nasze rozpo-
rządzenia i pojmować, o co chodzi. Najpierw musimy niegramotne spo-
łeczeństwo nauczyć czytać i pisać i postarać się, aby rozumieli to, czego
od nich chcemy, a potem możemy wydawać ukazy choćby nawet o mobi-
lizacji koni. Powiedzcie mi, towarzyszu Jerochimow, dlaczego tak nie-
ustępliwie zamierzacie przeprowadzić moblizację koni? Czyżr chcecie
przekształcić twerski pułk piechoty na dywizjon jazdy? Wiecie, że od
tego jest ,,inspektor po formirowaniju wojsk lewobereżnej gruppy"?
Tu też macie rację, towarzyszu Gaszek powiedział Jerochimow
z westchnieniem. Co mam robić?
Uczcie lud bugułmskiej oblasti czytać i pisać odpowiedziałem.
A co do mnie pójdę zobaczyć, czy wasi mołodcy nie robią jakichś
głupstw i jak ich zakwaterowano.
Odszedłem i chodziłem po mieście. Twerski pułk rewolucyjny zacho-
wywał się godnie. Nikogo nie ciemiężył, zaprzyjaźnił się z mieszkańca-
mi, pił herbatę, dozwolił, by gotowano mu "pele-mele", szczi, borszcz,
dzielił się machorką i cukrem z gościnnymi gospodarzami, krótko mówiąc
wszystko było w porządku. Zaszedłem aż do Małej Bugulmy, by po-
patrzeć, jak się rozmieścił pierwszy batalion pułku. I tu stwierdziłem
taką samą idyllę. Pili czaj, jedli barszcz i zachowywali się wzorowo.
Wróciłem późnym wieczorem i na narożniku rynku zobaczyłem świeżo
nalepiony czerwony plakat, na którym napisano:
,,Do wszystkich obywateli Bugulmy i oblasti!
Rozkazuję, aby wszyscy ci z miasta i obwodu, którzy nie umieją czy-
tać i pisać, nauczyli się tego w ciqgu trzech dni. Kto po tym terminie będzie
uznany jako niegramotny, zostanie rozstrzelany.
Komendant miasta: Jerochimow"
Kiedy przyszedłem do Jerochimowa, siedział z burmistrzem, który
przyniósł oprócz chleba i soli, co pieczołowicie zostało ułożone na sto-
le, kilka butelek starej litewskiej wódki. Jerochimow był w dobrym na-
stroju, obejmował burmistrza i wrzeszczał do mnie, gdy stanąłem w pro-
gu: >
Czytaliście, jak posłuchałem waszej rady? Sam z tym poszedłem
do drukarni i wymierzyłem w kierownika rewolwer: Zaraz drukuj, gołą-
bku, a nie to cię, sukinsynie, na miejscu zastrzelę. Trzęsie się, swołocz,
185
trzęsie, czyta, trzęsie się jeszcze więcej, a ja bach w sufit... I wydrukował,
świetnie wydrukował. Umieć czytać i pisać, to najważniejsze! Potem
wydasz prikaz. Wszyscy czytają, rozumieją i są szczęśliwi. Prawda, bur-
mistrzu? Napijcie się, towarzyszu Gaszek!
Odmówiłem.
Będziesz pił czy nie krzyknął.
Wyjąłem rewolwer i strzeliłem w butelkę z litewską wódką, a mie-
rząc w swego zwierzchnika, rzekłem dobitnie. Zaraz się kładziesz,
albo...
Już idę, gołąbku, duszko, idę, ja tylko tak. Poweselić się, pogu-
lać troszeczkę.
Odprowadziłem Jerochimowa, ułożyłem, a wróciwszy do burmistrza,
powiedziałem mu:
Tym razem wybaczę, idźcie do domu i cieszcie się, że się tak łatwo
z tego wyplątaliście.
Jerochimow spał do drugiej po południu następnego dnia. Kiedy się
przebudził, posłał po mnie i niepewnie na mnie spoglądając, rzekł:
Zdaje mi się, że chcieliście mnie wczoraj zastrzelić.
Tak odpowiedziałem chciałem w ten sposób ubiec to, co by
z wami zrobił trybunał rewolucyjny, gdyby się dowiedzieli, że upijasz
się jako komendant miasta.
Gołąbeczku, ty przecież nikomu tego nie powiesz, ja więcej nie
będę. Ludzi uczyć będę "gramoty"...
Wieczorem przyszła pierwsza deputacja muzyków z karlagińskiego
powiatu. Sześć bab w wieku od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu
lat i pięciu dziadków w tym samym wieku.
Rzucili mi się do nóg:
Nie gub dusz naszych, ojczulku, batiuszko, za trzy dni czytać i pi-
sać się nie nauczymy, głowa nie pracuje, zbawicielu nasz, zmiłuj
się nad naszą głupotą.
Rozkaz jest nieważny oznajmiłem to wszystko zrobił ten
dureń, komendant miasta, Jerochimow.
W nocy przyszło jeszcze kilka deputacji, ale rano wszędzie były już
rozlepione plakaty i rozesłano je po całej oblasti. Treść plakatu była
taka:
,,Do wszystkich obywateli Bugulmyi obwodu!
Ogłaszam, iż zdjąłem komendanta miasta, towarzysza Jerochimowa
186
i znowu objąłem swój urząd. Tym samym unieważnia się zarządzenie nr l
i zarządzenie nr 2 dotyczące likwidacji analfabetyzmu w'ciągu trzech dni.
Komendant miasta: Gaszek"
Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ do miasta przybył w nocy
piotrogrodzki pułk jazdy, który przyprowadzili moi Czuwasze.
30.1.1921 r.
,,Krestny chód"
Jerochimow, zdjęty przeze mnie dowódca miasta, wydał rozkaz na-
kazujący całemu rewolucyjnemu pułkowi twerskiemu ustąpienie z miasta
w szyku bojowym oraz rozbicie obozu poza miastem, a sam szedł pożegnać
się ze mną. Zapewniłem go, że jeśli ponownie będzie starał się
wraz ze swym pułkiem uczynić coś niemiłego, nakażę rozbrojenie puł-
ku twerskiego, a jego poślę przed trybunał rewolucyjny frontu. W koń-
cu gramy w otwarte karty.
Towarzysz Jerochimow ze swej strony zapewnił mnie Z wielką szcze-
rością, że jak tylko piotrogrodzki pułk jazdy opuści miasto, każe mnie
powiesić na wzgórzu w Małej Bugulmie, aby mnie ze wszystkich stron
mogli oglądać.
Podaliśmy sobie dłonie i rozstaliśmy się jak najlepsi przyjaciele.
Po odejściu Jerochimowa i jego pułku konieczne było wygodne rozmiesz-
czenie kawalerii piotrogrodzkiej, złożonej w większości z ochotników
i oczyszczenie w tym celu koszar. W ogóle to postanowiłem sobie, iż uczy-
nię wszystko, aby się tutaj piotrogrodzkim mołodcom podobało i by
pewnego pięknego dnia nie powstali przeciwko mnie.
Kogo jednak posłać, by wyprzątnął koszary, umył podłogę i wszy-
stko doprowadził do porządku? Oczywiście tego, kto nie pracuje.
Spośród miejscowych obywateli każdy coś robił i gdzieś pracował.
Długo rozmyślałem, zanim sobie przypomniałem, że w Bugulmie jest
wielki klasztor żeński, monastyr pod wezwaniem Przenajświętszej
Dziewicy, w którym mniszki nic innego nie robią, jak tylko modlą się
i nawzajem obgadują.
Napisałem tedy do ihumeny (przeoryszy) klasztoru taki oto list
urzędowy:
Dowództwo wojskowe miasta Bugulmy
Nr 3 896. Dejstwujuszczaja armija
Do obywatelki ihumeny klasztoru
Przenajświętszej Dziewicy
Przysłać natychmiast 50 panien klasztornych do dyspozycji piotra-
grodzkiego pułku jazdy. Mniszki skierować wprost do koszar.
Naczelny dowódca miasta: Gaszek
List odniesiono, a za jakieś pół godziny usłyszałem od klasztoru
bardzo piękne i potężne bicie dzwonów. Huczały i kwiliły wszystkie
dzwony monastyru Przenajświętszej Dziewicy, a odpowiadały im dzwony
cerkwi w mieście.
Ordynans zameldował, że naczelny pop cerkwi wraz z całym ducho-
wieństwem miasta prosi, abym go przyjął. Zgodziłem się spokojnie i do
kancelarii wtargnęło kilku brodatych popów, a ich rzecznik powie-
dział:
Panie towarzyszu dowódco, przychodzę do pana nie tylko w imie-
niu miejscowego duchowieństwa, ale jako reprezentant całej cerkwi
prawosławnej. Nie gubcie niewinnych mniszek, dziewic klasztornych.
Właśnie dostałem informacje z klasztoru, że chcecie pięćdziesiąt mni-
szek dla piotrogrodzkiego pułku jazdy. Niech pan sobie przypomni, że
Bógj jest nad nami. ; ,
Nad nami jest tymczasem tylko sufit odpowiedziałem cynicz-
nie. A jeśli chodzi o mniszki, musi być, jak zarządziłem. Potrzebuję
pięćdziesiąt do koszar. Jeśli okaże się, że do tej pracy potrzebuję
tylko trzydzieści, odeślę dwadzieścia do klasztoru. Natomiast, jeśli nie
wystarczy pięćdziesiąt, wezmę z klasztoru sto, dwieście, trzysta. A wam,
panowie, zwracam uwagę, że się mieszacie do spraw urzędowych, więc
jestem zmuszony was ukarać. Każdy przyniesie mi zatem trzy libry
woskowych świec, tuzin jaj i librę masła. Wy zaś, obywatelu główny
popie, jesteście upełnomocnieni do pertraktacji z przeoryszą, aby mi
tych pięćdziesiąt mniszek posłała. Powiedźcie jej, że koniecznie je potrze-
buję i że zwrócę panny z powrotem. Nie zaginie ani jedna.
Prawosławne duchowieństwo wyszło z mojej kancelarii zasmucone.
Już we drzwiach najstarszy z nich, z najdłuższymi wąsami i włosa-
mi, odwrócił się i powiedział do mnie:
Pamiętajcie, że Pan jest nad nami.
Pardon powiedziałem przyniesiecie mi nie trzy, ale pięć libr
świec.
Było przepiękne październikowe popołudnie. Przyszedł silny mróz
i zamarzło przeklęte błoto bugułmskie. Ulice zapełniły się ludźmi, którzy
spieszyli do cerkwi. Poważnie i uroczyście dzwonią w mieście i klaszto-
189
rżę. Nie dzwonią jak, i poprzednio na alarm, ale zwołują ludność Bu-
gulmy na "krestny chód", na drogę krzyżową.
Tylko w najgorszych czasach szli w Bugulmie ha "krestny chód".
Kiedy Tatarzy oblegali miasto, kiedy szalały dżuma i cholera, gdy wy-
buchła wojna, kiedy zastrzelili cara i właśnie teraz. Dzwony dzwonią
miękko, jakby się chciały rozpłakać.
Otwarły się wrota klasztoru i mniszki zaczęły wychodzić z chorągwia-
mi i ikonami. Cztery najstarsze mniszki wraz z przeoryszą niosą wielką ;
i ciężką ikonę.
Z ikony ciekawie spogląda wizerunek Przenajświętszej Dziewicy.
A za obrazem szeregi mniszek młodych i starych, wszystkie odziane
w czarne habity. Śpiewają psalmy, na przykład ten: ,,I wiedli go, by ukrzy-
żować. Ukrzyżowali go, a wraz z nim innych dwu po obu stronach, a po-
środku Jezus".
Tymczasem z cerkwi wychodzi już duchowieństwo prawosławne
w ornatach haftowanych złotem: prawosławny lud ciągnie za nim z licz-
nymi ikonami.
Oba pochody spotkały się i krzyczą:
Chrystus żyje! Chrystus króluje! Chrystus, zwycięży!
I już wielu śpiewa: "Wiem, że odkupiciel mój jest żyw i że w dniu
ostatecznym sądzić będzie".
Procesja idzie obok cerkwi i zmierza w stronę dowództwa miasta,
gdzie poczyniłem stosowne przygotowania. :
Przed domem stoi stół zasłany białym obrusem'ha nim bochenek
chleba i sól w solniczce. W prawym rogu stoi ikona, a wokół niej goreją
świeczki. ' ' !
Kiedy procesja przyszła pod komendanturę, dostojnie wychodzę
i proszę przeoryszę, aby przyjęła chleb i sól na dowód, że nie mam żad-
nych nieprzyjaznych zamiarów. Zapraszam również duchowieństwo
prawosławne, aby sobie kroili. Podchodzili jeden- po drugim i całowali
ikonę.
Prawosławni mówię uroczyście dziękuję wam za piękny
i niezwykle zajmujący "krestny chód". Widziałem go po raz pierwszy
w swoim życiu i pozostawi on we mnie na zawsze niezatarte wspomnie-
nie. Widzę tu śpiewający orszak mniszek, co mi przypomina procesje
pierwszych chrześcijan w czasach Nerona. Być może, że wielu z was czyta-
ło "Quo vadis"? Nie chcę dłużej, prawosławni, wystawiać na szwank
waszą cierpliwość. Prosiłem o pięćdziesiąt mniszek, ale jeśli jest już
tutaj cały klasztor, proszę panny mniszki, aby udały się ze niną do ko-
szar. " ' - " ' : \"' ! ' ' " '' ! ''
190
Procesja przechodzi obok mnie i śpiewa w, odpowiedzi: "Niebiosa
wyśpiewują chwałę potężnego Pana, a jego czywy niebiosa zwiastują.
Dzień po dniu i noc po nocy ukazuje chwałę jego".
Przeorysza staje przede mną. Broda jej się trzęsie, gdy zapytuje:
W imię Hospodina, pana naszego, co tam będziemy robić? Nie gub
duszy swojej.
Prawosławni wołam do tłumu będziecie myć podłogi i sprzą-
tać w koszarach, aby mógł tam rozłożyć się pułk jazdy piotrogrodzkiej.
Chodźmy.
Orszak idzie za mną i do wieczora, przy takim mnóstwie pracowi-
tych rąk, koszary zostały doprowadzone do wzorowego porządku.
Wieczorem młoda piękna mniszka przynosi mi małą ikonę i list
ihumeny-staruszki z prościutkim zdaniem: "modlę się za pana".
Śpię spokojnie, albowiem wiem, że jeszcze dzisiaj wśród starej
dąbrowy pod Bugulmą stoi monastyr Dziewicy Przenajświętszej, żyje
w nim stara ihumena, która się za mnie, nikczemnika, modli.
1921
O rozterkach strategicznych
W końcu października 1918 roku dotarł do mnie w komendanturze
miasta Bugulmy ten oto rozkaz od rady rewolucyjnej frontu wschod-
niego: "16 dywizjon artylerii lekkiej w marszu. Przygotujcie sanie
w celu przemieszczenia dywizjonu na pozycje".
Telegram wywołał we mnie ogromne rozterki. Co to jest takiego
ten dywizjon, ilu liczy ludzi, skąd wezmę tyle sań. W sprawach wojsko-
wych byłem całkowitym laikiem. Austria nie udzieliła mi żołnierskiej
edukacji i broniła się rękami nogami, abym nie poznał tajemnic sztuki
wojennej.
Na początku wojny ' wyrzucili mnie ze szkoły oficerskiej 91 pułku
piechoty, potem odpruli mi nawet naszywki jednorocznego ochotnika
i kiedy moi byli koledzy dostawali stopnie kadetów i chorążych oraz
padali jak muchy na wszystkich frontach, siedziałem w koszarowym
więzieniu w Budziejowicach oraz w Briick nad Litawą, a kiedy mnie
wreszcie uwolnili i chcieli wyprawić z marszkompanią w pole, ukryłem
się w stogu i tak przetrzymałem trzy marszkompanie. Potem symulowa-
łem padaczkę i o mało co byliby mnie rozstrzelali, gdybym się nie był
ochotniczo zgłosił na front. Od tej chwili uśmiechnęło się do mnie
szczęście, a kiedy podczas marszu na Sambor- wystarałem się dla pana
nadporucznika Lukasa o kwaterę z taką jedną miluśką Polką i ze znako-
mitą kuchnią, zostałem awansowany na ordynansa.
Kiedy później u naszego "batalionskomendanta" pojawiły się wszy,
wyłapałem je, natarłem swego zwierzchnika maścią rtęciową i dostałem
wielki srebrny medal za dzielność.
Przy tym wszakże nikt mnie nie wprowadzał w tajniki sztuki wojennej.
Jeszcze dzisiaj nie wiem, ile pułków ma batalion i na ile kompanii
' Jaroslav Hasek wcielony został do 91 pułku jako jednoroczny ochotnik, a ze
szkoły oficerskiej rzeczywiście został wyrzucony.
192
dzieli się brygada, a w Bugulmie miałem wiedzieć, ile sań trzeba dla trans-
portu dywizjonu artylerii lekkiej. Ani jeden z moich Czuwaszów też
tego nie wiedział, więc skazałem jednego na trzy dni aresztu z zawie-
szeniem. Jeśli do roku się dowie, kara go minie.
Wezwałem burmistrza i powiedziałem surowo:
Dowiedziałem się, iż ukrywacie przede mną, ilu ludzi ma dywizjon
artylerii lekkiej.
Najpierw nie mógł wyksztusić słowa, potem rzucił się na ziemię, objął
za nogi i zakwilił:
Wybacz, nie gub mnie, nigdy niczego takiego nie rozpowiadałem.
Podniosłem go, ugościłem herbatą, machorką i puściłem z zapewnię-
niem, iż w tym przypadku jestem przekonany o jego niewinności.
Wrócił do domu i posłał mi pieczone prosię z miską marynowanych
grzybów. Zjadłem to wszystko, ale stale jeszcze nie wiedziałem, ilu
ludzi liczy dywizjon oraz ile sań dla nich potrzeba.
Posłałem po komandira piotrogrodzkiego pułku jazdy i w rozmo-
wie niepostrzeżenie uczyniłem taką aluzję:
To niepojęte powiedziałem że centrala nieustannie zmienia
stan w dywizjonach lekkiej artylerii. Zwłaszcza teraz, kiedy organizu-
je się Armia Czerwona, jest to dokuczliwe. Nie wiecie przypadkiem,
towarzyszu komandirze, ilu kiedyś było ludzi w dywizjonie?
Splunął i nie wiedział:
My, kawalerzyści, nie troszczymy się przecież o artylerię. Sam
nie wiem, ilu ludzi mam mieć w pułku, bo nie przysłali żadnych dyrek-
tyw. Dostałem rozkaz: "zebrać pułk", więc go zebrałem. Ten ma kolegę,
ten także i tak to rosło. Jak ich będzie za dużo, nazwę go na przykład
brygadą. Gdzie tam do nas Kozacy.
Kiedy odszedł, wiedziałem tyle, co przedtem i na całe nieszczęście
dostałem taki oto telegram z Symbirska:
"Ze względu na poważną sytuację na froncie mianowano Was dowód-
cą frontu. W przypadku przerwania naszych pozycji na rzece ściągnijcie
pułki na pozycje Kluczewo-Bugulma. Zorganizujcie komisję nadzwyczaj-
ną dla obrony miasta i wytrwajcie do ostatniego żołnierza. Ewakua-
cję miasta zacznijcie, jeśli nieprzyjaciel zbliży się na odległość 50 wiorst.
Zmobilizujcie mieszkańców do 52 roku życia i rozdajcie im broń. Wy-
sadźcie most żelazny na Ikce pod Kluczewem w stosownej porze. Wyślij-
cie pociąg pancerny na rozpoznanie i wysadźcie tory w powietrze"...
Telegram wypadł mi z ręki, a kiedy się opamiętałem z pierwszego
szoku, doczytałem do końca: "Podpalcie elewator. Co się nie da wynieść,
zniszczcie. Oczekujcie posiłków, postarajcie się o kwatery dla wojska
193
13Nieznane przygody Szwejka
i o jego wyżywienie. Zorganizujcie tabory i prawidłową dostawę amuni-
cji na pozycje. Przystąpcie do wydawania gazety dla uspokojenia lud-
ności w językach rosyjskim i tatarskim. Wyznaczcie komitet rewolu-
cyjny. Niewypełnienie rozkazu lub błędne.wykonanie karane będzie wed-
le prawa czasu wojennego. Rewolucyjna rada wojenna frontu wschod-
niego".
Był wieczór, a ja nawet nie zapaliłem światła. Siedziałem w fotelu,
a kiedy księżyc zajrzał oknem do mojej kancelarii, zobaczyłem czło-
wieka siedzącego w tymże fotelu, trzymającego w ręku telegram i głu-
pio wpatrującego się w półmrok gabinetu.
Tak mnie zastało i ranne słońce. Rankiem nie wytrzymała tego iko-
na wisząca w rogu, spadła ze ściany i się rozbiła.
Czuwasz stojący na straży przed drzwiami zajrzał do wnętrza i kar-
cąco pogroził ikonie palcem: ,,,
Swołocz jedna, spada, spada i zbudzi człowieka,
Q świtaniu wyjąłem z kieszeni podobiznę mojej matki nieboszcz-
ki, łzy zalały mi oczy i szepnąłem:
Droga mateczko! Kiedy przed laty mieszkałem z tobą na ulicy
Mileszowskiej 4 na Królewskich Winogradach, nigdy byś nie pomyślała,
że twój były syneczek po piętnastu latach ma, oprócz innych rzeczy,
ściągać pułki na pozycję Kluczewo-Bugulma, wysadzać żelazne mosty
na Ikce i pod Kluczewem, minować tory, podpalić elewator i wytrwać
do ostatniego człowieka w obronie miasta. Czemuż raczej nie zostałem
benedyktynem, jak chciałaś, kiedy po raz pierwszy zostałem drugorocz-
nym w kwarcie. Miałbym spokój. Odprawiłbym mszę i piłbym klasztor-
ne wino.
Jakby w odpowiedzi coś podejrzanie zahuczało na południowo-
-wschodnich krańcach miasta, potem zadudniło po raz drugi i trzeci.
Pięknie rżnie artylerią rzekł ordynans, który akurat przy-.
był z frontu. Kapelowcy ^przeszli Ik i z polską dywizją2 idą na na-
sze prawe skrzydło. Twerski pułk ustępuje.
Wysłałem na front ten oto rozkaz:
,,Jeśli grupa generała Kapela przeszła Ik i z polską dywizją naciera-
ją na prawe skrzydło, przejdźcie Ik na drugą stronę i ruszcie na ich lewe
skrzydło. Wysyłam kawalerię piotrogrodzką na tyły przeciwnika".
1 Kapelowcy generał Kapel, członek Sztabu admirała Kołczaka, uczestniczył pod-
czas tzw. pierwszej interwencji Ententy.
' polska dywizja jedna z dwu dywizji syberyjskich walczących na Syberii,
najpewniej
chodzi o dywizję gen. Żeligowskiego.
194
Zawołałem kpmandira jazdy piotrogrodzkiej.
Nasze pozycje przerwano powiedziałem tym więc łatwiej
przedostaniecie się na tyły przeciwnika i weźmiecie do niewoli całą
polską dywizję.
Dobrze odpowiedział komandir jazdy piotrogrodzkiej, zasalu-
tował i odszedł.
Podszedłem do aparatu i zatelegrafowałem do Symbirska: "Wielkie
zwycięstwo. Pozycje na rzecze Ik przerwane. Atakujemy ze wszystkich
stron. Kawaleria na tyłach przeciwnika. Wielu jeńców."
13.II.1921
Wielkie dni Bugulmy
Napoleon był głupcem. Co to się biedak nie nastarał, aby przeniknąć
tajemnice strategii, czego to nie studiował, zanim wymyślił swój
nierozerwalny szyk. Był w szkołach wojskowych w Brienne i w Paryżu
i miał znakomicie opracowaną taktykę wojenną, a w końcu przegrał pod
Waterloo.
Wielu go naśladowało i zawsze obrywali cięgi. Dzisiaj po wielkich
dniach Bugulmy zwycięstwa Napoleona Zaczynające się zajęciem
półwyspu L'Aiquilette, poprzez Mantuę i Castiglione, Aspry itd.
wydają mi się strasznym głupstwem. Jestem przekonany, że gdyby Na-'
poleon pod Waterloo postępował tak jak ja, byłby niewątpliwie rozbił
Wellingtona.
Blucher uderzył tam w prawe skrzydło Napoleona, który powi-
nien uczynić to, co ja zrobiłem pod Bugulmą, kiedy oddziały ochotni-
ków generała Kapela i dywizja polska były na naszym prawym skrzyd-
le.
Czemu nie wydał rozkazu, by jego gwardia Uderzyła na lewe skrzydło
Bilichera, jak ja to nakazałem uczynić jeździe piotrogrodzkiej.
Jazda piotrogrodzka dokonała prawdziwych cudów, ponieważ ziemia
rosyjska jest bezkresna i na jakimś tam kilometrze nie stanowi pro-
blemu. Szli aż na Menzeiinsk i przyszli pod Cziszmę oraz Bóg wie jeszcze
gdzie na tyły przeciwnika i gnali go przed sobą, tak że jego zwycięstwo
skończyło się klęską.
Niestety, przy tej okazji większość naszych nieprzyjaciół ustąpiła
aż ku Belebeji i Bugurusianowi a mniejszość, gnana od tyłu przez jazdę
piotrogrodzka, doszła aż na odległość piętnastu wiorst od Bugulmy.
W tych wielkich dniach Buguimy przed nieprzyjacielem ustępował
nieustannie twerski pułk rewolucyjny na czele z towarzyszem Jero-
chimowem.
Wieczorem pułk rozłożył się jak zwykle po wioskach tatarskich
196
i gdy zjedzono wszystkie gęsi i kury, ustępował znowu bliżej Bugulmy
i stawał w nowych wioskach, aż wreszcie w pełnym szyku i porządku
wstąpił do miasta.
Z drukarni przybiegli do mnie z wiadomością, że dowódca pułku
twerskiego towarzysz Jerochimow grozi dyrektorowi rewolwerem i za-
mierza drukować jakiś rozkaz i ogłoszenie.
Wziąłem ze sobą swych czterech Czuwaszów, dwa brauningi, rewol-
wer systemu Colta i wybrałem się do drukarni, gdzie w kancelarii
zobaczyłem siedzącego na jednym krześle dyrektora drukarni, a naprze-
ciwko niego, na drugim, towarzysza Jerochimowa. Dyrektor drukarni
znajdował się w nieco nieprzyjemnej sytuacji, bowiem sąsiad trzymał
rewolwer przystawiony do jego skroni i mówił:
Wydrukujesz to, czy nie wydrukujesz?
Usłyszałem mętną odpowiedź dyrektora drukarni:
Nie wydrukuję, nie mogę, gołąbeczku.
Na Co jego sąsiad z rewolwerem skamlał:
Wydrukuj, duszyczko, kochaneczku, gołąbeczku, wydrukuj, pro-
szę cię.
Kiedy mnie zobaczyli, Jerochimow najwyraźniej zakłopotany pod-
szedł do mnie, objął mnie, serdecznie potrząsnął ręką i obracając się ku
dyrektorowi, mrugnął do niego i rzekł:
My się tak bawimy razem od pół godziny. Ja długo go już nie wi-
działem.
Zauważyłem, że dyrektor drukarni splunął i otwarcie zamruczał:
Piękna zabawa!
Słyszałemmówię Jerochimowiże znowu chcieliście coś wy-
drukować, ogłoszenie jakieś, rozkaz lub coś podobnego. Nie bylibyś-
cie tak łaskawi i nie dali mi przeczytać tekstu?
Ja tylko zażartowałem, towarzyszu Gaszek, troszeczkę pożartowa-
łem odpowiedział Jerochimow jakimś smutnym głosem.
* Nie chciałem z tego wyciągać jakichkolwiek konsekwencji.
Wziąłem ze stołu oryginał tego, co miało zostać wydrukowane,
a czego nie czytali nigdy obywatele Bugulmy, którzy z pewnością byliby
zaskoczeni tym, co dla nich przygotował Jerochimow, bowiem w orygina-
le napisano:
Ogłoszenie nr l
Wracając na czele zwycięskiego pułku twerskiego, ogłaszam teraz, iż
przejmuję władzę nad miastem i okolicy. Organizuję nadzwyczajny try-
bunał rewolucyjny, którego ja jestem przewodniczącym. Pierwsze posie-
197
dzenie odbędzie się jutro a przypadek, który będzie sądzony, jest wielkiego
znaczenia. Przed nadzwyczajnym trybunałem rewolucyjnym stanie
komendant miasta Gaszek, ponieważ jest kontrrewolucjonistą i spisków-,
cem. Jeśli zostanie skazany na śmierć przez rozstrzelanie, wyrok będzie
wykonany w ciągu 12 godzin. Zwracam uwagę obywatelom, iż każdy opór
karany jest na miejscu.
Jerochimow
dowódca miasta i okolicy
Do ogłoszenia mój przyjaciel Jerochimow zamierzał dołączyć je-
szcze ten rozkaz:
Rozkaz nr 3
Nadzwyczajny trybunał rewolucyjny okręgu wojennego buguimskiego
powiadamia, iż były dowódca miasta Gaszek został za kontrrewolucję
i spisek przeciw władzy radzieckiej rozstrzelany na podstawie wyroku
nadzwyczajnego trybunału rewolucyjnego.
Jerochimow
przew. nadzw. komitetu rew.
Jest to naprawdę tylko żarcik, mój gołąbeczku rzekł miękko
Jerochimow. Chcesz rewolwer, bierz go, do kogo'bym strzelał.
Podejrzana mi była miękkość jego głosu, odwróciłem się i zoba-
czyłem, że moi czterej Czuwasze mierzą do niego za swych rusznic
i zachowują się przy tym straszliwie groźnie i twardo.
Nakazałem,, by opuścili rusznice do nogi, przyjąłem rewolwer od
Jerochimowa, który wbijając we mnie swe dziecięco niebieskie oczy,
rzekł cicho:
Jestem aresztowany, czy na wolności?
Roześmiałem się:
Głupiec jesteście, towarzyszu Jerochimow. Z powodu ^takich
żarcików przecież nikogo się nie zamyka. Sam powiedziałeś, że to na-
prawdę tylko żarcik. Powinienem był was zamknąć z innego powodu.:
Z powodu waszego haniebnego powrotu. Polaków rozbiła nasza jazda
piotrogrodzka, a wy przed nimi wycofaliście się do miasta. Wiecie, iż
mamy telegram z Symbirska, w którym nakazuje się, aby rewolucyjny
pułk twerski ponownie zdobył wawrzyny dla swego starego rewolucyjnego
sztandaru? Rewolwer, który mi oddaliście, zwrócę pod jednym warun-
kiem natychmiast wyjedziecie z miasta, okrążycie Polaków i przypro-
wadzicie jeńców. Żadnemu jeńcowi nie śmie spaść włos z głowy. To wam
198
mówię, inaczej będzie źle z tobą. Przyznasz przecie, że się przed Symbir-
skiem nie mogę kompromitować. Zatelegrafowałem już, iż pułk twerski
przywiódł wielu jeńców.
Uderzyłem pięścią w Stół:
A gdzie ty masz jeńców? Gdzie ich masz? I dodałem groźnym,
złym głosem, wymachując mu pięścią pod nosem: Poczekaj, ty za to
odpowiadasz. Czy chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, nim pójdziesz z puł-
kiem po jeńców? Wiesz o tym, że jestem komendantem frontu, naj-
większym naczelnikiem?
Jerochimow stał jak świeca, mrugał tylko ze wzruszenia, aż wresz-
cie zasalutował i zameldował:
Jeszcze dzisiaj wieczorem rozbiję Polaków i przyprowadzę
jeńców. Dziękuję Warn. ,
Oddałem mu rewolwer, uścisnąłem rękę i pożegnałem się z nim
serdecznie.
Jerochimow wspaniale dotrzymał danego słowa. Rano pułk twerski
przyprowadził jeńców. Wypełnili koszary, nie mieliśmy ich gdzie pomie-
ścić.
Poszedłem na nich popatrzeć i cudem z przerażenia nie omdlałem.
Zamiast Polaków, Jerochimow nazbierał po wioskach Tatarów wie-
śniaków, ponieważ Polacy nie czekali na niespodziewany atak pułku
twerskięgo i tchórzliwie uciekli.
16.2.1921
Nowe niebezpieczeństwo
Towarzysz Jerochimow absolutnie nie mógł zrozumieć, iż spokoj-
ni Tatarzy, rodzimi mieszkańcy, nie są Polakami i kiedy wydałem rozkaz,
aby wszyscy domniemani ,,jeńcy", których pozbierał po wioskach,
zostali wypuszczeni na wolność, poszedł do wojskowego urzędu tele-
graficznego piotrogrodzkiego pułku jazdy i starał się przesłać Rewolu-
cyjnej Radzie Wojennej Frontu Wschodniego telegram: "Informuję, iż
po trzydniowych walkach rozbiłem wraz z mym twerskim pułkiem
rewolucyjnym nieprzyjaciela. Ogromne straty u nieprzyjaciela. Wzią-
łem do niewoli l 200 białych, których komendant miasta wypuścił na
wolność. Proszę o przysłanie komisji nadzwyczajnej oraz śledztwo
w tej całej sprawie. Dowódca miasta towarzysz Gaszek jest całkowicie
niepewny, kontrrewolucjonista i ma związki z nieprzyjacielem. Pro-
szę o zezwolenie na zorganizowanie czerezwyczajki. Jerochimow, do-
wódca twerskiego pułku rewolucyjnego".
Naczelnik urzędu telegraficznego przyjął telegram od Jerochimowa,
zapewnił go, że zostanie wysłany, jak tylko zwolni się linia, siadł w sa-
nie i przyjechał do mnie.
Wot wam, batiuszka, i Juriew den rzekł do mnie z wyrazem
absolutnej beznadziei. Przeczytajcie to sobie podał mi telegram
towarzysza Jerochimowa.
Przeczytałem telegram i spokojnie schowałem go do kieszeni. Naczel-
nik urzędu telegraficznego zaczął się drapać po głowie, przy czym
nerwowo zamrugał i powiedział:
Przyznacie, iż moje położenie jest trudne, diabelsko ciężkie. We-
dług rozporządzenia komisariatu ludowego muszę od dowódców pułków
przyjmować telegramy. A wy sobie z z pewnością życzycie, abym tego tele-
gramu nie posłał. Chciałem, abyście się zaznajomili z jego treścią i po-
słali równocześnie telegram przeciwko towarzyszowi Jerochimowi.
200
Oznajmiłem naczelnikowi urzędu, że niezwykle wysoko cenię ludowy
komisariat wojny, ale że my nie jesteśmy na tyłach jak oni. Tutaj jest
front. Jestem dowódcą frontu i mogę robić co chcę. Rozkazuję, abyś-
cie przyjmowali od towarzysza Jerochimowa tyle telegramów, ile tylko
zechce mu się ułożyć. Zakazuję wszakże, abyście je odsyłali i polecam,
abyście je natychmiast przynosili do mnie.
Poza tym kończyłem pozostawiam was na wolności, ale
zwracam uwagę, iż najmniejsze odstępstwo od naszego programu będzie
miało takie następstwa, że sobie ich nawet nie potraficie wyobrazić.
Potem piłem z nim herbatę, przy której rozmawialiśmy o całkiem
zwyczajnych rzeczach i pożegnałem go zwracając uwagę, aby powiedział
Jerochimowi, iż telegram został wysłany.
Po kolacji Czuwasz stojący na warcie zameldował, że cały budynek
dowództwa jest otoczony przez dwie roty twerskiego pułku rewolucyjne-
go oraz że towarzysz Jerochimow przemawia do żołnierzy i ogłasza
koniec tyranii.
Rzeczywiście w tej samej chwili pojawił się w kancelarii towarzysz
Jerochimow z oddziałem dziesięciu żołnierzy, którzy z osadzonymi na
karabinach bagnetami, zajęli pozycję koło drzwi.
Towarzysz Jerochimow nie mówiąc do mnie ani słowa zaczął ich
rozstawiać po kancelarii.
Ty idziesz tam, ty tutaj, ty stań tam, ty idź tam do kąta, ty staniesz
przy tym oknie, ty przy tamtym, a ty będziesz zawsze przy mnie.
Skręcałem papierosa, a kiedy go zapaliłem, byłem otoczony bagne-
tami i mogłem obserwować, co też towarzysz Jerochimow będzie dalej
robił.
Jego niepewne spojrzenie świadczyło, że nie wie, jak się do tego za-
brać. Podszedł do biurka z urzędowymi papierami, rozdarł chyba ze
dwa, a potem przez chwilę Chodził po kancelarii, strzeżony od tyłu
przez żołnierza z bagnetem.
Inni, którzy stali wokół mnie rozstawieni po kątach, zachowywali
się poważnie, aż jeden z nich, młodziutki zapytał:
Towarzyszu Jerochimow, można zapalić?
Palcie odparł Jerochimow i usiadł naprzeciwko mnie. Podsu-
nąłem mu tytoń i bibułki. Zapalił i niepewnym głosem powiedział:
To jest tytoń symbirski?
Z dońskiej obłasti odpowiedziałem krótko i jakby go nie było
zacząłem przewracać papiery. '
Zapanowała uciążliwa cisza. W końcu Jerochimow cichym głosem
powiedział: '
201
Co byście na to powiedzieli, towarzyszu Gaszek, gdybym ja był
przewodniczącym czerezwyczajki?
Tego mógłbym wam jedynie pogratulowaćodpowiedziałem.
Chcecie sobie jeszcze zapalić?
Zapalił i mówił dalej tak jakoś smutnie:
A nie myślicie, towarzyszu Gaszek, że ja nim naprawdę jestem,
że zostałem mianowany przewodniczącym czerezwyczajki przez Rewolu-
cyjną Radę Wojenną Frontu Wschodniego.
Wstał i dobitnie powiedział:
I że jesteście w mych rękach.
No dalej spokojnie odpowiedziałem pokażcie mi mandat...
Naplewat na mandaty rzekł Jerochimow. I bez mandatu
mogę was zamknąć.
Roześmiałem się:
Siądźcie sobie spokojnie, towarzyszu Jerochimow, gdzie siedzie-
liście, zaraz przyniosę samowar i porozmawiamy sobie ó ,tym, jak się
powołuje przewodniczących czerezwyczajki.
A wy nie macie tutaj nic do roboty obracałem się wokół siebie
i mówiłem do orszaku Jerochimowa. Zobaczcie, czy nie ma was już na
dworze! W końcu powiedźcie im, towarzyszu Jerochimow, aby na-
tychmiast stąd zniknęli.
Jerochimow roześmiał się z zakłopotaniem:
Idźcie, gołąbki, i powiedźcie tym na zewnątrz, niech także idą
do domu.
Kiedy wszyscy odeszli i przynieśli samowar, powiedziałem do Jero-
chimowa:
Widzicie, gdybyście mieli mandat, moglibyście mnie zamknąć
i rozstrzelać, w ogóle zrobić ze mną wszystko, co sobie wyobraziliście,
iż możecie uczynić jako przewodniczący czerezwyczajki.
Ja ten mandat dostanę cicho odezwał się Jeroch)impw. Zpew-
nością dostanę, mój ty miły. ;
Wyjąłem z kieszeni nieszczęsny telegram Jerochimowa i mu go poka-
załem.
Jak się znalazł u was wstrząśnięty wygłosił Jerochimow.
Miał być już dawno wysłany.
Rzecz w tym, drogi przyjacielu odpowiedziałem grzecznie
że wszystkie telegramy wojskowe muszą być podpisane przez dowódcę
frontu i dlatego przynieśli mi telegram do podpisu. Jeśli sobie życzy-
cie i obstajecie przy swoim, bez zastrzeżeń podpiszę i możecie go sam
odnieść do urzędu telegraficznego, abyście wiedzieli, że się was nie boję.
202
Jerochimow wziął swój telegram, podarł go, zapłakał, zaszlochał:
Duszko, gołąbeczku, ja tylko tak, prosti, drug mój ty jedyny.
Piliśmy herbatę aż do drugiej godziny w nocy. Został u mnie na noc,
spaliśmy na jednym łóżku, rano dalej piliśmy czaj, a na drogę do domu
dałem mu ćwierć libry dobrego tytoniu.
20.2.1921
Wioski potiomkinowskie
Od wielkich dni Bugulmy upłynęła już ósma doba a po piotrogrodz-
kim pułku jazdy nie było ani śladu. Towarzysz Jerochimow, który od
ostatniej afery pilnie mnie odwiedzał, każdego dnia wypowiadał nieza-
chwiane podejrzenie, że jazda piotrogrodzka przeszła ,na stronę nie^
przyjaciela i proponował: l. Ogłosić ich za zdrajców republiki. 2. Posłać
do Moskwy telegram do Trockiego, w którym miałbym wyjaśnić szczegó-
ły ich haniebnego przejścia. 3. Zorganizować trybunał rewolucyjny
.frontu i postawić przed nim naczelnika urzędu telegraficznego kawale-
rii piotrogrodzkiej, ponieważ tenże musi wiedzieć, co się dzieje. A jeśli
nie wie, postawić go również, ponieważ jest naczelnikiem ,,svjazi" '.
Towarzysz Jerochimow był w swoim szczuciu bardzo dokładny
i punktualny. Przychodził o ósmej i szczuł do wpół do dziesiątej, potem
odchodził i pojawiał się z nowymi oskarżeniami o drugiej i kontynuo-
wał je do godziny czwartej. Wieczorem pojawiał się znowu i przy herba-
cie do dziesiątej, jedenastej szczuł przeciwko piotrogrodczykom
na nowo.
Chodził przy tym ze zwieszoną głową po kancelarii i melancholijnym
głosem zawodził:
To straszne,, taka hańba dla rewolucji.TelegraCajmy, połączmy
się wprost z Moskwą.
Wszystko zmieni się na lepsze pocieszałem go. Przyjdzie
czas, kiedy zobaczysz, towarzyszu Jerochimow, że piotrogrodzcy po-
wrócą. ,
Tymczasem dostałem telegram od Rewolucyjnej Rady Wojennej
Frontu Wschodniego: "Podajcie liczbę jeńców. Ostatni telegram o wiel-
kim zwycięstwie pod Bugulmą niejasny. Jazdę piotrogrodzka wyślij-
cie do trzeciej armii pod Bugurusłan. Podajcie, czyście wykonali wszy-
' naczelnik "svjazi" naczelnik łączności
204
stko, co było w ostatnim telegramie. Podajcie też, ile wydaliście nunte-
rów pisma propagandowego w językach tatarskim i rosyjskim. Wyślij-
cie kuriera ze szczegółowym sprawozdaniem z waszych działań. Rewolu-
cyjny pułk twerski skierujcie na dogodne pozycje. Sporządźcie wezwanie
do żołnierzy białej armii, aby przechodzili do nas i rozrzućcie je z, aero-
planu. Każdy błąd lub niewypełnienie poszczególnych punktów karze się
według prawa obowiązującego w czasie stanu wojennego".
Po niedługim czasie dostałem nowy telegram: ,,Kuriera nie posy-
łajcie. Oczekujcie inspektora Frontu Wschodniego i naczelnika oddziału
politycznego Rewolucyjnej Rady Wojennej wraź z członkiem Rady,
towarzyszem Morozowem, którzy zostali wyposażeni w pełnomocni-
ctwa.
Towarzysz Jerochimow był akurat obecny. Kiedy przeczytałem osta-
tni telegram, podałem go Jerochimowi, aby zobaczyć, jakie wrażenie
zrobiła na nim ta straszna inspekcja, która była przecież jego pragnie-
niem.
Było widać, iż toczy się w nim ciężka wewnętrzna walka. Jakaż to
okazja, by pomścić się na mnie, poskarżyć się na mnie. Błysk radosnego
uśmiechu, który się w pierwszym momencie pojawił na jego twarzy, znikł
jednak po chwili i zmienił się w wyraz troski i cierpienia.
Przepadłeś, gołąbku powiedział smutnie stracisz chwacką
głowę.
Chodził po kancelarii i śpiewał mi tęsknym głosem:
Gołowa ty moja udałaja,
kak dolgo ja budu tiebja nosit2.
Potem usiadł i mówił dalej:
Ja na twoim miejscu uciekałbym na Mezelinsk, potem do Osy
i z Osy do Permu i szukajcie mnie, głupkowie. Oddasz mi dowództwo
miasta i frontu, a ja już wszystko doprowadzę do porządku.
Myślę powiedziałem że nie mam się czego obawiać.
Jerochimow znacząco gwizdnął:
Nie ma się czego obawiać. Zmobilizowałeś konie? Nie zmobilizo-
wałeś. Masz gdzieś 'zakładników spośród tutejszych obywateli? Nie
masz. Nałożyłeś kontrybucję na miasto? Nie nałożyłeś. Zamknąłeś
kontrrewolucjonistów? Nie zamknąłeś. Znalazłeś w ogóle jakiegoś kontr-
rewolucjonistę? Nie znalazłeś. A teraz mi jeszcze powiedz: Kazałeś
2 Głowo ty moja chwacką,
jak długo będę cię nosił?
205
rozstrzelać chociaż jednego popa lub kogoś ze stanu kupieckiego? Nie
kazałeś. Kazałeś rozstrzelać byłego prystawa? Też nie kazałeś. A były bur-
mistrz miasta jest żywy czy martwy? Żywy. Więc widzisz, a ty jeszcze
mówisz, że nie masz się czego obawiać. Źle jest z tobą, mój druhu.
Wstał, chodził po kancelarii i gwizdał znowu:
Gotowa ty moja udaląja,
kak dołgo ja budu ttóbja nosit.
Chwycił się za głowę, a kiedy ja tymczasem spokojnie patrzyłem,
jak się szwaby mrowią na ciepłej ścianie przy piecu, Jerochimow za-
czął biegać od okna do okna i znowu ku drzwiom, chwytał się za głowę
i jęczał:
Co robić? Przepadłeś, gołąbku. Stracisz dziarsko głowę.
Biegał tak chyba przez pięć minut, potem usiadł bezradnie na stoł-
ku i powiedział:
Tutaj niczego nie da się już zrobić/Gdybyś przynajmniej mógł
powiedzieć, iż masz więzienie pełne. Ale kogo ty tam masz? No, kogo.
Gdybyś chociaż mógł pokazać inspekcji, ze spaliłeś jakiś dwór, w któ-
rym ukrywali się kontrrewolucjoniści. Ale ty nie możesz pokazać niczego,
zupełnie niczego. Nawet rewizji w mieście nie zrobiłeś. Ja, szczerze
ci mówię, lubię cię; ale mam o tobie bardzo złe mniemanie. Wstał, za-
piął pas, zatknął za pas rewolwer i półmetrowej długości kaukaski l
kindżał, podał mi rękę i zapewnił, że chce mi pomóc, że nie wie wpraw- ;]
dzie, jakim sposobem, ale że z pewnością na jakiś pomysł wpadnie,
Po jego odejściu posłałem w odpowiedzi telegram do Symbirska:
"Liczbę jeńców ustalamy. Ruchliwość frontu oraz brak map nie pozwa-
lają na szczegółowe przedstawienie zwycięstwa pod Bugulmą. Inspekcja
przekona się na miejscu. Wydawanie pisma w językach tatarskim i ro-
syjskim związane z trudnościami. Nie ma tatarskich zecerów, mało ro-
syjskich czcionek, biali wywieźli maszyny drukarskie. Jeśli zostanie
skierowany do Bugulmy park lotniczy, mogę rozrzucić z aeroplanu
wezwanie do białej armii. Twerski pułk rewolucyjny w rezerwie w mie-
ście". ,
Spałem snem sprawiedliwych, a rankiem przyszedł po mnie Jerochi-
mow i oświadczył, że wymyślił coś, by mnie ocalić i że nad tym praco-
wali przez całą noc.
Wiódł mnie przez miasto do dawnej cegielni, gdzie spotkałem pa-
trol z 5 roty twerskiego pułku rewolucyjnego, który w tym miejscu
stał z karabinami, na które nasadzono bagnety i kiedy ktoś przejeżdżał,
krzyczano:
206
Jedź na lewo, tędy nie wolno. ' ,
Pośrodku tego miejsca czekała mnie mała niespodzianka. Trzy świeżo
usypane groby. Na każdym z nich kołek z tabliczką i napisem. Pierw-
szy grób miał napis. ,, Tutaj jest pochowany rozstrzelany były prystaw.
Był rozstrzelany w październiku 1918 jako kontrrewolucjonista". Na
drugim grobie napisano: ,,tutaj jest pochowany rozstrzelany pop. Był
rozstrzelany w październiku 1918 za kontrrewolucję". Na trzecim gro-
bie napis: "Tu jest pochowany burmistrz miasta. Był rozstrzelany
za kontrrewolucję w październiku 1918".
Trzęsły mi się nogi i podpierany przez towarzysza Jerochimowa wra-
całem do miasta.
Przez noc byliśmy z tym gotowi rzekł Jerochimow. Przy-
rzekłem ci, że pomogę, abyś mógł coś pokazać inspekcji, kiedy przyjdzie.
Długo nie wiedziałem, jak by ci pomóc, aż wymyśliłem, tę oto rzecz.
Chcesz ich zobaczyć?
Kogo?zapytałem lękliwie.
No, tego popa, burmistrza i prystawa odpowiedział Jerochi-
mow. Mam ich wszystkich zamkniętych w świńskim chlewiku, a jak
będzie po inspekcji, puszczę ich do domu. Nie myśl sobie, że się o tym
ktoś dowie. Do grobów nikomu nie wolno. Moi mołojcy trzymająjęzyk za
zębami, a ty możesz się przed inspekcją czymś wykazać.
Popatrzyłem na niego z profilu, jego rysy przypominały mi Potiom-
kina. I poszedłem sprawdzić, czy mówi prawdę. Przekonałem się, że Je-
rochimow nie łgał. Ze świńskiego chlewika odzywał się basowy śpiew
popa, który śpiewał jakiś wielce smutny psalm z refrenem: "Hospodi
pomiłuj, hospodi pomiłuj".
Pomyślałem o potiomkinowskich wioskach.
26.2.1921
(
Kłopoty z jeńcami
Piotrogrodzki pułk jazdy całkowicie zwiódł oczekiwania towarzy-
sza Jerochimowa. Nie tylko nie przeszedł na stronę nieprzyjaciela, ale
przyprowadził jeńców dwa szwadrony Baszkirów, którzy zbuntowali
się przeciwko rotmistrzowi Bachiwalejewowi i przeszli na stronę Armii
Czerwonej. Zbuntowali się dlatego, że Bachiwalejew podczas odwrotu
nie pozwolił im na podpalenie jakiejś wioski. Szukali tedy szczęścia
po drugiej stronie.
Oprócz Baszkirów przywiedli również piotrogrodzcy innych jeńców,
młodych chłopaków w wieku od siedemnastu do dwudziestu lat, w łap-
ciach, którzy zmobilizowani przez białych, czekali najbliższej okazji,
aby dać dyla.
Było ich około trzystu, w podartych narodowych strojach. Między
nimi znaleźli się Tatarzy, Mordwini, Czeremisi, którzy sens wojny domo-
wej pojmowali tak samo jak rozwiązywanie równań któregoś stopnia.
Przyszli w szyku, z gwintówkami i nabojami oraz przyprowadzili
swego pułkownika, którego gnali przed sobą. Stary cesarski pułkow-
nik szedł najeżony, dziko toczył oczyma i nawet w niewoli nie zaprzestał
powtarzać swym onegdajszym podkomendnym, że są "swołocz" i że im
zbije ,,mordu".
Rozkazałem, aby jeńców umieszczono w opustoszałej gorzelni i za-
pisano na strawne w połowie w pułku jazdy piotrogrodziej, a częściowo
w drugiej w rewolucyjnym pułku twerskim.
Po wydaniu rozkazu przybiegli do mnie towarzysz Jerochimow oraz
komendant jazdy piotrogrodzkiej żądając kategorycznie, abym jako do-
wódca frontu i miasta sam żywił jeńców.
Towarzysz Jerochimow wyznał również, iż zamiast karmić przypada-
jącą na niego część plennych, każe ich raczej rozstrzelać.
Komendant jazdy piotrogrodzkiej kopnął towarzysza Jerochimowa
w kostkę i zażądał, aby nie mówił głupstw. Nikomu nie pozwoli roz-
208
strzelać swych jeńców, mógł to zrobić zaraz na froncie, a nie dopiero
dzisiaj, kiedy cała jego jazda przez ten czas dzieliła się z nimi chlebem i ty-
toniem.
' re Jeśli każe kogokolwiek rozstrzelać, to jedynie pułkownika 54 sterli-
tamackiego pułku, Makarowa.
Wystąpiłem przeciwko temu projektowi i przypomniałem, iż wszyscy
oficerowie dawnej armii carskiej, jeśli zostaną wzięci do niewoli, są
mobilizowani na podstawie dekretu z 16 czerwca 1918 roku.
Pułkownika Makarowa wyślemy do sztabu frontu wschodniego,
gdzie znajduje się już wielu byłych oficerów carskich i służą bezpośred-
nio w sztabie. '
Towarzysz Jerochimow rzucił uwagę, że w taki sposób kontrrewolucja
rozłazi się po sztabach Armii Czerwonej. Wyjaśniłem mu, iż opiekę nad
nimi roztoczyły organa polityczne i że służą oni wyłącznie jako spe-
cjaliści. Aż dziw, że Jerochimow w swoim radykalizmie nie zaczął pła-
kać:
Gołąbeczku. o nic innego nie proszę, daj mi tego pułkownika.
Potem mówił z pogróżką w głosie:
Wiesz dobrze, iż w najbliższych dniach przyjdzie tutaj inspekcja.
Co ci powie? Wpadł w nasze ręce pułkownik, a żyw i zdrów od nas od-
jechał. Pluj na dekrety, może je także przygotowali specjaliści.
Komendant jazdy piotrogrodzkiej nagle wstał i wrzasnął na Jerochi-
mowa:
Lenin jest specjalistą? Mów, nie kręć! Rada komisarzy ludowych,
która wydaje dekrety, to specjaliści? Kakaja ty swołocz, sukinsyn!
Wziął Jerochimowa za kołnierz, wyrzucił za drzwi i wściekał się
dalej:
Gdzie był jego pułk, kiedy braliśmy Czużmy, zagarnęliśmy dwa
szwadrony Baszkirów i batalion 54 sterlitamackiego pułku z pułkowni-
kiem na czele? Gdzie ukrywał się ze swoim rewolucyjnym pułkiem
twerskim?. Gdzie był ze swymi żołnierzami, kiedy kapelowcy wraz z Po-
lakami byli już dwadzieścia pięć wiorst od Bugulmy? Wezwę swoją kawa-
lerię i wypędzę, cały jego sławny pułk rewolucyjny na pozycje. Kara-
biny maszynowe rozstawię za ich plecami i w taki sposób pognam ich do
ataku. Sklął jeszcze ,,po matuszce" Jerochimowa i jego pułk, a umilkł,
kiedy zwróciłem mu uwagę, że taki sposób przeprowadzania dyslokacji
wojsk jest wyłącznie prawem dowódcy frontu i to na podstawie rozkazu
zwierzchniego sztabu.
Wrócił tedy do początku naszej rozmowy i dowodził, iż utrzymywa-
nie jeńców jest obowiązkiem jedynie komendanta miasta i dowódcy fron-
209
14 Nieznane przygody Szwejka
tu. Na to nie da ani kopiejki. Ma w kasie pułkowej wszystkiego 12000
rubli, trzykrotnie słał już na polowe "kaznaczejstwo ' po pieniądze, ale
nie dostał jeszcze ani rubla.
Zapewniłem go, że w swojej kasie jako dowódca frontu i komendant, :
miasta mam dwa ruble, a gdybym zliczył wszystko, co jestem -winien j
różnym korporacjom, które zaopatrywały przechodzące tędy oddziały,
wyniosło by to ponad milion rubli. Rachunki oczywiście wysyłam do
intendentury symbirskiej poprzez "gosudarstwiennyj kontrol" 2, ale jak
dotąd nie zapłacono ani jednego z moich rachunków, tak więc bilans
mego jednomiesięcznego pobytu tutaj wynosi: aktywa dwa ruble, pasy-
wa trochę ponad milion rubli. Podczas tak wspaniałych obrotów już trzeci
dzień piję tylko herbatę z mlekiem i przegryzam białym chlebem rano,
w południe i wieczorem. Nie mam ani kawałka cukru, mięsa nie widzia-
łem już od tygodnia, "szczi" nie jadłem już czternaście dni. Nie pamię-
tam już, jak wygląda masło albo słonina.
Komendantowi jazdy piotrogrodzkiej podczas wyliczania mej nędzy
zwilgotniały oczy.
Jeśli tak rzeczy się mają, będę żywił wszystkich jeńców. Na naszych
terenach mam wielkie zapasy. Troszeczkę złapaliśmy na tyłach nieprzy-
jaciela powiedział wyraźnie poruszony. Potem poprosił o dokładną
liczbę jeńców i odszedł. Po jego wyjściu kazałem się połączyć ze sztabem
frontu wschodniego i wymieniłem z nim kilka depesz, dwie o czysto
ekonomicznym znaczeniu, a jedną dotyczącą liczby jeńców. Otrzymałem
odpowiedź: ,,Wydano rozkaz kaznaczejstwu polowemu, aby wypłaciło
wam zaliczkę w wysokości 12 min rubli. Jeńców wcielcie do armii: szwa-
drony baszkirskie włączcie do pułku piotrogrodzkiego jako oddział
samodzielny, który po uzupełnieniu wziętymi do niewoli Baszkirami
przeformujecie na pierwszy baszkirski pułk radziecki. Batalion 54
pułku sterlitamackiego włączcie do rewolucyjnego pułku twerskiego.
Jeńców rozdzielcie po rotach pułku. Pułkownika Makarowa natychmiast
wyślijcie do dyspozycji sztabu frontu wschodniego. Jeśli będzie się opierać,
rozstrzelajcie go".
Posłałem po towarzysza Jerochimowa i po komendanta jazdy piotro-
grodzkiej.
Przyszedł jedynie dowódca kawalerii piotrogrodzkiej. Zamiast
Jerochimowa zjawił się adiutant pułku i poinformował, że towarzysz
Jerochimow wziął dwu uzbrojonych żołnierzy i właśnie wyprowadził
kaznaczejstwo urząd finansowy w intendenturze
gosudarstwiennyj kontrol kontrola państwowa
210
z gorzelni, gdzie trzyma się jeńców, pułkownika Makarowa i odszedł
z nim do lasu. ,
Konno dognałem Jerochimowa, gdy za Małą Bugulmą zniknął z żoł-
nierzami w niskich świerczkach.
Kuda? wrzasnąłem na niego, Jerochimow zachował się tak, jak
uczeń, kiedy go nauczyciel przyłapie, jak ładuje gruszki za pazuchę
nie ze swojego drzewa.
Przez chwilę bezradnie patrzył na pułkownika, na świerczynę, na
swoje buty i dopiero odezwał się nieśmiałym głosem:
Na spacerek idę z pułkownikiem do lasu.
Nu powiedziałem już dość pospacerowaliście, idźcie na-
przód, a ja sam wrócę z pułkownikiem. -
Najeżony pułkownik nie zdradzał ani trochę strachu. Prowadziłem
konia za uzdę a pułkownik szedł obok.
Pułkowniku Makarow odezwałem się uwolniłem was z nie-
miłej sytuacji, jutro was wyślę do Symbirska, do sztabu. Jesteście
zmobilizowani dodałem łagodnie.
Ledwo to powiedziałem, otrzymałem olbrzymią, niedźwiedzią łapą
pułkownika taki cios w skroń, że bezgłośnie osunąłem się w śnieg na
drodze. Myślę, że z pewnością byłbym tam zamarzł, gdyby mnie nieco
później nie znaleźli dwaj muzyki jadący saniaml-z Bugulmy. Zawrócili
i odwieźli mnie do domu.
Na drugi dzień skreśliłem z listy jeńców pułkownika Makarowa,
a z listy koni w dowództwie miasta mego wierzchowca, na którym
umknął pułkownik Makarow, aby na powrót dostać się od czerwonych do
swoich białych. I właśnie wówczas towarzysz Jerochimow, który pod-
jechał do Klukweny, starał się za pośrednictwem dworcowego uraędu
telegraficznego wysłać do Rewolucyjnej Rady Wojennej Frontu Wschod-
niego w Symbirsku ten oto telegram:
,,Towarzysz Gaszek wypuścił na wolność wziętego do niewoli puł-
kownika Makarowa z 54 pułku sterlitamackiego i darował mu swego
konia, aby mógł przedostać się na stronę nieprzyjaciół. Jerochimow".
Telegram naprawdę doszedł do Symbirska...
9,3.1921
211
Przed Rewolucyjnym Trybunałem^
Frontu Wschodniego
"...Schlechte Leute haben keine Lieder" napisał niemiecki poeta,
kończąc dystych. Tego wieczoru tak długo w noc śpiewałem kilka tatar-
skich pieśni, że ludzie znajdujący się w moim pobliżu nie mogli spać ani
nawet spokojnie wypoczywać. Wyciągnąłem z tego wniosek, iż niemiecki
poeta kłamie. Myślę jednak, że to właśnie ja w całej okolicy najwcześniej
udałem się na spoczynek, ponieważ w końcu i mnie samego zmęczyły te
monotonne melodie kończące się refrenem: "El, et, bar, ale, ele, bar,
bar, bar".
Przebudził mnie jeden ż mych Cżuwaszów informując, że troje lu-
dzi przyjechało na saniach i właśnie na dole pokazują strażnikom jakieś
papiery. Dokładnie jego słowa brzmiały: "Trzy sanie, trzy ludzie, pa-
pierów na dole pełno, jeden, dwa, trzy papiery". \J
Z tobą mówićkontynuował Czuwaszźli, kląć.
Przyślij ich tutaj!
W tym momencie nagle rozwarły się drzwi i goście wtargnęli do mo-
jej kancelarii-sypialni. ;
Pierwszym był wąsaty i brodaty blondyn, drugim była kóbieta\zaku-
tana w kożuch, trzecim mężczyzna z czarnym wąsem o niezwykle'Ostrym
spojrzeniu. . ,:
Przedstawili się jedno po drugim:
Jestem Sorokin, Kalibanowa, jestem Agapow.
Ostatni dodał przy tym twardo i nieubłaganie:
Stanowimy kolegium Rewolucyjnego Trybunału Frontu Wschod-
niego.
Poczęstowałem ich papierosami, przy czym Agapow zauważył:
Jak widać towarzyszu Gaszek nie jest wam tutaj źle. Na pa-
lenie takiego tytoniu ludzie, którzy uczciwie służą rewolucji nie mogą
sobie pozwolić.
1\1
Kiedy przynieśli samowar, rozmawialiśmy o zupełnie innych spra-
wach: Sorokin mówił o literaturze i wyznał, iż kiedy był lewym eserem
wydał w Piotrogrodzie zbiór wierszy pod tytułem "Bunt", który, nie-
stety, został przez komisariat prasy skonfiskowany. Dzisiaj już tego nie
żałuje, bo właściwie był to wygłup. Studiował neofilologię, a dzisiaj
jest przewodniczącym Rewolucyjnego Trybunału Frontu Wschodniego.
Był to naprawdę subtelny, miły człowiek z delikatną jasną brodą, za
którą go delikatnie pociągnąłem, kiedy piliśmy herbatę.

Towarzyszka Kalibanowa, była studentką medycyny i również
kiedyś lewą eserką: sympatyczna, żywa osóbka znała całego Marksa na
pamięć. Agapow trzeci członek Rewolucyjnego Trybunału repre-
zentował poglądy najbardziej radykalne. Pracował jako skryba u pewne-
go moskiewskiego adwokata, u którego swego czasu ukrywał się generał
Lelenin. Według jego słów adwokat był największym padalcem na świe-
cie, albowiem płacił mu miesięcznie piętnaście rubli. W ,,Ermitażu"
dał trzy razy więcej napiwku kelnerowi, który przyniósłszy mu porcję je-
siotra wyraził również zgodę, aby adwokat plunął mu w twarz.
Cały jego wygląd wskazywał, że to wszystko, co poprzedzało upadek
caratu uczyniło z niego człowieka srogiego, nieubłaganego, twardego
i groźnego, który już dawno wyrównał rachunki z tymi. co mu płacili
piętnaście rubli, a teraz walczy z cieniem przeszłości wszędzie, gdzie-
kolwiek się znajdzie, przenosząc swą podejrzliwość na otoczenie i stale
rozmyślając o jakichś nieznanych zdrajcach.
Mówił zwięźle, ucinanymi zdaniami pełnymi ironii. Kiedy go po-
prosiłem, aby wziął sobie kawałek cukru, powiedział:
Tylko dla niektórych życie jest słodkie, towarzyszu Gaszek, ale
i im zgorzknieje.
Podczas rozmowy, gdy, rzecz zeszła na to, że jestem Czechem, Aga-
pow zauważył:
Jak byś wilka nie karmił, zawsze na las spogląda.
Towarzysz Sorokin na uwagę Agapowa odpowiedział:
-Wszystko się wyjaśni podczas śledztwa.
Towarzyszka Kalibanowa uśmiechnęła się i powiedziała:
Myślę, że powinniśmy towarzyszowi Gaszkowi pokazać nasze
pełnomocnictwa.
Powiedziałem, że bardzo mnie to ucieszy, kiedy się wreszcie dowiem,
z kim mam honor, ponieważ bez ważnego powodu nikomu nie pozwolę
budzić się po nocy.
,".W tym momencie Agapow otworzył mały neseser i pokazał takie
pełnomocnictwo: , ,
213
Rewolucyjna Rada Wojenna
Sztabu Frontu Wschodniego '
Nr 728-b
Symbirsk
Pełnomocnictwo
wydaje się tym oto: A. Sorokinowi, Kalibanowej i Agapowowi, bowiem
sq mianowani przez Rewolucyjną Radę Wojenną Sztabu Frontu Wschod-
niego i maja prawo prowadzić śledztwo na podstawie pełnomocnictwa
przeciw komukolwiek i gdziekolwiek. Dla wykonywania wyroków przez nich
ogłoszonych nakazujemy wszystkim jednostkom wojskowym oddać do ich
dyspozycji żołnierzy w ilości żądanej.
Rewolucyjna Rada Wojenna Sztabu Frontu Wschodniego (podpis)
Myślę, iż to zupełnie wystarczy, towarzyszu Gaszek powiedzia-
ła Kalibanowa.
Oczywiście zgodziłem się ale zdejmijcie kożuch, ponie-
waż zaraz znowu pojawi się tutaj samowar, a oprócz tego w izbie jest
ciepło.
Agapow nie pozwolił, by mu umknęła okazja, więc zapytał:
A wam nie jest ciepło? Myślę, że wam jest chyba gorąco.
Mam tu termometr odpowiedziałem i jeśli chcecie, spraw-
dźcie tam pod oknem, czy temperatura jest właściwa.
Sorokin, najważniejszy z nich, odłożył swój półkożuszek na łóżko
i oświadczył, iż zaraz po herbacie przystąpi do sprawy.
Jeszcze dzisiaj, gdy przypominam sobie towarzysza Agapowa, lubię
go za jego szczerość, otwartość...
On był także pierwszy, który zażądał, abym nakazał odniesienie
samowaru, bo teraz rozpocznie się przeciwko mnie rozprawa główna
oraz śledztwo. Świadków przywoływać nie trzeba. NajzupełnieTwystar-
czy oskarżenie przygotowane w Symbirsku na podstawie telegramu towa-
rzysza Jerochimowa o tym, że wypuściłem na wolność pułkownika Maka-
rowa i darowałem mu własnego konia, aby mógł się przedostać do nie-
przyjaciół.
Agapow więc proponuje zakończenie przesłuchania i domaga się dla
mnie kary śmierci przez rozstrzelanie. Wyrok powinien być wykonany
w ciągu dwunastu godzin.
Zapytałem towarzysza Sorokina, kto właściwie przewodniczy i kie-
ruje rozprawą i otrzymałem odpowiedź, że wszystko jest w całkowitym
porządku, ponieważ Agapow jest przedstawicielem strony oskarżającej.
214
Wtedy zażądałem, aby przywołano towarzysza Jerochimowa, albo-
wiem w pierwszym porywie gniewu każdy człowiek może wysłać telegram.
Niech bezpośrednio zostanie przesłuchany jako świadek.
Agapow oświadczył, iż jest to właściwe, bowiem jeśli Jerochimow
wysłał telegram, to najpewniej wie o mnie jeszcze więcej.
Zgodziliśmy się. że Jerochimow zostan,ie natycbmijast przyprowadzo-
ny, aby dał o mnie świadectwo.
Posiałem po Jerochimowa...
Przyszedł rozespany i zrzędzący. Kiedy go Agapow poinformował,
że to, co przed sobą widzi, stanowi Rewolucyjny Trybunał Frontu
Wschodniego, wysłany, aby zbadał na miejscu i rozsądził sprawę to-
warzysza Gaszka, twarz Jerochimowa przybrała wyraz doskonałej tępo-
^ 1\1 ' ' ! ' .."',1
Patrzył na mnie i do dzisiaj jest psychologiczną zagadką, co rozegrało
Się w jego duszy.
Jego wzrok przenosił się z jednego Członka Rewolucyjnego Trybu-
nału na drugiego, a potem na mnie.
Podałem mu papierosa i powiedziałem:
Zapalcie sobie, towarzyszu Jerochimow. Jest te ten sam dobry ty-
toń, który razem dotąd paliliśmy.
Jerochimow nadal głupio i bezmyślnie patrzył na całe zgromadze-
nie aż rzekł:
Telegram, gołąbki moje, posłałem po pijanemu.
Towarzysz Sorokin wstał i miał wykład o zielonej żmii alkoholizmu.
Potem mówiła Kalibanowa w tym samym sensie, a wreszcie wstał Agapow
i pełen goryczy zażądał surowej kary dla towarzysza Jerochimowa za pi-
jaństwo, ponieważ tego przestępstwa dokonał będąc dowódcą rewolu-
cyjnego pułku twerskiego.
Agapow, piękny w swym uniesieniu, domagał się kary śmierci przez
rozstrzelanie.
Wstałem i oświadczyłem, że nie znajdzie się żywa dusza, która by
chciała strzelać do Jerochimowa i że byłby z tego powodu bunt \/ wojsku.
Kalibanowa zaproponowała dwadzieścia lat przymusowych ciężkich
robót.
Sorokin degradację.
Długo do rana dyskutowano za i przeciw każdemu projektowi, aż
w końcu skończyło się na tym, iż Jerochimow dostał surową naganę
z ostrzeżeniem, że gdyby się to jeszcze raz powtórzyło, zastosowana
zostanie wobec niego kara najsurowsza.
215
Podczas całego przewodu sądowego JerochimoW spał.
Rano Rewolucyjny Trybunał Frontu Wschodniego odjechał. Agapow,
kiedy się ze mną żegnał, raz jeszcze powiedział ironicznie: ,
Jakbyś wilka nie karmił, zawsze na las spogląda. Smotri, brat,
głowa leci.
Ściskałem im wszystkim ręce...
Czżen-si
-najwyższa prawda
Otrzymałem rozkaz ', abym zorganizował wydział oświaty w chiń-
skim pułku, który nam do Irkucka przysłali z pozycji we Wschodniej
Republice Sybirskiej. Natychmiast napisałem do Sun-Fu, dowódcy puł-
ku kilka stów: ..Proszę stawić się w oddziale politycznym armii". W odpo-
wiedzi otrzymałem czerwoną kopertę, na której adres nalepiony był na
niebieskim pasku papieru na znak szacunku pierwszej klasy.
Treść była wyrażona według wszystkich prawideł grzeczności grama-
tyki mandaryńskiej:
Wielmożny i najmiłosciwszy Panie!
Wczoraj miałem honor otrzymać Pański list, w którym zechciał.
Pan użyć tak wobec mnie uprzejmych słów, iż podczas czytania opano-
wał mnie wstyd i poczucie zawstydzenia, że nie jestem godzien takiego
szacunku.
W tym liście śpieszę wyrazić Panu, wielmożny i najmiłosciwszy
Panie, moją największą wdzięczność, w pozostałych sprawach ośmielę
się pomówić z Panem podczas osobistego spotkania. Przesyłam Panu
teraz listowne wyrazy największego podziwu i szacunku i wykorzy-
stuję tę dla mnie niezapomnianą okazję, aby życzyć Panu najdoskonal-
szego szczęścia.
Sun-Fu, najpokorniejszy sługa i dowódca l chińskiego pułku guber-
nii irkuckiej, były generał załóg chińskich w Nau-Ciń, Lin-Chu, Czżeń-Ce,
U-Czżeń i Szuan-Lin.
Przypomniałem sobie, iż kiedy Chińczyk tak pisze o spotkaniu
osobistym będzie go unikał za wszelką cenę i dlatego raczej posłałem
po niego.
' Przy końcu służby w Armii Czerwonej Hasek zajmował się agitacją pomiędzy chiń-
skimi i baszkirskimi ochotnikami. Mieszkał nad brzegiem Angary wspólnie z
Niemcem
oraz Chińczykiem Czżin-czżenchajem- '
217
Przyprowadzili mi starszego Chińczyka w zatłuszczonej kurtce
angielskiej, w wysokich butach i spodniach do konnej jazdy.'
Skośne oczy bezustannie na znak szacunku spuszczał ku ziemi, a kie-
dy dopełniliśmy kilka grzecznościowych formalności, uzgadniając, kto
ma pierwszy usiąść, Sun-Fu, jak nakazuje dobry obyczaj, wyjął swą
wizytówkę.
Na jednej stronie wizytówki było nazwisko, a na drugiej zawołanie
właściciela, odziedziczone po przodkach:
"Chao-min, bu czumiń-emin-sin-cjan-li dobra sława odpoczywa,
zła biegnie daleko".
Zapaliliśmy papierosy i zaczęliśmy rozmawiać za pośrednictwem
tłumacza. ,
Grzeczność nakazywała, aby Sun-Fu opowiedział te momenty ze
swego życia, które uznał za dobre.
Ja, Sun-Fu powiedział kiedy miałem osiemnaście lat, me
mając pieniędzy, za pośrednictwem Chou-Ci sprzedałem kupcowi Szi
dom, który pozostawili przodkowie wewnątrz bram Sźim-Czżi-Min za
więzieniem Ci-Szou-Wej w Pekinie. Dom posiadał sześćdziesiąt osiem
pokojów, w których okna, drzwi, parawany, drewniane żaluzje i ściany
widziały mych przodków. Dostałem tysiąc dwieście grzywien srebra,
którą to sumę otrzymałem w całości od kupca Szi za pośrednictwem
Van-Cun oraz urzędnika Tun-Cżi, oddawszy im najpierw dwanaście
zapisów na hipotekę. Potem zapłaciłem za weksle w oddziale banko-
wym firmy Juj-Taj w Sau-Deńskiej gubernii i wykupiłem skrypty dłużne
w okręgu licencjańskim za tysiąc grzywien srebra i wyjechałem do
Szanghaju. Było to w roku ósmym, szóstego księżyca, trzynastego dnia
panowania namiestnika Gauau-Cuj. W Szanghaju udałem się do koszar
Szau-Czeu-Chen, gdzie uczyłem się dwanaście lat i zostałem miano-
wany generałem, otrzymawszy od rządu w darze dwa worki suszonych
małych czarnych żółwi, jeden worek gniazd jaskółczych drugiego ga-
tunku, dwa worki cynamonu, jeden worek suszonych ryb i trzy worki
skór krowich. To wszystko kupił ode mnie kupiec San-Czeu-Chau, za-
płaciwszy mi cztery tysiące sto grzywien czystego srebra i szkatułkę
opium. Miałem być wyznaczony na dowódcę portu szanghajskiego, kiedy
tu właśnie zdarzyło mi się podczas przyjęcia pożegnalnego dla urzędni-
ków załogi wojskowej urazić krupiera domu gry Chou-Fa, którego
wszyscy urzędnicy byli dłużnikami i za karę posłali mnie do północnych
jednostek w Nau-Czen, Lin-Chu, Szin-Szi, U-Czżeń, Szuan-Lin i Czżeń-
-Ce. Co pół roku dostawałem czerwony list bu-fa z lu-czeń-czeń we-
zwanie do wymarszu na pobieranie podatków w imieniu najdoskonalsze-
218
go prezydenta Juan, Szi-Kaja, który był ucieleśnieniem Du-Czamamony.
Wszyscy guań-fu, mandaryni północnych prowincji, bali się mnie,
ponieważ ja kładłem nacisk na czyny moralne poszukując w prowin-
cjach północnych zżeń-Si, najwyższej prawdy, prowadzonej ku dosko-
nałości. Ale jak to się mówi, że prawda w oczy kole, moi nieszlachetni
nieprzyjaciele poinformowali władze północy, że jestem tań-mo albo
jak to się mówi na północy tań-czan-di, człowiek biorący łapówki,
aczkolwiek, jak mówię, kładłem zawsze nacisk na postępowanie moral-
ne, przyjmując jedynie si-czen-czen-i, małe podarunki na wyrównanie
wydatków podróżnych. Jeśli ja starałem się być doskonałym, zajmując
się podczas pochodów również księgami starych mędrców z czasów
pierwszych dynastii, moi nieprzyjaciele pozostawali w służbie naj-
większych błędów, obwiniając mnie, iż dałem najwyższemu pocztmi-
strzowi prowincji Sin-Si, memu miłemu i doskonałemu przyjacielowi Ju-
-Czżeń-Guan, wiozącemu do Pekinu od granic Mongolii wybrane po-
datki oraz opłaty celne, ochronę wojskową jedynie po to, by Ju-Czżeń-
-Guan mógł zniknąć bez śladu. Kiedyś za czasów piątej dynastii na dwo-
rze wydano księgę "Mo-J-Mo", to jest sposób, jak wzbudzać podejrze-
nie przeciwko drugiemu; nie wiem, czy krąży jej odpis w prowincjach
północnych, ale zdaje mi się, że chyba tak, ponieważ najwyższy senat
sądu Nej-Ge nieustannie dostawał skargi, w których obwiniano mnie
o najgorsze przestępstwa i gwałty, wskazywano, iż moi żołnierze nie
są czjun-szi, prawdziwym wojskiem, ale czje-lu-duań-sin, łupieżcy na
drogach i w wioskach chunguzi, chaj-kon. Być może, iż byłem niezbyt
surowy wobec moich żołnierzy, ponieważ starałem się być dobrym wobec
wszystkich, a wiadomo, iż nikt nie jest Wierchnego Udińska, gdzie
nas Czao-Tun-Szen, rząd prowincji, przyjął do swych wojsk. Ale i tam
prześladowali mnie nieprzyjaciele i tak posłali nas za Bajkał, w 0-Go, do
Rosji. Dzisiaj widzę, iż wielu ludziom dużo brakuje do doskonałości,
a jeśli ja nie jestem doskonały, to innym jeszcze dalej do tego, aby poszu-
kiwać drogi do doskonałości poprzez przywiązywanie wagi do czynów
obyczajnych, o co ja się starałem przez całe moje życie, szukając odkupie-
nia w poznaniu prawdy.
Umilkł, a jego skośne oczy skakały z przedmiotu na przedmiot,
a w końcu utkwiły we mnie zupełnie obojętnie z takim chłodem, jakby
chciał mi powiedzieć: Cjuań-cza-baj, biały diable, dla mnie ty nie
istniejesz.
Kazałem przełożyć to, co powiedziałem do Sun-Fu:
Bardzo jestem wam zobowiązany za wasz krótki życiorys, który
świadczy o waszej doskonałości. Wyobrażam sobie jasno również nie
219
mniejszą doskonałość waszego' pułku, któremu niczego nie brakuje
oprócz komisji oświatowej fa-ghuan-czjao-chua. Szkoły, teatru, wykła-
dów. To w pułku musi być. Przynieście mi za dwa dni projekt, jak to so-
bie wyobrażacie, aby to odpowiadało potrzebom waszych rodaków.
Sun-Fu nakazał przełożyć tłumaczowi:
Oświata ma związki z wszystkimi systemami wychowawczymi
i moralnymi. Czjao-Chua oświata, pragnie osiągnąć prawdę, ona nie
może znajdować się we władzy formuł i błędów, ale musi brać początek
z serca i nauki o moralności a opierać się o czuam-co, błędy natury
ludzkiej. Jestem szczęśliwy, że nazajutrz będę mógł wyłożyć swe po-
glądy na te sprawy, czuję się wszakże nazbyt cju-e, nikczemnym i nic
nie znaczącym i wstydzę się, ;że na mnie padł wasz wybór i że chce-
cie w ten sposób ocenić zdolności człowieka, który jest wobec was na-
zbyt zobowiązany, więc nie nioże odmówić wam takiego drobiazgu.
Sun-Fu wstał i podał mi rękę, tak zimną jak jego oczy. Koreań-
czyk, tłumacz, kiedy podawał mi rękę,,w dowód szacunku zdjął swe
okulary. ^
Kiedy odeszli, czułem w zapachu czosnku i bobrowego sadła, który
po sobie zostawili, duszę Chin, którą trzeba przewietrzyć.
Przypomniałem sobie, że wczoraj podczas rozmowy z komisarzem
sztabu piątej armii dotyczącejSun-Fu, powiedział mi: To jest łotr.
Pod wieczór przyszedł z wizytą drugi Chińczyk. Był to mały mężczy-
zna z zupełnie gołą czaszką, w czarnym ubraniu. Miał bladożółtą obrz-
miałą twarz, jak to bywa u palaczy opium. Wąs miał wygolony, a tylko
na brodzie sterczała kępka czarnych włosów, niezwykle rządka. Miał
coś wesołego w twarzy, ale nie można było dobrze rozeznać śmie-
je się albo też szczerzy zęby.
Chińczycy mają niezwykle rozbudowaną służbę wywiadowczą. Mo-
żecie być pewni, że jeśli spotkają się dwaj Chińczycy, to będą mówić
o trzecim: ,,Akurat widziałem jak Bo-cja-dza kupował u Szen-Szena
jarzyny". A drugi z pewnością doda: "Z którymi poszedł do domu
Żeń-Czżu-Żeń". ;
Dlatego zupełnie mnie nie zaskoczyło, kiedy gość powiedział:
Sun-Fu była, pułkownik Sen-Fu, była moja Lu-J-Jao, moja mówiła rosyj-
ski moja nie chciała tłumacz, moja dobrze rosyjski językowi. Moja
wszystko mówiła o: rosyjski. Cho-Cho (dobrze), Sun-Fu, pułkownik
była była. Sun-Fu, pułkownik, mała-mała maszynka 2.
2 Bardzo trudno podać, jak źle mówił Lu-J-Jao po rosyjsku. Moja znaczy "ja".
Chińczycy nie znają rodzaju, przypadku, deklinacji i koniugacji. Nadto zmieniają
słowa
Z obcego języka. Tak więc mała mała maszynka oznacza rosyjskie słowo moszenik
(oszust).
220
Zaproponowałem herbatę i papierosy, podczas gdy Lu-J-Jao przy-
jemnie szczerzył zęby i kontynuował, wtrącając do swej mowy wielką
liczbę chińskich słów z północnego dialektu, co czyniło naszą rozmowę
jeszcze trudniejszą i bardziej niezrozumiałą:
Ja, Lu-J-Jao, nigdy nie była sza-daj, głupkami. Moja chan-szi-
-czżan-lio, moja maj-maj-sin-ci-laj-lio, s
Chciałem mu przerwać i wyjaśnić, że obecność tłumacza jest koniecz-
na, w związku z czym on odparł:
Trzymała się na nogach. Dyszy, dyszy, nie upadła.
To zagadkowe zdanie było dosłownym wszakże złym przekładem
długiego określenia chińskiego, które ma chyba to oznaczać:
W takim wypadku, odejdę. , :
Siedział jednak nadal, a dla mnie było oczywiste, że pić nie jest jego
większym życzeniem, jak właśnie to, aby tłumacz już się tu znalazł.
Byłem przekonany, iż Lu-J-Jao odrzucając tłumacza, uczynił to jedy-
nie z grzeczności, by zaoszczędzić mi pracy.
Zadzwoniłem i przez telefon domowy połączyłem się z kancelarią,
nakazując, aby przyszedł tłumacz.
Z kilku słów zorientowałem się, że Lu-J-Jao dobrze wiedział o tym,
ze tłumaczem jest Koreańczyk, który należy do narodu znanego z tego,
że kiedy wie coś o jakimś Chińczyku odczuwa wielką radość, że o tym
innemu Chińczykowi nie powie.
Lu-J-Jao rozpoczął w szybkim tempie:
Ja Lu-J-Jao, przyszedłem zwrócić wam uwagę na Sun-Fu. Jest to
człowiek cjao-czżan, to jest niegodny, aby zostać podeszwą pod stopą.
Nie wiecie bowiem, kim jest Lu-J-Jao. W dwudziestu dwu prowincjach
Chin, znają jego imię. Wiecie, co to jest Ciao-Veń-Bu-Ja-Ja-Juj-Żeń?
Jakże, nie znacie czasopisma "Uczoności nie odstępuj innym"? I nie
znacie pisma ,,Braterstwo Zjednoczonych Serc", które wychodziło
w Szi-czan? Nie znacie wydawcy tych pism, mnie Lu-J-Jao? Tak, to ja
jestem. Lu-J-Jao, który tak dobrze zna Sun-Fu. Co robił Sun-Fu w pro-
wincji Kanton. Czże-czjan, Guan-Si? Dlaczego ścigali go listem gończym
w portach Si-Mao, Men-Czi Su-Czżou, dlaczego uciekał z więzień
w Czen-Du, Fu-Dzżou, w Juń-Jań i Szan-Dun? Dlaczego przez trzy
lata ukrywał się w Czemulpo, Fusanie, Kuzanpo, Juauszanie w Korei?
Generał? Nigdy. Chciałbym, abyście wyostrzyli słuch. Sun-Fu jest sjun-
-szou, podstępny, złodziejski morderca. Życzyłbym sobie, aby wiado-
mość ta nie uczyniła was nieszczęśliwym, ponieważ życzę wam z czyste-
go serca wszystkiego, co najlepsze, mimo iż i ja nie jestem doskonałym.
Dlatego jestem tutaj lubiany i cieszę się. że zawsze, kiedy będziecie
sobie życzyć wiadomości o którymś z moich rodaków zwrócicie się jedy-
221
nie do mnie i przekonacie się zawsze o sprawiedliwości mych słów, albo-
wiem taki ja jestem, Lu-J-Jao, którego bardzo kochają jego ziomkowie.
Przez cały czas, kiedy mu dziękowałem za informację, zapewniając
go, że zwracać się będę wyłącznie do niego, prosząc, aby zostawił mi swój
adres Lu-J-Jao patrzył na mnie oczyma tak samo zimnymi jak Sun-Fu.
Jakby i on chciał powiedzieć:
Cjuań-cza-baj, nie istniejesz dla mnie, biały diable.
Drugiego dnia przed południem zgłoszono, że chcą ze mną rozmawiać
dwaj Chińczycy. Kiedy ich wprowadzili, na pierwszy rzut oka stwier-
dziłem, że mam honor spotkać się z Chińczykami ubranymi bezbłędnie
po europejsku w eleganckich bucikach fason amerykański. Starszy
miał nawet rękawiczki. Obaj mówili sprawnie po francusku, a starszy
przedstawił się: Czun-Li-Ja-Min, konsul chiński w Irkucku, a to mój
sekretarz Gu-Czjao-Czżan. W ciągu półgodzinnego przemówienia wyja-
śnił mi powód swej wizyty. Po pierwsze przyszedł się przedstawić i za-
oferować swe służby, gdybym czegoś potrzebował. (Trochę zagadkowe,
nieprawdaż?). Po drugie dowiedział się, że wczoraj wieczorem był u mnie
niejaki Lu-J-Jao. Przyszedł, aby mnie ostrzec przed tym człowiekiem.
Nie znam jeszcze jego krajanów, muszę więc wiedzieć i przyjąć ostrze-
żenie, iż Lu-J-Jao jest najgorszym człowiekiem na całym świecie.
Jest bandytą, który nie ma sobie równych. Stał na czele szajki chun-
chuzów i przemytników, która operowała pod Charbinem. Zabił kilku
rosyjskich kupców. Tak, taki jest Lu-J-Jao, który w ostatnich czasach
okradł również wielu Chińczyków, dostarczając im zamiast opium jakiejś
żywicy. Lu-J-Jao mieszkał głęboko w Rosji, choć udaje, że mówi źle
po rosyjsku. Podczas wojny rosyjsko-japońskiej pracował dla Japończy-
ków jako szpieg i tłumacz. Przed laty podczas pobytu w Rosji wyłudził
od bogatego chińskiego kupca pieniądze, obiecując iż przewiezie zwłoki
jego żony do Chin, zawiózł trumnę do Odessy i tam pogrzebał ją na
cmentarzu, a pieniądze, które otrzymał na przewóz zwłok do Chin, scho-
wał do własnej kieszeni i w porcie otworzył szulernię, w której zniknęło
bez śladu wielu gości. Obecnie snuje w Irkucku spisek przeciwko niemu,
Czun-Li-Ja-Minowi, pisze donosy do komitetu rewolucyjnego, że chiń-
ski konsul przemyca z Irk,u,cka do Chin zasobnych w złoto Chińczyków.
Pomiędzy wszystkimi Chińczykami Lu-J-Jao jest znienawidzony, wszy-
scy go unikają.
Sekretarz chińskiego konsula, pan Gu-Czajo-Cżżan, zauważył je-
szcze, że Lu-J-Jao sprzedał żonę pewnemu buriackiemu koczowniko-
wi za bardzo mizerną szkapę, na której uciekł, kiedy pod Czyta ścigali
go za rozbój i wielokrotne zabójstwa.
222
Zapytałem się, co panowie sądzą o pułkowniku Sun-Fu.ij
Mąż znakomity odpowiedział konsul człowiek najdoskonal-
szy. Szczery, prawdomówny, szybko zdążający do doskonałości wedle
wszystkich reguł błogosławionej nauki Lao-Gur.
Człowiek najbardziej sympatyczny r- dodał sekretarz konsula
najbardziej godny szacunku, najlepszy ze wszystkich, z którymi się kie-
dykolwiek zetknąłem.
I tak żegnał się ze mną pan Czun-Li-Ja-Min:
Proszę mieć pewność, że jeśli zechce pan otrzymać jakiekolwiek
o kimkolwiek informacje, jestem do usług. Znam tutejszą kolonię
chińską doskonale. Wszyscy są mi bardzo zobowiązani, ponieważ nie-
ustannie mnie potrzebują. Jestem dla nich ojcem i matką.
Po ich odejściu jakiś Chińczyk przyniósł mi skrzynkę z laki ze zwy-
kłą chińską ornamentacją ptak lecący nad trzcinami. W szkatułce
były pomadki z trzcinowego cukru woniejące wstrętnym zapachem
piżma. Na pomadkach leżał list pisany na czerwonym papierze o treści
niezwykle grzecznej, co się okazało po odczytaniu tekstu przez tłuma-
cza Li-Pi-Ti:
Wielce szanowny Panie! -
Ze szczególną radością dowiedziałem się o Pańskim pobycie w tym
mieście, które po Pańskim przyjeździe stało się dla mnie miłym i nieza-
pomnianym, ponieważ ulice tego miasta rozjaśnia Pańska obecność. Je-
stem tak zuchwały, iż pragnąłbym dostąpić najwyższego zaszczytu w mym
życiu osobiście z Panem porozmawiać. Proszę o Pańską decyzję. Mój
los jest w Pańskich rękach. Niezależnie od tego, jaką Pan podejmie decyzję,
Pańska odpowiedź zawsze pozostanie dla mnie najcenniejszym darem.
Proszę wybaczyć moją śmiałość. Życzę największego oraz najdoskonalsze-
go szczęścia.
Chuan-Chuń
Nie wierzcie Chińczykom powiedział Koreańczyk, tłumacz,
kiedy mu podyktowałem odpowiedź, że bardzo mnie ucieszy, jeśli będę
miał zaszczyt osobiście poznać pana Chuan-Chuńa.
Chińczycy mówił Koreańczyk są daj-dzar-diczżu, po rosyj-
sku, suprosnaja swinja 3.
Pan Chuan-Chuń mówił dość dobrze po rosyjsku, a na pytanie, dla-
czego pisał do mnie po chińsku, odpowiedział, iż z grzeczności, ponieważ
3 Suprosnaja swinja prośna świnia (roś.)
223
myślał, że gromadzę z takich rzeczy zbiory. Kiedy przed laty pracował
w Moskwie w handlu herbatą, sprzedawał również do prywatnych kolek-
cji listy handlowe.
Nie przyszedł wszakże z tych powodów. Jego wizyta ma na celu zwró-
cenie uwagi na utalentowaną dwójkę znanych oszustów, na Czun-Li-
-Ja-Mina, który podaje się za chińskiego konsula oraz na Gu-Czajo-Czża-
na, chcącego uchodzić za jego sekretarza. Aby mi to jeszcze lepiej
wyjaśnić, muszę przedtem dowiedzieć się, iż w czasie, kiedy Irkuck
znajdował się we władzy admirała Kołczaka, ci łajdacy sprzeniewie-
rzyli przy dostawach ryb i ryżu kilka milionów i byli osądzeni na ka-
torgę w Kopalniach Czeremchowskich. Po przewrocie uciekli z katorgi
i przybyli do Irkucka prawie w tym momencie, kiedy uciekł stąd chiń-
ski konsul, który miał na sumieniu nadmierne wspieranie nieboszczyka
admirała. Natychmiast obaj ogłosili, iż przejmują konsulat, zrobili
dla siebie pieczęcie i tak to już idzie.
A co myślicie o Lu-J-Jao? zapytałem pana Chuan-Chuńa.
Przepiękny człowiek odpowiedział godny szacunku, prawy,
stara się zostać doskonałym, zdąża ku prawdzie.
Chuan-Chuń pożegnał się ze mną serdecznie zapytawszy, czy mógłby
mi posłać herbatę prawdziwą, z południa Chin.
Po jego odejściu, przyznaję, zakręciło mi się w głowie. Gdzie znaj-
duje się ta najwyższa prawda, zmierzająca do doskonałości, jak sobie
życzy Budda, prawda "czżeń-si!!?
W ciągu najbliższych dni zawirowało w mojej głowie jeszcze bar-
dziej. Najpierw przyszedł niejaki Tou-Mu i oskarżył pana Chuana-Chuńa
o fałszowanie banknotów i inne zbrodnie.
Pan Sjun-Czjań oświadczył, iż Sun-Fu jest łotrem a chiński konsul
i jego sekretarz najuczciwszymi ludźmi pod słońcem. Pan Lao-Po-Cza
wyjaśnił, iż pan Tou-Mu, Chuan-Chuń, chiński konsul i jego sekretarz,
Lu-J-Jao oraz pan Sjun-Czjań są największymi drabami i wyrzutkami
społecznymi, jakich kiedykolwiek ziemia nosiła. Szacownym wyjątkiem
z całej kolonii jest pan pułkownik Sun-Fu, który jest najdoskonalszym
głosicielem prawdy, bez jednej plamy na honorze.
Pan Fa-Dza postawił pana Lao-Po-Cza w bardzo niekorzystnym świe-
tle, wyliczając przez kwadrans jego przestępstwa.
Pan Lao-Bin oskarżył Fa-Dza o zamordowanie własnych rodziców
i kilka mniejszych zbrodni.
Każdy dzień przynosił nowe odkrycia...
Pułkownik Sun-Fu otrzymał z intendentury dla swego pułku dwa ty-
224
siące płaszczy wojskowych, dwa tysiące kompletnych mundurów oraz
dwa tysiące par butów, które kazał złożyć w magazynie na Inokienti-
jewskiej.
Po trzech dniach przyszedł do mnie wraz z tłumaczem i ten przeło-
żył tę oto jego mowę:
Jestem szczęśliwy, iż mogę was znowu zobaczyć, aczkolwiek wy-
stępuję przed panem jako istota rozpływająca się w płaczu i smutku.
Nie przynoszę propozycji dotyczących komisji oświatowej fa-ghan-
-czjao-chua w mym pułku. Moje serce płacze, a czoło moje zachmurzo-
ne jest rozpaczą. Stało się, biada, cho-chuań, stało się największe nie-
szczęście, przeklęte, cza-nań. Złoczyńcy złupili mój magazyn na Inokien-
tijewskiej i ukradli, przeklęte diabły, dwa tysiące płaszczy, dwa tysiące
kompletnych mundurów i dwa tysiące par butów. Niech będą przeklęci!
I na znak rozpaczy pułkownik Sun-Fu począł jęczeć:
Ku, t-ku, ku-szeń, ku-ku-ti-ku.
Kazałem go odwieźć na przesłuchanie do głównej strażnicy. Śledztwo
wyjaśniło, że pułkownik Sun-Fu założył spółkę komandytową, która
ograbiła magazyn pułkowy.
Jej członkami byli wszyscy, którzy uprzednio mnie wizytowali. I pan
Lu-J-Jao, pan Chuan-Chuń, pan Tou-Mu, Sjuan-Czjań, Lao-Po-Cza,
Fa-Dza i pan Lao-Bin.
- Chiński konsul i jego sekretarz doskonali panowie Czun-Li-Ja-Min
oraz Czu-Cjao-Czżan, pożyczyli w tym celu swój samochód i zadowoli-
li się dwustu pięćdziesięcioma kompletami wszystkiego; znaleziono
je w ich składach.
Mówi się, iż wszyscy wygłosili przed sądem niezwykle piękne mowy,
bogate w cytaty z pism starych filozofów dawnych Chin, potwierdzające,
iż w swym życiu przywiązywali wagę przede wszystkim do czynów moral-
nych i poszukiwali czżen-si, najwyższej prawdy, umożliwiającej dąże-
nie do doskonałości.
Że poszukiwali jej przypadkiem w magazynie mundurów na Ino-
kientijewskiej, jest zrządzeniem losu.
Czżen-si, najwyższa prawda, nie może się rozbić ó jakieś dwa tysią-
ce płaszczy wojskowych i dwa tysiące par butów.
225
15 Nieznane przygody Szwejka
Małe nieporozumienie
Syberyjski Komitet Rewolucyjny w Omsku polecił mi, abym natych-
miast wyprawił się z Irkucka do Urgi w Mongolii, powitał tam przed-
stawiciela republiki chińskiej, generała Sun-Fu i przeprowadził z nim
rozmowy o wszystkim; co dotyczyło odnowienia kontaktów handlowych
republiki chińskiej oraz wschodniego Sybiru.
Na drugi dzień otrzymałem kolejny telegram z żądaniem, abym
przywiózł generała Sun-Fu do Irkucka, by towarzysz Gabranow, przed-
stawiciel ludowego komisariatu spraw zagranicznych mógł z nim omó-
wić umowę dotyczącą granic Rosji Radzieckiej z Mongolią i Chinami.
Tak się złożyło, że wziąłem ze sobą dwa bataliony piechoty i szwa-
dron jazdy jako oddział honorowy, a na wszelki przypadek baterię
artylerii lekkiej.
Z Irkucka wyszliśmy w szyku pieszym i nigdzie nie napotykaliśmy
Oporu. Buriaci wszędzie wychodzili nam naprzeciw z pieczonymi
baranami i kumysem.
Posuwaliśmy się w ten sposób bez przeszkód aż do Selengi, głów-
nego miasta ajmaku selengińskiego. W Selendze sytuacja się nieco zmie-
niła na naszą niekorzyść. Nieznani agitatorzy wzburzyli przeciwko nam
kilka ajmaków Buriatów zabajkalskich. Głosili, iż idziemy rekwirować
bydło.
W Szudjarze na stepie pojawili się pierwsi uzbrojeni jeźdźcy buriac-
cy, a kiedy doszliśmy do jeziorka Ar-Meda, stanęliśmy naprzeciw trzem
tysiącom buntowników, którzy wysłali do nas parlamentariuszy z łaska-
wą propozycją, byśmy się poddali, a kiedy już będą nas mieli razem suge-
rowali, aby moje wojsko udało się w stronę Ałtaju i żywiło się do zimy
łupieżą. W zimie możemy się rozejść do swych domów.
Propozycję odrzuciłem i przedstawiłem powstańcom nowy projekt:
niech się oni nam poddadzą }przyłączą do naszych oddziałów. Miał to
226
być dyplomatyczny trick buriaccy jeźdźcy w naszym pochodzie
stanowiliby ochronę przed atakiem innych tubylców, też Buriatów.
Muszę powiedzieć, że nie wszystko powiodło się zgodnie z moimi
oczekiwaniami. Powstańcy naprawdę się nam poddali, kiedy usłyszeli
iż mamy ze sobą artylerię i w ten sposób mój oddział honorowy zo-
stał powiększony o trzy tysiące dzikich buriackich jeźdźców.
Ale z powodu sąsiedzkiej solidarności łączyli się z nami również
koczownicy barkugińskiego, meszegelskiego i tamirskiego ajmaku (ob-
wodu), a kiedy oddaliłem się od granicy rosyjsko-mongolskiej, o jakieś
trzysta wiorst, było nas dwanaście tysięcy chłopa.
W Kal-Izyr, małym miasteczku w stepie, przyłączyli się do nas roz-
bójnicy buriackiego atamana Lo-Tum w liczbie ośmiuset ludzi, pod
górą Mane-Omi sześciusetosobowa banda chuchuzów i radośnie li-
czba żołnierzy rosła aż do granicy mongolsko-chińskiej przybyłem w dwa-
dzieścia tysięcy wojska. Mieszkańcy przerażeni uciekali przed nami,
w nocy na wzgórzach paliły się ostrzegawcze ogniska. Mieliśmy olbrzy-
mie stada bydła, owiec, kóz i koni, które mój oddział honorowy pieczo-
łowicie zbierał po drodze.
Kiedy przybyliśmy do We-Ram, głównego miasta mongolskiej pro-
wincji Pej-Hur, wyszli nam naprzeciw przedstawiciele rządu mongolskie-
go i lamowie (buddyjscy księża) i prosili, abyśmy im darowali tylko
życie. Z Mongolią możemy sobie robić, co chcemy, oni nie mają nic
przeciw temu, jaką władzę chcemy ustanowić. Trwało bardzo długo, za-
nim im wyjaśniłem, że mam jedynie przyjacielskie, pokojowe zamiary i że
idę do Urgi na spotkanie z chińskim generałem Sun-Fu.
Byli szczerze zdumieni i przydzielili mi jako orszak honorowy dwa
pułki wojsk mongolskich, tak że do Urgi zbliżałem się już w sile trzy-
dziestu tysięcy ludzi. Rząd chiński był tym zaskoczny i począł ściągać
wojska na granice Mongolii.
Przedstawiciel rządu japońskiego w Pekinie poczuł się urażony
takim postępowaniem Chin, ponieważ Japonia ma również swe interesy
w Mongolii. ^ :
Doszło więc do tego, że pomiędzy Pekinem, i Tokio wymieniono
kilka bardzo ostrych telegramów.
Tymczasem my spokojnie zbliżaliśmy się do Urgi, aby powitać
tam generała Sun-Fu, który również zaniepokojony ściągał do Urgi
garnizony graniczne i w końcu miał przeciwko mnie trzy dywizje pie-
choty chińskiej, pułk japońskiej jazdy i dwa dywizjony artyleryjskie.
Pod Urgą doszło do fatalnej bitwy, która trwała przez dwa dni. Zło-
żyli tam głowy wszyscy moi Buriaci.
-227
Byłem rozbity do szczętu. Urga przypadła Chinom wraz z całą prowin-
cją Pej-Hur. Wróciłem do Irkucka z dwoma ludźmi, a kiedy towarzysz
Gabranow, przedstawiciel ludowego komisariatu spraw zagranicznych
zapytał, gdzie mam generała Sun-Fu powiedziałem:
Wynikło małe nieporozumienie. On został w Urdze...
I otrzepał proch
z sandałów swych..
W dniu 4 grudnia 1850 roku poczynając od zburzenia Jerozolimy,
428 lat od odkrycia Ameryki, a jeśli i to nie wystarczy, w 540 roku od
czasu wynalezienia prochu strzelniczego, opuściłem Rosję Radziecką
i pojawiłem się na granicach republiki estońskiej.
W Narwie z zainteresowaniem przeczytałem wyblakły plakat, na
którym rząd estoński przed rokiem przyrzekał nieznanym panom, któ-
rzy mnie pochwycą i powieszą, 50 000 marek estońskich nagrody.
W tamtym czasie pod Jombrogiem wydawałem pismo ' w języku
tataro-baszkirskim, dla dwu dzikich dywizji Baszkirów i innych zabija-
ków, którzy operowali przeciwko białym wojskom republiki estońskiej.
Estończycy mianowicie wkroczyli do Rosji i popróbowali po-
pierając Anglię - jak smakuje rosyjskie lanie,
50000 marek estońskich! Mają co prawda marną walutę, dzie-
sięć marek estońskich musicie dać za jedną niemiecką, tym niemniej
była to oferta bardzo nęcąca, zwłaszcza kiedy potrzebowałem pienię-
dzy utraciwszy ostatni milion rubli po drodze z Moskwy do Narwy.
Na szczęście uświadomiłem sobie, że nawet gdybym się im najpięk-
niej w Narwie sam powiesił i tak by mi nikt nie uwierzył, że to naprawdę
jestem ja, ponieważ jechałem pod fałszywym nazwiskiem, na podro-
bionych dokumentach, na których jedno z rzeczywistości tylko było praw-
dziwe moja fotografia.
Z rozmyślań wyrwał mnie pewien przyzwoicie ubrany pan, który
w łamanym języku rosyjskim zapytał, czynie chciałbym wymienić ro-
syjskich rubli na marki estońskie.
' Chodzi o pismo "Ór", które Haiek redagował przy pomocy znawców języka mongol-
skiego przed wyjazdem z Irkucka.
229
Poznałem go na pierwszy rzut oka. Po wielu latach znowu pierwszy
tajniak.
Estońskich żandarmów i strażników już widziałem jak długim łań-
cuchem stali za zaporami z drutu kolczastego wzdłuż granicy. Patrzy-
łem na nich ze szczególnym uczuciem, które wierzę każdy zdoła
pojąć.
Sama Estonia jest cała zadrutowana, aby nie mogła tam przeniknąć
myśl socjalistyczna.
Pierwszy napotkany tajniak zagadywał dalej. Starał się ze mnie nie-
znanego cudzoziemca, coś wyciągnąć.
Mówił o bałaganie w Estonii i chwalił Rosję Radziecką.
Na szczęście wiedzę o Rosji zyskałem z jedynego numeru "Polityki
Narodowej", którą Czechom powracającym z Rosji za darmo rozdają
pracownicy misji czeskiej, którą kieruje w Moskwie pan kapitan Skala.
Powiedziałem mu, aby tak Sowietów nie chwalił, bo czytałem w ,,Po-
lityce Narodowej", że pewnemu czeskiemu szewcowi w Piotrogrodzie
żona oszalała z głodu i zmarł dziadek w Chrastowicach pod Berounem.
Trupy walają się po ulicach. Z półtora miliona mieszkańców Piotro-
grodu przy życiu pozostał tylko jeden człowiek, Zinowiew, który w opus-
toszałym z ludzi Piotrogrodzie łupi kramy za białego dnia. Ale to wszy-
stko drobiazg, dzieją się gorsze rzeczy. Noworodkom...
Tajniak nawet się ze mną nie pożegnał, pośpiesznie odszedł na dru-
gą stronę dworca.
Przyłączyłem się do transportu powracających z Rosji.
Podarte szare mundury starej Austrii, "ruksaki" 2 wypłowiałe przez
tych sześć lat, mieszanina głosów i języków wszystkich narodów byłej
monarchii.
W zacisznym kąciku; małego domku na dworcu, który nosi napis
"dla panów", pewien węgierski kapitan przyszywał sobie gwiazdki na
zatłuszczonym kołnierzyku.
Przed starą twierdzą i zamkiem w Narwie przedstawiciel Międzyna-
rodowego Czerwonego Krzyża wita po niemiecku ,,ciężko doświad-
czonych obrońców ojczyzny".
Niemiecka siostra z Czerwonego Krzyża rozdaje pierwszą niemie-
cką kawę z sacharyną.
Na bramie starego zamku, w którym-mieści się obóz przejściowy,
tylko węgierskie i niemieckie napisy.
Ruksak z niem. plecak
Sztandary narodowe wszystkich możliwych narodów niesłowiań-
skich.
Członkowie amerykańskiego Stowarzyszenia Młodzieńców Chrześci-
jańskich rozdają biblie i spekulują wymieniając "romanówki", "kiere-
nki" i rosyjskie ruble na marki estońskie.
Wszyscy klną na Rosję, a żołnierze estońscy potajemnie sprzedają
wracającym gorzałkę.
Zamknęła się za nami brama starego krzyżackiego zamczyska. Po-
zostaniemy tutaj cztery dni, nikomu nie wolno wychodzić do miasta.
Na wielkim dziedzińcu zaczyna się rozdzielanie narodów. Jakiś pan
krzyczy po niemiecku:
Obywatele Republiki Węgierskiej na lewo, Austriacy na prawo,
Czechosłowacy do środka, Rumuni pod bramę.
Nastaje ogromne zamieszanie. Pod kancelarią stoi jakiś były kadet
i płacze. Pracownik Międzynarodowego Czerwonego Krzyża domaga się
od niego, by powiedział, gdzie należy.
Prowadzą go do kancelarii ku mapie. Szukają tam Kolosżvaru i w koń-
cu okazuje się, iż na podstawie pokoju wersalskiego stał się z niego
Rumun.
Kadet płacze jeszcze bardziej, a siostra z Czerwonego Krzyża daje
mu krople walerianowe na cukrze...
II
Obóz przejściowy oraz biura Międzynarodowego Czerwonego
Krzyża znajdują się na ogromnej przestrzeni starego zamku w Narwie 3,
który postawili Niemcy z inflanckiej gałęzi Krzyżaków, ogniem i mie-
czem pustoszący kiedyś kraje nadbałtyckie.
Dzisiaj niszczą je angielskie towarzystwa handlowe, dostarczają-
ce niepotrzebnych przedmiotów: porcelanowe płytki na podłogi w kur-
nikach, elektryczne samowary i sprzęt sportowy, wszystko to jest nie-
zwykle potrzebne, ponieważ Estończycy nie mają co jeść.
Zamek w Narwie jest ruiną doskonałą. Kilka razy niszczyli go Szwe-
dzi, kiedy zamierzali wygnać z Narwy rycerzy zakonnych. W nową
ruinę wpędził go Piotr Wielki, kiedy wypędzał z zamku Szwedów. (Bliż-
szych szczegółów nie uświadczycie W żadnej encyklopedii). Podczas
3 Wiadomości historyczne podane przez HaSka nie są dość ścisłe; zamek w Narwie
w 2 poł.XIV wieku przejęli Krzyżacy, odbudowując go ze zniszczeń spowodowanych
przez
Nowogrodzian, potem w rękach Moskwy, Szwedów i ponownie Rosjan.
231
wojny domowej mury zamku posmakowały granatów czerwonych i bia-
łych.
W końcu dzieła zagłady dokonuje Międzynarodowy Czerwony Krzyż,
który wybudował z pozostałości starej sali rycerskiej, nie szczędząc ło-
pat na dawne mury, latryny dla byłych jeńców powracających z Rosji.
Narzędzia Czerwonego Krzyża przerobiły również wieże zamkowe
na różne magazyny, do których nie daj Boże aby przyszła inspe-
kcja. .
Miejscowi przedsiębiorczy, spekulujący obywatele, wywiercili w mu-
rach zamkowych liczne otwory, przez które wczołgują się na zamek ze
śmierdzącą kiełbasą.
Przy każdej takiej dziurze stoi żołnierz estoński i czeka jak kot na
mysz, ponieważ jest surowy zakaz kontaktów mieszkańców, z powracają-.
cymi z Rosji. Jest to stały dochód dla tutejszej załogi pięćdziesiąt
procent z każdej libry sprzedanej kiełbasy i innej żywności, również jak
wędlina mizernej jakości. .
Na całym zamku panuje wzorowy brud. Wywołuje to wrażenie, jakby
zamek był oblegany w dawnych czasach, kiedy to nieprzyjaciele wrzu-
cali do twierdzy śmierdzące garnki.
Skorupy starannie zebrano, aby nie przecinały łapci, ale zawar-
tość garnów znajduje się wszędzie, gdziekolwiek spojrzycie.
Równie pięknie wygląda to także w budynku byłych rosyjskich koszar
na dziedzińcu, gdzie umieszczono bieżeńców z Rosji.
Brudne prycze, dymiące piece i ciężki zaduch zupy fasolowej. Kobie-
ty bieżeńców wieszają pieluszki swych dziatek.
Pójdziemy już raczej popatrzeć do "soldatenheimu" 4.
Międzynarodowy Czerwony Krzyż, na który Amerykanie ofiarowali
tyle pieniędzy, jest przedsiębiorstwem o czysto niemieckim kolorycie
i sprawia wrażenie przedsiębiorstwa ogromnie dochodowego.
Siostrzyczki sprzedają kiełbasę i kawę. Kawa pochodzi z konserw,
które powinno się za darmo rozdawać powracającym. Kiełbasę kupują
za 5 marek a sprzedają za 25 marek estońskich lub 125 rubli romanówek
(carskich) albo za 320 rubli dumskich (kierenek) lub l 000 rubli radzie-
ckich.
Pewnemu Tyrolczykowi, który dzisiaj odjeżdża z transportem jest
wszystko jedno. Czuje zapach niemieckiej kawy, smakuje napis "Behiit
euch Gott" 5.
4 Śoldatenhęim dom żołnierza, tu kasyno.
5 Behiit cuch Gott Niech Bóg was chroni.
232
Jest wzruszony: '
Kochana siostrzyczko mówi przejęty, chowając do kieszeni
kiełbasę kupioną za ostatnie ruble dziękuję za wszystko, co dla nas
zrobiłyście.
W "soldatenheimie" są tylko niemieckie gazety. Chciałem właśnie
przejrzeć we "Freiheit" artykuł o ostatnich lokautach robotników w nie-
mieckiej ,,republice socjalistycznej", kiedy na zewnątrz nastało stra-
szne zamieszanie i krzyk, że jakiś Węgier skoczył z wieży do fosy zamko-
wej.
Poszedłem tam popatrzeć i stwierdziłem: Do fosy zamkowej skoczył
na skutek nieudanej spekulacji finansowej były kapitan Haranyi z 18 puł-
ku honwedów.
Jest to wzruszający obrazek spekulowania pieniędzmi.
Pan Kapitan Haranyi z obozu w Krasnojarsku został odesłany jako
inwalida do Moskwy, gdzie sprzedał na Sucharewce (targowisko mo-
skiewskie) spodnie za 120000 rubli, bluzę za 80000 rubli, co mu dało
razem 200 000 rubli radzieckich.
Ponieważ słyszał, iż za granicą nie przyjmują rubli radzieckich
i nic nie chcą za nie sprzedać, zakupił od spekulantów na Suchariew-
ce romanówki, carskie dziesięcio-i pięciorublówki, l 000 rubli za 50000
radzieckich. Miał tedy 4000 rubli romanówek. Potem mu ktoś po-
wiedział, że rozbito Wrangla i za granicą romanówek nie biorą, teraz
są tam w cenie dumskie ruble Kiereńskiego. Zamienił wówczas 400 rubli
carskich na 2 000 kierenek, które w Narwie ku swemu zdumieniu zamienił
na 400 marek estońskich, a te starał się wymienić na marki niemieckie.
Dostał za nie 80 marek niemieckich. To mu dodało odwagi. Zaczął znowu
skupować ruble radzieckie i dawał za 10 marek niemieckich l 000 rubli
radzieckich. Uzyskał w ten sposób 8000 rubli, które pełen rozpaczy
wymienił na 40 marek, bowiem w tym czasie spadł kurs. We wtorek
dokonał nowej spekulacji z zamianą na carskie pieniądze, a w środę
rzucił się z jedną marką estońską w kieszeni z najwyższej wieży zamku
do fosy z okrzykiem:
EIjen a Magyarorszag!6.
Pochowali go za murem zamkowym, gdzie snem ostatnim śpi 400 żoł-
nierzy rosyjskiej Armii Czerwonej, którzy dostali się do niewoli estoń-
skiej i byli na wałach rozstrzelani z karabinów maszynowych.
Jutro jedziemy do Rewia 7.
' EIjcn a Magyarorszag Niech żyją Węgry.
7 Rewel obecnie Tallin
233
III
Przedostać się z Narwy do Rewia nie jest sprawą tak prostą i lekką,
jak by to sobie ktoś wyobrażał. Musicie przejść przez cały system różnych
przygotowań i zabiegów. Przede wszystkim należy rozebrać się do naga
i oddać ubranie oraz buty do dezynfekcji w specjalnym przyrządzie,
w którym zostaną wyprażone. I może się wam przydarzyć takie nie-
szczęście, a nikt tego wam nie wytłumaczy, że przedmioty ze skóry, np.
buty czy portmonetka w takiej maszynie dezynfekcyjnej zupełnie się znisz-
czą i że ujrzycie przed sobą obrazy grozy i rozpaczy.
Pewien biedak włożył do węzełka bieliznę, ubrania, swoje buty
oraz portfel z romanowskimi pięćsetrublówkami. Dwa lata okradał Ro-
sję, zanim zdobył spory kapitał, który z maszyny dezynfekcyjnej po wy-
prażeniu wyszedł jako skamieniała, skręcona gruda spalonej i wygoto-
wanej skóry z banknotami wewnątrz, które powróciły do swego pierwo-
tnego stanu papierowej wyschniętej papki.
Jeśli chodzi o buty, było po prostu zagadką, co to powróciło z ma-
szyny dezynfekcyjnej. Jakieś dwa tajemnicze tłumoczki z twardej skó-
rzanej masy leżały przed nieszczęśnikiem, który w jednej ręce trzymał
to, co przed piętnastu minutami nazywało się portfelem i majątkiem,
i ogłupiały spoglądał na swoje byłe buty.
\ W końcu bosonogiego nieszczęśnika odprowadzili do biura Między-
narodowego Czerwonego Krzyża, gdzie wypłacili mu pięćdziesiąt marek
niemieckich zapomogi i dali ordynarne buty, wszystko to musiał po-
twierdzić piętnastoma podpisami.
Tymczasem stało się inne nieszczęście: kolejne grupy powracających
kąpały się w brudnych i zimnych łaźniach, a dozorcy bili po łapach śmiał-
ków z byłej Cekanii, którzy kradli zielone płynne mydło z kąpielowych
beczek.
W końcu wszystkich wymytych i wydezynfekowanych zebrano
w biurze Czerwonego Krzyża i zaczęła się nowa procedura. Estoński
urzędnik kontroluje według spisu, kto dzisiaj wieczorem pojedzie do Re-
wia. Węgierskie, rumuńskie i czeskie nazwiska stanowią dla niego za-
gadkę nie do rozwiązania nie potrafi ich wymawiać.
Dochodzi do licznych nieporozumień. Woła:
Josef Ncfech! Szukają go, nikt się nie zgłasza. Szukają Nefecha
pomiędzy Turkami i Rumunami i nikomu nie przyszło do głowy, że jest
to Josef Novak, który w grupie Czechów czeka na dziedzińcu zamku
w Narwie, aby dumnie krzyknąć:
Hier!
234
I może po dzień dzisiejszy Josef Novak czeka jeszcze w Narwie
aż wyczytane zostanie jego nazwisko.
Zaczyna się drugi akt. Walka o konserwy, rozdają je po jednej na
dwu mężczyzn. Dzieje się to bez jakiegokolwiek systemu. Zasada altru-
izmu płacze gdzieś w ruinach. Darmo poszukują tego, który dostał
konserwę dla drugiej osoby, ponownie w rozpaczy stają w ogonku w na-
dziei, że uda się zniknąć z drugą puszką. W końcu zamykają maga-
zyn i biedny magazynier z ekspedytorem z ołówkiem w ręku rozwiązują
trudny problem matematyczny.
Dzisiaj powraca 726 byłych jeńców. Jedna konserwa na dwóch
363 puszki, a wydali 516. (Polecam gorąco to nieznane równanie ,,Cza-
sopismu Czeskich Matematyków" oraz panu ministrowi finansów).
Coś podobnego dzieje się również z darami Amerykańskiego Czerwo-
nego Krzyża. Młoda miła kobieta bada prośby potrzebujących, któ-
rzy zdołali szybko pozbyć się w baraku koszuli i teraz z gołą piersią
demonstrują, że są bez koszuli. .
Jeden z proszących, usiłuje młodej damie udowodnić, iż naprawdę nie
ma kalesonów w...
O szóstej wieczorem ustawili nas wreszcie szóstkami, otaczają żoł-
nierzami estońskimi i wyprowadzają z bramy do sadu przy moście,
gdzie nas powtórnie liczą.
Liczby są niezwykle ruchome. Jak mówiłem, ma nas jechać 726. Na
dziedzińcu naliczyli 713, pod bramą 738 a teraz jest nas 742.
Urzędnik estoński rozpaczliwie macha ręką i mruczy: Ilvaja! co od-
powiada rosyjskiemu "niczewo". .
Prowadzą nas przez most i jeszcze ze dwa kilometry przez miasto,
w którym wojna domowa pozostawiła wyraźne ślady.
Poprzez rynek biegnie długi ciąg nie zasypanych okopów na pa-
miątkę potomnym i na usługi kanalizacji, która pozostała na tym samym
stopniu ewolucji jak przed stuleciem kiedy to, niemieccy rycerze zakonni
budowali to miasto.
Na narożniku ulicy Maja widziałem niezwykle sympatyczny obrazek.
Stójkowy rozganiał tłustego wieprza i brodatego, spokojnego kozła,
które zaczęły między sobą awanturę.
To wszystko, co widziałem w Narwie i mogę zakończyć tymi samymi
słowami, jak w felietonie nr 2.: ,,Jutro jedziemy do Rewia". Redakcji
i czytelnikom daję słowo honoru, że jutro naprawdę odjedziemy do
Rewia.
235
IV
Odległość stu osiemdziesięciu kilometrów dzieląca Narwę od Rewia
przejechaliśmy w dwa dni. Urzędy estońskie na kilku stacjach ponow-
nie rewidowały transport, nie pozwoliły nikomu wyjść na dworzec, nie
było wolno niczego kupować, a w pociągu siedzieliśmy jak na wulkanie:
Byli jeńcy siedzieli wokół małych żelaznych piecyków, w których ogień
wygasł już pierwszego dnia, ponieważ na te dwa dni dali nam tylko kil-
ka sztuk brykietów z torfu, siedzieli i klęli na całą Estonię oraz na
przedstawiciela Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
Najdłuższy postój mieliśmy na dworcu estońskim miasteczka Igórea-
tis, gdzie doszło do otwartego buntu w ostatnich trzech wagonach,
które zajmowali Węgrzy i Rumunii. Obiegli nieszczęśliwego przedsta-
wiciela Czerwonego Krzyża i burzliwie domagali się od niego chleba gro-
żąc pobiciem, i :
Podczas tej sceny bliżej poznałem pana inżyniera Józka. Aż do tego
momentu żył niepoznany i przez nikogo niedoceniany pomiędzy austria-
ckimi Niemcami w wagonie nr 7.
Nikt nie przeczuwał, że ten skromny pan z obozu oficerskiego w Semi-
palatinsku jest takim mędrkiem-idcalistą.
Stanął przed zagrożonym przez tłum przedstawicielem Czerwonego
Krzyża i powiedział kaznodziejskim tonem:
Ależ panowie, miejcie rozum, dziwię się, że tak głośno krzyczy-
cie. Uświadomcie sobie dobrze, że jesteście na obczyźnie, gośćmi na zie-
mi estońskiej i że każda taka awantura przedstawia nas w niekorzystnym
świetle w oczach Estończyków.
Żądamy wrzasnęli Rumuni aby natychmiast dali nam
chleba.
W Narwie, krzyczą Węgrzy dali każdemu chleba na pół dnia
i te,raz od półtora dnia morzą nas głodem. Zarżnąć go!
Ależ panowie! łagodził pan inżynier bądźcie cierpliwi, nie
stosujcie przemocy! Niech Estończycy widzą, że potrafimy się zachować
przyzwoicie. Pomyślcie, gdyby dzieci estońskie szły do szkoły, co by
sobie pomyślały.
, Przez tłum przemyka niejasne podejrzenie, że pan inżynier ma chy-
ba coś wspólnego z człowiekiem z Czerwonego Krzyża, a ktoś z tłumu
bezwstydnie twierdzi, iż w wagonie, którym jechał pan inżynier, mają
tyle chleba, że palą nim w piecu. '
Przedstawiciel Czerwonego Krzyża korzysta z burzy, która zbiera
się nad głową pana inżyniera i znika. Następuje krótkie spięcie. Dwaj
236
estońscy żołnierze spokojnie obserwują, jak pan inżynier jest linczo-
wany i jak po tym, co go spotkało z trudem wlecze się do swego wagonu.
Ale mnie urządzili powiedział w wagonie boli mnie, że mnie to
spotkało na oczach cudzoziemców, całe szczęście, że dzieci nie szły
do szkoły, mogłyby sobie pomyśleć, że jesteśmy dzikusami. .,
Przedstawiciel Czerwonego Krzyża, za którego ofiarę poniósł pan
inżynier, poczuł jednak moralny obowiązek zrobić coś dla transportu
i poszedł pertraktować z miejscowymi urzędami estońskimi, aby spó-'
wodowały ugotowanie przynajmniej zupy dla eszałonu. ''
Jego rozmowy zakończyły się jednak pewnym sukcesem. Kiedy tylko
zaczął mówić o zupie, rozdzwoniły się telefony. Stacja kolejowa otrzy-
mała rozkaz, by nasz pociąg natychmiast odprawiono w drogę, a'przed-'
stawicielowi Czerwonego Krzyża przyrzeczone, iż ciepłą strawę dostar
niemy w Igwie. . ' . . ,
Jedziemy więc do Igwy, gdziesię dowiadujemy,ze zupy nie g0fuj'ą,
ponieważ otrzymamy cały obiad w Mórigólje.
Stacja kolejowa Mórigólje pozbywa się nas prędko z zapewniemerri,
iż na dworcu w Weinemaje oczekuje nas obiad i kolacja.
Dla honoru współtowarzyszy podróży muszę powiedzieć, że czło-
wieka, który nam to wszystko obiecywał załatwić odwieźli do szpitala,
a my jechaliśmy dalej. Na stacji Weinemaje nasz pociąg nawet się nie
zatrzymał i w ten sposób, jeśli wśród nas pozostał jeszcze ktoś, kto
sądził, że temu panu w Mórigólje zrobiono krzywdę, całkowicie zmie-
nił o tym sąd. ;'
W nocy do Rewia zbliżał się pociąg, którego pasażerowie statfowi-
li ludzi zdecydowanych na wszystko. Nastrój był taki, że złupienie Re-
wia było bardziej niż prawdopodobne.
Nad ranem nie było między nami nikogo, kto by się nie zachowywał
jak zawzięty rabuś i złoczyńca.
Jedynie pan inżynier nie tracił nadziei i optymistycznie domnie"
mywał, że przecież jednak w Rewlu nas nakarmią.
Inżynier nieustannie mówi o czymś, co każdy już od dawna wie.
Naprawdę mówi ' jest to dziwne, że człowiek, jeśli półto-
ra dnia nic nie je, odczuwa głód. Jeśli nam w Rewlu nie dadzą jeść,
głód sam minie. Bez chleba żyje się bardzo ciężko, a chleb dobrze syci
głód.
Panie inżynierze odzywa się głos z rogu wagonu jeśli nie
przestanie pan pieprzyć, daję słowo honoru, że otworzę drzwi i wy-
rzucę pana'na tory podczas jazdy. , ; ^
Pan inżynier mruczy coś o harmonii piękna, dobra i postępu, ti tyrń,
237
że nadzieja pozwala duszy ^zwycięży ć nad klątwami oraz o duchowym
odrodzeniu prostaków. ,;,, ,
Świta. Pan profesor Zemanek sprzecza się z całym wagonem, że mu-
simy być blisko morza i że już czuć morskie powietrze. W końcu zauwa-
ża, że ktoś z naszego towarzystwa wsadził mu do kieszeni garść ikry
ze zgniłych śledzi, którymi ofiarnie obdzielono nas w Narwie.
Czuje się naturalnie urażony, a pan inżynier delikatnie zwraca mu
uwagę, że najwyższą cnotą jest znosić szyderstwa. Świat musi kiero-
wać się ewangelią miłości.
Kilka zdecydowanie sformułowanych pogróżek zmusza pana inży-
niera, by zawinięty w płaszcz zamilkł aż do stacji Kulmó, gdzie wszy-
scy mężczyźni z transportu rozchwytują zgromadzone tu zapasy torfu
i,drzewa, aby napalić w wagonach.
Kiedy przynieśli łup i ogień wesoło huczał w małych piecykach, pan
inżynier wylazł ze swego legowiska i przemówił:
Zbieramy rzecz, która do nas nie należy. Jest to kradzież a o tym,
który tak czyni, mówi się, że kradnie. Wszyscy jesteśmy odpowiedzial-
ni. Grzeję się paląc kradzionym drewnem, węglem lub torfem, jestem
uczestnikiem rabunku.
W dyskusji po jego oświadczeniu dochodzi się do wni'osku, że w wy-
prawie nie uczestniczył i nie posiada prawa do zysku. Jeśli chce
siedzieć w cieple, musi iść i ukraść polano. Kto korzysta z dobra musi
też na nie świadczyć.
Otwierają drzwi i wypychają go na zewnątrz. Na dworze zimno,
dwanaście stopni mrozu. Za chwilę wraca z wielką kłodą i mówi:
Wziąłem cudzą rzecz, jestem złodziejem,
Po stacji Kulmó rozniosło się, że przedstawiciel Czerwonego Krzyża
pozostał na dworcu w Mórigólje, aby telefonicznie pertraktować z urzę-
dami rewelskimi. Wiadomość ta przebiega przez wszystkie wagony
jak iskra nadziei, aż gaśnie w sceptycyzmie, który prostymi słowami
wyraża pewien obywatel ze Smichowa, że .jest to znowu nowy szwindel".
Jego pogląd był najzupełniej słuszny. Kiedy już mamy wjechać na
dworzec w Rewlu, pociąg zboczył na boczny tor, wielkim łukiem minął
miasto Rewel, w którym mieliśmy otrzymać: l. obiad, 2. kolację,
3. śniadanie. ,
Pociąg ze zwiększoną szybkością wiezie nas wzdłuż morskiego brze-
gu. Na morze- nikt, nie zwraca uwagi, wszyscy patrzą przerażeni w.tył,
gdzie za piaszczystymi nasypami chowa się Rewel, miasto, które tak
szczęśliwie uniknęło spotkania. Ze zrozpaczonymi i zdecydowanymi na
wszystko jeńcami.
238
Pociąg przystaje u cehr podróży. Molo, przy nim parowiec do prze-
wozu drobnicy "Cypr", dalej pomiędzy wyspą Silgit.a nami jeszcze
jeden statek na kotwicy.
Na brzegu oczekuje nasdeputacja jakiegoś stowarzyszenia pań i dzie-
wic z Rewlu na czele z : pastorem' i rozdają gazety z ojczyzny, przy
czym chór pań i dziewic śpiewa wzruszająco po niemiecku:
Kto chce być na świecie szczęśliwy
musi wyrzec się grzechów wszystkich.
Kto i w godzinie śmierci zaznać chce
błogosławieństwa łaski bożej
musi czuć tchnienie.
Po pół godzinie pastor wraz z chórem pań i dziewic kąpie się w morzu,
a my wszyscy z groźnym krzykiem "hurra"! rzuciliśmy się na parowiec
"Cypr", stojący na cumie przy molo...
V
Załoga statku "Cypr" wszyscy jak jeden mąż doświadczeni mary-
narze, szybko zrobili z nami porządek. Działo się to tak, jakby baca
na hali liczył owce jedną po drugiej chwyta za skórę i rzuca do zagro-
dy. Każdy z nas przeszedł przez kołowrót, na który złożyło się kilka par
muskularnych, owłosionych marynarskich rąk, które podawały go dalej,
aż ocknął się gdzieś w dole, pod pokładem i znajdował się już wśród jed-
nej z licznych dziesiątek, które rosły pod pokładem jak grzyby po deszczu.
I zanim się opamiętał, już ze swą dziesiątką szedł przez druaie wyjście na
rufę statku, gdzie otrzymał bochenek chleba, konserwę mięsną, łyżkę,
blaszany talerz i kubek i już znowu wracał na dawne miejsce na śród-
okręciu. W ciągu pół godziny cały transport został rozmieszczony, wy-
posażony i nakarmiony.
Pan inżynier nabrał znowu ducha i kontynuuje swoje niepowtarzal-
ne wywody: .
Zanim stąd ruszymy, statek musi przedtem dźwignąć kotwicę,
a pod kotłami trzeba rozpalić. Gdyby to był żaglowiec musiałby czekać
na sprzyjający wiatr. Bez wiatru żaglowce pływać nie mogą, są jak
automobil bez benzyny.
"Cypr" daje małym stateczkom dozorującym porządek w porcie syg-
nały, że zamierza wyjść w morze i otrzymuje odpowiedź, iż nie ma prze-
szkód. Uruchamia więc turbinowe syreny, a i my żegnamy się z estoń-
skimi brzegami zasnutymi mgłami, które jakby nam mówiły, że nie war-
239
to odwracać się i patrzeć w tył,-bo niczego dobrego nie zaznaliśmy na
estońskim lądzie.
Tym niemniej kilku sentymentalnych bieżeńców macha brudnymi
chustkami. Na molo stoi gromadka estońskich chłopców i dziewcząt
z niedalekich chat rybackich i pokazują nam język.
Trzej strzelcy tyrolscy trzymają się za ręce i śpiewają:
Wann ich kumm. wann ich kumm.
wann ich wieder. wieder kumm... *
Czytam tabliczki ostrzegawcze na statku. Napisy są niezwykle
odkrywcze: "W razie zauważenia pożaru na statku, zawiadomić należy
starszego oficera". ..Na mostek kapitański osobom postronnym wstęp
wzbroniony". ..Klucz od magazynu pasów ratunkowych znajduje się
u młodszego oficera, należy mu zgłaszać każdy nieszczęśliwy wypadek"
Dopisuję pod tym: "Jeśli statek zatonie, należy o tym powiadomić ka-
pitana".
Idę popatrzeć do kantyny, gdzie jak dźgnięcie nożem wita
mnie napis: "Sprzedaż alkoholu surowo wzbroniona".
Gdzież się podziały czasy marynarskiego rumu, whisky i groggu?
Gdzie starzy pijani marynarze Kiplinga, którzy pragnęli tęgo pić i woła-
li "johoho. johoho" i tak rzeczywiście pili.
Zamiast alkoholu sprzedają ciemne piwo, lemoniadę, cukierki, pier-
niki i czekoladę, jakby to dziatki szkolne pod dozorem nauczycieli pod
koniec roku urządziły sobie wycieczkę.
Na rufie statku jest druga kantyna, która przedstawia równie smutny
Widok, jakby wznosiły się nad nią dłonie drą drą Foustki i Batjeka9.
Sprzedają tam cytryny, jabłka, śledziki, oliwki, konserwy rybne i wido-
kówki. Otrzymacie tam również podłe niemieck-ie papierosy i jeszcze
gorsze cygara.
Podczas dalszego zwiedzania parowca odkrywam kilka dalszych
tabliczek z ostrzegawczymi napisami, dotyczącymi łodzi ratunkowych
i przepisów, wedle których należy je spuszczać na wodę. Jedna łódź
interesuje mnie szczególnie. Dno jest porządnie przedziurawione. Zaj-
rzałem również do kajut marynarskich. Piją kawę. są trzeźwi, nie palą
krótkich fajeczek. Jeden trzyma w ręku książkę z czerwonymi brzegami.
" "Wann ich kumm..." Kiedy powrócę, kiedy /nowu. /nowu powrócę. Śpiewaj;! tę
piosenkę w dialekcie szumawskim z pogranicza czesko-bawarskiego.
' Dr dr Foustka i Batjek profesorowie Uniwersytetu Karol;! i gorliwi
propagatorzy
ruchu abstynenckiego . ,
240
Podejrzewam, że jest to biblia. Cicho zamykam drzwi, przepraszając,
że się pomyliłem i odchodzę, by zaczerpnąć świeżego powietrza na
dziobie okrętu, który akurat daje sygnały statkowi wiozącemu do ojczy-
zny jeńców rosyjskich.
Wszyscy wychodzą na pokład. Na statku wiozącym Rosjan wznoszą
czerwony sztandar.
Parowce zbliżają się i wymieniają jakieś rozmowy. Oni i my macha-
my chustkami, krzyczymy "urra" a tu i tam wielu łzy trysnęły z oczu,
których nikt się nie wstydzi.
Długo jeszcze niosą się nasze pozdrowienia po szerokiej, spokoj-
nej powierzchni zalewu, a echo je niesie ku kredowym skałom wyspy
Sigit.
Powierzchnia zalewu jest spokojna, Mewy latają nad wodą, zniżają
lot i siadają na drobnej fali.
Pan inżynier jak zawsze mądrze napomyka:
Ten ptak nazywa się mewa śmieszka, albowiem jej krzyk przypo-
mina ludzki śmiech, a gdyby się ptak ten nie śmiał...
Wrzuciłbym was do morza mówię poważnie.
Mijamy długi pas jakiegoś brzegu, a pan inżynier szczerze wyznaje:
To jest wyspa, ponieważ ze wszystkich stron oblana jest wodą.
Jeśli ta ziemia z jednej strony połączona by była z lądem, stanowiła-
by półwysep.
Wokół pana inżyniera formuje się krąg słuchaczy. Pan inżynier wska-
zuje na łodzie rybackie na zalewie i mówi z wielką pewnością:
Morze jest bogate w ryby, a rybołówstwo jest jedynym zajęciem
rybaków. Wiele ryb pożera się wzajemnie, bowiem w innym przypadku
zginęłyby z głodu. Rekin jest niebezpieczny dla ludzi kąpiących się
w morzu. Morze bywa płytkie lub głębokie. Morska woda jest słona.
Słuchacze chwytają pana inżyniera za ręce i nogi oraz kołyszą nad
głębiną morską. Pan inżynier krzyczy:
Jeśli mnie puścicie, utonę.
Ktoś przynosi wiadro pełne morskiej wody, kładą pana inżyniera na
pokładzie, polewają wodą, a potem odprowadzają do maszynowni, aby
się osuszył. Jest tak zaskoczony, że nie może sobie przypomnieć żad-
nej prawdy, opamiętuje się dopiero podczas kolacji, kiedy nadmienia
jakby mimochodem:
Groch pozostaje kulisty nawet w stanie wrzenia.
Jest to oczywiście święta prawda, ale ten groch, który nam dali
w zupie musiał podczas gotowania strajkować jest twardy jak bruk na
moście Karola.
241
16Nic/naiK pr/ygody S/wrjk.i
Mile nas zaskoczyło, że w zupie znaleźliśmy suszone śliwki, jabłka,
płatki owsiane oraz ikrę ze śledzi.
Wyobraźcie sobie, że większość zjadła przed tym tłustą konserwę
mięsną na zimno, w kantynie kawałek czekolady, marcepanu, jabłka, ma-
rynowanego śledzia, cebulkę w occie, rybki w oleju oraz napiła się piwa
słodowego oraz lemoniady.
Było to solidne przygotowanie do choroby morskiej, która się jeszcze
skrywała gdzieś za horyzontem na pełnym morzu.
Ściemniło się. Na wyspie Silgit światła latarni morskiej błyskały
w ciemnościach. Zaczął dąć wiatr północno-zachodni, a kiedy opuści-
liśmy zalew, fale nie pozwoliły na siebie czekać, z pełną werwą i energią
pojawiły się same.
"Cypr" obrócił się pod falą i pruł fale, które z bólu wyły w tę cichą
noc i rozwścieczone próbowały zatopić parowiec, posłać go na dno.
"Cypr" zatańczył nagle taki "cake walk" 10 na morskich falach,
aż nas ogarnęły z tego powodu mdłości. Idea jednomyślności zwycię-
żyła na całej linii. Wszyscy nie zważając na podziały partyjne, włas-
ne zdanie, narodowość trzymali się za brzuch, czyli jak pięknie
się wyraził pan profesor Zemanek: ,,Myślę, że to nas wzięło."
Wszyscy pisarze opowiadający o swych podróżach morskich wspo-
minają o chorobie morskiej i robią z siebie bohaterów. Wszyscy rzy-
gali, tylko pan pisarz nie wymiotował. Stanowi szacowny wyjątek.
Mnie także wzięło. Chwyciły mnie tak mocno, że pierwszy raz w swym
życiu przypomniałem sobie Pana Boga i gorąco modliłem się nad rozsza-
lałym morzem:
Boże wszechmogący zbliżam się do ciebie w duszy mojej i napraw-
dę pragnę z tobą mówić, choć widzisz, co robię. Stworzyłeś mnie jed-
nak na chwałę, miej więc litość nad marnością moją. Przyrzekam ci,
że będę przestrzegał przykazań przez ciebie ustanowionych, wyrzekam
się wszystkich błędnych ścieżek i nieprawości, nie chcę już trzymać
z bezbożnikami i ateistami, będę pisał do "Czecha" i ułożę wiersz
pochwalny na cześć nuncjusza papieskiego.
Skutek był taki, że zapisałem trzęsącą się ręką w swym; dzienniku:
"Jest mi ciągle gorzej i gorzej. Modlitwa mi nie pomogła", i
Słońce wschodzące nad wzburzonym morzem zastało nas w tej samej
pozycji nad burtą, w jakiej stanęliśmy w nocy.
Pan inżynier, skłaniając obok mnie głowę nad falami, wygłosił
szeptem:
10 "cake walk" taniec z folkloru murzyńskiego, po 1918 roku modny w Europie.
242
Na lądzie choroby morskiej nie stwierdzono.
A ja biedak nie miałem nawet tyle siły, aby go wyrzucić za burtę jako
ofiarę wzburzonemu morzu...
VI
Praktyczne wykonanie wszystkich tych różnych ruchów, które lu-
dzie i nauka nazywają chorobą morską, trwało cale półtora dnia. Na
statku było smutno, ponieważ nikt, nawet kapitan, nie wiedział, dokąd
płyniemy. : ..,., : . ....
Kapitan twierdził, że okręt musi iść pod falę, przeciwko czemu nikt
doprawdy nic nie miał. tylko że fale i wiatr bezustannie zmieniały swój
kierunek i w ten sposób płynęliśmy raz tak, raz inaczej jak piracki okręt
obawiający się brzegu.
Drugiego dnia wieczorem rozpoczął się znowu taniec gorszy niż
poprzedniego dnia. Wszyscyśmy już pragnęli, aby już w jakiś sposób
nadszedł nasz koniec.
Kapitan starał się nas pocieszyć, że to jeszcze nic strasznego, że
pewnego razu musiał iść pod wiatr i ciąć fale przez czternaście dni, a pły-
nął tylko na małą odległość z Gdańska do Rygi, a teraz przecież płyniemy
z Rewia do Szczecina. , '
Przyzwyczailiśmy się do choroby morskiej, a wreszcie zaczęła nam
smakować nawet ta osławiona wszechnie;miecka,zupa z suszonych śliwek
i gotowanych śledzi.
Rankiem pan inżynier wyszedł na pokład i zaczął-krzyczeć:
Ziemia, ziemia. Tak chyba wołał ów marynarz w gnieździe bo-
cianim na maszcie okrętu Kolumba, kiedy ten wyruszył odkrywać Ame-
rykę. Nawet panowie nauczyciele mówili nam, że ten marynarz krzyczał:
,,Ziemia, ziemia". Pan inżynier nauczył się tego na pamięć i teraz użył
tych historycznych stów, krzyknął raz jeszcze:
Ziemia, ziemia!
Zapylaliśmy kapitana, gdzie się znajdujemy. Po długim poszukiwaniu
i mierzeniu oznajmił, iże jesteśmy blisko duńskich lub szwedzkich wy-
brzeży, albo też może to być jedna z wysp należących do pierwszego
lub drugiego królestwa. ..
To dokładne oznaczenie miejsca naszego położenia wywołało po-
wszechne poruszenie. Pewną pani wybuchła płaczem, że już nie zobaczy
Niemiec, bo przywieźli nas zamiast do Szczecina na przeciwległy brzeg.
Chodziłem pomiędzy grupkami rozłoszczonych mężczyzn i lałem
oliwę do ognia, opowiadając, że wiozą nas do Ameryki.
245
Na szczęście ponownie zmienił się kierunek wiatru i "Cypr" zmu-
szony był ciąć fale w kierunku południowym, w stronę Niemiec. Ale nie
poprzestał tylko na tym, w ciągu dnia płynęliśmy również w kierunku
południowo-wschodnim, północno-wschodnim, znowu na południe, po-
tem na północny-zachód i wreszcie na południowy-zachód.
W ładowni na sienniku pan inżynier rozmyślał na głos:
Poprzez wynalezienie kompasu możliwe 'est ustalenie kierunku
południowego, północnego, zachodniego i wschodniego. Na południu
znajduje się biegun południowy, na północy, północny.
Pani, która płakała, kiedy okazało się, że znajdujemy się "bądź
u wybrzeży Szwecji, bądź Danii", dostała ataku histerii i krzyczała,
że na biegun północny nie pojedzie, bo się boi.
Pan inżynier nie pozwolił sobie przerwać i wykładał dalej:
Biegun zachodni lub wschodni nie istnieje, istnieją tylko dwa
północny i południowy, podobnie jak półkule północna i południowa.
My należymy do półkuli północnej, a gdyby płynęli z nami Australijczy-
cy, należeliby do półkuli południowej. Ziemia jest kulista i obraca się
wokół swej osi, dzień w dzień, rok w rok. Jeśli znajdziemy się jutro
w Szczecinie, to znaczy, że dopłynęliśmy szczęśliwie, a Szczecin jest
portem. .
Potem napił się ciemnego piwa i ścigany nieprzyjaznymi spojrze-
niami szedł spać. !
W nocy przestał wiać wiatr. "Cypr" nie miał już żadnej roboty
z pruciem fal, płynął sobie zupełnie spokojnie. Kapitan wyznaczył
kierunek na Swinemunde, niebo się rozjaśniło, a około południa zaczęły
znowu pojawiać się mewy. Horyzont przed nami już się nie kołysał,
woda była tak cicha i spokojna jak na stawach w Hostivarze.
Po południu zobaczyliśmy pagórki na wybrzeżu pokryte gęstym
sosnowym lasem :i jeszcze za dnia przypłynęliśmy do Swinemunde,
z jego latarnią morską, portem rybackim, opustoszałym kąpieliskiem i ko-
szarami dla marynarzy, których dzisiaj możecie tam policzyć na pal-
cach.
Wielki umocniony port wojenny, duma Niemiec, leży dzisiaj w ru-
inach. Niemcy musieli go wysadzić w powietrze, podobnie jak dumne
dreadnouhty, których resztki leżą w rozwalonym porcie.
Kapela wszakże na brzegu oczywiście była, grała stare, wojenne
marsze, które nas powitały na Pruskim Pomorzu przy ujściu Świny do
Bałtyku.
Pan inżynier spojrzawszy na masę zrujnowanego sprzętu wojennego
nie może się powstrzymać od rzucenia uwagi:
246
Łódź podwodna wysadzona w powietrze nie nadaje się już więcej
do użytku. Ponieważ tutaj Świna wpada do morza, a po niemiecku
"ujście" nazywa się "Mlinde" tedy miasto poprawnie nazywa się Swine-
munde, a jeśli wpada Łaba tedy Elbemunde. Ren Reinmunde. To jest
chyba logiczne.
Nasz statek wpływa na zalew odrzański, łączący port ze Szczecinom,
co pana inżyniera zmusza do wyrażenia tego oto logicznego poglądu:
Jeśliby nie było Odry, Szczecin przestałby być największym pru-
skim portem handlowym, a my musielibyśmy udać się do Szczecina nie
wodą, ale drogą, bez wody nie mogliby tutaj budować statków. Dlatego
możemy powiedzieć, że Odra jest dobrodziejstwem Szczecina.
Z tych uczonych rozmyślań wyrwał nas łoskot spuszczanej kotwi-
cy. Tutaj będziemy teraz stać, zanim nie przyjdzie komisja lekarska,
aby nas zbadać.
Kiedy komisja przyjechała, stawaliśmy przed nią pojedynczo. Nie
bawili się z nami długo. Żądali, abyśmy pokazali język i to było wszy-
stko.
Gdy kilkuset jeńców pokazało język sławnej komisji lekarskiej,
zadowoleni członkowie zebrali się i odjechali. My natomiast podnieśli-
śmy kotwicę. Kapela na brzegu zagrała nam jeszcze "Heił dir im Sie-
geskranz" " a my kanałem odrzańskim wpłynęliśmy do głównego
miasta Pomorza.
Ponoć tam odbędzie się uroczyste powitanie.
" "Heił dir im Siegeskranz" "Chwała ci w wieńcu zwycięstwa", początek hymnu
pruskiego śpiewanego na melodię "God save the King".
Z dziennika mieszczanina z Ufy
Powiadają, że bolszewicy zajęli Kazań. Nasz biskup Andrzej usta-
nowi} trzymiesięczny post. Od jutra trzy razy dziennie będziemy jeść
ziemniaki z olejem konopnym. Niech żyje Zgromadzenie Ustawodaw-
cze', Czeski oficer Palićka, który u nas mieszka, pożyczył ode mnie
dwa tysiące rubli.
Wieści o zdobyciu Kazania przez czerwonych naprawdę różnią się
od poprzednich głównie tym, iż mają obiektywnie pewne podłoże. Nasi
opuścili Kazań dlatego, bo do miasta jak mnie poufnie poinformował
czeski oficer Palićka przyszły dwa miliony żołnierzy niemieckich.
Ze wszystkich kupców i kupcowych, jakich czerwoni w Kazaniu zagarnę-
li, ściągnęli skórę i drukują na niej ukazy Nadzwyczajnej Komisji Śled-
czej. Mówi się, że przyjdą uciekinierzy z Kazania. Będę musiał schować
w kramie cukier i trochę podnieść cenę. Rodacy z Kazania mają dosyć
pieniędzy. Niech żyje Zgromadzenie Ustawodawcze!
Mówi się, że bolszewicy zajęli Symbirsk. Nasi wysadzili w powie-
trze most na Wołdze. Przy budowie tego mostu stryjek zarobił pół mil-
liona. Oficerowie czescy twierdzą, że upadek Symbirska to śmieszny
drobiazg, a wszystko się mieści w planie strategicznym. Oficer Palićka
ukradł mi złotą papierośnicę. Niech żyje Zgromadzenie Ustawodaw-
cze!
Dzisiaj dotarła do Ufy pierwsza grupa uciekinierów z Kazania i Sym-
birska. Po drodze omyłkowo ograbili ich ze wszystkiego orenburscy
kozacy. Było uroczyste powitanie.
' Zgromadzenie Ustawodawcze chodzi o Komitet Członków Zgromadzenia Usta-
wodawczego (przelbrmowany w tzw. dyrektoriat utski oraz Wszechrosyjski Rząd
Tymcza-
sowy), zlikwidowany przez admirała Kotczaka.
248
Wypiłem dwie butelki koniaku i napisałem donos na stróża, że jest
bolszewikiem. Stróża zabrali do więzienia. :
W gazetach piszą, że bolszewicy zabrali dzieci wszystkim bogaczom
w Symbirsku i oddali je na wychowanie chińczykom. We wszystkich
kościołach odmawia się modlitwy. Biskup nakazuje wszystkim prawo-
sławnym, aby zachowali ścisły post, ponieważ bolszewicy ciągną na Sa-
marę.
Wczoraj zjadłem trochę szynki, a wieczorem nadszedł telegram, że
padła Samara. Jednego z członków prezydium Zgromadzenia Ustawo-
dawczego odwieźli z Klubu Towarzyskiego wprost do szpitala dla obłą-
kanych, bo głosił, że upadek Samary to brednia. Uciekinierów przy-
bywa. Opowiadają, że bolszewicy wszystkich od razu zarzynają, a głowy
mieszczan ładują do specjalnych pociągów i odwożą do Moskwy, gdzie je
balsamują i układają w magazynach na Kremlu.
Pewien sztabskapitan opowiadał wczoraj w Zgromadzeniu Szlache-
ckim, że bolszewicy polewają mieszczan wrzącą wodą, z żon i dzieci
robią smażone kotlety siekane, którymi karmi się w więzieniach pra-
wych eserów 2 i kadetów. Kupców oblewają naftą i w takiej postaci
używają ich do oświetlania zdobytych miast. Arystokratów i fabrykan-
tów rozbierają do naga, gotują w specjalnych urządzeniach, dodają do
tego obcięte warkocze szlachcianek i wyrabiają z tej masy walonki dla
Armii Czerwonej.
Wczoraj znowu odwieźli do szpitala dla wariatów pewnego prawego
esera. Na targowisku wzywał kobiety, aby szły burzyć Moskwę i wstę-
powały do pułku rosyjsko-czeskiego. Mój oficer Palićka znowu pożyczył
ode mnie dalsze dwa tysiące z tym, że odda, kiedy armia ludowa ponow-
nie zdobędzie Kazań. Myślę, że tych pieniędzy nigdy nie zobaczę.
Nasi wycofali się spod Bugulmy. Nie ma wątpliwości, że jest to tylko
manewr strategiczny i niczego nie oznacza. W końcu jest to małe miaste-
czko. Gazety piszą, że razem z nami idzie Anglia, Francja, Japonia i Ame-
ryka. Sam Wilson przyjedzie do Ufy. Wobec czego Bugulma jest dro-
biazgiem. Francuski konsul już wyjechał z Ufy. Jedzie z pewnością
naprzeciw Wilsonowi. Niech żyje Zgromadzenie Ustawodawcze!
Wczoraj przeczytałem w gazetach, że w interesie oswobodzenia Ro-
sji, od bolszewików i przebudzenia jej do nowego życia konieczna jest
ewakuacja Ufy. Dzisiaj widziałem na ulicy Głównej prawdziwego Fran-
2 Prawi eserzy prawicowy odłam partii socjalnych rewolucjonistów, byli też
eserzy
i.
249
euza z odmrożonymi uszami. Sprzedawał w kawiarni pocztówki ż włas-
ną fotografią i podpisem "Kapitan Lagalet" po dwa rublesztuka; Bra-
cia czechosłowaccy nieco odpoczywają po swych zwycięstwach i handlują
na targowisku zapałkami, cygarami oraz gorzałką.
Z Ufy zniknął ostatni eszelon z Czechosłowakarni. Nasz subloka-
tor zabrał ze sobą mój zegarek, córkę i sześć tysięcy rubli, które znalazł
w biurku. Czołem.
Admirał Kołczak 3 wydał rozkaz, aby uwięziono wszystkich człon-
ków Zgromadzenia Ustawodawczego. W tej sytuacji dojrzałem do przeko-
nania, że jest ono, jak to się mówi,zabawką dla dzieci. To Zgromadzenie
Ustawodawcze kosztowało mnie córkę, dwadzieścia tysięcy, złotą papie-
rośnicę, zegarek, a zamiast tego mam u siebie jakieś weksle. Oszukali,
rodacy. Niech żyje admirał Kołczak.
Oddział karny kołczakowców zarekwirował mi parę koni, dwadzieś-
cia pudów cukru, sto skrzynek zapałek i wziął do wojska mego pomocni-
ka. Bolszewicy zajęli Cziszmę.
W Ufie z Francuzów pozostało tylko dwu młodzieńców, którzy wystę-
pują w cyrku. Naszego biskupa widziano u naczelnika stacji. Bardzo się-
interesował, kiedy odjedzie pociąg do-Czełabińska. Będę musiał również
skoczyć na dworzec.
II
Pierwszego marca, według starego kalendarza, w dzień świętych
męczenników Nestora, Trywimija, Antoniego Markela, dziewicy Do-
mniny i Martyriła Zelepeckiego, którego szczątki bolszewicy sprofa-
nowali, weszła do Ufy nasza wyzwolicielka armia ludowa imperatora
Kołczaka. Pierwszego samowładnego cara wszechsybirskiego omskiego,
tobolskiego, tomskiego i czelabińskiego.
Z dumą teraz mówię: ,,Jestem mieszczaninem. Dla nas, bogaczy,
nadeszła wolność, a tę robotniczą i chłopską hołotę czekają kajdany,
wygnanie, Sybir, powróz i kula. ;
Niepokoi mnie tylko małe nieporozumienie, do którego doszło po
południu. My, mieszczanie, szliśmy chlebem i solą powitać naszych
wyzwolicieli, a zamiast nich omyłkowo natknęliśmy się na szwadron
' Admirał Kołczak minister wojny w dyrektoriacie ufskim. który 18.11.1918 roku
dokonał przewrotu we wschodniej Syberii i przejął z rąk samozwańczej Rady
Ministrów
władzę, obdarzając się tytułem ,,najwyższego władcy". Po klęsce zadanej przez
Armię
Czerwoną pojmany podczas ucieczki i rozstrzelany 7.2.1920 roku.
250
czerwonego pułku jazdy, który o mało co nie wybił nas wszystkich.
Tak. się zlękłem, że wieczorem, kiedy naprawdę przyszli wyzwoliciele,
leżałem w gorączce w łóżku, a przed sobą nie widziałem nic tylko szable
czerwonej konnicy. ,,Niech żyje niewolnictwo! Niech żyje imperator
Kołczak prawosławny car wszechsybirski!..."
Dzisiaj byłem w kościele i z innymi kupcami oraz mieszczanami
modliłem się pobożnie za naszą pomyślność i szczęście. Jak swobodnie
nam się teraz oddycha! Na ulicach znowu stoją strażnicy i nikt nie :
śmie niczego sobie zabrać bez zapłaty gotówką. Podnajemcom pod-
wyższyłem o sto rubli miesięcznie za pokój. Mieszka u mnie sama
proletariacka gawiedź. Teraz ja im pokażę! Dzisiaj byłem na policji
z donosem na oddźwiernego Samuela, żydowskiego uciekiniera, który,
kiedy byli tu bolszewicy, stale wołał: ,,Światło! Powietrze! Wolność".
Bardzo się cieszę, że go przymknięto i rozstrzelano. ,,Światło, po-
wietrze, wolność!" Niech żyje -niewolnictwo! Niech żyje imperator
Kołczak Pierwszy!...
Dzisiaj do miasta wszedł pułk Jezusa Chrystusa. Żołnierze mają
zamiast galonów białe krzyże. Rozmawiałem z pewnym oficerem, byłym
duchownym z Kazania i on poinformował mnie, iż pułk Jezusa Chrystusa
ma za zadanie wyrżnąć Żydów i bolszewików w Rosji i w całej Europie
oraz wyzwolić Jerozolimę od Turków i Żydów. W pułku Jezusa Chrystu-
sa jest specjalny oddział karabinów maszynowych złożony z duchow-
nych...
Po bolszewickiej zimie nadeszła dla nas mieszczan prawdziwa wio-
sna. Wszystkie ulice jarzą się złotem naramienników. Zewsząd słychać:
"Wasze Błagorodje, Wasze Wysokobłagorodje, Wasza Ekscelencjo".
Kiedy żołnierz nie zasulutuje i nie stanie na baczność, dostanie pachoł
po gębie. Jest oczywiste, iż bez poddaństwa żyć nie można i że musi być
jakiś porządek. Dzisiaj wydano nakaz, który odbiera ziemię rolnikom,
a oddaje ją obszarnikom oraz szlachcie. Rolnicy i robotnicy zostaną
pozbawieni wszystkich praw i nie będą mogli samowolnie odejść od
pana, na którego roli żyją lub u którego pracują. Hołota proletariacka
straciła wszystkie prawa. Każdy robotnik codziennie musi zgłaszać
się na policji.
Dano nam całą władzę nad robotnikami. Z rozkazu cara Kołczaka
Pierwszego wprowadzono kary chłosty, kajdany i deportacje na Sybir.
Rozmawiałem z kilkoma fabrykantami. Żądają od Kołczaka, aby zezwo-
lił im handlować roboti.ikami wedle ich woli.
251
Zamieszkał u nas pewien oficer pułku czelabińskiego. To jest piękne
złoto i ordery. Nakazał, abym, gdy wchodzi do mieszkania, komende-
rował całej rodzinie: Powstać! Baczność!
Ostry chłopak! Codziennie musi mieć wino i bije swego sługę. Dzi-
siaj powiesili przed kościołem pięćdziesięciu bolszewików wraz z ich
żonami i dziećmi. Wstęp na miejsce kaźni kosztował rubla; pieniądze
przeznaczono na rzecz dragonów georgijewskich. Niech żyje dyktatura
burżuazji!...
Wczoraj urządziliśmy małe przyjęcie. Mój oficer rozbił strzałami
z rewolweru lustra i lampy, szablą rozsiekał wszystkie naczynia, roz-
ciął sobie rękę i krwią pomazał twarz oraz śpiewał: "Boże, cara chrani".
W nocy wszędzie widział bolszewików i skrył się pod łóżkiem. Rankiem
odwieźli go do szpitala. Doktor powiedział, iż jest to zatrucie alkoholem.
którego picie w armii jest rozpowszechnione...
Dzisiaj rozstrzelali w więzieniu trzecią grupę więźniów politycz-
nych. Rozwiązano wszystkie związki zawodowe. Niech żyje imperator
Kołczak Pierwszy...
Mówi się, iż bolszewicy zbierają wszystkie siły, aby na powrót od-
zyskać Ufę. Boże, co się to będzie działo, co się będzie działo... Mówi
się, że przerwano już połączenie między Wierchniouralskiem a Zoło-
tustem, nie ma dokąd uciekać.
Cholerna kołczakowizna...
141 i 22 III 1919
Tragedia pewnego popa
W gubernii ufskiej żył swego czasu pewien pop. Nazywał się Miko-
łaj Piotrowicz Guljajew.
Był to prawowierny Rosjanin, który za starych czasów z powodu
niedostatku Żydów w gminie, jeździł na pogromy do Samary i Woroneża.
Kiedy nastąpił przewrót, Mikołaj Piotrowicz Guljajew bardzo się
przestraszył, że przestaną mu przynosić pieniądze i dlatego począł
wszędzie głosić, iż dążenie człowieka do wolności musi być kierowane
przez prawo moralne oraz że dla rewolucji rosyjskiej jest takim prawem
wola boża. Jako że wedle tego ideału moralnego postępują księża wy-
słannicy Pana, powinna cała rewolucja znaleźć się w ręku cerkwi.
Bolszewicy niestety mają poniekąd odmienny pogląd na rzecz i uwa-
żają popów za łajdaków. Tak więc Mikołaj Piotrowicz zirytował się je-
szcze bardziej, kiedy się dowiedział, iż cerkiew i republika rad nie
mają ze sobą nic wspólnego i że jego dochody z kasy państwowej się skoń-
czyły.
Era Zgromadzenia Ustawodawczego w życiu przerażonego Mikołaja
Piotrowicza rozbłysła jak tęcza.
Oznajmił ludowi z ambony, że Zgromadzenie Ustawodawcze jest
bezpośrednim dziełem bożym, absolutnie odmiennym od wszystkich
dzieł jemu podobnych.
Zanim Bóg stworzył Zgromadzenie Ustawodawcze, radził się sam sie-
bie i dał temu ciału błogosławieństwo, aby władało ufską gubernią.
Dbajcie tylko głosił Guljajew w cerkwi aby nie powrócili
bolszewicy. Dlatego módlcie się i składajcie ofiarę na mszę, albowiem
wszystko teraz zdrożało, więc i modlitwa za wasze odkupienie i zba-
wienie drożej kosztuje, taka jest wola boża. Mała modlitwa, dziesięć,
wielka, dwadzieścia rubli. To jest cena ustanowiona przez Boga, który
zawziął się na bolszewików i podwyższył ceny wszystkich produktów.
I stało się, że Mikołaj Piotrowicz gromadził pieniążki, okazując
jednocześnie niezmierną wdzięczność wobec Zgromadzenia Ustawo-
25^
dawczego, które chroniło jego dochody przed bolszewikami oraz powo-
lutku wymieniał stare banknoty carskie i kierenki ' na krótkotermi-
nowe obligacje z podpisami urzędników Zgromadzenia Ustawodawczego
oraz na długoterminowe weksle pożyczkowe.
Pewnego pięknego dnia nadeszła katastrofa w postaci następującego
telegramu: "Duchowny Mikołaj Piotrowicz Guljajew. Ze względu na
to, że Zgromadzenie Ustawodawcze zostało rozwiązane, a jego członko-
wie uwięzieni, nakazujemy natychmiast zaprzestać modlitw w intencji
Zgromadzenia Ustawodawczego, a rozpocząć modlitwy za admirała Koł-
czaka".
Po przeczytaniu telegramu Mikołaj Piotrowicz ze zgrozą spojrzał
na stertę krótkoterminowych obligacji Tymczasowego Rządu Wszechro-
syjskiego; potem nakazał bić w dzwony i kiedy lud się zgromadził,
wygłosił nieswoim głosem tę oto mowę:
"Był czas, kiedy cały rodzaj ludzki z wyjątkiem rodziny bogoboj-
nego Noego został z woli bożej wygubiony przez potop, albowiem
ludzie utracili wiarę w Kołczaka i sympatyzowali z bolszewikami oraz
władzą rad. I dlatego Bóg o tych ludziach rzekł: "Duch mój cierpieć
wiecznie nie będzie, aby ludzie nim gardzili, dlatego że są bolszewikami.
Prawosławna nauka chrześcijańska mówi, co następuje: Admirał Kołczak
jest jedyny w swej istocie, ale trojaki w osobie a więc: admirał Kołczak
jest Bogiem Ojcem, Bogiem Synem jest generał Wojciechowski2 a du-
chem świętym jest ambasador angielski Coldrun. Hurra, hurra, hurra".
Mikołaj Piotrowicz wygłosiwszy te słowa, uciekł z kościoła. Kościel-
nego, który go dopadł pod lasem, powitał okrzykiem:
Hurra, Kołczakt
Mikołaj Piotrowicz Guljajew znajduje się obecnie w ufskiej klinice
psychiatrycznej w celi nr 6. Rozwłóczy po celi jakieś papiery i wykrzy-
kuje:
Krótkoterminowy skrypt dłużny. Przewodniczący urzędu Fili-
powski. Członkowie: Niestierow, Klimuszkin, Bąjew; główny pełnomoc-
nik Tymczasowego Rządu Wszechrosyjskiego Znamienski. Sława, sława!.
W takim momencie wchodzi do celi dozorca i odprowadza Mikoła-
ja Piotrowicza Guljajewa pod lodowaty prysznic.
1711919
' kierenki banknoty wydawane przez Rząd Tymczasowy Kiereńskiego.
2 generał Wojciechowski Siergiej Wojciechowski, były oficer carski, w Legionie
Cze-
chosłowackim naczelnik sztabu I czechosłowackiej dywizji strzeleckiej, w latach
19181920
uczestniczył w walkach z Armią Czerwoną. Po wojnie zmarł w Brnie. "
Wspomnienia jubileuszowe
W lecie 1918 roku zorganizowano w Samarze ' wojsko kontrrewolu-
cyjnego Zgromadzenia Narodowego, którego członkowie zostali zimą
powieszeni lud inaczej zlikwidowani przez admirała Kołczaka.
W guberni samarskiej w tym czasie dojrzewała pszenica i zbliżały
się sianokosy. W Samarze doraźne sądy polowe wydobywały z więzień ro-
botników i robotnice, by nakazać ich rozstrzelanie za cegielniami.
W mieście i okolicy pracowicie działał kontrwywiad nowej kontrrewolu-
cyjnej władzy, wspierany przez stare żywioły "czynownickie" i kupie-
ckie, które znowu pokazały rogi i zajmowały się donosicielstwem.
W tych trudnych chwilach, kiedy na każdym kroku groziło mi nie-
bezpieczeństwo 2, uznałem za najdogodniejsze wybrać się na północny
wschód w stronę Wielkiej Kamionki. Mieszka tam jedna z grup nad-
wołżańskiej Mordwy. Jest to lud dobroduszny, ogromnie naiwny. Mord-
wini zostali ochrzczeni stosunkowo niedawno, zachowali więc zdrowe,
pogańskie obyczaje, a prawosławie przyjęli za caratu jedynie z tego
powodu, iż nie chcieli mieć kłopotów i prystawów. Mieli kiedyś wielu
bogów, lecz prawosławna cerkiew ograniczyła ich do trzech, z którego
to powodu nie darzą batiuszki miłością, a podczas rewolucji w pewnej
okolicy potopili nawet wszystkich popów wraz z diaczkami.
Kiedy więc uciekłem na północny wschód, dogonił mnie na dro-
dze jakiś mordwiński wieśniak na wozie.
' Po wzięciu Samary legiony czechosłowackie ustanowiły w mieście eserski Komi-
tet Członków Wszechrosyjskiego Zgromadzenia Ustawodawczego, który w końcu ogło-
sił się bliżej nie określonym Rządem Tymczasowym. Rząd przemieścił się do Ul'y.
gdzie
2.12.1919 roku został zlikwidowany na rozkaz admirała Kołczaka.
2 Po upadku Samary (8.06.1918 r.) nie odjechał z jednostką czechosłowacką do
Orenburga. Obawiając się zemsty ze strony legionistów uciekł w przebraniu
przygłupiego
od urodzenia syna niemieckiego kolonisty w stronę Bugulmy, w okolice zamieszkałe
przez
Tatarów i Baszkirów. W tym czasie legioniści czechosłowaccy oczyszczali kraj od
bol-
szewików. ,
255
Dokąd idziesz, duszo droga? zawołał, zatrzymując wóz pełen
główek kapusty.
Tak sobie odpowiedziałem spaceruję.
Masz się dobrze oznajmił z wielką pewnością siebie Mordwin.
Przechadzaj się, gołąbeczku. W Samarze Kozacy wycinają naród. Sia-
daj na wóz i jedziemy dalej. Okropne rzeczy dzieją się w Samarze. Wio-
zę na targ kapustę, a z naprzeciwka nadjeżdża od Samary Piotr Roma-
nowicz z Łukaszewki. Wracaj, powiada. Kozacy zabierają kapustę na sa-
marskich rogatkach. Mnie wzięli wszystko, a Dmitrijewicza, sąsiada, po-
siekali szablami.,.Zmiłujcie się, braciszkowie", mówi do nich "czy to tak
można, prawosławni, grabić na drodze. Wieziemy przecie na targowisko".
"Teraz przyszło nasze prawo", odparli Kozacy i szablami spędzili go
z wozu. ,,Widzicie, krzyczeli, potępieńca, już w sielskim sowiecie służy".
Mordwin zapatrzył się we mnie, a z jego oczu odgadłem, iż po prostu
jest przeświadczony, że i ja stamtąd uciekam.
Tak powiedział powoli piękną pogodę wybrałeś na drogę. Nu,
pomiędzy Mordwą się uchowasz, zanim to nie przejdzie. Naród dość się
nacierpiał, choć mamy ziemię i łąki, a popatrz, obszarnicy i generało-
wie znowu by chcieli panować i zdzierać z naszego brata. Tylko uważaj
na kułaków. Za dwa, czy trzy dni będą już tutaj podjazdy Kozaków oren-
burskich. Nasi mówią, że są pod Buzułukiem. A z drugiej strony też
ktoś ciągnie na Stawropol. W nocy słychać było artylerię i biła wielka
łuna pożarów. Dobrze, skręcimy sobie papierosa.
A ty czyj? zapytał mordwiński wieśniak. Z daleka?
Z daleka, bafko.
A walki u was się toczą?
U nas wszystko w porządku, spokojnie.
Tedy tam kisłeś, prawda. Tu niczego innego robić nie można
tylko uciekać. Jeśliby ci się udało za Wołgę... tam bez generałów, obszar-
ników i kupców. Zbierają tam wielkie siły przeciw tym samarskim. Ty się,
gołąbeczku, nie bój, na wieczór dojedziemy do naszych i tam się prze-
bierzesz po mordwińsku. Łapcie też dostaniesz, rano pójdziesz do Wiel-
kiej Kamionki. Szukaj wyżywienia. Wszystkiego się nauczysz, a potem
już jakoś dojdziesz do swoich.
II
Rano, kiedy dalej szedłem na północny wschód, nikt by mnie
nie poznał. Przed południem dotarłem do jakiejś tatarskiej wioseczki,
256
przeszedłem, ale za wioską dopadł mnie Tatarzyn i całkiem krótko za-
pytał:
Uciekasz? Po czym wcisnął mi w rękę bochenek chleba i pozdro-
wiwszy na drogę: Masalam malejkam 3 powrócił do osady.
Jakoś tak za pół godziny dogonił mnie inny Tatar z tej samej
wioski i niesłychanie łamaną ruszczyzną ostrzegł mnie, abym nie szedł
drogą, ale w dół uskokiem ku rzece i potem jej biegiem w górę. Przy czym
powtórzył kilkakrotnie:
Kozak, droga, jest Kozak, koja barasin 4. Przy pożegnaniu dał
mi zawiniątko z tytoniem, pudełko zapałek i arkusz papieru, dodając:
Tatar biedak, generała a swołocz, gener kichnet5.
Na skraju lasku, w dolince nad rzeczką zjadłem bochenek chleba.
Niedaleko mnie na murawie odgrywało się to samo, co w Samarze. Opasła
mrówka-wojownik pożerała tam małą mróweczkę, która jeszcze przed
chwilą ciągnęła kawałek kory na budowę wspólnego gniazda.
Wieczorem dotarłem do Wielkiej Kamionki, wszedłem do najbliższego
gospodarstwa, w izbie ukłoniłem się przed ikoną, pozdrowiłem całą
rodzinę i zasiadłem z nimi za stołem. Na stole stała wielka misa salmy,
zupy z kartoflami, kluskami z pszenicznej mąki oraz siekaną, zieloną
cebulą. Gospodyni przyniosła drewnianą łyżkę, położyła przede mną i za-
chęciła, abym jadł z nimi. Gospodarz przysunął chleb i nóż. Nikt z po-
czątku o nic mnie nie pytał. Okrągłe, dobroduszne twarze Mordwinów nie
zdradzały żadnej nadmiernej ciekawości.
Kiedy się najedliśmy, gospodarz oznajmił, że będę spał na strychu
i dopiero potem nawiązała się rozmowa:
Z daleka?
Z daleka, chazjan.
Uciekasz? Widzę, że bieżeniec, nawet onus i łapci nie potrafisz
porządnie po mordwińsku zawiązać łykiem. Od razu poznać, gołąbku,
żeś na ucieczce z Samary. Umiesz robić cegły?
Na wszelki wypadek powiedziałem, że potrafię..
1921
Z nie dokończonego rękopisu
3 Masalam malejka, prawidłowo po arabsku: Salam nialejkam pokój z tobą.
4 Koja barasin po tatarsku dokąd idziesz.
5 Gener kichnet nie sposób ustalić znaczenia tych słów po tatarsku.
17 Nieznane przygody Sźwejka
Iwan Iwanowicz z Wy
Ufski kupiec Iwan Iwanowicz nie uciekł wraz z innymi mieszczanami
z miasta, lecz pozostał na swym punkcie obserwacyjnym, w kramie, z zu-
pełnie oczywistym zamiarem aby po nadejściu wojsk radzieckich
spekulować i prowokować.
Tym, co Iwana Iwanowicza najbardziej różniło od innych, był dar
słowa, dar mowy.
Iwan Iwanowicz wykorzystuje tę umiejętność jak najczęściej i przy
każdej okazji nadużywa wolności słowa. , ,
Jego talent oratorski jest niezwykle ceniony w całej Ufie. Dar
tefl nie w tym się objawia, co mówi w rodzinnym domu, lecz w tym, co
mpwi w miejscach publicznych, na targowisku, w herbaciarniach, kawiar-
niach, u fryzjera i w swym kramie.
, Pracuje tak. aby nikt sobie nie uświadomił, iż jest prowokatorem,
który upowszechnia wyssane z, palca wiadomości, by wywoływać pa-
nikę albo pozyskiwać nowe żywioły kontrrewolucyjne oraz nieprzy-
jaciół władzy radzieckiej.
, Nigdy nie powie otwarcie:St.wierdziłem to albo to. Mówi, że to gdzieś
słyszał, że to gdzieś czytał.
Pozostał w Ufie, aby jak najwydatniej mógł szkodzić władzy ra-
dzieckiej. Pracuje z pomocą społeczeństwa. , ;
Przyjdzie na targowisko i zachowuje się na targu jak człowiek, któ-
rego nie interesuje nic innego jak tylko kapusta, mąka, mięso lub sło-
nina.
, Hm rzuci oglądając prosiaka biali znowu odbili Bugulmę
i dlatego nie wolno jeździć do Symbirska.
Zna psychologię targowiska, ciemne masy drobnomieszczaństwa
i kułaków, którzy połkną najgłupszą wieść, jeśli przynajmniej choć
trochę jest nieprzyjazna dla władzy radzieckiej. ', . .; '
Chwała Bogu powie jakaś kobiecina, usłyszawszy to i pośpie-
258
szy do domu, aby powtarzać idiotyczne prowokacje Iwana Iwanowi-
cza wśród innych plotkarskich bab.
Iwan Iwanowicz idzie do fryzjera. ( /I '",
Dzisiaj w nocy mówi stłumionym głosem był porządny
mrozik.
Po tej niewinnej grze wstępnej ciągnie dalej:
To interesujące, jak w taki mróz słychać kanonadę. Była taka
mocna, że zaraz sobie pomyślałem, że biali nie mogą być dalej jak pięt-
naście wiorst od miasta.
Iwan Iwanowicz wie, że u fryzjera siedzi jemu podobny nieprzy-
jaciel władzy radzieckiej, kupiec Zacharoj, który z pewnością powie
swoim znajomkom: Nasi są piętnaście wiorst od Ufy. I potem obo-
jętnie doda:Dzisiaj przywieźli wielu rannych. ' i!
Kiedy Iwan Iwanowicz wypełnił swoje prowokatorskie zadanie u fry-'
zjera, udaje się do kawiarni. Wie, że tam siedzą i pfótkują byli przed-
siębiorcy, których wywłaszczono z majętności. ' '
Przynosi tam wielką nowinę: Dutow' zdobył Kazań pod Moskwą.
Piotrograd zajęli sprzymierzeńcy.
Wszyscy wiedzą, że to nieprawda, ale mimo to ta głupia gadanina
wywiera na nich przyjemne wrażenie. '
Iwan Iwanowicz z zimną krwią mówi dalej, że Dutow Uwięził Radę
Komisarzy Ludowych, właśnie o tym usłyszał na dworcu.
Wszyscy wiedzą, że Dutowa pobili pod Orenburgiem, ale to im nie
przeszkadza w rozszerzaniu po mieście prowokacyjnych'wiadomości
wśród nieprzyjaciół władzy radzieckiej.
Dzisiaj słyszycie, że zajęto Birsk, jutro że Sterlitamask i nie wiecie,
czy macie się z tych idiotów śmiać, albo Wziąć rewolwer i palnąć pro-
wokatorom kulę w łeb.
To drugie jest według mnie najlepszym sposobem walki z prowo-
katorami.
Podczas rewolucji francuskiej prowokatorów nie gilotynowano, lecz
wieszano.
Ze względu na to, że szubienica jest u nas zniesiona, proponuję
wszystkich tych prowokatorów na miejscu rozstrzeliwać.
' Dutow (18641921), biatogwardyjski ataman kozaków orenburskich dążący do
wyrwania Syberii spod władzy radzieckiej.
O sklepikarzu Bulakulinie,
ufskim rabusiu
Są bandyci, którzy pracują siekierą lub pałką. Sklepikarz Bulaku-
lin spekulował, a żaden bandzior nie zachowywał się wobec swych
ofiar tak ironicznie i wyśnniewnie jak on.
Na targu płacisz za pud ziemniaków sześć rubli, ale u niego rubel
pięćdziesiąt za librę. Patrzysz ze zgrozą na kartofle i czekasz, że już
powie do swojej żony; ,
Popatrz na niego, na tego łobuza, wygląda, jakby go zżerała namię-
tność do ziemniaków.
W swoim kramiku jest całkowitym despotą; Kupujący w jego oczach
to nic nie warte stado baranów. Patrzy na gromadę wystraszonych klien-
tów w sklepiku i mówi:
To straszne, handlować z takim bydłem.
Wieczorem, kiedy liczy utarg, wszystkie te pomięte ruble, marki,
piątki, obligacje i wybrudzone kierenki, które wydarł ludowi pracu-
jącemu, wzdycha: ,
To jest niewdzięczna robota, no me? I ma przy tym wygląd
zbrodniarza, idioty, który nie pojmuje swej zbrodni.
Atoli w kramiku jego grubiaństwa nie mają końca.
Nie wąchaj, jeśli nic kupisz mówi do staruszki, która struchla-
ła, kiedy się dowiedziała, że za librę postnego oleju konopnego chce
czterdzieści rubli. Co stękasz, będziesz rodzić?
Cóż to, nie słyszeliście zwraca się do kupujących ze w Mo-
skwie libra kosztuje sto rubli?
Wszyscy wiedzą, że ten spasiony rabuś łże, lecz ich los jest w jego
rękach. ... .
Osłupiali czekają, co jeszcze powie. Staruszka już się pomału opa-
miętała.
Bierzcie librę oleju konopnego za czterdzieści rubli słychać
cichy głos tej pijawki bo jutro będzie po czterdzieści osiem;
260
To jest spekulacja ktoś powiedział.
Nie gadaj, kochaneczku. Jaka spekulacja? Są mrozy, jakich Ufa
nie pamięta, jest wojna domowa i kiedy zechcę zapłacisz za librę nawet
dwadzieścia pięć rubelków. My jesteśmy kupcy, nasza chata z krają. Ty
nam pieniądze, my tobie towar.
Trzydzieści rubli za librę mogę dać oznajmia któryś z kupu-
jących nieśmiałym głosem, jakby się obawiał, że za te stówa poprowa-
dzą go na stracenie.
Nie rób żartów odpowiada kupiec Bulakulin. Trzydzie-
ści rubli za librę konopnego oleju? Chcesz mnie zniszczyć, z torbami
puścić? Chcesz, abym do rzeki skoczył? Ja mam przecież dzieci.
Twarz Bulakulina przybiera grymas rozpaczy i znużenia.
Kupujący w sklepiku pojmują, że wszystko już stracone i płacą za li-
brę oleju konopnego czterdzieści rubli.
Sklepikarz długo milczy i skrobie się po głowie. Przed tygodniem
sprzedawano kiełbasę po trzy ruble za librę. W środę po dwanaście,
w sobotę po szesnaście, a dzisiaj, w poniedziałek?...
Trudne pytanie.
To jest najlepsza kiełbasa poleca mieszaninę koniny z mąką
prawdziwa krakowska, dwadzieścia dwa ruble za Hbrę.
Sklepikarz Bulakulin znowu słyszy słowo "spekulant" i urażonym
tonem z pewnością siebie oznajmia.
Zostawcie te mowy i pouczenia, popatrzcie, jak to wygląda w in-
nych sklepach w Ufie. Mam z waszego powodu zbankrutować?
W całkowitą ekstazę wpadł sklepikarz Bulakulin, kiedy się ktoś py-
tał o zapałki.
Pierwsza odpowiedź była najzupełniej zasmucająca.
Możecie porąbać mnie na drzazgi, ale zapałek u mnie nie znaj-
dziecie. Nie opłaci się tego sprzedawać, cena jest zbyt wysoka. Sam
kupowałem paczkę za sto dwadzieścia rubli.
W magazynie ma schowane jeszcze dwie skrzynie z czasów, kiedy
pudełko kosztowało kopiejkę.
Jeśli chcecie -* mówi dalej zdzierca dam wam pudełko za
dwanaście rubli.
/ Nie chcę, nie potrzebuję.
Sklepikarz Bulakulin grozi pięścią:
Bydlaku jeden niewdzięczny.
Przerażony ufski obywatel wyjmuje z kieszeni dwanaście rubli, bierze
pudełko zapałek i szepcze:
263
Nie gniewajcie się na mnie, już was nie będę drażnić i wybiega
ze sklepiku przeświadczony, iż tylko przez przypadek nie stracił życia.
Nigdy w życiu się nie bałem, tylko raz. Było to w sklepiku Bulaku-
lina.
Jeszcze dzisiaj na wspomnienie tej przygody ciarki mi przechodzą
po plecach.
Tego strasznego dnia wszedłem do sklepiku Bulakulina, aby się za-
pytać. ile kosztuje pieczony kotlet, który leżał pomiędzy serem a kieł-
basą.
Dwadzieścia rubli powiedział Bulakulin tak wściekłym głosem,
że włosy zjeżyły mi się na głowie.
W tym głosie było wszystko:
"Ręce do góry!" I cios pałką lub siekierą.
Więcej nie pamiętam. Leżę w lazarecie, a lekarze mówią, że mam
zapalenie opon mózgowych...
Wczoraj zapytałem sanitariusza, co się dzieje z kupcem Bulakulinem.
Podobno go rozstrzelali za spekulację. Jak mówią, najpierw upar-
cie milczał, a przemówił dopiero przed śmiercią, kiedy stał już pod
ścianą, przemówił sam do siebie: Czy jednak kiełbasy nie sprzedałem
zbyt tanio? Gdybym ją schował, może zarobiłbym o dwa tysiące więcej...
9.3.1919
Dziennik popa Maluty z pułku
imienia Jezusa Chrystusa
MARZEC(ZOŁOTUST)
Mili Bogu arcypasterze, pasterze i wszyscy wierni synowie prawo-
sławnej cerkwi rosyjskiej wspólnie z Aleksandrem IV (Kołczakiem),
z bożej miłości carem Wszechrusi, ogłosili prześladowanie pogan bolsze-
wickich. Z naszych braci został sformowany batalion, do którego przy-
łączono dwa bataliony Baszkirów i Tatarów. Jest to pułk imienia
Jezusa Chrystusa '. ,
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Czelabińska, obywatele kupcy wołali na dwor-
cu: "Niech żyje kapitalizm! Naprzód, za wiarę prawosławną!" Wszyscy
Tatarzy i Baszkirzy w naszym pułku odpowiedzieli gromkim "Hurra"!.
MARZEC (BIRSK)
Zostałem z bożej łaski mianowany adiutantem pułku. Mam nadzie-
ję, że doprowadzę do porządku swoje finanse nadwątlone przez bolsze-
wików prześladowców sług bożych.
Poprzez oddzielenie kościoła od państwa pozbawili nas pensji, twier-
dząc, iż nie zajmujemy się pracą, ale okradaniem ludzi. Dlatego my,
popi, gromadzimy-się wszyscy wokół Aleksandra IV, zesłanego nam
przez Boga zjednoczyciela i budowniczego nowej monarchii na świętej
Rusi. , . :'
Oby Bóg mu pomagał w tym wielkim dziele, oby zesłał na armię lu-
dową swe błogosławieństwo.
' Pułk Jezusa Chrystusa latem 1919 roku admirał Kołczak przeprowadził mobili-
zację do swej armii przy pomocy prawosławnego duchowieństwa, które wznosiło
modły,
organizowało procesje, biło w dzwony i zakładało tzw. oddziały bożego chrestu
(krzyża).
265
Rozstrzelaliśmy w mieście kilka tuzinów bolszewików, którym zdję-
liśmy buty i sprzedaliśmy magazynom wojskowym, pzisiaj wychłostałem
kilku żołnierzy, aby nie zapomnieli, że dyscyplina oznacza bojaźń
bożą. . ' ' ' '" ' '
KWIECIEŃ (UFA)
Nasz pułk imienia Jezusa Chrystusa urządził pogrom Żydów. Każdy,
komu drogie są wskrzeszone do życia ojczyzna i cerkiew prawosławna,
kto szanuje świętą naukę ewangelii, komu drogie są przykazania Chry-
stusowe szedł bić Żydów. Sam na głównej ulicy zatłukłem kamieniem
jakąś babinę.
Oby nasz Pan zesłał nam siły dla służby prawdzie bożej i na chwałę
Tymczasowego Rządu Syberyjskiego.
KWIECIEŃ (BELEBEJ)
Pozostawiliśmy w Belebeju kilka szubienic. Oby szubienice Aleksan-
dra IV stały się prawdziwą szkołą życia, źródłem wody żywej, którą
nasz pan, Jezus Chrystus, dał nam w swej ewangelii.
MAJ (UFA)
Antychryst triumfuje na froncie. Czerwoni wygnali nas z Bugurusła-
nu. Jego Świątobliwość biskup Andrzej urządzi jutro procesję przez całe
miasto. . ; "; ' '- ,.:' ! ':
Po procesji znowu będzie pogrom, ponieważ załoga Ufy oraz bryga-
dyj uralskich strzelców górskich mają niedostateczny ekwipunek.
skiego miłosierdzia. Czerwoni strzelcy zaczęli niemiłosiernie prześla-
dować armię cara Kołczaka. Biskup Andrzej wczoraj na kazaniu w ka-
tedrze mówił: "Lepiej krew swą przelać i zyskać koronę męczeńską,
aniżeli dopuścić, aby Ufa została zhańbiona przez czerwonych". A dzi-
siaj uciekł z miasta. Wzywa nas w posłaniu nadzwyczajnym, abyśmy
go naśladowali i wyruszyli na drogę bohaterskich cierpień w celu
obrony świątyń.
Nasz transport przygotowuje się do odjazdu jutro o godzinie szóstej
rano w kierunku Zołotustu. Wierzę, że Bóg nam pomoże i że do rana
zdołamy rozstrzelać ostatnią grupę czerwonych zamkniętych w więzie-
niu.
CZERWIEC (CZELABIŃSK)
Bądź mężny, Aleksandrze IV! Idź na swoją Golgotę! Z tobą jest cer-
kiew święta, szlachta, kupcy, oficerowie i obszarnicy. Twoje wojsko,
które biją czerwoni przechodzi na ich stronę, ale z tobą są zastępy nie-
bieskie.
Czerwoni zdobyli Ufę, Perm, Kubgur, Krasnoufimsk, ciągną na Jeka-
terinoburg i zbliżają się do Zołotustu.
"Wypłynęły od łez oczy me, zasmuciła się dusza moja" ("Płacz
Jeremiasza", 2.11).
Ewakuujemy Czelabińsk.
CZERWIEC (OMSK)
Panie! Zbaw nas trwogi przed bolszewikami. Strach padł na nas
za sprawą czerwonych strzelców. Groza bije, bo nie znamy końca...
Ewakuujemy Omsk.
CZERWIEC (UFA)
Sądzę, że mobilizowanie Tatarów i Baszkirów wokół opustosza-
łego ołtarza prawosławnej cerkwi jest niepotrzebne.
Nasi ewakuowali Mezelińsk. Czerwoni 'gnają nas wzdłuż Karny.
Wpadł im w ręce pewien batjuszka, który w 27 pułku czelabińskim
obsługiwał kulomiot, a oni go rozstrzelali, nie okazując chrześcijań-
266
9.7.1919
IV
Moja spowiedź
i inne opowiadania
(pja spowiedź
"28 Października" ' w licznych felietonach usiłuje zohydzić mnie
w oczach całej czeskiej opinii publicznej. Stwierdzam, iż wszystko, co
pisze o mnie, polega na prawdzie. Jestem nie tylko takim podlecem
i nikczemnikiem, jak mnie opisuje "28 Października", ale o wiele gor-
szym zwyrodnialcem.
Postaram się zatem dać ,,28 Październikowi" szczegółowy materiał
do jego ataków, który jednocześnie będzie moją szczerą spowiedzią
przed całym czeskim społeczeństwem:
A więc: Spowiadam się Bogu wszechmogącemu i wam, panowie po-
słowie Modraćek oraz Hudec, iż:
Już przez swoje narodzenie spowodowałem wiele przykrości mojej
matce, która nie spała tyle dni i nocy.
W trzecim miesiącu życia ugryzłem swoją niańkę, co miało swój epi-
log w sądzie karnym w Pradze, gdzie moją matkę pod mą nieobecność ska-
zano na trzy miesiące więzienia za niedbałą opiekę nad dzieckiem.
Byłem już wtedy tak zdemoralizowany, że się do sądu w ogóle nie sta-
wiłem, aby przemówić choć jedno słowo w obronie mojej biednej
matki.
Przeciwnie, wesoło sobie dalej rosłem i przejawiałem zwierzęce in-
stynkty.
Kiedy ukończyłem sześć miesięcy, zjadłem swego starszego brata
i ukradłem mu święte obrazki z trumienki, które schowałem w łóżku
' Tekst pt. "Moja spowiedź" opublikowało "Vecern'i ćeske slovo" v/ dniu 28
stycz-
nia 1921 roku, a więc w okresie, kiedy pisarz był przedmiotem niewybrednych
ataków prasy
mieszczańskiej.
Czasopismo "28 Października" wydawali w latach 19201923 dwaj skrajnie zoriento-
wani prawicowi socjaldemokraci: Franciszek Modraćek i Józef Hudec, walczący o
dalszą
rewizję marksizmu. Wystąpili oni z partii socjalno-demokratycznej i założyli
tzw. partię
postępowych socjalistów. Ich pismo miało antysowiecki charakter; w linii
programowej
mieściły się ataki na byłego czerwonoarmistę. Haska.
270
służącej. Wygnano ją za kradzież oraz zasądzono na dziesięć lat cięż-
kiego więzienia za okradanie trupów, gdzie zmarła gwałtowną śmier-
cią podczas bójki z innymi więźniarkami, która miała miejsce w czasie
codziennej przechadzki.
Jej narzeczony się powiesił i pozostawił po sobie sześcioro pozamał-
żeńskich dzieci: kilkoro z rodzeństwa wyróżniło się później jako między-
narodowi złodzieje hotelowi, jeden stał się prałatem u premonstratesów
a inny, najstarszy, pisze do "28 Października".
Kiedy miałem roczek, nie było w Pradze ani Jednego kota, któremu
bym nie wydłubał oczu lub nie obciął ogona.
Gdy wraz ze swoją opiekunką udawałem się na spacer, już z daleka
uciekały przede mną wszystkie psy.
Opiekunka wszakże długo ze mną nie spacerowała; ponieważ pb
ukończeniu osiemnastego miesiąca życia, zaprowadziłem ją do koszar
na Placu Karola, gdzie za dwie paczki tytoniu oddałem ją na żołnier-
skie uciechy.
"' Opiekunka nie mogła przeżyć hańby, jaka ją spotkała i pod Veleslavi-
nem rzuciła się pod pociąg osobowy, który na tej przeszkodzie się wyko-
leił, przy czym zginęło osiemnastu ludzi, a dwunastu było ciężko pora-
nionych. Pomiędzy zabitymi był również handlarz ptakami. Wszystkie
klatki zostały zniszczone, a z ptaszków zrządzeniem bożym ocalał
jedynie modraczek (cyancula suesica), ptak z rodziny czyżykowatych,
na grzbiecie szarobrunatny, na ogonie jaśniejszy, gardło i pierś niebie-
ska z białym lub rdzawoczerwonym polem pośrodku. Modraczek jest
zadomowiony w Czechach, niekiedy spotkać go można w miejscach wil-
gotnych, porosłych krzewami, ale nigdy w wielkiej liczbie. Zjada gąsieni-
ce i owady, które łapie ruszając ogonkiem. Jest hodowany w klatkach,
często, wcześnie i gorliwie śpiewa (patrz ,,Słownik naukowy" Otty, tom
siedemnasty, str. 481, hasło Modraczek Modrzew).
W wieku trzech lat byłem najbardziej zepsutym chłopcem w całej
Pradze. Utrzymywałem wówczas, delikatne chłopię, miłosny stosunek
z małżonką pewnej wysoko postawionej osobistości, która to afera
wstrząsnęłaby całą-Pragą i okolicami, gdyb5' stała się znana opinii
publicznej.
W czwartym roku życia uciekłem z domu, ponieważ Siostrze Mani
rozbiłem głowę maszyną do szycia. Uciekając, ukradłem rodzinie kilka ty-
sięcy złotych, które puściłem wraz ze złodziejami w piątej dzielnicy.
Po wyczerpaniu się pieniędzy żyłem z żebraniny oraz kradzieży kie-
szonkowych, przy czym podawałem się za syna księcia Thuna (w tamtym
czasie był jeszcze hrabią).
27F
Zostałem schwytany i oddany do domu poprawczego w Libm, który
podpaliłem. Wszyscy nauczyciele zginęli w ogniu zamknięci od zewnątrz
w pokojach. ,
Nastały znowu smutne czasy. Jako pięciolatek włóczyłem się głodny
po ulicach Pragi i kradłem bułki u piekarzy, a jabłka u straganiarek.
Sytuację w znakomity sposób polepszyłem sobie, kiedy włamałem się
do kościoła św. Tomasza, skąd ukradłem złoty kielich. Kielich sprze-
dałem pewnemu Żydowi z piątej dzielnicy za dukaty, a kiedy pieniądze
utraciłem w pewnym wesołym domu w Trupiej Uliczce, chodziłem do
Żyda, by go szantażować, grożąc mu donosem. Ciągnąłem z niego dukata
za dukatem, aż w końcu sam zgłosił się na policję, aby mu to
wyszło taniej.
Byłem zmuszony uciec z Pragi, udałem się więc do Polnej, a jeśli
moja spowiedź ma być szczerą i pełną, ogłaszam publicznie: Tę dziew-
czynę w Polnej nie zabił Hilsner, ale ja! Zrobiłem to za trzy złote 2!
Jest to całkowicie zrozumiałe, że po tym wszystkim byłem w Pradze
bardzo źle widziany, poszedłem przeto pieszo do Wiednia, dokąd do-
tarłem w wieku sześciu lat, a nie mając pieniędzy na powrotną drogę
do Pragi, byłem zmuszony włamać się do banku na Herrenstrasse,
udusiwszy przy tym z ostrożności czterech strażników, jednego po dru-
gim.
Był to naprawdę jeden z moich prawdziwie brzydkich uczynków,
których nie sposób wytłumaczyć, ale jeśli wyobrazicie sobie, jak tęskniłem
za ojczyzną, jak bardzo chciałem znowu zobaczyć moich spracowanych
i zatroskanych rodziców...
Po co wszakże być sentymentalnym. Dojechałem potem szczęśliwie
do Pragi, jednak wcześniej zwabiłem na korytarz pewną starszą panią.
Wyrwałem jej torebkę z ręki i wypchnąłem z jadącego pociągu. Kiedy
wszczęto poszukiwania, powiedziałem, że ta pani wysiadła na poprzed-
niej stacji i że wszystkich pozdrawia.
Nie zastałem już swych rodziców przy życiu! Ojciec powiesił się
prawie dwa miesiące przedtem ze zgrozy i zmartwienia, a moja matecz-
ka skoczyła do rzeki z mostu Karola, a gdy ją ratowali, przewróciła
łódkę z ratownikami, którzy się potopili.
Rosłem samotnie jak kołek w płocie, ponieważ otrułem całą rodzi-
nę mego biednego stryja, aby zawładnąć jego książeczką oszczędno-
ściową, w której sfałszowałem zapisy, aby więcej otrzymać...
2 Jest to aluzja do rytualnego mordu, którego rzekomo dokonano w 1899 roku w
miej-
scowości Polna na Wysoczynie Morawskiej na osobie Agnieszki Hruzowej.
272
Szanowna Redakcjo "28 Października"!
Pióro wypowiada mi posłuszeństwo. Chciałbym pisać dalej i wyspo-
wiadać się do końca. Strumienie szczerych łez mącą mi jednak wzrok.
Płaczę, gorzko płaczę nad mą młodością i nad swą przeszłością i praw-
dziwie, szczerze się cieszę na ciąg dalszy w "28 Października". Ma to
być i będzie dopełnienie mojej spowiedzi.
Aby moja skrucha, którą okazuję przed całym czeskim narodem była
jeszcze szczersza, proszę, abyście mnie przyjęli na członka waszej
partii postępowych socjalistów.
Przyrzekam, iż dobrym zachowaniem zasłużę na wasze zaufanie.
Proszę, abyście mnie poinformowali, kiedy i gdzie mam zapłacić
pierwszą składkę na waszą partię.
Tymczasem do widzenia!
18Nieznane przygody SzweJka
Jak się spotkałem z autorem
swojego nekrologu
W ciągu pięciu lub prawie sześciu lat swego pobytu w Rosji byłem
wiele razy zabijany i uśmiercany przez różne organizacje i poszczegól-
nych ludzi.
Powróciwszy do ojczyzny stwierdziłem, że byłem trzykrotnie powie-
szony, dwa razy rozstrzelany i jeden raz poćwiartowany przez dzikich
buntowniczych Kirgizów nad jeziorkiem Kale-Yszela.
Wreszcie w sposób definitywny zostałem zadźgany nożem w dzikiej
bójce z pijanymi marynarzami w jednej z odeskich knajp. Ta wiadomość
wydaje mi się najbardziej prawdopodobna.
I to nie tylko mnie, ale również mojemu znakomitemu przyjacie-
lowi Colmanowi *, który znalazłszy naocznego świadka mej hanie-
bnej i zarazem bohaterskiej śmierci napisał o tym tak dla mnie nieprzyje-
mnym zdarzeniu artykuł do swojej gazety.
Nie ograniczył się tylko do małego komunikatu o sprawie. Dobre
serce kazało mu napisać o mnie nekrolog, który przeczytałem wkrótce
po przyjeździe do Pragi.
Elegancko nawymyślał mojej pośmiertnej pamięci, przeświadczony,
że umarli nie powstają z grobu.
Aby go przekonać, iż jestem żyw, poszedłem go szukać i tak po-
wstało to opowiadanie.
Nawet mistrz grozy i strachu, Poe, nie wymyślił straszniejszego zda-
rzenia...
Autora swego nekrologu spotkałem w jednej z praskich winiarni,
' Jaroslav Colman Cassius, poeta, był przyjacielem Haska. W piśmie czeskich
agrarystów ,,Venkov" w dniu 19 grudnia 1919 roku ogłosił nekrolog pod tylułem
..Zdrajca",
w którym m.in. pisał: ,.Hasek został zdrajcą, wybrał bolszewizm i został zabity
na Powołżu
w karczmie przez pijanych marynarzy-bolszewików". Hasek odpowiedział mu
opowieścią
"Duszyczka Jarosława Haska opowiada: Jak umarłam", którą napisał w Irkucku w
1920
roku i opublikował po powrocie do Pragi.
274
prawie o północy, kiedy się winiarnię zamyka na podstawie jakiegoś
cesarskiego rozporządzenia ż 18 kwietnia 1856 roku.
Spoglądał w sufit. Ze stołów ściągali już poplamione obrusy. Przy-
siadłem się do jego stolika pytając uprzejmie:
Pan pozwoli, czy jest tu wolne miejsce?
Obserwował nadal niewidoczny punkt na suficie, co go nadzwyczaj
zajmowało, i odpowiedział logicznie:
Proszę, właśnie zamykają. Sądzę, że już nic nie podadzą.
Wziąłem go za rękę i obróciłem ku sobie. Przez chwilę spoglądał
na mnie w milczeniu i wreszcie powiedział cichym głosem:
Przepraszam, czy nie był pan w Rosji?
Roześmiałem się:
A więc jednak mnie pan poznał? Zabito mnie w Rosji w pewnej
ordynarnej knajpie w bójce z prymitywnymi, pijanymi marynarzami.
Zbladł.
To pan, to pan jest.::
Tak powiedziałem z naciskiem zabili mnie w odeskiej karcz-
mie marynarze, a pan napisał nekrolog po mej śmierci.
Z jego warg spłynęło ciche pytanie:
Czytał pan, co o panu pisałem?
Oczywiście, nekrolog był bardzo interesujący, mimo pewnych nie-
wielkich pomyłek. A przy tym niezwykle obszerny. Nawet cesarz, kiedy
umarł, nie miał tak długiego. Pańskie pismo ofiarowało mu 152 linijki,
a mnie 186 wersów po 35 halerzy za rządek (jak to się kiedyś marnie
płaciło dziennikarzom), co razem daje 55 koron i 15 halerzy.
Czego właściwie pan ode mnie chce? zapytał wystraszony.
Żąda pan tych 55 koron i 15 halerzy?
Niech pan zatrzyma tę kwotę odpowiedziałem. Umarli nie
przyjmują honorariów za nekrolog o swojej śmierci.
Pobladł.
Wie pan co rzuciłem od niechcenia zapłacimy i pojedziemy
gdzieś indziej. Chciałbym spędzić dzisiejszą noc wraz z panem.
Nie można by odłożyć tego do rana?
Popatrzyłem na niego.
Płacę zawołał.
Na rogu przywołałem fiakra, autora swojego nekrologu poprosiłem,
aby usiadł, a dorożkarzowi powiedziałem grobowym głosem:
Zawieźcie nas na Cmentarz Olszański.
Autor mojego nekrologu się przeżegnał. Długi czas panowała kłopot-
liwa cisza, przerywana jedynie trzaskaniem bicza i parskaniem koni.
275
Pochyliłem się do swego towarzysza:
Nie wydaje się panu, że gdzieś w ciszy żiżkowskich ulic zawyły
psy? .
Zadrżał, podniósł się w dorożce, bełkocząc:
Rzeczywiście był pan w Rosji?
Zabity w karczmie w Odessie, w bójce z pijanymi marynarzami
odparłem sucho.
Jezus Maria odezwał się mój towarzysz to jest straszniejsze
aniżeli ,,Weselna Koszula" Erbena2.
Znowu zapadła męcząca cisza. Gdzieś naprawdę zawyły psy.
Kiedy ocknęliśmy się na strasznickiej drodze, poleciłem memu
towarzyszowi, aby zapłacił dorożkarzowi. Staliśmy w ciemnościach na
drodze.
Czy nie ma tu, proszę pana, jakiejś restauracji zwrócił się do
mnie bezradnie i żałośnie autor mojego nekrologu.
Restauracji? zaśmiałem się. Teraz przeskoczymy przez mur
cmentarny i pogawędzimy sobie o tym nekrologu, przysiadłszy gdzieś
na kamieniu nagrobnym. Niech pan włazi pierwszy i poda mi rękę.
W milczeniu, cicho podał mi rękę i zeskoczyliśmy na cmentarz. Pod
naszymi stopami zachrzęściły gałęzie cyprysów. Wiatr melancholijnie szu-
miał pomiędzy krzyżami.
Dalej nie pójdę szept spłynął z ust mego przyjaciela dokąd
to pan chce mnie zawlec?
Teraz powiedziałem wesoło, podpierając go pójdziemy po-
patrzeć na grób starej mieszczańskiej rodziny praskiej Boenepianich.
To zupełnie opuszczony grobowiec w pierwszym kwadracie, szósty rząd
od muru. Opuszczony od czasów, kiedy w nim pochowali ostatniego po-
tomka rodu, którego przywieźli w 1774 roku z Odessy, gdzie zabito go
w bójce z marynarzami w pewnej podłej knajpie
Mój towarzysz przeżegnał się po raz drugi.
Kiedy nareszcie usiedliśmy na kamieniu nagrobnym, kryjącym prochy
ostatnich członków rodu Boenepianich, delikatnie ująłem autora mego
nekrologu za ręce i przemówiłem cichym głosem:
Drogi przyjacielu! W gimnazjum panowie profesorowie nauczy-
li nas pięknego, szlachetnego powiedzenia "o zmarłych nic lub dobrze",
pan natomiast starał się o mnie, nieżyjącym, pisać jak najgorzej. Gdy-
bym ja pisał o sobie nekrolog, napisałbym, że żadna śmierć nie wywarła
2 Aluzja do ballady czeskiego poety Erbena, napisanej w stylu romantycznej
powieści
grozy.
276
tak smutnego wrażenia, jak śmierć tego a tego pana. Napisałbym, iż
najpiękniejszą cnotą zmarłego pisarza było wielkie umiłowanie dobra
i wszystkiego, czego pragnie czysta dusza. A pan napisał o mojej śmierci,
że umarł lump i komediant. Niech pan nie płacze! Są takie chwile, gdy
serce rwie się, by przypomnieć najpiękniejsze momenty z życia zmarłych,
ale pan napisał o tym, że nieboszczyk był alkoholikiem.
Autor mojego nekrologu szlochał, a jego płacz żałośnie unosił
się ponad ciszą cmentarza i niknął gdzieś daleko pod Żydowskimi
Piecami.
Drogi przyjacielu powiedziałem z naciskiem niech pan nie
płacze, teraz już nic nie można zmienić...
Wypowiedziawszy te słowa, przeskoczyłem mur cmentarza, pobiegłem
w dół do oddźwiernego, zadzwoniłem i oznajmiłem mu, że wracając z noc-
nej pracy usłyszałem jakiś czas temu, jak za murem oddzielającym
pierwszy kwadrat słychać płacz.
To pewno będzie jakiś pijany wdowiecodpowiedział cynicznie
oddźwierny oddamy go do cyrkułu.
Czekałem za rogiem. Za dziesięć minut wyprowadzili stójkowi auto-
ra mego nekrologu z cmentarza i zaprowadzili go na posterunek.
Opierał się i krzyczał:
To sen czy jawa? Czy znacie, panowie, "Weselną koszulę" Erbe-
na?
Idylla w winiarni
Ci czterej mężczyźni nie znali lęku i nie mieli wahań, kiedy pod-
czas codziennych popołudniowych spotkań w winiarni rozmawiali o bol-
szewikach.
Mówili o nich codziennie; bezwzględnie opiniowali i osądzali ich
onegdajsze i dzisiejsze działania, wkładając w to całą swą duszę.
Byli żywym archiwum codziennej prasy, wspaniałym fonografem
o stale ostrej igle i pękniętej płycie, która brzęczące i chrapliwie, ale
ciągle się jeszcze obracała.
Byli to: Handlarz kawy. Fabrykant szkła stołowego. Budowniczy.
Główny inspektor kasy oszczędności.
Każdy z nich miał swoją specjalność. Handlarz kawy mówił o egzeku-
cjach, fabrykant szkła stołowego o udręczonej burżuazji oraz o ro-
dzinie carskiej, budowniczy o gospodarczym rozkładzie i o prześlado-
waniach przedsiębiorców budowlanych, o komisarzach oraz o głodzie,
główny inspektor kasy oszczędności o dzikich małżeństwach, buntach
oraz likwidacji ubezpieczeń na życie.
Za ich stołem, na którym stała tabliczka "Zajęte", codziennie
tracono tysiące ludzi, paliły się miasta. Tutaj ćwiartowano dzieci
burżuazji, a Chińczycy dokonywali tysięcy okrucieństw. Tutaj obrzeza-
no wszystkich bolszewików i komisarzy, skazano na ^śmierć głodową
całą Rosję, przy ich stole wieszano i rozstrzeliwano rosyjską inteligen-
cję, tutaj codziennie zwyciężały bunty przeciwko Sowietom, a komi-
sarze uciekali za granicę ze straconej dla nich Moskwy i Piotrogrodu, uno-
sząc ukradzione złoto.
Przy tym stole rozgrywały się najstraszniejsze tragedie i posyłano
beczki złota za granicę na propagandę. W tym względzie ichSzczodrość
nie znała granic i bliska była marnotrawstwu.
Wraz z każdą ćwiartką, którą wypili, ich stosunek do radzieckiej
Rosji stawał się coraz bardziej okrutny. Ani "Narodni listy", Awerczen-
278
ko, Stanisław Nikolau, "Pravo lidu", ani- "Praźsky većern'ik" l nie
mogły wymyśleć takiej uczty ludożerców. A kiedy się rozchodzili, ści-
skali sobie ręce w podziwie i uznaniu dla swych zdolności, jakby chcieli
powiedzieć:,,Zatem jutro od nowa. Bez miłosierdzia. W ciągu nocy z pew-
nością coś się w tej Rosji stało".
Sapiąc odchodzili na obiad. Przez cały czas, kiedy się tam spotykali,
ich ofiarą stał się jedynie pewien młody statystyk, który robił w no-
tatniku zapisy o liczbie osób straconych przez bolszewików, opierając
się na informacjach handlarza kawą.
Akurat przed swoimi imieninami podliczył wszystko! stwierdził, iż
bolszewicy wymordowali trzykrotnie więcej mieszkańców niż na całej
kuli ziemskiej, od czego oszalał, nie mogąc wyjaśnić swej egzystencji
na opustoszałej od ludzi planecie. ;
Kiedy znowu znaleźli się razem przy stole, handlarz kawą powie-
dział:
Ładnie to urządzili ci bolszewicy w Rosji. Zatłukli dranie w Char-
kowie trzech wnuków i wnuczkę Bożeny Nemcowej. Ale i tego nie mieli
dość, odrąbali im głowy i posłali je w beczce Leninowi, aby im własno-
ręcznie wykłuł oczy. Czytałem o tym dzisiaj w "Wieczorze".
Zaczęła się niezwykle interesująca rozmowa, w ciągu której budo-
wniczy stwierdził, iż rosyjscy bolszewicy uwzięli się szczególnie na
potomków i krewniaków czeskich poetów i pisarzy. I tak w Nowoczerka-
sku powiesili niedawno brata naszego Hayduka, poćwiartowali w Mo-
skwie dalekiego wuja Benesa Trebizskiego oraz utopili młodszego bra-
ta Arbesa. Siostrę Eliśki Krasnohorskiej wbili na pal w Tambowie.
Bratanka Svatopluka Cecha spalili w Tulę. Siostrzenicę Yrchlickiego
udusili w Niżnym Nowogrodzie, a brata Pelenta zestrzelili wraz z samo-
lotem. Szwagra Machara przywiązali do szyn kolejowych i puścili na
niego pociąg pośpieszny; kiedy okazało się, że jeszcze żył, przejecha-
li go pociągiem towarowym. .
Fabrykant szkła stołowego dopełnił relację wyliczeniem, co bol-
szewicy robią w Rosji z własnymi pisarzami i dziennikarzami. Z Gorkie-
go zdarli za życia skórę, a potem wrzucili go do dołu z gaszonym wap-
nem. Awerczenkę rozebrano do.naga podczas czterdziestopięciostopnio-
wych mrozów i polewano tak długo wodą, aż się zamienił w jeden olbrzy-
"Narodn'i listy", najbardziej reakcyjne pismo czeskiej burżuazji przed pierwszą
wojną
światową. Hasek publikował w tym dzienniku pierwsze swoje prace, choć nigdy się
nie zga-
dzał z jego linią polityczną. Inne tytuły dotyczą również prawicowej prasy
czeskiej i jej pu-
blicystów.
279
mi sopel lodu. Teffiego smażyli na konopnym oleju, a wreszcie maryno-
wali go w occie. Borysa Sokolowa nabili na Kremlu w "Car-puszkę" i wy-
strzelili na Chodynkę. Jeśli tak postępują z własnymi ludźmi, jeśli
zadusili wdowę po Tołstoju a Mereżkowskiego nękali prądem elektrycz-
nym o napięciu 2 000 000 wolt, aż z tego oszalał, nic dziwnego, iż tak
potraktowali w Charkowie trzech wnuków oraz wnuczkę Bożeny Nemco-
wej...
Starszy pan, który siedział przy sąsiednim stole, wstał i podszedł
do czterech znawców rosyjskich stosunków.
Panowie powiedział trzęsącym się głosem, panowie, to pomył-
ka. Ja właśnie jestem wnukiem Bożeny Nemcowej. Wróciliśmy akurat
wczoraj z Rosji wszyscy żywi, nic złego nam nie uczyniono. Proszę
pozwolić, że się przysiądę, jestem...
Nie jesteśmy ciekawi, kim pan jest rzekł swym basem główny
inspektor kasy pożyczkowej tutaj miejsca są rezerwowane dla naszych
znajomych, a nie dla tych, którzy bronią bolszewików. Jeśli ich zamierza
pan bronić, należało pozostać w Rosji i razem z nimi robić dalej te łaj-
dactwa. U nas, w czeskim narodzie, miejsca pan nie znajdzie...
Gdy zamęczony przez bolszewików wnuk Bożeny Nemcowej odszedł,
handlarz kawą powiedział poważnie:
Jest to jakiś stary cwaniak. Za pieniądze z Moskwy będzie nam
tutaj robił propagandę.
Budowniczy zauważył, że takie lumpy tłumią w sobie wszystkie uczu-
cia moralne.
1 znowu jak wczoraj i przedwczoraj przy stole paliły się miasta i gi-
nęły tysiące ludzi.
A przewodniczący tej grupki ucztujących kanibali, handlarz kawą,
walił przy każdym zdaniu pięścią w stół i głosił:
Gdybym tak ja tam był, Chryste Panie, ja bym tym bolszewi-
kom pokazał. Ani by nie pisnęli...
Na dzień przed wydaniem wyroku w procesie przeciwko działaczom
z Kladna 2 handlarz kawą raz jeszcze zebrał wszystkie przeciwko nim
zarzuty i rozgadał się:
Tak więc jutro skażą ich na szubienicę. Co pan na to, panie
winiarz? Nie dodawajcie chrzanu do debreczyńskich kiełbasek, wolę
musztardę... Wiecie, panowie, mówiłem z wieloma ludźmi i każdy im ży-
czy stryczka. Co pan mówi, bułeczkę lub kawałeczek chlebka? Gdyby
2 Aluzja do procesu przywódców kladeńskiego powstania robotniczego oraz strajków
z 1920 roku.
280
snę tak znalazł słony rogalik. Nie ma? A więc bułeczkę. Wczoraj wie-
czorem siedziałem w budziejowickiej piwiarni i' nie było tarri ani jedne-
go człowieka, który by wątpił, że jednak będą dyndać'.
Obawiam się rzekł budowniczy aby im nie zamienili stryczka
na dożywotnie więzienie.
Ależ pan ma pomysły, kto panu o tym powiedział rozzłościł
się fabrykant szkła stołowego tutaj nie może być mowy o jakiej-
kolwiek łasce. Będą wisieć sama radość.
Chciałbym tam być i mieć decydujące słowo odezwał się główny
inspektor kasy oszczędnościowej żądałbym, aby. wyrok wykonano
w ciągu dwudziestu czterech godzin. : , '
To jest niemożliwe rozsądnie powiedział handlarz kawy
gdyby wieszali jednego, to może, ale tutaj będą wieszać czternastu
od razu. Będzie to największa egzekucja, jaką żeśmy w ogóle w Czechach
widzieli, a to wymaga dobrej organizacji. Jeden kat do tego nie wy-
starczy, nawet jeśliby miał pomocników. Zbudować tylko i postawić
czternaście szubienic to nie może być gotowe w ciągu dwudziestu
czterech godzin. Robili mi niedawno, regały do jednego ze sklepów,
robił to całkiem zręczny stolarz, a pomimo to pracował przez trzy
dni. . ,
A potem trzeba zamówić trumny mówił dalej, maczając debre-
czyńską kiełbaskę w musztardzie i nawet jeśli te trumny będą zbite
tylko z nie heblowanych desek, trzeba na to co najmniej trzech dni...
Tak, jeszcze jedną bułeczkę... Sądzę, że będą ich wieszać nie wcześniej
niż za jakiś tydzień.
A cóż będzie, jeśli się odwołają zauważył budowniczy.
W takim przypadku to się przedłuży poważnie odpowiedział
handlarz kawy; przed laty zasądzili w Trieście na szubienicę pewnego
Włocha, odwołał się i trwało prawie trzy miesiące, zanim go powie-
sili. Dostałem wówczas bilet wstępu, ponieważ nigdy jeszcze nie wi-
działem egzekucji, ale nie mogłem przyjść, bo zasiedziałem się zbyt
długo w nocy i potem zaspałem. Poszła więc moja pani, ale w ogóle
nie wydawało się jej to zajmujące, bowiem Włoch nie rzucał się, nie
bronił.
Ja widziałem w Szoproniu, jak wieszali Cygana zaczął opo-
wiadać budowniczy. Taki to umie się rzucać!
Cygan to już taka niespokojna dusza odezwał się fabrykant
szkła stołowego, zapalając cygaro.
W popołudnie, kiedy powszechnie już było wiadomo, jaki jest wyrok
281
sądu, przy stole tych czterech mężczyzn w winiarni opanowała smutna
cisza, wielka cisza oszukanych nadziei i zdeptanej bujnej'fantazji.
Pierwszy przerwał milczenie budowniczy:
W niedzielę pojadę z rodziną do Roztok popatrzeć, jak kwitną cze-
reśnie.
U mnie w ogrodzie powiedział handlarz kawy rozkwitła
jabłoń. ;
Oby tylko ludzie byli rozumni i nie łamali jak barbarzyńcy ga-
łęzi odezwał się fabrykant szkła stołowego.
Ja bym takiego człowieka karał od razu i na miejscu ogłosił
handlarz kawą.
I znowu wszyscy popadli w cichą rezygnację...
O Oldze Fastrowej
Wieść o śmierci pani Olgi Fastrowej bardzo mnie zaskoczyła'.
Nie mieszkam w Pradze 2 i dlatego dowiedziałem się o tym trochę
później, a w tej informacji o tragicznym końcu sławnej czeskiej dzien-
nikarki jest przecież coś tak wzruszającego.
Zrazu nawet nie chciałem w tę wiadomość uwierzyć! dopiero, kiedy
przeczytałem jej tekst w "Narodni politice" z dnia 7 maja, a mianowi-
cie jej felieton o cylindrze Cziczernina 3, zrozumiałem w pełni, iż ta
praca powstała w przeczuciu śmierci, bowiem żegna się w niej wielce
serdecznie z Heleną Malirową, informując, iż bardzo ją lubi, choć
nosiła włosy krótko obcięte i po męsku uczesane.
Kiedy pisała w tym felietonie, że mężczyźni w Berlinie, w Rosji,
w Monachium i w Peszcie napadali na ulicach kobiety i gwałtem je odzie-
rali z sukien, aby później zabić, Olga Fastrowa miała już czterdzieści
stopni gorączki.
Zanim skończyła pisać felieton, paznokcie poczęły jej sinieć jak pod-
czas ataku cholery. Nikt jednak z jej bliskich nie oczekiwał, że zbliża się
jej koniec, który nadszedł nieubłaganie w tym nieszczęsnym dniu, kiedy
niedzielny artykuł pani Olgi Fastrowej ó cylindrze Cziczerina zamie-
szczony w "Narodm politice" zadziwił opinię publiczną.
' Olga Fastrowa nie zmarła w 1922 roku; Hasek zastosował tutaj chwyt literacki
dla
skuteczniejszej polemiki z antyradziecką dziennikarką "Narodm politiki".
2 Od sierpnia 1921 roku Hasek mieszkał w Lipnicy nad Sazawą koło Havlickuv
Brodu.
3 Artykuł Olgi Fastrowej pt. "O cylindrze pana Cziczerina" ukazał się 7 maja w
"Naro-
dm politice". Fastrowa twierdziła w nim, iż "w pierwszych miesiącach po
zwycięstwie
rządów bolszewickich w Rosji, Berlinie, Monachium i Budapeszcie... mężczyźni...
zamie-
nieni w dzikie zwierzęta gwałtem zdzierali szaty, męczyli, ba, zabijali
eleganckie kobiety".
I oto po czterech latach na konferencji w Genui "jeden z najbardziej gorliwych
rzeczników
sprawiedliwości społecznej", Cziczerin, Ludowy Komisarz Spraw Zagranicznych
Rosji Ra-
dzieckiej, pojawił się w cylindrze na głowie. Fastrowa komentowała: "wielu
uczciwych
komunistów" musi to nazwać "zdradą".
283
W niedzielę rano można było odnieść wrażenie, że' Olga Fastrffwa
wraca do przytomności. Zaczęła mówić logicznie i poprosiła, aby jej przy-
niesiono "Narodni politikę". Było to o wpół do dziesiątej rano. Najpierw
przejrzała rubryki "Małego informatora": "Propozycje małżeństwa",
,,Listy", ,,Informator Powszechny" oraz wypiła filiżankę słabej herba-
ty. Potem ku wielkiemu zdziwieniu obecnych zaczęła czytać na głos swój
felieton o cylindrze pana Cziczerina. Lektura była przerywana atakami
kurczy. Gęsty pot perlił jej czoło, całe ciało drżało w silnej febrze,
a wypowiadane bez związku słowa artykułowane były z trudem jak przy
jąkaniu. O wpół do jedenastej pani Olga Fastrowa odzyskała przytom-
ność i zażądała spowiednika z Vinohradów.
, W powszechnej ciszy powiedziała umierającym głosem do wielebnego
księdza: "Przepięknie na białych etaminowych sukniach wyglądają róż-
ne ładnie przygotowane ozdoby ażurowe, zrobione ręcznie na wyciągnię-
tych nitkach z szerokim siatkowanym wkładem, który najlepiej odda
śliczny wzorek. Rysunek dla wykonania, rozdzielenia i oznakowania ażu-
ru zamieszczono w zamówionym wykroju. Ozdoby powinny znajdować
się na przednich częściach bluzki, spódnicy, i sukni, a również w częś-
ciach o wykroju kimonowym. Tutaj zakończenie rękawów tworzy węższy
wkład.
Potem przyszła agonia, z której wróciła do przytomności przed połu-
dniem, lekko uniosła się w łóżku i powiedziała do obecnych:,,Dziewczęta
powinny chodzić jedynie w towarzystwie dorosłego mężczyzny. Damy
do towarzystwa nie powinny podczas tańców konwersować ze swymi
podopiecznymi w sposób dwuznaczny. Wydekoltowane damy z lepszego
towarzystwa powinny sobie pudrować brzuchy!"
, To były jej ostatnie słowa. Wkrótce straciła przytomność, do której
JUŻ nie powróciła. Skonała cicho i spokojnie, tak jak ciche było jej
życie w łagodnej zgodzie z akcjonariuszami "Narodni politiki"...
Nigdy nie zapomnę swego pierwszego spotkania z nieboszczką
Olgą Fastrowa po swym przyjeździe w dniu 19 grudnia 1920 roku z Ro-
sji. '"1"" ! '.! .,' ".,",, ... ' , ' , . ... .. '" ! 11.':... ."
Przyjechałem z ,RosJi wprost do kawiarni "Pod Złotą Gęsią" na Pla-
cu Wacława, aby przeczytać gazety. Przy jednym ze Stolików siedziała
przedwcześnie zmarła, którą bardzo lubiłem, tak jak ona lubiła Helenę
Malirową. Nasze spotkanie było naprawdę serdeczne, a jej pierwsze
słowa brzmiały:
-, Czy to prąwda,,-Jąręczku, że bolszewicy w Rosji odżywiają się
mięsem wyrzuconych i wybrakowanych ź';wojska Chińczyków?
284
Zapytałem, jak sobie ona właściwie wyobraża tę Całą manipulację,
a ona odpowiedziała, że bolszewicy organizują wielkie wyprawy do Chin
i łapią Chińczyków tak jak Hindusi słonie. Wybrane, specjalne odf
działy wojsk bolszewickich z ziem graniczących z Chinami zakładają tam
wnyki i kopią wilcze doły. Pochwyconych w nie Chińczyków wiąże się
w tuziny oraz przewozi do Moskwy i Piotrogradu do wydzielonych ko-
szar, gdzie ćwiczy się ich w posługiwaniu bronią oraz w zastraszaniu
i męczeniu rosyjskiej inteligencji. Oni zamęczyli Miijukowa, Gorkiego
i Czirikowa. Pod koniec drugiego roku służby żołnierskiej wydziela się
z nich dziesiątą część i tuczy, a potem ich mięso rozdaje się komisarzom.
O tym już także napisałam felieton. Jadłeś, Jareczku, Chińczyków?
Zanim przywykłem odpowiedziałem czułem ciągle smak
piżma. Szczególnie mocno trzeba solić i pieprzyć spocone nogi tłustych
Chińczyków, droga pani. Sądzę jednak, że świetnie można by ten przykry
zapach oddalić, gdyby je owinąć w ,,Narodni politikę" z rubryką ,,Wyda-
rzenia w Rosji", a potem je uwędzić w kominie.
, Pisałam niedawno do ,,Patrolu Kobiet" o nacjonalizacji kobiet.
Niech mi pan powie, ile w tym jest prawdy?
.' To panią ominie, szanowna pani powiedziałem współczująco
ale nie można z tym igrać. Radziłbym, aby jak najszybciej pojechała
pani gdzieś nad morze. Miałem znajomego, który cierpiał na uderzenia
krwi do głowy i w takich momentach sprzeczał się, że księżyc jest zamie-
szkały przez pobiałogórskich emigrantów4.
Takie było moje pierwsze spotkanie z panią Olgą Fastrowa po mym
powrocie z Rosji. , , , ,
Zdaje się, że w wirze dziennikarskiego życia, w staraniach o dam-
ską modę, Olga Fastrowa zapomniała o dobrej radzie. Jej przepraco-
wane nerwy nie wytrzymały. Przeżyła swój artykuł p cylindrze Czicze-
rina tylko o kilka godzin. :
Krótko przed śmiercią wyraziła prośbę, aby jej ciało spalić, a pro-
chy wysypać z Mostu Zofii do Wełtawy. I w tych ostatnich słowach
przejawiła się raz jeszcze niezmożona energia, którą wyróżniała się
w swej pracy nad kulturalnym odrodzeniem czeskiej kobiety. Cześć jej
pamięci'
4 Aluzja do wygnanych po 1620 roku, po bitwie pod Biała Góra, prqtestantów
czeskich.
którzy jeśli nie przyjęli katolickiego wyznania musieli opuścić Czechy.
9
Jak pisałbym artykuły wstępne,
gdybym był redaktorem gazety
rządowej
Wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu
Ta prawda do dzisiaj pozostaje niedoceniona i nie zauważona. Twier-
dzić przeciwnie jest złym zwyczajem, który szczególnie w ostatnich
czasach zakorzenił się w naszej republice. Aczkolwiek nie chcemy i nie
możemy mówić po prostu o dobrobycie obywateli naszej republiki, to
jednak należy uspokoić tych krzykaczy, którzy stracili szacunek dla
umiejętności organizacyjnych państwa i wykrzykują na cały świat, że
się źle z nami dzieje.
Pragnęlibyśmy, aby nasze słowa nie padały jak groch o ścianę i by
ich nie rzucano na nieurodzajną glebę. Przyjmujemy, że zdarzają się nie-
kiedy momenty w życiu obywateli naszej republiki, kiedy mogą oni bar-
dzo łatwo znaleźć się pod wpływem wichrzycieli, ale przypominamy też,
że nigdy nie jest tak źle, aby znowu nie było dobrze. Tylko człowiek
zajęty złą myślą o swoim niepowodzeniu może powątpiewać o praw-
dziwości tych słów.
Organizacja państwowa jest tak stara jak ludzkość i od początku
jej rozwoju nie było państwa, które nie czyniłoby błędów; zawsze zda-
rzały się małe błędy w mechanizmie państwowym. Mimo to w każdym
państwie znajdą się niezadowoleni, którym nawet gdyby powodziło się
osobiście dobrze, nigdy nie będą szczęśliwi.
Od takich ludzi trzeba się trzymać z dala, ponieważ zakłócają nasz
duchowy spokój i czynią z nas ludzi spoglądających z nienawiścią na
niektóre klasy, na porządek państwowy oraz na grupy kierujące losami
tego czy innego państwa. W końcu przychodzi czas zburzenia iluzji i otwie-
ra się droga do kryminału.
286
Porządek w państwie powoduje, iż każdy obywatel jest porządny,
porządny człowiek zapewni sobie spokój ducha i dobrobyt, a dobro
narodu oznacza dobro polityczne.
Popatrzmy wokół siebie. Czyż nie spotykamy ludzi z imponującymi
dochodami, którzy posiadają przyzwoite kapitały, są szanowani nie tylko
w kręgach im towarzysko bliskich, ale również pośród swoich robotni-
ków? Zaiste, tylko człowiek pełen uprzedzeń mógłby twierdzić inaczej.
W naszej republice jest wielu ludzi, którzy dzięki pilności swych ro-
botników albo poprzez spadki osiągnęli zamożność. Czyż nie mamy im ży-
czyć sukcesów, mamy być nienawistni lub nieżyczliwi?
Mamy wierzyć tym, którzy mówią, iż u nas jest źle? Niedawno prasa
codzienna podała wiadomość, że w Chinach w prowincji Gans-Su zginęło
z głodu pięćset tysięcy ludzi, a w prowincji Czan-Si osiemset tysięcy.
Czy zdarzyło się coś podobnego w naszej republice, która kupuje
chińską mąkę?
Statystyka posługuje się liczbami. Z nędzy i głodu ginie rocznie
w Czechach, na Morawach, na Śląsku i w Słowacji niezauważalny ułamek
procenta ogólnej liczby mieszkańców. A ilu ludzi umiera z głodu w In-
diach, skąd importujemy do nas ryż? Pół miliona. Mała umieralność
w Czechach w porównaniu z Indiami musi przekonać każdego niestronni-
czego człowieka. Tyle narzekań u nas musi wzbudzić u każdego staty-
styka jedynie uśmiech współczucia.
l kg mięsa wołowego kosztuje dzisiaj 16 koron, l kg gęsiny 32 koro-
ny, l kg kapłona 36 koron, l kg wieprzowiny 28 koron, l kg indyka 42
korony. I mimo to stale się narzeka na drożyznę.
Podczas oblężenia Paryża w czasie wojny francusko-niemieckiej w ro-
ku 1871 kura kosztowała 300 franków, gęś 500 franków, wół 80 000 fran-
ków, świnia 50 000 franków. Przeliczcie to na dzisiejszy kurs korony!
Każdy niezadowolony niech zechce porównać te liczby. Bezsprzecznie
żyjemy dzisiaj w czasie niezwykle tanich towarów żywnościowych. Przed
170 laty, kiedy Francuzi byli w Pradze, jedna libra mąki kosztowała
13 talarów. A ile kosztuje dzisiaj, kiedy Francuzów nie ma?
Na Alasce nie kupicie wołowego mięsa, u nas mamy bydła, ile kto
chce. Indianie z plemienia Czamakoko w Afryce Południowej (?) w ogóle
nie znają cukru, a u nas każdy urzędnik w dyrekcji ma cukrzycę.
Jeśli więc ludzie nie mogą u nas narzekać na koszta utrzymania, za-
czynają uważnie obserwować stosunki panujące w republice. Weźmy
na przykład stosunki w Tonkinie, gdzie posłowie po rozwiązaniu parla-
mentu zostali zabici, skatowani i poćwiartowani. Czy u nas, gdy odro-
czono posiedzenie Zgromadzenia Narodowego, był jakikolwiek poseł po-
287
ćwiartowany? A jeśli ktoś u nas mówi, iż jest uciskany, niech popatrzy
na Syjam. Tam panuje władca absolutny i zdarza się,, iż panujący nakaże
komu zechce ściąć głowę. U nas ludzie dobrowolnie chodzą bez głowy.
Kto znając te fakty, uskarża się na brak wolności, jest podłym
nikczemnikiem.
Wolność jest u nas zagwarantowana przez prawo i nigdy u nas prawa
nie łamano ani na nie nie pluto. A jeśli się nawet coś stanie, jest to
maleńkie odstępstwo, które natychmiast jest wyjaśnione i wszystko
powraca do właściwej miary.
Niezwykle rozbudowane organa bezpieczeństwa czuwają za nas,
kiedy my śpimy.
A jeśli zostanie dokonane gdzieś przestępstwo, częste rewizje do-
mowe i aresztowania ujawnią bardzo często przypadkowo nie wykryte
dotąd i nie osądzone gangi fałszerzy pieniędzy.
W szkołach uczy się nasze dzieci przestrzegać prawa i modlić się do
Boga i szkoła wychowuje je na dobrych obywateli. Nasi zagraniczni poli-
tycy zyskali międzynarodową sławę, a nasi finansiści mają takie wpływy
na światowym rynku pieniężnym, iż sami ustalają kurs naszej korony.
Spokój i zadowolenie promieniuje z każdej chałupki i z każdego
czeskiego domu, pracowite ręce pracują w fabrykach i warsztatach, a po
całodziennej pracy tysiące ludzi pracy zjada podczas wieczerzy swój
kawałek chleba, chwaląc Boga i dziękując swym pracodawcom za to,że
im dają utrzymanie. . ,
Całymi latami przywódcy proletariatu dyskutowali o tym, co zrobić,
.aby klasa robotnicza miała się dobrze.
Problem rozwiązali pracodawcy znakomicie: zaofiarowali robotni-
kom zatrudnienie i w ten sposób kwestia upadła,, bowiem nawet naj-
bardziej lewicowe skrzydło, socjalistyczne, komuniści, twierdzą, że kto
nie pracuje, ten nie je. , ; .
Człowiek, który posiada zatrudnienie, pracuje i je, ,
Oczywiście mylny jest pogląd, iż pracodawca nie pracuje. Każdy
pracodawca się o coś stara i o coś troszczy.
Kto się o coś stara, ten pracuje.
Powszechna opieka nad klasą robotniczą w naszej republice wcześ-
nie pokazała robotnikom bezsensowność iluzji rewolucyjnych. Rozwój
kapitalizmu, na którym opiera się nasza młoda republika zapewnia zatru-
dnienie wszystkim, którzy szczerze chcą pracować dla jego rozwoju:
Dzisiaj, w czasie powszechnej troski o niemajętne klasy, w ogóle nie
można mówić o jakiejkolwiek bardziej zdecydowanej i ostrej polity-
ce wobec klasy robotniczej. Zmniejszanie zasiłków, o czym się mówiłp.
rozbiło się o powszechną miłość bliźniego,, jak to, pięknie powiedział
288
socjaldemokratyczny poseł Bechyne w artykule "Rozbitkowie", wahając
się pomiędzy nienawiścią a współczuciem aż przemówiła jego piękna i czy-
sta dusza.
Wydaje się nam, że czytamy wiersze poety, który czytał jego arty-
kuł "Rozbitkowie":
I rozbił się mój statek,
samotny, siadywałem na wyspie,
siadywałem samotny.
Morze, niebo, pomiędzy
nimi biło moje "ludzkie serce",
Robinsona Kruzoe.
Te piękne, uniwersalne wiersze przemawiają dzisiaj tym więcej, iż
pełne są harmonijnej miłości do bliźniego. ;
Mówią wiele szczególnie dzisiaj, kiedy udało się inaczej pokiero-
wać całym procesem i zlikwidować światową rewolucję socjalistyczną.
Autokratyczny stosunek rządu do problemów z tego kręgu jest właści-
wy, a kroki, które władza podjęła, były najwłaściwsze z punktu wi-
dzenia istotnych interesów państwowych i w ogóle nie mogą być poddawa-
ne krytyce. Musimy sobie uświadomić, w jak ważnej chwili dziejowej
się znajdujemy i wiedza o tym powinna być miarą naszych sądów o wy-
darzeniach politycznych.
II
Nie bądźmy zawistni
Historycznym błędem nas wszystkich w naszej republice jest sroga
zawiść, jaka przenika najszersze warstwy naszej społeczności i rzuca
kłody pod nogi naszej szczęśliwej przyszłości.
Być zazdrosnym w republice jest to wstyd i w oczy bijący brak
moralności. Każdy, komu zależy na tym, aby nasz naród się ocknął i od-
nalazł swoją tożsamość, powinien w pierwszym rzędzie tłumić szkaradną
zazdrość, która wszędzie i wszystko przenika oraz oplata pajęczymi sie-
ciami całą republikę. Zawiść jest tym, co zatruwa całą czeską atmo-
sferę i niszczy moralne podstawy naszej republiki.
W czysty kryształ naszego życia zawiść miota brud za.pośrednictwem;
fałszywych proroków oraz wilków w owczej skórze.
W wielkich czasach, w których żyjemy i kiedy poprzez wygnanie
Karola Habsburga ukazaliśmy całemu światu zdecydowaną linię Małej
289
19 Nieznane przygody Szwejka
Umowy,.nie może zazdrość rozbijać naszych szeregów. Pragnęlibyśmy
powrócić do epoki starych Greków i Rzymian, kiedy ani patrycjusz ani
niewolnik nie znali zawiści i obaj ręka w rękę pracowali dla chwały.,
państwa. -.
Tymczasem w szerokich kręgach naszego społeczeństwa zapuściła;
korzenie zawiść. .
Każda podwyżka pensji naszych ministrów lub członków ciał ustawo-
dawczych rodzi jako następstwo zawistne komentarze ludzi, którzy nie
potrafią logicznie myśleć. Nie rozumieją oni słów duńskiego ministra
spraw wewnętrznych, który podczas uroczystości osiemsetlecia państwa
duńskiego powiedział: ,,Naród przetrwa, będzie dzielny i silny dzięki
swym dobrze uposażonym ministrom i posłom do parlamentu".
Tak się mówi w kraju, w którym nie ma zawiści i gdzie budżet pań-
stwowy przyjmuje się bez debaty oraz zawistnej krytyki. ,
Tymczasem u nas, jeśliby podwyższyli pensję na przykład ministrowi
finansów o sto tysięcy koron rocznie, wystąpi natychmiast cały szereg
posługaczy, niższych i wyższych urzędników urzędów podatkowych,
którzy również bezmyślnie domagać się będą podwyższenia swych pensji,
nie dbając o to, że republika przeżywa ciężki kryzys finansowy.
Twierdzą oni, że wszystko jest drogie, a oni ze swych poborów nie
mogą wyżywić siebie i swych rodzin.
Nie jest to prawda. Żyjąc skromnie i w prosty sposób nikt z urzęd-
ników państwowych nie może u nas zemrzeć z głodu, a zawistny postu-
lat: "I ja żądam pieniędzy na wydatki reprezentacyjne jak nasz pan
minister", jest znowu rezultatem działań różnych podburzaczy. Rze-
czywiście może zadziwić, jeśli słyszymy: ,,Jeśli pan minister może
reprezentować republikę, dlaczego i my nie moglibyśmy jej reprezen-
tować, nas są tysiące, cały aparat resortu". ;
Kiedy indziej znowu słyszymy: "Pan minister ma willę, pan mini-
ster jedzie ze swoją rodziną do letniego domu. Nie tak wyobrażaliśmy
sobie praktyczną realizację Deklaracji Republiki Czechosłowackiej
Masaryka". Nie mówimy już o tym, iż w okresie powszechnego kryzysu
budowlanego nie jest możliwe, aby każdy z pół miliona urzędników
oraz pracowników państwowych mógł sobie kupić lub wybudować willę,
bo w ogóle śmieszna jest myśl o pół milionie letnich domków, kiedy
w ogóle wszystkie mieszkania są zajęte lub z góry opłacone przez
panów z ministerstw i naszych kapitalistów, którzy reprezentują nasz
naród na światowym rynku i umożliwiają naszej walucie przepływ przez
cały świat, i, którym każdy z nas powinien serdecznie życzyć odpoczyn-
ku, gdybyśmy nie byli zawistni.
290
Niedawno słyszałem, jak mówił pewien obywatel: "Oni sobie jeżdżą
w autach, a ja nie mam na tramwaj". Chciałem mu powiedzieć: "Idź więc
pieszo, zazdrosny człowieku. Kiedy nie masz na tramwaj, nie możesz
się dziwić, że nie masz pieniędzy na auto. Idź i pracuj, pracuj
gorliwie, bo inaczej ten, którego dzisiaj widzisz w samochodzie, będzie
również musiał chodzić pieszo, a sam widzisz, jakie to nieprzyjemne,
a więc nie życz tego innemu, żyj moralnie, ponieważ jedynie od odno-
wy moralnej zależy rozwój całego naszego wewnętrznego życia".
Od oczyszczenia moralnego, które nastąpi wówczas, kiedy wymie-
ciemy z naszych serc jady zawiści, uzależnione jest unormowanie naszych
stosunków wewnętrznych.
Nauczmy się respektować materialną sytuację bliźniego, a w sercu
zachowajmy zawsze świadomość swych obowiązków. O tym, iż nie
wszyscy dojrzeli do takiego myślenia, niech opowie to zdarzenie:
Ukazało się niedawno zarządzenie, iż dozorcom nie wolno płacić za
otworzenie nocą drzwi więcej niż szóstaka. Zarządzenie to zaczęło obo-
wiązywać w czasie, kiedy rząd ze względu na wzrost wszystkich kosztów
utrzymania, podwyższył odpowiednio pobory ministrów.
I wówczas usłyszałem, jak jeden z dozorców brzydko przeklinał
taki porządek. "Nam obniżyli opłatę za otwieranie bramy w nocy na jed-
nego szóstaka złościł się a ministrom, którzy i tak mają wszystkiego
dość, podwyższyli pensje o całe tysiące. A my tracimy zdrowie i musimy
każdemu, kto w nocy czy rano wróci z pijatyki otwierać drzwi, w ogóle
nie wiemy, co to sen i tak dalej."
Nie wytrzymałem i powiedziałem: ,,Drogi przyjacielu! Znowu
przemawia przez pana ta przeklęta zawiść. Pan jest dozorcą, a tam chodzi
o ministra. Nie życzy sobie pan chyba, aby minister został dozorcą i do-
zorca ministrem. Ludzie by wam tego jeszcze bardziej zazdrościli, niż
pan teraz zazdrości panu ministrowi. Nie dlatego, iż nie potrafiłby
pan tego robić lepiej niż ten minister, który teraz tam siedzi, ale po
prostu taka jest zasada zawiści. Pan zaś zapomina o swoich obowiązkach,
bo co ma robić dozorca? Troszczyć się w dzień i w nocy o bezpieczeń-
stwo domu. Płaci za to właścicielowi kamienicy niższy czynsz. Dozor-
ca nie powinien w ogóle spać i otwierać za darmo bramę nie zazdro-
szcząc, iż w czasie, kiedy on wykonuje swoją powinność, inny hula
w nocnych lokalach. A w takim przypadku to i ten szóstak jest całkowi-
cie zbyteczny. Wasza praca jest honorowana już przez to, że pozwala
się panu taniej mieszkać. Jest to możliwość, którą w czasie obecnego
powszechnego głodu mieszkaniowego, nie sposób przecenić".
Pragnęlibyśmy, aby szerokie masy narodu zrozumiały wreszcie, że
29t
zawiść rozbija jedność narodową i osłabia : pozycję naszej republiki
w świecie. ,. !- : .:'\' . ,. ' '; "
Czy robotnik, jeśli zazdrości swemu pracodawcy, iż ten żyje znacz-
nie od niego lepiej i że jego roczna płaca nie równa się ani jednej dzie-
siątej tego, co jego pracodawca wydaje w jeden dzień, postępuje dobrze?
Nie, nie postępuje dobrze. W takim przypadku w sercu każdego ro-
botnika powinno zagościć uczucie wyższe aniżeli zawiść. A mianowi-
cie radość, iż jego praca jest pożyteczna. Robotnik nie powinien troszczyć
się o płacę, powinien być idealistą. Jego ideałem nie ma być walka
o marny grosz, lecz jego ideałem powinna być powtarzam raz jesz-
cze świadomość pożytku z jego pracy. Robotnik powinien odstąpić
od dotychczasowej wątpliwej drogi zawiści i musi znaleźć w pracy perpe-
tuum mobile swego życia, nie dbać o biedę oraz kłopoty egzystencjalne.
Wszystkim pracującym, którzy nadal podlegają podburzającym
wpływom bezmyślnych agitatorów, zwracamy uwagę na piękne strofy
opublikowane w dniu 24 maja 1921 roku w "Niedzielnym Wesołym
i Kształcącym Dodatku do 'oNarodm polityki"". Ich autorem jest
Ad. Alfa, a tytuł wiersza brzmi: "Sonet".
Jak wielu ludziom lekko płynie życie;
ich szczęście barwami nasyca kwiaty,
im błogi uśmiech jawi się na usty,
kiedy przyjemne z pożytecznym łączą w dobrobycie.
Innym żywot złe strony ukazuje skrycie,
czarną robotę i jak nietoperz skrzydlaty
tylko smutne pytanie po głowie lata,
. czy kalendarz inne, radośniejsze ukaże daty.
Wszakże nie wszyscy możemy być równi,
bo wtedy życie byłoby bez sensu,' '^ta
i chęć do pracy pewno by zanikła. "
Człowiek radości z pracy ma być pewny,
czuć czystą radość pracy, w wiosny zgiełku
spoglądać na naturę jak pięknie rozkwitła.
Jak pięknie to poeta wyraził, że gdyby wszyscy mieli się dobrze, świat
byłby mało wart. Byłoby to groźne, gdyby ludzie nie umierali z głodu,
gdyby nie było nieszczęśników walczących w pocie czoła o kawałek
chleba. Wreszcie życie byłoby tak nudne, że kapitaliści z ,,Narodn'i poli-
tiki" musieliby rozdać swe kapitały biednym i sami zemrzeć z głodu,
aby egzystencja ludzka nie była pozbawiona wdzięku, jak to bardzo słu-
sznie wyśpiewał autor ,,Sonetu". ' ' ':
292
Zwraca on również uwagę na coś, o czym jeszcze nie mówiliśmy, a co
jest jednym z ważnych czynników w naszej walce z Zawiścią. A więc
nie tylko co już zauważyliśmy ' owa czysta radość z pracy, przy któ-
rej człowiek pracujący zapomina o swojej biedzie i przygniatającym
go życiu, ale również to piękne uczucie, kiedy mały i uciśniony człowie-
czek widzi w wiosennym rozkwicie przyrodę, jak się przyobleka w kwia-
ty.
Wąchanie kwiatków, trawy, kwitnących drzew, dmuchawców, sto-
krotek wypędza zawiść z serca ludzkiego, z duszy biednego proletariu-
sza. Czuje się przesycony zapachem, który przynosi i do swego ro-
dzinnego domu wraz z bukietem polnych i leśnych kwiatów i którym go
nasyca. .
O tym powinni również pamiętać najbardziej zawistni z zawistnych
bezrobotni, a nasze urzędy opieki socjalnej powinny urządzać przecha-
dzki w okolice fabrycznych miast, aby bezrobotni mogli pokochać
woń kwiatów i śpiew ptaków, szemranie czystych potoków i szum lasu.
O tym powinni pamiętać również przywódcy partii socjalistycznych,
którym zalecić się powinno, aby mniej mówili o polityce, ale raczej
wyjaśniali botanikę i wygłaszali pogadanki o pięknie przyrody. Ponad
wszelką wątpliwość jest pewne, że kombinacja piękna przyrody oraz
czystej radości z pracy usunie zawiść z szerokich rzesz czeskiego na-
rodu i ze nasza republika, urządzając wyprawy klasy robotniczej na łono
Iprzyrody, zyska sławę w całym świecie. : -:
Tekst ogłoszony został w "Rudym prawie" w dniach 10 i 28 maja
1921 roku. Czechosłowacja rzeczywiście: kupiła;-wtedy w Anglii mąkę
wywiezioną z Chin, w parlamencie wygłaszał przemowy prawicowy so-
cjaldemokrata Bechyne, trwała nędza i bezrobocie. Karol Habsburg
po obaleniu Węgierskiej Republiki Rad zamierzał opanować tron węgier-
ski, ale rząd Horthyego plan ten udaremnił. W parlamencie zawarta zo-
stała Mała Umowa (Mała Ententa) pomiędzy Czechosłowacją, Jugo-
sławią i Rumunią. Deklaracja Masaryka dokument ogłaszający po-
wstanie republiki czechosłowackiej; zawarto w niej wiele przyrzeczeń,
których nie zrealizowano.
W redakcji
czasopisma przyrodniczego
Sezon wężów morskich w dziennikach trwa tylko przez kilka tygodni,
u mnie jako redaktora pisma "Świat Zwierząt" trwał bezustannie. W prze-
ciągu wielu lat redaktorzy "Świata Zwierząt" zdołali wydrukować
wszystkie informacje o zwierzętach i kiedy objąłem po nich redakcję,
stwierdziłem, że nie ma stworzenia, o którym w piśmie już by nie pi-
sano.
Zostałem tedy przymuszony do wymyślania sobie zwierząt, co zresz-
tą kosztowało mnie mniej pracy aniżeli pisanie o tych, które już znano".
Pierwszym mym czynem było odkrycie żarłoka straszliwego; zwierzęcia
żyjącego w morzu od godziny dziesiątej rano do czwartej po południu.
Przez pozostałą część dnia żarłok zajmował się połykaniem dzieci na
Wyspach Błogosławionych. Pisałem:
"Zwierzę to nie jest wielkie, ale przy swoim straszliwym wyglądzie
zdaje się być potężne. Badacz fauny, dr Ewerich, znany przyjaciel na-
szego pisma, nadesłał nam z San Francisco ten oto opis żarłoka strasz-
liwego: "Należy co okazało się po. zbadaniu szkieletu do jaszczu-
rów. Mniemam, że jest to jedyny gatunek, jaki uchował się do naszych
czasów z ery wielkich jaszczurów ichtiozaurów i innych olbrzymich
zwierząt przedpotopowych. Na brzusznym skraju pancerza znajdują się
łuski, które ocierają się o siebie, kiedy żarłok jest rozzłoszczony; po-
wstaje przy tym łoskot słyszalny na dwie mile angielskie.
Udało mi się na tubylczego chłopca złapać jeden egzemplarz potwo-
ra. Wsadzony do wielkiej bambusowej klatki, przez noc zjadł całą klat-
kę oraz pół chaty, w której ją postawiono, a potem uciekł w głąb wyspy,
gdzie go w końcu zastrzelono z karabinu maszynowego. W jego żołądku
znaleziono majora gwardii cywilnej. Biedak zmarł z głodu otoczony
skórzanymi ścianami żołądka. Na jednej z nich napisał: Przekażcie
ostatnie pozdrowienia mojej nieszczęsnej żonie. , -
Interesujące, że mięso tego potwora jest szczególnie lubiane przez
294
tubylców. Pierwszy raz skosztowałem go na wyspie Kalało. Smakiem
przypomina mięso wieprzowe. Upieczone posiada kolor różowy. Potwór
oczy ma wielkie. Czaszka jest wypełniona mózgiem. Jak się rozmnaża,
nie udało mi się ustalić. Równocześnie posyłam fotografię."-
Tyle wiadomości od przyjaciela naszego pisma. Fotografię repro-
dukujemy na innym miejscu w naszym piśmie".
(Kazałem przygotować reprodukcję ichtiozaura).
W ten sposób pięknie rozpocząłem swoją pracę.. Dwóch nauczycieli
natychmiast zaprenumerowało pismo na dwa lata, a ja z wielką ochotą
zająłem się zwierzętami.
Przede wszystkim w następnym numerze ponieważ jest oczywiste,
że stale i stale wymyślać nowe i nowe zwierzęta jest zajęciem ciężkim
rzuciłem się na wieloryby. Odkryłem wieloryba szerokobrzuchatego,
błądzącego w morzach wokół Nowej Grenlandii i żeby napisać coś je-
szcze bardziej niezwykłego, zacząłem publikować informacje o nie-
zwykłych zwyczajach niektórych zwierząt. Napisałem, że hipopotamy
lubią, kiedy im tubylcy dmuchają do nozdrzy i że mrówki pozwalają
się łapać na "Traviatę". Równocześnie opublikowałem wielki artykuł
jak zapobiec płoszeniu się bydła poprzez nacieranie owadów terpen-
tyną.
Inną ciekawostką z życia zwierząt była wiadomość, iż ślimaki rozpoz-
nają strony świata, a kiedy wieje wiatr zachodni, pełzają na wschód.
Termity znowu budują swoje gniazda w taki sposób, by ostrą krawędzią
były obrócone przeciwko pasatom i tak rozpraszają wiatry. Jest to do-
brodziejstwem dla całej północnej Australii.
Te ciekawostki pewnemu profesorowi biologii podobały się do tego
stopnia, iż przesłał przedpłatę na prenumeratę "Świata Zwierząt" i wzbo-
gacił to uczone przedsięwzięcie patetycznym przypiskiem, iż będzie
popularyzował pismo, ponieważ objawia ono zupełnie mu nie znane
zwierzęce światy. Zachęcony tym sukcesem, napisałem w pocie czoła
artykuł o racjonalnej hodowli wilkołaków. Pisałem, iż w pierwszym
miesiącu wilkołaki należy żywić krwią wołów i postępować tak przez
sześć miesięcy, kiedy to można już krew wołów zastąpić słodem. Wilko-
łaki rozmnażają się tylko raz w roku, zawsze w czerwcu. W okresie parze-
nia się wilkołaków trzeba ich unikać, jeśli nie chcemy, aby strzyknęły
na nas cieczą, która zmieszana w należytej proporcji z czystym spiry-
tusem, najlepiej w stosunku 1:25, wydziela woń piżma. Wilkołaki są nie-
zwykle miłymi, wiernymi i ostrożnymi przewodnikami oraz czujnymi
strażnikami, tak że w każdym przypadku mogą zastąpić psy, nad któ-
rymi posiadają przewagę niespotykanej inteligencji oraz niezwykłego
295
panowania nad sobą. Rozróżniamy wilkołaka syberyjskiego oraz wilko-
łaka mandżurskiego. Pierwszy posiada sierść srebrzystą, a drugi zabar-
wioną złotawo.
Artykuł ten odniósł wielki sukces. Mniej więcej po tygodniu zjawiła
się w redakcji czarno ubrana dama i życzyła sobie, abyśmy jej dostarczyli
parkę wilkołaków syberyjskich.
Powiedzieli jej w administracji, iż jestem nieobecny. Kasjer (czyż
wiedział on, co to są wilkołaki?) udał się z damą do dozorcy. Sprzedawa-
liśmy wówczas zwierzęta wszystkich gatunków a dozorca, który o wilko-
łakach miał takie samo jak kasjer pojęcie, powiedział: Ależ proszę,
szanowna pani może otrzymać przepiękną parkę. Nie mamy ich tutaj,
tu bowiem trzymamy tylko psy, wilkołaki znajdują się na wychowaniu na
wsi. Mają chyba dopiero cztery miesiące.
Pani życzyła sobie otrzymać sześciomiesięczne wilkołaki.
Ależ naturalnie, szanowna pani ochoczo rzekł dozorca.
Mamy również sześciomiesięczne wilkołaczki, jeszcze piękniejsze niż te
czteromiesięczne.
Są srebrzyste?
Tylko srebrzyste!
Nie gryzą?
Ależ nie, szanowna pani. Nasze wilkołaki są najzupełniej oswojo-
ne, one są jak dzieci i biegają za swym panem jak pieski. To coś
niezwykłego.
Dobrze mówiła dama w czerni. Zainteresował mnie niezwykle
artykuł w waszym piśmie, ponieważ bardzo lubię zwierzęta. Mój
pięcioletni Karolek, kiedy mówiłam o tym ze swoim ojcem, posłyszał o wil-
kołakach i nie chce niczego innego jak tylko wilkołaka i każdy dzień
rano krzyczy: Mamusiu, ja chcę wilkołaka! Zdecydowałam się na podróż
z Ołomuńca do Pragi.
Jak tylko, szanowna pani, nieco się ociepli, prześlemy pani
wilkołaki za zaliczeniem pocztowym odpowiedział ochoczo dozor-
ca. Proszę zostawić nam swój adres.
Upłynęło czternaście dni i w redakcji pojawił się człowiek z długim
białym wąsem.
Przyszedłem w sprawie tych wilkołaków mówił. Moja córka
je zamówiła i dotąd ich jeszcze nie przesłaliście. Znajomi się bardzo
na nie cieszą. Chciałbym je zaraz zobaczyć.
Nie można ich posłać powiedziałem słodko. Władze au-
striackie zakazują importowania wilkołaków, ponieważ nie została
odnowiona umowa handlowa pomiędzy Austrią a Rosją, która tylko
296
jednemu eksporterowi umożliwia wywóz wilkołaków z Syberii. Jak tylko
(Zostanie odnowiona umowa, damy panu znać.
Po jakimś czasie spacerowałem po ołomunieckim parku.. Na ławce
siadła obok mnie czarno ubrana dama, która na kolanach trzymała ład-
nego, okropnie płaczącego chłopczyka. Denerwował mnie ten szloch bezu-
stanny i kiedy odchodziłem, usłyszałem jak chłopczyk łkając mówi
mamusi:
Mamo, ja chcę wilkołaka, kiedy przyjdzie ten wilkołak?
Odszedłem w pośpiechu. W kieszeni miałem list od pewnego rolni-
ka z Czech, który pisał, iż nacierał owady terpentyną gdziekolwiek
je tylko spotkał, tak jak mu to radzono w "Świecie Zwierząt", ale
krowy mimo to płoszyły się i brykały, i zapowiadał, że przyjedzie od-
wiedzić mnie w redakcji.
W kieszeni miałem więcej takich listów, a między nimi i ten, w któ-
rym pewien nauczyciel donosił, iż przez czternaście dni obserwował, czy
ślimaki rozeznają strony świata i że uprzejmie zapowiada również swoją
wizytę, aby dowiedzieć się, o jaki gatunek ślimaków idzie. Ponieważ
spotkałem się z chłopcem, który chciał wilkołaka, w Ołomuńcu uświa-
domiłem sobie, że muszę uciekać przed tymi znawcami zwierząt i zbie-
głem na Morawy, gdzie zamierzam założyć nowe czasopismo naukowe,
w którym pisać będę o duchowych zdolnościach stonóg.
^Przegląd Czeskich
Kobiet i Dziewcząt"
Odwiedził mnie redaktor i wydawca czasopisma "Przegląd Czeskich
Kobiet i Dziewcząt" i po długim certoleniu się wyjaśnił przyczynę wizy-
ty,
Interesy czasopisma wymagają, aby ożenił się z najstarszą abo-
nentką. Zamierza w ten sposób umocnić się finansowo i powiększyć
nakład pisma. Musi wszakże z powodu ślubu wyjechać z Pragi, ponieważ
jego oblubienica mieszka w Ołomuńcu, gdzie przed trzydziestu laty
pochowała swych będących już w podeszłym wieku rodziców oraz star-
szego od niej o dziesięć lat brata. Chodzi mu o to: Jest głęboko prze-
świadczony, że nie będzie dla mnie specjalnym obciążeniem, jeśli pod jego
nieobecność wydam nowy numer jego pisma. Nie muszę nic do niego
pisać, rękopisów w zapasie ma na dwa numery. Prosi mnie jedynie, abym
zrobił korektę, był obecny podczas łamania pisma i dopilnował, aby
nie zostały przesunięte stałe rubryki.
Podałem mu rękę i powiedziałem: "Zrobię dla pana wszystko. Pismo
pańskie idzie w ślad za naszą ukochaną Olgą Fastrową z "Narodni po-
litiki" i dlatego zdaje się mi wielce sympatyczne".
Redaktor ,,Przeglądu Czeskich Kobiet i Dziewcząt" wyjechał do Oło-
muńca, a ja poszedłem złożyć nowy numer i wybrać do niego rękopisy.
Nie podobały mi się. Pośród artykułów przygotowanych do druku
były między innymi takie, jak: "Praktyczne pieluchy dla dziatek",
,,Znaczenie kulturalne godzin tańca", "Dlaczego meble kuchenne
muszą być lakierowane na biało", "Czy karp nadaje się do spożywa-
nia w różnych porach roku", "Obowiązki narzeczonego", "Jak zabijać
króliki".
Artykuły były wodniste, bez rozmachu, nie wzbudzały głębokiego
zachwytu.
Zakomunikowałem właścicielowi drukarni, że zabieram wszystkie
artykuły do domu, ponieważ, ani jeden się do druku nie nadaje oraz że
298
cały numer napiszę sam. Najpierw ułożyłem sensacyjny komunikat o ślu-
bie redaktora i wydawcy z najstarszą abonentką. Napisałem, że narze-
czona ma dziewięćdziesiąt lat i posiada majątek o wartości półtora
miliona koron, a więc po zapłaceniu pięciuset tysięcy długu, który
zaciągnięto, będzie można przystąpić do jego powiększenia oraz udosko-
nalenia. Aby ten pamiętny dzień utrwalił się w pamięci wszystkich
abonentów, wydawca obniża przedpłaty na abonament do jednej czwartej
ceny.
Pod tą informacją opublikowałem brutalny atak na panią Olgę Fastro-
wą z "Narodni politiki", którego powodem był jej artykuł ,,Przygo-
towanie stołu na przyjęcie domowe", opublikowany w ,,Kobiecym Pa-
trolu". Napisałem, iż "Narodni politika" przygotowuje przyjęcia dla
spekulantów, ponieważ pani Olga Fastrową pisze w artykule, że dla je-
dnej osoby powinno przypadać co najmniej 70 cm przestrzeni, a sztućce
mają być srebrne; natomiast kolejność podawania potraw podczas przy-
jęcia domowego w rodzinnym gronie ma być zachowana w następującym
porządku: zupa, ryba, pieczeń, drób, ser, owoce, cukry i czekoladki.
Napoje: likiery, cherry, malaga, wina francuskie.'Zakończyłem życze-
niem, aby wszyscy spekulanci wraz z całą redakcją "Narodni politiki"
na takich przyjęciach się przeżarli i pękli.
Po tej ordynarnej napaści napisałem rozprawę o kuchni, w której
udowadniałem, iż kuchnie powinny być oddzielone od właściwych miesz-
kań i przeniesione poza miasto lub miałyby być budowane samotnie
w ogrodach, a to z tego powodu, aby nie zanieczyszczać powietrza
w przylegających pokojach kuchennymi oparami. Jeśli nie można prze-
nieść kuchni poza miasto do innego domu, kuchnię można potraktować
jako znakomity środek ogrzewczy w okresie kryzysu węglowego i zale-
całem przeniesienie sypialni do kuchni. Zdecydowanie wszakże prote-
stowałem przeciwko tępieniu Szwabów w kuchni, ponieważ można z nich
przyrządzić świetną zupę. Dodałem również przepis:
Zupa brązowa ze Szwabów
Ugotuj około 18 dkg Szwabów, które wcześniej wymyj w zimnej wo-
dzie f zalej je pół/itrem zimnej wody. Zanim zgęstnieją, mieszaj, aby się
nie przypaliły. Jak tylko szwaby zgęstnieją, postaw garnek na mniej-
szym ogniu, aby gotowały się wolno; można je również gotować na parze.
Kiedy woda nad Szwabami zaledwie je przykrywa i są one dość miękkie,
dodaj kawałek masła wielkości kokosowego orzecha, można dodać dzie-
sięć żółtek i mocno zamieszać. Polej to bulionem i podaj do stołu. Jeśli
299
kogoś oparzysz, natrzyj go lnianym olejem i zasyp oparzone miejsce
proszkiem z gotowanych i suszonych skorupek rączych oraz odwieź
pacjenta do szpitala. Mięsa raków nie wyrzucaj, posiekaj je na drobno,
dodaj zielonej pietruszki, przygotuj jasny roztwór masfa i rakowym
sosem polej nadziewane kurczęta i zanieś choremu do szpitala, Jeśli
tymczasem umrze, odwiedź panią Olgę Fastrowq i zapytaj się, w jaki spo-
sób masz uszyć żałobną suknię, aby ci było w niej do twarzy. Podczas
pogrzebu nie plącz, aby puder na twarzy się nie rozmazał i abyś nie
wyglądała jak pomalowany na wojnę Siuks. :
Po tych uniwersalnych radach zamieściłem artykulik pod tytułem
"Podział pracy w domu oraz niektóre rady dla młodych gospodyń":
Podstawowym warunkiem zadowolenia j spokoju w domu jest wła-
ściwy podział czasu oraz konsekwencja w wypełnianiu zaplanowanych
zajęć. Jeśli kucharka wie, iż niektóre dania wymagają kolejnych przy-
gotowań, winna zacząć wcześniej przygotowania. Na przykład, jeżeli
zamierzasz ugotować zupę z wątrobianymi knedlikami, rozłóż całą
pracę na tydzień. W poniedziałek przemiel na maszynce kawałek wątro-
by wołowej, a masę przetrzyj przez sitko we wtorek. W środę włóż do ron-
delka kawałek masła dowolnej wielkości. W czwartek to wszystko osol,
dodaj trochę pieprzu, tłuczonych goździków i majeranku, w piątek
dodaj jeszcze kawałeczek czosnku i dwa żółtka. W sobotę zmieszaj to
wszystko na ciasto i zrób knedliczki wielkości orzecha. W niedzielę
kup w najbliższej restauracji garnek wywaru z wołowego mięsa, włóż
do niego knedliki i podaj do stołu. Jak łatwo zauważyć, oszczędzisz w ten
sposób przez cały tydzień wiele wolnego czasu, który możesz wykorzy-
stać na samokształcenie. Jedną z najważniejszych cnót dobrej gospo-
dyni jest również oszczędność oraz mądre wydatkowanie pieniędzy tak,
aby nigdy nie wydawała więcej aniżeli otrzyma. Dlatego zalecamy,
aby gospodynie brały wszystko na kredyt. W przypadku oskarżenia i za-
sądzenia naszej redakcji o oszustwo, ci, którzy posiadają wpływowych
znajomych w ministerstwie sprawiedliwości oraz na Hradczanach, za-
łatwią sobie przełożenie kary. Zdecydowanie nie zalecamy, aby za wszy-
stko płacić od razu, albowiem trzeba stale się liczyć z zabezpiecze-
niem sobie przyszłości w taki sposób, abyśmy się nie ocknęli przy naj-
mniejszym wypadku losowym w niebezpieczeństwie, które jawi się, kiedy
się przed nami otwierają wrota więzienia na Pankracu.
Kucharka powinna pamiętać, iż ciało, aby było zdrowe, wymaga
zmiany pożywienia. Zapamiętajcie zatem, iż codziennie trzeba zmieniać
mięso na posiłki. W poniedziałek gotować łopatkę, we wtorek schab
i'.siekany ogon, w,środę karczek, w czwartek żeberka, w piątek nerki,
300
w sobotę rozbratel, a w niedzielę polędwicę. Jeśli przyjmujemy gości,
mięsa powinno być tyle, iż będzie zbywać. Dlatego najlepiej jest, jeśli
na jednego gościa .przypada jeden wół, jak to bywa na przyjęciach
dyplomatycznych. Gościa jeśli już nie może jeść, zaprowadź do pu-
stego pokoju, daj mu po karku i zaprowadź na powrót do stołu; pole-
cają to liczni i znani lekarze. Podczas przygotowywania stołu pamiętaj, iż
oko cieszą świeże kwiaty, a goście są bardzo zaskoczeni, jeśli w zimie
znajdą na stole barwne polne kwiaty, bukiety z polnej koniczyny,
własnoręcznie zerwane złocienie. Takie zdarzenie rozświetli każdą
wrażliwą duszę, rozjaśni czoło, przepędzi smutki i rozweseli twarz
każdego biesiadnika.
Po tym artykule następował felieton pod tytułem "Czy dziewczyna
powinna być cnotliwa?". W tym tekście zdeptałem cnotę całkowicie i po-
kazałem, jak robią karierę rozmaite bubki z republikańskich mini-
sterstw. ;'
W dalszej kolejności następował artykuł "Narzeczony i narzeczona";
to jest fragmenty z książki "Seks i zdrowie" napisanej przez doktora
Schillmanna z Lipska. '
Zamieściłem również wiersz:
Szczęście domowego ogniska
Babka z rodzynkami, bułka ż makiem,
Aprowizacja, wielkanocny baranek.
Bułka z makiem. Babka.
Babka z mąki kartoflanej.
Agraryści. Babka piaskowa.
Delikatnie wyrośnięta babka, inna babka.
Precz z mistrem. Babka ze śmietaną.
Nowy numer wyszedł we właściwym czasie, zadbałem również, aby
administracja dopilnowała terminowego rozesłania pisma i dzisiaj czytani
z wielkim zdumieniem w gazetach:
,,Wczoraj o godzinie dziesiątej rano przed drukarnią braci Karasiów
zastrzelił się znany redaktor i wydawca "Przeglądu Czeskich Kobiet
i Dziewcząt", który dzisiaj w nocy przyjechał z Ołomuńca. Wypadek jest
tym bardziej tragiczny, że samobójca przed tygodniem się ożenił. Ostat-
ni numer wydanego właśnie pisma pozwala mniemać, że uczynił to z po-
wodu pomieszania zmysłów..."
Humoreskę zamieścił Jaros)av Hasek w satyrycznym piśmie "Koprivy"
w dniu 2 lutego 1921 roku.
Jaroslav Hasek o sobie:
List z Irkucka do Jaroslava
Sałata
"Irkuck, 17 września 1920
Drogi tow. Sałat!
Przyjechał właśnie tow. Frisch i przywiózł mi list od Was oraz li-
teraturę, co z wielką radością przyjąłem. W porę nadeszła szczególnie
"Filozofia doświadczenia" Bogdanowa, która przyda mi się jako mate-
riał do wykładu, jaki mam w poniedziałek w jednej ze szkół kursu pie-
choty.

Pisanina o mnie raduje; dowodzi, że już nie patrzą na mnie, jak na
niestałego człowieka. Zmienność zgubiłem w ciągu 30 miesięcy nie-
przerwanej pracy w partii komunistycznej i na froncie z wyjątkiem małej
przygody po tym, kiedy bracia szturmowali Samarę w osiemnastym
roku, a mnie zanim przedostałem się do Symbirska przyszło odgry-
wać przez dwa miesiące smutną rolę głupiego od urodzenia syna niemie-
ckiego kolonisty z Turkiestanu, który w młodości zagubił się daleko od
domu i błądzi po świecie, w co wierzyły nawet przebiegłe patrole cze-
skich wojsk przechodzących przez te strony.
Od Symbirska do Irkucka szedłem z armią,w której spoczywał na mnie
ciężar różnych ważnych zadań partyjnych i administracyjnych i to jest
najlepszy materiał do polemiki z burżuazją w Czechach, która twierdzi,
że się przymazałem ', jak piszesz, do bolszewików. Oni sami nie potrafią
się obejść bez ideologii słowa przymazać się. Próbowali się przy-
mazać do Austrii, potem do cara, potem się przymazali do francu-
skiego i angielskiego materiału i do tow. Tuzara. Co się tyczy tego
ostatniego, tutaj bardzo trudno rozsądzić, kto się do kogo przyma-
zał. Niech żyją przekupnie polityczni!
Gdybym zamierzał mówić i pisać, jakie miałem dołżnosti i ile rzeczy
' Zob. uwaga na końcu listu.
302
^.
robiłem, nie wystarczyłby ten mały zasób papieru, jaki mamy u nas
w Irkucku. Teraz jestem na przykład naczalnikom organizacznowo-
-oswiedomitielnowo otdielenija 5-oj armii, ponieważ wszyscy zostali
odkomenderowani do zarządu politycznego Sybiru w Omsku i tylko ja tu-
taj zostałem na wschodzie.
Jestem przy tym redaktorem trzech czasopism, niemieckiego "Stur-
mu", węgierskiego "Roham", w którym mam współpracowników oraz
buriacko-mongolskiego "Zorza" (nazwę mongolską nakreślił znakiem
staromongolskim dodając "tak się to prawidłowo pisze"), do którego
piszę wszystkie artykuły, nie obawiaj się, nie po mongolsku, ale po ro-
syjsku i mam swoich tłumaczy. Teraz na mnie jeszcze naciska Rewolu<
cjonnyj Wojennyj Sowiet armii, abym wydawał dziennik koreańsko-chiń-
ski. Tu już naprawdę nie wiem, co mam robić. Chińczyków organizo-
wałem, ale po chińsku umiem bardzo mało i z 86 000 znaków w języku
i piśmie chińskim znam wszystkiego 80. Oprócz tego od wczorajszego
dnia jestem w kolegium redakcyjnym "Biletena Pohtrabotnika".
Ciągle mam wiele pracy, a kiedy sobie wyobrażam, że chyba już nikt
niczego więcej nie może wymyśleć, co mógłbym jeszcze robić, zawsze
nadejdą okoliczności, które znowu przymuszą mnie, abym więcej pra-
cował. Nie narzekam jednak, ponieważ tego wszystkiego potrzebuje re-
wolucja.
Kiedy byłem w Ufie, zanim oddaliśmy ją w 1919 roku, dokąd przy-
jechałem, aby zorganizować Osobnyj Oddieł 26 dyw. przedtem byłem
komendantem miasta Bugulmy to oprócz tych wszystkich obowiąz-
ków, dali mi pracę w komisariacie prasy, wyznaczyli mnie na dyrektora
drukarni oddziału politycznego armii, powierzyli mi organizację pisma
wojskowego, nie mówiąc już o pracy politycznej.
Wreszcie jeśli mówić o przymazaniu do partii komunistycz-
nej dodać muszę, że prowadziłem w czasie, kiedy byłem między Ufa
a Irkuckiem całą pracę organizacyjną dotyczącą jeńców wszystkich naro-'
dowości, o czym dobrze wie towarzysz Traub z czasów, kiedy orga-
nizowaliśmy tam krajową kancelarię sekcji zagranicznej partii. Przy
tym byłem przewodniczącym rajona ' sztabu 5 armii, i jeśli na początku
piszę, że w poniedziałek mam lekcję tam i tam, to wszystko jest zgodne
z prawdą, ponieważ wykłady albo występowanie na zebraniach, to już zu-
pełnie coś innego i zwyczajnego, podobnie jak praca w różnych komi-
sjach,.do których mnie wybierano w ciągu tych dwu lat.
powinno być rąjkoma przyp. tłum.
303
Wybacz, że o tym wszystkim piszę, nie chcę się chwalić, pragnę
tylko wyjaśnić, jak się przymazałem do komunizmu.
Jeśli pojadę do Czech, to nie po to, by oglądać wymiecione uli-
ce w Pradze, i sprawdzać, czy gazety jeszcze piszą, że się "przymazałem"
do komunizmu.
Przyjadę tam "pomazać" plecy temu całemu czeskiemu rządowi
z taką energią, jaką zwykłem widzieć i jaką przeżyłem w walce naszej
piątej armii z syberyjską reakcją nieboszczyka admirała.
List ten zabiera towarzysz Valousek, którego odkomenderowano
do PUR (Politiczeskoje Uprawlenije Rabocze-krestjanskoj Krasnojarmii),
aby go stamtąd do Was przesłał.
Jest to również jeden ze sławnej 5. armii.
Będę się starał stąd wydostać, ale wiem, że nie mogę sam niczego
zrobić, ponieważ tutaj nikogo nie ma i muszę podpisywać wszystkie
papiery jako pomocnik naczelnika oddziału politycznego armii. Mimo
to nie myślcie, że postępuję wbrew partyjnej dyscyplinie, jeśli sam niczego
nie robię. Naciskać musicie Wy i o to Was proszę.
Wasz Jarps)av Hasek"
Uwaga: Adresatem listu był Jaroslav Sałat, przewodniczący Centralnego
Biura Czechosłowackiego do Spraw Agitacji i Propagandy przy KC
RPK (b). Sałat, właściwe nazwisko Petriik, ur. w 1889, nauczyciel, poru-
cznik armii austro-węgierskiej, dezerter, członek partii bolszewickiej,
dwukrotnie przyjeżdżał do Czechosłowacji z posłaniami politycznymi,
pracował i umarł na Kaukazie. List w 1945 nieznany ofiarodawca prze-
kazał do archiwum KPCz. Określenie "przymazać" pochodzi od rosyj-
skiego "prymazywatsja", co znaczy zdobywać przyjaźń, upodobniać się
(ironicznie). Towarzysz Tuzar, prawicowy socjaldemokrata, który
w tym okresie był premierem rządu Czechosłowackiego. Jego dekrety
antyrobotnicze służyły burżuazji, której otworzył dostęp do władzy
w 1920 roku.
Największy pisarz czeski
Jaroslav Hasek
Ponieważ już wielokrotnie podczas przedstawiania historii partii
umiarkowanego postępu w granicach prawa dotknąłem swojej osoby,
czuję, że trzeba poniechać niepotrzebnej skromności i bezstronnie
oraz poważnie dokonać samooceny przed całą publicznością.
Jako przywódca partii umiarkowanego postępu w granicach prawa
i jej kandydat powinienem jak najbardziej obiektywnie, a równocześnie
jasno ocenić swe postępowanie oraz działania, aby nie umknął czyjej-
kolwiek uwadze ani jeden świetny rys mego charakteru. Naprawdę są
w moim życiu chwHe, kiedy szepczę sam do siebie, promieniejąc z zachwy-
tu nad jakiś swoim uczynkiem: "Mój Boże, ale ze mnie zuch". Jakie
by to jednak miało dla mnie znaczenie, gdyby świat się o tym nie dowie-
dział. Świat musi dojrzeć do takiego poglądu, ludzkość musi mnie należy-
cie ocenić i to nie tylko moje wielkie zdolności i olbrzymie umiejętności,
ale przede wszystkim mój bajeczny talent i niezrównanie czysty chara-
kter. Być może, iż ktoś napomknie, dlaczego nie kazałem sobie tej
pochwały napisać przez kogoś innego, bardziej do tego powołanego,
dlaczego zadaje taki gwałt swej skromności sam się chwaląc?
. Odpowiadam: dlatego, że znam siebie najlepiej i z całą pewnością
nie napiszę o sobie niczego, co by nie odpowiadało prawdzie, albo-
wiem byłoby to śmieszne, gdybym sam o sobie pisząc, przesadzał w czym-
kolwiek. Używam z tego powodu najskromniejszych określeń, gdy zacho-
dzi kiedykolwiek potrzeba, abym sam siebie pochwalił, ale zdecydo-
wanie stoję na stanowisku, iż skromność zdobi męża, ale jednocześnie,
że prawdziwy mężczyzna nie powinien się upiększać i z tego powodu nie
powinniśmy być skromnymi ponad potrzebę. Odrzućmy wreszcie wszelki
sentymentalizm, dla którego przezywają nas ,,gołębim narodem" i bądź-
my mężczyznami. Nie wstydźmy się publicznie przyznać do swego
pierwszeństwa! Jakie to piękne, kiedy potrafię powiedzieć: "Szanowny
panie, jestem geniuszem", gdy na tym samym miejscu człowiek skromny
powie: "Szanowny panie, jestem bydlakiem".
20 Nieznane przygody Szwejka
305
Człowiek rozumny przepycha się również w chytry sposób do przodu
i. wykrzykuje sam swoją pochwałę, podczas gdy inny, człowiek wstydli-
wy siedzi w ustępie, gdy tymczasem jego bardziej szczęśliwy towa-
rzysz, należycie się oceniwszy, potrafi również wykazać się w życiu
publicznym. Wstydliwość jest najgorszą cechą ludzkiej natury. Jest to
oszustwo okryte szatką skromności i właśnie ja człowiek tak bardzo
zasłużony dla całej czeskiej literatury, polityki i życia publicznego
musiałbym się wstydzić grzechu, którym obciążyłbym cały naród czeski,
gdybym go pozostawiał w niepewności co do tego, czy jestem człowiekiem
genialnym.
I dlatego mówię w sposób najbardziej prosty: W dziejach całej ludz-
kości pojawiła się tylko jedna tak doskonała jak ja jednostka. Weźmie-
cie sobie na przykład do ręki jedną z moich niezwykle udanych humo-
resek. I co widzicie, obracając stronę po stronie? Że każde zdanie ma
swój głęboki sens, że każde słowo znajduje się na właściwym miejscu,
wszystko pozostaje w zgodzie z rzeczywistością, jeśli tylko przystą-
pię do przedstawienia krajobrazu, to zaraz go macie tak przed oczyma,
jakby był sfotografowany, a osoby, które wam ukazuję w najbardziej przy-
jemnym zawęźleniu akcji, stają przed wami jak żywe. Przy tym czesz-
czyzna w mych pracach literackich jest najczystsza, prześciga w czysto-
ści i wyrazistości czeszczyznę Biblii Kralickiej, jest prawdziwą rozko-
szą przeczytać choć jedną linijkę z mych dzieł a gdy to już uczynicie,
zobaczycie, jaki czar przenika waszą duszę, jak się rozgrzewacie, jak
z błogosławionym uśmiechem w ogóle tej książki nie odłożycie, lecz bę-
dziecie ją zawsze nosić ze sobą. Wiele razy byłem świadkiem tego, jak
ludzie z lekceważeniem odkładali czasopismo, ponieważ nie było w nim
nic mojego. Tak, i ja tak często czyniłem, ponieważ i ja należę do swych
czcicieli i również się z tym nigdy nie kryję. O przeczytanie mi każdej
mej wydrukowanej pracy proszę zawsze swą żonę Jarmilę, najmilszą
i najinteligentniejszą żonę na świecie i przy każdym zdaniu nie mogę
się powstrzymać od okrzyku zasłużonego podziwu: "To przepiękne, to
śliczne! Ależ to głowa, ten pan Jaroslav Hasek!". Napomykam o tym
tylko mimochodem, ponieważ jest to znakomity dowód, jaki entuzjazm
wywołują me dzieła literackie w kręgach czytelniczych i jestem przeświad-
czony, że tysiące, tysiące czytelników reaguje z podobnym entuzjazmem
i ten entuzjazm jest mi właśnie dlatego tak drogi, że tryska z serc inteli-
gentnego tłumu, dla którego zawsze będę najsławniejszym pisarzem
świata. Jestem żywym przykładem, jak kłamliwe wieści upowszechniają
nieświadomi krytycy twierdząc, że nie mamy u nas żadnego światowego
pisarza.
306
Przystąpię teraz jak najkrócej do oceny swego charakteru Czło-
wiek, który pisze takie jak ja piękne rzeczy, musi mieć również piękną
duszę. A podczas nadchodzących wyborów do Rady Państwa znajdzie
się możliwość, abym ja, jeśli zostanę Jednomyślnie wybrany w jednym
lub kilku powiatach, zdjął hańbę z austriackiego parlamentu, że nie
zasiadał w mm dotąd najszlachetniejszy człowiek austro-węgierskiego
cesarstwa! Nie muszę oczywiście tłumaczyć, że za tego najszlachet-
niejszego męża uważam siebie. Wreszcie wypowiadam przeświadczenie,
ze i to, co napisałem, jest jednym z owych wielkich, szlachetnych czy-'
nów, ponieważ cóż jest piękniejszego, niż całkiem nieświadome wznie-
sienie się na szczyty sławy? Tym tekstem otworzę również oczy wielu
ludzi, którzy szukają w tej książce, w tej wielkiej historii kolekcji dono-
sów, oskarżeń i lekceważących krytyk licznych, publicznie działają-
cych osób. Jeśli są te wersy oskarżeniem, to przysięgam na zbawienie
mej duszy, że już nie wiem, co to jest oskarżenie!
Jaroslav Hasek
Uwaga: tekst opublikowano po raz pierwszy z rękopisu książki "-Polityczne i
socjalne dzieje
partii umiarkowanego postępu w granicach prawa", w 1937 roku w "Rudym pravie".
Spis treści
Jaroslav Hasek: glosy do genealogii Józefa Szwejka szewca z Vinohradów i dobrego
żołnie-
rza ck- armii austriackiej ............ ., , . 5
I. Przygody dobrego wojaka Szwejka przed wojną światową i inne opowiadania
Szwejk staje przeciwko Italii ............. 42
Dobry wojak Szwejk dostawcą mszalnego wina ........ 46
Nadzwyczajne postępowanie komisyjne wobec dobrego wojaka Szwejka . . 52
Dobry wojak Szwejk uczy się, jak należy się obchodzić z bawełną strzelniczą . 55
Dobry wojak Szwejk służy przy aeroplanach . ........ 59
Ośla historia z Bośni .............. 63
Teksty wojskowe do czytanek dla dzieci .......... 71
II. Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej i inne opowiadania
Opowiadanie o portrecie cesarza Franciszka Józefa I ....... 76
Szkota dla policji państwowej ............ 80
Jaki kto ma obwód szyi .............. 86
Przypadki pana Hurta .............. 93
Karol Doudiera z Pędrakowa oraz F. J. I. . . . . . . . . . 97
Dobry wojak Szwejk w niewoli ............ 100
III. Tajemnica mojego pobytu w Rosji i inne opowiadania
Byłem komendantem miasta Bugulmy .......... 176
Jestem adiutantem komendanta miasta Bugulmy . . . . . . . . 181
"Krestny chód" ................ 188
O rozterkach strategicznych .............. 192
Wielkie dni Bugulmy .............. 196
Nowe niebezpieczeństwo.............. 200
Wioski potiomkinowskie ............. 204
Kłopoty z jeńcami ............... 208
Przed Rewolucyjnym Trybunałem Frontu Wschodniego . . . . . i. 212
Czżen-si najwyższa prawda . . . . . . . . . . . . 217
Małe nieporozumienie .............. 226

l otrzepał proch z sandałów swych ........... 229
Z dziennika mieszczanina z Ufy ............ 248
Tragedia pewnego popa .............. 253
Wspomnienia jubileuszowe ............. 255
Iwan Iwanowicz z Ufy . . . . . . . . . . . . 258
O sklepikarzu Balukininie, ufskim rabusiu ......... 260
Dziennik popa Maluty z pułku imienia Jezusa Chrystusa . . . . . . 265
IV. Moja spowiedź i inne opowiadania
Moja spowiedź . . . . . . ... . . . . . . . 270 j
Jak się spotkałem z autorem swojego nekrologu ........ 274 ^
Idylla w winiarni ............... 278 .
O Oldze Fastrowej . ... ..> \.;. . , ; : -..'.. ....... 283 ;
Jak pisałbym artykuły wstępne, gdybym był redaktorem gazety rządowej . . 286
W redakcji czasopisma przyrodniczego .......... 294 ,
"Przegląd Czeskich Kobiet t Bżiewcząt" . ; ........ 298 t
List do Jaroslava Sałata .............. 302 i
Największy pisarz czeski Jaroslav Hasek .......... 305


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
hasek jaroslav przygody dobrego wojaka szwejka tom 2
hasek jaroslav przygody dobrego wojaka szwejka cz 1
Przygotujcie Sie Na Wielkie Udr Nieznany
Kwana przygoda ONA txt
Jesienna przygoda txt
Kołysanka dla nieznajomej Perct txt
DESZCZOWA nieznajoma txt
OJ MAMO?sablanka txt
TYLE ZDARZEŃ Dystans txt
Gorzałka txt

więcej podobnych podstron