40 (19)



















Dan Simmons     
  Zagłada Hyperiona
   
. 40 .    






    Kiedy Hunt mnie budzi, jest już ranek. Zjawia się ze śniadaniem
na tacy i przerażeniem w ciemnych oczach.
    - Skąd to wziąłeś? - pytam.
    - Na dole jest niewielka restauracja. Znalazłem tam ciepłe
jedzenie, chociaż nikogo nie spotkałem.
    Kiwam głową:
    - Ta trattoria signory Angeletti - wyjaśniam. - Niestety nie
jest najlepszą kucharką.
    Przypominam sobie troskę doktora Clarka o moją dietę. Uznał, że
gruźlica zaatakowała żołądek, w związku z czym nakazał spożywać głodowe racje
mleka z chlebem i tylko wyjątkowo uzupełniać je kawałkiem ryby. To dziwne, jak
wielu przedstawicieli ludzkości odeszło z tego świata z pustymi kiszkami i
odleżynami, zostając szkieletami już za życia.
    Widząc niepokój towarzysza pytam:
    - Co jest?
    Doradca przewodniczącej podchodzi do okna i zdaje się bez
reszty pochłonięty obserwowaniem placu. Słyszę znajomy szum fontanny.
    - Kiedy spałeś, wyszedłem na spacer - zaczyna Hunt powoli.
Chciałem sprawdzić, czy ktoś tu może jednak jest. Albo znaleźć telefon lub
portal.
    - I?
    - Wyszedłem z... - odwraca się do mnie w momencie, gdy zwilża
spękane wargi. - Coś tam jest, Severn. Na ulicy, u stóp schodów. Nie mam
pewności, ale wydaje mi się, że to...
    - ... Chyżwar - kończę. Hunt kiwa głową.
    - Też go widziałeś?
    - Nie, ale jego obecność nie jest dla mnie zaskoczeniem.
    - Jest... okropny. Jest w nim coś takiego, że aż przeszły mnie
dreszcze. Patrz... widać go tam, w cieniu.
    Usiłuję się podnieść, ale nagły atak odbierającego oddech
kaszlu zmusza mnie do ponownego opadnięcia na poduszkę.
    - Wiem, jak on wygląda. Nie bój się, nie przyszedł tu po ciebie
mówię starając się, by mój głos brzmiał pewnie.
    - A po kogo? Po ciebie?
    - Nie wydaje mi się - wydobywam z siebie głos z coraz większym
trudem. - Przybył tu chyba wyłącznie po to, by dopilnować, że nie pójdę...
umierać gdzie indziej.
    Przyjaciel podchodzi do mojego łoża.
    - Chyba nie umrzesz, Severn.
    Milczę.
    Siada na krześle obok i sięga po kubek ze - stygnącą herbatą.

    - Jeśli umrzesz, co stanie się ze mną?
    - Nie wiem - odpowiadam szczerze. - Jeśli umrę, nie wiem nawet,
co będzie ze mną.









    Istnieje ogromne podobieństwo między poważną chorobą
pochłaniającą całą uwagę a czarną dziurą wchłaniającą wszystko, co znajdzie się
w jej zasięgu. Dzień mija mi powoli. Patrzę, jak cień przesuwa się na nierównej
ścianie wraz z ruchem słońca, czuję pościel pod palcami, gorączkę wzbierającą we
mnie i płonącą w piecu umysłu, a przede wszystkim ból. Nie mój, gdyż kilka
godzin lub dni drażnienia w gardle i palenia w piersiach jest do zniesienia, a
nawet, w efekcie jakiejś dziwnej przewrotności, mile widziane, jak stary
przyjaciel spotkany w nie znanym mieście. Chodzi o ból innych... wszystkich
innych. Gnębi mój mózg jak zgrzyt metalu lub monotonne uderzanie młotem, przed
którym nie ma ucieczki.
    Mój umysł odbiera go jako chaos i pracowicie przetwarza w
poezję. Przez okrągłą dobę ból całego wszechświata trafia do niego i porusza się
jako wiersze, obrazy, zawiłości, nieskończony taniec języka. Jest uspokajający
jak dźwięki fletu, a jednocześnie drażniący i hałaśliwy jak tuzin dostrajających
się orkiestr, ale w końcu zawsze przeistacza się w poezję.
    Kiedy słońce skłania się ku zachodowi, budzę się z niespokojnej
drzemki, w trakcie której widziałem walkę pułkownika Kassada z Chyżwarem ożycie
Sola i Brawne Lamii. Natychmiast dostrzegam Hunta siedzącego przy oknie, z jasno
oświetloną twarzą.
    - Wciąż tam jest? - pytam głosem chropowatym jak kamień.
    Doradca Meiny Gladstone zaskoczony podskakuje gwałtownie, po
czym odwraca się w moją stronę zaczerwieniony, uśmiechając się przepraszająco.

    - Chyżwar? - pyta. - Nie wiem. Nie widziałem go od pewnego
czasu, ale czuję, że tu jest. - Przygląda mi się uważnie. - Jak się miewasz?

    - Umieram. - Widząc minę Hunta natychmiast żałuję swej
nonszalacji, choć wiem, że to prawda. - Wszystko w porządku - dodaję niemal
jowialnie. - Robiłem to już wcześniej. Czuję się tak, jakby to nie mnie
dotyczyło. Istnieję przecież jako osobowość przechowywana gdzieś w
TechnoCentrum. Zginie tylko to ciało. Cybryd Johna Keatsa. Ta
dwudziestosiedmioletnia kompozycja tkanek, krwi i zapożyczonej osobowości.
    Hunt siada na brzegu łóżka. Ze zdziwieniem dopiero teraz
zauważam, że zmienił dziś pościel. Zabrał moją, zbroczoną krwią, i dał swoją.

    - Twoja osobowość znajduje się w Centrum. A więc musisz mieć
dostęp do datasfery.
    Kręcę głową, zbyt osłabiony, by się spierać.
    - Kiedy zostałeś porwany, śledziliśmy cię za pośrednictwem
datasfery - nie ustępuje. - Nie musisz nawiązywać bezpośredniego kontaktu z
Meiną Gladstone. Umieść tylko informację o nas w takim miejscu, gdzie siły
bezpieczeństwa szybko ją znajdą.
    - Nie - szepczę. - Centrum na to nie pozwoli.
    - Blokują cię? Powstrzymują?
    - Jeszcze nie. Ale zapewne to zrobią - każde słowo wypowiadam
oddzielnie, oddychając z trudem.
    Nagle przypominam sobie wiadomość, którą wysłałem Fanny wkrótce
po pierwszym poważnym krwotoku, ale było to niemal rok przed śmiercią. Napisałem
wówczas: "Uświadomiłem sobie, że gdybym umarł, nie zostawiłbym po sobie żadnego
nieśmiertelnego dzieła. Niczego, z czego moi przyjaciele byliby dumni.
Odnajdowałem jednak piękno, gdziekolwiek dało się je spotkać, i gdybym tylko
miał czas, zadbałbym o to, by mnie zapamiętano".
    To stwierdzenie uderza mnie teraz jako próżne, egoistyczne i
naiwne... a jednak wciąż głęboko w to wierzę. Gdybym tylko miał czas... Wiele
miesięcy spędziłem na Esperance, udając artystę wizualnego, sporo dni
zmarnowałem z Meiną Gladstone w jaskini władzy, a przecież mogłem pisać...
    - Skąd wiesz, jeśli nie spróbujesz? - pyta Hunt.
    - Czego? - pytam oderwany od swych myśli.
    Wysiłek związany z wypowiedzeniem tych dwóch sylab powoduje
kolejny atak kaszlu, kończący się odkrztuszeniem galaretowatych skrzepów krwi do
nocnika, który Hunt podstawia mi pośpiesznie. Kładę się ponownie, starając się
skupić wzrok na twarzy towarzysza. W pokoiku robi się coraz ciemniej, ale nie
zapalamy jeszcze lampy. Na zewnątrz jak zwykle monotonnie szumi fontanna.
    - Czego chcesz? - powtarzam, starając się przezwyciężyć
ogarniającą mnie słabość i uczucie senności.
    - Pozostawienia wiadomości w datasferze - szepcze. - Żeby
nawiązać kontakt.
    - A jaką niby wiadomość powinniśmy przesłać, Leigh? - pytam,
zwracając się do niego po imieniu.
    - Gdzie jesteśmy. I że zostaliśmy porwani przez TechnoCentrum.
Cokolwiek.
    - W porządku - zgadzam się zamykając oczy. - Spróbuję. Nie
sądzę, żeby mi się udało, ale przyrzekam, że spróbuję.
    Czuję, że Hunt kładzie mi dłoń na ramieniu. Mimo
obezwładniającego zmęczenia ten fizyczny kontakt sprawia, że do oczu napływają
mi łzy.
    Spróbuję. Spróbuję, zanim poddam się snom lub śmierci.










    Pułkownik Fedmahn Kassad wydał okrzyk bojowy Annii unie zważając na porywisty
wiatr i pył rzucił się ku Chyżwarowi, któremu zostało jeszcze ze trzydzieści
metrów do miejsca, gdzie Sol Weintraub klęczał nad leżącą Brawne Lamią.
    Potwór zwolnił i odwrócił nieco głowę, ukazując lśniące
czerwone ślepia. Kassad odbezpieczył broń, pędząc na złamanie karku.
    Chyżwar przesunął się.
    Pułkownik dostrzegł, że przeciwnik znika przemieszczając się w
czasie. Jednocześnie zamarł wszelki ruch w dolinie. Ziarenka piasku zawisły w
powietrzu, a światło z grobowców przybrało bursztynowąbarwę. Pole siłowe Kassada
w jakiś niewytłumaczalny sposób sprawiło, że i on podążył za Chyżwarem w jego
wędrówce w czasie.
    Głowa stwora poruszyła się gwałtownie, a jego czworo ramion
rozpostarło, odsłaniając las ostrzy i kolców.
    Komandos zatrzymał się dziesięć metrów przed wrogiem i nacisnął
spust wielozadaniowej strzelby, co sprawiło, że piasek u stóp Chyżwara zaczął
się topić.
    Potwór lśnił, odbijając w swoim pancerzu otaczające go
diabelskie światło. Nagle zaczął zanurzać się, w miarę jak z piasku powstawało
bajoro kipiącego płynnego szkła. Kassad wydał z siebie okrzyk triumfu i podszedł
jeszcze bliżej do przeciw pika, starając się uchwycić szeroką wiązką
równocześnie jego ciało i najbliższe otoczenie.
    Chyżwar tonął. Wymachiwał ramionami, desperacko usiłując
znaleźć punkt oparcia. Wokół tryskały snopy iskier. Znowu przemieścił się w
czasie, ale nie zdołał umknąć Kassadowi, który uświadomił sobie, że pomaga mu
Moneta, sterująca nim w odmętach czasu. Konsekwentnie omiatał Chyżwara
skoncentrowaną wiązką gorętszą od powierzchni słońca, stapiającą piach i skały.

    Zapadając się coraz głębiej w kipiel płomieni i płynnych skał,
potwór odchylił głowę, rozwarł paszczę i zaryczał.
    Kassad słysząc go był już bliski zwolnienia palca ze spustu.
Ten dźwięk w swej intensywności wydał mu się połączeniem ryku smoka z hukiem
rakiety fuzyjnej. Jego wibracja i natężenie, spotęgowane odbiciem od okolicznych
wzniesień, sprawiły, że poczuł ból wszystkich zębów, a wiszący w powietrzu pył
zawirował. Pułkownik przełączył broń na strzelanie ogniem ciągłym i wpakował
dziesięć tysięcy mikroładunków w pysk stwora.
    Chyżwar przemieścił się znowu, Kassad zorientował się, że może
nawet o całe lata, i nie są już w dolinie, ale na pokładzie wiatrowozu sunącego
Trawiastym Morzem. Czas stanął, a potwór rzucił się naprzód, z metalowymi
ramionami wciąż ociekającymi roztopionym szkłem, i chwycił strzelbę starając się
wyrwać ją Kassadowi. Ten mocno zaparty nogami nie ustępował i obaj zmagali się
jakby w dziwacznym tańcu. Chyżwar wykorzystywał dodatkową parę ramion do
bezustannego zadawania ciosów, których pułkownik desperacko starał się unikać,
nadal z całych sił trzymając broń.
    Znaleźli się w jakimś niewielkim pomieszczeniu. Kassad
dostrzegł Monetę pod postacią cienia w jednym z rogów i jeszcze jedną postać
zakapturzonego wysokiego mężczyznę, poruszającego się niewyobrażalnie wolno,
starającego się oddalić od walczących. Poprzez filtry swego pola siłowego
pułkownik zobaczył jeszcze pulsujące, niebieskofioletowe pole energetyczne egra,
ustępujące przed polem antyentropijnym Chyżwara.
    Potwór zadał kolejny cios i przeciął osłonę Kassada, docierając
do mięśni i kości. Krew trysnęła na ściany. Pułkownik zdołał jednak wepchnąć
lufę strzelby w pysk przeciwnika i nacisnąć spust. Chmura dwóch tysięcy
mikropocisków o ogromnej prędkości odrzuciła łeb Chyżwara i sprawiła, że całym
ciałem uderzył o odległą ścianę. Ale już będąc w powietrzu, ostrzami na nodze
zdołał trafić Kassada w udo, zadając kolejną głęboką ranę.
    Znów się przemieścił.
    Komandos z całej siły zacisnął zęby i czując, że dzięki
działaniu pola ból łagodnieje, zerknął na Monetę. Niemal niezauważalnie kiwnął
głową, po czym podążył za przeciwnikiem w czasie i przestrzeni.









    Sol Weintraub i
Brawne Lamia z trwogą obserwowali potężny wir światła i gorąca, który pojawił
się nagle i równie gwałtownie zniknął. Sol osłaniał dziewczynę własnym ciałem,
gdy wokół tryskały stengi płynnego szkła, sycząc w zetknięciu z chłodnym
gruntem. Hałas ucichł, a piach gnany podmuchami wiatru błyskawicznie zasypał
wrzące jeszcze bajoro płynnego gruntu.
    - Co to było?
    Sol bezradnie pokręcił głową, pomagając kobiecie wstać.
    - Grobowce się otwierają! - rzekł głośno. - Może to jakaś
związana z tym eksplozja?
    Brawne zatoczyła się, lecz odzyskała równowagę i dotknęła
ramienia filozofa.
    - Co z Rachelą? - zapytała przekrzykując odgłosy burzy.
    Sol zacisnął dłonie w pięści. Całą brodę miał oblepioną
piachem. - Chyżwar... zabrał ją... Nie mogę dostać się do Sfinksa. Czekam!
Dziewczyna ruchem głowy potwierdziła, że usłyszała, i ruszyła w stronę budowli,
chwilami tylko widocznej w tumanach piachu.
    - Nic ci nie jest? - zapytał Sol.
    - Co?
    - Czy nic ci nie jest?
    Pokręciła głową i dotknęła głowy. Przyłącze neuralne zniknęło.
Nie tylko to, którym podłączył ją Chyżwar, ale i wszczepione przez Johnny'ego,
kiedy ukrywali się w Kopcu Drega. A jeśli pozbawiono ją także dysku Schróna,
straciła wszelkie szanse na kontakt z ukochanym. Przed oczami Lamii stanął obraz
Ummona niszczącego osobowość Johnny'ego z taką łatwością, jakby rozgniatał byle
robaka.
    - Wszystko w porządku - odpowiedziała, lecz w chwilę później
zatoczyła się tak, że Sol w ostatniej chwili ledwie zdołał uchronić ją przed
upadkiem.
    Krzyczał coś do niej. Próbowała skoncentrować uwagę na tym, co
mówi, na teraźniejszości, ale po pobycie w megasferze realność zdawała się
ograniczona i płaska.
    - ...nie można mówić! - krzyczał Sol. - ...do Sfinksa.
    Pokręciła głową. Wskazała strome zbocze osłaniające dolinę od
północy, gdzie od czasu do czasu, w chwilach przejaśnień, ukazywało się ogromne
stalowe drzewo Chyżwara.
    - Poeta... Silenus... tam jest. Widziałam go!
    - Nic na tonie poradzimy! - wrzasnął filozof osłaniając oboje
swą peleryną. Piasek uderzał o plastowłókninę jak mikropociski w zbroję.
    - Może jednak - odpowiedziała Brawne czując ciepło jego ciała.
Przez sekundę marzyła, by przytulić się do niego jak mała Rachel i zasnąć. -
Widziałam... połączenia... kiedy wydostawałam się z megasfery! Cierniowe drzewo
łączy się w jakiś sposób z Pałacem Chyżwara! Jeśli uda się nam tam dotrzeć, może
zdołamy uwolnić Silenusa...
    Sol pokręcił głową.
    - Nie możemy oddalać się od Sfinksa. Rachela...
    Brawne zrozumiała. Dotknęła dłoniąpoliczka filozofa i pochyliła
się, aż poczuła na twarzy łaskotanie jego brody.
    - Grobowce się otwierają. Nie wiem, kiedy nadarzy się druga
taka okazja.
    W oczach Sola pojawiły się łzy.
    - Wiem. Chciałbym pomóc, ale nie mogę opuścić Sfinksa, na
wypadek... na wypadek gdyby ona...
    - Rozumiem. Wracaj do niego. Ja pójdę do Pałacu Chyżwara i
sprawdzę, czy rzeczywiście jest połączony z drzewem.
    Sol smufio pokiwał głową.
    - Mówisz, że byłaś w megasferze. Co widziałaś? Czego się
dowiedziałaś? Noszona przez ciebie osobowość Keatsa... Czy ona...
    - Porozmawiamy, kiedy wrócę! - zawołała dziewczyna i odsunęła
się od niego.
    Jego twarz była pełna bólu. Twarz rodzica, który stracił
ukochane dziecko.
    - Wracaj - powiedziała. - Spotkamy się przy Sfinksie najpóźniej
za godzinę.
    Filozof przeciągnął dłonią po brodzie.
    - Wszyscy oprócz nas zniknęli, Brawne. Nie powinniśmy się
rozdzielać...
    - Musimy na pewien czas! - zawołała odchodząc. Gdy wyszła zza
osłony, wiatr zaczął wściekle szarpać jej ubraniem. - Do zobaczenia.
    Szła szybko, uciekając przed ogarniającą ją chęcią ponownego
ukrycia się w zaciszu jego ramion. Wiatr przybrał jeszcze na sile, wiejąc prosto
z wejścia do doliny, oślepiając ją i chłoszcząc po twarzy ziaj nami piasku.
Kuliła się osłaniając głowę i usiłując nie dać się zepchnąć ze ścieżki. Jedynie
blask Grobowców Czasu oświetlał drogę. Czuła niemal namacalnie obecność
otaczającego ją pola antyentropijnego.
    Kilka minut później zorientowała się, że minęła już Obelisk i
jest na usłanej odłamkami kryształów ścieżce w pobliżu Monolitu. Sol i Sfinks
dawno już zniknęli jej z oczu, a Nefrytowy Grobowiec jarzył się w oddali ledwie
widocznym zielonym blaskiem.
    Brawne stanęła, chwiejąc się lekko w podmuchach wiatru i prądów
czasowych. Do Pałacu Chyżwara pozostało jej jeszcze około pół kilometra. Choć
opuszczając megasferę odkryła, że grobowiec jest połączony z cierniowym drzewem,
co właściwie będzie w stanie zdziałać, gdy dotrze na miejsce? I co tak naprawdę
zrobił dla niej ten cholerny poeta, oprócz ciągłego obrzucania przekleństwami i
doprowadzania do wściekłości? Dlaczego miałaby ryzykować dla niego życie?
    Szum wiatru zagłuszał inne dźwięki, ale ponad nim wydało się
jej, że słyszy ludzkie krzyki. Popatrzyła w stronę północnych stoków, jednak pył
przysłaniał drzewo.
    Pochyliła się więc, postawiła kołnierz i ruszyła przed siebie
walcząc z wichurą.









    Zanim Meina Gladstone wyszła z kabiny nadajnika FAT, rozległ
się sygnał wzywający do odbioru wiadomości. Pozostała na miejscu, w napięciu
oczekując na pojawienie się holowizyjnego obrazu. Ale statek konsula przekazał
jedynie potwierdzenie odbioru. Widocznie dyplomata osobiście nie zdecydował się
na odpowiedź.
    Po chwili doszło jednak do transmisji. Kolumny danych
układające się w kształt pryzmatu świadczyły, że pochodzi ona z systemu Mare
Infinitus. Admirał William Ajunta Lee skontaktował się z nią kodując wiadomość
prywatnym szyfrem przewodniczącej.
    Armia-kosmos była mocno niezadowolona, kiedy Meina Gladstone
doprowadziła do awansu Lee i wyznaczyła go przedstawicielem rządowym podczas
kontrnatarcia, pierwotnie mającego nastąpić w systemie Hebronu. Po masakrach
dokonanych na Bramie Niebios i Bożej Kniei siły uderzeniowe zostały przerzucone
do systemu Mare Infinitus. Siedemdziesiąt cztery liniowce, chronione przez
eskortowce i wyposażone w potężne pola siłowe pikietowce, otrzymały rozkaz
sforsowania osłony wroga i dokonania bezpośredniego ataku na właściwy rój.
    Lee był szpiegiem i zaufanym informatorem przewodniczącej. Choć
nowy stopień i otrzymane uprawnienia dawały mu wgląd do wszelkich rozkazów,
czterech przedstawicieli Armii-kosmos przewyższało go rangą.
    Ale tego właśnie życzyła sobie Meina Gladstone. Zależało jej,
by znajdował się na miejscu i nie bardzo zwracając na siebie uwagę donosił o
wszystkim, co uzna za istotne.
    Powietrze zgęstniało i pojawiła się pełna determinacji twarz
Williama Ajunty Lee.
    - M. przewodnicząca, melduję się na rozkaz. Siły uderzeniowe
181.2 bez przeszkód przemieściły się do systemu 3996.12.22...
    Meina Gladstone zaskoczona zmarszczyła brwi, zanim uświadomiła
sobie, że to oficjalna nazwa systemu Mare Infinitus. Powszechnie nigdy nie
używało się takich oznaczeń.
    - ...Planecie pozostało sto dwadzieścia minut do znalezienia
się w zasięgu jednostek Intruzów - meldował admirał. Przewodnicząca wiedziała,
że broń kosmiczna staje się skuteczna z odległości mniej więcej 0,13 jednostki
astronomicznej. Jest wówczas w stanie przezwyciężyć pola obronne. A Mare
Infinitus nie posiadało żadnego systemu obronnego. - Kontakt z najbardziej
wysuniętymi jednostkami 0 17:32:26 według standardu Sieci, czyli za około
dwadzieścia pięć minut. Szyk sił uderzeniowych ma gwarantować możliwie
najgłębszą penetrację. Dwa statki - transmitery zapewnią dopływ zaopatrzenia i
ludzi, gdyż transmitery będą zablokowane podczas bitwy. Krążownik, którym
dowodzę - HS "Garden Oddyssey" - wykona twoje rozkazy specjalne przy pierwszej
nadarzającej się sposobności. To wszystko.
    Obraz skurczył się do rozmiarów małej, wirującej białej kulki.

    - Odpowiedź? - zapytał komputer.
    - Potwierdzam odbiór. Trzymajcie się.
    Przewodnicząca opuściwszy kabinę stwierdziła, że w gabinecie
czeka na nią wyraźnie zatroskana Sedeptra Akasi.
    - Co się stało? - zapytała Meina Gladstone.
    - Rada wojenna jest gotowa do wznowienia posiedzenia. Senator
Kolchev chce się z tobą spotkać, M. przewodnicząca, podobno w bardzo pilnej
sprawie.
    - Przyślij go, a członkom rady przekaż, że dołączę do nich za
pięć minut.
    Gladstone zasiadła przy antycznym biurku i z trudem stłumiła w
sobie chęć zamknięcia oczu. Była bardzo zmęczona. Spróbowała jednak nie dać tego
po sobie poznać, gdy do gabinetu wszedł Kolchev.
    - Siadaj, proszę, Gabrielu Fiodorze.
    Potężny Luzyjczyk nie skorzystał jednak z zaproszenia i zaczął
niespokojnie chodzić w tę i z powrotem.
    - Usiąść? Do diabła! Wiesz, co się dzieje, Meino? Wysiliła się
na uśmiech.
    - Chodzi ci o wojnę?
    Kolchev uderzył pięścią w otwartą dłoń.
    - Nie, nie o nią, do cholery! O sytuację polityczną. Śledzisz
to, co dzieje się we WszechJedności?
    - Kiedy tylko mogę.
    - A więc zapewne wiesz, że część senatorów i cała banda
prominentów spoza Senatu mobilizuje siły, by spowodować wyrażenie votum
nieufności. Sprawa jest już chyba przesądzona, Meino. To jedynie kwestia czasu.

    - Wiem o tym, Gabrielu. Usiądź, proszę. Mamy minutę, może dwie,
zanim będzie trzeba wracać na posiedzenie rady wojennej.
    Kolchev ciężko opadł na krzesło.
    - Cholera, nawet moja żona zaangażowała się w zbieranie głosów
przeciwko tobie.
    Uśmiech Meiny Gladstone stał się nieco ironiczny.
    - Suddete nigdy nie należała do moich popleczniczek, Gabrielu.
- Spoważniała nagle. - Nie wiem, jak toczyła się debata przez ostatnie
dwadzieścia minut. Jak sądzisz, ile czasu mi zostało?
    - Osiem godzin, może mniej. Przewodnicząca kiwnęła głową.
    - Więcej nie potrzebuję.
    - Nie potrzebujesz? O czym ty, do diabła, mówisz? Któż inny
według ciebie będzie w stanie podołać kierowaniu Siecią, na dodatek w czasie
wojny?
    - Ty. Nie mam wątpliwości, że zostaniesz moim następcą.
    Kolchev burknął coś pod nosem.
    - Poza tym może wojna nie potrwa tak długo - dodała, bardziej
chyba do siebie niż do gościa.
    - Co? Aha, masz na myśli superbroń TechnoCentrum. Tak, Albedo
dysponuje już działającym jej modelem przechowywanym w jakiejś bazie Armii i
chce, żeby rada przyjrzała się, jak działa. Cholerne marnotrawstwo czasu, jeśli
mam być szczery.
    Przewodniczącej wydawało się, czy czyjaś dłoń zaciska się na
jej gardle.
    - Emiter promieni śmierci dalekiego zasięgu? A więc Centrum już
go przygotowało?
    - Nie jeden egzemplarz, ale ten został przetransportowany na
pokład eskortowca.
    - Kto wyraził na to zgodę, Gabrielu?
    - Morpurgo wydał rozkaz, by zająć się przygotowaniami. -
Potężnej postury senator wyprostował się. - Coś nie tak? Przecież nie użyją tej
broni bez twojego wyraźnego polecenia.
    Meina Gladstone spojrzała staremu przyjacielowi prosto w oczy.
- Jakże daleko odeszliśmy od dawnej Pax Hegemonii, prawda?
    Senator pokiwał głową, a jego grubo ciosane rysy
odzwierciedlały troskę.
    - To nasza cholerna wina. Poprzednia administracja posłuchała
Centrum i przygotowała Bressię jako przynętę dla jednego z rojów. Później ty
postąpiłaś zgodnie z namowami pewnej frakcji Centrum, by przyłączyć Hyperiona do
Sieci.
    - Uważasz, że wysłanie floty dla obrony Hyperiona spowodowało
eskalację wojny?
    Kolchev odpowiedział na badawcze spojrzenie.
    - Nie, to wykluczone. Statki Intruzów zbliżają się do nas od
przeszło wieku, prawda? Gdybyśmy tylko wcześniej je wykryli. Albo zdołali w
jakiś sposób się z nimi dogadać...
    Rozległ się sygnał komlogu przewodniczącej.
    - Czas wracać - powiedziała cicho. - Ambasador Albedo chce nam
zapewne pokazać broń, dzięki której wygramy tę wojnę.

następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
19 Wykończanie obuwia 2id409
TI 99 08 19 B M pl(1)
VA US Top 40 Singles Chart 2015 10 10 Debuts Top 100
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 40 Więżniowie Czasu
19 Nauka o mózgu
Tosnuc 600M BMC 40 M440 87
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Sylwetka Stefana Żeromskiego jako ucznia kieleckiego gim~403

więcej podobnych podstron