jak polacy mieli isc na 3 wojne










Jak Polacy mieli iść na III wojnę światową







Rzeczpospolita - 02.10.2010
 
Piotr Zychowicz
Jak Polacy mieli iść na III wojnę światową
 
Po 1945 r. działały wśród żołnierzy Andersa w Wlk. Brytanii komórki przygotowujące się do udziału w nowej wojnie światowej, mówi historyk Jan Ciechanowski
 
W kraju przez wiele lat wypatrywano gen. Andersa na białym
koniu, który miał pogonić bolszewików.
Ta legenda zrodziła się u nas. Od maja 1945 toku służyłem
w II Korpusie, gdzie dostałem się po powstaniu warszawskim. Działał tam
pewien porucznik o nazwisku Pasek, który objeżdżał wszystkie oddziały we Włoszech.
Zebrał nas wszystkich w teatrze w Modenie i oświadczył, że przyśnił mu się
gen. Anders na białym koniu prowadzący nas do Polski. Ale nagle natrafiliśmy
na jakiś mur. Całe szczęście pojawił się marszałek Piłsudski, który
zaczął ten mur rozwalać kilofem. (śmiech)
Wielu ludzi w kraju naprawdę liczyło na III wojnę światową.
Na emigracji także wiara w nią była powszechna. Miał
na nią nadzieję zarówno były wódz naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski, jak i
gen. Władysław Anders. Po zakończeniu II wojny światowej trudno się było
pogodzić z tym, że Polska utraciła niepodległość. Zderzenie Wschodu z
Zachodem wydawało się więc jedynym sposobem na wyzwolenie Polski spod
sowieckiej okupacji.
Jaką rolę mieli w tym zderzeniu odegrać Polacy?
Po zdemobilizowaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie,
o czym mało kto wie, nasze wojsko wcale nie przestało istnieć. Przeszło
raczej w stan uśpienia. Zachowano struktury poszczególnych jednostek, tzw. koła
oddziałowe, w oparciu o które w każdej chwili - na wypadek wybuchu III
wojny światowej - można było błyskawicznie odtworzyć armię. W Londynie
działał nawet zakamuflowany sztab generalny gen. Andersa.
Jak to?
Oficjalnie nazywało się to Biuro Historyczne. W tym
zakonspirowanym sztabie działał między innymi komandor Bogdan Wroński czy pułkownik
Zygmunt Jarski, przyjaciel mojego ojca sprzed wojny. Ludzie ci przygotowywali w
tajemnicy plany udziału Polaków w III wojnie światowej. Dostałem je później,
przestudiowałem, a potem złożyłem w Studium Polski Podziemnej. Wroński
jeszcze w latach 70. przyszedł do mnie i poprosił, żebym na razie o nich nie
mówił i nie pisał. Słowa dotrzymałem. Ale dziś już chyba mogę o tym mówić.
To jak nasi sztabowcy wyobrażali sobie nasz udział w
III wojnie światowej?
Polscy mężczyźni znajdujący się na terenie Europy
Zachodniej - między innymi służący w formacjach wartowniczych na terenie
okupowanych Niemiec - mieli zostać natychmiast ściągnięci do Wielkiej
Brytanii. Tam miały powstać dwie dywizje. Miały to być nowoczesne formacje
zmotoryzowane, wzorowane na wojsku amerykańskim. Dowódcą miał być
naturalnie Anders.
A co po tym?
Gdy dywizje osiągnęłyby zdolność bojową, oczywiście
poszłyby bić się na kontynent. Przez NR, wkroczyłby do Polski i tam, na
terenach wyzwolonych spod sowieckiego jarzma, miałaby się zacząć szeroka
rekrutacja do Wojska Polskiego i tworzenie nowych jednostek. Liczono nie tylko
na pobór, ale przede wszystkim na to, że całe formacje ludowego Wojska
Polskiego przejdą na polską stronę. W ten sposób armia miała się bardzo
szybko powiększyć.
Rzeczywiście wielu Polaków nie było zachwyconych służbą
w tych formacjach.
W Londynie zakładano, że wojsko ludowe jest do wzięcia.
Oczywiście należałoby usunąć politruków, sowieckich oficerów i tym
podobne elementy. Masa żołnierska jednak miała pójść z nami. Nawiązywano
do doświadczeń II Korpusu, który podczas wojny czerpał uzupełnienia z
anglosaskich obozów jenieckich. Wielu Polaków i Ślązaków, którzy służyli
w Wehrmachcie, i dostało się do niewoli natychmiast zgłaszała się do
Andersa. Liczono, że ten scenariusz się powtórzy podczas III wojny światowej
z LWP. Kolejny przykład: wojsko II RP, które powstało z żołnierzy służących
we wszystkich trzech armiach zaborczych.
Myśli pan, że tak by się stało?
Myślę, że tak. Podobnego zdania był zresztą nie tylko
Anders, ale również Stalin. Dziś już wiemy, że Sowieci w swoich planach III
wojny światowej zakładali, że użyją LWP głównie do osłony linii
komunikacyjnych, tyłów itp. Później zdecydowano, że wojsko to zostanie użyte
do zajęcia Danii, a więc będzie walczyć na bocznym kierunku. Sowieci LWP nie
ufali. Zakładali, że gdyby te formacje zetknęły się na froncie z Wojskiem
Polskim, ich żołnierze natychmiast by do nas zwiali.
Czy zastanawiano się, co po wyzwoleniu Polski zrobić
z aparatem komunistycznym? Z wszystkimi Bierutami, Gomułkami i Bermanami?
Nikt nie snuł jakichś krwiożerczych planów odwetowych.
O masowym wieszaniu komunistów na drzewach nie było mowy. Dla nas najważniejsze
było wyzwolenie Polski. A system komunistyczny - zakładano - sam by się
rozpadł. Większość prominentnych komunistów pewnie i tak natychmiast uciekłaby
na Wschód razem z wycofującą się Armią Czerwoną. Także o zakrojonych na
szeroką skalę represjach nie było mowy. Oczywiście, gdyby jacyś ubecy mający
krew na rękach dostali się w nasze ręce, stanęliby przed sądem i poszli do
kryminału.
A jaki ustrój miałaby III RP, gdyby stworzył ją
Anders w latach 40. czy 50.?
Byłaby to demokracja liberalna.
A nie jakaś półwojskowa liberalna dyktatura?
Nie, o tym nie byłoby mowy. Wojskowi musieliby się
zadowolić stanowiskami w armii. Anders byłby oczywiście naczelnym wodzem, ale
nic więcej. Zresztą on nigdy nie miał ambicji do władzy dyktatorskiej. O
tym, kto by nimi rządził, zdecydowaliby ludzie w kraju. Po wyzwoleniu Polski
zostałyby rozpisane wolne wybory i to one wyłoniłyby nowe władze.
Rozumiem, że wyzwolona Polska miała być republiką.
Oczywiście. Jeszcze podczas wojny w Wielkiej Brytanii
snuto plany o restauracji monarchii. Jako pretendenta do polskiego tronu
wymieniano nawet księcia Kentu. Było to jednak na fali miłości
polsko-brytyjskiej na początku wojny i szybko podobne pomysły porzucono. Poza
tym Ameryka - główny gracz podczas ewentualnej III wojny światowej - była
republiką i to ona posłużyłaby jako wzorzec przy tworzeniu systemów
politycznych na wyzwalanych terytoriach. Także Polska byłaby demokracją z
gospodarką wolnorynkową. Czyli mniej więcej to samo co w 1989 roku. Tylko
partie byłyby inne. Odtworzono by tradycyjne polskie ugrupowania. PPS, SN, PSL,
może Stronnictwo Pracy, ale to ostatnie było w dużej mierze ugrupowaniem
kanapowym.
Gdy bolszewicy uzyskali broń atomową, sprawa chyba się
nieco skomplikowała? Gdyby doszło do konflikt nuklearnego, zapewne część
anglosaskich bomb mogłaby spaść na PRL.
Nie tylko mogła, ale - gdyby rzeczywiście doszło do
atomowej konfrontacji - pewnie by musiała. Przez PRL prowadziły przecież główne
linie komunikacyjne na Zachód. Tory kolejowe, bite drogi. Aby sparaliżować
Armię Czerwoną operującą w NRD, trzeba byłoby te linie zniszczyć. Polacy
na emigracji mieli jednak nadzieję, że po doświadczeniach z Hiroszimą i
Nagasaki obie strony przyszłej wojny nie odważą się użyć tej broni. Że
posiadając bomby atomowe, będą się nawzajem trzymać w szachu i konflikt
rozegra się w sposób konwencjonalny.
Polski rząd na emigracji zabiegał jednak w latach 50.
u Anglosasów, aby na wypadek wojny nie zrzucali na PRL pocisków nuklearnych.
To prawda, takie starania podejmowano. Bo jak Anders miałby
w takiej sytuacji wyzwolić Polskę? Nie byłoby już wtedy czego wyzwalać. Co
ciekawe, Stalin jednak zupełnie nie bał się bomb atomowych. On uważał, że
żeby pokonać Związek Sowiecki, należy zająć jego terytorium, a do tego
trzeba mieć dużo, dużo wojska. Bomby, nawet najpotężniejsze, nie wystarczą.
Chyba tak samo myśleli Brytyjczycy.
Świadczy o tym plan wojny z Sowietami o kryptonimie "Operation
Unthinkable". Natychmiast po zakończeniu wojny z Trzecią Rzeszą w maju 1945
roku Winston Churchill zlecił swoim sztabowcom, żeby przygotowali taki
projekt. Sztabowcy ci po przeprowadzeni szczegółowej analizy doszli do
wniosku, że konflikt z Sowietami byłby totalny, bardzo długi i bardzo trudny
do wygrania. Szef sztabu gen. Alan Francis Brooke uznał nawet, że operacja
"nie rokuje sukcesu".
Bo?
Bo Związek Sowiecki był w maju 1945 roku potęgą. Co
prawda na amerykańskim sprzęcie, ale jednak Armia Czerwona dojechała do
Berlina. Brytyjscy sztabowcy obawiali się, że Amerykanie i Anglicy skończą
dokładnie tak samo jak wcześniej skończyli Napoleon i Hitler. Czyli najpierw
uda im się osiągnąć spore sukcesy, ale po wejściu w głąb sowieckiego
terytorium zaczną się kłopoty. Bali się, że się na gigantycznych
przestrzeniach Wschodu po prostu się zgubią. Szczególnie niedawne doświadczenia
Wehrmachtu dawały im sporo do myślenia.
Ale gdyby Anglosasi nie powtórzyliby błędów Hitlera
i poszli na Wschód, aby wyzwolić, a nie okupować narody ujarzmione przez
bolszewików, zwycięstwo mieliby chyba w kieszeni.
Może tak, a może nie. To jest polityka i takich rzeczy
podczas przygotowywania planów wojskowych nie bierze się pod uwagę. Churchill
planował przeprowadzenie ataku na Sowiety już w lipcu 1945 roku, a więc
niemal od razu po zakończeniu działań wojennych przeciw Trzeciej Rzeszy.
Stalin był wówczas na fali, był zwycięzcą i jego władza była bardzo
silna. Część społeczeństwa sowieckiego naprawdę mu wybaczyła zbrodnie
sprzed wojny. Poza tym brytyjski plan zakładał, że nie da się rozbić Sowietów
bez użycia Niemców. Czyli sześć tygodni po zakończeniu II wojny światowej
Polskę i inne narody znajdujące się pod władzą sowiecką mieliby wyzwalać
niemieccy żołnierze. To by było trudne do zaakceptowania.
Zakładam, że użyto by regularnych wojsk Wehrmachtu,
a SS i inne tego typu jednostki pozostałyby za drutami.
Jeżeli atak miałby nastąpić w lipcu 1945 roku, to kto
by miał czas i głowę, żeby jednych oddzielić od drugich? Dokonano by po
prostu zmiany sojuszy i razem z Niemcami Angolsasi poszliby na Sowietów. Niemcy
przeszliby więc na stronę aliantów razem z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Czyli pewnie także z gestapo. Proces segregacji jeńców i utworzenia nowej
niemieckiej, zdenazyfikowanej armii wymagałby wiele czasu. Swoją drogą z
angielskich dokumentów wynika, że Anglosasi byli pewni, że na nową wojnę pójdzie
niemiecki sztab i kadra oficerska. Mieli jednak wątpliwości co do masy żołnierskiej.
Ci ludzie dopiero co byli na Wschodzie. Raz dostali w skórę i obawiano się,
że nie będą chcieli maszerować na Wschód z powrotem.
Gdyby taka wojna wówczas rzeczywiście wybuchła, jak
by się układała współpraca między armią Andersa a Wehrmachtem?
Taka współpraca byłaby niemożliwa.
Musieliby was oddzielić na froncie jednostkami
anglosaskimi?
Oczywiście. Po tym, co widziałem podczas powstania
warszawskiego, myśl, że mógłbym teraz bić się ramię w ramię z Niemcami i
razem z nimi wyzwalać Polskę byłaby dla mnie nie do przyjęcia.
Pan przyszedł do Andersa z AK. Ale większości żołnierzy
II Korpusu pochodziła z Kresów, przeszła przez łagry i wrogiem numer jeden
byli dla nich bolszewicy.
Dla tych, którzy nie byli w Polsce podczas okupacji
niemieckiej, rzeczywiście mogło być to nieco łatwiejsze psychicznie. Ale
proszę pamiętać, że cały Korpus bił się z Niemcami we Włoszech. Do tych
ludzi dochodziły wieści o tym, co się dzieje w kraju. O Auschwitz, łapankach,
rozstrzeliwaniach. Sowieci zamordowali mi ojca, przedwojennego oficera, ale mimo
wszystko nie byłbym w stanie walczyć przeciwko nim razem z Wehrmachtem. Udział
Niemców w takiej operacji stawiałby zresztą pod znakiem zapytania przyłączenie
do Polski tzw. Ziem Odzyskanych. Przecież Niemcy za swój udział w wojnie
wystawiliby jakiś rachunek.
Ale po pobiciu Sowietów odzyskalibyśmy Wilno i Lwów.
Zgoda, po pobiciu Sowietów. Ale co by się stało, gdybyśmy
dostali w skórę? Wtedy skończyłoby się tak, że stracilibyśmy ziemie
wschodnie i pewnie nie dostali Ziem Odzyskanych. Sprowadzono by więc Polskę,
która i tak pozostałaby pod sowiecką okupacją, do rozmiarów Księstwa
Warszawskiego. Taka kampania byłaby więc grą va banque. A kto gra va banque,
często przegrywa.
To, czy by się Anders dogadał z Guderianem, było
chyba jednak najmniej ważne. Wszystko i tak zależało od zgody Trumana.
Oczywiście, bez Amerykanów atak na Sowiety nie miałby
sensu. A Amerykanie po kapitulacji Trzeciej Rzeszy oświadczyli, że nie
zamierzają się pakować w kolejną kampanię. Nie mieli najmniejszego zamiaru
tracić ludzi, aby wyrzucić Armię Czerwoną ze wschodnich Niemiec, nie mówiąc
już o Polsce. Pomysł podboju całego Związku Sowieckiego był zaś już w ogóle
dla nich całkowicie abstrakcyjny. Także właśnie głównie dlatego cały plan
Churchilla pozostał w sferze marzeń.
Domyślam się również, że społeczeństwa Zachodu
nie byłyby takim pomysłem zachwycone.
Brytyjscy sztabowcy w swoim planie przewidują, że na tyłach
armii walczących z Sowietami natychmiast wybuchłyby komunistyczne powstania i
zamieszki. We Francji, Włoszech, Holandii czy Belgii. Tam nikt nie chciał się
bić. Jedna wojna ludziom wystarczyła. Zachodni Europejczycy w przeciwieństwie
do wschodnich odzyskali po II wojnie wolność, więc po co mieliby się bić
dalej?
Do wojny w 1945 roku nie doszło, ale szybko wybuchła
zimna wojna, która w każdej chwili mogła zamienić się w gorącą.
Z myślą o tym stworzono na emigracji Brygadowe Koło Młodych
Pogoń. To była taka Druga Kadrowa. Zadaniem jej było przeszkolić i
przygotować młodych oficerów do przyszłej III wojny światowej. Tak, aby jak
wszystko się zacznie, mieć kadrę w oparciu o którą można będzie odtworzyć
wojsko. Im więcej czasu upływało od II wojny światowej, tym oficerowie biorący
udział w tamtym konflikcie robili się coraz starsi, część rozjeżdżała się
po świecie. Potrzebni więc byli nowi, kompetentni dowódcy. Szczególnie jeżeli
myślano o masowym werbunku po wkroczeniu na teren PRL. Ktoś musiał tymi ludźmi
dowodzić.
Kiedy ta organizacja działała?
W latach 40. i 50. Sam do niej należałem. Pułkownik
Zygmunt Czarnecki, który kierował tą organizacją, był przedwojennym kolegą
mojego ojca z Wyższej Szkoły Wojennej. Spotkał się kiedyś ze mną i
powiedział: "Pan powinien być z nami". Długo się nie wahałem. Dopiero
potem, gdy poszedłem na studia na London School of Economics, wziąłem
bezterminowy urlop.
Jak wyglądały te szkolenia?
Jeździliśmy na specjalną farmę, gdzie mieliśmy ćwiczenia
bojowe. Ćwiczyliśmy również w londyńskim Richmond Parku. Angielskie służby
szybko zorientowały się, co się dzieje. Trudno bowiem nie zauważyć stu chłopaków
latających w tę i z powrotem po parku. W pobliżu parku na Richmond Road
znajdował się dom, w którym mieścił się Instytut Piłsudskiego. W
suterenie budynku był ogromny stół plastyczny, na którym uczono nas ognia
artyleryjskiego i tego typu rzeczy. Pamiętam, że kiedyś Czarnecki zwrócił
się do mnie: "W pobliżu Londynu wybuchł pocisk z głowicą nuklearną, co
pan robi?". "Teraz, panie pułkowniku daję rozkaz do modlitwy" -
odpowiedziałem. Było z tego kupa śmiechu.
W jakiej jednostce miał pan służyć podczas III
wojny?
Przydzielono mnie do 1. Pułku Legionów im. Józefa Piłsudskiego.
To miał być pułk szturmowy. Na ulicach Londynu symulowaliśmy walkę w mieście.
Nasza armia miała być bardzo nowoczesna. Ćwiczyliśmy stale użycie tzw. grup
bojowych, których Amerykanie używają do dziś. Czyli atak batalionu czy nawet
pułku wzmocnionego czołgami i artylerią samobieżną. Nasi wykładowcy,
przeważnie oficerowie, którzy zaczynali wojnę jako podporucznicy czy
porucznicy, a potem, już na froncie awansowali, byli znakomitymi fachowcami.
Mieli nie tylko doświadczenie bojowe, ale i dużą wiedzę fachową. Studiowali
na bieżąco zachodnie periodyki militarne.
Czy w Wielkiej Brytanii mieliście do czynienia z bronią?
Nie, nikt po wojnie nie myślał o tym, żeby ukryć broń.
Po co? Mogłyby z tego wyniknąć tylko kłopoty. Oczywiste było, że jak tylko
rozpocznie się III wojna światowa, to nasi sojusznicy nas natychmiast uzbroją
w nowoczesny sprzęt. Anglicy nam jednak nie ufali. Gdy w 1956 roku do Londynu
przyjechał Chruszczow i Bułganin, to do Czarneckiego zgłosiły się
angielskie służby. Prosili, żebyśmy nie robili żadnych dzikich wyskoków. (śmiech)
Podobno Pogoń ćwiczyła się także we Francji.
To prawda, choć ja już w tym nie uczestniczyłem. To
gen. Anders załatwił z gen. de Gaulle'em. Nasi chłopcy pojechali na
kontynent i ćwiczyli skoki spadochronowe pod okiem francuskich instruktorów.
Do kiedy istniała nasza uśpiona armia? Do śmierci
Andersa w 1970 roku?
O, nie. To się skończyło dużo wcześniej. Po roku
1956, gdy Zachód zaczął forsować politykę odprężenia i koegzystencji z
Sowietami. Szanse na militarną konfrontację coraz bardziej malały i
utrzymywanie tego uśpionego wojska nie miało sensu. Coraz bardziej powszechne
stawało się przekonanie, że jeżeli komunizm się zawali, to nie na skutek
interwencji zbrojnej, ale w wyniku procesów wewnętrznych. Że po prostu
zgnije. Tak też się stało.
Podobno rozważano, czy nie stworzyć pod komendą
Andersa legionów, które pojechałyby na wojnę koreańską.
Z takim pomysłem wystąpił Jerzy Giedroyć. Ale Anders
podszedł do tego z dystansem. Jemu chodziło bowiem nie o tworzenie jakiś
legionów, ale o odbudowę Wojska Polskiego, które ma się bić o niepodległość
ojczyzny. Nie zamierzał więc pakować się do Korei. Trudno byłoby przecież
wytłumaczyć żołnierzom, że w azjatyckich dżunglach walczą o wyzwolenie
Polski. Ludzie nie chcieli tam jechać. Lata jednak upływały i z czasem
przestano myśleć o zbrojnym marszu na PRL i skupiono się na innej działalności.
Jakiej?
Wywiadowczej. To bardzo mało znana, tajemnicza sprawa.
Nazywało się to Polish link i oparte było na współpracy dawnego,
przedwojennego II Oddziału z brytyjskim MI6. Pewnie będzie pan zdumiony, ale
agenci "Dwójki" - nie wciągano w to podziemia po-akowskiego - działali
na terenie PRL, a także w Czechosłowacji czy Austrii, do 1976 roku. I to bez
żadnej wsypy. Jako ciekawostkę powiem, że ludzie ci docierali nawet do
Berlinga, gdy był szefem komunistycznej Akademii Sztabu Generalnego. Ale on nie
chciał rozmawiać. Wskazywał tylko palcem na żyrandol. Ta historia to jednak
temat na inny wywiad.
 
Prof. Jan Ciechanowski jest polskim historykiem
mieszkającym w Londynie. Od 1943 w szeregach AK, uczestnik Powstania
Warszawskiego. Został ranny i dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Po
powstaniu przedostał się do II Korpusu Wł. Andersa. Jest autorem wielu książek
i artykułów. Między innymi głośnej, tłumaczonej na angielski monografii
"Powstanie Warszawskie".








Wyszukiwarka