Jack London Mistrz Tajemnicy


Jack London
Mistrz tajemnicy
We wsi wrzało. Kobiety gadały chórem przenikliwymi, piskliwymi głosami.
Mężczyzni chodzili posępni, z minami niepewnymi, i nawet psy, którym w jakiś
tajemniczy sposób udzielił się nastrój ludzi, włóczyły się lękliwie po wsi,
gotowe uciec do lasu przy pierwszym wybuchu awantury. Powietrze
przesycone było podejrzliwością. Nikt nie ufał sąsiadowi i każdy czuł takąż
nieufność wokół siebie. Nawet dzieci były poważne i przygnębione, a mały Di-
Ya  przyczyna tego wszystkiego  który porządnie dostał w skórę najprzód
od Hooniah, swej matki, a pózniej od ojca Bawna, chlipał teraz żałośnie i
ukryty na piaszczystym brzegu pod wielkim przewróconym kanoe
pesymistycznym okiem wyzierał na świat.
A na domiar złego szaman Scundoo popadł w niełaskę i nie można było
skorzystać z jego słynnej czarodziejskiej sztuki, by odkryć złoczyńcę. Bo i
rzeczywiście: miesiąc temu obiecał pomyślny południowy wiatr, więc plemię
postanowiło wybrać się na potlatch do Tonkinu, gdzie Taku Jim miał wydać
wszystkie swoje dwudziestoletnie oszczędności. I patrzcie. Kiedy nadszedł
ten dzień, zerwał się fatalny północny wiatr i z trzech pierwszych kanoe, które
odważyły się wypłynąć na wzburzone morze, jedno poszło na dno, pozostałe
zaś rozbiły się na skałach tak, że nawet utonęło jedno dziecko.  Przez
pomyłkę pociągnąłem za sznurek przy złym worku  tłumaczył się szaman.
Ale ludzie nie chcieli o niczym słyszeć: przestali mu znosić pod próg ofiary z
mięsa, ryb i futer. Siedział więc teraz nadęty w swej chacie, jak myśleli 
poszcząc w gorzkiej pokucie, a w rzeczywistości racząc się szczodrze ze
swych obfitych, tajemnych zapasów i rozmyślając nad przewrotnością tłumu.
Zginęły gdzieś koce Hooniah. Dobre, cudowne ciepłe i grube koce, z których
była tym bardziej dumna, że dostały jej się za bezcen. Ty-Kwan z pobliskiej
wsi zgłupiał chyba, że rozstał się z nimi tak łatwo. Hooniah nie wiedziała, że
należały do zamordowanego Anglika; po jego zaginięciu amerykański kuter
dość długo krążył przy brzegu, a jego motorówki sapały i warkotały po
ukrytych zatoczkach. I nie nie mąciło jej zadowolenia, bo nie wiedziała, że Ty-
Kwan na gwałt wyzbył się koców, by uwolnić swe plemię od
odpowiedzialności przed sądem za tę zbrodnię. A że inne kobiety pękały z
zazdrości, jej duma przeszła wszystkie granice, rozrosła się, objęła całą wieś i
wybrzeże Alaski od Dutch Harbor do St. Mary. Wspaniała grubość tych koców
i to, że były tak cudownie ciepłe zdobyły totemowi Hooniah słuszny szacunek,
a jej imię było na ustach mężczyzn na wszystkich morskich łowiskach i
podczas uczt. Okoliczności, w jakich zginęły, były nadzwyczaj tajemnicze.
 Tylko je rozłożyłam na słońcu pod boczną ścianą domu...  po raz
tysiączny skarżyła się Hooniah swym siostrom z plemienia Thlinget.  Tylko
je rozłożyłam i odwróciłam się na chwilę, bo Di-Ya, ten rabuś surowego ciasta
i pożeracz mąki, wsadził głowę do żelaznego garnka, przewrócił go i ugrzązł
w nim. Nogi mu się bełtały w powietrzu jak gałęzie drzewa na wietrze. Ledwie
go stamtąd wyciągnęłam i dwa razy pacnęłam głową o drzwi, by mu we łbie
rozjaśnić i, wyobrazcie sobie, koce znikły.
 Koce znikły  przerażonym szeptem powtórzyły kobiety.  Straszna strata
 powiedziała jedna. A druga:  Takich koców jeszcze nie było . Trzecia
dodała:  Bardzo cię żałujemy, Hooniah . Ale w duszy każda z nich cieszyła
się, że te wstrętne koce, ta sól w oku wszystkich, nareszcie przepadły.
 Tylko je rozłożyłam na słońcu...  zaczęła Hooniah po raz tysiączny
pierwszy.
 Tak, tak  głośno odezwał się znudzony Bawn.  Nikt obcy nie zaglądał
jednak do wsi. Jasne więc, że ktoś z naszych ukradł koce.
 O Bawn, czyż to możliwe?  chórem odezwały się oburzone kobiety. 
Któż by to zrobił!
 A więc chyba czary  ciągnął Bawn dość flegmatycznie, choć ukradkiem
chytrym spojrzeniem przesunął po twarzach kobiet.  Czary!  Na dzwięk
tego strasznego słowa przycichły i z lękiem spojrzały po sobie.
 Tak  potwierdziła Hooniah i jej ukryta złośliwość wyszła na jaw w
chwilowym podnieceniu.  Zawiadomiono już Klok-No-Tona i posłano po
niego łódz z silnymi wioślarzami. Na pewno przybędzie z wieczornym
przypływem.
Małe grupki rozproszyły się natychmiast i strach padł na całą wieś. Ze
wszystkich nieszczęść czary były najokropniejsze. Tylko szamani potrafią
radzić sobie z rzeczami nieuchwytnymi i tajemniczymi i nikt  mężczyzna,
kobieta czy dziecko  aż do chwili próby nie może wiedzieć, czy szatan nie
opanował jego duszy. A ze wszystkich szamanów najgrozniejszy był Klok-No-
Ton, który mieszkał w sąsiedniej wsi. Żaden nie odkrył tylu złych duchów co
on, żaden nie poddawał ofiar straszniejszym torturom. Raz odnalazł nawet
diabła ukrytego w trzymiesięcznym dziecku. Najbardziej upartego diabła ze
wszystkich, którego zdołano wypędzić dopiero wtedy, gdy dziecko przez
tydzień leżało na tarninie i na głogu. Ciałko wrzucono potem do morza, ale
fale ciągle wyrzucały je na brzeg, niby jakąś klątwę ciążącą na wsi. I nie
zniknęło dopóty, dopóki w czasie odpływu nie przywiązano do pala dwóch
silnych ludzi i morze ich nie zatopiło.
Po tego właśnie Klok-No-Tona posłała teraz Hooniah. Szkoda, że Scundoo,
ich własny szaman, był w niełasce. On miał łagodniejsze sposoby i znany był
z tego, że wypędził dwóch diabłów z mężczyzny, który pózniej spłodził
siedmioro zdrowych dzieci. Ale Klok-No-Ton! Na myśl o nim serce w nich
zamierało od złych przeczuć i każdemu zdawało się, że inni patrzą nań
podejrzliwie; każdemu i wszystkim prócz Sime'a. Sime zaś był niedowiarkiem,
który z pewnością zle skończy, a tej pewności nie zdołały zachwiać nawet
jego powodzenia.
 Cha, cha, cha  śmiał się Sime.  Złe duchy i Klok-No-Ton, który jest
najgorszym złym duchem w całym kraju Thlingetów.
 Ty głupcze. On już jedzie ze swoimi czarami i zaklęciami. Siedz więc cicho,
bo ściągniesz na siebie nieszczęście i dni twoje będą policzone.
Tak powiedział mu La-lah, przezywany Oszustem, a Sime roześmiał się
pogardliwie.
 Nazywam się Sime i nie znam strachu, nie boję się ciemności. Jestem
mocnym człowiekiem, takim, jakim był mój ojciec, i myślę jasno. Ani ty, ani ja
nie widzieliśmy na własne oczy tajemniczych złych duchów...
 Ale Scundoo widział  odparł La-lah.  I Klok-No-Ton też. Wiemy z
pewnością.
 Skąd wiesz, synu głupca?  zagrzmiał Sime i ciemna fala krwi zalała mu
gruby, byczy kark.
 Z tego, co mówili.
Sime warknął:
 Szaman jest tylko człowiekiem. Czy jego słowa nie mogą być kłamliwe, jak
twoje i moje? Tfu. Tfu. I jeszcze raz tfu. Masz dla twoich szamanów i ich
diabłów, i masz, i masz.
I rozdając prztyczki w powietrzu na prawo i lewo, przeszedł przez tłum
gapiów, z lękiem i gorliwym pośpiechem rozstępujących się przed nim.
 Dobry rybak i zręczny myśliwy, ale zły człowiek  powiedział ktoś.
 Ale mu się szczęści  zauważył ktoś inny.
 Więc bądz także zły i niech ci się szczęści  rzucił Sime przez ramię. 
Gdyby wszyscy byli zli, nie trzeba by szamanów. Tfu, wy dzieciaki bojące się
ciemności.
I gdy z wieczornym przypływem przybył Klok-No-Ton, Sime śmiał się dalej
wyzywająco i nawet nie powstrzymał się od złośliwego żartu, kiedy szaman
potknął się na piasku wysiadając z łodzi. Klok-No-Ton spojrzał na niego
ponuro i bez słowa powitania, dumnie przeszedł przez tłum ku domowi
Scundoo.
Nikt nie mógł wiedzieć, jaki był przebieg spotkania Klok-No-Tona ze Scundoo,
bo gdy obaj władcy tajemnicy rozmawiali ze sobą, wszyscy z szacunkiem
skupili się w oddali i szeptem zamieniali uwagi.
 Witaj, o Scundoo!  zagrzmiał Klok-No-Ton, najwyrazniej niepewny
przyjęcia.
Klok-No-Ton był olbrzymem i swą potężną budową górował nad małym
Scundoo, którego cienki głosik leciał ku niemu jak oddalone, słabe cykanie
świerszcza.
 Witaj, Klok-No-Ton  odparł Scundoo.  Piękny dzień nastał z twoim
przybyciem.
 Ale podobno...  Klok-No-Ton zawahał się i umilkł.
 Tak, tak  przerwał mu niecierpliwie Scundoo.  Nastały dla mnie złe
czasy, bo inaczej, czy byłbym ci wdzięczny, że wchodzisz w moje prawa?
 Martwi mnie to, mój przyjacielu...
 Ach nie! Bardzo się cieszę.
 Dam ci połowę tego, co sam dostanę.
 O nie, mój drogi  mruknął Scundoo protestując ruchem ręki.  To ja
jestem twoim niewolnikiem i odtąd będę tylko myślał, jak ci się najlepiej
przysłużyć.
 Jak i ja...
 Jak i ty mi się teraz przysługujesz.
 A więc dobrze. Czy to jakaś trudna sprawa z tymi kocami Hooniah?
Macając grunt tym pytaniem, słynny szaman zrobił błąd, a Scundoo
uśmiechnął się nieznacznie i blado, bo umiał czytać w myślach i mało cenił
sobie ludzi.
 Zawsze stosowałeś mocne środki  powiedział  i na pewno bardzo
prędko odkryjesz złodzieja.
 Tak, zaraz go odkryję, jak tylko na niego spojrzę.  Klok-No-Ton znów się
zawahał.  Czy był tu ktoś obcy?  zapytał. Scundoo przecząco potrząsnął
głową.
 Spójrz  rzekł  czy to nie wspaniałe?
Pokazał mu worek na nogi z fokowych i morsowych skór, a Klok-No-Ton
obejrzał go z tajoną zawiścią.
 Tanio go kupiłem.
Klok-No-Ton skinął głową słuchając uważnie.
 Mam go od La-laha. To niezwykły człowiek i nieraz myślałem...
 Tak?  niecierpliwie wyrwał się Klok-No-Ton.
 Nieraz myślałem  powtórzył Scundoo cichszym głosem. I po chwili
milczenia dodał:  Piękny dzień nastał, a ty bądz bezwzględny.
Twarz Klok-No-Tona rozpogodziła się.
 Jesteś wielkim człowiekiem, Scundoo, szamanem między szamanami. Idę
już. Nigdy ci tego nie zapomnę. Powiedziałeś, że ten La-lah to niezwykły
człowiek.
Przez twarz Scundoo przeleciał jeszcze bledszy, prawie niewidoczny
uśmiech. Zamknął drzwi zaraz za gościem i zaryglował je na dwa spusty.
Kiedy Klok-No-Ton zjawił się na wybrzeżu, Sime właśnie naprawiał swoje
kanoe i oderwał się od pracy tylko po to, by ostentacyjnie nabić strzelbę i
położyć ją przy sobie.
Szaman spostrzegł to i krzyknął:
 Niech wszyscy się tu zejdą! Tak mówi Klok-No-Ton, poszukiwacz i
zaklinacz diabłów!
Początkowo zamierzał zgromadzić wieś koło domu Hooniah, a potrzebni mu
byli wszyscy. Teraz zląkł się, że Sime go nie usłucha i nie przyjdzie, wolał zaś
uniknąć kłótni. Sime był niegrozny, gdy się go nie zaczepiało, ale zaczepiony
mógł zaszkodzić niejednemu szamanowi.
 Przyprowadzcie tu kobietę Hooniah  rozkazał Klok-No-Ton patrząc
groznie na ludzi zebranych w kole, a tym, na których wzrok jego spoczął,
mrowie przebiegło po krzyżu.
Hooniah kołysząc się jak kaczka wystąpiła naprzód. Głowę miała schyloną i
wzrok odwrócony.
 Gdzie są koce?
 Ledwie je rozłożyłam na słońcu i, patrzcie, już znikły  zaszlochała.
 Tak?
 To Di-Ya zawinił.
 No?
 Zbiłam go za to i jeszcze zbiję, bo to on sprowadził nieszczęście na nas,
biednych ludzi.
 Koce!  ochrypłym głosem warknął Klok-No-Ton przejrzawszy jej zamiar
wytargowania niskiej zapłaty.  Mów o kocach, wiemy, że jesteście bogaci.
 Rozłożyłam je tylko na słońcu  zachlipała  a my jesteśmy biedni i nic
nie mamy.
Klok-No-Ton zesztywniał nagle i odrażający grymas wykrzywił mu twarz.
Hooniah cofnęła się przed nim przerażona, ale tak szybko skoczył naprzód z
wywróconymi białkami oczu i opuszczoną szczęką, że potknęła się i jak długa
upadła mu u nóg. Szaman wymachiwał nad nią rękami, dziko bił nimi w
powietrzu, kręcąc się przy tym i zwijając, jak w bolesnych kurczach. Zdawało
się, że dostał ataku epilepsji. Biała piana wystąpiła mu na usta, a ciałem
wstrząsały konwulsyjne dreszcze.
Kobiety zaczęły śpiewnie zawodzić, kołysząc się w tył i w przód w ekstazie, a
mężczyzni, jeden po drugim, też dali się porwać ogólnemu podnieceniu. Tylko
Sime mu nie uległ. Siedząc okrakiem na swym kanoe przyglądał się
wszystkiemu szyderczym okiem. Jednakże i w nim odezwała się krew
przodków, bo mruczał najpotężniejsze zaklęcia, jakie znał, dla dodania sobie
otuchy. Strasznie było patrzeć na Klok-No-Tona. Odrzucił koc, zdarł z siebie
ubranie i gdyby nie przepaska z orlich szponów na biodrach, byłby zupełnie
nagi. Krzycząc i wyjąc, miotał się w kole jak opętany, a jego długie, czarne
włosy powiewały w powietrzu niby ciemne pasma nocy. W tym szaleńczym
tanie był jakiś prymitywny rytm i gdy już wszyscy pod jego wpływem kołysali
się w takt z szamanem, łącząc swe głosy w jeden, on nagle siadł
wyprostowany z podniesioną ręką i wyciągniętym długim szponiastym
palcem. Niskim grobowym pomrukiem powitano ten ruch. Ludzie kucali na
drżących nogach, gdy grozny palec przesuwał się nad nimi, bo wraz z tym
palcem szła ku nim śmierć, a życie zostawało przy tych, których minął, i ci
bacznie śledzili jego dalszą drogę.
Wreszcie, przy akompaniamencie przerazliwego krzyku, grozny palec
zatrzymał się nad La-lahem, który zadrżał jak liść osiki. Widział się już
martwym, swój dobytek podzielonym, swą owdowiałą żonę poślubioną bratu.
Próbował się odezwać, zaprzeczyć, lecz język przywarł mu do podniebienia, a
w gardle zaschło. Teraz, gdy Klok-No-Ton wywiązał się z zadania, zdawało
się, że omdlał, ale on tylko czekał z zamkniętymi oczyma, aż zerwie się
potężne wołanie o krew, potężne żądanie krwi, znane mu z tysiąca
podobnych zaklinań, kiedy to plemię jak stado wilków rzucało się na drżącą
ofiarę. Głucha cisza panowała jednak wkoło, a potem skądś  właściwie
zewsząd  doleciał go nieśmiały z początku chichot, który rósł i rósł, aż
wreszcie gromki śmiech targnął powietrzem.
 Co to?  krzyknął zdziwiony.
 Cha, cha, cha!  śmiano się.  Złe są twoje wróżby, o Klok-No-Ton!
 Wszyscy wiedzą  bąkał La-lah  że osiem ciężkich miesięcy byłem
daleko na morzu z Siwaszami, łowcami fok. Dopiero dziś wróciłem i
dowiedziałem się, że koce Hooniah zginęły przed moim powrotem,
 Tak!  krzyknięto chórem.  Koce Hooniah zginęły przed jego powrotem.
 A ty nic nie dostaniesz za wróżbę, bo też nie jest nic warta 
zapowiedziała Hooniah, która już wstała na nogi i paliła się ze wstydu.
Ale Klok-No-Ton widział jedynie twarz Scundoo przed sobą z jego bladym,
ledwie widocznym uśmiechem i słyszał dalekie cykanie świerszcza:  Kupiłem
go od La-laha i nieraz myślałem... i:  Dzień jest piękny, a ty bądz
bezwzględny .
Przemknął obok Hooniah, tłum zaś instynktownie rozstąpił się przed nim.
Sime z wysokości swego kanoe rzucił za nim jakiś uszczypliwy żart, kobiety
śmiały mu się w twarz, zewsząd ścigały go pogardliwe okrzyki. Na nic nie
zważał, pędził ku chacie Scundoo. Załomotał w drzwi, walił w nie pięściami,
ciskał najdziksze przekleństwa. Nikt mu nie odpowiedział i tylko w krótkich
chwilach ciszy słychać było tajemnicze zaklęcia Scundoo. Klok-No-Ton szalał
ż miotał się jak wariat, ale kiedy wielkim kamieniem spróbował wyłamać drzwi,
w tłumie zerwał się pomruk. I on, Klok-No-Ton, pojął teraz, że stoi odarty ze
swej mocy i autorytetu przed wrogim plemieniem. Zobaczył, że jeden z
mężczyzn schyla się po kamień, potem drugi, i śmiertelny strach zjeżył mu
włosy.
 Nie ruszaj Scundoo, który jest wielkim czarownikiem!  krzyknęła jedna z
kobiet.
 Wracaj lepiej do domu  groznie doradził któryś z mężczyzn. Klok-No-Ton
zawrócił na pięcie i przez tłum poszedł ku łodzi.
Serce palało mu gniewem, lecz rozum przypominał, że plecy ma nie
osłonięte. Nikt jednak nie rzucił kamieniem. Dzieci pętały mu się pod nogami
drażniąc go, śmiech i szyderstwa krzyżowały się w powietrzu  ale na tym
koniec. Pełną piersią odetchnął jednak dopiero wtedy, kiedy łódz odpłynęła
daleko od brzegu. Wtedy wstał i rzucił bezsilną klątwę na wieś i plemię, nie
zapominając wymienić oddzielnie osoby Scundoo, który z niego tak okropnie
zadrwił.
A na brzegu tłum wznosił okrzyki na cześć Scundoo. Wszyscy zebrali się
przed drzwiami jego chaty, błagając go i zaklinając, by im przebaczył, aż w
końcu wyszedł do nich i uniósł rękę.
 Przebaczam wam chętnie, bo jesteście moimi dziećmi  powiedział. 
Ale to po raz ostatni. Po raz ostatni wasza głupota ujdzie wam bezkarnie.
Zrobię to, co chcecie, bo wiem wszystko. Dziś w nocy, kiedy księżyc odejdzie
za ziemię, by spojrzeć na wielkich zmarłych, macie się zebrać po ciemku
przed chatą Hooniah. Wtedy złodziej wystąpi przed innych i odbierze należną
karę. Rzekłem.
 Musi umrzeć!  wrzasnął Bawn  za to, że narobił nam tyle zmartwienia i
wstydu.
 Tak będzie  rzekł Scundoo i zamknął drzwi.
 Teraz wszystko się wyjaśni i znowu zapanuje spokój  proroczo i z
patosem oznajmił La-lah.
 Dzięki Scundoo, małemu Scundoo  drwił Sime.
 Dzięki czarom Scundoo, małego Scundoo  poprawił go La-lah.
 Plemię Thlinget to dzieci głupoty.  Sime klepnął się w udo, aż echo
poszło.  W głowie się nie mieści, żeby dorosłe kobiety i silni mężczyzni dali
się zastraszyć takimi bzdurami i bajkami.
 Bywałem tu i tam  odparł La-lah.  Pływałem po głębokich morzach i
widziałem dużo dziwów i czarów. Wiem, że to prawda. Nazywam się La-lah...
 La-lah, Oszust...
 Tak mnie przezwali, ale naprawdę nazywam się Wielkim Wędrowcą.
 Nie jestem takim wielkim wędrowcą...  zaczął Sime.
 Trzymaj więc język za zębami  wtrącił Bawn i rozeszli się w gniewie.
Kiedy ostatni srebrzysty blask księżyca znikł za horyzontem, Scundoo zjawił
się w tłumie zebranym przed domem Hooniah.
Szedł szybko i raznie, a ci, co widzieli go w blasku oliwnego kaganka
Hooniah, zauważyli, że nie niósł ani grzechotek, ani masek, ani żadnych
innych czarnoksięskich utensyliów. Miał tylko pod pachą wielkiego, sennego
kruka.
 Czy dosyć zgromadziliście drzewa na ognisko, by wszyscy dobrze widzieli
po skończonych czarach?  zapytał.
 Tak  odparł Bawn.  Drzewa jest pełno.
 Słuchajcie więc, co powiem, a powiem krótko. Przyniosłem z sobą kruka,
który nazywa się Jelchs i potrafi odgadnąć i przejrzeć każdą tajemnicę. Tego
czarnego jak noc kruka posadzę pod wielkim czarnym garnkiem Hooniah w
najczarniejszym kącie jej chaty. Zgasimy kaganek i będzie zupełnie ciemno.
To bardzo proste. Jeden po drugim będziecie wchodzić do chaty. Przyłożycie
rękę do garnka na czas jednego oddechu i wyjdziecie. Jelchs na pewno
zakracze, gdy poczuje koło siebie rękę złodzieja. A kto wie, może jakoś
inaczej okaże swoją mądrość. Czy jesteście gotowi?
 Jesteśmy gotowi  odpowiedzieli mu wielogłośnym chórem.
 Będę wywoływał po kolei nazwiska mężczyzn i kobiet, aż wszystkich
wywołam.
Pierwszy poszedł La-lah  śmiało wszedł do chaty. Wszyscy nadstawili uszu.
W martwej ciszy słychać było jego kroki po zbutwiałych, trzaskających pod
nogami deskach. Ale nic więcej. Jelchs nie zakrakał, nie dał żadnego znaku.
Potem Scundoo wywołał Bawna, bo mogło się zdarzyć, że ktoś ukradł własne
koce, aby okryć hańbą sąsiada. Za nim poszła Hooniah, inne kobiety i dzieci,
lecz kruk milczał.
 Sime!  zawołał Scundoo.
 Sime!  powtórzył.
Ale Sime się nie ruszył.
 Boisz się ciemności?  ostro zaatakował go La-lah, którego uczciwość
została już dowiedziona.
Sime zachichotał.
 Śmieję się, bo to wszystko strasznie głupie. Wejdę, jednak nie dlatego,
bym wierzył w cuda, ale żeby pokazać, że się niczego nie boję.
Wszedł śmiało i wyszedł ciągle żartując.
 Zginiesz kiedyś nagle  mruknął La-lah uniesiony słusznym gniewem.
 Nie wątpię  pogodnie odparł niedowiarek.  Mało kto z nas umiera w
łóżku, bo na co mielibyśmy szamanów i głębokie morze.
Kiedy już połowa wsi szczęśliwie przeszła próbę, podniecenie  dotąd
hamowane  nabrało niezwykłego napięcia. A kiedy dwie trzecie wsi
przeszło przez chatę, jakaś młoda kobieta, tuż przed pierwszym porodem,
zaczęła nerwowo krzyczeć i śmiać się ze strachu.
Wreszcie nadeszła kolej ostatniego człowieka, a nic się jeszcze nie stało.
Ostatnim był Di-Ya. Z pewnością to on był złodziejem.
Hooniah podniosła lament aż pod niebiosy, gdy reszta plemienia odsunęła się
od nieszczęśliwego malca. Biedak był na pół żywy z przerażenia, nogi się pod
nim uginały tak, że potknął się o próg i o mało nie upadł. Scundoo wepchnął
go do środka i zamknął za nim drzwi. Przez długi czas słychać było tylko
szloch chłopca, pózniej jego ostrożne stąpanie, gdy szedł w róg chaty. Potem
cisza i odgłos powrotnych kroków. Drzwi się otwarły. Malec wyszedł z chaty.
Nic się nie stało, a on był ostatni.
 Rozpalcie ognisko  rozkazał Scundoo.
Jasne płomienie buchnęły w górę i oświetliły twarze ciągle jeszcze
wykrzywione znikającym strachem, ale już zasnuwające się zwątpieniem.
 Nie udało się  ochryple szepnęła Hooniah.
 Tak  z ulgą przytaknął Bawn.  Scundoo się starzeje i musimy się
postarać o nowego szamana.
 Gdzie jest mądrość tego Jelchsa?  zachichotał Sime prosto w ucho La-
lahowi.
La-lah potarł czoło z zakłopotaniem i zmilczał.
Sime zaś wypiął pierś wyzywająco i z ważną miną podszedł do małego
szamana.
 Cha! Cha! A mówiłem, że nic z tego nie wyjdzie.
 Tak wygląda, tak wygląda  pokornie odparł Scundoo.  Tak to wygląda
dla ludzi nie obeznanych z tajemną wiedzą.
 Takich jak ty?  czelnie zapytał Sime.
 Być może, nawet dla takich jak ja  łagodnie odparł Scundoo, a powieki
opadały mu na oczy coraz niżej, coraz niżej, aż zupełnie je zakryły. 
Zastanawiam się więc nad drugą próbą. Niech wszyscy mężczyzni, kobiety i
dzieci podniosą ręce do góry!
Rzucił ten rozkaz tak niespodziewanie i z taką mocą, że usłuchano go bez
sprzeciwu. Wszystkie ręce podniosły się nad głowami.
 Niech każdy spojrzy na ręce drugiego  rozkazywał Scundoo  patrzcie
tak, żeby...
Ale zagłuszył go głośny śmiech, w którym było więcej wściekłości niż wesela.
Oczy wszystkich spoczęły na rękach Sime'a. Gdy każdy miał dłoń czarną od
sadzy, jego była biała: nie skalał jej kopeć z garnka Hooniah.
Kamień świsnął w powietrzu i uderzył Sime'a w policzek.
 To kłamstwo!  zawył.  Kłamstwo! Nic nie wiem o kocach Hooniah!
Drugi kamień zranił go w czoło, trzeci przeleciał tuż koło głowy. Zerwało się
natarczywe żądanie krwi; ludzie wszędzie po omacku podnosili z ziemi
kamienie. Sime zachwiał się i osunął na kolana.
 Żartowałem! To tylko żart!  krzyczał.  Wziąłem je dla żartu.
 Gdzieś je ukrył?  Ostry głos Scundoo, niby nóż, przeciął wrzawę.
 W wielkim pęku skór u mnie w chacie, w tym, co wisi na słupie
podtrzymującym pułap  odrzekł.  Ale mówię, że to był tylko żart, tylko...
Scundoo skinął głową. Na ten znak w powietrzu zaroiło się od gęsto lecących
kamieni. Żona Sime'a płakała cicho z głową wspartą na kolanach, ale jego
mały synek, krzycząc i śmiejąc się, rzucał kamienie wraz z innymi.
Hooniah kołysząc się jak kaczka wracała z cennymi kocami. Scundoo ją
zatrzymał.
 Jesteśmy biedni i mało co mamy  zaszlochała.  Bądz litościwy, o
Scundoo.
Ludzie oderwali się od drgającego jeszcze stosu kamieni  dzieła ich rąk, i
ciekawie patrzyli.
 Moja dobra Hooniah, ja zawsze jestem miłosierny  odparł Scundoo
sięgnąwszy po koce.  A poprzestając na nich daję jeszcze jeden dowód
miłosierdzia.
 Czy nie jestem mądry, moje dzieci?  rzucił w stronę tłumu.
 Jesteś naprawdę mądry, o Scundoo  krzyknęli wszyscy jednym głosem.
I Scundoo odszedł w mrok owinięty w koce, z sennie kiwającym się krukiem
pod pachą.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jack London A Relic of the Pliocene
CIEN I BLYSK Jack London id 2035839
CHOROBA SAMOTNEGO WODZA Jack London 2 id 2029525
Choroba samotnego wodza Jack London id 2029524
London Jack Napój Hiperborejów
London Jack Złoty mak
London, Jack Mil docenas, Las
Piekny kod Tajemnice mistrzow programowania szppps
London Jack Szczerozłoty kanion

więcej podobnych podstron