06 (184)



















Poul Anderson     
  Trzy serca i trzy lwy

   
. 6 .    









   Następnego ranka ruszyli w dół,
szybko, mimo niebezpiecznej drogi. Hugi wrzeszczał, gdy kopyta Papillona
ześlizgiwały się ze stromizny, a potem huśtali się nad skrajem wiejącej chłodem
otchłani. Alianora unosiła się wysoko ponad nimi. Znalazła sobie mrożącą krew w
żyłach zabawę - wisząc w powietrzu zmieniała się w człowieka, przybierając z
powrotem łabędzią postać w ostatnim momencie. w którym jeszcze mogła przerwać
upadek. Obserwując to Holger bardzo zapragnął uspokojenia, jakie dawała fajka.
Jednak nie mógł jej zapalić, dopóki Hugi nie pokazał mu jak korzystać z
krzesiwa, które Holger miał w sakiewce przy pasie. Do diabła, dlaczego oni w tym
świecie nie mają zapałek?
   Wędrowali przez sosnowy las. W pewnej chwili, jak
nadciągająca burza, zamknął się nad nimi półmrok. Gęstniał z każdym dziwnie
stłumionym krokiem, Holger zastanawiał się, czy na końcu drogi w ogóle będą w
stanie cokolwiek widzieć. Skóra cierpła mu na myśl o przedzieraniu się na ślepo
przez krainę trolli, wilkołaków i Bóg jeden wie czego jeszcze.
   W miarę, jak schodzili powietrze stawało się coraz
cieplejsze. Gdy w końcu wynurzyli się z lasu było balsamiczne, przepełnione
kadzidlanym zapachem nieznanych Holgerowi kwiatów. Wjechali do otwartej,
pofałdowanej doliny. Hugi głośno przełknął ślinę.
   - No, to myśmy już w Faerie - zamruczał. - Jakim sposobem
stąd wyjedziem, to już insza sprawa. Holger obrzucił zamyślonym spojrzeniem
otaczający ich krajobraz. Mimo że słońce już się skryło, noc, której się tak
obawiał, nie zapadła. Nie potrafił zidentyfikować źródła światła, ale widział
niemal tak wyraźnie, jak w dzień. Niebo było wieczorne, głęboko błękitne i ten
sam błękit nasycał powietrze, jakby jechali pod wodą. Trawa była wysoka i
miękka, ze Srebrzystą poświatą na bladej zieleni, wśród niej białe kwiaty
błyszczały jak gwiazdy. Asfodele, pomyślał Holger. Skąd to wiedział? Tu i ówdzie
dostrzegał krzaki białych róż. Samotnie lub zagajnikami stały drzewa, wysokie,
smukłe, z mleczną korą i liśćmi koloru trawy. Nieśpieszne powiewy wiatru
poruszały nimi, wydobywając delikatne dzwonienie. W tym zwodniczym, nie dającym
cienia świetle nie potrafił prawidłowo ocenić odległości. W pobliżu płynął
strumień, który nie szemrał, ale grał - jakąś nie mającą końca melodię, opartą
na obcej skali. Nad wodą unosiły się zawirowania powietrza, fosforyzujące bielą,
zielenią, błękitem.
   Papillon parsknął i zadrżał. Nie podobało mu się to
miejsce.
   Ja już to widziałem, myślał Holger, taki sam chłodny,
spokojny błękit ponad bladymi drzewami i wzgórzami, które wtapiają się w niebo.
Ale gdzie? Gdzie jeszcze wiatr wiał tak śpiewnie i rzeka dźwięczała jak szklane
dzwoneczki? Czy w jakiejś dawnej wizji, półsennej, półprawdziwej, która nadeszła
letnią nocą w Danii, a może jeszcze dawniej, w latach już zapomnianych? Nie wiem
i sądzę, że chciałbym się dowiedzieć.
   Jechali dalej. W tej nie ulegającej żadnym zmianom
poświacie czas wydawał się płynny i niestały, mogli tak wędrować minutę albo
stulecie. Niematerialny krajobraz przepływał wokół nich, a oni wciąż jechali. Aż
wreszcie łabędzica spadła z nieba jak kula, wylądowała z trzepotem skrzydeł i
stała się Alianorą. Na jej twarzy malował się strach.
    - Widziałam rycerza, który zdąża w tę stronę - powiedziała
łapiąc powietrze. - Rycerza z Faerie. Nie wiem, jakie są jego zamiary.
   Holger poczuł, że jego serce zaczęło walić jak młot,
zachował jednak pozór całkowitego spokoju:
   - Niedługo się dowiemy.
   Obcy wyjechał zza wzniesienia. Siedział na wysokim
śnieżnobiałym koniu o rozwianej grzywie i dumnie wygiętej szyi. Jednak coś w tym
zwierzęciu było niewłaściwego, zbyt długie nogi, za mała głowa. Jeździec ubrany
był w pełną płytową zbroję, twarz krył za opuszczoną przyłbicą. Kita białych
piór kołysała się na szczycie hełmu, tarcza była pusta i czarna, poza tym
wszystko błyszczało nocnym błękitem. Zatrzymał się i czekał. aż Holger podjedzie
bliżej.
   Gdy Duńczyk był kilkanaście metrów od niego, zniżył kopię.

   - Stój i opowiedz się! - Jego głos miał wibrujące,
metaliczne brzmienie, niezupełnie ludzkie. Holger ściągnął wodze. Papillon
zarżał wyzywająco.
    - Zostałem przysłany przez wiedźmę Matkę Gerdę z
wiadomością dla księcia Alfrika.
   - Najpierw chcę zobaczyć twój herb - powiedział brązowy
głos. - Nikt tu nie wjeżdża nieznany. Holger wzruszył ramionami, żeby ukryć
niepokój. Sięgnąwszy w dół, odpiął tarczę z miejsca, w którym wisiała i wsunął
ją na lewe ramię. Hugi ściągnął z niej płócienny pokrowiec.
    - Oto jest.
   Rycerz cofnął konia, spiął go ostrogami i runął na Holgera.

   - Broń się! - wrzasnął Hugi. - On dybie na twoje życie!

   Papillon odskoczył w bok. a Holger wciąż się gapił.
Jeździec przemknął obok z głuchym dudnieniem kopyt. Zawrócił konia i znowu
ruszył, z grotem kopii skierowanym wprost w gardło Holgera.
   Potem - instynktowna reakcja. Holger zniżył własną kopię,
ścisnął Papillona kolanami i podniósł tarczę jako osłonę. Czarny ogier skoczył
naprzód. Postać wroga zbliżała się ze straszliwą prędkością. Grot jego kopii
obniżył się i mierzył teraz w brzuch Holgera. Duńczyk opuścił tarczę i mocno
wcisnął stopy w strzemiona.
   Zderzyli się z hukiem, który zbudził echa wśród wzgórz.
Tarcza przylgnęła Holgerowi do żołądka. Niemal wypuścił kopię, gdy jej grot
trafił w zasłonę hełmu przeciwnika. Ale drzewce tamtego jękło, a on sam chwiał
się w siodle. Papillon naparł. Obcy przetoczył się przez zad swego konia.
   Jednak wstał natychmiast, z szybkością zadziwiającą przy
pełnej zbroi. Jego miecz świsnął, wyskakując z pochwy. Ciągle nie było czasu na
myślenie. Holger musiał pozwolić swemu ciału, żeby działało za niego. Zdawało
się wiedzieć, co robi. Wyciągnął miecz i ciął spieszonego wroga. Ostrza zderzyły
się z brzękiem. Rycerz zamierzył się na jego nogę, Duńczyk odbił cios w
ostatniej chwili. Sam z kolei chlasnął z góry w pierzasty hełm. Metal zadzwonił
głośno i przeciwnik się zachwiał.
   Zbyt niewygodne, uderzenie z góry. Holger skoczył na
ziemię. Stopa zaplątała mu się w strzemię i runął na plecy. Obcy podbiegł do
niego. Holger kopnął. I znów szczęk metalu, wojownik upadł. Wstali obaj
jednocześnie. Ostrze miecza zadzwoniło na tarczy Holgera. On sam z kolei ciął w
szyję, starając się znaleźć szczelinę między płytami zbroi. Rycerz sieknął
nisko, mierząc w nie chronione nogi. Holger odskoczył. Tamten runął na niego,
tnąc potężnie z góry. Holger zablokował cios w powietrzu. Ramię zadrżało mu od
siły uderzenia. Jednak rycerzowi z Faerie miecz wypadł z dłoni. Natychmiast
wyciągnął nóż i doskoczył do Holgera.
   Szeroki miecz Holgera nie był przeznaczony do pchnięć,
jednak Duńczyk zauważył szczelinę nad naszyjnikiem i wbił w nią sztych. Sypnęły
się iskry. Metalowa postać zatoczyła się, opadła na kolana i, z ostatnim
szczękiem, zwaliła się, nieruchoma, w trawę.
   Półprzytomnie, z szumem w głowie, Holger rozejrzał się
wokół. Zobaczył, że biały koń galopuje na wschód. Opowiedzieć wszystko księciu,
pomyślał. Potem Hugi zaczął tańczyć i wiwatować wokół niego, zaś Alianora
zawisła mu na ramieniu, pociągając nosem i powtarzając jak wspaniale sprawił się
w tej walce.
   Ja?, pomyślał. Nie, to nie byłem ja. Ja nie mam pojęcia o
mieczach i kopiach. Więc kto, w takim razie, zwyciężył w tym pojedynku?
   Alianora pochyliła się nad nieruchomą postacią.
   - On nic krwawi - powiedziała ochryple. - Jednak jest
zabity, bo Faryzeusze nie mogą przetrwać rany zadanej kutym żelazem. Holger
odetchnął głęboko. Zaczynał myśleć już trochę jaśniej. Dostrzegł błędy jakie
popełnił: tak, powinien zostać na koniu i użyć go jako dodatkowego oręża.
Następnym razem będzie bardziej uważał.
   Przez chwilę zastanawiał się czego mieszkańcy Faerie -
Faryzeusze, jak zdaje się byli tu nazywani, niewątpliwie dlatego, że tutejsza
niepiśmienna ludność pozmieniała i pomyliła biblijną historię prawdziwych
Faryzeuszy - czego oni używali zamiast stali. Stopów aluminium? Zapewne sztuka
magiczna potrafiła wydobyć aluminium z boksytów. Może berylu, magnezu, miedzi,
niklu, chromu, manganu...
   Mimo że bez wątpienia poprawna, jednak wizja
czarnoksiężnika - Elfa ze spektroskopem była dostatecznie zabawna, żeby umysłowi
Holgera do końca przywrócić równowagę. Zdumiał swoich towarzyszy, roześmiawszy
się głośno.
   - No cóż - powiedział, sam nieco zdziwiony swym brakiem
wrażliwości - zobaczymy, co tu mamy. Ukląkł i podniósł zasłonę hełmu. Zionęła na
niego pustka. Zbroja była pusta. Pewnie przez cały czas.


następny   








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
184 06 (2)
Tech tech chem11[31] Z5 06 u
srodki ochrony 06[1]
06
sk2[184]
06 (35)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14

więcej podobnych podstron