34 (112)



















Gene Wolfe    
  Cień Kata

   
. 34 .    




Poranek
    - Obudziłeś się - stwierdził dr Talos. - Mam nadzieję, że
dobrze spałeś?
    - Miałem dziwny sen. - Wstałem z mego posłania i rozejrzałem
się dookoła.
    - Nie ma tu nikogo oprócz nas - powiedział dr Talos takim
tonem, jakby uspokajał dziecko i wskazał na Baldandersa i pogrążone we śnie
kobiety.
    - Śniło mi się, że mój pies; który zginął mi wiele lat temu,
wrócił i położył się u mego boku. Kiedy obudziłem się, czułem jeszcze ciepło
jego ciała.
    - Leżałeś przy ogniu - zwrócił mi uwagę doktor. - Nie było
tutaj żadnego psa.
    - I jeszcze człowiek, ubrany podobnie jak ja.
    Dr Talos potrząsnął głową.
    - Z pewnością bym go zauważył.
    - Mógł pan się zdrzemnąć.
    - Może wcześniej, ale na pewno nie przez ostatnie dwie wachty.

    - Jeżeli chce pan spać, mogę popilnować bagaży - zaofiarowałem
się, chociaż prawda była taka, że po prostu bałem się już położyć.
    - To miłe z twojej strony - powiedział po krótkim wahaniu dr
Talos i położył się na moim pokrytym pierwszą rosą kocu.
    Usiadłem na jego krześle, odwróciwszy je uprzednio w stronę
ognia. Przez jakiś czas byłem sam z moimi myślami, które najpierw dotyczyły mego
snu, a potem Pazura, potężnej relikwii, którą zbieg okoliczności wcisnął mi w
ręce. Ucieszyłem się, kiedy Jolenta poruszyła się, a potem wstała, prężąc swoje
urokliwe ciało na tle zaróżowionego nieba.
    - Czy jest tu gdzieś woda? - zapytała. - Chciałabym się umyć.

    Powiedziałem jej, iż wydawało mi się, że Baldanders chodził po
wodę gdzieś w kierunku zagajnika, a ona skinęła głową i wyruszyła w poszukiwaniu
strumienia. Dzięki niej udało mi się skierować myśli na inny temat, zacząłem
bowiem spoglądać to na jej oddalającą się postać, to na leżącą nieruchomo
Dorcas. Jolenta była doskonale piękna. Żadna kobieta, którą kiedykolwiek
widziałem, nie mogła się z nią równać. Spokojne dostojeństwo Thecli czyniło ją
zbyt sztuczną i podobną do mężczyzny, zaś jasnowłosy wdzięk Dorcas przypominał
mi kruchą, dziecinną Valerię, którą bardzo dawno temu spotkałem w Ogrodzie
Czasu.
    Mimo to Jolenta nie pociągała mnie nawet w połowie tak silnie
jak jeszcze niedawno Agia, nie kochałem jej tak, jak kochałem Theclę i nie
czułem intymnej, uczuciowo - duchowej więzi, jaka narodziła się między mną a
Dorcas. Jak każdy mężczyzna, który ją kiedykolwiek ujrzał, pożądałem jej, ale w
sposób, w jaki pożąda się kobiety namalowanej na płótnie, zaś podziwiając ją,
nie mogłem nie zauważyć (jak uczyniłem to już wczoraj, podczas przedstawienia)
jak niezgrabnie chodzi, chociaż mogła się na pozór wydawać uosobieniem wdzięku.
Okrągłe uda tarły jedno o drugie, wspaniałe ciało ciążyło coraz bardziej, aż
wreszcie cała ta obfitość kształtów stawała się dla niej takim samym
brzemieniem, jak dla innej kobiety ukryte w jej brzuchu dziecko. Kiedy wróciła
ze strumienia z kroplami wody na rzęsach i twarzą tak czystą i doskonałą jak łuk
tęczy, czułem się tak, jakbym był zupełnie sam.
    - ... że mamy jeszcze trochę owoców, jeśli chcesz. Doktor kazał
mi wczoraj zostawić kilka, żebyśmy mieli coś na śniadanie. - Jej głos był matowy
i jakby odrobinę zadyszany. Słuchało się go jak muzyki.
    - Przepraszam, zamyśliłem się - powiedziałem. - Tak, chętnie
skorzystam. To bardzo miło z twojej strony.
    - Nie podam ci, sam musisz sobie wziąć. Są tam, za tą zbroją.

    Zbroja, o której mówiła, była wykonana że zwykłego materiału
naciągniętego na drewniany szkielet i pomalowanego srebrną farbą. Tuż za nią
znalazłem stary koszyk zawierający kilka kiści winogron, jabłko i granat.
    - Ja też bym coś zjadła - powiedziała Jolenta. - Chyba trochę
winogron.
    Podałem jej, po czym pomyślawszy, że Dorcas zapewne będzie
miała ochotę na jabłko, położyłem je koło niej, a sam wziąłem dla siebie granat.

    Jolenta przyglądała się swoim winogronom.
    - Zostały wyhodowane pod szkłem przez ogrodnika jakiegoś
arystokraty - jeszcze za wcześnie na naturalne. Wygląda na to, że to wędrowne
życie nie będzie takie złe. W dodatku dostaję jedną trzecią pieniędzy.
Zapytałem, czy nigdy wcześniej nie występowała z doktorem i Baldandersem.
    - Nie pamiętasz mnie, prawda? Skądże znowu. - Włożyła jeden
owoc do ust i jak mi się zdawało, połknęła go w całości. - Nie, nigdy przedtem
tego nie robiłam. Miałam jedną próbę, ale po pojawieniu się tej dziewczyny i tak
musieliśmy wszystko zmienić.
    - Ja chyba narobiłem znacznie więcej zamieszania. Przebywałem
na scenie dłużej od niej.
    - Tak, ale ty m i a ł e ś tam być. Podczas próby dr Talos
odgrywał zarówno swoją jak i twoją rolę i mówił to, co ty miałeś powiedzieć.

    - W takim razie musiał być pewny, że się jeszcze spotkamy.
    W tym momencie doktor poderwał się jak dźgnięty sztyletem.
Wydawał się w pełni przytomny.
    - Oczywiście, oczywiście. Powiedzieliśmy ci przy śniadaniu,
gdzie mamy zamiar się udać, a gdybyś nie zjawił się wczoraj, wystawilibyśmy inną
sztukę i zaczekalibyśmy jeszcze jeden dzień. Jolento, nie będziesz teraz
otrzymywać jednej trzeciej tylko jedną czwartą dochodów. Wypada przecież,
żebyśmy podzielili się z tamtą kobietą:
    Jolenta wzruszyła ramionami i połknęła kolejne winogrono.
    - Obudź ją, Severianie. Powinniśmy już wyruszać. Ja obudzę
Baldandersa, a potem rozdzielimy pieniądze i dokończymy pakowanie.
    - Nie idę z wami - powiedziałem:
    Dr Talos spojrzał na mnie z ukosa.
    - Muszę wrócić do miasta. Mam pewną sprawę do Zgromadzenia
Peleryn.
    - Możesz zostać z nami, dopóki nie dojdziemy do głównego
traktu. W ten sposób najszybciej uda ci się tam dotrzeć.
    Ponieważ powstrzymał się od jakichkolwiek pytań, czułem, iż wie
więcej niż wynikałoby to z jego słów.
    Jolenta ziewnęła szeroko, nie zwracając najmniejszej uwagi na
naszą rozmowę.
    - Jeżeli moje oczy mają wyglądać tak, jak powinny, muszę
jeszcze przed wieczorem uciąć sobie jakąś drzemkę.
    - Dobrze - odparłem. - Ale odejdę natychmiast, kiedy tylko
dotrzemy do drogi.
    Doktor Talos zabrał się do budzenia olbrzyma, potrząsając nim i
uderzając laską po plecach.
    - Jak sobie życzysz - powiedział. Nie bardzo wiedziałem, czy
skierował te słowa do Jolenty, czy do mnie. Pogładziłem Dorcas po czole i
szepnąłem, że musimy już wyruszać.
    - Jaka szkoda, że mnie obudziłeś: Miałam taki piękny sen...
Bardzo prawdziwy.
    - Ja też. To znaczy, kiedy jeszcze spałem.
    - Wstałeś więc już jakiś czas temu? Czy to jabłko jest dla
mnie?
    - Obawiam się, że to całe twoje śniadanie.
    - Więcej mi nie trzeba. Spójrz na nie, jakie jest okrągłe i
czerwone. Jak to się mówi? "Czerwone niczym jabłka..." Nie mogę sobie
przypomnieć. Czy chcesz kawałek?
    - Zjadłem już granata.
    - Powinnam się była domyśleć z plam dokoła twoich ust.
Wyglądasz, jakbyś całą noc pił czyjąś krew. - Musiałem zrobić dziwną minę, bo
dodała: - No, przypominałeś czarnego nietoperza, kiedy się tak nade mną
pochyliłeś.
    Baldanders usiadł wreszcie, trąc oczy niczym nieszczęśliwe
dziecko.
    - To straszne wstawać tak wcześnie, nie uważasz? - zawołała do
niego Dorcas. - Czy tobie również przerwano jakiś sen?
    - Nie - odpowiedział Baldanders. - Ja nigdy nie mam snów.
    (Dr Talos spojrzał na mnie i potrząsnął głową, jakby chciał
powiedzieć To bardzo, bardzo niezdrowo.)
    - Mogę ci dać trochę moich. Severian twierdzi, że również ma
ich pod dostatkiem.
    Baldanders, chociaż sprawiał wrażenie zupełnie przytomnego,
spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
    - Kim jesteś? - zapytał.
    - Ja... - zająknęła się Dorcas, przysuwając się do mnie ze
strachem.
    - To Dorcas - powiedziałem.
    - Tak, Dorcas. Nie pamiętasz? Spotkaliśmy się wczoraj za
kurtyną. Ty... Twój przyjaciel powiedział, żebym się ciebie nie bała i że ty
będziesz tylko udawał, że robisz ludziom krzywdę, że to będzie tylko
przedstawienie. Powiedziałam, że rozumiem, bo Severian też robi różne okropne
rzeczy, chociaż jest taki dobry. - Spojrzała na mnie. - Pamiętasz, Severianie,
prawda?
    - Oczywiście. Nie powinnaś obawiać się Baldandersa tylko
dlatego, że o tym zapomniał. Rzeczywiście, jest bardzo duży, ale z tym jest
trochę tak, jak z moimi fuliginowymi szatami: wygląda na znacznie groźniejszego,
niż jest w istocie.
    - Masz wspaniałą pamięć - powiedział Baldanders głosem, który
przypominał odgłos toczących się głazów. - Chciałbym cokolwiek tak dobrze
zapamiętać.
    Podczas naszej rozmowy dr Talos wyjął szkatułkę z pieniędzmi.
Zagrzechotał nią teraz, by zwrócić naszą uwagę.
    - Chodźcie, przyjaciele. Obiecałem wam, że podzielimy
sprawiedliwie dochód, jaki przyniosło nam nasze. przedstawienie, a kiedy już
tego dokonamy, przyjdzie pora ruszać. Odwróć się, Baldanders i wyciągnij przed
siebie rękę. Sieur Severian, szanowne panie, czy zechcecie również się tutaj
zbliżyć?
    Zwróciłem oczywiście uwagę, że gdy doktor wspominał wcześniej o
podziale pieniędzy, mówił o dzieleniu ich na cztery części; domyślałem się, że
tym, który nic nie otrzyma będzie Baldanders. Tymczasem doktor Talos sięgnął do
szkatułki i wyjął srebrne asimi, które położył na dłoni olbrzyma, drugie dał
mnie, trzecie Dorcas i wreszcie kilka orichalków Jolencie. Potem zaczął rozdawać
po jednym orichalku.
    - Zauważyliście z pewnością, że jak dotąd wszystkie pieniądze
są prawdziwe - powiedział. - Muszę was jednak z przykrością zawiadomić, że
trafiło się sporo monet budzących wątpliwości. Kiedy rozdzielimy autentyczne,
każde z was odbierze swoją część fałszywych:
    - A czy ty wziąłeś już swój udział, doktorze? - zapytała
Jolenta. - Chyba wszyscy powinniśmy być przy tym obecni:
    Dłonie doktora, kursujące niemal bez przerwy między szkatułką a
naszymi rękami na chwilę przerwały swoją wędrówkę.
    - Ja nie mam swojego udziału - powiedział.
    - To nieuczciwe - szepnęła Dorcas, zerknąwszy uprzednio na
mnie, żeby sprawdzić moją reakcję.
    - To nieuczciwe, doktorze - powiedziałem głośno. - Brał pan
udział w przedstawieniu podobnie jak każdy z nas, zbierał pan pieniądze i zdaje
się, zorganizował pan to całe przedsięwzięcie. Powinien pan otrzymać podwójny
udział.
    - Nic nie chcę - pokręcił głową dr Talos. Po raz pierwszy
widziałem go zakłopotanego. - Sprawia mi wielką przyjemność kierowanie grupą,
którą mogę już chyba nazwać zespołem teatralnym. Napisałem tę sztukę, którą
wystawialiśmy i tak jak... - rozejrzał się dokoła, jakby w poszukiwaniu
odpowiedniego porównania - ...ta zbroja mam do odegrania w niej pewną rolę. Daje
mi to satysfakcję, a to jedyna nagroda, jakiej pragnę. Jak widzicie przyjaciele,
pozostały nam już same orichalki, a jest ich zbyt mało, by starczyło dla
wszystkich. Dokładniej rzecz biorąc pozostały już tylko dwa. Ktokolwiek chce,
może je otrzymać, zrzekając się prawa do wątpliwego aes i pozostałych,
prawdopodobnie fałszywych, monet. Severian? Jolenta?
    - Ja je wezmę - oświadczyła ku memu zdziwieniu Dorcas.
    - Znakomicie. Reszty nie będę rozdzielał. Bierzcie to, co komu
odpowiada. Ostrzegam jednak: bądźcie bardzo ostrożni z wydawaniem tych
pieniędzy. Grożą za to surowe kary, chociaż za Murem... A to co?
    Spojrzałem w tym samym kierunku, co on i ujrzałem zbliżającego
się do nas człowieka, odzianego w postrzępione, szare szaty.



następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4434
991004 34
License (34)
060 34
34 Marzec 68 Jak pozbyto się Żydów w 1968r(1)
34 Pliki Operacje na plikach w Pascalu
34 (19)
ks W Zaborski, Pierowtna religia Hindów Prawedyzm [w] PP nr 34
107 34 (2)
odp cz 112[01] 0X 101

więcej podobnych podstron