Batalion Parasol Zapadko Mirski Jerzy Ostatni Kontratak


Fragment rozpaczliwych walk na Czerniakowie Batalionu "Parasol."
OSTATNI KONTRATAK
JERZY ZAPADKO MIRSKI
Ulica Ludna już padała. Pod przygniatającym naporem czołgów i doborowych oddziałów
grenadierów pancernych, pozycje "Parasola" wzdłuż ulic Solec i Ludnej załamały się.
Musieliśmy wycofać się również z budynków poczty, stanowiącej nasz główny punkt oporu
od północy, z przedpolem na wiadukt mostu Poniatowskiego. Otoczeni półkolem czołgów,
które podprowadzały piechotę pancerną pod same budynki, walczyliśmy o każdy pokój czy
pomieszczenie, ale nie mogliśmy sprostać przeciwnikowi kilkakrotnie silniejszemu liczebnie i
ogniowo, jego miotaczom płomieni i minom, które rozsadzały ściany i części domów. Pod
bezpośrednim ostrzałem czołgów, które były już na Ludnej, wycofaliśmy się na drugą stronę
ulicy. Będąc w ostatniej grupie obrońców, musieliśmy już skakać z pierwszego piętra.
Kiedy z rana 14 września zajęliśmy ponownie pozycje na Ludnej, Niemcy kontrolowali już
całą północną stronę ulicy wraz z pocztą, jak również ruiny kilku domów na południowej
stronie Ludnej, od Solca. Co gorsze, grupa Niemców wdarła się w nocy do jednego domu w
środku naszych pozycji. Ich broń maszynowa z tylnych okien tego domu spowodowała straty
wśród naszych łączniczek i żołnierzy. Pomimo dużych wysiłków nie udało się nam odbić tego
domu aż do zmierzchu, kiedy Niemcy pod osłoną silnego ognia wycofali się na drugą stronę
ulicy.
Tego dnia po południu "Jeremi" [Jerzy Zborowski] został ciężko ranny i ja, jako jego
zastępca, przejąłem dowództwo "Parasola." Jednocześnie płk. "Radosław" [Jan
Mazurkiewicz] dodał mi jeszcze do obrony barykadę na ul. Okrąg, osłaniającą jego kwaterę
od strony Solca. Pokrywała ona spory teren między wielkim budynkiem PKO na rogu Okrąg i
Ludnej i wychodziła na tyły domów przy ul. Wilanowskiej. Żeby zapewnić jej obronę,
musiałem użyć cały skład "Parasola," bez zmian na odpoczynek. Kompania "Lota" [Jerzego
Geberta] została w domu PKO i na Ludnej, a ja z 2 kompanią przeszliśmy w nocy na pozycje
przy barykadzie.
Byliśmy bardzo zmęczeni i prawie wszyscy byli ranni. Nie było zmian służby, więc nikt
normalnie nie spał. Zasypiało się za to w każdej pozycji, kiedy tylko się dało. Na każdym
stanowisku musiało być zawsze co najmniej dwóch ludzi, ale i to nie bardzo pomagało.
Wysyłałem łączniczki i sam obchodziłem nasze pozycje, aby zapewnić czujność, ale zdarzało
się, że mój rozmówca zasypiał patrząc na mnie.
Zaplecze barykady stanowiły ul. Okrąg oraz
duży teren między ulicami Ludną,
Czerniakowską i Okrąg, na którym były dwa
nieduże domki: jeden biały a drugi czerwony.
Biały domek stał niedaleko barykady i był pusty.
Dawał dobry widok na przedpole i tyły ulic.
Został więc natychmiast wykorzystany jako
miejsce dla czujki osłaniającej nasze tyły.
Czerwony domek z cegły, jeszcze nie
wykończony, był oddalony od białego o
kilkadziesiąt metrów. Stał mniej więcej w
pośrodku placu i był już poza zasięgiem naszych
pozycji.
Pierwszy dzień na barykadzie przeszedł bez
zmian liniowych. Napór Niemców na ul. Ludną
zelżał i gmach PKO z kilkoma domami na Ludnej pozostawał w naszych rękach. Niemcy
uderzyli za to wzdłuż Solca. Spoza barykady patrzyliśmy na czołgi atakujące pozycje "Zośki"
na Wilanowskiej, ale i wśród nas były ofiary od niemieckich strzelców wyborowych z domów
na Solcu. W nocy sowieckie samoloty obserwacyjne zrzuciły na nas parę worków z sucharami
z razowego chleba. Tym żyliśmy, bo nic innego do jedzenia nie było.
16 września z rana, kilka czołgów niemieckich podjechało z Ludnej na plac za nami i piechota
pancerna zajęła czerwony domek. Utrata tego domku była zagrożeniem nie tylko dla nas, ale
również dla oddziałów wzdłuż ul. Czerniakowskiej. Natychmiast wysłałem meldunek do
"Radosława," przedstawiając moją ocenę sytuacji i konieczność odbicia czerwonego domku.
Aączniczka wróciła z rozkazem dla mnie do przeciwnatarcia. Nie było czasu do stracenia.
Wszyscy rozumieli wagę zagrożenia i pomimo zmęczenia chcieli wziąć udział w kontrataku.
Wybrałem około 20 ludzi, którzy byli w najlepszej kondycji fizycznej, i to była grupa
atakująca. Była też grupa osłony zajmująca biały domek i grupa obrony wzdłuż barykady. W
grupie ataku wszyscy mieli pistolety maszynowe, wymieniając jeśli było trzeba swoje
karabiny na peem-y z grupą obrony. Od "Radosława" dostaliśmy kilka granatów i trochę
amunicji do peem-ów. Biały domek zamienił się w mały bastion obronny, z karabinem
maszynowym skierowanym z wnętrza pokoju na okno i dalej na czerwony domek. W oknach i
wokół białego domku ukryci byli żołnierze z karabinami, też skierowanymi na czerwony
domek.
Zaraz po południu zebraliśmy się w białym domku, gdzie przedstawiłem mój plan kontrataku.
Będziemy wyskakiwać z białego domku kolejno grupkami po trzech; pierwsze dwie trójki
miały przebiec i wskoczyć do leja po bombie, ostrzelać okna czerwonego domku i zaraz cała
szóstka biec do czerwonego domku pod osłoną ognia z białego domku i własnych peem-ów,
rzucić granaty do środka i skoczyć za nimi. Następne grupy miały biec za pierwszą szóstką,
ale już bez ostrzeliwania i granatów. Początek ataku wyznaczyłem na godzinę 17:30, już o
zmierzchu, by dla obrońców widoczność była gorsza. Czekaliśmy, sprawdzając peem-y,
granaty i ubranie, by coś nie zaplątało się w biegu i na gruzach. Byliśmy podnieceni, bo
wreszcie szliśmy do kontrataku po bezustannej walce obronnej, powstrzymującej niemieckie
natarcia. Zmęczenie jakoś minęło.
Na pięć minut przed natarciem karabiny z białego domku zaczęły ostrzeliwać okna i tyły
czerwonego domku. Niemcy wyrzucali na zewnątrz pościel i materace, jakby osłaniając sobie
odwrót od tyłu. O 17:30 zaczął się nasz atak. Jeszcze teraz widzę Jula z Legionowa, który z
peem-em w dłoni, z rozwianym kocem zawiązanym pod szyją, skakał w pierwszej trójce do
dziury po bombie. Ja biegłem w drugiej trójce. Z dołu ostrzelaliśmy okna i cała szóstką
skoczyliśmy pod domek. Rzuciliśmy granaty przez okna i drzwi i po momencie zatrzymania
się, wskoczyliśmy do środka. Za nami biegli następni. Wewnątrz zastaliśmy puste
pomieszczenia. Rzuciliśmy jeszcze jeden granat przed siebie i zajęliśmy cały parter. Niemców
nie było - w popłochu uciekli tylnymi wyjściami z parteru i sutereny, za zasłoną z materacy i
poduszek, uprowadzając jako osłonę ludność cywilną. Uciekli cało, bo nasi z białego domku
nie ryzykowali strzelania do ludności cywilnej.
W czerwonym domku znalezliśmy kilka porzuconych karabinów i granatów. Niestety nie było
amunicji, która tak bardzo by się nam przydała. Zajęliśmy pozycje obronne w piwnicy i na
parterze, aby mieć wgląd na przedpole od strony Ludnej i Czerniakowskiej. Posłałem
meldunek do "Radosława," że czerwony domek jest w naszym posiadaniu. We własnej ocenie
uznałem, że kontratak się udał, bo był szczegółowo przygotowany i wykonany szybko,
dokładnie według planu, podobnie jak nasze przedpowstaniowe akcje przeciwko gestapo.
Noc przeszła bez żadnych niespodzianek, ale ani załoga domków ani barykady nie spały.
Wczesnym rankiem trzy wielkie "pantery" ukazały się od strony Ludnej i skierowały swe
działa na czerwony domek. Natychmiast wycofaliśmy sie na tyły, do lejów po bombach i
obserwowaliśmy co będzie dalej. Zameldowałem "Radosławowi" o sytuacji. Przez następne
15 minut czołgi strzelały w domek, wznosząc tumany kurzu, ziemi i cegieł. Lokalne piekło? a
potem cisza. Czołgi, tak jak niespodziewanie przyszły, tak też odjechały. Objęliśmy z
powrotem pozycje obronne na tych nowych gruzach i znów zameldowałem do "Radosława,"
że pozycje na terenie czerwonego domku są nadal utrzymane. Mieliśmy czasowo nową linię
obronną od strony Ludnej: czerwony domek, biały domek i barykada na ul. Okrąg.
W tej sytuacji nie było sensu trzymać budynku PKO na rogu Ludnej i Okrąg. Lada chwila
Niemcy mogli zająć dom i rozstrzelać obrońców, albo zburzyć budynek, zabijając lub
grzebiąc pod nim naszych żołnierzy. Zaproponowałem dowództwu wycofanie się z budynku
PKO, co zostało zaakceptowane i cała grupa "Lota" przeszła gruzami, dołaczając do nas.
Bezpośrednio po sukcesie i połączeniu całego "Parasola" wydawało mi się przez moment, że
może jeszcze nie wszystko było stracone. Ale uczucie to nie trwało długo, bo zaraz w domy
na Czerniakowskiej uderzył "goliat," a ich obrońcy wycofali się poza nasze pozycje. Starałem
się ich powstrzymać, grożąc nawet zabraniem ich broni, ale dowiedziałem się, że taki dostali
rozkaz. Tak więc odziedziczyłem również odcinek Czerniakowskiej i musiałem rozstawić i
tam nasze czujki. "Parasol" stał się jedynym oddziałem osłaniającym "Radosława" od ulic
Ludnej i Okrąg. Sytuacja jednak szybko się zmieniła i tego wieczora dostałem rozkaz zebrania
zdrowych ochotników i założenia przyczółka nad Wisłą, między ulicami Zagórną i
WilanowskÄ….
Lipiec 1994
Copyright © 1997-1999 Zwoje


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pożegnanie Jerzego Zapadko Mirskiego (dowódca 2 kompanii Parasola)
Batalion ,Parasol
WOLSKI JUR ANDRZEJ OSTATNI ROZKAZ [Walki Batalionu Zośka na Czerniakowie]
ks jerzy nie byl ostatni
Zapadko Jerzy Zapiski powstańcze
ćwiczenia ostatnie zadania

więcej podobnych podstron