potop78






Henryk Sienkiewicz "Potop"








J臋zyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz 揚otop"






 
Wycieczka szwedzka w cz臋艣ci tylko dopi臋艂a celu, gdy偶 oddzia艂 Bogus艂awowy wszed艂 do miasta; natomiast sama nie dokaza艂a wielkich rzeczy. Wprawdzie chor膮giew pana Kotwicza i Oskierczyna dragonia silnie ucierpia艂y, lecz i Szwedzi g臋stym trupem zas艂ali pole, a nawet jeden pu艂k piechoty, na kt贸ry wpad艂 Wo艂odyjowski z Wa艅kowiczem, ca艂kiem niemal zosta艂 zniesiony. Chlubili gi臋 nawet Litwini, 偶e wi臋ksze straty zadali nieprzyjacielowi, ni偶 sami ponie艣li, jeden tylko pan Sapieha trapi艂 si臋 wewn臋trznie, 偶e nowa spotka艂a go 搆onfuzja", od kt贸rej s艂awa jego wielce mo偶e ucierpie膰. Przywi膮zani do niego pu艂kownicy pocieszali go, jak mogli, i prawd臋 rzek艂szy, istotnie wysz艂a mu na po偶ytek ta nauka, albowiem odt膮d nie bywa艂o ju偶 uczt tak zapami臋ta艂ych, a je艣li zdarzy艂a si臋 jakowa艣 ochota, to w艂a艣nie w czasie niej rozwijano najwi臋ksz膮 czujno艣膰. Z艂apali si臋 Szwedzi zaraz nazajutrz, przypuszczaj膮c bowiem, 偶e hetman nie b臋dzie si臋 spodziewa艂, aby w tak kr贸tkim terminie powt贸rzy艂a si臋 wycieczka, wyszli zn贸w za mury, lecz z miejsca odbici, zostawiwszy kilku poleg艂ych, wr贸cili nazad. Tymczasem badano w kwaterze hetma艅skiej Hasslinga, co niecierpliwi艂o tak pana Andrzeja, i偶 ma艂o ze sk贸ry nie wyskoczy艂, chcia艂 bowiem jak najpr臋dzej mie膰 go u siebie i rozgada膰 si臋 z nim o Taurogach. Ca艂y dzie艅 wi臋c kr膮偶y艂 ko艂o kwatery, co chwila wchodzi艂 do 艣rodka, s艂ucha艂 zezna艅 i a偶 podnosi艂 si臋 na 艂awie, gdy w badaniach wspominano imi臋 Bogus艂awa.
Za艣 wieczorem odebra艂 rozkaz, aby na podjazd ruszy艂. Nie rzek艂 na to nic, z臋by tylko zacisn膮艂, bo si臋 ju偶 by艂 bardzo zmieni艂 i nauczy艂 si臋 prywat臋 dla s艂u偶by publicznej odk艂ada膰. Tatar贸w tylko srodze w czasie podjazdu gn臋bi艂 i o lada co gniewem wybuchaj膮c, buzdyganem tak wali艂, 偶e a偶 ko艣ci trzeszcza艂y. A ci m贸wili mi臋dzy sob膮, 偶e 揵agadyr" si臋 w艣ciek艂, i szli cicho jak trusie, w oczy tylko gro藕nemu przyw贸dcy patrz膮c i my艣li w lot zgaduj膮c. Wr贸ciwszy zasta艂 ju偶 Hasslinga u siebie, ale tak chorego, 偶e m贸wi膰 nie m贸g艂, bo przecie bior膮c go w niewol臋, poturbowano go srodze, tak i偶 teraz, po ca艂ym dniu bada艅 w dodatku, mia艂 gor膮czk臋 i pyta艅 nawet nie rozumia艂. Musia艂 si臋 wi臋c Kmicic kontentowa膰 tym, co mu pan Zag艂oba o Hasslingowych zeznaniach powiada艂; ale to tyczy艂o spraw publicznych, nie prywatnych. 0 Bogus艂awie zezna艂 m艂ody oficer tylko tyle, 偶e po powrocie z wyprawy na Podlasie i po kl臋sce janowskiej chorza艂 srodze. Z cholery i melancholii w malign臋 wpada艂, a przyszed艂szy nieco do zdrowia, zaraz z wojskiem na Pomorze wyruszy艂, dok膮d go Szteinbok i elektor jak najpilniej wzywali.
- A teraz gdzie on jest? - pyta艂 Kmicic.
- Wedle tego, co Hassling powiada, a nie mia艂 potrzeby 艂ga膰, teraz z bratem kr贸lewskim i Duglasem stoj膮 w warownym obozie u Narwi i Buga, gdzie Bogus艂aw ca艂膮 jazd膮 dowodzi - odrzek艂 Zag艂oba.
- Ha! I my艣l膮 tu na odsiecz przyj艣膰. To si臋 spotkamy, jako B贸g na niebie, cho膰bym mia艂 w przebraniu do niego p贸j艣膰!
- Nie choleryzuj wa艣膰 na pr贸偶no! Do Warszawy oni by na odsiecz radzi, ale nie mog膮, bo im si臋 pan Czarniecki po艂o偶y艂 na drodze, i ot, co si臋 dzieje: on, nie maj膮c piechot ni dzia艂, nie mo偶e na ob贸z uderzy膰, oni za艣 boj膮 si臋 do niego wyj艣膰, bo przekonali si臋, 偶e w go艂ym polu ich 偶o艂nierz czarniecczykom nie wytrzyma. Wiedz膮 te偶, 偶e i rzek膮 nie pomo偶e si臋 zastawia膰. Ba, 偶eby tam sam kr贸l by艂, to by da艂 pole, bo pod jego komend膮 i 偶o艂nierz lepiej si臋 bije dufaj膮c, 偶e to wojownik wielki, ale Duglas ani brat kr贸lewski, ani ksi膮偶臋 Bogus艂aw, chocia偶 to wszyscy trzej rezoluci, przecie si臋 nie odwa偶膮 !
- A gdzie kr贸l?
- Poszed艂 do Prus. Kr贸l nie wierzy, 偶eby艣my si臋 ju偶 na Warszaw臋 i Wittenberga porwa膰 mieli. Zreszt膮, wierzy czy nie wierzy, musia艂 tam i艣膰 z dw贸ch powod贸w: raz, 偶eby elektora ostatecznie spraktykowa膰, cho膰by za cen臋 ca艂ej Wielkopolski, a po wt贸re: 偶e to wojsko, kt贸re z saku wyprowadzi艂, p贸ki nie wypocznie, to na nic. Trudy i niewywczasy a ci膮g艂e alarmytak ich zjad艂y, i偶 ju偶 偶o艂nierze muszkiet贸w w r臋ku utrzyma膰 nie mog膮, a przecie najwybra艅sze to pu艂ki z ca艂ej armii, kt贸re po wszystkich niemieckich i du艅skich krainach znamienite wiktorie odnosi艂y.
Dalsz膮 rozmow臋 przerwa艂o wej艣cie Wo艂odyjowskiego.
- Jak si臋 ma Hassling? - spyta艂 zaraz w progu.
- Chory, i trzy po trzy imaginuje! - odpar艂 Kmicic.
- A ty czego, Micha艂ku, od Hasslinga chcesz? - ozwa艂 si臋 Zag艂oba.
- Niby to wa膰pan nie wiesz?
- Ja偶 bym nie mia艂 wiedzie膰, 偶e ci o ow膮 wi艣ni臋 chodzi, kt贸r膮 ksi膮偶臋 Bogus艂aw w swoim ogr贸dku zasadzi艂. Gorliwy to ogrodnik, nie b贸j si臋! Nie potrzeba mu i roku, 偶eby si臋 owoc贸w doczeka艂.
- Bodaj wa艣ci zabito za tak膮 pociech臋! - krzykn膮艂 ma艂y rycerz.
- Patrzcie go: powiedzie膰 mu najniewinniejszy iocus, to zaraz w膮sikami rusza jak w艣ciek艂y chrab膮szcz! Com ci winien? Na Bogus艂awie szukaj pomsty, nie na mnie!
- Da B贸g, poszukam i znajd臋!
- Dopiero co to samo Babinicz powiada艂! Nied艂ugo, widz臋, ca艂e wojsko si臋 na niego sprzysi臋偶e; ale strze偶e on si臋 dobrze i bez moich fortel贸w nie dacie sobie rady!
Tu obaj m艂odzi zerwali si臋 na r贸wne nogi.
- Masz 偶e wa艣膰 jaki fortel?
- A wy my艣licie, 偶e fortel tak 艂atwo z g艂owy wyj膮膰 jak szabl臋 z pochwy?
Gdyby Bogus艂aw by艂 tu偶, pewno bym znalaz艂 niejeden, ale na t臋 odleg艂o艣膰 nie tylko fortel, ale i armata nie doniesie. Panie Andrzeju, ka偶 mi da膰 kubek miodu, bo dzi艣 gor膮co.
- Dam i kuf臋, by艂e艣 wa膰pan co wymy艣li艂!
- Naprz贸d, czego wy nad tym Hasslingiem jak kat nad dobr膮 dusz膮 stoicie.
Nie jego jednego wzi臋to w niewol臋, mo偶ecie si臋 innych wypyta膰.
- Ju偶em ci ja tamtych bra艂 na pytki, ale to gemajny; nie wiedz膮 nic, a on, jako oficer, by艂 przy dworze - odrzek艂 Kmicic.
- To i racja ! - odpowiedzia艂 Zag艂oba. -Ja te偶 musz臋 si臋 z nim rozgada膰; od tego, co mi powie o osobie i obyczajach ksi臋cia, mog膮 i fortele zale偶e膰. Teraz grunt, 偶eby si臋 to obl臋偶enie pr臋dko sko艅czy艂o, bo potem pewno przeciw tamtej armii ruszymy. Ale co艣 naszego pana mi艂o艣ciwego i hetman贸w d艂ugo nie wida膰!
- Jak偶e? - odrzek艂 ma艂y rycerz. -W tej chwili wracam od hetmana, kt贸ry dopiero co odebra艂 wiadomo艣膰, 偶e kr贸l jegomo艣膰 jeszcze dzi艣 wieczorem z przybocznymi chor膮gwiami tu stanie, a hetmani z komputem jutro nadci膮gn膮. Od samego Sokala szli, ma艂o co wypoczywaj膮c, wielkie pochody czyni膮c. Przecie zreszt膮 ju偶 od paru dni wiadomo, 偶e tylko co ich nie wida膰.
- A wojska si艂a ze sob膮 prowadz膮?
- Blisko pi臋膰 razy tyle co przy panu Sapie偶e, piechoty ruskie i w臋gierskie, bardzo przednie; idzie i sze艣膰 tysi臋cy ordy pod Subaghazim, ale podobno膰 nie mo偶na ich na dzie艅 spod r臋ki pu艣ci膰, bo bardzo swawol膮 i krzywdy naoko艂o czyni膮.
- Pana Andrzeja by im na przyw贸dc臋 da膰! - rzek艂 Zag艂oba.
- Ba ! - odpar艂 Kmicic. - Zaraz bym ich spod Warszawy wyprowadzi艂, bo oni w obl臋偶eniu na nic, i powi贸d艂bym ich do Buga i Narwi.
- Na nic, nie na nic - odrzek艂 Wo艂odyjowski - gdy偶 nikt lepiej nie upilnuje, aby 偶ywno艣膰 do fortecy nie przychodzi艂a.
- No, b臋dzie Wittenbergowi ciep艂o! Post贸j, stary z艂odzieju! - zawo艂a艂 Zag艂oba. - Wojowa艂e艣 dobrze, tego ci nie neguj臋, ale krad艂e艣 i 艂upi艂e艣 jeszcze lepiej; dwie g臋by mia艂e艣: jedn膮 do fa艂szywych przysi膮g, drug膮 do 艂amania obietnic, ale teraz dwoma si臋 nie wyprosisz. Sw臋dzi ci臋 od galickiej choroby sk贸ra i medykowie ci j膮 drapi膮, czekaj, my ci臋 lepiej podrapiemy, Zag艂oby w tym g艂owa !
- Ba! Zda si臋 na kondycj臋 kr贸lowi i co mu kto uczyni? - odrzek艂 pan Micha艂. - Jeszcze mu honory wojskowe b臋dziemy musieli oddawa膰!
- Zda si臋 na kondycj臋? tak! - zakrzykn膮艂 Zag艂oba. - Dobrze!
Tu zacz膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂 wali膰 tak silnie, 偶e a偶 Roch Kowalski, kt贸ry w tej chwili wszed艂 do izby, zl膮k艂 si臋 i stan膮艂, jako wryty, w progu.
- Niech 呕ydom za parobka s艂u偶臋! - krzycza艂 dalej stary - je偶eli ja tego blu藕niciela przeciw wierze, tego zdzierc臋 ko艣cio艂贸w, tego ciemi臋zc臋 panienek, tego kata m臋偶a i niewiasty, tego podpalacza, tego szelm臋, tego felczera od puszczania krwi i pieni臋dzy, tego mieszkogryza, tego sk贸ro艂upa wolno z Warszawy wypuszcz臋! Dobrze! Kr贸l go na kondycje wypu艣ci, hetmani na kondycje wypuszcz膮, ale ja, jakom katolik, jakom Zag艂oba, jako szcz臋艣cia za 偶ycia, a Boga przy 艣mierci pragn臋, taki tumult przeciw niemu uczyni臋, o jakim nikt jeszcze w tej Rzeczypospolitej nie s艂ysza艂! Nie machaj r臋k膮, panie Michale! Tumult uczyni臋! powtarzam! tumult uczyni臋!
- Wuj tumult uczyni! - zagrzmia艂 Roch Kowalski.
Wtem Akbah-U艂an wsadzi艂 sw膮 zwierz臋c膮 twarz przeze drzwi.
- Effendi! - rzek艂 do Kmicica - wojska kr贸lewskie za Wis艂膮 wida膰!
Porwali si臋 na to wszyscy na r贸wne nogi i wypadli przed sie艅.
Kr贸l istotnie przyby艂. Najpierwej przyci膮gn臋艂y tatarskie chor膮gwie pod Subaghazim, ale nie w tej liczbie, w jakiej ich si臋 spodziewano. Za nimi nadesz艂o wojsko koronne, mnogie i dobrze uzbrojone, a przede wszystkim pe艂ne zapa艂u. Do wieczora ca艂a armia przesz艂a po 艣wie偶o zbudowanym przez pana Oskierk臋 mo艣cie. Sapieha czeka艂 na kr贸la z uszykowanymi jak do bitwy chor膮gwiami stoj膮cymi wzd艂u偶, jedna podle drugiej, na kszta艂t niezmiernego muru, kt贸rego ko艅ca okiem trudno by艂o dosi臋gn膮膰. Rotmistrze stali przed pu艂kami, przy nich chor膮偶owie, ka偶den z rozpuszczonym znakiem; tr膮by, kot艂y, krzywu艂y, b臋bny i litaury czyni艂y zgie艂k nieopisany. Koronne chor膮gwie, w miar臋 jak kt贸ra przesz艂a, stawa艂y r贸wnie偶 naprzeciw litewskich w ordynku; mi臋dzy jednym a drugim wojskiem zosta艂o na sto krok贸w pustego miejsca.
Sapieha trzymaj膮c bu艂aw臋 w r臋ku wyszed艂 piechot膮 na 贸w pusty majdan, za nim sz艂o kilkunastu przedniejszych wojskowych i cywilnych dygnitarzy. Z drugiej strony, od wojsk koronnych, podjecha艂 kr贸l konno na wspania艂ym fryzie podarowanym mu jeszcze w Lubowli przez pana marsza艂ka Lubomirskiego, przybrany jak do bitwy w b艂臋kitny lekki pancerz ze z艂otymi rzutami, spod kt贸rego wida膰 by艂o czarny aksamitny kaftan, z wy艂o偶on膮 a偶 na pancerz koronkow膮 kryz膮; tylko zamiast he艂mu mia艂 na g艂owie zwyk艂y szwedzki kapelusz z czarnymi pi贸rami, natomiast r臋kawice bojowe i na nogach d艂ugie, chrab膮szczowego koloru buty, a偶 wysoko za kolana zachodz膮ce.
Za nim jecha艂 nuncjusz, ksi膮dz arcybiskup Iwowski, ksi膮dz biskup kamieniecki, ksi膮dz nominat 艂ucki, ksi膮dz Cieciszowski, pan wojewoda krakowski, pan wojewoda ruski, baron Lisola, hrabia P鰐tingen, pan kasztelan kamieniecki, pose艂 moskiewski, pan Grodzicki, jenera艂 artylerii, Tyzenhauz i wielu innych. Posun膮艂 si臋 Sapieha, jak ongi marsza艂ek koronny, do strzemienia pa艅skiego, lecz kr贸l nie czekaj膮c zeskoczy艂 lekko z kulbaki, podbieg艂 ku Sapie偶e i nie rzek艂szy ani s艂owa, chwyci艂 go w obj臋cia.
I chwyciwszy, trzyma艂 d艂ugo, na oczach obu wojsk; milcza艂 ci膮gle, jeno 艂zy p艂yn臋艂y mu ciurkiem po twarzy, bo oto przyciska艂 do piersi najwierniejszego s艂ug臋 swego i ojczyzny, kt贸ry cho膰 geniuszem nie dor贸wna艂 innym, kt贸ry cho膰 czasem pob艂膮dzi艂, przecie poczciwo艣ci膮 wystrzeli艂 nad wszystkie pani臋ta tej Rzeczypospolitej, w wierno艣ci nigdy si臋 nie zawaha艂, po艣wi臋ci艂 bez chwili namys艂u ca艂膮 fortun臋 i od pocz膮tku wojny piersi za swego monarch臋 i sw贸j kraj nadstawia艂.
Litwini, kt贸rzy sobie poprzednio szeptali, 偶e za wypuszczenie Karola spod Sandomierza i za ostatni膮 warszawsk膮 nieostro偶no艣膰 mo偶e i spotkaj膮 pana Sapieh臋 wym贸wki, a co najmniej zimne przyj臋cie, widz膮c ow膮 dobro膰 kr贸lewsk膮, uczynili na cze艣膰 dobrego pana huk tak srogi, 偶e echo niebios贸w dosi臋g艂o. Odpowiedzia艂y im zaraz jednym grzmotem wojska kr贸lewskie i przez czas jaki艣 nad wrzaw膮 kapeli, nad warczeniem b臋bn贸w, nad 艂oskotem strza艂贸w s艂ycha膰 by艂o tylko okrzyki :
- Vivat Joannes Casimirus !
- Vivant koroniarze!
- Vivant Litwini !
Tak to oni witali si臋 pod Warszaw膮. Dr偶a艂y mury, a za murami Szwedzi.
- Rykn臋! jak mi B贸g mi艂y, rykn臋! - wo艂a艂 rozczulony Zag艂oba - nie wytrzymam! Oto pan nasz! ojciec! (mo艣ci panowie! ju偶 szlocham!) jciec!... nasz kr贸l, niedawno tu艂acz od wszystkich opuszczon, a teraz... a teraz... to膰 偶e tu sto tysi臋cy szabel na zawo艂anie!... 0 Bo偶e mi艂osierny!... Nie mog臋 od 艂ez... Wczoraj by艂 tu艂aczem, dzi艣... cesarz niemiecki nie ma wojsk tak zacnych!
Tu otwar艂y si臋 艣luzy w oczach pana Zag艂oby i pocz膮艂 chlipa膰 raz po razu, nagle zwr贸ci艂 si臋 do Rocha:
- Cicho b膮d藕! czego buczysz!
- A wuj to nie buczy? - odpar艂 Roch.
- Prawda, jak mi B贸g mi艂y, prawda!... Wstydzi艂em si臋, mo艣ci panowie, za t臋 Rzeczpospolit膮... Ale teraz ju偶 bym si臋 z 偶adn膮 inn膮 nacj膮 nie pomienia艂!... Sto tysi臋cy szabel, jak go艂臋biowi z gard艂a!... Niech to inni poka偶膮!... B贸g da艂 opami臋tanie, B贸g da艂! B贸g da艂!...
Pan Zag艂oba nie pomyli艂 si臋 o wiele, bo istotnie stan臋艂o pod Warszaw膮 blisko siedemdziesi膮t tysi臋cy ludzi, nie licz膮c dywizji pana Czarnieckiego, kt贸ra jeszcze nie nadesz艂a, i nie licz膮c or臋偶nej czeladzi obozowej, kt贸ra w potrzebie stawa艂a do sprawy, a kt贸rej 膰my nieprzejrzane wlok艂y si臋 za ka偶dym obozem.
Po przywitaniu si臋 i pobie偶nej lustracji wojska kr贸l podzi臋kowa艂 Sapie偶y艅skim, w艣r贸d og贸lnego zapa艂u, za wierne s艂u偶by i odjecha艂 do Ujazdowa, wojska za艣 stawa艂y na pozycjach, kt贸re im wyznaczono. Niekt贸re chor膮gwie pozosta艂y na Pradze, inne rozrzuci艂y si臋 naok贸艂 miasta. Olbrzymi tabor woz贸w przeprawia艂 si臋 jeszcze do drugiego po艂udnia przez Wis艂臋.
Nazajutrz okolice miasta zabieli艂y si臋 tak namiotami, jakoby je 艣niegi pokry艂y. Nieprzeliczone stada koni r偶a艂y na przyleg艂ych b艂oniach. Za wojskiem ci膮gn臋li kupcy ormia艅scy, 偶ydowscy i tatarscy; drugie miasto, wi臋ksze i gwarniejsze od obleganego, wyros艂o na r贸wninie.
Szwedzi, przera偶eni pierwszych dni pot臋g膮 kr贸la polskiego, nie czynili
偶adnych wycieczek, tak 偶e pan Grodzicki, jenera艂 artylerii, m贸g艂 spokojnie obje偶d偶a膰 miasto i plan obl臋偶enia uk艂ada膰.
Na drugi zaraz dzie艅 czelad藕 pocz臋艂a tu i owdzie wznosi膰, wedle jego konceptu, sza艅ce; zaci膮gano na nie tymczasem mniejsze dzia艂a, wi臋ksze bowiem mia艂y dopiero za par臋 tygodni nadci膮gn膮膰.
Kr贸l Jan Kazimierz pos艂a艂 do starego Wittenberga wzywaj膮c go do poddania miasta, do z艂o偶enia broni, i daj膮c warunki 艂askawe, kt贸re gdy o nich dowiedziano si臋, wzbudzi艂y nieukontentowanie w wojsku. Szerzy艂 owo nieukontentowanie g艂贸wnie pan Zag艂oba, kt贸ry mia艂 szczeg贸ln膮 do pomienionego jenera艂a nienawi艣膰.
Wittenberg, jak 艂atwo by艂o przewidzie膰, odrzuci艂 warunki i postanowi艂 broni膰 si臋 do ostatniej kropli krwi, i raczej zagrzeba膰 si臋 w gruzach miasta ni偶 wyda膰 je w r臋ce kr贸lewskie. Wielo艣膰 oblegaj膮cych wojsk nie przestrasza艂a go wcale, wiedzia艂 bowiem, 偶e zbytnia liczba jest raczej zawad膮 ni偶eli pomoc膮 w obl臋偶eniu. Wcze艣nie te偶 doniesiono mu, 偶e w obozie kr贸lewskim nie masz ani jednego obl臋偶niczego dzia艂a, podczas gdy Szwedzi mieli ich a偶 nadto dosy膰, nie licz膮c niewyczerpanych zasob贸w amunicji.
Jako偶 by艂o do przewidzenia, 偶e b臋d膮 bronili si臋 zapami臋tale. Warszawa bowiem s艂u偶y艂a im dotychczas za sk艂ad zdobyczy. Wszystkie niezmierne skarby, z艂upione po zamkach, ko艣cio艂ach, klasztorach i miastach w ca艂ej Rzeczypospolitej, przychodzi艂y do stolicy, sk膮d wyprawiano je partiami wod膮 do Prus i dalej do Szwecji. W chwili za艣 obecnej, gdy kraj ca艂y podni贸s艂 si臋 i zamki bronione przez mniejsze szwedzkie za艂ogi nie zapewnia艂y bezpiecze艅stwa, tym bardziej nazwo偶ono zdobyczy do Warszawy. Szwedzki za艣 偶o艂nierz ch臋tniej po艣wi臋ca艂 偶ycie ni偶 zdobycz. Ubogi lud, dobrawszy si臋 do skarb贸w bogatej krainy, roz艂akomi艂 si臋 tak dalece, 偶e 艣wiat nie widzia艂 艂apczywszych drapie偶nik贸w. Sam kr贸l rozs艂awi艂 si臋 chciwo艣ci膮, jenera艂owie szli za jego przyk艂adem, a wszystkich przewy偶sza艂 Wittenberg. Gdy o zysk chodzi艂o, nie powstrzymywa艂 oficer贸w ani honor kawalerski, ani wzgl膮d na powag臋 stopnia. Brali, wyciskali, 艂upili wszystko, co si臋 wzi膮艣膰 da艂o W samej Warszawie pu艂kownicy wysokiej szar偶y i szlachetnego urodzenia nie wstydzili si臋 sprzedawa膰 gorza艂k臋 i tabak臋 w艂asnym 偶o艂nierzom, byle tylko napcha膰 kieszenie ich 偶o艂dem.
Do zaciek艂o艣ci w obronie mog艂o podnieca膰 Szwed贸w i to, 偶e najcelniejsi ich ludzie byli na贸wczas w Warszawie zamkni臋ci. Wi臋c naprz贸d sam Wittenberg, drugi g艂贸wny po Karolu dow贸dca, a pierwszy, kt贸ry wst膮pi艂 w granice Rzeczypospolitej i do upadku j膮 pod Uj艣ciem przywi贸d艂. Mia艂 on za to przygotowany w Szwecji tryumf, jako zdobywca. Pr贸cz niego, by艂 w mie艣cie kanclerz Oxenstierna, statysta na ca艂y 艣wiat s艂awny, dla uczciwo艣ci swej nawet przez nieprzyjaci贸艂 szanowany. Nazywano go Minerw膮 kr贸lewsk膮, gdy偶 jego to radom zawdzi臋cza艂 Karol wszystkie swe przy uk艂adach zwyci臋stwa. Byli tak偶e jenera艂owie: Wrangel m艂odszy, Horn, Erskin, drugi Loewenhaupt, i mn贸stwo dam szwedzkich wielkiego urodzenia, kt贸re za m臋偶ami swymi do tego kraju jako do nowej posiad艂o艣ci szwedzkiej przyjecha艂y.
Mieli wi臋c Szwedzi czego broni膰. Rozumia艂 te偶 kr贸l Jan Kazimierz, 偶e obl臋偶enie, zw艂aszcza przy braku ci臋偶kich dzia艂, b臋dzie d艂ugie i krwawe; rozumieli i hetmani, ale nie chcia艂o my艣le膰 o tym wojsko. Ledwie pan Grodzicki sza艅ce jakie takie wysypa艂, ledwie do mur贸w nieco si臋 przysun膮艂, ju偶 posz艂y deputacje do kr贸la od wszystkich chor膮gwi, by ochotnikom do szturmu i艣膰 pozwolono. D艂ugo musia艂 t艂umaczy膰 kr贸l, 偶e szablami nie zdobywa si臋 fortec, nim zapa艂 pohamowa艂.
Tymczasem posuwano, o ile mo偶no艣ci, roboty. Wojsko, nie mog膮c i艣膰 do szturmu, wzi臋艂o w nich obok ciur贸w udzia艂 gorliwy. Towarzysze spod najprzedniejszych znak贸w, ba! nawet oficerowie sami, wozili taczkami ziemi臋, znosili faszyn臋, pracowali przy podkopach ziemnych. 種ieraz Szwedzi pr贸bowali przeszkadza膰 robotom i dzie艅 jeden nie up艂ywa艂 bez wycieczek, lecz ledwie muszkieterowie szwedzcy zdo艂ali przej艣膰 bram臋, pracuj膮cy przy sza艅cach Polacy porzucali taczki, p臋ki chrustu, 艂opaty, oskardy i biegli z szablami w dym tak zaciekle, i偶 wycieczka z najwi臋kszym po艣piechem musia艂a si臋 chroni膰 do twierdzy. Trup pada艂 przy owych starciach g臋sto, fosy i majdany a偶 do sza艅c贸w zje偶y艂y si臋 mogi艂ami, w kt贸re chowano podczas kr贸tkich zawiesze艅 broni poleg艂ych. Wreszcie i czasu nie sta艂o na grzebanie, le偶a艂y wi臋c cia艂a na wierzchu, owiewaj膮c straszliwym zaduchem miasto i oblegaj膮cych.
Mimo najwi臋kszych trudno艣ci co dzie艅 przekradali si臋 do obozu kr贸lewskiego mieszczanie donosz膮c, co si臋 w mie艣cie dzieje, i na kolanach 偶ebrz膮c o przy艣pieszenie szturmu. Szwedzi bowiem mieli jeszcze dosy膰 偶ywno艣ci, ale lud umiera艂 z g艂odu po ulicach, 偶y艂 w n臋dzy, w ucisku, pod straszliw膮 r臋k膮 za艂ogi. Codziennie echa donosi艂y a偶 do obozu kr贸lewskiego odg艂osy strza艂贸w muszkietowych w mie艣cie i dopiero zbiegowie donosili, 偶e to rozstrzeliwano mieszczan podejrzanych o 偶yczliwo艣膰 swemu kr贸lowi. W艂osy powstawa艂y od opowiada艅 zbieg贸w. M贸wili, 偶e ca艂a ludno艣膰, chore niewiasty,
nowo narodzone dzieci, starcy, wszyscy nocuj膮 na ulicach, bo Szwedzi powyganiali ich z dom贸w, w kt贸rych poprzebijano od muru do muru przej艣cia, by za艂oga, w razie wkroczenia wojsk kr贸lewskich do miasta, chroni膰 si臋 i cofa膰 mog艂a. Na koczownicz膮 ludno艣膰 pada艂y deszcze, w nie pogodne pali艂o j膮 s艂o艅ce, nocami szczypa艂y ch艂ody. Ognia nie wolno by艂o mieszka艅com pali膰, nie mieli przy czym 艂y偶ki ciep艂ej strawy uwarzy膰. R贸偶ne choroby szerzy艂y si臋 coraz bardziej i zabiera艂y setki ofiar.
Kr贸lowi, gdy s艂ucha艂 tych opowiada艅, p臋ka艂o serce, wi臋c s艂a艂 go艅c贸w za go艅cami, by przyj艣cie ci臋偶kich dzia艂 przyspieszy膰. Za艣 czas p艂yn膮艂, up艂ywa艂y dnie, tygodnie i pr贸cz odbijania wycieczek nie mo偶na by艂o nic wa偶niejszego przedsi臋wzi膮艣膰. Krzepi艂a tylko oblegaj膮cych my艣l, 偶e i za艂odze musi w ko艅cu zabrakn膮膰 偶ywno艣ci, gdy偶 drogi by艂y tak poprzecinane, 偶e i mysz nie zdo艂a艂aby si臋 dosta膰 do fortecy: Traci艂 i te偶 obl臋偶eni z ka偶dym dniem nadziej臋 odsieczy; owa armia pod Duglasem, stoj膮ca najbli偶ej, nie tylko nie mog艂a pospieszy膰 z ratunkiem, ale o w艂asnej musia艂a my艣le膰 sk贸rze, kr贸l bowiem Kazimierz, maj膮c a偶 nadto si艂, zdo艂a艂 i tamtych przyciszy膰.
Pocz臋to wreszcie, jeszcze przed przyj艣ciem ci臋偶kich kartaun贸w, ostrzeliwa膰 fortec臋 z mniejszych. Pan Grodzicki od strony Wis艂y, sypi膮c przed sob膮 jak kret ziemne zas艂ony, przysun膮艂 si臋 o sze艣膰 krok贸w do fosy i zion膮艂 nieustannym ogniem na nieszcz臋sne miasto. Przepyszny pa艂ac Kazanowskich zosta艂 zrujnowany i nie 偶a艂owano go, bo do zdrajcy Radziejowskiego nale偶a艂. Ledwie trzyma艂y si臋 jeszcze porozszczepiane mury, 艣wiec膮ce pustymi oknami; na wspania艂e tarasy i sady pada艂y dzie艅 i noc kule, burz膮c cudne fontanny, mostki, altany, marmurowe pos膮gi i p艂osz膮c pawie, kt贸re 偶a艂osnym wrzaskiem dawa艂y zna膰 o swym nieszcz臋snym po艂o偶eniu.
Pan Grodzicki sypa艂 ogie艅 i na dzwonnic臋 bernardy艅sk膮 i na Bram臋 Krakowsk膮, z tej strony bowiem postanowi艂 do szturmu przyst膮pi膰.
Tymczasem ciurowie obozowi pocz臋li si臋 prosi膰, aby im wolno by艂o uderzy膰 na miasto, bardzo bowiem pragn臋li pierwsi do skarb贸w szwedzkich si臋 dosta膰. Kr贸l raz odm贸wi艂, lecz wreszcie pozwoli艂. Kilku znacznych oficer贸w podj臋艂o si臋 stan膮膰 na czele, a mi臋dzy innymi i Kmicic, kt贸remu nie tylko sprzykrzy艂a si臋 bezczynno艣膰, ale w og贸le rady sobie da膰 nie m贸g艂 z tej przyczyny, 偶e Hassling, zapad艂szy w ci臋偶k膮 chorob臋, od kilku tygodni le偶a艂 bez duszy i o niczym m贸wi膰 nic nie m贸g艂.
Skrzykni臋to si臋 zatem na szturm. Pan Grodzicki sprzeciwia艂 mu si臋 do ostatniej chwili, twierdz膮c, 偶e p贸ki wy艂om nie zrobiony, miasto nie mo偶e by膰 wzi臋te, cho膰by nie tylko ciurowie, ale sama regularna piechota posz艂a do ataku. Lecz poniewa偶 kr贸l da艂 ju偶 poprzednio pozwolenie, musia艂 ust膮pi膰. Dnia 15 czerwca zebra艂o si臋 oko艂o sze艣ciu tysi臋cy obozowej czeladzi, przygotowano drabiny, p臋ki chrustu, wory z piaskiem, bosaki, i pod wiecz贸r t艂um, zbrojny po wi臋kszej cz臋艣ci tylko w szable, pocz膮艂 艣ci膮ga膰 si臋 w miejsce, gdzie podkopy i ziemne os艂ony przymyka艂y najbli偶ej do fosy. Gdy si臋 ju偶 艣ciemni艂o zupe艂nie, na dany znak ruszyli pacholikowie z wrzaskiem okropnym ku fosie i pocz臋li j膮 zasypywa膰. Czujni Szwedzi przyj臋li ich morderczym ogniem z muszkiet贸w, dzia艂 i bitwa zaciek艂a zawrza艂a na ca艂ej wschodniej stronie miasta. Ciurowie pod zas艂on膮 ciemno艣ci zarzucili w mgnieniu oka fos臋 i kup膮 bez艂adn膮 dotarli a偶 do mur贸w. Pan Kmicic uderzy艂 we dwa tysi膮ce na ziemny fort, kt贸ry Polacy zwali 搆retowiskiem", stoj膮cy w pobli偶u Bramy Krakowskiej, i mimo rozpaczliwej obrony zdoby艂 go jednym zamachem. Za艂og臋 rozniesiono na szablach, nikogo nie 偶ywi膮c. Dzia艂a rozkaza艂 zwr贸ci膰 pan Andrzej ku Bramie, cz臋艣ci膮 za艣 ku dalszym murom, aby przyj艣膰 z pomoc膮 i os艂oni膰 nieco te kupy, kt贸re usi艂owa艂y si臋 na nie wdrapa膰.
Tym za艣 nie poszcz臋艣ci艂o si臋 w r贸wnym stopniu. Pacho艂kowie przystawiali drabiny i darli si臋 na nie tak zapami臋tale, 偶e najbardziej 膰wiczona piechota nie potrafi艂aby lepiej, lecz Szwedzi, sami zabezpieczeni blankami, sypali im ogie艅 w same twarze, spychali przygotowane kamienie i k艂ody, pod kt贸rych ci臋偶arem 艂ama艂y si臋 w drobne drzazgi drabiny, wreszcie piechota spycha艂a szturmuj膮cych z pomoc膮 d艂ugich dzid, przeciw kt贸rym szable nie mog艂y nic wsk贸ra膰.
Przesz艂o pi臋ciuset co najdzielniejszej czeladzi leg艂o pod murem; reszta, pod nieustaj膮cym ogniem, schroni艂a si臋 na powr贸t przez fos臋 do polskich przykop贸w.
Szturm by艂 odparty, ale 贸w forcik pozosta艂 w r臋ku polskim. Pr贸偶no Szwedzi walili do艅 przez ca艂膮 noc z najci臋偶szych kartaun贸w; Kmicic odpowiada艂 im r贸wnie偶 przez ca艂膮 noc z tych dzia艂, kt贸re zdoby艂. Dopiero nad ranem, gdy uczyni艂o si臋 widno, rozbito mu je co do jednego. Wittenberg, kt贸remu o 贸w szaniec jak o g艂ow臋 chodzi艂o, wys艂a艂 w贸wczas piechot臋 z rozkazem, by nie wa偶y艂a si臋 wraca膰 nie odzyskawszy straty, lecz pan Grodzicki w tej偶e chwili, pos艂a艂 Kmicicowi posi艂ki, z pomoc膮 kt贸rych ten nie tylko odpar艂 piechot臋, lecz wypad艂 za ni膮 i gna艂 a偶 do Krakowskiej Bramy.
Pan Grodzicki tak by艂 uradowany, 偶e osobi艣cie pobieg艂 do kr贸la z relacj膮.
- Mi艂o艣ciwy panie! - rzek艂. - By艂em przeciwny wczorajszej robocie, ale teraz widz臋, 偶e nie stracona! P贸ki ten szaniec by艂 w ich r臋ku, p贸ty nie mog艂em nic wsk贸ra膰 przeciw Bramie, a teraz niech jeno dzia艂a ci臋偶kie nadejd膮, w jedn膮 noc wy艂om uczyni臋.
Kr贸l, kt贸ry by艂 frasobliwy, 偶e tylu dobrych pacho艂k贸w pobito, uradowa艂 si臋 s艂owami pana Grodzickiego i zaraz spyta艂:
- A kto tam w owym sza艅cu ma komend臋?
- Pan Babinicz! - odpowiedzia艂o kilka g艂os贸w.
Kr贸l w r臋ce klasn膮艂.
- Ten wsz臋dy musi by膰 pierwszy! Mo艣ci jenerale, znam ja go! Okrutnie to zaci臋ty kawaler, i nie da si臋 wykurzy膰! - Wina by to by艂a nie do odpuszczenia, mi艂o艣ciwy panie - odrzek艂 Grodzicki - gdyby艣my na to pozwolili. Ju偶em mu tam piechoty pos艂a艂 i dzia艂ek, bo 偶e go b臋d膮 wykurza膰, to b臋d膮! 0 Warszaw臋 chodzi! Tyle ten kawaler z艂ota wart, ile sam wa偶y!
- Wi臋cej wart! bo to nie pierwszy i nie dziesi膮ty jego post臋pek! - odrzek艂 kr贸l.
Po czym kaza艂 sobie poda膰 co duchu konia, lunet臋 i pojecha艂 patrze膰 na szaniec. Lecz zza dym贸w wcale nie by艂o go wida膰, bo kilkana艣cie kartaun贸w zia艂o na艅 ogniem nieustannym, rzucano we艅 faskule, granaty, blachy nape艂nione kartaczami. A przecie szaniec 贸w le偶a艂 tak niedaleko Bramy, 偶e nieledwie i strza艂y muszkietowe donosi艂y; tote偶 granaty wida膰 by艂o doskonale, jak wylatywa艂y na kszta艂t ob艂oczk贸w w g贸r臋 i opisuj膮c 艂uk bardzo zgi臋ty wpada艂y w ow膮 chmur臋 dymu, roztrzaskuj膮c si臋 w niej z hukiem okropnym.
Wiele pada艂o a偶 za szaniec i te tamowa艂y przyst臋p posi艂kom.
- W imi臋 Ojca i Syna, i Ducha 艢wi臋tego! - rzek艂 kr贸l. -Tyzenhauz! patrz! - Nic nie wida膰, mi艂o艣ciwy kr贸lu!
- Kupa ziemi porytej jeno zostanie! Nie mo偶e inaczej by膰! Tyzenhauz, wiesz kto tam siedzi?
- Wiem, mi艂o艣ciwy kr贸lu, Babinicz! Je艣li 偶yw wyjdzie, b臋dzie m贸g艂 powiedzie膰, 偶e za 偶ycia by艂 w piekle.
- Trzeba mu tam jeszcze 艣wie偶ych ludzi podes艂a膰! Mo艣ci jenerale!...
- Ju偶 rozkazy wydane, ale trudno im doj艣膰, bo granaty przenosz膮 i okrutnie g臋sto z tej strony fortu padaj膮.
- Ze wszystkich dzia艂 do mur贸w mi bi膰, 偶eby dywersj臋 uczyni膰!
Grodzicki 艣cisn膮艂 konia ostrogami i skoczy艂 ku sza艅com. Po chwili ozwa艂y si臋 dzia艂a na ca艂ej linii, a nieco p贸藕niej wida膰 by艂o, jak 艣wie偶y oddzia艂 piechoty mazurskiej wyszed艂 z przykop贸w i kopn膮艂 si臋 biegiem ku kretowisku.
Kr贸l wci膮偶 sta艂 i patrzy艂. Na koniec zakrzykn膮艂:
- Godzi si臋 Babinicza zluzowa膰 w komendzie. A kto, mo艣ci panowie, zechce go na ochotnika zast膮pi膰?
Skrzetuskich ni Wo艂odyjowskiego nie by艂o w tej chwili przy osobie pana, wi臋c nasta艂a chwila milczenia.
- Ja! - ozwa艂 si臋 nagle pan Top贸r Grylewski, towarzysz lekkiego znaku imienia prymasa.
- Ja ! - powt贸rzy艂 Tyzenhauz.
- Ja! ja! ja! - ozwa艂o si臋 zaraz kilkana艣cie g艂os贸w.
- Kto pierwszy si臋 ofiarowa艂, niech ten idzie! - rzek艂 kr贸l.
Pan Top贸r Grylewski prze偶egna艂 si臋, nast臋pnie przechyli艂 do ust manierk臋 i skoczy艂.
Kr贸l sta艂 i patrzy艂 ci膮gle w chmur臋 dym贸w, kt贸rymi przykryte by艂o kretowisko, a kt贸re ci膮gn臋艂y si臋 wy偶ej nad nim, na kszta艂t mostu, a偶 do samych mur贸w. Poniewa偶 fort le偶a艂 bli偶ej Wis艂y, wi臋c mury miejskie g贸rowa艂y nad nim, i dlatego ogie艅 by艂 tak straszliwy.
Tymczasem huk dzia艂 zmniejszy艂 si臋 nieco, cho膰 granaty nie ustawa艂y opisywa膰 艂uk贸w, natomiast grzechot strza艂贸w muszkietowych rozlega艂 si臋 tak, jakby tysi膮ce ch艂op贸w bi艂o cepami w klepisko.
- Wida膰, zn贸w id膮 do ataku - rzek艂 Tyzenhauz. - Gdyby mniej by艂o dym贸w, widzieliby艣my piechot臋.
- Podjed藕my nieco - rzek艂 kr贸l ruszaj膮c koniem.
Za nim ruszyli inni i jad膮c brzegiem Wis艂y od Ujazdowa, podjechali prawie do samego Solca, a poniewa偶 sady pa艂ac贸w i klasztor贸w, schodz膮cych ku Wi艣le, by艂y jeszcze w zimie przez Szwed贸w na opa艂 wyci臋te i drzewa nie zas艂ania艂y widoku, mogli wi臋c przekona膰 si臋 i bez lunet, 偶e Szwedzi istotnie zn贸w ruszyli do szturmu.
- Wola艂bym t臋 pozycj臋 straci膰 - ozwa艂 si臋 nagle kr贸l - ni偶 偶eby Babinicz mia艂 zgin膮膰!
- B贸g go obroni! - rzek艂 ksi膮dz Cieciszowski.
- I pan Grodzicki nie omieszka posi艂k贸w pos艂a膰! - doda艂 Tyzenhauz.
Dalsz膮 rozmow臋 przerwa艂 jaki艣 je藕dziec, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 ca艂ym p臋dem od strony miasta. Tyzenhauz maj膮c wzrok tak bystry, 偶e go艂ym okiem lepiej widzia艂 ni偶 inni przez perspektywy, porwa艂 si臋 na jego widok za g艂ow臋 i krzykn膮艂:
- Grylewski wraca! Babinicz musia艂 polec i fort zdobyto!
Kr贸l przys艂oni艂 oczy r臋koma, tymczasem Grylewski przyskoczy艂, osadzi艂 konia na miejscu i 艂api膮c powietrze ustami, zawo艂a艂:
- Mi艂o艣ciwy panie!
- Co tam? zabit? - spyta艂 kr贸l.
- Pan Babinicz powiada, 偶e mu tam dobrze i nie chce zast臋pcy, prosi tylko, by mu je艣膰 przys艂a膰, bo od rana nic w g臋bie nie mieli !
- 呕yje zatem? - krzykn膮艂 kr贸l.
- Powiada, 偶e mu dobrze! - powt贸rzy艂 pan Grylewski.
Inni za艣, och艂on膮wszy ze zdumienia, pocz臋li wo艂a膰:
- To fantazja kawalerska !
- To 偶o艂nierz!
P贸藕niej za艣 do pana Grylewskiego:
- A ju偶 potrzeba by艂o zosta膰 i koniecznie go zluzowa膰. Nie wstyd to wraca膰? Tch贸rz wa艣ci oblecia艂 czy co? Lepiej si臋 by艂o nie podejmowa膰!
Na to pan Grylewski:
- Mi艂o艣ciwy panie! Kto mi tch贸rza zadaje, temu si臋 sprawi臋 na ka偶dym polu, ale przed majestatem musz臋 si臋 usprawiedliwi膰. By艂em w samym kretowisku, czego by mo偶e niejeden z ichmo艣ci贸w nie dokaza艂, ale 贸w Babinicz jeszcze mi do oczu za moj膮 intencj臋 skoczy艂. 揑d藕 wa艣膰 (powiada) do kaduka! Ja tu pracuj臋, ledwo (powiada) ze sk贸ry nie wylez臋, i na gaw臋dy nie mam czasu, a ni s艂aw膮, ni komend膮 dzieli膰 si臋 z nikim nie chc臋. Dobrze mi tu (powiada) i ostan臋, a wa艣ci za okop ka偶臋 wyprowadzi膰! Bodaj ci臋 zabito! (powiada). 呕re膰 nam si臋 chce, a tu mi komendanta, nie straw臋 przysy艂aj膮!" Com mia艂 robi膰, mi艂o艣ciwy panie! Nawet si臋 i humorowi jego nie dziwuj臋, bo tam im r臋ce od roboty opadaj膮!
- A jak偶e? - spyta艂 kr贸l - utrzyma on si臋 tam?
- Taki straceniec! Gdzie on si臋 nie utrzyma! Tegom jeszcze zapomnia艂 powiedzie膰, co mi na odchodnym krzykn膮艂: 揃臋d臋 tu i tydzie艅 siedzia艂 i nie dam si臋, bylem mia艂 co je艣膰!"
- Mo偶na 偶e tam wysiedzie膰?
- Tam, mi艂o艣ciwy kr贸lu, istny dzie艅 s膮du! Granat pada za granatem, czerepy jako diab艂y ko艂o uszu 艣wiszcz膮, ziemia w do艂y powybijana, od dymu m贸wi膰 nie mo偶na ! Piaskiem i darni膮 tak kule rzucaj膮, 偶e co chwila trzeba si臋 otrz膮sa膰, 偶eby nie przysypa艂o. Si艂a ich poleg艂o, ale ci, co 偶ywi, w bruzdach na okopie le偶膮 i p艂otki sobie przed g艂owami z ko艂贸w porobili, ziemi膮 je umocniwszy. Bardzo starownie Szwedzi ten nasyp uczynili a teraz przeciw nim s艂u偶y. Przy mnie jeszcze przysz艂y piechoty pana Grodzickiego i teraz bij膮 si臋 tam na nowo.
- Skoro na mury nie mo偶na, p贸ki wy艂omu nie ma - rzek艂 kr贸l - to na pa艂ace na Krakowskim dzi艣 jeszcze uderzymy; to b臋dzie najlepsza dywersja.
- Okrutnie i pa艂ace umocnione, prawie w fortece pozmieniane - zauwa偶y艂 Tyzenhauz.
- Ale im z pomoc膮 z miasta nie pospiesz膮, bo ca艂膮 zawzi臋to艣膰 na Babinicza obracaj膮 - odrzek艂 kr贸l. - Tak b臋dzie, jakom tu 偶yw, tak b臋dzie! I zaraz szturm naka偶臋, jeno jeszcze Babinicza prze偶egnam.
To rzek艂szy, kr贸l wzi膮艂 z r臋ki ksi臋dza Cieciszowskiego z艂ocisty krucyfiks, w kt贸rym drzazgi krzy偶a 艣wi臋tego by艂y osadzone, i podni贸s艂szy go do g贸ry, pocz膮艂 偶egna膰 daleki nasyp, okryty ogniem i dymami, m贸wi膮c:
- Bo偶e Abraham贸w, Bo偶e Izaak贸w i Jakub贸w, zmi艂uj si臋 nad ludem Twoim i daj ratunek tym gin膮cym! Amen! amen! amen!
 

 







Wyszukiwarka