ONEIROS VICCA REDWITCH


1
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji
jest zabronione bez pisemnej zgody autora.
Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie
oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl.
Opracowanie graficzne:
Kaska
Oneiros
Vicca Redwitch
Wydanie I
2
1. PENTAGRAM
3
Przedzierając się przez grubą warstwę śniegu, leżącą na chodnikach; pochylając głowę,
by ukryć policzki przed ostrymi jak igiełki płatkami śniegu, zastanawiałam się, jak przeżyjemy
kolejny miesiąc.
Zaledwie dwa dni temu mój mąż, Irek, poinformował mnie, że ma dość takiego życia; że on nigdy
nie marzył o dużej rodzinie i zawsze lojalnie mnie o tym informował. W związku z tym nie
powinnam mieć do niego pretensji, że on się wypisuje z naszego związku i przeprowadza do
kumpla. Oczywiście, jak tylko stanie na nogi, to postara się dać parę groszy, ale powinnam
zrozumieć, że on ma teraz ciężki moment w życiu. I wyszedł. Zabrał dwie torby i kluczyki do
samochodu (bo przecież mi nie jest potrzebny). Zabrał zegar, który dostaliśmy w prezencie
ślubnym i gitarę, którą co prawda podarował mi świętej pamięci ojciec, ale od lat nie miałam czasu,
by na niej grać. A, i zabrał mi dwanaście lat życia, oraz moją pewność siebie.
Zostawił mieszkanie, które wynajmowaliśmy i meble; z zastrzeżeniem, że jak sobie coś znajdzie, to
może mu się przyda któreś z mebli. Zostawił poczucie przegranego życia. I czwórkę dzieci. I
problem, jak im wytłumaczyć, że tata się wyprowadził.
Jak wytłumaczyć coś, czego samemu jeszcze do końca się nie rozumiało?
Oznajmiłam im to wczoraj. Zwołałam dzieciaki do kuchni na kolację i pomiędzy  Rafał, nie maczaj
włosów Agnieszki w keczupie i  Marysiu, odłóż książkę chociaż do jedzenia powiedziałam im,
że choć tatuś bardzo ich kocha, to jednak postanowił pomieszkać trochę sam. Skłamałam? Trudno.
Muszę z tym żyć. Prawda była nie do powiedzenia.
Dzieci popatrzyły na mnie z powagą. Na chwilę przy kuchennym stole zapanowała nieznana dla
tego domu cisza.
Marysia odgarnęła grzywkę z czoła.
- Rozwodzicie się?  Spytała cicho.
W gardle urosła mi gula, która nie pozwoliła złapać oddechu. Nieposłuszne oczy zwilgotniały,
jakby nie wiedziały, że nie wolno mi płakać. Nie przy dzieciach.
Nie ufałam głosowi, więc tylko skinęłam głową.
- Czy Ty też się wyprowadzisz?  Tym razem pytanie zadała Oliwka.
Gula gwałtownie zacisnęła się na krtani.
- Nigdy!
Wiedziałam, co mówię. Nie było takiej siły, która zmusiłaby mnie do opuszczenia dzieci.
Cztery pary oczu patrzyły na mnie uważnie, dopatrując się niedopowiedzianych rzeczy.
4
- Choćby nie wiem co, nigdy was nie zostawię. Nie musicie się o to martwić.
Byłam zdziwiona, że więcej pytań nie padło, nie było płaczu i histerii, której się spodziewałam,
szczególnie po Rafale. Rafał, czy to dlatego, że był chłopcem, czy to z zupełnie innych powodów,
zawsze czuł się najbardziej związany z Irkiem.
Kolacja potoczyła się dalej, jakby właśnie przed chwilą wcale nie zawalił nam się świat.
Rano wyprawiłam dzieci do szkoły i jak co dzień poszłam do pracy. A tam kolejna
rewelacja.
- Pani Marto, bardzo proszę podejść do mnie na chwilę.  Poprosił szef, gdy tylko weszłam do
biura.
Nie spodziewałam się niczego złego. A powinnam. Nieszczęścia zawsze chodzą parami. Szef
poprosił, żebym usiadła na niewygodnym krześle w rogu gabinetu, zanim powiedział.
- Mamy teraz trudny okres. Kryzys dopadł również naszą firmę. Dostałem polecenie z góry, by
zredukować personel.
Serce zaczęło mi walić w piersi. Poczułam, jak ogień ogarnia policzki.
- To naprawdę ciężka decyzja, pani Marto. Jest pani dobrym pracownikiem, sumiennym. Ale nie
mam wyboru.  Szef rozłożył ręce.  Dostanie pani jednomiesięczną odprawę i może pani
wykorzystać urlop.
Podniosłam się, ciągle jeszcze będąc w szoku. Sumiennego pracownika, pracownika, który od
ośmiu lat nie był nawet jeden dzień na zwolnieniu; który ze zwichniętą kostką kuśtykał do pracy;
który chore dzieci zostawiał pod opieką opiekunek; który zajmował się wszystkim w biurze, gdy
inni mieli problemy, takiego pracownika nie zwalnia się ot tak&
Chciałam mu to wszystko wykrzyczeć. Chciałam walnąć czymś tak, by się rozleciało. Ale nie
powiedziałam nic, dusząc w sobie wściekłość i niegodne, jak mi się wydawało, zachowanie.
- Rozumiem.  Powiedziałam, choć nie rozumiałam.
Wychodząc zachwiałam się i na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami. Upadłam&
Idąc wśród zimowej śnieżycy, zastanawiała się, co z tym wszystkim zrobi. Z czego
opłaci rachunki? Za co kupi dzieciom jedzenie?
Poślizgnęła się na jakiejś muldzie śniegu i o mało nie wywinęła orła. Na szczęście właśnie doszła
do furtki. Zgrabiałymi z zimna rękoma wyjęła z kieszeni klucze. Zaplątały się w rękawiczki i
upadły w śnieg. Zaklęła głośno i schyliła się, by je podnieść.
Zamiauczał kot. Cicho, jakby z bólem.
W okolicy pałętało się wiele kocurów, które czasem dokarmiała. Rozejrzała się z uwagą.
- Kici, kici.  Zawołała.
5
Cisza. Podniosła klucze, otrzepała ze śniegu i otworzyła furtkę.
Znów zamiauczało. Cicho, przejmująco. Rozejrzała się ponownie. Wokół było ciemno, jak to o
siedemnastej w grudniu, do tego padał gęsty śnieg. Nawet, gdyby kot siedział obok niej, mogłaby
go nie zauważyć.
I znów zduszone miauczenie. Jakby spod ogrodzenia, tuż obok kontenera na śmieci.
 Jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę.  Pomyślała z westchnieniem i brnąc po
kostki w białym puchu, ruszyła w tamtym kierunku.
Nie wiele brakowało, a nie zauważyłaby koszyka. Nieduży, wiklinowy, prawie cały pokryty
padającym śniegiem stał za kontenerem. Na pewno nie dostrzegłaby go, gdyby się nie pośliznęła i
nie upadła na kolana.
- Ludzie, to są jednak świnie.  Mruknęła do siebie ze złością.  Jak można zostawić tak
zwierzę?! Są przecież schroniska! Ale nie, łatwiej zostawić kociaka na pięciostopniowym mrozie!
Energicznie złapała za pałąk koszyka i podniosła go. Był nadspodziewanie ciężki.
 No tak. Pewnie cały miot .  Pomyślała zrezygnowana. Zajrzała do koszyka, otrzepując go z
wierzchu.
Zamarła. Oblało ją gorąco. Chryste Panie!
W koszyku leżało dziecko. Nagie dziecko. Było sine i skulone.
Martwe?
Poruszyło się i zalała ją fala ulgi. Żyje! Zakwiliło. Tak cicho i słabo. Zupełnie, jak kocię.
Przycisnęła koszyk do siebie i popędziła do domu.
- Marysia, zadzwoń na pogotowie! Oliwia, przynieś jakąś kołdrę! Rafał, ręcznik!  Zawołała od
progu.
Dzieci wybiegły do przedpokoju, chcąc zobaczyć, co tak zdenerwowało mamę.
- Ruszcie się.  Krzyknęła ponaglająco.
Wbiegła do salonu, zostawiając mokre place topniejącej brei na dywanie. Drżącymi rękoma
wyciągnęła niemowlę z koszyka. Dzieciaki otoczyły ją.
- Mamo, skąd masz to dziecko?  Chciała wiedzieć Oliwka.
- Czy ono żyje?  Zaniepokoiła się Agnieszka.
Maleństwo nie ruszało się. Marta wyszarpnęła z ręki Rafała ręcznik i dokładnie wytarła dziecko. A
potem zawinęła w kołdrę, przyniesioną przez Oliwię.
- Żyje.  Uspokoiła dzieci.
Znajdka otworzyła oczy. Miała niesamowicie zielone tęczówki. Niczym szmaragdy świeciły
cudowną poświatą.
- Marysia! Co z tym pogotowiem?  Spojrzała na swoją pierworodną.
6
- Ciągle zajęte. Cały czas dzwonię.  Uspokoiła ją córka.
Gorączkowo zastanawiała się, co robić. Przypomniała sobie całą wiedzę o hipotermii, jaką miała.
Nie wiele tego było, jeszcze ze szkoły. Nie wolno go za szybko ogrzać!  Uświadomiła sobie.
Rozwinęła pospiesznie kołdrę.
- Rafał, nalej do wanny chłodnej wody. Takiej letniej, nie zimnej i nie ciepłej, dobrze? Marysiu,
próbuj dalej z tym pogotowiem.  Zakomenderowała.
Przekładając dziecko z ręki do ręki, zdjęła kurtkę i rzuciła na podłogę.
Marysia stała ze słuchawką przy uchu, grzywka wchodziła jej w oczy, ale nawet nie próbowała jej
odgarnąć. Rafał pobiegł bez słowa do łazienki, co było dowodem, jak bardzo był przejęty. Jeszcze
nigdy nie wykonał żadnego polecenia bez dyskusji. Oliwia i Agnieszka stały blisko siebie, lekko
dotykając się rękoma. Zawsze, gdy były przejęte, szukały swojej bliskości, to jedna z tych cech
blizniaków, która nieodmiennie Martę wzruszała.
- Spokojnie, dzieciaki.  Uśmiechnęła się.  Nic mu nie będzie. Znalazłam je koło śmietnika.
- Ktoś wyrzucił dziecko?!  Zdziwiła się Agnieszka.
- Najwyrazniej.  Marcie również nie mieściło się to w głowie.
- Gotowe.  Krzyknął Rafał.
Poszła do łazienki, a za nią cała gromadka.
Włożyła niemowlę do wody. Zapłakało. To dobrze. Jeśli ma siłę płakać, to dobrze. Patrzyło na nią
tymi pięknymi oczami, jakby rozumiało, że nie robi mu krzywdy.
- Odkręć teraz trochę ciepłej wody.  Poprosiła syna.  Ale nie dużo, żeby woda się powoli
ocieplała.
Mała kruszynka (bo niemowlę zdecydowanie było dziewczynką) miała co najmniej kilka tygodni,
ale była nieduża i chudziutka. Marta pamiętała swoje dzieci w tym wieku. Same fałdki. Ta kruszyna
miała szczuplutkie kończyny i drobniutką buzię. Włoski, a raczej meszek na głowie wydawał się
ciemny, ale może dlatego, że po prostu był mokry.
W miarę, jak woda w wannie ocieplała się, dziecko zaczęło się poruszać i ciekawie rozglądać.
Chyba jednak było starsze, niż się wydawało - miało takie bystre spojrzenie&
- Nadal nikt się nie zgłasza na pogotowiu.  Stwierdziła Marysia z niepokojem.
Typowe. Człowiek mógłby życie skończyć, zanim pogotowie zareaguje!
- Spróbujemy pózniej.  Westchnęła Marta, po czym zwróciła się do Oliwki.  Skarbie, czy masz
jakieś czyste ubranka dla swojej lalki?
Oliwia poważnie skinęła głową. Była cudowną mamą dla swoich lalek; miały zawsze czyste
ubranka, a te, których nie używała w danej chwili, musiały być ładnie złożone. Lalki sióstr Oliwi
leżały głowami w dół w pudle z zabawkami, w szczątkowym i dość sfatygowanym ubraniu, ale
7
"dzieci" Oliwi zawsze grzecznie czekały na zabawę w swoim lalczynym wózku. Oliwka popędziła
do pokoju i po chwili przyniosła komplet ubranek. Aącznie z pieluchą.
Tak, tylko Oliwia mogła wiedzieć, w co trzeba ubrać bobasa.
- Dziękuję, kochanie; połóż na wersalce, trzeba ubrać małą.
W asyście dzieci wytarła i ubrała niemowlę. Zaczęło cicho popłakiwać, jakby ze skargą.
- Czego ona płacze?  Zainteresował się Rafał.
- Nie wiem, może jest przestraszona, albo śpiąca.
- Na pewno jest głodna.  Stwierdził syn, czyli to z dzieci, które miało nieustająco  głodny
brzuch.
- W szafce widziałam gdzieś butelkę, ciocia Krysia zostawiła, jak ostatnio była u nas z Gapciem.
 Odezwała się Agnieszka.
- Nie mamy mleka dla dzieci.  Włączyła się do dyskusji Marta.
- A nie może być zwykłe w proszku? Zostało po tym cieście, co robiłaś na urodziny tatusia.
Na wspomnienie męża coś zakuło ją w sercu. Otrząsnęła się. Mleko w proszku? Chyba może być&
kiedyś przecież nie było mieszanek i dzieci jakoś żyły&
- Faktycznie. Powinno jeszcze trochę zostać. Muszę przygotować to mleko.  Zdecydowała.
- Ja wezmę dziecko.  Zaoferowała się Marysia.
- Dlaczego Ty? Ja też chcę.  Sprzeciwiła się Agnieszka.
- I ja też.  Oliwia również postanowiła się kłócić.
- Dziewczyny! Przestańcie!  Interweniowała Marta.  Teraz wezmie Marysia, a następnym
razem któraś z Was!
Następnym razem? Co Ona wygaduje? Zaraz dodzwonią się w końcu na pogotowie, albo policję, a
oni przyjadą i zabiorą dziecko!
Dziewczynki najwyrazniej o tym samym pomyślały, bo stały z obrażonymi minami. Marysia
usiadła w fotelu i wyciągnęła ręce po niemowlę.
Marta troskliwie ułożyła w ramionach córki popłakujący tobołek i pobiegła do kuchni.
Przygotowywała mleko, zaglądając co chwilę do pokoju. Znajdka już nie płakała, popatrując
szmaragdowymi oczkami na stojące wokół niej dzieci.
- Uśmiechnęła się do mnie.  Stwierdził z dumą Rafał.
- Akurat! Ona nie umie się jeszcze śmiać. Jest za mała!
- Nieprawda, nie jest! Uśmiechnęła się do mnie.
Marta z westchnieniem wycofała się do kuchni. Studząc mleko wyciągnęła z kieszeni komórkę i
połączyła się ze 112.
Po kilku sygnałach usłyszała.
8
- Alarmowy numer policji, słucham.
- Dzień dobry.  Powiedziała niepewnie.  Znalazłam dziecko.
- Co Pani znalazła?
- Dziecko w koszyku. Niemowlę. Leżało obok śmietnika.
Chwila ciszy w słuchawce.
- Żyje?
- Tak, było wyziębione, ale poza tym chyba nic mu nie jest.
- Zaraz do Pani kogoś przyślemy. Proszę podać adres.
Podyktowała policjantowi adres i rozłączyła się. Sprawdziła, że mleko jest już w sam raz i zaniosła
do pokoju.
- Mogę ją nakarmić?  Zapytała Oliwia.
- Dobrze, ale musisz uważać. To nie lalka.
- Jeju, mamo, przecież wiem.  Oburzyła się Oliwka.
Zamieniły się z Marysią miejscami. Niemowlak natychmiast zaczął łapczywie ssać smoczek.
- Musiała być bardzo głodna.  Stwierdziła Agnieszka, siadając na poręczy fotela.
Marta zazwyczaj karciła za to dzieciaki, ale dziś udała, że nie widzi.
Ktoś energicznie zastukał do drzwi.
- To pewnie policja, udało mi się w końcu dodzwonić.  Powiedziała Marta, podchodząc do
drzwi.
Zaprosiła do mieszkania dwóch policjantów i załogę karetki. Zapewne policja powiadomiła
pogotowie.
- Gdzie dziecko?  Zapytał lekarz pogotowia.
- W salonie.  Poprowadziła całą grupkę.
Mała właśnie skończyła jeść, bo butelka była pusta, a na buzi dziecka było rozmazane mleko.
Otarła troskliwie ubrudzony policzek, odebrała tobołek z rąk Oliwi i przekazała go lekarzowi.
- Mam nadzieję, że nic jej nie będzie, na dworze jest naprawdę zimno.
Lekarz przyglądał się tobołkowi ze zdziwieniem.
- TO jest to dziecko?  W jego głosie był jakiś dziwny ton. Zarówno Marta, jak i dzieciaki
spojrzały na niego z uwagą.
- Coś jest nie tak?  Zdziwiła się Marta.
- Pani sobie żarty robi?!  Oburzył się lekarz i bez ceregieli wcisnął dziecko z powrotem na
kolana Oliwi.
Marta drgnęła i skoczyła, by podtrzymać zsuwający się tobołek.
- Czy pan zwariował?!  Krzyknęła.
9
- Nie, to pani sobie robi żarty! Przecież to lalka! Powinna Pani zostać ukarana! W tym momencie
może ktoś czeka na ratunek, a Pani się żarty trzymają!
Zbaraniała. Otworzyła usta jak ryba.
- Przecież to jest dziecko!  Rafał stanął w obronie matki.  Mama znalazła je dzisiaj!
Lekarz machnął tylko ręką i wyszedł. Marta doskoczyła do zawiniątka, tulonego przez Oliwię.
Odgarnęła kocyk i aż się cofnęła. Lalka. Zwykła, plastikowa lalka!
Spojrzała na zdumioną buzię Oliwii, a potem Rafała. Słyszała, jak za nią Marysia wciąga mocno
powietrze.
- Ale ja& to&  Dukała Marta, usiłując coś powiedzieć.
- Może być pani pewna, że tak tego nie zostawimy.  Powiedział wkurzony policjant.  To bardzo
głupie żarty!
Marta próbowała coś tłumaczyć, coś powiedzieć. Ale co można powiedzieć w takiej sytuacji?
Przedstawiciele prawa i porządku wyszli, utyskując. Zamknęła za nimi drzwi i oparła czoło o zimne
drewno.
- Mamoo!  Dobiegł ją zaniepokojony głos Oliwi.
Weszła do pokoju, w którym siedziały dzieci.
Na kolanach Oliwi leżało uśmiechnięte dziecko i bawiło się frędzlem bluzki, pakując go do ust.
- Czy ja zwariowałam?  Zapytała, siadając gwałtownie na podłodze.
- Nie wydaje mi się. Bo to by oznaczało, że wszyscy zwariowaliśmy. A to niemożliwe. 
Pocieszył ją Rafał.
- To jest możliwe.  Zaprotestowała Marysia.  Czytałam kiedyś taką książkę&
Wszyscy zgodnie jęknęli.
- & i tam pisało  Ciągnęła niezrażona Marysia.  Że po zjedzeniu jakiś grzybków można mieć
halucynacje.
- Po pierwsze, to było napisane, a nie pisało; a po drugie, to nie jedliśmy żadnych grzybków. 
Marta przyglądała się bawiącemu się niemowlakowi z uwagą.
- A ja myślę.  Odezwała się cichutko Agnieszka.  Że ona po prostu nie chciała, żeby ją zabrali. I
się zmieniła.
- Chyba za dużo bajek oglądasz. Pewnie jest wielką czarodziejką, co?  Zakpił braciszek.  Tak w
ogóle, to nie jedliśmy dziś nie tylko grzybków, ale też obiadu. Jestem głodny.
Z poczuciem, że jest beznadziejną mamą kazała synowi zalać dla każdego po  chińskiej zupce.
Marta z Marysią opróżniły szufladę w komodzie, wyścieliły ją kocami i Znajdka leżała tam teraz,
radośnie gulgocząc po swojemu.
- Tak, czy inaczej musimy ją oddać.  Wrócili do rozmowy z parującymi miskami w rękach.
10
- Dlaczego? Nie możemy jej zatrzymać?  Zdziwiła się Agnieszka.
- Nie, nie możemy. Po pierwsze, nie mamy do tego prawa, może na przykład została porwana i
ktoś wypłakuje sobie teraz oczy; a po drugie, kto by się nią zajmował?
- Ja.  Odezwała się cała czwórka dzieci.
- Przed, czy po szkole?  Zapytała chytrze.
- Zamiast.  Całkiem poważnie stwierdził Rafał.  I tak nie uczę się tam niczego ciekawego.
Aniołki zgodnie pokiwały głowami.
- Właśnie! Mamoo&  Dobrze znała te proszące spojrzenia.
- Powariowaliście! Już wam powiedziałam, że to niemożliwe!
Podeszła do leżącej w szufladzie kruszynki i wzięła ją na ręce.
- Na pewno ktoś jej szuka. A ona na pewno chciałaby wrócić do mamy. Prawda, kochanie? 
Zwróciła się do małej.
Zielone oczy spojrzały na nią z powagą. Coś zafalowało wokół nich i przed oczami mieli nagle
kolorową łąkę, jak z sielskich obrazków. Piękna, blond włosa kobieta siedziała na trawie i tuliła do
siebie maleństwo& obraz zniknął tak nagle, jak się pojawił.
- Co Ty chciałaś nam pokazać, dziewuszko?  Wyszeptała Marta.
- To była na pewno jej mama.  Stwierdziła Oliwia.  I jednak umie czarować. I pewnie
zaczarowała się w lalkę, bo wcale nie chce od nas iść. To my musimy znalezć jej mamę.
- Policja ma swoje sposoby, by szukać zaginionych. My możemy jedynie popytać sąsiadów, czy
nie widzieli niczego podejrzanego. I możemy mieć problemy w związku z jej przetrzymywaniem. 
Wskazała głową dziecko.  Ale ponieważ zrobiło się pózno, myślę, że do jutra może z nami zostać.
Jutro pojadę z nią na naszą komendę. A teraz  Spojrzała na dzieci surowo.  Wezcie się za lekcje.
- Mamoo!  Jęknęli.
- No już, już.
Rozeszli się do swoich pokojów. Usiadła na fotelu z dzieckiem na rękach i zamyśliła się głęboko.
Co robić? Na domiar wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło, tylko małego dziecka jej w domu było
potrzeba!
Nigdy nie myślała, że w ogóle będzie miała dzieci. Na studiach była prymuską, chciała robić
karierę& Spotkała Irka na trzecim roku i zakochała się bez pamięci. Pobrali się na czwartym roku,
bo nie mogli bez siebie żyć& kiedy rok pózniej oczekiwali dziecka, miała wszystko zaplanowane.
Urodzi, podchowa, wróci do pracy robić karierę& Wtedy okazało się, że urodzą się blizniaki.
Macierzyński przedłużył się więc nieco, bo opiekunka za blizniaki liczyła sobie więcej, niż Marta
zarabiała& Trochę byli z Irkiem nieostrożni.  Po siedmiu miesiącach znowu zaszła w ciążę. Nigdy
jednak nie podejrzewała, że znów będą blizniaki& I tak wylądowała z czwórką dzieci na jedynej
11
posadzie, która gwarantowała sensowne powroty do domu, przy jednoczesnym godziwym
wynagrodzeniu. No tak& Już nie gwarantuje& Ocknęła się ze wspomnień i spojrzała na buzkę
tulonego maleństwa.
- Jak my sobie damy radę, kochanie?  Szepnęła do dziecka, wdychając niepowtarzalny, słodki
zapach niewinności.
Mała uśmiechnęła się do niej szeroko. Wokół znikąd pojawiły się iskierki. Błyskały i tańczyły nad
ich głowami. Marta nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Czas spać, maleńka. Musisz być bardzo zmęczona.
W odpowiedzi dziecko ziewnęło szeroko. Wstała i tuląc małą do siebie, zaczęła śpiewać kołysanki.
Kiedy niemowlę usnęło, odwróciła się, by je położyć i zobaczyła swoje dzieci, siedzące po cichutku
na dywanie.
- A co Wy tu robicie?
- Dawno nam nie śpiewałaś.  Powiedziała Agnieszka.
Czy naprawdę? Najmłodsza para blizniąt ma już co prawda 9 lat, ale głowę by dała sobie odciąć, że
jeszcze całkiem niedawno& a może nie? Wracała pózno, a potem pranie, gotowanie, sprzątanie&
- Nie myślałam, że jeszcze chcecie.
- Lubiłam jak śpiewałaś; najlepiej o iskiereczce.
- Ja zawsze wolałam o żabce.
Odłożyła niemowlę do zaimprowizowanego łóżeczka  szuflady. Podeszła do dzieci i po kolei
mocno je przytuliła.
- Kocham Was. Najbardziej na świecie.
- A my Ciebie.  Odpowiedziała za wszystkich Marysia.
Marta spojrzała w kąt, na stertę rzeczy do prasowania. Westchnęła. Poprasuje, jak dzieciaki pójdą
spać.
- Jeśli chcecie, to mogę Wam dzisiaj coś poczytać.
-  Harrego Pottera !
- Nie, to już czytaliśmy. Może  Białą wilczycę ?
- Może być.
Czytali przez godzinę, aż dzieciaki marudząc poszły jednak spać. Niemowlak spał, posapując i
Marta pomyślała, że to najsłodsze dziecko na świecie. Przez kolejne dwie godziny prasowała.
Właśnie kładła się spać, gdy maleństwo się obudziło. Przygotowała jej butelkę, przewinęła, ale
dzieciak za nic nie chciał usnąć. Chodziła po pokoju, kołysząc brzdąca i ziewając do bólu szczęk.
W końcu padły obie, w poprzek łóżka.
Na drugi dzień trzeba było stanąć przed nagą prawdą. W domu było jedno małe dziecko i czworo
12
starszych, za to nie było pracy i pieniędzy. Miała dwa tygodnie na znalezienie czegoś, jeśli chciała
terminowo opłacić rachunki. Ale jak ma szukać pracy z dzieckiem na ręku? Już to widzi. 
Pracodawcy wręcz się zabijają o matki z dziećmi! Zwłaszcza z małymi dziećmi. Musi natychmiast
znalezć miejsce dla malucha! Owinęła małą w koce i zamierzała wyjść na pobliską komendę.
Przecież znajdą tam dla niej dobre miejsce, prawda?
Najpierw nie mogła znalezć kluczy, choć była przekonana, że zostawiła je w zamku. Pózniej
odleciała klamka i niezle się nabiedziła, zanim na nowo ją zamontowała.
- Czy to twoja sprawka?  Podeszła do dziecka i przyjrzała mu się uważnie.  To nie jest
zabawne, kruszyno. Ja naprawdę nie mogę cię zatrzymać. Nie jesteś zbłąkanym kotkiem. Nie masz
dokumentów, ktoś powinien cię zbadać&
Mała uśmiechnęła się swoim słodkim uśmiechem. Marta wzięła ją na ręce i wyszła z domu. Zimny
wiatr poderwał chmurę śniegu z ziemi i sypnął nią kobiecie prosto w oczy. Zamrugała gwałtownie.
Kiedy otworzyła w końcu załzawione oczy, przed furtką zobaczyła psa. Stał dumnie, wyciągając w
jej kierunku nos. Był psim mieszańcem, gdyby stał koło niej zapewne sięgałby jej do biodra, a nie
była niską kobietą. Zawył. Dziecko w jej ramionach poruszyło się gwałtownie i zagulgotało
radośnie. Pies zawarczał głucho. Sierść zjeżyła mu się na grzbiecie i Marta ucieszyła się, że jest
oddzielona od niego ogrodzeniem.
- Idz stąd! Niedobry pies. Poszedł. Na swoje!  Krzyknęła na psa wszystkie komendy, jakie
przyszły jej do głowy. Nie ma mowy, żeby wyszła za furtkę, kiedy ten kundel tam stoi.
Pies usiadł, cierpliwie ją obserwując. Mała ponownie zagulgotała, a on przekręcił łeb, nasłuchując.
No to klapa. Marta cofnęła się w głąb domu. I wtedy dzieciak wydarł się, jakby go mordowała, a
pies zaskomlał, niemal tak samo rozdzierająco i poderwał się, skacząc na furtkę. Marta zmarszczyła
brwi.
- No dobra. Przekroczyłam już dozwolony poziom dziwności.  Mruknęła.  Czy ten kundel to
twój& przyjaciel?  Zwróciła się do dziewczynki. Dziecko ucichło i wbiło w nią te swoje
koszmarnie zielone oczyska. Pies znów usiadł przy furtce.
- Ok.  Z duszą na ramieniu podeszła do furtki. Zawahała się przez moment, zanim ją otworzyła.
Gdy tylko furtka otwarła się na tyle, by się zmieścił, pies wepchnął się do środka. Skoczył łapami
na Martę, chcąc dostać się do dziecka. Kobieta zachwiała się niebezpiecznie, aż musiała
przytrzymać się ogrodzenia.
- Spokój, bo mnie przewrócisz! Nic jej nie jest. Zobacz, cała i zdrowa!  Schyliła się i pies,
szaleńczo machając ogonem, wepchnął nos w koc.
- No już dobrze, dobrze.
Znów zawiał silniejszy wiatr i podniósł się tuman śniegu. Pies odwrócił się w kierunku ulicy i
13
zawarczał, jakby gotowało mu się w gardle.
- Co jest, piesku?
Pies, ciężarem swojego ciała, cofając się, zaczął popychać ją z powrotem do domu. Usiłowała
dojrzeć coś w chmurze śniegu. Na próżno.
Wpuściła kundla do domu, choć była przeciwna zwierzakom w mieszkaniu.
- Ustaliliśmy  Mówiła ni to do siebie, ni to do psa.  Że jesteście przyjaciółmi. Skoro tak, to
pewnie wiesz gdzie są jej rodzice.  Rozebrała małą z koca i położyła do szuflady  łóżeczka. Pies
natychmiast polizał dziecko po policzku.  I widać, że głupi też nie jesteś.  Wywalił język, jakby
się śmiał.  Nie byłoby lepiej, żebyś ich tu przyprowadził? Jest u nas bezpieczna. Ale oni pewnie
tam za nią tęsknią. Jest taka słodka.
Zadudniło na schodach i pies poderwał się czujnie.
Marta uśmiechnęła się. Znała to dudnienie. Marysia i Rafał. Zawsze tak tupią, jakby chcieli
wywołać trzęsienie ziemi.
- Spokojnie.  Zwróciła się do podenerwowanego psa.  To tylko moje dzieci.
Blizniaki wpadły do przedpokoju, razem z falą zimnego powietrza.
- Mamo! Zwolnili nas z ostatniej lekcji, bo Gruba zachorowała.  Krzyknął Rafał.
- Pani Grubińska, Rafał. Tyle razy ci powtarzam&  Ale syn już jej nie słuchał, wpatrzony w
wielkiego psa, stojącego obok niej.
- Mamo, czy to pies?
- Nie, pufek pigmejski. A na co wygląda?
- Ale mówiłaś, że nie możemy mieć psa! A ten jest idealny!
Skrzywiła się.
- Nie jest nasz. To najwyrazniej pies naszej Znajdki.
Kundel podszedł najpierw do Rafała, uważnie go obwąchał, a potem do stojącej ciągle w progu
Marysi. Obejrzał się na Martę i zaskomlał cicho. Wrócił z powrotem do dziewczynki, leżącej w
szufladzie, a potem spojrzał na Martę i szczeknął.
O dziwo zrozumiała, o co mu chodzi.
- Będziemy się nią opiekować. Idz, sprowadz jej rodziców.
Minęła zaskoczone blizniaki i wyszła na podwórko, by otworzyć psu furtkę.
Zanim wyszedł, polizał ją szybko po dłoni. Czekał, aż zamknie za nim furtkę. A potem pobiegł,
jakby ktoś go gonił.
Wróciła do domu.
- Czy on wróci, mamo?  Usłyszała pytanie Marysi.
- Pewnie tak. Ale on nie jest nasz, skarbie. Jego dom jest gdzie indziej.
14
- Szkoda. Jest fajny.  Żal w głosie córki poruszył czułą strunę w sercu Marty.
Może nie powinna być tak negatywnie nastawiona do zwierzaków? Może dzieciakom dobrze
zrobiłby jakiś futrzak? Może kłęby latającej sierści to nic, wobec dziecięcej radości?
Pogłaskała córkę po rozczochranych (jak zwykle zresztą) włosach.
- Żywa istota to duży obowiązek, kochanie. Jak się wezmie ją do siebie, to nie można potem się
rozmyślić. Dlatego&
- To. Musi. Być. Przemyślana. Decyzja.  Wyskandowały blizniaki, ze złośliwymi uśmieszkami.
- Urodziłam potwory.  Westchnęła.
Przygotowywała obiad, a Znajdką opiekowali się na zmianę Marysia i Rafał. Do kuchni dochodził
ich wesoły śmiech i popiskiwanie małej.
Wieczorem, całą szóstką usiedli na rozłożonym tapczanie. Czytali na głos, zmieniając się, gdy głos
odmawiał posłuszeństwa.
Drzwi wejściowe nagle się otworzyły. Z przedpokoju dobiegł głos Irka.
- Jest ktoś w domu? I kto znów zostawił zabawki w przedpokoju?! Zabić się można!
- Jesteśmy w salonie.  Odkrzyknęła, podnosząc się z łóżka. Sielski nastrój minął, jak ręką odjął.
Poczuła gorąco na policzkach. Drżące ręce schowała w poły szlafroka.
Irek wszedł do pokoju i obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. W piżamie i szlafroku, z plamą po
ostatnim karmieniu małej, musiała wyglądać nieszczególnie.
Usiadł na łóżku obok Oliwii, odsuwając niedelikatnie lalkę.
- Wszędzie kupa tych zabawek.  Skrzywił się.
Tyle, że to nie była lalka. To ich mały gość znowu użył czarów. Oliwia rzuciła się w przerażeniu,
sprawdzając, czy dziecku nic się nie stało.
- Uważaj, co robisz!  Krzyknęła na ojca. Popatrzył z osłupieniem.
- Coś ty powiedziała?  Ponieważ jednak Oliwka milczała, przeniósł karcące spojrzenie na Martę.
- Nie ma mnie zaledwie dwa dni, a ty już nastawiasz dzieciaki przeciwko mnie? Tego ich uczysz?
Braku szacunku?
- Nie przesadzaj&  Marta zaczęła bronić córki.
- Trzeba było nie ruszać tego, co nie twoje.  Odezwała się nagle Agnieszka.  Trzeba zapytać!
Irek poderwał się. Twarz wykrzywiła mu złość.
- Mogłem się tego spodziewać! Niewdzięczni smarkacze!  Schwycił Agnieszkę za ramię i
potrząsnął.  Jak na razie, to wszystko w tym domu należy do mnie, rozumiesz?! Wszystko! Jak
zaczniesz zarabiać, to wtedy będziesz mogła powiedzieć, że coś jest twoje! A na razie wszystko jest
moje!  Zapienił się.
Marta stanowczo oswobodziła ramię córki i pchnęła ją za siebie.
15
- Nie, mój drogi.  Powiedziała, usiłując zachować spokój.  Trochę jednak tych rzeczy należy
również do mnie. Dokładnie połowa! I nie waż się wydzierać na dzieci!
- Żaden ja dla ciebie drogi. Nie mam z tobą nic wspólnego! Popatrz, jak wychowałaś te swoje
bachory. Dobrze, że już nie muszę z wami mieszkać!
- To po co przyszedłeś?  Zapytała spokojnie.
Przez chwilę myślała, że ją uderzy. Powstrzymał się, chyba ostatkiem sił.
- Po to.  Wskazał ręką na telewizor.  To za moją wypłatę go kupiliśmy!
Zajął się odłączaniem sprzętu. Marta gestem kazała dzieciom wyjść z pokoju. Niech sobie burak
wezmie ten telewizor! Owszem, kupili go za wypłatę Irka. Po tym, jak przez trzy miesiące nie
dostawał wypłaty. Szef wypłacił mu zaległość i mogli sobie pozwolić na telewizor i pralkę. Przez te
trzy miesiące żyli jednak z pieniędzy Marty. Chyba Irek też sobie o tym przypomniał, bo dodał
tonem usprawiedliwienia.
- Zostawiam pralkę; myślę, że przyda ci się bardziej, niż telewizor.
- Bierz, co chcesz.  Odpowiedziała zrezygnowanym tonem.
- To są również moje dzieci, wiesz?  Warknął nagle.  Nie nastawiaj ich przeciw mnie, bo ci je
zabiorę. Nie dam im zrobić wody z mózgu.
Zachichotała. Ta grozba wydała jej się taka nierealna& Irek, zabierający jej dzieci. I co on by z
nimi zrobił? Przecież nie chciał mieć dużej rodziny.
- Zawsze możesz próbować.  Powiedziała hardo.
Chwycił oburącz telewizor i ruszył do wyjścia. Otworzyła mu wejściowe drzwi i przytrzymała.
Chciała otworzyć furtkę, ale okazało się, że nie musi. O furtkę opierało się tlenione dziewczątko.
- Jesteś nareszcie, kochanie&  Powiedziało na widok Irka.
Marta myślała, że padnie trupem na miejscu. Zza jej pleców wychyliła się Oliwia, nadal trzymając
w objęciach lalkę.
Dziewczątko zamknęło za Irkiem furtkę i zerknęło spod grzywy na Martę i Oliwię.
- Kto to jest, ta pani?  Zapytała Oliwka.
Co miała powiedzieć?
- Koleżanka taty.
- Dziwka.  Odezwał się jednocześnie Rafał. Zaszokowana obróciła się do syna.
- Rafał! Co to za słownictwo?!
Jedenastolatek wzruszył ramionami.
- Ciocia Krysia powiedziała, że kobieta, która zabiera innej kobiecie męża, to dziwka.
Kurcze! Jak się zachować w takiej sytuacji?
- Nie stójcie w progu, jest zimno! Wracajcie do domu.  Rozkazała oaza spokoju.
16
Popatrzyła w ślad za SWOIM mężem, odjeżdżającym JEJ samochodem, z JEJ telewizorem na
tylnym siedzeniu.
- Żebyś tak złapał wszystkie cztery gumy.  Mruknęła z dziecinną mściwością.
Usiedli z powrotem na łóżku, ale stracili serce do czytania. Mała rozpłakała się i Marta odebrała ją
z rąk Oliwi i kołysała, delikatnie tuląc.
- To nic, dzieciaki; to nic.  Szeptała.
Drzwi znowu trzasnęły.
- Muszę stąd zadzwonić. Musiałem na coś wjechać. Wszystkie cztery koła szlag trafił!
Oczy dwóch par blizniąt i ich mamy skupiły się na Małej.
- Czy to twoje dzieło?  Zapytała Marta.
I nagle cała rodzina zaczęła chichotać. Najpierw po cichutku, a potem coraz głośniej. Nawet nie
słyszeli, jak Irek trzasnął drzwiami, wychodząc.
- Powinniśmy nadać jej imię.  Stwierdził Rafał, opanowując śmiech.  Przecież nie możemy
ciągle wołać na nią  mała .
- Ona pewnie ma już imię i nie powinniśmy go ot tak zmieniać.  Zaprotestowała Agnieszka.
- No to chociaż ksywkę.  Upierał się Rafał.
- Czarusia, bo umie czarować.  Zaproponowała Oliwka.
- Srusia.  Rafałowi pomysł nie przypadł do gustu.
- No to sam coś wymyśl.  Obraziła się Oliwia.
- Może Klusia?  Padła propozycja od Marysi.
- Eee tam&
- A mnie się podoba. Niech będzie Kluska.
Marta podniosła niemowlę tak, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Podoba ci się? Chcesz być Kluską?
Mała zagulgotała radośnie.
- No, to załatwione.  Ucieszył się Rafał.  A tak w ogóle, to zjadłbym jakieś kluski.
- Zaraz przygotuję kolację, ale najpierw proszę posprzątać te zabawki.  Odłożyła Kluskę do jej
 łóżeczka .
Schylając się po zabawki, zerknęła przez ramię na swoje pociechy. Stali bez ruchu, patrząc na
Klusię. Odwróciła się do dziecka. Mała świeciła seledynowym światłem, puszczała bąble ze śliny i
uśmiechała się.
Moment minął. Dzieciaki zaczęły sprzątać, przekomarzając się wesoło.
Marta obejrzała się jeszcze raz. W miejscach gdzie jeszcze przed chwilą stały dzieci, migotały
światełka, a wraz z  łóżeczkiem tworzyły wzór pięcioramiennej gwiazdy. Gdzieś już widziała ten
17
symbol& Ależ tak! To biały pentagram!
Każde z dzieci stanowiło szczyt ramienia!
Uśmiechnęła się do siebie. Tak. Dzieci były dla niej najlepszym czarem w życiu.
W końcu pokój był już sprzątnięty, ruszyli więc hałaśliwie do kuchni, by przygotować kolację.
Nagle przed nimi zamigotało, zafalowało powietrze i raptem stali na brzegu dywanu, a za nim
rozpościerała się przepiękna łąka. Po łące w ich stronę zmierzało dwoje ludzi i pies.
Marta wzięła głęboki oddech. Znała tego kundla! Jedno mrugnięcie okiem i nietypowe trio stanęło
naprzeciw nich.
- Witajcie.  Odezwała się kobieta. Była tak piękna, że od blasku, jaki od niej bił, bolały oczy.
Marta spojrzała nieznajomej w twarz i napotkała bardzo znajome, szafirowe spojrzenie.
- Jesteś matką Kluski.  Powiedziała cicho.
Nieznajoma kiwnęła głową.
- Tak. Nasza  Wskazała na siebie i milczącego, wysokiego mężczyznę, który jej towarzyszył. 
Córka została porwana, a Bies  Tu wskazała na psa.  Wyruszył na poszukiwania. Szybko odnalazł
porywaczy, ale zdążyli już porzucić dziecko w śniegu. Tylko dzięki tobie przeżyła. Jesteśmy winni
ci tak wiele!
- Nic mi nie jesteście winni.  Zaprotestowała.  Nikogo bym nie zostawiła na takim śniegu.
Wasza córka, to słodkie dziecko.
- Nie oddamy wam jej!  Krzyknął zapalczywie Rafał.  Teraz jest już nasza!
- Właśnie. Mama byłaby dla niej lepszą mamą!  Agnieszka poparła brata.
Piękna Pani nie obraziła się, tylko uśmiechnęła do zbuntowanych dzieci.
- Teraz to także dziecko waszej mamy&
Marta spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Stałaś się jej matką  Wyjaśniła kobieta.  Nie wtedy, gdy ratowałaś znalezione dziecko od
zimna, lecz gdy tuliłaś i szykowałaś jej miejsce w swoim życiu. W momencie, gdy pogodziłaś się z
tym, że nie chcesz jej oddać.
- Skąd wiesz?& Przecież ja&
Przecież sama jeszcze do końca sobie tego nie uświadomiła!
Kobieta uśmiechnęła się smutno.
- Nie mogłam sobie wymarzyć dla niej lepszej matki. Ale teraz czas już na nas.  I wyciągnęła
ręce.
Marta oddała Kluskę z nagłym skurczem serca. Nie zapanowała nad łzami, spływającymi z
policzków.
- Dbajcie o nią.  Powiedziała po cichu.
18
- Będziemy.  Głos zabrał mężczyzna, do tej pory milczący. Delikatnie dotknął dłonią policzka
Marty.  Nie możemy ci jej zostawić.  Ty masz cztery powody do życia, a my stracilibyśmy nasz
jedyny&
Zamknęła oczy, by strącić łzę i& już ich nie było&
Ocknęłam się na szpitalnym łóżku, z policzkami słonymi od łez i sercem ściśniętym z
żalu. Ależ to był sen!
A właściwie, co ja tu robię? Niewyraznie pamiętałam, że po wysłuchaniu rewelacji szefa o
zwolnieniu, zrobiło mi się słabo& Czyżbym wylądowała w szpitalu? Podniosłam się na łokciu i
przez brzuch przeszedł mi skurcz bólu.
- O, obudziła się pani! To dobrze.  Ucieszyła się pielęgniarka.
- Tak, obudziłam się. Ale, co ja tu robię?
- Zaraz zawołam lekarza, on to pani wytłumaczy.
Usiadłam, jakoś dziwnie słaba, na brzegu łóżka. Lekarz pojawił się po paru minutach.
- Pani Marto. Jestem doktor Jasiński. Zajmowałem się panią.
- Dziękuję.  Powiedziałam grzecznie.  Co się stało?
- Straciła pani przytomność w pracy, wezwano pogotowie.
- Jezu, nic nie pamiętam!  Potrząsnęłam głową ze zdziwieniem.
- Miała pani rozległy krwotok& Pękł jajowód. Wiedziała pani o tym, że jest w ciąży?
Szok na mojej twarzy musiał mu starczyć za odpowiedz, bo pogładził mnie po ręce.
- Pani koleżanki mówiły, że ma już pani czworo dzieci. Niech się pani cieszy, że wyszła pani z
tego z życiem; takie krwotoki różnie się kończą&
Byłam w ciąży? Straciłam dziecko?! Nagle przed oczami stanęła mi roześmiana buzia, ze
szmaragdowymi oczami.
- Córeczka&  Szepnęłam.
- Jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić.  Zaprotestował lekarz.
Ale ja wiedziałam lepiej. Moja Kluska! Moje słodkie maleństwo!
Nigdy nie będę trzymać jej już na rękach, nigdy się do mnie nie uśmiechnie!
Pogrążyłam się w bólu tak wielkim&
Dali mi jakieś leki na uspokojenie, ale nie pomagały. Chyba krzyczałam.
Moja Kluseczka&
Słyszałam, jak szeptali o mnie po kątach, że może i dobrze się stało, bo mąż ją zostawił, i pracę
straciła, i przecież ma starszą czwórkę&
Idioci& Nic nie rozumieli& Nic&
19
Po dwóch dniach wyszłam ze szpitala, nadal pogrążona w żałobie.
Przed szpitalną bramą stał niewyrazny kształt. Wyglądał, jakby na mnie czekał. Dopiero, gdy
podeszłam bliżej, rozpoznałam go. Kundel.
- Bies.  Wypowiedziałam spękanymi ustami.
A on zamachał ogonem. Wczepiłam dłoń w sierść na jego grzbiecie, jakby był moją jedyną ostoją.
I poszliśmy do domu.
20
2. POTWÓR W FOTELU
21
Wesołe promyki słońca tańczyły w takt poruszającej się zasłonki, błyskającymi
krążkami światła na dywanie.
Iwona otworzyła oczy, wsłuchując się w ciszę poranka.
Ciszę.
To znaczy, że Emilka śpi.
Kobieta rozluzniła się, przeciągnęła, aż zatrzeszczały stawy. Ma chwilkę dla siebie.
Dopiero teraz poczuła ciężar męskiego ramienia na brzuchu. Ramię męża opasywało ją delikatnie.
Duża, silna ręka; ciężka i znajoma.
I śmiertelnie niebezpieczna.
On też się obudził. Ciepły oddech owionął jej szyję.
- Czyżbyśmy mieli chwilę dla siebie? - Usłyszała.
Zapragnęła nagle, by Emilka się obudziła. Już, natychmiast. Mogłaby wtedy wyskoczyć z łóżka i
popędzić do dziecka. Uciec.
Nie mogła się zdradzić. Odwróciła się do niego twarzą. Spojrzała w duże, brązowe oczy, które
kiedyś tak kochała.
Zanim&
Teraz widziała tylko oczy potwora.
- Na to wygląda.  Szepnęła.
Jego ręce powoli wędrowały pod cienką koszulką nocną. Zamknęła oczy. Jest łatwiej, gdy go nie
widzi. Może wtedy udawać bez obaw, że on dostrzeże kłamstwo w jej oczach.
Po wszystkim starała się iść, nie biec, do łazienki, w której zmywała z siebie jego zapach.
 Nie dam rady tak dłużej .  Myślała.   Gdybym nie poznała prawdy, gdybym tylko nie wiedziała,
jaki on jest naprawdę &
Sen przyśnił jej się przed kilkoma dniami. Była szalenie zmęczona, bo Emilka
chorowała, w pracy szykowały się zwolnienia, na dodatek on ciągle nie pracował i brakowało
pieniędzy na wszystko. Niełatwo być dwudziestoletnią matką& Tamtego wieczoru pokłócili się
właśnie o pieniądze. Zaczęło się od pretensji, że pózno wrócił do domu. Był gdzieś z kolegami na
piwie. Wściekły, że śmiała mu zwrócić uwagę oznajmił, że rzuca robotę, bo szef go wykorzystuje.
Jeśli ten palant (szef) myśli, że on na to pozwoli, to jest debilem.
- A co z pieniędzmi? Pracujesz zaledwie dwa tygodnie.  Zapytała. Właśnie zmuszona była
pożyczyć pieniądze od teściów, aby kupić jedzenie.
- A ty tylko pieniądze i pieniądze. Jesteś przyziemna, jak mało kto! Czy Ty w ogóle myślisz o
czymś innym?
22
I się zaczęło&
Powiedziała mu, że jest leniwym dupkiem, a on jej, że głupią zdzirą. Wymienili jeszcze parę
inwektyw. Ale dopiero ostatnie wypowiedziane przez niego słowa, te, które poprzedzały trzaśniecie
drzwi wejściowych, sprawiły, że płakała przez godzinę.
- Wrobiłaś mnie w dzieciaka, bo chciało ci się bawić w dom! Mógłbym ci czasem łeb ukręcić!
Usnęła spłakana, zanim on wrócił.
We śnie kłótnia trwała nadal.
Powiedziała mu, że Emilka jest jedyną radością jej życia i nawet on jej tego nie zepsuje.
- Taak?  Stanął naprzeciwko niej. Duży, dominujący, grozny. - Jesteś pewna? - Jego oczy
drwiły, usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku - To zajrzyj do lodówki!
Pchnięta impulsem strachu pobiegła do lodówki i otworzyła ją szarpnięciem.
Coś gęstego wpełzło do jej żył i blokowało możność dostarczenia komórkom życiodajnych
składników. Nie mogła oddychać. Nie mogła się ruszyć.
Na półkach leżały skrupulatnie poukładane, pozawijane w folię, krwawe kawałki dziecka. Jej
dziecka.
Ściśnięte folią malutkie paluszki. Gdzieś w głębi półki dostrzegła stópkę.
Za plecami słyszała jego śmiech. Głośny, urągający, triumfujący.
We śnie, obudziła się i dostrzegła go śpiącego obok niej.
Poczuła ulgę tak wielką&
Potrząsnęła go za ramię.
Otworzył zaspane oczy.
- Błagam Cię, błagam! Nie kłóćmy się już!  Płakała.  To na mnie zle działa!
- Co jest?  Zapytał, lekko ją przytulając.
Zdyszanym, pełnym grozy głosem opowiedziała mu sen.
Uśmiechnął się, tym kpiącym uśmieszkiem. Widziała już ten uśmiech&
- A zaglądałaś do lodówki?  Zażartował.
Aż się zatchnęła. Idiotyczne żarty. Obrażona usiadła na łóżku.
- No idz! Sprawdz!  Judził.
Prowokował ją, wiedziała o tym, ale i tak nie mogła się powstrzymać.
Wstała i jak zahipnotyzowana poszła do kuchni. Otworzyła lodówkę.
Poćwiartowane kawałki córki leżały na półkach.
Makabryczny widok zwalił ją z nóg. Opadła na podłogę i krzyczała, aż głos odmówił
posłuszeństwa&
23
Obudziła się, tym razem naprawdę, w skłębionej pościeli. Przez chwilę wpatrywała się
w niego.
Spał.
Bezszelestnie wstała i drżąc powlokła się do pokoju córki. Emilka spała, posapując cichutko. Miała
zaróżowione od snu policzki. Iwona osłabła z ulgi. Wślizgnęła się pod kołdrę obok córeczki i
patrzyła, jak budzi się dzień.
Od tego dnia nieustannie mu się przyglądała. Uważnie. Wszystko w niej krzyczało, gdy się zbliżał.
Dostrzegała w nim potwora. Dlaczego wcześniej tego nie widziała?!
Myjąc się w tej łazience, zastanawiała się, jak długo jest w stanie wytrzymać takie napięcie. Dzień?
Rok? Minutę?
A sny nie minęły. Czasem odrobinę zmienione, czasem idealne kopie, jakby oglądała film klasy B,
znany już na pamięć. Każdy ruch, gest, zmrużenie oczu. Szczegóły, od których rano pękała jej
głowa. Kapiące krople karmazynowej krwi. Kpiący uśmieszek. Sztywna, maleńka stópka.
Czasem stała przed lodówką w połowie przygotowywania śniadania i bała się otworzyć
drzwiczki&
Jest dla niej za silny. W konfrontacji z nim nie ma szans. Nawet, gdyby go zaskoczyła, zaszła od
tyłu, nie uda się jej powalić go jednym ciosem. A jeśli będzie musiała z nim walczyć  przegra.
Patrzyła na niego jak wykrzykuje przed telewizorem, jak mądrzy się na przyjęciach. Wiedząc, jaki
jest naprawdę. Czekając, aż zrzuci maskę.
Czekała więc, aż coś powie jej co robić. I w końcu sny zaczęły się zmieniać.
Po raz pierwszy w życiu wykorzystała fakt pracy w służbie zdrowia. Poskarżyła się
znajomemu psychiatrze na notoryczne problemy ze snem. Pochodziła na wizyty regularnie, przez
dwa tygodnie. Wykupiła recepty od lekarza. Przemyślała wszystko. Była gotowa.
Załatwiła opiekę nad Emilią.  Teściowie mieli ją wziąć na weekend.
Potem zadzwoniła do niego.
- Cześć, kochanie.  Głos jej nawet nie zadrżał.  Wiesz, że twoja mama odbiera dziś małą ze
żłobka i zabiera na cały weekend?
- Mamy wolną chatę?  Ucieszył się.
- No tak. Ale ciągle w domu siedzimy& Co powiesz na to, żebyśmy pojechali nad jezioro, do
domku Grześka?
- No fakt, mamy jeszcze jego klucze&
- No właśnie. To co?
24
- W sumie możemy jechać.  Zgodził się.  Muszę tylko po rzeczy podjechać do domu.
- Pomyślałam o tym i już nas spakowałam. Pożyczyłam samochód od Halinki. Podjadę po ciebie.
Mógłbyś na mnie czekać przy rondzie, tym koło Zoo, żebym nie musiała parkować, co ty na to?
Kupiłam piwo i upiekłam szarlotkę.  Kusiła.
- No dobra, podejdę do ronda.  Zaśmiał się z wyższością, jaką tylko facet może mieć wobec
umiejętności kobiety, jako kierowcy.  Do zobaczenia.
W domku Grześka przygotowała obiad i podała mu piwo.
A w piwie tabletki.
Dla zabicia ich smaku dodała soku.
Upił trochę.
- Jezu! Przesadziłaś z tym sokiem.
- Osładzam ci życie.  Uśmiechnęła się.
Zjedli obiad. Wypili piwo. Zastanawiała się, jak długo potrwa, zanim tabletki go zmogą.
Zdążył ją pociągnąć na szerokie łóżko. Po raz pierwszy od dawna nie udawała. No cóż, spełniała
ostatnie życzenie skazańca& Usnęła nawet razem z nim, ale przebudziła się szybko. Spał. TYLKO
spał. Szkoda, że tabletki nie załatwiły sprawy do końca, na co po cichu liczyła.
Rozłożyła dużą folię na podłodze i zepchnęła na nią męża. Jęknął, ale się nie obudził. Sprawdziła
dwa razy, czy wszystko jest szczelnie obłożone folią. Szczelnie go w nią zawinęła. Wyciągnęła
zawiniątko z torebki. I schowała do kieszeni. Powoli wyciągnęła bezwładne ciało na dwór.
Domek Grześka położony był na odludziu, ogrodzony, obsadzony tujami. Podwórko było
niewidoczne od drogi, a i drogą nikt przypadkiem nie przejeżdżał. Wszystko przewidziała.
W zacienionym miejscu rozwinęła folię. Wyjęła z kieszeni zawiniątko, a z niego nóż.
Nawet się nie zawahała. Zdecydowanym ruchem wbiła mu nóż ukośnie, pod mostek, w serce. Nie
czekając, drugim nożem poderżnęła gardło.
Drgawki podrywały jego ciało, ale nie odzyskał przytomności. Super tabletki.
Nie przyglądała się za długo. Miała robotę do wykonania. Zawinęła go z powrotem w folię.
Wykopała dół, tam gdzie Grzesiek kiedyś z dumą pokazywał jej przygotowane miejsce na
kompostownik. Zgrzała się. Spociła. Na szczęście była silną kobietą. Wyciągnęła z samochodu piłę.
On twierdził, że to najlepsza piła na rynku.
Była dobra. Cięła ciało, jak chleb.
Każdy kawałek przenosiła do dołu. 100 kg mięsa.
Po wszystkim, do dołu wrzuciła również noże i piłę. Wszystko starannie zakopała, usypała kompost,
zagrabiła trawę. W domku wykąpała się i sprzątnęła ślady ich bytności. Jego bytności.
Gdy dotarła do domu, wyciągnęła z szuflady kartkę, rozłożyła ją na ławie i zadzwoniła do teściowej
25
- Mamo? Czy on jest u Ciebie?
- Mój syn?  Domyśliła się teściowa.  Dlaczego miałby być? Przecież mieliście być razem?
- Tak. Mieliśmy, ale nie było go. Nie pojawił się. Zostawił tylko okrutny list.
- Okrutny?
- Tak.  Rozpłakała się.  Przyjadę do ciebie, to pokażę&
List zdobyła podstępem parę dni wcześniej; usiadła koło niego i zagaiła.
- Wiesz co, ostatnio ciągle się kłócimy. Rozmawiałam z Oleksińskim, tym psychologiem u mnie w
pracy&
- I?  Nawet na nią nie spojrzał.
- Powiedział, że duszenie w sobie złości nie pomaga, że trzeba rozmawiać. A najlepiej napisać
sobie na kartkach, w formie listu.
- I ty oczywiście napisałaś.  Zakpił.
- Tak.  Skinęła głową.
- Pokaż. - Wyciągnął rękę.
- Nie. Najpierw ty musisz napisać.
- To idiotyczne. Ja napiszę  ty się obrazisz i przez dwa tygodnie będziesz się boczyć, co to da?
- Chodzi o to, żeby oczyścić atmosferę. Żeby napisać, co w tej drugiej osobie nam przeszkadza. 
Tłumaczyła.
- Nie mam zamiaru robić takich idiotyzmów.  Pogłośnił telewizor.
Podeszła do odbiornika i wyłączyła go.
- Przestań! Włącz to!
- Nie. Chcę, żebyś potraktował mnie poważnie.
Wstał i podszedł do telewizora, by go włączyć. Przez chwilę się siłowali. Boleśnie ścisnął jej
nadgarstek.
- Chcesz? Proszę bardzo!
Szybko nabazgrał kilka słów na kartce i rzucił w jej kierunku. I stracił zainteresowanie całą
sprawą.
Podniosła kartkę.
 Jesteś irytującą, głupią babą i do tego strasznie się spasłaś. Odwal się.
Pieczołowicie złożyła kartkę i schowała do szuflady.
To ten list pokazała teściowej, a potem policjantom, gdy jej mąż nie pojawiał się i trzeba było
zawiadomić policję.
Byłoby dziwnie, gdyby się pojawił, czyż nie?
W końcu wezwano ją na komendę. Spojrzenie policjanta było taksujące. Błyszczało inteligencją.
26
- Wiemy już, co się stało z Pani mężem.  Powiedział bez wstępu.  I wiemy, kto za tym stoi.
Rzucił na biurko kilka zdjęć opakowanych w folię kawałków ciała.
A myślała, że to była zbrodnia doskonała.
Jednak nie była&
Jak zwykle obudziła się z tych koszmarów z krzykiem na ustach. Spocona. Z walącym
sercem. Poczłapała do kuchni. Na stole leżała kartka od Emilki.
 Mamo, zjadłam ostatnią bułkę, zrobię zakupy, wracając z pracy. Pa
Emilka wyrosła na taką piękną i dobrą dziewczynę. Myśląc o córce, Iwona zamierzała wrócić do
łóżka. Zajrzała jednak na chwilę do salonu.
W fotelu spał on, tak, jak zasnął wieczorem, w zalanym piwem podkoszulku, nieogolony. Jej
własny  Kiepski . Obok niego stało kilka puszek po piwie. Piwie, za które zapłaciła Emilia. Córka
dała mu pieniądze po tym, jak ją pobił, bo wiedział, że właśnie dostała wypłatę.
Emilka nie miała w tym domu łatwego życia&
Przypomniał jej się sen. Gdyby zrobiła to, co jej się śniło, te dwadzieścia lat temu& pewnie właśnie
wychodziłaby na wolność. A Emilka& Emilka nigdy nie byłaby bita, upokarzana i nie musiałaby
się wstydzić za ojca&
Iwona zmarszczyła czoło. Za dwadzieścia lat będzie miała sześćdziesiątkę. Przy odrobinie
szczęścia&
Od dawna nie czuła się tak lekko, jak w tej chwili. Chytry uśmiech pojawił się na jej ustach.
Usiadła w fotelu, naprzeciwko niego. Boże, jak go nienawidziła. Przez te wszystkie lata!
Zamknęła oczy. Taak. Zrobi to. Niech sen się spełni& .
Potwór w fotelu uśmiechał się lekko.
27
3. RAGNAROK
28
Tupiąc i szczękając zębami wparowałam do przedpokoju. W pierwszym odruchu popędziłam na
dół, do kotłowni, żeby napalić w piecu.
Potem jednak przyjrzałam się ze zmartwieniem niewielkiej kupce węgla i zimnemu piecowi.
Jeśli te mrozy potrwają dłużej to  pójdę z torbami. Znowu trzeba dokupić węgla...
Z rezygnacją wróciłam na górę. Skoro dzieciaków nie ma, a ja jutro rano znowu idę do pracy, to
zaoszczędzę węgla i nie będę palić w piecu. Zdjęłam kurtkę i zagrzałam mleko w mikrofali, po
czym biegiem zakopałam się pod kołdrą. Włączyłam telewizor i oglądałam przez chwilę
wiadomości.
Mleko nie rozgrzało mnie ani trochę i tęsknym wzrokiem spojrzałam na leżący na fotelu, obok
łóżka gruby koc. Starając się nie wyjść spod kołdry sięgnęłam po koc. Oczywiście, podczas tych
usiłowań zwaliłam pilot od telewizora. Upadając odskoczył metr od łóżka. Zmienił się też kanał.
Zalał mnie potok nieznanych słów. Duńskich? Norweskich? Zaklęłam pod nosem. Nie będę sięgać
pilota! Niech leży. Rano go podniosę. Telewizor ma na szczęście wyłącznik czasowy. Wyłączy się
za jakieś trzydzieści minut.
Owinęłam się w kołdrę i koc. Spojrzałam na ekran.
Dziennikarz mówił coś na tle ośnieżonych wzgórz. Na wąsach osiadł mu szron. Po chwili, zamiast
dziennikarza, na ekranie pojawiła się mapka z temperaturami. Niskimi temperaturami.
 Tam pewnie jest jeszcze zimniej niż u nas . - Pomyślałam.
Teraz dwóch mężczyzn gestykulowało i tłumaczyło coś głośno. Nic oczywiście nie rozumiałam.
Bozia poskąpiła mi talentów do języków.
Jedno słowo zwróciło moją uwagę. Jakbym powinna je znać. Jakbym je gdzieś już słyszała.
Fimbulvinter.
Aż przeszedł mnie dreszcz. Obejrzałam się przez ramię. Czy mi się wydawało, czy zrobiło się
chłodniej?
Fimbulvinter.
Zaraz jednak roześmiałam się sama do siebie. Paranoiczka!
29
Moje myśli podryfowały innym torem analizując miniony dzień. W końcu ciepły kokon z kołdry,
gorące mleko i zmęczenie zrobiły swoje  zaczęłam przysypiać. Telewizor wyłączył się z
pyknięciem.
Gdzieś w zakamarkach świadomości znowu pojawiło się słowo.
Fimbulvinter.
Rano wydawało się, że jest znacznie cieplej. Ubrałam się szybko i jak zwykle spózniona wybiegłam
z domu. Ślizgałam się na oblodzonej drodze, ale usiłowałam biec. Jeśli kolejny raz się spóznię do
pracy, szefowa nie będzie zadowolona. Dobrze, że dzieciaki są u ojca i to on musi ich dzisiaj
zawiezć do szkoły. Wpadłam do autobusu w ostatniej chwili. Pasażerowie przyglądali mi się
uważnie. Nawet powiedziałabym, że zbyt uważnie. Czyżbym zapomniała się ubrać? - Zaśmiałam się
w duchu.
Zajęłam wolne miejsce i planowałam  potrenować oko .
Sąsiadka z fotela obok miała jednak inny plan.
- Ale zimno, co?Lato krótkie było i szybko mrozy przyszły, a teraz czymają i czymają... - Mówiła
szybko, zle wymawiając głoski.
Kiwnęłam głową, potakując, żeby nie wydać się niegrzeczną, ale i nie prowokować do dalszych
wynurzeń.
- U nas w rodzinie, to się mówi  Ciągnęła niezrażona.  Że jak rok skraca się jeno do zimy, to złe
idzie. Koniec świata.
Kurcze! Jak ja nie cierpiałam tych wszystkich gadek o końcu świata! Tyle już ich w moim życiu
było! Najpierw millenium, potem rozwód, a teraz 21.12.12. Wszystko przetrwałam i ja, i świat. I
oboje całkiem dobrze się mamy!
Gadatliwa sąsiadka w końcu umilkła. Zamknęłam ponownie oczy, choć czułam, jak mi się
nachalnie przygląda.
Fimbulvinter.
Skąd w mojej głowie znowu to słowo?Skąd ja je...
Oczywiście! - Przypomniało mi się nagle. - Mitologia skandynawska! Koniec świata. Przewidywany
koniec świata rozpocznie fimbulvinter - najsroższa od wieków, trwająca trzy lata zima. Ludzie z
głodu będą się nawzajem zjadać i takie tam...
Brr! Otworzyłam oczy i od razu napotkałam rozbawione spojrzenie sąsiadki.
- O, domyśliłeś się w końcu?- Zapytała, bez śladu tej dziwnej maniery mówienia, którą
zaprezentowała wcześniej.
- Słucham? - Zdziwiłam się. Co to babsko ma na myśli?
30
- Już czas.  Powiedziała.
Rozejrzałam się po wnętrzu autobusu, uderzyła mnie dziwna cisza, panująca w nim. Wszyscy
pasażerowie siedzieli bez ruchu, wpatrując się we mnie.
- Już czas. - Krzyknął ktoś.
- Już czas.  Skandowali inni.
- O co chodzi? - Poderwałam się z fotela, ale brutalne ręce usadziły mnie na miejscu. Ludzie
rzucili się na mnie. Dusili.
- Nadszedł czas, byś zrobił to, co do ciebie należy. Byś wrócił. - Gaduła tłumaczyła bez emocji.
Machałam rozpaczliwie nogami i rękoma, by ratować życie, ale było ich zbyt wielu. Dusiłam się.
Charczałam.
DZIEC PIERWSZY
Walczyłam przez chwilę ze skotłowaną kołdrą, zanim zrozumiałam, że to tylko sen. Serce obijało
mi się o żebra. Spojrzałam na zegarek i wyskoczyłam, jak z katapulty. Brzydkie słowo odbiło się od
ścian. Rzuciłam się w stronę szafy. Podłoga była cholernie zimna, zerknęłam na termometr. 10
stopni w pokoju. Brr.
Fimbulvinter.
Słowo wróciło, wraz z poczuciem zagrożenia. Opłukałam twarz w łazience, lodowatą wodą.
Zatrzymałam na chwilę spojrzenie na swoim odbiciu. Szare oczy, trochę zmarszczek, zmęczona
twarz. Niesforne włosy, obcięte  na pazia . Zwyczajna kobieta. Coś mignęło w lustrze. Pochyliłam
się, by dostrzec to jeszcze raz. Nic. Tylko moja twarz. Wzrok zamglił mi się od intensywnego
wpatrywania. Mrugnęłam i znowu to zobaczyłam.
Jakbym miała na sobie maskę! Oczy zmieniły zwykły odcień szarości, na błysk stali, podbródek się
wyostrzył, policzki zapadły. Tak mógłby wyglądać mój brat. Gdybym go miała, oczywiście.
Ponownie mrugnęłam. Wszystko wróciło do normy. Przeżegnałam się szybko.
 Sen - Mara, Bóg - Wiara - Wymamrotałam.
Zadzwonił telefon.
- Halo? - Odebrałam.
- Pani Agata Miączyńska?
- Tak, słucham.
- Z tej strony Kinga Iwińska, wychowawca Maćka.
- Dzień dobry.  Spojrzałam na zegarek. Ósma trzydzieści. Co Maciek zdążył zbroić w ciągu
trzydziestu minut? - Czy coś się stało? - Zapytałam.
31
- Nie, tak. Maciek bardzo dziwnie się ostatnio zachowuje.
- Dziwnie? To znaczy?
- Mówi, że nie musi się uczyć, bo zbliża się koniec świata. I słuchać, w związku z tym, też nikogo
nie musi.
Jęknęłam w duchu.
- Koniec świata już dawno minął - Zażartowałam, chcąc rozładować sytuację. - Teraz tylko trwa
proces wyginięcia ludzkości.
- To nie czas na żarty.  Cierpki ton nauczycielki uświadomił mi, że żart był nie trafiony. - Musi
pani porozmawiać z synem.
- Tak, oczywiście. Zrobię to. - Obiecałam grzecznie.
-Teraz! - powiedziała z naciskiem.
Teraz? Czy ona ocipiała? Przecież muszę iść do pracy! Co ona sobie wyobraża? I ten ton! Jakby
przemawiała do półgłówka! Jakbym ją tak walnęła w ten głupi pysk, to by się nauczyła rozmawiać
z ludzmi!
Chryste! Skąd mi takie myśli przyszły do głowy! Czy ja naprawdę pomyślałam, że chciałabym ją
uderzyć?
- Oczywiście. Zaraz będę.  Zapewniłam i rozłączyłam się.
Napisałam SMS-a do koleżanki, że się spóznię do pracy i żeby kryła mnie przed szefową.
Mój syn, wraz z wychowawczynią czekali na mnie w pokoju pedagoga szkolnego. Pocałowałam
Maćka w czoło, a kobietom skinęłam głową w pozdrowieniu.
- Gdyby to chodziło tylko o Maćka - Zaczęła pani pedagog. - Nie wzywałybyśmy pani tak pilnie.
Ale wszystkie pani dzieci ostatnio opuściły się w nauce i są nieco... krnąbrne.
Wszystkie moje dzieci. Zabrzmiało, jakbym ich miała nie troje, a conajmniej dwudziestkę.
- Nie miałam pojęcia...  Zaczęłam. Panie wymieniły między sobą jakieś wiele znaczące
spojrzenie.
- Rozumiemy, że samotne wychowywanie dzieci przerasta czasem rodzica. - Odezwała się
wychowawczyni mojego syna tonem, który sprawił, że wyprostowałam się jak struna. - Są różne
instytucje, które pomagają rodzicom w takich sytuacjach.
- W jakich sytuacjach? Chce mi pani wmówić, że tyko dzieci wychowywane przez samotnych
rodziców mogą się gorzej uczyć, albo, jak to pani określiła,  krnąbrnie zachowywać? - Zapytałam
chłodno.
- Nie. Oczywiście, że nie, ale problemy w domu często przenoszą się na kanwę szkoły... -
Usiłowałam słuchać, co mówi nauczycielka. Naprawdę. Ale kątem oka obserwowałam syna. Coś
niedobrego się z nim działo... Jedna ręka wydłużyła mu się znacznie i... czy to były pazury?
32
Mrugnęłam zaszokowana i ręka mojego synka znów była normalna.
- Dobrze.  Przerwałam dość niegrzecznie. - Porozmawiam z dziećmi o stosunku do nauki i
nauczycieli. W domu. Teraz niestety muszę iść do pracy. Samotne matki nie mogą sobie pozwolić
na utratę pracy.
Zerknęłam z troską na syna.
- Maciuś, czy ty się dobrze czujesz?
Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Dobrze. I przepraszam.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Cieszę się, że to powiedziałeś. - Pochwaliłam go.
Pospiesznie pożegnałam się z nauczycielkami i popędziłam do pracy.
W pracy dzień mijał bez żadnych rewelacji.  trzeba było robić swoje i tyle. Wieczorem wyszłam z
biura, naciągając szalik na uszy, bo oczywiście zapomniałam czapki, a mróz znowu był większy.
Do tego wiał wiatr podrywając płatki śniegu z chodników i ulic, prosto w twarze idących ludzi.
Przechodnie szli z opuszczonymi, wciśniętymi w ramiona głowami. Nikt nie rozglądał się, ani nie
przystawał.
Pędziliśmy do domów, niczym zaprogramowane roboty. Czerwone światło na przejściu zmusiło
mnie do zatrzymania się. Stanęłam, przytupując z zimna nogami. Kątem oka zauważyłam jakiś ruch
koło swojej nogi i zerknęłam tam odruchowo.
Coś wpełzało właśnie do studzienki odpływowej, gramoląc się wśród brei śniegu. Pisnęłam. Kilka
osób odwróciło głowy w moim kierunku. Pokazałam im palcem na studzienkę, ale coś zdążyło już
uciec. Albo mi się przywidziało, albo tam było jakieś zwierzę - może szczur? Światło zmieniło się i
nie traciłam czasu na rozmyślanie o bzdetach. Przede mną było trudne zadanie wymyślenia czegoś
na obiadokolację, ugotowanie tego i namówienie dzieciaków aby to zjadły...
Kładąc się tego dnia do łóżka nie myślałam o zwidach i dziwnych słowach. Byłam na to zbyt
zmęczona. Padłam jak trup, po przypomnieniu sobie jeszcze tysiąca rzeczy, które powinnam zrobić,
a nie zrobiłam.
W świecie, do jakiego przeniósł mnie sen, nie było już zimy. Siedziałam na starym, zwalonym pniu,
pachniało świeżą trawą i tym niesamowitym zapachem nagrzanej słońcem ziemi. Miałam świetny
humor. Wiedziałam, że komuś zrobiłam przedni kawał, choć za nic nie mogłam sobie przypomnieć,
jaki to dowcip. W każdym wypadku miałam cudowny nastrój. Obok mnie siedziały moje dzieci. To
znaczy gdzieś tam w środku wiedziałam, że to są moje dzieci, choć ich wcale nie przypominały.
Oto obok mnie leżał wilk. Wielki, płowo  szary. Oparł łeb na łapach i patrzył na mnie
33
roześmianymi oczami Maćka.
O jego zad opierała się moja córka. Była podobna do siebie, choć w pewien, nie do nazwania
sposób, inna - biła od niej powaga i spokój, jaki zwykłam odczuwać w starych, opuszczonych
kościołach. Mimo to uznałabym jej widok za zupełnie zwyczajny, gdyby nie to, że u jej stóp była
zwiędła trawa, choć wokół była w szczycie rozkwitu; a na jej kolanach leżał martwy ptak. Głaskała
go powolnymi ruchami. Dziwne, ale nie budziło to we mnie żadnej emocji, jakbym widywała swoje
dziecko w tym stanie co dzień.
Mój drugi syn leżał nieco w oddaleniu, w największej plamie słońca ,jaką znalazł, miał ogromne
ciało. Ciało, którego kształt w realnym świecie wzbudziłby we mnie przerażenie. Był wężem.
Olbrzymim. Gigantycznym wężem. Spojrzałam na swoje stopy, chcąc sprawdzić czy i mój wygląd
się zmienił. Dwie ogromne, choć na szczęście człekokształtne, stopy poruszały palcami. No dobra.
To już szczyt absurdu! Mam wielkie stopy, rozmiar czterdzieści jeden i niełatwo dobrać dla mnie
buty, bo do tego są szerokie, niczym u żaby. Ale to, co miałam przed sobą... te... stopy, miały z
półtora metra! Zachichotałam. Ciekawe, co by powiedziała kobieta z supermarketu obuwniczego, w
którym zazwyczaj się zaopatruję, na widok takich stópek? Odczułam nagle nieodpartą potrzebę
zobaczenia swojej twarzy. Podniosłam się, by iść w kierunku rzeki, która pobłyskiwała niebiesko.
Zamrugałam gwałtownie, bo coś mi nie pasowało. Nie ta perspektywa&
I nagle zrozumiałam.
Zazwyczaj drzewa górowały nade mną, czasem nie sięgałam nawet do najniższych gałęzi.
Teraz& teraz drzewa sięgały mi do ramienia!
Musiałam mieć komiczną minę, bo dzieciaki zaczęły się ze mnie śmiać.
- Co Cię tak zdziwiło, tato?
Dwie myśli równocześnie przemknęły mi przez głowę.
Pierwsza, to zdziwienie, jak to możliwe, że wąż może mówić! Przecież nie ma strun głosowych! Ta
myśl została niemal natychmiast wyparta przez następną. Skoro dzieciaki wołają ojca, to znaczy, że
Filip tu jest. A skoro ten sen nas tak pozmieniał, to ciekawe, jak wygląda mój były?
Rozejrzałam się ciekawie, ale nigdzie go nie było widać. Zwróciłam zdziwiony wzrok na syna -
węża.
Hela, poważna niczym śmierć, posłała mi cierpki uśmiech.
- Doprawdy, tato. Czasem jesteś taki dziecinny&
To było do mnie?!
Co prawda każda samotna matka bywa dla swoich dzieci i matką, i ojcem. Lecz bywa też
sprzątaczką i kucharką, a to nie powód, by zwracały się do niej "sprzątaczko"!
Ja nie jestem facetem!
34
Jakby równolegle z tymi pełnymi oburzenia myślami uświadomiłam sobie fakt, że w mojej anatomii
nie tylko rozmiar stóp i wysokość uległy zmianie. Pojawiło się coś, czego nigdy nie miałam.
Coś, co majtało mi się teraz między nogami&
Zważywszy na fakt, że miałam pewnie z osiem metrów wzrostu, to coś też było całkiem duże&
Byłam facetem!
DZIEC DRUGI
Rankiem, szykując dzieciom śniadanie, chichotałam bezustannie, rozbawiona snem.
Nalewałam mleko do płatków córki, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Seba, otwórz.  Poleciłam synowi, wycierając ręce w ścierkę i podając kolejnemu dziecku
miseczkę z płatkami.
Sebastian wrócił do kuchni, niosąc w ręku paczkę.
- Nikogo nie było przed drzwiami. Tylko to stało na wycieraczce.
- Cichy wielbiciel Ci to zostawił.  Rozmarzyła się Helenka.
Popukałam się w czoło. Ja i cichy wielbiciel. Jeden nieudany związek zupełnie mi wystarczy.
W asyście dzieci otworzyłam paczkę. Była w niej misa. Piękna, ręcznie zdobiona. Wzięłam ją w
ręce i obejrzałam dokładnie.
- Fajna miska! Będzie na orzechy!  Stwierdził Maciek.
- Nie!  Wyrwało mi się, zanim pomyślałam.
Trzy pary oczu zwróciły się w moją stronę.
Włożyłam palec i przetarłam palcem po dnie. Zapiekło strasznie, jakby ktoś polał mi palec kwasem.
Wrzasnęłam i wsadziłam palec pod strumień wody z kranu. Woda zmieszała się z krwią i skręcając
się w mały lej, znikała w odpływie.
Maciek podał mi gazę i plaster. Zrobiłam prowizoryczny opatrunek.
- Niech żadne z was nie dotyka tej misy!
- Wyrzucić ją?  Zapytała Hela.
- Którego słowa w  nie dotykaj nie rozumiesz?!  Zirytowałam się.  Nie zbliżajcie się do niej.
- Okej, okej; nie denerwuj się&
Wygoniłam dzieciaki do szkoły i sama powlokłam się do pracy, z ręką pulsującą nieznośnym
bólem.
W pracy usiadłam przed komputerem, kawą popijając tabletki przeciwbólowe.
Włączyłam sprzęt. Komputer rozbłysnął komunikatem powitania, więc sięgnęłam po segregator z
dokumentami.
35
Kładąc segregator na stole, zerknęłam ponownie na ekran.
Zamarłam. Bo na monitorze nie było znajomego widoku tapety w słonie i pulpitu, załadowanego
ikonami folderów. Ekran był biały, a przez środek biegło jedno słowo. LOKI.
Poruszyłam myszką i obraz znikł. Rozejrzałam się, czy ktoś to widział. Nie. Każda z koleżanek
była zajęta sobą.
Połączyłam się z internetem i wpisałam w wyszukiwarkę  loki . Otworzyłam pierwszą wyświetloną
stronę.
Trzy imiona, wyróżnione zieloną czcionką obok poszukiwanego słowa, sprawiły, że w ustach nagle
zrobiło mi się sucho.
Fenris  wielki wilk, Mirdgardsorm  wąż i Hel - bogini umarłych.
Szybko zaczęłam czytać.
I było tak, jakby czytane słowa przypominały tylko o czymś, co już wiedziałam, ale jakimś
zrządzeniem losu zapomniałam.
(...)Loki. Pół olbrzym, pół bóg. Nigdy nieopowiadający się za żadną ze stron zwaśnionych
olbrzymów i bogów. Psotnik i kawalarz. Potrafił siać zamęt wśród wszystkich nacji i ras. Z
pierwszą żoną spłodził troje dzieci, z drugą dwoje. Podpadł w końcu bogom za bardzo i został
skazany na wieczne cierpienie, od którego broniła go Sigyn - ukochana druga żona.
W mitologii  ma w końcu uciec i poprowadzić olbrzymy przeciw bogom. A walka ta nazywać się
będzie Ragnarok. Zmierzch Bogów. Świat i Asgard strawi ogień, gwiazdy zgasną, a ziemię zaleje
wielkie morze. Koniec świata, w którym zginą niemal wszyscy bohaterowie legend (& )
Czytałam i niby wszystko wydało mi się znajome. No właśnie. Niby. Coś w tym wszystkim było
jak w plotce, która powtarzana przez wiele ust zmienia swoją treść, najbardziejzaskakując
bohaterów plotki&
Otrząsnęłam się z tych myśli. Ostatecznie byłam w pracy! Czas więc wziąć się za robotę.
Wracałam do domu, objuczona zakupami. Piątek!! Kocham piątki!! Szłam szybko, przemykając
między blokami. Był zimowy, piątkowy wieczór i na naszym osiedlu było pusto, jak na księżycu.
Dopiero po dłuższej chwili maszerowania zaintrygował mnie dziwny odgłos.
Walenie? Trzeszczenie?
Przystanęłam. Obejrzałam się. Ucichło. Ni żywego ducha.
Wzruszyłam ramionami. Paranoiczka, naprawdę.
Ruszyłam i po chwili znów usłyszałam ten dzwięk. Znów przystanęłam.
Dotarłam właśnie do latarni, rzucającej mdłe światło na okoliczne budynki. Postawiłam siatkę na
ziemi, rozprostowałam palce i schylając się poprawiłam chwyt. Spojrzałam na ścianę budynku i
krzyknęłam. Cień czegoś wielkiego wpełzł na budynek. Coś było tylko nieco mniejsze od
36
czteropiętrowca, ale może dlatego, że było pochylone. Miało wielką głowę z rogami, długie
wykrzywione kończyny. Poruszyłam się, wyrywając ze szponów przerażenia. Coś - poruszyło się w
rytm moich ruchów.
Krew zagotowała mi się w żyłach ze strachu. Rozsądek doszedł do głosu dopiero po chwili.
To mój cień! Niesamowita gra światła, złudzenie optyczne i takie tam& zagadki optyki.
Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w kierunku domu.
Chrzęst, łup, chrzęst.
Stanęłam ponownie. I ponownie obejrzałam się przez ramię.
W śniegu były ślady moich stóp. Moich? To chyba ślady dinozaura!
Kurcze! Ten dzwięk& to było pękanie ziemi. Pękanie ziemi, pod ciężarem MOJEGO ciała.
Potrząsnęłam głową w szoku. Naprawdę tylko tego potrzeba kobiecie z nadwagą, w ramach
zabijania kompleksów. Świadomości, że pęka pod nią ziemia!
Biegłam do domu, do mojej ostoi normalności, starając się ignorować dziwne zwidy.
Kładąc się spać modliłam się, by sny nareszcie się skończyły.
Byłam pewna, że zaczynam wariować!
W objęciach snu wszystko stało się dla mnie zrozumiałe. Nagle wszystko już wiedziałem. Wszystko
wskoczyło na swoje miejsce.
Krążyłem po jakiejś dużej kamiennej sali, a moje kroki odbijały się od ścian. Przez wieki, ba! Przez
tysiąclecia udawało mi się chować przed bogami. Udało mi się schować siebie i ukochane dzieci
przed prześladowcami, wśród zwykłych śmiertelników, odradzając się w kolejnych wcieleniach.
Rzuciłem na siebie i dzieci czar zapomnienia, by nie kusiło nas zaglądać do świata bogów.
Tysiąclecia mijały, świat się zmieniał i ja się zmieniałem. Odrzuciłem swoją boskość, swoje
nadprzyrodzone urodzenie w momencie, gdy zrozumiałem do czego to wszystko zmierza.
Zamknąłem nas w tych słabych, nijakich ciałach ludzkich śmieci, by nie dopuścić do Ragnaroku.
...Och, w pewnej bardzo włochatej części ciała miałem cały ten koniec świata i to, że się wszyscy
pozabijają. Jak dla mnie, może się to stać nawet dziś!
Mam w tej części ciała również to, że przewidziano dla mnie cierpienia gorsze od wszystkiego, co
można sobie wyobrazić.
Tylko jedno było dla mnie ważne. W tej walce miały zginąć moje dzieci!
Nawet przeznaczeniu wara od moich dzieci!
Cudownych, kochanych , MOICH.
Zatrząsłem się ze złości i warknąłem. Echo tego dzwięku poniosło się daleko.
A teraz wszystko na nic!
37
Znalezli nas i przeznaczenie się wypełni.
Mój ryk niósł się w eter, niepokojąc wszelakie stworzenia.
Komnata otworzyła się i weszli moi prześladowcy. No, proszę... Odyn i Thor. Starzy kumple.
Skinęli mi na powitanie głową.
- Długo udawało ci się uciekać przed nami.
- A może po prostu to wy jesteście tak nieudolni? Jeszcze trochę i zacznie brakować jabłek idunn,
tak długo to trwało.  Odparłem chełpliwie, butą kryjąc strach.
- Przeznaczenie musi się dopełnić.  Powiedział Thor, hamując swą popędliwą naturę. Nie dał się
wyprowadzić z równowagi.
- Ten świat trwa już zbyt długo... - Dodał Odyn.
- Nie mamcie mnie swoimi gadkami. To ze względu na tą konieczność porwaliście moje dzieci i
usiłowaliście je zgładzić?! Dobrze wiem, że właśnie przeznaczenia chcecie uniknąć. Chcecie tak
zmanipulować przyszłość, aby wasze przerośnięte tyłki przetrwały!
- Jak śmiesz tak do nas mówić! - Wybuchnął Odyn. Ty, najbardziej przewrotny spośród nas.
Podstępny gadzie! Bez nas świat nie będzie miał szans się odbudować!
- A jednak inaczej to zostało przepowiedziane!
- Mógłbyś zasiadać z nami w Asgardzie! Gdybyś nie był tak zadufany w sobie! Gdybyś... 
Zapowietrzył się Thor.
Przerwałem ich wywody złośliwym grymasem.
- Moje figle nie przeszkadzały wam, dopóki nie usłyszeliście przepowiedni! Czy to przypadkiem
nie ma związku z tym, że jeden z moich synów odgryzie głowę tobie  Wskazałem palcem na Odyna,
a drugi  Przeniosłem palec w kierunku Thora.  Zabije ciebie w walce? Zrobisz ledwie dziewięć
kroków&
- Ale wpierw go zabiję. - Warknął Thor.
Wydałem z siebie charkot, którego mój syn - wilk, by się nie powstydził.
- Jeśli przykujecie mnie do tej skały i poddacie torturom, a ja się wyrwę, jak mówi przepowiednia,
moje dzieci zmiotą was z powierzchni ziemi. Hel ściągnie wszystkie dusze z piekieł, Mildgarsorm
zaleje cały świat jadem!
- Gdybyś nie zabił Baldura, to wszystko mogłoby się nie wydarzyć  Powiedział z niejakim żalem
Odyn.
- Twój synek piękniś za bardzo się mądrzył. - Zacząłem. Poczułem jednak ukłucie winy. - Ale i ja
żałuję.  Przyznałem.
- Kiedy Ragnarok się skończy, on wydostanie się z piekieł,  Odyn spojrzał mi w oczy.
- Ty dbasz o swoje dziecko, a ja o swoje. - Nie odwróciłem wzroku.
38
- Trzeba było kazać tej twojej bezlitosnej córce, by go wypuściła z podziemnego świata! -
Wrzasnął, niezle już wkurzony.
- Powiedziałem, że żałuję!
Dyszeliśmy, obaj wściekli, obaj nieprzejednani.
- To się musi stać.  Powiedział łagodnym tonem Thor.
- Bzdura!
- Rozejrzyj się, do cholery! Jest Fimbulvinter! Kolejny zwiastun!
- Jesteśmy bogami! Możemy to cofnąć!
Thor pokręcił głową.
- Wszystkie proroctwa się spełniają. Musisz się poddać. Skała czeka.
DZIEC TRZECI
Siadając na łóżku, po tym męczącym, pełnym emocji śnie zastanawiałam się skąd w mojej głowie
biorą się takie śmieci.
Nie oglądam horrorów, a ostatnio nawet nie czytam książek, bo zwyczajnie nie mam czasu.
Moje życie jest tak nudne, tak przewidywalne, tak spokojne& więc skąd?
A jeśli ten sen, nie jest snem? - Myśl wywołała uśmiech na mojej twarzy. No dobra 
zachichotałam w duchu. Załóżmy, że tak jest. Jestem półbogiem - pół olbrzymem, schowanym w
ludzkim ciele, by chronić swoje młode.
Nagle przestało mi być do śmiechu. Bo jeśli tak, to nie miałam pojęcia, co zrobić.
Wzdrygnęłam się. Weszłam do pokoju dzieciaków, by obudzić ich do szkoły. Maluchy leżały na
swoich łóżkach, śpiąc tak głęboko, jak tylko dzieci potrafią. Pochyliłam się nad średnim synem, by
potrząsnąć go za ramię i obudzić.
Wizja wyrosła przede mną nagle.
Równina ciągnęła się aż po horyzont i tylko dwie postaci były na niej widoczne. Wielki,
muskularny wojownik, o dzikiej, wykrzywionej złością twarzy i ogromny wąż, który gdyby chciał,
oplótłby cały świat i jeszcze złapał w pysk swój ogon.
Walczyli. Jad węża pokrywał trawę, aż ta dymiła, posoka gada barwiła ten dym na czerwono.
Walka trwała już czas jakiś i walczący wyraznie osłabli.
Ale oto wielki wojownik, o stalowych mięśniach, sprytnie kieruje miecz w nieosłonięte chwilowo
ciało węża. Gad nie zdąża uskoczyć. Miecz przechodzi przez ciało.
Wąż pada.
W ostatnim podrygu pluje jadem z wielkiej paszczy, prosto w twarz wielkoluda. Ten ociera twarz i
39
śmieje się, kpi ze śmierci przeciwnika. Odchodzi.
A ja patrzę na tą scenę i odliczam kroki: jeden, dwa, trzy... Dziewiąty krok i wszystko znika.
Dla mnie i tak to nie ma znaczenia.
Mój syn nie żyje& tyle krwi&
Wizja skończyła się tak nagle, jak zaczęła.
Pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam nad muszlą.
Wariuję. Na miłość boską, wariuję!
Reszta dnia upłynęła spokojnie. Przynajmniej do momentu, gdy jakieś babsko w sklepie nie
popchnęło mnie, po raz trzeci, w kolejce do kasy. Cała frustracja ostatnich dni wylała się na
niezręczną kobietę.
- Jeśli. Jeszcze. Raz. Mnie. Popchniesz. To oderwę ci łeb. I rzucę na pożarcie sępom. -
Wycedziłam, ściskając ją za nadgarstek.
Pisnęła i zaczęła nawet protestować, ale wlepiłam w nią moje spojrzenie i ucichła. Nikt z kolejki się
nie odezwał. Czułam ich spojrzenia na sobie, gdy odchodziłam od kasy. Skóra mnie swędziała,
mrowiła.
Czułam, że jest mi ciasno, duszno...
Wybiegłam ze sklepu i stanęłam przy barierce na schodach, oddychając głęboko. Obejrzałam się na
gmach Centrum Handlowego. Tyle, że nie było tam Centrum. Tylko mnóstwo gruzów i pył
unoszący się nad nimi. Czarne, wielkie ptaszyska to przysiadały, to wzbijały się w górę, jakby
czegoś szukały. Zdałam sobie sprawę, że wiem czego szukają.
Padliny.
Ludzkiej padliny.
Spod gruzów wystawały części ciał, niczym fragmenty manekinów. Było cicho, tak strasznie
cicho&
Na jednym z usypisk gruzu dostrzegłam moją córkę.
Nie tą zwyczajną, małą Helenkę. Lecz Boginię Podziemnego Świata, boginię śmierci. Wiedziałam,
czemu tam stoi. Tyle dusz do przeprowadzenia& Tyle dusz&
Usiadłam bez sił na schodku.
- Nic się pani nie stało? - Jakaś starsza kobietka położyła mi rękę na ramieniu.
Świat wrócił do normy.
Loki mógł być obojętny wobec końca świata. Lecz ja, kruchy człowiek, noszący go w sobie, ja
byłam przerażona
Bałam się usnąć. Wypiłam pięć kaw i trzy napoje energetyzujące, załączyłam ciekawy film na
DVD.
40
Przetrwam bez snu. Ile człowiek jest w stanie przetrwać bez snu? Nie ważne. Ja przetrwam, ile
będzie trzeba. Nie chcę spać. Nie chcę&
Thor i Odyn stali nade mną. Byłem związany magicznymi, krasnoludzkimi linami. Próbowałem się
wyrwać, ale było to równie bezcelowe, jak wyrzucanie z siebie potoku paskudnych słów  co
oczywiście też robiłem. Zdążyli przykuć mnie do skały, czułem jak ręce napinają mi się pod
ciężarem ciała. Odyn posłał kogoś po węża, którego jad będzie mnie torturował.
Duma boga kazała mi milczeć, podnieść podbródek do góry i poprzysiąc śmierć prześladowcom.
Moja ludzka cząstka chciała błagać ich o litość. Nie zrobię tego! Jestem bogiem, nie człowiekiem!
Właściwie, to mogłem być kim chciałem  to właśnie jedna z moich mocy. Pewna część mnie była
więc kobietą.
Kobietą, którą posyła się tam, gdzie diabeł nie może.
- Stójcie!  Zawołałem. - Skoro chcecie być tacy sprawiedliwi i tak bardzo chcecie spełnić
przeznaczenie, jestem w stanie udowodnić, że to jeszcze nie czas!
Zawahali się.
- No, proszę, udowodnij! - Odyn lekceważąco machnął ręką.
- Aby przepowiednia mogła się spełnić, nie mogę teraz umrzeć. A tak się stanie, jeśli ten jad
będzie na mnie kapał  wskazałem głową przyniesionego właśnie gada. W przepowiedni misę
chroniącą mnie od jadu, podtrzymuje moja żona, czyż nie tak?
- Tak i co z tego?
- Ja nie mam żony.
Teraz Odyn wykrzywił pogardliwie wargi.
- No tak, wszak oblokłeś się w postać kobiety.
Powstrzymałem wzbierającą złość.
- To akurat nie ma znaczenia. Po prostu odpowiednik Sigyn się nie pojawił. Choć wszystko inne
jest takie, jak powinno. Jeszcze nie czas.
Odyn i Thor spojrzeli na siebie z namysłem.
- To tylko kwestia czasu, zawsze byłeś chutliwym sukinsynem. - Powiedział w końcu Thor.
- Być może.  Zgodziłem się. - Ale fakt jest faktem. Sigyn nie ma.
Uwolnili mnie z więzów, choć niechętnie.
- Gdy Sigyn się pojawi, znajdziemy Cię. Jedynie to odwlokłeś.
- Nie wątpię.  Sarknąłem.
Oglądali się na mnie z żalem.
Wyszli.
41
Zostałem sam.
DZIEC CZWARTY
Budziłam się powoli, leniwie przeciągając. Sobota rano, nic nie muszę; żadnej pracy, żadnych
obowiązków. Nasłuchiwałam przez chwilę. Dzieci jeszcze śpią.
Spojrzałam za okno. Z dachu kapała woda, spadając na parapet i odbijając się, na okno. Odwilż!
Uśmiechnęłam się.
Przechytrzyłam bogów. Naprawdę.
Bo było coś, czego bogowie w swoich boskich rozumkach nie byli w stanie pojąć.
Byłam czterdziestoletnią, przeciętnej urody kobietą. Z bagażem, w postaci: trójki dzieci, dwóch
kredytów i nisko płatnej, zajmującej mi całe dnie (i noce) pracy. I z duszą Lokiego w sobie&
Nie ma na całej ziemi faceta, który zainteresuje się taką kobietą. A nawet gdyby (co jest
niemożliwe), ale gdyby taki się znalazł, to nigdy nie podejmie trudu trzymania misy.
Dlaczego?
Każda kobieta to wie.
Każ facetowi oddać nerkę  odda. Każ mu wykonać dwanaście prac Herkulesa  jeśli kocha 
wykona.
Ale żaden, ale to żaden, nie wytrzyma długotrwałego poświęcenia. Nie będzie latami skrupulatnie
wyłapywał kropel, które mogłyby zranić ukochaną.
Oni nie są zdolni do długotrwałych poświęceń.
Jedyną w takim razie rzeczą, którą muszę zrobić to:
Zawsze być kobietą.
Dopóki Loki pozostanie kobietą  Ragnarok nie nadejdzie.
Bądzcie spokojni.
Nie będzie końca świata.
42
4. ZNAJDy MNIE
43
Wpakowałam się do pociągu, taszcząc dwie wypchane, ciężkie jak cholera siaty. Przez
drzwi musiałam przejść bokiem, bo inaczej bym w nich utknęła. Z ulgą dostrzegłam wolne miejsce.
Usiadłam bez wdzięku, krzyżując nogi w skomplikowany sposób, tak, aby przytrzymać siatki i nie
dopuścić do ich przewrócenia i rozsypania zakupów. Starając się nikomu nie wybić zębów, zdjęłam
kurtkę i zapadłam się w siedzenie, uspokajając oddech. Do odjazdu kolejki miałam dobre piętnaście
minut. Lata dojazdów i zmianowej pracy nauczyły mnie przysypiania w takich sytuacjach. Raz
nawet zasnęłam na stojąco...
Poprawiłam jeszcze raz torby z zakupami i zamknęłam oczy. Zaczęłam już przysypiać, gdy owiał
mnie pęd powietrza. Siedzenie obok mnie zatrzeszczało lekko. Zapewne ktoś usiadł koło mnie.
Zignorowałam ten fakt i pogrążyłam się w krainie snu.
Szept przy uchu sprawił, iż przebiegł mi dreszcz po plecach.
- Witaj, kochanie.
Otworzyłam oczy zaszokowana. Kto mówi do mnie kochanie?! I to takim ciepłym, wiele
obiecującym głosem?!
Obok mnie siedział mężczyzna. Zapierał dech w piersiach. Ciemne, z niesforną grzywą włosy,
opadające na szerokie czoło. Duże oczy o kształcie migdała, intensywnie zielone, otoczone długimi
rzęsami. Mocny, męski podbródek. Usta pełne i czerwone. Takie, na które patrząc myśli się jedynie
o pocałunku.
Zamrugałam. Musiałam się przesłyszeć. Na pewno powiedział coś innego.
Uśmiechnął się do mnie ciepło. Uśmiech rozświetlił jego oczy. Migotały w nich wesołe błyski.
Siedział, więc nie wiedziałam, jakiego jest wzrostu, ale był dość potężnie zbudowany, nogi ledwie
mieściły mu się w przejściu między siedzeniami. Zerknęłam na jego dłonie. Szerokie, o długich
palcach i masywnym kciuku. Co to ja kiedyś słyszałam o męskich kciukach...?
Przyglądał mi się uważnie i uśmiech na jego twarzy poszerzył się jeszcze bardziej. Dotknął dłonią
mojego policzka.
Szarpnęłam się.
- Co pan robi?! - Zaprotestowałam.
Rozejrzałam się nerwowo wokół. Zaraz pewnie ktoś wyskoczy zza siedzenia i każe uśmiechać się
do kamery! Nie dostrzegłam nigdzie sprzętu nagrywającego, ani nawet jakiejś zaciekawionej osoby.
Te same ospałe twarze, co zawsze.
Dotyk jego dłoni był ciepły i kojący. Zapragnęłam wtulić w tą dłoń policzek i pozwolić mu,
pozwolić...
O czym ja do jasnej cholery myślę?! Co się ze mną dzieje?!
Wcisnęłam się w kąt siedzenia.
44
- To nie jest zabawne! Proszę mnie nie dotykać!
Posłusznie opuścił rękę, ale nadal nie spuszczał ze mnie wzroku. Patrzył, jak alkoholik na butelkę
czystej. Zaborczo, zachłannie, z głodem. Zarumieniłam się i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Tyle czasu cię szukałem  Odezwał się tym swoim głębokim głosem.
- Nie znam cię.  Skoro on mówi do mnie na ty, to i ja nie będę zważać na konwenanse!
- Nie, nie znasz.  Zgodził się.  Nie zdążyłaś mnie poznać. Zgubiłem twój ślad, zanim... Ale ja
zawsze cię znałem. Znam.
Wykrzywiłam ironicznie wargi.
- Nie wydaje mi się.
- Jesteś moja.  Popatrzył na mnie wyzywająco.
Poczułam się nieswojo. To musiał być jakiś kawał. Nie wiem, co prawda, czemu miał służyć i kto
zadał sobie tyle trudu, ale niewątpliwie ktoś stroił sobie żarty. Zaczęłam gramolić się, zbierając
swoje rzeczy. Jeśli jest coś, czego mam w nadmiarze (poza kilogramami) to duma. Nikt nie będzie
się ze mnie nabijał!
Położył uspokajająco dłoń na moim kolanie.
- Wysłuchaj mnie. Przysięgam, że to nie żart i że nie jestem wariatem. W żaden sposób ci nie
zagrażam!
Obrzuciłam go nieufnym spojrzeniem.
Mężczyzna, taki jak on, nie interesuje się kobieta, taką jak ja. To się po prostu nie zdarza!
No, nie jestem brzydulą. Mam parę kilogramów za dużo, ale buzię całkiem przyjemną dla oka. I
niezłe nogi. Jestem też zmęczoną czterdziestolatką, ubraną w pamiętające dwa poprzednie sezony
kozaki i najcieplejsze ubranie jakie znalazłam w szafie.
Mężczyzna, taki jak on, ma na pęczki ślicznych dwudziestolatekv, wyglądających po całym dniu
równie świeżo, jak o poranku.
Taki facet nie obejrzy się nawet za kobietą, która włosy związała we francuski warkocz, a rzęsy
jednokrotnie przeciągnęła mascarą, pożyczoną od córki.
- Jeśli nie jesteś wariatem i nie jest to głupi dowcip, to pozostaje tylko jedno...
- Co?
- Musisz być kompletnie pijany!
Nie wiem czemu, ale każdy pijak w moim towarzystwie zamieniał się w piewcę moich zalet,
dosłownie padali mi do nóg.
Zaśmiał się. Dziwne ciepło rozlało mi się w brzuchu. Co ten śmiech ze mną robił?
Kurcze! Chyba brak faceta rzucił mi się na mózg!
- Szukałem cię tak długo... - Powiedział miękko.
45
- Trzeba było ogłoszenie w gazecie napisać.  Zakpiłam.
Spoważniał.
- Twoja magia jest tak głęboko ukryta, że błyszczy tylko wtedy, gdy śpisz. Tylko podczas snu
mogę cię odnalezć. A ty ciągle znikasz.  W głosie przystojniaka pojawiła się nutka żalu.
- Och, przepraszam. - Odpowiedziałam z ironią.  Efekt nie zamierzony.
Pomyślałam o swoich siedmiu przeprowadzkach, o tych wszystkich dobach, w ciągu których
przespałam najwyżej dwie - trzy godziny, najpierw jako młoda matka, a potem pracownica służby
zdrowia, pracująca na dwa etaty. Dwadzieścia sześć, dwunastogodzinnych dyżurów w miesiącu,
pranie, gotowanie, dzieci. Nic dziwnego, że nie mógł mnie namierzyć.  Zaśmiałam się w duchu.
- Kim ty w ogóle jesteś? - Zapytałam, ciągle jeszcze ze śmiechem w głosie.
- Jestem przeznaczonym ci partnerem. Matka Natura stworzyła nas dla siebie. Jesteśmy swoim
dopełnieniem.
- Jeju, jesteś marzeniem każdej kobiety.  Śmiałam się.
- Nie każdej. Tylko twoim.
Był poważny i patrzył na mnie tak intensywnie, że poczułam się nieswojo.
- Nie wierzysz mi? - Spytał.
- A wyglądam na idiotkę?
Dotknął ponownie mojego policzka.
Powinnam zaprotestować, oburzyć się, cofnąć. Wiedziałam o tym. Trudno. Zatem jestem łatwą
kobietą. Uświadomienie sobie tego w czterdziestej wiośnie życia było dla mnie nie lada szokiem.
Delikatny dotyk, niemal jak muśnięcie... Przez chwilę zapragnęłam, by to, co mówił było prawdą.
Chciałam mieć prawo czuć to, co czułam.
Pochylił głowę zbliżając się do mnie. Jego oddech poruszył kosmykiem włosów na szyi Przeszedł
mnie dreszcz przyjemności. Poczułam jak sutki twardnieją i napinają się. Otworzyłam oczy,
usiłując ukryć zażenowanie.
- Reagujesz na mnie.  Szeptał. - Czuję bicie twojego serca, czuję jak krew szybciej krąży ci w
żyłach. Właśnie tak powinno być.
- Przestań!  Zawstydziłam się i wcisnęłam jeszcze bardziej w kąt.
- Nie wstydz się. Między nami nie ma miejsca na wstyd.  Dociskał mnie swoim silnym ciałem
do ścianki pociągu.
Czas to przerwać. Czas, żeby wrócił mi rozsądek! Wcisnęłam dłonie między nasze ciała i
odepchnęłam go z całej siły.
Nawet nie drgnął. Krzywy uśmieszek plątał mu się po ustach.
- Udowodnię ci. Nie możesz od tego uciec. Jesteś moja. Spójrz mi w oczy...
46
Spojrzałam. Nie wiem dlaczego. Zrobiłam to odruchowo, bezmyślnie. I utonęłam w tych oczach 
dosłownie. Nic wokół mnie nie miało znaczenia. Nic i nikt. Tylko on. Czułam jego zapach. Nie
mogłam sprecyzować czym pachnie, nazwać; ale zapach kojarzył mi się z gorącym, letnim
wieczorem.
Jedną ręką bawił się kosmykiem włosów, który wyrwał mi się z warkocza, druga zawędrowała na
kostkę nogi.
Jak to możliwe, że czuję jego palce, jakby dotykał gołej skóry, skoro mam bawełniane rajstopy i
grube spodnie? Kurcze, czy ja dokładnie ogoliłam nogi?
- Nie broń się.  Znów szept.
I nie broniłam się. Myśli pierzchły, nie wiadomo gdzie. Skupiłam się na odczuwaniu. Na tych jego
gorących dłoniach. O dziwo świadomość obecności innych osób obok nas, siedzących tuż-tuż wcale
nie przeszkadzała mi cieszyć się tym dotykiem.
Wędrował palcami w górę mojej nogi. Powoli. Nie spieszył się. Otaczał małymi kółeczkami,
drażnił skórę, stawiał wszystkie nerwy w gotowości.
W godzinę, albo dwie dotarł do kolana.
Druga ręka oznaczała muśnięciami kontur mojej twarzy. Nie pocałował mnie. Nie wiem, czy bym
to przeżyła. Za to pochylił się ku mnie i głosem, od którego cała się rozpływałam zapewniał.
- Kiedy cię znajdę, kiedy będziemy razem, wszystko będzie inaczej. Wszystko zacznie się
układać. Razem  możemy wszystko! Pokonamy świat. Przysięgam.
Już teraz czułam się wszechmocna! Tak naładowana energią!
Ręka na nodze minęła kolano.
Gdyby brała udział w biegach przełajowych, na pewno byłaby ostatnia! Ale na pewno zdobyłaby
odznakę wzorowego turysty. Błądziła, zwiedzała każdy zakątek, każdy kawałek mojej skóry.
Gładziła, drażniła, doprowadzała mnie do ostateczności.
To było wspaniałe. To było jak tortura. Chciałam poczuć tę rękę, sunącą wyżej. Znacznie wyżej.
Chciałam poczuć ją u zbiegu ud, tam gdzie czułam nieznośne gorąco i wilgoć.
Pragnęłam go. Niech mi Bóg wybaczy. Pragnęłam go. Byłam pragnieniem.
Ciągle szeptał mi jakieś bzdurki, nie słyszałam co mówi, nie odróżniałam słów.
Jeśli on dalej będzie pracował w tym tempie, pociąg trzy razy pokona trasę!
Pociąg?! Chryste!
Jego oczy wypuściły mnie z cudownej niewoli.
Dostrzegłam inne, obce twarze. Rozejrzałam się nieprzytomnie. Kurcze! To był tylko sen! Pociąg z
piskiem hamował, wjeżdżając na stację. Spojrzałam za okno.
To moja stacja!
47
Niezgrabnie, potrącając wszystkich, zabrałam swoje pakunki i kurtkę. W przejściu szamotałam się
chwilę.
- Znajdę cię. Przysięgam.  Usłyszałam.  Tylko śnij.
Wyskoczyłam z pociągu w ostatniej chwili. Stanęłam na peronie z kurtką w ręku, torbami
rozrzuconymi wokół stóp. Było z minus dziesięć stopni celsjusza, a na ziemi leżała warstwa
puchatego śniegu.
Miałam rozpalone policzki, opuchnięte z potrzeby usta. Na pewno czerwone, od pulsującej w nich
krwi. Moje zrenice na pewno były nienaturalnierozszerzone. Ludzie mijali mnie, a ja stałam, płonąc
z pożądania, z pulsującą kobiecością i żalem, że to był tylko sen. W końcu ubrałam się, chwyciłam
swoje torbiszcza i ruszyłam przez osiedle, gnana poczuciem wstydu.
Co się ze mną dzieje?
Pokonałam drogę do domu niemal biegiem. Jakby torby nie były wypełnione po brzegi, tylko
lekkie, jak puch.
Weszłam do przedpokoju.
Pies przywitał mnie pierwszy. W oszalałej radości kręcił się między mną, a torbami nie mogąc się
zdecydować czy one, czy ja zasługujemy na większą uwagę.
Oparłam czoło o ścianę i przymknęłam oczy.
Dobiegły mnie normalne odgłosy domu. Codzienności. Za chwilę reszta rodziny zorientuje się, że
wróciłam.
Przywarłam czołem do ściany i mocno zacisnęłam powieki.
- Znajdz mnie.  Powiedziałam cichutko.  Znajdz mnie, proszę.
Przeciąg owiał moją twarz chłodnym podmuchem.
- Znajdę cię...  Czy to wiatr? Czy prawdziwe słowa?
Nie wiedziałam.
Nie wiem.
Wciąż jednak czekam.
48
SPIS TREŚCI
1.Pentagram & .............................................................................................................3
2.Potwór w fotelu & ...................................................................................................21
3.Ragnarok & .............................................................................................................28
4. Znajdz mnie & .......................................................................................................43
49


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Adam Bytof Oneironautyka
ONEIRONAUTYKA – PODRÓŻ DO WNĘTRZA UMYSŁU
Bytof Oneironautyka, sztuka świadomego snu

więcej podobnych podstron