21 (176)



















Isaac Asimov     
  Fundacja i Ziemia

   
. 21. Koniec poszukiwań .    






101.
    Trevize nie wierzył własnym uszom. Wyzwolił się już z tej
dziwnej euforii, którą odczuwał tuż przed i po wylądowaniu, euforii, w którą -
jak zaczął teraz podejrzewać - wprowadził go ten samozwańczy robot.
    Nadal gapił się na niego, lecz choć myślał teraz trzeźwo, a na
jego mózg nikt nie wpływał, nie posiadał się ze zdumienia. Rozmawiał, ale nie
bardzo wiedział, co sam mówi i co do niego mówią, gdyż całą uwagę skupił na
zachowaniu i sposobie mówienia tego pozornie prawdziwego człowieka, starając się
znaleźć coś, co wskazywałoby, że jest to robot.
    Nic dziwnego, że Bliss wykryła coś, co jej zdaniem nie
przypominało ani człowieka, ani robota, lecz było - jak to określił Pelorat -
"czymś nowym". Oczywiście było to wszystko jedno, bo i tak skierowało to myśli
Trevizego na zupełnie nowy tor, ale na razie nawet ten nowy tor znajdował się na
drugim planie.
    Bliss oddaliła się z Fallom, aby się rozejrzeć po
pomieszczeniach. Był to pomysł Bliss, ale Trevizemu wydało się, że przyszedł jej
do głowy po błyskawicznej wymianie spojrzeń z Daneelem. Kiedy Fallom nie chciała
się na to zgodzić i prosiła, żeby pozwolić jej zostać z tym kimś czy czymś, co
nadal nazywała Jembym, wystarczyło jedno surowo wypowiedziane słowo Daneela i
jego wzniesiony w górę palec, aby natychmiast posłusznie poszła z Bliss. Trevize
i Pelorat pozostali.
    - To nie są obywatele Fundacji, panowie - powiedział robot,
jakby tytułem wyjaśnienia. - Jedna to Gaja, a drugie Przestrzeniec.
    Robot poprowadził ich w stronę drzewa, pod którym stały proste
krzesła. Trevize przez cały czas nie odzywał się. Usiedli na zapraszający gest
robota, który też usiadł, poruszając się przy tym zupełnie jak człowiek.
    - Jest pan naprawdę robotem? - spytał Trevize.
    - Naprawdę, proszę pana - odparł Daneel.
    Twarz Pelorata wydawała się promieniować radością.
    - W starych legendach znajdują się wzmianki na temat robota
imieniem Daneel. Zostałeś tak nazwany na jego pamiątkę?
    - Ja jestem tym robotem - odparł Daneel. - I nie jest to
legenda.
    - O nie! - powiedział Pelorat. - Gdybyś był tym robotem, to
musiałbyś mieć parę tysięcy lat.
    - Dwadzieścia tysięcy - odparł spokojnie Daneel.
    Pelorat zmieszał się i spojrzał na Trevizego, który rzekł z
lekką złością:
    - Jeśli jesteś robotem, to nakazuję ci mówić prawdę.
    - Nie trzeba mi tego nakazywać, proszę pana. Muszę mówić
prawdę. A zatem ma pan trzy możliwości: albo jestem człowiekiem, który was
okłamuje, albo robotem, który został tak zaprogramowany, iż wierzy, że ma
dwadzieścia tysięcy lat, choć w rzeczywistości nie jest taki stary, albo jestem
robotem, który ma dwadzieścia tysięcy lat. Musi pan zdecydować, którą możliwość
wybrać.
    - Może ta sprawa sama się wyjaśni podczas dalszej rozmowy -
rzekł sucho Trevize. - Jeśli o to idzie, to trudno uwierzyć, że znajdujemy się
pod powierzchnią Księżyca. Ani światło - podniósł głowę mówiąc to, gdyż choć nie
było na niebie widać słońca, a nawet nie było dobrze widać żadnego nieba,
światło przypominało do złudzenia rozproszone w atmosferze światło słoneczne -
ani przyciąganie nie świadczą o tym. Na tym świecie grawitacja na powierzchni
powinna wynosić mniej niż 0,2 g.
    - Grawitacja na powierzchni powinna wynosić dokładnie 0,16 g,
proszę pana. Jest ona jednak utrzymywana sztucznie przez te same siły, które
sprawiają, że na pokładzie swego statku odczuwacie normalną siłę ciążenia nawet
podczas swobodnego spadania lub w momencie przyspieszenia. Zapotrzebowanie na
energię dla innych celów, włącznie z oświetleniem, również zaspokajamy
wykorzystując grawitację, aczkolwiek tam, gdzie to jest dogodne, korzystamy z
energii słonecznej. Nasze potrzeby materiałowe, z wyjątkiem pierwiastków
lekkich: wodoru, węgla i azotu, których nie ma na księżycu, zaspokajamy
korzystając z miejscowych surowców. Pierwiastki lekkie uzyskujemy chwytając
przelatujące niekiedy komety. Wystarczy jedna na stulecie, aby zaspokoić nasze
potrzeby.
    - Rozumiem, że Ziemia nie nadaje się do wykorzystania jako
źródło surowców.
    - Niestety jest tak, jak pan mówi. Nasze pozytronowe mózgi są
równie wrażliwe na promieniowanie radioaktywne jak białkowe mózgi ludzkie.
    - Używasz liczby mnogiej, a ta posiadłość wygląda na dużą,
ładną i zadbaną - przynajmniej z daleka. Wobec tego są tu też inne istoty.
Ludzie czy roboty?
    - Tak. Mamy tu, na Księżycu, kompletny ekosystem i rozległe
wydrążenie, w którym ten system istnieje. Jednakże wszystkie istoty inteligentne
to roboty, bardziej lub mniej podobne do mnie. Co do tej posiadłości, to
korzystam z niej tylko ja. Została ona założona dokładnie na wzór tej, na której
mieszkałem dwadzieścia tysięcy lat temu.
    - A którą szczegółowo pamiętasz, tak?
    - Tak, proszę pana. Zostałem wykonany i przez pewien czas -
jakże krótko to trwało, wydaje mi się teraz - przebywałem na świecie
Przestrzeńców, na Aurorze.
    - Na tym, na którym... - zaczął Trevize, ale przerwał.
    - Tak, proszę pana. Na tym, na którym są te psy.
    - Wiesz o nich?
    - Tak, proszę pana.
    - Jak się wobec tego tu znalazłeś, skoro mieszkałeś na Aurorze?

    - Przyleciałem tu w samych początkach kolonizacji Galaktyki,
aby zapobiec skażeniu radioaktywnemu Ziemi. Był ze mną jeszcze jeden robot,
Giskard, który potrafił wyczuwać i przestrajać mózgi.
    - Tak jak Bliss?
    - Tak, proszę pana. W pewnym sensie zawiedliśmy, a Giskard
przestał funkcjonować. Jednak zdążył jeszcze przedtem przekazać mi swoje
umiejętności i zostawił mi troskę o Galaktykę, a w szczególności o Ziemię.
    - Dlaczego w szczególności o Ziemię?
    - Po części ze względu na człowieka o nazwisku Elijah Baley,
Ziemianina.
    - To jest ten bohater kulturowy, o którym ci mówiłem jakiś czas
temu, Golan - wtrącił z podnieceniem Pelorat.
    - Bohater kulturowy, proszę pana?
    - Profesor Pelorat chce przez to powiedzieć rzekł Trevize - że
jest to osoba, której wiele przypisywano, a która w rzeczywistości może łączyć w
sobie cechy i osiągnięcia wielu osób albo nawet jest całkowicie fikcyjna.
    Daneel zastanawiał się chwilę, a potem powiedział zupełnie
spokojnie:
    - Nie, proszę panów. Elijah Baley był postacią rzeczywistą. Nie
wiem, co mówią o nim legendy, ale w rzeczywistości, gdyby nie on, Galaktyka być
może nigdy nie zostałaby skolonizowana. Ze względu na jego pamięć zrobiłem, co
mogłem, aby po skażeniu Ziemi uratować z niej, co tylko się da. Rozmieściłem w
całej Galaktyce swych towarzyszy, robotów, aby wpływały w różnych miejscach na
różne osoby. W pewnym momencie udało mi się doprowadzić do rozpoczęcia akcji
wymiany gleby na Ziemi. Długo potem doprowadziłem do akcji terraformowania
świata krążącego wokół leżącej w pobliżu gwiazdy, świata, który teraz nazywa się
Alfa. W obu przypadkach moje działania nie zakończyły się pełnym sukcesem. Nigdy
nie mogłem wpłynąć na ludzkie umysły dokładnie tak, jak chciałem, gdyż zawsze
istniało niebezpieczeństwo wyrządzenia krzywdy ludziom, których umysłami
kierowałem. Rozumiecie, byłem - i jestem do dnia dzisiejszego - skrępowany
prawami robotyki.
    - Tak?
    Z pewnością nie trzeba było mentalnych zdolności Daneela, aby
wychwycić wątpliwość brzmiącą w tej monosylabie.
    - Pierwsze prawo, proszę pana - powiedział powiada: "Robot nie
może wyrządzić krzywdy istocie ludzkiej albo - poprzez wstrzymanie się od
działania - pozwolić, aby stała się jej krzywda". Drugie: "Robot musi słuchać
poleceń wydawanych mu przez istotę ludzką, z wyjątkiem poleceń, które
kolidowałyby z pierwszym prawem". Trzecie prawo: "Robot musi chronić swoje
istnienie, jeśli nie koliduje to z pierwszym lub drugim prawem". Naturalnie,
przedstawiam te prawa w wersji uproszczonej, którą można wyrazić w języku. W
rzeczywistości prawa te są skomplikowanymi kombinacjami zawartymi w naszych
pozytronowych obwodach mózgowych.
    - Czy ciężko ci działać w zgodzie z tymi prawami?
    - Oczywiście, proszę pana. Pierwsze prawo to absolut, który
niemal zupełnie zabrania mi korzystać z moich zdolności mentalnych. Kiedy ktoś
zajmuje się Galaktyką, to niemożliwe jest przyjęcie takiego kierunku działania,
aby zupełnie nikomu nie wyrządzić krzywdy. Zawsze ucierpią jacyś ludzie, może
nawet wielu ludzi, a więc robot musi wybierać takie działania, aby wyrządzić jak
najmniejszą krzywdę. Jednak jest taka mnogość różnych możliwości, że dokonanie
wyboru wymaga dużo czasu, a i tak nigdy nie można mieć pewności, że wybrało się
najlepszą możliwość.
    - Rozumiem - powiedział Trevize.
    - Przez całe dzieje Galaktyki - mówił dalej Daneel - starałem
się łagodzić najgorsze skutki konfliktów i nieszczęść, które stale są jej
udziałem. Być może czasami udawało mi się to w jakimś stopniu osiągnąć, ale
jeśli znacie historię Galaktyki, to wiecie, że nie zdarzało się to zbyt często
ani nie kończyło wielkim sukcesem.
    - Tyle wiem - powiedział Trevize, uśmiechając się krzywo.
    - Tuż przed swoim końcem Giskard wpadł na pomysł prawa, które
zastępowało nawet pierwsze prawo robotyki. Nie potrafiąc wymyśleć innej
sensownej nazwy, nazwaliśmy je prawem zerowym. A oto ono: "Robot nie może
wyrządzić krzywdy ludzkości albo przez wstrzymanie się od działania pozwolić,
aby stała się jej krzywda". Pociąga to za sobą automatycznie modyfikację
pierwszego prawa, które musi brzmieć: "Robot nie może wyrządzić krzywdy istocie
ludzkiej albo - poprzez wstrzymanie się od działania - pozwolić, aby stała się
jej krzywda, z wyjątkiem sytuacji, kiedy koliduje to z prawem zerowym".
Podobnych modyfikacji należy dokonać w prawach drugim i trzecim.
    Trevize zmarszczył się.
    - Jak możesz decydować, co jest, a co nie jest szkodliwe dla
ludzkości?
    - No właśnie - odparł Daneel. - Teoretycznie, prawo zerowe
rozwiązywało nasze problemy. W praktyce nigdy nie mogliśmy się zdecydować.
Człowiek to obiekt konkretny. Jego krzywdę można ocenić. Ludzkość to abstrakcja.
Jak z nią postępować?
    - Nie wiem - odparł Trevize.
    - Chwileczkę! - powiedział Pelorat. - Można by przekształcić
ludzkość w jeden organizm. W Gaję
    - To właśnie spróbowałem zrobić, proszę pana. Zaprojektowałem
Gaję. Jeśliby przekształcić całą ludzkość w jeden organizm, to stałaby się
konkretnym obiektem i można by zająć się nią. Jednak stworzenie superorganizmu
nie było takie łatwe, jak przypuszczałem. Przede wszystkim nic by z tego nie
wyszło, dopóki ludzie nie zaczęliby cenić superorganizmu bardziej niż swojej
indywidualności. Musiałem znaleźć formę mentalności, która by umożliwiła takie
nastawienie. Minęło dużo czasu, zanim pomyślałem o prawach robotyki.
    - Ach, więc tajanie są robotami. Od początku podejrzewałem, że
tak jest.
    - W takim razie mylił się pan. Są ludźmi, tyle że kierują się
wszczepionym w ich mózgi równoważnikiem praw robotyki. Muszą cenić życie,
naprawdę cenić... Ale nawet kiedy już to zrobiłem, pozostała do usunięcia pewna
poważna wada. Superorganizm składający się tylko z ludzi nie jest stabilny. Musi
też objąć inne zwierzęta, potem rośliny, potem naturę nieożywioną. Najmniejszym
naprawdę stabilnym superorganizmem jest cały świat, i to świat na tyle duży i
złożony, by mógł na nim istnieć stabilny ekosystem. Zrozumienie tego też zajęło
mi dużo czasu i tak naprawdę Gaja została ostatecznie uformowana dopiero w
ubiegłym stuleciu. Dopiero wtedy mogła zacząć przygotowania do utworzenia
Galaxii, co i tak zajmie dużo czasu. Może nie aż tyle, ile zajęły dotychczasowe
działania, gdyż teraz znamy już reguły, zgodnie z którymi trzeba postępować. -
Ale potrzebowałeś mnie. Chciałeś, żebym podjął za ciebie decyzję. Tak, Daneel?

    - Tak, proszę pana. Prawa robotyki nie pozwalają ani mnie, ani
Gai podjąć decyzji, która mogłaby przynieść ludzkości szkodę. Tymczasem pięćset
lat temu, kiedy wydawało się, że nigdy nie uda mi się wypracować metod
pozwalających usunąć wszystkie trudności piętrzące się na drodze do ustanowienia
Gai, wybrałem gorsze, ale jedyne możliwe wówczas rozwiązanie, i przyczyniłem się
do powstania psychohistorii.
    - Mogłem się tego domyślić - mruknął Trevize. - Wiesz, Daneel,
zaczynam wierzyć, że naprawdę masz dwadzieścia tysięcy lat.
    - Dziękuję panu.
    - Zaczekajcie chwilę - powiedział Pelorat. -Zdaje mi się, że
zaczynam rozumieć. Czy ty sam jesteś częścią Gai, Daneel? To w ten sposób
dowiedziałeś się o psach na Aurorze? Przez Bliss?
    - W pewnym sensie ma pan rację. Jestem stowarzyszony z Gają,
choć nie jestem jej częścią. Trevize uniósł brwi.
    - Zupełnie przypomina mi to Comporellon, świat, który
odwiedziliśmy bezpośrednio po odlocie z Gai. Utrzymuje, że nie jest częścią
Konfederacji Fundacyjnej, lecz jest z nią tylko stowarzyszony. Daneel skinął
głową.
    - Sądzę, proszę pana, że to właściwa analogia. Będąc
stowarzyszony z Gają, mogę wiedzieć o wszystkim, o czym wie Gaja - na przykład w
osobie tej kobiety, Bliss. Jednakże Gaja nie ma możliwości, żeby zorientować
się, co ja wiem, tak więc mam swobodę działania. Muszę ją mieć, dopóki nie
zostanie ustanowiona Galaxia.
    Trevize przyglądał się przez chwilę bacznie robotowi, a potem
powiedział:
    - Korzystałeś z wiedzy, którą czerpałeś za pośrednictwem Bliss,
aby wpływać na rozwój wydarzeń podczas naszej podróży i kształtować je zgodnie
ze swą wolą?
    Daneel westchnął zupełnie jak człowiek.
    - Niewiele mogłem zrobić, proszę pana. Zawsze powstrzymują mnie
prawa robotyki... Jednak mimo to starałem się ulżyć Bliss, przyjmując część
odpowiedzialności na siebie, tak by mogła sobie poradzić z psami na Aurorze i
tym Przestrzeńcem na Solarii szybciej i bez szkody dla siebie. Poza tym
wpłynąłem, poprzez Bliss, na tę kobietę na Comporellonie i tę drugą, na Nowej
Ziemi, aby poczuły słabość do pana, dzięki czemu mogliście kontynuować swoją
podróż.
    Trevize uśmiechnął się smutno:
    - Powinienem był się domyślić, że to nie moja zasługa.
    - Przeciwnie, proszę pana - powiedział Daneel. - W znacznej
mierze była to pana zasługa. Obie od początku zainteresowały się panem. Ja tylko
wzmocniłem ich uczucia - tylko tyle mogłem zrobić, będąc skrępowany prawami
robotyki. Ze względu na surowy charakter tych praw, jak również z innych
przyczyn, udało mi się sprowadzić was tu dopiero po wielu kłopotach, a i to
pośrednio. Parę razy niewiele brakowało, abym was stracił.
    - Ale teraz jestem tu - powiedział Trevize. Czego chcesz ode
mnie? Żebym podtrzymał swoją decyzję w sprawie Galaxii?
    Wydawało się, że na nieruchomej twarzy Daneela pojawił się
wyraz rozpaczy.
    - Nie, proszę pana. Sama decyzja już nie wystarczy.
Sprowadziłem was tu, starając się - w stanie, w jakim się obecnie znajduję -
przeprowadzić to jak najlepiej, w sprawie o wiele bardziej rozpaczliwej. Ja
umieram.









102
    Może sprawił to rzeczowy ton, którym Daneel wypowiedział te
słowa, a może fakt, że śmierć po dwudziestu tysiącach lat życia nie wydawała się
komuś, kto mógł przeżyć mniej niż pół procenta tego okresu, żadną tragedią, w
każdym razie Trevize nie odczuł litości:
    - Umierasz? Czy maszyna może umrzeć?
    - Mogę przestać istnieć, proszę pana. Niech pan to nazywa, jak
pan chce. Jestem stary. Nie ma w Galaktyce ani jednego świadomego swego
istnienia obiektu - ani człowieka, ani robota - który by istniał już wtedy,
kiedy obdarzono mnie świadomością. Nawet mnie samemu brak ciągłości.
    - W jakim sensie?
    - Nie ma w moim ciele takiej części, która nie zostałaby
wymieniona, i to wiele razy. Nawet mój pozytronowy mózg został pięciokrotnie
wymieniony. Za każdym razem zawartość mojego starego mózgu została, do
ostatniego pozytrona, wprowadzona do nowego. Każdy kolejny mózg miał większą
pojemność i był bardziej złożony od poprzedniego, tak że istniało w nim miejsce
na nowe informacje i mogłem szybciej podejmować decyzje i działania. Ale...
    - Ale?
    - Im bardziej mózg jest złożony, tym bardziej jest czuły i tym
szybciej się psuje. Mój obecny jest sto tysięcy razy bardziej czuły od
pierwszego i ma o milion razy większą pojemność, ale pierwszy przetrwał dziesięć
tysięcy lat, a obecny ma dopiero sześćset i już się zestarzał. Ponieważ jest w
nim dokładnie zapisana pamięć o wszystkim, co zdarzyło się przez dwadzieścia
tysięcy lat, i działa doskonały mechanizm odtwarzania, mózg osiągnął już granicę
swej pojemności. Gwałtownie spada jego zdolność podejmowania decyzji, a zdolność
do badania umysłów znajdujących się w odległościach nadprzestrzennych i
wpływania na nie nawet szybciej. Nie mogę zaprojektować kolejnego, szóstego
mózgu. Dalsza miniaturyzacja napotkałaby przeszkodę w postaci zasady
nieoznaczoności, natomiast większa złożoność oznaczałaby niemal natychmiastowy
jego rozkład.
    Pelorat zdawał się autentycznie poruszony.
    - Ależ, Daneel, Gaja na pewno potrafi sobie radzić bez ciebie.
Teraz, kiedy Trevize wybrał Galazię... - Ten proces trwał po prostu zbyt długo,
proszę pana - powiedział Daneel, jak zawsze nie zdradzając żadnych emocji. -
Musiałem czekać, aż - mimo różnych nieprzewidzianych trudności - zostanie
ustanowiona Gaja w pełnej postaci. Kiedy znaleziono odpowiedniego człowieka -
pana Trevizego - który mógł podjąć kluczową decyzję, było już za późno. Proszę
jednak nie myśleć, że nie podjąłem żadnych środków, aby przedłużyć sobie życie.
Ograniczyłem stopniowo swoje działania, oszczędzając siły na wypadek jakiejś
krytycznej sytuacji. Kiedy nie mogłem już polegać na bezpośrednich środkach
utrzymania sytemu Ziemia - Księżyc w izolacji, uciekłem się do środków
pośrednich. Zacząłem ściągać tu, jednego po drugim, człekokształtne roboty,
które pomagały mi w moim dziele. Trwało to przez wiele lat. Ostatnim zadaniem
każdego z nich było zniszczyć wszelkie wzmianki na temat Ziemi znajdujące się w
archiwach planet, z których wracały tutaj. A beze mnie i moich towarzyszy
robotów jako podstawowych narzędzi ustanowienie Galaxii zajmie Gai niezmiernie
dużo czasu.
    - I wiedziałeś o tym wszystkim, kiedy podejmowałem swoją
decyzję? - spytał Trevize.
    - Dużo wcześniej, proszę pana. Gaja oczywiście nie.
    - A więc jaki był sens tej całej szarady? - spytał ze złością
Trevize. - Co to wszystko dało? Od czasu, kiedy podjąłem tę decyzję, latałem jak
głupi po całej Galaktyce, szukając Ziemi i tego, co uważałem za jej tajemnicę -
nie wiedząc, że to ty jesteś tą tajemnicą - żebym mógł potwierdzić słuszność tej
decyzji. No dobrze, potwierdzam, że była właściwa. I co z tego? Teraz, kiedy
wiem, że utworzenie Galaxii jest absolutnie konieczne, okazuje się, że wszystko
na darmo. Dlaczego nie zostawiłeś Galaktyki jej, a mnie mojemu losowi?
    - Dlatego, proszę pana, że szukałem jakiegoś wyjścia i
działałem w nadziei, że może uda mi się je znaleźć. Myślę, że znalazłem. Zamiast
zastępować swój mózg kolejnym mózgiem pozytronowym, co byłoby niepraktyczne,
mogę połączyć go z mózgiem ludzkim. Trzy prawa robotyki nie mają wpływu na
ludzki mózg, dzięki czemu nie tylko zwiększy się pojemność mojego mózgu, ale
zyskam także zupełnie nowe możliwości. Dlatego was tu sprowadziłem.
    Trevize spojrzał na niego z przerażeniem.
    - Chcesz powiedzieć, że masz zamiar włączyć mózg ludzki do
swojego? Czyżby mózg ludzki tak już stracił swój jednostkowy charakter, że
możesz skonstruować dwumózgową Gaję?
    - Tak, proszę pana. Nie zapewni mi to nieśmiertelności, ale
może da jeszcze tyle życia, bym mógł ustanowić Galaxię.
    - I po to mnie tu sprowadziłeś? Chcesz, żeby moja niezależność
od trzech praw i zdolność trafnego wydawania sądów stały się twymi, i to za cenę
utraty mojej indywidualności? ... Nic z tego!
    - Powiedział pan chwilę temu, że utworzenie Galaxii jest
niezbędne dla dobra ludzkości...
    - Nawet jeśli tak jest, to utworzenie Galaxii nie szybko
nastąpi, a ja przez całe swoje życie pozostanę niezależną jednostką. Z drugiej
strony, gdyby Galaxia została utworzona szybko, to utrata indywidualności
stałaby się zjawiskiem na skalę galaktyczną i moja osobista utrata byłaby tylko
drobną cząstką niewyobrażalnie dużej całości. Jednakże nigdy nie zgodzę się
poświęcić swojej niezależności, jeśli reszta ludzi zachowa swoją.
    - A więc jest tak, jak myślałem - powiedział Daneel. - Pana
mózg nie połączyłby się dobrze z moim, a poza tym może się bardziej przydać,
jeśli zachowa niezależność sądu.
    - A zatem zmieniłeś zdanie? Powiedziałeś, że sprowadziłeś mnie
tutaj w celu połączenia mózgów. - Tak, i udało mi się to tylko dzięki
maksymalnej mobilizacji moich bardzo już wątłych sił. Mimo to, kiedy
powiedziałem, że sprowadziłem was tutaj, miałem na myśli nie tylko pana, lecz
was wszystkich.
    Pelorat wyprostował się sztywno na swoim krześle.
    - Tak? - spytał. - Wobec tego powiedz mi, Daneel, czy połączony
z twoim mózg ludzki miałby dostęp do wszystkich twoich wspomnień, z całych
dwudziestu tysięcy lat, poczynając od czasów legendarnych?
    - Oczywiście, proszę pana. Pelorat zaczerpnął głęboko tchu.

    - Badanie ich starczyłoby na całe życie, a za to chętnie oddam
swoją niezależność. Wyświadcz mi tę łaskę i pozwól, żebym połączył swój mózg z
twoim.
    - A Bliss? Co z nią? - spytał Trevize.
    Pelorat zawahał się chwilę.
    - Bliss to zrozumie - powiedział. - W końcu, po pewnym czasie,
będzie jej lepiej beze mnie.
    Daneel pokręcił głową.
    - Pana propozycja, profesorze Pelorat, jest dla mnie
zaszczytem, ale nie mogę jej przyjąć. Pana mózg jest już stary i, nawet po
połączeniu z moim, nie przetrzymałby dłużej niż dwadzieścia, trzydzieści lat.
Potrzebuję czegoś innego... Proszę spojrzeć! Wskazał ręką i powiedział: -
Zawołałem ją z powrotem.
    Bliss powracała w radosnym nastroju, podskakując lekko.
    Pelorat poderwał się gwałtownie na nogi.
    - Bliss! - krzyknął. - O nie!
    - Proszę się nie niepokoić, profesorze - powiedział Daneel. -
Nie mogę użyć do tego celu Bliss. Połączyłoby mnie to z Gają, a jak już
wcześniej wyjaśniłem, muszę być niezależny od Gai.
    - Ale kto w takim razie... - zaczął Pelorat.
    Trevize, spoglądając na szczupłą postać biegnącą za Bliss
powiedział:
    - On cały czas chciał Fallom, Janov.










    Bliss wróciła wyraźnie szczęśliwa.
    - Nie mogłyśmy wyjść poza granice tej posiadłości - powiedziała
- ale to wszystko bardzo przypomina mi Solarię. Fallom jest oczywiście
przekonana, że to Solaria. Spytałam ją, czy nie uważa, że Daneel wygląda inaczej
niż Jemby - w końcu Jemby zbudowany był z metalu - na co odpowiedziała mi:
"Niezupełnie". Nie wiem, co chciała przez to powiedzieć.
    Spojrzała na Fallom, która w pewnej odległości od nich grała
Daneelowi coś na flecie. Daneel z poważną miną kiwał głową do taktu. Docierał do
nich cichy, ale wyraźny dźwięk miłej melodii.
    - Wiedzieliście, że zabrała ze sobą flet, kiedy wychodziliśmy
ze statku? - spytała Bliss. - Zdaje mi się, że nie szybko uda nam się oderwać ją
od Daneela.
    Odpowiedziało jej głuche milczenie, więc Bliss spojrzała na obu
mężczyzn z niepokojem.
    - Co się stało?
    Trevize wskazał ręką na Pelorata. "Niech on to wyjaśni" zdawał
się mówić ten gest.
    Pelorat odchrząknął i powiedział:
    - Prawdę mówiąc, Bliss, myślę, że Fallom zostanie z Daneelem
już na stałe.
    - Tak? - Bliss zmarszczyła się i zrobiła ruch, jakby chciała
podejść do Daneela, ale Pelorat złapał ją za ramię. Powiedział:
    - Bliss, kochana, nic nie poradzisz. On jest potężniejszy nawet
od Gai, a poza tym, jeśli Galaxia ma się stać faktem, Fallom musi z nim zostać.
Zaraz ci to wyjaśnię... Golan, proszę cię, popraw mnie, jeśli się w czymś
pomylę.
    Bliss słuchała wyjaśnienia w milczeniu, ale jej twarz wyrażała
prawie rozpacz.
    - Sama widzisz, jak to wygląda - powiedział Trevize, starając
się przemówić jej do rozsądku. To dziecko jest Przestrzeńcem, a Daneel został
zaprojektowany i skonstruowany przez Przestrzeńców. Fallom została wychowana
przez robota i żyjąc w posiadłości równie pustej jak ta, nie znała nikogo oprócz
robotów. Ma zdolność przetwarzania energii, której będzie potrzebował Daneel i
będzie żyła trzysta, czterysta lat, co może wystarczy dla stworzenia Galaxii.

    Bliss miała czerwone policzki i wilgotne oczy. Powiedziała:

    - Podejrzewam, że ten robot celowo wytyczył nam taką trasę na
Ziemię, abyśmy znaleźli się na Solarii i zabrali stamtąd dla niego jakieś
dziecko.
    Trevize wzruszył ramionami.
    - Może po prostu skorzystał z nadarzającej się okazji. Nie
sądzę, aby w tej chwili był na tyle silny, by z takiej odległości kierować nami
jak kukiełkami.
    - Nie. To było celowe. Postarał się, żebym się tak silnie
przywiązała do tego dziecka, by je zabrać ze sobą zamiast zostawić na pewną
śmierć na Solarii, żebym broniła je nawet przed tobą, kiedy okazywałeś niechęć i
niezadowolenie z faktu, że ona jest z nami.
    - Może postępowałaś po prostu zgodnie ze wskazaniami gajańskiej
etyki, a Daneel wzmocnił tylko trochę twoje postanowienie. Daj spokój, Bliss,
nic tu nie zyskasz. Załóżmy, że mogłabyś zabrać Fallom ze sobą. Czy gdzie
indziej byłaby tak szczęśliwa jak tu'1 Gdzie byś ją zabrała? Na Solarię, gdzie
natychmiast, bez żadnych skrupułów zabito by ją; na jakiś gęsto zaludniony
świat, gdzie czułaby się źle i w końcu umarła; na Gaię, gdzie usychałaby z
tęsknoty za Jembym; w nie kończącą się podróż przez Galaktykę, gdzie każdy
świat, koło którego byśmy przelatywali, wydawałby się jej Solarią? I czy
znalazłabyś kogoś na jej miejsce, kto trzymałby Daneela przy życiu, dopóki nie
zostanie utworzona Galaxia?
    Bliss milczała ze smutkiem.
    Pelorat wyciągnął do niej nieśmiało rękę.
    - Bliss - powiedział - zaproponowałem Daneelowi, że połączę
swój mózg z jego mózgiem, ale nie zgodził się, mówiąc, że jestem za stary.
Wolałbym, żeby się zgodził, gdybyś mogła dzięki temu odzyskać Fallom.
    Bliss ujęła jego dłoń i pocałowała ją.
    - Dziękuję ci, Pel, ale byłaby to zbyt wysoka cena, nawet za
Fallom. - Zaczerpnęła głęboko powietrza i spróbowała się uśmiechnąć. - Może
kiedy wrócimy na Gaję, znajdzie się w globalnym organizmie miejsce na moje
dziecko... Umieszczę "Fallom" w sylabach jego imienia.
    Daneel, jak gdyby uświadomiwszy sobie, że sprawa została
załatwiona, ruszył w ich kierunku, z Fallom podskakującą u jego boku. Fallom po
paru krokach puściła się biegiem i znalazła się przy nich pierwsza. Powiedziała
do Bliss:
    - Dziękuję ci, Bliss, że przywiozłaś mnie z powrotem do
Jemby'ego i że opiekowałaś się mną na statku. Zawsze będę cię pamiętać. - Potem
rzuciła się jej w objęcia.
    - Mam nadzieję, że zawsze będziesz szczęśliwa - powiedziała
Bliss, ściskając ją. - Ja cię też będę pamiętać, kochanie - dodała i niechętnie
ją puściła.
    Fallom zwróciła się do Pelorata:
    - Tobie też dziękuję, Pel, że pozwoliłeś mi czytać swoje
książkofilmy. - Wreszcie, bez słów i po krótkim wahaniu, wyciągnęła cienką,
dziewczęcą dłoń do Trevizego. Trevize ujął ją na chwilę.
    - Powodzenia, Fallom - mruknął.
    - Dziękuję państwu - powiedział Daneel - za to co, każde na
swój sposób, zrobiliście. Możecie teraz swobodnie wracać, gdyż wasze
poszukiwania zakończyły się. Jeśli chodzi o moją pracę, to teraz też zostanie
dość szybko i z powodzeniem zakończona.
    Ale Bliss powiedziała:
    - Chwileczkę, jeszcze niezupełnie skończyliśmy. Nie wiemy, czy
Trevize nadal uważa, że właściwą przyszłością dla ludzkości jest, w
przeciwieństwie do wielkiego zbiorowiska izoli, Galaxia.
    - Chwilę temu postawił sprawę jasno, proszę pani - powiedział
Daneel. - Powziął decyzję na korzyść Galaxii.
    Bliss zacisnęła usta.
    - Wolałabym to usłyszeć z jego własnych ust. Trevize, który to
ma być model?
    - A który chcesz, Bliss? - spytał spokojnie Trevize. - Jeśli
opowiem się przeciw Galaxii, będziesz mogła zabrać Fallom.
    - Jestem Gają - powiedziała Bliss. - Muszę poznać twoją decyzję
i powody, dla których ją podjąłeś, tylko po to, żeby znać prawdę i nic więcej.

    - Niech pan jej powie - rzekł Daneel. - Pana umysł, z czego
Gaja zdaje sobie sprawę, jest nietknięty.
    - Zdecydowałem na korzyść Galaxii - powiedział Trevize. - W tym
względzie nie mam już żadnych wątpliwości.









104.
    Przez czas, który wystarczyłby, żeby spokojnie policzyć do
pięćdziesięciu, Bliss stała bez ruchu, jak gdyby chciała, żeby informacja ta
dotarła do każdej części Gai, a potem spytała:
    - Dlaczego?
    - Posłuchaj - odparł Trevize. - Od samego początku wiedziałem,
że ludzkość ma przed sobą dwie możliwe wersje przyszłości: Galaxię lub Drugie
Imperium, zgodnie z Planem Seldona. Wydawało mi się, że te możliwości wzajemnie
się wykluczają. Że nie moglibyśmy mieć Galaxii, gdyby w Planie Seldona nie tkwił
jakiś podstawowy błąd.
    Niestety, nie wiedziałem o tym planie nic poza dwoma
aksjomatami, na których się opierał, a mianowicie, że - po pierwsze -
przedmiotem jego działania musi być odpowiednio duża liczba ludzi, aby można ich
było traktować statystycznie jako grupę indywiduów wchodzących ze sobą w
przypadkowe związki oraz że - po drugie - ludzie nie mogą znać rezultatów
rozstrzygnięć psychohistorii, zanim nie zostaną one wprowadzone w życie.
    Ponieważ już wcześniej podjąłem decyzję na korzyść Galaxii,
czułem, że muszę podświadomie zdawać sobie sprawę z błędów w Planie Seldona i że
błędy te muszą się kryć w owych aksjomatach, gdyż one były wsżystkim, co
wiedziałem o Planie. Jednak mimo to nie potrafiłem dostrzec w nich żadnego
błędu. Wobec tego zacząłem szukać Ziemi, czując, że nie bez celu musi być
otoczona taką tajemnicą. Musiałem się dowiedzieć, co to był za cel.
    Nie miałem właściwie żadnego powodu, aby oczekiwać, że kiedy
tylko znajdę Ziemię, znajdę też rozwiązanie mojego problemu, ale byłem tym tak
pochłonięty, że nie mogłem myśleć o niczym innym... Być może pragnienie Daneela,
aby mieć przy sobie dziecko solariańskie, też się przyczyniło do tego.
    W każdym razie w końcu znaleźliśmy Ziemię, a potem Księżyc, i
Bliss wykryła umysł Daneela, który on, oczywiście, specjalnie kierował ku niej.
Opisała go jako istotę myślącą, która nie jest ani człowiekiem, ani robotem.
Oceniając to z obecnej perspektywy, miała w pewnym sensie rację, gdyż mózg
Daneela o wiele przewyższa mózgi robotów, które kiedykolwiek istniały, i z tej
przyczyny nie może być określony jako po prostu mózg robota. Jednakże nie może
być też określony jako mózg ludzki. Pelorat określił go jako "coś nowego" i to
wyzwoliło "coś nowego" u mnie, nową myśl.
    Tak jak dawno temu Daneel wraz ze swym kolegą opracowali nowe;
czwarte prawo robotyki, które jest bardziej ogólne i podstawowe niż trzy
pozostałe, tak ja nagle odkryłem nowy, trzeci aksjomat psychohistorii, który
jest bardziej ogólny i podstawowy niż pozostałe dwa, który jest tak podstawowy,
że nikt nigdy nie zadał sobie nawet trudu, aby o nim wspomnieć.
    A oto on. Dwa ogólnie znane aksjomaty dotyczą ludzi i opierają
się na milczącym założeniu, że ludzie są jedynym gatunkiem istot myślących w
Galaktyce i że przeto są jedynymi organizmami, których działania liczą się w
społeczeństwie i w historii. To właśnie trzeci, nigdy nie sformułowany aksjomat
- że w Galaktyce jest tylko jeden gatunek istot inteligentnych i że gatunkiem
tym jest homo sapiens. Gdyby pojawiło się coś nowego, gdyby znalazły się inne
gatunki istot inteligentnych, bardzo różniące się nawzajem od siebie i od nas,
to matematyka psychohistorii nie byłaby adekwatnym narzędziem do opisu ich
zachowań i Plan Seldona straciłby w ogóle znaczenie. Rozumiecie?
    Trevize prawie się trząsł z emocji, starając się, aby go
zrozumiano.
    - Rozumiecie? - powtórzył.
    - Tak - odparł Pelorat - ale jako advocatus diaboli...
    - No co? Mów.
    - Ludzie są rzeczywiście jedynymi istotami inteligentnymi w
Galaktyce.
    - A roboty? - powiedziała Bliss. - A Gaja?
    Pelorat myślał przez chwilę, a potem rzekł z wahaniem:
    - Od czasu zniknięcia Przestrzeńców roboty nie odegrały żadnej
znaczącej roli w ludzkich dziejach. Gaja do niedawna też nie odgrywała ważnej
roli. Roboty są dziełem ludzi, a Gaja jest dziełem robotów i zarówno roboty, jak
i Gaja, w tym zakresie, w jakim krępują je prawa robotyki, nie mają wyboru i
muszą się poddać woli ludzi. Mimo tych dwudziestu tysięcy lat pracy Daneela i
długiego okresu rozwoju Gai jedno słowo Golana Trevizego, człowieka, położyłoby
kres i tej pracy, i temu rozwojowi. Wynika zatem z tego, że ludzie są jedynym
gatunkiem istot myślących w Galaktyce i psychohistoria nadal zachowuje ważność.

    - Jedynym gatunkiem istot myślących w Galaktyce - powtórzył
wolno Trevize. - Zgadzam się. Ale mówimy tak dużo i tak często o Galaktyce, że
zapominamy, iż Galaktyka to nie wszystko. Galaktyka to nie wszechświat. Są inne
galaktyki.
    Pelorat i Bliss poruszyli się z niepokojem. Daneel słuchał z
powagą, gładząc wolno Fallom po głowie.
    - Posłuchajcie dalej - powiedział Trevize. Tuż obok Galaktyki
znajduje się Obłok Magellana, gdzie nigdy nie zagłębił się żaden ludzki statek.
Za nim są inne, małe galaktyki, a nie tak daleko od nas znajduje się galaktyka
Andromedy, większa od naszej. Za nią miliardy innych galaktyk.
    W naszej galaktyce rozwinął się tylko jeden gatunek istot na
tyle inteligentnych, że potrafiły stworzyć społeczeństwo dysponujące techniką,
ale co wiemy o innych galaktykach? Nasza może być nietypowa. W niektórych
innych, a może nawet we wszystkich, może istnieć wiele rywalizujących ze sobą
gatunków, z których każdy może być dla nas niezrozumiały. Może zajmuje je
właśnie ta wzajemna walka, ale co się stanie, jeśli w którejś galaktyce jeden
gatunek zdominuje pozostałe i będzie miał czas, żeby zastanowić się nad
możliwością spenetrowania innych galaktyk?
    Ujmując to z punktu widzenia nadprzestrzeni, Galaktyka jest
punktem - podobnie wszechświat. Nigdy nie odwiedziliśmy żadnej innej galaktyki
i, o ile nam wiadomo, żadne istoty inteligentne z innej galaktyki nie odwiedziły
naszej, ale ten stan rzeczy może się któregoś dnia skończyć. Jeśli pojawią się
najeźdźcy, to na pewno znajdą sposoby zwrócenia jednych ludzi przeciw drugim.
Dotąd nie musieliśmy walczyć z nikim innym, jak tylko ze sobą nawzajem, tak że
jesteśmy przyzwyczajeni do krwawych sporów. Najeźdźca, który znajdzie nas
podzielonych, zdominuje nas wszystkich albo zniszczy. Jedynym skutecznym
środkiem obrony jest Galaxia, której nie będzie można zwrócić przeciw samej
sobie i która będzie mogła stawić czoło najeźdźcom z maksymalną siłą.
    - Obraz, który malujesz, jest przerażający powiedziała Bliss. -
Czy starczy nam czasu, aby utworzyć Galaxię?
    Trevize spojrzał w górę, jak gdyby chciał przebić wzrokiem
grubą warstwę skały oddzielającą go od powierzchni i od przestrzeni, jak gdyby
chciał ujrzeć te odległe galaktyki, przemierzające wolno niewyobrażalny ogrom
przestrzeni.
    - Z tego, co wiemy, w całych dziejach ludzkości nie zdarzyło
się ani razu, aby zaatakowały nas jakieś inne inteligentne istoty. Wystarczy,
jeśli ten stan potrwa jeszcze kilkaset lat, może trochę dłużej niż jedną
tysięczną tego okresu, przez który istnieje cywilizacja, abyśmy byli bezpieczni.
W końcu - tu Trevize poczuł nagle pewien niepokój, ale zmusił się, aby się z
niego otrząsnąć - na razie nie ma tu jeszcze żadnych nieprzyjaciół.
    Nie spojrzał w dół, aby nie spotkać zamyślonych oczu Fallom -
istoty odmiennej, hermafrodyty, posiadającego moc przetwarzania i przekazywania
energii - które spoczęły na nim.




K O N I E C    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
(21 Potencjał zakłócający i anomalie)
980928 21
173 21 (10)
2 21 SPAWANIE MIEDZI I STOPÓW MIEDZI (v4 )
USTAWA z dnia 21 marca 1985 r o drogach publicznych
commercial howto 21
Nyx Password Storage 1 21 readme
21 (206)

więcej podobnych podstron