Harry Harrison        Filmowy wehiku� czasu     . 15 .         Lepiej umrze� jak m�czyzna, ni� �y� jak tch�rz - rycza� Ottar. - Na Odyna i Freye - za mn�!     Gdy silnym pchni�ciem otworzy� na o�cie� drzwi, w tarczy kt�r� si� os�ania�, utkwi�y dwie strza�y. Wydaj�c z siebie gromkie okrzyki i wymachuj�c toporem ruszy� do ataku z wn�trza p�on�cego domu. Za nim, wywijaj�c mieczem ruszy�a Gudrid, potem Val de Carlo dm�cy g�o�no w lulhorn i cala reszta.     - Stop! Do kopiowania - Barney opad� na sk�adany fotel. Zwijamy si�, ch�opaki. Id�cie szybko na lunch, �eby mo�na by�o zdemontowa� kuchnie.     Technicy polewali p�on�c� rop� naftow� pian� z ga�nic. Cuchn�o to wstr�tnie. Wygaszono ju� prawie wszystkie lampy i Gino otworzy� kamer�, by wydoby� z niej ta�m�. wszystko przebiega�o �ci�le wed�ug planu. Barney odczeka� a� ucichnie krz�tanina i wyszed� r�wnie�. Ottar siedzia� na ustawionej pionowo bary�ce i zabawia� si� naginaniem be�t�w strza� do powierzchni tarczy.     - Sp�jrz strza�y nadlatuj� - zawo�a� do Barneya i uni�s� tarcz�. Uwolnione od nacisku strza�y wr�ci�y do poprzedniej pozycji dygoc�c z charakterystycznym j�kiem     - Wspania�y wynalazek - zgodzi� si� Barney - Na razie sko�czyli�my zdj�cia, Ottarze. Zamierzam a� do przysz�ej wiosny zabra� st�d ekip�. Zdo�acie do tej pory zbudowa� cz�stok�?     - Z �atwo�ci�. Ty dotrzymujesz s�owa i Ottar dotrzymuje s�owa. Bale zetniemy �atwo �elaznymi pi�ami i siekierami, kt�re nam zostawi�e�. Ale zostaw tak�e �ywno��, �eby�my mieli co je�� zim�.     - Ca�e zaopatrzenie b�d� mia� przed odjazdem ekipy. Wszystko jasne? Masz jakie� pytania?     - Jasne, jasne - mrukn�� Ottar i skupi� si� zn�w na wyci�ganiu strza�. Barney spojrza� na� podejrzliwie.     - Jestem pewien. �e pami�tasz wszystko, ale dla przypomnienia powt�rzmy szybko jeszcze raz. Zostawiamy ci �ywno��, zborze i ca�y suszony i puszkowany prowiant, jaki uda nam si� zdoby� w magazynach wytw�rni. W ten spos�b jesieni� nie b�dziecie zmuszeni do gromadzenia zapas�w zimowych. Da to wam czas na zbudowanie kilku nowych dom�w i otoczenie osady palisad�. Je�eli to co m�wi� doktor jest zgodne z prawd�, nie musisz obawia� si� ludzi z Cape Dorset a� do wiosny; dop�ki lody polarne nie zbli�� si� do wybrze�a, a foki nie zgromadz� si�, by wychowywa� na nich swoje ma�e. Wtedy przybywaj� �owcy, kt�rzy teraz s� znacznie dalej na p�noc. A nawet gdyby niepokoili ci� wcze�niej - b�dziesz bezpieczny za palisad�.     - Zabijemy ich, rozsieczemy ich.     - Spr�buj tego nie robi�, je�eli mo�esz. Dziewi��dziesi�t procent tego filmu mamy ju� poza sob� i czu�bym si� znacznie lepiej, gdyby� nie da� si� zabi� przed jego uko�czeniem. Zobaczymy jak wygl�daj� wasze sprawy w lutym lub w marcu i sprowadzimy z powrotem ca�� ekip� jak tylko czerwonosk�rzy pojawi� si� w okolicy. Daj im troch� towar�w jako zap�at� za to, �e zaatakuj� cz�stok� i troch� go spal�. To wszystko. Zgoda?     - I whisky "Jack Daniels"     - To jest przewidziane w kontrakcie...     Dalsze s�owa uton�y we wznosz�cym si�, to opadaj�cym �piewnym j�ku.     - Musisz? - spyta� Barney Vala del Carlo, kt�ry d�� w opasuj�cy go lulhorn.     - To niesamowity instrument - odpar� Val_ - Pos�uchaj.     Obliza� wargi, przytkn�� je do ustnika i wydymaj�c zaczerwienione policzki, wyda� z niego d�wi�k, w kt�rym z trudem mo�na by�o dopatrzy� si� podobie�stwa do popularnej melodii "Melodio, kr�� si� wko�o".     - Trzymaj si� filmu - doradzi� mu Barney. - Jako muzyk nie masz przed sob� wielkiej przysz�o�ci. S�uchaj - doda� - wydaje mi si�, �e widzia�em ju� gdzie� taki r�g, poza muzeum oczywi�cie.     - Na ka�dym opakowaniu du�skiego mas�a. To ich znak firmowy.     - Mo�e i tak - Brzmi jak tuba     - Spiderman Spinnake by to lubi�.     - Niewykluczone - Barney a� zmru�y� oczy, gdy wpad� mu do g�owy nowy pomys�. - O tym w�a�nie my�la�em. Spiderman On grywa na r�nych dziwnych instrumentach w zespole jazzowym w Fungus Grotto. S�ysza�em go kiedy�, jak zn�ca� si� nad tr�bk� i perkusj�.     Val skin�� g�owa.     - By�em tam - Uwa�a si� go za najlepszego solist� na tubie. To najstraszniejszy jazgot, jaki kiedykolwiek w �yciu s�ysza�em.     - Nie jest to takie z�e - by� mo�e czego� takiego w�a�nie nam potrzeba. Podda�e� mi my�l.     Ottar w dalszym ci�gu zabawia� si� swoimi strza�ami; Barney wsparty o �cian� przys�uchiwa� si� d�wi�kom lulhorna dop�ki Val nie wszed� do jeepa.     - Gotowi - zameldowa� - Wszyscy ludzie z intendentury i dw�ch rekwizytor�w na ochotnika. Chc� si� przekona� na w�asne oczy, �e Hollywood jeszcze istnieje.     - Wystarcz� do za�adunku? - spyta� Barney.     - A� nadto.     - No to ruszamy.     Jedna z wielkich ci�ar�wek czeka�a ju� na platformie. Obok niej przechadza�o si� oko�o tuzina ludzi. Drzwi do kabiny kontrolnej by�y otwarte i Barney zajrza� do �rodka.     - Sobota po po�udniu. Niech pan l�duje najwcze�niej jak tylko mo�na, profesorze - powiedzia�.     - Co do mikrosekundy. Przyb�dziemy dok�adnie w chwile potem, jak wyjecha�em stamt�d po raz ostatni.     U�wiadomienie sobie, �e pomimo wszystkiego, co zdarzy�o si� na przestrzeni ostatnich kilku miesi�cy, tam w Hollywood jest ci�gle sobotnie popo�udnie tego samego dnia, w kt�rym rozpocz�a si� akcja, wymaga�o od Barneya niema�ego wysi�ku woli. Autostrady by�y zat�oczone, parkingi przy supermarketach pe�ne, za� na szczycie Benedid Canyon Drive, obok prywatnego pola golfowego, L.M. Greenspan na ostatnim pi�trze swej rezydencji leczy� symulowany atak serca. Przez chwile Barney by� zdecydowany zatelefonowa� do niego, by zda� mu spraw� z post�pu prac, lecz wkr�tce zrezygnowa� z tego pomys�u. Min�o zaledwie kilka godzin i L.M. nie mia� �adnych podstaw do niepokoju. Mo�e powinien zadzwoni� do szpitala, by dowiedzie� si� co z Jensem Lynnem? - od dnia wypadku min�� ju� tydzie�... Nie, nieprawda, tutaj up�yn�o zaledwie kilka minut. Prawdopodobnie nie zd��y� jeszcze dotrze� do szpitala. Podr�e w czasie zmieni�y wiele nawyk�w...     - Ale� upa�! Powinienem zabra� ze sob� okulary s�oneczne - odezwa� si� jeden z technik�w. Odsuni�to na bok wielkie, ruchome drzwi studio d�wi�kowego i platform� zala�y jaskrawe, o�lepiaj�ce promienie subtropikalnego s�o�ca. P�nocne, nowofundlandzkie niebo mia�o zawsze odcie� bladoniebieski; s�o�ce nigdy nie piek�o tak jak tu. Barney kaza� ludziom usun�� si� na bok. Z g�o�nym rykiem pot�nego diesla ci�ar�wka zjecha�a z platformy czasu i ruszy�a pustymi uliczkami wytw�rni. W�r�d jej pasa�er�w panowa�a i�cie �wi�teczna, beztroska atmosfera. Weekendowy nastr�j prys�, gdy znale�li si� u drzwi magazynu.     - Przykro mi, sir - powiedzia� stra�nik, kr�c�c m�ynka zawieszon� na rzemieniu pa�k�. - Nigdy pana nie widzia�em, a nawet gdyby, to i tak nie m�g�bym pana wpu�ci� do �rodka. Nie, sir.     - To przepustka...     - Widzia�em pa�sk� przepustk�, ale musze wykonywa� polecenia. - Dajcie mi top�r, a otworze bram� - krzykn�� jeden z technik�w.     - Bij, zabij! - popar�a go reszta.     Zbyt d�ugo przebywali w jedenastym stuleciu, by nie przej�� tej prostej metody, dzi�ki kt�rej Wikingowie rozwi�zywali wi�kszo�� swoich problem�w.     - Ani kroku dalej, rozkaza� stra�nik, cofaj�c si� i k�ad�c d�o� na r�koje�ci kolta.     - W porz�dku ch�opaki, przesta�cie si� wyg�upia�. Sied�cie spokojnie, zaraz to za�atwi�. Gdzie jest telefon? - spyta� Barney stra�nika.     Barney, zak�adaj�c, �e kto� przypadkiem mo�e by� w biurze, wykr�ci� najpierw numer centrali budynku administracyjnego. Trafi�. Odezwa� si� osobisty doradcy finansowy L.M. Sam, kt�ry najwidoczniej ksi�gi finansowe fa�szowa� na osobno�ci.     - Sam - odezwa� si� Barney - mi�o ci� zn�w s�ysze�. Jak si� masz... Co?... O, przepraszam, zapomnia�em... Tak, to by�o par� godzin dla c i e b i e , ale dla mnie ca�e miesi�ce... nie, oczywi�cie, �e nie pi�em. Kr�ci�em film... tak, prawie sko�czony... Sam, nie... nie denerwuj si�.:. kr�ci�em go jeden dzie� dok�adnie w tym samym sensie w jakim Charley napisa� scenariusz w ci�gu godziny. Tyrali�my jak wory. S�uchaj, wyja�ni� ci to p�niej, teraz chcia�bym, �eby� mi pom�g�. Musisz porozmawia� z jednym ze stra�nik�w w studio... Tak, jaki� kretyn, chyba nowy. Ka� mu otworzy� magazyn. Chce zabra� ca�� �ywno��... puszki i produkty sypkie... Nie, nie jestem g�odny, to dla tubylc�w; jako zaplata statystom... Sam, co to ma znaczy�, �e musisz o tym pomy�le�?... je�eli mo�emy im zap�aci� p�atkami owsianymi zamiast w zielonych, to jak� to u diab�a robi ci r�nic�?     Nie posz�o to �atwo, zreszt� jak zwykle z Samem, ale w ko�cu da� si� przekona�. Sam chronicznie nienawidzi� wydatk�w, nawet je�li by�y to tylko p�atki owsiane, tote� zem�ci� si� za swoj� pora�k� na stra�niku, kt�ry wr�ci� od telefonu purpurowy z w�ciek�o�ci. Do wp� do sz�stej za�adowano ci�ar�wk�, kt�ra w kwadrans p�niej sta�a ju� na platformie czasu. Barney raz jeszcze sprawdzi� zawarto��, po czym zajrza� do kabiny Hewetta.     - Niech pan to zabierze ze sob�, profesorze, ale pozwoli pan, �e najpierw co� panu wyja�ni�.     - Czy mam przez to rozumie�, �e nie wraca pan razem z nami?     - W�a�nie. Mam kilka spraw do za�atwienia tu, na miejscu. Gdyby pan zechcia� roz�adowa� wszystko i wr�ci� po mnie za kilka godzin... no, powiedzmy o dziesi�tej. Gdyby mnie tu nie by�o, poinformuje pana telefonicznie jak wygl�da sytuacja.     Hewett by� z�y jak osa.     - Wydaje mi si�, �e jestem czym� w rodzaju kierowcy taks�wki czasowej i nie s�dz� bym by� z tego powodu zadowolony. By�em przekonany, �e przeniesiemy si� do jedenastego wieku, by nakr�ci� ten pa�ski film, a potem wr�cimy. Tymczasem mam wra�enie, �e pracuje w ruchu ci�g�ym...     - Prosz� si� uspokoi�, profesorze, zbli�amy si� ju� do ko�ca naszego przymusowego aresztu domowego. Czy wydaje si� panu, �e zdecydowa�bym si� na strat� tych kilku godzin, gdybym nie by� zupe�nie spokojny o losy produkcji? Zrobimy jeszcze tylko jeden skok w czasie, sko�czymy ten film i b�dzie po wszystkim.     Potem Barney stan�� przy drzwiach i przygl�da� si�, jak platforma znika w przesz�o�ci. Z powrotem w dzikie ost�py pierwotnej Kanady, z powrotem w krain� zimnych deszcz�w i pierzchn�cej na mrozie twarzy. Niech jad�! On za� mia� zamiar da� sobie kilka godzin wytchnienia - za�atwi� przy okazji par� interes�w, no i zabawi� si� troch�. Do tej pory nie by� w stanie odpoczywa� normalnie, m�czy�a go konieczno�� uko�czenia tego przekl�tego filmu. Ale teraz... teraz wszystko by�o ju� nieomal dopi�te na ostatni guzik, on sam za� mia� ju� do�� pasma wyrzecze�, kt�re ci�gn�o si� od dobrych paru miesi�cy. Pierwsz� rzecz�, kt�rej wymaga�y od niego interesy, by� wykwintny obiad u Chaseya - Barney czu�, �e by� sobie winien chocia� tyle. Nie by�o sensu i�� do Fungus Grotto wcze�niej ni� o dziewi�tej.     By� w Kalifornii i to w dwudziestym wieku, wydawa�o mu si� czym� nierealnym. Wszystko porusza�o si� zbyt nerwowo, by�o zbyt jaskrawe, a smr�d spalin przyprawia� go o b�l g�owy. Czu� si� jak wiejski prostak, kt�ry pierwszy raz widzi miasto. Pomog�a mu kolacja - kolacja poprzedzona drinkiem, popita szampanem i zako�czona koniakiem. Gdy taks�wka zatrzyma�a si� przed bram� klubu, b�l g�owy ust�pi� zupe�nie. Uda�o mu si� nawet nie poczu� nieswojo na widok ohydnie zielonego wej�cia, przyozdobionego czerwonymi trupimi czaszkami i skrzy�owanymi piszczelami.     - Strze� si� - j�kn�� grobowy g�os, gdy Barney otworzy� drzwi. - Ostrzegam, �e ka�dy, kto wchodzi do Fungus Grotto czyni to na w�asn� odpowiedzialno��. Ostrzegam...     Nagrany na ta�mie g�os zamar�, gdy tylko drzwi si� zamkn�y. Barney ruszy� w d� po ton�cych w mroku, obitych czarnym aksamitem schodach. Zas�ona z jarz�cych si� plastykowych ko�ci stanowi�a ostatni� przeszkod�, broni�c� dost�pu do wewn�trznego sanktuarium klubu. Barney ju� tu bywa�, st�d pewna scenograficzna ekstrawagancja nie wywarta na nim �adnego wra�enia. Co prawda za pierwszym razem te� by�o ono �adne, ca�o�� bowiem niewiele r�ni�a si� od budy jarmarcznej. W k�tach zwisa�y gumowe paj�czyny, fotele mia�y kszta�t muchomor�w, a wszystko o�wietla� migotliwy blask zielonkawych lamp.     - Krwawa Mary - powiedzia� w kierunku przebranego za wampira kelnera. - Spiderman ju� przyszed�?     - Dz�dze, d�e jezd f karteropie - przez plastykowe k�y wymamrota�a pokraka.     - Powiedz mu, �e chce z nim pogada�. Jestem Barney Hendrickson z Climactic Studios.     Spiderman pojawi� si� przy stoliku zanim jeszcze zd��y� to zrobi� zam�wiony drink. By�a to zgarbiona, ale ruchliwa posta�, odziana w czer�. Wielkie ciemne okulary dope�nia�y ca�o�ci obrazu.     - Dawno ci� nie widzia�em, ch�opie. Jak leci? - wilgotne palce musn�y wyci�gni�t� d�o� Barneya, po czym Spiderman opad� na fotel.     - Jako� trzymam si� kupy. S�uchaj, Spider, czy to prawda, �e gra�e� w kilku filmach?     - Tak, zrobi�em muzyk� do jakiego� wszawego, p�pornograficznego g�wna pod nazw� "Walka ma�olat�w git�w z ma�olatami �punami", ale mam nadzieje, �e ludzie zd��yli ju� o tym zapomnie�. A czemu pytasz? Czy�by interesowa� ci� biedny, stary Spiderman? - Kto wie, Spinnake, kto wie. Jak my�lisz, napisa�by� muzyk� do filmu i nagra� j� razem ze swoim zespo�em?     - Wszystko jest mo�liwe, ojciec, ale wymaga czasu. Mamy zobowi�zania.     - Nie martw si� o czas, za�atwi� to tak, �e nie stracicie ani jednego wyst�pu. My�l�, �e tw�j styl b�dzie w sam raz do filmu, kt�ry kr�c� - wstrz�saj�cej opowie�ci o Wikingach. S�ysza�e� o nich?     - Tak... W�ochate facety z siekierami; szlachtuj� wszystko, co im wpadnie w r�ce.     - Z grubsza tak. S� prymitywni i silni. U�ywaj� pewnej odmiany mosi�nego rogu. To nasun�o mi pomys�. Instrumenty d�te uzupe�nione perkusj� wal�c� z prymitywn� pasj�.     - W porz�dku.     - Dasz rad� to zrobi�?     - Oczywi�cie.     - �wietnie. Oto st�wa zaliczki - Barney wyci�gn�� z portfela pi�� dwudziestek - i po�o�y� je na stoliku. Lepkie palce Spidermana pope�z�y po czarnym obiciu i wch�on�y je.     - Bierz swoich ch�opak�w i jedziemy do studio. Tam ci wszystko wyt�umacz�. B�dziecie z powrotem za godzin�. - Barney nie zada� sobie trudu, by wyja�ni� co mo�e sta� si� w ci�gu tej jednej, dwudziestowiecznej godziny.     - Nie da rady. Na razie produkuje si� tylko ja i Dooty, reszta b�dzie ko�o jedenastej. Potem gramy do trzeciej. Wcze�niej nie mo�emy si� urwa�.     Barney jednym �ykiem prze�kn�� sw�j cocktail i spojrza� na zegarek. Przekona� si�, �e nie ma najmniejszego sensu wychodzi� st�d i wraca� z powrotem. Trzecia rano, w niedziele, by� to termin absolutnie wystarczaj�cy, zwa�ywszy, �e mia� czas a� do poniedzia�ku. Wszystko si� uda. Gdy Spiderman znik� na zapleczu, Barney podszed� do telefonu i um�wi� si� z Hewettem na nowo na godzin� trzeci� rano, po czym wr�ci� do stolika z mocnym postanowieniem, �e postara si� odpr�y�, o ile by�o to mo�liwe przy odg�osach tuby i ca�ego zespo�u instrument�w d�tych, wzmocnionych elektryczn� perkusj�. Pomog�a mu Krwawa Mary.     O drugiej rano wsta� i wyszed� zaczerpn�� nieco takiego powietrza, kt�re nie by�oby g�ste od dymu tytoniowego i nie dygota�o w rytm perkusji. Uda�o mu si� nawet zam�wi� dwie taks�wki na par� minut po trzeciej. Wszystko sz�o jak najlepiej.     Nied�ugo potem wysiedli przed drzwiami magazynu - profesor Hewett spogl�da� to na nich, to na tarcze zegarka.     - Niezwykle punktualnie - sapn��.     - Nie najgorzej profesorze, stary byku - odpar� Barney, klepn�wszy go po ramieniu i odwr�ci� si�, by pom�c wyci�gn�� z taks�wki perkusj�. Do magazynu wmaszerowali wszyscy g�siego - orkiestra r�n�a marsza "Pu�kownik Bogey".     - Co to za tratwa? - zapyta� Spiderman na widok platformy. By� zm�czony, oczy mia� mocno podkr��one.     - �rodek transportu. W�a�! Obiecuje ci, �e nie b�dzie nas tylko kilka minut - Barney, m�wi�c to u�miechn�� si� przebiegle.     - Na razie wystarczy! - Spiderman oderwa� ustnik tr�bki od rozgor�czkowanych warg Doody'ego. Doody tr�bi� jeszcze kilka sekund w pr�nie nim u�wiadomi� sobie, �e nie daje to �adnych s�yszalnych efekt�w.     - W�azimy do �ajby - zakomenderowa� Spiderman.     Hewett parskn�� z dezaprobat� na widok �a�obnie odzianych muzyk�w wchodz�cych na pok�ad platformy, po czym zamkn�� si� w kabinie kontrolnej i zacz�� uruchamia� Vremiatron.     - Czy to poczekalnia? - zapyta� Doody, pod��aj�c za nim do zat�oczonego pomieszczenia.     - Wy�a� st�d, ty kretynie - wysapa� profesor.     Doody mamrocz�c co� po nosem usi�owa� wykona� jego polecenie, lecz w momencie, gdy wykonywa� zwrot, wyci�gni�ty na ca�� d�ugo�� suwak jego puzonu uderzy� w rz�d wystaj�cych lamp elektronowych. Dwie z nich trzasn�y i wyrzuci�y z siebie snop iskier.     - Uaaa! - j�kn�� Doody i upu�ci� instrument, kt�ry ca�� swoj� d�ugo�ci� upad� na pl�tanin� przewod�w elektrycznych i lamp. Z potrzaskanej instalacji posypa�y si� iskry. Wszystkie �wiat�a na ekranie kontrolnym zgas�y.     Barney wytrze�wia� przed up�ywem sekundy. Wypchn�� Doody'ego z kabiny kontrolnej w kierunku pozosta�ych muzyk�w stoj�cych zbit� gromadk� na przeciwleg�ym ko�cu platformy.     - Co si� sta�o, profesorze - zapyta� mi�kko, gdy wr�ci� na miejsce.     Odpowiedzi nie by�o. Nie pyta� po raz drugi; obserwowa� tylko, jak Hewett odrywa z pasj� ekrany kontrolne i wyrzuca przez okno zniszczone lampy.     Odes�a� muzyk�w, gdy tylko us�ysza� burkliwe "tak" na pytanie, czy musi up�yn�� co najmniej kilka godzin zanim Vremiatron ponownie b�dzie got�w.         O dziewi�tej rano profesor Hewett oznajmi�, �e naprawa zajmie prawdopodobnie wi�ksz� cz�� dnia, nie licz�c czasu potrzebnego na znalezienie brakuj�cych lamp w Los Angeles w niedziel�. Barney wmawia� sobie nieszczerze, �e mimo wszystko ma jeszcze kup� czasu. Film mia� by� oddany dopiero w poniedzia�ek rano.         O pi�tej rano w poniedzia�ek profesor zakomunikowa�, �e sko�czy� ju� napraw� uzwojenia i teraz zamierza przespa� si� godzink�. Potem p�jdzie szuka� potrzebnych lamp.         O dziewi�tej rano Barney zatelefonowa� i dowiedzia� si�, �e przedstawiciele bank�w w�a�nie przybyli i czekaj� na niego. Za�mia� si� ochryple i odwiesi� s�uchawk�.         O p� do dziesi�tej zadzwoni� telefon. Odebra� go i od dziewczyny z centrali dowiedzia� si�, �e L.M. rozmawia� z ni� osobi�cie, pytaj�c czy nie wie, gdzie jest Mr Hendrickson. Barney ponownie odwiesi� s�uchawk�.         O p� do jedenastej wiedzia� ju�, �e nie ma �adnej nadziei. Profesor Hewett jeszcze nie wr�ci� i nawet nie zadzwoni�. A zreszt�, gdyby nawet si� teraz pojawi�, by�o ju� i tak za p�no. Filmu nie da si� w �aden spos�b sko�czy� na czas.     Wszystko mia� ju� poza sob�. Pr�bowa� - i przegra�. Szed� w stron� biura L. M. jak skazaniec na szafot. Zatrzyma� si� przed drzwiami rozwa�aj�c mo�liwo�� samob�jstwa. Nie, brak�o mu na to odwagi. Otworzy� drzwi. nast�pny