Stephen King Żebrak i Diament (doc)


http://www.strefasmierci.prv.pl


Tę króciutką historyjkę
w swej oryginalnej formie hinduską przypowieść
po
raz pierwszy opowiedział mi pan Surendra Patel z Nowego Jorku. Przerobiłem ją
bardzo swobodnie i przepraszam za to wszystkich, którzy znają jej formę
oryginalną, gdzie głównymi bohaterami jest Bóg Sziwa i jego małżonka, Parvati.

STEPHEN KING
Żebrak i diament"

(The Beggar and the Diamond)

Przełożył: MICHAŁ WROCZYŃSKI

Pewnego dnia pojawił się przed Bogiem archanioł Uriel z zatroskaną twarzą.
Co cię trapi?
zapytał Bóg.
Widziałem coś bardzo smutnego
odpowiedział Uriel i wskazał pod stopy.
Tam
na dole.
Na ziemi?
zapytał z uśmiechem Bóg.
Och! Tam smutku nie brakuje! Ale
zobaczmy.
Pochylili się. Daleko w dole dostrzegli obszarpaną postać, która wlokła się
powoli wiejską drogą na przedmieściach Chandrapuru. Mężczyzna był bardzo chudy,
a nogi i ręce pokrywały mu rany. Nieustannie goniły go z ujadaniem psy, ale
człowiek ani razu się nie obrócił w ich stronę, żeby odgonić je kijem; nawet
wtedy, gdy chwytały go już za pięty. Po prostu wlókł się przed siebie,
wspierając się głównie na prawej nodze. W pewnym momencie z dużego domu
wybiegła gromadka ślicznych, dobrze odżywionych dzieci. Na ich twarzach
malowały się wstrętne uśmiechy. Kiedy obdarty mężczyzna wyciągał w ichstronę
pustą, żebraczą miskę, zaczęły ciskać w niego kamieniami.
Idź stąd, paskudniku!
zawołało jedno z dzieci.
Idź stąd na pola i tam sobie
umieraj!
W tym momencie archanioł Uriel zapłakał.
Dobrze, dobrze
powiedział Bóg i poklepał go po ramieniu.
Myślałem, że
jesteś twardszy.
Bez wątpienia
odparł Uriel, wycierając oczy.
Ale ten człowiek na dole
uosabia wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na synów i córy ziemi.
Oczywiście, że tak
powiedział Bóg.
To jest Ramu i na tym właśnie polega
jego rola. Kiedy umrze, ktoś inny przejmie po nim to zadanie. To bardzo
zaszczytne zajęcie.
Być może
przyznał Uriel, zasłaniając ramieniem twarz.
Ale nie mogę znieść
tego widoku. Jego cierpienie wypełnia mi serce mrokiem.
Tutaj mrok jest niedozwolony
odparł Bóg
zatem muszę przedsięwziąć stosowne
środki i zmienić to, co sprowadziło na ciebie ten mrok. Popatrz, mój miły
archaniele.
Uriel popatrzył na Boga i ujrzał, że ten trzyma w dłoni diament wielkości
pawiego jaja.
Kamień tak czysty i tej wielkości zapewni mu pożywienie do końca życia; jemu i
jeszcze siedmiu pokoleniom jego potomków
zauważył Bóg.
Tak naprawdę, będzie
to najpiękniejszy klejnot na ziemi. A teraz... popatrzmy
Odpadł na czworaka, wyciągnął rękę z diamentem, wsunął dłoń między dwie
niewielkie chmurki i rzucił klejnot na dół. Razem z Urielem bacznie obserwowali
lot kamienia, patrzyli, jak spada na środek drogi, którą szedł Ramu.
Diament był tak duży i ciężki, że Ramu, gdyby tylko był młodszym człowiekiem,
niewątpliwie usłyszałby, że klejnot uderza w ziemię. Ale w ostatnich latach
słuch bardzo mu stępiał, podobnie jak odmawiać mu zaczynały posłuszeństwa
płuca, krzyż i nerki. Tylko wzrok miał ciągle bystry jak w czasach młodości,
gdy liczył sobie dwadzieścia jeden lat.
Wlókł się drogą, pokonując niewielkie wzniesienie, nieświadom tego, że po
drugiej stronie pagórka leży połyskliwy, lśniący w promieniach słońca diament.
Ramu ciężko westchnął... po czym przystanął, pochylił się wsparty na kiju, a
jego westchnienie przeszło w kaszel. Stał opierając się obiema rękami na
kosturze i czekał, aż atak minie. Kiedy kaszel prawie się uspokajał, kij

stary, suchy i prawie tak samo zużyty jak Ramu
pękł z głośnym trzaskiem, a
Ramu upadł na pokrytą kurzem drogę.
Leżał, spoglądając w niebo i zastanawiał się, dlaczego Bóg jest tak okrutny.
"Przeżyłem wszystkich, których kochałem
myślał
ale nie tych, których
nienawidzę. Stałem się tak stary i brzydki, że obszczekują mnie psy, a dzieci
rzucają we mnie kamieniami. Od trzech miesięcy żywię się najnędzniejszymi
ochłapami, a od dziewięciu lat, albo i więcej nie jadłem przyzwoitego posiłku w
otoczeniu rodziny i przyjaciół. Jestem włóczęgą depczącym oblicze ziemi, bez
domu, który mógłbym nazwać swoim. Tej nocy będę spał pod drzewem albo pod
żywopłotem, bez dachu nad głową, który zapewniłby mi ochronę przed deszczem.
Ciało mam pokryte ranami, bolą mnie plecy, a kiedy przekraczam wodę, widzę krew
tam, gdzie nie powinno jej być. Moje serce jest puste jak ta żebracza miska".
Ramu powoli dźwignął się z ziemi i znów popatrzył w niebo, nieświadom tego, że
niecałe dwadzieścia metrów przed nim, po drugiej stronie suchego pagórka leży
skryty jeszcze przed jego bystrym wzrokiem największy diament na świecie.
Boże, jestem nieszczęśliwy
powiedział.
Nie nienawidzę Cię, ale się obawiam,
że nie jesteś przyjacielem ani moim ani żadnego człowieka.
Powiedziawszy to, poczuł się trochę lepiej i podjął wędrówkę. Na chwilę tylko
pochylił się i podniósł z ziemi duży kawałek złamanego kija. Idąc wymawiał
sobie owo rozżalenie się nad sobą i niewdzięczną modlitwę.
"Bo przecież istnieje kilka rzeczy, za które powinienem być wdzięczny

rozumował.
Dzień jest wyjątkowo piękny, to raz, i jakkolwiek ciało pod
wieloma względami mnie zawodzi, to przynajmniej zachowałem ostry wzrok. Pomyśl,
jakie by to było okropne, gdybyś oślepł".
Żeby udowodnić samemu sobie, jak okropna byłaby ślepota, Ramu zacisnął powieki
i szedł, macając przed sobą drogę ułomkiem kija; jak robią to ślepcy za pomocą
laski. Ciemność okazała się straszliwa, zapierająca w piersiach dech, zupełnie
odbierała poczucie kierunku. Wkrótce Ramu nie wiedział czy posuwa się jeszcze
środkiem drogi, czy też znalazł się już na jednym z jej skrajów i lada chwila
wpadnie do przydrożnego rowu. Sama myśl o tym, co taki upadek znaczyłby dla
jego starych, kruchych kości, budziła w nim dreszcz przerażenia. Mimo to nie
otwierał oczu i szedł dalej na ślepo.
To cię oduczy niewdzięczności, staruszku
mruknął do siebie.
Do końca swych
dni zapamiętasz, że może i jesteś żebrakiem, ale przynajmniej nie ślepym
żebrakiem, i będziesz z tego czerpał radość.
Ramu nie wpadł do przydrożnego rowu ani po lewej, ani po prawej stronie traktu.
Zboczył jedynie trochę na prawo, dotarł na szczyt wzniesienia i zaczął schodzić
łagodnym stokiem, mijając olbrzymi diament, który lśniąc spoczywał w pyle
drogi. Lewa stopa Ramu była już o niecałe pięć centymetrów od klejnotu.
Przeszedłszy jeszcze trzydzieści metrów, Rame rozchylił powieki. Oczy zalało mu
jaskrawe, słoneczne światło; zdawało się, że światłość zalewa również jego
umysł. Popatrzył z zadowoleniem po przymglonym leciutko, niebieskim niebie, po
zakurzonych żółtych polach, po srebrzystej wstędze ubitej drogi. Na widok
przelatującego z drzewa na drzewo ptaka roześmiał się i jakkolwiek nie obejrzał
się za siebie, i nie zobaczył wielkiego diamentu leżącego nieopodal za jego
plecami, zapomniał o ranach i bolących plecach.
Dzięki ci, Boże, za wzrok!
wykrzyknął.
Dziękuję ci przynajmniej za to! Może
zobaczę na drodze coś wartościowego: starą butelkę, którą sprzedam na bazarze,
a może jakiś pieniążek. Ale jeśli nawet niczego nie znajdę, pozostanie mi
wzrok. Dziękuję ci Boże za oczy! Na Boga, dzięki ci Boże!
I zadowolony ruszył przed siebie, zostawiając za plecami diament. Wtedy Bóg
wyciągnął rękę po klejnot i z powrotem umieścił go w zboczu góry w Afryce, skąd
był go uprzednio zabrał. I prawie natychmiast, tknięty nową myślą (jeśli można
o Bogu powiedzieć, że tknęła go nowa myśl), ułamał z rosnącego na veldzie
drzewa solidny kij i zrzucił go na drogę Chandrapur, podobnie jak poprzednio
zrzucił diament.
Różnica polega na tym
powiedział Bóg do Uriela
że nasz przyjaciel Ramu
znajdzie ten kij, który do końca życia służyć mu będzie za laskę.
Uriel popatrzył niepewnie na Boga (choć był archaniołem, popatrzył tak samo
niepewnie jak każdy, kto popatrzyłby w to płomienne oblicze).
Czy dałeś mi lekcję, Panie?
Nie wiem
odparł dobrotliwie Bóg.
Może?
www.strefasmierci.prv.pl



Wyszukiwarka