Zawistowski Wladyslaw Baśń o Raduniu, Ostrzycu i Sumie kr


WAADYSAAW ZAWISTOWSKI
BAŚC O RADUNIU,
OSTRZYCU I
SUMIE  KRÓLU JEZIORA
Zdarzyło się to dawno, dawno temu, w czasach, kiedy na świecie było nie tylko mało
ludzi i miast, ale nawet gór, dolin i rzek. Nawet jezior było mało, gdyż ziemia była bardzo
młoda, a dolinek i rozpadlin nie zdążyły jeszcze zapełnić wodą rzadko padające deszcze.
Płaską ziemię porastała gęsta puszcza, w której mieszkały dzikie zwierzęta, ptaki i gady, a w
nielicznych jeziorach i rzekach pływały wielkie ryby, żyły raki i salamandry.
Mijały jednak lata o oto na ziemie leżące nad morzem, które dziś nazywamy
Bałtykiem, przywędrowali pierwsi ludzie. Przyszli z południa, gdzie było cieplej, i osiedlili
się na tej pięknej, lesistej ziemi. Jedni z nich zbudowali nad morzem drewniany gród, który
otoczyli częstokołem i fosami, nazywając go Gdańskiem. Ci wypływali odważnie w morze,
sprowadzali różne towary i dobywali z piasku żółty bursztyn. Po cenny bursztyn, zdatny na
ozdoby, przybywały nad morze karawany, ciągnące aż z dalekiego południa.
Inni spośród osadników wykarczowali lasy wokół Gdańska i obsiali ziemię zbożem.
Ci zdobywali ziarno na chleb, hodowali bydło, szukali miodu i leśnych pszczół i karmili
swoich braci z drewnianego miasta A jeszcze inni, żądni przygody, wyruszyli w głąb lasów
szukać zwierzyny i świeżej ryby. Ci stali się myśliwymi i rybkami. Całymi miesiącami
przebywali w głębi borów, skąd zwozili potem do Gdańska solone mięso, ryby złowione w
jeziorach, futra niedzwiedzi i bobrów.
Nad największym z jezior tej krainy, które wtedy nie miało jeszcze swojej nazwy,
osiedlili się dwaj bracia - starszy Ostrzyc i młodszy - Raduń. Obaj byli rybkami. Mieszkali w
drewnianej chatce na brzegu jeziora, mieli łódz wyżłobioną z pnia wielkiego buka i sieci,
które sami splatali z konopnego włókna, otrzymanego za ryby od rolników spod grodu. Od
rana do nocy pływali po jeziorze swoją wielką łodzią, stawiali sieci na szczupaki, łosie i
węgorze, łapali raki i wodne ptactwo. Wieczorami piekli ryby na ogniu albo wędzili je w
jałowcowym dymie, a raz na kilka tygodni jechali do Gdańska na targ, by zamienić swoje
ryby na zboże i mięso, owoce, skóry, łojowe świeczki, siekierki i noże.
Mieli wszystko, czego im było trzeba - i byli szczęśliwi. Lubiano Radunia i Ostrzyca
na podgdańskim targu. Bo też i byli to chłopcy na schwał. Obaj wysocy, jasnowłosi, zawsze
uśmiechnięci. A uśmiechali się od ucha do ucha do każdego, kogo na swej drodze spotkali,
chociaż mówili zazwyczaj mało - to długie tygodnie i miesiące spędzane samotnie w borze
nauczyły ich milczenia. Pewnego razu, gdy pod koniec upalnego lata zjechali na wielki,
sierpniowy jarmark, zobaczyli scenę niezwykłą. Do Gdańska przyjechała wielka karawana
kupców z południa, którzy wiedli ze sobą dziesiątki wozów zaprzężonych w konie i muły.
Piękne to były zwierzęta i pięknie odziani podróżnicy, ale ich twarze były zmęczone, smutne i
pokryte kurzem, ich rumaki wychudłe, a wozy - prawie puste. Przyjechali z południa, aby
zakupić w Gdańsku jak najwięcej żywności. Pokazało się, że po drugiej stronie Karpackich
Gór panuje wielka susza. Już od kilku lat nie spadła tam ani jedna kropla deszczu.
Powysychały wszystkie rzeki i jeziora, a lasy płonęły i uciekała z niej zwierzyna.
Wielki głód zagościł na ziemi, gdzie zapanowała susza. Zboże nie wyrosło przez trzy
lata z rzędu, owoce spadły z drzew jeszcze przed porą dojrzewania, w wodach brakowało ryb,
a w lasach zwierzyny. Ludzie nie tylko nie mieli co jeść, ale nawet nie mogli się napić, bo
wody powysychały i tylko największe rzeki toczyły jeszcze fale, ale mętne i zabrudzone.
Bardzo przejęli się Ostrzyc i Raduń wiadomościami z południa, które stały się
głównym tematem rozmów na gdańskim jarmarku. Również nad morzem ostatnie lata były
bardzo gorące, a słońce świeciło niemiłosiernie, jednak od czasu do czasu padały deszcze, a
od strony morza często wiała wilgotna bryza. Zboże wyrosło nie takie piękne i wysokie jak
zwykle, jednak żywności było dosyć. I dlatego aż tutaj przyjechali kupcy ze swą karawaną.
Kiedy najstarszy z kupców zobaczył piękny wóz Ostrzyca i Raduna, który przyciągnął
na targ ich dzielny, siwy konik, rzucił się w ich stronę, łakomie zerkając na rybacki towar i
szybko coś tłumacząc w niezrozumiałym języku. Bo i po prawdzie było się czym zachwycić,
patrząc na wyładowany wóz obu braci.
Przez wiele tygodni nie opuszczali obaj brzegów jeziora, sposobiąc wyjątkowo duże
zapasy na sierpniowy jarmark. Na wozie, na podściółce z tataraku i sitowia, leżały w równych
stertach wędzone węgorze i łososie o pięknym różowym mięsie, stały beczułki wypełnione
wodą, w których pływały sielawy, sieje, liny, bolenie, karpie i karasie, leżały wielkie płaty
świeżo złowionych sumów, solonych szczupaków i sandaczy. Obok pyszniły się kadzie
wyładowane koprem, w których kłębiły się dorodne raki. Nie brakło żywych kaczek i gęsi,
przeznaczonych na dalszą hodowlę, a nawet żywego żółwia, co ciekawie łypał okiem
dookoła, czkając jakby aż ta bogata mieszczka albo żona rycerza zechce go kupić jako
zabawkę dla swoich dzieci.
Wiedzieli bracia co przywiezć na sierpniowy jarmark! Ich ryby były najświeższe i
najlepiej uwędzone ze wszystkich, które przywiezli rybacy, ich raki największe, a gęsi
najtłustsze i najładniejsze. Nie dziwota, że wóz Radunia i Ostrzyca otoczyli zaraz ciasno
zagraniczni kupcy, mówiąc coś szybki w sowim języku i pokazując przytroczone do pasów
wypchane mieszki. Skołowali zupełnie obu braci, którzy zupełnie by się w tym hałasie
pogubili, gdyby nie przystąpił do nich włodarz Szymon, człek stateczny i bywały, co z nie
jednego piece chleb jadał, a - jak powiadali  bywał za młodych lat w wielu krajach
ościennych, również daleko na południu, za Karpatami.
Włodarz Szymon rozumiał mowę przybyszów i zaczął braciom tłumaczyć, o co
chodzi. Pokazało się, że cudzoziemscy kupcy chcą kupić cały towar, jaki przywiezli na targ
Ostrzyc i Raduń, a zapłacą złotymi monetami, których pełne worki przywiezli ze sobą.
Zdumiał się bardzo tym widokiem Ostrzyc, wybałuszył oczy Raduń. Złoto znano z
dawnych okolic Gdańska i w wielkiej było ono cenie, ale po prawdzie nikt  ani mieszczanie,
ani rolnicy, ani rybacy czy myśliwi  nie potrzebował tego pięknego błyszczącego kruszcu.
Ot, czasem rycerz jaki powracający z dalekiej wyprawy przywiózł żonie naszyjnik
złocisty, kiedy indziej bogaty kapitan, co swym statkiem dopływał aż do duńskich i
szwedzkich portów, przywiózł sobie z podróży kielich i sztylet bogaty, ale zwyczajni ludzie -
i rolnicy, i rybacy, i myśliwi, potrzebowali raczej żelaza zdatnego do robienia noży, pługów i
mieczy, niż błyszczącego złota. Dziwowali się bracia, a tymczasem kupcy namawiali ich do
targu coraz natarczywiej, wskazując palcami na ryby i wysypując przed braćmi na ziemię
większe sterty złotych monet.
- Zrobicie, jako zechcecie - zakończył swoje włodarz Szymon. - Wielu już naszych
poprzedawało zboże, zwierzynę o owoce za złote pieniądze.
- My też przedamy - zapalił się Ostrzyc.  Zbierzemy dużo złota i będziemy bogaci.
- Na cóż nam to bogactwo, bracie? - spytał Raduń. - Przecież jeśli pozbędziemy się
wszystkich ryb, nie będziemy mieli niczego na wymianę. Skąd więc wezmiemy włókno na
sieci, zboże na chleb, futra na zimowe ubrana?
- Milczałbyś, głupi - krzyknął starszy brat na młodszego, choć wcale nie było po temu
powodu - przecież będziemy mieli złoto, a za złote pieniądze można kupić wszystko! Jedna
moneta wystarczy, by zapełnić całą naszą chatę wszelakim dobrem. Trzeba korzystać z
okazji, jeśli ci kupcy są tacy niemądrzy. Raduń nic na to nie powiedział, tylko wzruszył
ramionami. Nie podobał mu się wcale pośpiech brata, ale przywykł słuchać Ostrzyca jako
starszego. Był zresztą bardzo poruszony ciężką dolą rodaków kupców i gotów był ich
wspomóc, sprzedając pożywienie choćby i za pół ceny.
Nie mówili tedy z sobą więcej, jeno szybko dobili targu z przewodnikiem karawany i
już po chwili wszystkie ryby, raki i ptactwo domowe znalazły się na wozach przybyszów, a
Ostrzyc ukrył pod sitowiem spory kuferek wypełniony złotymi monetami. Nie zabawili długo
w mieście. Raduń chciał jeszcze pochodzić po jarmarku, napić się piwa i pożartować z
przyjaciółmi, ale Ostrzycowi pilno było do domu, a młodszy chłopak nie miał przecież ani
ryb, ani złota, za które mogliby sobie coś kupić.
Od tego dnia Ostrzyc zupełnie się odmienił. Jakby kto na niego zły urok rzucił.
Kuferek ze złotem ukrył w komorze za grubymi drzwiami i często tam zachodził, zapierał się,
jakby z lęku przed kimś obcym, i długimi godzinami sycił oczy blaskiem złota, licząc
swojebłyszczące monety. Nie raz i nie dwa próbował Raduń rozweselić brata, odciągnąć od
komory, pokazać mu piękno świata, który niegdyś obaj tak bardzo miłowali. Wszystko na
próżno!
Ostrzyc wciąż był ponury i zasępiony, niczym się nie cieszył i potrafił myśleć tylko o
swoich pieniądzach i o umowie, jaką zawarł z kupcami. Obiecał im bowiem, że będzie łowił
ryby przez całą zimę, a gdy nadejdzie wiosna i kupcy powrócą na gdański targ, sprzeda im za
złoto wszystko, co przez zimowe miesiące ułowi, nie zostawiając sobie nawet jednej rybki.
Bardzo ta wiadomość zmartwiła Radunia. Dotąd bracia nie mieli we zwyczaju łowić
ryb zimą, kiedy spadły gęste śniegi, a wody jeziora pokrywał gruby lód. W zimie wszyscy
odpoczywali, cała przyroda zdawała się zapadać w głęboki sen, z którego budziła świat
dopiero wiosna, i jak odtąd bracia żyli w zgodzie z tym zwyczajem natury.
Każdej zimy, dobrze zaopatrzeni w żywność i ciepłe odzienie, spędzali długie
miesiące w swojej chacie reperując sieci, szyjąc sobie ubrania, sposobiąc przeróżne domowe
sprzęty i od czasu do czasu wybierając się w gościnę do podleśnej wsi, gdzie mieszkali ich
krewni.
Tej zimy miało być jednak inaczej. Już z północy dmuchało zimnym wiatrem, z
zachodu siąpiło lodowatym deszczem, dni budziły się pózno ciężkiego snu, mroczne i
mgliste, ale Ostrzyc jakby tego wszystkiego nie dostrzegał. Tak bardzo pragnął
przyobiecanych mu złotych monet, tak zapatrzył się w bogactwo, które było ot - w zasięgu
ręki, że o niczym innym myśleć nie potrafił i jednego tylko pragnął.
Co dzień wstawał jeszcze przed świtem, budził Radunia i zjadłszy cokolwiek, nawet
ognia nie rozpaliwszy, wypływali czym prędzej łodzią na jezioro, by tam sieci stawiać i cały
dzień Boży uganiać się za rybą.
Znosił to długo Raduń, aż wreszcie zniecierpliwiony zaczął to bratu przekładać, iż tak
postępować nie wolno. Nie chciał słuchać młodszego Ostrzyc, nakrzyczał na chłopaka i
przypomniał o powinności braterskiego posłuszeństwa. Zmilczał Raduń i tym razem, chociaż
coraz ciężej mu było na duszy, żal miłego odpoczynku i szkoda ryby, którą Ostrzyc
zachłannie wyciągał z jeziora i wędził, dobudowawszy do chaty osobną izbę na składowanie
zapasów.
Pływali tak po jeziorze cały wrzesień, cały pazdziernik i pół listopada, aż wreszcie
nadszedł dzień, gdy od rana tafla jeziora pokryła się lekkim płaszczykiem lidu, a z nieba
zaczął padać gęsty, puszysty śnieg. Przyszła zima.
Ale zachłanny Ostrzyc nie dbał i o to. Jak co dzień obudził Radunia i zepchnął łódz na
fale jeziora. Lekki lód łamał się łatwo pod ciężarem bukowego pnia. Wypłynęli na szerokie
wody, rozbijając lód o odgarniając z włosów padający śnieg - Ostrzyc myślący o złocie, które
zgarnie z nadejściem wiosny i Raduń wzdychający w duszy z nadzieją, że to już ostatni dzień
bratowego szaleństwa.
Jakże się bardzo zawiódł miły Raduń w swych rachubach! Pokazało się bowiem, że
przygoda, którą mieli dnia tego, wpędziła biednego Ostrzyca w jeszcze większe szaleństwo.
A było to tak. Ledwie wypłynęli na sam środek jeziora, ledwo lód wokół łodzi rozbili
i sieci w toń rzucili, gdy poczuli, że jakaś siła przemożna szarpie sznurami i całą łodzią
kołysze. Nigdy jeszcze tak wielka siła nie targała ich dłońmi, gdy w nich trzymali sieci, nigdy
jeszcze dotąd się nie zdarzyło, by nie poradzili sieci raz zarzuconych wciągnąć do łodzi z
powrotem! Cóż więc w ciemnej toni pod łodzią siedziało? Cóż tak mocno ich sieci koło dna
trzymało?
Nie poradzili obaj, choć się wytężali, jak mogli, by sieci do łodzi wciągnąć. Ale wziął
się sprytny Ostrzyc na sposób. Sieci do burty łodzi przywiązał i obaj z Raduniem szybko
zaczęli do brzegu wiosłować. Tu stanąwszy pewnie na twardym gruncie, sieci do pnia
wielkiej sosny przywiązali i powoli, powoli, wybierać je zaczęli. A gdy i to nie pomagało,
szybko Ostrzyc siwego konika z chaty sprowadził i przywiązawszy go do sieci, do przodu
popędził. Zaparł się konik kopytami, krzyknął groznie Ostrzyc na niego. Stęknął siwek,
zadrżał i powoli, wolno ruszył do przodu, wolno, powoli sieć pełną na piasek brzegowy
wyciągając.
Rzucili się bracia w sieci patrzeć. A było na co! Najpierw pokazała się wielka
mnogość ryb przeróżnych, a wszystkie odmiennych gatunków, po kilka, jakby zebrały się
wszystkie na środku jeziora, by jarmark odbyć jaki albo gody. Więc i szczupaki, i sandacze a
obok nich, nic się tych drapieżników nie bojąc - płocie i kiełbie, ukleje i okonie, tuż obok
sumy, węgorze, zwinne łososie, szybkie pstrągi, trocie, tłuste liny, leszcze szerokie jak tarcza
rycerza, wielkie leniwe karpie, zwinne karasie, srebrzyste sieje i sielawy, a i lipienie, bolenie,
małe różanki, śliskie minogo. I innych bardzo, bardzo wiele. Nikt by ich nie zliczył, nikt nie
spamiętał.
Ale nie skończyły się na tym cuda i dziwy! Oto kiedy już prawie cała sieć była na
piasku, a ryby wiły się i trzepotały pod nogami zadziwionych braci, pokazał się w sieci jakiś
kształt wielki a ciemny, taki ogromny, iż żadnej ryby nie mógł przedstawiać. Przez moment
wydawało się Raduniowi, że to się jezioro na drugą stronę przewróciło, dno swoje niebu
pokazując i dnem tym w wielką wyspę rosnąc.
Odskoczyli na bok obaj bracia, cofnęli się... Ale nie wyspa to była, nie dno jeziora z
nagła wybrzuszone! Jeszcze chwila, a cała sieć był już na brzegu, a Ostrzyc i Raduń
spostrzegli między sznurkami rybę ogromną, rybę tak olbrzymią, jakiej jeszcze nigdy ludzkie
oko nie widziało, o jakiej ludzkie ucho nie słyszało!
Był to sum stary, tak wielki i potężny, iż łódka obu rybaków wyglądała przy nim jak
dziecinna zabawka. Sum był ogromny, czarny i lśniący, jego wielkie wąsy wiły się po obu
stronach paszczy jakby pędy roślin wodnych, a na głowie, gdy nią rzucił gniewnie, zalśniło
coś czystym blaskiem pośród padającego śniegu, zaświeciło na wszystkie strony, od jednego
brzegu po drugi.
Stali braci jak zamurowani, ani okiem mrugnąć nie śmieli. A na głowie starego suma
pyszniła się cudownym blaskiem szczerozłota korona, wielka niby młyńskie koło i cudownie
fioletowymi i czerwonymi kamuszkami wysadzana, jakby wodnym kwieciem.
Pierwszy ocknął się z osłupienia Ostrzyc. Porwał siekierkę, co ją miał u boku i ruszył
sumowi głowę rozpłatać. Chciał powstrzymać go Raduń, tak mu się widok suma spodobał i
taka od niego powaga biła, ale próżny to był trud! Skoczył od przodu do przodu Ostrzyc i już,
już, miał siekierą suma uderzyć, kiedy poślizgnął się nagle na rybich łuskach, co sieci
oblepiały i wywrócił się w wodę, ostrą siekierą sznury przecinając.
Pękły oczka sieci napięte, uwolniły ryby z toni wyciągnięta, które teraz - wolność
poczuwszy  jęły jedna przez drugą przez dziurę do wody uciekać, w toń skakać. A sum
wielki patrzył spokojnie na te rybie skoki, czekał aż wszystkie rybki, po najmniejszą koluszkę
i różankę z niewoli się wydostaną, po czym sam, mocno ogonem machnąwszy rozdarł sieci na
nice i toni się pogrążył. Próżno Ostrzyc stojąc po pas w wodzie, przez Radunia
przytrzymywany, wygrażał falom i swoją siekierą wymachiwał. Próżny trud!
Zamknęły się fale nad rybakami i tylko śnieg prószył coraz gęściej, przesłaniając
widok i mącąc słabe światło. Klnąc brzydko i wściekle biednego siwka bijąc, który po
prawdzie w niczym nie zawinił, wracał Ostrzyc do domu. Smutny dreptał obok niego Raduń,
choć w duszy się cieszył, że wielkiemu sumowi nijakiej krzywdy nie zrobili.
Od tego dnia Ostrzyc zmienił się już nie do poznania i nic go cieszyć nie potrafiło. Ani
wspólne z bratem w chacie długie, zimowe wieczory, ani pogwarki z włodarzem Szymonem,
kiedy do wsi jechali, ani nawet świąteczne igry i zabawy, kiedy już Boże Narodzenie
przyszło. Całymi dniami przemyśliwał tylko o jednym - jak by wielkiego suma, króla jeziora
wyłowić, a za nim wszystkie ryby z toni głębokich powyciągać. Wiedział bowiem Ostrzyc, że
król ryb ma taką moc czarodziejską, że gdzie pójdzie, tam wszyscy poddani za nim się
zwrócą.
Tymczasem przyszła zima ciężka i ostra, świat cały zamknęła o objęciach mrozu, a
śniegu tyle nasypało, że pokrył on nie tylko pola, lasy i łąki, ale nawet skute lodem jezioro,
tak że nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie ziemia się kończy, a woda, pod ukryta, zaczyna.
Nawet jednak śnieg i lód nie były w stanie powstrzymać Ostrzyca przed wykonaniem
tego, co sobie zamiarował. Co dzień, przed południem, wychodził Ostrzyc na jezioro.
Siekierką ostrą wykuwał w lodzie przerębel, przedtem śnieg odgarnąwszy, i próbował Króla
Suma na wielką wędkę ułowić, z grubego sznura splecioną, z ostrym hakiem i przynętą na
końcu.
Aowił też ryb niemało, a głównie szczupaków żarłocznych, co zamiast spać pod
lodem, nawet zimą żeru szukały, ale nigdy nie natrafił na najmniejszy choćby ślad
królewskiego suma.
Raduń już mu w tych wyprawach nie towarzyszył. Wypowiedział bratu posłuszeństwo
i spędzał dni całe w chacie, wrząc posiłki i naprawiając domowe sprzęty. Uniósł się Ostrzyc
w pierwszej chwili na odmowę brata, ale potem ucieszył się w duchu, spomniawszy, iż złoto
kupców jemu tylko przypadnie.
Minęło miesięcy małowiele i dni zaczęły się robić dłuższe, śniegi topnieć, aż pewnego
dnia usłyszał Raduń skowronka śpiewającego nad łąką, gdzie letnimi miesiącami wypasali
swego siwka. Przyszła wiosna. Wkrótce wszystkie śniegi stopniały, lód puścił i pokazał
niebieskie fale jeziora, w których radośnie igrały przebudzone rybki.
Kiedy tylko drogi się przetarły, tak iż można było do wozu siwka przyprząść, zbudził
się Ostrzyc ze swego zapamiętania i zaczął zapasy ryb przez jesień i zimę ułowionych na wóz
ładować. Próżno przekładał mu Raduń, iż powinni sobie trochę zapasów zostawić, bo
przednówek idzie i muszą mieć rybę na wymianę.
Ostrzyc pamiętał tylko o złocie przyobiecanym przez bogatych kupców i o niczym
innym słuchać nie chciał. Cóż było robić? Nasadził Raduń ciepłą czapkę na głowę i za
starszym bratem na wóz wskoczył.
Przyjechali do Gdańska w samą porę. Mimo iż lat poprzednich nigdy wczesną wiosną
jarmarków się nie robiło, teraz zastali bracia w grodzie tłum ludzi, wozów i koni. Obcy
kupcy, jak przyobiecali, tak i przyjechali, by za złoto pożywienie kupować. Sprzedał im
Ostrzyc cały wóz ryby, sprzedali i inni co kto miał i co mu przez zimę w komorze zostało -
ten zboża miarkę, inny - sarniego mięsa połeć, ten miodu plaster albo półgarniec jabłek.
Rozradowalny wracał do domu Ostrzyc, pod derką nowy kuferek złota wioząc,
smutny towarzyszył mu Raduń, samemu wziąwszy za lejce. Nie chciał dobry chłopak, by
starszy brat poganiając siwka, smagał go boleśnie batem. A spieszno było Ostrzycowi do
domu - kupcy obiecali przyjechać znowu latem, przywożąc dużo złota, a Ostrzyc o jednym
tylko potrafi myśleć, o tym że Króla Suma z jeziora wyłowi, a z nim wszystkie ryby kryjące
się w toni.
Zaczęli teraz co dzień, jako i przedtem, wypływać łodzią na jezioro. Ale nie wiodło im
się jako pierwej. Pogoda wciąż była niedobra, ziemię smagał zimny wiatr i deszcze, zaczęły
się powodzie i podtopiły rybacką chatę, a ryby jakby się skryły w głębokich, dla ludzkiego
oka nieprzeniknionych toniach jeziornych i nie chciały, jako dawniej, iść chętnie w sieci
Ostrzyca i Radunia.
Zmartwiło to obu braci, ale kiedy Raduń wiedział, że za wcześnie na rybę tego roku
łowić próbowali, Ostrzyc uważał, że wszystkiemu winien jest Król Sum, który przez zemstę
sieci im targa i swoim rybom iść nie pozwala.
Wkrótce przyszedł maj, potem czerwiec i ociepliło się wielce. Nadeszły straszne
upały, ziemię wysuszające, a z nieba jakby za karę, nie spadła ani jedna kropelka deszczu.
Zaczęła się susza - ta sama klęska, co już wcześniej południowe ziemie nawiedziła.
A razem z suszą przyszedł głód. Zboże słabo rosło i sypało się na długo przed
zbiorami, zwierzyna pouciekała, a w komorach kmieci i myśliwych nie stało, jak zwykle,
zapasów. Wszystko lekkomyślnie posprzedawali codzoziemskim kupcom. I choć mieli ludzie
sporo złota schowanego po chatach i zapieckach, niczego za nie kupić nie mogli.
Poczuli wkrótce biedę i nasi braci. Głodni jeszcze nie chodzili - ot, zawsze tych kilka
ryb ułowić się dało, ale cóż z tego, skoro nie mieli już zboża na chleb, włókien konopnych na
sieci ani nawet garści siana dla wiernego siwka.
Rada w radę - włożyli na wóz to, co przez maj i czerwiec ułowili, a nie było tego
dużo, przyprzęgli słabego konika do wozu i pomagając mu popychaniem do Gdańska
pospieszyli.
Smutny widok na targowym placu zastali. Ludzi kręciło się tu sporo, ale wszyscy
wychudli i przez biedę sczerniali. I każdy chciał pożywienie kupować, złotymi talarami
potrząsając, a nikt prawie ryb, mięsa i zboża nie sprzedawał.
Ucieszyli się kmiecie na widok braci-rybaków, ucieszył się i włodarz Szymon. Świeża
ryba - na przednówku, nim jeszcze zboża się zbierze z pola - dobra rzecz! I zaraz każdy
wykładać zaczął, co tylko miał: ten sznurów konopnych motek, inny miodu garnuszek, tamten
znów - małą zboża miarkę. Skromne to były zapasy, ot za jedną rybkę, dwie, można je było
oddać, ale też obaj bracia bardzo potrzebowali odmiany, przez całą wiosnę tylko rybę jedząc.
Już ugodził się Raduń z Szymonem i innymi kmieciami, już miał skromne zapasy na
wóz zacząć nosić, gdy zakurzyło coś, wedle południowego gościńca, z dala dało się słyszeć
rżenie koni i na jarmarczny plac wjechała znajoma karawana.
Rzucił się do kupców Ostrzyc, a ci ujrzawszy znajomego rybaka, od razu kufry otwarli
u jęli go mamić złota widokiem i lśnieniem. Niedługo gwarzył z nimi Ostrzyc szalony. Nie
zdążył jeszcze Raduń dopić z Szymonem stągwi piwa na targu ubicie, a już chciwy Ostrzyc
całą rybę na wozy kupców przeniósł, już siedział na kozle pilnie dużej skrzyni złota strzegąc.
Zasępił się włodarz Szymon, zmartwili się poczciwi kmieci. Najbardziej jednak
zmartwił się dobry Raduń. Ale ani jego, ani starych, mądrych kmieci nie chciał słuchać
Ostrzyc pomny tylko na skarby, które mu kupcy za złowienie Króla Suma przyobiecali.
I odjeżdżali braci z targu, pośród złorzeczeń i smutnych zawodzeń. Ani jednej rybki
swojakom nie sprzedali, nawet łzy głodnych dzieci nie wzruszyły skąpego Ostrzyca.
- yle, zle z braćmi się dzieje - powtarzał zasępiony Szymon. - Jeśli zboże urośnie, a
rybacy nas nie wspomogą, chyba wszyscy z głodu pomrzemy.
Nie słuchał go jednak Ostrzyc - zaciął tylko siwka batem i do domu pospieszył.
Od tego dnia drogi braci się rozeszły. Raduń jak dawniej pływał łodzią po jeziorze i
rybę wyciągał, ale Ostrzyc, nową sobie łódkę wystrugawszy, myślał tylko o tym, jakby
królewskiego suma posiąść.
Ale nie łatwa to była sprawa. Na nic zdały się Ostrzycowi wielkie sieci, na nic wędki
przemyślne i ościenie, którymi ze wściekłością tonie kłuł. Wędki się zrywały, sieci szarpał
ktoś na głębinie schowany, a Ostrzycowi ani razu nie udało się nawet ogona sumowego
zobaczyć, choć wiedział przecież, że ten jeziorny król gdzieś się w głębinach chowa.
Tymczasem lato przyszło tego roku wyjątkowo suche i upalne, jako i wiosna. nikt już
nie pamiętał póznozimowych deszczy i roztopów, wszyscy z lękiem patrzyli na jasne niebo, z
którego ani kropla wody przez wiele tygodni nie spadła. Wkrótce też zaczęły wysychać po
lasach co mniejsze jeziorka, bagienne oczka i niewielkie strumyki. Nawet rzeka, co od jeziora
płynęła do gdańskiego grodu, niewiele wody toczyła. Ryb też jakby mniej było po toniach -
może to skwar je na głębiny poganiał, może sum swojego królestwa strzegł przed ludzmi.
Zawsze przecież Raduń coś dla siebie ułowił, a i brata szalonego nakarmił. Schudli obaj na
wiór i sczernieli na twarzach, ale podczas gdy
Ostrzyc był milczący i ponury, Raduń wciąż cieszył się światem i przyrodą. Potrafił
długimi godzinami po borze się włóczyć, kwiaty wąchając i małe ptaszki, co z gniazd
powypadały na powrót do ich domu odnosząc.
Potrafił dniami całymi pływać po jeziorze  zawsze jednak z dala omijał gniazda
wodnych ptaków, gdzie małe się właśnie z jajek wykluwały, zawsze też małe rybki, co się w
sieci ułowiły, z powrotem do wody wrzucał.
Nie ukrzywdził nigdy Raduń żadnego zwierzęcia i wiedzieli o tym mieszkańcy boru.
Leśne zwierzęta śmiało podchodziły pod chatę, a jaskółki jak co roku lepiły sobie gniazda pod
dachem, na którym gniazdo założył i dzieci chował piękny bocian.
Rozeszły się tego lata ścieżki braci i podczas gdy Raduń coraz bardziej świat cały
miłował, Ostrzyc pragnął tylko złota i gotów był wszystkie ryby, ptaki i zwierzęta sprzedać za
złote talary. A że z łowami na suma wciąż mu nie wychodziło, wziął się tedy chytry rybak na
sposób.
Już dawno zmiarkował Ostrzyc, że gdyby susza trwała dłużej i jezioro całej wody
pozbawiła, mógłby z dna samego, jak z worka, powybierać wszelką rybę, jakiej by zapragnął,
suma-olbrzyma nie wyłączając.
Ale jezioro było głębokie i największy nawet skwar nie mógł go osuszyć ze szczętem.
Umyślił sobie tedy Ostrzyc, że całą wodę z jeziora, co jeszcze w nim została, do sąsiedniej
dolinki spuści, rów długi między jeziorem a dolinką przekopawszy. Jak pomyślał, tak i zrobił.
Dniami całymi i nocami nawet kopał teraz kanał szeroki i głęboki, tak by się cała woda w nim
zmieściła.
Minął jeden tydzień, minął drugi i trzeci, aż wreszcie przekop był gotów i tamą z
desek zastawiony. Pogłębił go jeszcze Ostrzyc, po czym sieci zastawił i deski z upustu jął
wyjmować. Runęła spiętrzona woda wolną drogą, wzburzyły się fale, napełniając zastawione
sieci ciężkimi rybami z dna jeziora. Ucieszył się Ostrzyc z łowu i pilnie jął złotej korony
sumowej wypatrywać, gdy wtem wiatr zawiał, fale wysoki jeszcze wyżej spiętrzył i rzucił je
prosto w otwarte wrota upustu. Nie wytrzymały sosnowe deski! Puściła tama Ostrzycowa.
Połamały się deski, porwały i potargały sieci, a wielkie ryby, przez Króla Suma wiedzione,
spokojnie na szeroko rozlane wody nowego jeziora wypłynęły.
Rzucił się zrozpaczony Ostrzyc na ziemię, niebu złorzecząc. Przeklinał Króla Suma, i
zły los, co fale spiętrzył, nie pomyślał jednak o tym, by przekląć swą chciwość i złoto
cudzoziemskich kupców, co go do szczętu omamiło.
Gdy powstał z ziemi - obaczył widok niezwykły. Nie miał już sieci, na nice
postrzępionych, nie miał desek sosnowych, nawet łopatę porwały fale szybkie. Za to po
drugiej stronie kanału rozlało się spokojnie i szeroko drugie, wielkie jezioro - rybakom i
ptakom na mieszkanie, ludziom na pożytek. Tyle, że płytkie było, bo tego suchego roku mało
było wody na jedno jezioro - to i cóż o dwóch mówić.
Przegrał Ostrzyc kolejny pojedynek z Królem Sumem, ale nie myślał się poddawać.
Wyszukał sobie miejsce, gdzie wedle brzegu nowego jeziora inna piękna dolinka się
zaczynała i począł nowy przekop sposobić.
I znów minęło niedziel małowiele, nim robotę swą zakończył. Umęczył się przy niej i
namordował, wiele ziemi wykopał a i nowe deski musiał nagotować, nowe sieci, ale wreszcie
wszystko, jako pierwej, do łowów było gotowe.
Uchytrzył się jednak tym razem Ostrzyc i niezwykle mocną tamę z desek zbudował, a
i sieci podwójnie zaplótł, tak, żeby żadna siła przerwać ich nie mogła. I tylko jedną szeroką
deskę z tamy wyjął, iżby woda spiętrzona wolną strugą ciekła i innych desek nie wyrywała.
Zaraz też woda cienką strugą jęła się przelewać z dawnego jeziora do nowej pustej
dolinki. Cierpliwie czekał Ostrzyc u swych sieci, bacznie w strugę popatrując, czy w niej
złota sumowa korona nie błyska. Czkał godzinę i dwie, i trzy nawet, już się sieci zapełniły
rybą, już słońce chyliło się ku zachodowi, a Króla Suma wciąż nie było widać, choć w starym
jeziorze wody co najwyżej na łokieć pozostało.
Cieszył się w duchu Ostrzyc na koniec łowów, pilnie w wodę popatrując, gdy wtem
słońce zaszło za chmury, powiało chłodem i raptem zerwał się wicher tak silny, że jął wody
jeziora piętrzyć i na przerwę w tamie napierać. Rzucił się Ostrzyc deskę wyjętą z tamy na
powrót w miejsc wstawić i zdążył nawet, ale i tak próżna była jego robota. Bo oto wiatr
powiał tak silnie, że zmienił się w wicher straszliwy, Ostrzyca z nóg obalił i w wodę rzucił, a
fale jeziora spiętrzył jako dom wysoko i tą wielkę spiętrzoną falę w powietrzu nad tamą
przeniósł, w wody nowego jeziora ciskając.
Już na ziemi leżąc, zobaczył Ostrzyc jak przelatuje nad nim wodna ściana, a w niej
połyskują ryby rozmaite, aże mrowi się od pysków i łusek, i ogonów, a między nimi błyska i
lśni, i świeci złota korona. Bez czucia opadła Ostrzycowa głowa na brzeg, choć całe ciało w
wodzie leżało. Mokry i chory obudził się nocą Ostrzyc i z trudem do chaty dotarł.
Tu czekał na niego niespokojny Raduń. Opatrzył on swego starszego brata, nakarmił i
do łóżka położył, bo gorączka i zmęczenie całkiem mu siły odebrały. Potem nawet świtu nie
czekając, skoczył Raduń do łodzi i w stronę nowego przekopu powiosłował.
Przepłynął Raduń jedno jezioro, przepłynął drugie, choć z trudem, bo bardzo płytkie
było, aż miejscami łódz o dno szurała, aż wreszcie - równo ze wstającym słońcem - dotarł
Raduń do nowego przekopu, za którym wielkie, piękne jezioro się rozlało. Zachwycił się
młody rybak tym widokiem, bo i było na co popatrzeć. W południowej stronie zieleniły się
stoki Wieżycy, co dawniej odległą się obu braciom wydawała, a teraz aż prawie pod jej stoki
podchodziły fale nowego jeziora. "Cóż to za cuda! - pomyślał Raduń - z własnej chaty, ani na
chwilkę z łódki nie wysiadając, mogę aż pod szczyt Wieżycy podpłynąć!" ale zaraz zmartwił
się i zasmucił. Zobaczył, że w nowym jeziorze wody jest ledwie po kolana - za mało dla ryb
wielkich, za mało dla ptactwa, za mało nawet dla rybaków, żeby łodzie na toń spuścić.
U stóp Radnia kłębiły się w Ostrzycowej sieci ryby, co je brat jeszcze przed wichru
uderzeniem połapał. Ulitował się Raduń nad biednymi rybami i choć komora ziała pustkami,
nie chciał im krzywdy jeszcze większej robić, niż ta, którą Ostrzyc uczynił. Rozwiązał więc
Raduń ciężkie sieci i wdzięczne ryby do wody wypuścił, a sam nad brzegiem nowego
jeziora zasiadł, smutno na wodę popatrując i dumając, co mu dalej począć wypada.
Siedział tak godzinkę, siedział i dwie, ciesząc oczy pięknym nowego jeziora
widokiem, gdy wtem - zakotłowała się woda u samych jego stóp, kręgi się po niej zatoczyły i
nagle spomiędzy fal spienionych ukazała się wielka głowa Króla Suma w pozłocistej koronie.
Zerwał się na równe nogi Raduń, nie wiedząc co mu począć wypada - zostać w miejscu czy
uciekać może - gdy wtem Król Sum przemówił ludzkim głosem:
- Proszę cię, zostań, dobry człowieku. Chciałem z tobą pomówić.
Przysiadł z powrotem na brzegu Raduń z wielkim podziwem na Króla Suma
spoglądając, a ten mówił dalej:
- Ty jesteś dobry, Raduniu, ja wiem o tym. Szanujesz jeziora i lasy, nie ukrzywdzisz
nikogo bez potrzeby. Jestem twoim przyjacielem i nie bronię ci ryby odławiać. Ale twój brat
przyniesie zgubę nam wszystkim. Nie tylko rybom i zwierzynie, ale również i wam, ludziom.
Jeśli Ostrzyc dalej będzie jeziora mnożył, cała woda w nich wyschnie. Jeśli jeziora wyschną -
wysuszy się ziemia. Pola i łąki w step się zamienią wieczystą suszą ogarnięty. A jeśli mnie,
Króla Suma z wody wyłowi - wszystkie ryby ze wszystkich jezior tej krainy uciekną do
morza i nigdy już nie powrócą. I ludzie nie będą mogli żyć na tej ziemi suchej i martwej.
- Wiem i ja o tym, Królu Sumie - odparł Raduń.  Cóż jednak na szaleństwo mego
brata mogę poradzić? Jakże mogę go powstrzymać?
- Nie poradzisz sam, Raduniu. I nikt z ludzi przeciwić się jego szałowi nie zdoła. A ja
już stary jestem i wkrótce dni moje się wypełnią. Byłem królem tego jeziora przed tysiącami
lat, byłem i wtedy, kiedy pierwszy człowiek przywędrował nad Bałtyckie Morze. Ale zbliża
się już kres moich dni i nie ma nikogo, kto po mnie mógłby wziąć złotą koronę i władztwo
nad tymi jeziorami. A już dawno przepowiedziane zostało, że kiedy ryby zostaną bez króla,
przyjdzie i na nie, i na jeziora wszystkie koniec, ręką brata twojego przyniesiony.
- Cóż ja tu poradzić mogę? - powtórzy Raduń ze ściśniętym gardłem.
Trzepnął nocno sum ogonem w wodę jeziora, rzucił się na płyciznie:
- Ależ możesz, tylko ty możesz pomóc! Już z dawna ryby takie postanowienie zrobiły,
że skoro człowiek na zawsze między jeziorami zamieszkał, to i jeden z ludzi musi nowym
Królem Sumen zostać. I ty nim będziesz, Raduniu, jeśli tylko się zgodzisz.
- Jakże to? - pytał Raduń. - Przecież pływać nie umiem pod wodą. Udusiłbym się.
- Tym się ni frasuj - odparł Sum. - Przyjmiesz moją postać czarodziejskim sposobem.
A rozumu i serca masz dosyć, by królem zostać. Kochasz ludzi i zwierzęta, i tę ziemię całą.
To najważniejsze. Pomyśl o tym, com ci rzekł i wróć tu jutro o tej samej perze.
Plusnęła płytka woda jeziora, zamknęła się za Królem Sumem. Wolno tego ranka
wracał do domu Raduń, dumając nad tym, czego się dowiedział.
Następnego dnia, o tej samej porze, wrócił młody rybak nad jezioro. Próbował i dnia
poprzedniego, i w nocy z Ostrzycem, bratem swoim, rozmawiać - ale na próżno. Szalony
Ostrzyc już miał plan następny, już się szykował do kolejnej z królem jeziora rozprawy.
Ledwo usiadł Rsuń na brzegu, gdy szuwary zaszeleściły i wynurzył się spośród nich
Król Sum.
- Czy godzisz się zostać moim następcą? - spytał.
- Godzę się, królu! - z lękiem, ale i z radością odpowiedział Raduń, skacząc do wody.
W mgnieniu oka wyrosły mu łuski, skrzela i ogon, a na czole zabłysnęła szczerozłota korona.
Nowy Król Sum popłynął w tonie jeziorne, a stary - przepadł i zniknął na wieki!
Tymczasem Ostrzyc gotów już był do walki ostatecznej. Jeszcze raz kanał głęboki
wykopał, jeszcze raz tamą go przegrodził. Nawet gdyby wszystkie ryby jakimś sposobem
zdołały się przez tamę przedostać  i tak nic by im to nie dało. Wody rozlane w kolejne
wielkie jezioro stałyby się tak płytkie, iż Ostrzyc mógłby ryby zbierać z ziemi jako jagody
albo grzyby. Wiedział o tym chytry rybak, wiedział i nowy król podwodnej krainy. Ale nie
wiedział Ostrzyc zły, że już nowy Król Sum panuje, że z bratem w rybę przemienionym oko
w oko staną!
Zwiedzieli się wreszcie o szaleństwie Ostrzycowym ludzie z podleśnych osad
wieśniaczych. Fasowali się bardzo, bo i susza wciąż im doskwierała, i żywności wciąż
brakowało, a bardzo ludzie na jeziorne ryby obu braci liczyli.
Razem z wieściami o polowaniu Ostrzyca na Króla Suma zwiedzieli się też ludziska -
nie dociec skąd, nie dociec jak? - o Raduniowej w suma przemianie. Z trwogą i gniewem w
sercu szeptano po chatach o mającym się odbyć boju śmiertelnym. A włodarz Szymon i
kilkoro starszyzny, tylko co skibkę chleby ze sobą wziąwszy, pośpieszyli Ostrzyca w
szaleństwie powstrzymać.
Przybyli jednak nad jezioro za pózno. Już zdążył Ostrzyc kanał przekopać i tamę
otworzyć, już większa część wody w nową dolinę przepłynęła. Wtem zobaczył zły rybak
Króla Suma! Wił się dzielny, młody król między wirami płycizny, na wszystkie strony się
ciskał, usiłując ryby swoje osłonić. Skoczył w wodę okrutny Ostrzyc, suma ogromnego za
skrzela palcami uchwycił i w górę podniósł, drugą rękę, w nóż zbrojną, do ciosu szykując.
- Stój! - krzyknął ktoś za nim. Obejrzał się Ostrzyc i zobaczył włodarza Szymona, co
w ostatniej chwili od lasu nadbiegł.
- Jam go złapał, więc mój on jest! - zawołał Ostrzyc.
- Stój, szalony, to twój brat przecie! - krzyknął Szymon, ale Ostrzyc zawahał się tylko
przez moment, po czym, cios chcąc zadać, podniósł do góry ostry nóż.
Wtem - niebo się zaciągnęło czarnymi jak smoła chmurami, wiatr ostry zawiał.
- Bądz przeklęty na wieki! - zdążył jeszcze zawołać zrozpaczony Szymon, gdy z
niebios uderzył nagle grom! Piorun trafił prosto w podniesiony nóż Ostrzyca i zabił go na
miejscu. Uwolniony Król Sum w wodę plusnął, a z niebios runęły nagle strugi od tak dawna
wyczekiwanego deszczu. Spieczona skwarem ziemia łapczywie piła deszczowe potoki. Piły
wodę zwierzęta po lasach, piły ptaki, pili ludzie niebiosom błogosławiąc. Bardzo szybko
wszystkie nowe jeziora napełniły się po brzegi deszczową wodą i dość było w nich miejsca
dla ryb, i dla ptactwa, i dla rybaczych ludzi.
Ostrzyca pochowali ludzie wedle lasu, a nowe jeziora nazwali na pamiątkę tych
strasznych wydarzeń imionami dwóch braci. Największe nazywa się Raduńskim, najgłębsze -
Ostrzyckim. A dwa inne, co za czasów suszy najpłytsze były - nazwali Brodnem Wielkim i
Brodnem Małym. I tak nazywają się one do dzisiaj.
Siwego konika wziął z rybackiego domostwa pod opiekę Szymon, ale kuferków ze
złotymi talarami Ostrzyca ani on, ani nikt z wieśniaków ruszać nie chciał. - Przeklęte to
pieniądze - mówili ludzie. Nikt też nie zachodził więcej do opuszczonej chaty, która po latach
rozpadła się i zielskiem zarosła, tak, że nikt już dzisiaj nie wie, gdzie przed laty stała. Gdzieś
w jej ruinach skarb Ostrzycowy spoczywa i pewnie dobyć go można nawet dzisiaj, ale lepiej
go nie szukać, bo nieszczęście przynieść może.
A co z Raduniem? Co z młodym Królem Sumem? - zapytacie. Poprowadził swoje
ryby na wody głębokie i szerokie i do dziś w Raduńskim Jezioziorze mieszka.
Kto w to nie wierzy - może spróbować go złapać. Ale nikomu nie radzę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zawistowski Wladyslaw
Zawistowski Władysław Baśń o Raduniu, Ostrzycu i sumie królu jeziora
w?adys?aw zawistowski ba?? o raduniu, ostrzyciu i sumie
w?adys?aw zawistowski jak pory roku graj? w berka
Władysław Zawistowski
Władysław Zawistowski Jak Pory roku grają w berka
bełza władysław katechizm polskiego dziecka (2)
Psy Scenariusz do filmu Władysława Pasikowskiego z 1992 roku
Broniewski Władysław Kopernik
Władysław II Wygnaniec ebook demo

więcej podobnych podstron