parowski ostatni komik prl









Maciej Parowski - Ostatni komik Peerelu (Andrzej Mleczko)







Komiks Fantastyka - 1989

 

 

Maciej Parowski
Ostatni komik Peerelu
 
1
Miała być w tym miejscu rozmowa - o
Mleczce, o pokoleniu - ale rzecz nam wg Mleczki nie wyszła. W 1978 r. Sławomir
Magala przeprowadzał, zamówiony przeze mnie, wywiad z Mleczką do
"Razem"; gadali-gadali, skończyło się na szkicu, jak dzisiaj. W kwietniu
'80 ukazało się interwiev Mleczki dla "itd" - są tam pytania
Zofii Zaremby i odwarknięcia indagowanego: Jest pan cyniczny, a pana rysunki są
bezkompromisowe... Nie jestem cyniczny, a rysunki są kompromisowe... Kobyliński
powiada, że stanowi pan ogniwo w sztafecie mistrzów polskiej satyry: Grus,
Zaruba. Mleczko... Możliwe... - cytuję z pamięci.
Teresa Krzemień, pierwsza dama polskiego
wywiadu, patrzyła ze zgrozą jak podczas autoryzacji Mleczko demoluje tekst,
zmieniając odpowiedzi i pytania. Mnie też przestrzegał, że tak może się
skończyć - było gorzej, zakwestionował całość.
Mleczko w ogóle ogania się od dziennikarzy, choć
współpracował z nimi w niezliczonych redakcjach. Nawet widać tę niechęć
na obrazkach: WIOSNA IDZIE, REDAKTORKI ZROBIŁY SIĘ BARDZIEJ NAMOLNE. Albo:
BADA PAN OPINIĘ PUBLICZNĄ I PYTA PAN CO MI SIĘ NIE PODOBA? PAN MI SIĘ NIE
PODOBA. Albo szydzi z interwiev telewizyjnego: NIECH PAN ZROBI BYLE CO, A JA TO
UCHWYCĘ NA GORĄCO.
Broniąc się przed takimi idiotyzmami, Mleczko
zasłania się swą robotą jak tarczą. On jest od rysowania i wymyślania dymków
(nad jednym siedzi czasem tydzień), my od pisania. Z jakiej racji miałby
dyktować nam teksty i samodzielnie opisywać fenomen swojej osoby i dzieła?!
2
Była mowa o fenomenie, należałoby tu także
wprowadzić pojęcie przełomu.
U nas zaczęło się to na początku lat
siedemdziesiątych. Na Zachodzie od 1968 roku szalał underground - rysunek,
komiks, świadomie brzydkie, agresywne, prowokujące, o treści nieprzyjemnej,
odsłaniającej czarne strony jednostki i społeczeństwa. Amerykanin Crumb był
najwybitniejszym przedstawicielem tej szkoły. Pojęcie "punk" jeszcze
wtedy nie istniało, zjawi się potem.
W Polsce najbardziej widoczni przedstawiciele
nurtu, to czwórka Andrzejów: Czeczot, Dudziński, Krauze i Mleczko. Zaczęliśmy
więc mówić o komiksie czarnym, intelektualnym. Dziś używamy określenia
bardziej precyzyjnego - cartoon, bądź strip. Komiks właściwy, swoiste
wideo na papierze, igra z przestrzenią i czasem, buduje swe światy i fabuły
na planszach, które winny ożywać przed oczyma czytelnika. Cartoon celuje w
inny efekt - przedrzeźnia rzeczywistość, nie imituje ruchu poklatkowym
kadrowaniem. Też operuje rysunkiem i dymkiem, ale zamyka się najczęściej w
jednym obrazku; gra w sensy, w satyrę, w złośliwość, w pastisz, nie w
komiksową iluzję.
Skąd to się wzięło? Na Zachodzie grafika
underground była dzieckiem kontestacji i kontrkultury - pozy czy gestu
odrzucenia, jaki zablokowane powojenne pokolenia fundowały dobrze usadowionym w
społecznych siodłach podtatusiałym weteranom i bohaterom. Dziś okazuje się
- także pseudobohaterom. Kontestacja była zjawiskiem zrozumiałym i trochę
jednak przerażającym; piszą i mówią o tym np. Miłosz i Kołakowski w
wywiadach dla "Tygodnika Powszechnego". Polegała na histerycznym
zakwestionowaniu wielu wartości, na nihilizmie, także na chamstwie. Bliskim
krewnym kontestacji był terroryzm, który zaczął się pienić wkrótce
potem i miał podobne inspiracje ideowe.
U nas, inaczej. Czarne rysunki czwórki Andrzejów
stawały właśnie w obronie wartości -
naciąganych, deprawowanych, ośmieszanych przez niemądrą politykę społeczną.
I tu i tam wyjściowym doświadczeniem pokoleniowym rysowników undergroundowych był rok 1968. Ale u nas młodzi wyszli wtedy na ulice nie po
to, by demolować i wywalczać seksualną swobodę. Reagowali naiwnie na
cyniczne zagrania polityków, którzy, nie umiejąc się pogodzić z
koniecznością odejścia i zmiany, dalej niszczyli polską kulturę, gospodarkę
i rwali więzi społeczne.
3
Twórcy nie lubią rozważać swego dzieła w
tych kategoriach. Rysownik i jego praca jako owoc społecznych napięć,
konfliktów i zewnętrznych wpływów - to nie jest diagnoza, która mogłaby
satysfakcjonować artystę.
Istnieją, szkicując to bardzo ogólnie, dwie
teorie ewolucji. Ewolucji artystycznej także. Pierwsza mówi, że organizmy
zmieniają się pod wpływem środowiska i że się w ten sposób do niego
dopasowują. Druga - że to biologia sama z siebie generuje przypadkowe zmiany
(mutacje) i że w środowisku wybijają się i najlepiej rozmnażają te
organizmy, które są doń w wyniku owych mutacji dobrze dostosowane. Dlatego to
nowe artystycznie fale zjawiają się z nowymi generacjami.
Teoria druga jest bardziej wyrafinowana i
bardziej nowoczesna. I bliższa chyba prawdy. To fakt, Mleczko i pozostali byli
od razu inni; rysowali inaczej, ciekawiej, nowocześniej niż rysownicy z pokoleń
Lengrena, Flisaka, Ferstera, Ziomeckiego czy Ha-Gi... Byli więc inni, ale i
lepsi, bo lepiej dostosowani do rzeczywistości. Zanim się pojawili, satyra w
Polsce polegała na tym, że słoneczko doskonałości stanęło u nas w
zenicie, tylko występują tu i tam drobne niedociągnięcia (np. kelnerzy biją;
albo pracownicy społeczni kradną i fuszerują) i satyrycy mają to napiętnować
bez dociekania ogólnych mechanizmów. Przedtem, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych,
satyra miała zadania jeszcze prostsze: krwawy kat rewolucji Tito, militarysta
Truman, złowrogi kułak, zapluty karzeł, prywaciarz... Co tu dużo gadać,
pokolenia poprzedników Mleczki miały piórka i głowy z lekka zdeprawowane.
Czterej muszkieterowie undergroundu rysowali
nowocześnie, agresywnie, ale też myśleli inaczej. Stawało się to, pamiętam,
na moich oczach. W 1972 roku redaktor tygodnika studenckiego
"Politechnik" zilustrował felietonik dla studentów pierwszego roku
obrazkiem nadesłanym z Krakowa przez nieznanego Mleczkę: oniemiały Hamlet
trzyma w dłoni czaszkę Yoryka, która stanowczo oświadcza: BYĆ, DURNIU! To jeszcze zabawa formą. W tym samym
czasie redakcja odrzuciła Mleczce inny rysunek: Ułani szarżują z uniesionymi
w górę szablami, a jeden filozofuje w biegu: JEZUS MARIA! ZNOWU NIE SPRAWDZIŁEM
CZY WALCZYMY ZA SŁUSZNĄ SPRAWĘ. Mleczko powtórzy tę wątpliwość w kilku
obrazkowych wariantach.
Takie pomysły nie przychodziły raczej do głowy
rysownikom z poprzednich pokoleń. Klimat czasów, w których wypracowywali swą
kreskę i filozofię był mniej sympatyczny, a wątpliwości zasadnicze na pewno
źle widziane bądź wręcz niedopuszczalne. Mleczko, Sawka i paru innych
wchodzili do rysowania przez furtkę tzw. prasy studenckiej ("Student",
"itd", "Politechnik") - mogła ona często drukować rysunki, które
inni musieli odrzucać. Taka była polityka władz, zezwalających w
wydzielonych niskonakładowych periodykach na postawę młodzieńczej gniewności.
Podobnie działo się w tzw. studenckim teatrze i kabarecie, oglądanym przez
nielicznych - Teatr ósmego dnia, Salon Niezależnych, STU, łódzkie Siódemki...
Wszystkie te agendy działały na zasadzie emocjonalnego wentyla dla młodej
elity. A rzeczywistość za oknem, coraz bardziej skrzekliwa i zakłamana,
tandetna i bryndzowata sprawiała, że język artystyczny w tych wydzielonych
miejscach sublimował się i gęstniał od znaczeń. . 
4
Czy zagraniczna szkoła undergroundu odegrała tu rolę znaczącą, czy mogła być lekcją
stylu?
Może w przypadku Dudzińskiego, ten był od początku najbardziej "zachodni". Czeczot,
najstarszy z nich, zaczął się przed undergroundem; przetworzoną konwencją
ludowych makatek zilustrował już wydanie Szwejka z 1970 roku. Krauze też
chyba nie. Mleczko wychodził od czego innego i poszedł znacznie dalej. Jeśli
rzecz u nas zaczęła się wkrótce po Zachodzie, jeśli nasi coś z tego oglądali
w światowych magazynach, przeciekających tutaj przez żelazną kurtynę, to
problemy polskiej szkoły były własne. Rysunek, mimo zewnętrznych podobieństw,
indywidualny; jego funkcje odmienne. Tam bywała to zabawa w destrukcję, u nas
żmudna obrona wartości i dawanie świadectwa. Kiedy dziś rozglądamy się za artystycznym zapisem czasu
budowy "drugiej Polski", znajdziemy go właśnie w kilku książeczkach
czwórki Andrzejów, w starych rocznikach "itd", "Polityki",
"Studenta", "Szpilek", "Przekroju" (Mleczko),
"Kultury" (Krauze), "Literatury" (Czeczot, Dudziński).
Istniały oczywiście wpływy i próby dialogu.
Najsłynniejszy rysunek kontestacji zachodniej (ja poznałem go jako zdjęcie we
francuskim magazynie z 1972 r.) - to dwa kopulujące nosorożce, a nad nimi
hasło: MAKE LOVE NOT WAR. Tak zachodni kontestatorzy walczyli z militaryzmem.
Nieco później Krauze zrobił obrazek-nalepkę na studencką FAMĘ-74: dwa ptaki kopulujące
"twarzą w twarz", PTAKI JAK LUDZIE. To znowu, czy może jeszcze, zabawa
formą. W maju '81 w "itd" dał Mleczko najlepszy rysunek z tej serii
przedstawiający nosorożca na żyrafie: OBYWATELU, NIE PIEPRZ BEZ SENSU. Od
tygodnia trzymam ten obrazek na biurku i przyznaję, zafascynowany pomysłem
(kogo, nawiasem mówiąc, symbolizuje jedno zwierzę, a kogo drugie?) nie od
razu spostrzegłem, że jest to także pierwszorzędnie narysowane. Żyrafa gwałcona
przez nosorożca ma taki "wyraz twarzy", jaki powinna mieć: zaskoczony,
zażenowany, przerażony i... trochę jednak erotyczny. Po nosorożcu także
widać, że wpakował się w sytuację, która go, łagodnie mówiąc,
przerasta. Czy wyobrażacie sobie państwo taką scenę narysowaną przez Lipińskiego?
Albo Lengrena?
Pomyślałem teraz, że underground
stylistycznie pomógł naszym niewiele, ale odegrał znaczącą rolę jako
alibi. Maskował społeczną krytykę, jako graficzną grę, a więc stwarzał
wygodny precedens. "Tak się teraz wicie-rozumicie rysuje na świecie, chłopaki
nadążają, nie będziemy ich w tym przecież hamować". Toteż kiedy
Mleczko narysuje już w połowie lat siedemdziesiątych Wernyhorę wpatrzonego w
przyszłość i wołającego głosem rozpaczy: WIDZĘ JAJA PO 150, obrazek, jak
to mówią, przejdzie, ukaże się, ale nikt prawie nie potraktuje proroctwa
poważnie. Dobry żart tynfa wart. Bo jaja były wówczas po jeden złoty
osiemdziesiąt groszy. W sezonie letnim. Zimą - po dwa czterdzieści.

W Mleczce kłębi się wiele natur, spróbuję
za pomocą astrologii przyjrzeć się przynajmniej dwu z nich.
Mleczko jest chińskim Szczurem i europejskim
Koziorożcem. To pierwsze każe mu być krytycznym, niespokojnym i
niezadowolonym; Szczury są mistrzami w stwarzaniu kłopotliwych sytuacji i
kwestionują wszystko. Spod tego samego znaku (i rocznika) jest np. dwójka
najciekawszych reżyserów kina tzw. moralnego niepokoju - Agnieszka Holland i
Janusz Kijowski. Natomiast Koziorożec upomina się o wartości, o hierarchię
autorytetów, o porządek moralny, o ład. Gdy Szczur burzy i szydzi, czerpiąc
z braku złudzeń i sarkazmu racje swego istnienia, Koziorożec, patrzący na
ruiny, cierpi, a poczucie odpowiedzialności każe mu rekonstruować co się da.
Szczur w Mleczce ćwiczy bezlitosne, rentgenowskie spojrzenie, w tym samym
czasie Mleczko-Koziorożec cyzeluje graficzną formę rysunków. Jeden wymyśla
dymki i sytuacje, a drugi robi obrazki. Pierwszy odpowiada za żyletkowy
intelekt, za zgrywę; drugi za ciężką, zwalistą postać artysty (KTT nazwał
ją postacią knechta). I tak dalej.
Oczywiście można artystyczną psychoanalizę
przeprowadzać inaczej. Andrzej Wajda np. wyprowadza
fenomen Mleczki z miejsca, które on zamieszkuje. Będzie to zastosowana do
krytyki teoria ewolucji nr 1:

"Masowy bohater rysunków Mleczki wymaga
odpowiedniego tła, dlatego Artysta mieszka w Krakowie. Na tle Wawelu, Kościoła
Mariackiego i pomnika Mickiewicza jego bohater rysuje się wyraźnie jako twór
naszych czasów, przypominając nam nieśmiało kim byliśmy i dokąd idziemy.
Dlatego wszelkie podróże poza nasz kraj są Artyście zbyteczną stratą
czasu. Cóż tam zobaczy? Czego ma szukać skoro wie, że świat dzisiejszy może
mieć swoje polityczno-artystyczne centrum absolutnie wszędzie w zależności
od nieszczęścia i przypadku. Dlatego siedzi w domu (...).
Andrzej Mleczko jest u nas artystą, który pokazał straszną siłę, zdolną
zdławić wszystkich, którzy dziś jeszcze śmieją się z niej niezależnie.
Tak! nasz artysta to prorok! którego sztukę oglądać
jest naprawdę śmieszna i straszno zarazem i za to go właśnie kochamy.
(3.7.1986)

Jak widać obie teorie ewolucji dopełniają się
i pomagają zrozumieć fenomen Mleczki. Podobnie uzupełniają się dwa częściowo
ze sobą sprzeczne temperamenty Koziorożca i Szczura, owocnie współpracujące
nad jednym dziełem. Nad dziełem - tak - jest ono rozległe i imponujące;
niestety Szczurowi skrzyżowanemu z Koziorożcem bardzo trudno jest udzielać
wywiadów. Pierwszy musi zakwestionować i wyśmiać to, co w wypowiedzi
drugiego okaże się deklaracją działań konstruktywnych (np. artystycznym zamiarem wymierzenia sprawiedliwości naszemu
światu), bowiem Szczur jest mizantropem a nad konstrukcję przedkłada
destrukcję. Natomiast drugiego niepokoi i zawstydza zjadliwa postawa pierwszego
- wolałby ją ukryć. Dlatego, co jeden wyzna, tego drugi nie zautoryzuje. I
odwrotnie.
Teorie, jak ta, mówią o przypadkach ogólnych.
Jednostka im się wymyka. Szczurów skrzyżowanych z Koziorożcami są w Polsce
tysiące. Mleczkę mamy jednego.

"Straszna siła zdolna zdławić nas
wszystkich".
Mleczko pokazywał przez lata jacy jesteśmy
naprawdę. Jakimi się staliśmy? jakimi nas zrobiono? na co się stopniowo w większości
godziliśmy?... Brzydcy, śmieszni, wyrachowani, nadęci i zarazem wydymani przez
historię, Ducha Czasu, geopolitykę i przez samych siebie. Widać w świecie
jego rysunków inwazję biurokratycznego języka i myślenia, schamienia,
skarlenia - we wszystkie dziedziny naszego życia. W najczarniejszych snach
Mleczko musi czasem podejrzewać, że jego twórczość może być uznana za
nobilitację tego zjawiska. Szczur w Mleczce to olewa, ale Koziorożec budzi się
wtedy zlany potem.
Akcja rysunków Mleczki dzieje się w urzędzie,
w pokoju z telewizorem, w knajpie, w gabinecie lekarskim, w kawiarni, w
gabinecie decydenta, na zakładowym zebraniu, na polskiej ulicy, w łóżku... Krótko mówiąc, we wszystkich tych
miejscach, w których od lat przebiega nasze życie codzienne, i które to
miejsca, z wyjątkiem łóżka, pozostały przez polską sztukę właściwie nie
opisane. Mleczce udało się to połączyć w jeden nierozerwalny węzeł; W
DOMU CZUJĘ SIĘ JAK W PRACY, W PRACY CZUJĘ SIĘ JAK W KNAJPIE, W KNAJPIE CZUJĘ
SIĘ JAK W DOMU - PANIE DOKTORZE.
NAJPIERW NAS OCHRZCILI, POTEM BYŁY ZABORY I
DRUGA WOJNA ŚWIATOWA, ALE PRAWDZIWY CYRK ZACZĄŁ SIĘ DOPIERO PÓŹNIEJ.
...I WTEDY PRZYSZEDŁ MÓJ WIERNY JAN I MÓWI: COŚ
SIĘ NIEDOBREGO KROI, PANIE HRABIO - wyznaje żebrak włóczędze.
ŻEBY PRZYNAJMNIEJ PRZY WSZYSTKIM BYŁO NAPISANE
CZY TO NA POWAŻNIE CZY NA JAJA...
Nie było napisane. Możliwe okazywały się
nawet takie sytuacje: Z DNIEM DZISIEJSZYM WPROWADZA SIĘ NASTĘPUJĄCE PRZYSŁOWIA
I PORZEKADŁA LUDOWE. I takie: JESTEM KONTROLEREM, KONTROLUJĘ WSZYSTKO W
PROMIENIU STU METRÓW OD TEGO SŁUPKA. Oraz takie: STAŃCZYK WKURZONY, CENZURA
ZDJĘŁA MU NUMER O PRZYJAŹNI POLSKO-PRUSKIEJ.
W 1978 roku w domu jednego z redaktorów "itd"
(obecnie na Zachodzie) widziałem rysunek, który się w piśmie wówczas nie
zmieścił: Mąż i żona w toalecie, z klozetki wystaje piramidka balasków:
ZROBILIŚMY DUŻO, ZROBIMY JESZCZE WIĘCEJ - powiada mąż. I sprawdziło się.
Wajda ma rację, Artysta nie musi wyjeżdżać, ale jeśli już to tylko po to,
by dać nam bardzo swoistą wizję obecności Polaka w świecie. Dwu naszych też
przed piramidą, tyle że większą, Cheopsa: MY ZE SZWAGREM NIE TAKIE RZECZY
ROBILI PO PIJANEMU. Później wyda się możliwa i taka scena: PISZĄ ŻE
PRZYJECHALI MURZYNI I PRZYWIEŹLI PERKAL I PACIORKI.
Po Sierpniu artysta staje się w mniejszym
stopniu prorokiem, bardziej kronikarzem bystro cwałującej rzeczywistości.
MARYŚKA, TY POŻYCZYŁAŚ NA ZACHODZIE JAKIEŚ DOLARY? - pyta w imieniu nas
wszystkich jesienią '80 facet spoczywający przed telewizorem. TOWARZYSZE, CO
ROBIĆ NAD ZARZĄDEM "SOLIDARNOŚCI" UKAZAŁ SIĘ DUCH LENINA -
komunikuje zaniepokojony działacz w maju '81. PRZEDMURZE MAMY, ALE MUR ROZKRADLI
- spostrzega obdartus w lipcu tegoż roku. DZIADEK BYŁ ALBIN, OJCIEC BYŁ
ALBIN, JA JESTEM ALBIN... ALE MAŁEMU DAMY GUSTLIK - deklaruje szczęśliwy
ojciec-robociarz (najprawdopodobniej górnik) w grudniu '81. W tymże grudniu
PRZEDSTAWICIEL "SOLIDARNOŚCI" DZIĘKUJE PRZEDSTAWICIELOWI CRZZ ZA ZAJĘCIE
MIEJSCA W KOLEJCE PO MIĘSO.
W numerze "Polityki" z 12.12.81 pani pod
panem w okolicznościach seksualnych ze słuchawką w dłoni komunikuje koleżance:
U MNIE TO CO ZWYKLE, A CO U CIEBIE? Na twarzy pana pot i ślina. Pot, ślina i
seks powtórzą się potem na wielu rysunkach. Na przykład: MARYŚKA POKAŻ DUPĘ,
BĘDZIE JAK NA ZACHODZIE.
7
W grudniu 1981 uczestniczył Mleczko w
Kongresie Kultury Polskiej w Warszawie. Po ogłoszeniu stanu wojennego nikt go
co prawda nie prześladował, ale i tak poczuł się bardzo rozżalony, bo
dobrze mu było w roli kongresmena. Założył więc galerię malutką, ale
wesolutką (Kraków, Jana 14) i dalej robił obrazki. Ale już nie pokazywał się
w prasie. Prawie nie. Ostatnio można zobaczyć Mleczkę w "Przeglądzie
Tygodniowym", gdzie się zebrali dawni jego kumple z "itd". W nowym
"itd" pojawił się nowy rysownik (Henryk), który po dawnym Sawce ma
nazwisko, a po Mleczce wziął kreskę i filozofię. A Mleczko, nic - daje wystawy w różnych miastach,
sprzedaje zeszyciki w nakładzie 1000 egzemplarzy, robi coraz więcej rysunków
seksualnych i... nie włącza się.
Można rzecz jasna tę decyzje rozumieć, choć
trzeba ją artyście perswadować. Postawa Mleczki jest
najprawdopodobniej manifestacją braku pewności; Mleczko doszedł do granic
pojemności pewnego języka i utracił wiarę w celowość artystycznego działania.
W dodatku po 13 grudnia jego krytycyzm spotkałby się ze szczególnymi
ograniczeniami, a przecież już wcześniej powiedział właściwie wszystko
i... nic się nie stało, nic się nie zmieniło. Dalej oczywiście rysuje, bo z
czegoś żyć trzeba, a zawód hydraulika na przykład mu nie odpowiada, ale
startować znowu w ogólnonarodowych zawodach?... Szczur w Mleczce miałby tu
wielkie poczucie własnej śmieszności. Wystarczy mu, że w śmieszności
pracuje.
Ludzie w Krakowie opowiadają, że gdzieś między
stanem wojennym a okrągłym stołem zaczepił Mleczkę na mieście redaktor
"Tygodnika Powszechnego": Panie Andrzeju, może by pan dla nas coś
narysował?... Ja, czołowy pornograf polski, do "Tygodnika"? - zapytał
Mleczko. Ludzie mówią, że redaktor Kozłowski nie rzekł już nic, tylko
odszedł bardzo zasmucony. Wysłał Mleczko rysunkową kartkę z życzeniami Bożonarodzeniowymi
do dawnych kolegów z "Polityki", skwapliwie puścili obrazek na pierwszą
stronę. Ale nie było dalszego ciągu współpracy. Tymczasem jest w Polsce
wielki głód jego obrazków, bo Mleczko jednak krzepi... W cenzurze, gdzie winien przedstawiać
rysunki, jeśli chce je wydawać w zeszytach, usłyszał Mleczko ostatnio od
napalonego cenzora: Panie Andrzeju, błagam, ostrzej!
Ostrzej? Cieniej? - co to właściwie znaczy? I
ile razy tak można?
Oczywiście w imieniu wszystkich wielbicieli
Mleczki uważam i apeluję, że można i nawet należy. Rzeczywistość znów
zmienia się i komplikuje. Władza leży na ulicy. Ludzie zbliżają się do
wielkich pieniędzy i do wielkiej biedy. Rodzą się nowe mity, nowe złudzenia,
nowe nadzieje, nowe nadużycia i nowe pozerstwo. Napatrzymy się jeszcze nowego łajdactwa i nowej świętości.
Tak wielu artystów wyjechało, że najbardziej przenikliwy z nich, najbardziej
polski - ten, który został - mógłby się wziąć za bary z tą nową
rzeczywistością, a nie cykać nam po jednym rysunku tygodniowo w "Galerii
Andrzeja Mleczki" w "PT".
Mam nadzieję, że Szczur w Mleczce nie utrzyma
zbyt długo na wodzy swojego sarkazmu, zaś Koziorożec zaakceptuje w naszej nowej sytuacji celowość
takiego włączenia się i działania.
A koszta własne artysty - psychiczne i
intelektualne - przy jakich odbywałoby się to włączenie? To już inna
sprawa.
8
Do lekarza w miasteczku zgłasza się
nieznajomy z ostrym przypadkiem depresji. Nie zapiszę panu żadnych proszków
- mówi lekarz - akurat przyjechał do nas wyborny komik, w całym życiu się tak nie uśmiałem, powinien go pan
koniecznie zobaczyć... To ja jestem tym komikiem - odpowiada nieznajomy.
Koszta własne?... Na pierwszy rzut oka tego nie
widać, ale na pierwszy rzut oka nie widać właściwie niczego. Podejrzewam, że
satyryk, Andrzej Mleczko, to najsmutniejszy facet w PRL-u.
 
(styczeń/luty - 1989) 
Maciej Parowski
 








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
prl krzywicka pora bigosu pora intymna
ćwiczenia ostatnie zadania
Ostatnia Szarľa
Jacek Wilczur Romowie w prl
komunizm robotnicy w prl ipn
ostatnibalgubernatora
Brown Fredric Ostatni Marsjanin (opowiadanie)
38 1 Ostatnia młodość

więcej podobnych podstron