Biblia szamanów1(1)


wstęp: Biblia szamanów?
Było to w roku 1960. Michael Harner, dziś czołowa postać ruchu neoszamańskiego, a wówczas początkujący młody antropolog, przebywał na swojej pierwszej badawczej wyprawie w lasach ekwadorskiej części Amazonii. Gościł u Indian Conibo i kiedy wypytywał ich o ich wyobrażenia religijne, został - zamiast odpowiedzi - poczęstowany przez wioskowego znachora napojem z halucynogennej rośliny ayahuasca . Jego pierwsze doświadczenie z ayahuaską było dramatyczne: był przekonany, że dawka, którą dostał, była śmiertelna i że właśnie umiera - tym bardziej, że podczas wizji, których był świadkiem, zostało mu powiedziane, iż oto otrzymuje przekaz wiedzy, który jest zastrzeżony tylko dla zmarłych. Istoty, które mu to opowiadały, były podobnymi do smoków kombinacjami nietoperza i węża, i ogłaszały się prawdziwymi władcami świata i stwórcami życia na ziemi. Zaś w centrum obrazu, który wyświetlił mu się z porażonego halucynogenem mózgu, stał, wpatrzony w niego i złośliwie uśmiechnięty, gigantyczny gad o paszczy krokodyla, z której wylewał się istny potop szumiącej wody... Następnego dnia Harner wybrał się łodzią do niedalekiej misji, aby o swoich wizjach opowiedzieć białym ludziom. Misjonarze słysząc jego relację sięgnęli do Biblii, gdzie w Apokalipsie Św. Jana napisano:
I wypuścił wąż z paszczy swojej wodę jako rzekę... (Obj. Jan. 12, 15)
Tak oto nieoczekiwanie wizje wykreowane przez indiański halucynogen znalazły swoje potwierdzenie w słowach Biblii... Dodajmy jeszcze, że kiedy niedługo potem Harner wybrał się po radę do pewnego starego i niewidomego już szamana Conibów, ten, nie czekając, aż Amerykanin opowie mu swoje wizje do końca, na wiadomość o skrzydlatych wężo-gackach, które tytułowały się "władcami świata", wtrącił szybko i z uśmiechem: "A tak, one zawsze to mówią!" I wyjaśnił: "Ale one są tylko władcami Ciemności Zewnętrznej".
Czy chcemy tego, czy nie, Pismo Święte, zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu, w wielu miejscach zawiera wizje, które okazują się zaskakująco podobne do pewnych prastarych mitów i mitologicznych wyobrażeń, do wierzeń ludów uważanych do niedawna za "prymitywne", a także do obrazów widywanych również dziś: w snach, pod wpływem halucynogenów oraz przez szamanów podczas ich magicznych podróży. Wiele wskazuje, iż jest to przekaz, który przychodzi z mało wciąż zbadanych, nieświadomych głębin naszego umysłu. Te obrazy, wizje, mitologie są stale w nas; niekiedy wydobywają się na powierzchnię i dobijają się do naszej świadomości. Wielu ludzi, także spośród tych, którzy do dziś uważani są za religijne autorytety, dostrzegało w nich przekaz od Boga.
Tytuł "Biblia szamanów" oczywiście nie oznacza, że oto właśnie została napisana lub odnaleziona jakaś Księga, zawierająca szamańską mądrość. Takiej księgi nie było i nie będzie, gdyż szamanizm obywał się bez pisma. Tradycja ta jest starsza niż sztuka pisania, która pojawiła się w dość późnej fazie rozwoju ludzkiej kultury i długo przez wiele ludów, skądinąd cywilizowanych i rozwiniętych, była traktowana z dużą nieufnością. I tak na przykład Ariowie, zdobywcy Indii, przez długie wieki nie spisywali swoich świętych hymnów i eposów, a przekazywali je wyłącznie ucząc się ich na pamięć. Tylko w pamięci wtajemniczonych-druidów istniała bogata literatura, mitologia, kosmologia Celtów - i wraz z druidami przepadła. Podobnie, niedaleko od kraju, który będzie przedmiotem zainteresowania tej książki, a więc w starożytnym Iranie, długo nie umiano zdecydować się na spisanie nauk proroka Zaratusztry, chociaż Persowie i Medowie zewsząd sąsiadowali z ludami - Semitami, Elamitami i Grekami - które od wieków pisma używały nie tylko do celów uroczystych i sakralnych, ale i w codziennym życiu.
Pisanie i przechowywanie ksiąg było zrazu luksusem i miało miejsce tam, gdzie były zorganizowane państwa, królewskie dwory, świątynie i kolegia kapłanów. Szamani działali raczej z dala od centrów władzy i do dziś zachowali się tylko w odległych i rzadko zaludnionych okolicach świata. Tym cenniejsza jest ich wiedza, która do naszych czasów przetrwała w umysłach tubylczych mieszkańców Syberii, Australii czy obu Ameryk.
Pod tytułem tej książki, "Biblia szamanów", kryje się więc zamiar dużo skromniejszy. Chodzi o przyjrzenie się Biblii pod nietypowym dla niej kątem: czy i w tej księdze, świętej najpierw dla narodu żydowskiego, później zaś dla chrześcijan, nie przetrwały ślady dawnego, mitologicznego i szamanistycznego pojmowania rzeczywistości?
Gdy czyta się Biblię, powstaje wrażenie, że jej autorzy w ostatniej chwili usiłowali utrwalić na papirusie duchowy przekaz, który już wygasał. Dawni szamani mieli żywy kontakt z duchami, przodkami, bogami. Później żydowscy prorocy, ich spadkobiercy, rozmawiali i spierali się z Jahwe, swoim opiekuńczym bóstwem. Potem ta gorąca linia między niebem a ziemią przestała działać jak należy. Ludzie zaczęli szukać głosu bogów w książkach, nie w swoim czakramie serca. Pozostały spisane fragmenty legend, mitów... Ale to nie bajki. Skoro w obecnych czasach magowie Indian, Buszmenów, australijskich tubylców kontaktują się z duchowymi istotami, nie można wątpić, że również dawni Żydzi mieli szamanistyczne doświadczenia, których odbicie znalazło się w Biblii.
Słowo szaman bywa używane mało odpowiedzialnie. Dlatego warto przypomnieć jego pochodzenie: zostało zapożyczone z języka Ewenków, zwanych inaczej Tunguzami. Są to mieszkańcy Syberii, używający języka z rodziny ałtajskiej, podrodziny tunguskiej; językowi bliscy krewni Mandżurów, dalsi zaś krewni Mongołów, Jakutów, Tatarów i Turków. Ewenkowie, a także inne ludy Syberii, mają swoich specjalistów od kontaktowania się z innym światem, światem duchów, bóstw, demonów - i nazywają ich szamanami. Słowo to zostało przejęte przez Rosjan, a od nich stało się terminem o międzynarodowym zasięgu.
Syberyjskie pochodzenie słowa szaman zobowiązuje do tego, aby wierzenia i praktyki ludów Syberii traktować jako wzorzec szamanizmu. Warto o tym pamiętać szczególnie dlatego, że dziś głównym ośrodkiem mody na szamanizm są Stany Zjednoczone i szerzej: świat angielskojęzyczny, Amerykanie zaś mają skłonność, z powodów, które można nazwać patriotycznymi, utożsamiać szamanizm z religijnym i duchowym życiem Indian Północnej Ameryki. Tymczasem kultura Indian zawiera tylko niektóre elementy szamanizmu. Podobnie, z racji syberyjskiego pochodzenia, nie należy terminu szaman zbytnio uogólniać i nie nazywać wszelkich plemiennych wierzeń i obrzędów - "szamanizmem"; jako że wszystkie ludy, zarówno te żyjące w plemionach, jak i te cywilizowane, zorganizowane w państwa, miały i mają swoich specjalistów od tamtego świata, ale nie wszystkich można nazwać szamanami.
Szamana wyróżnia przede wszystkim to, że posiada on umiejętność wchodzenia w trans, w zmieniony stan świadomości, w którym bezpośrednio kontaktuje się z rzeczywistością duchów, bóstw i innych istot ponadnaturalnych, oraz z ich mocami. Swoje wyobrażenia religijne czerpie on więc z pierwszej ręki, z bezpośredniego doświadczenia. Tym różni się od innych specjalistów, którym bardziej należy się miano kapłanów (oraz religioznawców!), którzy swoją wiedzę wynoszą z lektur lub wykładów i na takiej pojęciowej wiedzy poprzestają, choć to wystarcza, aby w większości społeczeństw byli jedynymi przewodnikami po świecie ducha.
Czytelnicy moi chcą pewnie wiedzieć, czy starożytni Żydzi, autorzy Biblii, rzeczywiście byli... szamanistami? Odpowiedź brzmi, oczywiście - NIE! Szamani żyją w intymnej zażyłości z naturą, kontaktują się z jej mocami i duchami, znają język zwierząt - to znaczy potrafią się kontaktować z opiekuńczymi duchami zwierzęcych gatunków. Judaizm czyli kult Jahwe, przeciwnie, był w istocie zerwaniem z naturą. Żydowskich proroków obchodził człowiek, i to tylko ten, który należał do Narodu Wybranego - oraz Bóg, ten najwyższy i jedyny. Dla bóstw pomniejszych, duchów przyrody, dla zwierząt już zabrakło miejsca, przestali być ważni...
Wąż w raju
Bóg stworzył z pyłu ziemi Pierwszego Człowieka, Adama, i na wschodzie świata urządził dlań ogród w Edenie. Potem z jego żebra stworzył Ewę. Oboje byli nadzy, lecz nie wstydzili się tego. W samym środku rajskiego ogrodu rosło drzewo, którego owoce były tabu: Bóg zabronił Adamowi i Ewie zrywać je i zjadać. Był w Edenie też Wąż, który był najinteligentniejszym za wszystkich stworzeń. Wąż tak powiedział do Kobiety: Jeśli zjecie zakazany owoc, nie umrzecie wcale, jak twierdził Bóg, ale otworzą się wasze oczy i staniecie się równi bogom. Ewa posłuchała Węża, sama zjadła owoc i dała jeść Adamowi. Pierwszym skutkiem nabycia mądrości po zjedzeniu owocu było to, iż spostrzegli, że są nadzy i poczuli się zawstydzeni. Sporządzili sobie więc zasłony z liści figowych. Potem ujrzeli Boga przechadzającego się w powiewach wiatru, poczuli lęk i schowali się przed nim. Przed okiem Boga niczego nie dało się ukryć: Stwórca przeklął Węża i ogłosił go nieprzyjacielem ludzi, kobietę skazał na rodzenie dzieci w bólach i poddał ją władzy męża, Adama zaś ukarał dożywotnią ciężką pracą na nieurodzajnej ziemi. Wygnał oboje z raju, a u bram Edenu postawił na straży cheruba z płomienistym mieczem.

Wiele rzeczy dziejących się w głębinach umysłu układa się w czwórki. Siedemdziesiąt lat temu Elsie Wheeler z San Diego w Kalifornii zobaczyła fragment innego mitu. Piszę "zobaczyła", bo można wyobrazić sobie, iż mity stanowią równoległą rzeczywistość, która niekiedy odsłania się przed oczyma jasnowidzów. Ogród Edenu z Adamem i Ewa zapewne został przed tysiącleciami podobnie "zobaczony" czyimś jasnowidzącym okiem. Pani Wheeler ujrzała co następuje: "Kobieta wynurza się z oceanu, w ślad za nią zaś foka, która obejmuje ją." Była to pierwsza wizja z serii 360 tak zwanych Symboli Sabiańskich. Wizja ta składa się z czterech elementów: widzimy twórcze Wody oraz Powietrze, czyli przestrzeń ponad wodą; dalej Pierwszą Kobietę, i po czwarte - Fokę, która wciąga ją do wody z powrotem. Zwykle w czwórce jest jeden element, który odstaje od pozostałych i zakłóca harmonię. Tutaj tym negatywnym elementem jest Foka. W micie Edenu jest nim Wąż.

Bohaterowie tego dramatu również układają się w czwórkę. Pierwszy jest Bóg, drugi Adam, trzecia Ewa, czwarty jest Wąż. Pamiętajmy jednak, że jest to Wąż, a nie Szatan. Kiedy powstawała opowieść o stworzeniu świata, Żydzi nie znali jeszcze postaci zwanej Szatanem. Później dopiero zaczęto zgadywać, że ów Zły Duch wcielił się w Węża. Nie łączmy więc Węża z Diabłem.

Kim w takim razie jest Wąż? Psychologowie zwierząt stwierdzili, że niektóre przynajmniej gatunki zwierząt mają w genach zapisany wrodzony obraz swoich gatunkowych wrogów. Pisklę pokrzewki od wyklucia z jaja syczy na widok łasicy, także wypchanej. Wszystkie ptaki nieruchomieją, widząc na niebie sylwetkę orła lub jastrzębia i reagują agresją na sowy. Wydaje się, że z nami jest podobnie. Przodkowie ludzi mieli dwóch przysięgłych wrogów swojego gatunku. Były nimi wielkie koty, jak lew, lampart czy tygrys - oraz węże. Dwa obrazy budzą w nas pierwotny, zwierzęcy lęk: otwarta paszcza, wystające kły i oczy z wąskimi źrenicami, a więc zapowiedź pożerającej paszczy lwa lub lamparta - oraz wijące się ruchy i syk węża.1

Indianie z Amazonii odkryli i zastosowali w swojej magii roślinę zwaną ayahuasca, najpotężniejszy ze znanych środków halucynogennych. Długo można by opowiadać o dziwach, jakie dzieją się pod wpływem napoju z tej rośliny. Z pewnością uruchamia ona, oprócz innych mocy duchowych, również te komórki w mózgu, które przechowują najstarsze, wrodzone obrazy świata. Tym, którzy zażyli ayahuaskę, pojawiają się wizje wielkich drapieżnych kotów i gigantycznych węży. Podobno któryś z badaczy eksperymentował z Eskimosami, ciekaw, co oni, nie znający ani węży, ani tygrysów, zobaczą po ayahuasce. Zobaczyli... to samo: stwory, które określili jako "długie ryby" i "wielkie koty".

Stanisław Ignacy Witkiewicz-Witkacy, kiedy zażył inny indiański halucynogen, pejotl, ujrzał całe krajobrazy, całe góry, po horyzont zbudowane z żywych węży. Magiczny obraz węża mocno tkwi w naszej psychice.

Sąsiedzi Żydów, Egipcjanie, mieli wśród swoich bogów również węża. Nosił on imię Apopis i był od prawieków przeciwnikiem dobrych, słonecznych bogów, czuwających nad porządkiem, światłem i dobrobytem. Apopis mieszka gdzieś daleko, w wodach otaczających świat (a może sam jest owymi groźnymi Wodami?), na granicy tego co Istnieje i tego, co Nie Istnieje. Co noc Re-Słońce musi staczać walkę na śmierć i życie z Wężem-Apopisem. Re zwycięża, Słońce wstaje każdego poranka, ale Wąż odradza się wciąż na nowo, ponieważ, jako istota na wpół tylko istniejąca, nie podlega on śmierci. Bogowie (tak wierzyli Egipcjanie) kiedyś umrą, a on, Wąż - nie. Wąż jest zarazem Czasem i zachowały się malowidła przedstawiające Węża połykającego Godziny.

Wąż był nie tylko wrogiem człowieka, stworzeniem niosącym śmierć i budzącym grozę. Węże zamieszkiwały jamy i zakamarki, miejsca chłodne, wilgotne i ukryte. Był więc Wąż naturalnym strażnikiem tajemnic i skarbów. Zazdroszczono wężom tego, że potrafią zmieniać skórę, a więc odradzać się do nowego życia. Także ów egipski Wąż Kosmiczny był nieśmiertelny, bardziej żywotny niż bogowie. Do dziś wąż jest godłem medyków i aptekarzy. Wąż wreszcie przypominał swoim kształtem i sprężystością męski członek, był więc symbolem seksu. Ale to nie koniec jego znaczeń. Indyjscy jogini widzieli swoją moc - a nie mamy powodu, aby im nie wierzyć, bowiem wielu było wśród nich jasnowidzów - jako węża właśnie, imieniem Kundalini, zamieszkującego wilgotny kanał wewnątrz kręgosłupa. Dziś wiemy, że mieści się tam rdzeń kręgowy, drugi obok mózgu sterujący system nerwowy. I rzeczywiście ma on kształt węża.

Większość ludów żyjących blisko natury znała i praktykowała obyczaj inicjacji. Inicjacji poddawano dorastającą młodzież. Jedne rytuały inicjacyjne były dla chłopców, inne dla dziewcząt. W tych obrzędach każda płeć miała swoją własną ścieżkę. Ktoś, kto nie przeszedł inicjacji, nie był uważany za człowieka. Być może Indianie czy Australijczycy patrzyli na nas, Białych jak na wielkie dzieci, nie inicjowane, a więc zatrzymane w rozwoju... Inicjacja była pasowaniem na dorosłego członka plemienia. Wiązała się z niełatwymi próbami. U wielu ludów młody człowiek udawał się na pustkowie, gdzie pościł, nie spał, poddawał się umartwieniom. Wyczerpany, na skraju fizycznej wytrzymałości, dostępował najwyższej łaski: przybywały do niego istoty, które udzielały mu nauk i podtrzymywały na duchu. Często byli to mityczni przodkowie plemienia, którzy zachowali zwierzęcą postać. Zjawiali się jako kangur lub krokodyl, jako jeleń, kruk, wąż... Przychodzili z tamtej strony, znad granicy widzialnego świata. Po takim doświadczeniu młody człowiek był przygotowany, aby wysłuchać z ust starców opowieści, kryjące duchowe tajemnice swego plemienia.

Jahwe stwarza ogród Edenu jako doskonałą całość, a Pierwszych Ludzi jako szczęśliwe dzieci. Są nadzy, ale o tym nie wiedzą. Nie zagraża im śmierć ani choroba, wolni są od pracy i troski o potomstwo. Ale nie wiedzą, nie mają wiedzy, jak dzieci pozostają w stanie błogiej nieświadomości. Aby wyrwać ich z tego szczęśliwego odrętwienia, musi zjawić się inna istota niż Bóg. Ma ona postać zwierzęcego przodka-totemu, w rodzaju tych, o których opowiadali starcy Australijczyków czy Buszmenów. Jest Wężem. Ta istota każe Ewie (żydowscy mędrcy widać uważali kobiety za bardziej od mężczyzn wrażliwe na nowości) złamać tabu czyli boski zakaz. W tym momencie kończy się rajskie dzieciństwo, a zaczyna twarda rzeczywistość dorosłego życia.

Z mitu o Adamie i Ewie wynika, że gatunek ludzki miał dwóch twórców, dwóch ojców. Boga, który stworzył ich dziećmi, i Węża, który dał im mądrość wieku dorosłego. Wąż był pierwszym nauczycielem, a scena kuszenia była w rzeczywistości inicjacją. Podczas niej Adam i Ewa stwierdzili że są nadzy,2 a więc dzięki wężowej mądrości odkryli także smak seksu. Odwrotną stroną tej inicjacji był gniew Stwórcy, który obdarował Pierwszych Ludzi cierpieniem i śmiercią.

Mozaika z Rawenny. W chrześcijańskiej ikonografii ujawnia się prastary obraz gatunkowych wrogów ludzkości.
Napis w otwartej księdze: "Ego sum via, veritas et vita" - "Ja jestem drogą, prawdą i życiem".

2.Zwierzęca sierść Adama i Ewy
Tysiąc lat temu z okładem, opowieść o Adamie i Ewie, skuszonych przez Węża mieszkańcach raju, została przyniesiona na północ Azji przez nestoriańskich i manichejskich misjonarzy. W ten sposób mit o Pierwszych Ludziach dotarł do matecznika szamanizmu w górach południowej Syberii. Tureckie plemiona zamieszkujące ten region zadziwiająco trafnie zinterpretowały ów mit jako opowieść o inicjacji. Ałtajscy odpowiednicy Adama i Ewy spostrzegają bowiem, iż są nadzy, ponieważ... opada z nich zwierzęca sierść!
Toeruengej przechadzał się ze swoją żoną, Eże. Erlik powiedział im: "skosztujcie owoców." Toeruengej nie chciał, lecz jego żona zjadła. Owoc bardzo jej smakował. Włożyła go więc mężowi do ust. Wtedy z obojga spadło owłosienie. Zostali całkiem nadzy. Zawstydzeni, ukryli się miedzy drzewami. (Małgorzata Łabęcka-Koechnerowa, "Mitologia ludów tureckich", Warszawa 1998. Fragment mitu ałtajskiego zapisanego przez W. W. Radłowa.)
W opowieści tej Toeruengej i Eże są pierwszymi ludźmi, Erlik jest współstwórcą świata, a zarazem postacią typu trikstera.3 Utrata zwierzęcej sierści przez Adama i Ewę odsyła nas do najstarszego epickiego dzieła literackiego - do sumerskiej opowieści o Gilgameszu. To samo stało się bowiem z Enkidu, dzikim człowiekiem i przyszłym towarzyszem Gilgamesza, kiedy został przez świątynną prostytutkę i kapłankę bogini miłości Isztar wprowadzony w arkana seksu, a owa erotyczna inicjacja była w istocie uczłowieczeniem dzikiego Enkidu:
Ciało swe włochate wziął i obmacał, starł z siebie Enkidu sierść kudłatą, olejkiem się namaścił, do ludzi stał się podobny... ("Gilgamesz", tłum. Robert Stiller, Warszawa 1967, str. 13.)
Ponieważ dopiero dzięki inicjacji młodzież staje się pełnoprawnymi członkami plemienia, a więc w istocie, ludźmi, symboliczne przedstawienie tego przejścia jako utraty zwierzęcej, czyli nie-ludzkiej sierści, jest jak najbardziej zrozumiałe.

3. Postać trikstera czyli Boskiego Oszusta rozpoznali antropolodzy po raz pierwszy w mitach północnoamerykańskich. Mircea Eliade (M Eliade, "W poszukiwaniu historii i znaczenia religii", Warszawa 1997; ss. 213-214.) tak streszcza jego właściwości:
...W większości tradycji mitologicznych Oszusta (Trickstera) obarcza się odpowiedzialnością za nastanie śmierci i obecną kondycję świata. Ale jest on także tym, który ... ukradł ogień i inne użyteczne przedmioty, zniszczył także potwory, które pustoszyły ziemię. ...Kiedy kradnie ogień czy jakiś inny przedmiot, ... Słońce, Wodę, grę, rybę..., który jest zazdrośnie strzeżony przez boską istotę, zwycięża nie tylko męstwem, lecz także przebiegłością i oszustwem. ...Kolejnym rysem charakterystycznym jest ambiwalentny stosunek Oszusta do sacrum. Trikster parodiuje ...obrzędy odprawiane przez kapłanów, ...parodiuje też ekstatyczny lot szamana, choć w jego przypadku lot ów kończy się upadkiem; ... drwi sobie z religii. [Niekiedy] okazuje się postacią ...w równym stopniu inteligentną, co głupią - pokrewną bogom dzięki swej "pierwotności" i własnym mocom, ale jeszcze bliższą ludziom przez swój żarłoczny apetyt, nadmierny popęd płciowy i amoralność. ...[W innych mitologiach, trikster] sprzeciwia się decyzji Boga, by uczynić człowieka nieśmiertelnym. ...Porządkuje [też] i doprowadza do końca stworzenie świata, ale popełnia przy tym tyle omyłek i błędów, że ostatecznie nic nie wychodzi tak, jak powinno.
Tak szeroko zdefiniowaną postać trikstera rozpoznajemy w wielu mitach z kręgu kulturowego Europy i Śródziemnomorza. Rysy trikstera ma Prometeusz, który Zeusowi ukradł ogień dla ludzi, ale i Wąż, który skusił Ewę i przez to ściągnął na nią i na Adama śmiertelną klątwę Boga Ojca. Trikstera przypomina Faeton, który wyłudza od Apollina-Heliosa jego słoneczny rydwan, aby swoją kawalkadę zakończyć kosmiczną katastrofą. "Triksteroidalnymi" postaciami są Syzyf (który uwięził Śmierć), chytry Odyseusz, lubieżne satyry, Szatan z Księgi Hioba, knujący ramię w ramię z Bogiem intrygi przeciw sprawiedliwym; czy strącony w otchłań książę upadłych aniołów. Triksterem par excellance jest skandynawski bóg-złośliwiec Loki, ale jest nim także Święty Piotr z ludowych apokryfów polskich i ruskich. (Pan Jezus pospołu ze Św. Piotrem stwarzają świat, ale co Jezus zrobi, Piotr w swojej głupiej naiwności psuje.)
Kruk, potop i arka Noego
Jedym z bohaterów dramatu w raju jest wąż. Mało kto wie, jakie następne zwierzę Biblia wymienia z imienia? Otóż jest nim... kruk. A kruk pojawia się w Świętych Księgach przy okazji potopu i arki Noego. Przypomnijmy sobie tę opowieść.

Pewnego razu Bóg doszedł do wniosku, że na świecie, tak niedawno przezeń stworzonym, nazbierało się zbyt wiele niegodziwości. Postanowił zatem dokonać radykalnej odnowy i zniszczyć całe swoje stworzenie - lądy, ludzi i zwierzęta - a zostawić jednego tylko Noego z rodziną. Rzekł więc tak Jehowa do Noego: Zrób sobie statek z drzewa cyprysowego i uszczelnij go smołą (tu Biblia podaje długą i szczegółową instrukcję budowy, wraz z wymiarami arki). Wszystko bowiem zginie, prócz ciebie, twoich synów i ich żon. Weźmiesz też na statek po parze każdego zwierzęcia i żywność dla wszystkich. Noe zdążył zbudować arkę, gdy Bóg otworzył "upusty" w niebie i zaczął świat zalewać wodą. W falach potopu zniknęło wszystko, aż po szczyty najwyższych gór. Zagładę przeżyły tylko istoty schowane w arce. Aż w końcu wody zaczęły opadać i statek osiadł na górze Ararat. Wówczas Noe wysłał na zwiady kruka, aby sprawdził, czy jest gdzieś ziemia, która nadawałaby się do zamieszkania. Kruk wylatywał wiele razy, lecz suchej ziemi nie znalazł. Wtedy Noe wypuścił gołębia, i ten wrócił z gałązka oliwną w dziobie. Był to znak, że ziemia obeschła i można opuścić arkę. Noe wkrótce po tym upił się do nieprzytomności i zległ nagi w swoim namiocie...

O co właściwie chodzi w tej historii? Budzi ona mnóstwo wątpliwości i jej sens gubi się jak w mgle jakiejś. Przede wszystkim Biblia nie tłumaczy dlaczego, za jakie grzechy postanowił Jahwe tak straszliwie pokarać wszystkich mieszkańców Ziemi? Wygląda na to, że mit o potopie jest przeróbką dawniejszych opowieści, które być może były bardziej logiczne, ale z jakichś powodów redaktorom Biblii się nie podobały.

Wiele ludów znało doroczne święta chaosu i ciemności. Celtowie około pierwszego maja obchodzili święto Beltane, kiedy wygaszano ognie, na jedną noc świat pogrążony był w ciemnościach i rządy obejmowały złe moce, o świcie zaś następnego dnia krzesano nowy ogień i wraz z nim świat podlegał oczyszczającej odnowie. U Słowian podobnym świętem była Noc Kupały. Rzymianie mieli swoje Saturnalia, których pozostałością jest karnawał. Święta takie wynikały z wiary, że przez rok żywotne siły świata ulegają zużyciu i coraz więcej gromadzi się zła. Lekarstwem na to może być tylko powrót do pierwotnego chaosu i ciemności, aby przywołać czasy stworzenia świata wraz z ich całym życiodajnym potencjałem. Wydaje się, że historia o potopie opowiada właśnie o takim nawrocie chaosu.

Kiedy podczas dorocznego święta wracał stan początkowego chaosu, przestawały obowiązywać normalne prawa. Stan świętego nieporządku obejmował również życie seksualne i zwykle takie święto ciemności i odrodzenia było jedną wielką orgią. To wyjaśnia zagadkowe zakończenie historii Noego. Dostojnego patriarchę żegnamy, kiedy leży pijany i z obnażonym przyrodzeniem. To pewny dowód, że również przodkowie Żydów czcili pamięć potopu, czyli powrotu chaosu, nieskrępowaną radością, rytualnym pijaństwem i rozpustą.

Ale co w tym towarzystwie robi kruk? Przede wszystkim widać, że żydowskim prorokom jakoś ten kruk przeszkadzał, skoro historię wysyłania ptaka na zwiady opowiedzieli w Biblii dwa razy i za drugim razem zastąpili kruka - gołębiem. Otóż według prawa Mojżeszowego gołąb był zwierzęciem czystym i można go było składać w ofierze Bogu, zaś kruk był nieczysty i niedotykalny, podobnie jak świnia. Jednak musiała istnieć pamięć o związkach kruka z potopem, skoro nie udało się go całkiem usunąć z kart Księgi.

Kruki towarzyszą człowiekowi (lub towarzyszyły dawniej) na całej północnej półkuli. Żyją zarówno na piaskach Sahary jak i w lodach Grenlandii. Gromadziły się przy jaskiniach dawnych łowców i ciągnęły za wojskami na pola bitwy. Znakomicie nadawały się do roli ptaków wieszczych, a to dlatego, że są inteligentne, szybko i w charakterystyczny sposób reagują na to, co się dzieje w dole i wprawny obserwator z ich lotu odgadnie, co wydarzyło się wiele kilometrów dalej.

Kruk swoimi czarnymi piórami przypomina o czasach ciemności, czyli pierwotnego chaosu. Czerń - nigredo - to pierwsza faza przemiany materii jakiej dokonywali alchemicy. W ich tyglach materia czerniała, aby wrócić do stanu pierwotnej żyzności, rozrodczej mocy. Dopiero po tym mogła zrodzić upragnione złoto. Otóż kruk symbolizował ów ciemny etap alchemicznej przemiany.

Ten mit o mrocznym lecz życiodajnym kruku jakoś trwa do dziś w naszej podświadomości. Znam sny kobiet, w których kruk zjawia się, aby zapowiedzieć urodzenie dziecka.

Liczne ludy północnej półkuli - Indianie, Celtowie, mieszkańcy Syberii - znały opowieść o tym, jak to kruk właśnie podczas stworzenia świata pierwszy wyłowił z wody lub odnalazł w ciemnościach pierwszy skrawek lądu nadający się do zamieszkania.

Zapewne więc i przodkowie Żydów opowiadali sobie, jak to w wielkim kosmicznym cyklu bogowie zatapiają zepsuty świat - po to, by mógł się odrodzić jeszcze wspanialszy. Boskim wysłannikiem, który pierwszy wraca z dobrą nowiną, że oto ziemia wynurzyła się z fal, jest czarny kruk z gałązką w dziobie. Wtedy ci, którzy jak Noe ocaleli z potopu, mogą bezzwłocznie oddać się pijaństwu i orgiom, aby obudzić płodne siły ziemi.

W dąbrowie Mamre
Święte księgi Żydów są jak ziemia pod starymi miastami: można w nich kopać tak, jak archeologowie przekopują ziemię, i znajdować wciąż nowe ślady danych epok. Biblia pełna jest takich śladów. Jednym z nich są święte dęby.

Kto czytał Biblię wie, że nie tworzy ona ciągłego wątku. Zaczyna się od historii stworzenia świata, Adama, Ewy i Węża, potem jest mord Kaina na Ablu - i następuje lista ich potomków, którzy niczym wielkim się nie wsławili. Później na chwilę z mroków niepamięci wyłania się Noe z synami i znowu przychodzi wyliczanka przodków znanych tylko z imienia. Potem następuje historia czterech patriarchów: Abrahama, Izaaka, chytrego Jakuba i Józefa, który zrobił ministerialną karierę w Egipcie. (Każdy z nich był synem poprzedniego.) Po Józefie wątek rwie się znów na lat czterysta, po czym historia narodu żydowskiego zaczyna się jeszcze raz na nowo, tym razem od Mojżesza.

Z Abrahamem (który z początku nosi imię Abram) związany jest pewien mało znany wątek. Ów dostojny mąż żył w mieście Ur, w Mezopotamii. Tam objawił mu się Jahwe i kazał powędrować na zachód, do Ziemi Obiecanej, do Kanaanu.

I przeszedł Abram tą ziemią do Szkhem (Sychem), aż do wróżebnego dębu. (Ks. Rodz. 12, 6)

Tam Bóg ukazuje mu się znowu, a Abram-Abraham wznosi Mu ołtarz. Później, z powodu klęski głodu, patriarcha ze swymi ludźmi chroni się w Egipcie, po czym rozdziela się ze swym bratankiem Lotem, który osiedlił się w Sodomie, a sam znów wraca na wyżyny Kanaanu:

I zwinął Abram namioty, wyruszył, osiadł w dąbrowie Mamre w Hebronie i wzniósł tam ołtarz Bogu. (Ks. Rodz. 13, 18)

Nie jest to jedyny fragment Biblii, gdzie dęby ocieniają święte miejsca i są świadkami wiekopomnych wydarzeń. W rozdziale 35 Księgi Rodzaju czytamy, jak to wnuk Abrahama Jakub pod wpływem kolejnego widzenia Jehowy nakazuje wszystkim członkom swego plemienia, by pozbyli się obcych bogów, a właściwie ich złotych wizerunków i amuletów:

Wydali więc Jakubowi wszystkie obce bogi, jaki mieli, i kolczyki z uszu, a Jakub zakopał je w pobliżu Sychem pod dębem. (Ks. Rodz. 35, 4) Kilka wierszy dalej czytamy: Kiedy zmarła mamka Rebeki, Debora, pochowano ją pod dębem w pobliżu Betel i nazwano go Dębem Płaczu. (Ks. Rodz. 35, 8)

Obyczaj chowania zmarłych pod dębami istniał jeszcze kilkaset lat później. Kiedy król Saul zginął w bitwie z Filistynami, wówczas: ...Zerwali się wszyscy dzielni mężowie, zabrali zwłoki Saula i zwłoki jego synów, sprowadzili je do Jabesz i pogrzebali ich kości pod dębem w Jabesz, i pościli przez siedem dni. (1 Ks. Kronik, 10, 12)

Dąb w Szkhem-Sychem jest świadkiem nadania praw przez Jozuego, następcy Mojżesza: I rzekł lud do Jozuego: Panu, Bogu naszemu, służyć będziemy i głosu jego słuchać. I zawarł Jozue tego dnia przymierze z ludem, i nadał mu w Sychem przepisy i prawo. Jozue spisał też te słowa w księdze zakonu Bożego oraz wziął wielki kamień i postawił go tam pod dębem, który był przy świątyni Pana. (Ks. Jozuego, 24, 24-26)

Niewiele lat później Izraelczycy muszą raz jeszcze walczyć o swoją ziemię i wolność. Kiedy Bóg powołuje nowego wodza, Gedeona, jego anioł-wysłannik pojawia się znów właśnie pod dębem. Pewnego razu przyszedł anioł Pański i usiadł pod dębem, który był w Ofra, a należał do Joasza (...), podczas gdy Gedeon, jego syn, młócił pszenicę (...). I ukazał mu się anioł Pański i rzekł do niego: Pan z tobą, mężu waleczny. (Ks. Sędziów, 6, 11-12.) Następnie anioł dowiódł swojej mocy cudownie zapalając pokarm ofiarny.

Przypomnijmy w tym miejscu, że kiedy Biblia była spisywana, aniołów, czyli boskich posłańców, wyobrażano sobie inaczej niż teraz: jako mężczyzn bez skrzydeł. Zaczęli oni przypominać dziewczęta ze skrzydłami dopiero pod wpływem greckiej bogini Nike i podobnie wyobrażanych duchów perskich i mezopotamskich.

Ale wróćmy do Abrahama. Nie może być przypadkiem, że kiedy idąc za głosem Jehowy powędrował do Kanaanu, zatrzymywał się i wznosił ołtarze ofiarne właśnie pod dębami. Wzywał go jego Bóg-opiekun, więc zapewne Abraham właśnie pod dębami w nowej ziemi spodziewał się Go spotkać. O Abrahamie Biblia opowiada, że nie tylko widywał Boga w wizjach i snach, jak inni patriarchowie i prorocy, ale rozmawiał z nim niemal jak równy z równym, kiedy stali obaj na wzgórzach pod Hebronem. Te opowieści wydają się echem praktyk, które mogły mieć miejsce naprawdę. Jest prawdopodobne, że w miejscach mocy w dawnym Kanaanie wtajemniczeni jasnowidze mogli widywać boga tych miejsc, być może nawet pod postacią siwowłosego, potężnego starca. I nie przypadkiem działo się w cieniu dębów.

Wzmianki o świętych dębach w Biblii włączają historię Żydów w wielkie pole siłowe, które kiedyś rozpościerało się nad znaczną częścią Europy, obejmując też kraje śródziemnomorskie, Bliski Wschód i Amerykę Północną. Wszędzie tam rosły dębowe lasy i wszędzie dąb był drzewem świętym, przedmiotem kultu. Wszędzie w dębach zamieszkiwała boska moc.

Około stu gatunków dębu rośnie w umiarkowanej strefie półkuli północnej. W wielu krajach, również w Polsce, dębowe lasy były dominującym typem roślinności, póki nie padły pod siekierami rolników i pasterzy. Dla ludzi pierwotnych dąbrowa była środowiskiem niezwykle przychylnym: pod drzewami rosła trawa karmiąca zwierzęta, a owoce dębu, żołędzie, ulubione przez świnie, same też były pokarmem dla ludzi. Zanim człowiek nauczył się uprawiać zboża, zbierał żołędzie. Jeszcze dwieście lat temu żołędziami żywili się Indianie w Kalifornii. W epoce rolnictwa i pasterstwa dębowe lasy były wskaźnikiem, że gleba w danej okolicy jest żyzna i ma dość wilgoci.

Długowieczne, wiekowe dęby wydają się odporne na upływ czasu i służą jako naturalny punkt orientacyjny, żywy pomnik dla wielu kolejnych pokoleń. Drewno dębu jest odporne na gnicie, a w dębowych naczyniach konserwują się pokarmy i napoje. Garbnik zawarty w korze i liściach dębu chroni przed rozkładem; jest też używany przy wyprawianiu skór. Kora dębu służyła do barwienia wełny na czarno. Wszystkie te właściwości dębu każą w nim widzieć naturalny symbol trwałości i wieczności, a także męskiej, ochronnej siły.

Dąb był najświętszym z drzew u wszystkich ludów, które żyły w jego zasięgu. Był czczony przez Greków, Rzymian, Celtów, semickich ludów z obecnej Palestyny i Syrii, czyli przodków Izraelitów, przez Germanów, Słowian i Bałtów. Zanim zaczęto budować świątynie, wszędzie w tych krajach oddawano część bogom w dębowych gajach.

Zachował się rzymski mit, że pierwsi ludzie wyłonili się z dębu. Również mieszkańcy greckiej Arkadii uważali się za potomków dębu - a więc dąb był ich totemem.

Dęby, na których korze spotykano liczne ślady piorunów, zostały skojarzone z ogniem, burzą i błyskawicą. Dąb bywał siedzibą bogów objawiających się w burzy, tak jak ich ptakiem-wysłannikiem był orzeł. Kiedy nasz mityczny praprzodek, Lech, przywędrował był nad Wartę (jak Abraham do Kanaanu), także wybrał na swą siedzibę wzgórze, gdzie na dębie było gniazdo orła i od gniazda nazwał to miejsce Gnieznem.

Żydowscy mędrcy, którzy stworzyli religię opartą na przymierzu Ludu Wybranego z Bogiem o imieniu Jahwe lub Jehowa, korzystali z wcześniejszych idei i doświadczeń duchowych. Jahwe, zanim dla Żydów stał się Bogiem Jedynym, Stworzycielem i Sędzią świata, był wcześniej ich bogiem plemiennym, bogiem ognia i burzy i pod wieloma względami przypominał bogów innych ludów, a właściwie jednego i tego samego Boga, czczonego przez różne ludy pod różnymi imionami: Zeusa, Ahuramazdy, Jowisza, Thora, Taranisa, Perkunasa lub Peruna. I kiedy Jahwe został przez Mojżesza rozpoznany jako Bóg Jedyny, nadal zachował cechy boga ognia i burzy. Objawiał się jako ogień: w płonącym krzaku, jako unosząca się pochodnia, jako ogień zstępujący z nieba. Także w burzy: poprzez błyskawice i chmury na niebie. Miejscem jego objawień były wysokie góry; Synaj, gdzie ukazał się Mojżeszowi, przypomina grecki Olimp, siedzibę Zeusa.

Bogowie gniewnego nieba i burzy mieli swoje święte miejsca, gdzie objawiali ludziom swoją wolę. Owe wyrocznie mieściły się pod wiekowymi dębami. Tak było w greckiej Dodonie, gdzie była wyrocznia Zeusa; tak było też u Celtów, u Słowian, Litwinów i Prusów, gdzie wtajemniczeni wróżyli z szumu dębowych liści. Moje własne skromne doświadczenia wykazują, że ów dźwięk równie skutecznie wprowadza w stan zmienionej świadomości, jak bicie w bębny lub dźwięk grzechotki. Wzmianki w Biblii wskazują, że w dawnym Kanaanie istniały wyroczne dęby, gdzie Bóg objawiał swoje słowa uwrażliwionemu słuchowi ówczesnych wizjonerów, a być może niektórym z nich ukazywał się widocznie. Ku takim świętym dąbrowom, w Sychem i Mamre, skierował swoje kroki Jego wyznawca, Abraham.

Samson,
czyli lew, miód i moc mieszkająca we włosach
Opowieść o Samsonie jest częścią Księgi Sędziów, siódmej z ksiąg Starego Testamentu. Jej bohater jest zapewne postacią legendarną, ale autorzy Biblii kazali mu żyć w określonej epoce historycznej. Kiedy to było? Wieki całe minęły już od czasów Abrahama i jego potomków, pierwszych patriarchów. Żydzi mieli za sobą niewolę w Egipcie i ucieczkę przez pustynię pod wodzą Mojżesza. Znali Dziesięć Przykazań, które otrzymali od Jehowy na Synaju i świadomi byli swego Prawa. Od wielu pokoleń żyli w ziemi obiecanej, w Kanaanie. Ale nie byli tam sami. W miastach i żyznych dolinach siedzieli po staremu Kananejczycy, czciciele Baala i Astarte, nadmorską równinę (tam gdzie dziś są wielkie miasta, Tel Aviv i Gaza) zajął zaś lud Filistynów, wojowniczych przybyszów z północy. Przypuszcza się, że Filistyni byli pokrewni Grekom, którzy właśnie w owej epoce rozpoczynali swój chwalebny marsz przez karty historii. Kiedy to było? - tysiąc sto lub tysiąc dwieście lat przed Chrystusem. Po przeciwnej stronie azjatyckiego bezkresu, nad Żółtą Rzeką, uwięziony przez swoich wrogów król Wen spisywał wtedy mówiącą księgę, I-Cing.

Narodziny Samsona objawił jego ojcu i matce anioł, wysłannik Boga. Chłopiec, który miał się urodzić, zawczasu został przeznaczony do ślubów nazyreatu. Nazyrejczycy, o których zachowało się kilka wzmianek w Biblii, byli bractwem religijnym, które od reszty wyznawców odróżniało się tym, że nie pili wina i nie strzygli włosów. Samson wyrósł na młodzieńca obdarzonego nadludzką siłą i wielce kochliwego. Kiedyś zakochał się w pewnej filistyńskiej dziewczynie z miasta Timna, a kiedy szedł się jej oświadczyć, drogę zastąpił mu lew. Jego zaś ogarnął Duch Pański, toteż rozdarł lwa na dwoje, choć nic nie miał w ręku. (Ks. Sędziów 14, 6)

Kiedy wkrótce szedł do Timny po raz drugi, by dziewczynę pojąć za żonę, zboczył z drogi, aby obejrzeć padlinę lwa, a oto rój pszczół był w cielsku lwa oraz miód. Nabrawszy go nieco do swoich dłoni, poszedł dalej i idąc jadł (...) (Ks. Sędziów 14, 8)

Na weselu Samson zadał Filistynom zagadkę, która brzmiała: Z pożeracza wyszedł żer, a z mocnego wyszła słodycz. (Ks. Sędziów 14, 14)

Nikt jej przez trzy dni nie mógł rozwiązać, aż wreszcie bohater, który miał słabość do kobiet, wszystko wygadał przed żoną: że chodziło o jego przygodę z lwem i miodem - ta zaś opowiedziała swoim krewnym. Że zaś zagadka była rozwiązana, więc wedle umowy miał Filistynom dać w prezencie trzydzieści szat lnianych, których nie miał, więc by je zdobyć zabił trzydziestu mieszkańców innego filistyńskiego miasta, ci zaczęli się mścić - i tak zaczęła się prywatna wojna Samsona z Filistynami.

Bardziej znany jest Samson z innej przygody, tym razem dla niego tragicznej i ostatniej. Kolejną jego wybranką była Dalila, Filistynka a może Kananejka. Samson tymczasem, choć walczył sam jeden, stał się prawdziwym postrachem swych wrogów. Książęta filistyńscy przekupili Dalilę, aby wydobyła od swojego męża tajemnicę jego nadludzkiej siły. Zrazu Samson zbywał ja fałszywymi odpowiedziami, a fortele, które stosowali w myśl jej wskazówek Filistyni, przynosiły im kolejne porażki. Dalila jednak nie dawała za wygraną i tak długo zanudzała Samsona, że ten w końcu wyjawił jej prawdę:

Brzytwa nie przeszła jeszcze po mojej głowie, gdyż jestem nazyrejczykiem Bożym od mego urodzenia; jeśliby mnie ogolono, odeszłaby mnie moja siła i osłabłbym, i stałbym się jak każdy inny człowiek. (Ks. Sędziów 16, 17)

Dalila uśpiła Samsona na własnych kolanach, kazała słudze ogolić mu głowę, i wezwała jego wrogów. A gdy [Samson] ocknął się ze snu, pomyślał sobie: Wyrwę się im jak za każdym razem dotąd i otrząsnę się. Nie wiedział jednak, że Pan odstąpił od niego. Wtedy pochwycili go Filistyńczycy, wyłupili mu oczy i sprowadzili do Gazy związawszy go dwoma spiżowymi łańcuchami, i musiał mleć w więzieniu. (Ks. Sędziów 16, 21)

Czyżby dumny bohater miał dokonać żywota jako oślepiony niewolnik, obracający żarna? Kiedyś zebrali się książęta filistyńscy, aby składać ofiary swemu bogu Dagonowi. Do świątyni, gdzie trzy tysiące ludzi zebrało się na ucztę, ściągnięto nieszczęsnego Samsona, aby swoim widokiem bawił gapiów. Nikt nie zauważył, że więźniowi odrosły już włosy... Samson tymczasem stanął przy dwóch kolumnach, podtrzymujących dach świątyni i wezwawszy Bożej pomocy, obalił kolumny i zginął pod walącym się sklepieniem razem ze swymi wrogami.

Czytając opowieść o Samsonie przeczuwamy, że zawarte jest w niej jakieś ukryte i od dawna zapomniane przesłanie; z czasów tak dawnych, że już ci, którzy spisywali Biblię sami go nie rozumieli. Mocarny bohater, lew, pszczoły, miód, zagadki i siła zawarta we włosach - oto rebus, który musimy rozwiązać. Dodajmy jeszcze, że imię bohatera, nam znane jako Samson, po hebrajsku brzmi Szimszon, czyli 'słoneczny', od szemesz - słońce.

Młody Samson gołymi rękami zabija lwa. Czyn ten ma wszelkie cechy wojowniczej męskiej inicjacji. Przez tysiąclecia, wśród ludów całej kuli ziemskiej, istniały obyczaje, których sens polegał na tym, że dorosłym mężczyzną zostawało się dopiero po rytualnych próbach. Przejście przez próg dorosłości wymagało egzaminu z odwagi, zręczności i inteligencji. Młodzieniec podczas inicjacji stawał oko w oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem, po czym zostawał wprowadzony w święte tajemnice plemienia. U różnych ludów chłopcy byli wystawiani na głód, upał, zimno i samotność, wyprawiali się po głowy do wrogiej wioski lub potykali się z dzikimi zwierzętami. Jeszcze niedawno chłopak z afrykańskiego ludu Masajów zostawał mężczyzną-wojownikiem dopiero kiedy upolował lwa.

Samson zabija lwa. Po paru dniach wraca do trupa zwierzęcia i w jego paszczy znajduje gniazdo pszczół. Otóż w wierzeniach ludów znad Morza Śródziemnego te trzy istoty: lew, pszczoła i Słońce były ściśle powiązane, jakby przejawiała się w nich ta sama energia. Lew był wizerunkiem Słońca i słonecznych bogów w świecie zwierząt. Lwy widywano, jak chętnie grzeją się na skalistych wzgórzach w promieniach wschodzącego lub zachodzącego Słońca. Okrągła głowa lwa, otoczona złocistą grzywą, przypominała promienistą tarczę Słońca. Lwa uważano za króla zwierząt, tak jak królowie ludzcy byli żywą obecnością słonecznych bogów pomiędzy ludźmi. Związek między lwem a Słońcem przetrwał w astrologii, gdzie znak Lwa podlega władzy Słońca.

Z kolei pszczoła była słonecznym owadem, pośrednikiem między ziemią a niebem. Obserwowano, jak pszczoły pracują podczas słonecznego upału, a ich produkt - miód - wydawał się słoneczną substancją, słodką esencją Słońca.

W starożytności wierzono, że muchy lęgną się ze zwłok padłych zwierząt. Słoneczny owad - pszczoła - w myśl tych samych pojęć, wylęgał się z ciała słonecznego zwierza - lwa.

Scena kiedy Samson-"Słoneczny" wyciąga z lwiego trupa miód i oblizuje dłonie, wygląda jak komunia. W wierzeniach wielu ludów przewija się wątek nazwany przez etnografów totemizmem. Pewne plemiona lub rody wierzyły, że wywodzą się od zwierzęcych przodków - totemów. Ludzie z takiego rodu czuli się spokrewnieni ze swoim totemem, a więc (przykładowo) kangurem, foką czy jadalną gąsienicą. Wierzyli, że potrafią się z nim porozumieć. Znali tajemnice swojego świętego zwierzęcia i poprzez swe obrzędy czuwali nad nim. Spożywanie totemu było czynnością świętą, było łączeniem się z jego energią. Wydaje się więc, że Samson jedząc miód od pszczół mieszkających w lwie, łączy się ze swoim totemem-lwem, którego wcześniej rytualnie upolował, a poprzez niego z siłą nadrzędną, Słońcem.

Zszedłszy potem do miasta Timna, Samson zadaje jego mieszkańcom zagadkę, która jest w istocie opisem jego własnej inicjacyjnej przygody. Zagadki były nieodłączną częścią praktyk inicjacyjnych. Były testem na inteligencję; ci zaś, którzy znali rozwiązanie, stanowili grono wtajemniczonych.

Filistyni jednak, miast uznać wyższość Samsona zaczynają grać nie fair i przekupują kobietę, która wyłudza od bohatera prawidłową odpowiedź. Historia ze zdradziecką kobietą powtórzy się jeszcze raz i wtedy Dalila doprowadzi do oślepienie i śmierci Samsona. Heros, którego nie pokonał lew i który kpił sobie z wrogiego wojska, ulega przebiegłej kobiecie. Ten antyfeministyczny wątek legendy znowu kojarzy się z dawnymi tajnymi bractwami, męskimi klubami w obrębie plemion, których członkowie swoich tajemnic ściślej chronili przez własnymi żonami niż przed wrogimi sąsiadami. Pierwotne ludy zawsze dbały, aby między męska i żeńską połową ludności panowało energetyzujące napięcie; aby obie płci widziały w sobie nawzajem nosicieli tajemnicy i świętości.

Pozostają włosy. Logika magicznego myślenia wymagała, aby heros, w którym mieszka energia lwa i Słońca, nosił bujne włosy, jak lew grzywę i Słońce promienie. Pozbawiony włosów, przestawał być sobą i tracił swą moc. Że moc mieszka we włosach, to pogląd powszechny wśród szamanów. Do dziś magowie spośród Indian i ludów Syberii hodują długie włosy, które są mieszkaniem dla całych rojów ich opiekuńczych duchów.

Drabina Jakubowa czyli miejsce mocy
Stary Testament, czyli święta księga - a raczej święta biblioteka - Żydów, jest przede wszystkim historią zawiłych stosunków między Bogiem Jahwe, a jego wybranym i umiłowanym przezeń narodem żydowskim, który jednakże przez większą część biblijnych opowieści nie dochowuje swojemu Bogu wierności, lecz na prawo i lewo dopuszcza się bałwochwalstwa, nie przestrzega szabatu oraz lubuje się w innych niegodziwościach, przez co bywa przez Jahwe okrutnie karany, karą Bożą zaś jest z reguły wydanie ludu izraelskiego na pastwę potężniejszych, choć nie korzystających z protekcji Jehowy sąsiadów, z Egiptem, Asyrią i Babilonem na czele.

Biblijna historia zaczyna się od Adama i Ewy, stworzonych w ogrodach Edenu, następnie mamy pierwsze zabójstwo, popełnione przez Kaina na Ablu, dalej czytamy o potopie, z którego Bóg wyratował Noego z rodziną. Pra-pra-pra... wnukiem Noego był zaś Abraham, któremu Bóg nakazał udać się znad rzeki Eufrat na zachód, ku krainie Kanaan, gdzie toczyć się będzie dalszy ciąg historii narodu żydowskiego. Synem Abrahama był nieszczęsny Izaak, którego ojciec (za boskim poduszczeniem) chciał zabić i spalić jego ciało w ofierze Bogu. Ale to osobna historia... Synem Izaaka i Rebeki był Jakub, zwany też imieniem Izrael, co się wykłada "walczący z Bogiem", z czym związana jest kolejna historia. Ów to Jakub uważany był dopiero za właściwego protoplastę Żydów, ponieważ od Abrahama wywodziły swój ród inne jeszcze półpustynne semickie ludy: jako to Edomici czy Izmaelici, w późniejszych wiekach znani częściej pod mianem Arabów. Jakub był ojcem dwunastu synów, którzy z kolei stali się przodkami dwunastu plemion, na jakie dzielił się naród żydowski. Współcześni badacze starożytności żydowskich widzą tę sprawę z odwrotnej strony: otóż zapewne było tak, że dawni Żydzi dzielili się na dwanaście plemion (dwunastka jest liczbą doskonałą i świętą), zaś własną jedność i wzajemne pokrewieństwa rozumieli jako pochodzenie od dwunastu mitycznych synów jednego praojca, Jakuba. Podobnie kiedyś dla oddania pokrewieństw między Słowianami ułożono opowieść o trzech braciach imieniem Lech, Czech i Rus, co prawda przemilczając imię ich ojca.

Otóż w dziejach Jakuba przewijają się wątki tak stare, że obecne w mitologiach również innych ludów i sięgające aż do szamańskich korzeni wszelkich religii. Najsłynniejszym z tych wątków jest historia drabiny Jakubowej. Znacie? To posłuchajcie...

Wyruszył Jakub z Beer-Szeby i ruszył do Haranu. Trafił na miejsce, gdzie miał nocować, bo słońce zaszło, wziął jeden z tamtejszych kamieni, podłożył go sobie pod głowę i na tym miejscu zasnął. I śniło mu się, że na ziemi stoi drabina, której szczyt sięga niebios, a wysłannicy boży wstępują po niej i zstępują. Oto zaś staje nad nim Bóg i rzecze... (I Mojż. 28, 10-13)

Tu Bóg, który ukazał się Jakubowi we śnie, powtórzył mu błogosławieństwo, obietnicę potęgi jego ludu i słowa przymierza, które wcześniej udzielał był Noemu i Abrahamowi. To nocne widzenie poruszyło umysłem Jakuba:

Ocknął się ze snu Jakub i powiada: Zaiste, Bóg jest w tym miejscu, a ja nie wiedziałem. Przeraził się i powiada: "Jakże straszne jest to miejsce! Nic innego, jeno dom to boży i brama do nieba." Wstał Jakub o świcie, wziął ów kamień, który sobie podłożył pod głowę, ustawił go jako pomnik i nalał oliwy na jego wierzch. I nazwał miejsce to Betel (Dom Boży). (I Mojż. 28, 16-18)

W dalszym ciągu tego zdarzenia (wszystko to miało miejsce jednego poranka) Jakub ślubował, że jeżeli szczęśliwie wróci do domu (był bowiem, jak pamiętamy, w podróży), to owe bóstwo, które objawiło mu się we śnie, przyjmie za swego własnego boga i ze wszystkiego, co będzie miał, będzie mu dawał dziesięcinę. Sen Jakuba o drabinie pojawia się w szczególnym momencie jego życia: kiedy mianowicie odbywa podróż w poszukiwaniu dla siebie małżonki. I wkrótce ją znajduje: jest nią Rachela, córka jego wuja Labana - ta, która (po pewnych przygodach, ale to także osobna historia) stanie się pramatką dwunastu żydowskich plemion.

Z tej krótkiej, liczącej kilkadziesiąt słów opowieści, wyciągnąć można masę wniosków.

Zauważmy przede wszystkim, że pochodzić ona musi z czasów, kiedy Jahwe nie był jeszcze narodowym bogiem Izraela. Po pierwsze dlatego, że sam naród żydowski, od Jakuba się wywodzący, jeszcze wówczas właściwie nie istniał. Po drugie, sam Jakub wydaje się mocno zaskoczony owym nocnym objawieniem, tak jakby jeszcze o Jehowie niewiele, a może i nic nie słyszał. Możemy stąd wnioskować, że opowieść ta jest echem czasów, kiedy poszczególni naczelnicy semickich rodów i koczujących plemion, mieli swoich własnych bogów. Bogów w pewnym sensie osobistych, ale również rozciągających swoją władzę na potomstwo, służbę i lenników głowy rodu. Ale i ludzie niższej rangi mieli swoich bogów, że tak powiem, podręcznych. Nie kto inny przecież, jak sam Jakub, w wiele lat później, rozkaże wszystkim swoim ludziom: Usuńcie obcych bogów spośród siebie (I Mojż. 35, 2), co polegało wszakże na tym, że: Oddali Jakubowi wszystkich obcych bogów jakie mieli, i kolczyki, które mieli w uszach, Jakub zaś zakopał je pod dębem koło Sychemu. (I Mojż. 35, 4) Z tego fragmentu jawnie wynika, że owi "bogowie" mieli w istocie postać amuletów, noszonych przy sobie wisiorków czy opasek. Cóż zresztą innego mógł ze sobą wozić koczownik? A mentalność ówczesnych ludzi słabo odróżniała boga jako transcendentalnego ducha od wizerunku uczynionego ze złota, brązu czy jaspisu. Tego, że bóg nie jest identyczny ze swoim wizerunkiem, mieli się dopiero Żydzi uczyć przez długie wieki; i stąd się brało wielkie wyczulenie religijnych przywódców Izraela na "bałwochwalstwo", czyli oddawanie religijnej czci posągom i wizerunkom - choćby nawet owe rzeźby czy malowidła przedstawiały samego Jahwe pod jedną z jego wielu postaci.

W cytowanych fragmentach spotykamy więc Jakuba, kiedy wyrusza na wędrówkę w podwójnym poszukiwaniu: dziewczyny, która zostałaby jego żoną, oraz boga, który byłby go prowadził i służył opieką. Oboje powinien znaleźć, jeśli stać się ma ojcem-założycielem nowego narodu. O pierwszym celu wie, o tym drugim dowiaduje się znienacka, podczas sennego objawienia, gdyż to w istocie nie on szuka swego boga, ale Jahwe jego sobie upatruje na swego wyznawcę.

Jakub jednak, zauważmy, ma do tego objawienia stosunek racjonalny i rzec można handlowy. Bogu ujrzanemu we śnie oddaje należny szacunek: ustawia kamień-pomnik, ale i postanawia Go sprawdzić, wypróbować; mówi: jeżeli Ty umożliwisz mi szczęśliwy powrót do domu (a w tym czasie jego brat Ezaw dybał na jego życie), to ja Ciebie uznam za swego boga. Od tego targu wzięło się zapewne istniejące również naszym języku przysłowie: "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Skoro zaś Jehowa wywiązał się z umowy, to i Jakub został jego wiernym czcicielem.

Uważny czytelnik tej opowieści nie przeoczy również innego znamiennego faktu. Otóż jako "dom Boży", jako miejsce pobytu bóstwa, nie śni się Jakubowi wcale ani świątynia, ani ozdobna skrzynia-arka, która przez kilka późniejszych wieków służyła izraelskiemu Bogu za mieszkanie. Ten szczegół sprawia, że rośnie nasze zaufanie do tej historii. Być może nie istniał konkretny, historyczny naczelnik rodu, imieniem Jakub, który byłby przodkiem Żydów, ale jednak przygoda, której jest bohaterem, zawiera dane autentyczne i wywodzić się musi właśnie z tamtych pradawnych czasów. Zawiera relacje o wierzeniach i praktykach religijnych dawniejszych niż Salomon (ok. 950 r. pne.), który zbudował pierwszą w Izraelu świątynię, i dawniejszych niż Mojżesz (ok. 1250 r. pne.), który budował dla Jahwe złotą, przenośną skrzynię, Arkę Przymierza.

W czasach Jakuba pustynni Semici nie znali jeszcze świątyń ani złotych skrzyń i dlatego święte miejsce, miejsce, gdzie spoczął Bóg, wyrażało im się poprzez jeden z najstarszych religijnych obrazów w świecie: obraz pomostu pomiędzy Niebem a Ziemią.

Celowo napisałem "pomostu", jako że niekoniecznie musiała to być drabina. We wszystkich regionach świata, gdzie tylko zachowały się najstarsze, szamańskie wyobrażenia i wierzenia, szaman, czyli wybrany, powołany przez duchy członek plemiennej społeczności, dostawał od nich dar odbywania podróży pomiędzy różnymi poziomami świata. W swoich duchowych podróżach udawał się do nieba, świata nadziemskiego - i do podziemi, świata ukrytego. Sposoby podróżowania bywały rozmaite. Szamani mogli używać rożnych pojazdów lub być unoszeni przez magiczne zwierzęta. Najczęściej jednak wspinali się do niebios po pniu Kosmicznego Drzewa, po łuku tęczy, po linie lub - jak we śnie Jakuba - po drabinie. Oczywiście, nie mogło to być zwyczajne drzewo, lina lub drabina. Pomost taki musiał sięgać niebios.

Tak więc wyobrażenie pomostu do nieba bliskie jest wyobrażeniu Osi Świata, czyli kosmicznego słupa, który łączy poszczególne poziomy świata, a także jest osią wokół której obraca się całe niebo wraz ze Słońcem, Księżycem i gwiazdami. Miejsce, w którym Oś Świata styka się z powierzchnią ziemi, jest środkiem Ziemi, środkiem świata i jego pępkiem, jego mistycznym Centrum. Oczywistym jest, że w takim jedynym i wyróżnionym punkcie rezyduje Bóg, jak również to miejsce jest punktem skupienia i źródłem Mocy, która może być udzielana także ludziom.

Tak dotarliśmy od idei Miejsca Mocy. W myśl tego wyobrażenia powierzchnia Ziemi, krajobraz, nie jest czymś jednolitym i w swojej jednolitości obojętnym. Są w nim miejsca mniej i bardziej ważne. Są także miejsca o szczególnych właściwościach: takie, które leczą, uzdrawiają, regenerują siły ludzi i zwierząt. Są miejsca, które pamiętają, są same przez się świadkami, a więc szczególnie nadają się na to, by ogłaszać tam ślubu i zawierać umowy. (Pozostałością wiary w takie miejsca jest nasz obyczaj wrzucania monet do źródeł i wodotrysków.) W wyobraźni dawnych ludów istniały miejsca, w których kobiety łatwiej poczynały dzieci i takie miejsca, które nadawały się do obierania władców. I wreszcie były miejsca, które obdarzone były pełnią mocy. Te miejsca były mieszkaniem bogów, tam najłatwiej można było się z Nimi kontaktować (na przykład przez wieszcze sny) - i były uważane za środek świata.

Miłośnicy opowieści Carlosa Castanedy pamiętają, jak wyglądał początek jego praktyki u indiańskiego czarownika, Don Juana Matusa: miał za zadanie znaleźć w pobliżu domu swego mistrza własne miejsce mocy, w którym byłby niezwyciężony.
W rozważanym tu fragmencie Biblii Jakub natrafia właśnie na potężne miejsce mocy, które jednak na pozór niczym szczególnym się nie wyróżnia i on sam jest zdziwiony i strwożony tym, co odnalazł. Odkrywa, że kamień, na którym opierał głowę podczas snu (niech ta kamienna poduszka będzie miarą zdrowej surowości tamtych czasów) jest punktem przyłożenia Mocy Bożej, owej drabiny wiodącej do nieba, po której kursują duchy-wysłannicy Boga. W dalszym ciągu swej historii będzie jeszcze Jakub wielokrotnie wracał do tego miejsca, do Betel, aby wysłuchać głosu Pana.

Dziś, kiedy świat tak bardzo potrzebuje odnowienia kontaktu z Bogiem (i z Bogami) warto rozejrzeć się także po naszym kraju - czy czasem gdzieś nie kryją się nie rozpoznane dotąd - albo zapomniane - miejsca mocy, skąd do niebios i ich mieszkańców byłoby bliżej niż z innych punktów ziemi...


Mandala Ezechiela
Zgasła świetność Izraela. Babiloński król Nabukadnezar najechał resztki potężnego kiedyś państwa, zdobył i zburzył Jeruzalem, wziął do niewoli ostatniego króla żydowskiego, Jojachina; wielką świątynię, wzniesioną niegdyś przez Salomona, zburzył i spalił, a lud Izraela wysiedlił 4 nad Eufrat. Czyżby nie było już żadnej nadziei? Czy Bóg, który kiedyś obiecywał Abrahamowi, Jakubowi, Mojżeszowi opiekę nad ich potomkami, doszczętnie już swój lud opuścił? W tamtej epoce, kiedy każde państwo i każde plemię miało swoich bogów-patronów, naród opuszczony przez swego boga nie miał już żadnych szans na przeżycie pośród drapieżnych sąsiadów. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak czuli się Żydzi, pognani w niewolę do Babilonu. Opuszczeni, oszukani. Czyżby już nie było dla nich miejsca na ziemi?

Zabrakło królów; kapłani ze świątyni Salomona, jeśli przeżyli, byli już zbędni i bez zajęcia. Pięć lat po tej katastrofie, w Babilonie nad rzeką Kebar, jeden z takich bezrobotnych kapłanów imieniem Ezechiel miał widzenie, które odmieniło zarówno jego życie, jak i dalsze dzieje narodu izraelskiego. Objawił mu się Bóg, oznajmiając, że dotychczasowe klęski były karą, jaką Sam zesłał na naród Żydów, aby ukarać go za odstępstwa od prawdziwej wiary i dać mu szansę odbudować, od zera, religię Mojżesza, państwo Dawida i świątynię Salomona.

To, co zobaczył Ezechiel, jest jednym z najdziwniejszych i najtrudniejszych do zrozumienia fragmentów w Biblii. Opis rydwanu Boga, wspartego na "czterech żywych istotach" pokusił nawet Daenikena i jego zwolennika Blumricha do ogłoszenia rewelacji, iż był to... pojazd kosmitów! Ale nie wierzmy Daenikenowi: jeżeli to byli przybysze z kosmosu, to dlaczego przekazali Ezechielowi tak żarliwą krytykę postępowania Izraelitów? I niby skąd znali się na szczegółach wyposażenia świątyni jerozolimskiej?

Czworoskrzydłe geniusze i demony (pośrodku słynny Pazuzu), wyobrażane przez mieszkańców Mezopotamii, były zapewne wzorem dla czworoskrzydłych "żywych istot" widzianych przez Ezechiela.


Widzenie Ezechiela było dziwne, ale składało się na obraz, który był zrozumiały dla ówczesnych Żydów, którzy przecież przyjęli jego opowieść jako dowód na spotkanie z Bogiem, ich Bogiem - a nie jakimś pomniejszym pustynnym demonem. A więc, przypomnijmy sobie, cóż takiego ujrzał Ezechiel...

I spojrzałem, a oto gwałtowny wiatr powiał z północy i pojawił się wielki obłok, płomienny ogień i blask dokoła niego, a z jego środka spośród ognia lśniło coś jakby błysk polerowanego kruszcu. (Ez. 1, 4) Wewnątrz blasku ujrzał Ezechiel coś, co uznał za "cztery żywe istoty". Były podobne do człowieka, lecz każda z nich miała cztery twarze i czworo skrzydeł. Twarze każdej istoty były takie same: z przodu była to twarz człowieka, z prawej strony twarz lwa, z lewej - byka, z tyłu zaś widać było oblicze orła. Z ich czworga skrzydeł dwa okrywały ciało każdej postaci, dwa zaś wznosiły się ku górze i stykały razem. Pod skrzydłami miały ramiona, a ich twarze, gdy cały ów pojazd sunął naprzód, nie zerkały na boki. Nogi miały proste, a stopy podobne do kopyt lśniących jak brąz. Na ziemi Ezechiel ujrzał cztery koła, po jednym obok każdej z istot. Koła posuwały się, lecz nie obracały; wyglądały jakby to było "koło w kole", a kiedy pojazd sunął, każde z kół mimo to posuwało się w swoim własnym kierunku. Obręcze kół pełne były oczu. Cały ów niepojęty rydwan mógł zarówno poruszać się po ziemi, jak i wznosić w powietrze. Czytając ten fragment Księgi Ezechiela ma się wrażenie, iż prorok z trudem dobierał słowa, aby opisać coś, co w żaden sposób nie dawało się wyrazić...

Pomiędzy czterema istotami jarzył się ogień, blask, który z trudem znosiło ludzkie oko; a ze środka tej jasności strzelały błyskawice. Skrzydła istot wydawały przy tym szum, jak szum wielkich wód, jak hałas tłumu, jak wrzawa wojska. (Ez. 1, 24) Nie koniec na tym: nad czterema cherubami (tak przyjęło się nazywać owe skrzydlate istoty) spoczywało tęczowe lub kryształowe sklepienie, a ponad nim wnosił się tron z szafiru, na którym Ezechiel ujrzał świetlisto-płomienistą postać o ludzkich kształtach. Uznawszy, że nie może to być nikt, tylko sam Bóg, Ezechiel padł na twarz...

Opisana za Biblią wizja Bożego tronu to tylko początek Księgi Ezechiela, jednej z najdłuższych i najtreściwszych w Starym Testamencie. Zaczynał się nowy i trudny okres w życiu Narodu Wybranego, i Jahwe poprzez Ezechiela musiał udzielić mu nowych pouczeń, które składają się na treść owej księgi.

Nas interesuje jednak samo Widzenie. Wypada żałować, że obraz Boga, siedzącego na tronie ponad głowami i skrzydłami czterech cherubów i wiezionego przez cztery podwójne koła, tak rzadko był przedstawiany przez malarzy. Uczniowie Ezechiela spisali słowa jego opowieści; czytając ją odnosimy jednak wrażenie, że najpotężniejszy przekaz był nie słownego lecz plastycznego, wizualnego rodzaju.

Najmniej w tym obrazie dziwi ognista natura Boga, jako że również wcześniej Jahwe ukazywał się pod postacią ognia: jako unosząca się w powietrzu pochodnia - Abrahamowi, jako płonący krzew pustynny i jako słup ognia - Mojżeszowi; oraz jako ogień spadający z nieba - Elizeuszowi. Warto w tym miejscu zauważyć, iż sąsiedzi i sprzymierzeńcy Żydów, Persowie, którzy ich w końcu wyratowali z niewoli w Babilonie, swojego Najwyższego Boga imieniem Ahuramazda czcili właśnie pod widzialną postacią ognia, który wiecznie podtrzymywali w Jego świątyniach.

Skąd się wywodzi i co symbolizuje obraz czworolicych cherubów? Tym samym słowem Biblia nazywa posągi, którymi Mojżesz ozdobił przenośną siedzibę Boga, czyli Arkę Przymierza. Podobne posągi skrzydlatych strażników stały u wejścia do świątyń w Babilonie i Asyrii. W Mezopotamii były to skrzydlate lwy, smoki, byki, często z ludzkimi twarzami. Cheruby na Arce Przymierza miały zapewne postać skrzydlatych ludzi - jak nasze anioły. Owe cheruby były wyjątkiem wśród kultowych przedmiotów żydowskich, gdyż, jak pamiętamy, w Izraelu obowiązywał surowy zakaz sporządzania jakichkolwiek wizerunków zwierząt, ludzi i podobnych do nich istot. W rydwanie Ezechiela cheruby też mają postać skrzydlatych ludzi, wyglądających jakby odlane z brązu.

Najważniejszą ich cechą jest jednakże ich czworolicość. Cheruby są cztery, każdy ma cztery skrzydła i czterema twarzami patrzy na świat. Nam, Słowianom, bliskie są takie wyobrażenia, jako że nasi przedchrześcijańscy przodkowie oddawali cześć takim właśnie czworolicym bóstwom, zwanym "Światowidami".5 Tego typu postacią był też rzymski bóg Janus, który miał dwie twarze, patrzące naprzód i wstecz. Oczywiście czworolicość jest oznaką wszechwiedzy, a raczej wszechwidzenia, ogarniania jednym spojrzeniem całego widnokręgu. Ale cztery twarze są jednocześnie oznaką tego, że kolisty widnokrąg został podzielony na cztery kierunki, cztery strony świata.

Cztery kierunki i podział przestrzeni na czworo wydaje się nam czymś zwyczajnym i banalnym. Żyjemy przecież w świecie, w którym jest aż za wiele narożników i kątów prostych; i oswojeni jesteśmy z mapami, które dzielą świat prostokątną siatką geograficzną. Ale dla ludzi żyjących u początków cywilizacji, więc także dla dawnych Semitów, umiejętność wyróżniania czterech kierunków przestrzeni w terenie była sprawą najwyższej wagi. Świat wydawał się zrazu chaosem równin, wzgórz, wąwozów. Ten, kto umiał w tej plątaninie wyróżnić wschód, południe, zachód i północ, miał poczucie panowania nad chaosem przestrzeni; miał poczucie, że wrogi świat przemienia się w przyjazny mu dom - albo wręcz w Dom Boga.

Zauważmy też, że rydwan Boga, który zobaczył Ezechiel, jest mandalą, czyli obrazem Całości Świata. Cztery czworolice cheruby symbolizują ziemię, która - jako rozpięta na czterech kierunkach - musi być czworoboczna. Ich skrzydła wskazują na żywioł powietrza. Kryształowa, okrągła kopuła ponad nimi jest obrazem nieba. Podobny symboliczny obraz świata widzieli dawni Chińczycy w postaci żółwia: cztery łapy tego zwierzęcia kojarzyły im się z ziemią, sklepiona skorupa przypominała kopułę niebios. Dlatego skorup żółwi używali do wróżenia. Klasyczne mandale używane jako wzór do medytacji w Indiach i w Tybecie mają postać koła wpisanego w kwadrat: koło to niebo, kwadrat - ziemia. Jeden z twórców psychoanalizy, Carl Gustaw Jung odkrył, że obraz ten jest wrodzony ludzkiemu umysłowi i bywa rysowany nawet przez osoby, które nigdy się czegoś podobnego nie uczyły.

Znaczące są też zwierzęta, które użyczyły twarzy cherubom. Lew i byk są typowymi kultowymi zwierzętami na całym Bliskim Wschodzie. Byk był najpotężniejszym z zwierząt, które hodował człowiek; które było w jego mocy (chociaż mogło się mu wymknąć). Hodowcy bydła byli zakochani w swoich potężnych bykach 6 - i znakomicie ich uczucia rozumiemy! Lew z kolei był najpotężniejszym spośród zwierząt dzikich i drapieżnych; także jedynym, którego mógł się obawiać byk. Lew był odwiecznym symbolem Słońca, byk zaś, ze swoimi półksiężycowymi rogami, był pojmowany jako symbol Księżyca. Razem tworzyły parę dopełniających się przeciwieństw, które są tak pomocne w zrozumieniu Porządku, jaki panuje pod niebem! Lwy, dodajmy tu na marginesie, w czasach Biblii i jeszcze długo potemżyły w znacznej liczbie w Palestynie, w Syrii, w Egipcie. Człowiek wytępił je dopiero niedawno, kiedy uzbroił się w broń palną.

Miano Byka i Lwa nosiły też dwa majestatyczne gwiazdozbiory leżące na rocznej drodze Słońca przez niebo. W tamtych odległych czasach 7 Słońce wchodziło do Lwa, kiedy rozpoczynało się lato, a do Byka wcześniej, z początkiem wiosny. Ślady tego porządku przetrwały do dziś w astrologii. Orzeł, kolejne zwierzę z wizji Ezechiela, to inna nazwa gwiazdozbioru dziś zwanego Skorpionem; wejście tam Słońca było początkiem jesieni. Zima zaś związana była z gwiazdozbiorem Wodnika, który w tamtej epoce, podobnie jak i dziś, bywał wyobrażany jako postać ludzka. Stąd ludzka czwarta twarz cherubów.8

Cztery twarze cherubów są więc obrazem czterech tak zwanych punktów kardynalnych nieba; symbolizują zatem całość i pełnię nie tylko Ziemi, ale i Nieba. A ponieważ każde ze zwierząt (plus człowiek-Wodnik czwarty) oznacza jedną z czterech pór roku, to cztery twarze symbolizują również całość i pełnię Czasu, jego cyklicznych przemian.

I właśnie o zaznaczenie owej całości i pełni chodziło w wizji, w jakiej Jahwe ukazał się Ezechielowi. I właśnie owa pełnia była dowodem dla wiernych, którzy słuchali opowieści Ezechiela, że to nie jakiś pustynny demon go zwodził, ale że ujrzał Chwałę Pana we własnej osobie.

Bóg podróżował czworobocznym rydwanem. Również przyszła świątynia, której plany objawił Ezechielowi miała zostać wzniesiona na planie kwadratu zorientowanego według czterech stron świata. (I dziś, kiedy budujemy domy, zwykle dbamy, by ich ściany były równoległe do czterech kierunków!) Ale, jak to zawsze dzieje się z czwórką, jeden jej element był wyróżniony i odmienny od innych. Oto jedna spośród czterech bram świątyni - wschodnia - miała być stale zamknięta, gdyż właśnie ze wschodu miał przybyć do niej Jahwe na swoim cherubowym rydwanie i zamieszkać w jej wnętrzu na zawsze. A na pamiątkę tego wydarzenia spod wschodniej bramy świątyni (jak powiada w dalszym ciągu Księga Ezechiela) miał wytrysnąć strumień czystej i uzdrawiającej wody i wzbierając z każdą milą popłynąć na wschód, by użyźnić pustynię.

Praktyka symbolicznego zaznaczania Czterech Kierunków, oddawania im czci i łączenia z nimi magicznych zwierząt i innych symboli, jest rozpowszechniona w wielu rejonach świata. Wspomnę tu tylko dla porządku o Indianach z ludu Lakota, u których świętym zwierzęciem kierunku wschodniego jest Orzeł, kierunku południowego - psotny Kojot, zachodu - Niedźwiedź (lub Kruk), Północy zaś - Biała Krowa Bizona. Kierunkom tym odpowiadają też cztery kolory: żółty, czerwony, czarny i biały; a także poranek, południe, wieczór i noc; wiosna, lato, jesień i zima, oraz początek, dojrzałość, schyłek i mądrość. Kiedy sam brałem udział w pewnych obrzędach rodem z dawnych prerii Ameryki, miałem wrażenie, że byłem niedaleko wizji Ezechiela. I dwa spośród zwierząt mocy, patronujących czterem kierunkom, były te same lub prawie te same: chodzi o Orła i Byka-Bizona.

Kain
Opowieść o tym, jak syn Adama, Kain, zabił swego brata Abla, znają chyba wszyscy - tak samo jak historię o skuszeniu Adama i Ewy przez węża w Edenie. Przypomnijmy sobie jednak główne fakty:

Dwóch synów mieli Adam i Ewa: Kaina, który był rolnikiem, i Abla - pasterza. Pewnego razu obaj złożyli Bogu ofiary: Kain z plonów rolnych, Abel - z pierwszych zwierząt, które mu się urodziły. Bóg przyjął ofiarę Abla, Kainowej zaś nie przyjął. Kiedy Kain przyszedł do Boga z protestem, ten oświadczył mu, że on, Bóg, ma prawo robić co chce, i nie Kainowa sprawa osądzać Boże wyroki. Kain wyładował swoją złość na bracie: I wszczął Kain kłótnię z bratem swym Ablem, a gdy pewnego dnia byli w polu, rzucił się na brata Abla i zabił go. (Ks. Rodz. 4, 8) Bóg pyta: Gdzie jest brat twój? A Kain odpowiedział słynnym zdaniem: Czyż jestem stróżem brata mego? (Tamże, 4, 9) Bóg wymierzył Kainowi sprawiedliwość: wyklął go ze swej ziemi i skazał na tułaczkę. Kain zaprotestował przeciw temu wyrokowi, mówiąc: Każdy, kogo spotkam, zabije mnie. (Tamże, 4, 14) Więc Bóg uczynił Kainowi znak, który miał go chronić przed zabójcami. Kain wyniósł się z Bożej ziemi i zamieszkał w kraju Nod, czyli "Tułactwo" na wschód od Edenu. Tam ożenił się, spłodził syna imieniem Henoch, a jego imieniem nazwał miasto, które założył.

Myślę, że każdy współczesny czytelnik, czytając tę opowieść, trzyma stronę Kaina. Bo chociaż nie jest to bohater pozytywny - zabił przecież rodzonego brata - to jakże tragiczny. Opowieść ta posiada klimat greckiej tragedii, w której śmiertelnicy cierpią dlatego, że nieopatrznie ściągnęli na siebie zawistne oko bogów. Kainowi dzieje się przecież niezasłużona niesprawiedliwość: oto Bóg, nie wiadomo dlaczego, nie chce przyjąć jego ofiary i przemawia do niego jak do kogoś z góry potępionego. Gniewu, jaki w nim wzbiera, Kain nie może wyładować na Bogu, więc obrywa się jego bratu. Chcemy wierzyć, że nie było to morderstwo z premedytacją, ale wypadek podczas sprzeczki. Po prostu Kain miał silniejszą rękę... Bóg zapewne też nie uważał go za skończonego zbrodniarza, bo ukarał go raczej lekko: wygnał go "sprzed swego oblicza" (Co oznacza, że historia ta pochodzi z owych dawnych czasów, kiedy Żydzi sądzili, że gdzieś na Jordanie kończy się kraj, którego Jahwe dogląda ze swego tronu...)

Opowieść ta jest utkana sprzecznościami. Kogo niby bał się Kain, skoro oprócz niego i jego rodziców jeszcze żadnych ludzi nie było na ziemi? Skąd się wzięła dziewczyna, którą poślubił, i czy przypadkiem nie była jego siostrą? Temu, ktoby śmiał uderzyć Kaina, Bóg grozi siedmiokrotną zemstą. Dlaczego? I dlaczego w trakcie rozprawy nad Kainem zmienia front i zamiast potępić zabójcę, zaczyna go chronić? I wreszcie, o co się pobili bracia - o względy Boga, czy może o coś innego? A przede wszystkim, nie wiadomo, jaki jest morał całej tej historii. W końcu Kain okazuje się przecież człowiekiem sukcesu: zakłada swój ród (rzecz bardzo ważna dla ludów starożytnych) i buduje pierwsze miasto. Kain-bratobójca okazuje się pierwszym twórcą cywilizacji!

Historia Kaina wydaje nam się niedokończona lub niepełna. Zapewne w czasach, kiedy ją zapisywano, lud Izraela znał ją w całości jako ustne podanie, a pewnie nawet opowiadał sobie wiele wariantów tej sagi. Dziś ta tradycja wygasła i jesteśmy zdani na domysły.

Na Kainie nie kończą się zagadki. Dalszy ciąg czwartego rozdziału Księgi Rodzaju jest wykazem kolejnych jego potomków. Piąty z kolei (prawnuk jego wnuka) ma na imię Lamech. Ów Lamech ma synów: Jabala, który jest pasterzem, Jubala, który jest muzykiem, i jeszcze z drugiej żony ma syna Tubal-Kaina - kowala, oraz piękną córkę imieniem Naama, co znaczy "Urodziwa". W wersecie 23 tego samego rozdziału, Lamech do swych żon wypowiada takie oto dramatyczne zdanie: Zabiłem męża na ranę moją i młodzieńca na bliznę moją. Bo siedmiokroć pomszczony będzie Kain, ale Lamech - siedemdziesiąt siedem razy. I nic więcej! Rozdział się kończy, zaś autorzy Biblii zaczynają opowiadać o dziejach rodu nieznanego dotąd syna Adama, imieniem Set. Znowu uważny czytelnik zauważa tu ślad jakiejś skrywanej rodzinnej tajemnicy.

Genialny polski badacz Biblii, Artur Sandauer, odkrył, że zapewne obie te historie opowiadały o tym samym. Była to opowieść o kazirodczej miłości brata do siostry: Tubal-Kain (lub Kain) pokochał swoją rodzoną siostrę, Naamę, do której większe prawa miał jej brat przyrodni, Jabal (albo Abel, imiona są łudząco podobne). Kain (lub Tubal-Kain) zabił Abla (lub Jabala), zaś ojciec obu braci, Lamech, był zmuszony wymierzyć sprawiedliwość zabójcy - i śmiercią ukarał własnego syna, Kaina. Zbrodnia Kaina (Tubal-Kaina) wołała o siedmiokrotną pomstę do nieba, ale jego własny, Lamecha, krwawy czyn - wołał o pomstę... siedemdziesięciosiedmiokrotną!

Z jakichś powodów redaktor, który spisywał Księgę Rodzaju, postanowił przerobić ów mroczny i tragiczny (jak u Greków) mit - w umoralniająca przypowieść o pierwszym zabójstwie.

Ale to nie koniec: dzieje Kaina odkrywają, niby starożytne wykopalisko, kolejne pietra zabytków pod sobą. Moglibyśmy przerwać nasze dociekania, gdyby nie padło wcześniej słowo "kowal". Tubal-Kain, czyli jakby drugie wydanie Kaina, jest przecież kowalem. Również samo imię Kain jest znaczące i w pewnych językach semickich znaczy właśnie: kowal. To jest ważny ślad: Kain zapewne był w pierwotnych odmianach tego mitu nie rolnikiem, ale kowalem. A skoro był kowalem, to od razu rozumiemy, dlaczego także był założycielem miasta. Kuźnie i huty-dymarki miały przecież swoje stałe siedziby i gromadziły ludzi, którzy ani nie koczowali wraz ze swym bydłem, ani nie uprawiali roli, bo nie mieli czasu ni warunków po temu w swoich skalistych lecz obfitujących w rudy górach. Kowale-metalurgowie byli zarazem budowniczymi miast! I obie te rzeczy: stałe, umocnione miasta, oraz broń i sprzęty z metalu, razem składają się na cywilizację. Już zaczynamy rozumieć, skąd brała się nasza sympatia do Kaina. Tylko dlaczego Bóg go tak nie lubił?

Znowu wyjaśnia to jego zawód - kowal. Przypomnijmy sobie inną postać ze starożytnych opowieści, najbardziej znanego spośród boskich kowali, greckiego Hefajstosa. Jego również Bóg Najwyższy, czyli Zeus, dziwnie nie lubi. Nie lubi go także jego matka, boska Hera. Najpierw Hera, a później Zeus, z błahych powodów, srodze go karzą, zrzucając na ziemię ze szczytu siedziby bogów, Olimpu. (Czyż nie przypomina to nam do złudzenia Kaina, wygnanego przez Jehowę do przeklętej ziemi Nod?) Hefajstos, strącony przez Zeusa, podczas upadku na ziemię, łamie sobie obie nogi i odtąd pozostaje kulawy. (Cielesna skaza Kaina jest łagodniejsza - ma tylko "znak" od Boga; domyślano się, że było to piętno na czole.)

Po tych przykrych przygodach z bogami Hefajstos staje się złośliwy. Zabawia się kosztem niebian, chwytając ich i krępując niewidzialnymi sieciami. Tak dręczy swoją matkę Herę, tak mści się na swojej żonie Afrodycie, która zdradziła go z Aresem.9 A więc jest to bóg-psotnik i złośliwiec, trikster - bo tak nazwali fachowo i z angielska etnografowie tę postać, występującą w mitach wielu ludów. Ale trikster bywa zwykle też zręcznym twórcą, rzemieślnikiem-artystą - i takim właśnie jest Hefajstos, który dla bogów i herosów wykuwa broń, zbroje i kosztowności. Zapewne także Jehowa oszczędził Kaina i obłożył zabójcę ochronną klątwą czyli tabu, bowiem ów, jako zręczny rzemieślnik, był dlań użyteczny.

W mitach, nie tylko greckich, niechęć bogów nieba do kowali ma postać błędnego koła: ci dlatego, że są nie lubiani przez bogów, czynią im przykrości, a niebianie, jakby na wyrost i zawczasu, wypędzają ich ze swoich siedzib i skazują na poniewierkę. Kain trafia do pustynnego Nod, Hefajstos na cuchnącą siarką Etnę. Oba te miejsca nie nadawały się do zamieszkania przez ludzi.

Boscy kowale z różnych mitologii są zazwyczaj kulawi. Nie musi to wcale oznaczać, że dawni władcy swoim rzemieślnikom rzeczywiście łamali nogi. Przyczyna jest raczej symboliczna. Kowale-bogowie, albo herosi, jak Kain, są odbiciem rzeczywistych kowali i metalurgów, jacy działali w zamierzchłej starożytności i wytapiali najpierw miedź, cynę i brąz, także srebro i złoto, a później również żelazo. To była prawdziwa magia! Wyobraźmy sobie: do tej pory mężczyźni sporządzali narzędzia z kamienia, łupiąc go i wygładzając, a tu zjawiają się tajemniczy przybysze, którzy budują piece, w nich przemieniają kamień w ognistą ciecz, a z niej formują ostre, śmiercionośne, połyskliwe jak piorun na niebie narzędzia... To była przecież umiejętność nadludzka. Wtedy to mogła się zrodzić legenda o alchemikach, potrafiących z "kamienia filozoficznego" wytworzyć dowolne bogactwa. Umiejętności kowali-metalurgów musiały się wydawać jakąś tajemnicą wykradzioną bogom 10 z niebios; i z pewnością sami kowale, stowarzyszeni w tajemne bractwa, dobrze pilnowali swoich sekretów, a nowych czeladników pouczali przy pomocy mitycznych opowieści.

Echem tych samych wyobrażeń jest inny grecki mit, o Prometeuszu, który wykradł bogom z nieba ogień, a w odwecie za ten czyn Zeus przykuł go do skały.

Kowale czynili cuda, które wyglądały jak stosowana w praktyce wiedza niebiańskich bogów, ale zarazem byli najściślej związani z ziemią. Ryli, niby krety jakieś, korytarze pod ziemią, by wydobyć z nich rudę. Tę ziemistą substancję za pomocą boskiego ognia przemieniali w coś jakby błyskawica: w metal. Przywiązanie kowali do ziemi, ich związek z żywiołem ziemi, symbolicznie wyrażano w opowieściach poprzez ich kulawość. Zauważmy, że wszelkie potwory, które wyłaniają się z ziemi, mają słabe nogi, chwieją się na nogach, ciężko stąpają lub są kulawe. Chwiejnie stąpał uczyniony z gliny Golem. Śladem tego jest też powiedzenie "kolos na glinianych nogach".11

Kowale, magiczni robotnicy ziemi, mieli swoje sekretne obrzędy, całą osobną religię. Ostro oddzielali się od reszty społeczności swoich czasów. Stąd już krok do wniosku, że byli oddzieleni także od niebieskich bogów, których czcił pasterz i rolnik. Oddzieleni - a więc wyklęci. Klątwa może być śladem dawnego grzechu, zbrodni - tak jak morderstwo Kaina i niejasna przewina Tubal-Kaina. Owo oskarżenie kowali o przestępstwa przerodziło się następnie w przypisanie im skłonności do złośliwych figlów.

Ogień był narzędziem i wysłannikiem bogów Nieba, do których należał także bóg Semitów, zwany El, Baal i wreszcie Jahwe. Ogień służył im do pożerania ofiar, które składali im ludzie. Kowale, jak wyobrażano sobie, skradli ten ogień bogom razem z ich wiedzą i użyli go do własnych praktyk. Dlatego Jahwe nie przyjął ofiary, którą przy pomocy przywłaszczonego ognia usiłował mu złożyć Kain.

Po czym Kain musiał, zgodnie ze swoim losem kowala, wyruszyć w miejsca nieużyteczne ani dla bogów ani dla ludzi, i tam zbudował swoje miasto.
Mojżesz,
czyli dziecko wyjęte z wody
Nikt w takim stopniu jak Mojżesz nie wpłynął na losy narodu żydowskiego. Biblia kreśli jego wyrazisty obraz jako męża bożego, jako proroka, którego ustami przemawia sam Jahwe, jako czarodzieja słynnego licznymi cudami; a także jako wodza, który wyprowadził Żydów "z ziemi egipskiej, z domu niewoli", oraz prawodawcy, który nadał im prawo, któremu od dziś pozostają posłuszni.

Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej wersetom Biblii, zauważymy, że jest to postać tajemnicza. Autorzy Świętych Ksiąg, tak rozmiłowani w genealogiach, w owych długich wyliczankach kto mianowicie kogo spłodził, o przodkach Mojżesza milczą. Jego ojciec i matka nie są wymienieni z imienia. Wiadomo też, że miał syna i córkę, ale o jego dalszych potomkach historia Izraela również milczy, co oznacza, że w późniejszych czasach nikt z Żydów nie uważał się jego potomka. Nie wiadomo też w jakich okolicznościach zmarł i gdzie jest lub był jego grób. Mojżesz pojawia się nieomal znikąd, dopełnia swego wielkiego dzieła - objawienia Żydom ich Boga - po czym odchodzi znowu w nicość. Również jego narodziny były niezwykłe i o tym właśnie tutaj opowiemy.

Od kilku pokoleń Żydzi mieszkali w Egipcie, dokąd przyprowadził ich Józef, syn Jakuba. Było ich coraz więcej i królowie egipscy zaczęli ich prześladować. W końcu faraon nakazał zabijać wszystkich nowonarodzonych chłopców. Pewna kobieta z plemienia Lewiego urodziła syna. Najpierw ukrywała go przez trzy miesiące, aż w końcu sporządziła koszyk z trzciny, uszczelniła go żywicą i smołą, włożyła dziecko do tej trzcinowej łódki i spuściła do rzeki. Posłała jednak swoją starszą córkę, by ta obserwowała, co się stanie. Koszyk, który utkwił w sitowiu, spostrzegła egipska królewna, która wraz ze swymi dwórkami przyszła w to miejsca. Królewna znalazła dziecko, dała mu na imię Mojżesz, co oznaczało "wyciągnęłam go z wody",13 zaś bystra siostra uratowanego bezzwłocznie poleciła swoją i jego matkę jako mamkę, która mogłaby wykarmić niemowlę. Tak też się stało, i Mojżesz trafił najpierw z powrotem w objęcia swej rodzonej matki, a potem, z przybraną matką-królewną - na dwór faraona...14

Ileż niesamowitości w tej historii! Okrutny tyran każe zabijać wszystkich nowonarodzonych, jak później Herod. Mały bohater zostaje cudem ocalony od niechybnej zagłady, jak później Jezus. Dziecko dostaje dwie matki, jak mały Budda. I wreszcie ten motyw opowieści, który nas najbardziej interesuje: rzucenie w koszu do wody i wyłowienie dziecka z rzeki.

Otóż opowieść o dziecku wyłowionym z rzeki powtarza się w mitologiach wielu ludów. Niemal identyczną sagę opowiadano o Romulusie, założycielu Rzymu. Był on dzieckiem westalki imieniem Rea Silvia. Westalkom, jak wiadomo, nie wolno było pod karą śmierci współżyć z mężczyznami, ale Silvia poczęła synów nie z żadnym śmiertelnikiem, a z bogiem Marsem. Synów - gdyż porodziła bliźnięta, Romulusa i Remusa. Nie mogąc ich wychowywać, ukryła niemowlęta w korycie, które spuściła z nurtem Tybru. Ta łódka z dziećmi utknęła w korzeniach figowca, a malcami zaopiekowały się zwierzęta przysłane przez Marsa: dzięcioł, oraz wilczyca, która je wykarmiła. (Potem Romulus założył Rzym, a podczas tej uroczystości zabił brata jak Kain, ale to już inna historia...)

Mojżesz żył około 3300 lat temu. Początki Rzymu to czasy około 2700 lat temu. Lecz w zupełnie innej epoce: 400 lat temu, i w świecie, który nic nie wiedział ani o dawnych Żydach, ani o Rzymie - w mroźnej Mandżurii - opowiadano taką historię o początkach królewskiego rodu, który wydał władców, którzy podbili sąsiednie i potężne Chiny...15

Daleko, w Białych Górach jest źródło, które rozlewa się w jezioro. Przylatują tam niebianki, aby się kąpać. Pewnego razu, kiedy trzy Córki Nieba zażywały kąpieli, przyleciała Sroka i na szatach najmłodszej z nich położyła cudowną brzoskwinię. Boginka nie chciała się dzielić z siostrami i kazała im lecieć najpierw, a sama została i zjadła owoc. A kiedy próbowała sama unieść się w powietrze, okazało się, że jest to niemożliwe - była zbyt ciężka i zrozumiała, że poczęła dziecko. Musiała pozostać w górach i czekać, aż urodzi, a dziecko podrośnie. Urodziła chłopca, który na szczęście szybko się rozwijał, tak iż po trzech miesiącach umiał już mówić. Wtedy matka sporządziła skrzynkę z kory, w środku umieściła dziecko i skrzynkę spuściła z biegiem rzeki, a sama uniosła się wreszcie do nieba. Dziecko wyłowił i wychował pewien starzec, a syn niebianki - imieniem Bukuri Jongszon - został pierwszym władcą Mandżurów.16

Różne epoki, kraje, strefy klimatyczne - a historie są łudząco podobne. Cudowne dziecko, które wyrasta na herosa-założyciela państwa (lub narodu czy religii), nie przychodzi na świat w zwykły sposób. Ludziom objawia się jako wyłowione z wody. Przybywa do swego ludu niesione nurtem rzeki, w koszyku, do którego złożyła je zapobiegliwa matka. Historie te czynią wręcz wrażenie, że właściwą rodzicielką tego dziecka jest sama woda. Ciekawe, że ten mityczny wątek jest żywy do dziś: znam współcześnie śnione sny, w którym pojawia się dziecko płynące z nurtem rzeki, dziecko wyłowione z wody.

Jaka idea wyraża się poprzez te opowieści? W języku mitów, który jest jednocześnie językiem naszych snów, a więc także głosem naszej podświadomości, woda ma szczególne znaczenie. Woda jest obrazem pierwotnego chaosu: jest pierwotną pra-substancją, z której wyłonił się wszelki ład i wszelkie życie. Woda jest zarazem przeogromnym zbiornikiem ożywiającej mocy. Skoro kiedyś, na początku świata (kiedy "duch Boży unosił się nad wodami"), wszystko co istnieje, wynurzyło się z wody, rodząc się z niej, to i teraz, w zwykłych czasach, woda ma moc oczyszczania rzeczy z ich skażeń i zanieczyszczeń, a więc ma także moc przywracania pierwotnego porządku, tego porządku istnienia, kiedy wszystkie byty były nowe, świeże, potężne i pełne sobie właściwej istoty.

Dlatego właśnie Tetis, matka Achillesa, chcąc zapewnić swemu synkowi nieśmiertelność, zanurzyła go w wodzie - w szczególnej wodzie, w rzece Styks, która rozdziela światy żywych i umarłych (ale niestety zapomniała zanurzyć jego pięty, która pozostała śmiertelna).

Dlatego też - z powodu oczyszczających i przywracających do życia mocy wód - Zaratusztra, wielki prorok Persów, pierwsze swoje objawienie, podczas którego stanął u stóp Boga Ahuramazdy, miał pośrodku nurtu rzeki, przez którą brodził. Podobnie, Jezus swoją misję rozpoczął od chrztu w nurcie Jordanu. Taki też sens ma dzisiejszy sakrament chrztu, którym jest u katolików symboliczne tylko polanie głowy - ale już np. Świadkowie Jehowy zanurzają w wodzie całe ciało.

Rozumiemy już teraz, że kiedy na świat przychodzi wielki człowiek, którego zadaniem jest ustanowić nowy porządek w świecie, nie wystarcza, by po prostu urodził się z ojca i matki jak wszyscy ludzie. Musi jeszcze zaczerpnąć owej oczyszczającej i ożywiającej mocy wód. Musi po raz drugi narodzić się z wody - być w nią rzucony, oddany jej falom i ponownie wynurzyć się z jej odmętów. Kontakt z wodą, czyli z żywiołem chaosu, który jest jednocześnie źródłem wszelkiej mocy, jest konieczny do tego, aby dzieło, które ów bohater powoła do życia - czy to religia Żydów, państwo Rzymian czy dynastia Mandżurów - było silne tą samą siłą, która powołała do życia cały kosmos, a która to siła zawiera się w wodach.
Jahwe, Bóg Ognia
Bóg w religii żydowskiej nie ma ludzkiej postaci, w jakiej lubili sobie wyobrażać swoich bogów Grecy, nie ma tym bardziej postaci zwierzęcej ani ludzko-zwierzęcej, pod jaką czcili swoje bóstwa Egipcjanie, a niekiedy także mieszkańcy Mezopotamii lub Hindusi. Bóg Żydów przemawiał do swych proroków jako Głos, ukazywał im widzenia; a ci nieliczni, którzy, jak Ezechiel, dostąpili do oglądania go, w istocie widzieli tylko otaczających go aniołów i towarzyszące mu nieziemskie zjawiska - On sam pozostawał blaskiem, przy którym ślepły ludzkie oczy. W Dziesięciu Przykazaniach, które Mojżesz otrzymał odeń na Synaju, zostało wyraźnie nakazane Żydom, aby powstrzymali się od sporządzania wizerunków swojego Boga: Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek (...) Nie będziesz im się kłaniał i nie będziesz im służył (...) (II Księga Mojżeszowa, 20, 3-5). We fragmencie tym zakłada się, że wszelkie naoczne, rzeźbione podobizny, a zapewne i malowane, są automatycznie wizerunkami obcych bogów, których Żydom nie wolno stawiać obok ich Boga. Jahwe życzył sobie pozostać bez widzialnej postaci.

Jednakże w Biblii znaleźć można mnóstwo fragmentów świadczących o tym, że Przedwieczny ukazywał się swoim wyznawcom i prorokom, a ci widzieli go; i wydaje się, że najchętniej Jahwe przybierał wtedy postać ognia. Czy to wystarczy, by określić Go mianem Boga Ognia? Na pewno nie. Ani Mojżesz, ani późniejsi prorocy, nie zgodziliby się na to, aby stwórcę całego świata uznać za szczególnego patrona jednego tylko żywiołu. Wydałoby im się to z pewnością jakimś niedopuszczalnym ograniczeniem Jego potęgi. Ale dziś wiemy, że Żydzi, zanim stali się wyznawcami Jedynego Boga, przeszli długą drogą i ich religijne wyobrażenia zmieniały się. Kiedy czytamy Biblię, co raz znajdujemy ślady dawniejszych wierzeń, całe ich warstwy, niby kolejne pokłady zabytków wykopywanych przez archeologów.

Odczytując te ślady możemy przypuszczać, że Jahwe, zanim stał się dla swych wyznawców bogiem naczelnym, potem zaś jedynym, był zrazu istotą pełną mocy, ale ściśle związaną z przejawami żywiołu ognia: płomieniem i światłem, także burzą, a może również z wybuchami wulkanów. Semiccy koczownicy z Bliskiego Wschodu, spośród których wyodrębnili się Izraelici, przyjęli wiele wpływów od ludów indoeuropejskich, którzy również pierwotnie byli wędrownymi pasterzami, hodowcami owiec, bydła i koni, a także mistrzami walki orężem z brązu na szybkich rydwanach. Na ziemie Syrii i Palestyny, aż po Egipt, docierali Hetyci, lud indoeuropejski, który czcił Boga Ognia i Burzy, znanego pod wieloma imionami, z których Teszub jest najbardziej znanym. Później, za czasów legendarnego Samsona, najechali Ziemię Świętą Filistyni, krewni Greków i jak oni, Indoeuropejczycy. Wreszcie w czasach, kiedy Żydów pognano w niewolę do Babilonu, zza gór na wschodzie wynurzył się inny potężny indoeuropejski lud - Persowie, których wyobraźnią zawładnął prorok Zaratusztra i głoszony przezeń Bóg Ahura Mazda, bóg światła, czczony pod widzialną postacią wiecznie płonących ogni: Baga Wazyrka Ahuramazda...17 Persowie przyjęli Żydów jak swoich: najwyraźniej słysząc o Jahwe uznali, że pod tym imieniem kryje się Istota nie różna od ich świetlistego bóstwa. Inaczej nie uwolniliby Żydów z babilońskiej niewoli. Pomijając inne względy, zorganizowanie ich powrotu do Jerozolimy było kosztowne i obciążało skarb perskich królów... 18

Znajdźmy więc w Biblii fragmenty świadczące o ognistej naturze Jehowy.

Dawno świat już został stworzony, minęły czasy praojca Adama, odszedł w mrok historii potop, z którego uratował się Noe - gdy do Kanaanu przywędrował Abraham. Abraham zawiera z Jahwe szereg przymierzy, a najważniejsze ma miejsce gdzieś pod Sodomą, z której królem stoczył właśnie zwycięską bitwę. Jahwe nakazuje Patriarsze zabić zwierzęta na ofiarę, a z ich rozciętych polówek uczynić jakby krwawą ulicę, po której Abraham, przechodząc, wezwie na swą głowę podobny los, gdyby miał przysięgi nie dotrzymać. Abraham obiecywał Bogu wierność, Jahwe jemu - ziemię i wspieranie swą opiekuńczą mocą. Abraham zwierzęta ...rozciął pośrodku i położył jedną ćwierć naprzeciw drugiej, ptaków zaś nie ćwiartował. I spadł sęp na ścierwo, ale go Abram przepłoszył. Miało się zaś ku zachodowi, sen zmorzył Abrama (...) Słońce zaszło, mrok nastał, aż oto - popatrz! - dym jak z pieca i płomienna żagiew zaczęła się przesuwać między częściami mięsiwa. Dnia tego zawarł Bóg przymierze z Abramem... (I Ks. Mojż. 15, 9-18)

Rytuał składania przysiąg na połowy rozrąbanego zwierzęcia był szeroko znany na Stepach Azji - w historii władcy Mongołów, Czyngiz Chana, czytamy o bardzo podobnych obrzędach. Tu jednak drugą stroną przymierza jest Bóg: pod postacią płonącej i dymiącej pochodni, która unosiła się w powietrzu.

W dalszej części Księgi Rodzaju czytamy, jak Bóg wygubia miasto Sodomę przy pomocy ognia - ale że wcześniej, z okazji potopu, zadarzało mu się już ludzkość wytracać wodą, więc tego przypadku nie należy uważać za dowód jego ognistej natury.

Wiele danych wskazuje na to, że właściwym twórcą religii żydowskiej był Mojżesz i że to on właśnie wskazał współplemieńcom Jahwe jako ich właściwego boga. Dopiero po objawieniach, jakie miały miejsce za Mojżesza, Żydzi doszli do wniosku, że tego samego boga czcili również ich dawniejsi praojcowie, wśród nich Noe, Abraham i Jakub. A jak wyglądało pierwsze spotkanie Mojżesza z Bogiem? Przyszły wódz Żydów zaczynał swą karierę jako wygnaniec z Egiptu, żyjący na pustyni:

Gdy Mojżesz pasał trzodę teścia swego Jetry, kapłana Midianitów, pognał raz trzodę poza pustynię i przybył do góry Bożej, do Horebu. Wtem ukazał mu się anioł Pański w płomieniu ognia ze środka krzewu; i spojrzał [Mojżesz], a oto krzew płonął ogniem, jednakże krzew nie spłonął. Wtedy rzekł Mojżesz: Podejdę, aby zobaczyć to wielkie zjawisko (..) Gdy Pan widział, że podchodzi, aby zobaczyć, zawołał nań Bóg spośród krzewu i rzekł: Mojżeszu! Mojżeszu! A on odpowiedział: Oto jestem! Wtedy rzekł [Bóg]: Nie zbliżaj się tu! Zdejm z nóg sandały swoje, bo miejsce, na którym stoisz, jest ziemia świętą. (...) Wtedy zakrył Mojżesz oblicze swoje, bał się bowiem patrzyć na Boga. (II Ks. Mojż. 3.1-6)

Mojżesz dostaje wtedy polecenie, by wyprowadził swój lud z egipskiej niewoli. Jahwe przekazuje także prorokowi kilka magicznych darów, które przydadzą mu się w pertraktacjach z Egipcjanami: uczy go zamieniać laskę w węża (co wraz z innymi wzmiankami w Biblii jest dla nas poszlaką, iż pierwotnie Jahwe miał wiele wspólnego nie tylko z ogniem ale i z wężem); uczy leczyć trąd, ale i porażać tą chorobą; uczy wreszcie zamieniać wodę w krew. Jednej tylko rzeczy, o jaką go Mojżesz prosił, Bóg mu odmówił: daru wymowy, jako że Mojżesz jąkał się - przypadłość dla wodza i polityka wielce niedogodna. Tu jednakże Bóg wolał, aby Mojżesz radził sobie bez żadnych cudów.

Zauważmy jeszcze, że w przytoczonym fragmencie raz jest mowa, że to Bóg sam zasiadał w płonącym krzewie, a raz, że tylko Jego anioł. Można się domyślać, że wzmianki o aniołach, czyli "wysłannikach", zostały dodane później. Podobnie raz jest mowa o aniele, raz o samym Jahwe w relacji z wyjścia Żydów z Egiptu:

I wyruszyli z Sukkot, i rozłożyli się obozem w Etam, na skraju pustyni. A Pan szedł przed nimi w dzień w słupie obłoku, a w nocy w słupie ognia, aby im świecić, żeby mogli iść dniem i nocą. (jw. 13.21-22). Trudno dobitniej wyrazić ideę, iż Jehowa był najzupełniej materialnie opiekunem Izraelitów, służąc im w dzień jako przewodnik po pustyni, w nocy za źródło światła. I Biblia nie pozostawia wątpliwości, że Bóg w tej roli występował pod postacią ognia. (A za dnia - dymu.)

Ognisty Bóg wielokrotnie w następnych dniach wspiera swój lud; tak jest przy słynnym przejściu Żydów przez morze, rozegnane na tę okazję przez sprowadzony przezeń wiatr. A anioł Boży, który kroczył przed obozem Izraela, przesunął się i szedł za nimi. I ruszył słup obłoku sprzed oblicza ich i stanął za nimi, tak iż wsunął się między obóz Egipcjan i obóz Izraela. Z jednej strony obłok był ciemnością, z drugiej zaś strony rozświetlał noc. I nie zbliżyli się przez całą noc jedni do drugich. Po czym rano Żydzi przeszli po dnie suchą stopą, zaś na Egipcjan obruszyły się spiętrzone chwilowo wody. A nad ranem spojrzał Pan na wojsko Egipcjan ze słupa ognia i obłoku i wzniecił popłoch w wojsku egipskim. (jw. 14.19-24) Wyobrażano więc sobie, że Jahwe w swej ognistej postaci nie tylko płoszył konie Egipcjan, ale i stanął pomiędzy nimi a Izraelem w charakterze - dosłownie - zasłony dymnej!

I wreszcie przychodzi ów przeuroczysty moment, kiedy Mojżesz przychodzi do Pana, aby odnowić z Nim Przymierze. Zostaje wezwany na górę Synaj, którą Bóg ogłasza za świętą, czyli naładowaną mocą, tak iż każdy, kto się dotknie góry, zginie. (jw. 19.12) Mojżesz każe się ludowi przebrać w nowe szaty i przez trzy dni "nie dotykać kobiet". A wtedy... Trzeciego dnia, z nastaniem poranku, pojawiły się grzmoty i błyskawice, i gęsty obłok nad górą, i donośny głos trąby (...) A góra Synaj cala dymiła, gdyż Pan zstąpił na nią w ogniu. Jej dym unosił się jak dym z pieca, a cała góra trzęsła się bardzo. Na tej skąpanej w ogniu (czyżby wulkanicznej?) górze Bóg wręczył Mojżeszowi tablice Dziesięciu Przykazań.

Tu warto zauważyć, że opowieść o wstąpieniu Mojżesza na Górę Synaj rozpoczynana jest kilkakrotnie w różnych odmianach, tak jakby spisujący Pismo Święte słuchali nie jednego człowieka, lecz całego tłumu, z którego każdy chce się przepchnąć z własną wersją wydarzeń. Tak więc w jednych fragmentach mowa jest o tym, że jeden Mojżesz oglądał Boga (a i to nie ma pewności, gdyż skrywały ich chmury), w innym zaś miejscu Pismo stwierdza, iż Wstąpił Mojżesz i Aaron, Nadab i Ahibu, oraz siedemdziesięciu starszych Izraela na górę. I ujrzeli Boga Izraela, a pod jego stopami jakby twór z płyt szafirowych, błękitny jak samo niebo. (jw. 24.9-10) I jeszcze autor tego fragmentu się zastrzega przed wątpiącymi w jego słowa, że owi mężowie wrócili sprzed oblicza Pana żywi i bez krzywdy. Niewiarygodne - choć sama ta błękitna mandala, która jakoby otaczała Boga, godna jest najwyższej uwagi badaczy. Najwidoczniej była wśród Żydów "szkoła" uważająca, że Bóg bardziej jest podobny do Kamienia niż do Ognia, i że Błękit bardziej mu przystoi aniżeli Czerwień.

Jednak kilka zdań później mowa jest znów wyraźnie o tym, że Mojżesz sam (ewentualnie z jednym sługą) udał się na bożą Górę, a starszyznę odprawił. A wówczas: ...Zamieszkała chwała 19 Pana na górze Synaj (...) A chwała Pana wyglądała w oczach synów izraelskich jak ogień trawiący na szczycie góry. (jw. 24.16-17)

Po zejściu z Góry Mojżesz buduje Przybytek, czyli ceremonialną skrzynię, w której zamieszkuje Bóg, i znowu ognista natura Jahwe staje się widoczna:

A w dniu, kiedy wzniesiono przybytek, obłok zakrył przybytek nad Namiotem Świadectwa. Od wieczora zaś aż do rana wyglądał on jak blask ognia nad przybytkiem. Tak było stale: obłok okrywał go w dzień, w nocy zaś blask ognia. (IV Ks. Mojż. 9.15-16) Znajdujemy też w Biblii przepis, że na ołtarzach ofiarnych ogień - podobnie jak w świątyniach Ahuramazdy - ma płonąć nieustannie: Ogień będzie stale płonął na ołtarzu i nie wygaśnie. (II Ks. Mojż. 6.12-13)

Przytoczone cytaty dostatecznie jasno świadczą, iż pierwsi wyznawcy Jahwe, towarzysze Mojżesza, postrzegali obecność swego Boga i jego energię jako ogień; albo też ogień ze wszystkich żywiołów wydawał im się najbardziej godny tego, aby na ziemi przybliżać zmysłom widok Boga. Co dowodzi pierwotnego pokrewieństwa Jehowy z ogniem
Eliasz, władca burzy
W historii Eliasza biorą udział trzy osoby: sam prorok Eliasz, Achab król Izraela, i żona króla, główna przeciwniczka proroka, imieniem Izebel. Kiedy to było? Achab panował w latach około 869-850 przed Chrystusem, a Eliasz zapewne był jego rówieśnikiem. Co działo się w tej epoce bliżej nas, w Europie? Historia milczy o tym. Rzym nie był jeszcze założony, grodzisko w naszym Biskupinie zostanie zbudowane dopiero za sto lat; również Grecy mogli być śmiało w owych czasach uważani za lud mocno zacofany. Cywilizowany świat ograniczał się wtedy do Egiptu i Mezopotamii, które miały już za sobą dwa tysiące lat pisanej historii. Gdzieś daleko stamtąd budowali miasta i spisywali czyny bohaterów mieszkańcy Indii i Chin, ale to były osobne światy, nic nie wiedzące o sobie. Pomiędzy Egiptem a Mezopotamią leżały zaś dwa kraje o prawie tak samo starej kulturze jak tamte: Syria, oraz Kanaan, nazywany też Palestyną lub Izraelem. Izrael lata swojej największej świetności miał już za sobą. Kilka pokoleń wcześniej władali nim królowie-mocarze: Dawid i jego syn Salomon.20 Teraz kraj rozpadł się na dwa skłócone państewka, południowe i północne, najeżdżali go wojowniczy sąsiedzi i niepokoili buntownicy.

Eliasz śmiało mógłby uchodzić za takiego buntownika. Był nim rzeczywiście: toczył długą wojnę z Achabem i Izebel i w końcu wygrał: osadził na tronie człowieka, którego sam wyznaczył na króla. Nie był sam, musiał mieć za sobą zastępy wiernych i zbrojnych stronników - ale Biblia o nich nie mówi. Jednakże dla autorów świętych ksiąg żydowskich to Achab jest uzurpatorem, Eliasz zaś - przedstawicielem Prawdy. Bo Eliasz czcił Jehowę,21 Achab zaś i Izebel byli wyznawcami Baala.

Wydaje się, że w tej epoce wiara w Boga Jedynego, wyniesiona przez Mojżesza z pustyni Synaju, po pięciuset latach osłabła i chyliła się ku upadkowi. Królowie Izraela woleli innych bogów, przede wszystkim Baala i Aszerę-Isztar. Byli politeistami jak prawie cały ówczesny cywilizowany świat, uprawiali kulty płodności, bogactwa i mocy. Przy wierze w Jahwe pozostali tylko prorocy, wędrowni mistycy, kryjący się po pustelniach, górach i pustyni.

Eliasz był jednym z nich. Co więcej, w oczach późniejszych Żydów i chrześcijan wyrósł na największego z proroków, niemal równie świętego i zasłużonego jak Mojżesz. Dla nas jednak najciekawszym jest, że kiedy Biblia mówi o Eliaszu, opowieść ta odrywa się od dotychczasowego stylu i wątku Ksiąg Królewskich,22 które mają charakter historycznej kroniki, nasyca się cudownościami i zaczyna brzmieć jak baśń albo mit. My, którzy w Biblii szukamy szmanistycznych wątków, nastawiamy w takich miejscach ucha. A jest o czym posłuchać.

Postać proroka Eliasza zjawia się na kartach Biblii w dramatycznym momencie, kiedy oto oznajmia on Achabowi, iż odtąd w Izraelu nie spadnie kropla deszczu, chyba że "na jego - Eliasza - słowo". Achab oczywiście zrozumiał to tak, że prorok go przeklął - więc Eliasz musiał ratować się ucieczką na pustynne ziemie na wschód od Jordanu, gdzie władza króla nie sięgała. Tam, nad potokiem Kerit, żywiły go kruki, które rano i wieczorem przynosiły mu mięso i chleb.

Wzmianka o krukach każe nam z wielką uwagą śledzić tekst Pisma, jako że kruk wcale nie był ulubionym ptakiem Żydów. Przeciwnie, był ptakiem nieczystym, obłożonym tabu, a więc przeklętym. I chociaż Noe ze swego statku-arki wypuszczał kruka jako wysłannika, to zawiódł się na nim, gdyż kruk wolał padlinę na ziemi wynurzonej z potopu, aniżeli powrót do arki. Kruki żywiące Eliasza świadczą o tym, że prorok był dla swoich współplemieńców postacią niezwykłą, należącą do innego świata. Dalsza lektura utwierdzi nas w tym przekonaniu.

Po pewnym czasie potok, z którego pił Eliasz, wysechł, bo susza trwała i prorok schronił się w jednym z miasteczek w Fenicji. Tam zamieszkał u ubogiej wdowy; mieli co jeść, gdyż Eliasz wyczarował garnek z mąką i bańkę z oliwą, z których nie ubywało pożywienia. Ożywił też synka wdowy, kiedy ten zachorował i nie dawał już znaku życia. (Pomnażanie pokarmu i wskrzeszanie zmarłych uderzająco przypomina czyny, z których kilka stuleci później zasłynął Jezus.)

Powoli zbliżamy się do najsłynniejszego dzieła Eliasza. Po trzech latach katastrofalnej suszy, postanawia (z natchnienia Boga) wyzwać Achaba i jego kapłanów na jedyny w swoim rodzaju pojedynek. Na górze Karmel każe ustawić dwa ołtarze. Przy jednym z nich czciciele Baala będą składać ofiarę z bydła swemu bóstwu, przy drugim, samotny Eliasz złoży takąż ofiarę Bogu Jedynemu. Jedni i drudzy wezwą swoich bogów. Ten, który próśb wysłucha, okaże się prawdziwym Bogiem. Ciekawe, że już nikt nigdy po Eliaszu nie próbował w ten prosty sposób udowodnić istnienia i mocy swego boga. A wyniki takich eksperymentów mogłyby być nader interesujące...

Baal nie wysłuchał modłów swych kapłanów, chociaż wołali wielkim głosem, tańczyli wokół ołtarza i rytualnie kaleczyli swoje ciała ostrzami. Eliasz zaś prawił im różne złośliwości. I tak minął prawie cały dzień, kiedy Eliasz ułożył wreszcie drwa na stosie, poćwiartował młodego byczka i kazał dla utrudnienia sobie zadania całą ofiarę, ołtarz i rów wokoło obficie polać wodą. Po czym wypowiedział trzy proste zdania prośby, po których spadł ogień Pana i strawił ofiarę całopalną, i drwa, i kamienie, i ziemię, a wodę, która była w rowie, wysuszył.

Próba wypadła jednoznacznie. Jahwe objawił się jako Bóg prawdziwy, Baal skompromitował się. Eliaszowi nie wystarczyło moralne pokonanie przeciwników: kazał ludowi zabić wszystkich kapłanów Baala nad pobliskim potokiem Kiszon. (Co jak się zdaje jest wskazówką, że naprawdę rozegrała się wtedy bitwa pomiędzy wojskiem króla a powstańcami Eliasza. Osiem i pół setki mężczyzn - a tylu było jakoby kapłanów Baala i Aszery - nie dałoby się przecież pozarzynać bez walki. Zapewne jedna strona i druga przed bitwą podnosiła się na duchu i straszyła przeciwników odprawiając ceremonie ofiarne i to stało się początkiem legendy o cudownym ogniu z nieba.)

Kiedy zwycięstwo się dokonało, Eliasz uroczyście zapowiedział Achabowi, że zaraz spadnie deszcz. A niebo było czyste, ani chmury. I oto po słowach Eliasza znad morza (z wyżyny Karmelu widać Morze Śródziemne) podniosła się maleńka chmurka, za nią następne, i w końcu lunął upragniony deszcz. Achab rydwanem ruszył do swej niedalekiej stolicy, Eliasz zaś, owładnięty mocą Pana, nagi, tylko z przepaską na biodrach, biegł przed jego zaprzęgiem aż do bram miasta.

Przyjrzyjmy się jeszcze raz całej opowieści. Eliasz ogłasza zatrzymanie padania deszczu, zatrzymanie życiodajnego obiegu wody. Nie jest to jego prywatna klątwa 23 - domyślamy się, że to Bóg nałożył taką karę na kraj Achaba za to, że król odstąpił od prawdziwej wiary i poszedł za bożkami, demonami. Następnie Eliasz stacza walkę z wrogimi siłami: z kapłanami Baala i z ich fałszywym bóstwem. Walkę tę wygrywa, używając pioruna. (Rozumiano, że ów "ogień zesłany przez Pana" był piorunem.) Oczywiście, Eliasz nie rzuca gromów sam: piorun pada, gdyż jego działania są zharmonizowane z wyrokami Boga. Wrogowie, czciciele Baala, zostają zabici, z niebios zaś pada ulewny deszcz.

Historia Eliasza łudząco przypomina pewien prastary mit. W owej świętej opowieści Bóg Władca Gromu, albo wysłany przez niego heros, zabija Smoka, który zagrażał ładowi w świecie przez to, że więził wody, powstrzymywał płynięcie rzek i padanie deszczu. Zwycięstwo Gromowładcy nad Smokiem objawia się na świecie poprzez padanie wiosennych deszczów, dzięki którym ziemia może wydać plony.

Czyny Eliasza wyglądają jak przeróbka tego mitu.24 Smokiem są czciciele Baala. Sami oni wprawdzie nie więżą wód, ale swoim bałwochwalstwem prowokują Boga do słusznego gniewu, do zatrzymania deszczu. W rolę Gromowładcy wciela się Eliasz. Sam wprawdzie nie bierze pioruna do rąk, ale działa jako istny "miecz Boży" i jego prawa ręka. Wreszcie różnica jest taka, że piorun z nieba nie razi wroga bezpośrednio, lecz podpalając ołtarz dowodzi, po czyjej stronie jest prawda. Zemsty zaś na wrogu dopełnia lud podburzony przez Eliasza. Wynik jest jednak taki sam, jak w oryginalnym micie: na ziemię spada deszcz.

Mit o walce Gromowładcy ze Smokiem był najważniejszą świętą opowieścią ludów indoeuropejskich. W czasach Eliasza i Achaba Indoeuropejczycy od dawna obecni byli na arenie historii. Ich praojczyzną był Wielki Step - morze traw na równinach pomiędzy Karpatami, Morzem Czarnym, Kaukazem i Ałtajem. Odpryski tego ludu wielokrotnie najeżdżały kraje sąsiednie, narzucały im swoją władzę, kolonizowały ościenne ziemie. Z indoeuropejskiego matecznika wyszli (nie licząc pomniejszych plemion) - Hetyci, Irańczycy, Indowie, Grecy, Celtowie, Italikowie (przodkowie Rzymian), Germanowie i najpóźniej ze wszystkich - Słowianie. Spośród wymienionych, Hetyci pierwsi opuścili ojczyste stepy, weszli w styczność ze starymi cywilizacjami Bliskiego Wschodu i założyli swoje imperium w obecnej Turcji. W czasach Achaba ich miasta leżały już w gruzach, ale wcześniej ich plemiona osiedlały się również w Kanaanie i były jednym ze składników, z których uformował się późniejszy naród żydowski, naród wyznawców Jahwe.

Jest znanym zjawiskiem w historii języków, że kiedy dwa ludy wchodzą w ścisłą styczność, a ich języki mieszają się, wychodzi z tego nowy język, znacznie w porównaniu ze swoimi poprzednikami uproszczony i łatwiejszy. Tak np. z pomieszania staroangielskiego i francuskiego powstał nowoczesny język angielski. Z pomieszania angielskiego i dialektów Melanezji powstał jeszcze prostszy język "pidżin-english". Można zgadywać, że coś podobnego stało się z religiami. Indoeuropejczycy nieśli ze sobą kult męskich, ojcowskich bogów nieba i burzy, bogów ustanawiających prawo i pokonujących ciemne demony i smoki. Otaczające je ludy czciły za to Boginie-Matki i służących im Boskich Królów, bóstwa roślin i urodzaju, którzy co roku umierali i powstawali z martwych. Taka Boginią-Matką była Aszera, zaś zmartwychwstającym bóstwem urodzaju był Baal. Żydzi znali oba te rodzaje religii. Nie wybrali jednak żadnej z nich, lecz stworzyli własną, prostszą i surową. Dzięki objawieniom Mojżesza i późniejszych proroków stworzyli religię jednego Boga.

Echa indoeuropejskiego mitu pozostały w opowieści o Eliaszu.

A co działo się dalej z Eliaszem? Gdyby król Achab był sam, pewnie uznałby się za pokonanego przez proroka. Ale królowa Izebel, jak wszystkie silne kobiety, była nieugięta. Eliasz musiał po raz drugi uciekać z kraju, daleko na południe, aż na górę Horeb, tę samą, na której Mojżesz otrzymał Prawo od Boga.25 W końcu zwyciężył, a "krew Izebel lizały psy".

Eliasz nie umarł jak wszyscy śmiertelnicy. Biblia (Druga Księga Królewska) opowiada, że prorok został wzięty do nieba. Kiedy szedł nad Jordanem wraz ze swoim uczniem Elizeuszem, nagle zerwała się burza, i "oto rydwan ognisty i konie ogniste oddzieliły ich od siebie i Eliasz pośród burzy wstąpił do nieba". Znów mamy scenę wypisz wymaluj z indoeuropejskiego mitu, w którym bogowie-władcy burzy pędzili po przestworzu niebios w ognistych wozach zaprzężonych w płomienne rumaki.

Minęło lat mniej więcej tysiąc dziewięćset i inne już ludy zamieszkiwały ziemię. Religia narodzona w pustyniach Palestyny i odnowiona przez Chrystusa zawędrowała daleko na północ - nad Dniepr i inne leniwe rzeki kraju Słowian. Jako rodowici Indoeuropejczycy czcili oni Boga Burzy Smokobójcę, nazywając go wieloma imionami, z których najlepiej zapamiętano imię Perun. Na miejscu dawnych sanktuariów, świętych gajów i gór, chrześcijańscy misjonarze budowali kościoły i cerkwie. Czynili tak celowo, aby przejąć dla nowej religii dawne miejsca mocy. Podobnie postępowali ze świętym czasem: z dniami w roku, które dotąd poświęcone były pogańskim bóstwom. I tak święto płodności około letniego przesilenia słonecznego (Kupała) stało się świętem św. Jana Chrzciciela.

Prorok Eliasz zastąpił Peruna. Słowiańskie główne święto Peruna było w połowie lata, tuż przed żniwami. Eliasza - czyli św. Ilię - czczono w tym samym czasie, 20 lipca. Rychło w wyobraźni ludu obaj herosi zrośli się w jedną postać: mieszkańca niebios, jeżdżącego ognistym wozem, porażającego smoki i uwalniającego deszcze. Nasi przodkowie sprzed tysiąca lat bezbłędnie odczytali wspólną strukturę mitów: Eliasza i Peruna.
Klątwa nad Wieżą Babel
dopisane jesienią 2000
Wnukowie Noego postanowili zbudować wieżę sięgającą nieba. Jahwe, zaniepokojony tym, że kiedy im się to uda, to już nic nie będzie dla nich niemożliwe (Ks. Rodzaju, XI.6) pokarał ich pomieszaniem języków.

Była to trzecia z wielkich kar, które Stwórca zasłał na ludzkość: pierwszą było wygnanie Prarodziców z raju, drugą potop, z którego uratował się tylko Noe z rodziną. Ciekawe, że ową klęskę pomieszania języków Dobry Bóg zesłał wkrótce potem, kiedy po Potopie zapowiedział, że już więcej nie będzie ludzi dręczyć. Czyżby nie dotrzymał słowa? Dosłownie Jego słowa rozumiejąc - dotrzymał, bowiem Noemu obiecał tylko nie karać ludzkości drugim potopem; o innych ewentualnych plagach zaś dyplomatycznie nie wspomniał. Dla porządku przypomnijmy jeszcze jedną małą karę, która miała nastąpić jeszcze później. Małą - bo dotyczyła tylko jednej doliny, a nie całego świata. Chodzi o spalenie ogniem niebieskim Gomory i Sodomy.

Jakie przesłanie niesie opowieść o wieży Babel i czy jest w niej coś aktualnego do dzisiaj? Nie będziemy tu wdawać się w rozważania, iż była to boska kara za ludzką pychę, że to niby po tej wieży chciano szturmować niebo materialistycznie, technicznymi środkami. Nie uwierzymy też dosłownemu tekstowi Biblii, gdzie stoi napisane, że Bóg Jehowa przestraszył się ludzi: że skoro udaje im się wznieść taką wieżę, to "nic nie będzie dla nich niemożliwe", czyli oto powstanie konkurencja dla boskiej Wszechmocy.

Nie będziemy też śladem Zenona Kosidowskiego zauważać, że najwyraźniej prawzorem Wieży Babel były babilońskie zikkuraty, "wieże bogów", budowane tak samo jak Wieża Babel z cegieł spajanych smołą. Zaś akadyjska nazwa Babilonu, bab-ilu, co się wykłada "brama boga", dziwnie w uszach Hebrajczyków przypominała ich własne słowo balal, czyli "mieszać", co Artur Sandauer zgrabnie tłumaczy na polski podobnym brzmieniem słowa "bełtać"; więc mogła w ich umysłach powstać fantazja, iż Babilon to w istocie miasto pomieszanych języków, co zresztą było prawdą w przypadku tej kosmopolitycznej metropolii. Dodajmy jeszcze, że akadyjski język Babilonu, pokrewny hebrajskiemu, śmieszył zapewne Żydów tak jak czeski śmieszy Polaków i odwrotnie.

Nas interesuje ewentualny żywy przekaz, jaki mógł być zawarty w tej opowieści; ten przekaz, który sprawił, że ta naiwna historyjka znalazła się w Świętych Księgach Narodu Żydowskiego, a i dziś zalicza się do najbardziej w świecie znanych opowieści biblijnych, znanych także tym, którzy Biblii nigdy nie czytali. (Zauważmy też, że powiedzenia "Wieża Babel" i "pomieszanie języków" należą do zestawu utartych zwrotów językowych o biblijnym pochodzeniu, podobnie jak "ziemia obiecana", "Sodoma i Gomora" albo "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie".)

Możemy bowiem założyć, że mity - a historia Wieży Babel jest mitem w całej okazałości - przemawiają bezpośrednio do podświadomości, do tego twórczego, ale kapryśnego innego umysłu, który w nas siedzi obok naszego własnego codziennego poczciwego rozsądku; a bez wsparcia którego ów nasz rozsądek ma krótkie nogi niby kłamstwo. Mity, co więcej, informują nieświadomy umysł, a więc nadają mu formę, urabiają go, wdrukowują weń treści, reakcje i zachowania. Więc być może wplecenie Wieży Babel w nie związany z tematem wywód Genesis - bo fragment ten przerywa genealogię potomków Noego - było nie dość że celowym, to i chytrym zabiegiem redaktorów Biblii? Albo ich Nieświadomości, doda ktoś, kto będzie chciał ich usprawiedliwić.

Są w świecie cztery rodzaje stosunku między bogami a ludźmi. Pierwszy jest taki, że bogowie schodzą na ziemię i pojawiają się w materialnym świecie, zwykle wstępując w ciała wybrańców spośród swoich wyznawców. Klasycznym przykładem takiej "religii opętania", jak się je czasem nazywa, jest haitańska religia wudu. A więc tu bóg schodzi do ludzi. W drugim przypadku jest dokładnie odwrotnie: człowiek wstępuje do świata bóstw i duchów i obcuje z nimi twarzą w twarz, a niekiedy stacza z nimi śmiertelne walki. To szamanizm, w najdobitniejszej formie znany ludom Syberii. Można wreszcie (to po trzecie) z bogami uprawiać handel wymienny i tak działo się w większości religii, kiedy składano im ofiary, spodziewając się od nich w zamian różnych korzyści. Czwarty rodzaj stosunku ludzi i boga, to poddanie się bóstwu, poddanie się woli bożej, na wzór tego, jak niewolnik poddaje się i służy panu, rezygnując ze swego "ja". Jedna z religii realizujących ten wzór sama nawet nazwała się "poddaniem się", bo takie właśnie jest znaczenie arabskiego słowa islam.

Religia starożytnych Żydów z początku była "handlem wymiennym", z nielicznymi wspomnieniami po szamanizmie, ale od objawień Mojżesza poczynając rozwijała się w kierunku "islamu" czyli poddania się Bogu. Księgi (Biblię) zaczęto spisywać tuż przed niewolą babilońską i w jej czasie, i były one wyrazem propagandy idei poddania się Bogu.

Mając to wszystko w przytomności, wróćmy do Wieży Babel.

Budowanie wieży jest działaniem szamańskim. Oczywiście, materialna wieża z cegły, kamienia czy drewna, po której można wspiąć się w górę w kierunku nieba, jest tylko symbolem i materialną imitacją prawdziwej Drogi Do Nieba, tej która otwiera się w świecie niematerialnym, w twórczej wyobraźni szamana, jako że tam szamańskie praktyki odbywają się naprawdę, a tu na ziemi widzimy - jak w jaskini Platona - tylko ich cienie. Szamańskie podróże do nieba odbywają się po linach, niciach, drabinach i kosmicznych Drzewach Sięgających Niebios. Wieża zaś, jak powiedzieliśmy, jest materialnym obrazem tych pomostów.

Wyobraźmy sobie teraz różne mityczne opowieści o wieżach i ich budowaniu, o sięganiu wieżami w stronę nieba. Co mógłby zrobić jeden lub drugi bóg widząc, jak z ziemi po wieży w górę wspina się do niego wycieczka? O czymś takim opowiada pewien współczesny mit, czyli sen (bo dobre sny są także mitami) pewnej młodej mieszkanki Puław. Śniła ona, że idzie do Częstochowy i wchodzi na wieżę Klasztoru Jasnogórskiego, a kiedy jest już na szczycie budowli, wysuwa się z nieba i zjeżdża ku niej drabina, po której ona, wraz z innymi ludźmi, wspina się do Górnego Świata.26

A więc szamański opiekuńczy bóg pomaga ludziom w ich drodze do nieba i widząc jak wykonali pierwszy wysiłek, wznosząc wieżę i wchodząc na jej szczyt, czyni gest współdziałający z wysiłkiem ludzi: spuszcza drabinę. Oczywiście nie jest aż tak nadopiekuńczy, żeby wwieźć ich windą: tak dobrze nie jest; Śniąca z Puław żali się na swoje otarte do krwi podczas tej wspinaczki dłonie i stopy; droga do nieba wymaga zawsze od ludzi ogromnego wysiłku i poświęcenia.

Jahwe, widząc Wieżę Babel, robi coś przeciwnego: wpada w złość i karze ludzi mieszając im języki. Pokazuje wspinaczom do nieba wielką figę!

I to jest właśnie ów tajemny, adresowany do podświadomości mityczny przekaz opowieści o Wieży Babel. Ten mit odcina szamańską drogę do bogów i do mocy. Mówi wyraźnie: Bóg nie życzy sobie, aby kontaktować się z nim na wzór szamański, przez podniesienie świadomości na wyższy poziom i stanięcie przed nim w jego Górnym Świecie. Ale to logiczne: skoro od Mojżesza poprzez reformy Jozjasza i Chilkiasza religia wyznawców Jahwe szła w kierunku poddania się Bogu, to o żadnych szamańskich praktykach nie mogło być mowy. Musiał w tekście pisma znaleźć się zapis potępiający te praktyki. Takim zapisem była właśnie opowieść o pomieszaniu języków na Wieży Babel.

Ale skąd to pomieszanie języków, dlaczego taki rodzaj kary? Czemu Jahwe nie rzucił po prostu pioruna na śmiałków lub nie spuścił ognia, co zwykł robić? Jaka informacja została tu zaszyfrowana?

Chodzi tu o różnicę miedzy jednością a wielością. Religia poddania się bogu musi być monoteistyczna; bóg ów musi być jeden i słuszna nauka musi być jedna. (Stąd oczywiście wojny i wzajemna niemożność akceptacji pomiędzy różnymi monoteizmami.) Szamani za to przemawiają różnymi językami. Opowieści przynoszonych z wypraw do alternatywnych duchowych światów są niezliczone roje. Szamańsko-pogańskich ceremonii, nauk, mitów, kosmologii i linii przekazu jest bezlik. I nie może być inaczej, skoro masa indywiduów szturmuje bramy duchowych światów. A szczery poddańczy monoteista nie mógł widzieć w tym nic innego, jak skutek... kary boskiej za samowolne wycieczki do niebios.

Na koniec przypomnijmy sobie, jak to z tą Wieżą Babel było:

Byli zaś wszyscy ludzie tego samego języka i mowy tej samej. Gdy zaś ruszyli ze wschodu, znaleźli kotlinę w ziemi Sinear i tam osiedli. I rzekli jeden do drugiego: "Nuże, weźmy się lepić cegły i wypalać na palenisku". A była im cegła tyle co głaz, a smoła tyle samo co wapno. I rzekli: "Nuże, zbudujmy miasto i wieżę, której szczyt sięgnąłby niebios samych, a rozsławimy imię swe, byśmy snadź nie rozproszyli się po ziemi tam i sam. Zstąpił zaś Bóg, by przyjrzeć się miastu i wieży, które ludzie zbudowali. I rzekł Bóg: "Oto jednym ludem są i język ten sam mają. A toć dopiero początek ich dzieła: odtąd zaś, cokolwiek zamyślą, nic nie będzie dla nich niemożliwe. Nuże, zstąpmy i zbełtajmy im języki, by nie rozumieli jeden mowy drugiego". I rozproszył ich Bóg po całym świecie i przestali budować miasto. Przeto nadano mu imię Babel, bo tu zbełtał Bóg języki wszem ludziom i rozproszył ich tam i sam po świecie. (I Mojż. XI 1-9)
posłowie
Książkę tę pisałem od wiosny 1996. Jej rozdziały były drukowane w tygodniku "Gwiazdy Mówią"; zamieszczałem je też, jeszcze ciepłe, w mojej internetowej witrynie, w wirtualnym miesięczniku TARAKA, ktory wtedy właśnie zacząłem wydawać. Próbowałem zainteresować nią zwykłych, papierowych wydawców, lecz nie mogłem przebić się przez powszechną w takich transakcjach nieufność przedsiębiorcy, który zanim książkę wyda i sprzeda, ryzykuje własnymi, tak drogimi mu pieniędzmi. Postanowiłem więc rozpowszechniać "Biblię" w postaci wirtualnej, która swojego czytelnika znajdzie przez Internet.

Zwykle we wstępach i posłowiach jak to, autorzy dziękują różnym osobom, które przyczyniły się do powstania ich dzieł. Ja też jestem wdzięczny. Komu? Jest to, jako pierwszy, Robert Bly, z którego sławnej książki "Żelazny Jan" jedno zdanie wbiło mi się w mózg i kazało, bym do niego dopisał ciąg dalszy: że według "Księgi Rodzaju" ludzkość ma dwóch ojców - a tym drugim, po Bogu, jest Wąż. Dalej Mircea Eliade, który chyba wszystkie z wymienionych w "Biblii Szamanów" wątków zgłębił i opisał, i zrobił to oczywiście na dużo wyższym poziomie niż mogłem to zrobić ja, ostatecznie w dziedzinie studiów biblijnych i antropologii kultury amator i dyletant. Trzeci z wymienionych zainspirował mnie czymś innym niż książka - mianowicie dyskretnym prowadzeniem. Był nim David Thomson, którego szamańskie warsztaty natchnęły mnie przekonaniem, że starożytni Żydzi, których wierzeń i kultury dalekim echem jest Biblia, byli równie bliscy Ziemi, jak dzisiejsi Indianie i inne ludy w głębokim sensie tego słowa autochtoniczne, czyli z własną Ziemią zrośniętą. Jeden z rozdziałów, ten o dębach w Mamre, dosłownie powstał w mojej głowie na jednym z warsztatów Davida, podczas wyprawy po wizje, którą odbyłem pod dębami. Mazowieckimi, nie kanaanejskimi, ale dąb wszędzie jest dębem... I oczywiście moim Wielkim Mistrzem podczas pisania stale pozostawał Artur Sandauer, którego genialne okno na Biblię, jakim jest jego książka "Bóg, Szatan, Mesjasz i...?" jest dla mnie niedościgłym wzorem myślenia o starożytnościach żydowskich i zarazem naszych korzeniach.

Temat i wątek "Biblii Szamanów" nie został wyczerpany i tej książce daleko jest do końca. Nie poruszyłem motywu Drzewa Kosmicznego, które rosło w środku Edenu. Więcej dałoby się opowiedzieć o Wygnaniu z Raju. O Stworzeniu Świata. Nie napisałem nic o Ogniu, którym Jahwe, Bóg Ognia przecież, spalił Sodomę. Nie wspomniałem o Trzech Gościach odwiedzających Abrahama, którzy mają przecież odpowiedniki i w chińskiej Księdze Przemian, i w naszej legendzie o Piaście. Bez komentarza pozostawiłem potworną przygodę, jaką zainscenizował Jahwe Abrahamowi, każąc mu ofiarnie zamordować własnego syna - a jest to przecież zobowiązanie (klątwa? wyrok?), które wciąż, do dziś ciąży nad potomstwem Izaaka, narodem żydowskim. Nie pisałem nic o tak jawnym szamaństwie, jakiego się dopuszczał Mojżesz, czyniąc swoje cuda z wężami i źródłami wody. Przemilczałem wycieczkę Jonasza w wielorybim brzuchu i "wyprawę po moc", którą Tobiasz odbywał u boku anioła Rafaela. Sprawę obrzezania, niejedzenia świń i nierozlewania krwi... I wiele innych wątków. Może jeszcze kiedyś do nich wrócę.
A kiedy się czyta Starą, żydowską Biblię, nie sposób nie myśleć też o tej Nowej, chrześcijańskiej. O czynach Jezusa i o żywotach Jego świętych. Ale to temat na inną książkę. Na razie tylko obmyśliłem dla niej tytuł: "Kościół szamanów".
I to tyle. Ciekaw jestem, co o tej wirtualnej książce sądzisz. Zawsze możesz do mnie napisać. Oto mój adres:
taraka@taraka.pl
Wojciech Jóźwiak











Wyszukiwarka