szpilki z drzewa sb










Szpilki z drzewa SB - rozmowa ze ZBIGNIEWEM FIJAKIEM, działaczem opozycji antykomunistycznej





Dziennik Polski - 29-10-2004
 
Szpilki z drzewa SB
 
 
Rozmowa ze ZBIGNIEWEM FIJAKIEM, działaczem opozycji
antykomunistycznej
 
- Czyta Pan swoją "teczkę", czyli materiały,
które na Pana temat zgromadziły PRL-owskie służby specjalne?
- Systematycznie robię to od kilku miesięcy; a mam sporo
do przeczytania.
- Taki był Pan ważny dla Służby Bezpieczeństwa?
- Liczna dokumentacja jest wynikiem przede wszystkim mojej
sporej aktywności w działalności opozycyjnej. Z Instytutu Pamięci Narodowej
otrzymuję akta i poszczególne dokumenty, w których występuje moje nazwisko.
Dostałem na przykład materiały zbierane przeciwko Konfederacji Polski
Niepodległej, w której nigdy nie byłem, ale kontaktowałem się i współpracowałem
z działaczami tej partii. Podobnie jest w przypadku ruchu "Wolność i Pokój",
którego nigdy nie byłem formalnym członkiem. Do tej pory archiwiści IPN
znaleźli moje nazwisko w ponad 30 różnego rodzaju miejscach. Zapoznając się
z moimi "teczkami", przyszedł mi do głowy pomysł, który przedstawiłem
historykom z Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego.
Zaakceptowali go, a następnie szefowie tej instytucji wystąpili do IPN o zgodę
na realizowanie projektu, który powstał na bazie mojego pomysłu.
- Mianowicie?
- Chcemy prowadzić badania, które pokazywałyby działania
Służby Bezpieczeństwa przeciwko społeczeństwu Krakowa i Małopolski w
latach 1976-1990.
- Tym zajmuje się przecież IPN.
- To prawda, ale nie tylko Instytut Pamięci Narodowej ma
prawo zajmować się tą problematyką. Zresztą uzyskaliśmy zgodę IPN na
realizowanie naszego projektu. Ale mój pomysł idzie dalej. Uważam, że
dokumenty wytworzone przez tajne służby powinny zostać opublikowane, aby każdy,
kto chce, mógł się z nimi zapoznać albo na papierze, albo w Internecie, a
najlepiej - i tak, i tak.
- Chodzi Panu o to, aby Polacy mogli sięgnąć po
archiwalia wytworzone przez policję polityczną totalitarnego państwa jak po
książkę czy gazetę?
- O to mi właśnie chodzi. Aby wszyscy mieli takie prawo.
- A czy prawo nie zabrania publikowania dokumentów z
archiwów SB i tajnych służb wojskowych z okresu PRL?
- Nie zabrania. Podkreślę jednak, że działalibyśmy w
ramach wyznaczonych przez prawo. Respektowalibyśmy Ustawę o IPN, Ustawę o
ochronie danych osobowych oraz te przepisy kodeksu cywilnego, które dotyczą
ochrony dóbr osobistych.
- Tego rodzaju publikacja powinna zostać poprzedzona
wytłumaczeniem Polakom mechanizmu działania służb specjalnych w okresie PRL
i tworzenia przez nich dokumentów.
- Tym zajmuje się już IPN, ale zgadzam się, że w takim
wypadku konieczna byłaby powszechna edukacja. Przypomnę zatem, że podstawowym
dokumentem archiwalnym po Służbie Bezpieczeństwa jest sprawa operacyjnego
rozpoznania, tzw. SOR. SOR była głównym narzędziem pracy operacyjnej dla
funkcjonariuszy bezpieki, wymierzonym nie tylko przeciwko opozycji, ale i całemu
społeczeństwu. SOR była zakładana nie tyle na pojedynczych ludzi, ile na
instytucje, instytuty, organizacje, budynki itp.
Pomysł badań nad działalnością bezpieki w Krakowie i
w Małopolsce oraz publikacji materiałów wytworzonych przez jej
funkcjonariuszy narodził się w momencie, kiedy przeczytałem sprawę
operacyjnego rozpoznania przeciwko "Solidarności" Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Miałem dostęp do tych materiałów, które zawierały
informacje na mój temat, bo - w myśl Ustawy o IPN - mam status pokrzywdzonego;
do 1990 r. byłem pracownikiem UJ i członkiem uniwersyteckiej "Solidarności".
- Kiedy skończył Pan czytać te materiały, doszedł
Pan do przekonania, że powinny zostać opublikowane. Czy wszystko miałoby
zostać wydrukowane?
- Całość dokumentów SOR na "Solidarność"
UJ. Od początku do końca. To kilka tomów akt, w których każda strona jest
ponumerowana. Każdy SOR ma swój kryptonim. Pierwszy nosił nazwę "Union",
a z niego wyprowadzono nowe SOR-y o kryptonimach: "Krytyk",
"Studnia", "Niedźwiadek" i "Szakal". Opracowanie
ich do publikacji polegałoby na podaniu spisu treści wszystkich dokumentów, a
właściwie opisaniu każdego źródła, aby ułatwić korzystanie z
opracowania, a następnie przedstawieniu większości, w tym wszystkich ważnych
dokumentów w całości.
- Co jest w tych 4 tomach sprawy operacyjnego
rozpoznania "Solidarności" UJ?
- Na początku są meldunki, że na Uniwersytecie Jagiellońskim
zaczyna się organizować "Solidarność". Następnie jest główny
plan operacyjny SB zakładający SOR. Zawiera on m.in. analizę "Solidarności"
UJ, plan pracy SB wobec niej, podana jest agentura, którą należy wykorzystać
przy rozpracowywaniu "Solidarności" UJ. Dalsze materiały zawierają
kolejne meldunki oraz plany bezpieki, które cyklicznie były nowelizowane. Na
końcu jest dokument zamykający SOR, co nastąpiło w tym przypadku w 1984 r. W
nim dokonane zostało podsumowanie i ocena dokonań "Solidarności"
UJ, oczywiście z punktu widzenia SB, a także analiza pracy i dokonań bezpieki
w latach 1980-1984.
- Dlaczego właśnie w 1984 r. sprawa operacyjnego
rozpoznania "Solidarności" UJ została zakończona?
- Do końca nie wiem. Przypuszczam, że miało to związek
z wejściem w życie w 1983 r. Ustawy o Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Ustawa wprowadzała sporo zmian, również w działalności Służby Bezpieczeństwa.
Kluczowe znaczenie ma jednak to, że do lipca 1983 r. wszystkie dokumenty SB są
jawne, gdyż nie było przepisów nadających tym źródłom odpowiednich
klauzul tajności.
- Skoro materiały SB do lipca 1983 r. nie miały żadnego
gryfu tajności, to...
- Już można je bez przeszkód publikować. Po tym
terminie akta bezpieki były z zasady opatrzone klauzulą określającą stopień
ich tajności, ale i takie akta można - zgodnie z prawem - publikować. Sądzę,
że zamykanie spraw w 1984 r., w tym na "Solidarność" UJ, miało też
związek z wprowadzeniem nowych reguł oznakowania dokumentów. Wiem, że z
materiałów zgromadzonych w SOR na "Solidarność" UJ do 1984 r.
wyprowadzono co najmniej 4 inne sprawy operacyjnego rozpracowania. Do tej pory
nie dotarłem jednak do nich.
- W SOR-ach na "Solidarność" UJ są też
wymienieni agenci bezpieki?
- Tak. Tylko w pierwszym SOR, inicjującym rozpracowywanie
"Solidarności" UJ, podano około 50 agentów. Do każdego wydziału
na UJ wskazany jest jeden lub dwóch tzw. agentów wiodących. Instytut
Filozofii UJ jako jedyny miał swojego własnego tajnego współpracownika.
- Oznacza to, że ci wiodący agenci musieli być
tajnymi współpracownikami bezpieki przed powstaniem "Solidarności".
- To nie ulega wątpliwości. Do nich przydzielani byli
inni. Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na to, że istota problemu
tajnych współpracowników nie polega tylko na tym, iż oni donosili bezpiece.
O wiele ważniejsze jest to, że agenci dostawali zadania od Służby Bezpieczeństwa
i realizowali je, niektórzy z dużym zaangażowaniem. W SOR przeciwko
"Solidarności" UJ napisane jest, kto i jakie zadania ma wykonać w
ramach sprawy operacyjnego rozpoznania. Ale nie tylko w tym SOR mogłem
przeczytać o przydzielaniu konkretnych zadań poszczególnym agentom. Podobnie
rzecz wygląda w innych znanych mi materiałach, np. w sprawie operacyjnego
rozpoznania przeciwko KPN, w SOR dotyczącym Międzynarodowej Konferencji Praw
Człowieka, która odbyła się w 1988 r. w Mistrzejowicach, SOR przeciwko
ruchowi "Wolność i Pokój czy założonym do rozpracowania Inicjatywy
Obywatelskiej w Obronie Praw Człowieka "Przeciw Przemocy" w Krakowie.
- Wiadomo, że SB niszczyła dokumenty. Gdyby zatem
doszło do ich totalnego upublicznienia, to czy nie mielibyśmy do czynienia z
mało reprezentatywnym wyborem źródeł?
- Wręcz przeciwnie. Na przykład dokumenty dotyczące
Inicjatywy "Przeciw Przemocy" w Krakowie zostały zniszczone, ale
otrzymałem ich komplet na mikrofilmach z Warszawy.
Część prawdy leży w stwierdzeniu, że bezpieka dokonała
ogromnych spustoszeń w archiwach i wskutek tego pozostał jedynie mało warty
chłam. Owszem, SB zniszczyła wiele, ale moc źródeł dokumentujących jej
pracę zostało. W samej Warszawie znajduje się podobno ponad 60 tys. mikrofilmów.
W SOR-ach przeciwko "Solidarności" UJ masę dokumentów też zostało
zniszczonych, ale jednocześnie istnieje następująca prawidłowość: jeśli
brak w jakiejś teczce określonych materiałów, to zwykle znajdują się one w
innych teczkach. Wielokrotnie ten sam dokument jest w wielu miejscach.
- Dlaczego?
- Archiwum Służby Bezpieczeństwa porównałbym z
wielkim, sztucznym iglastym drzewem, które ma kilka wielkich gałęzi. Akta
administracyjne SB - byłyby jedną, wywiad - drugą, kontrwywiad - trzecią, a
kolejne wydziały, np. do walki z inteligencją, Kościołem czy rolnikami -
stanowiłyby kolejne gałęzie.
- Dlaczego porównuje Pan archiwum bezpieki ze
sztucznym drzewem iglastym, a nie np. z drzewem liściastym?
- Ponieważ każdy dokument SB jest odpowiednikiem
konkretnej szpilki. Identyczne szpilki znajdują się w różnych gałęziach,
gdyż prawie każdy materiał był wytwarzany w wielu egzemplarzach. Zdarzały
się oczywiście pojedyncze dokumenty, ale bardzo sporadycznie.
Jak te szpilki funkcjonowały na jednym drzewie, może
obrazować następujący przykład. Przed konferencją w Mistrzejowicach doszło
w Paryżu do spotkania kilku osób, które zorganizował Mirek Chojecki,
przedstawiciel konferencji na Zachód. Załóżmy, że wśród uczestników
spotkania był agent i napisał z niego relację, to jego donos "szedł"
za każdą z tych osób i to w wiele miejsc. Jedna "szpilka" np.
pozostała we Francji w siedzibie PRL-owskiego wywiadu, inną wysłano do
Krakowa, bo tutaj miała odbyć się konferencja, kolejna - do centrali SB w
Warszawie, jeszcze inna - lądowała w SOR założonym przeciwko ruchowi
"Wolność i Pokój", bo był współorganizatorem konferencji, następną
- dostały wydziały i departamenty SB itd. Wszystkie "szpilki" były
identyczne, jakby powielone, a na końcu miały adnotację, do jakich miejsc
dana "szpilka" została wysłana.
- Żeby wszelki ślad po jakimś dokumencie zginął,
musiałby zostać zniszczony w tylu egzemplarzach, w ilu został wytworzony?
- Tak. W sprawie operacyjnego rozpracowania na
"Solidarność" UJ, który nosi kryptonim "Niedźwiadek",
jest adnotacja, że ten SOR został zniszczony. I tak zapewne się stało. Czytałem
jednak kilkadziesiąt dokumentów, które znajdowały się również w SOR
"Niedźwiadek", ale zetknąłem się z nimi przy okazji lektury
materiałów pochodzących z innych akt bezpieki.
Więcej, mamy do czynienia z istnieniem nie tylko
"szpilek", ale i "podszpilek".
- To już nie tylko z mutacją, ale z jakąś
supermutacją dokumentów SB mielibyśmy do czynienia?
- O istnieniu takich swoistych podigiełek twierdzę na
podstawie dokumentów zbieranych na Jacka Marchewczyka, w których znalazło się
również moje nazwisko. W 1985 r. jeden z esbeków sporządził około
30-stronicowy rękopis. Esbek spisywał wszystko, co znalazł w archiwaliach SB
i co w jakikolwiek sposób było związane z Jackiem Marchewczykiem od 1980 r.
Jest to istna kopalnia wiadomości, m.in. są tam liczni tajni współpracownicy.
Prawdopodobnie funkcjonariusz zadał sobie trud, bo potrzebował informacji do
jakiejś analizy. Moim zdaniem było to związane z wyjazdem Jacka do Paryża i
ów esbek chciał się zorientować, czy nie można byłoby go zwerbować. Rękopis
oddał do archiwum, chociaż na zdrowy rozum powinien był go zniszczyć, bo był
jedynie kompilacją innych dokumentów. Mogli zatem esbecy zniszczyć wszystkie
akta, z których korzystał wspomniany funkcjonariusz, ale i tak pozostałby
jego rękopis, który ja nazywam podszpilką.
- W jaki sposób bezpieka niszczyła dokumenty?
- Do 1988 r. niszczono je w archiwach, używając całej
prawnej procedury, w tym niszczarki. W latach 1988-1990 pozbywano się ich w
poszczególnych jednostkach Służby Bezpieczeństwa. W praktyce polegało to na
tym, że począwszy chyba od szefa sekcji funkcjonariusze SB wkładali dokumenty
do worków i mieli je zniszczyć w domach.
- Zniszczyli?
- Wiem, że niektórzy funkcjonariusze palili je, część
przeglądała i wybierała smakowite kąski do prywatnych zbiorów. Znam opowieść,
że jeden z funkcjonariuszy SB na Śląsku dobrze żył z dokumentów, które
przywłaszczył sobie i szantażował nimi ludzi na ważnych stanowiskach. Po
jego śmierci profity z esbeckich materiałów podobno czerpie rodzina. Przyznać
muszę, że do tej pory dokumenty SB z Krakowa "nie wyciekły". Nie
mamy jednak żadnych gwarancji, że zostały zniszczone.
- Wróćmy do Pana pomysłu, który będzie teraz
realizowany przez fundację Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego.
Dokumenty, które wytworzyły PRL-owskie tajne służby powinny zostać
opublikowane w całości. Dlaczego?
- Aby każdy, kto będzie miał ochotę przeczytać akta
wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa, mógł to bez przeszkód zrobić,
podobnie jak w przypadku innych źródeł historycznych. Dokumenty wytworzone
przez bezpiekę czy komunistyczne służby wojskowe są źródłami
historycznymi i nie powinno zabraniać się społeczeństwu dostępu do nich.
- Nazwiska agentów też byłyby ujawnione?
- Nie można w źródłach wymazywać jednych rzeczy, a
podawać innych. Wyjątek uczyniłbym tylko wtedy, gdyby dokument zawierał podłe
stwierdzenia o osobach trzecich. Zamazywałbym np. tekst, gdy agent wylewa na
kogoś "pomyje", a także wtedy, kiedy mowa jest np. o kłopotach
rodzinnych czy osobistych. Zawsze jednak taki zabieg powinien zostać
zaznaczony.
Chciałbym natomiast, aby jasno było powiedziane, że np.
TW "Adler" (tajny współpracownik na Wydziale
Matematyczno-Fizyczno-Chemicznym UJ) - to ta osoba, TW "Aleksander"
(wydział BiNoZ) - to pan X, a "Krakus" (Wydział
Filozoficzno-Historyczny) - to zaś pan Y. Jeśli ktoś uznałby, że został
niesłusznie posądzony o agenturalną działalność, to niech idzie na drogę
sądową. Dziś większość osób, które figurują w aktach SB, żyje i mogą
oni walczyć o swoje dobre imię. Za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat dotyczące
ich materiały i tak ujrzałyby światło dzienne. Wątpię, aby za, powiedzmy,
30 lat współpraca z reżimem komunistycznym była lepiej oceniana niż
obecnie. Dzieci i rodziny osób, które w aktach SB są wymienione jako agenci,
nie będą mogły wówczas nic zrobić dla obrony dobrego imienia swojego
przodka.
- Z jak liczną grupą agentów spotkał się Pan
podczas lektury swoich "teczek"?
- Na razie z kilkudziesięcioma. Nie znam jednak
zdecydowanej większości nazwisk, które kryją się za kryptonimami tajnych
współpracowników. Mogę wystąpić o ich odtajnienie, ale na razie nie chcę.
- Czy na Uniwersytecie Jagiellońskim bezpieka miała
wielu tajnych informatorów?
- Wśród około 500 najaktywniejszych członków
"Solidarności" UJ agentów było około 50. Na całym uniwersytecie,
rzecz jasna, było dużo więcej tajnych współpracowników bezpieki. Ilu dokładnie,
tego nie wiem.
Czytając źródła esbeckie, wydaje mi się, że
funkcjonariusze SB nie chcieli mieć więcej agentów, bo z każdym musieli się
spotkać, sporządzić raport itp. Ponadto, gdy się miało tak aktywnych
tajnych współpracowników, jakimi w Krakowie byli Lesław Maleszka i Henryk
Karkosza, to czego więcej chcieć?
- Czy informatorami SB byli również ludzie, którzy
dzisiaj są uznawanymi autorytetami moralnymi?
- Niestety, tak.
- Jak dużo może "spaść koronowanych głów"?
- Obawiam się, że niemało.
- Chce Pan rewolucji?
- Broń Boże.
- Opublikowanie dokumentów esbeckich doprowadzi do
wrzenia w Krakowie i Małopolsce.
- PZPR była organizacją zbrodniczą, zaś Służba
Bezpieczeństwa jej narzędziem. Powszechny dostęp do materiałów wytworzonych
przez SB pozwoli uświadomić Polakom, jak okrutny był reżim komunistyczny.
Gdybym zapytał, czy ktoś chce ukrywać mordercę, zapewne spotkałbym się z
oburzeniem. Dokumenty SB mogą być niczym innym niż ujawnieniem dowodów
morderstw dokonanych przez wyjątkowego w dziejach świata zbrodniarza, jakim był
system komunistyczny. Sam system jednak nie zabijał. Ktoś nim kierował, ktoś
wypełniał najbardziej ohydne polecenia.
Mam świadomość, że tajni współpracownicy to jakaś
"mierzwa historii", często są to ludzie zgnojeni, wystraszeni,
szantażowani. Nie mam do nich pretensji, nie chowam urazy, chętnie wybaczę
agentom. Muszę jednak wiedzieć, komu mam wybaczyć, tym bardziej że niektórzy
konfidenci bezpieki byli wyjątkowo gorliwi. Podobno Maleszka pisał np. raporty
do kierownictwa bezpieki w Warszawie, w których donosił na... prowadzących go
funkcjonariuszy. Miał skarżyć się, że nie realizują jego świetnych pomysłów
wymierzonych w opozycję. Szkoda słów. Niech wreszcie przemówią dokumenty.
- Przeciwnicy IPN i lustracji twierdzą jednak, że
materiały SB są z natury rzeczy nic niewarte.
- Jestem przeciwnego zdania. Rozważmy taki scenariusz.
Posłużmy się jeszcze raz Międzynarodową Konferencją Praw Człowieka w
Mistrzejowicach. W przykładowym spotkaniu poprzedzającym konferencję, do którego
doszło w Paryżu w 1988 r., uczestniczył np. opozycjonista z Rzeszowa.
Informacje dotyczące jego udziału w spotkaniu wysłano do wielu miejsc i musiały
być prawdziwe, bo w każdej chwili esbek z Rzeszowa czy innego miasta mógł je
wykorzystać dla własnych potrzeb. Gdyby panowała dowolność w dokumentacji
SB, nie mówiąc już o fałszywych dokumentach, to policja polityczna PRL byłaby
atrapą. Esbecy nie mogli fałszować dokumentów przede wszystkim dlatego, że
zdawali sobie sprawę, iż ich raporty trafiają w wiele różnych miejsc i w każdej
chwili ich wiarygodność może zostać zweryfikowana. Fałszywa informacja
zostałaby wcześniej czy później wychwycona.
Nie oznacza to oczywiście, że w archiwach SB znajdziemy
samą prawdę. Nie. Niemało było tam głupstw. Podkreślam jednak, że esbecy
nie zajmowali się tworzeniem fikcji, bo musiałoby się to dla nich skończyć
źle. Ponadto nie oszukiwaliby siebie nawzajem.
 
Rozmawiał: WŁODZIMIERZ KNAP

Większa dawka top secret








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
9 01 07 drzewa binarne
DrzewaLOG
09 Drzewa wyższych rzędów
automaty 4 drzewa wyprowadzen
L3 drzewa decyzyjne klucz
świat kultury w sieci SB
drzewa rys
6 drzewa
Wycena opcji wg algorytmu drzewa dwumianowego
sb tygodnik powszechny
Wyklad08 drzewa
08 Drzewa binarne
O drzewach
Obcinanie gałęzi i ścinanie drzewa
drzewa

więcej podobnych podstron