Promieniotwórczość i rodzina Marii Curie Skłodowskiej


Promieniotwórczość i rodzina Marii Curie Skłodowskiej.

LES CURIE ET LA RADIOACTIYITE
Editions Seghers, 1963
OMadka i karta tytułowa J.
KLECHNIOWSKI

SPIS TREŚCI
Przedmowa do wydania polskiego ....... 7
Wstęp ..................... 9
1. MANIA SKŁODOWSKA ............. 12
2. PIOTR CURIE ................ 23
3. MAŁŻEŃSTWO PIOTRA CURIE Z MARIĄ- SKŁO-
DOWSKĄ I ODKRYCIE RADU ......... 32
4. W SZKOLE W SEYRES (19001905) ........ 44
5. W RODZINNYM DOMU PAŃSTWA CURIE .... 50
6. ŚMIERĆ PIOTRA CURIE ............ 65
7. TRUDNE ZADANIE ............... 70
8. PIERWSZA WOJNA ŚWIATOWA ......... 82
9. INSTYTUT RADOWY ............. 88
10. MARIA CURIE I JEJ CÓRKI .......... 97
11. IRENA UCZENNICA MARII CURIE ...... 108
12. IRENA I FRYDERYK JOLIOT-CURIE I ODKRYCIE
SZTUCZNEJ PROMIENIOTWÓRCZOŚCI ....... 111
13. W DOMU U IRENY I FRYDERYKA JOLIOT-CURIE 121
14. IRENA JOLIOT-CURIE UCZONA I DZIAŁACZKA
SPOŁECZNA ................. 127
15. ŻYCIE W SŁUŻBIE NAUKI ........... 138
i Skorowidz nazwisk .............. 149


Tytuł oryginału



wywoływała przede mną wspomnienia swych lat
dziecinnych. Poprzez jej osobę, poprzez jej żarliwy
patriotyzm uczyłam się poznawać dumny naród
polski, tak dzielny w ciężkich próbach. A gdy
bezmyślny wypadek zabrał jej cudownego towa-
rzysza życia, pokazała, że jest nieodrodną córką
swego kraju, kontynuując samotnie, z niezwykłą
energią, wielkie i trudne zadanie podjęte wespół z
Piotrem Curie.
Jako wyraz podziwu i pełnej czci miłości, takiej,
jaką córki żywią dla swych matek, a jaką ja otaczam
postać Marii Skłodowskiej-Curie, w imię francusko-
polskiej przyjaźni, której Ona była jednym z
najpiękniejszych symboli, kreślę dla mych polskich
przyjaciół tych kilka słów na wstępie polskiego
wydania mej książki.
EUGENIA COTTON


WSTĘP
Odkrycie radu i promieniotwórczości łączą wszy-
scy ludzie na całym świecie z nazwiskiem rodziny
Curie. To__ właśnie Maria Curie n.
niotwórczością odkryte w 1896 przez genrLB,ec-
ąuerela nie znane dotychczas zjawisko świecenia soli
uranowych, które tak ją uderzyło, że zaczęła je
śledzić i w innych substancjach.
Potem wspólnie ze swym mężem Piotrem Curie
odkryła dwa nowe pierwiastki, miliony razy bardziej
aktywne od uranu: polon i rad. Dzięki tym odkryciom
zbadano prawa rządzące promieniotwórczością.
19 kwietnia 1906 Piotr Curie zginął śmiercią
tragiczną, Maria Curie kontynuowała jednak dzielnie
trudną pracę, podjętą niegdyś we dwoje. Praca ta
uwieńczona została pomyślnym skutkiem: udało jej
się uzyskać czysty rad i określić jego ciężar
atomowy.
Marii Curie roz-
poczęła z kolei pracę naukową w Instytucie Rado-
wym pod kierunkiem matki i ogłosiła wyniki swych
badań na temat własności promieni alfa polonu. W
1926 Irena poślubiła Fryderyka Joliot i odtąd para
Joliot-Curie pracowała w dziedzinie
promieniotwórczości z takim samym zamiłowaniem i
powodzeniem jak ongiś para Curie-Skłodowska. Na
krótko przed śmiercią (w 1934) Maria Curie
doczekała się wielkiej radości: dzieci jej, które były
zarazem jej uczniami, również dokonały wielkiego
odkrycia, ujawniając światu istnienie zjawiska
sztucznej promieniotwórczości.
W przeciągu trzydziestu zaledwie lat zostały
przyznane członkom rodziny Curie trzy nagrody


Nobla za odkrycia związane z promieniotwórczością.
Pierwsza, w 1903, była nagroda w zakresie fizyki,
którą Piotr i Maria Curie dzielili z Henri
Becąuerelem. W 1911 nagrodę Nobla w dziedzinie
chemii otrzymała sama Maria Curie za wyprepa-
rowanie czystego radu. I wreszcie w 1934 Fryderyk i
Irena Joliot-Curie uzyskali z kolei nagrodę Nobla w
dziedzinie chemii za odkrycie zjawiska sztucznego
rozpadu promieniotwórczego.
Tak więc tajemnicze zjawisko, które Piotr i Maria
Curie tylko zaobserwowali, nie mając jednak moż-
ności oddziaływania nań w jakiś sposób, ich dzieci
już potrafiły same wywołać, otwierając drogę do
badań nad promieniotwórczością i jej praktycznymi
zastosowaniami.
Wiadomości o odkryciach dokonywanych w ciszy
pracowni naukowych na ogół nie docierają do
szerokiego ogółu, odkryciu radu towarzyszył jednak
wyjątkowy rozgłos. Zaciekawienie osób nawet mało z
fizyką obeznanych zostało bowiem pobudzone
tajemniczymi własnościami nowo odkrytego
pierwiastka. Nikt na świecie przecież nie widział
dotąd substancji samorzutnie wydzielającej światło,
ciepło i energię elektryczną, która by sama przy tym
nie ulegała jakimś widocznym zmianom.
I oto Piotr i Maria Curie, którzy zamierzali wieść
ciche życie rodzinne, stali się nagle przedmiotem
powszechnego zainteresowania i podziwu.
Miałam szczęście być świadkiem pracy i pry-
watnego życia w domowym zaciszu tych dwojga
wielkich uczonych, w okresie kiedy dokonywali
swych cudownych odkryć, a potem z bliska mogłam
również obserwować zmianę warty, kiedy na niwie
tej samej nauki małżonków Curie zastąpiła para
Curie-Joliot.
Doniosły wkład dwóch par małżeńskich, pocho-
dzących z jednej rodziny, w dzieje rozwoju jednej i
tej samej gałęzi nauki jest zapewne wyjątkowym
zdarzeniem w historii ludzkości. Współpraca ich
była tak ścisła, że trudno powiedzieć, co jest np.


dziełem Fryderyka, a co Ireny Joliot-Curie, i nie
sposób o nich mówić oddzielnie.
Powszechne zainteresowanie wzbudziła około roku
1900 młoda Polka Maria Skłodowska, która dopiero
niedawno przedzierzgnęła się w panią Marię Curie.
Trzeba pamiętać, że w owej epoce bardzo niewiele
kobiet oddawało się pracy naukowej, a na pewno
żadna nie osiągnęła tak wspaniałych wyników jak ta
prawdziwa księżniczka nauki. Z tego względu, jak
również dlatego, że w ciągu trzydziestu lat od śmierci
jej męża wokół Marii Curie koncentrowały się we
Francji sprawy promieniotwórczości, od
przedstawienia Czytelnikowi jej osoby rozpoczniemy
naszą opowieść.


10



Rozdział 7
MANIA SKŁODOWSKA*
Maria Skłodowska urodziła się 7 listopada 1867
przy ulicy Freta, niedaleko Rynku Starego Miasta, w
najstarszej dzielnicy Warszawy.
Dzielnica ta, całkowicie zburzona w czasie ostatniej
wojny, została pięknie odbudowana. Zachowano
dawny układ starych kamieniczek, gołębie znów
objęły w posiadanie gzymsy domów i jak niegdyś u
wylotu przecznic idących od ulicy Freta ukazuje się
oczom przechodniów Wisła na tle zieleni. Choć
Mania zaledwie kilka miesięcy swego życia, i to jako
niemowlę, spędziła przy ulicy Freta, dom, w którym
przyszła na świat i w którym matka jej prowadziła
pensję dla panien, stał się placówką naukową,
poświęconą jej pamięci **. Po narodzinach Marii
ojciec jej,
_
fizyki w girrinj.zjjLmi^jotrzymał inne sta-
~nowisko, związane zwinną dzielnicą miasta, i matka
zrezygnowała wtedy z prowadzenia pensji. Pani
Skłodowskiej nie dopisywało zdrowie, postanowiła
więc obecnie cały swój czas poświęcić rodzinie, na
którą składało się j>ięcioro dzieci; cztery
dziewczyńlo" i je^leliricl^opiec. Kiedy urodziła się
Mania, nJsTarszir~3eJiostra, Zosia, liczyła 7 lat,
* Wspomnienia zawarte w tym pierwszym rozdziale
czerpię z tego, co sama zasłyszałam od Marii Curie oraz
od jej siostry, pani Heleny Skłodowskiej Szalayowej, jak
również z pięknej książki Ewy Curie, poświęconej jej
matce. Autorkę prosiłam o zezwolenie na przytoczenie
kilku ustępów jej wzruszającej opowieści.
** W domu -tym, przy ul. Freta 16, mieści się obecnie
siedziba Polskiego Towarzystwa Chemicznego (przyp. red.
przekł. poi.).


Józio 4, Bronią 3, Hela lVz; małą sios-
Manig_r Maniusią. a mat-
_
ka mówiła nieraz do niej pieszczotliwie: "moje ty
małe Anciupecio".
Starsze rodzeństwo okazywało Mani wiele czułości,
dziecko najbardziej jednak lubiło pieszczoty matki,
tuliło się do niej, nie mogło tylko zrozumieć, dlaczego
mama nigdy jej nie całuje. Znacznie później Maria
dowiedziała się o powodach tej powściągliwości. Pani
Skłodowska od czasu urodzenia ostatniego dziecka
chorowała na gruźlicę, zachowywała więc wiele
ostrożności w obawie, by nie zarazić rodziny. Tu
chyba szukać należy źródeł lęku prześladującego
później Marię Curie, żeby na tę straszną chorobę nie
zapadły również jej dzieci. Dlatego też tak bardzo się
starała zapewnić im co roku jak najdłuższy pobyt na
wsi.
Pięcioletnia Mania była dzieckiem bladym, o
miękkich wijących się blond włosach i siwych oczach
pod wypukłym czołem. Chętnie bawiła się z
rodzeństwem, ale najbardziej lubiła słuchać bajek
najstarszej siostry Zosi. Już wtedy odznaczała się
niepospolitą pamięcią i wrażliwością cechującą
wszystkie przedwcześnie dojrzałe dzieci. Czytać
nauczyła się wcześniej od Broni, a kiedy spostrzegła,
że jej starsza siostrzyczka bardzo się z tego powodu
zmartwiła, rozpłakała się rzewnie, jak gdyby popełniła
coś złego.
Kiedy Mania zaczyna uczęszczać do szkoły, okazuje
się, że jest najmłodszą dziewczynką w klasie, a
jednocześnie najlepszą uczennicą. Toteż nauczyciele
wywołują ją często do odpowiedzi w czasie
zdarzających się wizytacji carskiego inspektora.
Zgodnie z cichą umową między wykładowcami i
młodzieżą polskie książki znikają natychmiast z
pulpitów, gdy tylko dzwonek zapowie jego przybycie.
Na lekcjach historii jest dozwolony jedynie język
rosyjski, a Mania mówi po rosyjsku bardzo poprawnie,
toteż w czasie wizytacji recytuje bezbłędnie imiona
carów, następców Katarzyny II, oraz tytuły wszystkich
członków carskiej rodziny.


12
13



Po zakończonej wizytacji przeżyte napięcie nerwowe
wywołuje jednak wybuch płaczu dziewczynki.
W taki to sposób zetknęła się Mania już w dzie-
ciństwie z carskim uciskiem w szkole, a i w domu
dawały się odczuć jego skutki. Profesor Skło-dowski
nie zawsze wykazywał dostateczną uległość wobec
swych rosyjskich przełożonych, co odbiło się
niekorzystnie na jego sytuacji materialnej. Pani
Skłodowska stara się temu zaradzić jak może,
własnoręcznie na przykład sporządza obuwie dla
swych dzieci. Do domu zakrada się jednak niedo-
statek, panuje w nim ciężka atmosfera.
Kiedy Mania skończyła lat siedem, żałoba zjawiła
się po raz pierwszy w rodzinie. W styczniu 1876
Bronią i Zosia zapadły na tyfus, z którego wyszła
jedynie Bronią. Wraz z ojcem, Józiem i Helą
odprowadza Mania swą najstarszą siostrę na miejsce
ostatniego spoczynku. Matka nie mogła uczestniczyć
w pogrzebie, jest chora i coraz słabsza, choć stan
swój stara się ukrywać przed rodziną. Śmierć
wyrwała ją najbliższym, zanim jej najmłodsze
dziecko ukończyło jedenasty rok życia.
Pozbawiona matki dziewczynka szuka uczucia u
prowadzącej obecnie dom ojca Broni. Pan Skło-
dowski dokłada wiele starań, żeby utrzymać ciepłą
atmosferę rodzinnego ogniska. Prowadzi z dziećmi
długie rozmowy na pasjonujące Manię tematy, poza
tym ma w domu do doświadczeń z fizyki kilka
przyrządów podniecających ciekawość przyszłej
uczonej.
Mijają lata. Po smutnym dzieciństwie Mania, już
jako podlotek, wchodzi w okres życia rozjaśniony
przyjaźnią z Kazia, uroczą dziewczynką, wypiesz-
czoną przez matkę, która nie skąpi również objawów
czułości osieroconej przyjaciółce swej córki. Obie
dziewczynki są wesołe, bawią się i śmieją tak, jak to
potrafią tylko czternastolatki. Razem uczęszczają do
rosyjskiego gimnazjum, w którym nauka jest
wprawdzie bardzo interesująca, ale za to jakim
ciężkim próbom bywają nieraz poddawane ich
patriotyczne uczucia. Pewnego razu dowiadują się,


że brat jednej z ich koleżanek, zadenuntjowany przed
carską policją, ma następnego dnia o świcie zawisnąć
na szubienicy. Mania i Kazia spędzają z przyjaciółką
tę noc pełną grozy, która umacnia w nich jeszcze
bardziej pragnienie wolności ojczyzny.
W wieku 16 lat Mania, podobnie jak jej siostry,
ukończyła gimnazjum ze złotym medalem. Ojciec,
niezmiernie dumny z tego sukcesu, postanowił jednak,
że panienka, nim podejmie jakąś decyzję co do swego
przyszłego zawodu, spędzi rok u krewnych na wsi i
podreperuje nadwątlone zdrowie. Po pracowicie
spędzonych latach gimnazjalnych następuje więc
czternastomiesięczny okres wesołego l beztroskiego
życia, który trudno skojarzyć z osobą przyszłej
poważnej pani Curie. W listach do Kazi opisuje
wesołe zabawy, huśtawkę, kąpiele w rzece, łowienie
raków przy świetle pochodni:
Byłam kilka dni w Zwoli, zastałam tam Kotar-
bińskiego, który był tak ucieszny, tyle nam deklamo-
wał, śpiewał, rwał agrest, żartował, że gdy wyjeżdżał,
zrobiłyśmy wianek z wiciny, rumianku, gwoździków
itd. i rzuciłyśmy mu na bryczkę, wołając: Wiwat p.
Kotarbiński! Wsadził ten wianek na głowę i zabrał
potem w walizce do Warszawy. W Zwoli jest
niesłychanie wesoło...*
Później Mania uczestniczy w kuligu. "Kulig"...
Któż we Francji zna tę zabawę? Nie wystarczy
przecież powiedzieć, że to bal, bo jest to raczej w
gwarze karnawałowym szalona, baśniowa eskapada.
Są to dwie pary sań, unoszących wieczorem, wśród
padającego śniegu, przytulone do siebie, poprzebierane
za krakowianki Manię Skłodowską i jej trzy kuzynki.
Młodzi kawalerowie w malowniczych strojach
ludowych, z pochodniami w rękach, towarzyszą im
konno. Światła innych pochodni migają wśród
świerków i mroźna noc rozbrzmiewa dźwiękami
muzyki. Oto zbliżają się sanie z czteroosobową
żydowską kapelą, która przez
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. Hanny Szyllero-wej,
PWN, Warszawa 1958, str. 44.


14



dwie kolejne doby wycinać będzie na strunach upojne
walce, siarczyste krakowiaki i mazury, .a uczestnicy
zabawy chóralnie podchwytywać będą refreny.
Tymczasem mali żydowscy muzykanci tak długo
wygrywać będą w lesie szaleńcze tony, aż trzecie,
piąte, dziesiąte sanie odpowiedzą na ich zew, odnajdą
ich wśród nocy. Mimo wybojów i zawrotnych zjazdów
po oblodzonych zboczach nie zadrży im ręka ani przy
jednym pociągnięciu smyczka i aż do następnego
etapu triumfalnie poprowadzą fantastyczną nocną
farandolę.
Rozbawiona gromada zatrzymuje się przed po-
grążonym we śnie domem. Stukanie w drzwi, udane
zdziwienie gospodarzy... Ale w kilka chwil później
muzykanci są już usadowieni na lawie i rozpoczyna
się bal przy świetle lamp i pochodni, podczas gdy
wcześniej przygotowane smakołyki wędrują z kre-
densu na stół. Aż nagle na dany znak znikają maski,
domownicy, konie, sanie, wszystko. Dom pustoszeje, a
farandoia powiększona, przedłużona przesuwa się
lasem w kierunku innego domu, potem jeszcze
innego, zaciągając za każdym razem nowego rekruta.
Słońce wstaje i zachodzi, skrzypkom starczy
zaledwie czasu, żeby zaczerpnąć nieco tchu czy
przespać się, ale kiedy ostatniego wieczoru korowód
brzęczących i dzwoniących sań zatrzyma się przed
najobszerniejszym w okolicy dworem, w którym ma
się odbyć "prawdziwy bal" muzykanci rozpoczną
pierwszego krakowiaka zwycięskim fortissimo,
podczas gdy tancerze ustawią się do cudnego
figurowego tańca. Wtedy to młodzieniec odziany w
białą haftowaną gunię pospieszy zaprosić do tańca
najlepszą tanecznicę, silną szesnastoletnią
dziewczynę, Manię Skłodowską, która w
aksamitnym serdaku, lnianej koszuli z bufiastymi
rękawami i splecionym z kłosów wianku zakończonym
długimi, bajecznie kolorowymi wstążkami, wygląda
jak prawdziwa góralka przybrana w odświętny
strój...
Ten radosny rok swego życia kończy Mania w
domu zamężnej za Francuzem byłej uczennicy
1G


swej matki, hrabiny de Fleury. Dla uczczenia czter-
nastej rocznicy ślubu państwa domu układa żar-
tobliwy wierszyk:
Otóż przy świętym Ludwiku Spodziewamy
się pikniku O chłopców się więc starajcie
Jak najprędzej nas swatajcie, Byśmy za
waszym przykładem lecieli I wnet na
ślubnym kobiercu stanęli...*
Mania wraca we wrześniu 1884 do ojcowskiego
domu, w którym dzięki wybitnej kulturze pana
Skłodowskiego panuje prawdziwie intelektualna
atmosfera. Wieczory często upływają na wspólnej
lekturze dzieł poetów, którzy swą twórczością pod-
sycają opór narodu polskiego przeciw carskiemu
uciskowi. Ojciec czuje się szczęśliwy w otoczeniu
swych dzieci, uczucie to mąci jednak troska o ich
przyszłość, straciwszy bowiem wszystkie oszczęd-
ności w nieudanej transakcji finansowej, nie ma
obecnie środków dla zapewnienia im wykształcenia
odpowiedniego do ich wybitnych zdolności. Dzieci
pocieszają go jak mogą i starają się zarobić na swe
utrzymanie korepetycjami, o które nie jest jednak
łatwo. W którymś ze swych listów z owego okresu
Mania pisze:
Jedna z dalekich znajomych zwróciła się do nas o
lekcyje, ale kiedy jej Brońcia powiedziała pół rubla za
godzinę, uciekła, jakby się paliło.**
Lekcje się w końcu znalazły, Mani nie zadowala j 3
jednak te pierwsze osiągnięcia, nurtują ją myśli o
niewoli ojczyzny, marzy o dalszej nauce. Tymczasem
uczęszcza na tajny "Uniwersytet Latający" i słucha
wykładów wybitnych uczonych, głównie z zakresu
nauk przyrodniczych i socjologii, a potrzebę własnej
działalności społecznej zaspo-

* Tamże, str. 49. **
Tamże, str.
17
2 Rodzina Curie


kaja udzielając lekcji robotnicom. W wolnych [ chwilach
czyta dzieła filozoficzne, literaturę piękną. Z zapałem i
uparcie poszukuje Mania swej drogi. Tę najmłodszą
latorośl rodziny głównie jednak j zaprząta troska o
przyszłość starszych sióstr. ' O brata jest spokojna,
przypuszcza, że sam sobie poradzi w życiu, Hela
prawdopodobnie wyjdzie za mąż, ale cierpi z powodu
Broni, która marzyła o studiach medycznych w Paryżu, a
tymczasem od trzech lat prowadzi gospodarstwo w domu
ojca. Myśl ta prześladuje Manię nieznośnie, aż pewnego
dnia znajduje rozwiązanie, zaiste bohaterskie jak na 18-
letnią dziewczynę. Obejmie posadę prywatnej
nauczycielki i z zarobionych pieniędzy będzie opłacać
studia siostry w Paryżu, a gdy Bronią już będzie
lekarzem, ona z kolei umożliwi Mani naukę w Sorbonie.
Po długich perswazjach Bronią dała się w końcu
przekonać do tego pomysłu i oto widzimy Manię jako
nauczycielkę w pewnej warszawskiej rodzinie. Początki
są ciężkie, opisuje je też z goryczą.
Zawsze skorzystałam na tem, przyczyniło się to do
mojej znajomości ludzi, dowiedziałam się, że typy
powieściowe istnieją naprawdę i że nie trzeba włazić w
kółko ludzi zdemoralizowanych przez bogactwo.*
Postanawia opuścić Warszawę i wyjechać na wieś,
gdzie proponują jej lepiej płatną posadę. Tym razem
znalazła się w miłej rodzinie. Pisze do kuzynki:
Już miesiąc minął, odkąd przybyłam do pp. Ż.,
zdążyłam zatem rozpatrzeć się choć trochę na nowym
miejscu. Dotąd jest mi dobrze. Pp. Ż są to bardzo
dobrzy ludzie, ze starszą ich córką Brońcią zawiązałam
bardzo serdeczny stosunek, który się bardzo przyczynia
do uprzyjemnienia mi życia. Moja zaś uczennica,
Andzia, mająca lat blisko 10, jest dobre, pojętne
dziecko, ale bardzo nieporządne
i roztrzepane; trudno jednak żądać doskonałości.'
* Tamże, str. 63.


Mam 7 godzin zajęcia dziennie, 4 z Andzia, 3 z
Brońcią. Jest to trochę dużo, ale trudno...*
Duży, cichy i przyjemny pokój Mani znajduje się na
piętrze. Państwo Ż. mają całą gromadkę dzieci; trzech
synów uczy się w Warszawie, jeden z nich studiuje na
uniwersytecie. W domu jest 18-letnia Bronka, 10-letnia
Andzia, bardzo zabawny trzyletni Stasio i malutka,
sześciomiesięczna Marychna.
Mania znalazła miłą towarzyszkę w Brońci, swej
najstarszej uczennicy. Wraz z nią udziela lekcji
dzieciom wiejskim i praca ta daje jej dużo zadowolenia.
Ojciec jej uczennic jest agronomem, zawiaduje 200-
hektarową plantacją buraków, które na miejscu
przerabia się na cukier. W cukrowni można więc
pożyczać książki naukowe. Każdą wolną chwilę
poświęca teraz Mania lekturze, czyta w różnych
językach wszystko, na co natrafi: od fizyki Daniela i
socjologii Spencera, w języku francuskim, do anatomii i
fizjologii Paul Berta, w języku rosyjskim. Wydawałoby
się więc, że posiada korzystne warunki dla przygotowania
wymarzonej przyszłości. Tak jednak nie jest, bo młoda
dziewczyna przechodzi przez ciężką próbę życiową. Na
wakacje przyjeżdża najstarszy brat jej uczennic i zastaje
w rodzicielskim domu urocze dziewczę, bardzo różniące
się od dotąd tu spotykanych panien .Jest przystojny i
miły, więc młodzi ludzie przypadają sobie do serca i
układają plany małżeństwa. Napotykają jednak na
sprzeciw rodziców młodego człowieka, bo przecież
"nikt się nie żeni z guwernantką". Mania czuje się
bardzo nieszczęśliwa, nie zamierza jednak porzucać
posady w Szczukach, musi odważnie wywiązać się z
podjętych zobowiązań. Pełne goryczy słowa wychodzą
spod jej pióra, kiedy się dowiaduje, że rozwiało się
również planowane małżeństwo Heli.
Najgorzej, że straciła wiarę w przyszłość. 10 grudnia
1887 pisze, że marzy jedynie o własnym kącie, w
którym mogłaby kiedyś mieszkać z ojcem.
* Tamże, str. 6667.


18



Nade wszystko bowiem pragnie uzyskać niezależność i
mieć własny dom.
Szczęściem, gdy nadejdzie chr/ila podsumowania
wyników swego pobytu w Szczukach, znów zaczyna
dochodzić do głosu jej niespożyta energia i stwierdza,
że choć przeżyła tu chyba najokrut-niejsze chwile
życia, jej silna natura zwyciężyła. Na przyszłość
postanawia nie dać się nigdy poniżyć ani przez ludzi,
ani przez wydarzenia.
Po powrocie do Warszawy Mania znajduje pracę w
rodzinie, która ją szanuje i otacza względami, martwi
się jednak o przyszłość brata, siostry Heli i w głębi
serca skrywa nadzieję, że Kazimierz Ż. uzyska w
końcu zgodę rodziców na ich ślub... Toteż gdy
otrzymuje w marcu 1890 list z Paryża, w którym
Bronią donosi, że wychodzi za mąż za swego kolegę
Polaka i że oboje zapraszają ją do siebie, że od
października będzie mogła rozpocząć studia na
Sorbonie Mania zwleka z przyjęciem zaproszenia i
w końcu postanawia spędzić jeszcze jeden rok z
ojcem. Prawdziwa przyczyna tej zwłoki jest inna,
pragnie się przekonać, czy Kazimierz Ż. potrafi w
końcu podjąć jakąś stanowczą decyzję. Kiedy jednak
we wrześniu 1891 dochodzi wreszcie do spotkania w
Karpatach, ujawnia się całkowity brak charakteru
młodego człowieka i Mania postanawia zerwać z nim
ostatecznie.
A teraz musi jak naj spiesznie j rozpocząć nowe
życie, zaspokoić wreszcie pragnienie nauki, które w
pewnej chwili wydawało się już nieosiągalnym
marzeniem. Spokojna o ojca, któremu opiekę za-
pewnią Józef i Hela, przygotowuje się Mania
Skłodowska do wyjazdu na studia.
Często się zdarza, że gdy spełni się wreszcie długo
upragnione marzenie, trudno jest uwierzyć w jego
prawdziwość. Toteż Marii Skłodowskiej wydaje się, że
śni, gdy przestępuje progi Sorbony. Uczęszcza tu na
wykłady matematyki profesora Paul Appella oraz
fizyki Gabriela Lippmanna i Edmunda Bouty.
Pracuje wiele żarywająć noce, bo musi uzupełnić
braki swej wiedzy. Siostra i szwa-


gier, Kazimierz Dłuski, przyjęli ją nader serdecznie,
w domu :ch nie znajduje jednak potrzebnego do
nauki spokoju, bo gościnne młode małżeństwo
często i wesoło podejmuje u siebie rodaków. Żeby
odseparować się od towarzystwa i zyskać wiece?
wolnego czasu na naukę, postanawia zamieszkać
sama, w dzielnicy położonej bliżej uniwersytetu.
Mieszka więc kolejno przy ulicy Flatters, przy bul-
warze Port-Royal, przy ulicy des Feuillantines. Są to
zazwyczaj maleńkie pokoiki bez wygód, na pod-
daszu. Z rzadka rozpala w piecyku ogień, bo pracuje
głównie w bibliotece Sainte-Genevieve. Co gorsza,
źle się przy tym odżywia. Nigdy nie nauczyła się
gotować, najczęściej zadowala się herbatą i
chlebem z masłem. Czasami wstępuje do mleczarni i
zjada dwa jajka czy też wypija filiżankę kakao.
Ale jak pisze jej córka Ewa, "ze swoich
czterdziestu rubli na miesiąc urywa od czasu do
czasu drobne sumki na bilet do teatru, na wy-
cieczkę za miasto. Wraca wówczas do domu obła-
dowana kwiatami, które potem rozweselają przez
kilka dni jej pokoik. Ukochanie wsi i przyrody
nigdy w niej nie przygasa: wśród szarych murów
miejskich czatuje na pierwsze liście wiosenne,
korzysta z każdej wolnej chwili, aby się wyrwać do
ogrodu lub lasu."*
Siły jej podtrzymuje głównie radość pracy oraz
zadowolenie, jakie czerpie z towarzystwa pozna-
nych na Sorbonie, głośnych już wówczas fizyków:
Jean Pe*rina, Charles Mauraina oraz Aime Cot-
tona. W roku 1893 zdaje z pierwszą lokatą licencjat
z fizyki i w roku następnym z drugą licencjat z
matematyki.
Uzbrojona w te tytuły zaczyna szukać pracy,
żeby zarabiać na życie i rozpocząć wreszcie od
dawna wymarzoną pracę naukową. Wtedy to właś-
nie, w tej poważnej chwili swego życia, /wiosną
1894, spotyka Piotra Curie. Ona nie ukończyła
jeszcze wówczas 27 roku życia, on liczy lat 35.
* Tamże, str. 105.


21



~W pięknej książce, w której Maria później upa-
miętniła życie Piotra Curie, znajdujemy opis ich
pierwszego spotkania:
Po raz pierwszy spotkałam Piotra Curie wiosną roku
1894 w Paryżu, gdzie od trzech lat byłam studentką
Sorbony. Uzyskałam właśnie licencjat z fizyki i
przygotowywałam się do licencjatu matematycznego.
Równocześnie zaś zaczynałam pracować w laboratorium
profesora Lippmanna. Jeden ze znajomych Polaków,
fizyk, który wysoko cenił Piotra Curie, zaprosił nas
kiedyś razem, abyśmy spędzili wieczór z nim i jego
żoną.
Kiedy weszłam, Piotr Curie stał we drzwiach
balkonowych. Wydawał mi się bardzo młody, jak-
kolwiek miał już wtedy lat trzydzieści pięć. Uderzył
mnie wyraz jego jasnych oczu oraz pewien rodzaj
pochylenia wysokiej postaci. Jego sposób mówienia,
dość powolny i pełen zastanowienia, prostota, uśmiech
równocześnie poważny i młody budziły zaufanie..,*
* Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekł. H.
Szalay-Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 4041.


Rozdział 2
PIOTR CURIE
Gdy Piotr Curie był już cenionym fizykiem o po-
ważnym dorobku naukowym, poznał Marię Skło-
dowską.
Urodził się 15 maja 1859 w Paryżu. Ojciec jego,
doktor Eugeniusz Curie, był lekarzem, człowiekiem
nieprzeciętnej indywidualności. Szczupły, wysoki, o
jasnoniebieskich oczach zdradzających żywą in-
teligencję, wesoły i dowcipny, obdarzony był umy-
słem oryginalnym. Już w młodości pragnął poświęcić
się pracy naukowej, marzenia swego nie mógł jednak
urzeczywistnić, gdyż nie miał po temu warunków
materialnych, przez całe życie nie opuszczała go
jednak pasja badawcza. Ciągle przeprowadzał jakieś
eksperymenty z dziedziny biologii, często udawał się
na wieś, penetrując okolice Paryża w poszukiwaniu
okazów flory i fauny dla swych doświadczeń. Toteż
przeprowadził się z rodziną poza miasto, skoro tylko
warunki mu na to pozwoliły. Żona jego, kobieta
niezwykłej łagodności, przystosowała się do
skromnych warunków, z oddaniem wychowując
ukochanych synów, Jakuba i o 3Vz roku młodszego
Piotra. Obaj chłopcy zachowali bardzo żywe
wspomnienia z okresu spędzonego w Paryżu. W
czasie Komuny starszy liczył 15 lat, a młodszy 12,
pamiętali więc doskonale, jak pomagali ojcu na
barykadach opatrywać rannych komunardów.
Mieszkając w Fontenay-aux-Roses, a później w
Sceaux chłopcy korzystają z okazji, by robić długie
wypady w malowniczą dolinę rzeki Chev-reuse,
którą doskonale poznali i pokochali.
Jakub i Piotr Curie różnili się bardzo między


23



sobą. Starszy brat odznaczał się usposobieniem
żywym i czynnym, młodszy skłonny, był raczej do
zadumy. Piotrowi jako młodemu jeszcze chłopcu nie
wystarczała powierzchowna znajomość faktów, nad
każdym nowym, nie spotykanym jeszcze przezeń
zjawiskiem zatrzymywał się, dopóki go dokładnie nie
zrozumiał. Usposobienie takie trudno było pogodzić z
normalnym tokiem pracy szkolnej; doktor Curie,
którego uwadze nie uszły nieprzeciętne zdolności
synów, stworzył im zatem, zwłaszcza Piotrowi,
warunki bardziej sprzyjające naturalnemu rozwojowi.
Wzrastał więc młody Piotr u boku rozumnego ojca,
czułej i oddanej matki oraz brata, który był mu
najlepszym towarzyszem, rozwijając skłonność do
obserwacji otaczających go zjawisk i trawiąc wiele
czasu na rozmyślaniach, które sam nazywał
żartobliwie mrzonkami.
Pod kierunkiem ojca nauczył się wnikliwie obser-
wować fakty i prawidłowo je tłumaczyć. Dokładnie też
poznał rośliny i zwierzęta z okolic Paryża. O każdej
porze roku wiedział, które z nich można spotkać w
lesie i na łące, w rzeczkach i sadzawkach. Te ostatnie
zwłaszcza miały dla niego zawsze nowy urok, dzięki
charakterystycznej roślinności oraz zamieszkującym je
stworzeniom, jak żaby, trytony, salamandry, ważki oraz
inni mieszkańcy wody i powietrza. Nie żałował nigdy
wysiłku, jeśli chodziło o zapoznanie się z przedmiotem,
który go interesował. Nie wahał się nigdy wziąć
zwierzątka do ręki, aby je zbadać z bliska. Później po
naszym ślubie, na wspólnych przechadzkach, jeśli nie
chciałam wziąć do ręki żaby, przekonywał mnie
mówiąc: "Spójrz tylko, jakie to ładne". Zawsze lubił
także przynosić ze spacerów pęki dzikiego kwiecia.*
Doktor Curie starannie rozwijał u swych synów
zamiłowanie do lektury. Obaj chłopcy chętnie
korzystali z bogato zaopatrzonej ojcowskiej biblio-
teki i zdobyli szeroką erudycję w zakresie historii i
literatury.
'* Tamże, str. 1213.


Czternaście zaledwie lat liczył Piotr, kiedy urzekło
go piękno matematyki. Objawił mu je profesor
niezwykły, jakim był M. A. Bazille, który interesował
się żywo rozwojem chłopca. Piotr Curie wspominał
go zawsze z wielką wdzięcznością. Okazało się, że
młody uczeń ma doskonałą wyobraźnię przestrzenną,
która była mu później bardzo przydatna przy pracach
nad krystalografią i symetrią, oraz umiejętność
uogólniania wyników jednej dziedziny wiedzy na
inną. Zmysł odkrywczy oraz płodna wyobraźnia
cechy tak nieodzowne dla każdego pracownika nauki
ujawniły się więc bardzo wcześnie u chłopca,
który zamiłowanie do pracy naukowej odczuwał jak
jakieś powołanie. Powołanie to stało się nawet
źródłem jego wewnętrznej rozterki. Zarzucał sobie
jako słabość pociąg do zwykłych radości życia, co
znalazło zresztą wyraz w często później cytowanych
słowach jego dziennika:
Musimy jeść, pić, spać, odpoczywać, kochać
przechodzić obok najcenniejszych darów życia, ale nie
poddać się im. Trzeba, aby mimo to wszystko myśli,
którym się człowiek poświęcił, choć sprzeczne z naturą
ludzką, zachowały przewagę i niewzruszony swój bieg
w jego biednej głowie. Trzeba życie uczynić
marzeniem, a marzenie rzeczywistością.*
Zachowała się fotografia 19-letniego Piotra Curie,
przedstawiająca zamyślonego młodzieńca o pięknym
spojrzeniu i twarzy, z której odczytać można jego
prawy charakter. Patrząc na to zdjęcie lepiej
rozumiemy, jaką walkę ze sobą toczył, jego potrzebę
samotności, której szukał w długich spacerach do
odległych wsi. Sam zresztą mile wspomina te
wędrówki:
O jakie szczęśliwe chwile spędziłem tam, w do-
broczynnej samotności, z dala od tysiąca nieznośnych
drobiazgów, które w Paryżu są dla mnie torturą. Nie
żałuję nocy, przepędzonych w lasach, ani dni, które mi
upłynęły samotnie... Gdybym miał
* Tamże, str. 19.


24
25



czas, pewno nie oparłbym się chęci opowiedzenia
wszystkiego, o czym marzyłem. Chciałbym także opisać
moją rozkoszną dolinę pełną woni ziół, piękny
wąwóz, który przecinają wody Bievre wilgotny i
chłodny, jak pałac wróżek o kolumnach z chmielu,
kamieniste wzgórza, porosłe czerwienią wrzosu, na
którym tak dobrze było spoczywać. Zawsze będę z
wdzięcznością wspominać lasy Mi-niere. Ze
wszystkich dotąd widzianych zakątków kraju
najbardziej kocham właśnie ten. Tam byłem
najszczęśliwszy. Często wieczorem wędrowałem do-
liną i wracałem z głową pełną nowych myśli...*
Otoczenie nie zawsze wykazywało dość zrozu-
mienia dla tej wrażliwej natury. Jakiemuś miłosnemu
rozczarowaniu przypisać chyba należy gorzkie myśli,
które jako 22-letni młodzieniec zawierzył swemu
dziennikowi:
Kobieta znacznie silniej od nas kocha życie dla życia
genialne kobiety są rzadkością. Toteż jeśli pod
wpływem umiłowania ideału chcemy wejść na drogę
sprzeczną z naturą i wszystkie myśli poświęcić dziełu,
które nas oddala od otaczających ludzi musimy
walczyć z kobietami, a walka ta prawie zawsze jest
nierówna, bo chcą nas one pokonać w imię życia i jego
praw.**
Nie przypuszczał w owym czasie, że spotka ko-
bietę genialną, dla której nauka będzie jak i dla
niego potrzebą życia, u której znajdzie pełne zro-
zumienie.
Niecodzienne wykształcenie, dostosowane do typu
umysłowości Piotra Curie i jego niezależnej natury,
nie dało czekać na rezultaty: matura w wieku 16 lat,
licencjat w 2 lata później. Już w pierwszym roku
studiów na Sorbonie zwraca nań uwagę profesor
Desains i przyjmuje na asystenta. Mając
zabezpieczony skromny byt, może teraz poświęcić
cały wolny od obowiązków czas na badania.
Pierwszą pracę naukową, która polegała na
określeniu długości fal cieplnych, wykonał razem z
profesorem Desains. Następnie wespół z bratem,


podówczas asystentem profesora Friedla w Zakładzie
Mineralogii Sorbony, zajął się krystalografią. Piotr
Curie powracał do tej gałęzi nauki w różnych
okresach swego życia. Bardzo go interesowały za-
gadnienia budowy i symetrii kryształów. Młodzi
ludzie zwrócili uwagę na zjawisko znane już w sta-
rożytności, polegające na tym, że kryształy tur-
malinu, po podgrzaniu w popiele węgla drzewnego,
przyciągają lekkie cząstki popiołu, a więc stają się
naładowane elektrycznie. Wyjaśnienie tego zjawiska,
zwanego piroelektrycznością, zawdzięcza nauka
lordowi Kelyinowi. Piotr i Jakub Curie wpadli na
pomysł, że wiąże się ono ze zmianą objętości
kryształów w wyniku ogrzewania i że być może
wystąpi również, gdy się wywoła zmianą ich
objętości innymi niż temperatura środkami, na
przykład przez ściskanie lub rozciąganie. Wykonane
doświadczenia całkowicie potwierdziły tę hipotezę i
w ten sposób bracia stali się odkrywcami zjawiska
piezoelektryczności. Z niezwykłą zręcznością
wykonali również doświadczenia wykazujące
odwracalność tego zjawiska i dowiedli, że na-
elektryzowanie kryształów wywołuje drobne zmiany
ich objętości.
Odkrycie to tym bardziej zasługuje na przypom-
nienie, że dokonali go ludzie młodzi, a zakładało ono
przecież głęboką znajomość zagadnienia symetrii
kryształów. Zjawisko piezoelektryczności nie daje się
bowiem zaobserwować na wszystkich kryształach,
występuje tylko w niektórych ciałach, jak na
przykład kwarc, o budowie odznaczającej się
pewnym szczególnym rodzajem symetrii. Warto
wspomnieć, że zainteresowanie sprawami symetrii
kryształów wzbudziły prace Pasteura, który dowiódł,
że zdolność skręcająca kryształów wiąże się z
asymetrią ich kształtu *.
Piotr Curie poważnie posunął naprzód badania nad
symetrią kryształów, a w późniejszym okresie życia
wyprowadził bardzo ogólne prawo, zasadę


.*Tamże, str. 1718.
** Tamże, str. 4344.
* Zob. R. Dubos, Pasteur a nauka współczesna,
WP, Warszawa 1963.


26
27



symetrii, która w jej ostatecznym, klasycznym ujęciu
brzmi:
Skoro pewne przyczyny wywołują pewne skutki
elementy symetrii przyczyn muszą się odnajdywać w
wywołanych skutkach. Jeśli pewne skutki wykazują
pewną asymetrię ta asymetria musi się odnajdywać
w przyczynach, z jakich te skutki powstały. Zasada ta
nie może być odwrócona przynajmniej praktycznie
to znaczy, że wywołane skutki mogą być bardziej
symetryczne niż przyczyny...*
Paul Langevin zwraca uwagę, że podobnie jak dwa
prawa termodynamiki "zasada ta przyczynia się do
ograniczenia ilości zjawisk mogących zachodzić w
przyrodzie, narzucając warunek konieczny dla ich
przebiegu, oszczędza więc badaczom zbędnych
wysiłków, bo pozwala stwierdzić, czy dane zjawisko
w ogóle może zajść".
Żeby tę zasadę sformułować, musiał Piotr Curie
uprzednio zdefiniować symetrię wielu zjawisk
fizycznych. Praca ta ujawniła jego wielką erudycję?
oryginalną umysłowość i wybitne zdolności do
formułowania uogólnień. Jednocześnie obaj bracia
wykazali wielką zręczność w pracy doświadczalnej,
konstruując za pomocą kwarcu piezoelektrycznego
przyrząd do pomiarów absolutnej wartości małych
ładunków i słabych prądów elektrycznych.
W 1882 rozstał się Piotr Curie z Sorboną i objął
kierownictwo laboratorium w Miejskiej Szkole: Fizyki
i Chemii w Paryżu, gdzie pracował przez blisko 22
lata. Początkowo nowa funkcja absorbowała go
bardzo, uczelnię bowiem dopiero niedawno założono,
musiał więc zorganizować cały dział doświadczalny.
Był przy tym w owym czasie niewiele starszy od
swych uczniów, z którymi zresztą żył w wielkiej
zażyłości. Paul Langevin wspomina te czasy z
prawdziwym wzruszeniem:
Z radością powracaliśmy do laboratorium, gdzie tak
dobrze było pracować przy nim, bo czuliśmy, że i on
przy nas pracuje w swym dużym jasnym
*! Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekład H.
Szalay-Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 27.


pokoju, pełnym przyrządów o kształtach dla nas trchę
jeszcze tajemniczych, gdzie nie obawialiśmy się często
wchodzić i pytać o radę, dokąd nas czasem sam wołał do
jakichś wyjątkowo subtelnych doświadczeń. Najmilsze
chyba z moich wspomnień szkolnych są właśnie te,
kiedy stojąc przy tablicy lubił rozmawiać z nami,
budzić w nas głębsze myśli, projektować prace, które
kształtowały nasze zamiłowanie do wiedzy. Jego
ciekawość żywa i udzielająca się pełność i
pewność jego wskazówek sprawiły, iż znakomicie
rozwijał nasze umysły. *
Piotr Curie również z przyjemnością wspominał
panującą w laboratorium atmosferę zbliżenia inte-
lektualnego między nim i jego uczniami. Gdy tylko
czas pozwolił mu podjąć z powrotem badania nau-
kowo, zaczął od ulepszenia powszechnie w labora-
toriach używanego przyrządu wagi precyzyjnej.
Ktokolwiek przed wynalezieniem tej wagi dokonywał
dokładnych pomiarów ciężaru, z przykrością
wspomina tę żmudną pracę i dobrze pamięta, jakiej
cierpliwości wymagała obserwacja amplitudy wa-
hań'wskazówki. Toteż wszyscy pracownicy labora-
toriów przywitali z ogromną ulgą skonstruowana
przez Piotra Curie po długich teoretycznych studiach
nad ruchami tłumionymi precyzyjną wagę
aperiodyczną, na której bezpośrednio odczytać można
było wartość dokonanych pomiarów. Była to
prawdziwa rewolucja w dziejach konstrukcji wag i
metod posługiwania się nimi.
Wkrótce potem podjął Piotr Curie swoje słynne
badania z dziedziny magnetyzmu. Już Faraday zwrócił
uwagę, że poza rzadko w przyrodzie spotykanymi
ciałami silnie przyciąganymi przez magnes, które
nazywamy ferromagnetykami, bo zachowują się
podobnie jak żelazo, wszystkie inne substancje są
mało wrażliwe na działanie pola magnetycznego.
Jedne ciała, paramagnetyczne, magnetyzują się
podobnie jak żelazo, lecz w słabszym stopniu, inne,
diamagnetyczne przeciwnie, niż namagne-
tyzowałoby się żelazo w tym samym polu magne-
* Tamże, str. 101102.


28
29



tycznym. Zagadnienia te stały się tematem rozprawy
doktorskiej Piotra Curie, który tak w niej pisał:
Na pierwszy rzut oka grupy te są zupełnie odrębne.
Głównym celem niniejszej pracy było zbadanie, czy
istnieją przejścia pomiędzy tymi trzema stanami materii
i czy możliwe jest przeprowadzenie kolejno jednego
ciała przez te trzy stany. W tym celu zbadałem
właściwości znacznej liczby ciał w temperaturach
możliwie rozmaitych i w polach magnetycznych o
różnym natężeniu. Doświadczenia moje nie wykazały
żadnego zbliżenia pomiędzy własnościami ciał
diamagnetycznych i paramagnetycznych a wyniki
potwierdzają teorie, przypisujące magnetyzm i
diamagnetyzm przyczynom różnej natury. Natomiast
własności ciał ferromagnetycznych i
słabomagnetycznych pozostają z sobą w ścisłym
związku. *
Aby zmierzyć wielkość charakterystyczną dla
namagnesowania ciał, czyli ich podatność magne,-
tyczną, musiał nieraz Piotr Curie mierzyć siły bardzo
małe, rzędu 1/100 miligrama. Z właściwą sobie
zręcznością skonstruował w tym celu wagę skręceń.
Uproszczony model tego przyrządu wszedł w
laboratoriach do powszechnego użytku i jest jeszcze
obecnie często używany pod nazwą wagi
magnetycznej Curie i Cheneveau.
Wyniki uzyskane przez Piotra Curie w doświad-
czeniach wykonywanych na paramagnetykach wy-
kazały ważną zależność, znaną w nauce jako prawo
Curie. W myśl tego prawa podatność magnetyczna
ciał zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do ich
temperatury bezwzględnej. Piotr Curie zwrócił
uwagę, że prawo to przyrównać można do prawa
uzależniającego zmiany prężności gazu doskonałego
od temperatury bezwzględnej. Jeśli ciało para-
magnetyczne byłoby odpowiednikiem gazu dosko-
nałego, to ciało ferromagnetyczne odpowiadałoby z
kolei cieczy, a jego namagnesowanie zmieniałoby się
według prawa podobnego do równania Van der
Waalsa. Wnioski te zostały potwierdzone przez wy-


nik prac Piotra Weissa, a Paul Langevin dowiódł, że
teoria wyjaśnia przewidziany przez Piotra Curie
całkowicie odmienny charakter zjawisk parama-
gnetycznych i diamagnetycznych.
Tak mniej więcej wyglądają w wielkim skrócie
przedstawione przez Piotra Curie w roku 1895 w
rozprawie doktorskiej wyniki jego pracy nad
magnetyzmem. Ojciec co prawda dawno już nalegał,
żeby starał się uzyskać tytuł doktorski, dostatecznie
uzasadniony wcześniejszymi pracami nad
piezoelektrycznością i symetrią ciał krystalicznych.
Ale Piotr Curie uprawiał naukę jak sztukę dla sztuki
i na podobieństwo artystów nie troszczył się o tytuły
i zaszczyty. W chwili gdy poznał Marię
Skłodowską, nie obronił jeszcze swej tezy doktor-
skiej.


* Tamże, str. 3435.
30



Rozdział 3
MAŁŻEŃSTWO PIOTRA CURIE Z
MARIĄ SKŁODOWSKĄ l
ODKRYCIE RADU
Zarówno Piotr Curie, jak i Maria Skłodowska byli
jakoś dziwnie wzruszeni, kiedy spotkali się po raz
pierwszy w domu wspólnych przyjaciół. Piotr doznał
jak gdyby przeczucia, że spotkał kobietę swych
marzeń, w której istnienie dotychczas wątpił, kobietę
podobnie jak on rozmiłowaną w nauce, która
jednocześnie potrafi ziścić jego tęsknotę za
osobistym szczęściem. W obawie więc, żeby nie
przejść mimo tak cudownego niemal przypadku,
zaledwie w kilka tygodni po pierwszym spotkaniu
poprosił Marię o rękę.
Choć propozycja ta wcale nie była Marii obojętna,
wprawiła ją jednak w prawdziwą rozterkę, I ona
przeczuwała, że życie u boku tak wybitnego
człowieka może być piękne, sądziła jednak, iż nie ma
prawa wyrazić zgody na to małżeństwo, które zburzy
wszystkie jej dotychczasowe plany. Nigdy nie myślała
o tym, żeby zamieszkać na stałe we Francji; po
zakończeniu studiów zamierzała powrócić do Polski,
do ojca, do działalności społecznej w kołach
młodzieżowych. Swą wiedzę i siły pragnęła oddać
sprawie wyzwolenia narodu spod carskiego ucisku.
Na razie postanowiła więc spędzić wakacje letnie
1894 roku w Polsce, u ojca.^ Z daleka będzie mogła
lepiej zorientować się we własnych uczuciach,
osobiście będzie jej łatwiej wyjaśnić ojcu, w jakiej się
znalazła sytuacji. Spodziewała się poza tym, że Piotr
Curie napisze do pana Skłodowskiego, a w głębi
duszy żywiła zapewne nadzieję, że szczere i głębokie
uczucie .młodego człowieka przychylnie doń usposobi
ojca. I nie zawiodła się: pan Skłodowski sam zachęcił
córkę


do podjęcia decyzji, w której wyniku miała osiąść na
stałe we Francji.
W książce poświęconej pamięci Piotra Curie Maria
opisuje rozwój ich uczuć, który związek tych dwojga
ludzi uczynił jedną z najpiękniejszych przygód
człowieczych. Wspomina, że pisywał do niej w ciągu
lata 1894 niezwykle piękne listy:
Żaden z nich nie jest długi, ponieważ miał on zwyczaj
zwięzłego wyrażania myśli. Wszystkie pisane są z
widocznym zamiarem, aby dać się poznać tej, której
pragnął za towarzyszkę życia takim, jakim był
istotnie, z całą szczerością. Sama ich forma zawsze
wydawała mi się niezwykła. Nikt nie umiał tak opisać
w paru słowach stanu swego umysłu, w tak niezmiernie
prosty sposób określić sytuacji, dając obraz uderzająco
prawdziwy...
...W swym życiu wewnętrznym stosował Piotr Curie
tę samą zasadę jasności i zrozumienia, jak w
rozważaniu ogólnych zagadnień. Odczuwał niezbędną
potrzebę lojalności wobec samego siebie i wobec innych
ludzi. Cierpiał z powodu kompromisów, narzucanych
przez życie, i ograniczał tę ugodowość do minimum...
Po powrocie z wakacji przyjaźń nasza stawała się
nam coraz droższa. Każde z nas rozumiało, że nie
znajdzie lepszego towarzysza życia. Małżeństwo nasze
zostało zatem postanowione i nastąpiło 25 lipca 1895
roku. Zgodnie z naszymi upodobaniami ślub odbył się
jak najskromniej; ślub był cywilny, ponieważ Piotr
Curie nie należał do żadnego wyznania i ja też nie
byłam praktykująca. Krewni męża przyjęli mnie z
największą serdecznością, a ojciec mój i siostra, obecni
na ślubie, byli szczęśliwi, że poznali rodzinę, do której
miałam należeć.
...Żyliśmy ściśle złączeni, interesując się wszystkim
wspólnie: pracą teoretyczną, doświadczeniami
laboratoryjnymi, przygotowaniem kursów i egzaminów.
Przez jedenaście lat wspólnego życia nie rozłączaliśmy
się wcale, nie mieliśmy więc sposobności do
korespondencji w tym czasie. Dnie wypoczynku i
wakacje poświęcaliśmy spacerom pieszym albo na
rowerze, na wsi w okolicach Paryża, nad brzegiem
morza lub w górach. Piotr Curie tak~~silnie tęsknił do
pracy, że z trudem mógł dłużej przebywać w
miejscowości, gdzie nie miał odpowiednich do niej
warunków. Po kilku dniach zdarzało mu


3 Rodzina Curie
33
32



się mówić: "Zdaje mi się, że już od bardzo dawna nic
nie robiliśmy." Natomiast w czasie wycieczek czuł się
dobrze i cieszył się nimi, jak niegdyś spacerami, które
odbywał z bratem; radość z oglądania piękna natury
nie przeszkadzała mu w rozważaniach naukowych.
Zwiedziliśmy obszary Cevennes i góry Owernii,
wybrzeża Francji i niektóre z jej wielkich lasów.
Te dnie spędzone w pięknych okolicach zostawiały
nam niezatarte wrażenia, które potem lubiliśmy
wspominać. Radośnie utrwalił nam się w pamięci
pewien dzień pełen słońca, gdy po długiej i męczącej
jeździe rowerem pod górę wydostaliśmy się na świeżą
zieleń łąk Aubrac, rozkoszując się czystym
powietrzem wyżyn. Inne, na zawsze żywe
wspomnienie zostawił nam wieczór, gdy zagubieni o
zmroku w wąwozie Truyere, słuchaliśmy z zachwytem
ludowej piosenki, zamierającej gdzieś daleko, na z
wolna płynącej łodzi, gdy źle rozłożywszy czas, nie
zdołaliśmy przed świtem wrócić do domu. Spotkawszy
wozy, których konie przestraszyły się naszych
rowerów, musieliśmy skręcić w bok i jechać na przełaj
przez uprawne pola. Wróciliśmy potem na drogę
wiodącą poprzez wyniosłą równinę, całą skąpaną w
fantastycznych blaskach księżyca. Krowy, spędzone na
noc w ogrodzenie, podchodziły, przyglądając się nam
poważnie wielkimi spokojnymi oczyma.
...We wspólnym życiu dane mi było poznać go tak,
jak tego pragnął, i z każdym dniem głębiej przenikać
jego myśli. Znalazłam w nim wszystko, o czym mogłam
marzyć w chwili naszego związku, a nawet znacznie
więcej. Wciąż wzrastał mój podziw dla jego zalet tak
rzadkich i niezwykłych, że wydawał mi się czasem
istotą niemal wyjątkową. Sprawiało to jego całkowite
oderwanie się od wszelkiej próżności i od małostek,
które widziane u siebie i u innych traktujemy
pobłażliwie, dążąc jednocześnie do ideału. W tym
zapewne kryła się tajemnica jego niewymownego
uroku, któremu niepodobna się było oprzeć. Myśląca
twarz i jasne spojrzenie ujmowały i pociągały, a
wrażenie to rosło dzięki jego uczynności i słodyczy
charakteru. Mówiąc czasem, że nie ma wojowniczego
usposobienia mówił prawdę. Nie można się było z
nim pokłócić, bo nie unosił się. "Nie bardzo umiem
gniewać się" mawiał z uśmiechem. Miał niewielu
przyjaciół, lecz żadnego wroga, nie zdarzyło' mu się
bowiem nigdy nikogo urazić, nawet przez '
nieoględność. Nie można go było jednak zawrócić


z wytkniętej linii działania i dlatego ojciec nazywał go
"słodkim uparciuchem". *
Obojga małżonków łączyło nie tylko głębokie
wzajemne uczucie, był to zarazem związek dwojga
wybitnych pracowników nauki, którzy mieli otwo-
rzyć przed fizyką bogatą dziedzinę promieniotwór-
czości.
Żeby zrozumieć, jak niezwykłe było ich odkry-
cie, trzeba się cofnąć do końca XIX wieku, do
chwili, kiedy badania nad wyładowaniami elek-
trycznymi w gazach rozrzedzonych ujawniły istnie-
nie wspaniałych zjawisk fluorescencji i nowego
promieniowania promieni katodowych oraz pro-
mieni Roentgena, zwanych również promieniami X,
Fizycy całego świata natychmiast rozpoczęli bada-
nia nad tymi nowymi rodzajami* promieniowania i
prace nad fluorescencją nabrały wielkiego roz-
machu.
We Francji nad promieniami katodowymi praco-
wał tJean Perrin, a Henri Becąuerel badał zjawiska
fluorescencji na solach uranu, chcąc sprawdzić wy-
suniętą przez Henri Poincarego hipotezę, jakoby
zjawiskom fluorescencji miała towarzyszyć zawsze
emisja promieni analogicznych do promieni Roent-
gena. Becąuerel rzeczywiście stwierdził, że podwój-
ny siarczan uranylo-potasowy wysyła promienie
przenikające przez ciała nieprzezroczyste, takie na
przykład jak cienka folia glinowa lub kartka czar-
nego papieru i że to promieniowanie działa na
kliszę fotograficzną podobnie jak promienie X. Na
pierwszy rzut oka zdawało to potwierdzać hipotezę
Poincarego. Ale 23 listopada 1896 Becąuerel, który
był świetnym obserwatorem, zawiadomił Akademię
Nauk, że kawałki soli uranowej, przechowywane
przez sześć miesięcy w zupełnej ciemności, w
dalszym ciągu wysyłają promienie. Pod wpływem
tego promieniowania gazy stają się przewod-
* Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekł. H.
Szalay-Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 42, 45,
47, 48, 52.


35
34



nikami elektryczności; zjawisko to nie mogło być
zatem przypisane fluorescencji, było to zjawisko
zupełnie dotąd nie znane.
Nowe te promienie, które nazwano promieniami
uranowymi, z miejsca wzbudziły ogromne zainte-
resowanie fizyków. Maria Skłodowska, która od
niedawna była już Marią Curie, poszukiwała wów-
czas właśnie tematu pracy doktorskiej. I ją zafra-
powało odkrycie Becąuerela, rozpoczęła więc ba-
dania mające na celu ustalenie, czy inne ciała nie
posiadają podobnie jak związki uranu własności
emitowania promieni. I rzeczywiście, jednocześnie z
niemieckim fizykiem G. C. Schmidtem odkryła
analogiczne zjawisko dla toru, przy czym okazało
się, że metal ten jest nawet aktywniejszy od uranu.
Maria Skłodowska Curie nie poprzestała na ba-
daniu związków prostych, lecz wpadła na myśl
niezmiernie płodną w skutkach, żeby zbadać również
ich minerały. Oto jak w następstwie brzmiał jej
komunikat o tych ważnych pracach doświadczalnych:
Badałam w mym przyrządzie rozmaite minerały,
niektóre z nich okazały się radioaktywne, między
innymi: blenda smolista, chalkolit, autunit, kle-weit,
monacyt, orangit, toryt, fergusonit i in. Wszystkie te
minerały zawierają uran i tor, więc aktywność ich-jest
rzeczą zgoła naturalną, lecz natężenie zjawiska w
pewnych minerałach okazało się zupełnie
nieoczekiwane, Są blendy smoliste (minerał ten
zawiera tlenek uranu) trzy razy aktywniejsze od
metalicznego uranu...
Występuje więc tu pewna niezgodność z doświad-
czeniami, które wykazują, że czyste związki uranu
mają zawsze mniejszą aktywność aniżeli sam uran.
Dla wyjaśnienia tej niezgodności przygotowałam
sztucznie chalkolit sposobem Debreya z czystych
związków uranowych. Doświadczenia wykazały, że
sztucznie przygotowany chalkolit ma zupełnie nor-
malną aktywność, odpowiednią do swego składu
chemicznego: jest on dwa i pół rażą mniej aktywny od
metalicznego uranu.
Wydaje się więc, że skoro blenda smolista, chalkolit
i autunit mają tak wielką aktywność, to zawierają
prawdopodobnie w niewielkich ilościach bardzo * silnie
promieniotwórczą substancję, różną


od uranu, toru i wszystkich znanych nam pierwiastków
chemicznych.
Wspólnie z p. Piotrem Curie zajęłam się poszuki-
waniem tej substancji w blendzie smolistej. *
Krótki ten i prosty komunikat nosi wyraźne piętno
genialnej intuicji naukowej i ścisłej logiki Marii
Skłodowskiej-Curie.
Młoda kobieta postawiła problem pasjonujący, nic
też dziwnego, że Piotr Curie porzucił własne prace,
żeby uczestniczyć w podjętych przez żonę żmudnych
poszukiwaniach. Współpraca jego okazała się od razu
bardzo cenna.
Minerałem przez nas wybranym była blenda ura-
nowa, tak zwana pechblenda smółka uranu, która w
czystym stanie jest mniej więcej cztery razy silniej
promieniotwórcza niż tlenek uranu. Ponieważ skład
chemiczny tego ciała był znany, dzięki dość ścisłym
analizom, można się było spodziewać, że znajdziemy
tam najwyżej l % nieznanej substancji. Dalszy ciąg
pracy wykazał, że smółka uranowa zawiera istotnie
nowe pierwiastki promieniotwórcze, ale w stosunku
nie dochodzącym do jednej milionowej.
Użyta przez nas metoda jest nową. metodą, analizy
chemicznej opartej na promieniotwórczości.
...Do mierzenia słabych prądów, które można
przepuszczać przez powietrze zjonizowane przez
promienie uranu, miałam do rozporządzenia znakomitą
metodę, zbadaną i używaną przez Piotra i Jakuba
Curie, polegającą na skompensowaniu w czułym
elektrometrze naboju elektrycznego, przenoszonego
przez prąd nabojem, którego może dostarczyć
kwarc piezoelektryczny. Instalacja składa się zatem z
elektrometru Curie, z kwarcu piezoelektrycznego i z
komory jonizacyjnej. Ta ostatnia była utworzona przez
płaski kondensator, którego górny krążek był
połączony z elektrometrem, podczas gdy dolny,
naładowany do znanego potencjału, pokryty był cienką
warstwą badanej substancji.**
Promieniotwórczość ciała mierzyło się więc wiel-
kością ciężaru, który należało przyłożyć do kwarcu
* Revue Generale des Sciences, 1899. ** Maria
Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-
Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 57, 59.


37



piezoelektrycznego, aby powstały ładunki elektryczne
ściśle równoważące ładunki wytworzone przez badaną
substancję promieniotwórczą. W ten sposób
wcześniejsze prace Piotra Curie odegrały poważną
rolę w osiągnięciu, jakim uwieńczone zostały te śmiałe
poszukiwania.
Wkrótce mogliśmy stwierdzić, że promieniotwór-
czość koncentruje się przede wszystkim w dwu od-
rębnych chemicznie frakcjach, co dowodziło, że w
smółce uranowej istnieją co najmniej dwa pierwiastki
promieniotwórcze, którym daliśmy nazwy polonu i
radu. Istnienie polonu ogłosiliśmy w lipcu roku 1898,
istnienie radu w grudniu tegoż roku. (Ta druga
publikacja została ogłoszona wspólnie z G. Be-montem,
który współpracował z nami przy doświadczeniach.) *
W komunikacie o istnieniu radu, przedstawionym
Akademii Nauk 26 grudnia, powiedziano:
*
Otrzymaliśmy chlorki tej substancji 900 razy bar-
dziej aktywne od uranu.
Pan Demarcay był łaskaw zbadać widmo naszej
substancji i znalazł w nim linię (3814,8), która jak się
wydaje nie należy do żadnego ze znanych pier-
wiastków.
Choć istnienie radu nie ulegało już wątpliwości,
sam pierwiastek w postaci czystej nie został jednak
jeszcze wydzielony. Oto co na ten temat pisał Jean
Perrin, również laureat nagrody Nobla w dziedzinie
fizyki:
W tym to właśnie momencie zaznacza się w tej
współpracy osobisty wpływ Marii Curie. Piotra Curie,
który przede wszystkim był fizykiem, interesowały
głównie same właściwości promieniowania. Niewiele
przywiązywał wagi do konieczności wyodrębnienia
nowej substancji, do otrzymania jej próbki. To
osiągnięcie zawdzięczamy upartej woli pani Curie i bez
żadnej przesady można stwierdzić, że jest to kamień
węgielny, na którym spoczywa gmach
promieniotwórczości.


Słowa te, wypowiedziane przez Jean Perrina w
1923 roku, w czasie obchodów 25 rocznicy odkrycia
radu, okazały się prorocze. Nie ulega wątpliwości, że
nauka o promieniotwórczości tak wspaniale
rozwinęła się we Francji dzięki nagromadzonym
przez Marię Curie zapasom materiałów pro-
mieniotwórczych i że dzięki tym zasobom Irena i
Fryderyk Joliot-Curie mogli odkryć w 1934 zjawisko
sztucznej promieniotwórczości.
Piotr i Maria Curie początkowo tak ściśle ze sobą
współpracowali, że w ich pierwszych notatnikach
laboratoryjnych jasne i wyraźne pismo Marii
przeplata się z fantazyjnymi literami Piotra. Wkrótce
musieli jednak pracę swą podzielić, Maria
skoncentrowała się na wydobywaniu czystego radu, a
Piotr zajął się badaniem właściwości emitowanego
promieniowania. Już na substancjach zasobnych w
rad zauważył, że ciało to nieprzerwanie wydziela
ciepło, światło i energię elektryczną, nie ulegając
samo jakimś widocznym zmianom.
Imponująco przedstawia się lista prac wspólnie
przez małżonków ogłoszonych w przeciągu zaledwie
dwu lat. Maria Curie wymienia je we wspomnianej
już książce;
W latach 1899 i 1900 Piotr Curie ogłosił wspólnie
ze mną następujące prace:
o odkryciu promieniotwórczości indukowanej, wy-
wołanej przez rad,
o skutkach świetlnych, chemicznych itd., powodo-
wanych przez jego promienie,
o naboju elektrycznym, przenoszonym przez pewne
promienie radu,
ogólne sprawozdanie o nowych substancjach
radioaktywnych oraz o ich promieniach to ostatnie
dla Kongresu Fizycznego, który odbył się w Paryżu w
roku 1900.
Piotr Curie ogłosił również pracę o działaniu pola
magnetycznego na promienie radu. *
Zbadane przez Piotra Curie działanie magnetyczne
wskazywało, że niektóre promienie emitowane


Tamże, str. 59.
* Tamże, str. 63.



38
39




przez rad niosą ładunki dodatnie, inne ujemne, a
jeszcze inne nie reagują na działanie magnesu. W
późniejszym czasie Rutherford pierwsze nazwał
promieniami alfa, drugie promieniami beta, trzecie
gamma.
Z właściwą mu pasją szukał Piotr Curie wyjaś-
nienia tych zadziwiających zjawisk. Wszystkie do-
konane przezeń obserwacje zdawały się przeczyć
podstawowym zasadom fizyki. Niezrozumiałe było,
skąd się bierze energia nieustannie wydzielana przez
rad. Praca najeżona była trudnościami zarówno
teoretycznymi, jak i praktycznymi. Surowiec był
drogi i zawierał bardzo mało radu, nadawał się więc
raczej do przeróbki metodami przemysłowymi
aniżeli laboratoryjnymi. Doprowadzenie do końca
całej pracy wymagało obszernego lokalu
zaopatrzonego w odpowiedni sprzęt, licznego i
wykwalifikowanego personelu oraz znacznych
kredytów finansowych.
Tymczasem Piotr i Maria Curie mogli liczyć po-
czątkowo tylko na siebie. Pierwsze fundusze na
zakup blendy smolistej pochodziły ze szczupłej pensji
Piotra, wynoszącej zaledwie 500 franków mie-
sięcznie. Szczęściem, dzięki interwencji pewnego
austriackiego uczonego, który śledził z wielkim za-
interesowaniem prace państwa Curie, rząd austriacki
podarował im tonę tego minerału. Piotr Curie
jednak nie rozporządzał własnym laboratorium. Tutaj
przyszedł mu z pomocą dyrektor Miejskiej Szkoły
Fizyki i Chemii w Paryżu, pan Schutzen-berg, który
oddał do dyspozycji małżonków szopy mieszczące
się na dziedzińcu szkoły. Tu więc, choć w tak bardzo
niedoskonałych warunkach, mogli się zabrać do
dzieła.
Po dokonaniu podziału pracy młodej kobiecie
przypadła część chemiczna, przy której nieraz wy-
padało jej dźwigać z miejsca na miejsce ciężary
dochodzące do 20 kilogramów. Wielkiej pomocy w
ciężkim trudzie tych prac doświadczalnych udzielił
im Andre Debierne późniejszy odkrywca aktynu.


Maria Skłodowska z rodzeństwem Od lewej do
prawej: Zosia, Hela, Mania, Józef, Bronią


40





Piotr Curie jako dziewiętnastoletni młodzieniec


Maria Skłodowska w 1892




W szopie, jak łatwo sobie wyobrazić, warunki
pracy były fatalne. Pozbawiona najprostszych wy-
gód, pracowała Maria nieraz całymi dniami w tem-
peraturze poniżej 6 C. A wieczorem, gdy zmęczeni
małżonkowie wracali do domu, czekało ich tu jeszcze
wiele roboty, gdyż skromne dochody, ograniczone
jedynie do pensji Piotra, nie pozwalały im na
zapewnienie sobie dostatecznej pomocy w
gospodarstwie.
12 września 1897 urodziła się ich córeczka Irena.
To ważne wydarzenie rodzinne wyprzedziło nieco
dzień odkrycia radu (12 maja 1898). Odtąd musiała
Maria sprostać dwóm pasjonującym ją zadaniom, ale
dzięki swej niespożytej energii doskonale wy-
wiązywała się z obydwu.
Młoda matka szczegółowo opisuje swej siostrze
Broni postępy, jakimi pochwalić się może jej córka.
20 lipca 1898 roku pisze: "Irena robi "pa" rączką
zupełnie już dobrze chodzi na czworakach i mówi
5,gogli gogli go". 15 sierpnia Maria notuje, że
"Irenie wyrżnął się siódmy ząbek, na dole z lewej
strony", a 17 października, że "chodzi bardzo dobrze,
zupełnie już nie biega na czworakach".
I ta sama Maria Curie z Piotrem Curie i G. Be-
montem ogłaszają tego samego 17 października 1898 w
sprawozdaniach Akademii Nauk sławny komunikat,
stwierdzający, że w badanych przez nich ciałach
znajduje się nowy pierwiastek, który proponują
nazwać radem.
W jaki sposób radzi sobie młoda matka z obo-
wiązkami w domu i w laboratorium? W liście z 1899
roku do siostry Broni opisuje swe proste,, codzienne
życie:
...My zawsze żyjemy jednakowo... Wieczór schodzi
na zajęciu z małą; rano także ubieram ją sama i karmię,
ale potem mogę zwykle wyjść z domu o 9-te j. Przez
cały rok nie byliśmy ani w teatrze,, ani na koncercie,
ani z wizytą. Zresztą, jest nam dobrze, tylko mi brak
ogromny rodziny, szczególniej zaś Was, moi drodzy, i
Ojca... Zresztą, nie mogę się skarżyć na nic innego, bo
zdrowie mamy niezłe,


41







Piotr Curie z rodziną







Piotr i Maria Curie w laboratorium



dziecko chowa się dobrze, a męża mam najlepszego,
jakiego można wymarzyć, i nawet nie sądziłam, abym
podobnego znaleźć mogła, to prawdziwy los na loteryi
wygrany, i im dłużej żyjemy ze sobą, tem nam ze sobą
lepiej... *
Najszczęśliwsze godziny przeżywa Irenka wie-
czorem, kiedy jej rodzice wracają do domu. Po
posiłku mama ją kąpie, układa do snu i przesiaduje
przy łóżeczku, dopóki dziecko nie zaśnie. Czasami,
spiesząc się z powrotem do pracy, zbyt wcześnie
podnosi się z krzesła, wtedy słyszy stanowczym
głosikiem wypowiedziane ostrzeżenie: Me**, po którym
Maria posłusznie wraca na swe miejsce i czeka, aż
sen ogarnie dziewczynkę. W skromnym gabinecie na
pierwszym piętrze odnajduje Maria swego męża i
drugie ich dziecię rad, nie mniej stanowcze i
wymagające od Irenki. Późno w noc pracują oboje w
ciszy uśpionego domu.
Z rana Piotr i Maria mogą spokojnie udawać się do
laboratorium, bo przy Irenie zostaje najbardziej
uważny i najczulszy z dziadków. Doktor Curie po
śmierci swej żony zamieszkał u Piotra i stał się od
razu najlepszym towarzyszem Ireny. Czuwa nad nią
w czasie zabawy, podnosi ją, kiedy upadnie, huśta na
kolanach i śpiewa jej stare piosenki. Jako
doświadczony lekarz dogląda również jej po-
łudniowych posiłków.
Irenka jest ładnym, zdrowym dzieckiem o różo-
wych policzkach, jasnych włosach i dużych ciemnych
oczach. Wkrótce przybywa jej towarzystwo dwojga
dzieci z sąsiedztwa. Są to o dwa lata od niej młodsza
Alina Perrin, pełna wdzięku pary-żaneczka o jasnych,
podobnie jak u jej ojca lekko wijących się włosach i
jej malutki braciszek, Fran-cis. Jean Perrin wynajął
sąsiedni domek, szczęśliwe dzieci mogą się więc
bawić pod opieką dziadka albo pani Perrin w
ogrodzie czy w domu, lub też
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej,
PWN, Warszawa 1958, str. 162.
** Me, Pe zdrobnienia, jakimi francuskie dzieci
zwracają się do matki i ojca (przyp. tłum.).


w pobliskim parku Montsouris. Zgodnie z życzeniem
pani Curie przebywają na wolnym powietrzu
codziennie, niezależnie od pogody.
W taki to drobiazgowy sposób uregulowała Maria
życie swej rodziny, ciężkie obowiązki nadwątliły jednak
siły małżonków.
Nie ufaliśmy zbytnio naszemu zdrowiu i siłom
wystawianym często na ciężkie próby wspomina
Maria Curie ten okres. Od czasu do czasu ogarniał
nas lęk przed tym, na co już nie ma ratunku, lęk znany
wszystkim, którzy umieją cenić wspólne życie. Wtedy
odwaga dyktowała mu takie proste słowa: "Cokolwiek
by się miało stać, choćby przyszło pozostać jak ciało
bez duszy mimo wszystko trzeba by pracować
dalej".*
Po trzech latach takich wyczerpujących wysiłków
pilne stało się jednak polepszenie warunków pracy i
życia pod groźbą całkowitej utraty zdrowia. Wtedy to
właśnie uniwersytet w Genewie ofiarowuje Piotrowi
Curie katedrę fizyki oraz oficjalne stanowisko Marii.
Początkowo te korzystne oferty wydały się ponętne,
szybko jednak z nich zrezygnowali, w obawie, by
nieunikniony przy tego rodzaju życiowych zmianach
okres adaptacji nie opóźnił pasjonującej ich pracy. I
wówczas Henri Poincare, zdając sobie sprawę z
wielkiej doniosłości podjętych przez małżonków
Curie badań, poparł kandydaturę Piotra Curie jako
wykładowcy na katedrze fizyki tak zwanego
P.C.N.** Sorbony. Marii zaproponowano w tym
samym czasie wykłady z fizyki na I i II roku w
żeńskiej Wyższej Szkole Normalnej w Sevres.
Objęcie tych stanowisk poważnie poprawiło warunki
materialne państwa Curie, pochłaniało jednak obojgu
uczonym część cennego czasu z uszczerbkiem dla
pracy naukowej i wciąż jeszcze nie stwarzało
możliwości realizacji ich największego marzenia
posiadania odpowiedniego laboratorium.
* Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl-
lerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 55.
** P.C.N. -, Physiąue, Chimie, Sciences Naturel-les
wstępny rok studiów na wydziałach nauk ścisłych
uniwersytetów francuskich (przyp. tłum.).


42
43



-T)
Rozdział 4
W SZKOLE W SEYRES (1900 - 1905)
Nie lada sensację wywołało przybycie do szkoły
w Seyres w październiku 1900 roku profesora ko-
biety.
Wyższa Szkoła Normalna w Sevres, założona w 1881
dla kształcenia nauczycielek żeńskich szkół
licealnych, od samego początku starała się o zdo-
bycie w poczet wykładowców najwybitniejszych
uczonych Sorbony i College de France. Założycie-
lom Szkoły nie tyle zależało na tym, aby jej uczen-
nice zdobyły jak największą ilość wiadomości, ile
żeby weszły w kontakt z najświatlejszymi umysłami
owych czasów. Matematykę wykładali na przykład
tacy wybitni uczeni, jak Gaston Darboux, Emil
Picard czy też Paul Appell, profesorowie Sorbony lub
członkowie Akademii, poza tym Jules Tannery,
zastępca dyrektora męskiej Wyższej Szkoły
Normalnej w Paryżu; D. Gernez wykładał chemię, a
nauki przyrodnicze Edmund Perrier oraz Filip Van
Tieghem.
Maria Curie objęła w Sevres wykłady fizyki po
Lucjanie Poincare. Jednocześnie z nią przedmiot
ten wykładał Jean Perrin. Wprawdzie Maria Curie
nie posiadała jeszcze wówczas doktoratu, ale o wiele
poważniejszą jej rekomendacją było odkrycie radu,
toteż kandydaturę pani Curie na to stanowisko
gorąco poparł dziekan Gaston Darboux.
Tej młodej kobiecie, odznaczającej się niewiary-
godną wprost nieśmiałością, która pragnęła zawsze
pozostawać w cieniu, przeznaczone było ściągać na
siebie powszechną uwagę i otwierać przed kobie-
tami nowe drogi życia.
Żeńska Wyższa Szkoła Normalna mieściła się


w Sevres w dawnym budynku pierwszej manufaktury
porcelany, uruchomionej w XVIII w. na polecenie
pani Pompadour.
Stary gmach o wielkiej prostokątnej fasadzie i
dwóch bocznych skrzydłach przylegał do lesistego
wzgórza, na którym mieściła się nabyta ongiś przez
wielkiego Lulliego * posiadłość zwana "La Guyard".
Pozostał z niej jeszcze na skraju parku pełen wdzięku
domek zwany przez nas pawilonem Lulli, ulubione
miejsce licznych pokoleń wychowanek Szkoły.
Profesorowie przybywali na wykłady z Paryża do
Sevres pociągiem lub też tramwajem parowym
kursującym na linii Luwr-Sevres-Wersal, który
przystawał przy końcu kasztanowej alei prowadzącej
do pięknej bramy wejściowej. Marii Curie najlepiej
odpowiadał ten drugi środek lokomocji. Dźwięk
dzwonka oznajmiał przybycie każdego z profesorów
natychmiast po przekroczeniu przezeń progu Szkoły.
Ale gdy miała przybyć Maria Curie, sygnału tego nie
nasłuchiwałyśmy, na jej przybycie czyhałyśmy przy
oknach i gdy tylko jej postać w szarej sukni
ukazywała się przy końcu alei, spieszyłyśmy
zajmować miejsca w sali wykładowej .
Pani Curie wykładała fizykę słuchaczkom I i II
roku Szkoły w sali wychodzącej na zachód. Z jej
okien widać było zbocza miasteczka Ville-d'Avray.
Dziś pamiątkowa tablica przypomina wszystkim, że
wielka uczona wykładała tu w latach 19001906.
Jedna z najlepszych uczennic Marii Curie, pani
Lucienne Gosse Fabin tak wspomina te czasy:
Wykłady pani Curie oświeciły mnie. Tak łatwo mogła
nas olśnić i onieśmielić, a jednak wzbudziła w nas
zaufanie we własne siły. Dzięki swej wrażliwej naturze,
prostocie obejścia i szczeremu pragnieniu udzielania
nam pomocy wzbudziła nasze zainteresowanie dla
wykładanego przez siebie przed-
* Jan Baptysta Lulli, kompozytor i aktor włoskiego
pochodzenia, założyciel Opery Francuskiej, nadworny
muzyk Ludwika XIV (przyp. tłum.).


44
45



miotu i potrafiła przykuwać naszą uwagę do wykładu.
Odznaczała się przy tym trafnym wyczuciem zarówno
naszych braków, jak i możliwości. Zaczęła od
wykładu fizyki klasycznej. Cykl ten stał się dla mnie
źródłem, z którego czerpałam w ciągu całej swej
późniejszej kariery nauczycielskiej. Jednocześnie
wspaniale przygotowała nas do przyjęcia nowych idei,
idei, które na trzecim roku nauki przyniósł nam Jean
Perrin.
Na moim jednak kursie, który liczył niewiele
studentek, bardziej niż wykłady wprawiała nas w
podziw niezwykła biegłość, z jaką Maria Curie
wykonywała doświadczenia. 'Do chwili wstąpienia do
Szkoły w Sevres zdawało nam się, że fizyki można się
nauczyć jedynie z książek. W książkach przecież
znajdowałyśmy zdobytą przez uczonych wiedzę oraz
ilustracje wyobrażające przyrządy, za pomocą których
uczeni ci doszli do ustalenia pewnych praw. Do nas
należało tylko praw tych się nauczyć. W licealnych
gabinetach przyrodniczych znajdowały się podówczas
błyszczące, z miedzi sporządzone przyrządy,
ustawione na politurowanych mahoniowych
podstawach. Niekiedy brali je do rąk profesorowie,
żeby je nam pokazać lub przeprowadzić przy ich
pomocy jakieś doświadczenie, my jednak nie
dotykałyśmy ich nigdy. Wszystko się zmieniło, gdy
naszym profesorem została Maria Curie. Tę zręczną
eksperymentatorkę uderzyło ubogie zaopatrzenie
pracowni i niedostatek prowadzonych w Szkole w
Sevres prac doświadczalnych, postanowiła więc temu
zaradzić. W zasadzie miała wykładać półtorej godziny
tygodniowo, w praktyce jednak poświęcała nam dwa
razy więcej czasu, uzupełniając wykłady
interesującymi zajęciami praktycznymi. Często bardzo
przynosiła własnoręcznie skonstruowane lub
ulepszone przyrządy, którymi razem z nią się
posługiwałyśmy. I choć były one na ogół bardzo
prostej konstrukcji, dzięki niezwykłej zręczności
Marii Curie udawało nam się przy ich pomocy
dokonywać potrzebnych afsmfs^p aofeCnuoCsed
O|BAV^OM^M OD 'MOJBimod nad uzyskanymi wynikami.
Pod jej kierunkiem


prowadzone prace doświadczalne wszczepiły w nas
zamiłowanie do nauczania i prac badawczych, go-
rąco też przywiązałyśmy się do niej samej.
Pani Curie widząc, że udało jej się wzbudzić u
słuchaczek zainteresowanie dla fizyki, choć starała
się zawsze oszczędzać czas swego męża, za-
prowadziła nas pewnego razu do skromnego labo-
ratorium przy ulicy Cuvier, którym Piotr Curie
dysponował, od czasu gdy zaczai wykładać w Sor-
bonie. W tym właśnie okresie pracował nad po-
miarem ciepła wydzielanego stale przez rad, po-
sługując się w tym celu kalorymetrem Bunsena. Tym
to przyrządem zmierzył w naszej obecności ciepło
właściwe małej próbki miedzi. Proste wyjaśnienia,
których udzielał nam głosem poważnym i powoli,
świetliste spojrzenie i zdumiewająca pewność ruchów
jego długich dłoni, prawdziwych rąk artysty,
wywarły na nas duże wrażenie. Po raz pierwszy
spotkałyśmy się z mężem tej wyjątkowej kobiety i po
powrocie do Sevres stwierdziłyśmy jednomyślnie, że
oboje są nawzajem siebie godni.
Wiedziałyśmy, że Piotr i Maria Curie pracowali
razem nad badaniem ciał o nowych własnościach,
nad ciałami promieniotwórczymi, i że odkrycie radu
okryło ich światową sławą, nigdy jednak nie
ośmieliłyśmy się wypytywać panią Curie o przedmiot
jej pracy naukowej. W czerwcu 1903 zaprosiła nas na
obronę swej tezy doktorskiej, którą zatytułowała:
"Badania nad ciałami promieniotwórczymi". Z
zaproszenia tego ucieszyłyśmy się bardzo.
Doniosłość tematu sprowadziła na tę obronę wielu
uczonych. My, uczennice z Sevres, głęboko przejęte
mającą się odbyć ceremonią, znalazłyśmy się obok
doktora Eugeniusza Curie, Piotra Curie i przybyłej na
tę uroczystość z Polski pani Bronisławy Dłuskiej.
Dumne byłyśmy słuchając, jak nasza wykładowczyni
odpowiada pewnym głosem na pytania
egzaminatorów, profesorów Sorbony, panów Bouty,
Lippmanna i Moissana. Jakże szczęśliwe byłyśmy
dowiedziawszy się, że uzyskała tytuł dok-


47
46



torski z adnotacją tres honorable * i że jury złożyło
jej gratulacje. Prawdziwie wspaniały przykład i
zachętę do pracy naukowej dawała w ten sposób
Maria Curie wszystkim kobietom.
Studentki szkoły w Sevres zaciągnęły wobec Marii
Curie szczególny dług wdzięczności. Przed jej
przybyciem do Sevres dziekan wydziału, sławny
matematyk Gaston Derboux sprzeciwiał się wpro-
wadzeniu do programu Szkoły rachunku różnicz-
kowego i całkowego. Gdy jednak Maria Curie, z której
zdaniem liczył się poważnie, wytłumaczyła mu, jak
wielką z tego powodu trudność sprawia jej
wyjaśnienie niektórych zagadnień wykładanego
przez nią przedmiotu, przychylił się do jej poglądu,
co zapoczątkowało poważne zmiany w programie
studiów Szkoły.
Nie była to jedyna dziedzina, w której okazała
pomoc wychowankom Szkoły w Sevres. Jej wysoko
rozwiniętemu poczuciu sprawiedliwości zawdzięczają
one w poważnym stopniu zrównanie ich w prawach z
wychowankami męskiej Wyższej Szkoły Normalnej w
Paryżu. Podczas gdy ci ostatni po dwóch latach nauki
zdawali tylko egzaminy licencjatu, studentki z Sevres
po takim samym okresie nauki musiały zdawać
konkursowy egzamin dla uzyskania dyplomu
uprawniającego je do nauczania w średnich szkołach
żeńskich. W mało licznych, nieraz zaledwie
czteroosobowych rocznikach kierunku nauk ścisłych
w naszej Szkole zdarzały się wypadki potknięć na
tych egzaminach. Konsekwencją ich było skreślenie z
listy studentek i konieczność przygotowania się do
nowego egzaminu w roku następnym na własny koszt
i często w bardzo trudnych warunkach. Maria Curie
wraz z Paul Appellem dokładali wielu starań, żeby
usunąć ten krzywdzący nas stan rzeczy.
Pozorna oschłość Marii Curie była więc tylko za-
słoną, ukrywającą jej nieśmiałość i gorące, ludz-
* Bardzo zaszczytnie odpowiada używanemu na
naszych uniwersytetach summa cum laude (przyp. tłum.).


kie serce, na czym zresztą poznałyśmy się bardzo
prędko. Wspólne wykonywanie doświadczeń daje
okazję do wielu odruchowo wypowiadanych uwag,
w których odzwierciedlają się charaktery. Zdarzało
się więc nieraz, że na niektóre nasze powiedzenia
piękne i zazwyczaj poważne oblicze naszej mistrzyni
rozjaśniało się uroczym uśmiechem rozbawienia.
Choć w 1906 roku Marię Curie powołano na inne
stanowisko, nie przestała interesować się losami
Szkoły w Sevres. Wielokrotnie wypożyczała przy-
rządy dla naszej pracowni fizycznej, w szczegól-
ności dość rzadką podówczas aparaturę radiogra-
ficzną, a gdy w roku 1932 z okazji pięćdziesięcio-
lecia naszej uczelni organizowałam wystawę fizyki,
łaskawie powierzyła mi znaczną ilość swego cen-
nego zapasu radu.
Kiedy byłyśmy jej uczennicami, nie zdawałyśmy
sobie sprawy, że przyjazdy do Sevres odrywają
Marię Curie od pasjonującej ją pracy naukowej i
nawet nie podejrzewałyśmy, jak wielkim było to z
jej strony poświęceniem. Później wiele z nas wy-
rażało z tego powodu żal. Z radością stwierdziłyśmy
jednak, że sama Maria Curie wcale nie żałowała
poświęconego nam czasu. Wolno również sądzić, że
nauczanie w Sevres dało jej cenne doświadczenie,
które potem, po śmierci Piotra Curie, pomogło jej
przyjąć odpowiedzialne zadanie wykładania fizyki
na Sorbonie.


48
4 Rodzina Curie
l
l



Rozdział 5
W RODZINNYM DOMU
PAŃSTWA CURIE
Pani Curie zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej
uczennice są do niej przywiązane, i pewnego razu
zaprosiła nas do siebie. Miałyśmy u niej spędzić
pewne czwartkowe popołudnie (jak już wspom-
niałam, kurs nasz liczył zaledwie kilka dziewcząt).
Było to w maju 1903 roku. Mimo że znałyśmy ją
już blisko 2 lata, obecność jej ciągle jeszcze nas
onieśmielała. Zastanawiałyśmy się więc, jak też
może wyglądać w domowym otoczeniu ta wybitna
intelektualistka, którą dotąd widywałyśmy jedynie
krzątającą się wśród przyrządów fizycznych. Wie-
działyśmy, że posiada 5-letnią córeczkę, liczyłyśmy
więc, że obecność Irenki pomoże do wytworzenia
rodzinnej atmosfery tego spotkania i dobrze wpłynie
na swobodę naszego zachowania. Jakże odmienna
okazała się rzeczywistość. Pani Curie w otoczeniu
swego teścia i przyjaciółki, a zarazem sąsiadki,
Henrietty Perrin, żony szanowanego bardzo przez
wychowanki naszej Szkoły profesora, przywitała nas
najserdeczniej w świecie, z uśmiechem i prostotą,
natomiast niedostępną okazała się... Irena.
Siedząc pod czereśnią na trawniku małego ogródka
na próżno wodziłyśmy wzrokiem w poszukiwaniu
dziewczynki. Irena pozostała w domu, a gdy udało
się wreszcie ją stamtąd wyciągnąć, trzymała się
blisko matki. Dziewczynka zajęła pozycję obronną.
Nie dość, że te dorosłe panny zabierają jej matkę
dwa razy w tygodniu do Sevres, to przychodzą
jeszcze tu, do jej własnego domu, zagarniają mamę w
jej, Irenki, własnym ogrodzie. Nawet najwierniejszy
towarzysz, ukochany dziadunio, spędzający z nią
zwykle każdą wolną chwilę, zdra-


dza ją dzisiaj, okazując tak wiele zainteresowania tym
panienkom. Nie, nie znalazłyśmy sojuszniczki w
Irenie, dziewczynce o falistych blond włosach i
rumianych policzkach, o wypukłym czole swej matki
i wielkich brązowozielonkawych oczach ojca.
Pani Curie starała się poznać nas bliżej, niż po-
zwalają na to warunki szkolne. Wypytywała więc nas
o rodzinę, o studia i życie w szkole, interesowała się
zamiarami na przyszłość. Anna Cartan, najlepsza
słuchaczka naszego roku, siostra matematyka Eliego
Cartana, sama również bardzo uzdolniona do
matematyki, wyraziła pragnienie dalszego kształcenia
się w tym kierunku po ukończeniu Szkoły w Sevres.
Martę Baillaud, młodszą córkę znanego astronoma,
interesowały nauki przyrodnicze. Madeleine
Routabole, najmłodsza spośród nas, nie odnalazła
jeszcze swej przyszłej drogi życiowej. Co do mnie, to
moim marzeniem na przv-szłość była praca w
laboratorium fizycznym.
Okazane przez nas zainteresowanie dla pracy
naukowej i marzenia o niezależnym i użytecznym
życiu sprawiły pani Curie wyraźną przyjemność.
Doktor Curie przysłuchiwał się rozmowie z miłym
uśmiechem zabarwionym jednak lekkim powąt-
piewaniem. Czy uważał, że jesteśmy zbyt ambitne,
czy też lękał się dokonanego przez nas wyboru
niełatwej drogi życia? Już na przykładzie swej
synowej widział, jak trudno jest łączyć pracę naukową
z obowiązkami żony i matki. Henrietta Perrin
zatrzymuje jednak na nas swe piękne świetliste
spojrzenie, pełne ufności w przyszłość. Jedynie mała
Irena jest nadal usposobiona nieprzyjaź-nie. Te
f>anny naprawdę przesadzają, żeby do tęga stopnia
zagarnąć powszechną uwagę. Kilkakrotnie
oświadczyła już poważnym i bardzo stanowczym
głosikiem, że trzeba się też i nią zająć, do czego
wreszcie się zastosowano, podejmując miły dla
wszystkich obecnych temat podwieczorku.
Wchodzimy więc na herbatę do domu.
W jak skromnej znalazłyśmy się jadalni! Długi,,
owalny stół z krzesłami, banalny kredens i gięty


51.
50



szezlong oto całe umeblowanie. Widać tu jasno,
jak mało sprawa ta obchodzi tych dwoje uczonych
Jedyną ich ruchomością, kiedy pobierali się siedem
lat temu, była para rowerów, a pierwszą troską
nabycie dwóch solidnych stołów do pracy. Po przyjściu
zaś na świat Irenki konieczne się stało zapewnienie
jej najlepszych warunków zdrowego rozwoju.
Zapewne pamiętając o przedwczesnej śmierci swej
matki wykazywała Maria Curie tak wiele troski o
zdrowie Irenki, a później również i Ewy. Cieszyło ją
ogromnie, że znalazła ten domek z ogródkiem przy
bulwarze Kellermanna, w najdalej na południe
wysuniętym krańcu Paryża. Co roku starała się
wynająć na pierwsze miesiące lata mieszkanie w
dolinie Chevreuse. To nic, że każdego poranka
musieli odbywać długą drogę do pracy, dziecko ich
przebywało za to cały dzień na wolnym powietrzu, a
to było przecież najważniejsze. Na parę tygodni
wakacji cała rodzina udawała się nad morze.
W kilka dni po naszej niezapomnianej wizycie pani
Curie sprawiła mi wielką radość. Powiedziała, że
nadchodzące wakacje zamierza spędzić nad morzem,
prosi więc, czy nie mogłabym jej wskazać jakiegoś
miłego, spokojnego zakątka w moich rodzinnych
stronach Saintonge. Jednocześnie zaprosiła mnie do
siebie na czas jakiś. Poleciłam jej mało podówczas
uczęszczany port rybacki Saint-Trojan i istotnie
zastałam tu państwa Curie w sierpniu 1903 roku.
Pani Curie zazwyczaj pierwsza wyjeżdżała sama z
Paryża i w poszukiwaniu skromnego mieszkania,
przeważnie wynajmowanego u jakiegoś rybaka, ob-
jeżdżała na rowerze okolicę, w której zamierzała
spędzić wakacje z rodziną.
Tego lata spodziewała się potomka. W tych po-
dróżach na rowerze nadwerężyła jednak widocznie
swe siły, przedwcześnie bowiem urodzone dziecko
natychmiast zmarło. Nieświadoma tych smutnych
wydarzeń, przybyłam w kilka dni potem do Saint-
Trojan, gdzie znalazłam panią Curie pogrążoną


w głębokim smutku. Chciałam wracać natychmiast
do domu, ale Piotr Curie bardzo nalegał, żebym
pozostała, utrzymując, że moja obecność rozerwie
chorą. Prosił mnie również, żebym jej codziennie na
głos trochę czytała. Ze swej strony pani Curie
wyraziła chęć powierzenia mi opieki nad Irenką. W
ten sposób zostałam pomocnicą kochanego dzia-dzi,
codzienną towarzyszką zabaw i pracy Irenki. Na
plaży spotykaliśmy się z chemikami Georges
Urbainem i Andre Debierne'em, byłymi uczniami
Piotra Curie w Wyższej Szkole Fizyki i Chemii, a
także utalentowanymi malarzami. Debierne był
bliskim współpracownikiem państwa Curie oraz
wielkim przyjacielem Irenki i jadał u nich.
Obaj chemicy spędzali codziennie kilka chwil z
panią Curie, a gdy tylko poczuła się nieco lepiej,
wokół jej szezlonga podjęte zostały ożywione roz-
mowy nad pasjonującymi ich aktualnie pracami
naukowymi.
Marii przykro było, że wskutek jej przymuso-wegp
pozostawania w domu Piotr pozbawiony został
niezbędnych spacerów. Aby zmusić go do prze-
bywania na wolnym powietrzu, zaproponowała, żeby
uczył mnie jazdy na rowerze. Ten zupełnie nowy
rodzaj lekcji początkowo bardzo mnie onieśmielał.
Miałam posługiwać się rowerem pani Curie,
oczywiście męskim, innych wtedy nie było, bo
kobiety nie uprawiały jeszcze wówczas tego sportu.
Również i w tej dziedzinie była pani Curie no-
watorką. Dziewczynie, nienawykłej w przeciwień-
stwie do dzisiejszych panienek do uprawiania sportu,
rama roweru utrudniała bardzo naukę jazdy.
Wsiadanie nie sprawiało mi trudności, ale dużo czasu
musiałam poświęcić, żeby nauczyć się zsiadać. Na
razie rozwiązałam problem starając się w
odpowiednich do tego miejscach lekko upadać, co na
poważny szwank narażało moją miłość własną.
Lekcje te były jednak okazją do pięknych spa-
cerów na drodze prowadzącej przez las ze wschod-
niej strony wyspy, gdzie znajduje się wioska Saint-


53
52



-Trojan, na drugą jej stronę, owianą przez silne
wiatry, po której przeciwległym brzegu znajduje się
daleka Ameryka. Spacery te uprzyjemniały
sprawiające mi wiele radości rozmowy. Miło mi
było opowiadać Piotrowi Curie, jak wielkim po-
dziwem otaczaliśmy w Sevres jego małżonkę, i czu-
łam, jak bardzo go to cieszy. On sam przecież tak
bardzo ją podziwiał. Opowiadał, jak wiele trudności
sprawiały studia jemu samemu. Toteż cieszyła go
bardzo niezwykła łatwość, z jaką Maria przyswajała
sobie wszelkiego rodzaju wiedzę. Z jakim
zainteresowaniem słuchałam opowieści Piotra Curie o
fizyce! Otwierał przede mną zupełnie nowy świat
kryształów, który go pociągał od chwili, kiedy
rozpoczął pierwsze badania nad kwarcem, i który
szczególnie przez całe życie kochał. Wiedziałam o
niezwykłej zręczności ekspery-mentatorskiej obu
braci Curie, nie zdawałam sobie jednak dotychczas
sprawy, z jak wielką łatwością Piotr Curie potrafił
budować hipotezy na podstawie własnych prac
doświadczalnych, ani też nie znałam jego talentu do
wyciągania wniosków uogólniających. Żeby oswoić
mnie z nowo odkrytym światem, pożyczał mi książki
z dziedziny krystalografii, co pozwoliło mi zrozumieć
piękno i powszechny charakter sformułowanych
przezeń praw symetrii.
Jednak najbardziej zainteresowało mnie zagad-
nienie magnetyzmu. Jak wielu innych i ja również
sądziłam, że własność tę posiada jedynie żelazo i
stal. Prace Piotra Curie otworzyły mi oczy na
powszechność tego zjawiska i rządzące nim prawa.
Odkryłam, że w dziedzinie tej jest jeszcze wiele do
zdziałania, i sądzę, że rozmowy te nie pozostały w
przyszłości bez wpływu na wybór magnetyzmu jako
tematu mej rozprawy doktorskiej. Te lekcje jazdy na
rowerze wywarły rzeczywiście wielki wpływ na
kierunek mych przyszłych zainteresowań, toteż nie
zapomniałam ich nigdy.
Po powrocie do domu rozmowy kontynuowane
były z panią Curie, która lepiej od męża oriento-


wała się w zakresie mej wiedzy i potrafiła w kilku
zdaniach szerzej wyjaśnić poruszone w czasie spa-
ceru zagadnienia.
Te popołudniowe rozmowy odbywały się często w
obecności Andre Debierne'a, chemika, który wspólnie
z Piotrem i Marią prowadził prace nad radem, a
zdarzało się nieraz, że i drugi chemik, Georges
Urbain wchodził przez otwarte okno jadalni, żeby
wziąć udział w dyskusji. Byłam szczęśliwa, iż dane
mi jest uczestniczyć w rozmowach tak wybitnych
uczonych na temat interesujących ich zagadnień.
Podziwiałam ścisłość ich rozumowania, śmiałość w
wysuwaniu hipotez oraz pasję, z jaką podtrzymywali
swe zdanie. Otwierali przede mną nowe horyzonty
nie tylko w dziedzinie nauki. Wychowana w małym
miasteczku, gdzie liczono się bardzo z hierarchią
społeczną, z pozorami, byłam niejednokrotnie
zdumiona ich całkowitą pogardą dla czysto
formalnych zwyczajów i niezależnością ich sądów.
Dzięki temu zrozumiałam później, dlaczego Piotr
Curie mógł powiedzieć pragnącemu go udekorować
orderem ministrowi, że ,,nie odczuwa zupełnie
potrzeby posiadania orderu, natomiast koniecznie
potrzebne mu jest laboratorium".
Po cudownych wakacjach 1903 roku, kiedy to tak
serdecznie zostałam przyjęta do rodzinnego grona
Piotra i Marii Curie, bawiłam się z Irenką i uczyłam
gwary okolic Saintonge jej 'dziadka, często
zapraszana byłam na niedzielę do domu przy
bulwarze Kellermanna.
Niekiedy wchodziłam po Irenę na piętro, do pokoju
doktora. Pokój ten nie wyglądał banalnie jak reszta
mieszkania, bo doktor zgromadził tu pamiątki całego
swego życia. Poczesne miejsce zajmowała w nim
duża biblioteka, bogato zaopatrzona w książki
medyczne i dzieła Wiktora Hugo. Przy samym
wejściu wchodzących witała duża reprodukcja obrazu
Ingresa "Źródło". Doktor Curie był równie
doskonałym dziadkiem, jak dawniej ojcem. Z
miłością czuwał nad rozwojem córki swego syna
Piotra tego kochanego uparciucha jak zwykł


55
54



go nazywać, który przeżywał spełnione marzenie
swego życia u boku genialnej, a zarazem tak czułej i
tak energicznej Polki.
Poza Andre Debierne'em i Georges Urbainem,
których poznałam w Saint-Trojan, spotykałam przy
bulwarze Kellermanna Jean Perrina, Paul Lan-
gevina, Georges Sagnaca i Aime Cottona. Wszyscy
ci młodzi uczeni śledzili z ogromnym zaintereso-
waniem prace Piotra i Marii Curie, a ja, słuchając
ich rozmów, wiele się nauczyłam.
Rad okazał się milion razy aktywniejszy od uranu,
co bardzo ułatwiało prace nad promieniotwór-
czością. Nowe to ciało, o którym Piotr i Maria
marzyli, by odznaczało się piękną barwą, przeszło
wszelkie ich nadzieje: sole jego samoistnie świeciły.
Zdarzało nam się także odwiedzać nasze królestwo
wieczorem. Cenne materiały, dla których nie mieliśmy
lepszego schronienia, porozstawiane były na półkach i
stołach, ze wszystkich stron witały nas blade
rozproszone światełka, jakby zawieszone w
ciemnościach. Były one dla nas zawsze nowym źródłem
wzruszenia i zachwytu.*
W żywej pamięci zachowałam wieczór, kiedy Piotr
Curie w czasie posiłku pokazał nam probówkę
zawierającą jakąś sól radu, świecącą w ciemności
błękitnawym światłem. Oto światło przyszłości
oznajmił z dziecięcą radością.
Każdy dzień przynosił wieści o jakichś nowych,
zadziwiających własnościach radu. Wraz z A. La-
borde'em zmierzył Piotr Curie ciepło bezustannie i
samorzutnie wydzielane przez to nowe ciało. "Nie
zmieniając się pozornie, ciało to wydaje w ciągu
godziny ilość ciepła większą, niż trzeba do stopienia
kawałka lodu takiej samej wagi" ** pisała Maria
Curie. Skąd rad czerpie tę energię? Skąd się biorą
obdarzone ładunkiem elektrycznym promienie,
zaobserwowane przez Henri Becąuerela,
* Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl-
lerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 64.
** Tamże, str. 7374.


a potem przez Piotra i Marię Curie, którzy poddali je
działaniu pola magnetycznego?
Piotr Curie opublikował wspólnie z Henri Bec-
ąuerelem pracę zatytułowaną: "Badania nad fizjo-
logicznym działaniem promieni radu".
W celu sprawdzenia tych wpływów pisze pani
Curie świeżo ogłoszonych przez F. Giesela, Piotr
Curie dobrowolnie poddał ramię kilkugodzinnemu
działaniu radu. Wynikiem była ranka podobna do
oparzenia, która stopniowo się powiększała i w ciągu
kilku miesięcy nie chciała się zagoić. Henryk
Becąuerel uległ przypadkowo podobnemu oparzeniu,
nosząc w kieszeni kamizelki szklaną rurkę z solą radu.
Opowiadając nam o tym przykrym zdarzeniu, zawołał
pełen zachwytu i gniewu: "Kocham rad, ale mam żal
do niego."
Pojmując wielkie znaczenie tych wyników, Piotr
Curie przeprowadził wspólnie z lekarzami wyżej
przytoczone badania nad zwierzętami, poddając je
działaniu emanacji radu. Te badania stały się punktem
wyjścia dla radoterapii. Pierwsze próby leczenia z
użyciem radu były robione za pomocą soli
wypożyczonych przez Piotra Curie. Miały one na celu
leczenie wilka i innych chorób skórnych. Tak więc
radoterapia, bardzo ważna dziś gałąź medycyny, często
zwana też curieterapią, powstała we Francji i
początkowy swój rozwój zawdzięcza pracom
francuskich lekarzy...*
Uczonych intrygowała jeszcze bardziej inna właś-
ciwość radu, mianowicie samorzutne wydzielanie
przez rad gazu promieniotwórczego, który począt-
kowo nazwano "emanacją radu", a w którym później
rozpoznano nowy pierwiastek chemiczny, nowy gaz
rzadki radon. Oddzielony od radu, który powołał
go do życia, i zamknięty w szklanej ampułce, radon w
ciągu czterech dni tracił połowę swej
promieniotwórczości, w ciągu następnych czterech
dni połowę tej połowy itd. Po raz pierwszy ujrzano
ewoluujące, żyjące własnym życiem substancje, które
uważano za niezmienne, i jako miarę średniego
"życia" ciał promieniotwórczych przyjęto właśnie
czas, w którym dane ciało traciło połowę siły swego
promieniowania.
* Tamże, str. 7475.


56
57




W jaki sposób wyjaśnić takie przemiany ciała? Z
jakim zainteresowaniem przysłuchiwałam się
dyskusjom bywalców domu nad tymi pasjonującymi
zagadnieniami.
Georges Urbaina, który poważnie przemyślał
pojęcie pierwiastka chemicznego podczas badań nad
licznymi i bardzo do siebie zbliżonymi metalami z
rodziny ziem rzadkich oraz pomiarów ich mas
atomowych, uderzyły te nowe przemiany, obalające
ustalone od czasów Lavoisiera przekonanie o
trwałości atomu. A teraz oto był świadkiem
spełnienia się odwiecznego marzenia alchemików o
transmutacji pierwiastków.
Jean Perrin, urzeczony elektryczną naturą wy-
dzielanego przez rad promieniowania, proponował,
żeby do jego badania posłużyć się puszką Fara-daya,
którą sam zastosował badając właściwości promieni
katodowych.
Georges Sagnac, który zajmował się badaniem
promieni X, sygnalizował analogie zachodzące po-
między tymi promieniami a promieniami gamma ciał
promieniotwórczych.
Paul Langeyin i Aime Cotton, zaprzątnięci za-
gadnieniami budowy materii w związku z prze-
prowadzanymi przez nich badaniami nad magne-
tycznymi i optycznymi właściwościami ciał, śledzili z
dużym zainteresowaniem szybki i cudowny rozwój
promieniotwórczości.
Płodne w następstwa rozmowy toczyły się między
tymi uczonymi w każdym miejscu: w jadalni, w pokoju
do pracy, a przy sprzyjającej pogodzie nawet w
ogródku. Padały liczne i różnorodne hipotezy, po
których następowała często długotrwała cisza i każdy
pogrążał się we własnych rozmyślaniach. Spotkania te
nacechowane były duchem młodości, prostotą,
entuzjazmem i szczerą wesołością, ożywiającą twórcze
umysły zarówno w dziedzinie sztuki, jak i nauki. U
wszystkich obecnych uczonych wyczuwało się
podziw połączony z głę-boką miłością dla Piotra i
Marii Curie, w których


jednomyślnie uznawali niezaprzeczalnych przewod-
ników wspaniałej francuskiej szkoły fizyki z * po-
czątku XX wieku.
Doniosłość odkryć małżonków Curie była już
wówczas uznawana w całym świecie, może nawet
bardziej za granicą niż we Francji, a wielu naukow-
ców pragnących się poświęcić badaniom nad pro-
mieniotwórczością wyrażało im wdzięczność za
wielkodusznie przesyłane próbki drogocennej sub-
stancji, przygotowanej z takim trudem.
Latem 1903 Royal Institution w Londynie za-
prosiła Piotra Curie, aby wygłosił wykład o radzie.
Dało to małżonkom okazję zawarcia osobistej zna-
jomości z najsławniejszymi angielskimi uczonymi,
Crookesem, Ramsayem, Dewarem, a zwłaszcza z
lordem Kelvinem, którego uznanie dla Piotra Curie
datowało się już od lat i nigdy w przyszłości nie
zmalało. W kilka miesięcy później państwo Curie
obdarzeni zostali przez Royal Society złotym
medalem Davy'ego *; dobry ojciec pozwolił zaraz
Ireńce bawić się tym pięknym "nowym groszem".
W tym samym mniej więcej czasie Piotr i Maria
Curie dowiedzieli się, że wespół z Henri Becąuere-
lem otrzymali nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki.
Wydarzenie to dało początek wielkim zmianom w
życiu rodzinnym państwa Curie. Zrazu były to
przemiany szczęśliwe, gdyż przemęczeni wyczer-
pującą pracą nad wypreparowaniem radu mogli
wreszcie przyjąć osobnego laboranta, a w domu
zatrudnić dodatkową pomoc. Dla istot nade wszystko
kochających swą pracę naukową i skromne życie w
kręgu rodziny i przyjaciół sława była jednak
źródłem ciężkich prób, o czym wymownie świadczą
pochodzące z owego okresu ich listy. Oto, co pisze
Piotr Curie do swego przyjaciela fizyka Georges
Gouya pod datą 20 marca 1904 roku:
* Jedno z najwyższych odznaczeń naukowych (przyp.
tłum.).


.58
59



...Jak pan mógł zauważyć, los jest w tej chwili na
nas łaskawy, ale ta jego łaska nie obywa się bez wielu
kłopotów. Nigdy nie byliśmy bardziej pozbawieni
spokoju. Bywają dni, kiedy nie mamy czasu
wytchnąć. A tak marzyliśmy o tym, żeby żyć z dala
od świata, jak odludki. *
W tym samym czasie pisze Maria do swego brata
Józefa Skłodowskiego:
Kochany Józiu, przesyłam Ci najserdeczniejsze
życzenia w dniu Twoich imienin. Życzę Ci zdrowia,
powodzenia dla całej Twojej rodziny, a także abyś
nigdy nie zaznał takiej korespondencyi, jaką się
obecnie cieszymy i takich napaści, jakich jesteśmy
przedmiotem... Zaczynam żałować, że wyrzuciłam całą
tą korespondencyę, bo warto ją było komu pokazać od
czasu do czasu. Były tam sonety, poezye na cześć
radium, listy różnych wynalazców, listy
spirytystyczne, listy filozoficzne, a wczoraj jeden
amerykanin pisał do mnie z prośbą, abym mu po-
zwoliła konia wyścigowego ochrzcić mojem nazwis-
kiem. Przytem naturalnie stos próśb o autografy i
fotografie... **
Nawet Irenka i dziadek nie zaznawali spokoju, bo i
na nich czyhali dziennikarze. Doktor Curie opędza się
natrętom jak może, ale szczęśliwy jest z dowodów
uznania okazywanych jego synowi, w którego wielkość
przecież nigdy nie wątpił. Nade wszystko jednak
pragnie, żeby oszczędzano sił Piotra, u którego od
pewnego czasu bez jakiejś widocznej przyczyny
występują oznaki wielkiego zmęczenia, co doktora
bardzo niepokoi. Od niepotrzebnych wywiadów i
niepożądanych wizyt stara się również uchronić
Marię, oczekującą narodzin dziecka. Nawet Irenkę
musi bronić przed niedys-kretnymi pytaniami
dziennikarzy. Dziewczynka ukrywa się często w
sąsiednim domu państwa Per-rin, przyjaźń łącząca te
dwa domy jest jednak znana powszechnie,
dziennikarze więc nie wahają się wdzierać i tam.
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, PWN,
Warszawa 1958, str. 202. ** Tamże, str. 202203.


Zabieram niekiedy Irenkę do Sevres. Dziewczynka
lubi zwiedzać gabinet przyrodniczy, gdzie gipsowy
odlew kła mamuta podnieca niezwykle jej
wyobraźnię. Czy Eugenia widziała mamuta?
pyta poważnie, bo chciałaby uzyskać jakieś ścisłe
informacje o olbrzymim zwierzęciu. A że Eugenia jej
odpowiada, iż mamut żył bardzo dawno temu, więc
nie mogła go widzieć, dziewczynka, która chce mieć
wiadomość z pierwszej ręki, oświadcza: "No to
spytam się dziadzi." Zwłaszcza lubi chodzić ze mną
do sali i laboratorium, w których wykłada jej mama.
Na podstawie posiadanych w domu fotografii
rozpoznaje różne zakątki parku, gdzie liczne
pokolenia uczennic szkoły fotografowały jej Me.
Wielka tylko szkoda, że w czasie tych wizyt nie
można uniknąć dowodów czułości ze strony uczennic
mamy, bo irenka, która nigdy zbyt towarzyska nie
była, okropnie tego nie lubi.
Życie Irenki zostało jednak bardzo zakłócone. 6
grudnia 1904 przychodzi na świat siostrzyczka, mała
Ewa, która z kolei zagarnia wielką część coraz
krótszych chwil spędzanych w domu przez Piotra i
Marię. Chcąc nie chcąc muszą w końcu przyjąć
niektóre oficjalne zaproszenia, odbyć kilka podróży,
wygłaszać odczyty, a Irena z wielkim trudem
przystosowuje się do tego nowego stanu rzeczy.
Teraz, gdy poprawiła się ich sytuacja materialna,
Piotr i Maria Curie wychodzą czasami na koncert lub
do teatru. W pamięci zachowałam oglądane wspólnie
z Piotrem i Marią przedstawienie sztuki Gorkiego
"Na dnie" w teatrze TOeuvre, w którym grała
przybyła specjalnie do Paryża Eleonora Duse *.
Maria Curie lubiła takie wstrząsające dramaty, co
bardzo śmieszyło dziadka. Nie mógł zrozumieć, jak
można tego rodzaju emocji szukać w teatrze jako
rozrywki.
W samym zresztą domu państwa Curie miało
kiedyś miejsce niezwykłe wydarzenie. Będąca wów-
* Eleonora Duse (18591924), wielka aktorka wło-
ska, celowała w rolach o wysokim napięciu drama-
tycznym ( przyp. tłum.).


61
60



czas u szczytu sławy wielka tancerka Loie Fuller *,
pragnąc w jakiś sposób wyrazić swój podziw dla
dwojga uczonych, zaproponowała, że przyjdzie do
ich domu zatańczyć specjalnie dla nich. Po ocza-
rowaniu, którego źródłem była poświata bijąca nocą w
laboratorium od probówek z radem, zaznała teraz
Irenka upojenia baśniowym tańcem świetlistego
motyla, jakim była Loie Fuller.
Dotychczas znała dziewczynka tylko mamę wy-
chodzącą do laboratorium w zwykłej szarej sukni.
Obecnie zdarzało się jej widywać zupełnie inną Me,
bardzo piękną w wieczorowej sukni, w której
udawała się na jakieś uroczyste przyjęcie. Była to
wprawdzie ta sama Me o głęboko osadzonych
siwych oczach pod wielkim wypukłym czołem i o
puszystych blond włosach, ale biel odkrytych ramion
czyniła ją w oczach dziecka jeszcze bardziej
zachwycającą.
Wybór Piotra Curie do Akademii nie sprawił na
małżonkach najmniejszego wrażenia. Radością na-
pełniła ich natomiast nominacja Marii na kierownika
laboratorium swego męża, będąca wyrazem
oficjalnego uznania jej współpracy przez ministerstwo.
Dalekie jednak od zaspokojenia ich potrzeb oka-
zało się to małe laboratorium przy ulicy Cuvier,
składające się z dwóch zaledwie pokoików. I kiedy
w październiku 1905 Piotr Curie wreszcie obejmuje
stworzoną specjalnie dla niego katedrę fizyki w
Sorbonie, stwierdza, że dla katedry tej w ogóle nie
przewidziano laboratorium. Uzyskał tylko możność
zatrzymania obu pokojów przy ulicy Cuvier, a na
dziedzińcu dobudowano mu dwie inne izby.
Wszystko to jednak nie rozwiązywało sprawy i Piotr
Curie pisze do swego przyjaciela Georges Gouya 7
listopada 1905:
Wykłady rozpoczynam jutro, ale warunki do przy-
gotowania doświadczeń mam bardzo złe; sala wy-
. * Loie Fuller (18691926), sławna tancerka amery-
kańska, zmarła w Paryżu (przyp. tłum.).


kładowa znajduje się w Sorbonie, a moje laboratorium
przy ul. Cuvier. Poza tym odbywa się w tej sali wiele
innych wykładów, tak iż na przygotowanie do mojego
pozostaje zaledwie kilka godzin. *
Jakże uzasadniony jest żal Marii Curie, że Pio-
trowi Curie, laureatowi nagrody Nobla w dziedzinie
fizyki, jako największe ustępstwo ofiarowano te
dwie izby:
Nie można się oprzeć uczuciu goryczy na myśl,, że
to było ustępstwo ostatnie i że w rezultacie jeden z
największych francuskich uczonych nigdy nie
rozporządzał odpowiednim laboratorium, choć jego
geniusz objawił się już gdy miał lat dwadzieścia.
Zapewne, gdyby był żył dłużej, byłby się wcześniej
czy później doczekał należytych warunków pracy,
lecz w wieku lat czterdziestu siedmiu jeszcze ich był
pozbawiony. Czyż można pojąć żal, jaki ogarnia
człowieka, który namiętnie i bezinteresownie
pracując nad wielkim dziełem widzi, iż realizacja
jego marzeń wciąż się opóźnia skutkiem braku
odpowiednich warunków do pracy? I czy możemy bez
głębokiego bólu myśleć o tym najgorszym z
wszystkich marnotrawstwie: o niepowetowanym
trwonieniu najcenniejszych dóbr narodu: geniuszu, sił i
zapału jego najlepszych dzieci?
...Prawda, że w tych nędznych warunkach doko-
nano odkrycia radu, a szopę, w której się to stało,
otacza dziś urok legendy. Lecz ów czynnik roman-
tyzmu bynajmniej nie był korzystny dla sprawy:
zużył on nasze siły i opóźnił dokonanie dzieła. Ma-
jąc lepsze możliwości pracy, byłoby się skróciło jej
pierwszy pięcioletni okres do lat dwóch, zarazem
łagodząc i natężenie wysiłku.**
Wiosną 1906 Piotr i Maria Curie spędzili początek
ferii wielkanocnych w Saint-Remy-les-Che-vreuse i
wrócili do Paryża, żeby uczestniczyć w posiedzeniach
Francuskiego Towarzystwa Fizycznego, które
odbywały się w drugiej połowie wakacji. Miałam u
nich na ten czas zamieszkać.
Przed wyjazdem do Saintonge poszłam pożegnać
się do miłego dornu przy bulwarze Kellermanna,
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej,
PWN. Warszawa 1958, str. 218219.
** Tamże, str. 219.


62
63



n



domu, który stał się dla mnie przybytkiem, gdzie
spełnione zostało wszystko najlepsze, czym życie
może obdarzyć człowieka. Widziałam tam doskonały
związek dwojga ludzi i źródło wysokich rozkoszy
intelektualnych. Maria Curie była nieobecna,
zastałam jedynie Piotra Curie i obie dziewczynki.
Pogoda była piękna i wszyscy troje odprowadzili
mnie przez park Montsouris do stacji kolejki do-
jazdowej. Pozostawiłam ich na stacyjnej ławce, Piotra
Curie z małą Ewą na kolanach i ze stojącą przy nich
8-letnią Ireną. Cała trójka żegnała mnie machaniem
rąk, podczas gdy pociąg oddalał mnie od nich...


Rozdział 6
ŚMIERĆ PIOTRA CURIE
Ten uśmiechnięty obraz Piotra Curie zachowałam
pieczołowicie w pamięci, bo po moim powrocie do
Paryża nie zastałam go już wśród żyjących. Konna
platforma przejechała go na śmierć, gdy po
spotkaniu w Związku Profesorów Wydziału Ma-
tematyczno-Przyrodniczego przechodził jezdnię ulicy
Dauphine.
Straszliwą tę wieść przeczytałam w pociągu w
gazecie. Wiozłam dla moich ukochanych przyjaciół
pęk lewkonii, który rankiem zerwałam dla nich w
ogrodzie moich rodziców. Doktor Curie złoży^ je
koło zwłok syna, a ja poszłam do sąsiedniego domu
płakać z Henriettą Perrin.
Pani Perrin opowiedziała mi, jak poprzedniego
dnia mąż jej z dziekanem Paul Appellem musieli
spełnić smutną misję zawiadomienia rodziny o ok-
rutnym nieszczęściu, jakie na nią spadło. Doktor
Curie był w domu sam. Na widok wstrząśniętych
twarzy przybyłych, którzy z trudem wydobywali z
siebie jakieś niewyraźne słowa, zrozumiał na-
tychmiast, co się stało, i zanim zdążyli mu coś
wyjaśnić, sam powiedział: "Mój syn nie żyje." Maria,
która wkrótce potem nadeszła, nie mogła zrozumieć,
co się stało: "Piotr nie żyje?... Nie żyje zupełnie?"
pytała widocznie w nadziei, że ktoś jej zaprzeczy.
A potem przywieziono ciało wielkiego uczonego
z obandażowaną głową i Maria nie opuściła już
Piotra, a raczej tego, co jej na tak krótko jeszcze z
Piotra pozostawało. Na chwilę tylko poszła do
państwa Perrin, po Irenę, która bawiła się tam z
Aliną.


5 Rodzina Curie
65



Jeszcze dziś widzę ją wchodzącą w czerni do po-
koju, gdzieśmy się bawiły. Pani Curie była blada i
wydawała się zimna jak lód pisze Alina La-picąue-
Perrin. Irena nie zareagowała od razu i
kontynuowała rozpoczętą zabawę, jakby nie do-
słyszała, co się do niej mówiło. Ja szybciej zrozu-
miałam, co się stało. Dziś jeszcze słyszę, jak pani
Curie powiedziała do mojej mamy: "Jest za mała, nie
rozumie jeszcze" i wyszła. Dopiero kiedy Irenka
usłyszała te słowa, wybuchła płaczem wołając: "Chcę
iść do mamy!" Wówczas moja matka odprowadziła ją
do domu.
W przygnębiającej atmosferze rodzinnego domu
dziewczynka wodziła wzrokiem za krążącym po
pokoju dziadkiem, który powtarzał bezustannie: ^ad
czym się znowu tak zamyślił?" Pani Curie długo
ściskała Irenkę, nie chciała jednak, żeby tu
pozostała. Powiedziała jej, że ojciec uderzył się w
głowę i że potrzebuje spokoju. Irenka więc z
ciężkim serduszkiem do państwa perrin.
Jak gdyby wielki czarny całun okrył dom, w któ-
dotychczas mieszkało szczęście. Związek z Pio-był tak
doskonały, że Maria poczuła się nagle pogrążona w
straszliwej samotności. Nawet jej ^'bliższym
przyjaciołom zdawało się, że każda próba dzielenia
z nią bólu będzie jakąś niedyskrecją, bo pragnęła go
nosić samotnie. Dopiero w obec-flOŚci Jakuba
Curie i przybyłych z Polski brata Józefa i siostry
Broni spłynęły jej z oczu ulgę nio-gące łzy. Dla
wszystkich innych stała się niedostępna i odległa.
Żeby uszanować wielką prostotę, która zawsze
cechowała Piotra, postanowiła Maria, że pogrzeb
odbędzie się bez przemówień i jakichkolwiek uro-
czystości na małym cmentarzu w Sceaux. Niewiele
Ogób znało dokładną datę smutnego obrzędu, pewien
dziennikarz jednak zanotował:
...Pani Curie szła u boku teścia za trumną męża aż do
grobu, przy murze cmentarnym, w cieniu kasztanów.
Tam stała chwilę nieruchomo, patrząc przed siebie,
ciągle tym samym twardym, osłupia-


łym wzrokiem. Dopiero gdy położono koło grobu
wiązankę kwiatów, chwyciła ją gwałtownie i od-
dzielając od niej kwiaty jeden po drugim, kładła je na
trumnie. Robiła to powoli, jakby z namysłem, zdawało
się, że zupełnie zapomniała o obecnych, którzy do
głębi wzruszeni, stali w skupieniu i w ciszy, bez słowa.
Prowadzący kondukt uznał za potrzebne uprzedzić
ją, że chcą jej składać kondolencje. Wtedy, opuściwszy
na ziemię resztę kwiatów, trzymanych iv dłoni
odeszła, nic nie odpowiedziawszy do teścia.*
Choć na cmentarzu nie było żadnych przemówień,
dzienniki i czasopisma zamieściły wiele artykułów
świadczących o szacunku i czci, jakimi otaczano
Piotra Curie jako uczonego i człowieka. Zarówno
uczeni całego świata, jak i najbliżsi jego
współpracownicy rozumieli, że nauka poniosła nie-
powetowaną stratę.
Poniżej reprodukujemy część wzruszających do-
wodów hołdu, spośród zamieszczonych przez Marię
Curie na końcu swej książki, poświęconej pamięci
Piotra Curie. Pisze wielki matematyk Henri Poin-
care w Sprawozdaniu Akademii Nauk z grudnia 1906:
Curie był jednym z tych, na których nauka i Francja
miały prawo liczyć. Wiek jego rokował nadzieję na
daleką przyszłość. To, co dał dotąd, zdawało się
obietnicą, a wiedzieliśmy, że póki będzie żył, nie
ustanie w pracy. Wieczorem dnia, który poprzedził
jego śmierć (proszę mi wybaczyć to osobiste
wspomnienie), siedziałem przy'nim. Mówił mi o
swych projektach i pomysłach. Podziwiałem tę
płodność i tę głębię myśli, nowy kształt, jakiego
nabierały zjawiska fizyczne w oświetleniu jego ory-
ginalnego, jasnego umysłu. Zdawało mi się, że lepiej
pojmuję wielkość inteligencji ludzkiej. A nazajutrz
wszystko zniszczone zostało w jednej chwili.
Bezmyślny wypadek brutalnie nam przypomniał, jak
małe miejsce zajmuje myśl ludzka wobec tysiąca
ślepych sił, które, uderzając się nawzajem,
przepełniają świat, nie znając kierunku swej drogi i
łamiąc wszystko przed sobą...
* "Le Journal", 22.IV.1906. Przeki. poi.: Ewa Curie,
Maria Curie, str. 229230.


67



...Curie wnosił do badań zjawisk fizycznych zmysł
bardzo subtelny, który odsłaniając mu niespodzie-
wane analogie ułatwiał orientację w labiryncie po-
zornych zawikłań, w których inni byliby się zabłą-
kali. Prawdziwi fizycy, jak Curie, nie patrzą ani
wewnątrz siebie samych, ani na powierzchnię zja-
wisk: oni umieją sięgać w istotę rzeczy.
Wszyscy, którzy go znali, wiedzą, jak miły i pewny
był jego sposób mówienia, jaki delikatny wdzięk
posiadały jego łagodna skromność, naiwna prostota i
finezja umysłu. Zawsze gotów ustąpić miejsca
przyjaciołom, a nawet rywalom, był on jednym z ludzi
uważanych za najmniej zręcznych kandydatów na
stanowiska, których nie brakuje w naszej demokracji.
A jednak ta łagodność ukrywała niezłomną duszę.
Nigdy nie wchodził on w kompromis ze szlachet-
nymi zasadami, którymi go wykarmiono, z moral-
nym ideałem, który nauczono go kochać ideałem
zupełnej szczerości, za wysokim, być może, dla świata,
w którym żyjemy. Nie znał on tysiącznych małych
ustępstw, powodowanych przez naszą sła-bpść. Nie
oddzielał czci dla ideału prawdy od kultu, który żywił
dla nauki, i dał nam olśniewający przykład, jak
wzniosłe poczucie obowiązku może narodzić się z
czystej i prostej miłości prawdy. Obojętne jest,
jakiego wyznaje się boga; nie bóg, ale wiara
dokonywa cudów.*
Jean Perrin w "Revue du Mois" z maja 1906 pisze:
Piotr Curie, którego wszyscy nazywali mistrzem, a
którego my mieliśmy szczęście nazywać również
przyjacielem zginął nagle, w pełni sił.
...Niech jego przykład wskaże nam, co może osiągnąć
potęga geniuszu, szczerość i swoboda, spokojna i silna
odwaga myśli, której nic nie wiąże i nic nie potrafi
zadziwić. Niech wypowie całą wielkość duszy, w
której te piękne wartości umysłu i charakteru złączyły
się z najszlachetniejszą bezinteresownością i
najdoskonalszą dobrocią.
Ci, którzy znali Piotra Curie, wiedzą, że przy nim
każdy odczuwał potrzebę działania, pracy i myślenia.
Starajmy się uczcić jego pamięć rozpowszechniając tę
potrzebę myśli badawczej. Starajmy się


odgadnąć z jego pięknego bladego oblicza tajemnicę
tego promieniowania, które czyniło lepszymi
wszystkich, którzy się do niego zbliżali.*
Należy przypomnieć o przywiązaniu, z jakim Curie
odnosił się do swoich uczniów pisze C. Che-neveau
aby zrozumieć doniosłość niepowetowanej straty,
która nas dotknęła.
Niektórzy z nas mieli dlań prawdziwą cześć. Dla mnie
był on, po moich najbliższych, najbardziej] ukochanym
człowiekiem, tak wielką i subtelną serdecznością potrafił
otoczyć skromnego swojego współpracownika. Jego
dobroć ogarniała także podwładnych, którzy go
uwielbiali. Nie widziałem nigdy łez bardziej szczerych i
rozpaczliwych jak te, które ria wieść o jego nagłym
zgonie płynęły z oczu personelu laboratorium.**
I wreszcie Paul Langevin:
Wyzwolony zupełnie z dawnych przesądów, namiętnie
kochający rozum i jasność, pełen natchnienia Piotr
Curie dał przykład tego, co osiągnąć może w dobroci i
pięknie moralnym, w jasnym i prostym umyśle
niezłomna odwaga i ścisłość myśli, która odrzuca to,
czego nie pojmuje, i każe żyć w zgodzie ze swoim
marzeniem.***
* Tamże, str. 99100.
** Tamże, str. 100.
*** Tamże, str. 102.


68
* Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl-
lerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 9799.


Rozdział 7
TRUDNE ZADANIE
Po straszliwej ruinie swego szczęścia Maria Curie
może ból swój powierzyć wyłącznie Piotrowi. Do
niego też zwraca się w swoim dzienniku:
Mój Piotrze, myślę o tobie bez przerwy, aż pęka mi
głowa i mąci się rozum. Nie mogę pojąć, że mi
przyjdzie teraz żyć, nie widząc ciebie, nie uśmiechając
się do mego miłego towarzysza...
Na ulicy chodzę jak zahipnotyzowana, nie dbając o
nic. Nie zabiję się, nawet nie pragnę popełnić
samobójstwa. Czy jednak pomiędzy tymi wszystkimi
pojazdami nie znajdzie się ani jeden, który by mi
pozwolił podzielić los mego ukochanego? Chcę ci
powiedzieć, że już nie kocham ani słońca, ani kwiatów,
ich widok sprawia mi ból, czuję się lepiej, kiedy jest
pochmurnie, jak w dzień twojej śmierci i jeśli nie
nienawidzę pięknej pogody to tylko dlatego, że
dzieciom jest ona potrzebna.*
Spoza tych ponurych słów prześwituje jednak
promień nadziei, bo Maria wspomniała swe dzieci,
swoje córeczki, zbyt jeszcze małe, żeby pojąć jej
boleść, ale którym matka jest nadal potrzebna. Musi
być silna, musi pracować, żeby im zapewnić
utrzymanie. Zdecydowanie odrzuca zaproponowaną
jej przez rząd stałą rentę, taką samą, jaką otrzymuje
wdowa po Pasteurze. Ale jaką ma podjąć pracę?
Odpowiedź nie każe długo na siebie czekać. 13 maja
1906 Rada Wydziału Matematyczno-Przy-rodniczego
jednomyślnie postanowiła utrzymać utworzoną dla
Piotra Curie katedrę na Sorbonie i powierzyć ją
Marii Curieyl Maria notuje w swym dzienniku :
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej,
PWN, Warszawa 1958, str. 231, 233.


Proponują mi spuściznę po tobie, Piotrze: twoje
wykłady i kierownictwo w twoim laboratorium.
Przyjęłam. Nie wiem, czy zrobiłam dobrze, czy źle.
Mówiłeś mi często, że chciałbyś, abym wykładała w
Sorbonie. A ja chciałabym przynajmniej zrobić
wysiłek dla dalszego prowadzenia naszej pracy.
Czasami zdaje mi się, że w ten sposób jeszcze mi jakoś
najłatwiej będzie żyć, czasem znów myślę, że
szaleństwem jest podjąć się tego.*
Decyzja została jednak podjęta. Maria spełnia w
ten sposób wypowiedzianą ongiś przez Piotra
ostatnią jego wolę, której słowa powtarza sobie
ciągle: "Cokolwiek by się miało stać, choćby przy-
szło pozostać jako ciało bez duszy mimo wszystko
trzeba by pracować dalej", l Maria Curie rze-
czywiście sprawia wrażenie, jakby się stała czymś w
rodzaju ciała bez duszy.
W pierwszych tygodnich po śmierci męża pod-
trzymywała ją obecność Jakuba Curie, który przybył
z Montpellier, oraz siostry Broni lekarki i brata
Józefa, którzy przyjechali z Polski, aby wraz z nią
opłakiwać utratę ukochanego człowieka. Po ich
wyjeździe jednak Maria pozostała w Paryżu sama.
Chciała pracować w laboratorium i przygotować się
do wykładów, które z nowym rokiem akademickim
miała rozpocząć na Sorbonie. Ewę powierzyła opiece
doktora Curie, który zamieszkał z dzieckiem w Saint-
Remy-les-Chevreuse, Irena zaś wyjechała nad morze
z ciotką Heleną Szalayową, specjalnie przybyłą z
Warszawy, żeby się zaopiekować starszą
siostrzenicą.
*1VIaria pozostała więc sama jedna w niewielkim
domu przy bulwarze Kellermanna, pełnym wspom-
nień o Piotrze. Brak jej było Piotra wszędzie i stale.
Wielkiej trzeba było odwagi, żeby kontynuować
zadanie podjęte i wykonywane dawniej we dwoje,
kiedy myśli ich tak szybko wzajemnie się
dopełniały.^
Przyjaciele i bliscy nie chcą narzucać się Marii,
budzącej jeszcze bardziej niż dawniej powszechny
* Tamże, str. 232233.


71
70







szacunek. Prawdziwej wielkości ducha dowiodła w
tych dniach, gdy niedostępna dla wszystkich, zajęta
była jedynie spełnianiem iście nadludzkiego zadania,
jakie wzięła na swe barki.
Z nadejściem jesieni pani Curie zdaje, sobie jednak
sprawę, że nie potrafi nadal mieszkać przy bulwarze
Kellermanna, gdzie wszystko jej przypomina
utracone szczęście. Postanawia przeprowadzić się do
Sceaux, do miejscowości, gdzie poznała Piotra i
gdzie Piotr spoczywa w mogile pokrytej
pierwiosnkami, które tak bardzo lubił.
Blisko osiemdziesięcioletni doktor Curie znalazł
się wobec konieczności podjęcia trudnej dlań decyzji.
Nie chciałby narzucać Marii swej osoby, mógłby
przecież pojechać do Montpellier, do swego drugiego
syna, Jakuba. Gdy jednak Maria pozostawiła mu
wybór, pojmuje, że synowa w gruncie rzeczy pragnie,
aby pozostał w jej domu, że go potrzebuje. I z
radością godzi się zamieszkać w Sceaux z żoną i
dziećmi swego Piotra.
Zbliża się początek roku akademickiego, a wraz z
nim pierwszy wykład Marii Curie, pierwszy wykład
kobiety na Sorbonie. W czasie obchodu 50-le-cia
tego pamiętnego wydarzenia, które miało miejsce w
wielkiej auli Sorbony, była uczennica Marii Curie w
Sevres, Catherine Schulhof przywołała wspomnienia
tego wykładu, którego wysłuchała wraz z innymi
wychowankami szkoły w Sevres.
W owym dniu, a działo się to 5 listopada 1906 roku,
wykład miał się rozpocząć o godzinie l30. Jak
wspominają ówczesne dzienniki, które przejrzałam dla
odświeżenia pamięci, już w godzinach przedpo-
łudniowych zgromadziło się kilkaset osób przed
zamkniętym ogrodzeniem Sorbony. Gdy je otwarto
około godziny l, publiczność rzuciła się do amfi-
teatralnego audytorium, które natychmiast się wy-
pełniło.
... Wśród różnorodnego tłumu znajdowało się wiele
osób, które przywiodła tu zwykła ciekawość, co do
których życzliwości można było żywić niejakie
wątpliwości. W trakcie wykładu okazało się jednak, że
wszyscy słuchają z niezwykłą uwagą, szacun-.kiem, a
nawet z głębokim wzruszeniem. Można tu
72


W Parku Wyższej Szkoły Normalnej w Sevres
Pośrodku:'Maria Skłodowska-Curie, po prawej stronie Eugenia
Cotton
. Piotr, Maria, Irena i doktor
Eugeniusz Curie




I!lii!lli
^rPlotra ' M-




Maria i Irena Curie w laboratorium


było zobaczyć osoby z wielkiego
świata, artystów, reporterów,
fotografów oraz oficjalne osobistości
z Francji i zagranicy, jak również
wiele młodych kobiet należących
do kolonii polskiej oraz ...trochę
studentów.
"Pierwsze rzędy ławek pisze
pewien dziennikarz sprawiają
wrażenie parteru sali teatralnej.
Pełno pięknych toalet, masa
olbrzymich kapeluszy. Na
szczęście ławki ustawione są
amfiteatralnie..."
Zapamiętałam nazwisko jednej z
tych elegantek. Była to hrabina
Greffulhe, wielka dama, mecenas
literatury" i sztuki, która prowadziła
cieszący się wielkim powodzeniem
salon. Siedziała nie opodal nas, tuż
obok naszego profesora Jean
Perrina i dziekana Paul Appella,
również profesora szkoły w Sevres.
Wśród tego niezwykłego
audytorium nie zabrakło jednak
wybitnych uczonych oraz bliskich
przyjaciół Marii Curie...
Pani Curie wyraziła życzenie,
żeby objęcie przez nią katedry nie
miało charakteru uroczystego. O
oznaczonej godzinie prawie po
kryjomu weszła do sali wykładowej.
Powitała ją ogromna owacja. Bar-
dzo blada i szczupła, w czarnej,
niezwykle skromnej sukni,
wydawała się obojętna na wszystko.
Widziało się tylko jej jasne wielkie
czoło pod puszystymi płowoblond
włosami, których bogactwa nie
udało jej się ukryć, mimo że je
mocno ścisnęła i zebrała do tyłu.
"Wypukłe czoło jak u madonny
Memlinga" napisał jakiś
dziennikarz. Nie zapomniałam nigdy
tego określenia, choć jego trafność
oceniłam dopiero znacznie później,
w czasie zwiedzania muzeum w
Bruges. W czasie wykładu patrzyła
prosto przed siebie, a wzrok jej
napotykał znajome, bliskie twarze jej
byłych uczennic. My z kolei
odnosiłyśmy przez cały czas
cudowne, wzruszające wrażenie, że
do nas specjalnie zwraca swe słowa.
Publiczność natomiast była
zaprzątnięta jedną tylko myślą: ,,Co
też ona powie?" Utartym bowiem
zwyczajem każdy nowy profesor
składa podziękowanie ministrowi,
radzie wydziału, wygłasza pochwałę
swego poprzednika na katedrze. Ale
Maria Curie głosem jasnym i
równym podejmuje wykład ściśle w
tym samym miejscu, na którym
przerwał go Piotr Curie: "Gdy się
rozważa postępy, jakie uczyniła
fizyka w ostatnich latach dziesięciu,
uderza zmiana, która zaszła w
naszych pojęciach o elektryczności i
o materii". Cóż tak bolesnego kry i ą
w sobie te wyrazy, że wszystkie
obecne na saH kobiety oraz wielu
mężczyzn musi nagle ocierać sobie
oczy?


73



Wśród ogólnego milczenia ciągnie dalej pani Curie
swój wykład, początkowo nieco przyspieszony na
skutek hamowanego z całych sił wzruszenia. Teraz
słowa toczą się wolniej, jej delikatne palce, tak
niesłychanie zręczne przy pracach doświadczalnych,
poruszają się od czasu do czasu charakterystycznym
dla niej gestem. Tematem wykładu jest jonizacja
gazów, zjawisko, którego odkrycie poprzedziło od-
krycie promieniotwórczości i które pierwsze zburzyło
pogląd o niepodzielności atomu. "Pokazała nam
opowiada jeden ze słuchaczy rurki i kule, wewnątrz
których zapalają się opalizujące blaski, niebieskawe,
fioletowe, o jakiejś jak gdyby nadprzyrodzonej
świetlistości." Z niesłabnącą mocą dobiega Maria Curie
do końca swego wykładu, po czym znika w sposób tak
samo zwyczajny, jak się była ukazała na początku.
Byliśmy świadkami doniosłej chwili. Dzięki Marii
Curie, jak to późniejsze fakty potwierdziły, otwarty
został dla kobiet dostęp do wysokich stanowisk w
szkolnictwie wyższym i w nauce. Trzeba też przyznać,
że na tę drogę kobiety wkroczyły od razu głównym
wejściem.
Przeszedłszy pomyślnie przez tę pierwszą próbę,
wzięła Maria Curie na siebie ciężar pracy zaiste
olbrzymi. Trzeba było przygotowywać się do dal-
szych wykładów, przezwyciężać pokutujące nadal
przesądy i dowieść, że kobieta nie tylko potrafi
wykładać na Sorbonie, ale również każdego roku
wykłady odnawiać, aktualizować. Należało również
nadawać tok pracom tego wyjątkowej wagi labo-
ratorium i kierować nimi. Wiemy, w jak małym tylko
stopniu to laboratorium odpowiadało wspaniałemu
rozwojowi nauki o promieniotwórczości, a jego
położenie na odległej od Sorbony ulicy Cu-vier
komplikowało pracę. Głównym więc celem Marii Curie
będzie teraz budowa takiego laboratorium, o jakim
Piotr Curie na próżno marzył przez całe życie.
Niechaj inni nie muszą jak Piotr trwonić daremnie
zapału i energii. A tego wszystkiego trzeba dokonać
nie zaniedbując własnej pracy naukowej. Musi nadal
twórczo pracować, bo praca naukowa jest jej życiową
pasją, bo musi również wbrew sugestiom niektórych
dowieść, że


we wspólnie dokonanym dziele nie była tylko
zwykłą asystentką Piotra Curie.
Dzięki swej niezwykłej energii potrafi Maria Curie
podołać temu wszystkiemu. W laboratorium może
liczyć na cenną współpracę chemika Andre
Debierne'a, przyjaciela w doli i niedoli, z którym
razem dokonała już wielu subtelnych doświadczeń
przy izolowaniu czystego radu. Sam Debierne był
odkrywcą nowego pierwiastka promieniotwórczego,
pochodnego toru, nazwanego przezeń aktynem.
Szybko bardzo udaje się jej wytworzyć w labora-
torium taką atmosferę pracy i wzajemnego zaufania,
w jakiej sama zawsze pragnęła żyć. Jedno z
najpiękniejszych świadectw panującego w tym
laboratorium klimatu dała nam Helena Gleditsch,
profesor honoris causa uniwersytetu w Oslo, która w
czasie uroczystości dla uczczenia pięćdziesiątej
rocznicy pierwszego wykładu Marii Curie na Sor-
bonie mówiła:
t W październiku 1907 przyjechałam do Paryża
{'rozpoczęłam pracę u Marii Curie... W owym czasie
laboratorium jej mieściło się przy ulicy Cuvier pod
numerem 12. Miejsca było tam niewiele, pracowało
nas zaledwie 5 czy 6 osób. Maria Curie przycho-
dziła do pracy codziennie i spędzała tu długie go-
dziny. Najważniejszą i najcenniejszą cechą tego
laboratorium była intymna więź, jaka łączyła stu-
dentów z ich kierowniczką naukową; nawet po-
czątkujący pracownicy natychmiast odczuwali tę
niezwykłą atmosferę. Tu, przy ulicy Cuvier, nie czuli się
zagubieni, jak to często bywa w takich sytuacjach, bo
otaczano ich opieką i dbano o dobre samopoczucie.
Maria Curie potrafiła wszczepić każdemu pra-
cownikowi przekonanie, że sumienna praca jest
nieodzowną podstawą wszelkich badań naukowych,
że źle uzasadniony wynik nic nie jest wart, nato-
miast rzetelny wysiłek daje pracownikowi nauki
najwyższe zadowolenie.
Maria Curie nie potrafiłaby na pewno sprostać
wszystkim tym obowiązkom, gdyby nie miała w domu
oparcia w osobie doktora Curie. Ojca Piotra Curie i
jego żonę łączyło tysiące nici ułatwiających


74
75



porozumienie. Obydwoje żywili dla zmarłego ogro-
mną miłość, obydwoje nie chcieli się dać pokonać
rozpaczy. Maria Curie ze swego rodzaju desperacką
odwagą, doktor z pełnym spokoju uśmiechem.
Już w 1906 roku, w kilka zaledwie miesięcy po
śmierci swego syna, w czasie gdy w Saint-Remy--les-
Chevreuse opiekował się malutką Ewą, zdobył się
dziadzio na bardzo wesoły list do Ireny. Najpierw w
charakterze sekretarza 20-miesięcznej Ewy zapisuje
"y-y-y-y" podpisując "Ewa", po czym zwraca się
bezpośrednio do Ireny:
Moja kochana Irenko, kochana duża wnuczko! *
Przesyłam Ci list Ewy, z którego dowiesz się, w jaki
sposób przyjęła nadesłane jej przez Ciebie pocztówki.
Sądzę, że rozpoznasz jej styl...
Nic dziwnego, że w odpowiedzi Irenka prosi:
Mój dobry dziadziu, proszę cię, napisz mi jeszcze
taki zabawny liścik, jak ty to potrafisz...
W 1909 roku pod jednym ze swych listów do
dziadka podpisała się "Twoja malutka Irenka"**, na
co dziadzio odpowiada:
Nie, wcale nie jesteś malutką Irenka, ani tym
bardziej niewiele wartą Ireną. Jesteś moją dużą Ireną,
Ireną wiele wartą, co potrafi zjeść sześć kromek
chleba, którymi mała Irenka na pewno udła-wiłaby się.
Moją dużą Irena posiadającą już świadectwa szkolne,
która przewędrowała na własnych nogach przez
Beauce i jej pola porosłe pszenicą przetykaną makami
polnymi, Moją bardzo wiele wartą Ireną, która
regularnie pisuje do swego starego dziadka, czego na
pewno nie robiłaby dawna mała Irenka lub też mało co
warta Irena.
Dzięki temu uroczemu dziadkowi również i Irena
przezwycięża swój ból. Ojca brak jej dotkliwie.
* Ma chere grandę petite filie nieprzetłumaczalna
gra słów: petite filie (wnuczka) znaczy dosłownie mała
dziewczynka
** Ta petite Irenę de rien du tout gra słów, może
znaczyć: twoja niewiele warta Irenka lub twoja
'malutka Irenka.


Zdaje sobie już sprawę, że stanowi wielką pociechę
dla ubóstwianej Me, choć niejasno również czuje, że
jest jednocześnie okrutnym wspomnieniem szczęścia,
które znikło na zawsze. Czujnie też czyha na chwilę,
kiedy wreszcie matka spoglądając na nią zacznie się
uśmiechać... Irena była jeszcze zbyt mała, a może
raczej już zbyt duża, żeby interesować się o 7 lat od
niej młodszą Ewą. Specjalnie z Polski sprowadzona
guwernantka, która jest Marii Curie wielką pomocą w
prowadzeniu domu, zajmuje się głównie jej
siostrzyczką, oparcia szuka więc Irena u doktora
Curie. Razem odbywają wycieczki do okolicznych
wsi, razem uprawiają ogródek, w którym Irena
posiada swą własną grządkę, przedmiot jej dumy. Od
niego uczy się bajek i piosenek:
Nareszcie już cię mamy,
Mały, malutki ptaszku.
Nareszcie już cię mamy I
nie puścimy już.
W trakcie codziennych rozmów i lektur dziadek
wpajał uważnie go słuchającej, myślącej dziew-
czynce swe republikańskie, laickie przekonania.
Wracając znużona wieczorem do domu, znajdo-
wała Maria Curie dzięki dzielnemu dziadkowi
wprawdzie nieco dziwne, tym niemniej prawdziwe
ognisko rodzinne, pełne dziecięcej radości życia. I
choćby nie wiadomo jak była zaprzątnięta smut-
nymi myślami, bezwiednie odczuwała dobroczynne
skutki domowej atmosfery. W taki to sposób
upłynęły od zgonu Piotra Curie 3 okrutne lata.
Dziadek liczył obecnie 82 lata, siły już go opuszczały,
wreszce po długiej i ciężkiej chorobie, w której
Maria go pielęgnowała z największą troskliwością,
zmarł doktor Curie 5 lutego 1910. Zerwana została
jeszcze jedna, jakże droga więź, łącząca ją z Pio-
trem.
Irena miała już wówczas l21/2 roku, a Ewa 5 lat,
Maria zaczęła więc szukać przedłużenia życia Piotra
w swych córkach. Poglądy jej w sprawie kształcenia
dzieci zbiegały się bardzo z poglądami dok-


76
77



l
tora Curie i wywodziły się zapewne z idei Jana
Jakuba Rousseau. Uważała, że szkoła udziela za mało
czasu w swym programie na ćwiczenia fizyczne,
zgodnie też ze swym teściem starała się, żeby dzieci
jej przebywały jak najwięcej na wolnym powietrzu,
używały wiele ruchu, żeby wcześnie się zaprawiały
do chodzenia, pływania, jazdy na rowerze.
Twierdziła, że szkoła nie stwarza dobrych warunków
także dla intelektualnego rozwoju dziecka, gdyż
poświęca zbyt wiele czasu na przyswajanie wiedzy,
zostawiając go zbyt mało na samodzielne myślenie.
Poza tym, podobnie jak Piotr Curie, przeświadczona
była o niezwykłym znaczeniu nauk ścisłych, które
powinny być według niej podstawą wykształcenia.
Na temat wychowania dzieci dyskutowała długo ze
swymi przyjaciółmi a zarazem kolegami, profesorami
Perrinem i Langevinem, którzy również byli ojcami
rodzin. W wyniku tych rozmów ci wybitni uczeni
postanowili sami dać swym dzieciom podstawy
wykształcenia w zakresie nauk ścisłych i tak oto
powstała sławna "Spółdzielnia", która pozostawiła
piękne wspomnienia korzystającym z niej dzieciom.
Wraz z Ireną Curie pobierali w niej naukę Alina i
Francis Perrinowie, Jean Lan-gevin, Andre Mouton,
Fernand i Izabela Chavan-nes'owie. Paul Langevin
uczył dzieci matematyki u siebie w domu, w
Fontenay-aux-Roses; Maria Curie fizyki w jednej z
sal Szkoły Fizyki i Chemii; Jean Perrin chemii w
swym laboratorium na Sorbonie; Henri Mouton
przyrodoznawstwa u Perrinów, przy bulwrarze
Kellermanna. Szczęśliwe to były dzieci, oswajane z
pracami doświadczalnymi przez największych
eksperymentatorów tego wieku, a z rozumowaniem
przez najlepiej zorganizowane umysły. Trzeba było
widzieć, jaką radość sprawiał im na przykład widok
gwałtownego spalania się jakiegoś ciała w obecności
tlenu lub też ich dumę z dokonanego z powodzeniem
pomiaru przy elektrolizie. Nie traciły czasu nawet W
pociągu, którym wracały do domu, i czę-


sto prosiły Irenę, czytającą w polskim oryginale Quo
Vadis, o tłumaczenie kilku stron książki na francuski.
Mała gromadka zatrzymywała się często w Sceaux-
Ceinture, żeby zakończyć wieczór u pani Perrin, lub
też udawała się dalej, do Fontenay--aux-Roses, do
pani Chavannes, która na przemian z panią Perrin
wtajemniczała młodych członków "Spółdzielni" w
arkana historii literatury i sztuki. Obie panie
organizowały również wycieczki do Luwru czy też do
muzeum Carnavalet.
Po dwóch latach działalności "Spółdzielni" na-
leżało jednak pomyśleć o innym systemie szkolnym,
który by lepiej przygotował młodzież do czekającej
ich matury. Pani Curie posłała Irenę do prywatnego
gimnazjum im. pani de Sevigne, bo w szkole tej
obowiązywała mniejsza ilość godzin nauki niż w
liceach państwowych. Do tego samego gimnazjum
uczęszczała później Ewa.
Z największą uwagą śledziła Maria postępy swych
córak. Zdolności do nauk ścisłych bardzo szybko
zbliżyły Irenę do matki, która jednak zawsze oka-
zywała jednakową czułość obu córkom i do końca
życia pozostawała ich wielką przyjaciółką. Obie
zawsze nazywały matkę "słodka Me". Nigdy jednak
nie mogła się Maria zdobyć, żeby rozmawiać z nimi o
Piotrze Curie. Nie mogła się zdobyć na wypowiadanie
jego nazwiska, a gdy zmuszona była uczynić to
publicznie, kosztowało ją tp wiele wysiłku. Nigdy
też nie mówiła dziewczętom o swym własnym
stanowisku w nauce; codzienne życie i gazety
przynosiły im jednak wiadomości o matce, były więc
z niej bardzo dumne.
Wykłady uniwersyteckie Marii Curie o promie-
niotwórczości, uwzględniające najświeższe odkrycia
tak szybko po sobie następujące w tej nowej
dziedzinie nauki, cieszyły się wielkim uznaniem. Od
roku 1908 nosiła już tytuł profesora zwyczajnego, a
w 1910 wydała swe wykłady w obszernym tomie,
stanowiącym traktat o promieniotwórczości. Nie
zarzucając swych własnych prac naukowych,


78
79



l
dokonała nowego pomiaru ciężaru atomowego radu,
wespół zaś z Andre Debierne'em uzyskała czysty
metaliczny rad bez dostępu powietrza, co wymagało
niezwykłej zręczności i stanowiło swego rodzaju
majstersztyk doświadczalny.
Aby nadać promieniotwórczości należną jej rangę,
złożyła Maria Curie uroczyście w sewrskim Biurze
Miar i Wag próbkę 21 miligramów czystego chlorku
radu zamkniętego w szklanej rurce, własnoręcznie
przez nią zalutowanej, która stała się odtąd wzorcem
promieniotwórczości, podobnie jak znajdujące się w
Biurze wzorce długości i masy.
Świat cały wyrażał uczonej swe uznanie. Kilka
uniwersytetów nadało jej tytuł doktora honoris causa,
kilka akademii wybrało ją na członka korespondenta.
Wtedy to, zachęcona przez swych najsławniejszych
kolegów: Henri Poincarego, Gabriela Lippmanna,
doktora Roux, Gastona Darboux i Emila Picarda,
zgadza się Maria Curie kandydować do Akademii.
Żeby jednak zostać wybraną, zabraknie jej jednego
głosu. Na wakujące miejsce wybrany został fizyk
Edward Branly. Maria doskonale sobie uświadamia,
że o wyniku zadecydowały sprawy nie mające z
nauką nic wspólnego, i postanowiła nigdy już więcej
nie kandydować do Akademii. Irena, czternastoletnia
podówczas dziewczynka, widząc powszechny
szacunek otaczający jej matkę, jest prawdziwie
oburzona wyrządzoną jej niesprawiedliwością
(zaważyła tu prawdopodobnie tradycja, wzbraniająca
kobietom dostępu do Akademii).
Wydarzenie to tym bardziej szokowało, że w tym
czasie głośno było w całym świecie o pracach Marii
Curie dokonanych już po śmierci Piotra i że w gru-
dniu 1911 Szwedzka Akademia Nauk przyznała jej
po raz drugi nagrodę Nobla, tym razem w dziedzinie
chemii, za otrzymanie radu w postaci czystej. Irenę
spotkała z tej okazji niezwykła przyjemność: wraz z
ciotką, doktor Bronisławą Dłuską, towarzyszyła
matce w podróży do Sztokholmu na uroczystości
wręczenia jej nagrody.


W 1913 Irena i Ewa spędziły razem z matką
wspaniałe-wakacje letnie w Engadin w Szwajcarii.
Przebywał tu również wraz z synem Albert Einstein.
Razem odbywali długie spacery, w czasie których
uczone rozmowy przerywane bywały wesołymi
okrzykami dzieci. Einstein zwrócił wówczas uwagę
na wielkie zdolności Ireny, obdarzał też ją od tego
czasu przyjaźnią, której na zawsze dochował
wierności.
Częściej włączała teraz Maria Curie Irenę w swe
własne życie. Coraz to inne uniwersytety zagra-
niczne obdarzają ją tytułem doktora honoris causa i
w podjętych z tej okazji podróżach Irena zawsze
towarzyszy matce. A jeśli się zdarzy, że coś stanie
temu na przeszkodzie, Maria bardzo zabawnie opi-
suje te oficjalne uroczystości w listach do córki. W
odpowiedzi na jeden z takich listów pisze Irena do
matki: "Kochanie, wyobrażam Cię sobie w twojej
pięknej czerwonej todze z zielonymi wyłogami.
Musiałaś prześlicznie wyglądać. Ale czy zacho-
wałaś tę wspaniałą szatę, czy też tylko pożyczyli Ci
J4 na promocję?"
Ale najpiękniejszą, przez obie najbardziej ocze-
kiwaną uroczystością, będzie otwarcie Instytutu
Radowego, podczas którego Maria Curie przypomni,
że wielki Pasteur uważał pracownie za przybytki, w
których "ludzkość urasta, staje się silniejszą i
lepszą".
W rodzinie Curie takie właśnie znaczenie nada-
wano zawsze słowu pracownia, którego zew usły-
szała z kolei Irena. Spieszno jej przestąpić wraz z
matką progi nowych zabudowań Instytutu Rado-
wego przy ulicy Piotra Curie.
Jest już jednak rok 1914 i zanim zdążono urządzić
sale Instytutu wybucha wojna.
6 Rodzina Curie


80



3'J.
Rozdział 8
PIERWSZA WOJNA ŚWIATOWA
'Na początku letnich wakacji 1914 roku umieściła
Maria Curie córki u przyjaciół w Bretanii, dokąd sama
zamierzała przyjechać nieco później. Groźba wybuchu
wojny zatrzymała ją jednak w Paryżu^ Irena liczyła
wówczas lat 17, a Ewa 10. l sierpnia pisze do
dziewcząt:
Nie przerażajcie się, bądźcie spokojne i odważne.
Jeżeli wojna nie wybuchnie, przyjadę do Was w po-
niedziałek. W przeciwnym razie zostanę tutaj i spro-
wadzę Was, gdy tylko będzie można. Ty, Ireno, i ja
postaramy się być użyteczne, *
Pani Curie nie wie jeszcze, w jaki najużytecz-
niejszy dla kraju sposób może wykorzystać swe
umiejętności, ale gdy się dowiaduje, że służba zdrowia
jest bardzo źle zaopatrzona w aparaturę
rentgenowską, postanowiła w razie wybuchu wojny
zająć się wyposażeniem szpitali w urządzenia do
prześwietlania i robienia zdjęć rentgenowskich,
które chirurgom ułatwią wydobywanie kuł i od-
łamków z ciał rannych żołnierzy.
W tym samym miesiącu sierpniu 1914, kiedy cały
Paryż żyje w ciężkim niepokoju, Irena otrzymuje
od matki listy, których proste słowa wyrażają głę-
boki humanitaryzm, cechujący tę niezwykłą ko-
bietę:
Zaczynają przewidywać pisze 28 sierpnia
możliwość otoczenia Paryża; w tym wypadku mo-
głybyśmy być od siebie odcięte. Jeżeli się tak stanie,
znieś to dzielnie, gdyż nasze osobiste pragnienia są


niczym w zestawieniu z wielką stawką, jaka się w tej
chwili rozgrywa. Musisz wziąć na siebie od-
powiedzialność za siostrę i czuwać nad nią, o ile
będziemy rozłączone na dłużej niż przewiduję.*
Słowa te znajdują głęboki oddźwięk w umyśle
poważnej, 17-letniej dziewczyny. Irena dobrze zna
matkę i wie, że pani Curie nie zawaha się poświęcić
swej osoby dla dobra ogółu, że swej działalności,
zarówno w zwykłych, jak i w ważnych okolicznoś-
ciach, stara się zawsze nadać najbardziej użyteczny
charakter.
6 września 1914 pisze Maria Curie do Ireny: Pole
działań wojennych zmienia się w tej chwili, wydaje się,
że nieprzyjaciel oddala się od Paryża. Jesteśmy
wszyscy dobrej myśli i wierzymy w ostateczne
zwycięstwo. Przerabiaj zadania fizyczne z Fernandem
Chavannes. Skoro nie możecie pracować dla
teraźniejszości Francji, pracujcie dla jej przyszłości.
Wielu ludzi zabraknie, niestety, po tej wojnie i trzeba
będzie ich zastąpić. Uczcie się fizyki i matematyki
najlepiej jak możecie.**
Jest to wspaniała rada kobiety, która zna cenę
czasu, i nie może dopuścić do trwonienia tego skarbu.
Irena, powróciwszy wraz z siostrą do Paryża,
przechodzi u swej matki szkołę, którą zapamiętała
na całe życie. Jest to szkoła wytrwałości, jakiej
wymaga realizacja każdego trudnego zamierzenia.
Maria Curie musi bowiem narzucić władzom woj-
skowym służby zdrowia pomoc osób -cywilnych, w
dodatku pomoc kobiety. Oto jak Irena opisuje
zmagania pani Curie:
W pierwszych zaraz miesiącach wojny matka moja
zauważyła, że aparatura rentgenowska, stosowana już
dość szeroko w cywilnym lecznictwie, była jeszcze
prawie nie znana w wojskowej służbie zdrowia. Z
energią dorównującą tej, jaką wykazała, kiedy zaczęła
przerabiać całe tony minerału, przy całkowitym braku
potrzebnych środków material-


* Tamże, str. 270. '*
Tamże, str. 271272.
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej,
PWN, Warszawa 1958, str. 267.


83
82



nych, postanowiła obecnie zdobyć przenośną aparaturę
do prześwietlania rannych oraz potrzebne wozy i
wyposażyć je. Od osób prywatnych udało jej się
uzyskać sumy pieniężne na zakup aparatury. Z
prywatnych darów pochodziły również najrozmaitsze
wehikuły, samochody ciężarowe, limuzyny zwykłe i
turystyczne, które zostały przystosowane do
przewożenia tej aparatury. Przezwyciężywszy
wszystkie stawiane jej przez administrację wojskową
przeszkody, zorganizowała wraz z kilkoma do-
browolnymi pomocnicami tymczasową obsługę przy-
rządów do prześwietlania w szpitalach przyfron-
towych. Jednocześnie kształciła personel w dokony-
waniu prześwietleń złamań kości i w lokalizacji
pocisków. Metody te były podówczas prawie zupełnie
nie znane zarówno lekarzom cywilnym, jak i woj-
skowym. Pierwsze takie wozy zaczęły obsługiwać
szpitale już w jesieni 1914 r.*
W swej książce pod tytułem Radiologia a wojna,
napisanej w 1920 roku, opisuje Maria Curie pracę
tych wędrownych placówek radiologicznych oraz
trudności, jakie nieraz ją spotykały ze strony samych
lekarzy. Wspomina również własne doświadczenia z
tej radiologicznej służby:
Powierzono mi kierownictwo służby radiologicznej
Czerwonego Krzyża (U.F.F.). Poza tym Ogólnona-
rodowy Związek Rannych polecił mi zorganizować na
jego koszt instalację radiologiczną wszędzie, gdzieby
zaistniała taka potrzeba. Z tego podwójnego tytułu
uczestniczyłam w dokonanym w tej dziedzinie przez
społeczeństwo wysiłku w pierwszych latach wojny. W
owym czasie wiele podróżowałam przewożąc koleją
czy też wozem materiały radiologiczne, stały lub
przenośny ekwipunek oraz wyniki badań rannych z
danej okolicy. Przy okazji zbierałam informacje o
potrzebach szpitali tego terenu oraz o ich własnych
możliwościach poprawienia sytuacji.
Najczęściej rzucał się w oczy brak wyszkolonego
personelu. Aparaturę trzeba było instalować własnym
przemysłem, a potem jej działanie wyjaśniać w
najdrobniejszych szczegółach lekarzowi lub też
jakiemuś mechanikowi. Jeśli był to człowiek o dobrej
woli i żywej inteligencji, kosztem wytężonej
*Irena Joliot-Curie, Marie Curie, ma merę, cza-
sopismo "Europę", grudzień 1954.


pracy przyswajał sobie szybko tę nową dlań technikę
pracy.
W czasie tych podróży uderzyło mnie szczególnie, że
lekarze i chirurdzy szpitalni wyrażają się z wielkim
uznaniem o dokładności obrazu rentgenowskiego
otrzymywanego za pomocą oddanej do ich dyspozycji
aparatury. Niektórzy z nich twierdzili, że "nigdy
jeszcze dotąd tak dobrze nie widzieli", że to muszą
być widocznie przyrządy o niezwykłej doskonałości...
A choć to była rzeczywiście niezła aparatura, należała
przecież do typu powszechnie używanego. Dobry
obraz zawdzięczano jedynie starannemu
wyregulowaniu przyrządu przez osobę ob-znajmioną z
tego rodzaju aparaturą. Jeśli w jakiejś okolicy
widziano dotychczas tylko źle funkcjonujące aparaty,
to dlatego, że ich obsługa nie przeszła żadnego
przeszkolenia w tym zakresie.
"... Moja matka nauczyła mnie posługiwać się tymi
przyrządami, w niczym nie przypominającymi
dzisiejszych udoskonalonych aparatów rentgenow-
skich. W okresie od listopada 1914 po marzec 1915
zabierała mnie wielokrotnie w charakterze labo-
rantki" pisze później Irena.
W przyfrontowych szpitalach Armii Północnej
staje się Irena bliską współpracownicą i przyjaciółką
matki. Wykonywane przez młodą dziewczynę zajęcia
są ciężkie zarówno pod względem fizycznym, jak i
moralnym. Cierpi moralnie, bo widzi wielu młodych
ludzi na całe życie okaleczonych lub zeszpeconych,
co każe jej na zawsze znienawidzić wojnę; fizycznie
bo w początkowym okresie stosowania promieni
rentgenowskich nie umiano się jeszcze chronić przed
ujemnymi skutkami ich działania i od tego czasu
datuje się niewątpliwie początek białaczki, która
skróciła jej życie.
Współpraca Ireny z matką nie ograniczała się tylko
do pracy szpitalnej. Sił pomocniczych dla radiologii
ciągle brak jeszcze było we Francji, Maria Curie
postanawia więc zorganizować szkolenie młodych
kobiet w Paryżu. Pokonując tysiące przeszkód, jakie
nastręczają wojenne warunki, zwłaszcza w stolicy
kraju, udało jej się wreszcie Przenieść podstawowy,
niezbędny do rozpoczęcia


84
85



nauki materiał ze swej pracowni przy ulicy Cuvier
do Instytutu Radowego przy ulicy Piotra Curie.
Trzeba było jeszcze znaleźć kandydatki do nauki.
Marta Klein, jedna z jej byłych uczennic z Sevres,
zabrała się energicznie do ich werbowania. Przy
pomocy Marty oraz Ireny rozpoczyna Maria Curie
serię kursów dla swych dobrowolnych pielęgn^a-
rek.


jechałam sama jedna do Amiens, żeby w tamtejszym
szpitalu zainstalować aparaturę do promieni X.*
Wśród takich to najróżniejszych zajęć wzrastało
zaufanie Marii Curie do starszej córki i zostały
przygotowane podstawy dla ich późniejszej współ-
pracy naukowej na terenie Instytutu Radowego.
* Irena Joliot-Curie, Marże Curie, ma merę, czasopismo
"Europę" grudzień 1954.


Pragnęłabym podkreślić pisze Marta Klein, póź-
niejsza żona znanego fizyka Piotra Weissa wielkie
zaufanie, jakie Maria Curie zawsze pokładała w
zdrowym rozsądku i dobrej woli kobiet, niezależnie od
tego, z jakiego pochodziły środowiska społecznego.
Ani jedna z tych niewiast, zarówno panie z
towarzystwa, jak i zwykłe pokojówki, nie posiadała
najmniejszego przygotowania z zakresu nau& ścisłych,
a mimo to potrafiły sobie przyswoić podstawowe
wiadomości z fizyki, niezbędne do obsługi i
utrzymania w należytym porządku aparatury do
promieni X. Pani Curie poświęcała im swój czas z
największą prostotą, ucząc je na terenie szpitala im.
Edith Cavell* lokalizowania pocisku w ciele rannego
oraz dokonywania zdjęć złamanej kości. Nigdy też nie
zapomnę, z jaką niezwykłą delikatnością dotykała
ciała, rannego żołnierza.
Ze swej strony Irena nie bez poczucia humoru
opisuje, jakimi różnymi zadaniami obarczała ją
matka:
Matka ufała mi we wszystkim jak samej sobie i nie
zawahała się powierzyć osiemnastoletniej podówczas
dziewczynie pieczy nad całą służbą radiologiczną
angielsko-belgijskiego szpitala koło Ypres, w
odległości kilku zaledwie kilometrów od frontu. Na
dodatek poleciła mi nauczyć metod lokalizowania
pocisków belgijskiego lekarza wojskowego, który był
nieprzejednanym wrogiem najelementarniej-szych
pojęć z geometrii. W październiku 1916 po-
* Edith Cavell angielska bohaterka narodowa,
rozstrzelana przez Niemców w czasie I wojny światowej
w Brukseli za organizowanie przejścia żołnierzy
angielskich, belgijskich i francuskich z okupowanej
Belgii do Holandii (przyp. tłum.).
86


Rozdział 9
INSTYTUT RADOWY
V Wojna się skończyła i wreszcie nadeszła chwila,
kiedy Maria Curie mogła rozpocząć pracę w salach
nowego budynku Instytutu Radowego.^ Wiele zaiste
uporu musiała wykazać, żeby urzeczywistnić ma-
rzenie Piotra Curie o laboratorium przystosowanym
do jego pracy naukowej. W dążeniu do naprawienia
niesprawiedliwości, której ofiarą pada jeszcze ciągle
aż nazbyt wielu uczonych, a która nigdy nie
przestawała jej oburzać, żaden trud nie był dla niej
zbyt ciężki. W jej książce poświęconej życiu Piotra
Curie czytamy:
Jakież zadośćuczynienie daje społeczeństwo uczo-
nym za ten wspaniały dar z siebie samych, za wielkie
usługi oddane ludzkości? Czy ci bojownicy idei
rozporządzają choć warunkami, które są im konieczne
do pracy, czy są zabezpieczeni od niedostatku?
Przykład Piotra Curie i tylu innych wskazuje, że
zwykle bywa przeciwnie. Aby zdobyć możliwe
warunki pracy, trzeba najczęściej wyczerpać młodość i
siły w codziennej trosce o byt.*
Ongiś królowe wznosiły katedry dla uczczenia
pamięci swych małżonków. Maria Curie pragnęła dla
uczczenia pamięci Piotra Curie zbudować świątynię
nauki. I rzeczywiście, powołany przez nią do życia
Instytut Radowy stał się jedną z najwyżej
postawionych placówek nauki o promieniotwórczości.
Tutaj dokonali swych doniosłych prac tacy wybitni
uczeni francuscy, jak Salomon Rosenblum, odkrywca
subtelnej struktury promieni alfa polonu
* Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl-
lerowej. PWN, Warszawa 1953, str. 95.


czy też pani Peiey, która odkryła nowy pierwiastek
frans. W Instytucie Radowym najświetniejsi ucz-
niowie Marii Curie, jej córka i zięć, Irena i Fryderyk
Joliot-Curie przeprowadzili wspaniałe badania nad
neutronami, pozytonami i sztuczną pro-
mieniotwórczością. Również wielu zagranicznych
uczonych pracowało w Instytucie Radowym. Szczycą
się, że byli uczniami Marii Curie, profesor Sko-
bielcyn z Akademii Nauk ZSRR i profesor Nadia-
kow, rektor uniwersytetu w Sofii. Bo Maria Curie,
pamiętając, jak bardzo pragnęła w młodości uczyć
się we Francji, uczyniła ze swego laboratorium jeden
z najbardziej przyciągających ośrodków mię-
dzynarodowej pracy naukowej. W roku 1933 praco-
wali tu przedstawiciele 17 narodowości.
Maria Curie była nie tylko wspaniałym kierow-
nikiem laboratorium, jednocześnie kontynuowała
swe własne prace naukowe zmierzające do otrzy-
mania rzadkich substancji promieniotwórczych, radu
D, polonu, aktynu, jonu i protaktynu. Idąc za
przykładem Piotra Curie, darowała swemu labo-
ratorium wyizolowane przez siebie substancje, któ-
rych wartość mogłaby jej samej i córkom stworzyć
znaczną fortunę. Nigdy jednak myśl taka nie przeszła
jej nawet przez głowę. Jej oddanie bez reszty
sprawom nauki, prostota obejścia z współpracow-
nikami, zawiązujące się samorzutnie w różnych za-
kątkach gmachu dyskusje, które nieraz sama długo
podtrzymywała siedząc na stopniach schodów,
wszystko to składało się na niezwykłą atmosferę
laboratorium Marii Curie; atmosferę podniosłą, a
zarazem rodzinną, tak bardzo sprzyjającą odkrywczej
pracy naukowej. O znaczeniu takiej atmosfery
wspominał wielokrotnie Fryderyk Joliot:
Badacze naukowi pracujący w laboratoriach o sta-
rych tradycjach nieświadomie korzystają z czegoś w
rodzaju ukrytych skarbów. Poglądy wypowiadane tu
niegdyś przez mistrzów lub zwykłych pracowników,
żyjących jeszcze lub też dawno zmarłych, nieustannie
powracają w rozmowach i świadomie czy
nieświadomie przenikają do myśli młodszych


89-



pracowników. W czasie pracy ta nabyta wiedza ułatwia
prawidłową interpretację zjawisk, a nieraz nawet
dokonanie nowego odkrycia. I dlatego też można
niekiedy zrozumieć, dlaczego dane odkrycie miało
więcej szans, żeby dokonane zostało w tym, a nie
innym laboratorium.*
Od chwili odkrycia promieniotwórczości bardzo
wielu uczonych zaczęło pracować w tej młodej
dziedzinie nauki. Państwo Curie udzielali wielko-
dusznie badaczom francuskim i zagranicznym za-
równo materiału do badań, jak i wszelkiego rodzaju
wskazówek, które mogłyby im w ich poszukiwaniach
dopomóc.
Szybki, a nawet powiedzieć można sensacyjny
postęp w dziedzinie promieniotwórczości został do-
konany zwłaszcza w Anglii, głównie dzięki pracom
Rutherforda. Do końca życia starała się Maria Curie
informować słuchaczy swych wykładów na Sorbonie
o najświeższych odkryciach dokonywanych w tej
dziedzinie wszędzie na świecie. Pani Tonnelat,
obecnie profesor fizyki teoretycznej w Sorbonie, która
była słuchaczką ostatniego cyklu wykładów Marii
Curie, w roku 1933, tak pisze:
Przed tablicami przedstawiającymi całe dynastie
rodzin promieniotwórczych rozwijała pani Curie w
ciągu półtorej, a nieraz i dwóch godzin wywód
rzeczowy, zwarty, wymagający sporego wysiłku ze
strony słuchaczy. Zjawiała się często wśród nas w czasie
zajęć praktycznych, którymi kierowała wówczas pani
Joliot, i z sympatią obserwowała, jak nasze
niedoświadczone ręce pokonują opór stawiany przez
przyrządy pomiarowe.
W ciągu tego roku 1933, w którym jej obecność po
raz ostatni ożywiała Instytut Radowy, pani Curie
nauczyła mnie bardzo wiele. Wszystkim nam wszczepiła
na całe życie rzecz najważniejszą: przekonanie o
wielkim znaczeniu autentycznych-wartości, jasnych
wypowiedzi i o konieczności odpowiadania na pytania
w sposób prosty, bez jakichkolwiek ozdób stylu.
* Fryderyk Joliot-Curie, przemówienie wygłoszone w
czasie spotkania uczonych laureatów nagrody Nobla w
Lindau, 30. VI. 3. VII. 1958.


Dwudziestoletnich studentów, skłonnych rzecz
naturalna wiązać wyobrażenie o wielkiej sławie
naukowej z odrobiną aktorskich manier czy też
niezwykłym sposobem bycia, pani Curie uczyła całym
swym zachowaniem prostoty obejścia, ale bez jej
podkreślania. Uczyła szczerości, a nawet więcej, bo
pewnego rodzaju pokory wobec stwierdzonych
faktów.
Wytrwale kontynuowała swe własne prace nau-
kowe. Zagrożona około 1920 przedwczesną zaćmą,
musiała w okresie między 1923 a 1934 czterokrotnie
poddawać się operacjom. Nietrudno wyobrazić so-
bie, jakim źródłem niepokoju staje się taka sytuacja
dla człowieka nauki, którego głównym sensem życia
jest praca doświadczalna. We wrześniu 1927 pisze
do swej siostry Broni:
Czasem opuszcza mnie odwaga i myślę, że po-
winnabym zaprzestać pracy, zamieszkać na wsi i
poświęcić się ogrodnictwu, Ale tysiące nici mnie
wiąże tu i zatrzymuje: nie wiem, kiedy będę mogła
tak się urządzić. Nie wiem też, czy nawet pisząc
książki naukowe potrafiłabym się obejść bez
laboratorium...*
Na szczęście jednak, po trudnym okresie poope-
racyjnym Maria Curie znów może czytać i posłu-
giwać się aparaturą. Lubi tylko, żeby ją podtrzy-
mywano pod ramię, gdy wracając pieszo z labora-
torium do domu musi przejść przez jezdnię. Oto jak
opisuje jej pracę w ostatnim roku życia jedna z
współpracownic, panna Chamie:
Aktyn X musi być zupełnie czysty chemicznie i
całkowicie wolny od emanacji. Cały dzień pracy nie
wystarcza na to, aby otrzymać go w tym stanie, , Pani
Curie zostaje więc w laboratorium wieczorem, nie idąc
na obiad. Ale proces wydzielania tego pierwiastka trwa
długo: spędzimy zatem cała noc przy pracy, aby
aktywność przygotowywanego przez nas źródła
promieni nie zdążyła zanadto się zmniejszyć.
Jest druga rano i do wykonania pozostaje już
tylko ostatnia czynność: trzeba przez godzinę od-
i Tia Curie> przekŁ H- Szyllerowej,
N, Warszawa 1958, str. 344.


90
91




l
wirowywać płyn, umieszczony w specjalnym naczyniu.
Wirówka pracuje z nużącym hałasem, lecz Pani Curie
nie odchodzi od niej, nie chce opuścić pokoju. Patrzy
na aparat nieustannie, jak gdyby jej gorące
pragnienie, aby się praca powiodła, mogło przez
sugestię wpłynąć na strącenie się aktynu. Nic dla
niej nie istnieje w tej chwili prócz tej wirówki: ani
zmęczenie, ani dzień, który zacznie się wkrótce. Jest w
stanie zupełnego oderwania się od wszystkiego, nawet
od siebie samej całkowitego skupienia myśli i
uczuć na dokonywanej pracy.*
Jej radość, gdy coś się powiedzie, i rozczarowanie
towarzyszące niepowodzeniu świadczą o wiecznej
młodości jej umysłu. Kiedy poczuje się zmęczona,
siada pod lipami, które sama zasadziła w ogrodzie
Instytutu Radowego, spoglądając na ulubione kwi-
tnące krzewy róż. Ogród ten łączy jej własne la-
boratorium z laboratorium z przeciwka, w którym
pod kierunkiem bardzo poważanego przez Marię
Curie doktora Regaud prowadzone są badania nad
leczeniem raka za pomocą radu. Od 1922 roku Maria
Curie jest członkiem Akademii Nauk Medycznych.
Prezes Akademii, M. Chauchard, przyjmując ją w
grono członków powiedział:
Witamy w Pani wielką uczoną i kobietę, która całe
swe życie oddała pracy i poświęceniu dla nauki,
patriotkę, która zarówno w czasie wojny, jak pokoju,
spełniała więcej niż jej nakazywał obowiązek. Pani
obecność wśród nas przynosi nam nieocenioną wartość
przykładu i sławy Pani imienia. Dziękujemy Pani za to.
Jesteśmy dumni z obecności Pani w naszym gronie.
Jest Pani pierwszą kobietą we Francji, przyjętą do
Akademii ale któraż inna kobieta byłaby tego
równie godna?**
Po pierwszej wojnie światowej, w czasie której z
bliska zetknęła się z ogromem cierpień, Maria Curie
włożyła wiele starań, aby rozwinąć zastosowania ciał
promieniotwórczych w medycynie. Wielką
popularność, jaką uzyskała w kraju i za granicą,
zwłaszcza w Ameryce, wykorzystuje dla
* Tamże, str. 345346. **
Tamże, str. 318.


powiększenia w świecie zasobów soli radu i stwo-
rzenia sieci instytutów medycznych poświęconych
leczeniu rozmaitych chorób, zwłaszcza nowotworów
złośliwych. Jak wiadomo, nie zawahała się oddać
swemu laboratorium pierwszego, przez nią samą
wyizolowanego grama radu. Była to ofiara wartości
ponad miliona franków, którą ta wdowa, matka
dwojga dzieci, złożyła pamięci Piotra Curie.
Odznaczała się tą samą co jej mąż szlachetną bez-
interesownością i zapewne z myślą o nim pisała:
Ludzkość bezwzględnie potrzebuje jednostek prak-
tycznych, które umieją wyciągnąć maksimum ko-
rzyści ze swej pracy i, nie zaniedbując dobra pow-
szechnego, stać jednak na straży własnych interesów.
Ale potrzebni jej są także marzyciele, dla których
bezinteresowne wyniki ich dzieła są tak ważne, iż nie
potrafią już oni myśleć o zapewnieniu sobie
materialnych zysków.*
Szlachetną działalność Marii Curie na rzecz cho-
rych podziwiały szczególnie kobiety amerykańskie,
które zapragnęły uczestniczyć w dobroczynnym
dziele sławnej uczonej. Z inicjatywy pani Meloney,
dziennikarki amerykańskiej, utworzono Fundusz
imienia Marii Curie i zebrano sumę potrzebną na
zakup jednego grama radu, który ofiarowały z kolei
Marii Curie. W maju 1921 udała się Maria Curie w
towarzystwie córek do Stanów Zjednoczonych po
odbiór radu zamkniętego w szkatułce, do której
złoty kluczyk wręczył jej w czasie wzruszającej
ceremonii ówczesny prezydent USA, Harding.
Była to podróż prawdziwie tryumfalna, wspa-
nialsza jeszcze niż dwie podróże do Sztokholmu w
związku z nagrodami Nobla.
Maria Curie była już dyrektorem i założycielem
jednego z najpiękniejszych laboratoriów Paryża oraz
Instytutu Radowego im. Pasteura, rozszerzonego w
następstwie o fundację Curie, gdy oto doznała
radości, że w jej rodzinnym mieście, w Warszawie,
* Tamże, str. 308.


93
92



zbudowano Instytut Radowy im. Marii Skłodow-
skiej-Curie, którego dyrektorem została jej siostra
dr Bronisława Dłuska. Gdy w 1932 roku przybyła
na jego otwarcie, mogła dopiero ogarnąć drogę, jaka
ją dzieliła od chwili opuszczenia Polski w 1894.
Piękna podróż do Ameryki przyczyniła się do
wzbudzenia zainteresowania Marii Curie dla sprawy
międzynarodowej wymiany kulturalnej. Kilkakrotnie
brała czynny udział w kongresach sol-vayowskich,
zebraniach, które gromadziły w Brukseli około
trzydziestu uczonych dla przedyskutowania
najnowszych zagadnień w dziedzinie fizyki i
chemii. Była też zapraszana do wielu krajów dla
wygłoszenia odczytów naukowych. Do Brazylii wy-
jeżdża z Ireną, do Hiszpanii z Ewą, w Czechosłowacji
przyjmuje ją prezydent Masaryk, a w Brukseli król
Albert z królową Elżbietą.
W 1922 roku Rada Ligi Narodów mianowała Marię
Skłodowską-Curie członkiem Międzynarodowej
Komisji Współpracy Intelektualnej, w której za-
siadała wraz Bergsonem, Gilbertem Murrayem, a
potem z Paulem Yalery. Z właściwą sobie sta-
nowczością występuje przeciwko anarchii panującej w
dziedzinie pracy naukowej, domagając się lepszego
organizowania informacji naukowej sprawy stojącej
i dziś na porządku dziennym, a której doniosłość
Maria Curie już wówczas dostrzegała.
W jednym ze swych sprawozdań daje dowód po-
dziwu godnej dalekowzroczności:
Na czymże polega interes społeczny, jeśli nie na
popieraniu rozwoju zdolności i zamiłowań nauko-
wych? Czy jesteśmy tak bogaci, że wolno nam je
poświęcać? Sądzę raczej, że połączenie cech skła-
dających się na prawdziwe powołanie naukowe, jest
czymś niezwykle cennym i kruchym, i że głupotą i
zbrodnią jest pozwalać marnować się tym rzadkim
skarbom, nad którymi trzeba czuwać na j troskliwiej, aby
im dać wszystkie możliwości rozwoju...*
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej,
PWN, Warszawa 1958, str. 311312.


Maria Curie wyczula swych kolegów na zew
Nauki, który sama usłyszała w tak wczesnej mło-
dości, a na który, podobnie jak na zew Sztuki, składa
się umiłowanie piękna i żądza wielkiej przygody;
Jestem z tych, którzy wierzą, iż Nauka jest czymś
bardzo pięknym. Uczony jest w swoim laboratorium
nie tylko technikiem, lecz również dzieckiem wpa-
trzonym w zjawiska przyrody, wzruszające jak baśń
czarodziejska. Powinniśmy znaleźć sposoby, które
pozwoliłyby ukazać to piękno młodym adeptom
nauki. Nie powinniśmy sobie dać wmówić, że cały
naukowy postęp sprowadza się do mechanizmów,
maszyn i różnych kółek zębatych, które zresztą także
nie są pozbawione swoistego piękna.
Nie obawiam się, aby ukochaniu Nieznanego i żą-
dzy Wielkiej Przygody miała grozić w czasach dzi-
siejszych zagłada. Najżywotniejszym z wszystkiego,
co widzę dokoła siebie, jest właśnie ta żądza i to
ukochanie, nie dające się wykorzenić, a związane
najściślej z ciekawością naukową. Skłonna jestem
wierzyć, że to prymitywny instynkt ludzkości i nie
mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób ludzkość po-
zbawiona tego instynktu mogłaby istnieć, podobnie
jak nie mogłaby istnieć jednostka całkowicie poz-
bawiona pamięci. Nie, ciekawość i żądza przygody na
pewno nie znikły w naszym świecie. Bo jakież inne
uczucia powodują ludźmi, co na samolocie przelatują
przez Atlantyk, że do tego jedynego przykładu sięgnę
z powodu braku czasu? Ducha przygody odnajdujemy
już u dziecka na każdym szczeblu jego rozwoju.*
Maria Curie analizuje w ten sposób se.ns własne-
go życia. Właśnie dla podtrzymania i obrony sensu
swego życia odnajduje całą pasję, jaką włożyła w
urzeczywistnienie marzeń swej młodości. Ze
wszystkich sił stara się oszczędzić swym następcom
trudności, z którymi Piotr i ona zetknęli się w życiu.
Zabiega więc o stypendia dla pracowników swego
laboratorium i popiera starania Jean Perrina o
założenie Państwowej Kasy dla spraw Nauki, która
ułatwiłaby kształcenie fachowych
* Irena Joliot-Curie, Marie Curie, ma merę, czaso-
pismo "Europę", grudzień 1954.


94
95



kadr dla laboratoriów, pomogłaby zasilać pracownie
naukowe w potrzebny sprzęt i materiał nieodzowny
do badań. Osoby, które przebywały w Instytucie
Radowym około 1925 roku, na pewno zachowały w
pamięci obraz obojga wybitnych uczonych
wracających z miasta, gdzie takie właśnie sprawy
załatwiali. Jean Perrin, silny mężczyzna o
rozpromienionej uśmiechem twarzy, w szerokim
filcowym kapeluszu zsuniętym na tył głowy, ona,
ciemna, drobna postać, nigdy nie przyznająca się do
zmęczenia, wprost przeciwnie: "I dokąd to, mój
przyjacielu, zaprowadzi mnie pan teraz?" zapyta
za chwilę.
Z tych nieustannych zabiegów powstał Państwowy
Ośrodek Badań Naukowych, któremu tak wysoki
poziom zapewnili Jean Perrin, a potem Fryderyk
Joliot. Wielki autorytet Marii Curie przyczynił się
walnie do urzeczywistnienia tego ważnego dla
rozwoju nauki francuskiej dzieła.


Rozdział 10
MARIA CURIE l JEJ CÓRKI
Dwie córki, które Maria Curie wydała na świat,
bardzo różniły się od siebie.
Starsza, Irena, do ósmego roku życia wzrastała w
szczęśliwym domu rodzinnym. Rodziców swoich,
rzecz prosta, widywała za dnia bardzo rzadko, ale
wieczorami, w niedziele, podczas wakacji otoczona
była ich czułą miłością i pozostały jej piękne
wspomnienia wspólnych spacerów w lesie, nad
morzem. Często obijały się o jej uszy wyrazy takie,
jak laboratorium, rad, polon, emanacja. Irena była
bystrą obserwatorką i nie uszło jej uwagi, że Pe i Me
byli przedmiotem szacunku i miłości przyjaciół.
Później bawiła się pięknym złotym medalem
Davy'ego, który otrzymali jej rodzice, widziała, jak
rad świeci w ciemności, widziała tańczącą Loie Fuller.
Pewnego dnia wszystko nagle się odmieniło. Znikł
ojciec i nastąpiło rozstanie z przyjaciółką Aliną
Perrin i jej braciszkiem Francisem, z domem przy
bulwarze Kellermanna. W nowym domu w Sceaux
widywała matkę tylko z rzadka i zdawało jej się, że
Me wcale jej nie dostrzega, taka stała się dla niej
daleka. Bez ukochanego dziadka Irena czułaby się
bardzo zagubiona w nowym domu, na szczęście w
osobie doktora Eugeniusza Curie czuwał przy niej
zawsze oddany przyjaciel. Mogłaby bawić się jak z
lalką wspaniałym bobasem, jakim była mała Ewa,
którą matka nazywała czule Ewunią, ale poważna
dziewięcioletnia Irena nie bawiła się już lalkami, a
poza tym Ewa nie była prawdziwą lalką.
Ta siedmioletnia różnica wieku zawsze dzieliła
obie siostry, a później, w miarę zupełnie różnego


Rodzina Curie
97



kształtowania się ich życia, oddalenie to musiało
coraz bardziej się pogłębiać.
Irena bardzo wcześnie zapragnęła pójść w ślady
rodziców i poświęcić się pracy naukowej. Już w czasie
pierwszej wojny światowej zarysowała się jej
współpraca z matką w dziedzinie zastosowania
radiografii do lokalizowania pocisków w ciałach
rannych żołnierzy.
Powołanie do pracy naukowej utwierdziło się u
Ireny po uzyskaniu licencjatu. Rozpoczęła wtedy
pracę badawczą pod kierunkiem matki w Instytucie
Radowym. Ostatnie rozdziały niniejszej książki
poświęcone będą tej wybitnej uczonej, która bądź
sama, bądź też wspólnie ze swym mężem Frydery-
kiem Joliot wniosła wspaniały wkład w rozwój nauki
o promieniotwórczości.
Stałe przebywanie Marii i Ireny Curie w labora-
torium z pewnością wpływało na zwiększenie uczucia
samotności, w jakiej wzrastała Ewa. Nie można
oprzeć się wzruszeniu czytając w pięknej książce
Ewy, poświęconej pamięci jej matki, ustępy świad-
czące o osamotnieniu młodej dziewczyny w wielkim
pustym mieszkaniu paryskim na Wyspie Świętego
Ludwika. Przejmujący ryk syren, jak pisze, przyciągał
do okien samotną dziewczynę, która z czołem
wspartym o szybę długo wpatrywała się w
przepływające Sekwaną statki parowe, barki i
układała je sobie w zespoły... Oto przepływa grupa
sławnych muszkieterów z książki Dum asa: "Atos",
"Portos"... *A oto teraz cała rodzina ptaków:
"Jerzyk", "Dzwoniec", "Jaskółka"...
G'dy Ewa była jeszcze dzieckiem, Irena zaś jako
młoda asystentka matki pracowała i przebywała z nią
ciągle, posiłki przy ciężkim, okrągłym stole w jadalni
zmieniały się nieraz w rodzaj posiedzeń naukowych.
Terminy techniczne, co chwila obijające się o uszy Ewy,
wywoływały w jej umyśle komentarze raczej osobliwe.
Specjalnie lubiła słuchać formułek algebraicznych, w
których występowały: BB "prim" i BB "kwadrat" (BB' i
BB2). Urocze doprawdy muszą być te nieznośne bobasy,
skoro matka i siostra tak często je wspominają... Tylko
98


dlaczego jeden z nich jest "kwadratowy"? No,
a z jakich znów przywilejów korzysta ten "prim"?*...
Na szczęście istnieją wakacje, w czasie których
jednoczy je wielka czułość, jaką obie siostry żywią
dla matki, dla tej, którą obie zawsze nazywają
"słodką Me".
Szczęśliwe wakacje w Larcouest, które Maria i
jej córki spędzają jak przyjaciółki połączone
wspólnym zamiłowaniem do różnego rodzaju sportów,
jazdy na rowerze, długich marszów, pływania.
Larcouest to mała wioska w pobliżu Ploubazlanec w
Bretanii, nad kanałem La Manche, gdzie jeszcze w
1895 dwóch przyjaciół Marii, historyk Charles
Seignobos i biolog Louis Lapicąue nabyli dom
2wany Taschen-Yihan. Z czasem i inni profesorowie
Sorbony poszli za ich przykładem i zaczęli nabywać
tam domy, w których spędzali wakacje. Każdego
lata można było tu spotkać fizyków Charles Mauraina
i Jean Perrina wraz z ich rodzinami oraz matematyka
Emila Borela z żoną. Maria Curie początkowo
wynajmowała tu dom dla siebie, a potem zbudowała
sobie własny. Miejscem stałych zbiórek pozostał
jednak Taschen, dom Charles Sei-gnebosa, zwanego
"kapitanem", bo był właścicielem jachtu "Eglantyna".
W rzeczywistości i dom, i jacht "kapitana" należały do
całej tej gromadki, której świetnie odpowiadały
pierwotne warunki życia w Larcouest oraz wzajemna
przyjaźń.
Wspomnienie Marii Curie, pływającej przy Roch
Vras, w głębokiej, cudownie przezroczystej wodzie,
jest jednym z najbardziej uroczych mych wspomnień o
matce. Nie umie ona crawla ani trudgena, które są
ulubionymi "stylami" jej córek i w ogóle młodego
pokolenia z Larcouest, lecz wyćwiczona
metodycznie przez Irenę i Ewę płynie doskonałą
"żabką", niezwykle wytworną dzięki swej wrodzonej
harmonii i elegancji ruchów. Patrząc na nią, zapomina
się o siwych włosach pod czepkiem, o zmarszczkach
na twarzy, lecz widzi się tylko i podziwia
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej,
Warszawa 1958, str. 324.
7*


zręczność jej szczupłego, gibkiego ciała, jej śliczne
białe ramiona o żywych, niemal dziewczęcych ge-
stach.
Maria Curie jest ogromnie dumna z tej swojej
zwinności i swoich talentów pływackich. Skryte
współzawodnictwo sportowe istnieje pomiędzy nią a
jej kolegami z Sorbony. Uważnie obserwuje Maria ich
"wyczyny" w małej zatoczce koło Roch Vras,
przygląda się krytycznie, czy płyną daleko i czy pra-
widłowo się posuwają, czy też tylko będą usiłowali
rozpaczliwymi ruchami rąk i nóg utrzymać się na
wodzie... Bezstronnie, ale i bezlitośnie ocenia prze-
bytą przez nich przestrzeń i, nigdy wprawdzie nie
proponując otwarcie zawodów, stara się po cichu
pobić każdy ich rekord szybkości i odległości. Córki
są nie tylko jej nauczycielkami, lecz i powiernicami:
Zdaje mi się, że pływam nawet lepiej niż Bo-rel
powiada.
Ach, naturalnie, Me. To nawet się nie da porów-
nać.
Jean Perrin osiągnął dzisiaj bardzo ładny sukces.
Ale wczoraj ja byłam od niego dalej, pamiętasz?
Widziałam cię, płynęłaś doskonale. Zrobiłaś
ogromne postępy od zeszłego lata!
Maria uwielbia te komplementy i wie, że są szczere.
Jest ona bowiem istotnie mając przeszło pięć-
dziesiąt lat jedną z najlepszych pływaczek swego
pokolenia..,
Wieczorem, po obiedzie, pani Curie owija się w
wielką, odwieczną, włochatą pelerynę i wędruje po
drogach-bezdrożach, pod rękę z córkami. Dokąd?
Naturalnie znów do "Taschen", zawsze do "Taschen".
Po raz trzeci w ciągu dnia zgromadzą się wszyscy w
obszernym wspólnym pokoju. ...Kiedy zaś w tym
domu, zewsząd oświetlonym lampionami, odbywał się
bal razem bawili się i tańczyli państwo i służba,
członkowie Akademii i córki miejscowych chłopów,
bretońscy marynarze i paryżanki.
Matka moja przypatrywała się w milczeniu tym
zabawom. Jej znajoma, dobrze wiedząc, jaka jest
"słaba strona" tej nieśmiałej, trzymającej się na
uboczu, pozornie surowej kobiety, nigdy nie omiesz-
kała jej szepnąć, że oto Irena dobrze tańczy, Ewa zaś
ma ładną suknię. I wtedy na zmęczonej twarzy Marii
wykwitał nagle cudowny, naiwny uśmiech dumy.*
* Tamże, str. 292, 296.


Tak więc córki przysparzały Marii Curie wiele
radości. Ewa wprawdzie nie pracowała, jak Irenar
wspólnie z matką w laboratorium, była jednak
czułą jej towarzyszką, zawsze z niecierpliwością
oczekującą powrotu pani Curie do domu. Po za-
mążpójściu Ireny Maria dzieli się z Ewą wraże-
niami z laboratorium, ale rozmowy nie
ograniczają się do tego jedynego tematu. Maria
obdarzona jest tak wielu zdolnościami, odznacza
się tak rozległą kulturą, że Ewa może z nią
rozmawiać o wszystkim, co ją pasjonuje, o
muzyce, poezji, teatrze... Zadaniem Ewy jest
zaopatrywanie matki w lekturę wieczorną, kiedy
Maria odczuwa potrzebę odpoczynku, odwrócenia
uwagi od spraw nauki. Ewę zachwyca u matki nie
tylko geniusz uczonej, ale szlachetność
charakteru, uroda i wdzięk, o które to zalety pani
Curie sama siebie nawet nfe podejrzewała. Ewie,
odznaczającej się doskonałym smakiem, z rzadka
tylko udaje się namówić matkę, żeby wyrzekła się
swych prostych sukien o jakby wypłowiałych
kolorach, w które ubiera się stale z całkowitą
obojętnością dla swego wyglądu. Udaje jej się to
osiągnąć przy jakichś niezwykłych okazjach i
wówczas, na niektórych uroczystościach, ukazuje
się kobieta zwracająca uwagę swym niezwykle
dystyngowanym wyglądem.
W tej córce artystce odnajduje Maria jedną ze
stron swej własnej natury; w ciężkich
doświadczeniach związanych z chorobą, którą
chciałaby ukryć przed światem, odnajduje
również w Ewie dyskretną powiernicę. Maria
Curie bardzo niechętnie odnosi się do
wszystkiego, co mogłoby szkodzić jej pracy, unika
więc jak tylko może rozmów na temat swych
dolegliwości. Ileż starań wykazała, żeby zataić
operacje zaćmy, którym musiała się poddać. 10
listopada 1920 pisze do swej siostry Broni:
Osobiste moje kłopoty przedstawiają się tak prze-
de wszystkiem, że źle jest z moimi oczami i uszami.
Oczy są bardzo osłabione i radziłam się co do nich
lekarza, prawdopodobnie jednak niewiele można im
dopomóc. Co do uszu, to dokucza mi szum prawie


100
101



nieustanny, a przynajmniej bardzo częsty nieraz
bardzo silny. Bardzo mnie niepokoją te objawy, bo mi
to może pracę utrudnić, a może i uniemożliwić. Może
być, że jest jaki związek z radem, ale niepodobna
prawie mieć o tem opinię. Tylko proszę Cię, nie mów
o tem nikomu.*
13 lipca 1923 prosi Ewę:
Kochanie, spodziewam się spróbować operacji 18-go,
we środę, rano. Wystarczy, jeśli przyjedziesz tu w
przeddzień. Jest okropnie gorąco i boję się, żebyś się
zanadto nie zmęczyła pobytem w mieście.
Naszym przyjaciołom w Larcouest powiedz, że nie
mogłam sobie dać rady z przygotowaniem do druku
pracy, którą robiłyśmy wspólnie, i że mi jesteś
potrzebna, bo mnie naglą.
Całuję Cię, Me.
Kochana, jak najmniej im powiedz.**

Gdy całe długie dni musi pozostawać zamknięta w
ciemnościach, Ewa czuwa przy niej i troskliwie
kieruje jej krokami. Operacja się udała i Maria Curie
z właściwą sobie wytrwałością uczy się na nowo
posługiwać wzrokiem. I znów zaczyna pracować.
W jedenaście lat później, gdy lekarze, zmyleni
przypadkowymi dolegliwościami płucnymi, posyłają
spiesznie Marię Curie w góry, do Sancellanoz,
towarzyszy jej Ewa. Tamtejsi zaś lekarze, nie chcąc
pani Curie wyjawić całej prawdy i odebrać nadziei na
powrót do zdrowia, odradzają sprowadzenie reszty
rodziny, kiedy nadchodzi godzina rozstania. I tylko
Ewa jest świadkiem, jak gaśnie głębokie spojrzenie
Marii Curie-Skłodowskiej, jak nieruchomieją jej
zręczne ręce. "Ręce, które nosiły niezatarte piętno
ofiary, jaką radiolodzy składają zbyt często nauce,
czy też swemu zawodowi", jak później napisał doktor
Regaud.
* Tamże, str. 342.
** Tamże, str. 343.


Rozdział 11
IRENA - UCZENNICA MARII CURIE
Irena Curie, która dzielnie sekundowała matce,
organizującej w czasie wojny wojskową służbę ra-
diologiczną, gdy tylko pokój został przywrócony,
postanowiła jak najprędzej przystąpić do pracy w
Instytucie Radowym. Pragnienie urzeczywistnienia
tego celu musiało być bardzo silne, skoro potrafiła
połączyć absorbującą pracę radiologa wojskowego z
przygotowaniem licencjata z fizyki. Dyplom ten już
w 1918 roku umożliwił jej uzyskanie stanowiska
asystentki swej matki.
Uczęszczając na wykłady pani Curie na Sorbonie,
mogła sobie Irena uzmysłowić, czego nauka się już.
dowiedziała dzięki promieniotwórczości o budowie i
zachowaniu atomów oraz zdała sobie sprawę, jak
wiele jeszcze problemów stawiała przed fizykami ta
nowa gałąź wiedzy.
Samorzutne przekształcanie się radu o masie ato-
mowej 226 w radon o masie atomowej 222, po-
łączone z emisją dodatnio naładowanych cząstek alfa
o masie 4, dowiodło w sposób nie podlegający
wątpliwości, że zachodzi tu zjawisko prawdziwej
transmutacji, nie zaś zwykła reakcja chemiczna.
Promieniotwórczość dostarczała więc dowodu, że
wbrew temu, co sobie dotąd wyobrażano, atomy nie
są strukturami trwałymi i nie zawsze zasługują na
swą nazwę, która w języku greckim oznacza coś
niepodzielnego.
Ernest Rutherford, młody fizyk z Nowej Zelandii,
pracujący w Londynie, wniósł olśniewający wkład w
wiedzę o budowie atomu. W oparciu o hipotezy,
wysunięte jeszcze w 1901 roku przez Jean Perrina i
rozwinięte przez Nielsa Bohra, uczeni doszli do
przekonania, że wszystkie atomy


103
102




są jakby małymi układami słonecznymi z dodatnim,
zwartym jądrem, zajmującym miejsce centralne na
podobieństwo słońca i elektronami, cząstkami
ujemnie naładowanymi, krążącymi po orbitach o
wielkim promieniu wokół tego jądra, podobnie jak
planety krążą wokół Słońca.
W skali bardzo powiększonej można sobie uzmy-
słowić zachodzące tu proporcje. Jeśli sobie wyobrazić,
że atom jest kulą o przekroju równikowym wielkości
paryskiego Placu Zgody, jądrem byłaby wówczas
pestka pomarańczy, znajdująca się w środku tego koła.
Z tego wynika, że materia jest przeważnie pusta i
jądra wraz z elektronami zajmują niewiele przestrzeni.
Jeśliby zebrano ściśle wszystkie jądra i elektrony
składające się na materię ciała ludzkiego, otrzymano by
kulkę ledwie dostrzegalną pod mikroskopem, ale
ważącą aż sześćdziesiąt kilogramów! Materia jądrowa
jest więc niesłychanie gęsta. Cała ludzkość waży mniej
od jednego centymetra sześciennego materii jądrowej. *
Ernest Rutherford wykazał, że atom najprostszego
pierwiastka, atom wodoru, składa się z cząstki
centralnej, naładowanej dodatnio, którą nazwał
protonem, i z jednego tylko elektronu. Całość jest
elektrycznie obojętna, a jej masa zbliżona jest do
masy protonu, przyjętej za jednostkę.
Od dawna już chemicy mieli ważkie powody, by
przypuszczać, iż atomy wodoru stanowią podstawowe
elementy, z których są zbudowane atomy wszystkich
innych pierwiastków. Nasuwał się więc domysł, że
poszczególne atomy mają jądra utworzone z większej
lub mniejszej liczby protonów, wokół których krąży
taka sama liczba elektronów, wskutek czego całość
jest elektrycznie obojętna.
Ponieważ zespół proton-elektron ma masę bardzo
zbliżoną do jedności, zrozumiałe było, że masy
atomowe większości pierwiastków posiadają war-
tości bardzo zbliżone do liczb całkowitych.
* F. Joliot-Curie, Les grandes decouvertes de la ra-
dioactivite, czasopismo "La Pensee", lipiec-sierpień 1957.


Koncepcja ta nie wyjaśniała jednak niektórych
faktów, chociażby wartości masy atomowej chloru,
równej 35,5.
Również to, co wiedziano o atomie helu, pier-
wiastka po wodorze najprostszego, nie odpowiadało
przypisywanemu mu modelowi budowy. Atom helu
posiada 2 elektrony i w związku z tym jego jądro
powinno było składać się z 2 protonów, żeby atom
jako całość był elektrycznie obojętny. Gdyby jednak
jądro helu zawierało tylko 2 protony, jego masa
powinna by wynosić 2, podczas gdy w rzeczywistości
wynosi 4. Rutherford zasugerował wtedy, że jądro
helu zawiera widocznie poza protonami cząstki
neutralne, co wyjaśniłoby wartość 4 masy jądra. Była
to wówczas tylko hipoteza, która jednak, jak to
zobaczymy, w następstwie się potwierdziła.
Jeolnym z najważniejszych zjawisk ujawnionych
przez promieniotwórczość był samorzutny rozpad
radu 226, w którego wyniku powstawało jądro
radonu i jądro helu. Rutherford powziął śmiałe
postanowienie. Sam wywoła zjawisko rozpadu in-
nych atomów, poddając niektóre jądra bombardo-
waniu odpowiednimi pociskami. Jako pocisków użył
cząstek alfa o masie 4, którym nadał prędkość
kilkudziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę,
uzbrajając je w ten sposób w znaczną energię
kinetyczną; bombardował nimi jądra azotu. Można w
przybliżeniu wyobrazić sobie trudności, jakie
nastręczało to doświadczenie, jeśli sobie uzmysło-
wimy drobne rozmiary zarówno celu, jak i mających
weń ugodzić pocisków. Na milion pocisków alfa
zaledwie jeden miał szansę trafić w jądro azotu. Jak
się wyraził sam Rutherford, przedsięwzięcie miało
charakter sportowy. Doprowadził je jednak do końca i
stwierdził, że cząstka alfa, napotykając jądro azotu,
łączy się z tym jądrem dając jądro tlenu, przy czym
następuje jednocześnie emisja jądra wodoru z jądra
azotu.
Ta nowa chemia, której przedmiotem były już nie
tylko zewnętrzne elektrony, ale i samo jądro


104
105



atomu, mogła rozpalić wyobraźnię młodych badaczy.
Po zbadaniu budowy cząsteczek i atomów przyszła
kolej na wiedzę o jądrze. Pasjonująca się tymi
wynikami Irena Curie miała szczególnie korzystne
dane, żeby rozpocząć badania naukowe w dziedzinie
fizyki jądrowej w laboratorium swej matki,
odkrywczym polonu, która wyposażyła je w narzędzia
pracy świetnie do tego rodzaju badań przystosowane.
Maria Curie zażądała od córki, żeby przede wszy-
stkim dobrze opanowała technikę pracy laborato-
ryjnej, podobnie jak tego wymagała od wszystkich
pracowników swej placówki. Irena musiała nauczyć
się pracować systematycznie i nader starannie. Matka
jej nie zezwalała, żeby stół, przy którym się pracuje,
sprzątano dopiero przed opuszczeniem pracowni. Stół
do pracy musi być zawsze czysty.
Dla nabrania wprawy w pracy doświadczalnej w
dokonywaniu pomiarów otrzymała Irena jako
pierwsze zadanie wyznaczenie ciężaru atomowego
chloru w kilku minerałach. Potem opublikowała
wyniki wielu prac. Niektóre z nich weszły w skład
poważnej rozprawy doktorskiej, zatytułowanej
"Badania nad promieniami alfa polonu". Irena Curie
obroniła ją w 1925 roku. Rozporządzała już wówczas
dużym doświadczeniem w dziedzinie pierwiastków
promieniotwórczych oraz ogromną zręcznością w
posługiwaniu się rozmaitymi technikami
doświadczalnymi.
Lubiła na przykład bardzo posługiwać się komorą
Wilsona. Jest to szczególnie cenne narzędzie pracy
przy badaniach nad promieniowaniem ciał
radioaktywnych, gdyż pozwala je widzieć. Każda
naładowana elektrycznie cząstka staje się w prze-
syconej parze wodnej wypełniającej komorę ośrod-
kiem kondensacji i zostaje otoczona kropelką wody.
Tor cząstki znaczy ciąg drobnych kropelek wody jak
sznurek paciorków, który można sfotografować i na
tej podstawie uzyskać wskazówki dotyczące
charakteru danego promieniowania.
Dzięki temu przyrządowi mogła Irena badać za-


sięg promieni alfa polonu w powietrzu, w azocie i w
tlenie i uzyskać piękne klisze fotograficzne. Z
pomiarów dokonanych na tych zdjęciach otrzymała
bardzo cenne informacje.
Podobnie jak jej ojciec przejawiała Irena w swej
pracy naukowej ducha artystycznego i lubiła uzys-
kiwać nowe, nie znane dotąd nauce dane. "Naj-
ulubieńsze moje doświadczenia to wcale nie te, które
zapewniły mi największe powodzenie powiedziała
kiedyś pewnemu dziennikarzowi. Niektóre
przeprowadzałam dla własnej przyjemności, bo mi się
bardzo podobały."
W wieku 25 lat zapowiadała się więc już Irena jako
uczennica pierwszej klasy. Jej silna indywidualność
zaznaczała się w różnych dziedzinach, jak o tym
opowiada jej przyjaciółka Angele Pompei, która w
tym właśnie okresie zawarła z nią znajomość i
skreśliła później jej piękny portret:
Był czerwiec 1922. Przygotowując się do agregacji *
z nauk ścisłych studentki szkoły w Sevres wybrały się
na wycieczkę do Owernii razem z grupą studentów z
Sorbony. Wycieczką kierowała pani Geatil, profesor
Sorbony. Wśród studentów Sorbony była też pewna
wysoka, nieco tęgawa absolwentka fizyki, o uważnym
spojrzeniu i wysokim, szerokim czole pod wijącymi się
włosami. Takie pierwsze wrażenie pozostawiła mi
Irena Curie. Choć była fizykiem, interesowała się
geografią fizyczną, chciała nauczyć się patrzeć na
pejzaż pod naukowym kątem i z tego uczucia
naukowego zadowolenia wyciągnąć również
przyjemność sportową; uczyć się rozpoznawać
bogactwa mineralne danej okolicy, a Jednocześnie
odbywać piesze marsze czy też jeździć na nartach.
Plan wycieczki przewidywał postój w Clermont--
Ferrand. Każdy uczestnik mógł go wykorzystać
według własnych upodobań, na zwiedzenie okolicy lub
odpoczynek i obiad. Ja postanowiłam zwiedzić Royat,
a śniadanie składające się z chleba i czereśni miałam
zamiar zjeść po drodze. Irena Curie zaproponowała mi
swe towarzystwo, bo jak oświadczyła, bardzo jej
odpowiada tego rodzaju posiłek. Taki to
* Agregation, odpowiada mniej więcej na naszych
wyższych uczelniach habilitacji (przyp. tłum.).


107
106



Ta wzrastająca indywidualność Ireny była przed-
miotem wielkiej radości Marii Curie, która odnaj-
dywała w córce niektóre cechy Piotra. Po tylu
początek, w marszu, który odbyłyśmy w milczeniu,
podczas spożywania iście spartańskiego posiłku, miała
przyjaźń, której kres położyła dopiero śmierć Ireny.
Spędziłyśmy razem kilka sezonów letnich wakacji w
wędrówkach po górskich drogach, z plecakami na
ramionach. Marszrutę wytyczyłyśmy wcześniej na
mapach sztabowych, uwzględniając rozmaite
okoliczności. Ciekawość naszą podniecała już sama
mapa lub też przeczytana literatura krajoznawcza.
Poszukiwałyśmy również dobrych terenów narciar-
skich. Irena bardzo lubiła te piesze dwutygodniowe
wędrówki, które zaspokajały różnorodne jej zamiło-
wania. Miły jej był trud sportowego wysiłku, lubiła
przebywać na wolnym powietrzu, lubiła nieprzewi-
dziane przygody, godziny ciszy na wąskich ścieżyn-
kach górskich i wieczory w przypadkowo opusto-
szałych schroniskach. Przyjemności te chłonęła całą
pełnią swej istoty. Była bardzo wrażliwa na urok
krajobrazu, zarówno na majestatyczne piękno cyrków
lodowcowych, szczytów górskich i rozpościerających
się z ich wysokości szerokich horyzontów, jak i na
bardziej intymny czar kwiecistych łąk górskich, lasów
i potoków. A już pełnię zadowolenia osiągała, kiedy
poprzez prawa geologii i hydrografii mogła sobie
wyjaśnić ukształtowanie terenu. Do syta nakarmiłyśmy
oczy widokami wilgotnych łąk z ich wgłębieniami, w
których zbiera się woda, nim zniknie w przepastnych
górskich gardzielach, tak różnorodnie
ukształtowanych w zależności od podłoża. Nie
rozstawała się z aparatem fotograficznym i utrwalała
widoki, które ją zachwyciły lub zainteresowały.
Fotografie te, starannie potem posegregowane,
zapełniały całe albumy, mówiąc za nią o jej żądzy
poznania, o której sama nie lubiła wspominać.
Wycieczkom tym nieobca była fantazja. Bardzo
często po dyskusjach, którym patronowała przezor-
ność, brnęłyśmy nagle w nieprzewidzianą przygodę, a
jeśli nastręczała ona jakieś trudności, Irena wnosiła w
jej rozwiązanie inteligentną rozwagę, spokój i humor,
które dawały poczucie całkowitego bezpieczeństwa.
Przezwyciężonej trudności nie puszczano w niepamięć,
stawała się przedmiotem rozważań, po czym
zaliczałyśmy ją bądź do kategorii wspólnie
przeżytych barwnych wspomnień, o które
wzbogacała nas każda podróż, bądź też do kategorii
poważnych doświadczeń, z których należało
wyciągnąć naukę na przyszłość dla siebie i innych.
Irena odznaczała się również dużą pomysłowością,
która przed każdą letnią wyprawą w góry prze-


jawiała się w przystosowywaniu tanich gotowych
kretonowych sukienek do górskich spacerów. A więc
precz rękawy, precz krępujące ruchy paski, za to
przyszywamy do sukienki dużą kieszeń. Ileż rękawów
i pasków zamieniła Irena w kieszenie! A jeśli
przeróbka okazała się korzystna również ze względów
estetycznych, radość jej była podwójna. Ograniczony
do minimum, ale zawierający wszystkie potrzebne
rzeczy zestaw przyborów do szycia (małe, bardzo
ostre nożyczki, nici, nawinięte na lekkiej szmatce,
różnej grubości igły) znajdował się zawsze w jej
plecaku. Na poszukiwanie lekkiego ekwipunku
górskiego (płaskie, leciutkie portmonetki,
nieprzemakalna odzież z impregnowanego jedwabiu)
poświęcała tyle czasu, ile nie udzieliłaby nigdy swej
elegancji.
Choć mało skłonna do osobistych zwierzeń, bez
wahania mówiła o swych poglądach politycznych,
religijnych i społecznych, udzielając w razie potrzeby
ścisłych i różnorodnych wyjaśnień, żeby być dobrze
zrozumianą. W dyskusje na temat swych poglądów
wnosiła całkowitą szczerość i upodobanie do jasnych
sytuacji. Ta pasja szczerości i jasności była jedną z
cech jej umysłowości i charakteru. Jej wymagania w
tej dziedzinie były tak wielkie, że doprowadzały
nieraz do zaniedbania przyjętych w rozmowach i
dyskusjach form grzecznościowych, mających na celu
złagodzenie ostrości wypowiedzi, do okazywania
jawnej pogardy dla informacji, których źródło
wydawało jej się niepewne.
Poglądom swym pozostawała wierna. Głosiła przede
wszystkim konieczność walki o postęp społeczny;
uważała ją za "walkę odwieczną", którą przodujące
umysły powinny konsekwentnie i skutecznie toczyć
przeciw "reakcjonistom"...
W walce tej utrzymywała kobiety zajmują
miejsce bardzo ważne, bo są wychowawczyniami
młodego pokolenia. Powinny więc domagać się środ-
ków, które by zapewniły im możność wypowiadania
się, powinny otrzymać prawo głosu. Zezwolić, żeby
praca kobiet mogła rozwijać się swobodnie we
wszelkich dziedzinach, leży w interesie ogółu
mawiała.


109
108



o matka, jak
stałej współ-,
Ireną Curie.
5, kiedy Irena
Rozdział 12
IRENA l FRYDERYK JOLIOT-CURIE l
ODKRYCIE SZTUCZNEJ
PROMIENIOTWÓRCZOŚCI


JL
Irena Curie, mając 25 lat, spełniła więc nadzieje
pokładane w niej przez przyjaciół, którzy znali ją od
dzieciństwa. Ustaliło się w niej zamiłowanie do
fizyki, pozostała wierna sportowi, zachowała repu-
blikańskie i laickie poglądy wszczepione jej przez
dziadka, coraz bardziej wierzyła, że walka o równe
prawa kobiet i mężczyzn we wszelkich dziedzinach
życia jest konieczna. Wreszcie wszystko to, czemu
miała okazję przyjrzeć się w czasie pierwszej wojny
światowej, kiedy to pracowała w przyfrontowych
szpitalach, napełniło ją głębokim przekonaniem o
konieczności walki o trwały pokój świata.
Nikt tylko spośród jej przyjaciół nie mógł prze-
widzieć, że podobnie jak jej matka zostanie żoną
wybitnego człowieka, równie jak ona rozkochanego w
nauce i sporcie, humanisty i wielbiciela piękna. Tak
jednak właśnie się stało i po Piotrze Curie i Marii
Skłodowskiej świat miał możność poznać i
podziwiać nową parę: Fryderyka Joliot i Irenę Curie.
A stało się to dzięki temu, że pewnego dnia Maria
Curie z polecenia Paul Langevina zaangażowała na
stanowisko osobistego asystenta świetnego
wychowanka Wyższej Szkoły Fizyki i Chemii Fry-
deryka Joliot. Miało to miejsce w 1925 roku, kiedy
Fryderyk Joliot ukończył właśnie 25 lat.
Praca u boku Marii Curie była nieoczekiwanym
spełnieniem jego marzeń. Od dawna był pełen za-
chwytu dla dzieła naukowego Piotra i Marii Curie.
Podobizny obojga uczonych znajdowały się na po-
czesnym miejscu w małym pokoiku, który w Szkole
Fizyki i Chemii służył mu za laboratorium. Obecnie,
mimo że dotychczasowe studia nie dały mu
111


latach samotnej pracy, zarówno jak i
uczona, znajdowała przyjemność w
pracy ze swą starszą córką, fizykiem:
Jeszcze większej radości miała doznać
poślubiła Fryderyka Joliot.


dostatecznego przygotowania do pracy w labora-
torium specjalizującym się w promieniotwórczości,
zdecydowany był nadrobić zaległości.
Fryderyk był najmłodszym dzieckiem przemy-
słowca. Rodzina była zamożna i mały Jan Fryderyk
uczęszczał początkowo do Liceum Lakanal. Po
odmianie fortuny rodzice przenieśli się później do
innej dzielnicy miasta i młody człowiek przy-
gotowywał się do Wyższej Szkoły Fizyki i Chemii w
liceum im. Lavoisiera.
Fryderyk Joliot myślał zrazu o studiach na wy-
dziale chemii. W owym czasie dyrektorem uczelni
był Paul Langevin. Ten wybitny fizyk, który wzbudził
w wielu uczniach Szkoły zamiłowanie do fizyki,
doradził Fryderykowi Joliot zgłosić się do pani Curie.
Niektórzy utrzymują, że wówczas, podczas tej
pierwszej wizyty, spotkał Irenę, która od razu się
znalazła pod urokiem młodego człowieka.
Irena miała wówczas nad Fryderykiem znaczną
przewagę w pracy doświadczalnej, matka więc zlecała
jej często udzielanie pomocy młodemu asystentowi w
opanowaniu technik doświadczalnych. Była to
doskonała okazja do wzajemnego poznania się i
nabrania do siebie obopólnego szacunku.
Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że pewnego
dnia się pobierzemy, ale obserwowałem ją uważnie i
wszystko się zaczęło od tych obserwacji. Z pozoru
chłodna, często zapominała powiedzieć otoczeniu
"dzień dobry", nie zawsze też potrafiła w laboratorium
wzbudzić do siebie sympatię. Po bliższej jednak
obserwacji odkryłem w tej młodej dziewczynie, którą
wielu uważało za jakiś głaz, istotę o niezwykłej
wrażliwości, bardzo poetyczną. Pod wielu względami
była jakby żywym przykładem osobowości swego ojca.
Czytałem wiele o Piotrze Curie, słyszałem o nim wiele
od profesorów, którzy go znali, i w córce jego
odnajdywałem tę samą czystość charakteru, zdrowy
rozsądek, ten sam spokój wewnętrzny... *
* Michel Rouze, Fredćric Joliot-Curie, Editeurs
Frangais Reunis.


Młodego entuzjastę najbardziej ujęły ten właśnie
spokój i rezerwa wobec innych. Jak sam się wyraził:
"mieliśmy różne, ale wzajemnie uzupełniające się
charaktery". Odkryli u siebie podobne zamiłowania
nie tylko do nauki, ale i do sportu, podobne poglądy
na życie rodzinne.
Pewnego dnia Irena oznajmiła swej przyjaciółce
Angeie Pompei, że ma zamiar wyjść za mąż za
Fryderyka Joliot.
Wiadomość ta nie była niespodzianką pisze
Angeie Pompei, bo w czasie naszego ostatniego spo-
tkania Irena nuciła ciągle refren starej piosenki: "Będę
robiła białe laleczki, takie jak robią inne..." i zdawało
mi się, że te niewymyślne słowa wyrażają w jakiś
sposób jej pragnienie poznania z osobistego
doświadczenia ważnej strony życia każdej kobiety. I
rzeczywiście, Irena później pisała: "Doszłam do
wniosku, że byłabym niepocieszona, gdybym nie wydała
na świat dzieci, pozbawiając się tak zadziwiającego
przeżycia, skoro miałam ku temu możliwość."
Spacery w okresie narzeczeńskim po lesie Senart
przekonały ich, że oboje lubią długie marsze i że
Irena posiada nawet nad Fryderykiem niejaką
przewagę w tej dziedzinie sportu. Później nad mo-
rzem i w górach okazało się, że oboje byli dobrymi
pływakami, wioślarzami i narciarzami. Przekoma-
rzali się przy tym często, bo Irenę cechowała większa
systematyczność, a Fryderyka większa fantazja. Był
to jednak jeszcze jeden przejaw ich' głębokiej
harmonii. Znając pasję, z jaką Fryderyk uprawiał
wędkarstwo, i wiedząc, jak był dumny ze swych
wyczynów rybackich, Irena zażartowała kiedyś w
obecności przyjaciół: "Niektórzy mężowie prze-
chowują jak największy skarb fotografię żo'ny: Niech
Fred pokaże fotografię, którą nosi w portfelu..." I
rzeczywiście, była to fotografia wspaniałego
szczupaka, ze złowienia którego był bardzo dumny.
Przebywanie z tą młodą parą dawało Marii Curie
wiele radości, bo nasuwało wspomnienie o jej


112
t Rodzina Curie
113







własnym szczęściu. Imię Fred wymawiała ze szcze-
gólną czułością, pomieszaną z dumą z jego świet-
nych zdolności. Ten chłopiec to prawdziwy fa-
jerwerk zwierzyła się Jean Perrinowi A Irena nie
bez poczucia humoru wspomina:
Moja matka i mój mąż dyskutowali nieraz z takim
zapałem i swadą, że nie udawało mi się wtrącić słowa,
musiałam więc domagać się udzielenia mi głosu, jeśli
chciałam wyrazić swój pogląd. Obecnie sprawa
przedstawia się podobnie, kiedy mój mąż dyskutuje z
synem. *
Współpraca naukowa Ireny i Fryderyka od razu
układała się świetnie i począwszy od 1928 roku
nazwiska ich widnieją obok siebie na wielu komu-
nikatach do Akademii Nauk. Nazwiska te były tak
często łączone, że nie próbowano ich więcej roz-
dzielać; Fryderyk Joliot stał się dla wszystkich
Fryderykiem Joliot-Curie. Wystarczy przejrzeć gruby
tom, w którym ich dzieci, Helena Langevin i Piotr
Joliot zebrali wszystkie publikacje rodziców, żeby
zdać sobie sprawę, jak wielkie było wspólne ich
dzieło i jak wiele prac każde z nich dokonało
oddzielnie.
W okresie kiedy się pobrali, oboje byli jednakowo
zapaleni do badań, obojgu spieszno było dowiedzieć
się, z czego też może być zbudowane jądro atomu.
Dla zapewnienia sobie najdogodniejszych warun-
ków pracy postanowili ulepszyć jakość pocisków,
którymi zamierzali wywołać rozpad jądra atomo-
wego.
Dzięki Marii Curie Instytut Radowy posiada 1,5
grama radu, w którym na przestrzeni lat nagromadził
się rad D oraz polon. Irena i Fryderyk Joliot posłużą
się tym skarbem. Po wypracowaniu metod, mających
na celu przygotowanie silnie działających źródeł
polonu drogą elektrolizy lub parowania cieplnego,
udało im się za cenę bardzo delikatnych


i niebezpiecznych zabiegów przygotować źródła po-
lonu w ilości 200 milicurie, osadzone na powierzch-
niach rzędu 20 milimetrów kwadratowych. Była to
zaiste wielka przyjemność podzielać ich radość z po-
wodu wyzyskania i wzbogacenia dziedzictwa Piotra i
Marii Curie wspomina Angele Pompei.
Uzbrojeni w najlepsze istniejące wówczas po-
ciski, młodzi uczeni przystąpili z kolei do rozłu-
pywania jąder różnych atomów, tak jak dzieci tłuką
skarbonkę, żeby się dowiedzieć, co się znajduje w
jej wnętrzu.
W bardzo krótkim czasie wnieśli poważny wkład
w jedno z podstawowych odkryć nowoczesnej fi-
zyki, w odkrycie neutronu.
Mało jest odkryć, których kolejne etapy dadzą się
tak dokładnie odróżnić pisał Fryderyk Joliot-
Curie:
1930 doświadczenie Bothego i Beckera (Niemcy)
wytworzenie bardzo przenikliwego promieniowania
przez poddanie niektórych ciał lekkich działaniu
promieni alfa.
,13 stycznia 1932 doświadczenie Ireny Curie i
Fryderyka Joliot (Francja) promieniowanie to
posiada własność wyrzucania jąder atomowych.
27 luty 1932 doświadczenie J. Chadwicka (An-
glia) potwierdza nasze wyniki i wykazuje, że
zjawisko to zachodzi pod działaniem istniejących w
tym promieniowaniu nowych cząstek, neutronów..
Po doświadczeniach J. Chadwicka istnienie neutronu
nie mogło już ulegać żadnej wątpliwości. *
Gdzie indziej zaś pisze tak:
Wyraz neutron został już wypowiedziany przez
genialnego Rutherforda w 1923 roku, w czasie
odczytu, kiedy tą nazwą określił hipotetyczną cząstkę
obojętną, wchodzącą wraz z protonami w skład jądra.
Hipoteza ta umknęła jakoś uwadze większości
fizyków, nie wyłączając i nas. Błąkała się jednak w
atmosferze Caveiądish Labo-ratory. w którym
pracował Chadwick, i jest rzeczą naturalną i słuszną,
że końcowy etap odkrycia neu-


* Irena Joliot-Curie, Marie Curie, ma merę, czaso-
pismo "Europę", grudzień 1954.


* FredLric et Irenę Joliot-Curie, Oeuvres scienti-fiąues
completes, Presses Universitaires de France, 1961.


114
115



tronu dokonany został w tym właśnie laboratorium.
Stare laboratoria o dawnych tradycjach posiadają takie
ukryte bogactwa. Idee ongiś wypowiadane przez
naszych mistrzów, żyjących lub nie będących już
wśród nas, wielokrotnie podejmowane i zapominane,
świadomie lub nieświadomie przenikają do umysłów
osób pracujących w tych starych laboratoriach i od
czasu do czasu kiełkują. Stajemy wówczas wobec
dokonanego odkrycia. *
Odkrycie neutronu pozwoliło wytłumaczyć wiel-
kość masy jądra, podobnie jak odkrycie protonu
pozwoliło wyznaczyć jego ładunek. Wyjaśniło też,
fakt, że masa jądra helu równa się 4, gdyż składa się
ono z 2 protonów i 2 neutronów (masa neutronu jest
bardzo zbliżona do masy protonu), podczas żdy Jeż
ładunek elektryczny równa się 2, to znaczy równy
jest ładunkowi jego 2 protonów.
Poznanie neutronu pozwoliło również wyjaśnić
istnienie izotopów. Są to ciała zajmujące to samo
miejsce (stąd nazwa) w tablicy Mendelejewa, co
oznacza, że atomy tych ciał mają tę samą liczbę
elektronów, a więc jednakowe własności chemiczne.
Jądra ich mają jednak różne masy, ponieważ za-
wierają różną liczbę neutronów, różnie mogą się też
zachowywać; jedne mogą być trwałe, inne na
przykład mogą posiadać własności promieniotwórcze.
Tak więc w okresowym układzie pierwiastków w
pierwszej klatce, zarezerwowanej dla wodoru,
występują trzy różne wodory: pierwszy, o masie
atomowej l, to zwykły wodór, drugi, o masie 2
deuter, który wchodzi w skład ciężkiej wody, a jego
jądro zawiera l proton i l neutron; trzeci to tryt, o
masie 3, gdyż jądro jego zawiera l proton i 2 neutrony.
Tryt jest promieniotwórczy. Wszystkie te trzy izotopy
wchodzą w skład zwykłego wodoru, ale zawartość
wodoru o masie atomowej l o wiele przewyższa oba
pozostałe i dlatego masa atomowa wodoru jest tylko
nieznacznie większa od 1.
* F. Joliot-Curie, Les grandes decouvertes de la radio-


Bardzo wiele ciał stanowi mieszaninę izotopów i
tym się tłumaczy, że ich masy atomowe, mierzone
nawet niesłychanie starannie przez najlepszych
eksperymentatorów, nie są nigdy ściśle liczbami
całkowitymi.
Wyjaśnienie zjawiska izotopów było jedną z naj-
bardziej interesujących konsekwencji odkrycia
neutronu. Konsekwencji takich było jednak jeszcze
wiele poza tym.
Neutronami posługiwano się często jako dosko-
nałymi pociskami do bombardowania jąder. Po-
nieważ nie są naładowane dodatnio, nie muszą
pokonywać odpychania dodatnich jąder atomów,
odegrały więc poważną rolę w rozwoju fizyki jądrowej.
Posługując się jeszcze cząstkami alfa jako po-
ciskami Fryderyk i Irena Joliot-Curie wykonali w
1333 roku doświadczenie, które miało ich do-
prowadzić do wspaniałego odkrycia sztucznej pro-
mieniotwórczości.
Bombardując promieniami alfa polonu folię gli-
nową, zauważyli, że oprócz neutronów tworzą się
elektrony dodatnie, czyli pozytony. Gdy po pewnym
czasie napromieniowania usunęli źródło promieni
alfa, stwierdzili, że glin emituje w dalszym ciągu
pozytony i. że intesywność tej emisji zmniejsza się z
czasem według prawa wykładniczego. Wytworzyli
więc zjawisko promieniotwórczości w sposób sztuczny.
Fryderyk Joliot-Curie sam wyjaśnił mechanizm
powstawania sztucznej promieniotwórczości w od-
czycie wygłoszonym we francuskiej radiotelewizji 16
kwietnia 1957:
Pod działaniem promieni alfa następuje przemiana
glinu w odmianę fosforu, nie istniejącą w skorupie
ziemskiej, przy jednoczesnej emisji neutronu. Fosfor
ów, który nazwaliśmy radiofosforem, jest
promieniotwórczy i z czasem rozpada się, wy-
promieniowując elektrony dodatnie. Końcowym etapem
jego rozpadu jest zwykły krzem, istniejący w przyrodzie.
W ten sam sposób udało nam się z boru i magnezu
uzyskać radioazot i radioglin.


l
116
117



Zidentyfikowaliśmy i wydzieliliśmy metodami
chemicznymi sztuczne pierwiastki promieniotwórcze,,
utworzone w danym wypadku z boru i glinu. Mimo
bardzo nieznacznych ilości wytworzonych wówczas
radiopierwiastków, można śledzić losy badanego
radiopierwiastka w czasie przebiegu reakcji
chemicznych dzięki wysyłanemu przezeń promie-
niowaniu. W ten właśnie sposób udało się nam wy-
dzielić radioazot i radiofosfor.
Sztuczna promieniotwórczość została odkryta i
jednocześnie po raz pierwszy uzyskano chemiczny
dowód na istnienie zjawiska przemiany pierwiastków.
Postawiliśmy hipotezę, że można by stworzyć inne
sztuczne radiopierwiastki przez napromieniowanie
pierwiastków neutronami i cząstkami takimi jak
protony i neutrony, które niedawno nauczono się
przyspieszać w generatorach wysokiego napięcia i w
cyklotronach. Deuteron jest jądrem ciężkiego wodoru,
zawartego w bardzo małej ilości w wodorze
wchodzącym w skład wody. Niedawno zmarły wielki
uczony włoski, Enrico Fermi wkrótce potem uzyskał
wiele sztucznych radiopierwiastków za pomocą
bombardowania neutronami, które się do tego celu
świetnie nadają, gdyż nie będąc naładowane
elektrycznie, nie są odpychane przez dodatni ładunek
jąder, jak to ma miejsce z cząstkami alfa, protonami i
deuteronami.
Obecnie umiemy wytworzyć około 1000 sztucznych
radiopierwiastków wszelkiego rodzaju; udało się
nawet rozszerzyć listę pierwiastków poza najcięższy z
występujących w 'przyrodzie pierwiastków uran.
Ich średni żywot trwa od ułamka sekundy do
milionów lat.
Jak to już zauważyłem w związku z odkryciem
neutronu, tym razem można powiedzieć, że było
prawdopodobnie j sze, iż odkrycie to dokonane zostanie
w Laboratorium Curie Instytutu Radowego. Wszystko
tu sprzyjało ułatwieniu pracy i właściwej interpretacji
wyników: posiadanie silnych źródeł polonu i
znajomość naturalnych pierwiastków pro-
mieniotwórczych, odkrytych przez naszą sławną mi-
strzynię. Maria Curie była świadkiem naszych prac
badawczych i nigdy nie zapomnę wyrazu wielkiej
radości, kiedy Irena i ja pokazaliśmy jej w małej
szklanej rurce pierwszy sztuczny pierwiastek pro-
mieniotwórczy. Jeszcze teraz ją widzę, jak bierze w
spalone radem palce tę małą rurkę ze sztucznym
pierwiastkiem promieniotwórczym, o bardzo jeszcze
małej aktywności. Żeby sprawdzić nasze informacje,
zbliża ją do licznika Geigera-Miillera: natychmiast


daje się słyszeć szybkie tykanie numeratora. Była to
niewątpliwie ostatnia wielka satysfakcja jej życia.
W kilka miesięcy później Maria Curie zmarła na
białaczkę. *
Tak więc Maria Curie zaznała przed śmiercią
wielkiego szczęścia, przekonała się bowiem, że roz-
poczęte przez nią i Piotra Curie dzieło jest owocnie
kontynuowane przez Irenę i Fryderyka Joliot-Cu-
rie. Uzyskanie licznych nowych ciał promienio-
twórczych otwierało przed nauką, techniką i me-
dycyną bardzo rozległe perspektywy. Szczególną
radość sprawiała Marii Curie myśl o korzyściach,
jakie medycyna mogła wyciągnąć ze stosowania
izotopów promieniotwórczych substancji normalnie
wchodzących w skład organizmu człowieka i
zwierząt, które, wprowadzone do organizmu ży-
wego, spowodują* mniejsze zaburzenia niż
związki radu. Dzięki ich promieniotwórczości
można za pomocą licznika Geigera-Miillera śledzić
drogę przebiegu wprowadzonych do organizmu
izotopów. Możrla na przykład stosując
radioaktywny wapń o masie atomowej 45, którego
okres połowicznego zaniku wynosi 164 dni, a
własności chemiczne są identyczne ze zwykłym
wapniem o masie atomowej 40, stwierdzić, czy
wapń wprowadzony do organizmu rzeczywiście
odkłada się w kościach, które do wzrostu chcemy
pobudzić. .Podobnie za pomocą radioaktywnego
jodu można badać czynność tarczycy itd.
Dokonane przez Irenę i Fryderyka Joliot-Curie
okrycie było niesłychanie doniosłe, gdyż
pozwalało wywoływać sztucznie zjawiska, które
dotąd można było tylko obserwować, obdarzyło
więc młodych uczonych światową sławą. W
październiku 1934 odbywał się w Londynie
kongres fizyki jądrowej, na którym byłam obecna
wraz z moim mężem, Aime Cottonem. Mogliśmy
wówczas naocznie stwierdzić, jak wysoko uczeni
wszystkich krajów cenili pracę
* F. Joliot-Curie, Les grandes decouvertes de la
radio-actimte, czasopismo "La Pensee", lipiec-sierpień
1957.


119
118



państwa Joliot. Wkrótce potem Fryderyk i Irena
Joliot-Curie zostali odznaczeni nagrodą Nobla, trzecią
z kolei w tej rodzime. Cała Francja dumna była z tej
pary uczonych, podobnie jak ongiś z pary Curie-
Skłodowska, a rektor Roussy wydał na ich cześć na
Sorbonie wielkie przyjęcie. Marii Curie już
wówczas nie stało, widziałam jednak wyraz dumy i
szczęścia, jakie się malowały tego wieczoru na
twarzy matki Fryderyka Joliot.


Rozdział 13
W DOMU U IRENY l FRYDERYKA
JOLIOT-CURIE
Irena zachowała żywo w pamięci inwazję dzien-
nikarzy na dom jej rodziców w dniu, kiedy im
przyznano nagrodę Nobla. Toteż gdy oficjalnie została
ogłoszona wiadomość, że z kolei ją i jej męża
spotkało to zaszczytne wyróżnienie, schroniła się
wraz z Fryderykiem w wielkim paryskim magazynie
"Bon Marchie". Uniknęli więc konieczności
udzielania wywiadów wybierając plastikowy obrus.
Zabawny ten szczegół opowiedziała Irena swej
przyjaciółce Angele Pompei, od której również po-
chodzi wiadomość, w jaki sposób została zużytko-
wana suma związana z nagrodą Nobla.
Nagroda Nobla pozwoliła im spełnić jedno z wiel-
kich marzeń Ireny. Od dawna już pragnęła wypro-
wadzić się z Paryża i zamieszkać w jego okolicach, w
domu z ogródkiem. Irenie nigdy nie było dosyć
powietrza, światła i zieleni. Pani Curie miała na skraju
parku Sceaux działkę ziemi, na której zamierzała
wybudować domek i zamieszkać w nim po przejściu
na emeryturę. Myśl tę podjęła Irena, która nie tylko na
polu pracy naukowej była spadkobierczynią matki.
Dom stanął szybko. Znalazła się w nim duża sala, dość
przestronna, żeby na jednej z jej ścian, w połowie
wysokości, można umieścić galerię. Sala przeznaczona
była na zebrania towarzyskie w liczniejszym gronie,
na galerii zaś można było się odseparować od reszty
towarzystwa dla bardziej intymnej rozmowy czy też
dla wysłuchania płyty lub koncertu. Irena miała więc
już ogród, w którym mogła pielęgnować trawniki i
różne rośliny. Znajdował się tu także kort tenisowy dla
jej własnej rodziny oraz dla wielu przyjaciół uprawia-
jących ten sport. Była również wydzielona część dla
dzieci. Organizowanie życia w tym domu, admini-
strowanie i oszczędne gospodarowanie wchodziły


12L



w zakres nowych obowiązków Ireny. Podjęła je z
właściwym sobie zmysłem krytycznym, z taką samą
stanowczością i dbałością o celowość wysiłków,
jakie ją cechowały podczas pracy w laboratorium.
Przyjaciele tego domu dobrze pamiętają urok
niedzielnych popołudni spędzanych w Sceaux. Roz-
rywki były urozmaicone: toczyły się tu ożywione
rozmowy, można było pograć w karty lub uprawiać z
Fredem muzykę, zagrać partię tenisa. Często od-
bywano piesze spacery po okolicy, przeglądano latem
wykonywane zdjęcia, ktoś czytał z Ireną któryś z
poematów Kiplinga. A jeśli miałeś ochotę, mogłeś
porozmawiać z kimś spośród obecnych, kto ci się
szczególnie podobał lub też zainteresował cię z
jakichś powodów. Panowała tu atmosfera pozba-
wiona wszelkiego przymusu: nikt nie musiał prawić
gospodyni domu tradycyjnie w takich okazjach
przyjętych formułek grzecznościowych. Wystarczało z
dala nieraz rzucone słowo przywitania, nieobo-
wiązkowe było pożegnanie. Każdy gość powinien czuć
się tutaj swobodnie, a towarzystwa innych osób może
szukać, jeśli mu na tym zależy. Skoro należycie do
grona przyjaciół, wystarczy nacisnąć klamkę, pchnąć
drzwi ogrodowej furtki i macie prawo spędzić
przyjemną niedzielę w Sceaux. Dzieci kręciły się
wśród dorosłych. Nienawykły gość mógł by
pomówić Irenę o obojętność na ich zachowanie, w
rzeczywistości matka obserwowała uważnie Piotra i
Helenę i wyciągała z ich postępowania wnioski co do
ich dalszego wychowania.
Irena była w istocie nader kochającą i czułą matką.
Jakkolwiek ta wybitna uczona byłaby roz-kochana w
pięknych zjawiskach przyrody, obserwowanych lub
wywoływanych w jej pracowni, ponad wszystkie
doświadczenia przekładała przeżycie macierzyństwa.
Pewnego razu Fryderyk, oczarowany działaniem
komory Wilsona, którą Irena nauczyła go się
posługiwać, zawołał: "Ireno, to najpiękniejsze
doświadczenie świata". Na co Irena mu
odpowiedziała: "Skłonna byłabym ci przyznać rację,
mój drogi, gdyby nie istniało doświadczenie
macierzyństwa".
Jak wielką radością było dla niej dawać życie
dzieciom i wychowywać je, świadczą najlepiej jej


urocze listy do matki, w których opowiada o swej
córeczce Helenie, a później o synku Piotrze.
2 kwietnia 1928
Panna Helena jest wciąż takim samym diabląt-kiem.
Bez skrupułów i z całkowitą obojętnością na
normalnie obowiązującą linię krzywą przybiera na
wadze.
Larcouest, 4 września 1928
Panna Helena często sama wstaje, co się kończy
upadkiem na siedzenie lub na nos, bez większego
zresztą dla niej uszczerbku. Samodzielnie zrobiła
również dwa kroki.
24 grudnia 1928
Panna Helena jest nadal miłym bobasem. Nakrę-
ciłam w Ogrodzie Luksemburskim króciutki film,
który się udał i zapewne cię ubawi.
Wrzesień 1929
Któregoś dnia widziałyśmy kózkę, pasła się w górze
rozpadliny Mouton. Kózka zabeczała, więc Helenka
zatrzymała się, patrzyła i słuchała z zainteresowaniem,
po czym poprosiła: Jeszcze! Kózka nie była jednak
uprzejma i nie chciała powtórzyć beczenia.
Helena i Piotr Joliot zachowali w pamięci żywe
wspomnienie długich godzin, które matka im po-
święcała po powrocie z laboratorium. Nigdy nie
używała zdrobniałego słownictwa, jakim dorośli
zazwyczaj się posługują w rozmowach z małymi
dziećmi. Irena traktowała dzieci tak samo jak
wszystkich innych, rozmawiała z nimi jak z ludźmi
dorosłymi, ale bardzo kochanymi.
Na lato cała rodzina wyjeżdżała do Larcouest.
Mieszkali w domu, który Maria Curie zbudowała,
żeby móc spędzić wakacje razem ze swymi przy-
jaciółmi Perrinami, Maurainem, Borelem i Lapi-
kiem. Fryderyk wniósł być może nowy element w
życie w Larcouest, bo był tu nie fizykiem na
wakacjach, ale raczej rybakiem wśród innych ry-
baków. Figurował na ich liście, jego książki i ap-


123
122



teczka, które zabierał na morze, podlegały wglądowi
kontrolera statków, wraz z żoną wiódł skromny żywot
mieszkańców Larcouest. Wymownie o tym świadczy
list Charles Mauraina, fizyka i honorowego dziekana
Wydziału Matematyczno-Przyrod-niczego Sorbony:
...Żywo mam przed oczami obraz Ireny, jak pew-
nego dnia zjawiła się u nas z przywiezioną na taczce
bańką pełną wody. Było to w czasie długotrwałej
posuchy, na skutek której nasza cysterna całkowicie
się opróżniła. Dom nasz znajdował się na płas-
kowzgórzu, w odległości około kilometra od ich domu,
położonego nad brzegiem morza. Ponieważ posucha
się przedłużała, przyniosła nam wodę po raz drugi,
tym razem w dzbanie, który umieściła w plecaku. Ten
niezwykły ekwipunek zmuszał ją do utrzymywania
postawy wyprostowanej, nie mogła się więc ustrzec
od zetknięcia z przydrożnymi krzewami kolczastymi,
toteż miała nogi podrabane do krwi.
Również i Freda, tego zapalonego rybaka, dziś
jeszcze widzę, jak nam przynosi z artystycznym
smakiem skomponowany półmisek, na którym kró-
luje mały homar obok pająka morskiego, w otoczeniu
orszaku starannie dobranych dużych krewetek.
Alina Lapicąue-Perrin, przyjaciółka Ireny z lat
dziecięcych, wspomina wakacje w Larcouest we
wzruszających słowach:
Choć życie często nas rozdzielało, spotykałyśmy się
prawie każdego lata w Larcouest, w Bretanii. Jednakie
umiłowanie morza gromadziło nas wraz z rodzicami
wokół profesora Seignobosa, który posiadał tu swój
dom. Dzięki niezwykle towarzyskiemu usposobieniu
niezmordowany profesor Seignobos stanowił ośrodek
przyciągania dla nas wszystkich. Ileż to wycieczek
odbyły dwa lub trzy pokolenia na jego "Eglantynie",
żaglówce pilotowanej przez starego marynarza, który
podobnie jak profesor, zdawał się nie zmieniać z
czasem. Rozmowy przeplatały się na łodzi ze śpiewem,
gdy żeglowaliśmy pomiędzy przybrzeżnymi
wysepkami. Czasami lądowaliśmy w miejscu bardziej
odległym od wybrzeża, żeby się wykąpać, odbyć
pieszą przechadzkę lub zagrać w jakąś grę. Wszyscy
uwielbialiśmy profesora Seignobosa, na-


zywaliśmy go naszym "kapitanem". Był małego wzrostu;
zawsze uprzejmy, a jednocześnie jakby na-srożony,
patrzył na nas jasnym wzrokiem spoza swego cwikieru.
Nosił zawsze biały prążkowany kostium flanelowy, a na
głowie czapeczkę z szarego płótna. Posiadał olbrzymi
repertuar starych ludowych piosenek. Irena bardzo je
lubiła i ułożyła je później w zbiorek. Był to zdaje się jej
ulubiony rodzaj muzyki, którą jej pamięć rejestrowała w
podziwu godny sposób. Lubiła również ludowe me-iodie
taneczne, grywane przez "kapitana" na pianinie.
Jeszcze jako mały chłopiec podjął tę tradycję Piotr
Joliot, który później zastąpił przy instrumencie zmarłego
"kapitana". Irena odczuwała prawdziwą przyjemność, że
to właśnie jej syn podjął sztafetę, i wesoło tańczyła z
młodymi, kiedy Piotr z zacięciem przygrywał na
pianinie. Była też świetnym piechurem, doskonale
pływała, a w wodzie zachowywała niezwykłą swobodę
ruchów i prawdziwy wdzięk.
W czasie wszystkich letnich wakacji podczas pierwszej
wojny światowej, z wyjątkiem ostatniego roku, kiedy
pani Curie zabrała Irenę do pracy przy organizowaniu
przyfrontowej służby radiologicznej, zbieraliśmy się
wraz z Ireną i jej siostrą oraz innymi młodymi
przyjaciółmi w naszym domu w Bretanii, pod troskliwą
opieką mojej matki. Po wojnie pani Curie wybudowała
w Larcouest, na wysokim brzegu morskim, własny dom,
w którym potem mieszkała Irena z mężem, następnie ich
dzieci, Helena i Piotr, i dokąd później przybywał z kolei
mąż Heleny, Michel Langeyin, a jeszcze później ich
dzieci...
Jako mężatki, matki, a potem jako babki przyjeż-
dżałyśmy do Larcouest z naszymi dziećmi i wnukami,
którym niezmordowana Irena udzielała lekcji pływania
jeszcze ostatniego roku przed śmiercią. Ceniła bardzo
talenty sportowe i zachęcała młodzież do ich rozwijania
na równi z innymi zdolnościami.
Patrząc na nią, tak pełną prostoty i wesołą, odzianą w
skromne sukienki z jasnego kretonu, śmiejącą się wesoło
z dziećmi lub wiosłującą po zatoce w zawiązanej na
głowie chusteczce, trudno było sobie wyobrazić, że ma
się przed sobą wybitną uczoną obdarzoną twórczym
geniuszem.



125
124



Rozdział 14
Później Irena i Fryderyk nabyli mały domek,
położony wysoko w górach w Courcheyel, gdzie
spędzali wakacje zimowe.
Oboje lubili morze i góry, ale każde z nich na swój
sposób. Irena na przykład lubiła pływać i wiosłować,
ale nie interesowało ją wędkarstwo, które Fryderyk
uprawiał z zapałem.
Po wakacjach w ten sposób spędzonych wracali do
swej pracy zawodowej z umysłem świeżym,
szczególnie sprzyjającym twórczej i odkrywczej pracy.



UCZONA
IRENA JOLIOT-CURIE -
DZIAŁACZKA SPOŁECZNA
Wkrótce po otrzymaniu nagrody Nobla Fryderyk
został mianowany profesorem w College de France, a
Irena profesorem uniwersytetu paryskiego. Fryderyk
Joliot zaczai więc odtąd pracować w swym nowym
laboratorium, a Irena pozostała w Instytucie
Radowym, którego kierownictwo po śmierci Marii
Curie objął Andre Debierne. Siłą rzeczy osłabła
współpraca Ireny i Fryderyka.
W tym właśnie czasie zaobserwowała Irena in-
teresujące zjawisko, które miało się przyczynić do
odkrycia zjawiska rozszczepienia jąder atomowych.
Kiedy Fryderyk i Irena odkryli sztuczną
promieniotwórczość, zwrócili uwagę, że korzystniej
będzie do wytwarzania nowych pierwiastków
promieniotwórczych używać neutronów zamiast
promieni alfa. Fermi, podobnie jak i wielu innych
uczonych, zastosował się do tych wskazówek, dzięki
czemu fizyka szybko się wzbogaciła o wiele nowych
pierwiastków promieniotwórczych.
Współpracując z P. Sawiczem, Irena Joliot-Cu-rie
posłużyła się tą właśnie techniką i bombardowała
uran neutronami w nadziei, że otrzyma pierwiastki o
liczbach atomowych wyższych od uranu. Jako
zręczna chemiczka stwierdziła, że jeden z
uzyskanych w ten sposób pierwiastków promie-
niotwórczych ma własności chemiczne lantanu, nie
może więc być transuranem.
Dwaj uczeni niemieccy, Hahn i Strassman już
wcześniej poddawali uran działaniu neutronów, z
dokonanych obserwacji nie wyciągnęli jednak jakichś
ścisłych wniosków. Obecnie zainteresowali się
wynikami uzyskanymi przez Irenę Jo-


127'



I
liot-Curie i na nowo podjęli swe poprzednie do-
świadczenia. I wtedy stwierdzili, że bombardowany
neutronami uran daje początek jądrom baru i
molibdenu. Był to więc podział zupełnie inny niż
samorzutny rozpad uranu; nowe to zjawisko zostało
nazwane rozszczepieniem.
Wkrótce potem Fryderyk Joliot, Halban i Kowarski
wykazali, że przy pękaniu jądra uranu pod wpływem
neutronów wyzwalają się nowe neutrony. Te
neutrony są w stanie z kolei rozszczepić inne atomy
uranu i wyzwolić dalsze neutrony itd., tworząc w ten
sposób reakcję łańcuchową.
Tak więc Irena Curie przez swój wkład w odkrycie
zjawiska rozszczepienia, Fryderyk Joliot zaś przez
odkrycie reakcji łańcuchowej znaleźli się w czołówce
uczonych, którzy mieli umożliwić produkcję dużych
ilości nowej formy energii, energii jądrowej; toteż
fizyk angielski Blackett mógł napisać: "niewątpliwie,
gdyby nie wybuch wojny, pierwsza ciągła reakcja
łańcuchowa zostałaby zrealizowana we Francji".
Druga wojna światowa wybuchła jednak i jednym z
jej poważnych następstw we Francji było zawieszenie
badań jądrowych. Irena Joliot-Curie znała z bliska
okropności pierwszej wojny światowej i wybuch
drugiej wzburzył ją głęboko. Wiedziała lepiej niż
ktokolwiek, że Niemcy są w posiadaniu poważnych
tajemnic jądrowych, i obawiała się, iż mogą z nich
zrobić straszliwy użytek. Poza tym żywym
niepokojem napełnił ją najazd na Polskę i okupacja
ojczyzny jej matki, gdzie żyły jeszcze jej ciotki oraz
mieszkali liczni krewni.
Ciężkie były dla Ireny lata okupacji z ograniczoną
działalnością naukową, z ciągłym niepokojem o
Fryderyka, poważnie zaangażowanego w Ruchu
Oporu. W 1944, w porozumieniu z mężem, wyjechała
wraz z dziećmi do Szwajcarii. Chodziło o to, żeby
Fryderyk nie był w tych rozstrzygających o losach
wojny miesiącach skrępowany w swej działalności
obawą o los rodziny, na którą mogłyby spaść represje,
gdyby został aresztowany. Opuszcze-


nie Francji w takiej właśnie chwili było wielkim
poświęceniem ze strony Ireny, ale jak zwykle
postąpiła tak, jak uważała za słuszne.
Po niepokojach związanych z tym rozstaniem
wielka była jej radość, kiedy znów mogła podjąć
owocną współpracę naukową ze swym mężem.
W 1945 Fryderyk został mianowany Wysokim
Komisarzem do spraw Energii Atomowej, a Irena
otrzymała nominację Komisarza tej instytucji wraz
z Francis Perrinem i Piotrem Augerem.
Do prac w Komisariacie Energii Atomowej wnio-
sła Irena swe wielkie doświadczenie uczonej i wy-
bitne zdolności organizacyjne. Jej kompetencji
podlegały sprawy rozdziału surowców oraz poszu-
kiwań geologicznych.
Zbierała na narady kierowników działów, gdy trzeba
było podejmować jakieś decyzje związane z
poszukiwaniami geologicznymi czy konstrukcją
aparatury. Umiejętnie kierowała dyskusją, w trakcie
której mieliśmy okazję korzystać z jej głębokiej
znajomości zagadnień promieniotwórczości. Stawiała
sprawy w sposób jasny i wykazywała wielkie zro-
zumienie dyskutowanych problemów. Uważnie słu-
chała udzielanych przez nas informacji, rozważała
wysuwane opinie, brała czynny udział w dyskusji i
zawsze znajdowała rozwiązania najwłaściwsze, zgodne
z potrzebą chwili i najskuteczniejsze.*
Jednocześnie, po śmierci Andre Debierne'a,
otrzymała Irena nominację na dyrektora Instytutu
Radowego. Była, podobnie jak jej matka', świetnym
kierownikiem laboratorium, lubiana i szanowana
przez wszystkich pracowników, od najskromniej-
szych do najświetniejszych. O jej pracy w Instytucie
Radowym w owym okresie pisze doktor nauk
ścisłych, Henriette Mathieu-Faraggi:
W 1945 roku wstąpiłam do Instytutu Radowego i
przez okres pięciu lat wolno mi było pracować w sali
fizyki, która łączyła się bezpośrednio z biurem Ireny
Joliot-Curie. W ten sposób stałam się
* Jean Orcel, Irenę Joliot-Curie, czasopismo "La
Pensee", lipiec-sierpień 1958.


12S
9 Rodzina Curie
129



niemal codziennym świadkiem jej życia w labora-
torium. Bardziej niż ktokolwiek inny miałam okazję
ocenić prostotę obejścia, pewność sądów, zapał do
pracy i nieposkromioną odwagę tej, którą dziś
opłakujemy.
Niemal stale przebywała w laboratorium i zawsze
była gotowa przyjąć każdego, kto chciał z nią roz-
mawiać. Nie było cerbera u jej drzwi i nie trzeba było z
góry się umawiać na rozmowę. Jeśli była czymś pilnie
zajęta, prosiła tylko, żeby kilka chwil zaczekać, i nigdy
nie zapominała, że ktoś chce się z nią zobaczyć.
Zdarzyło mi się, że chciałam mówić z nią o mej pracy
akurat w chwili, gdy wybierała się do szpitala na
operację, o czym oczywiście nie wiedziałam (nurtująca
ją od dziesięciu już. lat choroba, prawie że nie dawała
jej wytchnienia). Przeprosiła, że nie może mnie
wysłuchać w tej chwili, ale już w cztery dni później
wezwała mnie do siebie, do szpitala im. Curie. Z głową
spowitą jeszcze w bandaże opowiadała mi wesoło o
stanie swego zdrowia i pytała, o czym chciałam z nią
mówić, w chwili gdy wybierała się do szpitala.
Nie dopuszczała, aby całe jej życie wypełniały
tylko trudne zadania związane z zarządzaniem
wielkim laboratorium czy też rozmaite posiedzenia
i komitety, w których każdy profesor musi uczest
niczyć. Dbała stale o zachowanie wolnego czasu na
własne prace badawcze. _
Kiedy wraz z Fryderykiem Joliot brała udział w
tworzeniu Komisariatu do Spraw Energii Atomowej,
odegrała poważną rolę w organizowaniu działu chemii i
poszukiwań geologicznych minerałów uranowych.
Wtedy to przez okres dwóch prawie lat musiała
zrezygnować z pracy doświadczalnej. Stopniowo
jednak, początkowo w okresie wakacji, a potem coraz
częściej powracała do pracy w swym laboratorium.
Wszelkie doświadczenia wykonywała sama, bez
pomocy laboranta, z niezwykłą zręcznością i pewną
ręką.
Niezmiernie ją ciekawiły wszelkie nowe rodzaje
technik, stosowane przy dokonywaniu doświadczeń, i
gdy spostrzegła, że ktoś z nas posługuje się jakąś
metodą dotychczas jej nie znaną, prosiła o wyjaśnienie.
A potem z nieudawaną skromnością mówiła: "Czy
mogłabym teraz lepiej zobaczyć, jak się tą metodą
posługiwać przecież pan zna ją lepiej ode mnie?"
Ale choć tak namiętnie oddawała się pracy naukowej,
nie zawahała się nigdy porzucić wszystkiego, gdy
zachodziła potrzeba obrony słusznych w jej pojęciu
spraw, miała bowiem wysokie mnie-


manie o społecznej odpowiedzialności ludzi nauki.
Jej umiłowanie sprawiedliwości było tak wielkie,
że nie zgadzała się nigdy nawet na najdrobniejsze
kompromisy, a poglądy swe wyrażała z przekona-
niem, które w dyskusji przechylało szalę na ich
korzyść.
W 1947 roku miał we Francji miejsce szeroki ruch
strajkowy, który objął również nauczycieli. Solida-
ryzując się z nimi przystąpili do strajku również
wykładowcy wyższych uczelni oraz pracownicy in-
nych placówek nauki. Wśród tych ostatnich wystą-
piły jednak pewne wahania, niektórzy z oportuniz-
mu skłonni byli przystąpić do pracy. W czasie jed-
nego z burzliwych zebrań, kiedy dyskutowano nad
tym, czy przystąpić do pracy czy też nie, pani Joliot
podniosła się i powiedziała: "Ponieważ rozpoczę-
liśmy strajk razem z nauczycielami, a nauczyciele
go kontynuują, byłoby z naszej strony podłością
porzucić ich w takiej chwili". Wniosek o kontynuo-
waniu strajku został przegłosowany bez dalszej dys-
kusji.
Irena sama tak dobrze się czuła w swym labora-
torium, że pragnęła, aby również jej pracownicy
czuli* się tam jak w dużej rodzinie. Przyjmowała
ich do pracy z serdeczną prostotą i uwzględniała
każdą wysuniętą inicjatywę. Zachowuję jak naj-
lepsze wspomnienia o stosunkach, jakie przez długi
okres czasu łączyły Instytut Radowy z laboratorium
w Bellevue, którym kierował mój mąż, Aime Cot-
ton. Maria Curie i Fryderyk Joliot wielokrotnie
korzystali z wielkiego elektromagnesu laboratorium
w Bellevue, a Salomon Rosenblum, w okresie gdy
był asystentem Marii Curie, dokonał tam za
pomocą elektromagnesu odkrycia subtelnej budowy
promieni alfa.
W 1953 miałam przyjemność uczestniczyć w
skromnej uroczystości, jaka odbyła się w Instytucie
Radowym dla uczczenia dwudziestolecia tego
odkrycia. Wtedy to mogłam przyjrzeć się osobiście
w jaki sposób Irena Joliot-Curie wywiązuje się z
obowiązków kierownika laboratorium. Jak mile i w
jaki żartobliwy sposób wspominała odkrycie
Rosenblum a:


130
9**
13L



Trzeba stwierdzić, że nie szczędził nam Pan pracy
mówiła uśmiechając się do Rosenbluma. Nagle
potrzebował Pan preparatów bogatych w polon, więc
robiliśmy wszystko, żeby Pana zadowolić. Ale to się
nigdy nie udawało, bo nasze preparaty nigdy nie były
Pana zdaniem dość radioaktywne. A potem zmienił Pan
nagle metodę badawczą i żądał preparatów bardzo
słabo promieniotwórczych. Wtedy znów preparaty
nasze były zawsze zbyt silne.
Po tych przyjaznych słowach wybuchła swym
szczerym, iście dziecięcym śmiechem. Słyszę ją, jak
przemawia w amfiteatralnej sali wykładowej, i widzę
ją pod drzewami małego ogrodu przyległego do
laboratorium, jak serdecznie wita francuskie i
zagraniczne osobistości, które przybyły na tę skromną
uroczystość. Irena starała się kontynuować dzieło
Marii Curie-Skłodowskiej w swym życiu uczonej,
wykładowcy i kierownika laboratorium. Uderzające
było jej przywiązanie do rodziny i ojczystego kraju
jej matki. W dzieciństwie nauczyła się mówić po
polsku i władała biegle tym językiem.
W październiku 1954 miałam zaszczyt brać udział
na zaproszenie Polskiej Akademii Nauk w wielkich
uroczystościach związanych z dwudziestoleciem
zgonu Marii Curie-Skłodowskiej. Uroczystości te
zgromadziły w Warszawie uczonych z całego świata.
Byłam obecna na otwarciu przez Irenę Joliot muzeum
w domu, gdzie urodziła się Maria Skłodowska.
Znalazły się tam niektóre przyrządy, jakimi wielka
uczona posługiwała się przy pracy nad odkryciem
radu, oraz liczne fotografie Piotra i Marii Curie oraz
ich rodziny.
Słyszałam wtedy Irenę wygłaszającą wspomnienie
o życiu swej matki w Polskiej Akademii Nauk, w
trakcie posiedzenia, podczas którego ona wraz z
Fryderykiem zostali obdarzeni tytułami członków
PAN. I byłam na koniec obecna na międzynarodo-
wym posiedzeniu naukowym, podczas którego Irena
wygłosiła wykład na temat możliwości wyznaczania
długości okresów geologicznych oraz ustalenia
początków dziejów ludzkich w oparciu o własności
promieniotwórcze skał.


Po oficjalnych uroczystościach zabrała mnie Irena
do swej rodziny. Jak czuła i miła była dla swej ciotki,
starszej siostry jej matki, pani Heleny Skłodowskiej-
Szalayowej. Staruszka liczyła wówczas osiemdziesiąt
dwa lata i bardzo boleśnie odczuła w kilka lat później
przedwczesną śmierć siostrzenicy.
Irena Joliot-Curie była chyba najlepiej predes-
tynowana do reprezentowania idei przyjaźni pol-sko-
francuskiej. Toteż gdy powstało z inicjatywy
Fryderyka Joliot-Curie odpowiednie towarzystwo,
przejawiające zresztą bardzo ożywioną działalność,
postanowiono powierzyć Irenie przewodnictwo tej
instytucji.
Maria Curie wyraziła się kiedyś, że: "jeśli coś jest
słuszne, trzeba to czynić, choćby tysiączne powody
stawały temu na przeszkodzie". Irena Curie--Joliot
starała się kontynuować dzieło matki nie tylko na
polu nauki i kontaktów z Polską, ale również i na
niwie społecznej. Podzielała jej poglądy o
niesprawiedliwym stosunku współczesnego
społeczeństwa do kobiet, które nie odgrywają w życiu
publicznym takiej roli, na jaką zasługują.
Przekonania Ireny w kwestii kobiecej były może
nawet głębsze, bo potęgowała je pamięć krzywd
wyrządzonych matce, której odmówiono przyjęcia w
poczet członków Akademii dlatego tylko, że była
kobietą. Toteż dla samej zasady Irena zawsze wy-
rażała zgodę na przyjęcie proponowanych jej wy-
sokich stanowisk. Starała się też wywiązywać jak
najlepiej z przyjętych obowiązków, żeby wykazać, iż
kobiety potrafią pracować na równi z mężczyznami.
Była nie tylko profesorem Sorbony i dyrektorem
laboratorium, podobnie jak jej matka, ale również w
1936 roku sekretarzem stanu w gabinecie Leona
Bluma, wraz z dwiema innymi kobietami Cecile
Brunschwig i Suzanne Lacore. Po raz pierwszy w
historii Francji zajmowały kobiety takie stanowiska. I
choć ze strony Ireny Curie, tak bardzo przywiązanej
do swego laboratorium, było to wielkie wyrzeczenie,
przyjęła te obowiązki, gdyż


133
132







w charakterze podsekretarza stanu do spraw badań
naukowych mogła przyczynić się do poprawy sy-
tuacji pracowników nauki i zapewnić odpowiednie
kredyty pracowniom naukowym. Ze wzruszeniem
wspominam pomoc, jaką okazała pracowni Wyższej
Szkoły Normalnej w Sevres, w czasie kiedy kiero-
wałam tą uczelnią.
W tej samej trosce o zapewnienie kobietom prawa
dostępu do wszystkich stanowisk z równym prawem
do odpowiednich tytułów, dwukrotnie kandydowała
do Akademii, której progów, podobnie jak matce, nie
udało się jej jednak przestąpić, mimo że również
podobnie jak matka, była członkiem wielu
zagranicznych Akademii. Akademia francuska nie
dojrzała wówczas jeszcze do przyjęcia kobiet do
swego grona. Stało się to dopiero w 1962, kiedy w
charakterze członka korespondenta przyjęto panią
Perey, odkrywczynię fransu, pierwiastka pochodnego
od aktynu. Sukces ten był spóźnionym hołdem dla
Marii Curie, pani Perey oświadczyła bowiem
natychmiast: "Wszystko, czego dokonałam,
zawdzięczam Marii Curie".
Działalność Ireny Joliot-Curie zmierzała do
wszechstronnego zrównania wszystkich kobiet, nie
tylko pracowników wyższych uczelni i nauki, w
prawach z mężczyznami. Mówiła: "Do zdobycia
prawdziwie równych praw z mężczyznami konieczne i
nieodzowne jest, żeby kobieta posiadała prawo
uczestniczenia w życiu politycznym kraju. Prawo
głosu dla kobiet jest sprawą zasadniczą, a zasady są
bardzo ważne".
Warto tu przytoczyć niektóre ustępy z artykułu
Andree Marty-Capgras, przewodniczącej komisji praw
Związku Kobiet Francuskich:
Związek Kobiet Francuskich obchodził właśnie dziesiątą
rocznicę przyznania kobietom prawa głosu. Pragnęłyśmy
tej manifestacji, nadać odpowiedni rozgłos i zebrać na
trybunie osobistości, które walczyły w okresie
międzywojennym o polityczne prawa kobiet. Chciałyśmy
również, żeby obecne były . kobiety stanowiące żywy
przykład talentu. Wśród


nich była oczywiście Irena Joliot-Curie, która nie
bardzo jednak lubiła ukazywać się publicznie, a
jeszcze mniej lubiła wygłaszać przemówienia. Pa-
miętam jednak dobrze, że bez najmniejszej trudności
uzyskałyśmy jej zgodę na uczestnictwo w obchodzie
tej rocznicy. Jeden z mówców przypomniał wówczas,
że kiedyś w czasie obrad senatu ktoś powiedział,
jakoby Maria Curie nie była zbyt gorącą "feministką" i
niechętnie się odnosiła do przyznania kobietom praw
politycznych. Na co Maria Curie odpowiedziała listem
otwartym, w którym po prostu stwierdziła, że choć jej
własne życie utrzymuje ją poza obrębem walk
politycznych, uważa, iż odmawianie kobietom prawa
głosu jest niesprawiedliwością, której należy położyć
kres.
Irena Joliot nie znała tego listu swej matki i prosiła,
żebyśmy go jej dały, co też uczyniłyśmy. Bardzo nie
lubiła przekręcania prawdy i cieszyło ją, że list Marii
Curie został przytoczony jako dowód jej prawdziwego
stanowiska w tej sprawie.
Irena Joliot-Curie wierzyła w możliwości kobiet i
uważnie śledziła wysiłki Związku Kobiet Francu-
skich, zmierzające do szerzenia oświaty i kultury
wśród kobiet pracujących zawodowo i zajmujących
się gospodarstwem domowym. Przewodniczyła na
jednej z konferencji w obronie prasy kobiecej i
systematycznie czytała czasopisma Związku Kobiet
Francuskich, szczerze i przyjaźnie dzieląc się z nami
swymi uwagami. Kilkakrotnie umieszczała w nich
artykuły na temat wagi kultury w życiu każdego
narodu oraz doniosłości wymiany kulturalnej między
narodami. Drukowała w, nich również artykuły
popularnonaukowe, bardzo cenione przez
najskromniejsze czytelniczki, gdyż posiadała dar
pisania w sposób zrozumiały dla wszystkich. Irena
Joliot-Curie stała się pięknym przykładem dla kobiet
we Francji i na całym świecie.
Tak wielostronna działalność i praca naukowa,
wykonywana często w niebezpiecznych dla zdrowia
warunkach, nadszarpnęły jej organizm. Nie zdawała
się zbytnio tym niepokoić, utrzymywała tylko, że
musi zmienić warunki pracy na korzystniejsze dla jej
zdrowia. Wyżej przytoczone wspom-


134
135




nienie Henrietty Faraggi-Mathieu zawierało aluzję do
jednej z operacji ucha środkowego, którym musiała
się poddać kilkakrotnie i które napawały wielkim
niepokojem jej męża i przyjaciół.
Z kolei poważnie zachorował Fryderyk Joliot, co
znów zatrwożyło i podziałało przygnębiająco na
Irenę, bo z powodu złego stanu własnego zdrowia nie
mogła zapewnić mężowi należytej opieki. Uciekła się
więc do pomocy świetnej wykwalifikowanej
pielęgniarki, gdyż ich córka Helena nie mogła się
również zaopiekować ojcem, była już bowiem
zamężna i miała małe dzieci.
Nie bez wpływu na stan zdrowia obojga mał-
żonków pozostawały zapewne ich ciężkie przeżycia z
lat 1950 i 1951. W tym to właśnie czasie pozbawiono
Fryderyka Joliot stanowiska w Komisariacie do Spraw
Energii Atomowej, a w kilka miesięcy później nie
odnowiono Irenie nominacji w tymże Komisariacie z
powodów nie mających nic wspólnego z fizyką, do
których jeszcze wrócimy.
Nikt jednak nie usłyszał z ich ust skargi na po-
stępowanie, które w tak okrutny sposób pozbawiło
ich najpoważniejszych możliwości pracy. W dalszym
ciągu kształcili w swych laboratoriach liczne kadry
atomistów, jedno z nich w College de France, drugie
w Instytucie Radowym. Aczkolwiek przeżycia te nie
załamały ich duchowo, inaczej rzecz się miała z
odpornością fizyczną.
Irena Curie nie mogła już odbywać swych ulu-
bionych pieszych spacerów po okolicach Paryża. Jej
przyjaciółka Angele Pompei woziła ją więc
samochodem. "Czuję, że się stałam leniwa" mó-
wiła wtedy Irena z uśmiechem. Nie było to jednak
lenistwo, lecz postępujące osłabienie.
Prosto i zwięźle opisuje Angele Pompei ostatnie
dni tej wybitnej uczonej:
Pobyt w górach w początku 1956 roku nie przyniósł jej
zwykłych dobroczynnych skutków. Wraca . do Paryża i
jeszcze raz idzie do szpitala im. Curie.
136


Irena i Fryderyk Joliot-Curie przy pomiarach za pomocą
elektrometru Hoffmanna



chemicznym


Irena w ogrodzie w Antony
Irena i Fryderyk Joliot-Curie w
Courecheyel



Irena Joliot-Curie w laboratorium






w domu, w Antony
Od lewej do prawej: Piotr, Irena Helena i
Fryderyk Joliot-Curie w domu w AnS?L



Jej siły zanikają. Ciało odmawia posłuszeństwa
nieugiętej woli Ireny. "Oddychanie, jedzenie, naj-
zwyklejsze czynności życiowe sprawiają mi trudność"
mówiła, gdy ją widziałam po raz ostatni. Ze zwykłą
sobie jasnością umysłu konstatowała bez komentarzy.
17 marca 1956 roku Irena Joliot-Curie zaprze-
stała walki.


Rozdział 75
ŻYCIE W SŁUŻBIE NAUKf
Obydwie sławne pary małżeńskie, których żywoty
zostały skreślone w tej książce, oddane były bez
reszty służbie nauki i każda z nich na swój sposób
poniosła dla niej ogromne ofiary.
Piotr i Maria Curie byli przedmiotem uwielbienia
w całym świecie, zarówno jako odkrywcy nie-
zwykłych zjawisk, jak i dzięki cechującej ich
odwadze, prostocie i bezinteresowności, które spra-
wiały, że widziano w nich przykład wysokiego ideału
człowieczeństwa.
Nie tylko Marii Curie, ale nikomu, kto znał Piotra
Curie, nie udałoby się znaleźć żadnej wady u tego
wyjątkowego człowieka. Z całą pewnością obca mu
była wszelka małostkowość zwracali na to uwagę
lord Kelvin, Henri Poincare, Paul Langevin, Jean
Perrin, a nawet najskromniejsze osoby z jego
otoczenia. Jeśli chodzi o Marię Curie, to najlepiej
dowodzi jej wielkości wpływ, jaki wywierała zarówno
na swych uczniów w laboratorium, jak i na uczennice
szkoły w Sevres. Sam fakt, że było się uczniem Marii
Curie, wytwarzał pomiędzy nami więź, która zapewne
leży u podłoża mego głębokiego przywiązania do Ireny i
Fryderyka Joliot-Curie. Przypuszczalnie również wier-
ność Ireny dla swych przyjaźni z okresu dzieciństwa
oraz niezrównany dar jednania powszechnej sympatii,
jakim obdarzony był Fryderyk, stanowiły poważne
czynniki naszego wzajemnego zrozumienia. Ale poza
tym istniał jakiś wspólny nam wszystkim sposób
pojmowania zjawisk, który wszy. scy przejęliśmy od tej
niezwykłej kobiety.
Dla Marii Curie powołanie naukowe było rodzajem
kapłaństwa. Przypominam sobie jej rady
138


i ostrzeżenia, jakich mi udzieliła, gdy się jej zwierzyłam,
że mam zamiar poświęcić się pracy nauko-wo-
badawczej. W jej oczach wyglądało to trochę tak, jak
bym miała wstąpić do jakiegoś zakonu. Nie posuwała
się tak daleko, by twierdzić, jak to kiedyś w swym
dzienniku młodości napisał Piotr Curie, że życie
naukowca jest czymś sprzecznym z naturą, ale była
przekonana, że życie to wymaga wielkich wyrzeczeń.
Sama znalazła w pracy badawczej zaspokojenie tak
żywego u niej głodu wiedzy i podziwu dla piękna. Była
szczególnie wrażliwa na piękno nauki. Nauce
otwierającej przed gnanymi żądzą przygody
odkrywcami wciąż nowe horyzonty, nauce
uzdrawiającej, niosącej ludzkości postęp i łagodzącej
ludzkie cierpienia poświęciła swe życie. Spod jej pióra
wyszły słowa:
Współczesne społeczeństwo opanowane cierpką żądzą
zbytku i bogactwa nie rozumie wartości nauki. Nie
pojmuje, że jest ona najcenniejszą cząstką naszej
moralnej spuścizny. Nie dość zdaje sobie sprawy z tego,
że nauka leży u podstaw każdego postępu, który ułatwia
życie ludzkie i zmniejsza jego cierpienia. Ani władze
państwowe, ani ofiarność publiczna nie zapewniają dziś
wiedzy i uczonym środków, niezbędnych dla osiągnięcia
pełnej wydajności pracy.*
Maria Curie z pewnością przywiązywała bardzo
wielką wagę do słów wypowiedzianych przez Piotra
Curie, z okazji wręczenia mu nagrody Nobla, na temat
niebezpieczeństwa, jakim promieniotwórczość może
zagrażać ludzkości*;skoro umieściła je na czele swej
książki, poświęconej pamięci męża:
Można obawiać się także, iż w rękach zbrodniczych
rad stanie się narzędziem bardzo niebezpiecznym i w
związku z tym zastanawiać się, czy poznawanie
tajników Natury przynosi pożytek ludzkości czy
dojrzała ona do tego, by z nich korzystać, czy też
przeciwnie, ta wiedza jest dla niej szkodliwa.
Charakterystyczny jest tu przykład od-
* Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl-lerowej,
PWN, Warszawa 1953, str. 95.
139


kryć Nobla: potężne środki wybuchowe pozwoliły
ludziom dokonać prac wspaniałych, lecz są one za-
razem straszliwym narzędziem zniszczenia w rękach
wielkich zbrodniarzy, którzy wciągają narody w wir
wojen. Jestem z tych, którzy tak jak Nobel sądzą,
iż ludzkość więcej dobra niż zła wyciągnie z nowych
odkryć.* "
A Irena Curie napisała później:
Podobnie jak ongiś Piotr Curie, również i Maria Curie
żywiła nadzieję, że nauka rozwiąże wielkie problemy
ludzkości, zapewniając jej warunki lepszego
szczęśliwszego życia. Używanie nauki dla celów
zniszczenia wydawało jej się profanacją. Żadne
względy polityczne nie usprawiedliwiłyby w jej oczach
użycia bomby atomowej.**
Dla Piotra i Marii Curie niebezpieczeństwo ato-
mowe zarysowywało się jednak tylko jako odległa
ewentualność, nie zagrażało bezpośrednio ludzko-
ści.^ W zupełnie innej sytuacji znaleźli się Irena
TFryderyk Joliot-Curie. W okresie życia jednego
zaledwie pokolenia nastąpił bujny rozwój nauki o
promieniotwórczości, nauczono się wyzwalać znaczne
ilości energii atomowej, a Fryderyk i Irena Joliot-
Curie należeli do grona uczonych, którzy najbardziej
przyczynili się do tego. Oboje często podkreślali, że
odkrycie tej nowej postaci energii odegra równie
doniosłą rolę jak ujarzmienie ognia przez
człowieka/podobnie jak Piotr i Maria Curie marzyli o
tysiącznych zastosowaniach energii atomowej, które
by się przyczyniły do polepszenia warunków życia,
pomogłyby ludziom pokonać głód i choroby, odnieść
zwycięstwo nad ciemnotą, lepiej spożytkować wolny
czas dla rozwoju umysłowego, podziwiania piękna i
dla twórczej pracy.
A tymczasem pierwszym praktycznym zastoso-
waniem tego wspaniałego odkrycia było zbombar-
dowanie w sierpniu 1945 japońskich miast Hiro-
* Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej,
PWN, Warszawa 1958, str. 211212.
** Irenę Joliot-Curie, Marie Curie, ma merę, czaso-
pismo "Europę", grudzień 1954.


szimy i Nagasaki. Jakąż hańbą dla ludzkości było to
planowe, brutalne zniweczenie setek tysięcy ludzkich
istnień! Jaki ból i oburzenie Ireny i Fryde-? ryka
Joliot! Nagle zostali postawieni wobec okrutnego
dylematu sumienia^.
Wielu ludzi, mało obeznanych z zagadnieniem,
obarcza fizyków odpowiedzialnością za niebezpie-
czeństwo, jakie niesie światu groźba wojny termo-
jądrowej. Nie wiedzą lub też zapominają, że każde
odkrycie jest jednocześnie źródłem dobra i zła, że ta
sama substancja, zależnie od stosowanej dozy, może
być lekiem uzdrawiającym lub trucizną, że ogień jest
dobrodziejstwem, gdy nas ogrzewa, a zgubą, gdy pali.
Energia jądrowa, cudowna siła, którą człowiek
niedawno ujarzmił, może być równie dobrze
błogosławieństwem, jak nieść śmiertelną zagładę.
Wszystko zależy od tego, w czyich znajduje się
rękach.
Irena i Fryderyk Joliot-Curie zawsze uważali, że
odkrycia swe oddadzą jedynie w służbę pokoju, i
zamierzali posługiwać się raczej kontrolowaną
energią jądrową wytworzoną w reaktorach aniżeli
energią pochodzącą z eksplozji bombowych. Fry-
deryk Joliot skonstruował pierwszy stos atomowy w
forcie Chatillon, a Irena Joliot-Curie dokonała jego
uroczystego uruchomienia. Prezydent Republiki oraz
premier winszowali wówczas im oraz ich
współpracownikom tego pokojowego osiągnięcia. Stos
ZOE * był jeszcze bardzo słaby, ale z czasem
zbudowano reaktory zasilające elektrociepłownie i
dowiedziono tym samym, że energia jądrowa może się
przyczynić do zwiększenia ludzkiego dobrobytu.
Oddanie energii jądrowej w służbę wojny obu-
rzało Joliotów z różnych względów. Przede wszystkim
było w ich pojęciu policzkiem dla nauki, szkodą jej
wyrządzoną, gdyż rządy produkujące bomby
* Nazwa pierwszego francuskiego stosu atomowego
powstała od słów: Z zero d'energie (zero energii), O
oxyde d'uranium (tlenek uranu) i E eau lourde (ciężka
woda) (przyp. tłum.).


140
141



atomowe strzegą zazdrośnie tajemnic ich fabrykacji.
Jeśli wiedza o promieniotwórczości rozwinęła się tak
szybko w ciągu życia jednej generacji, to właśnie
dlatego, że tacy ludzie, jak małżonkowie Curie,
Rutherford czy Fermi znali wyniki uzyskane przez
innych uczonych. Irena Curie pragnęła przywrócenia
takiej wolności nauki.
Przypominam sobie, w jak autorytatywny sposób
żądała i uzyskała na wrocławskim Kongresie
Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 roku
przegłosowanie rezolucji o swobodnej międzynaro-
dowej wymianie myśli naukowej i odkryć. Sprawa
wolności w tej dziedzinie leżała jej szczególnie na
sercu i wielokrotnie jeszcze ją poruszała. W 1952
roku wyraziła się:
Aż do ostatnich czasów Francja szczyciła się, że
przyjeżdżają do nas zagraniczni młodzi naukowcy.
Maria Curie przywiązywała do tego wielką wagę,
uważając, że jest jej obowiązkiem służyć sprawie
rozszerzenia wpływów Francji za granicą przez
ułatwienie młodym badaczom dostępu do swego la-
boratorium, nawet gdy to było dla niej dość kło-
potliwe, nawet kiedy ci młodzi ludzie nie mieli do-
statecznego przygotowania, jakiego się wymaga w
takiej sytuacji od ich francuskich rówieśników.
Obecnie jest rzeczą prawie niemożliwą, żeby na
przykład młody Polak mógł przyjechać pracować we
francuskim laboratorium, a nie dalej jak dwa tygodnie
temu byliśmy świadkami wygnania z Francji młodego
Brązy li jeżyka, świetnego pracownika naukowego,
który pracował w moim laboratorium.
Tak samo jak w nauce przedstawia się sytuacja i
winnych dziedzinach. Jest to poważne niebezpie-
czeństwo zagrażające więzi kulturalnej i wpływom
francuskim na kraje zagraniczne, zagrażające również
samej kulturze francuskiej, która powinna wzbogacać
się także o wkład innych krajów, podobnie jak my
pragniemy, żeby nasza kultura dobroczynnie wpływała
na inne narody.
Wymiana kulturalna jest elementem pokoju, bez
względu na to, czy chodzi o wymianę w dziedzinie
naukowej, czy też w jakiejkolwiek innej dziedzinie
ludzkiej działalności.
Ażeby zaistniała pełna wolność wymiany myśli, aby
pozwolić nauce odegrać rolę, jaką może i po-


winna spełnić w pochodzie ludzkości ku postępowi,
trzeba położyć kres wojnom. Tę myśl podkreślił
Kongres Wrocławski. W tym właśnie mieście, we
Wrocławiu w 80 procentach zniszczonym, gdzie
większość domów została sprowadzona do postaci
chwiejących się fasad, w którym zgruchotane figury
świętych zalegały podłogi kościołów rozprutych
przez pociski, gdzie na każdym kroku spotykało się
kalekich mężczyn, kobiety i dzieci żałosne ofiary
wojny, lepiej niż gdziekolwiek indziej rozumiało się
konieczność obrony pokoju. W czasie spotkań
uczestników Kongresu z ludem Wrocławia, robot-
nikami, kobietami Irena Joliot-Curie zrozumiała, że
pokój utrzymać można tylko wspólnym wysiłkiem
wszystkich ludzi pracy fizycznej i intelektualistów.
Z tych wrocławskich spotkań narodził się w kilka
miesięcy później wiosną 1949 światowy Ruch
Obrońców Pokoju; pierwszym przewodniczącym i
założycielem Światowej Rady Pokoju był Fryderyk
Joliot-Curie. Funkcję tę pełnił aż do swej śmierci. W
ruchu Obrońców Pokoju uczestniczyła również
Irena Joliot-Curie.
W oczach rządu uważającego, że racja stanu może
wymagać rozwoju atomowych przygotowań
wojennych, takie stanowisko dwóch najbardziej
kwalifikowanych członków kierownictwa Komisa-
riatu do Spraw Energii Atomowej było niepokojące.
Fryderyk Joliot-Curie, który niejednokrotnie
zapewniał, że jest zdecydowany niezależnie od oko-
liczności pracować tylko dla pokoju, oświadczył w
szczególności na jednym ze zjazdów Komuni-
stycznej Partii Francji *, iż nigdy nie przyczyni się
do przygotowania bomb atomowych przeciw
Związkowi Radzieckiemu, Nie było to oczywiście
niczym nowym, wynikało to przecież z ogólnie
przyjętego przezeń stanowiska. Ale od roku 1947
nastąpiły zmiany w polityce światowej i zachodni
* F. Joliot-Curie był członkiem Komunistycznej
Partii Francji (przyp. red. przekł. poi).


143
142



r
i
sojusznicy stali się nieufni wobec Związku Radziec-
kiego, skutkiem czego premier rządu francuskiego
pozbawił w 1950 roku Fryderyka Joliot-Curie wy-
sokiego stanowiska, jakie zajmował w Komisariacie
do Spraw Energii Atomowej, a w kilka miesięcy
później nie odnowiono nominacji Ireny Curie na
Komisarza do Spraw Energii Atomowej.
Można sobie wyobrazić, jakim bólem przejęła tych
dwoje wielkich Francuzów i wielkich uczonych
obelga rzucona ich patriotyzmowi, ograniczenie,
możliwości pracy naukowej. Nie poszli jednak na
żaden kompromis obstając twardo przy swych
zasadach. Dowody ich odważnej i przewidującej
postawy sprawiły, że stali się jak gdyby sumieniem
milionów kobiet i mężczyzn na całym świecie. Nigdy
dotąd nie widziano tak jasno ich wielkości jak w tych.
godzinach próby.
Odważne i konsekwentne stanowisko Fryderyka i
Ireny Joliot-Curie przyczyniło się do przekonania
milionów ludzi, że wojna w obecnym świecie nie ma
racji bytu. Ludzkość nie może w dalszym ciągu
poświęcać olbrzymiej części swych zasobów wy-
ścigowi zbrojeń nieuchronnie prowadzącemu do
wybuchu kataklizmu, który podobnie jak wielkie
kataklizmy przyrody zdolny jest zniszczyć miliardy
istnień ludzkich i skarby nagromadzone przez stulecia
ludzkiej cywilizacji.
Już same przygotowania do wojny jądrowej i próby
nuklearne stanowią wielkie zagrożenie dla zdrowia
ludzi i ich potomstwa. Podobnie jak Fryderyk Joliot-
Curie, również i Irena Curie nie przestawała
przestrzegać ludzi przed tym grożącym im.
niebezpieczeństwem. Oto jej słowa wypowiedziane 8
marca 1951 na zgromadzeniu w Gennevilliers, gdzie
zebrało się 30 000 kobiet z okazji Międzynarodowego
Dnia Kobiet:
Narody pragną pokoju, a jednak nawet ci, co zaznali
okropności wojny, nie zdają sobie w pełni sprawy, ile
ich ona kosztowała i ile kosztuje w cza- się pokoju.
Setki miliardów pochłania wojna w Wiet-
144


namie, w zbrojeniach topi się fundusze, których odmawia
się na najważniejsze potrzeby kraju.
Jawne i ukryte wydatki wojenne stanowią około
połowy budżetu Francji. Gdyby większość tych sum
przeznaczono na budownictwo pokojowe, gdyby ro-
botnicy zatrudnieni w fabrykach broni i chłopi
unieruchomieni w koszarach powrócili do produktywnej
pracy, ileż inwestycji nieodzownych dla zdrowia i
dobrobytu ludności francuskiej można by zrealizować w
ciągu niewielu lat, ile można by zbudować mieszkań,
szkół, szpitali, sanatoriów! Jakie fundusze można byłoby
w następstwie przeznaczyć na poprawę warunków życia
wszystkich ludzi, w mieście i na wsi!
...Bez pokoju, pokoju prawdziwego, bez wyścigu
zbrojeń, nie ma przyszłości dla narodów świata. Jeśliby
natomiast cały ludzki wysiłek został skierowany na dzieła
pokojowe, otwarłyby się wspaniałe perspektywy, a
znajomość tajemnic przyrody pozwoliłaby na pewno w
prędkim czasie pokonać największe klęski trapiące
ludzkość głód i choroby, zlikwidować ciężką walkę o
byt, która obecnie wydaje się być jej nieuchronnym
przeznaczeniem.*
Świadoma, jak wielkiej pomocy udzielić mogą
kobiety sprawie zwycięstwa pokoju, Irena Joliot--Curie
często się do nich zwracała, służąc im swą wielką
wiedzą i autorytetem uczonej. Na przykład w
wywiadzie, udzielonym w kwietniu 1954 pismu
"Femmes Frangaises", wyjaśniała w związku z próbami
bomb termojądrowych w Eniwetok, które pozbawiły
życia rybaków japońskich:
W praktyce nie istnieją żadne granice zapewnia^ jące
bezpieczeństwo, gdyż ryby lub jakiekolwiek inne
zwierzęta dotknięte promieniowaniem, ale nie zabite,
przenoszą promieniotwórczość poza granice zasięgu
promieni.
We wszystkich zresztą cytowanych dotychczas
wypadkach rybacy łowili daleko poza -"strefą zagrożenia"
i widzicie, co się wydarzyło. Niebezpieczeństwo jest
jeszcze większe, niż myślimy obecnie, bo niesie różne
klęski: klimat może ulec zmianie, istoty żywe mogą w
przyszłości podlegać rozmaitym skutkom zmian
biologicznych, i to zarówno ludzie, jak i zwierzęta. Mogą
wystąpić nie znane mutacje.
* Jean Orcel, Irenę Joliot-Curie, czasopismo "La
Pensee", lipiec-sierpień 1958.
145
10 Rodzina Curie


Na skutek promieniowania zniknąć mogą całkowicie
gatunki użyteczne człowiekowi. Powtarzam: nie
sposób przewidzieć dokładnie, jakie różne niebez-
pieczeństwa stwarzają te doświadczenia. Należy przed
nimi ostrzec całą ludzkość. Ludzie nie zdają sobie
sprawy, co im zagraża, jeśli te doświadczenia będą
nadal trwały. Nic nie gwarantuje, że skutki nie dadzą
się odczuć o wiele później, nawet tutaj, u nas. Należy
doprowadzić do zakazu broni atomowej, popartego
uroczystym zobowiązaniem podjętym przez wszystkie
państwa.*
Irena Joliot-Curie nie mogła uczestniczyć w Świa-
towym Kongresie Matek w obronie dzieci przeciwko
wojnie, który się odbył w Lozannie w lipcu 1955,
mimo wielkiego znaczenia, jakie przypisywała temu
kongresowi, gdyż była wtedy bardzo zajęta
przygotowywaniem planów laboratoriów w Orsay.
Zdaniem Ireny i Frydeiyka Joliot-Curie wielkie la-
boratoria, zaopatrzone w potężne narzędzia do pracy
naukowej, winny były dać Francji możność za-
chowania czołowej pozycji w rozwoju fizyki ją-
drowej. Jeszcze Maria Curie w czasie wznoszenia
Instytutu Radowego narzekała na jego ciasnotę. Irena
Curie już w 1942 pisała do rektora uniwersytetu
paryskiego z prośbą o przyznanie dużego terenu pod
laboratorium w najbliższej okolicy stolicy. W 1955
uniwersytet nabył tereny w Orsay i dziekan Albert
Chatelet spowodował zatwierdzenie planów Ireny
Joliot-Curie, trzeba było więc spiesznie budować.
Irena Joliot-Curie nie doczekała niestety ukoń-
czenia tego wielkiego swego dzieła; umarła na
białaczkę 17 marca 1956.
Wspaniałe uroczystości pogrzebowe odbyły się na
koszt państwa. Wraz z Angele Pompei towarzy-
szyłyśmy naszej drogiej Irenie do miejsca jej ostat-
niego spoczynku na cmentarzyku w Sceaux. Odby-
wając tę bolesną drogę mówiłam sobie, że Irena
Joliot-Curie wolałaby na pewno skromny pogrzeb,
taki jak sprawiono Piotrowi i Marii Curie, od tej


uroczystej parady. Mimo to, przyznać muszę, byłam
pod wielkim wrażeniem narodowego charakteru tej
żałoby.
Wzruszająca ceremonia odbyła się następnie na
dziedzińcu Sorbony przed wspaniałym kwietnikiem,
ostatnim hołdem dla tej, co tak bardzo kochała piękno
kwiatów. W przemówieniach oficjalnych
znajdowałam pewnego rodzaju publiczne za-
dośćuczynienie ze strony rządu za krzywdy wyrzą-
dzone wielkiej uczonej i gest ten wobec kobiety tak
rozmiłowanej w sprawiedliwości potrafiłam docenić.
Ogólnonarodowy charakter pogrzebu Ireny Joliot-
Curie pozwolił tysiącom mężczyzn i kobiet publicznie
złożyć dowody swego podziwu, wdzięczności i miłości
dla odważnej uczonej, która nigdy nie zaprzestała
walki o to, aby dokonane przez nią odkrycia oddane
były wyłącznie na użytek postępu i służyły sprawie
pokoju i podnoszenia dobrobytu ludzi.
W dwa lata później podobne oficjalne uroczystości
pogrzebowe i hołd uczonych i ludów świata złożony
został przedwcześnie zmarłemu Fryderykowi Joliot-
Curie, humaniście, który doprowadził do końca
ostatnie przedsięwzięcie Ireny, budowę laboratorium
w Orsay.
Na cichym cmentarzu w Sceaux, w dwóch są-
siednich mogiłach spoczywają odtąd dwie wspaniałe
pary rodziny Curie, a ich geniusz, humanizm i
odwaga nadal promieniują i oświetlają drogę lu dziom
w pochodzie ku postępowi i pokojowi.
Sevres-Caireval-Dhuys, 19611962.



' * Tamże.



146
10*



SKOROWIDZ NAZWISK
Appell Paul 20, 44, 48, 65,
73 Auger Pierre
129
Bazille M. A. 25 Becąuerel
Henri 910,
3536, 5657, 59
Bemont G. 38, 41
Bergson Henri 94 Bert
Paul 19
Blackett Patrick M. S. 128
Blum Leon 133 Bohr Niels
103 Borel Emil 99 Bouty
Edmund 20, 47 * Branly
Edward 80 Brunschwig
Cecile 133
Chadwick James 115
Ctiatelet Albert 146
Chauchard M. 92 Cheneyeau
30 Cotton Aime 21, 56,
58,
119, 131 Crookes
William 59
Darboux Gaston 44, 48, 80
Debierne Andre 40, 53,
5556, 75, 80, 127, 129
Debrey J. H. 36 Demargay 38
Dewar James 59 Dłuska
Bronisława 80, 94 Dłuski
Kazimierz 21 Desains
Fryderyk Edward
26
Einstein Albert 81
Faraday Michael 29
Fermi Enrico 118, 127
Friedel Charles 27


Gernez D. 44 Giesel E. 57
Gleditsch Helenę 75 Gosse-
Fabin Lucienne 45 Gouy
Georges 59, 62
Hahn Otto 127
Halban 128
Kelyin (William Thomson)
27, 59, 138
Kotarbiński Józef 15
Kowarski 128
Laborde A. 56 Lacore
Suzanne 133 Langevin
Michel 125 Langeyin Paul
28, 31, 56,
58, 69, 78, 111, 138 Lapicąue
Louis 99, 123 Lapicąue-
Perrin Alinę 124 Layoisier
Antoine Laurent
58 Lippmann Gabriel 20,
47,
80
Maurin Charles 21, 99, 124
Mathieu-Faraggi Henriette
129, 136 Meloney
93 Moissan Henri
47 Mouton Henri 78
Murray Gilbert 94
Pasteur Louis 27
Perey Marguerite 89, 134
Perrier Edmund 44
Perrin Francis 129
Perrin Jean 21, 35, 4344,
46, 56, 58, 68, 73, 78, 95
96, 99, 103, 114, 138


pirard Emil 44, 80 Poincare
Henri 35, 43, 44,
67 80, 138 Pompei Angele
107, 113, 115
Ramsay William 59
Rosenblum Salomon 88, 131
Roux Pierre-Emile 80
Rutherford Ernest 40, 90,
103105, 115
Sawicz P. 127 Schmidt G. C.
36 Schulhof Catherine 72
Seignebos Charles 99, 124
Skłodowska-Szalayowa He-
lena 133


Skobielcyn Dmitrij 89
Spencer Herbert 19
Strassman Fritz 127
Tannery Jules 44 Tieghem
Filip Van 44 Tonnelat M.
A. 90
Urbain Georges 53, 5556,
58
Yalery Paul 94 Van
der Waals 30
Weiss Piotr 31


148




Daniel Danin
W DZIWNYM ŚWIECIE
s. 304, ilustrowane, płótno, obwoluta, zł
30.
Utalentowany popularyzator radziecki bierze
na siebie rolę przewodnika po rozległej
krainie fizyki XX wieku. Zapoznaje z teorią
względności, budową atomu, mechaniką
kwantową oraz innymi współczesnymi
teoriami fizykalnymi. Talent autora
siprawia, że wszystkie te trudne zagadnienia
potrafi uprzystępnić czytelnikowi nie
posiadającemu specjalnego przygotowania.
Wykład urozmaica szereg interesujących
anegdot z życia współczesnych wielkich
fizyków.
Jerzy Rayski
CZAS
PRZESTRZEŃ
KWANTY
s. 208, zł 11.
seria ,,Przekroje"


ARCHIMEDES MAYER
GALILEUSZ CLAUSIUS
TORRICELLI ŁOMONO3OW
NEWTON EINSTEIN
węzłowe problemy nauki o świecie
budowa materii, elektryczność
magnetyzm
oto interesujące tematy książek Anny
Mierzeckiej
Książki stanowiące niezależne od siebie
części opatrzono wspólnym podtytułem:
Obrazki z dziejów fizyki
WIEDZĄ OPĘTANI
Księga pierwsza
s. 354, zł 10.
I UCZENI SĄ LUDŹMI
Księga druga
s. 384, zł 20.
W obu książkach autorka przystępnie, z
talentem popularyzatorskim opowiada o
życiu i dziełach twórców klasycznej me-
chaniki i nauki o cieple, o rozwoju nauki w
różnych epokach historycznych, o hu-
manistycznym aspekcie nauk ścisłych.
Walor książek podnoszą ilustracje Anto-
niego Uniechowskiego.







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Chlubne tradycje Początki psychologii na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie
Maria Skłodowska Curie
Dalsze lata badań i osiągnięć oraz udział Marii Skłodowskiej
rodzinka
Naturalne planowanie rodziny Anna Gabriela
biologiczne skutki promieniowania jonizujacego
rozporządzenie ministra sprawiedliwości w sprawie określenia wzoru oświadczenia o stanie rodzinnym
Tyszka Rodzina we współczesnym świecie

więcej podobnych podstron