NF 2005 01 kurs dla początkujących


NADESŁANE NA KONKURS BRITISH COUNCIL I "NF"

Katarzyna Marciniak
Kurs dla poczatkujących

Piękną mamy pogodę, czyż nie? - zauważył uprzejmie Will Scarlett, rozkładając przemoczony płaszcz na gałęziach klonu. Najwyższy konar drzewa zajmował od ponad dwóch godzin.
- Tak, zaiste piękną - zgodził się Mały John, wypił łyk herbaty z porcelanowej filiżanki i odstawił ją delikatnie do dziupli. - Ach te krople! Jakże melodyjnie uderzają o liście!
- W rzeczy samej melodyjnie - odkrzyknęła Lady Marion z gałęzi starego dębu. - Wybraliśmy dobry dzień na urządzenie zasadzki. Wczoraj nie było chmur i podróżni miast skrótu przez las z pewnością wybieraliby malowniczy spacer wzdłuż rzeki.
- Jak zwykle masz rację, My Lady - westchnął z podziwem Will Scarlett. - A pamiętacie tę ulewę tuż przed Wielkanocą w roku 1227?
Marion tylko się uśmiechnęła. Doskonale wiedziała, jak jej mokre, rude włosy działają na zbójców pochodzących z prostego gminu.
- Jakże moglibyśmy zapomnieć, Will? - odpowiedziała z udawaną obojętnością. - Zresztą Wielkanoc w 1628 roku także nie była sucha.
- Fakt. Raczej niezbyt sucha.
- W rzeczy samej niezbyt sucha.
- Można by nawet rzecz, że była deszczowa i mokra.
- Fakt. Raczej deszczowa i mokra.
- Zdecydowanie mokra. Pamiętacie, jak rzeka wezbrała i zalała pola aż po Wzgórze Zamkowe?
- Fakt. Zalała aż po Wzgórze...
Nagle obiecującą konwersację przerwał stłumiony szept Robina z wysokiego jesionu:
- Ciiii! Słuchajcie! Ktoś idzie... Dwie osoby... Kobieta i mężczyzna... Jesteście gotowi? Napadamy?
- No wiesz, Robinie, nie dopiłem herbatki - zaprotestował Mały John. - Zawsze poganiasz! Nie można by tak napadać trochę później?
- To byłaby trzecia grupa podróżnych, którą przepuszczamy, bo ty nie skończyłeś podwieczorku! - zdenerwował się Robin Hood. - Nie ma mowy o przekładaniu napadu! Ruszamy do ataku! Dołączysz za chwilę.
- Tylko nie zapomnij przedtem złożyć serwetki, Mały Johnie - Lady Marion łagodnie przypomniała Johnowi niedbalstwo z poprzedniego wieczoru.
- Tak, My Lady - wyjąkał banita ze wstydem.
Tymczasem Robin Hood dał towarzyszom znak do ataku.- Zbójcy bezszelestnie zeskoczyli z gałęzi na ziemię i okrążyli dwójkę podróżnych. Ci zatrzymali się na środku gościńca. Wówczas Robin, odpowiedzialny za powodzenie napadu, wystąpił do przodu, przyjmując wyjątkowo przerażający wyraz twarzy.
- Wędrowcy, wkroczyliście w granice lasu Sherwood! - zawołał. - Wzywam was do uiszczenia opłaty za bezpieczne przejście! Jesteście otoczeni, więc żadna forma oporu nie ma szans powodzenia. Lepiej po dobroci oddajcie pieniądze i kosztowności. Gdybyście wszelako próbowali się bronić, musielibyśmy użyć brutalnej siły!
Podróżni aż podskoczyli z wrażenia, a młoda jasnowłosa kobieta z namaszczeniem powtórzyła słowa Robina:
- Gdybyśmy wszelako próbowali się bronić, musielibyście użyć brutalnej siły?
- W rzeczy samej, pani - potwierdził zadowolony Robin Hood.
- Ach, to wspaniałe! Prawda, Johnny? - wykrzyknęła z entuzjazmem kobieta, chwytając za rękę swojego towarzysza.
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
Robin spojrzał zmieszany na swych uzbrojonych w miecze banitów i wyjąkał:
- Wspaniałe? Państwo chyba nie rozumieją... To jest napad! Proszę natychmiast oddać drogocenne rzeczy! Uprzedzam! Gdybyście zdecydowali się stawiać nam opór, zginęlibyście marnie!
- Johnny, kochanie, słuchaj, on znowu to robi! - wykrzyknęła radośnie kobieta zwana przez towarzysza podróży Maryną. - Co za piękny... Co za doskonały //II conditionall\\ A do tego jaki akcent!!! Chwileczkę, proszę pana - zwróciła się do Robina. - Proszę nigdzie stąd nie odchodzić! Zaraz znajdę jakąś karteczkę i zapiszę pańskie słowa.
Robin padł na kolana, poprzysięgająe cicho, że już nigdy nie pójdzie z szeryfem do pubu na dzień przed pracą.
- Litości! Ja chyba śnię!
- Proszę wybaczyć nam brak taktu, ale skoro państwo nie rozumieją... To jest napad! - wkroczyła Lady Marion, także lekko oszołomiona.
- W rzeczy samej, to napad - potwierdził Will Scarlett, rumieniąc się lekko.
- Ależ my rozumiemy! - pobłażliwie machnęła ręką kobieta zwana Maryną. - Bardzo dobrze was rozumiemy. Musicie wiedzieć, że już trzy łata temu zdaliśmy odpowiedni egzamin i otrzymaliśmy //Certificate of Proficiency in Englishl \\Oboje zostaliśmy ocenieni na A - dodała z dumą. - Dziś celowo wybraliśmy drogę przez las, bo mój mąż bardzo chciał was poznać. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- W miasteczku opowiadają o was legendy - ciągnęła radośnie. - Jesteście słynnymi banitami z Sherwood i chcecie nas okraść, czy nie tak?
- W rzeczy samej! - zawołał zdumiony Will Scarlett, milknąc pod wpływem groźnego spojrzenia Robina.
- A zatem wszystko jasne! - ucieszyła się kobieta. - Czy teraz, skoro już wyjęłam notesik, pan w zielonych rajtuzach, zapewne sam Robin Hood, mógłby powtórzyć swoją groźbę? - spytała. - Wprawdzie świetnie znamy //II conditional,\\ ale wiecie, jak to jest... - zwróciła się do pozostałych zbójców. - Ćwiczeń gramatycznych nigdy za wiele, a wy to przecież prawdziwi //native speakers! \\Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji, prawda?
- W rzeczy samej - zgodził się Will Scarlett.
- Milcz, Will! Ja już dłużej nie wytrzymam! - stracił opanowanie Robin. - Co to ma znaczyć? Nie jesteśmy nauczycielami, tylko wyjętymi spod prawa zbójcami! Groźnymi banitami z lasu Sherwood! Rabujemy! Napadamy! Osaczamy! Nie udzielamy korepetycji z angielskiego!!!
- W rzeczy samej - potwierdził Will Scarlett.
- Milcz, Will! A wy... - Robin wyciągnął miecz. - Wy natychmiast oddajcie nam wszystkie pieniądze!
- No, z tym to akurat mogą być problemy. Mamy tylko karty kredytowe.
- Znowu te przeklęte karty! Ciągle tylko karty albo czeki! Gdzie czasy, kiedy ludzie nosili przy sobie złote monety?!
- To było sto lat temu, Robinie - zauważyła trzeźwo Lady Marion. - I nie złość się tak. Nie wypada robić scen w towarzystwie gości. Burzysz image flegmatycznego Anglika.
- Gości? Już ja im pokażę gościnę...
- Uspokój się natychmiast! - władczym tonem powiedziała Marion, po czym zwróciła się do podróżnych. - Proszę nam wybaczyć to małe nieporozumienie. Jesteśmy legendarnymizbójcami, więc czujemy się zobowiązani do napadania wędrowców. Niestety, od kilku ostatnich dziesięcioleci to jest bardzo nieopłacalne zajęcie - westchnęła. - Może Robin zbyt często niepotrzebnie się unosi, ale w głębi duszy przyznaję mu rację... Od dawną nie widzieliśmy prawdziwych pieniędzy. Mamy już w obozie pokaźną kolekcję kart i czeków.
- Ja zbieram karty ze zwierzątkami - pochwalił się Will. - Chętnie pokażę...
Robin skierował ostrze w kierunku towarzysza. -Will!
- Poczekaj Robinie, Will poddał mi pewien pomysł! - zawołała Lady Marion, sprawiając, że młody banita oblał się szkarłatnym rumieńcem. - Zrozumcie, nie możemy pozwolić wam odejść... Co stałoby się z naszą legendarną zbójecką reputacją? Tymczasem zapraszamy do obozowiska! Tam wyjaśnimy nieporozumienia i na pewno znajdziemy kompromisowe wyjście z tej krępującej sytuacji.
- Cudownie! Nareszcie rozsądna propozycja! - ucieszyła się Maryną. - Nie ma się czemu dziwić: jest pani w końcu kobietą! Kompromisowe wyjście? Mężczyźni nigdy nie wpadliby na takie rozwiązanie. Nie powinnyśmy jednak za wiele od nich wymagać - westchnęła pojednawczo. - Biedacy, używają prawej półkuli mózgowej w ograniczonym zakresie. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- Stąd ich brak elastyczności i skłonność do przemocy - ciągnęła młoda kobieta. - Rozumiem nerwową reakcję Robina. Nie żywimy do was urazy i z przyjemnością zwiedzimy wasz obóz - wyciągnęła rękę na zgodę. - Ty musisz być Lady Marion, tak? A ten rumieniący się pan to pewno Will Scarlett.
Marion skinęła głową.
- Pozwólcie, że i my się przedstawimy. Ja mam na imię Maryną, a to mój mąż, Janosik, ale tu, w Anglii, mówię do niego Johnny. To takie urocze! Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- Jesteśmy zbójcami jak wy.
Robin otworzył szeroko usta ze zdumienia.
- Jak to?
Lady Marion spojrzała na zegarek.
- Nie teraz, Robinie. Chętnie dowiemy się czegoś więcej o naszych gościach, ale to za chwilę. Tymczasem zapraszam do naszego obozu. Zbliża się szósta. Minęła cała godzina, odkąd ostatnio piliśmy herbatkę.
Gdy banici wraz z gośćmi zniknęli w lesie, z dębu zeskoczył Mały John, wymachując serwetką:
- Hej, zaczekajcie na mnie! Kim są ci ludzie? Czy ominęło mnie coś ważnego?

Banda przybyła do obozu, gdzie braciszek Tuck przyjął gości filiżanką herbaty. Mały John dogonił towarzyszy, którzy wyjaśnili mu przebieg spotkania z niezwykłymi wędrowcami. Przez chwilę panowała cisza, gdyż wszyscy rozkoszowali się aromatem świeżo zaparzonego //Edrl Greya, \\ale Robin Hood nie zdołał na długo opanować ciekawości:
- A zatem, kim jesteście? Zbójcami wynajętymi przez szeryfa, żeby zniszczyć nasze morale?
- Ach, nic z tych rzeczy! - zawołała Maryną. - Myślałam, że zdradza nas akcent... Nie? No tak, przecież otrzymaliśmy A na egzaminie //Proficiency,\\ więc może rzeczywiście jesteśmy świetni?! - uśmiechnęła się promiennie. - Bez obawy, Robinie, nie przysłał nas szeryf. Przyjechaliśmy tu z Polski na kurs języka angielskiego. Doskonalimy jego znajomość do celów zawodowych.
- Z Polski? - zainteresował się Robin. - Czy to jakieś południowe hrabstwo?
- Cicho bądź, Robinie. To kraj na południu Europy - syknęła Lady Marion, ignorując pełne uwielbienia spojrzenie Willa.
- No tak, oczywiście. Słyszałem - szybko powiedział Robin. - Świetnie znacie nasz język - dodał, próbując zmienić niewygodny temat. - Po co się jeszcze uczycie?
- Angielski jest nam potrzebny w pracy - wyjaśniła Maryna. - Jak już mówiłam, my również jesteśmy zbójcami. Mój mąż, Janosik, cieszy się w Polsce wielką sławą. Oczywiście, nie jest tak znany jak wy... - westchnęła. - Ale wy po prostu mieliście więcej szczęścia, bo zainteresowały się wami międzynarodowe media. Te wszystkie filmy, seriale i gry //role playing\\ bardzo zwiększają popularność. Wielka szkoda, że przygody Janosika nie stały się inspiracją dla hollywoodzkiej produkcji. Cóż, wszystko jeszcze przed nami. Mój mąż już nawiązał kontakty z kilkoma reżyserami z Ameryki. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- Ale wracając do znajomości angielskiego... - podjęła młoda kobieta. - Po prostu musieliśmy opanować ten język. Może sami nieraz doświadczyliście, że życie legendy bywa bardzo ciężkie. Fakt, jesteśmy nieśmiertelni, ale czas nie stoi w miejscu. Trzeba wciąż przystosowywać się do nowych okoliczności...
- Coś o tym wiemy - westchnął Robin, nie precyzując, czy myśli o obozowej kolekcji kart kredytowych, czy o rozbójnikach turystach z dalekiego kraju.
- W dodatku ludzie w każdej epoce mają inne wyobrażenia na nasz temat. Gdybyśmy przestali się zmieniać, czekałaby nas marna egzystencja wyrzutków społecznych i dziwaków...
- Maryno, taki właśnie los stał się naszym udziałem! - zawołała Lady Marion. - Żyjemy tu w Sherwood od ponad ośmiuset lat i z roku na rok powodzi się nam coraz gorzej! Odkryliście sposób na godne przetrwanie? Możecie coś poradzić?
- Oczywiście! Trzeba się dostosować do rzeczywistości historycznej. Rozważmy dla przykładu sprawę języków. Pytaliście, dlaczego wciąż doskonalimy znajomość angielskiego. A czy nie znając tego języka, moglibyśmy żądać okupu od angielskich albo amerykańskich turystów?
- To rzeczywiście brzmi sensownie - zauważyła Lady Marion.
- W rzeczy samej, sensownie - poparł ją Will Scarlett.
- Dzięki biegłej znajomości angielskiego nie tracimy kontroli nad przebiegiem napadu i negocjacjami o wysokość okupu. Naturalnie musimy wciąż zachowywać ostrożność - ciągnęła Maryna. - Kiedy napadamy na Amerykanina, staramy się mówić łamaną angielszczyzną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że ma do czynienia z legendarnym polskim folklorem, gdyby ten folklor zachowywał akcent z okolic Cambridge. Zresztą nie tylko angielski się przydaje. Mój mąż jest prawdziwym poliglotą. Zna jedenaście języków. Możemy napadać na Włochów, Niemców, Francuzów, a nawet na Japończyków. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- A wy znacie jakiś język poza angielskim? Robin Hood spuścił głowę.
- No, nie bardzo...
- Ja znam nieco łacinę - wyrwał się braciszek Tuck.
- W sam raz, jak będzie przejeżdżał ktoś z Watykanu - pochwaliła Maryna. - Ale to trochę mało. Nieznajomość języków świadczy o wielkiej ignorancji. Nie możecie oczekiwać, że wasze ofiary będą biegle władały angielskim. Rzeczywiście, świat jest teraz globalną wioską i tak się akurat złożyło, że wasz język dominuje nad innymi. Jeżeli jednak chcecie być efektywnymi zbójami, musicie wyjść naprzeciw także tym osobom, które angielskiego nie znają. A to kto? - zawołała nagle, wskazując na bladego mężczyznę w rozwianych szatach, który przechadzał się tam i z powrotem na skraju polany.
- Ach, to król Artur - wyjaśniła Lady Marion. - Obudził się trzy tygodnie temu. Miał szczęście, że trafił do nas. Ciągle powtarza, że musi ratować Anglię. Zdołaliśmy zatrzymać go tutaj w obozie, ale trzeba wciąż mieć się na baczności. Już raz uciekł Willowi. Poszukiwania zajęły nam dwa dni! Wyobraźcie sobie, jaki to wstyd pytać w mieście: "Przepraszam, czy ktoś z państwa widział króla Artura? Nie wrócił na noc do obozowiska..." Znaleźliśmy go w muzeum. Próbował ukraść zabytkowy miecz! Od tej pory, gdy idziemy do pracy, zazwyczaj zostaje z nim braciszek Tuck.
Maryna współczująco popatrzyła na legendarnego władcę.
- Rozumiem... Nie potrafi się przystosować. Biedaczysko! Ale wam też nie wiedzie się najlepiej? Na kartach długo nie pociągniecie, zwłaszcza że w lesie nie zauważyłam ani jednego bankomatu.
- W rzeczy samej - smutno potwierdzili banici.
- Pobieranie opłat za drogę również należy do przeszłości - dodała Maryna. - Kiedyś każdy szanujący się zbój kazał sobie płacić za przejście. Dzisiaj, przynajmniej w Polsce, robi to za nas państwo, a z takim konkurentem nikt nie ma szans. Dlatego zmieniliśmy sektor aktywności.
- To znaczy? - spytała Lady Marion.
- Postawiliśmy na agroturystykę.
- Agroturystykę? A co z biedakami? - zmartwił się Robin. - Przecież my jesteśmy sławni dzięki temu, że zabieramy bogatym, a dajemy biednym.
- Po pierwsze, dziś nie wypada mówić //biedny\\, tylko //alternatywnie uposażony\\ - poprawiła cierpliwie Maryna. - A po drugie, biednym lepiej dać pracę, której w agroturystyce jest pod dostatkiem. Możecie też założyć dla biedaków fundację. To bardzo opłacalne przedsięwzięcie, bo przy okazji mielibyście odpisy od podatków. Nasza fundacja działa już dziesięć lat - pochwaliła się. - Mój mąż jest prezesem. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- Agroturystyka ma wielką przyszłość - podjęła. - Ludzie zapłacą miliony za nocleg bez toalety. Zresztą to źródło zarobkowania można wspaniale połączyć z troską o zachowanie legendarnych tradycji. My w Tatrach sprzedajemy gościom koszulki z podobiznami zbójców, pościel, czapeczki, breloczki. Wieczorami urządzamy zbójnickie ogniska, a turyści płacą nam za upozorowane napady. Wyobrażacie sobie?! Płacą, żebyśmy na nich napadali! Ustaliliśmy także specjalne dyżury dla członków naszej bandy, podczas których pozują do "zdjęć ze zbójem po 5 euro za sztukę". Ta praca oczywiście wymaga od każdego z nas poświęcenia. Na przykład mój mąż nie nosi na co dzień garnituru od Ar- maniego, tak jak teraz. Dba o to, żeby ucharakteryzować się na zbója wiarygodnego i budzącego zaufanie. Zajmuje mu to co najmniej godzinę. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- Tobie, Robinie, też radziłabym niewielką korektę //image'u\\ - obrzuciła krytycznym spojrzeniem przywódcę banitów z Sherwood. - Rajstopy dzisiaj śmieszą, miast budzić postrach. Kto jest żywą legendą, ten ma obowiązki. Już po obejrzeniu paru filmów, których jesteś bohaterem, zrozumiesz, czego oczekuje publiczność. I przede wszystkim: umyj się. Na topie jest nieład pozorowany, a nie brud.
- Ciągle ci to powtarzam... - syknęła Lady Marion.
- Zauważyłam też, że bardzo się denerwujesz - dodała Maryna, której uwadze nie umknął grymas gniewu na twarzy Robin Hooda. - Powinieneś pójść do psychoterapeuty. Twoja nieumiejętność panowania nad emocjami ma źródło w wydarzeniach z przeszłości. Prawdopodobnie odczuwałeś brak ciepła rodzinnego na krucjatach. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak skuteczna jest współczesna psychoterapia! Może trudno ci w to teraz uwierzyć, ale mój mąż też kiedyś wpadał w złość bez powodu. Odbył kilka krótkich sesji terapeutycznych i dziś umie już kontrolować swoje emocje, dba o wewnętrzną harmonię i w ogóle czuje się wspaniale. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
- Mamy zatem całkowicie zrezygnować z prawdziwego zbójowania? -jęknął Will Scarlett.
- A czy 50 euro za nocleg w szopie bez wygód to nie jest zbójowanie? Zresztą możecie przerzucić się na zbójnic- two internetowe. Ta dziedzina również ma wielką przyszłość: na przykład ostatnio sprzedaliśmy jakiemuś nieukowi Chiński Mur, twierdząc, że dociera aż do Tatr, bo przecież Polska leży w Azji. Po 2000 euro za kilometr! Mój mąż świetnie sobie radzi na tych komputerowych aukcjach. Prawda, Johnny?
- Skoro tak twierdzisz, Maryno...
Lady Marion patrzyła z wyrzutem na Robina. Ten rumienił się ze wstydu. On także brał wówczas udział w internetowej licytacji. Nie wpłacił zaliczki na Mur tylko dlatego, że. Marion w ostatniej chwili zresetowała ich obozowy komputer.
- Jednak zanim zaczniecie modernizację waszego systemu pracy, musicie koniecznie zarejestrować działalność gospodarczą! - pouczała Maryna. - Załóżcie spółkę. Dzięki temu wszystko dacie w koszty. Nawet wydatki na herbatę.
- A na wino? - zainteresował się braciszek Tuck.
- Na wino także. Prawda, Johnny?
- Skoro...
- Możecie wyjaśnić nam to szczegółowo? - spytała Lady Marion, nie dopuszczając Janosika do głosu.
Maryna spojrzała na zegarek.
- Niestety, chyba innym razem. Czas szybko płynie w waszym towarzystwie, ale musimy już iść. Chcecie dowiedzieć się więcej, przyjedźcie do Polski. Mamy taką niewielką firmę konsultingową. Regularnie organizujemy szkolenia z przedsiębiorczości. Zapraszamy na kurs dla początkujących, a wszystkiego was nauczymy. Może nawet zrobimy jakiś międzynarodowy interes? W końcu teraz łączy nas wspólny rynek pracy. Przyślijcie też Artura - dodała, patrząc litościwie na snującego się po obozie władcę. - Nasi Śpiący Rycerze z Giewontu wytłumaczą mu, jak rozkręcić mały sklepik z militariami. Turyści kupią wszystko. Zapewniam was, że wkrótce nie nadąży z produkcją //Excaliburów.\\ Poza tym, niech spróbuje szczęścia w telewizji. Może zbić majątek na reklamie tabletek nasennych... Ale teraz naprawdę musimy już lecieć. Nie chcemy spóźnić się na konwersacje.
- Przyjedziemy na pewno! I dziękujemy za poradę - uśmiechnęła się Lady Marion na pożegnanie.
- Od dziś nasze życie będzie łatwiejsze! Bardzo wam dziękujemy! - potwierdził Robin Hood.
- My, zbóje, musimy sobie pomagać. Dlatego damy wam specjalną zniżkę. Poczekajcie chwileczkę, niech policzę... Porada prawna dla bandy rozbójników... Plus jeden średniowieczny król... Stawka podstawowa 1000 euro za godzinę... Minus dwadzieścia procent... To będzie 2500 euro. Chyba, że wolicie zapłacić w funtach? Przyjmujemy każdą walutę. Rachunek wyślemy wam po powrocie do kraju... Czemu tak patrzycie? Lepiej bierzcie z nas przykład. Przecież prawnicy to też zbóje... - dodała, widząc zdumienie. - Trudno, takie teraz czasy. Wszyscy musimy być elastyczni i mobilni... Zdolni wykonywać kilka zawodów jednocześnie, w zależności od zapotrzebowania na rynku pracy. Mój mąż już od dwudziestu lat prowadzi kancelarię prawną. Prawda, Johnny?

Katarzyna Marciniak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ekspresowy kurs dla początkujących Włoski
NF 2005 01 zachowaj jako
NF 2005 01 zachowaj jako
WWW?D PL CATIA V5 Modelowanie kurs dla początkujący
NF 2005 01 angevina

więcej podobnych podstron