samotnaplaneta9off





Samotna Planeta 9

body { font-family: Tahoma; font-size: 13pt; letter-spacing: 1; vertical-align: 0;
color: #FFFFCC; text-align: Left; line-height: 120%;
text-indent: 60; word-spacing: 1; margin-left: 20;
margin-right: 20; margin-top: 0 }
.cdn { font-family: Verdana; font-size: 15pt; color: #FFCC66; letter-spacing: 1;
text-align: Right; vertical-align: 8; font-style: italic;
font-weight: bold }
.part { font-family: Verdana; color: #FFCC66; font-size: 15pt; letter-spacing: 1;
text-indent: 20; font-style: italic; font-weight: bold }
.author { font-family: Verdana; font-size: 16pt; color: #66CCFF; letter-spacing: 2;
text-align: center; vertical-align: 8 }
.title { font-family: Verdana; font-size: 18pt; color: #66CCFF; line-height: 2;
text-align: center; letter-spacing: 4; font-weight: bold }



Samotna Planeta
Autor: Shantara Chavez
CZĘŚĆ DZIEWIĄTA - GRANICE POŚWIĘCENIA
Powoli zaczynał tracić nadzieję. Szukał ich już tak długo. Bez skutku. Jednak obiecał sobie, że się nie podda. Przez tych kilka lat tego właśnie zdołał się od niej nauczyć. Teraz zaś wykorzysta te lekcje cierpliwości i upartości, żeby ją odnaleźć. Była zbyt ważna dla niego. Kiedy ją ponownie ujrzał bał się, że w wyniku zaistniałej sytuacji straci coś co udało mu się cudem odzyskać. Jednak z czasem okazało się, że zamiast stracić ponownie to co już kiedyś odeszło zyskał coś nowego. Nie mógł porównywać tych dwóch stanów rzeczy. Nie był jednak pewien czy ta nowa więź nie jest silniejsza i pełniejsza. Za nic by jej nie oddał. Obiecał sobie, że nie pozwoli na to, żeby ona znów odeszła. Jednak ludzie obietnice to delikatne bańki na wietrze. Ich los nie zależy od nich samych lecz od wiatrów.
Przedzierał się przez suche kłącza w poszukiwaniu dwojga ludzi. Znowu szedł sam. Jednak tym razem wiedział, że ma po swojej stronie gromadkę istot oddanych mu tak mocno jak on był im. Mimo, że szedł samotnie nie był sam. Czuł więź łączącą go z ludźmi, z którymi zdążał droga do domu. Więź taką czuł wcześniej tylko raz w życiu, z nią. Kiedyś była partnerką teraz zaś stała się najdroższą przyjaciółką. Ta przeklęta planeta pochłonęła już wystarczająco dużo ofiar. Jej nie pozwoli być jedną z nich. Tego był pewien. Dlatego mimo, że inni już zrezygnowali on szedł dalej. Byle naprzód. Gdzieś tam było dwoje ludzi. Czuł, że już jest blisko. Musiał ich znaleźć, w końcu nikt inny tego nie zrobi. To było jego zadanie. Zadanie Toma Parisa.
Nie mylił się. Był już blisko. Wkrótce tez ujrzał leżące na zimnej ziemi dwa
ludzkie ciała. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Serce zabiło mocniej. Jak w amoku zbliżył się do leżących. Dopiero kiedy znalazł się na tyle blisko, żeby zorientować się, że oddychają poczuł jak olbrzymi ciężar zsuwa mu się z piersi.
Szybko zorientował się, że sam nie da rady ich przetransportować. Musiał wrócić po
pomoc. Wiedział już jednak gdzie ich szukać. Najszybciej jak umiał pobiegł do obozowiska. Z daleka krzyczał, że odnalazł ich. Jego krzyk mógłby obudzić umarłego. Brzmiała w nim olbrzymia radość. Tom jeszcze nie zdawał sobie sprawy, ze stanu w jakim znajdowali się odnalezieni przez niego przyjaciele. W tamtej chwili cieszył się jedynie tym, że żyją i są blisko. Czas na zmartwienia dopiero miał nadejść.
Prawie cała załoga udała się po nieprzytomnych Chakotaya i Gail. Oczywiście
przewodził tej gromadzie Tom. Zaraz za nim podążał doktor gotów postawić diagnozę. Reszta szła za nimi w zbitej gromadzie.
Kiedy dotarli na miejsce komandor i Vansen leżeli nadal nieprzytomni. Wszystko wyglądało tak samo jak w momencie gdy Tom ich odnalazł. Nie wykonali ani jednego ruchu. Doktor nakazał przenieść ich do obozowiska. Tam miał się nimi zająć. Od razu zorientował się, że oboje znajdują się w stanie śpiączki. Nie była to jednak śpiączka podobna do żadnej z tych, które w swej karierze doktor widział. To było zupełnie coś innego. Prawdopodobnie odmienna była przyczyna tego stanu u tej dwójki. Doktor nie był jednak w stanie jej określić.
W obozie zaś okazało się, iż EMH nie potrafi również wyprowadzić znalezionych ze stanu śpiączki. Wszelkie metody cucenia zawiodły. Po długich i wyczerpujących próbach doktor musiał się poddać. Nie potrafił im pomóc.
Bezsilność doktora nie zniechęcała jednak Toma Parisa. Przez cały bowiem czas
naciskał na biednego lekarza.
- Bardzo bym chciał im pomóc - tłumaczył doktor - Jednak nie potrafię czynić cudów. Nie
mam sprzętu, leków, nic... Nie przystosowano mnie do pracy w takich warunkach.
- Pana program jest adaptacyjny - twierdził Tom - Proszę się zaadaptować.
- To nie takie proste - odpowiadał EMH - Jestem hologramem. W ogóle nie miałem opuszczać
ambulatorium. Nikt nie mówił o służbie polowej. Gdybym mógł zabrać ich na Voyagera pomógłbym im. Tutaj nic więcej nie zrobię.
- Proszę się starać - nalegał Tom.
- Nic więcej nie zrobię - powtarzał do znudzenia doktor.
- Na Voyagerze mógłby im pan pomóc? - upewnił się Tom.
- Tak sądzę - stwierdził doktor - Pewności nie mam. Pierwszy raz widzę coś takiego.
Jednak na statku miałbym szanse.
- Jaki jest ich stan? - przerwał sprzeczkę Tuvok.
- Kiepski - stwierdził EMH - Nie mogę niczego stwierdzić na pewno, jak już poinformowałem
wcześniej pana Parisa wywołując jego furię, z tego co jednak mogę stwierdzić to ten stan nie jest korzystny dla ich organizmów.
- Załoga się niepokoi - powiedział Tuvok - Obawiają się straty dowódcy i przewodnika.
- To zrozumiałe - stwierdził doktor.
- Podczas niedyspozycji komandora i Gail to ja odpowiadam za tych ludzi - rzekł Tuvok.
- Na to wygląda - przytaknął doktor.
- Logicznie byłoby nawiązać kontakt z Endorianami - po chwili zastanowienia powiedział Tom.
- Nie sądzę - odparł Tuvok - Z moich obserwacji wynika, że oni sami w kluczowych
momentach nawiązują kontakt.
- Daj spokój Tuvok - zirytował się Tom - Masz zamiar czekać z założonymi rękami podczas
gdy Gail i Chakotay mogą umrzeć.
- Nie widzę jak kontakt z Endorianami miałby im pomóc - rzeczowo powiedział Tuvok.
- Może pozwoliliby zabrać ich doktorowi na statek - wyjaśnił Tom.
- Z dotychczasowych doświadczeń nie wynika, żeby była to przyjaźnie nastawiona rasa -
stwierdził Wolkan - Mało prawdopodobne wydaje się, żeby poczynili nam takie ustępstwa.
- Wy i ta wasza cholerna wolkańska logika... - zdenerwował się Paris.
- To i tak na nic - stwierdził cicho doktor - Nikt z nas nie potrafi przecież
skontaktować się z Endorianami.
- Nikt dotąd nie próbował - wtrąciła się do rozmowy B'Elanna.
- Masz pomysł jak tego dokonać? - zapytał Tom.
- Jeszcze nie - przyznała Torres - Jednak jeśli się dobrze nad tym zastanowimy na pewno
znajdziemy sposób.
- Może nie trzeba go szukać - przerwała ich rozważania Siedem z Dziewięciu.
- Co masz na myśli? - zapytała B'Elanna.
Siedem zmierzyła Torres nic nie mówiącym wzrokiem. Po raz pierwszy B'Elanna
odezwała się do niej bez pretensji. Dotąd albo ją obrażała albo ignorowała. Oczywiście wzrok Siedem od razu obudził w B'Elannie wrogość. Nie pokazał jej jednak. Chakotay był jej starym przyjacielem, Gail zaś przyjaciółką, którą dopiero poznawała. Byli zbyt ważni, żeby stracić szanse ratowania ich przez instynktowną wrogość do Borg. Dla dobra przyjaciół należało wysłuchać Siedem.
- Opierając się na logicznym rozumowaniu - powiedziała Siedem - należy przyjąć, że
Endorianie
dla rozrywki wymyślają dla nas zadania po to, by patrzeć jak sobie z nimi radzimy. Muszą więc nas obserwować. Ponieważ zapewne pragną wykluczyć możliwość buntu muszą śledzić nas nieustannie. Pewnie też mają dostęp do naszej psychiki i myśli. Tak wynika z tego co opowiadała Gail. Bazując na tym przyjąć należy, że wiedza o wszystkim co zaszło. Mają tez zapewne świadomość, iż pragniemy się z nimi skontaktować. Nie chcą jednak rozmawiać z nami jako grupą. Gdyby tak było nie wybierali by Gail na naszą przedstawicielkę. Z jakichś powodów wolą rozmawiać z jednostką niż z grupą. Zapewne jednostkę łatwiej kontrolować.
- Skoro jednak wiedzą, o naszej sytuacji, czemu nie wybiorą nowego przedstawiciela? -
zapytał Tom.
- Może nie mogą - powiedziała Kes, która dotąd przysłuchiwała się rozmowie.
- Gail w celu nawiązania kontaktu z nimi zawsze udawała się w ustronne miejsce - zauważyła
Siedem. Może nasz przedstawiciel powinien również oddalić się od grupy i poprosić o kontakt.
- Uważam, że to świetny pomysł - stwierdził z zapałem doktor - Co wy o tym myślicie?
- Nie mamy nic do stracenia - powiedziała B'Elanna.
- Zgadzam się - przytaknął Tom.
- To ciekawa myśl - z entuzjazmem zawtórował Neelix. - Jak uważasz Kes?
- Jak dotąd to najlepszy pomysł na jaki wpadliśmy - rzekła Kes.
- Nie sądzę żeby to działanie przyniosło pozytywne efekty - stwierdził Tuvok. - Jeśli
jednak
wszyscy się zgadzacie na plan Siedem z Dziewięciu, udam się na spotkanie z Endorianami.
- Dlaczego pan? - zapytał z irytacją Tom.
- To logiczne jestem następny w łańcuchu dowodzenia - powiedział Tuvok.
- Może na okręcie - zauważył Paris - Tutaj wszyscy jesteśmy równi.
- To nie zmienia faktu, że nadal ja stanowię najodpowiedniejszego kandydata - powiedział
Wolkan.
- Ja tak nie uważam - zaprotestowała Tom. - Proszę podać chociaż jeden powód dla, którego
to pan powinien się kontaktować z Endorianami.
- To logiczne - powiedział ze spokojem Tuvok - Posiadam wolkański umysł, a pan raczej nie
ma tej zalety.
- Zimny jak ryba wolkański umysł - prychnął Tom. - Może przekonujący dla Wolkanów.
- Paris ma rację - posępnie wtrącił doktor - Z tym spokojem nie wypadnie pan zbyt
przekonująco. Bez obrazy, ale do rozmów z nimi potrzebny jest ktoś bardziej zbliżony do Gail.
- W takim wypadku to ja powinnam iść - wtrąciła się B'Elanna - Klingońska siła i
porywczość może okazać się przydatna.
- Nie zapominajmy o pozazmysłowych zdolnościach Gail - dodała Kes - Myślę, że ja
poradziłabym sobie z tymi rozmowami.
- Absolutnie się nie zgadzam - zaprotestował natychmiast Neelix. - To ja jestem ekspertem
od rozmów z obcymi rasami.
- Z kapitan Janeway za plecami - zaśmiał się EMH.
- Co pan może wiedzieć o pierwszych kontaktach - z ironią rzekł Neelix.
- To mój plan - przerwała sprzeczkę Siedem z Dziewięciu.
- Zgłaszasz się na ochotniczkę? - zapytała B'Elanna z ironią w głosie.
- Tak - poważnie odpowiedziała Siedem.
- Żadne z was nie nadaje się do tej misji - stwierdził doktor kończąc wszelkie spory - To
ja zaproponowałem, że zabiorę ich na Voyagera. Tylko ja mam odpowiednie doświadczenie
żeby wytłumaczyć im Endorianom powagę sytuacji. To moja powinność.
- Chcemy ich przekonać a nie zanudzić na śmierć - powiedział Tom - Jak pan zacznie
medyczny wykład przeplatany pochwałami samego siebie, gotowi zabić nas wszystkich. Potrzebny
jest ktoś zdeterminowany i gotowy walczyć do końca. To ja ich znalazłem. Tylko ja się nie poddałem. Nadaje się do tej misji najlepiej. Pozwólcie mi to zrobić. Jestem im to winny.
- Nikomu nic nie jesteś winny - powiedziała po chwili B'Elanna - Rozumiem jednak twoje
uczucia. Pewnie nie zmienisz zdania cokolwiek bym ci nie powiedziała. Popieram więc
twoją kandydaturę na naszego przedstawiciela.
- Skoro tak bardzo chcesz zobaczyć Endorian, nie będę protestował - uśmiechnął się Neelix -
Wróć jednak w jednym kawałku.
- Uważaj na siebie Tom - powiedziała Kes - Pamiętaj, że spokojem też wiele można osiągnąć.
- Obiecuje, że się postaram - uśmiechnął się Tom - Uważaj na nich i na B'Elannę.
- Będę - obiecała Kes.
- Zawsze musi pan postawić na swoim - powiedział doktor - Chociaż czasami mocno mnie pan
irytuje mam nadzieję, że się panu uda.
- Spokojnie doktorze - odparł Tom - Użyję całego mojego osobistego uroku.
- To już jesteśmy martwi - z przekąsem powiedział EMH.
- Gail ma niezwykle wiernego przyjaciela - powiedziała Siedem.
- Ona zrobiła by dla mnie to samo - rzekł Paris w odpowiedzi.
- Prawdopodobnie - odpowiedziała Siedem z Dziewięciu - Z tego, co zdążyłam zaobserwować
Gail skłonna jest do wyrzeczeń dla dobra przyjaciół.
- Kiedy się lepiej pozna Gail nie da się wątpić w jej lojalność. - odparł Tom - Zasługuje
by w ten sam sposób traktować ją.
- Zapewne - odpowiedziała Siedem.
- Nadal uważam, że lepiej nadawałbym się do tej misji. Wygląda jednak na to, że załoga
popiera pańską kandydaturę - powiedział Tuvok.
- Wiem - uśmiechnął się Tom. - Proszę się nie martwić. Jak Gail i Chakotay wydobrzeją
powiem im jak zaciekle walczył pan o możliwość ratowania ich. Na pewno docenią pańskie chęci.
- Nie chodzi o docenienie tylko o efektowne działanie - stwierdził Tuvok.
- Oraz o dobro załogi - powiedział Paris.
- Tak - przyznał Tuvok.
- Czy dobro większości nie dopuszcza poświęcenia mniejszości lub jednostki? - zapytał Tom.
- W okolicznościach w jakich się znaleźliśmy dobro ogółu jest ściśle powiązane z jednostkami
i nie dopuszcza poświęcenia ani jednej spośród nich - wyjaśnił Tuvok.
- Ma pan zdolność do usprawiedliwiania nawet najdziwniejszych swoich zachowań logiką -
rzekł Tom.
- Nawet najdziwniejsze moje zachowania wypływają z czystej logiki - wyjaśnił Tuvok.
- Nie zawiodę zaufania jakie się we mnie pokłada dając mi to zadanie - powiedział Paris
poważnie.
Tom oddalił się od grupy na odległość pozwalającą mu na w miarę szybki
powrót. Usiadł na ziemi i czekał. Kiedy po chwili nic się nie wydarzyło wstał i zaczął przemawiać. Nie był pewien czy odniesie to zamierzony skutek. Chciał jednak za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę Endorian. Miał nadzieje, że Siedem z Dziewięciu nie pomyliła się w swej ocenie zachowania tego gatunku. Wówczas bowiem wszystko co sobie umyślił byłoby nic nie warte. Postanowił zawołać do siebie bestię, skoro nie chciała sama przyjść.
- Wiem, że mnie widzicie - krzyknął starając się nabrać pewności głosu - Wiem, że wicie
po co tu jestem. Najwidoczniej nie chcecie ze mną rozmawiać. Ostrzegam jednak, że nie ruszę
się stąd tak długo jak długo ze mną nie porozmawiacie. Straciłem już tutaj przyjaciela. Bardzo dobrego przyjaciela. Teraz drugi przyjaciel umiera. Jest mi zupełnie wszystko jedno czy mnie ukarzecie. Nie ważne co się ze mną stanie. Musicie mnie wysłuchać.
Tom nie wiedział, czy właśnie nie wydaje na siebie wyroku śmierci. Czekał jednak
dzielnie starając się nie pokazywać strachu, który opanował jego umysł. Tylko przez chwilę przemknęła mu przez głowę myśl, że może Tuvok rzeczywiście lepiej nadawał się do tej roli. Zaraz też odsunął ją od siebie. To on był przyjacielem Gail. Ku swemu własnemu zdziwieniu również dobro Chakotaya leżało mu na sercu. Komandor nie był jego ulubiona osobą z załogi. Jednak Tom nie chciał, żeby coś złego się mu przytrafiło. Chociaż Chakotay denerwował go swoim sposobem bycia, Paris traktował go jak konieczny składnik załogi.
W chwilę po tej przemowie coś się zaczęło dziać. Paris poczuł szum w uszach. Potem
olbrzymi ból przeszył jego czaszkę. Chciał krzyknąć ale głos uwiązł mu w gardle. W oczach pociemniało. Potem zapanowała zupełna niczym nie zmącona cisza. Tom zapadł się w tą ciszę. Stał się jej częścią. Nie był już Tomem Parisem. Nie był nikim. Stał się czystą świadomością. Wszystko przestało mieć znaczenie. Cały świat zniknął. Tom czuł tylko spokój. Spokój ten silniejszy był od bólu czy nienawiści. Silniejszy od strachu i cierpienia, miłości i litości, żalu i smutku, tęsknoty i pragnienia. Był zapomnieniem. Pochłaniał myśli i emocje. Zamykał się jak klatka nie pozwalając przenikać temu co zmysłowe i pozazmysłowe, temu co ziemskie, i temu co wieczne. Był tylko spokój i nicość. Każdy kto go doświadczał pragnął na zawsze w nim pozostać. Kto bowiem pragnąłby opuszczać tak wspaniałe miejsce? Jednak Parisowi nie dane było pozostać tam na długo. Do idealnej ciemności wdarł się refleks światła. Zawirował jakby w poszukiwaniu czegoś konkretnego. Tańczył przed Tomem jak gdyby posiadał świadomość. Obracał się i kołysał. Oddalał i powracał. Tak w koło. Jak błędny ognik, szukający drogi do domu. Drogi, której już nie ma. Przez chwilę Tom pomyślał, iż jest to zbłądzona dusza, która szuka nowego wcielenia. Dusza, która od wieków nie widziała światła. Dusza potępiona za życia, szukająca odkupienia, którego znaleźć nie może. Pragnąca naprawić błędy, o których nikt już nie pamięta. Tylko w niej są one wciąż żywe jak te demony, ludzkie demony, wspomnienia.
Patrzył na jej taniec. Złote nici wirowały w absolutnej pustce dokoła. Dusza
szukała. W tym tańcu znajdowała pocieszenie. Niespokojna zbłądzona dusza.
Nagle zbliżyła się do Toma. Zatrzymała się tuz przed nim. Wtedy zrozumiał. To
był on sam. Był zbłądzona duszą. Szukał drogi do domu. Nie na Ziemię, a właśnie do domu. Tego domu, którego nie ma na żadnej mapie. Wówczas to dusza z całą siłą uderzyła w Parisa. Poczuł jak wnika w niego, stają się jednością. Poczuł ukojenie.
Ciemność zaczęła się rozpraszać. Blask wypłynął z niego samego i rozproszył
ciemność. Poczuł jak opada w dół. Potem znowu się wzniósł. Światło raziło go w oczy. Nadal był odprężony. Nie czuł bólu. Poczuł jednak swoje ciało. Znowu było jego częścią. Ponownie był Tomem Parisem. Zamknął oczy i pozwolił by prąd powietrza płynący z nicości unosił go jak wiatr unosi jesienne liście. Czuł się jakby płynął po morzu. Fale unosiły go łaskawie na swym grzbiecie. Nadal panowała cisza niezmącona niczym. Czuł swój oddech. Czuł powietrze w płucach.
Poczuł nagle, że leży na czymś. Było to coś miękkiego i wygodnego. Otworzył oczy i
rozejrzał się. Był w obcym sobie miejscu. Dookoła było ciemno, jednak nie tak ciemno jak w pustce, w której przed chwilą się znajdował. Wyczuwał czyjąś jeszcze obecność. Nikogo jednak nie zobaczył. Przez moment oczekiwał, ze coś się stanie. Kiedy jednak nic nie nastąpiło postanowił przemówić. Nie podniósł się jednak. Od dawna nie było mu tak wygodnie. Postanowił wykorzystać sytuację. Leżąc więc rzekł:
- Wiem, że jest tu jeszcze ktoś poza mną. Przemówicie do mnie.
Chwilę musiał jeszcze czekać. Nikt się nie pojawił. Jednak w jego głowie rozległ
się spokojny, kojący kobiecy głos.
- Witaj Tomie Parisie. Teraz jesteś gotów by z nami rozmawiać.
- Kim jesteś? - zapytał Tom nie licząc na odpowiedź, którą jednak uzyskał.
- Tym, z kim chciałeś rozmawiać. Jesteśmy Endorianami rasą, która was tu sprowadziła i
rzuciła wam wyzwanie. - odpowiedział głos.
- Czemu rozmawiam właśnie z tobą? - zadał kolejne pytanie.
- Czy nie tego właśnie chciałeś - raczej stwierdził niż zapytał głos - Tuż przed
kontaktem myślałeś, że chciałbyś rozmawiać z jakąś kobietą. Wtedy byłoby ci prościej. Rozmawiasz więc.
- Co mi się stało? - zapytał znowu Tom.
- Nie byłeś gotowy by z nami rozmawiać - stwierdziła kobieta - Musiałeś zajrzeć w głąb
siebie, zrozumieć... pomogliśmy ci w tym. Teraz już wiesz, prawda?
- Wiem - odparł - Jednak nie po to chciałem z wami rozmawiać.
- Oczywiście, że nie - powiedział kobiecy głos.
- Więc znacie powód mojego przybycie? - zapytał znów Paris.
- Znamy - rzekła kobieta - Pozwolimy ci jednak przedstawić argumenty zanim odrzucimy twoją
prośbę.
- Dlaczego z góry skazujesz mnie na przegraną? - zirytował się.
- Mylisz się - powiedziała spokojnie kobieta - Masz szansę. Nie pozwolimy wprawdzie
zabrać chorych na pokład waszego okrętu, jednak możemy pomóc wam ich uratować.
- W jaki sposób? - zapytał Tom.
- Nie powiedziałam, że to zrobimy - stwierdziła kobieta.
- W jaki sposób mogę was przekonać, żebyście im pomogli? - zapytał Paris.
- Ile jesteś w stanie poświęcić dla ratowania ich? - zapytała kobieta.
- Sprawdźcie - zaproponował - Podajcie cenę. Zapłacę każdą.
- Życie? - zapytał głos.
- Moje oddam nawet zaraz - powiedział Tom.
- B'Elanny Torres? - zapytała kobieta.
- Nie! - instynktownie krzyknął Tom - Tylko nie jej.
- Więc nie każdą cenę zapłacisz za uratowanie przyjaciół - stwierdził głos - Jednak B'
Elanna jest dla ciebie ważniejsza niż Gail.
Tom już przy poprzednim pytaniu poderwał się na nogi. Stał teraz pośród ciemności.
Zaciskał mocno pięści. Zaciął zęby. Gdyby miał swoja rozmówczynie pod ręka pewnie by ją uderzył, chociaż nie lubił bić się z kobietami.
- Obie są ważne - wysyczał.
- Gdybyś musiał wybierać, która ma żyć, którą byś poświęcił? Gail? A może B'Elannę? -
pytała dalej kobieta.
- Gdyby przyszło mi dokonywać takiego wyboru - po chwili zastanowienia powiedział Tom -
odebrałbym życie sobie.
- Szlachetne Tom - powiedziała kobieta - ale strasznie głupie. Wtedy bowiem zginęłyby
obie.
- Być może - powiedział - Jednak ja również oddałbym z nimi życie.
- Dzielny, głupi Tom Paris - powiedziała kobieta. - Zawsze taki byłeś. Dlatego
przegrywasz swoje życie.
- Ja tak tego nie widzę - powiedział Tom - Mam wspaniałych przyjaciół, nową rodzinę.
Dostałem druga szansę i tym razem nie zawiodę.
- Już zawodzisz - powiedziała kobieta - Gail i Chakotay wkrótce umrą. Ty zaś straciłeś
szansę by ich uratować.
- Nie poddam się - powiedział Paris - Na pewno jest sposób żeby im pomóc, bez was.
- Ty go nie znajdziesz - rzekła kobieta.
- Więc istnieje - zauważył Tom.
- Owszem - powiedziała. - Jednak nie jest dla ciebie osiągalny.
- Zobaczymy - odparł - Teraz kiedy mam pewność, że istnieje nie poddam się póki go nie
znajdę.
- Nie masz tyle czasu - powiedziała kobieta.
- Będę szukał szybko - odparł.
- Nie rozumiesz mnie - przerwała mu - Oni umrą za dwadzieścia cztery wasze godziny.
Zostali otruci pyłem pewnej rośliny. Nie uda ci się im pomóc.
- Będę się starał - powiedział Tom.
- Twoja głupota jest nieskończona, mała istoto - rzekła kobieta - Zasługujesz jednak na
szanse, bo w swym uporze jesteś jak bezbronne zwierzę, które wpadłszy w sidła szamocze się,
raniąc się w ten sposób jeszcze mocniej.
- Pomożesz mi więc? - zapytał z nadzieją Tom.
- Nie uratuję twoich przyjaciół - powiedziała kobieta - Dam jednak szansę tobie.
Dostaniesz wskazówkę, gdzie szukać lekarstwa.
- Przyjmę każdą pomoc - rzekł Tom.
- Pamiętasz jaskinię, w której ukryliście się przed zawieruchą? - zapytała.
- Tą z parą potworów w środku? - upewnił się Tom.
- Tak tą - potwierdziła.
- Pamiętam, aż nazbyt dobrze. Co jednak ma to wspólnego z Gail i Chakotayem? - zapytał.
- Koło tej jaskini rośnie pewna roślina. - wyjaśniła kobieta - Znajduje się ona tylko w
jednym miejscu, w rozstępie skalnym z tej strony jaskini, z której się schroniliście.
- Czy ta roślina to lekarstwo? - zapytał Tom.
- Tak - powiedziała kobieta - Jest jednak jeden warunek. Jeśli go nie spełnisz zniszczymy
roślinę.
- Jaki to warunek? - zapytał znowu Paris.
- Musisz iść po roślinę sam - wyjaśniła kobieta - Musisz wyruszyć natychmiast. Nikt nie
może wiedzieć, gdzie i po co idziesz. Zrozumiałeś?
- Tak - westchnął - Wyruszę bezpośrednio po powrocie na planetę.
- Powrocie skąd? - zapytał kobiecy głos.
- Z tego miejsca - wyjaśnił powoli Tom - w którym obecnie się znajduję.
- Ależ nie musisz nigdzie wracać - zaśmiała się.
- Myślałem, ze mam iść po lekarstwo - z zastanowieniem mówił Tom.
- Owszem, ale w tym celu nie musisz wracać - powiedziała.
- Przecież mówiłaś, że lekarstwo jest na skałach koło jaskini - zaczął się denerwować Tom -
Jak więc mam je odnaleźć siedząc tutaj z tobą.
- Niedługo wyruszysz - powiedziała - Jednak w tym celu nie musisz wracać na planetę, bo
wcale jej nie opuściłeś.
- Nie? - zdziwił się.
- Nie - potwierdziła. - Nadal znajdujesz się na tej samej planecie, na naszej planecie. Za
moment zaś wyruszysz w swoją podróż.
- Dziękuję - zdążył wyszeptać Tom, kiedy nagle poczuł przeszywający go ból.
Zamknął oczy. Skoncentrował się na bólu. Po chwili wszystko znikło. Tom zemdlał.
Kes przykładała do twarzy nieprzytomnych ludzi wilgotną szmatkę. Doktor odkrył
bowiem, iż mają oni podwyższoną temperaturę ciała. Dziewczyna wprawnymi ruchami przesuwała gałganek po twarzy Gail. W pewnym momencie coś jednak zaniepokoiło ją. Ręka zatrzymała się nagle. Kes jak zaczarowana wpatrywała się w twarz nieprzytomnej kobiety.
- Doktorze - krzyknęła po chwili.
- Tak Kes? - odezwał się EMH, który właśnie starał się zrobić sole trzeźwiące.
- Proszę tu natychmiast podejść - powiedziała dziewczyna.
- Co się stało? - zapytał doktor ruszając w kierunku leżących ludzi.
- Proszę na nich popatrzeć - powiedziała Kes odgarniając włosy z twarzy Gail, aby doktor
mógł lepiej się jej przyjrzeć.
- Interesujące - mruknął EMH. - Muszę ich zbadać, żeby móc coś powiedzieć na pewno. Na oko
jednak wyglądają...
- ...Na przynajmniej dziesięć lat starszych - dokończyła za doktora B'Elanna, która przed
momentem stanęła za plecami Kes, zwabiona jej rozmową z EMH.
- Tak - przyznał rację doktor - jednak może to być tylko złudzenie...
- Złudzenie? - wybuchła złością Torres - Chyba wszyscy widzimy to samo. Proszę tylko
popatrzeć na Chakotaya. Znam go od dawna. Znacznie dłużej niż pan. Tysiące razy widziałam tą twarz. Proszę mi wierzyć, to nie jest złudzenie. Oni się starzeją.
- Nie rozumiem jak... - zaczął doktor jednak B'Elanna ponownie mu przerwała.
- Co tu jest do rozumienia? - krzyknęła - Widzi pan co się dzieje. Teraz proszę im pomóc.
- Nie pomogę im dopóki nie ustalę przyczyn takiego stanu rzeczy - odparł mocno zirytowany
doktor.
- Więc niech pan to zrobi - tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedziała Torres.
- Jeśli nie będzie mi pani przeszkadzać, to się tym zajmę - podniesionym głosem
odpowiedział doktor - Kes mogłabyś odprowadzić pannę Torres do reszty grupy i uspokoić wszystkich?
- Oczywiście doktorze - ciepłym głosem powiedziała Kes - Chodźmy.
Pierwsze co poczuł kiedy się ocknął to zimno bijące od ziemi. Otworzył oczy i
ujrzał nad sobą otwartą przestrzeń nieba. Nie znajdował się już w sali. Był na zewnątrz. Słyszał szum dochodzący z pobliska. Podniósł głowę. Spodziewał się bólu, jaki powinien poczuć wewnątrz głowy. Nic jednak go nie bolało. Jakby wszystkie jego przeżycia w ogóle nie miały miejsca.
Wstał i otrzepał ubranie. Potem rozejrzał się dookoła. Pierwsze co rzuciło mu się
w oczy to rzeka. Była o kilka kroków od miejsca, gdzie stał. Za nią rozpościerały się skały. Widział je jednak z innej perspektywy. Szybko zorientował się gdzie jest. To tutaj musieli znaleźć się Kes i Neelix, po przejściu przez jaskinię. Uważnie rozejrzał się dookoła. Wzrokiem poszukiwał konkretnej rzeczy. Kiedy ją dostrzegł serce zabiło mu mocniej. Szybko ruszył w kierunku, gdzie się to znajdowało. Było dokładnie tak jak opowiadał Neelix. Drzewo, które musiało zostać przewrócone przez jedno ze stworzeń leżało wsparte o głaz jak pomost nad rzeką. Jednak odległość jaka dzieliła Toma, od drzewa była znaczna. Gdyby znajdował się po przeciwnej stronie mógłby próbować skakać. Jednak jak wskoczyć na coś o owalnym kształcie?
Tom poczuł jak na chwilę ogarnia go zwątpienie. Szybko ustąpiło ono jednak miejsca
nadziei i uporowi. Zaczął rozglądać się po okolicy. Musiał istnieć jakiś sposób na pokonanie rzeki. W innych okolicznościach Paris poszedłby w dół rzeki szukając jakichś przewężeń. Nie miał jednak na to czasu. Nie wiedział przez ile był nieprzytomny. Nie wiedział też ile mu jeszcze czasu zostało, nim będzie za późno. Dlatego musiał myśleć szybko. Wiedział, że nie przypadkowo ocknął się właśnie w tym miejscu. Po drugiej stronie rzeki nie dostrzegł też stworzeń. Jak opętany rozglądał się więc za czymś co umożliwiłoby mu dotarcie do drzewa. W końcu wiedziony przeczuciem powrócił do miejsca, w którym się ocknął. Jak się okazało jego przeczucie było trafne. Oto na ziemi leżała bardzo wąska deska. Była na tle długa aby połączyć brzeg z drzewem. Jednak była przy tym bardzo wąska i cienka. Tom wątpił by była w stanie utrzymać jego ciężar. Jednak czuł, że Endorianka, która dała mu szansę na uratowanie przyjaciół była po jego stronie. Wierzył, że owo znalezisko było prezentem od niej.
Po kilku próbach udało mu się położyć deskę tak by łączyła brzeg i drzewo. Potem
postawił na niej stopę.
Deska zatrzeszczała złowrogo jakby próbowała go ostrzec. Jednak Tom nie
zniechęcony tym faktem postawił kolejną stopę na desce. Trzymała. Tom powolutku zaczął przesuwać się do przodu. Deska niebezpiecznie wygięła się ku rzece. Jednak nie pękała. Tom wiedział, że to tylko kwestia czasu. Miał jednak nadzieję, że uda mu się dotrzeć do drzewa zanim się to stanie.
Każda sekunda wydawała mu się wiecznością, kiedy zawieszony nad rwącą rzeką
powierzał swoje życie desce. Mogła w każdej chwili go zawieść. Wtedy nie miałby najmniejszych szans na uratowanie siebie. Razem z nim zaś zginęliby Gail i Chakotay. Czuł, że odpowiedzialność jaka na nim spoczywa jest zbyt wielka, aby podejmować takie ryzyko. Nie widział jednak innej możliwości dotarcia do drzewa. Nie widział też innej drogi, jaką mógłby dostać się do skał. Gdyby teraz przyszło mu zginąć czułby się winny śmierci nie tylko swojej. Umierałby ze świadomością, iż pociąga za sobą dwoje ludzi. Tylko o tym był w stanie myśleć kiedy z utęsknieniem patrzył na punkt stanowiący stałe oparcie dla stopy. Jednak z perspektywy w jakiej się znalazł, punkt ten wydawał się bardzo odległy. Wiedział, że gdyby na jego miejscu znalazła się Gail miałaby o wiele większe szanse. Była od niego o wiele lżejsza. Zdawał sobie jednak również sprawę, że nawet przy cieńszej desce ona także podjęłaby ryzyko. Dlatego szedł dalej.
Był już bardzo blisko. Zostały mu jeszcze dwa, trzy kroki by był bezpieczny, kiedy
nagle deska zatrzeszczała donośnie i pękła.
Tom widział jak całe życie przesuwa mu się przed oczami. Widział twarz Gail, B'
Elanny i Harrego. Szczególnie ta ostatnia twarz mocno na niego podziałała. Jak oszalały szarpnął się do przodu. Bijąc się z niewidzialnym przeciwnikiem jakim był opór wody Tom starał się uchwycić drzewa. Rzucał się jak ryba, która załapana na wędkę, walczy o życie. On walczył o trzy życia.
Nagle poczuł coś pod palcami. Prawie mu już one zdrętwiały od zimna i strachu.
Zacisnął je jednak mocno wokół tego czegoś. Oczy zalane miał wodą. Jednak udało mu się poprzez nią dostrzec drzewo. Udało się. Jego ręka znalazła oparcie w postaci konaru owego drzewa. Podciągnął się w tym kierunku i uchwycił drugą dłonią. Kiedy dotarł do konaru poczuł jak siła uderzającej w niego wody maleje. Drzewo amortyzowało prąd rzeki. Uchwycił się obiema rękami tego, co uratowało mu życie i przez chwile odpoczywał dochodząc do siebie po dramatycznych przeżyciach. Kiedy udało mu się w miarę ustabilizować oddech, zaczął podejmować próby wspięcia się na powalone drzewo. Szło mu to z trudem. Drzewo okazało się być śliskie w dotyku. Jednak po wielu próbach udało mu się w końcu dostać na nie. Do części, którą drzewo zwrócone było ku górze woda nie dosięgała. Była wiec ona sucha i nie śliska. To nieco ułatwiło Tomowi zadanie. Po treningu jaki przeszedł z deską, poruszanie się po pniu drzewa wydawało mu się luksusem. Człowiek potrafi docenić jasne strony jakiejś pozornie przykrej sytuacji dopiero kiedy znajdzie się w gorszej...
Przejście przez rzekę kosztowało Parisa wiele sił. Wiedział on jednak, iż jest to
dopiero początek. Nie mógł sobie pozwolić na długi odpoczynek i powrót do pełni siły. Musiał niezwłocznie ruszać dalej. Popatrzył jeszcze raz na rzekę. Wiedział, że czeka go jeszcze droga powrotna. Miał jednak nadzieję, że z nią pójdzie łatwiej niż z drogą w tą stronę.
Tom miał szczęście. Na polanie, na której się znalazł nie znajdowało się w tamtym
momencie żadne ze stworzeń. Jednak ta pozornie komfortowa sytuacja wcale nie była tak jasna jak się mogło zdawać. Po tej stronie skał nie rosły poszukiwane prze Toma rośliny. Jeśli zaś stworzeń nie było z tej strony to albo były one w jaskini, albo po jej drugiej stronie. Jeśli były w jaskini Paris nie mógł wykorzystać znajdującego się tam korytarza do przejścia na druga stronę skał. To oznaczało wspinaczkę. Przypadku, w którym stworzenia byłyby po tamtej stronie Tom wolał nie rozważać.
Skały z tej strony wydawały się bardziej chropowate niż z tamtej. Tom doszedł do
wniosku, że przy odrobinie dobrych chęci i mnóstwie szczęścia wspinaczka powinna pójść w miarę gładko. Miał już przecież wprawę we wspinaczce. Zawsze był w tym dobry. Zaś trening z pierwszego wyzwania pogłębił jego umiejętności i wiarę w siebie. Poza tym Tom potrafił być uparty. Wziął więc głęboki oddech i poszukał miejsca, w którym miałby jakieś oparcie dla rąk i nóg. Po kilku chwilach był już gotowy by rozpocząć wspinaczkę. Wiedział, że ściga się z czasem...
Powoli i ostrożnie przesuwał dłonią wzdłuż chropowatej powierzchni w poszukiwaniu
jakiegoś punktu oparcia dla niej. Kiedy tylko natrafiał na jakąś szczelinę wbijał w nią dłoń i druga przeszukiwał skałę. Kiedy już obie dłonie miały oparcie szukał go dla stóp. Tak stopniowo piął się w górę. Kilkakrotnie ręce ześlizgiwały mu się ze skał, jednak to go nie zniechęcało. Był wytrwały w dążeniu do wyznaczonego szczytu. Był wytrwały, a przy tym niesamowicie wprost samotny. Kiedyś potrafił żyć sam. Nie lubił się angażować. Czas spędzony na pokładzie Voyagera go odmienił. Nauczył się grać w drużynie. Zaczął doceniać współpracę z innymi ludźmi i wagę przyjaźni. Dopiero kiedy ponownie został sam zaczął to dostrzegać. Nagle zdał sobie sprawę jak wielkie zaszły w nim zmiany. Stał się nowym człowiekiem, nowym Tomem. Chociaż być może zawsze taki był, tylko chował to na dnie swojej osobowości, bojąc się przyznać nawet przed samym sobą, że potrzebuje przyjaźni i wsparcia ze strony innych. Dopiero kiedy je zdobył potrafił w pełni dostrzec jego znaczenie. Pobyt Voyager'a w kwadrancie delta, był dla wszystkich przekleństwem. Dla Toma jednak stanowił częściowo szczęście, chociaż w nieszczęściu. Nigdzie indziej Tom nie miałby drugiej szansy, jaką dostał dzięki tej podróży.
Czuł jak pot zalewa mu stopniowo oczy. Góra wydawała się o wiele niższa, kiedy patrzył
na nią z dołu. Jednak jego wspinaczka trwała już bardzo długo. Według jego oceny dawno powinien już dotrzeć na szczyt. Nadal był jednak w połowie drogi. Jednak nawet gdyby miał się tak wspinać w nieskończoność był pewien, ze się nie podda. Kolejny ruch... kolejny obsunięty kamień. Tom zachwiał się i zawisł na jednym ręku.
- A niech to... - zaklął.
Stopami zaczął szukać oparcia. Przez dłuższą chwile nie mógł go znaleźć. Po chwili
jednak udało mu się postawić w szczelinie skalnej jedną stopę. To odciążyło dłoń trzymającą się skały. Spokojniej już odnalazł oparcie dla drugiej nogi. Popatrzył w górę. Wzrokiem odnalazł występ, w który włożył drugą dłoń. Przez moment wisiał tak na skale próbując uspokoić napięte do granic wytrzymałości nerwy. Jego oddech stał się przyspieszony. Wiedział, że tym razem było blisko. Musi być ostrożniejszy. Jeszcze raz popatrzył w górę. Był już bardzo blisko...
Już widział wierzchołek. Jeszcze chwila by był w stanie dosięgnąć krawędzi skały.
Wiedział, że za moment jego wspinaczka przynajmniej na chwilę się zakończy. Wiedział, że będzie musiał potem wrócić tą samą drogą... Już miał zamiar złapać za krawędź, kiedy nagle wykonał jeden nieopatrzny ruch. Kamyk, którego chciał się podtrzymać był osadzony zbyt luźno. Wysunął się i poszybował w dół. Tom, zaś nie trzymał się druga ręką odpowiednio mocno. Jeszcze raz życie stanęło mu przed oczami, by za moment zmienić się w wirujący
dookoła świat. Obraz jaki człowiek widzi kiedy spada w dół...
Cała grupa ze zdumieniem patrzyła na twarze Gail i Chakotaya. Jeszcze nigdy nie
byli świadkami czegoś takiego. Oto na ich oczach włosy dwojga ludzi posiwiały. Ich skóra stawała się pomału wiotka. Na dłoniach pojawiały się delikatne plamki świadczące o zaawansowanym wieku. Oprócz tego wyraźnie zaznaczało się na obu obliczach wielkie zmęczenie. Nikt nie wiedział, czym taki stan rzeczy może być spowodowany.
Siedem z zainteresowaniem przyglądała się dwójce ludzi. Widziała w życiu wiele.
Znała światy, których jeszcze nie widziało ludzkie oko. Potrafiła rzeczy, których nikt jej nie uczył. Była w miejscach, o których Federacja nie miała dotąd pojęcia. Jednak czegoś takiego jeszcze nie widziała. To zjawisko fascynowało ją i przerażało zarazem. Jednocześnie chętnie przerwałaby ów proces. Doświadczała nieznanych dotąd emocji. Nie chciała żeby ci ludzie odeszli.
Neelix bliski był paniki. Bał się nie tylko o komandora i Gail. Obawiał się także o
życie swoje i Kes. Wiedział, że to samo co przytrafiło się tej dwójce może spotkać również ich. Każdego z załogi. Oczywiście on również bardzo martwił się o chorych ludzi. Chciał zachować kamienna twarz by dodać otuchy Kes. Jednak szło mu to, co raz trudniej. Jak długo bowiem można udawać spokój kiedy serce mało nie ucieknie gardłem?
Kes wiedziała, że Neelix się boi. Wiedziała też, jak bardzo chce ją wesprzeć w tej
sytuacji. Pozwalała mu wierzyć, iż nie zauważa jego zdenerwowania. Jednak ona sama niemalże trzęsła się z nerwów. Oddałaby wszystko za uratowanie komandora i Gail. Niepokoiła się także o Toma. Nie mówił nic innym nie chcąc pogłębiać ich strachu. Jednak wydawało jej się podejrzane, że Paris jeszcze nie wrócił.
Doktor dwoił się i troił. Przygotował coś co imitować miało sole trzeźwiące. Okazało
się nieskuteczne więc próbował jeszcze raz. Jednocześnie zaczął zauważać ślady pojawiających się chorób typowych dla wieku podeszłego. Nie wspominał o tym nie chcąc godzić w nadzieję wszystkich. Jednak z ledwością dawał sobie radę z maskowaniem skutków owych chorób. Pierwszy raz czuł się tak bardzo bezsilny. Nigdy nie przypuszczałby jak straszne może to być uczucie. Gniotąca bezsilność, która sprawia, że człowiek najchętniej zniszczyłby wszystko wkoło miotając się jak zwierzę, zamknięte w klatce. Desperacja, która zazwyczaj temu uczuciu towarzyszy była jeszcze gorsza. Doktor czuł jakby jego wnętrze cos rozrywało na tysiące strzępków, z których już nigdy nie da się ułożyć tej samej spójnej całości.
B'Elanna była wściekła. Jednak nie umiała ukierunkować swej złości. Jej emocje
powoli wymykały się spod kontroli. Wiedziała, że zaistniałej sytuacji nie jest nikt winien. Zdawała sobie sprawę z tego, że doktor robi wszystko co w jego mocy, by pomóc chorym. Jednak świadomość ta nie pomagała. Ona również martwiła się o Toma. Jednocześnie była na niego zła, za to, że nie wraca, że jego interwencja nie przyniosła żadnych efektów. Jednak tak naprawdę B'Elanna złościła się tylko na siebie, na to, że nie jest w stanie uratować swojego przyjaciela. Niewielu ludzi było kiedyś w stanie zrozumieć tą zbuntowaną dziewczynę. Chakotay był jednym z niewielu, który miał ochotę by spróbować to uczynić i cierpliwość by w tym postanowieniu wytrwać. Z Gail B'Elanna dopiero się poznawała. Obie były jednak pod pewnymi względami podobne, choć tak różne. Gail oddałaby wiele by mieć to co B'Elanna świadomie odrzucała. Mimo tego Torres czuła, że przy odrobinie chęci byłyby w stanie się zaprzyjaźnić. Nie chciała by tych dwoje ludzi odeszło. Nie tu i nie teraz.
Tuvok myślał. W jego głowie powoli świtać zaczęła pewna myśl. Nie był pewien czy
to pomoże. Wiedział jednak, że jeśli nikt nic nie zrobi, wkrótce nie będzie nawet szansy, aby wypróbować nawet najbardziej szalony pomysł. Miał tylko jedną okazje by spróbować. Było tylko tu i teraz. Dla Gail i Chakotaya w zaistniałych okolicznościach nie istniała przyszłość. Nie było dla nich nic poza chwilą obecną. Nie wiadomo jednak było jak długo ta chwila będzie jeszcze trwać.
B'Elanna krążyła nerwowo za plecami zirytowanego tym faktem doktora. Obydwoje
zajęci byli własnymi myślami do tego stopnia, że nie zwrócili uwagi na podchodzącego do
nieprzytomnych ludzi, Tuvoka. Minęła dłuższa chwila nim ktokolwiek się zorientował w tym co się działo. Jako pierwsza w sytuacji zorientowała się Kes. To ona zwróciła uwagę reszty grupy na klęczącego nad ciałem Gail Wolkana.
- Co on wyrabia? - zapytał zirytowany doktor.
- Próbuje połączyć się z umysłem Gail - zauważył rzeczowo Neelix.
- Tyle sam mogę stwierdzić - sarkastycznie odparł doktor - Zastanawiam się jednak jaki to
ma cel. Przyczyna stanu Gail jest przecież całkowicie medyczna nie psychiczna.
- Widać on jest innego zdania - skomentował Neelix.
- Przynajmniej coś robi - wtrąciła się B'Elanna - Wy zaś tracicie czas na głupie gadanie.
Dajcie mu spokój i zajmijcie się czymś pożytecznym. Jak praca nad antidotum?
- W normalnych warunkach miałbym je już dawno temu, jednak tutaj... - rozpoczął swoją
śpiewkę EMH.
- Tak wiem, brak sprzętu - przerwała mu B'Elanna - Proszę się jednak do tych warunków
przyzwyczajać. Na razie nie zapowiada się byśmy mieli stąd gdzieś odejść.
Tuvok wniknął w głąb umysłu Gail. Widział te same obrazy co ona. Patrzył na ten sam
świat ale jakby z innej perspektywy. Na raz wszystko wydało mu się jasne. Nagle uzyskał wszystko czego potrzebował. Mógł wracać. Wiedział już co trzeba zrobić. Musiał tylko znaleźć na to jakiś sposób.
- Wiem już co się z nimi dzieje - oznajmił patrzącym na niego ludziom w chwilę po tym jak
przerwał połączenie jaźni.
- Słuchamy - odparł EMH.
- Substancja zawarta w roślinie wzmocniła zdolności Gail - zaczął Tuvok - Ponieważ
dostała się
również do organizmu Chakotaya, pewnie i jego zdolności poza zmysłowe zaczęły się rozwijać. Pomiędzy nimi wytworzyła się jednak w tym momencie więź. Gail jest na tej planecie już od bardzo dawna. Chakotay zaś pragnie stabilizacji bardziej niż nawet on sam zdaje sobie z tego sprawę. Więź wykształcona między nimi pozwoliła im na stworzenie iluzyjnego, doskonałego świata dla nich dwojga. Ten świat to zlepek ich myśli, marzeń i wspomnień. Istnieje on tylko w ich połączonych więzią telepatyczną umysłach.
- Więc na tym polega działanie tej rośliny - powiedział EMH - Działa ona na umysł ofiary a
nie na jej ciało.
- To dlaczego oni się starzeją? - ze złością zapytała B'Elanna.
- Mózg zawsze stanowił wielką zagadkę. Mimo, że nasza medycyna bardzo się rozwinęła jego
tajemnic nie udało się do końca odkryć - powiedział doktor - Wiemy jednak, że to właśnie
mózg
koordynuje działanie ciała. W tym przypadku zaś ich mózgi wysyłają sygnały wskazujące upływ czasu. Innymi słowy oni się starzeją bo ich mózgi myślą, że przeżyli już całe życie.
- Musimy więc ich z tego wyciągnąć zanim mózg uzna, że przyszła pora naturalnej śmierci. -
stwierdziła Torres.
- Jeśli Tuvok ma racje wystarczy przerwać więź psychiczną, która ich łączy - stwierdził
lekarz.
- To może być bardziej skomplikowane - wtrąciła się Kes - Umysł Chakotaya nie jest
samotnie w stanie podtrzymać takiej iluzji innego świata. Nie ma on tak silnych zdolności
pozazmysłowych jak Gail. Ona jednak będzie w stanie pozostać w tej iluzji nawet bez wsparcia ze strony innego mózgu.
- Myślę, że tak, czy inaczej nie mamy wyboru - powoli i jakby z trudem mówił Tuvok -
Jeśli niczego nie zrobimy umrą obydwoje. Jeśli spróbujemy może uda nam się ocalić
przynajmniej jedno z nich.
- Przeklęta wolkańska logika - westchnął Neelix - tym razem jednak muszę przyznać jej
rację.
- A jeśli przerwanie więzi także ich zabije? - zapytała Kes.
- Ryzyka nie da się całkiem wykluczyć - powiedział Tuvok - Jednak jeśli tego nie zrobimy
oni zginął na pewno.
- Chciałabym aby chociaż jeden pozytywny skutek był całkowicie pewny - westchnęła Kes -
Jednak chyba nie pozostaje nam inna opcja.
- Najprawdopodobniej to jedyne wyjście z sytuacji, oprócz biernego czekania - skomentowała
Siedem.
- Chciałbym móc powiedzieć, że mam lepszy pomysł - wtrącił doktor - Jednak nie mam.
Przekazuje panu pacjentów, Tuvok.
Tuvok z wyczekiwaniem patrzył na B'Elannę. Wszyscy już wypowiedzieli się w tej
kwestii. Tylko ona zachowywała milczenie. Jednak ze wszystkich obecnych osób to właśnie ona powinna mieć najwięcej do powiedzenia. Była najbliższą osobą jaką miał Chakotay. Dla niej to również nie było proste. Wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Ryzyko było ogromne.
- Proszę robić co pan uważa za stosowne - westchnęła B'Elanna.
Tuvok nie czekał już dłużej podszedł do leżących na ziemi ciał. Tym razem
postanowił połączyć się z umysłem Chakotaya.
Nie wiedział ile minęło czasu. Nie wiedział gdzie jest i jak się tam znalazł.
Ledwie pamiętał co się stało. Był pewien ,że to już koniec. Myślał, że to jego ostatnie chwile, że zaraz zginie. Tak się jednak nie stało. Żył. Czuł ból. Był on nieznośny i przeszywający, jednak w tym momencie nie umiał sobie wyobrazić milszego uczucia. Dzięki temu wiedział, że nadal istnieje. Z wielkim wysiłkiem podniósł głowę. Natychmiast poczuł w niej przeszywający ból. W oczach mu pociemniało. Jednak za chwilę pojawił się normalny obraz. Rozejrzał się uważnie i ciężko opuścił głowę. Wiedział już gdzie jest.
Ostatnie co pamiętał to moment kiedy zaczął spadać w dół. Wydawało mu się, że leciał
bardzo długo jednak jeden rzut oko w górę udowodnił mu, iż wcale tak nie było. Leżał półce skalnej. Zupełnie o niej zapomniał. Kiedy z dołu na nią patrzył wydawała się bardzo wąziutka. W rzeczywistości była znacznie większa. Musiał znajdować się nad nią kiedy runął w przepaść.
Ostrożnie zaczął poruszać rękami i nogami. Przy każdym najmniejszym nawet ruchu
odczuwał ból. Nagle jednak przypominał mu się cel jego wyprawy. Jak szalony zerwał się na równe nogi, czego omal nie przypłacił kolejnym zemdleniem. Udało mu się jednak pozostać w stanie przytomnym.
Nie wiedział, czy nie jest już za późno. Nie chciał się jednak nad tym zastanawiać.
Potarł ręką twarz i chcąc usunąć coś co na niej czuł. Kiedy popatrzył na dłoń ujrzał zakrzepłą krew. To w jakiś sposób podziałało na niego jak czerwona płachta na byka. Zacisnął zęby i odwrócił się w kierunku skał. Zbolałymi rękami zaczął szukać miejsca, w którym mógłby się uchwycić.
W rzeczywistości owa krew przypomniała mu pewne zdarzenie, w którym brał udział wraz
z Gail kilka lat wcześniej. Wtedy to ona uratowała mu życie. Obiecał sobie wówczas, że spłaci dług wdzięczności wobec niej. Nie miał do tego proporcjonalnej okazji, aż do tej chwili. Nie mógł jej zawieść. Nie umiałby bowiem żyć ze świadomością, że mając szansę na uratowanie, pozwolił zginąć przyjaciółce. Teraz jasno zdał sobie z tego sprawę.
Tym razem wspinaczka była dla niego droga przez mękę. Bolał go każdy fragment ciała.
Ledwie widział na oczy. Z kilku ran i otarć jakie musiały powstać podczas jego upadku, delikatnie sączyła się krew. Był brudny, podrapany i obolały, ale żył. Szedł, więc dzielnie naprzód w nadziei, że tym razem nie przytrafi mu się upadek. Wiedział, że kolejnego może nie przeżyć.
Tym razem był już jednak ostrożniejszy. Bardzo starannie badał każdy fragment
skały zanim się go uchwycił. Ostatecznie ów mozolny trud opłacił mu się. Kiedy w końcu Tom Paris dosięgnął krawędzi szczytu poczuł jak świat wokół niego staje się przyjemniejszy. Wiedział, że zejście z drugiej strony powinno okazać się o wiele prostsze. To dodało mu otuchy. Wziął głęboki oddech i podciągnął się na szczyt.
Wierzchołek skały okazał się płaskim terenem. Nie był on jednak tak rozległy jak
się Tom tego spodziewał. Mężczyźnie bardzo szybko udało się dostać do krawędzi, z której musiał zejść. Kiedy popatrzył w dół odetchnął z ulgą. U stóp skały nie było stworzeń. Mógł więc spokojnie zejść na dół bez obaw, że w trakcie drogi zostanie zaatakowany. Powoli zaczął schodzić w dół. Co jakiś czas oglądał się, by sprawdzić, czy robale nagle nie pojawiły się za jego plecami.
Tom nie pomylił się w swoich przypuszczeniach, że droga wiodąca w dół, będzie
znacznie prostsza. Bez problemów udało mu się dotrzeć aż do otworu jaskini. W tym miejscu mimo odczuwalnego bólu po poprzednim upadku Tom postanowił sobie skrócić drogę i zeskoczyć. Było to dosyć wysoko, jednak nie na tyle by zrobić sobie krzywdę.
Przy zetknięciu z ziemią Tom poczuł gwałtowny ból. Od razu pożałował swojej decyzji
było już jednak za późno. Paris przez chwilę leżał nieruchomo na ziemi. Nawet branie oddechu sprawiało mu ból. Dopiero przy tym upadku zdał sobie sprawę jak bardzo ucierpiał przy poprzednim. Jednak wewnętrzny głos Parisa nie pozwalał mu na te chwile zasłużonego odpoczynku. Tak naprawdę Tom nie wiedział, czy ma jeszcze o co walczyć. Mogło już dawno być za późno. Gail i Chakotay mogli od dawna już nie żyć. Paris nie miał możliwości ocenienia czasu. Mógł leżeć nieprzytomny przez kilka minut lub godzin. W najgorszym wypadku mógł być nieprzytomny całą dobę. Wówczas byłoby już dawno za późno. Jednak Tom nie mógł tego ocenić. Dlatego musiał nadal walczyć, wierząc, że ma powód. To było jedyne co dodawało mu sił. Owo ślepa i nieuzasadniona wiara pchała go do przodu. To z jej powodu podniósł się tam na półce skalnej. To z jej powodu podniósł się również i tym razem. Wstał. Poczekał, aż zawroty głowy ustaną i zaczął się rozglądać za czymś co miało być rośliną - antidotum. W szarym i smutnym krajobrazie bardzo łatwo ją dostrzegł. Szybkim krokiem ruszył w jej kierunku kiedy nagle drogę odciął mu olbrzymich rozmiarów robal.
Być może wyczuł obecność Toma. Mógł też po prostu ruszać na kolejne łowy. To nie
było istotne. Tom wiedział jedynie, że musi zdobyć ową roślinę. Nie miał czasu do stracenia. Musiał przejść koło stworzenia i dostać się do rośliny. Nie zastanawiał się co zrobi potem, kiedy już ją będzie miał. Była to zbyt odległa i abstrakcyjna przyszłość. Teraz liczyło się tylko zdobycie rośliny. Na resztę czas miał nadjeść później.
Był tylko jeden sposób aby dopaść rośliny zanim robal dopadnie Toma. Nie wymagał on
dużo sprytu, ale maksimum siły, a tego ostatniego pomału zaczynało Tomowi brakować. Jednak nie miał innego wyboru jak zebrać całą resztkę siły i w desperacji ruszyć biegiem ku roślinie, zerwać ją i uciekać. Tutaj jednak rodził się kolejny problem. Uciekać, ale dokąd? Na wspinaczkę czasu by zdecydowanie nie starczyło, rzekę w tym miejscu, aż nazbyt dobrze pamiętał, a drogę do tyłu odcięli im Endorianie. Tom był pewien, że jeśli złamie ich rozkaz ukarzą go i zabiorą Gail lub B'Elanne, a w najlepszym przypadku zabiją jego samego, co będzie łączyło się ze śmiercią Gail. Dlatego musiał wybrać jedną z dwóch możliwości. Albo wbiegnie do jaskini narażając się na bliskie spotkanie z drugim robalem, albo wskoczy do rwącej rzeki i da się ponieść prądowi.
Tom postanowił podjąć decyzję w ostatniej chwili. Najpierw chciał zdobyć roślinę. To
był jego główny cel. Popatrzył na stworzenie. Tym razem nie zobaczył jednak w nim potwora a jedynie biednego stwora, który podobnie jak Tom walczy jedynie o życie swoje i swoich bliskich. To nie była niczyja wina, że natura urządziła świat w taki sposób. Silniejsze gatunki aby przeżyć musiały tępić słabsze. Nie było w tym ani złośliwości, ani nienawiści. Jedynie czysty instynkt przetrwania. Tom nie pragnął nawet krzywdy tego stworzenia. Chciał tylko sam przeżyć. Przez moment zastanawiał się czy podobnie czuli się pierwsi ludzie, którzy miliony lat temu chodzili po Ziemi. Być może wówczas stworzenie takie jak to nie budziłoby tak wielkiego przestrachu. Może żyły wtedy jeszcze gorsze organizmy. Tom nie wiedział tego na pewno. Nie miało to też w owej chwili większego znaczenia.
Paris wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie tak szybko jak tylko umiał.
Przebiegł tuż obok zdezorientowanego stworzenia. Czuł niemal na sobie tchnienie wydobywające się z płuc owego robala. Widział jego ciało tuż obok siebie. Było ogromne. Tom jednak bardziej koncentrował się na jednym jedynym punkcie tuż przed sobą. Nie odrywał oczu od rośliny. Instynktownie czuł, że to ta.
Nawet się nie zatrzymał kiedy wreszcie do niej dotarł. Wyłączył całkowicie myślenie.
Jedynie reagował. Robił to w sposób instynktowny i podświadomy. Chwycił w biegu roślinę i szarpnął ją tak mocno, że wyrwał razem z korzeniem. Nie oglądając się na reakcję stworzenia ruszył w kierunku rzeki. Nie musiał patrzeć za siebie. Wiedział, że stwór ruszył za nim. Czuł krew w ustach. Bieg stawał się już wysiłkiem ponad jego obecne możliwości. Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli się zatrzyma to już po nim. Biegł więc przed siebie nie zważając na to, że płuca i serce pomału odmawiają mu posłuszeństwa. Dobiegł do rzeki i nie myśląc ani przez chwilę, zaciskając mocno dłoń wokół rośliny wskoczył w rwący nurt...
Tuvokowi udało się nawiązać kontakt z mózgiem Chakotaya. Jednak zadanie okazało się
znacznie trudniejsze niż Wolkan początkowo myślał. Nie mógł przełamać więzi łączącej dwa mózgi. Nie potrafił też nawiązać kontaktu z samym komandorem. Wbrew logice Tuvok próbował kilkanaście razy zanim przyznał nawet przed sobą, że musi się poddać. Jeszcze nigdy porażka nie była dla niego tak wielka i osobista. Zazwyczaj miała bowiem jakieś logiczne uzasadnienie. W tym przypadku jednak go nie było. Wolkan przegrał z kretesem z wrogiem, którego nawet nie znał.
Nie sposób wyrazić jak wielkie było rozczarowanie załogi. Nikt go nawet nie starał
się ukryć. Wszyscy czuli to samo. Nawet po samym Tuvoku widać było, że jest zawiedziony. Ich ostatnia nadzieja prysła. Chakotay i Gail wyglądali jak para starców na moment przed śmiercią. Tylko cud mógł w tej chwili ich uratować. Część zaś nadal żywiła słabą wiarę w ten cud. Mieli nadzieję, iż nadejdzie on w osobie Toma Parisa, którego losu nie znali.
Zegar odmierzał czas. Nieubłaganie zbliżał się do momentu, w którym Gail i Chakotay
na zawsze opuścić mieli ten świat. Przodkowie już czekali na komandora by przyjąć go do swego wiecznego domu. Czy ktoś czekał na Gail nie było wiadomo. Na tym świecie miała tylko siebie. Jednak na tamtym każdy kogoś ma. Nawet jeśli nie znał go za życia to ma tam jakiegoś przodka. Kogoś kto może czekać.
Wzburzona woda, zalewająca oczy i wdzierająca się do płuc i nagły spokój. To były
ostatnie wspomnienia Parisa. Potem zaś usłyszał cichy głos:
- Wstań wędrowcze. Obudź się.
Powoli otwarł oczy. Poczuł, że ból nieco zmalał. Nadal jednak był odczuwalny. Nie był
jednak pewien czy to prawdziwy ból. Przecież człowiek po śmierci nie powinien go odczuwać.

- Nie umarłeś - oznajmił głos.
Dopiero teraz Tom zorientował się, że zna ten głos. Już go kiedyś słyszał. To było
przed wyruszeniem na poszukiwanie leku. Endoriańska kobieta...
- Co się stało? - zapytał.
- Uratowaliśmy cię - oznajmił głos, który tym razem dochodził z jakiegoś punktu w ciemności.- Tak słyszysz mnie. Nie mogłam nawiązać z tobą kontaktu telepatycznego. Za
bardzo ucierpiałeś w wyniku tego przez co przeszedłeś. Zaleczyliśmy co się dało, ale to nie wszystko. Zazwyczaj nie ingerujemy w takich przypadkach. Jednak twoja determinacja, odwaga i poświęcenie zaskoczyły nas. Nie mogliśmy pozostawić go bez nagrody. Uważasz nas za bezduszne istoty Tomie Parisie. Niewiele się mylisz. Tacy się staliśmy w wyniku naszej ewolucji. To ona dała nam nasze zdolności pozazmysłowe. Odebrała jednak to co typowe. Dlatego z takim zainteresowaniem patrzymy na was. Studiujemy was. Łączycie w sobie tyle rozmaitych emocji. Dzięki wam poznajemy ich smak.
- Wykorzystujecie nas - stwierdził Tom.
- Być może. - odparła kobieta - Sam jednak doszedłeś do tego, iż jest to istotą
przetrwania gatunków.
- Prymitywizmem - rzekł Tom - Rozwinięte wysoko istoty potrafią okazać wyższe formy
litości.
- My również to potrafimy - odpowiedziała - Teraz właśnie udowodnimy ci to. Darujemy ci
życie i pozwolimy ci uratować twoich przyjaciół. Trzymasz w ręku klucz do ich zdrowia.
Nie pozostało ci już wiele czasu. Ruszaj, więc niezwłocznie. Każ waszemu doktorowi przygotować wywar i podać go po kolei obydwojgu. Zanim wyruszysz chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Poznanie cię było dla mnie zaszczytem Tomie Paris.
Tom ocknął się w miejscu, gdzie udał się by wezwać Endorian na spotkanie.
Wszystko wyglądało tak samo, z tą różnicą, że on sam był brudny i pokrwawiony. Odczuwał też silny ból w niektórych partiach ciała. W dłoni zaś ściskał najcenniejszy skarb - roślinę, stanowiąca antidotum. Bez zastanowienia ruszył w kierunku obozowiska.
Jeszcze nigdy nikt nie ucieszył się na widok Toma tak bardzo. Jednocześnie widok
pokrytego warstwą kurzu i zakrzepłą krwią człowieka przeraził ich.
- Potem będzie czas na wyjaśnienia - zakończył wszelkie dyskusje Tom.
Podszedł powoli do leżących ciał. Stanął nad ciałem Gail. Pochylił się, aż w reakcji
na to co ujrzał. Tom nie wierzył własnym oczom. Patrzył na twarz swojej przyjaciółki i
widział jak na jego oczach jej twarz się zmienia. Widział nie raz takie znamiona. Doskonale wiedział co je pozostawia. Gdyby nie to, iż było to zupełnie niemożliwe mógłby przysiąc, że na twarzy Gail widać upływ czasu. Podobnie zachowywała się twarz leżącego obok niej człowieka. Chociaż było to zupełnie nieprawdopodobne, jednak było prawdą.
- Zabierajcie się do roboty - rozkazał.
Nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać. Doktor natychmiast wziął się za wywar. Szybko go
przygotował. Zgodnie z sugestią Kes postanowiono najpierw spróbować ocucić Chakotaya. Jego umysł nie przetrzymałby bowiem bez wsparcia Gail. Ona sama miała szanse.
Kes zajęła się opatrywaniem ran Toma, podczas gdy B'Elanna, EMH i Tuvok zajęli się
pojeniem Chakotaya. Wlali w komandora połowę wywaru i czekali.
- Dlaczego to nie skutkuje - po chwili zaczęła się niepokoić Torres - Powinno już działać.

- Spokojnie. - odparł tonem nie znoszącym sprzeciwu doktor - Wyjście z takiego stanu musi
trochę trwać.
- Mogłaby nastąpić jakakolwiek zmiana - stwierdziła B'Elanna - Przecież oni chyba nie
pozostaną tacy... starzy?
- Nie wiem - odparł głęboko zdenerwowany doktor Być może zostaną, być może nie. Ważne żeby
przeżyli.
Było wyraźnie widać, że sytuacja denerwuje również doktora. Kłótnia pomiędzy nim i B'
Elanna była coraz realniejsza. Pewnie by do niej doszło gdyby nagle nie przerwał im Tuvok.

- Spójrzcie - krzyknął.
Miał rację. Chakotay znowu zaczął się zmieniać. Tym razem działo się to niesamowicie
szybko. Po kilku sekundach komandor był już taki sam jak przed tym wypadkiem. Po chwili zaś otwarł oczy.
- B'Elanno, Siedem - rozkazał doktor - zajmijcie się komandorem. Kes przynieś resztę
wywaru.
Kiedy Tom zorientował się, że będą reanimować Gail od razu zerwał się ze swojego
miejsca i podszedł do ciała przyjaciółki. O mało nie przypłacił tego utratą przytomności. Nie mógł jednak nie być obecny przy tym.
Przypadek Gail okazał się znacznie trudniejszy. Mimo otrzymania antidotum Gail nie
wracała do przytomności. Po nieskończenie długich minutach jej twarz wróciła do naturalnego stanu. Jednak Gail nadal była nieprzytomna.
- No dalej - powtarzał jak w amoku Tom.
Doktor ze zwątpieniem pokiwał głową.
- Puls zwalnia - oznajmił - oddech staje się coraz płytszy.
- Co to znaczy? - wrzasnął Tom.
- Ona umiera - oznajmił doktor - Brak oddechu i tętna.
- Nie - krzyknął Tom odpychając EMH.
Jak szalony rozpoczął dramatyczną reanimacje. Nagle zdał sobie sprawę, że ponownie
sam stanął do walki o życie przyjaciółki.
- Dalej Gail obudź się - krzyczał jak opętany Tom. - Szybko pomóżcie mi bo ją stracimy.
Gail wracaj do nas. Dalej Gail walcz. Oddychaj. No dalej. Wracaj Gail.
Nagle klatka piersiowa dziewczyny drgnęła. Płuca napełniły się powietrzem. Tom przez
łzy obserwował jak Kes i doktor przywracają jego przyjaciółkę do przytomności. Tym razem były to jednak zły szczęścia. Wygrał swoją walkę.
Tom odpoczywał. Siedział już tak od wielu godzin. Doktor kazał mu iść spać. On jednak
nie mógł zasnąć. Zbyt dużo myśli kłębiło się w jego głowie.
- Śpisz? - usłyszał nagle nad sobą głos Gail.
- Nie - westchnął obracając się. - Doktor zalecił mi odpoczynek.
- Zasłużyłeś na niego - powiedziała Gail siadając obok leżącego mężczyzny - Chciałam ci
podziękować. Wiem co dla mnie zrobiłeś.
- Zrobiłabyś to samo - skwitował.
- Być może, ale zrobiłeś to ty nie ja - odparła - Gdyby nie ty, już by mnie tu nie było.
Umierałam Tom. Byłam gotowa by odejść, ale wtedy usłyszałam twój głos. Wołałeś mnie. I już widziałam, że muszę wracać.
- Jak tam było? - zapytał nagle Tom.
- W tamtym świecie? - odpowiedziała pytaniem.
- Tak. - wyjaśnił.
- Inaczej - rzekła - Ale jedna rzecz się nie zmieniła. Ty zawsze byłeś po mojej stronie i
zawsze o mnie walczyłeś. Zawsze byłeś moim przyjacielem.
- Widać taki już nasz los - uśmiechnął się - Pamiętasz wszystko z tamtego życia?
- Tak - odparła - To dziwne. Mam tyle wspomnień tego czego nigdy nie przeżyłam. Jak mogę
to wszystko pamiętać?
- To musi być niezwykłe uczucie - stwierdził.
- Takie jest - odpowiedziała Gail - Czuję się tak jakbym żyła po raz drugi. Jakbym
dostała moją druga szansę...
Część dziesiąta...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
samotnaplaneta8off
Samotności szansa czy przekleństwo
Le Guin Ursula K Samotność
W samotności
Le Guin Ursula K Samotnosc
Długość dźwięku samotności Myslovitz
SamotnikAgata recenzja O Objawieniach w Medziugorju
Martin George R R Drugi rodzaj samotności

więcej podobnych podstron