lowisko


Tygodnik wedkarski - Nr 12-13, 29 czerca 1999 NR 12-13        29 czerwca 1999 W NUMERZE: Aktualności Aktywność dobowa ryb Słońce i księżyc - wschody i zachody Techniki wędkarskie - Próbowanie nocy... Konkretna ryba - Dziwak od początku do końca Wędkarski survival - Obozowisko Reportaż - Grabić nad Grabią Drapieżniki - Trociowe kanony Tam łowią ludzie z RYBIEGO OKA - Ryby na słupie Muchowy koszyk - Ze starego albumu ABC intermuchy - Kołowrotki i przypony Nauka i wędkarstwo - Roczniki Naukowe PZW. Tom I Globalna wioska - Wszystko o Alandach Wędkarska proza - Jak nie zmarnować niedzieli... Przegląd prasy - Lipiec w WP   Portal Aktualności Aktywność dobowa ryb Słońce i księżyc Techniki wędkarskie Konkretna ryba Wędkarski survival Reportaż Drapieżniki Tam łowimy Muchowy koszyk ABC intermuchy Nauka i wędkarstwo Globalna wioska Wędkarska proza Przegląd prasy ARCHIWUM   Osobnik, który wyjechałby na urlop na Mazury, po czym cały ten urlop spędziłby w mieście, nie zajrzawszy nawet na chwilę na jedno z tysiąca jezior - musiałby być niespełna rozumu. Nie uważam się za wariatkę, a jednak zrobiłam to. Przesiedziałam dwa miesiące pod betonowym słupem, mając po prawej stronie most kolejowy, po lewej zaś - samochodowy. I nie żałuję... Nie żałuję, choć dookoła były z pewnością piękniejsze widoki niż ten, który miałam przed nosem. Ot, choćby ujście, a właściwie źródło rzeki Pisy, która to rzeka wypływa z jeziora Roś. Albo samo jezioro, nad którym nadal są takie miejsca, gdzie wędkarz to wyjątkowo rzadkie zjawisko. To samo tyczy się zresztą i Pisy. Wystarczy wyjść kawałek za miasteczko, by znaleźć się w kompletnej, acz rybnej głuszy. Ale co tu dużo gadać - dziki brzeg miałam w zasięgu dwóch, trzech rzutów spinningiem. A jednak trwałam pod moim słupem, na jedynym w całym miasteczku wybetonowanym odcinku rzeki. Salon, szampon i odżywka       Podobno wszystko, co osiągniemy w życiu jest miernikiem naszej niekompetencji. Gdybyśmy byli kompetentni, nie pozostalibyśmy na tym stopniu rozwoju - a poszli dalej. Rozpatrując rzecz z wędkarskiego punktu widzenia muszę zgodzić się z tą opinią. Na wędkarza bowiem nadają się jak słoń do baletu... Wędkarz powinien być cierpliwy - ja nie jestem. Ryby najlepiej biorą o świcie - ja zaś sypiam z reguły do południa. Nie znoszę spacerów. Brzydzę się żywca. Jestem śmiertelnie leniwa, a za niezbędne dla udanego wędkowania uważam - poza rybami - piwo. A jakby jeszcze kiełbaski dawali...       I ten właśnie konglomerat wad doprowadził mnie do odkrycia słupa. Bo słup miał za plecami knajpę.       Pierwsze zamoczenie kija przebiegło bardzo nieśmiało. Drugie już mniej. Trzecie ucieszyło szalenie, a czwarte wręcz doprowadziło do euforii. Byłam otóż w raju, i to raju na własną, leniwą miarę. Na malutkim odcinku rzeki było wszystko: miejsce do spinningowania, warunki do gruntu, miejsce na przystawkę i doskonała trasa do bolonki. Ukształtowanie dna zaś - palce lizać!       Zarzucając wędkę ciut na prawo od słupa, trafiało się na sympatyczną cofkę. Nieco dalej kamienie kryły niebrzydkie okonie i jazgarze. Już tylko to powinno doprowadzić mnie do pełni szczęścia, dając nadzieję na rybną zupę - a to nie było wszystko. Rzut na wprost odkrywał fantastyczny leszczowy dołek, rzut na lewo niegłupie płociowisko. Na dodatek po powierzchni bez opamiętania szalały ukleje, co wręcz musiało przywabić w pobliże jakiegoś głodnego szczupaka...       Nic dziwnego, że zostałam przy słupie. Noc - pora niczyja       Okolice słupa, za dnia popularne nie tylko wśród wędkarzy, ale i zwolenników mocniejszych napitków, wieczorem były całkiem wyludnione. Gdzieniegdzie tylko po sąsiadującym z knajpą parku przemykała jakaś zakochana parka, ale i one kończyły swoje spacery przed 24. Zostawałam sama, a wtedy słup dopiero pokazywał, co potrafi naprawdę.       Pierwsze zaczynały się spławiać ukleje. Potem dołączały do nich płocie, jeszcze potem leszcze. Czasami walnął jakiś potwór, po ciemku niemożliwy do zidentyfikowania. Rzeka żyła. I tak jak w ciągu dnia wymagały czasami odrobiny zastanowienia: kukurydza, robak, a może pszeniczka? - tak wędkowanie po nocy nie wymagało roztrząsania żadnych dylematów. Robak. No, i ewentualnie coś do robaka. A potem tylko świetlik na spławik, zestaw do wody - i łowić, łowić, łowić.       To, gdzie zarzuciło się zestaw, nie miało żadnego znaczenia - ryby brały i na cofce, i w dołku, i w nurcie. I to o wiele większe niż za dnia. Ale na trop największego nocnego odkrycia nie zaprowadziły mnie wcale przypadkowe rzuty i robaki wszelkiej maści, tylko fizjologia.       Kucałam sobie otóż pod krzaczkiem, poświecając trzymaną w zębach latarką, gdy w oko wpadł mi niewielki ruch w trawie. Skierowałam światło na ruch i zdołałam jeszcze dojrzeć chowającą się rosówkę. Była całkiem, całkiem... Nie ma co, fantastyczne miejsce! A w Pisie są węgorze przecież... Gdzie mają brać, jak nie przy moim słupie? Że też ja wcześniej na to nie wpadłam!       Zostawiłam psa przy wędkach, a sama ruszyłam na polowanie, by po niecałej pół godzinie stać się posiadaczem sporego zapasu świeżutkiego, żywego mięska słusznych rozmiarów i doskonałej kondycji.       Przerobiłam spławikówkę na gruntówkę, pęk rosówek wylądował na haku, zarzuciłam. Nie czekałam długo - po jakiś dwudziestu minutach papier od papierosów, służący mi za wskaźnik brań powędrował do góry, na brzegu wylądował węgorz, a miłość do słupa skamieniała we mnie na mur. Każdemu według potrzeb       Umiejscowienie słupa: środek miasta, bliskość knajpy i park - sprzyjało wędkarstwu rodzinnemu. Czasami więc w szaleństwie uczestniczył mój syn, mocno zdegustowany faktem, że dzieciom nie wolno łowić na spinning. W młodym człowieku bunt narastał, narastał, aż eksplodował. - Słuchaj - rzekł z mocą - ja nie chcę płotek. Ja dziś będę łowił szczupaka. - Tak nie wolno - jęknęłam, klnąc w duchu, że nie łowimy na pustyni. - Ty jesteś za młody na spinninistę. - Ja go będę łowił na grunt - wyjaśnił twardo potomek. - Na białe robaki.       Jak postanowił, tak zrobił. Założył trzy, i zdołał wyholować zdobycz przez pół rzeki, potem trzeba było mu pomóc. Szczupak miał 1,5 kilograma. Kochany słup!       Pewnego dnia, na przeciwległym brzegu, tuż przy filarze kolejowego mostu, a równocześnie pod samym murkiem rozległo się niezwykłe chlupotanie. Jakiś drapieżnik, nie bacząc na to, że most kolejowy nie jest odpowiednim miejscem do zamieszkania - postanowił się właśnie tam osiedlić. Codziennie po południu ryba wychodziła na żer, polując na wyjątkowo w tym miejscu obfite ukleje. I codziennie jakiś spinningista stawał w tym miejscu, łomocząc swoimi blachami jej po głowie, a mnie po łowisku. Z marnym skutkiem, co cieszyło mnie wprost niebotycznie - nienawidziłam tych blacharzy i byłam po stronie ryby.       Aż w końcu, wieczorem, kiedy ostatni niespełniony spinningista zniknął z moich oczu i nad rzeką zostały tylko parki - zobaczyłam ją. Trudno uwierzyć, ale to był boleń.       Dziś nie ma już tego miejsca. Parę lat temu w boleniowym domku obsunęło się dno i ryba zmuszona była się wyprowadzić. Ponoć dół, jaki powstał po zawale jest bardzo interesujący - w sam raz dla suma. Kiedyś w Pisie były sumy... Gośka Jurczyszyn  

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
lowisko
lowisko
lowisko
lowisko
lowisko
lowisko
lowisko
lowisko
lowisko
lowisko
Łowiska PZW Częstochowa w 2015 roku

więcej podobnych podstron