35 18 Pażdziernik 2001 Walki o raj na ziemi




Archiwum Gazety Wyborczej; Walki o raj na ziemi












WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?







informacja o czasie
dostępu


Gazeta Wyborcza
nr 244, wydanie waw (Warszawa) z
dnia 2001/10/18, dział
ŚWIAT, str. 10 STUDIO
GAZETA
MICHAŁ GŁOBACZEW, WACŁAW RADZIWINOWICZ
Gruzja i Rosja rozgrywają przeciw sobie sprawę
Abchazji
Walki o raj na ziemi
Czy konflikt w Abchazji stanie się detonatorem nowego konfliktu
ogarniającego Kaukaz? Raczej nie. W każdym razie Moskwa zrobi wszystko, by
zapobiec tam wybuchowi nowej wojny
Pod koniec sierpnia na granicy między Gruzją a Abchazją pojawiły się
tajemnicze formacje zbrojne, nie wiadomo komu podporządkowane. Jasne było tylko
jedno - nie byli to gruzińscy partyzanci z Białego Legionu czy zgrupowania
Bracia Leśni walczący o to, by samozwańcza Republika Abchaska, która po wojnie
1992-93 faktycznie uniezależniła się od Tbilisi, na powrót stała się częścią
Gruzji.
Czeczeni w wąwozie
Bojownicy w połowie września weszli raptem do wąwozu rzeki Kodor płynącej z
grzbietów kaukaskich na granicy z Rosją ku miasteczku Gulrypsz nad Morzem
Czarnym. Zamieszkujący wąwóz Swanowie, Ormianie, Abchazi i Grecy, którzy
bezbłędnie potrafią określić przynależność narodową ludów Kaukazu, od razu
orzekli, że przybysze to Czeczeni.
Obserwatorzy i politycy moskiewscy od razu podnieśli alarm, ogłaszając, że do
Abchazji wszedł Rusłan Giełajew, jeden z najbitniejszych dowódców czeczeńskich,
że idzie ku Morzu Czarnemu, by zająć rosyjskie Soczi, tak jak Szamil Basajew
sześć lat temu zdobył Budionnowsk. W Moskwie spodziewano się, że Giełajew z
Soczi pójdzie na sąsiednie republiki kaukaskie - Kabardo-Bałkarię i
Karaczaj-Czerkiesję.
Czeczeni i sam Giełajew nie pierwszy raz z
bronią w ręku weszli do Abchazji. W latach 1992-93 kilkuset ochotników z Czeczenii (dowódca Północnokaukaskiego Okręgu Wojskowego
gen. Giennadij Troszew w książce "Moja wojna" twierdzi, że było ich 5 tys.)
prowadzonych przez Basajewa walczyło w Abchazji przeciw Gruzinom po stronie
wspieranych przez Rosjan separatystów z Suchumi.
Tbilisi do dziś oskarża Moskwę, że ta w czasie wojny abchaskiej pomogła
zdobyć bojowe doświadczenie i "wychowała" Basajewa, Giełajewa oraz wielu innych
sławnych dziś dowódców czeczeńskich. Nad Abchazją i Gruzją zaczęły latać
nieoznakowane samoloty prawdopodobnie należące do Rosji. Tbilisi zagroziło, że
będzie je zestrzeliwać.
Zawieszony do ustalenia
Tamten konflikt skończył się klęską Tbilisi. We wrześniu 1993 r. wojska
gruzińskie wycofały się za szczyty Kaukazu i rzekę Inguri (gazety rosyjskie w
ostatnich dniach "odgruziniają" nazwy w republice, rzekę nazywają po abchasku -
"Ingur", stolicę już nie "Suchumi", lecz "Suchum").
Formalnie kres wojnie położyło porozumienie podpisane w Moskwie wiosną 1994
r. przez przywódców Abchazji, Gruzji, Rosji i przewodniczącego OBWE. Licząca 8,6
tys. km kw. i 320 tys. ludności (do wojny było to 525 tys. ludzi) republika
zyskała status polityczny "zawieszony do ustalenia w drodze przyszłych rokowań".
Faktycznie terytorium położone nad brzegiem Morza Czarnego stało się w pełni
niezależne od Gruzji, choć żaden rząd na świecie nie uznaje jego niezależności.
Gwarantem spokoju w Abchazji stały się złożone z trzech batalionów Kolektywne
Siły Pokojowe, formalnie podporządkowane Wspólnocie Niepodległych Państw. W ich
skład wchodzą jednak wyłącznie żołnierze rosyjscy. Dwa bataliony pilnują 12-km
pasa terytorium wzdłuż granicy abchasko-gruzińskiej po obu jej stronach. Pluton
rosyjski dyżuruje też na dwóch stałych posterunkach w Wąwozie Kodorskim, którego
nie kontrolują siły zbrojne republiki.
Podarunek Stalina
Dla rodowitych Abchazów i zamieszkujących republikę Rosjan, Ormian i Greków
stan niezależności od Gruzji jest czymś naturalnym. Abchazja została
podporządkowana czy - jak mówią w republice - "podarowana" Tbilisi w 1931 r. na
mocy dekretu Stalina, który do dziś jest nazywany w Suchumi "wielkim Gruzinem"
(wcześniej była republiką autonomiczną Rosji). W 1993 r. pod koniec wojny
gruzińsko-abchaskiej z republiki uciekło ok. 200 tys. Gruzinów (przed wojną
mieszkało ich tu około 250 tys. i stanowili 46 proc. ludności). Wielu z nich do
dziś nie pogodziło się z klęską. Założyli liczący dziś blisko 600 dobrze
uzbrojonych ludzi Biały Legion, który pod dowództwem Zuraba Samuszii co jakiś
czas napada na południe Abchazji. Dwa lata temu powstało drugie ugrupowanie
partyzanckie - Leśni Bracia, w skład którego wchodzi ok. 400 ludzi.
Rosjanie poza trzema batalionami sił pokojowych mają w Abchazji duże,
dogodnie położone lotnisko wojskowe (piloci chwalą je za to, że niebo nad nim
zawsze jest pogodne) w Gudaucie, gdzie stacjonuje kilkuset żołnierzy. Zgodnie z
porozumieniem podpisanym w Stambule jesienią 1999 r. Moskwa miała wycofać swoje
siły z Gudauty do 1 lipca 2001 r. Miejscowa ludność nie wypuściła jednak
rosyjskich pojazdów z bazy. Abchazi bali się, że jak tylko Rosjanie odejdą,
Gruzja natychmiast "rzuci się" na republikę. Ojciec Wissarion, przywódca
abchaskiej Cerkwi prawosławnej, zapowiadał, że zaraz po odejściu Rosjan
"rozpocznie się nowa wielka wojna".
Moskwa twierdzi, że wypełni to, do czego zobowiązała się w Stambule, jak
tylko Gruzini zapewnią bezpieczeństwo jej wycofującym się z Gudauty żołnierzom.
Tego warunku Tbilisi nie jest w stanie spełnić. Gruzini musieliby najpierw albo
wysadzić desant w Gudaucie, albo walcząc z siłami abchaskimi, przebijać się 150
km od swojej granicy do bazy.
Nie pogodzimy się
Walutą używaną w Abchazji jest rubel rosyjski. Abchazi - w przeciwieństwie do
Gruzinów - nie potrzebują wiz do Rosji (podobnie jak mieszkańcy Południowej
Osetii). Nawet teraz, kiedy z gór dochodzą odgłosy kanonady artyleryjskiej, na
plażach pod Suchumi wypoczywają tysiące turystów z Rosji.
Abchazja z jej plantacjami cytryn, mandarynek, herbaty jest uważana -
szczególnie w bogatych miastach Syberii - za raj na ziemi. Oprócz klimatu i
witamin Rosjan przyciągają tu niskie ceny - przez trzy tygodnie można tu
odpoczywać za niecałych sto dolarów. Tbilisi wciąż uważa samozwańczą republikę
za swoje terytorium. - Gruzja nigdy nie pogodzi się z niezależnością Abchazji.
To jest absolutnie niemożliwe - powtórzył kilka dni temu prezydent Eduard
Szewardnadze.
Obserwatorzy moskiewscy uważają, że konflikt zbrojny w Wąwozie Kodorskim
sprowokowała Gruzja, która "próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu". W
innym wąwozie - Pankińskim, na granicy Gruzji z Czeczenią - przed wojną próbuje się chronić ok. 8 tys.
uchodźców. Wśród nich było kilkuset bojowników podporządkowanych Giełajewowi.
Moskwa stale oskarżała Tbilisi o to, że pozwalając ludziom Giełajewa chronić się
w wąwozie, wspiera terroryzm. A Gruzini woleli udawać, że nie zauważają Czeczenów na swoim terytorium, bo w rzeczywistości boją
się ich śmiertelnie. Mieszkańcy Tbilisi są przekonani, że jeśli armia gruzińska
wystąpiłaby przeciw uzbrojonym Czeczenom, kraj
natychmiast zaleje fala zamachów terrorystycznych, mnożyć się będą porwania i
dywersje.
Rozwiązanie kwestii czeczeńskiej
Generałowie z Nowego Arbatu, czyli rosyjskiego ministerstwa obrony, w
rozmowach prywatnych powtarzają, że Szewardnadze pozbył się "terrorystów
czeczeńskich", przerzucając ich ponad 500 km przez całą Gruzję z Wąwozu
Pankińskiego do Kodorskiego, by tam narobili zamieszania. Dzięki temu Tbilisi
być może uda się na powrót podporządkować sobie Abchazję.
Rosyjski minister obrony Siergiej Iwanow oficjalnie mówi: - Gruzja albo nie
kontroluje sytuacji na swoim terytorium, albo manipuluje terrorystami w swoich
celach.
Jeśli Tbilisi rzeczywiście miało na celu przerzucenie swego problemu z Czeczenami na barki sąsiadów, to chyba się to już udało.
Abchazowie rozproszyli ludzi Giełajewa i odcięli im drogę powrotu do Gruzji.
Bojownicy, którzy wyjdą z okrążenia, będą mogli odejść tylko w góry - w kierunku
Rosji.
Oficjalnie Gruzini twierdzą, że nie wiedzą, skąd się wzięli bojownicy, z
którymi siły abchaskie od dwóch tygodni toczą ciężkie walki w Wąwozie Kodorskim,
i oskarżają Moskwę o "wspieranie separatyzmu abchaskiego". - Moskwa i Tbilisi
rozgrywają przeciw sobie tę samą kartę: separatyzmu, który uważają za synonim
"terroryzmu międzynarodowego". Rosja mówi, że Gruzja pomaga
"separatystom-terrorystom" czeczeńskim, Gruzini - że Rosjanie stoją za
"separatystami-terrorystami" abchaskimi - mówi "Gazecie" rosyjski socjolog Emil
Pain. - W tej grze chodzi o to, komu uda się postawić przeciwnika pod pręgierzem
międzynarodowej opinii publicznej, która dziś uważa terroryzm za głównego wroga.
Nieprzypadkowo Szewardnadze powtarzał w czasie wizyty w USA w ub. tygodniu, że
Rosja stoi za "separatystami".
Pojedynek przywódców
Władze w Suchumi nie do końca przemyślanymi posunięciami pośrednio
potwierdzają te oskarżenia. Premier Anri Dżergenia oświadczył kilka dni temu, że
Abchazja kolejny raz zwróciła się "o przyjęcie republiki jako członka
stowarzyszonego" do Federacji Rosyjskiej.
Szewardnadze, zwany przez prasę moskiewską "starym lisem", nie pozwala sobie
na tak nieprzemyślane gesty. Powtarza, że złożone z Rosjan, a sprzyjające
Abchazom siły pokojowe nie zdały egzaminu i trzeba je zastąpić innymi. Zresztą
parlament gruziński już 38 razy żądał wycofania rosyjskich batalionów znad
granicy z Abchazją. I za każdym razem okazywało się, że nie ma kim ich zastąpić.

Między przywódcami Rosji i Gruzji doszło do pojedynku na "siłę spokoju" i
wydaje się, że to młodszy Putin przynajmniej na razie ogrywa "starego lisa".
Prezydent Rosji oświadczył w piątek, że jego kraj nie będzie się mieszał w
konflikty poza swymi granicami, a wydarzenia w Wąwozie Kodorskim uważa za
wewnętrzny problem Gruzji. Putin obiecał też, że Rosja wycofa swe wojska z
Gudauty, a nawet cały swój kontyngent... jeśli Tbilisi będzie w stanie
samodzielnie zagwarantować spokój i bezpieczeństwo w regionie.
Putin przypomniał mimochodem Gruzinom, że Rosja sprzedaje im gaz i prąd
znacznie taniej nawet niż Ukraińcom. Nie wspomniał o tym, do czego rosyjscy
liderzy w ostatnich latach obowiązkowo powracali - na przykład o "rosyjskiej
strefie wpływów na Kaukazie". Nie pozwolił sobie na żaden imperialistyczny gest,
którym mógłby urazić sąsiada. Wszystko było absolutnie poprawne politycznie, co
ostatnio stało się typowe dla starającego się o zbliżenie z Zachodem gospodarza
Kremla.
Szewardnadze mógł odpowiedzieć Putinowi tylko tym samym. Ogłosił, że
rosyjskie siły pokojowe mogłyby zostać w Abchazji, jeśli wzmocnią je żołnierze
"USA, Ukrainy i jeszcze innych państw", że w każdej chwili jest gotów spotkać
się z Putinem "w Moskwie, Tbilisi lub jakimkolwiek innym mieście, by wspólnie z
nim szukać sposobów rozwiązania problemu abchaskiego". Obiecał, że póki istnieją
możliwości pokojowego rozwiązania konfliktu, Tbilisi nie będzie używać siły.
Zdaniem obserwatorów i Moskwa, i Tbilisi zrobią, co mogą, by uniknąć wojny o
Abchazję. - Gruzini po tym, jak przegrali dwie wojny, boją się Abchazów jeszcze
bardziej niż Czeczenów. Nie będą ryzykować -
powiedział "Gazecie" jeden z członków rządu abchaskiego. Zdaniem rosyjskich
ekspertów wojskowych nie jest to pusta przechwałka.
Wiktor Litowkin, wojskowy publicysta "Obszczej Gaziety", twierdzi, że Rosja
też nie może dopuścić do tego, by na Kaukazie obok jej granic wybuchł jeszcze
jeden konflikt. I tak prowadzi już wojnę w Czeczenii i jest zagrożona wojną w Azji Środkowej.
Jeszcze jedna wojna byłaby o tę jedną za wiele.


[podpis pod fot./rys.]
Niebezpieczny region

(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Raj na ziemi
Nowa broń USA w godzinę zniszczą każdy cel na ziemi
Nasza Podróż i Największy Sekret na Ziemi CZ 3
E book Langenscheidt Elf Na Ziemi
Moje miejsce na ziemi
Dzięki burzom słonecznym powstało życie na Ziemi
Gwałtowne zjawisko na Słońcu odczujemy je na Ziemi
11 14 Marzec 2001 Portret Rosji na wojnie
PLAN ROZWOJU ZYCIA NA ZIEMI
Zastępca Chrystusa na Ziemi czy
Najstarszy organizm na ziemi

więcej podobnych podstron