RozdziaÄą‚ 5[1] UwaÄąĽaj gdzie stoisz


Rozdział V
Uwa\aj gdzie stoisz
- Nie przesadzaj, nie było mnie tylko trochę ponad dobę.
Podeszłam do niego szybko i przytuliłam się, nie zważając na jego nagłe skrzywienie ust, które,
oczywiście, postarał się, abym widziała.
Wiedziałam, o co mu chodzi, nie o fakt samego przytulania się, ani spoufalania. Nie, szanowny pan
bał się, że mu wygniotę koszulę, przesunę fantazyjny, ale niezaprzeczalnie elegancki krawat lub coś w
tym stylu. To była jego istna obsesja; jak daleko sięgnę pamięcią, nigdy nie widziałam go bez starannie
zapiętej koszuli, krawatu, muszki czy chociaż chustki. Zawsze ubrany nienagannie, tak elegancko, że
zahaczało to aż o absurd. Jak zwykle balansował na granicy perwersji, lubił to pokazywać nawet
swoim strojem.
Jednak mimo wszystko przytulił mnie króciutko. Na tyle bym zaczęła tęsknić za czymś dłuższym.
Odsunął się szybko ode mnie (błoto na płaszczu), ale nie puścił moich rąk. Czułam jak przenika przez
nie ciepło. Nie wiem czy to miało związek z tym, że siedział przy kominku, czy tylko dlatego, że był
kimś, kogo kochałam i mnie właśnie dotykał. Tak właściwie to nie było ważne, uzmysłowiłam sobie,
cieszyłam się, że ono tam było, jego zródło nie było tak ważne.
- Wycieczka była męcząca?
W jego głosie zabrzmiało lekkie zaciekawienie, wiedziałam już, że on wie, że dla mnie nie była to
rutynowa wyprawa. Nie zamierzałam mu się jednak z niczego zwierzać, najpierw musiałam sama
poukładać sobie to w głowie, porozmyślać nad ewentualnymi opcjami.
Wzruszyłam ramionami. Zrozumiał.
Przechylił lekko głowę i uśmiechnął się czymś, co zakwalifikowałabym jako mieszaninę kpiny i
pobłażania. Oboje wiedzieliśmy, że prędzej czy pózniej opowiem mu wszystko, zapewne lekko
dramatyzując, a on będzie miał świetny ubaw. Zawsze miał. Mało rzeczy brał na serio, raczej
podchodził do każdej sprawy na zasadzie ciekawostki i doświadczenia. Chociaż& Mnie, a co za tym
idzie Cullenów, traktował jak coś prywatnego. Osobistego, trafiającego w czuły punkt. Jego oczy
zawsze przyjmowały twardy wyraz, który odzywał się nieprzyjemnym dreszczem w okolicach
mojego kręgosłupa, za każdym razem, kiedy pojawiało się nazwisko tej rodziny. Nigdy nie
chciałabym doprowadzić do ich wspólnego spotkania. Bałam się już samego brania pod uwagę takiej
możliwości.
Usiadłam na poręczy jego fotela, a on przesunął się lekko na bok, żeby móc mnie dokładnie widzieć.
- Bardzo się cieszę, że jestem już w domu.
- Ja też, Belle. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak to jest nudne, być na marginesie społeczeństwa,
traktowany jak persona non grata. Odsuwają cię od wszystkich ważnych spraw, rzucają pomiędzy sobą
znaczące spojrzenia, niby dyskretnie dają sobie znać, że chcą konspirować i spiskować beze mnie.
Dyskretnie! Nawet nie plotkują już przy mnie, ani słowo im się nie wymsknie. Mam nadzieję, że skoro
ty będziesz ze mną teraz, to się to zmieni. Umieram bez ciebie, dosłownie.
Stary plotkarz. Dzień bez soczystej, krwistej plotki lub jakiegoś skandalu można uznać za stracony.
Przewróciłam oczami.
- Nie dramatyzuj.
- Ależ moja droga. W moich słowach nie było ani grama przesady, ani krzty drame.
Parsknęłam śmiechem.
- Działo się coś ciekawego?
- Hm& Jak już może gdzieś wspominałem w moich wcześniejszych wynurzeniach, nie wiem nic.
Także nie mogę cię uradować jakąś miłą historyjką, Belladonna. Wybacz, skarbie, że nie stanowię dla
ciebie wystarczająco dobrej rozrywki, następnym razem się postaram bardziej.
Co za pajac. Nie wiem komu on to próbuje wmówić, bo nie może to być kierowane do mnie.
- Ty zawsze wiesz co siÄ™ dzieje, Tony. Wszystko jedno czy ktoÅ› rozmawia przy tobie czy nie, czy
dopuszczają cię do sekretów czy spławiają.
- Przeceniasz mnie. PrzyznajÄ™, jestem zazwyczaj dobrze poinformowany, ale nie tym razem, niestety.
Oho. To musiało być coś dużego i on tylko czeka na odpowiednią okazję, by spuścić bombę. Bombę w
jego mniemaniu. W moim rzadko.
Poczekam, to nie ucieknie. Nigdy nie miałam zamiłowania do plotek, a poza tym, gdy żyje się
wiecznie, nie czuje siÄ™ takiej presji informacji. Zawsze jest czas.
Puściłam jego dłonie, a raczej wysunęłam swoje z jego. Wstałam szybko, nie wydając z siebie żadnego
dzwięku. Spędzałam o wiele więcej czasu z mieszkańcami Montenegry niż on, dzięki czemu
opanowałam bezbłędnie bezszelestny chód i inne umiejętności, mimo że byłam o wiele młodsza od
niego i nie miałam doświadczenia jego kalibru. Czerpałam z tego zawsze trochę radości,
przypominając sobie moje wyczyny w poprzednim, ludzkim życiu.
W dokładnie tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem.
- Ty!
I już wiedziałam, że jestem w tarapatach, chociaż jeszcze konkretnie nie wiedziałam w jakich. Ale były
poważne.
Okrzyk ten wydała dziewczyna, a raczej wampirzyca. Miała ciemnoczerwone, wręcz pomidorowe,
lśniące włosy sięgające do ramion i, oczywiście, była olśniewająco piękna. Ellie.
- Tak, ty! Nie rób takiej miny jakbyś nie wiedziała, o co mi chodzi!
Zaczęłam bardzo szybko myśleć. Nie zniszczyłam niczego od chwili, kiedy ostatnio się widziałyśmy.
Moje ubranie nie było, co prawda, w najlepszym stanie, ale wracałam już do domu wyglądając gorzej.
To nie mogło być to. Nie rozmawiałam z jej chłopakiem od tygodnia. Zresztą ignorowałam go i tak.
Byłam pewna, że nie zarysowałam jej samochodu w żadnym momencie. Nie tknęłam nawet niczego
w jej prywatnej garderobie, ani ubrania, ani książki, ani żadnej z moich rzeczy, które tam były. A
kiedy rozmawiałyśmy przed trochę ponad dobą&
O cholera.
Zapomniałam o przymiarkach u jakiegoś idiotycznego stylisty, krawca czy czegoś takiego. Co roku
byłam zmuszana do kompletnej zmiany garderoby. Wszyscy byli, ale tylko ja się opierałam i
odciągałam tę chwilę. Zazwyczaj bezskutecznie, ale nigdy mnie to nie powstrzymało przed kolejną
próbą.
Już po mnie.
- Nie mam najmniejszego pojęcia o czym mówisz, Ellie. Najdrobniejszego.
Zmarszczyła wściekle brwi, utworzyły jedną, prosta linię, oczy niebezpiecznie błyskały. Wyglądała
jakby za chwilę miała się na mnie rzucić.
Chyba lepiej było przyznać się od razu.
Anthony złośliwie się uśmiechał za mojego ramienia, czułam to. Super, akurat musiała mnie dopaść
przy nim. Teraz obydwoje nie dadzą mi spokoju. Już czuję te godziny, dosłownie godziny, a i pewnie
doby, niezliczonego przymierzania sukienek, sukien, płaszczy, rękawiczek, czapek, skarpetek,
biżuterii, bluzek, swetrów, spodni, bielizny, czegokolwiek. Jakby kogokolwiek obchodziło jak
wyglÄ…dam, albo co noszÄ™.
Odpowiedz prosta i jasna. Tylko tę sadystyczną dwójkę.
Chyba lepiej było nie wracać i zostać z tą dziewczyną w lesie. Przynajmniej była by jakaś rozrywka,
rozmawianie o jej bracie czy może o Alice.
Masochizm na wysokim poziomie.
Nagle mnie to uderzyło: nie byłam pewna niczego związanego z tą dziewczyną, a już ją
klasyfikowałam jako jedną z sióstr Cullen. Nie wiedziałam niczego, a dla mnie już była częścią ich
rodziny, nierozerwalnie wiązała się z czymś, czego unikałam od tak dawna. W mojej głowie była&
kimś, wobec kogo miałam pewien rodzaj długu. Wiedziałam, że jeśli spotkałabym taką Alice w
potrzebie, bez wahania pospieszyłabym z pomocą. Wobec tej małej czułam to samo.
Na samą myśl o tym zaczynała mnie boleć głowa, o ile to możliwe.
Postanowiłam podebatować nad tym pózniej, teraz miałam bardziej konkretne sprawy na głowie,
które, jeśli nie poświęcę im wystarczająco dużo uwagi, zmiażdżą mnie.
- Nie zauważyłaś może jaki dzisiaj mamy dzień?  zapytała mnie Ellie. Temperatura jej wzroku
dorównywała temperaturze głosu.
- Coś w okolicach pazdziernika? A jeśli chodzi ci o pogodę, to&
- Bardzo zabawne, Isabell. Wręcz pękam ze śmiechu. Szukaj swojej głowy na podłodze.
Spojrzałam szybko na Tony'ego. Poprawiał rubinową szpilkę w swoim krawacie, wyrównywał i
poprawiał ułożenie materiału. Nawet na mnie nie spojrzał. Chyba nie chciał się oddawać pokusie.
Chociaż, z drugiej strony, nie sądziłam, aby kiedykolwiek próbował sobie czegoś odmówić. Jego
własna przyjemność stała zawsze na pierwszym miejscu, mniejsza o konsekwencje.
- Zastanawiam się... Czy może ci chodzić o takie małe spotkanie, zupełnie marginesowe i chciałam to
podkreślić, bezsensowne, na które hmm... wydaje mi się, że obiecałam, że się stawię?
- Błyskawiczna dedukcja, Bell. Brawo. Wspięłaś się na same wyżyny.
Jęknęłam cicho.
- Przecież wiesz, że mnie nie było. Byłam w Anglii i, co ważne, zostałam tam wysłana. Sama się nie
pchałam.
- Mogłaś powiedzieć nie. Ostatnio odmówiłaś pojechania do Rosji, bo chciałaś iść z Andurhillem do
opery!
Wcale nie chciałam. Jednak wolałam patrzeć z Tony'm na pląsy i arie Madame Butterfly niż przyglądać
się mordowaniu obcych wampirów. Kwestia gustu i hierarchii.
- Bo to była ważna okazja. Nie mogłam jej przepuścić lub zignorować.
Ellie stała już jakiś metr ode mnie. Zastanawiam się czy zdążyłabym w razie czego dobiec do okna,
albo chociaż do drzwi...
- Ciekawe jaka. Zazwyczaj, kiedy jakiś facet zaprasza cię gdzieś, wyniośle go spławiasz.
- Wcale nie, czasami mówię... Och, Ellie, to były urodziny Tony'ego. To jest ich rocznica. Któraś tam z
kolei. Przeszła.
Zacisnęła zęby jeszcze mocniej.
Podparła się mocnym wdechem, przymknęła powieki.
- Zamknij się już lepiej i mnie nie prowokuj. Chcę cię widzieć dzisiaj. Wieczorem. Jak tylko zajdzie
słońce. Żadnych spóznień. Żadnych wymówek. Zarezerwuj sobie dużo czasu.
Wyszła z biblioteki zamaszystym krokiem, trzaskając głośno drzwiami. Słyszałam jej kroki na
schodach, co oznaczało, że jest naprawdę wściekła.
Tony lekko odchrząknął, nawet nie próbując ukryć w jak dobrym jest humorze.
- Cóż, kochanie, myślę, że ci się należało.
- Zamknij siÄ™.
- Chciałem tylko zwrócić twoją uwagę na fakt, że im szybciej się z nią spotkasz i wybierzesz swoje
nowe vętements, co moim zdaniem, przyda ci się, tym szybciej odzyskasz swój cenny spokój.
W ostatnich słowach wyraznie zabrzmiała ironia.
Nie odpowiedziałam mu. Zastawiałam się czy opłaca mi się pójść do niej już teraz. Ale aż taką
masochistką nie jestem. Bez przesady. A może coś nie wyjdzie, coś się wydarzy? Wyślą ją na jakąś
niebezpieczną misją, która, co najważniejsze, będzie trwała z pół roku? Szafa wybuchnie? Wiem, że
Janice robiła jakieś dzikie eksperymenty w laboratorium, a nuż&
- Mam przeczucie, że to trochę potrwa&
On był zdecydowanie za bardzo zadowolony z siebie.
- Wcale, że nie masz. Jeśli chodzi o mnie, to nic ci nie wychodzi.
Wzruszył ramionami.
- Czasami trafiam.
Anthony był tak jak ja  uzdolniony . Miał coś, co określał przeczuciami. Sprawdzały się zwyczajowo
zawsze. Ja byłam, znowu, jedynym wyjątkiem. Jego przeczucia dotyczące mojej osoby często były
zalane mgłą, nie rozumiał ich, albo pojawiały się jaskrawe, lecz zupełnie błędne. Zupełnie mnie to nie
dziwiło, nikt jeszcze nie przebił mojej osłony. Moje myśli, uczucia, przyszłość, przeszłość, cokolwiek,
były tylko moje. Oprócz Tony ego poznałam jeszcze tylko jedną osobą, która, tak jak on, w pewnym
stopniu mogła mnie  rozgryzć : jeden z mieszkańców Montenegry, Jason. On potrafił przewidzieć
ostateczny rezultat naszych działań, jednak jeśli chodzi o mnie, głównie miał takie same wizje jak i
Tony. Czyli na dłuższą metę żadne.
Spojrzałam na Anthony ego. Cały czas nie tracił mnie z oczu, miały teraz taki ciepły wyraz, za którym
zawsze, kiedy wyjeżdżałam, tęskniłam.
Nie ma jak w domu.
****************
Spędziłam w gigantycznej garderobie, przypominającej raczej salę balową lub wielki magazyn z
ciuchami, przynajmniej dobę. Zazwyczaj byłam zadowolona z tego, że nigdy się nie męczę, nie muszę
spać, nie mam żadnych potrzeb typu fizjologicznego. Teraz plułam sobie za to w brodę.
Rzecz jasna, ani Ellie, ani Tony, nie zrobili sobie, ani tym bardziej mnie, żadnej przerwy.
Szczerze nienawidziłam tych kilku dni w roku, kiedy Ellie upierała się na to wszystko. Zazwyczaj
miałam spokój, to co wybierała dla mnie na całe dwanaście miesięcy, wystarczyło by mi na dwa razy
dłuższy okres.
Jednak po prawie osiemdziesięciu latach mogłam się chociaż trochę przyznać przed samą sobą, że ten
czas spędzony corocznie na przymiarkach nie był taki stracony. Chyba odzywała się we mnie
próżność.
W życiu się do tego nie przyznam ani jej, ani jemu. Bezpieczniej jest twierdzić, że mam to absolutnie
gdzieÅ›.
Kiedy wreszcie ten cały koszmar się skończył, kiedy pozwolili mi przebrać się we własne ciuchy
(postarałam się, aby były to najstarsze i najbardziej zniszczone, jakie miałam - nie mogłam się
powstrzymać), szybko zmyłam się im z oczu.
W sumie to nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, dom był prawie pusty, nikt nie pałętał się po nim tak
jak ja. Padało za oknem. Całkiem standardowo jak na tę część świata. Zaczęłam tęsknić za Afryką.
Czasami, zazwyczaj kiedy miałam już dość nieustannego deszczu, słoty, ciemnych chmur i mgieł,
wyjeżdżałam na jakiś czas w ciepłe okolice. Zazwyczaj wybierałam tereny prawie bezludne, głębokie
lasy, odległe sawanny, by zminimalizować ryzyko spotkania mnie, ludzi i promieni słonecznych.
Lubiłam tę pierwotność, prostotę, która panowała w tamtych okolicach, mimo upływu lat. Ludzie
wzięli z stamtąd wszystko, co tylko mogli - ograbili. Pozostało niewiele, więc i ich było mało. Było mi
to bardzo na rękę.
Weszłam do jednego z narożnych saloników. Lubiłam ten pokój, był utrzymany w odcieniach
pastelowego fioletu i zieleni, meble były ciemnobrązowe, kanapy i fotele obite pluszem. Okna
wyglądały prawie jak witraże, powierzchnię szyby przecinały cienkie, zrobione z czarnego metalu,
linie, układające się w symetryczne wzory. Pięły się po tej stronie pędy winnej latorośli, miejscami
zasłaniając dopływ światła. Jednak nikt tutaj nie potrzebował go zbyt wiele, więc pozwolono pędom
się piąć.
Podeszłam do okna, przyglądałam się kroplom deszczu, bezwładnie zsuwającymi się po szybie.
Momentami przebijały się przez gęste chmury drobne promyki słońca, podświetlały je. Wyglądało to
magicznie, bardzo sielankowo i spokojnie. Jakby wszystko to mogło trwać wiecznie i trwało, nie
zakłócane niczym. Usiadłam we wnęce, przyłożyłam czoło do szklanej tafli. Nie wydawała mi się
zimna, chociaż nie mogła mieć więcej niż kilka stopni. Było chłodno, koniec pazdziernika. Zbliżały się
Zaduszki, czas zmarłych. Wspomnień, trupów z szaf.
Było bardzo cicho. Nie podobało mi się to, taka cisza wręcz prowokowała do rozmyślań. A ja tego nie
chciałam. Wiedziałam do czego, prędzej czy pózniej, moje myśli dojdą.
Do Cullenów, oczywiście.
Musiałam zdecydować czy spotkanie w lesie miało na mnie i moje życie jakikolwiek wpływ.
Obudziło ono we mnie dawne wspomnienia i pragnienia, które dotąd, z mniejszym lub większym,
sukcesem udawało mi się tłumić. To spotkanie było jakby katalizatorem. Spowodowało, że zaczęłam
brać pod uwagę rzeczy, które dotąd nie wchodziły w rachubę. Tak jak spotkanie Cullenów. Ponowne.
Bałam się go, nie wiedziałam, jak sama na nie zareaguję, ani tym bardziej oni. Bałam się też tego, jak
wpłynie ono na moje życie. Całkiem uporządkowane, proste. Bez większych tragedii, dramatów,
cierpienia. Spokojne.
Jednak to był fałszywy spokój, co dobitnie udowadniała moja reakcja na dziewczynę. Wpadałam w
panikę praktycznie bez powodu. Nie wiedziałam niczego, a zakładałam tak wiele. Snułam plany,
brałam możliwości.
Czasami& Czasami przyłapywałam się na tym, że myślę, prawie bezwiednie, gdzieś z tyłu głowy, o
tej rodzinie. W najzwyklejszych sytuacjach, miłych, smutnych, kiedy byłam w czyimś towarzystwie
lub nie. Pojawiała się myśl o nich. Nie podobało mi się to, wolałam twierdzić, że to już wszystko jest
nieważne, że to jest już zamknięty rozdział mojego życia. Byłego życia. Jeszcze jako człowieka. Nie
mającego nic wspólnego ze mną teraz, wampirem biorącym sprawy w swoje ręce, zajmującym się
sobÄ…. Niebezpiecznym.
Przyłożyłam dłoń do szyby, rozcapierzając palce. Sunęłam nią w dół, im niżej, tym bardziej palce się
do siebie zbliżały. Dochodząc już prawie do dolnej framugi, na moją rękę wystającą spod luznego
swetra, padło światło słoneczne. Skóra zachowała się tak, jak przystało na skórę wampira. Zaczęła
iskrzyć, błyszczeć. Lśnić w skąpym słońcu. Przypomniało mi to ten pierwszy raz, kiedy zobaczyłam
skórę osobnika mojego gatunku. Wydawała mi się taka piękna, magiczna, wręcz nierealna, ulotna. Jak
sam osobnik.
Co dowodzi, że pierwsze wrażenia zawsze mylą.
Prawda jest zazwyczaj zupełnie inna i wręcz odwrotna do rzeczywistości.
Odjęłam rękę od szyby, odwróciłam wzrok od deszczu i krajobrazu za oknem. Spojrzałam przed
siebie, parząc na obrazy powieszone na przeciwległej ścianie. Zdecydowanie pochodziły od jakiegoś
malarza impresjonisty. Nie rozpoznawałam żadnego z nich, nie były też podpisane, bym mogła
odczytać twórcę. Najpewniej to były jakieś zaginione obrazy, nigdy nie sfotografowane, nie
skatalogowane. Drażniła mnie wieczna sielankowość na nich. Wszyscy byli szczęśliwi, zadowoleni,
gesty i pozycje postaci wyrażały spokój. Którego tak mi brakowało w tej chwili.
Poczułam lekki podmuch powietrza na prawym policzku, kliknięcie zamka.
Ktoś otwierał drzwi od saloniku.
Anthony.
Wszedł prawie bezszelestnie, cicho zamknął drzwi. Nie podszedł do mnie, tylko usiadł w głębokim
fotelu. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął elegancką papierośnicę. Mało kto ich
używał, były reliktem przeszłości. Jednak Tony nie przechowywał papierosów w zwykłych paczkach,
nie zgadzało się to z jego snobistycznym charakterem. Zawsze kojarzył mi się z aromatycznym
dymem z cienkich cygar. Jako wampirowi, nie groził mu rak płuc czy chroniczny kaszel palacza.
Korzystał z tego. Jestem pewna, że bardzo żałował tego, że jedzenie i napoje były dla nas obrzydliwe.
Reszty przyjemności, idących równo z tymi powyższymi od wieków, nie odmawiał sobie. Idealnie
wpasowywał się w kontur bogatego, zepsutego mężczyzny nie uznającego żadnych granic. I
żadnego pana.
Nie odzywaliśmy się oboje. Zastanawiało mnie czy w końcu zada mi to pytanie. Chociaż chyba nie
musiał. Znał mnie od tak dawna, że świetnie wiedział, co mogło mnie wprowadzić w taki humor. Co
wciąż gdzieś tam we mnie tkwiło, kuło boleśnie co jakiś czas.
Deszcz przestał padać.
Jedynymi dzwiękami były głębokie wydechy Tony ego i cichy stukot uderzającego w równych
odstępach czasu, cygara o popielniczkę.
- Więc doszłaś już do tego?
Drgnęłam.
Spojrzałam na niego, uśmiechał się kpiarsko.
- Och, daj spokój Bella. Obydwoje wiedzieliśmy, że prędzej czy pózniej to nadejdzie.
- O czym ty mówisz?
- O Cullenach, oczywiście. O czym by innym.
- Nie widziałam się z nimi.
-Oczywiście, że nie. Gdybyś ich spotkała, najprawdopodobniej miotała byś się teraz w ataku paniki
lub chowała się za kapą mojego płaszcza. Więc widząc, że tego nie robisz, tylko siedzisz przy oknie ze
wściekłą, a jednocześnie smutną miną, pozwolę sobie wysunąć przypuszczenie, że widziałaś ich tylko
lub słyszałaś. I to nie był twój pamiętny i uwielbiany Edward. Strzelałbym, że to był ktoś, z kim nie
miałaś zbytniej więzi, nie zbliżyliście się do siebie. Więc? Rosalie, Jasper czy& ?
- Nie wiem czy spotkałam kogokolwiek z tej rodziny.
Poprawił się w fotelu, założył nogę na nogę. Zgasił niedopałek w srebrnej popielniczce i złączył wolne
palce ze sobą. Przyjmował pozycję myśliciela. Świetnie, czeka mnie analiza psychologiczna.
- Och, więc mamy tajemnicę.
- Nie ma żadnej tajemnicy.  burknęłam  Niczego nie wiem.
- Ach, więc to tak.
Zirytował mnie.
-  Ach, więc to tak? . A co ty wiesz? Nic. Nie było cię ze mną, nie wiesz, co się stało, nie siedzisz w
mojej głowie. Więc powstrzymaj się może przed wyrażaniem irytujących zdań i sugerowania, że
cokolwiek wiesz.
- Jesteś niemiła, Bellisima. I niesprawiedliwa.
- Co ty nie powiesz.
- Tylko to, co słyszysz, moja droga. Na słuch nigdy nie narzekałaś, wręcz przeciwnie, wiele razy
miałem okazję przekonać się o jego niezawodności.
Ta rozmowa robiła się męcząca. Nużyła mnie, pogłębiała moje już rosnące przygnębienie. Nagle
zapragnęłam gdzieś pobiec, poczuć wiatr we włosach, postarać się, by szybkość wyrzuciła z mojej
głowy wszystkie myśli. Uciec.
- Zostaw to, Tony.
- Niby dlaczego? Widzę, że coś cię martwi i smuci, a że na podstawie mojej znajomości z Tobą, która
pozwolę sobie zaznaczyć, trwa już jakiś czas, mam pewne pojęcie, co to może być& Nie pomyślałaś,
że mógłbym za ciebie rozwiązać ten mały problem?
- Anthony& Jak. Wiem, co chciałbyś zrobić, gdybyś spotkał któregoś z Cullenów.
- Hm& Sam nie wiem, co bym zrobił.
Posłałam mu krzywe spojrzenie. Zmitygował się.
- No tak, oczywiście, chciałbym zabić jednego członka tej rodziny. Ale obiecałem ci, że bez twojego
pozwolenia tego nie zrobię. Więc, jeśli nie zmieniłaś zdania&
- Nie.
Skinął głową w moim kierunku, nadal uśmiechając się spokojnie.
- Jeśli nie zmieniłaś zdania, miałbym pewną propozycję dotyczącą tego kłopotu. Jak go rozwiązać tak,
by nigdy więcej cię nie martwił i nie zajmował ci myśli zbyt natrętnie.
- Słucham cierpliwie. Nie wiem jak można to rozwiązać, dla mnie to wygląda na sytuację bez wyjścia.
Ale ty zawsze potrafiłeś wykaraskać się i uciec bez żadnych konsekwencji nawet z najbardziej
paskudnej sytuacji. Więc słucham cierpliwie i grzecznie, postaram się być pojętną uczennicą i nie
zawieść mistrza.
- Dobrze, więc słuchaj. Postaraj się powstrzymać sarkazm i niepotrzebne komentarze, zaoszczędzimy
czas.
Zamilkł na chwilę, oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy.
- Cóż, myślę, że moja propozycja jest prosta. Idz i się z nim spotkaj. Porozmawiaj. Sprawdz, co i jak. Z
nim i z tobÄ…. I zdecyduj.
- Chyba żartujesz.
- Przyznaję, Belladonna, że moje żarty czasami nie są za wybredne i na pewno nie mogą sprostać i
dogodzić twojemu gustowi. Jednak nie tym razem.
On musi żartować. Musi. Przecież to jest niepoważne.
Idiotyczne. Nie może żądać ode mnie, żebym poszła do wampirów, których unikam od ponad
osiemdziesięciu lat! Co za kretynizm, to nierealne, nie mogę&
- Daj spokój, Belle, przecież wiedziałaś, że to musi w końcu nadejść. Ta rozmowa z nim, mam na
myśli. Tylko od ciebie zależy, jak długo będzie ona trwała i jak bardzo bolesna będzie. A że będzie, to
nie wątpię. Cóż, kochana, moim zdaniem za długo zwlekałaś. Niepotrzebnie się męczyłaś z tym taki
okres czasu i przez to będziesz się męczyć i teraz.
- Nie pójdę do niego. Nie będę z nim rozmawiać. Nie ma mowy.
Wygodnie poprawił się w fotelu i uśmiechnął się miło. Zaczął mnie na poważnie irytować.
- Jak zawsze uparta. Cóż, ja mogę poczekać. Ty, z tego co widzę, też. Ale mogę cię zapewnić, że
prędzej czy pózniej się z nim spotkasz.
- Spotkam się z nim, jak będę chciała. A nie chcę. To już jest stara sprawa, Tony.
- Może i tak. Stara czy nowa, nie ma akurat znaczenia, Belle. Spotkasz się z nim.
- Przestań to powtarzać jak papuga.
- Jak sobie życzysz.
Wstał szybko, lekko.
- Wyjeżdżam, Belladonna.
- Och.
- Och, tak.
Podszedł do mnie, poprawiwszy marynarkę, wyrównawszy mankiety.
Na dworze robiło się coraz ciemniej, chmury były granatowe, momentami wręcz czarne.
Położył mi ręce na ramionach, pochylił się lekko. Podniosłam głowę w jego stronę.
Pocałował mnie w czoło.
- Dbaj o siebie, skarbie. Wiesz, gdzie mnie znalezć. A jeśli zdecydujesz się na miłą rozmowę z tym
imbécile& Zawiadom mnie koniecznie. Nie wybaczyÅ‚bym ci, gdybyÅ› pozbawiÅ‚a mnie przyjemnoÅ›ci
patrzenia na jego twarz, kiedy ciÄ™ zobaczy.
Uśmiechnęłam się kwaśno. Cały Tony.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że oni myślą, że jesteś& cóż, że twoja duszyczka już dawno grzeje się
na Polach Elizejskich? Och, nie mów mi, że nie. Nie uwierzę. I jak się jeszcze dowiedzą, że to całe
zamieszanie, ten gâchis, to moja sprawka&
Zacisnęłam mocno usta. Nie ich sprawa. I jego też nie.
Anthony zachichotał cicho, acz iście diabelsko. Przytulił mnie do siebie mocno na chwilę, objął mnie
przy tym jednym ramieniem.
I już go nie było.
A ja byłam sama.
Znowu.
*********
Biegłam szybko przez las, instynktownie wymijając drzewa i powalone konary. Przeskakując przez
rozpadliny, wniesienia i wystające skały. Nie zważając na nic, nie byłam na polowaniu. Nie
reagowałam na zapachy potencjalnego pożywienia unoszące się dookoła. Chodziło mi o samą
szybkość, o ten pęd i wiatr. O pustą głowę, bez natrętnych myśli.
Zastanawiałam się nad propozycją Tony ego.
Nie rozumiałam jej.
Wiedziałam, że jeśli spotkam się z Cullenem, że jeśli zdecyduję się, czysto teoretycznie, na dajmy na
to, utrzymywanie z nim jakichkolwiek kontaktów, będę miała problem z Tony m. On nie zaakceptuje
tego, jeśli znajomość zrobi się zbyt intensywna. Dotyczy to każdego z Cullenów. Będę musiała
wybierać. Nie będę mogła mieć obydwóch.
On też to wie.
Więc dlaczego mi to zaproponował? Dlaczego postawił mnie w takiej sytuacji? Czyżby byłby aż tak
pewien, no cóż, siebie?
Ja sama nie byłam.
Zatrzymałam się nareszcie, zbliżając się do końca drogi. Wyszłam na otwartą przestrzeń. Byłam już
tak daleko od domu& Gdziekolwiek on nie był.
Przynajmniej podjęłam decyzję.
Nigdzie nie pójdę. Nie sprowokuję spotkania z nimi, nie zrobię niczego specjalnie. Nie będę też
unikać miejsc, w których dotychczas bywałam, ani nie zmienię trybu życia. Będę się zachowywała
normalnie.
A jeśli ponownie nastąpi nasze spotkanie, z którymkolwiek z nich& Stawię im i sobie czoła.
Nie będę się już kryć.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alchemia II Rozdział 8
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
czesc rozdzial
Rozdział 51
rozdzial
rozdzial (140)
rozdzial
rozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemię
czesc rozdzial
rozdzial1
Rozdzial5
Rozdział V
Rescued Rozdział 9
Rozdział 10

więcej podobnych podstron