16 (176)



















Poul Anderson     
  Trzy serca i trzy lwy

   
. 16 .    









   Przeszukanie ksiąg utwierdziło
Martinusa w przekonaniu, że nie posiada zaklęć dostatecznie potężnych, żeby
zdjąć zasłonę z pamięci Holgera. Ale za pomocą kilku gestów i kłębów
śmierdzącego dymu zaopatrzył Duńczyka w nową twarz. Lustro pokazało Holgerowi,
że jego oblicze stało się ciemne i wyglądało teraz dość podejrzanie, włosy i
krótka, żółta broda, którą wyhodował były czarne, oczy brązowe. Alianora
westchnęła.
   - Przedtem bardziej mi się podobałeś - stwierdziła.
   - Gdy będziesz chciał odzyskać swój naturalny wygląd,
zawołaj "Belgor Melanchos" i przebranie zniknie - powiedział Martinus. - Do tego
jednak czasu nie podchodź zbyt blisko do żadnej rzeczy świętej lub poświęconej.
Miecz Cortana, na przykład, także rozproszy to zaklęcie. Nie chodzi o to, że
grzech, wiążący się z użyciem tego konkretnego czaru jest szczególnie ciężki,
ale są w nim pewne pogańskie elementy i wpływ rzeczy świętych... Tak czy
inaczej, trzymaj się od nich z daleka.
    - Dobrze by było, gdybyś zajął się również moim koniem -
powiedział Holger. - On też dość rzuca się w oczy.
   - Ależ mój panie! - zaperzył się Martinus.
    - Proszę - zamruczała Alianora i zatrzepotała do
czarownika rzęsami.
    - No już dobrze, dobrze. Wprowadźcie go. Ale żeby się
przyzwoicie zachowywał.
   Papiłlon niemal wypełnił sobą sklep. Z powrotem na zewnątrz
wyszedł jako duży kasztanek. Skoro już byli przy tym, Martinus zmienił także
tarczę Holgera. Duńczykowi, zapytanemu jaki nowy herb sobie życzy, nie
przychodziło do głowy nic poza "Ivanhoe", dostał więc wyrwane drzewo. On sam,
ponieważ był jednym z przedmiotów tych zmian, mógł je dostrzec tylko w lustrze.

   - Przyjdźcie do mnie jutro, to wam powiem czego się
dowiedziałem - powiedział czarownik. - Ale nie przed południem, pamiętajcie.
Wam, z lasów, wydaje się, że poranek to pełnia dnia.
   Po drodze do zajazdu przejeżdżali obok kościoła. Holger
wstrzymał konia. Odczuł potrzebę modlitwy. Nie odważył się jednak, nosząc
magiczne przebranie. Następna cecha nieznajomego rycerza? Zapewne był, na swój
sposób, pobożny. Ciężko było wędrować w ciemność, nie przystąpiwszy przedtem do
Komunii Świętej... Ruszył dalej kłusem.
   Zapadła już noc i resztę drogi do gospody odbyli ulicami
zupełnie ciemnymi, niemal po omacku Gdy już dotarli na miejsce, na spotkanie
wyszedł im pulchny, szeroko uśmiechnięty mężczyzna.
   - Potrzebujecie noclegu. Tak, panie, mam wspaniały pokój, w
którym sypiały koronowane głowy. Mam nadzieję, że nie musiały się przy tym
wiercić z powodu wszy i innego robactwa, pomyślał Holger. - Potrzebne nam dwa
pokoje - powiedział.
   - Och, ja tam mogę spać w stajni. - Hugi spojrzał na niego
z ukosa. - I tak potrzebujemy dwóch pokojów.
   Gdy zsiedli z koni, Alianora podeszła do niego bardzo
blisko. Poczuł delikatny, słoneczny zapach jej włosów.
   - Dlaczego? - szepnęła. - Sypialiśmy przecież obok siebie
przy ogniskach: - Tak - mruknął. - Ale teraz ja już sobie nie ufam.
   Klasnęła w dłonie. - To bardzo dobrze!
   - Ja... Do diabła! Powiedziałem! Dwa pokoje!
   Właściciel wzruszył ramionami. Gdy myślał, że już nikt na
niego nie patrzy, postukał się palcem w czoło.
   Pomieszczenia, do których ich zaprowadził były małe i za
całe umeblowanie miały tylko łóżka, ale wydawały się dość czyste. Holger
zastanawiał się w jaki sposób za nie zapłaci. Dotychczas miał głowę zbyt
zaprzątniętą innymi sprawami, żeby pamiętać, że jest bez grosza. Alianora
natomiast, dziecko lasów, mogła w ogóle tego aspektu ich sytuacji nie brać pod
uwagę. Następna sprawa - wiadomość o ich dzisiejszym przybyciu do miasta
niebawem dotrze tutaj do każdego. Ktoś z pewnością się domyśli, że rycerz o
ciemnej skórze przedtem był blondynem, a nową twarz otrzymał od Martinusa. Nie
jest nieprawdopodobne, że ta plotka dotrze do uszu Saracena. No cóż, musi brnąć
dalej, skoro dotarł aż tutaj.
   Zdjął zbroję i ubrał się w swoją najlepszą tunikę i
pończochy, ale miecz zabrał ze sobą. Gdy wyszedł z pokoju, natknął się na
Alianorę. Był zadowolony, że korytarz był zbyt ciemny, żeby mogła widzieć wyraz
jego twarzy.
    - Idziemy coś zjeść? - spytał niepewnie.
   - Tak. - Jej głos był jakby trochę zduszony.
Niespodziewanie ujęła obie jego dłonie. - Holger, co ci się we mnie tak nie
podoba?
   - Nic - odpowiedział. - Bardzo cię lubię.
   - Może to, że jestem łabądziewą, dziką i niechrzczoną? Mogę
to zmienić. Mogę się nauczyć jak być damą.
   - Ja... Alianoro... Wiesz przecież, że muszę wracać do
domu. Bez względu na to, co mówią inni, w tym świecie nie ma dla mnie miejsca.
Więc kiedyś będę musiał cię opuścić. Na zawsze. Byłoby trudno nam obojgu,
gdyby... gdybym twoje serce zabrał ze sobą, a swoje zostawił przy tobie.
    - A jeśli nie będziesz mógł wrócić? - szepnęła. - Jeśli
będziesz musiał zostać tutaj? - To będzie zupełnie inna historia.
   - Mam szczerą nadzieję, że ci się nie uda! Ale mimo to ze
wszystkich sił będę ci pomagała wrócić, bo tego sobie życzysz. - Odwróciła się
od niego, zobaczył, niewyraźnie w ciemności, jak opuściła głowę. Och, życie
wcale nie jest przyjemne.
   Wziął ją za rękę i razem zeszli ze schodów.
   Główna sala gospody była niska i długa, oświetlona świecami
i ogniem, płonącym na wielkim kominku. Gospodarz ustawiał na stole nakrycie
tylko dla jednego, poza Holgerem i Alianorą, gościa. Gdy weszli, ten mężczyzna
poderwał się z ławy z okrzykiem "Oh...". Urwał, gdy Holger znalazł się w
pełniejszym świetle.
   - Pomyliłem się, szlachetny panie - ukłonił się. - Wziąłem
cię za tego, którego szukam. Wybaczcie mi proszę, panie i ty, pani.
   Holger przyjrzał mu się. Najwyraźniej był to Saracen.
Średniego wzrostu, szczupły i gibki, bardzo elegancki w białej, powiewnej
szacie, luźnych spodniach i czerwonych trzewikach z zawiniętymi nosami. U
owiniętego szarfą pasa wisiał bułat. Twarz pod turbanem ze szmaragdową broszą i
kitą ze strusich piór była ciemna i wąska, o orlim nosie, z czarną, ostrą bródką
i złotymi kolczykami w uszach. Poruszał się z kocią zręcznością, jego głos był
spokojny i kulturalny, ale Holger czuł, że w walce byłby to straszliwy
przeciwnik.
    - Z chęcią wybaczamy - powiedział Duńczyk, starając się
być uprzejmy. - Czy mogę przedstawić panią Alianorę de la Foret? Ja jestem,
ummm, sir Rupert z Graustark.
   - Obawiam się, że nigdy nie słyszałem o twych dobrach,
panie, ale pochodzę z dalekiego południa i zachodu i tutejsze strony są mi
zupełnie obce. Sir Carahue, niegdyś król Mauretanii, do twych usług. Saracen
skłonił się niemal do ziemi. - Zechcecie zjeść ze mną posiłek? Będzie dla mnie
prawdziwą przyjemnością, jeśli...
    - Bardzo dziękujemy, łaskawy rycerzu - odpowiedział Holger
natychmiast. Poczuł niemała ulgę, że ktoś inny wziął na siebie uregulowanie
rachunku.
   Usiedli. Carahue był nieco zdumiony niekonwencjonalnym
strojem Alianory, ale taktownie odwracał wzrok. Zażądał od właściciela, żeby ten
przyniósł mu próbki swoich win, upił łyczek z każdej, skrzywił się i do każdego
dania wybrał najbardziej odpowiedni gatunek. Holger nie mógł się powstrzymać od
uwagi:
    - Myślałem, że twoja religia, panie, zabrania używania
mocnych trunków.
   - Ach, bierzesz mnie za kogoś innego, sir Rupercie. Jestem
chrześcijaninem, jak i ty. To prawda, kiedyś walczyłem za pogan, ale rycerz,
który mnie pokonał, prawy i szlachetny, zdobył mnie także dla prawdziwej Wiary.
Jednak nawet gdybym w dalszym ciągu był wyznawcą Mahometa, nie ośmieliłbym się
być tak nieuprzejmy, żeby nie wypić zdrowia twojej pani, najpiękniejszej z dam.

   Kolacja upłynęła w przyjaznej atmosferze, na rozmowie o
błahostkach. Potem Alianora ziewnęła i poszła na górę spać. Holger i Carahue
byli ciągle w dobrej formie i zabrali się za bardziej poważne picie. Na początku
Duńczyk próbował się wymawiać, nie lubił po prostu, żeby mu stawiano każdą
kolejkę. Ale Saracen nalegał.
   - Sprawia mi przyjemność przebywanie w towarzystwie ludzi,
którzy potrafią równie sprawnie złożyć sekstynę, jak i łamać lance - stwierdził
- a tacy rzadko trafiają się na tym dzikim pograniczu. Proszę, pozwól mi wyrazić
moją wdzięczność.
   - Na pewno nie jest to najlepsze miejsce na włóczęgę -
powiedział Holger. I dodał, sondując - Ciebie, panie, musiała tu przygnać jakaś
wielka potrzeba.
    - Tak, szukam pewnego człowieka. - Oczy Carahue spoglądały
przenikliwie nad brzegiem pucharu. - Może coś o nim słyszałeś? Wysoki i potężny
jak ty, tylko jasnowłosy. Najprawdopodobniej dosiada czarnego ogiera, a w herbie
nosi albo orła, czerń na srebrze, albo trzy serca i trzy lwy, czerwień
naprzemiennie ze złotem.
   - Hmmmm. - Holger pogładził policzek, usilnie starając się
wyglądać na zupełnie spokojnego. Zdaje się, że coś słyszałem, ale nie bardzo
mogę sobie przypomnieć co. Jakie imię wymieniłeś, panie?
    - Nie wymieniłem żadnego - odpowiedział Carahue. - A jakie
ono jest, takie jest, jeśli mi wybaczysz tajemniczość. Prawda jest taka, że ma
on wielu potężnych wrogów, którzy szybko by się na niego rzucili, gdyby
usłyszeli gdzie przebywa.
   - Więc jesteś jego przyjacielem, panie?
   - Może lepiej będzie - odpowiedział Carahue uprzejmie -
jeśli moje motywy również pozostaną ukryte. Nie znaczy to, że ci nie ufam, sir
Rupercie, ale wszędzie się można spodziewać uszu, nie zawsze ludzkich. A ja
jestem obcy, nie tylko w tej części świata, ale w ogóle w tym czasie.
   - Co?
   Carahue, mówiąc, przyglądał się Holgerowi uważnie, jakby
chciał wychwycić każdą, najdrobniejszą jego reakcję.
   - To przynajmniej mogę ci wyjaśnić. Znałem kiedyś tego
człowieka i poszukiwałem go już stulecia temu. Ale on zniknął w nieznanych mi
stronach. Dowiedziałem się później, że kiedyś wrócił, w chwili, gdy le beau pays
de France była w niebezpieczeństwie. Wygnał pogańskich najeźdźców, a potem znowu
zniknął. Stało się to, gdy mnie już tu nie było. Szukając go, zawędrowałem na
morze i potężny sztorm wyrzucił mnie na brzeg pływającej wyspy Huy Braseal, na
której zostałem ugoszczony w zamku najpiękniejszej z kobiet. - Westchnął
tęsknie. - Czas dziwnie tam płynął. Mówią, że podobnie zachowuje się na wyspie
Avalon i pod Wzgórzem Elfów. Wydawało mi się, że tylko rok z nią przebywałem,
gdy tymczasem w krainach, zamieszkałych przez ludzi upłynęły setki lat. Kiedy w
końcu usłyszałem pogłoski o zwoływaniu sit Środkowego Świata, potajemnie
wykorzystałem magiczne moce mojej pani i kochanki i dowiedziałem się, że burza
wybuchnie właśnie tutaj, na tych wschodnich ziemiach. Dowiedziałem się również,
że 0..., ten rycerz, z którym chętnie znów bym się spotkał zostanie przez potęgę
zbierającej się burzy ściągnęły z powrotem z tych dziwnych krain, do których
został wygnany. Więc wsiadłem pewnej nocy na zaczarowany statek, którym
dopłynąłem do południowych brzegów tego królestwa. Tam zdobyłem konia i
powędrowałem na północ w nadziei, że go znajdę. Ale dotychczas Bóg nie życzył
sobie, żeby mi się to udało.
   Carahue odchylił się i duszkiem opróżnił puchar. Holger
zmarszczył brwi. Przebywał w tym świecie dostatecznie długo, żeby w pełni
wierzyć w takie opowieści. Sam doświadczył rzeczy bardziej nawet
niewiarygodnych. A jednak Saracen mógł kłamać... nie, Holger miał wrażenie, że
wszystko co usłyszał było prawdą. Szczupła, ciemna twarz była w jakiś sposób
znajoma. Gdzieś, kiedyś na pewno znał Carahue. Ale jako przyjaciela, czy wroga?
Saracen skrupulatnie unikał deklarowania się w tej kwestii, a Holger czuł, że
dalsze wypytywanie nie byłoby najrozsądniejsze. Co prawda Maur dobrze mówił o
człowieku, którego poszukiwał, ale to niczego nie dowodziło. Rycerze, stosujący
się do nieprawdopodobnych zasad kodeksu honorowego, mogli piać peany na cześć
swoich przeciwników, jednocześnie dybiąc na ich życie.
   Część opowieści, z której wynikało, że znajomości Holgera
datują się na setki lat wstecz nie zrobiła na nim specjalnego wrażenia. I tak
nie mógłby odczuwać większej samotności i tęsknoty za domem, niż już czuł. Kilka
spraw się jednak wyjaśniło. On, Holger, mający w herbie trzy serca i trzy lwy,
był rycerzem, którego Morgan zwabiła na wyspę Avalon, pozostającą poza głównym
nurtem czasu. Raz ją opuścił - wtedy, gdy potrzebowała go Francja. Morgan
pozwoliła mu na to, gdyż zapewne nie obchodziło jej kto zwycięży w tamtej
wojnie, a po jej zakończeniu i tak do niej wrócił. A teraz znowu... Jednak tym
razem jego powrót do tego świata nastąpił z miejsca znacznie bardziej odległego,
a Morgan sprzeciwiała mu się ze wszystkich swych mrocznych sił.
   - Nie chciałbym wydać się nadmiernie wścibski - powiedział
Carahue uprzejmie - jednak ciekawi mnie, dlaczego również ty musisz wędrować po
tym niespokojnym pograniczu. Powiedz mi proszę, gdzie właściwie leży twoje
Graustark?
   - Och, trochę na południe stąd - wymamrotał Holger. - Ja...
ja złożyłem śluby. Łabądziewa uprzejmie zgodziła się pomóc mi w ich dopełnieniu.

   Carahue uniósł brwi. Najwyraźniej nie wierzył w ani jedno
słowo.
   Uśmiechnął się jednak wesoło.
   - Hej, może pośpiewamy trochę, żeby się rozerwać? Znasz
pewnie jakąś pieśń, balladę albo przyśpiewkę, która słodko zabrzmi w uszach od
dawna przywykłych tytko do wycia wilków i wiatru.
   - Możemy spróbować - powiedział Holger, zadowolony ze
zmiany tematu.
   Śpiewali na zmianę przez kilka godzin. Potrzebowali przy
tym wielkiej ilości wina, żeby gardła były odpowiednio wilgotne, a mózgi
sprawne. Carahue był zachwycony zrobionym naprędce przekładem "Auld Lang Lane".
Obudzili cały dom, gdy rycząc tę balladę i podpierając się wzajemnie, niepewnym
krokiem wchodzili na schody, żeby wreszcie pójść spać.

następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Scenariusz 16 Rowerem do szkoły
r 1 nr 16 1386694464
16 narrator
16 MISJA
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
990904 16
16 (27)

więcej podobnych podstron