Geertz C Pożytki z różnorodności


1
IV. Pożytki z różnorodności
Antropologia, moja fröhliche Wissenschaft, przez caÅ‚e swe dzieje
(długie, jeśli liczyć je od Herodota; raczej krótkie, jeśli od Tylora)
była całkowicie zaabsorbowana wielką rozmaitością sposobów, na
jakie mężczyzni i kobiety układali swoje życie. Starała się uchwycić
pewne zakresy tej różnorodności w sieć uniwersalnej teorii:
ewolucyjne stadia, ogólnoludzkie idee bądz praktyki lub formy
transcendentalne (struktury, archetypy, głębokie struktury gramatyki).
W innych jej obszarach kładła nacisk na partykularność,
idiosynkrazję, niewspółmierność -groch z kapustą. Ostatnio jednak
stanęła w obliczu zupełnie nowej sytuacji: wobec faktu gwałtownego
rozmywania się tej różnorodności, której spektrum staje się coraz
bardziej stonowane i wąskie. Możemy zostać skonfrontowani ze
światem, w którym po prostu zabraknie łowców głów, plemion
żyjących w systemie matrylinearnym, ludów przepowiadających
pogodę ze świńskich wnętrzności. Różnica oczywiście pozostanie -
Francuzi nigdy nie tkną solonego masła. Niemniej stare, dobre czasy
palenia wdów i kanibalizmu nieodwołalnie odeszły w przeszłość.
Sam w sobie ten proces tonowania kulturowych kontrastów
(zakładając, że zachodzi on naprawdę) nie jest - z profesjonalnego
punktu widzenia - zbyt niepokojący. Antropolodzy będą musieli po
prostu nauczyć się analizy bardziej subtelnych różnic, a ich pisma
mogą zyskać na przenikliwości, choć stracą dawny spektakularny
rozmach. Ewokuje to jednak problem szerszej natury, zarazem
moralny, estetyczny i poznawczy, któ-
ry jest znacznie bardziej niepokojący i który tkwi w samym centrum o
wiele bardziej aktualnej dyskusji na temat tego, jak to się dzieje, że
wartości wymagają uzasadnienia. Odwołam się tu do czegoś, co
utkwiło mi w głowie - przyszłości etnocentryzmu.
Wrócę jeszcze do tych rozważań ogólniejszej natury, ponieważ to one
stanowią przedmiot mojego głównego zainteresowania, jednak w celu
wprowadzenia w problem chcę zacząć od przedstawienia argumentu,
jak sądzę niezwykłego i dość kłopotliwego, który sformułowany
zostaÅ‚ przez francuskiego antropologa Claude Lévi-Straussa na
wstępie jego ostatniego zbioru esejów zaczepnie zatytułowanego
Spojrzenie z oddali.
* * *
Argument Lévi-Straussa pojawiÅ‚ siÄ™ po raz pierwszy w odpowiedzi na
zaproszenie UNESCO do wygłoszenia publicznego wykładu
otwierającego Międzynarodowy Rok Walki z Rasizmem i
Dyskryminacją Rasową, który ogłoszono, dla przypomnienia, w 1971.
Lévi-Strauss pisze:
Powodem wybrania mojej osoby było najpewniej to, że dwadzieścia lat
wcześniej napisałem tekst Rasa i historia, również zamówiony przez UNESCO
(...) Wypowiadałem tam pewne podstawowe i oczywiste prawdy (...) [W 1971]
spostrzegłem, że oczekuje się ode mnie, abym je powtarzał. W tamtym czasie,
by oddać przysługę instytucjom międzynarodowym (bardziej niż dzisiaj czułem
się w obowiązku mieć do nich zaufanie), w zakończeniu Rasy i historii nieco
przesadziłem. Może z racji swego wieku, z pewnością zaś w wyniku rozmyślań
nad tym, na co się napatrzyłem w świecie, nabrałem wstrętu do tego rodzaju
uprzejmości, doszedłem też do przekonania, że aby być pożytecznym dla
UNESCO i uczciwie wypełnić powierzoną mi misję, powinienem wypowiedzieć
się z całą szczerością .
1 C. Lévi-Strauss, Spojrzenie z oddali, przeÅ‚. W. Grajewski, L. Kolankiewicz. M.
Kolankiewicz, J. Kordys, PIW, Warszawa 1993.
2 Ibid, s. 12
3
Jak zwykle okazało się, że nie był to zbyt dobry pomysł i to, co
nastąpiło, okazało się swego rodzaju farsą. Funkcjonariusze UNESCO
byli zdruzgotani tym, że  chciałem podważyć sam katechizm, przez
przyswojenie zasad którego zasłużyli sobie na przejście ze skromnej
pracy w którymś z krajów rozwijających się do uświęconego
stanowiska urzędnika międzynarodowej instytucji". Niespodziewanie
ówczesny dyrektor generalny UNESCO, równie rezolutny Francuz,
wygłosił nieprzewidzianą programem mowę, by w ten sposób skrócić
czas wystÄ…pienia Lévi-Straussa i zmusić go do dokonania wczeÅ›niej
zasugerowanych  udoskonalajÄ…cych" skrótów. Lévi-Strauss,
incorrigible, zdołał jednak w widocznym pośpiechu przeczytać cały
przygotowany przez siebie tekst, mieszczÄ…c siÄ™ w przewidzianym
czasie.
PomijajÄ…c to wszystko, co jest normÄ… w codziennym funkcjonowaniu
ONZ, problem, jak pisze Lévi-Strauss, polegaÅ‚ na proteÅ›cie
 przeciwko nadużyciu językowemu, które sprawia, że coraz bardziej
myli się rasizm (...) z postawami naturalnymi, wręcz uprawnionymi, a
w każdym razie nie dającymi się uniknąć" - tj., choć on sam nie użył
tego określenia, z etnocentryzmem.
Etnocentryzm, twierdzi Lévi-Strauss w tekÅ›cie pt. Rasa i kultura oraz
w napisanym dekadę pózniej nieco bardziej specjalistycznym artykule
Etnolog wobec kondycji ludzkiej, nie tylko nie jest sam przez siÄ™
czymś złym, ale - przynajmniej dopóki nie wymyka się spod kontroli -
jest czymś raczej dobrym. Wierność wobec pewnego zasobu wartości
w sposób nieunikniony wyraża się w  częściowej lub całkowitej
obojętności wobec innych wartości", wobec których równie i w
równie zaściankowy sposób zachowują lojalność inni ludzie.  Nie ma
nic karygodnego w stawianiu pewnego sposobu życia i myślenia
ponad wszystkimi innymi czy w poczuciu pewnej rezerwy wobec
innych wartości". Taka względna  niemożność porozumienia" nie
upoważnia nikogo do prześladowania czy niszczenia odrzuconych
3 Ibid., s. 13.
4 Ibid., s. 14.
5 Ibid.
wartości albo reprezentujących je ludzi. Poza tym jednak  nie ma w
niej niczego oburzajÄ…cego":
Może ona wręcz być ceną, którą płaci się za to, by systemy wartości
każdej duchowej rodziny i każdej wspólnoty przetrwały i mogły się
odnawiać, czerpiąc z własnych wewnętrznych zródeł. Jeśli (...)
pomiędzy społecznościami ludzkimi istnieje pewne optimum
zróżnicowania, którego nie mogą one przekroczyć, ale też poniżej
którego nie mogą zejść nie narażając swego istnienia, trzeba
stwierdzić, że zróżnicowanie to wynika w dużej mierze z pragnienia
każdej kultury, by przeciwstawić się kulturom otaczającym, by
odróżnić się od nich, jednym słowem, by być sobą; nie jest tak, by
kultury się ignorowały, niekiedy biorą coś od siebie, jednakże, by nie
zginąć, muszą być jedna dla drugiej nieprzenikalne6.
Tak więc przekonanie, że ludzkość może całkowicie uwolnić się od
etnocentryzmu,  czy choćby przestanie jej na nim zależeć", nie tylko
jest złudzeniem; nie byłoby wcale dobrze, gdyby do tego doszło. Taka
 wolność" prowadziłaby do świata,  w którym kultury, opanowane
wzajemną skłonnością pragnęłyby wyłącznie wabić jedna drugą;
kiedy w powstałym zamieszaniu każda z nich straciłaby zarówno urok
dla innych, jak i własne racje istnienia"7.
Dystans jest zródłem jeśli nie oczarowania, to w każdym razie
obojętności, a w rezultacie kulturowej integralności. W przeszłości,
gdy tak zwane prymitywne kultury były tylko marginalnie ze sobą
powiązane - określając się same mianem  prawdziwych",  dobrych"
czy po prostu  istot ludzkich" i określając mieszkających na drugim
brzegu rzeki czy za pagórkiem terminami  naziemne małpy" czy
 gnidy", to znaczy negujÄ…c lub redukujÄ…c ich ludzki charakter -
integralność kulturowa była z łatwością utrzymywana.  Głęboka
obojętność wobec innych kultur dawała (...) gwarancję, że można żyć
na swój własny sposób
6 Ibid., s. 15.
7 Ibid.
5
i na własnych warunkach"8. Dzisiaj, gdy takiej sytuacji najwyrazniej
nie da się zachować i każdego z żyjących na tej coraz bardziej
zatłoczonej małej planecie głęboko interesują pozostali jej mieszkańcy
z ich sprawami, pojawia się niebezpieczeństwo utraty takiej
integralności w wyniku utraty obojętności. Etnocentryzm być może
nigdy nie zniknie całkowicie jako  współistotny z naszym
gatunkiem", lecz może niebezpiecznie osłabnąć czyniąc nas ofiarami
pewnego rodzaju moralnej entropii:
Bez wątpienia łudzimy się marzeniem o zapanowaniu między ludzmi równości i
braterstwa, i żeby nie przeszkodziło to im w różnieniu się. Jeśli jednak ludzkość
nie pogodziła się z perspektywą stania się jałową konsumentką tych tylko
wartości, które umiała stworzyć w przeszłości, zdolną co najwyżej do wydania
dzieł fałszywych, do wynalazków prostackich i dziecinnych, to musi uczyć się
od nowa, że wszelka prawdziwa twórczość zakłada pewną głuchotę na głosy
innych wartości, posuwającą się do odmowy ich przyjęcia czy nawet negacji.
Nie da się bowiem jednocześnie zatracić w cudzej rozkoszy, utożsamić z innym
i zachować swoją odmienność. W pełni udane, całkowite porozumienie z innym
podważa, wcześniej lub pózniej, oryginalność jego i mojej twórczości. W
wielkich twórczych epokach komunikacja była wystarczająca, by odlegli od
siebie partnerzy mogli się pobudzać, nie stając się zarazem czymś na tyle
częstym i łatwym, by przeszkody niezbędne między jednostkami, jak i grupami,
uległy pomniejszeniu, gdyż zbyt łatwe wymiany partnerów zrównują i rugują
ich odmienność9.
Bez względu na to, co o tym myślimy czy jak jesteśmy zaskoczeni
słysząc te słowa od antropologa, z pewnością poruszają one jakąś
aktualną strunę współczesności. Atrakcyjność  głuchoty na głos
innych wartości" oraz podejście do czyjegoś uwięzienia w jego
własnej tradycji kulturowej na zasadzie  wyluzuj się i ciesz z tego, co
posiadasz" to zjawiska coraz bardziej akceptowane w aktualnej myśli
społecznej. Nasi filozofowie, historycy i przedstawiciele nauk
społecznych, niezdolni do opowiedzenia
8 Ibid.
9 Ibid., s. 53.
się ani za relatywizmem, ponieważ uniemożliwia on ocenę, ani za
absolutyzmem, ponieważ usuwa on ocenę z historii, zwracają się ku
tego rodzaju imperméabilité, którÄ… zaleca Lévi-Strauss:  my to my" a
 oni to oni". Bez względu na to, czy uznamy to za łatwą arogancję,
usprawiedliwioną stronniczość, czy też za imponująco szczerą
deklarację:  pozostanę sobą" wyrażoną przez Flannery O'Connor we
frazie  w Rzymie robiÄ… to nie inaczej jak ty w Mil-ledgeville", stawia
to problem przyszłości etnocentryzmu i różnorodności kulturowej w
raczej nowym świetle. Czy rzeczywiście wycofywanie się lub
dystansowanie,  spojrzenie z oddali", jest sposobem na uniknięcie
desperackiej tolerancji zwiÄ…zanej z kosmopolityzmem UNESCO? Czy
moralny narcyzm jest alternatywÄ… dla moralnej entropii?
* * *
W ciągu ostatnich dwudziestu pięciu, trzydziestu lat pojawiły się
liczne siły działające na rzecz cieplejszego stosunku do zjawiska
koncentrowania siÄ™ kultur na sobie samych. SÄ… to te problemy  stanu
Å›wiata", o których napomyka Lévi-Strauss. Chodzi zwÅ‚aszcza o
niepowodzenie większości krajów Trzeciego Świata w stworzeniu
warunków życia odpowiadających bujnym nadziejom, jakie ożywiały
je bezpośrednio przed i tuż po walce stoczonej o niepodległość. Amin,
Bokassa, Pol Pot, Chomeini w sposób skrajny, a Marcos, Mobutu,
Sukarno i pani Gandhi mniej ekstrawagancko, przyczynili siÄ™ w jakiÅ›
sposób do utrwalenia przekonania, że istnieją gdzieś światy, w
porównaniu z którymi nasz własny jest chory. Systematycznie
dokonuje siÄ™ proces demaskowania marksowskich utopii - ZwiÄ…zek
Radziecki, Chiny, Kuba, Wietnam. Słabnie też pesymistyczne przeko-
nanie o schyłku Zachodu, wywołane przez wojnę światową, światowy
kryzys i utratę imperium. Moim zdaniem nie mniej ważna jest jednak
rosnąca świadomość, że proces wytwarzania się powszechnego -
transnarodowego, transkulturowego, a nawet ponadklasowego -
konsensusu w sprawach normatywnych
7
nie został uruchomiony. Nikt - ani Sikhowie, ani socjaliści, ani
pozytywiści, ani Irlandczycy - nie palili się do uzgodnienia poglądów
na temat, co jest przyzwoite, a co nie, co godziwe, a co nie, co jest a
co nie jest piękne, co rozsądne, a co nie. W każdym razie nie dojdzie
do tego prędko, być może nigdy.
Jeśli odrzuci się ideę (a oczywiście nie odrzucą jej wszyscy, nawet nie
większość), że świat zmierza ku jakiemuś zasadniczemu
porozumieniu w podstawowych kwestiach, czy choćby, jak to ma
miejsce w przypadku Levi-Straussa, że powinien ku takiemu
porozumieniu zmierzać, wówczas urok etnocentryzmu typu  wyluzuj
się i ciesz z tego, co masz" wzrasta w sposób naturalny. Jeśli nasze
wartości nie dadzą się oderwać od naszej historii i instytucji, a
wartości innych ludzi od ich historii i instytucji, wówczas nie
pozostaje nic innego jak pójść za radą Emersona i stanąć na własnych
nogach oraz przemawiać własnym głosem.  Chciałbym zasugerować -
pisze Richard Rorty w jednej z ostatnich prac (pod kapitalnym tytułem
Postmodernistyczny liberalizm mieszczański) - w jaki sposób
liberałowie (...) mogliby przekonać nasze społeczeństwo (...) że
odpowiedzialnym należy być wzglÄ™dem wÅ‚asnej tradycji (...)"'°. To,
do czego antropolog w poszukiwaniu  prawidłowości ukrytych pod
widoczną rozmaitością wierzeń i instytucji" podchodzi od strony
racjonalizmu i naukowych wyżyn, do tego filozof, przekonany, że
 zasady i przeświadczenia są 'ugruntowane' jedynie w ten sposób, że
wspierające je przekonania, pragnienia i emocje częściowo pokrywają
się z przekonaniami wielu innych członków grupy, z którą się
utożsamiamy podejmując rozważania o moralności czy polityce",
podchodzi od strony pragmatyzmu i powściągliwej etyki12.
10 R.. Rorty, Postmodernistyczny liberalizm mieszczański w: tegoż, Obiektywność,
relatywizm, prawda. Pisma filozoficzne, przeł. J. Margański, t. 1, Warszawa 1999, s. 296.
11 Lévi-Strauss, op. cit., s. 70.
12 Rorty, op. cit., s. 297
Podobieństwo to jest nawet większe pomimo bardzo dużych różnic w
punkcie wyjścia przyjmowanym przez każdego z tych uczonych
(kantyzm bez transcendentalnego podmiotu, heglizm bez absolutnego
ducha) i jeszcze większych w celach, do których każdy z nich zmierza
(schludny świat przestawnych form, rozwichrzony świat
przypadkowych dyskursów), ponieważ również Rorty uważa rażące
różnice między grupami nie tylko za coś naturalnego, ale i zasadniczo
ważnego dla moralnego wywodu:
Uwspółcześnionym Heglowskim odpowiednikiem [Kantowskiej]  wrodzonej
godności ludzkiej" jest określona na drodze porównania godność grupy, z którą
utożsamia się człowiek. W tej perspektywie narody, Kościoły czy ruchy
społeczne świecą blaskiem przykładów historycznych nie dlatego, że odbijają
promienie emitowane z jakiegoś wyższego zródła, ale w efekcie
przeciwstawienia - porównań z innymi, gorszymi wspólnotami. Godność ludzka
nie jest światłem wewnętrznym - ludzie mają godność, ponieważ uczestniczą w
tym przeciwstawianiu. W konsekwencji moralne uzasadnienie instytucji i prak-
tyk jakiejś grupy - na przykład współczesnego mieszczaństwa - to w znacznej
mierze kwestia narracji historycznych (w tym scenariuszy mówiących o tym, co
ewentualnie mogłoby zdarzyć się w przyszłości), a nie metaarracji
filozoficznych. Główne zaplecze historiografii stanowi nie filozofia, lecz sztuki
piękne służące kształtowaniu i modyfikowaniu wizerunku grupy poprzez, na
przykład, gloryfikowanie jej bohaterów, demonizowanie wrogów, aranżowanie
rozmów pomiędzy jej członkami i ponowne skupianie jej uwagi .
Ponieważ, ze względu na zawodowe zajmowanie się naukowymi
studiami nad kulturową różnorodnością i osobiste przekonanie do
postmodernistycznego mieszczańskiego liberalizmu, sam należę do
obu intelektualnych tradycji, chciałbym ustosunkować się do tej
kwestii. Uważam, że łatwe uleganie komfortowej sytuacji bycia
jedynie sobą, kultywowanie głuchoty i maksymalizowanie uczucia
satysfakcji, że nie urodziliśmy się Wan-
13 Ibid., s. 297-298.
9
dalami czy likami, okaże się fatalne dla każdej z tych tradycji.
Antropologii, która tak bardzo obawia się zniszczenia naszej i cudzej
kulturowej integralności i kreatywności w wyniku nadmiernego
zbliżenia się do innych ludów, zajmowania się nimi, chwytania ich w
ich podobieństwie i odmienności, grozi śmierć z wycieńczenia,
którego nie zdoła zrekompensować żadna manipulacja
zobiektywizowanymi danymi. Wszelka filozofia moralna tak bardzo
obawiająca się uwikłania w tępy relatywizm czy transcendentalny
dogmatyzm, że nie potrafi wymyślić nic lepszego w odniesieniu do
innych sposobów życia, jak uznać je za gorsze od naszego, może
jedynie przyczynić się do uczynienia świata azylem dla
protekcjonizmu (jak ktoś wyraził się o pismach V.S. Naipaula, chyba
czołowego naszego eksperta od konstruowania takich  efektów
kontrastu"). Próba ratowania za jednym podejściem obu dyscyplin
przed nimi samymi wyglÄ…da na przejaw nieposkromionej pychy.
Kiedy jednak ma się podwójne obywatelstwo, ma się podwójne
obowiÄ…zki.
* * *
Mimo różnic w postawach i odmiennych obsesji (a przyznaję, że
pomijając moje własne kulturowe nastawienie, osobiście wolę chyba
niechlujny populizm Rorty'ego od wybrednego mandarynizmu Levi-
Straussa), obie te wersje moralności typu  dla każdego to, co jego"
opierają się, przynajmniej częściowo, na wspólnej koncepcji
różnorodności kulturowej. Znaczenie tej różnorodności polega
mianowicie na tym, iż daje nam ona, by użyć określenia Bernarda
Williamsa, coÅ›, co jest alternatywÄ… wobec nas jako coÅ› odmiennego
od alternatywy dla nas. Inne przeświadczenia, wartości, sposoby
postępowania postrzegane są jako przeświadczenia, w które
wierzylibyśmy, wartości, których przestrzegalibyśmy i sposoby
postępowania, których byśmy się trzymali urodziwszy się w jakimś
innym miejscu czy czasie niż te, w których się faktycznie znajdujemy.
Tak byśmy się zapewne zachowali. Jednak taki pogląd wydaje się
przeciwstawiać, zarazem raczej bardziej i raczej mniej niż powinien,
faktowi kulturowej różnorodności. Raczej bardziej, ponieważ
sugeruje, że życie w sposób różny od tego, w jaki się faktycznie żyje,
jest praktyczną możliwością dla kogoś, kto się na nie decyduje (czy
mógłbym być Bororo? czy nie miałem szczęścia, że nie jestem
Hittitem?); raczej mniej, ponieważ, adresowany personalnie,
pomniejsza on rzeczywistą siłę, z jaką taka różnorodność przekształca
nasze poczucie, czym jest dla istoty ludzkiej - Bororo, Hittite,
strukturalisty, postmodernistycznego mieszczańskiego liberała -
wierzyć, wartościować czy postępować w określony sposób. Arthur
Danto, wtórując słynnej kwestii nietoperza postawionej przez
Thomasa Nagela, pyta, jak to jest  myśleć, że świat jest płaski, że
wyglądam uwodząco w sukienkach od Poireta, że wielebny Jim Jones
mógłby mnie zbawić swoją miłością że zwierzęta niczego nie czują,
natomiast czują kwiaty albo, że punk rock jest fajny". Problem z
etnocentryzmem nie polega na tym, że robi z nas zakładników
naszych własnych zobowiązań. Z definicji nasze zobowiązania są
równie mocne, jak ból własnej głowy. Kłopot z etnocentryzmem tkwi
w tym, że utrudnia nam, niczym Kawa-fasowi Forstera, określenie
własnej relacji wobec świata, zorientowanie się, jakiego rodzaju
nietoperzami naprawdę jesteśmy.
Pogląd, że zagadki zrodzone przez fakt kulturowej różnorodności
mają więcej wspólnego z naszą zdolnością do wczuwania się w obcą
wrażliwość i sposób myślenia (punk rock i sukienki od Poireta),
których nie posiadamy i prawdopodobnie nie będziemy posiadać, niż
z tym, czy wolno nam preferować nasze własne preferencje - ma
pewną liczbę implikacji, które zle wróżą ujmowaniu spraw
kulturowych według zasady  my to my, a oni to oni". Pierwsza z nich
i chyba najważniejsza polega na tym, że te zagadki wyrastają nie tylko
na granicy naszych społeczeństw, gdzie przy takim podejściu można
ich było oczekiwać, lecz wewnątrz ich własnych granic. Obcość
zaczyna się nie na brzegu oceanów, ale na granicy skóry. Pogląd,
żywiony na ogół zarówno przez antropologów od czasów
Malinowskiego, jak
11
i filozofów od Wittgensteina, że szyita jako inny jest problemem, ale
na przykład fani piłki nożnej jako część naszego społeczeństwa nie są
takim problemem lub przynajmniej nie sÄ… problemem tego samego
rodzaju, jest po prostu fałszywy. Świat społeczny nie rozpada się
wzdłuż swych spoin na jednoznacznych nas, wobec których
przejawiamy empatię bez względu na to, jak bardzo się od nich
różnimy, i enigmatycznych nich, wobec których nie możemy się na
nią zdobyć, nawet jeśli do ostatniej kropli krwi bronimy ich prawa do
różnienia się od nas. Inni pojawiają się, nim doszliśmy do skraju wsi.
Zarówno nowa antropologia reprezentująca  rodzimy punkt widzenia"
(którą osobiście uprawiam), jak i nowa filozofia reprezentująca
perspektywę  form życia" (do której osobiście się skłaniam), zostały
powołane, by konspirować lub udawać, że konspirują w celu zatarcia
tego faktu przez chronicznie błędne stosowanie swej najpotężniejszej i
najważniejszej idei: idei, że znaczenie jest konstruowane społecznie.
Spostrzeżenie, że znaczenie w postaci poddających się interpretacji
znaków - dzwięków, obrazów, uczuć, artefaktów, gestów - może
zaistnieć jedynie w polu gier językowych, dyskursywnych wspólnot,
intersubiektywnych systemów odniesienia, sposobów wytwarzania
świata; że wyrasta ono w konkretnym układzie społecznych interakcji,
w którym coś jest czymś dla jakiegoś ty i jakiegoś ja, a nie w jakiejś
tajemnej komorze usytuowanej w głowie i że ma ono na wskroś
historyczny charakter, że jest uformowane przez potok wydarzeń, jest
odczytywane w sposób implikujący (czego w moim przekonaniu nie
sugerowali ani Malinowski, ani Wittgenstein, ani w tym przypadku
Kuhn), iż społeczności ludzkie są, czy też powinny być, seman-
tycznymi monadami, pozbawionymi niemal całkowicie okien.
JesteÅ›my, powiada Lévi-Strauss, pasażerami pociÄ…gów kultury
poruszających się po swoich własnych torach, z własną prędkością i
we własnym kierunku. Wyglądając z naszych przedziałów widzimy
przynajmniej pociÄ…gi toczÄ…ce siÄ™ obok, zmierzajÄ…ce w podobnych
kierunkach i z prędkością zbliżoną do naszej. Lecz pociągi znajdujące
się na stycznych lub równoległych to-
rach, a zmierzajÄ…ce w przeciwnym kierunku, nie sÄ… widoczne.
 Dostrzegamy jedynie niejasny, przelotny, zaledwie rozpoznawalny
obraz, zwykle po prostu migawkowo rozmazany w naszym polu
widzenia, który nie niesie ze sobą żadnej informacji, a jedynie irytuje
nas, ponieważ przeszkadza w spokojnej kontemplacji krajobrazu,
który służy jako tło naszego snu na jawie"14. Rorty jest bardziej
ostrożny i mniej poetycki, a wyczuwam, że także mniej
zainteresowany pociągami innych ludzi, tak bardzo przejęty tym,
dokąd zmierza jego własny. Mówi jednak o bardziej czy mniej
przypadkowym pokrywaniu się systemu przeświadczeń  bogatych
północnoamerykańskich mieszczańskich" społeczności z
przekonaniami tych wspólnot, z którymi  musimy prowadzić dialog"
zapewniając sobie  lepszą pozycję we wszelkich - o ile w ogóle
możliwych - rozmowach międzynarodowych"15. Osadzanie emocji,
myśli i ocen w jakiejś formie życia, która zdaniem Rorty'ego, a także
moim, jest jedynym miejscem, w którym można je osadzić - zakłada,
że granice mojego świata są granicami mojego języka: formuła nie od-
dająca ściśle myśli Rorty'ego.
Zdaniem Rorty'ego jest odwrotnie: to granice naszego języka są
granicami naszego świata. Z tego nie wynika, że bogactwo naszych
umysłów, to co potrafimy wypowiedzieć, pomyśleć, docenić i osądzić,
uwięzione jest wewnątrz granic naszego społeczeństwa, kraju, klasy
czy naszego czasu, lecz że bogactwo naszych umysłów, skala znaków,
z których interpretacją potrafimy sobie jakoś radzić, określają
intelektualną, emocjonalną i moralną przestrzeń, w której zamyka się
nasze życie. Im większa ona jest, im bardziej ją powiększamy starając
się zrozumieć, kim w ogóle są ludzie wierzący w płaskość Ziemi czy
Wielebny Jim Jones (lub Ilkowie bądz Wandale), jak to jest być nimi,
tym lepiej zaczynamy rozumieć siebie samych zarówno ze względu na
to, co w innych wydaje nam się odległe, jak i na to, co w nich coś nam
przypomina, co jest dla nas atrakcyjne i co jest odrażaj-
14 Lévi-Strauss, op. cit., s. 10.
15 Rorty, op. cit., s. 299-300.
13
ące, co sensowne, a co całkiem szalone; przeciwieństwa, których nie
da się w jakiś prosty sposób pogodzić ze sobą, ponieważ istnieją
rzeczy całkiem pociągające u nietoperzy i rzeczy radykalnie
odstręczające u etnografów.
W artykule przed chwilÄ… cytowanym przeze mnie Danto pisze:
 przepaść, jaka istnieje między mną a myślącymi inaczej niż ja -
nakazuje nie tylko tym, których dzieli różnica pokoleń, płci,
narodowości, sekty, a nawet rasy, ale każdemu - określenie rze-
czywistych granic własnej tożsamości". Twierdzi on także, że
asymetria, jaka występuje pomiędzy tym, w co wierzymy czy co
czujemy a tym, w co wierzą i co czują inni, umożliwia zlokalizowanie
naszego miejsca w świecie, określenie, jak to jest znajdować się w
nim oraz gdzie chcielibyśmy lub nie chcielibyśmy się znalezć.
Zatarcie tej przepaści i tej asymetrii przez zesłanie ich do królestwa
stłumionej i pomijalnej różnicy, zwykłego niepodobieństwa, będące
dziełem stworzonego w tym celu etnocentryzmu (uniwersalizm
UNESCO zaciera je - Lévi-Strauss ma co do tego caÅ‚kowitÄ… racjÄ™ -
negując całkowicie ich istnienie), oznacza odcięcie nas od takiej
wiedzy i takiej możliwości: możliwości całkowicie dosłownej i
gruntownej zmiany poglądów.
* * *
Dzieje każdego narodu wzięte z osobna i łączne dzieje wszystkich
narodów, a w gruncie rzeczy każdej poszczególnej jednostki ludzkiej
to dzieje takiej zmiany poglądów, czasem powolnej, niekiedy
gwałtownej; lub jeśli drażni nas idealistyczny ton (a nie powinien: nie
jest idealistyczny i nie kwestionuje ani naturalnej presji faktów, ani
materialnych ograniczeń, jakie napotyka ludzka wola), możemy
widzieć w tym dzieje zmian systemów znaków, symbolicznych form,
tradycji kulturowych. Niekoniecznie były to zmiany na lepsze,
najczęściej zresztą nie miały takiego charakteru. Nie prowadziły też
do jakiejÅ› konwer-
16 Danto, Mind as Feeling, s. 647.
gencji poglądów, lecz raczej do ich mieszania się ze sobą. To, co
niegdyś istotnie przywodziło na myśl opisywany i ukochany przez
Levi-Straussa świat tkwiących w neolicie integralnych społeczeństw,
komunikujących się ze sobą na odległość, dzisiaj przypomina raczej
postmodernistyczne społeczeństwo Danto, społeczeństwo ścierających
się ze sobą w niemożliwym do uniknięcia zderzeniu typów
wrażliwości. Różnorodność, podobnie jak nostalgia, nie jest już tym,
czym zazwyczaj była, a upychanie form życia do oddzielnych
szufladek w celu doprowadzenia do kulturowej odnowy bÄ…dz
przeciwstawianie ich sobie w celu uwolnienia moralnych energii, to
niewolne od niebezpieczeństw romantyczne marzenia.
Wspomniana przeze mnie na wstępie generalna tendencja do utraty
przez kulturowe spektrum wyrazistości kolorów i uzyskiwania przez
nie bardziej ciągłego charakteru bez zmniejszenia rozróżnialności
barw (w rzeczywistości stają się one bardziej rozróżnialne w miarę
postępującego rozszczepiania się i rozpowszechniania symbolicznych
form), zmienia charakter samych argumentów moralnych, a nie tylko
postawę wobec nich. Przyzwyczailiśmy się do idei, że koncepcje
naukowe zmieniają się wraz ze zmianami charakteru problemów, na
których koncentruje się uwaga uczonych - rachunek różniczkowy nie
jest wszak niezbędny dla określenia szybkości rydwanu, a energia
kwantowa do wyjaśnienia ruchów wahadła. Mniej jednak jesteśmy
świadomi tego, że odnosi się to również do spekulatywnych narzędzi
argumentacji moralnej. Idee wystarczajÄ…ce dla imponujÄ…cych
rozróżnień Levi-Straussa nie są wystarczające z punktu widzenia
kłopotliwych asymetrii Danto, a właśnie z tymi ostatnimi spotykamy
się coraz częściej.
Mówiąc bardziej konkretnie, kwestie moralne wyrastające z
kulturowej różnorodności (stanowiące oczywiście zaledwie niewielką
część całości faktycznych kwestii moralnych), które, jeśli w ogóle się
pojawiały, to zwykle w stosunkach pomiędzy poszczególnymi
społeczeństwami -  zwyczaje przeciwne rozumowi i moralności", na
których upasł się imperializm - dzisiaj coraz częściej rodzą się w ich
wnętrzu. Granice społeczne i kultu-
15
ralne pokrywają się w coraz mniejszym stopniu - Japończycy żyją w
Brazylii, Turcy nad Menem, Hindusi ze Wschodu spotykajÄ… siÄ™ z
Hindusami z Zachodu na ulicach Birmingham - proces przetasowań,
który przebiega oczywiście od dłuższego czasu (Belgia, Kanada,
Liban, Południowa Afryka - cesarstwo rzymskie nie było też
homogeniczne), lecz który obecnie dokonuje się na ogromną i niemal
powszechną skalę. Do przeszłości należą czasy, gdy amerykańskie
miasto stanowiło główny model kulturowej fragmentacji i etnicznego
przemieszania. Paryż nos ancés-tres les gaulois staje siÄ™ niemal
równie poliglotyczny i polichromiczny jak Manhattan i może
doczekać się północno-afrykańskiego mera (czy kogoś w tym rodzaju,
jak obawia się wielu les gaulois) prędzej niż Nowy Jork latynoskiego
burmistrza.
Ten proces wyrastania w samym organizmie społecznym, wewnątrz
granic  my", niepokojących problemów moralnych koncentrujących
się wokół zjawiska kulturowej różnorodności, i implikacje, jakie ma
on dla głównego naszego problemu  przyszłości etnocentryzmu"
stanie się, być może, bardziej wyrazisty w świetle przykładu. Nie
zmyślonej science fiction o wodzie na antyświatach czy ludziach,
którzy wymieniają się zawartością pamięci podczas snu, w której
według mnie filozofowie ostatnio aż nazbyt się rozkochali, ale o
zjawisku rzeczywistym, a przynajmniej przedstawionym jako
prawdziwe przez antropologa, który mi o nim opowiedział. Mam na
myśli przypadek pijanego Indianina objętego programem dializy.
Sprawa jest prosta, choć jej rozwiązanie zawiłe. Dotkliwy niedostatek
dializatorów wywołany, rzecz jasna, ich wysokim kosztem
doprowadził kilka lat temu do utworzenia się w południowo-
zachodnich stanach Ameryki kolejek pacjentów wymagających
dializowania i oczekujÄ…cych na to w ramach rzÄ…dowego programu
medycznego, kierowanego, także rzecz jasna, przez młodych
idealistów, lekarzy z wielkich uczelni medycznych, zlokalizowanych
głównie w północno-wschodnich stanach. Aby zabieg dializowania
okazał się w przypadku pewnej części pacjentów skuteczny przez
dłuższy czas, konieczne jest zachowanie ścisłej diety i wykazanie się
dyscypliną także w
innych sprawach. Jak to w przypadku akcji o charakterze publicznym,
podporzÄ…dkowanej antydyskryminacyjnym zasadom, a przy tym
moralnie motywowanej, miejsce w kolejce oczekujących nie zależało
od możliwości finansowych pacjentów, ale po prostu od stanu ich
zdrowia i kolejności skierowań. Polityka ta doprowadziła drogą
zwykłych w takich razach proceduralnych komplikacji do problemu
pijanego Indianina.
Indianin ten, doczekawszy się dostępu do reglamentowanej aparatury,
ku wielkiej konsternacji lekarzy odmówił zaprzestania czy choćby
kontrolowania spożycia alkoholu, które notabene było kolosalne. Jego
stanowisko zbliżone było pod pewnym względem do wspomnianej
przeze mnie wcześniej postawy Flannery O'Connor, postawy
pozostania sobą bez względu na to, co inni chcieliby z nas zrobić:
rzeczywiście, jestem pijanym Indianinem, pijanym od dawna i
zamierzam nim pozostać tak długo, jak długo potraficie mnie
utrzymać przy życiu przytroczonego do tej waszej cholernej maszyny.
Lekarze, kierujący się raczej innymi wartościami, uznali, że Indianin
blokuje dostęp do maszyny równie poważnie chorym - młodym
przedstawicielom klasy średniej, których przeznaczeniem, jak w ich
własnym przypadku, jest college, a może nawet studia medyczne -
chorym potrafiącym ich zdaniem zrobić lepszy użytek z dobrodziej-
stwa dializy. Ponieważ w momencie, gdy wyniknął problem, Indianin
znajdował się już w trakcie procesu dializowania, lekarze - choć z
pewnością potrafiliby wynalezć jakiś medyczny pretekst, by na
przyszłość pozbawić go miejsca, jakie zajmował w kolejce - nie
zdecydowali się (i jak przypuszczam nie wolno im było tego zrobić)
na wyłączenie go z programu; byli jednak mocno poruszeni, co
najmniej równie mocno jak nieugięcie trwał przy swoim Indianin,
który okazał się wystarczająco zdyscyplinowany, by stawiać się na
zabiegi punktualnie w wyznaczonych terminach. Ku ich niezmiennej
rozpaczy jeszcze przez kilka lat korzystał więc z maszyny do dializy,
aż wreszcie - szczęśliwy (jak sobie wyobrażam), pełen wdzięczności
(choć nie wobec lekarzy) za nieco przedłużone, poświęcone pijaństwu
życie i nie przejawiwszy najmniejszej skruchy - zmarł.
17
Sens tej historyjki nie polega na wykazaniu, jak bardzo pozbawieni
wrażliwości bywają lekarze (ponieważ nie byli oni pozbawieni
wrażliwości, mieli też określony problem), ani jak bardzo brakuje
dzisiaj Indianom busoli (ten bowiem dokładnie określił swoją
pozycję), ani na sugestii, że powinny dominować wartości środowiska
medycznego (czyli, z grubsza biorąc, nasze), wartości Indian (czyli, z
grubsza biorÄ…c, nie nasze) bÄ…dz pewne ponadpartykularne oceny
zapożyczone z filozofii czy antropologii i wysunięte przez jednego z
 herkulesowych sędziów" Ronalda Dworkina. Był to przypadek
rażący i został zakończony w sposób radykalny; nie sądzę, by więcej
etnocentryzmu, relatywizmu czy neutralności mogło tu zmienić coś na
lepsze (choć mogłoby się przydać więcej wyobrazni). Sens tej historii
- nie jestem pewien, czy zawiera się w niej stosowny morał - polega
na tym, że reprezentuje ona najlepiej, choć w nieco
melodramatycznym stylu, przeciętną postać, jaką konflikt wartości
wynikający z kulturowej różnorodności przybiera w naszych czasach.
Karmi się on dzisiaj tego rodzaju sprawami, a nie zamkniętymi w
swojej koherentnej odmienności kulturami odległych plemion w
rodzaju Azande czy lik, które fascynują filozofów niemal równie
mocno, jak opowieści science fiction, przypuszczalnie dlatego, że
można w nich dostrzec sublunarnych Marsjan i odpowiednio do tego
traktować.
Antagoniści, jeśli byli oni faktycznie antagonistami, nie re-
prezentowali zamkniętych zintegrowanych całości społecznych,
stykających się dorywczo krawędziami w płaszczyznie wierzeń.
Indianie uzależnieni od alkoholu stanowią w równym stopniu część
współczesnej Ameryki, jak lekarze usiłujący temu zaradzić za pomocą
swej aparatury. (Jeśli chcecie przekonać się jak bardzo, przynajmniej
gdy chodzi o Indian - zakładam bowiem, że o lekarzach wszystko
wiadomo - przeczytajcie wstrząsającą powieść Jamesa Welcha Winter
in the Blood, w której ten kontrast wypadł raczej dziwacznie). Jeśli
można tu mówić o jakimś niepowodzeniu, a przecież trudno na
odległość ocenić jego skalę, to polegało ono na tym, że żadna ze stron
nie potrafiła zrozumieć punktu widzenia drugiej strony, a tym samym
tego, co
to znaczy być po stronie, po której się jest samemu. Żadna ze stron,
jak się wydaje, nie wyniosła z tego epizodu ani zbytniej wiedzy o
sobie, ani o innych i nic z doświadczenia, jakim było ich spotkanie,
poza banalnym poczuciem oburzenia i urazy. Skrajnie przygnębiający
sens tej opowiastki nie polega na tym, że ludzie uczestniczący w tej
sytuacji nie byli zdolni do porzucenia swoich przekonań i przyjęcia
poglądów drugiej strony. Nie chodzi też o to, że zabrakło im jakiejś
wszechogarniającej zasady moralnej - Najwyższego Dobra czy Zasady
Różnicy (która faktycznie mogłaby dać odmienne skutki) - do której
można by się odwołać. Chodzi o to, że znalazłszy się w obliczu
tajemnicy inności nie potrafili oni nawet wyobrazić sobie możliwości
obejścia problemu aż nazbyt autentycznej asymetrii moralnej, jaka w
tej sytuacji wystąpiła. Cała rzecz wydarzyła się w sferze objętej
mrokiem.
***
To, co chętnie kryje się w mroku - sytuacja, do jakiej zdaje się
dopuszczać koncepcja ludzkiej godności oparta na  pewnej głuchocie
na głos innych wartości" czy  zestawieniu z gorszymi
społecznościami" - wiąże się albo ze stosowaniem siły dla za-
pewnienia zgodności z wartościami tych, którzy posiadają władzę
(wszak bezproblemowa tolerancja, nie wymagając zaangażowania,
niczego nie zmienia), albo jak tutaj, gdzie siła nie ma zastosowania, a
tolerancja jest zbędna, z akceptacją powolnego dryfowania w
nieokreślonym kierunku.
Z pewnością jest to przypadek, w którym nie brak przykładów
istnienia realnych alternatyw. Nie wydaje się, by można coś zrobić z
Wielebnym Jonesem, gdy wpada on w retoryczny ryk, lecz można
powstrzymać go, nim zdąży rozdać Kool-Aid. Jeśli ludzie myślą, że
punk rock jest w porzÄ…dku, jest to ich problem i sprawa ich uszu,
przynajmniej dopóki nie grają go w metro. I trudno jest (niektóre
nietoperze są bardziej nietoperzowate od innych) powiedzieć, jak
właściwie należałoby postąpić z kimś, kto utrzymuje, że kwiaty są
zdolne do odczuwa-
19
nia, natomiast zwierzęta nie. Paternalizm, indyferentyzm, buta są
niekiedy postawami przydatnymi w odniesieniu do odmiennych
wartości, nawet do wartości ważniejszych od tych, o których mowa.
Problem polega na tym, by wiedzieć, kiedy są one użyteczne, a
różnorodność można bezpiecznie pozostawić koneserom, a kiedy - ku
czemu osobiście w coraz większym stopniu się skłaniam - nie są i nie
mogą być przydatne i potrzeba czegoś więcej: nacechowanego
wyobraznią wejścia (i wniknięcia) do obcej umysłowości.
W naszym społeczeństwie na przykład koneserem par excellence
obcej umysłowości jest etnograf (do pewnego stopnia także historyk, a
na inny sposób także powieściopisarz, chciałbym jednak odnieść się
tutaj do moich własnych zastrzeżeń), dramatyzujący problem różnic,
sławiący różnorodność i epatujący szerokimi horyzontami.
Niezależnie od tego, jakie różnice metodologiczne czy teoretyczne
podzieliły nas, jesteśmy jako etnografowie podobni do siebie, opętani
zawodowo innymi światami i myślą o uczynieniu ich zrozumiałymi,
przede wszystkim dla nas samych, a następnie dzięki użyciu narzędzi
pojęciowych nie tak znów różnych od tych, którymi posługują się
historycy i pisarze, dla naszych czytelników. Dopóki te światy
rzeczywiście istniały tam gdzie odkrył je Malinowski i gdzie ich
obecność została przypomniana przez Levi-Straussa, było to zadanie
dość trudne praktycznie, choć pod względem analitycznym nie
przedstawiało większego problemu. Mogliśmy myśleć o
 prymitywnych" ( dzikich",  tubylcach") tak jak myślimy o
Marsjanach - jako o możliwych sposobach odczuwania, rozumowania,
oceniania, zachowania i trwania, charakteryzujÄ…cych siÄ™ brakiem
ciągłości w zestawieniu z naszymi własnymi standardami i
stanowiących w stosunku do nich alternatywę. Ponieważ dzisiaj te
światy i te odmienne, obce umysłowości w zasadzie nie istnieją w
realnej przestrzeni, a jedynie jako alternatywa wobec naszej
egzystencji, jako brutalnie bliska, domagajÄ…ca siÄ™ natychmiastowej
uwagi  przepaść między mną a myślącymi inaczej niż ja", konieczne
wydaje się dokonanie jakiegoś przeformułowania zarówno naszych
retorycznych nawyków, jak i naszego poczucia misji.
Pożytki z kulturowej różnorodności, jej badania, opisu, analizy i
zrozumienia układają się nie tyle wzdłuż linii oddzielającej nas od
innych i innych od nas w celu obrony integralności grupy i
podtrzymania grupowej lojalności, ile wzdłuż linii definiujących
terytorium, które rozsądek musi przekroczyć, by osiągnąć i
zrealizować najskromniejszą bodaj satysfakcję. Jest to terytorium
niejednorodne, pełne zaskakujących defektów i niebezpiecznych
przejść, gdzie mogą się zdarzać i zdarzają się wypadki, a
przemierzenie go lub próba przemierzenia, choćby w niewielkim tylko
stopniu, przyczyni się do przekształcenia go w płaską, bezpieczną,
pozbawioną przepaści równinę, lecz po prostu wydobędzie na jaw
jego rozpadliny i kontury. Żeby konfrontacja apodyktycznych lekarzy
z nieprzejednanym Indianinem (czy, jak to ujmuje Rorty,  bogatych
północnych Amerykanów" z  tymi, z którymi musimy rozmawiać")
nie miała tak destrukcyjnego przebiegu (a wobec realnego istnienia
rozpadlin nie ma żadnej pewności, że naprawdę by się na to zdobyli),
muszą oni poznać charakter przestrzeni, która się pomiędzy nimi
rozciÄ…ga.
Ten krok ostatecznie muszą wykonać oni, nie istnieje bowiem żaden
substytut lokalnej wiedzy i lokalnej odwagi. Lecz plany i mapy, a
także tabele, opowieści, fotografie i opisy, a nawet teorie, o ile mają
związek z rzeczywistością, mogą okazać się nadal przydatne. Pożytki
z etnografii, która pełni tu rolę głównie pomocniczą, są realne - jest
ona lub powinna być, podobnie jak kompilowanie słowników czy
szlifowanie soczewek, dyscyplinÄ… przygotowawczÄ…. Tym, co
etnografia rzeczywiście umożliwia, jest roboczy kontakt z odmienną
subiektywnością. Umieszcza ona partykularnych  nas" wśród
partykularnych  nich" i partykularnych  nich" wśród partykularnych
 nas", gdzie, jak powiedziałem, wszyscy już się, aczkolwiek
niechętnie, znajdują. Etnografia jest wielkim nieprzyjacielem
etnocentryzmu, przypisywania ludzi do kulturowych planet, gdzie
jedynymi ideami, do których muszą żywić szacunek, są  idee tutejsze"
nie dlatego, by zakładała wzajemne podobieństwo wszystkich ludzi,
lecz dlatego, że wie, jak bardzo są do siebie niepodobni i jak nie-
21
zdolni mimo to do wzajemnego lekceważenia. W kontekście tego, co
było niegdyś możliwe i co może być teraz przedmiotem pragnień,
suwerenny charakter swojskiego zuboża wszystkich; w tej mierze, w
jakiej ta sytuacja ma przyszłość, nasza przyszłość przedstawia się
ponuro. Nie chodzi o to, że musimy się wzajemnie pokochać lub
umrzeć (w takim przypadku my wszyscy: Murzyni i Afrykanerzy,
Arabowie i Żydzi, Tamile i Syngalezi jesteśmy skazani na śmierć).
Rzecz polega na tym, że musimy się nawzajem poznać i żyć z tą
wiedzą lub tkwić w Beckettowskim świecie kolidujących ze sobą
monologów.
Zadaniem etnografii, a w każdym razie jednym z zadań, jest w istocie
rzeczy dostarczanie, na wzór sztuki i historii, narracji i scenariuszy
zmieniajÄ…cych obiekt naszej uwagi. Jednak nie narracji i scenariuszy,
które umożliwiają nam autoakceptację ukazując innych jako
mieszkańców światów, do których nie chcemy i nie możemy przybyć,
ale takich, które czynią nas widocznymi dla siebie samych dzięki
temu, że przedstawiają nas i wszystkich pozostałych jako ludzi
wrzuconych w środek świata pełnego nieusuwalnych osobliwości,
których nie można ominąć z daleka.
Jeszcze do niedawna (zmienia się to dzisiaj po części pod wpływem
oddziaływania etnografii, po części z powodu zmian zachodzących w
świecie) etnografia była w tym swoim zadaniu dość odosobniona,
ponieważ naszemu samouwielbieniu schlebiała przez długi czas
historia podtrzymująca poczucie celowości apoteozowania naszych
bohaterów i demonizowania naszych wrogów lub rozpaczająca nad
utraconą wielkością. Społeczny komentarz wychodzący spod piór
pisarzy miał na ogół charakter wewnętrzny - jedna część zachodniej
świadomości podsuwająca drugiej zwierciadło - płaskie jak u
Trollope'a czy krzywe, jak u Dostojewskiego. Nawet literatura
podróżnicza, która przynajmniej przymierzała się do egzotycznych
obszarów (dżungle, wielbłądy, bazary, świątynie), przeważnie
wykorzystywała je do zademonstrowania żywotności posiadanych
zalet - angielskiego spokoju, francuskiej racjonalności, amerykańskiej
niewinności -w trudnych sytuacjach. Teraz, gdy etnografia nie jest już
tak
osamotniona, a osobliwości, z którymi ma do czynienia, stają się coraz
bardziej pośrednie, ukryte i nie rzucają się tak w oczy jako wybryki
natury, jak ludzie, którzy są przekonani, że pochodzą od walabii albo,
że może ich zabić krzywe spojrzenie, lokalizacja tych osobliwości i
opisanie ich kształtu może okazać się trudniejszym, niemniej jednak
koniecznym zadaniem. Wyobrażanie sobie różnicy (nie w sensie jej
wykreowania, lecz uwidocznienia) pozostaje umiejętnością, która jest
nam wszystkim potrzebna.
* * *
Celem, do którego tu zmierzam, nie jest jednak obrona prerogatyw
jakiejś przaśnej Wissenschaft, której patent na badanie kulturowej
różnorodności, jeśli go w ogóle posiadała, dawno już wygasł. Moim
celem jest wykazanie, że w moralnej historii świata (sama historia
oczywiście nie jest niczym innym, jak moralnością) doszliśmy do
takiego punktu, który zobowiązuje nas do zmiany sposobu myślenia o
różnorodności. O ile poważnie różniące się od siebie sposoby
podejścia do życia zamiast poddawać się szufladkowaniu, zamykaniu
w przestrzeniach społecznych o określonych konturach, faktycznie
ulegajÄ… wymieszaniu na kiepsko zdefiniowanych obszarach,
przestrzeniach społecznych, których kontury są nieustalone,
nieregularne i trudne do zlokalizowania, to pytanie, jak radzić sobie z
prawdziwą łamigłówką ocen wynikającą z tych niewspółmierności
zwraca nasza uwagę na całkiem inny aspekt sprawy. Porównywanie
krajobrazów i martwych natur to jedna rzecz; zestawianie panoram i
kolaży to coś zupełnie innego.
To, że dzisiaj mamy do czynienia z wielkim kolażem, w środku
którego sytuuje się coraz wyrazniej nasze życie, staje się dla
wszystkich widoczne. Nie chodzi jedynie o wieczorne wiadomości,
gdzie zabójstwa w Indiach, bombardowania w Libanie, zamachy stanu
w Afryce i strzelanina w Ameryce Åšrod-
23
kowej wstawione są między niewiele bardziej czytelne dla widza
lokalne katastrofy, po których następuje poważna dyskusja na temat
japońskich metod stosowanych w biznesie, perskich form namiętności
czy arabskich stylów negocjacyjnych. Jest to także ogromna eksplozja
przekładów, dobrych, złych i indyferentnych z tamilskiego,
indonezyjskiego, hebrajskiego i urdu oraz na te języki, dawniej
uważane za marginalne i niezrozumiałe; migracja kuchni, ubiorów,
umeblowania i dekoracji (kaftany w San Francisco, Colonel Sanders
w Jogjakarcie, stołki barowe w Kyoto); pojawienie się tematów
muzyki gamelanu w awangardowej twórczości, mity Indio w
latynoskiej powieści, ilustracje z magazynów w afrykańskim
malarstwie. Przede wszystkim jednak w sklepiku z jarzynami
spotykamy osobę, która może z równym prawdopodobieństwem
pochodzić z Korei, jak z Iowa, na poczcie kogoś pochodzącego z
Algierii lub Owernii, w banku kogoś, kto może być równie dobrze z
Bombaju, jak z Liverpoolu. Nie oparły się temu nawet wiejskie
osiedla, gdzie podobieństwo może się lepiej oszańcować:
meksykańscy farmerzy na południowym zachodzie, wietnamscy
rybacy wzdłuż wybrzeży Zatoki, irańscy lekarze na środkowym
zachodzie.
Nie muszę mnożyć przykładów. Każdy może odwołać się do
doświadczeń z własnego otoczenia. Nie cała ta różnorodność jest
równie ważna (kuchnia jogja pozostanie zawsze smaczna); równie
nagląca (nie musimy czepiać się wierzeń religijnych człowieka, który
sprzedaje nam znaczki pocztowe); nie cała też wyrasta z wyrazistego
kontrastu kulturowego. To jednak, że świat we wszystkich swych
lokalnych punktach coraz bardziej przypomina kuwejtski bazar, a
coraz mniej angielski klub dżentelmenów (to tylko przykład
skrajności - osobiście nie byłem nigdy ani tu, ani tu) wydaje się
przygnębiająco pewne. Etnocentryzm polegający zarówno na
myśleniu o innych w kategoriach >,te gnidy", jak i w kategoriach
 błogosławieństwa kultury" może, lecz nie musi, pokrywać się
zakresowo z rodzajem ludzkim; teraz jednak na ogół trudno jest
umiejscowić jego centrum w wielkim natłoku skonfrontowanych ze
sobą różnic. Les milieux są całkowicie mixtes. Nie tworzą, jak
dawniej, Umwelte.
Nasza reakcja na ten, jak sądzę, imponujący fakt jest, jak również
sądzę, jednym z głównych moralnych wyzwań, wobec których dzisiaj
stoimy i stanowi składnik wszystkich wyzwań pozostałych, od
nuklearnego rozbrojenia do sprawiedliwego rozdziału światowych
zasobów. Wobec tego wyzwania złą przysługę oddają nam wszelkie
namowy do bezkrytycznej tolerancji, skÄ…dinÄ…d pozbawione
autentycznego znaczenia i, o co mi tu chodzi, nawoływania do dumy,
pogody, defensywności czy rezygnacji, do szukania przyjemności w
ubliżających porównaniach, przy czym to ostatnie jest bardziej od
innych niebezpieczne, ponieważ łatwiejsze do naśladowania. Świat
pełen ludów tak zakochanych z wzajemnością w cudzych kulturach,
że pragną jedynie je sławić, nie wydaje mi się dzisiaj realnym za-
grożeniem; świat wypełniony ludami apoteozującymi w uniesieniu
swych bohaterów i demonizującymi swych wrogów takim
zagrożeniem niestety jest. Nie ma potrzeby dokonywania wyboru, w
gruncie rzeczy konieczne jest powstrzymanie się od wyboru między
kosmopolityzmem bez treści a szczelnym pancerzem zaściankowości.
Ani jedno, ani drugie nie nadaje się do życia w kolażu.
Życie w kolażu wymaga umiejętności radzenia z uporządkowaniem
jego składników i określeniem, czym one są (co zazwyczaj wymaga
określenia, skąd pochodzą i jakie było ich znaczenie w macierzystym
układzie) oraz w jakiej praktycznie wzajemnej relacji pozostają, bez
jednoczesnego zamazywania poczucia własnego umiejscowienia i
związanej z nim własnej tożsamości. Ujmując to bardziej dosłownie,
trzeba odróżnić  rozumienie" w sensie pojęcia, percepcji i wniknięcia
od  rozumienia" w sensie zgodności opinii, jedności uczuć czy wspól-
noty zaangażowania; je vous ai compris, które wypowiedział de
Gaulle od je vous ai compris, które usłyszeli pieds noirs. Musimy
nauczyć się pojmować to, czego nie możemy przyjąć.
Jest to jak zawsze niezmiernie trudne. Umiejętnością, którą musimy
ciężką pracą opanować, a opanowawszy (nigdy przecież dostatecznie
dobrze) pracować stale nad jej podtrzymaniem, jest zrozumienie, że
to, co w pewnego typu formie jest dla
25
nas obce, najpewniej obcym pozostanie, nie poddając się próbom
usunięcia przy akompaniamencie bezmyślnych pomruków wspólnoty
w człowieczeństwie, neutralizowania za pomocą obustronnego
indyferentyzmu czy zlekceważenia jako czarującego, nawet pięknego,
lecz pozbawionego logiki zjawiska. Nie jest to umiejętność wrodzona,
jak percepcja głębi czy poczucie równowagi, na których możemy z
pełnym zaufaniem polegać.
Pożytki z różnorodności i badań nad różnorodnością tkwią w takim
właśnie pomnażaniu siły naszej wyobrazni, by była ona zdolna pojąć
to, co pojawia się przed nami. Jeśli żywimy (a ja przyznaję, że żywię)
coś więcej niż sentymentalną sympatię do tego krnąbrnego
amerykańskiego Indianina, to nie dlatego, że podzielamy jego
poglądy. Alkoholizm jest niewątpliwie złem, a dializator niewłaściwą
metodą wobec alkoholików. Nasza sympatia wypływa z wiedzy o
tym, jak zdobył on te poglądy i o gorzkim ich sensie, z naszego
zrozumienia okropnej drogi, którą musiał pokonać dochodząc do
swych przekonań i przyczyn, które uczyniły ją tak trudną, tj.
etnocentryzmu i legitymizowanych przez niego zbrodni. Jeśli mamy
oprzeć naszą ocenę na szerszej podstawie (a jest to konieczne),
musimy szeroko otwierać oczy patrząc na świat. Dlatego właśnie owe
wnÄ™trza kolejowych przedziałów, jak je nazywa Lévi-Strauss, czyli
przypadki naszych wspaniałych historycznych narodów, kościołów i
zbiorowych poruszeń - choć w najwyższym stopniu absorbujące i
równie olśniewające jak inne - to po prostu zbyt wąska podstawa dla
takiej oceny.


Wyszukiwarka