KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część I by MattRix




KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część I by MattRix





Ze względu na wielkość opowiadania zostało ono podzielone na
cztery części . Tu jest część II ,tu  część III , a tu część
IV KOSZMARNE
PRZEBUDZENIEczęść IAutor :
MattRixGDYNIA, styczeń 1991HTML :
ARGAILHISTORIA TA ZACZYNA SIĘ W ROKU 2463.
12 LAT TEMU WYDARZYŁA SIĘ TRAGEDIA, KTÓRA ZAWAŻYŁA NA LOSACH LUDZI, KTÓRZY
JĄ PRZEŻYLI. RESZTKI ŚWIATA NIE BYŁY JUŻ TYM CZYMŚ, CO KIEDYŚ CZŁOWIEK NAZYWAŁ
CYWILIZACJĄ. BYŁ TO KOSZMAR, W KTÓRYM MOGLI ŻYĆ TYLKO NAJSILNIEJSI. ŻYCIE TO
JEDNAK WYMAGAŁO DŁUGIEJ NAUKI, MIESIĘCY A NAWET LAT OBSERWACJI I WALKI ZE
WSZYSTKIMI PRZECIWNOŚCIAMI. TYLKO TA SZKOŁA POMAGAŁA PRZETRWAĆ. ZDARZYŁO SIĘ
JEDNAK, ŻE W TYM KOSZMARZE POJAWIŁA SIĘ ISTOTA LUDZKA ZE STAREGO ŚWIATA. BEZ
WIEDZY, DOŚWIADCZENIA, SIŁY I SPRYTU. TYLKO ZE WSPOMNIENIAMI ...
    Kiedy Max dotarł do miasta,
zbliżało się południe. To musiało być chyba południe, bo słońce było wysoko i
prażyło niemiłosiernie. Spóźnił się przez pewnego sprytnego złodzieja, który
korzystając z jego wypoczynku, chciał ukraść mu najlepszego wielbłąda.
    Złodziej był sprytny, ale nie dość jak na Max'a. Długo
popamięta ich spotkanie, pod warunkiem, że przeżyje.     W
mieście nic się nie zmieniło. Te same slumsy, obszarpani, brudni faceci i te
same zaniedbane prostytutki z długimi brudnymi włosami i niekompletnymi
szczękami. Gdzie - niegdzie pałętały się dzieci tak samo brudne i obszarpane jak
inni mieszkańcy. Czasami zdarzało się wśród nich dziecko - potworek, bez nosa,
ucha, ze zniekształceniami twarzy lub reszty ciała. Niektóre z tych dzieci
wyglądały naprawdę strasznie. Na szczęście nie było ich tu wiele. Podobno na
północy było ich całe mnóstwo, a im dalej na południe tym było ich mniej.
    Ale Max nie był nigdy na północy.    
Przynajmniej nigdy od tamtego czasu ...     Przyjeżdżał do
miasta tylko wtedy, kiedy musiał, to znaczy, raz na miesiąc, albo nawet dwa.
Najczęściej spędzał na miejskim targowisku dzień, a potem wracał do siebie. Tym
razem chciał kupić nową broń i trochę amunicji. Zanim dostał się na targ, musiał
stać w długiej kolejce, a potem zapłacić za wstęp. Zapłacił świeżymi owocami.
-     Dobra, możesz włazić. - powiedział ogromny facet,
który przyjął od niego zapłatę. - Tylko bez draki! - dodał.
    Max skinął głową.     Na targ można
było wejść tylko przez podziemny tunel. Cały teren targu otoczony był wysoką
palisadą. Na początku nie wiadomo było dokładnie po co ta palisada. Wkrótce
jednak wszyscy dowiedzieli się. Pierwszymi byli złodzieje, którzy po okradzeniu
kogoś nie mieli dokąd uciekać. Próbowali przez tunel, ale tam zawsze byli
strażnicy. Nie mieli więc szans. Kary za kradzież były rozmaite. W zależności od
tego co zostało ukradzione, obcinano złodziejowi dłoń lub całą rękę, nogę, albo
skazywano go na śmierć. Nie było jednak żadnej egzekucji. Złodziejowi stawiano
propozycję: odejdzie wolno, jeżeli pokona Małego Johna.    
Mały John miał ponad dwa metry wzrostu, stalowe mięśnie i cios mordercy. Nie
było jeszcze nikogo, kto dałby mu radę.     Dlatego więc
złodziej, który dostał taki wyrok, nigdy nie opuszczał miasta.
    Kilka metrów od niego, gruby jegomość krzyczał coś na
całe gardło. Ktoś inny odpowiedział mu równie podniesionym głosem.
     Wkrótce rozgorzała bójka, w której udział brali
najbliżej stojący. Ale już kilka minut potem do akcji wkroczyli strażnicy.
Bardzo szybko i brutalnie rozprawili się z grupą walczących.
    To była częsta scena. Max znał ją doskonale. Powtarzała
się tak często, że nie zainteresowani nie zwracali na nią uwagi.
    Chodził po targu szukając miejsca, gdzie mógłby kupić
broń i amunicję. Nic jednak nie znalazł.     W pewnej chwili
podszedł do niego karzełek. -     Chcesz kupić pif-paf?
- zapytał.     Max skinął głową.
-     No to chodź ze mną.     Max
rozejrzał się. Nikt nie zwrócił na nich uwagi.     Szedł za
karłem, aż zobaczył stary drewniany barak. Gdy karzeł wszedł na schodki przy
baraku, powiedział: -     Zaczekaj tu.
    Max bez słowa usiadł na schodach. Jakieś dwie minuty
potem karzeł pozwolił mu wejść do środka.     Za stertą
poukładanych skrzynek, które służyły za ladę, stał kościsty mężczyzna. Max nie
pierwszy raz kupował broń w mieście, ale tego człowieka widział po raz pierwszy.
-     Chciałbyś kupić broń? - zapytał sprzedawca.
-     A jak sądzisz, po co tu jestem? - zapytał Max.
-     Tak tylko zapytałem.    
Mężczyzna otworzył ukryty schowek w ścianie. Oczom Max'a ukazał się całkiem
niezły jak na te czasy arsenał. -     Wybieraj. -
powiedział sprzedawca, odsuwając się na bok.     Max stał
przez chwilę i przypatrywał się broni. -     Ten. -
wskazał na mały karabin.     Sprzedawca ostrożnie wyjął go ze
schowka i podał Maxowi. Ten zaczął dokładnie oglądać go.
-     Znasz się na broni? -    
Tak. - powiedział, nie przerywając swojej czynności.
-     Kim byłeś przedtem? - znowu zapytał sprzedawca.
-     Powinno cię obchodzić tylko to, czy mam czym
zapłacić.     Mężczyzna zrozumiał, że Max nie jest zbyt
rozmowny. -     A masz czym zapłacić?
-     Mam. Pokaż mi jeszcze ten rewolwer.
    Max obejrzał drugą broń. -    
Masz do tego amunicję? -zapytał. -     Oczywiście. -
odparł sprzedawca i wyciągnął z jednej z szaf dwa pudełka naboi.
-     Biorę wszystko. - powiedział Max.
-     Czym będziesz płacił?
-     Złotem, może być?    
Sprzedawcy zabłysły oczy.     Max zapłacił za broń i amunicję
i schował je do torby przewieszonej przez ramię. Mógł już wracać do domu, ale
postanowił spędzić w mieście jeszcze trochę czasu. Szybko jednak znudziło mu się
oglądanie tych samych widoków. Wsiadł więc na swojego wielbłąda i ruszył na
pustynię. Wolał na niej spędzić noc. W mieście bywało niebezpiecznie, a Max nie
należał do tych, którzy lubili bez powodu ryzykować życie. Na pustyni czuł się o
wiele bezpieczniej. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za trzy dni
powinien dojechać na miejsce. ********************
    Drugiego dnia trafił w sam środek burzy piaskowej.
Zboczył więc trochę z drogi. Kiedy minęła burza, wszędzie miał pełno piasku, w
ustach, nosie, uszach, we włosach. Burza piaskowa trafiła mu się pierwszy raz od
kilku lat. Przedtem z powodzeniem unikał tego tworu natury. Gdy znowu był gotowy
do drogi, wsiadł na wielbłąda i ruszył przed siebie.     W
pewnej chwili dojrzał na horyzoncie coś błyszczącego, co wystawało z piasku.
Wyjął lornetkę. Był to metal, ale nic więcej nie mógł powiedzieć. Wiedział
jedynie, że nie było tego przedtem w tym miejscu. Postanowił sprawdzić to. Po
jakimś czasie okazało się, że musi to być coś większego niż tylko duży kawał
metalu. Była to część ściany.     Przez kilka lat zasypana
była piaskiem i dopiero teraz wiatr odsłonił ją. Max dostrzegł zarys drzwi, ale
nigdzie nie było klamki czy czegoś podobnego. Odgarnął trochę piasku i odsłonił
w ten sposób małą klawiaturę, osłoniętą szybką. Zbił ją i przycisnął duży
czerwony guzik. Przez kilka sekund nic się nie działo, ale potem coś zgrzytnęło
i drzwi zaczęły się powoli otwierać. Gdy były już szeroko otwarte, Max wszedł do
środka. Zszedł w dół kilka schodków i znalazł się w pomieszczeniu, gdzie
znajdowały się różne urządzenia i komputery, które o dziwo działały. Nie bardzo
wiedział do czego służyły. Te, które pamiętał były innego typu. Zauważył
następne drzwi, prowadzące do pomieszczenia obok. Były otwarte, więc wszedł tam.
Gdy tylko przekroczył próg, zapaliło się jaskrawe światło. Pomieszczenie było
prawie puste, tylko przy jednej ze ścian stał pulpit, na którym było pełno
wskaźników.     Podszedł do niego. Od razu zauważył rząd
czerwonych guzików ponumerowanych od 1 do 13. Przycisnął pierwszy z nich. Ściana
rozsunęła się przed nim i zobaczył komputer. Po naciśnięciu drugiego klawisza na
ekranie komputera ukazały się różne dane. -    
Ciśnienie krwi, temperatura ciała, praca serca, praca nerek ... - czytał cicho.
- O co tu chodzi?     Przycisnął trzeci klawisz, potem
czwarty, piąty i w końcu trzynasty. I wtedy jedna ze ścian rozsunęła się i Max
zobaczył małe, słabo oświetlone pomieszczenie, w którym stała jakaś metalowa
skrzynia ze szklanym wiekiem. Po kilku minutach wieko otworzyło się z sykiem.
    Odczekał jeszcze kilka minut, a potem wszedł do
pomieszczenia.     W metalowej skrzyni leżała kobieta. Miała
ciemne kręcone włosy do ramion. Była raczej ładna.     I
nagle zrozumiał co zrobił.     Właśnie odhibernował jakąś
babkę, która nie wiadomo co tu robiła.     Wiedział, że
zrobił błąd. Najchętniej zamroziłby ją z powrotem, ale nie wiedział jak to
zrobić.     Zaklął cicho. ********************
    Nie wiedział co ma z nią zrobić. Upłynęły dwa dni, a
ona wciąż była nieprzytomna. Gdyby umarła, to byłoby jakieś wyjście.
    Ale wciąż żyła.     Kim mogła być ?
Skąd wzięła się na pustyni ?     Była jedyną osobą, która
mogła odpowiedzieć na te pytania. Ale z drugiej strony, jeżeli umrze ...
    Max doszedł do wniosku, że jeżeli nie pozna odpowiedzi,
świat się nie zawali.     Zbliżała się noc. Jeszcze jedna
gorąca noc w jego oazie na pustyni.     Wielbłądy leżały
nieopodal. Były spokojne.     Max siedział przy ognisku
oparty o palmę. Obok miał przygotowane miejsce do spania. Ona leżała w szałasie,
który zbudował kiedyś.     Zaglądał do niej co jakiś czas.
Teraz też poszedł tam.     Światło ogniska całkiem dobrze
oświetlało wnętrze szałasu.     Przyklęknął przy niej. Kiedy
zaglądał tu godzinę, może dwie wcześniej, leżała tak samo nieruchomo. Nie
poruszyła się nawet o centymetr.     Nachylił się sprawdzając
czy oddycha. Poczuł oddech, wolny i ledwie wyczuwalny. Żyła. Jak długo to
jeszcze potrwa?     Poprawił po raz któryś poduszkę i
dokładniej okrył ją kocem.     Spojrzał jeszcze raz na jej
twarz i wyszedł z szałasu.     Położył się na swoim posłaniu
przy ognisku. Był zmęczony.     Nie miał siły, ani ochoty
rozmyślać o czymkolwiek. Nawet o niej.     Wokół było cicho,
więc szybko zasnął. Jednak jego sen nie był snem zwyczajnym. Przez te długie
lata nauczył się spać czujnie.     Mały hałas budził go
natychmiast. Tej nocy też spał czujnie.     Zbliżał się świt,
gdy obudził go cichy szmer. Wiedział, że nie był on spowodowany przez wielbłądy,
ani przez wiatr.    To było coś innego. Otworzył oczy, nie
poruszając się. Spojrzał w stronę szałasu. To ona poruszyła się. Wstał cicho i
poszedł tam.     Poruszała się niespokojnie, tak jakby śnił
jej się koszmar. Przyklęknął przy niej. -     Spokojnie.
- powiedział, odgarniając jej z twarzy włosy.     Powoli
otworzyła oczy. -     Czy to już koniec? - zapytała
cicho.     Nie wiedział o co jej chodzi, ale na wszelki
wypadek powiedział: -     Tak, to już koniec. Musisz
teraz odpocząć. Najlepiej prześpij się jeszcze. -    
Chce mi się pić. - wyszeptała.     Max bez słowa wyszedł z
szałasu i po chwili wrócił z kubkiem wody. Uniósł lekko jej głowę i pozwolił się
napić. -     A teraz spać. -    
Gdzie ja jestem? - zapytała.     Co miał jej powiedzieć?
-     W bezpiecznym miejscu. - odparł zgodnie z prawdą.
    Nie pytała już o nic. Posłuszne zamknęła oczy i zasnęła.
    Max wyszedł z szałasu.     A wiec
przeżyła. Czuł, że może mieć z jej powodu dużo kłopotów.    
Nawet bardzo dużo. Ale tak, jak czasami zabijał, czy to w obronie własnej, czy
dla pieniędzy, tak teraz nie mógł jej tak po prostu usunąć. Zaczął się czuć za
nią odpowiedzialny.     Odpowiedzialny?
    Poczuł to po raz pierwszy od 14 lat.
    Uśmiechnął się do siebie. -    
"Będą kłopoty." - pomyślał. -"Duże kłopoty."     Znowu
położył się na swoim posłaniu. Nie spał jednak. Myślał. Zastanawiał się co jej
powie, kiedy znowu się przebudzi. Przypuszczał, a nawet był pewien, że ona nic
nie wie o tym co się zdarzyło 12 lat temu. Jak jej to wytłumaczy? Jak ona
przystosuje się do nowego życia? I co z nią zrobi? Nie mogła przecież zostać tu,
w oazie. No, może kilka, albo kilkanaście tygodni, ale nie na zawsze.
    A co potem? -     "Cholera nadała
ją tu!" - pomyślał ze złością.     Przez te wszystkie lata
sam troszczył się o siebie. On był dla siebie najważniejszy. Ta dziewczyna już
teraz stawała się uciążliwym balastem. Nie był przyzwyczajony do troszczenia się
o innych!     Czy rzeczywiście?     Kiedyś
troszczył się o innych, przynajmniej próbował. Jeszcze 14 lat temu były dwie
istoty, które zapełniały jego życie. Ich twarze trochę się zatarły w pamięci.
Ale czasami, gdy przymknął oczy, widział je obie roześmiane. To o nie się
troszczył. Bardzo się starał, ale niewiele to pomogło. Wszystkie jego starania
poszły na marne.     Czas leczy rany, choć czasami budził się
nagle zlany potem.     Słyszy wtedy ich głosy, krzyki,
błaganie o litość. Po takiej nocy wszystko wraca bardzo wyraźnymi obrazami i
pamięć ożywa.     Pamięta tylko głosy. Słyszał ich śmierć i
nie mógł nic zrobić.     Gdyby wtedy umarł ...
    Przez długie miesiące miał do siebie pretensje, że żyje.
    Próbował nawet odebrać sobie to znienawidzone życie. Za
pierwszym razem przeszkodził mu jego wspólnik. Za drugim razem stchórzył.
    Od tamtej pory jest człowiekiem - widmem. Tak mówią
ludzie, którzy go znają. Ale przecież nikt nie zna go tak naprawdę.
    Nie było już osób, o które kiedyś się troszczył. Od 14
lat.     A teraz pojawiła się ona. Nie chciał jej! Gdyby
mógł, zostawiłby ją tam! Ale nie mógł. Odezwało się chyba coś, co kiedyś ludzie
nazywali sumieniem albo sercem. Przez wiele lat był tego pozbawiony, aż nagle
...     Nie był na to przygotowany i dlatego był niespokojny.
********************     Słońce było już wysoko,
gdy obudziła się. Wszystkie siły jeszcze nie wróciły, ale pamiętała jak ojciec
mówił jej, że prawdopodobnie przez jakiś czas nie będzie się dobrze czuła. Na
razie wszystko się zgadzało. Nagle spostrzegła, że jest w dziwnym nieznajomym
miejscu. Nie wiedziała gdzie, była jednak pewna, że nie jest to Instytut
Naukowy, w którym powinna się znajdować. Leżała przez chwilę nieruchomo. W końcu
powoli podniosła się i wyszła chwiejnym krokiem z szałasu. Zmrużyła
oczy.     Słońce świeciło jej prosto w twarz. Rozejrzała się
dookoła. Nic z tego nie rozumiała. Przypomniała sobie, że ojciec mówił coś o
dalszych eksperymentach. Ale to przecież nie było nic pewnego. A jeżeli
zdecydował się na nowy eksperyment bez jej wiedzy?     Bardzo
możliwe.     Powoli ruszyła przed siebie. Oparła się o
najbliższą palmę. Była jeszcze słaba. Zauważyła ślad po ognisku. Palenisko
jeszcze dymiło. A więc ktoś tu jeszcze był. To dobrze. Nie miała pewności czy w
takich niespodziewanych warunkach dałaby sobie radę sama. Zakręciło jej się w
głowie. Czuła, że za chwilę osunie się na ziemię. ********************
    Kiedy odchodził od szałasu, spała w najlepsze.
Przypuszczał, że będzie spała jeszcze kilka godzin. Było mu to na rękę. Mógł
zostawić ją na chwilę i pozbierać różne rzeczy na ognisko. Poza tym musiał
zajrzeć do wielbłądów, nazbierać owoców. Zajęło mu to wszystko może 30 minut.
Owoce zapakował do torby przewieszonej przez ramię, a gałęzie i suche liście
związane sznurkiem trzymał w ręku. Kilka minut potem był już na polanie, na
której stał szałas.     Nagle zobaczył ją. Stała przy palmie.
Miał wrażenie, że zaraz upadnie. Rzucił wszystko na ziemię, podbiegł do niej i
chwycił ją w ostatniej chwili. -     Musiałaś wstawać?!
- zapytał, kładąc ją na swoim posłaniu przy palenisku.    
Nie odpowiedziała. -     No dobrze, leż tu spokojnie.
Zaraz wracam. - powiedział.     Przyniósł torbę z owocami i
gałęzie. -     Gdzie ja jestem? - zapytała, gdy był
blisko niej. -     Pytałaś już o to. W bezpiecznym
miejscu. -     Słyszałam już to.
-     Bo to ja mówiłem. -    
Kim pan jest i gdzie ja jestem dokładnie?     Westchnął.
-     Nie jestem żadnym "panem". Po prostu Max. Max
Sheridan. Jesteśmy w mojej "posiadłości". To oaza na pustyni.
-     Na pustyni?? O Boże! - jęknęła. - Ojciec nie
zostawił dla mnie wiadomości?     Nie rozumiał.
-     "Ojciec"? -     Tak, mój
ojciec. -     Przykro mi, ale nie.
-     Trudno. Pewnie zadzwoni. Masz tu telefon?
-     Nie. -     Nie?? Cóż to za
dziura? -     To wcale nie jest taka dziura. Sama się
przekonasz. -     Zobaczymy. - mruknęła.
-     Zjesz coś? - zapytał.
-     Jakoś nie jestem głodna. Jak długo tu jestem?
-     Trzy dni. -     Trzy dni?!
Były jakieś komplikacje? - zaniepokoiła się.     Znowu nie
wiedział co ma jej odpowiedzieć. -     Nie, nie było
komplikacji. Dlaczego pytasz? -     Przez trzy dni
spałam. Ojciec mówił mi, że będę spała przez jeden dzień. Naprawdę wszystko było
w porządku? -     Tak. - zapewnił ją. - Możesz mi
wierzyć. Teraz musisz się tylko dobrze odżywiać i odzyskasz siły.
-     Żadnych leków? - zdziwiła się.
    Zatkało go trochę. -     Nie,
naturalnie pożywienie jest lepsze. -     Chyba wiesz
lepiej. Jesteś w końcu lekarzem.     Znieruchomiał. Ona
myślała, że jest lekarzem. Sytuacja zrobiła się jeszcze trudniejsza niż myślał.
Ciągle nie wiedział jak ma jej to powiedzieć.     Postanowił
zaczekać na jakąś okazję. ********************
    Zauważył, że dziewczyna szybko nabiera sił. Wiedział
już, że nic jej nie grozi. Zresztą skoro tyle dni przeżyła, będzie żyła dalej.
    Nie był tylko pewien jak przyjmie prawdę, bo musiał jej
przecież to w końcu powiedzieć. Max nie często z nią rozmawiał. Po pierwsze
w ogóle nie był rozmowny, a po drugie nie wiedział o czym z nią rozmawiać. Nawet
nie znał jej imienia.     Pewnego dnia sama sprowokowała
rozmowę. Zapadł zmierzch, siedzieli przy ognisku. -    
Coś tu jest nie tak, doktorku. - odezwała się. - Minęły cztery dni odkąd
obudziłam się na dobre i nic się nie dzieje. Kiedy dwa lata temu dałam się
wsadzić do tego pudła, umówiłam się z przyjaciółmi na małe spotkanie. To już za
dwa tygodnie. Ale obawiam się, że w takim tempie mogą być z tym problemy. Skoro
ja nie mogę pogadać z ojcem, proszę mu przekazać, że czas biegnie. Obiecał mi,
że zdążę na to spotkanie.     Max westchnął ciężko.
-     "Chyba czas już na mój ruch." - pomyślał.
-     Posłuchaj mnie uważnie. - powiedział. - To, co ci
teraz powiem jest najprawdziwszą prawdą. -     A jednak
są jakieś komplikacje?! - zaniepokoiła się. - Wiedziałam, że to się tak skończy!
Mówiłam im, że... -     To nie to! - przerwał jej.
-     W takim razie co? -    
Nie mogę porozumieć się z twoim ojcem. Nie znam go, a zresztą on prawdopodobnie
już nie żyje. -     O czym ty mówisz, doktorku??
-     Nie jestem doktorem. -    
??? -     Nie spostrzegłaś tego? Jesteś tu od prawie
tygodnia, a ja ani razu nie nazwałem cię po imieniu.
-     Rzeczywiście... -     Po
prostu nie znam go. Nie znam ciebie, ani twojego ojca. Nie wiem dlaczego
zostałaś zahibernowana, ani dlaczego na czas nie odhibernowano cię.
-     "Na czas"?? O czym ty mówisz? Chwileczkę ...
Miałam być odhibernowana w listopadzie 2452 roku. Którego dzisiaj mamy?
    Max spojrzał na nią. Była przestraszona. Może myślała o
kilku miesiącach, a przecież chodzi tu o lata. -    
Mamy styczeń 2463 roku, albo jak kto woli 12 lat po wojnie. - Jakiej
wojnie??! - wykrzyknęła. -     Nuklearnej. - powiedział
cicho.     Przysunęła się do niego.
-     Możesz to powtórzyć? Spójrz mi w oczy i powtórz.
-     Jest rok 2463, a według nowej ery 12 rok po wojnie
nuklearnej. -     To niemożliwe...
    Siedziała koło niego i wpatrywała się w ognisko. Nagle
roześmiała się. Śmiała się jakoś dziwnie, sztucznie, jak ktoś obłąkany.
-     Świetny kawał! - zaśmiała się. - Udało ci się! To
pewnie pomysł ojca. -     Przestań! - Max chwycił ją za
ramiona i potrząsnął nią.     Zamilkła. Patrzyła na niego
błagalnie, szukając pomocy. Miała łzy w oczach. -    
Powiedz mi, że to nieprawda. - poprosiła. -     Nawet
gdybym chciał, nie mogę. Tego nie można ukryć.     Dziewczyna
nagle przylgnęła do niego. Max był zaskoczony. W pierwszej chwili nie wiedział
jak się ma zachować. Objął ją jednak ramieniem. -    
Wiem, że to dla ciebie szok. Może powinienem powiedzieć ci to jakoś delikatniej,
ale...     Odsunęła się od niego i usiadła, znowu patrząc w
ogień. -     Co się stało? Dlaczego była ta... wojna?
-     Wystarczyło dwóch ludzi, jeden w Ameryce, drugi w
Azji. W ciągu kilku minut Ameryka, Europa i Azja przestały istnieć. Tam
prawdopodobnie nikt nie przeżył. Być może jakieś kontynenty ciągle istnieją. Ale
nie ma pewności. Tak naprawdę do tej pory nie wiadomo o co poszło.
-     Kiedy to było? -     12
lat temu, w 2451 roku. -     O Boże ... miałam się
obudzić w 2452 roku. Tylko 2 lata w hibernacji. A tu okazuje się, że to było aż
13 lat. To śmieszne. Miałam wtedy 19 lat, a teraz mam 32. 13 zmarnowanych lat...
-     Może to cię uratowało? Wielu ludzi umarło na różne
choroby popromienne. Szczególnie na północy. Może twój ojciec żyje, kto wie.
-     Jestem Amerykanką. Mój ojciec miał być w
Instytucie tylko tydzień po hibernacji i dwa tygodnie przed dehibernacją. Resztę
czasu miał spędzić w Stanach. -     Przykro mi, że
Australia okazała się łaskawa tylko dla ciebie. Ale życie na pustyni nie jest
takie złe. O wiele gorzej jest w mieście.     Nie odezwała
się. Max pomyślał, że musi minąć trochę czasu, zanim to wszystko dotrze do niej,
zanim "przetrawi" to. -     Jak ty się właściwie
nazywasz? - zapytał. -     Nicole Dorn. - powiedziała
cicho. -     Ładne imię. - powiedział, żeby tylko coś
powiedzieć.     Cisza, która zapanowała była nieprzyjemna i
ciężka. Z jednej strony Max chciał jej jakoś pomóc, z drugiej strony wiedział,
że niewiele może zrobić. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
********************     Obudził się wcześniej
niż zwykle. Pierwsze co zrobił, to spojrzał w stronę szałasu. Nicole nie było
tam. Zerwał się na równe nogi. -     "Gdzie ta cholera
polazła?" - pomyślał ze złością.     Zaczął jej szukać. Po
kilku minutach znalazł ją na krańcu oazy przy starym zbiorniku. Siedziała kilka
kroków od niego oparta o palmę. Nie zauważyła go, ani nie usłyszała. Max stał
ukryty za krzakami. Nie chciał jej przeszkadzać. Pomyślał, że może potrzebuje
trochę samotności. Chyba ją rozumiał, przynajmniej starał się.
    Odwrócił się i już miał odchodzić, gdy kątem oka zobaczył
jak Nicki podchodzi do zbiornika z wodą i nachyla się nad nim, jakby chciała się
napić. -     Nie pij tej wody! - wykrzyknął i podbiegł
do niej.     Nie wiedziała co się dzieje. Max przestraszył
ją. Kiedy był już przy niej, spojrzała na niego zdziwiona.
-     Chyba nie miałaś zamiaru napić się tej wody? -
zapytał. -     Miałam. Chciało mi się pić i ...
-     Wiesz co to jest? - pokazał jej nieduży przedmiot.
-     Wygląda jak jakiś licznik. - powiedziała.
-     Bo to jest licznik. Licznik Geigera.
    Max przesunął go nad powierzchnią zbiornika. Licznik
zaczął głośno trzeszczeć. -     Teraz już wiesz. -
powiedział, chowając przyrząd. -     Więc co to była za
woda, którą piliśmy? - zapytała. -     Niedaleko jest
źródło czystej wody. Jest trochę skażona, jak zresztą wszystko tu, ale to
najczystsza woda jaka piłem. -     W takim razie po co
tu jest ten zbiornik? -     Jakieś trzy lata temu
odkryłem tą oazę, razem ze zwłokami jej poprzedniego mieszkańca. Zbiornik wtedy
już tu był. Zostawiłem go, bo nie miałem jak pozbyć się tej wody, a poza tym
nawet gdybym to zrobił, nie mógłbym ponownie użyć tego zbiornika. Sam w sobie
jest cholernie skażony.     Max wstał.
-     Pokażę ci źródło. - powiedział, wyciągając do niej
rękę.     Pomógł jej wstać. Źródło znajdowało się na
przeciwległym krańcu oazy. Było ukryte wśród kamieni i roślin.
-     Tę wodę możesz spokojnie pić. Nie zaszkodzi ci
bardziej niż powietrze, którym oddychasz. -     Wszędzie
tak jest? -     Jak? -     Tak
jak tu, gdzie woda i powietrze są skażone. -     Nie, na
północy jest o wiele gorzej, a na południu o wiele lepiej.
-     Dlaczego nie przeniesiesz się na południe?
-     To daleka i niebezpieczna droga. Nie ma właściwie
sposobu, żeby się tam dostać. Ani ja tutaj, ani ludzie w mieście nie myślą już o
przeniesieniu się na południe.     Nicki spojrzała na niego
uważnie. -     Miasto? Jest tu jakieś miasto? -
zapytała.     Max zrozumiał, że nie powinien mówić jej o
mieście. Jeszcze nie teraz. Chciał jakoś wymigać się od odpowiedzi na to
pytanie. -     Musimy już wracać. - powiedział i poszedł
w stronę obozu.     Dogoniła go.
-     Odpowiedz mi. Co to za miasto? Gdzie ono jest?
    Milczał. -     Dlaczego nie
chcesz mi nic powiedzieć? Może nie powinnam pytać? -    
Właśnie, nie powinnaś pytać. - powiedział twardo.     Chciała
coś jeszcze powiedzieć, ale Max przerwał jej. -    
Koniec rozmowy na ten temat!     Dziewczyna nie wiedziała
dlaczego Max nie chce mówić o mieście. Pewnie domyślał się, że chciałaby tam
pojechać. Oaza była może i dobra, ale jej zdaniem prymitywna. Miasto rysowało
przed nią pewne szanse na w miarę normalne życie. Zdenerwowała Max'a swoimi
pytaniami. Musi być więc jakiś powód, dla którego nie chciał jej nic powiedzieć.
Ale to było teraz nieważne. Gdzieś tam istniało normalne miasto. Dlaczego
miałaby więc tu siedzieć? Dlaczego nie może wrócić do cywilizacji?
    Postanowiła, że będzie tak długo go męczyła, aż zawiezie
ją do miasta. ********************     Miasto
stało się obsesją Nicole. Na próżno Max starał się w miarę delikatnie wybić jej
to z głowy. W końcu zamilkł całkowicie.     Nie odpowiadał
na pytania. Za to ona mówiła bez przerwy. W chwilach bezsilnej złości nazywała
go impertynentem, głupcem, odludkiem i dziwakiem. Ale powiedziała kiedyś coś, co
go zabolało.-     Ty chyba przez całe życie byłeś sam!
Która kobieta by cię zechciała?!     Nie wiedziała, bo nie
mogła, że była taka, która go chciała i kochała. Wtedy zdał sobie sprawę, że
musiał się bardzo zmienić, że przestaje być człowiekiem. A może to ona chce,
żeby tak czuł?     Nieważne. Tamte czasy dawno się skończyły.
Choć wspomnienia trochę bolą, niewiele rzeczy, a tym bardziej słów
wypowiedzianych w złości, mogło go zranić. Ale ponieważ ona ciągle mówiła, miał
jej czasami dosyć. Kiedy nie mógł już wytrzymać, krzyczał na nią i wtedy
dziewczyna milkła na jakiś czas ale wcale nie ze strachu. Nie bała się go. Jeśli
krzyknął na nią, unosiła się dumą i ignorowała go. Było wtedy cicho, a jej
poważna mina i duma śmieszyły Max'a. Nigdy jednak nie okazywał jej tego.
    Po jednej z takich kłótni, Nicki nie odzywała się do
niego przez prawie dwa dni. "Prawie", bo wieczorem następnego dnia, gdy
sortowali owoce, odezwała się: -     Dlaczego nie chcesz
rozmawiać ze mną o tym mieście? -     Znowu zaczynasz? -
Max spojrzał na nią zniecierpliwiony. -     Daj spokój
Max! Dlaczego nie pozwalasz mi nawet wypytywać cię o miasto?
-     Nie lubię o nim mówić!
-     Czy przypadkiem nie dlatego, że boisz się, że będę
chciała tam pojechać?     Miała rację. Nie chciał, żeby tam
jechała. Sam nie wiedział dlaczego. Może po prostu zdawał sobie sprawę z tego,
że ona nie przeżyje tam nawet trzech dni. Ale jak takiej to wytłumaczyć?! Jej
wydaje się, że wie lepiej! -     Co to za miasto? Jak
się nazywa? - znowu zapytała.     Max westchnął. Wiedział
już, że dziewczyna nie da mu spokoju. -     Ono nie ma
nazwy. To po prostu miasto. -     Jak tam jest?
-     Powiedz mi, czy ty naprawdę masz zamiar tam
pojechać? -     Jeszcze nie wiem. - powiedziała, nie
patrząc na niego. -     Tak czy nie? Spójrz mi w oczy i
odpowiedz. -     No więc tak! Wolę pojechać tam. Miasto
to zawsze miasto, a nie oaza na pustyni. -     To miasto
ze wszystkich stron jest otoczone pustynią. A samo miasto... - nie wiedział jak
jej to powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że musi tak manipulować słowami, żeby
odechciało jej wyjazdu. -     Po co chcesz tam jechać? -
zapytał. -     Po pierwsze po to, żeby normalnie żyć! -
powiedziała. - Nie jestem ani twoją niewolnicą, ani Aborygenem, żeby żyć tu. A
tak w ogóle nie zmieniaj tematu. -     Powiedziałaś:
"normalnie żyć". Jak sobie to wyobrażasz? Że wynajmiesz gdzieś małe mieszkanko z
telefonem? Że znajdziesz dobrze płatną pracę, i że będziesz próbowała normalnie
żyć tak jak dawniej? -     Mniej więcej. A co w tym
złego?     Max zaśmiał się. -     12
lat temu była wojna atomowa. Ci którzy ją przeżyli nie pamiętają telefonu,
telewizji czy radia. Chcesz wynająć mieszkanie? Proszę bardzo, może dostaniesz
jakąś norę z pchłami i pluskwami, za którą będziesz musiała słono zapłacić.
Chcesz pracy? No cóż, jedynym zajęciem jakie znajdziesz, będzie prostytucja.
Będziesz piękną, młodą, jędrną dziwką, będziesz miała ogromne powodzenie. Ale to
tylko przez jakiś czas. Po kilku tygodniach zaczniesz się przeobrażać, staniesz
się brzydka, zestarzejesz się, brudne włosy, ciało i łachmany upodobnią cię do
dziesiątek innych dziwek! Takiego chcesz życia?!    
Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
-     Mówisz to po to, żeby mnie zniechęcić. Ale ja się
nie dam! -     Masz rację, chciałbym cię zniechęcić, bo
chciałbym, żebyś przeżyła jeszcze kilka lat! To co powiedziałem jest szczerą
prawdą! Ludzie, którzy tam wegetują, nie są ludźmi, których pamiętasz! Miasto
jest koszmarem wymyślonym przez degeneratów! Czy ty tego nie możesz pojąć?!
    Max był zdenerwowany. Co za uparta dziewczyna!
    Zapadła cisza. -     Chcę
pojechać do miasta, Max. - powiedziała cicho.     Miał ochotę
wrzasnąć na nią. Ale zrozumiał, że nie ma sensu i że nie przekona jej.
-     Dobrze, zabiorę cię do miasta, ale dopiero za
miesiąc. To daleka droga i nie mam zamiaru przemierzać jej bez powodu.
    Nicole uśmiechnęła się. Niespodziewanie dla Max'a,
pocałowała go. -     Dziękuję. - szepnęła.
    Nie powiedział nic. Kiedy odeszła, uśmiechnął się lekko.
********************     Zbliżał się termin
wyjazdu do miasta. Nicki była podekscytowana.     Bardzo
chciała już tam być.     To co powiedział jej Max było
szokujące. Była jednak pewna, że przesadzał. Żył na odludziu i chyba trochę
zdziwaczał.     Przygotowywała się do wyjazdu starannie.
Zbierała owoce, niektóre suszyła, aby zabrać je ze sobą.    
Pewnego dnia Max przyniósł jej dwie spore torby. -    
Jesteś nieodpowiednio ubrana. W tych torbach są różne ciuchy. Wybierz sobie coś.
To musi być mocne, wygodne i funkcjonalne. Przyjdę za 15 minut.
    Odwrócił się i odszedł.     Czy
rzeczywiście była nieodpowiednio ubrana? Miała na sobie luźne spodnie i lekką
sportową bluzę. -     "Do tej pory nie przeszkadzało mu
to." - pomyślała.     Ale na wszelki wypadek wolała zrobić to
co jej kazał. Żeby tylko się nie rozmyślił i zabrał ją do tego miasta! Max
wrócił po kilkunastu minutach. Nicki była już ubrana w jego rzeczy. Miała na
sobie czarne skórzane spodnie, niebieską podkoszulkę i czarną skórzaną kurtkę.
Na nogi włożyła swoje adidasy do kostek. Kiedy zauważyła go, zapytała:
-     No i jak? Może być? -    
Wiedziałaś co wybrać.     Pomógł zapakować jej resztę rzeczy.
-     Ten strój coś mi przypomina. Twój jest podobny. -
powiedziała. - Kim byłeś przed wojną?     Max wziął torby i
zaniósł je do szałasu. -     Nie chcesz mi powiedzieć? W
porządku, nie będę więcej pytała. -     Lepiej żebyś
pytała teraz. Tam w mieście nie radzę ci dużo gadać.    
Nagle wcisnął jej coś do ręki. Było zimne. Gdy spojrzała na to co trzyma w ręku,
o mało nie krzyknęła. To była broń, rewolwer. -     Po
co mi to?! -     Lepiej mieć to przy sobie. Zawsze.
-     Ty też zawsze nosisz broń?
-     Nawet z nią śpię. -    
Wspaniale. - mruknęła. -     Potrafisz się tym
posługiwać? - zapytał. -     Skąd! Ja miałam być
aktorką! Wpakowałam się w całe to gówno, bo oblałam egzamin do szkoły
aktorskiej. -     Musisz się nauczyć strzelać. -
powiedział, ładując magazynek jej rewolweru. - To niezła broń. Używałem takiej
kiedyś. -     Byłeś płatnym mordercą, czy co?
-     Nie, byłem gliniarzem.
-     To już lepiej! -     Nie
zawsze. Ty wiesz, że byłem gliną i może jeden czy dwóch facetów w całej
Australii. Lepiej nie przyznawać się do tego teraz. Nie każdy to lubi.
-     Ale są przecież ludzie, którzy pamiętają mundury.
A to co mamy na sobie to nic innego jak właśnie mundury policyjne.
-     Chodzi się w tym, co się akurat ma. Mundur już nic
nie znaczy. Nie będą cię z tego powodu wypytywać. -    
Jesteś pewien? No dobrze. Co mam z tym robić? - zapytała, wymachując bronią.
-     Uważaj do cholery! Jest nabity! - krzyknął i
chwycił ją za rękę. -     Puść! To boli!
-     Jeżeli koniecznie chcesz kogoś zabić to celuj w
niego, a nie wymachuj bronią. To po pierwsze. A po drugie: nigdy więcej nie
wygłupiaj się tak przy mnie! -     Przepraszam.
-     Nie rób i nie przepraszaj.    
Przez kilka godzin uczył ją obchodzić się z bronią, strzelać, ładować i czyścić.
-     Jesteś dobrą uczennicą. - stwierdził wieczorem. -
Ale nie myśl, że nauczyłaś się już wszystkiego. Jeśli wszystko dobrze pójdzie,
będziesz mogła uczyć się od życia jeszcze jakiś czas. Pod warunkiem, że będziesz
ciągle żywa. A teraz idź spać.     Dziewczyna nie ruszyła się
z miejsca. -     Nie słyszałaś? Idź spać!
-     Nie jesteś wcale taki groźny, na jakiego chcesz
wyglądać. - powiedziała. -     O co ci znowu chodzi?
-     O to, że potrafisz być całkiem miłym facetem.
Jestem tego pewna. -     Mylisz się, nie jestem miłym
facetem. Już nie. -     Ale możesz się postarać. -
powiedziała i podeszła do niego.     Spojrzała w jego oczy i
powiedziała: -     Te oczy mówią mi, że taki byłeś
kiedyś.     Pocałowała go w policzek. Ale Max wyczuł, że ten
pocałunek trwał dłużej, niż poprzednie.     Kiedy miała już
wstać i odejść, chwycił ją za rękę i zapytał: -     Po
co to robisz? -     A jeżeli powiem ci, że po prostu
podobasz mi się, to uwierzysz mi? Przecież to nie zabronione. - powiedziała i
poszła do szałasu.     Był trochę zaskoczony. Zresztą wcale
nie trochę. Był na tyle zaskoczony, że nie wiedział jak zareagować.
********************     Obudził ją wcześniej niż
zwykle. -     Wstawaj, ruszamy w drogę!
    Wstała natychmiast. -     Jestem
gotowa. - powiedziała.     Max spojrzał na nią uważnie.
-     Zastanów się jeszcze raz. Na pewno tego chcesz?
    Skinęła głową. -     I chcesz,
żebym cię tam zostawił? -     Tak.
-     Jesteś pewna, że dasz sobie radę?
-     Wiele się od ciebie nauczyłam, choć wątpię, czy
będę musiała to wykorzystać. Możesz być spokojny, dam sobie radę.
-     Przecież możesz tu zostać.
-     Max, jesteś wspaniałym facetem, ale tam jest
cywilizacja i chciałabym do niej wrócić. -    
"Cywilizacja..." - mruknął. - Już ci mówiłem coś na ten temat. Ale proszę
bardzo. To twój wybór. -     Właśnie.
-     No to chodź. -     Gdzie?
-     Chcesz iść na piechotę do miasta?
-     Aaa, rozumiem. Masz gdzieś tu ukryty samochód.
-     Można to tak nazwać. - uśmiechnął się. - Choć
niezupełnie.     Kiedy doszli do małej zagrody wielbłądów,
Nicki stanęła jak wryta. -     Nie chcesz mi chyba
powiedzieć, że... -     Właśnie, pojedziemy na
wielbłądach. -     O Boże! Trzy albo cztery dni jazdy na
wielbłądach! Ja nigdy w życiu nie jeździłam na wielbłądzie!! - powiedziała
przerażona.-     Możesz ich nie straszyć?! To wcale nie
jest takie trudne. -     Akurat!
-     Sama się przekonasz. -    
Nie jestem tego pewna. -     Możesz zostać w oazie. -
zaproponował. -     O nie! To już wolę jechać!
-     Jak chcesz. Musisz mieć jeszcze to. - powiedział,
podając jej białe okrycie, jakie kiedyś nosili Beduini.
-     Po co mi to? -     Jak
wiesz czarny kolor przyciąga słońce, a biały odbija. Wolisz się ugotować zanim
dojedziesz do miasta? -     Nie.
-     Dobrze.     Pomógł założyć jej
nowy ubiór. -     Czuję się w tym idiotycznie! -
powiedziała. -     Przyzwyczaisz się. A teraz siadaj na
wielbłąda. -     Jak?! -    
Zwyczajnie. Wielbłąd leży, więc wdrapiesz się na niego. A kiedy będzie wstawał,
a potem szedł, mocno się trzymaj, siedź prosto. To wszystko.
-     Fenomenalnie!...     Kiedy
siedziała już na wielbłądzie i ten zaczął się podnosić, mówiła do niego cicho:
-     Tylko powoli, ostrożnie! I proszę cię nie zwal
mnie, dobrze?     A potem dodała cicho, mówiąc do siebie:
-     O Boże! Jeżeli przeżyję tę podróż, będę ci
stokrotnie wdzięczna! ********************    
Tego samego dnia wieczorem zrobili pierwszy postój.
-     Jak się czujesz? - zapytał, pomagając zejść jej z
grzbietu zwierzęcia. -     Ja się w ogóle nie czuję! To
dopiero jeden dzień! Jak ja przeżyję następne? -     Nie
będzie tak źle, zobaczysz.     Podał jej bukłak z wodą.
Zaczęła pić łapczywie. -     Hej! Nie pij tyle! Pomyśl o
dalszej drodze! Nie będzie gdzie zaopatrzyć się w wodę.
-     Przepraszam. Ty nie pijesz? - zapytała, widząc że
Max zamyka bukłak i chowa go. -     Nie muszę.
    Zbliżała się noc, a noce na pustyni bywały chłodne. Ta na
taką się zapowiadała. Max spał oparty o swojego wielbłąda. Nicki leżała na
posłaniu kilka kroków od swojego wielbłąda. Udawała, że spała. Ale nie mogła
zasnąć. Było jej zimno. -     Zimno ci? - usłyszała głos
Max'a. -     Nie. - powiedziała, choć niemal zamarzła.
-     Bzdura! Zimno ci! Jeżeli boisz się wtulić w
wielbłąda, to chodź do mnie. -     Ale ...
-     Nie gadaj, tylko chodź! Jeszcze mi tu zamarzniesz.
    Nicki podeszła do Max'a. Usiadła przy nim, okryła się
grubym kocem. Max objął ją ramieniem i przytulił. -    
Cieplej? - zapytał. -     O wiele. - przyznała.
-     Zaraz rozgrzejesz się. Postaraj się zasnąć.
    Obudzili się, kiedy tylko słońce wstało i zrobiło się
ciepło. -     Jak się spało?
-     Dobrze. - powiedziała. - A jednak jesteś miłym
facetem. - uśmiechnęła się. -     Bzdury!
    Po małym śniadaniu ruszyli w dalszą drogę.
********************     Byli już blisko miasta.
Zapadła noc, kiedy Max pokazał dziewczynie oświetlony punkt w dolinie.
-     To jest twoje miasto. - powiedział. - Tak je sobie
wyobrażałaś? -     Nie wiem, jest ciemno i nic nie
widzę. -     Zobaczysz rano.
-     "Rano"? To godzina drogi. Może przenocujemy już w
mieście? -     Nie. Po pierwsze dlatego, że droga tu
jest kamienista i wielbłądy mogłyby uszkodzić sobie nogi, a po drugie po
zachodzie słońca nie wpuszczają tam nikogo obcego. Musimy więc przenocować tu.
-     Dobrze. - zgodziła się.    
Miała miasto w zasięgu ręki, nie musiała się więc tak spieszyć.
    Mogła poczekać jeszcze jedną noc.
********************     Słońce już prawie
wzeszło, gdy Max obudził się. Nie było przy nim dziewczyny. W pierwszej chwili
przestraszył się, ale zaraz potem dostrzegł ją. Siedziała okryta kocem na małej
skałce.     Obserwowała budzące się miasto. Wyglądało
zupełnie inaczej za dnia niż w nocy. Nie spodziewała się bloków, ani pięknych
budowli. Ale może chociaż niskich zabudowań z cegły albo z kamieni. A tym czasem
tam nie było nic takiego. -     Zawiedziona? - usłyszała
głos Max'a. -     Nie, tylko trochę zdezorientowana.
-     To jeszcze nie koniec rozczarowań. Ale pamiętaj:
uprzedzałem cię. -     Wiem i nadal chcę tam iść.
-     Co za uparta baba! - mruknął.
-     Słucham? -     Nie, nic.
Mówiłem do siebie.     Zanim zbliżyli się do wschodniej bramy
miasta, Max powiedział: -     Wiem, że nic cię już nie
przekona do powrotu. -     Zgadza się. - powiedziała
Nicki.-     Jesteś odważna, trochę cię nauczyłem, ale
wiedz, że to nie wystarczy. Kiedy wyjadę, wrócę dopiero za miesiąc, a może nawet
dwa. Będziesz musiała radzić sobie sama. To miasto apokalipsy, nowych dzikich
praw, pełne tego o czym nawet ci się nie śniło.     Nicole
spojrzała na niego tak, jak patrzy się na nudnego nauczyciela. Max zrozumiał to.
-     W tym mieście jest tylko jeden człowiek, któremu
mogę ufać. Spędzimy tam jakiś czas, a potem pożegnamy się. I pamiętaj: nie
rzucaj się w oczy, nie szukaj guza i przestrzegaj praw.
-     A jakie są te prawa? -    
Nie ma właściwie niczego stabilnego co można nazwać prawem. To właściwie zwyczaj
obowiązujący wtedy, gdy w jakimś miejscu znajduje się duża liczba jego
zwolenników. Zależnie od sytuacji i miejsca prawo w tym mieście jest zmienne.
Oznacza to, że w danym miejscu i danej sytuacji raz prawem jest to, a raz co
innego. -     To absurd! -    
Całe to miasto jest absurdem. Aha! I jeszcze jedno. Uważnie obserwuj ludzi wokół
siebie. To ci może bardzo pomóc.     Dziewczyna westchnęła,
jakby chciała zapytać: "Czy to już koniec?" -     A
teraz ruszamy. Trzymaj się blisko mnie i nie dziw się niczemu za bardzo. -
Jak sobie życzysz.     Tak, to miasto w niczym nie
przypominało tego, o którym śniła przez tyle dni. Ale czy to miało oznaczać, że
jest gorsze? Na pewno nie. Dla niej miasto musiało być o 100% lepsze od tej
oazy. Co prawda Max wcale nie był taki zły, oaza była ładna, ale to nie to samo
co miasto.     Byli jakieś 500 metrów od bramy, gdy
podjechali do nich na wielbłądach dwaj uzbrojeni ludzie.
-     Co to za jedni? - zapytała.
-     To strażnicy. Siedź cicho i nie odzywaj się. -
powiedział. -     W jakim celu przybyliście do miasta? -
zapytał jeden z nich. -     Przyjechaliśmy z wizytą do
Grega Zielarza. - powiedział Max. - Jestem Max Sheridan, a to Nick
Dorn.-     "Nick Dorn? Czy on zwariował?" - powiedziała,
ale nie odezwała się. -     W porządku. Możecie jechać.
- powiedzieli i popędzili swoje wielbłądy, gnając w kierunku bramy.
    Max i Nicki wolno ruszyli za nimi.
-     Jaki Nick Dorn? - zaprotestowała. - Ja mam na imię
Nicole, a nie jakiś Nick! -     Masz imię żeńskie.
-     Bo jestem kobietą! -    
No właśnie. Zapomniałem ci powiedzieć, żebyś na razie nie ujawniała tego, że
jesteś kobietą. -     Dlaczego?
-     To może być dla ciebie niebezpieczne. Przekonasz
się zresztą czym jest tu kobieta. - powiedział.     Wjechali
do miasta i im bardziej się w nim zagłębiali, tym bardziej Nicki dziwiła się.
Nie, to na pewno nie było miasto, o którym śniła. Nawet nie wyobrażała sobie, że
może od wewnątrz aż tak źle wyglądać.     Domy, jeżeli to w
ogóle były domy, sklecone były z czego się dało. Przypominało jej to nowojorskie
slumsy. Wszystko cuchnęło, wszędzie panował brud. Ludzie poubierani byli w
strzępy czegoś, co kiedyś być może było odzieżą. Małe dzieci biegały często bez
ubrań. Mężczyźni wyglądali jak prehistoryczni ludzie. A kobiety...
    W pewnej chwili Nicki usłyszała okropne wrzaski. To jedna
z kobiet broniła się przed jakimś mężczyzną. Ten bił ją, kopał i ciągnął za
włosy. Jedni przypatrywali się temu ze spokojem, a drudzy po prostu nie zwracali
na to uwagi. -     To jej mąż. - usłyszała głos Max'a. -
Widocznie była mu nieposłuszna. -     Ale jak tak można
... ? - zaczęła, ale Max przerwał jej. -     Takie jest
prawo! Nigdy nie wtrącaj się, jeżeli zobaczysz coś takiego. Będziesz dłużej
żyła.     Nic nie odpowiedziała. Nie mieściło jej się to w
głowie. Przed wojną nigdzie na świecie nie traktowano tak kobiet! No tak, ale
teraz jest już po wojnie...     Miasto i jego mieszkańcy
zaczynało ją przerażać. Ale Nicole Dorn była czasami bardzo dumną kobietą. Teraz
nie było już odwrotu, nawet gdyby chciała. Nie mogła powiedzieć Max'owi, że chce
wracać! Pokazać mu, że jest słaba? O nie! To ostatnia rzecz jaką zrobi!
-     "Trudno. Jakoś dam sobie radę." - pomyślała, choć
wcale nie była tego pewna.     Zaczęła żałować, że dała się
namówić na ten eksperyment z hibernacją. Gdyby się nie zgodziła, miałaby teraz
święty spokój.      Nie żyłaby i nie musiała oglądać tego
wszystkiego.     Po kilkunastu minutach dojechali do jednego
z "domów". Był nieco większy niż reszta. -     Co to za
dom? - zapytała. -     Tu mieszka Greg Zielarz, mój
przyjaciel. -     Wspaniała siedziba. - mruknęła.
    Max udał, że nie usłyszał tego. Wydawało mu się, że
dziewczyna zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, w co się pakuje.
-     "Jeszcze jeden dzień i zechce wracać do domu." -
pomyślał i właściwie ucieszył się z tego. Tam przynajmniej miała szanse
przeżycia.     Weszli do domu. Było to małe pomieszczenie
służące za kuchnię. Z przyległego pomieszczenia wybiegło dwoje, może 5-cio albo
6-cio letnich dzieci. Zaraz po nich wyszedł niepozorny człowieczek.
-     Witaj Greg! - powitał go Max.
-     Max Sheridan! Co ty tu robisz stary draniu?! Nie
za wcześnie na zaopatrzenie? -     Nie w tej sprawie
przyjechałem. Chciałbym, żebyś poznał najbardziej upartą kobietę, jaka znałem.
-     Kobietę? - zdziwił się Greg.
-     Tak, to jest Nicole Dorn.
-     Miło mi pana poznać. - Nicki podała mu rękę.
    Zdziwiony Zielarz wytarł swoją prawicę o spodnie i podał
ją dziewczynie. -     O rany! Nie słyszałem tego od lat.
- powiedział. - Witam panią w moim domu. Proszę usiąść. - powiedział, wskazując
na sklecone z desek krzesła. -     Jedliście już
śniadanie? - zapytał. -     Tak. - odparł Max.
-     Ale wina się napijecie?     Nie
czekając na odpowiedź, wyjął z szafki butelkę z jakimś płynem.
    Max podszedł do niego. -     Skąd
ty ją wytrzasnąłeś? - zapytał szeptem Greg. -     To
długa historia. Wytłumaczę ci potem.     Usiedli przy stole.
-     Mam do ciebie małą prośbę, Greg.
-     Wal śmiało. -    
Moglibyśmy przenocować u ciebie? -     Jasne. Jak długo
chcecie. -     Dziękujemy. - odezwała się Nicki.
-     Czy ona wie co tu się dzieje? - zapytał Greg.
-     Tak, mam nadzieję że teraz już wie. Nie uwierzysz,
ale ona wolała to miasto od mojej oazy. - powiedział.
-     Żartujesz! Chcesz tu zostać, moje dziecko?
-     Nie jestem dzieckiem. A poza tym rzeczywiście chcę
tu zostać.     Max spojrzał na Grega, jakby chciał
powiedzieć: "Sam widzisz." ********************
    Zapadła już głęboka noc. Nicki spała w jednym z
czterech "pokoi" domu Grega. Sam gospodarz i Max siedzieli w kuchni i
rozmawiali.     Max opowiedział przyjacielowi o dziewczynie.
-     I pozwolisz jej tu zginąć? - zapytał Zielarz.
-     A co mam zrobić? Uwiązać łańcuchem do palmy?
Zerwałaby się i zginęła na pustyni. Trochę ją przygotowałem do życia tu, ale i
tak wiem, że nie da sobie rady. -     Szkoda jej. To
jedyna osoba, która jeszcze dobrze pamięta stary świat.
-     Wiem, że szkoda jej. Ale to uparta baba! A zresztą
co mnie to obchodzi?! Żyłem przez tyle lat sam, to i dalej będę tak żył.
-     A te kilka tygodni nic dla ciebie nie znaczy?
-     To były najbardziej hałaśliwe tygodnie w moim
życiu! Nawet nie wiesz jaka z niej gadatliwa i kłótliwa istota. Przynajmniej
znowu będę miał spokój. -     Jakoś bez przekonania to
mówisz. -     Co chcesz przez to powiedzieć?
-     Ja? Zupełnie nic! Przecież nic nie mówiłem!
-     Przecież wiesz, że nie mógłbym...
-     Max! Minęło 14 lat! To kawał czasu.
-     Być może, ale to nie ma znaczenia.
-     Nie można żyć wspomnieniami!
-     Widocznie ja mogę! I nie mówmy o tym więcej!
-     Dobrze, przepraszam.    
Zapadła krótka cisza. -     Greg. - zaczął Max. - Czy
kiedy odjadę mógłbyś zaopiekować się nią?     Zielarz
spojrzał na przyjaciela. -     Oczywiście. Zrobię co
będę mógł. -     Pokaż jej miasto i jego prawa.
-     Nie martw się o nią. -    
Nie martwię się! -     Martwisz się. Ale skoro mimo
wszystko chce tu zostać, to jest silna. A skoro jest silna, da sobie radę,
oczywiście z moją pomocą. -     To chyba byłoby
wszystko. Chodźmy spać. - powiedział Max, wstając. -    
Dobranoc.     Max wszedł cicho do pokoju, w którym spała
Nicki. Położył się obok niej na posłaniu rozłożonym na podłodze.
    Przez dłuższą chwilę przyglądał się śpiącej dziewczynie.
    Rzeczywiście Greg miał rację. Szkoda jej.
********************     Następnego dnia Max i
Nicki wybrali się na "spacer" po mieście.     Max chciał,
żeby dziewczyna zobaczyła całe miasto. Starał się wytłumaczyć jej wszystko, ale
i tak to co widziała wydawało się być pozbawione sensu.    
Zapadł już wieczór, kiedy wracali do domu Grega. -    
Rano wyjadę stąd i będziesz od tej pory zdana na własne siły. Oczywiście Greg
pomoże ci zawsze, jeżeli będziesz miała kłopoty, ale unikaj ich.
-     Postaram się. - uśmiechnęła się.
-     To dobrze. Często kłopoty tutaj to śmierć, dlatego
też warto ich unikać. -     Mogę cię o coś zapytać, Max?
-     Słucham. -     Skąd znasz
Grega? W tych czasach trudno o przyjaciela. -     To
prawda, ale Zielarz nim jest. Prawdopodobnie jedynym jakiego mam.
-     Jedynym? -     Reszta
dawno już gryzie piach. Kiedyś Greg uratował mi życie. Znalazł mnie w jakimś
zaułku i przywrócił do życia. Mieszkałem u niego ponad pół roku. W końcu
ruszyłem dalej w drogę i przez przypadek natknąłem się na moją oazę. Zostałem
tam. Ponieważ w mieście krucho jest z żywnością, przywożę mu czasami trochę
owoców. -     Dlaczego nazywasz go Zielarzem?
-     Kiedy ma te swoje zielska, potrafi przygotować z
nich różne wspaniałe leki. Dzięki nim żyję. -     Skoro
jesteście takimi przyjaciółmi i skoro w mieście jest tak okropnie to dlaczego
Greg ze swoją rodziną nie przeniesie się do oazy? Moglibyście przecież żyć tam
razem. -     Czyżby miasto już ci się nie podobało? Może
chcesz wracać? - zapytał z nadzieją w głosie.-     Wcale
nie! Słyszałam tylko jak Greg narzekał.     Max uśmiechnął
się. -     Greg żył tu przez cale lata. On i jego
rodzina przyzwyczaili się do tego miasta. Pewnie nie potrafiliby żyć w spokojnym
miejscu. -     Możliwe. -    
Jesteśmy na miejscu. - powiedział, bo doszli właśnie do domu Zielarza.
    Po chwili dodał: -     Chciałbym
się z tobą pożegnać. -     Mówiłeś przecież, że
wyjeżdżasz jutro rano. -     Tak, ale chcę wyjechać
bardzo wcześnie. Będziesz jeszcze spała. -     Dlaczego
tak wcześnie?     Wzruszył ramionami.
-     Tak będzie lepiej. A więc trzymaj się. Pamiętaj o
tym co ci mówiłem. Jeżeli chcesz, zostań u Grega, jeżeli nie, pomoże ci coś
znaleźć. Wiesz co on powiedział wczoraj wieczorem? Że szkoda cię. Miał rację.
-     Nie, nie miał. Dam sobie radę, zobaczysz. -
uśmiechnęła się.     Po kolacji położyli się spać. Max leżał
przy Nicki. Nie mógł zasnąć. -     Nie możesz spać? -
zapytała nagle. -     Nie mogę.
-     Nie martw się o mnie.
-     Nie martwię się o ciebie tylko o miasto.
Przewrócisz je do góry nogami. -     Na pewno nie. Kiedy
spotkamy się za dwa miesiące, opowiem ci jak było. -    
Możesz wrócić ze mną. - zaproponował.     Dziewczyna
spojrzała na niego uważnie. -     Nie Max. To już
postanowione. Śpij dobrze. - powiedziała i pocałowała go w policzek.
-     "Może to i lepiej." - pomyślał.
********************     Słońce już wstało, gdy
Max wsiadł na swojego wielbłąda i ruszył w drogę do domu.    
Znowu był sam. Właściwie nie powinien nic odczuwać. A jednak ...
    Było mu ciężko. Zdawał sobie sprawę, że ona zginie, po
prostu musi zginąć. Tam w oazie był na nią zły. Czasami miał jej serdecznie
dosyć. Teraz czegoś zaczęło mu brakować. Może jej kłótni? Krzyku? A może
uśmiechu i tych pocałunków na dobranoc?     Bzdura! Po prostu
nie jest już obciążony i czuje się znacznie lepiej!    
Lepiej?...     W ciągu minionych 14 lat nie było niczego, do
czego mógłby się przywiązać. Tym bardziej żadnej kobiety. Jego żona i mała
córeczka były dla niego wszystkim, nawet teraz, po tylu latach.
    Zawsze był twardy i nieubłagany. Chyba nie zmieniło się
to przez jedną wrzaskliwą dziewczynę?     Nie ! Na pewno nie!
    Lepiej dla nich obojga stało się, że ona zostaje tu, w
mieście. ********************     Minęło osiem
dni odkąd Max wyjechał z miasta, a Nicki została w nim.    
Przez pięć dni mieszkała u Zielarza, ale postanowiła dłużej nie zawracać mu
głowy. Z jego pomocą znalazła niedaleko "całkiem niezły lokal" - tak stwierdził
Greg.     W rzeczywistości był to wynajęty za ciężkie
pieniądze (które zostawił Max) niewielki pokoik z legowiskiem, czymś co kiedyś
mogło być krzesłem i jedną małą lampą naftową. Niestety lampa była prawie pusta,
a o jej napełnieniu nie mogło być mowy. Po prostu w całym mieście nie było już
nafty. Greg, mimo że zgodził się na jej samotne mieszkanie, ciągle opiekował się
nią. Ale nawet on nie ustrzegł jej przed kłopotami. Mimo ostrzeżeń Max'a wzięła
stronę jakiejś kobiety bitej przez, jak się potem okazało, własnego ojca. Na
początku nie brano poważnie jej słów, potem mało brakowało, a podzieliłaby jej
los. Na szczęście w porę zorientowała się, że popełniła błąd i uciekła.
Szczęściem dla niej było też to, że tego akurat dnia miała na sobie strój
beduina i nikt nie mógł zobaczyć jej twarzy. W przeciwnym wypadku potem mógłby
ją ktoś rozpoznać i znowu miałaby kłopoty.     Tak mijały
dni. Dziewczynie coraz ciężej żyło się w mieście. Nie mogła jednak wrócić do
Max'a. Po pierwsze nie mogła prosić Grega o wysłanie jakąś drogą wiadomości
Max'owi. Nie było jak, no i jej duma ucierpiałaby na tym. A po drugie nie mogła
prosić Grega o ochronę czy opiekę. On przecież miał własną rodzinę i nią musiał
się opiekować.     Czasami w nocy chciało jej się płakać, a
nawet wyć ze złości i bezsilności. W takich momentach już kilka razy chwytała za
broń i przystawiała ją sobie do skroni. Nigdy jednak nie miała odwagi pociągnąć
na spust. Wtedy przygnębienie wzrastało.     Nienawidziła
siebie, świata w którym żyła i wszystkich ludzi dookoła. Skoro sama nie mogła
pociągnąć za spust, modliła się o szybką śmierć. -    
"Zasnąć i nie obudzić się." - marzyła.     Jednak modląc się
nie miała pewności czy Bóg jeszcze istnieje.     Jeżeli
pozwolił żyć ludziom tak jak żyją w tym mieście, w upodleniu i zezwierzęceniu,
to może już Go po prostu nie ma? Może wojna zmiotła również Jego? Może ogromny
grzyb wybuchu dosięgnął Jego Nieba?     Sama już nie
wiedziała. Powoli zaczęła wątpić w Jego istnienie. Przynajmniej miała pewność,
że opuścił ludzi i pozostawił ich samym sobie. ********************
    Pewnego dnia niewiele brakowało, aby spełniły się jej
marzenia. Tyle tylko, że śmierć, która zawisła nad nią miała być bolesna i
długa.     Wszystko zaczęło się od tego, że Nicki postanowiła
poszukać Greg'a. Jego żona powiedziała jej, że powinien być w którejś karczmie,
które Nicki nazywała spelunami. Jednak przestrzegła ją, że nie powinna tam
wchodzić. -     Nie martw się, nic mi nie będzie. -
uspokoiła ją.     W mieście były cztery speluny. Chciała je
wszystkie sprawdzić.     Zdecydowała się bowiem prosić Greg'a
o pomoc w wydostaniu się z miasta i w powrocie do oazy.    
Ale kiedy pojawiła się w jednym z "lokali" znalazła jedynie kłopoty. Weszła tam
w stroju beduina. Wewnątrz panował smród brudnych ciał i czegoś ponadto. Było
tam pełno mężczyzn. Nagle jeden z nich zastąpił jej drogę. Był pijany.
-     Jak już tu wlazłeś, powinieneś zdjąć z głowy tą
szmatę! - powiedział.     Nicki miała zamiar wycofać się. Ale
za nią stał inny typ.     Znalazła się w pułapce i jedynym
argumentem była broń. W momencie kiedy sięgnęła po nią, mężczyzna ściągnął jej z
głowy okrycie. Wszyscy zgromadzeni najbliżej stanęli jak wryci, a chwilę potem
zrobili bardzo niezadowolone miny. -     To baba! -
krzyknął jeden z nich. - Co ona tu robi?! -     Jak
śmiałaś wejść tu, ty... -     Dokończ! - powiedziała,
przystawiając mu do brzucha pistolet. - Dlaczego milczysz?
-     Jest nas więcej. - powiedział. - Nawet jeżeli
kilku z nas zginie, ty zginiesz również. Chyba nie jesteś stąd, skoro nie wiesz,
że tu nie wolno wchodzić kobietom. -     Rzeczywiście,
nie jestem stąd. Ale nawet gdybym wiedziała ...     Nagle
poczuła ogromny ból i poleciała do przodu. To któryś z mężczyzn wbił jej nóż w
udo. Mimo bólu wstała natychmiast i wyjęła z nogi nóż.
-     To było niepotrzebne. - powiedziała i ...
strzeliła do właściciela noża.     Ten padł na ziemię bez
życia. -     Którykolwiek się zbliży, zginie. -
powiedziała idąc do drzwi.     Kiedy była już blisko wyjścia,
kilku z nich rzuciło się na nią.     Wybiegła przed budynek.
Stała już tam grupka gapiów, która z każdą chwilą powiększała się. Otoczyli ją
ze wszystkich stron.     Wiedziała, że nie pozwolą jej
odejść.     I pomyśleć, że przeżyła tyle dni, a teraz gdy
chce się przyznać do błędu i złamać swą dumę, musi zginąć. Co za ironia losu!
    Z nogi obficie płynęła krew, na ramieniu też ją poczuła
(pewnie podczas szarpaniny ktoś przejechał ją nożem). Była coraz słabsza, ale
ciągle chciała walczyć.     Rzucali w nią obelgami,
kamieniami i błotem. Bawili się nią, bo wiedzieli, że nie jest w stanie nic
zrobić. Mieli niezłą zabawę. -     Co z nią zrobimy?! -
zawołał ktoś z tłumu. -     Ja bym ją najpierw
przeleciał a potem róbcie z nią co chcecie! - zawołał w odpowiedzi ktoś inny,
zbliżając się powoli do niej.     Był to jakiś młody
zabijaka. -     Nie zbliżaj się, bo cię zabiję! -
powiedziała do niego. -     Nie warto. Możemy się za to
nieźle zabawić. -     Nic z tego!
-     Jesteś tego taka pewna? - uśmiechnął się tamten.
    Nagle na arenę, jaką utworzył zamknięty krąg ludzi,
wszedł jakiś mężczyzna. Nicki nie widziała właściwie jego twarzy. W oczy
świeciło jej słońce, a poza tym jedno oko miała zakrwawione krwią spływającą z
czoła. -     Zostawcie ją! - krzyknął ów mężczyzna.
-     A to dlaczego?! - zawołali inni.
-     To moja kobieta! Szukałem jej wszędzie.
-     Nie jestem niczyją kobietą! - wrzasnęła Nicole.
    Mężczyzna odsunął od niej młodzika, chwycił za ubranie i
przyciągnął do siebie. -     Myślałaś, że schowasz się
przede mną w miejscu gdzie nie będę cię szukał? Jak widzisz nie musiałem wcale
tam wchodzić, aby cię znaleźć. - powiedział głośno, żeby wszyscy słyszeli.
    A zaraz potem dodał cicho: -    
Nie poznajesz już mnie? To ja, Max.     Nicki odskoczyła od
niego. -     Nie potrzebuję cię! Sama dam sobie radę! -
krzyknęła. -     Nie pogarszaj swojej sytuacji! -
odpowiedział jej. -     Właśnie mała! Uważaj, bo jak on
się tobą zajmie to zobaczysz! - krzyknął ktoś z tłumu.
-     Pieprz się! - krzyknęła do niego. - A ty -
zwróciła się do Max'a. - zejdź mi z drogi, bo zastrzelę cię następnego!
    Max szybkim ruchem wyrwał jej broń i zatknął za pas.
Znowu chwycił ją za ubranie. -     Radzę ci zamknij się
i uspokój się! -     Zostaw mnie w spokoju!
    Westchnął, uniósł rękę i zacisnął pięść.
-     Nie uderzysz mnie! Nie ośmielisz się! -
powiedziała.     Max uderzył ją i dziewczyna straciła
przytomność. -     Co z nią zrobisz? - zapytał ktoś.
-     Załatwię to na pustyni. - powiedział,
przewieszając bezwładne ciało Nicki przez plecy. Ze względu na
wielkość opowiadania zostało ono podzielone na cztery części . Tu jest część II ,tu  część III , a tu część
IV


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część II by MattRix
KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część IV by MattRix
KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część III by MattRix
DRAKEMOR część I by MattRix
DRAKEMOR część II by MattRix
PRZEPOWIEDNIA część III by MattRix
PRZEPOWIEDNIA część II by MattRix
DRAKEMOR część III by MattRix
INWAZJA by MattRix
MISJA by MattRix
51 Paul Weschke część I, by Per Gade, Jul 7, 2010
KIM JEST ŚMIERĆ by MattRix
ANIOŁOWIE by MattRix
Co Przynosi Mrok by MattRix
HOLOGRAM INY by MattRix

więcej podobnych podstron