Perspektywa rozmowy twarzą w twarz z Syriuszem była czymś, co podtrzymywało Harrego na duchu przez najbliższe dwa tygodnie, jedynym jasnym punktem na horyzoncie, który jeszcze nigdy nie wyglądał bardziej ponuro. Szok po zostaniu mistrzem szkoły powoli ustępował, a w zamian zaczynał go ogarniać strach przed nadchodzącymi zadaniami. Pierwsze zadanie zbliżało się wielkimi krokami; miał wrażenie, jakby skradał się ku niemu jakiś okropny potwór. Nigdy jeszcze nie denerwował się tak mocno; nerwy przed meczem quidditcha, nawet tym ostatnim, ze Ślizgonami, który decydował, kto zdobędzie puchar quidditcha, były niczym w porównaniu z tym. Harry miał trudności z myśleniem o przyszłości w ogóle, czuł, jakby całe jego życie prowadziło właśnie do tego, i kończyła się wraz z pierwszym zadaniem... Szczerze mówiąc, nie wiedział, jak Syriusz mógłby sprawić, że poczuje się choć trochę lepiej, skoro miał wykonać nieznane i niebezpieczne magiczne zadanie przed setkami ludzi, ale sama myśl o przyjaznej twarzy dodawała mu otuchy. Odpisał Syriuszowi, oznajmiając, że będzie w pokoju wspólnym przy kominku, tak, jak zasugerował Syriusz, a następnie spędził z Hermioną długie godziny, planując, jak opróżnić pokój wspólny umówionej nocy. W najgorszym wypadku, zamierzali wyrzucić torbę łajnobomb, ale mieli nadzieję, że nie będzie to konieczne - Filch chyba oskalpowałby ich żywcem. Tymczasem życie Harrego w zamku stało się jeszcze trudniejsze po ukazaniu się artykułu Rity Skeeter o Turnieju Trzech Czarodziejów, który był mniej opowiadał o turnieju, a bardziej mocno podkoloryzowaną historię Harrego; artykuł (ciągnący się na stronach drugiej, szóstej i siódmej) był w całości poświęcony Harremu; imiona mistrzów Beauxbatons i Durmstrangu (z błędami) zostały wciśnięte w ostatnią linijkę artykułu, o Cedricu w ogóle nie wspomniano. Artykuł ukazał się 10 dni temu, a Harry wciąż czuł palące uczucie wstydu za każdym razem, kiedy o nim pomyślał. Rita Skeeter włożyła mu w usta okropne zdania, a on nie pamiętał, żeby wypowiadał je kiedykolwiek w całym swoim życiu, nie mówiąc już o sytuacji w komórce na miotły.
-Wydaje mi się, że czerpię siłę od moich rodziców, wiem, że byliby ze mnie dumni, gdyby widzieli mnie w tej chwili... tak, czasami w nocy wciąż za nimi płaczę, nie wstydzę się do tego przyznać... Wiem, że nic nie może skrzywdzić mnie podczas Turnieju, ponieważ oni opiekują się mną...
Ale Rita Skeeter poszła jeszcze dalej w przekształcaniu jego ee'ów w długie, ckliwe wyznania: przeprowadziła jeszcze wywiady na jego temat z innymi osobami z Hogwartu:
Harry znalazł w Hogwarcie miłość. Jego bliski przyjaciel, Colin Creevey, mówi, że Harry rzadko widywany jest bez towarzystwa Hermiony Granger, oszałamiająco pięknej, urodzonej wsród Mugoli dziewczyny, która, tak jak Harry, jest jedną z najlepszych uczennic w szkole.
Od chwili, kiedy ukazał się ten artykuł, Harry musiał znosić różne komentarze - zwykle Ślizgonów - na jego temat, za każdym razem, kiedy przechodził obok nich. - Chcesz chusteczkę, Potter, na wypadek, gdybyś zaczął płakać na transmutacji? - Odkąd jesteś jednym z najlepszych uczniów w szkole, Potter? Chyba, że jest to szkoła, którą ty i Longbottom wspólnie założyliście... - Hej, Harry! - Tak, to prawda! - krzyknął nagle Harry, kręcąc się po korytarzu i mając już serdecznie dosyć - Właśnie wypłakiwałem oczy nad moją zmarłą mamusią i właśnie zamierzam zrobić to jeszcze raz...- - Nie... ja tylko... upuściłeś swoje pióro. To była Cho. Harry poczuł, jak się czerwieni. - Och... no tak... sorry - wydusił, zabierając pióro - Ee... powodzenia we wtorek - powiedziała - Naprawdę mam nadzieję, że dobrze ci pójdzie. Harry czuł się niezwykle głupio. Hermiona również odbierała swoją część docinków, ale jeszcze nie zaczęła wrzeszczeć na niewinnych przechodniów; Harry był pełen podziwu dla sposobu, w jaki radziła sobie z sytuacją. - Oszałamiająco piękna? Ona?- wołała Pansy Parkinson, kiedy pierwszy raz zetknęła się z Hermioną po ukazaniu się artykułu - Co oceniała oprócz niej? Szympansy? - Ignoruj to - powiedziała Hermiona dostojnym głosem, podnosząc wysoko głowę i przechodząc obok chichoczących Ślizgońskich dziewcząt, jakby zupełnie ich nie słyszała - Po prostu ignoruj to, Harry. Ale Harry nie potrafił tego zignorować. Ron nie odezwał się do niego odkąd odrabiali szlaban u Snape'a. Harry miał już nadzieję, że dwugodzinne zeskrobywanie szczurzych mózgów w lochu Snape'a polepszy atmosferę, ale był to dzień, w którym ukazał się artykuł Rity, który dodatkowo przekonał Rona, że Harremu naprawdę podoba się zamieszanie wokół jego osoby. Hermiona była wściekła na ich oboje; chodziła od jednego do drugiego, próbując zmusić ich do rozmowy, ale Harry nie dał się przekonać: porozmawia z Ronem tylko, jeżeli Ron przyzna, że Harry nie wrzucił swojego zgłoszenia do Czary Ognia, i przeprosi za nazwanie go kłamcą. - Ja tego nie zacząłem - powtarzał uparcie - To jego problem. - Brakuje ci go! - tłumaczyła Hermiona z niecierpliwością - I wiem, że jemu brakuje ciebie...- - Mnie jego? Nie brakuje mi go! Ale to była całkowite kłamstwo. Harry bardzo lubił Hermionę, ale ona po prostu nie była taka, jak Ron. Kiedy Hermiona stała się jego najlepszym przyjacielem, w jego życiu było znacznie mniej śmiechu, a znacznie więcej biblioteki. Harry ciągle nie opanował Zaklęcia Przywołującego, najwyraźniej miał jakąś blokadę, a Hermiona uparła się, że nauka teorii może pomóc. Konsekwentnie spędzili wiele godzin, wertując książki podczas przerwy na lunch. Victor Krum również spędzał w bibliotece mnóstwo czasu, a Harry zastanawiał się, co on tam robi. Uczył się, czy tylko próbował znaleźć jakieś zaklęcia pomocne w przejściu przez pierwsze zadanie? Hermiona często skarżyła się, że Krum przesiadywał tam z nimi - nie, żeby kiedykolwiek im przeszkadzał, ale z powodu grup chichoczących dziewcząt, które często szpiegowały go między regałami, a Hermionę bardzo rozpraszał ten hałas. - On nie jest nawet przystojny! - mruczała gniewnie, zerkając na ostry profil Kruma - Zwracają na niego uwagę tylko dlatego, że jest sławny! Nie spojrzałyby nawet na niego, gdyby nie mógł zrobić tego Wzwodu Wońkiego...- - Zwodu Wrońskiego - wycedził Harry przez zaciśnietę zęby. Jemu samemu zbytnio nie przeszkadzało przekręcanie terminów quidditcha, ale wyobrażanie sobie reakcji Rona na Wzwód Wońkiego powodowało nieprzyjemne ukłucie. * * * To dziwna rzecz, ale jeżeli czegoś się boi i dałoby się wszystko, byle by tylko zwolnić czas, on jak na złość nagle przyspiesza. Dni pozostałe do pierwszego zadania przeciekały mu przez palce, jakby ktoś nastawił zegarek na dwa razy szybszą pracę. Uczucie ledwo kontrolowanej paniki towarzyszyło mu cokolwiek robił, obecne tak, jak złośliwe komentarze do artykułu w Proroku Codziennym. W sobotę przed pierwszym zadaniem wszyscy uczniowie z trzeciego i wyżej roku dostali pozwolenie na odwiedzenie wioski Hogsmeade. Hermiona nie musiała długo przekonywać Harrego, że dobrze by mu zrobiło wyrwanie się z zamku na chwilę. - A co w takim razie z Ronem? - powiedział - Nie chcesz pójść z nim? - Och... - Hermiona lekko się zaróżowiła - Pomyślałam, że moglibyśmy spotkać się z nim w Trzech Miotłach... - Nie - odparł Harry stanowczo - Och, Harry, to takie głupie...- - Pójdę, ale nie spotkam się z Ronem i włożę Pelerynę Niewidkę. - W porządku! - warknęła Hermiona - Ale nie cierpię rozmawiać z tobą, kiedy masz pelerynę, nigdy nie wiem, czy patrzę na ciebie, czy nie. Tak więc Harry włożył Pelerynę Niewidkę w dormitorium, zszedł na dół i razem z Hermioną udali się do Hogsmeade. Harry czuł się cudownie wolny pod peleryną; kiedy dotarli do wioski, obserwował innych uczniów mijających ich, większość z nich noszących naszywki Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO, ale nikt nie dyskutował o tym głupim artykule. - Ludzie teraz gapią się na mnie - zrzędziła Hermiona, kiedy wyszli z Miodowego Królestwa, jedząc duże, wypełnione kremem czekolady. - Myślą, że mówię do siebie. - Nie poruszaj tak bardzo ustami - Och, Harry, proszę, zdejmij pelerynę choć na chwilę. Nikt nie będzie ci tu przeszkadzał. - Naprawdę? - powiedział Harry - spójrz za siebie Rita Skeeter i jej fotograf właśnie wyszli z Trzech Mioteł. Rozmawiając przyciszonymi głosami, przeszli obok Hermiony nawet na nią nie patrząc. Harry rozpłaszczył się na ścianie Miodowego Królestwa, by Rita Skeeter nie uderzyła go swoją krokodylą torebką. Kiedy odeszli, Harry westchnął - Ona zatrzymała się w wiosce. Założę się, że przyjedzie obejrzeć pierwsze zadanie. W momencie, kiedy to powiedział, ogarnął go atak paniki. Nigdy o tym nie wspomniał; on i Hermiona nie rozmawiali wiele o tym, co przyniesie następne zadanie; miał wrażenie, że ona również w ogóle nie chce o tym myśleć. - Odeszła - szepnęła Hermiona, patrząc dokładnie przez Harrego w kierunku końca ulicy - Chodźmy na kremowe piwo do Trzech Mioteł. Jest trochę chłodno, prawda? Nie musimy rozmawiać z Ronem! - dodała ze złością, właściwie interpretując ciszę. Trzy Miotły były przepełnione, głównie przez uczniów Hogwartu cieszących się wolnym popołudniem, ale również przez różnych magicznych ludzi, których Harry rzadko widywał gdziekolwiek indziej. Harry podejrzewał, że skoro Hogsmeade była jedyną w Brytanii wioską zamieszkaną wyłącznie przez czarodziejów, była jednocześnie czymś w rodzaju raju dla innych magicznych ludzi, na przykład troli, którzy nie potrafili tak dobrze maskować się, jak czarodzieje. Bardzo trudno było poruszać się w tym tłumie w Pelerynie Niewidce unikając potrącenia, co natychmiast prowadziłoby do niewygodnych pytań. Harry wolno przedzierał się do wolnego stolika w rogu, podczas gdy Hermiona poszła kupić napoje. Po drodze przez pub Harry dostrzegł Rona, siedzącego z Fredem, Georgem i Lee Jordanem. Opierając się chęci mocnego uderzenia Rona w tył głowy, wreszcie dotarł do stolika i usiadł na krześle. Hermiona dołączyła do niego chwilę później i wcisnęła mu pod pelerynę butelkę kremowego piwa. - Wyglądam jak idiotka, siedząc tu sama - mruknęła - Na szczęście przyniosłam sobie coś do roboty. Wyciągnęła notatnik, w którym zapisywała nazwiska członków OSRASS-u. Harry dojrzał swoje i Rona imiona na samej górze bardzo krótkiej listy. Wydawało się, że Hermiona powołała ich na skarbnika i sekretarza bardzo dawno temu. - Wiesz, może spróbuję wciągnąć kilku mieszkańców wioski do OSRASS-u - powiedziała z namysłem, rozglądając się po pubie. - Tak, dobrze - odparł Harry. Pociągnął duży łyk kremowego piwa pod swoją peleryną - Hermiono, kiedy rzucisz ten cały OSRASS-owy interes? - Kiedy skrzaty domowe otrzymają godziwe płace i warunki pracy! - syknęła - Sądzę, że przyszedł czas na bardziej zdecydowaną akcję. Ciekawe, jak dostać się do kuchni... - Nie mam pojęcia, zapytaj Freda i Georga. Hermiona zamilkła, kiedy Harry pił swoje piwo, obserwując ludzi w pubie. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych i zrelaksowanych. Ernie Macmillan i Hanna Abbott z Hufflepuffu wymieniali karty z czekoladowych żab przy sąsiednim stoliku, oboje mieli naszywki Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO na pelerynach. Tuż przy drzwiach dostrzegł Cho i jej przyjaciół z Ravenclawu. Nie miała na sobie naszywki Cedrica... to jednak pokrzepiło Harrego bardzo słabo. Dlaczego nie miał dane być jednym z tych ludzi, rozmawiających i śmiejących się, bez żadnych problemów oprócz pracy domowej? Wyobraził sobie, jak by się czuł, gdyby jego nazwisko nie wyszło z Czary Ognia. Na przykład nie miałby na sobie Peleryny Niewidki. Ron siedziałby obok niego. Ich troje prawdopodobnie wyobrażałoby sobie, jakiemu to śmiertelnie niebezpiecznemu zadaniu mistrzowie będą musieli stawić czoła we wtorek. Naprawdę czekałby na nie, cokolwiek to by nie było... wspierając Cedrica jak wszyscy, bezpieczny na swoim miejscu na widowni... Zastanawiał się, jak czuli się inni mistrzowie. Za każdym razem, gdy ostatnio widział Cedrica, był on otoczony przez wianuszek pochlebców; wyglądał na zdenerwowanego, ale podekscytowanego. Harry zerkał na Fleur od czasu do czasu w korytarzu; wcale się nie zmieniła, jak zwykle wyniosła i niedostępna. A Krum po prostu siedział w bibliotece, wertując książkę po książce. Harry pomyślał o Syriuszu (...) Porozmawia z nim już za dwanaście godzin, ponieważ umówili się właśnie na dzisiejszą noc przy kominku w pokoju wspólnym - oczywiście zakładając, że nic nie pójdzie źle, tak jak wszystko w ostatnich dniach... - Patrz, to Hagrid! - syknęła nagle Hermiona Tył ogromnej, włochatej głowy Hagrida - na szczęście porzucił już swoje kucyki - wyłonił się z tłumu. Harry zastanawiał się, czemu nie spotrzegł go od razu, skoro Hagrid był taki duży, ale kiedy ostrożnie wstał, zobaczył, że Hagrid pochylał się nisko, rozmawiając z profesorem Moody'm. Hagrid jak zwykle miał przed sobą olbrzymi kufel, a Moody pił tylko ze swojej piersiówki. Madam Rosmerta, ładna barmanka, nie zwracała na to większej uwagi; co chwila zerkała na Moody'ego, zbierając szklanki z okolicznych stolików. Może uznała to za obrazę, ale Harry wiedział lepiej. Moody powiedział im podczas ostatniej lekcji obrony przed czarną magią, że woli samodzielnie przygotowywać wszystkie swoje posiłki i napoje, ponieważ bardzo łatwo jest zatruć opuszczoną filiżankę. Harry patrzył, jak Hagrid i Moody zbierają się do wyjścia. Pomachał im, zapominając, że Hagrid go nie widzi. Moody jednak zatrzymał się i skierował swoje magiczne oko na róg, w którym stał Harry. Klepnął Hagrida w plecy (nie mógł dosięgnąć jego ramienia), mruknął coś, a potem oboje podeszli do stolika, gdzie siedzieli Harry i Hermiona. - Wszystko w porząsiu, Hermiono? - zapytał Hagrid głośno - Cześć - uśmiechnęła się Hermiona w odpowiedzi Moody obszedł stół dookoła i ciężko usiadł na krześle; Harry myślał, że odczytuje OSRASS-owy notes, dopóki nie mruknął - Niezła peleryna, Potter. Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem. Brak wielkiego kawałka nosa Moody'ego był bardzo wyraźny z odległości kilku cali. Moody uśmiechnął się. - Czy twoje oko... to znaczy, czy ty...? - Tak, widzi przez peleryny niewidki - odparł Moody półgłosem - To czasem jest bardzo użyteczne, mówię ci. Hagrid również rozpromienił się do Harrego. Harry wiedział, że Hagrid nie może go zobaczyć, ale najwyraźniej Moody powiedział mu, gdzie Harry stoi. Teraz Hagrid pochylił się pod pretekstem przeczytania notesu i szepnął tak cicho, że tylko Harry ledwo mógł go usłyszeć - Harry, przyjdź do mojej chatki dzisiaj o północy. Weź pelerynę. Prostując się, Hagrid powiedział głośno "Miło było cię spotkać, Hermiono", mrugnął i razem z Moodym opuścili ich stolik. - Dlaczego chce spotkać się ze mną o północy? - zapytał Harry, bardzo zaskoczony - A chce? - Hermiona wyglądała na jeszcze bardziej zdumioną - Ciekawe dlaczego? Nie wiem, czy powinieneś iść, Harry... - rozejrzała się nerwowo dookoła i syknęła - Mógłbyś spóźnić się na Syriusza. To prawda, wyprawa o północy do chatki Hagrida mogła znaczyć spore skrócenie jego spotkania z Syriuszem; Hermiona sugerowała wysłanie Hedwigi do Hagrida z informacją, że nie może przyjść - oczywiście zakładając, że zgodziłaby się dostarczyć pocztę - ale Harry pomyślał, że lepiej będzie po prostu szybko załatwić sprawę z Hagridem. Bardzo go ciekawiło, co to może być; Hagrid jeszcze nigdy nie poprosił Harrego o spotkanie tak późno w nocy. * * * O wpół do dwunastej tego wieczoru Harry, udając, że chce się wcześnie położyć, włożył Pelerynę Niewidkę i ostrożnie zszedł na dół do pokoju wspólnego. Wciąż siedzialo tam kilka osób. Braciom Creevey udało się zdobyć jedną naszywkę "Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO" i właśnie próbowali zaczarować ją tak, by pokazywała w zamian "Popieraj HARRY'EGO POTTERA". Jak dotąd zdołali jedynie utknąć na słowach POTTER ŚMIERDZI. Harry podkradł się do dziury w portrecie i poczekał około minuty, ciągle zerkając na zegarek. Wtedy Hermiona otworzyła Grubą Damę z drugiej strony, tak, jak zaplanowali. Prześlizgnął się obok niej szepcząc "Dzięki" i wyszedł z zamku. Błonie były bardzo ciemne. Harry poszedł po trawniku, kierując się światłem z chatki Hagrida. Wnętrze gigantycznej karety Beauxbatons również rozjaśniało ciemność. Harry usłyszał z niej głos Madame Maxime, zanim zapukał do drzwi Hagrida. - Jesteś tam, Harry? - szepnął Hagrid, otwierając drzwi i rozgladając się - Tak - odszepnął Harry, wślizgując się do chatki i zdejmując z głowy pelerynę - Co się dzieje? - Mam cosik do pokazania - odparł Hagrid Hagrid był czymś wyraźnie podekscytowany. W butonierkę włożył sobie kwiatek, przypominający wyrośniętą chryzantemę . Porzucił już żel, ale z pewnością próbował ułożyć swoje włosy - Harry dostrzegł grzebień z kilkoma wyłamanymi zębami zaplątany w czuprynę. - Co mi pokażesz? - zapytał Harry ostrożnie, zastanawiając się czy piorunogony złożyły jaja, czy też Hagridowi znowu udało się kupić trzygłowego psa od jakiegoś obcego w pubie. - Chodź za mną, bądź cicho i nie zdejmuj peleryny - odparł Hagrid - Nie weźmiemy Kła, nie spodobałoby mu to się... - Słuchaj, Hagrid. Nie mogę zostać długo... Muszę być w zamku o pierwszej...- Ale Hagrid już nie słuchał; otworzył drzwi chatki i wybiegł w ciemność. Harry podążył za nim i, ku wielkiemu zaskoczniu, zorientował się, że Hagrid prowadził go do karety Beauxbatons. - Hagrdzie, co...- - Ciiiii! - syknął Hagrid i zapukał trzy razy do drzwi oznakowanych złotymi, skrzyżowanymi różdżkami. Otworzyła Madame Maxime. Swoje masywne ramiona owinęła jedwabnym szalem. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła Hagrida - Ach, 'Agrid... to już czhas? - Bong-sewer - powiedział Hagrid, odwzajemniając uśmiech i podając jej rękę, by pomóc zejść po złotych schodkach. Madame Maxime zamknęła za sobą drzwi, Hagrid zaproponował jej ramię i ruszli dookoła wybiegu, na którym pasły się gigantyczne, uskrzydlone konie Madame Maxime. Harry, zupełnie zdezorientowany, biegł tuż za nimi. Czy Hagrid zamierzał pokazać mu Madame Maxime? Mógł patrzyć się na nią, kiedy tylko zechciał... właściwie trudno było jej nie zauważyć. Ale wydawało się, że Madame Maxime jest tu z tego samego powodu, co Harry, ponieważ po chwili zapytała z ciekawością - Dhokąd mnie zhabierasz, 'Agridzie? - Spodoba ci się - odparł Hagrid krótko - Warto zobaczyć, niech skonam. Tylko... nie mów nikomu, że ci pokazałem, OK? Nie powinnaś tego widzieć. - Ohczywiście - zapewniła go Madame Maxime, trzepocząc swoimi długimi rzęsami Szli i szli, a Harry stawał się coraz bardziej zirytowany, biegnąc za nimi i co chwila zerkając na zegarek. Hagrid miał jakiś plan, który może przeszkodzić Harremu w spotkaniu z Syriuszem. Jeżeli prędko nie dojdą na miejsce, wróci prosto do zamku i pozwoli Hagridowi w samotności cieszyć się spacerem przy księżycu z Madame Maxime... Ale wtedy - byli już tak daleko, że zamek i jezioro zniknęły z pola widzenia - Harry usłyszał coś. Ludzie przed nimi coś krzyczeli... potem doszedł go ostry, rozsadzający uszy ryk... Hagrid poprowadził Madame Maxime do gęściejszych zarośli i zatrzymał się. Harry stanął obok nich. Przez ułamek sekundy pomyślał, że widzi ludzi biegających dookoła ogniska, a potem szczęka dosłownie mu opadła. Smoki. Cztery w pełni wyrośnięte, ogromne, agresywne smoki unosiły się na swoich tylnych nogach wewnątrz ogrodzonej płotem z grubych desek polany; ryczały i prychały - potoki ognia co chwila rozświetlały ciemne niebo z ich otwartych, uzębionych paszczy, na wyciągniętych szyjach, 50 stóp ponad ziemią. Jeden z nich był srebrzysto-niebieski, z długimi, ostrymi rogami, sapiący i plujący na czarodziejów dookoła; drugi, pokryty delikatnymi, zielonymi łuskami, wyrywał się i tupał ze wszystkich sił; czerwony, z dziwnym kręgiem złotych kolców dookoła pyska, wyrzucał w powietrze grzybokształtne chmury ognia; ogromny, czarny smok, bardziej niż pozostałe przypominający jaszczurkę, stał najbliżej nich. Co najmniej trzydziestu czarodziejów, po siedmiu, ośmiu na każdego smoka, próbowało je kontrolować, zakładając łańcuchy połączone z ciężkimi, metalowymi obrożami dookoła ich szyj i nóg. Jak zahipnotyzowany, Harry spojrzał w górę, wysoko ponad głowy towarzyszy i zajrzał w oczy najbliższego czarnego smoka, z pionowymi źrenicami jak u kota, błyszczącymi ze strachu lub wściekłości, nie mógł tego ocenić... smok wydał potworny, skrzeczący ryk... - Nie podchodź bliżej, Hagrdzie! - krzyknął czarodziej blisko płotu, wskazując głową na trzymany w dłoniach łańcuch - Ten strzela ogniem w promieniu 20 stóp, mówię ci! Widziałem, że te ogoniaste wyciągają nawet 40! - Czy nie są piękne? - powiedział Hagrid miękko - To nie ma sensu! - wrzasnął inny czarodziej - Zaklęcia Oszałamiające, na trzy! Harry zobaczył, że każdy z czarodziejów wyciąga różdżkę - Stupefy! - zagrzmieli wspólnie, a Zaklęcia Oszałamiające wystrzeliły w powietrze jak rozpalone rakiety, rozpryskując się na gwiazdy po uderzeniu w pancerze smoków. Harry patrzył, jak najbliższy smok chwieje się niebezpiecznie na nogach; otworzył szeroko paszczę w nagłym, ale cichym ziewnięciu; w jego nozdrzach nie było już płomieni, ale wciąż się z nich dymiło. Potem, bardzo wolno, upadł - kilku-tonowe, czarne cielsko smoka uderzyło o ziemię z hukiem, który Harry mógł przysiąc, wprawił w drżenie drzewa za nimi. Czarodzieje opuścili różdżki i podeszli do swoich leżących podopiecznych, z których każdy był wielkości niewielkiego wzgórza. Podbiegli, by sciaśnić łańcuchy i przypiąć je mocno do żelaznych kołków, które wbili głęboko w ziemię swoimi różdżkami. - Chcesz się bliżej przyjrzeć? - zapytał Hagrid Madame Maxime z podnieceniem. Oboje ruszyli do płotu, a Harry podążył za nimi. Czarodziej, który ostrzegał Hagrida, by nie podchodzili bliżej, odwrócił się i wtedy Harry zorientował się, kto to jest - Charlie Weasley. - W porządku, Hagridzie? - zawołał, podchodząc do kępki drzew - Teraz powinno być OK... po drodze daliśmy im Zastrzyki Usypiające (?), myśleliśmy, że będzie lepiej, jeżeli obudzą się w ciszy i ciemności... ale, jak widziałeś, nie były szcześliwe, wcale nie były... - Jakie masz tu rasy, Charlie? - zapytał Hagrid, przyglądając się najbliższemu smokowi - temu czarnemu - jakby z czcią. Jego oczy wciąż były szeroko otwarte. Harry dojrzał błyszczące żółte pasy wzdłuż wąskich źrenic. - To węgierski smok ogoniasty - powiedział Charlie - Tam jest pospolity walijski smok zielony, ten mniejszy: szwedzki smok krótkozębny, to ten niebiesko-szary, i chiński smok ognisty, ten czerwony. Charlie rozejrzał się; Madame Maxime spoglądała przez ogrodzenie na oszołomione smoki. - Nie wiem, po co ją przyprowadziłeś, Hagridzie - powiedział Charlie, kręcąc głową z dezaprobatą - Zawodnicy nie powinni wiedzieć, co ich czeka... ona przecież na pewno powie swojemu mistrzowi, prawda? - Po prostu pomyślałem, że chciałaby zobaczyć - wzruszył ramionami Hagrid, wciąż jak zahipnotyzowany wlepiając wzrok w smoki. - Wyjątkowo romantyczna randka - potrząsnął głową Charlie - Cztery... - zaczął Hagrid - A więc po jednym na każdego mistrza... Co mają zrobić - walczyć z nimi? - Chyba tylko przejść obok, tak myślę - odaprł Charlie - Będziemy pod ręką, jeżeli wymkną się spod kontroli... Chcieli tylko matki wysiadujące jaja, nie wiem, dlaczego... ale mówię ci, nie zazdroszczę temu, kto dostanie ogoniastego. Bardzo ostry. Z przodu tak samo niebezpieczny, jak z tyłu, patrz... Charlie wskazał na ogon smoka, a Harry dojrzał długie, brązowe kolce wystające co kilka cali. Pięciu kolegów Charliego podeszło w tym momencie do czarnego smoka, każdy niósł zawinięte w koc, ogromne granitowo-szare jajo. Położyli je ostożnie przy boku ogoniastego. - (...) Jak się ma Harry? - zapytał Charlie poważnie - W porządku - odparł Hagrid, teraz wpatrując się w jaja - Mam tylko nadzieję, że będzie dalej w porządku po spotkaniu z którymś z nich - dodał Charlie ponuro, zerkając na leżące smoki - Nie miałem odwagi powiedzieć mamie, co przygotowno na pierwsze zadanie, już teraz zupełnie traci głowę - Charlie zaczął udawać pełen niepokoju głos swojej matki - "Jak oni mogli pozwolić mu na start w tym turnieju, jest znacznie za młody! Myślałam, że będzie bezpiecznie, że będzie granica wiekowa!" Wypłakuje oczy po tym artykule w Proroku Codziennym "On ciągle płacze po swoich rodzicach! O Boże, nigdy nie wiedziałam!" Harry miał już dość. Głęboko wierząc, że Hagridowi nie będzie mu go brakowało, skoro miał towarzystwo czterech smoków i Madame Maxime, po cichu odwrócił się i zaczął wracać do zamku. Nie wiedział, czy ma się cieszyć, że wiedział, co nadchodzi, czy nie. Może tak było lepiej. Pierwszy szok miał już za sobą. Może, gdyby zobaczył smoki po raz pierwszy we wtorek, nie poradziłby sobie przed całą szkołą... może i tak sobie nie poradzi... będzie miał przy sobie tylko swoją różdżkę - która teraz wydawała się jedynie kawałkiem drewna - przeciwko 50-stopowemu, uzbrojonemu w kolce i ziejącemu ogniem smokowi. I będzie musiał obok niego przejść. Kiedy wszyscy będą patrzeć. Jak? Harry przyspieszył, biegnąc wzdłuż lasu; miał mniej niż 15 minut, by wrócić do pokoju wspólnego i porozmawiać z Syriuszem, a nie mógł sobie przypomnieć, kiedy tak bardzo pragnął z kimś porozmawiać - gdy nagle, bez ostrzeżenia, wpadł na coś bardzo solidnego... Upadł na plecy, gubiąc okulary, owijając się peleryną. Głos blisko niego powiedział "Au! Kto tu jest?" Harry osrożnie sprawdził, czy peleryna pokrywała go całego i leżał bez ruchu, patrząc się na ciemny kształt czarodzieja, z którym się zderzył... rozpoznał tę bródkę... był to Karkaroff. - Kto tam jest? - zawołał ponownie Karkaroff, bardzo podejrzliwie, rozglądając się w ciemności. Harry pozostał nieruchomy i cichy. Po około minucie Karkaroff najwyraźniej stwierdził, że wpadł na jakieś zwierzę; rozglądał się na wysokości nadgarstka, jakby oczekując, że zobaczy psa. Potem podkradł się do lasu, w kierunku miejsca, gdzie ukryte były smoki. Bardzo powoli i bardzo ostrożnie, Harry wstał i znowu puścił się biegiem do zamku, jak tylko mógł najszybciej, nie robiąc przy tym zbyt wiele hałasu. Nie miał wątpliwości, co zamiarzał zrobić Karkaroff. Wyślizgnął się ze statku Durmstrangu i próbował dowiedzieć się, jakie będzie pierwsze zadanie. Może nawet spotrzegł Hagrida i Madame Maxime spacerujących wspólnie w stronę lasu - trudno było ich nie dostrzec z tej odległości... a teraz jedyne, co Karkaroff musiał zrobić, to podążyć za głosami smoków i wtedy on, tak samo jak Madame Maxime, dowie się, co przygotowano dla mistrzów. W takim razie jedynym, kto spotka się z nieznanym we wtorek będzie Cedric. Harry dotarł do zamku, wślizgnął się przez frontowe drzwi i zaczął wspinać się po marmurowych schodach; ledwo już oddychał, ale nie pozwolił sobie na odpoczynek... miał już mniej niż pięć minut, by dostać się do pokoju wspólnego. - Nonsens! - wydusił Grubej Damie, która drzemała w swoim obrazie - Skoro tak mówisz - wymruczała przez sen, bez otwierania oczu, i odsunęła się, by wpuścić go do środka. Harry wspiął się przez dziurę. Pokój wspólny był pusty i, sądząc po zupełnie normalnym zapachu, Hermiona nie musiała użyć żadnej łajnobomby, by zapewnić prywatność jemu i Syriuszowi. Harry zdjął Pelerynę Niewidkę i rzucił się na fotel przed kominkiem. Pokój pogrążony był w półcieniu; ogień stanowił jedyne źródło światła. Na pobliskim stoliku leżała naszywka "Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO", którą bracia Creevey próbowali ulepszyć. Teraz jednak pokazywała tylko "POTTER NAPRAWDĘ ŚMIERDZI". Harry spojrzał ponownie w płomienie i podskoczył w swoim fotelu. Głowa Syriusza siedziała w palenisku. Gdyby Harry nie widział wcześniej, jak głowa pana Diggory'ego robiła dokładnie to samo w kuchni Weasley'ów, pewnie wystraszyłby się na śmierć. Zamiast tego uśmiechnął się na ten widok po raz pierwszy od wielu dni, wyskoczył z fotela, pochylił się do ognia i powiedział - Syriusz... jak się masz? Syriusz wyglądał inaczej, niż Harry go pamiętał. Kiedy ostatnio się żegnali, twarz Syriusza była mizerna i zapadnięta, otoczona ogromną ilością długich, czarnych, splątanych włosów - ale włosy były teraz krótkie i czyste, twarz Syriusza pełniejsza i wyglądał młodziej, znacznie bardziej przypominał siebie z jedynej jego fotografii, jaką Harry posiadał, zrobionej na weselu Potterów. - Nieważne, jak ty się masz? - Ja w ... - przez chwilę Harry chciał powiedzieć "w porządku", ale nie potrafił tego zrobić. Zanim mógł się powstrzymać, zaczął mówić, jak nie mówił od wielu dni: o tym, jak nikt nie wierzył, że nie zgłosił się do turnieju, jak Rita Skeeter napisała o nim bzdury w Proroku Codziennym, jak nie mógł przejść korytarzem bez wysłuchania docinków na swój temat, i o Ronie, Ronie niedowierzającym, Ronie zazdrosnym... - ...i teraz Hagrid pokazał mi, co będzie w pierwszym zadaniu, i to są smoki, i jestem skończony - zakończył z rozpaczą. Syriusz spojrzał na niego, oczami pełnymi zrozumienia, oczami, które wciąż jeszcze nie pozbyły się wyrazu, jaki dał im Azkaban - przerażonego, zaszczutego wyrazu. Pozwolił Harremu wygadać się do końca, nie przerywając, ale teraz odezwał się - Ze smokami możemy sobie poradzić, Harry, ale to za chwilę... Nie mogę tu zostać na długo. Włamałem się do domu jakiegoś czarodzieja, by skorzystać z ognia, ale oni mogą tu wrócić w każdej chwili. Są rzeczy, przed którymi muszę cię ostrzec. - Co takiego? - zapytał Harry, czując, jak znowu podupada na duchu... z pewnością nie mogło być nic gorszego niż smoki? - Karkaroff - powiedział Syriusz - Harry, on był Death Eater . Wiesz, kim oni są, prawda? - Tak... on... co? - Został złapany, był ze mną w Azkabanie, ale uwolnili go. Założę się o wszystko, że to dlatego Dumbledore chciał mieć w tym roku w Hogwarcie aurora - żeby miał na niego oko. To Moody złapał Karkaroffa. Wsadził go do Azkabanu jako jednego z pierwszych. - I uwolnili go? - powtórzył Harry wolno. Jego mózg zdawał się przetwarzać kolejną szokującą informację.- Dlaczego? - Zawarł układ z Ministerstwem Magii - wyjaśnił Syriusz gorzko - Powiedział, że popełnił błędy, a potem podał nazwiska... wsadził mnóstwo ludzi do Azkabanu na swoje miejsce... nie jest tam bardzo popularny, mówię ci. I odkąd wyszedł, o ile mogę powiedzieć, naucza czarnej magii każdego studenta, który dostał się do jego szkoły. Więc uważaj również na mistrza Durmstrangu. - OK. - powiedział Harry wolno - Ale... mówisz, że to Karkaroff włożył moje zgłoszenie do Czary? Bo jeżeli tak, to jest naprawdę dobrym aktorem.Wydawał się naprawdę wściekły. Nie chciał, żebym startował. - Wiemy, że jest dobrym aktorem - stwierdził Syriusz - ponieważ przekonał Ministerstwo Magii, żeby go uwolnili, prawda? Teraz, miałem oko na Proroka Codziennego, Harry...- - Ty i reszta świata - wtrącił ponuro Harry - ...i, czytając między wersami tego artykułu Rity Skeeter sprzed miesiąca, Moody został zaatakowany dokładnie w noc przed wyjazdem do Hogwartu. Tak, wiem, że ona twierdzi, że to kolejny fałszywy alarm - dodał szybko Syriusz, widząc, że Harry ma ochotę się wtrącić - ale jakoś nie sądzę. Myślę, że ktoś chciał go powstrzymać przed przyjazdem do Hogwartu. Myślę, że ktoś wiedział, że jego robota będzie znacznie trudniejsza przy nim. A nikt nie przyjrzałby się temu zbyt uważnie, Moody widzi wrogów znacznie za często. Ale to nie znaczy, że nie potrafi rozpoznać prawdziwego niebezpieczeństwa. Był jednym z najlepszych aurorów, jakich kiedykolwiek miało Ministerstwo. - A więc... co z tego wynika? - zapytał Harry powoli - Karkaroff próbuje mnie zabić? Ale... dlaczego? Syriusz zawachał się. - Słyszałem o bardzo dziwnych rzeczach - powiedział równie powoli - Death Eaters są ostatnio bardziej aktywni niż zwykle. Pokazali się na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, prawda? Ktoś wywołał Znak Ciemności... a potem... słyszałeś o tej czarownicy z Ministerstwa, która zniknęła? - Berta Jorkins? - zapytał Harry - Dokładnie... zniknęła w Albanii, tam, gdzie chodziły plotki, że ostatnio miał być Voldemort... i ona wiedziałaby, że Turniej Trzech Czarodziejów zostanie zorganizowany, prawda? - Tak, ale... to mało prawdopodobne, żeby wpadła prosto na Voldemorta... - Słuchaj, znałem Bertę Jorkins - powiedział ponuro Syriusz - Chodziła do Hogwartu wtedy, co ja, kilka lat wyżej niż ja i twój tata. Była idiotką. Wszędzie jej pełno, ale zero inteligencji. To nie jest dobre połączenie, Harry. Bardzo łatwo wpaść w tarapaty. - A więc... więc Voldemort mógł dowiedzieć się o turnieju? - powiedział Harry - To masz na myśli? Myśli, że Karkaroff jest tu na jego rozkazach? - Nie wiem - odparł Syriusz wolno - Po prostu nie wiem... Karkaroff nie wygląda na człowieka, który wróciłby do Voldemorta, gdyby Voldemort nie był dostatecznie silny, by móc go ochronić. Ale ktokolwiek włożył twoje zgłoszenie do Czary nie zrobił tego bez powodu, a nie mogę pozbyć się myśli, że ten turniej jest świetną okazją do ataku na ciebie, tak, żeby wyglądało to na wypadek. - Nie wygląda to dla mnie zbyt różowo - westchnął Harry - Będą musieli po prostu stać i pozwolić smokom odwalić za nich robotę. - Właśnie... te smoki - powiedział Syriusz, mówiąc teraz bardzo szybko - Jest sposób, Harry. Nie próbuj używać Zaklęć Oszałamiających - smoki mają zbyt potężną magiczną moc, by jeden czarodziej dał im radę w tym zaklęciem. Potrzeba około pół tuzina czarodziejów, by poradzić sobie ze smokiem...- - Tak, wiem, właśnie widziałem - wtrącił Harry - Ale możesz zrobić to samodzielnie - powiedział Syriusz - Jest sposób, i potrzebujesz jedynie prostego zaklęcia. Tylko...- Ale Harry podniósł rękę, by go uciszyć, a jego serce podeszło mu do gardła. Usłyszał kroki na spiralnych schodach. - Idź! - syknął na Syriusza - Idź! Ktoś schodzi! Harry zerwał się na równe nogi, próbując zasłonić ogień - gdyby ktoś zobaczył głowę Syriusza w murach Hogwartu, natychmiast podnieśliby alarm - wtrąciłoby się Ministerstwo - on, Harry, zostałby przesłuchany... Harry usłyszał ciche pop w ogniu za sobą i wiedział już, że Syriusz zniknął. Obserwował ostatnie stopnie schodów - kto mógł zdecydować się na spracer o pierwszej w nocy i przeszkodzić Syriuszowi w wyjawieniu mu, jak przejść obok smoka? To był Ron. Ubrany w bordową, pasiastą piżamę, Ron stanął jak wryty przed Harrym i rozejrzał się dookoła. - Z kim rozmawiałeś? - zapytał - A co cię to obchodzi? - warknął Harry - I co robisz tu o tej porze? - Po prostu zastanawiałem się, gdzie ty... - zaczął Ron, wzruszając ramionami - Nic. Wracam do łóżka. - Po prostu pomyślałeś, że trochę powęszysz? - krzyknął Harry. Wiedział, że Ron nie miał pojęcia, na co wpadł, wiedział, że nie zrobił tego specjalnie, ale nie obchodziło go to - w tym momencie nienawidził wszystkiego, co dotyczyło Rona, aż do kilku cali kostek wystających spod spodni od piżamy. - Sorry - powiedział Ron, czerwieniąc się ze złości - Powinienem był przewidzieć, że nie chcesz, żeby ci przeszkadzano. Pozwolę ci ćwiczyć przed kolejnym wywiadem w spokoju. Harry podniósł naszywkę "POTTER NAPRAWDĘ ŚMIERDZI" i rzucił ją przez pokój, najsilniej jak mógł. Uderzyła w czoło Rona i odbiła się od niego. - Proszę - powiedział Harry - Coś dla ciebie na wtorek. Może nawet zdobędziesz bliznę, jeżeli będziesz miał szczęście... przecież tego chcesz, prawda? Ruszył przez pokój do dormitorium; w połowie miał nadzieję, że Ron go zatrzyma, chciałby nawet, żeby Ron zaczął na niego krzyczeć, ale on po prostu stał tam w swojej za małej piżamie, a Harry, po przebiegnięciu po schodach, rzucił się na łóżko i leżał bezsennie jeszcze długo potem, ale nie słyszał, żeby Ron wrócił do dormitorium.