Na ulice wyszli Polacy i Rosjanie


"Na ulice wyszli Polacy i Rosjanie, reszta się bała"
Gdy spadnie śnieg w Irlandii, wszyscy czekają, aż stopnieje. Ulice zamieniają się w tory
saneczkarskie, a samochody w bobsleje. Zamarza kanalizacja, najstarsi Irole przebąkują o
końcu świata, a najmłodsi robią sobie pamiątkowe zdjęcia z bałwanami. Gospodarka
funkcjonuje tylko dzięki Rosjanom i Polakom, którzy jako jedyni stawiają się do pracy.
Zima w Irlandii nie zaskoczyła drogowców, ponieważ tutaj nie ma żadnych drogowców -
pisze Piotr Czerwiński, felietonista Wirtualnej Polski.
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. W ubiegłą niedzielę w Irlandii spadł śnieg.
Zdarzyło się to już trzeci raz w ostatnim 20-leciu, co miejscowi przyjęli jako apokaliptyczny
znak z nieba, że czas już przestać protestować przed parlamentem i pójść na piwo, bo
eurounijnej pożyczki już nie odwrócą, a przez machanie transparentami odmrożeń się nie
uniknie. Biorąc pod uwagę, że zima zaatakowała w listopadzie, faktycznie można uznać ten
fakt za symboliczny - coś takiego najprawdopodobniej nie zdarzyło się w krainie bajobongo
jeszcze nigdy.
Tytułem wprowadzenia należy wyklarować, że w Irlandii, The Republic of, nie występuje
zima w tradycyjnym znaczeniu. Na tym polega specyfika tutejszej tropikalnej pogody, że w
miesiącach zimowych jest tak samo jak w miesiącach niezimowych, z tą jedynie różnicą, że
bywa trochę chłodniej. Tak było jeszcze niedawno. Do stycznia 2009 śnieg nie padał w tym
kraju przez co najmniej 20 lat i w sklepach z pamiątkami można było kupić wyblakłe
pocztówki z widokiem ośnieżonego dziedzińca Trinity College. Był to relikt czasów, gdy
Irlandia nie była jeszcze mleczno-miodową krainą bajobongo, jej mieszkańcy nie mieli
pieniędzy na nic oprócz alkoholu, a populacja Polaków w całym kraju wynosiła dwie sztuki
i składała się z ambasadora i jego żony. Od tamtej pory dorosło całe pokolenie Iroli, które
nigdy nie widziało śniegu ani Dublina bez Polaków i nie było w stanie wyobrazić sobie, jak
wygląda życie, kiedy nie ma się forsy, a pić trzeba.
"Lecz nadszedł dzień" - jak to pięknie mówią giganci w habitach. Zrobił to dwa lata temu i
cały naród do dziś trwożnie wspomina te chwile. To miał być zwykły irlandzki poranek.
Nikt nie spodziewał się ataku z nieba. Ludzie jak zwykle wstali rano, by zjeść tradycyjną
kaszankę na śniadanie, kiedy odsłoniwszy kotary w swoich równie tradycyjnych sypialniach
z widokiem na chodnik, z przerażeniem odkryli, że ich państwo jest całe białe. Wyglądało
to, jakby wielki ptak z "Ulicy Sezamkowej" narobił na Irlandię po obfitej uczcie.
Irlandczycy byli przerażeni i profilaktycznie nie wyszli z domu, by nie wejść w kupę
wielkiego ptaka. I tak nie mogliby uruchomić swoich lśniących beemek, ponieważ beemki
także były całe upstrzone na biało. Co odważniejsi próbowali bezskutecznie drapać ich
szyby szczoteczkami do zębów, zaś mój sąsiad usiłował rozmrozić lód na swoim podjezdzie,
lejąc na niego wrzątek z dymiącego czajnika. Inny rozgarniał śnieg spod drzwi mopem.
Media doniosły, że nikt oprócz Polaków i Rosjan nie przyszedł do pracy. Irlandia stanęła na
skraju przepaści, ale na szczęście, jak to mówił Gomułka, zrobiła krok naprzód. Po trzech
dniach biel zniknęła, ale od tamtej pory nic już w Irlandii nie było takie jak dawniej.
Po roku historia się powtórzyła i tym razem śnieg leżał chyba przez trzy tygodnie. Dublin
stał się wymarłym miastem, po którym pałętali się wspominani już Polacy i Rosjanie.
Wychodzili do swoich opustoszałych miejsc pracy, a także na zakupy do sklepów, których
personel również składał się z Polaków i Rosjan. Większość miejscowych wyszła z domu
tylko raz, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie rodzinne z bałwanem. Spowszedniał też
1
widok zbłąkanego tubylca, robiącego telefonem zdjęcia ośnieżonych trawników. Ulice były
pokryte śniegiem jak tort galaretką i po kilku dniach zrozumiałem, że nikt w tej krainie nie
zamierza usunąć tego śniegu, ponieważ ci, którzy mogliby to zrobić, nie istnieją, a ci, którzy
powinni zrobić z tym cokolwiek, nie mają pojęcia co robi się w takich wypadkach.
Jezdnie zamieniły się więc w tory saneczkarskie. Nieliczni Irlandczycy, którzy mają prawo
jazdy na suchą nawierzchnię, próbowali zmierzyć się z żywiołem, zjeżdżając slalomem ze
swych podjazdów przed domami, a następnie ćwicząc piruety na jezdniach, które wyślizgały
się dzięki temu na jeszcze większy połysk. W Irlandii nikt nie słyszał o oponach zimowych,
a łańcuchy kojarzą się tu wyłącznie z Anglikami albo z Halloween, toteż uliczną kwestią
życia i śmierci stało się trzymać jak najdalej od innych samochodów, które miały trzykrotnie
dłuższą i znacznie bardziej urozmaiconą drogę hamowania.
Pewien mój znajomy Irol, który musiał przyjść do pracy w poniedziałek, ponieważ zostawił
w niej samochód, gdy wezwano go na piątkową balangę, zapytał mnie, jak należy jezdzić po
śniegu i czy to w ogóle jest możliwe. - Wyobraz sobie, że ciągniesz trumnę z Breżniewem
po Placu Czerwonym - poradziłem. W czasach mojego dzieciństwa byłem pełen podziwu
dla precyzji kierowców, którzy obsługiwali pogrzeby kolejnych pierwszych sekretarzy KC
KPZR. Sunęli przed trybuną honorową, jakby mieli stopę na igle, a nie pedale gazu. Ale mój
kolega nie ogarnął tej taktyki - pochodzi z północy, ma więc odmienne wyobrażenie o
pogrzebach liderów społecznych. Postanowił zostawić samochód w pracy na kolejny dzień i
wrócić do domu piechotą. - Uwielbiam ekstremalne wyzwania - oznajmił, jakby wybierał się
na wojnę, energicznie stawiając do góry kołnierz jesionki i przewieszając przez ramię torbę
z laptopem, jakby to była taśma z nabojami. Na zewnątrz były trzy centymetry śniegu i nie
zamierzał cofnąć się przed niczym, by pokonać siły natury.
Inna znajoma zadzwoniła do biura z przerażeniem, że nie może wyjechać z garażu,
ponieważ na podjezdzie leży to coś, co jest białe i śliskie i po tym jej samochód zjeżdża z
powrotem tam, skąd przyjechał. Kazałem jej pójść do kuchni po sól i rozsypać ją przed
garażem. - Tak, jasne. Sól przed garażem - powiedziała. - To naprawdę przykre, Piotrze, że
robisz sobie jaja, kiedy sprawa jest poważna. Sprawa była bardzo poważna. Koleżanka nie
przyszła do pracy przez osiem dni. W tym czasie moi sąsiedzi opanowali sztukę odgarniania
śniegu miotłami, a na ulice z braku drogowców skierowano aparat przemocy. Gwardziści
uzbrojeni w łopaty odśnieżyli chodniki w centrum miasta i parking dla premiera, a zdjęcia
upamiętniające ich bohaterską akcję pojawiły się na czołówkach wszystkich porannych
gazet. Ale reszta Dublina wciąż pozostawała zamrożona bombardowaniem wielkiego ptaka.
Z powodów nie do końca oczywistych zamarzły nawet wodociągi, przez co w niektórych
częściach miasta odcięto dopływ wody. Irlandzkie nastolatki odkryły cudowną moc rzucania
kulkami śniegowymi w samochody, zaś polscy kierowcy, którzy jako jedyni pozostali na
placu boju, przypomnieli sobie jak dziarsko jest pobluzgać na nastolatków, rzucających w
samochody śnieżkami, a także poudawać, że się ich goni.
Wielu Irlandczyków pochorowało się sromotnie w kontakcie ze śniegiem, ponieważ wyszło
na jaw, że jest nie tylko biały i śliski, lecz także zimny. Z Wielkiej Brytanii nadeszło
potwierdzenie od ekspertów, że tak właśnie jest i że sypanie śniegu solą to wcale nie żart.
Irlandczycy bez szemrania uwierzyli, a sól zniknęła z półek i pojawiły się głosy, że podobno
można też posypywać śnieg pieprzem, a nawet papryką. Piasku nie użyto, ponieważ
najpierw trzeba by było wydobyć go spod śniegu i rozmrozić.
Zima zostawiła też po sobie brutalne żniwo w sferze tekstyliów, bo okazało się, że w życiu
2
Irlandczyka są takie chwile, kiedy musi założyć czapkę i skarpety. Polska myśl techniczna
usiłowała również objawić Irlandczykom wynalazek kalesonów, ale z Wielkiej Brytanii nie
nadeszły ekspertyzy, że to nie żart i że istotnie można je nosić. Nikt więc nie uwierzył, że
kalesonom należą się jakieś specjalne honory. Przyzwoity odlot ciągnął się tak przez trzy
tygodnie albo i dłużej, następnie śnieg roztopił się i nastąpiła ogólnokrajowa powódz, jakby
było mało nieszczęść w tej zjawiskowej krainie.
Dziś, gdy wspominam te straszne dni, wciąż jest ubiegła niedziela, ponieważ niniejszy
felieton ma się ukazać dopiero za tydzień. Patrzę z zaciekawieniem przez okno, za którym
leży śnieg, a na nim leżą trzej synowie sąsiadów, którzy zbudowali śnieżną fortecę tylko po
to, by się w niej wytarzać.
Ciekawe czy ta przedwczesna irlandzka zima złapie na długo. Jeśli to ma być powrót do
czasów, gdy Irlandia nie miała szczęścia, a Irlandczycy pieniędzy, to może lepiej niech śnieg
czym prędzej stopnieje. Z drugiej strony taką ogromną frajdę mają z niego dzieci. Nie dość,
że z nieba lecą lody, to jeszcze można ulepić z nich bałwana.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński
(wp.pl)
2010-12-06 (10:36)
3


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
dzisiaj wyszedlem na ulice
Tysiąc osób wyszło na ulice
idzcie juz na ulice
POLACY O SYTUACJI NA UKRAINIE
Polacy wieźli 115 litrów wódki na własny użytek
Biedni polacy patrzą na getto
jak polacy mieli isc na 3 wojne
Polacy zapłacą VAT na kolesiów Tuska
Pertek Polacy na szlakach morskich świata
Polacy się zadłużają! Rekordzista na ponad 87 mln zł
biedni polacy na zniwach
0 Polacy skazani na wymarcie

więcej podobnych podstron