Czy gej może być zbawiony


Błażej Warkocki
Czy gej może być zbawiony?
Dawno, dawno temu, gdy czasy były normalniejsze a życie prostsze, w społeczeństwie panował ład.
Nikt nie miał szczególnych wątpliwości, kim jest pedał i gdzie jego miejsce. Najogólniej rzecz
ujmując była to istota śmieszna, zakręcona, w pastelowej apaszce; można ją było spotkać w
społecznej kloace lub artystycznej bohemie. Prawami gejów nikt się specjalnie nie przejmował,
byłby to pomysł całkowicie absurdalny. Czasy się jednak zmieniają i mniejszość homoseksualna
zaczęła domagać się minimum praw (konkubinat) i wstępu do dyskursu publicznego. W związku z
tym homoseksualistów nie da się po prostu nie zauważać, czy w najlepszej wierze ignorować.
Chcąc nie chcąc coś z tym fantem trzeba zrobić.
I rzeczywiście - polskie media zajęły się sprawą. Skupię się wybiórczo na reakcjach mniej
przychylnych, czyli tych najlepiej widocznych (a spektrum możliwości jest doprawdy ogromne: od
nienawiści do miłości ze wszystkimi stanami pośrednimi). Interesuje mnie przede wszystkim, co
proponują gejom publiczne debaty i w jaki sposób chce się ich zbawiać. Wedle tego kryterium będę
dobierał teksty.
W poszukiwaniu dyskursu nienawiści sięgnąć należy po prasę prawicową. Tu publicyści doskonale
wiedzą, kim jest gej. Mianowicie jest to istota rozpustna, zagrażająca substancji narodowej, dybiąca
na polską rodzinę a także kulturę chrześcijańską. Jeśli dobrze wsłuchać się w argumenty przeciwko
Unii Europejskiej prezentowane w Radiu Maryja, to okaże się, że na drugim bądz trzecim miejscu
pojawią się małżeństwa "tak zwanych gejów". I jest to kwestia dużo istotniejsza niż sprawy
ekonomiczne. Czegoś takiego w naszej katolickiej Polsce być - rzecz jasna - nie może. Ale co w
takim razie robić z gejami? Właściwie nic nie trzeba robić, ponieważ w Polsce sielskiej-anielskiej
homoseksualistów po prostu nie ma, albo nic nie wiadomo o tym, by byli. Są w odległych złych
krainach, ale nie tu. Dobry gej to nieistniejący gej.
Szczególnie widowiskowy przejaw dyskursu nienawiści zaprezentowała Fronda (nr 25/26). Artykuł
"Brunatno-różowi" Tomasza Jaworowskiego traktuje o homoseksualistach-faszystach i wynika z
niego, że Trzecia Rzesza miała być właściwie totalitarnym państwem homoseksualnym. Pomysł
jednak upadł. Czy do końca? "Ogłoszenia w amerykańskim magazynie gejowskim The Advocate
ukazują kulturę gejów pełną przemocy i machismo, zafascynowaną parafaszystowskimi
akcesoriami, przesyconą rasistowskimi uprzedzeniami" - pisze Jaworowski. Co więcej, prasówka
Frondy - "Kasza i śrubokręt" - dotyczy w dużej części "kwestii gejowskiej" w Polsce. Zgorszony
czytelnik może się więc dowiedzieć, że niejaka Kinga Dunin nie widzi niczego szczególnie
przerażającego w tym, że para świeżo poślubionych holenderskich lesbijek matkuje
dziewięciomiesięcznemu niemowlęciu. Czytelnik dowie się również, że geje w Polsce
("europedały" s. 345) domagają się jakichś praw przy okazji wstępowania do Unii Europejskiej.
Analogia Trzecia Rzesza - UE rysuje się całkiem klarownie. Rządzić będą nazi-geje i inni totalitarni
ideolodzy political correctness. Co więc robić, by do tego nie dopuścić? Zdrowy rozsądek
podpowiada: wyeliminować. W jaki sposób? Tego niestety Fronda nie precyzuje, ale kontekst
faszyzmu raczej nakazuje obrać radykalne środki. Dobry gej to martwy gej.
Od dyskursu nienawiści do dyskursu miłości droga doprawdy niedaleka - a świadczy o tym lipcowy
numer Więzi poświęcony homoseksualizmowi. Dużo tu słów w rodzaju: "dobro" (a raczej
"Dobro"), "miłość" (rzecz jasna "mądra"), "troska" (tudzież "zatroskanie"), "mądra duszpasterska
pomoc", etc. Ogólny przekaz brzmi: homoseksualizm to - co prawda - raczej "obiektywne zło", ale
przecież pochylamy się z troską, rozumiejącą miłością oraz szacunkiem, współczuciem i
delikatnością, przedstawiamy wam grupę "Odwaga", gdzie ksiądz Kożuch leczy z
homoseksualizmu nieerotycznym męskim dotykiem i bardzo, ale to bardzo chcemy wam pomóc.
Gdyby społeczeństwo kochało gejów i lesbijki tak jak redaktorzy Więzi, homoseksualiści żyliby w
nieustającej ekstazie. Miłość Więzi jest jednak pozorna. Nie chcę wdawać się w drobiazgowe
polemiki z kościelną kazuistyką, lecz dokonać interpretacji numeru w kontekście komunikacji
zbiorowej.
W zagajeniu do dyskusji (Cezary Gawryś i Katarzyna Jabłońska) czytamy: "Problem
homoseksualizmu uwikłany bywa nierzadko w spory ideologiczne i politykę. Chcielibyśmy tego
uniknąć." Jest to zasadniczy problem, postawiony nadzwyczaj szczerze. Rzeczywiście podstawową
kwestią dla twórców numeru stało się wyparcie "kwestii gejowskiej" poza obręb demokracji, życia
społecznego, socjologii. Do tego dopuścić nie można. To jest "ideologia". O homoseksualistach
można mówić wyłącznie w kategoriach psychologicznych czy psychiatrycznych, ewentualnie
teologicznych. Wtedy łatwo dokonać zręcznej patologizacji, rzecz jasna, podlanej obficie
"miłością". Homoseksualiści zamknięci w terrarium konfliktów psychicznych są tam, gdzie
powinni być. Można wtedy debatować o ich nieszczęściu, problemach, genezie homoseksualizmu,
relacjach z ojcem i matką. Wszystko jest na swoim miejscu.
Nic dziwnego, że księdza Józefa Augustyna (kościelnego speca od homoseksualizmu) najbardziej
niepokoi "dość intensywne wejście tej problematyki w tzw. krąg oświetlony". I dalej: "Chodzi mi o
gwałtowne pojawienie się homoseksualizmu w życiu społecznym: mediach, w polityce, sztuce, a
nawet w Kościele, w ostatnich dwudziestu latach." Rzeczywiście - gdy orientacja homoseksualna
przestaje być kwestią psychologiczną a zaczyna być kwestią społeczną, staje przed nami problem,
który rozwiązywać należy środkami prawnymi i demokratycznymi (sprawa konkubinatu, obecności
w życiu publicznym). Ale na to właśnie Więz się nie godzi i trudno się temu dziwić: byłoby to
podcinanie gałęzi na której siedzi. Stąd kuriozalna formuła numeru: choć całość dotyczy
homoseksualizmu, wśród autorów nie ma ani jednego autonomicznie wypowiadającego się geja.
Homoseksualiści nie zostali dopuszczeni do dyskusji redakcyjnej, w której wzięli udział katoliccy
publicyści, etyk, ksiądz i terapeuta. (Ciekawe dlaczego nie, powiedzmy, socjolog, przedstawiciel
Amnesty International i działacz rodzimej organizacji gejowskiej?).
To symboliczne kneblowanie homoseksualisty, które faktycznie odbiera mu głos, znalazło
najdobitniejszy wyraz w reportażu Cezarego Gawrysia pod znamiennym tytułem "Jak z tym żyć...".
Rzecz dotycząca losów nieszczęśliwych gejów opowiedziana została za pomocą mowy pozornie
zależnej, co znakomicie wzmocniło dramaturgię. Innymi słowy: gej ani razu nie mógł się
wypowiedzieć samodzielnie, zawsze bowiem jego głos był filtrowany przez światopogląd Cezarego
Gawrysia. Rzecz ciekawa: autor przedstawia nam gejów zazwyczaj jakoś związanych z Kościołem i
katolicyzmem. Ich tragiczne opowieści są więc być może najlepszą odpowiedzią na problemy
nurtujące dyskutantów wypowiadających się na początku numeru. Okazuje się bowiem, że próby
integrowania własnego obrazu jako katolika i homoseksualisty jednocześnie kończą się albo obłudą
albo poważnym psychicznym konfliktem. Może więc po prostu nie warto próbować? Gdyby
Gawryś zajrzał do gejowskich knajp, usłyszałby zupełnie inne opowieści, mniej tragiczne. Tak czy
inaczej, nie można oprzeć się wrażeniu, że kościelni kaznodzieje i terapeuci, którzy "pochylają się z
troską" nad homoseksualizmem, w gruncie rzeczy próbują leczyć neurozy, które Kościół swoją
teorią i praktyką sam napędza.
Nie ulega jednak wątpliwości, że dyskurs miłości zaprezentowany przez Więz ma za zadanie
sprowadzić homoseksualizm na płaszczyznę psychologiczną i odebrać gejom prawo głosu we
własnej sprawie. Dobry gej to nieszczęśliwy i niemy gej.
Jeśli uznać Frondę i Więz za punkty skrajne, a jednocześnie bardzo sobie bliskie, to głośna dyskusja
wokół tekstu Zofii Milskiej-Wrzosińskiej "Co wolno gejom" z Gazety Wyborczej siłą rzeczy
sytuuje się pośrodku. Dyskusja ta miała poważną wadę i ważną zaletę. Wadą było sprowadzenie tej
najważniejszej w Polsce debaty o gejach i lesbijkach do kategorii zaproponowanych przez Milską-
Wrzosińską i jednoczesne wyciszenie sporów wokół nieporównywalnie ważniejszego artykułu
Jacka Kochanowskiego Geje nie będą udawać małżeństw, w który autor, posługując się językiem
praw człowieka, zbiera argumenty przemawiające za ustawą o partnerstwie homoseksualnym.
Zaletą z kolei jest fakt, że w artykule Milskiej-Wrzosińskiej zebrały się w jednym miejscu
najważniejsze stereotypy i uprzedzenia tworząc jedyny w swoim rodzaju homofobiczny koktajl,
który zaktywizował i zmusił do protestu samych zainteresowanych (warto przyjrzeć się dyskusjom
internetowym).
Nie czas na drobiazgową polemikę z tezami Milskiej-Wrzosińkiej. Czas na interpretację. Najkrócej
rzecz ujmując artykuł "Co wolno gejom?" jest wyrazem homofobicznych uprzedzeń
przedstawionych jako fakty naukowe (a więc niepodważalne). Warto zwrócić uwagę na sposób
kreacji podmiotu wypowiedzi. Autorka mówi w imieniu "pełnych tolerancji światłych
inteligentów", czyli "osób, które trudno podejrzewać o konserwatyzm obyczajowy czy
uprzedzenia". Buduje więc perspektywę kolektywną i mającą uchodzić za neutralną. Zachowuje ją
również w swoim kolejnym tekście (Komu wolność, komu knebel), gdzie czytamy: "zdawałam
sobie sprawę, że wychodzę przed orkiestrę i w dodatku pod prąd". Ale musiałam to zrobić,
ponieważ "nie godzę się na ideologiczny dyktat jedynie słusznej poprawności bez względu na jej
treść i szlachetne intencje". Z jednej więc strony Milska-Wrzosińska niczym samotny i
sprawiedliwy kowboj walczący przeciwko złu, z drugiej klika chcąca zafałszować prawdę.
Uderzające, jak bardzo tekst rozmija się z rzeczywistością: w polskim życiu publicznym (a
zwłaszcza w polityce) jest przecież niewiele osób opowiadających się wyraznie za przyznaniem
praw mniejszości homoseksualnej. Autorka dokonuje znaczącego odwrócenia: to ONI są
agresywni, wszechobecni ("homoseksualne lobby") i chcą sterroryzować moralną (i normalną)
większość. Milska-Wrzosińska wskazuje więc na czające się zagrożenie: homoseksualistów
pragnących dokonać "inwazji w świat heteroseksualny". Pytanie tylko czy wcześniej geje żyli na
księżycu? Pewnie nie, ale znali swoje miejsce.
Przekaz tekstu Milskiej-Wrzosińskiej jest ostatecznie bardzo klarowny: homoseksualiści są chorzy i
niebezpieczni. Co więc właściwie z nimi zrobić: eksterminować, uśpić, wystrzelić w kosmos? Tego
jednak autorka nie precyzuje, jedynie rozpoznaje zagrożenie.
Kolejne konserwatywne głosy karmią się ciągle tą samą logiką: homoseksualiści - nie zaprzeczajmy
oczywistym faktom - do końca normalni nie są, ale nie da się ich wyeliminować. Trzeba więc -
niestety - pogodzić się z ich istnieniem (tu zazwyczaj pojawiają się słowa "szacunek", "delikatność"
albo podobne). Domaganie się jakichkolwiek praw jest absurdem. Najlepiej jest, jak jest. Ten
schemat najwierniej wypełnił Jan Trzciński ("Debel to nie mikst"). Utrzymany w autorytarnej
tonacji artykuł opiera się na założeniu o "nikłej dziś wrogości wobec osób o orientacji gejowskiej".
Autor nawet nie próbuje wyjaśnić, skąd ma takie informacje. Uznaje swe założenie za oczywiste.
Domaganie się praw wzbudzi jedynie żywiołową (i całkowicie słuszną) niechęć heteroseksualnej
większości. Zatem geje w swym najlepiej pojętym interesie powinni siedzieć cicho. Dobry gej to
cichy gej.
W gruncie rzeczy Halina Bortnowska doda do dyskusji niewiele więcej ("Prawa Kościoła,
człowieka, geja"). W swym artykule konfrontuje stanowisko Kościoła z filozofią praw człowieka.
Jedne i drugie mają swoje ograniczenia i swoje zalety. Niestety nawet przy najszczerszych chęciach
trudno dopatrzyć się u Bortnowskiej jakiejś konkluzji. A skoro nie wiadomo, jak uzyskać
kompromis, najlepiej niech zostanie jak jest. Żadnych konkubinatów panowie i panie.
Na tym tle artykuł Andrzeja Osęki ("Geje bez piór") wydaje się niezwykle szlachetny, tyle tyko, że
aktywizuje stary, dobrze znany, liberalny schemat mówienia o homoseksualizmie. Geje nie są zli i
straszni, lecz wrażliwi i twórczy. I tu koniecznie musi paść lista "braci i sióstr": "Marlowe,
Szekspir, Leonardo, Michał Anioł, Caravaggio, Watteau, Beethoven, Whitman, Czajkowski,
Musorgski, Proust, Woolf..." I tak dalej i tak dalej... Osęce nie przyjdzie jednak do głowy, że
nazywanie Platona "gejem" jest anachronizmem i to szytym bardzo grubymi nićmi. Ten sposób
myślenia ma charakter odwróconego stereotypu, a jednocześnie odwołuje się do mechanizmu
kompensacji: cóż, byli homoseksualni, ale jakże przysłużyli się uniwersalnej kulturze! Można im
wybaczyć. Ostatecznie Osęka dochodzi jednak do wniosku, że trzeba uświadamiać ludziom, iż
homoseksualiści "to nie wyklęci przez Biblię nieznani nikomu obcy, lecz nasi sąsiedzi [...], których
widujemy na co dzień". Bardzo słusznie. Tyle tylko, że autor przy okazji afirmacji "zwykłego geja"
postanowił potępić parady gejowskie, "ponieważ utrwalają w świadomości zbiorowej wypaczony
obraz homoseksualisty". Homoseksualisty w piórach i cekinach.
Myślę, że Andrzej Osęka stanowczo przecenia negatywne skutki parad (co istotne - w Polsce
prawie nieobecnych). Po pierwsze, stereotyp geja już dawno uległ zmianom i wcale spójny nie jest;
po drugie, w przykrawaniu geja do jakiegoś standardu tkwi ziarno homofobicznego uprzedzenia,
które każe widzieć w nim przede wszystkim piętno orientacji seksualnej. W paradach uczestniczą
całkiem zwykli ludzie: geje i lesbijki. I tu może krystalizować się tożsamość zbiorowa, w Polsce
niewątpliwie bardzo potrzebna.
Czy więc gej może zostać zbawiony? Co musi zrobić, żeby go zaakceptowano? Polskie komentarze
prasowe dość zgodnie przedstawiają sposób na społeczne zbawienie: symboliczny niebyt.
Nieśmiałe próby zaistnienia i domagania się minimum praw zostały zagłuszone za pomocą
argumentów będących pochodną słownika psychologicznego i kościelnego. Ale - kto wie - może ta
akcja wywołała reakcję, której jeszcze dobrze nie widać. Jeśli prześledzić internetowe dyskusje
wokół tekstu Milskiej-Wrzosińskiej, to wyłapiemy całą falę spontanicznego protestu, w którym
pobrzmiewał ton kontrolowanej wściekłości. Ta sama dominanta emocjonalna organizuje artykuł
Bartosza Żurawieckiego (zamieszczony w tym numerze BD). W tekście buzuje wściekłość i myślę,
że jest to ta wściekłość, którą czuje wielu gejów i wiele lesbijek oraz którą na różne sposoby
próbują przepracować. Być może więc gdzieś tu tkwi zarzewie dyskursu emancypacyjnego?
Nowego, własnego głosu, który zmusi do rozpatrywania "kwestii gejowsko-lesbijskiej" w
kontekście demokratycznych reguł państwa.
Poczekamy, zobaczymy.
TEKST UKAZAA SI W "BEZ DOGMATU", NR 54, 2002.
POLECAMY RÓWNIEŻ INNE TEKSTY NUMERU!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czy choroba może być wybawieniem
konferencje bereza czy medytacja moze byc chrzescijanska
Czy literatura może być sumieniem ludzkości
czy kosciol moze byc panstwem
Czy Chrześcijanin może być pod zaklęciem
Czy miłość może być niebezpieczna
Czy literatura może być sumieniem ludzkości
368 czy pospolity grzyb moze byc przyczyna raka
Czy postawa harcerzy z szarych szeregów może być dla mni~D0E
62 FOR ostrzega Wprowadzenie klauzuli przeciwko unikaniu opodatkowania może być niezgodne z Konstytu
CÓŻ CUDNIEJSZEGO MOŻE BYĆ
Komputer udowodnił, że może być ludzki
JAK BYĆ ZBAWIONYM
Bach Duet?4 moze byc
Co może być z Zarządzania Procesami Inwestycyjnymi opracowane

więcej podobnych podstron