rozdział MKHDXGFTQOFXTIR4XEIL5SXBHIS2XHSMKYBVX7Y


Rozdział 06.

Szlachetny i Wielce Prastary Ród Blacków

0x01 graphic


Pani Weasley szła ponuro za nimi na górę.
- Chcę, żebyście wszyscy poszli prosto do łóżka, żadnych rozmów - powiedziała kiedy dotarli na pierwsze piętro. - Czeka nas jutro ciężki dzień. Spodziewam się, że Ginny śpi - dodała zwracając się do Hermiony - postaraj się więc jej nie obudzić.
- Jasne, śpi, akurat - odezwał się ściszonym głosem Fred po tym jak Hermiona pożegnała ich na dobranoc i zaczęli wchodzić na wyższe piętro. - Jeśli Ginny nie leży rozbudzona, czekając aż Hermiona powie jej wszystko, co zostało powiedziane na dole, to ja jestem gumochłonem...
- W porządku, Ron, Harry - powiedziała Pani Weasley na drugim poziomie, kierując ich do ich sypialni. - Do łóżek.
- Dobranoc - powiedzieli Harry i Ron do bliźniaków.
- Miłych snów - odpowiedział Ron mrugając.
Pani Weasley zamknęła drzwi za Harrym z ostrym trzaśnięciem. Sypialnia wyglądała, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej wilgotnie i ponuro niż na pierwszy rzut oka. Pusty obraz na ścianie oddychał teraz bardzo wolno i głęboko, jakby jego niewidzialny lokator spał. Harry założył piżamę, zdjął okulary i wlazł do lodowatego łóżka, podczas gdy Ron rzucił Opieką nad Sowami w szczyt szafy, by uciszyć Hedwigę i Świstoświnkę, które szczebiotały i trzepotały niespokojnie skrzydłami.
- Nie możemy wypuszczać ich na polowania każdej nocy - wyjaśnił Ron zakładając swoją kasztanową piżamę. - Dumbledore nie chce, żeby wokół placu kręciło się zbyt wiele sów, myśli, że wygląda to podejrzanie. Ach tak... zapomniałbym...
Podszedł do drzwi i zaryglował je.
- Po co to robisz?
- Stforek. - wyjaśnił Ron gasząc światło. - Pierwszej nocy, kiedy tu spałem, przylazł o trzeciej nad ranem. Uwierz mi, nie chciałbyś obudzić się i znaleźć go wałęsającego się po twoim pokoju. Ale do rzeczy... - wlazł do łóżka, usadowił się pod kołdrami i odwrócił się, by spojrzeć w ciemności na Harry'ego. Harry mógł dostrzec jego kontur w świetle księżyca sączącym się przez brudne okna. - Co myślisz?
Harry nie musiał pytać o co mu chodzi.
- No nie powiedzieli nam wiele z tego, czego nie mogliśmy się domyślić, prawda? - powiedział myśląc o wszystkim, co zostało powiedziane na dole. - To znaczy, wszystko, co naprawdę powiedzieli, to to, że Zakon próbuje powstrzymać ludzi przed przyłączaniem się do Vol...
Ron ostro wciągnął powietrze - demorta - dokończył stanowczo Harry. - Kiedy masz zamiar zacząć używać jego imienia? Syriusz i Lupin to robią.
Ron zignorował ostatni komentarz.
- Tak, masz rację. - powiedział. - wiedzieliśmy już prawie wszystko, co nam powiedzieli. Z Wydłużalnych Uszu. Jedyna nowość to...
Trzask.
- AUU!
- Ciszej Ron, albo Mama tu zaraz wróci.
- Aportowaliście się we dwóch na moich kolanach!
- Taaa, cóż, w ciemności jest trudniej.
Harry zobaczył rozmyte kształty Freda i George'a zeskakujących z łóżka Rona. Rozległ się jęk sprężyn i materac Harry'ego obniżył się o kilka cali, kiedy George usiadł przy jego stopach.
- I co, wymyśliliście już? - niecierpliwił się George.
- Broń, którą wspomniał Syriusz? - spytał Harry.
- Raczej wymknęło mu się - powiedział z zadowoleniem siedzący teraz obok Rona Fred.
- Jak uważacie, co to jest? - spytał Harry.
- Może być cokolwiek. - odparł Fred.
- Ale nie może być nic gorszego niż klątwa Avada Kedavra, nieprawdaż? - zaoponował Ron. - Co jest gorszego niż śmierć?
- Może to coś, co jest w stanie zabić mnóstwo ludzi na raz - zasugerował George.
- Może to jakiś szczególnie bolesny sposób zabijania ludzi - powiedział bojaźliwie Ron.
- Ma klątwę Cruciatusa, by sprawiać ból - nie zgodził się Harry - nie potrzebuje nic bardziej skutecznego niż to.
Zaległa chwila ciszy i Harry wiedział, że pozostali, tak jak i on, zastanawiają się, jakie okropności może popełnić ta broń.
- Jak myślicie, kto ją teraz ma? - spytał George.
- Mam nadzieję, że jest po naszej stronie - odpowiedział Ron lekko podenerwowanym głosem.
- Jeśli jest, prawdopodobnie Dumbledore ją trzyma. - powiedział Fred.
- Gdzie? - spytał szybko Ron - W Hogwarcie?
- Założę się, że tak! - powiedział George. - To tam chował Kamień Filozoficzny.
- Ale przecież broń musi być o wiele większa niż Kamień! - zaoponował Ron.
- Niekoniecznie - powiedział Fred.
- Noooo, rozmiar nie świadczy o mocy - odezwał się George. - Spójrz na Ginny.
- Co masz na myśli? - zdziwił się Harry.
- Nigdy nie byłeś odbiorcą jednego z jej Nietoperzych Straszydeł, nie?
- Ciii... - powiedział Ron unosząc się na łóżku - Słuchajcie!
Ucichli. Czyjeś kroki zmierzały na górę.
- Mama - powiedział George i bez zbędnego zamieszania rozległ się trzask i Harry poczuł, jak ciężar znika z końca jego łóżka. Kilka sekund później usłyszeli skrzypienie podłogi po drugiej stronie drzwi. Pani Weasley najwyraźniej nasłuchiwała sprawdzając, czy rozmawiają, czy nie.
Hedwiga i Świstoświnka zahukały żałośnie. Podłoga zaskrzypiała ponownie i usłyszeli jak Pani Weasley idzie po schodach do góry, by sprawdzić Freda i George'a.
- W ogóle nam nie ufa, wiesz - powiedział z żalem Ron.
Harry był pewien, że nie będzie mógł zasnąć. Wieczór był tak wypełniony rzeczami, o których należało pomyśleć, że w pełni spodziewał się leżeć bezsennie godzinami, przetrawiając to wszystko. Chciał dalej rozmawiać z Ronem, ale Pani Weasley schodziła teraz ze skrzypieniem w dół po schodach, a kiedy zeszła, usłyszał innych wybierających się na górę... właściwie, wielonożne stworzenia kłusowały w tą i z powrotem za drzwiami sypialni, a Hagrid, nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami mówił: "Śliczności, nieprawdaż, co Harry? W tym roku będziemy się uczyć o broniach..." i Harry zauważył, że stworzenia mają armaty zamiast głów i toczą się w jego kierunku... zrobił unik...
Następną rzeczą, którą pamiętał, była ciepła piłka, w którą sam leżał zwinięty pod kołdrą i donośny głos George'a wypełniający pokój.
- Mama mówi, żebyście wstali. Wasze śniadanie jest w kuchni, a potem będzie potrzebowała waszej pomocy w salonie. Chochlików jest całą masę więcej niż myślała i znalazła gniazdo martwych Pufków pod sofą.
Pół godziny później Harry i Ron, którzy ubrali się i zjedli szybko śniadanie, wkroczyli do salonu. Był to długi, wysoki pokój na pierwszym piętrze z oliwkowozielonymi ścianami pokrytymi brudnymi gobelinami. Dywan wypuszczał małe chmury kurzu za każdym razem, gdy ktoś stawiał na nim stopę, a długie, zielone jak mech aksamitne zasłony brzęczały, jakby roiło się w nich od niewidzialnych pszczół. To przy nich zebrali się razem Pani Weasley, Hermiona, Ginny, Fred i George. Wszyscy wyglądali raczej dziwnie, jako że na twarzy każde z nich przewiązane miało kawałek materiału, zakrywający nos i usta. Każde z nich trzymało dużą butlę czarnego płynu ze spryskiwaczem na końcu.
- Zakryjcie twarze i bierzcie aerozol - powiedziała Pani Weasley do Harry'ego i Rona kiedy tylko ich zobaczyła, wskazując na jeszcze dwie butelki czarnego płynu, stojące na stole o toczonych nogach. - To Odchochliczacz. Nigdy nie widziałam takiego zarobaczenia. Nie wiem, co ten skrzat domowy robił przez ostatnie dziesięć lat...
Twarz Hermiony była w połowie zasłonięta ściereczką, ale Harry wyraźnie zauważył, jak spojrzała z wyrzutem na Panią Weasley.
- Stforek jest naprawdę stary, prawdopodobnie nie był sobie w stanie poradzić...
- Byłabyś zdumiona, co Stforek potrafi, kiedy chce, Hermiono - powiedział Syriusz który właśnie wszedł do pokoju, niosąc zakrwawiony worek czegoś, co okazało się być martwymi szczurami. - Właśnie karmiłem Hardodzioba - dodał w odpowiedzi na pytające spojrzenie Harry'ego. - Trzymam go na górze, w sypialni mojej matki. Nieważne... Biurko...
Rzucił torbę szczurów na fotel i nachylił się by zbadać zamknięty sekretarzyk, który, jak zauważył dopiero teraz Harry, lekko się trząsł.
- No tak, Molly, jestem prawie pewien, że to bogin. - powiedział Syriusz zaglądając przez dziurkę od klucza. - ale być może powinniśmy dać na to spojrzeć Szalonookiemu zanim to wypuścimy. Znając moją matkę, to mogłoby być coś znacznie gorszego.
- Masz rację, Syriuszu. - powiedziała Pani Weasley.
Oboje mówili uważnie lekkimi, uprzejmymi głosami i dla Harry'ego stało się całkiem oczywiste, że żadne z nich nie zapomniało o kłótni poprzedniej nocy.
Głośny, brzęczący dzwonek dobiegł z dołu, a natychmiast po nim rozległa się ta sama kakofonia krzyków i wrzasków, którą poprzedniego wieczoru wywołała Tonks wywracając stojak na parasole.
- Ciągle im powtarzam, żeby nie dzwonili do drzwi! - powiedział z rozpaczą Syriusz, wybiegając z pokoju. Słyszeli jak runął w dół po schodach, a wrzaski Pani Black raz jeszcze rozniosły się echem po domu: "Plamy na honorze, parszywe mieszańce, zdrajcy krwi, dzieci szlamu...!!!"
- Zamknij drzwi, proszę, Harry - powiedziała Pani Weasley.
Harry zwlekał z zamknięciem drzwi do salonu, na tyle ile miał odwagi. Chciał posłuchać, co dzieje się na dole. Syriuszowi najwyraźniej udało się zasłonić kurtyny nad portretem swojej matki, bo przestała krzyczeć. Usłyszał Syriusza idącego przez korytarz, następnie klekotanie łańcucha przy frontowych drzwiach, po którym rozległ się głęboki głos, po którym Harry rozpoznał Kingsleya Shacklebolta mówiącego: "Hestia właśnie mnie odciążyła, tak więc teraz ona ma pelerynkę Moody'ego. Pomyślałem, że zostawię raport dla Dumbledore'a..."
Czując wzrok Pani Weasley z tyłu głowy, Harry z żalem zamknął drzwi do salonu i przyłączył się do chochlikowej brygady.
Pani Weasley nachylała się by sprawdzić stronę na temat chochlików w Gilderoya Lockharta Przewodniku po Szkodnikach Domowych, który leżał otwarty na sofie.
- Dobrze, grupo, musicie być uważni, bo chochliki gryzą i ich zęby są trujące. Mam tu butelkę antidotum, ale byłoby lepiej, gdyby nikt go nie potrzebował.
Wyprostowała się, ustawiła się odważnie na wprost zasłon i przywołała wszystkich do siebie.
- Kiedy powiem słowo, natychmiast zaczynamy rozpylanie - powiedziała.
- One wylecą na nas, jak się spodziewam, ale na tych aerozolach napisane jest, że jedno dobre pryśnięcie sparaliżuje je. A jak już będą unieruchomione, po prostu wrzucajcie je do tego wiaderka.
Zeszła ostrożnie z ich linii ognia i uniosła swój aerozol.
- W porządku - rozpylamy!
Harry pryskał raptem kilka sekund, kiedy z zagięcia materiału wyleciał na niego w pełni wyrośnięty chochlik. Furkotał błyszczącym podobnymi do żuczych skrzydłami, obnażył maleńkie, ostre jak igła zęby. Jego podobne do wróżki (fairy) ciało pokryte było grubymi czarnymi włosami, a cztery małe piąstki zaciśnięte były z furią. Harry trafił go prosto w twarz strumieniem Odchochliczacza. Zastygł w powietrzu i spadł ze zdumiewająco głośnym
łup! na zniszczony dywan. Harry podniósł go i wrzucił do wiaderka.
- Fred, co ty robisz? - powiedziała ostro Pani Weasley. - Spryskaj mi to natychmiast i wyrzuć!
Harry obejrzał się. Harry trzymał wyrywającego się chochlika między palcem wskazującym i kciukiem.
- Się robi. - powiedział Fred pogodnie pryskając chochlikowi w twarz, tak że zemdlał, ale w chwili, gdy Pani Weasley odwróciła się, schował go z mrugnięciem do kieszeni.
- Chcemy poeksperymentować z trucizną chochlików do naszych Leniwych Przekąsek. - powiedział pod nosem Harry'emu George. Zręcznie opryskując dwa chochliki na raz szybujące wprost na jego nos, Harry przysunął się do George'a i wymamrotał kątem ust:
- Co to są Leniwe Przekąski?
- Asortyment słodyczy, od których się rozchorujesz, wyszeptał George, obserwując uważnie plecy Pani Weasley. - Nie jakoś poważnie rozchorujesz, zważ na to, ale rozchorujesz na tyle, by wydostać cię z lekcji, kiedy masz taką potrzebę. Fred i ja pracujemy nad nimi tego lata. Są to dwuczęściowe, zakodowane kolorami ciągutki. Jeśli zjesz pomarańczową połowę Wyrzygałek, wymiotujesz. W momencie, kiedy opuszczasz klasę, by udać się do szpitalnego skrzydła, połykasz purpurową połowę...
- "... która przywraca cię do pełni zdrowia, umożliwiając wykonywać dowolną działalność, jaką tylko sobie wybierzesz przez godzinę, która w przeciwnym razie byłaby poświęcona nieopłacalnej nudzie." Coś takiego puszczamy w reklamach, w każdym razie - wyszeptał Fred, który wyszedł poza linię wzroku Pani Weasley i podnosił kilka zabłąkanych chochlików z podłogi i pakował je do kieszeni. - Ale nadal wymagają one trochę pracy. W chwili obecnej nasi testerzy mają problemy z powstrzymaniem wymiotów na tyle, by połknąć purpurowy koniec.
- Testerzy?
- No my - wyjaśnił Fred. - Bierzemy je na zmianę. George brał Mdlejące Fantazje, obaj próbowaliśmy Nosokrwisty Nugat...
- Mama myślała, że się pojedynkujemy - powiedział George.
- Sklep z dowcipnymi gadżetami nadal się kreci, co? - mruknął Harry udając, że poprawia dyszę w swoim sprayu.
- Cóż, nie mieliśmy jeszcze okazji zdobyć lokalu - powiedział Fred ściszając jeszcze bardziej głos kiedy Pani Weasley wytarła swe czoło chustką przed kolejnym atakiem - więc prowadzimy to w tej chwili jako serwis wysyłkowy. Daliśmy reklamy w Proroku Codziennym w zeszłym tygodniu.
- Wszystko dzięki tobie, stary - powiedział George. - Ale nie martw się... Mama nie ma pojęcia. Nie czyta już więcej Proroka Codziennego z powodu tych wszystkich kłamstw na temat twój i Dumbledore'a.
Harry uśmiechnął się. Zmusił bliźniaków by wzięli od niego tysiąc galeonów nagrody, które wygrał w Turnieju Trójmagicznym, by pomóc im zrealizować ich ambicję otwarcia sklepu z dowcipnymi magicznymi gadżetami, ale był mimo to zadowolony, że jego udział we wspomaganiu ich planów nie był znany Pani Weasley. Nie uważała ona, że taki sklep był odpowiednią karierą dla dwojga z jej synów.
Odchochliczanie zasłon zajęło większość ranka. Minęło już południe, kiedy
Pani Weasley w końcu zdjęła swą ochronną chustkę, opadła na obwisły fotel
i wyskoczyła z niego z jękiem obrzydzenia po tym, jak usiadła na worku
zdechłych szczurów. Zasłony już nie burczały, zwisały bezwładne i wilgotne
od intensywnego spryskiwania. U ich stóp upchnięte w wiadrze leżały nieprzytomne
chochliki. Obok stało naczynie pełne czarnych jaj, które obwąchiwał właśnie
Krzywołap i na które Fred i George rzucali pożądliwe spojrzenia.
- Myślę, że z tymi uporamy się po lunchu - Pani Weasley wskazała na zakurzone oszklone z przodu gablotki, stojące po obu stronach gzymsu. Wypchane były przedziwnym asortymentem przedmiotów: zbiorem starych sztyletów, pazurami, zwiniętą skórą węża, kilka zmatowiałych srebrnych pudełek z napisami, w językach, których Harry nie rozumiał i najmniej przyjemna z wszystkiego, ozdobna, kryształowa butla z dużym opalem w zatyczce, pełna, czego Harry był całkiem pewien, krwi.
Brzęczący dzwonek zadzwonił ponownie. Wszyscy spojrzeli na Panią Weasley.
- Zostańcie tutaj - powiedziała stanowczo chwytając torbę szczurów, kiedy wrzaski Pani Black zaczęły napływać z dołu na nowo. - Przyniosę jakieś kanapki.
Wyszła z pokoju zamykając starannie drzwi za sobą. Natychmiast wszyscy rzucili się do okna, by spojrzeć na dół, na próg. Dostrzegli czubek rozczochranej rudawej głowy i stos niepewnie ułożonych kociołków.
- Mundungus! - powiedziała Hermiona. - Po co przytargał tu wszystkie te kociołki?
- Prawdopodobnie szuka bezpiecznego miejsca, w którym mógłby je trzymać - odparł Harry. - Czy to nie tym się zajmował tej nocy, kiedy miał za mną chodzić? Zbierał lewe kociołki?
- Tak, masz racje! - powiedział Fred, kiedy otworzyły się drzwi. Mundungus przedźwignął przez nie swoje kociołki i zniknął z pola widzenia. - Choroba, Mamie się to nie spodoba...
On i George podeszli do drzwi i stali przy nich nasłuchując uważnie. Krzyki Pani Black ucichły.
- Mundungus rozmawia z Syriuszem i z Kingsley'em - mruknął Fred marszcząc brwi z uwagą. - Nie słyszę dobrze... Uważasz, że moglibyśmy zaryzykować z Wydłużalnymi Uszami?
- Może warto - odpowiedział George. - Mógłbym przekraść się na górę i wziąć parę...
Ale dokładnie w tym momencie nastąpił wybuch dźwięku z dołu, który sprawił, że Wydłużalne Uszy stały się całkiem niekonieczne. Wszyscy mogli dokładnie usłyszeć, co krzyczy Pani Weasley ze wszystkich swoich sił.
- NIE PROWADZIMY TU SKRYTKI SKRADZIONYCH RZECZY!
- Uwielbiam słuchać Mamy krzyczącej na kogoś innego - powiedział Fred z uśmiechem satysfakcji na twarzy uchylając drzwi na mniej więcej cal, pozwalając by głos Pani Weasley przenikał lepiej do pokoju - zawsze to taka miła odmiana.
- ...KOMPLETNIE NIEODPOWIEDZIALNE, JAKBYŚMY NIE MIELI DOŚĆ DO MARTWIENIA SIĘ BEZ CIEBIE TARGAJACEGO DO DOMU KRADZIONE KOCIOŁKI...
- Idioci pozwalają jej wpaść w ten jej ciąg - powiedział George potrząsając głową.
- Musisz to uciąć wcześnie, w przeciwnym razie nabuzowuje się i potrafi tak ciągnąć godzinami. A ona tylko czekała na okazję, by poużywać sobie na Mundungusie odkąd wyślizgnął się kiedy miał za tobą łazić, Harry... a oto i matka Syriusza znowu.
Głos Pani Weasley utonął pośród nowych krzyków i wrzasków dobiegających z portretów w hallu.
George ruszył by zamknąć drzwi i uciszyć hałasy, ale zanim to zrobił, do pokoju wślizgnął się domowy skrzat.
Poza brudną szmatą, przewiązaną jak przepaska na biodra wokół pasa, był kompletnie nagi. Wyglądał bardzo staro. Jego skóra wydawała się być kilkukrotnie za duża na niego i pomimo że był łysy, jak wszystkie domowe skrzaty, z jego dużych, nietoperzowatych uszu wyrastało trochę białych włosów. Miał przekrwione, wodniście szare oczy i a jego mięsisty nos był wielki i przypominający ryjek.
Skrzat zupełnie nie zwrócił uwagi na Harry'ego i pozostałych. Zachowując się tak, jakby ich nie widział, zgarbiony powłóczył nogami wolno i uparcie ku najdalszemu końcowi pokoju, mrucząc pod nosem ochrypłym, głębokim, jakby ropuszym głosem.
- ...śmierdzi jak rynsztok i kryminalista, ale ona wcale nie jest lepsza, paskudna zdrajczyni starej krwi z tymi jej dzieciakami paskudzącymi dom mojej pani, och moja biedna pani, gdyby tylko wiedziała, gdyby wiedziała, jakie szumowiny wpuszczają do jej domu, co by powiedziała staremu Stforkowi. Och... co za wstyd, szlamy, wilkołaki, zdrajcy i złodzieje, biedny stary Stforek, co on może...
- Cześć, Stforek - powiedział bardzo głośno Fred zamykając z trzaskiem drzwi.
Skrzat zatrzymał się wpół drogi, przestał mamrotać i wydał z siebie bardzo wyraźny i bardzo mało przekonujący odgłos zdziwienia.
- Stforek nie zauważył młodego pana - powiedział odwracając się i kłaniając Fredowi. Nadal z twarzą w kierunku dywanu dodał doskonale wyraźnie - Paskudnego małego bachora zdrajcy krwi, znaczy się.
- Słucham? - spytał George. - Nie dosłyszałem ostatniego kawałka.
- Stforek nie powiedział nic. - odpowiedział skrzat z drugim ukłonem w stronę George'a dodając czystym półtonem. - A oto i jego brat bliźniak, co za nienaturalne małe bestie z nich.
Harry nie wiedział, czy się śmiać, czy nie. Skrzat wyprostował się, mierząc ich nieżyczliwym wzrokiem i najwyraźniej przekonany, że nie słyszą go kontynuował swoje mamrotanie.
- ... i ta szlama, stoi tam śmiało i odważnie, och gdyby moja pani wiedziała, och, zapłakałaby... Jest i nowy chłopiec, Stforek nie zna jego imienia. Co on tu robi? Stforek nie wie...
- To jest Harry, Stforku - odezwała się na próbę Hermiona. - Harry Potter.
Blade oczu Stforka rozszerzyły się i zamruczał szybciej i bardziej wściekle niż kiedykolwiek.
- Szlama mówi do Stforka jakby była jego przyjaciółką. Gdyby Stforka pani zobaczyła go w takim towarzystwie... och... co by powiedziała...
- Nie nazywaj jej szlamą! - powiedzieli ze złością razem Ron i Ginny.
- To bez znaczenia - wyszeptała Hermiona - on nie jest w pełni rozumu, nie wie, co...
- Nie oszukuj się, Hermiono, on dokładnie wie, co mówi - powiedział George patrząc na Stforka z wielką niechęcią.
Stforek nadal mamrotał ze wzrokiem wpatrzonym w Harry'ego.
- Czy to prawda?
Czy to Harry Potter? Stforek dostrzega bliznę, to musi być prawda, to chłopiec, który powstrzymał Czarnego Pana, Stforek zastanawia się, jak tego dokonał...
- A my nie, Stforek - powiedział Fred.
- Czego tu właściwie chcesz? - spytał George.
Wielkie oczy Stforka zwróciły się ku George'owi.
- Stforek sprząta - odpowiedział wymijająco.
- Nieprawdopodobne - powiedział głos zza Harry'ego.
Syriusz wrócił, patrzył groźnie na skrzata spod drzwi. Hałasy w hallu przycichły, Pani Weasley i Mundungus przenieśli prawdopodobnie swoją kłótnię na dół do kuchni.
Na widok Syriusza Stforek wygiął się w śmiesznie niskim pokłonie, który rozpłaszczył jego ryjkowaty nos na podłodze.
- Stań prosto - powiedział Syriusz niecierpliwie. - Mów, co kombinujesz?
- Stforek sprząta - powtórzył skrzat - Stforek żyje by służyć Szlachetnemu Domowi Blacków.
- I staje się on coraz czarniejszy z każdym dniem, jest brudny - powiedział Syriusz.
- Pan zawsze lubił swoje małe żarciki - powiedział Stforek kłaniając się ponownie i kontynuując półtonem - Pan był wstrętną, niewdzięczną świnią, która złamała serce jego matki...
- Moja matka nie miała serca, Stforek - warknął Syriusz. - Podtrzymywała się przy życiu z czystej złośliwości.
Stforek skłonił się jeszcze raz i powiedział
- Cokolwiek Pan powie - mruknął wściekle - Pan nie jest godzien wycierać szlamu z butów jego matki, och, moja bieda pani, co by powiedziała widząc jak Stforek my służy. Jak też ona go nienawidziła, jakimże był rozczarowaniem...
- Spytałem, po coś tu przyszedł - powiedział zimno Syriusz. - Za każdym razem kiedy się pokazujesz, udając że sprzątasz, wynosisz coś do swego pokoju, żebyśmy nie mogli tego wyrzucić.
- Stforek nigdy nie ruszyłby nic z właściwego miejsca w domu swego Pana - powiedział skrzat i wymamrotał bardzo szybko - Pani nigdy nie wybaczyłaby Stforkowi, gdyby ten gobelin został wyrzucony. Od siedmiu wieków jest w rodzinie, Stforek musi go uratować, Stforek nie pozwoli Panu i zdrajcom krwi i ich bachorom zniszczyć go...
- Tak myślałem, że to o to chodzi - powiedział Syriusz rzucając pogardliwe spojrzenie na przeciwległą ścianę. - Nie wątpię, że musiała położyć kolejne zaklęcie Stałego Przylgnięcia na jego tyły, ale jeśli będę mógł się go pozbyć, z pewnością to zrobię. A teraz wynoś się, Stforek.
Wyglądało na to, że Stforek nie śmiał sprzeciwić się bezpośredniemu rozkazowi. Niemniej jednak spojrzenie jakie rzucił Syriuszowi kiedy szurając przechodził obok niego, pełne było najgłębszego wstrętu i mruczał przez całą drogę do wyjścia z pokoju.
- ...wraca z Azkabanu i rozkazuje na okrągło Stforkowi... Och, moja biedna pani, co by powiedziała, gdyby zobaczyła teraz dom. Męty żyją w nim, jej skarby są wyrzucane, przysięgała, że nie jest jej synem, a on wrócił. Mówią, że jest też mordercą...
- Mrucz dalej i zostanę mordercą - powiedział z poirytowaniem Syriusz zatrzaskując za skrzatem drzwi.
- Syriusz, on ma nie w porządku z głową - argumentowała Hermiona - Myślę, że nie zdaje sobie sprawy, że go słyszymy.
- Za długo był sam - powiedział Syriusz - Przyjmował szalone rozkazy od portretu mojej matki i mówił do siebie. Ale zawsze był głupim małym...
- Gdybyś go może uwolnił - powiedziała z nadzieją w głosie Hermiona - może...
- Nie możemy go uwolnić, za dużo wie o Zakonie - powiedział szorstko Syriusz. - I tak czy siak, szok by go zabił. Zasugeruj mu, żeby opuścił dom, zobacz jak to przyjmie.
Syriusz przeszedł przez pokój do miejsca, gdzie na całej długości ściany wisiał na gobelin, którego próbował chronić Stforek.
Gobelin wyglądał niezmiernie staro. Był wyblakły i wyglądał, jakby chochliki przegryzły go w niektórych miejscach.
Niemniej jednak złota nić, którą był wyhaftowany nadal migotała dość jasno, by ukazać im
rozciągające się drzewo rodzinne, datowane wstecz (przynajmniej na tyle ile Harry mógł powiedzieć)
do Średniowiecza. Duże słowa na samej górze gobelinu oznajmiały:

Szla
chetny i Wielce Prastary Ród Blacków
Toujours pur'

- Ciebie tu nie ma! - krzyknął Harry po bliższym przejrzeniu dolnej części drzewa.
- Byłem kiedyś tam - powiedział Syriusz wskazując na małą, okrągłą, zwęgloną dziurkę w gobelinie, przypominającą raczej ślad po papierosie. - Moja kochana stara matka wypaliła mnie po tym, jak uciekłem z domu. Stforkowi całkiem podoba się mruczenie tej historii pod nosem.
- Uciekłeś z domu?
- Kiedy miałem koło szesnastu lat. - odpowiedział Syriusz. - Miałem już dość.
- I dokąd poszedłeś? - zapytał Harry wlepiając w niego wzrok.
- Do domu twojego ojca. - odparł Syriusz. - Twoi dziadkowie naprawdę dobrze to przyjęli. Trochę jakby adoptowali mnie jako drugiego syna. Tak, przesiadywałem u twojego taty podczas letnich wakacji, a kiedy miałem siedemnaście lat, znalazłem sobie własny kąt. Mój wuj Alphard zostawił mi skromny majątek - też został stąd wymazany, prawdopodobnie z tego powodu - w każdym razie, po tym już sam dbałem o siebie. Mimo to zawsze byłem mile widziany u Pana i Pani Potter na niedzielnym obiedzie.
- Ale... dlaczego...?
- Uciekłem? - Syriusz uśmiechnął się gorzko i przeczesał palcami długie, potargane włosy.
- Bo nienawidziłem całe masy z nich: moich rodziców, z ich obsesją na punkcie czystości krwi, przekonanych, że bycie Blackiem czyniło cię praktycznie członkiem rodziny królewskiej... mojego brata idioty, dość miękkiego, by im uwierzyć... Oto on.
Syriusz dźgnął palcem na samym dole drzewa, wskazując imię Regulus Black. Po dacie urodzin następowała data śmierci (jakieś piętnaście lat wstecz).
- Był młodszy ode mnie - powiedział Syriusz - i był o wiele lepszym synem, jak mi stale przypominano.
- Ale umarł - powiedział Harry.
- Tak - odparł Syriusz. - Głupi idiota... dołączył do Śmierciożerców.
- Żartujesz!!!
- No dalej, Harry, czy nie widziałeś jeszcze dość w tym domu, by móc stwierdzić, jakiego rodzaju czarodziejami byli członkowie mojej rodziny? - powiedział pytająco Syriusz.
- Czy... czy twoi rodzice też byli Śmierciożercami?
- Nie, nie, ale uwierz mi, uważali że Voldemort miał słuszny pomysł, wszyscy byli za oczyszczeniem rasy czarodziejów, pozbyciem się urodzonych w mugolskich rodzinach i pozostawieniu przy władzy czarodziejów czystej krwi. Nie byli w tym też sami, było trochę ludzi, którzy zanim Voldemort pokazał swoje właściwe oblicze, uważali że pod tym względem ma on rację... Zmroziło ich jednakże, kiedy zobaczyli, co gotów jest uczynić, by zdobyć potęgę i władzę. Ale założę się, że na początku, kiedy Regulus przyłączał się do niego, moi rodzice uważali, że jest ich prawdziwym małym bohaterem.
- Został zabity przez aurora? - spytał ostrożnie Harry.
- Och nie - powiedział Syriusz. - Nie, został zamordowany przez Voldemorta. A raczej na rozkaz Voldemorta. Wątpię, czy Regulus był kiedykolwiek dość ważny, by być zabitym osobiście przez Voldemorta. Z tego, co się dowiedziałem po jego śmierci, udało mu się dostać o nich, a potem spanikował, gdy usłyszał, co chcą, żeby zrobił i próbował się wycofać. Ale wiesz, Voldemortowi nie wręcza się rezygnacji tak po prostu. To służba na całe życie lub śmierć.
- Lunch - usłyszeli głos Pani Weasley.
Trzymała swoją różdżkę wysoko przed sobą balansując olbrzymią tacą, wyładowaną kanapkami i ciastem na końcach. Miała bardzo czerwoną twarz i nadal wyglądała na wściekłą. Pozostali ruszyli ku niej, spragnieni czegoś do jedzenia, ale Harry pozostał z Syriuszem, który nachylił się bliżej nad gobelinem.
- Nie patrzyłem na to przez lata. Tu jest Phineas Nigellus... mój pra-pradziadek, widzisz? ... Najmniej popularny dyrektor, jakiego kiedykolwiek miał Hogwart... i Araminta Meliflua... kuzynka mojej matki... próbowała przeforsować w Ministerstwie ustawę o legalizacji polowań na Mugoli... i ukochana Ciotka Elladora... to ona rozpoczęła rodzinną tradycję ścinania domowych skrzatów, gdy stawały się zbyt stare, by nosić tacę z herbatą... oczywiście, zawsze kiedy rodzina wydawała z siebie kogoś choć w połowie przyzwoitego, od razu się go wyrzekali. Widzę, że nie ma tu Tonks. Może dlatego Stforek nie przyjmuje od niej poleceń - powinien robić wszystko, o co poprosi go ktoś z rodziny...
- Ty i Tonks jesteście spokrewnieni? - zapytał zaskoczony Harry.
- O tak, jej matka Andromeda była moją ulubioną kuzynką - powiedział Syriusz badając bliżej gobelin - Nie, Andromedy też tu nie ma, patrz - wskazał kolejny mały, okrągły, wypalony ślad między dwoma imionami, Bellatrix i Narcyza.
- Siostry Andromedy nadal są tutaj, bo zawarły wspaniałe, przyzwoite, czystej krwi małżeństwa, ale Andromeda wyszła za mąż za urodzonego w mugolskiej rodzinie Teda Tonksa, więc...
Syriusz wykonał ruch naśladujący uderzenie różdżką w gobelin i zaśmiał się cierpko. Jednak Harry nie śmiał się. Był zbyt zajęty wpatrywaniem się w imiona po prawej stronie od wypalonego śladu po Andromedzie. Podwójna linia złotego haftu łączyła Narcyzę Black z Lucjuszem Malfoyem, a od imion pojedyncza pionowa złota linia prowadziła do imienia Draco.
- Jesteś spokrewniony z Malfoyami!
- Czystej krwi rodziny wszystkie są ze sobą spokrewnione - powiedział Syriusz. - Jeśli chcesz, by twoi synowie i córki wyszli tylko i wyłącznie za czarodziejów czystej krwi, twój wybór jest mocno ograniczony. Nie został z nas już prawie nikt. Molly i ja jesteśmy kuzynami poprzez małżeństwo, a Artur jest kimś w rodzaju mojego dalszego kuzyna, usuniętego kiedyś. Ale nie ma sensu szukać ich tutaj. Jeśli jakaś rodzina kiedykolwiek była pełna zdrajców krwi, to właśnie Weasleyowie.
Ale Harry patrzył już na imię po lewej stronie śladu po Andromedzie - Bellatrix Black, które połączone było podwójną linią z Rudolfem Lestrange.
- Lestrange... - powiedział głośno Harry. Nazwisko to poruszyło coś w jego pamięci. Znał je skądś, ale przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć skąd, chociaż przyprawiło go o dziwne cierpnące uczucie w dołku.
- Są w Azkabanie - oznajmił krótko Syriusz.
Harry spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Bellatrix i jej mąż Rudolf przybyli razem z młodym Barty Crouchem - mówił dalej Syriusz tym samym szorstkim głosem. - brat Rudolfa, Rastaban, też był z nimi.
I wtedy Harry przypomniał sobie. Widział Bellatrix Lestrange w Myślodsiewni Dumbledore'a, dziwnym urządzeniu, w którym można było przechowywać myśli i wspomnienia. Wysoką, ciemną kobieta z mocno podkrążonymi oczami, która stała na swojej rozprawie i ogłaszała swoją niezmienną wierność Lordowi Voldemortowi, jej dumę powodowaną tym, że próbowała go odnaleźć po jego upadku i jej przekonanie, że pewnego dnia zostanie nagrodzona za swoją lojalność.
- Nigdy nie mówiłeś, że była twoją...
- Czy to ważne, że jest moją kuzynką? - przerwał Syriusz. - W moim przekonaniu nie należą do mojej rodziny. Ona na pewno do niej nie należy. Nie widziałem jej odkąd byłem w twoim wieku, chyba że wliczyć chwilę jej przybycia do Azkabanu. Myślisz, że jestem dumny mając krewnych jak ona?
- Przepraszam - odparł szybko Harry. - Nie chciałem... po prostu byłem zdziwiony, to wszystko...
- Nie szkodzi, nie przepraszaj. - mruknął Syriusz. Odwrócił się od gobelinu z rękami w kieszeniach. - Nie podoba mi się to, że tu wróciłem. - powiedział rozglądając się po salonie. - Nigdy nie myślałem, że jeszcze kiedyś utkwię w tym domu.
Harry dokładnie go rozumiał. Wiedział jak by się czuł, gdyby będąc dorosłym i myśląc, że uwolnił się od tego miejsca na zawsze, zmuszony został wrócić i zamieszkać w domu numer cztery przy Privet Drive.
- Oczywiście jest idealny na kwaterę główną - powiedział Syriusz. - Mój ojciec nałożył na ten dom wszelkie znane magicznemu światu środki ostrożności kiedy tu mieszkał. Jest niewykrywalny, więc Mugole nigdy nie przychodzą i nie dzwonią - tak jakby kiedykolwiek chcieli - a teraz, kiedy Dumbledore dołożył swoją ochronę, ciężko byłoby gdziekolwiek znaleźć bezpieczniejsze miejsce. Dumbledore jest Strażnikiem Tajemnicy Zakonu, wiesz, nikt nie może odnaleźć głównej kwatery, chyba że Dumbledore osobiście powie mu, gdzie jest. Ta notka, którą pokazał ci Moody ostatniej nocy była od Dumbledore'a... - Syriusz wydał z siebie krótki, przypominający szczeknięcie śmiech. - Gdyby moi rodzice mogli zobaczyć, do czego służy teraz ich dom... cóż, portret mojej matki może dać ci jakieś wyobrażenie.
Patrzył groźnie przez chwilę, a potem westchnął.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybym mógł wyjść od czasu do czasu i zrobić coś pożytecznego. Spytałem Dumbledore'a, czy mogę eskortować cię na przesłuchanie, jako Łapa oczywiście, by móc dać ci trochę moralnego wsparcia, co o tym myślisz?
Harry poczuł jakby jego żołądek przesiąkł przez zakurzony dywan. Od wczorajszej kolacji ani razu nie pomyślał o przesłuchaniu. W podekscytowaniu wywołanym przebywaniem znów z ludźmi, których najbardziej lubił i usłyszeniem o wszystkim, co się działo kompletnie uleciało ono z jego myśli. Jednak na słowa Syriusza druzgocące uczucie przerażenia powróciło. Popatrzył na Hermionę i Weasleyów wcinających swoje kanapki i pomyślał, jakby się czuł, gdyby wrócili do Hogwartu bez niego.
- Nie martw się - powiedział Syriusz. Harry podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że Syriusz go obserwował. - Jestem pewien, że oczyszczą cię z zarzutów, z pewnością jest coś w Międzynarodowym Statucie Tajności na temat pozwolenia na użycie magii dla uratowania własnego życia.
- Ale jeśli mnie wyleją - spytał cicho Harry - czy będę mógł wrócić tu i zamieszkać z tobą?
Syriusz uśmiechnął się smutno.
- Zobaczymy.
- Czułbym się znacznie lepiej myśląc o przesłuchaniu, gdybym wiedział, że nie będę musiał wrócić do Dursleyów - naciskał Harry.
- Muszą być okropni, skoro wolisz to miejsce - powiedział ponuro Syriusz.
- Pospieszcie się, wy dwaj, bo nie zostanie dla was żadnego jedzenia. - zawołała Pani Weasley.
Syriusz wydał z siebie kolejne ciężkie westchnienie, rzucił mroczne spojrzenie na gobelin, po czym wraz z Harrym ruszyli by dołączyć do pozostałych.
Opróżniając oszklone gabloty tego popołudnia Harry starał się ze wszystkich sił nie myśleć o przesłuchaniu. Na szczęście dla niego to zadanie wymagało mnóstwa koncentracji jako że wiele przedmiotów było bardzo niechętnych opuszczeniu swoich zakurzonych półek. Syriusz otrzymał paskudne ugryzienie od srebrnej tabakierki. W ciągu kilku sekund na ugryzionej ręce pojawiło się nieprzyjemne, strupiaste okrycie, wyglądające jak twarda brązowa rękawiczka.
- Nic się nie stało. - powiedział oglądając rękę z zainteresowaniem zanim puknął ją delikatnie różdżką i przywrócił skórze normalny wygląd. - W środku musi być Kurzajkowy proszek.
Odrzucił tabakierkę na bok do worka, w którym składali przedmioty z gablotek. Chwilę później Harry zobaczył, jak George owija uważnie rękę skrawkiem materiału, wykrada pudełko i wsuwa je do wypełnionej już chochlikami kieszeni.
Znaleźli też nieprzyjemnie wyglądający srebrny przyrząd, coś na kształt wieloramiennej pincety, który wspiął się po ramieniu Harry'ego jak pająk i próbował przekłuć jego skórę. Syriusz chwycił go i roztrzaskał ciężką księgą zatytułowaną
Szlachetność Natury: Genealogia Czarodziejów. Była tam też pozytywka, grająca lekko złowrogą, brzęczącą melodyjkę, gdy się nią nakręciło i wszyscy poczuli, jak stają się w ciekawy sposób słabi i senni, póki Ginny nie wpadła na pomysł zatrzaśnięcia wieczka. I ciężki medalion, którego żadne z nich nie potrafiło otworzyć, kilka starych pieczęci i leżący w zakurzonym pudełku Order Merlina Pierwszej Klasy, który został przyznany dziadkowi Syriusza za "zasługi dla Ministerstwa".
- To znaczy, że przekazał im pełno złota - powiedział Syriusz pogardliwie wrzucając order do worka z gratami.
Kilkakrotnie Stforek wślizgiwał się do pokoju i próbował szmuglować przedmioty pod swoją opaską mamrocząc potworne przekleństwa za kazdym razem, gdy go na tym przyłapali. Gdy Syriusz wyrwał z jego uścisku duży złoty sygnet z herbem Blacków, Stforek wybuchnął gniewnymi łzami i wyszedł z pokoju szlochając pod nosem i wyzywając Syriusza wyzwiskami, jakich Harry wcześniej nigdy nie słyszał.
- Należał do mojego ojca - powiedział Syriusz wrzucając pierścien do worka. - Stforek nie był mu tak oddany, jak mojej matce, ale mimo to przyłapałem go na całowaniu i wtulaniu się w parę starych spodni ojca w zeszłym tygodniu.

* * *



Z pomocą Pani Weasley pracowali bardzo ciężko przez następnych kilka dni. Odkażenie salonu zajęło trzy dni. W końcu jedynymi niepożądanymi rzeczami, które w nim zostały były gobelin z drzewem genealogocznym rodziny Blacków, który opierał się wszelkim ich próbom zdjęcia go ze ściany, oraz trzęsący się sekretarzyk. Moody nie wpadł jeszcze do kwatery, więc nie mogli upewnić się, co siedzi w środku.
Przenieśli się z salonu do jadalni na parterze, gdzie znaleźli pająki wielkie jak spodki buszujące po kredensie (Ron opuścił pokój w pośpiechu by zrobić sobie herbatę i nie wracał przez półtorej godziny). Chińska porcelana, nosząca herb i motto Blacków została bezceremonialnie wrzucona do worka przez Syriusza, a jej los podzielił zbiór starych fotografii oprawionych w srebrne ramki, których lokatorzy kwiczeli przerażająco kiedy tłukło się przykrywające ich szkło.
Snape mógł sobie nazywać ich pracę "sprzątaniem", ale w opinii Harry'ego wydawali raczej wojnę domowi, który podejmował bardzo dobrą walkę, wspomagany i podżegany przez Stforka. Domowy skrzat nie przestawał się pojawiać gdziekolwiek się gromadzili, a jego mruczenie stawało się coraz bardziej natarczywe gdy próbował zabrać co tylko mógł z worka z klamotami. Syriusz zagroził mu nawet ubraniem, ale Stforek utkwił w nim łzawe spojrzenie i powiedział - Pan zrobi co tylko sobie życzy - po czym odwrócił się i mruknął bardzo głośno - Ale Pan nie odeśle Stforka, nie, bo Stforek wie, co planują, o tak, on spiskuje przeciwko Czarnemu Panu, tak, z tymi wszystkimi szlamami, zdrajcami i szumowinami... - na co Syriusz, ignorując protesty Hermiony chwycił Stforka za tył jego przepaski i osobiście wyrzucił go z pokoju.
Dzwonek do drzwi dzwonił kilka razy dziennie, co dla matki Syriusza było sygnałem by znów zacząć krzyczeć, a dla Harry'ego i pozostałych by spróbować podsłuchać gościa, jednak niewiele udawało im się zebrać z krótkich spojrzeń i strzępków rozmów, jakie byli w stanie wychwycić zanim Pani Weasley odwołała ich na powrót do swoich zajęć. Snape pojawił się w domu kilka razy, jednak na ulgę Harry'emu, nigdy nie spotkali się twarzą w twarz. Harry dostrzegł też raz swoją nauczycielkę Transmutacji, Profesor McGonagall, wyglądającą bardzo dziwnie w mugolskiej sukience i płaszczu, jednak i ona była zbyt zajęta, by zostać na trochę.
Czasem jednak goście zostawali by pomóc. Tonks przyłączyła się do nich pamiętnego popołudnia, kiedy to odkryli morderczego ghula myszkującego w toalecie na górze. I Lupin, który mieszkał w domu Syriusza, ale który opuszczał go na długie okresy czasu, kiedy to prowadził tajemniczą działalność na rzecz Zakonu. Pomógł im naprawić stary zegar dziadka, który rozwinął w sobie nieprzyjemny zwyczaj strzelania ciężkimi wskazówkami w przechodzących. Mundungus odkupił nieco swoje winy w oczach Pani Weasley ratując Rona przed starożytnym kompletem purpurowych szat, które próbowały go udusić, gdy wyjął je z szafy.
Pomimo faktu, że wciąż źle sypiał, wciąż miewał sny o korytarzach i zamkniętych drzwiach, które sprawiały, że czuł kłujący ból w swojej bliźnie, po raz pierwszy tego lata Harry'emu udawało się dobrze bawić. Tak długo, jak był zajęty, był szczęśliwy. Jednak kiedy tempo spadało, kiedy przestawał się pilnować, czy leżał wyczerpany w łóżku obserwując rozmyte cienie przesuwające się po suficie, myśli o zbliżającym się przesłuchaniu w Ministerstwie wracały do niego. Strach kłuł jego wnętrzności jak igły, kiedy zastanawiał się, co się z nim stanie, jeśli go wydalą. Sama myśl była tak straszna, że nie ośmielił się wypowiedzieć jej na głoś, nawet przy Ronie i Hermionie, którzy, pomimo iż widział ich często szepczących i rzucających w jego kierunku niespokojne spojrzenia, poszli w jego ślady i nie wspominali o tym. Czasami nie mógł ustrzec swojej wyobraźni przed ukazywaniem mu anonimowego urzędnika Ministerstwa, który przełamuje jego różdżkę na dwoje i każe mu wracać do Dursleyów... ale nie poszedłby. Był zdeterminowany. Wróciłby tutaj, na Grimmauld Place i zamieszkał z Syriuszem.
Poczuł jakby ktoś upuścił mu cegłę na brzuch, kiedy Pani Weasley zwróciła się ku niemu podczas kolacji w środę wieczorem i powiedziała cicho - Wyprasowałam twoje najlepsze ubranie na jutrzejszy ranek, Harry i chcę też, żebyś umył dzisiaj wieczorem włosy. Dobre pierwsze wrażenie może uczynić cuda.
Ron, Hermiona, Fred, George i Ginny wszyscy przestali rozmawiać i spojrzeli na niego. Harry przytaknął i próbował dalej jeść swojego kotleta, ale jego usta stały się tak suche, że nie był w stanie przeżuwać.
- Jak się tam dostanę? - zapytał Panią Weasley próbując zabrzmieć obojętnie.
- Artur zabierze cię z sobą do pracy - powiedziała łagodnie Pani Weasley.
Pan Weasley uśmiechnął się do Harry'ego ośmielająco przez stół.
- Możesz zaczekać w moim biurze dopóki nie nadejdzie pora przesłuchania - powiedział.
Harry spojrzał na Syriusza, ale zanim zdążył zadać pytanie, Pani Weasley odpowiedziała na nie.
- Profesor Dumbledore nie uważa tego za dobry pomysł, by Syriusz poszedł z tobą i muszę przyznać, że...
- ... ma całkowitą rację - dokończył Syriusz przez zaciśnięte zęby.
Pani Weasley zacisnęła wargi.
- Kiedy Dumbledore powiedział ci to? - spytał Harry wpatrując się w Syriusza.
- Przybył ostatniej nocy, kiedy byłeś w łóżku - odparł Pan Weasley.
Syriusz markotnie dźgnął ziemniaka widelcem. Harry spuścił wzrok w talerz. Myśl, że Dumbledore był w domu w przeddzień jego przesłuchania i nie chciał się z nim zobaczyć sprawiła, że poczuł się, o ile to w ogóle było możliwe, jeszcze gorzej.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14
7 Rozdzial5 Jak to dziala
Klimatyzacja Rozdzial5
Polityka gospodarcza Polski w pierwszych dekadach XXI wieku W Michna Rozdział XVII
Ir 1 (R 1) 127 142 Rozdział 09
Bulimia rozdział 5; część 2 program
05 rozdzial 04 nzig3du5fdy5tkt5 Nieznany (2)
PEDAGOGIKA SPOŁECZNA Pilch Lepalczyk skrót 3 pierwszych rozdziałów
Instrukcja 07 Symbole oraz parametry zaworów rozdzielających
04 Rozdział 03 Efektywne rozwiązywanie pewnych typów równań różniczkowych
Kurcz Język a myślenie rozdział 12
Ekonomia zerówka rozdział 8 strona 171
28 rozdzial 27 vmxgkzibmm3xcof4 Nieznany (2)
Meyer Stephenie Intruz [rozdział 1]

więcej podobnych podstron