053


Niepodległość - ale od kiedy naprawdę? Świętujemy 11 listopada. To święto niepodległości naszych przodków, którzy cieszyli się z wolności po ponad 120 latach nieistnienia Państwa Polskiego. Poza tym 11 listopada 1918 r. na Zachodzie podpisano rozejm. To było de facto zwycięstwo Aliantów w Pierwszej Wojnie Światowej. Polacy odzyskali niepodległość dzięki temu alianckiemu zwycięstwu (które ucieszyło przede wszystkiem stronnictwa polskie o orientacji pro-zachodniej), oraz - przede wszystkim - dzięki rozpadowi trzech mocarstw zaborczych: Niemiec, Austro-Węgier, oraz Rosji. Od 11 listopada 1918 r. piłka była głównie w naszych rękach. Przez następne 3 lata przodkowie nasi oddolnym wysiłkiem społecznym i ekonomicznym oraz odgórnym organizacyjnym państwowym, a w tym militarnym i dyplomatycznym, niepodległość utrwalili w zupełnie dramatycznej sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej. Było więc i jest się z czego cieszyć. Ale 11 listopada to święto nasze współczesne głównie w bardzo ważnym sensie dziedziczenia, w sensie continuum. Jest ważniejsze niż bitwa pod Grunwaldem głównie dlatego, że chronologicznie bliższe naszym czasom. Święcenie 11 listopada jest symbolem tego, że nowa Polska autentycznie chce się identyfikować z suwerennymi faktami z przeszłości, podkreślającymi narodowe triumfy i niezawisłość. Nowa Polska zerwała ze świętowaniem komunistycznego Manifestu tzw. „Polskiego” Komitetu „Wyzwolenia” „Narodowego”. Nawet nie zastanawiała się nad możliwością świętowania sprzedawczykowskiej Konfederacji Targowickiej. Ktoś mógłby zarzucić rządzącym po 1989 roku elitom brak konsekwencji. No bo przecież to właśnie elity wybierają symbole. Dlaczego świętować 11 listopada, czyli powstanie Polski niepodległej i niezawisłej, gdy od początku najbardziej dynamiczna część elity nowej Polski dążyła do przynajmniej drastycznego ograniczenia niezawisłości poprzez poddanie się Unii Europejskiej? Symbole powinny być zsynchronizowane z rzeczywistością. A 11 listopada to niepodległość i niezawisłość w formie wymarzonej przez naszych przodków prawie 90 lat temu. Forma ta jest sprzeczna z systemem nowej Polski, obecnie w ramach UE. Jednak możliwe, że dominującemu paradygmatowi socjal-liberalnemu wydaje się, że uzurpacja symboli polskich jest niezbędną częścią legitymizacji władzy. Przecież właśnie tak postępowali komuniści. W PRL conajmniej od 1956 roku władza starała się siebie unarodowić, na siłę strojąc się w pseudo-patriotyczne piórka i mobilizując lud za pomocą socjal-nacjonalistycznej retoryki. Miało być bardziej swojsko. Teraz też. Modus operandi pozostaje niezmienny. Czyli obchodząc 11 listopada socjal-liberalny paradygmat stara się legitymizować swoją ideologię odchodzenia od niepodległości i zrywania z tradycjami narodowymi. Obchodząc 11 listopada podkreśla się fakt prawdziwego czy rzekomego odziedziczenia spuścizny przodków. A więc poprzez wykazanie symbolicznego continuum z przeszłością demonstruje się, że można schedą w dowolny sposób dysponować. Z drugiej strony jednak pamiętajmy, że ekipa sprawująca rządy dusz niekoniecznie jest w pełni świadoma powyższych uwarunkowań. W Polsce polityka toczy się na poziomie mniej niż profesjonalnym. Improwizacja i popisywanie się zastępują wiedzę o żelaznych elementach gry (e.g., brak wymiernych korzyści z udziału w wojnie w Iraku). Kultura jest często zaledwie odruchowym plagiatem lewicowych mód Zachodu. Nie wykluczajmy więc, że świętowanie 11 listopada pod błogosławieństwem dominującego socjal-liberalnego paradygmatu odzwierciedla po prostu ubogość myśli. A to z kolei jest uniwersalnym znakiem nowej Polski. Bo co to jest nowa Polska? Czy to wyśniona suwerenna Rzeczpospolita? Nie, to przepoczwarzający się stale ex-PRL, obecnie wpisany w struktury unijne. To zawichrowanie, galimatias, chaos symboli i pojęć. To kołobłąd, żeby użyć określenia profesora Feliksa Konecznego. W tym szaleństwie też jest metoda. Kołobłąd, czyli pokręcenie pojęć. Czyli nie wiemy właściwie co mamy, skąd to się wzięło. Co to takiego ta nowa Polska? Jeśli nie wiemy, to nie wiemy właściwie z czego się cieszymy, czy powinniśmy się cieszyć. Nasi dziadowie, pradziadowie i prapradziadowie, którzy 90 lat temu symbolicznie uznali 11 listopada 1918 r. za początek, za „Polskę od nowa” - na wiele lat przedtem na zimno i spokojnie przeanalizowali to, co kiedyś ich przodkowie mieli - Rzeczpospolitą. Zastanowili się dlaczego i jak ją stracili, jak ją odzyskać i jak ją potem urządzić. Zacznijmy od początku. Krótko: między 1939 a 1945, II Rzeczpospolita padła pod ciosami socjalistów narodowych Hitlera i socjalistów międzynarodowych Stalina. W 1944 r. Stalin wprowadził kolonialne rządy okupacyjne przez przedstawiciela. Niemal przez następne pół wieku tubylczy komuniści sprawowali władzę z namaszczenia Kremla i w formie na jaką Kreml dozwolił. Forma ta ewulowała aż do pozorów pewnych elementów autonomii wewnętrznej. Ale ramy systemu okupacji poza zmianą okupanta  nie zmieniły się wiele między 1944 a 1993. To jest ważne. Istnieją  bowiem jasne analogie między wprowadzaniem systemu sowieckiego w Polsce, a odchodzeniem od tego systemu. System okupacji przez przedstawiciela opierał się na bagnetach bezterminowo stacjonującej w Polsce Armii Czerwonej i bezkarnie panoszącej się sowieckiej tajnej policji NKWD. Pod ich kuratelą administrowali Polską miejscowi komuniści, którzy posługiwali się retoryką „demokratyczną”. Pierwszy miejscowy „rząd”  w drugiej połowie 1944, czyli tzw. PKWN, był łże-koalicją kremlowskich komunistów z kolaboranckimi renegatami z partii lewicowych polskiego obozu niepodległościowego. Znakomita większość obozu niepodległościowego pozostawała w podziemiu, a więc w politycznej i wojskowej wojnie przeciw Sowietom i ich lokalnym plenipotentom. Tymczasem w obozie niepodległościowym nastąpił rozłam. Wyodrębniły się orientacje: a.)  niepodległościowa pryncypialna, która kontynuowała walkę w konspiracji, oraz b.) niepodległościowa dostosowawcza, która stanęła w otwartej opozycji do komunistów. Pierwsza była w zasadzie prawicowa, a druga lewicowa. W czerwcu 1945 r. do łże-koalicji przystąpiły autentyczne elementy obozu niepodległościowego, głównie lewicowe, skupione wokół Polskiego Stronnictwa Ludowego. Elementy te nastawiały się na dostosowanie się do systemu okupacji przez przedstawiciela. W rzeczywistości legitymizowały tylko ten system przez swoje uczestnictwo w farsie. Tuziemscy komuniści tymczasem sfałszowali łże-referendum z czerwca 1946 r. oraz łże-wybory sejmowe w styczniu 1947 r. Po zdławieniu lewicowych elementów dostosowawczych, miejscowi komuniści eksterminowali podziemnych powstańców niepodległościowych. Następnie stłamsili i wchłonęli kolaboracyjną część łże-koalicji. Cieszyli się zupełną supremacją aż do 1989 r. W 1989 r. rozpoczęto grę jakby od końca wstępnego okresu okupacji - jak ja ją nazywam-przez przedstawiciela. Starano się odtworzyć mechanizmy „kompromisu” z lat 1944-1947. Podjęto rozmowy z kolaboracyjnymi i dostosowawczymi elementami, izolując zupełnie pryncypialnych niepodległościowców. Wymyślono z góry sfałszowane wybory parlamentarne - w których zaledwie 35% miejsc w Sejmie było otwartych do współzawodnictwa. Elementy kolaboracyjne i dostosowawcze  oraz miejscowi  komuniści współfirmowali tę farsę, w ramach której podzielili się władzą. Utworzono łże-koalicję komunistów z elementów kolaboracyjno-dostosowawczych. Posługiwano się naturalnie retoryką „demokratyczną”. Nad systemem okupacji przez przedstawiciela w Polsce nadal czuwały sowiecka armia i tajna policja. Tymczasem stała się rzecz nieprzewidziana i niesłychana. Rozpadał się Związek Sowiecki. W Polsce miały miejsce pierwsze wolne wybory prezydenckie, a potem parlamentarne. Nawet Janusz Korwin-Mikke znalazł się w Sejmie. Historia dała gazu do deski. Oddziały Armii Czerwonej zaczęły się wycofywać z Niemiec wschodnich. Siły zainteresowane w utrzymaniu systemu okupacji przez przedstawiciela starały się wtedy przeszkodzić wyprowadzeniu Sowietów z Polski. Niektórzy milcząco zgadzali się na pomysł przesunięcia Armii Czerwonej z Niemiec do istniejących baz w Polsce. Inni mówili o potrzebie tworzenia polsko-sowieckich spółek w tych bazach. Szczęśliwie na początku lat 90dziesiątych do aparatu władzy doszlusowali pryncypialni niepodległościowcy. Obok komunistów, kolaborantów i oportunistów znajdowali się ludzie, którzy jeśli nawet nie rozumieli zasad wielkiej gry politycznej (no bo gdzie mieli się tego nauczyć po 50 latach w klatce PRL?), to przynajmniej odruchowo odczuwali, że konieczne jest pozbyć się Sowietów, aby Polska była niepodległa. To oni właśnie - wbrew „realistom” w MSZ, Belwederze, oraz Sejmie - wymusili wynegocjowanie i wyegzekwowali wycofanie się wojsk sowieckich z Polski. We wrześniu 1993 roku, gdy wyszedł z Polski ostatni transport z wojskiem sowieckim, nastąpiła faktyczna niepodległość. I  tego właśnie dnia Rzeczpospolita Polska powinna świętować swój Dzień Niepodległości. Nikt jednak nie zadbał o ustalenie takiej daty bowiem dominujący paradygmat socjalliberalny i post-komunistyczny zbyt był zajęty pośpiesznym „wybieraniem przyszłości” w Unii Europejskiej,  aby zastanowić się,  jaki fakt dał Polsce niepodległość. Bo przecież jasne jest, że nie był to tzw. „okrągły stół,” i jego konsekwencje. Niepodległość zaczęła się od eksmitowania  Sowietów z Polski we wrześniu 1993.

Marek Jan Chodakiewicz

18 listopada 2008 Pod sztandarami wolności - nowy zamordyzm.. Kto by pomyślał, że właśnie  w Wielkiej  Brytanii, orwellizm postępować będzie szybko i systematycznie.. Jak informuje” The Guardian”, policja brytyjska planuje rejestrować miejsce pobytu 50 milionów samochodów dziennie i przechowywać te dane przez pięć lat. Nowy Orwellowski system ma być przygotowany do pracy na początku przyszłego roku. Będą kamery rozmieszczone wzdłuż brytyjskich ulic, będą instalowane kamery w policyjnych radiowozach  i będą kamery w nieoznakowanych samochodach cywilno- policyjnych zaparkowanych w różnych punktach miasta. Nowy orwellowski system ma pozwolić policji znacznie lepiej i precyzyjniej rekonstruować trasę przejazdu poszukiwanego samochodu.  Na razie nie będzie kamer śledzących wszystkich  i wszystko na : karetkach pogotowia, na wozach straży pożarnej, na miejskich śmieciarkach i na zaprzyjaźnionych  z Orwellem, pardon z policją prywatnych samochodach ormowców, którzy całym sercem popierają śledzenie wszystkiego  i wszystkich. I pomyśleć, że jeszcze niedawno policja prowadziła normalne śledztwo, przygotowywała materiały przeciwko podejrzanemu,  wybiórczo i indywidualnie, nie mieszając do sprawy ludzi postronnych  i niezamieszanych.. Teraz będzie odwrotnie: policja będzie zbierać materiały przeciwko wszystkim i wszystkiemu, gromadzić je w olbrzymich ilościach, i jak coś z tego będzie im potrzebne- to sobie skorzystają. Jest to  przywrócenie zasady prokuratora ZSRR, Andrzeja Wyszyńskiego” Dajcie mi człowieka, a ja paragraf na niego znajdę”(!!!!). Jedyna nadzieja, że orwellowcy pogubią się w tych informacjach, zrobi się straszny bałagan, w którym nie będą mogli odnaleźć  tej właściwej nici….. chociaż? Jak już będzie jakakolwiek nić, to  się skaże  tego, którego akurat wytypował system.. W końcu u Orwella wszyscy byli podejrzani, a- tylko u Berii - źle przesłuchani.. Według brytyjskich organizacji ochrony praw człowieka jest to za daleko posunięta elektroniczna inwigilacja… To znaczy, inwigilacja wszystkich może być, ale, żeby nie była za daleko posunięta.. Pytanie o te granicę? Bo moim zdaniem, z inwigilacji powinno się  korzystać w przypadkach indywidualnych , tego wymagających, a nie kolektywnie wobec wszystkich, którzy się nawiną.. Jak pisał tow. Lenin w latach dwudziestych, jeszcze przed zamachem na jego cenne życie:” Inspekcja Robotniczo- Chłopska nie powinna moim zdaniem, ani gonić za ilością, ani się spieszyć”(???). No pewnie drogi Leninie! Bo , że istnieć - to na pewno! Kamery powinny istnieć wszędzie, ale zakres inwigilacji powinien być dyskutowany, korygowany, w dialogu z organizacjami poszanowania praw  bydlęcia, pardon człowieka.. Krótko mówiąc: inwigilacja- tak, ale wypaczenia inwigilacji - nie! Jakby tego było mało, brytyjski rząd planuje zainstalowanie w sieciach telekomunikacyjnych „ czarnych skrzynek”, w których gromadzone będzie dosłownie wszystko- e- maile, bilingi rozmów telefonicznych, SMS-y i wszystkie połączenia internetowe, a nawet przekazywane przez każdy telefon komórkowy dane o jego pozycji(???).Wieść dziennikarska niesie, że rządowi brytyjskiemu chodzi o walkę z terroryzmem wyimaginowanym,  a nie o walkę ze swoimi „obywatelami”, których trzeba śledzić, kontrolować  i prześwietlać.. W tym celu potrzebne są „ nowatorskie i przełomowe technologie” mające, ma się rozumieć na celu wyłącznie  walkę z terroryzmem.. No tak- to szukajcie terrorystów,  a nie mieszajcie do tego porządnych ludzi, którzy w tym systemie będą robić za terrorystów.. I mimo, że już  co piąty nauczyciel brytyjskich szkół chce przywrócenia kary chłosty, władza nic sobie z tego nie robi, nie zwraca na to uwagi… Bo nie jest to „trendy”, ponieważ Europa socjalistyczna- oprócz tego, że odchodzi od rozwoju gospodarczego, więcej interweniuje i miesza się do wszystkiego-  bagatelizuje stare sprawdzone zasady wychowania ludzi, co doprowadza do upadku normalnego  zachowania się uczniów w szkołach.. U nas pomału też mamy już efekt zacierania różnic między chłopcami i dziewczynkami, równouprawnienia ich na socjalistyczną  modłę… Biją się  między sobą w gangach podobnie jak ich rówieśnicy  płci męskiej, dopóki oczywiście płci będą istnieć i jakiś walec socjalistycznej równości płci- ich nie zlikwiduje.. Sondaż przeprowadzono wśród 6200 nauczycieli, którzy uważają, że zachowanie uczniów pogorszyło się do tego stopnia, iż przywrócenie kary chłosty wydaje się konieczne. Okazuje się, że uczniowie często lepiej znają konwencję praw dziecka i przepisy dotyczące praw człowieka- niż zadany im materiał..(??) No cóż jak pisał Aleksander de Tocqueville:” Każdy rząd, który sieje występki, wcześniej czy później zbierze rewolucyjną burzę”.. No i  być może….Dlatego przygotowują system totalitarnego śledzenia i inwigilacji, żeby być przygotowanym na taką ewentualność… „ Ścieżki polityki podobne są do lotu latawca, którego  tor jest zależny od kierunku wiatru oraz sznura, na którym jest uwiązany”…I nie chodzi tu o słynny leninowski sznur, na którym przywódca proletariacki chciał powywieszać kapitalistów oczywiście uczciwie przedtem od nich zakupiwszy owy sznur.. O czapce z pór nie ma mowy… Nie wiem, czy państwo wiecie, że spada w Polsce ilość pediatrów w tempie- jak podają środki masowej dezinformacji- niepokojącym… Niedawno było ich około 8000, obecnie ich liczba spadała do 4000… Przecież mamy gospodarkę planową, nie można zaplanować więcej… Ale nie to zwróciło moją uwagę? Wobec spadającej liczby pediatrów rząd zamierza podjąć określone- jak oni to mówią- działania.. I wiecie państwo co zrobi rząd  bardziej Platformy Obywatelskiej, a mniej Polskiego Stronnictwa Ludowego? Zamiast zwiększenia liczby pediatrów poprzez tworzenie wolnego rynku pediatrów, utworzy w Ministerstwie Zdrowia…. Departament Matki i Dziecka(???). Dokładnie propaganda powiedziała tak:” zostanie utworzony Departament Matki i Dziecka bo brakuje pediatrów”(!!!!) Och ta” liberalna” Platforma Socjalistyczna i Obywatelska… To tak jakby zamiast zwiększenia produkcji mleka da dzieci utworzyć przy boku „ciężko ”pracującej pani Ewy Kopacz, Departament Mleka dla Dzieci… nie wspominając już przez złośliwość  o Departamencie Smoczków, Wózków Dziecięcych  i Becików.. Biurokracja i jej pomysły ponad wszystko! I nie miał racji brodaty „ myśliciel” z Trewiru, twierdząc z Engelsem  w swoim Manifeście Komunistycznym, że: Widmo krąży po Europie- widmo komunizmu”…. Ale tak zorganizowanej komuny- to ten „ wielki” myśliciel sobie chyba nie wyobrażał? NO cóż… Wtedy po Trewirze, Paryżu i Londynie jeżdżono powozami…. I co  rząd mógł najwyżej wyregulować? Krok zaprzęgowego konia i wielkość jego łajna? Ale nawet tego nie robił! Bo dobry rząd- to rząd zostawiający nas po prostu w spokoju…WJR

Anna German w moskiewskiej TV W nocy z czwartku na piątek (z 17 na 18 lipca br.) oglądałem na drugim moskiewskim kanale TV RTR Planeta dokumentalny program o naszej nieżyjącej już od wielu lat pieśniarce Annie German. Dla mnie, czyli człowieka z pokolenia ją pamiętającego, pozostaje ona jak jasny promyk w mrocznych czasach PRL. Przystojna, pełna uroku dziewczyna o niepowtarzalnym zupełnie głosie śpiewająca swoje niebanalne piosenki, których nie słyszałem od lat i które zupełnie nieoczekiwanie nadała w swym programie moskiewska TV, zazwyczaj nie rozpieszczająca swych słuchaczy pozytywną informacją o Polsce. Tym razem o naszej gwieździe estrady mówili z łezką w oku przedstawiciele rosyjskiego show businessu i składali przy tej sposobności należne hołdy zarówno krajowi, w którym wyrosła, jak i jej otoczeniu, które wspierało ją w jej niezwykłej karierze. Kiedyś przed wielu laty usłyszałem przez radio znaną rosyjską piosenkę, wykonywaną przez śpiewaczkę o cudownym głosie. Znałem ten głos i nie mogłem sobie uprzytomnić, która to ze znanych rosyjskich śpiewaczek. Nikt nie przychodził mi do głowy, aż spiker poinformował, że śpiewała Anna German. No tak, to mogła być tylko ona. Zmyliła mnie okoliczność, że polska śpiewaczka nie zdradzała żadnego polskiego akcentu przy wymawianiu rosyjskich wyrazów. Władała rosyjskim lepiej niż nasza rodaczka Edyta Piecha, która od 1952 roku przebywa bez przerwy w Rosji i tam do dziś koncertuje jako popularna śpiewaczka. Autorzy filmu w rosyjskiej TV opowiedzieli o dzieciństwie Anny German, spędzonym w Kirgizji oraz o aresztowaniu i śmierci jej ojca, uznanego za "wroga ludu". Po kilku latach jej mama związała się z przebywającym w tamtych stronach polskim zesłańcem i wzięła z nim ślub w urzędzie stanu cywilnego. Ów Polak zgłosił się jednak (trwała II wojna światowa) do polskiego wojska i już nie powrócił do rodziny. Po wojnie mama zdecydowała się wyjechać do Polski w nadziei na odnalezienie tam swego męża. Mąż jednak zaginął na wojnie, natomiast mała Anna znalazła w naszym kraju swoją nową ojczyznę. Gdy wyrosła (a miała ponad 180 cm wzrostu), podjęła studia geologiczne, na szczęście koleżanka namówiła ją do śpiewu w chórku akademickim. Tak odkryto wyjątkowy jej dar, zaiste zesłany z Niebios. Miała cudowny głos o niepowtarzalnym brzmieniu i mimo braku jakichkolwiek studiów muzycznych śpiewała jak profesjonalistka. Stała się natychmiast wydarzeniem na polskiej estradzie, zdobywając laury na festiwalach w Opolu i Sopocie. W 1967 roku jako pierwsza polska śpiewaczka została laureatką festiwalu w San Remo. Niestety, dała się skusić na nagranie swych piosenek we Włoszech. Jej włoscy partnerzy reprezentowali mało znaną i ubogą firmę i to stało się przyczyną rychłej tragedii Anny German. Po nagraniu w nocy wracali dla oszczędności samowtór samochodem do Mediolanu i zderzyli się czołowo z innym samochodem. Kierowcę wyciągnięto z wraku i zabrano do szpitala. Anna wypadła na jezdnię nieprzytomna i powrócono po nią dopiero, gdy kierowca odzyskał w szpitalu przytomność i zapytał o nią. Jak pamiętam z tamtych czasów, cała Polska żyła wtedy tragedią Anny German, potwornie połamanej w tym wypadku. Wyglądało na to, że z jej kariery scenicznej nic już nie będzie. Oparciem dla niej stał się jej poślubiony wtedy właśnie mąż - inż. Zdzisław Tucholski. Był jej oparciem, a przede wszystkim upartym rehabilitantem. Dzięki niemu po długim czasie stanęła na nogi, co więcej: urodziła mu syna i powróciła na scenę. Encyklopedia wymienia jej piosenki w językach polskim i włoskim, ale śpiewała też znakomicie po rosyjsku i koncertowała wiele razy w Rosji. Później wykryto u niej raka, nie pomogły operacje i ostatecznie umarła młodo w roku 1982, kiedy kraj przeżywał tak poważny dramat narodowy - stan wojenny generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Dlatego być może nie opłakaliśmy jej jak należy wtedy i dziś zupełnie o niej zapomnieliśmy. Nie zapomnieli wdzięczni Moskale, u których ma Anna German swoją własną "gwiazdę" w alei gwiazd. Na odsłonięcie tej gwiazdy zaprosili nawet do Moskwy jej mamę, męża oraz dorosłego już syna. A teraz nakręcili o niej film. Nadano go wprawdzie w porze nocnej, kiedy zwykli ludzie śpią snem sprawiedliwych, ale może ktoś to mimo wszystko ogląda. W każdym razie ja obejrzałem ten program, przeżyłem swoją porcję wzruszeń i bardzo proszę polską TV, by również nakręciła film dokumentalny o naszej wielkiej piosenkarce o tak cudownym głosie. A tymczasem niech sprowadzi do nas to, co nakręcili Moskale. Antoni Zambrowski

Socjalizm - i kolektywizm Socjaliści usiłują wytłumaczyć, że oni to są „prospołeczni' - a kapitalizm wyzwala w ludziach najgorsze instynkty. Jest, oczywiście, dokładnie odwrotnie. W kapitalizmie ludzie muszą ze sobą współpracować. Robotnik potrzebuje - z wzajemnością - Fabrykanta. Obydwaj oni potrzebują Wynalazcy - a wszyscy razem potrzebują na ogół Kapitalisty - albo Bankiera. Ludzie w kapitalizmie harmonijnie współpracują. Zupełnie odwrotnie jest w socjalizmie. Tam panuje Prawo Dżungli - ale jakiejś dziwnej dżungli, w której wilk stara się rozszarpać wilka.. Polega ono na stworzeniu tzw. „Funduszu Spożycia Zbiorowego”. Z naszych zarobków Czerwoni zabierają, powiedzmy, 70% - po czym wrzucają to na kupę, zabiorą sami 10%, zmarnują 40% - a resztę... o resztę walczą wszyscy nie przebierając we środkach. Najwięcej dostanie ten, kto przyłoży ryj najbliżej żłobu - a nie ten, kto najlepiej pracuje. Na ten temat pisałem w „Dzienniku Polskim”: W miasteczku St. Petersburg na Florydzie niejaki p. Kevin Shelton, który za cel życia postawił sobie szerzenie wśród ludzi altruizmu, rozrzucił z balkoniku między klientów marketu (z małej armatki) $10.000 (w dwu-dolarowych banknotach). Efektem była jedna złamana ręka, tuzin mniej lub bardziej poturbowanych i jedna omal nie zadeptana 14-letnia licealistka, panna Lashawnda Martin, która mówiła potem, że ludzie deptali po niej nie zwracając uwagi na jej krzyki. P. Shelton wyraził zdziwienie z takiego rezultatu - i oznajmił, że nie to było Jego zamiarem. Ciekawe, ilu socjalistów zdaje sobie sprawę, jakie dzikie instynkty wywołuje w ludziach rozdawnictwo za darmo „świadczeń socjalnych”; jak tłoczą się w odpowiednich urzędach, jak oszukują, by je dostać - nie dbając, że odbierają przy tym pieniądze innym, często znacznie biedniejszym od siebie... W innej sprawie. Myślenie kolektywne jest, niestety, typowe. Gdy mnie ktoś powie, np. „Mężczyźni nie mają jaj” - to ja się nie obrażam: ja uważam, że mam. Ja się uśmiecham: jak większość ich nie ma - to ich pech, a mój fart! Będę miał większe powodzenie u kobiet. {~rac} pisze w sprawie komentarza, że „nie wszyscy Murzyni umieją czytać”: „PANIE JANUSZU ! Z całym szacunkiem, za to ostatnie zdanie jak bym był murzynem, dałbym w ryj. Z komentarzem... »Czarni gorzej czytają, ale za to mają lepszy refleks«". Nie jestem pewny - jakoś ich w wyścigach żużlowych nie widzę - ale nie o to chodzi. Jeśli ¾ Czarnych nie umie czytać - to jako Czarny Umiejący Czytać jestem w lepszej pozycji. Co za sztuka być Czarnym Umiejącym Czytać gdyby wszyscy Czarni umieli czyta?!? A gdybym był (przykłady skrajne najlepiej pokazują, o co chodzi) Jedynym Czarnym Umiejącym Czytać - to zrobiłbym miliony na pokazach publicznych! Ale rację ma {~rac}; dziś ludzie nie myślą logicznie, tylko kolektywistycznie. I obrażają się za krytykowanie nie ich, lecz innych członków „kolektywu”. Nawet, jeśli obserwacja jest słuszna. {~stawek} napisał: "Panie Januszu! Po jaka cholerę ten komentarz o Murzynach? Co z tego, ze zgodny z rzeczywistością...” Po to, że „poprawność polityczna” wymaga podtrzymywania fałszywego przekonania, że Murzyni średnio Białasom w tym dorównują. A tylko Prawda jest ciekawa. Na nieszczęście Polak nie wie, jak piszą Murzyni - ale może pomówimy o Cyganach? W sprawie p. Małkowskiego {~gonzo} pisze: „Ludzie w Olsztynie głosowali przeciwko Radzie Miasta, a nie za Małkowskim. Dlatego tyle ludzi poszło na wybory - gdyby wygrał Małkowski (który ma sądowy zakaz sprawowania urzędu) - to odwołano by Radę Miasta, a tam zasiadają już tylko same przygłupy”. To ja już nic nie rozumiem; taktyka w d***kracji stała się zbyt skomplikowana. Natomiast niewątpliwie w tym przypadku każdy Radny m. Olsztyna może się na {~stawka} obrazić. Bynajmniej nie kolektywistycznie... PS. A co ma - zdaniem {~rac} - zrobić Białas, gdy mu Czarnuch powie: "Nie wszystkie Białasy umieją się boksować!"? Wyrecytować mu w twarz alfabet? JKM

19 listopada 2008 Czy na Tytaniku ktoś jeszcze jest? Socjalizm w Polsce zatacza coraz szersze kręgi, ale co jakiś czas słyszę o wolnym rynku, wolności gospodarczej, o tym jak to Polska… Jakaś pani profesor, nie zapamiętałem nazwiska, ale z pewnością przejdzie do annałów zabudowy małymi cegiełkami przestrzeni socjalistycznej, zaproponowała - bazując na osobistych doświadczeniach- żeby  władza ludowa zainteresowała się budową w Polsce tzw. przez nią” Domów SOS”(??). Co to takiego? Po słynnej powodzi w 1997 roku,  rząd wziął się za budowę słynnych domów dla powodzian, które potem zaszły grzybem, budowane na chybcika  i z prędkością światła, po macoszemu  i na gwałt- i oczywiście za nasze pieniądze. Karierę zrobił wtedy pan Bogdan Zdrojewski, obecny minister od kultury i ma się rozumieć dziedzictwa narodowego, który wtedy osobiście zakasał rękawy i przed kamerami pomagał osobiście powodzianom w ich nieszczęściu.. Ludzie uwierzyli, że to on  jest jedynym człowiekiem, który im pomaga i wybrali go nawet  prezydentem Wrocławia. Jedynie panu Włodzimierzowi Cimoszewiczowi wyrwało się słowo prawdy, że ludzie powinni się wcześniej ubezpieczyć od mogącego nastąpić nieszczęścia, a nie wyciągać rękę do państwa, za co został rugowany przez media.. Bo przecież jasnym jest,  że  szlag trafia ideę firmy ubezpieczeniowej, w której jeden się ubezpieczy i płaci rok rocznie składki- a inny nie, a gdy pojawi się nieszczęście obaj dostają rekompensatę- jeden z firmy, w której się ubezpieczył, a drugi z budżetu państwa, czyli od nas, u których się nie ubezpieczał.. „Domy SOS”- to nic innego  jak powielenie idei domów dla powodzian, gdzie rząd wyłoży  określoną sumę z budżetu( na razie nie padła jej wysokość!), żeby zadość uczynić wszystkim pokrzywdzonym przez huragany, trąby powietrzne, pożary, i żeby w razie czego mogli oni mieszkać w tych przysposobionych kontenerach.. Szykuje się grzybobranie w  „Domach SOS', olbrzymie marnotrawstwo, zamówienia dla kolesi- i wszystko to co z socjalizmem biurokratycznym jest związane zawsze, wszędzie  i pod każdą szerokością geograficzną.. Rolnicy, którzy wczoraj demonstrowali w Brukseli miedzy Parlamentem, a siedzibą Komisji Europejskiej, nie domagali się  „ Domów SOS” na razie, bo mają gdzie mieszkać, ale za to domagają się socjalizmu w zakresie dopłat do eksportu tego co produkują, opłacalnych cen skupu i interwencji na rynku skupu pszenicy. Pojechało ich tam około 300, poprzebierali się demonstracyjnie, były flagi i transparenty, były kaski i maszyny wyjące, było demonstracyjne zamieszanie…Taki wyjazd zbiorowy musiał trochę kosztować, ale mam nadzieję, że całość wydatków pokryta została z puli składek płaconych przez rolników systematycznie.. Oczywiście wierzę najświętszej w to, że produkcja rolna w Polsce jest nieopłacalna, ale to nie dlatego, że potrzebuje dopłat i subwencji rządowych, bo wtedy będzie jeszcze bardziej nieopłacalna, bo dopłat na oko nie widać, ale je dopiero widać  je w księdze  bilansowej.. Produkcja rolna w Polsce i bardzo wiele innych branż są nieopłacalne ze względu na politykę rządów permanentnego podnoszenia wszelkich kosztów, które przyczynią się do wzrostu cen.. Stosowanie dopłat i subwencji- jeszcze te koszty podnosi, czyli muszą wzrosnąć  podatki, żeby te subwencje  i dopłaty zrealizować. Jakoś dziwnym trafem rolnicy nie domagają się obniżenia kosztów produkcji, żeby mogli produkować taniej  i żeby opłacalność produkcji wzrosła, ale domagają się dopłat, żeby de facto koszty wzrosły, ale te dopłaty zostały przerzucone na wszystkich , którzy zamieszkują terytorium Polski.. Opłacalność  w cenach skupu płodów rolnych jest niczym innym jak ingerencją państwa w rynek, a dopłaty skupowe, polegające na dopłacaniu różnicy pomiędzy  ceną rynkową- zbyt niską zdaniem rolników- a  wyższą ceną ustaloną przez biurokrację rolną, ma na celu jedynie nakarmienie biurokracji skonsolidowanej w wielu urzędach rolnych, które niczego  z płodów rolnych nie produkują, a jedynie produkują sterty papierów i sprawozdań z posiedzeń zarządów spółek państwowych, zupełnie jak za geniusza przedwojennego rolnictwa - Nikodema Dyzmy.. No i płace w tych niepotrzebnych gremiach biurokratyczno- rolniczych są stosunkowo wysokie i zupełnie nierynkowe, ustalane prawem kaduka z sufitu i na posiedzeniu jakiegoś biurokratycznego gremium, dla którego rolnictwo jest jedynie pretekstem do pobierania wysokich uposażeń… Przy każdych demokratycznych wyborach całe to towarzystwo spiera się, kto z nich zrobi dobrze polskiemu rolnikowi, obsiadając jego plecy i gnieżdżąc się we wszelkiego rodzaju izbach rolniczych, ośrodkach doradztwa rolniczego, agencjach rynku i takich tam biurokratycznych jajach robionych sobie z rolnika… No i rolniku bądź mądry! Wyjdź z jaja przed skupem! Już nie mówiąc o zwykłym zdrowym rozsądku… Po co komu produkcja czegokolwiek, aby do niej z całą finansową determinacją dopłacać? A dopłacać do eksportu, czyli do  konsumpcji innym- to dopiero pomysł! Myślę, że działacze rolniczy nie są w ciemię bici i działają  ręka w rękę z rządem; ten rozdziela dotację- karmiąc swoich przydupasów urzędniczych pieniędzmi podatnika , a i zadowoleni są działacze związkowi, bo mają pensje za” walkę  o poprawę  sprawy rolniczej”, a i rolniczy zapewne są zadowoleni, bo też im coś skapnie z czarodziejskiego budżetu… Summa summarum, wszyscy są zadowoleni, oprócz podatników, których się skubie w majestacie demokratycznie uchwalonego prawa, ponieważ jest ich wielu i nie są zorganizowani tak jak rząd i działacze związkowi, dlatego padają ofiarami demokratycznego  rabunku… Z  Brukseli, oprócz zapewnień, że Komisja Europejska zajmie się sprawą polskich rolników, bo kiedyś zanim nie przystąpiliśmy do Unii Europejskiej, której nadal nie ma i dwanaście milionów Polaków głosowało „ za” wejściem do bytu, którego nadal nie ma- popłyną naprawdę pieniądze na dożywianie polskich dzieci w wysokości 80 milionów euro, ale na dożywianie w owoce, bo tych polskie dzieci   nie jadają w odpowiednich- zdaniem Komisji Europejskiej- ilościach.. Kiedyś polskie rządy dożywiały polskie dzieci; dzisiaj obce rządy dożywiają dzieciaki, a więc droga żywnościowa polskich dzieci się zwiększyła, a więc koszty dożywiania musiały się zwiększyć.. Nie wspominając już o tym, że Komisja Europejka wie lepiej  jakie owoce lubią jeść polskie dzieci.. Jakoś schabowego, mielonego czy wątróbki - dziwnym trafem Komisja Europejska nie chce sponsorować, sponsorować z polskiej składki, którą systematycznie płacimy do kasy Komisji Europejskiej… Czyżby w tym sponsorowaniu owoców zwierała się również ideologia przerabiania polskich dzieci  z mięsożernych, na owocożernych  i przerzucania ich na korzystanie z diety wegetariańskiej? Przecież i tak po wegetarianach przyjdą z pewnością  kanibale, bo od czasu do czasu prasa podaje, że jeden zjadł drugiego.. Ale nigdy nie podaje, jakie były preferencje żywnościowe  zjadającego drugiego, przed faktem, jak stał się kanibalem? Prawda, że ciekawe? WJR

W służbie niepodległości Pamiętam scenę z czasów stanu wojennego po mym uwolnieniu z internowania w więzieniu w Białołęce. Przechodząc przez Krakowskie Przedmieście, zajrzałem do kościoła seminaryjnego pw. św. Józefa, w którym początkowo zbierało się duszpasterstwo internowanych, prowadzone przez ks. dr Jana Sikorskiego. Zobaczyłem tam Wojciecha Ziembińskiego, jak namawiał do czegoś pewnego młodzieńca, który energicznie się przed tym bronił. Gdy sokole oczy pana Wojtka wypatrzyły mnie przy wejściu do kościoła, zawołał do mnie donośnym głosem: "Panie kolego, pan tu pozwoli!". Gdy podszedłem bliżej, głosem nie znoszącym sprzeciwu oznajmił, że mamy przenieść złożony tu wielki wieniec z szarfami o barwach krzyża Virtuti Militari do katedry św. Jana, gdzie bywa więcej wiernych i więcej ludzi go zobaczy. Po Krakowskim Przedmieściu i po placu Zamkowym przechodziły liczne patrole ZOMO, ale panu Wojtkowi to zupełnie nie przeszkadzało. Wzięliśmy więc razem ów wieniec i na przekór patrolom przenieśliśmy go krok za krokiem do katedry. Za nami szła gromada pań śpiewających stale koło krzyża z kwiatów ułożonego obok kościoła akademickiego św. Anny. Zapewne znały pana Wojtka z widzenia i samorzutnie stworzyły mu asystę. Szczęśliwie obeszło się bez spałowania i odprowadzenia na pobliski komisariat MO, gdzie 12 maja 1983 roku zatłuczono na śmierć Grzesia Przemyka. Pamiętam, że po zaniesieniu wieńca spotkaliśmy na placu ks. Stanisława Małkowskiego i pan Wojtek z dumą poinformował go o wykonanym zadaniu. Taki on był. Zawsze znalazł sposobność do publicznego zademonstrowania uczuć patriotycznych i zupełnie nie liczył się z ryzykiem okazywania ich w warunkach PRL.

Niepokorny wobec władzy Wojciech Ziembiński urodził się 22 marca 1925 roku w Gniewie na Pomorzu, dzięki czemu przez 14 lat korzystał z życia w niepodległej Rzeczypospolitej, której przez całe życie pozostał wierny. Podczas okupacji niemieckiej podjął współpracę z niepodległościowym podziemiem zbrojnym w organizacjach "Pobudka" oraz "Walka". Ponieważ tego było mu mało, wybrał się przez Niemcy dalej na zachód, by przedostać do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W lipcu 1942 roku został aresztowany przez hitlerowców i trafił do obozu w Karlsruhe, a następnie na roboty przymusowe w Nadrenii. Wyzwolony przez zachodnich aliantów, w 1945 roku przedostał się do Wielkiej Brytanii i dopiął swego, bo wstąpił do polskiego wojska. Do kraju wrócił w roku 1947. Studiował prawo na uniwersytecie w Toruniu, skąd go relegowano za protest przeciwko zdejmowaniu krzyży w salach wykładowych, a następnie na Uniwersytecie Warszawskim. Po raz kolejny podpadł po śmierci Józefa Stalina w marcu 1953 roku, ponieważ nie chciał brać udziału w nakazanych przez komunistów obchodach żałobnych. Za tę zbrodnię został usunięty z pracy w Spółdzielni Wydawniczej "Czytelnik". Udało mu się zaczepić w dzienniku "Słowo Powszechne", wydawanym przez kolaborujące z władzami komunistycznymi Stowarzyszenie PAX, ale po uwięzieniu przez komunistów we wrześniu 1953 roku księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego odszedł stamtąd oburzony tym, że kierownictwo PAX nie protestuje na łamach gazety przeciwko takiemu bezprawiu. Gdy w Polsce rozpoczęła się "odwilż" po stalinowskich "mrozach", podejmuje prace w dyskusyjnym Klubie Krzywego Koła na Starym Mieście, grupującym opozycyjne środowiska intelektualistów warszawskich, zaś po przełomie październikowym 1956 roku i powrocie ks. Prymasa S. Wyszyńskiego do stolicy - w powołanym właśnie Klubie Inteligencji Katolickiej. Niestety, popaździernikowa "odwilż" nie trwała zbyt długo i władze komunistyczne zamknęły 1 lutego 1962 roku Klub Krzywego Koła. Wówczas Wojciech Ziembiński zaprosił niepokorną część dyskutantów do swego mieszkania, organizując w ten sposób pierwszy salon polityczny o charakterze opozycyjnym, co więcej - niepodległościowym. Władze komunistyczne odwzajemniły mu się po pewnym czasie, osadzając go w 1965 roku na cztery miesiące w areszcie śledczym, w więzieniu mokotowskim. Jak relacjonował tę sprawę jego ówczesny obrońca mecenas Jan Olszewski, SB usiłowała wrobić go w aferę dewizową, wykorzystując okoliczność, że był on sąsiadem pewnego handlującego potajemnie dolarami starszego pana. Podczas przeszukania mieszkania u klepiącego ustawicznie biedę pana Wojtka znaleziono jednego dolara, co stało się pretekstem do aresztowania go i uwięzienia. Skończyła się cała sprawa wyrokiem skazującym, ale z zawieszeniem kary. W czasie wydarzeń marcowych 1968 roku Wojciech Ziembiński skorzystał z nadarzającej się okazji i publicznie skrytykował gomułkowską kampanię antysemicką, za co został wyrzucony z pracy w "Interpressie". Usunięty z redakcji "Naszej Ojczyzny", musiał podjąć pracę zarobkową w piśmie sportowym "Lekka Atletyka". Już po obaleniu Gomułki wskutek krwawych rozruchów na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku, w lecie 1971 roku ponownie napytał sobie biedy, ponieważ na obozie harcerskim wykorzystał gawędę przy ognisku dla propagowania zalet granicy wschodniej II Rzeczypospolitej, ustalonej w traktacie ryskim po zwycięskiej wojnie z bolszewikami w 1921 roku. Za podważanie sojuszu ze Związkiem Rad został przez sąd w Piszu skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu (w kręgach opozycyjnych żartowano: wyrok piski o traktat ryski).

Przywracanie pamięci W latach 70. zainicjował zwyczaj zamawiania mszy świętych w intencji marszałka Józefa Piłsudskiego oraz marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, dowódców ZWZ i AK gen. Grota-Roweckego i Leopolda Okulickiego, bohaterskich Orląt Lwowskich itp. Wymagało to konspiracyjnego wykonywania ogłoszeń i nocnego ich naklejania w przeddzień nabożeństwa (aby uniknąć zrywania przez służby komunistyczne). Do wykonywania tych czynności umiał pan Wojtek znaleźć odpowiednie grono współpracowników. W swych wspomnieniach podyktowanych red. Ewie Polak-Pałkiewiczowej, b. premier Jan Olszewski przyznaje się do nocnego naklejania ogłoszeń o mszy świętej w intencji dostojników II Rzeczypospolitej oraz przywódców Polski Podziemnej (zabezpieczała go przy tej robocie własna małżonka). Stwierdza on expressis verbis: "W naszym środowisku organizowanie obchodów rocznic było zasługą Ziembińskiego. (...) A jednak od tej prostej, z pozoru wręcz prymitywnej formy, zaczęła się odbudowa tego, co już w latach 70-tych zaowocowało ożywieniem - w masowej skali - świadomości i tradycji patriotyczno-niepodległościowej". W latach 70. Wojciech Ziembiński stał się niezmiennym uczestnikiem niemal wszystkich inicjatyw opozycyjnych. Gdy władze partyjne z Edwardem Gierkiem na czele podjęły prace nad projektem zmian w konstytucji PRL, grupa opozycyjnych intelektualistów podpisała 5 grudnia 1975 roku tzw. List 59 zawierający krytykę tych poczynań. Jednym z sygnatariuszy był Wojciech Ziembiński. Gdy w czerwcu 1976 roku w odpowiedzi na ogłoszoną przez rząd podwyżkę cen żywności robotnicy w całym kraju przeprowadzili w swych zakładach pracy strajk protestacyjny, zaś w podwarszawskim Ursusie, Radomiu i Płocku doszło do manifestacji, brutalnie spacyfikowanych przez ZOMO, w obronie maltretowanych robotników wystąpiło 14 intelektualistów, zawiązując z inicjatywy Antoniego Macierewicza oraz Piotra Naimskiego Komitet Obrony Robotników. Jednym z członków-założycieli KOR był Wojciech Ziembiński. Ogłosili oni 23 września 1976 roku Apel do społeczeństwa i władz PRL. 26 marca 1977 roku na konferencji prasowej dla dziennikarzy zagranicznych ogłoszono w Warszawie deklarację w sprawie ratyfikacji przez władze PRL międzynarodowych praw człowieka i obywatela. Deklarację podpisał właśnie powołany Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Jednym z sygnatariuszy apelu oraz członków-założycieli Ruchu Obrony był Wojciech Ziembiński. On też podjął się redagowania wraz z Kazimierzem Januszem oraz Leszkiem Moczulskim wydawanego w drugim obiegu poza zasięgiem państwowej cenzury opozycyjnego pisma "Opinia". 10 lutego 1979 roku z jego inicjatywy powołano Komitet Porozumienia na rzecz Samostanowienia Narodu, który wydawał pismo "Rzeczpospolita". Pismo redagował Wojciech Ziembiński.

Ku niepodległości W dniu Święta Niepodległości 11 listopada tegoż roku działacze Ruchu Obrony Andrzej Czuma, Wojciech Ziembiński, Józef Janowski oraz Bronisław Komorowski poprowadzili masową manifestację patriotyczną przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, za co zostali skazani pod pretekstem demonstracyjnego okazywania lekceważenia najwyższych wartości i interesów narodowych na kary od jednego do trzech miesięcy aresztu (pan Wojtek odsiedział pełne trzy miesiące, na które skazał go sędzia Andrzej Kryże). Pamiętam radosne powitanie go na wolności pod kościołem księży jezuitów na Starym Mieście. Po strajkach sierpniowych 1980 roku i utworzeniu NSZZ "Solidarność" zażądał od władz komunistycznych uwolnienia więźniów politycznych. Chodziło głównie o uwolnienie działaczy KPN z Leszkiem Moczulskim na czele. Jako współpracownik Krajowej komisji Porozumiewawczej związku "S" zorganizował 9 maja 1981 roku I zjazd Komitetów Obrony Więźniów Politycznych. Dzięki tej akcji i staraniom Episkopatu Leszek Moczulski został urlopowany z więzienia, ale wobec nacisku władz sowieckich po kilku tygodniach ponownie aresztowany i organa ścigania PRL posadziły go na ławie oskarżonych w procesie kierownictwa KPN. Wraz z Antonim Macierewiczem Wojciech Ziembiński powołał 27 września 1981 roku Kluby Służby Niepodległości, zaś 11 listopada zorganizował wielką manifestację patriotyczną pod Grobem Nieznanego Żołnierza, wspartą sesją naukową "Ku niepodległości".

Poległym na Wschodzie Po wprowadzeniu stanu wojennego ścigany był listem gończym. Aresztowany w kwietniu 1982 roku, został zwolniony po siedmiu miesiącach ze względu na bardzo zły stan zdrowia. W podziemiu powołał ugrupowanie niepodległościowe Kongres Solidarności Narodu. W 1984 roku przy kościele św. Karola Boromeusza na Powązkach, gdzie proboszczem był ks. prałat Stefan Niedzielak, ufundował granitowy Krzyż "Poległym na Wschodzie", wmurowany w zewnętrzną ścianę kościoła. Wraz z ks. Niedzielakiem podjął tam budowę Sanktuarium Poległych i Pomordowanych na Wschodzie (Była to kontynuacja ich wspólnej inicjatywy stawiania krzyży i usypania kopca ku czci poległych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza, podjętej jeszcze w 1978 roku. Krzyże i kopiec zostały jednak usunięte potajemnie przez SB). Za karę 20 stycznia 1989 roku ks. prałat Stefan Niedzielak został zamordowany w swym mieszkaniu na plebanii ciosem karateki przez nieznanego sprawcę z wiadomego urzędu. Wojciech Ziembiński w tym czasie przebywał na leczeniu za granicą, dzięki czemu w Paryżu 16 i 17 czerwca 1988 roku zwołał Kongres Narodów Europy Środkowo-Wschodniej podbitych przez ZSRR. Wojciech Ziembiński negatywnie potraktował porozumienie okrągłego stołu na wiosnę 1989 roku i kwestionował politykę "grubej kreski" wobec komunistów. W 1990 roku poparł kandydaturę Lecha Wałęsy na prezydenta RP, ale po obaleniu 4 czerwca 1992 roku rządu Jana Olszewskiego, zawiedziony polityką prezydenta, popierał program lustracji i dekomunizacji. Domagał się całkowitego zerwania z porządkiem prawnym PRL i przywrócenia ustawodawstwa II Rzeczypospolitej. Był inicjatorem budowy pomnika Poległych i Pomordowanych na Wschodzie, odsłoniętego uroczyście przy jego udziale 17 września 1995 roku. Mimo ciężkiej, nieuleczalnej choroby wciąż był pełen inicjatyw społecznych. W ostatnich swych latach mógł oddychać tylko dzięki respiratorowi. Zmarł w Warszawie 13 stycznia 2001 roku. Pozostawił jako testament postulat przywrócenia porządku prawnego II Rzeczypospolitej. 23 września 2006 roku został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Wielkim Orderu Polonia Restituta.

Antoni Zambrowski

Wyrok, czy tylko ostrzeżenie? W sferach kryminalnych, które przed rokiem masowo zagłosowały na Platformę Obywatelską, dzięki czemu konstytucyjnym składem Rady Ministrów zaczął kierować premier Donald Tusk, bardzo popularne jest przysłowie: „rok nie wyrok”. Coś jest na rzeczy, bo ledwie minęła rocznica utworzenia rządu PO-PSL, zaraz pojawiły się objawy zwijania ochronnego parasola nad Platformą Obywatelską i firmowanym przez nią rządem. Oto ni stąd ni zowąd do mediów przedostała się wiadomość, że minister Drzewiecki na Florydzie bił małżonkę, a znowu inne media doniosły o kręceniu lodów przez kierującego Kancelarią Premiera ministra Nowaka. Z kolei minister Michał Boni, który przez ostatni rok musiał przyzwyczaić się do czołobitności ze strony dziennikarzy, obraził się na radio, którego wysłannik zaczął rozmawiać z nim tak, jakby gadał z Jarosławem Kaczyńskim. Nie tylko się obraził, ale nawet ogłosił bojkot, chociaż jeszcze niedawno cała PO szydziła z bojkotu TVN, ogłoszonego przez PiS. Mniejsza już o to, bo znacznie ważniejsze, że te zewnętrzne znamiona zwijania parasola świadczą, iż razwiedka przypomina premieru Tusku, kto tu naprawdę rządzi. Czy już wydała wyrok, czy to tylko pierwsze poważne ostrzeżenie? Trudno powiedzieć, bo tajniacy nie przygotowali jeszcze tzw. politycznej alternatywy. Chyba, że już przygotowali i wkrótce zostanie nam objawiona? SM

Nowa partia na Prawicy? {~Szerszeń} podesłał bardzo ważną informację: "Panie Januszu, rzadko ogląda Pan TV a na serwisach internetowych też nie widzę informacji, o których myślę na pierwszych stronach a zatem - czy słyszał Pan o ankiecie przeprowadzonej wśród delegatów na zjazdy SLD? Nie wiem, może powinniśmy się cieszyć? Jeszcze z pięć lat i będziemy konkurować kto jest bardziej prawicowy (cha,cha,cha)". Streszczam dla leniwców: Blisko 70% badanych przez politologów działaczy SLD uważa, że państwo nie powinno interweniować w gospodarkę; (...) prawie jedna trzecia badanych uważa homoseksualizm za niezgodny z naturą człowieka; prawie połowa sprzeciwia się legalizacji małżeństw osób tej samej płci (za takim rozwiązaniem opowiedziało się 37% delegatów). 34% sprzeciwia się legalizacji eutanazji, 15% - aborcji ze względów społecznych, a aż 45% chce przywrócenia kary śmierci. Prawie trzy czwarte nie chce legalizacji miękkich narkotyków. A prawie połowa twierdzi, że szkoła powinna uczyć przede wszystkim dyscypliny. Naukowcy pytali też o kwestie wiary. Zadeklarowało ją 64% delegatów, ale aż 72% mówiło, że chodzi do kościoła. Badanie przeprowadzili naukowcy z Wolnego Uniwersytetu w Brukseli oraz Uniwersytetu Wrocławskiego. Wiosną, podczas 16 zjazdów wojewódzkich SLD, przebadali oni za pomocą anonimowych ankiet 1569 delegatów. „Gazeta Wyborcza” cytuje: „Mamy poważny problem, bo potwierdza się to, co powtarzałem kolegom, ale niewielu chciało słuchać: popełniliśmy wiele błędów, w swojej lewicowości byliśmy powierzchowni i nieszczerzy” - mówi były przewodniczący SLD Wojciech Olejniczak. To jest to, od czego zresztą zacząłem moją najnowszą książkę (jeszcze nie wydana..): ludzie widzą świat nie taki, jakim jest - lecz takim, jaki był 50 lat temu - takim, jakim widzieli go ludzie piszący szkolne podręczniki, z których oni się uczyli... Wbrew tym podręcznikom (i deklaracjom uczonych na nich polityków) dziś krajem kapitalistycznym jest ChRN na Tajwanie, a nawet ChRL, socjalistycznym Stany Zjednoczone, a komunistycznymi lub faszystowskimi: większość państw Wspólnoty Jewropejskiej; niektóre z nich są wręcz trockistowskie. PiS jest partia lewicową, a SLD, istotnie, dryfuje w prawo. Poczekamy, aż wypieprzą tych naiwniaków - tow. tow. Olejniczaka i Napieralskiego - za lewackie odchylenie, i będziemy rozmawiali o współpracy... Jeszcze z korespondencji: {~tosia}: „Był ostatnio taki film w telewizji pt. »Biali nie potrafią skakać« - o koszykarzach”. Właśnie: dlaczego wyrażenie: „Biali nie potrafią skakać” jest OK - a: „Czarni nie umieją pisać” jest rasistowskim zwrotem, z powodu którego miałbym „zarobić w ryj” od jakiegoś Murzyna?!? JKM

20 listopada 2008 "Polska jest wyspą stabilności"... (premier Donald Tusk) Bez wątpienia Polska należy do wysp szczęśliwości   i niespotykanej wprost stabilności. Może stanowić wzór dla wielu krajów, które takiej stabilności i szczęśliwości jeszcze nie doświadczyły, a są na drodze destabilizacji i deszczęśliwizacji. Właśnie  w Brukseli, w zastępstwie rolników, manifestowali wczoraj producenci tytoniu, którzy uważają, że jak nasz nowy rząd Komisja Europejska cofnie dopłaty do  liści tytoniu, to całą branżę wezmą diabli. Bo zadaniem plantatorów tytoniu, tylko utrzymywanie całych branż na kroplówce dopłat - może przyczynić się do   poszerzenia zakresu szczęśliwości i stabilności. W tym przypadku nie jest istotne, że do palących , dopłacają niepalący, i ci co zaciągają się dymem papierosowym chcąc nie chcąc.. Chce pomóc plantatorom tytoniu, pan minister Marek Sawicki, który jako nadrzędny nad  całym rolnictwem, niejako z lotu ptaka obserwuje co się tam dzieje. Proponuje im mianowicie, żeby …. zmienili branżę, choć plantatorzy tytoniu zainwestowali wielkie pieniądze w ten tytoniowy biznes.. Chodzi o to, żeby zmienić profil upraw, bo Bruksela już dawno ma dość tych wszystkich kurzących i dymiących i namawiających do tego nałogu innych, którzy potem tylko chorują i narażają na wielkie straty finansowe państwa podlegające Komisji Europejskiej.. nie wiem jaką propozycją zmiany profilu upraw  ma na myśli pan minister Marek Sawicki, al.e coś tam ma w zanadrzu, bo inaczej by o tym nie wspomniał.. W końcu „ Polska jest   wyspą stabilności”, a panu premierowi Tuskowi można wierzyć, w końcu z całą determinacja realizuje obietnice złożone podczas demokratycznych godów, ponad rok temu… Jak powiedział wczoraj jeden z dziennikarzy:” Polacy przyzwyczaili się do dobra jakim jest demokracja”(??????). Przyznam się państwu, że nie wiedziałem, że ten chaos, ten burdel i seradel, ten bałagan i kompletny nonsens- jest naszym narodowym dobrem, bo my swojego mamy już tak mało. I dzięki niej właśnie „ Polska jest wyspą stabilności”... Na tej „ wyspie stabilności” strajkowali wczoraj kolejarze, którzy domagają się systematycznie tzw. emerytur pomostowych, za które zapłacimy im my wszyscy, którzy takich emerytur nie dostaniemy i żeby osiągnąć swoje, gdzieś pod Szczecinem wysadzili pasażerów z pociągu dwa kilometry przed stacją, aby ci w ciemnościach odbyli pieszą pielgrzymkę do właściwej stacji… I nie dlatego, żeby pociąg nie mógł tam dojechać… Po prostu, chodzi o pomostówki i chodzi też o to, żeby spacerujący po nocy pasażerowie zrozumieli właściwe intencje kolejarzy, którzy walczą z pasażerami w dobrej sprawie, bo w sprawie pomostówek, na które będą musieli się złożyć między innymi ci pasażerowie spacerujący po nocy.. Chodzi o to, żeby jeden zrozumiał drugiego, bo tam w Komisji Trójstronnej, na najwyższych szczeblach władzy dyskutowano,  było już sześć spotkań w tej sprawie, ma być jeszcze więcej, bo  krzywa dialogu społecznego musi rosnąć, wtedy rośnie nadzieja na załatwienie pomostówek , bo żadne kładki emerytalne nie wchodzą w grę.. A poza tym „ Polska jest wyspą stabilności”, tym bardziej, że wczoraj obchodziliśmy, choć wielu to nie obchodzi- Światowy Dzień Toalet, które są niezbędne przy załatwianiu swoim toaletowych potrzeb.. W małym miasteczku Musiri w indyjskim stanie Tamilnad, jak pisze indyjski dziennik ”The Times of India”, tamtejsza organizacja pozarządowa, mająca jak najbardziej rządowe pieniądze, dopłaca korzystającym z toalet do …. siusiania..(???) Około trzysta rodzin ma świadomość, że ilekroć poczują parcie na pęcherz, mogą przy okazji zarobić.. Naprawdę jest to niezły pomysł, i jednocześnie stabilny i zaspokajający szczęśliwość siusiających , no i te parę groszy… Ciekawe czy organizatorzy Międzynarodowego Dnia Toalet postawią gdzieś wzorcowy pomnik tego przybytku i będą tam odbywać pielgrzymki, żeby podkreślić ważność tej konstrukcji.. Nie, nie badań psychiatrycznych organizatorom nikt nie przeprowadzał, bo  już dawno kompletne idiotyzmy uważa się za normalność, a tych co mówią , że to jest nienormalne- za wariatów! U nas jeszcze do  korzystania z toalet nie dopłacają, ale wszystko przed nami, a poza tym „ Polska jest wyspą stabilności”- jak twierdzi premier. Pośród nauczycieli też wrze, bo oni też chcą pomostówek, ale mogą być na razie emerytury przejściowe do   pomostówek, na drodze stabilności i szczęśliwości.. Coraz więcej osób chce zażywać stabilności i szczęśliwości na zasłużonych emeryturach, a to niechybny znak, że z naszym stabilnym krajem dzieje się coś niedobrego, bo ludzie powinni chcieć pracować  a nie kombinować, jak tu czmychnąć  wcześniej, wcześniej przestać pracować… Ale może mnie się jedynie wydaje.. Kolejarze rozmawiali w swojej sprawie , przeciwko nam, nawet z panem Michałem Boni, wcześniej konfidentem służb, a obecnie doradcą pana premiera od socjalizmu pomostowego i innego.. Bo „ Polska jest wyspą szczęśliwości”, i taką musi pozostać, nawet mimo wypowiedzi pani profesor Joanny Senyszyn z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, która powiedziała, że:” Miłość Jana Pawła II wydaje się mocno toksyczna. Papieska zaś chęć dostosowania świata do Rzymu spowodowała więcej osobistych nieszczęść niż przyniosła korzyści. Tysiącom ludzi wręcz zrujnowała życie”(???). Sadzę, że najprędzej pani profesor zrujnowała  życie normalnym ludziom tym swoim dręczącym ją antychrześcijaństwem.. Bez koordynacji nie ma przyspieszenia, a bez przyspieszenia nie ma koordynacji, więc prawdopodobnie manifestacja polskich plantatorów tytoniu zbiegła się prawie co do dnia ze Światowym Dniem Rzucania Palenia, który obchodzimy właśnie dzisiaj.. To znaczy plantatorzy nie chcą rzucania palenia, natomiast chce tego Komisja Europejska,  uzależniając najpierw od dotacji plantatorów,  a potem ich tych dotacji pozbawiając.. W ramach formuły pana premiera TUska, że „ Polska jest wyspą stabilności”.. Tak jak hasło:” Jedz ryby codziennie”, bo według badań ryba pozytywnie wpływa na stawy.. Chyba w tej reklamie za nasze pieniądze jest błąd logiczny.. Ryba pływa w stawie, może i pozytywnie, ale na pewno w stawie…  No i w rzece… Ale o tym w reklamie ani mru, mru.. W ramach poprawiania stabilności i szczęśliwości Polacy wypłacili już z kont stabilizujących ich życie i czyniących ich szczęśliwymi już 7 miliardów złotych i zamelinowali je w domach myśląc, że ich pieniądzom nic się nie stanie złego..  a wystarczy, że rząd dodrukuje trochę nowych banknotów  i tak ich szlag trafi i tak.. Przed rządem się tak łatwo nie ucieknie, tak jak przed pomysłami Sojuszu Lewicy Demokratycznej dotyczącymi propagowania  życia seksualnego wołka zbożowego z wszystkimi tego konsekwencjami.. Bo „Polska jest wyspą stabilności”… Ba! Potęgą jeśli chodzi o stabilność  i szczęśliwość! Szczęśliwi byli również wszyscy ci, którzy wybiegli na golasa na stadionie  w Łomży, podczas meczu  okręgówki - gdy miejski klub Perspektywa podejmował Sudovię Studziałowo.. Byli nadzy, ale na głowach mieli czapki i niekoniecznie niewidki… Wszystko im było widać i niczego nie ukrywali….  Panie premierze! „Polska jest wyspą stabilności'… Między innymi dzięki panu! WJR

Kontredanse wokół „żłobu” W marcu 1968 roku, podczas tak zwanych „wydarzeń marcowych”, Służba Bezpieczeństwa miała znaleźć w budynku Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie ulotkę zaczynającą się od stwierdzenia, że „reżym komunistyczny w walce o lepszy dostęp do żłobu rozpada się”. Czy Służba Bezpieczeństwa rzeczywiście takie ulotki tam znalazła, czy tylko lubelska prasa otrzymała od bezpieki rozkaz, żeby podać taką informację - to już dzisiaj nieważne. Jeśli zatem o tym wspominam, to tylko dlatego, że kiedy tylko minęła pierwsza rocznica utworzenia rządu premiera Donalda Tuska, można odnieść wrażenie rozpadania się reżymu. Oczywiście nie jest to żaden reżym komunistyczny; co to, to nie. W końcu jesteśmy już w dziewiętnastym roku od rozpoczęcia sławnej transformacji ustrojowej i dzisiaj żadnych komunistów w Polsce nie ma, a co najwyżej - tylko humaniści. Więc wprawdzie reżym komunistyczny już nie jest, gdzieżby tam, Boże uchowaj, ale przyczyny jego rozpadu mogą być takie same, jak w roku 1968, kiedy, przynajmniej według ulotki, chodziło o lepszy dostęp do „żłobu”. Coś może być na rzeczy, zwłaszcza, że na świecie szaleje kryzys finansowy. Nas, ma się rozumieć, on nie dotyczy, po pierwsze dlatego, że nasza chata z kraja, a po drugie - i przede wszystkim - że gospodarka nasza zbudowana jest na solidnych fundamentach. Tak zresztą było zawsze, a zwłaszcza w czasach Edwarda Gierka, kiedy Polska była dziesiątą potęgą gospodarczą świata. Oczywiście do czasu, to znaczy - gdzieś do roku 1976, kiedy to pojawiły się kartki na cukier, potem - na mięso, a potem już na wszystko, zaś w sklepach było pod dostatkiem jedynie octu i musztardy. Więc i teraz kryzys finansowy z pewnością nas ominie, ale „Gazeta Wyborcza” z jakiegoś powodu się niepokoi do tego stopnia, że, zgodnie z leninowskimi wytycznymi o organizatorskiej funkcji prasy, zamieściła apel do prezydenta, żeby jak najszybciej podpisał ustawę zwiększającą państwowe gwarancje depozytów bankowych do kwoty 50 tysięcy euro. Kryzys finansowy, ma się rozumieć, nas nie dotknie w żadnym wypadku, ale co to komu szkodzi wprowadzić taką ustawę? Wprawdzie większe oszczędności ma w Polsce tylko około 10 procent gospodarstw domowych, podczas kiedy 60 procent nie ma żadnych oszczędności, ale jestem pewien, że redaktorzy „Gazety Wyborczej”, a zwłaszcza ścisłe kierownictwo, jakieś oszczędności ma, więc nic dziwnego, że się niecierpliwi. W takiej Ameryce dawny współpracownik banku Goldmann & Sachs, zatrudniony w administracji prezydenta Busha na stanowisku sekretarza skarbu, natychmiast załatwił dla banków 700 miliardów dolarów z podatkowych pieniędzy. Wiadomo przecież, że zwykłym podatnikom pieniądze nie sa potrzebne i tylko psują im charakter, natomiast starsi i mądrzejsi zawsze zrobią z nich odpowiedni użytek. Trzeba tylko przeborować sobie dostęp do niewyczerpanego rezerwuaru, jaki stanowią publiczne pieniądze, popularnie zwane „żłobem”. Stąd też zapobiegliwość wokół ustaw, ot tak, na wszelki wypadek, bo przecież kryzys, wiadomo - Polski na pewno nie dotknie. Skoro zatem już wiemy, że „żłób” nadal istnieje, to łatwiej nam zrozumieć, skąd, tzn. - na jakim tle mogły wystąpić objawy rozpadania się reżymu. Mówię zwłaszcza o przesłuchaniu, jakiemu został poddany minister Drzewiecki przez funkcjonariuszy TVN, panów Morozowskiego i Sekielskiego z powodu incydentu z żoną na dalekiej Florydzie. Mógłby ktoś zapytać, dlaczego to funkcjonariusze TVN tak się interesują cudzymi żonami, ale to pytanie zupełnie bez sensu, bo nie o żonę tu przecież chodzi, tylko o ministra Drzewieckiego - tego samego, który próbował się szarogęsić w Polskim Związku Piłki Nożnej. Nic mu się, ma się rozumieć, nie udało, ale najwidoczniej ktoś musiał z tego tytułu powziąć do niego śmiertelną urazę. Jak pisze Adam Mickiewicz w słynnej balladzie „Pani Twardowska”: „ale zemsta, choć leniwa, nagnała cię w nasze sieci!” - i oto zobaczyliśmy ministra Drzewieckiego, jak w ogniu krzyżowych pytań funkcjonariuszy TVN występują na niego siódme poty. Ale samym „żłobem” trudno byłoby nam to wytłumaczyć i dopiero deklaracja szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana Stasiaka, rzuca na tę kwestię pełnię światła. Pan minister Stasiak twierdzi mianowicie, że coraz większą rolę w naszym życiu publicznym zaczynają znów odgrywać dawni bezpieczniacy. Jestem przekonany, że to prawda, bo z racji kierowania Biurem Bezpieczeństwa Narodowego pan minister Stasiak coś tam przecież musi wiedzieć. Inna sprawa, że zauważył to dopiero teraz, a nawet i teraz twierdzi, że bezpieczniacy dopiero zaczynają odgrywać decydującą rolę w naszym życiu publicznym. Tymczasem warto przypomnieć, że w drugiej połowie lat 80-tych prawdziwym hegemonem na polskiej scenie politycznej był komunistyczny wywiad wojskowy, który dla jego powiązań z wywiadem sowieckim nazywam z rosyjska „razwiedką”. Ta razwiedka przygotowała sławną transformację ustrojową, eliminując z tak zwanych struktur podziemnych osoby mniej zaufane, a osoby zaufane zapraszając do rozmów przy „okrągłym stole”, którego „gospodarzem” był - jak pamiętamy - „człowiek honoru”, czyli generał Czesław Kiszczak - w razwiedce chyba od urodzenia. Oczywiście dla niepoznaki doproszono tam również trochę tak zwanych „pożytecznych idiotów”, ale przecież to nie oni decydowali o kształcie transformacji ustrojowej. W ten sposób została ukształtowana nasza młoda demokracja, w ramach której kluczowe z punktu widzenia życia publicznego miejsca zostały obsadzone przez razwiedkę, albo jej konfidentów, którzy utrzymywani są w dyscyplinie za pomocą kompromitujących dokumentów, zachowanych przez oficerów prowadzących. Rozwiązanie Wojskowych Służb Informacyjnych, które, mówiąc nawiasem, przetrwały w stanie nienaruszonym całą transformację ustrojową aż do września 2006 roku, niewiele, albo nawet nic tu nie zmieniło. Mogliśmy się bowiem przekonać na własne oczy, że ta rzekoma nieobecność jest tylko wyższą formą obecności - kiedy to minister Janusz Kaczmarek, odgrywający dzisiaj rolę męczennika, galopował w środku nocy do hotelu Marriott w Warszawie, by złożyć meldunek sytuacyjny swojemu prawdziwemu zwierzchnikowi. Cóż zatem oznaczają te spektakularne objawy rozpadania się reżymu? Najwyraźniej razwiedka, czyli prawdziwa władza, daje wyraz swemu zniecierpliwieniu niemrawością swoich figurantów, porobionych państwowymi dygnitarzami. Może to być albo pierwsze poważne ostrzeżenie, albo nawet - zapowiedź decydującego ciosu. Ta druga możliwość wchodziłaby w grę, gdyby razwiedka miała już przygotowana polityczna alternatywę dla Platformy Obywatelskiej. Jak dotąd nic na to jednak nie wskazuje, więc te spektakularne objawy mogą stanowić pierwsze poważne ostrzeżenie dla rządu premiera Tuska, żeby w pierwszą rocznicę swego powstania przypomniał sobie, skąd wyrastają mu nogi. SM

Rządzie: nie uginaj się! Związkowców do piachu! Odnoszę wrażenie, że piękne hasło „Wszystkie związki na Powązki” nie trafia do wszystkich - bo większość nie-warszawiaków nie wie, że jest to solidny cmentarz. Więc upraszczam... Co do meritum - proponuję posłuchać, jak wczoraj w „SuperStacji” broniłem tezy, że ludzie powinni otrzymywać jakieś uprawnienia (lub nie...) w zależności od tego, co wynika z Litery Prawa. Tymczasem żyjemy w socjal-d***kracji, gdzie rządzą dwie, zgoła inne, zasady: 1) Rację ma nie Prawo, lecz Większość; nie koniecznie prawdziwa: ważne, by w TV widać było TŁUM. Najlepiej: uzbrojony w kilofy i petardy. Tymczasem nie-demonstrujących na ulicach Warszawy było 36 milionów.... 2) Nade wszystko dbać trzeba o interes Ludziów Pracy (w tym: urzędnika i polityka). Z czego wynika, że postanowienia jakiejś „Komisji Trójstronnej” są ważniejsze, niż Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego, Senatu - i innych ciał „nie reprezentujących interesu Ludziów Pracy”. W kraju praworządnym zajrzano by do podpisanej umowy o pracę i obowiązującej w tym dniu ustawy - i okazałoby się, być może, że jednym nauczycielom „emerytury pomostowe” przysługują, a innym nauczycielom: nie. Niezgodnie z obowiązującą Ludziów Pracy „sprawiedliwością społeczną” - ale w zgodzie z czymś, czego nie uznaje nie tylko PiS, ale i żadna, poza UPR, partia: z Prawem oraz ze Sprawiedliwością. By Państwo uświadomili sobie, jak NIC w Polsce, w oczach ludzi, nie znaczy Prawo: kto przystępując do pracy w firmie państwowej czyta uważnie, przed jej podpisaniem, umowę o pracę - oraz Kodeks Pracy (bo przecież każda Umowa o Pracę zawiera, de lege ipso, odniesienia do Kodeksu Pracy; często explicite w formie: „W sprawach nie objętych niniejszą umową obowiązują postanowienia Kodeksu Pracy”)? I słusznie - bo po co to czytać? Wiadomo przecież, że w razie sporu nie decyduje Litera Prawa, lecz znajomości, łapówki, ewentualnie decyzje Parlamentu, Komisji Trójstronnej, „Komitetu Porozumiewawczego między Rządem, a Komitetem Strajkowym” - wsparte kilofami. Reasumując: decydować powinno Prawo, interpretowane w razie rozbieżności przez sądy. W kraju praworządnym demonstracje uliczne nie robią na sędziach żadnego wrażenia; przeciwnie: sędziowie są uczeni (mnie wbijano to w głowę w liceum!), że jeśli ktoś - zamiast odwoływać się do Litery Prawa i Sprawiedliwości - wywiera na sąd naciski, to w wypadkach wątpliwych należy wyrokować przeciwko niemu; skoro ucieka się bowiem do takich środków, to sam widać wie, że nie ma racji... Tyle, że wtedy nic do gadania nie mieliby politycy, nie otrzymywaliby wysokich pensyj towarzysze związkowcy, nie zarobiliby dziennikarze podbechtujący przeciwko sobie rozmaite grupy („Czy nie uważa Pan, że maszyniście należy się więcej niż kasjerce?”), a i Większość nie byłaby usatysfakcjonowana... Prawo bowiem wiąże przede wszystkim ręce panującym: zarówno Monarsze, jak i rządzącemu w d***kracji Motłochowi. Z tą różnicą, że Monarcha wie (bo to mu w dzieciństwie starannie wkładano do głowy!), że opłaca mu się wykonać (nawet wbrew swej chęci) Prawo, by dać przykład poddanym - co jest bardzo korzystne na przyszłość. Motłoch tego nie rozumie - i nie ma najmniejszej szansy, by zrozumiał. Zresztą: sam sobie ma dawać przykład? Motłoch nie chce mieć związanych rąk. Motłoch chce być Wszechmocny. Motłochowi totalitarny ustrój, jakim jest d***kracja, jak najbardziej więc odpowiada. Obiecałem dzić odpowiedzieć na ciekawe teoretycznie pytanie - i zapomniałem. Więc robię to teraz... Chodzi o komentarz podpisany {~Jedzie Mrus} - n/t oryginalnej reklamy zawieszeń - brzmiący: „Jak to OSKARŻYŁ [f-mę PIONEER za naklejanie reklamy w postaci fałszywych dziur w jezdniach] o spowodowanie NIEBEZPIECZEŃSTWA? Zanim coś by się stało? Zamiast skarżyć po ewentualnych wypadkach? Panie Januszu - prewencja zamiast represji..?” Otóż: „prewencją” byłby zakaz nalepiania dziur na jezdniach - tu mówimy o represji za coś, co już zostało zrobione. Jednak {~Jedzie Mrus} dotknął tu innego, bardzo zbliżonego, problemu. Czy Ustawodawca powinien kierować się przewidywanymi skutkami zdarzenia - czy reagować dopiero po zdarzeniu? Problem nie jest prosty. Z jednej strony pozwolenie państwu na reagowanie na podstawie przypuszczalnych skutków daje administracji ogromną władzę; z drugiej strony w niektórych przypadkach szkodliwe skutki są tak oczywiste, a możliwe straty tak wielkie, że chcielibyśmy jednak, by władza postąpiła w pewnym sensie istotnie „prewencyjnie”. Problem rozwiązywany jest różnie. Np. jeszcze 30 lat temu Sąd Najwyższy nie mógł wydawać orzeczeń na podstawie wydumanych casusów - orzeczenia musiały być w konkretnej, realnej sprawie. Dziś, zdaje się (prosze mnie skorygować) możliwe są „zapytania prawne” - czyli SN odpowiada, jakby zareagował, gdyby coś się zdarzyło... Nie jest to problem prosty - i wydaje się, że trzeba pozwolić Egzekutywie działać - i starannie ją kontrolować, by się nie rozbestwiła. Zwracam jednak uwagę, że Władza Wykonawcza potrafi rozszerzyć swe uprawnienia w wyniku rozdmuchania rzeczywistych przypadków (Pożar Reichstagu, atak na WTC w NY). Kto odważa się w USA powiedzieć, że reakcja w postaci „wydania wojny terroryzmowi” była nieusprawiedliwiona, nieuzasadniona, przesadna, źle ukierunkowana i niepotrzebna? JKM

Banda wandalów w kościele Wbrew tezom niektórych katolików, uwielbiających cierpieć za miliony i być Jedyną Ofiarą - postępowcy bynajmniej nie oszczędzają protestantów. Niedawno bojowy oddział „anarcho-gejów” napadł na protestancki kościół w Lansing (Michigan). Pierwszego dnia ustawili się przed kościołem, poubierani na różowo, z megafonami - przez które wrzeszczeli „Jezus był homosiem” - i z krzyżem w kolorze różowym, odwróconym modo satanico do góry nogami. Następnego dnia ubrani w sposób nie budzący podejrzeń, weszli do kościoła i podczas Mszy św. na dany znak, zrobili rozróbę z przykryciem ołtarza różowym transparentem „It's Okay to be Gay!” i rozrzucaniem po świątyni prezerwatyw. Sądząc ze zdjęcia - była ich garstka w porównaniu z liczbą wiernych na Mszy. I ta garstka robiła sobie w kościele, co chciała. Ludzie Zachodu są uczeni, że maja być „tolerancyjni”. Co oznacza w nowo-mowie, że chamowi nie wolno dać w zęby. Zresztą: dawszy w zęby można potem trafić pod sąd. Jeszcze dwadzieścia lat temu zdarzył się przypadek, że ktoś poklepał w barze po pupie cudzą kobietę. Jej towarzysz wybił mu dwa zęby - a doprowadzony przed sąd został uwolniony, bo, jak słusznie zauważył sędzia: „Ameryka potrzebuje odrobiny sprawiedliwości wymierzanej na miejscu”. Dziś może być inaczej. Wydaje się, że nie przypadkiem ta prowokacja nastąpiła po wyborze p. Baracka Husejna Obamy na prezydenta Unii Socjalistycznych Stanów Ameryki. Podobnie jak nie przypadkiem czterech czarnych podwładnych sierż. Jana Pawła Pietrzaka naszło Go w domu i okrutnie zamordowało - uprzednio torturując Go - a także gwałcąc i torturując Jego żonę (nb. śliczną - i Czarną!!), którą też zamordowali. Przy czym policja, przewidując, komu będzie służyć, fakt, że mordercami były Czarnuchy ujawniła dopiero po wyborach! Zaczyna się w USA podnosić taka sama fala jak w Chile za Zbawiciela Allende - czy w Wenezueli. JE Hugo Rafał Chavez się kłania - i chyba nie będzie musiał przysyłać p.Obamie 25.000 kałasznikowów, jak JE Fidel Castro przywiózł do Chile za Allende. Na niejakie szczęście we USA broń maja na ogół zamożni Białasi w średnim i starszym wieku - i jeszcze potrafią zrobić porządek z buntowszczykami. Ale za kilka lat? Gdy to pokolenie zostanie zastąpione pokoleniem mimoz, które w szkole uczono, ze „agresja jest niedopuszczalna”, a bandycie i terroryście należy natychmiast wręczyć to, co chce? Pamiętajmy, że protestanci - w odróżnieniu od katolików - codziennie czytają Pismo Święte - w tym również Stary Testament. Tam zaś wyraźnie jest napisane, że samcołożników należy po prostu kamieniować. Powinni więc byli - wreszcie mieli okazję - schwytać tych profabatorów i rozszarpać na kawałki (bo kto by szukał po kościele kamieni?)! Tak, jak nakazuje Pismo Święte! Proszę zauważyć, że ci „anarcho-geje” nie poszli demonstrować do meczetu - gdzie najprawdopodobniej dokładnie tak by z nimi postąpiono. Być może zabójcy (nie: mordercy!) tych anarcho-gejów zostaliby skazani - trudno! Jeśli muzułmanie nie boją się oddać życia za rzecz mało moralnie usprawiedliwioną, jaką jest ślepy terroryzm - to tym bardziej nie będą się bali odsiedzenia paru lat za zabójstwo z powodu jawnej i bardzo dojmującej prowokacji! Natomiast chrześcijanie mają tu mentalne zahamowanie. Zapominając, że Bóg kazał gromić Swoich nieprzyjaciół - a Jezus Chrystus wyraźnie powiedział: „Nie przyszedłem nieść wam pokój - ale miecz!”. Źle to wróży Cywilizacji Białego Człowieka; bardzo źle. Ciekawe natomiast jak zachowaliby się wierni w synagodze? W Izraelu zapewne jak muzułmanie. A w USA? JKM

Kiedy przyjdzie kryzys… Mało kto już dziś pamięta aferę z Powszechnymi Świadectwami Udziałowymi. UPR była chyba jedyną partią, która od początku wrzeszczała w Sejmie, że jest to oszustwo. Jacyś „prawnicy z Hameryki” namawiali, by za tym głosować, bo to jest „prywatyzacja”. W istocie polegało to na tym, że każdy Polak zapłacił - tak na dzisiejsze pieniądze - po 20 złotych za „udział”, w zamian za to jakieś firmy „zarządzały” kilkudziesięcioma wybranymi do tej „prywatyzacji” przedsiębiorstwami. Efekt: „firmy zarządzające” inkasowały przez 10 lat za zarządzanie spore pieniądze - i o to chodziło - a tak zarządzane fabryki traciły na wartości…. Ja swój kupon natychmiast sprzedałem za - na dzisiejsze pieniądze - 200 zł jakiemuś entuzjaście przekonanemu, że jestem ciężkim frajerem pozbywającym się „własności” za grosze. Moja Żona oprawiła swój kupon w ramki i powiesiła na ścianie. Dziś jest to warte jakieś 20 złotych. Plus ramka. Bardzo podobna - tylko znacznie większa - jest afera z „Otwartymi Funduszami Emerytalnymi”. Znów pojawiły się „firmy zarządzające” - których głównym celem jest inkasowanie pieniędzy za „zarządzanie” cudzymi pieniędzmi… Ja nie chcę oskarżać tych firm o jakąś złą wolę - co to, to nie. Jednak celem każdej firmy jest zysk. Zysk firmy zarządzającej OFE - to są inkasowane przez nią pieniądze za zarządzanie - a nie dobro przyszłego emeryta! Daję przykład. Niech taki OFE zainwestuje w firmę, która za 20 lat zbankrutuje - ale na razie daje dobre zyski. OFE będzie przez 20 lat inkasować za to pieniądze - a że dzisiejszy 45-latek, mając lat 65, nie otrzyma przyzwoitej emerytury… A - to już OFE nie interesuje… Toteż dziś wszystkie chyba OFE ogłosiły, że na „kryzysie” straciły średnio po 15% - i o tyle niższe od obiecanych będą emerytury…. Natomiast ci z Państwa, którzy posłuchali mojej rady i kupili złoto - wzbogacili się prawie dwukrotnie. Ciekawe, dlaczego nie uczyniły tego OFE? Ciekawe - prawda? Dzieje się tak dlatego, że gdy zarządza się cudzymi pieniędzmi - to, wtedy od razu pojawiają się rozmaite względy uboczne. Np. w Argentynie fundusze emerytalne były nieustannie namawiane przez tamtejszy rząd - takich samych złodziei, jak dzisiejsze rządy europejskie - by trzymały pieniądze w obligacjach rządowych. Czyli rząd pożyczał sobie od (niczego nieświadomych) emerytów - po czym ogłosił, że - niestety - pieniędzy nie ma… Argentyńscy emeryci otrzymują dziś ćwierć obiecanych emerytur. Czy jakikolwiek prezes tamtejszych funduszy emerytalnych poszedł siedzieć - albo chociaż wytoczono mu proces? Nie! Więc ja powtarzam: sprawdzajcie Państwo pilnie, w czym Wasz OFE trzyma Wasze fundusze - i jeśli obligacje stanowią więcej niż 10% ich zasobów, to uciekajcie z tego OFE jak od zarazy. Jeśli sami macie Państwo jakiekolwiek „obligacje skarbowe” - sprzedawajcie je jak najszybciej i kupujcie cokolwiek pewnego. Może nie złoto, bo to osiągnęło już chyba pułap ceny - ale np. srebro wydaje się być dobrą inwestycją. Sztabka srebra jest większa niż sztabka złota tej samej wartości - ale w szafce nocnej się zmieści… Nie zrobicie tego? Wasza sprawa… Będziecie mogli sobie wkrótce powiesić te „obligacje”, oprawione w ramki, na ścianach. W towarzystwie przedwojennych - też „pewnych” - obligacyj… A cały „system emerytalny” to jedno wielkie oszustwo. Co prawda, ZUS wyszedł na tym kryzysie lepiej niż OFE - ale to dlatego, że… ZUS nie ma żadnych funduszów! Nie miał więc co stracić… ZUS liczy, że młodzi frajerzy będą nadal pod przymusem płacić składki. A młodzi… młodzi mogą przestać być frajerami. I zobaczą Państwo, co się wtedy stanie! JKM

21 listopada 2008 Usilne przekształcanie ludzi w masę... Ktoś zadał sobie trud i zaobserwował zmiany- od 1950 roku do 2008 roku- w sposobie nauczania matematyki w USA. Wydało mi się to i zabawne i bliskie prawdy. Przytaczam państwu treść: Rok 1950: Treść zadania: producent sprzedaje ciężarówkę za 100 dolarów. Jego koszt produkcji stanowi 4\5 ceny. Pytanie: ile wynosi zysk? Rok 1980: ( okres bezstresowego wychowania). Treść zadania: producent sprzedaje deski za 100 dolarów, koszt produkcji wynosi 80 dolarów, dolarów zysk 20 dolarów. Pytanie: ile wynosi zysk?( instrukcja do zadania: należy podkreślić liczbę dwadzieścia). Rok 1990( rosnąca niechęć do matematyki). Treść zadania: wycinając piękne drzewa, przedsiębiorca zarobił 20 dolarów. Pytanie: jak oceniasz człowieka zarabiającego na życie w ten sposób? Jak czują się leśne zwierzęta: ptaki i wiewiórki, którym zniszczono domki?( Uwaga! Nie ma złych odpowiedzi na te pytania). Rok 2008: Treść zadania: przedsiębiorca sprzedaje deski za 100 dolarów. Ich koszt produkcji wynosi 120 dolarów. Pytanie: jak firma konsultingowa Artur Andersen wyliczyła zysk producenta w wysokości 60 dolarów? Bardzo dobrze, ten opis obrazuje  to ,co się dzieje   w różnych dziedzinach życia ogarniętych kłamstwem, matactwem i oszukaństwem. Wszędzie wdziera się ideologia, połączona z narzucaniem ludziom jedynie właściwego punktu widzenia.. Jak tak dalej pójdzie- to już wkrótce w naukach ścisłych zapanuje kompletny chaos pojęciowy… Być może o to chodzi! I komu zależy! W tym czasie dwóch parlamentarzystów włoskich zaapelowało o zorganizowanie międzynarodowej akcji , celem której byłoby:” przedyskutowanie propozycji włączenia Izraela do Unii Europejskiej”. Marco Cappato, jeden z parlamentarzystów zaangażowanych  w propozycję , reprezentujący partię  liberalno- demokratyczną Group of the Alliance of Liberale and Democrats for EUrope powiedział, że „ w związku z zagrożeniem Izraela przez Iran i Hezbollah, jednym ze sposobów, poprzez który Izrael mógłby przemóc to zagrożenie i osiągnąć porozumienie z Palestyńczykami  i Syryjczykami, jest przyłączenie Izraela do dużego bloku jakim jest Europa”. Cappato wyjaśnia, że Izrael będzie mógł czuć się bezpiecznie, gdyż atak na Izrael będzie automatycznie uważany jako atak na Europę. Ten sam pan, Marco Cappato,  Przyjechał właśnie  do Izraela , aby- jak podają agencje-„rozwinąć swój pomysł”, zapowiedział również udział w marszu homoseksualistów, którego ruch określa on jako „ walkę ze wszystkimi rodzajami fundamentalizmu: chrześcijańskiego, muzułmańskiego, żydowskiego. Kampania międzynarodowa na rzecz przyłączenia Izraela do Unii Europejskiej ma rozpocząć się w Europie za kilka miesięcy. Myślę, że to ciekawa wiadomość, bo zrealizowanie jej, spowoduje wciągnięcie państw jeszcze europejskich, ale jeszcze  formalnie- nie unijnych, do wojny po stronie Izraela. Może i Izrael będzie mógł się czuć bezpiecznie, ale czy my się będzie czuli bezpiecznie, tego już autorzy pomysłu nie wyjaśniają… Może, żeby nie straszyć mieszkańców Europy, którzy jeszcze nie wiedzą o mającej nastąpić realizacji pomysłu- już wkrótce! Ciekawe, jak zareagują rządy poszczególnych państw? Tymczasem jak podaje Interia. Vaclav Klaus rzuca rękawicę.. Prezydent Czech , podczas wizyty w Irlandii, narażając się na krytykę irlandzkiego rządu, otwarcie wspierał przeciwników Unii Europejskiej . W Dublinie przedstawiał się jako” eurodysydent” i spotkał się ze znanym irlandzkim eurosceptykiem i lobbystą Declanem Genley-em- piszą o tym czeskie gazety na zakończenie trzydniowej wizyty. Jakoś nasze, „ polskie” media nie znalazły miejsca na przytoczenie wypowiedzi prezydenta Klausa, bo jakoś to wszystko nie po linii i nie na bazie.. A swoją drogą ciekawe, skąd redaktorzy naczelni wielonakładowych gazet wiedzą o czym można napisać, a co trzeba bezwzględnie przemilczeć- realizując jednocześnie leninowski pomysł organizatorskiej roli prasy? No i co z ta lustracją w środowisku dziennikarskim.. Cały czas nie ma w mediach tzw. mainstreamowych, wypowiedzi europejskich eurosceptyków.. Katuje się nas cały czas tymi samymi, jakby tamtych nie było.. Od 1 stycznia 2009 roku , Czechy na pół roku obejmują przewodnictwo Unii Europejskiej. Irlandia pozostaje w centrum zainteresowania Unii Europejskiej, jako kraj, który odrzucił w referendum Traktat Lizboński. Występując na wspólnej konferencji prasowej z Ganleyem, czeski prezydent mówił między innymi:” W czasach komunistycznych byliśmy całkiem szczęśliwi, kiedy zachodni politycy przebywali z wizytą do naszych dysydenckich polityków. Spotykam się z panem Ganleyem w tym samym stylu i w ten sam sposób”(!!!). Czy nie przewrotnie- inteligentna argumentacja? To jest polityk z klasą, jaka szkoda, że my takiego nie mamy..  No i nie mamy lustracji i odsunięcia służb od władzy.. Irlandzki minister spraw zagranicznych Michael Martin zarzucił Klausowi w wypowiedzi dla radia RTE” niestosowną ingerencję”(???). Porównywanie antykomunistycznych dysydentów do eurosceptyków uznał za” śmieszne twierdzenie, bardzo płytkie i nieprawdziwe”(???). Ciekawe, czy Michael Martin zdaje sobie sprawę co jest budowane w Europie, czy przypadkiem nie komunizm w wersji euro? Bo socjalizmu socjaliści natłoczyli w Europę w bród! Wszędzie wyłazi on- jak przysłowiowa słoma z buta.. Pan Marin dodał, że Klaus może  prywatnie spotkać się na kolacji z kim tylko chce, ale nie powinien publicznie wspierać stanowiska żadnej partii politycznej(???). Ale ci wszyscy, którzy kochają Europę socjalistyczną i centralistyczną, mogą się spotykać z takimi samymi jak oni są.- wtedy to można i nie tylko na kolacji.. To dwójmyślenie Orwellowskie wychodzi jak przysłowiowa słoma z buta.. Natomiast lewica Zielonych w Czechach napisała w oświadczeniu:” Ultrakonserwatywne, osobiste poglądy Klausa, które głosi on w nieodpowiedzialny sposób bez względu na swoją pozycję, stwarzają nierealistyczny obraz Czech”.. Tak jak nierealistyczne i nieodpowiedzialne były poglądy na przykład Jorga Haidera, który „ zginął” w wypadku samochodowym.. Vaclav Klaus zapowiedział już, że w okresie, gdy jego kraj będzie sprawował przewodnictwo w Unii Europejskiej, zrezygnuje z symboli Unii, takich jak flaga, czy nieoficjalny hymn.. Patrzcie państwo nie ma państwa, a jest flaga i jest hymn.. Irlandzkie „ nie” dla Traktatu Lizbońskiego Klaus nazwał „ zwycięstwem wolności i rozumu nad sztucznymi, elitarnymi projektami europejskiej biurokracji”(!!!). Bravo, panie Klaus! Nie wiem jak państwo, ale ja popieram tego człowieka całym sercem! Szkoda, że jest tylko jeden przy władzy w całej Europie! Tylko jeden rodzynek! WJR

Nasi okupanci się namawiają Z okazji pierwszej rocznicy powołania rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, premier Donald Tusk zwołał naradę aktywu partyjnego, na której podgumowane zostały dotychczasowe osiągnięcia rządu i nakreślone plany na przyszłość. Okazało się, że ubiegły rok był jednym pasmem sukcesów rządu kierowanego przez premiera Tuska, którego wysiłek skierowany był na „uporządkowanie Polski” po uprzednich rządach „watahy”. Z kolei na naradzie „watahy”, czyli aktywu partyjnego Prawa i Sprawiedliwości, prezes Jarosław Kaczyński postawił diagnozę, że rząd premiera Tuska przez ostatni rok bardzo Polskę popsuł. Obydwaj umiłowani przywódcy mają w tym przypadku rację, jak zresztą we wszystkim, co mówią. Trudno bowiem zaprzeczyć, że przez ostatni rok rząd premiera Tuska Polskę uporządkował, zwłaszcza, gdy zwrócimy uwagę na charakter tego porządku. Zacznę od tego, że PO utworzyła „gabinet cieni”, w którym rozmaite cieniasy przygotowywały się do objęcia funkcji resortowych ministrów. I tak np. ministrem obrony miał zostać Bogdan Zdrojewski, szefem MSW - Marek Biernacki, Julia Pitera miała objąć resort sprawiedliwości, Zbigniew Chlebowski - finanse, Bronisław Komorowski - sprawy zagraniczne i tak dalej. Kiedy jednak przyszło co do czego, to ministrem obrony został lekarz psychiatra Bogdan Klich, ministrem spraw wewnętrznych - Grzegorz Schetyna, ministrem finansów - Jacek Rostowski, ministrem Sprawiedliwości - Zbigniew Ćwiąkalski, a ministrem spraw Zagranicznych - Radek Sikorski. Z dawnego „gabinetu cieni” pozostały jedynie dwie osoby: pani Ewa Kopacz jako minister zdrowia i pan Mirosław Drzewiecki, jako minister sportu. Samym koalicyjnym charakterem rządu premiera Tuska wyjaśnić tego nie można, bo PSL tradycyjnie zagospodarował sobie resort rolnictwa (Marek Sawicki), który w „gabinecie cieni” przypadał Aleksandrowi Gradowi (obecnie minister Skarbu Państwa), Waldemar Pawlak objął stanowisko ministra gospodarki, a Jolanta Fedak - pracy i polityki społecznej. Tymczasem zmiany nastąpiły również w resortach, do których PSL wcale nie pretendował: sprawy wewnętrzne, obrona narodowa, sprawiedliwość, finanse i infrastruktura. Co sprawiło, że premier Tusk powołał na te stanowiska zupełnie inne osoby, niż pierwotnie szykowane? Musiały tro być jakieś ważne, a jednocześnie tajemnicze przyczyny, bo w przeciwnym razie byśmy o nich wiedzieli. Wydaje mi się, że te zmiany mogły zostać premieru Tusku narzucone przez kogoś, a właściwie KOGOŚ, wobec kogo zarówno Platforma Obywatelska, jak i on sam, pozaciągał rozmaite zobowiązania, wskutek czego stał się podatny na różne propozycje nie do odrzucenia. Kiedy przypomnimy sobie, z jakiego potężnego wsparcia zarówno agentury, jak i kontrolowanych przez razwiedkę mediów Platforma Obywatelska i osobiście Donald Tusk korzystali od początku 2005 roku, to nie ulega wątpliwości, przynajmniej dla mnie, że tym KIMŚ, komu premier Tuska musiał się odwdzięczyć, była właśnie razwiedka, która pogróżki ze strony „watahy” chyba potraktowała serio. Można to również wydedukować sobie z obsady ważnych resortów. Najwyraźniej razwiedka wprawdzie ma do premiera Tuska zaufanie, ale ponieważ na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności, to na wszelki wypadek obstawiła go ministrami, do których ma zaufanie jeszcze większe. Już na samym początku urzędowania minister Ćwiąkalski pokazał, że na kim, jak na kim, ale na nim można polegać, jak na Zawiszy. Jak swojej lojalności dowodzą inni dygnitarze - tego oczywiście nie wiem; jeszcze by tego brakowało, żeby takie rzeczy trafiały do wiadomości różnych gryzipiórów, ale dzięki różnym drobnym nieporozumieniom tego i owego możemy przecież się domyśli. Tak było np. w przypadku semper fidelis ministra Drzewieckiego, który wczesnym rankiem wychwala swego urzędnika pod niebiosa, a o 11 już go dymisjonuje. Krótko mówiąc, w rezultacie prawdziwym programem rządu jest odwdzięczenie się razwiedce i to w formach przez nią ustalanych, wskutek czego każdy z ministrów, podobnie jak i premier jest informowany o programie rządu na bieżąco. Można zatem powiedzieć, ze rząd premiera Tuska stanowi instrumentum, nie mówię, że ślepe, przy pomocy którego razwiedka porządkuje sobie Polskę. Kiedy zatem premier Tusk na naradzie aktywu partyjnego przechwala się, że „porządkuje Polskę”, to jest to prawda. Ale prawdą jest i to, co na naradzie „watahy” powiedział prezes Kaczyński. Rzecz w tym, że razwiedka przy pomocy instrumentum, jakie stanowi rząd premiera Tuska, porządkuje Polskę pod kątem swoich potrzeb, a nie potrzeb państwa, gospodarki, czy obywateli. Na fundamencie porozumienia okrągłego stołu, jakie „człowiek honoru” generał Kiszczak zawarł z zaproszonymi przez siebie agentami z dodatkiem tzw. pożytecznych idiotów, w Polsce ustanowiony został patologiczny kapitalizm kompradorski, w którym o dostępie do rynku możliwości funkcjonowania na nim decydują powiązania z prawdziwymi strukturami władzy, której punkt ciężkości leży zupełnie gdzie indziej, niż bredzi o tym konstytucja. Ten kompradorski kapitalizm polega ogólnie biorąc, na postępującym rozkradaniu zasobów państwa i obywateli, a także - na krępowaniu inicjatywy i ograniczaniu możliwości dostępu do rynku. Wyraża się to w ujęciu życia gospodarczego w cęgi reglamentacji, których rząd premiera Tuska ani myśli nawet poluzować. W tej sytuacji wzrost gospodarczy osiągany jest wbrew bandyckim „prawom” ustanawianym przez naszych okupantów, kosztem ryzyka i poświęcenia zwykłych ludzi, którzy w poczuciu odpowiedzialności schodzą do konspiracji gospodarczej w „szarej strefie” i wytwarzają tam co najmniej 30 procent polskiego PKB. Na domiar złego, efekty tego wzrostu są marnotrawione przez rosnącą rzeszę darmozjadów, którzy obgryzają Rzeczpospolitą coraz bardziej dotkliwie. Świadczy o tym choćby wzrost długu publicznego, który w lutym br. wynosił około 529 miliardów, a obecnie zbliża się do 600 miliardów złotych, a koszty jego obsługi w przeliczeniu na statystyczną rodzinę sięgają już prawie dwóch średnich krajowych wynagrodzeń. Zatem rację ma również prezes Kaczyński, gdy utrzymuje, że rząd premiera Tuska psuje Polskę. Rzeczywiście psuje, ale prawdę mówiąc, rząd premiera Kaczyńskiego pod tym względem zachowywał się przecież bardzo podobnie. Rzecz w tym, że razwiedka też grupuje się w różne bandy, które czasami nawet się podsrywają. Właśnie okazało się, że Centralne Biuro Antykorupcyjne zakręciło się wedle haków na szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa Bondaryka i oskarżyło go o ukrywanie półtoramilionowego dochodu, jakie przypadł mu w udziale z Polskiej Telefonii Cyfrowej. To bardzo ciekawa spółka, której głównym udziałowcem jest niemiecka T-Mobile Deutschalnd GmbH z 70,5 proc. udzialów. Udziałowcem mniejszym jest T-Mobile Poland Holding (22,5 %), dalej Polpager obecnie SFERIA S.A. (4 %), Carcom Warszawa (1.1%) i Elektrim Autoinwest (1,1%). Że też pan Bondaryk, jeden z asów naszej razwiedki, akurat tutaj, w kontrolowanej przez Niemców spółce znalazł sobie źródło tak sowitego wynagrodzenia... No, ale ośrodek studiów strategicznych, w którym podciągał się w strategii minister obrony Bogdan Klich, też funkcjonuje dzięki Fundacji Adenauera, która 95 proc. swoich pieniędzy czerpie z subwencji niemieckiego rządu. Rzuca to pewne światło na przyczyny, dla których rząd premiera Tuska reprezentuje opcję zdecydowanie europejską, podczas gdy prezydent Kaczyński - raczej amerykańską. SM

Zgroza i oburzenie Ach, po stokroć miał rację Janusz Szpotański, kiedy w „Towarzyszu Szmaciaku” przestrzegał, że „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”. Trafność tej przestrogi poczuł na własnej skórze minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, którego poseł do Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki przyłapał na tak zwanej myśl o zbrodni. Myśl o zbrodnię wymyślił Jerzy Orwell, który w książce „Rok 1984”, będącej rodzajem fantastyki politycznej, przedstawił tak zwany „Anglo-soc”, czyli Anglię pod panowaniem bolszewików. W „Anglo-socu” działa Ministerstwo Prawdy, ustalające na bieżąco, w co należy wierzyć, a w co już nie wolno - oraz Ministerstwo Miłości, okrutnie karzące wszelkie odchylenia od aktualnie zatwierdzonej linii, a zwłaszcza - okrutnie karzące wszelkie myśl o zbrodnie. Jak sama nazwa wskazuje, myśl o zbrodni była zbrodnia po9pełniona wprawdzie w myśli, niemniej jednak uzewnętrzniona albo w postaci słownej, albo w postaci gestu, albo w jeszcze jakiejś innej postaci. Myślozbrodnia, jakiej dopuścił się minister Radosław Sikorski polegała na opowiedzeniu dowcipu na temat amerykańskiego prezydenta-elekta Baracka Hussejna Obamy. Minister Sikorski opowiedział ten dowcip po polsku, więc gdyby nawet amerykański prezydent-elekt mógł go usłyszeć, to i tak by go nie zrozumiał. Okazało się jednak, że europoseł Ryszard Czarnecki, który ten dowcip usłyszał, poczuł się obrońcą czci prezydenta-elekta Baracka Hussejna Obamy i ministra Sikorskiego nie tylko zadenuncjował, ale pryncypialnie napiętnował. Z potępieniem ministra Sikorskiego pospieszyli też niektórzy politycy Prawa i Sprawiedliwości. Ten incydent jest pełen niezwykłych treści. Po pierwsze - okazuje się, że dżentelmeni powtarzają treść prywatnych rozmów i mimo to nie przestają być dżentelmenami. Poseł Ryszard Czarnecki miał ostatnio styczność z Samoobroną, co wiele wyjaśnia, ale żeby aż tak skorupka mu tam nasiąkła? Niewiarygodne, ale przecież prawdziwe. Najważniejsze jest jednak to, że - po drugie - kraj nasz coraz bardziej upodabnia się do „Anglo-socu”. Nie tylko powstają zręby Ministerstwa Prawdy, którego kapelanem zostanie pewnie Jego Ekscelencja abp Józef Życiński, ale przede wszystkim - wszyscy możemy się przekonać, że i u nas piętnuje się myślozbrodnię. Wprawdzie Orwell pisząc swoją książkę wzorował się na Związku Radzieckim, ale okazuje się, że prawdziwym miłośnikom Związku Radzieckiego nie przeszkadza nawet rozpad tego państwa. Prawdziwi ludzi radzieccy maja do Związku Radzieckiego przedziwny tropizm i nawet jeśli zmieni on swe położenie, przenosząc się, dajmy na to, do Ameryki, tam tez go znajdą i z pełnym oddaniem będą bronili Wielkiego Brata przed dowcipnisiami, którym Chorąży Pokoju kazał budować Kanał Białomorski i inne pomniki socjalizmu. SM

So eine Schweinerei! Uuuuuu! Sprawa jest znacznie poważniejsza, niż początkowo wyglądała. Kiedy dwaj przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze TVN Morozowski i Sekielski wzięli w krzyżowy ogień pytań oblanego siódmymi potami pana Drzewieckiego, ministra sportu w rządzie premiera Donalda Tuska - sadziłem że to zwyczajna zemsta za jego świętokradcze poczynania w Polskim Związku Piłki Nożnej. Okazało się jednak, że w obronie ministra Drzewieckiego i z pryncypialna krytyką obydwu przodujących w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariuszy TVN, wystąpił Salon. Protestuje i pan Wroński i pani Wielowieyska i pan Lindenfeld i pan Findengeld, a nawet niebożę pan Daukszewicz. Najwyraźniej akcja nie tylko nie została z Salonem skonsultowana, ale narusza jakieś jego żywotne interesy. Tylko patrzeć, jak z potępieniem pośpieszy dyżurny autorytet moralny Stefan Bratkowski, chociaż, gdy SDP potępiło obydwu funkcjonariuszy TVN za zorganizowanie prowokacji z wykorzystaniem posłanki Beger, która o sekretnym rejestrowaniu rozmowy była uprzedzona, uznał, że to kompromitacja... SDP! No dobrze, ale przecież każde dziecko wie, że pan Stefan jest autorytetem obrotowym i niczym kurek na kościele, zawsze obraca się z wiatrem. W takim razie nieomylny to znak, że razwiedka dmucha w jedną stronę, a Salon w drugą. O co chodzi? Czyżby o sondaż, z którego wynika, że elektorat SLD to same „leberały” („zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie!” - zdeklarował Towarzysz Szmaciak) i wolnorynkowcy? Czyżby razwiedka jeszcze raz próbuje wystrychnąć Salon na dudka i przygotowując polityczną alternatywę dla rządu premiera Tuska nie uwzględniła w niej mądrali z Partii Demokratycznej? SM

Biała rasa wymiera Jak podaje jakiś-tam, kolejny zresztą, raport ONZ ludność Polski zmniejszy się do 2050 roku o 20% (a np. Ukrainy o 33%). Dane te są oczywiście bzdurne (tak nawiasem: coraz więcej jest „raportów” nie o tym, co jest lub było - lecz o tym co będzie; jest to łatwiejsze - nie trzeba robić żadnych badań...). Jest wprawdzie całkiem możliwe, ze ubędzie 7 milionów Polakow - ale Natura horret vacuum - i w to miejsce przybędzie 15 milionów Wietnamczyków, Chińczyków, Arabów, Kurdów, Hindusów, Tamilów, Turków - a może nawet (Globcio!) Murzynów. A dlaczego wymiera Biała Rasa? Oczywiście: socjalizm, d***kracja, etatyzm (państwo de facto odbiera dzieci rodzicom - więc po co rodzić dzieci komuś?) ale podstawową przyczyną są UBEZPIECZENIA EMERYTALNE.  Taki Kurd ma sześcioro dzieci - i to dobrze wychowanych, w szacunku dla rodziców - bo chce, by miał go kto utrzymać na starość. Biały Człowiek jest karmiony informacją, że „otrzyma emeryturę” - więc dzieci są mu niepotrzebne. Systemu emerytalnego zlikwidować jednak nie można, bo (a) budżety ZUS i OFE to niemal drugi budżet państwa - w dodatku słabo kontrolowany, a politycy chcą mieć co rozkradać. (b) bo większość ludzie chce „mieć bezpieczną starość” - bez wysiłku, jakiego wymaga wychowanie dzieci - a są zbyt głupi, by zrozumieć, że tak rozumuje niemal każdy (poza może menelami...) - więc tych emerytur nie będzie, bo skąd? Na czym zaś polega niebezpieczeństwo związane ze spadkiem dzietności? Pierwsze i oczywiste: w to miejsce przyjdą Obcy - i zrobią z nami to samo, co Ostrogoci i Wandale zrobili z Rzymianami. Wbrew pozorom ważniejsze jest jednak drugie: zostają zaburzone podstawowe mechanizmy społeczne. Jeśli w kraju jest mało dzieci, to stają się one „dziećmi szczególnej troski” - tak, jak jedynak wychowany w rodzinie, która 20 lat starała się mieć dziecko. Na dzieci się chucha i dmucha - co powoduje, że wyrastają na rozwydrzone bachory. I rozwydrzoną, ale i wydelikaconą, młodzież. Zaburzona proporcja ludności owocuje próbami „naprawienia” piramidy wiekowej - poprzez np. euthanazję, co z kolei narusza zasadę świętości życia ludzkiego. Zanika jurność mężczyzn: jeśli w każdym roczniku było więcej ludzi, niż w poprzednim, a mężczyźni w związkach są starsi od kobiet - to na każdego mężczyznę wypadało więcej kobiet, co pozwalało zaspokajać naturalne poligamiczne zapędy części mężczyzn; teraz to zanika. Co owocuje spadkiem ilości nasienia u mężczyzn. W d***kracji zaś skutki są wręcz katastrofalne, bo większość głupich starców (i wcale nie chodzi o „mohairowe berety”!) narzuca w imię „bezpieczeństwa” nieprawdopodobne ograniczenia (np. w ruchu drogowym). Powoduje też, że polityka krajów dotkniętych dominacją starców staje się bojaźliwa, rozpaczliwie ślamazarna... Proszę zauważyć, że w monarchii wraz z nowym królem następuje odmłodzenie całego aparatu państwa. Monarchia - to szansa dla młodych. W d***kracji rządzą starcy - i po kilku latach nadal rządzą starcy - tyle, że częściowo inni. Nic się nie zmienia, a kraj staje się coraz bardziej stary. Wymieramy, po prostu... Jedynym wyjściem jest likwidacja ubezpieczeń emerytalnych - ale żaden polityk w d***kracji nie chce nawet o tym słyszeć. Albo zamordujemy d***krację - albo wymrzemy. Wczoraj pisałem o tym, że ludzie starzy wszystkiego się boją i narzucają w imię „bezpieczeństwa” nieprawdopodobne ograniczenia (np. w ruchu drogowym). Przykład: kaski motocyklowe. Młodzi ludzie nie boją się jeździć bez kasków - to głupi starcy (sami nie jeżdżą!) narzucają im te ograniczenia. Po części dlatego, że gdy młodych ludzi jest mało, chcą nadmiernie chronić ich życie. I dodałem: i wcale nie chodzi o „mohairowe berety”! Tak - bo niektórym się wydaje, że słuchacze o. Tadeusza to banda tępych krów i wołów. Cóż: być może nawet - acz nie na pewno - średni IQ słuchacza Radio "Maryja" jest niższy od średniej ogólnopolskiej. Jednak „mohairowe berety” wierzą w Boga. A więc nie obawiają się śmierci tak jak ateiści (bo wiedzą, że prawdziwe życie jest dopiero w Zaświatach). Poza tym wierzą, że wszystko jest w ręku Boga - a więc jak ktoś ma się zabić, to zabije się i w kasku. Mniemania te mogą być fałszywe - ale skutki tego, że oni w to wierzą, są i dla nich, i dla całego społeczeństwa bardzo pozytywne! Nie chcą przymusu ubezpieczeń (Amisze odrzucają nawet ze zgrozą myśl o ubezpieczeniach dobrowolnych...). Więc proszę nie lekceważyć słuchaczy Radio "Maryja"! JKM

Ani słowa prawdy... Zeznania Bronisława Komorowskiego z lipcowego przesłuchania przez Prokuraturę Krajową nie tylko w części dotyczące kontaktów z Lichockim i Tobiaszem są nieprawdziwe. Więcej- tłumacząc się przed śledczymi ze swego udziału i roli jaką odegrał w działaniach służb-specjalnych wobec Komisji Weryfikacyjnej i dziennikarza Sumlińskiego marszałek Bronisław Komorowski nie powiedział ani słowa prawdy. A nadto, okazuje się, że marszałek- miał jakże istotny z punktu widzenia „kryminalistyki"- motyw by w sprawę wrobić i w efekcie zniszczyć Sumlińskiego Komisja ds. służb specjalnych postanowiła zaprosić redaktora Wojciecha Sumlińskiego na przynajmniej jeszcze jedno posiedzenie. Na wczorajszym, pojawiły się, bowiem wątpliwości czy może mówić o dotyczącym go śledztwie w sytuacji, gdy prokuratura może wykorzystać każdy pretekst by ponownie go posadzić- chociażby twierdząc, że ujawnia tajemnice dochodzenia, a więc istnieje groźba mataczenia. Spec-komisja postanowiła, więc zwrócić się do ministra Ćwiąkalskiego o zwolnienie dziennikarza z tajemnicy dochodzenia podczas zamkniętego przesłuchania na forum speckomisji ( członkowie tejże mają gryf dostępu do informacji niejawnych i tajnych). Wojciech Sumliński mógł, więc mówić tylko o rzeczach, które objęte tajemnicą śledztwa nie są, a dotyczą go osobiście, Bronisława Komorowskiego i Leszka Tobiasza. Efekt był taki, że po około dwóch godzinach posiedzenia posłowie wychodzili z niego- tak ci z SLD, jak z PiS i PO z wypiekami na twarzach. I chyba to, co się tam działo najlepiej oddaje stwierdzenie Zbigniewa Wassermanna- Zeznania Sumlińskiego potwierdzają, że mamy do czynienia z bardzo poważną sprawą, której wszystkie aspekty należy wyjaśnić.

Kolejne kłamstwo Bronka A wczorajsze wyjaśnienia już przyniosły kolejne rewelacje podważające wiarygodność marszałka Bronisława Komorowskiego. Rewelacje, które praktycznie w ciągu kilku chwil można było zweryfikować. I w efekcie tego można powiedzieć- wokół Komorowskiego coraz bardziej zaciska się pętla. „ kto zadaje się z takimi ludźmi jak Tobiasz i Lichocki musi liczyć się z konsekwencjami"- powiedział mi niedawno, odnośnie Wojciecha Sumlińskiego jeden z parlamentarzystów PO.  Jakże trafnie pasują te słowa raczej do sytuacji, w której znalazł się marszałek Bronisław Komorowski. Okazało się, bowiem, że marszałek Komorowski kłamał zeznając w lipcu w prokuraturze nie tylko w kwestiach chronologii spotkań z Tobiaszem i Lichockim czy zatajając informacje o tajnym spotkaniu równocześnie z Tobiaszem, Pawłem Grasiem i Krzysztofem Bondarykiem.  Bronisław Komorowski kłamał również pytany o jego własne kontakty z red Wojciechem Sumlińskim. Dlaczego? Miał powód ukrywać taką informację. Analiza kontaktów Komorowskiego z Sumlińskim wskazałaby, bowiem, że marszałek Sejmu miał czysto osobisty motyw by - zakładając, że na co wszystko wskazuje, sprawa jest prowokacją- umoczyć w niej tego dziennikarza i przyczynić się do jego zawodowej śmierci. A nie od dziś, o Komorowski mówi się, że mściwym jest. Lipcowe przesłuchanie Bronisława Komorowskiego w prokuraturze. - 24 .07.godzina 13.07,. przesłuchujący prokurator Prokuratury Krajowej Andrzej Michalski zadaje pytanie Marszałkowi Sejmu o to czy ten zna Wojciecha Sumlińskiego. Komorowski odpowiada „Nazwisko Wojciecha Sumlińskiego kojarzę jedynie z prasy. Nie znam go osobiście. Leszka Pietrzaka także nie kojarzę." Ale to kłamstwo!  Jak wyszło na jaw podczas posiedzenia sejmowej spec-komisji w styczniu 2007 roku Wojciech Sumliński (po raz kolejny) spotkał się osobiście z marszałkiem Bronisławem Komorowskim. Do spotkania doszło w sejmowym gabinecie dzisiejszego marszałka. Powód? Praca nad przygotowywanym wówczas dla programu „30 minut" w TVP Info materiałem o Fundacji Pro Civil. Fundacja Pro Civili, w sprawie, której Sumliński w styczniu 2007 r. spotkał się z Komorowskim, została powołana do życia w 1994 r. i miała zajmować się ochroną pracowników służb specjalnych i ich rodzin, w rzeczywistości zaś zajmowała się szeroko pojętą działalnością biznesową. Jej działalność była zbieżna z działalnością Fundacji Bezpieczna Służba założonej m.in. przez Jeremiasza Barańskiego, w jednej i drugiej znaleźli się ludzie związani z UOP i WSI. Pro Civili, z którą związani byli współpracownicy Komorowskiego, budziła podejrzenia funkcjonariuszy CBŚ, którzy prowadzili postępowanie w sprawie jej przestępczej działalności. Policja w wyniku politycznych nacisków dochodzenia nie ukończyła. Program, który wywołał poważne zdenerwowanie Komorowskiego wyemitowano w TVP INfo kilkanaście dni później na przełomie stycznia i lutego 2007. Zaledwie kilka miesięcy później Sumliński staje się podejrzanym w aferze, w której ludzie z WSI i Komorowski odgrywają bardzo istotną rolę. Przypadek? Nie wierzę w takie przypadki. Komorowski miał motyw, miał możliwości, a teraz plącze się w zeznaniach. Gdyby nie był osobą publiczną, prominentem koalicji, której podlega dyspozycyjny Ćwiąkalski- już miałby na głowie prokuraturę

Dziennikarstwo? Nie -prostytucja. Zastanawiam się, po wczorajszym posiedzeniu sejmowej spec-komisji jednak, czy prawda kogokolwiek w tej sprawie interesuje. Może, jeśli nie wszyscy, ale większość przedstawicieli mediów - nie na poziomie zwykłych dziennikarzy, ale prowadzących, redaktorów działów, naczelnych, wydawców jest tak uradowana utrąceniem Komisji Weryfikacyjnej WSI i zablokowaniem publikacji aneksu z weryfikacji WSI, w którym miały się pojawić po raz kolejny informacje o związkach dziennikarzy ze służbami specjalnymi - że są gotowi przejść do porządku dziennego nad coraz bardziej oczywistą oczywistością: akcja ABW wobec członków Komisji Weryfikacyjnej WSI red Sumlińskiego była efektem prowokacji służb specjalnych: byłych i obecnych. I nie trzeba tak naprawdę daleko szukać, wnikać w środowisko spec-służb, grzebać się w aktach. Warto rozmawiać. Na przykład z posłem Pawłem Grasiem (PO), któremu Komorowski najwyraźniej wbrew jego własnej woli próbował w tej aferze wyznaczyć pewną rolę. A poseł Graś, w krótkiej rozmowie z „ND", tuż przed posiedzeniem spec-komisji powiedział, że od samego początku „Podejrzewałem, że jest to prowokacja". Podejrzenia Grasia szły w kierunku „ chcą ośmieszyć Platformę". Jeśli już na tym etapie zeznania i wiarygodność Tobiasza były dla specjalisty od spec-służb, byłego wojskowego Grasia - prawdopodobną prowokacją, to, co spowodowało, że nagle się uwiarygodniły? To, że trafiają w PiS, a nie w PO? To, że chronią Komorowskiego?  Graś wczoraj, w krótkiej rozmowie na sejmowym korytarzu tuż przed posiedzeniem komisji mówi „ Nie miałem, nie mam i nie chce mieć nic wspólnego z Lichockim i Tobiaszem. Nie zadaję się z takimi ludźmi"- i jest to chyba aż nadto wymowne stwierdzenie. Podobnie jak wymowny jest całkowity brak zainteresowania dziennikarzy jakichkolwiek mediów przesłuchaniem Wojtka Sumlińskiego przez spec-komisję. Przed salą posiedzeń w dniu wczorajszym nie pojawił się dosłownie żaden z dziennikarzy. Bo już wydano wyrok?  Bo lepiej nie wychylać się i nie narażać Marszałek i spółce? Zwykłe lenistwo- po co płynąć z prądem, tracić czas, poczekamy, co czas pokaże, a wtedy albo napiszemy albo przemilczymy, w zależności od dyrektyw. Zdaje się, że taką właśnie tezę lansuje gwiazda dziennikarstwa „śledczego" redaktor Jabrzyk. Nie wiem na ile uprawniona jest teza Antoniego Macierewicza, jaką zawarł w czwartkowym wywiadzie dla „ND", że - „oddziaływanie na media, inspirowanie mediów i manipulowanie mediami było jednym z istotniejszych zadań WSI. Wydaje mi się, że duże możliwości tego typu działania lobby WSI posiada po dzień dzisiejszy. W związku z tym chcę stwierdzić raz jeszcze, że rozpowszechnianie kłamstw na temat przecieków z Komisji Weryfikacyjnej jest realizacją zadania inspirowanego, zlecanego, rozpowszechnianego przez lobby WSI i nie ma nic wspólnego z prawdą. Nie czynię nikomu personalnie żadnego zarzutu, lecz wskazuję na to, że niestety na skutek przejęcia władzy przez Platformę Obywatelską nie wyciągnięto wszystkich konsekwencji z inspirowania przez WSI mediów i nadal szereg z nich jest pod wpływem służb specjalnych.", ale choćby w kontekście medialnego przemilczenia wypływających faktów wskazujących na to, że mamy do czynienia z prowokacją służb -specjalnych, wydaje się mieć ona sens. Sprawa redaktora Sumlińskiego w mediach prowadzona jest przez spec-służby według schematu znanego już z prowokacji, której ofiarą stał się uniewinniony przed kilkoma dniami Romuald Szeremietiew. Opluć, oskarżyć, pomówić, później nie dać szans na publiczną obronę, a jeśli i tak się wybroni- to przemilczeć. To właśnie przemilczenie- stara peerelowska metoda- jest najgroźniejszą bronią. Wojciech Wybranowski

22 listopada 2008 Zwolnić głuchych od płacenia abonamentu radiowego... Ten przewrotny tytuł zmobilizował mnie do zajęcia się tym co kiedyś, pan Adam Michnik i jego Gazeta Wyborcza, pisały o Lechu Wałęsie, jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, lat wielkich socjalistycznych przemian, które z grubsza polegają na zamianie topornego socjalizmu moskiewskiego , na wyrafinowany i bardziej zakamuflowany- socjalizm europejski. Tamten wydawał się okropny, siermiężny, szary, beznamiętny…. Obecny jawi się jako kolorowo- reklamowy, przezroczyście zamożny, bo jak ktoś sprytnie zauważył” nędza jest w  Polsce przezroczysta”.. Początek lat dziewięćdziesiątych,, tak do roku 1995- to okres niespotykanej w Polsce prosperity, odchodzenia od wolnego rynku, ale  powoli, więc to odchodzenie jeszcze tak nie oddziaływało na podmioty gospodarcze, jak to ma miejsce dzisiaj , gdy biurokracja rośnie lawinowo, ceny, koszty, parapodatki, podatki, opłaty.. Proszę dzisiaj spróbować założyć zwykły, mały kiosk, opłacając pełny ZUS, dzierżawę, biuro rachunkowe( jest ich tak wiele, bo coraz więcej jest socjalizmu)., ogrzewanie, telefon itp.. Jak tak dalej pójdzie to dla małych, dla który powinien  istnieć system, nie będzie  miejsca.. Przypomnę państwu tylko  nazwy dwóch ustaw, zwanych ustawami Balcerowicza, które - jak twierdzi propaganda- były wolnorynkowe…1.Ustawa o szczególnych warunkach zwalniania pracowników. Stwarzała nowe przepisy chroniące ludzi zwalnianych z pracy, zwłaszcza w drodze zwolnień grupowych, zapewniała odprawę finansową przy zwolnieniu i wprowadzała okresowe zasiłki dla bezrobotnych.(???). 2.Ustwa o działalności gospodarczej prowadzonej przez inwestorów zagranicznych. Zobowiązywała przedsiębiorstwa do odsprzedawania dewiz państwu po ustalonym przez bank centralny kursie, zapowiadała możliwość wywozu zysków za granicę i zwalniała przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym od płacenia popiwku. Te dziesięć ustaw to oczywiście ustawy odchodzące od wolnego rynku, a nie go przywracające, bo przecież  ustalanie jakichś kursów, zwalnianie  obcych z popiwku, a swoich nie, czy sam popiwek,  jakieś idiotyczny obowiązek sprzedawania państwu dewiz, czy wprowadzanie zasiłków- to oczywisty socjalizm… Ale zrobiono famę, że pan Balcerowicz to wolnorynkowiec.. Nic bardziej błędnego! To typowy socjalista posługujący się w swoich wypowiedziach retoryką wolnorynkową.. Ale wróćmy  do jego przyjaciela pana Adama MIchnika.. W 1990 roku pisał tak: „Wałęsa może zwyciężyć w wyborach, jeśli zdoła utrzymać swój mit” ojca narodu”. Ojciec- jak wiadomo- może się upić i zbić żonę, ale dzieciom na ojca nie wolno podnieść ani głosu, ani ręki. Jeśli ten mit sparaliżuje polskie umysły i serca- wtedy Wałęsa zwycięży. Zwycięży, choć jasno zapowiada w swych wypowiedziach, że demokracja jest mu potrzebna jako instrument do objęcia steru rządów. A potem- obawiam się-  demokratycznie będzie już tylko to, co on sam zadekretuje”. Jednak przez następne lata okazywało się, że demokratyczne jest to co zadekretuje pan Adam Michnik, co pan Rafał Ziemkiewicz nazwał „ Michnikowszczyzną”.. W 1990 roku 27. 10. pan Adam pisze tak:” Wałęsa podzielił „ Solidarność”. Usunął tych wszystkich, którzy umieli mu się przeciwstawić i mogliby mu zagrodzić drogę. W tym celu uznał za pożyteczne określić ich publicznie mianem „ jajogłowych” lub „ Żydów”. Popatrzcie państwo jaki to był ten Lech Wałęsa dyktator, jaki zawłaszczający, jaki samodzielny i dominujący, jaki przewodni i samoistniejący.. Bez „Wachowszczyzny”.. No, no- to  zupełnie inna historia., niż widzę ją na przykład - ja.. „ Słuchając jego kolejnych deklaracji samochwalczych, łatwo można nabrać przekonania, że przewodniczący NSZZ” Solidarność” nie ma nic do zaproponowania poza własna osobą i potokiem sprzecznych ze sobą obietnic”.. „Być może Wałęsa zwycięży w wyborach prezydenckich. Ale wtedy nie będzie prezydentem demokratycznej Rzeczpospolitej, lecz czynnikiem destabilizującym polityczny układ, wprowadzającym chaos, izolującym Polskę od świata”(???). Niezłe, naprawdę… Człowiek będący częścią układu, wprowadzi chaos zostając nawet „ mędrcem” w Unii Europejskiej.. „Wódz charyzmatyczny będzie ze złowrogą intuicją likwidował wszelkie odruchy niezależne, aż złamie kruchą polska demokrację”…  „ Nie odczuwam bowiem  żadnej solidarności z ludźmi , którzy z symbolu wolności i nadziei uczynili znak konformizmu i knebla”. „Lech Wałęsa jest politykiem obdarzonym wielkim talentem skłócania ludzi i dlatego jest tak bardzo niebezpieczny. Jego wielkie zasługi przeobrażą się w swoje przeciwieństwo- staną się przekleństwem dla Polski” Według Adama Michnika „ Boli mnie, gdy śledzę kierunek ewolucji Wałęsy: od symbolu demokracji, do jej groteskowej karykatury”( 27.10.1990). W deklaracji wygłoszonej na spotkaniu Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego 7 października  1990  roku redaktor MIchnik powiedział:” Będę prowadził kampanię negatywną. Przy całym  szacunku dla Tadeusza Mazowieckiego uważam za mniej ważne, by został on prezydentem. Dla mnie ważniejsze jest, by Wałęsa prezydentem nie został”. Były wtedy również wypowiedzi innych przyjaciół pana Adama Michnika, na przykład pana Pawła Smoleńskiego, który pisał:” Wałęsa wielokrotnie obiecywał, że zrobi  Adama MIchnika spikerem radiowym( udowodnię wam, że on się do tego nie nadaje) i wielu wiecownikom pomysł bardzo się podobał” Przyznam państwu, że mnie też ten pomysł się podoba., jest i zabawny i  celny.. Czego się nie wygaduje w różnego rodzaju kampaniach demokratycznych.. I co jeszcze pisał pan redaktor Paweł Smoleński, ważny człowiek u boku pana redaktora Michnika? „Wałęsa mówił, że jest Polakiem, wtedy gdy z tłumu padały pytania o Żydów: o krzywdy jakich od nich doznał(23.10.90). A Adam Michnik mu wtórował:” Nie był nigdy populistą ani antysemitą. Jedno i drugie uważał za idiotyzm. Ale teraz Wałęsa wypowiadając nonsensy o „ jajogłowych'  i dzieląc ludzi wedle kryteriów rasowych na Żydów i nie- Żydów, złożył pokłon wyznawcom antyinteligenckiego populizmu i antysemickiej fobii. Ci ludzie będą teraz popierać dążenie Wałęsy do prezydentury”. Redaktor Michnik uszczegóławia:” Mówi Wałęsa” Jestem czysty Polak, tu urodzony”. Okazuje się tedy, że są jacyś Polacy” nieczyści”, urodzeni gdzie indziej..(27.10.1990. I jeszcze wypowiedź Jerzego Surdykowskiego, też przyjaciela pana redaktora MIchnika: ”Straszliwym błędem Gdańskiego Noblisty, błędem za który płacimy i płacić będziemy ogromna cenę, jest wbicie klina pomiędzy inteligencję a robotników, zaatakowanie i zelżenie tego, co w „Solidarności” najcenniejsze: solidarności. To co budowaliśmy przez kilkanaście lat, można paru nierozsądnymi wypowiedziami zniszczyć w ciągu kilkunastu dni. Tym bardziej, że ludziom sfrustrowanym, tak biedą jak i kłótniami przywódców, łatwo podsunąć wizerunek wroga- jajogłowego intelektualisty, warszawsko- krakowskiego salonu. Oby nie gorzej”.. (4.08.1990). Po co to przypomniałem? Żeby uświadomić państwu jak można zmienić propagandę o 180  stopni, jak to wszystko wygląda dziś.. Gdzie przebiegają prawdziwe podziały? Kto z kim gra naprawdę i w jakiej  drużynie..? To wszystko to jedynie kłótnie w jednej okrągłostołowej rodzinie.. Dzisiaj  o panu Wałęsie pan redaktor Michnik by tego wszystkiego nie napisał… Może to dobry pomysł, żeby głuchych zwolnić od płacenia abonamentu radiowego, niewidomych od płacenia abonamentu telewizyjnego,  a mających krótką pamięć- zwolnić od myślenia.. A może Wolter miał rację twierdząc, że:” Tylko szarlatani są pewni swojej sprawy”??? WJR

Skutki braku koordynacji Front ideologiczny, jak wiadomo, nie przebiega tylko na jednym odcinku, ale na wielu. W tej sytuacji ogromną role odgrywa koordynacja. Kiedy zatem, dajmy na to, na gospodarczym odcinku frontu ideologicznego grandziarzom udało się szczęśliwie doprowadzić do kryzysu finansowego, dzięki któremu można będzie przeforsować upragnione socjalistyczne przemiany w skali światowej, to jasne jest, że trzeba wzmóc ofensywę również na innych odcinkach. Dotychczasowa tresura do politycznej poprawności przyniosła rezultaty i dzisiaj już nikt nie ośmieli się pisnąć, gdy funkcjonariusze „państwa neutralnego światopoglądowo” władczo wkraczają między rodziców a dzieci, czy między małżonków, dyktując im nieomal, kiedy wolno im chodzić za potrzebą, więc można już przejść do etapu następnego, to znaczy - porzucić kostium „światopoglądowej neutralności”. Jednak przezorność nakazuje, by ta kolejna ofensywa została poprzedzona tak zwanym rozpoznaniem walką. W związku z tym w Wielkiej Brytanii i Ameryce zaktywizowały się „stowarzyszenia humanistów”, które na tym etapie wychodzą do tubylczych mas z wiadomością, że „Boga nie ma”. „Humaniści” nie tylko twierdzą, że Boga „nie ma”, ale również - że bez Niego jest „lepiej”. Ha! Czy „lepiej”, to nie jest wcale takie pewne. Zwrócił na to uwagę Teodor Dostojewski w powieści „Bracia Karamazow”. Kiedy Iwan przekonał Smierdiakowa, że „Boga nie ma” a zatem - „wszystko wolno”, ten wiele nie myśląc chwycił pogrzebacz i roztrzaskał nim łeb swemu naturalnemu ojcu, starszemu panu Karamazowowi. Dla niego byłoby niewątpliwie lepiej, gdyby Smierdiakow po staremu w Boga jednak wierzył i nie uważał, że „wszystko wolno”. Ale - jak zauważył Janusz Szpotański - „tak się historii koło kręci, że najpierw są inteligenci co mają szczytne ideały i przeobrazić chcą świat cały” i próbują zaszczepić te swoje brednie ludziom prostym, no a potem jest już za późno. Mówią, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na świat drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego. Coś jest na rzeczy, bo oto pani Magdalena Środzina, nauczająca na Uniwersytecie Warszawskim etyki, no i w ogóle - „dama i pisarka” uważa, że „nie ma przeszkód”, by podobną kampanię przeprowadzić i w Polsce. Może to niezbyt taktowne przypomnienie, ale pani Magdalena Środzina żyje dostatecznie długo by pamiętać, że takie kampanie już w Polsce były przeprowadzane jeszcze za życia Nauczyciela Całej Postępowej Ludzkości, czyli Józefa Stalina. Wtedy też nie było żadnych przeszkód, a gdyby nawet jakieś się pojawiły, to Urząd Bezpieczeństwa szybko by je usunął. Myślę, że i dzisiaj dałoby się to załatwić, bo z humanizmem wiadomo - żartów nie ma. Jeśli zatem mógłby pojawić się jakiś problem, to tylko jako skutek braku należytej koordynacji między różnymi odcinkami frontu. Oto za pierwszej komuny pan Jan Woleński, który tak naprawdę nazywa się Jan Hetrich, działał aktywnie w Stowarzyszeniu Ateistów i Wolnomyślicieli. Mógłby więc i dzisiaj, oczywiście już jako „humanista”, taką kampanią wprawnie pokierować. Szkopuł wszelako w tym, że pan Hetrich, nadal jako Jan Woleński, przed dwoma laty został wiceprezydentem żydowskiej loży B'nai B'rith, co oznacza Zakon Synów Przymierza. Czy wiceprezydentowi Zakonu Synów Przymierza wypada prowadzić kampanię, że „Boga nie ma”? Przecież jeśli Boga nie ma, to również cały „zakon”, podobnie jak i „przymierze” nie są warte funta kłaków, a najgorsze jest to, że nie ma również „narodu wybranego”, bo niby przez kogo? Więc może lepiej nie ryzykować, co? SM

Rozdawnictwo liberalne W piątek wieczór trolle z PiSLD poszły się bujać, stąd rzeczowe wypowiedzi nie zostały przytłoczone bełkotem. Niewątpliwie najzabawniejsza była wypowiedź podpisana {~Euro_fun}: „Jakbyś był świadomym liberałem, to wiedziałbyś zapewne, że liberalizm nie oznacza braku rozdawnictwa, tylko rozdawnictwo zracjonalizowane. Państwo może ładować forsę w coś, co dobrze rokuje na przyszłość - i z socjalizmem nie ma to nic wspólnego". Dyskutować z tym się nie da - można się tylko śmiać z Nowej, Lepszej Definicji Liberalizmu. Przecież cała PRL nie robiła nic innego, tylko ładowała forsę w coś, co dobrze rokowało na przyszłość - np. kopalnie węgla czy stocznie. Rozumiem, że {~Euro_fun} jest euro-fanem - bo liczy, że racjonalne okaże się ładowanie forsy w euro-fanów. Znacznie bardziej rzeczowo - choć bez znajomości rzeczy - pisze {~liberał z PO}: „Bez tego »socjalu« bylibyśmy jeszcze dziadami przez kilka kolejnych dziesięcioleci. Spójrz na byłą NRD - dzięki »socjalowi« z RFN zacofane niegdyś państwo szybko stanęło na nogi, zaś Polska wlecze się jak smród. Potrzebne są nam unijne dotacje (eurosocjal - jak ktoś woli), bo tylko z nimi dogonimy cywilizacyjnie demokratyczny Zachód. Jakoś nie widzę, aby nawet najwięksi liberałowie krytykowali np. plan Marshalla, a przecież to też „socjal”. Tylko durne komuchy i staliniści sprzeciwiają się unijnym dotacjom, bo chcą zepchnąć Polskę na cywilizacyjny margines i oddać w ręce ruskich”. Najpierw sprostowanie: NRD była lepiej rozwinięta gospodarczo od PRL. Dziś, wskutek władowania w to państewko już ponad biliona €urosów, była NRD jest za Polską - co widać po cenach ziemi w nieodległych od siebie regionach w Polsce i b. NRD. Np. na Łużycach i w Ziemi Lubuskiej. I pytanie teoretyczne: ile USA ładowały w przyłączanie do siebie np. Kalifornii? Odpowiedź brzmi: NIC (podobnie jak nie ładowano w żadne inne przyłączane terytorium...). Wskutek tego Kalifornia jest dziś jednym z najbogatszych stanów USA. Gdyby otrzymywała dotacje, byłaby na poziomie obecnych rezerwatów indiańskich lub tych części Słowacji, które zamieszkują dotowani obficie Cyganie. Darmocha szkodzi gospodarczo i paczy charakter. Przerabia przedsiębiorczego faceta w żebraka. Niektórzy żebracy są bardzo zamożni - to fakt (parę lat temu w sienniku zmarłej krakowskiej żebraczki znaleziono 1,5 mln złotych). Ale są żebrakami. Dawniej uczono, że honorowy facet nie przyjmuje darowizn. Czy dziś ktoś słyszał słowo „honor”? JKM

23 listopada 2008 Nie spędzaj lat swojego życia w otępieniu.. Podczas gdy rosyjski astrolog  Paweł Globa twierdzi,  że w ciągu  najbliższych dwóch lat rozpadnie się Unia Europejaka i zniknie NATO, myśmy w najlepsze balowali wczoraj na imieninach  u Janusza Korwin- Mikke.. Jak zwykle żona pana Janusza, pani Małgosia- stanęła na wysokości zadnia kulinarnego.. Czego tam nie było na stole tzw. szwedzkim, a tak naprawdę polskim.? I śledzik w wybornym oleju, i flaczki - no nie belwederskie, o których swojego czasu pisał pierwszy  przewodniczący niepotrzebnej w państwie wolnego słowa - Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, pan Marek Markiewicz, i wybór sałatek; i te groszkiem, z ananasem, z brzoskwinią , i takie śledziowe.. Pani Elżbiety Kruk, reprezentującej z nadania Prawa i Sprawiedliwości KRRiTV nie było, bo widocznie przyłapana przedwczoraj  na korytarzu sejmowym w stanie wskazującym na…. Stresujące jest to życie posła w Sejmie i bardzo uciążliwe psychicznie więc, człowiek musi się jakoś rozładować Dziwne, że do tej pory nie ma sejmowych patroli trzeźwości , które  kontrolowałyby alkomatem zachowanie posłów, tak samo jako oni nas urządzili ustawowo w życiu codziennym, wysyłając na ulice policjantów z alkomatami, żeby sprawdzali poziom naszej trzeźwości… Tym bardziej, że wiele  posłowie robią dla nas, dla naszego dobra na co dzień i przy tym muszą być trzeźwi: a to show z pomostówkami, a to kryzys nadciąga i rząd się do niego przygotowuje, a to w Komisji Trójstronnej się podialoguje,  na terenie Centrum Dialogu Społecznego gdzieś na peryferiach Warszawy, żeby dialog utrzymać z dala od centrum, no i przy nadziei, że mało komu się będzie chciało tam jechać.. Natomiast był pan Andrzej Arendarski, prezes Polskiej Izby Gospodarczej, też potrzebnej w gospodarce rynkowej, jak przysłowiowy wrzód na d….e…. Rosyjskiemu astrologowi  Pawle Globa udało się przewidzieć wybór Miedwiediewa  na prezydenta  Federacji Rosyjskiej, a także to co działo się w  Ameryce w dniu 11 września.. Nie  sprawdziły się przewidywania, że w 2000 roku miał zginąć Fidel Castro, choć przy prawie siedmiuset zamachach na niego, było to wielce prawdopodobne.. Nie udało się również przewidzieć śmierci G. Busha w 2007 roku.. Jest na razie dwa do dwóch!… Może z tą Unią mu się sprawdzi… Daj Boże! Niech się rozpadnie jak najszybciej, a jej konstruktorów i popleczników, nich wiatr historii jak najszybciej wywieje.. W sytuacji towarzysko- zacieśniającej, w rozmowach wypływają różne sprawy, które ludziom leżą na wątrobie.. Na przykład pan dr Mariusz Affek, monarchista, tęgi mózg intelektualny,  podszedł do mnie siedzącego z nogą w gipsie, obok akwarium, w którym JKM hoduje akwariowe rybki (  a może to ktoś z rodziny?) i powiedział,  że już osiem miesięcy temu dał swój artykuł do  dwumiesięcznika „ Stosunki międzynarodowe”, a do tej pory nie został opublikowany, bo pan redaktor Michał Sikorki, będący dotychczas naczelnym redaktorem, wyjechał do Islandii jako  attache.. Na jego miejsce redaktorem naczelnym został mój syn Konrad Rajca, który akurat wyjechał do Berlina, ale obiecałem mu, że jak tylko wróci  przypomnę mu,  żeby odnalazł artykuł pana dr Affeka i go opublikował…Jak łatwo można ludziom zrobić przyjemność. Tym bardziej, że po kumotersku, mój syn zaproponował mi, żebym coś napisał do dwumiesięcznika „ Stosunki międzynarodowe”… Chyba skorzystam, choć będzie to czystej krwi nepotyzm i polityczna korupcja.. Podziękowałem też osobiście posłowi Arturowi Górskiemu za wzorową postawę w Sejmie, gdzie wygłosił ten słynny dowcip o tym, jak prezydent Obama miał polskiego przodka,   bo jego dziadek zjadł polskiego misjonarza… Ojjjjj.. Pardon! Chodzi oczywiście o wypowiedź, że po wyborze Baraka Obamy w Ameryce nastąpi „ koniec cywilizacji Białego Człowieka”. Poinformowałem go uczciwie, że to samo napisałem wcześniej od niego na moim blogu internetowym, co można sprawdzić i się przekonać.. Monarchista Artur Górski nie spodziewał się- jak sam powiedział- takiego frontalnego ataku na niego w  takiej sprawie.. Przyznał, że w jego obronie stanął pan Jarosław Kaczyński, co go podbudowało co nieco.. Przyznam się państwu, że  bardzo cenię pana posła Artura Górskiego, bo przeczytałem ostatnią jego książkę” Na prawicowym posterunku”, będącą  zestawem jego wystąpień sejmowych… Nie można mieć żadnych zastrzeżeń jeśli chodzi o artykułowanie prawicowości.. W końcu na bezrybiu i rak ryba.. Bo ślimak to już na pewno- jak to w Unii Europejskiej… Zaskoczył mnie jednak mój kolega z Unii Polityki Realnej, kiedyś nawet prezes okręgu  Pomorskiego, obecnie poseł Prawa i Sprawiedliwości pan Zbigniew Kozak, u którego kiedyś  w domu, w Gdyni spałem podczas wakacji w Trójmieście.. Mieszkał z rodzicami nad samym morzem, skąd rano można było - pokonawszy  kilkadziesiąt schodów, znaleźć się od razu na gdyńskiej , nadmorskiej promenadzie. Pan poseł twierdził, że będzie rewolucja w podatkach od stycznia 2009 roku, bo będą tylko dwie stawki podatku dochodowego… 32 i 18 %..... A gdy zapytałem, czy wie, że od stycznia wzrastają wszelkie podatki pośrednie? I że prawdopodobnie  oddamy państwu więcej, mimo tych dwóch stawek i poznany to po wielkości wpływów do budżetu! Bo miarą socjalizmu jest wielkość budżetu Odpowiedział, że  on mi mówi o rewolucji w podarkach, a ja mówię swoje! Zauważyłem, że trzeba widzieć całość, a nie tylko koniec nosa… No bo co mi z tego,  że spadną o 1% podatki dochodowe płacone przez 80 % ludzi, ale wzrosną za to podatki pośrednie. Bo cała czerwona Europa zamienia podatki widoczne na niewidoczne, zgodnie z powiedzeniem Dawida Ricardo, że: państwo tyrańskie to takie, które ukrywa podatki w podatkach pośrednich.. Był niezadowolony, że taką rewolucje robią, a my tego nie dostrzegamy… Powiedziałem mu, żeby zapytał JKM co sądzi o tej „ rewolucji podatkowej”? Nie możemy się już dogadać.. bo to jednak  Prawo i Sprawiedliwość,  a nie Unia Polityki Realnej.. NO tak.. jak powiedział wielki polski „liberał'   profesor Leszek Balcerowicz:” Gdybyśmy mieli euro, to wahania kursowe byłyby dużo niższe”(???). Najlepiej usztywnić złotówkę wobec dolara  przy kursie 1 dolar za 95oo złotych, tak jak pan to zrobił na szesnaście miesięcy w 1990 roku.. Kto o tym wiedział - ten zarobił! Kto nie - ten stracił! Na imprezie był też pan Andrzej Wayda z Okręgu Lubuskiego, koordynator ds. mediów UPR, organizujący UPRTV.. Jego nazwisko wymawia się  jak Wajda, więc każdy ,komu się przedstawia robi przysłowiowe oczy.. Bardzo porządny i pracowity człowiek z Zielonej Góry.. spotykamy się przy każdej okazji. Bardzo zaangażowany, w „ naszą beznadziejną sprawę” ..Jak mówił Stefan Kisielewski. Widziałem też mecenasa Szczukę, który każdego roku  jest obecny w domu rodzinnym pana JKM, a który jest ojcem słynnej Kazimiery Szczukówny, która jest jednak „ najsłabszym ogniwem” rodzinnym.. Przeszła na pozycje lewackie.. Ku wielkiemu zmartwieniu ojca! Wielkiego działacza opozycyjnego.. Nie było Stanisława Michalkiewicza, znowu bawił gdzieś w rozjazdach.. Ale za to uciąłem sobie pogawędkę z Andrzejem Szcześniakiem, ekspertem od paliw płynnych.. Przy każdej okazji mu powtarzam, żeby nie mówił ciągle o tej akcyzie  w paliwach, bo im więcej mówi - tym bardziej podnoszą… od nowego roku również! Mówił, żeby się nie martwić, bo przeżyjemy i to… Łatwo mu mówić, bo on jest ekspertem, ale, jak ktoś nie jest.. Pan Janusz bawił  dowcipami, przyjmował prezenty ,uwijał się z pokoju do pokoju… No i te ciasta pani Małgosi.. Palce lizać! Rozmawiałem również z wieloletnim, byłym korespondentem „ Głosu Ameryki” w Paryżu i przy Watykanie  ,obecnie już nie.. Nie znałem go i nie zapamiętałem jego nazwiska.. Opowiadał ciekawe rzeczy o Bronisławie  Geremku,  między innymi o tym jak go samolot rządowy Jaruzelskiego  przywiózł  go do Stoczni.. Dostałem też propozycję od pana Zbigniewa Majznera, redaktora naczelnego Encyklopedii Polonica, żeby jakieś ciekawe hasła  zamieścić u niego.. Summa Summarum- bardzo udana impreza.. Było wiele osób, ale ja siedziałem na fotelu uwięziony z nogą w gipsie.. Dzięki usłużności kolegów- nie umarłem z głodu! Wtedy prezydent Kaczyński musiałby wziąć udział w pogrzebie ofiary głodu na imieninach u JKM, zapomniawszy o udziale w mordach Polaków na Wołyniu.. Jak ktoś pilnuje obcych interesów? WJR

Afroamerykanin zrobił swoje? Coś się zaczęło psuć w stosunkach między razwiedką a Platformą Obywatelską. Kiedyś takie rzeczy były nie do pomyślenia, a teraz - proszę! Oto dwaj przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze TVN, panowie Morozowski i Sekielski, ci sami, którzy zaaranżowali rozmowę posłanki Renaty Beger z dygnitarzami PiS; Adamem Lipińskim i Wojciechem Mojzesowiczem, kiedy to Renata Beger wiedziała, że rozmowa jest rejestrowana i tylko wygłaszała przygotowane uprzednio kwestie - otóż ci sami funkcjonariusze bezceremonialnie przesłuchali przed kamerami ministra Drzewieckiego, który takiego noża się nie spodziewał i oblewał się siódmymi potami. Ale bo też rzeczywiście - takie noże przeznaczone były dotychczas tylko dla faszystowskich pachołków z PiS. Kiedy zatem dziennikarka radia RMF FM zaczęła rozmawiać z ministrem Michałem Boni tak, jakby rozmawiała z Jarosławem Kaczyńskim, ten, dotknięty do żywego nie tylko rozmowę przerwał, ale nawet zapowiedział bojkot tej radiostacji. O ile w przypadku ministra Drzewieckiego można by to uznać za zemstę z powodu podejmowanych przez niego prób ręcznego sterowania Polskim Związkiem Piłki Nożnej, o tyle w przypadku ministra Boniego ten motyw w rachubę przecież nie wchodzi. Najwyraźniej zatem zaczyna zawodzić koordynacja, dotychczas funkcjonująca bez zarzutu. Co razwiedka postanowiła, to rząd premiera Tuska w podskokach realizował, a Salon, pod batutą redaktora Michnika chóralnie chwalił. Tymczasem teraz Morozowski i Sekielski przygważdżają ministra Drzewieckiego ogniem krzyżowych pytań bez uprzedniego skonsultowania z Salonem, bo zaskoczony Salon dopiero następnego dnia zaczyna dawać odpór w postaci tradycyjnych protestów. Protestuje pani Wielowieyska, protestuje redaktor Wroński, a nawet niebożę Krzysztof Daukszewicz, mimo, że dotychczas mógł eksploatować swój niewielki talent, występując w charakterze satyryka w audycji „Szkło kontaktowe”. Zatem - „czy instrument niestrojny, czy muzyk się myli?” - jak zapytywał poeta. A przecież najgorsze przyszło dopiero teraz i to ze strony cichego koalicjanta w rządzie premiera Tuska. Jak bowiem wiadomo, rząd jest koalicyjny i z ramienia partnerskiego PSL zasiada w nim Waldemar Pawlak, jako wicepremier i minister gospodarki, Marek Sawicki, jako minister rolnictwa, oraz Jolanta Fedak, jako ministerka pracy i polityki społecznej. Dotychczas współpraca koalicyjna polegała na tym, że Waldemar Pawlak mówił premieru Tusku, na co PSL się zgodzi, a na co się nie zgodzi, premier Tusk przyjmował to do wiadomości i postępował zgodnie z tymi ustaleniami. Media musiały mieć rozkaz, żeby o PSL nie pisać i w rezultacie PSL wprawdzie kierował rządem, ale tak, jakby w ogóle go nie było. I dopiero po pierwszej rocznicy powołania rządu PO-PSL to się zmieniło. Otóż premier Tusk poleciał do Kataru, skąd triumfalnie ogłosił, że Polska będzie tam kupowała skroplony gaz, jak tylko zbuduje gazoport. No, zupełnie jak ten faszysta Kaczyński, z tą tylko różnicą, że tamten chciał kupować gaz w Norwegii, ale to przecież jeden diabeł. Dotychczas bowiem gaz kupowany był w Rosji, a wokół tych zakupów zdążyło utworzyć się całkiem spore grono starych rodzin. Najwyraźniej katarskie wojaże premiera Tuska, który w dodatku nakłaniał tamtejszych szejków do inwestowania w Polsce, musiały tubylcze rodziny trochę zaniepokoić. Czyżby premieru Tusku strzeliła do głowy myśl odgrywania roli arbitra między tubylczymi starymi rodzinami, a szejkami z Kataru? Strzeliła, nie strzeliła - w każdym razie ktoś musiał uznać, że nadeszła pora by szefowi PO przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi. Okazja nastręczyła się sama, bo jak wiadomo, system emerytalny w Polsce trzeszczy w szwach, więc rząd, nie czekając nawet na sfinalizowanie prac nad pilotażową ustawą o zmniejszeniu emerytur ubekom, w ekspresowym tempie przeforsował ustawę zmniejszającą tzw. emerytury pomostowe. Wywołało to burzliwe protesty wszystkich central związkowych, a Sierpień-80 okupował nawet biuro poselskie samego premiera. Rząd jednak demonstrował nieustępliwość, więc prędzej czy później wszyscy by się z nowymi regulacjami musieli pogodzić, bo skoro rządowi wolno zmniejszyć emerytury ubekom, to dlaczego nie wszystkim innym? Tymczasem ministerka Jolanta Fedak ni stąd ni zowąd obiecała przywódcy Związku Nauczycielstwa Polskiego, panu Broniarzowi, że nauczycielom możliwość wcześniejszych emerytur przywróci. Nie tylko obiecała, ale nawet przygotowała „poselski” projekt stosownej ustawy. Nietrudno się domyślić, że wywołało to wściekłość wszystkich pozostałych central związkowych, które na 8 grudnia zapowiedziały strajk powszechny. Toteż po powrocie z Kataru premier Tusk „odciął się” od pomysłu pani minister Fedak. Nie bardzo wiadomo, czy oznacza to, że wycofał się z tej obietnicy, czy też - że jednak ją spełni, ale niechętnie, słowem - jeszcze nic nie wiemy. Ale to właśnie jest najgorsze, bo wiadomo, że „kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera”. Wygląda na to, że strajk powszechny może nawet być wcześniej, niż w grudniu, bo proletariat tym razem burzy się nie na żarty. Organizatorem tych wszystkich protestów są, jak wiadomo, związki zawodowe. Dodatkowe światło na ten problem rzucił niedawno poseł Andrzej Czuma, twierdząc, że Sierpień-80 ma „ubeckie korzenie”. Może to być prawda, jak zresztą wszystko, co mówią posłowie, ale w takim razie warto spytać, jakie korzenie ma pozostałe kilkadziesiąt central? Dlaczegóż by razwiedka zapuszczała korzenie tylko w Sierpniu-80? A inne związki, zresztą o wiele większe i bardziej wpływowe, to co - od macochy? Oczywiście między związkami, chociaż nawet korzenie mogę mieć takie same, istnieje konkurencja, a w każdym razie - jej pozory. Ale pozory takiej konkurencji pojawiają się również w łonie razwiedki. Oto np. wydało się, że Centralne Biuro Antykorupcyjne robiło koło pióra szefowi Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, panu Krzysztofowi Bondarykowi i nawet wykryło, że „zataił” on dochód, jaki w wysokości 1,5 ml zł. uzyskał z Polskiej Telefonii Cyfrowej. Pan Bondaryk tłumaczył się, że niczego nie zataił, a dochód był trzykrotnie mniejszy, ale nie o to przecież chodzi, tylko o fakt, iż służby koncentrują się na wzajemnym podsrywaniu. Dodatkowej pikanterii dodaje temu wszystkiemu okoliczność, że głównym akcjonariuszem (ponad 70 proc.) Polskiej Telefonii Cyfrowej jest spółka niemiecka. Że też akurat ona tak hojnie futruje szefa polskiej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Ale na to nikt już nie zwraca uwagi, bo wiadomo - wszystko ma swoje granice. Kropkę nad „i” postawił wreszcie Trybunał Konstytucyjny, stwierdzając niezgodność z konstytucją ustawy, która zabraniała niezweryfikowanym funkcjonariuszom rozwiązanych Wojskowych Służb Informacyjnych zatrudniania się w tajnych służbach nadal działających. W rezultacie wszyscy ci, którzy poddali się weryfikacji i złożyli zeznania znienawidzonemu Macierewiczowi, wyszli na idiotów, których powracający na dawne stanowiska oporni na weryfikację razwiedczykowi już tam odpowiednio wymusztrują. Jak widać, „nowe” wraca w pełnej chwale i ostentacji. Czyżby więc Murzyn, tzn. pardon - oczywiście czyżby Afroamerykanin zrobił swoje i zatem może odejść? Nie jest to wykluczone, że w mrokach podziemia razwiedka przygotowała już alternatywę polityczna dla Platformy Obywatelskiej i premiera Tuska, który może nawet nie wiedzieć, że siekiera już jest do pnia przyłożona, bo podczas czwartkowego posiedzenia Sejmu, szczebiotał o „sukcesach” swojego rządu, jakby nigdy nic. SM

Efekt Obamy. Zwyrodnialcy na czarno. Adepci „Szkoły Orląt” w Dęblinie zapewne nadal opowiadają sobie anegdotkę o matce, która synowi - kandydatowi na lotnika - udzielała pouczeń: „Tylko lataj, Synku, nisko i powoli…”. Niedawno (bodajże w „Angorze”) przeczytałem tekst p. Waldemara Piaseckiego o sierżancie US Marines, śp. Janie Pawle Pietrzaku i Jego (murzyńskiej) żonie, Quianie - torturowanych i zamordowanych przez czterech Murzynów… Jego podwładnych z US Marines. Sierżant Pietrzak był prawdopodobnie dowódcą wymagającym - czego Czarnuch, jak wiadomo, nie znosi. Czarni są luzacy i dobrym słowem czasem można z nimi coś załatwić. Ale dyscypliną? Trzeba tutaj koniecznie dodać, że w USA Murzyni stanowią 3/4 skazanych - podczas gdy w społeczeństwie amerykańskim jest ich tylko 11%. Co murzynoluby tłumaczą tym, że „sądy amerykańskie są uprzedzone do Afro-Amerykanów” (jak w politpoprawnym żargonie „trzeba” mówić o Negrach). W rzeczywistości jest odwrotnie, o czym świadczy np. słynny przypadek p. O. J. Simpsona, uniewinnionego mimo oczywistych dowodów, że zamordował swą - byłą już zresztą - żonę (co prawda: zołzę, która sobie zasłużyła co najmniej na solidne lanie…). Przyczyna tolerancji dla Murzynów jest prosta: sędziowie jak ognia boją się skazania Czarnucha - bo koledzy mogą przyjść do mieszkania sędziego… Tyle że do tej pory aż do takiego sadyzmu Murzyni się nie uciekali. Jest to najwyraźniej „efekt Obamy”. Sądzili, że skoro p. Barack Husejn Obama wygra, to będzie można z Białasami robić to samo, co robili z nimi Japończycy w Burmie. Co jest niesłychanie charakterystyczne: to, że bestialskimi mordercami okazali się Czarni, wiadomo było już 28-X. Podano to jednak do publicznej wiadomości dopiero po wyborach. W USA nie ma cenzury, która by zakazywała podania tego natychmiast. Jest gorzej: urzędnicy, w tym i policjanci (w Dystrykcie Stołecznym na p. Obamę głosowało… 92%!!!), zwolennicy Demokratów, sami świetnie „wiedzą”, co należy robić, a czego nie robić. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że tylko czekają na polecenie, by amerykańskich kapitalistów i w ogóle burżuazyjną swołocz pozamykać w jakichś obozach koncentracyjnych. Nie, nie na wymordowanie: w celu reedukacji. Od 20 lat piszę, że Ameryka jest już przeżarta socjalizmem - i mało kto mi wierzy. A z każdym tygodniem to zjawisko się nasila… Gdybym pisał w 1932 roku w Niemczech o tym, co nadciąga, też nikt by mi nie uwierzył, że możliwe jest to, co się działo już w najbliższych latach. A przecież urzędnicy niemieccy byli edukowani w chrześcijańskich szkołach, jeszcze za Cesarza… No, i mało wśród nich było Murzynów. Wracamy do początku tekstu. Zrozpaczona matka mówi: „Janek walczył do końca. Zdemolowany salon świadczy, jaki śmiertelny bój stoczył (…). Rzucił się na nich z pustymi rękami. Bił dzielnie, padł w boju. Nigdy nie daruję sobie, że przekonałam go, aby nie trzymał w domu broni”. No, tak. Tylko, że śp. sierż. Pietrzak miał wybór: mógł nie słuchać matki-idiotki - albo mógł posłuchać. Natomiast przeciętny Polak nie ma prawa trzymać w domu broni. Ilu Polaków rocznie ginie - z powodu popleczników morderców? Tak - bo ten Senator czy Poseł, który głosował za zakazem posiadania broni, to po prostu pomocnik bandziorów, którzy mogą sobie przyjść do niemal dowolnego mieszkania (do mojego - nie: ja spluwę mam!) i robić z Polakami, co chcą. Nie wiem, ile łapówek dają gangi politykom - za to, aby zabronili mężczyznom posiadania broni palnej, by ci mogli bronić swych żon, dzieci (i siebie, oczywiście), jednak myślę, że są to sumy spore. Ale takich mamy polityków: za parę złotych wystawiają nas jak baranów na rzeź! JKM

Emerytury pomostowe Dyskurs nt. tzw. emerytur pomostowych pokazuje dobitnie, że żyjemy w świecie komunistycznym. Normalny człowiek w normalnych czasach zadałby proste pytanie: “Na jaką emeryturę ob. Kowalski był umówiony?” Przecież w momencie, gdy pracę rozpoczynał, było jasne, czy na jego stanowisku i dla osobników jego płci emerytura należy się w wieku 35? 45? 55? 60? 65? 70? - lat (niepotrzebne skreślić). Zaglądamy do przepisów z tamtego okresu - i już wiemy wszystko. ŻADNA DALSZA DYSKUSJA NA TEN TEMAT NIE JEST NIE TYLKO POTRZEBNA, ALE NAWET MOŻLIWA. W normalnym - tj.: praworządnym - kraju nie dyskutuje się np. nad tym, ile Jasio powinien otrzymać w spadku po ojcu: powinien dostać tyle, ile mu tato zapisali w testamencie - a jeśli nie ma testamentu: to tyle, ile przewiduje ustawa. Oczywiście, Jasio będzie uważał, że należało mu się więcej, rodzeństwo Jasia, że mniej (choć siostra akurat podziela zdanie Jasia) - ale dyskusja na ten temat nie ma najmniejszego sensu, bo Jaś i tak tyle dostanie, ile mu się należy. To jest zresztą definicja sprawiedliwości: “Oddać każdemu tyle, ile mu się wedle Prawa należy”. Tymczasem żyjemy w świecie “sprawiedliwości społecznej”, która ma tyle samo wspólnego ze “Sprawiedliwością”, co “nauka społeczna Kościoła” z “nauką Kościoła”, “demokracja socjalistyczna” z “d***kracją”, a “krzesło elektryczne” z “krzesłem”. W d***kracji za “sprawiedliwe” uważane jest to, co Większość uchwali jako “sprawiedliwe” - i kropka. Tworzy to problemy techniczne - bo np. to, co jest “sprawiedliwe” zależy od… kolejności głosowania (absolutnie nierozwiązywalny problem!), od pogody itd. Gdyby jednak nawet nie te problemy, to i tak w systemie “sprawiedliwości społecznej” (tfu!) człowiek nie jest pewien dnia ani godziny. W każdej bowiem chwili Większość może uznać, że jego emerytura jest za mała lub za duża, że MUSI pójść na emeryturę w wieku lat 65 - albo, że właśnie odebrano mu prawo do emerytury w wieku lat 65 i musi na nią pracować do 70. roku życia. Żaden, najbardziej nawet kapryśny, monarcha nie zmienia zdania tak często i ochoczo jak Większość. Większość z lubością dyskutuje, czy dać to prawo kolejarzom, a zabrać nauczycielom - albo odwrotnie - do czego podjudzają ją dziennikarze. Nie ma żadnego powodu, by jutro Większość nie uznała np., że wcześniejsze emerytury nie należą się bezpiece (jak zabrać SB-kom - to czemu nie UOP-com albo ABW-ehrze?) - a należą się prostytutkom. Moim zdaniem jest niesprawiedliwe społecznie (i nawet szkodliwe społecznie) zmuszać kobiety w wieku 55 lat do świadczenia usług erotycznych - a jeśli ona nic innego nie umie? Pomostowa emerytura należy się, jak w buźkę strzelił! To jest społecznie oczywiste. JKM

Liberalizm, „Liberalizm” - i godność sprzedawczyka {~anty_PO} zamieścił pod poprzednim wpisem komentarz wychwalający Dubaj. Na co szalejący ostatnio na tym blogu {~liberał z PO} (Jego niektóre komentarze zamieściłem w „Najwyższym CZAS!”-ie jako materiały szkoleniowe, pokazujące jak niektórzy w PO rozumieją liberalizm!) zamiast podkreślić, że swoje bogactwo Dubaj zawdzięcza raczej ropie naftowej, niż systemowi politycznemu czy gospodarczemu - zaatakował od flanki: „Ale-żeś się propagandy naczytał. Dubaj to państwo gdzie tylko szejkowie i zachodni biznesmeni są bogaci, a normalni ludzie nawet nie mają zapewnionej emerytury i innych podstawowych praw. W tej znienawidzonej przez ciebie Europie, będzie GODNE życie dla wszystkich”. Otóż zdaniem tego „liberała” podstawowym prawem człowieka jest prawo do emerytury! Podejrzewam, że inne „podstawowe prawa” to prawo do bezpłatnej nauki, opieki lekarskiej itp. A drugim zdaniem „liberała” jest to, że w Europie ludzie będą żyli GODNIE. Słowo „godnie” - o czym pisałem wczoraj - w socjalizmie zmieniło znaczenie na przeciwne. Dawniej facet, który wziął coś za darmo, uważany był postępującego niegodnie; godnie postępuje ten, kto sam zarabia na siebie, na swoją żonę i dzieci... Dziś „GODNIE” żyje ten, kto dostanie dotację z Brukseli! Czyli np., żebrak. A jak „GODNIE” żyli niektórzy sprzedawczycy! {MarcinR} zamieścił bardzo spójny tekst - ostrzegając, że jest nie na temat: Przeczytałem dziś, że Kubica tworzy nowy team kartingowy i chce wprowadzić do niego utalentowanego młodego Polaka. Wbrew pozorom ta wiadomość to doskonały przykład szkodliwości państwa socjalnego. Kubica to przecież sportowiec, który wszystko co ma osiągnął sam, bez absolutnie żadnego wsparcia jakichkolwiek związków sportowych, bez subsydiów, bez stypendiów... nic nie dostał, a jest jednym z najbardziej znanych Polaków. Działania Kubicy doskonale pokazują nam całkowity absurd sportu finansowanego przez państwo. Taki sport nie zdziała nic poza ustanowieniem kolejnych tłustych stołków dla tzw. "działaczy". Prywatny sponsoring nie dość, że na pewno mniej kosztowny będzie dużo skuteczniejszy. W KAŻDEJ DYSCYPLINIE... Polsce potrzebni są BOGATY MAŁYSZ, BOGATA OTYLIA, BOGATY KUBICA itd..... a nie drenujące publiczną kasę związki sportowe takie jak nienasycony PZPN. Dysponujący środkami sportowcy z czystych nudów (kariera sportowa z reguły kończy się w pełni sił życiowych zawodnika) i pragnienia pozostawienia po sobie czegoś więcej niż własne sukcesy będą torować drogę następcom i to w sposób zdecydowanie bardziej przemyślany i skuteczny niż te zombie drenujące nasze kieszenie zwane związkami sportowymi... Pozdrawiam i przepraszam za wtrącenie wątku nie mającego nic wspólnego z dyskusją.” To nie całkiem tak. Państwo może osiągać spore sukcesy w jakiejś dziedzinie - a więc i w sporcie - poprzez koncentrowanie tam nakładów finansowych. Nie w każdym sporcie i i nie w każdy sposób - ale pewne szanse ma. Ostatecznie „demo-ludy” zdobywały masę medali na Olimpiadach. Tym niemniej ZAWSZE odbywa się to kosztem ściągania pieniędzy z innych dziedzin życia - czyli, jak pisze {~MarcinR}: kosztem drenażu naszych kieszeni. KRL-D w dziedzinie reaktorów jądrowych czy III Rzesza w produkcji czołgów miały niewątpliwe sukcesy. W sporcie zresztą też. Problem, powtarzam, w tym, że państwo może się zająć tylko kilkoma dziedzinami. W dodatku nawet w tych kilku potrafi (choć nie koniecznie) spieprzyć wszystko, co się da - a przynajmniej: bardzo dużo. Szacując w przybliżeniu: państwo potrafi się efektywnie zająć jakąś trzysetką spraw, z czego w pięciu udaje mu się odnosić autentyczne sukcesy, w dwudziestu jest jako-tako, w pozostałych 275 jest źle lub bardzo źle - no, a cała reszta dziedzin życia za to szaleństwo płaci. JKM

24 listopada 2008 Socjalizm chce równości w przymusie.. Przypadkowo obejrzałem fragment politycznego programu w TVN” Kawa na ławę”, gdzie akurat na wizji obok Ryszarda Kalisza., Władysława Stasiaka, profesora Niesiołowskiego i pana Kłopotka, zaproszony został   marszałek Marek Jurek , który poprzez zorganizowany zgiełk próbował coś powiedzieć… Nie mogłem zrozumieć co takiego pan Marek Jurek chce powiedzieć, co  nie interesuje prowadzącego, bo odsuwa on usilnie moment czystej formy wypowiedzi pana marszałka? Przy trzecim podejściu w końcu się przebił, bo organizatorzy hałasu umyślili sobie wałkowanie zachowania pani Elżbiety Kruk, na którą w restauracji sejmowej czatowali dziennikarze przez sześć godzin(!!!). I wiecie państwo co powiedział? Ostatecznie dowiedziałem się, że Platforma Obywatelska organizuje kolejną biurokratyczną hucpę polegającą na - uwaga!- utworzeniu gabinetów politycznych przy urzędach prezydentów, wójtów  i burmistrzów(???). Zrozumiałem nareszcie o co chodzi z tym Tanim Państwem gabinetów politycznych, bo przecież, Tanie Państwo bez gabinetów politycznych - to tak jak III Rzeczpospolita bez „Planu Balcerowicza”, którego drugiej wersji swojego czasu ktoś szukał w biurze poselskim  pana profesora w Katowicach,  w którym nic nie zginęło, a planu jak nie było tak nie ma… Muszą mieć straszne parcie biurokratyczne w szeregach partii, że odważają się  na taką hucpę! Jakby na to nie patrzeć będzie to kilkadziesiąt tysięcy nowych państwowych posad do obsadzenia, bo gmin mamy 2500, chyba ze 4000 miast i miasteczek.. Nie ma chyba na razie planu, jak ich będą grupować w tych gabinetach politycznych, ale sądząc z  tajemniczego milczenia pana posła Kłopotka z Polskiego Stronnictwa Ludowego, ludowcy w tym z pewnością też maczali palce, bo oni też chcą utrwalania władzy ludowej w terenie, idą wybory europarlamentarne i każde ręce i każdy głos się przydadzą.. Zresztą ludowcy są znani z obsadzania bezwzględnego wszystkiego co się rusza, w trosce o Polskę, o naszą tożsamość narodową, o nasze istnienie na arenie międzynarodowej.. Biurokracja ludowa to nie tylko ministerstwo ludowego rolnictwa, ale również izby ludowe, ośrodki doradztwa ludowego i agencje ludowe, zaludnione głównie działaczami ludowymi, którzy pochodzą z ludu i dla ludu chcą.. „ Jeśli mnie prześladowali, to i was będą prześladować”- to słowa Chrystusa Pana. A przecież ludowcy to podobno ludzie wierzący , konserwatywni i tradycyjni. A sieją zgorszenie biurokratyczne... Dlaczego poseł Kłopotek nic  się na ten temat nie odezwał? Bo  Platformie Obywatelskiej się akurat  nie dziwię… To zbieranina kompletnie bezideowych urwisów( oprócz tych dwudziestu co głosowali za życiem nienarodzonym!) zasłaniających się retoryką wolnorynkową, mydlących o obniżeniu podatków poprzez ich podwyższanie( zbliża się styczeń!),którą to partię pan Ryszard  Kalisz nazywa serio” prawicową”, tak jak  inną „ prawicową”- Prawo i Sprawiedliwość.. Potem zostanie rządzącym tworzenie gabinetów politycznych  w „ jednoosobowych spółkach skarbu państwa” ( a co to takiego?), a agencjach rządowych, w spółkach prawa handlowego,  w funduszach celowych jak najbardziej pozarządowych  no i na samym końcu w szaletach miejskich o charakterze publicznym.. Tak jak sierpem i młotem pokolenia 68 stały się pigułka i prezerwatywa, tak sierpem i młotem pokolenia  gabinetów politycznych staną się Polskie Stronnictwo Ludowe i Platforma Obywatelska…. Czy nie ciekawa historyczna perspektywa? Każdy by chciał do historii przejść w glorii! Niektórzy przejdą w glorii gabinetów politycznych.. W Szwecji już chyba mają  wszędzie gabinety polityczne, więc- jak to w socjalizmie demokratycznym musi następować postęp totalitarny- uchwalili obszerną ustawę o podsłuchach, przewagą zaledwie pięciu głosów( 143 do 138). Ustawa ma umożliwić totalną kontrolę przez agendy wojskowe i policyjne rozmów telefonicznych  i całej komunikacji internetowej, w tym SMS-ów, faksów i listów wysyłanych drogą elektroniczną. Tymczasem dotyczy ona wyłącznie komunikacji z zagranicą, a ograniczeniem jej ma być wprowadzona na żądanie części posłów ustawowo- parlamentarna kontrola instytucji, które mają dokonywać podsłuchów i „ monitoringu”. Do tej pory szwedzka policja miała prawo podsłuchiwania rozmów i śledzenia komunikacji internetowej jedynie w ramach śledztw w sprawach ciężkich przestępstw kryminalnych, jeśli wcześniej otrzymała stosowne zezwolenie z sądu(!!!). A co tam sądy, a co tam normalne prawo… Przecież to wszystko- jak mawiał Lenin-  „ przesądy burżuazyjne”.. Precz z burżuazją! Precz z wolnością! Niech żyje totalitaryzm! Już wkrótce to wszystko dotrze do Polski, jeśli nie sprawdzi się przepowiednia Pawła Globa o końcu istnienia Unii Europejskiej.. Nie jestem zabobonny, ale  tu będę trzymał kciuki za tę przepowiednię… Naprawdę wszystko w rękach Boga.. Ale nie jest w rękach Boga sprawa nowego pomysłu pani pisarki Gretkowskiej Manueli, która w imieniu Partii Kobiet, zamierza poprosić Episkopat Polski o pomoc w zbieraniu podpisów pod ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie(???). Chce również, aby proboszczowie zaangażowali się w akcję zbierania podpisów. Przypomnę państwu, że projekt ustawy ma zawierać zapis o nakazie opuszczania mieszkania przez sprawcę przemocy- uwaga!- nawet wtedy gdy jest właścicielem mieszkania(????). Oznacza to bolszewickie wyzucie człowieka ze swojej własności.. Mam nadzieję, że Episkopat nie da się wmanewrować w tego typu lewicowe pomysły, bo następne  pod czym będzie zbierał podpisy, to wyzucie kościoła z własności kościelnej, gdy wikary zostanie przyłapany na molestowaniu. A już o to, za pomocą prowokacji postara się pani pisarka Emanuela Gretkowska, tak jak to zrobiła wobec pana Janusza Korwin-Mikke podczas prawyborów we Wrześni, gdzie podała do sądu pana Janusza za to, że  nie był tolerancyjny wobec osoby niepełnosprawnej., jej zdaniem.. Przestępców trzeba skazywać , jak najbardziej i nawet zlicytować mieszkanie- jeśli komuś jest coś winien- ale pod byle pretekstem wyzuwać z własności? Makaroniarze we Włoszech też mają swoje problemy.. Powołano tam również pełnomocnika ds. gwarantowania cen, tak jak u nas pełnomocnika ds. poziomu niezbędnej ilości korupcji w życiu społeczno- gospodarczym.. Pan Antoni Lirosi zapowiedział właśnie, że zajmie się energicznie rozwiązaniem zagadki: jakim cudem makaron zdrożał w ciągu roku o 32%, podczas gdy zboża staniały o przeszło połowę. Ma w tej sprawie przesłuchać  przedstawicieli pięciu największych producentów makaronów… Musi tam być jakichś Nikodem Dyzma, który zakręcił sprawę z tym zbożem.. I musi być Włoski Bank Zbożowy, i Kunicki, i Krzepicki.. Powinni powołać u siebie  obok pełnomocnika gwarantowania cen, pełnomocnika do spraw makaronu, bo we Włoszech to dobro narodowe i strategiczne… I niech w końcu wyjaśnią co jest przyczyną wzrostu cen i ustalą ten właściwy ich poziom. Żeby wszyscy byli zadowoleni i już nigdy  nie było problemu  ze zwyżką cen.. Zresztą taką cenę w socjalizmie , zawsze można zagwarantować ustawowo.. Od czego demokratyczne głosowanie większościowe? I co, socjalizm nie chce wolności w przymusie? A i tak sułtan woli eunucha.. WJR

Praktycznie na pewno gruzińska intryga Wczoraj zareagowałem na blogu spontanicznie - ale miałem wątpliwości. Nie ma żadnego dowodu, że ostrzał samochodu z IIEE Lechem Kaczyńskim i Michałem Saakashvili był gruzińską manipulacją; jednakże wszystko na to wskazuje. Ale na pewno nie było to dzieło rosyjskiego specnazu - bo wtedy mielibyśmy dwa uroczyste pogrzeby państwowe. Teraz moje wątpliwości mocno zmalały. Obejrzałem w TVN wypowiedź JE Lecha Kaczyńskiego. Na pytanie: „Skąd wie, że to strzelali Rosjanie?” odparł: „Słyszałem okrzyki - i prezydent Saakashvili powiedział mi, że tam są Rosjanie”. To się nazywa zaślepienie. I naiwność. W „Dzienniku Polskim” napisałem, że nie wierzę, że Pan Prezydent świadomie brał udział w tej komedii. To JE Michał Saakashvili, znając stosunek p. Kaczyńskiego do Rosjan, wybrał Go na ofiarę Swoich manipulacyj. Zresztą... W moim wieku już trochę zna się na minach ludzi. A TVN pokazała twarz JE Michała Saakashviliego podczas wypowiedzi JE Lecha Kaczyńskiego. Była to twarz nauczyciela, którego uczeń dobrze wyrecytował zadaną lekcję. Oczywiście: mogli to być jacyś naturszczycy... Mało to jest tam grupek pijanych z radości (że odzyskali niepodległość) Osetyńców, którzy na widok ważnych samochodów wrogiej Gruzji mogli sobie postrzelać w górę dla postrachu? Mogli. Wszystko jednak - i to, że nie wiadomo po co Prezydent Gruzji zaaranżował wyprawę nocą nad samą granicę; to, że dziennikarzom kazano jechać przodem; to, że „przypadkiem” na miejscu znalazła się ekipa gruzińskiej TV - przemawia za tym, że to była intryga gruzińska. Ale najmocniej przemawia za tym zasada łacińska: „Is fecit, cui prodest” . Rosjanie ani Osetyńcy nic by na tym ostrzale nie zyskali - przeciwnie. A Gruzini - jak najbardziej. Natychmiast zażądali przyjęcia 2-XII do NATO. Dlatego obstawiałbym 20:1, że to gruzińska chytra - ale spartolona - intryga. Stalin też takie robił. A i inni - by przypomnieć „prowokację gliwicką”. Tyle, że „Historia powtarza się jako farsa” - bo tam były prawdziwe trupy. Państwo powiecie, że to może ja jestem zaślepiony; że po latach prostowania anty-rosyjskich bzdur głoszonych przez „centro-prawicę” już odruchowo wybielam Rosjan. Jednakże zasada: „Ten uczynił, dla kogo było to korzystne” w 95% przypadków doskonale się sprawdza. Nie widzę najmniejszego powodu, dla którego Rosjanie czy Osetyńcy mieliby dokonywać jakiejś prowokacji - skoro oni swój cel strategiczny osiągnęli i zależy im na międzynarodowym uznaniu obecnego stanu rzeczy? I niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego JE Michał Saakashvili znienacka zaproponował tę wycieczkę? Nie: 20:1 to bardzo skromny szacunek. A już wręcz rozczulające jest zapewnienie JE Lecha Kaczyńskiego, że byli właśnie tufitu... Ja zawieziony nocą gdzieś, gdzie drogowskazy (o ile tam w ogóle są jakiekolwiek drogowskazy!) są pisane pięknym alfabetem gruzińskim - nie podjąłbym się składać świadectwa, gdzie byłem... Ech - trafił się nam prezydent... JKM

25 listopada 2008 Łuny w Bieszczadach.. Gdzieś w górach, na bezdrożach,  w nocy, pan prezydent Lech Kaczyński i prezydent Gruzji  Michał Saakaszwili zrobili sobie przejażdżkę.. Byli przez jakiś czas bogom nocy równi.. W asyście ochroniarzy, którzy jakoś dziwnie trzymali się z tyłu, przodem puścili dziennikarzy.. Bardzie to przypominało nocny piknik niż poruszanie się  polskiego prezydenta po obcym kraju „ Wreszcie z odmienną modą pod Napoleonem Demokrata przyjechał z Paryża baronem”.. Były posterunki: pan prezydent myślał, że rosyjskie, inni mówili,  że nie, pan prezydent słyszał trzy serie z kałasznikowa… Mieli zwiedzać jakieś osiedle po nocy.. Dwaj prezydenci - to dwaj przyjaciele. 3 marca 2008 roku pan Lech Kaczyński wręczył panu prezydentowi Saakaszwili Krzyż Wielki Orderu Zasługi Rzeczpospolitej za” wybitne zasługi w rozwijaniu współpracy Rzeczpospolitej  i Gruzji”… Jak to współpraca? „ Drzewa i krzewy liśćmi wzięły się za ręce Jak do tańca stojące panny i młodzieńcze”.. Pan Saakaszwili kocha Amerykę, a nienawidzi Rosji.. Zupełnie podobnie jak nasz pan prezydent.. Jakoś bardziej interesuje się Gruzją niż własnym państwem.. Lata tam na każde zawołanie? Jakie tajemnice stoją za postępowaniem pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Co tak bardzo wprowadza go w nerwowość, że Gruzja pozostaje  głównym tematem  jego zagranicznych zainteresowań? „ Będzie sława, a więc będzie i Rzeczpospolita Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita”.. Nie ma czasu  dla pomordowanych na Wołyniu przez bandy UPA, ale ma czas na głód na Ukrainie… Nie ma czasu dla Polski- ma czas dla obcych… Czemu pan prezydent Kaczyński tak kocha politykę amerykańską w tamtym regionie? „ Bo serce nie jest sługa, nie zna co to pany I nie da się przemocą okuwać w kajdany”.. W Gruzji są doradcy Izraelscy,  w sile około tysiąca; są również amerykańscy.. Szkolą Gruzinów przeciwko Rosji.. „Czeremchy oplatane dzikich chmielów wieńcem Jarzębiny ze świeżym pasterskim rumieńcem Leszczyna jak menada z zielonymi berły Ubranymi jak w grona, w orzechowe perły”.. Pan prezydent wpisuje się całym swoim jestestwem w hałaśliwą politykę przeciwko Rosji.. To co się stało- to rosyjska prowokacja- twierdzi.. Trzydzieści metrów od jadącego konwoju trwa strzelanina, a polscy ochroniarze nie robią nic, co w sposób tradycyjny uchroniłoby naszego prezydenta od śmierci.. Przypadek? „ Ledwie był czas z moździerza na trwogę wypalić Podwoje dolne zamknąć i ryglem zawalić”.. Może zorganizowany konwój  z dziennikarzami na czele był częścią planu prezydenta Saakashviliego? Tym bardziej, że Gruzja - jak najszybciej- chce być przyjęta do NATO.. „ I znowu cichość w dole. Dzięcioł na jedlinie Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie Schował się, ale dziobem nie przestaje stukać Jak dziecko, gdy schowane woła, by go szukać”.. I ten uśmiech Saakashviliego? W takiej sytuacji się śmiać, jakby nic się nie działo? Jeszcze niedawno pokazywano jego twarz jak uciekał przed świstającymi kulami, razem z ochroniarzami? „ Wtem usłyszeli odgłos rogów i psów granie Znajdują, że ku nim zbliża polowanie”..(…) Dziwny odurzający hałas! Mnie się zdało Że tam nad głową morze wiszące szlało”.. Tylko dlaczego- odnoszę takie wrażenie- prezydent Saakashvili jest jakby prowadzącym  całość akcji , ponad prezydentem Polski? Co ich naprawdę  ze sobą łączy? „Odezwał się dzwon dworski i zaraz spośród lasu Cichego  pełno było krzyku i hałasu”.. I skąd pan prezydent Kaczyński wie, że strzelali Rosjanie? „ Słyszałem krzyki - i prezydent Saakashvili powiedział mi, że  tam są Rosjanie?”- mówił pan prezydent Lech Kaczyński. „ Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia  tuczy”.. Wszystko to bardzo tajemnicze i nie trzymające się wcale przysłowiowej kupy „Który był wymyślony od tyryjskich cieśli A potem  to Żydowie po  świecie roznieśli”.. Wiadomo, że Gruzja otrzymuje od Unii Europejskiej i od stanów Zjednoczonych ponad 2, 5 miliarda euro „ pomocy”.. Za co, w jakim celu? „Czyż nie jest piękniejsza nasza poczciwa brzezina Która jako wieśniaczka, kiedy płacze syna”..(…) Nad głowami Sokoły i Orłowie dzicy Żyjący z pańskich stołów dworscy zausznicy”.. W 1959 roku powstała powieść Jana Gerarda pt” Łuny w Bieszczadach”, sfilmowana potem przez państwa Petelskich jako „Ogniomistrz Kaleń”.. Byli tam zwolennicy Mikołajczyka jako spekulanci, ”rzetelne” referendum ludowe z 1946 roku i nie wymieniony z nazwiska gen. Świerczewski, mąż stanu posiadający niesłychany autorytet u żołnierzy… Nic się w tym „ Ogniomistrzu „ nie trzymało kupy.. „ Zapomnieli wszystkiego nawet Bernardyna Tylko śpiewali krzycząc; wódki, miodu, wina”.. Kolejna odsłona postępowania pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego ma się  ku końcowi.. „Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha.(…) A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków Tysiące powinszowań i wiwatnych wrzasków”.. I na zakończenie będzie..„ Wiec kłótnia między zgrają wszczęła się zawzięta Ci stronę Asesora. Ci brali Rejenta”.. Czy kolejny raz nie spisał się satyrycznie, pan prezydent Kaczyński? WJR

Najlepsza nowina Nie ma ludzi bardziej zblazowanych niż żurnaliści. Wszystko już słyszeli, wszystko wiedzieli, nic w związku z tym zaskoczyć ich już nie może. Inna rzecz, że nie tylko ich. Etiopski cesarz Hajle Sellasje, molestowany w swoim czasie przez Oriana Fallaci, dlaczego nie modernizuje Etiopii, kiedy na świecie dzieje się tyle nowego, zirytowany do żywego oświadczył, że „na świecie nigdy nie dzieje się nic nowego” Wkrótce potem został obalony przez pułkownika Mengistu Hajle Mariama, który w ramach modernizowania Etiopii wprowadził tam komunizm, skąpał kraj we krwi, aż w 1991 roku, kiedy Związek Radziecki trafił wreszcie szlag, uciekł do Zimbabwe. Rządy Mengistu, podobnie jak i komunizm, z pewnością były dla Etiopii czymś nowym, chociaż z drugiej strony trudno i w tym przypadku odmówić racji cesarzowi, bo czyż historia pułkownika Mengistu nie jest typowa? Ciekawe, że pod koniec życia również Oriana Fallaci zaczęła nabierać dystansu do nowoczesności, coraz bardziej ceniąc sobie tradycję i to w dodatku tę chrześcijańską, co wzbudziło nawet pewne zaniepokojenie w środowisku „Gazety Wyborczej”, któremu jad nieubłaganego postępu wszczepił w dusze jeszcze sam Chorąży Pokoju swoimi „ukąszeniami heglowskimi”. Więc zblazowani żurnaliści uważają na przykład, że jeśli pies ukąsi człowieka, to nie jest żadna wiadomość. Interesującą wiadomością byłaby dopiero nowina, że jakiś człowiek ukąsił psa. Pewnie dlatego wiele mediów, zwłaszcza postępowych mediów amerykańskich, wiązało takie nadzieje z kandydaturą Baracka Hussejna Obamy, który w swojej kampanii wyborczej zapowiadał „wielkie zmiany”. Jużci - „wielkie zmiany” są lepsze od małych, bo wtedy jest o czym pisać, albo przed kamerami przesłuchiwać tak zwanych ekspertów, którzy precyzyjnie przewidują, że „kiedy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to w świętego Hieronima pada deszcz, albo go nima” - i tak dalej. Aliści Barack Hussejn Obama na szefa Białego Domu, który decyduje o dostępie do prezydenta i w ogóle - jest trzecią osoba w państwie, zaprosił Emanuela Rahma, do niedawna obywatela izraelskiego. Jestem pewien, że ten szef będzie dostarczał swemu prezydentowi same dobre nowiny, w myśl sformułowanej w swoim czasie przez Wojciecha Młynarskiego zasady: „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!” I już są rezultaty! W swoim pierwszym po wyborach wywiadzie telewizyjnym prezydent-elekt oświadczył, że „kluczowe” znaczenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych ma schwytanie Osamy bin Ladena i likwidacja Al-Kaidy „raz na zawsze”. Cóż innego mógłby powiedzieć McCain jako prezydent-elekt? Od razu widać, że obydwaj śpiewają z tego samego klucza: co jest dobre dla Izraela, musi być dobre i dla Ameryki. Wygląda na to, że również przez następne 4 lata Ameryka będzie uganiała się za Osamą bin Ladenem i Al-Kaidą po wszystkich krzakach. Powiedzmy sobie szczerze, „wielka” zmiana to nie jest, a prawdę mówiąc - nawet żadna. Czyżby jednak stary cesarz Hajle Sellasje rzeczywiście spenetrował prawdę, że „nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go”? Do tej prawdy nawiązał ostatnio również JE abp Józef Życiński, w związku z rozpowszechnieniem wiadomości o „Filozofie”, który jednak z ubekami rozmawiał dłużej i częściej, niżby to wynikało z wcześniejszych wyjaśnień na łamach gazet. Ekscelencja daje do zrozumienia, iż ujawnienie tych rewelacji podyktowane jest polityczną zemstą za wzięcie przezeń Lecha Wałęsy w obronę przed „pomówieniami” ze strony dra Cenckiewicza i Gontarczyka. Krótko mówiąc - że oskarżenia „mają charakter polityczny”. W takich przypadkach, jak wiadomo, nie ma najmniejszej potrzeby wyjaśniania czegokolwiek, bo oskarżenia mające „charakter polityczny” są fałszywe niejako z natury rzeczy. Na wszelki jednak wypadek, zapewne gwoli uniknięcia jakichści nieporozumień w przyszłości, Ekscelencja sformułował również nowe kryterium prawdy. Według niego, prawdą jest tylko to, na co można znaleźć stosowne dokumenty. Nie ma dokumentów - nie ma prawdy, a nawet w ogóle nie ma sprawy. Jest to zapewne zgodne z instrukcją postępowania w przypadku dekonspiracji, a poza tym proste jak drut, ale niestety tylko z pozoru. Bo weźmy na przykład takiego Judasza - czy zachowały się jakiekolwiek dokumenty, które czarno na białym potwierdzałyby jego zdradę? Nie kserokopie, czy mikrofilmy, tylko oryginały? Nie zachowały się, a nawet nie wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek istniały, czy ktokolwiek w ogóle je sporządził, nawet bez wiedzy i zgody zainteresowanego! No dobrze, ale czy w takiej sytuacji powinniśmy bezkrytycznie wierzyć w tę historię i uważać Judasza za parszywą owcę, czy raczej powstrzymać się z wydawaniem opinii do czasu ewentualnego wyjaśnienia sprawy dokumentów? To jedna kwestia, ale zaraz formułuje się druga, na tle opinii J. Em., według którego archiwa IPN należałoby na 50 lat „zabetonować”. Czy dokumenty „zabetonowane” istnieją, czy przeciwnie - można uznać, że ich „nie ma”? Kto wie, czy w tej sytuacji nie trzeba będzie dokonać reinterpretacji Dobrej Nowiny, która przecież - co tu ukrywać - za dobrze udokumentowana oryginałami nie jest. Na szczęście, obok Dobrej Nowiny można będzie odtąd głosić Nowinę Najlepszą - że dokumenty się nie zachowały, że dokumentów nie ma. Czy to nie piękne? SM

Lepszy idiota, niż socjalista Wśród matematyków krąży powiedzenie: „Człowiek inteligentny dostrzega analogie. Matematyk dostrzega analogie między analogiami”. Wiele razy już pisałem, że wolę, by rządził Polską idiota, niż socjalista - a to dlatego, że idiota, podejmując decyzje na oślep, raz na dwa razy podejmuje przypadkiem decyzje słuszne; socjalista - zwłaszcza inteligentny, dobrze znający doktrynę - podejmuje zawsze decyzje niesłuszne. Analogicznie trzeba podejść do pytania, jakie zadał {~Vokdolv}: „A kiedyś pisał Pan, że Kaczyński będzie lepszym prezydentem niż Tusk. Czy nadal Pan tak uważa?”. Oczywiście w tym przypadku nie ma mowy ani o idiotyzmie, ani o socjalizmie - ale analogia jest. P. Lech Kaczyński przy co drugiej decyzji powoduje, że zgrzytam zębami - ale istnieje 50% szans, że jednak nie sprzeda Polski brukselczykom. 50% to może przesada - ale jakaś tam szansa jest. Natomiast miły skądinąd memu sercu p. Donald Tusk sprzedałby nas bez chwili wahania. To bardzo inteligentny federasta. Dlatego cierpliwie znoszę ten dopust Boży. Jak wiadomo od św. Pawła „Wszelka władza pochodzi od Boga” - który za lewicowe ciągoty w 1918 roku pokarał nas Piłsudskim, Hitlerem, Bierutem itd. - ale teraz jakoś łatwiej daje się przeżyć. To naprawdę jest farsa, a nie dramat. ONI mogą sobie uchwalić np. zakaz korzystania z usług prostytutek - ale przecież wiadomo, że nikt nie będzie tego przestrzegał. Skaże się co 10.000 klienta, to jasne - ale pobyt w dzisiejszym więzieniu to prawdziwa rozkosz w porównaniu z czasami paleo-komunizmu... Swoją drogą: to jakiś szczyt absurdu! Chcą skazywać ludzi za korzystanie z usług prostytutek - a więźniom, by „nie naruszać praw człowieka” prostytutki doprowadza się do więzień! Co - kolejna analogia - przypomina sytuację Polaków w Królestwie Trzech Koron. Gdy nie znajdywali pracy, wsiadali do samochodu, wypijali pół litra, wjeżdżali na latarnię - i dostawali z bomby rok więzienia. A w więzieni musieli dostać pracę - i zarobki należały do nich! Nie takie rewelacyjne - ale biorąc pod uwagę, że Korona pokrywała im mieszkanie i wyżywienie - to całkiem przyzwoite... Spokojnie, ten ustrój nie przeżyje - ale my przeżyjemy... Tylko, naprawdę: szkoda tych pieniędzy i tych możliwości, które mamy. PS. Jeszcze w sprawie Gruzji. {~ Krzysztof,} napisał: Też wczoraj miałem niemal pewność, że to gruzińska prowokacja, bo tak to wyglądało, ale po przeczytaniu dość wielu relacji i wypowiedzi, uważam inaczej. Dlaczego: 1. Szef osetyńskiego KGB przyznał, że zawrócili kolumnę z granicy, zaprzeczył jedynie strzałom. Kwestia do wyjaśnienia, czy to była granica, czy środek Gruzji. Może ktoś z dziennikarzy miał GPSa i mógłby podać współrzędne (o ile Amerykanie nie zakłócają systemu). Jednak nie ulega wątpliwości, że żołnierze osetyńscy byli blisko. 2. Strzały były, bo każdy je słyszał i temu nikt nie zaprzecza. Nie sądzę, aby to Gruzini zaczęli strzelać w pobliżu Osetyńców, bo to już na pewno źle by się skończyło. Najpewniej były to jedynie strzały ostrzegawcze ze strony osetyńskiej, bo jakby mieli strzelać do kolumny, to tak wesoło nie skończyłoby się. 3. Celem wizyty było przecież pokazanie, że na terenie Gruzji są posterunki rosyjskie. W sumie to głupi pomysł, bo jak mój śmietnik nie byłby opróżniany na czas, to na inspekcję przyjechaliby odpowiedni urzędnicy a nie prezydent miasta. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że relacje przeróżnych obserwatorów nie zwracają uwagi, ktoś wpadł na pomysł, aby wysłać prezydentów. Po prostu PR. 4. Dziennikarze pojechali z przodu, bo zbliżali się do posterunku, i chciano, aby zobaczyli, jak prezydent wysiada i zwiedza posterunek. Podsumowując: Prezydenci rzeczywiście podjechali do posterunku osetyńskiego lub rosyjskiego, prezydent wysiadł, aby zobaczyć posterunek, żołnierze oddali strzały ostrzegawcze w górę. Odpuszczono zwiedzanie posterunku i wrócono z powrotem. To rozumowanie ma dwa słabe punkty: IIEE nie twierdzili, że zatrzymał ich jakikolwiek posterunek - i: dlaczego Gruzini nie mieliby strzelać w pobliżu granicy z Osetią? Właśnie tam powinni - jeśli aranżacja miałaby wyglądać na ostrzał rosyjski! Natomiast ciekawy jest pewien punkt: otóż miejscowość, koło której rozegrał się ten incydent, leży (jak wynika z mapy) na terenie kontrolowanym przez tzw. ”Republikę Południowej Osetii” (przypominam, że JA uznaję niepodległość Abchazji - a z tą Osetią to wolę poczekać. Najprawdopodobniej przyłączy się do należącej do FR Republiki Północnej Osetii...). Dziwna sprawa. Kolejny dowód, że pojęcie "Prawa" już nie istnieje - istnieje tylko "Lewo", czyli polityka: jadąc samochodem słyszę, że czeski Trybunał Konstytucyjny (rozważający kwestie zgodności "Traktatu Reformującego" z konstytucją Republiki "wysłuchał argumentów zwolenników i przeciwników Traktatu". To dowodzi, że  - przynajmniej w pojęciu polskich mediów - Trybunał nie ma orzekać o "zgodności z Konstytucją" lecz ma być za lub przeciw TR!! A przecież można być przeciwnikiem podpisania TR, a mimo to uważać, że jest on zgodny z konstytucją - i odwrotnie. Tymczasem powszechne jest przekonanie, że sądy mają nie orzekać o zgodności z Prawem, lecz prowadzić politykę; że są po prostu jeszcze jednym organem Egzekutywy! Jest to degeneracja systemu trój-podziału Władz. JKM

Ekoterrorystyczna olimpiada. Ty za nią zapłacisz! Nawet 18 tys. osób z całego świata w najbliższy poniedziałek zjedzie do Poznania. Przez dwa tygodnie będą dyskutować o klimacie na świecie, a właściwie, jak na walce z klimatem zarobić dla siebie sporo pieniędzy. Delegacjom najróżniejszych instytucji państwowych i prywatnych z 190 krajów będą towarzyszyć najróżniejszego rodzaju ekoterroryści organizujący manifestacje i happeningi na ulicach stolicy Wielkopolski. Za ten festiwal hipokryzji polski podatnik zapłacił sto pięćdziesiąt milionów złotych. Konferencja Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu - to tak nazywa się impreza, która liczebnością uczestników dorównuje Igrzyskom Olimpijskim. Ekoterroryści oraz wszelkiej maści urzędnicy od ochrony środowiska stworzyli swoją olimpiadę i co roku spotykają się w innym kraju, by porozmawiać, wypić i zakąsić. Czasem idą do teatru, opery, na koncert, do muzeów lub pozwiedzać atrakcje kraju w którym się spotkali. Jednak instytucja tej Konferencji jest dość niebezpieczna dla zwykłych ludzi. Bowiem w przerwach między relaksem powstają pomysły, które utrudniają nam życie lub wręcz wyciągają od nas ciężko zarobione pieniądze. Dość powiedzieć, iż owa Konferencja Klimatyczna to kontynuacja słynnej imprezy w pewnym japońskim mieście, której skutki odczuwa boleśnie gospodarka prawie całego świata. Dekadę temu, pod auspicjami ONZ, w japońskim Kioto podpisano słynny „Protokół z Kioto”, który był ukoronowaniem „debat”, sympozjów, itp. rzeczy kilkunastu tysięcy najróżniejszej maści ekoterrorystów.

Seminaria, dyskusje i… Poznańska Konferencja Klimatyczna nie jest tak atrakcyjna, jak rok wcześniejsza odbywająca się na Wyspie Bali w Indonezji. Do tego grudniowy, polski klimat nie należy do przyjaznych - śnieg, mróz, wiatr nie sprzyjają relaksowi. Dlatego kilkanaście tysięcy uczestników może wziąć swój przyjazd do Polski na poważnie i przyłożyć się do paneli, seminariów, debat i rozmów, co spowoduje kolejne złe wiadomości dla naszych portfeli. Tym bardziej, że program jest napięty. Konferencja Klimatyczna bowiem składa się z odbywających się jednocześnie kilku imprez: Obrad 14 Sesji Konferencji Stron Konwencji (COP 14) Obrad czwartego Spotkania Stron Protokołu z Kioto (CMP 4) Obrad 29 Sesji Organu Pomocniczego ds. Wdrożenia (SBI 29) Obrad 29 Sesji Organu Pomocniczego ds. Naukowych i Technologicznych (SBSTA 29) Obrad grupy AWG-KP6 Jednak 9 grudnia przypada islamskie święto i postanowiono zrobić sobie dzień przerwy od wytężonej pracy. Kilkanaście tysięcy ludzi dosłownie wyjdzie w Poznań. Specjalnie dla nich władze miasta za pieniądze podatnika postanowiło zorganizować rozrywkę na wysokim poziomie.

Ekologiczne rozrywki W tym czasie na Starym Rynku trwać będzie Betlejem Poznańskie. W kościołach odbędą się koncerty kolęd. Będzie można posłuchać muzyki klasycznej - Chopina, Wieniawskiego czy wziąć udział w warsztatach jazzowych. 2 grudnia w poznańskiej Arenie wystąpi legendarny jazzman Herbie Hancock. Po raz pierwszy usłyszymy w Polsce w ramach cyklu „Gwiazdy światowej sceny operowej” sławny bas - Samuela Rameya. Równie urozmaicony jest program turystyczny. Goście Konferencji mogą wziąć udział w bezpłatnych wycieczkach po Polsce. Miasto przygotowało osiem tras turystycznych po Poznaniu i Wielkopolsce (m.in. zwiedzą Stary Rynek, Ostrów Tumski, Wielkopolski Park Narodowy, Gniezno, rezerwat wilków w Stobnicy). Identyfikatory, które otrzymają uczestnicy ONZ-enzetowskich igrzysk uprawniać będą do bezpłatnego wstępu do muzeów oraz poruszania się komunikacją miejską. Gdyby goście nie bardzo się orientowali co mają robić pomocą będzie im służyć ponad pół tysiąca wolontariuszy. Dla nich z kolei Zespół Szkół Handlowych przemieni się na dwa tygodnie w Centrum Wolontariatu. Za to mieszkańców stolicy Wielkopolski czekają same utrudnienia. Zmieni się organizacja ruchu na ulicach wokół Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie będzie się odbywać konferencja. Część z nich będzie wyłączona dla ruchu. Rozkład jazdy komunikacji miejskiej także będzie inny niż zwykle. Z uwagi na przyjazd rządowych delegacji, po Poznaniu będą jeździć uprzywilejowane kolumny samochodów. Wszystko to może spowodować istny chaos i gigantyczne korki w Poznaniu. Nie mówiąc już o zablokowaniu lotniska Ławica, na którym będzie lądować znacznie więcej samolotów i podróżnych, niż zwykle. Poznański dworzec PKP także będzie zalany uczestnikami Konferencji.

Logistyka iście olimpijska Sama Konferencja Klimatyczna to także gigantyczne przedsięwzięcie. Dla jej uczestników władze kraju przygotowały 42 000 m2 powierzchni konferencyjnej na Międzynarodowych Targach Poznańskich, którą to powierzchnię zajmą: 34 sale konferencyjne od 1388 do 20 miejsc siedzących, biura dla 300 osób z Sekretariatu UNFCCC, 8500 krzeseł, 1076 wieszaków w dwóch szatniach, 634 kosze na segregowane śmieci, infrastruktura informatyczna zapewniająca jednoczesną pracę ok. 2500 komputerów, sieć IP pozwalająca na płynną komunikację głosową w czasie rzeczywistym oraz mobilną pracę, ponad 500 osób obsługi, 500 wolontariuszy, nowoczesne centrum dla ok. 1000 dziennikarzy z całego świata. W samym mieście, by wyżywić urzędników od środowiska zarezerwowano 1300 miejsc siedzących w restauracjach. Do tego dojdą przekazy live na stronie www.cop14.gov.pl, obsługa sygnału międzynarodowego emitowanego na potrzeby TV i radio z całego świata, akcje promocyjne związane z edukacją w zakresie zmian klimatu. W tym celu Zespół COP 14 podpisał kilkadziesiąt różnych umów, przeprowadził kilkadziesiąt postępowań wyłaniających różnych wykonawców. Sygnał TV pozwoli również na bezpośrednie transmisje z Konferencji przez media z całego świata.

Milionowy okup dla ekoterrorystów Wszystko kosztowało polskiego podatnika ok. 150 mln zł. Ile dokładnie? Nikt na razie nie chce ujawniać. Prawdopodobnie dlatego, że nikt nie wie ile dokładnie podatnik będzie musiał wysupłać na te igrzyska ekoterrorystów. W marcu tego roku rząd ze swojej rezerwy budżetowej wyjął 55 mln zł na organizację imprezy. We wrześniu jednak okazało się, że nadal braku środków na zorganizowanie Konferencji bowiem w budżecie państwa na ten rok nikt nie zapisał pieniędzy na ten cel. Minister Środowiska postanowił więc 90 mln zł. wziąć z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, a dokładniej z subfunduszu „wrakowego”. To pieniądze na dopłaty dla tych, co chcą zakładać nowoczesne złomowiska aut, w których stare samochody poddawane są recyklingowi. Na ten fundusz idzie owa 500 zł. opłata, którą musi uiścić każdy, kto kupił samochód poza Polską i chce go tu zarejestrować. Okazało się jednak, że na koncie jest już ponad miliard złotych, a wydano na statutowy cel jedynie 20 mln zł. Minister postanowił więc uszczknąć 90 mln, bo i tak leżą i nic się z nimi nie dzieje. Na razie więc wydaliśmy 145 mln zł i tak do końca nie wiemy na co konkretnie. Oprócz tego, że na dobrą zabawę na kilkunastu tysięcy osób - dwa tygodnie pobytu jednego uczestnika będzie kosztowało podatników ok. 10 tys. złotych. Najzabawniejsze w całej tej hucpie jest to, że ekoterroryści już teraz żądają rekompensat dla środowiska za zorganizowanie przez Polskę tej imprezy. Dariusz Kos

Ustrój głupców a sytuacja na Ukrainie Polacy są strasznie uczuleni na punkcie tego, jak wyglądają w oczach innostrańców. Powiem więcej: są absolutnie przeczuleni. Niech tylko coś się stanie w Polsce - od razu publicyści biadolą: „A co na to powiedzą w Paryżu?” Tymczasem w Paryżu nie powiedzą nic - bo mało kogo obchodzi, co się dzieje za granicą. Co innego gdyby działo się np. w Stanach Zjednoczonych. Natomiast w państwach prowincjonalnych? Z tych powodów Polakom serwuje się wiadomości o tym, co dzieje się w Newadzie czy Oklahomie - a nawet w Kolumbii czy Wenezueli. Natomiast to, co dzieje się na Węgrzech, w Czechach, czy w Estonii - nikogo (jak sądzą publicyści) w Polsce nie interesuje. Dowiedziałem się niedawno, że w Czechach doradca premiera podczas dyskusji w telewizji z jakimś businessmanem wyciągnął pistolet - i go zastrzelił. W Czechach i na Morawach oczywiście sensacja. A czy ktoś o tym pisnął w Polsce czy w Hiszpanii? Owszem - przez 30 sekund w TV - jako ciekawostka. W Polsce zresztą bodaj nawet i tego nie - reżymowe telewizornie uznały, że nie wolno dawać ludziom złego przykładu… Słusznie zresztą. Większość obecnych polityków nie powinna zostać zastrzelona - tylko zawisnąć na szubienicy. Rekordy głupoty bije obecnie Republika Ukrainy. Bracia-Ukraińcy dowodzą, że im dalej na wschód, tym gorsze skutki daje d***kracja. To, co tam wyrabia p. Julia Tymoszenko przechodzi ludzkie pojęcia. Pani Premieressa mianowicie, mając w sondażach wygrane wybory, stara się jak może, by do tych wyborów nie dopuścić - w nadziei, że czas pracuje na Jej korzyść i za parę miesięcy zdobędzie większość absolutną. Posłowie BJuT-u - czyli Bloku Julii Tymoszenko - blokują przez dwa tygodnie mównicę w ichnim sejmie - nie dopuszczając do uchwalenie wyborów. Rząd p. Tymoszenko po miesiącu tryumfalnie przedstawia budżet, zawierający pozycję „na wybory” - po czym ogłasza, że nie dopuści do uchwalenie tego budżetu - a jeśli zostałby on uchwalony, to on, rząd, go nie wykona! Prezydent ogłasza rozwiązanie parlamentu - po czym domaga się, by rozwiązany parlament uchwalił dlań jakieś gwarancje. Następnie ANULUJE swój dekret o rozwiązaniu parlamentu, by zobaczyć, że BJuT wykorzystał to tylko po to, by znów móc sobie poblokować! Największą chyba głupotę zrobił JE Wiktor Juszczenko ogłaszając, że nie rozwiąże sejmu ponownie dopóki ten nie uchwali nowych wyborów. Oczywisty efekt tego był taki, że posłowie z „Naszej Ukrainy”, partii samego p. Juszczenki, widząc poparcie dla swojej partii grawitujące w okolicy 5%, czym prędzej przyłączyli się do przeciwników ogłoszenia wyborów - w końcu diety, immunitet i rozmaite korzyści uboczne są nie do pogardzenia. Polowa „Naszej Ukrainy” po prostu przeszła do BJuT-u, a reszta zgodnie robi, co trzeba, by głosowanie w sprawie wyborów odwlec. Pan Prezydent - w ramach pielęgnowania niezależności władzy sądowniczej - zmienia skład sądu, który wydal niekorzystne dlań orzeczenie. Na co inne sądy oznajmiły, że decyzje tamtych sądów mają głęboko w nosie. Nieoczekiwanie ofiarą stały się Mistrzostwa Europy w futbolu. W normalnym kraju takie mistrzostwa organizuje lokalna federacja piłkarska, powołując jakieś ciało zwane zazwyczaj „Komitetem Organizacyjnym”, które zbiera pieniądze, wydaje pieniądze i buduje stadiony. Ponieważ jednak przy okazji można ukraść OGROMNE pieniądze, w Polsce i na Ukrainie wzięli się za to politycy. W efekcie ME `12 padły ofiara zawirowań politycznych - i kto wie, czy UEFA nie przekaże ich organizacji Anglikom. Proszę Państwa! Tu nie jest winna Polska czy Ukraina. D***kracja jest ustrojem dla głupków i populistów. Polityk, który musi podporządkowywać się motłochowi wyborczemu, po jakimś czasie sam głupieje i upodobnia się do swoich wyborców!!! Skutki widać. JKM

Publikacja „NCz!” uruchomiła służby specjalne W prasie z sierpnia br. (˝Najwyższy Czas˝ nr 33-34; 16-23 sierpnia 2008 r.) przeczytałem artykuł pt. Korupcja, sabotaż, wolnoamerykanka obcych służb, czyli dzieje polskiej super-technologii Tafios˝ autorstwa pana Roberta Wita Wyrostkiewicza. W artykule Autor podaje nieprawidłowości o charakterze przestępczym w podległej Ministerstwu Obrony Narodowej firmie Bumar - napisał wicemarszałek Sejmu Krzysztof Putra w interpelacji do ministra obrony narodowej Bogdana Klicha. Zwróciłem się do Służby Kontrwywiadu Wojskowego o objęcie nadzorem powyższej sprawy. W ramach dotychczas prowadzonych działań nie potwierdzono informacji będącej przedmiotem wspomnianej Przez Pana Posła Krzysztofa Putrę publikacji prasowej - pisze Klich do marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego w odpowiedzi na interpelację Putry.[-nice_alert] Sprawa dotyczy m.in. niewdrożenia do produkcji seryjnej gazosygnalizatora skażeń chemicznych „Tafios” i systemu ochrony wzroku „Pandora”, które miały być produkowane m.in. dla potrzeb Wojska Polskiego i tzw. kontraktu malezyjskiego polegającego na dostarczeniu do Malezji przez Bumar 48 czołgów PT-91 M „Twardy” z zainstalowanym „Tafiosem”). Na stronie internetowej Sejmu RP nie ukazała się jeszcze przytoczona powyżej odpowiedź ministra Klicha na interpelacje Putry. Dotarł do niej jako pierwszy „NCz!”. Marszałek Putra w interpelacji jednym tchem wymienił „nieprawidłowości o charakterze przestępczym” w Bumarze opisane przez „Najwyższy CZAS!”: „- wyprowadzanie technologii wojskowych za granicę; - działanie obcych służb wywiadowczych w zakresie pozyskiwania technologii o kryptonimie Tafios; - nieprawidłowości finansowe firmy wobec Skarbu Państwa narażające na wielomilionowe straty; - zagrożenia zerwania największego polskiego kontraktu w sektorze zbrojeniowym na sprzedaż czołgów dla Malezji; - zagrożenie bankructwem firmy.” Wyprowadzenie tajnej technologii wojskowej „Tafios” do obcego kraju opisał szczegółowo „NCz!” w przytoczonym przez Putrę artykule. Tymczasem Klich pisze, że Radwar (spółka należąca do grupy Bumar) „odtwarza (…) proces produkcji” Tafiosa. - Radosna twórczość nad odtworzeniem produkcji w Radwarze trwa już cztery lata. W styczniu 2007 roku Zarząd Radwaru złożył do Bumaru ofertę na dostawy Tafiosów i Pandor. Że to była „lewa” oferta, okazało się w marcu 2007 roku, kiedy produkt Radwaru za nic nie chciał zadziałać na czołgu wzorcowym dla Malezji. Dlatego właśnie w marcu 2007 roku Bumar zaangażował twórców oryginalnego Tafiosa (którzy zrzeszyli się w firmie ZBI) do ratowania kontraktu malezyjskiego, to jest do opracowania i pomocy w wyprodukowaniu w Radwarze Tafiosów-M i Pandor-M dla Malezyjczyków. Co ciekawe w ciągu 4 miesięcy od podpisania umowy pierwsza partia Tafiosów-M i Pandor-M była wyprodukowana, uruchomiona i gotowa do testów. Jak to wygląda w porównaniu z „osiągnięciami” Radwaru nie trzeba chyba komentować - powiedział nam dr inż. Henryk Kudła, współtwórca Tafiosa. Jeszcze w lutym 2008 roku Bumar i Radwar nic nie wiedziały o jakimkolwiek innym Tafiosie niż ten dla Malezji. Naukowcy mają to poświadczone na piśmie, do którego dotarł nasz tygodnik. Tymczasem jak przysłowiowy królik z kapelusza - w maju 2008 roku jakiś Tafios wyjeżdża na testy do Brna. Podobno inny, podobno we współpracy z niemiecką firmą Bruker, stąd oznaczenie Tafios-B. Ciekawe jest to, że detektor chemiczny do tego urządzenia został wypożyczony od Niemców, a Bumar określa to jako „wykorzystanie technologicznego wsparcia swojego partnera przemysłowego”. Druga ciekawostka - prototyp Tafiosa-B wysyłany jest do zagranicznego laboratorium bez wcześniejszego sprawdzenia w kraju mimo, że można było i należało to zrobić w jednym z trzech ośrodków w Polsce, w których wolno stosować próbki prawdziwych gazów bojowych, a przynajmniej dwa z tych ośrodków mają możliwość zweryfikowania wskazań gazosygnalizatora! Trzecia ciekawostka - przedstawiciel owego partnera przemysłowego był w stanie porównać technologie Tafiosa-M i Tafiosa-B, a więc jeśli według ministra Klicha nie doszło do ujawnienia tajemnicy, to skąd mógł posiąść takie szczegółowe informacje? Notabene porównanie wypadło zdecydowanie korzystniej dla Tafiosa-M, czyli w pełni polskiej wersji gazosygnalizatora. Marszałek Putra pytał ministra Klicha o „działanie obcych służb wywiadowczych w zakresie pozyskiwania technologii o kryptonimie Tafios”. „Podchody” służb rosyjskich, amerykańskich i izraelskich pod naukowców, którzy skonstruowali „Tafiosa” opisaliśmy w artykule, na którym bazował Putra. Tymczasem Klich poinformował lapidarnie, że „Służba Kontrwywiadu Wojskowego prowadzi współpracę z innymi służbami ochrony państwa, a także na bieżąco wyjaśnia zaistniałe okoliczności z pozostałymi podmiotami zaangażowanymi pośrednio lub bezpośrednio w sprawę.” Według ustaleń „NCz!” „wyjaśnianie” udziału obcych służb przez SKW to tylko papierkowy kamuflaż: - Nie wiem jak służby wyjaśniają próby wykradzenia z naszej spółki zajmującej się konstrukcją „Tafiosa-M” i „Pandory-M” dokumentacji tych technologii. O sprawie mówiliśmy częściowo prasie, ale ze służb nikt nas o to nie pytał po tym jak podobno po interwencji Klicha sprawą zajęła się SKW i inne służby - powiedział nam Wiesław Kaska, prezes spółki ZBI i współtwórca „Tafiosa” i „Pandory”. Robert Wit Wyrostkiewicz

Winna... matematyka? Niedawne sensacyjne doniesienia o krachu który rozpoczął się od tego, że pewne wielkie instytucje finansowe w USA znalazły się na krawędzi upadłości, skłaniają ku zastanowieniu się jeszcze raz nad przyczynami tego rodzaju zjawisk. Czy tylko instynkt stadny? Gdy w ciągu miesiąca lub roku bankrutuje wiele małych i mało komu znanych przedsiębiorstw, piszą o tym gazety, ale co najwyżej lokalne. Gdy to dotyczy kilku gigantów - jest sensacja na pierwsze strony gazet w różnych krajach. Trochę to przypomina dysproporcję w pisaniu o ofiarach wypadków. Jeśli jedno tragiczne zdarzenie powoduje 500 ofiar śmiertelnych, to to jest "news". Gdy w 500 innych zdarzeniach ginie po jednym człowieku, to jest najwyżej materiał na notki drobną czcionką w rubryce "wypadki" i to raczej również w prasie lokalnej. Tak więc powinniśmy wziąć poprawkę na to psychologiczne złudzenie, które rozróżnia między rzadszymi nieszczęściami wielkimi a częstszymi - o niewielkiej skali. Co właściwie dzieje się, gdy firma upada? Przejmuje ją ktoś inny. Dzieje się to różnymi sposobami. Gdy upada z powodu niezdolności do spłacenia swoich długów, przejmuje ją wierzyciel (albo wierzyciele), nieraz bywa nim bank. Gdy konkurencyjna firma przez podstawionych ludzi skupuje na giełdzie jej akcje, może dojść do tzw. "wrogiego przejęcia". Nazwa firmy zmienia się przy tym lub nie, ale właścicielem (albo głównym współwłaścicielem - posiadaczem tzw. kontrolnego pakietu akcji) staje się inny podmiot gospodarczy. Dość często temu towarzyszy pozbawienie zatrudnienia części dotychczasowych pracowników. Wrażenie wywołane tym również podlega owemu złudzeniu, o którym była mowa wyżej. Gdy 500 małych firm zwalnia po dwóch pracowników, martwi się tysiąc rodzin (albo mniej, jeśli część ze zwolnionych rychło zatrudnia się gdzie indziej). Gdy jednak duża firma przysparza jednorazowo tysiąc bezrobotnych, to komentatorzy prasowi i nieraz także politycy miewają na jakiś czas nowy emocjonujący temat do swoich wypowiedzi. Nieraz się zdarza, że bankructwo albo stan jemu bliski są poprzedzane (i powodowane) tym, że akcje danej firmy tracą na wartości w obrocie giełdowym. Działa tu jeszcze jedna przypadłość ludzkiej psychiki: instynkt stadny. Gdy widać początek spadku wartości, nawet nieznaczny, może (choć nie musi) to sprawiać taki skutek, że akcjonariusze wolą pozbywać się posiadanych udziałów. Nie tylko ci wielcy, ale także drobni ciułacze, którzy na gazetowych szpaltach zawsze są i pozostają anonimowi. Cóż jednak oznacza sprzedaż akcji? Ktoś sprzedaje komuś innemu, który (jeszcze) nie lęka się posiadać ani nabywać akcji danej spółki albo nawet liczy na to, że teraz kupuje tanio, ale później sprzeda je drożej. Czyli tu również nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Po prostu firma - wolniej albo szybciej - zmienia grono swoich współwłaścicieli. Dopiero, gdy instynkt stadny przeważa, gdy spadek wartości akcji staje się gwałtowny, niejeden akcjonariusz - wielki i mały - okazuje się kimś, kto w krótkim czasie stracił większość tego, co posiadał, na odwrócenie tendencji nie liczy i popada w rozpacz - aż do samobójstw włącznie: wszyscy mamy w pamięci podręcznikowe albo np. filmowe opisy fali samobójstw podczas tzw. wielkiego kryzysu zapoczątkowanego słynnym "czarnym wtorkiem" (29 października 1929 r.), kiedy to wybuchła panika giełdowa na Wall Street w Nowym Jorku. Od tej pory to uchodzi za wzorzec kryzysu ekonomicznego. Gdy coś złego się dzieje w gospodarce Indonezji albo np. Polski, świat jakoś trwa nadal, gdy jednak - tak teraz czyli jak we wrześniu i październiku 2008 r. - oznaki tego rodzaju kłopotów pojawiają się w Stanach Zjednoczonych, świat "wstrzymuje oddech" z przerażenia. Tak naprawdę wzorcem kryzysu powinien być kryzys nie sprzed 79 lat, lecz inny, o 104 lata wcześniejszy, który dotknął gospodarkę brytyjską. No, ale w 1929 r. była już nie tylko prasa, lecz także telegrafia, tele- i radiofonia, a zaczynała istnieć (właśnie w USA) telewizja i wszystko było bardziej widowiskowe. Przy tym wszystkim warto mieć na uwadze fakt, że kryzysy ekonomiczne to zjawisko powtarzalne, są po prostu fazami cykli ekonomicznych. Niektóre próby objaśniania ich odwoływały się w XIX w. do rytmów aktywności słonecznej. Może coś w tym jest, fachowcy od gospodarki powinni wiedzieć lepiej ode mnie.

Zachłanność na miarę reakcji łańcuchowej Pragnę zwrócić uwagę na aspekt chyba rzadko rozpatrywany. Mianowicie, wszystkie firmy - wielkie i małe - zależą od banków. Gdy więc kłopoty dotykają banków (tak jak w najnowszym przykładzie - upadłość Lehman Brothers), może to odcisnąć się na znacznej części gospodarki. Jednak inne jej części mogą doznawać kłopotów spowodowanych nieurodzajem (albo "klęską urodzaju"), jakimś innym kataklizmem przyrodniczym, wojną, wreszcie - przypadłościami "psychologii tłumu" (jak panika giełdowa). Ale oprócz tego istnieje jeszcze jeden czynnik, mogący powodować kłopoty w bankach. Jest nim... matematyka, a dokładniej - pewne pojecie matematyczne, które nazywa się "funkcja wykładnicza". Przeczytałem o tym w stałej rubryce pewnego popularno-naukowego miesięcznika (Michał Szurek, "Znów o inflacji", "Młody Technik" ze stycznia 1995 r., str. 42-43). Autor objaśnił tam, jak to inflacja bywa pretekstem do wyzyskiwania kredytobiorców przez banki, przy czym wchodzą w grę także dezinformacyjne taktyki wmawiania, że obsługa kredytu jest dla kredytobiorcy bardzo korzystna. Taktyka opiera się na tym, że mało kto rozumie zawiłości matematyczne (także matematycy, którzy - wbrew obiegowej opinii - wcale nie liczą sprawniej od innych, gdy chodzi o praktyczne sprawy tego świata!). Chodzi mianowicie o tzw. procent składany. Odsetki narastające z biegiem czasu są doliczane do kapitału początkowego, dzięki czemu łączna ilość pieniędzy, jakie bank otrzymuje od swojego dłużnika, nie wzrasta proporcjonalnie do czasu (odsetki = kwota pożyczona × stopa procentowa × czas), lecz znacznie szybciej. Jeśli stopa procentowa wynosi np. 5% rocznie, to liczbę 105% czyli 1,05 podnosi się do potęgi o wykładniku, wyrażającym czas mierzony w latach, i dopiero wynik tego potęgowania mnoży się przez wielkość pożyczki, co daje łączną sumę wpływającą od dłużnika do banku (kapitał + odsetki). Gdy czas nie wyraża się liczbą całkowitą, lecz mieszaną ("z przecinkiem"), to obliczenie wartości potęgi wymaga posłużenia się techniką - komputerem, a przynajmniej albo kalkulatorem (i to nie jakimkolwiek!). Dwadzieścia pięć lat temu (od 3 października do 3 grudnia) pracowałem jako młodszy księgowy w pewnej małej firmie melioracyjnej w Toruniu (dziś już nie istniejącej), która prowadziła m.in. prace eksportowe w Iraku, w miejscowościach al-Ishaqui i ęłęóar-Ramādī. Pracownicy otrzymywali część wynagrodzeń w złotówkach (dla ich rodzin w Polsce), a część - w dolarach (na ich bieżące wydatki - w Iraku bowiem, pomimo ówczesnej dyktatury partii BAAS, czyli Arabskiej Partii Odrodzenia Socjalistycznego, socjalizm nie sięgał tak dalece jak w Polsce Ludowej, tam bowiem posługiwano się walutami wymienialnymi). Składniki złotówkowe i dolarowe były też odmiennie oprocentowane: złotówkowe wg "procentu prostego", zaś dolarowe wg "procentu składanego". Z pewnym zdziwieniem spostrzegłem, że moje koleżanki (tam wtedy poza mną pracowały same kobiety) ani nie znały wzoru na obliczanie procentu składanego, nawet nie wiedziały, CZYM i JAK go obliczyć. Mieliśmy na wyposażeniu działu płac kilka kalkulatorów, wśród nich był JEDEN z klawiszem "xy", pozwalającym obliczać wartość funkcji potęgowo-wykładniczej, tj. potęgi, gdzie zarówno podstawa, jak też wykładnik są liczbami "z przecinkiem". Pracowałem tam tylko dwa miesiące, ale ten właśnie maleńki wkład w pracę księgowości tam pozostawiłem. Aby było śmieszniej, wzór na "procent składany" poznałem bynajmniej nie w trakcie pięciu lat studiów matematycznych na Uniwersytecie Gdańskim (absolwenci politechnik zwykle liczyli znacznie sprawniej od matematyków, nawet niektóre całki obliczali w pamięci!), lecz... pamiętałem z lektury nieco starszego ode mnie "Kalendarza uczniowskiego", wydanego w Polsce Ludowej na samym początku lat pięćdziesiątych. Jednak to moje wspomnienie obrazuje, jak powszechna jest niewiedza ułatwiająca bankom wyzyskiwanie swoich klientów: dłużników i wierzycieli (tymi drugimi są właściciele wkładów oszczędnościowych), poprzez zachęcanie ich do korzystania z coraz jakoby bardziej rewelacyjnych tzw. produktów bankowych. Banki bowiem - wszystkie - żyją z różnicy między wyższymi odsetkami, które pobierają od swoich dłużników, a niższymi, które wypłacają swym wierzycielom. Gdy owe odsetki narastają w tempie, które jest właściwe funkcjom wykładniczym, to dokładnie to samo dzieje się z ową różnicą, czyli dochodami banków. Pamiętajmy, że funkcje wykładnicze opisują także np. szybkość takich zjawisk jak np. rozpad promieniotwórczy i reakcja łańcuchowa.

Czerwonoskórzy i Blade Twarze Michał Szurek przytoczył na koniec swego felietonu opowiastkę i Indianach, którzy w 1624 roku za paciorki warte 24 dolary sprzedali Bladym Twarzom wyspę Manhattan. Biorąc przykładowo pod uwagę stopę procentową w wysokości 5% w stosunku rocznym, autor pokazał, że gdyby złożyli wtedy 24 dolary do banku, to w okresie od 1624 r. do 1995 r. ich kapitał urósłby do wielkości - uwaga! - 1.743.577.261 dolarów i 65 centów. Kilka lat wcześniej (przed rokiem 1995) potomkowie owych Czerwonoskórych wysłali zresztą do Kongresu USA czek na... 24 dolary. Nawet tego nie dostali, nawiasem pisząc. Na początku lat 90. w polskiej prasie można było przeczytać o ogromnym depozycie w gotówce i kosztownościach, jaki w Bank of England złożyli w XVII wieku Ukraińcy (wtedy mówiono: Rusini) organizujący powstania zbrojne przeciwko Pierwszej Rzeczypospolitej Polskiej (nie pamiętam dokładnie, GDZIE i KIEDY ukazała się ta informacja, ani tego, ILE wynosiła wartość owego depozytu). Informacja prasowa zawierała obawę o to, że gdyby właśnie dokonujące secesji ze Związku Sowieckiego nowe państwo ukraińskie upomniało się o zwrot tej fortuny z uwzględnieniem odsetek, to prawdopodobnie postawiłoby Bank of England w sytuacji zupełnie tragicznej niewypłacalności. Otóż właśnie! Najważniejsza w felietonie p. Szurka jest pointa: "Zanim jednak zaczniemy wieszać psy na naszych praprzodkach, którym nie chciało się zainwestować grosika, by stworzyć nam dobrobyt, pomyślmy, że to tylko na papierze wygląda tak ładnie. Właśnie z powodu własności funkcji wykładniczej systemy bankowe muszą od czasu do czasu zrobić plajtę, a inflacja jest matematycznie nieuchronna" (wyróżnienie moje - KT). To są słowa, które powinien mieć przed oczyma stale wypisane "złotymi zgłoskami" każdy, kto boleje nad kryzysami finansowymi.

A co po plajcie? Jesienią 1993 i wiosną 1994 r. przeznaczono ęłęó56 bilionów starych złotych na ratowanie Banku Gospodarki Żywnościowej przed upadłością (Tomasz Sakiewicz, "Żarłoczny BGŻ", "Gazeta Polska" z 14 lipca 1994 r.), co po podzieleniu przez ówczesną ludność Polski (38,6 mln) i przy uwzględnieniu ówczesnego przelicznika walutowego (1 USD = 23000 PLZ) wyniosło ok. 63 dolarów amerykańskich na jednego mieszkańca naszego kraju. W dniu 25 września 2008 r. Partia Demokratyczna i Partia Republikańska miały jakoby wstępnie uzgodnić przyznanie "ęuropakietu pomocy dla sektora bankowego w wysokości 700 miliardów dolarów" (Marek Wałkuski, "USA kryzys brak porozumienia"), co jednak wkrótce potem przepadło w głosowaniu w Kongresie. Ów tzw. plan Paulsona liczył jednak w pierwotnej wersji zaledwie trzy stronice maszynopisu i dlatego był zbyt przejrzysty dla przeciętnego wyborcy, toteż nie dziwota, iż niewielu amerykańskich kongresmanów odważyło się poprzeć taki projekt ustawy. Zgodnie jednak z Chestertonową radą, że najlepszym sposobem ukrycia liścia jest umieszczenie go w lesie, który w razie potrzeby należy dopiero zasadzić, w ciągu kilku pracowitych dni wydłużono projekt 150-krotnie (tak, to nie pomyłka!), aż do 451 stronic. Tu już przejrzystości nie ma i być nie może, przecież mowa nawet nie o 451 artykułach, lecz o 451 stronicach tekstu! Toteż tym razem wystarczająco wielu - dla uzyskania większości w Kongresie - parlamentarzystów zdobyło się na odwagę (wobec swych wyborców) i poparło projekt ustawy, legalizującej plan Paulsona. Bogini "Transparency" ustąpiła pola, zatriumfowała bogini "Democracy". Prezydent Jerzy Bush junior (Republikanin) wyraził zadowolenie. Myślałby kto (przyzwyczajony do polskiej przekory parlamentarnej), że widocznie Republikanie głosowali ZA, ale Demokraci - na przekór jemu czyli - PRZECIW? Nie: jedni i drudzy głosowali rozmaicie, ale większość uzbierało Porozumienie Ponad Podziałem (między Republikanami i Demokratami). Kto by przy takiej okazji się przejmował tym, że Ameryka tak daleko odchodzi od ideałów Monteskiuszowego rozdziału władz i decyzję WYKONAWCZĄ podejmuje w organie władzy PRAWODAWCZEJ? Ale wróćmy do pieniędzy. To nie zmieniło się w ferworze wydłużania ustawy: nadal jest mowa tam o 700 miliardach dolarów. Po podzieleniu przez liczbę ludności USA (ok. 300 mln osób) wynosi to dwa i jedną trzecią tysiąca dolarów na jednego Amerykanina! Czyżby jednak Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, ta (domniemana) ostoja Kapitalizmu, "potrzebowały" socjalizmu jeszcze więcej niż Rzeczpospolita Polska Transformowana? Aż strach pomyśleć! Wcześniej czy później jednak zasłanianie prawdy za pomocą mnożenia słów (także tych zawartych w ustawach, które to mnożenie coraz wydatniej widać także w naszym kraju - i to od niemal 20 lat) przestanie skutkować. Podobne rzeczy dzieją się bliżej nas: bank Fortis bardzo niedawno otrzymał zapomogę w wysokości 11,2 mld euro od rządów trzech krajów Beneluksu ("Beneluks ratuje Fortis", "Rzeczpospolita" z 29 września 2008 r.). I chyba nie tylko fakt, że stolica Unii Europejskiej jest zarazem siedzibą jednego z tych trzech rządów, daje podstawę do przypuszczeń, iż nikt nie zażąda potem od banku zwrotu tej zapomogi, jak tego zażądała Komisja Europejska od stoczni w Polsce. Działanie w imię wolnego ryku byłoby godne pochwały, gdyby było szczere. Jednak stoczni dotować "nie wolno", lecz rolnictwo "wolno", a przy tym "wolno" dotować korzystniej rolnictwo na zachodzie Unii, aniżeli w krajach niedawno do UE przyjętych. Ta sama stolica (Bruksela, o 1122 km odległa od Warszawy, podobnie jak Moskwa; nie na darmo uniosceptycy skandowali przeciw unioentuzjazmowi ówczesnego prez. Kwaśniewskiego: "wczoraj Moskwa, dziś Bruksela!", co ten skwapliwie podchwycił) jest także miejscem ukazania się pierwszego wydania "Manifestu Komunistycznego" Karola Marxa i Fryderyka Engelsa, zaś w socjalizmie (realnym), jak wiemy dzięki innemu klasykowi, Erykowi Blairowi (ps. Jerzy Orwell), "wszystkie zwierzęta są równe, ale świnie są równiejsze".

Finansowe perpetuum mobile? Istnieje przysłowie, mające przestrzegać przed iluzjami socjalizmu (że gdy na coś komuś nie starcza, to Państwo może - a zatem powinno - dopłacić), które brzmi: "nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad". Owszem, nie ma, bo kiedy ja dostaję obiad za darmo, to znaczy, że zapłacił zań ktoś inny; jeśli tym "kimś innym" jest państwo, to zapłaciliśmy my wszyscy, jego obywatele, w tym w maleńkiej części także ja sam. Albo nawet gorzej: zapłacą wszyscy - ale: nasi (także moi) spadkobiercy. Zupełnie tak samo, jak nie istnieje czarodziejski dzbanek, do którego wystarczy włożyć jednego dukata, aby móc potem go wyjąć, wydać, a następnie sięgnąć do dzbanka i znowu znaleźć tam dukata - i tak dalej, da capo al fine. Niestety, "to tylko na papierze wygląda tak ładnie": a mianowicie w baśniach, gdzie jest mowa o takich dzbankach i o innych miłych naszej wyobraźni rzeczach. Czarodziejskich dzbanków nie ma - zupełnie tak samo, jak nie ma perpetuum mobile, maszyny dającej użyteczną energię, ale nie wymagającej zasilania - energią właśnie. Dlatego "grosik" złożony przez praprapradziadka "na procent" nie musi dać prapraprawnukowi fortuny, ba, nawet w zasadzie nie może jej dać! A nie może z powodu plajt, które w bankach MUSZĄ co jakiś czas się zdarzać, dopóki będzie istniało złudzenie "cudownego rozmnożenia pieniędzy" za pomocą "procentu składanego". Źródło bankructw bankowych (jaki to pleonazm: "bankructwo bankowe"!) leży w LICHWIE opartej o zachłanność rosnącą tak szybko, jak funkcja wykładnicza. Dopóki nie odstąpimy od stosowania "procentu składanego", ten rodzaj kryzysów będzie powracał z regularnością kalendarza, podobnie jak zaćmienia Słońca i Księżyca. Konrad Turzyński

Publikacja „NCz!” uruchomiła służby specjalne W prasie z sierpnia br. (˝Najwyższy Czas˝ nr 33-34; 16-23 sierpnia 2008 r.) przeczytałem artykuł pt. ˝Korupcja, sabotaż, wolnoamerykanka obcych służb, czyli dzieje polskiej super-technologii Tafios˝ autorstwa pana Roberta Wita Wyrostkiewicza. W artykule Autor podaje nieprawidłowości o charakterze przestępczym w podległej Ministerstwu Obrony Narodowej firmie Bumar - napisał wicemarszałek Sejmu Krzysztof Putra w interpelacji do ministra obrony narodowej Bogdana Klicha.
Zwróciłem się do Służby Kontrwywiadu Wojskowego o objęcie nadzorem powyższej sprawy. W ramach dotychczas prowadzonych dzi
ałań nie potwierdzono informacji będącej przedmiotem wspomnianej Przez Pana Posła Krzysztofa Putrę publikacji prasowej - pisze Klich do marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego w odpowiedzi na interpelację Putry.[-nice_alert] Sprawa dotyczy m.in. niewdrożenia do produkcji seryjnej gazosygnalizatora skażeń chemicznych „Tafios” i systemu ochrony wzroku „Pandora”, które miały być produkowane m.in. dla potrzeb Wojska Polskiego i tzw. kontraktu malezyjskiego polegającego na dostarczeniu do Malezji przez Bumar 48 czołgów PT-91 M „Twardy” z zainstalowanym „Tafiosem”). Na stronie internetowej Sejmu RP nie ukazała się jeszcze przytoczona powyżej odpowiedź ministra Klicha na interpelacje Putry. Dotarł do niej jako pierwszy „NCz!”. Marszałek Putra w interpelacji jednym tchem wymienił „nieprawidłowości o charakterze przestępczym” w Bumarze opisane przez „Najwyższy CZAS!”: „- wyprowadzanie technologii wojskowych za granicę; - działanie obcych służb wywiadowczych w zakresie pozyskiwania technologii o kryptonimie Tafios; - nieprawidłowości finansowe firmy wobec Skarbu Państwa narażające na wielomilionowe straty; - zagrożenia zerwania największego polskiego kontraktu w sektorze zbrojeniowym na sprzedaż czołgów dla Malezji; - zagrożenie bankructwem firmy.” Wyprowadzenie tajnej technologii wojskowej „Tafios” do obcego kraju opisał szczegółowo „NCz!” w przytoczonym przez Putrę artykule. Tymczasem Klich pisze, że Radwar (spółka należąca do grupy Bumar) „odtwarza (…) proces produkcji” Tafiosa. - Radosna twórczość nad odtworzeniem produkcji w Radwarze trwa już cztery lata. W styczniu 2007 roku Zarząd Radwaru złożył do Bumaru ofertę na dostawy Tafiosów i Pandor. Że to była „lewa” oferta, okazało się w marcu 2007 roku, kiedy produkt Radwaru za nic nie chciał zadziałać na czołgu wzorcowym dla Malezji. Dlatego właśnie w marcu 2007 roku Bumar zaangażował twórców oryginalnego Tafiosa (którzy zrzeszyli się w firmie ZBI) do ratowania kontraktu malezyjskiego, to jest do opracowania i pomocy w wyprodukowaniu w Radwarze Tafiosów-M i Pandor-M dla Malezyjczyków. Co ciekawe w ciągu 4 miesięcy od podpisania umowy pierwsza partia Tafiosów-M i Pandor-M była wyprodukowana, uruchomiona i gotowa do testów. Jak to wygląda w porównaniu z „osiągnięciami” Radwaru nie trzeba chyba komentować - powiedział nam dr inż. Henryk Kudła, współtwórca Tafiosa. Jeszcze w lutym 2008 roku Bumar i Radwar nic nie wiedziały o jakimkolwiek innym Tafiosie niż ten dla Malezji. Naukowcy mają to poświadczone na piśmie, do którego dotarł nasz tygodnik. Tymczasem jak przysłowiowy królik z kapelusza - w maju 2008 roku jakiś Tafios wyjeżdża na testy do Brna. Podobno inny, podobno we współpracy z niemiecką firmą Bruker, stąd oznaczenie Tafios-B. Ciekawe jest to, że detektor chemiczny do tego urządzenia został wypożyczony od Niemców, a Bumar określa to jako „wykorzystanie technologicznego wsparcia swojego partnera przemysłowego”. Druga ciekawostka - prototyp Tafiosa-B wysyłany jest do zagranicznego laboratorium bez wcześniejszego sprawdzenia w kraju mimo, że można było i należało to zrobić w jednym z trzech ośrodków w Polsce, w których wolno stosować próbki prawdziwych gazów bojowych, a przynajmniej dwa z tych ośrodków mają możliwość zweryfikowania wskazań gazosygnalizatora! Trzecia ciekawostka - przedstawiciel owego partnera przemysłowego był w stanie porównać technologie Tafiosa-M i Tafiosa-B, a więc jeśli według ministra Klicha nie doszło do ujawnienia tajemnicy, to skąd mógł posiąść takie szczegółowe informacje? Notabene porównanie wypadło zdecydowanie korzystniej dla Tafiosa-M, czyli w pełni polskiej wersji gazosygnalizatora. Marszałek Putra pytał ministra Klicha o „działanie obcych służb wywiadowczych w zakresie pozyskiwania technologii o kryptonimie Tafios”. „Podchody” służb rosyjskich, amerykańskich i izraelskich pod naukowców, którzy skonstruowali „Tafiosa” opisaliśmy w artykule, na którym bazował Putra. Tymczasem Klich poinformował lapidarnie, że „Służba Kontrwywiadu Wojskowego prowadzi współpracę z innymi służbami ochrony państwa, a także na bieżąco wyjaśnia zaistniałe okoliczności z pozostałymi podmiotami zaangażowanymi pośrednio lub bezpośrednio w sprawę.” Według ustaleń „NCz!” „wyjaśnianie” udziału obcych służb przez SKW to tylko papierkowy kamuflaż: - Nie wiem jak służby wyjaśniają próby wykradzenia z naszej spółki zajmującej się konstrukcją „Tafiosa-M” i „Pandory-M” dokumentacji tych technologii. O sprawie mówiliśmy częściowo prasie, ale ze służb nikt nas o to nie pytał po tym jak podobno po interwencji Klicha sprawą zajęła się SKW i inne służby - powiedział nam Wiesław Kaska, prezes spółki ZBI i współtwórca „Tafiosa” i „Pandory”. Robert Wit Wyrostkiewicz

Ustrój głupców a sytuacja na Ukrainie Polacy są strasznie uczuleni na punkcie tego, jak wyglądają w oczach innostrańców. Powiem więcej: są absolutnie przeczuleni. Niech tylko coś się stanie w Polsce - od razu publicyści biadolą: „A co na to powiedzą w Paryżu?” Tymczasem w Paryżu nie powiedzą nic - bo mało kogo obchodzi, co się dzieje za granicą. Co innego gdyby działo się np. w Stanach Zjednoczonych. Natomiast w państwach prowincjonalnych? Z tych powodów Polakom serwuje się wiadomości o tym, co dzieje się w Newadzie czy Oklahomie - a nawet w Kolumbii czy Wenezueli. Natomiast to, co dzieje się na Węgrzech, w Czechach, czy w Estonii - nikogo (jak sądzą publicyści) w Polsce nie interesuje. Dowiedziałem się niedawno, że w Czechach doradca premiera podczas dyskusji w telewizji z jakimś businessmanem wyciągnął pistolet - i go zastrzelił. W Czechach i na Morawach oczywiście sensacja. A czy ktoś o tym pisnął w Polsce czy w Hiszpanii? Owszem - przez 30 sekund w TV - jako ciekawostka. W Polsce zresztą bodaj nawet i tego nie - reżymowe telewizornie uznały, że nie wolno dawać ludziom złego przykładu… Słusznie zresztą. Większość obecnych polityków nie powinna zostać zastrzelona - tylko zawisnąć na szubienicy. Rekordy głupoty bije obecnie Republika Ukrainy. Bracia-Ukraińcy dowodzą, że im dalej na wschód, tym gorsze skutki daje d***kracja. To, co tam wyrabia p. Julia Tymoszenko przechodzi ludzkie pojęcia. Pani Premieressa mianowicie, mając w sondażach wygrane wybory, stara się jak może, by do tych wyborów nie dopuścić - w nadziei, że czas pracuje na Jej korzyść i za parę miesięcy zdobędzie większość absolutną. Posłowie BJuT-u - czyli Bloku Julii Tymoszenko - blokują przez dwa tygodnie mównicę w ichnim sejmie - nie dopuszczając do uchwalenie wyborów. Rząd p. Tymoszenko po miesiącu tryumfalnie przedstawia budżet, zawierający pozycję „na wybory” - po czym ogłasza, że nie dopuści do uchwalenie tego budżetu - a jeśli zostałby on uchwalony, to on, rząd, go nie wykona! Prezydent ogłasza rozwiązanie parlamentu - po czym domaga się, by rozwiązany parlament uchwalił dlań jakieś gwarancje. Następnie ANULUJE swój dekret o rozwiązaniu parlamentu, by zobaczyć, że BJuT wykorzystał to tylko po to, by znów móc sobie poblokować! Największą chyba głupotę zrobił JE Wiktor Juszczenko ogłaszając, że nie rozwiąże sejmu ponownie dopóki ten nie uchwali nowych wyborów. Oczywisty efekt tego był taki, że posłowie z „Naszej Ukrainy”, partii samego p. Juszczenki, widząc poparcie dla swojej partii grawitujące w okolicy 5%, czym prędzej przyłączyli się do przeciwników ogłoszenia wyborów - w końcu diety, immunitet i rozmaite korzyści uboczne są nie do pogardzenia. Polowa „Naszej Ukrainy” po prostu przeszła do BJuT-u, a reszta zgodnie robi, co trzeba, by głosowanie w sprawie wyborów odwlec. Pan Prezydent - w ramach pielęgnowania niezależności władzy sądowniczej - zmienia skład sądu, który wydal niekorzystne dlań orzeczenie. Na co inne sądy oznajmiły, że decyzje tamtych sądów mają głęboko w nosie. Nieoczekiwanie ofiarą stały się Mistrzostwa Europy w futbolu. W normalnym kraju takie mistrzostwa organizuje lokalna federacja piłkarska, powołując jakieś ciało zwane zazwyczaj „Komitetem Organizacyjnym”, które zbiera pieniądze, wydaje pieniądze i buduje stadiony. Ponieważ jednak przy okazji można ukraść OGROMNE pieniądze, w Polsce i na Ukrainie wzięli się za to politycy. W efekcie ME `12 padły ofiara zawirowań politycznych - i kto wie, czy UEFA nie przekaże ich organizacji Anglikom. Proszę Państwa! Tu nie jest winna Polska czy Ukraina. D***kracja jest ustrojem dla głupków i populistów. Polityk, który musi podporządkowywać się motłochowi wyborczemu, po jakimś czasie sam głupieje i upodobnia się do swoich wyborców!!! Skutki widać. JKM

26 listopada 2008 Niczym kamienie wrzucane do studni... Jaskiniowiec wezwał do swojej jaskini dentystę, żeby fachowo usunął mu bolący ząb .Dentysta wyjmuje z walizki dwie maczugi: małą i dużą.  Jaskiniowiec pyta: -Do czego służy ta mała maczuga? - Do usunięcia zęba. -A ta duża? - To środek uśmierzający ból. Proszę pochylić się i skierować głowę w moją stronę. Dawniej mówiło się,  że  jego los jest między młotem a kowadłem; dzisiaj można śmiało powiedzieć, że między maczugami.  I to walącymi nas codziennie-  a to z jednej, to  z drugiej strony.. Według ostatniego raportu Centralnego Ośrodka Koordynującego Badania Diagnostyczne( jest coś takiego?), jedna trzecia wykonywanych na nas badań- uwaga!- jest błędna(???). To tak jakby jakaś  ilość lekarskich badań wykonywanych na nas była nietrafiona.. Na podstawie błędnej diagnozy, powstałaby błędna ocena, a przy błędnej ocenie- błędnie serwowane środki, a przy błędnie serwowanych środkach, błędne wyniki, a przy błędnych wynikach- błędne statystyki… Powstałaby  obłędna sytuacja zamazująca rzeczywistość.. Być może w dużej mierze tak jest.. Podobno na złe badania diagnostyczne złożyły się dwie rzeczy: niesprawny sprzęt i niedouczona kadra wykonująca badania.  Każdego roku prawie 10 000 lekarzy wykonuje prawie 9 milionów badań ultrasonograficznych, wystawiając rachunki na 630 milionów złotych.  Z używanych na co dzień w gabinetach lekarskich 11,5 tysiąca aparatów rentgenowskich aż 1,5 tysiąca jest przestarzałych  i nie odpowiadają wymogom współczesnej medycyny. Wśród błędnie robionych badań - są badania mammograficzne(!!!). A przecież na co dzień propaganda namawia kobiety, żeby bez opamiętania je sobie robiły… Bo rak- tuż za  progiem, bo wiele kobiet  na niego umiera, nawet po Polsce jeżdżą wozy transmisyjne, pardon mammograficzne, żeby tylko każda kobieta mogła je sobie zrobić… To co- kobiety nie są na tyle dorosłe, żeby zrobić sobie same takie badania, jak uważają, że istnieje taka potrzeba? Tylko państwo musi im je organizować? I ile to kosztuje? Bo na nic  nie warte badania diagnostyczne wydajemy rocznie około 120 milionów złotych.. Taka jest cena w zakresie samych badań w państwowej tzw. służbie zdrowia.. No cóż … służba nie drużba.. Czy się stoi, czy się leży - tysiąc dwieście się należy..  Przed szkołą stoi malec z tornistrem na plecach i klnie, aż uszy więdną. Przechodząca obok kobieta chce go zawstydzić i pyta: - Czy to w szkole tak nauczyłeś się kląć? - Tego nie można się nauczyć- odpowiada chłopiec. - Do tego trzeba mieć talent! A do marnotrawstwa w państwowej służbie zdrowia nie trzeba mieć nawet talentu, sam system powoduje olbrzymie marnotrawstwo… W straży pożarnej też zmiany.. Szczególnie w ochotniczej.. Bo straż pożarna dzieli się na zawodową i ochotniczą.. Zawodowa jest opłacana, a ochotnicza nie.. I słusznie! Jak ochotnik, to ochotnik… Ale ochotnicy chcą być nadal ochotnikami, ale płatnymi ochotnikami.. To tak jak wolontariusze.. Niby wolontariusze, ale opłacani przez podatników… Ustawa o wolontariacie  i tak dalej.. Coraz bardziej zamazuje się różnice między jednym pojęciem, a innym- skądinąd pojęciami kiedyś właściwymi… To tak jak rybak co sobie myślał… Plus, Era czy Orange - wyciągając sieci.. Szefem straży  pożarnej był kiedyś pan Waldemar Pawlak.. Zawsze uważałem , że zupełnie do twarzy było mu w tym strażackim mundurze.. Szczególnie w tym wyjściowym.. Czy czasami nie on stał za pomysłem ochotników na stanowiskach zawodowców? Tymczasem, między kolejnymi wizytami w ukochanej przez prezydenta Gruzji, pan prezydent podpisał ustawę o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym.. Jak sam powiedział, „ podpisałem, ale zaskarżę do Trybunału Konstytucyjnego”(???). To jest typowe dwójmyślenie Orwellowskie… Jak mam zaskarżyć- to nie podpisuję, a jak podpisuję- to nie zaskarżam.. Nie podoba się panu  prezydentowi, że ustawa o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym osłabia pozycję Banku Centralnego.. Pan Lech Kaczyński jest utytułowanym profesorem od tzw. Prawa Pracy… I popatrzcie państwo też  zna się na finansach.. Oczywiście - to dobrze, bo możemy czuć się bezpieczni pod okiem znawcy finansów i prawa pracy.. To znaczy bezpiecznie mogą się czuć ci wszyscy, którzy mają po 50 000 euro( zwróćcie państwo uwagę, że już nie złotych,  ale euro), choć przysięgali na konstytucję, że będą stali na straży polskiej złotówki..  Ciągle robienie polityki faktów dokonanych… i stawianie nas przed tymi faktami! I cała ta okrągłostołowa ekipa jest w tym zgodna.. Ciekawe, kto całym tym towarzystwem dowodzi? Ci co mają po  150 000 złotych mogą spać spokojnie, ale ci co nie mają nic, oprócz paru złotych na codzienne potrzeby i to nie wszystkie, będą gwarantowali swoją nędzą zasoby tym, którzy nędzy na co dzień nie doświadczają.. Znowu będą szyć buty dla bogaczy ze skóry biedaków.. Wszyscy dygnitarze postanowili się zabezpieczyć, gdyby na wypadek, coś się stało.. Połowa Polaków nie ma nawet kont w bankach, ale będzie gwarantowała dygnitarzom ich wkłady „ oszczędnościowe”.. Mieć dzisiaj 150 000 złotych gotówki, to nie każdy ma. .Ale to powinien być problem tych co mają i banków, które im te wkłady zabezpieczają.. A po co do tego mieszać tych, którzy nie dość, że wkładów nie mają, - to jeszcze mają długi.. Bo państwo doi ich niemiłosiernie i żadnych gwarancji na niedojenie nie mają.. Wprost przeciwnie! Dojenie coraz większe, zbliża się koniec roku, a na początku- od prawie dwudziestu lat, w styczniu zaczyna się dojenie.. I popatrzcie państwo,  cały ten prawie dwudziestoletni proces dojenia wytrzymujemy.. Która krowa by to wytrzymała??? No i woda podrożeje od Nowego Roku…Dlaczego ci przeklęci socjaliści wszystko co najgorsze zwalają po Nowym Roku? A co im Nowy Rok zawinił? Woda podrożeje… Jak to ktoś dowcipnie zauważył… Dobiorą się  wreszcie do d….y abstynentom.. A w Teatrze Narodowym gala.. Tygodnik „Gala” kolejny raz przyznał swoje ` Róże”.. Znów nagrodę odebrał Tomasz Raczek- miesiąc temu był „ Najbardziej Stylową Postacią”(??). „ Najbardziej Stylową Postacią”- przepięknie powiedziane..- miesięcznika „ Elle”. Tym razem wyróżnienie dla Pięknej Pary odbierał razem ze sowim” partnerem” Marcinem Szczygielskim. Jak podaje pasa:” panowie są w sobie zakochani od ponad 15 lat, ale dopiero teraz zaczęli  za to płomienne uczucie zbierać nagrody”.(??) Prawda, że szkoda, że tak późno.. Pan Tomasz Raczek stwierdził nawet, odbierając „ Różę”, że oto właśnie w Polsce kończy się homofonia.. NO nareszcie! Tylko dlaczego w Teatrze Narodowym, ta homofonia się kończy? Czy to jest miejsce na koniec homofobii?- panie Robercie Biedroń. WJR

Pogody jesienne Nic na tym świecie nie trwa wiecznie, wszystko kiedyś się kończy. Zauważył to już dawno ksiądz biskup Ignacy Krasicki, wspominając melancholijnie „wszystko to odmienne: łaska pańska, gust kobiet, pogody jesienne”. Trudno nie przywołać tego spostrzeżenia właśnie teraz, kiedy po upływie roku od powstania rządu premiera Donalda Tuska pojawiły się oznaki zwijania medialnego parasola ochronnego nad Platformą Obywatelską. Jak pamiętamy, co najmniej od wiosny 2005 roku Platforma Obywatelska oraz osobiście Donald Tusk byli faworytami mediów, zwłaszcza TVN i Polsatu, no i oczywiście „Gazety Wyborczej”. Oznaczało to, że zarówno razwiedka, jak i Salon - obydwie strony umowy Okrągłego Stołu - uznały, iż program IV Rzeczypospolitej, a więc program odzyskiwania suwerenności politycznej, ekonomicznej i państwowej, przy pomocy którego Jarosław Kaczyński próbował pozyskać głosy wyborcze, rzeczywiście może zagrażać ich interesom i podważyć fundamenty ładu zaprojektowanego w Magdalence. Mimo to jednak, m.in. dzięki poparciu środowiska identyfikowanego z Radiem Maryja, zwycięzcą wyborów parlamentarnych w roku 2005 zostało Prawo i Sprawiedliwość - jednak bez większości sejmowej. Próby nawiązania politycznej współpracy z Platformą Obywatelską zakończyły się niepowodzeniem z powodu nieustępliwości obydwu stron w sprawie kontroli nad tzw. resortami siłowymi, a zwłaszcza - tajnymi służbami. W rezultacie doszło do utworzenia rządu premiera Marcinkiewicza, który jednak, pozbawiony stabilnej większości parlamentarnej, nie był zdolny do poważniejszych przedsięwzięć. Nie wzmocnił rządu również pakt stabilizacyjny, jaki PiS zawarło z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. W rezultacie doszło do zawarcia koalicji PiS z Samoobroną i LPR oraz zmiany premiera, którym został sam Jarosław Kaczyński. Podjął on próbę podporządkowania sobie koalicjantów poprzez wywołanie w ugrupowaniach koalicyjnych kryzysu przywództwa, jednak próba ta doprowadziła do rozpadu koalicji, co prezes PiS uznał za wystarczający powód do rozpisania nowych wyborów. Tym razem jednak zwycięzcą została Platforma Obywatelska, utworzyła z Polskim Stronnictwem Ludowym koalicyjny rząd, który rozpoczął realizowanie programu odwdzięczania się razwiedce za nieustanne poparcie. Ten program był realizowany konsekwentnie od samego początku działalności rządu Tuska, ale w sejmowym exposé premier nie mógł tego ogłosić, również dlatego, że to nie on decydował o formach, w jakich musi się odwdzięczać, tylko raczej był o nich informowany na bieżąco. Dlatego też po roku działalności rządu nawet najwięksi jego entuzjaści mieli trudności ze wskazaniem jakiejś zrealizowanej obietnicy. Jeśli jednak podczas narady aktywu partyjnego z okazji pierwszej rocznicy powstania rządu premier Tusk powiedział, że PO Polskę „uporządkowała”, to jest to prawda w tym sensie, iż beneficjenci umowy Okrągłego Stołu umocnili się na kluczowych pozycjach życia publicznego.Trzeba bowiem pamiętać, że z punktu widzenia obydwu stron umowy Okrągłego Stołu Platforma Obywatelska stanowi tylko tzw. mniejsze zło w porównaniu z PiS, którego pogróżki zostały potraktowane serio. Nie chodzi mi bynajmniej o program IV Rzeczypospolitej rozumiany jako rekonkwista suwerenności politycznej, ekonomicznej i państwowej, bo mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński wcale nie myślał serio o jego realizacji. Sądzę, że prawdziwym jego programem było wysadzenie w powietrze tzw. grupy trzymającej władzę i zajęcie jej miejsca bez zasadniczej zmiany modelu państwa i kierunku polityki zagranicznej. Warto pamiętać, że PiS w referendum 2003 roku opowiedziało się za włączeniem Polski do Unii Europejskiej, więc trudno sobie wyobrazić, by było przeciwne wynikającym z tego konsekwencjom. Zresztą, nie tylko intencje liczą się w polityce, ale i skutki, a skutkiem rozpadu koalicji z Samoobroną i LPR było zniknięcie z centrum politycznej sceny wszelkich ugrupowań głoszących - mniejsza o to, czy szczerze, czy nieszczerze - hasła antyunijne. Ten prawdziwy program PiS też przez beneficjentów umowy Okrągłego Stołu został potraktowany serio, a ponieważ na skutek afery z Rywinem na lewicy pojawiły się objawy dekompozycji, postawiono na Platformę Obywatelską, która żadnych rewolucji pod tym względem nie zapowiadała. Jednak realizacja programu odwdzięczania musiała uświadomić premierowi Tuskowi, że na dłuższą metę jest on dla Platformy Obywatelskiej i dla niego samego niekorzystny, bo chociaż doprowadzi do umocnienia pozycji beneficjentów umowy Okrągłego Stołu w życiu publicznym, to jednak z tego samego powodu zapoczątkuje erozję popularności PO i jego osobiście. Poza tym ręczne sterowanie rządem zza kulis musiało być dla niego również coraz bardziej nieznośne ze względów prestiżowych. W rezultacie podjął próbę skonfrontowania się ze środowiskiem swoich dotychczasowych dobroczyńców, co objawiło się w postaci konfliktu rządu z PZPN. Okazało się, że rząd, chociaż uruchomił pozostające w jego formalnej dyspozycji Moce, nie jest w stanie podporządkować sobie tych środowisk. Armaty wprawdzie umilkły, ale napięcie pozostało. Musiało się ono jeszcze zwiększyć po wizycie premiera Tuska w Chinach, gdzie zaprosił on chińskich biznesmenów do inwestowania w Polsce - co mogło zostać odczytane jako próba podważenia dotychczasowej hierarchii w świecie biznesu i ustanowienia nowej, bardziej uzależnionej od łaskawości rządu - a zwłaszcza po wizycie w Katarze, gdzie premier Tusk zapowiedział rozpoczęcie importu skroplonego gazu i budowę gazoportu - a więc przedsięwzięć, przy pomocy których również Jarosław Kaczyński zamierzał osłabić potęgę „układu”, dla którego kontrola nad sektorem paliwowym stanowi istotny element stanu posiadania. W tej sytuacji „układ” zareagował pierwszym poważnym ostrzeżeniem w postaci medialnych ataków na ministra Drzewieckiego i ministra Nowaka, które były dla nich całkowitym zaskoczeniem. Politycy PO tak dalece przyzwyczaili się do przychylności mediów, że gdy dziennikarka radia RMF FM zaczęła rozmawiać z ministrem Boni normalnie, tzn. tak samo, jak - dajmy na to - z politykami PiS, ten był do tego stopnia zgorszony, że powiedział o tej „zniewadze” publicznie. Jednocześnie z tymi atakami opublikowane zostały wyniki sondażu, z którego wynikało, iż największymi wolnorynkowcami są w Polsce wyborcy... Sojuszu Lewicy Demokratycznej! Było to drugie poważne ostrzeżenie pod adresem PO, że może pojawić się dla niej polityczna alternatywa, która przelicytuje ją w retoryce modernizacyjnej i wolnorynkowej. Trudno się zatem dziwić, że w sejmowym wystąpieniu premiera Tuska znalazła się oferta pojednania i współpracy skierowana do znienawidzonego PiS. Zarówno bowiem PO, jak i PiS, przy ostentacyjnej nieprzejednanej wrogości, mają ten sam polityczny cel - by ani z jednej, ani z drugiej strony nie pojawiła się dla nich polityczna alternatywa. Zatem wspólny interes obydwu partii polega z jednej strony na tym, by podsycanymi codziennie z obydwu stron przez harcowników hałaśliwymi sporami absorbować bez reszty uwagę opinii publicznej i doprowadzać ją w ten sposób do stanu kompletnego amoku, w którym przestanie zwracać uwagę na sprawy naprawdę ważne, a z drugiej strony - by blokować każdą próbę stworzenia alternatywy politycznej. Wtedy całkiem realna staje się możliwość ukształtowania się dwubiegunowej sceny politycznej, zdominowanej bez reszty przez obydwie partie, które co kadencja wymieniają się przy sterze państwa. Warto zwrócić uwagę, że odpowiadając na tę ofertę i zarazem odpierając zarzuty posła Chlebowskiego o niekonstruktywnym sposobie uprawiania polityki przez PiS, Jarosław Kaczyński przypomniał, iż PiS bodajże w 80 procentach przypadków głosowało tak samo jak Platforma Obywatelska. Już choćby ta statystyka pokazuje, że tak naprawdę większość sporów między PO i PiS może mieć charakter wyłącznie instrumentalny, socjotechniczny. Oczywiście gest premiera Tuska miał również taki charakter, ale nie sądzę, żeby wyłącznie. Musi on bowiem liczyć się z tym, że dla beneficjentów Okrągłego Stołu jest wyłącznie „mniejszym złem” i jeśli tylko dopracują się oni własnej alternatywy politycznej, to bez wahania zwiną nad nim ochronny parasol mediów, wycofają wsparcie agentury, a i Salon z dnia na dzień też przestanie Platformę obcmokiwać. Mogła to być również odpowiedź na owo pierwsze poważne ostrzeżenie. Przemawia za tym także ostatnia deklaracja ministra Sikorskiego, który dopuścił możliwość „prawie stałej” obecności rosyjskich inspektorów w amerykańskich instalacjach wojskowych, jakie ewentualnie powstaną na terenie Polski. Wygląda to tak, jakby rząd premiera Tuska próbował ofensywy na kilku frontach: wobec tubylczego „układu”, wobec swojego umiłowanego wroga i nawet wobec strategicznych partnerów. SM

Na postrach, czy na wiwat? Kiedy prezydent Kaczyński w towarzystwie prezydenta Saakaszwiliego zatrzymali się nocą w pobliżu granicy z Osetia Południową. Nagle „rozległy się strzały”, ale na szczęście „nikomu nic się nie stało”. Teraz niezależne śledztwa prowadzone w Gruzji i w Polsce mają wyjaśnić, czy strzelano na postrach, czy na wiwat. Pewnie to trochę potrwa, może nawet potrwa bardzo długo, a może nawet nigdy nie dowiemy się, kto i po co tam wtedy strzelał. W tej sytuacji warto przypomnieć, że prezydent Lech Kaczyński, zanim jeszcze zapałał gorącym uczuciem do prezydenta Saakaszwiliego i Gruzji, 12 maja 2008 roku odwiedził Tel Awiw, gdzie przeprowadził rozmowę z szefem izraelskiego wywiadu Meirem Daganem. O czym polski prezydent mógł rozmawiać z szefem izraelskiej razwiedki? Może o spacyfikowaniu izraelskiej agentury, żeby nie plotła o „polskich obozach zagłady” i zaniechała „upokarzania Polski na arenie międzynarodowej”? Chyba nie, bo gdyby to ustalono, to tego rodzaju rzeczy ustałyby, jakby ręką odjął. W takim razie nie można wykluczyć, że pan prezydent mógł zapalić się do jakiejś operacji planowanej przez Mosad. Wskazywałaby na to nie tylko sierpniowa wizyta prezydenta Kaczyńskiego w Tbilisi, dokąd „przybył, żeby walczyć”, ale również ostatni wypadek, w którym wziął udział, jeśli nie w „walce”, to w „incydencie”. No dobrze, ale co to ma wspólnego z Mosadem Ano to, że - jak ujawnił „Washington Times” z 24 września br. - „lotniska wojskowe w Gruzji miały być użyte do ewentualnego ataku na instalacje nuklearne w Iranie”. Znaczy - walka „za wolność naszą i waszą”? SM

James Bond to mały pikuś Ekshumacja szczątków gen. Władysława Sikorskiego wywołała kolejną falę chorych spekulacji na temat przyczyn jego śmierci. Fantazja wypowiadających się nie zna granic - historie są coraz bardziej nieprawdopodobne. Przy niektórych z nich scenariusze do filmu o Jamesie Bondzie to mały pikuś. W chwili obecnej zdecydowaną przewagę nad zwolennikami wersji, że mordu na Sikorskim dokonali Brytyjczycy i sprzymierzeni z nimi Polacy - uzyskali zwolennicy śladu sowieckiego. To nie dziwi, bo takie czasy. Przecież wystarczy, że nasz prezydent tylko usłyszał strzały na granicy z Osetią Południową a już wiedział, że to Rosjanie.  Cóż więc się dziwić coraz większej armii „speców” od śmierci gen. Sikorskiego. Najbardziej tragiczne w tym jest to, że tacy ludzie bez trudu mają dostęp do mediów i plotą ile wlezie. Najczęściej to zwyczajni fantaści i blagierzy. W „Naszym Dzienniku” (25.11.2008) oddano łamy jednemu z nich. To gen. Janusz Brochwicz-Lewiński, żołnierz Armii Krajowej oraz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie - jak go przedstawiono. Oto jego „wersja” wydarzeń: „Moim zdaniem, generał Sikorski rzeczywiście nie został zastrzelony. Grupa Smierszu, która została wysłana do zamordowania go, to byli fachowcy w cichym zabijaniu. Oni działają właśnie za granicą. Gdy dostają zadanie zabicia kogoś, próbują aż do skutku, nieważne, jak długo. Zabójcy ze Smierszu mogli np. ogłuszyć generała, a następnie udusić go np. stalowym drutem. Ekshumacja być może nie pokaże dziur po kuli w czaszce ani w ciele, ale może ujawnić obrażenia innych części ciała. O tym, że gen. Sikorski i jego towarzysze podróży nie zginęli w wyniku katastrofy, świadczy też to, iż nie znaleziono ciała jego córki Zofii Leśniewskiej oraz kilku innych osób mimo siatek podwodnych, w które był wyposażony port w Gibraltarze z powodu zagrożenia atakami niemieckich łodzi podwodnych. Ponadto rok po śmierci generała w hotelu Shepherds w Kairze, wykorzystywanym przez dyplomatów, odnaleziono bransoletkę z kości słoniowej należącą do pani Leśniewskiej. Bransoletka miała tak skomplikowany zamek, że można ją było zdjąć, tylko znając sposób jego otwierania”. Autorowi tych rewelacji nie przeszkadza to, że gubernator brytyjski w Gibraltarze i inne osoby z jego otoczenia widziały żywego Sikorskiego i jego córkę wsiadających do samolotu. Ważniejsza jest wizja. Oto dalszy się opowieści: „Zofia Leśniewska była także opiekunką i szyfrantką generała. Znała bardzo wiele tajemnic. Towarzyszyła ojcu we wszystkich podróżach. W czasie pobytu generała na Gibraltarze wiozący go Liberator AL 523 stał obok samolotu, którym przyleciał tam ambasador ZSRS w Londynie Iwan Majski. Są informacje, że jego samolot wylądował na Gibraltarze 4 lipca o godz. 7.10 rano. Ten sam samolot wystartował stamtąd dzień później o godz. 6.00 po południu, a na jego pokładzie oprócz pasażerów było 4 oficerów służb specjalnych. Dlatego uważam, że generał nie zginął w samolocie, ale gdzieś po drodze do samolotu albo niedaleko rezydencji gubernatora Gibraltaru Franka Noela Mason-Macfarlane'a. Natomiast pani Leśniewska, moim zdaniem, nie została zabita, ale porwana do samolotu Majskiego, i w ten sposób wywieziona do Rosji. Takich ludzi jak ona służby wywiadowcze nie zabijają, ponieważ one są świetnym źródłem informacji, a źródeł informacji się nie likwiduje, przynajmniej przed przesłuchaniem. Stąd też pojawiła się nawet relacja, że pewien polski żołnierz widział panią Leśniewską w jakimś sowieckim obozie. Jest to również możliwe”. No i co z czymś takim zrobić? Śmiać się nie ma z czego, bo sprawa jest poważna, pozostaje wzruszyć ramionami, ale tak też nie można, wszak takich opowieści słuchają miliony ludzi i biorą to za dobrą monetę, przecież w telewizji nie mówi się bzdur, takie jest przekonanie. Werdykt z oględzin szczątków generała może to przeciąć (na 99 proc. będzie on potwierdzał wersję oficjalną), ale wtedy zawsze będzie można powiedzieć, że w trumnie nie było gen. Sikorskiego, tylko ktoś inny, a poza tym, jeśli nie będzie śladu kuli, to wiadomo, że ci ze Smiersza udusili go stalowym sznurem. Trudno więc spodziewać się, że konfabulanci zamilkną. Za dużo wysiłku włożyli w stworzenie tych mitów, w które zresztą naprawdę uwierzyli. Jan Eglengard

Gruzińskie manowce Kiedy jakikolwiek prezydent jakiegokolwiek państwa (poza ewidentnymi bantustanami) nagle, nocą, znajduje się bez ochrony w odległości trzydziestu metrów od grupy strzelających osobników, to mamy do czynienia z sytuacją niecodzienną. Jeżeli dodamy do tego fakt, że ochrona osobista prezydenta nie ma w tym czasie z nim kontaktu, to jest to kuriozum. Tak się stało w przypadku polskiego prezydenta podczas jego wizyty w Gruzji. Oznacza to, że głowa polskiego państwa przez chwilę została zostawiona sama sobie, zdana na łaskę jakichś drabów, którzy strzelali ni to na wiwat, ni to - jak sugerują media -  ostrzegawczo. Nie wnikam w to, czy polski prezydent miał prawo zachować się tak, jak się zachował. Jest wolnym człowiekiem, więc takie prawo miał, choć ta wolność powinna uwzględniać fakt, że reprezentuje majestat Rzeczpospolitej, aspiracje i oczekiwania 38 milionowego narodu, który niekoniecznie chce, by ich prezydent poddawany był sytuacjom ekstremalnym i który nie chce, by zanadto ufał gospodarzom, którzy dla własnych politycznych celów prowokują sytuacje, w jakich żadna głowa państwa znaleźć się nie powinna. Prezydent z założenia jest (a przynajmniej powinien być) ucieleśnieniem najwyższych wartości, jakimi kieruje się państwo i naród, dlatego tak ważne jest, by nie ulegał porywom chwili, nawet jeśli uważa, że czyni to ze szlachetnych pobudek. Prezydent nie reprezentuje tylko siebie, ani obozu politycznego, który wyniósł go do władzy. Reprezentuje naród. Cały. Ma jego moc i mandat. To wielka odpowiedzialność, która wymaga roztropności, namysłu i przewidywania skutków swojej postawy, zwłaszcza kiedy przychodzi reprezentować mu państwo polskie poza jego granicami.Nie budzi mojego zaufania tak mocne zaangażowanie Polski w wewnętrzne sprawy Gruzji. Nie budzi to mojego zaufania dlatego, że Gruzją rządzi „fanatyk”, który obraną strategią rządzenia, paradoksalnie, wpycha Gruzję w objęcia Rosji, umacniając jej wpływy na Kaukazie. „Fanatyk”, który dał Rosji pretekst do rozpoczęcia operacji militarnej, na którą dawni sowieccy generałowie tylko czekali. Umożliwił umeblowanie tej wrażliwej części świata na nutę sowiecką i potraktowanie jej jako „trofiejnej”. Dlatego zdumiewa mnie dzisiaj zdziwienie przenikliwych amatorów „gruzińskich win”, powołujących się na plan Sarkoziego, że panowie generałowie jeszcze nie wyszli. No jakże? Przecież nie po to wchodzili, żeby wychodzić. Sowietów panowie nie znacie? Saakashvili, bo o nim tu głównie mowa, prezentuje mentalność, delikatnie rzecz ujmując, niekompatybilną z układem odniesienia, w którym przyszło mu funkcjonować. Przygotowany przez amerykańskie służby do pełnienia roli kaukaskiego „pożytecznego idioty” zaczął ją wypełniać na tyle idiotycznie, że nawet jego mocodawcy ze smutkiem skonstatowali, że chyba przedobrzyli konstruując tak niecodziennego cyborga. Sugerowali mu, bez powodzenia, by w żadnym razie nie dał się sprowokować szczującej go Rosji, bo ta tylko na to czeka. Niestety, Saakashvili ruszył na wojnę z Ruskimi i dostał pokazową lekcję, co oznacza amatorstwo polityczne i militarne. Dzisiaj, ratując swoją chwiejącą się pozycję polityczną, Saakashvili znalazł orędownika w polskim prezydencie, który skądinąd słusznie przestrzegając przed mocarstwowymi ambicjami Rosji, daje jej poprzez survivalowe eskapady z Saakashvili doskonałą pożywkę do dyskredytowania Polski na arenie międzynarodowej, bo też jaki poważny przywódca poważnego państwa będzie osobiście, bez ochrony, doglądał w strefie działań wojennych posterunki demarkacyjne, na których nie wiadomo kto siedzi, ani kto strzela. Gdybym był Miedwiediewem zacierałbym ręce, bo to zaiste niespotykane kuriozum, w którym Ruskie nie musieli nawet maczać palców. Nie chcę, aby prezydenta mojego państwa „żeniono” na arenie międzynarodowej z Saakashvili. Nie chcę dlatego, że Saakashvili będzie niedługo przeklinany przez większą część swojego narodu za to, co zrobił z Gruzją. Nie chcę, w imię dobrych relacji z narodem gruzińskim, by polski prezydent był stroną w wewnętrznej walce politycznej jaka się tam toczy. Nie chcę, by prezydent mojego państwa był rzucany na pastwę gruzińskich wykidajłów i głupawe uśmieszki gruzińskiego prezydenta, kiedy jakaś uzbrojona banda strzela nocą nad głową mojego prezydenta. Nie chcę by mój prezydent był kukiełką w jakimś kaukaskim teatrzyku jednego aktora, a właściwie aktorzyny, którego polityka coraz bardziej przypomina wodewil, a nie poważną sztukę rządzenia. Nie chcę, bo Lech Kaczyński to także mój prezydent. Dlatego nie chcę i już. I żeby była jasność - bardzo lubię gruzińskie wina. Maciej Eckardt

Jak uczynić "wszystko"? Jak napisałem wczoraj socjalista jest gorszy od idioty, gdyż podejmuje złe decyzje - zawsze. JE Lech Kaczyński z przedłożonych Mu do podpisu sześciu ustaw bezbłędnie podpisał te, które rozbudowują biurokrację (z utworzeniem stanowiska Rzecznika Praw Pacjenta na czele) - a zavetował ustawy „grożące prywatyzacją służby zdrowia”. O tym będę mówił jutro lub pojutrze na V-BLOGu. JE Ewa Kopacz oświadczyła, że „Rząd”uczyni wszystko, by szpitale sprywatyzować. Pamiętając, ile chciała wziąć p.Beata Sawicka (b.Posłanka PO z Legnicy) za jakąś-tam drobną prywatyzację na Helu, można zrozumieć determinację p.Ministerki. A WWCCzc. Posłów lewicowej koalicji PiSLD ostrzegam, że zrobienie „wszystkiego” może oznaczać wyaresztowanie części opornych Posłów. Nie mówiąc o możliwości tajemniczych wypadków... Po sprawach krajowych - odrobina egzotyki. Agencje podały, że Grenlandia zagłosowała za udzieleniem jej większej autonomii w ramach Królestwa Danii. Dziennikarze szukający sensacji mówią o „dążeniu do niepodległości” - co chyba nie wchodzi w rachubę, gdyż Korona dość solidnie dotuje tę wyspę. Chyba, żeby Amerykanie, utrzymujący tam swoją bazę, dali Grenlandczykom więcej. Swoją drogą: nie bardzo wiem, jak jeszcze można zwiększyć autonomię Grenlandii? Przypominam bowiem - o czym nie wspomniały przeglądane przeze mnie merdia - że Grenlandia jest jedynym krajem, który wystąpił był ze Wspólnoty Europejskiej! Dowodzi to, że wystąpienie z WE jest bezproblemowe; natomiast gdyby formalnie powstała Unia Europejska (po ratyfikacji Traktatu Reformującego) to wystąpienie z UE byłoby bardzo trudne. Trzeba by też zwrócić poniesione przez WE i UE subwencje... Przy okazji chciałbym Państwu zwrócić uwagę, że ci sami dziennikarze, którzy bronią suwerenności Gruzji przed Federacją Rosyjską (a także suwerenności Republiki Gruzińskiej nad Osetią Południową!) gdy dochodzi do dyskusji nt.Europy, to oświadczają, że pojęcie suwerenności właściwie straciło wszelki sens; że jest to pojęcie XIX wieczne i dziś nie ma większego znaczenia. Dlatego III RP nie powinna się martwić, że się jej wyzbywa. Wszelako obejrzenie kilku filmów science-fiction  może komuś nasunąć podejrzenie, że pojęcie suwerenności (np. Imperium nad planetą Sithów...) coś jednak znaczy i znaczyć będzie. W międzyczasie czesko-morawski Trybunał Konstytucyjny orzekł, że TR nie jest sprzeczny z konstytucją Republiki. Ciekawe, czy JE Wacław Klaus podpisze ten traktat? Król Belgów, JKM Baldwin II, gdy nie chciał podpisać ustawy o legalności aborcji... abdykował. Na jeden dzień: po ratyfikacji tej ustawy dał się ponownie koronować. Bez specjalnego rozgłosu, oczywiście. Takich mamy dziś monarchów! JKM

UPA z kieszeni polskich podatników? Na przemyskiej stronie internetowej Związku Ukraińców w Polsce (ZUwP) znajduje się baner „UPA-TAK” przekierowujący na stronę spadkobierców nacjonalizmu ukraińskiego, którzy na swojej stronie UPA nazywają organizacją „bohaterską”. Zapytaliśmy dlaczego ZUwP wspiera UPA. (Ukraińska Powstańcza Armia). Strona „UPA-TAK” nie zawiera treści, które się nam zarzuca. Zresztą proszę pytać w Warszawie, czyli w siedzibie organizacji - odpowiada Anna Drozd, prezes ZUwP oddział w Przemyślu. - To pytanie dotyczy koła w Przemyślu. Tam proszę pytać - zawraca nas do punktu wyjścia Mirosław Kupicz, sekretarz zarządu głównego ZUwP, po czym dodaje: „Czy gloryfikujemy UPA? Myślę, że prezes na to pytanie odpowie, ale teraz jest nieobecny.” - Od lat ZUwP czci bandytów z OUN-UPA, stawia im nielegalne pomniki, niszczy pamięć o ofiarach ludobójstwa popełnionego na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów - mówi nam oburzony europoseł Andrzej Zapałowski, lider partii „Naprzód Polsko”. Badacze zbrodni UPA mówią o ilości 120 tys. udokumentowanych mordów dokonanych przez UPA (ukraiński historyk Wiktor Poliszczuk) do 500 tys. (historyk Edward Prus). Europoseł od dłuższego czasu apeluje do władz polskich o ukrócenie pro-upowskiej propagandy ZUwP. - Lobby ukraińskie w Polsce nie tylko kanonizuje oprawców Polaków, Żydów i przecież samych Ukraińców nie sprzyjających „upowcom”, ale robi to za pieniądze Polaków, polskich podatników, ponieważ ZUwP jest dotowany przez polski rząd! - oburza się Zapałowski. Sprawa rehabilitacji działalności UPA powróciła, kiedy na Ukrainie obchodzono 65. rocznice jej powstania, a w „Narodnym Domu” w Przemyślu odbywały się podobne obchody zorganizowane przez ZUwP. W Przemyślu podkreślano tez podwójny charakter rocznicy wspominając setną rocznicę urodzin dowódcy UPA Romana Szuchewycza. - Szuchewycz wydawał rozkazy eksterminacji Polaków. To on mówił „Śmierć jednego Lacha to metr wolnej Ukrainy, Albo będzie Ukraina albo lechicka krew po kolana, Polaków w pień wyciąć”. A teraz ZUwP na polskiej ziemi świętuje jego urodziny. Brak słów - mówi partyjny kolega Zapałowskiego Sylwester Chruszcz. We wspomnianych uroczystościach jako gość honorowy wziął udział funkcjonariusz straży granicznej ks. kpt. Jan Tarapacki. - Polscy pogranicznicy byli mordowani przez UPA. Teraz ksiądz reprezentujący straż graniczną na takiej uroczystości… wstyd - mówi po chwili namysłu Zapałowski. Ks. Tarapacki odniósł się wcześniej do podobnych wypowiedzi europosła tłumacząc: „Byłem w sutannie, choć Pan (Zapałowski - dop. Redakcji) sugeruje, że w mundurze”, co według duchownego wskazuje, że reprezentował na uroczystościach kościół przemyski obrządku greckokatolickiego, a nie straż graniczną. Zapałowski powadzi szeroko pojętą akcję informacyjną o działalności gloryfikacyjnej w stosunku do UPA. Europoseł udowadnia, że ZUwP nawołuje do stawiania kolejnych nielegalnych pomników upamiętniających w Polsce żołnierzy UPA. - Wstyd, że zarówno rządy PiS jak i PO tolerują to nagminne łamanie prawa - mówi Zapałowski. - Znamiennymi są przypadki zgłaszania przez „kombatantów” UPA pomników czy tablic upamiętniających śmierć tysięcy Polaków. Przykładowo na skutek doniesienia pana Andrzeja Czornego (zastępcę przewodniczącego koła “kombatantów” UPA w Przemyślu) doszło do demontażu, rzeźby znajdującej się na pomniku upamiętniającej dziesiątki tysięcy ofiar UPA. Stało się to za zgoda polskiego wojewody i prezydenta Przemyśla! - dodaje Zapałowski. Teraz przynajmniej wiadomo na co idą nasze podatki… UPA w cytatach: “W związku z sukcesami wojsk sowieckich konieczne jest przyspieszenie likwidacji Polaków, muszą zostać całkowicie zgładzeni, ich wioski spalone (…) ludność polską należy zniszczyć.” (Roman Szuchewycz, rozkaz z 1944 r.) „Podczas II wojny światowej dziesiątki tysięcy uczestników ruchu narodowo-wyzwoleńczego dokonało bohaterskiego czynu, broniąc niepodległości Ukrainy. Wśród nich żołnierze UPA, którzy z hasłem `Wolność albo śmierć!' szli do boju, oddając własne życie za Ojczyznę. Ukraińska Armia Powstańcza swoimi bohaterskimi czynami wpisała się złotymi zgłoskami do sławnej historii państwa ukraińskiego.” (Wiktor Juszczenko, prezydent Ukrainy) Robert Wit Wyrostkiewicz

27 listopada 2008 Poszukiwanie czystej formy bez treści... Być może nie byłoby w tym nic ciekawego, wobec zalewającej nas na co dzień ideologicznej tandety, promowania homoseksualizmu, zakazu bicia własnych dzieci klapsem, rozkładu szkół- dzięki wprowadzeniu praw ucznia, rozbijania rodzin, poprzez promowanie singli jako sposobu na  życie, rozbudowy państwa totalitarnie opiekuńczego  i wielu innych instrumentów dewastowania naszej - ledwo się tlącej cywilizacji.. Ale wydanie przez „ katolickie” wydawnictwo „ Znak” książki  pt” Chłopak czy dziewczyna”- to chyba szczyt purenonsensu.. Żeby we własne gniazdo…Książkę napisali: Lisa Papademetriou  i Chris Tebbetts, a przełożył Mateusz Borowski. Bohaterami są  Frannie i  Marcus, przy czym Marcus jest gejem.. Frannie nie wyobraża sobie życia bez Marcusa, którego nazywa „ drugą gejowską półkulą swojego mózgu”, a Marcus wspiera ją w poszukiwaniu odpowiedniego chłopaka, ona również chce, by przyjaciel znalazł swoją drugą męską połowę.. Problem zaczyna się, gdy… oboje zakochują się w tym samym chłopaku(????). To dopiero zrobił się problem…Przy okazji jeden z bohaterów dowiaduje się, że  własna matka kupuje sobie seksowną bieliznę w sklepie o dźwięcznej - katolickiej nazwie” Intymne Rozkosze”. Dobrze, że nie w przykościelnym sklepiku.., albo, że  nie biskup zajmuje się handlowaniem taką bielizną, bo taki wątek też można byłoby pociągniąć, piętnując przy okazji zachowanie biskupa.. Ile tam jest śmiesznych scen? Nie koniecznie ten jest gejem , co na geja wygląda.. Marcus i Frannie celują w charakterystykach swoich znajomych, od razu wyczuwając, kto ma osobowość fanki Cartoon Network i ubiera się na czarno, tak jak koleżanka Tina o  przezwisku Gotycka Smerfetka.. Według Gazety Wyborczej, pod tą warstwą kryje się poważny morał:” homoseksualizm nie musi być problemem, niezależnie od tego, czy ma się lat trzydzieści, czy szesnaście. Dla głównych bohaterów po prostu jest częścią ich świata. Tu do swojej orientacji nikt nie musi się przyznawać z wypiekami na twarzy, po długich latach wewnętrznych udręk; po prostu mówi się o niej z taką samą naturalnością jak o tym, że x czy y woli rude niż  blondynki”. No pewnie, cała radość w tym, że  nie ma już tych wewnętrznych- dodajmy tantalowskich udręk-że to nic takiego, wprost przeciwnie, tak samo naturalne jak wszystko inne.. Bo  homoseksualizm nie jest grzechem… Odwrotnie niż mówił Jan Paweł II.. I dalej..” Także szkoła, do której chodzą Marcus i Frannie, wydaje się cudem edukacyjno- wychowawczym. Gdyby tak wyglądały wszystkie, homofobia trafiłaby na śmietnik historii. Uczniowie zastanawiając się jak uczynić szkołę jeszcze bardziej tolerancyjną, nie debatują nad homoseksualizmem. Geje i lesbijki w klasie? Normalka. Ale są jeszcze  przecież transseksualiści i dylemat jak im okazać więcej szacunku. No i warto by, jak stwierdza na zebraniu szkolnym Frannie, przestać w końcu mówić o tolerancji, a „ zacząć doceniać różnice”(???). Prawda, że  musi to być ciekawa książka? Nie ma na razie wątku nekrofilskiego czy zoofilskiego, ale na pewno będzie w drugiej części, jeśli oczywiście” katolickie” wydawnictwo „ Znak” zdecyduje się na jej wydanie. Tylko, że dookoła pełno „ homofobów”, ludzi „ nietolerancyjnych”, katolików tradycyjnych, ale są też tacy katolicy, jak ci z wydawnictwa „ Znak”, którzy za nic mają sobie nauczania Jana Pawła II- oni wiedzą swoje.. Bo katolicyzm jest z gumy i prawie wszystko w nim można zmieścić.. A  jak tak dalej pójdzie- wszystko! I jak kończy Gazeta Wyborcza:” Powieść dla młodzieży? Jak najbardziej, ale na polskim podwórku znalazłaby się też całkiem spora grupa pełnoletnich, którym ta lektura wyszłaby na zdrowie? Naprawdę niezłe! I nawet na zdrowie.. Mnie się wydaje, że raczej młodzież rozchoruje się po tej lekturze, ale w kręgach Gazety Wyborczej.. Ja już się rozchorowałem widząc na ulicach porozklejane bilbordy, no nie jeszcze  promujące homoseksualizm jako normę.. ale niejakiego Che Guevarę jako rewolucjonistę.. I to ma być rewolucja na „ święta”..? Samo zestawienie Świąt Bożego Narodzenia z tym komunistycznym - rewolucyjnym watażką, mordującym  i zabijającym w imię sprawiedliwości społecznej.. Wzniecającym nienawiść klasową, razem z drugim watażką Castro, zanim się nie pokłócili.. „Najtańszy szybki Internet za 1 złotych miesięcznie”.. „ W imię równości i sprawiedliwości- Internet jest teraz dla wszystkich”- tak się reklamuje Play  Online.. I znowu będą propagować handel i promocje  w Święta Bożego Narodzenia… To nie  są Święta dla handlu- to są Święta Bożego Narodzenia.. Jak się wchodzi do domu do Janusza Korwin- Mikke na  podłodze   leży  wycieraczka… A na wycieraczce podobizna Che Guevary… Można sobie na niej dokładnie wytrzeć nogi… Dla konserwatysty może to być satysfakcja..- dla lewaków obraza! Niechby ktoś spróbował reklamować szybki Internet przy pomocy, na przykład gen. Augusto Pinocheta.. To by dopiero zebrał cięgi… On przecież też szybko rozprawił się z lewicowymi bojówkami i bałaganem panującym w Chile.. Ale prawicy reklamować nie wolno, za to krwiożerczych lewicowców - jak najbardziej.. Tak jak nie wolno- już wkrótce- popierać rajów podatkowych.. W Paryżu odbyło się spotkanie poświęcone walce z tzw. rajami podatkowymi i kraje w nim uczestniczące zażądały od ODCE zaktualizowania do połowy 2009 roku” czarnej lisy” takich rajów. Według Niemiec, na miano raju podatkowego zasługuje m.in. Szwajcaria, a obecnie jest na niej jedynie  Andora, Lichtenstein i Monako. Czas, żeby Niemcy wypowiedziały wojnę Szwajcarii i przywróciły w niej normalność, to znaczy wysokie podatki i skubanie bogatych.. W ciągu ostatnich lat wiele innych państw zostało skreślonych z listy po zobowiązaniu się do zapewnienia przejrzystości swoich systemów bankowych. Ponieważ jednak część z nich nie wywiązała się- ODCE  musi zweryfikować listę..(???) Bo chodzi o to, żeby wszędzie było piekło podatkowe, a raje nie mogą istnieć, bo zagrażają państwom tzw. opiekuńczym, czyli rabujących wszystkich równo.. Współczesne państwa opiekuńcze - to państwa totalitarne, w których  w imię źle pojętej opiekuńczości, zniewala się miliony ludzi, których zmusza się do łożenia na  opiekuńczą biurokrację, na płacenie za wszystko wszystkim, do marnotrawienia olbrzymich sum.. Tak jak w tym dowcipie, gdzie tysiące ludzi wpłaciło miliony dolarów  na konto dla niewidomych dzieci.. Ja na przykład nie wiem o co chodzi? Przecież te dzieciaki i tak nie zobaczą nigdy tych pieniędzy… W państwie opiekuńczym wpłacający pod przymusem  swoje pieniądze- też ich nigdy nie zobaczą.. Za to mogą napawać się ideą państwa opiekuńczego  i zniewalającego.. Na całe szczęście socjaliści Szwajcarii nie zaatakują…Cały naród jest przygotowany na jakąkolwiek agresję.. WJR

Niebezpieczny dla wolności Wczoraj Trybunał Konstytucyjny uznał, że dziennikarze i osoby nie uznane urzędowo za „naukowców” muszą mieć rekomendacje, aby uzyskać dostęp do dokumentów zdeponowanych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Trybunał oddalił w ten sposób skargę Rzecznika Praw Obywatelskich, doktora Janusza Kochanowskiego, który zwracał uwagę, że rekomendacja, jako warunek dostępu zainteresowanych do archiwów Instytutu Pamięci Narodowej narusza zarówno wolność słowa, jak i swobodę badań naukowych. Opinię Rzecznika Praw Obywatelskich podzielam w całej rozciągłości. Jeśli bowiem uzyskanie rekomendacji jest koniecznym warunkiem dostępu do archiwów IPN, to znaczy, że o zakresie praw obywatela, który taki dostęp chce uzyskać, decydują osoby trzecie, formalnie nie mające nad nim żadnej władzy. W przypadku dziennikarzy może to być wydawca lub redaktor naczelny. Wprawdzie i jeden i drugi może wydawać dziennikarzowi wiążące polecenia, ale to ich uprawnienie wynika z umowy o pracę i może odnosić się tylko do materii taką umową objętych, natomiast w żadnym razie - do praw obywatelskich objętych gwarancjami konstytucyjnymi. W przypadku osób zamierzających przeprowadzić samodzielne badania w IPN-owskich archiwach, utrzymanie rekomendacji „pracownika naukowego”, jako warunku dostępu do dokumentów, nie da się uzasadnić już niczym. Niczym - za wyjątkiem widocznej niechęci wielu aktualnych sędziów Trybunału Konstytucyjnego do lustracji, do wolności słowa i do wolności obywatelskich w ogóle. Rekomendacja bowiem, jako warunek możliwości korzystania przez obywatela z dokumentów zgromadzonych w państwowych archiwach utrzymywanych z powszechnych podatków, jest tylko inna nazwą cenzury. W dodatku cenzury tym groźniejszej, że nie ujętej w jakiekolwiek ramy prawne. Bo jeśli, dajmy na to, wydawca, czy redaktor - w przypadku dziennikarzy, czy „pracownik naukowy” - w przypadku wszystkich innych - może udzielić takiej rekomendacji, to znaczy, że może także jej odmówić. To zaś oznacza, że Trybunał Konstytucyjny nie zauważył niczego złego w uzależnieniu zakresu praw obywatelskich od widzimisię osób trzecich, które nawet nie mają obowiązku tłumaczenia się z odmowy udzielenia rekomendacji. W tej sytuacji jest oczywiste, że Trybunał Konstytucyjny dał w swoim orzeczeniu wyraz lekceważenia praw obywatelskich, a zatem - że w obecnym składzie jest instytucją groźną dla wolności. Charakterystyczne jest zwłaszcza utrzymanie konieczności rekomendacji przy badaniach naukowych. Chodzi zarówno o stronę prawną, jak i kontekst sytuacyjny. Pamiętamy przecież akcję „pracowników naukowych”, skierowana przeciw obowiązkowi składania oświadczeń lustracyjnych. Na czele tej antylustracyjnej akcji docentów stanęli osobnicy zarejestrowani jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. Trybunał Konstytucyjny, utrzymując obowiązek rekomendacji ze strony członków tej korporacji docentów, dał w ten sposób wyraz swojej wrogości do lustracji. Zresztą nie po raz pierwszy, a taka wytrwałość i konsekwencja mogą nie być całkiem bezinteresowne. Wreszcie Trybunał Konstytucyjny uznał, że utrzymanie obowiązku uzyskiwania rekomendacji przyczyni się do wzmocnienia ochrony dóbr osobistych. Trybunał sugeruje w ten sposób, że dotychczasowa ochrona dóbr osobistych jest niedostateczna. Trudno się z tym zgodzić i to z dwóch powodów. Jak dotąd, nikt nie złożył do Trybunału Konstytucyjnego skargi na jakąkolwiek ustawę z powodu zmniejszania przez nią zakresu ochrony dóbr osobistych. Zatem nie ma żadnych podstaw do uznania, że bez wymogu rekomendacji zakres ochrony dóbr osobistych byłby niewystarczający. Po drugie - na podstawie choćby wyroku sądowego w sprawie z powództwa redaktora Adama Michnika przeciwko profesorowi Andrzejowi Zybertowiczowi można odnieść wrażenie odwrotne - że mianowicie sądy niezwykle rozszerzają zakres ochrony dóbr osobistych, zwłaszcza w odniesieniu do wybranych osób, z jakichś tajemniczych powodów uznanych za szczególnie chronione. Przypomnijmy; profesor Zybertowicz wypowiedział opinię, charakteryzującą, zresztą całkowicie trafnie, osobliwy sposób rozumowania redaktora Adama Michnika. Tę opinię sąd zakwalifikował jako naruszenie dóbr osobistych, z czego można wyciągnąć wniosek, że wobec Adama Michnika można wygłaszać tylko opinie zatwierdzone. No dobrze - ale przez kogo? Kto miałby takie opinie zatwierdzać i w jakim trybie? Nie ma innego wyjścia, jak uznać, że zatwierdzać opinie na swój temat musiałby redaktor Adam Michnik, być może w trybie rekomendacji, właśnie zatwierdzonej przez Trybunał Konstytucyjny. Wygląda na to, ze III Rzeczpospolita bez cenzury zbyt długo wytrzymać nie może. Zresztą nie tylko III Rzeczpospolita. Oto media doniosły, że sąd w Hiszpanii nakazał usunąć krzyże ze szkoły publicznej. Podobno uzasadnił to potrzebą swobody sumienia, ale z naszego doświadczenia wiemy, ze powody mogą być rozmaite. Pamiętamy przecież, jak usuwano ze szkół krzyże w imię „światopoglądu naukowego”, wyznawanego wówczas oficjalnie przez znaczną część korporacji docentów. Z kolei ze żwirowni obok oświęcimskiego obozu krzyże zostały usunięte ze względu na „ochronę uczuć religijnych” - i tak dalej. Oczywiście wszystkie te uzasadnienia mają charakter pretekstu, który ma ukrywać prawdziwe intencje wrogów krzyża na tym etapie. Bo na tym etapie wrogowie krzyża chcą na razie tylko go usunąć, żeby pozostawić puste miejsce. Ale to puste miejsce długo puste nie zostanie, bo na następnym etapie zostanie zajęte przez emblematy marksistowskie, albo jeszcze inne. I tamte będą już chronione tak samo, jak dobra osobiste redaktora Adama Michnika, albo nawet jeszcze lepiej. I dopiero w tym kontekście w pełni rozumiemy, w jaki ciąg wydarzeń wpisuje się orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego i czemu naprawdę służy. SM

Nie ratujcie gospodarki! Odpieprzcie się! Rzygać się chce. Pisanie, mówienie - to wszystko spływa jak woda po kaczce. Na I stronie „Rzeczpospolitej” wielki tytuł: MILIARDY EURO NA RATUNEK UNII Kto da te miliardy €urosów mające „uratować” kraje Unii? Chińczycy? Hindusi? Japończycy? Tak nawiasem: nawet maleńki Taiwan byłoby stać na „uratowanie” die ganze Europäische Union - Chińska Republika Narodowa ma $800 miliardów odłożone w bankach. ChRL bodaj 2 biliony. Skąd te państwa mają tyle pieniędzy? Bo nie „ratowały” swoich gospodarek! Przecież pieniądze na „ratowanie Unii” będą pochodziły z krajów Unii. Co oznacza, w praktyce, że podatnicy zapłacą €200 mld. (i będą mieli o tyle-ż mniej w kieszeniach, by coś kupić!!); €64 miliardy pójdą na straty (bezsensowna działalność biurokratyczna, pozorne ruchy i kradzieże) €16 miliardów pójdzie do kieszeni eurokratów w pocie czoła „ratujących Unię” - a €120 miliardów pójdzie na ratowanie złych przedsiębiorstw, robiących tym samym nieuczciwą konkurencję tym dobrym!!! Tak! W wielu wypadkach dobra firma padnie - bo konkurent, który już dawno powinien był zbankrutować, dzięki dotacji produkuje nadal i może sprzedawać taniej! Za rok, gdy skończą się dotacje, zbankrutuje i on. Oczywiście zaraz powstanie jakaś nowa firma - ale co będzie na rynku zamieszania, to będzie. Gospodarka nie potrzebuje pomocy. Gospodarka potrzebuje, by politycy i urzędnicy do niej się nie wtrącali. Czy przemysł chemiczny nie mógłby - otrzymawszy odpowiednią pomoc ze wspólnotowych funduszów na ekologię, rzecz jasna - wyprodukować jakiegoś DDT, które nie szkodziłoby muchom i w ogóle środowisku, a za to skutecznie truło polityków i biurokratów? JKM



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
P23 053
Planowanie systemow projekt 053 Nieznany
03 2005 053 054
p11 053
2010 01 02, str 053
p10 053
p37 053
p02 053
EP 11 053
p14 053
053 2id 6017 Nieznany
P16 053
053
EnkelNorskGramatik 053
p40 053
mat bud 053 (Kopiowanie) (Kopiowanie)
p05 053
053 Tytulatura książkiid 6020
p33 053
p39 053

więcej podobnych podstron