Harris Charlaine Sookie Stackhouse 辠initywnie martwy


Charlaine Harris

DEFINITYWNIE MARTWY


Definitywnie martwego uko艅czy艂am dobre kilka miesi臋cy przed uderzeniem huraganu Katrina w po艂udniowe wybrze偶e Stan贸w Zjednoczonych. Poniewa偶 du偶a cz臋艣膰 akcji powie艣ci toczy si臋 w Nowym Orleanie, zastanawia艂am si臋, czy pozostawi膰 tre艣膰 Definitywnie martwego w stanie pierwotnym, czy raczej w艂膮czy膰 katastrof臋 z sierpnia i wrze艣nia. Po d艂u偶szym namy艣le dosz艂am do wniosku, 偶e skoro wizyta Sookie nast膮pi艂a wczesn膮 wiosn膮 owego roku, nie b臋d臋 niczego dopisywa膰.

Z ca艂ego serca wsp贸艂czuj臋 mieszka艅com pi臋knego miasta Nowy Orlean i wszystkim osobom zamieszkuj膮cym nadbrze偶ne tereny Missisipi, mojego rodzinnego stanu. Gdy b臋dziecie odbudowywa膰 Wasze domy i na nowo zaczyna膰 偶ycie, pami臋tajcie, 偶e pozostajecie w moich my艣lach i moich modlitwach.


Dzi臋kuj臋 wielu osobom: nauczycielowi 艂aciny syna Jerrilyn Farmer, a tak偶e Toni L.P. Kelner i Steve'owi Kelnerowi, przyjacio艂om i pierwszym czytelnikom, Ivanowi Van Laninghamowi, kt贸ry posiada zar贸wno wiedz臋, jak i pogl膮dy na rozliczne tematy, doktorowi Stacy'emu Clantonowi, o kt贸rym mog臋 powiedzie膰 to samo, Aleksandrowi Dumasowi, autorowi wspania艂ych Trzech muszkieter贸w, powie艣ci, kt贸r膮 powinien przeczyta膰 ka偶dy, Anne Rice, za zaludnienie Nowego Orleanu wampirami, i klientowi ksi臋garni Uncle Hugo's, kt贸ry wcze艣nie domy艣li艂 si臋 rozwi膮zania intrygi Definitywnie martwego... Dzi臋kuj臋 Wam wszystkim!


ROZDZIA艁 PIERWSZY

Uwiesi艂am si臋 na ramieniu jednego z najprzystojniejszych m臋偶czyzn, jakich spotka艂am w 偶yciu, a on patrzy艂 mi w oczy.

- Pomy艣l o... - szepn臋艂am. - Pomy艣l o Bradzie Pitcie. Ciemne oczy wci膮偶 wpatrywa艂y si臋 we mnie bez szczeg贸lnego zainteresowania.

No c贸偶, chyba wybra艂am kiepski przyk艂ad. Przypomnia艂am sobie najnowszego kochanka Claude'a, wykidaj艂臋 z klubu ze striptizem.

- Pomy艣l o Charlesie Bronsonie - zasugerowa艂am. - Albo, hmm, o Edwardzie Jamesie Olmosie.

Za swoje wysi艂ki otrzyma艂am nagrod臋 w postaci b艂ysku w oczach ocienionych d艂ugimi rz臋sami.

Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e za chwil臋 Claude podci膮gnie moj膮 d艂ug膮, szeleszcz膮c膮 sp贸dnic臋, zerwie ze mnie obcis艂膮 wydekoltowan膮 bluzeczk臋 i zniewoli mnie tak gwa艂townie, 偶e a偶 zaczn臋 b艂aga膰 o lito艣膰. Niestety - dla mnie i dla wszystkich innych mieszkanek Luizjany - Claude nie gustowa艂 w przedstawicielkach naszej p艂ci. Biu艣ciasta blondynka nie nadawa艂a si臋 na jego idea艂; jego podniecali faceci - twardzi, szorstcy, ponurzy, nieogoleni.

- Mario - Star, podejd藕 tam i odgarnij dziewczynie w艂osy - poleci艂 zza aparatu Alfred Cumberland.

Fotograf by艂 przysadzistym czarnosk贸rym m臋偶czyzn膮 o siwiej膮cych w艂osach i w膮siku. Maria - Star Cooper szybko zbli偶y艂a si臋 do mnie i poprawi艂a zb艂膮kany splot moich d艂ugich jasnych w艂os贸w. Sta艂am odchylona do ty艂u, wsparta na prawym ramieniu Claude'a, niewidoczn膮 (przynajmniej dla obiektywu) lew膮 r臋k膮 rozpaczliwie 艣ciska艂am po艂臋 jego czarnego surduta, prawe rami臋 podnios艂am i opar艂am lekko na jego lewym ramieniu. On obj膮艂 mnie lew膮 r臋k膮 w talii. S膮dz臋, 偶e poza ta mia艂a sugerowa膰, 偶e Claude w艂a艣nie delikatnie opuszcza mnie na ziemi臋 i za moment zacznie pie艣ci膰.

M贸j towarzysz mia艂 na sobie czarny surdut i czarne pumpy do kolan, bia艂e rajstopy i staro艣wieck膮 bia艂膮 koszul臋. Ja by艂am ubrana w d艂ug膮 niebiesk膮, dwucz臋艣ciow膮 sukienk臋 z falbaniast膮 sp贸dnic膮 i halk膮. Jak wspomnia艂am, g贸r臋 sukienki stanowi艂a sk膮pa bluzeczka z kr贸tkimi r臋kawami. Cieszy艂am si臋, 偶e w atelier jest stosunkowo ciep艂o. A 艣wiat艂o du偶ej lampy (kt贸ra przypomina艂a mi anten臋 satelitarn膮) nie by艂o na szcz臋艣cie tak ostre, jak si臋 obawia艂am.

Al Cumberland robi艂 zdj臋cia, ale zapa艂 Claude'a s艂ab艂. Ze wszystkich si艂 stara艂am si臋 podsyci膰 w nim ogie艅. Moje 偶ycie intymne od kilku tygodni to by艂, 偶e tak powiem, „teren ja艂owy", wi臋c a偶 si臋 pali艂am do podsycania. W艂a艣ciwie, by艂am nawet gotowa zap艂on膮膰.

Maria - Star, dziewczyna o pi臋knej, lekko opalonej karnacji i ciemnych lokach, czeka艂a z walizeczk膮 pe艂n膮 produkt贸w do makija偶u oraz szczotkami i grzebieniami. W ka偶dej chwili mog艂a dokona膰 ostatnich poprawek. Kiedy Claude i ja przybyli艣my do atelier, ze zdumieniem rozpozna艂am m艂od膮 asystentk臋 fotografa. Nie widzia艂am Marii - Star od kilku tygodni, czyli od dnia, w kt贸rym Shreveport wybra艂o nowego przyw贸dc臋 stada. Tamtego dnia nie mia艂am zreszt膮 zbyt wielu okazji dobrze jej si臋 przyjrze膰, poniewa偶 ca艂膮 uwag臋 skupia艂am na przera偶aj膮cej i krwawej rywalizacji. Dzi艣 jedynie „sta艂am i pachnia艂am", tote偶 mog艂am ca艂kowicie skupi膰 si臋 na swoim otoczeniu i dostrzeg艂am, 偶e Maria - Star zupe艂nie wydobrza艂a po wypadku samochodowym, kt贸ry zdarzy艂 si臋 w styczniu. Tak, wilko艂aki si臋 pr臋dko regeneruj膮.

Dziewczyna r贸wnie偶 mnie rozpozna艂a, a gdy odwzajemni艂a u艣miech, poczu艂am ulg臋. Moje stosunki ze stadem ze Shreveport s膮, mo偶na by rzec, niejasne. Nie do ko艅ca dobrowolnie i do艣膰 przypadkowo zwi膮za艂am bowiem sw贸j los z pechowcem, kt贸ry przegra艂 rywalizacj臋 o fotel przyw贸dcy stada. Z kolei syn nieszcz臋snego przegranego, Alcide Herveaux, kt贸rego uwa偶a艂am wcze艣niej za wi臋cej ni偶 przyjaciela, uzna艂, 偶e w trakcie wybor贸w straszliwie go zawiod艂am. Nowy przyw贸dca stada, Patrick Furnan, doskonale wiedzia艂 o moich powi膮zaniach z rodzin膮 Herveaux. Maria - Star zaskoczy艂a mnie teraz, gdy偶 podczas zapinania mojego kostiumu i czesania mnie rozpocz臋艂a mi艂膮 pogaw臋dk臋. Na艂o偶y艂a mi przy okazji na twarz grubsz膮 warstw臋 fluidu, ni偶 mia艂am kiedykolwiek dot膮d, ale kiedy spojrza艂am w lustro, od razu jej podzi臋kowa艂am. Wygl膮da艂am 艣wietnie, chocia偶 nie przypomina艂am Sookie Stackhouse.

Gdyby Claude nie by艂 gejem, mo偶e i na nim zrobi艂abym wra偶enie. Claude to brat mojej przyjaci贸艂ki Claudine i czasem wykonuje striptiz na wieczorkach panie艅skich w klubie „Hooligans", kt贸ry obecnie do niego nale偶y. Je艣li chodzi o wygl膮d, Claude jest po prostu „apetyczny" - ponad metr osiemdziesi膮t wzrostu, faliste czarne w艂osy, wielkie oczy, idealny nos i usta dok艂adnie tak pe艂ne, jak by膰 powinny. Nosi d艂ugie w艂osy, by zas艂oni膰 uszy. Wprawdzie, odk膮d podda艂 si臋 operacji plastycznej, przesta艂y by膰 spiczaste i wygl膮daj膮 jak zwyk艂e, ludzkie, jednak偶e specjali艣ci od spraw nadnaturalnych, widz膮c 艣lady chirurgicznej interwencji, poznaj膮 w艂a艣nie po uszach, 偶e maj膮 do czynienia z wr贸偶k膮. Nie okre艣lam tym terminem orientacji seksualnej Claude'a. Rozumiem to s艂owo dos艂ownie - tak, Claude jest wr贸偶em.

- Teraz w艂膮cz wiatrownic臋 - poinstruowa艂 Al Mari臋 - Star, a ona w艂膮czy艂a wielki wentylator.

Poczu艂am si臋 tak, jak gdyby艣my stali na pok艂adzie statku podczas sztormu. Wiatr szarpa艂 moje blond w艂osy, lecz kitka na plecach Claude'a pozosta艂a nieruchoma. Po kilku kolejnych zdj臋ciach uwieczniaj膮cych ten moment Maria - Star rozpu艣ci艂a mojemu towarzyszowi w艂osy i sczesa艂a na jedno rami臋, dzi臋ki czemu - obna偶aj膮c drugie - mo偶na by艂o utrwali膰 jego doskona艂y profil.

- Cudownie - oceni艂 Al i pstrykn膮艂 kilka kolejnych fotek.

Maria - Star poruszy艂a par臋 razy wiatrownic膮, 偶eby huragan wia艂 na nas z r贸偶nych stron. W ko艅cu fotograf pozwoli艂 mi si臋 wyprostowa膰. Przeci膮gn臋艂am si臋 z wdzi臋czno艣ci膮.

- Mam nadziej臋, 偶e nie sta艂am si臋 zbyt du偶ym ci臋偶arem dla twojego ramienia - szepn臋艂am Claude'owi, kt贸ry znowu kompletnie zoboj臋tnia艂.

- Nie, wszystko w porz膮dku - odpar艂. - Macie tu jaki艣 sok owocowy? - spyta艂 Mari臋 - Star.

Claude nie widzi sensu w prowadzeniu rozm贸w towarzyskich.

艁adna wilko艂aczyca wskaza艂a na ma艂膮 lod贸wk臋 w rogu atelier.

- Kubki stoj膮 na lod贸wce - poinformowa艂a Claude'a.

Kiedy przechodzi艂, powiod艂a za nim spojrzeniem i westchn臋艂a. Kobiety cz臋sto tak reaguj膮 po daremnych pr贸bach nawi膮zania z Claude'em jakiegokolwiek kontaktu. Westchnienia s膮 wymowne i m贸wi膮: „Jaka szkoda!".

Maria - Star zerkn臋艂a na swojego szefa, a gdy si臋 upewni艂a, 偶e Al nadal z przej臋ciem manipuluje przy sprz臋cie, pos艂a艂a mi promienny u艣miech. Chocia偶 jest wilko艂aczyca, co oznacza, 偶e z trudem przychodzi mi czytanie w jej my艣lach, na pewno pragn臋艂a mi co艣 powiedzie膰, tyle 偶e... nie by艂a pewna, jak to znios臋.

Telepatia to nic zabawnego. Wiedza, co inni o nas my艣l膮, cz臋sto sprawia b贸l. W dodatku takie umiej臋tno艣ci niemal ca艂kowicie uniemo偶liwiaj膮 telepatce bli偶sze kontakty z „normalnymi" facetami. Zastan贸wcie si臋 nad szczeg贸艂ami, a zrozumiecie. (I pami臋tajcie, 偶e b臋d臋 wiedzia艂a, co pomy艣leli艣cie...).

- Alcide'owi jest ci臋偶ko, odk膮d jego tatko zosta艂 pokonany - powiedzia艂a Maria - Star czu艂ym tonem, staraj膮c si臋 m贸wi膰 cicho.

Claude pi艂 sok, a r贸wnocze艣nie bacznie przygl膮da艂 si臋 sobie w lustrze. Kto艣 zadzwoni艂 na kom贸rk臋 Ala Cumberlanda i fotograf oddali艂 si臋 do biura, by porozmawia膰 na osobno艣ci.

- Bez w膮tpienia - odpar艂am. Rywal Jacksona Herveaux zabi艂 pokonanego, a Alcide na pewno bardzo prze偶y艂 艣mier膰 ojca. - Wys艂a艂am notk臋 kondolencyjn膮 do ASPCA, a oni powiadomili jego i Janice - doda艂am.

(Janice by艂a m艂odsz膮 siostr膮 Alcide'a i z tej racji nie urodzi艂a si臋 wilko艂aczyc膮. Zastanawia艂am si臋, jak brat wyja艣ni艂 jej 艣mier膰 ojca).

Jako potwierdzenie otrzyma艂am drukowane podzi臋kowanie, ca艂kowicie bezosobowe, takie jakie wysy艂aj膮 domy pogrzebowe.

- No c贸偶... - b膮kn臋艂a Maria - Star.

Najwyra藕niej nie mog艂a wyduka膰 tego, co chcia艂a mi powiedzie膰, jak gdyby co艣 utkwi艂o jej w gardle i nie potrafi艂a tego wyplu膰. Skupi艂am si臋 na jej umy艣le i ju偶 mniej wi臋cej wiedzia艂am, w czym tkwi problem. Poczu艂am uk艂ucie b贸lu, lecz zapanowa艂am nad sob膮. Duma nie pozwala艂a mi na 偶al. Mia艂am wpraw臋 - przecie偶 ju偶 jako ma艂e dziecko musia艂am si臋 nauczy膰 panowa膰 nad emocjami.

Odruchowo wzi臋艂am album z pracami Alfreda i zacz臋艂am go przegl膮da膰, lecz niemal nie widzia艂am fotografii m艂odych par, uczestnik贸w bar micw, pierwszych komunii czy srebrnych wesel. Ostatecznie wi臋c zamkn臋艂am album i od艂o偶y艂am go. Usi艂owa艂am przybra膰 niedba艂y wyraz twarzy, nie s膮dz臋 jednak, by mi si臋 to uda艂o.

- Wiesz, 偶e Alcide i ja nigdy w艂a艣ciwie nie byli艣my par膮 - oznajmi艂am w ko艅cu z szerokim u艣miechem, prawie identycznym jak ten Marii - Star.

Mo偶e mia艂am nadziej臋, 偶e mnie i jego po艂膮czy co艣 wi臋cej, lecz, szczerze m贸wi膮c, ma艂e by艂y na to szanse. Stale nam co艣 przeszkadza艂o.

Dziewczyna wyba艂uszy艂a oczy. Jej by艂y ja艣niejsze i mia艂y intensywniejsz膮 barw臋 ni偶 oczy Claude'a. Dostrzeg艂am w nich respekt. A mo偶e strach?

- S艂ysza艂am, 偶e potrafisz czyta膰 w my艣lach - j臋kn臋艂a. - Ale trudno mi by艂o w to uwierzy膰.

- Taaak - odburkn臋艂am ze znu偶eniem. - No c贸偶, ciesz臋 si臋, 偶e spotykasz si臋 z Alcide'em, i nie mam prawa sprzeciwia膰 si臋 waszemu zwi膮zkowi. Poza tym, wcale si臋 nie sprzeciwiam...

Moja odpowied藕 wysz艂a do艣膰 pokr臋tnie (zreszt膮 nie by艂a ca艂kowicie zgodna z prawd膮), s膮dz臋 jednak, 偶e Maria - Star poj臋艂a moje intencje - wiedzia艂a, 偶e pragn臋 ratowa膰 twarz.

Poniewa偶 Alcide nie dawa艂 znaku 偶ycia podczas tych kilku tygodni, kt贸re up艂yn臋艂y od 艣mierci jego ojca, wiedzia艂am, 偶e st艂umi艂 w sobie wszelkie uczucia, jakie by膰 mo偶e kiedykolwiek do mnie 偶ywi艂. Dlatego dzisiejsza informacja oczywi艣cie sprawi艂a mi przykro艣膰, lecz nie stanowi艂a dla mnie jakiego艣 straszliwego ciosu. Realnie rzecz bior膮c, nie mog艂am spodziewa膰 si臋 niczego innego po Alcidzie. Chocia偶... Cholera jasna, naprawd臋 go lubi艂am, a kobiet臋 zawsze boli, gdy si臋 dowie, z jak膮 艂atwo艣ci膮 m臋偶czyzna znalaz艂 sobie na jej miejsce inn膮. Zw艂aszcza 偶e tu偶 przed 艣mierci膮 ojca Alcide wprost mi zaproponowa艂, 偶eby艣my razem zamieszkali. A teraz 偶y艂 z t膮 m艂od膮 wilko艂aczyc膮. Mo偶e nawet planowa艂 mie膰 z ni膮 ma艂e wilczki.

Przerwa艂am ten ci膮g my艣lowy. Powinnam si臋 wstydzi膰! Nie ma sensu by膰 wredn膮 suk膮. (Hmm, po zastanowieniu uzmys艂owi艂am sobie, 偶e na przyk艂ad Maria - Star faktycznie zmienia si臋 w suczk臋 w trakcie co najmniej trzech nocy w miesi膮cu).

Och, teraz zawstydzi艂am si臋 podw贸jnie.

- Mam nadziej臋, 偶e b臋dziecie bardzo szcz臋艣liwi - b膮kn臋艂am.

Dziewczyna bez s艂owa wr臋czy艂a mi kolejny album, zatytu艂owany po prostu „OCZY". Kiedy go otworzy艂am, u艣wiadomi艂am sobie, 偶e mam przed sob膮 zdj臋cia istot nadnaturalnych. Ogl膮da艂am fotografie ceremonii, jakich nigdy nie zobacz膮 istoty ludzkie... Na jednej wampirza para ubrana w wyszukany kostium pozowa艂a przed gigantycznym staroegipskim krzy偶em; inna uwieczni艂a m艂odego m臋偶czyzn臋 w momencie przemiany w nied藕wiedzia, przypuszczalnie pierwszej w 偶yciu; by艂o te偶 uj臋cie wilko艂aczego stada, kt贸rego wszyscy cz艂onkowie przybrali akurat wilcze kszta艂ty. Al Cumberland - fotograf istot niesamowitych! Nic dziwnego, 偶e w艂a艣nie jego Claude wybra艂 na tw贸rc臋 portfolio, kt贸re mia艂o wr贸偶owi zapewni膰 karier臋 bohatera ok艂adek romans贸w.

- Nast臋pne uj臋cie! - zawo艂a艂 Al, kiedy wybieg艂 z biura, zamykaj膮c klapk臋 telefonu. - Mario - Star, w艂a艣nie otrzymali艣my zlecenie na podw贸jny 艣lub w okolicy panny Stackhouse.

Zastanowi艂am si臋, kto go wynaj膮艂 - istoty ludzkie czy nadnaturalne - uzna艂am jednak, 偶e takie pytanie by艂oby niegrzeczne.

Claude i ja stali艣my znowu blisko siebie, w pozie do艣膰 intymnej. Stosuj膮c si臋 do polece艅 Ala, unios艂am r膮bek sp贸dnicy, by pokaza膰 kolana. W epoce, do kt贸rej nale偶a艂a moja sukienka, kobiety prawdopodobnie nie by艂y opalone ani nie goli艂y 艂ydek, a ja mam sk贸r臋 br膮zow膮 i g艂adk膮 jak pupa niemowl臋cia. Ale co za r贸偶nica! Prawdopodobnie w贸wczas faceci nie chodzili tak偶e w rozpi臋tych koszulach.

- Podnie艣 nog臋 tak, jak by艣 zamierza艂a j膮 oprze膰 na jego udzie - poleci艂 mi Alfred. - No, Claude, masz teraz szans臋 b艂ysn膮膰 talentem. Zr贸b min臋 sugeruj膮c膮, 偶e zaraz 艣ci膮gniesz portki. Niech czytelniczki, patrz膮c na ciebie, dostan膮 zadyszki!

Claude chcia艂 wykorzysta膰 portfolio ze zdj臋ciami podczas organizowanego corocznie przez czasopismo „Romantic Times" konkursu na Mistera Romansu.

Kiedy Claude po raz pierwszy opowiada艂 o swoich ambicjach Alowi (wywnioskowa艂am, 偶e spotkali si臋 na jakim艣 przyj臋ciu), fotograf doradzi艂 mu rzekomo zdj臋cia z kobiet膮 o typie bohaterek ok艂adek romans贸w. Doda艂 wprost, 偶e jego urod臋 bruneta najlepiej podkre艣li niebieskooka blondynka. A ja przypadkiem jestem jedyn膮 piersiast膮 blondyn膮, jak膮 zna Claude. I jedyn膮 dziewczyn膮 ch臋tn膮 mu pom贸c za darmo. Zna oczywi艣cie striptizerki sk艂onne wzi膮膰 wraz z nim udzia艂 w takiej sesji, ale ka偶da z nich bez w膮tpienia oczekiwa艂aby zap艂aty. Claude - ze zwyk艂ym dla siebie brakiem taktu - wyzna艂 mi to wszystko po drodze do atelier fotografa. Uwa偶a艂am, 偶e m贸g艂 zatrzyma膰 te szczeg贸艂y dla siebie, dzi臋ki czemu mia艂abym poczucie, 偶e po prostu pomagam bratu przyjaci贸艂ki, najwyra藕niej jednak musia艂 si臋 ze mn膮 podzieli膰 detalami.

- No dobra, Claude, teraz zdejmij koszul臋! - zawo艂a艂 Alfred.

Claude by艂 przyzwyczajony do pr贸艣b o zdj臋cie ubrania. Mia艂 szerok膮, bezw艂os膮 klatk臋 piersiow膮 o imponuj膮cej muskulaturze, tote偶 bez koszuli wygl膮da艂 naprawd臋 bardzo przyjemnie. Pozosta艂am jednak oboj臋tna na jego wdzi臋ki. Mo偶e zacz臋艂am si臋 ju偶 na nie uodparnia膰?

- Sp贸dnica, noga - przypomnia艂 mi Alfred, a ja wm贸wi艂am sobie, 偶e jestem w pracy.

Al i Maria - Star byli oczywi艣cie zawodowcami, tote偶 nie reagowali emocjonalnie, a nikt chyba nie jest ch艂odniejszy od Claude'a. Ja jednak nie jestem przyzwyczajona do podci膮gania sp贸dnicy na oczach innych os贸b, tote偶 czu艂am si臋 do艣膰 dziwnie. Chocia偶 obna偶am nogi, gdy nosz臋 szorty i nigdy si臋 w takich sytuacjach nie rumieni臋, podci膮ganie d艂ugiej sp贸dnicy wyda艂o mi si臋 jako艣 bardziej erotyczne. Zacisn臋艂am jednak z臋by i szarpa艂am materia艂 p艂ynnymi ruchami, by d贸艂 sp贸dnicy unosi艂 si臋 r贸wnomiernie.

- Panno Stackhouse, musi pani post臋powa膰 w taki spos贸b, jakby to sprawia艂o pani przyjemno艣膰 - wytkn膮艂 mi Al.

Patrzy艂 na mnie zza obiektywu, marszcz膮c ze smutkiem czo艂o.

Stara艂am si臋 nie stroi膰 foch贸w. Obieca艂am przecie偶 Claude'owi, 偶e wy艣wiadcz臋 mu t臋 drobn膮 przys艂ug臋, a przys艂ugi powinno si臋 wy艣wiadcza膰 z ochot膮. Unios艂am nog臋, a偶 udo znalaz艂o si臋 w pozycji r贸wnoleg艂ej do pod艂ogi, i wycelowa艂am bosymi palcami n贸g w d贸艂, ruchem, kt贸ry uwa偶a艂am za pe艂en gracji. Po艂o偶y艂am obie r臋ce na nagich barkach Claude'a i przygl膮da艂am mu si臋. Jego sk贸ra wydawa艂a si臋 ciep艂a i g艂adka pod moj膮 d艂oni膮, cho膰 kontakt z ni膮 bynajmniej nie zadzia艂a艂 na mnie podniecaj膮co.

- Wygl膮dasz na znudzon膮, panno Stackhouse! - upomnia艂 mnie Alfred. - Masz patrze膰 tak, jak by艣 chcia艂a natychmiast zaci膮gn膮膰 go do 艂贸偶ka. Mario - Star, spraw, 偶eby wygl膮da艂a bardziej... bardziej...

Wilko艂aczyca po艣piesznie poci膮gn臋艂a w d贸艂 moje kr贸tkie bufiaste r臋kawki. Szarpn臋艂a je z nieco zbyt du偶ym entuzjazmem, tote偶 cieszy艂am si臋, 偶e gorset jest obcis艂y i nie mam biustu na wierzchu.

Fakt, 偶e Claude m贸g艂 sobie wygl膮da膰 nie wiem jak pi臋knie i chodzi膰 go艂y przez ca艂y dzie艅, a ja i tak bym go nie chcia艂a. By艂 gburowaty i mia艂 kiepskie maniery. Nawet jako facet hetero nie by艂by w moim gu艣cie - odkry艂abym to bez w膮tpienia ju偶 po dziesi臋ciu minutach rozmowy.

Z tego te偶 wzgl臋du, tak jak Claude wcze艣niej, musia艂am uciec si臋 do wyobra藕ni.

Pomy艣la艂am o wampirze Billu, moim pierwszym kochanku (w ka偶dym mo偶liwym znaczeniu tego s艂owa). Jednak偶e zamiast po偶膮dania poczu艂am gniew. Bill spotyka艂 si臋 z inn膮 kobiet膮, i to ju偶 od kilku tygodni.

No dobrze, a co z Erikiem, szefem Billa, niegdysiejszym wikingiem? Wampir Eric mieszka艂 ze mn膮 i sypia艂 przez kilka dni w styczniu. Nie, nie, Eric kojarzy艂 mi si臋 raczej z zagro偶eniem. By艂 niebezpieczny, poniewa偶 zna艂 sekret, kt贸ry pragn臋艂am zachowa膰 w ukryciu do ko艅ca swoich dni. Wcze艣niej, poniewa偶 podczas pobytu w moim domu cierpia艂 na amnezj臋, nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e bra艂 udzia艂 w ca艂ej sprawie.

Przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋 kilka innych m臋skich twarzy, na przyk艂ad oblicze mojego szefa, Sama, w艂a艣ciciela baru „U Merlotte'a". Nie, nie nale偶y wyobra偶a膰 sobie w艂asnego pracodawcy nago. Po prostu nie wypada! Okej, Alcide Herveaux? Nie, nie, nic z tego, szczeg贸lnie 偶e przebywa艂am w艂a艣nie w towarzystwie jego aktualnej dziewczyny... Hmm, sko艅czy艂y mi si臋 pomys艂y i musia艂am odwo艂a膰 si臋 do moich starych ulubionych bohater贸w fikcyjnych.

Niestety, gwiazdy filmowe wydawa艂y si臋 md艂e na tle 艣wiata istot nadnaturalnych, w kt贸rym 偶y艂am teraz, czyli od chwili, kiedy do baru „U Merlotte'a" wszed艂 Bill Compton. Ostatnie stosunkowo erotyczne prze偶ycie, o kt贸rym mog艂abym wspomnie膰, dziwna rzecz, 艂膮czy艂o si臋 z m臋偶czyzn膮 li偶膮cym moj膮 krwawi膮c膮 nog臋. By艂o to... intryguj膮ce i dog艂臋bnie mnie poruszy艂o nawet w tamtych okropnych okoliczno艣ciach. Przypomnia艂am sobie 艂ys膮 g艂ow臋 Quinna, kt贸ra porusza艂a si臋, gdy olbrzym oczyszcza艂 j臋zykiem moje zadrapanie w spos贸b bardzo... osobisty. Pami臋ta艂am dotyk jego du偶ych, ciep艂ych palc贸w na nodze...

- O to chodzi艂o - ucieszy艂 si臋 Alfred i zacz膮艂 nas fotografowa膰.

Claude po艂o偶y艂 r臋k臋 na moim obna偶onym udzie i pewnie wyczu艂, 偶e moje mi臋艣nie zaczynaj膮 dr偶e膰 z powodu wysi艂ku, jaki stanowi艂o utrzymanie tej pozycji. Zatem znowu jaki艣 m臋偶czyzna trzyma艂 mnie za nog臋. Poniewa偶 Claude wyczu艂 dr偶enie, chwyci艂 moje udo mocniej, 偶ebym mia艂a wsparcie. Pom贸g艂 mi znacz膮co, lecz nadal ani troch臋 mnie nie podnieci艂.

- Teraz kilka uj臋膰 艂贸偶kowych - powiedzia艂 Al, akurat kiedy zdecydowa艂am, 偶e nie znios臋 tej farsy ani chwili d艂u偶ej.

- Nie - odrzekli艣my ch贸rem ja i Claude.

- Ale powiniene艣 mie膰 takie zdj臋cia - upiera艂 si臋 fotograf. - Nie musicie si臋 rozbiera膰, wiecie. Nie robi臋 fotek pornograficznych. 呕ona by mnie zabi艂a. Po艂o偶ycie si臋 tylko na 艂贸偶ku w tych strojach. Claude oprze g艂ow臋 na 艂okciu i b臋dzie patrzy艂 na pani膮 z g贸ry, panno Stackhouse.

- Nie - odpar艂am stanowczo. - Niech pan lepiej zrobi mu kilka zdj臋膰, jak stoi sam w wodzie. B臋d膮 skuteczniejsze.

W naro偶niku znajdowa艂 si臋 sztuczny staw, wi臋c uj臋cia Claude'a, kt贸remu po obna偶onym torsie b臋dzie 艣cieka艂a woda, na pewno wydadz膮 si臋 niesamowicie czaruj膮ce kobietom (a raczej ka偶dej kobiecie, kt贸ra nie spotka艂a wr贸偶a w rzeczywisto艣ci).

- Podoba ci si臋 ten pomys艂, Claude? - spyta艂 Al. Claude, jak ka偶dy narcyz, natychmiast si臋 zgodzi艂.

- S膮dz臋, 偶e by艂oby 艣wietnie, Al - odpar艂, panuj膮c nad tonem, by nie brzmia艂 zbyt entuzjastycznie.

Ruszy艂am do przebieralni, a偶 si臋 pal膮c do zrzucenia kostiumu i powrotu do zwyk艂ych d偶ins贸w. Rozejrza艂am si臋, szukaj膮c wzrokiem zegara. Mia艂am by膰 w pracy o siedemnastej trzydzie艣ci, a musia艂am jeszcze pojecha膰 do Bon Temps po str贸j kelnerki i dopiero stamt膮d do „Merlotte'a".

- Dzi臋ki, Sookie! - zawo艂a艂 Claude.

- W porz膮dku, Claude. 呕ycz臋 ci wielu kontrakt贸w. Ale on ju偶 podziwia艂 siebie w lustrze. Maria - Star zobaczy艂a, 偶e wychodz臋.

- Do widzenia, Sookie. Mi艂o by艂o ci臋 znowu zobaczy膰.

- Mnie ciebie r贸wnie偶 - sk艂ama艂am.

Mimo 偶e jej umys艂 by艂 dla mnie niedost臋pny, a my艣li jakby zas艂oni臋te czerwonaw膮 mgie艂k膮, wiedzia艂am, 偶e dziewczyna dziwi mi si臋 i zupe艂nie nie potrafi zrozumie膰, dlaczego zrezygnowa艂am z Alcide'a. Alcide jest przecie偶 na sw贸j surowy spos贸b niezwykle przystojny, a poza tym jest zajmuj膮cym towarzyszem i zdecydowanie heteroseksualnym, gor膮cokrwistym m臋偶czyzn膮. Na dodatek obecnie posiada w艂asn膮 firm臋 geodezyjn膮 i jest cz艂owiekiem zamo偶nym. Odpowied藕 przysz艂a mi do g艂owy od razu, tote偶 zada艂am pytanie, nim si臋 zastanowi艂am.

- Czy nadal kto艣 szuka Debbie Pelt?

Poczu艂am si臋 jak masochistka d艂ubi膮ca czym艣 ostrym w bol膮cym z臋bie. Debbie przez kilka lat by艂a dziewczyn膮 Alcide'a, z kt贸r膮 to si臋 rozstawa艂, to zn贸w schodzi艂. Debbie by艂a, hmm, osob膮 dziwn膮.

- Nie ci sami ludzie - odpar艂a Maria - Star. Jej twarz spochmurnia艂a. Maria - Star nie lubi艂a Debbie ani troch臋 bardziej ni偶 ja, chocia偶 niew膮tpliwie z innych powod贸w. - Detektywi, kt贸rych wynaj臋li Peltowie, dali za wygran膮 i powiedzieli, 偶e nie chc膮 d艂u偶ej naci膮ga膰 rodziny na koszty, wi臋c rezygnuj膮 ze zlecenia. Tak w ka偶dym razie s艂ysza艂am. Ludzie z policji niby nie powiedzieli tego wprost, lecz by艂o jasne, 偶e i oni zabrn臋li w 艣lep膮 uliczk臋. Spotka艂am Pelt贸w tylko raz, tu偶 po znikni臋ciu Debbie, gdy przyjechali do Shreveport. To para do艣膰... dzika. - Gwa艂townie zamruga艂am, my艣l膮c, 偶e takie stwierdzenie padaj膮ce z ust wilko艂aczycy brzmi naprawd臋 drastycznie. - Najgorsza jest Sandra, ich c贸rka - ci膮gn臋艂a Maria - Star. - Ma prawdziwego fio艂a na punkcie siostry i w艂a艣nie przez wzgl膮d na ni膮 rodzice ci膮gle szukaj膮 Debbie i radz膮 si臋 r贸偶nych os贸b, tak偶e tych, kt贸rych metody dzia艂ania s膮 zdecydowanie niekonwencjonalne. Osobi艣cie uwa偶am, 偶e Debbie zosta艂a porwana. Albo pope艂ni艂a samob贸jstwo. Przecie偶 kiedy Alcide wyrzek艂 si臋 jej, straci艂a dobre imi臋...

- Mo偶e i tak - mrukn臋艂am, ale bez przekonania.

- Jemu jest lepiej bez niej. Mam nadziej臋, 偶e Debbie nigdy si臋 nie znajdzie - o艣wiadczy艂a twardo. My艣la艂am tak samo, tyle 偶e, w przeciwie艅stwie do Marii - Star, dok艂adnie wiedzia艂am, co przydarzy艂o si臋 Debbie Pelt. Sprawa Debbie rozdzieli艂a nas, mnie i przystojnego Herveaux. - 呕ywi臋 szczer膮 nadziej臋 - doda艂a patetycznie wilko艂aczyca - 偶e Alcide nigdy wi臋cej ju偶 jej nie zobaczy.

Jej 艂adna twarz spochmurnia艂a, oczy b艂ysn臋艂y dziko, sugeruj膮c skrywan膮 pod 艂agodnym obliczem prawdziw膮 natur臋 dziewczyny.

A zatem, chocia偶 Alcide spotyka艂 si臋 z Mari膮 - Star, najwyra藕niej wcale si臋 jej nie zwierza艂. Wiedzia艂 przecie偶, 偶e nigdy wi臋cej nie zobaczy ponownie Debbie Pelt. I wiedzia艂, 偶e nie zobaczy jej z mojej winy, prawda?

Bo przecie偶 to ja j膮 zastrzeli艂am.

W zasadzie nie mia艂am wyrzut贸w sumienia, lecz nie zapomnia艂am te偶 o w艂asnym uczynku. Nie jest mo偶liwe zabicie kogo艣 i pozostawanie przez to do艣wiadczenie nieporuszonym. Nie ma mowy! Konsekwencje takiego czynu zmieni膮 偶ycie ka偶dego.

***

Do baru wesz艂o dw贸ch ksi臋偶y.

Brzmi to jak pocz膮tek miliona dowcip贸w. Ale tym duchownym nie towarzyszy艂 kangur, a w barze nie siedzieli r贸wnie偶 ani rabin, ani g艂upiutka blondynka. Znam wiele blondynek, jednego jedynego kangura ogl膮da艂am raz, kiedy艣 w ogrodzie zoologicznym, a rabina nie spotka艂am nigdy. Tych dw贸ch ksi臋偶y jednak偶e widywa艂am wcze艣niej wiele razy. Umawiali si臋 na kolacj臋 w „Merlotcie" mniej wi臋cej raz na dwa tygodnie.

Ojciec Dan Riordan, g艂adko ogolony i rumiany, by艂 ksi臋dzem katolickim, kt贸ry przyje偶d偶a艂 do ma艂ego ko艣cio艂a w Bon Temps co tydzie艅 w sobot臋, 偶eby odprawi膰 msz臋. Z kolei ojciec Kempton Littrell, blady i brodaty, by艂 duchownym episkopalnym, kt贸ry co dwa tygodnie celebrowa艂 nabo偶e艅stwo w male艅kim ko艣ci贸艂ku w Clarice.

- Witaj, Sookie - zagai艂 ojciec Riordan.

By艂 Irlandczykiem, prawdziwym, z urodzenia, a nie tylko z pochodzenia. Uwielbia艂am s艂ucha膰, jak m贸wi z wyspiarskim akcentem. Nosi艂 grube okulary w czarnych oprawkach i by艂 po czterdziestce.

- Dobry wiecz贸r, ojcze. Witam, ojcze Littrell. Co mog臋 poda膰?

- Ja poprosz臋 szkock膮 z lodem, panno Sookie. A ty, Kempton?

- Och, wezm臋 piwo. I prosz臋 mi przynie艣膰 talerz pol臋dwiczek z kurczaka.

Episkopalny ksi膮dz nosi艂 okulary w z艂oconych oprawkach i cho膰 m艂odszy od ojca Riordana, by艂 cz艂owiekiem nastawionym do 艣wiata bardzo konserwatywnie.

- Jasne.

U艣miechn臋艂am si臋 do nich obu. Jako 偶e potrafi艂am czyta膰 im w my艣lach, wiedzia艂am, 偶e s膮 naprawd臋 dobrymi lud藕mi i ta my艣l mnie uszcz臋艣liwia艂a. Za偶enowa艂oby mnie odkrycie, 偶e nie s膮 lepsi ni偶 my i nawet nie staraj膮 si臋 poprawi膰.

Poniewa偶 na dworze panowa艂y ju偶 ca艂kowite ciemno艣ci, nie zaskoczy艂 mnie widok wchodz膮cego Billa Comptona.

Nie mog艂abym powiedzie膰 tego samego o reakcji ksi臋偶y. B膮d藕my szczerzy, Ko艣cio艂y Ameryki w og贸le sobie nie poradzi艂y z istnieniem wampir贸w. Okre艣lenie dzia艂a艅 duchownych epitetem „bez艂adny" by艂oby straszliwym niedom贸wieniem. W Ko艣ciele katolickim w艂a艣nie debatowano nad tym problemem, zastanawiaj膮c si臋, czy uzna膰 oficjalnie wszystkie wampiry za istoty diabelskie i wykl膮膰 je, czy mo偶e raczej przyj膮膰 do „owczarni" jako potencjalnych konwertyt贸w. Ko艣ci贸艂 episkopalny g艂osowa艂 przeciwko kandydaturom wampir贸w na duchownych, chocia偶 pozwalano nieumar艂ym przyjmowa膰 komuni臋 (mimo 偶e spora cz臋艣膰 laikatu twierdzi艂a, 偶e op艂atek po prostu wyparowuje z martwych cia艂; niestety, wi臋kszo艣膰 os贸b nie rozumia艂a, jak to mo偶liwe).

Obaj ksi臋偶a obserwowali z nieszcz臋艣liwymi minami, jak Bill szybko cmoka mnie w policzek, po czym sadowi si臋 przy ulubionym stoliku. Compton ledwie na nich spojrza艂, roz艂o偶y艂 gazet臋 i zacz膮艂 czyta膰. Zawsze w takich momentach wygl膮da艂 tak powa偶nie, jak gdyby studiowa艂 strony ekonomiczne albo wiadomo艣ci z Iraku, ja jednak doskonale wiedzia艂am, 偶e czyta najpierw rubryki z poradami, a potem komiksy, mimo 偶e cz臋sto nie pojmowa艂 偶art贸w.

Bill by艂 sam, co stanowi艂o przyjemn膮 odmian臋, zwykle bowiem przyprowadza艂 urocz膮 Selah Pumphrey. Nie znosi艂am jej. Jako 偶e Bill by艂 moj膮 pierwsz膮 mi艂o艣ci膮 i moim pierwszym kochankiem, tak naprawd臋 chyba nigdy nie uzna艂am naszego zwi膮zku za zako艅czony. Mo偶e i on tego nie chcia艂... Odnosi艂am wra偶enie, 偶e na ka偶d膮 randk臋 ci膮gnie Selah do „Merlotte'a". Mog艂abym rzec, 偶e stale ostentacyjnie mi t臋 dziewczyn臋 pokazuje. Chyba tak nie post臋puje m臋偶czyzna, kt贸rego ca艂kowicie przesta艂a interesowa膰 ekskochanka, prawda?

Bez pytania o preferencje zanios艂am mu ulubiony nap贸j, Czyst膮 Krew grupy O. Postawi艂am starannie przed nim na serwetce szklank臋 i odwr贸ci艂am si臋, zamierzaj膮c odej艣膰, kiedy ch艂odna r臋ka dotkn臋艂a mojego ramienia. Dotyk Billa zawsze wstrz膮sa mn膮 do g艂臋bi i mo偶e nigdy nie przestanie. Bill zawsze dawa艂 mi jasno do zrozumienia, 偶e niezwykle go podniecam, a ja - kiedy uzna艂 mnie za dziewczyn臋 atrakcyjn膮 - mog艂am po latach posuchy, bez zwi膮zku i seksu, wreszcie unie艣膰 dumnie g艂ow臋. Inni m臋偶czy藕ni r贸wnie偶 zacz臋li mi w贸wczas okazywa膰 wi臋ksze zainteresowanie. Obecnie wiedzia艂am, dlaczego ludzie my艣l膮 tak du偶o o seksie; Bill nie藕le mnie wyszkoli艂.

- Sookie, zosta艅 na moment.

Spojrza艂am mu w oczy, kt贸re na tle jego bladej twarzy wydawa艂y si臋 niemal czarne. W艂osy Billa s膮 kasztanowe. I l艣ni膮ce. Jest szczup艂y, lecz barczysty; ramiona ma umi臋艣nione, jak przysta艂o na farmera, kt贸rym niegdy艣 by艂.

- Jak si臋 miewasz?

- 艢wietnie - odpar艂am, usi艂uj膮c zapanowa膰 nad zdumieniem.

Bill niecz臋sto zamienia艂 ze mn膮 cho膰by kilka s艂贸w. Zreszt膮, pogaw臋dki towarzyskie w og贸le nie nale偶a艂y do jego mocnych punkt贸w. Nawet gdy byli艣my par膮, nie mog艂abym go nazwa膰 cz艂owiekiem gadatliwym. I, mimo 偶e by艂 wampirem, by艂 te偶 pracoholikiem, a w pewnym momencie przemieni艂 si臋 w maniaka komputerowego.

- U ciebie wszystko dobrze?

- Tak. Kiedy jedziesz do Nowego Orleanu po spadek? Teraz naprawd臋 prze偶y艂am wstrz膮s. (Tak, to mo偶liwe, nie potrafi臋 bowiem czyta膰 wampirom w my艣lach. Dlatego zreszt膮 tak bardzo ich lubi臋. Cudownie przebywa mi si臋 w towarzystwie os贸b, kt贸re pozostaj膮 dla mnie absolutn膮 tajemnic膮). Prawie sze艣膰 tygodni temu, w Nowym Orleanie zamordowano moj膮 kuzynk臋 Hadley, a Bill towarzyszy艂 mi akurat wtedy, gdy przyby艂 wys艂annik kr贸lowej Luizjany i powiadomi艂 mnie o tym fakcie oraz powiedzia艂... 偶e zamierzaj膮 podda膰 morderc臋 pod m贸j os膮d.

- Chyba pojad臋 do jej mieszkania przejrze膰 rzeczy w przysz艂ym miesi膮cu albo w nast臋pnym. Nie rozmawia艂am jeszcze z Samem o urlopie.

- Przykro mi, 偶e straci艂a艣 kuzynk臋. Op艂akujesz j膮?

Nie widzia艂am Hadley od lat i w og贸le nie mia艂am poj臋cia, 偶e sta艂a si臋 wampirzyc膮. Poniewa偶 jednak mia艂am naprawd臋 niewielu 偶yj膮cych krewnych, nie chcia艂am traci膰 ani jednej bliskiej osoby.

- Troch臋 - b膮kn臋艂am.

- Wi臋c nie wiesz, kiedy pojedziesz?

- Jeszcze nie zdecydowa艂am. Pami臋tasz jej prawnika, pana Cataliadesa? Twierdzi艂, 偶e powiadomi mnie, kiedy nast膮pi odczytanie testamentu. Obieca艂, 偶e apartament pozostanie nietkni臋ty, a kiedy zapewnia nas o tym adwokat kr贸lowej, trzeba mu wierzy膰. Tyle 偶e, prawd臋 m贸wi膮c, nie jestem szczeg贸lnie zainteresowana.

- Kiedy wybierzesz si臋 do Nowego Orleanu, m贸g艂bym pojecha膰 z tob膮, o ile nie przeszkadza艂oby ci moje towarzystwo w podr贸偶y.

- Ojejku - mrukn臋艂am jedynie z odrobin膮 sarkazmu. - I Selah nie b臋dzie mia艂a nic przeciwko temu? A mo偶e j膮 tak偶e zamierzasz zabra膰?

Taaak, w贸wczas mieliby艣my weso艂膮 wycieczk臋, nie ma co.

- Nie.

Milcza艂am. Wiedzia艂am, 偶e gdy Bill nie chce o czym艣 m贸wi膰, nijak nie uda si臋 wyci膮gn膮膰 od niego 偶adnych informacji. No c贸偶, troch臋 mnie to zdezorientowa艂o.

- Powiadomi臋 ci臋 - odpar艂am, zastanawiaj膮c si臋 nad jego propozycj膮.

Chocia偶 w obecno艣ci Billa cierpia艂am, ufa艂am mu. Nigdy by mnie nie skrzywdzi艂. I nigdy nikomu by na to nie pozwoli艂. Tylko 偶e... istnieje wi臋cej ni偶 jeden rodzaj krzywdy.

- Sookie! - zawo艂a艂 ojciec Littrell, wi臋c po艣piesznie odesz艂am od stolika wampira.

Id膮c, zerkn臋艂am za siebie i zauwa偶y艂am, 偶e Bill nieznacznie si臋 u艣miecha. By艂 to u艣mieszek lekki, lecz pe艂en zadowolenia. Nie mia艂am pewno艣ci, co oznacza, lubi艂am jednak patrze膰, jak Bill si臋 u艣miecha. Mo偶e mia艂 nadziej臋, 偶e wr贸cimy do siebie?

- Nie wiedzieli艣my - rzek艂 duchowny - czy chcesz, 偶eby ci臋 od niego odrywa膰.

Spojrza艂am na niego zmieszana.

- Troch臋 si臋 martwili艣my, 偶e tak d艂ugo i z takim przej臋ciem przestajesz z wampirem - doda艂 ojciec Riordan. - Czy to p贸艂diabl臋 usi艂owa艂o rzuci膰 na ciebie urok?

Nagle przesta艂am uwa偶a膰 jego irlandzki akcent za czaruj膮cy. Popatrzy艂am na ojca Riordana w spos贸b zdradzaj膮cy niejakie zdziwienie.

- To 偶art, prawda? S艂yszeli艣cie przecie偶, 偶e spotyka艂am si臋 z Billem dobre kilka miesi臋cy. I najwyra藕niej nie wiecie zbyt du偶o o diab艂ach, skoro uwa偶acie, 偶e Bill do nich nale偶y. - W naszym mi艂ym, 艣licznym miasteczku widzia艂am zdarzenia znacznie mroczniejsze ni偶 wszystko, co zrobi艂 Compton. Ma艂o tego, sprawcami wielu z nich byli ludzie. - Ojcze Riordan - podj臋艂am - nigdy nie zapominam, kim jestem. Znam te偶 natur臋 wampir贸w znacznie lepiej, ni偶 wy kiedykolwiek poznacie. Ojcze Littrell - doda艂am - woli ojciec do pol臋dwiczek 艂agodn膮 musztard臋 czy ketchup?

Ksi膮dz, wygl膮daj膮cy na oszo艂omionego moj膮 tyrad膮, wybra艂 musztard臋. Odesz艂am, usi艂uj膮c zapomnie膰 o tym drobnym incydencie i zastanawiaj膮c si臋 raczej, co obaj duchowni by zrobili, gdyby si臋 dowiedzieli o zdarzeniach, do jakich dosz艂o w naszym barze par臋 miesi臋cy temu, kiedy klienci zbiorowym wysi艂kiem wyko艅czyli osobnika, kt贸ry pr贸bowa艂 mnie zabi膰.

C贸偶, ten osobnik by艂 wampirem, wi臋c prawdopodobnie pochwaliliby swoich wiernych za 贸w wyczyn.

Zanim ojciec Riordan opu艣ci艂 bar, podszed艂 do mnie, pragn膮艂 bowiem „zamieni膰 ze mn膮 s艂贸wko".

- Sookie, wiem, 偶e nie jeste艣 w tej chwili zbyt dobrze do mnie nastawiona, musz臋 ci臋 jednak prosi膰 o co艣 w imieniu os贸b trzecich. Je艣li z powodu moich s艂贸w jeste艣 mniej sk艂onna mnie wys艂ucha膰, prosz臋, zignoruj moje wcze艣niejsze zachowanie i skup si臋 na smutku ludzi, w sprawie kt贸rych przychodz臋.

Westchn臋艂am. C贸偶, ojciec Riordan naprawd臋 stara si臋 by膰 dobrym cz艂owiekiem. Skin臋艂am wi臋c niech臋tnie g艂ow膮.

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂. - Skontaktowa艂a si臋 ze mn膮 pewna rodzina z Jackson...

Och, w tym momencie zacz臋艂y dzwoni膰 wszystkie dzwonki alarmowe w mojej g艂owie. Przecie偶 Debbie Pelt pochodzi艂a z Jackson!

- Pa艅stwo Peltowie... - podj膮艂 - wiem, 偶e o nich s艂ysza艂a艣. Rodzina wci膮偶 poszukuje nowin o c贸rce, kt贸ra znikn臋艂a w styczniu. Mia艂a na imi臋 Debbie. Zadzwonili do mnie, poniewa偶 ich kap艂an mnie zna i wie, 偶e s艂u偶臋 wiernym z Bon Temps. Widzisz, Sookie, Peltowie chcieliby spotka膰 si臋 z tob膮. Pragn膮 porozmawia膰 ze wszystkimi osobami, kt贸re widzia艂y ich c贸rk臋 w noc jej znikni臋cia, boj膮 si臋 jednak, 偶e je艣li po prostu stan膮 na progu twojego domu, nie zechcesz ich widzie膰. Obawiaj膮 si臋, 偶e rozgniewali ci臋 wynaj臋ci przez nich prywatni detektywi, z kt贸rymi si臋 spotka艂a艣, i fakt, 偶e przes艂uchiwa艂a ci臋 policja. My艣l膮, 偶e mo偶e jeste艣 z tego powodu oburzona...

- Nie chc臋 z nimi rozmawia膰 - przerwa艂am mu. - Ojcze Riordan, powiedzia艂am ju偶 wszystko, co wiem. - To by艂a prawda. Tyle 偶e nie powiedzia艂am tego ani funkcjonariuszom policji, ani Peltom. - Nie chc臋 wi臋cej m贸wi膰 o Debbie. - To tak偶e by艂a prawda, absolutna i ca艂kowita. - Niech im ojciec odpowie z ca艂ym nale偶nym szacunkiem, 偶e naprawd臋 nie ma o czym gada膰.

- Przeka偶臋 - zapewni艂 mnie. - Ale wiedz, Sookie, 偶e jestem rozczarowany.

- No c贸偶, domy艣lam si臋, 偶e mam dzi艣 kiepski dzie艅 - mrukn臋艂am. - Straci艂am u ksi臋dza dobr膮 opini臋 i tak dalej.

Bez s艂owa odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂. Czy偶 nie o to mi chodzi艂o?


ROZDZIA艁 DRUGI

Nast臋pnej nocy ju偶 prawie zamykali艣my, kiedy dosz艂o do kolejnego dziwnego zdarzenia. W chwili gdy Sam da艂 nam znak sugeruj膮cy, 偶e powinny艣my zacz膮膰 m贸wi膰 klientom, 偶e pij膮 ostatniego tego wieczoru drinka, do „Merlotte'a" wszed艂 kto艣, kogo nie spodziewa艂am si臋 jeszcze kiedykolwiek zobaczy膰.

Jak na tak pot臋偶nego m臋偶czyzn臋 porusza艂 si臋 bardzo cicho. Przez moment sta艂 w drzwiach, rozgl膮daj膮c si臋 za wolnym stolikiem, a ja zauwa偶y艂am go dopiero, gdy od jego ogolonej g艂owy na chwil臋 odbi艂o si臋 przy膰mione 艣wiat艂o padaj膮ce z baru.

M臋偶czyzna by艂 bardzo wysoki, niezwykle szeroki w barach, mia艂 orli nos, du偶e, bia艂e z臋by i pe艂ne wargi oraz oliwkow膮 karnacj臋. By艂 ubrany w br膮zow膮 sportow膮 marynark臋, czarn膮 koszul臋 i czarne spodnie. Chocia偶 bardziej naturalnie wygl膮da艂by w butach motocyklisty, mia艂 na nogach wypolerowane mokasyny.

- Quinn - powiedzia艂 cicho Sam. Jego d艂onie znieruchomia艂y, chocia偶 by艂 w trakcie mieszania drinka tom Collins. - Co on tu robi?

- Nie wiedzia艂am, 偶e znasz Quinna - zauwa偶y艂am, czuj膮c, 偶e si臋 rumieni臋, gdy偶 zda艂am sobie spraw臋, 偶e przecie偶 rozmy艣la艂am o tym wielkim 艂ysolu zaledwie wczoraj.

W艂a艣nie on zliza艂 krew z mojej nogi, i by艂o to niezwykle interesuj膮ce prze偶ycie.

- W moim 艣wiecie wszyscy go znaj膮 - odpar艂 z oboj臋tn膮 min膮 Sam. - Dziwi臋 si臋 jednak, 偶e ty go spotka艂a艣, poniewa偶 nie jeste艣 istot膮 zmiennokszta艂tn膮.

W przeciwie艅stwie do Quinna Sam nie jest zbyt postawnym m臋偶czyzn膮, ale jak wi臋kszo艣膰 zmiennokszta艂tnych jest bardzo silny, a rudoz艂ote loczki wygl膮daj膮 na jego g艂owie jak anielska aureola.

- Spotka艂am go podczas wybor贸w na przyw贸dc臋 stada - wyja艣ni艂am. - By艂, hmm... mistrzem ceremonii.

Naturalnie, Sam i ja rozmawiali艣my o zmianie na stanowisku przyw贸dcy shreveporckiego stada. Shreveport nie le偶y zbyt daleko od Bon Temps, a dla ka偶dego zmiennokszta艂tnego poczynania wilko艂ak贸w s膮 raczej wa偶ne.

Prawdziwy zmiennokszta艂tny, jak Sam, mo偶e zmienia膰 si臋 w dowolne zwierz臋, chocia偶 ka偶dy ma ulubione. Nie b臋d臋 si臋 szczeg贸lnie rozwodzi膰 nad t膮 kwesti膮, powiem tylko, 偶e chocia偶 wszystkie istoty, kt贸re potrafi膮 przemienia膰 si臋 z formy ludzkiej w zwierz臋c膮, nazywaj膮 siebie zmiennokszta艂tnymi, bardzo niewiele z nich posiada wszechstronno艣膰 Sama. Zmiennokszta艂tni, kt贸rzy potrafi膮 zmienia膰 si臋 tylko w jedno zwierz臋, s膮 zwierzo艂akami: tygryso艂akami (jak Quinn), nied藕wiedzio艂akami czy wilko艂akami. Z nich wszystkich wilko艂aki uwa偶aj膮 si臋 za elit臋, zar贸wno ze wzgl臋du na ich natur臋, jak i pod wzgl臋dem kultury.

Wilko艂aki stanowi膮 tak偶e najliczniejsz膮 grup臋 w艣r贸d zmiennokszta艂tnych, chocia偶 w por贸wnaniu z ca艂膮 wampirz膮 populacj膮, jest ich naprawd臋 niewiele. Istnieje szereg przyczyn tego stanu rzeczy. Wska藕nik urodze艅 wilko艂ak贸w jest niski, umieralno艣膰 noworodk贸w natomiast wy偶sza od przeci臋tnej w艣r贸d istot ludzkich, a w dodatku tylko pierwsze dziecko, kt贸re urodzi si臋 pe艂nokrwistej parze, staje si臋 pe艂nym wilko艂akiem. W艂a艣ciwo艣ci ujawniaj膮 si臋 u potomka w okresie dojrzewania - jak gdyby okres dojrzewania nie by艂 i bez tego wystarczaj膮co paskudnym czasem dla m艂odego cz艂owieka.

Zmiennokszta艂tni s膮 bardzo skryci i rzadko bywaj膮 otwarci, nawet wobec istot ludzkich tak 偶yczliwych i osobliwych jak ja. Nie ujawnili jeszcze swego istnienia opinii publicznej, tote偶 poznaj臋 ich 艣wiat powoli i w ma艂ych dawkach.

Sam tak偶e ma wiele tajemnic, o kt贸rych nie mam poj臋cia, a przecie偶 uwa偶am go za bliskiego przyjaciela. Zazwyczaj przemienia si臋 w owczarka collie i nieraz odwiedza mnie w tej w艂a艣nie postaci. (Czasami sypia na dywanie przy moim 艂贸偶ku).

Quinna widzia艂am jedynie w ludzkiej postaci...

Przyznam si臋 wam, 偶e kiedy opowiada艂am Samowi o walce pomi臋dzy Jacksonem Herveaux i Patrickiem Furnanem, do kt贸rej dosz艂o podczas wybor贸w na przyw贸dc臋 stada ze Shreveport, nie wspomnia艂am mu o Quinnie. Teraz wi臋c m贸j szef patrzy艂 na mnie z marsow膮 min膮, niezadowolony, 偶e zatai艂am przed nim ten fakt. A przecie偶 nie zrobi艂am tego celowo. Zerkn臋艂am na Quinna. Uni贸s艂 g艂ow臋, wyra藕nie w膮chaj膮c powietrze i prawdopodobnie szukaj膮c 藕r贸d艂a zapachu, kt贸ry go tu przywi贸d艂.

Gdy szed艂 wprost do stolika w moim rewirze, mimo wielu pustych miejsc w znajduj膮cej si臋 bli偶ej drzwi cz臋艣ci obs艂ugiwanej przez Arlene, uprzytomni艂am sobie, 偶e przyci膮gn膮艂 go w艂a艣nie m贸j zapach.

Hmm, mia艂am w tej kwestii nieco mieszane uczucia.

Spojrza艂am z ukosa na Sama, sprawdzaj膮c jego reakcj臋. Znam go od pi臋ciu lat, zawsze mu ufa艂am, a on nigdy mnie nie zawi贸d艂.

Teraz kiwn膮艂 g艂ow膮, lecz nie wygl膮da艂 na szcz臋艣liwego.

- Id藕 i dowiedz si臋, czego chce - oznajmi艂 tak niskim g艂osem, 偶e polecenie zabrzmia艂o niemal jak warkni臋cie.

Podchodz膮c do naszego nowego go艣cia, z ka偶dym krokiem stawa艂am si臋 coraz bardziej zdenerwowana. Czu艂am, 偶e policzki mi czerwieniej膮. Dlaczego widok tego m臋偶czyzny tak mocno wytr膮ci艂 mnie z r贸wnowagi?

- Witam, panie Quinn - zagai艂am. G艂upio by艂oby udawa膰, 偶e go nie rozpoznaj臋. - Co mog臋 panu poda膰? Obawiam si臋, 偶e zaraz zamykamy, ale zd膮偶臋 panu jeszcze przynie艣膰 piwo albo drinka.

Zamkn膮艂 oczy i zrobi艂 g艂臋boki wdech, jak gdyby mnie w膮cha艂.

- Rozpozna艂bym ci臋 nawet w sali ciemnej cho膰 oko wykol - o艣wiadczy艂, po czym u艣miechn膮艂 si臋 do mnie.

By艂 to u艣miech szeroki i pi臋kny.

Odwr贸ci艂am wzrok, d艂awi膮c mimowolny u艣mieszek, kt贸ry cisn膮艂 mi si臋 na usta. Musz臋 przyzna膰, 偶e Quinn troch臋 mnie... onie艣miela.

Nigdy nie by艂am nie艣mia艂a. A mo偶e powinnam rzec, 偶e nigdy nie by艂am wstydliwa, tyle 偶e nie lubi臋 tego s艂owa.

- Chyba powinnam ci podzi臋kowa膰 - zaryzykowa艂am z rezerw膮. - Czy to jest komplement?

- Tak, to mia艂 by膰 komplement. Kim jest ten pies za barem, kt贸ry gapi si臋 na mnie z tak膮 niech臋ci膮 w oczach?

U偶y艂 okre艣lenia „pies", poniewa偶 tak wygl膮da艂y fakty. Bez w膮tpienia nie chcia艂 obra偶a膰 Sama ani mu uw艂acza膰.

- To m贸j szef, Sam Merlotte.

- Interesuje si臋 tob膮.

- Mam nadziej臋, 偶e tak. Pracuj臋 dla niego od jakich艣 pi臋ciu lat.

- Hmm... Mo偶e wypi艂bym piwo?

- Jasne. Jakiej marki?

- Budweiser.

- Zaraz przynios臋 - powiedzia艂am i odwr贸ci艂am si臋. Przez ca艂膮 drog臋 a偶 do kontuaru wiedzia艂am, 偶e Quinn mnie obserwuje, gdy偶 prawie namacalnie czu艂am na sobie jego spojrzenie. Zna艂am te偶 - cho膰 jedynie cz臋艣ciowo, tak jak to si臋 dzieje w przypadku skrytych istot zmiennokszta艂tnych - jego my艣li i st膮d wiedzia艂am, 偶e przypatruje mi si臋 z zachwytem.

- Czego chce?

Sam wygl膮da艂 niemal... na zje偶onego. Gdyby by艂 obecnie w postaci psa, sier艣膰 na jego grzbiecie stan臋艂aby prawie na sztorc.

- Budweisera - odpar艂am.

Merlotte popatrzy艂 na mnie z gniewem.

- Nie o to pyta艂em i dobrze o tym wiesz. Wzruszy艂am ramionami. Nie mia艂am poj臋cia, czego chce Quinn.

Po chwili Sam postawi艂 na kontuarze tu偶 przy moich palcach pe艂en kufel, z takim impetem, 偶e a偶 podskoczy艂am. Pos艂a艂am mu twarde spojrzenie, okazuj膮c niezadowolenie, a potem zanios艂am piwo Quinnowi.

Zap艂aci艂 mi i doda艂 du偶y napiwek - chocia偶 nie tak absurdalnie wysoki, bym poczu艂a, 偶e pr贸buje mnie „kupi膰". Wsun臋艂am banknot do kieszeni i zacz臋艂am chodzi膰 w艣r贸d pozosta艂ych stolik贸w.

- Odwiedzasz tutaj kogo艣? - spyta艂am Quinna, kiedy mija艂am go po sprz膮tni臋ciu kolejnego stolika.

Wi臋kszo艣膰 go艣ci p艂aci艂a i opuszcza艂a bar. Niekt贸rzy przenosili si臋 w inne miejsce, gdzie mogli napi膰 si臋 o tej porze. Sam udawa艂, 偶e nie ma poj臋cia o istnieniu takich lokali, a wielu naszych sta艂ych klient贸w wybiera艂o si臋 jednak po prostu do domu, do 艂贸偶ka. Je艣li bywaj膮 bary prorodzinne, „U Merlotte'a" do takich w艂a艣nie nale偶a艂.

- Tak - odpar艂. - Ciebie.

Po tej odpowiedzi straci艂am koncept.

Pracowa艂am nieprzerwanie, lecz zdejmowa艂am szklanki z tacy z takim roztargnieniem, 偶e jednej o ma艂o nie upu艣ci艂am. Nie pami臋tam, kiedy ostatnio tak bardzo si臋 denerwowa艂am.

- Interesy czy sprawy osobiste? - spyta艂am, kiedy znowu znalaz艂am si臋 blisko Quinna.

- Jedno i drugie - odrzek艂.

S艂ysz膮c jego odpowied藕, poczu艂am si臋 ju偶 troch臋 mniej przyjemnie, nadal jednak zachowa艂am wyostrzon膮 uwag臋... i to wysz艂o mi na dobre. W kontaktach z istotami nadnaturalnymi trzeba u偶ywa膰 wszystkich zmys艂贸w, gdy偶 miewaj膮 one cele i pragnienia, jakich my, normalni ludzie nawet nie potrafimy poj膮膰. Wiedzia艂am o tym, poniewa偶 przez ca艂e 偶ycie by艂am niech臋tn膮 skarbnic膮 informacji o celach i pragnieniach zwyczajnych ludzi.

Kiedy w barze zostali ju偶 niemal wy艂膮cznie jego pracownicy i w艂a艣ciciel Sam, Quinn wsta艂 i popatrzy艂 na mnie wyczekuj膮co. Podesz艂am, u艣miechaj膮c si臋 promiennie, tak jak zdarza mi si臋, ilekro膰 jestem spi臋ta. Zainteresowa艂o mnie odkrycie, 偶e Quinn jest prawie tak samo zdenerwowany jak ja. Wyczuwa艂am w jego my艣lach napi臋cie.

- Spotkamy si臋 w twoim domu, je艣li to ci odpowiada. - Spojrza艂 na mnie powa偶nie. - Je艣li si臋 obawiasz, mo偶emy wybra膰 inne miejsce. Ale chc臋 porozmawia膰 z tob膮 dzi艣 wieczorem... no, chyba 偶e jeste艣 zbyt zm臋czona.

Musia艂am przyzna膰, 偶e wy艂o偶y艂 swoj膮 pro艣b臋 ca艂kiem grzecznie. Arlene i Danielle ogromnie stara艂y si臋 nie gapi膰 - a mo偶e raczej bardzo stara艂y si臋 nie gapi膰 w momentach, gdy Quinn m贸g艂 to zauwa偶y膰 - Merlotte natomiast odwr贸ci艂 si臋 plecami i majstrowa艂 co艣 za barem, jawnie ignoruj膮c zmiennokszta艂tnego go艣cia. Zachowywa艂 si臋 naprawd臋 okropnie.

Szybko rozwa偶y艂am pytanie Quinna. Je艣li przyjedzie do mnie do domu, b臋d臋 zdana na jego 艂ask臋 i nie艂ask臋. Mieszkam przecie偶 w do艣膰 odosobnionym miejscu. Za najbli偶szego s膮siada mam swojego by艂ego ch艂opaka, Billa, mieszka on wszak偶e po drugiej stronie cmentarza. Z drugiej strony, gdybym chcia艂a spotyka膰 si臋 z Quinnem, bez wahania zaprosi艂abym go do siebie. Z tego, co wyczyta艂am w jego my艣lach, nie zamierza艂 w 偶aden spos贸b mnie skrzywdzi膰.

- W porz膮dku - zgodzi艂am si臋 w ko艅cu.

Odpr臋偶y艂 si臋 i ponownie obdarowa艂 mnie swym wielkim u艣miechem.

Zabra艂am pusty kufel, zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, 偶e trzy pary oczu przypatruj膮 mi si臋 z dezaprobat膮. Sam by艂 zdegustowany, a Danielle i Arlene nie potrafi艂y zrozumie膰, dlaczego kto艣 wola艂 mnie od kt贸rej艣 z nich, cho膰 wygl膮d Quinna zastanowi艂 nawet tak do艣wiadczone kelnerki jak one. Quinn emanowa艂 bowiem odmienno艣ci膮, kt贸ra wydawa艂a si臋 dostrzegalna nawet dla najprostszych istot ludzkich.

- Sko艅cz臋 za minutk臋 - rzuci艂am.

- Poczekam.

Nape艂ni艂am saszetkami z cukrem i s艂odzikiem ma艂e porcelanowe miseczki na wszystkich stolikach, sprawdzi艂am, czy serwetniki s膮 pe艂ne, uzupe艂ni艂am zawarto艣膰 solniczek i pieprzniczek. I wreszcie by艂am wolna. Wzi臋艂am torebk臋 z biurka Sama i po偶egna艂am si臋.

Quinn pojecha艂 za moim autem ciemnozielonym pikapem. W 艣wiat艂ach parkingowych pikap wygl膮da艂 na nowiutki - mia艂 po艂yskuj膮ce opony i ko艂paki, du偶膮 kabin臋 i kryty ty艂. Mog艂abym si臋 za艂o偶y膰 o du偶膮 sumk臋, 偶e w 艣rodku te偶 znalaz艂abym sporo bajer贸w. Tak czy owak, ten pikap by艂 najbardziej fantazyjnym pojazdem, jaki widzia艂am od dawna. M贸j brat, Jason, obliza艂by si臋 na jego widok, a ma przecie偶 fajnego r贸偶owego pikapa z namalowanymi na bokach zawijasami w kolorze niebieskawo - zielonym.

Ruszy艂am na po艂udnie Hummingbird Road, po czym skr臋ci艂am w lewo na drog臋 dojazdow膮 prowadz膮c膮 do mojego domu. Przejecha艂am ni膮 prawie hektar lasu, a偶 dotar艂am na polan臋, na kt贸rej stoi nasz stary rodzinny dom. Przed wyjazdem do pracy, w艂膮czy艂am zewn臋trzne 艣wiat艂a, kt贸re dzia艂aj膮 automatycznie, tote偶 polana by艂a dobrze o艣wietlona. Objecha艂am dom, zaparkowa艂am na ty艂ach, a Quinn zatrzyma艂 pikap tu偶 obok mojego samochodu.

Wysiad艂 i si臋 rozejrza艂. W 艣wietle reflektor贸w podw贸rze wygl膮da艂o na schludnie utrzymane. Podjazd po remoncie mia艂am wspania艂y, ostatnio odmalowa艂am te偶 stoj膮c膮 za domem szop臋 na narz臋dzia. Mie艣ci艂a si臋 tam butla z propanem, kt贸rej nie zdo艂a艂by ukry膰 偶aden architekt zieleni, ale moja babcia uprawia艂a sporo kwiat贸w, podobnie jak wcze艣niej inne cz艂onkinie naszej rodziny, kt贸ra mieszka艂a tu od ponad stu pi臋膰dziesi臋ciu lat. Ja mieszkam na tej ziemi i w tym domu od si贸dmego roku 偶ycia. I kocham go.

Dom nie wygl膮da jako艣 wyj膮tkowo. Zbudowano go jako zwyczajny rodzinny mieszkalny budynek wiejski, kt贸ry przez te lata powi臋kszano i przeprojektowywano. Staram si臋 dba膰 o czysto艣膰 i utrzymywa膰 w dobrym stanie dziedziniec. Du偶e remonty przekraczaj膮 moje mo偶liwo艣ci, ale czasami pomaga mi Jason. Nie by艂 szcz臋艣liwy, gdy babcia zostawi艂a mi dom i ziemi臋, lecz przecie偶 ju偶 kiedy uko艅czy艂 dwadzie艣cia jeden lat, przeprowadzi艂 si臋 do domu naszych rodzic贸w, a ja nigdy nie wyst膮pi艂am o swoj膮 po艂ow臋 tamtej posiad艂o艣ci. Mnie postanowienie babci wyda艂o si臋 uczciwe, Jason jednak potrzebowa艂 troch臋 czasu, zanim przyzna艂, 偶e podj臋艂a w艂a艣ciw膮 decyzj臋.

W ci膮gu ostatnich kilku miesi臋cy ja i m贸j brat zbli偶yli艣my si臋 do siebie.

Otworzy艂am tylne drzwi i wprowadzi艂am Quinna do kuchni. Rozgl膮da艂 si臋 z zaciekawieniem, podczas gdy ja wiesza艂am kurtk臋 na jednym z krzese艂 wsuni臋tych pod st贸艂 po艣rodku kuchni, gdzie jadam wszystkie posi艂ki.

- Nie jest wyko艅czona - zauwa偶y艂.

Szafki sta艂y jeszcze na pod艂odze, czekaj膮c na monta偶. P贸藕niej ca艂e pomieszczenie trzeba b臋dzie ponownie odmalowa膰 i zainstalowa膰 blaty; dopiero wtedy b臋d臋 mog艂a spa膰 spokojnie.

- Moj膮 star膮 kuchni臋 spalono kilka tygodni temu - wyja艣ni艂am. - Firma budowlana, kt贸r膮 zatrudni艂am, zacz臋艂a szybko i uko艅czy艂a prace w rekordowym czasie, ale poniewa偶 transport szafek si臋 op贸藕ni艂, szef firmy musia艂 przenie艣膰 si臋 wraz z brygad膮 na kolejn膮 budow臋. S膮dz臋, 偶e wr贸c膮 kiedy艣 i je zamontuj膮.

I tak cieszy艂am si臋, 偶e znowu mieszkam w swoim domu. Sam wprawdzie post膮pi艂 niezwykle uprzejmie i pozwoli艂 mi sp臋dzi膰 troch臋 czasu w jednym z budynk贸w, kt贸re kupi艂 na wynajem (i, cholera, przyznam, 偶e podoba艂y mi si臋 r贸wne pod艂ogi, nowa instalacja wodno - kanalizacyjna i posiadanie s膮siad贸w), ale nigdzie nie jest tak dobrze jak u siebie.

W kuchni sta艂a ju偶 nowa kuchenka, mog艂am wi臋c gotowa膰, szczyty szafek natomiast okry艂am warstwami sklejki, dzi臋ki czemu zyska艂am „stacj臋 robocz膮", na kt贸rej przygotowywa艂am posi艂ki. Nowa lod贸wka l艣ni艂a i cichutko szumia艂a, zupe艂nie niepodobnie do jej poprzedniczki, starego grata, kt贸rego babcia u偶ywa艂a przez trzydzie艣ci lat. Nowy wygl膮d kuchni uderza艂 mnie za ka偶dym razem, kiedy, przekroczywszy tylny ganek (obecnie wi臋kszy i os艂oni臋ty), otwiera艂am kluczem nowe, ci臋偶sze ni偶 poprzednie, tylne drzwi wyposa偶one w wizjer oraz zasuwk臋 i wchodzi艂am do 艣rodka.

- Tu zaczyna si臋 stary dom - wyja艣ni艂am, przechodz膮c z kuchni do korytarza.

W pozosta艂ej cz臋艣ci domu trzeba by艂o wymieni膰 po po偶arze jedynie kilka desek w pod艂odze, poza tym wszystkie pomieszczenia wysprz膮ta艂am, a 艣ciany i sufity odmalowa艂am. Nie tylko powierzchnie poczernia艂y od dymu, musia艂am te偶 pozby膰 si臋 zapachu spalenizny. Kupi艂am nowe firany na kilka okien, wyrzuci艂am par臋 dywanik贸w oraz... sprz膮ta艂am, sprz膮ta艂am, sprz膮ta艂am. Prace te przez jaki艣 czas zajmowa艂y mi wszystkie wolne chwile.

- Dobra robota - skomentowa艂 Quinn.

- Wejd藕 do salonu - powiedzia艂am zadowolona. Sprawia艂o mi przyjemno艣膰 pokazywanie komu艣 nowego domu - teraz, kiedy wiedzia艂am, 偶e tapicerka jest czysta, nigdzie nie ma k臋pek kurzu, a szk艂o fotografii w ramkach wr臋cz l艣ni. Firanki w salonie by艂y nowe, a chcia艂am je wymieni膰 co najmniej od roku.

Niech B贸g b艂ogos艂awi polisy ubezpieczeniowe i... niech b艂ogos艂awi wynagrodzenie, kt贸re otrzyma艂am za ukrywanie Erica przed czarownic膮. Wyp艂aci艂am cz臋艣膰 kwoty z konta oszcz臋dno艣ciowego, ale cieszy艂am si臋, 偶e mia艂am pieni膮dze, kiedy okaza艂y si臋 potrzebne. Za to by艂am wdzi臋czna losowi.

Mog艂am rozpali膰 w kominku, lecz by艂o jeszcze na to zbyt ciep艂o. Quinn usiad艂 w fotelu, a ja naprzeciwko niego.

- Mog臋 ci poda膰 co艣 do picia...? Piwo, kaw臋 albo mro偶on膮 herbat臋? - spyta艂am, 艣wiadoma swojej roli gospodyni.

- Nie, nie, dzi臋kuj臋 - odpar艂 i u艣miechn膮艂 si臋 do mnie. - chcia艂em zobaczy膰 ci臋 ponownie... odk膮d spotka艂em ci臋 w Shreveport.

Pr贸bowa艂am patrze膰 mu w oczy. Impuls, by spu艣ci膰 wzrok na w艂asne stopy lub r臋ce, niemal mnie przyt艂acza艂. Oczy Quinna by艂y naprawd臋 g艂臋boko, g艂臋boko fioletowe, tak jak je zapami臋ta艂am.

- To by艂 trudny dzie艅 dla pan贸w Herveaux - zauwa偶y艂am.

- Spotyka艂a艣 si臋 z Alcide'em przez jaki艣 czas - oznajmi艂 neutralnym tonem.

Pomy艣la艂am o kilku mo偶liwych odpowiedziach. Zadowoli艂am si臋 kr贸tk膮 ripost膮.

- Nie widzia艂am go od dnia wybor贸w na przyw贸dc臋 stada - odpar艂am po prostu.

M贸j go艣膰 u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

- Wi臋c nie spotykacie si臋? Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- W takim razie jeste艣 wolna? - Tak.

- Nikomu nie nadepn臋 na odcisk?

Zmusi艂am si臋 do u艣miechu, lecz chyba nieszczeg贸lnie mi si臋 uda艂o.

- Tego nie powiedzia艂am.

Niekt贸rym facetom mog艂oby si臋 nie spodoba膰, 偶e spotykam si臋 z Quinnem. Ale ci m臋偶czy藕ni nie mieli do mnie 偶adnego prawa.

- Domy艣lam si臋, 偶e moja osoba mo偶e by膰 nie w smak jakim艣 niezadowolonym by艂ym. Ale czy um贸wisz si臋 ze mn膮?

Patrzy艂am na niego przez sekund臋 czy dwie, zastanawiaj膮c si臋 nad ripost膮. Z jego umys艂u dociera艂o do mnie wy艂膮cznie uczucie nadziei: nie widzia艂am w jego my艣lach 艣lad贸w oszustwa czy wyrachowania. Kiedy rozwa偶y艂am zastrze偶enia, kt贸re przysz艂y mi do g艂owy, wszystkie okaza艂y si臋 bez sensu.

- Tak - odpar艂am. - Um贸wi臋 si臋 z tob膮.

W nagrod臋 otrzyma艂am od Quinna pi臋kny, jasny u艣miech, a ja odwzajemni艂am si臋 takim samym, tym razem szczerym.

- 艢wietnie - podsumowa艂. - Czyli 偶e om贸wili艣my sprawy prywatne. A teraz przejd藕my do interes贸w, kt贸re nie maj膮 偶adnego zwi膮zku z przyjemno艣ciami.

- W porz膮dku - zgodzi艂am si臋 i spowa偶nia艂am.

呕ywi艂am nadziej臋, 偶e b臋d臋 mia艂a okazj臋 zn贸w si臋 u艣miecha膰, jednak wszelkie sprawy nadnaturalnych zawsze stanowi艂y dla mnie pow贸d do niepokoju.

- S艂ysza艂a艣 o szczycie regionalnym?

O tak, wampirze spotkanie na szczycie: kr贸lowie i kr贸lowe z kilku stan贸w zbior膮 si臋 i b臋d膮 konferowa膰 o... o sprawach wampirzych.

- Eric mi co艣 wspomnia艂.

- Zatrudni艂 ci臋 ju偶 do pracy na nim?

- Wspomnia艂, 偶e mo偶e b臋dzie mnie potrzebowa艂.

- Pytam, bo kr贸lowa Luizjany dowiedzia艂a si臋, 偶e jad臋 w te strony, i zasugerowa艂a, 偶ebym w jej imieniu poprosi艂 o twoje us艂ugi. S膮dz臋, 偶e jej oferta uniewa偶nia propozycj臋 Erica.

- Musisz spyta膰 o to Erica.

- My艣l臋, 偶e musisz powiadomi膰 go sama. 呕yczenia kr贸lowej s膮 dla Erica rozkazami.

Przybra艂am ponur膮 min臋. Nie mia艂am ochoty o niczym rozmawia膰 z Erikiem, szeryfem luizja艅skiej Pi膮tej Strefy. Uczucia Erica wobec mnie by艂y do艣膰 skomplikowane. Mog臋 was zapewni膰, 偶e wampiry nie lubi膮 czu膰 si臋 zdezorientowane. Eric straci艂 pami臋膰 na kr贸tki czas, kt贸ry sp臋dzi艂, ukrywaj膮c si臋 w moim domu. Ta dziura w pami臋ci doprowadza艂a go do szale艅stwa, szeryf bowiem lubi panowa膰 nad wszystkim, a oznacza to kontrol臋 nad w艂asnymi dzia艂aniami w ka偶dej sekundzie ka偶dej nocy. Dlatego czeka艂 na moment, kiedy poprosz臋 go o przys艂ug臋, i w ramach zap艂aty za pomoc natychmiast za偶膮da艂 ode mnie relacji z tego, co si臋 dzia艂o w czasie, kt贸ry sp臋dzi艂 u mnie.

C贸偶, mo偶e w swej opowie艣ci by艂am zbyt szczera. Erica nie zaskoczy艂a w艂a艣ciwie nowina, 偶e uprawiali艣my seks, oszo艂omi艂a go jednak informacja, 偶e chcia艂 dla mnie porzuci膰 z trudem zdobyt膮 pozycj臋 w wampirzej hierarchii i wybra膰 zwyczajne 偶ycie we dwoje.

Gdyby艣cie znali Erica, wiedzieliby艣cie, jak bardzo niezno艣na by艂a dla niego sama my艣l o czym艣 takim.

Od tego czasu nie rozmawia艂 ze mn膮. Kiedy si臋 spotykali艣my, wpatrywa艂 si臋 we mnie takim wzrokiem, jakby pr贸bowa艂 wskrzesi膰 wspomnienia z tamtego czasu i udowodni膰 mi, 偶e si臋 pomyli艂am lub 藕le go zrozumia艂am. Zasmuci艂o mnie to, 偶e stosunki, kt贸re nas 艂膮czy艂y - i nie m贸wi臋 o sekretnym szcz臋艣ciu tamtych kilku wsp贸lnie sp臋dzonych nocy, lecz o 艂膮cz膮cym nas poczuciu humoru i pokrewie艅stwie dusz - najwyra藕niej, niestety, zmieni艂y si臋 ca艂kowicie i nieodwracalnie.

Tak, wiedzia艂am, b臋d臋 musia艂a powiedzie膰 mu osobi艣cie, 偶e kr贸lowa go wyprzedzi艂a, ale na pewno nie mia艂am na to ochoty. - U艣miech znikn膮艂 - zauwa偶y艂 Quinn. Patrzy艂 na mnie z powag膮.

- No c贸偶, Eric jest... - Nie wiedzia艂am, jak doko艅czy膰 to zdanie. - Jest skomplikowanym facetem - dorzuci艂am nieprzekonuj膮co.

- Co b臋dziemy robi膰 na naszej pierwszej randce? - spyta艂 Quinn.

Nale偶a艂 zatem do ludzi, kt贸rzy z 艂atwo艣ci膮 potrafi膮 zmieni膰 temat.

- Mo偶emy p贸j艣膰 do kina - zaproponowa艂am, podejmuj膮c wyzwanie.

- Mogliby艣my. A p贸藕niej mo偶emy zje艣膰 kolacj臋 w Shreveport. Mo偶e w „U Ralpha i Kacoo" - podsun膮艂.

- S艂ysza艂am, 偶e podaj膮 tam pyszne rakowe etouffee - ci膮gn臋艂am.

- Ach, kt贸偶 nie lubi rakowego etouffee? Albo mogliby艣my p贸j艣膰 pogra膰 w kr臋gle.

M贸j stryjeczny dziadek by艂 zapalonym graczem. Pami臋tam jego stopy w specjalnych butach. Wzruszy艂am ramionami.

- Nie umiem.

- No to na mecz hokeja.

- By艂oby zabawnie.

- Albo ugotujemy co艣 wsp贸lnie w twojej kuchni, a potem obejrzymy film na twoim odtwarzaczu DVD.

- Och, lepiej od艂贸偶my takie piany na p贸藕niej.

Taka propozycja wyda艂a mi si臋 troch臋 zbyt intymna jak na pierwsz膮 randk臋. Nie chodzi o to, 偶e nie mia艂am do艣wiadczenia w kwestii pierwszych randek, wiem po prostu, 偶e blisko艣膰 sypialni nigdy nie jest dobrym pomys艂em, chyba 偶e na pewno nie ma si臋 nic przeciwko zako艅czeniu wieczoru w 艂贸偶ku.

- Mogliby艣my p贸j艣膰 zobaczy膰 Producent贸w. Spektakl wystawiaj膮 w Strand.

- Naprawd臋?! - Okej, teraz naprawd臋 by艂am przej臋ta. Do odnowionego Strand w Shreveport cz臋sto przyje偶d偶a艂y inne teatry z go艣cinnymi spektaklami. Wystawiano tam repertuar od sztuk teatralnych po przedstawienia baletowe. A ja nigdy nie by艂am w teatrze na dramacie! Zastanawia艂am si臋, czy bilety b臋d膮 strasznie drogie. Och, Quinn pewnie by mi tego nie zaproponowa艂, gdyby nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na bilet. - Mogliby艣my?

Skin膮艂 g艂ow膮, zadowolony z mojej reakcji.

- Mog臋 zarezerwowa膰 bilety na weekend. Kiedy pracujesz?

- Mam wolny pi膮tkowy wiecz贸r - odpar艂am rozpromieniona. - I, hmm, ch臋tnie zap艂ac臋 za sw贸j bilet.

- To ja ciebie zapraszam, wi臋c stawiam - odparowa艂 stanowczo Quinn. Wyczyta艂am z jego my艣li, jak bardzo zaskoczy艂a go moja propozycja zap艂aty za bilet. Zaskoczy艂a i wzruszy艂a. Hmm... Nie spodoba艂o mi si臋 to. - No dobrze, jeste艣my zatem um贸wieni. Gdy w艂膮cz臋 laptopa, natychmiast zam贸wi臋 bilety przez Internet. Wiem, 偶e zosta艂o kilka dobrych miejsc, poniewa偶 sprawdzi艂em wszystkie opcje przed przyjazdem tutaj.

Co naturalne, zacz臋艂am duma膰 nad stosownym strojem. Uzna艂am jednak, 偶e pomy艣l臋 o tym p贸藕niej.

- Quinn, gdzie w艂a艣ciwie mieszkasz?

- Mam dom ko艂o Memphis.

- Och - powiedzia艂am, my艣l膮c o tym, jak trudno b臋dzie nam si臋 spotyka膰, skoro mieszkamy tak daleko od siebie.

- Jestem wsp贸lnikiem w firmie o nazwie Special Events. Stanowimy co艣 na kszta艂t sekretnej przybud贸wki Extreme(ly Elegant) Events. Na pewno widzia艂a艣 logo. E(E)E? - Wykona艂 nawias palcami w powietrzu. Kiwn臋艂am g艂ow膮. E(E)E organizowa艂o sporo bardzo eleganckich imprez w kraju. - Jest nas czworo wsp贸lnik贸w, kt贸rzy pracuj膮 na pe艂ny etat dla Special Events, i ka偶de z nas ma swoj膮 ekip臋 pracownik贸w pe艂noetatowych lub zatrudnionych na cz臋艣膰 etatu. Poniewa偶 du偶o podr贸偶ujemy, w ca艂ym kraju mamy mieszkania, kt贸rych mo偶emy u偶ywa膰. W艂a艣ciwie czasem s膮 to tylko pokoje w domach przyjaci贸艂 lub wsp贸艂pracownik贸w, ale bywa, 偶e ca艂e apartamenty. Gdy jestem w twojej okolicy, zatrzymuj臋 si臋 w Shreveport, w domku dla go艣ci, kt贸ry stoi na ty艂ach rezydencji jakiego艣 zmiennokszta艂tnego.

Wiele si臋 o nim dowiedzia艂am zaledwie w dwie minuty.

- Czyli 偶e organizujesz r贸偶ne imprezy w 艣wiecie nadnaturalnych, takie na przyk艂ad jak konkurs na stanowisko przyw贸dcy stada. - To by艂a niebezpieczna praca, kt贸ra wymaga艂a u偶ycia wielu talent贸w i wielu specjalistycznych przybor贸w. - Ale co jeszcze robicie? Wybory przyw贸dcy stada zdarzaj膮 si臋 przecie偶 tylko od czasu do czasu. Jak cz臋sto musisz podr贸偶owa膰? Jakie inne wyj膮tkowe wydarzenia przygotowujesz?

- Og贸lnie rzecz bior膮c, obs艂uguj臋 po艂udniowy wsch贸d kraju, od Georgii a偶 po Teksas. - Pochyli艂 si臋 na krze艣le, k艂ad膮c r臋ce na kolanach. - I od Tennessee po Floryd臋. W tych stanach, je艣li kto艣 chce zorganizowa膰 walk臋 o pozycj臋 przyw贸dcy stada albo rytua艂 wniebowst膮pienia jakiego艣 szamana czy czarownicy, b膮d藕 te偶 gniazdowy 艣lub wampirzy... i chce zrobi膰 to w spos贸b w艂a艣ciwy, ze wszystkimi szykanami... zg艂asza si臋 do mnie.

Przypomnia艂am sobie nadzwyczajne zdj臋cia w albumie fotograficznym Alfreda Cumberlanda.

- Czyli masz sporo zaj臋膰? Stale jeste艣 zaj臋ty?

- O tak - przyzna艂. - Ma si臋 rozumie膰, niekt贸re imprezy odbywaj膮 si臋 tylko sezonowo. Wampiry pobieraj膮 si臋 g艂贸wnie zim膮, poniewa偶 wtedy noce s膮 najd艂u偶sze. W styczniu ubieg艂ego roku przygotowywa艂em na przyk艂ad hierarchiczny 艣lub w Nowym Orleanie. A p贸藕niej organizowa艂em pewne obrz臋dy z wicca艅skiego kalendarza. Lub te zwi膮zane z okresem dojrzewania.

Nie potrafi艂am sobie wyobrazi膰 ceremonii, kt贸re organizowa艂 Quinn, pomy艣la艂am jednak, 偶e mo偶e o ich opis poprosz臋 przy nast臋pnej okazji.

- I masz troje wsp贸lnik贸w, kt贸rzy r贸wnie偶 pracuj膮 na okr膮g艂o? Wybacz, 偶e wypytuj臋 ci臋 niczym na przes艂uchaniu, ale twoje 偶ycie zawodowe wydaje mi si臋 bardzo interesuj膮ce.

- Ciesz臋 si臋, 偶e tak my艣lisz. Do tej pracy trzeba wielu umiej臋tno艣ci, a tak偶e zdolno艣ci intelektualnych i organizacyjnych.

- I musisz by膰 naprawd臋, naprawd臋... twardy - doda艂am cicho.

U艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem.

- Nie mam z tym problem贸w.

Tak, wygl膮da艂o na to, 偶e Quinnowi nie brakuje bezwzgl臋dno艣ci.

- Trzeba te偶 umie膰 dobrze ocenia膰 ludzi, 偶eby odpowiednio nimi pokierowa膰 i 偶eby byli zadowoleni z twojej pracy - powiedzia艂.

- A mo偶esz mi opowiedzie膰 jakie艣 ciekawe historie? Czy istnieje jaka艣 klauzula poufno艣ci danych?

- Klienci podpisuj膮 umow臋, ale 偶aden z nich nigdy nie prosi艂 o zachowanie tajemnicy - odpar艂. - Tyle 偶e my ze Special Events i tak niewiele opowiadamy o swoich dzia艂aniach zwyk艂ym ludziom, bo nasi klienci przewa偶nie egzystuj膮 poza normalnym 艣wiatem. W艂a艣ciwie ogromnie si臋 ciesz臋, 偶e mog臋 z tob膮 o tym rozmawia膰. To dla mnie wr臋cz ulga. Zwykle musz臋 m贸wi膰 dziewczynom, 偶e jestem jakim艣 konsultantem albo wymy艣la膰 co艣 podobnego.

- Dla mnie - przyzna艂am - to r贸wnie偶 ulga, 偶e mog臋 pom贸wi膰 z tob膮 szczerze, nie martwi膮c si臋, 偶e mo偶e zdradzam czyje艣 sekrety.

- Mieli艣my zatem szcz臋艣cie, 偶e si臋 odnale藕li艣my w tym wielkim 艣wiecie, prawda? - Znowu b艂ysn膮艂 w szerokim u艣miechu bia艂ymi z臋bami. - Lepiej teraz zostawi臋 ci臋, 偶eby艣 troch臋 odpocz臋艂a, przecie偶 dopiero wr贸ci艂a艣 z pracy.

Wsta艂, przeci膮gn膮艂 si臋 i wyprostowa艂. By艂 wysokim m臋偶czyzn膮 o imponuj膮cej muskulaturze. Mo偶liwe, 偶e wiedzia艂, jak wspaniale wygl膮da, kiedy si臋 przeci膮ga. Spu艣ci艂am g艂ow臋, skrywaj膮c u艣mieszek. Nic mnie nie obchodzi艂o to, 偶e pragn膮艂 zrobi膰 na mnie wra偶enie.

Wyci膮gn膮艂 do mnie r臋k臋, a gdy poda艂am mu swoj膮, poci膮gn膮艂 mnie na nogi jednym 艂atwym ruchem. Czu艂am, 偶e Quinn jest ca艂kowicie skrupiony na mnie. Jego d艂o艅 by艂a ciep艂a i twarda. Gdyby 艣cisn膮艂 mocniej, m贸g艂by mi po艂ama膰 wszystkie palce.

Przeci臋tna kobieta nie zastanawia si臋, jak szybko jej m臋偶czyzna mo偶e j膮 zabi膰, ale nigdy nie b臋d臋 przeci臋tn膮 kobiet膮. Wiem o tym od czasu, kiedy jako dziecko odkry艂am swoj膮 wyj膮tkowo艣膰 - nie ka偶de dziecko s艂yszy, co my艣l膮 o nim cz艂onkowie jego rodziny. I nie ka偶da ma艂a dziewczynka wie, kt贸rzy nauczyciele j膮 lubi膮, a kt贸rzy ni膮 pogardzaj膮 lub wiecznie por贸wnuj膮 z bratem (Jasona zawsze cechowa艂 ogromny urok). No i nie ka偶da ma weso艂ego wujka, kt贸ry na ka偶dym rodzinnym spotkaniu pr贸buje... znale藕膰 si臋 z ni膮 sam na sam.

Dlatego te偶 pozwoli艂am Quinnowi trzyma膰 moj膮 r臋k臋, podnios艂am wzrok i patrzy艂am w jego fio艂kowe oczy. Przez minut臋 p艂awi艂am si臋 w jego zachwycie.

Tak, wiedzia艂am, 偶e jest tygrysem. Nie chodzi mi o sprawy 艂贸偶kowe, chocia偶 pragn臋艂am wierzy膰, 偶e i tam b臋dzie dziki i wspania艂y.

Kiedy poca艂owa艂 mnie na dobranoc, jego usta musn臋艂y m贸j policzek, a ja si臋 u艣miechn臋艂am.

Lubi臋 m臋偶czyzn, kt贸rzy wiedz膮, kiedy w sprawach damsko - m臋skich nale偶y przy艣piesza膰, a kiedy... nie nale偶y.


ROZDZIA艁 TRZECI

Nast臋pnej nocy, podczas pracy w „Merlotcie" kto艣 do mnie zadzwoni艂.

Oczywi艣cie nie jest dobrze gaw臋dzi膰 przez telefon w czasie pracy; Sam tego nie lubi, o ile nie chodzi o jaki艣 wypadek lub nag艂e zdarzenie w domu. Poniewa偶 dostaj臋 najmniej telefon贸w ze wszystkich kelnerek - w艂a艣ciwie mog艂abym wskaza膰 liczb臋 takich sytuacji na palcach jednej r臋ki - usi艂owa艂am nie czu膰 si臋 winna, gdy dawa艂am Merlotte'owi znak, 偶e odbior臋 w jego biurze.

- Halo - powiedzia艂am.

- Sookie - us艂ysza艂am znajomy g艂os.

- Och, Pam, witaj.

Poczu艂am ulg臋, ale tylko na sekund臋. Pam jest przecie偶 zast臋pczyni膮 Erica i, w sensie wampirzym, jego dzieckiem.

- Szef chce ci臋 widzie膰 - o艣wiadczy艂a. - Dzwoni臋 z jego biura.

艢ciany biura Erica, kt贸re znajduje si臋 na ty艂ach jego klubu, „Fangtasii", s膮 niemal ca艂kowicie d藕wi臋koszczelne. W tle s艂ysza艂am jedynie cichutko KDED, wampirz膮 stacj臋 radiow膮. Nadawano akurat Claptonowsk膮 wersj臋 utworu „After Midnight".

- Ojej, czy偶by Ja艣nie Panu Ericowi duma nie pozwala艂a na podniesienie s艂uchawki i wystukanie mojego numeru?

- Tak - przyzna艂a Pam.

Ta Pam! Wszystko rozumie dos艂ownie!

- A o co chodzi?

- Ja tylko wykonuj臋 jego polecenia - odpar艂a. - Eric ka偶e mi zadzwoni膰 do telepatki, wi臋c dzwoni臋 do ciebie. Zosta艂a艣 wezwana.

- Pam, musisz mi poda膰 lepsze wyja艣nienie. Nie mam szczeg贸lnej ochoty widzie膰 Erica.

- Jeste艣 krn膮brna?

Hmm... Ten wyraz nie pojawi艂 si臋 jeszcze w moim kalendarzu ze s艂owem na ka偶dy dzie艅.

- Nie jestem pewna, czy dobrze ci臋 rozumiem. Zamiast brn膮膰 dalej i ryzykowa膰, lepiej po prostu przyzna膰 si臋 do niewiedzy, czy偶 nie?

Pam westchn臋艂a g艂o艣no i cierpi臋tniczo.

- Buntujesz si臋 - wyt艂umaczy艂a z wyra藕nym brytyjskim akcentem. - A nie powinna艣. Eric traktuje ci臋 bardzo dobrze.

W jej tonie pobrzmiewa艂o lekkie niedowierzanie.

- Nie b臋d臋 zwalnia膰 si臋 z pracy ani bra膰 urlopu tylko po to, 偶eby je藕dzi膰 do Shreveport, poniewa偶 Ja艣nie Pan Eric chce, 偶ebym zjawi艂a si臋 natychmiast, ilekro膰 kiwnie palcem - zaprotestowa艂am, moim zdaniem s艂usznie. - Je艣li chce ze mn膮 rozmawia膰, mo偶e przywl贸k艂by tutaj swoj膮 dup臋. Albo niech sam zadzwoni.

Czy aby nie przesadzi艂am?

- Gdyby chcia艂, jak to uj臋艂a艣, „sam zadzwoni膰", dok艂adnie tak by post膮pi艂. Kaza艂 mi przekaza膰, 偶e masz by膰 tutaj w pi膮tek wieczorem o dwudziestej.

- Wybacz, ale nie da rady. Znacz膮ce milczenie.

- Nie przyjdziesz?

- Nie mog臋. Mam randk臋 - odpar艂am, pr贸buj膮c zapanowa膰 nad wszelkimi objawami samozadowolenia.

Przez chwil臋 znowu panowa艂o milczenie. Potem Pam zachichota艂a.

- Och, 艣wietnie - powiedzia艂a, nagle pozbywaj膮c si臋 brytyjskiego akcentu. - Ch臋tnie mu to przeka偶臋.

Us艂yszawszy jej reakcj臋, zacz臋艂am si臋 czu膰 nieco nieswojo.

- Hmm, Pam... - Zastanawia艂am si臋, czy nie powinnam spu艣ci膰 z tonu. - Pos艂uchaj...

- O nie - przerwa艂a mi.

Niemal 艣mia艂a si臋 g艂o艣no, co by艂o do niej bardzo niepodobne.

- Powt贸rz mu tylko, 偶e dzi臋kuj臋 za kalendarze - powiedzia艂am.

Eric, zawsze my艣l膮cy o zwi臋kszeniu zysk贸w „Fangtasii", wyprodukowa艂 wampirzy kalendarz, kt贸ry sprzedawano w sklepiku z upominkami w lokalu. Eric by艂 Panem Styczniem. Na zdj臋ciu pozowa艂 na 艂贸偶ku okrytym d艂ug膮, bia艂膮 szat膮 z futrzanymi wy艂ogami i ko艂nierzem. 艁贸偶ko wraz z Erikiem sta艂o na jasnoszarym tle upstrzonym gigantycznymi, b艂yszcz膮cymi p艂atkami 艣niegu. Ale Eric nie w艂o偶y艂 szaty kr贸lewskiej, o nie! Eric nie mia艂 na sobie zupe艂nie nic. Zgi膮艂 jedno kolano na 艂贸偶ku, drug膮 stop臋 postawi艂 na pod艂odze i uwodzicielsko patrzy艂 bezpo艣rednio w obiektyw. (Hmm, m贸g艂by udzieli膰 Claude'owi kilku lekcji). Blond w艂osy wampira opada艂y w zmierzwionej grzywie na ramiona, a praw膮 r臋k膮 chwyci艂 le偶膮c膮 na 艂贸偶ku bia艂膮 szat臋, unosz膮c j膮 na tyle, by przykry膰 klejnoty. Cia艂o obr贸ci艂 nieznacznie, ukazuj膮c fragment zgrabnego, nagiego po艣ladka. Jasny szlaczek ciemnoblond w艂os贸w porasta jego podbrzusze od p臋pka w d贸艂. Ca艂y obraz niemal krzycza艂: „Mam tam bro艅!".

C贸偶, je艣li chodzi o bro艅 Erica, przypadkiem wiem, 偶e jest ca艂kiem poka藕na - gdybym musia艂a por贸wna膰, jest to raczej magnum kaliber 0,357 ni偶 pistolet z kr贸tk膮 luf膮.

Musz臋 wam si臋 przyzna膰, 偶e dziwnym trafem utkn臋艂am w tym kalendarzu na Panu Styczniu i nie przebrn臋艂am dalej.

- Och, powiadomi臋 go - zapewni艂a mnie Pam. - Eric twierdzi, 偶e wielu osobom nie spodoba艂oby si臋, gdybym znalaz艂a si臋 w kalendarzu przeznaczonym dla kobiet... wi臋c jestem w tym dla m臋偶czyzn. Tobie r贸wnie偶 wys艂a膰 odbitk臋 mojego zdj臋cia?

- Zaskakujesz mnie - odrzek艂am. - Naprawd臋. To znaczy... Zdumiewa mnie, 偶e nie masz nic przeciwko pozowaniu.

Jako艣 nie potrafi艂am sobie wyobrazi膰 jej udzia艂u w projekcie przeznaczonym dla ludzkich gust贸w.

- Eric ka偶e mi pozowa膰, to pozuj臋 - oznajmi艂a po prostu.

Chocia偶 Eric mia艂 znaczn膮 w艂adz臋 nad Pam, poniewa偶 by艂 jej stw贸rc膮, powiem wam, 偶e nigdy nie widzia艂am, aby poprosi艂 j膮 o zrobienie czego艣, czego Pam by nie chcia艂a zrobi膰. Albo wi臋c zna艂 j膮 dobrze (oczywi艣cie, 偶e zna艂!), albo Pam rzeczywi艣cie by艂a sk艂onna zrobi膰 dla niego prawie wszystko.

- Na zdj臋ciu jestem z pejczem - wyzna艂a. - Fotograf m贸wi, 偶e sprzeda je za milion.

Pam by艂a bardzo otwarta w sprawach seksu.

Odezwa艂am si臋 dopiero po d艂ugiej minucie, podczas kt贸rej przemkn膮艂 mi przez g艂ow臋 wizerunek Pam z pejczem.

- Jestem pewna, 偶e tak. Ale co do mnie, podzi臋kuj臋.

- Wszyscy dostaniemy procent od zysk贸w... wszyscy, kt贸rzy zgodzili艣my si臋 pozowa膰.

- Ale Eric dostanie wi臋kszy procent ni偶 reszta.

- No c贸偶, jest szeryfem - odrzek艂a bez wahania.

- Zgadza si臋. No c贸偶, do zobaczenia. Zacz臋艂am odk艂ada膰 s艂uchawk臋.

- Czekaj, co mam powiedzie膰 Ericowi?!

- C贸偶, powiedz mu po prostu prawd臋.

- Wiesz, 偶e to go rozgniewa.

W g艂osie Pam bynajmniej nie dos艂ysza艂am przera偶enia. Brzmia艂 raczej rado艣nie.

- No c贸偶, to jego problem - odpar艂am, mo偶e troch臋 dziecinnie, lecz tym razem naprawd臋 si臋 roz艂膮czy艂am.

Wiedzia艂am jednak, 偶e gniew Erica b臋dzie z pewno艣ci膮 nie tylko jego problemem, lecz tak偶e moim.

Mia艂am paskudne wra偶enie, 偶e zrobi艂am powa偶ny krok w walce z Erikiem. Nie mia艂am poj臋cia, co si臋 teraz stanie. Kiedy pozna艂am szeryfa Pi膮tej Strefy, spotyka艂am si臋 jeszcze z Billem. W owym czasie Eric pragn膮艂 wykorzysta膰 m贸j niezwyk艂y talent. Zmusza艂 mnie do pos艂usze艅stwa, rani膮c Billa. Gdy zerwa艂am z Billem, Ericowi zabrak艂o 艣rodk贸w przymusu - do czasu, a偶 potrzebowa艂am przys艂ugi. A wtedy dostarczy艂am mu najpot臋偶niejsz膮 mo偶liw膮 amunicj臋 - informacj臋, 偶e to ja zastrzeli艂am Debbie Pelt. Nie mia艂o znaczenia to, 偶e w艂a艣nie Eric ukry艂 jej cia艂o i samoch贸d, zreszt膮 w miejscu, kt贸rego nie potrafi艂 sobie przypomnie膰. Zarzuty wystarczy艂yby do zrujnowania mi reszty 偶ycia, nawet gdyby nie udowodniono mi winy. Nawet gdybym potrafi艂a zmusi膰 si臋 do k艂amstwa.

Kiedy wykonywa艂am swoje obowi膮zki w barze do ko艅ca zmiany, odkry艂am, 偶e zastanawiam si臋, czy Eric naprawd臋 ujawni艂by m贸j sekret. Gdyby powiedzia艂 policji, co zrobi艂am, musia艂by przecie偶 przyzna膰 si臋 i opowiedzie膰 o swoim udziale, prawda?

W drodze do kontuaru zatrzyma艂 mnie detektyw Andy Bellefleur. Andy'ego i jego siostr臋 Porti臋 znam, odk膮d pami臋tam. S膮 ode mnie starsi o kilka lat, ale chodzili艣my do tych samych szk贸艂 i dorastali艣my w tym samym mie艣cie. Podobnie jak mnie, w du偶ym stopniu ich wychowa艂a babcia. C贸偶, detektyw i ja dogadujemy si臋 raz lepiej, raz gorzej. A obecnie, od kilku miesi臋cy, Andy spotyka si臋 z m艂od膮 nauczycielk膮, Halleigh Robinson.

Dzi艣 wieczorem Bellefleur chcia艂 mi zdradzi膰 pewn膮 tajemnic臋 i poprosi膰 o przys艂ug臋.

- S艂uchaj, ona zamierza zam贸wi膰 talerz pol臋dwiczek - oznajmi艂 bez wst臋p贸w.

Zerkn臋艂am na stolik, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e Halleigh siedzi zwr贸cona plecami do mnie. Tak by艂o.

- Zanim przyniesiesz nam jedzenie, ukryj w nim to.

Wepchn膮艂 mi w d艂o艅 ma艂e aksamitne pude艂ko. Pod nim by艂 banknot dziesi臋ciodolarowy.

- Jasne, Andy, nie ma sprawy - powiedzia艂am z u艣miechem.

- Dzi臋ki. Sookie - odpar艂 i odwzajemni艂 si臋 prostym, a r贸wnocze艣nie osobliwie stremowanym u艣miechem.

Andy mia艂 racj臋. Kiedy podesz艂am do ich stolika, Halleigh rzeczywi艣cie zam贸wi艂a talerz pol臋dwiczek.

- Daj dodatkowe frytki - powiedzia艂am naszej nowej kucharce, kiedy przekazywa艂am ich zam贸wienie.

Chcia艂am wi臋cej frytek dla lepszego kamufla偶u. Kucharka odwr贸ci艂a si臋 jednak od rusztu i obrzuci艂a mnie piorunuj膮cym spojrzeniem. Na tym stanowisku w „Merlotcie" mieli艣my wcze艣niej prawdziw膮 mieszanin臋 ludzk膮 - m臋偶czyzn i kobiety r贸偶ni膮cych si臋 wiekiem, kolorem sk贸ry i preferencjami seksualnymi. Raz pracowa艂 tu nawet wampir. Nasza obecna kucharka by艂a Murzynk膮 w 艣rednim wieku i nazywa艂a si臋 Callie Collins. By艂a gruba, tak gruba, 偶e nie wiedzia艂am, jak wytrzymuje, stoj膮c przez kilka godzin w rozgrzanej kuchni.

- Dodatkowe frytki?! - spyta艂a takim tonem, jak gdyby nigdy wcze艣niej nikt u niej czego艣 takiego nie zam贸wi艂. - Hmm... Klienci otrzymuj膮 dodatkow膮 porcj臋 frytek, gdy za ni膮 zap艂ac膮, a nie dlatego, 偶e s膮 twoimi przyjaci贸艂mi.

Mo偶e Callie jest taka ci臋ta, poniewa偶 pami臋ta dawne, z艂e czasy, kiedy osoby czarnej i bia艂ej rasy chodzi艂y do oddzielnych szk贸艂, mia艂y osobne poczekalnie, osobne wodotryski z wod膮 pitn膮 i tak dalej. Ja nie pami臋ta艂am takich objaw贸w rasizmu i nie mia艂am ochoty podczas ka偶dej rozmowy z kuchark膮 znosi膰 jej humor贸w zwi膮zanych z baga偶em nieprzyjemnych do艣wiadcze艅.

- Ale oni zap艂acili dodatkowo - sk艂ama艂am, nie chc膮c wykrzykiwa膰 wyja艣nie艅 przez okienko, poniewa偶 kto艣 m贸g艂 mnie us艂ysze膰.

Wrzuci艂am dolara z mojego napiwku do kasy, p艂ac膮c za dodatkow膮 porcj臋 frytek. Mimo 偶e czasem dochodzi艂o mi臋dzy nami do nieporozumie艅, dobrze 偶yczy艂am Andy'emu i jego nauczycielce. Dziewczyna, kt贸ra zgodzi si臋 zosta膰 偶on膮 wnuka Caroline Bellefleur, zas艂uguje na moment romantyzmu.

Kiedy Callie zawo艂a艂a, 偶e mam do odbioru talerz pol臋dwiczek, po艣pieszenie podesz艂am do okienka. Wsuni臋cie ma艂ego pude艂ka pod frytki okaza艂o si臋 trudniejsze, ni偶 sobie wyobra偶a艂am. Musia艂am to zrobi膰 dyskretnie i szybko. Zada艂am sobie pytanie, czy Andy przewidzia艂, 偶e aksamit si臋 zat艂u艣ci, stanie si臋 艣liski i s艂ony. Och, no c贸偶, to nie by艂 m贸j romantyczny gest, lecz Andy ego.

Posz艂am do ich stolika z tac膮 i radosn膮 min膮. Kiedy podawa艂am posi艂ek, Andy musia艂 ostrzec mnie wzrokiem, 偶ebym przybra艂a bardziej oboj臋tny wyraz twarzy. Przed Bellefleurem sta艂o ju偶 piwo, a przed jego dziewczyn膮 kieliszek z bia艂ym winem. Halleigh nie pi艂a zbyt du偶o, jak przysta艂o na nauczycielk臋 pracuj膮c膮 w szkole podstawowej. Odwr贸ci艂am si臋 natychmiast po postawieniu talerzy; nawet zapomnia艂am zapyta膰, czy go艣cie 偶ycz膮 sobie czego艣 jeszcze, co powinna zrobi膰 dobra kelnerka.

Chocia偶 odesz艂am, by艂am ciekawa. Mimo 偶e bardzo si臋 stara艂am nad sob膮 panowa膰, nie mog艂am si臋 powstrzyma膰 i stale zerka艂am na par臋. Andy siedzia艂 jak na szpilkach, a ws艂uchawszy si臋 w jego my艣li, wiedzia艂am, 偶e jest bardzo poruszony. Naprawd臋 nie by艂 pewien, czy Halleigh przyjmie jego o艣wiadczyny, i zastanawia艂 si臋 nad sprawami, kt贸re mog膮 jej si臋 nie spodoba膰. C贸偶, by艂 od niej prawie dziesi臋膰 lat starszy, wykonywa艂 niebezpieczny zaw贸d...

Nie przeoczy艂am momentu, w kt贸rym dziewczyna znalaz艂a pude艂ko. Mo偶e nie post膮pi艂am zbyt subtelnie, pods艂uchuj膮c jej my艣li w tamtej chwili, ale prawd臋 powiedziawszy, zrobi艂am to bezwiednie, nie do ko艅ca zdaj膮c sobie spraw臋 ze swojego czynu. Chocia偶 zazwyczaj starannie blokuj臋 umys艂 przed nap艂ywem my艣li innych os贸b, z 艂atwo艣ci膮 potrafi臋, 偶e tak powiem, zajrze膰 w g艂owy ludziom, je艣li tylko podejrzewam, 偶e znajd臋 tam co艣 interesuj膮cego. Zawsze 偶ywi艂am te偶 przekonanie, 偶e m贸j dar jest raczej przekle艅stwem ni偶 dobrodziejstwem, wi臋c uwa偶am, 偶e czasem mog臋 mie膰 dzi臋ki niemu troch臋 przyjemno艣ci.

Sta艂am plecami do nich, sprz膮taj膮c s膮siedni stolik, chocia偶 powinnam pozostawi膰 to zadanie pomocnikowi. Tak czy owak, by艂am dostatecznie blisko, by wszystko s艂ysze膰.

Halleigh przez d艂ug膮 chwil臋 milcza艂a zaskoczona.

- W moich frytkach jest jakie艣 pude艂ko - stwierdzi艂a w ko艅cu, staraj膮c si臋 m贸wi膰 cicho, obawia艂a si臋 bowiem, 偶e wywo艂uj膮c zamieszanie, mo偶e zdenerwowa膰 Sama.

- Wiem - przyzna艂 si臋 Bellefleur. - Jest ode mnie.

W贸wczas zrozumia艂a. My艣li w jej g艂owie zacz臋艂y szale膰 i wiedzia艂am, 偶e jest przej臋ta i podniecona.

- Och, Andy - szepn臋艂a.

Najprawdopodobniej w艂a艣nie wtedy otworzy艂a pude艂ko. Bardzo nad sob膮 panowa艂am, usi艂uj膮c si臋 powstrzyma膰 przed odwr贸ceniem g艂owy i spojrzeniem na nich.

- Podoba ci si臋?

- Tak, jest pi臋kny.

- B臋dziesz go nosi艂a?

Zapad艂o milczenie. Wyczuwa艂am, 偶e Halleigh jest ogromnie zdezorientowana. Niby strasznie si臋 cieszy艂a, jednak z drugiej strony odczuwa艂a niepok贸j.

- Tak, pod jednym warunkiem - odpar艂a powoli. Andy by艂 w szoku. Nie wiem, jakiej odpowiedzi si臋 spodziewa艂, lecz na pewno nie takiej.

- Jakim? - spyta艂 bardziej jak gliniarz ni偶 jak kochanek.

- Musimy mie膰 w艂asny dom.

- Co takiego?! Znowu go zaskoczy艂a.

- Jak podejrzewam, pewnie zawsze zak艂ada艂e艣, 偶e nawet po 艣lubie nadal b臋dziesz mieszka艂 w domu rodzinnym, wraz z babci膮 i siostr膮. Wasz dom jest wspania艂y, a twoja babcia i Portia to cudowne kobiety... - To by艂o taktowne. Brawo, Halleigh! - Ale widzisz, ja chcia艂abym mie膰 w艂asny dom - zako艅czy艂a 艂agodnie, zyskuj膮c tym m贸j szczery podziw.

Wtedy, niestety, musia艂am naprawd臋 od nich odej艣膰 i zaj膮膰 si臋 go艣膰mi przy innych stolikach. Ale podczas nape艂niania kufli piwem, zbierania pustych talerzy i odnoszenia otrzymanych pieni臋dzy do kasy wci膮偶 przepe艂nia艂 mnie podziw dla odwagi Halleigh, poniewa偶 posiad艂o艣膰 Bellefleur贸w to naj艣wietniejsza rezydencja w Bon Temps. Wi臋kszo艣膰 m艂odych kobiet da艂aby sobie uci膮膰 palec albo i dwa, 偶eby zamieszka膰 w tej posiad艂o艣ci, szczeg贸lnie 偶e du偶y, stary dom zosta艂 niedawno w znacznym stopniu przeprojektowany i odnowiony dzi臋ki funduszom otrzymanym od tajemniczego nieznajomego... Tym nieznajomym by艂 w rzeczywisto艣ci Bill, kt贸ry odkry艂, 偶e Bellefleurowie s膮 jego potomkami. Wiedzia艂, 偶e nie przyj臋liby pieni臋dzy od wampira, wi臋c wymy艣li艂 „tajemniczy spadek". Fortel uda艂 si臋 doskonale i Caroline Bellefleur wydawa艂a rzekom膮 spu艣cizn臋 z zapa艂em r贸wnym temu, z jakim Andy potrafi poch艂on膮膰 cheeseburgera.

Bellefleur zjawi艂 si臋 obok kilka minut p贸藕niej. Zaczepi艂 mnie, gdy zmierza艂am do stolika Sida Matta Lancastera, wi臋c stary prawnik musia艂 troch臋 poczeka膰 na zam贸wionego hamburgera i frytki.

- Sookie, musz臋 wiedzie膰 - sykn膮艂 Andy nachalnie, cho膰 bardzo cicho.

- Co wiedzie膰? - spyta艂am, sp艂oszona jego natarczywo艣ci膮.

- Czy Halleigh mnie kocha?

Czu艂 si臋 poni偶ony, 偶e mnie o to pyta. Andy jest cz艂owiekiem dumnym, wi臋c pragn膮艂 si臋 upewni膰, 偶e Halleigh nie wychodzi za niego dla jego s艂awnego nazwiska czy rodzinnego domu, tak jak wcze艣niej bywa艂o w przypadku innych kobiet, co ze smutkiem odkrywa艂. C贸偶, teraz us艂ysza艂, 偶e Halleigh nie chce rezydencji. Je艣li naprawd臋 si臋 kochaj膮, zamieszkaj膮 we dwoje w ma艂ym, skromnym domku.

Nikt nigdy nie za偶膮da艂 ode mnie takiej informacji. Po wszystkich tych latach, podczas kt贸rych pragn臋艂am, by ludzie mi uwierzyli i dobrze poj臋li natur臋 mojej dziwacznej umiej臋tno艣ci, dowiedzia艂am si臋, 偶e wreszcie kto艣 traktuje mnie powa偶nie i... wcale mnie to nie cieszy艂o. Ale Andy czeka艂 na odpowied藕, kt贸rej nie mog艂am mu odm贸wi膰. Bo Bellefleur nale偶a艂 do najbardziej upartych os贸b, jakie spotka艂am w 偶yciu.

- Kocha ci臋 tak bardzo jak ty j膮 - zapewni艂am go, a wtedy pu艣ci艂 moje rami臋.

Ruszy艂am do stolika Sida Matta. Kiedy zerkn臋艂am za siebie, dostrzeg艂am, 偶e Andy wci膮偶 na mnie patrzy.

Przetraw to sobie, Bellefleur, pomy艣la艂am, a nast臋pnie troch臋 si臋 zawstydzi艂am.

Tyle 偶e, gdyby nie chcia艂 zna膰 prawdy, nie powinien mnie pyta膰.

***

Co艣 kr臋ci艂o si臋 po lesie otaczaj膮cym m贸j dom.

Od razu po przyje藕dzie z pracy by艂am gotowa p贸j艣膰 do 艂贸偶ka i w艂o偶y艂am star膮 koszul臋 nocn膮. Bardzo lubi臋 ten moment wieczoru. Koszula si臋ga mi do kolan, jest niebieska i na tyle ciep艂a, 偶e nie musz臋 narzuca膰 na ni膮 szlafroka, wi臋c chodz臋 w niej po domu. W艂a艣nie my艣la艂am, czyby nie zamkn膮膰 okna kuchennego, gdy偶 marcowe noce s膮 jeszcze do艣膰 ch艂odne; myj膮c naczynia, ws艂uchiwa艂am si臋 w odg艂osy nocy, a powietrze wype艂nia艂y ch贸ry 偶ab i owad贸w.

Nagle d藕wi臋ki, kt贸re sprawiaj膮, 偶e noc wydaje si臋 r贸wnie przyjazna i ruchliwa jak dzie艅, ucich艂y.

Przerwa艂am zmywanie i znieruchomia艂am z d艂o艅mi zanurzonymi w wodzie z p艂ynem. Wyjrza艂am w ciemno艣膰, lecz niczego nie zauwa偶y艂am, za to uprzytomni艂am sobie, jak bardzo jestem widoczna, gdy tak stoj臋 w oknie z rozsuni臋tymi firankami. Podw贸rze by艂o o艣wietlone reflektorami, lecz za drzewami, kt贸re otacza艂y polan臋, ci膮gn膮艂 si臋 mroczny i nieruchomy las.

Co艣 tam by艂o! Zamkn臋艂am oczy i pr贸bowa艂am wyczu膰 intruza, i rzeczywi艣cie odkry艂am pewien rodzaj aktywno艣ci m贸zgowej. Ale my艣li natr臋ta nie by艂y dla mnie ca艂kowicie czytelne, tote偶 nie mog艂am okre艣li膰, z kim lub czym mam do czynienia.

Przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋, czyby nie zatelefonowa膰 do Billa, ale dzwoni艂am ju偶 do niego kiedy艣 w podobnej sytuacji, czyli gdy martwi艂am si臋 o w艂asne bezpiecze艅stwo, i nie mog艂am pozwoli膰, by wesz艂o mi to w nawyk. Hmm, a mo偶e po lesie kr膮偶y艂 w艂a艣nie Bill? Czasami w艂贸czy艂 si臋 po nocy, a od czasu do czasu przychodzi艂 sprawdzi膰, co u mnie s艂ycha膰. Popatrzy艂am t臋sknie na aparat telefoniczny, kt贸ry wisia艂 na 艣cianie na ko艅cu kontuaru. (No c贸偶, to znaczy... tam, gdzie b臋dzie kontuar, kiedy kuchnia zostanie uko艅czona). M贸j nowy telefon by艂 bezprzewodowy. Mog艂abym chwyci膰 go i wraz z nim wycofa膰 si臋 do sypialni, sk膮d zadzwoni艂abym do Billa w sekund臋, gdy偶 jego numer zarejestrowa艂am pod klawiszem szybkiego wybierania. Je艣li Bill odbierze, b臋d臋 wiedzia艂a, 偶e powinnam zacz膮膰 si臋 martwi膰, poniewa偶 to nie on jest w lesie.

Ale gdyby Bill by艂 w domu i odebra艂, natychmiast by tu przybieg艂. Us艂ysza艂by m贸j spanikowany krzyk, w rodzaju: „Och, Billu, prosz臋 ci臋, przyjd藕 tutaj i mnie uratuj! Nie wiem, co robi膰, i jedyne, co mi przysz艂o do g艂owy, to telefon do du偶ego, silnego wampira, kt贸ry po艣pieszy mi z odsiecz膮!".

Przyzna艂am si臋 przed sob膮, 偶e w艂a艣ciwie wiem, 偶e obserwatorem w lesie nie jest Bill. Przecie偶 wykry艂am aktywno艣膰 m贸zgu. Gdyby w艣r贸d drzew znajdowa艂 si臋 Bill lub inny wampir, w og贸le bym go nie wyczu艂a. Tylko dwukrotnie wcze艣niej dotar艂 do mnie jaki艣 subtelny sygna艂 z wampirzego m贸zgu - by艂y to nag艂e, kr贸tkotrwa艂e b艂yski.

A przy telefonie znajdowa艂y si臋 tylne drzwi... kt贸rych nie zamkn臋艂am na klucz!

Gdy sobie to u艣wiadomi艂am, nic na 艣wiecie nie mog艂o mnie zatrzyma膰 przy zlewie. Natychmiast dopad艂am drzwi, wybieg艂am na tylny ganek, zasun臋艂am zasuwk臋 na szklanych drzwiach, po czym wskoczy艂am z powrotem do kuchni i zamkn臋艂am na klucz du偶e drzwi drewniane.

Dodatkowo zasun臋艂am zasuw臋 i opar艂am si臋 o drzwi. Tyle 偶e... Lepiej ni偶 ktokolwiek inny wiedzia艂am, jak nieskuteczne bywaj膮 drzwi i zamki. Dla wampira nie istniej膮 fizyczne bariery, lecz musi on otrzyma膰 jednoznaczne zaproszenie do wej艣cia. Dla wilko艂aka z kolei drzwi maj膮 wi臋ksze znaczenie, ale za to sforsowanie ich nie stanowi zbytniego problemu; istoty te s膮 tak niewiarygodnie silne, 偶e potrafi膮 wej艣膰 wsz臋dzie, gdzie, cholera, zechc膮. Podobnie inni zmiennokszta艂tni.

Hmm, po co w og贸le zamykam drzwi mojego domu?!

Mimo to, poczu艂am si臋 o niebo lepiej odseparowana od osobnika w lesie, kimkolwiek by艂, dwiema parami zamkni臋tych drzwi. Co do frontowych - wiedzia艂am, 偶e s膮 zamkni臋te na klucz i rygiel, gdy偶 nie otwiera艂am ich od kilku dni. Rzadko miewam go艣ci, a sama zazwyczaj wchodz臋 i wychodz臋 tylnymi.

Podkrad艂am si臋 ponownie do okna, starannie je zamkn臋艂am i zaci膮gn臋艂am zas艂onki. Tak, zrobi艂am wszystko, co mog艂am, by zwi臋kszy膰 w艂asne bezpiecze艅stwo. Wr贸ci艂am do naczy艅. Nogi mi dr偶a艂y, wi臋c musia艂am oprze膰 si臋 o kraw臋d藕 zlewu i na koszuli nocnej natychmiast pojawi艂 si臋 pasek wilgoci. Zmusi艂am si臋 jednak i zmywa艂am dalej - dop贸ki wszystkie umyte naczynia nie znalaz艂y si臋 w suszarce, a zlew nie by艂 czysty i wytarty.

Potem zastyg艂am i przez jaki艣 czas uwa偶nie nas艂uchiwa艂am odg艂os贸w otoczenia. W lesie jednak wci膮偶 panowa艂a cisza. Wyostrzy艂am wszystkie zmys艂y, ale nie mia艂am ju偶 poczucia, 偶e w艣r贸d drzew kto艣 si臋 kr臋ci. Nie otrzymywa艂am teraz tego s艂abego sygna艂u, kt贸ry tak bardzo mnie wcze艣niej zdenerwowa艂. Istota, kimkolwiek by艂a, odesz艂a.

Siedzia艂am w kuchni jeszcze przez jaki艣 czas, ci膮gle maksymalnie skoncentrowana, a偶 wreszcie wr贸ci艂am do zwyk艂ych zaj臋膰. Gdy my艂am z臋by, moje serce bi艂o ju偶 w normalnym tempie, a kiedy k艂ad艂am si臋 do 艂贸偶ka, zdo艂a艂am niemal przekona膰 sam膮 siebie, 偶e tam, w cichym, ciemnym lesie nic si臋 nie sta艂o. Poniewa偶 jednak zawsze staram si臋 by膰 wobec siebie szczera, doskonale wiedzia艂am, 偶e jakie艣 stworzenie grasowa艂o w艣r贸d otaczaj膮cych m贸j dom drzew. I 偶e stworzenie to by艂o wi臋ksze i straszliwsze ni偶 na przyk艂ad szop pracz.

Na szcz臋艣cie, do艣膰 szybko po zgaszeniu 艣wiat艂a przy 艂贸偶ku ponownie us艂ysza艂am ch贸ry 偶ab. Delektowa艂am si臋 tymi niczym nieprzerywanymi d藕wi臋kami normalno艣ci, a偶 wreszcie zasn臋艂am.


ROZDZIA艁 CZWARTY

Nast臋pnego ranka, po wstaniu z 艂贸偶ka wystuka艂am numer telefonu kom贸rkowego Jasona. Ostatniej nocy nie mog艂am zaliczy膰 do przyjemnych, ale kilka godzin uda艂o mi si臋 przespa膰. Brat odebra艂 po drugim dzwonku.

- Halo?

Jego g艂os wyda艂 mi si臋 nieco smutny.

- Witaj, braciszku. Jak leci?

- S艂uchaj, musz臋 z tob膮 porozmawia膰. Ale teraz nie mog臋 m贸wi膰. Wpadn臋 do ciebie za jakie艣 dwie godziny.

Roz艂膮czy艂 si臋 bez po偶egnania. Chyba naprawd臋 martwi艂 si臋 czym艣 powa偶nym. Hmm, po prostu 艣wietnie. Potrzebowa艂am nast臋pnego problemu, nie ma co.

Zerkn臋艂am na zegar. Przez dwie godziny powinnam zd膮偶y膰 posprz膮ta膰 i podjecha膰 do miasta, do sklepu spo偶ywczego. Jason zjawi si臋 mniej wi臋cej ko艂o po艂udnia i, jak go znam, b臋dzie oczekiwa艂, 偶e podam mu lunch. Po艣piesznie sczesa艂am w艂osy w ko艅ski ogon, kt贸ry oplot艂am podw贸jnie gumk膮 w taki spos贸b, 偶e stworzy艂am na czubku g艂owy kr贸tsz膮 kitk臋, kt贸rej koniec zwisa艂 niczym wachlarz. Chocia偶 nie chcia艂am przyznawa膰 si臋 do tego przed sob膮, pomy艣la艂am, 偶e w tej niedba艂ej, zabawnej fryzurze naprawd臋 mi do twarzy.

By艂 jeden z tych rze艣kich, ch艂odnych marcowych porank贸w, kt贸re obiecuj膮 ciep艂e popo艂udnie. Niebo prezentowa艂o si臋 bardzo pogodnie i s艂onecznie, co poprawi艂o mi humor, wi臋c otworzy艂am okno w samochodzie i podczas jazdy do Bon Temps na ca艂y g艂os 艣piewa艂am wraz z radiem. A dok艂adniej wraz z Weirdem Alem Yankovicem.

Jecha艂am wzd艂u偶 lasu, od czasu do czasu mijaj膮c jaki艣 dom, pole lub 艂膮k臋, na kt贸rej pas艂o si臋 mn贸stwo kr贸w (i czasem jaki艣 baw贸艂).

Z radia pop艂yn膮艂 nagle szlagier sprzed lat „Blue Hawaii", tote偶 zastanowi艂am si臋, gdzie jest Bubba, to znaczy wampir, obecnie znany wy艂膮cznie jako Bubba. Nie widzia艂am go od trzech czy czterech tygodni. Mo偶e wampiry z Luizjany znalaz艂y mu inn膮 kryj贸wki, a mo偶e ruszy艂 w sin膮 dal, tak jak mu si臋 to czasami zdarza. Zawsze wtedy, podczas jego samowolnych podr贸偶y, w gazetach, kt贸re mo偶na kupi膰 przy kasie w spo偶ywczaku, pojawiaj膮 si臋 d艂ugie artyku艂y o znanym piosenkarzu.

Chocia偶 czu艂am si臋 szcz臋艣liwa i zadowolona, przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mi nieoczekiwanie dziwaczna, oderwana od rzeczywisto艣ci my艣l, jakie od czasu do czasu dopadaj膮 ka偶dego.

Och, jak by艂oby przyjemnie, pomy艣la艂am, gdyby tu w aucie by艂 ze mn膮 Eric. Tak dobrze wygl膮da, gdy wiatr rozwiewa mu w艂osy. I radowa艂by si臋 t膮 chwil膮.

No c贸偶, tak... zanim s艂o艅ce spali艂oby go na chipsa.

Zda艂am sobie jednak spraw臋, 偶e pomy艣la艂am o Ericu, poniewa偶 by艂 to tego rodzaju dzie艅, jakie chce si臋 dzieli膰 z kim艣, kogo si臋 lubi - osob膮, czyjej towarzystwo cieszy nas najbardziej. Tak膮 osob膮 by艂 dla mnie Eric kiedy艣, czyli w czasie, gdy w wyniku uroku rzuconego przez pewn膮 czarownic臋 straci艂 pami臋膰. Tamtego Erica nie zahartowa艂y stulecia wampirzej polityki, nie 偶ywi艂 wi臋c pogardy dla ludzi i ich spraw; tamten Eric nie musia艂 martwi膰 si臋 o rozliczne firmy, kt贸rymi zarz膮dza艂, nie by艂 odpowiedzialny za 偶ywoty wielu istot oraz dochody sporej grupki ludzi i wampir贸w. Innymi s艂owy, t臋skni艂am za m臋偶czyzn膮, jakim Eric nigdy ju偶 ponownie nie b臋dzie.

Teraz czarownica nie 偶y艂a, a Eric zn贸w sta艂 si臋 taki jak przed zaczarowaniem. Ten „nowy - stary" Eric mia艂 si臋 przede mn膮 na baczno艣ci, niby mnie lubi艂, ale za grosz mi nie ufa艂 (a mo偶e nie ufa艂 swoim uczuciom?).

Westchn臋艂am ci臋偶ko i piosenka zamar艂a mi na ustach. Zrobi艂o mi si臋 ci臋偶ko na sercu, wi臋c po艣piesznie nakaza艂am sobie spok贸j. Daleko mi przecie偶 do melancholijnej idiotki. Jestem m艂oda i zdrowa, a dzie艅 pi臋kny. W pi膮tkowy wiecz贸r id臋 na prawdziw膮 randk臋. Pomy艣la艂am, 偶e natychmiast zrobi臋 sobie prezent, kt贸ry na pewno poprawi mi nastr贸j. Zamiast do sklepu spo偶ywczego uda艂am si臋 wi臋c do „Ciuszk贸w Tary", butiku nale偶膮cego i prowadzonego przez moj膮 przyjaci贸艂k臋 Tar臋 Thornton.

Nie widzia艂am Tary ju偶 od pewnego czasu. Najpierw wyjecha艂a na wakacje odwiedzi膰 jak膮艣 ciotk臋 w po艂udniowym Teksasie, a odk膮d wr贸ci艂a, pracowa艂a przez wiele godzin w sklepie. Przynajmniej tak twierdzi艂a, gdy zadzwoni艂am, by podzi臋kowa膰 za samoch贸d. Spali艂a mi si臋 bowiem nie tylko kuchnia, lecz tak偶e stoj膮ce przed ni膮 auto, i w贸wczas Tara po偶yczy艂a mi swojego dwuletniego chevroleta malibu. Naby艂a akurat nowiutki pojazd (niewa偶ne jaki), a malibu zamierza艂a sprzeda膰.

Ku mojemu zdumieniu jaki艣 miesi膮c temu przepisa艂a na mnie chevroleta i przys艂a艂a mi dokumenty wraz z aktem kupna - sprzeda偶y oraz listem wyja艣niaj膮cym, 偶e samoch贸d nale偶y obecnie do mnie. Zadzwoni艂am, 偶eby zaprotestowa膰, lecz w og贸le nie chcia艂a ze mn膮 na ten temat rozmawia膰 i w ko艅cu nie mia艂am innego wyj艣cia, jak 艂askawie przyj膮膰 prezent.

Tara uzna艂a zapewne chevroleta za swego rodzaju zap艂at臋 czy raczej podzi臋kowanie, poniewa偶 wyswobodzi艂am j膮 z paskudnej sytuacji. Na dodatek, chc膮c jej pom贸c, musia艂am poprosi膰 o pomoc Erica, tym samym uzale偶niaj膮c si臋 od niego. W zasadzie nie mia艂am szczeg贸lnych opor贸w. Przyja藕ni臋 si臋 przecie偶 z Tar膮 od dzieci艅stwa. Teraz przyjaci贸艂ka by艂a bezpieczna. O ile wyka偶e si臋 m膮dro艣ci膮 i b臋dzie si臋 trzyma艂a z daleka od 艣wiata nadnaturalnych.

Chocia偶 by艂am wdzi臋czna i szcz臋艣liwa, 偶e posiadam niemal nowe auto (najnowsze, jakie kiedykolwiek mia艂am), bardziej cieszy艂abym z naszej nieprzerwanej przyja藕ni z Tar膮. Wcze艣niej usun臋艂am si臋, gdy偶 nie chcia艂am jej swoj膮 osob膮 przypomina膰 zbyt wielu nieprzyjemnych zdarze艅, dzi艣 jednak by艂am w nastroju bojowym, gotowa stawi膰 czo艂o wszelkim trudno艣ciom. Da艂am Tarze chyba wystarczaj膮co du偶o czasu, prawda? Butik „Ciuszki Tary" mie艣ci si臋 w centrum handlowym Po艂udniowej cz臋艣ci Bon Temps. Przed sklepem sta艂 samoch贸d mojej przyjaci贸艂ki i inny, nieznany mi. Uzna艂am, 偶e mo偶e dobrze b臋dzie zobaczy膰 si臋 z Tar膮 w obecno艣ci osoby trzeciej; w ten spos贸b nasze spotkanie stanie si臋 bardziej bezosobowe.

Kiedy wesz艂am, Tara obs艂ugiwa艂a w艂a艣nie siostr臋 Andy'ego Bellefleura Porti臋, zacz臋艂am wi臋c przegl膮da膰 ubrania w rozmiarze dziesi臋膰, a potem osiem. Portia siedzia艂a przy stoliku Isabelle, co mnie niezwykle zaciekawi艂o. Tara jest lokaln膮 przedstawicielk膮 Isabelle's Bridal, krajowej firmy produkuj膮cej stroje 艣lubne; katalog Isabelle ju偶 jaki艣 czas temu sta艂 si臋 bibli膮 wszystkich os贸b planuj膮cych 艣lub lub udzia艂 w weselu. W przedstawicielstwach, takich jak Tary, mo偶na przymierzy膰 przyk艂adow膮 sukienk臋 druhny, a p贸藕niej zam贸wi膰 w艂a艣ciwy rozmiar, przy czym ka偶da sukienka mo偶e zosta膰 uszyta w jednym z oko艂o dwudziestu kolor贸w. 艢lubne sukienki s膮 r贸wnie popularne. Firma Isabelle oferuje dwadzie艣cia pi臋膰 modeli. Mo偶na zam贸wi膰 w niej tak偶e zaproszenia na wieczory panie艅skie i kawalerskie, ozdoby, podwi膮zki, prezenty i wszelkie inne przydatne przedmioty. Tyle 偶e firma Isabelle's kieruje swoje produkty raczej do przedstawicieli klasy 艣redniej, natomiast Portia bez w膮tpienia by艂a kobiet膮 z warstwy wy偶szej.

Poniewa偶 mieszka艂a wraz z babci膮 i bratem w rezydencji Bellefleur贸w przy Magnolia Street, dorasta艂a w艣r贸d pozosta艂o艣ci „gotyckiej" 艣wietno艣ci. Obecnie, kiedy rezydencja zosta艂a odremontowana i babcia Caroline przyjmowa艂a go艣ci cz臋艣ciej, Portia - gdy widywa艂am j膮 w mie艣cie - wygl膮da艂a na wyra藕nie szcz臋艣liwsz膮. Nie przychodzi艂a wprawdzie zbyt cz臋sto do „Merlotte'a", ale kiedy przysz艂a, ch臋tniej rozmawia艂a z innymi go艣膰mi, a od czasu do czasu nawet pos艂a艂a komu艣 u艣miech. Z wygl膮du by艂a do艣膰 przeci臋tn膮 kobiet膮 tu偶 po trzydziestce, kt贸rej najwi臋kszym atutem by艂y g臋ste l艣ni膮ce kasztanowe w艂osy. Portia my艣la艂a teraz o 艣lubie, a Tara o... pieni膮dzach.

- Musz臋 jeszcze raz pom贸wi膰 z Halleigh, s膮dz臋 jednak, 偶e b臋dziemy potrzebowali jakie艣 czterysta zaprosze艅 - oznajmi艂a w艂a艣nie Portia, a ja przy艂apa艂am si臋 na tym, 偶e po prostu opada mi szcz臋ka.

- W porz膮dku, Portio, je艣li nie masz nic przeciwko dop艂acie za ekspres, mo偶emy mie膰 je w dziesi臋膰 dni.

- Och, 艣wietnie! - Portia Bellefleur wyra藕nie si臋 ucieszy艂a. - Oczywi艣cie, Halleigh i ja w艂o偶ymy inne sukienki, ale my艣la艂y艣my, 偶e mo偶emy wybra膰 dla druhen takie same stroje. Mo偶e w innych kolorach. Jak my艣lisz?

Co do mnie, my艣la艂am, 偶e zaraz umr臋 z ciekawo艣ci. Czy偶by Portia r贸wnie偶 zamierza艂a wyj艣膰 za m膮偶? Za tego sztywnego ksi臋gowego, z kt贸rym si臋 spotyka艂a? Tego faceta z Clarice? Tara dostrzeg艂a moj膮 min臋 ponad wieszakami ze strojami. Portia przegl膮da艂a w艂a艣nie katalog, wi臋c Tara mrugn臋艂a do mnie. Na pewno by艂a zadowolona, 偶e ma bogat膮 klientk臋, a naszej przyja藕ni stanowczo nic nie grozi艂o. Odetchn臋艂am z ulg膮.

- S膮dz臋, 偶e zachowanie tego samego stylu przy odmienno艣ci kolorystycznej... oczywi艣cie, je艣li kolory b臋d膮 do siebie pasowa艂y... Tak, to by艂oby naprawd臋 oryginalne - m贸wi艂a Tara. - Ile druhen planujecie?

- Pi臋膰 dla ka偶dej - odpar艂a Portia, wci膮偶 skupiona na stronie katalogu, kt贸ry mia艂a przed sob膮. - Mog臋 zabra膰 egzemplarz do domu? Mog艂yby艣my wraz z Halleigh przejrze膰 go dzi艣 wieczorem.

- Mam tylko jeden dodatkowy egzemplarz. Widzisz, firma Isabelle zarabia wszelkimi sposobami, wi臋c ka偶e te偶 sobie s艂ono p艂aci膰 za ten cholerny katalog - oznajmi艂a z czaruj膮cym u艣miechem Tara. Potrafi go u偶ywa膰, ilekro膰 potrzebuje. - Wypo偶ycz臋 ci go do domu, je艣li dasz s艂owo, 偶e odniesiesz mi jutro!

Portia wykona艂a jaki艣 infantylny gest i wsun臋艂a pod pach臋 gruby wolumin. Mia艂a na sobie jeden z kostium贸w, kt贸re nosi艂a w pracy: br膮zowawy, z艂o偶ony z prostej tweedowej sp贸dnicy i z 偶akietu, pod kt贸rym dostrzeg艂am jedwabn膮 bluzk臋. Mia艂a te偶 be偶owe rajstopy i cz贸艂enka na niskim obcasie, a w r臋ku pasuj膮c膮 do ca艂o艣ci torebk臋. Wygl膮da艂a... nudno.

Ale by艂a podniecona i przez g艂ow臋 przelatywa艂y jej radosne obrazy. Wiedzia艂a, 偶e b臋dzie si臋 prezentowa艂a troch臋 staro jako panna m艂oda, zw艂aszcza w por贸wnaniu z Halleigh, lecz, na Boga, najwa偶niejsze, 偶e nareszcie wyjdzie za m膮偶. B臋dzie mia艂a sw贸j udzia艂 w zabawie, dostanie prezenty, zyska uwag臋 t艂umu, wyst膮pi w pi臋knym stroju, 偶e nie wspomn臋 o posiadaniu m臋偶a. Nagle unios艂a wzrok znad katalogu i zauwa偶y艂a mnie przy rz臋dzie wieszak贸w ze spodniami. By艂a tak przepe艂niona szcz臋艣ciem, 偶e i dla mnie sta艂a si臋 mi艂a.

- Cze艣膰, Sookie! - zawo艂a艂a i rozpromieni艂a si臋. - Andy m贸wi艂 mi, jak bardzo mu pomog艂a艣 w przygotowaniu jego ma艂ej niespodzianki dla Halleigh. Naprawd臋 doceniam.

- To by艂a przyjemno艣膰 - odpar艂am, obrzucaj膮c j膮 moj膮 w艂asn膮 wersj膮 uprzejmego u艣miechu. - Czy prawd膮 jest, 偶e powinnam pogratulowa膰 tak偶e tobie?

Wiem, 偶e nie gratuluje si臋 pannie m艂odej, lecz narzeczonemu, nie s膮dzi艂am jednak, by Portii to przeszkadza艂o. I rzeczywi艣cie, ch臋tnie przyj臋艂a moje gratulacje.

- No c贸偶, wychodz臋 za m膮偶 - wyzna艂a. - Dlatego postanowili艣my zorganizowa膰 podw贸jn膮 ceremoni臋 wraz z Andym i Halleigh. Przyj臋cie odb臋dzie si臋 w domu.

Jasne. Po co mie膰 rezydencj臋, gdyby nie mo偶na by艂o zorganizowa膰 w niej przyj臋cia weselnego?

- Pewnie b臋dziecie bardzo zaj臋ci przygotowaniem 艣lubu... A kiedy si臋 odb臋dzie? - spyta艂am, usi艂uj膮c m贸wi膰 偶yczliwym tonem i okaza膰 zainteresowanie.

- W kwietniu. Wyobra偶asz sobie? - doda艂a ze 艣miechem. - Babcia chodzi ju偶 na wp贸艂 oszala艂a. Zadzwoni艂a do wszystkich znanych jej firm cateringowych, staraj膮c si臋 zarezerwowa膰 us艂ugi kt贸rej艣 na drugi weekend kwietnia, a偶 w ko艅cu zgodzili si臋 ludzie z Extreme(ly Elegant) Events, poniewa偶 akurat inny klient zwolni艂 ten termin. Poza tym, facet, kt贸ry prowadzi Sculptured Forest w Shreveport, przyjedzie spotka膰 si臋 z ni膮 dzi艣 po po艂udniu.

Sculptured Forest by艂 najlepsz膮 w okolicy szk贸艂k膮 le艣n膮 i centrum architektury krajobrazu, tak przynajmniej wynika艂o z ich wszechobecnych og艂osze艅. Wynaj臋cie zar贸wno Sculptured Forest, jak i Extreme(ly Elegant) Events oznacza艂o, 偶e ten podw贸jny 艣lub stanie si臋 najwspanialszym towarzyskim wydarzeniem roku w Bon Temps.

- My艣limy o 艣lubie i weselu na dworze, na tylnym dziedzi艅cu postawimy namioty - ci膮gn臋艂a Portia. - W przypadku deszczu ceremoni臋 trzeba b臋dzie przenie艣膰 do ko艣cio艂a, a przyj臋cie weselne odb臋dzie si臋 w gminnym domu kultury w Renard. Ale trzymamy kciuki za pogod臋.

- Brzmi cudownie. - Naprawd臋 nie potrafi艂am wymy艣li膰 innej riposty. - Jak zamierzasz da膰 sobie rad臋 z tymi wszystkimi przed艣lubnymi sprawami, kt贸re nale偶y za艂atwi膰?

- My艣l臋, 偶e jako艣 nad wszystkim zapanuj臋.

Zadawa艂am sobie pytanie, sk膮d ten po艣piech. Dlaczego obie szcz臋艣liwe pary nie wstrzymaj膮 si臋 do lata, kiedy Halleigh b臋dzie mia艂a wakacje? Dlaczego nie poczekaj膮, a偶 Portia znajdzie czas na przyzwoity 艣lub i miesi膮c miodowy? I czy m臋偶czyzna, z kt贸rym si臋 spotyka艂a, nie jest ksi臋gowym? Pewnie 艣lub w trakcie sezonu podatkowego to najgorszy mo偶liwy termin, czy偶 nie?

Mo偶e Portia jest w ci膮偶y? Je偶eli jednak spodziewa艂a si臋 dziecka, nie my艣la艂a o tym teraz, a uzna艂abym to za dziwne. O rety, gdybym ja si臋 dowiedzia艂a, 偶e jestem w ci膮偶y, by艂abym ogromnie szcz臋艣liwa! O ile ojciec dziecka kocha艂by mnie i chcia艂 si臋 ze mn膮 o偶eni膰 - poniewa偶 nie jestem do艣膰 twarda, by wychowywa膰 je sama, zreszt膮 babcia przewr贸ci艂aby si臋 w grobie, gdybym zosta艂a niezam臋偶n膮 matk膮. Do mojej babci bowiem zupe艂nie nie trafia艂y nowoczesne argumenty w tej sprawie i nawet nie bra艂a takiego rozwi膮zania pod uwag臋.

Jako 偶e takie dziwaczne my艣li szala艂y mi w g艂owie, dopiero po d艂u偶szej chwili dotar艂o do mnie kolejne stwierdzenie Portii.

- Wi臋c spr贸buj za艂atwi膰 sobie wolne w drug膮 sobot臋 kwietnia - doda艂a z tak uroczym u艣miechem, na jaki tylko potrafi艂a si臋 zdoby膰.

Obieca艂am, 偶e spr贸buj臋, a przy tym usi艂owa艂am z szoku nie odgry藕膰 sobie j臋zyka. Porti臋 chyba naprawd臋 ogarn臋艂a przed艣lubna gor膮czka. Dlaczego niby moja obecno艣膰 by艂a tak po偶膮dana na jej weselu?! Nie przyja藕ni艂am si臋 przecie偶 z nikim z rodziny Bellefleur贸w.

- Poprosili艣my Sama, 偶eby obs艂ugiwa艂 na przyj臋ciu barek - kontynuowa艂a, a wtedy lepiej zrozumia艂am, o co jej chodzi.

Portia chcia艂a, 偶ebym pomaga艂a Samowi na weselu.

- 艢lub odb臋dzie si臋 w porze popo艂udniowej? - upewni艂am si臋.

Sam czasami przyjmuje podobne zlecenia poza lokalem, chocia偶 sobota jest zazwyczaj najci臋偶szym dniem pracy w „Merlotcie".

- Nie, wieczorem - odpar艂a. - Ale wiesz, rozmawia艂am z Samem dzi艣 rano i si臋 zgodzi艂.

- A, to w porz膮dku - mrukn臋艂am.

Wyczyta艂a z mojego tonu wi臋cej, ni偶 zamierza艂am przekaza膰, i si臋 zarumieni艂a.

- Glen ma pewnych klient贸w, kt贸rych pragnie zaprosi膰 - podj臋艂a, chocia偶 nie prosi艂am o wyja艣nienie. - Mog膮 przyj艣膰 dopiero po zmroku.

Glen Vicks by艂 ksi臋gowym. Cieszy艂am si臋, 偶e przypomnia艂o mi si臋 jego nazwisko. Potem zastanowi艂am si臋 nad drugim zdaniem i poj臋艂am za偶enowanie Portii. Portia Bellefleur pragn臋艂a da膰 mi do zrozumienia, 偶e klientami Glena s膮 wampiry. No, no, no! U艣miechn臋艂am si臋 do niej.

- Jestem pewna, 偶e to b臋dzie pi臋kny 艣lub, i ciesz臋 si臋, 偶e znajd臋 si臋 na przyj臋ciu weselnym - zapewni艂am j膮 - skoro by艂a艣 uprzejma mnie zaprosi膰.

Rozmy艣lnie udawa艂am, 偶e 藕le j膮 zrozumia艂am, a ona, tak jak przewidzia艂am, zaczerwieni艂a si臋 jeszcze mocniej.

Wtedy przysz艂a mi do g艂owy kwestia tak wa偶na, 偶e nagi臋艂am jedn膮 z moich osobistych zasad.

- Portio - powiedzia艂am powoli, chc膮c mie膰 pewno艣膰, 偶e skupi si臋 na moich s艂owach - powinna艣 zaprosi膰 Billa Comptona.

Obecnie Portia nie cierpia艂a Billa, og贸lnie zreszt膮 nie lubi艂a wampir贸w, ale kiedy艣, kiedy planowa艂a pewien spisek, przez kr贸tki czas spotyka艂a si臋 z Billem. Co by艂o do艣膰 niesamowite, Bill bowiem odkry艂 p贸藕niej powi膮zania rodzinne w艂a艣nie z Porti膮, kt贸ra okaza艂a si臋 jego praprapraprapraprawnuczk膮 albo kim艣 w tym rodzaju.

Bill przysta艂 w贸wczas na jej udawane zainteresowanie jego osob膮. W owym czasie pragn膮艂 po prostu ustali膰, co jest jej celem. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Portii w jego towarzystwie cierpnie z niech臋ci sk贸ra. Kiedy jednak odkry艂, 偶e Bellefleurowie s膮 jego jedynymi 偶yj膮cymi potomkami, anonimowo podarowa艂 im... kolosaln膮 fur臋 pieni臋dzy.

Wiedzia艂am, co Portia pomy艣la艂a - 偶e celowo wypominam jej te kilka razy, gdy um贸wi艂a si臋 z Billem. Nie chcia艂a, by jej o tym przypomina膰, i moja uwaga j膮 rozgniewa艂a.

- Dlaczego mi to sugerujesz? - spyta艂a ch艂odno, a ja doceni艂am to, 偶e w tym momencie nie wymaszerowa艂a po prostu ostentacyjnie ze sklepu.

Tara udawa艂a, 偶e jest zaj臋ta przy stoliku Isabelle, i wiedzia艂am, 偶e s艂yszy nasz膮 rozmow臋. Nie przeszkadza艂o mi to.

Przez chwil臋 walczy艂am ze sob膮. W ko艅cu uzna艂am, 偶e nic nie mog臋 zrobi膰 dla Billa, nie wyznaj膮c jego tajemnicy.

- Mniejsza o to - odpar艂am z oci膮ganiem. - Tw贸j 艣lub, twoja lista.

Popatrzy艂a na mnie takim wzrokiem, jak gdyby naprawd臋 widzia艂a mnie po raz pierwszy.

- Ci膮gle si臋 z nim spotykasz? - spyta艂a.

- Nie, Bill spotyka si臋 teraz z Selah Pumphrey - odrzek艂am, staraj膮c si臋 m贸wi膰 spokojnie i oboj臋tnym tonem.

Tym razem obrzuci艂a mnie spojrzeniem, kt贸rego nie potrafi艂am zinterpretowa膰, po czym bez s艂owa wysz艂a ze sklepu i ruszy艂a do samochodu.

- O co ci chodzi艂o? - spyta艂a Tara.

Nie mog艂am jej wyja艣ni膰, wi臋c zmieni艂am temat na taki, kt贸ry by艂by bli偶szy interesom Tary.

- Ciesz臋 si臋, 偶e twoja firma si臋 rozwija - powiedzia艂am.

- Och, ja r贸wnie偶. Wiesz, mog艂abym si臋 za艂o偶y膰, 偶e gdyby termin nie by艂 tak kr贸tki, Portia Bellefleur nigdy by nawet nie zerkn臋艂a na katalog Isabelle - odrzek艂a szczerze przyjaci贸艂ka. - Gdyby do 艣lubu zosta艂o du偶o czasu, wybra艂aby Shreveport, a p贸藕niej je藕dzi艂a milion razy tam i z powrotem, za艂atwiaj膮c sprawy. A Halleigh zrobi to, co zaproponuje Portia. Biedna dziewczyna. Przyjdzie tutaj dzi艣 po po艂udniu, ja poka偶臋 jej te same rzeczy, kt贸re pokaza艂am Portii, i b臋dzie musia艂a si臋 dostosowa膰. Ale dla mnie ich zainteresowanie oznacza z艂oty interes. Zamawiaj膮 ca艂e zestawy, poniewa偶 firma Isabelle potrafi dostarczy膰 na czas dos艂ownie wszystko. Zaproszenia, notki z podzi臋kowaniem, sukienki, podwi膮zki, prezenty od druhen, nawet suknie dla matek i babek panien m艂odych... Jedn膮 kupi Caroline Bellefleur, drug膮 mama Halleigh... I wszystko nab臋d膮 tutaj, w moim sklepie, albo wybior膮 z katalogu Isabelle! - Przerwa艂a i obejrza艂a mnie sobie od st贸p do g艂owy. - Tak przy okazji, co ci臋 sprowadza?

- Potrzebuj臋 stroju na randk臋... do teatru w Shreveport - wyja艣ni艂am. - Potem musz臋 zajrze膰 do spo偶ywczego, wr贸ci膰 z zakupami i przygotowa膰 lunch Jasonowi. Poka偶esz mi co艣 艂adnego?

W u艣miechu Tary pojawi艂a si臋 zach艂anno艣膰.

- A tak - przyzna艂a. - Mam kilka odpowiednich rzeczy.


ROZDZIA艁 PI膭TY

Na szcz臋艣cie, Jason troch臋 si臋 sp贸藕ni艂. Kiedy si臋 zjawi艂, usma偶y艂am ju偶 bekon, ale hamburgery dopiero k艂ad艂am na rozgrzany t艂uszcz. Otworzy艂am paczk臋 z bu艂kami i wy艂o偶y艂am dwie na talerz Jasona, obok po艂o偶y艂am na przek膮sk臋 chipsy ziemniaczane. Nala艂am do szklanki herbaty. Brat wszed艂 bez pukania, jak zawsze. Odk膮d zosta艂 pumo艂akiem, nie zmieni艂 si臋 jako艣 szczeg贸lnie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wci膮偶 mia艂 jasne w艂osy i by艂 przystojny, to znaczy atrakcyjny w ten sam spos贸b co wcze艣niej. Mia艂 艂adn膮 twarz i 艣wietn膮 prezencj臋 - dzi臋ki niej nale偶a艂 do m臋偶czyzn, kt贸rzy przyci膮gaj膮 powszechne zainteresowanie za ka偶dym razem, gdy wejd膮 do pomieszczenia pe艂nego ludzi. Je艣li chodzi o charakter, Jason cz臋sto bywa艂 nieco z艂o艣liwy, jednak od czasu przemiany jego zachowanie znacz膮co si臋 poprawi艂o. Zrobi艂 si臋 teraz sympatyczniejszy; by艂 lepszym cz艂owiekiem. Nie zna艂am powod贸w tej poprawy. Mo偶e comiesi臋czna przemiana w dzikie zwierz臋 zaspokaja艂a jego potrzeby, z istnienia kt贸rych przedtem nie zdawa艂 sobie sprawy.

Jason nie urodzi艂 si臋 pumo艂akiem, lecz zosta艂 ugryziony, i dlatego nie przemienia艂 si臋 ca艂kowicie. Sta艂 si臋 swego rodzaju miesza艅cem. Pocz膮tkowo czu艂 z tego powodu rozczarowanie, potem jednak pogodzi艂 si臋 z rzeczywisto艣ci膮. Ju偶 od kilku miesi臋cy by艂 zwi膮zany z pe艂n膮 pumo艂aczyc膮 imieniem Crystal. Crystal mieszka艂a w male艅kiej osadzie oddalonej od Bon Temps o kilka kilometr贸w. W Luizjanie jest mn贸stwo niewielkich osad, lecz Hotshot by艂a naprawd臋 ma艂a.

Odm贸wili艣my kr贸tk膮 modlitw臋 i zacz臋li艣my je艣膰. Brat nie jad艂 ze zwyk艂ym apetytem, a poniewa偶 mnie hamburger smakowa艂, pomy艣la艂am, 偶e Jason pewnie martwi si臋 czym艣 wa偶nym. Nie mog艂am po prostu wyczyta膰 tego z jego my艣li. Od kiedy jest zmiennokszta艂tnym, jego umys艂 sta艂 si臋 dla mnie znacznie mniej czytelny.

Czu艂am z tego powodu g艂贸wnie ulg臋.

Po dw贸ch kolejnych k臋sach od艂o偶y艂 hamburgera i wyprostowa艂 si臋 na krze艣le. Z jego pozy zrozumia艂am, 偶e jest got贸w porozmawia膰.

- Musz臋 ci co艣 powiedzie膰 - zacz膮艂. - Crystal prosi艂a, 偶ebym nikomu nie m贸wi艂, ale naprawd臋 si臋 o ni膮 niepokoj臋. Wczoraj... poroni艂a.

Na kilka sekund zamkn臋艂am oczy. Przez ten kr贸tki czas przez g艂ow臋 przemkn臋艂o mi ze dwadzie艣cia r贸偶nych my艣li, lecz i tak nie wiedzia艂am, jak skomentowa膰 jego informacj臋.

- Tak mi przykro - b膮kn臋艂am. - Mam nadziej臋, 偶e czuje si臋 dobrze?

Jason patrzy艂 na mnie ponad talerzem z jedzeniem, o kt贸rym ju偶 ca艂kowicie zapomnia艂.

- Nie posz艂a do lekarza.

Wpatrywa艂am si臋 w niego w os艂upieniu.

- Musi p贸j艣膰 - powiedzia艂am z przekonaniem. - By膰 mo偶e trzeba przeprowadzi膰 zabieg 艂y偶eczkowania. - Tak naprawd臋 nie by艂am pewna, co to s艂owo oznacza, wiedzia艂am jednak, 偶e kobieta po poronieniu trafia do szpitala i cz臋sto konieczny jest w艂a艣nie ten zabieg. Moja przyjaci贸艂ka i kole偶anka z pracy, Arlene, przesz艂a ten zabieg po poronieniu i wiele razy mi o tym opowiada艂a. Naprawd臋 wiele, wiele razy! - Oceniaj膮 stan i... - zacz臋艂am, lecz Jason przerwa艂 mi w p贸艂 zdania.

- Hej, nie musz臋 tego wiedzie膰 - oznajmi艂 i skrzywi艂 si臋. - Wiem tylko, 偶e Crystal nie chce i艣膰 do szpitala, poniewa偶 jest pumo艂aczyc膮. Musia艂a i艣膰 raz, gdy zrani艂 j膮 dzik, podobnie jak Calvin po postrzale, a poniewa偶 oboje tak szybko wtedy wydobrzeli, Crystal s艂ysza艂a pewne komentarze dochodz膮ce z pokoju lekarskiego. Dlatego teraz wola艂aby unikn膮膰 hospitalizacji. Jest w moim domu, jednak... nie czuje si臋 dobrze. Powiedzia艂bym, 偶e jej stan si臋 pogarsza, zamiast si臋 polepsza膰.

- Och - j臋kn臋艂am. - Ale co si臋 dzieje?

- Krwawi zbyt mocno i jest bardzo s艂aba. - Prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Ledwie mo偶e usta膰, nie m贸wi膮c o chodzeniu.

- Dzwoni艂e艣 do Calvina? - spyta艂am.

Calvin Norris, stryj Crystal, jest przyw贸dc膮 male艅kiej pumo艂aczej spo艂eczno艣ci Hotshot.

- Nie chcia艂a, 偶ebym dzwoni艂. Ba艂a si臋, 偶e Calvin zabije mnie za to, 偶e zrobi艂em jej dzieciaka. Prosi艂a, 偶ebym nie m贸wi艂 r贸wnie偶 tobie, ale potrzebuj臋 pomocy.

Chocia偶 matka Crystal nie 偶y艂a, w Hotshot mieszka艂o mn贸stwo kobiet, z kt贸rymi dziewczyna jest spokrewniona.

Ja nigdy nie rodzi艂am, nigdy nawet nie by艂am w ci膮偶y i nie jestem istot膮 zmiennokszta艂tn膮. Ka偶da z jej krewnych b臋dzie lepiej wiedzia艂a, co robi膰, ni偶 ja. Powiedzia艂am o tym Jasonowi.

- Nie chc臋, 偶eby musia艂a siedzie膰 tak d艂ugo, a偶 dojedziemy do Hotshot, szczeg贸lnie w moim pikapie. - Brat by艂 uparty jak mu艂. Przez okropn膮 minut臋 my艣la艂am, 偶e martwi si臋 przede wszystkim o tapicerk臋 siedze艅 w pikapie, kt贸re Crystal mog艂aby zakrwawi膰. Ju偶 mia艂am go ochrzani膰, gdy doda艂: - Musia艂bym najpierw wymieni膰 amortyzatory, bo na starych auto strasznie podskakuje na ka偶dej gorszej drodze, wi臋c taka jazda mog艂aby jeszcze bardziej zaszkodzi膰 Crystal.

Chcia艂am w tym momencie odparowa膰, 偶e przecie偶 cz艂onkinie rodziny dziewczyny mog膮 przyjecha膰 do niej. Nic jednak nie powiedzia艂am, wiedzia艂am bowiem, 偶e Jason natychmiast poda mi powody, dla kt贸rych nie mog艂y tego zrobi膰. Mia艂 wszak偶e plan.

- No dobrze - podda艂am si臋. - Co mog臋 zrobi膰?

- Chyba wtedy, gdy zosta艂a艣 ranna, m贸wi艂a艣 mi o pewnej lekarce, kt贸r膮 wampiry wezwa艂y, 偶eby opatrzy艂a twoje plecy...

Nie lubi臋 wspomina膰 tamtej nocy. Na plecach wci膮偶 mam blizny po ataku menady. Trucizna, kt贸ra znajdowa艂a si臋 na jej szponach, o ma艂o mnie nie zabi艂a.

- Tak - przyzna艂am powoli. - Doktor Ludwig. Lekarka by艂a naprawd臋 dziwna, wr臋cz niesamowita.

Wygl膮da艂a osobliwie i by艂a niezwykle niska... bardzo, bardzo niska.

A i jej rys贸w nie spos贸b by艂o okre艣li膰 mianem regularnych. Zdumia艂abym si臋, gdyby kto艣 mnie zapewni艂, 偶e doktor Ludwig jest istot膮 ludzk膮. Widzia艂am j膮 p贸藕niej po raz drugi na wy艣cigu o fotel przyw贸dcy stada. Za ka偶dym razem spotyka艂am j膮 w Shreveport, wi臋c istnia艂y spore szanse, 偶e w艂a艣nie w tym mie艣cie mieszka.

Skoro tak, postanowi艂am sprawdzi膰 i wy艂owi艂am ksi膮偶k臋 telefoniczn膮 Shreveport z szuflady pod zamontowanym na 艣cianie telefonem. Znalaz艂am numer do doktor Amy Ludwig. Amy?! Musia艂am si臋 powstrzyma膰 przed wybuchem 艣miechu.

Denerwowa艂am si臋 na sam膮 my艣l o kontakcie z doktor Ludwig, ale widz膮c, jak zatroskany jest Jason, nie mog艂am si臋 wykr臋ci膰 od jednej g艂upiej rozmowy telefonicznej.

Us艂ysza艂am cztery dzwonki, po czym w艂膮czy艂a si臋 automatyczna sekretarka.

- Dodzwonili艣cie si臋 pa艅stwo do doktor Amy Ludwig - rozleg艂 si臋 nagrany na ta艣mie g艂os. - Doktor Ludwig nie przyjmuje nowych pacjent贸w, ani ubezpieczonych, ani nieubezpieczonych. Doktor Ludwig nie chce pr贸bek lek贸w i nie potrzebuje 偶adnego ubezpieczenia. Nie jest zainteresowana inwestowaniem oszcz臋dno艣ci i nie wspiera 偶adnych instytucji dobroczynnych, kt贸rych nie wybra艂a osobi艣cie.

Zapad艂o d艂ugie milczenie. Zapewne w tym momencie wi臋kszo艣膰 dzwoni膮cych odk艂ada艂a s艂uchawk臋. Ja nie od艂o偶y艂am. Po chwili us艂ysza艂am kolejne klikni臋cie.

- S艂ucham? - us艂ysza艂am szorstki kobiecy g艂os.

- Doktor Ludwig? - wyduka艂am ostro偶nie.

- S艂ucham? - powt贸rzy艂a. - Nie przyjmuj臋 nowych pacjent贸w, wie pani przecie偶! Zbyt zaj臋ta!

- Nazywam si臋 Sookie Stackhouse. Czy rozmawiam z doktor Ludwig, kt贸ra wykurowa艂a mnie w biurze Erica w „Fangtasii"?

- Jeste艣 t膮 m艂od膮 kobiet膮, kt贸rej krew zatru艂y szpony menady?

- Tak, to ja. Widzia艂y艣my si臋 ponownie kilka tygodni temu, pami臋ta pani?

- A gdzie to by艂o?

Pami臋ta艂a bardzo dobrze, ale szuka艂a kolejnego potwierdzenia mojej to偶samo艣ci.

- Pusty budynek w strefie przemys艂owej.

- A kto prowadzi艂 tam imprez臋?

- Du偶y 艂ysy facet. Nazywa si臋 Quinn.

- No, zgadza si臋. - Westchn臋艂a. - Wi臋c czego chcesz? Jestem do艣膰 zaj臋ta.

- Mam dla pani pacjentk臋. Prosz臋 przyjecha膰 i j膮 obejrze膰.

- Przywie藕 j膮 do mnie.

- Jest zbyt chora, by podr贸偶owa膰.

Us艂ysza艂am, 偶e lekarka mamrocze co艣 do siebie, nie zdo艂a艂am jednak wy艂apa膰 ani jednego s艂owa.

- Phi! - rzuci艂a wreszcie. - Och, no dobrze, panno Stackhouse. Powiedz mi, na czym polega problem.

Wyja艣ni艂am najlepiej, jak potrafi艂am. Jason kr臋ci艂 si臋 po kuchni, za bardzo zdenerwowany, by usiedzie膰 spokojnie.

- Idioci. G艂upcy - burkn臋艂a doktor Ludwig. - Wyt艂umacz mi, jak dotrze膰 do twojego domu. Potem mo偶esz mnie zawie藕膰 do miejsca, w kt贸rym przebywa dziewczyna.

- Mo偶e b臋d臋 musia艂a pojecha膰 do pracy, zanim pani tu dotrze - powiedzia艂am, zerkn膮wszy na zegar i oceniwszy, ile czasu zajmie lekarce przyjazd ze Shreveport. - M贸j brat b臋dzie tutaj czeka艂.

- Czy w艂a艣nie on jest stron膮?

Nie wiedzia艂am, czy pyta o zap艂at臋 za us艂ug臋, czy o ci膮偶臋. Tak czy owak, potwierdzi艂am, 偶e Jason jest bez w膮tpienia wprowadzony w spraw臋.

- Przyjedzie - obwie艣ci艂am bratu, gdy ju偶 wyja艣ni艂am lekarce, jak ma jecha膰, i si臋 roz艂膮czy艂am. - Nie wiem, ile sobie za偶yczy, ale zapewni艂am j膮, 偶e zap艂acisz.

- Jasne. Jak j膮 rozpoznam?

- Och, na pewno nie pomylisz jej z nikim. Powiedzia艂a, 偶e ma kierowc臋. Nie jest dostatecznie wysoka, by widzie膰 cokolwiek nad kierownic膮, wi臋c powinnam si臋 domy艣li膰...

My艂am naczynia, podczas gdy Jason wierci艂 si臋 nerwowo. Zadzwoni艂 do Crystal, chc膮c sprawdzi膰, jak dziewczyna si臋 miewa, a po rozmowie z ni膮 wydawa艂 si臋 nieco spokojniejszy. W ko艅cu poprosi艂am go, 偶eby wyszed艂 na dw贸r i wyrzuci艂 stare gniazda os z szopy na narz臋dzia. Wyra藕nie nie m贸g艂 usiedzie膰 w miejscu, wi臋c niech si臋 przynajmniej na co艣 przyda.

Rozmy艣la艂am nad sytuacj膮, wrzucaj膮c rzeczy do pralki, a p贸藕niej kiedy wk艂ada艂am str贸j kelnerki (czarne spodnie, bia艂y podkoszulek z dekoltem w 艂贸dk臋 i logo „Merlotte'a" wyszytym nad lew膮 piersi膮, czarne adidasy). Nie by艂am w najlepszym humorze. Martwi艂am si臋 o Crystal... chocia偶 jej nie lubi艂am. By艂o mi przykro, 偶e straci艂a dziecko, poniewa偶 wiem, jakie to smutne i bolesne prze偶ycie dla ka偶dej kobiety, z drugiej strony by艂am w jakim艣 sensie zadowolona, gdy偶 naprawd臋 nie chcia艂am, 偶eby Jason o偶eni艂 si臋 z pumo艂aczyc膮, a podejrzewa艂am, 偶e o偶eni艂by si臋 z ni膮, gdyby nie poroni艂a. Gwa艂townie szuka艂am w my艣lach czego艣, co poprawi艂oby mi nastr贸j. Otworzy艂am szaf臋, chc膮c zerkn膮膰 na nowy str贸j, kt贸ry kupi艂am w „Ciuszkach Tary" z okazji randki. Ale nawet jego widok mnie nie ucieszy艂.

Ostatecznie zrobi艂am to, co sobie zaplanowa艂am jeszcze zanim Jason przekaza艂 mi nowin臋: wzi臋艂am powie艣膰 i usadowi艂am si臋 na le偶aku na frontowym ganku. Czyta艂am po kilka zda艅, od czasu do czasu odrywaj膮c wzrok od ksi膮偶ki i podziwiaj膮c na dziedzi艅cu grusz臋, kt贸ra ca艂a pokry艂a si臋 bia艂ym kwieciem. A wok贸艂 ga艂臋zi brz臋cza艂y pszczo艂y.

S艂o艅ce 艣wieci艂o, 偶onkile w艂a艣nie zacz臋艂y kwitn膮膰, a ja mia艂am w pi膮tek randk臋. I dzi艣 spe艂ni艂am ju偶 jeden dobry uczynek, dzwoni膮c do doktor Ludwig. Odpr臋偶y艂am si臋 troch臋 i kamie艅 spad艂 mi z serca.

Od czasu do czasu s艂ysza艂am niewyra藕ne d藕wi臋ki docieraj膮ce z podw贸rza za domem; Jason znalaz艂 sobie jakie艣 zaj臋cie, gdy ju偶 poradzi艂 sobie z gniazdami. Mo偶e wyrywa艂 chwasty na grz膮dkach kwiatowych. Ucieszy艂am si臋 na t臋 my艣l. By艂oby mi艂o, jako 偶e, niestety, nie odziedziczy艂am po mojej babci pasji ogrodniczej. Podziwia艂am efekty jej pracy, lecz nie cieszy艂 mnie, tak jak j膮, sam proces tw贸rczy.

Wielokrotnie zerkn膮wszy na zegarek, poczu艂am ulg臋, gdy ujrza艂am per艂owego cadillaca wje偶d偶aj膮cego na m贸j frontowy parking. Na siedzeniu pasa偶era dostrzeg艂am male艅k膮 sylwetk臋. Gdy drzwiczki od strony kierowcy si臋 otworzy艂y, z wozu wysiad艂a wilko艂aczyca imieniem Amanda. By艂y mi臋dzy nami ma艂e nieporozumienia, ale ostatnio rozsta艂y艣my si臋 w przyja藕ni. Na widok znajomej osoby poczu艂am ulg臋. Amanda wygl膮da niemal jak przeci臋tna m艂oda mama z klasy 艣redniej. Jest bia艂a, po trzydziestce. Jej rude w艂osy wygl膮daj膮 naturalnie, zupe艂nie inaczej ni偶 u mojej przyjaci贸艂ki Arlene.

- Cze艣膰, Sookie - zagai艂a. - Kiedy doktorka powiedzia艂a mi, dok膮d jedziemy, ucieszy艂am si臋, 偶e wiem, jak tu dotrze膰.

- Zazwyczaj nie jeste艣 jej kierowc膮? Hej, tak a propos, podoba mi si臋 twoja fryzura.

- Och, dzi臋ki.

W艂osy Amandy wydawa艂y si臋 艣wie偶o przystrzy偶one w niedba艂ym stylu ch艂opczycy, kt贸ry dziwnie jej pasowa艂. M贸wi臋 „dziwnie", gdy偶 cia艂o Amandy cechuje si臋 zdecydowanie kobiecymi kr膮g艂o艣ciami.

- Nie przyzwyczai艂am si臋 jeszcze do nowej fryzury - przyzna艂a si臋, przesuwaj膮c r臋k膮 po szyi. - Wiesz, tak naprawd臋 zwykle m贸j najstarszy syn wozi doktor Ludwig, ale teraz jest oczywi艣cie w szkole. Ta chora dziewczyna to twoja bratowa?

- Narzeczona mojego brata - u艣ci艣li艂am, sil膮c si臋 na uprzejm膮 min臋. - Crystal. Jest pumo艂aczyc膮.

W oczach Amandy dostrzeg艂am niemal szacunek. Wilko艂aki cz臋sto 偶ywi膮 wy艂膮cznie pogard臋 dla innych zmiennokszta艂tnych, lecz zwierz臋 tak gro藕ne jak puma zapewne zas艂uguje na respekt.

- S艂ysza艂am, 偶e mieszka gdzie艣 tutaj stado pum, chocia偶 nigdy 偶adnej nie spotka艂am.

- Musz臋, niestety, jecha膰 do pracy - uci臋艂am. - M贸j brat poka偶e wam drog臋 do swojego domu.

- Czyli 偶e nie jeste艣 zbyt blisko z narzeczon膮 brata? Zdumia艂a mnie aluzja, 偶e za ma艂o martwi臋 si臋 o los Crystal. Mo偶e powinnam wcze艣niej pojecha膰 do niej i tkwi膰 przy jej 艂贸偶ku, pozostawiaj膮c Jasona tutaj, by poczeka艂 na lekark臋 i zawi贸z艂 j膮 do siebie?! Nagle moja rado艣膰 z ostatnich spokojnych minut wydala mi si臋 bezdusznym lekcewa偶eniem Crystal. Teraz jednak nie by艂o czasu na pogr膮偶anie si臋 w wyrzutach sumienia.

- To prawda - odpar艂am. - Rzeczywi艣cie nie jeste艣my blisko. Ale Jason nie wspomnia艂, 偶e mog艂abym zrobi膰 co艣 dla niej tam, na miejscu, a sama moja obecno艣膰 raczej nie zadzia艂a艂aby na ni膮 koj膮co, poniewa偶 ona r贸wnie偶 za mn膮 nie przepada.

Amanda wzruszy艂a ramionami.

- No dobrze, gdzie tw贸j brat?

W tym momencie, ku mojej uldze, Jason wy艂oni艂 si臋 zza rogu.

- Och, 艣wietnie - powiedzia艂. - Jeste艣 lekarzem?

- Nie - odpar艂a Amanda. - Lekarka jest w samochodzie. Ja j膮 tylko przywioz艂am.

- Jed藕my tam od razu. Dzwoni艂em do Crystal i jej stan, niestety, w og贸le si臋 nie poprawia.

Ogarn臋艂a mnie kolejna fala wyrzut贸w sumienia.

- Jasonie, zadzwo艅 do mnie do pracy i przeka偶 mi, jak Crystal si臋 miewa, dobrze? Je艣li b臋dziesz mnie potrzebowa艂, mog臋 przyjecha膰 po pracy i zosta膰 na noc.

- Dzi臋ki, siostrzyczko. - Szybko mnie u艣ciska艂, a potem popatrzy艂 na mnie z zak艂opotan膮 min膮. - Wiesz, ciesz臋 si臋, 偶e nie dotrzyma艂em sekretu, tak jak chcia艂a Crystal. Ale widzisz, nie wierzy艂a, 偶e jej pomo偶esz.

- Chcia艂abym wierzy膰, 偶e mam dobre serce i potrafi臋 pom贸c ka偶demu, kto tego potrzebuje, niezale偶nie od stosunk贸w 艂膮cz膮cych mnie z t膮 osob膮.

Chyba Crystal nie wyobra偶a艂a sobie, 偶e pozostan臋 oboj臋tna, albo b臋d臋 wr臋cz zadowolona z jej z艂ego stanu zdrowia, prawda?!

Skonsternowana, obserwowa艂am, jak dwa bardzo r贸偶ni膮ce si臋 od siebie pojazdy oddalaj膮 si臋 po podje藕dzie, a p贸藕niej kieruj膮 z powrotem ku Hummingbird Road. Zamkn臋艂am dom i wsiad艂am do samochodu w nieszczeg贸lnie radosnym nastroju.

Gdy wesz艂am do „Merlotte'a" tylnymi drzwiami, natychmiast odkry艂am, 偶e czekaj膮 mnie tego dnia jeszcze kolejne nieprzyjemne niespodzianki. Sam zawo艂a艂 mnie do biura.

Wesz艂am sprawdzi膰, czego chce, wiedz膮c z g贸ry, 偶e u szefa jest kilka os贸b. Ku mojemu przera偶eniu uprzytomni艂am sobie, 偶e ojciec Riordan zastawi艂 na mnie pu艂apk臋.

W biurze Sama opr贸cz niego przebywa艂y cztery osoby. Merlotte wygl膮da艂 na nieszcz臋艣liwego, lecz stara艂 si臋 robi膰 dobr膮 min臋 do z艂ej gry. Zaskoczy艂o mnie troch臋, 偶e ojciec Riordan tak偶e niezbyt dobrze si臋 czuje w towarzystwie ludzi, kt贸rych przyprowadzi艂. Podejrzewa艂am, kim s膮. Cholera! Ksi膮dz nie tylko 艣ci膮gn膮艂 tutaj rodzic贸w Debbie, lecz tak偶e jak膮艣 m艂od膮 kobiet臋, na oko siedemnastolatk臋, kt贸ra zapewne by艂a siostr膮 Debbie, Sandr膮.

Troje Pelt贸w przygl膮da艂o mi si臋 z uwag膮. Rodzice Debbie byli wysocy i szczupli. Ojciec mia艂 okulary, 艂ysin臋 i wielkie uszy, kt贸re wygl膮da艂y jak ucha dzbana. Jego 偶ona by艂a atrakcyjna, chocia偶 mo偶e nieco zbyt mocno wymalowana. Nosi艂a kostium ze spodniami od Donny Karan i torebk臋 ze s艂ynnym logo. Jej buty na obcasie r贸wnie偶 by艂y markowe. Sandra Pelt wybra艂a znacznie swobodniejszy str贸j - d偶insy i podkoszulek bardzo 艣ci艣le opina艂y jej smuk艂e cia艂o.

Niemal nie us艂ysza艂am, jak ojciec Riordan oficjalnie przedstawia mi Pelt贸w, tak bardzo by艂am poirytowana, 偶e nieproszeni wtargn臋li w moje 偶ycie ca艂膮 tr贸jk膮. Wcze艣niej powiedzia艂am przecie偶 ksi臋dzu, 偶e nie chc臋 si臋 z nimi spotyka膰, a jednak si臋 tu zjawili. Starsi Peltowie po偶erali mnie rozpalonym wzrokiem. Maria - Star okre艣li艂a ich mianem „dzikich", mnie raczej przysz艂o do g艂owy okre艣lenie „zdesperowani".

Sandra powinna bardzo si臋 od nich r贸偶ni膰 - jako drugie dziecko nie mog艂a by膰 przecie偶 zmiennokszta艂tn膮 jak jej rodzice, ale nie by艂a te偶 zwyczajn膮 istot膮 ludzk膮. Co艣 w niej mnie uderzy艂o... Tak, bez w膮tpienia by艂a zmiennokszta艂tn膮. S艂ysza艂am wcze艣niej od kogo艣, 偶e Peltowie darz膮 wi臋kszym uczuciem j膮 ni偶 Debbie. Teraz, gdy wychwyci艂am pewne informacje, zna艂am przyczyny tego stanu rzeczy. Sandra Pelt, cho膰 niepe艂noletnia, by艂a istot膮 pot臋偶n膮. By艂a pe艂nokrwist膮 wilko艂aczyc膮.

Ale to przecie偶 nie by艂o mo偶liwe, no, chyba 偶e...

Okej. Debbie Pelt, liso艂aczyca, by艂a dzieckiem adoptowanym. Wiedzia艂am, 偶e w艣r贸d wilko艂ak贸w niezwykle cz臋sto wyst臋puje bezp艂odno艣膰, i przypuszcza艂am, 偶e Peltowie d艂ugo starali si臋 o w艂asne dziecko, a偶 w ko艅cu zrezygnowali i adoptowali dziewczynk臋, kt贸ra nie by艂a wprawdzie wilko艂aczyc膮, lecz przynajmniej zmiennokszta艂tn膮 jakiego艣 rodzaju. Nawet pe艂nokrwisty liso艂ak pewnie wydawa艂 im si臋 milszy od zwyk艂ej istoty ludzkiej. A potem adoptowali kolejn膮 c贸rk臋, tym razem wilko艂aczyc臋.

- Sookie - odezwa艂 si臋 ojciec Riordan. Jego irlandzki akcent przesta艂 mi si臋 wydawa膰 czaruj膮cy, brzmia艂 raczej nieprzyjemnie - Barbara i Gordon stan臋li dzi艣 na progu mojego domu. Kiedy im przekaza艂em, 偶e nie masz nic wi臋cej do powiedzenia na temat znikni臋cia Debbie, nie byli zadowoleni. Nalegali na spotkanie z tob膮, wi臋c przyprowadzi艂em ich tutaj.

Straszliwy gniew, kt贸ry czu艂am do ksi臋dza, os艂ab艂 troch臋. Jednak偶e z艂o艣膰 szybko zast膮pi艂o inne uczucie. Tak bardzo zaniepokoi艂a mnie perspektywa rozmowy z pa艅stwem Pelt, 偶e wargi rozci膮gn膮艂 mi typowy dla mnie szeroki u艣miech. I z tym promiennym u艣miechem zwr贸ci艂am si臋 do Pelt贸w, kt贸rzy patrzyli na mnie z wyra藕n膮 dezaprobat膮.

- Przykro mi z powodu pa艅stwa sytuacji - b膮kn臋艂am. - Przykro mi, 偶e nie wiecie, co przytrafi艂o si臋 Debbie. Ale naprawd臋 nie mog臋 nic wi臋cej pa艅stwu powiedzie膰.

Po twarzy Barbary Pelt sp艂yn臋艂a 艂za, wi臋c otworzy艂am torebk臋 i wyj臋艂am chusteczk臋, kt贸r膮 wr臋czy艂am kobiecie. Pani Pelt delikatnie przy艂o偶y艂a j膮 do policzka.

- Uwa偶a艂a, 偶e pani kradnie jej Alcide'a - wytkn臋艂a mi. Nie nale偶y m贸wi膰 藕le o zmar艂ych, lecz w przypadku

Debbie nie by艂o to po prostu mo偶liwe.

- Pani Pelt, zamierzam by膰 szczera - zacz臋艂am, wiedz膮c, ze szczero艣膰 ma oczywi艣cie swoje granice. - O ile dobrze pami臋tam, w momencie znikni臋cia Debbie by艂a zar臋czona z kim艣 innym, niejakim Clausenem.

Barbara Pelt skin臋艂a niech臋tnie g艂ow膮.

- Jej zar臋czyny oznacza艂y, 偶e Alcide jest m臋偶czyzn膮 ca艂kowicie wolnym i mo偶e spotyka膰 si臋, z kim chce. Zreszt膮, kr贸tko si臋 spotykali艣my. - Nie by艂o w moich s艂owach 偶adnego k艂amstwa. - Obecnie on umawia si臋 z inn膮 dziewczyn膮, a ja nie widzia艂am go od kilku tygodni. Wi臋c cokolwiek Debbie my艣la艂a, myli艂a si臋.

Sandra Pelt zagryz艂a doln膮 warg臋. By艂a chuda, mia艂a bardzo jasn膮 karnacj臋, kasztanowe w艂osy oraz ol艣niewaj膮co bia艂e, r贸wne z臋by. Mia艂a bardzo delikatny makija偶. Kolczyki w jej uszach by艂y tak ogromnymi ko艂ami, 偶e mog艂yby si臋 na nich hu艣ta膰 papu偶ki. Og贸lnie rzecz bior膮c, dziewczyna by艂a zgrabna, a ubranie kupi艂a w dobrym pasa偶u handlowym.

Rysy jej twarzy wykrzywia艂 gniew. Sandrze nie podoba艂a si臋 moja odpowied藕, bardzo jej si臋 nie podoba艂a... Dziewczyna by艂a w okresie dojrzewania, tote偶 buzowa艂y jej hormony i szala艂y w niej sprzeczne emocje. Przypomnia艂am sobie, jak wygl膮da艂o moje 偶ycie w jej wieku, i zala艂o mnie wsp贸艂czucie.

- Poniewa偶 zna艂a艣 oboje - powiedzia艂a Barbara Pelt ostro偶nie, ignoruj膮c moje s艂owa - na pewno wiedzia艂a艣, 偶e 艂膮czy ich... to znaczy 艂膮czy艂o... silne uczucie. Kochali si臋 i nienawidzili r贸wnocze艣nie, niezale偶nie od tego, co Debbie robi艂a.

- Och, to prawda - wtr膮ci艂am, cho膰 w moim tonie nie by艂o chyba szczeg贸lnego szacunku.

Je艣li komu艣 wy艣wiadczy艂am wielk膮 przys艂ug臋, zabijaj膮c Debbie Pelt, t膮 osob膮 by艂 w艂a艣nie Alcide Herveaux.

W przeciwnym razie ta sympatyczna parka dar艂aby koty przez wiele nast臋pnych lat, a mo偶e i do ko艅ca 偶ycia.

Sam odwr贸ci艂 si臋, gdy偶 zadzwoni艂 telefon, a ja k膮tem oka dostrzeg艂am na jego twarzy przelotny u艣miech.

- Po prostu czujemy, 偶e pani musi co艣 wiedzie膰... cho膰by najmniejszy drobiazg, kt贸ry pom贸g艂by nam odkry膰, co sta艂o si臋 z nasz膮 c贸rk膮. Je艣li... je艣li nie 偶yje, chcemy kary dla zab贸jcy.

Patrzy艂am na nich przez d艂ugi moment. W tle s艂ysza艂am rozmow臋 Sama, kt贸ry zareagowa艂 ze zdziwieniem na jak膮艣 nowin臋, kt贸r膮 us艂ysza艂 przez telefon.

- Pa艅stwo Pelt i Sandro - obwie艣ci艂am - rozmawia艂am z policj膮 po znikni臋ciu Debbie. By艂am wobec funkcjonariuszy ca艂kowicie szczera i w pe艂ni z nimi wsp贸艂dzia艂a艂am. Odby艂am te偶 rozmow臋 z wynaj臋tymi przez pa艅stwa prywatnymi detektywami, kt贸rzy przyszli tutaj, do mojego miejsca pracy, tak samo jak wy. Zaprosi艂am ich nawet do siebie do domu i odpowiedzia艂am na wszystkie pytania.

Tyle 偶e nie powiedzia艂am im wszystkiego.

(Wiem, k艂ami臋 jak z nut, ale stara艂am si臋, jak mog艂am).

- Bardzo mi przykro, 偶e pa艅stwa c贸rka zagin臋艂a, i wsp贸艂czuj臋, 偶e niepokoicie si臋 pa艅stwo o jej los - kontynuowa艂am, m贸wi膮c powoli i starannie dobieraj膮c s艂owa. Zrobi艂am g艂臋boki wdech. - Ale to si臋 musi wreszcie sko艅czy膰! Co za du偶o, to niezdrowo! Nie mam wam do powiedzenia nic wi臋cej poza tym, co ju偶 o艣wiadczy艂am.

Ku mojemu zaskoczeniu Sam przeszed艂 obok mnie i ruszy艂 do baru. Przemieszcza艂 si臋 naprawd臋 szybko. Nie poda艂 powodu swojego odej艣cia 偶adnej z os贸b zgromadzonych w jego biurze. Ojciec Riordan zerkn膮艂 za nim, wyra藕nie wstrz膮艣ni臋ty. Ja wprost nie mog艂am si臋 doczeka膰 wyj艣cia Pelt贸w. Wiedzia艂am, 偶e co艣 si臋 dzieje.

- Rozumiem, co pani m贸wi - podsumowa艂 ch艂odno Gordon Pelt. Odezwa艂 si臋 po raz pierwszy. Wnosz膮c z jego tonu, nie by艂 zadowolony, 偶e musia艂 tu przyj艣膰 i rozmawia膰 ze mn膮. - Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e nie rozegrali艣my sytuacji w najlepszy spos贸b, jestem jednak pewien, 偶e wybaczy nam pani, je艣li tylko wyobrazi sobie, przez co przechodzimy.

- Och, oczywi艣cie - odrzek艂am.

Je艣li nawet nie by艂a to ca艂kowita prawda, nie by艂o to te偶 absolutne k艂amstwo. Zamkn臋艂am torebk臋 i schowa艂am j膮 do szuflady w biurku Sama - tam, gdzie wszystkie pracownice trzymaj膮 torebki, a p贸藕niej po艣piesznie posz艂am do baru.

Poczu艂am wok贸艂 siebie emocjonalne zamieszanie. Co艣 tu by艂o nie w porz膮dku; z umys艂贸w wszystkich go艣ci otrzymywa艂am sygna艂y wskazuj膮ce na mieszanin臋 podniecenia i niepokoju granicz膮cego niemal z panik膮.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂am Sama, wchodz膮c za kontuar.

- W艂a艣nie przekaza艂em Holly, 偶e dzwoniono ze szko艂y. Zagin膮艂 jej ma艂y synek.

Poczu艂am na plecach ciarki.

- Ale co si臋 sta艂o?

- Cody'ego odbiera zwykle ze szko艂y matka Danielle, gdy przychodzi po wnuczk臋 Ashley.

Danielle Gray i Holly Cleary by艂y najlepszymi przyjaci贸艂kami przez ca艂e liceum. Ich przyja藕艅 przetrwa艂a rozpad ich ma艂偶e艅stw, a i w barze lubi艂y pracowa膰 na tej samej zmianie. Matka Danielle, Mary Jane Jasper, by艂a dla c贸rki prawdziwym wybawieniem, a od czasu do czasu jej wspania艂omy艣lno艣膰 obejmowa艂a tak偶e Holly. Ashley mia艂a chyba osiem lat, a syn Danielle, Mark Robert, najprawdopodobniej oko艂o czterech. Jedynak Holly, Cody, by艂 sze艣ciolatkiem i chodzi艂 do pierwszej klasy.

- Czy偶by szko艂a pozwoli艂a komu艣 innemu odebra膰 Cody'ego?

S艂ysza艂am, 偶e nauczyciele staraj膮 si臋 nie „wydawa膰" dzieci rodzicowi, kt贸ry nie ma do tego prawa.

- Nikt nie wie, co si臋 sta艂o z ch艂opcem. Dy偶urna nauczycielka, Halleigh Robinson, sta艂a przed budynkiem szko艂y i obserwowa艂a, jak dzieci wsiadaj膮 do samochod贸w. Halleigh twierdzi, 偶e Cody nagle przypomnia艂 sobie, 偶e zostawi艂 w 艂awce obrazek dla mamy, i wbieg艂 po niego z powrotem do szko艂y. Nauczycielka nie pami臋ta, czy widzia艂a go wychodz膮cego, lecz kiedy wesz艂a go poszuka膰, nie znalaz艂a ch艂opca.

- Czyli 偶e pani Jasper czeka艂a na synka Holly?

- Tak, zosta艂a jako jedyna przed szko艂膮. Siedzia艂a w aucie wraz z wnuczk膮.

- To bardzo dziwne. Przypuszczam, 偶e David o niczym nie wie?

David, by艂y m膮偶 Holly, mieszka w Springhill. Po rozwodzie o偶eni艂 si臋 ponownie. Odnotowa艂am, 偶e Peltowie wyszli. I dobrze, jeden k艂opot mniej.

- Podobno nie. Holly zadzwoni艂a do niego do pracy i okaza艂o si臋, 偶e przebywa tam od rana. Na pewno nie wychodzi艂. David zadzwoni艂 do swojej nowej 偶ony, a ona akurat przywioz艂a ich dzieci ze szko艂y w Springhill. Lokalna policja wesz艂a do ich domu i sprawdzi艂a, ot tak, dla pewno艣ci. Teraz David tu jedzie.

Holly siedzia艂a przy jednym ze stolik贸w i chocia偶 policzki mia艂a suche, w jej oczach dostrzeg艂am przera偶enie osoby, kt贸ra zobaczy艂a w艂a艣nie wn臋trze piek艂a. Danielle przykucn臋艂a na pod艂odze obok przyjaci贸艂ki, trzymaj膮c j膮 za r臋k臋 i t艂umacz膮c co艣 cicho, lecz z przekonaniem. Przy tym samym stoliku siedzia艂 Alcee Beck, jeden z miejscowych detektyw贸w policyjnych. Rozmawia艂 przez kom贸rk臋, a przed nim le偶a艂 notes i d艂ugopis.

- Przeszukano szko艂臋? - spyta艂am.

- Tak, tam w艂a艣nie jest teraz Andy. A tak偶e Kevin i Kenya. - Kevin i Kenya byli dwojgiem mundurowych patrolowych. - Bud Dearborn dzwoni do informacji Amber Alert, kt贸ra zbiera dane o zaginionych dzieciach.

Wyobra偶a艂am sobie, jak strasznie musi czu膰 si臋 teraz Halleigh. Narzeczona Andy'ego mia艂a chyba dwadzie艣cia trzy lata i dopiero niedawno rozpocz臋艂a pierwsz膮 w 偶yciu prac臋. Nie zrobi艂a nic z艂ego - ja przynajmniej o niczym takim nie wiedzia艂am - lecz kiedy zaginie dziecko, 艣wiat obwinia wszystkich wok贸艂.

Zastanawia艂am si臋, jak mog臋 pom贸c. Sytuacja by艂a wr臋cz wymarzona dla mojego talentu - wreszcie mog艂abym wykorzysta膰 umiej臋tno艣ci telepatyczne w spos贸b naprawd臋 po偶yteczny dla innych. Od lat stara艂am si臋 wprawdzie nie przypomina膰 ludziom, 偶e potrafi臋 czyta膰 im w my艣lach, a i oni nie chcieli zna膰 informacji, kt贸re zdobywa艂am w ten spos贸b. Bo ludzie wol膮 nie mie膰 obok siebie osoby z takimi zdolno艣ciami jak moje. Trzyma艂am wi臋c buzi臋 na k艂贸dk臋, a wtedy wszyscy wok贸艂 - skoro nie otrzymywali bezpo艣rednich dowod贸w - 艂atwo zapominali o moim darze lub w og贸le w niego nie wierzyli.

Chcieliby艣cie przebywa膰 w pobli偶u kobiety, kt贸ra wie, 偶e zdradzacie partnera, ma艂o tego - wie z kim? A jak czuje si臋 facet w towarzystwie telepatki, kt贸ra doskonale zdaje sobie spraw臋 z tego, 偶e on potajemnie pragnie nosi膰 koronkowe figi? Albo inny m臋偶czyzna... Czy um贸wi si臋 z dziewczyn膮, kt贸ra zna jego najbardziej skrywane opinie na temat innych os贸b i wszystkie jego najbardziej nawet sekretne s艂abe punkty?

S膮dzi艂am, 偶e nie.

Ale kiedy zagin臋艂o dziecko, czy mog艂am si臋 waha膰?

Popatrzy艂am na Sama, a on na mnie - ze smutkiem.

- To trudne, prawda, cher? - spyta艂. - Co zamierzasz zrobi膰?

- Wszystko co trzeba. I musz臋 dzia艂a膰 teraz - doda艂am. Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Jed藕 do szko艂y - zgodzi艂 si臋, a wtedy wysz艂am.


ROZDZIA艁 SZ脫STY

Nie wiedzia艂am, jak zamierzam pom贸c. Nie wiedzia艂am nawet, czy kto艣 w og贸le pozwoli mi cokolwiek zrobi膰. Przed szko艂膮 trafi艂am oczywi艣cie na t艂um ludzi. Grupa oko艂o trzydziestu doros艂ych sta艂a na chodniku, a szeryf Bud Dearborn rozmawia艂 z Andym na trawniku przed wej艣ciem. Szko艂a podstawowa imienia Betty Ford to ta sama plac贸wka, do kt贸rej ja niegdy艣 ucz臋szcza艂am. Tyle 偶e w贸wczas gmach by艂 stosunkowo nowy - prosty, parterowy, ceglany, z g艂贸wnym holem, z kt贸rego wchodzi艂o si臋 do biur, przedszkola, sal lekcyjnych dla pierwszoklasist贸w i sto艂贸wki. W skrzydle po prawej uczy艂y si臋 drugie klasy, w skrzydle po lewej trzecie. Za budynkiem szko艂y znajdowa艂 si臋 drugi, mniejszy, sportowy. Sta艂 na wielkim dziedzi艅cu szkolnym, a przechodzi艂o si臋 do niego zadaszonym pasa偶em. Przy kiepskiej pogodzie odbywa艂y si臋 w nim zaj臋cia z wychowania fizycznego.

Przed szko艂膮 naturalnie sta艂y maszty z flagami - ameryka艅sk膮 i Luizjany. Uwielbia艂am przeje偶d偶a膰 obok szko艂y, gdy trzepota艂y na wietrze w taki dzie艅 jak ten. Lubi艂am my艣le膰 o wszystkich przebywaj膮cych w 艣rodku dzieciaczkach, zaj臋tych i zapracowanych maluchach. Dzi艣 jednak flagi by艂y opuszczone i tylko sznury drga艂y na ostrym wietrze. Zielony trawnik szko艂y by艂 usiany licznymi papierkami po cukierkach lub zgniecionymi w kulk臋 karteczkami. Szkolna dozorczyni, Madelyn Pepper (od zawsze nazywana „pann膮 Maddy"), siedzia艂a na plastikowym krze艣le przed g艂贸wnym wej艣ciem do szko艂y; obok sta艂 jej roboczy w贸zek na k贸艂kach. Panna Maddy by艂a dozorczyni膮 od wielu lat. My艣la艂a wprawdzie do艣膰 powoli, lecz by艂a pracowita i absolutnie niezawodna. Wygl膮da艂a niemal tak samo jak wtedy, kiedy ja chodzi艂am do tej szko艂y: wysoka, krzepka i blada, z d艂ug膮 grzyw膮 w艂os贸w pofarbowanych na odcie艅 platyny. Pali艂a w艂a艣nie papierosa. Dyrektorka szko艂y, pani Garfield, od lat toczy艂a z ni膮 nieustanne boje o ten na艂贸g, ale bitw臋 zawsze wygrywa艂a panna Maddy. Pali艂a na dworze, ale pali艂a. Dzi艣 pani Garfield zupe艂nie nie przywi膮zywa艂a wagi do brzydkiego nawyku dozorczyni. Dyrektorka, kt贸ra by艂a 偶on膮 pastora Ko艣cio艂a metodystyczno - episkopalnego, nosi艂a kostium w odcieniu musztardy, g艂adkie rajstopy i czarne cz贸艂enka. Wygl膮da艂a na r贸wnie spi臋t膮 jak panna Maddy, ale o wiele mniej panowa艂a nad zdenerwowaniem.

Przesz艂am w艣r贸d zgromadzonych os贸b, wci膮偶 niepewna, jak mog艂abym si臋 tutaj przyda膰.

Andy zobaczy艂 mnie pierwszy i dotkn膮艂 ramienia Buda Dearborna. Bud, kt贸ry trzyma艂 przy uchu telefon kom贸rkowy, odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na mnie. Skin臋艂am im g艂ow膮. Szeryf Dearborn nie by艂 moim przyjacielem. Przyja藕ni艂 si臋 z moim ojcem, mnie jednak nigdy nie darzy艂 sympati膮. Dzieli艂 ludzi na dwie kategorie: tych, kt贸rzy z艂amali prawo i mo偶na ich by艂o za to aresztowa膰, oraz tych, kt贸rzy go nie z艂amali i nie m贸g艂 ich zatrzyma膰. Uwa偶a艂 zreszt膮, 偶e w tej drugiej grupie wi臋kszo艣膰 os贸b po prostu nie zosta艂a jeszcze schwytana na z艂amaniu prawa - w to w艂a艣nie wierzy艂. Mnie sytuowa艂 gdzie艣 pomi臋dzy. By艂 pewien, 偶e mam co艣 na sumieniu, lecz nie potrafi艂 ustali膰, co zrobi艂am.

Andy r贸wnie偶 nieszczeg贸lnie mnie lubi艂, on jednak wierzy艂 w moje umiej臋tno艣ci. Wykona艂 teraz prawie niepostrze偶enie nag艂y ruch g艂ow膮 w lewo. Nie widzia艂am wyra藕nie twarzy Buda Dearborna, ale jego ramiona jawnie zesztywnia艂y w gniewie i pochyli艂 si臋 nieco, ca艂膮 swoj膮 postaw膮 obwieszczaj膮c, 偶e jest w艣ciek艂y na swojego detektywa za t臋 decyzj臋.

Opu艣ci艂am kr膮g zaniepokojonych i zaciekawionych obywateli, po czym obesz艂am lewe skrzyd艂o szko艂y, a偶 znalaz艂am si臋 na jej ty艂ach. Dziedziniec wielko艣ci mniej wi臋cej po艂owy boiska do futbolu, by艂 ogrodzony, a furtk臋 zwykle zamykano na 艂a艅cuch i k艂贸dk臋. Dzi艣 brama by艂a otwarta, przypuszczalnie dla wygody cz艂onk贸w ekipy poszukiwawczej. Dostrzeg艂am Kevina Pryora, szczup艂ego m艂odego funkcjonariusza patrolowego, kt贸ry co roku zwyci臋偶a艂 w tetratlonie z okazji Azalea Festival. Pochyla艂 si臋 w艂a艣nie nad odp艂ywem po drugiej stronie ulicy. Trawa w rowie by艂a wysoka, a ciemne spodnie od munduru funkcjonariusza pokrywa艂y 偶贸艂te plamki. Partnerka Kevina, Kenya, kt贸ra by艂a tak dorodna jak Kevin chudy, sta艂a naprzeciwko; widzia艂am, jak jej g艂owa obraca si臋 z boku na bok, gdy kobieta badawczo przygl膮da艂a si臋 otaczaj膮cym j膮 podw贸rzom.

Szko艂a zajmowa艂a ca艂y kwarta艂 po艣rodku dzielnicy mieszkalnej. Wszystkie otaczaj膮ce j膮 domy by艂y skromne i sta艂y na niedu偶ych parcelach; przed wi臋kszo艣ci膮 znajdowa艂y si臋 obr臋cze do gry w koszyk贸wk臋, sta艂y rowery, szczeka艂y psy, a podjazdy by艂y pomazane kred膮 chodnikow膮.

Dzi艣 niemal wszystkie powierzchnie by艂y obsypane jasno偶贸艂tym py艂kiem, zacz膮艂 si臋 bowiem okres pylenia drzew. Gdyby kto艣 umy艂 teraz stoj膮cy na dworze samoch贸d, wok贸艂 kana艂u burzowego powsta艂by 偶贸艂ty kr膮g. Koty mia艂y 偶贸艂te brzuchy, psy 偶贸艂te skarpetki, a wszyscy alergicy zaczerwienione oczy, w r臋kach za艣 trzymali chusteczki.

Przyjrza艂am si臋 szkolnemu dziedzi艅cowi. Zauwa偶y艂am zagony 艣wie偶ej, zielonej trawy, a w miejscach, gdzie najcz臋艣ciej gromadzi艂y si臋 dzieci, fragmenty ubitej ziemi. Na betonowej p艂ycie, tu偶 przed wej艣ciem do szko艂y, namalowano du偶膮 map臋 Stan贸w Zjednoczonych. Nazwa ka偶dego stanu by艂a nakre艣lona bardzo starannie i wyra藕nie. Luizjan臋 pomalowano na jasnoczerwono i dodano widniej膮cego na naszej fladze pelikana. Niestety, nazwa naszego stanu okaza艂a si臋 zbyt d艂uga, wyrysowano j膮 wi臋c mniej wi臋cej w miejscu, gdzie powinna si臋 znale藕膰 Zatoka Meksyka艅ska.

Z tylnych drzwi wy艂oni艂 si臋 Andy. Na jego twarzy dostrzeg艂am skupienie i determinacj臋. Wygl膮da艂 dziesi臋膰 lat starzej ni偶 zwykle.

- Jak si臋 miewa Halleigh? - spyta艂am.

- Jest w szkole i wyp艂akuje sobie oczy - j臋kn膮艂. - Musimy znale藕膰 tego ch艂opca.

- Co powiedzia艂 Bud? - spyta艂am i wesz艂am przez furtk臋.

- Lepiej nie pytaj - odrzek艂. - Je艣li mo偶esz co艣 dla nas zrobi膰, bierz si臋 do roboty. Potrzebujemy ka偶dej pomocy i od ka偶dego.

- Stawiasz wszystko na jedn膮 kart臋.

- Ty tak偶e.

- Kto by艂 w szkole, gdy Cody wr贸ci艂 po obrazek?

- Wszyscy s膮 tutaj, poza dyrektork膮 i dozorczyni膮.

- Widzia艂am je przed wej艣ciem.

- Wprowadz臋 je do 艣rodka. Nauczyciele s膮 w bufecie. Na ko艅cu bufetu jest ma艂a scena z kurtyn膮. Usi膮d藕 za kurtyn膮 i pos艂uchaj, mo偶e uda ci si臋 zdoby膰 jakie艣 informacje.

- Dobrze.

I tak nie mia艂am lepszego pomys艂u.

Andy poszed艂 przed szko艂臋, 偶eby wprowadzi膰 dyrektork臋 i dozorczyni臋.

Wesz艂am do 艣rodka i dotar艂am do ko艅ca korytarza trzecioklasist贸w. Przed ka偶d膮 klas膮 wisia艂y na 艣cianach kolorowe obrazki. Wpatrywa艂am si臋 w nie przez chwil臋 - przedstawia艂y prymitywnie wygl膮daj膮cych ludzi na piknikach lub 艂owi膮cych ryby - i 艂zy zakr臋ci艂y mi si臋 w oczach. Po raz pierwszy 偶a艂owa艂am, 偶e zamiast telepatk膮 nie jestem medium. Gdybym mia艂a zdolno艣ci parapsychologiczne, mog艂abym skoncentrowa膰 si臋 i domy艣li膰, co si臋 przydarzy艂o Cody'emu. Poniewa偶 jednak by艂am tylko telepatk膮, musia艂am czeka膰, a偶 kto艣 o nim pomy艣li. Nigdy nie spotka艂am prawdziwego medium, ale z tego co rozumiem jest to talent bardzo niepewny i cz臋sto nieokre艣lony, a w innych wypadkach a偶 nazbyt wyra藕ny i szczeg贸艂owy. Moje ma艂e dziwactwo mia艂o znacznie solidniejsze podstawy i pozwala艂o mi wierzy膰, 偶e zdo艂am pom贸c zaginionemu dziecku.

Gdy zbli偶a艂am si臋 do bufetu, pod wp艂ywem zapach贸w szko艂y zala艂y mnie wspomnienia. Wi臋kszo艣膰 by艂a bolesna, cho膰 niekt贸re przyjemne. Jako ma艂a dziewczynka zupe艂nie nie potrafi艂am panowa膰 nad umiej臋tno艣ciami telepatycznymi, w dodatku nie mia艂am poj臋cia, co jest ze mn膮 nie w porz膮dku. Rodzice zabierali mnie do psycholog贸w, kt贸rzy pr贸bowali odkry膰, dlaczego r贸偶ni臋 si臋 od r贸wie艣nik贸w. Ale wi臋kszo艣膰 moich nauczycieli to by艂y osoby 偶yczliwe. Pojmowali oni, 偶e ze wszystkich si艂 usi艂uj臋 si臋 uczy膰, lecz stale rozprasza mnie co艣, na co nie mam wp艂ywu.

Wdycha艂am zapach kredy, 艣rodk贸w czysto艣ci, papieru, ksi膮偶ek... i walczy艂am ze wspomnieniami.

Pami臋ta艂am wszystkie te korytarze i wej艣cia, jakbym dopiero co opu艣ci艂a szko艂臋. 艢ciany mia艂y wprawdzie obecnie kolor brzoskwiniowy, a nie - jak kiedy艣 - odcie艅 z艂amanej bieli, a miejsce br膮zowego linoleum zaj臋艂a szara wyk艂adzina w bure wzorki, lecz uk艂ad budynku pozosta艂 niezmieniony. Bez wahania wesz艂am bocznymi drzwiami prowadz膮cymi na ma艂膮 scen膮, kt贸ra mie艣ci艂a si臋 na ko艅cu bufetu. O ile czego艣 nie pokr臋ci艂am, o tym pomieszczeniu m贸wiono chyba „sala s艂u偶膮ca r贸偶nym celom". Cz臋艣膰 kuchenna by艂a odseparowana dzi臋ki drzwiom harmonijkowym, a sk艂adane stoliki z bufetu mo偶na by艂o bez trudu zdemontowa膰 i wynie艣膰. Obecnie sta艂y w r贸wnych rz臋dach i siedzieli przy nich niemal wy艂膮cznie sami doro艣li - poza dzie膰mi kilku nauczycielek, kt贸re akurat by艂y w salach z matkami, kiedy wybuch艂 alarm.

Znalaz艂am niziutkie, plastikowe krzese艂ko i postawi艂am je tu偶 za kotar膮 oddzielaj膮c膮 scen臋. Zamkn臋艂am oczy i zacz臋艂am si臋 koncentrowa膰. Gdy odsun臋艂am od siebie wszystkie bod藕ce zewn臋trzne i otworzy艂am umys艂 na my艣li innych, przesta艂am odczuwa膰 w艂asne cia艂o.

„To moja wina, moja wina, moja wina. Dlaczego nie zauwa偶y艂am, 偶e nie wr贸ci艂 na zewn膮trz? A mo偶e prze艣lizgn膮艂 si臋 jako艣 obok mnie? Czy m贸g艂 niezauwa偶ony po prostu wsi膮艣膰 do czyjego艣 samochodu?".

Biedna Halleigh. Siedzia艂a sama, a rosn膮cy kopiec jednorazowych chusteczek nie pozostawia艂 w膮tpliwo艣ci co do sposobu, w jaki sp臋dza艂a czas. Absolutnie niczemu nie zawini艂a, wi臋c „porzuci艂am" j膮 i skupi艂am si臋 na umys艂ach innych os贸b.

„O m贸j Bo偶e, dzi臋ki Bogu, 偶e to nie m贸j syn zagin膮艂...".

„...i艣膰 do domu i upiec ciasteczka...".

„Nie zd膮偶臋 p贸j艣膰 do sklepu i kupi膰 mi臋sa na hamburgery, mo偶e zadzwoni臋 do Ralpha i poprosz臋, 偶eby zaszed艂 do Sonic... Ale jedli艣my fast food wczoraj wieczorem, niedobrze by by艂o...".

„Jego matka jest kelnerk膮, ilu facet贸w z marginesu ta babka zna? Dzieciaka porwa艂 prawdopodobnie jeden z nich".

Te informacje pojawia艂y si臋 i pojawia艂y; przez m贸j m贸zg przetacza艂a si臋 litania nieszkodliwych my艣li. Dzieci my艣la艂y o przek膮skach i telewizji, a r贸wnocze艣nie by艂y przera偶one. Doro艣li przewa偶nie ogromnie bali si臋 o w艂asne pociechy i martwili o zwi膮zek, jaki mia艂o znikni臋cie Cody'ego ze sprawami ich rodzin i ich 艣wiata.

- Dos艂ownie za minut臋 - powiedzia艂 Andy Bellefleur - b臋dzie tu szeryf Dearborn, a wtedy podzielimy pa艅stwa na dwie grupy.

Nauczyciele si臋 odpr臋偶yli. Polecenie by艂o znajome, wielokrotnie otrzymywali podobne.

- Zadamy pa艅stwu pytania, ka偶demu po kolei, a potem b臋dziecie mogli wyj艣膰. Wiem, 偶e wszyscy bardzo si臋 przejmujecie. Nasi funkcjonariusze przeszukuj膮 teren, ale mo偶e uda nam si臋 uzyska膰 informacje, kt贸re pomog膮 nam znale藕膰 Cody'ego.

Wesz艂a pani Garfield. Wyczu艂am jej niepok贸j, gdy偶 emanowa艂 od niej niczym ciemna, burzowa chmura. Panna Maddy sta艂a tu偶 za ni膮. S艂ysza艂am d藕wi臋k sugeruj膮cy, 偶e tocz膮 si臋 k贸艂ka jej w贸zka za艂adowanego pojemnikiem na 艣mieci i 艣rodkami czysto艣ci. Otaczaj膮ce j膮 zapachy by艂y mi znane. Dozorczyni oczywi艣cie zacz臋艂a sprz膮ta膰 tu偶 po lekcjach. By艂a w jednej z sal i prawdopodobnie nic nie widzia艂a. Pani Garfield pewnie przebywa艂a w swoim biurze. Za moich czas贸w dyrektor, kt贸rym by艂 w贸wczas pan Heffernan, zawsze sta艂 przed szko艂膮 wraz z dy偶uruj膮cym nauczycielem, do czasu, a偶 wszystkie dzieci odjecha艂y; dzi臋ki temu rodzice zyskiwali szans臋 rozmowy z nim, gdyby mieli pytania dotycz膮ce post臋p贸w swojego dziecka... lub braku post臋p贸w.

Nie wychyli艂am si臋 zza zakurzonej kotary, by spojrze膰, ale dok艂adnie wiedzia艂am, co obie kobiety robi膮. Pani Garfield by艂a tak bardzo zdenerwowana, 偶e a偶 dr偶a艂a, a pann臋 Maddy wci膮偶 otacza艂 zapach produkt贸w do sprz膮tania i d藕wi臋ki tocz膮cego si臋 w贸zka. Poza tym dozorczyni by艂a nieszcz臋艣liwa i nade wszystko pragn臋艂a wr贸ci膰 do swojej pracy. Maddy Pepper mo偶e cechowa艂a si臋 ograniczon膮 inteligencj膮, lecz kocha艂a swoj膮 prac臋 i by艂a w niej dobra.

Du偶o si臋 dowiedzia艂am, gdy tam siedzia艂am. Odkry艂am mi臋dzy innymi, 偶e jedna z nauczycielek jest lesbijk膮, chocia偶 ma m臋偶a i troje dzieci. Inna z kolei jest w ci膮偶y, cho膰 jeszcze nikomu o tym nie powiedzia艂a. Dowiedzia艂am si臋, 偶e wi臋kszo艣膰 kobiet (w tej szkole by艂y wy艂膮cznie nauczycielki) 偶yje w stresie z powodu wielorakich obowi膮zk贸w wobec rodzin, pracy i ko艣cio艂a. Nauczycielka Cody'ego by艂a bardzo smutna, gdy偶 lubi艂a ch艂opca, chocia偶 uwa偶a艂a Holly za kobiet臋... dziwn膮. Ale naprawd臋 s膮dzi艂a, 偶e Holly stara si臋 by膰 dobr膮 matk膮, i ta wiara r贸wnowa偶y艂a jej niech臋膰 do gotyckiego wygl膮du kelnerki.

呕adna spo艣r贸d nap艂ywaj膮cych do mnie my艣li, niestety, nie pomog艂a mi odkry膰 miejsca pobytu Cody'ego. Do czasu, a偶 skupi艂am si臋 na umy艣le Maddy Pepper.

Kiedy Kenya stan臋艂a za mn膮, siedzia艂am nieruchomo z d艂oni膮 na ustach, poniewa偶 usi艂owa艂am nie krzykn膮膰. Nie mia艂am si艂y wsta膰 i p贸j艣膰 poszuka膰 Andy'ego lub kogo艣 innego. Ale ju偶 wiedzia艂am, gdzie jest ch艂opiec.

- Szef przys艂a艂 mnie tutaj z pytaniem, co odkry艂a艣 - szepn臋艂a.

Kenya czu艂a si臋 paskudnie z powodu otrzymanego zadania i chocia偶 zawsze mnie lubi艂a, nie by艂a przekonana, czy mog臋 zrobi膰 cokolwiek, by pom贸c policji. Uwa偶a艂a Andy'ego za g艂upca, kt贸ry ryzykuje karier臋, prosz膮c mnie, bym siedzia艂a ukryta za kotar膮.

Wtedy w艂a艣nie wychwyci艂am t臋 s艂ab膮, nie艣mia艂膮 my艣l.

Skoczy艂am na r贸wne nogi i z艂apa艂am Keny臋 za rami臋.

- Zajrzyjcie do 艣mietnika, tego na w贸zku. I to zaraz! - poleci艂am, pr贸buj膮c m贸wi膰 cicho, lecz (mia艂am nadziej臋) g艂osem na tyle ostrym, by sk艂oni膰 policjantk臋 do natychmiastowego dzia艂ania. - Jest w pojemniku na 艣mieci i jeszcze 偶yje!

Kenya nie zamierza艂a post臋powa膰 nierozwa偶nie, wi臋c nie wybieg艂a zza kurtyny, nie zeskoczy艂a ze sceny i nie pobieg艂a do w贸zka dozorczyni. Pos艂a艂a mi jedynie twarde spojrzenie, po czym powoli odesz艂a. Wysz艂am zza kotary i obserwowa艂am, jak funkcjonariuszka schodzi po kr贸tkich schodach przed scen膮 i idzie do miejsca, gdzie siedzi Maddy Pepper. Dozorczyni nerwowo stuka艂a palcami o udo, gdy偶 mia艂a ochot臋 na papierosa. Nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e podchodzi do niej Kenya, i ten widok j膮 zaalarmowa艂. A kiedy zobaczy艂a, 偶e policjantka dotyka wielkiego 艣mietnika, zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi.

- Nie chcia艂am tego! - krzykn臋艂a. - Nie chcia艂am! S艂ysz膮c ha艂as, wszyscy w pomieszczeniu zwr贸cili si臋 ku pannie Maddy, a na ich twarzach pojawi艂y si臋 identyczne przera偶one miny. Andy podszed艂 wielkimi krokami. Usta mia艂 zaci艣ni臋te. Kenya pochyla艂a si臋 nad pojemnikiem na 艣mieci, przeszukuj膮c jego zawarto艣膰 i wyrzucaj膮c przez rami臋 zu偶yte chusteczki. Zmartwia艂a na sekund臋, gdy dostrzeg艂a ch艂opca, po czym pochyli艂a si臋 tak nisko, 偶e o ma艂o nie wpad艂a do 艣mietnika.

- 呕yje! - zawo艂a艂a do Andy'ego. - Wezwij karetk臋!

***

- Wyciera艂a pod艂og臋, kiedy Cody wbieg艂 z powrotem do szko艂y po rysunki - opowiada艂 Andy. Siedzieli艣my w bufecie tylko we dwoje. - Nie wiem, czy s艂ysza艂a艣 ca艂膮 histori臋, skoro w sali zrobi艂o si臋 takie zamieszanie.

Skin臋艂am g艂ow膮. S艂ysza艂am nie tylko jej wyznanie, lecz tak偶e jej my艣li. Maddy przepracowa艂a w szkole wiele lat i nigdy nie mia艂a najmniejszych problem贸w z 偶adnym uczniem. Wystarczy艂o kilka jej ostrych s艂贸w i wszyscy jej s艂uchali. A dzi艣 Cody po prostu bieg艂 do klasy, zostawiaj膮c na pod艂odze 偶贸艂ty py艂ek, kt贸ry wni贸s艂 z dworu na butach i w mankietach spodni. Maddy krzykn臋艂a na niego, a on tak si臋 przestraszy艂, 偶e a偶 si臋 po艣lizgn膮艂 na mokrej powierzchni, upad艂 na plecy i uderzy艂 g艂ow膮 o pod艂og臋. W korytarzach le偶a艂a wyk艂adzina, kt贸ra mia艂a wyg艂usza膰 ha艂as, lecz w salach lekcyjnych jej nie by艂o i Cody trzasn膮艂 g艂ow膮 o linoleum.

Dozorczyni pomy艣la艂a, 偶e rozbi艂 sobie g艂ow臋 i nie 偶yje, wi臋c po艣piesznie ukry艂a cia艂o w najbli偶szym pojemniku. Uprzytomni艂a sobie, 偶e je艣li dziecko umar艂o, ona straci prac臋, i zareagowa艂a odruchowo. Nie mia艂a planu ani pomys艂u, co zrobi p贸藕niej. Nie wymy艣li艂a, jak pozb臋dzie si臋 zw艂ok, i nie przewidzia艂a, 偶e b臋dzie czu艂a si臋 z powodu tej sprawy tak bardzo nieszcz臋艣liwa i winna.

Poniewa偶 zar贸wno przedstawiciele policji, jak i ja pragn臋li艣my zachowa膰 w tajemnicy m贸j udzia艂 w 艣ledztwie, Andy zasugerowa艂 Kenyi, co powinna powiedzie膰 - 偶e nagle zrozumia艂a, 偶e jedynym nieprzeszukanym przez ni膮 miejscem w ca艂ej szkole jest pojemnik na 艣mieci Maddy Pepper.

- Naprawd臋 przysz艂o mi to do g艂owy - przyzna艂a Kenya. - Powinnam go przeszuka膰, a przynajmniej poszpera膰 w nim i sprawdzi膰, czy potencjalny porywacz nie wrzuci艂 do niego czego艣, co mog艂oby nas naprowadzi膰 na 艣lad.

Nie potrafi艂am odczyta膰 wyrazu okr膮g艂ej twarzy funkcjonariuszki. Kevin popatrzy艂 na Keny臋 ze zmarszczonym czo艂em. Wyczuwa艂, 偶e w tym o艣wiadczeniu jest co艣 wi臋cej. Kevin nie by艂 g艂upcem, szczeg贸lnie gdy chodzi艂o o jego partnerk臋.

My艣li Andy'ego by艂y dla mnie jasne.

- Nigdy wi臋cej nie pro艣 mnie, 偶ebym znowu to zrobi艂a - oznajmi艂am mu.

Kiwn膮艂 g艂ow膮, zgadzaj膮c si臋, lecz wiedzia艂am, 偶e k艂amie. Oczyma wyobra藕ni ju偶 widzia艂 nowe mo偶liwo艣ci, dziesi膮tki spraw rozwi膮zanych dzi臋ki mojej pomocy, z艂oczy艅c贸w schwytanych dzi臋ki mojemu udzia艂owi, Bon Temps ca艂kowicie wolne od przest臋pc贸w, kt贸rych ja bym mu wskaza艂a i przeciwko kt贸rym on znalaz艂by odpowiednie zarzuty!

- Nie zamierzam tego robi膰 - u艣ci艣li艂am. - Nie zamierzam ci pomaga膰 przez ca艂y czas. Ty jeste艣 detektywem, nie ja. Musisz rozwi膮zywa膰 sprawy w spos贸b legalny, bo tylko w ten spos贸b mo偶esz postawi膰 przed s膮dem przest臋pc臋 i doprowadzi膰 do jego skazania. Gdyby艣 korzysta艂 z mojej pomocy przez ca艂y czas, sta艂by艣 si臋 w swojej pracy niestaranny i powierzchowny. A wtedy nie rozwi膮偶esz spraw i zyskasz paskudn膮 reputacj臋.

M贸wi艂am rozpaczliwym tonem. By艂am bezsilna. Nie s膮dzi艂am, by moje s艂owa odnios艂y efekt.

- Ona nie czyta w magicznej kuli - zauwa偶y艂 Kevin.

Kenya wygl膮da艂a na zaskoczon膮, a Andy jeszcze bardziej. Uwaga funkcjonariusza wr臋cz go przerazi艂a. Kevin by艂 przecie偶 zwyk艂ym patrolowym, Andy natomiast 艣ledczym. Kevin by艂 spokojnym facetem, kt贸ry potrafi艂 s艂ucha膰, lecz niecz臋sto dzieli艂 si臋 opiniami. Mieszka艂 z matk膮 i by艂 z ni膮 bardzo zwi膮zany; mo偶e od dzieci艅stwa uczono go nieujawniania w艂asnych pogl膮d贸w.

- Nie mo偶esz ni膮 potrz膮sn膮膰 i otrzyma膰 w艂a艣ciwej odpowiedzi - kontynuowa艂. - Musisz odkry膰 prawd臋 sam. Nie by艂oby z twojej strony uprzejme zmienianie Sookie 偶ycia i czerpanie zysk贸w z jej pracy.

- Zgadza si臋 - przyzna艂 Andy, cho膰 bez zbytniego przekonania. - Ale pomy艣la艂em, 偶e ka偶da obywatelka chcia艂aby oczy艣ci膰 miasto, w kt贸rym mieszka, ze z艂odziei, gwa艂cicieli i morderc贸w.

- A co z cudzo艂o偶nikami i osobami, kt贸re kradn膮 gazety z automat贸w? - mrukn臋艂am. - Czy o ich grzeszkach r贸wnie偶 powinnam ci臋 powiadamia膰? Mam ci ich wszystkich wyda膰? Albo dzieciaki, kt贸re 艣ci膮gaj膮 na sprawdzianach?

- Sookie, wiesz dobrze, co mam na my艣li - odparowa艂, poblad艂y z w艣ciek艂o艣ci.

- Tak, 艣wietnie wiem, co masz na my艣li. I zapomnij o tym. Pomog艂am ci ocali膰 偶ycie tego dziecka. Nie dopu艣膰, 偶ebym tego po偶a艂owa艂a.

Wysz艂am t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 wesz艂am, czyli przez tylne drzwi, po czym obesz艂am teren szko艂y, a偶 dotar艂am do miejsca, gdzie zostawi艂am samoch贸d. Bardzo ostro偶nie jecha艂am z powrotem do baru, poniewa偶 ci膮gle dygota艂am, przepe艂niona nienale偶膮cymi do mnie intensywnymi emocjami, kt贸rych by艂am 艣wiadkiem tego popo艂udnia w budynku szkolnym.

W barze odkry艂am, 偶e Holly i Danielle ju偶 wysz艂y. Holly pojecha艂a do szpitala, by siedzie膰 przy 艂贸偶ku syna, a Danielle postanowi艂a j膮 tam zawie藕膰, gdy偶 przyjaci贸艂ka by艂a strasznie zdenerwowana.

- Policja ch臋tnie zawioz艂aby Holly do szpitala - wyja艣ni艂 Sam. - Wiedzia艂em jednak, 偶e babeczka nie ma w艂a艣ciwie nikogo bliskiego poza Danielle, wi臋c pomy艣la艂em, 偶e r贸wnie dobrze mog臋 zwolni膰 je obie.

- Jasne, ale teraz ja b臋d臋 musia艂a obs艂u偶y膰 wszystkich klient贸w sama - odburkn臋艂am zgry藕liwie, my艣l膮c, 偶e za pomoc w odszukaniu synka Holly zosta艂am ukarana podw贸jnie.

Szef u艣miechn膮艂 si臋 do mnie, a wtedy nie potrafi艂am si臋 powstrzyma膰 i przez sekund臋 jedynie odwzajemnia艂am si臋 tym samym.

- Zadzwoni艂em do Tanyi Grissom. Odpar艂a, 偶e ch臋tnie popracuje w zast臋pstwie.

Tanya Grissom niedawno wprowadzi艂a si臋 do Bon Temps i natychmiast przysz艂a do „Merlotte'a", prosz膮c o prac臋. Oznajmi艂a mojemu szefowi, 偶e uko艅czy艂a szko艂臋 dla kelnerek i 偶e potrafi zarobi膰 w napiwkach ponad dwie艣cie dolar贸w w jedn膮 noc. Uzna艂am, 偶e co艣 takiego nie jest mo偶liwe w Bon Temps, i powiedzia艂am jej to szczerze i wprost.

- Zadzwoni艂e艣 najpierw do Arlene i Charlsie? - warkn臋艂am.

U艣wiadomi艂am sobie, 偶e przekraczam swoje kompetencje, jako 偶e by艂am jedynie kelnerk膮 i barmank膮, a nie wp贸艂w艂a艣cicielk膮 „Merlotte'a", nie mia艂am wi臋c prawa wypomina膰 Samowi, 偶e powinien najpierw zatelefonowa膰 do kelnerek z d艂u偶szym sta偶em i dopiero na ko艅cu do nowej pracownicy. Nowa bez w膮tpienia by艂a zmiennokszta艂tn膮 i ba艂am si臋, 偶e ten fakt od razu usposobi艂 do niej Sama przychylnie.

Szef nie wygl膮da艂 jednak wcale na poirytowanego moj膮 uwag膮.

- Tak, zadzwoni艂em najpierw do nich - odpowiedzia艂 rzeczowo. - Arlene o艣wiadczy艂a, 偶e ma randk臋, a u Charlsie jest wnuczka. Charlsie da艂a mi do zrozumienia, 偶e powoli b臋dzie rezygnowa艂a z pracy. S膮dz臋, 偶e zajmie si臋 opiek膮 nad wnuczk膮, kiedy jej synowa wr贸ci do pracy.

- Och - b膮kn臋艂am zak艂opotana.

B臋d臋 musia艂a przyzwyczai膰 si臋 do kogo艣 nowego. Oczywi艣cie, kelnerki przychodz膮 i odchodz膮, tote偶 pozna艂am ich ca艂kiem sporo w ci膮gu... O kurcz臋! W ci膮gu ju偶 pi臋ciu lat, kt贸re przepracowa艂am dla Sama. W dni robocze bar „U Merlotte'a" by艂 otwarty a偶 do p贸艂nocy, a w pi膮tki i soboty nawet godzin臋 d艂u偶ej. Przez jaki艣 czas Sam otwiera艂 r贸wnie偶 w niedziel臋, uzna艂 jednak, 偶e niezbyt mu si臋 to op艂aca, i zrezygnowa艂 z tego pomys艂u. Tak czy owak, obecnie „Merlotte" by艂 zamkni臋ty w niedziele, chyba 偶e kto艣 wynaj膮艂 lokal na prywatne przyj臋cie.

Sam stara艂 si臋 tak wyznacza膰 nasze zmiany, by ka偶da kelnerka mia艂a okazj臋 co jaki艣 czas popracowa膰 wieczorem, kiedy mog艂a zarobi膰 najwi臋cej, tote偶 w niekt贸re dni przychodzi艂am o jedenastej i zostawa艂am do siedemnastej (lub osiemnastej trzydzie艣ci, je艣li panowa艂 naprawd臋 spory ruch), a w inne pracowa艂am od siedemnastej do zamkni臋cia. Pocz膮tkowo eksperymentowa艂 z tym uk艂adem, a偶 wszystkie si臋 zgodzi艂y艣my, 偶e tak jest najlepiej. Szef oczekiwa艂 po nas troch臋 elastyczno艣ci, ale w zamian za to bez problem贸w zwalnia艂 nas, ilekro膰 kt贸ra艣 musia艂a pojecha膰 na pogrzeb, wesele czy mia艂a do za艂atwienia inne sprawy.

Zanim pi臋膰 lat temu podj臋艂am u niego prac臋, pr贸bowa艂am w kilku miejscach, mam wi臋c por贸wnanie i wiem, 偶e Sam jest najsympatyczniejszym pracodawc膮, jakiego mo偶na sobie wyobrazi膰. W kt贸rym艣 momencie naszej znajomo艣ci sta艂 si臋 zreszt膮 dla mnie kim艣 wi臋cej ni偶 tylko chlebodawc膮; by艂 moim przyjacielem. Kiedy si臋 dowiedzia艂am, 偶e jest zmiennokszta艂tnym, w og贸le si臋 tym faktem nie przej臋艂am. S艂ysza艂am wcze艣niej plotki o tej spo艂eczno艣ci, wilko艂aki bowiem rozwa偶a艂y pomys艂 powiadomienia ludzko艣ci o swoim istnieniu, dok艂adnie tak, jak to p贸藕niej uczyni艂y wampiry. Martwi艂am si臋 wtedy o Sama. Martwi艂am si臋, czy mieszka艅cy Bon Temps zaakceptuj膮 jego inno艣膰. Czy nie uznaj膮, 偶e dot膮d ich oszukiwa艂? A mo偶e podeszliby do tej rewelacji spokojnie? Odk膮d wampiry ujawni艂y si臋 w spos贸b tak starannie przygotowany, 偶ycie, jakie my, istoty ludzkie znali艣my, ca艂kowicie i nieodwracalnie si臋 zmieni艂o. I to na ca艂ym 艣wiecie. Niekt贸re kraje, gdy ust膮pi艂 pocz膮tkowy szok, stara艂y si臋 pomaga膰 wampirom w integracji, przyw贸dcy innych pa艅stw natomiast oznajmili, 偶e nieumarli nie s膮 lud藕mi i przy pierwszej sposobno艣ci trzeba ich zabija膰, do czego jednoznacznie zach臋cali swoich obywateli (艂atwiej powiedzie膰, ni偶 zrobi膰).

- Jestem pewna, 偶e Tanya si臋 sprawdzi - stwierdzi艂am, lecz nawet dla mnie m贸j ton zabrzmia艂 niezdecydowanie.

Powodowana nag艂ym impulsem - i przypuszczam, 偶e z powodu emocji, kt贸rych dzi艣 do艣wiadczy艂am - rzuci艂am si臋 Samowi na szyj臋 i u艣ciska艂am go. Poczu艂am wo艅 czystej sk贸ry i w艂os贸w, a tak偶e lekki, s艂odki aromat p艂ynu po goleniu zmieszany z nut膮 wina i piwa... Ot, zapach Sama. Wci膮gn臋艂am go w p艂uca jak tlen.

M贸j szef, zaskoczony, te偶 mnie u艣ciska艂, a ja przez sekund臋 tak bardzo rozkoszowa艂am si臋 ciep艂em jego obj臋膰, 偶e a偶 zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. Potem odsun臋li艣my si臋 od siebie, poniewa偶 znajdowali艣my si臋 w pracy i nie byli艣my w sali sami - przy stolikach siedzia艂o r贸wnie偶 kilkoro klient贸w. Zreszt膮, w tym momencie wesz艂a Tanya, wi臋c dobrze, 偶e ju偶 si臋 do siebie nie kleili艣my. Nie chcia艂am, 偶eby sobie my艣la艂a, 偶e taki panuje tutaj zwyczaj.

Tanya jest ni偶sza ode mnie, a ja mierz臋 metr sze艣膰dziesi膮t siedem centymetr贸w. 艁adna kobietka, mniej wi臋cej pod trzydziestk臋. Jej w艂osy s膮 kr贸tkie, proste, l艣ni膮ce, w jasnokasztanowym odcieniu, kt贸ry pasuje do jej piwnych oczu. Ma w膮skie usta, ma艂y, okr膮g艂y nosek i zgrabn膮 sylwetk臋. Nie mia艂am absolutnie 偶adnego powodu, by jej nie lubi膰, a jednak nie by艂am szcz臋艣liwa, 偶e j膮 widz臋. Wstydzi艂am si臋 za siebie z tego powodu. Powinnam da膰 jej szans臋 - niech mi poka偶e, jaka jest.

I tak zreszt膮 pr臋dzej czy p贸藕niej poznam jej prawdziwy charakter. Nikt nie mo偶e ukry膰 przede mn膮 swoich cech - nawet zmiennokszta艂tny. Usi艂uj臋 nie ws艂uchiwa膰 si臋 w my艣li znajomych os贸b, lecz nie jestem te偶 w stanie ca艂kowicie zablokowa膰 umys艂u na nap艂yw tych my艣li. Kiedy spotyka艂am si臋 z Billem, Compton uczy艂 mnie, jak „zamyka膰 umys艂", dzi臋ki czemu od tamtej pory moje 偶ycie sta艂o si臋 艂atwiejsze - a dok艂adniej: przyjemniejsze. Teraz mog艂am si臋 cz臋艣ciej odpr臋偶a膰.

Tanya cz臋sto si臋 u艣miecha, musz臋 jej to przyzna膰. U艣miecha艂a si臋 do Sama, do mnie i do klient贸w. Nie by艂 to nerwowy u艣mieszek w typie mojego, kt贸ry m贸wi: „Mam w g艂owie ci膮g艂y zgie艂k, ale pr贸buj臋 wygl膮da膰 normalnie". U艣miech Tanyi by艂 raczej w stylu: „Jestem naprawd臋 bystra i weso艂a. I zamierzam zjedna膰 sobie was wszystkich". Nim wzi臋艂a tac臋 i zacz臋艂a pracowa膰, zada艂a mi mn贸stwo sensownych pyta艅, kt贸re odzwierciedla艂y jej do艣wiadczenie jako kelnerki.

- Co jest nie tak? - naciska艂 Sam.

- Wszystko okej - odburkn臋艂am. - Ja tylko...

- Wygl膮da na do艣膰 sympatyczn膮 osob臋 - upiera艂 si臋. - My艣lisz, 偶e co艣 z ni膮 jest nie w porz膮dku?

- Niczego takiego nie zauwa偶y艂am - zapewni艂am go, sil膮c si臋 na pogodny, mi艂y ton. Wiedzia艂am jednak, 偶e mam na twarzy typowy dla siebie rozedrgany u艣miech. - S艂uchaj, Jane Bodehouse prosi o kolejnego drinka. Pewnie znowu b臋dziemy musieli zadzwoni膰 po jej syna.

W tym momencie Tanya odwr贸ci艂a si臋 i popatrzy艂a na mnie w taki spos贸b, jakby wyczu艂a m贸j wzrok na swoich plecach. Jej u艣miech na moment znikn膮艂, a zast膮pi艂o go spojrzenie tak spokojne, 偶e natychmiast przesta艂am j膮 traktowa膰 jak zagro偶enie. Przygl膮da艂y艣my si臋 sobie przez chwil臋, po czym ona u艣miechn臋艂a si臋 do mnie szeroko i ruszy艂a do nast臋pnego stolika; spyta艂a siedz膮cego tam m臋偶czyzn臋, czy ma ju偶 przynie艣膰 mu nast臋pne piwo.

Nagle pomy艣la艂am: ciekawe, czy Tanya interesuje si臋 Samem?

Nie spodoba艂y mi si臋 emocje towarzysz膮ce temu pytaniu i uzna艂am, 偶e dzi艣 zdarzy艂o si臋 dostatecznie du偶o i nie warto wymy艣la膰 sobie nowych zmartwie艅. Na dodatek Jason nie zadzwoni艂.

Po pracy pojecha艂am do domu. Mia艂am mn贸stwo na g艂owie: ojciec Riordan, Peltowie, Cody, poronienie Crystal.

Zjecha艂am 偶wirowym podjazdem przez las, ale kiedy dotar艂am na polan臋 i objecha艂am dom, chc膮c zaparkowa膰 przy tylnych drzwiach, ponownie uderzy艂o mnie uczucie izolacji. Po tych kilku tygodniach, podczas kt贸rych mieszka艂am w mie艣cie, tu, we w艂asnym domu, czu艂am si臋 jeszcze bardziej osamotniona i chocia偶 cieszy艂am si臋 z powrotu, r贸wnocze艣nie odnosi艂am wra偶enie, 偶e nic nigdy nie b臋dzie ju偶 takie samo jak przed po偶arem.

Wcze艣niej rzadko przeszkadza艂o mi, 偶e mieszkam sama w odludnym miejscu, jednak w ci膮gu ostatnich paru miesi臋cy uprzytomni艂am sobie, jak niesamowicie jestem bezbronna. Kilka razy przydarzy艂o mi si臋 co艣 niemi艂ego, a dwukrotnie gdy wesz艂am do domu, czekali w nim na mnie intruzi. Obecnie zainstalowa艂am w drzwiach naprawd臋 dobre zamki, a tak偶e - zar贸wno we frontowych, jak i w tylnych - zamontowa艂am wizjery. No i brat po偶yczy艂 mi strzelb臋 Benelli do obrony.

Na zewn臋trznych naro偶nikach domu mia艂am du偶e reflektory, nie lubi臋 jednak, gdy 艣wiat艂o pali si臋 przez ca艂膮 noc. Ostatnio bra艂am pod uwag臋 zakup lampy z czujnikiem ruchu. W moim przypadku mog艂aby jednak si臋 nie sprawdzi膰. Jako 偶e mieszkam na wielkiej polanie po艣rodku lasu, przez m贸j dziedziniec w nocy cz臋sto przebiegaj膮 mniejsze i wi臋ksze zwierz臋ta, tote偶 za ka偶dym razem, gdy byle opos w臋drowa艂by sobie po trawie, 艣wiat艂o by si臋 zapala艂o.

Poza tym pojawia艂o si臋 pytanie o zasadno艣膰 posiadania reflektor贸w.

Istot, kt贸rych si臋 ba艂am, nie wystraszy byle 艣wiat艂o. Widzia艂abym je po prostu lepiej przez t臋 chwil臋, zanim... dopadn膮 mnie i zjedz膮. Ponadto nie mia艂am s膮siad贸w, kt贸rych nag艂e 艣wiat艂a mog艂yby zaalarmowa膰 czy poruszy膰. Zda艂am sobie spraw臋, 偶e - co dziwne - za 偶ycia babci rzadko bywa艂am przera偶ona. Babcia by艂a tward膮 ma艂膮 dam膮 jak na kobiet臋 pod osiemdziesi膮tk臋, ale przecie偶 nie by艂aby w stanie obroni膰 mnie nawet przed pch艂膮. A jednak czu艂am si臋 wtedy bezpieczniej, cho膰by dlatego, 偶e nie mieszka艂am ca艂kiem sama.

Poniewa偶 tyle my艣la艂am o w艂asnym bezpiecze艅stwie, wysiadaj膮c z auta, by艂am okropnie zdenerwowana. Min臋艂am pikap zaparkowany przed domem, potem otworzy艂am tylne drzwi, przesz艂am przez dom i otworzy艂am drzwi frontowe. Mia艂am przykre wra偶enie, 偶e znowu czeka mnie udzia艂 w nieprzyjemnej scence. Ma艂o tego, nagle wyda艂o mi si臋, 偶e od minut, kt贸re sp臋dzi艂am na frontowym ganku, kiedy obserwowa艂am pszczo艂y nad grusz膮, min臋艂y dni, a nie godziny.

Calvin Norris, przyw贸dca pumo艂ak贸w z Hotshot, wysiad艂 z pikapu i wszed艂 po schodach. Calvin jest brodaczem po czterdziestce i bardzo powa偶nym facetem, kt贸ry czuje na swoich barkach wielk膮 odpowiedzialno艣膰. Wnosz膮c z jego wygl膮du, przyjecha艂 prosto z pracy. Mia艂 na sobie b艂臋kitn膮 koszul臋 i niebieskie d偶insy, czyli str贸j typowy dla majstr贸w z Norcross.

- Sookie - powiedzia艂 i skin膮艂 mi g艂ow膮.

- Wejd藕, prosz臋 - odpar艂am, chocia偶 z wyra藕nym oci膮ganiem.

Musz臋 nadmieni膰, 偶e Calvin zawsze by艂 wobec mnie wy艂膮cznie grzeczny. W dodatku par臋 miesi臋cy temu pom贸g艂 mi wybawi膰 z opresji brata, przetrzymywanego w szopie. By艂am mu d艂u偶na przynajmniej uprzejmo艣膰.

- Moja bratanica zadzwoni艂a do mnie, kiedy ju偶 min臋艂o zagro偶enie - powiedzia艂 ze smutkiem, gdy zaj膮艂 miejsce na kanapie, kt贸re mu wskaza艂am, sugeruj膮c, 偶e jest w moim domu mile widziany. - Zdaje mi si臋, 偶e ocali艂a艣 jej 偶ycie.

- Naprawd臋 si臋 ciesz臋, 偶e Crystal miewa si臋 lepiej. Ale ja tylko zadzwoni艂am po lekark臋, nic wi臋cej. - Usiad艂am w moim ulubionym starym fotelu i natychmiast odkry艂am, 偶e padam ze zm臋czenia. Zmusi艂am si臋 do wysi艂ku i wyprostowa艂am. - Czyli 偶e doktor Ludwig uda艂o si臋 powstrzyma膰 krwawienie?

Calvin kiwn膮艂 g艂ow膮. Przypatrzy艂 mi si臋 bacznie, w jego niezwyk艂ych oczach dostrzeg艂am powag臋.

- Nic jej nie b臋dzie - oznajmi艂. - W艣r贸d naszych kobiet poronienia s膮 cz臋ste. Dlatego w艂a艣nie mamy nadziej臋... No c贸偶.

Wzdrygn臋艂am si臋 pod ci臋偶arem nadziei Calvina. Wci膮偶 wierzy艂, 偶e zostan臋 jego 偶on膮. Nie jestem pewna, dlaczego czu艂am si臋 winna; prawdopodobnie z powodu jego straszliwego rozczarowania. To przecie偶 nie moja wina, 偶e jego propozycja nie by艂a dla mnie atrakcyjna.

- Domy艣lam si臋, 偶e Jason i Crystal wezm膮 艣lub - o艣wiadczy艂 trze藕wo. - Musz臋 powiedzie膰, 偶e nie przepadam za twoim bratem, ale to nie ja go po艣lubi臋.

By艂am zak艂opotana. Nie mia艂am poj臋cia, czy 艣lub jest pomys艂em Jasona, Calvina czy mo偶e Crystal. Brat na pewno nie my艣la艂 o 艣lubie dzi艣 rano, chyba 偶e o nim zapomnia艂, gdy偶 za bardzo martwi艂 si臋 o narzeczon膮.

- No c贸偶, szczerze m贸wi膮c - powiedzia艂am - ja r贸wnie偶 nie przepadam za Crystal. Ale nie ja mam si臋 z ni膮 偶eni膰. - Wzi臋艂am g艂臋boki wdech. - Postaram si臋 ze wszystkich si艂 pom贸c im, je艣li postanowi膮... to zrobi膰. Jason, jak wiesz, jest jedynym cz艂onkiem mojej rodziny. Mam tylko jego.

- Sookie - odpar艂 i g艂os nagle wyra藕nie mu zadr偶a艂. - Chc臋 pom贸wi膰 r贸wnie偶 o czym艣 innym.

Jasne, 偶e chcia艂! Niemo偶liwe, 偶eby uda艂o mi si臋 tego unikn膮膰!

- Wiem, 偶e kiedy wychodzi艂a艣 z mojego domu, kto艣 powiedzia艂 ci co艣, co ci臋 do mnie zrazi艂o. Chcia艂bym wiedzie膰, kto i co ci powiedzia艂. Nie mog臋 wyja艣ni膰 problemu, je艣li nie wiem, na czym polega.

Zrobi艂am kolejny g艂臋boki wdech i dobrze si臋 zastanowi艂am nad zdaniem, kt贸re zamierza艂am wyg艂osi膰.

- Calvinie, wiem, 偶e Terry jest twoj膮 c贸rk膮.

Gdy pojecha艂am odwiedzi膰 Calvina, kt贸rego po postrzale w艂a艣nie wypisano ze szpitala, spotka艂am w jego domu Terry i jej matk臋, Maryelizabeth. Chocia偶 bez w膮tpienia nie mieszka艂y tam, by艂o wida膰, 偶e traktuj膮 jego dom niemal jak w艂asny. Wtedy dziewczyna spyta艂a mnie, czy zamierzam wyj艣膰 za m膮偶 za jej ojca.

- Tak - przyzna艂 Calvin. - Gdyby艣 spyta艂a, sam bym ci powiedzia艂.

- Masz r贸wnie偶 inne dzieci?

- Tak, jeszcze tr贸jk臋.

- Z r贸偶nymi matkami?

- Z trzema. Mia艂am racj臋.

- Dlaczego tak jest? - spyta艂am.

- Poniewa偶 jestem pe艂nokrwistym pumo艂akiem - odpar艂, jak gdyby to by艂o oczywiste. - Jako 偶e jedynie pierwsze dziecko jest czystej krwi, zwi膮zki si臋 ko艅cz膮.

Ogromnie si臋 cieszy艂am w tym momencie, 偶e nigdy na powa偶nie nie rozwa偶a艂am po艣lubienia Calvina, poniewa偶 do tej pory by艂abym ju偶 pewnie kolejn膮 porzucon膮 eksma艂偶onk膮. Przypomnia艂 mi si臋 nowo wybrany przyw贸dca wilko艂aczego stada i rytua艂, kt贸remu odda艂 si臋 natychmiast po wyborach.

- Wi臋c to nie pierwsze dziecko danej kobiety jest pe艂nokrwistym zmiennokszta艂tnym, lecz... jej pierwsze dziecko z konkretnym m臋偶czyzn膮.

- Zgadza si臋. - Calvin wygl膮da艂 na zdumionego, 偶e o tym nie wiedzia艂am. - Pierwsze dziecko pary pe艂nokrwistych zmiennokszta艂tnych jest czystej krwi. A poniewa偶 nasza populacja jest tak niewielka, m臋skie osobniki czystej krwi musz膮 sp贸艂kowa膰 z jak najwi臋ksz膮 liczb膮 pe艂nokrwistych pumo艂aczyc. Tylko w ten spos贸b mo偶emy powi臋kszy膰 stado.

- Rozumiem. - Odczeka艂am minut臋, po czym spyta艂am: - I s膮dzi艂e艣, 偶e je艣li si臋 pobierzemy, b臋dzie mi odpowiada膰 to, 偶e od czasu do czasu zap艂adniasz inne kobiety?

- Nie, nie oczekiwa艂bym takich wyrzecze艅 od osoby spoza naszego 艣wiata - odrzek艂 tym samym rzeczowym tonem. - My艣l臋, 偶e nadszed艂 czas, abym osiad艂 z jedn膮 kobiet膮. Wype艂ni艂em ju偶 swoje obowi膮zki przyw贸dcy.

Powstrzyma艂am si臋 i nie przewr贸ci艂am oczyma. Gdybym mia艂a do czynienia z kim艣 innym, zachichota艂abym, ale Calvin by艂 powa偶anym m臋偶czyzn膮 i nie zas艂u偶y艂 sobie na tak膮 reakcj臋.

- Teraz pragn臋 towarzyszki 偶ycia, a zreszt膮, gdybym zasili艂 spo艂eczno艣膰 艣wie偶膮 krwi膮, by艂oby to dla stada wy艂膮cznie dobre. Wiesz... ju偶 zbyt d艂ugo krzy偶ujemy si臋 pomi臋dzy sob膮. Moje oczy mog膮 w艂a艣ciwie uchodzi膰 za ludzkie, a Crystal potrzebuje na przemian臋 strasznie du偶o czasu. Musimy doda膰 co艣 nowego do naszej puli gen贸w, jak mawiaj膮 naukowcy. Gdyby艣my ty i ja mieli dziecko, na co mia艂em nadziej臋, ono nigdy nie sta艂oby si臋 pe艂nym pumo艂akiem, lecz mog艂oby zasili膰 spo艂eczno艣膰 艣wie偶膮 krwi膮 i nauczy膰 naszych ludzi nowych umiej臋tno艣ci.

- Dlaczego wybra艂e艣 mnie?

- Bo ci臋 lubi臋 - odpar艂 prawie nie艣mia艂o. - I jeste艣 naprawd臋 艂adna. - U艣miechn膮艂 si臋 do mnie rzadkim u niego, 艂agodnym u艣miechem. - Obserwuj臋 ci臋 w barze od lat. Jeste艣 dla ka偶dego mi艂a, potrafisz ci臋偶ko pracowa膰 i nie masz nikogo, kto by si臋 tob膮 opiekowa艂 tak, jak na to zas艂ugujesz. I wiesz o nas, wi臋c 偶ycie w Hotshot nie stanowi艂oby dla ciebie zbyt du偶ego szoku.

- Czy inni zmiennokszta艂tni post臋puj膮 identycznie? - spyta艂am tak cicho, 偶e niemal nie s艂ysza艂am w艂asnych s艂贸w.

Zagapi艂am si臋 na swoje d艂onie, kt贸re trzyma艂am zaci艣ni臋te na kolanach, i prawie bez tchu czeka艂am na odpowied藕. Moje my艣li ca艂kowicie wype艂ni艂y zielone oczy Alcide'a.

- Kiedy stan stada straszliwie maleje, staje to si臋 wr臋cz ich obowi膮zkiem - odpar艂 powoli. - Co ci chodzi po g艂owie, Sookie?

- Jak wiesz, by艂am na wyborach przyw贸dcy stada wilko艂aczego w Shreveport i ten, kt贸ry zwyci臋偶y艂... Patrick Furnan... uprawia艂 seks z m艂od膮 wilko艂aczyc膮, chocia偶 jest 偶onaty. Zacz臋艂am si臋 zastanawia膰...

- Czy mia艂em kiedykolwiek u ciebie szanse? - wszed艂 mi w s艂owo Norris.

Najwyra藕niej sam wyci膮gn膮艂 wnioski.

Nie mog艂am wini膰 Calvina za pragnienie utrzymania dotychczasowego stylu 偶ycia. Skoro sposoby wydawa艂y mi si臋 wstr臋tne, to by艂 wy艂膮cznie m贸j problem.

- Dzi臋kuj臋, 偶e si臋 mn膮 interesujesz - powiedzia艂am. - Ale jestem chyba za bardzo istot膮 ludzk膮, by bra膰 pod uwag臋 fakt, 偶e m贸j m膮偶 ma wsz臋dzie wok贸艂 dzieci. By艂abym po prostu... To po prostu stale by mnie odrzuca艂o, ta wiedza, 偶e ma艂偶onek uprawia艂 seks niemal z ka偶d膮 kobiet膮, kt贸r膮 codziennie widuj臋.

Gdyby si臋 tak nad tym zastanowi膰, Jason 艣wietnie b臋dzie pasowa艂 do spo艂eczno艣ci Hotshot. Rozmy艣la艂am przez chwil臋, ale Calvin milcza艂.

- Mam nadziej臋, 偶e niezale偶nie od mojej odpowiedzi twoja spo艂eczno艣膰 dobrze przyjmie mojego brata.

- Nie wiem, czy zrozumie, co robimy - odrzek艂 Calym. - Ale Crystal poroni艂a ju偶 wcze艣niej i by艂o to dziecko pumo艂aka pe艂nej krwi. Teraz poroni艂a dziecko twojego brata. My艣l臋, 偶e nie powinna ju偶 pr贸bowa膰 zaj艣膰 w ci膮偶臋 z pum膮. Tyle 偶e... mo偶e nie b臋dzie w stanie urodzi膰 dziecka tak偶e twojemu bratu. Czujesz si臋 zobowi膮zana przekaza膰 mu t臋 informacj臋?

- Nie ja powinnam dyskutowa膰 t臋 kwesti臋 z Jasonem... Raczej sama Crystal.

Spojrza艂am Calvinowi w oczy. Otworzy艂am usta, chc膮c powiedzie膰, 偶e gdyby Jasonowi chodzi艂o wy艂膮cznie o posiadanie dzieci, nie powinien si臋 偶eni膰, pomy艣la艂am jednak, 偶e wol臋 nie kontynuowa膰 tego jak偶e delikatnego tematu.

Wychodz膮c, Calvin u艣cisn膮艂 mi r臋k臋 w jaki艣 dziwny, oficjalny spos贸b. S膮dzi艂am, 偶e ten gest oznacza koniec jego zalot贸w. Norris nigdy mnie szczeg贸lnie nie poci膮ga艂 i nigdy na serio nie rozwa偶a艂am przyj臋cia jego o艣wiadczyn. A jednak nie by艂abym szczera, gdybym nie przyzna艂a, 偶e marzy艂am o solidnym m臋偶u, kt贸ry ma dobr膮 prac臋 z dodatkowymi 艣wiadczeniami i kt贸ry przychodzi z tej pracy prosto do domu, a w wolne dni naprawia uszkodzone sprz臋ty. Wiedzia艂am, 偶e istniej膮 tacy ludzie tak偶e w艣r贸d zwyczajnych m臋偶czyzn - tacy, kt贸ry nie przemieniaj膮 si臋 w zwierz臋ta i kt贸rzy pozostaj膮 偶ywi przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋 siedem dni w tygodniu. Wiedzia艂am, 偶e s膮, poniewa偶 czyta艂am o ich istnieniu w my艣lach wielu klient贸w w moim barze.

Obawiam si臋, 偶e tak naprawd臋 w wyznaniu - czy te偶 wyja艣nieniu - Calvina uderzy艂 mnie zwi膮zek tej kwestii z decyzj膮 Alcide'a.

呕ywi艂am do Alcide'a pewne uczucia. I budzi艂 moje po偶膮danie. Gdy o nim my艣la艂am, zastanawia艂am si臋, jak wygl膮da艂oby nasze ma艂偶e艅stwo, zastanawia艂am si臋 nad tym w bardzo, hmm, niedyskretny spos贸b, zupe艂nie inny ni偶 bezosobowe spekulacje na temat ubezpieczenia zdrowotnego, kt贸re zyska艂abym dzi臋ki 艣lubowi z Calvinem. Chocia偶, odk膮d zastrzeli艂am by艂膮 narzeczon膮 Alcide'a, porzuci艂am marzenia o przysz艂o艣ci z nim. A jednak, mimo 偶e nie przyznawa艂am si臋 do tego nawet przed sob膮, ci膮gle wraca艂am do tej my艣li, nawet teraz, kiedy wiedzia艂am, 偶e Alcide spotyka si臋 z Mari膮 - Star. Dzi艣, w rozmowie z Peltami stanowczo zaprzeczy艂am, jakoby Alcide kiedykolwiek si臋 mn膮 interesowa艂. Tyle 偶e... chyba wci膮偶 偶ywi艂am t臋skn膮 nadziej臋.

Wsta艂am powoli, czuj膮c si臋 dwukrotnie starsza, ni偶 by艂am w rzeczywisto艣ci, i powlok艂am si臋 do kuchni, 偶eby wyj膮膰 z zamra偶arki co艣 na kolacj臋. Nie by艂am g艂odna, ale wiedzia艂am, 偶e je艣li nie przygotuj臋 sobie czego艣 teraz, niem膮drze najem si臋 p贸藕niej, wi臋c powiedzia艂am sobie twardo, 偶e powinnam si臋 zmusi膰.

Niestety, nie przygotowa艂am sobie tego wieczoru posi艂ku.

Zamiast tego opar艂am si臋 o drzwi lod贸wki i p艂aka艂am.


ROZDZIA艁 SI脫DMY

Nazajutrz by艂 pi膮tek; nie tylko m贸j jedyny wolny dzie艅 w tym tygodniu, lecz tak偶e dzie艅, w kt贸rym mia艂am randk臋, wi臋c powinien by膰 naprawd臋 pami臋tny. Nie zamierza艂am niszczy膰 go przyziemnymi zaj臋ciami, na przyk艂ad myciem pod艂贸g. Chocia偶 by艂o ci膮gle zbyt zimno na tak膮 rozrywk臋, wybra艂am jedn膮 z czynno艣ci, kt贸re lubi臋 najbardziej - w艂o偶y艂am bikini, nasmarowa艂am si臋 olejkiem i posz艂am pole偶e膰 na s艂o艅cu na szezlongu z regulacj膮 wysoko艣ci, kt贸ry naby艂am w Wal - Marcie na wyprzeda偶y posezonowej pod koniec ubieg艂ego lata. Wzi臋艂am ksi膮偶k臋, radio i kapelusz, po czym wysz艂am na frontowy dziedziniec, gdzie jest mniej drzew, a kwitn膮ce ro艣liny wabi膮 owady. Czyta艂am, 艣piewa艂am do muzyki z radia, a potem malowa艂am paznokcie u r膮k i n贸g. Chocia偶 pocz膮tkowo mia艂am g臋si膮 sk贸rk臋, szybko rozgrza艂am si臋 na s艂o艅cu, a dzi艣 na szcz臋艣cie nie by艂o zimnego wiatru.

Wiem, 偶e opalanie szkodzi, i pewnie zap艂ac臋 kiedy艣 za swoj膮 niefrasobliwo艣膰... i tak dalej, i tak dalej... Jest to jednak jedna z naprawd臋 nielicznych dost臋pnych dla mnie darmowych przyjemno艣ci.

Nikt nie przyszed艂 z wizyt膮, telefon nie dzwoni艂, a poniewa偶 艣wieci艂o s艂o艅ce, nie mog艂y te偶 przyby膰 偶adne wampiry. By艂am ca艂kiem sama i sp臋dza艂am cudownie czas. Oko艂o trzynastej zdecydowa艂am, 偶e musz臋 pojecha膰 do miasta po troch臋 artyku艂贸w spo偶ywczych i nowy biustonosz. Zatrzyma艂am si臋 przy wisz膮cej tu偶 przy Hummingbird Road skrzynce na listy i sprawdzi艂am, czy by艂 ju偶 listonosz. By艂. W skrzynce znajdowa艂 si臋 rachunek za kabl贸wk臋, a tak偶e rachunek za pr膮d, kt贸ry mnie troszk臋 zdo艂owa艂. Ale pod reklam贸wk膮 wyprzeda偶y w Sears dostrzeg艂am zaproszenie na wiecz贸r panie艅ski Halleigh i spis upragnionych prezent贸w. No c贸偶... O rety! Zdumia艂am si臋, lecz r贸wnocze艣nie ucieszy艂am. By艂am s膮siadk膮 Halleigh, kiedy przez kilka tygodni mieszka艂am w jednym z budynk贸w Sama podczas remontu mojego domu po po偶arze i widywa艂y艣my si臋 w owym czasie z Halleigh co najmniej raz dziennie. Czyli, podsumowuj膮c, nie zdziwi艂am si臋 tak bardzo, 偶e umie艣ci艂a mnie na li艣cie zaproszonych dziewczyn. Poza tym, mo偶e poczu艂a ulg臋 i wdzi臋czno艣膰, 偶e dzi臋ki mnie Cody tak szybko si臋 odnalaz艂?

Nie dostaj臋 wielu zaprosze艅, wi臋c zrobi艂o mi si臋 naprawd臋 przyjemnie. Trzy inne nauczycielki r贸wnie偶 zosta艂y zaproszone i na li艣cie prezent贸w pozosta艂y jeszcze „wolne" prezenty kuchenne. W sam膮 por臋, poniewa偶 wybiera艂am si臋 w艂a艣nie do supercentrum Wal - Mart w Clarice.

Po d艂u偶szym zastanowieniu kupi艂am tam dwulitrowe naczynie 偶aroodporne marki Corning Ware. Taki przedmiot przyda si臋 ka偶dej kobiecie. (Naby艂am r贸wnie偶 sok owocowy, ostry cheddar, bekon, ozdobny papier do pakowania prezent贸w i naprawd臋 艂adny niebieski komplet z艂o偶ony z biustonosza i majtek, to jednak nie ma nic do rzeczy).

Gdy dotar艂am do domu i rozpakowa艂am siatki z zakupami, owin臋艂am karton z naczyniem srebrzystym papierem, a p贸藕niej przyklei艂am bia艂膮 kokard臋. Zapisa艂am dat臋 i godzin臋 przyj臋cia w kalendarzu, a na prezencie po艂o偶y艂am zaproszenie. By艂am zatem gotowa na wiecz贸r panie艅ski.

Zadowolona, po zjedzeniu lunchu z rozp臋du umy艂am now膮 lod贸wk臋 na zewn膮trz i w 艣rodku.

Upra艂am stos ubra艅 w nowej pralce, 偶a艂uj膮c po raz setny, 偶e szafki kuchenne nie s膮 jeszcze zamontowane, poniewa偶 zm臋czy艂o mnie ju偶 szukanie przedmiot贸w zalegaj膮cych w nie艂adzie na pod艂odze.

Przesz艂am przez dom, sprawdzaj膮c, czy wsz臋dzie panuje porz膮dek. Quinn mia艂 przecie偶 po mnie przyjecha膰. Bezwiednie zmieni艂am po艣ciel i umy艂am 艂azienk臋 - nie mia艂am na my艣li seksu z Quinnem, chocia偶 lepiej by膰 przygotowan膮, prawda? Poza tym, lepiej si臋 czu艂am, wiedz膮c, 偶e wok贸艂 jest czysto i 艂adnie. Wy艂o偶y艂am 艣wie偶e r臋czniki w obu 艂azienkach, sprz膮tn臋艂am odkurzaczem salon i sypialnie. Nim wesz艂am pod prysznic, zamiot艂am nawet ganki, chocia偶 wiedzia艂am, 偶e zanim wr贸c臋 z randki, wszystkie powierzchnie ponownie pokryj膮 si臋 lekk膮 偶贸艂t膮 mgie艂k膮.

Wysuszy艂am w艂osy na s艂o艅cu, wiedz膮c, 偶e prawdopodobnie i one pokryj膮 si臋 偶贸艂tym py艂kiem. Starannie na艂o偶y艂am makija偶 - nie u偶y艂am zbyt wielu kosmetyk贸w, lecz przyjemnie by艂o malowa膰 si臋 z my艣l膮 o wyj艣ciu gdzie indziej ni偶 do pracy. Troch臋 cienia na powieki, sporo tuszu na rz臋sy, puder i szminka. Potem w艂o偶y艂am now膮 bielizn臋 na randk臋. Poczu艂am si臋 naprawd臋 szczeg贸lnie w tej ciemnoniebieskiej koronce. Obejrza艂am si臋 w wysokim stoj膮cym lustrze, sprawdzaj膮c efekt. Wygl膮da艂am 艣wietnie! Trzeba przecie偶 dodawa膰 sobie otuchy, prawda?

Str贸j, kt贸ry kupi艂am w „Ciuszkach Tary", by艂 szafirowy i uszyty z jakiego艣 ci臋偶kiego materia艂u, kt贸ry pi臋knie le偶a艂. W艂o偶y艂am spodnie, zapi臋艂am zamek i doda艂am g贸r臋. By艂 to wi膮zany bezr臋kawnik, kt贸ry 艂adnie spowija艂 m贸j biust. Eksperymentowa艂am z g艂臋boko艣ci膮 dekoltu, a偶 wreszcie uzyska艂am zadowalaj膮cy wynik, czyli obna偶enie sytuuj膮ce m贸j wygl膮d pomi臋dzy seksownym a tanim.

Wyj臋艂am z szafy czarny szal, kt贸ry Alcide da艂 mi w zamian za chust臋 zniszczon膮 przez Debbie Pelt. Uzna艂am, 偶e b臋d臋 potrzebowa艂a tego szala p贸藕niej wieczorem. Wsun臋艂am na stopy czarne sanda艂ki. D艂ugo dobiera艂am bi偶uteri臋, a偶 w ko艅cu zdecydowa艂am si臋 na prosty z艂oty 艂a艅cuszek (nale偶a艂 do babci) i niewyszukane kolczyki na sztyfcie w kszta艂cie kulek.

Ha!

Rozleg艂o si臋 stukanie do frontowych drzwi. Zerkn臋艂am na zegar, troch臋 zaskoczona, 偶e Quinn zjawia si臋 pi臋tna艣cie minut wcze艣niej. Nie s艂ysza艂am r贸wnie偶 jego pikapu. Otworzy艂am drzwi, w progu jednak sta艂 nie Quinn, a Eric.

Jestem pewna, 偶e ucieszy艂 si臋, widz膮c, jak zaskoczona robi臋 gwa艂towny wdech.

Nigdy nie otwierajcie drzwi domu bez sprawdzenia, kto puka. Niech wam si臋 nigdy nie wydaje, 偶e wiecie, kto za nimi stoi. Przecie偶 w艂a艣nie po to zainstalowa艂am wizjery! Ale偶 jestem g艂upia. Eric na pewno przylecia艂, poniewa偶 nigdzie nie widzia艂am 偶adnego samochodu.

- Mog臋 wej艣膰? - spyta艂 uprzejmie. Obejrza艂 mnie od g贸ry do do艂u. Oszacowawszy m贸j wygl膮d, zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie wystroi艂am si臋 raczej dla niego. Nie spodoba艂a mu si臋 ta my艣l. - Przypuszczam, 偶e spodziewasz si臋 kogo艣?

- Prawd臋 m贸wi膮c, tak, i wola艂abym, 偶eby艣 pozosta艂 po tamtej stronie drzwi - odpar艂am.

Cofn臋艂am si臋, 偶eby nie m贸g艂 mnie dotkn膮膰.

- Powiedzia艂a艣 Pam, 偶e nie chcesz przyjecha膰 do Shreveport - o艣wiadczy艂. O tak, rozz艂o艣ci艂o go to. - Wi臋c jestem i chc臋 si臋 dowiedzie膰, dlaczego nie odpowiadasz na moje wezwanie.

Zwykle jego akcent by艂 ledwie zauwa偶alny, lecz dzi艣 wydawa艂 si臋 znacznie wyra藕niejszy.

- Nie mia艂am czasu - odpar艂am. - Wychodz臋 wieczorem.

- No widz臋 - powiedzia艂 spokojniej. - Z kim wychodzisz?

- Czy to jest naprawd臋 twoja sprawa? - Spojrza艂am mu wyzywaj膮co w oczy.

- Oczywi艣cie, 偶e jest. Poczu艂am si臋 zak艂opotana.

- Niby dlaczego? - Odzyska艂am nieco pewno艣ci siebie.

- Powinna艣 by膰 moja - warkn膮艂. - Spa艂em z tob膮, dba艂em o ciebie i... wspiera艂em ci臋 finansowo.

- Zap艂aci艂e艣 mi tylko kwot臋, kt贸r膮 by艂e艣 mi d艂u偶ny za us艂ugi, jakie wy艣wiadczy艂am - odpar艂am. - Mo偶e spa艂e艣 ze mn膮, ale to by艂o dawno, a w ostatnim czasie w 偶aden spos贸b nie okaza艂e艣, 偶e pragniesz to powt贸rzy膰. Je艣li jestem dla ciebie wa偶na, okazujesz zainteresowanie w naprawd臋 dziwaczny spos贸b. Nigdy nie s艂ysza艂am o okazywaniu czu艂o艣ci poprzez totaln膮 oboj臋tno艣膰 po艂膮czon膮 z rozkazami przekazywanymi przez s艂ugus贸w.

C贸偶, wiem, 偶e zdanie by艂o chaotyczne, ale wiem te偶, 偶e Eric dobrze je zrozumia艂.

- Nazwa艂a艣 Pam s艂ugusem? - Po jego wargach przemkn膮艂 cie艅 u艣miechu, szybko jednak wampir na powr贸t przybra艂 obra偶on膮 min臋. Doskonale zdawa艂am sobie z spraw臋 z jego uczu膰. - Nie musz臋 kr臋ci膰 si臋 wok贸艂 ciebie, by okaza膰 ci zainteresowanie. Jestem szeryfem. A ty... ty jeste艣 w mojej 艣wicie.

Poczu艂am, 偶e opada mi szcz臋ka i rozdziawiam usta, lecz nie mog艂am tego powstrzyma膰. Babcia zawsze w takich momentach wytyka艂a mi, 偶ebym uwa偶a艂a, bo „mucha mi wleci", i teraz poczu艂am, 偶e mo偶e mi „wlecie膰" ca艂kiem spore stadko much.

- W twojej 艣wicie? - zdo艂a艂am wybe艂kota膰. - No c贸偶, mam w nosie ciebie i twoj膮 艣wit臋! Nie b臋dziesz mi m贸wi艂, co mam robi膰!

- Masz obowi膮zek jecha膰 ze mn膮 na konferencj臋 - upiera艂 si臋 Eric, po czym zacisn膮艂 usta, a oczy mu zap艂on臋艂y. - W艂a艣nie dlatego wezwa艂em ci臋 do Shreveport. Chcia艂em om贸wi膰 z tob膮 dzie艅 podr贸偶y i inne kwestie.

- Nie mam 偶adnych obowi膮zk贸w wobec ciebie i nie zamierzam nigdzie z tob膮 jecha膰. Uprzedzi艂 ci臋 kto艣 wy偶szy rang膮, kole艣.

- Kole艣? Kole艣?!

Gdyby w tym momencie Quinn nie zatrzyma艂 auta przed moim domem, zapewne moja sytuacja sta艂aby si臋 naprawd臋 trudna. Quinn nie przyjecha艂 pikapem, lecz lincolnem continentalem. Na my艣l o naszej podr贸偶y tym du偶ym samochodem poczu艂am chwil臋 zwyk艂ej snobistycznej przyjemno艣ci. Wybra艂am wprawdzie kostium ze spodniami przynajmniej cz臋艣ciowo dlatego, 偶e spodziewa艂am si臋 jazdy pikapem, do kt贸rego trudno si臋 wsiada, teraz jednak cieszy艂am si臋 perspektyw膮 w艣lizgni臋cia si臋 do luksusowej limuzyny. Quinn przeszed艂 przez trawnik i wspi膮艂 si臋 na ganek zgrabnie i szybko. Wyra藕nie si臋 nie 艣pieszy艂, a jednak nagle zjawi艂 si臋 przede mn膮 i ju偶 u艣miecha艂am si臋 do niego. Wygl膮da艂 艣wietnie. Mia艂 na sobie ciemnoszary garnitur, ciemnofioletow膮 koszul臋 oraz dwukolorowy krawat w tureckie wzory. Nosi艂 jeden kolczyk, prost膮 z艂ot膮 obr臋cz.

Eric wysun膮艂 k艂y.

- Witaj, Ericu - zagai艂 spokojnie Quinn. Pod wp艂ywem jego g艂臋bokiego g艂osu po plecach przebieg艂y mi ciarki. - Sookie, wygl膮dasz tak apetycznie, 偶e m贸g艂bym ci臋 zje艣膰.

Pos艂a艂 mi u艣miech, kt贸ry wywo艂a艂 u mnie kolejn膮 fal臋 dreszczy, tym razem nie tylko na plecach. Jeszcze jaki艣 czas temu nie uwierzy艂abym komu艣, kto by mi wmawia艂, 偶e w obecno艣ci Erica b臋d臋 umia艂a uwa偶a膰 innego m臋偶czyzn臋 za poci膮gaj膮cego. Myli艂abym si臋.

- Ty r贸wnie偶 wygl膮dasz bardzo fajnie - odpar艂am, usi艂uj膮c nie szczerzy膰 z臋b贸w jak idiotka.

Nie powinnam a偶 tak si臋 艣lini膰 na jego widok.

- Quinn, co nagada艂e艣 Sookie? - warkn膮艂 wampir.

Dw贸ch wysokich m臋偶czyzn popatrzy艂o na siebie twardo. Nie s膮dzi艂am, 偶ebym by艂a jedynym 藕r贸d艂em ich animozji. Znale藕li sobie pretekst, by teraz mierzy膰 si臋 wzrokiem. Jednak偶e przyczyny na pewno by艂y g艂臋bsze.

- Powiedzia艂em Sookie - odpar艂 beznami臋tnie Quinn - 偶e kr贸lowa potrzebuje jej us艂ug podczas konferencji i 偶e wezwanie kr贸lowej anuluje twoje.

- Od kiedy kr贸lowa wydaje rozkazy przez zmiennokszta艂tnych? - spyta艂 Eric. W jego tonie da艂o si臋 s艂ysze膰 pogard臋.

- Odk膮d ten konkretny zmiennokszta艂tny wykona艂 pewn膮 niezwykle dla niej wa偶n膮 us艂ug臋 biznesow膮 - odparowa艂 bez wahania m贸j nowy m臋偶czyzna. - Pan Cataliades podsun膮艂 Jej Wysoko艣ci my艣l, 偶e mog臋 by膰 dla niej u偶yteczny w sprawach dyplomatycznych, a moi wsp贸lnicy ch臋tnie zgodzili si臋 przej膮膰 cz臋艣膰 nale偶膮cych do mnie obowi膮zk贸w, abym skupi艂 si臋 na dzia艂alno艣ci dla kr贸lowej.

Nie by艂am pewna, czy nad膮偶am, ale rozumia艂am og贸lny sens jego odpowiedzi.

Eric by艂 rozsierdzony, 偶e tak powiem, wykorzystuj膮c wyraz z mojego kalendarza ze s艂owem na ka偶dy dzie艅. Wydawa艂 si臋 tak w艣ciek艂y, 偶e z jego oczu niemal strzela艂y iskry.

- Ta kobieta by艂a moja i b臋dzie moja! - obwie艣ci艂 stanowczym tonem, tote偶 o ma艂o nie obr贸ci艂am si臋, by sprawdzi膰, czy nie mam na po艣ladku wypalonego pi臋tna.

Quinn przeni贸s艂 na mnie spojrzenie.

- Kochanie, nale偶ysz do niego? - spyta艂.

- Nie - odrzek艂am.

- W takim razie jed藕my obejrze膰 przedstawienie - podsumowa艂 Quinn.

Nie wydawa艂 si臋 przera偶ony ani nawet zmartwiony. Zada艂am sobie pytanie, czy mam do czynienia z prawdziw膮 reakcj膮? A mo偶e tylko udawa艂? Tak czy owak, jego zachowanie mocno mi zaimponowa艂o.

W drodze do samochodu Quinna musia艂am przej艣膰 obok wampira. Zerkn臋艂am na niego, bo nie mog艂am si臋 powstrzyma膰. Przebywanie blisko tak bardzo rozz艂oszczonego Erica nie wydawa艂o si臋 bezpieczne i wiedzia艂am, 偶e powinnam mie膰 si臋 przed nim na baczno艣ci. Gdy chodzi艂o o powa偶ne sprawy, szeryf Pi膮tej Strefy rzadko si臋 w艣cieka艂, a fakt, 偶e kr贸lowa Luizjany - jego kr贸lowa - ro艣ci sobie do mnie prawa, by艂 spraw膮 bardzo powa偶n膮. Moja randka z Quinnem r贸wnie偶 stawa艂a mu ko艣ci膮 w gardle; c贸偶, b臋dzie si臋 musia艂 z tym pogodzi膰.

Kiedy siedzieli艣my w aucie, przypi臋ci pasami, Quinn z wpraw膮 wycofa艂 lincolna, by wr贸ci膰 na Hummingbird Road. Zrobi艂am wydech, powoli i ostro偶nie. Min臋艂o kilka minut, zanim si臋 uspokoi艂am. Stopniowo rozlu藕ni艂am zaci艣ni臋te palce. Po chwili u艣wiadomi艂am sobie, 偶e milczenie zaczyna mi ci膮偶y膰. Otrz膮sn臋艂am si臋.

- Cz臋sto bywasz w teatrach podczas swoich podr贸偶y? - spyta艂am, usi艂uj膮c zagai膰 rozmow臋.

Roze艣mia艂 si臋 i przez moment jego wspania艂y, niski rechot wype艂nia艂 pojazd.

- Tak - przyzna艂. - Chodz臋 do kina, do teatru i na mecze. Lubi臋 ogl膮da膰 r贸偶ne przyk艂ady dzia艂alno艣ci ludzkiej. Telewizor w艂膮czam znacznie rzadziej. Wol臋 opu艣ci膰 pok贸j hotelowy lub wynaj臋te mieszkanie i przyjrze膰 si臋 poczynaniom ludzi lub nawet bra膰 udzia艂 w r贸偶nych rodzajach aktywno艣ci.

- Wi臋c ta艅czysz?

Obrzuci艂 mnie szybkim spojrzeniem.

- Ta艅cz臋. U艣miechn臋艂am si臋.

- Ja te偶 lubi臋 ta艅czy膰. - I faktycznie by艂am ca艂kiem niez艂膮 tancerk膮, chocia偶 rzadko miewa艂am okazj臋 po膰wiczy膰. - Niezbyt dobrze 艣piewam - przyzna艂am si臋 - ale ta艅czy膰 bardzo, bardzo lubi臋.

- Zapowiada si臋 obiecuj膮co.

Pomy艣la艂am, 偶e najpierw musi nam si臋 uda膰 dzisiejszy wiecz贸r, a dopiero p贸藕niej mo偶emy zacz膮膰 si臋 umawia膰 na randki z ta艅cami, ale przynajmniej teraz wiedzieli艣my, 偶e istnieje co艣, co nam obojgu sprawia przyjemno艣膰.

- Lubi臋 te偶 kino - ci膮gn臋艂am. - Natomiast prawdziwego zawodowego meczu nigdy nie ogl膮da艂am na 偶ywo, jedynie rozgrywki w naszej szkole. Ale szkolne rozgrywki mamy naprawd臋 niez艂e, wi臋c cz臋sto bywam na meczach futbolowych, a tak偶e koszyk贸wki i w bejsbola... Chodz臋 na wszystkie, je偶eli tylko mam wolny dzie艅.

- Uprawia艂a艣 sport w szkole? - zainteresowa艂 si臋.

Potwierdzi艂am, 偶e gra艂am kiedy艣 w softball, a on powiedzia艂 mi, 偶e gra艂 w koszyk贸wk臋, co, zwa偶ywszy na jego wzrost, bynajmniej mnie nie zaskoczy艂o.

Z Quinnem gaw臋dzi艂o si臋 艂atwo i przyjemnie. S艂ucha艂, kiedy m贸wi艂am. Dobrze prowadzi艂 samoch贸d; przynajmniej nie obrzuca艂 innych kierowc贸w przekle艅stwami jak m贸j brat. Jason za kierownic膮 bywa niecierpliwy.

Z l臋kiem czeka艂am na zmian臋 tematu, na... ten konkretny - na pewno wiecie, co mam na my艣li. Chodzi mi o moment, w kt贸rym m贸j facet nagle zwierzy mi si臋 z czego艣, czego nie b臋d臋 w stanie strawi膰, ujawni na przyk艂ad, 偶e jest rasist膮 lub homofobem, przyzna, 偶e nigdy nie po艣lubi nikogo poza baptystk膮 (dziewczyn膮 z Po艂udnia, brunetk膮, biegaczk膮 maraton贸w i tym podobne; wstawi膰 w艂a艣ciwe), opowie o dzieciach, kt贸re ma z pierwszymi trzema 偶onami, opisze masochistyczne zami艂owanie do klaps贸w na go艂y ty艂ek albo zda relacj臋 z sadystycznych zap臋d贸w z wczesnej m艂odo艣ci, gdy pompowa艂 powietrze w 偶aby lub torturowa艂 koty. Po takiej wypowiedzi, niezale偶nie od tego, jak 艣wietnie si臋 bawimy, wiemy, 偶e ten zwi膮zek nie ma szans. Ja zreszt膮 mia艂am jeszcze gorzej - nie musia艂am czeka膰, a偶 facet sam mi co艣 wyzna, gdy偶 wszystkie jego grzeszki czy s艂abo艣ci mog艂am wyczyta膰 wprost z jego g艂owy, i to ju偶 nawet przed pierwsz膮 randk膮.

Dlatego nie spotykam si臋 ze zwyk艂ymi m臋偶czyznami, a i oni za mn膮 nie przepadaj膮. Nawet je艣li nie przyznaj膮 si臋 do tego, nie maj膮 ochoty umawia膰 si臋 z dziewczyn膮, kt贸ra dok艂adnie wie, jak cz臋sto si臋 onanizuj膮, kiedy po偶膮daj膮 innej kobiety albo 偶e w dzieci艅stwie zastanawiali si臋, jak wygl膮da bez ubrania ich nauczycielka.

Kiedy zaparkowali艣my naprzeciwko teatru Strand, Quinn wysiad艂, obszed艂 auto i otworzy艂 drzwiczki od mojej strony, a gdy wysiad艂am, chwyci艂 mnie za r臋k臋. Potem razem przeszli艣my na drug膮 stron臋 ulicy. Podoba艂o mi si臋, 偶e jest taki uprzejmy.

Do teatru wchodzi艂o mn贸stwo os贸b i chyba wszyscy patrzyli na Quinna. C贸偶, 艂ysol tak wysoki jak Quinn bez w膮tpienia przyci膮ga spojrzenia i budzi zainteresowanie. Pr贸bowa艂am nie my艣le膰 o jego d艂oni, kt贸ra by艂a bardzo du偶a, bardzo ciep艂a i ca艂kowicie sucha.

- Wszyscy na ciebie patrz膮 - zauwa偶y艂, wyjmuj膮c bilety z kieszeni, a ja zacisn臋艂am usta, usi艂uj膮c nie wybuchn膮膰 艣miechem.

- Och, nie s膮dz臋 - odpar艂am.

- Z jakiego innego powodu mieliby si臋 nam przypatrywa膰?

- Gapi膮 si臋 na ciebie - odpar艂am.

Roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no tym cudownym g艂臋bokim 艣miechem, od kt贸rego ca艂a dr偶a艂am.

Mieli艣my bardzo dobre miejsca, w samym 艣rodku rz臋du i niezbyt daleko od sceny. Gdy Quinn usiad艂, zada艂am sobie pytanie, czy ludzie na miejscach za nim cokolwiek widz膮. Przejrza艂am program i natychmiast odkry艂am, 偶e nie rozpoznaj臋 nazwiska 偶adnego z wyst臋puj膮cych w przedstawieniu aktor贸w, po czym od razu uzna艂am, 偶e wcale mi to nie przeszkadza. Zerkn臋艂am na Quinna, kt贸ry po偶era艂 mnie wzrokiem. Poczu艂am, 偶e si臋 rumieni臋 i twarz mi p艂onie. Z艂o偶y艂am czarny szal i po艂o偶y艂am go sobie na kolanach, a wtedy nagie zapragn臋艂am podci膮gn膮膰 wy偶ej g贸r臋 stroju, by zakry膰 ka偶dy centymetr dekoltu.

- Bez w膮tpienia patrz膮 na ciebie - upiera艂 si臋 m贸j towarzysz.

U艣miechn膮艂 si臋 do mnie. Pochyli艂am g艂ow臋. By艂am zadowolona, lecz r贸wnocze艣nie onie艣mielona.

Wielu z was na pewno widzia艂o kiedy艣 komedi臋 Producenci, nie musz臋 wi臋c opisywa膰 akcji, powiem tylko, 偶e sztuka ta opowiada o 艂atwowiernych ludziach i uroczych. 艂otrach. I jest bardzo zabawna. Przez ca艂y czas 艣wietnie si臋 bawi艂am. Wspaniale by艂o patrze膰 na aktor贸w, kt贸rzy grali naprawd臋 doskonale. Wyst臋puj膮cy go艣cinnie gwiazdor, kt贸rego starsze osoby na widowni wyra藕nie zna艂y, odegra艂 g艂贸wn膮 rol臋 naprawd臋 brawurowo. Quinn 艣mia艂 si臋 wraz ze mn膮, a po antrakcie znowu wzi膮艂 mnie za r臋k臋. Moje palce ca艂kiem naturalnie zacisn臋艂y si臋 wok贸艂 jego i ten kontakt wcale mnie ju偶 nie peszy艂.

Nast臋pna godzina przemkn臋艂a niezauwa偶enie i nagle sztuka si臋 sko艅czy艂a. Wstali艣my wraz z innymi widzami, chocia偶 wiedzieli艣my, 偶e droga do wyj艣cia zajmie nam sporo czasu. Quinn podni贸s艂 m贸j szal i przytrzyma艂 go dla mnie, czekaj膮c, a偶 si臋 okryj臋. By艂o mu przykro, 偶e zas艂aniam swoje wdzi臋ki, o czym dowiedzia艂am si臋 bezpo艣rednio z jego my艣li.

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂am, ci膮gn膮c go za r臋kaw, by mie膰 pewno艣膰, 偶e na mnie patrzy. Chcia艂am, 偶eby wiedzia艂, jak bardzo powa偶nym tonem m贸wi臋. - By艂o po prostu cudownie.

- Mnie tak偶e si臋 podoba艂o. Mo偶e teraz co艣 zjemy?

- W porz膮dku - odrzek艂am po chwili.

- Musia艂a艣 si臋 zastanowi膰 nad odpowiedzi膮?

Przez g艂ow臋 rzeczywi艣cie przemkn臋艂o mi szereg my艣li dotycz膮cych r贸偶nych kwestii. Gdybym musia艂a je wymieni膰 jednym ci膮giem, zabrzmia艂oby to mniej wi臋cej tak: ,,Quinn chyba naprawd臋 dobrze si臋 bawi, w przeciwnym razie nie zaprosi艂by mnie na kolacj臋, by sp臋dzi膰 ze mn膮 wi臋cej czasu dzi艣 wieczorem. Jutro musz臋 wsta膰 i jecha膰 do pracy, ale przecie偶 nie chcia艂abym przepu艣ci膰 takiej okazji. Je艣li b臋dziemy jedli kolacj臋, musz臋 uwa偶a膰, 偶eby niczym nie obla膰 sobie nowego stroju. Czy mam prawo pozwoli膰 mu wyda膰 na siebie jeszcze wi臋cej pieni臋dzy, skoro bilety do teatru by艂y takie drogie?".

- Och, musia艂am policzy膰 kalorie - mrukn臋艂am, klepi膮c si臋 po po艣ladkach.

- Wygl膮dasz doskonale... i z przodu, i z ty艂u - stwierdzi艂 Quinn, a ja przez chwil臋 rozkoszowa艂am si臋 widokiem jego ciep艂ego spojrzenia.

Wiedzia艂am, 偶e jestem kr膮glejsza ni偶 kobiety idealne. A s艂ysza艂am kiedy艣, jak Holly m贸wi艂a Danielle, 偶e osoby, kt贸re nosz膮 ubrania w rozmiarze wi臋kszym ni偶 osiem, wygl膮daj膮 jak obrzydliwe wieloryby. Poniewa偶 jedynie w najszcz臋艣liwsze dni potrafi艂am wbi膰 si臋 w 贸semk臋, przez ca艂e trzy minuty czu艂am si臋 do艣膰 偶a艂o艣nie. Opowiedzia艂abym o tej rozmowie Quinnowi, gdybym nie by艂a pewna, czy nie dopraszam si臋 w ten spos贸b o komplement.

- Pozw贸l, 偶e zap艂ac臋 rachunek w restauracji - b膮kn臋艂am.

- Z ca艂ym szacunkiem dla twojej dumy musz臋 odm贸wi膰. Ja zap艂ac臋.

Popatrzy艂 mi prosto w oczy, chc膮c mie膰 pewno艣膰, 偶e dobrze go zrozumia艂am.

Rozmawiaj膮c, wyszli艣my na chodnik. Zaskoczona nieust臋pliwo艣ci膮 Quinna nie wiedzia艂am, jak zareagowa膰. Z jednej strony czu艂am ulg臋, musz臋 bowiem bardzo ostro偶nie wydawa膰 pieni膮dze. Z drugiej strony, wiedzia艂am, 偶e dobrze zrobi艂am, proponuj膮c, i 偶e czu艂abym si臋 lepiej, gdyby m贸j towarzysz zaakceptowa艂 moj膮 ofert臋.

- Wiesz, 偶e nie pr贸buj臋 ci臋 obrazi膰, prawda? - powiedzia艂am.

- Rozumiem, 偶e ty r贸wnie偶 nie czujesz si臋 obra偶ona. Podnios艂am wzrok i spojrza艂am niepewnie na Quinna, widzia艂am jednak, 偶e jest absolutnie powa偶ny.

- Naprawd臋 doceniam twoj膮 propozycj臋, ale to ja zaprosi艂em ciebie, wi臋c ja ponosz臋 wszelkie koszty naszej randki.

- A gdybym to ja zaprosi艂a ciebie? Przybra艂 ponur膮 min臋.

- Wtedy musia艂bym dzi艣 wieczorem rozsi膮艣膰 si臋 wygodnie i pozwoli膰 ci na podejmowanie wszystkich decyzji - odparowa艂.

Przyzna艂 to niech臋tnie, a jednak. Popatrzy艂am w bok i si臋 u艣miechn臋艂am.

Samochody opuszcza艂y szybko parking, jeden za drugim. Poniewa偶 wychodzili艣my z teatru prawie ostatni, auto Quinna wygl膮da艂o nieco samotnie w drugim rz臋dzie. Nieoczekiwanie poczu艂am niepok贸j. Gdzie艣 w pobli偶u czai艂o si臋 z艂o, kto艣 mia艂 wobec nas z艂e intencje. Opu艣cili艣my chodnik i przeszli艣my przez ulic臋, kieruj膮c si臋 ku parkingowi. Chwyci艂am Quinna za rami臋, a potem pu艣ci艂am je, 偶eby艣my mieli oboje wolne r臋ce na wypadek konieczno艣ci dzia艂ania.

- Co艣 jest nie tak - szepn臋艂am.

Quinn zacz膮艂 si臋 z uwag膮 rozgl膮da膰 po okolicy. Lew膮 r臋k膮 rozpi膮艂 guziki marynarki, by u艂atwi膰 sobie wszelkie konieczne ruchy. Palce zacisn膮艂 w pi臋艣ci. Jako 偶e by艂 m臋偶czyzn膮 o wielkim instynkcie opieku艅czym, stan膮艂 przede mn膮, os艂aniaj膮c mnie.

Wi臋c oczywi艣cie atak nast膮pi艂... z ty艂u.


ROZDZIA艁 脫SMY

Jakie艣 zwierz臋, poruszaj膮ce si臋 tak szybko, 偶e niezbyt dobrze je widzia艂am, pchn臋艂o mnie na Quinna, kt贸ry potkn膮艂 si臋 i musia艂 zrobi膰 krok do przodu. Zanim m贸j opiekun zd膮偶y艂 si臋 obr贸ci膰, znalaz艂am si臋 na ziemi, a nade mn膮 pochyla艂 si臋 warcz膮cy p贸艂 cz艂owiek, p贸艂 wilk. Sekund臋 p贸藕niej nie wiadomo sk膮d wy艂oni艂 si臋 drugi wilko艂ak i skoczy艂 Quinnowi na plecy.

Stworzenie, kt贸re przyciska艂o mnie do ziemi, dopiero niedawno sta艂o si臋 p贸艂wilko艂akiem - by艂o bardzo m艂ode, ugryzione prawdopodobnie nie dawniej ni偶 w ci膮gu ostatnich trzech tygodni. Istota by艂a tak niecierpliwa, 偶e zaatakowa艂a mnie przed ko艅cem cz臋艣ciowej przemiany powrotnej dost臋pnej dla ugryzionych wilko艂ak贸w. Twarz tego osobnika ci膮gle pozostawa艂a wyd艂u偶onym pyskiem, nawet kiedy pr贸bowa艂 mnie dusi膰. Wiedzia艂am, 偶e nigdy nie przybierze pi臋knej wilczej formy pe艂nokrwistego wilko艂aka. Zosta艂 ugryziony, nie by艂 wilko艂akiem z urodzenia. Nadal mia艂 r臋ce i nogi, lecz jego cia艂o pokrywa艂a sier艣膰, a na karku zamiast ludzkiej g艂owy tkwi艂 wilczy, dziki, jak u pe艂nokrwistego.

Drapa艂am wilko艂aka po r臋kach, kt贸re brutalnie zaciska艂y si臋 na mojej szyi. Nie za艂o偶y艂am dzi艣 wieczorem srebrnego 艂a艅cuszka, zdecydowa艂am bowiem, 偶e by艂oby to w z艂ym gu艣cie, skoro spotykam si臋 ze zmiennokszta艂tnym. A teraz - jak pomy艣la艂am sobie w nag艂ym ol艣nieniu - z艂y gust m贸g艂 mi uratowa膰 偶ycie. By艂a to zreszt膮 ostatnia sp贸jna my艣l, jaka przemkn臋艂a mi przez g艂ow臋.

Wilko艂ak siedzia艂 na mnie okrakiem, tote偶 ostro unios艂am kolana, usi艂uj膮c kopn膮膰 go mocno, by polu藕ni艂 u艣cisk. Kilku przechodni贸w krzycza艂o w trwodze, a po chwili us艂ysza艂am wy偶szy, bardziej przenikliwy wrzask osobnika, kt贸ry napad艂 na Quinna. R贸wnocze艣nie zobaczy艂am, jak 贸w wilko艂ak przelatuje w g贸rze, jakby zosta艂 wystrzelony z armaty. Potem wielka d艂o艅 z艂apa艂a mojego napastnika za kark i unios艂a go w powietrze. Niestety, p贸艂bestia nadal trzyma艂a w 艂apach moj膮 szyj臋, wi臋c i ja zacz臋艂am unosi膰 si臋 nad chodnik, a gard艂o bola艂o mnie coraz bardziej, wilko艂ak bowiem ani my艣la艂 mnie pu艣ci膰.

Quinn na pewno dostrzeg艂, w jak rozpaczliwej jestem sytuacji, poniewa偶 bez wahania trzasn膮艂 p贸艂zwierz臋 woln膮 r臋k膮 tak mocno, 偶e g艂owa wilko艂aka zako艂ysa艂a si臋 w ty艂, a jego samego cios kompletnie wytr膮ci艂 z r贸wnowagi i oszo艂omi艂, tote偶 natychmiast zdj膮艂 r臋ce z mojej szyi.

Wtedy Quinn z艂apa艂 go za ramiona i odepchn膮艂. M艂ody wilko艂ak, w艂a艣ciwie ch艂opiec, wyl膮dowa艂 na chodniku i le偶a艂 bez ruchu.

- Sookie - powiedzia艂 Quinn zasapanym g艂osem.

Usi艂owa艂am zaczerpn膮膰 tchu, mia艂am jednak trudno艣ci z dostatecznym otwarciem ust i wci膮gni臋ciem tlenu przez straszliwie zaci艣ni臋te gard艂o. Dotar艂 do mnie odg艂os syreny policyjnej i poczu艂am ogromn膮 wdzi臋czno艣膰. Quinn obj膮艂 mnie ramieniem i podtrzymywa艂. W ko艅cu uda艂o mi si臋 prze艂kn膮膰 haust powietrza, kt贸re smakowa艂o cudownie, wr臋cz rozkosznie.

- Oddychasz? - spyta艂. Zmusi艂am si臋 i kiwn臋艂am g艂ow膮.

- Nie masz z艂amanej 偶adnej chrz膮stki w gardle? Pr贸bowa艂am unie艣膰 r臋k臋 do szyi, ale odkry艂am, 偶e straci艂am czucie w ramieniu i nie mog臋.

Twarz Quinna pojawi艂a si臋 tu偶 przede mn膮 i w przy膰mionym 艣wietle naro偶nej latarni widzia艂am, 偶e jest poruszony.

- Pozabijam ich, je艣li ci臋 skrzywdzili! - rykn膮艂 i w tamtej chwili o艣wiadczenie to zabrzmia艂o dla mnie naprawd臋 cudownie.

- Ugryziony - wychrypia艂am niezrozumiale, a Quinn popatrzy艂 na mnie z przera偶eniem, po czym zacz膮艂 mnie ogl膮da膰 i oklepywa膰 d艂o艅mi, szukaj膮c 艣ladu. - Nie mnie - u艣ci艣li艂am. - Oni zostali ugryzieni. Nie urodzili si臋 jako wilko艂aki. - Wessa艂am wielki haust powietrza. - I mo偶e byli na膰pani - doda艂am.

Widzia艂am, 偶e zrozumia艂.

Dla mnie by艂o to jedyne sensowne wyt艂umaczenie ich szale艅czego zachowania.

Podszed艂 do mnie po艣piesznie przysadzisty czarnosk贸ry funkcjonariusz z policyjnego patrolu.

- Potrzebujemy karetk臋 w pobli偶e Strand - m贸wi艂 przez rami臋 do kogo艣 za sob膮.

Jak si臋 okaza艂o, m贸wi艂 do radia. Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮.

- Trzeba wezwa膰 dla pani ambulans - upiera艂 si臋. - Tamta dziewczyna powiedzia艂a mi, 偶e m臋偶czyzna, kt贸ry na pani膮 napad艂, usi艂owa艂 pani膮 udusi膰.

- Nic mi nie jest - odpar艂am zgrzytliwie. Gard艂o strasznie mnie bola艂o.

- Pan jest z t膮 pani膮? - spyta艂 policjant Quinna. Kiedy si臋 odwraca艂, w b艂ysku 艣wiat艂a zobaczy艂am jego plakietk臋. Dostrzeg艂am tylko fragment nazwiska, kt贸re prawdopodobnie brzmia艂o Boling.

- Tak - przyzna艂 m贸j towarzysz.

- I pan... hmm, pan... przegoni艂 tych smarkaczy?

- Tak.

W tym momencie zbli偶y艂 si臋 do nas partner Bolinga, kt贸ry wygl膮da艂 jak bia艂a wersja tamtego. Popatrzy艂 na Quinna z niejak膮 rezerw膮, a potem przyjrza艂 si臋 napastnikom, kt贸rzy byli obecnie „zwyk艂ymi" istotami ludzkimi, gdy偶 uda艂o im si臋 doko艅czy膰 przemian臋 przed przyjazdem policji. Byli oczywi艣cie nadzy.

- Ten ma z艂aman膮 nog臋 - powiedzia艂 bia艂y funkcjonariusz. - A ten drugi skar偶y si臋 na zwichni臋te rami臋.

Boling wzruszy艂 ramionami.

- Zas艂u偶yli sobie na to.

Mo偶e ponosi艂a mnie wyobra藕nia, ale mia艂am wra偶enie, 偶e i on patrzy teraz z respektem na mojego przyjaciela.

- Dostali wi臋cej, ni偶 si臋 spodziewali - stwierdzi艂 oboj臋tnie jego partner. - Prosz臋 pana, zna pan te dzieciaki?

Kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 dw贸ch nastolatk贸w, badanych teraz przez kolejnego funkcjonariusza, kt贸ry przyjecha艂 innym wozem. Ten policjant by艂 m艂odszy i cechowa艂 si臋 bardziej atletyczn膮 budow膮. Ch艂opcy opierali si臋 o siebie i wygl膮dali na og艂uszonych.

- Nigdy wcze艣niej ich nie widzia艂em - odrzek艂 Quinn. - A ty, kochanie? - Popatrzy艂 na mnie pytaj膮co.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Czu艂am si臋 na tyle lepiej, 偶e zacz臋艂o mi by膰 nieprzyjemnie na ziemi. Chcia艂am wsta膰 i powiedzia艂am o tym Quinnowi. Zanim funkcjonariusze policji zdo艂ali ponownie mi powiedzie膰, 偶e powinnam poczeka膰 na karetk臋, m贸j towarzysz pom贸g艂 mi stan膮膰 na nogi, staraj膮c si臋 sprawia膰 jak najmniejszy b贸l.

Spojrza艂am w d贸艂, na m贸j pi臋kny, nowy str贸j. By艂 strasznie brudny.

- Jak wygl膮da z ty艂u? - spyta艂am Quinna i us艂ysza艂am we w艂asnym g艂osie strach.

Odwr贸ci艂am si臋 plecami do przyjaciela i z niepokojem patrzy艂am na niego przez rami臋. Quinn wydawa艂 si臋 troch臋 zaskoczony, lecz sumiennie spe艂ni艂 moj膮 pro艣b臋 i dok艂adnie obejrza艂 ty艂 mojego ubrania.

- Nie jest podarty - poinformowa艂 mnie. - Chocia偶 w jednym czy dw贸ch miejscach by膰 mo偶e materia艂 troch臋 si臋 otar艂 o chodnik.

Rozp艂aka艂am si臋. Prawdopodobnie i tak zacz臋艂abym p艂aka膰, poniewa偶 prze偶y艂am straszliwy wstrz膮s i buzowa艂a we mnie adrenalina, lecz znalaz艂am sobie naprawd臋 dobry moment na szloch. Policjanci stawali si臋 coraz bardziej dobrotliwi, im d艂u偶ej 艂ka艂am, a w dodatku Quinn przyci膮gn膮艂 mnie do siebie i obj膮艂. Wspar艂am policzek o jego pier艣 i s艂ucha艂am bicia serca, a偶 przesta艂am szlocha膰. Opad艂o ze mnie zdenerwowanie wywo艂ane napa艣ci膮, a r贸wnocze艣nie rozbroi艂am funkcjonariuszy, chocia偶 wiedzia艂am, 偶e wci膮偶 zastanawiaj膮 si臋 nad niewiarygodn膮 si艂膮 Quinna.

Policjant, kt贸ry pochyla艂 si臋 nad jednym z napastnik贸w, tym, kt贸rym rzuci艂 Quinn, zawo艂a艂 co艣 do nas. Nasi dwaj patrolowi poszli do niego, a my na kr贸tko zostali艣my sami.

- Bardzo inteligentnie - mrukn膮艂 mi w ucho m贸j towarzysz.

- Hmm... - odpar艂am, tul膮c si臋 do niego. Obj膮艂 mnie mocniej.

- Jak b臋dziemy si臋 tak kleili, trzeba b臋dzie przeprosi膰 funkcjonariuszy i poszuka膰 jakiego艣 odludnego pomieszczenia - wyszepta艂.

- Wybacz - powiedzia艂am i nieznacznie si臋 odsun臋艂am, po czym popatrzy艂am na niego. - Kto ich twoim zdaniem wynaj膮艂?

Je艣li by艂 zaskoczony, 偶e si臋 nad tym zastanawiam, nie wyczyta艂am tego z jego umys艂u. 艁zy i smutek, kt贸ry czu艂am, dodatkowo utrudnia艂y mi odczytanie jego my艣li.

- Wierz mi, 偶e na pewno zamierzam si臋 tego dowiedzie膰 - odpar艂. - Jak twoje gard艂o?

- Boli - przyzna艂am chrypliwym g艂osem. - Ale wiem, 偶e tak naprawd臋 nic mi nie dolega. I nie mam ubezpieczenia zdrowotnego - doda艂am. - Dlatego nie chc臋 jecha膰 do szpitala. To by艂aby strata czasu i pieni臋dzy.

- Wi臋c nie pojedziemy.

Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 mnie w policzek. Odwr贸ci艂am ku niemu twarz i jego nast臋pny ca艂us wyl膮dowa艂 w idealnie w艂a艣ciwym miejscu. Po pierwszych delikatnych mu艣ni臋ciach zacz臋li艣my si臋 ca艂owa膰 na powa偶nie i nami臋tnie. W obojgu nas szala艂y adrenalina i inne hormony.

Czyje艣 chrz膮kni臋cie przywr贸ci艂o mnie do tera藕niejszo艣ci tak skutecznie, jak gdyby funkcjonariusz Boling wyla艂 na nas wiadro zimnej wody. Odsun臋艂am si臋 lekko i ponownie wtuli艂am twarz w pier艣 Quinna. Wiedzia艂am, 偶e przez minut臋 czy dwie nie mog臋 odst膮pi膰 od niego ca艂kowicie, poniewa偶 jego podniecenie mia艂o bardzo realny wymiar. Chocia偶 okoliczno艣ci nie sprzyja艂y takiej ocenie, by艂am pewna, 偶e natura wyposa偶y艂a Quinna bardzo przyzwoicie. Musia艂am naprawd臋 nad sob膮 panowa膰, by oprze膰 si臋 potrzebie otarcia si臋 cia艂em o jego wzwiedziony cz艂onek. Wiedzia艂am, 偶e nie powinnam robi膰 tego przy ludziach, jednak sam pomys艂 ogromnie poprawi艂 mi humor. Mia艂am ochot臋 psoci膰. I troch臋 pofiglowa膰. Bardzo pofiglowa膰. Wsp贸lny udzia艂 w tej gehennie prawdopodobnie niezwykle nas do siebie zbli偶y艂, bardziej ni偶 cztery zwyk艂e randki.

- Ma pan do nas inne pytania, panie policjancie? - spyta艂 Quinn tonem, kt贸ry nie 艣wiadczy艂 o jego opanowaniu.

- Tak, prosz臋 pana, je艣li mo偶ecie pa艅stwo pojecha膰 na posterunek, b臋dziemy chcieli spisa膰 wasze zeznania. Przes艂ucha pa艅stwa detektyw Coughlin, podczas gdy my odwieziemy wi臋藕ni贸w do szpitala.

- Dobrze, ale czy musimy jecha膰 jeszcze dzi艣 wieczorem? Moja przyjaci贸艂ka powinna odpocz膮膰, jest wyczerpana. Dozna艂a szoku.

- To nie potrwa d艂ugo - sk艂ama艂 funkcjonariusz. - Na pewno nigdy przedtem nie widzieli艣cie pa艅stwo tych dw贸ch chuligan贸w? Pytam, bo atak wygl膮da na bardzo osobisty. Wybaczcie, 偶e to m贸wi臋.

- 呕adne z nas ich nie zna.

- A pani nadal nie chce skorzysta膰 z pomocy medycznej? Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- No c贸偶, dobrze zatem, prosz臋 pa艅stwa. Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dziecie mieli wi臋cej k艂opot贸w.

- Dzi臋kuj臋, 偶e przyjechali艣cie tak szybko - wtr膮ci艂am i odwr贸ci艂am lekko g艂ow臋, chc膮c spojrze膰 funkcjonariuszowi Bolingowi w oczy.

Patrzy艂 na mnie z trosk膮, a z jego my艣li wyczyta艂am, 偶e martwi si臋 o moje bezpiecze艅stwo, skoro przebywam w towarzystwie tak gwa艂townego m臋偶czyzny jak Quinn, cz艂owieka, kt贸ry potrafi odrzuci膰 dw贸ch m艂okos贸w na odleg艂o艣膰 kilku metr贸w. Nie wiedzia艂, a ja mia艂am nadziej臋, 偶e nigdy si臋 nie dowie, 偶e atak rzeczywi艣cie mia艂 pod艂o偶e osobiste. Na pewno nie by艂 przypadkowy.

Pojechali艣my na posterunek wozem policyjnym. Nie mia艂am poj臋cia, co funkcjonariusze my艣l膮, lecz partner Bolinga zapewni艂 nas, 偶e odstawi膮 nas potem do auta Quinna, wi臋c po prostu poddali艣my si臋 biegowi zdarze艅. Mo偶e nie chcieli da膰 nam sposobno艣ci na uzgodnienie zezna艅 i z tego wzgl臋du nie zamierzali zostawia膰 na samych. Je艣li tak, nie wiem dlaczego. W mojej opinii ich podejrzenia mog艂a wzbudzi膰 tylko jedna rzecz - gabaryty Quinna i jego bieg艂o艣膰 w sztukach walk, dzi臋ki czemu tak 艂atwo odpar艂 napastnik贸w.

Zanim funkcjonariusz usiad艂 za kierownic膮, byli艣my przez kilka sekund sami.

- Je艣li pomy艣lisz co艣 do mnie, us艂ysz臋 ci臋 - powiedzia艂am szybko. - Zr贸b to, gdy b臋dziesz chcia艂 mnie pilnie o czym艣 powiadomi膰.

- Bardzo dogodny dar - zauwa偶y艂.

Przemoc, kt贸rej musia艂 si臋 dopu艣ci膰, najwyra藕niej uwolni艂a w nim nowe, nieznane mi emocje. Musn膮艂 kciukiem moj膮 d艂o艅. My艣la艂 o tym, 偶e chcia艂by sp臋dzi膰 ze mn膮 teraz trzydzie艣ci minut w 艂贸偶ku. Albo chocia偶 pi臋tna艣cie; cholera, nawet dziesi臋膰, nawet na tylnym siedzeniu samochodu, by艂oby fantastycznie! Pr贸bowa艂am si臋 nie roze艣mia膰, lecz nie potrafi艂am si臋 powstrzyma膰. A kiedy Quinn zda艂 sobie spraw臋, jak wyra藕nie „us艂ysza艂am" s艂owa, kt贸re pomy艣la艂, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 ze smutnym u艣miechem.

„Musimy gdzie艣 potem p贸j艣膰" - pomy艣la艂 powoli i wyra藕nie.

Mia艂am nadziej臋, 偶e nie zamierza艂 wynaj膮膰 pokoju w hotelu lub zabra膰 mnie do swojego mieszkania, gdzie uprawialiby艣my seks, bo chocia偶 Quinn bardzo mi si臋 podoba艂 i niesamowicie mnie poci膮ga艂, nie planowa艂am i艣膰 z nim dzi艣 do 艂贸偶ka. Tak naprawd臋 jednak w jego my艣lach nie by艂o po偶膮dania, tote偶 by艂am przekonana, 偶e jego cel jest inny. Skin臋艂am g艂ow膮.

„Wi臋c nie zm臋cz si臋 za bardzo" - doda艂.

Ponownie kiwn臋艂am g艂ow膮. Nie mia艂am pewno艣ci, w jaki spos贸b powinnam otrz膮sn膮膰 si臋 ze zm臋czenia, ale postanowi艂am, 偶e spr贸buj臋 zgromadzi膰 troch臋 energii.

Posterunek policji wygl膮da艂 niemal dok艂adnie tak, jak si臋 spodziewa艂am. Chocia偶 Shreveport nie jest zbyt du偶ym miastem, dochodzi w nim do sporej liczby przest臋pstw.

Przez jaki艣 czas nikt si臋 nami nie interesowa艂, a偶 funkcjonariusze, kt贸rzy byli na miejscu napa艣ci, poinformowali o wszystkim tych w budynku, a wtedy niekt贸rzy obrzucili spojrzeniami Quinna, paru za艣 dyskretnie szacowa艂o go spojrzeniem. Wygl膮da艂 naprawd臋 pot臋偶nie, wi臋c bez trudu uwierzyli, 偶e potrafi艂 pokona膰 dw贸ch bandyt贸w. Jednak偶e, z drugiej strony, 艣wiadkowie wspominali o dziwnych zdarzeniach, do kt贸rych dosz艂o podczas napa艣ci... I wtedy m贸j wzrok przyci膮gn臋艂a znajoma, ogorza艂a twarz. O rany!

- Detektyw Coughlin - b膮kn臋艂am, przypominaj膮c sobie teraz, dlaczego jego nazwisko zabrzmia艂o tak swojsko.

- Panna Stackhouse - odwzajemni艂 si臋 tonem r贸wnie pozbawionym entuzjazmu jak m贸j. - Co pani tu robi?

- Zostali艣my napadni臋ci - wyja艣ni艂am.

- Ostatnio, gdy pani膮 spotka艂em, by艂a pani zar臋czona z Alcide'em Herveaux i w艂a艣nie znale藕li艣cie jedne z najbardziej szokuj膮cych zw艂ok, jakie kiedykolwiek widzia艂em - powiedzia艂 bez wahania.

Jego brzuch wygl膮da艂 na jeszcze wi臋kszy ni偶 kilka miesi臋cy temu, czyli w贸wczas, gdy spotka艂am detektywa na miejscu zbrodni tutaj, w Shreveport. Jak wielu m臋偶czyzn z nieproporcjonalnie wielkim w stosunku do sylwetki brzuszyskiem nosi艂 spodnie (w jego przypadku khaki) zapi臋te na guziki poni偶ej, 偶e tak powiem, zwisu. Jego koszula by艂a w szerokie paski, niebieskie i bia艂e, i wygl膮da艂a jak namiot wisz膮cy nad ubit膮 ziemi膮.

Skin臋艂am g艂ow膮. Nie mia艂am zupe艂nie nic do powiedzenia.

- Pan Herveaux jako艣 sobie radzi po stracie ojca?

Cia艂o Jacksona Herveaux zosta艂o znalezione na wp贸艂 zanurzone w starym silosie wype艂nionym wod膮 na dawnej farmie nale偶膮cej do rodziny. Chocia偶 w gazecie do艣膰 ogl臋dnie wspomniano o pewnych niezwyk艂ych obra偶eniach, mo偶na si臋 by艂o domy艣li膰, 偶e w niekt贸rych miejscach cia艂o ogryz艂y do ko艣ci dzikie zwierz臋ta. Pojawi艂a si臋 teoria, 偶e Herveaux senior wpad艂 do zbiornika i z艂ama艂 nog臋, uderzaj膮c o dno. Zdo艂a艂 podci膮gn膮膰 si臋 do kraw臋dzi i cz臋艣ciowo nawet wyczo艂ga艂 si臋 na zewn膮trz, niestety, w tym momencie straci艂 przytomno艣膰. Teoria g艂osi艂a, 偶e skoro nikt nie wiedzia艂 o jego wizycie na farmie, nikt te偶 nie przyszed艂 mu z pomoc膮 i m臋偶czyzna umar艂 ca艂kiem sam.

W rzeczywisto艣ci 艣wiadkami zgonu Jacksona by艂o mn贸stwo os贸b, ca艂y t艂um, mi臋dzy innymi ja i towarzysz膮cy mi dzi艣 m臋偶czyzna.

- Nie rozmawia艂am z Alcide'em, odk膮d znaleziono jego ojca - odpar艂am zgodnie z prawd膮.

- M贸j Bo偶e, naprawd臋 mi przykro, 偶e pa艅stwu nie wysz艂o - oznajmi艂 Coughlin, udaj膮c, 偶e nie widzi stoj膮cego obok mnie Quinna. - Stanowili艣cie naprawd臋 艂adn膮 par臋.

- Sookie nie jest oboj臋tne, z kim si臋 spotyka - zauwa偶y艂 Quinn.

U艣miechn臋艂am si臋 do niego, a on odwzajemni艂 mi si臋 tym samym. Potrafi艂 wykonywa膰 same w艂a艣ciwe ruchy.

- No dobrze, wi臋c mo偶e wejdzie pani do mnie na minut臋, panno Stackhouse, spiszemy pani opowie艣膰, a p贸藕niej b臋dziecie mogli pa艅stwo odej艣膰.

R臋ka Quinna zacisn臋艂a si臋 na chwil臋 na mojej. M贸j przyjaciel ostrzega艂 mnie. Hmm, czekajcie, kto z nas dwojga jest telepat膮, on czy ja? R贸wnie偶 艣cisn臋艂am jego d艂o艅. By艂am absolutnie 艣wiadoma, 偶e detektyw Coughlin obwinia mnie za... co艣 i ze wszystkich si艂 postara si臋 odkry膰 moj膮 potencjaln膮 win臋. A przecie偶 tak naprawd臋 za nic nie ponosi艂am winy.

Byli艣my celem, wywnioskowa艂am to z my艣li napastnik贸w. Ale dlaczego?

Detektyw Coughlin poprowadzi艂 mnie do stanowiska w pomieszczeniu pe艂nym biurek i wy艂owi艂 z szuflady formularz. W sali wrza艂a praca. Cho膰, przy niekt贸rych biurkach nikt nie siedzia艂, a ich puste blaty jakby m贸wi艂y: „koniec roboty na dzi艣", to funkcjonariusze przy innych wygl膮dali na bardzo zaj臋tych. Sporo os贸b wchodzi艂o i wychodzi艂o z pomieszczenia, a dwa miejsca od Coughlina jaki艣 m艂odszy detektyw o kr贸ciutkich, bardzo jasnych w艂osach co艣 pilnie pisa艂 na klawiaturze komputera. Ju偶 wcze艣niej postanowi艂am zachowa膰 ostro偶no艣膰, wi臋c „otworzy艂am umys艂" i st膮d wiedzia艂am, 偶e blondyn zerka na mnie, ilekro膰 patrzy艂am w inn膮 stron臋. Wiedzia艂am te偶, 偶e w tamtym miejscu posadzi艂 go detektyw Coughlin lub przynajmniej poleci艂 mu obserwowa膰 mnie, dop贸ki b臋d臋 w sali.

Spojrza艂am tamtemu prosto w oczy. Szok rozpoznania by艂 wzajemny. Tak, nie mia艂am cienia w膮tpliwo艣ci, widzia艂am tego m臋偶czyzn臋 na krwawych wyborach przyw贸dcy stada. By艂 wilko艂akiem. W艂a艣nie on pe艂ni艂 funkcj臋 sekundanta Patricka Furnana. To w艂a艣nie jego przy艂apa艂am na oszustwie! Maria - Star m贸wi艂a mi, 偶e stado za kar臋 ogoli艂o mu g艂ow臋. Chocia偶 jego kandydat wygra艂, kar臋 na sekundancie wykonano, tote偶 teraz jego w艂osy dopiero odrasta艂y. Nienawidzi艂 mnie z pasj膮 cz艂owieka winnego. Teraz na wp贸艂 zerwa艂 si臋 z krzes艂a, gdy偶 w pierwszym odruchu chcia艂 podej艣膰 i st艂uc mnie na kwa艣ne jab艂ko, kiedy jednak obejrza艂 mnie sobie i odkry艂, 偶e ju偶 go kto艣 ubieg艂 i mnie pobi艂, u艣miechn膮艂 si臋 tylko z wy偶szo艣ci膮.

- Czy to jest pa艅ski partner? - spyta艂am detektywa Coughlina.

- Co takiego? - Wpatrywa艂 si臋 do tej pory w ekran komputera przez okulary do czytania, teraz wi臋c rzuci艂 okiem na m艂odszego m臋偶czyzn臋, po czym przeni贸s艂 wzrok z powrotem na mnie. - Tak, to m贸j nowy partner. Facet, z kt贸rym by艂em na ostatnim miejscu zbrodni, czyli tam gdzie widzia艂em pani膮 poprzednio, w ubieg艂ym miesi膮cu przeszed艂 na emerytur臋.

- Jak si臋 nazywa...? To znaczy pa艅ski nowy partner?

- Dlaczego? Czy偶by by艂a pani nim zainteresowana? Nie potrafi si臋 pani zdecydowa膰 na jednego m臋偶czyzn臋, panno Stackhouse?

Gdybym by艂a wampirzyc膮, mog艂abym oczarowa膰 go i zmusi膰 do odpowiedzi, a gdybym by艂a naprawd臋 zr臋czn膮 wampirzyc膮, nawet nie domy艣li艂by si臋 mojej manipulacji.

- Jest raczej tak, 偶e oni nie mog膮 zdecydowa膰 si臋 na mnie, detektywie Coughlin - odparowa艂am, a on obrzuci艂 mnie zaciekawionym spojrzeniem.

Machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 blondyna.

- To Cal. Cal Myers.

Najwyra藕niej wyj膮艂 w艂a艣ciwy formularz, poniewa偶 sekund臋 p贸藕niej zacz膮艂 mnie znowu wypytywa膰 o incydent, a ja odpowiada艂am na jego pytania z autentyczn膮 oboj臋tno艣ci膮. By艂am niemal ca艂kowicie szczera, bo akurat tym razem mia艂am bardzo niewiele do ukrycia.

- Naprawd臋 si臋 zastanawiam - powiedzia艂am, kiedy sko艅czyli艣my - czy wzi臋li wcze艣niej narkotyki.

- Du偶o pani wie o narkotykach, panno Stackhouse? Znowu 艣widrowa艂 mnie wzrokiem.

- Nie z pierwszej r臋ki, ale, c贸偶, naturalnie, od czasu do czasu przychodzi do baru kto艣, kto zaaplikowa艂 sobie co艣, czego nie powinien bra膰. Ci m艂odzi m臋偶czy藕ni wyra藕nie wygl膮dali na osoby... pod wp艂ywem czego艣.

- Hmm, w szpitalu zbadaj膮 im krew i wtedy si臋 dowiemy.

- B臋d臋 musia艂a wr贸ci膰?

- Aby zeznawa膰 przeciwko nim? Jasne.

Tak, najwyra藕niej w 偶adnym wypadku nie uda si臋 tego unikn膮膰.

- W porz膮dku - oznajmi艂am tak stanowczym i neutralnym tonem, na jaki tylko potrafi艂am si臋 zdoby膰. - Sko艅czyli艣my na dzi艣?

- S膮dz臋, 偶e tak.

Spojrza艂 mi w oczy. W jego ma艂ych oczkach czai艂a si臋 podejrzliwo艣膰. Wiedzia艂am, 偶e nie powinnam mie膰 o to do niego urazy; mia艂 absolutn膮 racj臋 - by艂o co艣 podejrzanego we mnie, co艣, czego nie potrafi艂 rozgry藕膰. Stara艂 si臋 ze wszystkich si艂 by膰 dobrym gliniarzem. Poczu艂am nagle wsp贸艂czucie dla tego cz艂owieka, szamocz膮cego si臋 w 艣wiecie, o kt贸rym wie tak niewiele.

- Niech pan nie ufa partnerowi - szepn臋艂am.

Spodziewa艂am si臋, 偶e Coughlin przywo艂a w tym momencie Cala Myersa i wy艣mieje mnie w jego obecno艣ci. By艂o chyba jednak co艣 w moim wzroku albo g艂osie, co sprawi艂o, 偶e detektyw zapanowa艂 nad tym impulsem.

Moje s艂owa zabrzmia艂y jak ostrze偶enie, kt贸re potwierdzi艂o jego irracjonaln膮 dla艅 podejrzliwo艣膰, z jak膮 od pierwszej chwili znajomo艣ci traktowa艂 wilko艂aka.

Nic mi nie odpowiedzia艂, nic, ani jednego s艂owa. W jego umy艣le wychwyci艂am wielki strach, strach i odraz臋... A jednak wierzy艂 mi. Po minucie wsta艂am i opu艣ci艂am sal臋 detektyw贸w. Ku mojej ogromnej uldze Quinn czeka艂 na mnie w korytarzu.

Jaki艣 funkcjonariusz patrolowy - nie Boling, inny - odwi贸z艂 nas do miejsca, w kt贸rym sta艂 samoch贸d Quinna. Podczas jazdy milczeli艣my. Lincoln sta艂 samotnie na wielkim parkingu naprzeciwko Strand. Teatr by艂 zamkni臋ty, nie pali艂y si臋 偶adne 艣wiat艂a. Quinn wyj膮艂 kluczyki i otworzy艂 drzwiczki. Wsiedli艣my powoli i ze znu偶eniem.

- Dok膮d jedziemy? - spyta艂am.

- Do „Psiego W艂osa" - odpar艂.


ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

Bar „Psi W艂os" mie艣ci si臋 przy Kings Highway, niezbyt daleko od Centenary College. Witryna by艂a stara, ceglana. Zauwa偶y艂am, 偶e wielkie okna, wychodz膮ce na ulic臋, zas艂ania艂y kotary w odcieniu kremowym. Przejechali艣my wzd艂u偶 frontu, skr臋cili艣my w lewo i trafili艣my w boczn膮 uliczk臋, kt贸ra prowadzi艂a na parking na ty艂ach. Quinn zatrzyma艂 samoch贸d na ma艂ym, zaro艣ni臋tym zielskiem parkingu. Chocia偶 ca艂y teren by艂 kiepsko o艣wietlony, widzia艂am, 偶e jest za艣miecony pustymi puszkami, fragmentami szk艂a, zu偶ytymi prezerwatywami i jeszcze paskudniejszymi rzeczami. Dostrzeg艂am sporo motocykli, kilka ta艅szych aut typu compact i dwa chevrolety suburban. Na tylnych drzwiach lokalu widnia艂 napis: „ZAKAZ WST臉PU - TYLKO DLA PERSONELU".

Chocia偶 zacz臋艂y mnie bole膰 stopy nieprzywyk艂e do but贸w na wysokim obcasie, musieli艣my wr贸ci膰 pieszo przez boczn膮 uliczk臋 do frontowego wej艣cia. Lodowate dreszcze, kt贸re poczu艂am na plecach na widok lokalu, stawa艂y si臋 coraz intensywniejsze, im bardziej zbli偶ali艣my si臋 do drzwi. A potem nagle odnios艂am wra偶enie, 偶e uderzy艂am w 艣cian臋, i poczu艂am si臋 tak, jakby kto艣 rzuci艂 na mnie urok. Stan臋艂am jak wryta. Pr贸bowa艂am i艣膰 przed siebie, ale nie mog艂am si臋 ruszy膰. Wyczuwa艂am za to wyra藕ny zapach magii. „Psi W艂os" bez w膮tpienia otoczono ochronnym zakl臋ciem. Kto艣 zap艂aci艂 bardzo dobrej czarownicy poka藕n膮 sumk臋, a ona rzuci艂a na drzwi urok odpychaj膮cy.

Walczy艂am z wewn臋trznym przymusem odwr贸cenia si臋 i odej艣cia w innym kierunku... w dowolnym, innym kierunku.

Quinn zrobi艂 kilka krok贸w przed siebie, po czym odwr贸ci艂 si臋 i przygl膮da艂 mi si臋 z pewnym zaskoczeniem, dop贸ki nie zrozumia艂, co si臋 ze mn膮 dzieje.

- Och, zapomnia艂em - wyduka艂 zdumiony. - Naprawd臋 zapomnia艂em, 偶e jeste艣 istot膮 ludzk膮.

- Brzmi jak komplement - wycedzi艂am z wysi艂kiem. Mimo ch艂odnej nocy moje czo艂o pokry艂o si臋 kropelkami potu. Przesun臋艂am praw膮 stop臋 o centymetr do przodu.

- Chod藕 - powiedzia艂. Podni贸s艂 mnie i trzyma艂, tak jak Rhett trzyma艂 Scarlett O'Har臋.

Kiedy spowi艂a mnie aura Quinna, natychmiast zel偶a艂o uczucie, 偶e lokal mnie odpycha. Odetchn臋艂am g艂臋boko i z ulg膮. Zakl臋cie przesta艂o na mnie dzia艂a膰, przynajmniej cz臋艣ciowo, poniewa偶 dzia艂a艂o tylko na istoty ludzkie, a mnie chroni艂 zmiennokszta艂tny. Chocia偶 bar wci膮偶 wydawa艂 mi si臋 ma艂o atrakcyjny, a nawet lekko odra偶aj膮cy, mog艂am przej艣膰 przez jego pr贸g bez ch臋ci zwymiotowania.

Mo偶e to by艂y ci膮gle efekty zakl臋cia, ale gdy znalaz艂am si臋 w lokalu, nadal wydawa艂 mi si臋 brzydki i do艣膰 odpychaj膮cy. Nie powiedzia艂abym, 偶e na nasz widok wszyscy przerwali rozmowy, bez w膮tpienia jednak ha艂as, kt贸ry wcze艣niej wype艂nia艂 bar, os艂ab艂. Z szafy graj膮cej dobiega艂 „Bad Moon Rising", kt贸ry brzmia艂 jak wilko艂aczy hymn narodowy, a mena偶eria wilko艂ak贸w i zmiennokszta艂tnych wyra藕nie zacz臋艂a si臋 wierci膰 na siedzeniach.

- Istotom ludzkim nie wolno przebywa膰 w „Psim W艂osie"!

Bardzo m艂oda kobieta przeskoczy艂a kontuar jednym pr臋偶nym skokiem i podesz艂a do nas. Mia艂a na sobie kabaretki i botki na wysokim obcasie, obcis艂y top bez rami膮czek z czerwonej sk贸ry - hmm, mo偶e raczej obcis艂y top, kt贸ry wydawa艂 si臋 uszyty z czerwonej sk贸ry, lecz prawdopodobnie by艂 raczej ze skaju - oraz pasek czarnego materia艂u, kt贸ry dziewczyna zapewne nazywa艂a sp贸dniczk膮. Wygl膮da艂o to tak, jak gdyby wci膮gn臋艂a na siebie bardzo w膮sk膮, prost膮 sp贸dnic臋, a potem maksymalnie j膮 przyci臋艂a. Sp贸dniczka by艂a tak obcis艂a, 偶e tylko czeka艂am, a偶 zwinie si臋 nagle jak roleta okienna.

Nie spodoba艂 jej si臋 m贸j u艣miech, kt贸ry w艂a艣ciwie odczyta艂a jako reakcj臋 na jej str贸j.

- Zabieraj st膮d tw贸j ludzki ty艂ek - powiedzia艂a i warkn臋艂a.

Niefortunnie dla niej nie zabrzmia艂o to zbyt gro藕nie, poniewa偶 najwyra藕niej nie mia艂a wprawy w zastraszaniu, wi臋c poczu艂am, 偶e m贸j u艣miech rozszerza si臋 jeszcze bardziej. Ta wyzywaj膮co ubrana nastolatka jeszcze niezbyt dobrze panowa艂a nad odruchami; widocznie by艂a wilko艂aczyc膮 od bardzo niedawna.

Gdy zrobi艂a zamach, by uderzy膰 mnie pi臋艣ci膮, z kolei warkn膮艂 Quinn.

Odg艂os wydosta艂 si臋 z g艂臋bi gard艂a, a zabrzmia艂 g艂臋boko i przeszywaj膮co, tote偶 na pewno dotar艂 w ka偶dy, nawet najdalszy naro偶nik lokalu. Barman, kt贸ry wygl膮da艂 jak cz艂onek gangu motocyklowego, mia艂 bowiem brod臋 i do艣膰 d艂ugie w艂osy, a jego nagie ramiona pokrywa艂y tatua偶e, natychmiast si臋gn膮艂 pod bar. Wiedzia艂am, 偶e wyjmuje strzelb臋.

Nie po raz pierwszy zastanowi艂am si臋, czy nie powinnam przypadkiem zacz膮膰 zabiera膰 ze sob膮 broni wsz臋dzie, gdzie si臋 wybieram. Jako osoba przestrzegaj膮ca prawa nie widzia艂am kiedy艣 takiej potrzeby, ale przez ostatnie kilka miesi臋cy wiele si臋 zmieni艂o. Dok艂adnie w tym momencie szafa graj膮ca nieoczekiwanie ucich艂a i milczenie panuj膮ce w „Psim w艂osie" by艂o r贸wnie og艂uszaj膮ce jak wcze艣niejszy ha艂as.

- Prosz臋, nie wyjmuj broni - powiedzia艂am, u艣miechaj膮c si臋 pogodnie do barmana. Czu艂am, 偶e na moich wargach igra ten zbyt szeroki u艣mieszek, kt贸ry sprawia, 偶e wygl膮dam na lekko stukni臋t膮. - Przychodzimy w pokoju - doda艂am i pokaza艂am mu puste d艂onie.

Jaki艣 zmiennokszta艂tny stoj膮cy przy barze roze艣mia艂 si臋 i ten ostry d藕wi臋k zabrzmia艂 jak szczekni臋cie; by艂y w nim rozbawienie i strach. Napi臋cie zacz臋艂o nieco opada膰. M艂oda kobieta opu艣ci艂a r臋k臋 do boku i cofn臋艂a si臋 o krok. Zerkn臋艂a na mnie, na Quinna, potem znowu na mnie. Widzia艂am teraz obie d艂onie barmana.

- Witaj, Sookie - us艂ysza艂am znajomy g艂os. Amanda, rudow艂osa wilko艂aczyca, kt贸ra przywioz艂a mnie wczoraj do doktor Ludwig, siedzia艂a przy stoliku w rogu sali. (Przy okazji zauwa偶y艂am, 偶e sala baru jest pe艂na r贸偶nych ciemnych zakamark贸w).

Amandzie towarzyszy艂 krzepki m臋偶czyzna pod czterdziestk臋. Przed obojgiem sta艂y drinki i miseczka z zak膮skami. Mieli przy stoliku towarzystwo, par臋 siedz膮c膮 plecami do mnie.

Kiedy tamci si臋 odwr贸cili, rozpozna艂am Alcide'a i Mari臋 - Star. Obracali si臋 ostro偶nie, jak gdyby jakikolwiek gwa艂towny ruch m贸g艂 sta膰 si臋 pretekstem do u偶ycia si艂y. Od Marii - Star emanowa艂y niepok贸j, duma i nerwowo艣膰, Alcide z kolei by艂 po prostu zmieszany; nie wiedzia艂, jak si臋 czu膰.

Zatem by艂o nas dwoje.

- Witaj, Amando - odpar艂am g艂osem r贸wnie radosnym jak m贸j u艣miech. Nie chcia艂am, 偶eby zapad艂o nieprzyjemne milczenie.

- Jestem zaszczycona, 偶e goszcz臋 w swoim barze legendarnego Quinna - oznajmi艂a Amanda, a ja uprzytomni艂am sobie, 偶e opr贸cz wszelkich potencjalnych zaj臋膰, kt贸re wykonywa艂a, by艂a te偶 w艂a艣cicielk膮 „Psiego W艂osa". - Wyszli艣cie sobie wieczorem do miasta czy te偶 istnieje jaki艣 szczeg贸lny pow贸d waszej wizyty?

Poniewa偶 nie mia艂am poj臋cia, po co tu przyszli艣my, musia艂am czeka膰, a偶 Quinn odpowie, co niezbyt mi si臋 podoba艂o i czu艂am si臋 g艂upio.

- Chocia偶 od dawna chcia艂em odwiedzi膰 tw贸j bar, istnieje te偶 bardzo dobry, konkretny pow贸d - odpar艂 Quinn uprzejmym, oficjalnym tonem, jakiego nigdy u niego nie s艂ysza艂am.

Amanda pochyli艂a g艂ow臋, co wygl膮da艂o na znak, by Quinn kontynuowa艂.

- Tego wieczoru moja dziewczyna i ja zostali艣my zaatakowani w miejscu publicznym, na oczach obywateli tego miasta.

呕adna z os贸b siedz膮cych przy stoliku nie wydawa艂a si臋 szczeg贸lnie zaniepokojona ani zdziwiona jego s艂owami. A ubrana wyzywaj膮co dziewczyna nawet wzruszy艂a obna偶onymi chudymi ramionami.

- Zaatakowa艂y nas wilko艂aki - doda艂 Quinn.

Teraz zareagowali wszyscy. Wiele os贸b szarpn臋艂o g艂owami lub wykona艂o nag艂e ruchy r臋koma, po czym znieruchomia艂o. Alcide zacz膮艂 si臋 podnosi膰 z krzes艂a, po czym ponownie usiad艂.

- Wilko艂aki ze stada D艂ugi Z膮b? - spyta艂a Amanda. W jej g艂osie pobrzmiewa艂o niedowierzanie. Quinn wzruszy艂 ramionami.

- Napa艣膰 by艂a gwa艂towna, wi臋c nie zatrzyma艂em si臋, by zadawa膰 pytania. Dwaj ch艂opcy, bardzo m艂ode, dopiero co ugryzione wilko艂aki, a wnosz膮c z ich zachowania, obaj byli na prochach.

Teraz go艣cie lokalu wygl膮dali na zaszokowanych. Okazali艣my si臋 nie lada sensacj膮.

- Zosta艂a艣 ranna? - spyta艂 Alcide.

Odchyli艂am g艂ow臋 w ty艂, pokazuj膮c mu szyj臋. Nie u艣miecha艂am si臋 ju偶. Do tej pory siniaki pozostawione przez r臋ce napastnika mocno pociemnia艂y. My艣la艂am intensywnie.

- B臋d膮c przyjaci贸艂k膮 stada, oczekiwa艂am, 偶e tu, w Shreveport nic mi si臋 nie przydarzy - powiedzia艂am.

Nie wiedzia艂am, czy m贸j status przyjaci贸艂ki stada nie zmieni艂 si臋 wraz z nowymi rz膮dami, mia艂am jednak nadziej臋, 偶e przetrwa艂. Tak czy owak by艂a to moja jedyna karta atutowa i zagra艂am ni膮.

- Pu艂kownik Flood nazwa艂 Sookie przyjaci贸艂k膮 stada - odezwa艂a si臋 niespodziewanie Amanda.

Wszystkie wilko艂aki popatrzy艂y po sobie i na moment czas si臋 zatrzyma艂.

- Co si臋 sta艂o ze szczeniakami? - spyta艂 harleyowiec za kontuarem.

- 呕yj膮 - odrzek艂 Quinn.

Mia艂am wra偶enie, 偶e ca艂y bar westchn膮艂, cho膰 nie potrafi艂abym wam powiedzie膰, czy z ulgi, czy z 偶alu.

- Zabra艂a ich policja - kontynuowa艂. - Skoro napadli nas na oczach istot ludzkich, funkcjonariusze nie mieli w膮tpliwo艣ci co do ich winy.

W drodze do baru rozmawiali艣my o Calu Myersie. Quinn widzia艂 wilko艂aczego policjanta tylko przez chwil臋, ale pami臋ta艂 go i wiedzia艂, kim jest. Teraz zastanawia艂am si臋, czy poruszy kwesti臋 obecno艣ci Cala Myersa na posterunku, on jednak na ten temat nie powiedzia艂 nic. I, prawd臋 m贸wi膮c, po co komentowa膰 co艣, o czym wilko艂aki na pewno ju偶 wiedzia艂y? Wilko艂acze stado zjednoczy艂oby si臋 w贸wczas przeciwko obcym, niezale偶nie od tego, jak bardzo na co dzie艅 jego cz艂onkowie byli podzieleni.

Udzia艂 policji w sprawach wilko艂ak贸w by艂 oczywi艣cie niepo偶膮dany. Chocia偶 obecno艣膰 Cala Myersa w艣r贸d funkcjonariuszy mog艂aby czasem pomoc stadu, ka偶de badawcze spojrzenie zwi臋ksza艂o niebezpiecze艅stwo, 偶e istoty ludzkie dowiedz膮 si臋 o istnieniu stworze艅, kt贸re wola艂y zachowa膰 anonimowo艣膰. Nie wiedzia艂am, jak udawa艂o im si臋 j膮 zachowa膰 przez tyle lat. Podejrzewa艂am, 偶e z powodu tej tajemnicy zgin臋艂o ju偶 sporo os贸b.

- Powiniene艣 zabra膰 Sookie do domu - powiedzia艂 Alcide. - Jest zm臋czona.

Quinn obj膮艂 mnie i przyci膮gn膮艂 do siebie.

- Kiedy otrzymamy wasze zapewnienie, 偶e stado zg艂臋bi sekret tego nijak niesprowokowanego ataku, wyjdziemy.

Nie藕le powiedziane. Quinn najwyra藕niej jest mistrzem dyplomatycznych i stanowczych tekst贸w. C贸偶, musia艂am przyzna膰, 偶e Quinn naprawd臋 obezw艂adnia艂. Energia i si艂a a偶 od niego bi艂y. Budzi艂 strach.

- Przeka偶emy t臋 spraw臋 przyw贸dcy stada - powiedzia艂a Amanda. - Zbada j膮, jestem tego pewna. Kto艣 przecie偶 musia艂 wynaj膮膰 te szczeniaki.

- Przede wszystkim kto艣 najpierw ugryz艂 je i zmieni艂 w wilko艂aki - odparowa艂 Quinn. - Chyba 偶e wasze stado poni偶a si臋 do gryzienia chuligan贸w i wysy艂ania ich na ulice, by tam grasowali.

Hmm, no tak, teraz atmosfera zrobi艂a si臋 wroga. Podnios艂am wzrok na mojego wielkiego towarzysza i odkry艂am, 偶e za moment straci nad sob膮 panowanie.

- Dzi臋kuj臋 wam wszystkim - odezwa艂am si臋 do Amandy. K膮ciki ust zn贸w szarpa艂 mi pogodny u艣miech. - Alcide, Mario - Star, mi艂o by艂o was zobaczy膰. P贸jdziemy ju偶. Czeka nas d艂uga droga powrotna do Bon Temps.

Pomacha艂am barmanowi o wygl膮dzie motocyklisty i dziewczynie w kabaretkach. On skin膮艂 mi g艂ow膮, a ona popatrzy艂a wilkiem. Prawdopodobnie nie zgodzi艂aby si臋 zosta膰 moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. Uwolni艂am si臋 spod ramienia Quinna i wzi臋艂am go za r臋k臋.

- Chod藕, Quinn.

Przez paskudny, kr贸tki moment patrzy艂 na mnie tak, jakby mnie nie rozpoznawa艂. Potem zamruga艂 i si臋 odpr臋偶y艂.

- Jasne, kochanie.

Po偶egna艂 si臋 z wilko艂akami, a potem odwr贸cili艣my si臋 do nich plecami i pod膮偶yli艣my do drzwi wyj艣ciowych. Chocia偶 w艣r贸d ma艂ego t艂umku by艂 Alcide, kt贸remu ogromnie ufa艂am, chwila by艂a dla mnie do艣膰 nieprzyjemna.

U Quinna nie wyczuwa艂am strachu ani nawet niepokoju. Albo by艂 bardzo skupiony i doskonale nad sob膮 panowa艂, albo naprawd臋 ani troch臋 nie obawia艂 si臋 baru pe艂nego wilko艂ak贸w, co by艂o godne podziwu i tak dalej, ale troch臋... oderwane od rzeczywisto艣ci.

Poprawn膮 odpowiedzi膮 okaza艂o si臋: „by艂 bardzo skupiony i doskonale nad sob膮 panowa艂". Dowiedzia艂am si臋 tego, gdy dotarli艣my na ciemnawy parking. Zanim zd膮偶y艂am pomy艣le膰, co si臋 dzieje, Quinn przycisn膮艂 mnie do maski auta i zacz膮艂 ca艂owa膰. Ju偶 po sekundzie strachu delektowa艂am si臋 chwil膮. Naprawd臋 zbli偶y艂a nas ta sytuacja zagro偶enia, a nie spos贸b nie zauwa偶y膰, 偶e na naszej pierwszej randce byli艣my ju偶 po raz drugi w niebezpiecze艅stwie. Czy偶by to by艂 z艂y omen? Odepchn臋艂am od siebie t臋 logiczn膮 my艣l, kiedy usta i z臋by Quinna przesun臋艂y si臋 po boku mojej szyi w d贸艂, a偶 m臋偶czyzna znalaz艂 to wra偶liwe i delikatne miejsce, gdzie szyja 艂膮czy si臋 z barkiem. J臋kn臋艂am, poniewa偶 wraz z podnieceniem, kt贸re ogarnia艂o mnie zawsze, gdy kto艣 ca艂owa艂 to miejsce, poczu艂am niew膮tpliwy b贸l z powodu siniak贸w, dodatkowo szpec膮cych moj膮 szyj臋. Nie by艂a to mi艂a kombinacja.

- Przepraszam, przepraszam - mrukn膮艂, lecz nie przesta艂 mnie ca艂owa膰; jego wargi wci膮偶 natarczywie muska艂y moj膮 sk贸r臋.

Wiedzia艂am, 偶e je艣li opuszcz臋 r臋k臋, b臋d臋 mog艂a namacalnie sprawdzi膰 stan podniecenia Quinna. Nie powiem, 偶eby mnie nie kusi艂o. Ale ostatnio uczy艂am si臋 ostro偶no艣ci, cho膰... prawdopodobnie niedostatecznie szybko, bior膮c pod uwag臋 to, co teraz czu艂am i jak drga艂y mi wszystkie nerwy w reakcji na gor膮ce poca艂unki Quinna. O Jezu! O rany! Och, och.

Przysun臋艂am si臋 do niego. C贸偶, to by艂 odruch, okej? Szybko jednak odkry艂am, 偶e pope艂ni艂am b艂膮d, gdy偶 jego r臋ka natychmiast obj臋艂a moj膮 pier艣, a kciuk zacz膮艂 j膮 g艂adzi膰. Poruszy艂am ramionami i gwa艂townie si臋 odsun臋艂am. Quinn lekko dysza艂. To by艂o jak skakanie na stopniu samochodu, kt贸ry zje偶d偶a艂 coraz szybciej mroczn膮 drog膮.

- No dobrze - wysapa艂am i odsun臋艂am si臋 jeszcze dalej. - No dobrze, przerwijmy to tutaj i teraz.

- Hmm... - szepn膮艂 mi w ucho, muskaj膮c jego wn臋trze j臋zykiem.

Wyszarpn臋艂am si臋.

- Nie zrobimy tego - powiedzia艂am, zmuszaj膮c si臋 do zdecydowanego tonu, a po chwili rzeczywi艣cie moja determinacja wzros艂a. - Quinn! Nie b臋d臋 uprawia膰 z tob膮 seksu tu, na tym paskudnym parkingu!

- Ani troszk臋?

- Nie. Stanowczo nie!

- Twoje usta - (w tym momencie poca艂owa艂 mnie w usta) - m贸wi膮 jedno, lecz twoje cia艂o - (w tym momencie poca艂owa艂 mnie w rami臋) - m贸wi co innego.

- S艂uchaj ust, kolego!

- Kolego?

- Przesta艅... Quinn. Westchn膮艂 i si臋 wyprostowa艂.

- W porz膮dku - powiedzia艂. U艣miechn膮艂 si臋 z 偶alem. - Wybacz. Nie planowa艂em naciska膰 na ciebie w ten spos贸b.

- Wiem, 偶e po wej艣ciu i bezpiecznym wyj艣ciu z miejsca, w kt贸rym nie jeste艣my mile widziani, mo偶na poczu膰 podniecenie - oznajmi艂am.

Zrobi艂 g艂臋boki wdech.

- Zgadza si臋 - przyzna艂.

- Bardzo ci臋 lubi臋 - doda艂am.

W tej chwili czyta艂am mu w my艣lach niczym w otwartej ksi臋dze. Quinn r贸wnie偶 mnie lubi艂; w tym konkretnym momencie lubi艂 mnie bardzo, bardzo. Chcia艂by mi to okaza膰, przyciskaj膮c mnie do 艣ciany...

Zablokowa艂am umys艂 na nap艂yw jego my艣li.

- Mam jednak par臋 do艣wiadcze艅, kt贸re stanowi艂y dla mnie ostrze偶enia i ka偶膮 mi zwolni膰. Nie zamierza艂am i艣膰 z tob膮 do 艂贸偶ka dzi艣 wieczorem. Nawet w... tych szczeg贸lnych okoliczno艣ciach.

By艂am gotowa wsi膮艣膰 do samochodu. Bola艂y mnie plecy, a potem lekko zak艂u艂o mnie w podbrzuszu. Przez sekund臋 martwi艂am si臋, potem jednak pomy艣la艂am o moim cyklu miesi臋cznym. To oczywi艣cie wystarczy艂o, bym si臋 otrz膮sn臋艂a. I by艂am zm臋czona ekscytuj膮cym, lecz bolesnym wieczorem.

Quinn patrzy艂 na mnie w zadumie. Nie potrafi艂am powiedzie膰, czym si臋 niepokoi, dop贸ki nie wy艂uszczy艂 tego wprost.

- Kt贸re z nas by艂o celem tego ataku przed teatrem? - spyta艂.

Czyli 偶e nie my艣la艂 ju偶 o seksie! To dobrze.

- S膮dzisz, 偶e chodzi艂o im o jedno z nas? Zastanowi艂 si臋.

- Tak za艂o偶y艂em - przyzna艂.

- Musimy r贸wnie偶 rozwa偶y膰, kto ich do tego nam贸wi艂. Domy艣lam si臋, 偶e otrzymali zap艂at臋... w jakie艣 formie... Zap艂acono im albo narkotykami, albo pieni臋dzmi, albo jednym i drugim. S膮dzisz, 偶e b臋d膮 m贸wi膰?

- Nie s膮dz臋, 偶eby prze偶yli t臋 noc w wi臋zieniu.


ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

Nasi napastnicy nie zas艂u偶yli nawet na pierwsz膮 stron臋 w gazecie shreveporckiej. Informacja o nich pojawi艂a si臋 jedynie w dziale po艣wi臋conym sprawom lokalnym, pod nag艂贸wkiem: „ZAB脫JSTWA W ARESZCIE". Westchn臋艂am.

„Dwaj m艂odzi ch艂opcy oczekuj膮cy na przewiezienie z aresztu na oddzia艂 dla nieletnich zgin臋li wczoraj po p贸艂nocy".

Codziennie rano wyjmowa艂am t臋 gazet臋 z dodatkowej skrzynki, kt贸ra znajdowa艂a si臋 na ko艅cu mojego podjazdu, tu偶 obok pocztowej. Ale artyku艂 przeczyta艂am dopiero, kiedy zacz膮艂 zapada膰 zmrok, a ja wyje偶d偶a艂am na Hummingbird Road, kieruj膮c si臋 do pracy. Wcze艣niej nie opuszcza艂am domu. Spa艂am, pra艂am, troch臋 zajmowa艂am si臋 ogrodem i tak min膮艂 mi dzie艅. Nikt nie zatelefonowa艂 i nikt mnie nie odwiedzi艂. My艣la艂am, 偶e mo偶e Quinn zadzwoni, cho膰by po to, a偶eby spyta膰, jak si臋 czuj臋 i czy nic mnie nie boli... Nie zadzwoni艂 jednak.

„Dw贸ch m艂odych ch艂opc贸w, kt贸rych przywieziono na posterunek policji pod zarzutem napadu z pobiciem, czeka艂o w jednej z cel na poranny transport do wi臋zienia. Cela dla nieletnich nie jest widoczna z cel dla doros艂ych sprawc贸w, a ci dwaj byli jedynymi nieletnimi aresztowanymi tej nocy. W pewnym momencie nieznana osoba, lub osoby, dopu艣ci艂a si臋 uduszenia ze skutkiem 艣miertelnym. 呕aden inny wi臋zie艅 nie zosta艂 ranny i nikt nie zauwa偶y艂 niczego podejrzanego. Obaj m艂odzie艅cy mieli grube kartoteki. 禄Byli dobrze znani policji芦 - powiedzia艂 funkcjonariusz blisko zwi膮zany ze 艣ledztwem.

禄Zamierzamy gruntownie zbada膰 spraw臋 ich zab贸jstwa芦 - powiedzia艂 detektyw Dan Coughlin, kt贸ry prowadzi艂 dochodzenie w sprawie napa艣ci, a teraz zajmuje si臋 tak偶e nocnym incydentem. 禄Zostali aresztowani po rzekomej napa艣ci na pewn膮 par臋. Sprawa by艂a do艣膰 osobliwa, a ich 艣mier膰 jest jeszcze dziwniejsza芦.

Jego partner, Cal Myers doda艂: 禄Sprawiedliwo艣ci stanie si臋 zado艣膰芦".

Uzna艂am to stwierdzenie za szczeg贸lnie z艂owieszcze.

Rzuci艂am gazet臋 na siedzenie obok, potem wyj臋艂am ze skrzynki pocztowej plik list贸w, kt贸re po艂o偶y艂am obok gazety, postanawiaj膮c, 偶e przejrz臋 wszystko po pracy w „Merlotcie".

Do baru dotar艂am zamy艣lona. Zatroskana, co sta艂o si臋 z dwoma napastnikami ubieg艂ej nocy, nawet nie skrzywi艂am si臋 na widok nowej pracownicy Sama. Tanya by艂a tego dnia r贸wnie 偶wawa i skuteczna jak poprzednio. Sam strasznie si臋 rozp艂ywa艂 nad jej talentami. Przyznam si臋, 偶e gdy po raz drugi oznajmi艂 mi, 偶e bardzo cieszy si臋 z zatrudnienia jej, odparowa艂am troch臋 zbyt ostro, 偶e ju偶 o tym s艂ysza艂am.

Ucieszy艂am si臋 natomiast na widok Billa, kt贸ry wszed艂 i usiad艂 przy stoliku w moim rewirze. Potrzebowa艂am pretekstu, by odej艣膰, zanim b臋d臋 musia艂a odpowiedzie膰 na rodz膮ce si臋 w g艂owie Sama pytanie: „Dlaczego nie lubisz Tanyi?".

C贸偶, uwa偶am, 偶e nie musz臋 lubi膰 wszystkich, tak jak nie oczekuj臋, 偶e wszyscy b臋d膮 lubili mnie. Ale zwykle mam podstawy do niech臋ci wobec konkretnej osoby i zwykle jest to co艣 wi臋cej ni偶 tylko niesprecyzowana nieufno艣膰 i nieokre艣lona awersja. Chocia偶 Tanya na pewno by艂a istot膮 zmiennokszta艂tn膮, bez w膮tpienia powinnam umie膰 cho膰 troch臋 czyta膰 w jej my艣lach i znale藕膰 potwierdzenie lub zaprzeczenie dla w艂asnych instynktownych podejrze艅. Niestety, nie potrafi艂am czyta膰 jej w my艣lach! Wychwytywa艂am s艂owo tu, s艂owo tam, jak gdybym s艂ucha艂a radiostacji, kt贸rej sygna艂 to wzmaga si臋, to s艂abnie. Mogliby艣cie pomy艣le膰, 偶e ucieszy mnie przybycie dziewczyny w moim wieku, z kt贸r膮 mog臋 si臋 zaprzyja藕ni膰. C贸偶, nie ucieszy艂o.. Wr臋cz przeciwnie, zaniepokoi艂am si臋, 偶e umys艂 Tanyi jest dla mnie niedost臋pny niczym zamkni臋ta ksi臋ga. Co dziwne, Sam ani s艂owem nie wspomnia艂 o jej rzeczywistej naturze. Nie powiedzia艂: „Och, Tanya przemienia si臋 w kreta", ani: „Jest prawdziw膮 zmiennokszta艂tn膮, dok艂adnie jak ja". Ani w og贸le nic.

Targana wewn臋trznymi konfliktami, ruszy艂am, by przyj膮膰 zam贸wienie od Billa. M贸j kiepski nastr贸j pog艂臋bi艂 si臋, gdy zobaczy艂am Selah Pumphrey. Sta艂a w progu i przeszukiwa艂a wzrokiem t艂um, prawdopodobnie pr贸buj膮c zlokalizowa膰 stolik Comptona. Zakl臋艂am pod nosem, odwr贸ci艂am si臋 na pi臋cie i odesz艂am. Bardzo nieprofesjonalnie!

Kiedy po chwili zerkn臋艂am ku nim, odkry艂am, 偶e Selah wpatruje si臋 we mnie. Arlene podesz艂a, by przyj膮膰 od nich zam贸wienie, a ja bezczelnie ws艂ucha艂am si臋 w my艣li towarzyszki Billa. Nie by艂am nastawiona uprzejmie. Selah zastanawia艂a si臋 w艂a艣nie, dlaczego Bill zawsze spotyka si臋 z ni膮 tutaj, skoro tubylcy traktuj膮 j膮 z jawn膮 wrogo艣ci膮. Nie mog艂a te偶 uwierzy膰, 偶e tak wymagaj膮cy i skomplikowany m臋偶czyzna jak Bill m贸g艂 kiedykolwiek spotyka膰 si臋 z kelnerk膮. Szczeg贸lnie 偶e, jak s艂ysza艂a, nawet nie chodzi艂am do college'u, a w dodatku moj膮 babci臋 zamordowano!

Taaak, pewnie z tego powodu by艂am w jej oczach osob膮 nad wyraz podejrzan膮.

Usi艂uj臋 odnosi膰 si臋 do takich opinii z du偶膮 rezerw膮. Przecie偶 pozna艂am jej zdanie niejako na w艂asn膮 pro艣b臋, gdy偶 ju偶 ca艂kiem skutecznie potrafi艂am blokowa膰 umys艂. Ludzie, kt贸rzy pods艂uchuj膮, rzadko us艂ysz膮 o sobie co艣 dobrego, prawda? Jest to porzekad艂o stare, lecz prawdziwe. Powiedzia艂am sobie (pewnie z sze艣膰 razy z rz臋du), 偶e nie mam powod贸w s艂ucha膰 jej my艣li i 偶e by艂aby to zbyt drastyczna reakcja podej艣膰 i spoliczkowa膰 t臋 dziewczyn臋 albo zacz膮膰 j膮 szarpa膰 za w艂osy. Gniew jednak偶e narasta艂 we mnie i nijak nie potrafi艂am go opanowa膰. Postawi艂am trzy piwa na stoliku przed Sumem, Dago i Hoytem, niemal trzasn膮wszy kuflami o blat. Wszyscy trzej m臋偶czy藕ni r贸wnocze艣nie zadarli g艂owy i popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.

- Zrobili艣my co艣 藕le, Sookie? - spyta艂 Sum. - A mo偶e po prostu masz okres?

- Niczego nie zrobili艣cie - odpar艂am.

I nie mia艂am okresu... Ale... tak, mog艂am dosta膰 w ka偶dej chwili. Przecie偶 pobolewa艂y mnie plecy i podbrzusze, a palce mia艂am spuchni臋te... Moja niezbyt ulubiona ciotka przybywa艂a z wizyt膮, jak to si臋 kiedy艣 mawia艂o. My艣l o zbli偶aj膮cym si臋 okresie oczywi艣cie jeszcze bardziej pog艂臋bi艂a moje rozdra偶nienie.

Spojrza艂am na Billa i odkry艂am, 偶e gapi si臋 na mnie, a jego nozdrza si臋 poruszaj膮. Potrafi艂 wyczu膰 krew. Zala艂a mnie fala straszliwego zak艂opotania i zarumieni艂am si臋. Przez sekund臋 widzia艂am na jego twarzy wyra藕ny g艂贸d, szybko jednak zapanowa艂 nad emocjami.

Skoro nie p艂aka艂 na moim progu z powodu nieodwzajemnianej przeze mnie mi艂o艣ci, niech sobie przynajmniej troch臋 pocierpi. Kiedy zerkn臋艂am w lustro za barem, zauwa偶y艂am, 偶e na moich wargach b艂膮ka si臋 leciutki u艣mieszek. Wreszcie co艣 poprawi艂o mi humor.

Godzin臋 p贸藕niej wesz艂a wampirzyca. Przez minut臋 patrzy艂a na Billa, po czym skin臋艂a mu g艂ow膮 i zaj臋艂a stolik w rewirze Arlene. Arlene po艣pieszy艂a do niej. Rozmawia艂y przez minut臋, ale by艂am zaj臋ta, wi臋c nie zwraca艂am na nie uwagi. Zreszt膮, s艂owa wampirzycy us艂ysza艂abym tylko w postaci „przefiltrowanej" przez umys艂 Arlene, poniewa偶 wampiry z perspektywy mojego daru milcz膮 jak gr贸b (tak). Po chwili zobaczy艂am, 偶e Arlene idzie w moj膮 stron臋.

- Martwa dziewczyna chce z tob膮 pom贸wi膰 - oznajmi艂a przyjaci贸艂ka, wcale nie 艣ciszaj膮c g艂osu, tote偶 liczne g艂owy odwr贸ci艂y si臋 w nasz膮 stron臋.

Arlene nie s艂ynie z subtelno艣ci ani - jak si臋 nad tym zastanowi膰 - z taktu.

Gdy si臋 upewni艂am, 偶e 偶aden z moich klient贸w niczego nie potrzebuje, podesz艂am do stolika wampirzycy.

- Co mog臋 dla ciebie zrobi膰? - spyta艂am najciszej jak potrafi艂am.

Wiedzia艂am, 偶e wampirzyca i tak mnie us艂yszy; s艂uch tych istot jest niezwyk艂y, a i wzrok maj膮 niesamowicie wyostrzony.

- Nazywasz si臋 Sookie Stackhouse? - spyta艂a.

By艂a bardzo wysoka, mierzy艂a oko艂o metra osiemdziesi臋ciu, by艂a rasy mieszanej i wygl膮da艂a naprawd臋 艂adnie. Jej cera mia艂a z艂oty kolor, w艂osy by艂y g臋ste, proste, ciemne, zaplecione w cienkie warkoczyki zaczesane rz膮dkami do ty艂u, a r臋ce by艂y obwieszone ci臋偶k膮 bi偶uteri膮. Jej ubranie - dla kontrastu - wydawa艂o si臋 zwyczajne; nosi艂a konserwatywn膮, bia艂膮 bluzk臋 z d艂ugimi r臋kawami, czarne legginsy i czarne sanda艂y.

- Tak - odpar艂am. - Mog臋 ci pom贸c?

Patrzy艂a na mnie z min膮, kt贸r膮 mog艂abym nazwa膰 jedynie „pow膮tpiewaniem".

- Pam przys艂a艂a mnie tutaj - oznajmi艂a. - Mam na imi臋 Felicia.

Jej g艂os by艂 艣piewny i tak egzotyczny jak jej wygl膮d. Patrz膮c na ni膮, cz艂owiek my艣la艂 o drinkach z rumem i pla偶ach.

- Witaj, Felicio - odrzek艂am grzecznie. - Mam nadziej臋, 偶e Pam dobrze si臋 miewa.

Poniewa偶 wampiry nie maj膮 problem贸w ze zdrowiem, by艂a to dla Felicii nie lada zagwozdka.

- Chyba w porz膮dku - odpar艂a niepewnie. - Przys艂a艂a mnie tutaj, 偶ebym ci si臋 przedstawi艂a.

- Okej, znam ci臋 ju偶 - stwierdzi艂am, r贸wnie zdezorientowana jak wcze艣niej Felicia.

- Twierdzi艂a, 偶e masz w zwyczaju zabija膰 barman贸w z „Fangtasii" - ci膮gn臋艂a wampirzyca, a jej 艣liczne sarnie oczy rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia. - Kaza艂a mi przyj艣膰 do ciebie i b艂aga膰 ci臋 o lito艣膰. Tyle 偶e... wydajesz mi si臋 zwyk艂膮 istot膮 ludzk膮.

Ach, ta Pam!

- Pam tylko troch臋 dra偶ni艂a si臋 z tob膮 - odparowa艂am naj艂agodniej, jak mog艂am. Podejrzewa艂am, 偶e Felicia nie nale偶y do najbystrzejszych. Supers艂uch i supersi艂a nie r贸wnaj膮 si臋 superinteligencji. - Pam i ja jeste艣my przyjaci贸艂kami, swego rodzaju przyjaci贸艂kami... i ona lubi stawia膰 mnie w k艂opotliwych sytuacjach. Domy艣lam si臋, 偶e podobnie potraktowa艂a ciebie, Felicio. Nie mam zamiaru nikogo rani膰.

Wampirzyca patrzy艂a na mnie sceptycznie.

- To prawda - podj臋艂am - w mojej obecno艣ci gin臋li barmani z „Fangtasii", lecz by艂 to, hmm, jedynie zbieg okoliczno艣ci - papla艂am nerwowo. - Jestem naprawd臋 tylko zwyczajn膮 kobiet膮.

Wampirzyca przez chwil臋 zastanawia艂a si臋 nad moimi s艂owami, po czym uspokoi艂a si臋 i dzi臋ki temu zrobi艂a si臋 jeszcze 艂adniejsza. Pam cz臋sto podejmowa艂a irracjonalne decyzje i zada艂am sobie pytanie, czy nie przys艂a艂a tutaj Felicii r贸wnie偶 po to, bym podziwia艂a jej urod臋; tak bez w膮tpienia post膮pi艂by Eric. Mo偶e Pam pr贸bowa艂a wpakowa膰 mnie w k艂opoty? Nienawidzi艂a nudy w 偶yciu.

- Wr贸膰 do Shreveport i baw si臋 dobrze ze swoim szefem - mrukn臋艂am, usi艂uj膮c zachowa膰 uprzejmy ton.

- Z Erikiem? - spyta艂a urocza wampirzyca. Wydawa艂a si臋 zaskoczona. - Dobrze mi si臋 dla niego pracuje, ale nie sypiam z m臋偶czyznami.

Zerkn臋艂am na m贸j rewir, nie tylko po to, by sprawdzi膰, czy kto艣 nie potrzebuje natychmiast drinka, lecz tak偶e chc膮c zobaczy膰, kto us艂ysza艂 ostatnie stwierdzenie Felicii. Hoy dos艂ownie wywiesi艂 j臋zyk, a Sum wygl膮da艂 jak jele艅 z艂apany w 艣wiat艂a reflektor贸w. Dago by艂 kompletnie zaszokowany.

- A zatem, Felicio, pozw贸l, 偶e spytam, jak trafi艂a艣 do Shreveport?

- Och, zaprosi艂a mnie przyjaci贸艂ka. Indira. Powiedzia艂a, 偶e s艂u偶ba u Erica nie jest z艂a. - Wzruszy艂a ramionami, podkre艣laj膮c ostatnie s艂owa. - Eric nie 偶膮da us艂ug erotycznych, je艣li kobieta nie jest ch臋tna, a za serwitut prosi jedynie o kilka godzin pracy w barze i od czasu do czasu przydziela jakie艣 dodatkowe obowi膮zki.

- Zatem ma reputacj臋 dobrego szefa?

- O tak. - Felicia by艂a niemal zdumiona moim pytaniem. - Cho膰 nie jest te偶 oczywi艣cie mi臋czakiem.

No tak, na pewno bym nie okre艣li艂a Erica takim mianem.

- Tote偶 lepiej go nie rozgniewa膰. Wtedy nie wybacza - kontynuowa艂a w zadumie. - Ale dop贸ki wype艂niasz zobowi膮zania wobec niego, on wype艂nia swoje wobec ciebie.

Kiwn臋艂am g艂ow膮. Taka ocena mniej wi臋cej pasowa艂a do moich wyobra偶e艅, a zna艂am Erica bardzo dobrze. Tyle 偶e tylko w pewnych kwestiach... a w og贸le nie zna艂am go w innych.

- Tu b臋dzie du偶o lepiej ni偶 w Arkansas - podsumowa艂a wampirzyca.

- Dlaczego wyjecha艂a艣 z Arkansas? - spyta艂am. Felicia wydawa艂a si臋 najsympatyczniejszy wampirem,

jakiego kiedykolwiek spotka艂am.

- Peter Threadgill - wyja艣ni艂a. - Kr贸l. W艂a艣nie o偶eni艂 si臋 z wasz膮 kr贸low膮.

Sophie - Anne Leclerq z Luizjany stanowczo i 偶adn膮 miar膮 nie by艂a „moj膮" kr贸low膮, ale z czystej ciekawo艣ci pragn臋艂am ci膮gn膮膰 t臋 rozmow臋.

- Czemu Peter Threadgill tak strasznie ci si臋 nie podoba? Wyra藕nie zabi艂am jej 膰wieka. D艂ugo rozmy艣la艂a.

- Ma wszystkim wszystko za z艂e - odpar艂a w ko艅cu, marszcz膮c brwi. - Nigdy nie jest zadowolony z tego, co dostaje. Nie wystarcza mu, 偶e jest najstarszym i najsilniejszym wampirem w ca艂ym stanie. Kiedy zosta艂 kr贸lem... a przez lata knu艂 intrygi maj膮ce na celu obj臋cie tego stanowiska... wci膮偶 chyba nie by艂 zaspokojony. Najwyra藕niej nie pasowa艂 mu tamten stan, rozumiesz?

- Co艣 w tym stylu, 偶e: „Stan, kt贸ry chce mie膰 mnie za kr贸la, nie jest stanem, kt贸remu chcia艂bym kr贸lowa膰"(Parafraza s艂贸w Groucho Marksa: „Nigdy nie chcia艂bym nale偶e膰 do klubu, kt贸ry mia艂by za cz艂onka kogo艣 takiego jak ja" (przyp. t艂um.).)?

- Dok艂adnie tak - przyzna艂a Felicia z tak wielkim szacunkiem, 偶e chyba uwa偶a艂a, 偶e sama wymy艣li艂am te s艂owa, i docenia艂a moj膮 inteligencj臋. - Negocjowa艂 z Luizjan膮 przez wiele miesi臋cy i nawet Jade Flower zm臋czy艂a si臋 s艂uchaniem o kr贸lowej. Ostatecznie Sophie - Anne Leclerq przysta艂a na sojusz. A wtedy... Po tygodniowym 艣wi臋towaniu kr贸l zn贸w spos臋pnia艂. Nagle 艣lub przesta艂 mu wystarcza膰. Chcia艂, 偶eby kr贸lowa go pokocha艂a. Powinna pragn膮膰 zrezygnowa膰 dla niego ze wszystkiego. - Felicia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, oceniaj膮c kaprysy cz艂onk贸w rodziny kr贸lewskiej.

- Wi臋c to nie jest ma艂偶e艅stwo z mi艂o艣ci?

- Wiesz, mi艂o艣膰 jest ostatnim powodem, dla kt贸rego pobieraj膮 si臋 wampirzy kr贸lowie i kr贸lowe - wyja艣ni艂a. - Teraz kr贸l sk艂ada wizyt臋 kr贸lowej w Nowym Orleanie, a ja si臋 ciesz臋, 偶e jestem na drugim ko艅cu stanu.

Nie bardzo pojmowa艂am, co to znaczy, 偶e ma艂偶onkowie odwiedzaj膮 si臋 nawzajem, by艂am jednak pewna, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej zrozumiem.

Ch臋tnie us艂ysza艂abym wi臋cej, ale musia艂am wraca膰 do swojego rewiru i podj膮膰 prac臋.

- Dzi臋ki, 偶e wpad艂a艣, Felicio - powiedzia艂am. - I o nic si臋 nie martw. Ciesz臋 si臋, 偶e pracujesz dla Erica.

Wampirzyca u艣miechn臋艂a si臋 do mnie, b艂yskaj膮c o艣lepiaj膮co bia艂ymi z臋bami.

- Ciesz臋 si臋, 偶e nie planujesz mnie zabi膰 - oznajmi艂a. Odwzajemni艂am si臋 u艣miechem, cho膰 z lekkim wahaniem. - Gwarantuj臋 ci, 偶e teraz, kiedy wiem, kim jeste艣, nie b臋dziesz mia艂a okazji podkra艣膰 si臋 do mnie niepostrze偶enie - dorzuci艂a.

Nagle popatrzy艂a na mnie jak prawdziwy, gro藕ny wampir, a ja zadr偶a艂am. Niedocenienie jej mog艂oby si臋 sko艅czy膰 dla mnie fatalnie. Bystra? Nie. Dzika? Bez w膮tpienia.

- Nie planuj臋 podkrada膰 si臋 do kogokolwiek, a ju偶 na pewno nie do wampir贸w - zapewni艂am j膮.

Skin臋艂a mi g艂ow膮, po czym wymkn臋艂a si臋 r贸wnie nagle, jak wesz艂a.

- O co chodzi艂o? - spyta艂a mnie Arlene, kiedy przypadkiem stan臋艂y艣my razem przy kontuarze, czekaj膮c na zam贸wione drinki.

Zauwa偶y艂am, 偶e Sam r贸wnie偶 s艂ucha. Wzruszy艂am ramionami.

- Pracuje w „Fangtasii", w Shreveport, i po prostu chcia艂a zawrze膰 ze mn膮 znajomo艣膰.

Arlene wpatrywa艂a si臋 we mnie przez chwil臋.

- Wi臋c teraz wampiry melduj膮 si臋 u ciebie? Sookie, powinna艣 zacz膮膰 bardziej stroni膰 od umar艂ych i raczej zbli偶y膰 si臋 do 偶ywych.

Tym razem ja zagapi艂am si臋 na ni膮.

- Kto ci podsun膮艂 tak膮 ocen臋?

- Sugerujesz, 偶e nie potrafi臋 my艣le膰 samodzielnie?

C贸偶, tak, Arlene nigdy wcze艣niej nie powiedzia艂a od siebie niczego m膮drego. Uwa偶a艂am j膮 za osob臋 tolerancyjn膮, ale g艂贸wnie dlatego, 偶e by艂a bardzo wyrozumia艂a w kwestiach moralnych.

- No c贸偶, jestem zaskoczona - odburkn臋艂am, 艣wiadoma tego, jak szorstko w艂a艣nie oszacowa艂am kobiet臋, kt贸r膮 zawsze uwa偶a艂am za przyjaci贸艂k臋.

- No c贸偶, zamierzam wzi膮膰 艣lub ko艣cielny z Rafe'em Prudhomme'em.

Lubi艂am Rafe'a Prudhomme'a, bardzo spokojnego m臋偶czyzn臋 po czterdziestce, kt贸ry pracowa艂 dla Pelican State Title Company. Ale nigdy nie mia艂am okazji go pozna膰...

To znaczy, nigdy nie ws艂uchiwa艂am si臋 w jego my艣li. Mo偶e to by艂 b艂膮d.

- Do kt贸rego Ko艣cio艂a nale偶y Rafe? - spyta艂am.

- Jest cz艂onkiem Bractwa S艂o艅ca, tego nowego Ko艣cio艂a.

A偶 mnie zabola艂o serce! Nie zamierza艂am jej wytyka膰, 偶e Bractwo to zgromadzenie bigot贸w, kt贸rych 艂膮czy nienawi艣膰 i strach.

- Tak naprawd臋, Bractwo to nie Ko艣ci贸艂, na pewno o tym wiesz. A jest tu gdzie艣 blisko ich filia?

- W Minden. - Arlene odwr贸ci艂a wzrok. Wyra藕nie czu艂a si臋 winna. - Zdawa艂am sobie spraw臋, 偶e mo偶e ci si臋 to nie spodoba膰. Ale widzia艂am tam pewnego ksi臋dza katolickiego, ojca Riordana, wi臋c nawet osobom wy艣wi臋conym na ksi臋偶y nie przeszkadza nowy Ko艣ci贸艂. A my sp臋dzili艣my w nim dwa ostatnie niedzielne wieczory.

- I wierzysz w te bzdury?

W tym momencie kt贸ry艣 z klient贸w Arlene przywo艂a艂 j膮, tote偶 odesz艂a wyra藕nie zadowolona z pretekstu.

Spojrza艂am Samowi w oczy i dostrzeg艂am w nich niepok贸j, identyczny jak m贸j. Bractwo S艂o艅ca by艂o nietolerancyjn膮 organizacj膮, kt贸ra zwalcza艂a wampiry, na dodatek szeregi jej zwolennik贸w wci膮偶 ros艂y. Niekt贸re z jej enklaw nie by艂y nastawione wojowniczo, jednak wiele z nich g艂osi艂o nienawi艣膰 i strach w najskrajniejszej formie. Je艣li Bractwo mia艂o jak膮艣 sekretn膮 list臋 wrog贸w, bez w膮tpienia widnia艂o na niej moje nazwisko. Za艂o偶yciele organizacji, Steve i Sarah Newlinowie, zostali wygnani z najbardziej lukratywnego Ko艣cio艂a w Dallas, poniewa偶 wmiesza艂am si臋 w ich plany. Prze偶y艂am par臋 zamach贸w na moj膮 skromn膮 osob臋, lecz wci膮偶 istnia艂o niebezpiecze艅stwo, 偶e Bractwo wy艣ledzi mnie i urz膮dzi na mnie zasadzk臋. Widzieli mnie w Dallas i w Jackson, wi臋c pr臋dzej czy p贸藕niej dowiedz膮 si臋, kim jestem i gdzie mieszkam.

Tak, tak, martwi艂am si臋 o wiele spraw.


ROZDZIA艁 JEDENASTY

Nast臋pnego ranka pod moim domem zjawi艂a si臋 Tanya. By艂a niedziela, nie pracowa艂am i by艂am w do艣膰 radosnym nastroju. Crystal zdrowia艂a, Quinn chyba mnie lubi艂 i nie mia艂am dalszych nowin od Erica, mog艂am wi臋c 偶ywi膰 nadziej臋, 偶e wampir zostawi mnie w spokoju. C贸偶, pr贸bowa艂am by膰 optymistk膮. Ulubiony cytat z Biblii mojej babci brzmia艂: „Dosy膰 ma dzie艅 swojej biedy" (Biblia Tysi膮clecia, Mt. 6:34 (przyp. t艂um.).). Wyja艣nia艂a mi te s艂owa w taki spos贸b: „Nie martw si臋 o jutro ani o sprawy, kt贸rych nie mo偶esz zmieni膰". Stara艂am si臋 stosowa膰 w praktyce t臋 filozofi臋 i cho膰 przez wi臋kszo艣膰 dni by艂o to trudne, dzi艣 optymizm przychodzi艂 mi 艂atwo.

Ptaki 膰wierka艂y i 艣wiergota艂y, owady brz臋cza艂y, a ci臋偶kie od py艂k贸w powietrze pozostawa艂o prawie nieruchome. Siedzia艂am w艂a艣nie na frontowym ganku, w r贸偶owym szlafroku, s膮cz膮c kaw臋 i s艂uchaj膮c „Car Talk" w radiu Red River, i czu艂am si臋 naprawd臋 dobrze, podczas gdy ma艂y dodge dart telepa艂 si臋 powoli po moim podje藕dzie. Nie rozpozna艂am samochodu, lecz pozna艂am osob臋 za kierownic膮. Ca艂y m贸j spok贸j znikn膮艂 w sekund臋 i zast膮pi艂a go podejrzliwo艣膰. Teraz, kiedy wiedzia艂am, jak blisko Bon Temps spotykaj膮 si臋 wyznawcy Bractwa, w艣cibstwo Tanyi wyda艂o mi si臋 jeszcze bardziej podejrzane. Nie ucieszy艂am si臋 z jej wizyty, o nie. Jedynie ze zwyk艂ej grzeczno艣ci nie pr贸bowa艂am natychmiast przegoni膰 dziewczyny, szczeg贸lnie 偶e tak naprawd臋 nic mi nie zrobi艂a, ale - mimo 偶e opu艣ci艂am stopy na ganek i wsta艂am - nie powita艂am mojego go艣cia serdecznym u艣miechem.

- Dzie艅 dobry, Sookie! - zawo艂a艂a, kiedy wysiad艂a z auta.

- Tanya - b膮kn臋艂am zamiast powitania. Zatrzyma艂a si臋 w drodze do schod贸w.

- Hmm, wszystko w porz膮dku? Nie odpowiedzia艂am.

- Och, powinnam by艂a najpierw zadzwoni膰, czy tak? Usi艂owa艂a wygl膮da膰 jednocze艣nie ujmuj膮co i 偶a艂o艣nie.

- By艂oby lepiej. Nie lubi臋 niezapowiedzianych wizyt.

- Przepraszam, obiecuj臋, 偶e nast臋pnym razem zatelefonuj臋 przed przyjazdem. - Znowu ruszy艂a w stron臋 schod贸w. - Dostan臋 fili偶ank臋 kawy?

W tym momencie naruszy艂am jedn膮 z najbardziej podstawowych zasad go艣cinno艣ci.

- Nie, nie dzi艣 rano - odburkn臋艂am.

Podesz艂am do szczytu schod贸w i stan臋艂am tam, blokuj膮c dziewczynie drog臋 na ganek.

- No c贸偶... Sookie... Widz臋, 偶e rankami bywasz naprawd臋 zrz臋dliwa.

Twardo spojrza艂am na ni膮 z g贸ry.

- Nic dziwnego, 偶e Bill Compton spotyka si臋 z inn膮 - doda艂a i si臋 za艣mia艂a. Od razu wiedzia艂a, 偶e pope艂ni艂a b艂膮d. - Wybacz - dorzuci艂a po艣piesznie - mo偶e to brak dostatecznej ilo艣ci porannej kawy. Nie powinnam by艂a tego m贸wi膰. Ta Selah Pumphrey to suka, czy偶 nie? Za p贸藕no, dziewczyno! - pomy艣la艂am.

- Je艣li chodzi o Selah, to przynajmniej cz艂owiek wie, na czym stoi - wytkn臋艂am jej. Wyra藕na aluzja, prawda? - Zobaczymy si臋 w pracy, Tanyu.

- Okej, okej. Nast臋pnym razem najpierw do ciebie zadzwoni臋, s艂yszysz?

Pos艂a艂a mi pogodny, pusty u艣miech.

- S艂ysza艂am.

Obserwowa艂am, jak wraca do ma艂ego samochodu. Pomacha艂a mi, potem wsiad艂a, chwil臋 pom臋czy艂a si臋, by zawr贸ci膰, w ko艅cu jednak skierowa艂a si臋 z powrotem na Hummingbird Road.

Patrzy艂am, jak jecha艂a, p贸藕niej poczeka艂am, a偶 odg艂os silnika ca艂kowicie ucichnie i dopiero w贸wczas ponownie usiad艂am. Od艂o偶y艂am jednak powie艣膰, kt贸r膮 czyta艂am, na plastikowy stolik obok le偶aka, a reszt臋 kawy wypi艂am bez przyjemno艣ci, kt贸ra towarzyszy艂a kilku pierwszym 艂ykom.

Ciekawe, co Tanya szykuje.

Zachowywa艂a si臋 niezwykle czytelnie, a jednak nie mia艂am poj臋cia, kim (i czym) jest, dla kogo pracuje i jakie ma zamiary wobec mnie. Wiedzia艂am, 偶e musz臋 jako艣 si臋 tego dowiedzie膰. Postanowi艂am, 偶e b臋d臋 ws艂uchiwa膰 si臋 w jej my艣li przy ka偶dej sposobno艣ci, a je艣li nic mi to nie da (istnia艂a taka mo偶liwo艣膰, bo przecie偶 nie do艣膰, 偶e by艂a zmiennokszta艂tn膮, to przecie偶 nie mog艂am jej zmusi膰, aby pomy艣la艂a odpowiedzi na moje pytania), w贸wczas b臋d臋 zmuszona podj膮膰 bardziej radykalne dzia艂ania.

Niestety, nie mia艂am pewno艣ci, na czym mia艂yby polega膰.

W ubieg艂ym roku jako艣 tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e sta艂am si臋 opiekunk膮 niesamowitych istot z tej cz臋艣ci naszego stanu. By艂am rzeczniczk膮 tolerancji dla istot nadprzyrodzonych. Wiele si臋 w tamtym czasie nauczy艂am o „innym" wszech艣wiecie, kt贸ry otacza艂 nasz 艣wiat, czyli 艣wiat przewa偶nie nie艣wiadomych niczego ludzi. Teraz posiada艂am po prostu wiedz臋 niedost臋pn膮 dla innych os贸b. Tyle 偶e ta wiedza jeszcze bardziej skomplikowa艂a moje i tak ju偶 trudne 偶ycie, i rzuci艂a mnie na niebezpieczne bezdro偶a, pomi臋dzy istoty, kt贸re desperacko usi艂uj膮 utrzyma膰 w sekrecie fakt swojej egzystencji.

W domu zadzwoni艂 telefon, wi臋c porzuci艂am smutne rozwa偶ania i posz艂am odebra膰.

- Cze艣膰, kochanie - zagai艂 ciep艂y g艂os w s艂uchawce.

- Quinn - wyduka艂am, pr贸buj膮c nie wyda膰 mu si臋 zbyt szcz臋艣liwa.

Mo偶e jeszcze nie zakocha艂am si臋 w tym m臋偶czy藕nie, na pewno jednak potrzebowa艂am teraz jakich艣 pozytywnych dozna艅, a Quinn by艂 osob膮 pot臋偶n膮 i zarazem atrakcyjn膮.

- Co porabiasz?

- Och, siedz臋 w szlafroku na frontowym ganku i popijam kaw臋.

- Szkoda, 偶e nie mog臋 tam by膰 i wypi膰 kawy razem z tob膮.

Hmm... Pobo偶ne 偶yczenie czy powa偶na pro艣ba: „zapro艣 mnie"?

- Du偶o jeszcze zosta艂o w dzbanku - powiedzia艂am ostro偶nie.

- Jestem w Dallas, a mo偶e raczej zaraz tam dojad臋 - odpar艂.

Ech...

- Kiedy wyjecha艂e艣? - spyta艂am, poniewa偶 takie pytanie wyda艂o mi si臋 najbezpieczniejsze i najmniej w艣cibskie.

- Wczoraj. Zadzwoni艂a do mnie matka pewnego faceta, kt贸ry od czasu do czasu dla mnie pracuje. Pami臋tam, 偶e niespodziewanie porzuci艂 zadanie, nad kt贸rym wsp贸lnie pracowali艣my w Nowym Orleanie kilka tygodni temu. By艂em na niego wkurzony, ale nie martwi艂em si臋 specjalnie, bo nale偶y on do os贸b lubi膮cych do艣膰 swobodny tryb 偶ycia, w dodatku prowadzi艂 naraz kilka spraw w ca艂ym kraju. Ale jego matka twierdzi, 偶e od dawna nie dawa艂 znak贸w 偶ycia, wi臋c w jej opinii na pewno co艣 mu si臋 przytrafi艂o. By jej pom贸c, rozejrza艂em si臋 po jego domu i przejrza艂em pliki w jego komputerze, niczego jednak nie znalaz艂em. 艢lady najwyra藕niej ko艅cz膮 si臋 w Nowym Orleanie. Wracam do Shreveport jutro. Pracujesz?

- Tak, od po艂udnia. B臋d臋 wolna po siedemnastej.

- Czy mog臋 si臋 wprosi膰 do ciebie na kolacj臋? Przywioz臋 steki. Masz grill?

- Mam. Jest dosy膰 stary, ale dzia艂a.

- Masz w臋giel?

- Musz臋 sprawdzi膰.

Nie u偶ywa艂am grilla od 艣mierci babci.

- Nie ma problemu. Przywioz臋 troch臋.

- Dobrze - odpar艂am. - Przygotuj臋 wszystko inne.

- No to mamy plan.

- Widzimy si臋 o osiemnastej?

- Tak.

- W porz膮dku, do zobaczenia.

W艂a艣ciwie mia艂am ochot臋 porozmawia膰 z nim d艂u偶ej, nie by艂am jednak pewna, co m贸wi膰, poniewa偶 mam ma艂o do艣wiadczenia w pogaw臋dkach z ch艂opakami. Pierwszym m臋偶czyzn膮, z kt贸rym si臋 spotyka艂am, by艂 Bill i by艂o to w ubieg艂ym roku. Powinnam wiele nadrobi膰 w tej kwestii. Nie jestem taka jak, powiedzmy, Lindsay Popken, kt贸ra zosta艂a Miss Bon Temps w roku, w kt贸rym ko艅czy艂am liceum. Lindsay potrafi艂a zmienia膰 ch艂opak贸w w 艣lini膮cych si臋 na jej widok idiot贸w, kt贸rzy chodzili za ni膮 krok w krok niczym odurzone hieny. Obserwowa艂am j膮 wtedy cz臋sto i nigdy nie poj臋艂am przyczyn tego zjawiska. Zauwa偶y艂am, 偶e rozmawia艂a z nimi o... niczym. Chc膮c rozwik艂a膰 t臋 zagadk臋, ws艂uchiwa艂am si臋 nawet w jej my艣li, lecz zazwyczaj uderza艂a mnie pustka w jej g艂owie. Dosz艂am wi臋c do wniosku, 偶e „technika" Lindsay jest instynktowna. Zauwa偶y艂am jedynie, 偶e dziewczyna stara艂a si臋 nigdy nie m贸wi膰 powa偶nie.

Phi, do艣膰 ju偶 tych wspomnie艅. Wesz艂am do domu, 偶eby sprawdzi膰, co b臋d臋 musia艂a zrobi膰 przed jutrzejszymi odwiedzinami Quinna. Zamierza艂am te偶 sporz膮dzi膰 list臋 produkt贸w, kt贸re trzeba kupi膰. Tak, ch臋tnie sp臋dz臋 niedzielne popo艂udnie na zakupach. Wesz艂am pod prysznic, rozmy艣laj膮c o czekaj膮cym mnie przyjemnym dniu.

Mniej wi臋cej trzydzie艣ci minut p贸藕niej, gdy malowa艂am usta szmink膮, us艂ysza艂am stukanie do drzwi frontowych. Tym razem spojrza艂am przez wizjer i serce mi zadr偶a艂o. Musia艂am jednak otworzy膰.

Na podje藕dzie sta艂a znajoma d艂uga czarna limuzyna. Jecha艂am wcze艣niej takim samochodem tylko raz, tote偶 mog艂am si臋 spodziewa膰 wy艂膮cznie nieprzyjemnych nowin i nowych k艂opot贸w.

M臋偶czyzna, czy raczej osobnik, stoj膮cy na frontowym ganku by艂 osobistym przedstawicielem i prawnikiem wampirzej kr贸lowej Luizjany, a nazywa艂 si臋 Cataliades, przy czym swoje nazwisko wymawia艂 z akcentem na drug膮 sylab臋. Pozna艂am go, gdy nieoczekiwanie zjawi艂 si臋 i powiadomi艂 mnie o 艣mierci mojej kuzynki Hadley. Powiedzia艂 mi, 偶e Hadley zapisa艂a mi wszystko w spadku. Poza tym, nie do艣膰, 偶e umar艂a, to zosta艂a zamordowana. Odpowiedzialnego za jej 艣mier膰 wampira ukarano na moich oczach. Tamtej nocy naprawd臋 prze偶y艂am szok, i to nie jeden, bo dowiedzia艂am si臋 r贸wnie偶, 偶e Hadley opu艣ci艂a ten 艣wiat jako wampirzyca, a poza tym by艂a faworyt膮 kr贸lowej... faworyt膮 w sensie biblijnym.

Poniewa偶 Hadley nale偶a艂a do naprawd臋 nielicznych 偶yj膮cych cz艂onk贸w mojej rodziny, g艂臋boko odczu艂am strat臋. Jednocze艣nie przypomnia艂am sobie, 偶e kuzynka jako nastolatka by艂a powodem zgryzot dla swojej matki, a i moja babcia bardzo si臋 o ni膮 martwi艂a. Nie wiem, czy pr贸bowa艂a kiedykolwiek naprawi膰 stosunki z rodzin膮, lecz teraz bez w膮tpienia by艂o ju偶 na to zbyt p贸藕no.

Wzi臋艂am pot臋偶ny wdech i otworzy艂am drzwi.

- Pan Cataliades - odezwa艂am si臋, czuj膮c, 偶e bezwiednie u艣miecham si臋 nerwowo i ma艂o przekonuj膮co.

Prawnik kr贸lowej by艂 m臋偶czyzn膮 przy ko艣ci, twarz mia艂 okr膮g艂膮, a brzuch jeszcze kr膮glejszy, wzrok 艣widruj膮cy, oczy jak ciemne kule. Nie s膮dzi艂am, by by艂 istot膮 ludzk膮 (najwy偶ej cz臋艣ciowo), ale nie mia艂am pewno艣ci, czym jest. Bez w膮tpienia nie by艂 wampirem, przyszed艂 przecie偶 w bia艂y dzie艅. Wilko艂akiem czy zmiennokszta艂tnym raczej te偶 nie, w ka偶dym razie nie wyczuwa艂am w nim takich cech.

- Panna Stackhouse - odrzek艂, promieniej膮c. - C贸偶 za przyjemno艣膰 widzie膰 pani膮 ponownie.

- Mnie pana r贸wnie偶 mi艂o widzie膰 - b膮kn臋艂am, k艂ami膮c w 偶ywe oczy. Zawaha艂am si臋, nagle obola艂a i speszona. By艂am pewna, 偶e Cataliades, tak jak wszystkie inne znane mi istoty nadnaturalne, doskonale wie, 偶e mam okres. Po prostu 艣wietnie! - Wejdzie pan?

- Dzi臋kuj臋, moja droga - odpar艂, a ja odsun臋艂am si臋 i pe艂na z艂ych przeczu膰 wpu艣ci艂am go do domu.

- Prosz臋, mo偶e pan usi膮dzie - wyduka艂am, sil膮c si臋 na grzeczny ton. - Napije pan si臋 czego艣?

- Nie, dzi臋kuj臋. Chyba nie wychodzisz?

Spojrza艂 z marsow膮 min膮 na torebk臋, kt贸r膮 rzuci艂am na krzes艂o w drodze do drzwi.

Hmm, chyba czego艣 nie zrozumia艂am.

- C贸偶... - Unios艂am pytaj膮co brwi. - Planowa艂am zakupy w sklepie spo偶ywczym, ale mog臋 to od艂o偶y膰 na godzin臋 lub dwie.

- Czyli 偶e nie jeste艣 spakowana, by jecha膰 ze mn膮 do Nowego Orleanu?

- Co takiego?!

- Otrzyma艂a艣 moj膮 wiadomo艣膰?

- Jak膮 wiadomo艣膰?!

Gapili艣my si臋 na siebie, oboje skonsternowani.

- Wys艂a艂em do ciebie kurierk臋 z listem z mojej kancelarii - powiedzia艂 Cataliades. - Powinna zjawi膰 si臋 tutaj cztery noce temu. List zosta艂 zapiecz臋towany przy u偶yciu magii. Nikt poza tob膮 nie m贸g艂by go otworzy膰.

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮, sam膮 min膮 sugeruj膮c, 偶e nie mam poj臋cia, o co mu chodzi.

- Twierdzisz, 偶e Gladiola tutaj nie dotar艂a? S膮dzi艂em, 偶e przyb臋dzie do ciebie najp贸藕niej w 艣rodow膮 noc. Nie przyjecha艂aby samochodem... Lubi biega膰. - U艣miechn膮艂 si臋 pob艂a偶liwie jedynie na sekund臋. Potem u艣miech znikn膮艂. Gdybym akurat zamruga艂a, przeoczy艂abym go. - 艢rodowa noc - powt贸rzy艂.

- Hmm, tamtej nocy us艂ysza艂am co艣 przed domem - przypomnia艂am sobie. Zadr偶a艂am na wspomnienie, jak wielkie czu艂am w贸wczas zdenerwowanie. - Ale nikt nie podszed艂 do drzwi. Nikt nie pr贸bowa艂 si臋 w艂ama膰. Nikt mnie nie zawo艂a艂. Mia艂am tylko wra偶enie, 偶e co艣 porusza si臋 w ciemno艣ciach i 偶e wszystkie le艣ne zwierz臋ta nagle zamilk艂y.

Wydawa艂oby si臋 niemo偶liwe to, 偶e kto艣 tak pot臋偶ny jak 贸w nadnaturalny prawnik mo偶e wygl膮da膰 na straszliwie zdumionego, a jednak Cataliades naprawd臋 straci艂 na chwil臋 koncept. Zaduma艂 si臋. Po minucie wsta艂 powoli, uk艂oni艂 mi si臋, po czym wskaza艂 drzwi. Wyszli艣my na zewn膮trz. Na frontowym ganku prawnik ruszy艂 w stron臋 limuzyny, sugeruj膮c gestem, 偶e mam i艣膰 za nim.

Zza kierownicy wysiad艂a bardzo chuda dziewczyna. By艂a m艂odsza ode mnie, chyba niedawno sko艅czy艂a dwadzie艣cia lat. Tak jak pan Cataliades by艂a jedynie cz臋艣ciowo istot膮 ludzk膮. Ciemnorude w艂osy mia艂a kr贸tkie, stercz膮ce i postawione na 偶el, jej makija偶 by艂 przesadny. W por贸wnaniu z jej ubraniem blad艂 nawet szokuj膮cy str贸j m艂odej kobiety z „Psiego W艂osa". Na nogach dziewczyna mia艂a rajstopy w przeplataj膮ce si臋 paski w ra偶膮cym odcieniu r贸偶u i czerni, a tak偶e kozaczki do kostek, czarne i na niesamowicie wysokich obcasach. Jej sp贸dnica by艂a uszyta z przezroczystej, czarnej koronki, a g贸ra stroju sk艂ada艂a si臋 jedynie z r贸偶owego bezr臋kawnika. Zignorowa艂a moje zaskoczenie.

- Cze艣膰 jak si臋 masz? - spyta艂a weso艂o, wypowiadaj膮c wszystkie s艂owa jednym ci膮giem.

Gdy si臋 u艣miechn臋艂a, dostrzeg艂am bardzo ostre, bia艂e z臋by. W takim uz臋bieniu zakocha艂by si臋 natychmiast niejeden dentysta, zanim... straci艂by palec.

- Witaj - odpar艂am. Wyci膮gn臋艂am r臋k臋. - Jestem Sookie Stackhouse.

Mimo absurdalnie wysokich obcas贸w niezwykle szybko przeskoczy艂a dziel膮c膮 nas przestrze艅. R臋k臋 mia艂a drobn膮 i ko艣cist膮.

- Mi艂o ci臋 pozna膰 - wybe艂kota艂a. - Diantha.

- 艁adne imi臋 - powiedzia艂am, gdy si臋 zorientowa艂am, 偶e mi si臋 przedstawi艂a.

- Dzi臋ki.

- Diantha - wtr膮ci艂 si臋 Cataliades. - Chc臋, 偶eby艣 przeprowadzi艂a poszukiwania.

- Aby znale藕膰?

- Obawiam si臋, 偶e szukamy szcz膮tk贸w Gladioli.

U艣miech natychmiast znikn膮艂 z twarzy dziewczyny.

- Nie pieprz - warkn臋艂a, tym razem ca艂kowicie zrozumiale.

- Nie, Diantho - zapewni艂 j膮 prawnik. - Nie pieprz臋.

Dziewczyna usiad艂a na stopniach i zdj臋艂a kozaczki oraz pasiaste rajstopy. Wyra藕nie nie czu艂a si臋 za偶enowana, 偶e bez nich jej cia艂o pod przezroczyst膮 sp贸dnic膮 by艂o dok艂adnie widoczne. Poniewa偶 wyraz twarzy Cataliadesa nie zmieni艂 si臋 w tym momencie nic a nic, uzna艂am, 偶e mog臋 r贸wnie偶 zachowa膰 si臋 艣wiatowo i tolerancyjnie, tote偶 zapanowa艂am nad szokiem i zlekcewa偶y艂am jej nago艣膰.

Ledwie Diantha uwolni艂a si臋 od ubrania, od razu zacz臋艂a wykonywa膰 wyznaczone zadanie. Przemieszcza艂a si臋 na czworakach, w臋sz膮c w spos贸b, z kt贸rego wywnioskowa艂am, 偶e jest w niej jeszcze mniej z istoty ludzkiej, ni偶 s膮dzi艂am. Ale nie porusza艂a si臋 jak znane mi wilko艂aki ani jak pumo艂aki. W mojej opinii nie by艂a ssakiem.

Cataliades z艂o偶y艂 r臋ce i obserwowa艂 j膮. Milcza艂, wi臋c i ja milcza艂am. Dziewczyna przemkn臋艂a przez dziedziniec niczym ob艂膮kany koliber, jej cia艂o drga艂o od jakiej艣 nieziemskiej energii.

Po kr贸tkim czasie zatrzyma艂a si臋 przy k臋pie krzew贸w na brzegu lasu. Pochyli艂a si臋 i zapatrzy艂a w ziemi臋, po czym ca艂kowicie znieruchomia艂a. P贸藕niej podnios艂a r臋k臋 jak uczennica, kt贸ra odkry艂a, 偶e zna w艂a艣ciw膮 odpowied藕 na pytanie nauczyciela.

- Chod藕my zobaczy膰 - zaproponowa艂 Cataliades i zdecydowanym krokiem przeszed艂 przez podjazd, po czym ruszy艂 przez traw臋 do k臋py krzew贸w hoi porastaj膮cych brzeg lasu.

Kiedy podeszli艣my, Diantha nie podnios艂a wzroku, nadal skupiaj膮c si臋 na czym艣, co widzia艂a na ziemi za krzewami. Jej twarz by艂a brudna od makija偶u rozmazanego przez 艂zy. Wzi臋艂am g艂臋boki wdech i odwa偶y艂am si臋 zerkn膮膰, sprawdzaj膮c, co przyci膮gn臋艂o uwag臋 dziewczyny.

Ofiara, r贸wnie偶 p艂ci 偶e艅skiej, wygl膮da艂a na troch臋 m艂odsz膮 od Dianthy, lecz tak偶e by艂a szczup艂a i drobna.

W艂osy, pofarbowane na jasny odcie艅 z艂ota, pozostawa艂y w ostrym kontra艣cie z cer膮 w kolorze mlecznej czekolady. W momencie 艣mierci dziewczyna otworzy艂a usta, prawdopodobnie z zamiarem warkni臋cia. Dostrzeg艂am jej z臋by, r贸wnie bia艂e i ostre jak Dianthy. Dziwna rzecz: twarz dziewczyny nie wygl膮da艂a tak fatalnie, jak oczekiwa艂am, bior膮c pod uwag臋, 偶e by膰 mo偶e cia艂o le偶y tutaj od kilku dni. Chodzi艂o po nim jedynie kilka mr贸wek, lecz nie wydawa艂o si臋 uszkodzone. W og贸le, zabita nie prezentowa艂a si臋 藕le, jak na osob臋... przeci臋t膮 w talii na dwoje.

W g艂owie szumia艂o mi przez minut臋 i by艂am troch臋 przestraszona, a偶 bezwiednie przykl臋kn臋艂am na jedno kolano. Widzia艂am w 偶yciu sporo z艂a, 艂膮cznie z dwiema masakrami, nigdy jednak nie mia艂am przed sob膮 przeci臋tego na p贸艂 cia艂a. Widzia艂am wn臋trzno艣ci ofiary. Nie wygl膮da艂y na ludzkie. W dodatku obie po艂贸wki osobliwie wysch艂y w miejscu przeci臋cia. Wyciek艂o niewiele krwi, a wszystkie organy pozosta艂y w ciele.

- Przeci臋ta stalowym mieczem - zauwa偶y艂 Cataliades. - Bardzo dobrym mieczem.

- Co zrobimy z jej szcz膮tkami? - spyta艂am. - Mog臋 przynie艣膰 stary koc.

Bez pytania wiedzia艂am, 偶e nie wezwiemy policji.

- Musimy je spali膰 - odpar艂 Cataliades. - Najbezpieczniej by艂oby o tam, na 偶wirowej cz臋艣ci twojego parkingu. Panno Stackhouse, nie spodziewamy si臋 towarzystwa?

- Nie - odrzek艂am, wstrz膮艣ni臋ta nat艂okiem spraw. - Przepraszam, ale dlaczego jej... zw艂oki trzeba spali膰?

- Nikt ani nic nie skonsumuje demona ani nawet p贸艂demona takiego jak Gladiola czy Diantha - odpar艂, jak gdyby wyja艣nia艂, 偶e s艂o艅ce wschodzi na wschodzie. - Nawet robaki, co sama widzisz. Ziemia go nie strawi, tak jak cia艂a ludzkiego.

- Nie chcecie jej zabra膰 do domu? Do jej rodziny?

- Jej rodzina to Diantha i ja. Nie jest naszym zwyczajem zabieranie zmar艂ych z powrotem do miejsc, w kt贸rych 偶yli.

- Ale co j膮 zabi艂o? - spyta艂am, a Cataliades uni贸s艂 brew. - Och, oczywi艣cie, umar艂a od przeci臋cia w pasie, widz臋 to! Ale kto trzyma艂 ostrze?

- Diantho, jak s膮dzisz? - spyta艂 prawnik, jakby prowadzi艂 lekcj臋 w klasie.

- Co艣 naprawd臋, naprawd臋 silnego i bardzo, bardzo podst臋pnego - odrzek艂a Diantha. - Istota musia艂a podej艣膰 blisko Gladioli, kt贸ra przecie偶 nie by艂a g艂upia. Nie艂atwo nas zabi膰.

- Nie widz臋 te偶 listu, kt贸ry mia艂a przy sobie. - Pan Cataliades pochyli艂 si臋 i spojrza艂 na ziemi臋. Potem si臋 wyprostowa艂. - Masz drewno opa艂owe, panno Stackhouse?

- Tak, jest stos d臋biny na ty艂ach przy szopie na narz臋dzia.

Jason por膮ba艂 drzewo powalone w trakcie ostatniej burzy lodowej.

- Musisz si臋 spakowa膰, moja droga?

- Tak - odpar艂am bezwiednie, zbyt zdruzgotana ostatnimi zdarzeniami, by m贸c odpowiedzie膰 sensownie. - Co? Na co?!

- Na podr贸偶 do Nowego Orleanu. Mo偶esz jecha膰 teraz, prawda?

- Ja... Chyba tak. B臋d臋 musia艂a spyta膰 mojego szefa.

- W takim razie Diantha i ja zajmiemy si臋... porz膮dkami, a ty w tym czasie uzyskasz zgod臋 i spakujesz si臋 - oznajmi艂 Cataliades, ja za艣 zmru偶y艂am oczy.

- Dobrze - odpar艂am.

Najprawdopodobniej nie my艣la艂am w tym momencie zbyt jasno.

- Wtedy pojedziemy do Nowego Orleanu - t艂umaczy艂 cierpliwie. - S膮dzi艂em, 偶e jak przyjad臋, b臋dziesz gotowa. My艣la艂em, 偶e Gladiola zosta艂a, by ci pom贸c...

Oderwa艂am wzrok od cia艂a i spojrza艂am na prawnika.

- Po prostu tego nie rozumiem - j臋kn臋艂am, ale w tym momencie co艣 sobie przypomnia艂am. - M贸j przyjaciel Bill chcia艂 jecha膰 do Nowego Orleanu, kiedy b臋d臋 si臋 wybiera艂a wysprz膮ta膰 mieszkanie Hadley - zauwa偶y艂am. - Gdyby m贸g艂 pojecha膰 dzi艣, m贸g艂by si臋 z nami zabra膰.

- Wi臋c chcesz, 偶eby Bill jecha艂 - powiedzia艂 powoli z lekkim zaskoczeniem. - Bill jest zwolennikiem kr贸lowej, wi臋c oczywi艣cie nie mam nic przeciwko temu, 偶eby z nami pojecha艂.

- Okej, b臋d臋 musia艂a skontaktowa膰 si臋 z nim, kiedy zapadnie zmrok - stwierdzi艂am. - Mam nadziej臋, 偶e jest w mie艣cie.

Mog艂am zadzwoni膰 do Sama, zamiast do niego jecha膰, pragn臋艂am jednak jak najszybciej oddali膰 si臋 od dziwnego pogrzebu na moim podje藕dzie. Kiedy odje偶d偶a艂am, dostrzeg艂am, 偶e Cataliades wynosi bezw艂adne ma艂e cia艂o z lasu. Trzyma艂 doln膮 po艂ow臋.

Milcz膮ca Diantha nape艂nia艂a taczk臋 drewnem.


ROZDZIA艁 DWUNASTY

- Sam - powiedzia艂am, staraj膮c si臋 m贸wi膰 cicho - musz臋 wzi膮膰 kilka dni urlopu.

Kiedy zastuka艂am do drzwi jego przyczepy, z zaskoczeniem odkry艂am, 偶e Merlotte ma go艣ci. JB du Rone i Andy Bellefleur siedzieli na kanapie Sama, piwo i chipsy ziemniaczane sta艂y w dogodnym miejscu na 艂awie. Hmm, m臋skie spotkanie u mojego szefa?

- Ogl膮dacie mecz? - doda艂am, usi艂uj膮c nie m贸wi膰 zdziwionym tonem.

Pomacha艂am ponad ramieniem Sama JB i Andy'emu, a oni zrobili to samo: JB z entuzjazmem, Andy znacznie mniej rado艣nie. Gdybym musia艂a u偶y膰 jakiego艣 okre艣lenia, wybra艂abym s艂owo „ambiwalentnie", o ile mo偶na macha膰 ambiwalentnie...

- Eee, tak, koszyk贸wka. LSU Tigers graj膮... no dobra. Potrzebujesz wolne od zaraz?

- Tak - przyzna艂am. - Co艣 w rodzaju nag艂ego wypadku.

- Mo偶esz mi o tym opowiedzie膰?

- Musz臋 jecha膰 do Nowego Orleanu, 偶eby posprz膮ta膰 mieszkanie mojej kuzynki Hadley - odpar艂am.

- I musisz jecha膰 w tej chwili? Wiesz, 偶e Tanya ci膮gle jeszcze si臋 uczy, a Charlsie w艂a艣nie odesz艂a, twierdz膮c, 偶e na dobre. Arlene nie jest tak rzetelna jak kiedy艣, co do Holly i Danielle... wci膮偶 s膮 lekko roztrz臋sione z powodu incydentu w szkole.

- Wybacz - powiedzia艂am. - Je艣li mam zrezygnowa膰, bo chcesz przyj膮膰 na moje miejsce kogo艣 innego, zrozumiem.

Po tym stwierdzeniu o ma艂o nie p臋k艂o mi serce, lecz musia艂am to powiedzie膰, pragn臋艂am bowiem by膰 wobec Sama absolutnie uczciwa.

Merlotte zamkn膮艂 za sob膮 drzwi przyczepy i wyszed艂 na ganek. Wygl膮da艂 na zranionego.

- Sookie - oznajmi艂 po chwili - by艂a艣 absolutnie niezawodn膮 pracownic膮 przez pi臋膰 lat. Tylko dwa czy trzy razy poprosi艂a艣 o urlop. Nie zamierzam ci臋 wyrzuca膰 dlatego, 偶e potrzebujesz kilku dni wolnych.

- Och. No c贸偶, dobrze. - Czu艂am, 偶e si臋 czerwieni臋. Nie jestem przyzwyczajona do pochwa艂. - C贸rka Liz mo偶e ci pom贸c.

- Poradz臋 sobie - zapewni艂 艂agodnie. - Jak dostaniesz si臋 do Nowego Orleanu?

- Kto艣 mnie zawiezie.

- Kto? - spyta艂 spokojnie.

Nie chcia艂 mnie rozgniewa膰 swoim w艣cibstwem, tyle wiedzia艂am.

- Prawnik kr贸lowej - odrzek艂am jeszcze ciszej. Chocia偶 obywatele Bon Temps, og贸lnie rzecz bior膮c, toleruj膮 wampiry, mog艂oby ich lekko wkurzy膰 odkrycie, 偶e ich stanem rz膮dzi wampirza kr贸lowa i 偶e jej sekretny rz膮d wywiera wieloraki wp艂yw r贸wnie偶 na zwyk艂ych mieszka艅c贸w stanu. Z drugiej strony, je艣li si臋 we藕mie pod uwag臋 kiepsk膮 reputacj臋 luizja艅skiej polityki, mo偶e wcale by si臋 nie zdziwili?

- Zamierzasz wysprz膮ta膰 mieszkanie Hadley?

M贸wi艂am wcze艣niej Samowi o drugiej i definitywnej 艣mierci mojej kuzynki.

- Tak. I musz臋 si臋 dowiedzie膰, co pozostawi艂a mi w spadku.

- Hmm, sk膮d ta nag艂a decyzja?

Sam wygl膮da艂 na zak艂opotanego. Przesun膮艂 r臋k膮 po rudoz艂otych lokach, sczesuj膮c je na ty艂 g艂owy, co stworzy艂o wok贸艂 niej chaotyczn膮 aureol臋. Powinien p贸j艣膰 do fryzjera i podci膮膰 w艂osy.

- Dla mnie r贸wnie偶 jest niespodziewana. Pan Cataliades pr贸bowa艂 powiadomi膰 mnie par臋 dni temu, lecz kto艣 zabi艂 jego kurierk臋.

Us艂ysza艂am krzyk Andy'ego, kt贸ry najwyra藕niej reagowa艂 tak na jakie艣 zagranie w telewizji. Co dziwne, nigdy nie my艣la艂am, 偶e Bellefleur jest tak wielkim fanem sportu; zreszt膮, podobne odczucia mia艂am wobec JB. Kiedy艣 s艂ysza艂am, 偶e gdy 偶ony m贸wi膮 swoim m臋偶czyznom o konieczno艣ci nabycia nowych zas艂on lub o kiepskich stopniach syna z matematyki, faceci podobno my艣l膮 o asystach i rzutach za trzy punkty. U艣wiadomi艂am sobie w贸wczas, 偶e mo偶e sport jest dla m臋偶czyzn bezpieczn膮 odskoczni膮 od bardziej dra偶liwych kwestii.

- Nie powinna艣 jecha膰 - oznajmi艂 natychmiast Sam. - Podejrzewam, 偶e ta wyprawa mo偶e by膰 niebezpieczna.

Wzruszy艂am ramionami.

- Musz臋 - odparowa艂am. - Hadley zostawi艂a mi spadek. Powinnam go odebra膰.

Wcale nie by艂am opanowana, cho膰 tak. stara艂am si臋 wygl膮da膰, nie wydawa艂o mi si臋 jednak sensowne g艂o艣ne oznajmianie swojego niepokoju ca艂emu 艣wiatu.

Merlotte pragn膮艂 cos' powiedzie膰, ale zastanowi艂 si臋 i zrezygnowa艂. W ko艅cu spyta艂:

- Chodzi o pieni膮dze, Sookie? Potrzebujesz pieni臋dzy, kt贸re ci zostawi艂a?

- Sam, nie wiem, czy Hadley mia艂a jakie艣 pieni膮dze. Ale by艂a moj膮 kuzynk膮 i musz臋 tam pojecha膰. Poza tym...

Ju偶 mu mia艂am powiedzie膰, 偶e moja podr贸偶 do Nowego Orleanu musi by膰 dla kogo艣 z jakiego艣 powodu wa偶na, skoro tak bardzo usi艂owano mnie od niej odwie艣膰.

Wiedzia艂am jednak, 偶e m贸j szef zawsze si臋 o wszystko martwi, szczeg贸lnie je艣li chodzi o m贸j udzia艂 w r贸偶nych sprawach, a nie chcia艂am, 偶eby wprost odradzi艂 mi wyjazd. Czu艂am bowiem, 偶e jego argumenty nie wp艂yn膮 na moj膮 decyzj臋. Nie uwa偶am si臋 za osob臋 upart膮, ale traktowa艂am podr贸偶 do Nowego Orleanu jak ostatni膮 przys艂ug臋 dla mojej kuzynki.

- Mo偶e zabierzesz Jasona? - zasugerowa艂 Sam, bior膮c mnie za r臋k臋. - Hadley by艂a przecie偶 r贸wnie偶 jego kuzynk膮.

- Wydaje mi si臋, 偶e on i Hadley nieszczeg贸lnie dobrze si臋 dogadywali - wyja艣ni艂am. - W艂a艣nie dlatego pozostawi艂a wszystkie swoje dobra mnie. A zreszt膮, Jason ma teraz zbyt du偶o spraw na g艂owie.

- Co艣 poza rz膮dzeniem Hoytem i pieprzeniem ka偶dej babki, kt贸r膮 uda mu si臋 zatrzyma膰 na wystarczaj膮co d艂ugi czas?

Przez chwil臋 tylko wpatrywa艂am si臋 w Sama. Zawsze zdawa艂am sobie spraw臋 z tego, 偶e niezbyt lubi mojego brata, nie wiedzia艂am jednak, 偶e jego niech臋膰 jest a偶 tak wielka.

- No, wyobra藕 sobie, 偶e rzeczywi艣cie ma co艣 jeszcze na g艂owie - odci臋艂am si臋 w ko艅cu g艂osem r贸wnie zimnym jak kufel z piwem.

Nie zamierza艂am w progu przyczepy opowiada膰 o poronieniu dziewczyny Jasona, zw艂aszcza komu艣, kto by艂 do mojego brata nastawiony tak negatywnie jak Sam.

Merlotte odwr贸ci艂 wzrok i przez chwil臋 kr臋ci艂 g艂ow膮, jawnie zdegustowany w艂asnym zachowaniem.

- Przepraszam ci臋, Sookie, naprawd臋 ci臋 przepraszam. S膮dz臋 po prostu, 偶e Jason powinien bardziej si臋 interesowa膰 swoj膮 jedyn膮 siostr膮. Jeste艣 wobec niego taka lojalna.

- No c贸偶, na pewno by nie pozwoli艂, 偶eby co艣 mi si臋 sta艂o - powiedzia艂am. - Jason zawsze staje w mojej obronie. - Zanim Sam zd膮偶y艂 odpowiedzie膰: „Oczywi艣cie", dostrzeg艂am w jego my艣lach cie艅 w膮tpliwo艣ci. - Musz臋 i艣膰 si臋 pakowa膰 - uci臋艂am.

Nie mia艂am ochoty tak odchodzi膰. Niezale偶nie od uczu膰 wobec Jasona, Sam by艂 dla mnie wa偶ny i nie chcia艂am, 偶eby艣my rozstawali si臋 bez wyja艣nienia sobie pewnych kwestii. S艂ysza艂am jednak ryki facet贸w w przyczepie i wiedzia艂am, 偶e m贸j szef musi wr贸ci膰 do go艣ci i niedzielnych m臋skich przyjemno艣ci.

Cmokn膮艂 mnie w policzek.

- Zadzwo艅, je艣li b臋dziesz mnie potrzebowa艂a - poprosi艂, chocia偶 mia艂 tak膮 min臋, jakby pragn膮艂 powiedzie膰 o wiele wi臋cej.

Skin臋艂am g艂ow膮, odwr贸ci艂am si臋, zesz艂am po schodach i ruszy艂am do samochodu.

***

- Billu, m贸wi艂e艣, 偶e chcesz jecha膰 ze mn膮 do Nowego Orleanu, kiedy wybior臋 si臋 poza艂atwia膰 sprawy zwi膮zane ze 艣mierci膮 Hadley?

Wreszcie zrobi艂o si臋 ca艂kowicie ciemno i mog艂am zadzwoni膰 do Comptona. Telefon odebra艂a Selah Pumphrey i zawo艂a艂a Billa bardzo ch艂odnym tonem.

- Tak.

- Pan Cataliades jest tutaj i chce wyjecha膰 natychmiast.

- Nie mog艂a艣 mi powiedzie膰 wcze艣niej, wtedy gdy dowiedzia艂a艣 si臋, 偶e przyje偶d偶a? - Mimo tych s艂贸w, Bill wcale nie wydawa艂 si臋 rozz艂oszczony. Nie by艂 nawet zaskoczony.

- Przys艂a艂 kurierk臋 z wiadomo艣ci膮, ale, niestety, dziewczyn臋 kto艣 zabi艂 w moim lesie.

- Ty znalaz艂a艣 cia艂o?

- Nie, znalaz艂a je Diantha, kt贸ra przyjecha艂a z prawnikiem.

- Czyli 偶e umar艂a Gladiola.

- Tak - przyzna艂am zdumiona. - Sk膮d wiedzia艂e艣?

- Mieszkaj膮c d艂ugo w jakim艣 stanie, ma si臋 od czasu do czasu kontakty z jego kr贸low膮 lub kr贸lem - odpar艂. - Tego wymaga uprzejmo艣膰. Widywa艂em te dziewczyny, poniewa偶 s艂u偶y艂y kr贸lowej jako kurierki.

Patrzy艂am na s艂uchawk臋 w swoim r臋ku z tak du偶膮 uwag膮, jak gdyby to by艂a twarz Comptona. Nie mog艂am si臋 powstrzyma膰 przed pewnymi podejrzeniami. W niekt贸re noce Bill w臋drowa艂 po moim lesie... Gladiola te偶 zosta艂a w nim zabita. 艢mier膰 zadano po cichu, skutecznie i tak precyzyjnie, 偶e mog艂a tego dokona膰 jedynie istota nadnaturalna, a r贸wnocze艣nie kto艣 naprawd臋 bieg艂y w pos艂ugiwaniu si臋 mieczem i dostatecznie silny, by zdo艂a艂 przepo艂owi膰 cia艂o Gladioli jednym ci臋ciem.

Ten opis czynu wskazywa艂 na wampira, chocia偶 wiele innych istot nadnaturalnych r贸wnie偶 potrafi艂oby co艣 takiego zrobi膰.

Skoro zab贸jca zbli偶y艂 si臋 do dziewczyny z tak膮 艂atwo艣ci膮 i na odleg艂o艣膰 tak ma艂膮, 偶e m贸g艂 u偶y膰 miecza, musia艂 by膰 bardzo szybki albo wygl膮da膰 zupe艂nie nieszkodliwie. Gladiola nie podejrzewa艂a, 偶e zginie...

Mo偶e zna艂a morderc臋?

A fakt, 偶e j ej ma艂e cia艂o porzucono niedbale w krzakach... C贸偶, mordercy nie obchodzi艂o, 偶e kto艣 mo偶e znale藕膰 zw艂oki, chocia偶 oczywi艣cie charakterystyczny dla cia艂 demon贸w brak procesu gnilnego na pewno mia艂 w tym momencie znaczenie. Tak czy owak, zab贸jca pragn膮艂 jedynie uciszy膰 dziewczyn臋. Ale dlaczego w艂a艣ciwie zgin臋艂a? Je艣li prawnik niczego przede mn膮 nie zatai艂, wiadomo艣膰, kt贸r膮 kurierka mia艂a mi przekaza膰, dotyczy艂a wy艂膮cznie mojej podr贸偶y do Nowego Orleanu. Tyle 偶e... Przecie偶 i tak tam jad臋, mimo 偶e nie otrzyma艂am listu przywiezionego przez Gladiol臋. Co zatem napastnik zyskiwa艂, pozbywaj膮c si臋 demona? Dwa czy trzy dni, w trakcie kt贸rych nie wiedzia艂am, 偶e mam wyjecha膰? Nie wygl膮da艂o mi to na dobry motyw.

Milcza艂am, a Bill czeka艂 na moj膮 odpowied藕. Zawsze lubi艂am cierpliwo艣膰, jak膮 mi okazywa艂 podczas rozm贸w telefonicznych i we wszystkich innych sytuacjach. Nie przeszkadza艂y mu nawet najd艂u偶sze pauzy.

- Spalili jej cia艂o na podje藕dzie - powiedzia艂am.

- Naturalnie. To jedyny spos贸b pozbycia si臋 cia艂a osoby, w 偶y艂ach kt贸rej p艂ynie krew demona - odrzek艂 Bill roztargnionym tonem.

Mia艂am wra偶enie, 偶e bardzo intensywnie my艣li o czym艣 innym.

- Naturalnie?! Sk膮d mia艂am to wiedzie膰?

- Przynajmniej teraz wiesz. Ich cia艂 nie k膮saj膮 robaki ani nie niszczy ich nic innego, a seks z nimi sprawia b贸l.

- Diantha wydaje si臋 bardzo dziarska i pos艂uszna.

- Jasne, gdy jest ze swoim stryjem.

- Pan Cataliades jest jej stryjem? - spyta艂am. - Wi臋c by艂 tak偶e stryjem Gladioli?

- O tak. Cataliades jest w du偶ej cz臋艣ci demonem, w przeciwie艅stwie do swego p贸艂brata Nergala, kt贸ry jest demonem pe艂nokrwistym. Nergal sp艂odzi艂 wiele dzieci, kt贸re s膮 p贸艂 lud藕mi, p贸艂 demonami. Sp艂odzi艂 je, rzecz jasna, z r贸偶nymi matkami.

Nie by艂am pewna, dlaczego jest to takie oczywiste, ale nie zamierza艂am si臋 dopytywa膰.

- M贸wisz to wszystko przy Selah?

- Nie, Selah jest 艂azience. Bierze prysznic.

Okej, 艣wietnie, wci膮偶 czuj臋 zazdro艣膰. Zazdro艣膰 i zawi艣膰. R贸wnie偶 o co艣 innego: Selah mia艂a ten luksus, 偶e o niczym nie wiedzia艂a, podczas gdy mnie wr臋cz przyt艂acza艂y informacje ze 艣wiata nadnaturalnych. O ile偶 szcz臋艣liwsza by艂abym bez nich.

Pewnie. Wtedy musia艂abym si臋 martwi膰 ju偶 tylko o g艂贸d w Afryce, wojny, seryjnych zab贸jc贸w, AIDS, tsunami, staro艣膰 i wirus Ebola.

- Cicho, dziewczyno - nakaza艂am sobie.

- Co takiego? - spyta艂 Bill. Otrz膮sn臋艂am si臋.

- S艂uchaj, je艣li chcesz jecha膰 do Nowego Orleanu ze mn膮 i z prawnikiem, b膮d藕 u mnie w ci膮gu trzydziestu minut. Je偶eli do tego czasu nie przyjdziesz, uznam, 偶e masz wa偶niejsze sprawy na g艂owie.

Roz艂膮czy艂am si臋. B臋d臋 mia艂a ca艂膮 drog臋 do Nowego Orleanu na przemy艣lenie w艂asnych spraw.

- B臋dzie albo nie w ci膮gu dw贸ch kwadrans贸w! - zawo艂a艂am przez frontowe drzwi do prawnika.

- Mi艂o s艂ysze膰! - odkrzykn膮艂 Cataliades.

Sta艂 obok Dianthy, kt贸ra polewa艂a wod膮 czarn膮 plam臋 na 偶wirowym podje藕dzie.

Posz艂am szybko do 艂azienki i zapakowa艂am szczoteczk臋 do z臋b贸w. Zastanowi艂am si臋, co musz臋 zrobi膰. Nagra艂am Jasonowi wiadomo艣膰 na sekretarce automatycznej, poprosi艂am Tar臋, by codziennie odbiera艂a moj膮 poczt臋 i gazety, podla艂am kilka ro艣lin (babcia uwa偶a艂a, 偶e miejsce kwiat贸w, tak jak ptak贸w i ps贸w, jest na dworze, a ja od dnia jej 艣mierci usi艂uj臋 zachowa膰 przy 偶yciu ro艣liny, kt贸re po niej odziedziczy艂am).

Quinn!

Nie dodzwoni艂am si臋 na jego kom贸rk臋, w ka偶dym razie nie odebra艂. Zostawi艂am wiadomo艣膰 g艂osow膮. By艂a to dopiero nasza druga randka, a ju偶 musia艂am j膮 odwo艂a膰.

Nie wiedzia艂am, jak du偶o mog臋 mu powiedzie膰.

- Musz臋 jecha膰 do Nowego Orleanu posprz膮ta膰 mieszkanie kuzynki - wyrecytowa艂am. - Mieszka艂a przy Chloe Street, ale nie wiem, czy jest tam telefon. Wi臋c prawdopodobnie zadzwoni臋 do ciebie po powrocie. Przykro mi, 偶e nasze plany si臋 zmieni艂y.

Mia艂am nadziej臋, 偶e Quinn zrozumie, jak bardzo 偶a艂uj臋, 偶e nie mog臋 zje艣膰 z nim zaplanowanej kolacji.

Bill zjawi艂 si臋 akurat wtedy, gdy wynosi艂am moj膮 torb臋, do limuzyny. Mia艂 plecak, kt贸ry uzna艂am za zabawny. Na widok miny wampira powstrzyma艂am si臋 jednak przed u艣miechem. Nawet jak na nieumar艂ego Bill by艂 blady i wymizerowany.

Kompletnie mnie zignorowa艂.

- Cataliades - zagai艂 i kiwn膮艂 prawnikowi g艂ow膮. - Zabior臋 si臋 z wami, je艣li ci to pasuje. Moje kondolencje z powodu Gladioli.

Skin膮艂 g艂ow膮 Diancie, kt贸ra na przemian z d艂ugimi, gniewnymi monologami wyg艂aszanymi w niezrozumia艂ym dla mnie j臋zyku milcza艂a i nieruchomia艂a, co przypisywa艂am g艂臋bokiemu szokowi.

- Moja bratanica zmar艂a przedwczesn膮 艣mierci膮 - powiedzia艂 Cataliades powoli i wyra藕nie. - Zostanie pomszczona.

- Oczywi艣cie - zgodzi艂 si臋 z nim Bill ch艂odnym tonem.

Diantha otworzy艂a baga偶nik, wi臋c Compton podszed艂 i wrzuci艂 do niego plecak. Zamkn臋艂am na klucz frontowe drzwi domu, po艣piesznie zesz艂am po schodach i postawi艂am torb臋 obok plecaka. Zerkn臋艂am na wampira i wyraz jego twarzy naprawd臋 mn膮 wstrz膮sn膮艂. Bill wygl膮da艂 na zrozpaczonego!


ROZDZIA艁 TRZYNASTY

Podczas naszej jazdy na po艂udnie by艂y takie chwile, gdy dopada艂a mnie ochota podzielenia si臋 wszystkimi troskami z towarzyszami podr贸偶y. Przez kilka godzin prowadzi艂 Cataliades, potem za kierownic膮 zast膮pi艂a go Diantha. Bill i prawnik nie rozmawiali wiele, a ja mia艂am zbyt du偶o problem贸w do przemy艣lenia, wi臋c nie dawa艂am si臋 wci膮gn膮膰 w lekkie pogaduszki. Z tego wzgl臋du stanowili艣my do艣膰 milcz膮c膮 grupk臋.

Chyba nigdy przedtem 偶adnym autem nie jecha艂o mi si臋 tak wygodnie. Mia艂am dla siebie ca艂e siedzenie za kierowc膮, natomiast Bill i prawnik siedzieli naprzeciwko mnie. Limuzyna by艂a naprawd臋 nowoczesna, przynajmniej w moich oczach. Sk贸rzana tapicerka, mi臋ciutkie siedzenia. By艂o tyle miejsca, 偶e mogli艣my swobodnie wyci膮gn膮膰 nogi, a poza tym dysponowali艣my butelkami z wod膮 i syntetyczn膮 krwi膮 oraz ma艂ym koszyczkiem przek膮sek. Tak, Cataliades chyba naprawd臋 lubi艂 Cheetos.

Zamkn臋艂am oczy i przez jaki艣 czas duma艂am. My艣li Billa, ma si臋 rozumie膰, nie istnia艂y dla mnie, a umys艂 pana Cataliadesa nie by艂 o wiele czytelniejszy - wysy艂a艂 jakby ciche brz臋czenie, kt贸re dzia艂a艂o na mnie niemal koj膮co.

Z kolei ta sama emanacja z umys艂u Dianthy by艂a do艣膰 denerwuj膮ca, jako 偶e by艂y to drgania o wy偶szej cz臋stotliwo艣ci. W艂a艣nie zastanawia艂am si臋 nad rozmow膮 z Samem i przypomnia艂am sobie, 偶e wtedy przysz艂o mi co艣 do g艂owy. Gdy wiedzia艂am, co to by艂o, postanowi艂am powiedzie膰 o tym obu m臋偶czyznom.

- Panie Cataliades - odezwa艂am si臋 i prawnik otworzy艂 oczy.

Bill przygl膮da艂 mi si臋 z uwag膮; w g艂owie chyba ko艂ata艂a mu si臋 jaka艣 my艣l, w ka偶dym razie zachowywa艂 si臋 dziwnie.

- Wie pan, tamtej 艣rodowej nocy, to znaczy, w nocy, gdy pana bratanica mia艂a prawdopodobnie stan膮膰 na moim progu, s艂ysza艂am co艣 w lesie.

Cataliades kiwn膮艂 g艂ow膮. Compton r贸wnie偶.

- Dlatego przypuszczamy, 偶e zosta艂a zabita tamtej nocy.

- Ale dlaczego? Przecie偶 ten, kto to zrobi艂, na pewno wiedzia艂, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej pan skontaktuje si臋 ze mn膮 albo nawet do mnie przyjedzie, chc膮c pozna膰 los kurierki. Nawet je艣li zab贸jca nie zna艂 tre艣ci wiadomo艣ci, kt贸r膮 mia艂a przekaza膰 Gladiola, powinien si臋 domy艣li膰, 偶e kto艣 zacznie do艣膰 szybko szuka膰 dziewczyny.

- Logiczne - przyzna艂 Cataliades.

- Ale w pi膮tkow膮 noc napadni臋to mnie na parkingu w Shreveport.

Wierzcie mi, tym stwierdzeniem naprawd臋 przyci膮gn臋艂am ich uwag臋. Gdybym podda艂a ich obu terapii elektrowstrz膮sowej, reakcja nie by艂aby chyba wcale du偶o 偶ywsza.

- Dlaczego mi nie powiedzia艂a艣?! - Bill wr臋cz za偶膮da艂 odpowiedzi.

Jego oczy b艂yszcza艂y gniewnie, a k艂y si臋 wysun臋艂y.

- Dlaczego mia艂am ci m贸wi膰? Nie spotykamy si臋 ju偶. Nie widujemy si臋 regularnie.

- Czyli 偶e tak wygl膮da kara za to, 偶e spotykam si臋 z inn膮 kobiet膮? - odparowa艂. - Teraz b臋dziesz zachowywa艂a dla siebie tak wa偶ne informacje?

Nawet w najdzikszych fantazjach (w kt贸rych wyobra偶a艂am sobie takie scenki jak ostentacyjne zerwanie Billa z Selah w „Merlotcie", a p贸藕niej jego publiczne wyznanie, 偶e ona nie dorasta艂a mi do pi臋t) nigdy nie przewidzia艂am takich pyta艅 z jego strony. Chocia偶 w samochodzie by艂o bardzo ciemno, wyda艂o mi si臋, 偶e widz臋, jak pan Cataliades przewraca oczyma. Mo偶e i on uwa偶a艂 wybuch wampira za przesadn膮 reakcj臋?

- Billu, nigdy nie planowa艂am kara膰 ci臋 w 偶aden spos贸b - odrzek艂am. Przynajmniej tak mi si臋 wydawa艂o. - Po prostu nie opowiadamy ju偶 sobie zdarze艅 z naszego 偶ycia, ty i ja. Szczerze m贸wi膮c, by艂am na randce, gdy zostali艣my zaatakowani, wi臋c tym bardziej nie widzia艂am powodu, by ci o tym opowiada膰.

- Z kim by艂a艣 na randce?

- Co prawda to nie jest twoja sprawa, ale ta informacja mo偶e by膰 wa偶na dla reszty historii. Spotykam si臋 z Quinnem.

Mieli艣my jedn膮 randk臋 i planujemy kolejn膮, wi臋c mog臋 ju偶 pewnie m贸wi膰 wszystkim wok贸艂, 偶e ja i Quinn „si臋 spotykamy", prawda?

- Tygrys Quinn - oznajmi艂 Bill nieobecnym tonem.

- Chyl臋 czo艂a, m艂oda damo! - o艣wiadczy艂 Cataliades. - Jeste艣 bardzo odwa偶na i masz oko.

- Tak naprawd臋 nie prosi艂am o pochwa艂臋 - mrukn臋艂am najbardziej oboj臋tnym g艂osem, na jaki potrafi艂am si臋 zdoby膰. - Ani o dezaprobat臋, ma si臋 rozumie膰. - Pomacha艂am r臋k膮, pragn膮c pokaza膰, 偶e nie b臋d臋 rozwija膰 tego tematu. - Uzna艂am jedynie, 偶e powinni艣cie wiedzie膰. Napad艂y na nas bardzo m艂ode wilko艂aki.

- Wilko艂aki - powt贸rzy艂 Cataliades. Poniewa偶 wok贸艂 nas panowa艂a noc, nie potrafi艂am rozszyfrowa膰 jego miny ani tonu. - Jakiego rodzaju wilko艂aki?

Dobre pytanie. Prawnik mia艂 艂eb na karku.

- Ugryzione - odpar艂am. - I chyba po narkotykach.

Obaj moi towarzysze zastanawiali si臋 przez d艂ug膮 chwil臋.

- Co zdarzy艂o si臋 w trakcie ataku i p贸藕niej? - spyta艂 Bill, przerywaj膮c w ko艅cu d艂ugie milczenie.

Opisa艂am napa艣膰 i jej nast臋pstwa.

- Czyli 偶e Quinn zabra艂 ci臋 do „Psiego W艂osa" - zauwa偶y艂 Compton. - S膮dzi艂, 偶e tak powinien zareagowa膰?

Widzia艂am, 偶e jest w艣ciek艂y, nie mia艂am jednak poj臋cia dlaczego.

- To mia艂o sens - stwierdzi艂 Cataliades. - Pomy艣l. Nic innego jej si臋 p贸藕niej nie przytrafi艂o, wi臋c najwyra藕niej gro藕ba Quinna trafi艂a na podatny grunt.

Usi艂owa艂am nie b膮kn膮膰 g艂upawo: „呕e jak?", domy艣lam si臋 jednak, 偶e Bill wyczyta艂 takie pytanie z mojej miny.

- Quinn rzuci艂 wyzwanie - warkn膮艂 Compton jeszcze bardziej lodowato ni偶 zwykle. - Powiedzia艂, 偶e pozostajesz pod jego ochron膮 i 偶e je艣li spr贸buj膮 ci臋 skrzywdzi膰, zrobi膮 to na w艂asne ryzyko. Obwini艂 ich o zorganizowanie napa艣ci, r贸wnocze艣nie jednak przypomnia艂 im, 偶e nawet je艣li nie wiedzieli o ataku, musz膮 ukara膰 osoby odpowiedzialne.

- Zrozumia艂am to wszystko ju偶 na miejscu, w lokalu - oznajmi艂am cierpliwie. - I s膮dz臋, 偶e Quinn wcale nie rzuca艂 wyzwania, a jedynie ich ostrzega艂. To du偶a r贸偶nica. Nie poj臋艂am jedynie... W stadzie nie powinno si臋 chyba nic zdarzy膰 bez wiedzy Patricka Furnana, prawda? Skoro jest teraz ich przyw贸dc膮. Czemu zatem nie p贸j艣膰 prosto do Patricka? Po co chodzi膰 do lokalnego wodopoju?

- Bardzo interesuj膮ce pytanie - zauwa偶y艂 Cataliades. - Jaka b臋dzie twoja odpowied藕, Compton?

- Jedyna, jaka przychodzi mi do g艂owy... Mo偶e Quinn wiedzia艂, 偶e kto艣 ju偶 planuje rebeli臋 przeciwko Furnanowi, i dola艂 oliwy do ognia, powiadamiaj膮c buntownik贸w, 偶e nowy przyw贸dca pr贸buje zabi膰 przyjaci贸艂k臋 stada?

Ojej, pomy艣la艂am, przecie偶 nie m贸wimy tu o armiach.

W najlepszym razie stado liczy艂o oko艂o trzydzie艣ciorga pi臋ciorga cz艂onk贸w, mo偶e troch臋 wi臋cej, je艣li liczy膰 偶o艂nierzy z Barksdale Air Force Base. Zbuntowa膰 planowa艂o si臋 zapewne z pi臋膰 os贸b...

- Dlaczego po prostu go nie wyko艅cz膮? - spyta艂am. Nie interesuj臋 si臋 polityk膮, jak bez w膮tpienia si臋 domy艣lacie...

Cataliades u艣miecha艂 si臋 do mnie. W aucie panowa艂 mrok, ale nie mia艂am co do tego cienia w膮tpliwo艣ci.

- Wprost i klasycznie? - spyta艂. - Jakie偶 to ameryka艅skie. No c贸偶, panno Stackhouse, jest tak: wilko艂aki mo偶e s膮 dzikie i brutalne, ale naprawd臋 kieruj膮 si臋 zasadami. Kar膮 za zabicie przyw贸dcy stada, o ile nie nast膮pi to podczas oficjalnego pojedynku... jest 艣mier膰.

- Kto jednak zarz膮dzi tak膮 kar臋, je艣li stado zachowa fakt zab贸jstwa w sekrecie?

- Je偶eli stado nie zamierza wyci膮膰 w pie艅 ca艂ej rodziny Furnan贸w, na pewno jaki艣 jej cz艂onek ch臋tnie poinformuje nadrz臋dne w艂adze o morderstwie dokonanym na Patricku. Hmm, prawdopodobnie znasz do艣膰 dobrze shreveporckie wilko艂aki. S膮 w艣r贸d nich bezwzgl臋dni zab贸jcy, kt贸rzy bez wahania zabij膮 偶on臋 i dzieci Furnana?

Pomy艣la艂am o Amandzie, Alcidzie i Marii - Star.

- No, nie - przyzna艂am. - To jednak zupe艂nie inna sprawa. Rozumiem teraz.

- Mo偶e w艣r贸d wampir贸w znalaz艂aby艣 wi臋cej os贸b winnych tego rodzaju zdrady - doda艂 prawnik. - Nie s膮dzi pan, panie Compton?

Zapad艂o milczenie, kt贸re wyda艂o mi si臋 niezwykle interesuj膮ce.

- Wampir musi zap艂aci膰 du偶膮 kwot臋 za zabicie innego wampira - doci膮艂 mu Bill ch艂odno.

- Ale je艣li s膮 stowarzyszeni z klanem... - wtr膮ci艂 delikatnie Cataliades.

- Nie wiedzia艂am, 偶e wampiry maj膮 klany - przerwa艂am mu.

Cz艂owiek uczy si臋 ca艂e 偶ycie.

- To stosunkowo nowa koncepcja - wyja艣ni艂. - Chodzi o pr贸b臋 uregulowania spraw w wampirzym 艣wiecie, tak 偶eby przybra艂 form臋 艂atwiejsz膮 do przyj臋cia dla istot ludzkich. Je艣li przyjmie si臋 ameryka艅ski model, w贸wczas 艣wiat wampir贸w b臋dzie raczej przypomina艂 ogromn膮 wielonarodowo艣ciow膮 korporacj臋 ni偶 lu藕no zarz膮dzane zgromadzenie wyst臋pnych nieumar艂ych.

- Zysk za utrat臋 wolno艣ci i tradycji - wymamrota艂am. - Jak Wal - Mart kontra Dad's Downtown Hardware.

Cataliades si臋 roze艣mia艂.

- Masz racj臋, panno Stackhouse. Dok艂adnie o to chodzi. S膮 tacy w obu obozach, a spotkanie na szczycie, w kt贸rym we藕miemy udzia艂 za kilka tygodni, b臋dzie mia艂o t臋 pozycj臋 wysoko na porz膮dku dziennym.

- Zapomnijmy na moment o sprawach, kt贸re b臋d膮 rozwa偶ane za kilka tygodni, i wr贸膰my do bli偶szego nam tematu, czyli pytania, dlaczego w艂a艣ciwie Patrick Furnan mia艂by pr贸bowa膰 zabi膰 akurat mnie - oznajmi艂am. - Nie lubi mnie i wie, 偶e stan臋艂abym po stronie Alcide'a, gdybym musia艂a dokona膰 wyboru pomi臋dzy nimi, ale... co z tego? Nie jestem nikim wa偶nym. Czemu mia艂by zaplanowa膰 tak膮 napa艣膰? Musia艂 wyszuka膰 tych dw贸ch ch艂opc贸w, sprawc贸w... ugry藕膰 ich, wys艂a膰 z rozkazem dopadni臋cia mnie i Quinna... Co by na tym zyska艂?

- Masz dryg do zadawania dobrych pyta艅, panno Stackhouse. 呕a艂uj臋, 偶e nie znam r贸wnie dobrych odpowiedzi.

Tak, no c贸偶, r贸wnie dobrze mog艂am zatrzyma膰 swoje dobre pytania dla siebie, bo od towarzyszy podr贸偶y i tak niczego si臋 nie dowiedzia艂am.

Jedynym powodem, dla kt贸rego艣 kto艣 zapragn膮艂 zabi膰 Gladiol臋, przynajmniej jedynym powodem, jaki nasuwa艂 si臋 takiej bezpo艣redniej istocie ludzkiej jak ja, by艂a ch臋膰 op贸藕nienia dostarczenia przeznaczonej dla mnie wiadomo艣ci, w kt贸rej dowiedzia艂abym si臋, 偶e musz臋 si臋 przygotowa膰 do wyjazdu do Nowego Orleanu. Gladiola mia艂a r贸wnie偶 sta膰 si臋 moim obro艅c膮, swego rodzaju buforem pomi臋dzy mn膮 i moimi potencjalnymi wrogami albo przynajmniej - w razie ataku - by艂aby czujniejsza ode mnie.

A sta艂o si臋 tak, 偶e ona le偶a艂a martwa w lesie, podczas gdy ja jecha艂am na randk臋 z Quinnem. Ale, ale! Sk膮d m艂ode wilko艂aki wiedzia艂y, gdzie mnie znale藕膰? Shreveport nie jest zbyt du偶e, nie mo偶na jednak przecie偶 na okr膮g艂o pilnowa膰 wszystkich dr贸g prowadz膮cych do miasta w nadziei, 偶e wjad臋 kt贸r膮艣 z nich. Z drugiej strony, je艣li jaki艣 wilko艂ak dostrzeg艂 mnie i Quinna wchodz膮cych do teatru, cz艂onkowie stada wiedzieli, 偶e sp臋dz臋 tam par臋 godzin, co da艂o napastnikom do艣膰 czasu na przygotowanie akcji.

Gdyby organizator wiedzia艂 jeszcze wcze艣niej, mia艂by du偶o 艂atwiejsze zadanie... Gdyby, powiedzmy, wiedzia艂 z g贸ry, 偶e Quinn zaprosi艂 mnie do teatru. Hmm, kto wiedzia艂, 偶e spotykam si臋 z Quinnem? No c贸偶, Tara: powiedzia艂am jej, kiedy kupowa艂am str贸j. Wspomnia艂am te偶 chyba Jasonowi, kiedy zadzwoni艂am z pytaniem o stan Crystal. Powiedzia艂am Pam, 偶e mam randk臋, ale nie pami臋tam, czy zdradzi艂am, dok膮d si臋 wybieram.

No i wiedzia艂 oczywi艣cie sam Quinn.

Tak bardzo zmartwi艂 mnie ten pomys艂, 偶e musia艂am zapanowa膰 nad 艂zami. Nie by艂o tak, 偶e zna艂am Quinna 艣wietnie i potrafi艂am oceni膰 jego charakter na podstawie czasu, kt贸ry z nim sp臋dzi艂am... W ci膮gu ostatnich kilku miesi臋cy odkry艂am, 偶e nie da si臋 drugiej osoby pozna膰 naprawd臋 szybko, 偶e poznanie prawdziwego charakteru kogo艣 mo偶e zaj膮膰 lata. Ta my艣l naprawd臋 mn膮 wstrz膮sn臋艂a, poniewa偶 przywyk艂am do tego, 偶e poznaj臋 ludzi bardzo dobrze i bardzo pr臋dko. 呕e znam ich znacznie lepiej, ni偶 podejrzewaj膮. Ale w ostatnim czasie 藕le oszacowa艂am usposobienie kilkorga nadnaturalnych i przez to sta艂am si臋 ostro偶niejsza. Przyzwyczajona do szybkiej oceny dzi臋ki zdolno艣ciom telepatycznym, bywa艂am naiwna i nieuwa偶na...

A teraz otacza艂y mnie g艂贸wnie takie dziwne istoty.

Wtuli艂am si臋 w naro偶nik siedzenia i zamkn臋艂am oczy. Musia艂am poby膰 przez jaki艣 czas w swoim 艣wiecie, do kt贸rego nikt poza mn膮 nie ma wst臋pu. I tak zasn臋艂am w ciemnym samochodzie naprzeciwko p贸艂demona i wampira oraz p贸艂demonki, kt贸ra prowadzi艂a pojazd.

Przebudzi艂am si臋 z g艂ow膮 na kolanach Billa. Jego r臋ka 艂agodnie g艂adzi艂a mnie po w艂osach, a znajomy dotyk jego palc贸w uspokaja艂 mnie i r贸wnocze艣nie - jak zawsze - podnieca艂.

Min臋艂a dobra sekunda, zanim przypomnia艂am sobie, gdzie jeste艣my i co robimy, a w贸wczas usiad艂am prosto; mruga艂am i by艂am potargana. Cataliades tkwi艂 na przeciwleg艂ym siedzeniu nieruchomo, s膮dzi艂am wi臋c, 偶e 艣pi, lecz nijak nie potrafi艂am si臋 co do tego upewni膰. Gdyby by艂 istot膮 ludzk膮, wiedzia艂abym.

- Gdzie jeste艣my? - spyta艂am.

- Prawie na miejscu - odpar艂 Bill. - Sookie...

- Hmm?

Przeci膮gn臋艂am si臋, ziewn臋艂am i zat臋skni艂am za szczoteczk膮 do z臋b贸w.

- Je艣li chcesz, pomog臋 ci sprz膮tn膮膰 mieszkanie Hadley. Odnios艂am wra偶enie, 偶e pragn膮艂 powiedzie膰 co艣 innego, lecz w ostatniej chwili zmieni艂 zamiar.

- Je偶eli b臋d臋 potrzebowa艂a pomocy, wiem, do kogo si臋 zwr贸ci膰 - odpar艂am.

Chcia艂am, aby zabrzmia艂o to do艣膰 dwuznacznie. Zaczyna艂am mie膰 strasznie z艂e przeczucia w zwi膮zku z mieszkaniem kuzynki. Mo偶e dziedzictwo Hadley by艂o dla mnie bardziej przekle艅stwem ni偶 b艂ogos艂awie艅stwem? Na dodatek, kuzynka ostentacyjnie wykluczy艂a Jasona, poniewa偶 zawi贸d艂 j膮 kiedy艣, gdy potrzebowa艂a pomocy, wi臋c przypuszczalnie sugerowa艂a mi, 偶e jej zapis na moj膮 korzy艣膰 to skarb. Z drugiej strony by艂a przecie偶 wampirzyc膮, a nie istot膮 ludzk膮 i na pewno ta transformacja j膮 odmieni艂a. O tak!

Wyjrza艂am przez okno i zobaczy艂am uliczne latarnie oraz kilka innych aut przeje偶d偶aj膮cych przez mrok. Pada艂 deszcz i by艂a czwarta nad ranem. Zastanawia艂am si臋, czy gdzie艣 w pobli偶u jest restauracja sieci „IHOP". Jad艂am kiedy艣 w jednej z nich i bardzo mi smakowa艂o. By艂o to w liceum, podczas mojej jedynej dotychczasowej wycieczki do Nowego Orleanu. Zwiedzili艣my wtedy akwarium, muzeum niewolnictwa i ko艣ci贸艂 na Jackson Square, katedr臋 pod wezwaniem 艣w. Ludwika. Cieszy艂am si臋 wtedy bardzo, 偶e widz臋 co艣 nowego i nieznanego, rozmy艣la艂am te偶 o wszystkich ludziach, kt贸rzy chodzili po tych miejscach przede mn膮; zastanawia艂am si臋, jak wygl膮dali w strojach ze swoich czas贸w. Chocia偶, tak naprawd臋 - jako telepatka, kt贸ra jeszcze nie potrafi艂a blokowa膰 umys艂u - nie do ko艅ca dobrze si臋 bawi艂am, sp臋dzaj膮c ca艂e dnie w grupie nastolatk贸w.

My艣li moich obecnych towarzyszy by艂oby mi znacznie trudniej odczyta膰, lecz oni sami byli z kolei znacznie bardziej niebezpieczni.

Limuzyna zatrzyma艂a si臋 przy kraw臋偶niku. Znajdowali艣my si臋 na spokojnej ulicy w dzielnicy mieszkaniowej.

- Apartament twojej kuzynki - powiedzia艂 pan Cataliades, gdy Diantha otworzy艂a drzwiczki.

Zd膮偶y艂am ju偶 wysi膮艣膰 i stan膮膰 na chodniku, a prawnik dopiero si臋 gramoli艂, usi艂uj膮c p贸j艣膰 w moje 艣lady. Bill utkn膮艂 za nim.

Sta艂am przed wysok膮 na prawie dwa metry 艣cian膮 i wjazdem na podjazd. W s艂abym 艣wietle latarni trudno by艂o odgadn膮膰, co znajduje si臋 w 艣rodku, lecz przestrze艅 wygl膮da艂a na ma艂y dziedziniec z bardzo w膮sk膮, zakr臋caj膮c膮 drog膮 dojazdow膮. Na 艣rodku dostrzeg艂am sporo zieleni, chocia偶 nie by艂am w stanie rozpozna膰 poszczeg贸lnych ro艣lin. W prawym przednim naro偶niku znajdowa艂a si臋 szopa na narz臋dzia oraz dwupi臋trowy budynek w kszta艂cie litery „L", dok艂adniej - odwr贸conego „L", aby auta mog艂y w pe艂ni wykorzysta膰 teren parkingu. Obok sta艂 podobny budynek, o ile dobrze widzia艂am. Dom, w kt贸rym mieszka艂a Hadley, by艂 otynkowany na bia艂o i mia艂 ciemnozielone 偶aluzje.

- Ile tutaj jest mieszka艅 i kt贸re nale偶a艂o do kuzynki? - spyta艂am Cataliadesa, kt贸ry szed艂 za mn膮.

- Na parterze mieszka w艂a艣cicielka, a pi臋tro jest obecnie twoje... tak d艂ugo jak zechcesz. Kr贸lowa p艂aci艂a czynsz, zanim uwierzytelniono testament. Nie zgadza艂a si臋 z t膮 konieczno艣ci膮, lecz p艂aci艂a.

Nawet jak na pana Cataliadesa by艂a to i艣cie formalna przemowa.

By艂am zbyt zm臋czona, by odpowiednio zareagowa膰.

- Nie rozumiem, dlaczego po prostu nie kaza艂a spakowa膰 rzeczy Hadley i gdzie艣 ich nie przechowa艂a. Przejrza艂abym je w jakim艣 magazynie i ju偶.

- Jeszcze si臋 zd膮偶ysz przyzwyczai膰 do metod kr贸lowej - zapewni艂 mnie.

Nie, je艣li b臋d臋 mia艂a co艣 w tej kwestii do powiedzenia.

- Mo偶e mi pan teraz pokaza膰, jak wej艣膰 do mieszkania Hadley? Chcia艂abym si臋 rozpakowa膰 i troch臋 przespa膰 - zmieni艂am temat.

- Oczywi艣cie, oczywi艣cie. A poniewa偶 zbli偶a si臋 艣wit, pan Compton musi jak najszybciej dotrze膰 do siedziby kr贸lowej i schroni膰 si臋 przed s艂o艅cem.

Diantha ju偶 zacz臋艂a wchodzi膰 po schodach, wi臋c zamierza艂am p贸j艣膰 za ni膮. Schody zakr臋ca艂y 艂ukiem po kr贸tkiej cz臋艣ci budynku w kszta艂cie litery „L" i prowadzi艂y na ty艂y.

- Oto klucz, panno Stackhouse. Natychmiast, gdy Diantha zejdzie, odje偶d偶amy. Z w艂a艣cicielk膮 mo偶esz spotka膰 si臋 jutro.

- Pewnie, 偶e tak - odpar艂am i mozolnie ruszy艂am po schodach, trzymaj膮c si臋 por臋czy z kutego 偶elaza.

Zupe艂nie nie spodziewa艂am si臋 takiego stanu rzeczy. S膮dzi艂am, 偶e Hadley b臋dzie mia艂a ma艂e mieszkanko w typie tych w Kingfisher Arms, jedynym apartamentowcu w Bon Temps. A znalaz艂am si臋 w, hmm, rezydencji.

Diantha postawi艂a moj膮 sportow膮 torb臋 i du偶膮 torebk臋 przy jednych z dwojga drzwi na drugiej kondygnacji. Dostrzeg艂am szeroki zadaszony pasa偶, kt贸ry bieg艂 pod oknami i drzwiami pi臋tra, dostarczaj膮c cienia osobom zajmuj膮cym pomieszczenia poni偶ej. Magia spowija艂a wszystkie okna i drzwi na balkon. Od razu rozpozna艂am jej specyficzny zapach i atmosfer臋. A zatem mieszkanie zosta艂o zamkni臋te nie tylko na zamki.

Zawaha艂am si臋 z kluczem w r臋ku.

- Magia ci臋 rozpozna! - zawo艂a艂 prawnik z dziedzi艅ca.

Przekr臋ci艂am zatem dr偶膮cymi r臋koma klucz w zamku i pchn臋艂am drzwi. Z wn臋trza uderzy艂o mnie ciep艂e powietrze. Mieszkanie sta艂o zamkni臋te od kilku tygodni. Zastanawia艂am si臋, czy kto艣 wchodzi艂 tu i wietrzy艂. Nie pachnia艂o wcale 藕le, jedynie troch臋 nie艣wie偶o, wiedzia艂am wi臋c, 偶e klimatyzacj臋 pozostawiono w艂膮czon膮. Obmaca艂am 艣cian臋, poszukuj膮c najbli偶szego w艂膮cznika 艣wiat艂a, a偶 odszuka艂am lamp臋 stoj膮c膮 na zwie艅czonym marmurem postumencie na prawo od drzwi. W jej z艂otym 艣wietle widzia艂am po艂yskuj膮ce sekwojowe pod艂ogi i jakie艣 pseudozabytkowe meble (przynajmniej ja uzna艂am je za fa艂szywe antyki). Zrobi艂am kolejny krok do 艣rodka, usi艂uj膮c wyobrazi膰 sobie tutaj Hadley - Hadley, kt贸ra kiedy艣 malowa艂a usta czarn膮 szmink膮, by wygl膮da膰 starzej, a buty kupowa艂a w tanim sklepie Payless.

- Sookie - odezwa艂 si臋 za mn膮 Bill, powiadamiaj膮c mnie, 偶e czeka w progu.

Nie zaprosi艂am go do apartamentu.

- Musz臋 teraz po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka, Billu. Zobaczymy si臋 jutro. Czy mam numer telefonu do kr贸lowej?

- Gdy spa艂a艣, Cataliades w艂o偶y艂 ci do torebki wizyt贸wk臋.

- To dobrze. No c贸偶, zatem dobranoc.

I zamkn臋艂am mu drzwi przed nosem. Wiem, zachowa艂am si臋 nieuprzejmie, ale przybra艂 postaw臋 wyczekuj膮c膮, a ja naprawd臋 jeszcze nie by艂am gotowa na pogaw臋dki z nim. Gdy wcze艣niej obudzi艂am si臋 z g艂ow膮 na jego kolanach, by艂am w szoku; poczu艂am si臋 tak, jakby艣my wci膮偶 stanowili par臋.

Minut臋 p贸藕niej us艂ysza艂am, 偶e schodzi po schodach. Nigdy w 偶yciu nie poczu艂am wi臋kszej ulgi, 偶e jestem sama. Po nocy sp臋dzonej w samochodzie i z powodu kr贸tkiej drzemki na siedzeniu by艂am ca艂kowicie zdezorientowana. I rozczochrana. I rozpaczliwie pragn臋艂am umy膰 z臋by. Tak, czas poszuka膰 艂azienki.

Rozejrza艂am si臋 z uwag膮. Kr贸tszy odcinek odwr贸conego „L" zajmowa艂 salon, w kt贸rym w艂a艣nie przebywa艂am. Po prawej mie艣ci艂a si臋 kuchnia, po lewej, na d艂ugim boku „L", znajdowa艂 si臋 korytarz z ogromnymi oknami, kt贸re wychodzi艂y na szeroki balkon. W 艣cianie tworz膮cej drugi bok korytarza dostrzeg艂am kilkoro drzwi.

Z torbami w r臋ku przemierzy艂am korytarz, zagl膮daj膮c w ka偶de otwarte drzwi. Nie znalaz艂am w艂膮cznika lamp, kt贸rych 艣wiat艂a rozja艣ni艂yby korytarz, chocia偶 na pewno takie tu by艂y, poniewa偶 na suficie w regularnych odst臋pach widzia艂am elementy o艣wietlenia.

Na szcz臋艣cie, wpadaj膮cy przez okna blask ksi臋偶yca wystarcza艂, wi臋c zobaczy艂am tyle, ile potrzebowa艂am. Pierwsze pomieszczenie okaza艂o si臋 艂azienk膮, dzi臋ki Bogu, chocia偶 po sekundzie zda艂am sobie spraw臋, 偶e na pewno nie jest to g艂贸wna 艂azienka kuzynki. By艂a bardzo ma艂a i bardzo czysta, z w膮sk膮 kabin膮 prysznicow膮, toalet膮 i zlewem. Nie dostrzeg艂am w niej 偶adnych przybor贸w toaletowych ani osobistych. Min臋艂am pomieszczenie i zajrza艂am do nast臋pnego, odkrywaj膮c, 偶e mam przed sob膮 ma艂y pok贸j, kt贸ry prawdopodobnie powinien s艂u偶y膰 za sypialni臋 dla go艣ci, jednak Hadley umie艣ci艂a w nim biurko z komputerem i innymi sprz臋tami, kt贸re zupe艂nie mnie nie interesowa艂y.

Opr贸cz w膮skiej kozetki sta艂 tu r贸wnie偶 rega艂 na ksi膮偶ki, zapchany pud艂ami i woluminami, kt贸re obieca艂am sobie przejrze膰 jutro. Kolejne drzwi by艂y zamkni臋te, lecz uchyli艂am je i przez chwil臋 zerka艂am do 艣rodka. Pomieszczenie okaza艂o si臋 w膮sk膮, g艂臋bok膮 garderob膮 z licznymi p贸艂kami zape艂nionymi przedmiotami, kt贸rym nie mia艂am czasu si臋 przyjrze膰.

Ku mojej uldze kolejne drzwi prowadzi艂y do g艂贸wnej 艂azienki, tej z prysznicem, wann膮 i wielkim zlewem z nadbudowan膮 toaletk膮. Powierzchnia obramowania by艂a zastawiona szeregami kosmetyk贸w; obok le偶a艂a lok贸wka elektryczna, nadal pod艂膮czona do pr膮du. Pi臋膰 czy sze艣膰 buteleczek z perfumami sta艂o w rz臋dzie na p贸艂ce, a w koszu na brudn膮 bielizn臋 znalaz艂am zmi臋te r臋czniki z ciemnymi plamami. Pochyli艂am si臋 nad r臋cznikami; gdy znalaz艂am si臋 blisko, poczu艂am, 偶e bije od nich zatrwa偶aj膮cy smr贸d. Nie pojmowa艂am, dlaczego od贸r nie rozprzestrzeni艂 si臋 na pozosta艂e pomieszczenia. Podnios艂am ca艂y kosz, otworzy艂am znajduj膮ce si臋 po drugiej stronie korytarza drzwi na balkon i wystawi艂am kosz na dw贸r. Pozostawi艂am 艣wiat艂o w 艂azience, poniewa偶 zamierza艂am tam szybko wr贸ci膰.

Ostatnie drzwi, ustawione pod k膮tem prostym wobec wszystkich innych i tworz膮ce koniec korytarza, otwiera艂y si臋 na sypialni臋 Hadley. Pok贸j by艂 stosunkowo du偶y, chocia偶 nie tak wielki jak moja sypialnia. Mie艣ci艂a si臋 tutaj kolejna ogromna szafa, a w niej mn贸stwo ubra艅. 艁贸偶ko by艂 pos艂ane, co nie pasowa艂o mi do stylu Hadley, i zada艂am sobie pytanie, kto by艂 w mieszkaniu od dnia, w kt贸rym zabito kuzynk臋. Kto艣 bez w膮tpienia wszed艂 tutaj, zanim mieszkanie zapiecz臋towano przy u偶yciu czar贸w. Sypialnia by艂a pogr膮偶ona w ciemno艣ciach. Okna zas艂oni臋to pi臋knie pomalowanymi drewnianymi 偶aluzjami, w pomieszczeniu dostrzeg艂am te偶 dwoje drzwi, oddalonych od siebie o metr czy p贸艂tora.

Postawi艂am na pod艂odze obok komody torby i grzeba艂am w nich tak d艂ugo, a偶 znalaz艂am kosmetyczk臋 i tampony. Powlok艂am si臋 z powrotem do 艂azienki, wypl膮ta艂am z kosmetyczki szczoteczk臋 do z臋b贸w i past臋, po czym z rado艣ci膮 umy艂am z臋by i twarz. Dzi臋ki temu poczu艂am si臋 troch臋 bardziej cz艂owiekiem. Zgasi艂am 艣wiat艂o w 艂azience, posz艂am do sypialni, odrzuci艂am kap臋 na 艂贸偶ku, kt贸re by艂o niskie i obszerne. Widok po艣cieli zaskoczy艂 mnie tak bardzo, 偶e sta艂am przez chwil臋 nieruchomo z rozchylonymi ustami. Okaza艂a si臋 bowiem obrzydliwa - z czarnej satyny, na lito艣膰 bosk膮! Ech, nawet nie by艂a z prawdziwej satyny, lecz ze sztucznego jedwabiu. Dajcie mi perkal albo stuprocentow膮 bawe艂n臋, w dzie艅 czy w nocy, a je odr贸偶ni臋. Nie mia艂am jednak ochoty szuka膰 o tej porze innej po艣cieli. A zreszt膮... mo偶e innej Hadley nie mia艂a?

Wesz艂am do 艂贸偶ka, czy raczej wielkiego 艂o偶a (hmm, chyba powinnam powiedzie膰, 偶e si臋 w艣lizgn臋艂am), przez moment wierci艂am si臋 niespokojnie, a偶 przywyk艂am do dotyku 艣liskiego prze艣cierad艂a i ko艂dry, i wreszcie zdo艂a艂am zasn膮膰.


ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Kto艣 szczypa艂 m贸j palec u nogi i m贸wi艂: „Obud藕 si臋! Obud藕 si臋!". Oprzytomnia艂am przera偶ona i otworzy艂am oczy, widz膮c wok贸艂 siebie obce pomieszczenie rozja艣nione 艣wiat艂em s艂o艅ca. Jaka艣 nieznajoma osoba sta艂a w nogach 艂贸偶ka.

- Kim, do cholery, jeste艣? - spyta艂am.

By艂am rozdra偶niona, ale ju偶 si臋 nie ba艂am. Kobieta nie wygl膮da艂a gro藕nie. By艂a mniej wi臋cej w moim wieku i bardzo opalona. Kasztanowe w艂osy mia艂a kr贸tkie, oczy jasnob艂臋kitne. Mia艂a na sobie szorty khaki i rozpi臋t膮 bia艂膮 koszul臋 na koralowym podkoszulku. Chyba pomyli艂a pory roku.

- Jestem Amelia Broadway. W艂a艣cicielka tego budynku.

- Dlaczego tu przysz艂a艣 i mnie budzisz?

- S艂ysza艂am ubieg艂ej nocy na dziedzi艅cu pana Cataliadesa, wi臋c pomy艣la艂am, 偶e przywi贸z艂 ci臋, 偶eby艣 opr贸偶ni艂a mieszkanie Hadley. Chcia艂am z tob膮 pom贸wi膰.

- I nie mog艂a艣 poczeka膰, a偶 sama si臋 obudz臋? Przekr臋ci艂a艣 klucz w zamku i wesz艂a艣, zamiast zadzwoni膰 do drzwi? Co ci臋 napad艂o?!

Naprawd臋 j膮 przestraszy艂am. Chyba w tym momencie zrozumia艂a, 偶e mog艂a za艂atwi膰 t臋 spraw臋 lepiej.

- Hmm, no c贸偶, widzisz, niepokoi艂am si臋 - b膮kn臋艂a wyra藕nie przygaszona.

- Tak? Ja tak偶e - odpar艂am. - Witaj w klubie. A teraz niepokoj臋 si臋 coraz bardziej. Wi臋c, prosz臋 ci臋, wyjd藕 i poczekaj na mnie w salonie, okej?

- Jasne - zgodzi艂a si臋. - Mog臋.

Chwil臋 le偶a艂am, a gdy poczu艂am, 偶e t臋tno mam wreszcie w miar臋 normalne, wsta艂am z 艂贸偶ka. Potem szybko je pos艂a艂am i po艣piesznie wyj臋艂am z torby ubranie. Powlok艂am si臋 do 艂azienki, zerkaj膮c po drodze na nieproszonego go艣cia. Amelia Broadway sta艂a w salonie i odkurza艂a meble czym艣, co podejrzanie przypomina艂o flanelow膮 m臋sk膮 koszul臋. Hmm...

Wzi臋艂am prysznic najpr臋dzej jak potrafi艂am, wklepa艂am w twarz troch臋 fluidu i wysz艂am boso, lecz w d偶insach i niebieskiej koszulce.

Kobieta przerwa艂a sprz膮tanie i zagapi艂a si臋 na mnie.

- Nie pasowa艂aby艣 do Hadley - zauwa偶y艂a, a ja nie potrafi艂am domy艣li膰 si臋 z jej tonu, czy to mia艂 by膰 komplement, czy wr臋cz przeciwnie.

- Wcale nie jestem taka jak Hadley, w 偶adnym razie - o艣wiadczy艂am twardo.

- No c贸偶, to dobrze. Hadley by艂a raczej okropna - mrukn臋艂a. - Ojej... Wybacz, chyba jestem nietaktowna.

- Doprawdy? - Stara艂am si臋 m贸wi膰 spokojnie, lecz m贸j ton by艂 pewnie leciutko sarkastyczny. - Na pewno wiesz, gdzie jest kawa, wi臋c mo偶e mi poka偶esz?

Ogl膮da艂am kuchni臋 po raz pierwszy w 艣wietle dziennym. 艢ciany pomieszczenia by艂y ceglane, szafki w odcieniu miedzi, kontuar ze stali nierdzewnej, podobnie lod贸wka i zlew z kranem, kt贸ry zapewne kosztowa艂 wi臋cej ni偶 moje wszystkie ubrania. Kuchnia by艂a ma艂a, ale luksusowa, tak jak reszta mieszkania.

Hmm, taka kuchnia w apartamencie wampirzycy, kt贸ra tak naprawd臋 w og贸le nie potrzebowa艂a tego pomieszczenia?

- Ekspres Hadley stoi tam - powiedzia艂a Amelia.

By艂 czarny i pasowa艂 do wyposa偶enia. Hadley uwielbia艂a kaw臋, wi臋c s膮dzi艂am, 偶e nawet jako wampirzyca b臋dzie posiada艂a zapasy ulubionego napoju. Otworzy艂am szafk臋 nad ekspresem i zobaczy艂am dwie puszki Community Coffee i kilka filtr贸w. Pierwsza puszka, z kt贸rej zdj臋艂am wieczko, mia艂a nienaruszone sreberko zabezpieczaj膮ce, druga by艂a otwarta i wype艂niona do po艂owy. Z wielk膮 przyjemno艣ci膮 wci膮gn臋艂am cudowny zapach kawy. Wydawa艂 si臋 zdumiewaj膮co 艣wie偶y.

Gdy uruchomi艂am ekspres, znalaz艂am dwa kubki i postawi艂am je obok. Cukierniczka r贸wnie偶 znajdowa艂a si臋 blisko, ale po otwarciu jej odkry艂am jedynie stwardnia艂e resztki. Rozbi艂am posklejan膮 zawarto艣膰 i wyrzuci艂am do wy艂o偶onego workiem kosza na 艣mieci. Kto艣 go opr贸偶ni艂 po 艣mierci Hadley. Mo偶e kuzynka zostawi艂a w lod贸wce troch臋 艣mietanki w proszku? Mieszka艅cy Po艂udnia, kt贸rzy nie u偶ywaj膮 cz臋sto zabielaczy, niekiedy je tam trzymaj膮.

Poci膮gn臋艂am drzwiczki lod贸wki ze l艣ni膮cej stali, w 艣rodku jednak nie znalaz艂am nic poza pi臋cioma butelkami Czystej Krwi.

Dopiero teraz dotar艂o do mnie w pe艂ni, 偶e moja bliska krewna Hadley umar艂a jako wampirzyca. 呕adnego innego wampira nigdy nie pozna艂am, zanim zosta艂 wampirem. Teraz prze偶y艂am szok. Mia艂am tak wiele wspomnie艅 zwi膮zanych z kuzynk膮 - jedne by艂y przyjemne, inne nie, ale we wszystkich Hadley oddycha艂a i jej serce bi艂o. Sta艂am przez moment z zaci艣ni臋tymi ustami, wpatruj膮c si臋 w czerwone butelki, a偶 otrz膮sn臋艂am si臋 i bardzo delikatnie zamkn臋艂am drzwi.

Powiedzia艂am Amelii, 偶e mam nadziej臋, 偶e pija czarn膮 kaw臋, poniewa偶 nie znalaz艂am 艣mietanki.

- Tak, 艣wietnie - zgodzi艂a si臋 p贸艂g臋bkiem.

Wyra藕nie usi艂owa艂a by膰 uprzejma i czu艂am za to wy艂膮cznie wdzi臋czno艣膰. W艂a艣cicielka domu usadowi艂a si臋 na jednym z foteli na cienkich n贸偶kach. Jego tapicerka by艂a naprawd臋 艂adna - 偶贸艂ty jedwab zdobiony ciemnoczerwonymi i niebieskimi kwiatami - nie podoba艂 mi si臋 jednak kruchy wygl膮d tych mebli. Lubi臋 siedziska, kt贸re robi膮 wra偶enie wytrzyma艂ych i zdolnych unie艣膰 nawet osoby przy ko艣ci, krzes艂a i fotele, kt贸re nie skrzypi膮, nie trzeszcz膮 ani si臋 nie uginaj膮. Cz艂owiek nie powinien si臋 obawia膰, 偶e mebel si臋 zniszczy, je艣li wylejemy na niego col臋 lub wskoczy na niego pies i zacznie si臋 mo艣ci膰. Pr贸bowa艂am zatem ulokowa膰 si臋 na ma艂ej dwuosobowej kanapce naprzeciwko fotela. 艁adna? Tak. Wygodna? Na pewno nie. Moje podejrzenia si臋 potwierdzi艂y.

- Czym zatem jeste艣, Amelio? - spyta艂am.

- Co takiego

- Pytam, czym jeste艣?

- Och, czarownic膮.

- Hmm, no tak. - Wiedzia艂am, 偶e nie jest istot膮 nadnaturaln膮, wyczu艂abym to, tak jak w przypadku innych stworze艅, kt贸rych m贸zgi r贸偶ni膮 si臋 od ludzkich. Odmienno艣膰 Amelii by艂a inna, jakby nabyta. - Czyli to ty zamkn臋艂a艣 mieszkanie przy u偶yciu czar贸w?

- Tak - odpar艂a z dum膮 i oszacowa艂a mnie wzrokiem. Ju偶 wcze艣niej s艂ysza艂am, 偶e mieszkania strze偶e zakl臋cie, zauwa偶y艂am te偶 inno艣膰 Amelii, jej przynale偶no艣膰 do obcego, ukrytego 艣wiata. Wydawa艂am jej si臋 zwyczajn膮 kobiet膮, ale bez w膮tpienia by艂am dla niej interesuj膮ca. Wyczyta艂am te my艣li z jej g艂owy tak swobodnie, jak gdyby je wym贸wi艂a. Wysy艂a艂a je wyj膮tkowo intensywnie, tote偶 dociera艂y do mnie klarowne i zrozumia艂e; by艂y jasne jak jej cera.

- Tej nocy, kiedy Hadley umar艂a - podj臋艂a czarownica - zatelefonowa艂 do mnie prawnik kr贸lowej. Oczywi艣cie spa艂am. Poleci艂 mi zaplombowa膰 mieszkanie, poniewa偶 wiadomo by艂o, 偶e Hadley ju偶 nie wr贸ci, a kr贸lowa chcia艂a spadkobierczyni przekaza膰 lokal nienaruszony. Wesz艂am wi臋c na g贸r臋 wcze艣nie nast臋pnego ranka i zacz臋艂am sprz膮ta膰.

Poprzez jej wspomnienia zobaczy艂am, 偶e w istocie by艂 to ranek po 艣mierci Hadley i 偶e Amelia mia艂a wtedy na r臋kach gumowe r臋kawiczki.

- To ty opr贸偶ni艂a艣 kosz i pos艂a艂a艣 艂贸偶ko?

Popatrzy艂a na mnie zak艂opotana.

- Tak, ja. Nie s膮dzi艂am, 偶e „nienaruszony" oznacza „nietkni臋ty". Cataliades dotar艂 tutaj i nie kaza艂 mi sprz膮ta膰. Ale ciesz臋 si臋, 偶e przynajmniej wynios艂am st膮d kube艂. Dziwne, 偶e wcze艣niej tamtej nocy kto艣 przetrz膮sn膮艂 pojemnik na 艣mieci.

- Zgaduj臋, 偶e nie wiesz, czy co艣 zabrali?

Rzuci艂a mi pe艂ne zdziwienia spojrzenie.

- Przecie偶 nie robi艂am inwentaryzacji 艣mietnika - odparowa艂a, po czym doda艂a niech臋tnie: - Wiem, 偶e potraktowano go zakl臋ciem, ale nie znam go. - C贸偶, nie by艂a to dobra wiadomo艣膰. Amelia nie przyznawa艂a si臋 do tego nawet przed sob膮. Nie chcia艂a bra膰 pod uwag臋 mo偶liwo艣ci, 偶e dom sta艂 si臋 celem ataku istot nadnaturalnych. Amelia by艂a dumna, poniewa偶 jej plomby wytrzyma艂y, nie pomy艣la艂a jednak, by na艂o偶y膰 zakl臋cie tak偶e na 艣mietnik. - Wiesz, zabra艂am z mieszkania wszystkie ro艣liny doniczkowe i przenios艂am do siebie, 偶eby 艂atwiej mi by艂o ich dogl膮da膰. Wi臋c je艣li chcesz je wzi膮膰 ze sob膮 na swoje... zadupie, prosz臋 bardzo.

- Do Bon Temps - poprawi艂am j膮.

Amelia parskn臋艂a. Jak wi臋kszo艣膰 mieszczuch贸w z metropolii 偶ywi艂a pogard臋 dla ma艂ych miasteczek.

- Jeste艣 wi臋c w艂a艣cicielk膮 tego budynku. I wynaj臋艂a艣 pi臋tro mojej kuzynce Hadley... Kiedy?

- Jaki艣 rok temu. By艂a ju偶 wampirzyc膮 - doda艂a. - I faworyt膮 kr贸lowej... od jakiego艣 czasu. Wiesz, pomy艣la艂am wtedy, 偶e to dobre zabezpieczenie. Nikt przecie偶 nie zaatakuje kochanicy kr贸lowej, prawda? I nikt nie w艂amie si臋 do jej mieszkania.

Chcia艂am spyta膰, jak to mo偶liwe, 偶e Ameli臋 sta膰 na taki 艂adny dom, ale pytanie nie wyda艂o mi si臋 zbyt uprzejme, wi臋c zrezygnowa艂am.

- Czyli 偶e czary pomagaj膮 ci w 偶yciu? - spyta艂am, staraj膮c si臋 okaza膰 jedynie lekkie zaciekawienie.

Wzruszy艂a ramionami, ale wygl膮da艂o na to, 偶e moje zainteresowanie sprawia jej przyjemno艣膰. Chocia偶 matka pozostawi艂a jej w spadku sporo pieni臋dzy, Ameli臋 cieszy艂a w艂asna niezale偶no艣膰 finansowa. S艂ysza艂am to tak wyra藕nie w jej my艣lach, jak gdyby wypowiedzia艂a je g艂o艣no.

- Tak, dobrze zarabiam - odpar艂a, sil膮c si臋 na skromny ton, co nie do ko艅ca jej si臋 uda艂o.

Pracowa艂a ci臋偶ko, by zosta膰 czarownic膮, i teraz szczyci艂a si臋 w艂asnymi umiej臋tno艣ciami.

A ja czu艂am si臋 przy niej jak czytelniczka przed otwart膮 ksi膮偶k膮 z jej przemy艣leniami.

- Je艣li mam problemy finansowe, dorabiam u przyjaci贸艂ki, kt贸ra jest w艂a艣cicielk膮 sklepu ezoterycznego przy Jackson Square. Wr贸偶臋 tam - przyzna艂a si臋. - A czasami oprowadzam turyst贸w po Nowym Orleanie, pokazuj膮c im miejsca zwi膮zane z magi膮. Bywa zabawnie, a je艣li dostatecznie mocno ich przestrasz臋, dostaj臋 du偶e napiwki. Podsumowuj膮c, ca艂kiem przyzwoicie sobie radz臋.

- Przyjmujesz te偶 powa偶ne zlecenia wymagaj膮ce zastosowania czar贸w? - spyta艂am, a Amelia skin臋艂a g艂ow膮.

- A od kogo? - dopytywa艂am si臋. - Przecie偶 zwykli ludzie nie wierz膮 w czary i uwa偶aj膮 je za niemo偶liwe.

- Nadnaturalni p艂ac膮 naprawd臋 dobrze - odpar艂a, zaskoczona, 偶e w og贸le o to pytam. W艂a艣ciwie nie musia艂am pyta膰, ale w ten spos贸b 艂atwiej by艂o mi nakierowa膰 jej umys艂 na interesuj膮cy mnie temat. - Szczeg贸lnie wampiry i wilko艂aki. To znaczy... wiesz, nie przepadaj膮 za czarownicami, ale lubi膮, zw艂aszcza wampiry, wykorzysta膰 ka偶d膮 sposobno艣膰. Reszta nie jest a偶 tak dobrze zorganizowana.

Machni臋ciem r臋ki zby艂a s艂abszych przedstawicieli 艣wiata nadnaturalnych - nietoperzo艂aki, zmiennokszta艂tnych i inne stworzenia. Amelia nie docenia艂a si艂y innych istot nadnaturalnych, co moim zdaniem by艂o b艂臋dem.

- A wr贸偶ki? - spyta艂am.

- Wr贸偶ki same doskonale sobie radz膮 w sprawach magii - wyja艣ni艂a, wzruszaj膮c ramionami. - Nie potrzebuj膮 mnie. Wiem, 偶e komu艣 takiemu jak ty mo偶e przychodzi膰 z trudem akceptacja faktu, 偶e istnieje dar niewidoczny i naturalny, taki, kt贸ry kwestionuje wszystko, czego nauczyli ci臋 rodzice.

St艂umi艂am parskni臋cie. Amelia najwyra藕niej nic o mnie nie wiedzia艂a. Nie mia艂am poj臋cia, o czym rozmawia艂y z Hadley, ale na pewno nie o cz艂onkach rodziny mojej kuzynki. Ta my艣l wyzwoli艂a we mnie kolejn膮 i zapami臋ta艂am sobie, 偶e powinnam zbada膰 ten trop. Musia艂am go jednak od艂o偶y膰 na p贸藕niej. Teraz trzeba by艂o poradzi膰 sobie z Ameli膮 Broadway.

- Twierdzisz zatem, 偶e masz du偶e zdolno艣ci nadnaturalne? - upewni艂am si臋.

Wyczu艂am, 偶e w艂a艣cicielka domu bardzo si臋 stara nie wyj艣膰 przede mn膮 na osob臋 zbyt pyszn膮.

- Och, mam taki ma艂y dar - przyzna艂a skromnie. - Kiedy na przyk艂ad nie mog艂am doko艅czy膰 sprz膮tania w mieszkaniu, wymy艣li艂am zakl臋cie zatrzymania. Dlatego nic w apartamencie si臋 nie psu艂o, nie rozwija艂o ani nie brudzi艂o, chocia偶 sta艂 pusty przez kilka miesi臋cy. Nie czujesz 偶adnych paskudnych zapach贸w, prawda?

Rzeczywi艣cie, czyli to dzi臋ki zakl臋ciu smr贸d poplamionych r臋cznik贸w nie rozszed艂 si臋 po innych pomieszczeniach.

- Czyli zajmujesz si臋 czarostwem dla nadnaturalnych, przepowiadasz przysz艂o艣膰 lub wr贸偶ysz na Jackson Square oraz czasami oprowadzasz po mie艣cie grupy turyst贸w. 呕adnej pracy biurowej.

- 呕adnej.

Skin臋艂a g艂ow膮, bardzo z siebie zadowolona i dumna.

- Wi臋c pracujesz w艂a艣ciwie tylko wtedy, gdy chcesz - podsumowa艂am.

W tym momencie wiedzia艂am, 偶e Amelia poczu艂a ulg臋 - ulg臋, 偶e nie musi ju偶 pracowa膰 w wyznaczonych godzinach na poczcie, czym zajmowa艂a si臋 przez trzy lata, zanim zosta艂a pe艂noprawn膮 czarownic膮.

- Tak.

- A zatem mo偶esz mi pomoc w opr贸偶nieniu mieszkania po Hadley? Ch臋tnie ci zap艂ac臋.

- No c贸偶, oczywi艣cie, 偶e ci pomog臋. Im szybciej znikn膮 st膮d rzeczy twojej kuzynki, tym szybciej b臋d臋 mog艂a wynaj膮膰 te pokoje. Ale z zap艂at膮 na razie si臋 wstrzymaj, bo nie wiem, ile czasu b臋d臋 mog艂a ci po艣wi臋ci膰. Nieraz dostaj臋... hmm... nag艂e zlecenia.

U艣miechn臋艂a si臋 do mnie i by艂 to u艣miech, kt贸ry 艣wietnie pasowa艂by do reklamy pasty do z臋b贸w.

- Czy kr贸lowa nie p艂aci czynszu od 艣mierci Hadley?

- Tak, p艂aci. Ale wci膮偶 si臋 boj臋 o rzeczy Hadley tu, na g贸rze. Wiesz? By艂o kilka pr贸b w艂ama艅. Ostatnia zaledwie par臋 dni temu. - Popatrzy艂am na ni膮 powa偶nie. - Pocz膮tkowo s膮dzi艂am - trajkota艂a - 偶e mo偶e s膮 tacy z艂odzieje, kt贸rzy w艂amuj膮 si臋 do mieszka艅 os贸b zmar艂ych w czasie pogrzebu, o kt贸rym si臋 dowiaduj膮 na przyk艂ad z nekrologu w gazecie. C贸偶, niby nie powiadamia si臋 o 艣mierci wampir贸w, tak przynajmniej podejrzewam, poniewa偶 oni i tak ju偶 byli martwi albo dlatego, 偶e inne wampiry po prostu nie dzwoni膮 do gazet... Interesuj膮ce by艂oby wyobra偶enie sobie, jak sobie z tym radz膮... Jeden proponuje drugiemu, 偶e mo偶e napisa艂by kilka s艂贸w o Hadley...? Ale sama wiesz, jak strasznie wampiry plotkuj膮, wi臋c zapewne par臋 os贸b s艂ysza艂o, 偶e twoja kuzynka zmar艂a definitywnie... czy te偶 po raz drugi. Szczeg贸lnie gdy znikn膮艂 Waldo. Wszyscy wiedz膮, 偶e jej nie lubi艂. Poza tym, wampiry nie organizuj膮 sobie przecie偶 pogrzeb贸w. Tak czy owak, dosz艂am do wniosku, 偶e w艂amania by艂y raczej przypadkowe. Nowy Orlean cechuje do艣膰 wysoki wska藕nik przest臋pczo艣ci.

- Wi臋c zna艂a艣 Walda - wtr膮ci艂am, pr贸buj膮c przerwa膰 jej s艂owotok.

Wiedzia艂am wcze艣niej, 偶e Waldo, niegdy艣 ulubieniec kr贸lowej - nie w 艂贸偶ku, lecz raczej, jak wywnioskowa艂am, kto艣 w rodzaju lokaja - nie by艂 zbytnio zadowolony, gdy jego miejsce zaj臋艂a moja kuzynka. Poniewa偶 Hadley niezwykle d艂ugo cieszy艂a si臋 przychylno艣ci膮 jego pani, Waldo wpad艂 w ko艅cu na pewien pomys艂 i podst臋pnie zwabi艂 j膮 na cmentarz 艣wi臋tego Ludwika pod pozorem, 偶e b臋d膮 wsp贸lnie wywo艂ywa膰 ducha Marie Laveau, s艂ynnej nowoorlea艅skiej kr贸lowej voodoo. Kiedy kuzynka zjawi艂a si臋 na cmentarzu, zabi艂 j膮, a o morderstwo obwini艂 Bractwo S艂o艅ca. Pan Cataliades pokierowa艂 mn膮 w rozmowie w odpowiedni膮 stron臋, a偶 domy艣li艂am si臋 winy Walda, a Sophie - Anne pozwoli艂a mi osobi艣cie wykona膰 na nim jej wyrok; na tym polega 艂aska w przypadku kr贸lowej. Oczywi艣cie odm贸wi艂am, lecz wyrok i tak wykonano, tote偶 Waldo by艂 obecnie definitywnie martwy, tak samo martwy jak Hadley.

Otrz膮sn臋艂am si臋 z zadumy.

- No c贸偶, znam go lepiej, ni偶bym chcia艂a... - odrzek艂a Amelia ze szczero艣ci膮, kt贸ra zaczyna艂a wygl膮da膰 na jej cech臋 charakterystyczn膮. - Ale widz臋, 偶e u偶ywasz czasu przesz艂ego - zauwa偶y艂a. - Mog臋 zatem mie膰 nadziej臋, 偶e Waldo dotar艂 ju偶 do celu swej ostatecznej podr贸偶y?

- Rzeczywi艣cie - przyzna艂am.

- No, no, no. - By艂a wyra藕nie zadowolona. - O rany! Ucieszy艂am si臋, 偶e moje s艂owa kogo艣 uszcz臋艣liwi艂y. Wyczyta艂am w my艣lach Amelii, jak bardzo nie lubi艂a wampira Waldo, i nie wini艂am jej. Facet by艂 naprawd臋 obmierz艂y, a Amelia wygl膮da艂a na kobiet臋 tward膮 i zdecydowan膮, wi臋c podejrzewa艂am, 偶e jako czarownica potrafi by膰 gro藕na. Mnie jednak nie rozgryz艂a. Mo偶e za bardzo skupia艂a si臋 na sobie.

- Wi臋c chcesz uprz膮tn膮膰 mieszkanie po Hadley, poniewa偶 s膮dzisz, 偶e w贸wczas tw贸j dom przestanie by膰 celem w艂amywaczy? W ka偶dym razie, tych z艂odziei, kt贸ry dowiedzieli si臋 o 艣mierci mojej kuzynki?

- Dok艂adnie tak - odrzek艂a i wypi艂a ostatni 艂yk kawy. - Poza tym chcia艂abym, 偶e kto艣 zn贸w zajmowa艂 ten apartament. Na my艣l o pustym mieszkaniu dostaj臋 g臋siej sk贸rki. Dobrze chocia偶, 偶e wampiry nie powracaj膮 jako duchy, wi臋c nie strasz膮 po swojej definitywnej 艣mierci.

- Och, nie wiedzia艂am - wyzna艂am.

W艂a艣ciwie nigdy nie zastanawia艂am si臋 nad t膮 kwesti膮.

- Nie istniej膮 duchy wampir贸w - zapewni艂a mnie Amelia radosnym tonem. - Ani jeden. Aby wr贸ci膰 jako duch, trzeba umrze膰 jako istota ludzka - u艣ci艣li艂a. - Hej, chcesz, 偶ebym ci powr贸偶y艂a? Wiem, 偶e to ci臋 mo偶e przera偶a膰, ale obiecuj臋, 偶e jestem w tym dobra!

S膮dzi艂a najwyra藕niej, 偶e zabawnie b臋dzie mnie wystraszy膰, tak jak turyst贸w, kt贸rych oprowadza艂a, szczeg贸lnie 偶e nie przyjecha艂am do Nowego Orleanu na d艂ugo. Wierzy艂a te偶, 偶e im milsza b臋dzie dla mnie, tym szybciej uporam si臋 z rzeczami Hadley, a w贸wczas ona ponownie wynajmie apartament po niej.

- Jasne - zgodzi艂am si臋. - Mo偶esz mi powr贸偶y膰, je艣li chcesz, nawet teraz.

Uzna艂am, 偶e pozwalaj膮c jej, mo偶e dowiem si臋, jak dobr膮 i utalentowan膮 czarownic膮 jest w rzeczywisto艣ci. Na pierwszy rzut oka Amelia Broadway bez w膮tpienia nie przypomina艂a stereotypowej czarownicy. By艂a zadbana i wesolutka, tote偶 wygl膮da艂a raczej jak zdrowa i szcz臋艣liwa niepracuj膮ca 偶ona z przedmie艣cia, posiadaczka forda explorera i setera irlandzkiego. A jednak w mgnieniu oka przeistoczy艂a si臋 w kogo艣 zupe艂nie innego, gdy wyj臋艂a z kieszeni lu藕nych szort贸w tali臋 tarota, pochyli艂a si臋 nad 艂aw膮 i zacz臋艂a je rozk艂ada膰. Robi艂a to szybko i fachowo, cho膰 w spos贸b, kt贸ry nie mia艂 dla mnie ani odrobiny sensu.

艢l臋cza艂a dobr膮 minut臋 nad kartami, potem przez moment jej spojrzenie b艂膮dzi艂o, a偶 wreszcie skupi艂a wzrok na stoliku. Twarz jej poczerwienia艂a i Amelia zamkn臋艂a oczy, jakby si臋 zawstydzi艂a. W ka偶dym razie, na pewno czu艂a za偶enowanie.

- No dobra - mrukn臋艂a wreszcie spokojnie, lecz stanowczo. - Czym jeste艣?

- Telepatk膮.

- Kurcz臋, stale robi臋 b艂臋dne za艂o偶enia! Czy ja nigdy niczego si臋 nie naucz臋!

- Wiesz, nikt si臋 mnie nie obawia - odpar艂am, pr贸buj膮c przemawia膰 艂agodnie, lecz Amelia tylko si臋 skrzywi艂a.

- No c贸偶, z pewno艣ci膮 nigdy wi臋cej tak bardzo si臋 nie pomyl臋 - oznajmi艂a twardo. - Zauwa偶y艂am, 偶e wiesz wi臋cej o nadnaturalnych ni偶 przeci臋tna istota ludzka.

- I codziennie dowiaduj臋 si臋 coraz wi臋cej.

Nawet dla mnie to stwierdzenie zabrzmia艂o ponuro.

- Teraz b臋d臋 musia艂a przyzna膰 si臋 mojej doradczyni, 偶e nie dostrzeg艂am twojego daru - j臋kn臋艂a.

Przybra艂a pos臋pn膮 min臋, kt贸ra nijak nie pasowa艂a do osoby tak pogodnej jak ona.

- Masz... mentork臋?

- Tak, star膮 czarownic臋, kt贸ra... hmm... nadzoruje nasze post臋py zawodowe.

- Sk膮d wiadomo, kiedy staniesz si臋... profesjonalistk膮?

- Och, trzeba zda膰 egzamin na czarownic臋 - wyja艣ni艂a.

Wsta艂a, podesz艂a do zlewu i b艂yskawicznie umy艂a dzbanek do kawy oraz pojemnik na filtr, po czym postawi艂a je ostro偶nie na ociekaczu. Na koniec wytar艂a zlew.

- Zaczniemy jutro pakowa膰 rzeczy? - spyta艂am.

- A czemu nie od razu?

- Chcia艂abym najpierw przejrze膰 sama to, co pozosta艂o po kuzynce - odpar艂am, panuj膮c nad irytacj膮.

- Och. No c贸偶, jasne, 偶e tak. - Usi艂owa艂a zasugerowa膰, 偶e oczywi艣cie bra艂a to pod uwag臋. - Zgaduj臋 te偶, 偶e wieczorem b臋dziesz musia艂a stawi膰 si臋 u kr贸lowej?

- Nie wiem.

- Och, za艂o偶臋 si臋, 偶e ci臋 tam oczekuj膮. Czy ubieg艂ej nocy nie towarzyszy艂 ci przypadkiem wysoki, ciemnow艂osy, przystojny wampir? Wygl膮da艂 zdecydowanie znajomo.

- Bill Compton - przyzna艂am. - Tak, mieszka w Luizjanie od wielu lat i czasem pracuje dla kr贸lowej.

Popatrzy艂a na mnie uwa偶nie. W jej jasnob艂臋kitnych oczach dostrzeg艂am zaskoczenie.

- Och, my艣la艂am, 偶e zna艂 twoj膮 kuzynk臋.

- Nie - zapewni艂am j膮. - Dzi臋ki, 偶e mnie obudzi艂a艣. B臋d臋 mog艂a zacz膮膰 prac臋 od razu. I dzi臋ki, 偶e chcesz mi jutro pom贸c.

Cieszy艂a si臋, 偶e wychodzi, gdy偶 okaza艂am si臋 inna, ni偶 s膮dzi艂a, tote偶 chcia艂a sobie wszystko przemy艣le膰 i zadzwoni膰 do si贸str czarownic mieszkaj膮cych w rejonie Bon Temps.

- Holly Cleary - podsun臋艂am jej my艣l. - J膮 znam najlepiej.

Amelia wstrzyma艂a oddech, po czym wyduka艂a s艂abe: „Do widzenia" i znikn臋艂a r贸wnie nieoczekiwanie, jak si臋 pojawi艂a.

Nagle poczu艂am si臋 staro. Poniewa偶 musia艂am si臋 popisywa膰 swoimi umiej臋tno艣ciami, w godzin臋 zmieni艂am 艣mia艂膮, szcz臋艣liw膮 m艂od膮 czarownic臋 w istot臋 smutn膮 i niespokojn膮.

Ale kiedy wyjmowa艂am notes i o艂贸wek z miejsca, w kt贸rym powinny si臋 znajdowa膰 (czyli z szuflady najbli偶ej telefonu), chcia艂am bowiem naszkicowa膰 plan dzia艂ania, pocieszy艂am si臋 my艣l膮, 偶e Ameli臋 po prostu trzeba by艂o troch臋 ustawi膰, by艂a bowiem zbyt pewna siebie. Gdyby nie odkry艂a swej naiwno艣ci przy mnie, mog艂oby doj艣膰 do tego w sytuacji, w kt贸rej kto艣 naprawd臋 chcia艂by j膮 skrzywdzi膰.


ROZDZIA艁 PI臉TNASTY

Bez dw贸ch zda艅 potrzebowa艂am karton贸w. Na pewno te偶 przyda艂aby mi si臋 mocna, szeroka ta艣ma, marker i no偶yczki. A na koniec pikap lub furgonetka, by przewie藕膰 ni膮 do Bon Temps wszystkie rzeczy, kt贸re zapragn臋 zachowa膰. Mog艂abym poprosi膰 Jasona, 偶eby przyjecha艂, wynaj膮膰 auto z wypo偶yczalni b膮d藕 te偶 spyta膰 pana Cataliadesa, sk膮d wzi膮膰 pikap. je艣li rzeczy b臋dzie du偶o, mo偶e trzeba b臋d臋 wypo偶yczy膰 samoch贸d z przyczep膮. Nigdy nie prowadzi艂am auta z przyczep膮, ale pewnie nie by艂o to trudne. Na razie jednak nie musia艂am o tym my艣le膰 i r贸wnie dobrze mog艂am ju偶 zacz膮膰 sortowa膰 rzeczy, poniewa偶 im szybciej sko艅cz臋, tym szybciej b臋d臋 mog艂a wr贸ci膰 do pracy i znale藕膰 si臋 z dala od nowoorlea艅skich wampir贸w. W g艂臋bi duszy by艂am zadowolona, 偶e Bill przyjecha艂 tu ze mn膮. Chocia偶 ci膮gle jeszcze gniewa艂am si臋 na niego, by艂 kim艣 znajomym. Ma艂o tego, by艂 przecie偶 pierwszym wampirem, jakiego w og贸le spotka艂am. Wci膮偶 nie mog艂am uwierzy膰 w cudowny zbieg okoliczno艣ci, dzi臋ki kt贸remu si臋 poznali艣my.

Bill Compton wszed艂 do baru, w kt贸rym pracuj臋, a mnie zafascynowa艂o odkrycie, 偶e nie potrafi臋 s艂ysze膰 jego my艣li. P贸藕niej tego samego wieczoru uratowa艂am go przed osuszaczami. Westchn臋艂am teraz na my艣l, jak dobrze by艂o mi z nim do czasu, a偶 wezwa艂a go jego stw贸rczym, Lorena, kt贸ra obecnie r贸wnie偶 by艂a definitywnie martwa.

Otrz膮sn臋艂am si臋 z tych wspomnie艅. To nie by艂a pora na pr贸偶ne dumania. Dzi艣 by艂 dzie艅 na dzia艂anie i podejmowanie decyzji. Postanowi艂am zacz膮膰 od ubra艅.

Po kwadransie zda艂am sobie spraw臋, 偶e czeka mnie do艣膰 艂atwe zadanie. Wi臋kszo艣膰 ze stroj贸w Hadley zamierza艂am odda膰. Nie tylko zdecydowanie nie by艂y w moim stylu, kt贸ry bardzo r贸偶ni艂 si臋 od gust贸w kuzynki, ale te偶 Hadley by艂a zdecydowanie szczuplejsza, a poza tym preferowa艂a zupe艂nie odmienn膮 kolorystyk臋 ni偶 ja: nosi艂a ciemne ekstrawaganckie stroje, a ja ubieram si臋 raczej skromnie i nie lubi臋 rzuca膰 si臋 w oczy. Zastanawia艂am si臋 nad kilkoma cienkimi bluzkami i sp贸dniczkami, ale kiedy spr贸bowa艂am je w艂o偶y膰, wygl膮da艂am po prostu jak jedna z mi艂o艣niczek k艂贸w, kt贸re kr臋c膮 si臋 po barze Erica. Nie takiego wizerunku szukam. Zdecydowa艂am si臋 zatrzyma膰 jedynie kilka podkoszulk贸w, par臋 szort贸w i spodni do spania, kt贸re od艂o偶y艂am na bok.

Znalaz艂am wielkie pud艂o z workami na 艣mieci i spakowa艂am ubrania, kt贸rych nie zamierza艂am zachowa膰. Ka偶dy pe艂ny worek wystawia艂am na balkon, by nie tworzy膰 w mieszkaniu ba艂aganu.

Prac臋 rozpocz臋艂am ko艂o po艂udnia i godziny mija艂y szybko, szczeg贸lnie odk膮d uda艂o mi si臋 w艂膮czy膰 odtwarzacz kompaktowy kuzynki. W wi臋kszo艣ci wykonawcami byli arty艣ci, kt贸rych nigdy nie s艂ucha艂am (co mnie nie zaskoczy艂o), ale z ch臋ci膮 ich teraz odkrywa艂am. Hadley mia艂a mn贸stwo p艂yt kompaktowych: No Doubt, Nine Inch Nails, Eminema, Ushera...

Zacz臋艂am przegl膮da膰 szuflady w sypialni, gdy zapad艂 zmierzch. Przerwa艂am na moment i wysz艂am na balkon. Wiecz贸r by艂 do艣膰 ciep艂y, wi臋c przez chwil臋 obserwowa艂am budz膮ce si臋 wieczornie miasto. Nowy Orlean ju偶 od jakiego艣 czasu sta艂 si臋 miastem nocy. Zreszt膮, zawsze t臋tni艂 偶yciem p贸藕n膮 por膮, obecnie jednak sta艂 si臋 centrum kulturalnym nieumar艂ych i fakt ten ca艂kowicie odmieni艂 jego natur臋. Wielu jazzman贸w z Bourbon Street widzia艂o 艣wiat艂o s艂oneczne kilka dziesi臋cioleci temu. Stoj膮c na balkonie, us艂ysza艂am cich膮 muzyk臋 dobiegaj膮c膮 z odleg艂ych lokali. Usiad艂am na le偶aku i przez kilka minut s艂ucha艂am tych d藕wi臋k贸w, maj膮c nadziej臋, 偶e podczas pobytu tutaj odwiedz臋 te ulice. Nowy Orlean jest miastem niepowtarzalnym - ani przed nap艂ywem wampir贸w, ani po nim nie przypomina艂 偶adnej innej miejscowo艣ci w Ameryce. Westchn臋艂am i zda艂am sobie spraw臋, jaka jestem g艂odna. W mieszkaniu Hadley naturalnie nie by艂o nic do jedzenia, a nie mia艂am zamiaru 偶ywi膰 si臋 Czyst膮 Krwi膮. Bardzo nie chcia艂am schodzi膰 do Amelii i prosi膰. Ten, kto przyjdzie dzi艣 wieczorem tutaj, by zabra膰 mnie do kr贸lowej, mo偶e b臋dzie ch臋tny wej艣膰 ze mn膮 najpierw do sklepu spo偶ywczego? Mo偶e powinnam wzi膮膰 prysznic i si臋 przebra膰?

Kiedy odwr贸ci艂am si臋 z zamiarem wej艣cia do mieszkania, zauwa偶y艂am 艣mierdz膮ce r臋czniki, kt贸re wystawi艂am tutaj zesz艂ej nocy. Ich zapach by艂 teraz znacznie intensywniejszy, co mnie nieco zdumia艂o. S膮dzi艂abym raczej, 偶e od贸r do tej pory os艂abnie, lecz by艂o wr臋cz przeciwnie - zrobi艂o mi si臋 niedobrze, gdy podnosi艂am kosz, by wnie艣膰 go z powrotem do pokoju, postanowi艂am bowiem upra膰 te brudne szmaty. W naro偶niku kuchni sta艂a pralka, a na niej suszarka; zestaw wygl膮da艂 jak opoka czysto艣ci...

Usi艂owa艂am rozdzieli膰 r臋czniki. Niestety, poniewa偶 sch艂y razem, zbi艂y si臋 w jedn膮 sztywn膮, zmi臋t膮 mas臋. Rozdra偶niona, szarpn臋艂am wystaj膮c膮 kraw臋d藕 jednego z nich, a p贸藕niej jeszcze raz, mocniej, czuj膮c op贸r, w ko艅cu jednak skrzepy pop臋ka艂y i pas jasnoniebieskiego materia艂u frotte rozwin膮艂 si臋 przede mn膮, ukazuj膮c moim oczom r臋cznik w ca艂ej okaza艂o艣ci.

- O cholera! - st臋kn臋艂am g艂o艣no. - O nie! - P艂ynem, kt贸ry wysech艂 i sklei艂 fa艂dy r臋cznik贸w, by艂a bez w膮tpienia krew. - Och, Hadley - powiedzia艂am ciszej. - Co艣 ty zrobi艂a?

Smr贸d by艂 okropny, a ja zaszokowana. Usiad艂am przy ma艂ym stoliku w cz臋艣ci kuchennej. P艂atki zeschni臋tej krwi spad艂y z r臋cznika i przylgn臋艂y do moich r膮k. Nie potrafi臋 czyta膰 w my艣lach r臋cznikom, na lito艣膰 bosk膮! Stan umys艂u, w jakim si臋 znalaz艂am, r贸wnie偶 nie pomaga艂 mi w skupieniu. Potrzebowa艂am... tak, potrzebowa艂am czarownicy! Na przyk艂ad tej, kt贸r膮 w艂a艣nie skarci艂am i przegoni艂am. Taaa, dok艂adnie taka czarownica by艂a mi potrzebna.

Najpierw jednak musia艂am przeszuka膰 ca艂e mieszkanie i sprawdzi膰, czy gdzie艣 nie czeka na mnie wi臋cej niespodzianek.

I... tak, czeka艂a mnie kolejna.

Cia艂o znajdowa艂o si臋 w garderobie w korytarzu.

Nie poczu艂am 偶adnej brzydkiej woni, chocia偶 zw艂oki, a dok艂adniej zw艂oki m艂odego m臋偶czyzny prawdopodobnie tkwi艂y w szafie przez ca艂y czas od dnia 艣mierci kuzynki.

Mo偶e 贸w m艂odzieniec by艂 demonem? Ale jego wygl膮d nie przywodzi艂 na my艣l Dianthy, Gladioli czy Cataliadesa. Skoro jednak r臋czniki zacz臋艂y 艣mierdzie膰, mo偶na by pomy艣le膰... Och, no c贸偶, mo偶e po prostu mia艂am szcz臋艣cie. Nie znalaz艂am innej odpowiedzi, wi臋c postanowi艂am zej艣膰 na d贸艂 i tam jej poszuka膰.

Zastuka艂am wi臋c do drzwi Amelii, kt贸ra otworzy艂a natychmiast. Zerkn臋艂am jej przez rami臋 i ustali艂am, 偶e mieszkanie Amelii, chocia偶 oczywi艣cie identyczne co do kszta艂tu i wielko艣ci jak apartament Hadley, mia艂o zupe艂nie inny wystr贸j - by艂o pomalowane na jasne barwy i pe艂ne energii. Amelia lubi艂a kolor 偶贸艂ty, kremowy, koralowy i zielony. Jej meble by艂y nowoczesne, kanapy i fotele wygl膮da艂y na mi臋kkie i wygodne, a drewniane sprz臋ty by艂y wypolerowane do entej pot臋gi. Tak jak podejrzewa艂am, ca艂e mieszkanie wydawa艂o si臋 nieskazitelnie czyste.

- Tak? - spyta艂a przygn臋bionym tonem.

- No c贸偶 - oznajmi艂am bez wst臋p贸w, chocia偶 takim g艂osem, jakbym wr臋cza艂a ga艂膮zk臋 oliwn膮. - Mam k艂opoty i podejrzewam, 偶e ty te偶.

- Dlaczego tak twierdzisz? - spyta艂a.

Na jej szczerej twarzy zobaczy艂am teraz oboj臋tno艣膰.

- Rzuci艂a艣 zakl臋cie, dzi臋ki kt贸remu mieszkanie jakby zastyg艂o, prawda? Chcia艂a艣 je utrzyma膰 w dotychczasowym stanie, zanim je zamkn臋艂a艣 przy u偶yciu czar贸w przeciwko intruzom?

- Tak - odpar艂a. - M贸wi艂am ci przecie偶 o tym.

- Czyli 偶e nikt nie by艂 w tym mieszkaniu od nocy, podczas kt贸rej Hadley umar艂a?

- Nie mog臋 ci tego zagwarantowa膰, poniewa偶 przypuszczam, 偶e bardzo dobra czarownica lub czarodziej potrafiliby przerwa膰 moje zakl臋cie - wyja艣ni艂a. - Ale wedle moich informacji nikt tam nie zagl膮da艂.

- Wi臋c nie wiesz, 偶e zamkn臋艂a艣 tam trupa?!

Nie mam poj臋cia, jakiej reakcji oczekiwa艂am, lecz Amelia odpowiedzia艂a do艣膰 ch艂odno.

- Okej - rzuci艂a spokojnie. Chocia偶 mo偶e prze艂kn臋艂a 艣lin臋. - Okej - powt贸rzy艂a. - Kto to jest?

Zamruga艂a kilka razy.

Mo偶e wi臋c wcale nie by艂a taka opanowana.

- Naprawd臋 nie wiem. B臋dziesz musia艂a wej艣膰 i sama go zobaczy膰.

Podczas wspinaczki po schodach powiedzia艂am:

- Zosta艂 tam zabity i krew wytarto r臋cznikami. Znalaz艂am je w koszu na brudn膮 bielizn臋!

Opowiedzia艂am jej, jak wygl膮da艂y i pachnia艂y r臋czniki.

- Holly Cleary twierdzi, 偶e uratowa艂a艣 偶ycie jej synkowi - wtr膮ci艂a Amelia.

Ta uwaga mnie zdumia艂a i poczu艂am skr臋powanie.

- Och - odpar艂am - policja by go znalaz艂a. Ja tylko troch臋 przy艣pieszy艂am nieuniknione.

- Lekarz powiedzia艂 Holly, 偶e gdyby ma艂y dotar艂 do szpitala p贸藕niej, prawdopodobnie chirurgom nie uda艂oby si臋 zatrzyma膰 krwawienia w m贸zgu - kontynuowa艂a Amelia.

- Rozumiem - stwierdzi艂am. Czu艂am si臋 naprawd臋 nieswojo. - wi臋c jak miewa si臋 Cody?

- Dobrze - zapewni艂a mnie. - Wyjdzie z tego.

- Tymczasem my mamy problem tutaj - przypomnia艂am.

- W porz膮dku, obejrzyjmy cia艂o.

Bardzo si臋 stara艂a m贸wi膰 spokojnie.

Musia艂am przyzna膰, 偶e jednak j膮 lubi臋.

Zaprowadzi艂am j膮 do garderoby, kt贸rej drzwi zostawi艂am otwarte. Amelia wesz艂a do 艣rodka. Nie wyda艂a 偶adnego odg艂osu. Wr贸ci艂a na korytarz tylko nieznacznie poblad艂a i opar艂a si臋 o 艣cian臋.

- To wilko艂ak - wyja艣ni艂a chwil臋 p贸藕niej.

Zakl臋cie, kt贸rego u偶y艂a, by wszystko w mieszkaniu pozosta艂o 艣wie偶e, zadzia艂a艂o. Krew zacz臋艂a zapewne 艣mierdzie膰, zanim Amelia rzuci艂a czar, a kiedy wesz艂am do mieszkania, przerwa艂am zakl臋cie. Dlatego teraz r臋czniki cuchn臋艂y mocniej. Cia艂o jeszcze nie pachnia艂o, co mnie troch臋 zaskoczy艂o, s膮dzi艂am jednak, 偶e wo艅 pojawi si臋 lada chwila. Prawdopodobnie cia艂o zacznie rozk艂ada膰 si臋 szybko teraz, kiedy przesta艂a na nie dzia艂a膰 magia czarownicy. Dobrze, 偶e Amelia przynajmniej nie che艂pi艂a si臋 swoim wyczynem.

- Znasz go?

- Tak - odpar艂a. - Spo艂eczno艣膰 nadnaturalna nie jest du偶a, nawet w Nowym Orleanie. Nazywa si臋 Jake Purifoy. By艂 jednym z cz艂onk贸w ochrony podczas 艣lubu kr贸lowej.

A偶 musia艂am usi膮艣膰. Odesz艂am nieco od wej艣cia do garderoby, usiad艂am na pod艂odze, opar艂am si臋 o 艣cian臋 i patrzy艂am na Ameli臋, kt贸ra siedzia艂a, wspieraj膮c si臋 o przeciwleg艂膮 艣cian臋. Nie bardzo wiedzia艂am, od jakiego pytania zacz膮膰.

- Wtedy, gdy wychodzi艂a za kr贸la Arkansas?

Przypomnia艂am sobie opowie艣膰 Felicii i 艣lubne zdj臋cie w albumie Ala Cumberlanda. Czy kobieta w tej kunsztownej fryzurze to naprawd臋 by艂a kr贸lowa? Gdy Quinn wspomnia艂 o przygotowaniach do 艣lubu w Nowym Orleanie, to czy w艂a艣nie t臋 ceremoni臋 mia艂 na my艣li?

- Zdaniem Hadley kr贸lowa jest biseksualna - zauwa偶y艂a Amelia. - Ale c贸偶, tak, po艣lubi艂a faceta. Teraz zawarli przymierze.

- Nie mog膮 mie膰 dzieci - oznajmi艂am.

Wiem, 偶e stwierdza艂am rzecz oczywist膮, ale po prostu nie rozumia艂am sensu tego przymierza.

- Nie, ale je艣li nikt nie przebije jego lub jej ko艂kiem, b臋d膮 偶yli wiecznie, wi臋c nie chodzi im o sukcesj臋 - t艂umaczy艂a Amelia. - Negocjacje zmierzaj膮ce do ustalenia zasad, wed艂ug jakich mia艂 si臋 odby膰 ich 艣lub, trwa艂y miesi膮cami, a mo偶e nawet latami. Podobnie przygotowanie kontraktu. Potem oboje musieli go podpisa膰 podczas d艂ugiego rytua艂u, kt贸ry odby艂 si臋 tu偶 przed 艣lubem. A p贸藕niej... wiesz, w rzeczywisto艣ci nie musz膮 sp臋dza膰 razem 偶ycia, wystarczy, 偶e po prostu odwiedzaj膮 si臋 par臋 razy w roku. Odwiedziny z po偶yciem...

Chocia偶 temat by艂 niezwykle zajmuj膮cy, nie widzia艂am sensu omawiania go akurat teraz.

- Ten facet z garderoby by艂 zatem jednym z cz艂onk贸w ochrony - podsun臋艂am.

Czy偶by pracowa艂 dla Quinna? Czy Quinn nie m贸wi艂, 偶e jeden z jego pracownik贸w zagin膮艂 w Nowym Orleanie?

- C贸偶, oczywi艣cie nie zaproszono mnie na 艣lub - odpar艂a Amelia - ale pomaga艂am Hadley wybra膰 sukienk臋. A on tu przyszed艂 po twoj膮 kuzynk臋.

- On, czyli Jake Purifoy przyjecha艂 zabra膰 Hadley na 艣lub?

- No tak. By艂 tamtej nocy bardzo wystrojony. - I to by艂o w noc 艣lubu?

- Tak, tamtej nocy, podczas kt贸rej Hadley umar艂a.

- Widzia艂a艣, jak odje偶d偶ali?

- Nie, w艂a艣ciwie... Nie, nie widzia艂am. S艂ysza艂am jedynie, 偶e samoch贸d odjecha艂, wi臋c wyjrza艂am przez okno z salonu i zobaczy艂am wchodz膮cego Jake'a. Zna艂am go ju偶, cho膰 tylko z widzenia. Umawia艂a si臋 z nim jedna z moich przyjaci贸艂ek... Gdy go zobaczy艂am, wr贸ci艂am do swoich zaj臋膰, chyba ogl膮da艂am telewizj臋, a po jakim艣 czasie us艂ysza艂am, 偶e samoch贸d odje偶d偶a.

- Wi臋c mo偶e Jake wcale nie odjecha艂. Amelia gapi艂a si臋, wyba艂uszaj膮c oczy.

- To mo偶liwe - przyzna艂a wreszcie chrypliwie, jak gdyby zasch艂o jej w ustach.

- Hadley by艂a sama, kiedy po ni膮 przyjecha艂... Zgadza si臋?

- Kiedy wychodzi艂am wcze艣niej z jej mieszkania, zosta艂a w nim sama.

- Przyjecha艂am tutaj jedynie po to - powiedzia艂am, patrz膮c na swoje go艂e stopy - 偶eby posprz膮ta膰 mieszkanie mojej kuzynki. Nie lubi艂am jej za bardzo, a teraz w dodatku utkn臋艂am z jakim艣 cia艂em. Ostatnio kiedy pozbywa艂am si臋 czyjego艣 cia艂a - ci膮gn臋艂am - mia艂am du偶ego, silnego pomocnika. Owin臋li艣my trupa zas艂onk膮 prysznicow膮.

- Naprawd臋? - spyta艂a s艂abym g艂osem Amelia.

Nie cieszy艂a si臋, 偶e dziel臋 si臋 z ni膮 tymi informacjami.

- Tak. - Skin臋艂am g艂ow膮. - Nikogo nie zabili艣my. Po prostu musieli艣my pozby膰 si臋 cia艂a. Podejrzewali艣my, 偶e je艣li tego nie zrobimy, zostaniemy obwinieni o 艣mier膰 tej osoby, i jestem pewna, 偶e tak by si臋 sta艂o.

Wpatrywa艂am si臋 jeszcze intensywniej w polakierowane paznokcie u st贸p. 艁adnie wygl膮da艂y, gdy je pomalowa艂am na przyjemny, jasny odcie艅 r贸偶u,, teraz jednak trzeba by albo zmy膰 lakier, albo pomalowa膰 jeszcze raz. Wiedzia艂am, 偶e nie powinnam w takiej chwili my艣le膰 o niebieskich migda艂ach, i zmusi艂am si臋 do ponownej koncentracji na zw艂okach. Le偶a艂y w garderobie, rozci膮gni臋te na pod艂odze szafy, wci艣ni臋te pod najni偶sz膮 p贸艂k臋, przykryte prze艣cierad艂em. Podejrzewa艂am, 偶e za 偶ycia Jake Purifoy by艂 przystojnym m臋偶czyzn膮. Mia艂 ciemne w艂osy i muskularn膮 budow臋. By艂 mocno ow艂osiony na piersiach i ko艅czynach. Amelia twierdzi艂a, 偶e wcze艣niej mia艂 na sobie elegancki garnitur, w kt贸rym jej zdaniem wygl膮da艂 艣wietnie, teraz jednak by艂 nagi. Ciekawe, gdzie podzia艂o si臋 jego ubranie?

- Mo偶emy po prostu zadzwoni膰 do kr贸lowej - zaproponowa艂a Amelia. - Przecie偶 cia艂o znalaz艂y艣my tutaj, wi臋c albo Hadley zabi艂a tego faceta, albo ukry艂a trupa. W 偶adnym razie nie m贸g艂 umrze膰 tamtej nocy, gdy Hadley pojecha艂a z Waldem na cmentarz.

- Dlaczego? - Nagle przysz艂o mi na my艣l co艣 strasznego. - Masz telefon kom贸rkowy? - spyta艂am, wstaj膮c. Amelia kiwn臋艂a g艂ow膮. - Zadzwo艅 do kr贸lowej. Powiedz, 偶eby kogo艣 przys艂ali. Natychmiast!

- Co takiego?

By艂a zdezorientowana i mia艂a przera偶enie w oczach, nawet kiedy wystukiwa艂a cyfry.

Patrzy艂am w stron臋 garderoby i widzia艂am, 偶e palce rzekomego trupa si臋 poruszaj膮.

- Wstaje - szepn臋艂am.

Czarownica potrzebowa艂a jedynie sekundy na zrozumienie.

- M贸wi Amelia Broadway z Chloe Street! Przy艣lijcie tu natychmiast starszego wampira - krzycza艂a do telefonu. - Nowy wampir si臋 budzi!

Zerwa艂a si臋 z miejsca i obie pop臋dzi艂y艣my do drzwi.

Niestety, nie dotar艂y艣my do nich.

Jake Purifoy goni艂 nas i by艂 g艂odny.

Poniewa偶 Amelia bieg艂a za mn膮 (mia艂am przewag臋), wampir rzuci艂 si臋 na pod艂og臋 i chwyci艂 czarownic臋 za kostk臋. Amelia wrzasn臋艂a, upadaj膮c, a wtedy obr贸ci艂am si臋, by jej pom贸c. W og贸le najwyra藕niej nie my艣la艂am, bo gdybym si臋 zastanowi艂a, p臋dzi艂abym dalej w stron臋 drzwi. Nowy wampir nadal zaciska艂 palce - niczym kajdany - na go艂ej kostce Amelii i ci膮gn膮艂 kobiet臋 ku sobie po pod艂odze z g艂adkiego laminowanego drewna. Czarownica drapa艂a paznokciami pod艂og臋, pr贸buj膮c znale藕膰 co艣, o co mog艂aby zaczepi膰 palce i przerwa膰 nieuchronne przesuwanie si臋 ku otwartym ustom z ca艂kowicie wysuni臋tymi k艂ami. O Bo偶e! Z艂apa艂am Ameli臋 za nadgarstki i zacz臋艂am ci膮gn膮膰. Nie zna艂am Jake'a Purifoya za 偶ycia, tote偶 nie wiedzia艂am, jaki by艂. A nie potrafi艂am dostrzec 偶adnej ludzkiej cechy, kt贸ra pozosta艂aby w jego twarzy, nic, do czego mog艂abym si臋 odwo艂a膰.

- Jake! - krzykn臋艂am wi臋c po prostu. - Jake Purifoy! Obud藕 si臋!

Moje wo艂anie nie odnios艂o oczywi艣cie 偶adnego skutku. Jake przemieni艂 si臋 w istot臋, kt贸rej nie spos贸b by艂o nawet nazwa膰 koszmarem, bo z koszmaru mo偶na si臋 obudzi膰, a on ju偶 taki pozostanie. Wydawa艂 z siebie co艣 w rodzaju zwielokrotnionego d藕wi臋ku „grrr" i by艂 to najstraszliwszy wyraz g艂odu, z jakim kiedykolwiek mia艂am do czynienia. Wtedy Jake ugryz艂 Ameli臋 w 艂ydk臋 i czarownica ponownie wrzasn臋艂a.

Tkwi艂a niczym w paszczy rekina. Gdybym ci膮gn臋艂a j膮 mocniej, w z臋bach pozosta艂by mu kawa艂 jej cia艂a, na kt贸rym zaciska艂 szcz臋ki. Teraz ssa艂 ran臋 w jej nodze, wi臋c zacz臋艂am go kopa膰 w g艂ow臋 pi臋t膮, przeklinaj膮c brak but贸w. Uderza艂am z ca艂ych si艂, lecz nowego wampira to nie rusza艂o. J臋kn膮艂 raz i drugi w prote艣cie, lecz kontynuowa艂 ssanie, a Amelia nadal krzycza艂a z b贸lu i szoku. Na stoliku obok jednej z ma艂ych dwuosobowych kanap dostrzeg艂am 艣wiecznik - wysoki, szklany, ci臋偶ki. Wyszarpn臋艂am z niego 艣wiec臋, chwyci艂am 艣wiecznik w obie r臋ce, zamachn臋艂am si臋 i najmocniej jak potrafi艂am opu艣ci艂am go na g艂ow臋 Jake'a Purifoya. Krew zacz臋艂a p艂yn膮膰 mu z rany bardzo niemrawo, ale tak w艂a艣nie krwawi膮 wampiry. Od mojego ciosu 艣wiecznik rozpad艂 si臋 jednak na kawa艂ki i teraz z pustymi r臋koma sta艂am naprzeciwko zawzi臋tego nieumar艂ego. Jake zwr贸ci艂 ku mnie umazan膮 krwi膮 twarz i przeszy艂 mnie wzrokiem pe艂nym nienawi艣ci; mam szczer膮 nadziej臋, 偶e ju偶 nikt nigdy tak na mnie nie spojrzy. W jego rysach widzia艂am bezmy艣ln膮 furi臋 w艣ciek艂ego psa.

Niemniej jednak pu艣ci艂 nog臋 Amelii, kt贸ra zacz臋艂a niezdarnie odczo艂giwa膰 si臋 od niego. By艂o oczywiste, 偶e jest ranna, wi臋c gramoli艂a si臋 powoli, lecz bardzo stara艂a si臋 umkn膮膰. 艁zy p艂yn臋艂y jej po twarzy, oddycha艂a ci臋偶ko i nier贸wno, wr臋cz charcza艂a. Us艂ysza艂am coraz g艂o艣niejsze wycie syreny i mia艂am nadziej臋, 偶e za chwil臋 zjawi si臋 policja lub sanitariusze. Ale by艂o za p贸藕no. Wampir zerwa艂 si臋 z pod艂ogi, powali艂 mnie i przesta艂am my艣le膰.

Ugryz艂 mnie w rami臋 tak mocno, 偶e jego z臋by chyba wnikn臋艂y do ko艣ci. Gdybym si臋 nie zas艂oni艂a ramieniem, zatopi艂by je w mojej szyi i by艂oby to dla mnie fatalne. Mo偶e zatem lepiej, 偶e trafi艂 na rami臋, lecz akurat w tamtym momencie tak nie uwa偶a艂am, b贸l bowiem by艂 straszliwy i o ma艂o nie zemdla艂am. Ale dobrze, 偶e nie zemdla艂am. Cia艂o le偶膮cego na mnie Jake'a Purifoya naprawd臋 mi ci膮偶y艂o, r臋koma wampir przyciska艂 do pod艂ogi moje drugie rami臋, a nogami - moje nogi. Domy艣li艂am si臋, 偶e teraz nowy wampir zaczyna czu膰 inny g艂贸d, a za chwil臋 znalaz艂am potwierdzenie, gdy przy moim udzie twardnia艂 jego cz艂onek. Jake uwolni艂 r臋k臋 i zabra艂 si臋 za szarpanie moich spodni.

Och, nie...! Moja sytuacja by艂a okropna. Umr臋 za kilka minut, tu, w Nowym Orleanie, w mieszkaniu mojej kuzynki, z dala od przyjaci贸艂 i rodziny.

Nowy wampir mia艂 na twarzy i r臋kach mn贸stwo krwi.

Amelia pe艂z艂a niezdarnie ku nam; okrwawion膮 nog臋 ci膮gn臋艂a za sob膮. Powinna ucieka膰, bo i tak nie mog艂a mnie ocali膰. Nie widzia艂am wok贸艂 偶adnych innych 艣wiecznik贸w. A jednak czarownica mia艂a jeszcze jedn膮 bro艅. Wyci膮gn臋艂a dr偶膮c膮 r臋k臋, staraj膮c si臋 dotkn膮膰 wampira.

- Utinam hie sanguis in ignem commutet! - zawo艂a艂a.

Wampir odskoczy艂 w ty艂 z krzykiem, dr膮c sobie paznokciami twarz, kt贸r膮 nagle zacz臋艂y liza膰 male艅kie niebieskie p艂omienie.

I wtedy do mieszkania wpad艂a policja.

Funkcjonariusze - wampiry.

Przez jedn膮, ca艂kiem interesuj膮c膮 minut臋 policjanci najwyra藕niej uwa偶ali, 偶e ja i Amelia zaatakowa艂y艣my Jake'a Purifoya. Obie nas, krwawi膮ce i wrzeszcz膮ce, funkcjonariusze pchn臋li pod 艣cian臋. Na szcz臋艣cie, urok, kt贸ry Amelia rzuci艂a na nowego nieumar艂ego, straci艂 moc i Jake skoczy艂 na najbli偶szego mundurowego, kt贸ry przypadkiem by艂 dumnie wyprostowan膮 czarnosk贸r膮 funkcjonariuszk膮 o orlim nosie. Policjantka b艂yskawicznie wyci膮gn臋艂a pa艂k臋 i u偶y艂a jej, nie dbaj膮c o z臋by nowego nieumar艂ego. Jej partner, bardzo niski m臋偶czyzna o karmelowej karnacji, przez chwil臋 odczepia艂 od paska buteleczk臋 Czystej Krwi. Otworzy艂 j膮 i przytkn膮艂 do g艂odnych ust Jake'a Purifoya. Nowy wampir przez chwil臋 wysysa艂 zawarto艣膰 butelki i nagle zapad艂a kompletna cisza. Ja i Amelia sta艂y艣my bez ruchu, dysz膮c i ociekaj膮c krwi膮.

- Teraz si臋 uspokoi - o艣wiadczy艂a funkcjonariuszka i z jej intonacji mo偶na by艂o wywnioskowa膰, 偶e kobieta czuje si臋 znacznie bardziej Afrykank膮 ni偶 Amerykank膮. - S膮dz臋, 偶e ju偶 go ujarzmili艣my.

Kiedy drugi policjant kiwn膮艂 g艂ow膮, daj膮c znak, 偶e ja i czarownica jeste艣my wolne, obie osun臋艂y艣my si臋 na pod艂og臋.

- Wybaczcie, przez chwil臋 nie wiedzieli艣my, kto na kogo napad艂 - oznajmi艂 nam g艂osem ciep艂ym jak stopione mas艂o. - Nic wam nie jest?

Cieszy艂am si臋, 偶e jego ton dzia艂a tak uspokajaj膮co, poniewa偶 funkcjonariusz mia艂 wysuni臋te k艂y. Przyczyn臋 tego stanu rzeczy upatrywa艂am w podnieceniu wywo艂anym zapachem krwi i przemoc膮, niemniej jednak taki brak opanowania u przedstawiciela organ贸w 艣cigania autentycznie mnie zaniepokoi艂.

- Chyba tak - odpar艂am. - Amelia krwawi do艣膰 obficie i ja pewnie te偶. - Ugryzienie nie by艂o tak g艂臋bokie, jak si臋 obawia艂am. W wampirzej 艣linie znajduje si臋 niewielki procent 艣rodka znieczulaj膮cego oraz nieco specyfiku przy艣pieszaj膮cego gojenie. Jednak偶e ten ostatni dzia艂a w przypadku uk艂ucia k艂em cia艂a ludzkiego i nie wystarcza do uleczenia rzeczywistych ugryzie艅. - Potrzebujemy lekarza.

W Missisipi spotka艂am pewnego wampira, kt贸ry potrafi艂 uzdrawia膰, nawet gdy chodzi艂o o wielkie rany, lecz taki talent by艂 naprawd臋 rzadki.

- Obie jeste艣cie istotami ludzkimi? - spyta艂.

Policjantka przemawia艂a do nowego wampira w 艣piewnym obcym j臋zyku. Nie wiedzia艂am, czy dawny wilko艂ak, Jake Purifoy, zna ten j臋zyk, lecz widocznie poj膮艂, 偶e jest z ni膮 bezpieczny. Oparzenia na jego twarzy goi艂y si臋 na moich oczach.

- Tak - powiedzia艂am.

Czekaj膮c na sanitariuszy, Amelia i ja siedzia艂y艣my bez s艂owa oparte o siebie. By艂o to drugie cia艂o, kt贸re znalaz艂am w szafie... a mo偶e ju偶 trzecie? Hmm, zada艂am sobie pytanie, po co w og贸le jeszcze otwieram drzwi szaf...

- Powinny艣my si臋 domy艣li膰 - zauwa偶y艂a nagle Amelia znu偶onym tonem. - Skoro wcale nie 艣mierdzia艂, trzeba si臋 by艂o domy艣li膰.

- Wiesz, ja si臋 domy艣li艂am - odpar艂am. - Ale poniewa偶 ta mo偶liwo艣膰 przysz艂a mi do g艂owy na jakie艣 trzydzie艣ci sekund przed jego przebudzeniem si臋, nic nam to, cholera, nie da艂o.

M贸wi艂am r贸wnie s艂abym g艂osikiem jak moja towarzyszka.

Potem nast膮pi艂o zamieszanie. Przez ca艂y czas my艣la艂am, 偶e lepiej by艂oby zemdle膰, poniewa偶 wcale nie czu艂am si臋 dobrze, ale jako艣 pozostawa艂am przytomna. Sanitariusze okazali si臋 bardzo mi艂ymi m艂odymi m臋偶czyznami, ale, niestety, chyba sobie pomy艣leli, 偶e we dwie zabawia艂y艣my si臋 z wampirem i sytuacja po prostu wymkn臋艂a si臋 spod kontroli. Pewnie 偶aden z nich nie zaprosi艂by wkr贸tce na randk臋 ani Amelii, ani mnie.

- Lepiej nie sp臋dza膰 czasu z wampirami, cherie - oznajmi艂 ten, kt贸ry zajmowa艂 si臋 mn膮. Na plakietce mia艂 wydrukowane nazwisko: „DELAGARDIE". - S膮 niezwykle poci膮gaj膮ce dla kobiet, lecz nie uwierzy艂yby艣cie, ile biednych dziewcz膮t musimy ratowa膰 z ich 艂ap. Tych, kt贸re mia艂y szcz臋艣cie - doda艂 Delagardie ponuro. - Jak si臋 nazywasz, m艂oda damo?

- Sookie - odrzek艂am. - Sookie Stackhouse.

- Mi艂o mi ci臋 pozna膰, panno Sookie. Ty i twoja przyjaci贸艂ka wygl膮dacie na sympatyczne dziewczyny. Musicie przestawa膰 z lepszymi lud藕mi... 偶ywymi. Nasze miasto jest obecnie wr臋cz zalane nieumar艂ymi. Prawd臋 m贸wi膮c, lepiej by艂o, kiedy wszyscy tutaj oddychali. Teraz zabierzemy was do szpitala, trzeba za艂o偶y膰 szwy. U艣cisn膮艂bym ci r臋k臋, ale jeste艣 ca艂a zakrwawiona - dorzuci艂, po czym b艂ysn膮艂 bia艂ymi z臋bami, posy艂aj膮c mi czaruj膮cy u艣miech. - Daj臋 ci, 艣licznotko, t臋 dobr膮 rad臋 za darmo, wi臋c skorzystaj z niej.

U艣miechn臋艂am si臋, lecz to by艂y moje ostatnie mi艂e chwile. B贸l powraca艂 gwa艂townymi falami i bardzo szybko zacz臋艂am skupia膰 si臋 wy艂膮cznie na nim.

Amelia okaza艂a si臋 prawdziw膮 wojowniczk膮. Zacisn臋艂a z臋by i bardzo si臋 stara艂a zachowa膰 艣wiadomo艣膰. Uda艂o jej si臋 to a偶 do szpitala.

Na oddziale pomocy dora藕nej panowa艂 straszliwy t艂ok.

Poniewa偶 tak mocno krwawi艂y艣my, a tak偶e zapewne dlatego, 偶e przywie藕li nas gliniarze, gadatliwy Delagardie i jego partner, kt贸rzy szepn臋li s艂贸wko komu trzeba, Ameli臋 i mnie natychmiast po艂o偶ono na szpitalnych 艂贸偶kach w male艅kich pomieszczeniach oddzielonych zas艂onkami. Le偶a艂y艣my obok siebie i czeka艂y艣my na lekarza. By艂am wdzi臋czna funkcjonariuszom. Wiedzia艂am, ile pracy jest na takim oddziale w du偶ym mie艣cie.

Ws艂uchiwa艂am si臋 w krz膮tanin臋 wok贸艂 siebie i pr贸bowa艂am nie przeklina膰 g艂o艣no z powodu b贸lu w ramieniu. W chwilach, gdy rwanie i pulsowanie nieco s艂ab艂o, zastanawia艂am, gdzie jest teraz Jake Purifoy. Czy wampirzy gliniarze zabrali go do specjalnej celi w wi臋zieniu? A mo偶e wybaczono mu wszystko, gdy偶 by艂 „nowo narodzonym" wampirem bez przewodnika? System prawny by艂 przygotowany na takie sytuacje, ale nie mog艂am sobie przypomnie膰 nakaz贸w i zakaz贸w maj膮cych zastosowanie w takim przypadku. Zreszt膮, tak naprawd臋 nie potrafi艂am martwi膰 si臋 o Jake'a. By艂 w jakim艣 sensie ofiar膮, nie jego wina, 偶e stworzyciel (czy stworzycielka) nie czeka艂 na jego przebudzenie z butelk膮 Czystej Krwi, kt贸ra zaspokoi g艂贸d.

Niestety, sta艂o si臋 to niemo偶liwe, poniewa偶 stworzycielk膮 Jake'a by艂a najprawdopodobniej moja kuzynka Hadley, kt贸r膮 zamordowano. Tylko dzi臋ki zakl臋ciu Amelii Jake nie przebudzi艂 si臋 kilka miesi臋cy temu. By艂a to sytuacja zupe艂nie nowa i pewnie nie zdarza艂a si臋 zbyt cz臋sto w wampirzej historii. W dodatku... wilko艂ak, kt贸ry sta艂 si臋 wampirem! Nigdy o kim艣 takim nie s艂ysza艂am. Czy nadal b臋dzie si臋 przemienia艂 w wilka?

Mia艂am troch臋 czasu, wi臋c rozmy艣la艂am r贸wnie偶 o innych sprawach, szczeg贸lnie 偶e Amelia le偶a艂a zbyt daleko na rozmow臋, nawet gdyby chcia艂a pogaw臋dzi膰. Po jakich艣 dwudziestu minutach, w trakcie kt贸rych moj膮 zadum臋 tylko raz przerwa艂o wej艣cie piel臋gniarki, kt贸ra co艣 zapisa艂a i wysz艂a, zdumia艂am si臋 na widok Erica. Wampir zajrza艂, lekko odsun膮wszy zas艂onk臋.

- Mog臋 wej艣膰? - spyta艂 nerwowo.

Wyba艂usza艂 oczy i m贸wi艂 powoli. Zda艂am sobie spraw臋, 偶e zapach krwi unosz膮cy si臋 na oddziale pomocy dora藕nej musia艂 si臋 pewnie ka偶demu nieumar艂emu wydawa膰 cudowny. I uderza艂 mu do g艂owy. Przez sekund臋 mign臋艂y mi wysuni臋te k艂y Erica.

- Tak - odpar艂am, zaintrygowana jego obecno艣ci膮 w Nowym Orleanie.

Tak naprawd臋 nie mia艂am ochoty go widzie膰, ale s膮dzi艂am, 偶e nie ma sensu m贸wi膰 dawnemu wikingowi, 偶e nie wolno mu wej艣膰 za zas艂onk臋. Budynek nale偶a艂 do miasta, wi臋c nie by艂 prywatny i Eric w艂a艣ciwie nie potrzebowa艂 mojego zaproszenia. Chocia偶, z drugiej strony, r贸wnie dobrze m贸g艂 pozosta膰 za zas艂onk膮 i z tamtego miejsca powiedzie膰 mi, po co przyszed艂. Eric jednak by艂 uparty.

- Co, do cholery, robisz w tym mie艣cie? - spyta艂am.

- Przyjecha艂em na pertraktacje z kr贸low膮 w sprawie twoich us艂ug podczas spotkania na szczycie. Poza tym, ja i Jej Wysoko艣膰 musimy ustali膰, ilu ludzi mog臋 ze sob膮 przywie藕膰. - U艣miechn膮艂 si臋 do mnie. Efekt by艂 niepokoj膮cy z powodu wysuni臋tych k艂贸w i tak dalej. - Ju偶 niemal wszystko uzgodnili艣my. Kr贸lowa zgadza si臋 na trzy osoby, a ja chcia艂bym, 偶eby by艂y cztery.

- Och, na lito艣膰 bosk膮, Ericu - warkn臋艂am. - To jest najbardziej nieprzekonuj膮ca wym贸wka, jak膮 kiedykolwiek s艂ysza艂am. Czy偶by umkn膮艂 twojej pami臋ci wynalazek zwany telefonem? - Poruszy艂am si臋 nerwowo na w膮skim 艂贸偶ku. Nie potrafi艂am znale藕膰 pozycji, w kt贸rej b臋dzie mi wygodnie. Ka偶dy nerw w moim ciele drga艂 od potyczki z Purifoyem, nowym dzieckiem nocy. Mia艂am nadziej臋, 偶e kiedy wreszcie obejrzy mnie lekarz, da mi jaki艣 wspania艂y 艣rodek przeciwb贸lowy. - Zostaw mnie sam膮, okej? Nie masz do mnie 偶adnego prawa. Ani nie ponosisz za mnie odpowiedzialno艣ci.

- Mylisz si臋. - Mia艂 czelno艣膰 wygl膮da膰 na zaskoczonego. - 艁膮czy nas wi臋藕. Wymienili艣my si臋 krwi膮, gdy potrzebowa艂a艣 si艂 na uwolnienie Billa w Jackson. I kochali艣my si臋 cz臋sto... wed艂ug ciebie.

- Przecie偶 zmusi艂e艣 mnie do tego wyznania - zaprotestowa艂am.

Je艣li, m贸wi膮c to, j臋kn臋艂am, no c贸偶, cholera, pomy艣la艂am, 偶e mam prawo si臋 偶ali膰. Eric zgodzi艂 si臋 wyci膮gn膮膰 moj膮 przyjaci贸艂k臋 z niebezpiecznego uk艂adu tylko w贸wczas, je艣li powiem mu ca艂膮 prawd臋. Czy to by艂 szanta偶? Tak, bez w膮tpienia.

W tamtej chwili nie mia艂am innego wyj艣cia - musia艂am mu wszystko wyzna膰. Teraz westchn臋艂am.

- Kto ci w艂a艣ciwie powiedzia艂, 偶e tu jestem?

- Kr贸lowa oczywi艣cie bardzo dok艂adnie wie, co si臋 dzieje z przebywaj膮cymi w jej mie艣cie wampirami. Pomy艣la艂em, 偶e przyjd臋 i udziel臋 ci wsparcia moralnego. Poza tym... naturalnie... je艣li chcesz, 偶ebym obmy艂 ci臋 z krwi... - Gdy bada艂 moje rami臋, jego oczy b艂ysn臋艂y po偶膮dliwie. - Ch臋tnie to zrobi臋.

Co prawda z oci膮ganiem, ale si臋 u艣miechn臋艂am. Eric nigdy si臋 nie poddaje.

- Ericu - przem贸wi艂 Bill typowym dla siebie ch艂odnym g艂osem, po czym wszed艂 i stan膮艂 przy moim 艂贸偶ku.

- Dlaczego nie zaskakuje mnie tw贸j widok tutaj? - spyta艂 Eric wyra藕nie niezadowolonym g艂osem.

Bill nie m贸g艂 ignorowa膰 gniewu swojego szeryfa. Eric sta艂 od Comptona znacznie wy偶ej w hierarchii i by艂 od niego starszy, tote偶 mia艂 prawo traktowa膰 go z g贸ry. Bill liczy艂 sobie jakie艣 sto trzydzie艣ci pi臋膰 lat, Eric za艣 pewnie ponad tysi膮c. (Spyta艂am go kiedy艣, ale chyba tak naprawd臋 nie wiedzia艂). Eric mia艂 zreszt膮 osobowo艣膰 przyw贸dcy, a Bill lubi艂 by膰 sam. Jedyne, co ich 艂膮czy艂o, to fakt, 偶e obaj uprawiali ze mn膮 seks. I to, 偶e obaj mnie w tej chwili n臋kali, na co zupe艂nie nie mia艂am ochoty!

- Us艂ysza艂em przez radiowy kana艂 policyjny w siedzibie kr贸lowej, 偶e wampirza policja zosta艂a wezwana do ujarzmienia 艣wie偶ego wampira, i rozpozna艂em adres - oznajmi艂 Bill gwoli wyja艣nienia. - Rzecz jasna, dowiedzia艂em si臋, dok膮d zabrano Sookie, i przyjecha艂em tu najszybciej, jak mog艂em.

Zamkn臋艂am oczy.

- Ericu, m臋czysz j膮 - zauwa偶y艂 Bill g艂osem jeszcze ch艂odniejszym ni偶 zwykle. - Powiniene艣 zostawi膰 j膮 w spokoju.

Przez d艂ug膮 chwil臋 panowa艂o milczenie, cho膰 w powietrzu wisia艂o napi臋cie. Otworzy艂am oczy i spojrza艂am najpierw na jednego, potem na drugiego. Ten jeden raz naprawd臋 chcia艂abym umie膰 czyta膰 wampirom w my艣lach.

O ile dobrze interpretowa艂am jego min臋, Bill mocno 偶a艂owa艂 s艂贸w, kt贸re w艂a艣nie wypowiedzia艂. Ale dlaczego? Eric patrzy艂 na niego z osobliwym wyrazem twarzy, w kt贸rym dostrzeg艂am zar贸wno stanowczo艣膰, jak i jakie艣 uczucie znacznie trudniejsze do zdefiniowania; mo偶e ubolewanie.

- Bardzo dobrze rozumiem, z jakiego powodu chcesz izolowa膰 od 艣wiata Sookie, dop贸ki przebywa w Nowym Orleanie - o艣wiadczy艂 Northman.

Jego „r" stawa艂o si臋 tym wyra藕niejsze, im bardziej si臋 w艣cieka艂.

Bill odwr贸ci艂 wzrok.

Mimo pulsuj膮cego b贸lu w ramieniu i og贸lnej z艂o艣ci, kt贸r膮 czu艂am na nich obu, co艣 wzbudzi艂o moj膮 czujno艣膰 i zaciekawienie. W tonie Erica wychwyci艂am pewn膮 niedwuznaczno艣膰 i powag臋. Brak odpowiedzi ze strony Billa by艂 z kolei interesuj膮cy i... z艂owieszczy.

- Co si臋 dzieje? - zapyta艂am, po艣piesznie przenosz膮c spojrzenie z jednego wampira na drugiego. Usi艂owa艂am unie艣膰 si臋 na 艂okciach, lecz zadowoli艂am si臋 wsparciem na jednym, gdy偶 drugie rami臋, to ugryzione, zacz臋艂o bole艣nie pulsowa膰. Nacisn臋艂am przy okazji przycisk unosz膮cy wezg艂owie. - Co ty sugerujesz, Ericu? Bill?

- Eric nie powinien ci臋 denerwowa膰, skoro i tak masz tyle na g艂owie - b膮kn膮艂 w ko艅cu Compton.

Chocia偶 Bill nigdy nie s艂yn膮艂 z przesadnej ekspresyjno艣ci, dzi艣 jego twarz moja babcia okre艣li艂aby stwierdzeniem „napi臋ta bardziej ni偶 b臋ben".

Eric zapl贸t艂 r臋ce na piersi, zagapi艂 si臋 na nie i znieruchomia艂.

- Bill?! - spyta艂am.

- Spytaj go, dlaczego w og贸le przyjecha艂 do Bon Temps, Sookie - podsun膮艂 Eric bardzo cicho.

- No c贸偶, stary pan Compton umar艂 i Bill powr贸ci艂, bo chcia艂 odebra膰 sw贸j... - Teraz ju偶 zupe艂nie nie rozumia艂am miny Billa. Serce zacz臋艂o mi bi膰 szybciej. Poczu艂am taki strach, 偶e a偶 艣cisn臋艂o mnie w 偶o艂膮dku. - Billu?

Eric odwr贸ci艂 si臋, by patrze膰 gdzie艣 w dal, zd膮偶y艂am jednak zauwa偶y膰 na jego twarzy cie艅 wsp贸艂czucia dla mnie. Chyba nic nie przerazi艂oby mnie bardziej. Nie potrafi艂am czyta膰 wampirowi w my艣lach, ale j臋zyk jego cia艂a powiedzia艂 mi wszystko. Eric odwraca艂 wzrok, nie chcia艂 bowiem widzie膰, jak zareaguj臋 na s艂owa, kt贸re b臋d膮 niczym n贸偶 wbijany w 偶ywe cia艂o.

- Sookie, i tak by艣 si臋 dowiedzia艂a na spotkaniu z kr贸low膮... Mo偶e mog艂em jako艣 ukry膰 przed tob膮 t臋 informacj臋, poniewa偶 na pewno nie zrozumiesz... ale Eric ju偶 si臋 o to zatroszczy艂... - Bill pos艂a艂 swojemu szefowi spojrzenie, kt贸re powinno wywierci膰 w sercu Erica dziur臋. - Kiedy twoja kuzynka Hadley zosta艂a faworyt膮 kr贸lowej...

I nagle wszystko zrozumia艂am. Wiedzia艂am, co Bill zamierza powiedzie膰, i gwa艂townie usiad艂am na szpitalnym 艂贸偶ku. R臋k臋 po艂o偶y艂am sobie na piersi, poczu艂am bowiem, jak szaleje mi w niej serce. Compton jednak m贸wi艂 dalej, chocia偶 gwa艂townie potrz膮sa艂am g艂ow膮.

- Widocznie Hadley du偶o opowiada艂a o tobie i twoim darze. Mo偶e chcia艂a w ten spos贸b zaimponowa膰 kr贸lowej i podtrzyma膰 jej zainteresowanie, a Sophie - Anne wiedzia艂a, 偶e pochodz臋 z Bon Temps... W niekt贸re noce zastanawia艂em si臋, czy przypadkiem nie wys艂a艂a kogo艣 z rozkazem zabicia ostatniego z Compton贸w i w ten spos贸b nie przy艣pieszy艂a zdarze艅... Ale mo偶e naprawd臋 umar艂 ze staro艣ci.

Bill patrzy艂 w pod艂og臋, wi臋c nie widzia艂, 偶e wyci膮gam lew膮 r臋k臋 i macham ni膮, prosz膮c, by zamilk艂.

- Poleci艂a mi wr贸ci膰 do domu, w kt贸rym mieszka艂em za 偶ycia, wej艣膰 ci w drog臋 i... je艣li trzeba... uwie艣膰 ci臋...

Nie mog艂am oddycha膰. Niezale偶nie od tego, jak mocno przyciska艂am do piersi praw膮 r臋k臋, nie mog艂am powstrzyma膰 艂omotania serca. A s艂owa Comptona niczym n贸偶 coraz g艂臋biej wbija艂y mi si臋 w cia艂o.

- Chcia艂a wykorzysta膰 tw贸j dar - powiedzia艂. Otworzy艂 usta, chc膮c m贸wi膰 dalej, lecz zrezygnowa艂.

Oczy mia艂am zamglone od 艂ez, wi臋c niedok艂adnie widzia艂am wyraz jego twarzy, zreszt膮 i tak nic mnie to ju偶 nie obchodzi艂o. Postanowi艂am sobie jednak, 偶e nie rozp艂acz臋 si臋, dop贸ki on jest blisko. Nie ma mowy!

- Wyjd藕 - poleci艂am ze straszliwym wysi艂kiem. Niezale偶nie od wszystkiego nie zamierza艂am mu pokazywa膰, jak bardzo mnie zrani艂.

Pr贸bowa艂 spojrze膰 mi prosto w oczy, ja jednak nadal niewiele widzia艂am przez 艂zy. Cokolwiek chcia艂 mi przekaza膰, nie dotar艂o do mnie.

- Prosz臋, pozw贸l mi sko艅czy膰 - b艂aga艂.

- Nigdy wi臋cej nie chc臋 ci臋 widzie膰, nigdy, nigdy w 偶yciu - szepn臋艂am. - Nigdy.

Nie odezwa艂 si臋. Jego wargi poruszy艂y si臋, jak gdyby stara艂 si臋 sformu艂owa膰 jakie艣 s艂owo lub zdanie, ale ja potrz膮sn臋艂am g艂ow膮.

- Wyjd藕 - powt贸rzy艂am g艂osem tak zd艂awionym z nienawi艣ci i b贸lu, 偶e nie brzmia艂 jak m贸j w艂asny.

Bill odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 za zas艂onk臋, a potem opu艣ci艂 oddzia艂. Eric, dzi臋ki Bogu, nie odwr贸ci艂 si臋 i nie spojrza艂 na mnie. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 za siebie, poklepa艂 mnie po nodze, a potem i on wyszed艂.

Mia艂am ochot臋 krzycze膰. Mia艂am ochot臋 zabi膰 kogo艣 go艂ymi r臋koma.

Musia艂am by膰 teraz sama. Nie mog艂am pozwoli膰, by ktokolwiek zobaczy艂, jak bardzo cierpi臋. Nigdy przedtem nie czu艂am takiego b贸lu po艂膮czonego z tak wielk膮 w艣ciek艂o艣ci膮. By艂am wr臋cz chora z gniewu i straszliwie zraniona. W por贸wnaniu z tym cierpieniem ugryzienie Jake'a Purifoya by艂o niczym.

Nie wytrzymywa艂am ju偶 na 艂贸偶ku, wi臋c z niejakim trudem zwlok艂am si臋 z niego. Stopy wci膮偶 naturalnie mia艂am go艂e i k膮tem oka zauwa偶y艂am, 偶e s膮 okropnie brudne. Chwiejnym krokiem wysz艂am na korytarz, dostrzeg艂am drzwi prowadz膮ce do poczekalni i skierowa艂am si臋 w tamt膮 stron臋. Chodzenie stanowi艂o du偶y problem.

Jaka艣 piel臋gniarka podbieg艂a do mnie. W r臋ku trzyma艂a podk艂adk臋 do pisania.

- Panno Stackhouse, lekarz przyjdzie do pani dos艂ownie za minutk臋. Wiem, 偶e musia艂a pani d艂ugo czeka膰, i bardzo mi z tego powodu przykro, ale...

Odwr贸ci艂am si臋 i tak na ni膮 spojrza艂am, 偶e zrobi艂a krok w ty艂. Sz艂am ku drzwiom, kroki stawia艂am niepewne, lecz cel mia艂am jasny. Chcia艂am stamt膮d wyj艣膰, tylko tyle... Poza tym nie wiedzia艂am, co dalej. Dotar艂am do drzwi i pchn臋艂am je, a potem powlok艂am si臋 przez pe艂n膮 ludzi poczekalni臋. Wmiesza艂am si臋 idealnie w t艂um pacjent贸w i krewnych oczekuj膮cych na lekarza. Niekt贸rzy byli jeszcze bardziej brudni i zakrwawieni ni偶 ja, a niekt贸rzy starsi... Sporo te偶 by艂o os贸b m艂odszych ode mnie. Opieraj膮c si臋 r臋k膮 o 艣cian臋, wci膮偶 sz艂am do drzwi, kt贸re prowadzi艂y na zewn膮trz.

Dotar艂am do nich.

Na dworze by艂o znacznie ciszej i cieplej. Wiatr wia艂, lecz naprawd臋 lekko. Boso i bez grosza tkwi艂am pod o艣lepiaj膮cymi 艣wiat艂ami szpitalnych drzwi. Nie mia艂am poj臋cia, gdzie jestem, gdzie mie艣ci si臋 dom Amelii i jak do niego doj艣膰. Ale nie znajdowa艂am si臋 ju偶 w szpitalu.

Stan膮艂 przede mn膮 jaki艣 bezdomny.

- Masz jakie艣 drobne, siostro? - spyta艂. - Jestem sp艂ukany i nie mam ostatnio szcz臋艣cia.

- Wygl膮dam na osob臋, kt贸ra cokolwiek posiada? - zada艂am mu logiczne pytanie.

Wydawa艂 si臋 r贸wnie wytr膮cony z r贸wnowagi jak piel臋gniarka. Powiedzia艂: „Wybacz" i odszed艂. Przesz艂am za nim krok czy dwa.

- NIE MAM NIC! - krzykn臋艂am, a p贸藕niej doda艂am absolutnie spokojnym tonem: - Zrozum, nigdy nic nie mia艂am.

Be艂kota艂 co艣 pod nosem i dr偶a艂, lecz go zignorowa艂am. Ruszy艂am przed siebie. Pami臋ta艂am, 偶e karetka przed szpitalem skr臋ca艂a w prawo, wi臋c posz艂am w lewo. Nie mog艂am sobie przypomnie膰, jak d艂ugo jechali艣my. Rozmawia艂am wtedy z Delagardiem. By艂am w贸wczas inn膮 osob膮.

Sz艂am i sz艂am. Przechodzi艂am pod palmami, s艂ysza艂am wspania艂膮 muzyk臋, dobiegaj膮c膮 zza odrapanych okiennic znajduj膮cych si臋 tu偶 nad chodnikiem.

Na jednej z ulic z barami z kt贸rego艣 lokalu wysz艂a grupa m艂odych m臋偶czyzn, akurat wtedy, gdy go mija艂am. Jeden z ch艂opc贸w z艂apa艂 mnie za rami臋. Wrzasn臋艂am i ze straszliwym wysi艂kiem pchn臋艂am go na 艣cian臋. Przylgn膮艂 do niej plecami i sta艂 przez chwil臋 og艂uszony, tr膮c potylic臋, a偶 przyjaciele go odci膮gn臋li.

- To wariatka - powiedzia艂 cicho jeden z nich. - Zostaw j膮.

Odeszli w innym kierunku.

Po pewnym czasie na tyle si臋 otrz膮sn臋艂am, 偶e zacz臋艂am zadawa膰 sobie pytanie, dlaczego opu艣ci艂am szpital. Jednak偶e pozosta艂o ono bez odpowiedzi. Kiedy upad艂am, potkn膮wszy si臋 o p臋kni臋t膮 p艂yt臋 chodnikow膮, i mocno otar艂am kolano, kt贸re zacz臋艂o krwawi膰, nowy fizyczny b贸l sprawi艂, 偶e zacz臋艂am my艣le膰 ja艣niej.

- Robisz to, bo chcesz, by 偶a艂owali, 偶e ci臋 zranili? - spyta艂am siebie na g艂os. - „O m贸j Bo偶e, biedna Sookie! Wysz艂a ze szpitala ca艂kiem sama, pewnie szala艂a ze smutku, a teraz b艂膮ka si臋 po tych niebezpiecznych ulicach Nowego Orleanu, poniewa偶 Bill tak strasznie j膮 zdenerwowa艂!".

Nie chcia艂am, 偶eby Bill kiedykolwiek ponownie wym贸wi艂 moje imi臋. Kiedy sta艂am si臋 troch臋 bardziej sob膮 (tylko troch臋, a jednak), zacz臋艂a mnie zaskakiwa膰 intensywno艣膰 w艂asnej reakcji. Gdybym us艂ysza艂a to wszystko w czasie, gdy jeszcze byli艣my par膮, zabi艂abym go! By艂am o tym ca艂kowicie przekonana. I przyczyna, dla kt贸rej opu艣ci艂am szpital, sta艂a si臋 r贸wnie zrozumia艂a; nie mog艂am tam po prostu zosta膰 i radzi膰 sobie ze wszystkim... jakby nic si臋 nie sta艂o. Wytr膮ci艂a mnie z r贸wnowagi najbole艣niejsza mo偶liwa wiedza: pierwszy m臋偶czyzna, kt贸ry wyzna艂 mi mi艂o艣膰, w og贸le mnie nie kocha艂.

Jego nami臋tna mi艂o艣膰 by艂a fa艂szem.

Jego gonitwa za mn膮 zosta艂a zaaran偶owana.

Na pewno wyda艂am mu si臋 taka 艂atwa, taka naiwna, tak gotowa na spotkanie z pierwszym m臋偶czyzn膮, kt贸ry po艣wi臋ci troch臋 czasu i wysi艂ku na zdobycie mnie. Zdobycie mnie! Na sam膮 my艣l o tej frazie cierpia艂am jeszcze bardziej. Bill nigdy nie uwa偶a艂 mnie nawet za cenn膮 zdobycz.

Do czasu, a偶 w jednej chwili run臋艂y moje marzenia, nie zdawa艂am sobie sprawy, jak bardzo sztuczne podstawy mia艂o moje ubieg艂oroczne 偶ycie, jak bardzo k艂amliwe by艂y mi艂o艣膰 i wzgl臋dy Comptona.

- Ocali艂am mu 偶ycie - powiedzia艂am do siebie zdziwiona. - Pojecha艂am do Jackson i zaryzykowa艂am w艂asne 偶ycie dla niego, poniewa偶 s膮dzi艂am, 偶e mnie kocha.

W g艂臋bi duszy wiedzia艂am jednak, 偶e to nie do ko艅ca jest prawda. Zrobi艂am to dlatego, 偶e ja go kocha艂am. A r贸wnocze艣nie zaskoczy艂o mnie odkrycie, 偶e si艂a przyci膮gania jego stw贸rczyni, Loreny, by艂a nawet silniejsza ni偶 rozkazy kr贸lowej. Nie by艂am jednak w nastroju i nie mia艂am ochoty dzieli膰 w艂osa na czworo. Kiedy przypomnia艂am sobie Loren臋, uderzy艂a mnie kolejna straszliwa my艣l.

- Zabi艂am dla niego kogo艣 - oznajmi艂am g艂o艣no. - O m贸j Bo偶e! Zabi艂am dla niego kogo艣!

Moje cia艂o pokrywa艂y zadrapania, siniaki, krew i brud, gdy wreszcie zobaczy艂am tabliczk臋 z napisem „CHLOE STREET". U艣wiadomi艂am sobie powoli, 偶e w艂a艣nie na tej ulicy mie艣ci si臋 dom Amelii z mieszkaniem Hadley. Skr臋ci艂am w prawo.

Wszystkie okna budynku by艂y ciemne. Widocznie Amelia wci膮偶 przebywa艂a w szpitalu. Nie mia艂am poj臋cia, kt贸ra jest godzina ani jak d艂ugo sz艂am.

Apartament Hadley by艂 zamkni臋ty na klucz. Zesz艂am po schodach i podnios艂am jedn膮 z doniczek, kt贸re Amelia ustawi艂a wok贸艂 drzwi do swojego mieszkania. Wnios艂am donic臋 na g贸r臋 i rzuci艂am ni膮 w szklan膮 szyb臋 drzwi. W艂o偶y艂am r臋k臋 w otw贸r, otworzy艂am drzwi od 艣rodka i wesz艂am. Nie rozleg艂 si臋 偶aden alarm. By艂am raczej pewna, 偶e policjanci nie znali kodu, wi臋c wychodz膮c po ogl臋dzinach, nie uruchomili alarmu.

Przesz艂am przez mieszkanie, w kt贸rym nadal panowa艂 straszliwy ba艂agan po naszej bitwie z Purifoyem. B臋d臋 musia艂a d艂ugo sprz膮ta膰 rano... czy te偶 wtedy, gdy wstan臋. Wesz艂am do 艂azienki i zdj臋艂am ubranie. Trzyma艂am je i patrzy艂am na nie przez minut臋, oceniaj膮c jego stan. Potem przesz艂am przez korytarz, otworzy艂am najbli偶sze okno na balkon i wyrzuci艂am str贸j przez por臋cz. 呕a艂owa艂am, 偶e nie mog臋 pozby膰 si臋 z r贸wn膮 艂atwo艣ci膮 wszystkich problem贸w, ale jednocze艣nie ogarn臋艂o mnie typowe dla mnie poczucie winy, 偶e tworz臋 nie艂ad, kt贸ry kto艣 b臋dzie musia艂 ogarn膮膰. Nie tak przecie偶 post臋puj膮 Stackhouse'owie. Poczucie winy nie by艂o jednak na tyle silne, bym zesz艂a na dw贸r po ohydnie brudne ciuchy. Nie dzi艣.

Wsun臋艂am krzes艂o pod drzwi, przez kt贸re si臋 w艂ama艂am, i po wystukaniu podanych mi wcze艣niej przez Ameli臋 cyfr sk艂adaj膮cych si臋 na kod alarmu wesz艂am pod prysznic. Woda 偶膮dli艂a moje liczne zadrapania i przeci臋cia, a g艂臋boka rana po ugryzieniu w ramieniu zacz臋艂a ponownie krwawi膰. No c贸偶, cholera. Moja kuzynka wampirzyca nie mia艂a oczywi艣cie 偶adnych 艣rodk贸w pierwszej pomocy. W ko艅cu znalaz艂am okr膮g艂e waciki, kt贸rych u偶ywa艂a prawdopodobnie do zmywania makija偶u, i przeszuka艂am jeden z work贸w z ubraniami, a偶 znalaz艂am absurdalnie weso艂y szalik w lamparci wzorek. U艂o偶y艂am waciki na ranie i niezr臋cznie obwi膮za艂am rami臋 szalem, kt贸ry uda艂o mi si臋 ca艂kiem sprawnie zabezpieczy膰.

Przynajmniej nie musia艂am si臋 martwi膰 okropn膮 po艣ciel膮. Zdo艂a艂am w艂o偶y膰 koszul臋 nocn膮, po czym po艂o偶y艂am si臋 do 艂贸偶ka, modl膮c si臋 o zapomnienie.


ROZDZIA艁 SZESNASTY

Obudzi艂am si臋 zm臋czona i natychmiast przypomnia艂y mi si臋 wszystkie nieprzyjemne zdarzenia i informacje.

Czu艂am si臋 paskudnie.

Ale po chwili zapomnia艂am o tym, poniewa偶 odkry艂am niespodziank臋. Obok mnie na 艂贸偶ku le偶a艂a Claudine i wsparta na 艂okciu wpatrywa艂a si臋 we mnie ze wsp贸艂czuciem. A za 艂贸偶kiem w fotelu siedzia艂a Amelia. Zabanda偶owan膮 nog臋 opar艂a na otomanie i czyta艂a.

- Jak si臋 tu dosta艂a艣? - spyta艂am Claudine.

Ju偶 gdy zobaczy艂am Erica i Billa ostatniej nocy, zada艂am sobie pytanie, czy wszystkie znane mi osoby pod膮偶aj膮 za mn膮 krok w krok. Mo偶e za minut臋 frontowymi drzwiami wejdzie Sam?

- M贸wi艂am ci, 偶e jestem twoj膮 dobr膮 wr贸偶k膮 - odpar艂a.

Claudine by艂a najrado艣niejsz膮 z os贸b, jakie kiedykolwiek spotka艂am. By艂a te偶 pi臋kn膮 kobiet膮, a jej brat bli藕niak, Claude, uroczym m臋偶czyzn膮. Claudine by艂a nawet rozkoszniejsza od niego, poniewa偶 dodatkowo by艂a ogromnie sympatyczna. Wygl膮dali podobnie - ciemne w艂osy, bardzo jasna karnacja. Dzi艣 wr贸偶ka mia艂a na sobie jasnoniebieskie spodnie d艂ugo艣ci trzy czwarte oraz dopasowan膮 kolorystycznie czarno - niebiesk膮 tunik臋. Prezentowa艂a si臋 eterycznie i pi臋knie, czy te偶 raczej w takim stopniu eterycznie, w jakim mo偶na wygl膮da膰 w takich spodniach.

- Mo偶esz mi to wyja艣ni膰, kiedy wr贸c臋 z 艂azienki - odci臋艂am si臋, przypominaj膮c sobie, ile wody zu偶y艂am, gdy wreszcie mog艂am si臋 wczoraj umy膰. A teraz chcia艂o mi si臋 pi膰.

Claudine wsta艂a z 艂贸偶ka wdzi臋cznym ruchem, ja zrobi艂am to samo, cho膰 znacznie bardziej niezgrabnie.

- Ostro偶nie - poradzi艂a mi Amelia, kiedy pr贸bowa艂am wsta膰 zbyt szybko.

- Jak twoja noga? - spyta艂am, gdy odzyska艂am r贸wnowag臋.

Claudine chwyci艂a mnie za zdrowe rami臋, ot tak, na wszelki wypadek. Jej widok sprawi艂 mi przyjemno艣膰, a na widok Amelii, nawet ku艣tykaj膮cej, co dziwne, bardzo si臋 ucieszy艂am.

- Bardzo boli - odpar艂a. - Ale w przeciwie艅stwie do ciebie zosta艂am w szpitalu i opatrzono mi ran臋. - Zamkn臋艂a ksi膮偶k臋 i od艂o偶y艂a j膮 na stolik obok fotela. Wygl膮da艂a troch臋 lepiej ni偶 ja, nie by艂a ju偶 jednak t膮 promienn膮, szcz臋艣liw膮 czarownic膮 z poprzedniego dnia.

- Niez艂膮 dosta艂y艣my nauczk臋, co? - spyta艂am i wtedy wstrzyma艂am oddech, poniewa偶 przypomnia艂am sobie, jak du偶o si臋 wczoraj dowiedzia艂am.

Claudine pomog艂a mi wej艣膰 do 艂azienki, a kiedy zapewni艂am j膮, 偶e poradz臋 tam sobie sama, wysz艂a. Za艂atwi艂am potrzeb臋 i wysz艂am. Czu艂am si臋 lepiej, prawie jak istota ludzka. Claudine wyj臋艂a kilka rzeczy z mojej torby, a na stoliku przy 艂贸偶ku sta艂 paruj膮cy kubek. Ostro偶nie usiad艂am przy wezg艂owiu, skrzy偶owa艂am nogi, podnios艂am kubek na wysoko艣膰 twarzy i wdycha艂am zapach.

- Wyja艣nij, co znaczy okre艣lenie „dobra wr贸偶ka" - poprosi艂am.

Nie chcia艂am rozmawia膰 o niczym wa偶niejszym, jeszcze nie teraz.

- Wr贸偶ki to najbardziej pierwotne istoty nadnaturalne - odrzek艂a Claudine. - Od nas pochodz膮 elfy, skrzaty, anio艂y i demony. A tak偶e nimfy wodne, zieloni ludzie, wszystkie naturalne duchy... Wszyscy oni pochodz膮 od nas, wr贸偶ek.

- Wi臋c czym ty jeste艣? - u艣ci艣li艂a Amelia.

Nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e mo偶e powinna wr贸ci膰 do siebie, a Claudine jej obecno艣膰 najwyra藕niej r贸wnie偶 nie przeszkadza艂a.

- Pr贸bowa艂am zosta膰 anio艂em - odpar艂a Claudine cicho. Jej ogromne oczy b艂yszcza艂y. - Po latach bycia... no c贸偶, my艣l臋, 偶e mog艂yby艣cie nazwa膰 mnie dobr膮 obywatelk膮... Po latach bycia dobr膮 obywatelk膮 dosta艂am kogo艣, kim mog臋 si臋 opiekowa膰. T臋 oto Sookie. I dziewczyna naprawd臋 daje mi du偶o pracy.

Wygl膮da艂a na dumn膮 i szcz臋艣liw膮. - Nie powinna艣 chroni膰 mnie przed b贸lem? - spyta艂am. Je艣li powinna, sz艂o jej naprawd臋 marnie.

- Nie. 呕a艂uj臋, 偶e tego nie potrafi臋. - Nagle okr膮g艂膮 twarz Claudine wykrzywi艂 wyraz przygn臋bienia. - Mog臋 jednak pom贸c ci w doj艣ciu do siebie po katastrofach, a bywa, 偶e umiem im zapobiec.

- Bez ciebie by艂oby jeszcze gorzej?

Energicznie pokiwa艂a g艂ow膮.

- B臋d臋 ci臋 trzyma艂a za s艂owo - mrukn臋艂am. - Jak to si臋 sta艂o, 偶e zas艂u偶y艂am sobie na dobr膮 wr贸偶k臋?

- Nie wolno mi tego powiedzie膰 - odrzek艂a Claudine, a Amelia przewr贸ci艂a oczyma.

- Nie dowiemy si臋 od niej zbyt wiele - zauwa偶y艂a. - A bior膮c pod uwag臋 problemy, kt贸re mia艂y艣my zesz艂ej nocy, chyba... nie jeste艣 najbardziej kompetentn膮 dobr膮 wr贸偶k膮, co?

- Jasne, panno „zaplombowa艂am mieszkanie, by wszystko pozosta艂o w nim 艣wie偶e" - doci臋艂am jej, irracjonalnie oburzona za t臋 napa艣膰 na kompetencje mojej dobrej wr贸偶ki.

Amelia wsta艂a niezgrabnie z fotela. A偶 si臋 zarumieni艂a z gniewu.

- No c贸偶, naprawd臋 je zamkn臋艂am! A wampir obudzi艂by si臋 i tak, niezale偶nie od pory! Ja tylko op贸藕ni艂am ten moment!

- By艂oby pro艣ciej, gdyby艣my wiedzia艂y, 偶e tam jest!

- By艂oby pro艣ciej, gdyby latawica Hadley go nie zabi艂a! Przez chwil臋 panowa艂a cisza.

- Jeste艣 pewna, 偶e go zabi艂a? - spyta艂am. - Claudine?

- Nie wiem - odpar艂a wr贸偶ka spokojnie. - Nie jestem wszechmocna ani wszechwiedz膮ca. Po prostu przybywam i interweniuj臋, ilekro膰 mog臋. Pami臋tasz, jak zasn臋艂a艣 za kierownic膮, a ja zjawi艂am si臋 na czas, by ci臋 uratowa膰?

Tak, i przy okazji niemal przyprawi艂a mnie w贸wczas o atak serca, poniewa偶 zupe艂nie nieoczekiwanie pojawi艂a si臋 na przednim siedzeniu samochodu obok mnie.

- Tak - przyzna艂am, pr贸buj膮c jako艣 okaza膰 wdzi臋czno艣膰. - Pami臋tam.

- Naprawd臋, naprawd臋 trudno jest trafi膰 gdzie艣 tak szybko - ci膮gn臋艂a. - Potrafi臋 tego dokona膰 jedynie w bardzo nag艂ym wypadku. To znaczy, w sytuacji zagro偶enia 偶ycia. Gdy tw贸j dom p艂on膮艂, mia艂am na szcz臋艣cie troch臋 wi臋cej czasu...

Nie zamierza艂a wyja艣nia膰 nam zasad ani nawet natury ich ustalania. Musia艂am po prostu zapomnie膰 o wszystkim, w co wcze艣niej wierzy艂am, i o religii, kt贸ra pomaga艂a mi przez ca艂e moje dotychczasowe 偶ycie. Po zastanowieniu dosz艂am do wniosku, 偶e je艣li do tej pory si臋 myli艂am, nie chc臋 o tym wiedzie膰.

- Interesuj膮ce - podsumowa艂a Amelia. - Mamy jednak do om贸wienia sporo wa偶niejszych spraw.

Mo偶e dlatego tak bardzo zadziera艂a nosa, 偶e nie mia艂a w艂asnej dobrej wr贸偶ki?

- Co chcesz om贸wi膰 najpierw? - spyta艂am.

- Dlaczego opu艣ci艂a艣 szpital ubieg艂ej nocy? - Jej rysy napi臋艂y si臋 i wygl膮da艂a na szczerze ura偶on膮. - Powinna艣 mi powiedzie膰, 偶e wychodzisz. Z trudem przyku艣tyka艂am tu na g贸r臋 po schodach, szukaj膮c ciebie, a ty po prostu smacznie sobie spa艂a艣. W dodatku zabarykadowa艂a艣 drzwi, wi臋c musia艂am zej艣膰 po tych cholernych schodach po klucze i wej艣膰 przez okno z balkonu... i 艣pieszy膰 si臋... mimo rany w nodze... 偶eby nie w艂膮czy艂 si臋 alarm. Wesz艂am, patrz臋, a ona tu siedzi przy twoim 艂贸偶ku. Mog艂a mi przecie偶 otworzy膰.

- Nie mog艂a艣 otworzy膰 okna przy u偶yciu magii? - spyta艂am.

- By艂am zbyt zm臋czona - odrzek艂a z godno艣ci膮. - Musia艂am na艂adowa膰 magiczne akumulatory, 偶e tak powiem.

- 呕e tak powiesz - odparowa艂am cierpko. - Widzisz, ostatniej nocy dowiedzia艂am si臋, 偶e...

Przerwa艂am. Naprawd臋 nie by艂am w stanie o tym m贸wi膰.

- Czego si臋 dowiedzia艂a艣? - Amelia wygl膮da艂a na ogromnie rozdra偶nion膮, za co nie mog艂am jej wini膰.

- Okaza艂o si臋, 偶e Billa, jej pierwszego kochanka, wys艂a艂a do Bon Temps kr贸lowa. Mia艂 j膮 uwie艣膰 i zdoby膰 jej zaufanie - wyt艂umaczy艂a Claudine. - Ubieg艂ej nocy wyzna艂 jej to w oczy i w obecno艣ci jej jednego innego kochanka, r贸wnie偶 wampira.

Streszczenie by艂o bez zarzutu.

- Ojej... do dupy - oceni艂a Amelia cicho.

- Tak - przyzna艂am. - Rzeczywi艣cie.

- Kurde. - Tak.

- Nie mog臋 go dla ciebie zabi膰 - powiedzia艂a Claudine. - Musia艂abym cofn膮膰 si臋 zbyt daleko.

- W porz膮dku - zapewni艂am j膮. - Nie warto dla niego traci膰 skrzacich punkt贸w.

- Och, ja nie jestem skrzatem - wyja艣ni艂a uprzejmie Claudine. - S膮dzi艂am, 偶e rozumiesz. Jestem pe艂nokrwist膮 wr贸偶k膮.

Amelia usi艂owa艂a si臋 nie roze艣mia膰 z tego, 偶e Claudine zrozumia艂a mnie dos艂ownie. Popatrzy艂am na ni膮 z furi膮.

- Odpu艣膰 sobie, czarownico - warkn臋艂am.

- Dobrze, telepatko.

- Wi臋c co dalej? - spyta艂am.

Nie mia艂am ochoty d艂u偶ej rozmawia膰 o moim z艂amanym sercu ani o pot臋偶nie nadw膮tlonym poczuciu w艂asnej warto艣ci.

- Dowiemy si臋, co zasz艂o - odpowiedzia艂a czarownica.

- Jak? Zadzwonimy do CSI?

Claudine wygl膮da艂a na zdezorientowan膮, wi臋c domy艣li艂am si臋, 偶e wr贸偶ki nie ogl膮daj膮 seriali telewizyjnych.

- Nie - odrzek艂a Amelia z wyj膮tkow膮 cierpliwo艣ci膮. - Przeprowadzimy ektoplazmatyczn膮 rekonstrukcj臋 zdarze艅.

By艂am pewna, 偶e mam w tym momencie identycznie g艂upaw膮 min臋 jak Claudine.

- No dobrze, wyja艣ni臋 wam - podj臋艂a Amelia, szczerz膮c z臋by w szerokim u艣miechu. - To w艂a艣nie zrobimy. - Amelia, w si贸dmym niebie, 偶e mo偶e pokaza膰 swoje wspania艂e talenty czarownicy, opowiedzia艂a Claudine i mnie szczeg贸艂owo o planowanej metodzie. M贸wi艂a, 偶e jest czaso - i energoch艂onna, i dlatego tak rzadko si臋 j膮 stosuje. W tym konkretnym przypadku metra偶 lokalu, w kt贸rym zamordowano Jake'a, wymaga艂 udzia艂u przynajmniej czterech czarownic lub czarownik贸w, tak w ka偶dym razie ocenia艂a Amelia. - I b臋d臋 potrzebowa艂a prawdziwych czarownic lub czarownik贸w - doda艂a. - Wykwalifikowanych, a nie jakich艣 nijakich wiccan.

Amelia nie po raz pierwszy wypowiada艂a si臋 negatywnie o wiccanach. Gardzi艂a nimi (nies艂usznie), nazywaj膮c ich zwariowanymi ekologami - . okre艣lenie to pojawi艂o si臋 w jej my艣lach do艣膰 wyra藕nie. Nie podoba艂y mi si臋 jej uprzedzenia, poniewa偶 spotka艂am naprawd臋 godnych podziwu wiccan.

Claudine popatrzy艂a na mnie z wyra藕nym pow膮tpiewaniem.

- Nie jestem pewna, czy powinny艣my by膰 tutaj w tym czasie - zauwa偶y艂a.

- Mo偶esz i艣膰, Claudine. - By艂am gotowa spr贸bowa膰 wszystkiego, byle tylko oderwa膰 umys艂 od wielkiej dziury, kt贸r膮 mia艂am w sercu. - Zamierzam zosta膰 i popatrze膰. Musz臋 si臋 dowiedzie膰, co tu zasz艂o. I tak ostatnio otacza mnie zbyt wiele tajemnic.

- Musisz jecha膰 do kr贸lowej dzi艣 wieczorem - stwierdzi艂a Claudine. - Nie mog艂a艣 dotrze膰 ubieg艂ej nocy. A poniewa偶 z okazji odwiedzin u kr贸lowej trzeba si臋 wystroi膰, powinnam zabra膰 ci臋 na zakupy. Chyba nie chcesz i艣膰 w ciuchach kuzynki.

- Jak gdybym da艂a rad臋 wbi膰 w jej ciuchy m贸j ty艂ek - mrukn臋艂am.

- Nie uwa偶am, 偶e tw贸j ty艂ek powinien wbija膰 si臋 w kt贸ry艣 z tych ciuch贸w - odpar艂a r贸wnie szorstko. - Lepiej nawet nie pr贸buj, Sookie Stackhouse.

Popatrzy艂am na ni膮, nie kryj膮c b贸lu.

- Tak, rozumiem to - powiedzia艂a i poklepa艂a mnie 艂agodnie r臋k膮 po policzku. - Wiem, jak si臋 czujesz. Ale musisz zapomnie膰. To by艂 tylko jeden facet.

Ale m贸j pierwszy.

- Moja babcia cz臋stowa艂a go lemoniad膮 - j臋kn臋艂am i zn贸w w oczach stan臋艂y mi 艂zy.

- Hej - wtr膮ci艂a si臋 Amelia. - Pieprzy膰 go, okej?

Przyjrza艂am si臋 m艂odej czarownicy. By艂a 艂adna, twarda i - pomy艣la艂am - lekko stukni臋ta. Tak, by艂a w porz膮dku.

- Wiem - przyzna艂am. - Kiedy mo偶esz zrobi膰 t臋 ekto... co艣 tam?

- Musz臋 zadzwoni膰 do paru os贸b - odpar艂a - 偶eby zebra膰 grup臋. Oczywi艣cie, dla magii zawsze lepsza jest noc. Kiedy masz z艂o偶y膰 wizyt臋 kr贸lowej?

My艣la艂am przez chwil臋.

- Na pewno gdy zapadn膮 kompletne ciemno艣ci - odrzek艂am. - Mo偶e oko艂o dziewi臋tnastej.

- Powinno ci to zaj膮膰 oko艂o dw贸ch godzin. - Amelia si臋 zaduma艂a, a Claudine skin臋艂a g艂ow膮. - Okej, zaprosz臋 je tutaj na dwudziest膮 drug膮, b臋dziemy mie膰 troch臋 czasu na przygotowanie. Wiesz, by艂oby 艣wietnie, gdyby kr贸lowa zap艂aci艂a za rekonstrukcj臋.

- Jak du偶o chcesz wyda膰?

- Ja zrobi臋 to za darmo, ot, dla do艣wiadczenia, kt贸re chcia艂abym mie膰 na swoim koncie - odrzek艂a otwarcie. - Niestety, obawiam si臋, 偶e inne osoby zechc膮 otrzyma膰 zap艂at臋. Powiedzmy po trzysta dolar贸w dla ka偶dej, plus to, co na materia艂y.

- I b臋dziesz potrzebowa艂a jeszcze trzech os贸b?

- Tak, potrzebuj臋 jeszcze trzech, chocia偶 nie wiem, czy zdo艂am w tak kr贸tkim czasie nam贸wi膰 te, kt贸re chc臋... No c贸偶, postaram si臋 ze wszystkich si艂. My艣l臋, 偶e dwie b臋d膮 ch臋tne. A materia艂y powinny si臋 mie艣ci膰... - Szybko dokona艂a w my艣lach oblicze艅. - Gdzie艣 w granicach sze艣膰dziesi臋ciu dolar贸w.

- Co musz臋 zrobi膰? To znaczy, jaka b臋dzie moja rola?

- Tylko obserwacja. Ja poprowadz臋 ca艂o艣膰.

- Spytam kr贸low膮. - Zrobi艂am g艂臋boki wdech. - Je艣li nie zechce zap艂aci膰, ja zap艂ac臋.

- W porz膮dku, zatem ustalone. - Ku艣tykaj膮c, wysz艂a z sypialni. Z zadowoleniem odlicza艂a co艣 na palcach. Us艂ysza艂am, 偶e schodzi po schodach.

- Musz臋 zaj膮膰 si臋 twoim ramieniem - oznajmi艂a Claudine. - A potem poszukamy jakiego艣 stroju dla ciebie.

- Nie chc臋 wydawa膰 pieni臋dzy na kurtuazyjn膮 wizyt臋 u wampirzej kr贸lowej - j臋kn臋艂am.

Zw艂aszcza 偶e mo偶e b臋d臋 musia艂a zap艂aci膰 rachunek za us艂ugi czarownic.

- Nie musisz p艂aci膰 za sukienk臋. Ja stawiam.

- Mo偶e jeste艣 moj膮 dobr膮 wr贸偶k膮, ale nie musisz wydawa膰 na mnie pieni臋dzy. - Co艣 mnie nag艂e tkn臋艂o. - To ty zap艂aci艂a艣 za m贸j pobyt w szpitalu w Clarice.

Claudine wzruszy艂a ramionami.

- Hej, te pieni膮dze pochodz膮 z klubu ze striptizem, a nie z mojej regularnej pensji.

Claudine jest wsp贸艂w艂a艣cicielk膮 klubu w Ruston. Druga po艂owa nale偶y do Claude'a, kt贸ry zajmuje si臋 wszystkimi bie偶膮cymi sprawami lokalu. Claudine natomiast prowadzi na co dzie艅 dzia艂 obs艂ugi klient贸w w domu towarowym. S膮dz臋, 偶e gdy klient staje oko w oko z jej u艣miechem, zapomina o skardze, z kt贸r膮 przyszed艂.

To prawda, 偶e nie mia艂am nic przeciwko wydawaniu pieni臋dzy z klubu ze striptizem, w przeciwie艅stwie do jej oszcz臋dno艣ci. Nielogiczne, ale tak by艂o.

Wr贸偶ka zaparkowa艂a samoch贸d na p贸艂kolistym wje藕dzie stanowi膮cym cz臋艣膰 dziedzi艅ca. Gdy zesz艂am po schodach, zauwa偶y艂am, 偶e Claudine siedzi za kierownic膮. Przynios艂a wcze艣niej apteczk臋 z auta, opatrzy艂a i zabanda偶owa艂a mi rami臋, a potem pomog艂a w艂o偶y膰 ubranie. Rami臋 bola艂o, ale chyba nie wda艂a si臋 infekcja. By艂am s艂aba, jak gdybym przechodzi艂a gryp臋 albo jak膮艣 inn膮 chorob臋 z wysok膮 gor膮czk膮 i uczuciem pragnienia. Tak czy owak, porusza艂am si臋 powoli.

Mia艂am na sobie niebieskie d偶insy, sanda艂ki i podkoszulek; m贸j w艂asny str贸j.

- Na pewno nie mo偶esz p贸j艣膰 tak ubrana do kr贸lowej - powiedzia艂a Claudine 艂agodnie, lecz stanowczo.

Nie wiem, czy wr贸偶ka zna艂a dobrze Nowy Orlean, czy te偶 posiada艂a intuicj臋 w kwestii zakup贸w, ale pojecha艂y艣my prosto do sklepu w dzielnicy Garden District. Gdybym sama robi艂a zakupy, przeoczy艂abym ten sklep, poniewa偶 jego klientkami bez w膮tpienia by艂y kobiety bardziej wyrafinowane i bogatsze ni偶 ja. Claudine jednak bez wahania wjecha艂a na parking, a czterdzie艣ci pi臋膰 minut p贸藕niej mia艂y艣my sukienk臋. By艂a z szyfonu, z kr贸tkimi r臋kawami, bardzo kolorowa - dostrzeg艂am takie odcienie, jak turkusowy, miedziany, br膮zowy i ko艣ci s艂oniowej. Sanda艂y z paseczk贸w by艂y br膮zowe.

Taa, teraz potrzebowa艂am ju偶 tylko cz艂onkostwa w klubie country.

Claudine od razu przyw艂aszczy艂a sobie metk臋 z cen膮.

- W艂osy rozpu艣膰 - doradzi艂a. - Do takiej sukienki nie potrzebujesz wymy艣lnej fryzury.

- Tak, jest niezwyk艂a - przyzna艂am. - A kt贸偶 to, ta Diane von Furstenburg? Czy sukienka nie by艂a zbyt kosztowna? I czy nie wydaje ci si臋 zbyt odkryta jak na t臋 por臋 roku?

- W marcu mo偶e ci by膰 w niej troch臋 ch艂odno - zgodzi艂a si臋 Claudine. - Ale potem mo偶esz nosi膰 j膮 latem. B臋dziesz wygl膮da艂a 艣wietnie. A kr贸lowa doceni to, 偶e w艂o偶y艂a艣 na spotkanie z ni膮 co艣 tak szczeg贸lnego.

- Nie mo偶esz i艣膰 ze mn膮? - spyta艂am, czuj膮c lekki smutek. - Nie, oczywi艣cie, 偶e nie mo偶esz.

Wampiry kr臋c膮 si臋 wok贸艂 wr贸偶ek niczym kolibry wok贸艂 kwiat贸w.

- Mog艂abym tego nie prze偶y膰 - szepn臋艂a, zak艂opotana, 偶e nie mo偶e mi towarzyszy膰.

- Nie martw si臋 o to. Przecie偶 najgorsze ju偶 si臋 zdarzy艂o, prawda? - Roz艂o偶y艂am r臋ce. - Ju偶 kiedy艣 mi grozili, wiesz? 呕e je艣li czego艣 dla nich nie zrobi臋, zemszcz膮 si臋 na Billu. Ale, wiesz co? Nic mnie to ju偶 nie obchodzi!

- Och, pomy艣l, zanim co艣 powiesz - poradzi艂a mi Claudine. - Nie mo偶esz tak pyskowa膰 kr贸lowej. Nawet goblin jej nie pyskuje.

- Obiecuj臋 - przyrzek艂am. - Naprawd臋 doceniam, 偶e tu przyjecha艂a艣, Claudine.

Wr贸偶ka u艣ciska艂a mnie mocno. Mia艂am wra偶enie, 偶e obejmuj臋 mi臋kkie drzewo, gdy偶 Claudine jest wysoka i smuk艂a.

- Wola艂abym, 偶eby艣 mnie nie potrzebowa艂a - odpar艂a.


ROZDZIA艁 SIEDEMNASTY

Kr贸lowa posiada艂a zabudowany kwarta艂 w centrum Nowego Orleanu, jakie艣 trzy przecznice od s艂ynnej nowoorlea艅skiej dzielnicy French Quarter. Lokalizacja terenu bez w膮tpienia 艣wiadczy艂a o bogactwie wampirzej kr贸lowej. Zjad艂y艣my wczesn膮 kolacj臋 - uprzytomni艂am sobie w贸wczas, jak bardzo zg艂odnia艂am - a potem Claudine podwioz艂a mnie na spotkanie. Wysiad艂am dwie przecznice od siedziby kr贸lowej - bli偶ej nie da艂o si臋 podjecha膰 ze wzgl臋du na wzmo偶ony ruch uliczny i tysi膮ce turyst贸w. Chocia偶 zwykli ludzie nic nie wiedzieli o statusie Sophie - Anne Leclerq, zdawali sobie spraw臋 z tego, 偶e jest bardzo zamo偶n膮 wampirzyc膮, do kt贸rej nale偶y ogromny obszar miasta i kt贸ra wydawa艂a w mie艣cie sporo pieni臋dzy. Poza tym, jej ochroniarze prezentowali si臋 barwnie i otrzymywali specjalne zezwolenie na noszenie broni w granicach miasta. Wszystko to oznacza艂o, 偶e jej biura i dom, w kt贸rym mieszka艂a, pragn膮艂 zobaczy膰 ka偶dy turysta, szczeg贸lnie noc膮.

Kwadrat ulic wok贸艂 budynk贸w kr贸lowej by艂 dost臋pny dla pojazd贸w jedynie do" pewnej godziny, w nocy natomiast mieli tam prawo przebywa膰 wy艂膮cznie piesi. Autobusy parkowano w odleg艂o艣ci przecznicy od kwarta艂u i przewodnicy prowadzili przybyszy obok przebudowanego gmachu. Piesze wycieczki i grupki „niezale偶nych" turyst贸w mia艂y w swoich planach zwiedzanie budynku nazywanego potocznie „Wampirz膮 Siedzib膮".

艢rodk贸w bezpiecze艅stwa nie ukrywano. Ten kwarta艂 m贸g艂 przecie偶 stanowi膰 jeden z pierwszych cel贸w atak贸w bombowych Bractwa S艂o艅ca. W innych du偶ych miastach zaatakowano kilka nale偶膮cych do wampir贸w firm i dom贸w, a kr贸lowa nie mia艂a ochoty traci膰 w ten spos贸b swojego „偶ycia po 艣mierci".

Natychmiast dostrzeg艂am pe艂ni膮cych s艂u偶b臋 wampirzych stra偶nik贸w. Wszyscy wygl膮dali naprawd臋 przera偶aj膮co. Kr贸lowa mia艂a w艂asn膮 wampirz膮 jednostk臋 SWAT. Chocia偶 nieumarli byli stworzeniami niezwykle gro藕nymi, kr贸lowa odkry艂a, 偶e istoty ludzkie najbardziej obawiaj膮 si臋 tego, co znaj膮, tote偶 przedstawiciele stra偶y nie tylko byli uzbrojeni po z臋by, lecz nosili tak偶e czarne kuloodporne kamizelki na czarnych mundurach. Prezentowali si臋 naprawd臋 straszliwie.

Claudine przygotowa艂a mnie na te szczeg贸艂y podczas kolacji, tote偶 po jej odej艣ciu czu艂am si臋 doskonale poinformowana. Ze wzgl臋du na nowy, od艣wi臋tny str贸j mia艂am wra偶enie, 偶e zmierzam na przyj臋cie w ogrodzie u kr贸lowej Anglii. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie musia艂am za艂o偶y膰 kapelusza. Id膮c w br膮zowych sanda艂kach na wysokich obcasach, musia艂am bardzo uwa偶a膰, by nie przewr贸ci膰 si臋 na nier贸wnym bruku.

- Macie przed sob膮 siedzib臋 g艂贸wn膮 najs艂ynniejszej mieszkanki Nowego Orleanu, znanej wampirzycy, Sophie - Anne Leclerq - m贸wi艂 swojej grupie jaki艣 przewodnik.

By艂 ubrany w kolorowy str贸j, prawdopodobnie w stylu kolonialnym: tr贸jgraniasty kapelusz, pumpy, rajtuzy i zapinane na sprz膮czk臋 buty. M贸j Bo偶e! Kiedy zatrzyma艂am si臋 obok grupy, by pos艂ucha膰, m臋偶czyzna spojrza艂 na mnie, oceni艂 moje ubranie i przez moment przypatrywa艂 mi si臋 z zainteresowaniem.

- Je艣li sk艂adacie wizyt臋 Sophie - Anne - powiedzia艂 turystom - nie mo偶ecie p贸j艣膰 do niej po prostu ot tak, z marszu w byle czym. - W tym momencie wskaza艂 na mnie. - Ta m艂oda dama - ci膮gn膮艂 - ma sukienk臋 odpowiedni膮 na „wywiad z wampirem"... a dok艂adniej na rozmow臋 z jedn膮 z najs艂awniejszych wampirzyc Ameryki.

Wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu, najwyra藕niej ufaj膮c, 偶e turystom spodoba si臋 aluzja.

C贸偶, wiedzia艂am, 偶e w Ameryce mieszka oko艂o pi臋膰dziesi膮tki r贸wnie s艂awnych nieumar艂ych.

Mo偶e nie wszyscy byli tak otwarci na kontakty z lud藕mi ani tak barwni jak Sophie - Anne Leclerq... lecz opinia publiczna i tak nie zna艂a ich statusu.

Sam „zamek kr贸lowej" nie prezentowa艂 si臋 jako艣 szczeg贸lnie egzotycznie i w艂a艣ciwie nie wygl膮da艂 na kwater臋 g艂贸wn膮 martwych, bardziej kojarzy艂 si臋 z makabrycznym Disneylandem, a to dzi臋ki sprzedawcom pami膮tek, wycieczkom z przewodnikami i ciekawskim gapiom. Dostrzeg艂am nawet fotografa. Gdy zbli偶y艂am si臋 do pierwszego kr臋gu wartownik贸w, pojawi艂 si臋 niespodziewanie przede mn膮 i zrobi艂 mi zdj臋cie. Zmartwia艂am, wystraszona i o艣lepiona b艂yskiem flesza, a p贸藕niej wpatrywa艂am si臋 w fotografa - a mo偶e raczej og贸lnie w kierunku, gdzie moim zdaniem sta艂 - czekaj膮c, a偶 zaczn臋 co艣 widzie膰. W ko艅cu zobaczy艂am go wyra藕nie; by艂 ma艂ym, niechlujnym cz艂owieczkiem z wielkim aparatem i zdecydowan膮 min膮. Na moich oczach odszed艂 po艣piesznie do miejsca, kt贸re, jak podejrzewa艂am, by艂o jego tradycyjnym stanowiskiem, czyli na r贸g po drugiej stronie ulicy. Nie zaproponowa艂, 偶e sprzeda mi zdj臋cie ani nie powiedzia艂, gdzie mog臋 je kupi膰, nie wyja艣ni艂 mi r贸wnie偶, z jakich powod贸w postanowi艂 uwieczni膰 moj膮 skromn膮 osob臋.

Natychmiast zrodzi艂y si臋 we mnie podejrzenia, kt贸re potwierdzi艂y si臋 po chwili w trakcie rozmowy z wartownikiem.

- To szpieg Bractwa - zapewni艂 mnie wampirzy ochroniarz, kiwaj膮c g艂ow膮 w kierunku niewysokiego fotografa.

Wartownik poszuka艂 mojego nazwiska na li艣cie go艣ci. By艂 osobnikiem o mocnej budowie i br膮zowej cerze, a nos mia艂 tak zakrzywiony, 偶e przywodzi艂 na my艣l kszta艂t t臋czy. M臋偶czyzna urodzi艂 si臋 gdzie艣 na Bliskim Wschodzie, kiedy艣. Nazwisko, kt贸re odczyta艂am na plakietce naklejonej na jego he艂mie, brzmia艂o Rasul.

- Zakazano nam go zabija膰 - kontynuowa艂, jak gdyby t艂umaczy艂 mi jaki艣 nieco k艂opotliwy ludowy obyczaj. U艣miechn膮艂 si臋 do mnie, co r贸wnie偶 wyda艂o mi si臋 do艣膰 alarmuj膮ce. Czarny he艂m opada艂 mu nisko na oczy, a pasek opina艂 艣ci艣le brod臋, tote偶 widzia艂am jedynie cz臋艣膰 jego twarzy. Obecnie moje spojrzenie przyci膮ga艂y g艂贸wnie jego ostre bia艂e z臋by. - Bractwo chce mie膰 fotografi臋 ka偶dej osoby, kt贸ra wchodzi tu i st膮d wychodzi, a my na razie nie mo偶emy temu zapobiec, poniewa偶 pragniemy pozostawa膰 w dobrych stosunkach z istotami ludzkimi.

Rasul poprawnie zak艂ada艂, 偶e jestem sojuszniczk膮 wampir贸w, jako 偶e moje nazwisko zosta艂o umieszczone na li艣cie go艣ci, wi臋c traktowa艂 mnie sympatycznie, co dzia艂a艂o na mnie uspokajaj膮co.

- By艂oby mi艂o, gdyby co艣 si臋 sta艂o z jego aparatem - zasugerowa艂am. - Bractwo i tak ju偶 na mnie poluje.

Chocia偶 czu艂am si臋 raczej winna, prosz膮c wampira, by zaaran偶owa艂 wypadek, w wyniku kt贸rego mo偶e ucierpie膰 kolejna ludzka istota, przede wszystkim chcia艂am ratowa膰 w艂asne 偶ycie, kt贸re bardzo lubi臋.

Kiedy przechodzili艣my pod latarni膮 uliczn膮, oczy wartownika b艂ysn臋艂y, a p贸藕niej przez moment jarzy艂y si臋 czerwono niczym na zdj臋ciach wykonanych kiepskim aparatem z lamp膮 b艂yskow膮.

- Dziwna sprawa, poniewa偶 jego aparaty spotka艂o ju偶 kilka nieszcz臋艣膰 - odpar艂. - Dok艂adnie m贸wi膮c, dwa z nich upad艂y i roztrzaska艂y si臋, tote偶 nie da艂o si臋 ich naprawi膰. Jeden wypadek wi臋cej, jeden mniej? 呕aden k艂opot. Nie gwarantuj臋, ale zrobimy co w naszej mocy, urocza damo.

- Bardzo panu dzi臋kuj臋 - powiedzia艂am. - Doceni臋 wszystko, co zdo艂a pan dla mnie zrobi膰. Jeszcze dzi艣 wieczorem, gdy st膮d wyjd臋, mog臋 porozmawia膰 z pewn膮 czarownic膮, kt贸ra ch臋tnie rozwi膮偶e dla pana ten problem. Mo偶e zdo艂a艂aby sprawi膰, by wszystkie zdj臋cia okaza艂y si臋 prze艣wietlone albo co艣 w tym rodzaju. Powinien pan do niej zadzwoni膰.

- Wspania艂y pomys艂! A to jest Melanie - oznajmi艂, kiedy dotarli艣my do g艂贸wnych drzwi. - Przeka偶臋 jej pani膮 i wr贸c臋 na sw贸j posterunek. Spotkamy si臋 po pani wyj艣ciu i wtedy poda mi pani nazwisko i adres czarownicy, dobrze?

- Jasne - odrzek艂am.

- Czy kto艣 ju偶 kiedy艣 m贸wi艂 pani, 偶e pachnie pani tak zachwycaj膮co jak wr贸偶ki? - spyta艂 Rasul.

- Och, sp臋dzi艂am troch臋 czasu z moj膮 dobr膮 wr贸偶k膮 - wyja艣ni艂am. - Zabra艂a mnie na zakupy.

- Efekt jest naprawd臋 cudowny - przyzna艂 z galanteri膮.

- Pochlebia mi pan.

Nie mog艂am powstrzyma膰 si臋 przed u艣miechem. Poprzedniej nocy moja pewno艣膰 siebie zosta艂a straszliwie nadw膮tlona (o czym bardzo stara艂am si臋 nie my艣le膰), tote偶 ogromnie potrzebowa艂am takich drobiazg贸w jak zachwyt stra偶nika, nawet je艣li jego podziw wzbudzi艂 tak naprawd臋 zapach Claudine.

Melanie okaza艂a si臋 w膮t艂膮 kobietk膮, kt贸ra nawet w stroju SWAT wydawa艂a si臋 istot膮 kruch膮.

- Mniam, mniam, pachniesz jak wr贸偶ka - zauwa偶y艂a od razu. Zerkn臋艂a na podk艂adk臋 do pisania. - Nazywasz si臋 Stackhouse? Kr贸lowa oczekiwa艂a ci臋 ubieg艂ej nocy.

- Zosta艂am ranna - wyja艣ni艂am.

Pokaza艂am jej rami臋 i banda偶 na ramieniu. Dzi臋ki du偶ej liczbie tabletek advilu b贸l os艂ab艂 do t臋pego rwania.

- Tak, s艂ysza艂am o tym. Nowy wampir ma dzi艣 swoj膮 wielk膮 noc. Otrzyma艂 ju偶 instrukcje, dosta艂 mentora i dawc臋 ochotnika. Kiedy przyzwyczai si臋 do swojej obecnej sytuacji, mo偶e wyt艂umaczy nam, w jaki spos贸b zosta艂 nieumar艂ym.

- Ach... tak? - Gdy sobie u艣wiadomi艂am, 偶e wampirzyca m贸wi o Jake'u Purifoyu, g艂os mi si臋 za艂ama艂. - A mo偶e tego nie pami臋ta膰?

- Je偶eli kto艣 zosta艂 napadni臋ty z zaskoczenia, zdarza si臋, 偶e przez jaki艣 czas nie pami臋ta - odrzek艂a i wzruszy艂a ramionami. - Zawsze jednak pami臋膰 wraca, pr臋dzej czy p贸藕niej. Na razie nowy dostanie darmowy lunch. - Roze艣mia艂a si臋 na widok mojego pytaj膮cego spojrzenia. - Ochotnicy uwa偶aj膮 to za przywilej. G艂upie istoty ludzkie. - Ponownie wzruszy艂a ramionami. - A dla wampira nie ma zabawy, je艣li dostaje co艣 podane na tacy. Dreszczyk pojawia si臋 jedynie podczas polowania.

Tak, tak, Melanie wcale si臋 nie cieszy艂a now膮 wampirz膮 polityk膮, zgodnie z kt贸r膮 wampiry 偶ywi艂y si臋 jedynie krwi膮 ch臋tnych istot ludzkich lub syntetyczn膮. Wyra藕nie t臋skni艂a za dawnymi sposobami zdobywania po偶ywienia.

Usi艂owa艂am wygl膮da膰 na uprzejmie zainteresowan膮.

- Kiedy ofiara jako pierwsza robi ruch - ci膮gn臋艂a zrz臋dliwie - to ju偶 nie jest to samo. Ech, ci obecni ludzie.

Potrz膮sn臋艂a ma艂膮 g艂ow膮 ze znu偶eniem i z艂o艣ci膮. Poniewa偶 by艂a istot膮 tak niewielk膮 i he艂m lekko zatrz膮s艂 si臋 na jej g艂owie, u艣miechn臋艂am si臋.

- Czyli 偶e nowy wampir budzi si臋, a wy przyprowadzacie mu ochotnika? To tak, jakby podrzuci膰 偶yw膮 mysz w臋偶owi w terrarium?

Stara艂am si臋 zachowa膰 powag臋. Nie chcia艂am, by Melanie pomy艣la艂a, 偶e sobie z niej 偶artuj臋. Przez chwil臋 patrzy艂a na mnie nieufnie.

- Mniej wi臋cej - przyzna艂a w ko艅cu. - Zostaje pouczony. Teraz s膮 inne wampiry...

- A ochotnik prze偶ywa to do艣wiadczenie?

- Ka偶dy podpisuje najpierw zgod臋 - odpar艂a ostro偶nie.

Tym razem ja wzruszy艂am ramionami.

Poniewa偶 Rasul towarzyszy艂 mi od ulicy do g艂贸wnego wej艣cia siedziby kr贸lowej, znalaz艂am si臋 teraz przed owym wampirzym centrum. By艂 to trzypi臋trowy biurowiec, zbudowany na oko w latach pi臋膰dziesi膮tych. Zajmowa艂 ca艂y miejski kwarta艂. Gdyby znajdowa艂 si臋 w innej cz臋艣ci kraju, wampiry mog艂yby schodzi膰 na dzie艅 do piwnic, lecz w Nowym Orleanie piwnice stanowi艂y rzadko艣膰 ze wzgl臋du na wysoki poziom w贸d gruntowych. Z tego powodu wszystkie okna „kwatery g艂贸wnej" zosta艂y charakterystycznie zabezpieczone. Szczelne okiennice - bia艂e lub czarne - by艂y pomalowane we wzory przywodz膮ce na my艣l 艣wi臋to Mardi Gras, tote偶 stateczny ceglany gmach zdobi艂y r贸偶owe, fioletowe i zielone malunki. Na niekt贸rych okiennicach zawieszono te偶 liczne sznury opalizuj膮cych korali. Efekt by艂... niepokoj膮cy.

- Gdzie kr贸lowa wydaje przyj臋cia? - spyta艂am. Mimo kolorowych okiennic, prozaiczny, prostok膮tny budynek biurowy nie wygl膮da艂 zbyt zabawnie.

- Och, kr贸lowa posiada pewien stary klasztor - wyja艣ni艂a Melanie. - Przed wyj艣ciem mo偶esz wzi膮膰 broszurk臋. W艂a艣nie tam odbywaj膮 si臋 wszystkie imprezy i przyj臋cia. Niekt贸re stare wampiry nie potrafi膮 si臋 przem贸c i wej艣膰 do dawnej kaplicy, poza tym... klasztor jest otoczony wysokim murem, tote偶 艂atwo go patrolowa膰 i zosta艂 naprawd臋 wspaniale odremontowany. Kr贸lowa ma w nim apartamenty, nie jest jednak bezpiecznie mieszka膰 tam przez ca艂y rok.

Nie przysz艂a mi na my艣l 偶adna odpowied藕. W膮tpi艂am, czy kiedykolwiek zobacz臋 stanow膮 rezydencj臋 wampirze kr贸lowej. Melanie wygl膮da艂a na znudzon膮 wykonywanym zaj臋ciem, wi臋c ch臋tnie ze mn膮 gaw臋dzi艂a.

- Jak s艂ysza艂am, jeste艣 kuzynk膮 Hadley? - spyta艂a. - Tak.

- Dziwnie si臋 czuj臋, gdy my艣l臋 o czyich艣 偶ywych krewnych. - Przez moment patrzy艂a w dal, wzrokiem tak t臋sknym, jak mo偶e patrze膰 wampir, ale szybko otrz膮sn臋艂a si臋 z zadumy. - Hadley nie by艂a z艂a jak na tak m艂od膮 osob臋. Chocia偶, moim zdaniem, za bardzo uwa偶a艂a swoj膮 wampirz膮... d艂ugowieczno艣膰 za co艣 oczywistego, co po prostu jej si臋 nale偶y. - Melanie pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nigdy nie powinna dra偶ni膰 tak starego i szczwanego wampira jak Waldo.

- O, tak, cholera, na pewno nie powinna.

- Chester! - zawo艂a艂a Melanie.

Chester by艂 nast臋pnym stra偶nikiem. Sta艂 obok kogo艣, kogo posta膰 wyda艂a mi si臋 natychmiast niezwykle znajoma, pocz膮tkowo jednak zmyli艂 mnie str贸j, czyli (co szybko ustali艂am) typowy mundur oddzia艂贸w SWAT.

- Bubba! - wykrzykn臋艂am, a wampir r贸wnocze艣nie powiedzia艂: „Panna Sookie!".

U艣ciskali艣my si臋 serdecznie ku rozbawieniu innych nie - umar艂ych. Wampiry zazwyczaj nie 艣ciskaj膮 sobie nawet d艂oni, a obejmowanie si臋 jest w ich kulturze traktowane jako gest wr臋cz ekscentryczny.

Ucieszy艂am si臋, widz膮c, 偶e Bubbie nie pozwolono nosi膰 broni; posiada艂 jedynie zwyczajny ekwipunek cz艂onka stra偶y przybocznej. Wygl膮da艂 dobrze w mundurze i powiedzia艂am mu to.

- Czarny kolor naprawd臋 艣wietnie pasuje do twoich w艂os贸w - oceni艂am, a Bubba pos艂a艂 mi sw贸j s艂ynny u艣miech.

- Ogromnie mi mi艂o, 偶e tak m贸wisz - zapewni艂 mnie. - Bardzo dzi臋kuj臋, panno Sookie.

Kiedy艣 wszyscy na 艣wiecie znali twarz Bubby i jego u艣miech. Kiedy jego cia艂o przywieziono do kostnicy w Memphis, pracowa艂 tam akurat wampir, kt贸ry wychwyci艂 u s艂awnego piosenkarza leciutki objaw 偶ycia. Poniewa偶 by艂 jego wielkim fanem, zmieni艂 go w wampira i tak narodzi艂a si臋 legenda. Niestety, krew piosenkarza by艂a tak bardzo przesycona narkotykami, a samo cia艂o w tak kiepskim stanie, 偶e transformacji nie spos贸b nazwa膰 zupe艂nie udan膮. Od tamtej pory przedstawiciele wampirzego 艣wiata przekazuj膮 sobie Bubb臋 z r膮k do r膮k, poniewa偶 trzeba go trzyma膰 z dala od ludzi, jest on bowiem raczej koszmarem public relations.

- Jak d艂ugo tu jeste艣, Bubbo? - spyta艂am.

- Och, par臋 tygodni, ale jest naprawd臋 fajnie - odpar艂. - Wiele bezpa艅skich kot贸w.

- Zgadza si臋 - mrukn臋艂am, pr贸buj膮c nie wyobra偶a膰 sobie pogoni Bubby za kotami.

Osobi艣cie naprawd臋 lubi臋 koty. Bubba r贸wnie偶, ale, niestety, w ca艂kiem inny spos贸b.

- Je艣li jaki艣 cz艂owiek go zauwa偶y, my艣li, 偶e jest sobowt贸rem - wyja艣ni艂 mi Chester cicho. Melanie wr贸ci艂a ju偶 na swoje stanowisko i teraz zajmowa艂 si臋 mn膮 Chester, m艂okos o rudawoz艂otych w艂osach i kiepskim uz臋bieniu. - Najcz臋艣ciej jest 艣wietnie - doda艂. - Niestety, od czasu do czasu kto艣 nazwie go dawnym imieniem. Albo wr臋cz go prosz膮, by za艣piewa艂.

Ostatnio Bubba bardzo rzadko 艣piewa, chocia偶 co jaki艣 czas mo偶na go nak艂oni膰 do wykonania jednej czy dw贸ch piosenek. Ka偶dy taki wiecz贸r jest po prostu niezapomniany. Najcz臋艣ciej jednak Bubba twierdzi, 偶e nie potrafi wy艣piewa膰 nawet nuty, a kiedy nazywa si臋 go pierwotnym imieniem, zwykle bardzo si臋 denerwuje.

Powl贸k艂 si臋 teraz za nami. Chester wprowadzi艂 mnie do budynku. Skr臋cili艣my i weszli艣my na pi臋tro, gdzie spotka艂am wi臋cej wampir贸w i kilka istot ludzkich. Ka偶dy tu gdzie艣 zmierza艂, maj膮c wyra藕ny cel jak w ruchliwym biurowcu, tyle 偶e pracownikami by艂y wampiry, a nowoorlea艅skie niebo na zewn膮trz pozostawa艂o ciemne, panowa艂a bowiem noc. Kiedy szli艣my, zauwa偶y艂am, 偶e jedne wampiry wygl膮daj膮 na spokojniejsze od innych. Zaobserwowa艂am, 偶e te ostro偶niejsze nosz膮 w ko艂nierzach szpilki w kszta艂cie stanu Arkansas, wi臋c zapewne nale偶a艂y do orszaku m臋偶a kr贸lowej, Petera Threadgilla. Widzia艂am, jak jeden z luizja艅skich wampir贸w wpad艂 na wampira z Arkansas. Przybysz od razu warkn膮艂 i przez sekund臋 s膮dzi艂am, 偶e ten drobny incydent sko艅czy si臋 korytarzow膮 bijatyk膮.

Jezu, pragn臋艂am wynie艣膰 si臋 stamt膮d w choler臋. Atmosfera by艂a naprawd臋 napi臋ta.

Chester zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami, kt贸re niczym si臋 nie r贸偶ni艂y od wszystkich innych zamkni臋tych drzwi, poza tym, 偶e przed tymi sta艂y dwa naprawd臋 wielkie wampiry. W swoich czasach obaj byli chyba olbrzymami, poniewa偶 mierzyli na pewno dobrze powy偶ej metra dziewi臋膰dziesi膮t.

Wygl膮dali jak bracia, ale mo偶e podobie艅stwo wynika艂o jedynie z ich wzrostu, oblicza i tego samego odcienia kasztanowych w艂os贸w: ogromni jak g艂azy, brodaci, z ko艅skimi ogonami, kt贸re si臋ga艂y im do po艂owy plec贸w, bez w膮tpienia pasowaliby do zawodowego wrestlingu. Twarz jednego przecina艂a wielka blizna, kt贸rej nabawi艂 si臋 na pewno przed 艣mierci膮. Drugi cierpia艂 za 偶ycia prawdopodobnie na jak膮艣 chorob臋 sk贸rn膮. Nie wygl膮dali reprezentacyjnie, co to, to nie, nie mia艂am jednak cienia w膮tpliwo艣ci, 偶e s膮 niezwykle gro藕ni.

(Tak na marginesie, par臋 lat temu jaki艣 m膮drala rzeczywi艣cie wpad艂 na pomys艂 wykorzystania wampir贸w w zawodowym wrestlingu, niestety, jego projekt szybko spali艂 na panewce. Ju偶 podczas pierwszego meczu jeden wampir oderwa艂 drugiemu rami臋, a sta艂o si臋 to w trakcie transmisji na 偶ywo. Nieumarli najwyra藕niej nie zrozumieli poj臋cia walki popisowej).

Obaj byli obwieszeni no偶ami, ka偶dy z nich mia艂 te偶 toporek za paskiem. Innej broni nie posiadali. Podejrzewam, 偶e w ich opinii, je艣li wr贸g przeniknie przez wcze艣niejsze struktury ochronne i dotrze a偶 do nich, bro艅 palna niewiele zmieni. Zreszt膮, ich cia艂a stanowi艂y dostatecznie dobr膮 bro艅.

- Bert, Bert - zagai艂 Chester i kiwn膮艂 g艂ow膮 ka偶demu ze stra偶nik贸w. - To jest panna Stackhouse. Kr贸lowa chce j膮 widzie膰.

Odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂, pozostawiaj膮c mnie z ochroniarzami kr贸lowej.

Wrzask nie wyda艂 mi si臋 dobrym pomys艂em, wi臋c postanowi艂am pogaw臋dzi膰.

- Nie mog臋 uwierzy膰 - powiedzia艂am - 偶e obaj nosicie to samo imi臋. Zapewne Chester si臋 pomyli艂?

Spojrzenia dw贸ch par czarnych oczu skupi艂y si臋 na mnie z przej臋ciem.

- Ja jestem Sigebert - powiedzia艂 ten z blizn膮, po angielsku, lecz z wyra藕nym akcentem, kt贸rego nie potrafi艂am zidentyfikowa膰. Wym贸wi艂 swoje imi臋 jako „Si - ja - bejrt". Chester u偶ywa艂 zatem bardzo mocno zamerykanizowanej wersji pewnie bardzo starego s艂owa. - A to m贸j brat, Wybert.

To imi臋 z kolei wym贸wi艂 jako „Waj - bejrt".

- Witajcie - b膮kn臋艂am, usi艂uj膮c si臋 nie krzywi膰. - Jestem Sookie Stackhouse.

Moje s艂owa nie zrobi艂y na nich wra偶enia; pozostali nieporuszeni. Akurat w tym momencie jedna z wampirzyc z Arkansas stara艂a si臋 przej艣膰 i obrzuci艂a braci spojrzeniem pe艂nym ledwie skrywanej pogardy. Atmosfera w korytarzu natychmiast zrobi艂a si臋 bardzo napi臋ta. Sigebert i Wybert obserwowali t臋 wysok膮 wampirzyc臋 w kostiumie, a偶 skr臋ci艂a za naro偶nik. Wtedy ponownie zwr贸cili uwag臋 na mnie.

- Kr贸lowa jest... zaj臋ta - o艣wiadczy艂 Wybert. - Kiedy zechce ci臋 widzie膰, zapali si臋 艣wiat艂o.

Wskaza艂 na okr膮g艂膮 lampk臋 na 艣cianie na prawo od drzwi.

Czyli utkn臋艂am tutaj do chwili, a偶 艣wiate艂ko si臋 zapali, to znaczy... na czas bli偶ej nieokre艣lony.

- Czy wasze imiona co艣 znacz膮? Zgaduj臋, 偶e s膮... hmm... wczesnoangielskie?

Umilk艂am.

- Byli艣my Sasami - wyja艣ni艂 mi Wybert. - Nasz ojciec przyby艂 do Anglii z Niemiec, jak obecnie nazywacie te kraje. Moje imi臋 oznacza „Wspania艂a Bitwa".

- A moje „Wspania艂e Zwyci臋stwo" - doda艂 Sigebert. Przypomnia艂am sobie program, kt贸ry ogl膮da艂am na kanale History Channel. Sasi zmieszali si臋 z Anglami i ostatecznie zmienili w Anglosas贸w, a p贸藕niej najechali ich Normanowie.

- Wi臋c zapewne wychowano was na wojownik贸w - zauwa偶y艂am, pr贸buj膮c wygl膮da膰 inteligentnie.

Wymienili spojrzenia.

- Nie by艂o innych mo偶liwo艣ci - odrzek艂 Sigebert. Gdy m贸wi艂, koniuszek jego blizny porusza艂 si臋 osobliwie, wi臋c musia艂am bardzo si臋 stara膰, by si臋 nie gapi膰. - Jeste艣my synami przyw贸dcy osady.

Nasuwa艂y mi si臋 setki pyta艅, kt贸re mog艂abym zada膰, by si臋 dowiedzie膰, jak 偶yli jako istoty ludzkie, ale teraz, w nocy, po艣rodku korytarza w biurowcu, pora nie wydawa艂a mi si臋 na to w艂a艣ciwa.

- Jak zostali艣cie wampirami? - rzuci艂am zatem. - A mo偶e pytanie jest nietaktowne? Je艣li tak, po prostu zapomnijcie, 偶e je zada艂am. Nie chc臋 w艣cibia膰 nosa w wasze sprawy.

Sigebert naprawd臋 popatrzy艂 na m贸j nos, tote偶 pomy艣la艂am, 偶e wyra偶enia potoczne nie s膮 siln膮 stron膮 braci i lepiej ich nie u偶ywa膰.

- Pewna kobieta... bardzo pi臋kna... - zacz膮艂 Wybert - przysz艂a do nas w noc przed bitw膮. Powiedzia艂a, 偶e... b臋dziemy silniejsi, je艣li ona nas... we藕mie.

Popatrzyli na mnie pytaj膮co, a ja kiwn臋艂am g艂ow膮, sugeruj膮c, 偶e rozumiem. Wiedzia艂am, 偶e Wybert m贸wi o seksie. Zapewne kobieta chcia艂a si臋 z nimi przespa膰 albo tak zrozumieli jej propozycj臋. Nie wiedzieli, 偶e chcia艂a ich wyssa膰? Nie zna艂am odpowiedzi na to pytanie. Pomy艣la艂am, 偶e wampirzyca, kt贸ra interesowa艂a si臋 r贸wnocze艣nie dwiema istotami ludzkimi, musia艂a by膰 osob膮 naprawd臋 ambitn膮.

- Nie powiedzia艂a, 偶e b臋dziemy walczy膰 od razu, jeszcze tej samej nocy - j臋kn膮艂 Sigebert, wzruszaj膮c ramionami, pokazuj膮c mi, 偶e istnia艂 haczyk, kt贸rego nie przewidzieli. - Nie zadawali艣my zbyt wielu pyta艅. Byli艣my za bardzo przej臋ci!

I u艣miechn膮艂 si臋. O rany, nie ma straszniejszego widoku ni偶 u艣miech wampira, kt贸remu pozosta艂y jedynie k艂y. Istnia艂a mo偶liwo艣膰, 偶e z ty艂u Sigebert mia艂 wi臋cej z臋b贸w, kt贸rych nie mog艂am zobaczy膰 ze swojego miejsca, ale pe艂ne, chocia偶 krzywe uz臋bienie Chestera prezentowa艂o si臋 w por贸wnaniu naprawd臋 super.

- To by艂o chyba bardzo dawno temu - zauwa偶y艂am, nie potrafi膮c wymy艣li膰 innej riposty. - Jak d艂ugo pracujecie dla kr贸lowej?

Sigebert i Wybert popatrzyli na siebie.

- Od tamtej nocy - powiedzia艂 Wybert, zdziwiony, 偶e nie zrozumia艂am. - Nale偶ymy do niej.

M贸j szacunek dla kr贸lowej zdecydowanie w tym momencie wzr贸s艂. I m贸j strach przed ni膮 chyba te偶. Sophie - Anne, je艣li by艂y to jej prawdziwe imiona, by艂a odwa偶n膮, my艣l膮c膮 i inteligentn膮 przyw贸dczyni膮 wampir贸w. Zmieni艂a, tych dw贸ch wielkolud贸w w nieumar艂ych i zatrzyma艂a ich przy sobie dzi臋ki wi臋zi, kt贸ra - jak wyja艣ni艂 mi osobnik, kt贸rego imienia nie zamierza艂am ju偶 nigdy wymawia膰 nawet w my艣lach - by艂a dla wampira silniejsza ni偶 jakakolwiek inna emocjonalna wi臋藕.

Ku mojej uldze w tej w艂a艣nie chwili 艣wiat艂o na 艣cianie b艂ysn臋艂o na zielono.

- Wejd藕 teraz - poleci艂 mi Sigebert.

Pchn臋艂am ci臋偶kie drzwi. On i Wybert skin臋li mi g艂owami na po偶egnanie, wi臋c przesz艂am przez pr贸g i wkroczy艂am do pomieszczenia, kt贸re wygl膮da艂o jak zwyk艂e biuro kierownika lub dyrektora.

Sophie - Anne Leclerq, kr贸lowa Luizjany, siedzia艂a wraz z jakim艣 wampirem przy okr膮g艂ym stole zawalonym stertami papier贸w. Spotka艂am ju偶 wcze艣niej kr贸low膮 - raz, gdy przyjecha艂a do mnie do domu i powiadomi艂a mnie o 艣mierci kuzynki. Nie zauwa偶y艂am wtedy, jak bardzo by艂a m艂oda w dniu swej 艣mierci; mia艂a chyba nie wi臋cej ni偶 pi臋tna艣cie lat. Elegancka, mo偶e dziesi臋膰 centymetr贸w ni偶sza ode mnie (jak wspomnia艂am, mierz臋 metr sze艣膰dziesi膮t siedem), maksymalnie zadbana. Makija偶, sukienka, w艂osy, po艅czochy, bi偶uteria - wszystko prezentowa艂o si臋 po prostu nieskazitelnie.

To samo mog艂am powiedzie膰 o towarzysz膮cym jej przy stole wampirze. Mia艂 na sobie garnitur, kt贸ry kosztowa艂 wi臋cej ni偶 p艂ac臋 za kabl贸wk臋 przez ca艂y rok, a poza tym wygl膮da艂, jakby dopiero co wyszed艂 od fryzjera i manikiurzystki. A pachnia艂 prawie jak nie... facet. U siebie na prowincji niecz臋sto widywa艂am m臋偶czyzn tak wychuchanych. Domy艣li艂am si臋, 偶e mam przed sob膮 nowego kr贸la. Zastanawia艂am si臋, czy umar艂 w takim stanie; w艂a艣ciwie, wr臋cz przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋 pytanie, czy przypadkiem nie wypiel臋gnowali go tak w domu pogrzebowym, poniewa偶 nie wiedzieli, 偶e pod ziemi臋 trafi tylko na chwil臋. Je艣li tak, by艂 m艂odszy od swojej kr贸lowej. Mo偶e wiek nie by艂 jedynym wymogiem, by zosta膰 kr贸lem.

W sali przebywa艂y tak偶e dwie inne osoby. Jaki艣 metr za krzes艂em kr贸lowej sta艂 niski osobnik, na szeroko rozstawionych nogach i z d艂o艅mi splecionymi przed sob膮. Mia艂 bia艂e w艂osy 艣ci臋te na je偶yka i jasnoniebieskie oczy. Jego twarzy brakowa艂o dojrza艂o艣ci, tote偶 wygl膮da艂 jak wielkie dziecko, lecz bary mia艂 szerokie jak doros艂y m臋偶czyzna. By艂 ubrany w garnitur oraz uzbrojony w szabl臋 i pistolet.

Za siedz膮cym przy stole m臋偶czyzn膮, prawdopodobnie kr贸lem, sta艂a z kolei kobieta, wampirzyca. By艂a ubrana na czerwono: mia艂a na sobie czerwone spodnie, czerwony podkoszulek i takie偶 trampki conversy. Dokona艂a niefortunnego wyboru, gdy偶 w czerwieni nie by艂o jej do twarzy. By艂a Azjatk膮 i pomy艣la艂am, 偶e pochodzi z Wietnamu - chocia偶 kraj ten prawdopodobnie nazywa艂 si臋 w贸wczas inaczej. Mia艂a bardzo kr贸tkie niepomalowane paznokcie i przera偶aj膮cy miecz przytroczony do plec贸w. Wygl膮da艂a, jak gdyby 艣ci臋to jej w艂osy na wysoko艣ci podbr贸dka zardzewia艂ymi no偶yczkami. Jej twarz chyba nigdy nie zazna艂a nawet 艣ladu makija偶u.

Jako 偶e nikt nie raczy艂 mnie poinstruowa膰, jak powinnam si臋 zachowywa膰, by przestrzega膰 protoko艂u, pochyli艂am g艂ow臋 przed kr贸low膮.

- Mi艂o mi ci臋 widzie膰 ponownie, pani - zagai艂am, po czym spr贸bowa艂am spojrze膰 uprzejmie na kr贸la, r贸wnocze艣nie i jemu skin膮wszy g艂ow膮.

Dwoje stoj膮cych osobnik贸w, kt贸rzy byli zapewne bliskimi wsp贸艂pracownikami lub cz艂onkami ochrony osobistej otrzyma艂o ode mnie l偶ejsze kiwni臋cia. Poczu艂am si臋 jak idiotka, ale nie chcia艂am ca艂kowicie ich zignorowa膰. Oni jednak偶e bez problemu mnie zlekcewa偶yli, gdy dok艂adnie mi si臋 przyjrzeli i uznali, 偶e nie stanowi臋 dla nich zagro偶enia.

- Mia艂a艣 pewne przygody w Nowym Orleanie - powiedzia艂a kr贸lowa.

Pozosta艂a powa偶na i mia艂am wra偶enie, 偶e jest jedn膮 z kobiet, kt贸re naprawd臋 rzadko si臋 u艣miechaj膮.

- Tak, Wasza Wysoko艣膰.

- Sookie, to jest m贸j m膮偶, Peter Threadgill, kr贸l Arkansas.

Na jej twarzy nie zauwa偶y艂am nawet cienia uczucia. R贸wnie dobrze mog艂a przedstawi膰 mi ulubionego pudelka.

- Jak si臋 pan miewa...? - spyta艂am uprzejmie i zn贸w kiwn臋艂am g艂ow膮, po czym po艣piesznie dorzuci艂am: - Sir?

O rany, powoli ju偶 mnie to m臋czy艂o.

- Panno Stackhouse - odpar艂 i od razu wr贸ci艂 do dokument贸w, kt贸re mia艂 przed sob膮.

Okr膮g艂y st贸艂 by艂 wielki i zawalony listami, wydrukami komputerowymi oraz r贸偶nymi innymi papierami, w艣r贸d kt贸rych dostrzeg艂am... hmm... wyci膮gi bankowe?

Wprawdzie ucieszy艂am si臋, 偶e kr贸l w og贸le si臋 mn膮 nie interesuje, ale jednocze艣nie zastanowi艂am si臋, co tu w艂a艣ciwie robi臋. Otrzyma艂am odpowied藕 na swoje pytanie, gdy kr贸lowa zacz臋艂a mnie wypytywa膰 o ubieg艂膮 noc. Opowiedzia艂am jej wczorajsze zdarzenia.

Spowa偶nia艂a jeszcze bardziej, kiedy m贸wi艂am o zakl臋ciu zatrzymania, kt贸re rzuci艂a Amelia, i o jego wp艂ywie na cia艂o.

- S膮dzisz, 偶e czarownica wiedzia艂a o ciele, kiedy rzuca艂a zakl臋cie? - spyta艂a.

Zauwa偶y艂am, 偶e chocia偶 kr贸l wpatruje si臋 w dokumenty, nie tkn膮艂 偶adnego z nich, odk膮d zacz臋艂am snu膰 swoj膮 opowie艣膰. C贸偶, mo偶e po prostu bardzo powoli czyta艂, kto wie.

- Nie, pani - odrzek艂am z przekonaniem. - Wiem na pewno, 偶e Amelia nie wiedzia艂a o jego bytno艣ci w mieszkaniu.

- Wiesz to dzi臋ki swoim zdolno艣ciom telepatycznym?

- Tak, pani.

W tym momencie Peter Threadgill zerkn膮艂 na mnie i zobaczy艂am, 偶e jego oczy maj膮 niezwyk艂y odcie艅 lodowatej szaro艣ci. Jego twarz by艂a osobliwie kanciasta: nos w膮ski jak n贸偶, w膮skie, proste usta, stercz膮ce ko艣ci policzkowe.

Oboje, kr贸l i kr贸lowa, byli 艂adni i atrakcyjni, lecz ich uroda nie robi艂a na mnie wra偶enia. By艂am niemal pewna, 偶e to uczucie jest wzajemne. I dzi臋ki Bogu.

- Jeste艣 t膮 telepatk膮, kt贸r膮 moja droga Sophie pragnie zabra膰 ze sob膮 na konferencj臋 - oznajmi艂 Peter Threadgill.

Poniewa偶 powiedzia艂 co艣, o czym ju偶 wiedzia艂am, nie czu艂am potrzeby reagowania. Uzna艂am jednak, 偶e chc臋 mie膰 ostatnie s艂owo, wi臋c zapanowa艂am nad irytacj膮.

- Tak, to ja.

- Stan te偶 ma jednego - powiadomi艂a kr贸lowa m臋偶a, jak gdyby wampiry zbiera艂y telepat贸w w spos贸b, w jaki hodowcy ps贸w zwi臋kszaj膮 liczb臋 springer spanieli.

Jedyny znany mi Stan by艂 g艂贸wnym wampirem Dallas. Zreszt膮, jedyny inny telepata, jakiego kiedykolwiek spotka艂am, mieszka艂 r贸wnie偶 w tamtym mie艣cie. Z kilku s艂贸w kr贸lowej wywnioskowa艂am, 偶e 偶ycie boya hotelowego imieniem Barry ogromnie zmieni艂o si臋 od czasu, gdy go pozna艂am. Jak wida膰, pracowa艂 obecnie dla Stana Davisa. Nie wiedzia艂am, czy Stan jest szeryfem, a mo偶e nawet kr贸lem, jako 偶e w okresie mojego pobytu w Dallas nie wtajemniczono mnie jeszcze w fakt, 偶e wampiry maj膮 kr贸l贸w.

- Czyli 偶e teraz starasz si臋 dopasowa膰 swoje otoczenie do otoczenia Stana? - spyta艂 偶on臋 Peter Threadgill. Uczyni艂 to z jawn膮 niech臋ci膮.

Z wielu drobiazg贸w sk艂adaj膮cych si臋 na ich rozmow臋 poj臋艂am, 偶e rzeczywi艣cie nie pobrali si臋 z mi艂o艣ci. Gdybym mia艂a ocenia膰, powiedzia艂abym, 偶e nie 艂膮czy艂o ich nawet po偶膮danie. Wiedzia艂am, 偶e kr贸lowa lubi艂a moj膮 kuzynk臋 Hadley i 偶e jej pragn臋艂a, a przed chwil膮 pe艂ni膮cy stra偶 przed wej艣ciem bracia opowiedzieli mi, jak wywr贸ci艂a do g贸ry nogami ca艂y ich 艣wiat. Peter Threadgill by艂 wyra藕nie ulepiony z zupe艂nie innej gliny. Mo偶e jednak znaczy艂o to tylko, 偶e kr贸lowa jest wszechseksualna, o ile istnieje takie okre艣lenie. B臋d臋 musia艂a sprawdzi膰 je w s艂owniku, gdy wr贸c臋 do domu. Je艣li kiedykolwiek wr贸c臋 do domu.

- Skoro Stan potrafi dostrzec korzy艣ci zatrudnienia takiej osoby, ja r贸wnie偶 mog臋 je rozwa偶y膰... szczeg贸lnie 偶e jest 艂atwo dost臋pna.

Wystawi艂am si臋 na sprzeda偶?

Kr贸l wzruszy艂 ramionami. Co prawda, nie mia艂am 偶adnych oczekiwa艅 wobec Petera Threadgilla, ale s膮dzi艂am, 偶e w艂adca takiego sympatycznego, niebogatego, lecz malowniczego stanu jak Arkansas b臋dzie osobnikiem mniej wyrafinowanym, za to bardziej swojskim i z poczuciem humoru. Mo偶e Threadgill by艂 jankeskim kombinatorem z Nowego Jorku? Wampiry m贸wi艂y z akcentami z ca艂ego 艣wiata - dos艂ownie - wi臋c r贸wnie偶 z jego intonacji i wymowy nie potrafi艂am si臋 domy艣li膰 miejsca jego pochodzenia.

- Zatem, co twoim zdaniem zdarzy艂o si臋 w mieszkaniu Hadley? - spyta艂a mnie kr贸lowa, a ja uprzytomni艂am sobie, 偶e tym samym wr贸ci艂y艣my do pierwotnego tematu.

- Nie wiem, kto zaatakowa艂 Jake'a Purifoya - odpar艂am. - Lecz owej nocy, gdy Hadley pojecha艂a na cmentarz wraz z Waldem, osuszone z krwi cia艂o Jake'a wyl膮dowa艂o w szafie kuzynki. Nie mam poj臋cia, kto je tam wrzuci艂. Po to w艂a艣nie Amelia organizuje dzi艣 wieczorem t臋 ekto... co艣 tam.

Wyraz twarzy kr贸lowej ca艂kowicie si臋 zmieni艂. Teraz Sophie - Anne patrzy艂a na mnie wr臋cz z zainteresowaniem.

- Czarownica wykona rekonstrukcj臋 ektoplazmatyczn膮? S艂ysza艂am o takich do艣wiadczeniach, ale nigdy nie by艂am 艣wiadkiem 偶adnego seansu.

Kr贸l wygl膮da艂 nawet na bardziej ni偶 zainteresowanego. A przez u艂amek sekundy wydawa艂 mi si臋 niezwykle rozgniewany.

Zmusi艂am si臋 i zwr贸ci艂am ponownie uwag臋 na kr贸low膮.

- Amelia zastanawia艂a si臋, czy mog艂aby艣, hmm... sfinansowa膰 ten projekt?

Zada艂am sobie pytanie, czy powinnam doda膰: „milady", ale to okre艣lenie po prostu nie chcia艂o mi przej艣膰 przez gard艂o.

- By艂aby to dobra inwestycja, gdy偶 nasz najnowszy wampir m贸g艂by wpakowa膰 nas wszystkich w prawdziwe tarapaty. Gdyby si臋 uwolni艂 i zacz膮艂 napada膰 na ludzi... Tak czy owak ch臋tnie zap艂ac臋.

Odetchn臋艂am z wielk膮 ulg膮.

- I s膮dz臋, 偶e b臋d臋 si臋 tak偶e przygl膮da膰 - doda艂a, zanim zd膮偶y艂am cho膰by zrobi膰 wydech.

Ten pomys艂 wyda艂 mi si臋 jednym z najgorszych na 艣wiecie. Pomy艣la艂am, 偶e obecno艣膰 kr贸lowej speszy Ameli臋 i czarownica nie b臋dzie umia艂a wykorzysta膰 swoich zdolno艣ci. Uzna艂am jednak, 偶e nijak nie potrafi臋 powiedzie膰 kr贸lowej, 偶e nie jest tam mile widziana.

Po jej s艂owach Peter Threadgill uni贸s艂 gwa艂townie g艂ow臋.

- Uwa偶am, 偶e nie powinna艣 jecha膰 w takie miejsce - oznajmi艂 spokojnie, lecz apodyktycznie. - Bli藕niakom i Andre trudno b臋dzie strzec ci臋 w takiej dzielnicy.

Zastanowi艂am si臋, sk膮d kr贸l Arkansas wie, w jakiej dzielnicy mieszka艂a Hadley. Zreszt膮, w rzeczywisto艣ci by艂a to przecie偶 zaludniona przez przedstawicieli klasy 艣redniej cicha okolica, szczeg贸lnie w por贸wnaniu z siedzib膮 g艂贸wn膮 wampir贸w, kt贸ra z powodu nieustannego strumienia turyst贸w, pikietuj膮cych i fanatyk贸w z aparatami fotograficznymi skojarzy艂a mi si臋 z ogrodem zoologicznym.

Sophie - Anne ju偶 przygotowywa艂a si臋 do wyj艣cia. Na te przygotowania sk艂ada艂o si臋 zerkanie w lustro, by sprawdzi膰, czy nieskazitelna twarz nadal prezentuje si臋 doskonale, oraz wsuni臋cie st贸p w buty na niebotycznie wysokich obcasach. Wcze艣niej buty sta艂y pod sto艂em, a kr贸lowa siedzia艂a boso. Dzi臋ki temu drobiazgowi Sophie - Anne Leclerq nagle wyda艂a mi si臋 znacznie bardziej rzeczywista. Najwyra藕niej pod t膮 l艣ni膮c膮, nieszczer膮 powierzchowno艣ci膮 tkwi艂a 偶ywa osobowo艣膰.

- Przypuszczam, 偶e chcesz, aby towarzyszy艂 nam Bill - powiedzia艂a do mnie.

- Nie - warkn臋艂am.

Taaa, kr贸lowa mia艂a osobowo艣膰... i by艂a to osobowo艣膰 niemi艂a. Niemi艂a i okrutna.

Sophie - Anne wygl膮da艂a na autentycznie zaskoczon膮. Jej ma艂偶onek wydawa艂 si臋 oburzony moj膮 gburowato艣ci膮 - poderwa艂 raptownie g艂ow臋 i skupi艂 na mnie spojrzenie szarych oczu, kt贸re teraz p艂on臋艂y gniewem - lecz kr贸lowa by艂a po prostu zdumiona moj膮 reakcj膮.

- My艣la艂am, 偶e jeste艣cie par膮 - powiedzia艂a absolutnie spokojnym tonem.

Prze艂kn臋艂am pierwsz膮 ripost臋, kt贸ra mi si臋 nasun臋艂a, staraj膮c si臋 pami臋ta膰, z kim rozmawiam.

- Nie, nie jeste艣my - odrzek艂am niemal szeptem. Zrobi艂am g艂臋boki wdech, skupi艂am si臋 i wyduka艂am: - Przepraszam, 偶e zareagowa艂am tak ostro. Prosz臋 mi wybaczy膰.

Sophie - Anne patrzy艂a na mnie jeszcze przez kilka sekund, a ja wci膮偶 nie potrafi艂am wychwyci膰 nawet najdrobniejszej wskaz贸wki co do jej my艣li, emocji czy zamiar贸w. Odnosi艂am wra偶enie, 偶e wpatruj臋 si臋 w antyczn膮 srebrn膮 tac臋 - tward膮, l艣ni膮c膮 powierzchni臋, pokryt膮 zawi艂ym wzorem. Jak Hadley znalaz艂a w sobie do艣膰 odwagi, by zwi膮za膰 si臋 z t膮 kobiet膮? Nie potrafi艂am tego poj膮膰.

- Wybaczam ci - obwie艣ci艂a ostatecznie.

- Jeste艣 zbyt pob艂a偶liwa - oceni艂 jej m膮偶. Wykrzywi艂 si臋 pogardliwie i podejrzewa艂am, 偶e zaraz warknie. Odkry艂am, 偶e ani przez sekund臋 d艂u偶ej nie mam ochoty by膰 przedmiotem zainteresowania b艂yszcz膮cych oczu Petera Threadgilla. Nie podoba艂 mi si臋 te偶 wzrok, jakim mierzy艂a mnie Azjatka w czerwieni. A ilekro膰 patrzy艂am na jej fryzur臋, czu艂am dreszcz strachu. Ci臋cie wygl膮da艂o na wykonane krzyw膮 kosiark膮 do trawy. Cholera, nawet starsza pani, kt贸ra robi艂a mojej babci koszmarn膮 trwa艂膮 trzy razy do roku, umia艂a strzyc lepiej.

- Peterze, b臋d臋 z powrotem za godzink臋 lub dwie - powiedzia艂a Sophie - Anne lodowatym g艂osem, kt贸rym mog艂aby kroi膰 diament.

Niski m臋偶czyzna o oboj臋tnej, dziecinnej twarzy natychmiast stan膮艂 u jej boku i podstawi艂 rami臋 tak, by kr贸lowa mog艂a w ka偶dej chwili skorzysta膰 z jego pomocy. Domy艣li艂am si臋, 偶e w艂a艣nie on nosi imi臋 Andre.

Atmosfera robi艂a si臋 nerwowa. O Bo偶e, jak strasznie pragn臋艂am znale藕膰 si臋 gdzie indziej.

- Czu艂bym si臋 spokojniejszy, wiedz膮c, 偶e towarzyszy ci Jade Flower - mrukn膮艂 kr贸l.

Wskaza艂 na kobiet臋 w czerwieni. Jade Flower, o kurcz臋! Wygl膮da艂a raczej jak Stone Killer. Na propozycj臋 kr贸la Azjatka nie zareagowa艂a; jej mina nie zmieni艂a si臋 ani o jot臋.

- Ale w贸wczas ty zostaniesz sam - zauwa偶y艂a Sophie - Anne.

- Nieprawda. Budynek jest pe艂en stra偶y i lojalnych wampir贸w - odpar艂 Peter Threadgill.

No tak, nawet ja zrozumia艂am ten podzia艂. Kr贸l oddziela艂 stra偶nik贸w przynale偶nych kr贸lowej od „lojalnych wampir贸w", czyli - odgad艂am - tych, kt贸rych przywi贸z艂 tutaj ze sob膮.

- W takim razie b臋d臋 dumna, 偶e dotrzyma mi towarzystwa tak dzielna wojowniczka jak Jade Flower.

A fe! Nie by艂am w stanie stwierdzi膰, czy kr贸lowa m贸wi powa偶nie, pr贸buje zjedna膰 sobie nowego m臋偶a poprzez akceptacj臋 jego oferty, czy mo偶e po prostu 艣mieje si臋 w ku艂ak z jego 藕le i w nieprzekonuj膮cy spos贸b skrywanej pr贸by wys艂ania szpiega na projekt ektoplazmatycznej rekonstrukcji zdarze艅. Przed wyj艣ciem kr贸lowa u偶y艂a interkomu i zadzwoni艂a do dobrze strze偶onego pomieszczenia, w kt贸rym Jake Purifoy uczy艂 si臋, jak zosta膰 dobrym wampirem.

- Zwi臋kszcie liczb臋 wartownik贸w pilnuj膮cych Purifoya - poleci艂a. - I powiadomcie mnie natychmiast, gdy co艣 sobie przypomni.

Jaki艣 s艂u偶alczy g艂os zapewni艂 j膮, 偶e poinformuj膮 j膮 jako pierwsz膮.

Zastanawia艂am si臋, po co Jake'owi dodatkowi wartownicy. C贸偶, w przeciwie艅stwie do kr贸lowej jako艣 nie potrafi艂am martwi膰 si臋 o jego dobro.

I tak wyruszyli艣my - kr贸lowa, Jade Flower, Andre, Sigebert i Wybert oraz ja. Pomy艣la艂am, 偶e pewnie by艂am ju偶 kiedy艣 w tak r贸偶norodnym towarzystwie, chocia偶 obecnie nie przypomina艂am sobie 偶adnej takiej sytuacji. Przemierzyli艣my wiele korytarzy, a偶 trafili艣my do dobrze strze偶onego gara偶u i wt艂oczyli艣my si臋 do d艂ugiej limuzyny. Andre uni贸s艂 kciuk i da艂 znak jednemu z wartownik贸w, 偶e powinien usi膮艣膰 za kierownic膮. Do tej pory nie us艂ysza艂am od tego wampira o dzieci臋cej twarzy ani jednego s艂owa.

Ku mojemu mi艂emu zaskoczeniu kierowc膮 okaza艂 si臋 Rasul, kt贸rego - w por贸wnaniu z pozosta艂ymi - uwa偶a艂am niemal za starego przyjaciela.

Sigebert i Wybert nie czuli si臋 wygodnie w aucie. Obaj byli najwi臋kszymi sztywniakami ze wszystkich wampir贸w, jakie kiedykolwiek spotka艂am, i zada艂am sobie pytanie, czy ich bliski zwi膮zek z kr贸low膮 nie jest dla nich zgub膮. Nie musieli dopasowywa膰 si臋 do czas贸w, kt贸re prze偶yli, a przecie偶 przed Wielkim Ujawnieniem nieumarli przetrwali tylko dlatego, 偶e szli z duchem czasu. Tak zreszt膮 nadal funkcjonowali w krajach, kt贸re - inaczej ni偶 tolerancyjne Stany Zjednoczone - nie zaakceptowa艂y wampir贸w. Ci dwaj bracia byliby najszcz臋艣liwsi, gdyby nosili sk贸ry i ubrania z samodzia艂u, a ich stopy wygl膮da艂yby najlepiej w wykonanych r臋cznie wysokich sk贸rzanych sanda艂ach; poza tym, ka偶demu z olbrzym贸w pasowa艂aby tarcza na przedramieniu.

- Tw贸j szeryf, Eric, przyszed艂 ze mn膮 porozmawia膰 ostatniej nocy - powiedzia艂a kr贸lowa.

- Widzia艂am go w szpitalu - przyzna艂am, maj膮c nadziej臋, 偶e m贸j ton jest r贸wnie bezceremonialny.

- Rozumiesz, 偶e nowy wampir... ten, kt贸ry by艂 wilko艂akiem... Rozumiesz, 偶e nie mia艂 wyboru, prawda?

- Mia艂am wiele kontakt贸w z wampirami - zapewni艂am j膮, przypominaj膮c sobie wszystkie te momenty z przesz艂o艣ci, kiedy Bill t艂umaczy艂 mi, 偶e po prostu nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰.

W owym czasie wierzy艂am mu w ka偶de s艂owo, teraz jednak niczego nie by艂am ju偶 pewna. W艂a艣ciwie, by艂am tak straszliwie zm臋czona i nieszcz臋艣liwa, 偶e naprawd臋 zmusza艂am si臋, by ogarn膮膰 i doko艅czy膰 sprawy zwi膮zane z mieszkaniem Hadley, jej maj膮tkiem i jej przesz艂o艣ci膮. U艣wiadomi艂am sobie, 偶e gdybym wr贸ci艂a teraz do domu, do Bon Temps, pozostawiaj膮c nierozwi膮zane problemy tutaj, po przyje藕dzie usiad艂abym i duma艂a, dlaczego... wyjecha艂am.

Doskonale o tym wiedzia艂am, a jednak teraz trudno mi by艂o zmobilizowa膰 si臋 do dzia艂ania.

Uzna艂am, 偶e nadesz艂a pora na typow膮 dla mnie przemow臋 zagrzewaj膮c膮 mnie sam膮 do wysi艂ku. Stanowczo powiedzia艂am wi臋c sobie w my艣lach, 偶e przecie偶 dzi艣 wieczorem cieszy艂am si臋 ju偶 chwil膮 czy kilkoma i 偶e powinnam codziennie znajdowa膰 pozytywne momenty... codziennie wi臋cej, a偶 wr贸c臋 do mojego dawnego stanu zadowolenia i pogody ducha. Wcze艣niej stale cieszy艂am si臋 偶yciem i wiedzia艂am, 偶e zn贸w tak b臋dzie. Musia艂am tylko najpierw przetrwa膰 ten kiepski okres.

Chyba nigdy nie mia艂am zbyt wielu z艂udze艅. Je艣li potraficie czyta膰 innym w my艣lach, nie macie w膮tpliwo艣ci, 偶e nawet najlepsi ludzie potrafi膮 zachowa膰 si臋 wstr臋tnie.

Przedtem jednak nikt nigdy a偶 tak bardzo mnie nie zrani艂...

Ku swemu przera偶eniu odkry艂am, 偶e po twarzy sp艂ywaj膮 mi 艂zy. Si臋gn臋艂am do ma艂ej torebki, wyj臋艂am chusteczk臋 higieniczn膮 i oklepa艂am sobie policzki, podczas gdy wszystkie wampiry jawnie si臋 we mnie wpatrywa艂y. Jade Flower przybra艂a wreszcie min臋, kt贸r膮 potrafi艂am nazwa膰 - by艂a to pogarda.

- Boli ci臋? - spyta艂a kr贸lowa, wskazuj膮c na moje rami臋.

Nie przypuszcza艂am, by tak naprawd臋 obchodzi艂 j膮 m贸j b贸l. By艂am pewna, 偶e od tak dawna uczy艂a si臋 „ludzkich" reakcji, 偶e teraz wesz艂y jej w nawyk i pytanie by艂o wr臋cz odruchowe.

- Serce mnie boli - odpar艂am, zanim zd膮偶y艂am ugry藕膰 si臋 w j臋zyk.

- Och - szepn臋艂a. - Bill?

- Tak - przyzna艂am i prze艂kn臋艂am 艣lin臋, staraj膮c si臋 ze wszystkich si艂 zapanowa膰 nad przejawami emocji.

- Ja op艂akiwa艂am Hadley - oznajmi艂a nieoczekiwanie.

- Dobrze, 偶e dla kogo艣 by艂a wa偶na - odpar艂am, a po minucie doda艂am: - Wola艂abym dowiedzie膰 si臋 o jej 艣mierci wcze艣niej.

Sformu艂owa艂am to zdanie jak najogl臋dniej. O definitywnej 艣mierci kuzynki poinformowano mnie dopiero kilka tygodni po fakcie.

- Istnia艂y powody, dla kt贸rych musia艂am wstrzyma膰 si臋 z wys艂aniem Cataliadesa - wyja艣ni艂a Sophie - Anne.

Jej g艂adka twarz i jasne oczy wydawa艂y si臋 teraz r贸wnie nieprzeniknione jak 艣ciana lodu, ale mia艂am wra偶enie, 偶e kr贸lowa 偶a艂uje, 偶e poruszy艂a ten temat. Przyjrza艂am si臋 jej, szukaj膮c jakiej艣 wskaz贸wki, a Sophie - Anne zerkn臋艂a na Jade Flower, kt贸ra siedzia艂a po jej prawej stronie. Nie wiedzia艂am, jak stra偶niczka potrafi usiedzie膰 w tak swobodnej pozie z d艂ugim mieczem na plecach, czu艂am jednak, 偶e mimo pozbawionej wyrazu twarzy i oboj臋tno艣ci w oczach, Azjatka s艂ucha uwa偶nie ka偶dej wymiany zda艅 w samochodzie.

Ot tak, na wszelki wypadek, postanowi艂am ju偶 si臋 nie odzywa膰, tote偶 reszta drogi min臋艂a nam w milczeniu.

Rasul nie chcia艂 wje偶d偶a膰 limuzyn膮 na dziedziniec, i wtedy przypomnia艂o mi si臋, 偶e Diantha r贸wnie偶 zaparkowa艂a na ulicy. Rasul wysiad艂 i otworzy艂 drzwi przed kr贸low膮. Andre wyskoczy艂 jako pierwszy, przez d艂ugi czas 艣widrowa艂 wzrokiem otoczenie, po czym w ko艅cu skin膮艂 g艂ow膮, daj膮c Sophie - Anne znak, 偶e wok贸艂 jest bezpiecznie. Gdy kr贸lowa wysiada艂a, Rasul sta艂 w pogotowiu ze strzelb膮 w r臋kach i omiata艂 teren spojrzeniem, wypatruj膮c potencjalnych napastnik贸w. Andre by艂 r贸wnie czujny.

Wtedy Jade Flower wy艣lizgn臋艂a si臋 z tylnego siedzenia i r贸wnie偶 zacz臋艂a badawczo penetrowa膰 wzrokiem teren. Os艂aniaj膮c kr贸low膮 w艂asnymi cia艂ami, ruszyli na dziedziniec. Teraz z kolei wysiad艂 Sigebert i czeka艂 na mnie z toporkiem w r臋ku. Kiedy do艂膮czy艂am do niego na chodniku, wraz z Wybertem przeprowadzili mnie przez otwart膮 bram臋 wjazdow膮; nasze przej艣cie by艂o znacznie mniej paradne ni偶 kr贸lowej.

Wcze艣niej, do mojego domu, Sophie - Anne przyby艂a bez obstawy, jedynie z Cataliadesem. A gdy widzia艂am j膮 w biurze, strzeg艂a j膮 tylko jedna osoba. Do tej pory zatem prawdopodobnie nie zdawa艂am sobie sprawy, jak wa偶na jest dla kr贸lowej kwestia bezpiecze艅stwa i jak nietrwa艂a mo偶e okaza膰 si臋 jej w艂adza. Chcia艂abym wiedzie膰, przed kim chroni膮 j膮 ci wszyscy wartownicy. Kto chcia艂by zabi膰 kr贸low膮 Luizjany? Mo偶e wszyscy wampirzy w艂adcy byli w tak du偶ym niebezpiecze艅stwie - a mo偶e co艣 grozi艂o w艂a艣nie Sophie - Anne, kto wie. Nagle udzia艂 w zaplanowanej na jesie艅 wampirzej konferencji uzna艂am za du偶o bardziej przera偶aj膮c膮 perspektyw臋 ni偶 dot膮d.

Dziedziniec by艂 dobrze o艣wietlony. Amelia sta艂a na p贸艂kolistej drodze wjazdowej wraz z trojgiem przyjaci贸艂. Tak mi臋dzy nami, 偶adne z nich nie by艂o wied藕m膮 z miot艂膮. Najpierw zauwa偶y艂am ch艂opaka, kt贸ry wygl膮da艂 jak m艂odziutki mormon: mia艂 czarne spodnie, bia艂膮 koszul臋, ciemny krawat, a na nogach wypolerowane czarne buty. Po艣rodku kr臋gu sta艂 oparty o drzewo rower. Mo偶e ch艂opak naprawd臋 by艂 mormo艅skim misjonarzem? Wygl膮da艂 tak m艂odo, 偶e chyba nie osi膮gn膮艂 jeszcze pe艂nego wzrostu. Obok niego dostrzeg艂am wysok膮 kobiet臋 - by艂a po sze艣膰dziesi膮tce, lecz mia艂a zgrabne, wy膰wiczone cia艂o. By艂a ubrana w obcis艂膮 koszulk臋 z kr贸tkimi r臋kawami, trykotowe spodnie i sanda艂ki, a jej uszy zdobi艂y kolczyki w kszta艂cie ogromnych k贸艂. Trzecia czarownica by艂a mniej wi臋cej w moim wieku, czyli liczy艂a sobie dwadzie艣cia par臋 lat i by艂a Latynosk膮. Mia艂a pe艂ne policzki, jasnoczerwone wargi i faluj膮ce czarne w艂osy. Niska i bardzo kr膮g艂a. Sigebert wyra藕nie j膮 podziwia艂 (widzia艂am to po jego po偶膮dliwym spojrzeniu), ona jednak ignorowa艂a wszystkie wampiry, jak gdyby ich nie widzia艂a.

By膰 mo偶e Ameli膮 wstrz膮sn膮艂 najazd wampir贸w, niemniej jednak z wielk膮 pewno艣ci膮 siebie zdo艂a艂a dokona膰 prezentacji. Widocznie kr贸lowa zd膮偶y艂a si臋 przedstawi膰, zanim podesz艂am.

- Wasza Wysoko艣膰 - m贸wi艂a Amelia - oto moi wsp贸艂pracownicy na dzisiejszy wiecz贸r. - Zamacha艂a r臋k膮 przed nimi, jak gdyby chwali艂a si臋 samochodem przed publiczno艣ci膮 w studiu. - Bob Jessup, Patsy Sellers i Terencia Rodriguez... kt贸r膮 nazywamy Terry.

Czarownice i czarownik popatrzyli po sobie i dopiero wtedy wszyscy kr贸tko skin臋li g艂owami kr贸lowej. Trudno by艂o powiedzie膰, jak Sophie - Anne przyj臋艂a ten brak respektu, jej twarz bowiem pozosta艂a g艂adka jak szyba, ale tak偶e kiwn臋艂a im g艂ow膮, dzi臋ki czemu atmosfera pozosta艂a zno艣na.

- W艂a艣nie przygotowywali艣my si臋 do rekonstrukcji - ci膮gn臋艂a Amelia.

M贸wi艂a z ogromn膮 pewno艣ci膮 siebie, zauwa偶y艂am jednak, 偶e trz臋s膮 jej si臋 r臋ce, a i jej my艣li nie by艂y tak pewne siebie jak g艂os. Przez moment podsumowywa艂a w g艂owie stan przygotowa艅, gor膮czkowo wymieniaj膮c zwi膮zane z magi膮 sprawy i przedmioty, z niecierpliwo艣ci膮 ponownie ocenia艂a towarzyszy, dumaj膮c, czy s膮 odpowiedni do tego rytua艂u. I tak dalej. Poniewczasie odkry艂am, 偶e mam do czynienia z perfekcjonistk膮.

Zastanawia艂am si臋, gdzie podzia艂a si臋 Claudine. Mo偶e zauwa偶y艂a nadje偶d偶aj膮ce wampiry i roztropnie uciek艂a do jakiego艣 ciemnego k膮ta? Podczas gdy szuka艂am jej wzrokiem, na chwil臋 dopad艂 mnie smutek, kt贸ry desperacko od siebie odsuwa艂am. Poczu艂am si臋 jak w chwilach po 艣mierci babci, kiedy robi艂am co艣 doskonale znanego, na przyk艂ad my艂am z臋by, i nagle przyt艂acza艂a mnie czarna rozpacz. Musia艂a min膮膰 chwila czy dwie, zanim wzi臋艂am si臋 w gar艣膰.

Teraz te偶 wiedzia艂am, 偶e za sekund臋 te uczucia przemin膮, tote偶 musz臋 tylko zacisn膮膰 z臋by i przeczeka膰.

Zwr贸ci艂am baczniejsz膮 uwag臋 na osoby wok贸艂 mnie. Czarownice zaj臋艂y ju偶 pozycje. Bob usadowi艂 si臋 na le偶aku na dziedzi艅cu. Obserwowa艂am z lekkim zaciekawieniem, jak ch艂opak wyci膮ga jaki艣 proszek z foliowej torebki 艣niadaniowej; nast臋pnie, z kieszeni na piersi wyj膮艂 pude艂ko zapa艂ek. Amelia wesz艂a na stopnie prowadz膮ce do mieszkania, Terry usadowi艂a si臋 w po艂owie schod贸w, a wysoka starsza czarownica, Patsy, sta艂a na balkonie i patrzy艂a na nas z g贸ry.

- Je艣li chcecie patrze膰, prawdopodobnie tu u mnie widok b臋dzie najlepszy! - zawo艂a艂a do nas Amelia, wi臋c ja i kr贸lowa wesz艂y艣my po schodach.

Ochroniarze zebrali si臋 w grupk臋 przy bramie, dzi臋ki czemu znale藕li si臋 najdalej jak mogli od centrum czar贸w. Nawet Jade Flower okazywa艂a chyba szacunek mocom, kt贸re zostan膮 u偶yte, chocia偶 prawdopodobnie nie mia艂a cienia poszanowania dla czarownic jako istot ludzkich.

Andre pod膮偶y艂 za kr贸low膮 w g贸r臋, po schodach, lecz patrz膮c na jego przygarbione ramiona, pomy艣la艂am, 偶e raczej nie ma w nim zbyt wiele entuzjazmu.

Co do mnie, powiem wam, 偶e przyjemnie by艂o skoncentrowa膰 si臋 na czym艣 nowym, zamiast wci膮偶 rozpami臋tywa膰 w艂asne niepowodzenia, tote偶 s艂ucha艂am z, zainteresowaniem Amelii opowiadaj膮cej o magicznym zakl臋ciu, kt贸re zamierza艂a rzuci膰, mimo 偶e w tej chwili bardziej wygl膮da艂a na siatkark臋 wybieraj膮c膮 si臋 zagra膰 mecz na pla偶y.

- Nastawi艂y艣my czas na dwie godziny przed przybyciem Jake'a - wyja艣ni艂a - wi臋c pocz膮tkowo mo偶ecie by艣 艣wiadkami wielu nudnych i nieistotnych zdarze艅. Gdy sytuacja si臋 ustabilizuje, spr贸buj臋 przy艣pieszy膰 bieg spraw.

Nagle przemkn膮艂 mi przez g艂ow臋 pomys艂, kt贸ry o艣lepi艂 mnie swoj膮 prostot膮. Gdybym zabra艂a Ameli臋 do Bon Temps i tam poprosi艂a j膮 o powt贸rzenie tej procedury na moim podw贸rzu, dowiedzia艂abym, co przydarzy艂o si臋 biednej Gladioli. Na t臋 my艣l poczu艂am si臋 du偶o lepiej i si艂膮 woli skupi艂am si臋 na otoczeniu.

Amelia zawo艂a艂a: „Zaczynamy!", po czym od razu zacz臋艂a recytowa膰 jakie艣 obce s艂owa; przypuszczam, 偶e by艂y po 艂acinie. Us艂ysza艂am s艂abe echo dochodz膮ce ze schod贸w i odbijaj膮ce si臋 od 艣cian dziedzi艅ca, co oznacza艂o, 偶e pozosta艂e czarownice i czarownik przy艂膮czyli si臋 do przemowy.

Nie wiedzieli艣my, czego mo偶emy si臋 spodziewa膰. S艂uchanie monotonnej recytacji przez par臋 minut osobliwie mnie nu偶y艂o. Zacz臋艂am duma膰, co si臋 stanie, je艣li kr贸lowa si臋 znudzi.

I wtedy nagle do salonu wesz艂a moja kuzynka Hadley.

By艂am tak zaszokowana, 偶e o ma艂o si臋 do niej nie odezwa艂am. Kiedy jednak przygl膮da艂am si臋 zjawie przez kilka sekund, odkry艂am, 偶e tak naprawd臋 nie mam przed sob膮 Hadley. Istota mia艂a jej kszta艂ty i porusza艂a si臋 tak jak ona, lecz by艂a jedynie pozorem jakby pozbawionym koloru. W艂osy mia艂a nie czarne, lecz migotliwe, cho膰 do艣膰 ciemne. Wygl膮da艂a troch臋 jak przemieszczaj膮ca si臋, zabarwiona woda; jej powierzchnia drga艂a na naszych oczach. Patrzy艂am na posta膰 z przej臋ciem, bo okropnie dawno si臋 nie widzia艂y艣my. Kuzynka wygl膮da艂a oczywi艣cie starzej. Wydawa艂a si臋 te偶 twardsza, usta wykrzywia艂a sardonicznie, w jej oczach widzia艂am sceptycyzm.

Rekonstrukcja podesz艂a do ma艂ej dwuosobowej kanapy, wzi臋艂a w r臋k臋 urojonego pilota i w艂膮czy艂a telewizor. W tym momencie zerkn臋艂am na ekran, ciekawa, czy pojawi si臋 program, lecz naturalnie nic si臋 nie pojawi艂o.

Poczu艂am poruszenie obok siebie i spojrza艂am na kr贸low膮. Je艣li ja by艂am w szoku, ona prze偶y艂a prawdziwy wstrz膮s. Nigdy nie wierzy艂am w to, 偶e Sophie - Anne rzeczywi艣cie kocha艂a Hadley, teraz jednak widzia艂am ca艂y ogrom jej mi艂o艣ci.

Przygl膮dali艣my si臋, jak Hadley popatruje od czasu do czasu w telewizor, r贸wnocze艣nie maluj膮c sobie paznokcie u n贸g, pij膮c urojon膮 krew z urojonej szklanki i wykonuj膮c rozmowy telefoniczne. Nie mogli艣my s艂ysze膰, co m贸wi, a jedynie widzie膰 j膮, i to w ograniczonym stopniu. Obiekt, po kt贸ry si臋ga艂a, pojawia艂 si臋 wtedy, gdy r臋ka Hadley go dotkn臋艂a, nie wcze艣niej, tote偶 wiedzieli艣my, co kobieta robi, dopiero kiedy zacz臋艂a czego艣 u偶ywa膰. Kiedy si臋 pochyli艂a, chc膮c odstawi膰 na st贸艂 szklank臋 z krwi膮, i jej r臋ka ci膮gle trzyma艂a naczynie, widzieli艣my szklank臋, st贸艂 wraz z innymi przedmiotami i sam膮 Hadley; wszystko po艂yskiwa艂o matowo. Widmowy st贸艂 nak艂ada艂 si臋 na prawdziwy, kt贸ry nadal sta艂 w tym samym miejscu, co ubieg艂ej nocy. Wygl膮da艂o to niesamowicie, lecz gdy Hadley odstawi艂a szklank臋, by艂o jeszcze gorzej, gdy偶 zar贸wno naczynie, jak i widmowy st贸艂 po prostu ni z tego, ni z owego znika艂y.

Popatrzy艂am na Andre i odkry艂am, 偶e gapi si臋 szeroko otwartymi oczyma. Wcze艣niej nie widzia艂am na jego twarzy 偶adnego wyrazu, teraz jego mina by艂a jednoznaczna. Gdyby powiedzie膰, 偶e kr贸lowa rozpacza艂a, a ja by艂am zafascynowana i r贸wnocze艣nie smutna, to Andre po prostu wariowa艂.

Stali艣my jeszcze przez kilka minut, a偶 Hadley najwyra藕niej us艂ysza艂a stukanie do drzwi. (Odwr贸ci艂a g艂ow臋 w ich stron臋 i spojrza艂a na nie zaskoczona). Wsta艂a (a w贸wczas urojona ma艂a kanapa, stoj膮ca mo偶e z pi臋膰 centymetr贸w na prawo od prawdziwej, przesta艂a istnie膰) i ruszy艂a do drzwi. Przesz艂a po moich trampkach, kt贸re le偶a艂y obok dwuosobowego siedziska.

Hmm, tak, prze偶ycie by艂o niezwyk艂e. Ca艂a rekonstrukcja by艂a niezwyk艂a i ogromnie emocjonuj膮ca.

Przypuszczalnie osoby, kt贸re pozosta艂y na dziedzi艅cu, obserwowa艂y przej艣cie go艣cia po zewn臋trznych schodach, poniewa偶 us艂ysza艂am g艂o艣ne przekle艅stwo jednego z Bert贸w - s膮dzi艂am, 偶e Wyberta. Gdy Hadley otworzy艂a urojone drzwi, Patsy, kt贸ra sta艂a na balkonie, pchn臋艂a drzwi prawdziwe, 偶eby艣my mogli wszystko widzie膰. Z rozgoryczonej miny Amelii wywnioskowa艂am, 偶e tego nie przewidzia艂a.

W drzwiach sta艂 (widmowy) Waldo, wampir, kt贸ry s艂u偶y艂 kr贸lowej od lat. Poniewa偶 za 偶ycia cz臋sto by艂 karany, po 艣mierci pozosta艂a mu trwale pomarszczona sk贸ra. Jako 偶e by艂 bardzo szczup艂ym albinosem, tej jednej jedynej nocy, kiedy go widzia艂am, wygl膮da艂 okropnie. Teraz, jako rozmyty duch, prezentowa艂 si臋 o niebo lepiej.

Hadley chyba zdziwi艂a jego wizyta. Zaskoczon膮 min臋 艂atwo rozpozna膰. Potem na twarzy kuzynki pojawi艂 si臋 niesmak. Niemniej jednak odsun臋艂a si臋 i pozwoli艂a m臋偶czy藕nie wej艣膰.

Kiedy sz艂a do sto艂u po szklank臋, Waldo rozejrza艂 si臋 doko艂a, sprawdzaj膮c, czy kto艣 jeszcze jest w apartamencie. Pokusa ostrze偶enia Hadley by艂a niemal nieprzeparta.

Po kr贸tkiej rozmowie, kt贸rej oczywi艣cie nie byli艣my w stanie zrozumie膰, Hadley wzruszy艂a ramionami i chyba zgodzi艂a si臋 na jaki艣 plan. Przypuszczalnie dzieli艂 si臋 z ni膮 pomys艂em, o kt贸rym opowiedzia艂 mi tamtej nocy, kiedy przyzna艂 si臋 do zabicia mojej kuzynki. Najpierw twierdzi艂, 偶e to Hadley wymy艣li艂a wypraw臋 na cmentarz 艣wi臋tego Ludwika, gdzie mieli wywo艂a膰 ducha wielkiej kap艂anki voodoo, Marie Laveau, ale z dowod贸w wynika艂o, 偶e to raczej on zasugerowa艂 jej ten wypad.

- Co Waldo trzyma w r臋ku? - spyta艂a Amelia najciszej, jak mog艂a, a Patsy przysz艂a z balkonu sprawdzi膰.

- Broszurk臋 - odpowiedzia艂a Amelii, staraj膮c si臋 r贸wnie偶 m贸wi膰 艣ciszonym g艂osem. - Na temat Marie Laveau.

Hadley zerkn臋艂a na zegarek na r臋ku i powiedzia艂a co艣 do Walda. By艂o to co艣 nieuprzejmego - s膮dz膮c po jej minie i szarpni臋ciu g艂ow膮 ku drzwiom. Ca艂ym cia艂em sugerowa艂a odpowied藕 przecz膮c膮.

A jednak nast臋pnej nocy posz艂a z nim? Co wp艂yn臋艂o na zmian臋 jej nastawienia?

Hadley wr贸ci艂a do sypialni, a my pod膮偶yli艣my za ni膮. Przez rami臋 widzia艂am, 偶e Waldo wychodzi z mieszkania. Zanim je opu艣ci艂, zostawi艂 broszurk臋 na stoliku przy drzwiach.

Czu艂am si臋 jak podgl膮daczka, stoj膮c w sypialni Hadley wraz z Ameli膮, kr贸low膮 i Andre. Obserwowali艣my, jak Hadley zdejmuje szlafrok i wk艂ada eleganck膮 sukienk臋.

- Ubiera si臋 na przyj臋cie, kt贸re odby艂o si臋 w noc przed 艣lubem - wyja艣ni艂a cicho kr贸lowa.

Sukienka by艂a bardzo obcis艂a, mocno wyci臋ta, czerwona, przyozdobiona karminowymi cekinami. Na nogi Hadley w艂o偶y艂a przepi臋kne cz贸艂enka w krokodyli wzorek. Zamierza艂a najwidoczniej sprawi膰, by kr贸lowa 偶a艂owa艂a, 偶e j膮 traci.

Patrzyli艣my, jak Hadley stroi si臋 przed lustrem, upina w艂osy na dwa r贸偶ne sposoby i bardzo d艂ugo rozwa偶a wyb贸r szminki. Ca艂e zdarzenie traci艂o urok nowo艣ci, mo偶na by wr臋cz rzec, 偶e powoli mi si臋 opatrzy艂o i ch臋tnie bym poprosi艂a Ameli臋 o przy艣pieszenie, lecz kr贸lowa po prostu nie mog艂a si臋 napatrze膰 na widzian膮 ponownie ukochan膮 faworyt臋. Postanowi艂am wi臋c uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰, szczeg贸lnie 偶e przecie偶 to Sophie - Anne op艂aca艂a projekt.

Hadley odwraca艂a si臋 ty艂em i przodem przed si臋gaj膮cym pod艂ogi lustrem, i mimo 偶e wygl膮da艂a na usatysfakcjonowan膮 w艂asnym widokiem, nagle... wybuchn臋艂a p艂aczem. - Och, moja droga - szepn臋艂a ledwie s艂yszalnie kr贸lowa. - Tak mi przykro.

Dobrze wiedzia艂am, jak widmowa Hadley czuje si臋 w tym momencie, i po raz pierwszy poczu艂am z ni膮 wi臋藕 - zatracon膮 przez lata, kt贸re sp臋dzi艂y艣my z dala od siebie. W tej rekonstrukcji zastali艣my moj膮 kuzynk臋 na noc przed 艣lubem kr贸lowej. Zdawa艂am sobie spraw臋, 偶e Hadley b臋dzie musia艂a p贸j艣膰 na przyj臋cie i patrze膰, jak Sophie - Anne i jej narzeczony ta艅cz膮. A nast臋pnej nocy czeka艂o j膮 uczestniczenie w 艣lubie; tak w ka偶dym razie s膮dzi艂a. Nie wiedzia艂a, 偶e do tej pory b臋dzie martwa, definitywnie martwa.

- Kto艣 nadchodzi! - zawo艂a艂 czarownik Bob.

Jego g艂os ni贸s艂 si臋 przez otwarte okna balkonowe. W urojonym, widmowym 艣wiecie najprawdopodobniej zadzwoni艂 dzwonek do drzwi, poniewa偶 Hadley zesztywnia艂a, zerkn臋艂a po raz ostatni w lustro (dos艂ownie przez nas, gdy偶 stali艣my przed nim) i przez moment jawnie zbiera艂a si艂y. Kiedy ruszy艂a korytarzem, ko艂ysa艂a biodrami, a na jej p贸艂przezroczystej twarzy pojawi艂 si臋 zimny u艣mieszek.

Otworzy艂a drzwi ostrym szarpni臋ciem. Poniewa偶 te rzeczywiste czarownica Patsy pozostawi艂a otwarte po wyj艣ciu Walda, mogli艣my do razu zobaczy膰, co si臋 dzieje. Jake Purifoy mia艂 na sobie smoking i wygl膮da艂 bardzo dobrze, tak jak powiedzia艂a mi wcze艣niej Amelia. Zerkn臋艂am teraz na ni膮, gdy Jake wszed艂 do mieszkania. Czarownica przypatrywa艂a si臋 widziad艂u ze smutkiem.

Jake'owi wyra藕nie nie podoba艂o si臋 to, 偶e przys艂ano go tutaj po kochank臋 kr贸lowej, lecz by艂 cz艂owiek rozs膮dnym i uprzejmym, wi臋c nie wy艂adowa艂 si臋 za to na Hadley. Sta艂 cierpliwie, czekaj膮c, a偶 moja kuzynka we藕mie male艅k膮 torebk臋 i po raz ostatni przeczesze w艂osy, po czym oboje wyszli.

- Id臋 tam! - zawo艂a艂 Bob, a my wyszli艣my na balkon i stan臋li艣my przy balustradzie.

Dwie zjawy wsiad艂y do l艣ni膮cego auta i Jake ruszy艂. Za dziedzi艅cem, niestety, strefa oddzia艂ywania zakl臋cia si臋 ko艅czy艂a. Kiedy widmowy samoch贸d przejecha艂 przez bram臋, znikn膮艂 tu偶 przy grupce wampir贸w, kt贸re zgromadzi艂y si臋 przy zje藕dzie. Sigebert i Wybert wyba艂uszali oczy i wygl膮dali uroczy艣cie, Jade Flower wydawa艂a si臋 zdegustowana, a Rasul wygl膮da艂 na lekko ubawionego, jak gdyby ju偶 rozmy艣la艂 o opowiedzeniu ca艂ej historii innym stra偶nikom w kantynie.

- Czas przewin膮膰 kilka godzin do przodu! - krzykn臋艂a Amelia.

Na jej twarzy dostrzeg艂am teraz zm臋czenie i zastanowi艂am si臋, jak wielkiego wysi艂ku wymaga艂a od m艂odej czarownicy koordynacja tego aktu czarostwa.

Patsy, Terry, Bob i Amelia zacz臋li unisono wypowiada膰 nast臋pne zakl臋cie. Najs艂abszym ogniwem zespo艂u by艂a chyba Terry. Ma艂a czarownica o okr膮g艂ej twarzy poci艂a si臋 obficie i dygota艂a, usi艂uj膮c dotrzyma膰 kroku pozosta艂ym. Widok jej napi臋tej twarzy zmartwi艂 mnie.

- Spokojnie, spokojnie! - nawo艂ywa艂a Amelia, gdy偶 zauwa偶y艂a te same oznaki.

Potem ca艂a czw贸rka wznowi艂a 艣piewn膮 recytacj臋, a Terry zacz臋艂a sobie radzi膰 nieco lepiej. Ju偶 nie by艂a tak zdesperowana.

- Teraz... Powoli... - poleci艂a Amelia i czarownice zwolni艂y tempo.

Samoch贸d pojawi艂 si臋 ponownie w bramie, tym razem „przeje偶d偶aj膮c" przez cia艂o Sigeberta, kt贸ry wcze艣niej widocznie zrobi艂 krok do przodu - podejrzewa艂am, 偶e prawdopodobnie chcia艂 lepiej widzie膰 Terry. Pojazd zatrzyma艂 si臋 nagle.

Ze 艣rodka wypad艂a Hadley. P艂aka艂a, i to ju偶 chyba od d艂u偶szego czasu, tak przynajmniej pomy艣la艂am, gdy spojrza艂am na jej twarz. Od strony kierowcy wysiad艂 Jake Purifoy i zatrzyma艂 si臋 z r臋koma na szczycie drzwi. Ponad dachem auta powiedzia艂 co艣 do Hadley.

Po raz pierwszy przem贸wi艂 osobisty ochroniarz kr贸lowej.

- Hadley, musisz przesta膰 - powiedzia艂 Andre, czytaj膮c z ust. - Ludzie zauwa偶膮 i nowy kr贸l b臋dzie musia艂 co艣 z tym zrobi膰. To zazdro艣nik, wiesz o tym? Nie zale偶y mu... - W tym momencie Andre straci艂 w膮tek i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Nie zale偶y mu na zachowaniu twarzy - doko艅czy艂.

Wszyscy wpatrywali艣my si臋 w niego bez s艂owa, zdumieni jego umiej臋tno艣ciami.

Ochroniarz kr贸lowej przeni贸s艂 teraz wzrok na ektoplazmatyczn膮 Hadley.

- Ale Jake... - powiedzia艂 Andre - ...nie potrafi臋 tego znie艣膰. Wiem, 偶e kr贸lowa musi to zrobi膰 z powod贸w politycznych, ale ona po prostu mnie odsy艂a! Nie mog臋 tego wytrzyma膰.

Czyli 偶e Andre umia艂 czyta膰 z ust. Nawet z ektoplazmatycznych.

- Hadley - przem贸wi艂 ponownie ochroniarz - wejd藕 na g贸r臋 i prze艣pij si臋 z tym. Nie mo偶esz i艣膰 na 艣lub, skoro zamierzasz robi膰 sceny. Wiesz, 偶e w贸wczas postawi艂aby艣 kr贸low膮 w trudnej sytuacji i zepsu艂aby艣 ceremoni臋. Gdyby do tego dosz艂o, m贸j szef by mnie zabi艂. Ten 艣lub jest najwi臋kszym wydarzeniem, przy jakim kiedykolwiek pracowali艣my.

U艣wiadomi艂am sobie, 偶e Jake m贸wi o Quinnie! Jake Purifoy by艂 tym zaginionym pracownikiem, o kt贸rym wspomnia艂 Quinn!

- Nie mog臋 tego znie艣膰 - powt贸rzy艂a Hadley. Krzycza艂a, widzia艂am po tym, jak jej usta si臋 porusza艂y, na szcz臋艣cie jednak Andre nie widzia艂 potrzeby imitowania podniesionego g艂osu. Strasznie by艂o s艂ysze膰 s艂owa wychodz膮ce z jego ust. - Zrobi艂am co艣 strasznego!

Melodramatyczna fraza zabrzmia艂a bardzo dziwnie wypowiedziana monotonnym g艂osem Andre.

Hadley wbieg艂a po schodach i Terry automatycznie zesz艂a jej z drogi. Kuzynka otworzy艂a kluczem (ju偶 otwarte) drzwi i wpad艂a do mieszkania. Odwr贸cili艣my si臋 i patrzyli艣my na Jake'a. Purifoy westchn膮艂, wyprostowa艂 si臋 i odszed艂 od samochodu, kt贸ry oczywi艣cie znikn膮艂. Otworzy艂 telefon kom贸rkowy i wystuka艂 numer. Rozmawia艂 nieca艂膮 minut臋, nie czekaj膮c na odpowied藕, wi臋c podejrzewa艂am, 偶e nagrywa艂 si臋 na sekretark臋 automatyczn膮 albo poczt臋 g艂osow膮.

- Szefie - czyta艂 Andre z jego ust - moim zdaniem b臋d膮 k艂opoty. Przyjaci贸艂ka kr贸lowej nie zdo艂a nad sob膮 panowa膰 w wielki dzie艅.

O m贸j Bo偶e, powiedz mi, 偶e Quinn nie kaza艂 zabi膰 Hadley! - pomy艣la艂am, czuj膮c na t臋 my艣l przyp艂yw md艂o艣ci.

Jednak偶e, zanim my艣l uformowa艂a si臋 w pe艂ni, Jake podszed艂 do ty艂u auta, kt贸re pojawi艂o si臋 ponownie, gdy musn膮艂 mask臋. M臋偶czyzna przesun膮艂 r臋k膮 czule po baga偶niku, podchodz膮c przy okazji do granicy strefy zakl臋cia. Za stref膮 znajdowa艂a si臋 brama, z kt贸rej nagle wysun臋艂a si臋 r臋ka i chwyci艂a Jake'a. Reszty cia艂a porywacza nie widzieli艣my, poniewa偶 nie wszed艂 w stref臋; pojawi艂a si臋 tylko r臋ka, kt贸ra niespodziewanie zmaterializowa艂a si臋 znik膮d i z艂apa艂a nieszcz臋snego, nie艣wiadomego niczego wilko艂aka. Akcja by艂a przera偶aj膮ca, jak z horroru.

W艂a艣ciwie poczu艂am si臋 jak w jednym z tych koszmar贸w sennych, gdy widzimy, 偶e zbli偶a si臋 zagro偶enie, lecz nie mo偶emy si臋 odezwa膰. 呕adne ostrze偶enia z naszej strony nie mog艂y zmieni膰 tego, co ju偶 si臋 zdarzy艂o. Byli艣my wszyscy w szoku. Bracia Bertowie krzyczeli, Jade Flower wyci膮gn臋艂a miecz ruchem tak szybkim, 偶e nawet go nie zauwa偶y艂am, a kr贸lowa otworzy艂a usta.

Widzieli艣my jedynie stopy Jake'a, kopi膮ce niewidocznego przeciwnika. A chwil臋 p贸藕niej le偶a艂y bez ruchu.

Wszyscy stali艣my i gapili艣my si臋 na siebie - wszyscy, nawet czarownice, kt贸re traci艂y koncentracj臋, a偶 dziedziniec zacz臋艂a wype艂nia膰 mg艂a.

- Czarownice! - zawo艂a艂a Amelia szorstko. - Z powrotem do pracy!

W jednej chwili powietrze si臋 oczy艣ci艂o. Niestety, stopy Jake'a pozosta艂y nieruchome, a minut臋 p贸藕niej ich kontury zacz臋艂y si臋 zaciera膰. Jake stopniowo zanika艂, tak jak wszystkie inne nieo偶ywione obiekty. A jednak po kilku sekundach na balkonie pojawi艂a si臋 moja kuzynka. Patrzy艂a w d贸艂. Min臋 mia艂a powa偶n膮 i zatroskan膮. S艂ysza艂a wszystko. Odnotowali艣my moment, kiedy zobaczy艂a cia艂o i zbieg艂a po schodach z i艣cie wampirz膮 pr臋dko艣ci膮. Przeskoczy艂a bram臋 i znikn臋艂a nam z oczu, po chwili jednak wr贸ci艂a, ci膮gn膮c cia艂o za nogi. Dop贸ki go dotyka艂a, by艂o widoczne, tak jak wcze艣niej st贸艂 czy fotel. Potem pochyli艂a si臋 nad zw艂okami i teraz zobaczyli艣my, 偶e Jake ma ogromn膮 ran臋 w szyi. Mnie ten widok przyprawi艂 o md艂o艣ci, chocia偶 musz臋 wam powiedzie膰, 偶e przygl膮daj膮ce si臋 wampiry mia艂y zupe艂nie inne odczucia - nie wydawa艂y si臋 zra偶one, raczej zauroczone.

Ektoplazmatyczna Hadley rozejrza艂a si臋 wok贸艂 siebie, maj膮c nadziej臋 na jak膮艣 pomoc, lecz 偶adna nie nadesz艂a. Kuzynka wygl膮da艂a na straszliwie niepewn膮. Jej palce ani na moment nie opu艣ci艂y szyi Jake'a; wci膮偶 szuka艂y jego pulsu.

Na koniec pochyli艂a si臋 nad nim i co艣 powiedzia艂a.

- To jedyny spos贸b - odczyta艂 Andre z jej ust. - Mo偶esz mnie znienawidzi膰, ale to jedyny spos贸b.

Obserwowali艣my, jak Hadley szarpie sobie k艂ami przegub, a potem przyk艂ada krwawi膮cy nadgarstek do warg Jake'a, patrzy na krew sp艂ywaj膮c膮 do jego ust, przygl膮da si臋 jego powrotowi do przytomno艣ci, a偶 w ko艅cu m臋偶czyzna chwyci艂 j膮 za ramiona i poci膮gn膮艂 ku sobie. Kiedy Hadley zdo艂a艂a si臋 od niego uwolni膰, wygl膮da艂a na kompletnie wyczerpan膮, z kolei Jake chyba mia艂 konwulsje.,

- Wilko艂ak nie b臋dzie dobrym wampirem - szepn膮艂 Sigebert. - Nigdy przedtem nie widzia艂em wilko艂aka, kt贸ry zosta艂 wampirem.

Bez w膮tpienia by艂o to trudne dla biednego Jake'a Purifoya. Teraz, gdy widzia艂am jego cierpienie, zacz臋艂am mu wybacza膰 wszystkie nieprzyjemne zdarzenia, na kt贸re narazi艂 mnie poprzedniego wieczoru. Kuzynka Hadley unios艂a go i wci膮ga艂a po schodach, co jaki艣 czas zatrzymuj膮c si臋 i rozgl膮daj膮c wok贸艂 siebie. Znowu za ni膮 posz艂am, a kr贸lowa niemal depta艂a mi po pi臋tach. Przypatrywa艂y艣my si臋 Hadley, kt贸ra zdj臋艂a z Jake'a podarte ubrania, owin臋艂a jego szyj臋 r臋cznikiem, hamuj膮c krwawienie, a p贸藕niej wepchn臋艂a go do szafy, starannie przykry艂a i zamkn臋艂a dok艂adnie drzwi, tak 偶eby poranne s艂o艅ce nie spali艂o nowego wampira. Nast臋pnie moja kuzynka wrzuci艂a zakrwawiony r臋cznik do kosza na brudn膮 bielizn臋, a innym r臋cznikiem, czystym, wype艂ni艂a szczelin臋 pod drzwiami garderoby, zapewniaj膮c w ten spos贸b Jake'owi ca艂kowite bezpiecze艅stwo.

W ko艅cu usiad艂a w korytarzu i rozmy艣la艂a. Ostatecznie wyj臋艂a kom贸rk臋 i wybra艂a numer.

- Prosi o po艂膮czenie z Waldem - wyja艣ni艂 nam Andre, a gdy usta Hadley znowu zacz臋艂y si臋 porusza膰, doda艂: - Postanowi艂a um贸wi膰 si臋 na nast臋pn膮 noc. Twierdzi, 偶e musi porozmawia膰 z duchem Marie Laveau, o ile duch naprawd臋 si臋 zjawi. T艂umaczy mu, 偶e potrzebuje porady.

Po kr贸tkiej rozmowie Hadley zamkn臋艂a telefon i wsta艂a. Zebra艂a ubranie ekswilko艂aka i wrzuci艂a je do worka na 艣mieci, kt贸ry zawi膮za艂a.

- Trzeba by艂o zabra膰 r贸wnie偶 r臋czniki - doradzi艂am szeptem.

Hadley wyj臋艂a z kieszeni spodni kluczyki od samochodu, po czym zesz艂a po schodach, wsiad艂a do auta i odjecha艂a wraz z workiem na 艣mieci.


ROZDZIA艁 OSIEMNASTY

- Wasza Wysoko艣膰, musimy zrobi膰 przerw臋 - oznajmi艂a Amelia, a kr贸lowa zrobi艂a szybki ruch r臋k膮, kt贸ry m贸g艂 oznacza膰 zgod臋.

Terry by艂a tak wyczerpana, 偶e opiera艂a si臋 ci臋偶ko o por臋cz schod贸w, a stoj膮ca na balkonie Patsy wygl膮da艂a na niemal r贸wnie wyko艅czon膮. M艂okos Bob na poz贸r pozosta艂 niezmieniony, tyle 偶e by艂 na tyle m膮dry, 偶e od pocz膮tku wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzi艂 na le偶aku. Na niemy sygna艂 Amelii zacz臋li odczynia膰 czar, kt贸ry wcze艣niej rzucili, i stopniowo pe艂na grozy atmosfera s艂ab艂a, a偶 wreszcie, zamiast bezradnymi 艣wiadkami magicznej rekonstrukcji zdarze艅 stali艣my si臋 ju偶 tylko niedobran膮 gromad膮 osobliwych istot zebranych na dziedzi艅cu nowoorlea艅skiej kamienicy.

Amelia podesz艂a do naro偶nej skrytki i wyj臋艂a kilka sk艂adanych krzese艂. Sigebert i Wybert nie potrafili rozpracowa膰 „mechanizmu", tote偶 krzes艂a musia艂a rozstawi膰 Amelia z Bobem.

Gdy usiad艂y kr贸lowa i czarownice, zosta艂o jedno krzes艂o wolne, wi臋c zaj臋艂am je, w milczeniu wymieniwszy uprzednio spojrzenia z czworgiem wampir贸w.

- Wiemy zatem, co zdarzy艂o si臋 nast臋pnej nocy - zauwa偶y艂am znu偶onym tonem.

Czu艂am si臋 troch臋 g艂upio w eleganckiej sukience i sanda艂kach na wysokim obcasie. Ch臋tnie przebra艂abym si臋 w zwyk艂e ciuchy.

- Och, wybacz, mo偶e ty wiesz, ale reszta z nas nie ma poj臋cia, a chcieliby艣my si臋 dowiedzie膰 - wytkn膮艂 mi Bob.

Wydawa艂 si臋 niepomny faktu, 偶e w obecno艣ci kr贸lowej powinien trz膮艣膰 portkami.

By艂o co艣 sympatycznego w tym m艂odziutkim czarowniku. Zreszt膮, ca艂a czw贸rka pracowa艂a ci臋偶ko, tote偶, skoro pragn臋li pozna膰 reszt臋 historii, nie widzia艂am powodu, by im tego odm贸wi膰. Kr贸lowa r贸wnie偶 si臋 nie sprzeciwia艂a. Nawet Jade Flower, kt贸ra wcze艣niej schowa艂a miecz do pochwy, patrzy艂a z niejakim zainteresowaniem.

- Nast臋pnej nocy Waldo zwabi艂 Hadley na cmentarz opowie艣ci膮 o grobie Marie Laveau i wampirzej tradycji, zgodnie z kt贸r膮 nieumar艂y mo偶e wywo艂a膰 ducha osoby nie偶yj膮cej... w tym przypadku ducha samej kap艂anki voodoo, Marie Laveau. Hadley s膮dzi艂a, 偶e Marie potrafi jej odpowiedzie膰 na pewne pytania, a Waldo zapewnia艂, 偶e duchy posiadaj膮 takie umiej臋tno艣ci, je艣li tylko odprawi si臋 w艂a艣ciwy rytua艂. Chocia偶 Waldo w rozmowie ze mn膮 poda艂 rzekom膮 przyczyn臋, dla kt贸rej Hadley zgodzi艂a si臋 odprawi膰 wraz z nim ten rytua艂, teraz wiem, 偶e k艂ama艂, osobi艣cie potrafi臋 jednak wymy艣li膰 szereg innych powod贸w, dla kt贸rych mog艂aby zgodzi膰 si臋 p贸j艣膰 z nim na cmentarz 艣wi臋tego Ludwika - doda艂am.

Kr贸lowa skin臋艂a g艂ow膮.

- Uwa偶am, 偶e prawdopodobnie chcia艂a si臋 dowiedzie膰, jakim wampirem b臋dzie Jake po przebudzeniu - ci膮gn臋艂am. - Pewnie zamierza艂a spyta膰, co ma z nim zrobi膰. Widzieli艣cie, 偶e nie chcia艂a pozwoli膰 mu umrze膰, z drugiej strony, nie zamierza艂a przyzna膰 si臋 nikomu, 偶e stworzy艂a wampira, szczeg贸lnie z wilko艂aka.

Wszyscy uwa偶nie mnie s艂uchali. Sigebert i Wybert kucali po bokach kr贸lowej, absolutnie poch艂oni臋ci moj膮 opowie艣ci膮. Pewnie czuli si臋 jak dzieci w kinie.

Czarownice i czarownik wygl膮dali na 偶ywo zaciekawionych t艂em zdarze艅, kt贸rych w艂a艣nie byli 艣wiadkami. Jade Flower niemal nie odrywa艂a ode mnie wzroku. Jedynie Andre wydawa艂 si臋 niezainteresowany i wr贸ci艂 do pracy ochroniarza, nieprzerwanie wpatruj膮c si臋 uwa偶nie to w dziedziniec, to w niebo.

- Istnieje r贸wnie偶 mo偶liwo艣膰, 偶e Hadley chcia艂a spyta膰 ducha, jak odzyska膰 uczucia kr贸lowej. Bez urazy, madame - doda艂am szybko, zbyt p贸藕no przypominaj膮c sobie, 偶e Sophie - Anne siedzi ledwie metr ode mnie na sk艂adanym krze艣le, z kt贸rego wci膮偶 jeszcze nikt nie odci膮艂 plastikowej przywieszki z cen膮 z Wal - Martu.

Kr贸lowa niedbale zamacha艂a r臋k膮. By艂a tak g艂臋boko zatopiona w my艣lach, 偶e nie mia艂am pewno艣ci, czy w og贸le mnie s艂yszy.

- Zatem to nie Waldo osuszy艂 Jake'a Purifoya - odezwa艂a si臋 nagle ku mojemu zaskoczeniu. - Kiedy uda艂o mu si臋 zabi膰 Hadley i poinformowa艂 mnie o jej 艣mierci, obwiniaj膮c o morderstwo Bractwo S艂o艅ca, nie zdo艂a艂 przewidzie膰, 偶e ta sprytna czarownica bardzo dos艂ownie wykona moje polecenie szczelnego zamkni臋cia mieszkania i nawet skorzysta z zakl臋cia zatrzymania. Waldo mia艂 plan, lecz plan mia艂 r贸wnie偶 ten, kto zabi艂 Jake'a. Mo偶e ta osoba chcia艂a obci膮偶y膰 odpowiedzialno艣ci膮 twoj膮 kuzynk臋 za 艣mier膰 Jake'a i jego odrodzenie... co skaza艂oby j膮 na aresztowanie i pobyt w celi dla wampir贸w. Mo偶e morderca s膮dzi艂, 偶e Jake zabije Hadley, kiedy zbudzi si臋 za trzy dni... I prawdopodobnie dok艂adnie tak 藕le by si臋 to dla niej sko艅czy艂o.

Amelia pr贸bowa艂a wygl膮da膰 skromnie, ale nieszczeg贸lnie jej si臋 to udawa艂o. Nie mia艂a w艂a艣ciwie powod贸w do dumy, gdy偶 rzuci艂a czar na apartament tylko po to, 偶eby nic si臋 w 艣rodku nie zepsu艂o i nie 艣mierdzia艂o, gdy w ko艅cu przyjad臋 i otworz臋 drzwi. Wiedzia艂a o tym ona, wiedzia艂am i ja. Niemniej jednak du偶o potrafi艂a jako czarownica i nie zamierza艂am jej krytykowa膰.

A jednak nie sta艂a twardo na ziemi.

- Mo偶e - oznajmi艂a beztrosko - kto艣 zap艂aci艂 Waldowi za usuni臋cie Hadley... w taki czy inny spos贸b.

Musia艂am natychmiast zablokowa膰 umys艂 przed nap艂ywem my艣li innych os贸b, poniewa偶 w tym momencie wszystkie czarownice zacz臋艂y naraz tak straszliwie panikowa膰, 偶e trudno by艂o wytrzyma膰 w ich towarzystwie. Wiedzia艂y, 偶e s艂owa Amelii wstrz膮sn膮 kr贸low膮, a kiedy kr贸lowa Luizjany si臋 zdenerwuje, nikomu nie wyjdzie to na dobre.

Kr贸lowa rzeczywi艣cie zerwa艂a si臋 gwa艂townie z krzes艂a, wi臋c i my wszyscy zacz臋li艣my wstawa膰, po艣piesznie i niezdarnie. Poniewa偶 Amelia siedzia艂a na stopach, mia艂a najwi臋ksze trudno艣ci ze wstaniem. Mia艂a za swoje! Jade Flower odesz艂a par臋 krok贸w od pozosta艂ych wampir贸w - mo偶e chcia艂a mie膰 wi臋cej miejsca, na wypadek gdyby musia艂a zamachn膮膰 si臋 mieczem. Opr贸cz mnie ten ruch zauwa偶y艂 jedynie Andre, tote偶 od razu skupi艂 wzrok na stra偶niczce kr贸la.

Nie wiem, co by si臋 dzia艂o dalej, gdyby akurat przez bram臋 nie wjecha艂 wielkim czarnym autem Quinn.

Wysiad艂 z samochodu, zignorowa艂 moich trwaj膮cych w napi臋ciu towarzyszy i bez wahania ruszy艂 energicznym krokiem po 偶wirze, prosto do mnie. Niedba艂ym ruchem obj膮艂 mnie, pochyli艂 si臋 i delikatnie mnie poca艂owa艂. Nie umiem por贸wnywa膰 poca艂unk贸w. Ka偶dy m臋偶czyzna ca艂uje inaczej, prawda? Ale spos贸b ca艂owania wiele m贸wi o charakterze ca艂uj膮cego. Quinn poca艂owa艂 mnie tak, jakby艣my prowadzili rozmow臋.

- Kochanie - zagai艂. - Czy zjawiam si臋 w por臋? I co ci si臋 sta艂o w rami臋?

Wszyscy troch臋 si臋 odpr臋偶yli. Przedstawi艂am Quinna zgromadzonym na dziedzi艅cu osobom. Quinn zna艂 wszystkie wampiry, lecz nie spotka艂 nigdy 偶adnej z czarownic ani czarownika. Odszed艂 ode mnie, by si臋 przywita膰. Patsy i Amelia najwyra藕niej s艂ysza艂y o nim wcze艣niej i ogromnie stara艂y si臋 udawa膰, 偶e wcale nie zrobi艂 na nich wra偶enia.

Postanowi艂am zrzuci膰 z serca nieco ci臋偶aru i opowiedzie膰 mu o ca艂ej sytuacji wprost.

- Zosta艂am ugryziona w rami臋, Quinnie - zacz臋艂am.

Tygryso艂ak czeka艂 na dalszy ci膮g, koncentruj膮c si臋 na mojej twarzy.

- Ugryz艂 mnie... Obawiam si臋, 偶e wiemy, co si臋 sta艂o z twoim pracownikiem. Nazywa艂 si臋 Jake Purifoy, prawda.

- Co takiego?!

W jaskrawych 艣wiat艂ach dziedzi艅ca zobaczy艂am na twarzy Quinna ostro偶no艣膰 i rezerw臋. Wiedzia艂, 偶e teraz dowie si臋 czego艣 z艂ego. Zreszt膮, pewnie ka偶dy domy艣la艂by si臋 tego, widz膮c zebrane towarzystwo.

- Wyssano go z krwi i pozostawiono tu, na dziedzi艅cu. Chc膮c mu ratowa膰 偶ycie, Hadley przemieni艂a go... w wampira.

Quinn przez kilka sekund chyba nie rozumia艂. Obserwowa艂am, jak powoli zaczyna pojmowa膰 ogrom tego, co przytrafi艂o si臋 Jake'owi Purifoyowi. Pokerowego oblicza pozazdro艣ci艂by mu w tej chwili niejeden hazardzista. Przy艂apa艂am si臋 na pro艣bie do losu - mia艂am nadziej臋, 偶e na mnie Quinn nigdy nie b臋dzie patrzy艂 w taki spos贸b.

- Przemiana zosta艂a dokonana bez zgody wilko艂aka! - o艣wiadczy艂a kr贸lowa. - Nie w膮tpi臋, 偶e gdyby Jake mia艂 wyb贸r, nigdy nie zgodzi艂by zosta膰 jednym z nas.

Jej ton wyda艂 mi si臋 troch臋 rozdra偶niony, co wcale mnie nie zaskoczy艂o. Wilko艂aki i wampiry traktuj膮 si臋 z ledwie skrywan膮 odraz膮 i tylko 艣wiadomo艣膰, 偶e powinny jednoczy膰 si臋 przeciwko ludziom, nie przemienia tego uczucia w otwart膮 wojn臋.

- By艂em u ciebie w domu - stwierdzi艂 nieoczekiwanie Quinn. - Jecha艂em tutaj poszuka膰 Jake'a i po drodze chcia艂em sprawdzi膰, czy wr贸ci艂a艣 ju偶 z Nowego Orleanu. Kto spali艂 demona na twoim podje藕dzie?

- Kto艣 zabi艂 Gladiol臋, pos艂ank臋 kr贸lowej, kt贸ra przyby艂a przekaza膰 mi pewn膮 wiadomo艣膰 - odpar艂am.

Dostrzeg艂am zamieszanie w艣r贸d otaczaj膮cych mnie wampir贸w. Kr贸lowa niew膮tpliwie wiedzia艂a o 艣mierci Gladioli; pan Cataliades na pewno jej powiedzia艂. Nikt inny jednak nie s艂ysza艂 o tym zdarzeniu.

- Wiele os贸b umiera na twoim podw贸rku, kochanie - zauwa偶y艂 Quinn do艣膰 oboj臋tnie.

Nie dziwi艂am si臋, 偶e w tym momencie uwa偶a 艣mier膰 demonki za spraw臋 drugorz臋dn膮.

- Zaledwie dwie - broni艂am si臋, chocia偶 musia艂am przez chwil臋 si臋 zastanowi膰 i policzy膰, ile ich by艂o. - Nie powiedzia艂abym, 偶e to tak wiele.

Naturalnie, gdyby doda膰 osoby, kt贸re umar艂y w domu... Szybko porzuci艂am te smutne my艣li.

- Wiesz co? - zacz臋艂a Amelia. - My艣l臋, 偶e my, czarownice, przejdziemy si臋 teraz do pizzerii na rogu Chloe i Justine. Wi臋c je艣li b臋dziesz nas potrzebowa艂a, tam nas znajdziesz. Prawda, czarownice?

Bob, Patsy i Terry ruszyli do bramy szybciej, ni偶 podejrzewa艂am, 偶e potrafi膮 si臋 przemieszcza膰, a poniewa偶 wampiry nie otrzyma艂y 偶adnego sygna艂u od kr贸lowej, rozst膮pi艂y si臋 i pozwoli艂y im odej艣膰. Jako 偶e Amelia nie potrudzi艂a si臋, by wr贸ci膰 po torebk臋, 偶ywi艂am nadziej臋, 偶e ma w jednej kieszeni pieni膮dze, a w drugiej klucze. Hmm...

Prawie 偶a艂owa艂am, 偶e nie mog臋 p贸j艣膰 z nimi. Ale, ale! Dlaczego niby nie mog艂am? Popatrzy艂am t臋sknie na bram臋, lecz Jade Flower stan臋艂a mi na drodze i jawnie si臋 na mnie gapi艂a. Jej oczy wygl膮da艂y jak czarne dziury w okr膮g艂ej twarzy. Ta kobieta ani troch臋 mnie nie lubi艂a. Andre, Sigebert i Wybert nie mieli mi na pewno nic do zarzucenia, a Rasul nawet ch臋tnie sp臋dzi艂by ze mn膮 godzink臋 w mie艣cie, ale nie Jade Flower, kt贸ra z przyjemno艣ci膮 rozp艂ata艂aby mi g艂ow臋 mieczem i posz艂a dalej.

Nie potrafi艂am czyta膰 w my艣lach wampirom (och, uda艂o mi si臋 to ledwie kilka razy i nigdy, przenigdy nie przyzna艂abym si臋 do tego 偶adnemu nieumar艂emu), umia艂am jednak interpretowa膰 j臋zyk cia艂a, a w jej oczach widzia艂am nienawi艣膰.

Nie zna艂am powodu jej wrogo艣ci, zreszt膮 uzna艂am, 偶e akurat teraz przyczyny animozji nie maj膮 znaczenia.

Kr贸lowa milcza艂a i rozmy艣la艂a.

- Rasul - powiedzia艂a w ko艅cu - nied艂ugo pojedziemy do domu.

Rasul pok艂oni艂 si臋 i odszed艂 do samochodu.

- Panno Stackhouse. - Sophie - Anne spojrza艂a na mnie. Jej oczy l艣ni艂y niczym kule czarnego obsydianu. Wzi臋艂a mnie za r臋k臋 i razem wesz艂y艣my po schodach do mieszkania Hadley. Andre wl贸k艂 si臋 za nami niczym puszczona lu藕no smycz za psem. Przez ca艂y czas walczy艂am z nieroztropnym impulsem wyszarpni臋cia d艂oni z r臋ki kr贸lowej, chocia偶 r臋ka by艂a ch艂odna, sucha i silna, a Sophie - Anne stara艂a si臋 pami臋ta膰, by nie 艣ciska膰 mojej zbyt mocno. Przebywanie tak blisko tak staro偶ytnej wampirzycy sprawia艂o, 偶e ca艂e moje cia艂o dr偶a艂o jak struna skrzypiec. Nie wiem, jak Hadley to znosi艂a.

Kr贸lowa wprowadzi艂a mnie do apartamentu kuzynki i zamkn臋艂a za nami drzwi, chocia偶 nie przypuszcza艂am, by ktokolwiek by艂 w stanie nas pods艂ucha膰 - nawet istoty o tak 艣wietnym s艂uchu jak znajduj膮ce si臋 na dziedzi艅cu wampiry. Po jej pierwszych s艂owach wiedzia艂am jednak, 偶e pragn臋艂a mie膰 pewno艣膰.

- Nie zdradzisz nikomu tego, co ci teraz powiem.

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮, oniemia艂a z l臋ku.

- Zacz臋艂am moje 偶ycie na p贸艂nocy kraju, kt贸ry sta艂 si臋 p贸藕niej Francj膮. By艂o to oko艂o... mniej wi臋cej tysi膮c sto lat temu.

Prze艂kn臋艂am 艣lin臋.

- Nie wiem oczywi艣cie dok艂adnie, gdzie to by艂o, my艣l臋 jednak, 偶e w Lotaryngii. W ubieg艂ym stuleciu pr贸bowa艂am odszuka膰 miejsce, w kt贸rym sp臋dzi艂am pierwsze dwana艣cie lat 偶ycia, nie znalaz艂abym go jednak chyba nawet w贸wczas, gdyby od tego zale偶a艂 m贸j los. - Za艣mia艂a si臋 chrapliwie. - Moja matka by艂a 偶on膮 najzamo偶niejszego cz艂owieka w mie艣cie, co oznacza, 偶e mia艂 dwie 艣winie wi臋cej ni偶 najbogatszy z pozosta艂ych. Nosi艂am wtedy imi臋 Judith. - Strasznie si臋 stara艂am nie wygl膮da膰 na zaszokowan膮, a jedynie na zainteresowan膮, ale musia艂am toczy膰 ze sob膮 prawdziw膮 walk臋. - Kiedy mia艂am jakie艣 dziesi臋膰 czy dwana艣cie lat, zdaje mi si臋, 偶e wst膮pi艂 do nas z drogi jaki艣 handlarz. Od sze艣ciu miesi臋cy nie widzieli艣my wtedy nowej twarzy, byli艣my wi臋c podekscytowani. - Nie u艣miechn臋艂a si臋 na t臋 my艣l, nie wygl膮da艂a te偶 jakby pami臋ta艂a w praktyce to uczucie radosnego podniecenia; wiedzia艂a jedynie, 偶e istnia艂o. Unios艂a r臋ce, po czym je opu艣ci艂a, raz i powoli. - 脫w domokr膮偶ca przyni贸s艂 chorob臋, kt贸rej dot膮d nie znali艣my. Teraz przypuszczam, 偶e by艂a to jaka艣 odmiana grypy. W ci膮gu dw贸ch tygodni, kt贸re min臋艂y od jego wizyty w naszym mie艣cie, zmarli wszyscy mieszka艅cy poza mn膮 i nieco starszym ode mnie ch艂opcem.

Umilk艂a.

Obie si臋 zamy艣li艂y艣my. To znaczy, ja rozmy艣la艂am, a kr贸lowa zapewne wspomina艂a. A Andre? Mo偶e zastanawia艂 si臋 nad cen膮 banan贸w w Gwatemali?

- Ten ch艂opiec, Clovis, nie przepada艂 za mn膮 - podj臋艂a kr贸lowa. - Zapomnia艂am dlaczego. Nasi ojcowie... nie pami臋tam. Pewnie sprawy potoczy艂yby si臋 inaczej, gdyby mnie lubi艂. A tak... po prostu mnie zgwa艂ci艂, a potem zabra艂 do s膮siedniego miasta, gdzie zacz膮艂 oferowa膰 moje wdzi臋ki, przyjmuj膮c za moje us艂ugi pieni膮dze albo jedzenie. Chocia偶 grypa panowa艂a w ca艂ym regionie, my dwoje nigdy nie zachorowali艣my.

Usi艂owa艂am patrze膰 wsz臋dzie tylko nie na ni膮.

- Dlaczego nie patrzysz mi w oczy? - zapyta艂a. Kiedy opowiada艂a, jej akcent i dob贸r s艂贸w zmienia艂y si臋, jak gdyby dopiero uczy艂a si臋 angielskiego.

- Wsp贸艂czuj臋 ci - wyja艣ni艂am.

Nacisn臋艂a g贸rnymi z臋bami doln膮 warg臋 i wyda艂a odg艂os, kt贸ry zabrzmia艂 jak „fffft!".

- Nie martw si臋 - powiedzia艂a. - Poniewa偶 p贸藕niej, gdy nocowali艣my w lesie, ch艂opaka dopad艂 wampir.

Odnios艂am wra偶enie, 偶e to wspomnienie sprawia jej przyjemno艣膰. Ale偶 moment na snucie wspomnie艅, niech to szlag.

- Wampir by艂 bardzo g艂odny i zacz膮艂 od Clovisa, bo by艂 wi臋kszy. Kiedy z nim sko艅czy艂, odczeka艂 minut臋, przyjrza艂 mi si臋 i chyba pomy艣la艂, 偶e mi艂o by by艂o mie膰 towarzyszk臋. Na imi臋 mia艂 Alain. Przez jakie艣 trzy lata lub d艂u偶ej podr贸偶owa艂am wraz z nim. Wampiry 偶y艂y w贸wczas oczywi艣cie sekretnym 偶yciem. M贸wi艂y sobie o nich jedynie stare kobiety przy ogniskach. A Alain umia艂 偶y膰 w ten spos贸b. By艂 ksi臋dzem i bardzo lubi艂 zaskakiwa膰 innych ksi臋偶y w nocy, gdy spali.

U艣miechn臋艂a si臋 z rozrzewnieniem.

Odkry艂am, 偶e moje wsp贸艂czucie dla niej s艂abnie.

- Stale obiecywa艂, 偶e zrobi ze mnie wampirzyc臋, a ja naturalnie chcia艂am by膰 taka jak on. Pragn臋艂am si艂y.

Spojrza艂a na mnie.

Z zapa艂em pokiwa艂am g艂ow膮. Tak, potrafi艂am zrozumie膰 jej pragnienie.

- Ale kiedy potrzebowa艂 pieni臋dzy na ubrania i jedzenie dla mnie, traktowa艂 mnie tak samo jak Clovis, czyli mnie sprzedawa艂. Wiedzia艂, 偶e gdybym by艂a wampirzyc膮, m臋偶czy藕ni zauwa偶yliby, jak zimne jest moje cia艂o, wiedzia艂 te偶, 偶e pewnie bym ich wtedy k膮sa艂a i nic by nie zarobi艂. Mnie jednak zaczyna艂o m臋czy膰 to, 偶e nie dotrzymuje obietnicy.

Skin臋艂am g艂ow膮, daj膮c do zrozumienia, 偶e s艂ucham. I s艂ucha艂am, chocia偶 w g艂臋bi duszy zastanawia艂am si臋, do czego, cholera, ten monolog ma prowadzi膰 i dlaczego akurat mnie Sophie - Anne opowiada t臋 fascynuj膮c膮 i przygn臋biaj膮c膮 histori臋.

- Potem, pewnej nocy weszli艣my do wioski, kt贸rej w贸dz zna艂 Alaina i wiedzia艂, 偶e jest wampirem. G艂upi Alain zapomnia艂, 偶e gdy by艂 w tej osadzie wcze艣niej, osuszy艂 z krwi 偶on臋 tego wodza! Dlatego, ledwie si臋 pojawili艣my, mieszka艅cy dopadli Alaina i zwi膮zali go srebrnym 艂a艅cuchem. Powiem ci, 偶e nie wiem, sk膮d wzi臋li srebrny 艂a艅cuch w tak ma艂ej wiosce... Wrzucili wampira do chaty, gdzie zamierzali zatrzyma膰 go do czasu, a偶 wr贸ci ich duchowny. P贸藕niej planowali jak膮艣 ko艣cieln膮 ceremoni臋 w 艣wietle dziennym, na s艂o艅cu... To jednak by艂a biedna wioska, wi臋c chc膮c zapanowa膰 nad Alainem, mieszka艅cy zebrali ca艂e srebro i ca艂y czosnek, jaki posiadali. - Kr贸lowa zachichota艂a. - Wiedzieli, 偶e jestem istot膮 ludzk膮, kt贸r膮 on wykorzystywa艂 seksualnie - podj臋艂a - tote偶 mnie nie zwi膮zali. Rodzina wodza zastanawia艂a si臋, czy zrobi膰 ze mnie swoj膮 niewolnic臋, poniewa偶 stracili przecie偶 jedn膮 z kobiet, t臋, kt贸r膮 wyssa艂 do cna. Domy艣la艂am si臋, co by to oznacza艂o...

Na widok wyrazu jej twarzy kraja艂o mi si臋 serce, a r贸wnocze艣nie ta mina mrozi艂a mi krew w 偶y艂ach.

Znieruchomia艂am i czeka艂am na dalszy ci膮g.

- Tej nocy wyj臋艂am kilka s艂abych desek z tylnej 艣ciany chaty i wczo艂ga艂am si臋 do 艣rodka. Powiedzia艂am Alainowi, 偶e je艣li zmieni mnie w wampirzyc臋, uwolni臋 go. Negocjowali艣my przez d艂ugi czas, a偶 wreszcie wyrazi艂 zgod臋. Wykopa艂am dziur臋 w pod艂odze, wystarczaj膮co du偶膮, by pomie艣ci艂a moje cia艂o. Zaplanowali艣my, 偶e Alain osuszy mnie i ukryje pod siennikiem, na kt贸rym le偶a艂, jak najdok艂adniej wyg艂adzaj膮c ziemi臋. Mimo 艂a艅cuch贸w m贸g艂 si臋 porusza膰 i zrobi膰 co艣 takiego. Trzeciej nocy mia艂am si臋 przebudzi膰, rozerwa膰 艂a艅cuch i wyrzuci膰 czosnek, chocia偶 pali艂by mi r臋ce. Potem planowali艣my uciec. - G艂o艣no si臋 roze艣mia艂a. - Niestety, ksi膮dz wr贸ci艂 przed up艂ywem trzech dni. Zanim wydosta艂am si臋 spod siennika, spalone na popi贸艂 cia艂o Alaina poni贸s艂 ju偶 wiatr. Okaza艂o si臋, 偶e chata nale偶a艂a do starego ksi臋dza i w艂a艣nie on opowiedzia艂 mi, co si臋 zdarzy艂o.

Mia艂am wra偶enie, 偶e znam puent臋 tej historii.

- W porz膮dku - mrukn臋艂am szybko. - Zgaduj臋, 偶e 贸w stary ksi膮dz sko艅czy艂 jako tw贸j pierwszy posi艂ek.

- Ale偶 nie - odpar艂a Sophie - Anne, niegdy艣 Judith. - Powiedzia艂am mu, 偶e jestem anio艂em 艣mierci i 偶e przysz艂am po niego, gdy偶 prowadzi艂 cnotliwe 偶ycie.

Zwa偶ywszy stan, w jakim by艂 po przebudzeniu Jake Purifoy, potrafi艂am doceni膰, jak wielki i bolesny musia艂 by膰 to wysi艂ek dla nowej wampirzycy.

- Co potem zrobi艂a艣? - spyta艂am.

- Po kilku latach spotka艂am podobn膮 do siebie sierot臋, kt贸ra, tak jak ja, wa艂臋sa艂a si臋 po lesie - odpar艂a, odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na swojego ochroniarza. - Od tego czasu jeste艣my razem.

Doczeka艂am si臋 wreszcie 艣ladu ekspresji na pozbawionej zmarszczek twarzy Andre - m臋偶czyzna popatrzy艂 na swoj膮 pani膮 z ca艂kowitym oddaniem.

- Tak jak ja, by艂 zmuszany do r贸偶nych... rzeczy - kontynuowa艂a cicho. - Ale zaj臋艂am si臋 jego prze艣ladowc膮.

Poczu艂am, jak po kr臋gos艂upie przebiega mi zimny dreszcz. Nie wymy艣li艂abym w tym momencie 偶adnej riposty, nawet gdyby艣cie s艂ono mi za to zap艂acili.

- Pow贸d, dla kt贸rego nudz臋 ciebie moj膮 star膮 histori膮 - wyja艣ni艂a w ko艅cu kr贸lowa, otrz膮saj膮c si臋 ze wspomnie艅 - jest prosty. Chc臋 wyja艣ni膰 ci, dlaczego wzi臋艂am Hadley pod swoje skrzyd艂a. Podobnie jak nas, twoj膮 kuzynk臋 kto艣 molestowa艂. Jej stryjeczny dziadek. Czy molestowa艂 r贸wnie偶 ciebie?

Kiwn臋艂am g艂ow膮. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e dra艅 dobiera艂 si臋 tak偶e do Hadley! W moim przypadku nie posun膮艂 si臋 do faktycznej penetracji tylko dlatego, 偶e w mi臋dzyczasie umarli moi rodzice i zamieszka艂am z babci膮. Rodzice nie wierzyli w moje opowie艣ci, babci臋 jednak zdo艂a艂am przekona膰, 偶e m贸wi臋 prawd臋, jeszcze zanim jako dziewi臋ciolatka dosta艂am pierwsz膮 miesi膮czk臋 i m臋偶czyzna wyczu艂, 偶e dojrza艂am. Hadley by艂a oczywi艣cie ode mnie starsza, wi臋c w jej przypadku najwyra藕niej sytuacja by艂a znacznie bardziej dramatyczna. Tak, widzia艂am teraz, 偶e 艂膮czy艂o nas wi臋cej, ni偶 kiedykolwiek przypuszcza艂am.

- Przykro mi, nie wiedzia艂am - b膮kn臋艂am. - Dzi臋ki, 偶e mi powiedzia艂a艣.

- Hadley cz臋sto o tobie m贸wi艂a - powiedzia艂a kr贸lowa. Taaa, dzi臋ki, droga kuzynko. Dzi臋ki, 偶e wpakowa艂a艣 mnie w najgorszy... Nie, nie, czekajcie, by艂abym niesprawiedliwa. Odkrycie, 偶e Bill tak strasznie mnie oszuka艂, na pewno nie by艂o najgorsz膮 rzecz膮, jaka kiedykolwiek mi si臋 przytrafi艂a. Chocia偶 bez w膮tpienia zaliczy艂abym je do najgorszych kwestii na mojej osobistej li艣cie...

- Tak w艂a艣nie s艂ysza艂am - odrzek艂am g艂osem ch艂odnym i twardym jak l贸d.

- Zdenerwowa艂a ci臋 informacja, 偶e wys艂a艂am Billa, by ci臋 pozna艂 i sprawdzi艂, czy mo偶esz by膰 dla mnie jako艣 u偶yteczna - o艣wiadczy艂a nagle.

Wzi臋艂am g艂臋boki wdech. Stara艂am si臋 nie zaciska膰 z臋b贸w.

- Nie, nie zdenerwowa艂am si臋 na ciebie. Nie mo偶esz zmieni膰 tego, jaka jeste艣 i kim jeste艣... Poza tym, w og贸le mnie wtedy nie zna艂a艣. - Wzi臋艂am kolejny g艂臋boki wdech. - Wytr膮ci艂a mnie raczej z r贸wnowagi nowina, 偶e Bill, kt贸ry rzeczywi艣cie mnie pozna艂, wykona艂 tw贸j rozkaz w spos贸b tak wyrachowany i z tak膮 premedytacj膮. - Musia艂am zapomnie膰 o b贸lu. - Ale w艂a艣ciwie dlaczego ci臋 to obchodzi?

M贸j ton ociera艂 si臋 o bezczelno艣膰, co nie by艂o m膮dre, lepiej bowiem nie zadziera膰 z tak pot臋偶n膮 wampirzyc膮. Sophie - Anne dotkn臋艂a jednak bardzo czu艂ego miejsca.

- Obchodzi mnie, poniewa偶 by艂a艣 dla Hadley osob膮 tak blisk膮 - wyja艣ni艂a kr贸lowa, niezwykle mnie t膮 odpowiedzi膮 zaskakuj膮c.

- Nikt by na to nie wpad艂, widz膮c, jak mnie traktowa艂a, odk膮d sta艂a si臋 nastolatk膮 - odburkn臋艂am.

- Bardzo tego 偶a艂owa艂a - odparowa艂a Sophie - Anne. - Szczeg贸lnie gdy zosta艂a wampirem i dowiedzia艂a si臋, jak to jest nale偶e膰 do mniejszo艣ci. Nawet tutaj, w Nowym Orleanie, ludzie nie s膮 przychylnie nastawieni do nieumar艂ych. Kiedy by艂y艣my same, cz臋sto rozmawia艂y艣my o jej 偶yciu.

Nie wiedzia艂am, jaka my艣l wyda艂a mi si臋 bardziej nieprzyjemna - Hadley uprawiaj膮ca seks z kr贸low膮 czy p贸藕niejsze intymne zwierzenia w 艂贸偶ku.

C贸偶, nie przeszkadza mi seks, o ile uprawiaj膮 go 艣wiadomi swych czyn贸w doro艣li. Je艣li wszystkie strony zgodz膮 si臋 na co艣, niech robi膮 sobie, co chc膮... Ale nie musz臋 te偶 wys艂uchiwa膰 szczeg贸艂贸w! Je艣li kiedykolwiek cechowa艂o mnie tego typu chorobliwe zainteresowanie, dawno mi min臋艂o, skoro przez lata wr臋cz mnie „zalewa艂y" obrazy p艂yn膮ce z umys艂贸w go艣ci baru.

Uzna艂am, 偶e ta rozmowa trwa ju偶 zbyt d艂ugo. Chcia艂am, 偶eby kr贸lowa przesz艂a do sedna.

- Chodzi mi o to... - podj臋艂a. - Jestem ci wdzi臋czna, 偶e... przy pomocy czarownic... pozwoli艂a艣 mi lepiej zrozumie膰, co dzia艂o si臋 z Hadley i jak umar艂a. I 偶e dzi臋ki tobie wiem, 偶e spisek przeciwko mnie to co艣 powa偶niejszego ni偶 tylko zwyczajna zazdro艣膰 Walda.

Ona to wie dzi臋ki mnie?! - zdumia艂am si臋.

- Zatem - podsumowa艂a - jestem twoj膮 d艂u偶niczk膮. Powiedz mi po prostu, co mog臋 dla ciebie teraz zrobi膰.

- Ach... Przy艣lij mi du偶o pude艂, w kt贸re mog艂abym spakowa膰 rzeczy Hadley, bo chcia艂abym wr贸ci膰 do Bon Temps. Mo偶e wyznacz te偶 osob臋, kt贸ra odrzucone przeze mnie rzeczy odda jakiej艣 instytucji charytatywnej.

Kr贸lowa popatrzy艂a na mnie, a ja mog艂abym przysi膮c, 偶e moje s艂owa wywo艂a艂y u niej u艣miech, nad kt贸rym natychmiast zapanowa艂a.

- Tak, s膮dz臋, 偶e mog臋 to zrobi膰 - odpar艂a. - Wy艣l臋 kogo艣, by ci pom贸g艂.

- Gdyby m贸g艂 tak偶e spakowa膰 rzeczy, kt贸re wybior臋, do jakiej艣 furgonetki i odwie藕膰 je do Bon Temps, by艂oby naprawd臋 艣wietnie - doda艂am. - Ch臋tnie wr贸ci艂abym z nim t膮 furgonetk膮.

- 呕aden problem. - Pokiwa艂a g艂ow膮. A teraz czas na du偶膮 przys艂ug臋.

- Czy... naprawd臋 musz臋 jecha膰 z wami na t臋 konferencj臋? - spyta艂am, chocia偶 wiedzia艂am, 偶e wkraczam na niebezpieczny teren.

- Tak - zapewni艂a mnie.

Okej, no c贸偶, musia艂am spr贸bowa膰, prawda?

- Ale - dorzuci艂a - sowicie ci臋 wynagrodz臋 za twoje us艂ugi.

Powesela艂am. Cz臋艣膰 wampirzych pieni臋dzy, kt贸re wcze艣niej zarobi艂am w podobny spos贸b, wci膮偶 jeszcze procentowa艂a na koncie oszcz臋dno艣ciowym, unikn臋艂am r贸wnie偶 pewnego du偶ego wydatku, gdy Tara „sprzeda艂a" mi samoch贸d za dolara, jednak偶e tak cz臋sto brakowa艂o mi pieni臋dzy, 偶e przyjmowa艂am z wdzi臋czno艣ci膮 ka偶dy zastrzyk finansowy. Stale si臋 obawia艂am, 偶e na przyk艂ad z艂ami臋 nog臋, m贸j samoch贸d zostanie zniszczony albo sp艂onie mi dom...

Hej, czekajcie, to ju偶 by艂o, prawda? Hmm, ale mog膮 mi si臋 przecie偶 przytrafi膰 nast臋pne nieszcz臋艣cia, na przyk艂ad, wichura mo偶e zerwa膰 ten g艂upi blaszany dach, na kt贸ry babcia tak strasznie nalega艂a... Albo mo偶e si臋 zdarzy膰 co艣 innego...

- Czy chcia艂aby艣 wzi膮膰 co艣, co nale偶a艂o do Hadley? - spyta艂am Sophie - Anne, by przesta膰 my艣le膰 o pieni膮dzach. - Wiesz, na pami膮tk臋?

Zobaczy艂am w jej oczach b艂ysk, kt贸ry mnie zaskoczy艂.

- Z ust mi to wyj臋艂a艣 - przyzna艂a z lekkim, lecz zachwycaj膮cym francuskim akcentem.

Ho, ho! - pomy艣la艂am. Sytuacja nie wygl膮da dobrze, skoro Sophie - Anne postanowi艂a roztacza膰 ca艂y sw贸j urok.

- Poprosi艂am Hadley, by przechowa艂a pewn膮 rzecz - podj臋艂a, a ja doskonale wiedzia艂am, 偶e k艂amie. - Gdyby艣 to znalaz艂a podczas porz膮dk贸w, chcia艂abym ten przedmiot odzyska膰.

- Jak wygl膮da?

- Chodzi o klejnot - odpar艂a. - M膮偶 da艂 mi go w prezencie zar臋czynowym. Zostawi艂am go tutaj przypadkiem, jeszcze zanim wysz艂am za Petera.

- Prosz臋, przejrzyj kasetk臋 z kosztowno艣ciami Hadley - powiedzia艂am natychmiast. - Je艣li klejnot nale偶y do ciebie, wiadomo, 偶e musi do ciebie wr贸ci膰.

- To bardzo mi艂o z twojej strony - o艣wiadczy艂a, a na jej twarzy ponownie pojawi艂a si臋 typowa dla niej lodowata oboj臋tno艣膰. - Ale widzisz... to brylant, wielki brylant, kt贸ry jest osadzony w du偶ej platynowej bransoletce.

Nie przypomina艂am sobie 偶adnej bransoletki w艣r贸d rzeczy kuzynki, lecz, szczerze m贸wi膮c, nie przejrza艂am ich jeszcze zbyt skrupulatnie. Planowa艂am po prostu zapakowa膰 kasetk臋 z bi偶uteri膮 Hadley i przejrze膰 j膮 na spokojnie w wolnym czasie w domu.

- Mo偶e zerknij teraz - zaproponowa艂am. - Wiem, 偶e zgubienie prezentu od m臋偶a to wielkie... faux pas.

- Och - j臋kn臋艂a cicho. - Nie masz nawet poj臋cia, jak ogromny by艂by to nietakt. - Zamkn臋艂a oczy ledwie na sekund臋, jak gdyby czu艂a tak straszliwy niepok贸j, 偶e a偶 nie mog艂a m贸wi膰. - Andre - odezwa艂a si臋 w ko艅cu, a jej ochroniarz bez s艂owa ruszy艂 do sypialni.

Zauwa偶y艂am, 偶e nie potrzebowa艂 偶adnych dodatkowych wskaz贸wek. A podczas jego nieobecno艣ci Sophie - Anne wydawa艂a mi si臋 osobliwie niekompletna. Zastanowi艂o mnie, dlaczego nie towarzyszy艂 jej do Bon Temps. Uleg艂am nag艂emu impulsowi i zapyta艂am j膮 o to.

Popatrzy艂a na mnie ze zdziwieniem szeroko otwartymi, jasnymi, pustymi oczyma.

- Nie chcia艂am nikogo powiadamia膰 o swoim wyje藕dzie - wyja艣ni艂a. - Wiedzia艂am, 偶e je艣li Andre b臋dzie si臋 kr臋ci艂 po Nowym Orleanie, wszyscy uznaj膮, 偶e i ja jestem w mie艣cie.

Hmm, ciekawe, czy ta logika sprawdza艂a si臋 te偶 w drug膮 stron臋? Je艣li kr贸lowa jest tutaj, wszyscy zak艂adaj膮, 偶e w mie艣cie musi by膰 r贸wnie偶 Andre? Przemkn臋艂a mi przez g艂ow臋 jaka艣 wa偶na my艣l. Niestety, zanim j膮 rozwa偶y艂am, umkn臋艂a mi.

W tym momencie wr贸ci艂 Andre i, patrz膮c na kr贸low膮, bardzo nieznacznie pokr臋ci艂 g艂ow膮, co oznacza艂o, 偶e nie znalaz艂 bransoletki. Przez minut臋 Sophie - Anne wygl膮da艂a naprawd臋 na nieszcz臋艣liw膮.

- Hadley ukry艂a j膮 w chwili gniewu - wyzna艂a wreszcie, cho膰 mnie si臋 zdawa艂o, 偶e m贸wi do siebie. - Ale na pewno chcia艂a mi j膮 jako艣 odda膰.

Nieoczekiwanie odpr臋偶y艂a si臋 i na jej twarzy zn贸w nie by艂o 偶adnych emocji.

- B臋d臋 pami臋ta艂a o tej bransoletce - zapewni艂am j膮. Podejrzewa艂am, 偶e przedmiot jest wa偶ny dla Sophie - Anne wcale nie ze wzgl臋du na jego warto艣膰 szacowan膮 w dolarach. - Czy trafi艂a tutaj w noc przed 艣lubem? - spyta艂am ostro偶nie.

Podejrzewa艂am, 偶e kuzynka ukrad艂a j膮 kr贸lowej w przyp艂ywie zwyk艂ej z艂o艣ci na przyjaci贸艂k臋, kt贸ra mia艂a wyj艣膰 za m膮偶. Taki wyczyn pasowa艂 do Hadley, jak膮 zna艂am. Gdyby Sophie - Anne opowiedzia艂a mi wcze艣niej o bransoletce, mog艂abym poprosi膰 czarownice, by cofn臋艂y si臋 w rekonstrukcji ektoplazmatycznej do poprzedniej nocy. Mog艂yby艣my w贸wczas zobaczy膰, gdzie Hadley ukry艂a przedmiot.

Kr贸lowa kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Musz臋 mie膰 j膮 z powrotem - podkre艣li艂a. - Rozumiesz, 偶e nie chodzi mi o brylant, jakkolwiek jest warto艣ciowy, prawda? Rozumiesz, 偶e wampirzy w艂adcy nie pobieraj膮 si臋 z mi艂o艣ci, kt贸ra wszystko wybacza, prawda? Zgubienie prezentu od ma艂偶onka jest bardzo powa偶nym wykroczeniem, z powodu kt贸rego on mo偶e si臋... straszliwie obrazi膰. A za dwie noce od dzi艣 odb臋dzie si臋 nasz wiosenny bal. Kr贸l oczekuje, 偶e zobaczy w贸wczas na moich r臋kach podarki od niego. Je艣li nie b臋d臋 mia艂a wszystkich...

Umilk艂a. Nawet Andre wygl膮da艂 na zmartwionego.

- Doskonale ci臋 rozumiem - odpar艂am. Ju偶 w trakcie pobytu w siedzibie kr贸lowej zauwa偶y艂am panuj膮c膮 tam napi臋t膮 atmosfer臋. Polubi艂am Sophie - Anne i nie chcia艂am, 偶eby mia艂a k艂opoty. - Je艣li j膮 znajd臋, natychmiast dostaniesz j膮 z powrotem. W porz膮dku?

- Oczywi艣cie - odrzek艂a, po czym zwr贸ci艂a si臋 do ochroniarza: - Andre, nie mog臋 sp臋dzi膰 tu wi臋cej czasu. Jade Flower zg艂osi fakt naszej wizyty u Sookie. Sookie, musimy udawa膰, 偶e uprawia艂y艣my seks.

- Wybacz, ale wszyscy, kt贸rzy mnie znaj膮, wiedz膮, 偶e lubi臋 tylko m臋偶czyzn. Nie wiem, komu twoim zdaniem Jade Flower ma z艂o偶y膰 raport, ale... - (Oczywi艣cie doskonale wiedzia艂am, 偶e kr贸lowi, uwa偶a艂am jednak, 偶e nie by艂oby taktowne powiedzie膰: „Do tej pory ju偶 rozgryz艂am wszystkie twoje problemy"). - Ale je艣li ten kto艣 popyta, dowie si臋 tego.

- Wi臋c mo偶e uprawia艂a艣 seks z Andre? - podsun臋艂a spokojnie. - I pozwoli艂a艣 mi popatrze膰.

Przemkn臋艂o mi przez my艣l szereg pyta艅, z kt贸rych pierwsze i podstawowe brzmia艂o: „Czy to u was najcz臋stsza metoda post臋powania?", a po nim na pewno chcia艂abym wiedzie膰: „Wi臋c nie jest w porz膮dku zostawi膰 w niew艂a艣ciwym miejscu bransoletk臋, ale w porz膮dku jest si臋 z kim艣 pieprzy膰?". O nic jednak nie spyta艂am. Gdyby kto艣 przystawi艂 mi pistolet do g艂owy, chyba faktycznie - niezale偶nie od moich rzeczywistych preferencji seksualnych - wola艂abym pobaraszkowa膰 z kr贸low膮 ni偶 i艣膰 do 艂贸偶ka z Andre, na kt贸rego widok czu艂am g臋si膮 sk贸rk臋. No, ale je偶eli tylko udawali艣my...

Wprawnym ruchem Andre zdj膮艂 krawat, z艂o偶y艂 go i wsun膮艂 do kieszeni, po czym rozpi膮艂 kilka guzik贸w koszuli. Kiwn膮艂 na mnie palcem, a ja podesz艂am do niego nieufnie. Wzi膮艂 mnie w ramiona i przytrzyma艂 blisko przy sobie, potem, wci膮偶 mnie przyciskaj膮c, pochyli艂 g艂ow臋 ku mojej szyi. Przez sekund臋 s膮dzi艂am, 偶e zamierza mnie ugry藕膰, i prze偶y艂am chwil臋 prawdziwej paniki, na szcz臋艣cie tylko wch艂on膮艂 m贸j zapach. Du偶a premedytacja, jak na wampira.

- Przy艂贸偶 usta do mojej szyi - poleci艂 po kolejnym d艂ugim w膮chaniu. - Pozostanie na niej twoja szminka.

Zrobi艂am, jak mi kaza艂. Szyj臋 mia艂 zimn膮 jak l贸d. To by艂o jak... No c贸偶, to by艂o po prostu niesamowite. Przypomnia艂a mi si臋 sesja fotograficzna z Claude'em. Tak, ostatnio sporo czasu sp臋dzam na udawaniu, 偶e uprawiam seks.

- Uwielbiam zapach wr贸偶ek. Jak my艣lisz, ona wie, 偶e p艂ynie w niej krew wr贸偶ek? - spyta艂 kr贸low膮, podczas gdy dotyka艂am ustami jego sk贸ry.

Natychmiast oderwa艂am si臋 od niego i popatrzy艂am mu prosto w oczy, a on zagapi艂 si臋 wprost w moje. Ci膮gle mnie trzyma艂, a ja nagle poj臋艂am, 偶e robi wszystko, by pachnie膰 tak jak ja, co by nast膮pi艂o, gdyby艣my rzeczywi艣cie uprawiali seks. Sprawi艂o mi ulg臋, 偶e tak naprawd臋 Andre wcale nie jest mn膮 zainteresowany.

- Co we mnie p艂ynie?! - By艂am przekonana, 偶e nie us艂ysza艂am poprawnie. - Co?

- On ma nos do tego - zapewni艂a mnie Sophie - Anne. - Ten m贸j Andre.

Najwyra藕niej by艂a z niego bardzo dumna.

- Troch臋 czasu sp臋dzi艂am dzi艣 z moj膮 przyjaci贸艂k膮 Claudine - wyja艣ni艂am w ko艅cu. - Ona jest wr贸偶k膮. St膮d u mnie ten zapach.

Chyba rzeczywi艣cie powinnam wej艣膰 pod prysznic.

- Pozwolisz? - spyta艂 Andre i nie czekaj膮c na odpowied藕, d藕gn膮艂 moje ranne rami臋 paznokciem, tu偶 nad banda偶em.

- Auuu! - zaprotestowa艂am.

Gdy troch臋 krwi 艣ciek艂o na jego palec, wsun膮艂 go do ust. Przez chwil臋 smakowa艂 krew niczym wino.

- Nie - odrzek艂 twardo - zapach wr贸偶ki nie ma zwi膮zku z innymi osobami. Jest w twojej krwi. - Patrzy艂 na mnie w spos贸b, kt贸rym sugerowa艂, 偶e nie warto z nim polemizowa膰. - Masz domieszk臋 krwi wr贸偶ki. Mo偶e twoja babcia lub dziadek byli w po艂owie nadnaturalni?

- Nic o tym nie wiem - odburkn臋艂am, wiedz膮c, 偶e g艂upio si臋 upieram. Ale co innego mia艂am powiedzie膰? - Je艣li - u艣ci艣li艂am - kto艣 z moich bab膰 lub dziadk贸w nie by艂 stuprocentow膮 istot膮 ludzk膮, nie rozpowszechnia艂by takiej informacji.

- Nie, na pewno nie - przyzna艂a kr贸lowa trze藕wo. - Wi臋kszo艣膰 os贸b, kt贸re pochodz膮 od wr贸偶ek, ukrywa ten fakt, poniewa偶 w艂a艣ciwie w to nie wierz膮. Wol膮 my艣le膰, 偶e ich rodzice s膮 stukni臋ci. - Wzruszy艂a ramionami. By艂o to dla niej niezrozumia艂e! - A jednak ten dodatek w twojej krwi t艂umaczy, dlaczego o twoje wzgl臋dy zabiegaj膮 nadnaturalni zalotnicy, a nie zwyczajni m臋偶czy藕ni.

- Nie mam wielbicieli w艣r贸d zwyczajnych m臋偶czyzn, poniewa偶 nie chc臋 ich mie膰 - odparowa艂am, zdecydowanie poirytowana. - Potrafi臋 czyta膰 im w my艣lach, i to mnie od nich odpycha. O ile najpierw sami nie zra偶膮 si臋 do mnie z powodu mojej reputacji dziwad艂a - doda艂am, wiedz膮c, 偶e zn贸w jestem zbyt szczera.

- Smutny komentarz na temat istot ludzkich i ich my艣li, kt贸re s膮 niezno艣ne dla innych - zauwa偶y艂a kr贸lowa.

Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e jest to okropne podsumowanie potencjalnych warto艣ci zdolno艣ci telepatycznych, nie powiedzia艂am tego jednak, uzna艂am bowiem, 偶e lepiej b臋dzie w tym momencie przerwa膰 t臋 rozmow臋. I tak mia艂am do przemy艣lenia zbyt du偶o spraw.

Zeszli艣my po schodach - Andre prowadzi艂, za nim pod膮偶a艂a Sophie - Anne, na ko艅cu wlok艂am si臋 ja. Ochroniarz nastawa艂, 偶ebym zdj臋艂a buty i kolczyki, co mia艂oby da膰 pozosta艂ym do zrozumienia, 偶e rozbiera艂am si臋 w mieszkaniu.

Wampiry pos艂usznie czeka艂y na dziedzi艅cu. S艂ysz膮c, 偶e nadchodzimy, natychmiast na nas spojrza艂y. Wyraz twarzy Jade Flower w og贸le si臋 nie zmieni艂, chocia偶 na pewno w艂a艣ciwie odczyta艂a wszystkie tropy zwi膮zane z naszym potencjalnym zachowaniem podczas ostatniej p贸艂godziny. Przynajmniej nie by艂a sceptyczna. Bertowie popatrzyli znacz膮co, lecz nie wydawali si臋 zainteresowani, jak gdyby scenariusz, w kt贸rym kr贸lowa przygl膮da si臋 swojemu ochroniarzowi uprawiaj膮cemu seks z osob膮 praktycznie nieznajom膮, by艂 w ich 艣wiecie na porz膮dku dziennym.

Z kolei oblicze Rasula, kt贸ry sta艂 w bramie wjazdowej, czekaj膮c na dalsze wskaz贸wki, wyra偶a艂o lekki smutek, jak gdyby wampir 偶a艂owa艂, 偶e nie by艂 na miejscu Andre. A Quinn? Quinn mia艂 ponur膮 min臋 i zaciska艂 tak mocno usta, 偶e chyba nie wsun臋艂abym mi臋dzy jego wargi nawet szpilki. Wiedzia艂am, 偶e b臋d臋 musia艂a go u艂agodzi膰.

Zanim opu艣ci艂y艣my mieszkanie Hadley, Sophie - Anne jednoznacznie zakaza艂a mi si臋 z kimkolwiek dzieli膰 jej opowie艣ci膮. Nacisk postawi艂a na stwierdzenie „z kimkolwiek". B臋d臋 zatem musia艂a wymy艣li膰 jaki艣 spos贸b wyznania prawdy Quinnowi bez m贸wienia mu wprost, o co chodzi.

Bez zb臋dnych dyskusji czy po偶egnalnych pogaduszek wampiry wsiad艂y do auta, kt贸rym przybyli艣my. Przez g艂ow臋 przetacza艂o mi si臋 tyle pomys艂贸w i domys艂贸w, 偶e czu艂am si臋 naprawd臋 sko艂owana. Pragn臋艂am zadzwoni膰 do mojego brata, Jasona, i powiedzie膰 mu, 偶e jego urok nie jest bez powodu tak nieodparty, gdy偶 przyczyna tkwi艂a w domieszce krwi wr贸偶ek, kt贸ra p艂yn臋艂a w jego 偶y艂ach - chcia艂am obwie艣ci膰 mu t臋 nowin臋 ot tak, jedynie po to, by sprawdzi膰, co odpowie. Nie, nie, czekajcie, Andre da艂 mi do zrozumienia, 偶e na istoty ludzkie nie dzia艂a nasz czar, przynajmniej nie w takim stopniu jak na wampiry. To znaczy... hmm, ludzie nie mieli ochoty po偶re膰 wr贸偶ki czy wr贸偶a, chocia偶 odczuwali do niej czy do niego niejaki poci膮g seksualny. (Pomy艣la艂am o t艂umie, kt贸ry zawsze otacza艂 Claudine w „Merlotcie"). Andre oznajmi艂 mi r贸wnie偶, 偶e innych nadnaturalnych tak偶e przyci膮ga krew wr贸偶ek, chocia偶 wcale nie chc膮 si臋 konkretn膮 wr贸偶k膮 czy wr贸偶em posili膰, o czym marz膮 wampiry. Hmm... Czy taka informacja uspokoi艂aby Erica? Na pewno ucieszy艂by si臋, s艂ysz膮c powody, dla kt贸rych tak naprawd臋 si臋 mn膮 interesowa艂. Nigdy mnie nie kocha艂! Po prostu w moich 偶y艂ach p艂yn臋艂a krew wr贸偶ek i tyle!

Obserwowa艂am odjazd kr贸lewskiej limuzyny. Podczas gdy ja walczy艂am z prawdziw膮 mieszanin膮 emocji, Quinn my艣la艂 tylko o jednym.

Sta艂 przede mn膮 z twarz膮 poczerwienia艂膮 od gniewu.

- Jak ci臋 do tego nam贸wi艂a, Sookie?! - warkn膮艂. - Gdyby艣 cho膰 krzykn臋艂a, by艂bym na g贸rze w minut臋. A mo偶e oczekiwa艂a艣 mojego przybycia? Przysi膮g艂bym, 偶e nie nale偶ysz do tego typu kobiet.

- Z nikim nie posz艂am do 艂贸偶ka dzi艣 wieczorem - odrzek艂am i spojrza艂am mu prosto w oczy. Nie ujawnia艂am przecie偶 w ten spos贸b niczego, co powiedzia艂a mi Sophie - Anne, jedynie... prostowa艂am pomy艂k臋. - Niech inni my艣l膮 sobie, co chc膮 - doda艂am ostro偶nie. - Wszyscy, lecz nie ty.

Przygl膮da艂 mi si臋 uwa偶nie przez d艂ug膮 chwil臋, a jego oczy szuka艂y moich, jakby chcia艂 wyczyta膰 z nich dok艂adne wyja艣nienie.

- A chcia艂aby艣 p贸j艣膰 do 艂贸偶ka z kim艣 dzi艣 wiecz贸r? - spyta艂 w ko艅cu.

Poca艂owa艂 mnie. Przez d艂ugi, d艂ugi czas stali艣my przytuleni na dziedzi艅cu, a on ca艂owa艂 mnie i ca艂owa艂. Czarownice nie wr贸ci艂y, wampiry nie wr贸ci艂y. Jedynie od czasu do czasu ulic膮 przeje偶d偶a艂 jaki艣 pojazd albo wyj膮ca w oddali syrena przypomina艂a mi, 偶e znajdujemy si臋 w 艣rodku wielkiego miasta. Kontakt z Quinnem by艂 zupe艂nie inny ni偶 dotyk Andre, o ile mog艂am co艣 powiedzie膰 na podstawie naszego kr贸tkiego spotkania w mieszkaniu na pi臋trze. Cia艂o Quinna by艂o ciep艂e, a pod jego sk贸r膮 drga艂y mi臋艣nie. S艂ysza艂am jego oddech i czu艂am, jak bije mu serce. Dociera艂y do mnie jego my艣li, kt贸re skupia艂y si臋 g艂贸wnie wok贸艂 艂贸偶ka, o kt贸rym wiedzia艂, 偶e na pewno jest gdzie艣 w apartamencie Hadley. Uwielbia艂 m贸j zapach, m贸j dotyk, smak moich warg... A偶 bucha艂o od niego uczucie.

Mia艂am na to namacalny dow贸d, poniewa偶 pewna cz臋艣膰 cia艂a Quinna twardnia艂a...

Wcze艣niej posz艂am do 艂贸偶ka z dwoma m臋偶czyznami i oba zwi膮zki nie sko艅czy艂y si臋 dobrze. Zbyt ma艂o o tych m臋偶czyznach wtedy wiedzia艂am. Dzia艂a艂am po wp艂ywem impulsu. Teraz pomy艣la艂am, 偶e cz艂owiek powinien uczy膰 si臋 na w艂asnych b艂臋dach. Przez sekund臋 nie wiedzia艂am, co robi膰 i jak膮 podj膮膰 decyzj臋.

Na szcz臋艣cie dla mnie, w tym momencie zadzwoni艂 telefon Quinna. Niech B贸g b艂ogos艂awi kom贸rki. By艂am o krok od zapomnienia o wcze艣niejszych postanowieniach, poniewa偶 czu艂am si臋 dzi艣 przera偶ona i samotna, a Quinn wydawa艂 mi si臋 stosunkowo znajomy i tak bardzo mnie pragn膮艂.

Tygryso艂ak nie mia艂 tych dylemat贸w - wr臋cz przeciwnie, by艂 najdalszy od waha艅 - tote偶 przy drugim dzwonku zakl膮艂.

- Wybacz - powiedzia艂 w艣ciek艂ym g艂osem, po czym odebra艂 „cholerny telefon". - Dobrze - warkn膮艂, gdy wys艂ucha艂 wypowiedzi rozm贸wcy. - Dobrze, b臋d臋. - Zamkn膮艂 male艅k膮 kom贸rk臋. - Jake pyta o mnie - wyja艣ni艂 mi.

Mia艂am taki m臋tlik w g艂owie i walczy艂am z tak osobliw膮 mieszanin膮 po偶膮dania i ulgi, 偶e min臋艂a dobra chwila, zanim skojarzy艂am fakty. Jake Purifoy, pracownik Quinna, prze偶ywa艂 jako wampir dopiero swoj膮 drug膮 noc. U偶yczy艂 mu krwi jaki艣 ochotnik i teraz najwyra藕niej Jake na tyle zn贸w by艂 sob膮, 偶e chcia艂 rozmawia膰 z Quinnem. Kilka tygodni sp臋dzi艂 na dnie szafy w pozornej 艣mierci i bezruchu, nic zatem dziwnego, 偶e teraz chcia艂 nadrobi膰 zaleg艂o艣ci.

- Wi臋c musisz jecha膰 - oznajmi艂am, dumna, 偶e g艂os ani troch臋 mi nie dr偶y. - Mo偶e przypomnia艂 sobie, kto go zaatakowa艂. Jutro b臋d臋 musia艂a om贸wi膰 z tob膮 wszystko, co widzia艂am tu dzi艣 wieczorem.

- Czy odpowiedzia艂aby艣 „tak" na moj膮 propozycj臋? - spyta艂. - Gdyby nie przeszkodzi艂 nam dzwonek telefonu?

Przez minut臋 duma艂am, co mu powiedzie膰.

- Gdybym si臋 zgodzi艂a, 偶a艂owa艂abym - odrzek艂am. - Nie dlatego 偶e ci臋 nie pragn臋, bo pragn臋. Ale widzisz, w ostatnich kilku dniach mia艂am szeroko otwarte oczy. Wiem, 偶e do艣膰 艂atwo mnie oszuka膰. - M贸wi膮c to, stara艂am si臋 przybra膰 ton rzeczowy, a nie 偶a艂osny. Nikt nie lubi j臋cz膮cych kobiet, najmniej ze wszystkich ja sama. - Nie interesuje mnie zwi膮zek z kim艣, kto po prostu akurat w tej chwili mnie po偶膮da. Nigdy nie chcia艂am by膰 dziewczyn膮 na jedn膮 noc. Je艣li b臋d臋 si臋 z tob膮 kocha膰, pragn臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e chcesz sp臋dzi膰 ze mn膮 troch臋 czasu i 偶e lubisz mnie tak膮 jaka jestem... a nie z innego powodu.

Pewnie miliony kobiet przede mn膮 m贸wi艂y to samo m臋偶czyznom. I ja m贸wi艂am to z identyczn膮 szczero艣ci膮 jak one.

Riposta Quinna by艂a doskona艂a.

- Kto chcia艂by ciebie tylko na jedn膮 noc? - spyta艂, po czym wsiad艂 do samochodu i odjecha艂.


ROZDZIA艁 DZIEWI臉TNASTY

Spa艂am snem kamiennym. No c贸偶, nie by艂am martwa dla 艣wiata, lecz spa艂am tak twardo, jak twardo mo偶e spa膰 istota ludzka. We 艣nie s艂ysza艂am czarownice hulaj膮ce na dziedzi艅cu. Ci膮gle winszowa艂y sobie z pijackim wigorem. A mnie spa艂o si臋 tak dobrze r贸wnie偶 dlatego, 偶e w艣r贸d po艣cieli znalaz艂am wreszcie komplet z czystej bawe艂ny (podobno kiedy艣 po艣ciel by艂a z lnu; widzieli艣cie kiedykolwiek w 偶yciu lnian膮 po艣ciel?), a ten ze sztucznego czarnego jedwabiu wrzuci艂am do pralki.

Kiedy wsta艂am, by艂o po dziesi膮tej rano. Obudzi艂o mnie stukanie do drzwi, wi臋c pocz艂apa艂am korytarzem, by otworzy膰, po drodze narzucaj膮c par臋 nale偶膮cych do Hadley sportowych spodenek ze spandeksu i jaskrawor贸偶owy podkoszulek. Przez wizjer dostrzeg艂am kartony, tote偶 otworzy艂am drzwi z uczuciem prawdziwego szcz臋艣cia.

- Panna Stackhouse? - spyta艂 m艂ody Murzyn, kt贸ry trzyma艂 z艂o偶one pud艂a. Kiedy skin臋艂am g艂ow膮, doda艂: - Polecono mi przywie藕膰 pani tyle karton贸w, ile pani zechce. Czy trzydzie艣ci na pocz膮tek wystarczy?

- O tak - odpar艂am. - 艢wietnie, dzi臋ki.

- Otrzyma艂em tak偶e inne instrukcje - kontynuowa艂. - Mam dostarczy膰 pani wszystkie przedmioty potrzebne podczas przeprowadzki. Przynios艂em mocn膮 przezroczyst膮 ta艣m臋 klej膮c膮, ta艣m臋 opasuj膮c膮, kilka marker贸w, no偶yczki i naklejki samoprzylepne. Czy chcia艂aby pani u偶y膰 kolorowych kropek? Niekt贸re osoby lubi膮 oznacza膰 kartony z rzeczami z salonu na przyk艂ad pomara艅czow膮 kropk膮, kartony z rzeczami z sypialni zielon膮 i tak dalej.

W艂a艣ciwie nigdy wcze艣niej nigdzie si臋 nie przeprowadza艂am, o ile nie liczy膰 przewiezienia kilku toreb z ubraniami i r臋cznikami do umeblowanego bli藕niaka Sama, gdzie musia艂am zamieszka膰 po po偶arze mojej kuchni, tote偶 tak naprawd臋 nie mia艂am poj臋cia o pakowaniu. Uderzy艂a mi do g艂owy wizja rz臋d贸w nowiutkich pude艂 oznaczonych kolorowymi kropkami, by nie by艂o mowy o 偶adnej pomy艂ce. Szybko jednak wr贸ci艂am do rzeczywisto艣ci. Nie zamierza艂am za du偶o zabiera膰 do Bon Temps. Trudno mi by艂o oszacowa膰, co wzi膮膰, wiedzia艂am jednak na pewno, 偶e nie chc臋 wie藕膰 zbyt wielu mebli.

- Nie s膮dz臋, 偶ebym potrzebowa艂a kropek, w ka偶dym razie bardzo panu dzi臋kuj臋 - powiedzia艂am. - Zaczn臋 pakowa膰 te kartony, a je艣li b臋d臋 potrzebowa艂a wi臋cej, zadzwoni臋 do pana, dobrze?

- Z艂o偶臋 je dla pani - odpar艂.

Mia艂 bardzo kr贸tkie w艂osy i najbardziej wywini臋te w g贸r臋 rz臋sy, jakie kiedykolwiek widzia艂am u cz艂owieka. Niekt贸re krowy maj膮 艂adne rz臋sy... M臋偶czyzna nosi艂 koszulk臋 polo, spodnie khaki porz膮dnie 艣ci膮gni臋te paskiem oraz wysokie trampki.

- Przepraszam, nie dos艂ysza艂am pana imienia - powiedzia艂am, gdy wyj膮艂 rolk臋 ta艣my pakowej z wielkiej, p臋katej reklam贸wki.

M臋偶czyzna zabra艂 si臋 ju偶 do pracy.

- Och, prosz臋 mi wybaczy膰 - zreflektowa艂 si臋 i po raz pierwszy brzmia艂 naturalnie. - Nazywam si臋 Everett O'Dell Smith.

- Mi艂o mi pana pozna膰 - odrzek艂am, a on przerwa艂 na chwil臋 lepienie, 偶eby艣my mogli sobie u艣cisn膮膰 r臋ce. - Jak pan w艂a艣ciwie do mnie trafi艂?

- Och, ucz臋szczam do Tulane Business School i do jednego z moich wyk艂adowc贸w zadzwoni艂 pan Cataliades, kt贸ry jest, hmm, najs艂awniejszym prawnikiem w wampirzej strefie. M贸j profesor specjalizuje si臋 w prawie wampir贸w. Pan Cataliades potrzebowa艂 osoby... dziennej. To znaczy, pan Cataliades oczywi艣cie mo偶e wychodzi膰 w dzie艅, ale potrzebowa艂 po prostu kogo艣 w rodzaju ch艂opca na posy艂ki.

Zd膮偶y艂 ju偶 z艂o偶y膰 trzy kartony.

- A co w zamian?

- W zamian b臋d臋 m贸g艂 usi膮艣膰 obok niego w s膮dzie podczas jego pi臋ciu nast臋pnych rozpraw i zarobi臋 w ten spos贸b troch臋 pieni臋dzy, kt贸rych naprawd臋 bardzo potrzebuj臋.

- Znajdzie pan czas dzi艣 po po艂udniu, by zawie藕膰 mnie do banku mojej kuzynki?

- Ale偶 naturalnie.

- Opuszcza pan teraz zaj臋cia, prawda?

- Och, nie, dopiero za dwie godziny mam drug膮 cz臋艣膰 zaj臋膰.

Czyli 偶e zanim ja w og贸le wsta艂am, on by艂 ju偶 na wyk艂adach i zebra艂 wszystkie te rzeczy, kt贸re mi przywi贸z艂. No c贸偶, z pewno艣ci膮 nie sp臋dzi艂 po艂owy ubieg艂ej nocy na obserwacji kr臋c膮cej si臋 po domu nie偶yj膮cej kuzynki.

- Mo偶e pan odnie艣膰 te worki z ubraniami do najbli偶szego schroniska dla bezdomnych lub plac贸wki Armii Zbawienia?

Zyska艂abym w ten spos贸b porz膮dek na balkonie i czu艂abym, 偶e jestem r贸wnie po偶yteczna jak m贸j pomocnik. Przegl膮da艂am ubrania Hadley bardzo dok艂adnie, poniewa偶 chcia艂am mie膰 pewno艣膰, 偶e niczego w nich nie ukry艂a. Ciekawe, co Armia Zbawienia z nimi zrobi. Hadley lubi艂a wszystko obcis艂e i kuse, najogl臋dniej m贸wi膮c.

- Tak, prosz臋 pani. - Wyj膮艂 notes i zapisa艂. Potem poczeka艂, skupiaj膮c na mnie uwag臋. - Co艣 jeszcze?

- Tak, nie mam w domu nic do jedzenia. Kiedy wr贸ci pan po po艂udniu, mo偶e mi pan co艣 przynie艣膰?

Wod臋 mog艂am pi膰 z kranu, ale posi艂ku nie stworz臋 sobie z niczego.

Dok艂adnie w tym momencie us艂ysza艂am wo艂anie z dziedzi艅ca, wi臋c podesz艂am do balustrady i spojrza艂am w d贸艂. Sta艂 tam Quinn z zat艂uszczon膮 torb膮. Na jej widok a偶 pociek艂a mi 艣linka.

- Wygl膮da na to, 偶e problem jedzenia zosta艂 w艂a艣nie rozwi膮zany - o艣wiadczy艂am Everettowi, machaj膮c do Quinna, 偶eby wszed艂.

- Zastanawia艂em si臋, jak ci pom贸c? - powiedzia艂 Quinn. - Pomy艣la艂em, 偶e w kuchni twojej kuzynki mo偶e nie by膰 kawy i jedzenia, wi臋c przynios艂em kilka p膮czk贸w i kubek kawy tak mocnej, 偶e nie spos贸b nazwa膰 j膮 inaczej ni偶 szatanem.

S艂ysza艂am ju偶 wiele razy to okre艣lenie i za ka偶dym razem wywo艂ywa艂o u mnie u艣miech.

- Och, tak, koniecznie - powiedzia艂am. - 艢wietnie. W kuchni jest w艂a艣ciwie kawa, ale nie mia艂am okazji jej zaparzy膰, poniewa偶 pan Everett przyszed艂 mi pom贸c i wzi膮艂 sprawy w swoje r臋ce.

M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 znad dziesi膮tego kartonu.

- Wie pani, 偶e to nieprawda, ale mi艂o s艂ysze膰, jak pani tak m贸wi - odparowa艂.

Przedstawi艂am ich sobie, a Quinn, gdy wr臋czy艂 mi torb臋, zacz膮艂 pomaga膰 Everettowi sk艂ada膰 pud艂a. Usiad艂am przy stole ze szklanym blatem i zjad艂am p膮czki do ostatniego okruszka, po czym wypi艂am kaw臋 do dna. Mia艂am ca艂e usta w cukrze pudrze, ale wcale mi to nie przeszkadza艂o. Quinn odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na mnie, po czym przez chwil臋 usi艂owa艂 ukry膰 u艣miech.

- Pobrudzi艂a艣 si臋 jedzeniem, kochanie - wytkn膮艂 mi. Zerkn臋艂am w d贸艂 na podkoszulek.

- Ale nie zmieni艂am si臋 w szatana - zauwa偶y艂am, a on spyta艂:

- Mog臋 sprawdzi膰?

Roze艣mia艂am si臋, po czym posz艂am umy膰 z臋by i uczesa膰 si臋, gdy偶 obie te czynno艣ci wyda艂y mi si臋 niezb臋dne. Obejrza艂am si臋 w stroju Hadley, kt贸ry mia艂am na sobie. Czarne spodenki ze spandeksu si臋ga艂y mi do po艂owy uda. Hadley prawdopodobnie nigdy ich nie w艂o偶y艂a, poniewa偶 jak na jej gust by艂y zbyt du偶e. Mnie bardzo odpowiada艂y i czu艂am si臋 w nich 艣wietnie, ale kuzynce nie chodzi艂o o wygod臋. Och, niewa偶ne. Spod jaskrawor贸偶owego podkoszulka wystawa艂y rami膮czka od mojego blador贸偶owego stanika, koszulka podkre艣la艂a te偶 m贸j dekolt, kt贸ry dzi臋ki wizytom w solarium Peck's Tana - Lot (zlokalizowanym w Bon Temps w budynku wypo偶yczalni wideo Peck's Bunch - o - Flicks) by艂 br膮zowawy i prezentowa艂 si臋 bardzo 艂adnie. Hadley pewnie doda艂aby kolczyk w p臋pku.

Patrz膮c w lustro, pr贸bowa艂am wyobrazi膰 sobie siebie z p臋pkiem przyozdobionym z艂otym kolczykiem albo jakim艣 klejnocikiem. Nieee. Wsun臋艂am stopy w sanda艂ki z kryszta艂kami i przez jakie艣 trzydzie艣ci sekund czu艂am si臋 ca艂kiem efektown膮 babeczk膮.

Zacz臋艂am m贸wi膰 do Quinna o planach, kt贸re mia艂am na dzi艣, a poniewa偶 nie by艂am pewna, czy mnie s艂yszy, a nie chcia艂am krzycze膰, wysz艂am z sypialni do korytarza ze szczotk膮 i gumk膮 do w艂os贸w w r臋kach. Pochyli艂am si臋, uczesa艂am w艂osy, potem odrzuci艂am g艂ow臋 i zebra艂am w艂osy w ko艅ski ogon na czubku g艂owy. By艂am pewna, 偶e kitka znajdzie si臋 dok艂adnie na 艣rodku, gdy偶 po tylu latach wszystkie ruchy przychodzi艂y mi automatycznie. Teraz ko艅ski ogon si臋ga艂 moich 艂opatek. Owin臋艂am go gumk膮 i wyg艂adzi艂am, po czym wyprostowa艂am si臋, a kitka podskoczy艂a, muskaj膮c koniuszkiem moje plecy. Quinn i Everett przerwali prac臋 i gapili si臋 na mnie. Kiedy zerkn臋艂am na nich, po艣piesznie wr贸cili do sk艂adania karton贸w.

Okej, nie mia艂am poj臋cia, co takiego interesuj膮cego zrobi艂am, ale co艣 ich najwyra藕niej zaciekawi艂o. Wzruszy艂am ramionami i znikn臋艂am w g艂贸wnej 艂azience, by wklepa膰 w twarz troch臋 fluidu. Po kolejnym spojrzeniu w lustro przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e mo偶e wszystko, co robi臋 w tym obcis艂ym stroju, pe艂nokrwistym facetom mo偶e wydawa膰 si臋 interesuj膮ce.

Kiedy wysz艂am z 艂azienki, Everetta ju偶 nie by艂o, a Quinn wr臋czy艂 mi karteczk臋 z jego numerem telefonu kom贸rkowego.

- Powiedzia艂, 偶eby艣 zadzwoni艂a, je艣li b臋dziesz potrzebowa艂a wi臋cej pude艂. Wzi膮艂 wszystkie torby z ubraniami. Wygl膮da na to, 偶e wcale mnie nie potrzebujesz.

- On w og贸le nie mo偶e si臋 z tob膮 r贸wna膰 - zapewni艂am go z u艣miechem. - Nie przyni贸s艂 mi przecie偶 dzi艣 rano ani du偶ej porcji t艂uszczu, ani odpowiedniej dawki kofeiny.

- Wi臋c jaki masz plan i jak mog臋 ci pom贸c?

- No c贸偶, plan jest taki... - W艂a艣ciwie nie mia艂am bardziej konkretnego ni偶 „przejrze膰 te rzeczy i posortowa膰", a tego Quinn nie m贸g艂 za mnie zrobi膰. - Mo偶e tak? - spyta艂am. - Wyjmij wszystko z szafek kuchennych i postaw w jednym miejscu, 偶ebym mog艂a zdecydowa膰, co zostawi膰, a co wyrzuci膰. Potem mo偶esz spakowa膰 to, co postanowi臋 zatrzyma膰, pozosta艂e przedmioty za艣 wystawisz na balkon. Mam nadziej臋, 偶e nie spadnie deszcz. - Chocia偶 poranek by艂 s艂oneczny, teraz na niebie widzia艂am coraz wi臋cej chmur. - Podczas pracy opowiem ci o wszystkim, co zdarzy艂o si臋 tutaj ostatniej nocy.

Mimo zachmurzonego nieba deszcz nie spad艂. Pracowali艣my ca艂y ranek, na lunch zam贸wili艣my pizz臋, a po po艂udniu wr贸cili艣my do przegl膮dania i pakowania. Rzeczy, z kt贸rych rezygnowa艂am, trafi艂y do work贸w na 艣mieci - Quinn wyni贸s艂 je wszystkie na dziedziniec i schowa艂 do ma艂ej szopy, z kt贸rej wcze艣niej Amelia wyj臋艂a sk艂adane krzes艂a, wci膮偶 jeszcze stoj膮ce na trawie. Stara艂am si臋 podziwia膰 muskulatur臋 mojego przyjaciela tylko w贸wczas, gdy nie patrzy艂, i chyba mi si臋 udawa艂o. Quinn bardzo chcia艂 pos艂ucha膰 o rekonstrukcji ektoplazmatycznej, a p贸藕niej om贸wili艣my zdarzenia, chocia偶 nie doszli艣my do 偶adnych wniosk贸w. Jake nie mia艂 w艣r贸d wampir贸w 偶adnych wrog贸w, o kt贸rych Quinn by wiedzia艂, tote偶 pomy艣leli艣my, 偶e by膰 mo偶e zgin膮艂 nie z powodu jakich艣 swoich grzeszk贸w, lecz dlatego, 偶e kto艣 chcia艂 przysporzy膰 k艂opot贸w Hadley.

Nie widzia艂am tego dnia Amelii i zastanawia艂am si臋, czy nie pojecha艂a na przyk艂ad do domu „mormona" Boba. A mo偶e on zosta艂 u niej i bajecznie bawili si臋 w jej mieszkaniu? Mo偶e pod t膮 bia艂膮 koszul膮 i czarnymi spodniami ch艂opaka skrywa艂 si臋 prawdziwy demon seksu, kto wie? Rozejrza艂am si臋 po dziedzi艅cu. Tak, rower Boba nadal sta艂 oparty o ceglany mur. Poniewa偶 z ka偶d膮 minut膮 niebo mrocznia艂o coraz bardziej, schowa艂am r贸wnie偶 ten rower do ma艂ej szopy.

Poniewa偶 przebywa艂am przez ca艂y dzie艅 z Quinnem, mia艂am na niego coraz wi臋ksz膮 ochot臋. Chodzi艂 teraz w bezr臋kawniku i d偶insach i przy艂apa艂am si臋 na my艣li, 偶e chcia艂abym wiedzie膰, jak wygl膮da bez nich. Ja wyobra偶a艂am sobie jego nago i on mnie te偶. Wiem, bo co jaki艣 czas dociera艂a do mnie z jego umys艂u jaka艣 my艣l, na przyk艂ad, kiedy schodzi艂 z workiem po schodach lub pakowa艂 garnki i patelnie do kartonu, tote偶 nie mia艂am w膮tpliwo艣ci, 偶e m贸j przyjaciel bynajmniej nie duma o przejrzeniu poczty czy zrobieniu prania...

Akurat zapali艂am lamp臋, kiedy us艂ysza艂am w oddali pierwszy grzmot. Tak, zgodnie z moimi podejrzeniami w Nowym Orleanie nied艂ugo spadnie ulewny deszcz.

Przyznam, 偶e nieco igra艂am z emocjami Quinna - przeci膮ga艂am si臋 przesadnie, si臋gaj膮c po stoj膮c膮 w szafce szklank臋, lub wygina艂am si臋 lekko, owijaj膮c j膮 w gazet臋. Mo偶e czu艂am si臋 troszeczk臋 zak艂opotana, ale w艂a艣ciwie dobrze si臋 bawi艂am. Ostatnio nie mia艂am w 偶yciu zbyt wielu powod贸w do rado艣ci (a mo偶e nigdy), tote偶 rozkoszowa艂am si臋 tym naszym ma艂ym flirtem.

Nagle odkry艂am, 偶e m贸zg Amelii zaczyna funkcjonowa膰. Jako kelnerka doskonale wiedzia艂am, co si臋 dzieje - Amelia mia艂a kaca. U艣miechn臋艂am si臋, gdy偶 czarownica my艣la艂a o Bobie, kt贸ry wci膮偶 spa艂 obok niej. Poza typowym dla takiej sytuacji pytaniem: „Jak mog艂am?", Amelia marzy艂a o kawie. Tak, straszliwie pragn臋艂a kawy. A nie mia艂a ochoty nawet w艂膮cza膰 艣wiat艂a w mieszkaniu, w kt贸rym robi艂o si臋 coraz ciemniej, gdy偶 zbli偶a艂a si臋 burza; tak, na kacu zwi臋ksza si臋 wra偶liwo艣膰 na 艣wiat艂o.

Odwr贸ci艂am si臋 z u艣miechem na ustach, zamierzaj膮c powiedzie膰 Quinnowi, 偶e Amelia nie pojawi si臋 u nas zbyt szybko, gdy uprzytomni艂am sobie, 偶e on stoi tu偶 za mn膮 i patrzy na mnie z min膮, kt贸ra by艂a absolutnie jednoznaczna. Nie mog艂am si臋 myli膰! Quinn mia艂 ju偶 do艣膰 sprz膮tania i by艂 got贸w na aktywno艣膰 zupe艂nie innego rodzaju.

- Powiedz, 偶e nie chcesz, 偶ebym ci臋 poca艂owa艂, a p贸jd臋 sobie - powiedzia艂, a potem zacz膮艂 mnie ca艂owa膰.

Nie odezwa艂am si臋.

Kiedy Quinnowi zacz臋艂a przeszkadza膰 dziel膮ca nas r贸偶nica wzrostu, bez wahania podni贸s艂 mnie i posadzi艂 na kraw臋dzi kuchennego kontuaru. Us艂ysza艂am uderzenie pioruna, gdy rozsuwa艂am uda, by Quinn m贸g艂 podej艣膰 jak najbli偶ej. Unios艂am nogi i obj臋艂am go nimi w talii. Zdj膮艂 gumk臋 z mojej kitki, sprawiaj膮c mi przy tym lekki b贸l. Przeczesa艂 palcami rozpuszczone w艂osy, a potem przez chwil臋 przytrzyma艂 je przy twarzy i 艂apczywie ch艂on膮艂 ich zapach.

- Dobrze? - spyta艂 chrypliwie, wsuwaj膮c palce pod m贸j podkoszulek i zadzieraj膮c go.

Przez moment dotyka艂 mojego biustonosza, a偶 wymy艣li艂, jak go rozpi膮膰, i zrobi艂 to w rekordowym czasie.

- Dobrze? - powt贸rzy艂am pytanie nieco og艂uszona. Nie by艂am pewna, czy chcia艂am przez to powiedzie膰:

„Cholera, tak, po艣piesz si臋!" czy raczej: „O co dok艂adnie pytasz?", lecz Quinn oczywi艣cie uzna艂 s艂owo za moj膮 zgod臋. W艂o偶y艂 d艂onie pod miseczki biustonosza i przesun膮艂 kciukami po moich sutkach, kt贸re ju偶 stwardnia艂y z podniecenia. By艂am bliska orgazmu, ale powstrzymywa艂a mnie my艣l o przyjemniejszych rzeczach, kt贸rych za chwil臋 bez w膮tpienia oboje do艣wiadczymy. Przesun臋艂am si臋 g艂臋biej w ty艂 na blacie, dzi臋ki czemu skryty w d偶insach Quinna wzwiedziony cz艂onek wpasowa艂 si臋 w moj膮 pachwin臋. Niesamowite, jak bardzo do siebie pasowali艣my. Quinn to przyciska艂 si臋 do mnie, to odsuwa艂, za ka偶dym razem przyjemnie dra偶ni膮c moje... w艂a艣ciwe miejsce, tak 艂atwo dost臋pne pod cienkim i rozci膮gliwym spandeksem. Za kt贸rym艣 razem krzykn臋艂am i przytrzyma艂am Quinna, nie chc膮c, by zn贸w si臋 odsun膮艂. O艣lepi艂a mnie blisko艣膰 orgazmu i mog艂abym przysi膮c, 偶e za chwil臋 wystrzel臋 niczym z procy i wpadn臋 w jaki艣 alternatywny wszech艣wiat.

M贸j oddech coraz bardziej przypomina艂 szloch i tuli艂am si臋 do tego m臋偶czyzny, jakby by艂 moim bohaterem. Zreszt膮, w tym momencie rzeczywi艣cie nim by艂.

Quinn wci膮偶 gwa艂townie oddycha艂 i zn贸w si臋 do mnie przysuwa艂, szukaj膮c rozkoszy dor贸wnuj膮cej mojej, kt贸r膮 g艂o艣no wyra偶a艂am. Dotkn臋艂am ustami jego szyi, a r贸wnocze艣nie po艂o偶y艂am d艂o艅 na wypuk艂o艣ci i g艂aska艂am przez d偶insy, a偶 nagle Quinn wyda艂 krzyk r贸wnie chrypliwy jak m贸j i jego ramiona zacisn臋艂y si臋 wok贸艂 mnie spazmatycznie.

- O Bo偶e - powiedzia艂. - O Bo偶e. - Zamkn膮艂 oczy i ca艂owa艂 mnie w szyj臋, policzek, usta... Nie przestawa艂.

Kiedy nasze oddechy nieco si臋 uspokoi艂y, powiedzia艂:

- Kochanie, nie zdarzy艂o mi si臋 co艣 takiego, odk膮d mia艂em siedemna艣cie lat i siedzia艂em na tylnym siedzeniu samochodu ojca wraz z Ellie Hopper.

- Wi臋c by艂o ci dobrze - wymamrota艂am.

- Tak dobrze jak nigdy - odpar艂.

Przez moment pozostali艣my w u艣cisku i nagle u艣wiadomi艂am sobie, 偶e krople deszczu g艂o艣no uderzaj膮 o szyby okien i drzwi, i co chwila s艂ycha膰 grzmot, cho膰 ka偶dy kolejny by艂 cichszy od poprzedniego. Mia艂am ochot臋 na drzemk臋 i wyczuwa艂am, 偶e Quinn my艣li o tym samym, szczeg贸lnie 偶e zapi膮艂 haftki mojego stanika. Pi臋tro pod nami Amelia parzy艂a kaw臋 w zaciemnionej kuchni, a czarownik Bob, obudzony cudownym aromatem, zastanawia艂 si臋, gdzie podzia艂y si臋 jego spodnie. A jeszcze ni偶ej, z dziedzi艅ca cicho wchodzili po schodach... wrogowie.

- Quinn! - krzykn臋艂am dok艂adnie w tej sekundzie, gdy dzi臋ki wyostrzonemu s艂uchowi tygryso艂ak wychwyci艂 szuranie st贸p.

Quinn natychmiast przyj膮艂 postaw臋 bojow膮. Poniewa偶 nie by艂am u siebie w domu i nie mia艂am kalendarza, nie wiedzia艂am, ile czasu zosta艂o do pe艂ni ksi臋偶yca. Paznokcie Quinna zmieni艂y si臋 teraz w pazury, kt贸re mia艂y przynajmniej siedem centymetr贸w d艂ugo艣ci. Jego oczy sta艂y si臋 bardziej sko艣ne, t臋cz贸wki przybra艂y z艂oty kolor, czarne 藕renice si臋 rozszerzy艂y. Uk艂ad kostny jego twarzy si臋 zmienia艂 i Quinn wygl膮da艂 teraz jak kto艣 obcy. Kocha艂am si臋 z tym m臋偶czyzn膮... z tym osobnikiem zaledwie dziesi臋膰 minut temu, a w tej chwili chybabym go nie rozpozna艂a, mijaj膮c na ulicy.

Nie by艂o jednak czasu na dumanie o takich szczeg贸艂ach. Musieli艣my si臋 skupi膰 wy艂膮cznie na obronie. By艂am du偶o, du偶o s艂absza od Quinna i po swojej stronie mia艂am jedynie element zaskoczenia. Zsun臋艂am si臋 z blatu, przebieg艂am do drzwi i podnios艂am lamp臋 z postumentu. Kiedy pierwszy wilko艂ak wbieg艂 do korytarza, grzmotn臋艂am go w 艂eb, a on zatoczy艂 si臋 i machaj膮c r臋koma, wpad艂 na tego, kt贸ry wchodzi艂 za nim, powalaj膮c go na ziemi臋. Na trzeciego Quinn by艂 ju偶 przygotowany.

Niestety, przyby艂o jeszcze sze艣ciu innych.


ROZDZIA艁 DWUDZIESTY

Trzeba by艂o dw贸ch wilko艂ak贸w, by mnie pokona膰, bo kopa艂am, wrzeszcza艂am, gryz艂am i uderza艂am z ca艂ych si艂, jakie w sobie znajdowa艂am. Na Quinna ledwie wystarczy艂o czterech, a uda艂o im si臋 tylko dlatego, 偶e u偶yli paralizatora. W przeciwnym razie, jestem tego pewna, m贸j m臋偶czyzna unieszkodliwi艂by sze艣ciu, a nawet o艣miu napastnik贸w, zamiast trzech, kt贸rych pobi艂, zanim go dopadli.

Co do mnie, wiedzia艂am, 偶e zostan臋 pokonana, i mia艂am 艣wiadomo艣膰, 偶e poddaj膮c si臋 od razu, oszcz臋dz臋 sobie kilku siniak贸w i mo偶e jakiej艣 z艂amanej ko艣ci, ale przecie偶 mam swoj膮 dum臋! Z drugiej strony my艣la艂am te偶 bardziej praktycznie i chcia艂am, 偶eby Amelia us艂ysza艂a, co si臋 dzieje na pi臋trze ponad ni膮. Je艣li us艂yszy, na pewno co艣 zrobi! Nie by艂am pewna co, ale bez w膮tpienia jako艣 zareaguje.

Popychana sz艂am w d贸艂 po schodach. Stopami niemal nie dotyka艂am pod艂o偶a, gdy偶 dwaj krzepcy osobnicy, kt贸rych nigdy przedtem nie spotka艂am, w艂a艣ciwie mnie nie艣li. Wcze艣niej w艂a艣nie oni zwi膮zali mi przeguby ta艣m膮 klej膮c膮. Podczas klejenia odsuwa艂am, jak mog艂am, nadgarstki, chc膮c zyska膰 nieco luzu, ale, niestety, wilko艂aki wykona艂y dobr膮 robot臋.

- Hmm, pachnie seksem - oznajmi艂 ni偶szy z nich i uszczypn膮艂 mnie w po艣ladek.

Zignorowa艂am jego oble艣ne, po偶膮dliwe spojrzenie i z satysfakcj膮 obejrza艂am si艅ca, kt贸ry ciemnia艂 na jego ko艣ci policzkowej po moim ciosie pi臋艣ci膮. (Pi臋艣ci膮, kt贸ra, nawiasem m贸wi膮c, bardzo mnie teraz bola艂a i piek艂a w okolicach k艂ykci. Nie mo偶na uderzy膰 kogo艣 mocno i jako艣 za to nie zap艂aci膰).

Quinna musieli wynie艣膰 i nie traktowali go zbyt 艂agodnie. W trakcie niesienia obijali jego cia艂em o stopnie, a raz nawet je upu艣cili. Quinn to du偶y facet. A obecnie by艂 du偶ym krwawi膮cym facetem, poniewa偶 efektem jednego z cios贸w kt贸rego艣 napastnika by艂o przeci臋cie nad lewym okiem. Jemu r贸wnie偶 oklejono przeguby, tote偶 zada艂am sobie pytanie, jak na ta艣m臋 zareaguje sier艣膰.

Na kilka minut postawili nas obok siebie na dziedzi艅cu i wtedy Quinn popatrzy艂 na mnie wzrokiem, w kt贸rym wychwyci艂am rozpaczliwe pragnienie pom贸wienia ze mn膮. Krew sp艂ywa艂a mojemu m臋偶czy藕nie po policzku z rany nad okiem i wydawa艂 si臋 p贸艂przytomny po kontakcie z paralizatorem. Jego r臋ce znowu wygl膮da艂y jak ludzkie. Rzuci艂am si臋 ku niemu, lecz wilko艂aki mnie powstrzyma艂y.

Na p贸艂kolistym podje藕dzie pojawi艂y si臋 dwie furgonetki z bocznym napisem „BIG EASY ELECTRIC". By艂y bia艂e, d艂ugie, w tylnej cz臋艣ci pozbawione okien. W obu przypadkach logo na boku by艂o pokryte b艂otem, kt贸re wygl膮da艂o wysoce podejrzanie. Kierowcy wyskoczyli z kabin furgonetek i pierwszy otworzy艂 tylne drzwi pojazdu.

Podczas gdy nasi prze艣ladowcy szturchali mnie i Quinna, usi艂uj膮c nas sk艂oni膰 do szybkiego wej艣cia do furgonetki, reszta napastnik贸w dopiero schodzi艂a po schodach, pomagaj膮c sobie wzajemnie. Osobnicy, kt贸rych Quinn zdo艂a艂 zrani膰, prezentowali si臋 znacznie gorzej ni偶 on, z czego bardzo si臋 cieszy艂am. Tak, tak, pazurami mo偶na wyrz膮dzi膰 sporo szkody, szczeg贸lnie gdy s膮 to pazury silnego tygrysa. Ten, kt贸rego uderzy艂am lamp膮, by艂 nieprzytomny, a ten, kt贸ry jako pierwszy trafi艂 na Quinna, prawdopodobnie nie 偶y艂. W ka偶dym razie by艂 pokryty krwi膮, a brzuch mia艂 rozci臋ty i widzia艂am wn臋trzno艣ci.

U艣miecha艂am si臋 ci膮gle z satysfakcj膮, kiedy trzymaj膮cy moje r臋ce m臋偶czy藕ni wepchn臋li mnie na ty艂 furgonetki, kt贸ry, jak odkry艂am, by艂 zarzucony 艣mieciami i strasznie brudny. Okaza艂o si臋 te偶, 偶e akcja porwania zosta艂a przygotowana pierwszorz臋dnie. Kabina pojazdu z dwoma siedzeniami zosta艂a oddzielona od „naszej", otwartej cz臋艣ci drucian膮 siatk膮 o du偶ych oczkach, a p贸艂ki na ty艂ach opr贸偶niono, zapewne z my艣l膮 o nas.

Zosta艂am wci艣ni臋ta w w膮skie przej艣cie mi臋dzy p贸艂kami, a Quinna wepchni臋to obok mnie. Porywacze naprawd臋 si臋 z nim nam臋czyli, poniewa偶 nadal by艂 og艂uszony. Kiedy dwaj napastnicy za艂adowali ranne wilko艂aki do drugiego pojazdu, zatrzasn臋li tylne drzwi naszej furgonetki. Domy艣li艂am si臋, 偶e oba auta zaparkowano na ulicy, 偶eby艣my nie us艂yszeli, jak przeje偶d偶aj膮 przez bram臋 - wjecha艂y na dziedziniec dopiero wtedy, gdy porywacze byli gotowi nas za艂adowa膰. Nawet mieszka艅cy s艂yn膮cego z awantur Nowego Orleanu niew膮tpliwie by zauwa偶yli, 偶e kto艣 pakuje sponiewierane cia艂a do furgonetek... podczas ulewy.

Mia艂am nadziej臋, 偶e wilko艂akom nie przyjdzie do g艂owy p贸j艣膰 po Ameli臋 i Boba, modli艂am si臋 te偶, by Amelia poj臋艂a, co si臋 dzieje, post膮pi艂a inteligentnie i ukry艂a si臋, zamiast odruchowo kombinowa膰 jakie艣 odwa偶ne zakl臋cia czy czary. Wiem, 偶e to sprzeczno艣膰, zgadzacie si臋? Modli膰 si臋 o jedn膮 rzecz (prosz膮c Pana Boga o przys艂ug臋), a r贸wnocze艣nie mie膰 nadziej臋, 偶e kto艣 zabije twoich wrog贸w. Hmm, mog臋 powiedzie膰 tylko jedno - mam wra偶enie, 偶e katolicy zawsze tak post臋powali, przynajmniej tak kiepscy jak ja.

- Jed藕, jed藕! - rykn膮艂 ni偶szy m臋偶czyzna, kt贸ry wskoczy艂 na siedzenie obok kierowcy.

Osobnik za kierownic膮 natychmiast go pos艂ucha艂 i ruszy艂 z ca艂kowicie zb臋dnym piskiem opon, tote偶 wyjechali艣my z dziedzi艅ca, jakby zastrzelono na naszych oczach prezydenta i musieliby艣my odwie藕膰 go do waszyngto艅skiego szpitala Walter Reed Army Medical Center.

Quinn ca艂kowicie si臋 otrz膮sn膮艂, kiedy skr臋cili艣my w Chloe Street i skierowali艣my si臋 ku celowi naszej podr贸偶y, gdziekolwiek to by艂o. R臋ce tygryso艂ak mia艂 zwi膮zane za plecami, co by艂o na pewno bolesne; krew z rany na g艂owie nadal ciek艂a. Spodziewa艂am si臋 wcze艣niej, 偶e Quinn d艂ugo pozostanie przymulony i wstrz膮艣ni臋ty, a jednak ca艂kiem przytomnie skupi艂 wzrok na mojej twarzy.

- Kochanie, strasznie ci臋 pobili. Chyba nie wygl膮da艂am zbyt dobrze.

- Tak, no c贸偶, jedziemy na tym samym w贸zku, ty i ja - odparowa艂am.

Wiedzia艂am, 偶e s艂ysz膮 nas kierowca i jego towarzysz, ale nic mnie to nie obchodzi艂o. Quinn stara艂 si臋 u艣miechn膮膰.

- Okaza艂em si臋 okropnym obro艅c膮.

W opinii wilko艂ak贸w nie by艂am osob膮 szczeg贸lnie dla nich niebezpieczn膮, wi臋c zwi膮zali mi r臋ce z przodu. Wierci艂am si臋 na pod艂odze, a偶 dotar艂am tak blisko Quinna, 偶e mog艂am przycisn膮膰 r臋ce do przeci臋cia na jego czole. Bola艂o go chyba jeszcze bardziej, lecz ani s艂owem nie zaprotestowa艂. Ruch furgonetki, efekty pobicia, ci膮g艂e zmiany postaci Quinna i otaczaj膮cy nas zapach 艣mieci - wszystko to w po艂膮czeniu sprawi艂o, 偶e nast臋pne dziesi臋膰 minut sp臋dzili艣my bardzo nieprzyjemnie. Gdybym by艂a bystrzejsza, potrafi艂abym powiedzie膰, w jakim kierunku jedziemy, ale w tej chwili nie czu艂am si臋 zbyt m膮dra. Dziwi艂am si臋, 偶e w mie艣cie, kt贸re ma tyle s艂ynnych restauracji co Nowy Orlean, jaka艣 furgonetka mo偶e by膰 zawalona opakowaniami z Burger Kinga i kubkami z Taco Bell. Gdybym dosta艂a szans臋 przeszukania odpad贸w, mo偶e znalaz艂abym co艣 u偶ytecznego, kto wie.

- Ilekro膰 jeste艣my razem, atakuj膮 nas wilko艂aki - zauwa偶y艂 Quinn.

- To moja wina - odrzek艂am. - Tak mi przykro, 偶e ci臋 w to wci膮gn臋艂am.

- Och, tak - stwierdzi艂. - Jestem znany z tego, 偶e przestaj臋 z desperatkami.

Le偶eli艣my twarz膮 w twarz i Quinn lekko tr膮ci艂 mnie nog膮. Pr贸bowa艂 mi w ten spos贸b co艣 zasugerowa膰, ale nie zrozumia艂am.

Dwaj m臋偶czy藕ni na przednich siedzeniach rozmawiali o 艂adnej dziewczynie, kt贸ra w tej chwili przechodzi艂a przez ulic臋 na 艣wiat艂ach. S艂uchaj膮c takiej rozmowy, wiele kobiet zrazi艂oby si臋 do przedstawicieli p艂ci przeciwnej, ja jednak by艂am zadowolona, 偶e przynajmniej nie s艂uchali nas.

- Pami臋tasz, jak m贸wili艣my o moim stanie psychicznym? - spyta艂am ostro偶nie. - Pami臋tasz, co ci wtedy powiedzia艂am na ten temat?

Poniewa偶 cierpia艂 z b贸lu, dopiero po minucie poj膮艂 aluzj臋. Skrzywi艂 si臋 niczym karateka, kt贸ry rozbija r臋k膮 desk臋 albo robi co艣 innego, co wymaga maksymalnej koncentracji, a wtedy sformu艂owa艂 my艣l, kt贸r膮 pchn膮艂 w moim kierunku.

„Telefon w mojej kieszeni" - pomy艣la艂.

Problem w tym, 偶e telefon mia艂 w prawej kieszeni, a le偶a艂 w艂a艣nie na tym boku i nie mia艂 zbyt du偶o miejsca, by si臋 odwr贸ci膰.

Musia艂by si臋 kr臋ci膰 i przesuwa膰, a ja nie chcia艂am, 偶eby porywacze zobaczyli jego manewry. W ko艅cu jako艣 uda艂o mi si臋 wsun膮膰 palce do jego kieszeni i natychmiast przes艂a艂am mu my艣l, 偶e w tych okoliczno艣ciach jego d偶insy s膮 zbyt obcis艂e. (W innych okoliczno艣ciach powiedzia艂abym, 偶e nie ma problemu i 偶e bardzo dobrze w nich wygl膮da). Og贸lnie rzecz bior膮c, wyj臋cie telefonu z kieszeni w trz臋s膮cej si臋 furgonetce nie by艂o 艂atwe, zw艂aszcza 偶e wilko艂aki, kt贸re nas wioz艂y, sprawdza艂y niemal co minut臋, co porabiamy.

„Siedziba kr贸lowej pod numerem w szybkim wybieraniu" - pomy艣la艂 Quinn, gdy poczu艂, 偶e wyj臋艂am telefon z jego kieszeni.

Nic mi to nie da艂o. Nie mia艂am poj臋cia, jak uruchomi膰 menu szybkiego wybierania. M臋czy艂am si臋 kilka minut, a偶 Quinn zrozumia艂, 偶e sobie nie poradz臋, a potem w jaki艣 spos贸b - nie do ko艅ca wiem w jaki - sprawi艂am, 偶e w ko艅cu pomy艣la艂 kolejne cyfry sk艂adaj膮ce si臋 na numer telefonu. Niezdarnie je wystuka艂am, po czym wcisn臋艂am przycisk wybierania. Chyba nie przemy艣leli艣my naszego planu zbyt dobrze, poniewa偶 gdy cichy g艂osik spyta艂: „Halo?", wilko艂aki to us艂ysza艂y.

- Nie przeszuka艂e艣 go? - spyta艂 z niedowierzaniem w g艂osie kierowca swego towarzysza.

- Nie, do diab艂a! Pr贸bowa艂em wepchn膮膰 go jak najszybciej do auta i skry膰 si臋 przed deszczem - odwarkn膮艂 bez wahania m臋偶czyzna, kt贸ry mnie uszczypn膮艂. - Zatrzymaj, do ci臋偶kiej cholery!

„Czy kto艣 przyj膮艂 twoj膮 krew?" - spyta艂 mnie w my艣lach Quinn, chocia偶 teraz m贸g艂 m贸wi膰 na g艂os, a ja po d艂ugiej chwili skojarzy艂am.

- Eric - odpar艂am g艂o艣no, poniewa偶 oba wilko艂aki wysiad艂y ju偶 i bieg艂y otworzy膰 tylne drzwi furgonetki.

- Quinn i Sookie zostali porwani przez nieznajome wilko艂aki - rzuci艂 Quinn po艣piesznie do telefonu, kt贸ry trzyma艂am przy jego ustach. - Eric Northman mo偶e j膮 wy艣ledzi膰.

Mia艂am nadziej臋, 偶e Eric wci膮偶 przebywa w Nowym Orleanie i 偶e osoba, kt贸ra odebra艂a telefon w siedzibie kr贸lowej, ma 艂eb na karku. Wtedy nasi oprawcy otworzyli gwa艂townie drzwi i wyci膮gn臋li nas na drog臋. Jeden z nich uderzy艂 mnie, podczas gdy drugi r膮bn膮艂 Quinna w brzuch. Wyszarpn臋li telefon z moich spuchni臋tych palc贸w i wyrzucili go w g臋ste zaro艣la na poboczu szosy. Wcze艣niej kierowca jecha艂 przez jak膮艣 pust膮 parcel臋, widzia艂am jednak, 偶e wzd艂u偶 drogi w pewnej odleg艂o艣ci od siebie stoj膮 domy w morzu traw. Niebo by艂o zbyt zachmurzone, 偶ebym mog艂a ustali膰 kierunek, w jakim jechali艣my, podejrzewa艂am jednak, 偶e wilko艂aki wioz艂y nas na po艂udnie, ku moczarom.

Zdo艂a艂am odczyta膰 godzin臋 na zegarku kierowcy i zaskoczy艂o mnie odkrycie, 偶e jest ju偶 po pi臋tnastej.

- Clete, ty kretynie! Sprawdzi艂e艣, do kogo dzwoni艂? - zawo艂a艂 kto艣 z drugiej furgonetki, kt贸ra zjecha艂a za nami na pobocze.

Nasi dwaj m膮drale popatrzyli po sobie z identycznie skonsternowanymi minami i pewnie u艣mia艂abym si臋 z tego serdecznie, gdybym nie czu艂a si臋 tak strasznie obola艂a. Mia艂am wra偶enie, 偶e dwa wilko艂aki 膰wicz膮 w tym momencie g艂upawy wygl膮d.

Tym razem przeszukali Quinna bardzo gruntownie, obmacali r贸wnie偶 mnie, chocia偶 nie mia艂am kieszeni ani niczego, gdzie mog艂am cokolwiek ukry膰, o ile nie zamierzali mi robi膰 rewizji osobistej. Przez sekund臋 podejrzewa艂am, 偶e Clete, czyli ten, kt贸ry mnie uszczypn膮艂, zamierza wsun膮膰 palce pod spandex i sprawdzi膰 moje zakamarki intymne. Quinn pomy艣la艂 chyba to samo co ja. Krzykn臋艂am zreszt膮 straszliwie i o ma艂o nie zad艂awi艂am si臋 ze strachu, m贸j towarzysz natomiast wyra藕nie warkn膮艂. Odg艂os by艂 g艂臋boki, gard艂owy i bez w膮tpienia gro藕ny.

- Zostaw dziewczyn臋, Clete, i jedziemy - powiedzia艂 stanowczo wysoki kierowca. - Nie wiem, kim jest ten facet, ale nie s膮dz臋, 偶eby si臋 przemienia艂 w nutri臋.

Zastanowi艂am si臋, czy przerazi艂aby go wiedza o prawdziwej to偶samo艣ci Quinna - jak dzia艂o si臋 w przypadku wi臋kszo艣ci wilko艂ak贸w, kt贸ra zna艂a go lub o nim s艂ysza艂a. Poniewa偶 jednak Quinn sam nie poda艂 im swojego imienia, nie odezwa艂am si臋.

Clete wepchn膮艂 mnie z powrotem do furgonetki, mamrocz膮c przy tym mn贸stwo frazes贸w typu: „Kto umar艂 i mianowa艂 ci臋 Bogiem?", „Nie jeste艣 moim szefem" i tym podobne. Wy偶szy m臋偶czyzna by艂 raczej rzeczywi艣cie dow贸dc膮 Clete'a, co bardzo mi odpowiada艂o. Wo艂a艂am, 偶eby pomi臋dzy mn膮 i sonduj膮cymi palcami Clete'a sta艂 my艣l膮cy osobnik cechuj膮cy si臋 odrobin膮 przyzwoito艣ci.

Znowu obaj okropnie si臋 nam臋czyli, 偶eby wepchn膮膰 Quinna do furgonetki. W ko艅cu do Clete'a i naszego kierowcy z oci膮ganiem do艂膮czyli dwaj m臋偶czy藕ni z drugiej furgonetki i pomogli im. Zwi膮zali Quinnowi nogi plastikow膮 link膮 z plomb膮. U偶ywali艣my podobnych zabezpiecze艅 do zamkni臋cia torebki, w kt贸rej piekli艣my indyka na ostatnie 艢wi臋to Dzi臋kczynienia. Plomba, kt贸rej wilko艂aki u偶y艂y do zwi膮zania n贸g Quinnowi, by艂a czarna, r贸wnie偶 plastikowa i zamykana na male艅ki kluczyk, niczym kajdanki.

Mnie nie zwi膮zano n贸g.

Docenia艂am, 偶e Quinn rozz艂o艣ci艂 si臋 na nich za to, jak mnie traktowali, ma艂o tego - w艣ciek艂 si臋 tak bardzo, 偶e chcia艂 si臋 uwolni膰, jednak nic nie osi膮gn膮艂, gdy偶 ostatecznie ja mia艂am wolne nogi, a on nie. Sta艂o si臋 tak dlatego, 偶e wci膮偶 nie stanowi艂am zagro偶enia, przynajmniej w opinii naszych prze艣ladowc贸w.

Mieli prawdopodobnie racj臋. Nie potrafi艂am wymy艣li膰 偶adnej akcji, w wyniku kt贸rej wilko艂aki zrezygnowa艂yby z pr贸by dostarczenia nas tam, gdzie zaplanowa艂y nas zawie藕膰. Nie mia艂am broni i chocia偶 szarpa艂am z臋bami ta艣m臋 na nadgarstkach, nie zdo艂a艂am jej przegry藕膰. Przez minut臋 odpoczywa艂am, zamkn膮wszy oczy ze znu偶enia. Ostatni cios wilko艂aka przeci膮艂 mi sk贸r臋 na policzku. Nagle poczu艂am na okrwawionej twarzy mu艣ni臋cie du偶ego j臋zora. A potem kolejne.

- Nie p艂acz - przem贸wi艂 obcy, gard艂owy g艂os. Otworzy艂am oczy, chc膮c sprawdzi膰, czy naprawd臋 odezwa艂 si臋 do mnie Quinn.

Tak doskonale panowa艂 nad w艂asnymi umiej臋tno艣ciami, 偶e potrafi艂 przerwa膰 przemian臋, kt贸ra ju偶 si臋 zacz臋艂a. Podejrzewa艂am, 偶e umie j膮 tak偶e rozpocz膮膰 na zawo艂anie, a wcze艣niej, w mieszkaniu Hadley zauwa偶y艂am, 偶e walka przy艣piesza u niego przemian臋 w zwierz臋. W trakcie bijatyki jego palce zmieni艂y si臋 w d艂ugie pazury, dzi臋ki kt贸rym o ma艂o nie przechyli艂 szali zwyci臋stwa na nasz膮 stron臋. Z kolei, kiedy tak bardzo w艣ciek艂 si臋 na Clete'a podczas epizodu na poboczu, nos Quinna sp艂aszczy艂 si臋 i rozszerzy艂. Widzia艂am z bliska z臋by w jego „pysku", tote偶 wiedzia艂am, 偶e przybra艂y kszta艂t male艅kich sztylecik贸w.

- Dlaczego nie doprowadzi艂e艣 przemiany do ko艅ca? - spyta艂am najcichszym szeptem.

„Poniewa偶 wtedy, kochanie, zabrak艂oby miejsca dla ciebie. Gdy si臋 przemieni臋, mierz臋 ponad dwa metry i wa偶臋 prawie dwie艣cie kilo" - odpowiedzia艂 mi w my艣lach.

Ka偶da dziewczyna w tym momencie prze艂kn臋艂aby 艣lin臋. By艂am po prostu wdzi臋czna, 偶e pomy艣la艂 o mnie i okaza艂 si臋 taki przewiduj膮cy. Przyjrza艂am mu si臋.

„Nie uwa偶asz, 偶e to obrzydliwe?" - spyta艂 bezg艂o艣nie.

Clete i kierowca nadal obrzucali si臋 oskar偶eniami w sprawie zaj艣cia z telefonem.

- Dlaczego, dziadku, masz takie du偶e z臋by? - szepn臋艂am. G贸rne i dolne k艂y Quinna by艂y tak d艂ugie i ostre, 偶e naprawd臋 wygl膮da艂y przera偶aj膮co. (Nazywa艂am je k艂ami, gdy偶 s艂owo „z臋by" nie oddawa艂o ich si艂y).

Ostre... Tak, by艂y ostre. Podnios艂am zwi膮zane r臋ce na wysoko艣膰 ust i b艂aga艂am wzrokiem o zrozumienie. O ile poj臋艂am cokolwiek z rys贸w przemienionej twarzy Quinna, m贸j przyjaciel si臋 zmartwi艂. W obecnej sytuacji instynktownie czu艂, 偶e musi mnie obroni膰, ja natomiast prosi艂am, aby mnie skrzywdzi艂, pobudzaj膮c w nim inne instynkty.

„Ugryz臋 ci臋 do krwi" - ostrzeg艂 mnie z wielkim wysi艂kiem.

By艂 obecnie po cz臋艣ci zwierz臋ciem, a procesy my艣lowe zwierz臋cia z pewno艣ci膮 r贸偶ni膮 si臋 od ludzkich.

Gdy wbi艂 si臋 z臋bami w ta艣m臋 klej膮c膮, zagryz艂am doln膮 warg臋, by powstrzyma膰 si臋 przed j臋kni臋ciem. Musia艂 wywrze膰 wielki nacisk, kiedy siedmiocentymetrowe k艂y przenikn臋艂y ta艣m臋, co oznacza艂o, 偶e tak偶e kr贸tsze, lecz r贸wnie ostre siekacze wbij膮 si臋 w moj膮 sk贸r臋, niezale偶nie od tego, jak bardzo b臋dzie si臋 stara艂 tego unikn膮膰. 艁zy pop艂yn臋艂y mi po twarzy strumieniami i czu艂am, 偶e tygryso艂ak zaczyna si臋 waha膰. Potrz膮sn臋艂am zwi膮zanymi r臋koma, ponaglaj膮c go, a on niech臋tnie wr贸ci艂 do zadania.

- Hej, George, on j膮 gryzie - zauwa偶y艂 Clete z siedzenia pasa偶era. - Widz臋, jak poruszaj膮 si臋 jego szcz臋ki.

My jednak znajdowali艣my si臋 bardzo blisko siebie, a 艣wiat艂o by艂o strasznie s艂abe, tote偶 wilko艂ak nie widzia艂, 偶e Quinn gryzie ta艣m臋 na moich r臋kach. To dobrze. Intensywnie szuka艂am w my艣lach pozytywnych aspekt贸w tej chwili, poniewa偶 kiedy tak tkwi艂am w furgonetce, kt贸ra jecha艂a w ulewnym deszczu w nieznanym kierunku gdzie艣 w po艂udniowej Luizjanie, wszystko wok贸艂 wydawa艂o mi si臋 okropnie ponure.

By艂am rozgniewana, pokrwawiona i obola艂a, w dodatku le偶a艂am na pogryzionym wcze艣niej przez wilko艂aka - wampira ramieniu. Pragn臋艂am jedynie znale藕膰 si臋 czysta i z opatrzonymi ranami w jakim艣 wygodnym 艂贸偶ku przykrytym bia艂膮 po艣ciel膮. No c贸偶, czysta, zabanda偶owana i w czystej koszuli nocnej. I jeszcze 偶eby obok, w 艂贸偶ku, le偶a艂 Quinn, w ca艂kowicie ludzkiej formie, r贸wnie偶 czysty i obanda偶owany. Odpoczywa艂by golutki jak 艣wi臋ty turecki. Ale b贸l przeci臋tego policzka i pokrwawionych ramion coraz trudniej by艂o ignorowa膰 i nie mog艂am skoncentrowa膰 si臋 na tyle, by delektowa膰 si臋 tym pi臋knym marzeniem. Akurat kiedy ju偶, ju偶 mia艂am wyda膰 z siebie j臋k, a mo偶e nawet g艂o艣no krzykn膮膰, poczu艂am, 偶e mam wolne nadgarstki.

Przez kilka sekund le偶a艂am bez ruchu i dysza艂am, usi艂uj膮c zapanowa膰 nad b贸lem. Niestety, Quinn nie m贸g艂 przegry藕膰 ta艣my na w艂asnych przegubach, poniewa偶 zwi膮zano mu r臋ce za plecami. W ko艅cu jednak zdo艂a艂 odwr贸ci膰 si臋 ty艂em do mnie, wi臋c widzia艂am jego d艂onie.

- Co robi膮? - spyta艂 siedz膮cy za kierownic膮 George.

Clete spojrza艂 na nas przez rami臋, ale trzyma艂am r臋ce razem, jakby nadal by艂y zwi膮zane. Jako 偶e dzie艅 by艂 mroczny, wilko艂ak niewiele widzia艂.

- Nic nie robi膮. Przesta艂 j膮 gry藕膰 - o艣wiadczy艂 z wyra藕nym rozczarowaniem.

Quinn zdo艂a艂 wbi膰 jeden pazur w srebrn膮 ta艣m臋 klej膮c膮. Jego pazury nie by艂y ostre po bokach jak na przyk艂ad niekt贸re orientalne szable; ich moc tkwi艂a w zaostrzonym czubku oraz ogromnej sile jej w艂a艣ciciela, tygrysa. Jednak偶e Quinn nie potrafi艂 znale藕膰 punktu oparcia, dzi臋ki kt贸remu m贸g艂by wykorzysta膰 swoj膮 si艂臋. Podejrzewa艂am wi臋c, 偶e bardzo d艂ugo b臋dzie si臋 m臋czy艂 z ta艣m膮, a kiedy wreszcie uda mu j膮 przeci膮膰, rozlegnie si臋 g艂o艣ny d藕wi臋k.

Nie mieli艣my du偶o czasu. W ka偶dej chwili nawet taki idiota jak Clete mo偶e zauwa偶y膰, 偶e nie wszystko jest w porz膮dku.

Zacz臋艂am si臋 kr臋ci膰, aby si臋gn膮膰 do zwi膮zanych kostek Quinna, staraj膮c si臋 r贸wnocze艣nie ukry膰 fakt, 偶e r臋ce mam ju偶 wolne. Clete znowu na nas zerkn膮艂, gdy偶 k膮tem oka dostrzeg艂 m贸j ruch, a wtedy osun臋艂am si臋 na puste p贸艂ki i spi臋艂am d艂onie na kolanach. Usi艂owa艂am wygl膮da膰 na zrozpaczon膮, co oczywi艣cie przychodzi艂o mi bez trudu. Po kilku sekundach wilko艂ak postanowi艂 zapali膰 papierosa, daj膮c mi szans臋 dok艂adnego obejrzenia plastikowej linki wi膮偶膮cej kostki Quinna. Chocia偶 przypomina艂a mi plomb臋 od torebki do pieczenia z ubieg艂ego 艢wi臋ta Dzi臋kczynienia, ten plastik by艂 czarny i gruby, a na dodatek strasznie twardy i mocny. Nie mia艂am no偶a, by go przeci膮膰, ani klucza do zamka w plombie. Naprawd臋 pomy艣la艂am, 偶e Clete pope艂ni艂 b艂膮d, i po艣piesznie spr贸bowa艂am to wykorzysta膰. Quinn wci膮偶 mia艂 na nogach buty, wi臋c rozsznurowa艂am je i zdj臋艂am. Chwyci艂am jedn膮 stop臋 i poruszy艂am ni膮, a偶 zacz臋艂a wysuwa膰 si臋 z linki. Tak jak podejrzewa艂am, poniewa偶 Quinnowi zwi膮zano nogi w butach, jego stopy mia艂y troch臋 luzu.

Chocia偶 z przegub贸w i r膮k krew kapa艂a na skarpetki Quinna (kt贸re zostawi艂am na jego stopach, a偶eby plastik ich nie rani艂), ca艂kiem dobrze sobie poradzi艂am. Quinn ze stoickim spokojem wytrzymywa艂 do艣膰 bolesne zabiegi, kt贸rym poddawa艂am jego stop臋. W pewnej chwili odnios艂am wra偶enie, 偶e ju偶 mocniej nie zdo艂am jej przekr臋ci膰 bez z艂amania ko艣ci, gdy wreszcie wysun臋艂a si臋 z p臋tli. Och, dzi臋ki Bogu.

D艂u偶ej si臋 zastanawia艂am, ni偶 dzia艂a艂am. Teraz wydawa艂o mi si臋, 偶e ca艂o艣膰 zaj臋艂a mi dobre kilka godzin.

Zsun臋艂am ca艂kowicie link臋 i ukry艂am j膮 w zalegaj膮cych pod艂og臋 艣mieciach, potem popatrzy艂am na Quinna i skin臋艂am g艂ow膮. W tym samym momencie on rozdar艂 pazurem ta艣m臋 sklejaj膮c膮 mu przeguby. W ta艣mie pojawi艂 si臋 otw贸r, czemu towarzyszy艂 d藕wi臋k mniej g艂o艣ny ni偶 si臋 obawia艂am. Po艂o偶y艂am si臋 ponownie obok Quinna, chc膮c zamaskowa膰 nasze ostatnie dzia艂ania.

Wsun臋艂am kciuk w dziur臋 w ta艣mie i szarpn臋艂am, niewiele jednak uda艂o mi si臋 osi膮gn膮膰. Istnieje pow贸d, dla kt贸rego tego typu szerokie ta艣my s膮 tak popularne - tym powodem jest ich niezawodno艣膰.

Zdawa艂am sobie spraw臋 z tego, 偶e musimy wysi膮艣膰 z furgonetki, zanim dotrze do celu, a p贸藕niej uciec, zanim druga si臋 zatrzyma. Szpera艂am w艣r贸d opakowa艅 po tortilli i tekturowych karton贸w po frytkach na pod艂odze furgonetki i ostatecznie w ma艂ej szczelinie pomi臋dzy pod艂og膮 i boczn膮 艣cian膮 znalaz艂am przeoczony przez kogo艣 艣rubokr臋t marki Phillips. By艂 d艂ugi i cienki.

Na jego widok wzi臋艂am g艂臋boki wdech. Wiedzia艂am, co musz臋 zrobi膰. Quinn mia艂 zwi膮zane r臋ce i nie m贸g艂 dzia艂a膰. 艁zy sp艂yn臋艂y mi po twarzy. By艂am dzi艣 p艂aks膮, ale nie potrafi艂am si臋 powstrzyma膰. Wpatrywa艂am si臋 przez moment w mojego towarzysza i jego rysy stwardnia艂y. Wiedzia艂 r贸wnie dobrze jak ja, co nas czeka.

Akurat wtedy furgonetka zwolni艂a i skr臋ci艂a z brukowanej drogi gminnej na - tak to czu艂am - 偶wirowy trakt w艣r贸d drzew. By艂am pewna, 偶e to czyja艣 droga dojazdowa. Bez w膮tpienia zbli偶ali艣my si臋 do miejsca przeznaczenia. Uzna艂am, 偶e teraz mamy szans臋 i lepsza okazja nam si臋 nie trafi.

- Rozsu艅 nadgarstki - wymamrota艂am i wbi艂am czubek 艣rubokr臋tu w otw贸r w ta艣mie.

Otw贸r nieco si臋 powi臋kszy艂, wi臋c powt贸rzy艂am ruch. Dwaj m臋偶czy藕ni, wyczuwaj膮c moje szale艅cze posuni臋cia, odwr贸cili si臋, kiedy d藕gn臋艂am w ta艣m臋 po raz ostatni. Podczas gdy Quinn napr臋偶a艂 mi臋艣nie, chc膮c rozerwa膰 poprzebijan膮 ta艣m臋, ukl臋k艂am i chwyci艂am lew膮 r臋k膮 siatk臋 odgradzaj膮c膮 nas od kabiny.

- Clete! - powiedzia艂am.

Odwr贸ci艂 si臋 i pochyli艂 ku mnie mi臋dzy siedzeniami. Zrobi艂am g艂臋boki wdech i praw膮 r臋k膮 wbi艂am 艣rubokr臋t mi臋dzy oczka siatki. Trafi艂am wilko艂aka w policzek. Krzykn膮艂, a z rany pociek艂a krew. Kierowca George w ostatniej chwili zjecha艂 na pobocze. Quinn z rykiem rozdzieli艂 nadgarstki, po czym ruszy艂 szybko jak b艂yskawica i w momencie, gdy furgonetka zjecha艂a na pobocze, oboje wyskoczyli艣my tylnymi drzwiami i ruszyli艣my biegiem przez las. Dzi臋ki Bogu, 偶e drzewa ros艂y tu偶 przy drodze.

Musz臋 podkre艣li膰, 偶e sanda艂ki ze zdobionych koralikami paseczk贸w to nie jest najlepsze obuwie na bieganie po lesie, Quinn za艣 by艂 w samych skarpetkach. A jednak przebiegli艣my spor膮 odleg艂o艣膰 i zanim zaskoczony kierowca drugiej furgonetki zd膮偶y艂 zahamowa膰, a jej pasa偶erowie wysiedli i rzucili si臋 za nami w pogo艅, nie by艂o nas ju偶 wida膰 z drogi. Ci膮gle jednak biegli艣my, poniewa偶 mieli艣my przecie偶 do czynienia z wilko艂akami, mog膮cymi nas wy艣ledzi膰. Nie wypu艣ci艂am z r臋ki 艣rubokr臋tu, kt贸ry wbi艂am wcze艣niej w policzek Clete a - wci膮偶 mia艂am narz臋dzie w r臋ku i nagle przypomnia艂am sobie, 偶e chyba niebezpiecznie jest biec z ostrym przedmiotem wycelowanym przed siebie. Pomy艣la艂am o grubym paluchu Clete'a wsuwaj膮cym si臋 mi臋dzy moje nogi i przesta艂am mie膰 wyrzuty sumienia, 偶e go zaatakowa艂am. W ci膮gu nast臋pnych kilku sekund, w trakcie kt贸rych przeskakiwa艂am powalone drzewo oplecione ciernistymi pn膮czami, 艣rubokr臋t niestety wy艣lizgn膮艂 mi si臋 z r臋ki i nie mia艂am czasu go poszuka膰.

Biegli艣my jeszcze przez jaki艣 czas, a偶 dotarli艣my do bagien. Luizjana s艂ynie z bagien i teren贸w zalewowych. Na tych obszarach jest mn贸stwo flory i fauny, kt贸rej przyk艂ady mo偶e przyjemnie si臋 ogl膮da lub mija podczas sp艂ywu kajakiem... Ale brni臋cie przez moczary na piechot臋 w ulewnym deszczu jest naprawd臋 okropne.

Mo偶e z punktu widzenia uciekaj膮cych bagna s膮 dobre, poniewa偶 kiedy kto艣 znajdzie si臋 w wodzie, wilko艂aki nie wy艣ledz膮 jego zapachu. Jednak偶e mnie osobi艣cie moczary wyda艂y si臋 strasznie nieprzyjemne. I na pewno czai艂y si臋 na nich w臋偶e, aligatory i B贸g jeden wie, co jeszcze.

Zebra艂am si臋 na odwag臋 i brn臋艂am za Quinnem w coraz ciemniejsz膮 wod臋. By艂a zimna, bo wci膮偶 jeszcze mieli艣my wiosn臋. Latem by膰 mo偶e czu艂abym si臋 jak w ciep艂ej zupie. W dzie艅 tak pochmurny, kiedy znale藕li艣my si臋 pod zwieszaj膮cymi si臋 drzewami, stali艣my si臋 niemal niewidoczni dla naszych prze艣ladowc贸w i ucieszy艂o mnie to; z tego samego powodu jednak ka偶de z mieszkaj膮cych tu „prawdziwych" zwierz膮t dostrze偶emy dopiero w chwili gdy na nie nadepniemy lub nas ugryzie. A to ju偶 podoba艂o mi si臋 znacznie mniej.

Quinn u艣miecha艂 si臋 szeroko i wtedy przypomnia艂am sobie, 偶e niekt贸re tygrysy maj膮 naturalne siedliska w艂a艣nie na bagnach. C贸偶, dobrze 偶e przynajmniej jedno z nas jest szcz臋艣liwe.

Woda by艂a coraz g艂臋bsza i wkr贸tce zacz臋li艣my p艂yn膮膰 - Quinn oczywi艣cie z ogromn膮 gracj膮, kt贸ra dzia艂a艂a na mnie nieco zniech臋caj膮co. Ze wszystkich si艂 pr贸bowa艂am nie chlapa膰 na boki i zachowywa膰 si臋 jak najciszej. Przez sekund臋 czu艂am straszliwe zimno i tak wielkie przera偶enie, 偶e przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mi my艣l, 偶e... Nie, nie, to nieprawda, wcale nie by艂oby lepiej tkwi膰 wci膮偶 w furgonetce! Ale przez sekund臋 naprawd臋 prawie tak pomy艣la艂am.

By艂am okropnie zm臋czona. Mi臋艣nie mi dr偶a艂y z powodu podniecenia i d艂ugiego biegu przez las, a przecie偶 wcze艣niej stoczyli艣my bitw臋 w mieszkaniu Hadley, a jeszcze przedtem... O m贸j Bo偶e, uprawia艂am seks z Quinnem! Troch臋. Ale tak, niew膮tpliwie uprawiali艣my seks. Seks, kt贸ry brutalnie nam przerwano.

Nie rozmawiali艣my od czasu ucieczki z furgonetki i teraz nagle przypomnia艂am sobie, 偶e kiedy wyskakiwali艣my, dostrzeg艂am krew na r臋kach Quinna. Prawdopodobnie podczas uwalniania jego przegub贸w z ta艣my, nie raz, nie dwa trafi艂am czubkiem 艣rubokr臋tu w cia艂o...

I jeszcze marudz臋?

- Quinn - powiedzia艂am. - Pozw贸l, 偶e ci pomog臋.

- Ty mi pomo偶esz? - upewni艂 si臋.

Nie potrafi艂am zinterpretowa膰 jego tonu, a poniewa偶 przemieszcza艂 si臋 przede mn膮 przez ciemn膮 wod臋, nie widzia艂am r贸wnie偶 jego miny. Ale w my艣lach Quinna wyczu艂am straszliw膮 mieszanin臋 zak艂opotania i gniewu.

- Ja ci pomog艂em czy ty mnie?! Czy to ja ciebie wyswobodzi艂em? Obroni艂em ci臋 przed pieprzonymi wilko艂akami? Nie, ja pozwoli艂em, 偶eby ten sukinsyn obmacywa艂 ci臋, wtyka艂 brudne paluchy, gdzie nie trzeba... I tylko si臋 przygl膮da艂em. I nie mog艂em nic zrobi膰.

No tak! M臋ska duma.

- Uwolni艂e艣 mi r臋ce z ta艣my - zauwa偶y艂am. - A teraz mo偶esz mi pom贸c.

- Jak? - Odwr贸ci艂 si臋 do mnie, zaniepokojony.

Zda艂am sobie spraw臋, 偶e Quinn jest m臋偶czyzn膮, kt贸ry bardzo powa偶nie traktuje kwesti臋 obrony s艂abszych. C贸偶, m臋偶czy藕ni s膮 silniejsi od kobiet - to jedna z kwestii, w kt贸rych B贸g nie wiadomo dlaczego nie by艂 sprawiedliwy. Babcia twierdzi艂a, 偶e jednak panuje r贸wnowaga, gdy偶 my, kobiety jeste艣my z kolei twardsze, wytrzymalsze i bardziej odporne. Nie jestem pewna, czy to prawda, ale wiedzia艂am, 偶e Quinn, mo偶e dlatego 偶e jest du偶ym, gro藕nym facetem i mo偶e dlatego 偶e jest zmiennokszta艂tnym, kt贸ry potrafi przemienia膰 si臋 w tygrysa - bajecznie pi臋kne i 艣mierciono艣ne zwierz臋 - czuje si臋 teraz okropnie, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e nie zdo艂a艂 pozabija膰 wszystkich napastnik贸w i nie uratowa艂 mnie przed ich z艂ym dotykiem.

C贸偶, ja r贸wnie偶 wola艂abym, 偶eby wcze艣niej uratowa艂 nas oboje, szczeg贸lnie zwa偶ywszy na k艂opotliwe po艂o偶enie, w jakim si臋 obecnie znale藕li艣my. Niestety, sta艂o si臋 inaczej.

- Quinn - odezwa艂am si臋. G艂os mia艂am r贸wnie znu偶ony jak reszt臋 cia艂a. - Te wilko艂aki wioz艂y nas w jakie艣 miejsce na tych bagnach. Gdzie艣 tutaj na pewno znajduje si臋 cel podr贸偶y.

- W艂a艣nie z tego powodu tu skr臋cili - zgodzi艂 si臋 ze mn膮 - Nagle dostrzeg艂am w臋偶a zwini臋tego na ga艂臋zi wisz膮cej nad wod膮 tu偶 nad tygryso艂akiem i na mojej twarzy chyba pojawi艂 si臋 szok, gdy偶 Quinn wykona艂 ruch szybszy ni偶 wydawa艂 mi si臋 mo偶liwy i po sekundzie trzyma艂 w臋偶a w r臋ku, po czym zabi艂 go i wrzuci艂 do wolno p艂yn膮cej wody. Mia艂am wra偶enie, 偶e po tym akcie odwagi poczu艂 si臋 o wiele lepiej.

- Nie wiemy, dok膮d zmierzamy, ale jeste艣my pewni, 偶e oddalamy si臋 od nich. Dobrze m贸wi臋? - spyta艂.

- Nie wychwytuj臋 nigdzie wok贸艂 siebie aktywno艣ci umys艂owej - powiedzia艂am po chwili zastanowienia. - Nigdy jednak nie sprawdzi艂am, jak du偶y jest m贸j zasi臋g. Tylko tyle mog臋 ci powiedzie膰. Spr贸bujmy na moment wyj艣膰 z wody i w tym czasie zastanowimy si臋 co dalej, dobrze?

Dygota艂am ju偶 na ca艂ym ciele.

Quinn ruszy艂 do mnie przez wod臋, a gdy dotar艂, podni贸s艂 mnie.

- Obejmij ramionami moj膮 szyj臋 - powiedzia艂. Jasne, je艣li chcia艂 zachowywa膰 si臋 jak prawdziwy facet, prosz臋 bardzo. Obj臋艂am go i tak brn臋li艣my przez wod臋.

- Mo偶e lepiej przemie艅 si臋 w tygrysa - zaproponowa艂am. - Mo偶e b臋d臋 potrzebowa艂 tego p贸藕niej, wi臋c musz臋 oszcz臋dza膰 si艂y. Przecie偶 cz臋艣ciowo przemieni艂em si臋 dzi艣 ju偶 dwukrotnie.

- Do jakiego gatunku nale偶ysz?

- Tygrys bengalski - odpar艂 i dok艂adnie w tym momencie przesta艂 pada膰 deszcz.

Wtedy te偶 us艂yszeli艣my nawo艂ywania. Zatrzymali艣my si臋 w wodzie i spojrzeli艣my w stron臋 藕r贸d艂a d藕wi臋ku. Kiedy tak stali艣my bez ruchu, z prawej strony dotar艂 do mnie odg艂os sugeruj膮cy, 偶e do wody wsuwa si臋 co艣 wielkiego. Obr贸ci艂am si臋 w tamtym kierunku, obawiaj膮c si臋 tego, co zobacz臋, jednak woda pozosta艂a prawie nieruchoma, jak gdyby to co艣 ju偶 odp艂yn臋艂o. Wiedzia艂am, 偶e na tereny zalewowe po艂o偶one na po艂udnie od Nowego Orleanu organizuje si臋 wycieczki, a mieszka艅cy nie藕le zarabiaj膮, wysy艂aj膮c tu 艣mia艂k贸w i pozwalaj膮c im si臋 pogapi膰 na aligatory. C贸偶, dobrze, 偶e tutejsi zarabiaj膮, a przyjezdni mog膮 zobaczy膰 stworzenia, kt贸rych nie zobacz膮 nigdzie indziej. Niedobrze natomiast, 偶e tutejsi rzucaj膮 przyn臋ty, chc膮c przyci膮gn膮膰 aligatory. Jestem pewna, 偶e aligatorom istoty ludzkie kojarz膮 si臋 wy艂膮cznie z jedzeniem.

Po艂o偶y艂am g艂ow臋 na ramieniu Quinna i zamkn臋艂am oczy. Na szcz臋艣cie odg艂osy nie przybli偶a艂y si臋, nie s艂yszeli艣my te偶 wilk贸w i nic nie ugryz艂o mnie w nog臋 ani nie poci膮gn臋艂o w d贸艂.

- Wiesz, tak w艂a艣nie post臋puj膮 aligatory - powiedzia艂am. - Wci膮gaj膮 ci臋 pod wod臋 i topi膮, a potem wlok膮 gdzie艣, gdzie mog膮 po偶re膰.

- Kochanie, nie zjedz膮 nas dzi艣 ani wilki, ani aligatory.

Roze艣mia艂 si臋, co dla mnie zabrzmia艂o jak niskie dudnienie wychodz膮ce gdzie艣 z g艂臋bi jego piersi. Ten odg艂os sprawi艂 mi naprawd臋 wielk膮 przyjemno艣膰. Po kilku minutach podj臋li艣my marsz przez wod臋. Brzegi by艂y teraz coraz bli偶ej, bo kana艂y wodne si臋 zw臋zi艂y, a偶 w ko艅cu wyszli艣my na obszar twardego gruntu na tyle du偶y, 偶e postawiono na nim chat臋.

Gdy wychodzili艣my z wody, Quinn na wp贸艂 mnie ni贸s艂.

Jako miejsce schronienia chata nie prezentowa艂a si臋 najlepiej. Mo偶e by艂a kiedy艣 przeci臋tnym domkiem my艣liwskim, jednak ze 艣cian i dachu niewiele obecnie pozosta艂o. Teraz wygl膮da艂a kiepsko, cz臋艣ciowo zawalona. Drewno przegni艂o, blaszany dach wygi膮艂 si臋 i wypaczy艂, w wielu miejscach by艂a widoczna rdza. Pochyli艂am si臋 nad stert膮 艣mieci i szuka艂am, ale, niestety, nie znalaz艂am nic, czego mogliby艣my u偶y膰 jako broni.

Quinn by艂 zaj臋ty zdzieraniem resztek ta艣my klej膮cej z nadgarstk贸w i chocia偶 przy okazji uszkodzi艂 sobie nask贸rek, nawet nie skrzywi艂 si臋 z b贸lu. Ja swoje przeguby traktowa艂am znacznie 艂agodniej, a po chwili da艂am spok贸j.

Usiad艂am ponuro na ziemi i opar艂am si臋 plecami o skar艂owacia艂y d膮b. Chropowata kora drzewa natychmiast zacz臋艂a mi si臋 wbija膰 w plecy. Pomy艣la艂am o tych wszystkich zarazkach, kt贸re na pewno 偶y艂y w wodzie, sk膮d niew膮tpliwie wtargn臋艂y w m贸j organizm poprzez przeci臋cia na nadgarstkach. 呕e nie wspomn臋 o niezagojonym ugryzieniu, ci膮gle pokrytym banda偶em, kt贸ry by艂 ju偶 strasznie brudny. Moja twarz puch艂a od pobicia. Przypomnia艂am sobie, jak ogl膮da艂am si臋 w lustrze poprzedniego dnia i zauwa偶y艂am wtedy, 偶e 艣lady po ciosach zadanych przez wilko艂aki w Shreveport ju偶 prawie znikn臋艂y. I co mi z tego dzi艣 przysz艂o?!

- Amelia chyba do tej pory co艣 zrobi艂a - zauwa偶y艂am, sil膮c si臋 na optymistyczny ton. - Prawdopodobnie zadzwoni艂a do siedziby wampir贸w. Nawet je艣li twoja informacja telefoniczna nie trafi艂a do osoby, kt贸ra wiedzia艂aby, co robi膰, i tak pewnie ju偶 kto艣 nas szuka.

- Musieliby wys艂a膰 ludzi, bo formalnie rzecz bior膮c, przecie偶 nadal mamy dzie艅, chocia偶 niebo jest ciemne.

- No c贸偶, przynajmniej deszcz przesta艂 pada膰 - wtr膮ci艂am.

I oczywi艣cie w tej chwili zn贸w si臋 rozpada艂o.

Mia艂am ochot臋 wkurzy膰 si臋 na pogod臋, ale szczerze m贸wi膮c, szkoda mi by艂o energii. I tak nic nie mogli艣my na to poradzi膰. Czy wpadn臋 w sza艂, czy zachowam spok贸j, deszczu nie powstrzymam.

- Przykro mi, 偶e wci膮gn臋艂am ci臋 w to wszystko - j臋kn臋艂am, dumaj膮c pos臋pnie, 偶e mam za co przeprasza膰.

- Sookie, nie wiem, czy akurat ty powinna艣 przeprasza膰 mnie. - Quinn postawi艂 w tym zdaniu szczeg贸lny nacisk na zaimki. - Wszystko zdarzy艂o si臋 wtedy, gdy byli艣my razem.

Mia艂 racj臋, wi臋c spr贸bowa艂am uwierzy膰, 偶e nie ponosz臋 winy za te zdarzenia. Ale by艂am przekonana, 偶e jako艣 jednak za nie odpowiadam.

- Jaki jest tw贸j zwi膮zek z Alcide'em Herveaux? - spyta艂 nagle. - Spotkali艣my go w barze w zesz艂ym tygodniu z jak膮艣 dziewczyn膮, a z drugiej strony policjant w Shreveport twierdzi艂, 偶e jeste艣cie zar臋czeni.

- To bzdura - powiedzia艂am, osuwaj膮c si臋 w b艂oto. Tkwi艂am gdzie艣 na prowincji, na bagnach po艂udniowej

Luizjany, zalewa艂 mnie deszcz...

Hej, czekajcie minutk臋. Patrzy艂am na poruszaj膮ce si臋 wargi Quinna, a偶 odkry艂am, 偶e przyjaciel co艣 m贸wi, poczeka艂am wi臋c z moj膮 rewelacj膮, a偶 przerwie na moment. Gdyby nad moj膮 g艂ow膮 znajdowa艂a si臋 偶ar贸wka, na pewno by si臋 teraz 艣wieci艂a.

- Jezu Chryste, Panie mi艂y - powiedzia艂am. - Wiem, kto mi to robi!

Quinn kucn膮艂 przede mn膮.

- Wiesz? Wi臋c ilu mamy wrog贸w?

- Na pewno wiem, kto wys艂a艂 te ugryzione wilko艂aki i kto nas porwa艂 - odpar艂am, staraj膮c si臋 nie oddala膰 od g艂贸wnego tematu.

Kulili艣my si臋 w ulewie niczym para jaskiniowc贸w. Quinn s艂ucha艂, ja opowiada艂am ca艂膮 histori臋. Potem przedyskutowali艣my nasze szanse. I w ko艅cu stworzyli艣my plan.


ROZDZIA艁 DWUDZIESTY PIERWSZY

Kiedy Quinn wiedzia艂, co ma robi膰, potrafi艂 by膰 bezlitosny. Poniewa偶 nie mogli艣my chyba czu膰 si臋 koszmarniej ni偶 teraz, postanowili艣my, 偶e r贸wnie dobrze mo偶emy rusza膰. Ja w艂a艣ciwie jedynie pod膮偶a艂am za nim i stara艂am si臋 nie depta膰 mu po pi臋tach, Quinn natomiast zacz膮艂 w臋szy膰. W pewnej chwili zm臋czy艂o go kucanie.

- Przemieniam si臋 - uprzedzi艂.

Rozebra艂 si臋 szybko i sprawnie, zwin膮艂 ubranie w zbity (cho膰 przemokni臋ty) tobo艂ek i wr臋czy艂 mi, abym go dla niego przetrzyma艂a. Wszystkie marzenia, kt贸re snu艂am w zwi膮zku z cia艂em Quinna, okaza艂y si臋 absolutnie poprawne, co stwierdzi艂am teraz z wielk膮 przyjemno艣ci膮. Zauwa偶y艂am, 偶e zacz膮艂 si臋 rozbiera膰 bez wahania, ale kiedy dostrzeg艂, 偶e mu si臋 przygl膮dam, zastyg艂 i mog艂am si臋 gapi膰 do woli. Mimo deszczowego p贸艂mroku warto by艂o. Cia艂o Quinna by艂o dzie艂em sztuki, chocia偶 nieco poranionym. I jedn膮 wielk膮 mas膮 mi臋艣ni, od 艂ydek po szyj臋.

- Podoba ci si臋 to, na co patrzysz? - spyta艂.

- O rany! - sapn臋艂am. - Wygl膮dasz dla mnie lepiej ni偶 Happy Meal dla trzylatka.

Pos艂a艂 mi szeroki, zadowolony u艣miech, potem pochyli艂 si臋 i skuli艂 nad ziemi膮. Wiedzia艂am, co si臋 teraz stanie. Powietrze wok贸艂 Quinna zacz臋艂o migota膰, a m贸j przyjaciel w tym kr臋gu zacz膮艂 si臋 przemienia膰. Napr臋偶y艂 mi臋艣nie, kt贸re poruszy艂y si臋 i przybra艂y inny wygl膮d, ko艣ci zmieni艂y kszta艂t, a cia艂o w sekund臋 poros艂o sier艣ci膮, chocia偶 wiedzia艂am, 偶e to niemo偶liwe, 偶e to iluzja. D藕wi臋k by艂 okropny - mi臋kki, lepki, lecz z twardymi nutami, jak gdyby kto艣 miesza艂 w s艂oiku sztywniej膮cy klej, w kt贸rym tkwi膮 patyki i kamienie.

I w ko艅cu przede mn膮 stan膮艂 tygrys.

Tak jak wspania艂ym nagim m臋偶czyzn膮 by艂 Quinn wcze艣niej, tak teraz by艂 r贸wnie pi臋knym tygrysem. Jego sier艣膰 mia艂a odcie艅 intensywnego oran偶u poprzecinanego czarnymi pr臋gami, a na brzuchu i pysku by艂a bia艂a. Oczy mia艂 sko艣ne, z艂ote. Mia艂 ponad dwa metry d艂ugo艣ci i by艂 co najmniej na metr wysoki w k艂臋bie. Jego gabaryty zdumia艂y mnie. 艁apy by艂y szerokie i wielkie jak talerze, a lekko zaokr膮glone uszy po prostu 艂adne. Podszed艂 do mnie cicho, z gracj膮 niezwyk艂膮 przy tak masywnej formie. Otar艂 si臋 o mnie ogromn膮 g艂ow膮, niemal powalaj膮c mnie na ziemi臋. Zamrucza艂; brzmia艂 jak szcz臋艣liwy licznik Geigera.

Jego g臋sta sier艣膰 okaza艂a si臋 w dotyku jakby nat艂uszczona, tote偶 podejrzewa艂am, 偶e jest wodoodporna. Tygrys wyda艂 z siebie urywany szczek, a wtedy na mokrad艂ach zapad艂a cisza. Nie wpadliby艣cie na to, 偶e luizja艅ska fauna rozpozna g艂os bengalskiego tygrysa, prawda? A jednak tak si臋 sta艂o - wszystkie stworzenia zamilk艂y i si臋 pochowa艂y.

My, ludzie, w stosunku do zwierz膮t nie zachowujemy tej rezerwy, z jak膮 traktujemy innych ludzi. Kl臋kn臋艂am obok tygrysa, kt贸ry by艂 wcze艣niej Quinnem i kt贸ry w jaki艣 magiczny spos贸b wci膮偶 nim pozostawa艂, obj臋艂am jego szyj臋 i go u艣ciska艂am. Troch臋 mnie zaniepokoi艂o to, 偶e pachnia艂 tak bardzo jak prawdziwy tygrys, i wm贸wi艂am sobie, 偶e to naprawd臋 wielki kot, we wn臋trzu kt贸rego przebywa Quinn. I tak ruszyli艣my przez bagno.

Skonsternowa艂 mnie nieco widok tygrysa znacz膮cego nowy teren - 偶adna z nas nie spodziewa si臋 takiego zachowania po swoim ch艂opaku - uzna艂am jednak, 偶e by艂oby 艣miesznie buntowa膰 si臋 przeciwko temu. Poza tym musia艂am my艣le膰 o wielu rzeczach i jeszcze nad膮偶a膰 za tygrysem. Wci膮偶 w臋szy艂 i bieg艂, a ja za nim; pokonali艣my w ten spos贸b spor膮 po艂a膰 terenu. Wraz z coraz wi臋kszym wyczerpaniem uczucie zachwytu we mnie s艂ab艂o i by艂am po prostu przemoczona, zzi臋bni臋ta, g艂odna i zrz臋dliwa. Nawet gdyby kto艣 w tym momencie wys艂a艂 mi wyra藕n膮 my艣l, nie wiem, czy m贸j umys艂 by j膮 wychwyci艂.

Nagle tygrys zatrzyma艂 si臋, uni贸s艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 w臋szy膰. Jego uszy zadr偶a艂y. Pr贸bowa艂 ustali膰 kierunek. Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na mnie. Chocia偶 te wielkie koty nie potrafi膮 si臋 u艣miecha膰, poczu艂am bij膮c膮 od niego zdecydowan膮 fal臋 triumfu. Ponownie zwr贸ci艂 ogromn膮 g艂ow臋 na wsch贸d, potem znowu spojrza艂 na mnie i po raz kolejny na wsch贸d.

„Chod藕 ze mn膮" - pomy艣la艂, a do mnie te s艂owa dotar艂y tak wyra藕nie jak bicie dzwonu.

- Okej - odpar艂am i dotkn臋艂am r臋k膮 jego barku.

Ruszyli艣my. W臋dr贸wka przez bagna trwa艂a ca艂膮 wieczno艣膰, chocia偶 p贸藕niej obliczy艂am, 偶e by艂o to prawdopodobnie zaledwie jakie艣 trzydzie艣ci minut. Stopniowo teren pod stopami stawa艂 si臋 coraz twardszy, a woda pojawia艂a si臋 rzadziej. Teraz znajdowali艣my si臋 w lesie, nie na moczarach.

Wcze艣niej, kiedy furgonetka skr臋ci艂a w boczn膮 drog臋, s膮dzi艂am, 偶e zbli偶amy si臋 do celu podr贸偶y porywaczy. Mia艂am racj臋. Kiedy dotarli艣my do brzegu polany otaczaj膮cej ma艂y dom, byli艣my na zach贸d od domu, kt贸rego g艂贸wne okna by艂y skierowane na p贸艂noc. Ze swego miejsca widzieli艣my zar贸wno frontowy, jak i tylny dziedziniec. Furgonetka, kt贸ra nas wioz艂a, sta艂a zaparkowana za domem, na ty艂ach. Na niewielkiej polanie od frontu dostrzeg艂am sedana GMC.

Ma艂y dom wygl膮da艂 identycznie jak milion innych prowincjonalnych dom贸w w Ameryce - prostok膮tny, drewniany, pomalowany na jasny br膮z, z zielonymi okiennicami i zielonymi pionowymi belkami, kt贸re wspiera艂y dach nad male艅kim gankiem frontowym. Na ganku cho膰by cz臋艣ciowego schronienia przed deszczem szukali dwaj m臋偶czy藕ni z „naszej" furgonetki, Clete i George.

Z kolei tylne drzwi domu wychodzi艂y na taras - by艂 podobnej wielko艣ci co frontowy ganek, tote偶 ledwie mie艣ci艂 si臋 na nim grill gazowy i mop. Taras by艂 wystawiony na dzia艂anie czynnik贸w atmosferycznych. A pogoda by艂a dzi艣 naprawd臋 nieciekawa.

Ukry艂am ubrania i buty Quinna u st贸p akacji. Gdy tygrys wyczu艂 Clete'a, otworzy艂 paszcz臋. Jego d艂ugie k艂y wygl膮da艂y r贸wnie przera偶aj膮co jak z臋by rekina.

Podczas popo艂udniowego deszczu spad艂a temperatura. George i Clete dr偶eli w wilgotnym ch艂odzie wieczoru. Obaj palili papierosy. Dwa wilko艂aki w ludzkiej formie powinny mie膰 lepszy w臋ch ni偶 ludzie. A jednak 偶aden z nich nie okazywa艂 niepokoju, wi臋c najwyra藕niej nie wyczuli Quinna. Gdyby wyczuli zapach tygrysa w po艂udniowej Luizjanie, bez w膮tpienia zareagowaliby do艣膰 dramatycznie.

Przesz艂am w艣r贸d drzew otaczaj膮cych polan臋, a偶 znalaz艂am si臋 bardzo blisko furgonetki. Pochyli艂am si臋 i zakrad艂am do siedzenia pasa偶era. Drzwiczki pojazdu nie by艂y zamkni臋te, a w 艣rodku dostrzeg艂am paralizator, kt贸ry natychmiast sta艂 si臋 moim celem. Zrobi艂am g艂臋boki wdech i otworzy艂am drzwi, maj膮c nadziej臋, 偶e 艣wiat艂o, je艣li si臋 zapali, nie przyci膮gnie wzroku 偶adnego potencjalnego obserwatora wygl膮daj膮cego przez tylne okno. Zdecydowanym ruchem wyj臋艂am paralizator spo艣r贸d innych przedmiot贸w zalegaj膮cych pomi臋dzy przednimi siedzeniami. Zamkn臋艂am drzwi najciszej jak mo偶na zamkn膮膰 drzwi furgonetki. Na szcz臋艣cie deszcz na pewno t艂umi艂 wszelkie odg艂osy. A jednak, gdy mi si臋 to uda艂o, cicho sapn臋艂am z ulg膮. Nadal schylona wr贸ci艂am na brzeg lasu i ukl臋k艂am obok Quinna.

Poliza艂 mnie po policzku. Gdyby nie tygrysi oddech, kt贸rym mnie owion膮艂, bardziej doceni艂abym ten pe艂en uczucia gest. Podrapa艂am wielkiego kota po g艂owie.

(Ca艂owanie pokrytego sier艣ci膮 pyska jako艣 mnie nie poci膮ga艂o).

P贸藕niej wskaza艂am Quinnowi zachodnie okno, po lewej; moim zdaniem nale偶a艂o do salonu. Tygrys nie skin膮艂 艂bem ani nie przybi艂 pi膮tki, co mnie nie zdziwi艂o, nie by艂o to bowiem typowe dla kot贸w zachowanie, chyba jednak oczekiwa艂am od niego jakiego艣 potwierdzenia i zgody. A on tylko patrzy艂 na mnie.

Nie mia艂am wyboru, wi臋c wysz艂am na niewielki otwarty teren mi臋dzy lasem i domem, po czym z wielk膮 ostro偶no艣ci膮 ruszy艂am w stron臋 o艣wietlonego okna.

Nie chcia艂am wyskakiwa膰 jak diabe艂ek z pude艂ka, tote偶 trzyma艂am si臋 blisko 艣ciany domu i sz艂am tak d艂ugo, a偶 znalaz艂am si臋 tu偶 przy oknie i mog艂am zajrze膰 do 艣rodka. Starsi Peltowie, Barbara i Gordon, siedzieli na starej, typowej dla lat sze艣膰dziesi膮tych dwuosobowej kanapie i wygl膮dali na ogromnie nieszcz臋艣liwych. Ich c贸rka Sandra chodzi艂a nerwowo przed nimi w t臋 i z powrotem, chocia偶 nie mia艂a na to zbyt du偶o miejsca. Salon by艂 naprawd臋 bardzo ma艂y i pasowa艂by bardziej dla singla ni偶 rodziny. Starsi Peltowie znowu wygl膮dali, jakby pozowali do katalogu z ciuchami Lands' End, Sandra natomiast by艂a ubrana mniej konserwatywnie - mia艂a na sobie obcis艂e spodnie khaki i sweterek z kr贸tkimi r臋kawami w jaskrawe paski. Prezentowa艂a si臋 bardziej jak kto艣, kto wybiera si臋 na wypraw臋 po centrum handlowym, a nie jak osoba, kt贸ra zamierza torturowa膰 dwoje porwanych ludzi. A jednak po g艂owie chodzi艂y jej w艂a艣nie tortury. Dostrzeg艂am w pomieszczeniu tak偶e krzes艂o z prostym oparciem, na kt贸rym zamocowano rzemienie i kajdanki.

A obok krzes艂a le偶a艂a przygotowana swojska rolka szerokiej ta艣my klej膮cej.

Dop贸ki jej nie zobaczy艂am, zachowywa艂am jako taki spok贸j.

Nie wiedzia艂am, czy tygrysy potrafi膮 liczy膰, niemniej jednak unios艂am trzy palce, na wypadek gdyby Quinn na mnie patrzy艂. Kucn臋艂am i w tej pozycji przesuwa艂am si臋 powoli i ostro偶nie, a偶 znalaz艂am si臋 pod drugim oknem.

Poczu艂am si臋 dumna, 偶e tak 艣wietnie umiem si臋 skrada膰, i emocje te powinny mnie ostrzec, 偶e m贸j wyczyn nie mo偶e si臋 dobrze sko艅czy膰. Tak, pycha prowadzi do zguby.

Chocia偶 drugie okno by艂o ciemne, to kiedy podnios艂am si臋 i cz臋艣ciowo wyprostowa艂am, okaza艂o si臋, 偶e patrz臋 prosto w oczy znajduj膮cego si臋 niemal tu偶 za szyb膮 ma艂ego,' smag艂ego m臋偶czyzny z w膮sikiem i kozi膮 br贸dk膮. Siedzia艂 przy stoliku stoj膮cym tu偶 obok okna, a w r臋ku trzyma艂 kubek z kaw膮. M贸j widok tak go zaskoczy艂, 偶e upu艣ci艂 kubek na stolik i gor膮cy p艂yn ochlapa艂 mu d艂onie, klatk臋 piersiow膮 i podbr贸dek.

M臋偶czyzna krzykn膮艂, chocia偶 nie by艂am pewna, czy rzeczywi艣cie wypowiedzia艂 jakie艣 konkretne s艂owa. Us艂ysza艂am poruszenie przy drzwiach wej艣ciowych i w pokoju od frontu.

No c贸偶... Szlag by to trafi艂!

Szybciej ni偶 zd膮偶yliby艣cie zliczy膰 do trzech, zerwa艂am si臋 i wystartowa艂am. Skr臋ci艂am za r贸g i wbieg艂am po stopniach prowadz膮cych na ma艂y taras. Szarpn臋艂am siatkowe drzwi i pchn臋艂am do 艣rodka drewniane, a p贸藕niej wskoczy艂am do kuchni, trzymaj膮c w艂膮czony paralizator. Ma艂y facet oklepywa艂 sobie twarz r臋cznikiem, wi臋c zaatakowa艂am go paralizatorem, a wtedy upad艂 jak worek wype艂niony ceg艂ami. No, no, no!

Niestety, urz膮dzenie wymaga艂o ponownego na艂adowania, co ustali艂am, gdy zaalarmowana Sandra Pelt wbieg艂a do kuchni i warkn臋艂a, obna偶ywszy z臋by. Dotkn臋艂am jej paralizatorem, ale nic si臋 nie sta艂o i skoczy艂a na mnie jak... no c贸偶, jak rozw艣cieczony wilk.

Mia艂a jednak nadal kszta艂t ludzki, a ja by艂am zdesperowana i potwornie rozz艂oszczona.

Widzia艂am w 偶yciu co najmniej kilkana艣cie barowych bijatyk - od jednego czy kilku cios贸w pi臋艣ci膮 a偶 po pot臋偶ne awantury, podczas kt贸rych m臋偶czy藕ni tarzali si臋 po pod艂odze i szarpali - tote偶 teoretycznie bardzo dobrze wiem, jak si臋 walczy. A w tamtej chwili odkry艂am, 偶e jestem zdolna do wszystkiego. Sandra by艂a silniejsza, lecz l偶ejsza ode mnie i mniej do艣wiadczona, tote偶 po paru minutach zapas贸w, uderze艅 i ci膮gni臋cia za w艂osy, ona le偶a艂a, a ja przyciska艂am j膮 do pod艂ogi. Warcza艂a na mnie i k艂apa艂a z臋bami, ale na szcz臋艣cie nie mog艂a dosi臋gn膮膰 mojej szyi, a ja by艂am przygotowana na to, 偶e w razie konieczno艣ci nawet trzasn臋 j膮 czo艂em...

Kto艣 za domem wrzasn膮艂: „Pu艣膰 mnie!", tote偶 za艂o偶y艂am, 偶e za drzwiami stoi Quinn.

- Wejd藕! - krzykn臋艂am w odpowiedzi. - Potrzebuj臋 pomocy!

Dziewczyna wi艂a si臋 pode mn膮, a ja nie odwa偶y艂am si臋 nawet troch臋 polu藕ni膰 ucisku.

- Pos艂uchaj mnie, Sandro... - wydysza艂am. - Przesta艅 si臋 wierci膰, do ci臋偶kiej cholery!

- Pieprz si臋 - odparowa艂a zawzi臋cie i jeszcze zacieklej zacz臋艂a mi si臋 wyrywa膰.

- Widok nawet ca艂kiem ekscytuj膮cy - us艂ysza艂am znajomy g艂os.

Podnios艂am wzrok i zobaczy艂am Erica, kt贸ry spogl膮da艂 na nas z g贸ry, wyba艂uszaj膮c niebieskie oczy. Wygl膮da艂 nieskazitelnie - czysty, zadbany, w b艂臋kitnych d偶insach, kt贸re mia艂y nawet zaprasowane kanty, oraz w 艣wie偶o wykrochmalonej koszuli frakowej w niebieskie i bia艂e paski. 艢wie偶o umyte blond w艂osy l艣ni艂y i by艂y (tego najbardziej mu zazdro艣ci艂am) suche. Szczerze go nienawidzi艂am. I poczu艂am si臋 do entej pot臋gi brudna.

- M贸g艂by艣 mi pom贸c, skoro ju偶 jeste艣. - mrukn臋艂am oschle.

- Oczywi艣cie, Sookie - odpar艂 - chocia偶 podoba mi si臋, jak si臋 tak wiercisz. Pu艣膰 dziewczyn臋 i wsta艅.

- Tylko je艣li zapewnisz mnie, 偶e jeste艣 gotowy do dzia艂ania - odburkn臋艂am, ci臋偶ko dysz膮c, gdy偶 coraz trudniej by艂o mi utrzyma膰 Sandr臋.

- Zawsze jestem got贸w do akcji - odparowa艂 z szerokim u艣miechem Eric. - Sandro, sp贸jrz na mnie.

Ale ona by艂a na tak膮 sugesti臋 zbyt inteligentna. Zacisn臋艂a powieki i walczy艂a jeszcze zajadlej. W ci膮gu sekundy uwolni艂a jedn膮 r臋k臋 i zrobi艂a zamach. Wtedy jednak Eric b艂yskawicznie opad艂 na kolana i chwyci艂 jej d艂o艅, zanim zdo艂a艂a trafi膰 mnie w g艂ow臋.

- Wystarczy - powiedzia艂 zupe艂nie innym tonem, a oczy zdumionej Sandry gwa艂townie si臋 otworzy艂y.

Chocia偶 wampirowi wci膮偶 nie uda艂o si臋 przyci膮gn膮膰 spojrzenia wilko艂aczycy, uzna艂am, 偶e zajmie si臋 ni膮 teraz. Zsun臋艂am si臋 wi臋c z niej na plecy, na pod艂og臋 ma艂ej kuchni. Niedu偶y, ciemnawy osobnik (obecnie og艂uszony), do kt贸rego zapewne nale偶a艂 dom, wci膮偶 le偶a艂 obok sto艂u.

Eric, kt贸ry mia艂 niemal tyle samo k艂opot贸w z Sandr膮 co ja, zaj膮艂 podczas szamotaniny wi臋kszo艣膰 dost臋pnej przestrzeni. Rozdra偶niony zachowaniem dziewczyny, wybra艂 najprostsze rozwi膮zanie. Mocno 艣cisn膮艂 jej pi臋艣膰, a Sandra krzykn臋艂a. Po czym umilk艂a i... zupe艂nie przesta艂a mu si臋 opiera膰.

- To nie w porz膮dku - j臋kn臋艂am, walcz膮c z fal膮 zm臋czenia i b贸lu.

- Ale偶 tak - odpar艂 spokojnie.

Nie spodoba艂a mi si臋 jego odpowied藕.

- O czym m贸wisz? - spyta艂am. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Jeszcze raz spr贸bowa艂am si臋 czego艣 dowiedzie膰: - Gdzie Quinn?

- Tygrys zaj膮艂 si臋 waszymi porywaczami - odrzek艂 z nieprzyjemnym u艣miechem. - Chcia艂aby艣 ich zobaczy膰?

- Nieszczeg贸lnie - odci臋艂am si臋 i ponownie zamkn臋艂am oczy. - Nie 偶yj膮, jak s膮dz臋?

- Jestem pewien, 偶e woleliby nie 偶y膰. Co zrobi艂a艣 temu ma艂emu facetowi na pod艂odze?

- Nie uwierzysz, je艣li ci powiem.

- Wypr贸buj mnie.

- Wystraszy艂am go tak okropnie, 偶e obla艂 si臋 ca艂y gor膮c膮 kaw膮 - wyja艣ni艂am. - No a potem potraktowa艂am go paralizatorem, kt贸ry wzi臋艂am z furgonetki.

- Ach tak.

Us艂ysza艂am jaki艣 zgrzytliwy d藕wi臋k, wi臋c otworzy艂am oczy i zobaczy艂am, 偶e ten odg艂os wydaje Eric, 艣miej膮c si臋 cicho.

- Peltowie? - spyta艂am.

- Rasul ich pilnuje - stwierdzi艂 Eric. - Zdaje mi si臋, 偶e zyska艂a艣 kolejnego fana.

- Och, to z powodu krwi wr贸偶ek - odparowa艂am dra偶liwym tonem. - Ale wiesz, to nie jest fair. Normalni faceci mnie nie lubi膮. Znam pewnie ze dwustu, z kt贸rych 偶aden nie chcia艂by si臋 ze mn膮 um贸wi膰 za 偶adne skarby 艣wiata. Ale nadnaturalnych przyci膮ga m贸j zapach wr贸偶ki. Czy tak powinno by膰?

- W twoich 偶y艂ach p艂ynie krew wr贸偶ki - oznajmi艂 w zadumie Eric. - No tak, to wiele wyja艣nia.

Zrani艂 tym stwierdzeniem moje uczucia.

- Och nie, nie m贸g艂by艣 po prostu mnie polubi膰? - mrukn臋艂am, znu偶ona i niewyobra偶alnie skrzywdzona. - Nie, cholera, musi istnie膰 jaki艣 pow贸d! Nie jest nim moja cudowna osobowo艣膰, nie ma tak dobrze! Musi chodzi膰 o krew, o to, 偶e jest w niej co艣 wyj膮tkowego! Ja nie jestem wyj膮tkowa, tylko...

Pewnie d艂ugo bym si臋 tak 偶ali艂a, gdyby nie przerwa艂 mi Quinn.

- Mnie przecie偶 w og贸le nie obchodz膮 wr贸偶ki - o艣wiadczy艂.

Wraz z jego pojawieniem si臋 w kuchni naprawd臋 nie by艂o ju偶 gdzie wcisn膮膰 szpilki. Niezdarnie wsta艂am.

- Wszystko dobrze? - spyta艂am trz臋s膮cym si臋 g艂osem.

- Tak - zapewni艂 mnie swoim najg艂臋bszym basem.

By艂 teraz znowu w pe艂ni istot膮 ludzk膮 i by艂... nagi. U艣ciska艂abym go, ale poczu艂am lekkie skr臋powanie na my艣l, 偶e mam go obejmowa膰 ca艂kiem golutkiego na oczach Erica.

- Zostawi艂am twoje ubranie w lesie - powiedzia艂am. - P贸jd臋 po nie.

- Ja mog臋.

- Nie, przecie偶 tylko ja wiem, gdzie jest, a i tak ju偶 bardziej chyba nie mog臋 zmokn膮膰.

Poza tym nie jestem kobiet膮 na tyle nowoczesn膮, by dobrze si臋 czu膰 w jednym pomieszczeniu z nagim facetem, nieprzytomnym facetem, naprawd臋 okropn膮 dziewuch膮 i jeszcze jednym facetem, kt贸ry by艂 niegdy艣 moim kochankiem.

- Pieprz si臋, suko! - zawo艂a艂a za mn膮 czaruj膮ca Sandra, po czym wrzasn臋艂a ponownie, gdy偶 Eric da艂 jej do zrozumienia, 偶e nie powinna obrzuca膰 mnie wyzwiskami.

- I wzajemnie - wymamrota艂am, po czym ci臋偶kim krokiem wysz艂am na deszcz.

C贸偶, tak, niestety, wci膮偶 pada艂o.

Nadal roztrz膮sa艂am w my艣lach spraw臋 krwi wr贸偶ek, gdy bra艂am zawini膮tko z przemoczonym ubraniem Quinna. By艂oby mi 艂atwo popa艣膰 w depresj臋, skoro s膮dzi艂am, 偶e jestem lubiana tylko dlatego, 偶e w moich 偶y艂ach p艂ynie taka dziwna krew. Tak, by艂 te偶 ten wampir, kt贸ry otrzyma艂 rozkaz uwiedzenia mnie... C贸偶, w jego przypadku krew wr贸偶ek okaza艂a si臋 dodatkowym bonusem, by艂am tego pewna... Nie, nie, nie, musz臋 przesta膰 o tym my艣le膰!

Je艣li popatrze膰 na ca艂膮 spraw臋 w rozs膮dny spos贸b, krew jest tak samo cz臋艣ci膮 mnie jak m贸j kolor oczu czy g臋ste w艂osy. Ta cecha chyba nie przyda艂a si臋 mojej babci, kt贸ra by艂a najwyra藕niej w po艂owie wr贸偶k膮 (no, chyba 偶e odziedziczy艂am t臋 niezwyk艂膮 w艂a艣ciwo艣膰 po jednym z dziadk贸w) - babcia wysz艂a za m膮偶 za cz艂owieka, kt贸ry traktowa艂 j膮 zapewne nie inaczej ni偶 zwyczajn膮 dziewczyn膮. A zgin臋艂a z r臋ki zwyk艂ego cz艂owieka, kt贸ry wiedzia艂 o jej krwi jedynie tyle, 偶e jest czerwona. W 偶yciu syna babci, czyli mojego ojca, krew wr贸偶ek - cecha, kt贸r膮 dosta艂 w spadku - r贸wnie偶 niczego nie zmieni艂a. Nigdy nie spotka艂 wampira, kt贸ry m贸g艂by si臋 nim z tego powodu zafascynowa膰, a je艣li spotka艂, zachowa艂 ten fakt w najskrytszej tajemnicy... Ale raczej nie spotka艂, nie wydawa艂o mi si臋 to prawdopodobne. Krew wr贸偶ek nie ocali艂a zreszt膮 mojego ojca podczas gwa艂townej powodzi, gdy ulewa zmy艂a pikap rodzic贸w z mostu, w wyniku czego oboje uton臋li. A je艣li odziedziczy艂am t臋 cech臋 krwi po matce, no c贸偶, matka umar艂a w pikapie wraz z ojcem. Z kolei Linda, siostra mojej matki, umar艂a na raka w wieku czterdziestu pi臋ciu lat, wi臋c i jej specyfika krwi nie pomog艂a.

Poza tym nie wierzy艂am, 偶e ja sama cokolwiek zawdzi臋czam tej cudownej krwi wr贸偶ek. Mo偶e kilka wampir贸w by艂o mn膮 troch臋 bardziej zainteresowanych i troch臋 偶yczliwiej do mnie nastawionych, lecz jako艣 nie potrafi艂am dostrzec korzy艣ci z tego stanu rzeczy.

Wr臋cz przeciwnie, wiele os贸b uzna艂oby uwag臋 wampir贸w za du偶y czynnik negatywny w moim 偶yciu. Mo偶e nawet zgodzi艂abym si臋 z nimi. Szczeg贸lnie teraz, gdy sta艂am tu, na dworze, w ulewnym deszczu, trzymaj膮c w d艂oniach czyje艣 mokre ubranie, z kt贸rym, do diab艂a, zupe艂nie nie wiedzia艂am, co zrobi膰.

Powr贸ciwszy w swoich rozwa偶aniach do punktu wyj艣cia, powlok艂am si臋 z powrotem do domu. Z frontowego dziedzi艅ca dotar艂y do mnie j臋ki, kt贸re przypuszczalnie wydawali Clete i George. Powinnam p贸j艣膰 i sprawdzi膰, ale nie mia艂am si艂y i nie potrafi艂am si臋 do tego zmusi膰.

W kuchni okaza艂o si臋, 偶e niewysoki, ciemnow艂osy m臋偶czyzna zaczyna si臋 rusza膰; to otwiera艂, to zamyka艂 oczy, k膮ciki ust mu drga艂y. R臋ce mia艂 zwi膮zane za plecami, a na nadgarstkach Sandry dostrzeg艂am szerok膮 ta艣m臋 klej膮c膮, co mnie rozbawi艂o. Najwyra藕niej sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 zado艣膰. Dziewczyna mia艂a nawet usta zaklejone r贸wniutkim prostok膮tem ta艣my; zapewne by艂o to dzie艂o Erica. Quinn znalaz艂 jaki艣 r臋cznik, kt贸ry zawi膮za艂 sobie wok贸艂 talii, wi臋c teraz wygl膮da艂 bardzo... elegancko.

- Dzi臋ki, kochanie - powiedzia艂. Wzi膮艂 ubranie i zacz膮艂 je wykr臋ca膰 nad zlewem. Ze mnie kapa艂o na pod艂og臋. - Zastanawiam si臋, czy jest tu suszarka do ubra艅? - spyta艂, a ja otworzy艂am kolejne drzwi, za kt贸rymi znalaz艂am ma艂膮 spi偶arni臋 po艂膮czon膮 z pomieszczeniem gospodarczym.

Jedna 艣ciana pomieszczenia by艂a zabudowana p贸艂kami, na drugiej natomiast wisia艂 grzejnik wody, pod kt贸rym sta艂a male艅ka pralko - suszarka.

- Daj je tutaj! - zawo艂a艂am i Quinn wszed艂 z rzeczami.

- Powinna艣 dorzuci膰 swoje ubranie, kochana - powiedzia艂.

Zauwa偶y艂am, 偶e jego g艂os pobrzmiewa艂 zm臋czeniem dor贸wnuj膮cym temu, kt贸re sama czu艂am. Przemiana z formy ludzkiej do tygrysiej mimo braku pe艂ni ksi臋偶yca i w tak kr贸tkim czasie na pewno jest trudna.

- Mo偶esz poszuka膰 r臋cznik r贸wnie偶 dla mnie? - spyta艂am, zdejmuj膮c z ogromnym wysi艂kiem mokre spodnie.

Spe艂ni艂 moj膮 pro艣b臋 bez jednego 偶artu czy po偶膮dliwego spojrzenia. Wr贸ci艂 z jakimi艣 rzeczami, przypuszcza艂am, 偶e zabra艂 je z sypialni ma艂ego m臋偶czyzny; podkoszulek, szorty, skarpetki.

- To najlepsze, co uda艂o mi si臋 zdoby膰 - powiedzia艂.

- To wi臋cej ni偶 mia艂am nadziej臋 - odpar艂am.

Kiedy si臋 wytar艂am i w艂o偶y艂am czyste, suche ubranie, o ma艂o nie pop艂aka艂am si臋 z wdzi臋czno艣ci. U艣ciska艂am Quinna, a potem zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, co zrobimy z zak艂adnikami.

Peltowie siedzieli na pod艂odze salonu, porz膮dnie zakuci w kajdanki. Obserwowa艂 ich Rasul. Przypomnia艂am sobie, jak 艂agodnie Barbara i Gordon wygl膮dali, gdy spotka艂am si臋 z nimi w biurze Sama w „Meriotcie". Dzi艣 odebra艂am ich zupe艂nie inaczej - w艣ciek艂o艣膰 i z艂e zamiary dos艂ownie wykrzywia艂y ich drobnomieszcza艅skie twarze.

Eric wprowadzi艂 tak偶e Sandr臋 i kaza艂 jej zaj膮膰 miejsce obok rodzic贸w. Wampir sta艂 w wej艣ciu do salonu, Quinn za艣 w drzwiach do pokoju, kt贸ry wygl膮da艂 mi na sypialni臋 ma艂ego 艣niadego. Trwaj膮cy na posterunku z broni膮 w r臋ku Rasul w widoczny spos贸b odpr臋偶y艂 si臋 na widok tak pot臋偶nego wsparcia.

- Gdzie ten niedu偶y facet...? - spyta艂. - O, Sookie, ciesz臋 si臋, 偶e tak dobrze wygl膮dasz, chocia偶 w tym stroju troch臋 gorzej ni偶 zwykle.

Szorty by艂y obszerne i workowate, z obni偶onym krokiem, koszulka zdecydowanie za du偶a, a bia艂e skarpetki... po prostu bia艂e.

- Naprawd臋 wiesz, co powiedzie膰 dziewczynie, 偶eby czu艂a si臋 pi臋kna, Rasul - zauwa偶y艂am, sil膮c si臋 na u艣miech. Usiad艂am na krze艣le z prostym oparciem i spyta艂am Barbar臋 Pelt: - Co zamierzali艣cie ze mn膮 zrobi膰?

- R贸偶nymi sposobami sk艂oni膰 ci臋, 偶eby艣 powiedzia艂a nam prawd臋, kt贸ra zadowoli Sandr臋 - odrzek艂a. - Nasza rodzina nie zazna spokoju, dop贸ki wszyscy nie dowiemy si臋, co zasz艂o. A wiem na pewno, 偶e ty t臋 prawd臋 znasz.

By艂am w rozterce. Och, ma艂o powiedziane! Poniewa偶 nie wiedzia艂am, co jej odpowiedzie膰, bezradnie patrzy艂am to na Erica, to na Rasula.

- Tylko wy dwaj? - spyta艂am.

- W dniu, kiedy dwa wampiry nie zdo艂aj膮 sobie poradzi膰 z garstk膮 wilko艂ak贸w, uznam si臋 ponownie za s艂abego cz艂owieka - oznajmi艂 Rasul z min膮 tak nad臋t膮, 偶e mia艂am ochot臋 g艂o艣no si臋 roze艣mia膰.

Ale Rasul mia艂 w艂a艣ciwie racj臋 (chocia偶 pomaga艂 mu tygrys, o czym nie wspomnia艂). Quinn opiera艂 si臋 w wej艣ciu, wygl膮daj膮c pon臋tnie, chocia偶 w tej chwili jego pot臋偶na sylwetka i g艂adka sk贸ra zupe艂nie mnie nie interesowa艂y.

- Ericu - spyta艂am - co powinnam zrobi膰?

Nie s膮dz臋, 偶ebym kiedykolwiek wcze艣niej pyta艂a go o rad臋. Zaskoczy艂am go. Ale sekret nale偶a艂 do nas obojga. Po chwili wampir kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Powiem wam, co si臋 przydarzy艂o Debbie - odpowiedzia艂am zatem Peltom.

Nie poprosi艂am Rasula i Quinna, 偶eby wyszli. Postanowi艂am raz na zawsze zrzuci膰 ci臋偶ar z piersi, a r贸wnocze艣nie odebra膰 Ericowi bro艅, kt贸r膮 mia艂 przeciwko mnie.

My艣la艂am o tamtym wieczorze tak cz臋sto, 偶e s艂owa pop艂yn臋艂y niemal same z moich ust. Nie p艂aka艂am, gdy偶 wszystkie 艂zy wyla艂am w samotno艣ci ju偶 dawno.

Kiedy sko艅czy艂am opowie艣膰, Peltowie siedzieli nieruchomo i wpatrywali si臋 we mnie, a ja w nich.

- To podobne do naszej Debbie - stwierdzi艂a w ko艅cu Barbara Pelt. - To mo偶e by膰 prawda...

- Rzeczywi艣cie posiada艂a bro艅 - doda艂 Gordon Pelt. - Da艂em jej strzelb臋 dwa lata temu na Gwiazdk臋.

Para wilko艂ak贸w popatrzy艂a po sobie.

- Debbie by艂a... raptowna - dorzuci艂a po chwili Barbara, po czym zwr贸ci艂a si臋 do Sandry: - Pami臋tasz, jak kiedy艣, gdy jeszcze chodzi艂a do liceum, zostali艣my pozwani do s膮du, bo wycisn臋艂a mocny klej na szczotk臋 do w艂os贸w tamtej cheerleaderki? Tej, kt贸ra spotyka艂a si臋 z jej by艂ym ch艂opakiem? Ca艂a Debbie, co?

Sandra skin臋艂a g艂ow膮, ale nie mog艂a odpowiedzie膰, bo nadal mia艂a zaklejone ta艣m膮 usta. 艁zy sp艂yn臋艂y jej po policzkach.

- Wci膮偶 nie pami臋tasz, gdzie ukry艂e艣 cia艂o? - spyta艂 Gordon Erica.

- Powiedzia艂bym, gdybym pami臋ta艂 - zapewni艂 go wampir, cho膰 jego ton sugerowa艂: „I tak mnie to nie obchodzi".

- To wy wynaj臋li艣cie te dzieciaki, kt贸re napad艂y na nas w Shreveport - powiedzia艂 Quinn.

- Sandra - przyzna艂 Gordon. - Nie wiedzieli艣my o tym, dop贸ki ich nie ugryz艂a. Obieca艂a im... - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Wys艂a艂a ich z zadaniem do Shreveport, ale chcieli wr贸ci膰 po nagrod臋. Nasze stado z Jackson zabi艂oby ich obu, Missisipi bowiem nie dopuszcza istnienia ugryzionych wilko艂ak贸w. Zabiliby ich bez ostrze偶enia... Ch艂opcy uwa偶ali Sandr臋 za swoj膮 stw贸rczyni臋. Stado si臋 jej wyrzek艂o. Barbara troch臋 zajmuje si臋 czarostwem, ale nie jest tak dobra, by zamkn膮膰 im usta. Kiedy si臋 o wszystkim dowiedzieli艣my, zatrudnili艣my wilko艂aka spoza stanu, by ich wy艣ledzi艂. Nie zdo艂a艂 ich powstrzyma膰, nie m贸g艂 te偶 zapobiec ich aresztowaniu, wi臋c, chc膮c si臋 ich pozby膰, musia艂 r贸wnie偶 da膰 si臋 zatrzyma膰 i zamkn膮膰 w tym samym areszcie. - Spojrza艂 na nas i stanowczo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Przekupi艂 Cala Myersa, kt贸ry zamkn膮艂 go z nimi w jednej celi... Oczywi艣cie ukarali艣my Sandr臋 za to wszystko.

- Ojej, zabrali艣cie jej na tydzie艅 telefon kom贸rkowy? - Mo偶e m贸j ton by艂 sarkastyczny, uwa偶a艂am jednak, 偶e mam do takiej reakcji prawo. Nawet ch臋tni do wsp贸艂pracy, Peltowie byli raczej przera偶aj膮c膮 rodzink膮. - Oboje zostali艣my ranni - mrukn臋艂am, kiwaj膮c g艂ow膮 ku Quinnowi - a te nieszcz臋sne dzieciaki teraz nie 偶yj膮. Przez Sandr臋.

- To nasza c贸rka - j臋kn臋艂a Barbara. - I s膮dzi艂a, 偶e m艣ci si臋 w ten spos贸b na mordercy siostry.

- A potem wynaj臋li艣cie te wszystkie wilko艂aki z drugiej furgonetki i te dwa, kt贸re teraz le偶膮 na dziedzi艅cu przed domem. Czy oni umr膮, Quinnie?

- Je艣li Peltowie nie zabior膮 ich do swojego lekarza, obaj prawdopodobnie umr膮. Na pewno nie mog膮 trafi膰 do zwyk艂ego szpitala... dla ludzi.

Tak, pazury Quinna bez w膮tpienia pozostawia艂y do艣膰 charakterystyczne znaki.

- Zrobicie to? - spyta艂am sceptycznie. - Zabierzecie Clete'a i George'a do wilko艂aczego doktora?

Ma艂偶onkowie popatrzyli na siebie i wzruszyli ramionami.

- Obawiali艣my si臋, 偶e zamierzacie nas zabi膰 - zauwa偶y艂 Gordon. - Pozwolicie nam odej艣膰 wolno? Pod jakim warunkiem?

Nigdy przedtem nie spotka艂am nikogo takiego jak Peltowie, tote偶 powoli coraz lepiej rozumia艂am, sk膮d wzi臋艂a si臋 urocza osobowo艣膰 Debbie, nawet je艣li by艂a ona jedynie dzieckiem adoptowanym.

- Pod warunkiem, 偶e nigdy nie us艂yszymy o was ponownie - odpar艂am. - Ani ja, ani Eric.

Quinn i Rasul s艂uchali w milczeniu.

- Sookie jest przyjaci贸艂k膮 stada ze Shreveport - wyja艣ni艂 Quinn. - Jego cz艂onk贸w bardzo wytr膮ci艂a z r贸wnowagi wiadomo艣膰, 偶e kto艣 j膮 zaatakowa艂 w ich mie艣cie. A teraz wiemy, 偶e w艂a艣nie wy ponosicie odpowiedzialno艣膰 za t臋 napa艣膰.

- S艂yszeli艣my, 偶e nowy przyw贸dca nie przepada za pann膮 Stackhouse.

W tonie Barbary wychwyci艂am nut臋 pogardy. Odk膮d kobieta przesta艂a si臋 ba膰 o 偶ycie, nie ukrywa艂a ju偶 nieprzyjemnego charakteru. Ech, lubi艂am ich oboje bardziej, kiedy byli przera偶eni.

- Mo偶e ten przyw贸dca stada nie b臋dzie pe艂ni艂 swojego stanowiska zbyt d艂ugo, kto wie - odezwa艂 si臋 Quinn. W tych s艂owach by艂a zawoalowana gro藕ba. - A nawet je艣li utrzyma posad臋, nie wolno mu b臋dzie po prostu uniewa偶ni膰 ochrony stada wobec kogo艣, komu zagwarantowa艂 j膮 jego poprzednik. W ten spos贸b stado straci艂oby honor.

- Pomy艣limy o zado艣膰uczynieniu dla stada ze Shreveport - mrukn膮艂 ze znu偶eniem Gordon.

- To wy wys艂ali艣cie do Bon Temps Tany臋? - spyta艂am. Barbara wygl膮da艂a na dumn膮 z siebie.

- To ja. Wiesz, 偶e adoptowali艣my nasz膮 Debbie? By艂a liso艂akiem.

Potwierdzi艂am kiwni臋ciem g艂owy. Eric popatrzy艂 na mnie nieco zdziwiony. Nie s膮dzi艂am, by pozna艂 Tany臋.

- Tanya nale偶y do rodziny Debbie i pragn臋艂a zrobi膰 wszystko, co mog艂oby pom贸c. Uwa偶a艂a, 偶e je偶eli przyjedzie do Bon Temps i zacznie pracowa膰 wraz z tob膮, mo偶e zwierzysz jej si臋 z czego艣. Ale powiedzia艂a, 偶e okaza艂a艣 si臋 osob膮 zbyt podejrzliw膮 i odrzuci艂a艣 jej ofert臋 przyja藕ni. S膮dz臋, 偶e mo偶e d艂u偶ej pozosta膰 w Bon Temps. Podobno nadspodziewanie spodoba艂 jej si臋 w艂a艣ciciel baru.

Poczu艂am satysfakcj臋, 偶e intuicyjnie nie zaufa艂am Tanyi. Zastanowi艂am si臋, czy mam prawo opowiedzie膰 Samowi ca艂膮 histori臋 i ostrzec go. Koniecznie musz臋 to sobie potem przemy艣le膰.

- A cz艂owiek, do kt贸rego nale偶y ten dom? S艂ysza艂am, 偶e m臋偶czyzna j臋czy i st臋ka w kuchni.

- To dawny kolega Debbie, jeszcze z liceum - odpar艂 Gordon. - Spytali艣my, czy mo偶emy skorzysta膰 z jego domu dzi艣 po po艂udniu. Zap艂acili艣my mu. Nikomu nic nie powie,

- A Gladiola? - spyta艂am.

Przypomnia艂am sobie spalone na moim podje藕dzie cia艂o, kt贸re wcze艣niej kto艣 przeci膮艂 na dwoje. Nigdy nie zapomn臋 twarzy pana Cataliadesa ani rozpaczy Dianthy.

Wszyscy troje wpatrywali si臋 we mnie w os艂upieniu.

- Gladiola? Ten kwiat? Mieczyk? - spyta艂a Barbara. Wydawa艂a si臋 autentycznie zak艂opotana. - Nie jest nawet sezon na mieczyki.

艢lepy zau艂ek.

- Zgadzacie si臋, 偶e wyr贸wnali艣my rachunki? - spyta艂am bez ogr贸dek. - Ja skrzywdzi艂am was, wy mnie. Wystarczy?

Sandra pokr臋ci艂a g艂ow膮, ale rodzice j膮 zignorowali. Dzi臋ki Bogu za ta艣m臋 klej膮c膮. Gordon i Barbara zn贸w na siebie zerkn臋li i r贸wnocze艣nie skin臋li g艂owami.

- Zabi艂a艣 Debbie - powiedzia艂 Gordon - ale wierzymy, 偶e zrobi艂a艣 to w obronie w艂asnej. A nasza druga c贸rka posun臋艂a si臋 zdecydowanie za daleko i wybra艂a przeciwko tobie metody sprzeczne z prawem... Wola艂bym tego nie m贸wi膰, twierdz臋 jednak, 偶e powinni艣my zostawi膰 ci臋 teraz w spokoju. - Sandra wyda艂a w tym momencie szereg przedziwnych odg艂os贸w. - Z tym zastrze偶eniem... - doda艂. Jego rysy sta艂y si臋 teraz twarde jak ska艂a. Wilko艂ak zmieni艂 si臋 w negocjatora. - Pod warunkiem, 偶e ty dasz spok贸j Sandrze. I b臋dziesz trzyma艂a si臋 z dala od stanu Missisipi.

- Zgoda - odrzek艂am natychmiast. - Potraficie zapanowa膰 nad Sandr膮 i nakaza膰 jej, by dotrzyma艂a tej umowy?

Pytanie mo偶e nie by艂o uprzejme, lecz wyda艂o mi si臋 wa偶ne, wi臋c musia艂am je zada膰. Sandrze bez w膮tpienia nie brakowa艂o ani odwagi, ani energii, ani desperacji. Szczerze w膮tpi艂am, czy Peltowie kiedykolwiek naprawd臋 potrafili kontrolowa膰 poczynania kt贸rej艣 z c贸rek.

- Sandro - odezwa艂 si臋 Gordon do c贸rki. W odpowiedzi b艂ysn臋艂a oczyma.

- Sandro, na tym polega prawo. Dajemy tej kobiecie s艂owo, a nasze s艂owo obowi膮zuje r贸wnie偶 ciebie. Je艣li mi si臋 przeciwstawisz, rzuc臋 ci wyzwanie w trakcie nast臋pnej pe艂ni ksi臋偶yca. Pokonam ci臋 przed ca艂ym stadem.

Zar贸wno matka, jak i c贸rka popatrzy艂y na niego zaszokowane. Sandra bardziej ni偶 Barbara. Dziewczyna zmru偶y艂a oczy i po d艂ugiej chwili pokiwa艂a g艂ow膮.

Mia艂am nadziej臋, 偶e Gordon b臋dzie d艂ugo 偶y艂 i do ko艅ca 偶ycia cieszy艂 si臋 dobrym zdrowiem. Je艣li zachoruje albo umrze, Sandra przestanie si臋 czu膰 zobowi膮zana i zerwie umow臋, by艂am co do tego przekonana. Ale kiedy opu艣ci艂am ten ma艂y dom i znalaz艂am si臋 zn贸w w艣r贸d bagien, pomy艣la艂am, 偶e istnieje naprawd臋 du偶a szansa, 偶e ju偶 nigdy wi臋cej nie zobacz臋 Pelt贸w. I bardzo mi to odpowiada艂o.


ROZDZIA艁 DWUDZIESTY DRUGI

Amelia przeszukiwa艂a garderob臋. By艂o tu偶 po zmroku nast臋pnego dnia. Nagle wieszaki przesta艂y si臋 przesuwa膰, a czarownica znieruchomia艂a.

- Chyba mam jedn膮! - zawo艂a艂a z wyra藕nym zaskoczeniem.

Na pojawienie si臋 Amelii czeka艂am, siedz膮c na brzegu jej 艂贸偶ka. Mia艂am za sob膮 przynajmniej dziesi臋膰 godzin snu i ostro偶ny prysznic. Opatrzy艂am sobie rany i teraz czu艂am si臋 o niebo lepiej. Amelia promienia艂a z dumy i szcz臋艣cia. Nie do艣膰, 偶e wygl膮daj膮cy na mormona czarownik Bob okaza艂 si臋 艣wietnym kochankiem, to w dodatku przerwali igraszki mi艂osne akurat w por臋, dzi臋ki czemu widzieli, jak wilko艂aki porywaj膮 mnie i Quinna; w贸wczas zareagowali we w艂a艣ciwy spos贸b i zadzwonili do rezydencji wampirzej kr贸lowej zamiast na policj臋. Nie powiedzia艂am jej jeszcze, 偶e Quinn i ja r贸wnie偶 dzwonili艣my, poniewa偶 nie wiem, kt贸ry telefon okaza艂 si臋 skuteczniejszy, a poza tym cieszy艂 mnie widok tak szcz臋艣liwej Amelii.

Wcale nie chcia艂am jecha膰 na bal do kr贸lowej - do czasu gdy wr贸ci艂am do mieszkania Hadley z banku, gdzie by艂am razem z panem Cataliadesem i zabra艂am si臋 znowu za pakowanie rzeczy kuzynki. Chowaj膮c puszk臋 z kaw膮 do kartonu, us艂ysza艂am osobliwy d藕wi臋k i ju偶 po chwili wiedzia艂am, 偶e je艣li chc臋 zapobiec nieszcz臋艣ciu, musz臋 pojawi膰 si臋 na wiosennym przyj臋ciu u kr贸lowej, najwa偶niejszej w roku imprezie istot nadnaturalnych. Spr贸bowa艂am skontaktowa膰 si臋 z Andre w siedzibie kr贸lowej, niestety, obcy g艂os oznajmi艂 mi, 偶e Andre jest zaj臋ty. Zada艂am sobie pytanie, kto odebra艂 telefon. Mo偶e jeden z wampir贸w Petera Threadgilla?

- Tak, mam! - zawo艂a艂a z garderoby Amelia. - Ale jest, hmm, do艣膰 艣mia艂a. By艂am druhn膮 na pewnym niezwyk艂ym 艣lubie.

Wynurzy艂a si臋 z szafy rozczochrana, ale jej oczy l艣ni艂y triumfalnie. Obraca艂a wieszak z sukienk膮, abym mog艂a obejrze膰 j膮 ze wszystkich stron. Sukienka by艂a najwyra藕niej do niego przypi臋ta, okaza艂a si臋 bowiem tak sk膮pa, 偶e w przeciwnym razie na pewno by si臋 na nim nie utrzyma艂a.

- Jezu - mrukn臋艂am.

Sukienka uszyta g艂贸wnie z 偶贸艂tozielonego szyfonu, mia艂a dekolt w kszta艂cie „V" tak g艂臋boki, 偶e si臋ga艂 niemal talii. G贸r臋 przytrzymywa艂 jeden w膮ski pasek wi膮zany na karku.

- To by艂 艣lub jakiej艣 gwiazdy filmowej - ci膮gn臋艂a Amelia z min膮 sugeruj膮c膮, 偶e ma wiele wspomnie艅 z tamtej ceremonii.

Jako 偶e sukienka nie zakrywa艂a tak偶e plec贸w, zastanawia艂am si臋, jak to si臋 dzieje, 偶e hollywoodzkie kobietki nie nosz膮 biustu na wierzchu. Przyklejaj膮 cycki dwustronn膮 ta艣m膮 samoprzylepn膮? Stosuj膮 specjalny klej? Poniewa偶 nie widzia艂am Claudine od chwili, gdy znikn臋艂a z dziedzi艅ca przed rekonstrukcj膮 ektoplazmatyczn膮, musia艂am przyj膮膰, 偶e wr贸ci艂a do pracy i swego 偶ycia w Monroe. A w艂a艣nie teraz przyda艂aby mi si臋 pomoc wr贸偶ki - musi przecie偶 istnie膰 zakl臋cie utrzymuj膮ce w miejscu sukienk臋, nawet tak wydekoltowan膮.

- Przynajmniej nie potrzebujesz pod ni膮 specjalnego stanika - powiedzia艂a Amelia. To by艂a prawda; pod t膮 sukienk膮 w og贸le nie da艂oby si臋 ukry膰 biustonosza! - I mam do niej buty - doda艂a. - O ile nosisz si贸demk臋.

- Bardzo ci dzi臋kuj臋 - b膮kn臋艂am, usi艂uj膮c udawa膰 zadowolon膮 i wdzi臋czn膮. - Pewnie nie potrafisz zrobi膰 fryzury?

- Nie - odpar艂a Amelia i przesun臋艂a r臋k膮 po kr贸ciutkich w艂osach. - Ja swoje myj臋, czesz臋 i ju偶. Ale mog臋 zadzwoni膰 do Boba. - Jej oczy b艂ysn臋艂y. - Jest fryzjerem.

Stara艂am si臋 nie wygl膮da膰 na zbytnio zdziwion膮.

„W domu pogrzebowym?" - zapyta艂am siebie w my艣lach, ale jestem na tyle bystra, 偶e zatrzyma艂am t臋 ripost臋 dla siebie. Bob naprawd臋 pod 偶adnym wzgl臋dem nie przypomina艂 偶adnego fryzjera, jakiego kiedykolwiek spotka艂am.

Po paru godzinach by艂am mniej wi臋cej ubrana w sukienk臋 i mia艂am pe艂en makija偶.

Bob dobrze sobie poradzi艂 z moimi w艂osami, chocia偶 wiele razy kaza艂 mi siedzie膰 nieruchomo, co mnie troch臋 denerwowa艂o.

A Quinn na czas przyjecha艂 autem. Kiedy Eric i Rasul podrzucili mnie pod dom oko艂o drugiej rano, Quinn wsiad艂 do samochodu i odjecha艂 do miejsca, w kt贸rym si臋 zatrzyma艂, chocia偶 zd膮偶y艂 cmokn膮膰 mnie lekko w czo艂o, zanim wspi臋艂am si臋 na schody. Amelia wysz艂a ze swojego mieszkania bardzo szcz臋艣liwa, 偶e bezpiecznie wr贸ci艂am, a potem musia艂am oddzwoni膰 do Cataliadesa, kt贸ry dopytywa艂 si臋, czy wszystko w porz膮dku, i chcia艂 zabra膰 mnie do banku w celu zamkni臋cia spraw finansowych Hadley. By艂am wdzi臋czna, poniewa偶 wcze艣niej straci艂am okazj臋 jazdy z Everettem.

Gdy wr贸ci艂am z banku do apartamentu, znalaz艂am na sekretarce automatycznej Hadley wiadomo艣膰, z kt贸rej wynika艂o, 偶e kr贸lowa pragnie mnie widzie膰 dzi艣 wieczorem na swoim przyj臋ciu w starym klasztorze.

- Nie chc臋, 偶eby艣 wyjecha艂a z miasta bez spotkania ze mn膮 - zacytowa艂 jej s艂owa sekretarz kr贸lowej, cz艂owiek, po czym poinformowa艂 mnie, 偶e obowi膮zuje str贸j wieczorowy. A kiedy p贸藕niej odkry艂am, 偶e z pewnych wzgl臋d贸w rzeczywi艣cie musz臋 wzi膮膰 udzia艂 w balu, w panice zbieg艂am po schodach do mieszkania Amelii.

Na widok sukienki dosta艂am kolejnego ataku paniki. Mia艂am wi臋kszy biust ni偶 czarownica, a r贸wnocze艣nie by艂am od niej nieco ni偶sza, wi臋c musia艂am pami臋ta膰, 偶eby si臋 nie garbi膰 i sta膰 prosto, bo tylko w贸wczas sukienka zakrywa艂a moje wdzi臋ki.

- Ciekawo艣膰 mnie wyko艅czy - b膮kn膮艂 Quinn, jawnie 艂ypi膮c na moje piersi.

W smokingu wygl膮da艂 fantastycznie. Co do mnie, bia艂e banda偶e na nadgarstkach odznacza艂y si臋 od opalonych przedramion niczym dziwne bransoletki. W rzeczywisto艣ci, jeden z banda偶y szczeg贸lnie mnie uwiera艂 i mia艂am straszn膮 ochot臋 go zdj膮膰. Musia艂am jednak zakry膰 ten przegub, w przeciwie艅stwie do ugryzienia na lewym ramieniu, kt贸re postanowi艂am zostawi膰 odkryte. Mo偶e wszyscy balowicze b臋d膮 si臋 gapi膰 na moje piersi i ma艂o kto zauwa偶y, 偶e po艂ow臋 twarzy mam opuchni臋t膮 i posiniaczon膮.

Po Quinnie oczywi艣cie nie by艂o wida膰, by cokolwiek mu si臋 przytrafi艂o. Nie do艣膰, 偶e jego rany goi艂y si臋 szybko, tak jak w przypadku wi臋kszo艣ci zmiennokszta艂tnych, to smoking zakrywa艂 wiele obra偶e艅.

- Nie m贸w tak, bo poczuj臋 si臋 jeszcze bardziej za偶enowana - poprosi艂am. - Najch臋tniej wczo艂ga艂abym si臋 z powrotem do 艂贸偶ka i spa艂a przez tydzie艅.

- Ch臋tnie bym si臋 do ciebie przy艂膮czy艂, chocia偶 zdecydowanie skr贸ci艂bym czas snu - odpar艂 Quinn szczerze. - Ale dla spokoju sumienia, om贸wmy najpierw wszystko. Nawiasem m贸wi膮c, jestem ciekaw detali wyprawy do banku, a nie twojej sukienki. W kwestii sukienki powiem, 偶e wygl膮dasz w niej pi臋knie. Gdyby艣 j膮 zdj臋艂a, by艂oby cudownie, ale je艣li w niej zostaniesz, te偶 dobrze.

Odwr贸ci艂am wzrok, usi艂uj膮c zapanowa膰 nad cisn膮cym mi si臋 na usta u艣mieszkiem.

- Wyprawa do banku... - Temat wydawa艂 si臋 bezpieczny. - No c贸偶, na koncie bankowym Hadley nie by艂o zbyt du偶o, ale nie spodziewa艂am si臋 milion贸w. Kuzynki nie trzyma艂y si臋 pieni膮dze. W og贸le za bardzo nie grzeszy艂a rozumem... A w skrytce bankowej...

W skrytce bankowej Hadley znalaz艂am jej metryk臋 urodzenia, 艣wiadectwo zawarcia 艣lubu i orzeczenie rozwodu z dat膮 sprzed ponad trzech lat (na obu widnia艂o nazwisko tego samego m臋偶czyzny, co zauwa偶y艂am z zadowoleniem) oraz zalaminowany egzemplarz nekrologu mojej ciotki.

Hadley wiedzia艂a zatem, kiedy umar艂a jej matka, i najwyra藕niej przywi膮zywa艂a do tego faktu wag臋, skoro zachowa艂a wycinek z gazety. W kasetce znalaz艂am r贸wnie偶 zdj臋cia z naszego wsp贸lnego dzieci艅stwa: moja matka z siostr膮; moja matka, Jason, ja i Hadley; moja babcia z m臋偶em. By艂 tam te偶 艂adny naszyjnik z szafirami i brylantami (kt贸ry zdaniem pana Cataliadesa stanowi艂 prezent od kr贸lowej) oraz para pasuj膮cych kolczyk贸w. A tak偶e inne rzeczy, o kt贸rych zamierza艂am pomy艣le膰 p贸藕niej.

Niestety, bransoletki kr贸lowej nie by艂o. S膮dz臋, 偶e w艂a艣nie z jej powodu Cataliades chcia艂 mi towarzyszy膰 do banku. Pewnie mia艂 nadziej臋, 偶e Hadley tam j膮 ukry艂a, i a偶 si臋 pali艂 do przejrzenia kasetki, gdy j膮 wyj臋艂am z trezoru i postawi艂am przed nim, aby m贸g艂 sam sprawdzi膰 zawarto艣膰.

- Kiedy Cataliades odwi贸z艂 mnie z powrotem do mieszkania, by艂o popo艂udnie - m贸wi艂am do Quinna. - Wtedy sko艅czy艂am pakowa膰 przedmioty z kuchni.

Obserwowa艂am jego reakcj臋. Ju偶 nigdy nie uwierz臋 w bezstronno艣膰 偶adnego z moich znajomych. Przy艂apa艂am si臋 nawet na podejrzeniach, 偶e poprzedniego dnia Quinn pomaga艂 mi si臋 pakowa膰 tylko dlatego, 偶e czego艣 szuka艂. Widz膮c jego absolutne opanowanie w tej chwili, uzna艂am jednak, 偶e si臋 pomyli艂am.

- To dobrze - powiedzia艂. - Wybacz, 偶e nie mog艂em ci臋 dzi艣 wesprze膰. Musia艂em zamkn膮膰 kontrakty Jake'a w Special Events. A tak偶e zadzwoni膰 do wsp贸lnik贸w i powiadomi膰 ich o wszystkim. I do dziewczyny Jake'a, gdy偶 on sam nie czuje si臋 na si艂ach na kontakty z ni膮... nawet gdyby chcia艂a go zobaczy膰. Delikatnie rzecz ujmuj膮c, bo dziewczyna nie przepada za wampirami.

W chwili obecnej ja tak偶e za nimi nie przepada艂am. Nie mog艂am poj膮膰 prawdziwego powodu, dla kt贸rego kr贸lowa chce mnie widzie膰 na swoim przyj臋ciu, ja jednak mia艂am, niestety, w艂asny, by si臋 tam pojawi膰. Quinn u艣miechn膮艂 si臋 do mnie, a ja odwzajemni艂am si臋 tym samym, maj膮c nadziej臋, 偶e wiecz贸r nie b臋dzie a偶 tak nieprzyjemny, jak si臋 obawia艂am. Musia艂am przyzna膰, 偶e troch臋 ciekawi mnie ta wielka wampirza impreza, 偶e tak powiem... No i cieszy艂am si臋, 偶e mog臋 si臋 wystroi膰 po do艣wiadczeniach na moczarach.

Podczas jazdy przynajmniej trzy razy zaczyna艂am rozmow臋 z Quinnem, jednak ilekro膰 dochodzi艂am do interesuj膮cej mnie kwestii... milk艂am.

- Zbli偶amy si臋 - powiedzia艂, kiedy dotarli艣my do jednej z najstarszych dzielnic Nowego Orleanu, Garden District.

Ka偶dy z tutejszych dom贸w, kt贸re sta艂y na pi臋knych parcelach, kosztowa艂by o wiele wi臋cej ni偶 rezydencja Bellefleur贸w. Jechali艣my wzd艂u偶 tych cudownych budowli, a偶 znale藕li艣my si臋 przed wysokim murem, kt贸ry ci膮gn膮艂 si臋 przez ca艂y kwarta艂. Tu mie艣ci艂 si臋 odnowiony klasztor, w kt贸rym wampirza kr贸lowa organizowa艂a przyj臋cia.

Mo偶e na ty艂ach by艂o inne wej艣cie, dzi艣 wieczorem jednak wszyscy wchodzili przez g艂贸wne wrota. Bramy pilnowali najskuteczniejsi z wartownik贸w, czyli wampiry. Zada艂am sobie pytanie, czy Sophie - Anne Leclerq cierpi na paranoj臋, czy te偶 jest po prostu osob膮 rozs膮dn膮 i przewiduj膮c膮. A mo偶e nie czu艂a si臋 kochana (lub bezpieczna) w obranym na siedzib臋 mie艣cie? By艂am pewna, 偶e kr贸lowa tak偶e tutaj pomy艣la艂a o wszelkich mo偶liwych zabezpieczeniach: kamerach, czujnikach ruchu na podczerwie艅, drutach kolczastych, mo偶e nawet psach str贸偶uj膮cych. Zapewnienie bezpiecze艅stwa by艂o niezb臋dne w miejscu, gdzie elita wampirza od czasu do czasu bawi si臋 w towarzystwie przedstawicieli elity ludzkiej. W dzisiejszym przyj臋ciu uczestniczyli jedynie nadnaturalni i by艂 to pierwszy od nocy weselnej wielki bal wydany przez nowo偶e艅c贸w.

Trzy z wampir贸w kr贸lowej trwa艂y na posterunku przy bramie, a towarzyszy艂y im trzy wampiry z Arkansas. Wszyscy nieumarli Petera Threadgilla nosili mundury, chocia偶 podejrzewa艂am, 偶e kr贸l nazywa ich stroje liberiami. Zwyk艂e wampiry (a tak偶e wampirzyce) z Arkansas nosi艂y bia艂e kostiumy, niebieskie koszule i czerwone kamizelki. Nie wiedzia艂am, czy kr贸l jest tak ogromnym ameryka艅skim patriot膮, czy te偶 wybra艂 te barwy, poniewa偶 znajdowa艂y si臋 nie tylko na fladze Stan贸w Zjednoczonych, lecz tak偶e na fladze stanu Arkansas. Jakkolwiek by艂o, kostiumy jego „ludzi" prezentowa艂y si臋 tandetnie i obciachowo. Pokaz kiczu i bezgu艣cia. Threadgill w swoim stroju wygl膮da艂 z kolei strasznie konserwatywnie. Mo偶e ho艂dowa艂 tradycji, o kt贸rej nigdy nie s艂ysza艂am? Cholera, nie podoba艂 mi si臋, ale co ja wiem, skoro kupuj臋 wi臋kszo艣膰 ubra艅 w Wal - Marcie.

Quinn pokaza艂 wizyt贸wk臋 kr贸lowej wartownikom przy bramie, lecz i tak zadzwonili do g艂贸wnej siedziby. M贸j towarzysz rozgl膮da艂 si臋 niespokojnie i mia艂am nadziej臋, 偶e jego - tak jak i mnie - zdumia艂y przesadne 艣rodki bezpiecze艅stwa oraz fakt, 偶e wampiry Threadgilla tak bardzo staraj膮 si臋 odr贸偶nia膰 od stronnik贸w kr贸lowej. My艣la艂am intensywnie o tym, 偶e kr贸lowa musia艂a przedstawi膰 wampirom kr贸la przyczyn臋, dla kt贸rej wesz艂a ze mn膮 na g贸r臋, do mieszkania Hadley. My艣la艂am o obawie, z jak膮 spyta艂a o bransoletk臋. My艣la艂am o obecno艣ci przy g艂贸wnym wej艣ciu wampir贸w z dw贸ch oboz贸w. 呕adne z dwojga ma艂偶onk贸w ani troch臋 nie ufa艂o drugiemu w kwestiach bezpiecze艅stwa.

Odnios艂am wra偶enie, 偶e strasznie d艂ugo czekali艣my, zanim pozwolono nam przej艣膰. Przez ca艂y czas g艂贸wnie milczeli艣my.

Teren by艂 pi臋knie ukszta艂towany, doskonale utrzymany i dobrze o艣wietlony.

- Quinn, co艣 jest nie w porz膮dku - zauwa偶y艂am. - Co艣 si臋 tutaj dzieje. My艣lisz, 偶e zdo艂amy st膮d wyj艣膰?

Niestety, sprawdza艂y si臋 moje najgorsze przeczucia. Quinn wygl膮da艂 na r贸wnie nieszcz臋艣liwego jak ja.

- Nie pozwol膮 nam st膮d wyj艣膰 - zgodzi艂 si臋 ze mn膮. - Ale teraz musimy wjecha膰.

Przycisn臋艂am mocniej do piersi ma艂膮 wieczorow膮 torebk臋, 偶a艂uj膮c, 偶e nie mam w niej gro藕niejszych przedmiot贸w ni偶 te kilka drobiazg贸w, czyli puder, szminka i tampony. Quinn wjecha艂 ostro偶nie po kr臋tym podje藕dzie i podjecha艂 przed klasztor.

- Co robi艂a艣 dzi艣 poza przygotowaniami na bal? - spyta艂.

- Zadzwoni艂am w wiele miejsc - odpar艂am. - Troch臋 mnie to kosztowa艂o.

- Dzwoni艂a艣? Do kogo?

- Obdzwoni艂am wszystkie stacje benzynowe z Nowego Orleanu do Bon Temps.

Odwr贸ci艂 si臋 do mnie, ale w tym momencie wskaza艂am przed siebie i Quinn musia艂 zahamowa膰.

Przez drog臋 dojazdow膮 w艂a艣nie spokojnym krokiem przeszed艂 lew.

- Hmm, Quinn, co to? Zwierz臋 czy zmiennokszta艂tny? Z ka偶d膮 minut膮 ros艂a moja irytacja.

- Zwierz臋 - odrzek艂 Quinn.

Stara艂am si臋 nie my艣le膰 o psach, kt贸re by膰 mo偶e biega艂y po terenie. Mia艂am nadziej臋, 偶e mur wsz臋dzie jest dostatecznie wysoki i lew nie ucieknie.

Zaparkowali艣my przed dawnym klasztorem, wielkim dwupi臋trowym budynkiem. Nie by艂 艂adny, prawdopodobnie jego tw贸rcy chodzi艂o wy艂膮cznie o funkcjonalno艣膰, tote偶 w efekcie wyszed艂 mu gmach kompletnie pozbawiony stylu. W 艣rodku fasady znajdowa艂y si臋 jedne ma艂e drzwi oraz regularnie rozmieszczone niewielkie okna. Pomy艣la艂am znowu, 偶e tak膮 budowl臋 stosunkowo 艂atwo broni膰.

Przed ma艂ymi drzwiami sta艂a kolejna sz贸stka wampir贸w. Trzy z nich mia艂y na sobie eleganckie, cho膰 niezbyt im pasuj膮ce stroje (pewnie by艂y to wampiry luizja艅skie), pozosta艂e trzy, te z Arkansas, nosi艂y ubrania jaskrawe, wr臋cz krzykliwe.

- Jezu, co za koszmar - mrukn臋艂am.

- Ale przynajmniej s膮 widoczne, nawet w ciemno艣ciach - odpar艂 Quinn.

Wygl膮da艂, jak gdyby bardzo intensywnie my艣la艂 o czym艣 niezwykle wa偶nym.

- Jasne - przyzna艂am. - Czy偶 nie o to chodzi? Wi臋c oni natychmiast... Och. - Zastanowi艂am si臋, co chc臋 powiedzie膰. - No tak - rzuci艂am. - Nikt nie wk艂ada niczego takiego dobrowolnie, ani celowo, ani przypadkowo.

W 偶adnych okoliczno艣ciach. No, chyba 偶e naprawd臋 wa偶na jest przynale偶no艣膰 do grupy.

- Mo偶liwe, 偶e Peter Threadgill nie jest zbyt wierny Sophie - Anne - zauwa偶y艂 Quinn.

Za艣mia艂am si臋 g艂o艣no, akurat gdy dwa wampiry luizja艅skie otworzy艂y drzwiczki naszego samochodu. Zrobi艂y to r贸wnocze艣nie, ruchem tak skoordynowanym, 偶e bez w膮tpienia d艂ugo go 膰wiczy艂y. Melanie, wampirza stra偶niczka, kt贸r膮 spotka艂am w siedzibie kr贸lowej w centrum miasta, chwyci艂a moj膮 wyci膮gni臋t膮 r臋k臋 i pomog艂a mi wysi膮艣膰. U艣miechn臋艂a si臋 do mnie. Wygl膮da艂a o wiele lepiej bez przyt艂aczaj膮cego munduru SWAT. Dzi艣 by艂a ubrana w 艂adn膮 偶贸艂t膮 sukienk臋 i buty na niskim obcasie. Nie mia艂a te偶 he艂mu, tote偶 zauwa偶y艂am, 偶e w艂osy ma kr贸tkie, mocno kr臋cone, w jasnym kasztanowym odcieniu.

Kiedy przechodzi艂am, zrobi艂a g艂臋boki, dramatyczny wdech i na jej twarzy pojawi艂 si臋 wyraz zachwytu.

- Och, zapach wr贸偶ki! - zawo艂a艂a. - Kiedy go czuj臋, moje serce 艣piewa!

Pacn臋艂am j膮 swawolnie d艂oni膮. Gdybym nazwa艂a swoj膮 reakcj臋 zaskoczeniem, by艂oby to straszliwe niedopowiedzenie. Wampiry raczej nie s艂yn膮 z poczucia humoru.

- 艁adna sukienka - pochwali艂 mnie Rasul. - Do艣膰 艣mia艂a, co?

- Dla mnie 偶adna nie by艂aby do艣膰 艣mia艂a - wtr膮ci艂 Chester. - Wygl膮dasz naprawd臋 apetycznie.

Pomy艣la艂am, 偶e nie mo偶e by膰 zbiegiem okoliczno艣ci fakt, 偶e wej艣cia do klasztoru pilnuj膮 te same trzy wampiry, kt贸re spotka艂am w g艂贸wnej siedzibie kr贸lowej. Nie potrafi艂am jednak odgadn膮膰 powod贸w takiego wyboru.

Trzy wampiry z Arkansas milcza艂y, obrzucaj膮c nas oboje zimnymi spojrzeniami. By艂y najwyra藕niej w nastroju odmiennym ni偶 ich zrelaksowani, u艣miechni臋ci towarzysze z Luizjany.

Tak, bez w膮tpienia co艣 tu by艂o nie w porz膮dku. Ale wampiry mia艂y 艣wietny wzrok i s艂uch, a one widocznie niczego nie podejrzewa艂y.

Quinn wzi膮艂 mnie pod rami臋. Weszli艣my do d艂ugiego korytarza, kt贸ry ci膮gn膮艂 si臋 chyba przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 budynku. Wampirzyca z ekipy Threadgilla sta艂a przy drzwiach prowadz膮cych do pomieszczenia, kt贸re najprawdopodobniej s艂u偶y艂o jako co艣 w rodzaju recepcji hotelowej.

- Mog臋 sprawdzi膰 pani torebk臋? - spyta艂a, wyra藕nie niezbyt zadowolona z degradacji do kogo艣 w rodzaju szatniarki czy celniczki.

- Nie, dzi臋ki - odburkn臋艂am, cho膰 mia艂am wra偶enie, 偶e wampirzyca zaraz wyrwie mi torebk臋 z r臋ki.

- Mog臋 j膮 przeszuka膰? - u艣ci艣li艂a. - Szukamy broni. Wpatrywa艂am si臋 w ni膮 twardo, co zwykle jest ryzykowne w kontaktach z wampirami.

- Oczywi艣cie, 偶e nie! Nie mam broni.

- Sookie - wtr膮ci艂 si臋 Quinn, panuj膮c nad zdenerwowaniem. - Musisz si臋 zgodzi膰, by zajrza艂a do twojej torebki. Taka jest procedura.

Przeszy艂am go przepe艂nionym w艣ciek艂o艣ci膮 spojrzeniem.

- Mog艂e艣 mnie uprzedzi膰 - wytkn臋艂am.

Wartowniczka przy drzwiach - smuk艂a m艂oda wampirzyca, kt贸rej figur臋 podkre艣la艂y obcis艂e bia艂e spodnie - wzi臋艂a moj膮 torebk臋 z triumfaln膮 min膮. Wysypa艂a zawarto艣膰 na tac臋, tote偶 niekt贸re przedmioty zagrzechota艂y w zetkni臋ciu z metalow膮 powierzchni膮. Wypad艂y puder, szminka, male艅ka tubka kleju, chusteczka do nosa, dziesi臋ciodolarowy banknot i zafoliowany tampon w sztywnym plastikowym pojemniczku.

Quinn nie zaczerwieni艂 si臋, a jednak dyskretnie spojrza艂 w dal. Wampirzyca, kt贸ra umar艂a na d艂ugo, zanim kobiety zacz臋艂y nosi膰 tampony w torebkach, spyta艂a mnie o jego przeznaczenie, a kiedy wyja艣ni艂am, skin臋艂a g艂ow膮. Zapakowa艂a moj膮 torebk臋 i wr臋czy艂a mi j膮, wskazuj膮c gestem, 偶e powinni艣my p贸j艣膰 dalej korytarzem. Zanim opu艣cili艣my pomieszczenie, zd膮偶y艂a si臋 ju偶 odwr贸ci膰 do os贸b, kt贸re sta艂y za nami, czyli wilko艂aczej pary po sze艣膰dziesi膮tce.

- Co zamierzasz? - spyta艂 Quinn szeptem, gdy nieco si臋 oddalili艣my.

- Czy b臋d膮 nas jeszcze sprawdza膰? - spyta艂am g艂osem r贸wnie 艣ciszonym jak jego.

- Nie wiem. Nie widz臋 przed nami 偶adnego stanowiska.

- Musz臋 co艣 zrobi膰 - powiedzia艂am. - Poczekaj, a ja tymczasem poszukam najbli偶szej toalety.

Spojrza艂am na niego znacz膮co i ucisn臋艂am jego rami臋, usi艂uj膮c mu przekaza膰, 偶e za kilka minut wszystko b臋dzie dobrze, i mia艂am autentyczn膮 nadziej臋, 偶e to prawda. Quinn by艂 wyra藕nie niezadowolony, niemniej jednak poczeka艂 przed damsk膮 toalet膮 (B贸g jeden wie, co znajdowa艂o si臋 tam wcze艣niej, skoro budynek by艂 klasztorem m臋skim), podczas gdy ja skry艂am si臋 po艣piesznie w jednej z kabin i zrobi艂am to, co musia艂am. Wychodz膮c, wyrzuci艂am pojemniczek po tamponie do ma艂ego kosza w kabinie i zabanda偶owa艂am ponownie nadgarstek. Torebk臋 mia艂am teraz troch臋 ci臋偶sz膮.

Drzwi na ko艅cu korytarza prowadzi艂y do ogromnej sali, kt贸ra niegdy艣 zapewne stanowi艂a refektarz mnich贸w. Chocia偶 艣ciany pomieszczenia by艂y kamienne, a dach wspiera艂y wielkie filary (trzy po lewej i trzy po prawej stronie), reszt臋 wystroju znacznie uwsp贸艂cze艣niono. 艢rodek sali stanowi艂 drewniany parkiet taneczny. Mie艣ci艂a si臋 tam r贸wnie偶 estrada dla muzyk贸w, a obok stolik z napojami i jedzeniem oraz - na ko艅cu pomieszczenia - jeszcze jedno podwy偶szenie, dla pary kr贸lewskiej.

Pod 艣cianami znajdowa艂y si臋 krzes艂a ustawione po kilka obok siebie. Ca艂膮 sal臋 pomalowano na bia艂o - niebiesko, w barwach Luizjany. Na jednej ze 艣cian dostrzeg艂am malowid艂a przedstawiaj膮ce scenki charakterystyczne dla stanu: mokrad艂a (na ten widok a偶 si臋 wzdrygn臋艂am), migawki z Bourbon Street, oranie pola, ci臋cie drewna, rybak podnosz膮cy sie膰 w Zatoce Meksyka艅skiej. Pomy艣la艂am, 偶e wszystkie te sceny przedstawiaj膮 ludzi, i zastanowi艂am si臋, dlaczego je wybrano. Potem odwr贸ci艂am si臋 i spojrza艂am na 艣cian臋 otaczaj膮c膮 drzwi, przez kt贸re w艂a艣nie wesz艂am, a wtedy zobaczy艂am wampirz膮 stron臋 偶ycia w Luizjanie: grupa szcz臋艣liwych wampirzych muzyk贸w ze skrzypcami pod brodami, wampirzy funkcjonariusz policji patroluj膮cy dzielnic臋 French Quarter, wampirzy przewodnik oprowadzaj膮cy turyst贸w po jednym z nowoorlea艅skich cmentarzy. Nie dostrzeg艂am malunku przedstawiaj膮cego wampiry wysysaj膮ce istoty ludzkie, w艂a艣ciwie na 偶adnym wampiry nic nie pi艂y. Typowy unik marketingowy. Ciekawe, czy kogo艣 uda艂o im si臋 oszuka膰. A przecie偶 wystarczy usi膮艣膰 przy stole z wampirami i natychmiast przypominamy sobie, jak odmiennymi s膮 istotami, prawda?

No c贸偶, nie po to przysz艂am.. Rozejrza艂am si臋, szukaj膮c kr贸lowej, i w ko艅cu j膮 zobaczy艂am. Sta艂a obok m臋偶a, ubrana w jedwabn膮 sukienk臋 w odcieniu oran偶u, z d艂ugimi r臋kawami, i wygl膮da艂a bajecznie. D艂ugie r臋kawy mo偶e wygl膮da艂y nieco dziwnie w tak ciep艂y wiecz贸r, ale wampiry nie zauwa偶aj膮 takich szczeg贸艂贸w. Peter Threadgill mia艂 na sobie smoking i prezentowa艂 si臋 r贸wnie imponuj膮co. Za nim tkwi艂a Jade Flower - z mieczem na plecach, mimo 偶e by艂a ubrana w czerwon膮 sukni臋 obszyt膮 cekinami (w kt贸rej, nawiasem m贸wi膮c, wygl膮da艂a okropnie). Andre, tak偶e w pe艂ni uzbrojony, zajmowa艂 swoje stanowisko za kr贸low膮. Sigebert i Wybert na pewno nie byli daleko. I rzeczywi艣cie, dostrzeg艂am ich po obu stronach drzwi, kt贸re - jak za艂o偶y艂am - prowadzi艂y do prywatnych apartament贸w kr贸lowej. Obaj bracia wyra藕nie czuli si臋 nieswojo w smokingach i skojarzyli mi si臋 z nied藕wiedziami, kt贸rym kto艣 kaza艂 nosi膰 buty.

W pomieszczeniu by艂 tak偶e Bill. Mign膮艂 mi w dalszym rogu naprzeciwko kr贸lowej i a偶 zadr偶a艂am z odrazy.

- Masz zbyt wiele tajemnic - poskar偶y艂 si臋 Quinn, gdy pod膮偶y艂 za moim spojrzeniem.

- Ch臋tnie opowiem ci nied艂ugo kilka z nich - obieca艂am, a potem stan臋li艣my na ko艅cu kolejki. - Kiedy dotrzemy do pary kr贸lewskiej, id藕 przede mn膮. Zamieni臋 s艂贸wko z kr贸low膮, a ty tymczasem spr贸buj zaj膮膰 czym艣 kr贸la, dobrze? P贸藕niej wszystko ci wyja艣ni臋.

Najpierw jednak podeszli艣my do pana Cataliadesa. Pomy艣la艂am, 偶e jest chyba kim艣 w rodzaju sekretarza stanu kr贸lowej. A mo偶e stosowniejsze by艂oby okre艣lenie „minister sprawiedliwo艣ci"?

- Dobrze zn贸w pana widzie膰, panie Cataliades - zagai艂am. - Mam dla pana niespodziank臋.

- Mo偶e b臋dziesz musia艂a si臋 wstrzyma膰 - odpar艂 z wymuszon膮 serdeczno艣ci膮. - Kr贸lowa ma zata艅czy膰 pierwszy taniec z nowym kr贸lem. My wszyscy tutaj nie mo偶emy si臋 wprost doczeka膰, a偶 zobaczymy, jaki da艂 jej prezent.

Rozejrza艂am si臋, ale nigdzie nie zauwa偶y艂am Dianthy.

- Jak si臋 miewa pa艅ska bratanica? - spyta艂am.

- Moja jedyna bratanica - poprawi艂 mnie ponuro. - Jest w domu z matk膮.

- To marnie - mrukn臋艂am. - Powinna by膰 tutaj dzi艣 wieczorem.

Wpatrywa艂 si臋 we mnie bez s艂owa. Wygl膮da艂 na lekko zainteresowanego.

- Naprawd臋? - spyta艂.

- S艂ysza艂am, 偶e kto艣 st膮d zatrzyma艂 si臋 na stacji benzynowej, aby zatankowa膰. By艂o to jaki艣 tydzie艅 temu w 艣rod臋, a kobieta jecha艂a do Bon Temps - kontynuowa艂am. - Kobieta z d艂ugim mieczem. Pozwoli pan, 偶e w艂o偶臋 mu co艣 do kieszeni. Nie potrzebuj臋 ju偶 tego.

Kiedy odesz艂am od niego i znalaz艂am si臋 oko w oko z kr贸low膮, po艂o偶y艂am d艂o艅 nad rannym przegubem drugiej r臋ki. Nie mia艂am ju偶 banda偶a.

Wyci膮gn臋艂am praw膮 r臋k臋, wi臋c kr贸lowa r贸wnie偶 musia艂a wyci膮gn膮膰 d艂o艅. Liczy艂am na to, 偶e wy艣wiadczy mi t臋 uprzejmo艣膰 i dopasuje si臋 do ludzkich zwyczaj贸w, gdy偶 wampiry nie 艣ciskaj膮 sobie r膮k. Gdy rzeczywi艣cie wyci膮gn臋艂a r臋k臋, poczu艂am ulg臋. Quinn min膮艂 kr贸low膮 i podszed艂 do kr贸la.

- Wasza Wysoko艣膰 - powiedzia艂 - jestem pewien, 偶e mnie pami臋tasz. Koordynowa艂em tw贸j 艣lub i wesele. Czy kwiaty by艂y dok艂adnie takie, jak chcia艂e艣?

Nieco zaskoczony Peter Threadgill spojrza艂 na Quinna, a Jade Flower patrzy艂a tam, gdzie jej kr贸l.

Bardzo stara艂am si臋 dzia艂a膰 szybko, lecz nie nerwowo. Zacisn臋艂am lew膮 r臋k臋 wraz z tym, co w niej trzyma艂am na nadgarstku kr贸lowej. Sophie - Anne nie wzdrygn臋艂a si臋 i chyba zrozumia艂a, co robi臋. Spojrza艂a na przegub, a gdy zobaczy艂a, co na nim zacisn臋艂am, zamkn臋艂a z ulg膮 oczy.

- Tak, moja droga, dobrze wspominam nasze urocze spotkanie - oznajmi艂a niedbale. - Andre podoba艂o si臋 u ciebie tak bardzo jak mnie.

Zerkn臋艂a za siebie przez rami臋, a Andre zrozumia艂 aluzj臋 i pochyli艂 w moj膮 stron臋 g艂ow臋, zapewne w uznaniu dla moich talent贸w 艂贸偶kowych. Tak bardzo cieszy艂 mnie fakt, 偶e moja gehenna si臋 ko艅czy, 偶e u艣miechn臋艂am si臋 do niego promiennie, a on popatrzy艂 na mnie lekko rozbawiony. Kr贸lowa nieznacznie unios艂a r臋k臋 i da艂a mu znak, by podszed艂, a wtedy jej r臋kaw opad艂, ujawniaj膮c przegub. I nagle Andre u艣miechn膮艂 si臋 r贸wnie szeroko jak ja. Jade Flower dostrzeg艂a ruch Andre i powiod艂a za jego wzrokiem. Otworzy艂a szeroko oczy, ale si臋 nie u艣miecha艂a. Wr臋cz przeciwnie, by艂a w艣ciek艂a. A pan Cataliades patrzy艂 na miecz na jej plecach z min膮 ca艂kowicie pozbawion膮 wyrazu.

Nagle Quinn zosta艂 odprawiony i teraz przysz艂a moja kolej na z艂o偶enie ho艂du Teterowi Threadgillowi, kr贸lowi Arkansas.

- S艂ysza艂em, 偶e mia艂a艣 wczoraj przygod臋 na bagnach - zauwa偶y艂 g艂osem ch艂odnym i oboj臋tnym.

- Tak, sir. Ale wszystko ju偶 si臋 wyja艣ni艂o - odpar艂am.

- Dobrze, 偶e przysz艂a艣 - ci膮gn膮艂. - Teraz, kiedy zako艅czy艂a艣 sprawy zwi膮zane ze spadkiem po kuzynce, zapewne wr贸cisz do swojego domu?

- O tak, najszybciej jak mog臋 - przyzna艂am.

To by艂a absolutna prawda. Pojad臋 do domu, pod warunkiem, 偶e zdo艂am przetrwa膰 dzisiejszy wiecz贸r, w tym bowiem momencie szanse na to nie by艂y zbyt du偶e. Liczy艂am si臋 z niebezpiecze艅stwem, bior膮c pod uwag臋 otoczenie. W sali przebywa艂o przynajmniej dwadzie艣cia wampir贸w w jaskrawych strojach z Arkansas i mniej wi臋cej tyle samo os贸b liczy艂a ochrona kr贸lowej.

Odsun臋艂am si臋 od kr贸la, a moje miejsce zaj臋艂a para wilko艂ak贸w, kt贸rzy weszli za nami. Zauwa偶y艂am, 偶e wilko艂ak jest luizja艅skim gubernatorem porucznikiem, i mia艂am nadziej臋, 偶e posiada dobr膮 polis臋 ubezpieczenia na 偶ycie.

- Co? - spyta艂 Quinn.

Poprowadzi艂am go do miejsca przy 艣cianie i 艂agodnie go popycha艂am, a偶 opar艂 si臋 o ni膮 plecami. Chcia艂am stan膮膰 ty艂em do wszystkich zgromadzonych, aby nikt nie m贸g艂 odczyta膰 z ust tego, co powiem.

- Wiedzia艂e艣, 偶e kr贸lowej zgin臋艂a bransoletka? - spyta艂am.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jedna z brylantowych, kt贸re kr贸l da艂 jej w ramach prezentu 艣lubnego? - spyta艂 i pochyli艂 g艂ow臋, by zmyli膰 potencjalnych obserwator贸w.

- Tak, zagin臋艂a - ci膮gn臋艂am. - Po 艣mierci Hadley.

- Gdyby kr贸l wiedzia艂, 偶e kr贸lowa nie ma podarku i gdyby zmusi艂 j膮 do wyznania, 偶e podarowa艂a bransoletk臋 kochance, mia艂by podstawy do rozwodu.

- Co by zyska艂?

- Co by zyska艂?! Zawarli ma艂偶e艅stwo hierarchiczne, obwarowane licznymi zastrze偶eniami. Wydaje mi si臋, 偶e tekst intercyzy liczy艂 dobre trzydzie艣ci stron.

Teraz rozumia艂am du偶o wi臋cej.

Pi臋knie ubrana w szarozielon膮 sukni臋 z l艣ni膮cymi srebrnymi kwiatkami wampirzyca podnios艂a r臋k臋, chc膮c przyci膮gn膮膰 uwag臋 t艂umu. Zebrani milkli stopniowo.

- Sophie - Anne i Peter witaj膮 pa艅stwa na pierwszym wsp贸lnie wydanym balu - powiedzia艂a, a g艂os mia艂a tak melodyjny i aksamitny, 偶e chcia艂o si臋 jej s艂ucha膰 godzinami. Na pewno wygra艂aby ka偶dy konkurs w tej kategorii. - Sophie - Anne i Peter maj膮 nadziej臋, 偶e sp臋dzicie cudowny wiecz贸r na ta艅cach, jedzeniu i piciu. Na pocz膮tek nasi gospodarze zata艅cz膮 walca.

Pomy艣la艂am, 偶e Peter Threadgill mimo efekciarskiego wygl膮du lepiej pasowa艂by do ta艅ca w cztery pary, ale z tak膮 偶on膮 jak Sophie - Anne m贸g艂 ta艅czy膰 walca albo nic. Po艣piesznie podszed艂 do kr贸lowej, lecz zanim wyci膮gn膮艂 do niej r臋ce, poleci艂 dono艣nym g艂osem:

- Kochanie, poka偶 wszystkim bransoletki.

Sophie - Anne u艣miechn臋艂a si臋 do t艂umu i unios艂a r臋ce, a gdy r臋kawy si臋 zsun臋艂y, zaprezentowa艂a go艣ciom identyczne bransoletki na przegubach. W 艣wiat艂ach 偶yrandola o艣lepiaj膮co b艂ysn臋艂y dwa olbrzymie brylanty.

Na moment Peter Threadgill znieruchomia艂, jak gdyby Mister Freeze potraktowa艂 go broni膮 zamra偶aj膮c膮. Wreszcie ruszy艂 do przodu i chwyci艂 jedn膮 d艂o艅 偶ony w obie swoje. Przez chwil臋 gapi艂 si臋 na bransoletk臋, a p贸藕niej wzi膮艂 drug膮 r臋k臋 kr贸lowej. Drugie cacko r贸wnie偶 zda艂o jego milcz膮cy test.

- Pi臋kne - powiedzia艂. Je艣li zebrani zauwa偶yli, 偶e wysun膮艂 przy tym k艂y, na pewno pomy艣leli, 偶e po prostu podnieci艂 go widok 艣licznej 偶ony. - Nosisz je obie.

- Oczywi艣cie - odpar艂a Sophie - Anne. - M贸j drogi.

Jej u艣miech by艂 tak samo szczery jak jego.

Ruszyli na parkiet, chocia偶 co艣 w ruchach kr贸la jawnie sugerowa艂o, 偶e ledwie nad sob膮 panuje. Peter mia艂 wspania艂y plan, a ja wesz艂am mu w parad臋 i wszystko zepsu艂am... Ale, ale, na szcz臋艣cie Threadgill nie wiedzia艂 o moim udziale w sprawie. Wiedzia艂 jedynie, 偶e Sophie - Anne zdo艂a艂a jakim艣 sposobem odzyska膰 bransoletk臋 i uratowa膰 honor, a on w 偶aden spos贸b nie potrafi teraz usprawiedliwi膰 planowanego spisku. Musia艂 da膰 za wygran膮. Nied艂ugo zapewne zacznie knu膰, jak inaczej zmusi膰 kr贸low膮 do b艂臋du, ale w贸wczas ja przynajmniej b臋d臋 z dala od jego machinacji.

Quinn i ja poszli艣my do stolika z napojami i przek膮skami, kt贸ry sta艂 przy po艂udniowej 艣cianie wielkiej sali, obok jednego z grubych filar贸w. Byli tam s艂u偶膮cy z no偶ami do krojenia mi臋sa, kt贸rzy odcinali plastry szynki lub pieczeni wo艂owej. Do mi臋siwa podawano bu艂ki dro偶d偶owe. Wszystko pachnia艂o doskonale, by艂am jednak strasznie zdenerwowana i nie mog艂am nawet my艣le膰 o jedzeniu. Quinn przyni贸s艂 mi z baru szklank臋 piwa imbirowego.

Wpatrywa艂am si臋 w ta艅cz膮c膮 par臋 i czeka艂am, a偶 sufit spadnie nam na g艂owy.

- Czy偶 nie wygl膮daj膮 razem rozkosznie? - spyta艂a mnie dobrze ubrana kobieta o siwych w艂osach.

Zda艂am sobie spraw臋, 偶e to w艂a艣nie ona wesz艂a do pomieszczenia za nami.

- Tak, rzeczywi艣cie - zgodzi艂am si臋.

- Jestem Genevieve Thrash - przedstawi艂a si臋. - A to m贸j m膮偶, David.

- Mi艂o mi was pozna膰 - odpar艂am. - Jestem Sookie Stackhouse, a to m贸j przyjaciel, John Quinn.

Quinn wygl膮da艂 na zaskoczonego. Zastanawia艂am si臋, czy rzeczywi艣cie takie nosi imi臋.

Dwaj m臋偶czy藕ni, tygryso艂ak i wilko艂ak, u艣cisn臋li sobie r臋ce, tymczasem ja i Genevieve obserwowa艂y艣my nadal ta艅cz膮c膮 par臋.

- Masz bardzo 艂adn膮 sukienk臋 - powiedzia艂a Genevieve. Czu艂am, 偶e m贸wi szczerze. - Tylko os贸bka o m艂odym ciele mo偶e tak膮 w艂o偶y膰.

- Doceniam komplement - odrzek艂am. - Wida膰, niestety, troch臋 wi臋cej cia艂a, ni偶 zwykle pokazuj臋, ale dzi臋ki pani pochwale czuj臋 si臋 o wiele lepiej.

- Wiem, 偶e podoba si臋 pani swojemu przyjacielowi - doda艂a. - A tak偶e m艂odemu m臋偶czy藕nie, kt贸ry stoi o tam.

Kiwn臋艂a leciutko g艂ow膮, a ja zerkn臋艂am w kierunku, kt贸ry wskazywa艂a. Bill! Wygl膮da艂 bardzo dobrze w smokingu, ale na sam jego widok ca艂e cia艂o zadrga艂o mi z b贸lu.

- Zdaje mi si臋, 偶e pani m膮偶 jest gubernatorem porucznikiem? - zauwa偶y艂am.

- Ma pani absolutn膮 racj臋.

- I jak to jest by膰 偶on膮 kogo艣 takiego? - spyta艂am.

Opowiedzia艂a mi kilka zabawnych dykteryjek o ludziach, kt贸rych pozna艂a, towarzysz膮c Davidowi w karierze politycznej.

- A czym zajmuje si臋 pani m艂ody przyjaciel? - zapyta艂a z tym gor膮cym zainteresowaniem, kt贸re zapewne bardzo pomaga艂o jej m臋偶owi w kolejnych awansach.

- Zajmuje si臋 organizacj膮 przyj臋膰 - odrzek艂am po chwili wahania.

- Jakie to ciekawe - stwierdzi艂a Genevieve. - I ty, moja droga, masz prac臋?

- O tak, prosz臋 pani - odpar艂am. - Jestem kelnerk膮. Odpowied藕 mog艂a troch臋 zdziwi膰 偶on臋 polityka, ale kobieta u艣miechn臋艂a si臋 do mnie.

- Jeste艣 pierwsz膮 kelnerk膮, jak膮 kiedykolwiek spotka艂am - przyzna艂a mi si臋 weso艂o.

- A pani jest pierwsz膮 gubernatorow膮 porucznikow膮, jak膮 kiedykolwiek spotka艂am - oznajmi艂am. Cholera, teraz kiedy pozna艂am i polubi艂am Genevieve, natychmiast poczu艂am si臋 odpowiedzialna za jej los. Quinn i David po prostu gaw臋dzili, s膮dz臋, 偶e o 艂owieniu ryb. - Pani Thrash - podj臋艂am - wiem, 偶e jest pani wilko艂aczyc膮, co oznacza, 偶e jest pani osob膮 bardzo tward膮, zamierzam jednak udzieli膰 pani pewnej rady. - Popatrzy艂a na mnie w spos贸b zdradzaj膮cy lekkie zdumienie. - To rada na wag臋 z艂ota, prosz臋 mi wierzy膰 - dorzuci艂am.

Zmarszczy艂a czo艂o.

- W porz膮dku - odpar艂a powoli. - S艂ucham ci臋.

- Co艣 bardzo z艂ego zdarzy si臋 tutaj w ci膮gu nast臋pnej godziny lub dw贸ch. B臋dzie to co艣 tak strasznego, 偶e prawdopodobnie wiele os贸b straci 偶ycie. Mo偶e pani oczywi艣cie zosta膰 i bawi膰 si臋 dalej, ale je艣li co艣 si臋 stanie, na pewno zada sobie pani pytanie, dlaczego mnie nie pos艂ucha艂a. Albo mo偶e pani wyj艣膰, udaj膮c gorsze samopoczucie, i w ten spos贸b unikn膮膰 nieszcz臋艣cia.

Patrzy艂a na mnie bacznie. Wiedzia艂am, 偶e zastanawia si臋, czy potraktowa膰 mnie powa偶nie. Nie wygl膮da艂am jej na wariatk臋 ani prowokatork臋. Wydawa艂am si臋 normaln膮, atrakcyjn膮 m艂od膮 kobiet膮, kt贸ra przysz艂a na przyj臋cie z diabelnie przystojnym facetem.

- Grozisz mi? - upewni艂a si臋.

- Nie, prosz臋 pani. Pr贸buj臋 tylko pani膮 uratowa膰.

- Zata艅czymy najpierw jeden taniec - powiedzia艂a Genevieve Thrash, podejmuj膮c decyzj臋. - David, kochanie, zakr臋膰my si臋 na parkiecie, a potem musimy przeprosi膰 gospodarzy i wyj艣膰. Mam najgorsz膮 migren臋, jaka kiedykolwiek mi si臋 przydarzy艂a.

Jej m膮偶 uprzejmie przerwa艂 rozmow臋 z Quinnem, zabra艂 偶on臋 na parkiet, gdzie zacz臋li ta艅czy膰 walca wraz z wampirz膮 par膮. Kr贸l i kr贸lowa poczuli wyra藕n膮 ulg臋, 偶e maj膮 towarzystwo.

Zaczyna艂am si臋 odpr臋偶a膰, ale spojrzenie Quinna przypomnia艂o mi, 偶e w tym stroju musz臋 sta膰 wyprostowana jak struna.

- Uwielbiam t臋 sukienk臋 - powiedzia艂. - Zata艅czymy?

- Umiesz ta艅czy膰 walca? - spyta艂am, maj膮c nadziej臋, 偶e nie rozdziawiam g艂upio ust.

- Tak - przyzna艂.

Nie spyta艂, czy ja potrafi臋 ta艅czy膰 ten taniec. Nie umiem wprawdzie 艣piewa膰, lecz ta艅czy膰 potrafi臋, wr臋cz uwielbiam. Nigdy nie ta艅czy艂am walca, ale przyznam, 偶e od d艂u偶szej chwili z przej臋ciem obserwowa艂am kroki kr贸lowej, wi臋c wyobrazi艂am sobie, 偶e jako艣 dam rad臋.

Cudownie si臋 czu艂am, gdy Quinn mnie obj膮艂 i z gracj膮 prowadzi艂 po parkiecie. Na moment zapomnia艂am naprawd臋 o wszystkim i tylko z przyjemno艣ci膮 patrzy艂am na niego, czuj膮c si臋 wspaniale, tak jak czuje si臋 dziewczyna, ta艅cz膮c z m臋偶czyzn膮, z kt贸rym zamierza si臋 kocha膰 - pr臋dzej czy p贸藕niej. Palce Quinna muska艂y moje nagie plecy, a mnie chodzi艂y po nich ciarki.

- Pr臋dzej czy p贸藕niej - o艣wiadczy艂 jakby czyta艂 mi w my艣lach - znajdziemy si臋 w jakim艣 pokoju z 艂贸偶kiem, za to bez telefon贸w. I zamkniemy drzwi na klucz.

U艣miechn臋艂am si臋 do niego. K膮tem oka widzia艂am, jak pa艅stwo Thrash wymykaj膮 si臋 z sali. Mia艂am nadziej臋, 偶e kto艣 przyprowadzi ich samoch贸d.

I by艂o to ostatnie sensowne stwierdzenie, jakie przemkn臋艂o mi przez my艣l.

Obok ramienia Quinna dostrzeg艂am nagle oderwan膮 od cia艂a g艂ow臋. Porusza艂a si臋 zbyt szybko, bym mog艂a ustali膰, do kogo nale偶y, a jednak wygl膮da艂a znajomo. Sekund臋 p贸藕niej g艂owa polecia艂a dalej, pozostawiaj膮c za sob膮 krwawy 艣lad.

Wyda艂am dziwny odg艂os. Nie by艂 to krzyk ani d藕wi臋k gwa艂townego wdechu; bardziej co艣 w rodzaju „Iiiip".

Quinn zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie, chocia偶 muzyka gra艂a jeszcze przez d艂ugi moment. Rozejrza艂 si臋, pr贸buj膮c oceni膰, co si臋 dzieje, i jak powinni艣my zareagowa膰, aby prze偶y膰. S膮dzi艂am wcze艣niej, 偶e jeden taniec nam nie zaszkodzi, ale teraz wiedzia艂am, 偶e trzeba by艂o wyj艣膰 wraz z par膮 wilko艂ak贸w. Quinn poci膮gn膮艂 mnie w bok, do 艣ciany sali balowej.

- Trzymaj si臋 blisko 艣ciany - powiedzia艂. Wiedzieli艣my sk膮d nadchodzi zagro偶enie: to dobrze.

Niestety, kto艣 do nas strzela艂 i musieli艣my si臋 rozdzieli膰.

S艂ysza艂am wrzaski i widzia艂am zamieszanie. Krzycza艂y wszystkie wilko艂aki i inni nadnaturalni zaproszeni na przyj臋cie, a biega艂y przewa偶nie wampiry, kt贸re szuka艂y w艣r贸d chaosu sojusznik贸w. Teraz przyda艂y si臋 okropne stroje zwolennik贸w kr贸la. Natychmiast wiadomo by艂o, kto nale偶y do 艣wity Petera. Jego wampiry by艂y te偶 oczywi艣cie 艂atwym celem dla wszystkich, kt贸rzy akurat nie przepadali za kr贸lem i jego pacho艂kami.

Szczup艂y czarnosk贸ry wampir z dredami i z mieczem w d艂oni wyskoczy艂 z pozoru znik膮d. Jego ostrze by艂o zakrwawione i pomy艣la艂am, 偶e to w艂a艣nie on odci膮艂 nieszcz臋艣nikowi g艂ow臋, kt贸r膮 widzia艂am. Wampir mia艂 na sobie ten paskudny garnitur i na pewno wola艂abym drania unikn膮膰. Je艣li mam tu jakich艣 sprzymierze艅c贸w, to na pewno nie w艣r贸d os贸b pracuj膮cych dla Petera Threadgilla. Ukry艂am si臋 za jednym z filar贸w wspieraj膮cych sufit na zachodnim ko艅cu refektarza i pr贸bowa艂am wymy艣li膰 najbezpieczniejsz膮 drog臋 ucieczki z sali, kiedy nadepn臋艂am na co艣, co przesun臋艂o si臋 pod moj膮 stop膮. Spojrza艂am w d贸艂 i zobaczy艂am g艂ow臋. Nale偶a艂a do Wyberta. Przez u艂amek sekundy zastanawia艂am si臋, czy poruszy si臋 lub przem贸wi, wiedzia艂am jednak, 偶e 艣ci臋cie g艂owy jest nieodwracalne dla wszystkich istot.

- Och - j臋kn臋艂am, lecz postanowi艂am wzi膮膰 si臋 w gar艣膰, o ile nie chcia艂am sko艅czy膰 jak Wybert.

W ca艂ym pomieszczeniu toczy艂y si臋 walki. Nie widzia艂am incydentu, kt贸ry je wywo艂a艂, ale niezale偶nie od niego, z jakiego艣 powodu czarnosk贸ry wampir zaatakowa艂 Wyberta i 艣ci膮艂 mu g艂ow臋. Chocia偶 Wybert nale偶a艂 do ochrony kr贸lowej, a wampir z dredami by艂 jednym ze stra偶nik贸w Petera, 艣ci臋cie g艂owy wyda艂o mi si臋 do艣膰 okrutne.

Kr贸lowa i Andre stali plecami do siebie po艣rodku parkietu. Andre w jednym r臋ku trzyma艂 pistolet, a w drugim sztylet, natomiast kr贸lowa zd膮偶y艂a wzi膮膰 z bufetu n贸偶 do krojenia mi臋sa. Tych dwoje otacza艂 kr膮g wampir贸w w bia艂ych p艂aszczach, a kiedy pierwszy kr膮g upad艂, kolejni 偶o艂nierze zaj臋li miejsca tamtych. Z tym obrazem skojarzy艂 mi si臋 b贸j na 艣mier膰 i 偶ycie Custera, tyle 偶e zamiast na Custera patrzy艂am na wampirz膮 kr贸low膮. Podobnie oblegany by艂 stoj膮cy na estradzie Sigebert, a orkiestra z艂o偶ona zar贸wno z wilko艂ak贸w i zmiennokszta艂tnych, jak i wampir贸w, rozpad艂a si臋 na grupki - niekt贸rzy do艂膮czyli do walki, podczas gdy inni pr贸bowali po prostu umkn膮膰 z pola bitwy. Ci, kt贸rzy z ca艂ych si艂 starali si臋 uciec, t艂oczyli si臋 przy drzwiach prowadz膮cych do d艂ugiego korytarza. Efektem by艂 straszliwy zator.

Kr贸la osaczy艂a tr贸jka moich przyjaci贸艂: Rasul, Chester i Melanie. By艂am pewna, 偶e znajd臋 za jego plecami Jade Flower, ale kobieta musia艂a si臋 mierzy膰 z w艂asnymi problemami, co odnotowa艂am z przyjemno艣ci膮. Pan Cataliades stara艂 si臋... hmm, wygl膮da艂o na to, 偶e zamierza j膮... czym艣 dotkn膮膰. Jade odpiera艂a jego ataki wielkim mieczem, tym, kt贸rym wcze艣niej niew膮tpliwie przeci臋艂a na p贸艂 cia艂o nieszcz臋snej Gladioli. 呕adne z nich nie zamierza艂o ust膮pi膰.

W tym w艂a艣nie momencie kto艣 mnie powali艂 na pod艂og臋 na obie 艂opatki i na dobr膮 minut臋 straci艂am oddech. Zacz臋艂am t艂uc pi臋艣ciami na o艣lep, napastnik jednak szybko chwyci艂 moj膮 r臋k臋 i przycisn膮艂 ca艂ym cia艂em do pod艂ogi.

- Mam ci臋 - powiedzia艂 Eric.

- Co robisz, do diab艂a?

- Chroni臋 ci臋 - wyja艣ni艂.

U艣miecha艂 si臋, zadowolony z bitwy, a jego niebieskie oczy b艂yszcza艂y jak szafiry. Eric uwielbia艂 awantury.

- Nie widz臋, 偶eby kto艣 mnie atakowa艂 - mrukn臋艂am. - Wydaje si臋 mi za to, 偶e kr贸lowa bardziej ci臋 potrzebuje ni偶 ja. Ale doceniam twoj膮 ch臋膰 pomocy.

Daj膮c si臋 ponie艣膰 fali rozgor膮czkowania, Eric poca艂owa艂 mnie d艂ugo i mocno, a potem podni贸s艂 g艂ow臋 Wyberta.

- Wampirze zabawy - powiedzia艂 weso艂o i rzuci艂 odra偶aj膮cymi ludzkimi resztkami w czarnosk贸rego wampira z tak膮 precyzj膮 i si艂膮, 偶e wybi艂 mu miecz z r臋ki.

W mgnieniu oka Eric wykona艂 skok, z艂apa艂 miecz i ciachn膮艂 nim czarnosk贸rego jednym 艣mierciono艣nym ruchem. Z wojennym okrzykiem, nies艂yszanym od tysi膮ca lat, natar艂 na otaczaj膮cy kr贸low膮 i Andre kr膮g z okrucie艅stwem i pasj膮, kt贸ra na sw贸j spos贸b by艂a niemal pi臋kna.

Jaki艣 zmiennokszta艂tny, szukaj膮c innej drogi wyj艣cia z sali, wpad艂 na mnie z takim impetem, 偶e o ma艂o nie wypchn膮艂 mnie z mojego stosunkowo bezpiecznego schronienia. Nagle mi臋dzy mn膮 i filarem pojawi艂o si臋 wiele os贸b, blokuj膮c mi drog臋. Cholera! Widzia艂am drzwi, kt贸rych wcze艣niej strzegli Wybert z bratem - znajdowa艂y si臋 po drugiej stronie sali, ale by艂o to jedyne puste wyj艣cie. Uzna艂am, 偶e ka偶da droga ucieczki st膮d jest dobra. Kieruj膮c si臋 ku drzwiom, ruszy艂am wzd艂u偶 艣ciany, poniewa偶 nie chcia艂am wychodzi膰 na otwarty teren, gdzie by艂o niebezpiecznie.

Jeden z osobnik贸w w bia艂ym p艂aszczu wyskoczy艂 przede mnie.

- Kazano mi ci臋 znale藕膰! - rykn膮艂.

By艂 m艂odym wampirem. Widzia艂am od razu. Zna艂 udogodnienia nowoczesno艣ci i ch臋tnie z nich skorzysta艂: dzi臋ki aparacikowi mia艂 r贸wniutkie z臋by, by艂 wysoki, postawny, dobrze od偶ywiony, o gruboko艣cistej, krzepkiej sylwetce.

- Patrz! - powiedzia艂am, poci膮gn臋艂am w d贸艂 g贸r臋 sukienki i pokaza艂am mu dekolt.

Zerkn膮艂, niech go B贸g b艂ogos艂awi, a wtedy kopn臋艂am go w j膮dra tak mocno, 偶e o ma艂o nie wysz艂y mu ty艂em. Ka偶dy m臋偶czyzna po takim ciosie padnie na pod艂og臋 - 偶ywy czy nieumar艂y. Ten wampir r贸wnie偶 nie by艂 wyj膮tkiem. Obieg艂am go po艣piesznie i dotar艂am do wschodniej 艣ciany, tej z po偶膮danymi przeze mnie drzwiami.

Zosta艂 mi jeszcze do pokonania mo偶e z metr, gdy kto艣 z艂apa艂 mnie za stop臋 i szarpn膮艂. Po艣lizgn臋艂am si臋 w ka艂u偶y krwi i wyl膮dowa艂am na kolanach. By艂a to krew wampirza, pozna艂am po kolorze.

- Suka - warkn臋艂a Jade Flower. - Dziwka.

Chyba nigdy przedtem nie s艂ysza艂am jej g艂osu. I teraz mog艂abym si臋 obej艣膰 bez tej przyjemno艣ci. Zacz臋艂a mnie ci膮gn膮膰 ku sobie, a ja przesuwa艂am si臋, centymetr za centymetrem. Wysun臋艂a k艂y. Nie wstawa艂a, by mnie zabi膰, poniewa偶 wcze艣niej straci艂a nog臋. Na ten widok o ma艂o nie zwymiotowa艂am, ale skupi艂am si臋 raczej na ucieczce ni偶 na odczuciach. Rozpaczliwie pr贸bowa艂am uchwyci膰 co艣 r臋koma na g艂adkiej, drewnianej pod艂odze i szuka艂am punktu oparcia dla kolan, chc膮c zatrzyma膰 si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci od wampirzycy. Nie wiedzia艂am, czy Jade Flower umrze, poniewa偶 straci艂a nog臋. A mo偶e nie? Wampiry wychodz膮 ca艂o z tak wielu opresji, kt贸re zabi艂yby cz艂owieka i dlatego mi臋dzy innymi wydaj膮 si臋 niekt贸rym ludziom tak atrakcyjne...

„Do dzie艂a, Sookie!" - powiedzia艂am sobie ostro.

Bez w膮tpienia by艂am w szoku.

Wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i uda艂o mi si臋 uchwyci膰 futryny drzwi. Szarpa艂am si臋 i szarpa艂am, ale nie umia艂am uwolni膰 si臋 z u艣cisku Flower. Na dodatek jej palce wbija艂y mi si臋 w 艣ci臋gna w okolicach kostki. Wkr贸tce z艂amie mi ko艣膰, a w贸wczas ju偶 na pewno nie zdo艂am uciec! Woln膮 stop膮 kopn臋艂am ma艂膮 Azjatk臋 w twarz. Powt贸rzy艂am ten ruch, a potem jeszcze raz. Wampirzycy pociek艂a krew, najpierw z nosa, potem z wargi, ale i tak mnie nie puszcza艂a. Pewnie nie czu艂a b贸lu.

W tym momencie Bill skoczy艂 jej na plecy, l膮duj膮c z impetem, kt贸ry wystarczy艂by, 偶eby z艂ama膰 jej kr臋gos艂up i poczu艂am, 偶e Jade Flower wypuszcza z r臋ki moj膮 kostk臋. Niezdarnie zacz臋艂am si臋 oddala膰, Bill tymczasem podni贸s艂 n贸偶 do mi臋sa bardzo podobny do tego, kt贸ry widzia艂am wcze艣niej w d艂oni kr贸lowej. Opuszcza艂 go kilkakrotnie na szyj臋 Jade Flower, raz za razem i nagle Azjatka straci艂a g艂ow臋, a Bill patrzy艂 na mnie.

Nic nie powiedzia艂, tylko pos艂a艂 mi d艂ugie, mroczne spojrzenie. Potem wyprostowa艂 si臋 i odszed艂, wi臋c i ja musia艂am skorzysta膰 z okazji i wynie艣膰 si臋 stamt膮d w choler臋.

W apartamentach kr贸lowej panowa艂 mrok. To niedobrze. Kto wie, co mog艂o si臋 czai膰 z dala od miejsc, do kt贸rych dociera艂o 艣wiat艂o z sali balowej?

Ale gdzie艣 tam na pewno znajdowa艂a si臋 brama wyj艣ciowa. Kr贸lowa nie da艂aby si臋 zamkn膮膰 w miejscu, z kt贸rego nie ma ucieczki. Na pewno wychodzi艂a st膮d na zewn膮trz. Je艣li dobrze pami臋ta艂am ustawienie budynku, chyba nale偶a艂o i艣膰 prosto przed siebie - wtedy powinnam dotrze膰 do w艂a艣ciwej 艣ciany.

Zebra艂am si臋 w sobie i zdecydowa艂am, 偶e id臋. Do艣膰 kulenia si臋 pod 艣cianami. Do diab艂a z ostro偶no艣ci膮!

I ku mojemu zaskoczeniu uda艂o mi si臋... do pewnego stopnia.

Przesz艂am przez jeden pok贸j, kt贸ry uzna艂am za salon, a potem trafi艂am do sali, kt贸ra musia艂a by膰 sypialni膮 kr贸lowej. Us艂ysza艂am, 偶e w pomieszczeniu co艣 si臋 porusza, i zn贸w zacz臋艂am si臋 ba膰, wi臋c poklepa艂am 艣cian臋, chc膮c znale藕膰 w艂膮cznik 艣wiat艂a. Kiedy go wcisn臋艂am, odkry艂am, 偶e jestem w pokoju z... Peterem Threadgillem. Kr贸l sta艂 naprzeciwko Andre, dzieli艂o ich 艂贸偶ko, na kt贸rym le偶a艂a kr贸lowa. By艂a powa偶nie ranna. Ani Andre, ani Peter Threadgill nie mieli mieczy. Lecz Andre mia艂 w r臋ku pistolet i kiedy zapali艂am 艣wiat艂o, akurat strzeli艂 kr贸lowi prosto w twarz. Dwa razy.

Za cia艂em Petera Threadgilla dostrzeg艂am drzwi. Na pewno prowadzi艂y na dw贸r. Ruszy艂am ku nim, tym razem zn贸w przyciskaj膮c plecy do 艣ciany. Nikt nie zwraca艂 na mnie uwagi.

- Andre, je艣li go zabijesz - powiedzia艂a kr贸lowa zupe艂nie spokojnie - b臋d臋 musia艂a zap艂aci膰 ogromn膮 grzywn臋.

Sophie - Anne trzyma艂a si臋 za bok, a jej pi臋kna pomara艅czowa sukienka pociemnia艂a w tym miejscu i by艂a mokra od krwi.

- Ale czy偶 nie warto, pani?

Kr贸lowa milcza艂a w zadumie, podczas gdy ja otworzy艂am ze sze艣膰 zasuwek.

- Og贸lnie rzecz bior膮c, tak - przyzna艂a. - Przecie偶 pieni膮dze to nie wszystko.

- To dobrze - ucieszy艂 si臋 Andre i podni贸s艂 bro艅.

Zauwa偶y艂am, 偶e w drugiej d艂oni dzier偶y ko艂ek. Ale nie zosta艂am i nie poczeka艂am, by sprawdzi膰, czy wbije go kr贸lowi w pier艣.

Sz艂am przez trawnik w moich zielonych wieczorowych butach, kt贸re - co zdumiewaj膮ce - wci膮偶 wygl膮da艂y jak nowe. Mo偶na by rzec, 偶e by艂y w lepszym stanie ni偶 moja kostka, kt贸r膮 tak brutalnie potraktowa艂a niedawno Jade Flower. Zanim pokona艂am dziesi臋膰 stopni schod贸w, zacz臋艂am kule膰.

- Uwa偶aj na lwa! - us艂ysza艂am krzyk kr贸lowej. Popatrzy艂am za siebie i zobaczy艂am, 偶e Andre wynosi j膮 z budynku.

Ciekawe, po czyjej stronie jest lew. I nagle tu偶 przede mn膮 pojawi艂 si臋 贸w wielki kot. W jednej chwili droga by艂a pusta, a w drugiej zablokowa艂 j膮 lew. Zewn臋trzne reflektory pozostawa艂y wy艂膮czone, a w po艣wiacie ksi臋偶ycowej zwierz臋 wygl膮da艂o tak pi臋knie i gro藕nie, 偶e ze strachu a偶 przesta艂am oddycha膰. Lew wyda艂 niski, gard艂owy ryk.

- Odejd藕 - poprosi艂am. Nie mia艂am 偶adnej broni przeciwko zwierz臋ciu i by艂am u kresu si艂. - Odejd藕! - zawo艂a艂am g艂o艣niej. - Wynocha st膮d!

I lew oddali艂 si臋 mi臋dzy krzewy.

Hmm, nie s膮dz臋, 偶eby takie zachowanie by艂o typowe dla lw贸w. Ale mo偶e ten osobnik wyczu艂 zbli偶aj膮cego si臋 tygrysa, poniewa偶 par臋 sekund p贸藕niej dostrzeg艂am Quinna, kt贸ry przemieszcza艂 si臋 przez trawnik niczym pot臋偶ny milcz膮cy koszmar senny. Otar艂 si臋 o mnie du偶膮 g艂ow膮, a p贸藕niej razem podeszli艣my do 艣ciany. Andre po艂o偶y艂 kr贸low膮 i wsta艂. Dla swojej kr贸lowej rozerwa艂 drut kolczasty r臋koma, kt贸re owin膮艂 jedynie podartym p艂aszczem. Potem pochyli艂 si臋 nad Sophie - Anne i ostro偶nie j膮 podni贸s艂. Wyprostowa艂 si臋 i pokona艂 mur jednym susem.

- No c贸偶, ja tego nie potrafi臋 - powiedzia艂am tonem, kt贸ry nawet dla mnie samej zabrzmia艂 gderliwie. - Mog臋 stan膮膰 na twoim grzbiecie? Zdejm臋 buty.

Quinn przylgn膮艂 do 艣ciany, a ja zdj臋艂am sanda艂ki. Nie chcia艂am skaleczy膰 tygrysa ani by膰 dla niego ci臋偶arem, a r贸wnocze艣nie bardziej ni偶 czegokolwiek pragn臋艂am opu艣ci膰 ten teren. Stara艂am si臋 wi臋c nie my艣le膰 zbyt du偶o i po prostu wspi臋艂am si臋 na grzbiet tygrysa, wsta艂am, si臋gn臋艂am r臋koma muru i podci膮gn臋艂am si臋. Stoj膮c na murze, zerkn臋艂am w d贸艂. Chodnik znajdowa艂 si臋 bardzo, bardzo daleko.

Skoro ju偶 tyle prze偶y艂am dzi艣 wieczorem, wydawa艂o mi si臋 g艂upie obawianie si臋 kilkumetrowego skoku. A jednak siedzia艂am na murze przez dobre kilka minut, podczas kt贸rych powtarza艂am sobie, 偶e jestem idiotk膮. Potem uda艂o mi si臋 po艂o偶y膰 na brzuchu, po czym spu艣ci艂am nogi za mur, jak najni偶ej.

- Raz, dwa, trzy! - mrukn臋艂am g艂o艣no, po czym si臋 zsun臋艂am.

Przez par臋 minut le偶a艂am na ziemi, og艂uszona upadkiem i ca艂ym tym zwariowanym wieczorem.

Znajdowa艂am si臋 w historycznej cz臋艣ci Nowego Orleanu i le偶a艂am na chodniku, cycki wypada艂y mi z kiecki, sanda艂y trzyma艂am w r臋ku, a wielki tygrys liza艂 mnie po twarzy.

Tak, Quinn stosunkowo 艂atwo przeskoczy艂 mur.

- S膮dzisz, 偶e powiniene艣 wr贸ci膰 jako tygrys, czy jako wielki, go艂y facet? - spyta艂am. - Poniewa偶 tak czy inaczej b臋dziesz przyci膮ga艂 uwag臋. Chocia偶 jako tygrysa mo偶e ci臋 kto艣 zastrzeli膰.

- To nie b臋dzie konieczne - odezwa艂 si臋 kto艣, po czym zamajaczy艂a nade mn膮 twarz Andre. - Kr贸lowa czeka w swoim samochodzie. Zawieziemy was, dok膮d chcecie.

- To bardzo uprzejmie z waszej strony - b膮kn臋艂am, kiedy Quinn zacz膮艂 si臋 przemienia膰.

- Jej Wysoko艣膰 czuje, 偶e jest wam to d艂u偶na - odpar艂 Andre.

- Wcale tak tego nie widz臋 - Sk膮d u mnie nagle taka cholerna szczero艣膰?! Czemu nie potrafi臋 czasem zamkn膮膰 g臋by na k艂贸dk臋?! - Przecie偶 gdybym nie znalaz艂a bransoletki i nie odda艂a jej, kr贸l by nie...

- Kr贸l i tak wywo艂a艂by dzi艣 wieczorem wojn臋 - przerwa艂 mi Andre, po czym pom贸g艂 wsta膰. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i zupe艂nie oboj臋tnym ruchem wepchn膮艂 moj膮 praw膮 pier艣 pod sk膮py 偶贸艂tozielony materia艂. - Oskar偶y艂by wtedy kr贸low膮 o z艂amanie zasad kontraktu, w kt贸rym znalaz艂 si臋 punkt, 偶e wszystkie prezenty nale偶y przechowywa膰 jako symbole ma艂偶e艅stwa. Oskar偶y艂by kr贸low膮, dosz艂oby do procesu, w efekcie kt贸rego Sophie - Anne straci艂aby niemal wszystko, a w dodatku okry艂a si臋 ha艅b膮. By艂 got贸w na wiele, ale kiedy kr贸lowa pokaza艂a mu obie bransoletki, musia艂 si臋 uciec do przemocy. Ra Shawn rozpocz膮艂 wojn臋, 艣cinaj膮c g艂ow臋 Wybertowi za to, 偶e go potr膮ci艂.

Przypuszcza艂am, 偶e Ra Shawn to imi臋 czarnosk贸rego wampira z dredami.

Nie mia艂am pewno艣ci, czy wszystko dobrze zrozumia艂am, podejrzewa艂am jednak, 偶e Quinn bez w膮tpienia potrafi mi wyja艣ni膰 szczeg贸艂y, kiedy b臋dzie mi si臋 my艣la艂o ja艣niej i wch艂on臋 wi臋cej informacji.

- By艂 strasznie rozczarowany, gdy zobaczy艂 u kr贸lowej bransoletki! Zw艂aszcza t臋 rzekomo zaginion膮! - poinformowa艂 mnie Andre beztrosko.

Zmienia艂 si臋 w gadatliw膮 przekupk臋, ten Andre. Pom贸g艂 mi wsi膮艣膰 do auta.

- Gdzie by艂a? - spyta艂a kr贸lowa, kt贸ra le偶a艂a na jednym z siedze艅. Krwawienie usta艂o i tylko zaci艣ni臋te usta sugerowa艂y b贸l, jaki odczuwa艂a Sophie - Anne.

- W puszce z kaw膮, kt贸ra wygl膮da艂a na now膮, nieotwieran膮 - wyja艣ni艂am. - Hadley naprawd臋 delikatnie j膮 otworzy艂a, po czym wrzuci艂a do 艣rodka bransoletk臋 i zr臋cznie zabezpieczy艂a zamkni臋cie klejem.

Powinny艣my porozmawia膰 tak偶e o sprawie pana Cataliadesa, Gladioli i Jade Flower, lecz by艂am zbyt zm臋czona, by poruszy膰 ten temat.

- Jak ci si臋 uda艂o wnie艣膰 bransoletk臋 mimo rewizji? - naciska艂a kr贸lowa. - Na pewno wartownicy jej szukali.

- Mia艂am j膮 na nadgarstku, pod banda偶em - t艂umaczy艂am. - Ale poniewa偶 brylant nieco odstawa艂, musia艂am go wyj膮膰 i wsun膮膰 w pojemnik od tamponu. Wampirzycy, kt贸ra mnie sprawdza艂a, nie przesz艂o przez g艂ow臋 wyci膮gni臋cie tamponu z pojemnika, poniewa偶 w艂a艣ciwie nie wiedzia艂a, jak powinien wygl膮da膰. Poza tym, nie mia艂a okresu od stuleci.

- Ale poda艂a艣 mi bransoletk臋 w ca艂o艣ci - zauwa偶y艂a kr贸lowa.

- Och, gdy przeszukano mi torebk臋, wesz艂am do toalety. Mia艂am przy sobie tubk臋 szybkoschn膮cego kleju superglue.

Kr贸lowa chyba nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.

- Dzi臋kuj臋 ci - szepn臋艂a w ko艅cu po d艂ugiej chwili.

Quinn wsiad艂 do samochodu i usiad艂 obok mnie, zupe艂nie nagi. Opar艂am si臋 o niego. Andre zaj膮艂 miejsce za kierownic膮 i powoli ruszy艂.

Wysadzi艂 nas na dziedzi艅cu. Amelia siedzia艂a na chodniku na le偶aku. W r臋ku trzyma艂a kieliszek z winem.

Na nasz widok odstawi艂a kieliszek na ziemi臋 z wielk膮 ostro偶no艣ci膮, a potem obejrza艂a nas sobie od st贸p do g艂贸w.

- No dobra, nie wiem, jak zareagowa膰 - wyzna艂a w ko艅cu.

Limuzyna odjecha艂a z dziedzi艅ca. Andre zabiera艂 kr贸low膮 do jakiej艣 bezpiecznej kryj贸wki. Nie spyta艂am o detale, bo nie chcia艂am ich zna膰.

- Opowiem ci jutro - odpar艂am. - Furgonetka do przeprowadzki jest zam贸wiona na popo艂udnie, a kr贸lowa obieca艂a mi ludzi, kt贸rzy j膮 za艂aduj膮, i kierowc臋. Musz臋 wraca膰 do Bon Temps.

Perspektywa powrotu do domu wydawa艂a si臋 s艂odka jak cukier.

- Wi臋c masz du偶o do roboty w domu? - spyta艂a Amelia, kiedy Quinn i ja zacz臋li艣my wchodzi膰 po schodach.

Podejrzewa艂am, 偶e wyl膮dujemy w jednym 艂贸偶ku. Ale oboje i tak byli艣my zbyt zm臋czeni, by zainicjowa膰 jakie艣 czu艂o艣ci. Dzi艣 noc nie by艂a odpowiednia na pocz膮tek zwi膮zku. Nawet je艣li pocz膮tek mieli艣my ju偶 za sob膮.

- No c贸偶, musz臋 wzi膮膰 udzia艂 w kilku 艣lubach - wyja艣ni艂am. - No i musz臋 wr贸ci膰 do pracy.

- Masz woln膮 sypialni臋 dla go艣ci? Zatrzyma艂am si臋 w po艂owie schod贸w.

- Raczej tak. Potrzebujesz?

Trudno mi by艂o cokolwiek powiedzie膰 w tak kiepskim 艣wietle, ale wydawa艂o mi si臋, 偶e Amelia wygl膮da na zak艂opotan膮.

- Pr贸bowa艂am czego艣 nowego z Bobem - odpar艂a. - Niestety, nieszczeg贸lnie nam posz艂o.

- Gdzie wyl膮dowa艂? - spyta艂am. - W szpitalu?

- Nie, jest tam - powiedzia艂a. Wskaza艂a na ogrodowego krasnala.

- Powiedz mi, 偶e 偶artujesz - poprosi艂am.

- 呕artuj臋 - przyzna艂a. - Bob to on. - Podnios艂a du偶ego czarnego kota z bia艂膮 piersi膮, kt贸ry wcze艣niej zwin膮艂 si臋 na pustej donicy, wi臋c nawet go nie zauwa偶y艂am. - Czy偶 nie jest 艣liczny?

- Jasne, przywie藕 go - odrzek艂am. - Zawsze lubi艂am koty.

- Kochanie - wtr膮ci艂 Quinn - Ciesz臋 si臋, 偶e to od ciebie s艂ysz臋. By艂em zbyt zm臋czony, wi臋c nie doko艅czy艂em przemiany.

Przyjrza艂am mu si臋 uwa偶nie.

Quinn mia艂 ogon.

- O, na pewno 艣pisz na pod艂odze - oznajmi艂am.

- Oj, kochanie.

- M贸wi臋 serio. Jutro b臋dziesz normalnym cz艂owiekiem, prawda?

- Jasne. Po prostu w ostatnich godzinach zmienia艂em si臋 zbyt wiele razy. Potrzebuj臋 jedynie troch臋 odpoczynku.

Amelia wyba艂usza艂a oczy, widz膮c ogon.

- Zobaczymy si臋 jutro, Sookie - powiedzia艂a. - Przejedziemy si臋 troch臋. A potem mo偶e b臋d臋 musia艂a zosta膰 z tob膮 przez jaki艣 czas!

- B臋dziemy si臋 艣wietnie bawi艂y - mrukn臋艂am ze znu偶eniem. Mozolnie pokona艂am pozosta艂e schody i poczu艂am si臋 ogromnie zadowolona z tego, 偶e wychodz膮c na bal, wsun臋艂am klucz w majtki. Wyko艅czony Quinn nawet nie obserwowa艂, jak go wyjmuj臋. Gdy d贸艂 sukienki opada艂, ja ju偶 otwiera艂am drzwi kluczem. - 艢wietnie bawi艂y - powt贸rzy艂am.

P贸藕niej, po prysznicu i wtedy gdy Quinn by艂 w 艂azience, us艂ysza艂am nie艣mia艂e stukanie do drzwi. Wygl膮da艂am do艣膰 obyczajnie w spodniach od pi偶amy i podkoszulku. Mimo 偶e chcia艂am uciec od tej rozmowy bardziej ni偶 od czegokolwiek w 偶yciu, otworzy艂am drzwi.

Bill wygl膮da艂 ca艂kiem nie藕le jak na kogo艣, kto walczy艂. Jego smoking nigdy wi臋cej nie b臋dzie si臋 nadawa艂 do u偶ytku, ale sam wampir nie krwawi艂, a je艣li dozna艂 jakich艣 obra偶e艅, rany ju偶 si臋 zasklepi艂y.

- Musz臋 z tob膮 porozmawia膰 - oznajmi艂 g艂osem tak cichym i s艂abym, 偶e bezwiednie wysz艂am z mieszkania. Usiad艂am na pod艂odze balkonu, a on obok mnie. - Musisz pozwoli膰 mi wyja艣ni膰 - poprosi艂. - Powiem to tylko raz. Kocha艂em ci臋. Wci膮偶 ci臋 kocham.

Podnios艂am r臋k臋, chc膮c zaprotestowa膰, ale on kontynuowa艂:

- Nie, pozw贸l mi doko艅czy膰! Ona mnie tam wys艂a艂a, to prawda. Ale kiedy ci臋 spotka艂em... i pozna艂em... naprawd臋 ci臋 pokocha艂em.

Ile czasu po tym, jak zaci膮gn膮艂 mnie 艂贸偶ka, ogarn臋艂a go ta rzekoma mi艂o艣膰?! Jak mog艂abym mu teraz uwierzy膰, skoro k艂ama艂 tak przekonuj膮co od pierwszej chwili, w kt贸rej mnie zobaczy艂 - skoro udawa艂 oboj臋tno艣膰, chocia偶 widzia艂 moj膮 fascynacj臋 pierwszym spotkanym wampirem?

- Zaryzykowa艂am dla ciebie 偶ycie - j臋kn臋艂am, sylabizuj膮c 偶a艂o艣nie. - Przez wzgl膮d na ciebie da艂am Ericowi w艂adz臋 nad sob膮... na zawsze... kiedy przyj臋艂am jego krew! Zabi艂am przez ciebie kogo艣. Nie s膮 to czyny, kt贸re przyjmuj臋 za rzecz naturaln膮, nawet je艣li ty... nawet je艣li dla ciebie to codzienno艣膰. Dla mnie nie jest! Nie wiem, czy kiedykolwiek przestan臋 ci臋 nienawidzi膰. - Wsta艂am powoli, z b贸lem, a Bill ku mojej uldze nie pope艂ni艂 b艂臋du i nie pr贸bowa艂 mi pom贸c. - Prawdopodobnie ocali艂e艣 mi dzi艣 wieczorem 偶ycie - przyzna艂am, patrz膮c na niego z g贸ry. - I dzi臋kuj臋 ci za to. Nie przychod藕 jednak wi臋cej do „Merlotte'a", nie kr臋膰 si臋 po moim lesie i ju偶 nic dla mnie nie r贸b. Nie chc臋 ci臋 nigdy wi臋cej widzie膰.

- Kocham ci臋 - powt贸rzy艂 takim tonem, jak gdyby ten fakt by艂 niewiarygodny, a r贸wnocze艣nie stanowi艂 tak niew膮tpliw膮 prawd臋, 偶e powinnam uwierzy膰.

No c贸偶, kiedy艣 uwierzy艂am i widzicie, dok膮d mnie to zaprowadzi艂o.

- Te s艂owa to nie jaka艣 formu艂ka magiczna - mrukn臋艂am. - Nie otworz膮 przed tob膮 mojego serca.

Bill mia艂 ponad sto trzydzie艣ci lat, lecz w tym momencie czu艂am mu si臋 r贸wna. Powlok艂am si臋 z powrotem do mieszkania, zamkn臋艂am za sob膮 drzwi, przekr臋ci艂am klucz w zamku, a potem przesz艂am korytarzem do sypialni.

Quinn si臋 wyciera艂. Odwr贸ci艂 si臋 i zaprezentowa艂 mi swoj膮 muskulatur臋.

- 呕adnej sier艣ci - zapewni艂 mnie. - Mog臋 spa膰 z tob膮 w 艂贸偶ku?

- Tak - odpar艂am i po艂o偶y艂am si臋.

Quinn zaj膮艂 miejsce obok, a po trzydziestu sekundach ju偶 spa艂. Minut臋 czy dwie p贸藕niej przysun臋艂am si臋 do niego i po艂o偶y艂am g艂ow臋 na jego piersi.

S艂ucha艂am, jak bije mu serce.


ROZDZIA艁 DWUDZIESTY TRZECI

- O co chodzi艂o z Jade Flower? - spyta艂a Amelia nast臋pnego dnia.

Everett jecha艂 furgonetk膮, a my z Ameli膮 pod膮偶a艂y艣my za nim jej ma艂ym samochodem. Quinn wyszed艂, zanim si臋 obudzi艂am; zostawi艂 mi karteczk臋 z zapewnieniem, 偶e zadzwoni do mnie, gdy zatrudni kogo艣 na miejsce Jake'a Purifoya i gdy wykona nast臋pne zlecenie, kt贸re rzuca艂o go do Huntsville w stanie Alabama. Napisa艂, 偶e chodzi o rytua艂 wniebowst膮pienia, ale to okre艣lenie nic mi nie m贸wi艂o. Notatk臋 zako艅czy艂 bardzo osobistym komentarzem na temat 偶贸艂tozielonej sukienki, kt贸rego, wybaczcie, tutaj nie zacytuj臋.

Zanim si臋 ubra艂am, Amelia zd膮偶y艂a spakowa膰 torby. Everett kierowa艂 dwoma krzepkimi facetami 艂aduj膮cymi kartony, kt贸re chcia艂am zabra膰 do Bon Temps. Kiedy wr贸ci艂, wyni贸s艂 meble, z kt贸rych rezygnowa艂am, by je zawie藕膰 do siedziby instytucji charytatywnej. Zaoferowa艂am mu je, ale obejrza艂 fa艂szywe antyki i grzecznie odpowiedzia艂, 偶e nie s膮 w jego stylu. Wrzuci艂am rzeczy do baga偶nika Amelii i odjecha艂y艣my. Kot Bob siedzia艂 w klatce na tylnym siedzeniu. Klatka by艂a wy艂o偶ona r臋cznikami, w 艣rodku sta艂a te偶 miska z jedzeniem i druga, z wod膮. Og贸lnie prezentowa艂a si臋 do艣膰 niechlujnie, w dodatku na pod艂odze sta艂a kuweta.

- Moja mentorka dowiedzia艂a si臋, co zrobi艂am - zwierzy艂a mi Amelia ponurym tonem. - By艂a bardzo, bardzo niezadowolona.

Nie zaskoczy艂o mnie to, ale nic nie powiedzia艂am, gdy偶 wszelkie oceny z mojej strony wyda艂y mi si臋 nietaktowne, szczeg贸lnie 偶e czarownica tak bardzo mi pomog艂a.

- T臋skni za swoim dawnym 偶yciem - zauwa偶y艂am naj艂agodniej, jak potrafi艂am.

- No c贸偶, to prawda, ale prze偶y艂 niezwyk艂e do艣wiadczenie - odparowa艂a Amelia g艂osem optymistki, kt贸ra postanawia widzie膰 we wszystkim jedynie dobre strony. - Zrekompensuj臋 mu stracony czas. Jako艣.

Nie by艂am pewna, czy co艣 takiego mo偶na komu艣 „zrekompensowa膰".

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e szybko zdo艂asz go odczarowa膰 - oznajmi艂am, sil膮c si臋 na pewny siebie ton. - W Shreveport mieszkaj膮 pewne naprawd臋 sympatyczne czarownice, kt贸re ch臋tnie ci pomog膮.

O ile oczywi艣cie Amelia pozb臋dzie si臋 nieprzychylnego nastawienia do wiccan.

- 艢wietnie - stwierdzi艂a i wyra藕nie powesela艂a. - A tak przy okazji, co w艂a艣ciwie, cholera, zdarzy艂o si臋 ubieg艂ej nocy? Opowiedz mi o wszystkim szczeg贸艂owo.

Pomy艣la艂am, 偶e nie musz臋 ju偶 pozostawa膰 lojalna wobec spo艂eczno艣ci nadnaturalnych, wi臋c r贸wnie dobrze mog臋 pu艣ci膰 farb臋. Opowiedzia艂am Amelii ca艂膮 histori臋.

- Wi臋c jak Cataliades dowiedzia艂 si臋, 偶e to Jade Flower zabi艂a Gladiol臋? - spyta艂a Amelia.

- Hmm, ja go powiadomi艂am - odpar艂am cichutko.

- A sk膮d wiedzia艂a艣?

- Kiedy Peltowie zapewnili mnie, 偶e nie wynaj臋li nikogo do obserwacji mojego domu, pomy艣la艂am, 偶e w takim razie morderc臋 prawdopodobnie wys艂a艂 Peter Threadgill, chc膮c op贸藕ni膰 moment, w kt贸rym otrzymam wiadomo艣膰 od Cataliadesa. Kr贸l wiedzia艂 od samego pocz膮tku, 偶e Sophie - Anne zgubi艂a bransoletk臋 u Hadley. Mo偶e mia艂 szpieg贸w w艣r贸d ludzi kr贸lowej albo mo偶e wygada艂 si臋 jeden z jej mniej bystrych stronnik贸w, na przyk艂ad taki Wybert. Nietrudno by艂o 艣ledzi膰 poczynania dw贸ch demon贸w, kt贸rych kr贸lowa u偶ywa艂a jako kurierek. Kiedy jedna z nich wyruszy艂a do mnie z informacj膮, Jade Flower pod膮偶y艂a za dziewczyn膮 i zabi艂a j膮. Widzia艂am, jak wygl膮da艂o cia艂o, wi臋c gdy Jade Flower na moich oczach wyj臋艂a miecz tak b艂yskawicznym ruchem, 偶e nawet tego nie dostrzeg艂am, przysz艂o mi do g艂owy, 偶e potrafi艂aby zada膰 tak straszliw膮 艣mier膰. Poza tym, kr贸lowa powiedzia艂a mi, 偶e ilekro膰 Andre jest w Nowym Orleanie, wszyscy zak艂adaj膮, 偶e i ona przebywa w mie艣cie, wi臋c pewnie dzia艂a to i w przypadku kr贸la, prawda? Skoro on przebywa艂 w Nowym Orleanie, wszyscy przypuszczali, 偶e Jade Flower tak偶e nigdzie nie wyjecha艂a... A ona zjawi艂a si臋 przed moim domem, w lesie. - Na to wspomnienie gwa艂townie zadr偶a艂am. - Potwierdzenie swoich podejrze艅 znalaz艂am po obdzwonieniu wielu stacji benzynowych. Rozmawia艂am z pewnym facetem, kt贸ry doskonale zapami臋ta艂 Jade Flower.

- Wi臋c dlaczego Hadley ukrad艂a bransoletk臋?

- S膮dz臋, 偶e z zazdro艣ci i ch臋ci postawienia kr贸lowej w niezr臋cznej sytuacji. Nie wydaje mi si臋, 偶eby rozumia艂a znaczenie swojego czynu, a potem okaza艂o si臋, 偶e jest za p贸藕no. Kr贸l mia艂 pian. Jade Flower pilnowa艂a przez jaki艣 czas Hadley, a przy okazji skwapliwie skorzysta艂a z okazji, porwa艂a Jake'a Purifoya i zabi艂a go. Oboje z kr贸lem mieli nadziej臋, 偶e wina spadnie na Hadley. A wszystko, co kompromitowa艂o Hadley, dyskredytowa艂o r贸wnie偶 kr贸low膮. Nie dowiedzieli si臋, 偶e moja kuzynka zrobi艂a z niego wampira.

- I co b臋dzie teraz z Purifoyem? - Amelia wygl膮da艂a na zmartwion膮. - Lubi艂am go - doda艂a. - By艂 mi艂ym facetem.

- Mo偶e wci膮偶 jest mi艂y. Po prostu jest teraz mi艂ym wampirem.

- Nie jestem pewna, czy istniej膮 mi艂e wampiry - odpar艂a cicho.

- Czasami mam te same w膮tpliwo艣ci. Przez jaki艣 czas jecha艂y艣my w milczeniu.

- No dobrze, opowiedz mi teraz o Bon Temps - poprosi艂a Amelia.

Moja przyjaci贸艂ka czarownica nie lubi ciszy.

Zacz臋艂am m贸wi膰 o mie艣cie, barze, w kt贸rym pracuj臋, wieczorze panie艅skim, na kt贸ry zosta艂am zaproszona, a tak偶e o 艣lubach, kt贸re nied艂ugo si臋 odb臋d膮.

- Brzmi nie藕le - oceni艂a Amelia. - Hej, wiem, 偶e w艂a艣ciwie si臋 do ciebie wprosi艂am. Masz co艣 przeciwko... to znaczy... tak naprawd臋?

- Nie - odrzek艂am z szybko艣ci膮, kt贸ra zaskoczy艂a nawet mnie sam膮. - Naprawd臋 nie - dorzuci艂am. - Ciesz臋 si臋, 偶e b臋d臋 mia艂a towarzystwo... przez jaki艣 czas - zako艅czy艂am ostro偶nie. - Ale co zrobisz z domem w Nowym Orleanie podczas nieobecno艣ci w mie艣cie?

- Everett zapewnia艂, 偶e ch臋tnie wynajmie lokal po Hadley, gdy偶 coraz trudniej mieszka mu si臋 z matk膮. Poniewa偶 ma dobr膮 posad臋 w kancelarii Cataliadesa, mo偶e sobie pozwoli膰 na w艂asny k膮t. B臋dzie przy okazji dogl膮da艂 moich ro艣linek i innych spraw, dop贸ki nie wr贸c臋. A gdyby co艣 si臋 dzia艂o, zawsze mo偶e przys艂a膰 mi e - mail. - Amelia mia艂a w baga偶niku laptop, wi臋c po raz pierwszy w domu Stackhouse'贸w pojawi si臋 komputer. Przez chwil臋 czarownica milcza艂a, potem spyta艂a niepewnie: - Jak si臋 teraz czujesz? Wiesz, pytam o twojego by艂ego i tak dalej?

Zastanowi艂am si臋 nad jej pytaniem.

- Mam wielk膮 dziur臋 w sercu - odpar艂am. - Ale wkr贸tce si臋 zasklepi.

- Nie chc臋 brzmie膰 jak doktor Phil - mrukn臋艂a. - Ale nie pozw贸l, by pod strupkiem pozosta艂 b贸l, dobrze?

- 艢wietna rada - przyzna艂am. - Mam nadziej臋, 偶e umiem z niej skorzysta膰.

***

Nie by艂o mnie w Bon Temps kilka dni, kt贸re obfitowa艂y dla mnie w wydarzenia. W miar臋 jak zbli偶a艂y艣my do miasta, nurtowa艂a mnie sprawa Tanyi - ciekawe, czy dziewczyna zdo艂a艂a sk艂oni膰 Sama, by si臋 z ni膮 um贸wi艂. Zastanawia艂am si臋, czy powinnam powiedzie膰 szefowi o jej roli szpiega. Eric nie b臋dzie ju偶 musia艂 rozwa偶a膰, co ze mn膮 zrobi膰, poniewa偶 wyda艂 si臋 nasz wielki sekret. Wampir straci艂 haka na mnie. Czy Peltowie dotrzymaj膮 s艂owa? Bill pewnie zn贸w wyjedzie w d艂ug膮 podr贸偶. Mo偶e podczas wycieczki kto艣 przypadkowo trafi go ko艂kiem w pier艣...

Przez ca艂y pobyt w Nowym Orleanie nie mia艂am wiadomo艣ci od Jasona, nie wiedzia艂am wi臋c, czy nadal planuje si臋 o偶eni膰. Mia艂am nadziej臋, 偶e Crystal ca艂kowicie wydobrza艂a. I 偶e doktor Ludwig nie kaza艂a sobie zbyt s艂ono zap艂aci膰. Podw贸jny 艣lub u Bellefleur贸w zapowiada艂 si臋 na interesuj膮ce wydarzenie, nawet je艣li b臋d臋 pracowa艂a na weselu...

Zrobi艂am g艂臋boki wdech. Powiedzia艂am sobie, 偶e prowadz臋 ca艂kiem przyjemne 偶ycie, i zacz臋艂am wierzy膰, 偶e takie w艂a艣nie ono jest. Mam przecie偶 nowego ch艂opaka, chyba... i now膮 przyjaci贸艂k臋, z pewno艣ci膮... I czekaj膮 mnie imprezy, na kt贸re mog臋 si臋 cieszy膰. Wszystko jest 艣wietnie i powinnam by膰 wdzi臋czna losowi.

Co z tego, 偶e mo偶e b臋d臋 musia艂a wzi膮膰 udzia艂 w jakim艣 wampirzym kongresie jako cz艂onkini orszaku kr贸lowej? Zamieszkam w luksusowym hotelu, b臋d臋 si臋 stroi膰... chocia偶 prawdopodobnie r贸wnie偶 uczestniczy膰 w d艂ugich, nudnych zebraniach... O ile to, co wszyscy m贸wili o wampirzych zjazdach, jest zgodne z prawd膮.

Cholera, czy mo偶e by膰 mi tam 藕le?

Je艣li tak, lepiej nie martwi膰 si臋 z g贸ry.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harris Charlaine Sookie Stackhouse 03 Klub Umar艂ych
Harris Charlaine Sookie 1 Martwy a偶 do zmroku
Harris Charlaine Southern Vampires 10 Martwy w rodzinie (Rozdzial 2)
Harris Charlaine Southern Vampires 10 Martwy w rodzinie (rozdzial 1)
Harris Charlaine Southern Vampires 10 Martwy w rodzinie (fragment) olcia86bar (1)
Harris Charlaine Martwy az do zmroku
Harris Charlaine Martwy a偶 do zmroku jar
Harris Charlaine Martwy a偶 do zmroku
Harris Charlaine Martwy jak trup roz 1 11
Harris Charlaine Martwy az do zmroku
Harris Charlaine Czyste intencje
Harris Charlaine Czyste szale艅stwo
Harris Charlaine Czysta jak 艂za
Harris Charlaine Harper 4 Grobowa tajemnica
03 Lodowaty grob Harris Charlaine
Harris Charlaine Harper 3 Lodowaty gr贸b
Harris, Charlaine Southern Vamp 4 5 One Word Answer
Harris Charlaine Aurora Teagarden 03 Trzy sypialnie, jeden trup
Harris Charlaine Harper 1 Grobowy zmys艂

wi臋cej podobnych podstron