Misja Sergiusza K.
Kiedy pod tekstem widzę nazwisko Sergiusza Kowalskiego, to już wiem, że nic mądrego tam nie znajdę. Nie inaczej i tym razem - pan Kowalski na łamach „Gazety Wyborczej” rozprawia się z „kulturą bulwaru”, reprezentowaną przez tzw. tabloidy, a konkretnie przez jeden z nich: „Fakt”. Dziennik, który skupia się, jak wylicza Kowalski, na tematach interesujących dla najszerszego kręgu odbiorców, soli proste, zwięźle jak cios cepem puenty, podbija je kolorem i krojem czcionek, prezentuje w czarnych barwach elity polityczne, daje zdjęcia gołych bab, a opinie znanych publicystów i ekspertów zamieszcza tylko po to, by się uwiarygodnić. Sukces tej formuły bardzo Kowalskiego niepokoi.
Dla porządku: ujmuję się za „Faktem” bezinteresownie, nie mam z nim bowiem bliższych związków. Ot, publikowałem tam parę razy, i wcale nie uważam tego za obciach. Uważałbym, gdybym usiłował się z tych publikacji przed kimś usprawiedliwiać, opowiadając o „poczuciu misji” - jak to czyni kilku „znajomych intelektualistów” Kowalskiego. Ja tam nie jestem intelektualistą, tylko zawodowym publicystą i pisarzem, żyję z honorariów, i jeśli są one przyzwoite (w „ Fakcie” są), uważam to za zupełnie wystarczający argument, by napisać na zamówienie tekst (o ile oczywiście nikt nie usiłuje mnie skłaniać do pisania wbrew sumieniu) - zwłaszcza tekst literacki, a „Fakt” do pewnego czasu zamawiał u mnie krótkie, rozrywkowe opowiadania, które pisać bardzo lubię. Ale jeśli znajomi Kowalskiego wolą pisać z poczucia misji, to wszystko w porządku, o ile, jak się domyślam, rezygnują z honorariów.
Sam Kowalski argument o „poczuciu misji” uznaje za ważki; na tyle ważki, by w puencie długaśnego tekstu stwierdzić, że nie umie zająć jednoznacznego stanowiska (komu innemu wystarczyłby na to jeden akapit, ale może oprócz misji miał Kowalski na względzie i wierszówkę) w kwestii, czy intelektualiści powinni do „Faktu” pisywać. Nie potępia ich za to, że pisują, ale niepokoi go „zbyt łatwe zbratanie z kulturą bulwaru”. Albowiem „Fakt” jest - to chyba jedyny konkretny zarzut, jaki daje się wyłowić z całej paplaniny Kowalskiego - nieprzewidywalny. Nie lubi ani komuny, ani Samoobrony (co z jakiegoś powodu uważa Kowalski za godne potępienia) i nie wiadomo, kogo w przyszłości zaatakuje, i jak się odniesie do zdarzeń, które mogą nastąpić.
Nieprzewidywalność wydaje się tu oznaczać brak opowiedzenia za konkretnym układem. „Fakt” jest nieprzewidywalny, bo nie wiadomo, czy trzyma z prawicą, czy z lewicą. Wiadomo tylko, że stara się wyrażać poglądy swoich czytelników. A to Kowalskiego niepokoi - jeśli większość czytelników będzie mieć pogląd niesłuszny, to pewnie „Fakt”, w trosce o nakład, przyjmie ten pogląd za swój, a to by było Wiarygodne. Co prawda, ostry i demaskatorski ton, w jakim gazeta pisze o postkomunistach, Samoobronie, czy atak, jaki przypuściła na Giertycha akurat w momencie, gdy zaczął on wyrastać w sondażach ponad Leppera, raczej nie skłaniają do oskarżania redakcji o sekundowanie politycznemu populizmowi, ale Kowalski należy do tego grona intelektualistów, których byle co nie zmyli. On już wykrył, że brukowe treści przenoszone przez „Fakt” „należą do tej samej kategorii poznawczej, co brukselski dyktat i spisek żydomasońskich elit”.
Z pozoru tekst pana Kowalskiego wygląda na dość typowe bzdyczenie się intelektualisty, który po prostu gardzi motłochem, dla którego jest przeznaczona prasa brukowa. Uważna lektura nasuwa jednak pewne podejrzenie. Komercja, zastrzega na wstępie pan Kowalski, sama w sobie, nie jest zła, czego przykładem „ Wysokie obcasy” - „całkiem dobre pismo”, które stworzyła „ Wyborcza”, żeby zarobić na reklamach adresowanych do kobiet. O dziwo, pisząc o tabloidach, nie zauważa Kowalski innego pisma z tej samej rodziny, zatytułowanego „Metro”, choć jako produkt „Agory” wkładane bywa ono (przynajmniej w Warszawie) do gazety, w której jak raz pan Kowalski. krytykuje „kulturę bulwaru”. Szkoda, bo wcale nie gorzej od „Faktu” nadaje się ono do tejże kultury opisu. Ba, poza brataniem się z intelektualistami popełnia ono właściwie wszystkie grzechy, które Kowalski wyrzuca „Faktowi”. Aż prosi się o bliższe sprawdzenie, czy jednak mimo to nie jest ono dowodem, że i bulwarówka może być „ całkiem dobrym pismem”, jeśli tylko nie nazywa się ono „Fakt” i nie jest wydawane przez konkurenta gazety, która postanowiła nająć (w ramach misji, oczywiście) bezstronnego intelektualistę do zanalizowania „fenomenu bulwaru”.
28 lipca 2004