Indiana Snape


Indiana Snape

Autor: Easna

Postać Laveny ferch Whiltierny dedykuję Ani, znanej jako Hikaru_ya lub NaNaMi.


I. Your Time Is Gonna Come

Księżyc błyszczał na niebie jak srebrna kula. Nie lubił być w fazie pełni. Choć jego aktualny wygląd niewątpliwie sprzyjał romantycznym spotkaniom, miłosnym wyznaniom i innym tego typu rzeczom, szczerze go nie cierpiał. Czuł się taki... gruby. Wpędzało go to w kompleksy.
Aby poprawić sobie humor, zajrzał przez okna do wnętrza Hogwartu. Tam zawsze działo się coś ciekawego. Uczniowie Szkoły Magii słynęli bowiem z tego, że w nocy budził się w nich instynkt włóczykijów, wynalazców i odkrywców. A to przygotowywali następną pułapkę na Filcha lub jego kotkę, a to wymyślali nowe psikusy na dzień następny, a to warzyli eliksiry w łazience tego upierdliwego, beczącego praktycznie bez powodu ducha, którego imienia Księżyc nie pamiętał, lub wałęsali się w bibliotece w dziale Ksiąg Zakazanych. Tak, Hogwart nocą był miejscem niewątpliwie interesującym.
Jednak po rzuceniu okiem na zamek, Księżycowi zrzedła mina. Prawie wszyscy spali grzecznie w, niekoniecznie swoich, łóżkach. Chcąc - nie chcąc, postanowił skupić swoją uwagę na trzech nocnych markach, jedynych tej nocy.
Pierwszy marek okazał się na tyle nieciekawy, że Księżyc nie zaglądał do jego komnaty dłużej niż przez pół minuty. Wcale nie podobało mu się, że ów wyżej wymieniony osobnik gapi się na niego bezczelnie, z wyrazem zatroskania na twarzy. Co jest tej kobiecie, zastanowił się. Za każdym razem, gdy jestem w pełni, to babsko nie śpi, tylko stoi w oknie i wlepia we mnie te swoje niebieskie oczyska, a minę ma jak na pogrzebie.
- Jak jej się nie podoba moja figura, to niech się nie patrzy - mruknął i ostentacyjnie odwrócił się do obserwatorki tyłem.
Madam Pomfrey naturalnie nie zwróciła uwagi na ten obraźliwy gest. Westchnęła głęboko i ponownie pogrążyła się w niezbyt wesołych myślach o Remusie Lupinie. Chociaż od tylu już lat nie był uczniem Hogwartu, nadal się o niego martwiła. No tak, Poppy Pomfrey - dobra duszyczka szkoły.
Tymczasem, nasz Księżyc zerknął do Pokoju Wspólnego w Wieży Gryffindoru. I omal nie podskoczył z radości. Okazało się, że drugim markiem jest jeden z jego ulubieńców - syn Jamesa Pottera. Księżyc bardzo lubił Huncwotów, dzięki nim działo się tyle ciekawych rzeczy! Toteż już od pierwszej nocy poczuł instynktowną sympatię do tego rozczochranego chłopca. Dodatkowe punkty Harry nabił sobie u Księżyca za to, że następcy Huncwotów - bliźniacy W&W* wyraźnie go polubili, ba!, Ich brat został nawet jego najlepszym przyjacielem. Księżyc nie zawiódł się na młodym Potterze - każdy rok jego bytności w Hogwarcie przynosił nową, fascynującą przygodę.
Tym razem Księżyc rozczarował się. Harry nie siedział z wypiekami na twarzy przy stole i nie planował czegoś z młodym Weasleyem. Stał przy oknie i patrzył się w niebo. A dokładniej, o zgrozo!, na nasz kochany, marudny Księżyc, który nie wyrobił nerwowo i schował się za chmurę z okrzykiem frustracji.
Osoba trzeciego marka wcale nie uspokoiła rozdygotanych nerwów Księżyca. Że też ten czarny nietoperz zawsze musi chować się w lochach, pomyślał, zirytowany. Te małe otworki, które Nietoperzysko szumnie nazywa oknami, utrudniają mi podglądanie! A trzeba wiedzieć, że Księżyc był zagorzałym wielbicielem alchemii i sztuki warzenia eliksirów. Dlatego weszło mu już w zwyczaj to, że zaglądał do klitki Severusa Snape'a za każdym razem, gdy jego wzrok zahaczał o Hogwart.
Niestety, i Mistrz Eliksirów rozczarował naszą świetlistą, "puszystą"** marudę. Przewrażliwiony Miesiąc*** zadygotał z oburzenia i odwrócił wzrok od Szkoły Magii czując, że jeszcze chwila, a potrzebny mu będzie psycholog.

* Pożyczyłam sobie ten skrót od Toroj, strasznie mi się podoba :)
** Kompleksy Księżyca skojarzyły mi się z następującym dialogiem z "Epoki Lodowcowej":
Maniek: Nie jestem tłusty! To tylko futro. To dlatego jestem taki... puszysty.
Sid: Może być puszysty, gadaj se, gadaj, ja swoje wiem! ;)
*** Miesiąc, czyli po staropolsku księżyc, gdyby ktoś nie wiedział.

****&****

Severus Snape, nie zdając sobie sprawy, że prawie doprowadził do obłędu jedynego naturalnego satelitę Ziemi, siedział przy biurku i męczył się nad wypracowaniami szóstoklasistów - Wybranych. Temat był, według skali Mistrza Eliksirów, w sumie łatwy: "Opisz działania mandragory jako trucizny, opierając się na źródłach sprzed ośmiu - siedmiu wieków" i uraczył ich przemową, która w skrócie wyglądała następująco: "Żadnych bajeczek o wrzeszczących mandragorach, które są wynalazkiem XIX w. - zazwyczaj rośliny nie mają strun głosowych - POSTARAJCIE SIĘ - KSIĄŻKI NIE GRYZĄ - (tak, to do ciebie, Potter)".
Sam fakt, że Harry Potter jednak dostał się do grupki Wybrańców, niezmiernie wyprowadzał Severusa z równowagi. Zaopatrzył się przeto w mugolski wynalazek - tak zwanego "gniotka", którego ściskał i miętosił średnio trzydzieści - trzydzieści pięć razy na dzień, która to liczba gwałtownie wzrastała, gdy musiał sprawdzać wypracowania.
Mistrz Eliksirów westchnął potężnie, po czym lewą dłonią chwycił gniotka stojącego obok stosu pergaminów. Nie dziwił się wcale, że Malfoy robi takie banalne błędy, ale powoli zaczynało go to irytować. A do grupy Wybrańców musiał go przyjąć, bo: a) SUM-y z Eliksirów zdał, o dziwo!, bardzo dobrze; b) Narcyza Malfoy pofatygowała się i osobiście odwiedziła Mistrza, oznajmiając, że: "Teraz, kiedy Lucjusz jest w Azkabanie, Draco MUSI czymś zająć myśli. A poza tym, gdyby mój mąż dowiedział się, że jego syn nie dostał się do grupy wybrańców Severusa Snape'a, byłby bardzo rozczarowany". Szczerze mówiąc, Snape miał gdzieś obu Malfoyów, Narcyzy nie zaliczył zaś do tego grona, bo, bądź co bądź, był przecież dżentelmenem, a dżentelmen nie obraża damy. Jednak młody Malfoy, o ile warzenie eliksirów szło mu dobrze, wypracowania pisał koszmarne i Snape z trudem powstrzymywał się, żeby nie wstawić mu "T". Teraz, kiedy było to oczywiste, że ma prawo więcej wymagać, z prawie czystym sumieniem postawił mu "Nędzny".
Mistrz Eliksirów westchnął ponownie, po czym zerknął na szczególnie gruby rulon arkuszy pergaminu.
- Granger albo McRay - mruknął, po czym dodał znudzonym tonem: - Czy one myślą, że nie mam nic innego do roboty, tylko sprawdzanie tych ich milowych prac?
Po rzuceniu okiem na lewy górny róg arkusza przekonał się, że autorką jest jednak Granger. Z niezbyt uradowaną miną zabrał się do czytania. Po jakimś czasie zamaszystym ruchem postawił literkę "W".
Następne wypracowanie sprawdzał ze szczególną uwagą, co chwila coś poprawiając, aż wreszcie, ze złośliwym uśmieszkiem czającym się w kącikach ust, postawił "N"* przy nazwisku "Potter".
Zerknął zezem na kolejną pracę, wyglądającą na nieco tylko krótszą niż tę autorstwa Chodzącej-Encyklopedii-Granger. Severus Snape wiedział, że musi to być referat Eilidh McRay, rudowłosej Gryfonki, która denerwowała go tym, że była cicha, robiła znakomite eliksiry, a na rzadkie uwagi z jego strony odpowiadała: "Tak, profesorze Snape". I jak tu się nad kimś tak potulnym znęcać? Jeszcze bardziej irytował Severusa fakt, że lubił czytać jej wypracowania, bo przypominały mu one swoje własne, nawet pod względem drobnego pisma (dlatego prace McRay zajmowały mniej miejsca niż Granger, chociaż pod względem zawartości były prawie identyczne - Hermiona miała bowiem ładne, okrągłe i wyraźne pismo, drobienie maczkiem nie było w jej zwyczaju).
Mimo to, do sprawdzania zabrał się przybierając minę cierpiętnika. McRay jak zwykle napisała na "Wybitne". Severus odłożył rulony pergaminu i zmierzył wzrokiem sporą jeszcze kupkę niesprawdzonych referatów, przeklinając w duchu nudny los nauczyciela.

____
* Harry naprawdę chce zostać aurorem, więc się stara ;)


****&****

Na czwartkową lekcję Eliksirów Harry szedł ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach szaty. Była to jego ostatnia lekcja i czuł się bardzo zmęczony, zniechęcony i niewyspany. Naprawdę starał się pisząc ostatnie wypracowanie, włożył w nie wiele wysiłku, a Snape i tak pewnie nie zostawi na nim suchej nitki. To, że w ogóle jeszcze zmuszał się do chodzenia na Eliksiry, zawdzięczał praktykowanej od początku września mantrze: "Chcę zostać aurorem, chcę zostać aurorem...".
Jego niewesołe myśli i mantrowanie w duchu zostały przerwane bardzo gwałtownie. Konkretnie: Harry zderzył się z czymś miękkim, co krzyknęło cicho, zaskoczone. Potter poprawił okulary i spojrzał na to coś. Zobaczył dziewczynę w okularach, z długim rudym warkoczem przerzuconym przez ramię, klęczącą na zimnej posadzce i zbierającą upuszczone książki. Ze zdumieniem skonstatował, że ów dziewczyna nosi barwy jego Domu. Dziwne, w ogóle jej nie kojarzył, a przecież musiała być z jego roku. Ukucnął obok Gryfonki.
- Przepraszam - bąknął, czerwony na twarzy, podając jej kilka opasłych tomiszczy.
- Nic się nie stało. - Potrząsnęła głową i odebrawszy od niego książki, odeszła.
Harry wstał i ponownie się z kimś zderzył. Tym razem była to Hermiona.
- Przepraszam, Hermiono. Eee... czy możesz mi powiedzieć, kim jest ta Gryfonka? - wskazał na stojącą samotnie pod ścianą rudowłosą.
- Ona? - Hermiona pocierała dłonią obolałe czoło. - To Eilidh McRay, chodzi ze mną na Runy. Czemu pytasz?
- Bo... zderzyłem się z nią i... - Harry urwał w pół zdania, gdyż właśnie nadszedł profesor Snape.
- Dlaczego jeszcze tu stoicie? - warknął na powitanie. - Czyżbyście kontemplowali wzory z cegieł na ścianie? Doprawdy, zajmujące, ale teraz jest lekcja. Jazda do klasy.
Harry westchnął i przewrócił oczami. Podczas wchodzenia obserwował Eilidh. Z książką przyciśniętą do piersi przeciskała się pomiędzy uczniami, przytulając się do ściany.
Nagle Chłopiec, Który Przeżył potknął się i z łomotem uderzył o podłogę. Usłyszał cichy śmiech Malfoya i Zabiniego. No tak, jak zwykle któryś podstawił mu haka.
- Mógłby już pan raczyć wstać, panie Potter? - cichy, cyniczny głos profesora Snape'a spowodował, że chichoty urwały się. - I usiąść na miejscu? Mam coś do powiedzenia na temat pańskiego wypracowania.
Harry skurczył się w sobie. Snape znowu sobie na nim poużywa.
- I nie tylko na temat wypracowania Pottera. Niektóre z referatów wyglądały bowiem tak, jakby ich autorami były osobniki, których lotność umysłu i inteligencja przewyższała niewiele inteligencję dębowej szafy.
Snape podszedł do biurka i wziął do ręki leżący na wierzchu zwój pergaminu.
- Panie Potter - powiedział łagodnie, sunąc z godnością w stronę ławki Harry'ego. - Moja nauczycielska ufność w twoje możliwości została ugodzona w samo serce. Na twoim miejscu wstydziłbym się oddawać mi coś takiego - dodał ostrzejszym tonem i rzucił ze wstrętem pergamin, który wylądował koło książki: "Zaawansowane warzycielstwo" autorstwa Carli Franceski Vigo.
Część ślizgońska zamruczała z uciechy. Malfoy parsknął.
- A na pana miejscu, panie Malfoy - profesor odwrócił się w jego stronę - nie wyśmiewałbym się. Pańska praca napisana jest na takim samym poziomie - Trzy ostatnie słowa zostały wypowiedziane z wyraźnym naciskiem. - Jeżeli coś takiego jeszcze raz wyląduje na moim biurku, nie będę tracił czasu na czytanie tych bzdur, tylko z hukiem wyleci pan z tej grupy i nie pomoże wstawiennictwo mamusi. Dotarło to do pana?
Draco kiwnął głową. Jego blade policzki zarumieniły się lekko. W tym roku Snape wybitnie go dojeżdżał. Każde jego wypracowanie pełne było skreśleń, podkreśleń i uwag napisanych czerwonym atramentem. Dziedzic fortuny rodu Malfoyów tłumaczył to sobie na dwa sposoby. Pierwszy z nich opierał się na przypuszczeniu, że Snape tak bardzo przejmuje się zamknięciem jego ojca w Azkabanie, że postanowił stać się zastępczym "tatą" (ta myśl naprawdę przeraziła Dracona i spowodowała, że przez dwa dni chodził lekko rozstrojony nerwowo) i postawił sobie za punkt honoru zrobić z niego dobrze wykształconego w dziedzinie eliksirów i trucizn absolwenta Hogwartu. Druga opcją było to, że Opiekun Slytherinu po prostu uwziął się na nim i odbijał sobie pięć lat pobłażania. Draco sam nie wiedział, które wytłumaczenie jest gorsze.
Tymczasem nauczyciel rozdał już wszystkie wypracowania. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami stanął przed biurkiem i odchrząknął cicho. Wszelkie oburzone szepty i nieliczne westchnienia radości bądź ulgi urwały się natychmiast.
- Dzisiaj - oznajmił Snape - będziemy robić Eliksir Kontrolowania Snów. Uprzedzam, że jest to mikstura trudna do sporządzenia i dosyć skomplikowana. Tak więc skupcie się i do roboty - Severus zmarszczył jedną brew i wykonał oszczędny ruch ręką, w której trzymał różdżkę. - Składniki macie na tablicy, jak również w książce na stronie dwudziestej trzeciej.
Harry postanowił, że nie da dzisiaj staremu Nietoperzowi drugiej okazji do poniżenia go. Nad przygotowaniem składników męczył się z cierpliwością zegarmistrza, trzy razy sprawdzał, w jakiej kolejności i ilości mają być dodane do bulgoczącej w kociołku wody, pięć razy upewniał się, czy dobrze przeczytał treść w czasie poprzednich trzech razy.
Dlatego nie zwrócił uwagi na szepty i ciche śmiechy Malfoya i Zabiniego, którzy siedzieli po jego prawej stronie. Tymczasem Blaise podał coś Draconowi. Blondyn odwrócił lekko głowę i zerknął przez ramię na ostatnią ławkę, w której siedziała McRay. Dusząc się ze śmiechu i zezując kątem oka na Snape'a, zamachnął się. Harry poczuł muśnięcie powietrza, jakby coś mu przeleciała koło ucha, a następnie usłyszał ciche: "Plum!". Potem wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko.
Wywar Eilidh zabulgotał, zmienił barwę z ciemnobordowej na jaskrawo niebieską, zabulgotał ponownie, jakby rozpaczliwie... I nim zdezorientowana dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić, choćby zasłonić się podręcznikiem, rozległo się głośne "BUM!" i wszystko w promieniu dwóch metrów od kociołka Gryfonki zostało obryzgane niebieską miksturą. Snape błyskawicznie znalazł się przy jej ławce.
- McRay - warknął przez zaciśnięte zęby. - Co to miało znaczyć?
- Ja... ja nie wiem, panie profesorze - jąkała czerwona jak mak Gryfonka. - Wszystko było w porządku, ale nagle coś wpadło do kociołka...
- "Coś" wpadło! - sarknął Snape. - Czy możesz mi powiedzieć, co było tym czymś?
- Nie... - Zdawało się, że dziewczyna zaraz zapadnie się pod ziemię.
- Nie? Dlaczego? - Severus ironicznie uniósł do góry jedną brew.
- Bo to nie ja tę rzecz wrzuciłam - oznajmiła zadziwiająco mocnym głosem i, zmarszczywszy brwi, zerknęła w stronę duszących się ze śmiechu Malfoya i Zabiniego.
- A kto? Przelatująca przypadkiem zagubiona mewa? - złośliwy uśmieszek wpełzł na wąskie wargi Snape'a. - Trzeba było bardziej pilnować kociołka, McRay. Gryffindor traci dziesięć punktów, a ty, gdy tylko doprowadzisz się do porządku, przyjdziesz tu i posprzątasz ten bałagan. To wasza ostatnia lekcja, jak mniemam?
- Tak, profesorze Snape - odpowiedziała Eilidh, swoim starym zwyczajem spuszczając głowę.
- A wy na co się gapicie? - warknął Mistrz Eliksirów i obrócił się tak gwałtownie, że poły jego peleryny załopotały złowieszczo. - Przelewać to, co tam macie, a czego z szacunku do trudnej sztuki warzenia nie nazwę eliksirami, do fiolek i po kolei podchodzić do mojego biurka.
Snape rozsiadł się wygodnie na swoim nauczycielskim krześle i z wyczekiwaniem spojrzał na uczniów.
- Aha, McRay - powiedział, zatrzymując wzrok na nieszczęsnej dziewczynie. - Wiesz, że nie zaliczyłaś tego eliksiru...
- Wiem.
- ...I zmuszony jestem postawić ci "O".
- Wiem.
Po stronie Gryfonów rozległy się pełne niedowierzania szepty. Nikt tak naprawdę nie znał Eilidh, ale wszyscy wiedzieli, że z Eliksirów jest bardzo dobra, a to, co stało się na dzisiejszej lekcji, było wynikiem sabotażu Ślizgonów.
- Nie martw się - Harry odwrócił się i uśmiechnął pocieszająco do rudowłosej. Wyglądał dosyć śmiesznie z niebieską mazią na włosach. - Wiemy, że to nie twoja wina, a Malfoy i Zabini dostaną za swoje.
- Nie trzeba. Im właśnie o to chodzi: chcą kogoś sprowokować i wywołać awanturę. Logicznie myśląc...
- Potter - Harry zesztywniał, słysząc głos Snape'a. - Jeśli chcesz pogadać z McRay, zrób to po lekcji. Skończyłeś już swój eliksir?
- Tak, profesorze - westchnął Harry i z fiolką w ręce, pomaszerował do biurka nauczyciela.

****&****

Severusa Snape'a wyrwało z zamyślenia pukanie do drzwi.
- Wejść - mruknął i spojrzał, któż to ośmiela się zakłócać mu spokój. - Ach, McRay. Cieszę się, że cię widzę. Spóźniłaś się dziesięć minut. Już myślałem, że nie przyjdziesz.
Dziewczyna nic nie powiedziała, spojrzała tylko wyczekująco na nauczyciela.
- Za spóźnienie twój Dom traci pięć punktów. A teraz zabieraj się do sprzątania. Przyrządy masz w tamtej szafie. Ale najpierw - Accio różdżka McRay.
Różdżka Eilidh (13 cali, brzozowa, z rdzeniem z serca smoka) wyfrunęła z kieszeni jej szaty i poszybowała do biurka Snape'a, który zaczynał właśnie sprawdzać wypracowania trzecioklasistów.
Dziewczyna poczerwieniała z oburzenia. Nie była przecież Ślizgonką, żeby oszukiwać i sprzątać za pomocą magii!*
- Jeszcze coś, McRay - Snape nawet na chwilę nie podniósł wzroku znad arkuszy pergaminu. - Gdy skończysz szorować, zdejmij pudełko stojące na szafie w rogu. Są tam stare fiolki i butelki. Poukładaj je według kształtu i rozmiaru, a potem wsadź komody pod oknem.
Eilidh kiwnęła głową, ale jako że Mistrz Eliksirów nie mógł tego zobaczyć, mruknęła:
- Tak, panie profesorze. To wszystko?
- Ty się lepiej, McRay, nie pytaj, bo wymyślę ci coś jeszcze.
Stosując się do rady Snape'a, Eilidh w milczeniu zabrała się za czyszczenie ławek, ścian i kawałka podłogi. Gdy skończyła, wzięła się za realizację drugiej części kary. Spojrzała na omawianą wcześniej szafę. Była wysoka. Bardzo wysoka. Najchętniej poprosiłaby profesora Snape'a o oddanie, tylko na chwilę, różdżki, by mogła pudełko bezpiecznie ściągnąć i postawić na którejś z ławek. Ale pamiętając jego wcześniejsze słowa i nie chcąc być podejrzewaną o próbę oszustwa, postanowiła poradzić sobie bez użycia magii. Przyciągnęła więc pod szafę najbliżej stojącą ławkę. Na niej ustawiła krzesło. Wdrapawszy się na budowlę, która w założeniu miała zastąpić drabinę, Eilidh stwierdziła, że jest jeszcze troszeczkę za nisko. Nie chciała jednak przyciągać uwagi nauczyciela, stanęła więc na palcach i, maksymalnie się rozciągając, starała się dosięgnąć pudełka. Delikatnie, samymi koniuszkami palców, powoli przysuwała karton do siebie. Nagle poczuła, że zaczyna się chwiać. Nagłym ruchem, potrącając jakąś butelkę, capnęła pudełko i w akompaniamencie własnego pisku oraz łoskotu przewracającego się krzesła, poddała się prawu grawitacji i po krótkim locie wyrżnęła o podłogę.
Chwilę trwało, nim Eilidh złapała oddech. Pierwszym odruchem było sprawdzenie, czy zawartość pudełka, przyciskanego obiema rękami do piersi, jest nadal cała. Całe to wydarzenie przypomniało jej pewną historię.** To wspomnienie sprawiło, że dziewczyna parsknęła śmiechem.
- McRay, wszystko w porządku? - usłyszała pełen powątpiewania głos Snape'a.
No tak, to musiało dziwnie wyglądać, najpierw narobiła hałasu spadając z karkołomnej budowli, a potem zaczęła śmiać się jak głupia.
- Tak, profesorze Snape, wszystko dobrze - odparła najspokojniejszym tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć, po czym wstała i odłożyła pudełko bezpiecznie na ławkę. Wtedy jej wzrok przyciągnęła leżąca koło szafy mała butelka. Ta sama, którą strąciła, chwytając karton. Przykucnęła, podniosła flaszeczkę i postawiła ją na ławce. Była ładna, z ciemnozielonego szkła, ze starannie wydmuchanym*** łbem wilka z przodu.
- Czy może mi pan profesor oddać na chwilę różdżkę, żebym mogła tę butelkę postawić z powrotem na szafę? - spytała Gryfonka, przyglądając się naczyniu. Wolała drugi raz nie ryzykować z wieżą z mebli.
- Nie, McRay, sam to zrobię. Bierz się za układanie fiolek w komodzie - to mówiąc, Mistrz Eliksirów skierował swoją różdżkę w stronę buteleczki. Nim jednak zdążył wypowiedzieć zaklęcie, butelka zadrżała, a po chwili zaczęła kręcić się wokół własnej osi. Nagle zatrzymała się. Wyskoczył korek, a z wnętrza flaszki wydostała się srebrzystobiała mgiełka.
- No nareszcie!
Severus i Eilidh ze zdumieniem patrzyli, jak z butelki, przy akompaniamencie przekleństw, wydostaje się... elf. A dokładniej - elfka. Kwiatowy duszek płci żeńskiej unosił się właśnie nad butelką, trzepocząc lśniącymi, niebieskozielonymi skrzydełkami i przygładzał sobie długie blond włosy.
- Rany, ile to się trzeba naczekać, żeby wreszcie móc rozprostować swobodnie skrzydła. A wy co się tak wytrzeszczacie? Myślicie, że to tak fajnie jest być od wieków zamkniętym w jakiejś butelce?
- R... raczej nie... - wyjąkała Eilidh.
- Co ty robisz w mojej pracowni? - warknął Severus, otrząsnąwszy się wreszcie z zaskoczenia.
- Twojej pracowni, twojej pracowni - elfka marudnym tonem zaczęła przedrzeźniać Snape'a. - To jakaś piwnica, a nie pracownia. Pracownie powinny być pełne światła, żeby ludzie widzieli, co robią. Nic dziwnego, że tu tak często dochodzi do wybuchów, skoro musicie wszystko przygotowywać po omacku.
Snape chciał coś powiedzieć, ale elfka nie dopuściła go do głosu.
- Ty mi się tu nie zaczynaj wymądrzać, słodziutki, bo ci zrobię krzywdę - elfka oparła pięści na biodrach i podleciała do Severusa. Przez chwilę patrzyła mu w oczy, poczym spojrzała na Eilidh. Tu jej wzrok rozjaśnił się. - Ach, dziękuję ci, kochaniutka, że przewróciłaś tę głupią butelkę. Nie było to może miłe przeżycie, ale przynajmniej poluzował się korek...
- Czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd wzięłaś się w mojej pracowni!? - powtórzył pytanie Severus lekko drżącym ze zdenerwowania i jawnego olewactwa jego osoby głosem.
- Nie przerywa się, gdy dama mówi - pouczyła Mistrza Eliksirów elfka, po czym dodała kwaśno: - Nie wiem, skąd wzięłam się w twojej pracowni. Ja tylko siedziałam w butelce. Gdybym miała wybierać, wolałabym jakieś inne miejsce, żeby nie musieć wysłuchiwać tych twoich ciągłych narzekań. Przez tę butelkę wszystko było słychać, niestety. Strasznie marudny jesteś, wiesz?
Severusowi drgnęła prawa brew. Jego nerwy były już napięte do granic możliwości.
- Ty pyskaty skrzydlaty koboldzie, co ty sobie...
- Koboldzie!?!? - pisk elfki wwiercił się w uszy Mistrza Eliksirów i jego uczennicy. O ile jednak Eilidh zakryła uszy rękami, Severus okazał się bardziej wytrzymały - nawet nie drgnął. - Jak śmiesz tak do mnie mówić, ty parszywy przerośnięty nietoperzu z kartoflem zamiast nosa?! Ja, Lavena ferch Whiltierna, nie pozwolę się obrażać!
Jasnowłose uosobienie urażonej elfiej dumy zrobiło skomplikowany ruch dłonią.
- To nauczy cię szacunku do istot stojących na wyższym stopniu ewolucji niż ty, warzycielu od siedmiu boleści - oznajmił dumnie duszek mściwym, zupełnie nie elfim, tonem i rozpostarł obie ręce.
Pod stopami Severusa zabrakło nagle podłogi. Nim mężczyzna runął w dół nieznanej, czarnej czeluści, rozpaczliwie spróbował odruchowo chwycić się czegoś. Udało mu się. Jednak rzecz ta, zamiast pozwolić Snape'owi podciągnąć się i z powrotem poczuć grunt pod nogami, poleciała razem z nim z dzikim okrzykiem: "Panie profesorzeeeeeeeeeeeeeeeee!!!".
- Przyda mu się pomoc. Jest strasznie nieżyciowy - stwierdziła spokojnie Lavena ferch Whiltierna, siedząc na brzegu ławki i machając zgrabnymi nóżkami. - Tymczasem musimy coś zrobić z tą ponurą, pesymistyczną i posępną pracownią. Może różowe ściany...?

_____
* Przepraszam wszystkich wielbicieli Slytherinu, wiem, że równie dobrze oszukiwaliby np.: bliźniacy W&W, ale starałam się myśleć w typowo gryfoński sposób.
** Tak dla wyjaśnienia: kiedyś wujek Eilidh schodził ze schodów, trzymając w ręku butelkę whisky. Jednak potknął się i spadł. Gdy cała rodzina poleciała zobaczyć, co się stało, okazało się, że ów wujek leżał u podnóży schodów ze skręconą kostką, ale w wyciągniętej prawej ręce trzymał zwycięsko całą, nawet nie nadtłuczoną, butelkę. Zdarzenie oparte na faktach, tyle że bohaterem był mój wujek, a w ręce trzymał nie whisky, a wódkę :)
*** Nie mam w rodzinie szklarza, ale kształty butelek nadaje się dmuchając szkło (jak sądzę). Tak więc wilk był wydmuchany. Nie wiem, jak to inaczej ująć.

****&****

II. Demon's Eye

They choose the path where no one goes.
They hold no quarter.
They ask no quarter.*


Severus Snape z ogromnym impetem gruchnął o posadzkę. Przez chwilę sądził, że już po nim, a jeżeli jeszcze oddycha, to tylko z przyzwyczajenia. Jednak po chwili spostrzegł, że mimo wszystko oddycha całkiem świadomie. Otworzył oczy. Zamknął. Jeszcze raz otworzył. Przez umysł Snape'a przeleciała spanikowana myśl: "Na Merlina, oślepłem!". Lecz Opiekun Slytherinu był człowiekiem raczej twardym i szybko opanował przerażone myśli. Jednak gdy spróbował się podnieść, odniósł wrażenie, że w jego głowie stado hipogryfów urządzało sobie wyścigi. Postanowił więc pobyć jeszcze trochę w pozycji leżącej, uspokoić myśli, przeanalizować całą sytuację i zaplanować, co robić dalej.
- Sytuację, cholera - zaklął na głos. - Przeklęty elfi pomiot!
Nagle usłyszał jakiś szmer.
- Panie profesorze?
- McRay? Co ta dziewucha tu robi? - zastanowił się w duchu. Po chwili przypomniał sobie, że próbując uratować się przed upadkiem w czarną jamę, chwycił się czegoś. Widocznie była to noga jego uczennicy.
- Panie profesorze? Jest pan tam?
- Tak, jestem, McRay - skrzywił się, po czym wstał. - Słyszę cię, ale nie widzę. Podejdź tu.
- Ale ja pana też nie widzę.
- Co za beznadziejna sytuacja - westchnął Snape, a głośniej dodał: - Kieruj się moim głosem.
Zaczął recytować przepis na eliksir. Przypadkiem padło na eliksir na dobry sen. Dawno, dawno temu, kiedy był jeszcze młodym uczniem Hogwartu, przez malutką pomyłkę nie zaliczył tego eliksiru, więc wykuł formułkę na pamięć i na następnej lekcji przygotował taki Eliksir Dobrego Snu, że nieustanne chrząkanie nauczyciela, starego Blockhursta, zamieniło się w rzężenie, co leciwemu, ale nadal dziarskiemu profesorowi zdarzało się tylko w chwilach wielkiego zdenerwowania lub zdziwienia. Przepis ów na stałe zadomowił się w zakamarkach Severusowej pamięci i w owej strasznej chwili w ciemności, Snape recytował go całkiem bezwiednie.
- Profesorze? A ma pan może różdżkę?
Severus Snape uderzył się otwartą dłonią w czoło. No tak. Jak mógł o niej zapomnieć? Nerwowo sięgnął do kieszeni szaty. Z cichym westchnieniem ulgi wyciągnął różdżkę.
- Lucifero!
Nic. Dalej ciemność.
- Khem. Lucifero! Lucifero! Lucifero!!!
Wreszcie coś zaczęło działać. Na końcu różdżki zaczęła formować się... mydlana bańka. Gdy osiągnęła wielkość pięści dorosłego mężczyzny, oderwała się i poszybowała na wysokość około stu siedemdziesięciu centymetrów. Nagle rozbłysła jasnym, mlecznym światłem. Gdy blask nieco złagodniał, we wnętrzu bańki ukazała się głowa Laveny ferch Whiltierny.
- Chciałoby się trochę poczarować, co? - wyszczerzyła się. - Nie ma tak dobrze! Zaczarowałam twoją różdżkę, Nietoperzu. Wychodzić będą ci tylko te absolutnie niezbędne zaklęcia. Zapomnij o Accio czy Wingardium Leviosa. Lumos ci zadziała, owszem, ale Lucifero nie. Nie mogę was przecież zostawić bez jakiegokolwiek źródła światła, a z "Niosącym Światło" byłoby wam za jasno. Cała przyjemność ma polegać na tym, że macie się starać. Pracować razem. I przeżyć przygodę!
- Przygodę?! - wrzasnął Snape. - Co ty sobie wyobrażasz?! Sprowadź nas natychmiast z powrotem!
- Nie mogę.
- Jak to, nie możesz?!
- Nie mogę, bo nie chcę. Och, nie marudź, słoneczko, przyda ci się trochę rozrywki. A poza tym, musisz tam trochę posiedzieć, bo robię generalny remont w twojej pracowni.
- Jaki remont?! Co ty... Ty jesteś stanowczo pomylona!
- Nie, nie, nie, pyszczku, radzę ci nie mówić do mnie w ten sposób. Bo może spotkać cię coś gorszego niż wycieczka w nieznane.
- Niby co? - mruknął posępnie Snape.
- Przypomnij sobie lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Dłużej nie mogę rozmawiać, bo mi klej na tapecie wysycha. Pa!
Świecąca bańka znikła i znowu zapanowała ciemność.
Po długiej chwili milczenia, Eilidh zdecydowała się wreszcie odezwać.
- Panie profesorze? Czy może pan wyczarować światło?
Severus mechanicznie machnął ręką i równie mechanicznie wypowiedział słowo: "Lumos". Na końcu różdżki pojawiło się światełko.
- Panie profesorze... - Eilidh urwała w pół zdania, gdy zobaczyła twarz nauczyciela. Była biała jak kreda, a czarne oczy patrzyły, nie widząc. Dziewczyna podbiegła do mężczyzny, chwyciła go za poły szaty i zaczęła nim lekko potrząsać. - Panie profesorze! Panie profesorze, co panu jest?! Proszę się otrząsnąć! Proszę...
- J... już dobrze, dobrze... - odparł Severus nieprzytomnie. Nie mógł nie potraktować słów elfki serio. Gdzieś w tle, za jej głową widoczną w mydlanej bańce, mignęło mu coś różowego i żółtego. Jednak jeszcze raz niezwykle zdolny umysł Mistrza Eliksirów zapanował nad emocjami i psychicznym szokiem, tak więc, opamiętawszy się nagle, Snape krzyknął: - McRay! Puść mnie! Co ty sobie wyobrażasz?!
Uwolniony z kobiecych objęć, Severus zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Pomyślmy logicznie - zamruczał do siebie. - Przecież gdy McRay nie wróci do dormitorium, a ja nie przyjdę na jutrzejszą lekcję, ktoś się zaniepokoi, zajrzy do mojej pracowni, a wtedy złapie tę małą, pyskatą kreaturę, powyrywa jej skrzydełka i zmusi, żeby nas przywołała z powrotem.
- P... panie profesorze? Jeśli mogę się wtrącić...
- Już to zrobiłaś - sarknął Severus. - Więc przestań się zacinać, dokończ swoją wypowiedź i pozwól mi się skupić, z łaski swojej.
- Z tego, co pamiętam z lekcji Opieki... To znaczy z tego, co wyczytałam w podręczniku, bo chociaż Hagrid jest bardzo miły, to jego magiczne stworzenia są zazwyczaj większe i bardziej niebezpieczne od elfa...
- Bardziej niebezpieczne - mruknął ironicznie Snape. - Stado wściekłych hipogryfów jest bezpieczniejsze od tego skrzydlatego pokurcza trzeciej kategorii... Ale do rzeczy, McRay, do rzeczy.
- No więc, z tego, co pamiętam, elfy posiadają ogromną moc. Znają Pierwotną Magię, o której większość współczesnych czarodziei nie ma już zielonego pojęcia, no i jedną z najłatwiejszych sztuczek, prawie nie wymagającą wysiłku, jest zatrzymanie czasu. I Lavena na pewno rzuciła to zaklęcie. Tak więc nikt nie zauważy naszej nieobecności i możemy tutaj siedzieć aż do śmierci, chyba że wcześniej Lavena skończy remont, znudzi się i przeniesie nas z powrotem.
- Nie przypominaj mi o remoncie! - warkął zirytowany Snape.
- Przepraszam - stropiła się rudowłosa Gryfonka. Nagle coś sobie przypomniała. - Profesorze! Czy ma pan może przy sobie moją różdżkę?
- Nie, niestety. Została na moim biurku.
- No bo może warto by było się rozejrzeć? - zaproponowała.
- Oczywiście - zgrzytnął zębami Snape, niezadowolony, że jego mózg pracuje na zwolnionych obrotach. Najpierw zapomniał o swojej różdżce, potem zademonstrował swoje braki w wiedzy o Magicznych Stworzeniach, a teraz stoi tu jak jakiś pacan, zamiast rozejrzeć się i zorientować w sytuacji, a to rude dziewczynisko okazuje się być bardziej opanowane niż on.
Okazało się, że dwoje Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli znajduje się w długim, dosyć szerokim korytarzu. Severus zbliżył się do jednej z ścian. Eilidh podreptała tuż za nim, zaglądając mu przez ramię. W świetle różdżki zobaczyli bardzo staro wyglądające malunki, przedstawiające różne postaci narysowane wyłącznie z profilu. Dookoła uwiecznionych scen znajdowało się mnóstwo małych znaczków.
Z gardła Eilidh wydobyło się ciche: "O w mordę!". Severus spojrzał na nią z ukosa.
- Co to za sposób wyrażania się, McRay?
Dziewczyna zarumieniła się i postanowiła zmienić temat.
- Wygląda na to, że Lavena rzeczywiście chciała, żebyśmy przeżyli przygodę. Przeniosła nas całkiem klasycznie, do jakiejś egipskiej świątyni, o ile nie piramidy.
- Wiem, McRay - odpowiedział Snape zgryźliwie. - Co jak co, ale hieroglify jeszcze umiem rozpoznać.
Jeszcze przez chwilę przypatrywali się malunkom i hieroglifom po obu stronach korytarza. W końcu Severus podjął decyzję.
- Nie możemy wiecznie tak tu się kręcić.
Eilidh kiwnęła głową, acz niechętnie. Z chęcią dokładniej przyjrzałaby się rysunkom i znakom.
- Musimy poszukać wyjścia. Tylko w którą stronę mamy iść?
Gryfonka wzruszyła ramionami.
- Niech pan profesor zadecyduje.
- Tak, oczywiście - mruknął ironicznie Snape. - Stary Nietoperz jest paskudny, wredny i nieobiektywny, ale jak przyjdzie co do czego, to: "Niech pan profesor zadecyduje". Skoro tak, to idziemy tam. - Wskazał ręką i dodał: - Idź za mną.
- Tak jest, Indi! - entuzjastycznie przytaknęła dziewczyna.
- Kto? - Mistrz Eliksirów popatrzył na Eilidh przez ramię.
- Nikt, nikt - uśmiechnęła się. - To taka postać z mugolskich filmów. Tak mi się jakoś skojarzyło.
Severus wzruszył ramionami i z różdżką wyciągniętą przed siebie oraz z ogonem w postaci rudowłosego, dziwnego nieco dziewczątka, ruszył zbadać mroczne czeluście miejsca, do którego przeniosła go wredna i złośliwa istota nadprzyrodzona.

______

* Fragment piosenki "No Quarter" zespołu Led Zeppelin.
Oni wybierają drogi, którymi nikt nie chodził.
Oni nie mają litości.
Oni nie proszą o litość.

****&****

Olbrzymie, inkrustowane złotem drzwi zaskrzypiały lekko, gdy słudzy je zamykali. Potem, tak cicho i tak szybko, jak tylko mogli, potykając się, uciekali. Zatrzymawszy się dopiero na zewnątrz, upadali na piasek dysząc i gwałtownie łapiąc oddech. Zanim odeszli, zerkali jeszcze kątem oka na wejście do jaskini. Tam, wewnątrz... Odchodzili, ciesząc się, że mogą to zrobić.
Ale Oni nie mogli. Zostali tam w środku. W zamian za ofiarowany kiedyś dar odporności na rany i ból oraz nieśmiertelności, od teraz mieli poświęcić resztę swojego wiecznego życia na strzeżenie i nieustanne czuwanie.

****&****

Długim, wręcz niekończącym się korytarzem szło dwoje osób. Pierwsza, ubrana na czarno, trzymała w ręku świecącą różdżkę. Druga dreptała tuż za pierwszą, rozglądając się na boki.
- McRay - warknął Mistrz Eliksirów, nie odwracając się. - Jeszcze raz nadepnij mi na piętę, a cię w coś zamienię.
- Nie może pan - odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się lekko. - Nie jest to przecież absolutnie konieczne zaklęcie...
- Właśnie, że jest - obstawał przy swoim Severus. - Przyczepiłaś się do mnie jak rzep. Odsuń się trochę. Nie lubię, gdy ktoś zakłóca moją osobistą, wewnętrzną, intymną przestrzeń. A to co znowu? - mężczyzna spojrzał na swoją różdżkę.
Albowiem światło zaczęło mrugać. Po chwili zgasło zupełnie.
- Zabiję tę małą poczwarę, uduszę, zamarynuję w occie, wsadzę z powrotem do butelki i rzucę w morze - wywarczał jednym tchem tę złowróżbną litanię Severus. - Co ona zrobiła z moją różdżką?! Lumos!
Niestety, zamiast upragnionego światła znowu pojawiła się mydlana bańka.
- Co znowu? - kwaśno zapytała Lavena ferch Whiltierna. Na głowie miała czapkę z gazety, a na lewym policzku plamę seledynowej farby. - Znowu coś zmajstrowałeś? Rany... Streszczaj się, zajęta jestem.
- Ty... ty... - wydyszał Snape. - Co zrobiłaś z moją różdżką, poczwaro?!
- A co? - zaciekawiła się elfeczka.
- Nie działa! Nawet te cholerne "Lumos" nie działa!
- Wyczerpałeś limit - oznajmiła Lavena tonem, który wskazywał, iż jest to rzecz tak oczywista jak to, że słońce wschodzi za wschodzie.
- Co zrobiłem?!
- Wyczerpałeś limit - powtórzyła. - Och, to taka prosta elfia sztuczka. Nałożyłam ograniczenia. Z każdego zaklęcia możesz korzystać tylko przez określony czas, potem przestaje ono działać. Po jakimś czasie znowu będziesz mógł go użyć, ale musisz poczekać, aż się zregeneruje. Ale inne niezbędne zaklęcia nadal działają. Spróbuj z "Incendio".
- I co mam sobie podpalić? Szatę? - sarknął Snape.
- Pomyśl trochę, słoneczko, pomyśl. Jesteś przecież inteligentnym facetem. - Elfka kokieteryjnie zmrużyła jedno oko i posłała Severusowi całusa. - Ja w ciebie wierzę.
Snape już otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale... bańka znikła.
Nagle, gdzieś niedaleko, rozległ się odgłos uderzenia i głośny jęk.
- McRay, co ty znowu kombinujesz? - spytał Severus znudzonym tonem.
- Ja... nic. Uderzyłam się. To... Rany! To jest to! Profesorze Snape, profesorze Snape!
Mężczyzna uniósł wymownie jedną brew, ale po chwili zorientował się, że Eilidh nie może tego zobaczyć, więc mruknął niechętnie:
- Hm?
- Uchwyt! Do pochodni! Pochodnia też tu jest! Wystarczy zapalić...
Severus podszedł do ściany.
- Odsuń się - mruknął, odpychając Eilidh. - Incendio! Co...? No nie...
Zamiast płomyczka na końcu różdżki uformowała się mydlana bańka. Snape zgrzytnął zębami.
- No i widzisz?! Proste, nie?! - krzyknęła entuzjastycznie elfka. - Teraz dostaniecie nagrodę!
- Czyli...? - Severus dość sceptycznie odniósł się do owej elfiej nagrody.
- Mapa! Ha! Zaraz, zaraz... - głowa Laveny na chwilę zniknęła z wnętrza bańki.
Severus zobaczył, że ściany jego pracowni obklejone są jadowicie różową tapetą w wzorek w radośnie żółtym kolorze (co to był za wzorek, nie mógł rozpoznać*). Przyprawiło go to o lekki zawrót głowy. Zachwiał się.
- Zaraz, zaraaaaz... Gdzieś to tu było... A, mam! - W bańce znowu ukazała się Lavena, triumfująco wymachując kawałkiem papirusu. - Gdy zapalisz pochodnię, wypowiedz słowa: "Ad usum proprium"**. Wtedy pojawi się mapa.
Bańka znikła.
Severus opanował się, odchrząknął i mocnym głosem powiedział:
- Incendio!
Pochodnia zapaliła się. Po korytarzu rozlał się ciepły blask. Severus chrząknął ponownie.
- Ad usum proprium.
Z różdżki wystrzeliła świetlista smuga. Uderzyła w sufit i znikła tak nagle, jak się pojawiła. Koło stóp Severusa leżał zaś zwój papirusu. Snape podniósł go i rozwinął. Eilidh zaglądała mu przez ramię.
Na papirusie widniał rysunek plątaniny korytarzy. W samym centrum zaś znajdowało się Oko Ra.
- Może to wyjście? - zaproponowała nieśmiało Eilidh.
- Może - mruknął Severus, nie przestając studiować mapy. - Może to jest wyjście. Jeśli ta złota kropka oznacza nasze położenie, to nie jesteśmy tak daleko - oderwał na chwilę wzrok od papirusu, podszedł do pochodni przy przeciwległej ścianie i powiedział: - Incendio!
Żagiew zapłonęła jasnym ogniem.
- Ja biorę tę pochodnię, a ty tamtą - poinformował Eilidh. - Nareszcie nie będziesz mi deptać po piętach. Tylko nie oddalaj się zbytnio - dodał mając świadomość, że, bądź co bądź, jest nauczycielem, czyli jego obowiązkiem jest chociaż trochę opiekować się swoją uczennicą. Chociażby Gryfonką.
- Lepsza Gryfonka niż Puchonka - mruknął jeszcze na swój własny użytek i ruszył naprzód. Po chwili skonstatował, że dziewczyna za nim nie idzie. Obejrzał się. Stała pod ścianą i wpatrywała się w malunki i hieroglify.
- A ty na co czekasz? Na herolda z zaproszeniem i fanfary? - rzucił ostro.
Eilidh niechętnie oderwała się od podziwiania malunków. Potulnie jednak podążyła za nauczycielem.

_____

* Pod koniec opowiadania załączę linka do próbki tej tapety. Próbkę ów wykonałam własnoręcznie w programie Paint, więc nie jest idealna, ale daje jakieś ogólne wyobrażenie ;)
** "Do użytku własnego"


****&****

Mapa potrafi być naprawdę pożytecznym przedmiotem. Trzeba tylko umieć z niej korzystać. Na całe szczęście dla naszych Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli, Severus Snape, Mistrz Eliksirów i nauczyciel niezwykle trudnej i skomplikowanej, ale jakże fascynującej sztuki warzenia eliksirów, posiadł w stopniu wystarczającym tę umiejętność. Eilidh dysponowała bowiem praktycznie zerową zdolnością orientacji w terenie. Czasami nawet zdarzało jej się trafić do toalety, chociaż pierwotnie metą jej wędrówki miała być biblioteka. Martha, dawna niania Eilidh, zrzucała winę na rozległość zamku Blackmoor, natomiast Robert, starszy brat McRay'ówny, śmiał się i kładł to wszystko na karb siostrzanego zamyślenia i roztargnienia.
Dlatego Eilidh cieszyła się niezmiernie, że znajduje się w świątyni w towarzystwie swojego nauczyciela. Gdyby była sama, kręciłaby się pewnie w kółko.
- Teraz w prawo - poinformował ją Severus. Kiwnęła głową i skręciła w lewo.
- W prawo, McRay!! - krzyknął Mistrz Eliksirów. - Ocknij się, dziewczyno!
- A... a, tak - zreflektowała się i zawróciła. Masz ci los! Całe szczęście, że profesor Snape czuwa.
Przemieszczali się teraz całkiem szybko. Z mapą i dwoma pochodniami szło się łatwo i prawie bez problemów.
Severus, z nosem w mapie, korzystał ze zdolności podzielnej uwagi, jednocześnie prowadząc dwuosobową "wycieczkę", pilnując McRay i rozmyślając. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Z tego, co pamiętał z lekcji Historii Magii, w świątyniach, piramidach i tego typu budowlach, zawsze znajdowały się jakieś pułapki. Wyrwy pod nogami, szpikulce w ruchomych ścianach i tym podobne. Snape wziął się za generalne porządki w swojej pamięci - odkurzał i wybebeszał teraz wszystkie półki i szuflady z etykietką "Historia". W porównaniu z ogromnymi szafami i komodami zawierającymi informacje o eliksirach i Czarnej Magii, szafki historyczne prezentowały się raczej niezbyt okazale.
Nie znalazł nic. Jednak to, że nie natknęli się jeszcze na jakąś pułapkę, wydawało mu się podejrzane.
- Teraz idziemy PROSTO. Słyszysz, McRay, PROSTO.
- Dobrze. Daleko jeszcze?
- Nie.
Severus wpadł w jeszcze bardziej zły humor niż zazwyczaj. Pomińmy fakt, że został przeniesiony w nieznane mu miejsce, a jego pracownia poddawana była remontowi. Po prostu w każdej chwili oczekiwał jakiejś zasadzki lub pułapki. Zmuszony był trwać w ciągłym napięciu i gotowości, aby w razie czego zareagować błyskawicznie. Taki stan nie sprzyjał jego nadwerężonym ostatnio nerwom.
- Teraz w LEWO. Jakbyś nie wiedziała, jest to ta strona, po której masz serce, a płuco ma dwa płaty - Severus oderwał wzrok od mapy i rozejrzał się. Malunki na ścianach stały się bardziej wyraźne i ozdobne. Tak, tam gdzieś przed nimi, już gdzieś niedaleko, było coś ważnego.
Usłyszał ciche westchnienie Gryfonki. Też zauważyła malunki.
- No i, niestety, muszę jej teraz bardziej pilnować, bo się zagapi - mruknął do siebie Mistrz Eliksirów i dodał głośniej: - McRay, przestań się gapić i trzymaj się blisko mnie.
Eilidh oderwała wzrok od malunków i podążyła za nauczycielem.
- Skręcamy w PRAW... - Snape urwał nagle w pół zdania i niespodziewanie stanął jak wmurowany na środku skrzyżowania korytarzy. Dziewczyna nie zdążyła się zatrzymać i zderzyła się z odzianymi w czerń plecami. Z błyskiem ciekawości w oczach zajrzała przez ramię profesora.
- Ojaciekrence* - wymamrotała.
Na końcu korytarza znajdowały się ogromne, inkrustowane złotem wrota.
- To tutaj, prawda? - wyszeptała, zachwycona.
- Chyba tak - Severus nieufnie zerkał na imponujące drzwi. Zbyt łatwo im poszło. - Ta elfka dała nam felerną mapę. Według niej, do Oka Ra jest jeszcze kawałek drogi.
- Idziemy, nie? - radośnie zaproponowała Eilidh, wymijając zamyślonego mężczyznę.
- Nie - chwycił ją za ramię i zatrzymał. - Poczekaj, niech się namyślę.
Nie wiadomo, co nas tam czeka, pomyślał. Szpikulce, ruchome ściany...
- Dobrze. Idziemy. Stój! - krzyknął Snape widząc, że Eilidh znowu wyrywa się naprzód. - Ja idę pierwszy.
Przez głowę Gryfonki przewinęła się myśl, że Snape wcale nie jest taki zgryźliwy, na jakiego wygląda. Fakt, jest ostry i cyniczny, ale cynizm jest podobno przejawem żywej inteligencji. Czepia się wszystkich oprócz Ślizgonów, ale do tego można przywyknąć.
- A przecież potrafi być miły. Ot, choćby teraz: zachował się jak prawdziwy dżentelmen i postanowił pójść pierwszy i przyjąć na swą pierś wszystkie czyhające na nas niebezpieczeństwa - pomyślała nieco emfatycznie, patrząc na Snape'a. - Cały czas mnie pilnuje, żebym się nie zgubiła.
Tymczasem Severus zaczął powoli i ostrożnie posuwać się naprzód. Nic. Żadnych szpikulców ani ostrzy spadających z sufitu.
- Nie jest źle - mruknął do siebie i w tej samej chwili tego pożałował. Jego prawa stopa jakby lekko się zapadła. Spojrzał w dół. Stał na płytce, na której wygrawerowane było Oko Ra. Coś zaskrzypiało.
Mistrz Eliksirów zareagował błyskawicznie. Zrobił w tył zwrot i śmignął do korytarza, z którego przed chwilą wyszedł, chwytając po drodze Eilidh.
Dysząc ciężko, zerknął w stronę drzwi.
Imponujące wrota otwierały się, skrzypiąc dostojnie i majestatycznie.
Severus uspokoił się, przeanalizował wszystkie "za" i "przeciw". Pewnym, opanowanym głosem oznajmił:
- Idziemy. Tylko nie wyrywaj się pierwsza! - ostrzegł Gryfonkę. - W razie czego - uciekaj.
Dziewczyna żachnęła się, oburzona. Ona, Eilidh Edana Muire McRay, Gryfonka, ma uciekać?! Jeszcze czego! Nie okryje hańbą nazwiska swojego klanu!
- Nie będę uciekać - oświadczyła stanowczo, krzyżując ramiona na piersi i patrząc na profesora wyzywająco. - To się nie godzi.
Nieco zaskoczony tą postawą, Mistrz Eliksirów zdusił w sobie chęć uduszenia pyskatej dziewuchy. Ci Szkoci i Gryfoni i ta ich przeklęta duma! Tak jakby miał za mało zmartwień!
- McRay, powiedziałem, że masz uciekać. Więcej razy powtarzać nie będę.
Eilidh poczerwieniała i tak energicznie pokręciła głową, że jej warkocz przeleciał z jednego ramienia na drugi.
Snape przewiercił ją czarnym spojrzeniem. Dziewczyna podniosła dumnie głowę i nie uciekła wzrokiem. Severus skupił się i posłał w stronę Gryfonki dwa czarne sztylety. Dziewczyna zręcznie odbiła je i posłała w stronę nauczyciela sztych mieczem. Snape sparował i po naciągnięciu kuszy, wystrzelił bełt z zatrutym grotem. Eilidh uchyliła się, pocisk odbił się od ściany. Już-już miała dźgnąć profesora floretem...
BUM!
Skrzydła otwartych wrót łupnęły o ścianę, aż coś się z niej posypało.
Walka została przerwana.
- Wystarczy, McRay, idziemy - warknął Mistrz Eliksirów przybierając Minę Maniakalnego Zabójcy nr 6, a jego wzrok mówił, że to jeszcze nie koniec.
- Idziemy - wypluła z siebie Eilidh. - Komu w drogę, temu szkło w nogę.**
Snape spojrzał krzywo na dziewczynę. Bez słowa odwrócił się i ruszył korytarzem.
Dwójka Nieustraszonych Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli szła ku ogromnym, bogato zdobionym, otwartym wrotom. Oboje zastanawiali się, co czeka na nich w pomieszczeniu znajdującym się przed nimi. Oboje mieli nadzieję, że jest tam coś, co pomoże im wrócić do domu. Z tym, że o ile jeden z Poszukiwaczy chciał wreszcie pójść się wykąpać, ubrać w cieplutką, milutką piżamkę i, zaciągnąwszy szczelnie kotary swojego łóżka, zasnąć i zapomnieć, motywacja drugiego była zgoła inna. Po powrocie miał zamiar złapać pewną irytującą elfkę, przywiązać ją do czegoś i torturować, torturować, torturować całą noc, całą wieczność, i nie przestać, dopóki jej krzyki nie będą słyszane w Plymouth.***

______

* Wiem, że powinno być „cię” i „kręcę”, ale gdy szybko mamrocze się te słowa, ogonki zanikają.
** To jest cytat z filmu "Blues Brothers" (polskiego tłumaczenia, nie wiem, jak brzmi w oryginale). Powiedzonko ów bardzo lubię i często używam.
*** Plymouth - miasto w Kornwalii, leżące tak gdzieś pod koniec tego "cypelka" (tutaj jest mapka).


****&****

Gdy Severus Snape ujrzał to, co znajdowało się w pomieszczeniu, gdzie, jak przypuszczał, było się coś, co pozwoli mu powrócić do Hogwartu, natychmiast przestał zastanawiać się, dlaczego nie napotkał po drodze żadnych pułapek.
Sala przedstawiała się imponująco. Była to ogromna, zdobiona złotem i szlachetnymi kamieniami komnata. Wysokie sklepienie tworzyło coś w rodzaju kopuły. Na środku pomieszczenia stał duży, okrągły, zrobiony ze złota stół, którego blat ozdobiony był ornamentami. Pod przeciwległą do drzwi ścianą znajdował się ogromny posąg jakiegoś bóstwa. A u jego stóp - przepięknie wykonane, złote Oko Ra z czerwonym kamieniem szlachetnym jako tęczówką.
Natomiast przy stole siedzieli... Oni. Severus mimowolnie wzdrygnął się na ich widok.
Było ich trzech. Bardzo wysocy i umięśnieni. Ubrani jedynie w przepaskę na biodrach. Ich przedramiona ozdabiały starannie wykonane skórzane naramienniki. Długie włosy opadały na muskularne ramiona. Natomiast na głowie mieli dość nietypową konstrukcję. Była to maska wykonana z jakiegoś stopu metali i zasłaniająca pół twarzy. W otworze na oko widać było tylko świetlistą plamę purpury.
Ręce stojącej za Snapem Eilidh zacisnęły się na jego czarnej szacie. Mężczyzna spojrzał na nią z ukosa.
- Puść mnie, McRay - oznajmił spokojnie.
Dziewczyna nie puściła. Mistrz Eliksirów westchnął i delikatnie wyszarpnął rękaw.
- Nie zachowuj się jak dziecko. - To mówiąc, Severus Snape zaczął powoli iść naprzód. Eilidh podreptała za nim.
Mężczyźni siedzący w komnacie wstali z krzeseł i zlustrowali nadchodzących purpurowym spojrzeniem. Severus zauważył, że każdy z nich dzierży w rękach pokaźny topór.
- Lavena, wypruję ci serce łyżką - warknął Snape.
- Dlaczego łyżką, profesorze? Czemu nie siekierą? - spytała Eilidh, podzielająca w tej chwili uczucia swojego nauczyciela do elfki.
- Bo łyżka jest tępa, dziewczyno. Będzie ją bardziej bolało.*
Eilidh skwapliwie pokiwała głową.
- McRay - Severus poczuł nagle, że w gardle ma sucho jak po trzymiesięcznym pobycie na Saharze. - Oko to prawdopodobnie wyjście. Dlatego na mój znak rozdzielimy się...
Dziewczyna znowu ucapiła się Severusowego rękawa. Snape spojrzał na nią z lekką niechęcią.
- Rozdzielimy się i każdy będzie starał się dotrzeć do Oka, choćby miał chodzić po ścianach.
Severus zobaczył, że Eilidh ma łzy w oczach i zaczął pertraktować nieco łagodniej:
- Jeśli bieglibyśmy razem, mielibyśmy mniejsze szanse. Nie rycz. - Widząc, że to nie działa, Mistrz Eliksirów zmienił taktykę. Zaczął mówić swoim zwykłym, cynicznym i zimnym jak lody Antarktydy głosem: - Boisz się? Można się było tego spodziewać. Minerwa zawsze chwaliła swoich wychowanków, a tu co? Gryfoni - tchórz na tchórzu jeździ i tchórzem pogania...
- Nieprawda! - Eilidh gwałtownym ruchem otarła łzy cieknące po policzkach i wyprostowała się dumnie, puszczając rękaw Snape'a.
Severus uśmiechnął się do siebie. Ech, ci Gryfoni, tak łatwo ich rozpracować...
- Profesorze... - zaczęła rudowłosa patetycznym tonem, siąkając nosem. - Chciałam jeszcze powiedzieć, że czuję się zaszczycona, iż mogłam pana poznać. Jest pan naprawdę wspaniałym nauczycielem, jeśli chodzi o poziom przekazywanej wiedzy i... Bardzo przepraszam, że niedawno wykazałam się w stosunku do pana kompletnym brakiem szacunku.
Mistrz Eliksirów spojrzał na dziewczynę jak na wariatkę pierwszej kategorii.
- Pozwolisz, że ja powstrzymam się od tego typu wyznań. - Po czym odchrząknął i zmienił temat: - Uwaga, przygotuj się... Połóż pochodnię na podłodze... Spokojnie. Teraz!
Snape śmignął w lewo, a Eilidh w prawo.
Strażnicy także się rozdzielili. Dwóch ruszyło zablokować nauczyciela, a jeden niespiesznie zaszedł drogę jego uczennicy. Ruchy mężczyzn były pewne i spokojne. Po cóż mieli się spieszyć? Zabili już tylu złodziejaszków, tych też dostaną prędzej czy później.
- Petrificius Totalus! - krzyknął Severus. Nie podziałało. - Cholera, jeśli to nie jest absolutnie potrzebne w tej chwili zaklęcie...
Eilidh cudem udało się uniknąć ciosu potężnej pięści, która z pewnością roztrzaskałaby jej czaszkę, gdyby tylko nie trafiła w kolumnę. Po chwili z przeraźliwym wyciem nad jej głową świsnął topór. Dziewczyna pisnęła świdrująco, skuliła się odruchowo i przyspieszyła, chociaż wydawało się to niemożliwe do wykonania.
Pierwsza dopadła do Oka Ra i zaczęła nieszczęsne rubinowe Oko obmacywać.
- Nie działa! - wrzasnęła histerycznie w kierunku Snape'a, który z zadziwiającą wręcz szybkością robił uniki przed świszczącym ostrzem topora i biegł jednocześnie. - Profesorze, nie działa!
Severus dobiegł do niej, machnął różdżką i wrzasnął: - Lavena, ty przeklęty elfi stworze, jeśli mnie słyszysz, bądź łaskawa wreszcie się zjawić! - Po czym podniósł stojący obok niego dzban i zdzielił nadbiegającego Strażnika w częściowo zakutą głowę.
Eilidh ze zdumieniem zobaczyła, że wojownikiem rzuciło na bok. Przez głowę przeleciała jej myśl, że nie chciałaby być na miejscu Laveny, skoro profesor jest tak wściekły, że ogłuszył jednego z tych stworów.
- Przynajmniej nie użyłem łyżki** - uśmiechnął się Severus wrednie i spojrzał na swoją różdżkę.
Na końcu zaczęła tworzyć się mydlana bańka. Po chwili zobaczyli naburmuszoną nieco twarz Laveny.
- No, czego? - nadąsała się. Nie miała już na głowie czapki z gazety, ale na nosie i brodzie widać było smugi błękitnej farby.
Eilidh wskazała tylko palcem na coś znajdującego się za plecami elfki. Duszek odwrócił się.
Właśnie szarżowało na nich dwóch mężczyzn wywijających toporami .
- Yyyyyyyyyiiiiiiiiiiiiiiaaaaaaaaaah! - wrzasnęła przeszywająco Lavena i zakryła sobie twarz rękami.
Bańka znikła.
Severus już miał po raz kolejny przekląć złośliwą elficzkę, gdy nagle komnata zawirowała mu przed oczami i świat pogrążył się w ciemności.

______

* Skąd pochodzi ta rozmowa, ktoś zgadnie? :)))
** I ten cytat? :)))


****&****

III. Bride of the Sun, Queen of the Moon

Oh, dance in the dark of night, sing to the morning light. (...)
The magic runes are writ in gold to bring the balance back.
Bring it back.*

ŁUP!
Severus Snape, Mistrz Eliksirów i nauczyciel Hogwardzkiej dziatwy, padł plackiem na zimną, kamienną posadzkę, rozpłaszczając się na brzuchu jak przejechana żaba. Przez chwilę leżał bez ruchu, nieco oszołomiony. I leżałby tak dłużej, gdyby nie jego własna intuicja, która wrzasnęła mu do ucha przeraźliwym głosem: "UCIEKAJ!!!". Severus uciekać nie mógł, bo po upadku większa część jego ciała była nieco obolała, ale zmusił się do przeturlania. I dobrze zrobił, ponieważ chwilę potem, z przenikliwym piskiem, w to samo miejsce, w którym przed chwilą znajdował się Snape, uderzył z ogromnym impetem niezidentyfikowany obiekt latający o wadze pięćdziesiąt dwa i pół kilo.
- Ała! - stęknął obiekt próbując wstać.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam!! - gdzieś z nieprzeniknionej ciemności dał się słyszeć bardzo przejęty i bardzo płaczliwy głos Laveny ferch Whiltierny. - Naprawdę nie chciałam! Przepraszam!
- Przestań zawodzić i zapal jakieś światło - rozległo się nieco zduszone warknięcie Mistrza Eliksirów.
- A tak, tak, już! - elfka klasnęła w dłonie i zrobiło się jasno.
Eilidh, masując sobie plecy, rozejrzała się dookoła. Znajdowali się w jakimś korytarzu (znowu!), którego ściany zrobione były z postawionych pionowo wysokich głazów pokrytych ornamentami. Światło płonących pochodni oświetlało kamienną posadzkę zrobioną z doskonale dopasowanych do siebie kamieni.
- Ja naprawdę nie chciałam! - powtórzyła jękliwie Lavena. - Cofnę parę czarów, w tym zaklęcie limitujące, no i odblokuję parę zaklęć obronnych. Przepraszam - dodała żałośnie.
- Rychło w czas - sarknął Severus, podnosząc się z zimnego podłoża. - Najlepiej będzie, jak przeniesiesz nas z powrotem do Hogwartu.
- Nie mogę! - krzyknęła przejmująco elfka. - Ten urok, który na ciebie rzuciłam, jest bardzo skomplikowany. A ja... - Lavena nagle zarumieniła się lekko - hmm... no, ja zawsze miałam kłopoty z przeciwzaklęciem.
Severusowe jabłko Adama gwałtownie poruszyło się w górę i w dół, jak gdyby mężczyzna przełykał jakieś wyjątkowo siarczyste przekleństwo.
- Więc jakim sposobem TY się tutaj znalazłaś? - wykrztusił wreszcie.
- Jestem elfką. Dla mnie bariery Czasu i Przestrzeni nie są wcale takie trudne do pokonania. No a poza tym, zaklęcie, które na was rzuciłam, przestanie działać dopiero wtedy, kiedy zwiedzicie dwa miejsca, więc nie martwcie się, zostało wam jeszcze tylko...
- Wiem, ile nam zostało! - warknął Snape, a w jego oczach pojawił się wyjątkowo niebezpieczny błysk.
- Naprawdę nie mogę was przenieść! - miauknęła płaczliwie Lavena. - Zaraz cofnę te zaklęcia blokujące, to powinno wam nieco ułatwić podróżowanie, a poza tym - twarz elfki rozjaśniła się - zrobię coś, w czym jestem najlepsza! Zmienię wam ubranie na bardziej komfortowe! Nie ma większej specjalistki od mody niż ja! - dodała chełpliwie.
Lavena wykonała skomplikowany ruch dłonią. Różdżka Severusa, znajdująca się w jego kieszeni, zadrżała. Elfka ponownie poruszyła dłońmi i niebieskozielony blask wypełnił korytarz. Kiedy zniknął, aż klasnęła w ręce z uciechy.
Severus spojrzał na Eilidh i obie jego brwi uniosły się. Eilidh zerknęła na Severusa i parsknęła. Po czym oboje przyjrzeli się swoim własnym nowym ubraniom. Snape krzyknął, zaskoczony. Eilidh, nie mniej zdziwiona, wrzasnęła cienko.
- Ty... tyyy... - syknął Severus.
- Ano ja! - przytaknęła radośnie i niefrasobliwie elfka. - A któż inny mógłby to zrobić? Ależ ślicznie wyglądacie, chcecie zobaczyć dokładniej? - Lavena wykonała gwałtowny ruch ręką i w korytarzu pojawiło się duże lustro.
Lustrzany Mistrz Eliksirów miał na sobie jasnobrązowe spodnie, białą koszulę i brązową kurtkę. Natomiast na jego czarnych włosach spoczywał zdecydowanie mugolski, brązowy kapelusz z rondem.
Z kolei odbicie Eilidh przedstawiało rudowłosą dziewczynę ubraną w obcisłą, zieloną koszulkę na grubych ramiączkach, bardzo krótkie, brązowe szorty i brązowe glany.
- Lavena! - ryknęła Gryfonka strasznym, lwim głosem, a Godryk Gryffindor w niebiosach uśmiechnął się, dumny z możliwości wokalnych jednego z członków jego Domu. - Zwariowałaś już całkiem, czy co?! Oddawaj mi moje szkolne szaty!
Severus Snape zdobył się tylko na to, by osunąć się na zimną, kamienną podłogę i siedzieć w tragicznym bezruchu.
- Ale co ci się nie podoba w twoim stroju? - spytała urażona elfka. - Według mnie jest całkiem w porządku.
- Ale według mnie nie! - wrzasnęło wściekle ryżowłose dziewczę. - Wyglądam jak... jak... jakaś bohaterka komputerowej gry! I popatrz na biednego profesora Snape'a! Załatwiłaś go na amen! Na wszystkich bogów celtyckich, Laveno ferch Whiltierno, jeśli zaraz nie zwrócisz nam naszych codziennych ubrań, to nie ręczę za siebie!
- No dobrze, dobrze - mruknęła niechętnie elfka, nadąsana. W korytarzu powtórnie rozbłysło niebieskozielone światło, a gdy znikło, Eilidh znowu miała na sobie szkolne szaty, a leżący pod ścianą Severus odziany był ponownie w czerń.
Gryfonka ostrożnie podeszła do niego. Mistrz Eliksirów wprawdzie poruszał jeszcze oczami, nawet z lekka machał ręką, ale nikogo by nie zdziwiło, gdyby zapytał o drogę do krematorium.
- P... panie profesorze? - zapytała cicho, delikatnie trącając go w ramię.
- Ja pomogę! - zaofiarowała się elfka. Krzyknęła jakieś niezrozumiałe słowo i z jej dłoni wytrysnęło błękitne światło.
Severus poruszył się gwałtownie, jakby porażony prądem.
- Nie działa - zmarszczyła brwi Lavena. - Jedna dawka energii powinna wystarczyć. Cóż, chyba dam mu jeszcze jedną.
- Nie! - krzyknęła Eilidh, wywijając rękami jak wiatrak. - Poczekaj.
Dziewczyna podeszła do Severusa i zamachała mu dłonią przed oczami.
- Profesorze Snape. Profesorze Snaaa-aape. Słyszy mnie profesor?
- Aoife! - wrzasnęła elfka, a dwa słupy jasnoniebieskiego światła uderzyły w Mistrza Eliksirów. Tym razem Snape podskoczył, zamrugał oczami i popatrzył na swoją uczennicę w miarę przytomnie. Obrócił nieco głowę i jego wzrok padł na unoszącą się w powietrzu elfkę. Jego twarz wykrzywiła się w potwornym grymasie.
- Lavena - wywarczał głucho i mroczno.
- Ja już wszystko naprawiłam, wszystko naprawiłam! - pisnęła elfka spanikowanym głosem, oddalając się od Severusa. - Naprawdę! Zobacz! Masz już z powrotem swoje szaty!
- Lavena - powtórzył groźnie Severus, powoli się podnosząc.
- Stój! Nie ruszaj się! - krzyknęła histerycznie elfka, wyciągając przed siebie obie ręce. Koniuszki jej palców zaczęły żarzyć się złotym światłem. - Powiedziałam, nie zbliżaj się!
Eilidh oparła się o głazy tworzące ścianę i westchnęła głęboko.
- Khem, khem - chrząknęła głośno i wyraźnie.
Nastąpił kompletny brak reakcji.
Na policzki Severusa wstąpiły tymczasem delikatne rumieńce, a jad wyzierający z jego oczu wytruł wszystkie znajdujące się w pobliżu pająki. Natomiast światło bijące z dłoni Laveny zaczęło się powiększać.
- Czy moglibyśmy wreszcie ruszyć? - spytała Gryfonka głośno i dobitnie.
Dalej nic. Snape powoli zbliżał się do Laveny, poruszając się jak polujący na zwierzynę tygrys.
Nerwy dziewczyny, głośno jęcząc z bólu, skręciły się na kształt sprężynek i zwykle opanowaną i spokojną Eilidh Edanę Muire McRay szlag jasny trafił. Groźnie wymachując rękami wyminęła Snape'a, podeszła do Laveny, złapała ją na zielononiebieski kołnierzyk sukieneczki i potrząsnęła elficzką, nie zważając na rosnący wokół złoty blask.
- Dosyć! - Po czym odwróciła się w stronę Severusa i gniewnym tonem powiedziała: - Panie profesorze, ja chcę wrócić do domu! Chodźmy dalej - dodała prosząco.
Mistrz Eliksirów znieruchomiał w pół kroku i łypnął na dziewczynę nieco przytomniej patrzącym czarnym okiem. Zacisnął usta w wąską kreseczkę i zmarszczył lekko czoło. Po czym odwrócił się na pięcie, powiewając szatą, aż zafurkotało.
- Chodźmy - powiedział, nie oglądając się za siebie. On też tęsknił już za swoją pracownią (chociaż przerażała go myśl, w jakim stanie ów pracownia obecnie się znajdowała). Pomaszerował szparkim krokiem naprzód, wyobrażając sobie, że zamyka Lavenę w małej Żelaznej Dziewicy.
Tymczasem elfka wisiała nieruchomo w powietrzu, lekko machając skrzydełkami, a złoty blask, który ją otaczał, powoli bladł. Zmarszczyła jedną brew i przypatrywała się Mistrzowi Eliksirów oraz podążającej za nim Eilidh. Po chwili parsknęła.
Gryfonka odwróciła się i pomachała elficzce, uśmiechając się i mrużąc szelmowsko oko. Lavena odmachała. I znikła.

_____
* Fragment piosenki "The Battle Of Evermore" zespołu Led Zeppelin.

****&****

- Panie profesorze, ja już nie mogę - wyjęczała Eilidh żałośnie.
Severus wywarczał coś w odpowiedzi, jednak bardziej przypominało to gardłowe pomrukiwanie wściekłego człowieka z epoki kamienia łupanego niż odpowiedź doskonale wyedukowanego mężczyzny z cywilizowanych czasów.
Tym razem Snape i jego uczennica mieli szczęście. Częściowo. Korytarz, co prawda, cały czas prowadził prosto, jednak był bardzo niski i już od dłuższej chwili nasi Poszukiwacze Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli musieli posuwać się naprzód na czworakach.*
- Co pan profesor powiedział? Nie zrozumiałam - stęknęła Gryfonka, zatrzymując się na chwilę i masując sobie kolano.
- Powiedziałem - mruknął nieco wyraźniej Severus - żebyś przestała marudzić.
Eilidh podejrzewała, że Snape powiedział coś jeszcze, jednak wolała nie wiedzieć, co.
- Wydaje mi się, że korytarz zaczyna robić się wyższy - dodał Mistrz Eliksirów.
Istotnie, pułap był nieco wyżej położony niż przedtem i jego poziom cały czas się podnosił. Wkrótce Severus i Eilidh mogli się wyprostować i kontynuować wędrówkę w wygodniej pozycji pionowej.
Nagle mężczyzna zatrzymał się.
- Co się stało? - spytała Gryfonka. - Znowu jacyś wojownicy?
- Nie - odparł Snape, myśląc intensywnie. - To tylko światło... Ale nie jestem pewien tego "tylko" - dodał i ruszył pewnym krokiem naprzód - to nie było w jego zwyczaju, żeby czaić się jak jakiś wystraszony chomik. Eilidh podreptała za nim.
- Wie pan, panie profesorze - rudowłosa Szkotka miała już dość ciszy urozmaiconej jedynie odgłosami kroków, więc postanowiła zacząć rozmowę - to miejsce przypomina mi Newgrange w Irlandii. Te ornamenty na skałach... Sądzi pan, że możemy być w Irlandii? To tak blisko Hogwartu...
Severus nie odpowiedział. Nigdy nie był w Newgrange. Gdy wszyscy piątoklasiści wybierali się tam na wycieczkę, on musiał leżeć w sali szpitalnej i kurować się po kolejnej "psocie" Huncwotów. Jedynym pocieszeniem dla biednego, młodego Snape'a było to, że James i spółka również nie wzięli udziału w wycieczce, gdyż musieli zasuwać u Filcha.
Eilidh postanowiła nie kontynuować rozmowy, a raczej swojego własnego monologu. Tymczasem robiło się coraz jaśniej. Dziewczyna wyjrzała zza ramienia profesora i westchnęła głośno.
Przed nimi znajdowała się niewielka sala, oświetlona łagodnym blaskiem pochodni. Strop był w tym miejscu niesamowicie wysoki. Przez specjalnie wydrążone w nim szczeliny wpływało zimne, orzeźwiające powietrze.
Gdy nasi Poszukiwacze Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli podeszli bliżej, zobaczyli, że są tam trzy - a nie jedna - komory, tworzące jakby trzy krótsze ramiona krzyża. W każdej znajdowało się źródełko, z którego wypływała woda, tworząc w rozpadlinie skalnej mały basen. W pomieszczeniu, które było środkowym krótszym ramieniem tego niby-krzyża korytarzy, na wystającej ze ściany półce skalnej stał kielich.
- Pięknie - westchnęła Eilidh, rozglądając się.
Podeszła do środkowego źródełka i wyciągnęła w jego stronę rękę. Odskoczyła jednak prawie natychmiast, gdyż woda zajaśniała nagle białym światłem.
- Czy na pewno wiesz, co stanie się, gdy dotkniesz tej wody? - rozległ się spokojny, melodyjny głos.
Gryfonka gwałtownie cofnęła się o parę kroków i podniosła głowę.
Przed nią stała kobieta ubrana w długą, powłóczystą suknię z materiału, który co chwilę zmieniał barwę. Ciemnobrązowe, lśniące włosy łagodnymi falami spadały na plecy.
Eilidh poczuła się nieco dziwnie. Od kobiety emanowała siła, tak wyraźna, że wszystko wokół niemal falowało. Wiedziała, że stoi przed nią ktoś godzien największego szacunku.
- Nie bój się, córko.
Ten głos, ciepły, łagodny, dodający odwagi. Eilidh zebrała się w sobie i spojrzała kobiecie w oczy.
Były piękne. Mądre mądrością odwiecznych skał i pradawnych lasów. Łagodne jak niebo w letni dzień. Nieposkromione jak wiosenna burza, która zmywa śnieg, aby wszystko mogło się odrodzić.
Eilidh spuściła głowę i uklękła na jedno kolano.
- Wstań, córko. Nie bój się na mnie patrzeć.
Wstała, jak zahipnotyzowana wpatrując się w kobietę.
- Co tu się, do diabła, dzieje? Kim ty jesteś?
Podniosły nastrój przerwała uwaga wypowiedziana kwaśnym jak agrest w maju tonem zniecierpliwionego Mistrza Eliksirów.
Bogini spojrzała na Severusa, a oczy jej zapłonęły.
- Jam jest Artemidą, Astarte, Dianą, Meluzyną, Cerridwen, Daną, Arianrhod, Izydą, Bride, jam jest ta, która nazywana jest milionami imion. Ja jestem Pięknem Zielonej Ziemi, Białym Księżycem pośród Gwiazd, Sekretem Wód i ludzkim Pożądaniem. Jam jest ta, która oddzieliła Wody od Niebios i tańczyła na nich, a z tańca zrodził się wiatr. Ja jestem Duszą Natury, która daje życie, ze mnie wszystkie rzeczy pochodzą i do mnie muszą wrócić. Gdyż oto ja byłam z wami od początku i będę z wami u kresu.**
Severus popatrzył na Boginię spokojnie i wyczekująco.
- I...?
- Profesorze Snape! - krzyknęła Eilidh, podbiegając do nauczyciela. - Proszę nie zadawać głupich pytań, nie denerwować, tylko się pokłonić! - dodała szeptem.
- Niby z jakiej racji? - zmarszczył brwi Severus.
Gryfonka wydała z siebie sfrustrowany okrzyk i pacnęła się ręką w czoło.
- To Bogini! Jej należy się szacunek! Pan tego nie czuje?! A poza tym, może zrobić z nami jeszcze gorsze rzeczy niż Lavena - dodała konspiracyjnym szeptem.
- Zostaw, córko - Bogini uśmiechnęła się tajemniczo i wyrozumiale. - On nie wie. Ale nic się nie stało.
Eilidh odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że Matka nie zrobi nic swoim córkom, ale bała się o profesora.
- Zostańcie - rzekła Bogini. - Napijcie się wody ze Źródła...
- Tak się składa, że bardzo nam się spieszy - wtrącił kwaśno Severus.
- ...Napijcie się wody ze Źródła, a wszystkie wasze problemy będą rozwiązane - powiedziała Bogini, a w jej oczach było Zrozumienie i wszelka Wiedza. Sięgnęła po kielich stojący na skalnej półce, zaczerpnęła wody i podała Eilidh. - Pij, córko.
Dziewczyna pociągnęła łyk. Wszystko nagle przestało ją boleć, i plecy, i kolana... I nabrała pewności, że za sprawą Bogini powrócą do Hogwartu.
Podała kielich Przedwiecznej, która wręczyła go Severusowi.
- Pij, synu Rogatego Boga, i popatrz w Źródło.
Snape niechętnie zbliżył wargi do brzegu pucharu. Ostrożnie przechylił kielich.
- Śmiało.
Już!
- A teraz spojrzyj w Źródło.
Severus spojrzał, machinalnie wypijając kolejny łyk. I zakrztusił się.
- Lavena - wycharczał, gdy wreszcie mógł mówić.
W tafli wody zobaczył Lavenę ferch Whiltiernę, siedzącą z opuszczoną głową na pomalowanej na seledynowo ławce i wymachującą smętnie nogami.
- Patrz, synu Rogatego Boga - powiedziała Bogini, a Mistrz Eliksirów pociągnął kolejny łyk.
Powierzchnia wody zafalowała gwałtownie.
Tym razem, zamiast krztuszenia się, Severus wybrał opcję długodystansowego plucia na odległość.
- Moja... pracownia... - wykrztusił.
Eilidh zaglądnęła nauczycielowi przez ramię, poczym wytrzeszczyła oczy.
Ponury dotąd loch przedstawiał się... inaczej niż zwykle. Zimne, ponure, ściany zostały przyozdobione rażąco różową tapetą w żółciutkie kwiatki, a każdy kwiatek miał wielkość, mniej więcej, młyńskiego koła.*** Ławki i krzesełka były seledynowe, a szafki i regały błękitne. Malutkie okienka zostały przystrojone w jasnoniebieskie firanki w różowe paseczki. Natomiast naprawdę imponująco przedstawiało się biurko samego Snape'a. Było... kolorowe. Bardzo kolorowe. Na dodatek Lavena musiała użyć jakichś specjalnych farb, gdyż błyszczało się jak łysemu czoło.
Eilidh spojrzała z lękiem na swojego nauczyciela. Skóra na jego twarzy była bardziej żółta niż zwykle. I powoli zaczynała nabierać zielonej barwy.
- P... panie profesorze! - krzyknęła Gryfonka. - P... profesorze... Matko! - zwróciła się w stronę Bogini. - Pomóż nam! Sprowadź nas z powrotem do Hogwartu, proszę!
- Dobrze, córko.
Woda w Źródle zafalowała i rozbłysła białym światłem. Wszystko wokół zawirowało.

Albowiem my jesteśmy Dziewicami, Matkami, Starymi - wszystkimi.
Dajemy naszą wznieconą energię:
Duchowi Kobiet Przeszłości,
Duchowi Kobiet, które Nadejdą,
Kobiecemu duchowi Obecnemu i Wzrastającemu.
Oto ruszamy razem naprzód.****

______
* Nie wiem, jak dokładnie opisać wygląd korytarza, tutaj jest obrazek z książki „Tajemnice miejsc niezwykłych” Jennifer Westwood, przedstawiający plan Newgrange w Irlandii.
** Nieco zmieniona wersja „Pouczenia Bogini” autorstwa Doreen Valiente w przekładzie Enenny. „Pouczenie Bogini” znajduje się na stronie www.wicca..pl
*** Ktoś chce zobaczyć tę tapetę? :)
**** Fragment „Dianicznego mitu o stworzeniu” ze strony www.wicca.pl w tłumaczeniu Enenny.
I jeszcze coś - dlaczego Sev nie poznał Bogini? Bo chociaż jest synem Rogatego Boga, kochanka Matki, to kochany Mistrz jest umysłem ścisłym, nie poświęcającym wielu myśli religii. Jakiejkolwiek. A my, kobiety, jesteśmy Córkami, które Bogini stworzyła na swoje podobieństwo i rozpoznajemy ją intuicyjnie. Ot, co! :)
A dlaczego tak patetycznie? Bo nie osiągnęłam jeszcze takiej wprawy jak Andrzej Sapkowski, który potrafi sprawić, by było patetycznie, pięknie i prosto zarazem (patrz -> "Narrenturm", scena sabatu czarownic na Grochowej Górze niedaleko Frankensteinu).



****&****



IV. The End of the Elvenpath

Look into my eyes and see the wanderer
See the mirrors of a wolf behold the pathfinder.*

Dwoje Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli w czasie lotu poprzez Czas i Przestrzeń rozdzieliło się. Każde wylądowało w innym miejscu. Może to i dobrze...?

Eilidh klapnęła na przeraźliwie zimne schody. Rozejrzała się zdezorientowana. Schody prowadzące do dormitorium Gryfonek!
Hermiona, Parvati i Lavender podniosły głowy i spojrzały po sobie, słysząc dziki, radosny wrzask dochodzący z korytarza.
Po chwili do dormitorium wpadła zdyszana Eilidh, z rozwianym włosem i szerokim uśmiechem na twarzy. Rzuciła się na oniemiałe dziewczyny, śmiejąc się i ściskając je na przemian. Narobiła przy tym takiego hałasu, że kocur szóstoklasistki Roweny O'Brian, noszący wdzięczne imię Galahad, stary melancholik i niedoszły samobójca, zerwał się z poduszki i zjeżył futerko.
Hermiona, uwolniwszy się wpierw z ośmiorniczego uścisku Eilidh, spojrzała na rudowłosą i zapytała:
- Było aż tak źle?


Severus Snape z impetem grzmotnął o posadzkę swojej pracowni eliksirów. Ostatnią jego trzeźwą myślą było to, że ma już dosyć tego ciągłego spadania i że w tej wodzie ze źródła musiało chyba coś być, bo kręciło mu się w głowie.
Siedząca na seledynowej ławce Lavena zerwała się i podfrunęła na Mistrza Eliksirów, chcąc go serdecznie przywitać i za wszystko przeprosić. Zobaczyła jednak jego błędny wzrok i zmieniła zdanie.
- Aż takich wyrzutów sumienia to nie mam - mruknęła i zniknęła (jak zwykle).
Tymczasem Severus, z dzikim, szaleńczym błyskiem w czarnych oczach, postanowił oznajmić wszem i wobec, że wrócił, więc starał się wejść do szafy, nie mogąc znaleźć drzwi wejściowych. Po kilkunastu próbach stwierdził, że nie uda mu się tego zrobić, ponieważ coś mu w tym przeszkadzało (półki i pudła z fiolkami, rzecz jasna). Obrócił się więc na pięcie i skierował w stronę prawdziwych drzwi, które po krótkim zastanowieniu wreszcie zlokalizował. Z ręką na klamce obejrzał się jeszcze, a jako że nikogo nie było w pobliżu, zakrzyknął donośnym głosem: "Ja jeszcze tu wrócę!!" i dramatycznym ruchem ręki pożegnał się z ławkami, szafami i multikolorowym biurkiem. Po czym uroczyście otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
I padł.

***&***

Następnego dnia zdarzyło się parę dziwnych i nieprzewidzianych rzeczy.
Po pierwsze - na okres tygodnia odwołane zostały lekcje Eliksirów we wszystkich klasach. Ba! - obowiązywał nawet zakaz wstępu do pracowni. Nie pomogły różne magiczne przyrządy zakupione w sklepie braci W&W. Sprawa wypadku Severusa Snape'a i zamknięcia pracowni eliksirów miała pozostać tajemnicą. Ale większość uczniów się cieszyła - tydzień bez sarkastycznych uwag Snape'a!
Następna niespodzianka zdarzyła się na korytarzu przed lekcją Transmutacji, którą Gryfoni mieli ze Ślizgonami.
Złośliwie chichocząc, Malfoy podszedł do Eilidh, która stała pod ścianą z nosem wsadzonym w podręcznik.
- Jak było na szlabanie, McRay? A może ty wiesz, co się wczoraj stało? Ej, mówię do ciebie!
- Odczep się, Malfoy. Daj mi spokój, dobra? - powiedziała zniechęconym tonem Gryfonka.
- Bo co mi zrobisz, ruda okularnico?
Eilidh poderwała głowę. W jej ręku błyskawicznie pojawiła się różdżka, którą wymierzyła w młodego Malfoya.
- Petrificius totalus! - krzyknęła dziewczyna. - Mobilicorpus! - dodała, wcelowując różdżką w ozdobny żyrandol.
Obezwładniony Draco uniósł się w górę. Eilidh, w skupieniu marszcząc brwi, zaczepiła jego szatę o jakiś ozdobny zawijas.
- Nigdy, ale to NIGDY nie przyczepiaj się do moich włosów, Malfoy! - syknęła. - Quidquid agis, prudenter agas et respice finem.**
Wszyscy Gryfoni i Ślizgoni zdumieni patrzyli się na cichą i łagodną dotąd Eilidh McRay.
- Miałam wczoraj ciężki dzień - wyjaśniła ogólnikowo i powróciła do lektury.
Niestety, dziedzic fortuny rodu Malfyów długo sobie nie powisiał. Został zdjęty z żyrandola przez samą McGonagall, która niebawem nadeszła.
- Panno McRay, nie spodziewałam się czegoś takiego po tobie - powiedziała z lekkim wyrzutem. - Gryffindor traci dziesięć punktów.
Eilidh uśmiechnęła się przepraszająco, po czym odwróciła się w stronę Dracona.
- Spróbuj jeszcze raz mnie zaczepić, Malfoy - powiedziała, a oczy jej błysnęły. - Spróbuj tylko.
Nieco jeszcze zdezorientowany Draco popatrzył na Gryfonkę niepewnie. W sumie może dać jej spokój. Powiedzmy... na tydzień? Kto by się tam przejmował groźbami takiej niepozornej dziewczyny, no kto?***

______
* Fragment piosenki "Wanderlust" zespołu Nightwish.
** "Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz na koniec (pomyśl o konsekwencjach)"
*** Lavena była całkiem, ale to całkiem niepozorna z wyglądu, nieprawdaż? Kto by się kimś takim przejmował... ;))

KONIEC, DEFINITYWNY I NIEODWOŁALNY



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Indiana Snape
śpiewanki, Konspekty zbiórek harcerskich, Zajęcia z obozu indiańskiego dla drużyny
Indianie Hopi
Corn Alphabet Indian Corn
INDIANIN 1, METODYKA, ZABAWY TEMATYCZNE
Indiana Jones i Tajemnica Dinozaura
cykl Indianin 4, ZHP - przydatne dokumenty, Cykle
w krainie indian U5V4DM2UTMGV5XOA3LAM2GD2JUVRFCWIYLIJB4I
Indianie Ameryki id 212725 Nieznany
Indianki w Armii USA
Test gastro - indianistyka, testy - gastroenterologia
Indiański horoskop dla twojego dziecka
Expecto Patronum, Trick or treat, czyli Halloween Severusa Snape'a
60 Konwencja Kongresu Indian amerykańskich
INDIANIE TAINO
Plemiona Indian Ameryki Południowej(1)
Indianie Anasazi
Bostwa Indian Ameryki Polnocnej

więcej podobnych podstron