Sanders Glenda Cukiereczek


GLENDA SANDERS

CUKIERECZEK

ROZDZIAŁ

1

- Spóźniłaś się.

Brigitte Dumont zmarszczyła brwi. Popatrzyła groźnie na brata, siadając naprzeciw niego z talerzem sałatki, która stanowiła jej lunch. Jadalnia była prawie pusta. Przy ro­dzinnym stole pozostał jedynie Stephen Dumont.

- Dobrze, że w ogóle udało mi się wyrwać - mruknęła.

- Właśnie wychodziłam, kiedy zadzwoniła Donna Prescott z „Contemporary Canada". Chcą zamieścić w najbliższym wydaniu wzmiankę o naszym weekendzie z zagadką.

- „Contemporary Canada"? - ucieszył się Stephen.

- Ależ to świetna reklama!

- Mam nadzieję. Sam wiesz, jak bardzo BARF potrze­buje tych pieniędzy.

BARF, czyli Okręgowe Towarzystwo Ochrony Środo­wiska, planowało budowę nowego centrum w Bow Valley. Na ten cel potrzebne jednak były dość znaczne kapitały. Prawie udało im się zdobyć głównego inwestora. Weekend z zagadką, o którym wspomniała Brigitte, miał odbyć się w hotelu Dumontów za dwa tygodnie. Chodziło o zebranie funduszy na kampanię reklamową BARF-u, która powinna uświadomić mieszkańcom Bow Valley konieczność dbania o czystość środowiska.

- Jak tylko rozniesie się po okolicy, że sam C.H.Battle zgodził się poprzeć to przedsięwzięcie, ludzie będą walić drzwiami i oknami - zauważył Stephen.

- Donna już się o niego dopytywała. Wpadnie dziś wie­czorem, aby przeprowadzić z nim krótki wywiad.

- Wcale się jej nie dziwię. Wszyscy chcieliby wiedzieć, jaki jest naprawdę twórca jednego z najpopularniejszych w tym kraju komiksów gazetowych.

Brigitte z niesmakiem pokręciła głową.

- Nie mogę pojąć, czym tu się zachwycać. - Popatrzyła na brata. - Ten cały „Fantasy Fuzz" ma bardzo niski po­ziom. W każdej historyjce występuje jakaś głupawa lalunia z dużym biustem, którą on nazywa Cukiereczkiem. Tak jakby nie było na świecie pięknych i mądrych kobiet.

- I na tym właśnie polega cały dowcip. - Mężczyzna roześmiał się.

- Nie widzę w tym nic zabawnego, ale skoro C.H.Battle zgodził się napisać scenariusz i osobiście odegrać rolę swo­jego detektywa, zasługuje na moją dozgonną wdzięczość.

- Obiło mi się o uszy, że ten Battle jest kawalerem - zauważył Stephen. - Biorąc pod uwagę twoją obecną sytuację, może powinnaś...

- Jaką sytuację? - spytała chłodno Brigitte.

- Byłaś dziś głównym tematem rozmowy podczas lun­chu.

Brigitte westchnęła.

- A cóż takiego zrobiłam tym razem?

- Jennifer z przekonaniem w głosie oświadczyła głoś­no, że już najwyższy czas, by jej cioteczka Brigitte wyszła za mąż.

Brigitte zmarszczyła brwi. Jej siostrzenica, Jennifer, skończyła właśnie dwanaście lat. W tym wieku dziewczęta zaczynają interesować się chłopcami i planować własne i cudze zamążpójścia.

- To stwierdzenie musiało wywołać niezłe zamiesza­nie.

- O tak. Przez parę dobrych chwil panowała zupełna konsternacja. Przekonywałem wszystkich, że pewnie cho­dzi o tego bankiera ze Szwajcarii. Nie powinnaś była po­zwolić mu na tak łatwe zwycięstwo. - Stephen żartobliwie pogroził siostrze palcem.

Brigitte rzuciła mu pełne urazy spojrzenie. Przez całe dwa tygodnie broniła się przed natarczywymi zalotami ob­leśnego Szwajcara ku uciesze całej rodziny Dumontów.

- Ale Jennifer wyjaśniła, że bankier nie ma z tym nic wspólnego - ciągnął Stephen. - Powiedziała, że to dlatego, iż Nicole zażyczyła sobie, by kupić jej koronkowy stani­czek.

- Jej matka musiała się ucieszyć.

- A jakże. Claire głośno skarciła Jennifer, na co wtrąciła się nasza zacna rodzicielka i przypomniała jej, że kiedy Claire sama miała trzynaście lat, nie mówiła o niczym innym, tylko o czarnych jedwabnych majteczkach. Na to odezwał się Claude, napomykając niedyskretnie, że Claire do dziś ma słabość do czarnej bielizny. Claire straciła re­sztki zimnej krwi i zagroziła mu rozwodem, jeśli będzie wywlekał ich osobiste sprawy podczas rodzinnego posiłku.

- No tak! - Brigitte roześmiała się. - Typowy rodzinny lunch u Dumontów. Szkoda, że mnie tam nie było.

- Uhm - przytaknął Stephen. - Nie mogę tylko zrozu­mieć, co ma wspólnego koronkowy staniczek dla Nicole z twoim zamążpójściem. Brigitte westchnęła ciężko.

- Jeszcze i to! Wczoraj znalazłam u siebie pierwszy siwy włos.

- Nie pojmuję, co to ma wspólnego z wyjściem za mąż.

- Żaden mężczyzna tego nie zrozumie. Latka lecą, a ja nie staję się młodsza.

- Tak się składa, że jestem twoim starszym bratem, siostrzyczko, a wcale nie wybieram się jeszcze na tamten świat.

- Owszem, ale twoja żona, zresztą młodsza ode mnie, spodziewa się dziecka, a moja siostrzenica, którą, zdawało­by się, jeszcze nie tak dawno kołysałam do snu, zażyczyła sobie koronkowego staniczka. - Zawahała się przez chwi­lę, po czym dodała z goryczą: - Dziś rano usłyszałam, jak jakiś chłopak wyraził się o mnie „starsza pani".

- Pewnie też zauważył siwy włos na twojej grzywce - zażartował Stephen.

Ale Brigitte wcale nie było do śmiechu.

- Wkrótce skończę dwadzieścia dziewięć lat. Wcale nie jest mi przyjemnie, kiedy patrzę na Janet i mam świado­mość, że jest przecież ode mnie młodsza. Oczywiście, mam nadzieję, że się na mnie nie pogniewasz za to, co powie­działam - dodała pośpiesznie.

- Skądże znowu! - zapewnił siostrę Stephen. - Ale, Brigitte, na litość boską, nikt nie podejmuje tak ważnej decyzji tylko dlatego, że odkrył u siebie pierwsze oznaki siwizny. Przede wszystkim należy znaleźć odpowiedniego kandydata.

- Właśnie - przytaknęła. - Najwyższy czas, żebym za­częła się za kimś takim rozglądać.

- O ile pamiętam, robisz to od czasu, kiedy dostałaś swoją pierwszą buteleczkę perfum. Tata wspomniał o tym przy lunchu.

- A więc moja słabość do perfum była kolejnym tema­tem po bieliźnie Claire.

- Zaraz po groźbach o rozwodzie - przytaknął Stephen. Przez dłuższą chwilę Brigitte jadła w milczeniu.

- Na dobrą sprawę - zamyśliła się - nie sądzę, żebym miała większe trudności ze znalezieniem męża. Mężczyźni uważają, że jestem atrakcyjna.

- Zdaniem twojej siostrzenicy otacza cię tłum przystoj­nych wielbicieli, którzy uważają cię za uosobienie seksu - potwierdził Stephen. - Nicole uważa, że gdyby miała koronkowy staniczek, mogłaby konkurować z tobą.

Brigitte w zamyśleniu pokiwała głową.

- Całkiem możliwe. Już teraz mężczyźni oglądają się za nią. Muszę się pośpieszyć. - Roześmiała się. - Kiedy Nico­le dostanie wreszcie swój wymarzony staniczek, stracę większość wielbicieli.

- A więc, jak znam Claire, masz jeszcze co najmniej dwa lata - pocieszył ją brat.

Brigitte zerknęła na zegarek.

- Niestety, nie mam aż tyle czasu do przybycia naszego honorowego gościa - zauważyła. - Mówił, że będzie około drugiej, ale możliwe, że zjawi się wcześniej.

- Słyszałem, że ten cały, jak mu tam, Battle zbił niezłą fortunkę na swoim komiksie. - Stephen popatrzył na siostrę znacząco. - Może powinnaś się nim zainteresować.

Brigitte z niesmakiem zmarszczyła zgrabny nosek.

- Nie sądzę, abym mogła myśleć poważnie o człowie­ku, który zwraca się do kobiet per Cukiereczku.

- Ale zgodził się wziąć udział w akcji BARF-u - przy­pomniał jej Stephen.

- Owszem. Jestem mu za to głęboko wdzięczna, co

10 ♦ CUKIERECZEK

jednak nie oznacza, że muszę za niego wyjść. Zresztą, jak już będę bardzo niecierpliwa, zawsze mogę złamać nogę, a ty zawieziesz mnie na którąś z tych egzotycznych wysp, gdzie na pewno poznam księcia z bajki. - Brigitte roze­śmiała się.

Stephen przecząco pokręcił głową.

- Nie sądzę, aby ta sama historia powtórzyła się w na­szej rodzinie dwa razy.

Stephen Dumont poznał swą obecną żonę, Janet, na Barbados, gdzie kurował złamaną na nartach nogę.

- Sama musisz zatroszczyć się o jakąś romantyczną przygodę.

- Romantyczna przygoda. - Brigitte zamyśliła się. Za­wsze lubiła towarzystwo mężczyzn, ale ostatnio ta ustawi­czna gra w kotka i myszkę zaczynała ją trochę męczyć. Choć przez hotel Dumont przewijało się w sezonie narciar­skim mnóstwo przystojnych i sympatycznych młodzień­ców, tylko niewielu z nich trafiało do prywatnych aparta­mentów Brigitte Dumont. Romantyczna przygoda, powtó­rzyła w duchu. Może tego mi właśnie potrzeba?

- Pomyślę o tym - oświadczyła na głos, podnosząc się z krzesła. - Teraz muszę już uciekać.

Pospieszyła na górę, żeby odświeżyć się przed przyjaz­dem honorowego gościa. Niezależnie od tego, co myśla­ła o C.H.Battle'u, autor popularnego komiksu był ważną osobistością i należało mu się odpowiednie traktowanie. Brigitte chciała być w jak najlepszej formie, kiedy bę­dzie go witała w progach hotelu Dumont. Podmalowała usta i przyczesała związane w koński ogon długie, ciemne włosy.

- Jak zawsze piękna - szepnęła i uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze.

O tak! C.H. Battle zostanie przyjęty ze wszystkimi ho­norami. Choć jej zdaniem twórca „Fantasy Fuzza" był wstrętnym męskim szowinistą, reszta świata zdawała się być nim oczarowana, a ponieważ wszyscy tak go kochali, nie ulegało wątpliwości, że gotowi będą zapłacić każde pieniądze, by ujrzeć go w akcji. Oto sam wielki Fantasy Fuzz schodzi z kart komiksu i w swojej charakterystycznej skórzanej kurtce przesłuchuje podejrzanych w hotelu Du­mont.

Początkowo nikt z członków BARF-u nawet w naj­śmielszych marzeniach nie przypuszczał, że Battle zgodzi się osobiście odegrać rolę detektywa podczas weekendu z zagadką. Wysłano zaproszenie, ponieważ ktoś przypo­mniał sobie, że Battle był członkiem towarzystwa jeszcze zanim „Fantasy Fuzz" podbił Amerykę. Brigitte dowie­działa się, że nikt nie skojarzył sobie niejakiego Charliego Battle'a figurującego na liście członkowskiej ze słynnym autorem popularnego komiksu, póki Marjorie Ambrose, która zajmowała się konkursem na najlepszy plakat o ochronie środowiska, nie dostrzegła podobieństwa pod­pisu na jednym ze starych plakatów ze znaczkiem, którym sygnował swoje rysunki C.H.Battle. Marjorie i Brigitte po­stanowiły, że plakat ten zostanie wystawiony na aukcji obok słynnej skórzanej kurtki podarowanej przez twórcę „Fantasy Fuzza".

Po drodze do recepcji Brigitte zajrzała do kuchni, gdzie armia kucharzy uwijała się, przygotowując smakołyki na wieczór rodzinny. Poniedziałkowe kolacje w hotelu Du­montów, znane jako wieczory rodzinne, stały się swoistą tradycją i nawet poza sezonem ściągały do hotelu wielu gości. Brigitte zręcznie prześliznęła się do miejsca, gdzie szef kuchni oblewał właśnie lukrem imponujący trzypiętro­wy tort. Mężczyzna zauważył Brigitte. Pomachał jej ręką.

- No i jak? - spytał zadowolony. - Udał mi się tort, co?

Brigitte odwzajemniła uśmiech.

- Prawdziwe arcydzieło.

- Mais oui. Jestem artystą, n'est pas! - zamruczał Gerard.

Brigitte przytaknęła.

- Chciałam tylko sprawdzić, czy nie przesadziłeś i nie wymyśliłeś czegoś zbyt... zbyt ekstrawaganckiego - zażar­towała. - No wiesz, na przykład półnaga dziewczyna wy­skakująca z tortu czy coś w tym stylu.

- Mou Dieu! - Francuz załamał ręce w udanym prze­strachu. - Dlaczego wcześniej nie wpadłem na ten pomysł!

- Ponieważ lubisz swoją pracę i ten hotel.

Gérard uśmiechnął się szeroko. Prawdopodobieństwo utraty przez niego posady w hotelu Dumont było takie samo jak to, że Brigitte zostanie wydziedziczona, i kucharz doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

- To będzie najwspanialszy i najsmaczniejszy tort, jaki udało mi się zrobić - zapewnił swoją pracodawczynię. - Całe Bow Valley nie będzie mówić o niczym innym.

- Miejmy nadzieję - mruknęła Brigitte. - Po to właśnie ta cała gala.

- Brigitte?

- Tak?

- Jak myślisz, czy mogłabyś... czy mogłabyś poprosić pana Battle... - plątał się Gérard - mam tu gdzieś niedziel­ne wydanie, gdyby pan Battle był tak uprzejmy...

- Zostaw gazetę w recepcji. Zobaczę, co da się zrobić.

- Och, merci!

- Naprawdę podoba ci się ten komiks?

- O, oui. Pan Battle jest bardzo przebiegły. Nigdy nie potrafię odgadnąć, kto jest mordercą, ale tym razem... tym razem jestem prawie pewny, że to ta kobieta, szwagierka ofiary. No wiesz, ta, którą Fantasy Fuzz nazywa...

- Cukiereczkiem - dokończyła Brigitte.

- Oui, Cukiereczek. Mam zamiar skorzystać z tego po­mysłu i umieścić na szczycie tortu małe lukrowe Cukiere­czki.

- Dobry pomysł - pochwaliła Brigitte.

- Maleńkie lukrowe kobietki - zapalił się Gérard.

- Blondynki, brunetki i rude.

Brigitte westchnęła ciężko. Pokiwała głową. Lukrowe Cukiereczki na torcie! Cały świat wydawał się wariować na punkcie „Fantasy Fuzza".

Charlie Battle ciągle jeszcze czuł się trochę nieswojo w takich miejscach jak hotel Dumont. Sława i fortuna spadły na niego nie tak dawno i nie zdążył przyzwyczaić się do wystawnego życia, jakie wiedli bogaci.

Miejsce to nie było mu tak zupełnie obce. Każdy z mie­szkańców Bow Valley znał tę bajkową budowlę, która wy­glądała niczym przeniesiona z ośnieżonych szczytów szwajcarskich Alp. Po raz pierwszy jednak znalazł się w środku. Zaskoczyła go miła, prawie domowa atmosfera przytulnie urządzonego holu. Centralne miejsce zajmował olbrzymi kominek, przy którym zziębnięci narciarze mogli ogrzać się po powrocie z gór. Ze zdziwieniem odkrył, że wcale nie żałuje, iż zgodził się wziąć udział w imprezie organizowanej przez BARF.

Początkowo miał zamiar wykręcić się, ale nieopatrznie wspomniał o zaproszeniu swemu agentowi prasowemu, Joe'emu Blanningowi. Joe uznał, że nadarza się sposob­ność pozyskania nowych sympatyków.

- Sam wiesz, że nie wszyscy lubią ,fantasy Fuzza"

- przekonywał Charliego. - Jeżeli poprzesz ochronę środo­wiska, zyskasz na popularności.

I tak Charlie zgodził się napisać kolejną opowieść i oso­biście odegrać rolę popularnego detektywa. Tego wieczoru będzie mógł poznać Dumontów, właścicieli hotelu, w któ­rym miała odbyć się przygotowana przez BARF impre­za. Dumontowie byli popularni nie tylko w Bow Valley. Jean-Pierre Dumont, wielokrotny złoty medalista igrzysk zimowych, był znany z miłosnych podbojów. Gdy przekro­czył czterdziestkę, zakochał się i poślubił młodziutką Mar-guerite. Stał się wzorowym mężem i ojcem rodziny. To właśnie dzięki jego staraniom zwykła, górska miejscowość wypoczynkowa przeobraziła się w kurort znany i popular­ny wśród amatorów zimowego szaleństwa.

- Czym mogę panu służyć? - Recepcjonista uśmiech­nął się na widok wchodzącego gościa.

- Mam tu zarezerwowany pokój. Na nazwisko Battle. C.H.Battle.

- A tak. - Recepcjonista podsunął Charliemu księgę gości. - Proszę się wpisać. Zaraz zawołam pannę Dumont. Zaprowadzi pana na górę.

- Dziękuję, ale myślę, że poradzę sobie sam. Proszę tylko wskazać mi, które to piętro.

Mężczyzna za biurkiem wyglądał na zmieszanego.

- Ale...

- Mam tylko jedną torbę i mogę ponieść ją sam - po­wiedział Charlie.

- Nigdy nie spieramy się z naszymi gośćmi. - Za jego plecami odezwał się melodyjny głos.

Charlie odwrócił się. Właścicielka głosu miała duże błę­kitne oczy i uwodzicielski uśmiech.

- Jestem Brigitte Dumont - przedstawiła się, wyciąga­jąc dłoń. - Witamy w hotelu Dumont, panie Battle.

Poczuł zapach jej perfum. Zwykle damskie perfumy drażniły go i zaczynał kichać, ale te były inne. Świeży, ostry zapach przywodzący na myśl szum drzew i szmer górskiego strumyka, a jednocześnie tak bardzo kobiecy. Z trudem wymamrotał uprzejme: miło mi panią poznać. Jego uwagę zaprzątały kuszące, czerwone usta. Ciekawe, czy były takie z natury, czy też pomadka dodała im powa­bu.

Brigitte uwolniła dłoń z uścisku mężczyzny, wzięła od recepcjonisty klucz i uśmiechnęła się.

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby poniósł pan swój bagaż sam, ale ponieważ jest pan naszym honorowym go­ściem, chciałabym panu towarzyszyć.

Honorowy gość! O mało nie zaprotestował. Ciągle jesz­cze nie potrafił przyzwyczaić się do roli znanej i popularnej osobistości. Dobrze pamiętał długie, nocne godziny spę­dzone nad szkicownikiem, kiedy to, niepewny przyszłości, wymyślał coraz to nowe historyjki w nadziei, że może któraś spodoba się wydawcy.

- Proszę za mną - powiedziała Brigitte. - Obiecuję, że to nie będzie bolało.

Charlie posłusznie sięgnął po torbę.

- A więc prowadź, Cukiereczku.

Brigitte groźnie zmarszczyła brwi. Cukiereczku! Co on sobie właściwie wyobraża, ten cały Battle?! Że kim jest? Fantasy Fuzzem?!

- Jak minęła podróż? - spytała, siląc się na uprzejmy ton. Czekali na windę.

- Dobrze. - Trudno było nazwać interesującym przeży­ciem godzinną jazdę trasą, którą przemierzył setki razy.

Krótko i treściwie, pomyślała Brigitte. C.H.Battle nie jest zbyt rozmowny. Uważnym spojrzeniem obrzuciła bar­czystą sylwetkę gościa. Czy to możliwe, aby tak wyglądał autor komiksów? Spojrzenia kobiety i mężczyzny zetknęły się i nagle winda stała się za mała dla nich dwojga. Kiedy otworzyły się drzwi, Brigitte odetchnęła z ulgą. Szybkim krokiem ruszyła w stronę apartamentu, który zarezerwowa­no dla C.H. Battle'a. Na plecach czuła uważny wzrok mężczyzny.

Szerokie okna salonu wychodziły wprost na ośnieżone szczyty gór. Brigitte otworzyła przeznaczoną na bagaż pół­kę w ścianie i uśmiechnęła się do Charliego.

- Oto pański klucz - powiedziała, wyciągając dłoń w jego stronę. - Mam nadzieję, że spodoba się panu u nas, panie Battle. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę wykręcić zero i poprosić kogoś z Dumontów.

Z największą przyjemnością, odpowiedział w duchu Charlie, nie odrywając zafascynowanego wzroku od ust kobiety. Sięgnął po klucz, ale zamiast wyjąć go, zacisnął palce na drobnej dłoni Brigitte.

- Czy mogę pytać o konkretną osobę? - spytał cicho. Brigitte powoli uwolniła rękę z uścisku i śmiało popa­trzyła w ciemne oczy mężczyzny.

- My, Dumontowie, jednakowo poważnie traktujemy obowiązki gospodarza.

Mężczyzna nie spuścił wzroku.

- Czyżby?

Brigitte lekko uniosła brwi.

- W takim razie, proszę wybierać.

- Nie omieszkam - zapewnił ją.

Ktoś zastukał do drzwi i Brigitte skinęła głową Cha-rliemu, by otworzył. Na progu stał boy hotelowy w służbo­wym uniformie. W wyciągniętych przed siebie rękach trzy­mał ogromny, obwiązany kolorową wstążką wiklinowy kosz.

- Pan C.H.Battle? - spytał grzecznie.

- We własnej osobie - potwierdził Charlie. Chłopak wszedł do środka i ustawił kosz na stoliku.

- Z pozdrowieniami od hotelu Dumont.

CUKIERECZEK 17

Charlie popatrzył na Brigitte.

- Doprawdy, to niepotrzebne - powiedział i sięgnął po portfel.

- Och, nie, proszę pana - uprzedził go boy. - To od firmy.

- Mimo wszystko - upierał się Charlie. - A poza tym, słyszałem, że w hotelu Dumont nikt nie spiera się z gośćmi.

Zerknął na Brigitte, wciskając chłopakowi zwinięty banknot.

- Dziękuję panu - skłonił się grzecznie boy. Zawahał się przez chwilę, po czym dodał pośpiesznie: - "Fantasy Fuzz" to mój ulubiony komiks, panie Battle. To niesamo­wite, jak ten detektyw rozwiązuje wszystkie zagadki. Poli­cja powinna mieć kogoś takiego jak Fuzz.

- Szkoda, że to tylko postać z komiksów - zauważyła Brigitte. - Może nie byłoby tylu przestępstw, gdyby Fanta­sy Fuzz istniał naprawdę.

Boy wyjął z kieszeni złożoną gazetę.

- Wyciąłem to z dzisiejszego wydania - zaczął niepew­nie. - Gdyby był pan tak dobry i...

- Nie ma sprawy - uśmiechnął się Charlie. Położył ga­zetę na stoliku i złożył na niej swój podpis. Boy podzięko­wał mu gorąco i wyszedł, ściskając gazetę niczym najwię­kszy skarb.

Charlie zajrzał do owiniętego celofanem kosza.

- Co my tu mamy?

- Ot, po prostu parę drobiazgów, by uprzyjemnić panu pobyt u nas - uśmiechnęła się Brigitte.

- Owoce, sery, a nawet wino. No, no, no. - Mężczyzna z niedowierzaniem pokręcił głową, sięgając po butelkę. Uważnie studiował nalepkę. - A szampan? Myślałem, że to będzie szampan. Czuję się zawiedziony.

Brigitte obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

- Jest pan pierwszym mężczyzną, który przyznał się, że lubi szampana. Zwykle nasi panowie wolą wytrawne Mo-selle. Oczywiście, zaraz to naprawimy. Zadzwonię do rece­pcji, by przyniesiono szampana.

- Ależ nie! Ja tylko żartowałem - zaprotestował Char-lie.

- Ja też - roześmiała się Brigitte. - Zresztą, nie mamy teraz szampana. Zamawiamy go tylko raz do roku, w syl­westra.

Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony.

- To znowu blef?

- Aha. Dał się pan nabrać! - W jasnych oczach kobiety błysnęły wesołe iskierki.

Charlie poczuł, jak oblewa go fala gorąca, ale szybko wytłumaczył sobie, że piękna panna Dumont gości prze­cież słynnego autora komiksów, a nie Charliego Battle'a. Dlaczego jednak nie miał cieszyć się, że jest tu z nim, taka śliczna, uśmiechnięta i pachnąca? Nagle zapragnął poznać ją bliżej, dowiedzieć się o niej wszystkiego.

- Wieczór rodzinny zaczyna się o siódmej, ale jest pan zaproszony na szóstą do apartamentu rodziców - poinfor­mowała go Brigitte. - Chcemy, by poznał pan wszystkich Dumontów. Będzie też moja przyjaciółka, reporterka z „Contemporary Canada".

Charlie potakująco kiwnął głową na znak, że jej słucha, ale był nieobecny duchem. Rozmyślał o stojącej przed nim kobiecie, o jej oczach, włosach, ustach. Była tak blisko! Dosłownie na wyciągnięcie ręki! Niestety, zbierała się do wyjścia. Zaproszenie do apartamentu rodziców było grze­czną formą pożegnania.

Charlie doskonale zdawał sobie sprawę, że uprzej­mość Brigitte wynikała z faktu, iż był honorowym gościem hotelu Dumont, ona zaś córką właściciela. Zazdrościł jej swobody, obycia.

- Pewnie chce pan teraz odpocząć po podróży. Proszę pamiętać, jeśli będzie pan czegoś potrzebował, wystarczy tylko zadzwonić.

Przekręciła gałkę i otworzyła drzwi. Za chwilę wyjdzie. Charlie wiedział, że nie może do tego dopuścić, ale nie przychodził mu do głowy żaden pomysł. Większą część swego dorosłego życia Charlie Battle spędził w samotno­ści. Kobiety onieśmielały go, niweczyły pewność siebie i zdolność logicznego myślenia. Zawsze zazdrościł męż­czyznom, którzy umieli postępować z kobietami. I oto te­raz, on, C.H.Battle, sławny autor komiksów, jest sam na sam z piękną kobietą i tak po prostu pozwala jej odejść. Nie! Tak nie może się stać! Ale co robić?! Fuzz nie pozwo­liłby jej zniknąć. Wymyśl coś, Battle!

- Hej, Cukiereczku!

Brigitte zatrzymała się w progu. Odwróciła się i zasko­czona popatrzyła na mężczyznę.

- Pan coś mówił?

Charlie schwycił stojącą na stoliku butelkę i pomachał nią w powietrzu.

- Czy w zakres gościnności Dumontów wchodzi też dotrzymanie towarzystwa samotnemu człowiekowi przy szklaneczce wina?

Brigitte zmarszczyła brwi.

- Nie lubię popijać w samotności - powiedział cicho Charlie.

Brigitte wahała się przez chwilę. Następnie skinęła głową.

- No cóż - zaczęła wolno - nie możemy pozwolić, by nasz honorowy gość upijał się samotnie w środku dnia.

Podeszła do baru i wyjęła z szafki plastikowe wiaderko na lód.

- Pójdę po lód. Maszyna jest na końcu korytarza.

Charlie w milczeniu odprowadził ją wzrokiem. Był nie­spokojny, a jednocześnie radośnie podniecony. Znał to uczucie. Pojawiało się wtedy, gdy czekało go coś nowego, nieznanego. Tym razem była to śliczna panna Dumont.

ROZDZIAŁ

2

Brigitte wychodząc pozostawiła uchylone drzwi, toteż wracając wśliznęła się do środka prawie bezszelestnie. CH.Battle stał przy oknie, odwrócony plecami, zapatrzony w ośnieżone szczyty gór. Brigitte wykorzystała ten mo­ment, by przyjrzeć się mu uważnie. Mężczyzna w wytar­tych dżinsach w niczym nie przypominał człowieka, który zdobył sławę i popularność.

Już miała potrząsnąć kubełkiem, by w ten sposób za­sygnalizować swoją obecność, kiedy mężczyzna odwró­cił się.

- Piękny widok - zauważył, wyjmując ręce z kieszeni.

- Najładniejszy w całym hotelu - potwierdziła Brigitte, stawiając kubełek z lodem na stole.

Ale nie tak śliczny, jak ty, pomyślał Charlie, chłonąc wzrokiem każdy szczegół twarzy i sylwetki.

- Od dawna tu mieszkasz?

- Uhm. - Brigitte potakująco kiwnęła głową.

- Zazdroszczę ci. To musi być cudownie, patrzeć co dzień na te góry. Czy to dlatego zawsze jesteś taka pogodna i uśmiechnięta?

Brigitte wstawiła wino do kubełka z lodem.

- Kiedy byłam mała, myślałam, że z każdego okna wi­dać góry.

- A ja zobaczyłem je pierwszy raz dopiero, gdy miałem czternaście lat - wyznał Charlie.

- Myślałam, że urodziłeś się w Bow Valley.

- Moja mama stąd pochodzi. Przyjechaliśmy tu z Chi­cago, po śmierci ojca.

- Miałeś wtedy czternaście lat, tak? Charlie potakująco kiwnął głową.

Brigitte pomyślała o Nicole, która właśnie skończyła trzynaście lat. Była jeszcze taka dziecinna i wrażliwa.

- Strata ojca musiała być dla ciebie straszna. - Popa­trzyła na mężczyznę ze współczuciem.

Charlie obojętnie wzruszył ramionami.

- Jakoś to przeżyłem.

Brigitte sięgnęła po butelkę. Zręcznie oderwała oblepia­jącą szyjkę butelki srebrną folię.

- Masz wprawę, co?

Brigitte odetchnęła z ulgą, wdzięczna za zmianę tematu.

- To po prostu jedna z umiejętności, jakich nabywa się dorastając w miejscu takim jak to. Kiedyś podkochiwałam się w kelnerze, który serwował wina.

- Nieodwzajemnione uczucie. - Domyślnie pokiwał głową Charlie, choć trudno mu było wyobrazić sobie męż­czyznę, który potrafiłby się jej oprzeć.

- Był sporo starszy i bardzo przystojny, ale, niestety, jak się okazało, wcale nie pociągały go kobiety - wyjaśniła Brigitte. - Pod koniec lata wyjechał z Bow Valley z barma­nem z sąsiedniego hotelu. Kiedy się dowiedziałam, prze­płakałam półtora dnia.

- Półtora dnia? - Charlie roześmiał się rozbawiony. Brigitte zawtórowała mu wesoło.

- Tamtego roku wcześnie spadł śnieg. Wkrótce się po­cieszyłam. Poznałam innych.

- Takich, którzy woleli kobiety - zażartował Charlie. Oczyma duszy ujrzał otaczających ją przystojnych mło­dzieńców z bogatych rodzin, którzy każdej zimy odwie­dzali hotel Dumont. O tak, Brigitte Dumont z pewnością miała wiele okazji, by się pocieszyć. Ciekawe, czy z każ­dym honorowym gościem popijała wino w jego pokoju.

Honorowy gość! I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno był po prostu Charliem Battle'em, nie znanym nikomu przeciętnym zjadaczem chleba. Oburzało go, że jedynie dzięki sukcesowi, jaki odniósł „Fantasy Fuzz" mógł teraz cieszyć się towarzystwem Brigitte Dumont. Nagle sama jej obecność przestała mu wystarczać. Zapragnął dotknąć jej, wziąć w ramiona. Właściwie dlaczego nie? Był przecież kimś. Honorowym gościem. Zasłużył sobie na to. Ciężko pracował na sukces. Całymi latami, zgarbiony nad szki-cownikiem, kreślił postacie swoich bohaterów wierząc uparcie, że w końcu musi się udać. A poza tym, wcale nie zapraszał Brigitte Dumont. Była tu z własnej woli. Chło­dziła dla niego wino i uśmiechała się kusząco.

- Kieliszki - powiedziała Brigitte. - Potrzebne nam kieliszki.

Podeszła do kredensu i sięgnęła po szkło. Palce jej drża­ły, kiedy zdejmowała z kieliszków papierowe osłonki. Sa­ma nie wiedziała, dlaczego peszył ją wzrok Charliego. Mężczyźni często oglądali się za nią lub taksowali oczyma, ale bardzo rzadko peszyły ją takie spojrzenia. Co najwyżej była nimi na poły zirytowana, na poły rozbawiona.

Z każdą chwilą czuła się coraz bardziej nieswojo. Sama nie wiedziała już, czego pragnie bardziej: chwycić go za klapy marynarki, przyciągnąć i pocałować, czy pobiec do siebie na górę i wziąć zimny prysznic. Instynktownie wy­czuwała, że to pierwsze byłoby daleko bardziej interesują­ce. Mimo to doskonale zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej poddawać się emocjom. Battle był przecież honorowym gościem hotelu Dumont, a ona towarzyszyła mu w określo­nej roli, a nie dla przyjemności. Odetchnęła głęboko. Nie­stety, zimny prysznic był w tych okolicznościach absolut­nie wykluczony. Wzięła kieliszki i podeszła do stołu. Miała nadzieję, że resztki silnej woli i odrobina rozsądku nie pozwolą jej rzucić się w ramiona mężczyźnie, którego pra­wie wcale nie znała. Poza tym, nie była nawet pewna, czy go lubi. Wyjęła butelkę z kubełka, otarła ściereczką i poda­ła Charliemu.

- To męska robota. Korkociąg jest w koszyku.

- A więc to korkociąg. Właśnie zastanawiałem się, do czego służy ten dziwny przedmiot - powiedział z uśmie­chem mężczyzna, biorąc z jej rąk butelkę.

- Jesteśmy wdzięczni, że zgodził się pan napisać scena­riusz do naszego weekendu z zagadką. Tylko dlatego udało się nam zainteresować naszą akcją tak poważny dziennik jak „Contemporary Canada" - odezwała się Brigitte. Z tru­dem powstrzymywała się, by nie wyrwać mu z rąk korko­ciągu i pokazać, jak należy się nim posługiwać.

- Cieszę się, że "Fantasy Fuzz" może się wreszcie na coś przydać - odparł Charlie. W końcu udało mu się uporać z korkociągiem. Kto wymyślił to urządzenie?! Sięgnął po butelkę.

- Ta reporterka, która będzie dziś na kolacji, to moja przyjaciółka.

Brigitte zafascynowanym wzrokiem przyglądała się, jak duże, silne dłonie mężczyzny zręcznie wkręcają korkociąg w szyjkę butelki. Korek wyskoczył z cichym plaśnięciem. Brigitte i Charlie wymienili rozbawione spojrzenia.

- No proszę! I komu potrzebny szampan? - Brigitte roześmiała się.

- Z pewnością nie nam - zgodził się z nią Charlie, ale rozlewając wino do kieliszków żałował, że nie jest to jed­nak musujący trunek i że kieliszki to nie eleganckie lampki do szampana, a on nie ma na sobie smokingu. Przede wszy­stkim zaś było mu przykro, że Brigitte jest tu z nim jedynie dlatego, że C.H.Battle jest honorowym gościem, a ona cór­ką właściciela hotelu.

- Za powodzenie naszego weekendu z zagadką. - Bri­gitte wzniosła toast, unosząc kieliszek do góry.

- Za powodzenie - mruknął Charlie.

Toast! No jasne! Tak jak należy. Wytwornie. Na miejscu. Ciekawe, czy Brigitte Dumont kiedykolwiek w swoim ży­ciu wypiła choć lampkę wina bez wznoszenia toastów. Uniósł kieliszek i umoczył usta. Wino miało przyjemny, lekko cierpki smak, naprzeciw niego zaś siedziała piękna kobieta. Powinniśmy wznieść toast za nas samych i za miłość, która nas za chwilę połączy, pomyślał, uśmiechając się gorzko. Ciekawe, jak smakowałyby jej usta?

- Czy ma pan już jakiś pomysł na ten scenariusz? Ostatnia rzecz, o której mógłby teraz pomyśleć.

- Tylko dotyczący morderstwa - odparł niechętnie. - Z całą resztą wolałem poczekać, aż poznam wszystkich Dumontów.

- Rachel Wilkes zrobi dla nas ciało. Lalki to jej hobby.

- Lalki?

- Tak. Z gałganów, naturalnej wielkości, oczywiście. Potrzebuje tylko paru wskazówek.

- Wskazówek?

Brigitte uśmiechnęła się znacząco.

- No, na przykład, czy pańska ofiara ma być mężczyzną czy kobietą. Tak się składa, że są pewne różnice.

- Czyżby?

- A co, nie zauważył pan? Mężczyźni są na ogół wyżsi od kobiet - stwierdziła Brigitte oschle.

- Proszę więc powiedzieć jej, że lalka ma być dosyć wysoka.

Fuzz nigdy nie zajmował się morderstwami, których ofiarami byłyby kobiety. Woli je całe i żywe.

- O tak - mruknęła Brigitte.

- Proszę?

- Nie takiego. Pański detektyw szczególnie lubi takie, które, jak to się mówi, mają czym oddychać.

Charlie popatrzył na nią zaskoczony.

- Czyżbym miał do czynienia z wojującą feministką?

- Po prostu nie lubię, kiedy ktoś przedstawia kobiety jako głupawe, naiwne stworzenia, cukiereczki!

- Doprawdy? - Mężczyzna roześmiał się.

Brigitte gniewnie zacisnęła usta. Uśmiech na twarzy Charliego pogłębił się.

- Rozchmurz się, Cukiereczku. Ja tylko żartowałem.

- Proszę mnie tak nie nazywać.

- To tylko mała rozgrzewka przed naszym weekendem z zagadką. Zagra pani rolę Cukiereczka.

Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.

- Ja?

- To chyba oczywiste. Siostrzenice pani są jeszcze za małe, a pozostałe kobiety z rodziny Dumontów to mężatki. Zostaje wiec tylko pani, mój słodziutki Cukiereczku.

- Prosiłam, żeby nie zwracał się pan do mnie w ten sposób - zaprotestowała Brigitte. - I wcale nie jestem pew­na, czy nadaję się do tej roli.

- Jasne, że się pani nadaje. A poza tym nie jest chyba tak trudno zagrać, jak to pani określiła, głupawe, naiwne stworzenie.

- No... nie wiem, czy mam... odpowiednie warunki. Mężczyzna obrzucił uważnym spojrzeniem zgrabną,

kobiecą postać.

- Jak najbardziej. Nawet ma pani... czym oddychać.

- Coś takiego! - obruszyła się Brigitte. - Wypraszam sobie!

Przerwało jej natarczywe buczenie, wydobywające się z leżącej na stoliku torebki. Charlie odwrócił się zacieka­wiony.

- Czyżby chowała tam pani jakiegoś pozaziemskiego stwora?

- To mój beeper - wyjaśniła Brigitte, sięgając po toreb­kę. - Przepraszam, ale muszę zadzwonić do recepcji.

Wykręciła zero i przedstawiła się. Przez dłuższą chwilę słuchała uważnie. Z jej twarzy Charlie odgadł, że wiado­mość nie należała do przyjemnych. Brigitte podziękowała rozmówcy i odłożyła słuchawkę.

- Niestety, obowiązki wzywają - powiedziała i pożeg­nała się.

Punktualnie o szóstej Charlie zastukał do prywatnego apartamentu Marguerite i Jean-Pierra Dumontów. Drzwi otworzył mu Stephen Dumont, który uprzejmie zaprosił Charliego do środka.

Najpierw przedstawiono go Donnie Prescott, reporterce z „Contemporary Canada" i przyjaciółce Brigitte, później zaś po kolei wszystkim członkom rodziny Dumontów. Pa­triarcha rodu, Jean-Pierre, siedział na szerokim, krytym skórą fotelu. Obok przycupnęła na kanapie zaskakująco młoda i piękna Marguerite Dumont w towarzystwie swojej

starszej córki, Claire i zięcia, Claude'a. Brigitte i jej dwie siostrzenice, Jennifer i Nicole, siedziały na przyniesionych z jadalni drewnianych krzesłach.

- No i, oczywiście, moja żona, Janet - zakończył pre­zentację Stephen, uśmiechając siędo sympatycznej, młodej kobiety w zaawansowanej ciąży.

Charlie przysiadł na brzeżku fotela. Ucichły roz­mowy. Zebrani w pokoju ludzie patrzyli na niego wy­czekująco. No tak, był przecież sławnym człowiekiem, twórcą popularnego komiksu. Czuł się coraz bardziej nie­swojo.

- Czy ma pan już jakiś pomysł? - Starsza siostra Brigit­te, Claire była pierwszą, która przerwała krępującą ciszę.

- Jesteśmy ciekawi, jakie role przeznaczył pan dla nas

- przyłączyła się jej szwagierka, Janet Dumont.

- Mam kilka pomysłów, ale to dopiero wersja próbna

- zastrzegł się Charlie.

Donna aż wychyliła się do przodu.

- Czy mogłabym wspomnieć o tym w moim artykule?

Brigitte odnotowała z niezadowoleniem, że zaintereso­wanie przyjaciółki nie jest czysto zawodowe, choć C.H.Battle zdawał się niczego nie dostrzegać.

- Chcę zagrać Cukiereczka - oznajmiła nagle Nicole i przybrała kuszącą pozę, spoglądając na mężczyznę spod na wpół opuszczonych powiek.

Brigitte przyjrzała się jej uważnie i stwierdziła, że biust jej starszej siostrzenicy jest dziś wyjątkowo sterczący. Pewnie znowu wypchała sobie staniczek, pomyślała z rozbawieniem.

Brigitte nie była jedyną osobą, która dostrzegła te zmia­ny. Ojciec Nicole, Claude, zmarszczył brwi i popatrzył na żonę.

- Twoja córka za dużo czasu spędza przed telewizorem

- rzucił gniewnie.

- Jesteś za młoda, żeby zagrać Cukiereczka - poinfor­mowała siostrę Jennifer.

- Wcale nie! - upierała się Nicole. - Prawda, panie Bat-tle?

- No cóż... - zaplątał się Charlie.

Brigitte zrobiło się go żal. Postanowiła mu pomóc.

- Przykro mi, Nicole - zwróciła się do siostrzenicy. - Ta rola została już obsadzona.

Nicole westchnęła żałośnie.

- Wiedziałam. Tobie zawsze trafiają się najlepsze kąski.

- Dosyć tego, Nicole! - zdenerwowała się jej matka. Nicole zacisnęła usta.

- Mam dla ciebie równie ciekawą rolę - pocieszył ją Charlie. - Zagrasz bardzo ważnego świadka.

- Świadka? - Dziewczynka rozchmurzyła się momen­talnie.

- Zobaczysz, a raczej odkryjesz coś, co stanowić bę­dzie klucz do całej zagadki.

- Czy ja też mogę być tym... no, świadkiem? - włączy­ła się Jennifer.

Charlie skinął głową.

- Ty i twoja siostra będziecie świadkami pewnego istot­nego dla sprawy zdarzenia.

- Ale... - zaczęła Nicole, po czym umilkła skarcona groźnym wzrokiem Claire.

Policzki Jennifer pokraśniały z zadowolenia.

- Świadkiem! Będę świadkiem! - Ucieszyła się. - Czy mogę już teraz? - Popatrzyła pytająco na matkę.

Claire przytaknęła. Jennifer odwróciła się do Charliego.

- Zbierałyśmy gazety z całego tygodnia. Czy mogłyby­śmy dostać pański autograf?

- Jasne, nie ma sprawy - zgodził się Charlie. Jennifer zeskoczyła z krzesła i ruszyła do drzwi. Kiedy

mijała fotel Charliego, mężczyzna szepnął jej coś na ucho. Jennifer potakująco kiwnęła głową i z tajemniczą miną opuściła pokój.

Brigitte nie mogła oprzeć się wrażeniu, że na pozór gburowaty i zgryźliwy C.H.Battle potrafi być naprawdę czarujący.

- Myślę, że i dla pani mam rolę - poinformował Janet.

- A co z ofiarą? - zainteresowała się Donna.

- Musi to być ktoś znienawidzony przez wszystkich Dumontów - wyjaśnił Charlie. - Tak, aby każdy miał jakiś motyw, by się go pozbyć. Ofiarą będzie narzeczony nasze­go Cukiereczka - popatrzył znacząco na Brigitte.

- Który, rzecz jasna, nie będzie mi wierny - dokończyła Brigitte, uśmiechając się krzywo.

- Co uczyni cię główną podejrzaną - zauważyła Donna.

- I będziesz musiała uwieść Fuzza - wtrąciła Nicole. Jej rodzice wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Stanowczo za dużo telewizji - mruknął Claude.

- Nie sądzę, aby było to konieczne - zaprotestowała Brigitte, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi, bo oto do pokoju wróciła Jennifer. Podeszła do Charliego i wręczyła mu ga­zety, dużą książkę w twardej okładce oraz plik czystych kartek z nadrukiem hotelu.

- Czy to wystarczy? - spytała cicho.

- W porządku. - Charlie wyjął z kieszeni marynarki czar­ny flamaster. Ułożył na kolanach książkę, na niej luźne czyste kartki i kilkoma ruchami flamastra nakreślił na jednej podobi­znę Jennifer. Dziewczynka aż pisnęła z radości, kiedy Charlie umieścił pod rysunkiem swój autograf i wręczył go jej.

- Teraz mnie, dobrze? - zawołała Nicole, przybierając uwodzicielską pozę.

Charlie rysował z zaskakującą łatwością. W efekcie na obrazku pojawiła się nieco starsza i bardzo atrakcyjna Ni­cole. Pod rysunkiem umieścił napis: Cukiereczek 2010. Nicole aż pokraśniała z zadowolenia.

- Kto następny?

Donna odchrząknęła znacząco.

- Jeśli byłby pan tak uprzejmy... Obiecuję, że każę szkic oprawić i powieszę w moim biurze.

- Kobieta reporter. - Charlie pochylił się nad kolejną kartką papieru. Wkrótce pojawiła się na niej Donna w dłu­gim męskim płaszczu, z zawieszonym na szyi aparatem fotograficznym.

- Niech pan narysuje dziadka i babcię - poprosiła Jen­nifer.

Charlie sięgnął po kolejną kartkę, by uwiecznić radość życia emanującą z oblicza patriarchy rodu Dumontów i pe­łen czułości uśmiech jego pięknej żony. Następnie przyszła kolej na tryskającego energią Stephena, uśmiechniętą Janet w poważnym stanie oraz Claire i Claude'a.

- A teraz cioteczkę Brigitte - nalegała Jennifer. Charlie obrzucił Brigitte rozbawionym spojrzeniem.

- Atak. Byłbym zapomniał. Nasz Cukiereczek. Gniewnie zaciśnięte usta i zmarszczone brwi nie umknęły

jego uwagi. Jakby na przekór namalował ją dokładnie tak, jakby rzeczywiście była postacią z jego słynnego komiksu, celowo dorysowując szeroki uśmiech i głęboki dekolt

- Prawdziwa seksbomba! - wykrzyknęła Nicole, ob­rzucając gościa pełnym podziwu spojrzeniem.

Charlie obojętnie wzruszył ramionami.

- No cóż, artysta przedstawia prawdę.

- A karykaturzysta rysuje karykatury - mruknęła pod nosem Brigitte.

- Niektórzy ludzie uważają, że to właśnie w karykatu­rze najlepiej odbija się otaczająca nas rzeczywistość -wtrąciła Donna, sięgając po podobiznę Brigitte. - Chciała­bym umieścić któryś z pańskich rysunków obok mojego artykułu. Może ten?

- Ale... - zaprotestowała Brigitte.

- Prawdziwy C.H.Battle - zachwycała się Donna. - Z autografem, dobrze? Myślę, że udałoby mi się przeko­nać wydawcę, by wypłacił panu honorarium. Oczywiście, nie będzie to duża suma.

- Nie ma problemu - oznajmił Charlie, patrząc na najwyraźniej zirytowaną Brigitte. - A honorarium proszę przekazać na konto BARF-u.

No tak! - rozzłościła się Brigitte. Tu ją miał. Teraz nie mogła już odmówić. Jak by to wyglądało.

- Brigitte mówiła, że dziś wieczór wystąpi pan w swo­jej słynnej skórzanej kurtce - ciągnęła Donna.

Charlie potakująco kiwnął głową.

- Chciałabym sfotografować pana właśnie w tym stro­ju. Może zrobilibyśmy to już teraz, zanim zaczną się scho­dzić goście?

- Jak pani sobie życzy.

- Wspaniale! - ucieszyła się Donna. - A ty, Cukierecz­ku? - popatrzyła na przyjaciółkę.

- Och, nie - zaprotestowała Brigitte. - Nie jestem... nie jestem odpowiednio ubrana.

- Skądże znowu! Wyglądasz świetnie - nalegała Don­na. - Może tylko rozepniesz ten guziczek pod szyją. Fanta­sy Fuzz i jego Cukiereczek. To będzie prawdziwa bomba.

- Rozpiąć guziczek? - powtórzyła wolno Brigitte.

- To dla BARF-u - zapewnił Charlie.

- Tak, Brigitte - poparł go Stephen. - Wszystko dla BARF-u. Trudno o bardziej chwalebny cel.

- Dumontowie zawsze dawali z siebie wszystko, kiedy chodziło o słuszną sprawę - wtrącił Jean-Pierre.

Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Mój własny ojciec!

- Ależ, skarbie! Mówimy o jednym guziczku. Nikt nie każe ci się rozbierać.

- Jean-Pierre! - obruszyła się jego żona. Donna uniosła aparat.

- Gotowi?

Brigitte obojętnie wzruszyła ramionami.

- Wobec tego spotkamy się w jadalni - pożegnała ro­dzinę. - Ruszam, by ratować honor Dumontów. Cóż zna­czy jeden mały guziczek wobec tak ważnej sprawy.

W apartamencie Charliego Donna kazała im ustawić się pod oknem.

- Świetnie! - zawołała, spoglądając przez obiektyw. - Wspaniały widok i doskonałe tło. A przy okazji, reklama dla hotelu. - Mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciółki.

Ale Brigitte nie podzielała tego entuzjazmu. Choć nigdy nie odczuwała tremy występując przed publiczno­ścią, wcale nie była zachwycona perspektywą pozowa­nia do wspólnego zdjęcia z przystojnym autorem popu­larnego komiksu.

Charlie, ubrany w słynną skórzaną kurtkę Fantasy Fuz-za, wydawał się jeszcze bardziej speszony. Donna poprawi­ła kołnierz kurtki, pozostawiając dłoń na ramieniu mężczy­zny o ułamek sekundy dłużej, niż było to konieczne. Brigit­te bacznym spojrzeniem obrzuciła przystojną twarz Char­liego. Donna nie była trzynastoletnią dziewczynką, która za dużo czasu poświęca telewizji. Była dorosłą kobietą świadomą swych wdzięków. Brigitte z satysfakcją odnoto­wała, że na Charliem nie zrobiły one żadnego wrażenia.

Donna uniosła aparat.

- Spokojnie. To tylko aparat, a nie pistolet maszynowy. Świetnie! Wspaniale! - Błysnął flesz. - A teraz ty, Brigitte.

Podejdź do niego. Dobrze. Fantasy, niech pan na nią popa­trzy tak jak na tych rysunkach.

Charliemu niepotrzebne były żadne wskazówki. Kiedy zobaczył, jak Brigitte wolno rozpina bluzkę, po plecach przebiegł mu przyjemny dreszczyk.

Pod namiętnym spojrzeniem ciemnych oczu mężczyzny na policzki Brigitte wystąpił rumieniec. Nie dość, że wprost pożerał ją wzrokiem, to jeszcze działo się to w obe­cności Donny. Tej samej Donny, która przed chwilą robiła do niego słodkie oczy.

Błysnął flesz.

- Potrzeba nam trochę akcji - stwierdziła reporterka.

- Akcji? - wykrztusiła Brigitte.

- Fantasy, jest pan pisarzem, jak zachowałby się w ta­kiej sytuacji pański Cukiereczek?

- Hm - odchrząknął Charlie. - Jako główna podejrzana, próbowałaby z pewnością zjednać sobie detektywa.

- Słyszałaś, Brigitte? Masz go sobie zjednać. Brigitte zacisnęła usta i zmarszczyła gniewnie brwi. Do­brze. Sami tego chcieli. Już ona im pokaże.

- Czy to ma być coś w tym stylu? - spytała miękko, przy­suwając się do mężczyzny i patrząc mu zalotnie w oczy.

No, na co czekasz? Pocałuj mnie! - kusiły błękitne oczy.

- Świetnie, Brigitte! - pochwaliła przyjaciółkę Donna. - Byłaś naprawdę wspaniała. Twój ruch, Fantasy.

Charlie zesztywniał. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Brigitte udawała. Grała rolę, którą on sam jej wyznaczył. Dlaczego więc tak mocno biło mu serce? Dlaczego brakło mu tchu? Czy Fantasy czułby to samo?

No właśnie, Fantasy! Co zrobiłby detektyw? Jak zacho­wałby się w takiej sytuacji jego słynny bohater?

Pocałuj ją! Pocałuj ją, ty głupcze! Na co czekasz?

ROZDZIAŁ

3

Fantasy otoczył ramionami szczupłą kibić Cukiereczka i przytulił ją do szerokiej, muskularnej piersi. To właśnie on, a nie Charlie Battle chciwie wpił się w jej kuszące wargi, ale nikt inny, tylko sam Charlie poczuł ich słodycz. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że może być tak wspaniale. Wypełniała go radość. Tulił deli­katne, kobiece ciało. Chciał, by ta chwila trwała wiecznie.

Brigitte była początkowo zdezorientowana, ale już po chwili uległa, poddając się mężczyźnie.

- Brawo, Brigitte! Świetnie, detektywie Fantasy! - po­chwaliła rozbawiona Donna.

W jednej chwili Brigitte otrzeźwiała. Gwałtownie odsu­nęła się od Charliego. Stała o kilka kroków od niego, oddy­chając ciężko jak po długim, męczącym biegu. Nieprzyto­mnym spojrzeniem obrzuciła twarz przyjaciółki.

Charliego zaskoczyło zachowanie Brigitte. Poczuł się nim nawet urażony. Dlaczego odskoczyła od niego tak nagle? Przecież sama tego chciała. Kusiła, uwodziła, flirto-wała z nim przez całe popołudnie. On jedynie odpowie­dział na jej zaproszenie.

Fantasy Fuzz dał się złapać we własne sidła. Tylko że słynny detektyw wcale nie byłby zażenowany. Tak, Fuzz z pewnością potrafiłby wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.

Charlie gorączkowo szukał w myślach odpowiednich słów, właściwych gestów. Oczyma wyobraźni ujrzał swego detektywa w towarzystwie Cukiereczka, przyłapanych przez wścibską reporterkę w niedwuznacznej sytuacji i na­gle wszystko stało się jasne. Już wiedział.

- O to chodziło, Cukiereczku? Zadowolona? - zwrócił się do Donny.

Brigitte poczuła, jak policzki oblewa jej ciemny rumie­niec. Jak on śmie! Jeszcze przed chwilą rzucił się na nią niczym wygłodniały marynarz, który od miesięcy nie wi­dział kobiety, a teraz otwarcie flirtuje z jej przyjaciółką! A to dopiero bezczelność!

- Czy jestem zadowolona? - Donna z ukontentowa­niem potrząsnęła głową. - Wypstrykałam chyba cały film.

- To dobrze - mruknął Charlie. Chciał spojrzeć na Bri­gitte, lecz zabrakło mu odwagi. Nie był pewien, co wyczyta z jej twarzy. Był ciekaw, czy ten pocałunek zrobił na niej równie silne wrażenie jak na nim. A jeśli tylko udawała? Wtedy wyszedłby na kompletnego idiotę, a tego nie mógł­by znieść.

- Do licha! - zniecierpliwiła się Donna, siłując się z korbką statywu. - Ta wstrętna śruba znowu się zacięła. Czy mógłby pan mi pomóc?

Charlie skwapliwie skorzystał z pretekstu, by znaleźć się jak najdalej od Brigitte. Jej bliskość onieśmielała go. Chwycił korbkę, pociągnął mocno i statyw z głuchym ło­skotem runął na podłogę. Charlie i Donna pochylili się, by pozbierać rozsypane części, a Brigitte postanowiła wyko­rzystać ten moment.

- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, zanim zacz­nie się wieczór rodzinny - powiedziała szybko. - Zobaczy­my się przy kolacji.

Nim ktokolwiek zdołał zaprotestować, już jej nie było. Winda przyjechała prawie natychmiast i na szczęście oka­zała się zupełnie pusta. Brigitte weszła do kabiny i ode­tchnęła z ulgą. Z przyzwyczajenia zerknęła na swoje odbi­cie w wyłożonej lustrami ścianie i zamarła. Policzki jej płonęły, oczy błyszczały nienaturalnie. Wstyd czy może gniew? Westchnęła. Pewnie jedno i drugie. Nie była już młodziutką, naiwną dziewczyną. Przekonała się, że zdol­ności malarskie nie były jedynym talentem, jakim matka natura obdarzyła C.H.Battle'a. Dlaczego jednak mężczy­zna, który tak wspaniale całował, musiał okazać się takim głupcem?! Nazwał ją Cukiereczkiem, a potem potraktował jak jedną z tych postaci z komiksu. Brigitte gniewnie zmar­szczyła brwi. Jak mógł całować ją tak namiętnie, a zaraz potem flirtować z jej przyjaciółką!

Jean-Pierre Dumont zerknął na zegarek, nie kryjąc znie­cierpliwienia.

- Nasz honorowy gość spóźnia się, Brigitte. Czy aby na pewno przypomniałaś mu, że kolacja zaczyna się o siód­mej?

- Przypomniałam, przypomniałam. Pewnie Donna nie skończyła jeszcze wywiadu. Odgrażała się, że chce wy­ciągnąć z niego jak najwięcej informacji.

Brigitte rozejrzała się po sali. Ani śladu Charliego. Ona również miała swoje powody, by się o niego niepokoić. Nie powinien mieć trudności ze znalezieniem właściwego sto­łu. Podczas wieczorów rodzinnych Dumontowie zajmowa­li honorowe miejsce pośrodku jadalni. Tego wieczoru Bri-gitte kazała przygotować jedenaście nakryć. Rodzina Du-montów i dwoje gości, C.H.Battle i Donna Prescott.

- Odniosłem wrażenie, że Donna miałaby ochotę wy­ciągnąć z Charliego dużo więcej niż kilka informacji -mruknął siedzący obok niej Stephen.

- To do niej podobne. - Brigitte uśmiechnęła się kwaś­no. - Donna zawsze miała słabość do sławnych ludzi.

- Tylko że tym razem trafiła kulą w płot - zauważyła Janet. - Battle wcale nie wyglądał na zainteresowanego.

- Był zbyt zajęty naszym słodkim Cukiereczkiem. - Stephen roześmiał się.

Brigitte westchnęła.

- Proszę, nie nazywaj mnie tak.

- Czy możesz powiedzieć mi, o co w tym wszystkim chodzi?

Brigitte zarumieniła się. Czyżby Stephen coś podejrze­wał? Jak to możliwe? Skąd mógłby wiedzieć, co zaszło na górze?

- Nie rozumiem twojego pytania - odpowiedziała, nie patrząc na brata.

- Hm, zazwyczaj nie obrażasz naszych gości.

- Obrażam?

Stephen odwrócił się do żony.

- Moja siostrzyczka udaje niewiniątko. Popatrz, jak znakomicie jej to wychodzi. Zawsze tak postępowała w dzieciństwie, gdy spsociła.

- I zawsze się udawało! - Brigitte roześmiała się.

- Nie zmieniaj tematu. Battle przedstawił się jako arty­sta, a ty nazwałaś go karykaturzystą.

Brigitte zmarszczyła brwi.

- A widziałeś, jak mnie narysował?

- Nie pojmuję, co ci się w tym szkicu nie podoba. My­siałem, że zawsze chciałaś mieć... no wiesz. - Stephen wykonał zamaszysty gest rękami gdzieś w okolicy klatki piersiowej. - Kiedy byłaś młodsza, ciągle narzekałaś, że jesteś płaska jak deska i wyglądasz jak chłopak.

- To było dawno i nieprawda - zaperzyła się Brigitte. - Zresztą, wcale nie jestem taka płaska. A poza tym duży biust staje się z wiekiem nieapetyczny.

- Przynajmniej nie grozi ci, że będziesz miała na sta­rość obwisły biust - drażnił się z siostrą Stephen.

- A propos biustu - wtrąciła Janet, pochylając się do ucha szwagierki. - Czy nie odniosłaś wrażenia, że Nicole poprawia naturę?

Brigitte spojrzała przez stół na siostrzenice. Jennifer z ożywieniem dyskutowała na jakiś temat z dziadkiem, Ni­cole zaś z naburmuszoną miną niemrawo grzebała widel­cem w talerzu. Claire z niepokojem zerkała na starszą cór­kę.

- Wygląda na to, że Claire też to zauważyła - szepnęła bratowej do ucha.

- Biedna Nicole! - westchnęła Janet.

- Biedna Claire! - Stephen delikatnie poklepał żonę po zaokrąglonym brzuchu. - Jesteś pewna, że naprawdę tego chcesz?

- Nie całkiem - odparła Janet - ale jest już trochę za późno, by zmienić zdanie. Jakoś będziemy musieli sobie z tym radzić.

Brigitte z zażenowaniem odwróciła głowę. Gdzieś na dnie serca poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Choć bardzo lubiła szwagierkę, czasem była zazdrosna o starszego bra­ta.

Claire wyszła za mąż, gdy Brigitte była dzieckiem, toteż wydawało jej się całkiem naturalne, że uwagę starszej sio­stry zaprzątały jej własne dzieci i mąż. Ale Stephen? O, to już całkiem inna historia. Brigitte poczuła się nagle bardzo samotna. Każdy z Dumontów miał życiowego partnera. Mama Jean-Pierra, Claire Claude'a, Stephen Janet, tylko ona ciągle była sama.

Ponure rozmyślania Brigitte przerwało pojawienie się Charliego i Donny. Jean-Pierre podniósł się, by powitać gości. Uprzejmym gestem wskazał reporterce miejsce obok siebie, a Charliemu wolne krzesło obok młodszej córki. Charlie obrzucił Brigitte uważnym spojrzeniem. Ta chłod­no skinęła głową, po czym odwróciła wzrok. Nie miała mu nic do powiedzenia. Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała, że Stephen przejął na siebie obowiązek zabawiania gościa. Z drugiej strony stołu Claire ruchem głowy dała znak, że czas zaczynać część artystyczną.

Wieczory rodzinne u Dumontów obrosły już tradycją. Wkrótce po ślubie Marguerite Dumont wpadła na pomysł uatrakcyjnienia zebrań towarzyskich. Początkowo sama grała na fortepianie znane i lubiane przeboje. Wkrótce przyłączyły się do niej córki, opowiadając dowcipy i za­bawne historyjki z życia Bow Valley. Z czasem poniedział­kowe spotkania przyciągały coraz więcej gości.

Niewielka scena zajmowała przeciwległy koniec sali. Senior rodu, Jean-Pierre Dumont, w towarzystwie swych obu córek, Brigitte i Claire, powitał zebranych, przedsta­wiając kolejno członków rodziny Dumont, po czym opu­ścił podium. Brigitte i Claire, utartym zwyczajem, zaczęły wieczór od krótkiej pogawędki.

- A więc, Brigitte - zwróciła się do siostry Claire -o czym opowiemy dziś naszym gościom? Czy wydarzyło się może ostatnio coś niezwykłego?

- Oczywiście. W hotelu Dumont zawsze coś się dzieje. Opowiem wam o Mortie'em i Bernie'em.

- Chodzi ci o Moritza i Berna, nasze psy? - zdziwiła się Claire.

- Właśnie.

- Wszyscy znają Moritza i Berna, prawda? - zaczęła Claire, ale przerwały jej gromkie brawa. Dwa sympatyczne bernardyny należały do ulubieńców zarówno hotelowych gości, jak i mieszkańców całej Bow Valley. - Ale dlaczego właśnie o nich chcesz dziś rozmawiać? - zwróciła się do siostry.

- Hm, zawsze uważałam, że to ładne pieski. Claire potakująco kiwnęła głową.

- I bardzo przyjacielskie.

- O tak! - zgodziła się Claire.

- Ale dopiero wczoraj odkryłam, jakie są mądre. Claire popatrzyła na siostrę zaskoczona.

- Mądre? No, nie wiem...

- Przyglądałam się im, kiedy bawiły się wczoraj po południu na podwórzu i usłyszałam jak Mortie powiedział do Bernie'ego...

- Chwileczkę, Brigitte - przerwała jej siostra. - Prze­cież psy nie potrafią mówić.

- Może inne nie, ale Bernie i Mortie należą do wyjątków. Dlatego właśnie uważam, że są takie mądre - upierała się Brigitte. - Czy wiesz, co Mortie powiedział Bemie'emu?

Claire z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Aż boję się pomyśleć.

- Powiedział: BARF!

- Ależ, Brigitte! Wszystkie psy robią: barf, barf. Ludzie nazywają to szczekaniem.

- Nie. - Brigitte przecząco pokręciła głową. - On nie powiedział: barf, tylko BARF. Dużymi literami.

- O! - zdziwiła się Claire. - Chodzi ci o Towarzystwo Ochrony Środowiska?

- No, nareszcie!

Claire ze zrozumieniem pokiwała głową.

- Bardzo sprytne, siostrzyczko.

Ze swego miejsca przy stole Charlie z podziwem patrzył na śliczną twarzyczkę Brigitte. Za jeden taki uśmiech każ­dy mężczyzna byłby gotów skoczyć w ogień. Kobieta, któ­ra potrafi tak się uśmiechać, z pewnością wyszłaby cało z największych tarapatów. Wyobraził ją sobie jako bohater­kę jednego ze swoich komiksów. Stoi przed policyjnym detektywem i, uśmiechając się niewinnie, zapewnia: „Sło­wo honoru, panie oficerze, nie miałam pojęcia, że arszenik rozpuszczony w kawie może być trujący. Chciałam jedynie usunąć ten osad z dzbanka".

Ciemne włosy kobiety połyskiwały w świetle reflekto­rów, gdy swobodnie, z uśmiechem opowiadała o działalno­ści BARF-u. Brigitte była nieodrodną córą swego sławnego ojca. Charlie był prawie pewien, że publiczne występy sprawiały jej przyjemność. Zupełnie odwrotnie niż jemu. Ilekroć miał pojawić się przed większą widownią, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Chyba już nigdy nie zdoła się do tego przyzwyczaić. To niepojęte, jak męcząca okaza­ła się sława i popularność!

Większość życia Charlie spędził w otoczeniu stworzo­nego przez siebie komiksowego świata. Przez całe lata pochylony nad szkicownikiem kreślił sylwetki bohaterów zabawnych opowieści w nadziei, że wreszcie kiedyś uda mu się zainteresować nimi wydawców i czytelników. W końcu pewnego dnia wszędobylski detektyw o dźwięcz­nym imieniu Fantasy zwrócił uwagę jednego z redaktorów popularnej gazety. W zaskakująco krótkim czasie Fantasy stał się ulubieńcem całej Ameryki, a jego twórca bogatym i sławnym człowiekiem.

- Wszyscy zdajemy sobie sprawę z konieczności wy­

korzystania tak zwanych surowców wtórnych - kontynuo­wała Brigitte.

- My sami, na przykład, często odświeżamy stare do­wcipy - wtrąciła Claire, ku uciesze obecnych na sali.

Brigitte zgromiła siostrę wzrokiem.

- Hm, no cóż... obawiam się, że niewielki z tego poży­tek dla środowiska, ale bądźmy teraz przez chwilę poważni. 0 ile mi wiadomo, większość mieszkańców naszej doliny zdaje sobie sprawę, jak ważne jest zagospodarowanie od­padków. Niestety, ciągle jeszcze w naszym okręgu nie ma chętnych do zajęcia się tymi wszystkimi starymi gazetami, butelkami i puszkami, które codziennie wyrzucamy na śmietnik.

- I właśnie dlatego powstał BARF.

- Racja. BARF chce uczynić nasze życie łatwiejszym, a naszą dolinę czystszą i ładniejszą.

- Świetny pomysł - pochwaliła Claire. - A propos po­mysłów, obiło mi się o uszy, że BARF coś planuje...

- Knuje.

- Co, proszę?

- Knuje. Knuje zbrodnię.

- Zbrodnię?

- Czyżbyś nie umyła dzisiaj uszu?

- Chyba zapomniałam. Czy ktoś tu wspominał o zbrodni?

- Owszem - uśmiechnęła się Brigitte. - Morderstwo. Właśnie tu, w hotelu Dumont...

- A więc o to chodzi - domyśliła się Claire. - Mówisz o naszym weekendzie z zagadką, kiedy to hotelowi goście będą mogli zabawić się w detektywów.

- Właśnie! Choć to wcale nie takie łatwe, jak się niektó­rym wydaje. Na szczęście, nasi detektywi amatorzy będą mogli liczyć na profesjonalną pomoc.

- Profesjonalną pomoc?

- Właśnie. Spróbuj zgadnąć. Pomogę ci. Z czym ci się kojarzy słowo cukiereczek?

Przez widownię przeleciał szmer podnieconych szeptów.

- Chyba nie chodzi ci o...? - Claire z niedowierzaniem popatrzyła na siostrę.

- A i owszem! - Brigitte uśmiechnęła się triumfalnie. - Panie i panowie, detektyw Fantasy Fuzz przybywa na ratunek!

- Ale przecież Fuzz to tylko postać z komiksu - zdzi­wiła się Claire.

- Racja. Ale tak się szczęśliwie składa, że jest dziś wśród nas jego twórca. Panie i panowie, oto C.H.Battle, autor waszego ulubionego komiksu. - Brigitte wyciągnęła dłoń w stronę Charliego. - Panie Battle, prosimy do nas.

Charlie zmarszczył brwi. Niechętnie podniósł się od stołu. Miał cichą nadzieję, że może wystarczy, jeśli skłoni się publiczności z tego miejsca, ale Brigitte wołała go na scenę. Oczywiście, należało się uśmiechać. Posłusznie roz­ciągnął wargi w krzywym grymasie, choć wcale nie było mu do śmiechu, kiedy tak stał przed tłumem żądnych sen­sacji widzów, wystawiony na pastwę ciekawskich spojrzeń.

Domyślał się, że publiczność chce w nim widzieć nie Charliego Battle'a, ale swego ulubionego bohatera, niezło­mnego Fantasy Fuzza. No tak! Niech pan pozwoli uścisnąć sobie dłoń, doktorze Frankenstein, zakpił z siebie w duchu. Nie pan jeden stworzył potwora.

Niemal nie zauważył, że stoi już na podium razem z Bri­gitte i Claire. Młodsza córka Jean-Pierre'a pochyliła się do mikrofonu.

- Panie i panowie, pozwólcie, że przedstawię wam pa­na C.H.Battle'a!

Gorący aplauz ze strony zebranej na sali publiczności zaskoczył go. Czuł się coraz bardziej nieswojo, wystawio­ny na pokaz niby jakieś egzotyczne zwierzę. Ale oto Brigit­te objęła go ramieniem. Zdenerwowanie zniknęło. Czuł ciepło bijące od delikatnego, kobiecego ciała.

- Panie Battle - zaczęła Brigitte - jest pan członkiem BARF-u, prawda?

Charlie obrzucił niespokojnym spojrzeniem podsunięty mikrofon.

- Tak - odparł po dłuższej chwili.

- I, choć niewielu ludzi o tym wie, laureatem jednego z konkursów na najlepszy plakat o ochronie środowiska

- ciągnęła Brigitte.

Mężczyzna skinął głową.

Brigitte popatrzyła na niego zdumiona. Doprawdy, cóż to za mruk! Wcale nie ułatwiał jej zadania.

- Może opisze nam pan w paru słowach, jak wygląda ten plakat - zaproponowała.

- Hm, no cóż - odchrząknął Charlie. - Namalowałem drzewo, które próbuje przekonać drwala, by go nie ścinał.

Choć mówił poważnym tonem, widownia zareagowała śmiechem i brawami. Brigitte odetchnęła z ulgą. Zerknęła na siostrę. Claire w wyciągniętych przed siebie rękach trzy­mała namalowany przez Battle'a plakat.

- Dziękuję, Claire. - Brigitte sięgnęła po mikrofon.

- To właśnie wspomniane dzieło. Przekażemy je wraz z au­tografem autora na specjalną aukcję. Każdy z was ma szansę, by stać się jego właścicielem.

- A propos zagadki - wtrąciła Claire. - Pan Battle nie tylko zgodził się wystąpić w roli waszego ulubionego dete­ktywa. Zobowiązał się również nakreślić scenariusz wie­czoru z zagadką.

- O! - odezwała się Brigitte - Czyżby zbrodnia była pańskim hobby?

Charlie uważnym spojrzeniem obrzucił uśmiechniętą twarz kobiety. Prowokowała go specjalnie, czy robiła to jedynie ze względu na widownię? Tak czy owak, jej zacho­wanie całkiem zbiło go z tropu.

Nim jednak ktokolwiek z widzów zdążył się zoriento­wać", Claire uratowała sytuację.

- Więc wszyscy Dumontowie mają być podejrzani? Choć Brigitte nie należała do osób, które długo chowają

urazę, ciągle jeszcze nie mogła przeboleć krótkiego epizo­du, jaki miał miejsce podczas zdjęć w apartamencie Char­liego. Teraz zaś nadarzała się doskonała okazja, by odpłacić mu pięknym za nadobne.

Przysunęła się bliżej i położyła dłoń na ramieniu męż­czyzny, delikatnie gładząc go po szyi. Przytuliła policzek do szerokiej, muskularnej piersi.

- Brigitte? - Claire popatrzyła groźnie na młodszą sio­strę.

Brigitte zrobiła niewinną minkę.

- Ja tylko ćwiczę - oznajmiła z uśmiechem.

- Ach tak! - domyśliła się Claire. - Wiemy już, jaka rola przypadła w udziale Brigitte.

Publiczność klaskając głośno, wesołymi okrzykami za­chęcała Cukiereczka, by pocałował detektywa. Brigitte sięgnęła po mikrofon i, zanurzając dłoń w gęstej czuprynie mężczyzny, szepnęła omdlewającym głosem:

- Och, Fantasy!

Claire odchrząknęła znacząco.

- Przepraszam, że przerywam to interesujące przedsta­wienie, ale czuję się w obowiązku przypomnieć, że znajduje­my się w siedzibie Dumontów, a to zobowiązuje.

Brigitte westchnęła żałośnie i niechętnie odsunęła się od Charliego.

- Później, Fantasy - zagruchała do mikrofonu. Publiczność nagrodziła ją gromkimi brawami.

0x01 graphic

- No cóż - podjęła Claire, kiedy brawa ucichły - to jedynie przedsmak tego, co będziecie państwo mogli zoba­czyć podczas naszego weekendu z zagadką. Pan C.H.Bat-tle zagra rolę słynnego detektywa, Brigitte Dumont zaś wystąpi jako najsłodszy z Cukiereczków. Teraz natomiast, panie i panowie, zachęcamy do wspólnego śpiewania. Mo­je córki, Nicole i Jennifer, wręczą państwu kartki ze słowa­mi nowej piosenki. Mają też pod ręką małe piszczałki dla tych z was, którzy nie czują się na siłach, by wypróbować własne głosy.

- Piszczałki zostały wprowadzone przez naszą bratową, Janet - przejęła mikrofon Brigitte.- W każdy poniedziałek ci z państwa, którzy uważają, że nie potrafią śpiewać, mogą zakupić te oto piszczałki, by bawić się razem z nami.

- Dziś wieczór, by uczcić pana Battle, który zaszczycił nas swoją obecnością, przekażemy dochody ze sprzedaży piszczałek na konto BARF-u. Za chwilę zaczniemy wspól­ne śpiewanie, a tymczasem poprosimy mamę, by zagrała coś lekkiego i przyjemnego dla ucha. Panie i panowie, przy fortepianie Marguerite Dumont!

Brigitte wyłączyła mikrofon i odwróciła się do Char­liego. Trafiła akurat na moment, kiedy mężczyzna szyko­wał się do opuszczenia sceny.

- Chwileczkę, nie tak prędko - powstrzymała go, chwytając za rękaw.

Charlie odwrócił się gwałtownie. Na jego przystojnej twarzy malował się gniew.

- Jest pan jeszcze potrzebny - wyjaśniła. Charlie groźnie zmarszczył brwi.

- Po co?

- Chcemy zaśpiewać piosenkę na pana cześć. Patrzyła na niego prosząco. Charlie zacisnął zęby.

- Mogę posłuchać siedząc przy stole - upierał się.

- Byłoby ciekawiej, gdyby pozostał pan na scenie. Brigitte odniosła wrażenie, że mężczyzna nie ustąpi.

Miał taką niewyraźną minę, że gdyby dalej się opierał, pozwoliłaby mu odejść. Czasem zapominała, że inni ludzie nie są tak oswojeni ze sceną i widownią jak ona.

Charlie zawahał się przez chwilę, po czym ciężko wes­tchnął. Brigitte zrobiło się go żal. Wyciągnęła rękę i deli­katnie uścisnęła dużą, ciepłą dłoń.

- Obiecuję, że to nie będzie bolało.

Charlie popatrzył na drobną kobiecą dłoń. Długie, szczupłe palce. Te same, które jeszcze przed chwilą piesz­czotliwie głaskały jego szyję. Delikatne. Czułe. Brigitte Dumont okazała się niebezpieczna, a jemu brakowało do­świadczenia w kontaktach z tego rodzaju kobietami.

Z trudem oderwał wzrok od szczupłej dłoni i spojrzał w niebieskie oczy. To był błąd. Wystarczył jeden załomy uśmiech, by rozwiać wszystkie jego wątpliwości. Złote ogniki w jasnych oczach przypomniały mu to, co zdarzyło się wcześniej w jego apartamencie.

- Mam nadzieję, że udało nam się zainteresować gości -powiedziała cicho Brigitte, by przerwać krępującą ciszę.

Charlie skinął głową.

Claire i Janet sprawdziły głośniki.

- Możemy zaczynać, jak tylko mama skończy grać.

Brigitte przytaknęła. Claire przedstawiła Janet, zapra­szając wszystkich tych, którzy zakupili piszczałki, by przy­łączyli się do zabawy.

- A teraz proszę unieść piszczałki do góry. Zobaczymy, De nas jest - ciągnęła. - Wspaniale! Dzisiaj proponujemy specjalną piosenkę na cześć naszego gościa, pana Battle, a zaśpiewamy ją na melodię „Clementine". Aby i nasz gość mógł uczestniczyć w tej zabawie, poprosimy Nicole, żeby wręczyła mu mały prezent

Nicole, zaróżowiona z podniecenia, wysunęła się na­przód. Claire podała jej mikrofon.

- Panie Battle, chcielibyśmy, aby przyjął pan tę pisz­czałkę jako dowód naszej wdzięczności. Tym samym czy­nimy pana honorowym członkiem naszego chóru.

Charlie podziękował i Nicole z zadowoloną miną opu­ściła scenę.

- A więc zaczynamy! - zawołała Claire. - Gotowi?

- Gotowi! - zapewniły ją Brigitte i Janet.

Janet uniosła piszczałkę do ust. Charliemu nie pozosta­wało nic innego, jak pójść za jej przykładem. Chcąc nie chcąc nabrał powietrza i zadął w instrument. Na szczęście pisk, jaki się z niego wydobył, utonął w chórze podobnych dźwięków dobiegających z każdego zakątka sali.

- A teraz spróbujemy jeszcze raz - zawołała do mikro­fonu Claire. - Tym razem już ze słowami.

Marguerite Dumont uderzyła w klawisze fortepianu i popłynęła piosenka o słynnym detektywie o dźwięcz­nym imieniu Fantasy Fuzz, który potrafił rozwiązać każdą zagadkę i któremu nie porafiła oprzeć się żadna kobieta. Piosenka spodobała się. Rozbawiona publiczność powtó­rzyła ją trzykrotnie. Kiedy umilkły ostatnie tony melodii, Brigitte podeszła do mikrofonu.

- Panie i panowie, raz jeszcze pan C.H.Battle. Nasz honorowy gość.

Podczas gdy widzowie głośnym aplauzem wyrażali swój podziw i uznanie, Brigitte nachyliła się do ucha Charliego.

- To już wszystko. Jest pan wolny. I jeszcze raz dzięku­ję. Równy z pana facet.

Charlie pośpiesznie zszedł ze sceny. Stephen Dumont powitał go przy stole, sięgając po butelkę.

- No i jak się panu podoba ten nasz rodzinny kabaret? - spytał, napełniając kieliszki winem.

- Czy tak jest w każdy poniedziałek?

- Niestety. Ku mojej wiecznej zgryzocie i zmartwieniu. Niech pan sobie wyobrazi, że Janet była zupełnie normal­ną, trzeźwo myślącą dziewczyną, dopóki nie przekabaciły jej moje siostry - dodał, patrząc na żonę.

- A pan nie śpiewa?

- Szybciej dałbym sobie odciąć język - zaperzył się Stephen.

Charlie roześmiał się rozbawiony. Uniósł kieliszek, ale nim zdążył umoczyć usta w winie, otoczyli go rozgorą­czkowani łowcy autografów. Kiedy wreszcie podniósł gło­wę znad ostatniego albumu, Claire zapowiedziała właśnie najciekawszy punkt programu, duet taneczny Brigitte i Jean-Pierre Dumont.

Starszy pan wstał od stołu i wyszedł na scenę. Po chwili do ojca dołączyła Brigitte. Claire podała obojgu meloniki i eleganckie bambusowe laseczki.

Charlie zafascynowanym wzrokiem przyglądał się tań­czącej. Jak lekki i pełen wdzięku był jej taniec! Podziwiał i jednocześnie zazdrościł. Zazdrościł jej swobody i pewno­ści siebie, która przebijała z każdego ruchu. Ojciec i córka stanowili wyjątkowo dobraną parę. Siwowłosy, dystyngo­wany dżentelmen i zwinna, ciemnowłosa młoda kobieta. Charlie już wiedział, po kim Brigitte odziedziczyła czaru­jący uśmiech i zalotne spojrzenie.

Tancerze zakończyli występ. Jean-Pierre przyklęknął na jedno kolano, na drugim przycupnęła Brigitte. Nietrudno było odgadnąć, dlaczego ten punkt programu cieszył się takim uznaniem wśród widzów. Straszy pan zachwiał się udając, że pada. Brigitte roześmiała się wesoło, zerwała mu z głowy kapelusz i czułym gestem zmierzwiła siwą czupry­nę. Jean-Pierre wyrwał córce kapelusz i żartobliwie po­ciągnął ją za związane w koński ogon włosy. Publiczność nagrodziła ich gromkimi brawami.

Charlie przyglądał się tej scenie z mieszanymi uczucia­mi. Widać było, że Brigitte czuje się na scenie jak ryba w wodzie. Instyktownie wyczuwała, czego oczekuje od niej publiczność. Zmieniała pozy niczym kameleon barwę skóry.

Te wszystkie lata, westchnął w duchu. Te długie, spę­dzone nad szkicownikiem noce. I wreszcie udało się. Stał się bogaty i sławny. Jego nazwisko przyciągało ludzi. Zna­lazł się w ekskluzywnym świecie Dumontów. Dostał najle­pszy pokój i powitała go osobiście córka właściciela. Re­porterka z poczytnego czasopisma przeprowadziła z nim wywiad, a potem poproszono go na scenę jako honorowego gościa. A jednak nie czuł się szczęśliwy.

ROZDZIAŁ

4

Imponujący tort wniesiono na salę w momencie, gdy Brigitte i jej ojciec zakończyli występ. Brigitte poprosiła na scenę Gerarda, by głośno wyrazić mu swoje uznanie za tak wspaniałe dzieło sztuki kulinarnej, po czym dołączyła do reszty rodziny.

- A gdzie się podział nasz honorowy gość?

- Wymknął się, gdy zbieraliście z tatą oklaski - poin­formował siostrę Stephen.

- Kiedy zszedł ze sceny, obstąpili go łowcy autografów. Może to go zirytowało? - zaniepokoił się Jean-Pierre.

- Nie sądzę - mruknął Stephen.

- Może Donna namówiła go na jeszcze jeden wywiad? - podsunęła Brigitte, choć nie zachwycała jej taka ewentu­alność. Zauważyła, że jej przyjaciółka również zniknęła.

- Wątpię. Donna wyszła dużo wcześniej. Jeszcze zanim zaczęliście wspólne śpiewanie - odparł Stephen.

- Gérard był taki dumny z tego tortu - powiedziała Bri­gitte. - Będzie niepocieszony, gdy dowie się, że Battle nawet go nie spróbował.

- Może więc nasz gość powinien jednak spróbować tego tortu - zauważył Stephen. - Chociażby ze względu na Gerarda - dodał w odpowiedzi na pytające spojrzenie siostry.

- No cóż, nie możemy przywiązywać gości do krzeseł, by nie opuszczali jadalni przed deserem. - Brigitte roze­śmiała się.

- Ten tort został upieczony na jego cześć, Brigitte -upierał się jej brat. - Grzeczność wymaga, by ktoś zaniósł mu kawałek.

- To nie taki zły pomysł - poparł syna starszy pan - Nie podoba mi się to, że nasz honorowy gość wyszedł tak wcześnie. Może zirytowali go ci łowcy autografów, a mo­że źle się poczuł. Zaniesiesz mu kawałek tortu i przy okazji upewnisz się, czy wszystko w porządku - polecił córce.

- Ale dlaczego ja? - zaprotestowała Brigitte. - Kto po­wiedział, że to muszę być właśnie ja?

- Grzeczność tego wymaga - cierpliwie tłumaczył Stephen. - To przecież twoja praca, zapomniałaś?

- Nakazałam pokojówce, żeby pościeliła mu łóżko i za­niosła gorącą czekoladę. Może jeszcze mam osobiście otu­lić go kołderką? - zniecierpliwiła się Brigitte.

- Jeśli będzie sobie tego życzył. - Starszy pan wzruszył ramionami.

- Dziękuję, tatuśku. Jak to miło, że tak dbasz o moją cnotę.

- Ależ, Brigitte! Nie rozumiem, co ma do tego twoja cnota - żachnął się Jean-Pierre.

- No, bo... - zaczęła Brigitte. Westchnęła. Nie było sensu dłużej się spierać. Wiedziała, że i tak ich nie przeko­na. - No, dobrze. Zaniosę mu ten tort. Jak myślicie, woli brunetki czy blondynki? A może rude? Gérard naprawdę się postarał. Skoro już mamy mu się podlizywać, dlaczego nie pójść na całość?

- Sprawdź, czy zostały jeszcze jakieś brunetki - pora­dził Stephen. - Kiedy tańczyłaś, wprost nie mógł oderwać od ciebie oczu.

- Daj spokój! - żachnęła się Brigitte.

- Jak myślisz, tato, czy to już miłość? - Stephen popa­trzył pytająco na ojca.

- Hm. - Jean-Pierre zamyślił się. - Dama się zżyma, a to coś znaczy.

- No wiecie! Wypraszam sobie takie żarty! - rozzłości­ła się Brigitte. - Jeśli nie zjawię się na śniadaniu, możesz szykować strzelbę - zwróciła się do ojca.

- Jeśli nie zjawisz się na śniadaniu, każę podać do po­koju pana Battle śniadanie dla dwóch osób - zażartował starszy pan.

- No wiesz, tato! - Brigitte z niesmakiem zmarszczyła zgrabny nosek.

- Zanieś mu wreszcie ten tort, Brigitte.

- I pamiętaj, pod żadnym pozorem nie przyjmuj zapro­szenia, by usiąść - ostrzegł ją brat.

Brigitte postanowiła nie odpowiadać na tę zaczepkę. W chwilę potem z talerzykiem tortu w wyciągniętej dłoni zapukała do drzwi apartamentu C.H.Battle'a. Miała na­dzieję, że ta niespodziewana wizyta nie przerwie czułego sam na sam twórcy „Fantasy Fuzza" i wschodzącej gwiaz­dy „Contemporary Canada".

Drzwi otworzyły się niemal natychmiast i Brigitte z ulgą stwierdziła, że Charlie jest sam.

- O! Witaj! - Uśmiechnął się na jej widok, zapraszając do środka.

Czy to wyobraźnia płata jej figle, czy C.H.Battle napra­wdę ucieszył się z tej wizyty?!

- Nasz kucharz, Gerard, upiekł tort specjalnie na pański przyjazd - zaczęła, wyciągając talerzyk w jego stronę. - To prawdziwe arcydzieło. Pomyślałam... pomyśleliśmy, że może zechciałby pan spróbować.

- Wygląda bardzo smakowicie.

- Przekażę to kucharzowi.

- Koniecznie. Zadał sobie naprawdę wiele trudu.

- Jest fanem pańskiego bohatera. Zostawił w recepcji niedzielne wydanie gazety. Jeśli byłby pan uprzejmy zło­żyć swój podpis, Gérard będzie wniebowzięty.

- Postaram się nie zapomnieć.

- Czy nie drażnią pana te bezustanne prośby o auto­graf? - zaciekawiła się Brigitte.

Charlie zawahał się przez chwilę.

- No, nie wiem. To znaczy, chciałem powiedzieć, że to miło mieć swoich sympatyków. Gdyby nie oni...

Urwał. Brigitte zastanawiała się, jak zakończyłby tę wy­powiedź, gdyby chciał być zupełnie szczery. Choć autor popularnego komiksu wydawał się przyjaźnie nastawiony do świata i ludzi, zauważyła, że popularność mu ciążyła i nie lubił pozostawać w centrum zainteresowania.

- Tak szybko pan wyszedł... Mężczyzna obojętnie wzruszył ramionami.

- Myślałem, że to już koniec.

- Tata niepokoił się, czy to nie przez łowców autogra­fów.

Charlie obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Czy to dlatego znalazła się pani tutaj?

- To jeden z powodów - odpowiedziała Brigitte szcze­rze. - Chcieliśmy upewnić się, czy nic panu nie potrzeba.

My. Ciągle to my. Przez krótką chwilę łudził się, że Brigitte przyszła tu wiedziona potrzebą ujrzenia go.

- A więc, nic panu nie potrzeba? - powtórzyła.

- Jasne - skłamał mężczyzna. - Nic mi nie jest. Nic, czego nie usunęłoby kilka ćwiczeń.

Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.

- Ćwiczeń?

Mężczyzna skinął głową. Zawinął rękawy koszuli, od­słaniając imponujące mięśnie.

- Czuję się trochę spięty. To przez te występy. Publicz­ność mnie peszy - wyznał cicho. - Właśnie miałem zamiar skorzystać z sali gimnastycznej, ale przeczytałem w bro­szurce reklamowej, że w poniedziałki klub jest zamknięty ze względu na wieczór rodzinny.

- No cóż, staramy się jak możemy, żeby zapełnić salę - zażartowała Brigitte. - Ale wie pan co, panie Battle...

- Charlie. Proszę mówić mi Charlie.

- A więc, wiesz, Charlie - poprawiła się - prawdziwy szczęściarz z ciebie. Tak się składa, że rozmawiasz z wła­ściwą osobą. Jeśli masz ochotę poćwiczyć...

- Nie chciałbym sprawiać kłopotu...

- Bzdura! To żaden kłopot. Raz w tygodniu zamykamy wcześniej, żeby gruntownie posprzątać, ale o tej porze sala jest już z pewnością wolna.

- No... nie wiem - zawahał się mężczyzna.

- Daj spokój - żachnęła się Brigitte. - Skorzystam z okazji i też trochę poćwiczę.

Charlie nerwowo przeczesał palcami gęstą czuprynę.

- Muszę się przebrać.

- Możesz przecież skorzystać z łazienki.

- No, skoro naprawdę nie sprawię kłopotu.

- Czego ty właściwie chcesz, Charlie? - zniecierpliwiła się Brigitte. - Pisemnego zaproszenia?

W chwilę potem mężczyzna wynurzył się z łazienki ubrany w sportową podkoszulkę i spodnie od dresu. Brigit­te pełnym uznania spojrzeniem obrzuciła zgrabną, barczy­stą sylwetkę.

- Pewno podnosisz ciężary - zauważyła, kiedy zjeż­dżali windą.

- Lubię być w formie.

- Od czego zaczniesz, ciężary czy bieżnia? - spytała, gdy weszli do sali.

- Może wypróbuję tę nową maszynę do biegów narciar­skich.

- Świetny pomysł! - pochwaliła Brigitte. Pomogła mu zapiąć narty i ustawić stopery. - Mam zamiar poćwiczyć trochę przy muzyce. Będę tu obok. - Wskazała przeszkloną salkę o ścianach wyłożonych lustrami. - Jeśli będziesz cze­goś potrzebował, zawołaj.

Charlie przytaknął w milczeniu.

- A więc, do roboty! - zawołała Brigitte.

W chwilę później wyszła z szatni w szortach i obci­słej koszulce. Charlie pomachał jej ręką. Przyjrzał się zgrabnej, kobiecej sylwetce, wyginającej się w rytm muzy­ki. Poczuł, jak robi mu się gorąco, bynajmniej nie z wysił­ku. Szczupłe ramiona, wąska talia, długie, zgrabne nogi zrobiły na nim duże wrażenie. Czubkiem języka zwilżył zaschnęte wargi.

Już wcześniej zauważył krągły tyłeczek Brigitte, ale nawet nie przypuszczał, jak podniecająco będzie on wyglą­dał w obcisłych, króciutkich szortach.

Muzyka zwolniła rytm, a ruchy kobiety stały się bar­dziej zmysłowe. Charlie wyłączył maszynę i uwolnił sto­py z nart. Podszedł do dzielącej oba pomieszczenia szklanej ściany. Brigitte zauważyła go w lustrze. Prze­rwała taniec.

- Jakieś kłopoty? - zawołała, uśmiechając się życzli­wie.

- Nie - mężczyzna przecząco pokręcił głową. - Tak sobie patrzę. To chyba dość trudne.

- Taniec? Skądże znowu! Parę podstawowych kroków i to wszystko. Chcesz spróbować?

Charlie zawahał się.

- Ja... ja nie tańczę.

- Żartujesz?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Nie potrafię.

Brigitte wyłączyła magnetofon.

- Naprawdę nie umiesz tańczyć?

- No cóż, nie wszyscy rodzą się tacy utalentowani jak Dumontowie.

- Nie chciałam cię urazić. Po prostu do tej pory nie znałam nikogo, kto by nie umiał tańczyć.

Zapadła krępująca cisza. Wreszcie Charlie zdecydował się przerwać milczenie.

- Od jak dawna występujesz razem z ojcem podczas wieczoru rodzinnego?

Brigitte wzruszyła ramionami.

- Nawet nie pamiętam. Tata nauczył nas tańczyć jeszcze zanim zaczęłyśmy chodzić. Wcześniej tańczyłam z Claire, ale ona zrezygnowała, kiedy była w ciąży z Nicole.

- A twój brat?

- Stephen? Zna kroki, ale nie przepada za publicznymi występami. Chciałyśmy nauczyć Janet, ale ona wolała swoje piszczałki. Wiesz co, jeśli chcesz, mogłabym na­uczyć cię tańczyć.

- Mam dwie lewe nogi - zaprotestował Charlie.

- Nie wierzę. Jeździsz przecież na nartach, prawda? Jestem pewna, że w mig opanujesz box step.

- Box step? - zaciekawił się mężczyzna. - A co to ta­kiego?

- Pokażę ci.

- Pewnie nie potrafię.

- Jasne, że potrafisz. To potrwa tylko chwilę - zapewni­ła go. - Poczekaj, poszukam odpowiedniej muzyki. Mamy tu całą taśmotekę. Na pewno coś się znajdzie.

Charlie otworzył usta, by zaprotestować, ale Brigitte ubiegła go.

- Mam - oświadczyła z triumfalnym uśmiechem, wkła­dając kasetę do magnetofonu. - To jest to.

Muzyka była słodka i nastrojowa. Charlie wiedział, że znalazł się w tarapatach. Za chwilę będzie trzymał ją w ob­jęciach, dotykał delikatnej skóry, patrzył z bliska w jasne oczy.

Brigitte ustawiła się przed mężczyzną.

- Gotowy? - Uśmiechnęła się zachęcająco. - A więc, podaj mi, proszę, lewą rękę.

Charlie niechętnie spełnił to polecenie. Brigitte delikat­nie zacisnęła szczupłe palce na dużej, ciepłej dłoni.

- Świetnie - oznajmiła, kładąc drugą dłoń na ramieniu mężczyzny. - W ten sposób będzie mi łatwiej przewidzieć twoje ruchy.

Charlie odwzajemnił uśmiech. Dziękował Bogu, że nie musi nic mówić. Gardło ściskało mu wzruszenie.

- Obejmij mnie - poinstruowała go Brigitte. - Twoja prawa dłoń powinna znaleźć się nieco poniżej mojej łopat­ki. To tradycyjna pozycja. Oczywiście, są jeszcze różne inne kombinacje.

- Kombinacje? - powtórzył zaskoczony.

- Niektórzy ludzie tańczą bardziej przytuleni - wyjaś­niła Brigitte. - Mężczyzna kładzie sobie dłoń kobiety na piersi, ona zaś drugą obejmuje go za szyję.

- O!

- Dużo zależy od wzrostu obojga tancerzy.

- Od wzrostu?

- Uhm - przytaknęła Brigitte. - Istotna jest też muzyka i to, czy...

- Tak?

- ... czy ludzie lubią ze sobą tańczyć - dokończyła cicho. - Ale my zaczniemy od tradycyjnej pozycji. Na resztę przyjdzie czas, kiedy opanujesz już podstawowe kro­ki. Musisz być bardzo uważny - ciągnęła. - Będziesz na­śladował moje ruchy, z tym że dokładnie na odwrót, a to wymaga koncentracji. Popatrz. Robię krok do przodu pra­wą nogą, więc ty musisz zrobić krok do tyłu lewą. Jasne? A teraz do przodu i w bok prawą. Świetnie. Lewa do pra­wej. Przenosisz cały ciężar ciała na lewą stopę. Widzisz, to wcale nie takie trudne.

Charlie skinął głową.

- A teraz odpręż się i powtórzymy to jeszcze raz. Pa­miętasz? Prawa do tyłu. Dobrze. Do przodu i w bok. Świet­nie! To właśnie tak zwany box step. Teraz należy go tylko powtarzać.

- To wszystko? - Mężczyzna popatrzył na nią zasko­czony.

- No cóż, nie jest to lambada czy tango, ale ten krok pomoże ci wybrnąć z wielu sytuacji. - Brigitte uśmiechnę­ła się. - No, spróbujmy raz jeszcze. Z muzyką.

- Lewa do przodu - powtarzał cicho mężczyzna. - Pra­wa, a teraz... - zawahał się.

- Razem - podpowiedziała Brigitte. - Przenosisz cały ciężar ciała na lewą stopę.

Początkowo jego ruchy były trochę sztywne i niemrawe, ale już po kilku taktach nie musiała przypominać mu, co ma dalej robić.

- Pojętny z ciebie uczeń - pochwaliła.

- Nie wiedziałem, że to takie łatwe.

I przyjemne, dodał już w duchu. Chciał, by ta chwila trwała wiecznie. Wiedział, że gdy umilknie muzyka, nie będzie mu łatwo wypuścić partnerki z ramion. Wirowali po sali. Brigitte zacisnęła palce na ramieniu mężczyzny.

- Masz wiele do nadrobienia - szepnęła miękko, przy­tulając policzek do szerokiej piersi.

Charlie poczuł zapach perfum. Lekki, zmysłowy i świe­ży niczym górski poranek. Nigdy dotąd nie było mu tak dobrze. Chciał tulić ją w ramionach przez całą noc. Ta jedna noc byłaby dla niego zadośćuczynieniem za wszy­stkie szkolne potańcówki, które spędził podpierając ściany, i bale, których unikał. Ta jedna noc wystarczyłaby mu na całe życie, gdyby wiedział, że Brigitte Dumont jest z nim dla niego samego, a nie dlatego że był honorowym go­ściem w hotelu jej ojca.

Brigitte westchnęła. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się tak dobrze i bezpiecznie w ramionach mężczyzny. Ze sposobu, w jaki tulił ją do piersi, zorientowała się, że nie jest mu obojętna. On również jej się podobał. Wyobrażała sobie, że mógłby być wspaniałym kochankiem. Silny i umięśniony, a jednocześnie delikatny i czuły. Po plecach przebiegł jej przyjemny dreszczyk podniecenia. Tak, C.H.Battle bez wątpienia byłby najwspanialszym kochan­kiem, jakiego znała. Przypomniała sobie jego gorące, na­miętne wargi na swoich ustach. Kiedy wypuścił ją z ra­mion, oboje byli zaskoczeni siłą swoich doznań. A po­tem. .. potem zniszczył wszystko, nazywając Donnę Cukie­reczkiem.

Otworzyła oczy. Gwałtownie zamrugała powiekami. Jej dłoń, spleciona z ręką mężczyzny spoczywała na jego sze­rokiej, muskularnej piersi. Skąd się tam wzięła? Kto ją tam przesunął? On czy może ona sama? Zresztą, jakie to ma teraz znaczenie. Wiedziała, że oboje dążą ku przeznaczę­niu. Jeśli teraz nie przerwie tego tańca, zostanie jeszcze jednym Cukiereczkiem do kolekcji. Ciekawe którym? Ty­siąc pięćsetnym, a może pięćsetnym pierwszym? Mimo to nie potrafiła zdobyć się na żadne działanie. Jakaś niewi­dzialna siła przyciągała ją do niego. Możliwe, że i on czuł to samo.

Zdrowy rozsądek, a może instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, że inne Cukiereczki, te, które znał przed nią, z pewnością odczuwały to samo. One również dały się nabrać na uwodzicielskie spojrzenia i chłopięcy urok. Fakt, że C.H.Battle zrobił na niej tak duże wrażenie, wcale nie musiał oznaczać, że i ona szczególnie go zainteresowała. Oczywiście, miała wszelkie podstawy ku temu, by przypu­szczać, że tak właśnie było, ale...

Zatrzymała się nagle. Charlie o mało nie zaplątał się we własne nogi.

- Brigitte? - Popatrzył na nią zaskoczony. - Co się sta­ło?

Kobieta cofnęła się. Wolała zachować dystans. Kiedy obejmował ją, nie potrafiła myśleć.

- Nic takiego. Zastanawiałam się tylko...

- Tak?

- Zastanawiałam się, co naprawdę czujesz, kiedy cału­jesz kobietę.

ROZDZIAŁ

5

Charlie obrzucił Brigitte uważnym spojrzeniem.

- Myślałaś o naszym pocałunku?

- Tak - wyznała. - Niestety.

Charlie zmarszczył brwi. Skrzyżował ramiona na piersi i zmierzył ją groźnym wzrokiem. Brigitte zagryzła wargi, by powstrzymać uśmiech. Wyglądał niczym Pan Proper z reklam proszków do czyszczenia, tyle że nie był łysy i brakowało mu kolczyka w uchu.

- Jak mam to rozumieć? - mruknął gniewnie.

- To dlatego że... że mi się podobasz - powiedziała cicho. - Przy tobie czuję się atrakcyjna, kobieca.

Nagle przyszła mu do głowy przerażająca myśl.

- Nie jesteś chyba mężatką, prawda? - Wiedział, że niektóre kobiety nawet po ślubie pozostawały przy swoim panieńskim nazwisku.

Brigitte obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.

- Mężatką?

- No, może jesteś zaręczona lub coś w tym rodzaju

- plątał się Charlie.

- Czy myślisz, że wtedy byłabym tu z tobą?

- Skoro więc nie masz żadnych zobowiązań, dlaczego uważasz, że nie powinienem był cię całować?

- Ponieważ boję się brać cię na serio - wyznała odważ­nie Brigitte.

Charlie popatrzył na nią zaskoczony.

- Ale dlaczego?

- Bo ty nie traktujesz kobiet poważnie! - wypaliła. Charlie zaśmiał się gorzko w duchu. Cóż za ironia losu!

Był ostatnim mężczyzną, któremu można by zarzucić flirty i romanse. Kobiety zawsze go onieśmielały. Stanowiły dla niego zagadkę.

- Co, u licha, chcesz przez to powiedzieć? Na jakiej podstawie możesz twierdzić, że nie traktuję kobiet poważ­nie?

- Nazywasz je Cukiereczkami! Charlie aż otworzył usta ze zdumienia.

- Cu... ? Ależ, Brigitte! To Fantasy Fuzz nazywa kobie­ty Cukiereczkami, a nie Charlie Battle!

- Powiedziałeś do mnie: Cukiereczku - upierała się Brigitte.

- Ponieważ zgodziłaś się zagrać tę rolę.

- A Donna?

- Donna? Jaka Donna?

- Ta reporterka, która przeprowadzała z tobą wywiad.

- Brigitte ucieszyła się, że Charlie nie zapamiętał imienia jej przyjaciółki. - Ją też nazwałeś Cukiereczkiem.

- Ach, tak. No cóż, byłem trochę zażenowany tą całą sytuacją. Zachowałem się jak mój bohater.

- Zażenowany?

- A ty nie?

- Tak,ale...

- Nie wiedziałem, jak postąpić ani co powiedzieć.

- Ja też - wyznała Brigitte. - I nadal nie wiem, co mam sądzić o tamtym pocałunku. Czy to było na serio?

- Dobre sobie! Masz jeszcze wątpliwości?

- Nie byłam pewna, czy to mnie całujesz.

- A kogóż, u licha, miałbym całować? - zniecierpliwił się Charlie.

- Cukiereczka! - wypaliła Brigitte.

- To chwyt poniżej pasa.

- Myślałam, że po prostu skorzystałeś z okazji. Charlie z niedowierzaniem pokręcił głową.

- Naprawdę? - W głosie mężczyzny zabrzmiała iryta­cja.

Brigitte milczała. Zastanawiała się, jak ułagodzić jego gniew. Charlie postąpił krok do przodu. Stał teraz tuż przed nią.

- Ja również mam powody, by wątpić w twoją szcze­rość.

Brigitte popatrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdzi­wienia niebieskimi oczami.

- Co takiego?

- Tak. Wystarczy na ciebie popatrzeć. Zręcznie wyko­rzystujesz swój urok.

- Wy... wykorzystuję swój urok? - zająknęła się.

- Owszem. Taka uprzejma i słodka, aż do przesady. Choćby dziś, w jadalni, kiedy tuliłaś się do mnie w obecno­ści tych wszystkich ludzi.

- Ale... ale przecież to była tylko taka zabawa.

- Tak samo jak tamten pocałunek. Brigitte popatrzyła na Charliego uważnie.

- Czy tylko tyle dla ciebie znaczył?

- A dla ciebie?

- To zależy.

- Od czego?

- Od tego, jak ty to traktujesz - odpowiedziała wolno Brigitte. - Czy całowałeś żywą kobietę, czy jedną z tych twoich głupawych laleczek, które nazywasz Cukiereczka­mi.

- Ten pocałunek znaczył dla mnie... bardzo wiele -wyznał po chwili.

Brigitte milczała. Charlie po raz kolejny wrócił myślami do tamtych chwil, kiedy trzymał ją w ramionach. Nie kła­mał. Pocałunek zrobił na nim ogromne wrażenie.

Brigitte stała przed nim, patrząc na niego szeroko otwar­tymi jasnymi oczami. Była taka piękna i tak bardzo jej pragnął. Bał się jej dotknąć, a jednocześnie wiedział, że jeśli tego nie zrobi...

Nim zdążyła odpowiedzieć, zamknął jej usta pocałun­kiem. Brigitte objęła Charliego za szyję i rozchyliła wargi. Charlie całował zachłannie. Żadna z wcześniej poznanych kobiet nie podobała mu się tak jak ona i żadna nie działała na niego w ten sposób. Przytulił ją mocniej do muskularnej piersi, unosząc lekko do góry.

Brigitte uświadomiła sobie nagle, że jeszcze chwila, a będzie zgubiona. Ramiona mężczyzny były silne, a usta namiętne i słodkie. Uniosła powieki. W ciemnych oczach dostrzegła niekłamany zachwyt. Odwzajemniła pełne czu­łości spojrzenie. Milczała, bo zabrakło jej słów

Nigdy dotąd Charlie nie był w tak znakomitym nastroju. Przepełniała go radość. Przyjrzał się Brigitte, ustom na­brzmiałym od pocałunków, zaróżowionym policzkom, peł­nym blasku jasnym oczom.

- Teraz już mi wierzysz? - spytał cicho.

Brigitte uniosła dłoń i delikatnie pogłaskała go po twa­rzy.

- Wierzę.

Powoli wracali do rzeczywistości. Brigitte wiedziała, że w końcu urok chwili minie. Postanowiła ułatwić Charlie-mu sytuację. Zapytała:

- Czy chcesz wypróbować jakiś inny sprzęt? Oboje się roześmieli.

- Najwyższy czas, żebym wrócił do pokoju - oznajmił Charlie.

- Muszę się przebrać. Trafisz sam?

- Jasne! I dzięki za...

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Ociągając się skierował się w stronę wyjścia. W pół dro­gi zatrzymał się i odwrócił głowę. Przystojną twarz wy­krzywił lekki grymas.

- Jeśli jeszcze raz popatrzysz na mnie w ten sposób - powiedział cicho - nie będę mógł odejść, Brigitte.

Skinęła głową na znak, że rozumie. Mężczyzna ruszył do drzwi.

- Charlie? Zatrzymał się.

- Jeśli jeszcze raz popatrzę na ciebie w ten sposób, będzie to oznaczało, że nie chcę, abyś odszedł.

Przez chwilę Brigitte miała wrażenie, że Charlie jednym susem przemierzy dzielącą ich odległość, porwie ją w ra­miona i zaniesie... No właśnie, gdzie ją zaniesie? Tu za­wiodła ją wyobraźnia. Nie wiedziała, dokąd mógłby ją zabrać. Zresztą, to i tak nie było ważne. Ciągnęła ich ku sobie jakaś potężna, niewidzialna siła. Siła, której nie potra­fili się oprzeć.

Stała wstrzymując oddech. Czekała, by mężczyzna uczynił pierwszy krok. Charlie otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili rozmyślił się, odwrócił i po­śpiesznie opuścił salę.

Z piersi kobiety wyrwało się żałosne westchnienie.

- Następnym razem, Charlie - powiedziała głośno, z determinacją potrząsając głową - nie pozwolę ci odejść.

- Nie uwierzyłabyś, co za dziwak z tego C.H. Battle'a

- opowiadała Donna. - Od dwóch dni uganiam się za ludźmi, którzy znali go, zanim stał się sławny.

Brigitte zmarszczyła brwi i poprawiła słuchawkę przy uchu.

- Sądziłam, że artykuł miał dotyczyć BARF-u.

- To tylko pretekst. C.H.Battle to jest to. Dzwonię, bo pomyślałam sobie, że może chciałabyś dodać coś interesu­jącego na jego temat.

- Ja? Chyba żartujesz. Poznałam go przecież tego sa­mego popołudnia, co ty i reszta rodziny.

- Nie bądź taka skromna, Brigitte. Nie zapominaj, że byłam świadkiem waszego namiętnego pocałunku. - Don­na roześmiała się.

Całe szczęście, że nie następnego, pomyślała Brigitte.

- A... tamto. To był tylko żart.

- No, nie powiedziałabym. Oceniłam go przynajmniej na siedem w skali Richtera. Co ty na to?

- Hm.... - W głosie Brigitte pojawiła się figlarna nut­ka.

- Wiedziałam! - zawołała triumfalnie Donna. - A to ci historia! Casanova z tego Battle'a. I wiesz co, nie uwierzy­łabyś, ale zanim „Fantasy Fuzz" uczynił go sławnym, ten facet żył jak przysłowiowy pustelnik.

- To wszystko wyjaśnia - mruknęła Brigitte.

- Wyjaśnia? - podchwyciła Donna. - Co masz na myśli?

- Nie, nic takiego.

- Brigitte ! Nie uda ci się mnie zbyć. Co miałaś na myśli twierdząc, że to wszystko wyjaśnia?

Brigitte westchnęła. Znała Donnę nie od dziś i wiedzia­ła, że przyjaciółka wcześniej czy później wyciągnie z niej prawdę. Nie na darmo Donna Prescott była jedną z najle­pszych dziennikarek „Contemporary Canada".

- Nie umiał tańczyć - wyznała niechętnie.

- Tańczyłaś z nim?

- Nie, a właściwie tak - plątała się Brigitte. - Pokaza­łam mu kilka kroków. To wszystko - zakończyła. Nie miała zamiaru zdradzać Donnie szczegółów. Na jej twarzy poja­wił się uśmiech, kiedy popatrzyła na leżący na biurku rysu­nek. Znalazła go tego ranka w swojej przegródce na listy. Przedstawiał parę tancerzy, mężczyznę i kobietę, w stro­jach gimnastycznych. Postaci były łudząco podobne do Brigitte i Charliego Battle'a. Pod rysunkiem widniał pod­pis autora i krótka notka: Dziękuję za nowe doświadczenie.

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

- Uwierzyć w co? - zdziwiła się Brigitte. Zatopiona w rozmyślaniach zapomniała, że rozmawia z przyjaciółką.

- Że ta prywatna lekcja tańca nic nie znaczy.

- No wiesz! - obruszyła się Brigitte. - Nie sądzisz chy­ba, że... Nie należę do tego rodzaju kobiet!

- Może tak, może nie - filozoficznie stwierdziła przyja­ciółka. - Widzę, że i tak niczego się od ciebie nie dowiem. A propos, zdjęcia wyszły wspaniale. Jeśli chcesz, przyślę ci odbitki.

Fotografie okazały się rzeczywiście udane. Przeglądając je Jean-Pierre zauważył niby mimochodem, że nigdy nie przypuszczałby, iż C.H.Battle będzie tak wdzięczny za ka­wałek tortu. Brigitte z trudem powstrzymała się, by nie przypomnieć mu, że zdjęcia zostały zrobione, zanim Char­lie miał okazję spróbować dzieła Gerarda. Zresztą, nie było sensu. Zdawać by się mogło, że cała rodzina uwzięła się, by jej dokuczyć. Stephen nie zwracał się do niej inaczej, jak Cukiereczku. Nicole i Jennifer naśladowały go z upodoba­niem, mimo upomnień Claire. Claude, jak to Claude, uśmiechał się tylko pod wąsem, zaś Marguerite kilkakrot­nie wspomniała o osobistym zaangażowaniu Brigitte w słuszną sprawę ochrony środowiska.

Brigitte ze stoickim spokojem znosiła te docinki, ciesząc się w duchu, że nikt z rodziny nawet nie podejrzewał, jak bardzo interesował ją przystojny autor komiksów. Nie przypuszczali nawet, że Brigitte rozpamiętuje wspólnie spędzone chwile i często przypatruje się rysunkowi, który Charlie podarował jej przed wyjazdem. To wszystko było jej tajemnicą. Zbyt osobistą i zbyt drogą, by dzielić się nią z innymi.

Brigitte Dumont wzrastała w otoczeniu gości, licznie odwiedzających hotel Dumont. Nie brakowało okazji do spotkań, flirtów, a nawet krótkotrwałych romansów. Miała już pewne doświadczenie i dlatego była w stanie ocenić, że ta znajomość może okazać się czymś istotnym w jej życiu. Rodzina Dumontów z niecierpliwością oczekiwała powro­tu Charliego, by dowiedzieć się, jakie role wyznaczył im w scenariuszu weekendu z zagadką. Brigitte spodziewała się, że uda jej się odkryć, co właściwie czuje do przystojne­go autora komiksów.

Tymczasem zaś sprawy nie cierpiące zwłoki wymagały zaangażowania Brigitte. Było jeszcze tyle do zrobienia! Młoda kobieta przejrzała rezerwacje. Cztery pary wyraziły chęć udziału w weekendzie z zagadką bezpośrednio po wieczorze rodzinnym. Przez następny tydzień wpłynęło niewiele zgłoszeń. Przygotowywana przez BARF impreza miała odbyć się już za dwa tygodnie, a ponad połowa miejsc nadal pozostawała wolna. Brigitte wiedziała jednak z doświadczenia, że większość biletów zostanie wykupiona w przeddzień imprezy. Tylko w jaki, u licha, sposób miała przekonać o tym członków komitetu organizacyjnego?!

Brigitte zaprzątały nie tylko przygotowania do weeken­du z zagadką. Dziś, na przykład, spędziła wyjątkowo pra­cowite przedpołudnie, rozmawiając z pewną bardzo nie­zdecydowaną młodą parą na temat przyjęcia weselnego. Nadejście poczty trochę poprawiło jej humor, ponieważ wśród urzędowych pism i prospektów reklamowych od­kryła dużą, białą kopertę zaadresowaną ręką Charliego. Pierwsza część listu zawierała prośbę o przekazanie pew­nych wskazówek rzeźbiarce, która miała przygotować „ciało" ofiary. Druga kartka została podzielona na pięć równych części. W pierwszych czterech autor narysował ślady stóp, większe, należące do mężczyzny i niniejsze, kobiece. Brigitte uśmiechnęła się z rozczuleniem, kiedy uświadomiła sobie, że jest to wzór kroku tanecznego, który pokazała Charliemu. W piątej części zaś widniały otoczone wykrzyknikami czerwone serduszka.

Brigitte sięgnęła po telefon i wykręciła numer rzeź-biarki. Podyktowała wskazówki Charliego, po czym wsu­nęła kartkę do specjalnej przegródki z napisem: Weekend z zagadką. Drugi rysunek włożyła do szuflady biurka, tuż obok pierwszego zatytułowanego przez mężczyznę „Nowe doświadczenie".

W kilka dni później Donna przesłała jej egzemplarz „Contemporary Canada". Artykuł przyjaciółki był poświę­cony głównie postaci autora "Fantasy Fuzza". Donna nie przesadziła. Biografia C.H.Batde'a była naprawdę fascy­nującą lekturą. Jego ojciec, detektyw z wydziału zabójstw chicagowskiej policji, zginaj zastrzelony przez uzbrojone­go bandytę, kiedy chłopak miał czternaście lat. Matka Charliego, Kanadyjka z pochodzenia, wróciła wraz z sy­nem do rodzinnego miasteczka. Przez długi czas Charlie nie potrafił zaadaptować się w nowym środowisku. Cichy i nieśmiały, był bardzo przeciętnym uczniem. Szkolni kole­dzy nazywali go odludkiem i ponurakiem. Jedynymi im­prezami, w jakich brał udział, były doroczne wystawy ob­razów i plakatów.

„Charlie zawsze malował coś w swoim zeszycie, pod­czas gdy inni robili notatki z lekcji. Uważaliśmy go za dziwaka, wspominał jeden z kolegów".

„W college'u Charlie uchodził za samotnika, choć był jednym z założycieli kółka plastycznego".

„Podziwialiśmy go za jego talent i poświęcenie, powie­dział jeden z członków kółka. Charlie nigdy nie brał udzia­łu w prywatkach i wspólnych wypadach za miasto. Intere­sowała go tylko sztuka".

„Był naprawdę wyjątkowy, wspominała koleżanka ze studiów. Taki silny, milczący. Otaczała go aura tajemniczo­ści. Wszystkie dziewczyny chciały z nim chodzić, ale on nigdy się z żadną nie umawiał. Nie wiedziałyśmy, dlacze­go. Było oczywiste, że interesują go dziewczyny. Miał taki intrygujący sposób patrzenia".

Brigitte zmarszczyła brwi. A więc to tak! Nic dziwnego, że i ona dała się nabrać na te jego „interesujące spojrzenia". Miał sporo czasu, by udoskonalić tę technikę. Czytała da-lej.

„Jego prace były naprawdę dobre, zapewniał kolega z gazety. Miał dar trafiania w samo sedno sprawy. Był świetnym rysownikiem. Nie istniało dla niego nic poza pracą. Miał naturę samotnika. Pojawiał się na przyjęciach, ale nigdy nie włączał się do rozmowy. Zazwyczaj stał gdzieś na uboczu. Wszyscy byliśmy ciekawi, jak wygląda jego życie prywatne, ale on chyba w ogóle go nie posiadał. Nigdy nie wspominał, że pracuje nad komiksami".

„Historia C.H.Battle'a przypomina więc bajkę o Ko­pciuszku, który w jedną noc ze służącej przemienił się w królewnę. Fascynujące przygody sympatycznego dete­ktywa o dźwięcznym imieniu Fantasy Fuzz przyniosły ich autorowi popularność i fortunę. Mimo to sukces nie zawró­cił mu w głowie. Ten przystojny, pociągający mężczy-zna...

Cała Donna! - pomyślała Brigitte, krzywiąc się lekko. Czyżby była zazdrosna?! Przebiegła wzrokiem dalszą część artykułu. Nagle jej uwagę przykuło własne nazwisko, które pojawiło się przy końcu strony.

„.. .która zgodziła się odegrać rolę Cukiereczka w orga­nizowanym przez BARF weekendzie z zagadką, określiła ten pocałunek na siedem w skali Richtera".

A to spryciara! Przecież to nie ja powiedziałam, tylko ona sama. Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową. Czytała dalej.

„Potwierdza się opinia szkolnych koleżanek i kolegów twórcy słynnego detektywa. Brigitte Dumont, która udzie­lała panu Battle pierwszej w jego życiu lekcji tańca wyzna­ła nam w sekrecie: Powiedział mi, że nigdy przedtem nie miał okazji, by nauczyć się tańczyć".

Brigitte zmarszczyła brwi. Ach, ta Donna! To nie było przeznaczone do druku! Po chwili gniew minął. No cóż, na drugi raz będzie ostrożniejsza. Popatrzyła raz jeszcze na duże, kolorowe zdjęcie, którym przyjaciółka ozdobiła swój artykuł. Fantasy Fuzz trzymający w objęciach Cukiere­czka. Charlie z pewnością zachowa je do swego albumu. Który mężczyzna nie byłby dumny czytając, jak wysoko oceniono jego umiejętności w całowaniu?

ROZDZIAŁ

6

W ciągu trzech dni od ukazania się „Contemporary Ca-nada" wszystkie bilety na weekend z zagadką w hotelu Dumont zostały wyprzedane. Brigitte zadzwoniła do zarzą­du BARF-u, by podzielić się dobrą nowiną i wysłała do Donny Ust z podziękowaniem za artykuł, który przyczynił się do rozreklamowania pożytecznej imprezy.

Przyszło jej też na myśl, że jest jeszcze ktoś, kto chciał­by pewnie usłyszeć pomyślną wiadomość. Miała nadzie­ję, że może Charlie sam się z nią skontaktuje. Nieste­ty, mężczyzna milczał. Długo zastanawiała się, czy wypa­da jej samej do niego zadzwonić. Wreszcie zdecydowała, że nawet zwykła grzeczność wymaga, by powiadomić go o przygotowaniach do wekeendu z zagadką. Tak. Stano­wczo powinna to zrobić, przekonywała samą siebie. Za nic nie przyznałaby się, że chciała po prostu usłyszeć Char-liego.

Po wystukaniu numeru włączyła się automatyczna se­kretarka. Nagrany na taśmie głos powiadamiał z chłodną uprzejmością, że właściciel głosu jest teraz nieobecny, ale prosi o pozostawienie wiadomości. Brigitte opowiedziała w paru słowach o wynikach sprzedaży biletów na weekend z zagadką i poprosiła, żeby Charlie zadzwonił do niej, jeśli będzie miał jakieś pytania. Podała swój prywatny numer telefonu, by nie musiał łączyć się z nią przez centralkę hotelu.

Minął już prawie tydzień bez żadnej wiadomości od Charliego. Brigitte przekonywała samą siebie, że może zbytnio absorbowały go obowiązki zawodowe. Równie dobrze mógł wyjechać z miasta. Możliwe, że pozostawione przez nią informacje całkowicie zaspokoiły jego cieka­wość. Czuła się rozczarowana, choć nie wierzyła w nagły brak zainteresowania. Doskonale pamiętała tamten ostatni pocałunek. No i te rysunki, które przysłał. Liczyła dni dzie­lące ich od następnego spotkania. Wtedy właśnie zaświtała jej w głowie pewna myśl. Automatyczna sekretarka mogła być przecież zepsuta! Możliwe, że Charlie wcale nie otrzy­mał jej wiadomości. Może powinna zadzwonić jeszcze raz, by upewnić się... Już miała sięgnąć po słuchawkę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.

Automatyczna sekretarka w domu Charliego Battle'a działała sprawnie. Charlie otrzymał wiadomość od Brigitte. Prawdę mówiąc, wysłuchał jej głosu, ponieważ był w do­mu, kiedy zadzwoniła. Zabrakło mu odwagi, by podnieść słuchawkę i przyznać się, że ją słyszy.

- Cześć! Tu Brigitte Dumont.

Pogodny, wesoły głos. Taki jak ona sama. Przez moment ujrzał przed sobą jej uśmiechniętą twarz, życzliwie spoglą­dające błękitne oczy, pełne, słodkie usta. Poczuł zapach perfum. Zaraz jednak uprzytomnił sobie, że to Brigitte zdrajczyni. Oszukała go. Podstępnie zbliżyła się do niego, skłoniła do zwierzeń, a potem wykorzystała. I pomyśleć, że odkrył przed nią najskrytsze tajemnice. Zapomniał o ostrożności. Musiała się nieźle bawić. Był z nią szczery jak nigdy przedtem z żadną inną kobietą. Ładnie mu odpła­ciła, nie ma co! Opowiedziała o wszystkim swojej przyja­ciółce, tej wścibskiej reporterce z „Contemporary Canada". Wystawiła go na pośmiewisko całej Ameryki!

Tak. Sam kupił tę przeklętą gazetę. Był ciekaw, co też Donna o nim napisała. Spodobało mu się zdjęcie, jakie umieszczono obok artykułu. Przypomniało mu, jak wspa­niale się czuł, trzymając w ramionach śliczną spadkobier­czynię fortuny Dumontów. Uśmiechnął się na poły z dumą, na poły z rozbawieniem, kiedy przeczytał podpis pod zdję­ciem: Siedem w skali Richtera. Dopiero po chwili uświado­mił sobie, że to Brigitte użyła tego określenia.

Nie potrafił przypomnieć sobie koleżanki z klasy, która nazwała go dziwakiem, toteż wcale nie poczuł się urażony. Zirytowała go natomiast wypowiedź kolegi z college 'u, ale ponieważ przebijał przez nią przyjazny ton, szybko daro­wał mu tę drobną niedyskrecję. Najbardziej jednak zabolała go zdrada Brigitte Dumont. Otworzył się przed nią jak przed kimś bardzo bliskim, a ona go zawiodła. Wyraźnie dał jej przecież do zrozumienia, ile znaczą dla niego wspól­nie spędzone chwile, ona zaś podała do publicznej wiado­mości szczegóły z jego życia osobistego. Podstępem i słod­kimi uśmiechami skłoniła go, by odkrył przed nią swoje prawdziwe ja i wykorzystała to, by okrasić pikantnymi szczegółami artykuł przyjaciółki.

Niebacznie jej zaufał. Tak bardzo pragnął być z nią, że zapomniał o ostrożności, co Brigitte skwapliwie wykorzy­stała. Nigdy jej tego nie wybaczy.

Ze złością wyrwał kartkę z leżącego na biurku szkiców­nika, zmiął i cisnął do kosza. Jeszcze do niedawna bawiła go myśl, że jego Cukiereczki do złudzenia przypominają Brigitte Dumont. Zastąpił wprawdzie koński ogon fryzurą z blond loczków, ale pozostał kuszący uśmiech i błękitne oczy. Za każdym razem odkładał odrzucone rysunki na osobną kupkę, by pokazać Brigitte, jak często myślał o niej podczas pracy. Teraz zaś wszystkie te szkice, zmięte w ma­łe kulki papieru, znalazły się w koszu na śmieci. Nie potra­fił myśleć o niej inaczej niż Brigitte zdrajczyni.

Przerażał go zbliżający się weekend z zagadką. Wiedział, że nie może zawieść. Dał słowo. Obiecał. Poza tym, scena­riusz był już gotowy, a z tego, co mówiła przez telefon Brigitte wynikało, że wszystkie bilety zostały wyprzedane.

Zresztą, czyż nie potrafi wcielić się w postać Fantasy Fuzza nawet u boku Brigitte zdrajczyni? W końcu to tylko dwa dni.

Poradzi sobie.

Brigitte z trudem hamowała zniecierpliwienie. Przez ca­łe przedpołudnie bezskutecznie usiłowała dojść do porozu­mienia z członkami komitetu organizacyjnego przygoto­wującego w hotelu doroczny zjazd absolwentów miejsco­wego college'u. Zaczęło się od tego, że dwóch z pięciu uczestników spotkania spóźniło się na zebranie i wszystkie szczegóły dotyczące uroczystej kolacji i dancingu musiały zostać przedyskutowane raz jeszcze. Brigitte miała szczerą ochotę wstać i wyjść. Powstrzymywała ją jedynie świado­mość, że hotel Dumont szczycił się sprawną obsługą i dba­łością o gości. Poza tym, to wcale nie ich wina, że zebranie wypadło akurat tego samego dnia, kiedy miał się pojawić sławny C.H.Battla. Chcąc nie chcąc, Brigitte cierpliwie wy­słuchiwała pytań, podsuwała rozwiązania i pomagała podej­mować decyzje.

Wreszcie udało jej się ustalić menu uroczystej kolacji i wybrać sposób udekorowania sali. Zdążyła już pogodzić się z myślą, że z pewnością nie uda jej się powitać osobi­ście honorowego gościa. Obawy potwierdziły się, kiedy wpadła do recepcji. Charlie właśnie wchodził do windy.

No nie! Myślała, że będzie miała choć chwilkę czasu, by przyczesać włosy i odświeżyć się przed tym spotkaniem. Ruszyła w stronę windy, ale w tej samej chwili drzwi kabi­ny zamknęły się. Podeszła do biurka recepcji.

- Czy to był pan Battle?

Sarah, recepcjonistka z dziennej zmiany, popatrzyła na nią spłoszona.

- Tak, panno Dumont. Wspomniałam panu Battle, że jest pani na zebraniu i że zaraz panią zawołam, ale on powiedział, żeby pani nie przeszkadzać.

Brigitte wzruszyła ramionami.

- No cóż, pan Battle nie jest małym chłopcem. Jestem pewna, że nie miał trudności ze znalezieniem właściwego pokoju.

- Chyba nie był w najlepszym humorze - zauważyła Sarah.

Czy dlatego, że nie wyszłam mu na powitanie? - pomy­ślała Brigitte.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Był jakiś taki... obcesowy, jakby przyjazd tutaj nie był mu w smak.

- Hm... Czy posłano już na górę kosz z upominkami? Sarah skinęła głową.

- Jak tylko się zameldował.

- W takim razie powinien już dotrzeć. Chyba pójdę na górę i zobaczę, co się da zrobić, żeby poprawić nastrój naszemu honorowemu gościowi.

W kwadrans później odświeżona i uczesana Brigitte za­pukała do drzwi apartamentu Charliego Battle'a. Drzwi uchyliły się natychmiast. Dziewczyna powitała gościa ra­dosnym uśmiechem.

Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie na jej widok. Stał w progu, mierząc ją niechętnym spojrzeniem.

- Ja... myślałam, że może miałbyś ochotę napić się wina - zaczęła, potrząsając trzymanymi w dłoniach kieli­szkami.

Charlie przyglądał jej się ponuro.

- Nie sądzę - burknął po dłuższej chwili.

Choć Brigitte nie rozumiała jego zachowania, postano­wiła, że nie da się tak łatwo zbyć.

- Skądinąd wiem, że zwykle nie masz nic przeciwko lampce wina wczesnym popołudniem - przypomniała z uśmiechem.

- Nie dziś.

Brigitte obrzuciła go zaniepokojonym wzrokiem.

- Daj spokój, Charlie. Odpręż się. Rozchmurz.

- Właśnie to miałem zamiar zrobić.

Brigitte czekała, aż mężczyzna usunie się z przejścia i wpuści ją do środka, ale Charlie nadal tkwił w drzwiach.

- Słyszałam, że ludziom zdarza się czasem wstać z łóżka lewą nogą, ale to już chyba przesada - zniecierpliwiła się.

- Spotkamy się za dwie godziny, aby omówić scena­riusz. Muszę mieć trzeźwą głowę.

- A więc otrzymałeś moją wiadomość?

- Owszem. - W jego głosie było tyle samo entuzjazmu, co w głosie skazańca, któremu właśnie odczytano wyrok.

Zwykle Brigitte potrafiła radzić sobie z humorami in­nych ludzi. Tym razem jednak instynkt podpowiadał jej, że nie były to tylko kaprysy czy przejściowy zły nastrój. Char­lie wcale nie był zdenerwowany. Z jego zachowania wy­raźnie przebijała wrogość.

Dlaczego? Co się stało? Pytania same cisnęły się na usta, ale zabrakło jej odwagi, by je wypowiedzieć głośno. Pa­trzyła na mężczyznę szeroko otwartymi ze zdziwienia błę­kitnymi oczami, szukając w jego spojrzeniu czułości i zro­zumienia. Znalazła jedynie chłodną obojętność.

- No cóż, w takim razie zobaczymy się później - po­wiedziała cicho.

Charlie przytaknął w milczeniu. Odwrócił głowę, unika­jąc jej badawczego wzroku. Wiedział, że gdyby teraz spo­jrzał w te pełne smutku jasne oczy, byłby zgubiony.

- Witamy w hotelu Dumont, panie Battle - dodała Bri­gitte, po czym odwróciła się i wolno ruszyła korytarzem.

Charlie westchnął. Powinien być zadowolony, że tak szybko udało mu się jej pozbyć. Odczuwać ulgę, że nie musi tłumaczyć, wyjaśniać. Być z siebie dumnym, że po­trafił zapanować nad emocjami, nie dał się zwieść jej uro­kowi.

Ze złością zatrzasnął drzwi pokoju. Przekręcił klucz. Tak. To było proste. O wiele trudniej jednak będzie mu wyrzucić Brigitte Dumont z serca.

Brigitte celowo spóźniła się na umówione spotkanie. Po nieprzyjemnym powitaniu wolała uniknąć sam na sam z C.H.Battle'em.

Pośrodku pokoju leżała szmaciana kukła rozmiarów do­rosłego mężczyzny. Obok przyklęknął Charlie Battle. To­warzyszyły mu zaróżowione z podniecenia Jennifer i Ni­cole.

- A więc to jest nasza ofiara - stwierdziła Brigitte, sia­dając na kanapie.

- Nazywał się Vincent Langton, ale Nicole i ja mówiły­śmy do niego wujaszek Vin - poinformowała ciotkę Jenni­fer.

- Zginął od strzału prosto w serce z tej oto broni - do­dała Nicole, potrząsając trzymanym w ręku pistoletem.

Claire zbladła.

- Odłóż to natychmiast, Nicole!

- Przecież on wcale nie jest prawdziwy - odparła dziew­czynka. - Pan Battle kupił go w sklepie z zabawkami.

- Wygląda jak prawdziwy - zdziwiła się Brigitte.

- Wiele rzeczy tak wygląda, choć są zwykłymi imita­cjami. Podobnie rzecz ma się z niektórymi ludźmi - zauwa­żył Charlie, patrząc na nią znacząco.

Po raz pierwszy od chwili, gdy Brigitte weszła do poko­ju, mężczyzna popatrzył jej prosto w twarz. Ciarki przeszły jej po plecach. Dlaczego w jego wzroku było tyle nienawi­ści? Co takiego zrobiła?

- Nie rozumiem, dlaczego sprzedają takie paskudztwa w sklepach z zabawkami. - Claire z niesmakiem potrząs­nęła głową.

- To replika prawdziwego pistoletu. Niektórzy ludzie kolekcjonują je jak inni ołowiane żołnierzyki czy modele samochodzików - wyjaśnił Charlie.

- Ładne hobby, nie ma co. - Claire zmarszczyła brwi. - Odłóż to, Nicole.

- Ale...

- Już raz powiedziałam.

Nicole niechętnie spełniła polecenie matki.

- Czy mogę już rozlewać krew? - spytała Jennifer. W ręku trzymała buteleczkę z ciemnoczerwonym, gęsta-wym płynem, mającym imitować ludzką krew.

- Dopiero kiedy rozłożą dywan - odparł Jean-Pierre. Odwrócił się do Brigitte. - Stephen i Claude poszli na strych po ten stary dywan z przedpokoju. No wiesz, ten poplamiony farbą. Nasz nieszczęsny nieboszczyk będzie się mógł na nim wykrwawić na śmierć.

- To powinno spodobać się widzom.

- Nicole i ja zajmiemy się tym - oświadczyła Jennifer z poważną miną.

Janet położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu.

- To ja już sobie pójdę.

Brigitte roześmiała się rozbawiona

- A więc, kto opowie mi coś więcej o naszym drogim nieboszczyku? Jak mu tam, Langley, Langów?

- Langton - poprawił ją ojciec. - Był najlepszym przy­jacielem Stephena.

- Byli w tej samej drużynie narciarskiej - dodała Margue­rite Dumont. - Traktowaliśmy go prawie jak syna.

- Właśnie dlatego nazywałyśmy go wujaszkiem Vin-nie'em - wtrąciła Jennifer.

- Ku niezadowoleniu swego ojca - uzupełniła Claire - choć dla świętego spokoju Claude starał się to tolerować.

- O! Czyż nie czyni go to podejrzanym? - spytała Bri­gitte.

- Nie bardziej od Claire - zauważyła jej matka. - To właśnie ona jest głównym powodem takiego stanu rzeczy, a Dumontowie znani są ze swej porywczości.

Claire westchnęła ciężko.

- Przecież to już tyle lat...

- Mam nadzieję, że chociaż ty nie romansowałaś z tym podrywaczem Langtonem. - Brigitte popatrzyła pytająco na matkę.

- No cóż. - Marguerite Dumont zrobiła niewinną min­kę. - Kiedyś. To był sylwester. Vincent leczył akurat złama­ne serce i trochę za dużo wypił. Stephen i twój ojciec przy­wołali go do porządku. Następnego dnia bardzo wszystkich przepraszał. Zresztą, nikt z nas nie potraktował tego po­ważnie.

Brigitte popatrzyła na ojca.

- Chyba że znany ze swej porywczości Jean-Pierre nie potrafił zapomnieć o tym incydencie. Dusił w sobie gniew i czekał na odpowiedni moment, by się zemścić.

- W takim razie on również jest podejrzany - zauważy­ła Claire. - Nieźle pomyślane, panie Battle. A ty, Brigitte

- odwróciła się do siostry - nie jesteś ciekawa, co ci przy­pisano?

- Aż boję się pytać.

- Masz najlepszy motyw ze wszystkich Dumontów, Cukiereczku - oświadczył Charlie. - Zmarły był twoim...

- Kochankiem! - wypaliła Nicole.

- ... narzeczonym - dokończył mężczyzna.

- Pokłóciłaś się z nim przy kolacji. Wszyscy słyszeli

- dodała Jennifer.

- Dałaś mu w twarz - cieszyła się Nicole. - Powiedzia­łaś, że o wszystkim wiesz.

- No, no, no. - Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową. - Jak się okazuje, niezły gagatek z tego Vincenta. A więc, ja również miałam powód, by pragnąć jego śmier­ci.

- I to niebłahy. Dwa miliony dolarów.

- Dwa miliony dolarów?

- Langton uczynił cię głównym spadkobiercą swojego majątku - wyjaśnił Charlie. - Oczywiście, najpierw musia­łaś podpisać intercyzę przedmałżeńską.

- Intercyzę przedmałżeńską? Jakież to romantyczne!

- zadrwiła Brigitte. - Drogi Vinnie był doprawdy czarują­cym kochankiem.

- Będziesz bogatą kobietą, Cukiereczku. O ile nie skończysz na krześle elektrycznym.

Jennifer aż pokraśniała z zadowolenia.

- Będziesz musiała pocałować Fuzza, cioteczko Brigit­te - poradziła - żeby był po twojej stronie.

Do pokoju weszli Stephen i Claude, dźwigając ciężki, zwinięty w długą belę dywan. Charlie uniósł kukłę, po czym ułożył ją na rozwiniętym dywanie.

- Czy mogę już zaczynać? - Nicole sięgnęła po butele­czkę z płynem imitującym krew.

- Jeszcze momencik. - Charlie uśmiechnął się.

- To ja wychodzę - oznajmiła Janet. Stephen westchnął.

- Nie znosi widoku krwi, nie może się schylać, nie wolno jej pić wina, nie może patrzeć na jajecznicę...

- A ty nie możesz urodzić dziecka, więc jesteśmy kwita

- podsumowała Janet, biorąc męża pod ramię. - Chodźmy, tatuśku. Właśnie przyszła świeża dostawa do kiosku z pa­miątkami. Mogę ponaklejać ceny, pod warunkiem, że bę­dziesz otwierał kartony.

- No, nie wiem, czy będę w stanie - mruknął Stephen.

- Właśnie straciłem najlepszego przyjaciela.

- Zanim zaczniesz się nad nim użalać, pomyśl o tej reporterce z gazety sportowej, którą Vincent sprzątnął ci sprzed nosa. Jak ona miała na imię?

- Samantha.

- Ach, więc i Stephen miał powód, by życzyć śmierci panu Langtonowi - zauważyła Brigitte.

- Cóż to za motyw! - pogardliwie prychnął jej brat.

- To stara historia. A poza tym - uśmiechnął się do żony

- Vinnie zrobił mi przysługę. Inaczej nigdy nie poznałbym Janet.

- No, no. Nie podlizuj się. I tak będziesz musiał otwie­rać kartony.

- O Boże! Co za nudziara!

- Nie wiem, co byś zrobił bez tej nudziary - ucięła dyskusję Janet, biorąc męża pod ramię i popychając w stro­nę drzwi.

- Czy możemy już rozlać krew? - dopytywała się Nicole.

- Tak - zezwolił Charlie. - Tylko bądźcie uważne. Trzeba zrobić to tak, by rana wyglądała naturalnie.

- Chyba zaczekam do jutra i obejrzę to razem z gośćmi - oznajmiła Marguerite Dumont.

- Będziemy na dole, w recepcji - poinformował zebra­nych Jean-Pierre, podając żonie ramię. - Powinniśmy oso­biście powitać naszych gości.

Brigitte postanowiła skorzystać z okazji.

- Pójdę z wami, tatku - oświadczyła, podnosząc się z ka­napy. - Jeśli zrobi się tłoczno, pomogę recepcjonistce.

Charlie popatrzył na nią zaskoczony.

- Nie możesz jeszcze odejść. Nie powiedziałem ci, na czym polega twoja rola.

- A... tak. - Brigitte niechętnie opadła z powrotem na kanapę.

Jak mogła zapomnieć?! Na dobrą sprawę, nic w tym dziwnego. Miała tyle innych obowiązków. Przejęła wię­kszość spraw związanych z prowadzeniem hotelu. Oczy­wiście, nikt nie nalegał, by po ukończeniu szkoły wróciła do Bow Valley i podjęła tu pracę, ale wydawało jej się to całkiem naturalne. Poza tym, naprawdę kochała ten hotel. Tu się urodziła i wychowała. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby kiedyś opuścić to urocze miejsce. Była zła na siebie, że pozwoliła, by życie prywatne przeszkodziło jej w sumiennym wypełnianiu codziennych obowiązków. Zmarszczyła brwi.

Dobrze, panie Battle, zaperzyła się w duchu. Bądź gbu-rowaty i niegrzeczny! Możesz do woli obnosić tę nadętą minę! Nic a nic mnie to nie obchodzi. Ten weekend ma być największym sukcesem roku i dopnę swego. Z twoją po­mocą lub bez niej.

Z rozmyślań wyrwał Brigitte wybuch śmiechu.

86 ♦ CUKIERECZEK_

- Ale bomba! Świetnie! - wykrzykiwała Nicole. Obie dziewczynki klęczały na środku pokoju, zafascynowanym wzrokiem przyglądając się, jak sztuczna krew wąskim stru­myczkiem spływa z piersi „ofiary" i wolno wsiąka w dy­wan.

- Gdzie to się kupuje? - zainteresowała się Jennifer.

- Niech pan jej nie mówi! - wtrąciła pośpiesznie Claire.

- Ale, mamo...

- Powiedziałam - ucięła krótko Claire.

- Jeszcze trochę, dobrze? - nalegała Jennifer.

- Wystarczy - mruknął Charlie. - Nie wszyscy mogą znieść takie widoki.

- Mięczaki! - stwierdziła pogardliwie Nicole.

- Nicole! - skarciła ją matka.

- Czy pamiętacie, co macie mówić, jeśli ktoś zapyta was o pana Langtona? - zwrócił się do sióstr Charlie.

- Kochałyśmy wujaszka Vinnie'ego - wyrecytowała Jennifer, przybierając smutną minkę. - Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżał, przywoził nam słodycze i zabawki.

- I traktował mnie jak dorosłą kobietę - wtrąciła Nico­le. - Podrywał mnie - zachichotała. - Na Boże Narodzenie pocałował mnie w usta. Mamie się to bardzo nie spodobało.

Brigitte uśmiechnęła się, patrząc na starszą siostrę.

- No proszę! Nie tylko wzgardzona kochanka, ale prze­straszona matka.

- Ty również nie byłaś tym zachwycona - poinformo­wał ją Charlie. - A jaka była twoja reakcja? - zwrócił się do Nicole.

- Byłam trochę zmieszana. Chciałam, żeby nikt o tym nie wiedział - powtórzyła wyuczoną rolę dziewczynka.

- Świetnie!-pochwalił ją mężczyzna.

- Dlaczego nie chce pan nam powiedzieć, co mamy ukrywać? - dopytywała się Nicole.

- Powiem wam później. W ten sposób unikniemy ryzy­ka, że niechcący coś się wam wypsnie. Dowiecie się razem ze wszystkimi.

- Myślę, że powinnam wiedzieć wcześniej - upierała się dziewczynka.

- Wtedy nie byłoby to takie ciekawe. - Charlie uśmie­chnął się.

Nicole odwzajemniła uśmiech. Ona również dała się zwieść jego urokowi, pomyślała Brigitte, patrząc na sio­strzenicę.

- Jeśli skończyłyście już pomagać panu Battle, czas przebrać się do kolacji - zarządziła Claire.

- Czy mogłybyśmy zostać jeszcze chwilę? - nalegała Nicole.

- Macie już tylko pól godziny - przypomniała jej mat­ka. - Akurat tyle, żeby zmienić sukienki i zapleść włosy.

Dziewczynki niechętnie podniosły się z dywanu, pożeg­nały się grzecznie i posłusznie pomaszerowały za matką. Brigitte została sam na sam z C.H.Battle'em. Cały wysiłek skoncentrowała na tym, by nie okazać zdenerwowania. Nieważne, że potrafił być naprawdę czarującym człowie­kiem. Cóż z tego, że pachniał tak samo jak wtedy, kiedy ją całował. To wszystko było teraz bez znaczenia. Zresztą, nie byli tu dla przyjemności. Już niedługo hotelowa jadalnia zapełni się gośćmi, którzy zapłacili grube pieniądze, by w towarzystwie sławnego detektywa głowić się nad roz­wiązaniem zagadki tajemniczego morderstwa w hotelu Dumont.

- Zatem... - zaczęła, przesiadając się z kanapy na krzesło, jak najdalej od mężczyzny.

ROZDZIAŁ

7

Brigitte usiadła wygodnie i założyła wysoko nogę na nogę. Charlie musiał w duchu przyznać, że miała wspania­łe nogi. Trudno było zapomnieć, jaką atrakcyjną i pociąga­jącą kobietą jest Brigitte Dumont. Ona zaś ze swej strony wcale mu tego nie ułatwiała.

- Zatem - powtórzył, naśladując jej ton.

Przez chwilę patrzyli na siebie z nieukrywaną niechęcią.

- Kto pierwszy znajdzie ciało? - zapytała Brigitte.

- Twój brat, Stephen - odparł Charlie. - Vincent był jego przyjacielem. Kiedy Langton nie pojawi się na kolacji, Stephen pójdzie na górę do jego pokoju, by dowiedzieć się o przyczynę spóźnienia.

- I, jak przypuszczam, zastanie tam swoją siostrę, stoją­cą w jakimś powiewnym negliżu nad ciałem kochanka z dymiącym rewolwerem w dłoni?

- Mam nadzieję, że w swojej kolekcji bielizny znaj­dziesz stosowny strój.

Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.

- Nie jestem pewna. Mam chyba jakąś koszulkę, ale nie sądzę...

- Tylko żartowałem - przerwał jej Charlie. - Nikt nie byłby tak głupi, aby dać się przyłapać z bronią w ręku nad ciałem ofiary.

- Nawet Cukiereczek? - W głosie Brigitte zabrzmiała ironiczna nutka.

- Rewolwer, a raczej pistolet zostanie znaleziony do­piero jutro - wyjaśnił sucho mężczyzna. - Dziś wieczór będziesz spokojnie jadła kolację w towarzystwie gości i wraz z innymi głośno zastanawiała się, co też zatrzymało Vincenta.

- Czyżby jakaś nowa miłostka? - zadrwiła. Charlie zignorował tę zaczepkę.

- Nie zaszkodzi, jeśli będzisz lekko zniecierpliwiona. Możesz od czasu do czasu zerkać wymownie na zegarek i puste krzesło. Chcesz, aby goście domyślili się, że coś jest nie w porządku. Pod koniec kolacji mimochodem zapytasz Stephena, czy nie wie, co zatrzymało Vincenta. Twój brat i jego żona wyraźnie się zmieszają. Stephen zaoferuje się, że pójdzie na górę i sprawdzi, czy Vincent jest u siebie w pokoju.

- Chcesz, by goście to słyszeli? Mężczyzna przytaknął.

- Będą mogli później porównać swoje notatki i omówić to, co usłyszeli. Pod koniec wieczoru okaże się, że każde wypowiedziane podczas kolacji słowo jest bardzo istotne. Nim jednak to nastąpi, chcę, żeby pozostawali w niepew­ności, czy chodzi o niegroźny kryzys w rodzinie, czy może to już część naszej zagadki.

- A ty? Będziesz na kolacji? Charlie przecząco pokręcił głową.

- Nie zapominaj, że Fantasy Fuzz pojawia się dopiero, kiedy morderstwo zostanie odkryte.

- W jaki sposób to się stanie?

- Tak, jakby to wszystko działo się naprawdę - odparł Charlie. - Przeanalizujmy to jeszcze raz. Stephen idzie na górę i znajduje swego najlepszego przyjaciela martwego. Jak myślisz, co by wtedy zrobił?

- Bez wątpienia zadzwoniłby na policję.

- A oni przysłaliby Fuzza. Co dalej?

- Potem zawiadomiłby ojca.

- Jak?

Brigitte zamyśliła się. Charlie przyglądał jej się z mimo­wolnym zachwytem. Usta młodej kobiety były takie kuszą­ce! Postanowił jednak, że drugi raz nie popełni tego same­go błędu i nie pozwoli wywlekać swoich spraw osobistych na forum publiczne.

- Stephen z pewnością nie chciałby opuścić miejsca zbrodni. Ktoś mógłby tam wejść i zatrzeć ślady - myślała głośno Brigitte. - Pewnie zadzwoniłby do recepcji i popro­sił, by przekazano ojcu wiadomość.

- Hm. - Mężczyzna zmarszczył brwi.

Przez chwilę Brigitte poczuła nieodpartą chęć, by po­dejść do niego, usiąść mu na kolanach i pocałunkami wy­gładzić zmarszczki na czole. Na szczęście, szybko opano­wała tę pokusę, przypomniawszy sobie, jak zmienne bywa­ły humory przystojnego autora komiksów. Zważywszy je­go obecny nastrój, nie zdziwiłaby się, gdyby ją odepchnął.

- Vincent był twoim narzeczonym - ciągnął mężczy­zna. - Stephen z pewnością chciałby powiedzieć ci, co za­szło, nim dowiedzą się o tym inni członkowie rodziny.

- Możliwe - zgodziła się Brigitte. - Kazałby ojcu za­brać mnie ze sobą na górę?

- Właśnie. Dokładnie tak. Starszy pan przeczyta kartkę od Stephena, podejdzie do ciebie i poprosi, żebyś wyszła z nim na chwilę. Będziesz zaskoczona i głośno zapytasz, co się stało.

- Myślę, że nie zrobiłabym tego - zaprotestowała Bri­gitte.

- Czego?

- No, gdyby ojciec podszedł do mnie podczas kolacji i poprosił, bym z nim wyszła, starałabym się robić jak naj­mniej zamieszania.

- Możesz chyba trochę poudawać - burknął Charlie. - To przecież twoja specjalność.

Brigitte popatrzyła na niego zdziwiona. Skąd się wzięła ta wrogość w jego głosie? Dlaczego jest taki złośliwy?

- Wkrótce potem wróci twój ojciec i głośno oznajmi, że zostało popełnione morderstwo, a wszyscy goście proszeni są o pomoc w odnalezieniu winnego. Dobrze by było po­dzielić ich na grupy.

- Już o tym pomyślałam. Przy kolacji, obok każdego nakrycia, znajdzie się odwrócona do góry karta. Cztery kolory to cztery grupy, figury zaś utworzą piątą.

- Bardzo pomysłowe - niechętnie przyznał Charlie.

- Drobiazg - mruknęła Brigitte. - Czy chcesz, aby ze­społy po kolei zapoznawały się z „miejscem zbrodni"?

- Właśnie. Twój ojciec przedstawi mnie jako detektywa Fuzza z miejscowej policji, a ja przeprowadzę wizję lokal­ną, zwracając uwagę detektywów amatorów na pewne istotne szczegóły. Potem goście będą pewnie chcieli poroz­mawiać z tobą i Stephenem. Czy jest tu jakaś salka konfe­rencyjna lub coś w tym rodzaju?

- Oczywiście - zapewniła Brigitte.

- Przyprowadź ze sobą żonę Stephena, Janet. Na tym etapie wy troje jesteście najbardziej podejrzani. Vincent był twoim narzeczonym i najlepszym przyjacielem twego bra­ta. To właśnie Stephen odkrył ciało, Janet zaś jest w ciąży i wszyscy będę ciekawi, jak przyjęła wiadomość o tragedii.

- Czy mam też zabrać ze sobą zapas chusteczek?

- Od czasu do czasu możesz uronić łezkę czy dwie - poinstruował Charlie. - Wyobraź sobie, że to wszystko stało się naprawdę. To ułatwi sprawę. Będziesz zrozpaczo­na, to całkiem naturalne. Postaraj się sprawić wrażenie, że coś ukrywasz. Przygotuj się na to, że wezmą cię w krzyżo­wy ogień pytań.

- W krzyżowy ogień pytań? - zdziwiła się Brigitte. -Przecież dopiero co straciłam narzeczonego.

- Będą bezlitośni. Przekonasz się. Współmałżonkowie i narzeczeni ofiary zawsze są najbardziej podejrzani. A szczególnie, kiedy chodzi o piękną kobietę. Będą chcieli wiedzieć, jak naprawdę układały się stosunki między tobą i Vinnie'em. Spytają, czy byliście kochankami.

- I co mam odpowiedzieć?

- Wykręcaj się. Udaj zawstydzoną. Możesz wzruszyć ramionami i stwierdzić, że byliście zaręczeni - dodał, na­śladując piskliwy kobiecy głos.

Brigitte z trudem powstrzymała śmiech.

- Innymi słowy, mam przyznać się do winy, unikając odpowiedzi wprost.

- To nie powinno być trudne. Przy twoich zdolno­ściach.

Choć pozornie stwierdzenie to brzmiało jak komple­ment, Brigitte wyczuła w głosie mężczyzny wyraźną drwi­nę.

- Spytają też - ciągnął - czy byłaś mu wierna i czy Vincent cię nie zdradzał. Te pytania powinny wyprowadzić cię z równowagi. To nasunie podejrzenie, że wasz związek nie należał do udanych. Pamiętaj, aby wszystkie grupy uzyskały te same informacje. Nasi detektywi obejrzą naj­pierw „miejsce zbrodni", a potem każda grupa będzie mia­ła kwadrans na rozmowę z tobą, Stephenem i Janet.

- Musimy przygotować coś, by wypełnić im czas, kie­dy będą czekali na swoją kolej - myślała głośno Brigitte. - Przed kolacją zaśpiewamy „Balladę o Fantasy Fuzzie". Claire może uczyć słów.

- Myślę, że będą zbyt zaaferowani, by się nudzić. Claire zdradzi im, że ty i Vincent byliście zaręczeni, Claude da do zrozumienia, że nie lubił Langtona, dziewczynki zaś będą ze łzami w oczach wspominać dobrego wujaszka.

Brigitte roześmiała się rozbawiona.

- Od razu wiedziałam, że ten weekend z zagadką to świetny pomysł. Ale nigdy nie przypuszczałam, że to takie ekscytujące. Jestem pod wrażeniem, Charlie.

Zaskoczyła go. Wypowiedziała jego imię słodko i czule. Wyobraził sobie, jak szepcze je w zupełnie innych, daleko bardziej intymnych okolicznościach.

- Więc to dlatego BARF zażyczył sobie samego C.H.Battle'a? - rzucił ostro, zły za to swoje rozmarzenie.

Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona. W głosie męż­czyzny zabrzmiał gniew. Nie miała pojęcia, co mogło być tego przyczyną. Czyżby uważał, że go wykorzystano? Nie. To zupełnie nie trzymało się kupy. BARF zwrócił się do niego z uprzejmą prośbą, a on z ochotą przystał na propo­zycję. Czyżby był aż tak dwulicowy?

- Czy nie powinniśmy włączyć do akcji kogoś z pra­cowników hotelu? - spytała.

- Czy są zaprzyjaźnieni z rodziną?

- Oczywiście.

- A więc wiedzieliby o twoich zaręczynach z Vincen-tem Langtonem?

- Żartujesz! W tym hotelu nie można nawet kichnąć w samotności.

- W takim razie posłużymy się barmanem. Vincent czę­sto odwiedzał bar w towarzystwie różnych członków ro­dziny. Poza tym, co tu ukrywać, lubił sobie wypić.

Brigitte z niesmakiem zmarszczyła zgrabny nosek.

- Nie ma co! Ładnego narzeczonego mi wybrałeś.

- Czy mogłabyś wprowadzić do komputera, że Vincent zameldował się w hotelu we czwartek wieczorem i popro­sić w recepcji, by przekazywali tę informację gościom?

Brigitte westchnęła.

- To trochę niezgodne z przepisami, ale chyba możemy zrobić wyjątek.

- A co myślisz o pokojówce, która sprząta na górze? - zamyślił się Charlie. - Z pewnością byłaby ciekawa, jak układało ci się z Vincentem.

- Ciekawa?

- No wiesz, jak każda kobieta. Szukałaby śladów na potwierdzenie, że odwiedzałaś swego narzeczonego w jego pokoju. Mogłaś zostawić szczotkę do włosów, szczoteczkę do zębów, koszulkę.

Brigitte zmarszczyła brwi.

- Możliwe, choć mogę cię zapewnić, że gdyby okazało się, iż rozsiewa jakieś plotki, natychmiast zostałaby zwol­niona. Mimo to, nie można wykluczyć, że pokojówki by­wają ciekawskie. Może powinniśmy wprowadzić ją w całą sprawę. Mogłaby być ważnym świadkiem. W końcu popeł­niono morderstwo.

- Dobry pomysł - przytaknął Charlie. - Pokojówka mogłaby podsunąć naszym detektywom, że w życiu Vin-centa Langtona była jakaś inna kobieta.

- No nie! Doprawdy nie wiem, co ja mogłam widzieć w tym wstrętnym, dwulicowym draniu - zdziwiła się Brigitte.

- Powiem krótko: pieniądze. Brigitte zmarszczyła brwi.

- Skoro był taki bogaty i najwyraźniej wcale mu na mnie nie zależało, dlaczego, u licha, chciał się ze mną ożenić?

Charlie zawahał się. Na końcu języka miał odpowiedź, że jest tysiąc powodów, dla których mężczyzna chciałby związać się z kobietą taką jak ona. Zamiast tego stwierdził sucho:

- Otwórz oczy, Cukiereczku. Vincent tak naprawdę ko­chał tylko siebie. No i może jeszcze narty. Twoja rodzina posiada ekskluzywny hotel w górach. Gdyby cię poślubił, mógłby do końca życia popijać najlepszą whisky, flirtować z pięknymi kobietami i nikt nigdy nie zapytałby go nawet, w jaki sposób zarabia na życie.

- Wcale się nie dziwię, że ktoś go w końcu zastrzelił - stwierdziła Brigitte. -À propos, kto wyświadczył światu tę przysługę?

- W niedzielę przy śniadaniu pewna osoba złoży bardzo dramatyczne oświadczenie - oznajmił tajemniczo mężczy­zna.

Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Naprawdę nie mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy? Charlie roześmiał się rozbawiony.

- Jesteś zupełnie taka sama jak twoja siostrzenica. Tak. Tylko że Brigitte Dumont nie miała trzynastu lat.

Była dorosłą kobietą, świadomą swego uroku i atrakcyjno­ści. Podczas gdy Nicole złościła się i robiła naburmuszoną minkę, Brigitte uśmiechała się uwodzicielsko.

Do licha! Dlaczego wtedy ją pocałował? Dlaczego spró­bował tych słodkich, czerwonych ust? Teraz nie potrafił już myśleć o niczym innym. Czy to naprawdę takie ważne, że była odrobinę niedyskretna? Gdyby znów mógł wziąć ją w ramiona i posmakować tych miękkich, słodkich warg...

Większość ludzi uważała, że to wspaniałe uczucie

być sławnym człowiekiem. Dlaczego więc nie skorzy­stać z nadarzającej się okazji, by mieć z tego coś dla siebie?

- No cóż, w takim razie chodźmy na dół - stwierdziła Brigitte, podnosząc się z krzesła.

Charlie popatrzył na nią zaskoczony.

- Co proszę?

- Jeśli zejdziemy teraz do baru, unikniemy tłoku. O tej porze jest tam prawie pusto - wyjaśniła. - Będziesz mógł porozmawiać z barmanem. Kto wie, może jeśli wlejesz w siebie trochę alkoholu, to uda mi się wyciągnąć z ciebie, kto zamordował mojego niewiernego narzeczonego - do­dała z uśmiechem.

- Zapomnij o tym. Mam wyjątkowo mocną głowę. Zgodnie z przewidywaniami Brigitte w „San Sousi",

hotelowym nocnym klubie, było prawie pusto. Brigitte zaprowadziła Charliego prosto do baru, gdzie przedstawiła go ciemnowłosemu młodzieńcowi.

- Jake, to pan C.H.Battle. Chciałby porozmawiać z to­bą chwilę. Charlie, to Jake, najlepszy barman po tej stronie gór.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

- To pan jest ten gość od „Fantasy Fuzza"? Charlie przytaknął.

Brigitte podniosła opuszczany blat i wsunęła się za kon­tuar.

- Idź z panem Battle, Jake. Zastąpię cię przy barze.

- Już się robi, szefowo.

Brigitte odprowadziła ich wzrokiem, po czym rozejrzała się po półkach. Miała nadzieję, że żadnemu z gości nie przyjdzie do głowy zamówić coś bardziej skomplikowane­go od dżinu z tomkiem czy rumu z colą.

Charlie w skrócie zapoznał barmana z sytuacją.

- Vincent nie należał do pana ulubionych klientów ­tłumaczył. - Nie podobał się panu sposób, w jaki traktował swoją narzeczoną, pannę Dumont. Tak się składa, że bardzo lubi pan Brigitte. Może pan nawet udawać, że jest w niej trochę zadurzony.

- To nie będzie trudne - powiedział barman. Miał oko­ło trzydziestu lat, długie, związane w ogonek włosy i syl­wetkę boksera.

Charlie popatrzył w stronę baru, gdzie Brigitte wesoło rozmawiała z gośćmi.

- Czy... czy coś was łączy? - spytał cicho. Jake popatrzył na niego zaskoczony.

- Człowieku! To córka właściciela. Poza tym jest moją szefową. Nawet by na mnie nie spojrzała.

- Aprobowałeś?

- Tylko w marzeniach - wyznał Jake. - Jestem tu prze­cież barmanem.

- Czy myślisz, że to mogłoby jej przeszkadzać?

- Brigitte? Skądże! Ona dla wszystkich jest miła i przyjaźnie nastawiona.

- Więc dlaczego nie próbowałeś?

- Ponieważ lubię swoją pracę i zależy mi na posadzie. Ale przede wszystkim cenię wygodne życie. Przypuśćmy, że nawet coś by z tego wyszło. Ona nadal byłaby córką właściciela, a ja barmanem.

- Pewno ma wielu adoratorów.

- Kręci się koło niej wielu facetów, ale Brigitte trzyma ich na dystans. Nie każdy ma to szczęście, by się do niej zbliżyć.

Mnie się to udało, pomyślał Charlie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Przypomniał sobie o zdradzie, jakiej dopuściła się Brigitte i ogarnął go gniew. Dosyć! Nie po to tu jest, by dyskutować o prywatnym życiu pięknej panny Dumont.

- Tak więc, wracając do scenariusza, Langton ostro flirtował z innymi kobietami - wyjaśniał Jake'owi. - Tam­tego feralnego popołudnia również tu był. Brigitte przyszła po niego. Zapłacili rachunek i zaraz wyszli. Nie wyglądali na szczęśliwych. Poprzedniego wieczoru Vincent spotkał się tu z Claire. Pomyślał pan, że to trochę dziwne, bo Claire rzadko odwiedzała bar i zawsze w towarzystwie Claude'a. Dlatego właśnie obserwował ich pan. Wyglądali, jakby się o coś spierali. Claire była bardzo zdenerwowana i wkrótce wyszła. Aha, proszę pamiętać, że nie jest pan zbyt rozmow­ny. Proszę czekać na konkretne pytania.

- Jasne! Buzia na kłódkę. Odpowiadam dopiero, kiedy zapytają. - Jego uwagę zwrócił mały ruch przy barze. - Mi­ło mi było pana poznać, panie Battle - powiedział wstając - ale lepiej już wrócę do pracy. Ten gość, który właśnie wszedł, pija tylko Harveya Wallbangersa, a Brigitte gotowa podać mu tequile lub coś w tym rodzaju.

Charlie podniósł się od stolika, by powitać nadcho­dzącą.

- Dobra wiadomość - uśmiechnęła się Brigitte. - Roz­mawiałam z jedną z pokojówek. Angie zgodziła się zostać dziś trochę dłużej i odpowiadać na pytania naszych dete­ktywów. Musisz tylko powiedzieć jej, co ma mówić. Angie świetnie nadaje się do tej roli. To straszna gaduła. Usta jej się nie zamykają.

- Wspaniale.

- Skoro więc nie masz już żadnych pytań, pójdę do recepcji i wprowadzę dane Vincenta do komputera.

- W porządku - przytaknął Charlie. - Ja zaś porozma­wiam z szefem kuchni. Chcę podziękować mu za ten wspa­niały tort.

- Gérard będzie wniebowzięty. O ile wiem, szykuje podo­bny na dzisiejszy wieczór. Zaprowadzę cię do kuchni.

Charlie z podziwem obserwował kucharza. Gérard pod­niecony tą niecodzienną wizytą dwoił się i troił, wyjaśnia­jąc swemu ulubionemu autorowi tajemnice sztuki kulinar­nej.

ROZDZIAŁ

8

Brigitte westchnęła, opierając łokcie o blat długiego, konferencyjnego stołu.

- Nigdy nie przypuszczałam, że smutek może być tak wyczerpujący.

- Szok również. - Janet przyłączyła się do narzekań szwagierki. - Gdybym musiała choć minutę dużej trzymać się za brzuch, przysięgam, że wpadłabym w histerię.

- Pierwsze trzy zespoły nie były takie złe, ale te dwa ostatnie... Szkoda gadać - ocenił Stephen. - Z trudem po­wstrzymałem się, by nie walnąć tamtego grubasa w okula­rach po gębie, kiedy zaczął sugerować coś więcej niż mę­ską przyjaźń między mną i Vincentem.

- A... tamten. To jakiś prawnik z Montrealu - wyjaśni­ła Brigitte. - On i jego trzej koledzy celowo pozamieniali się kartami, by znaleźć się w innych grupach. Konkurują ze sobą.

- Powinienem był się tego domyślić po sposobie zada­wania pytań.

- Myślę, że jesteś po prostu trochę zmęczony. - Janet czule poklepała męża po policzku. - Poza tym, dobrze mu odpowiedziałeś.

- O tak! - potaknął Stephen.

- Teraz, kiedy jesteśmy sami, czy możesz powiedzieć mi, co naprawdę stało się z twoją ręką? - poprosiła Brigitte, patrząc na duży ciemnofioletowy siniec na prawej ręce brata.

Stephen uniósł dłoń do góry i przyjrzał się jej z zachwy­tem.

- Charlie namalował to posługując się farbkami do je­dzenia, które pożyczył u Gerarda - wyjaśnił. - Wygląda zupełnie jak prawdziwy, co?

- Nawet mnie udało ci się zmylić - przyznała Brigitte.

- To świetnie! - ucieszył się Stephen. - Charlie kazał mi mówić, że uderzyłem się, przestawiając kartony z pa­miątkami. Kiedy spytałaś przy kolacji, co mogłoby pozo­stawić taki ślad, a ja odpowiedziałem, że nie pamiętam, detektywi aż zapomnieli o jedzeniu.

- Oczywiście, wszyscy domyślili się, że pobiłeś się z Vincentem, bo ofiara ma na twarzy podobnego siniaka. Dlaczego tak upierałeś się przy tamtej wersji?

- Charlie mu kazał - włączyła się Janet. - A propos, domyślasz się może, kto jest mordercą?

- W niedzielę rano nastąpi pewne dramatyczne wyzna­nie - odparła Brigitte, naśladując tajemniczy ton Charlie-go. - Ciekawe, kto to będzie.

- To jeszcze nie takie pewne - wtrącił Stephen. - Char­lie chce odsunąć ten moment najdalej jak to możliwe. Póki co, tylko ty, siostrzyczko, możesz spać spokojnie.

- Ja? - zdziwiła się Brigitte. - Dlaczego właśnie ja?

- Ponieważ Cukiereczek zawsze okazuje się niewinny.

- Tylko w sprawie o morderstwo - dodała Brigitte.

- Jeśli o mnie chodzi, też mam zamiar dobrze się wy­spać - oznajmiła Janet, podnosząc się od stołu. - Nawet jeśli to ja zamordowałam Vincenta Langtona, choć dopra­wdy nie pojmuję, dlaczego miałoby mi zależeć na śmierci najlepszego przyjaciela mego męża.

- A może tamten grubas miał rację - podsunęła Brigit­te. - Może ta przyjaźń nie była aż tak niewinna.

Brat rzucił jej pełne urazy spojrzenie.

- Chodźmy - ponagliła męża Janet. - Pomożesz pew­nej bardzo zmęczonej i bardzo ciężarnej podejrzanej poło­żyć się do łóżka.

- Tylko pod warunkiem że ja też będę mógł wejść do tego łóżka - zastrzegł Stephen.

- Nie ulega wątpliwości, że już raz się w nim znalazłeś.

- Brigitte roześmiała się.

- A ty, co będziesz robić? - zainteresowała się Janet

- Pójdziesz do baru?

- Nie sądzę. - Brigitte przecząco pokręciła głową.

- Myślę, że to nie byłoby na miejscu. Nie zapominaj, że właśnie straciłam narzeczonego. Zajrzę na „miejsce zbrod­ni" i zobaczę, jak sobie radzi nasz wspaniały detektyw.

Janet obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.

- Oczywiście, to zainteresowanie jest czysto zawodo­we?

- Jasne! - zapewniła Brigitte, choć stwierdzenie to mi­jało się z prawdą. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy znajdzie się z Charliem sam na sam.

Zapukała cicho. Drzwi otworzyły się prawie natych- . miast i Brigitte znalazła się twarzą w twarz z Charliem. Mężczyzna zmarszczył brwi. Brigitte z trudem opanowała chęć, by rzucić się mu w ramiona i zażądać wyjaśnień,

dlaczego tak nagle zmienił swój stosunek do niej i przez cały dzień był chłodny i odpychający.

- Ja... ja chciałam sprawdzić, czy wszystko w porząd­ku - wyjąkała, wchodząc do środka. —

- Jak najbardziej - zapewnił ją Charlie. - Nasi detekty­wi byli bardzo dociekliwi. Jeden miał nawet aparat i przez cały czas robił zdjęcia.

- Wiem. Sfotografował też siniak na ręce Stephena. Nie mam pojęcia, skąd się biorą takie pomysły.

- O tak! Język mi zesztywniał od odpowiadania w kół­ko na te same pytania. - Dał się słyszeć kobiecy głos.

Brigitte rozejrzała się dookoła.

- Angie? - zdziwiła się. Dopiero teraz zauważyła poko­jówkę. - Nie zauważyłam cię.

- Właśnie wychodziłam i wspomniałam panu Battle, że od tego gadania zaschło mi w gardle - tłumaczyła Angie. - Pan Battle był tak miły, że zaproponował drinka.

- O! - Brigitte popatrzyła na butelki znajdujące się na stoliku.

- Znaleźliśmy je w barku - wyjaśnił Charlie. - Proszę dopisać to do mojego rachunku.

- Nie bądź śmieszny - skarciła go Brigitte. - Jesteś przecież naszym honorowym gościem. Zostawię tylko kar­tkę dla pokojówki, żeby uzupełniła zapasy.

- A może się do nas przyłączysz? - zaproponował męż­czyzna.

- Hm... jeśli znajdzie się trochę białego wina. - Brigitte przysiadła na krześle. Pożerała ją ciekawość, co naprawdę robiła Angie sam na sam z Charliem. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało całkiem niewinnie.

- O co cię najczęściej pytali? - zwróciła się do poko­jówki.

- O całą masę rzeczy. Przede wszystkim, czy znalazłam coś niezwykłego w pokoju pana Langtona? Czy sądzę, że pan Langton miał jakichś gości? Czy nie zauważyłam przy­padkiem, jak ktoś wchodzi lub wychodzi z jego pokoju? Czy znałam go osobiście i czy nie dostrzegłam nic dziwne­go w jego zachowaniu?

Brigitte z uwagą przyglądała się pokojówce. Angie była wysoką, postawną kobietą około czterdziestki. Miała utle­nione na platynowy blond włosy, a szeroki uśmiech odsła­niał nierówne zęby. Angie mogła podobać się mężczy­znom. Była miłą, wesołą osobą, o pogodnym usposobieniu i życzliwym spojrzeniu ciemnych oczu. Mimo to Brigitte jakoś nie potrafiła wyobrazić jej sobie z młodszym o dobre pięć lat C.H.Battle'em.

Zresztą, kto wie, pomyślała z niechęcią. Może tlenione blondynki były w jego typie. Z pewnością nie można było powiedzieć tego o filigranowych brunetkach.

- I co odpowiedziałaś?

Brigitte zaczęła żałować, że w ogóle przyjęła to zapro­szenie. Gdyby Charlie nie chłodził dla niej butelki białego wytrawnego wina, opuściłaby pokój pod byle pretekstem.

- Dokładnie to, co mówił mi pan Battle - opowiadała Angie. - Że łóżko wyglądało, jakby ktoś w nim spał i że ostatniej nocy musiała odwiedzić pana Langtona jakaś ko­bieta, prawdopodobnie pani, panno Brigitte. Chyba nie ma pani nic przeciwko temu?

Brigitte wzruszyła ramionami.

- Taki był scenariusz.

- Och, to taka świetna zabawa! - ciągnęła Angie. -A pani, panno Brigitte, gra Cukiereczka, prawda? To musi być cudowne.

- Owszem - potwierdziła Brigitte.

- Wszyscy z obsługi zastanawiają się, kto jest mordercą. Robią nawet zakłady - paplała wesoło pokojówka.

- Tak? A kogo typują?

- Większość mężczyzn uważa, że to musiała być pani, ponieważ była pani z nim zaręczona, ale ci, którzy czytują "Fantasy Fuzza" wiedzą, że to niemożliwe, bo Cukiereczek zawsze jest niewinny. Najwięcej osób stawia na pana Ste­phena. Kiedy usłyszeli o tym jego wypadku z ręką... - u-rwała i popatrzyła pytająco na Charliego. - A może uchy­liłby pan rąbka tajemnicy i dał biednej Angie zarobić parę dolarów?

- Przykro mi. - Charlie bezradnie rozłożył ręce.

- Nawet ja nie znam nazwiska mordercy - dodała Bri­gitte.

- Naprawdę? - zdziwiła się Angie. - Hm, w takim razie wszyscy mają równe szanse.

Brigitte sięgnęła po butelkę i napełniła kieliszek.

- Dziękuję, że zgodziłaś się zostać dziś dłużej i pomóc nam, Angie - zwróciła się do pokojówki.

- Nic wielkiego. To naprawdę świetna zabawa. Zrobiła­bym to nawet za darmo, choć nie przeczę, że przyda się te dodatkowe parę groszy. Będę mogła przesłać je mojej ma-łej.

Brigitte popatrzyła na nią zaskoczona.

- Masz córkę? Pokojówka skinęła głową.

- Jest na uniwersytecie - oświadczyła z dumą. - Pracu­je wieczorami, żeby zarobić na studia. Chce zostać biolo­giem.

- Musisz być z niej bardzo dumna.

- Jestem. - Angie dopiła drinka i odstawiła szklankę. Westchnęła. - Świetnie się bawiłam, ale na mnie już pora - oznajmiła, podnosząc się z kanapy. - W kuchni będą chcieli wiedzieć, jak było, a jutro rano trzeba wstać do pracy.

Charlie odprowadził ją do drzwi. Nie wrócił na swoje miejsce. Stał oparty o kontuar baru i mierzył Brigitte uważ­nym spojrzeniem.

Brigitte umoczyła usta w winie.

- Przepraszam, jeśli przeszkodziłam - powiedziała ci­cho.

W niczym nie przeszkodziłaś.

- To dobrze - uśmiechnęła się. - Myślałam... Chcia­łam tylko spytać, czy nie potrzebujesz już tego pokoju. Mam rezerwację na jutro rano.

- Nie, skądże! Nie będzie już nam potrzebny.

- Możemy zanieść kukłę do mojego biura.

- Pomogę ci - zaproponował. Brigitte przecząco potrząsnęła głową.

- Zawołam boya i powiem mu, żeby wziął ze sobą wózek na brudną bieliznę. Przykryjemy Vincenta przeście­radłem i zwieziemy służbową windą.

Mężczyzna przytaknął w milczeniu.

- Charlie?

- Tak? - Ciemne oczy mężczyzny mierzyły ją z chłod­ną obojętnością.

- Sama się wszystkim zajmę - dokończyła sucho. -Możesz już iść.

Ale Charlie wcale nie chciał odchodzić. Chciał porwać ją w ramiona, przytulić do piersi i zatrzymać tak na zawsze, na resztę życia. Choć jednak bardzo pragnął to uczynić, jakaś niewidzialna siła trzymała go w miejscu, krępowała ruchy.

Brigitte patrzyła na mężczyznę wyczekująco. Dlaczego nic nie mówi? Dlaczego tak stoi i patrzy na nią głodnymi oczyma?

- Naprawdę możesz już iść - powtórzyła. - Dam sobie radę.

Kazała mu odejść. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie chce go tutaj. Cóż robić? Charlie skinął głową i wy­szedł z pokoju. Czuł jednocześnie gniew, wstyd i upoko­rzenie. Po chwili ochłonął i odetchnął. Był ocalony, bezpie­czny, choć zarazem opuszczony. Większość życia spędził samotnie, ałe nigdy dotąd samotność nie wydawała mu się tak dojmująca.

Brigitte odczekała, aż umilkną na korytarzu kroki męż­czyzny, po czym ukryła twarz w dłoniach. Z jej piersi wy­rwał się żałosny jęk. Nie miała pojęcia, w jaki sposób uda jej się przetrwać ten weekend. Na dodatek w roli Cukiere­czka! Ta postać narzucała przecież określony sposób bycia. Powinna uśmiechać się zalotnie i flirtować z Charliem de­tektywem. Może nawet będzie musiała go, o zgrozo, poca­łować!

Dobry Boże! Na pewno będzie musiała go pocałować. I do tego w obecności tłumu gości. To nie byłoby takie trudne, gdyby... Brigitte zadrżała, bo oto uświadomiła so­bie, że jest zakochana.

ROZDZIAŁ

9

Brigitte z narastającym zainteresowaniem obserwowała ostrą wymianę zdań pomiędzy siostrzenicami. Nicole i Jen­nifer zaczęły od pełnych wyrzutu spojrzeń i gniewnych pomruków, które w krótkim czasie przerodziły się w otwartą kłótnię. Jennifer poderwała się. Odepchnięte gwałtownym ruchem krzesło z głuchym łoskotem runęło na podłogę. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę stołu zajmowanego przez rodzinę Dumontów. Nicole obrzuciła młodszą siostrę wymownym spojrzeniem.

- A obiecałaś, że nikomu nie powiesz! - zawołała oskarżycielsko.

- Ale ja naprawdę muszę - broniła się Jennifer. - To zbyt niebezpieczne. - Podeszła do siedzącej po przeciwnej stronie matki i pochyliła się do jej ucha.

- O Boże! Nie! - wykrzyknęła Claire. Popatrzyła na męża, po czym zerwała się od stołu i podeszła do starszej córki. Claude pośpieszył za żoną. Claire mijając Charliego rzuciła cicho:

- Pan też powinien o tym wiedzieć.

Charlie wolno podniósł się z krzesła i dołączył do pozo­stałych. Claire szeptem zwróciła się do starszej córki. Nico­le posłusznie wstała od stołu i opuściła jadalnię pod opieką rodziców i honorowego gościa.

Brigitte z zadowoleniem odnotowała zainteresowanie, jakie wzbudziła ta scenka. Jej siostrzenice bezbłędnie ode­grały wyznaczone role. Claire i Claude okazali zrozumiałe w takiej sytuacji zaniepokojenie i rodzicielską troskę.

Jennifer była w siódmym niebie. Nareszcie znalazła się w centrum uwagi. Stała pośrodku sceny, a pięćdziesiąt par oczu przyglądało jej się uważnie, chłonąc każde słowo.

Wszystko wskazywało na to, że weekend z zagadką będzie największym wydarzeniem roku nie tylko w hotelu Dumont, ale w całym Bow Valley. Brigitte cieszył ten fakt, chociaż pojawienie się autora"Fantasy Fuzza" wprowadzi­ło zamieszanie w jej życie prywatne. Poranna narada przed śniadaniem była dla niej prawdziwą torturą. Choć przez cały czas czuła na sobie uważny wzrok Charliego, mężczy­zna zdawał się zupełnie ją ignorować. Rozmawiał ze wszy­stkimi poza nią. Początkowo myślała, że może to ona jest trochę przewrażliwiona, ale kiedy wychodzili z pokoju, podszedł do niej Stephen i zapytał:

- Czy on nadal gniewa się na ciebie za nazwanie go karykaturzystą?

Brigitte obojętnie wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, o czym mówisz.

Zatroskana mina brata świadczyła, że Stephen wcale jej nie uwierzył.

- Daj spokój! To drobiazg - ucięła krótko.

Nie miała zamiaru zwierzać się nikomu z tego, co zaszło wczorajszego wieczoru między nią i Charliem. Zresztą, cóż mogła powiedzieć? Że spędzili razem kilka miłych chwil, a ona od razu się zakochała? Że podarował jej dwa śmieszne rysunki, z których jasno wynikało, że nie była mu obojętna, a potem zjawił się tu, traktując ją wręcz wrogo?

Drzwi otworzyły się i do jadalni wkroczył detektyw Fuzz wraz z resztą towarzystwa. Oznajmił, że właśnie przed chwilą doręczono mu narzędzie zbrodni, po czym wyjął z kieszeni kurtki zawinięty w serwetkę pistolet. Po­prosił również, by wszyscy członkowie rodziny Dumontów weszli na scenę.

Z widowni posypały się pytania. Kto znalazł broń i kie­dy? Jaki to kaliber? Skąd wiadomo, że z tej właśnie broni zastrzelono Vincenta Langtona?

Fuzz złożył formalne oświadczenie, z którego wynikało, że wnuczka pana Dumont, Nicole Silvani, znalazła broń w podstawce jednej z popielniczek stojących w korytarzu przy windach na piętrze, na którym popełniona została zbrodnia. Był to dziewięciomilimetrowy półautomatyczny pistolet produkcji niemieckiej. Z oględzin zwłok wynikało niezbicie, że Vincent Langton zmarł na skutek rany od kuli kaliber 22 lub 38. Dopóki kula nie zostanie usunięta z ciała i nie dokona się specjalnej ekspertyzy batalistycznej, trud­no stwierdzić z absolutną pewnością, że znaleziony pistolet jest narzędziem zbrodni. Goście chcieli również wiedzieć, kiedy i w jakich okolicznościach Nicole znalazła broń. Charlie podsunął więc dziewczynce mikrofon.

- Znalazłam go wczoraj wieczorem - szepnęła Nicole, rzucając przestraszone spojrzenie w stronę stojącej nieopo­dal matki.

Brigitte była dumna z siostrzenicy. Urodzona aktorka!

- Mama nie pozwoliła mi wejść do pokoju, gdzie leżał wujaszek Vinnie, więc kiedy wszyscy poszli spać, pojecha­łam tam - opowiadała Nicole. - Gdy wychodziłam z win­dy, zauważyłam, że jedna z popielniczek stoi trochę krzy­wo. Chciałam ją poprawić i wtedy... wtedy znalazłam ten pistolet. Schowałam go do torebki.

- Właśnie odesłano popielniczkę do laboratorium -wtrącił Fuzz.

- Dlaczego nie poinformowałaś wcześniej o swoim od­kryciu? - zwrócił się do dziewczynki jeden z detektywów amatorów otaczających scenę.

- Bałam się.

Fuzz opiekuńczo objął szczupłe plecy dziewczynki.

- Czego się bałaś, skarbie? - spytał miękko. Nicole ukryła twarz na piersi mężczyzny.

- Bo... bo ktoś zamordował wujaszka Vinnie'ego i...

- Znasz ten pistolet, prawda, Nicole? Czy to dlatego bałaś się powiedzieć o swoim odkryciu? Wiesz, do kogo należy ta broń, czy tak?

- Nie! - wykrzyknęła Nicole, z trudem powstrzymując łkanie.

Fuzz odwrócił się do Brigitte.

- A pani, Cukiereczku? Pani też rozpoznaje ten pistolet, prawda?

Brigitte zadrżała. Po raz pierwszy nazwał ją Cukierecz­kiem. Publiczność zareagowała gromkimi brawami. Brigit­te odczekała, aż brawa umilkną, po czym, przybierając słodką minkę, uśmiechnęła się niewinnie do detektywa.

- Ja?... Ja nie znam się na... pistoletach.

- No jasne! - mruknął Fuzz, po czym przeniósł wzrok na Stephena. - A pan, Dumont? Kolekcjonuje pan broń?

- Skądże! - zaprzeczył pytany. - Nigdy nie miałem w ręku pistoletu.

- Wiec może pański przyjaciel? Czy to Vincent Lang-ton gromadził pistolety?

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- Jedyna broń, jaką u niego widziałam, to stary samu-rajski miecz - wtrąciła Brigitte. - Wisiał nad kominkiem.

- Dzięki za pomoc, Cukiereczku - uśmiechnął się Fuzz, po czym odwrócił się do Claire. - A pani, pani Silvain? Czy wie pani, do kogo należy ten pistolet?

- Czy mogłabym przyjrzeć się z bliska temu pistoleto­wi? - nieoczekiwanie do przodu wysunęła się Marguerite Dumont.

Fuzz bez słowa podał jej broń.

- Osoba, do której należy ten pistolet, nie ma nic wspól­nego z popełnioną w tym domu zbrodnią - oświadczyła stanowczo Marguerite, oddając detektywowi broń.

- Skąd ta pewność?

- Jestem tego pewna, ponieważ ten pistolet jest moją własnością.

Na widowni dały się słyszeć podniecone głosy.

- Należał do mojego ojca - ciągnęła pani Dumont. - To pamiątka z wojny. Widzi pan ten napis na kolbie?

- Kto wiedział o jego istnieniu? - dopytywał się Fuzz.

- Hm... - zamyśliła się Marguerite - ja, mój mąż, moje dzieci... Wątpię, aby Nicole czy Jennifer go widziały. Nie trzymam broni na wierzchu. Zresztą, zachowałam ten pi­stolet jako jedyną pamiątkę po moim zmarłym ojcu.

- Można wiedzieć, gdzie pani go przechowywała?

- W górnej szufladzie kredensu, pod obrusami mojej matki. Nigdy ich nie używam, ale czasami... czasami lubię na nie popatrzeć.

- A gdzie jest ten kredens?

- W naszym apartamencie.

- Tak więc tylko najbliższa rodzina wiedziała o istnieniu tego pistoletu i miała do niego dostęp? - nalegał detektyw.

Marguerite Dumont popatrzyła na niego z niepokojem.

- No, nie powiedziałabym. Dwa razy w tygodniu służ­ba hotelowa sprząta cały apartament. Każda z pokojówek mogła znaleźć tę broń, zabrać ją i... komuś przehandlować. Możliwe, że stało się to już dawno.

- Czy broń była naładowana?

Marguerite rzuciła Charliemu pełne urazy spojrzenie.

- Nie jestem taka głupia, by trzymać naładowany pisto­let w domu, w którym są dzieci, detektywie Fuzz. Cho­ciaż... była amunicja. W takim kartonowym pudełku. Mój ojciec lubił sobie postrzelać na Nowy Rok, kiedy jeszcze żył. Nie sądzę jednak, aby od jego śmierci ktoś używał tego pistoletu.

- Myli się pani, pani Dumont - odparł Charlie. - Wy­gląda na to, że ktoś z niego strzelał. I to całkiem niedawno.

Marguerite zbladła.

- Chyba nie sądzi pan, że Vincent został zabity z tej właśnie broni?

- To się okaże - oznajmił Fuzz i przystąpił do zbierania odcisków palców osób, które przypuszczalnie dotykały pi­stoletu.

- Mając odciski palców należące do obu dziewczynek - wyjaśnił - zaoszczędzimy pracy kolegom z laborato­rium. Nie będą musieli głowić się nad identyfikacją odci­sków palców osób, które przypuszczalnie nie miały ze zbrodnią nic wspólnego - dodał, po czym oświadczył, że udaje się do laboratorium policyjnego.

Brigitte wraz z resztą rodziny pozostała w jadalni, by odpowiadać na pytania gości.

Detektyw Fuzz pojawił się z powrotem dopiero pod ko­niec lunchu, by poinformować zebranych, że tak jak przy­puszczał, kulę, którą wyjęto z ciała ofiary, wystrzelono z pistoletu będącego własnością Marguerite Dumont. Choć oficjalny raport z sekcji zwłok nie został jeszcze ogłoszo­ny, koroner powiedział mu w sekrecie, że denat zmarł na skutek postrzału w klatkę piersiową z bliskiej odległości. Siniaki i opuchlizna na twarzy powstały na dobrych parę godzin przed śmiercią.

Goście uzyskali też informację, że testy batalistyczne wykazały, że morderca był prawdopodobnie tego samego wzrostu co ofiara.

- A więc uważa pan, że był to mężczyzna? - dopytywa­li się detektywi amatorzy.

- No cóż - odchrząknął Fuzz. - O ile mi wiadomo, pan Langton liczył około metra siedemdziesięciu pięciu centy­metrów. Tyle samo, co średniego wzrostu kobieta w panto­flach na wysokim obcasie. Na przykład pani, Cukiereczku - odwrócił się do Brigitte. - Jest pani średniego wzrostu, prawda?

- Nie mierzyłam się ostatnio - odparła Brigitte. -A może pan chciałby mnie zmierzyć? - spytała, uśmiecha­jąc się zalotnie.

Charlie zacisnął zęby. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby Fantasy Fuzz stracił koncept. Ale do tej pory sławny detektyw nie miał do czynienia z Brigitte Dumont.

- Jakieś metr sześćdziesiąt pięć, co? - zauważył głośno. Brigitte zmarszczyła brwi. Jak on śmiał patrzeć na nią

w ten sposób! I to w obecności tych wszystkich ludzi. Już ona mu pokaże!

- Wiesz, Fuzz, lubię facetów, którzy zwracają uwagę na szczegóły - odpowiedziała, przysuwając się bliżej.

- To mój zawód, Cukiereczku. Skrzywienie zawodowe.

- Gdyby nie mój stan, ryknęłabym sobie czegoś mocniej­szego - westchnęła Janet, sięgając po puszkę coli.

- Co za dzień! Nawet zagorzały abstynent nie odmó­wiłby sobie drinka po tym, co dzisiaj przeszłyśmy - zgo­dziła się z bratową Brigitte, łykając dwie aspiryny.

Siedziały w przytulnym salonie Stephena i Janet, gdzie skryły się przed natrętnymi detektywami amatorami.

- Nasi goście traktują tę zabawę bardzo serio - zauwa­żyła Brigitte.

- I to jak! - przytaknęła Janet. - Mam już serdecznie dosyć tych wszystkich pytań. Kiedy jeden z nich po raz setny zapytał mnie, co stało się Stephenowi w rękę, oświad­czyłam, że w kłótni uderzyłam go wałkiem do ciasta.

- Poważnie? - Brigitte roześmiała się.

Naprawdę - zapewniła Janet. - A najlepsze w tym wszystkim, że on mi chyba uwierzył. Pewnie myśli, że odkrył bardzo ważny motyw.

- To jeszcze nic - oznajmiła Brigitte. - Wyobraź sobie, że wczoraj wieczorem w barze jeden z tych wścibskich gości próbował mnie upić, żeby wyciągnąć jakieś informa­cje. Miał czelność pytać, czy przypadkiem Vincent i ja nie mieliśmy jakichś... hm, szczególnych upodobań seksual­nych. Na szczęście udało mi się uciec, nim posunął się za daleko.

- Chwilami to przestaje być śmieszne. - Janet westchnęła. - Trzy osoby pytały mnie, ile mam wzrostu. A właśnie, czy ty nosisz czerwone koronkowe majteczki?

- Więc ciebie również o to pytali?

- Wygląda na to, że Angie powiedziała naszym detekty­wom, iż ścieląc łóżko w pokoju nieszczęsnego Vincenta, znalazła czerwone majteczki. Skoro nie są twoje, to znaczy, że nasz Vinnie nie był grzecznym chłopcem.

- Był wstrętnym draniem - burknęła Brigitte, popijając wino. - Dziewczynki świetnie się dziś rano spisały, nie sądzisz?

- O tak! - zgodziła się jej bratowa. - Przypadkiem sły­szałam, jak Nicole opowiadała o wszystkim jednej ze swo­ich przyjaciółek. Była w siódmym niebie, a kiedy jeszcze sam wielki C.H.Battle objął ją ramieniem, o mało nie zemdlała. To jej słowa.

- Klasyczny przypadek szczenięcego zauroczenia.

- Skoro mowa o C.H.Battle'u... - zaczęła Janet.

- Nie wiedziałam, że rozmawiamy o Battle'u - prze­rwała jej Brigitte. - Przysięgłabym, że mówiłyśmy o tym, co Nicole opowiadała przyjaciółce.

- Jest wspaniały jako Fuzz - nie dawała za wygraną Janet. - Publiczność go uwielbia.

- To zrozumiałe. Bilety wcale nie były takie tanie.

- Daj spokój, Brigitte - żachnęła się jej bratowa. - Mo­żesz być ze mną szczera. Jesteśmy tu same. Wiem, że coś was łączy.

- Akurat!

- Nie jestem ślepa. Widziałam, jak on na ciebie patrzy.

- Spojrzenia to jego specjalność. Nie czytałaś artykułu Donny?

- Ale tylko na ciebie tak patrzy - zauważyła Janet. - Tamtego wieczoru, gdy tańczyłaś z ojcem, wprost poże­rał cię wzrokiem.

- Kiedy tańczyłam?

- No wiesz, na wieczorze rodzinnym. Stephen też to zauważył.

- Stephen ma kompleks starszego brata. Zawsze podej­rzewał wszystkich mężczyzn, którzy się koło mnie kręcili, że mają jakieś nieczyste zamiary.

- Nikt nie mówi o zamiarach! Ale gołym okiem widać, że mu się podobasz.

Brigitte odstawiła pusty kieliszek.

- Naprawdę?

- No jasne! - zapewniła ją bratowa. - To musi być okropne, kiedy masz ochotę poznać kogoś bliżej, a cała rodzinka bacznie cię obserwuje - dodała współczująco. Brigitte westchnęła.

- Nie wiem, co się ze mną dzieje, Janet. To takie skompli­kowane. Chyba się zakochałam, a on jest taki... taki dziwny.

- Dziwny? - Janet popatrzyła na szwagierkę zaskoczona. Brigitte opowiedziała jej całą historię.

- Sama widzisz, że to tak, jakbym znała dwie różne osoby - zakończyła cicho. - Czułego, delikatnego mężczy­znę, w którym się zakochałam i niegrzecznego gbura, który mnie nie cierpi.

- Nie mogę w to uwierzyć. - Janet z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Przecież sama widziałaś, jak on mnie traktuje. Raz jest...

- Nie mówię o Charliem - przerwała szwagierce Janet. - Miałam na myśli ciebie.

- Mnie?

- Kiedy wyszłam za Stephena i zamieszkałam w ho­telu Dumont, wydawałaś mi się szalenie pewną siebie osobą.

- Ja?

Janet przytaknęła.

- Jesteś ładna, zgrabna, pełna życia, otoczona tłumem wielbicieli - ciągnęła Janet - Nie wiedziałam, czy będę po­trafiła cię polubić, ale jesteś taka miła, że lubiłabym cię, nawet gdybyś nie była siostrą Stephena - dodała.

- A teraz trudno ci uwierzyć, że ten chodzący ideał może mieć jakieś problemy z mężczyznami?

- Trudno - przytaknęła Janet. - Choć widzę, że ta hi­storia mocno ci dopiekła.

- A więc okazuje się, że nawet ideał nie jest wolny od trosk. - Brigitte zaśmiała się. - Coś takiego!

- Nie chciałam cię zranić. - Janet popatrzyła na nią przepraszająco. - Jeśli słuchałaś mnie uważnie, powinnaś wiedzieć, że ja tylko nie spodziewałam się, że będę kochać cię jak siostrę. A tak właśnie jest, Brigitte. I bardzo się o ciebie martwię.

Brigitte westchnęła.

- Wiesz, zawsze zastanawiałam się, dlaczego jesteś wo­bec mnie taka nieufna.

- Robisz wrażenie bardzo pewnej siebie osoby. Chyba trochę się ciebie obawiałam - wyznała Janet. -1 wiesz, co myślę, Brigitte? Charlie jest pewnie nieśmiały. Może on też się ciebie trochę boi.

- Charlie? Nieśmiały?! - Brigitte popatrzyła na bratową zaskoczona. - Mówię ci, ten facet to skała. Przypuszczasz, że się mnie obawia. Ależ on ma nade mną ogromną przewagę!

- Nie o to chodzi. Podejrzewam, że on lęka się zaanga­żować.

Brigitte zmarszczyła brwi.

- Ale dlaczego?

- Na Boga, Brigitte! - zniecierpliwiła się Janet. - Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Popatrz na swego ojca. Na całą rodzinę Dumontów. Czy możesz mu się dziwić, że czuje się onieśmielony?

Brigitte zamyśliła się.

- A więc niech i tak będzie - stwierdziła po chwili. - Zastanówmy się jeszcze raz. Jest nieśmiały. A może ma już kogoś i dlatego wolałby się ze mną nie wiązać? Po trzecie, mógł dojść do wniosku, że nie podoba mu się moja fryzura lub coś w tym rodzaju.

- Wygląda na to, że teraz ty powinnaś zadać naszemu detektywowi parę pytań - podsumowała Janet.

Brigitte ze smutkiem potrząsnęła głową.

- Myślisz, że nie próbowałam?

- I co?

- Tak na mnie spojrzał, że stchórzyłam. Chyba przestra­szyłam się tego, co mogłabym usłyszeć.

- Zastanów się, Brigitte. Czy może być coś gorszego od niepewności?

- Hm... - Brigitte zamyśliła się. - Mogłoby okazać się, na przykład, że jest nieuleczalnie chory.

- Musisz się dowiedzieć - upierała się Janet Brigitte obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.

- Wiesz co, Janet, nie byłam zachwycona, kiedy Ste­phen ożenił się z tobą - wyznała cicho. - Wkrótce jednak przekonałam się, że jesteś dla niego bardzo dobra i przeba­czyłam ci, że zabrałaś mi brata. Teraz zaś naprawdę się cieszę, że tak się stało, ponieważ dla mnie również jesteś bardzo dobra.

- Mam wrażenie, że jesteśmy siostrami.

- Jak to wrażenie? - Brigitte żartobliwie pogroziła Ja­net palcem.

W tej samej chwili drzwi otworzyły się i do salonu wkro­czył Stephen Dumont w towarzystwie Charliego Battle'a.

- A! Więc tu się ukrywacie! - zawołał Stephen, spoglą­dając na żonę i siostrę. - Zniknęłyście tak nagle. Charlie chciałby zamienić z wami parę słów.

- Myślałam, że do jutra rana mamy wolne - poskarżyła się Janet. - O ile pamiętam, drużyny miały dziś wieczór naradzić się nad rozwiązaniem.

- No właśnie, trzeba dać im nowy temat do rozmyślań - wyjaśnił Charlie. Popatrzył na Brigitte. - Czas, by wkro­czył do akcji nasz Cukiereczek.

Brigitte popatrzyła na niego zaskoczona.

- Pewnie chciałby pan naradzić się z Brigitte sam na sam - domyśliła się Janet - Możecie skorzystać z naszego salonu. Mamy jeszcze do załatwienia parę spraw w sklepi­ku, prawda Stephen? - Delikatnie popchnęła męża w stro­nę drzwi.

- Ależ, Janet! - zaprotestował Stephen. - Ta rozmowa nas również dotyczy.

- Owszem - przytaknął Battle. - Wyznanie, jakie uczyni Brigitte, będzie dotyczyło jednego z was. To powinno zbić z tropu naszych detektywów amatorów. Oczywiście, pod wa­runkiem, że Brigitte będzie dostatecznie przekonywająca.

- Do tej pory spisywała się bez zarzutu - pochwalił siostrę Stephen.

- O tak! - zgodził się Charlie. - Brigitte jest urodzoną aktorką, prawda, Cukiereczku?

Brigitte rzuciła mu pełne urazy spojrzenie.

- Staram się - burknęła.

- A więc - klasnęła w ręce Janet - czego się panowie napiją? Kieliszek brandy?

A może by tak kieliszek cykuty? - pomyślała Brigitte. Mężczyźni przecząco pokręcili głowami.

- Wracamy właśnie z baru - wyjaśnił Stephen. - Char­lie przesłuchiwał mnie w sprawie tego wypadku z ręką. Ci nasi goście mają doprawdy niesamowite pomysły. Skąd im przyszło do głowy, że Janet mogła uderzyć mnie wałkiem do ciasta?

- Ach, ci detektywi! A więc - Janet przeniosła wzrok na Charliego - jaki mamy program wieczoru?

- Mam zamiar zadać naszemu Cukiereczkowi bardzo intymne pytanie - oznajmił z tajemniczą miną Charlie.

- Czyżby chodziło o słynne koronkowe majteczki? - podsunęła Brigitte.

Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony.

- A więc już cię o to pytali? Brigitte potakująco kiwnęła głową.

- To świetnie!

- Czy mógłbyś powiedzieć mi, co mam odpowiadać? Chciałabym jak najszybciej mieć to za sobą.

Charlie przystąpił do objaśnień.

- To wszystko? - spytała chłodno, kiedy przerwał. Mężczyzna zmierzył ją spojrzeniem. Usta wykrzywił

mu złośliwy uśmieszek.

- A na koniec - zaczął wolno - na koniec Cukiereczek pocałuje detektywa.

ROZDZIAŁ

10

- Cu-kie-re-czek! Fan-ta-sy! - skandowali uczestni­cy weekendu z zagadką.

Brigitte zmarszczyła brwi. Była zdenerwowana, chociaż już wiele razy występowała przed publicznością.

- Chciałbym zadać pani kilka pytań. Dotyczą one pew­nego słodkiego drobiazgu, który znaleziono na miejscu zbrodni - zaczął Charlie, wcielając się w rolę swego Fanta­sy Fuzza.

Brigitte zmusiła się do uśmiechu.

- Czyżby miał pan na myśli ten element damskiej gar­deroby, o którym nie powinno się wspominać w obecności osób trzecich, detektywie Fuzz? - zapytała, przybierając pozę charakterystyczną dla postaci Cukiereczka.

- Czy to pani własność, Cukiereczku? - Detektyw wy­jął z kieszeni kurtki plastikową torebkę.

Brigitte Cukiereczek zatrzepotała rzęsami.

- Nigdy nie rozmawiam o... takich rzeczach z mężczy­zną.

- Są czerwone, Cukiereczku. Czerwone, koronkowe majteczki.

- A fe, detektywie!

- Założę się, że dobrze pani w tym kolorze.

- Wolę siebie bez żadnych ozdób. - Słowom tym towa­rzyszyło znaczące mrugniecie.

Mężczyzna czubkiem języka zwilżył zaschnięte wargi.

- O tym porozmawiamy później. Nie odbiegajmy od tematu.

- Och, Fantasy! - zagruchała Brigitte, przysuwając się bliżej. - Rozmowy są takie nuuudne.

- Przykro mi, Cukiereczku, ale tę musimy przepro­wadzić do końca. - W głosie mężczyzny pojawiła się stanowcza nutka. - A więc, czy te... majteczki są pani własnością? - Fantasy Fuzz wyjął czerwone damskie maj­teczki.

Przez krótką chwilę Brigitte Cukiereczek patrzyła na mężczyznę szeroko otwartymi z przerażenia błękitnymi oczami. Nerwowo rozejrzała się po sali, jakby szukała pomocy u publiczności.

- A więc, Cukiereczku? - powtórzył detektyw. - Cze­kam na odpowiedź.

- Czy... czy znalazł je pan w pokoju... w pokoju Vin-centa?

- Dokładnie w łóżku pani narzeczonego.

- Owszem - stwierdziła krótko, sięgając po majteczki. - Są moje.

Mężczyzna gwałtownie cofnął rękę.

- Nie tak szybko, Cukiereczku - uśmiechnął się. - Nie sądzę, aby to był pani rozmiar.

- Oczywiście, że mój - upierała się Brigitte. - Chyba nie sądzi pan, że bielizna znaleziona w łóżku mojego na­rzeczonego mogłaby należeć do innej kobiety.

- A gdzie kupiła pani te majteczki?

- Tam, gdzie zawsze kupuję moją bieliznę - odpowie­działa Brigitte, podchodząc do mężczyzny. - Jest taki mały butik. Nazywają go „Rajem grzechu".

Charlie zmuszony był poczekać z kolejną kwestią, aż umilkną oklaski.

- „Raj grzechu"? To bardzo... interesujące. Jak pani myśli, czy sprzedają tam bieliznę dla kobiet w ciąży?

- Bieliznę dla kobiet w ciąży? Z czerwonej koronki? Pan chyba żartuje. - Brigitte roześmiała się z przymusem.

- Wobec tego proszę przeczytać ten napis na metce - mężczyzna podsunął jej majteczki. - „La Sexy Mama". Ekskluzywna firma produkująca bieliznę dla kobiet, które mimo swego stanu chcą być atrakcyjne.

- Nigdy nie czytam napisów na metkach. Patrzę jedy­nie, czy koronka jest wystarczająco przejrzysta - szepnęła Brigitte, kładąc dłoń na ramieniu detektywa.

- Te majteczki pochodzą z kompletu. Co pani na to? Brigitte obojętnie wzruszyła ramionami.

- Pewnie właściciel postanowił sprzedawać obie części oddzielnie.

- Możliwe... zakładając, że te majteczki rzeczywiście są pani własnością.

- Oczywiście, że są.

- Nie sądzę, Cukiereczku.

- Dlaczego miałabym kłamać? Mężczyzna obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Może czuje się pani zażenowana, że pani narzeczony spotykał się z inną kobietą.

- Jest pan bardzo... pomysłowy, detektywie. - Brigitte bliżej przysunęła się do mężczyzny.

- A może chce pani uchronić kogoś przed podejrzenia­mi?

Brigitte szeroko otworzyła błękitne oczy.

- Uchronić przed podejrzeniami? Dlaczego miałabym chronić kogoś, z kim, jak pan twierdzi, zdradzał mnie mój narzeczony?

- Może dlatego, że zamieszany jest w tę sprawę ktoś bardzo pani bliski. Ktoś, kogo pani kocha i podejrzewa, że byłby zdolny zamordować Vincenta Langtona.

- To nie w moim stylu! Nie jestem aż tak szlachetna.

- A jaka pani jest? - Charlie obrzucił ją uważnym spo­jrzeniem.

- Słodka i bardzo, bardzo pociągająca - szepnęła Bri­gitte Cukiereczek, otaczając ramionami szyję Fantasy Fuz-za. - Jestem pewna, że pan to zauważył. Jest pan przecież detektywem.

- Owszem - przytaknął Fuzz, pochylając się do jej ust

- A czy zauważył pan też, że mam usta wprost stworzo­ne do całowania? - Brigitte uniosła lekko głowę. Patrzyła prosto w ciemne oczy mężczyzny.

- Czy ta odpowiedź panią zadowala? - szepnął Fuzz i pocałował kuszące, czerwone wargi.

Nie potrafił pozostać obojętny wobec kobiety, której każdy uśmiech, spojrzenie i gest pobudzały jego zmysły. Jak mógł być taki głupi i przypuszczać, że nie poruszy go ten pocałunek? Poczuł, jak wargi Brigitte rozchylają się, zapraszając go do środka.

Brigitte mocniej przywarła do szerokiej, muskularnej piersi. Widownia gromkimi brawami nagrodziła aktorów. Charlie rozluźnił uścisk, ale nie wypuszczał Brigitte z ra­mion. Była mu za to głęboko wdzięczna. Nie wiedziała, czy zdołałaby utrzymać się na nogach o własnych siłach. Cie­kawe, czy on to wyczuł, pomyślała. Wewnętrzny głos szep­tał jej nagląco: powiedz coś, Brigitte, powiedz coś! Minęła jednak dobra chwila, nim udało jej się wydusić:

- Och, Fantasy!

Oświetlający scenę reflektor przesunął się na widownię. Dopiero teraz Brigitte uświadomiła sobie, gdzie się znajdu­je. Zawstydzona, korzystając z ciemności, pośpiesznie opuściła scenę. Przez wyjście służbowe przedostała się na pusty o tej porze korytarz. Winda zawiozła ją na górę, do jej własnego apartamentu.

Kiedy zapaliły się światła, Charlie ze zdumieniem roze­jrzał się po sali. Gdzie, u licha, podziała się Brigitte? Nie zauważył nawet, kiedy wyszła. Jeszcze przed chwilą trzy­mał ją w ramionach, a teraz stał tu zupełnie sam. Przy stoliku czekali na niego Stephen i Janet.

- Chciałbym zamienić z tobą parę słów, Battle -oświadczył Stephen, biorąc Charliego pod ramię i popycha­jąc w stronę wyjścia. Janet pośpieszyła za nimi, zapewnia­jąc po drodze detektywów amatorów, że za chwilę ona i jej mąż będą do ich dyspozycji.

- Jeden z prawników myśli, że postanowiłeś przyznać się do winy - poinformowała męża, kiedy znaleźli się za drzwiami. - Zaproponował, że będzie cię bronił.

- Nie zawracaj mi teraz głowy - odburknął Stephen, odwracając się do Charliego. - Gdyby nie to, że jesteś naszym gościem, Battle, a ci ludzie zapłacili grube pienią­dze, aby oglądać cię w akcji, wyrzuciłbym cię stąd na zbity pysk.

Charlie popatrzył na niego zaskoczony.

- Nie bardzo rozumiem.

- Nie udawaj durnia, Battle - warknął Stephen. - Cho­dzi o moją siostrę.

- O Brigitte? - Charlie westchnął. Pośpiech, z jakim

Brigitte opuściła scenę, nie umknął uwagi jej rodziny. Był jak przyznanie się do winy.

- Nie wiem, o co w tym wszystkim dokładnie chodzi, ale nie jestem ślepy - zżymał się Stephen. - Nic nie mówi­łem, bo uważałem, że Brigitte jest wystarczająco dorosła, by decydować o swoim życiu. Ale też nigdy przedtem nie widziałem jej w takim stanie. A więc, Battle, oczekuję, że powie mi pan, co tu się, u Ucha, dzieje?

- Stephen! - cicho wtrąciła Janet, kładąc dłoń na ramie­niu męża. - Ktoś powinien pójść do Brigitte.

- Idź sama. Zaraz do ciebie dołączę.

- Powiedziałam gościom, że za chwilę wrócimy - przy­pomniała mu żona. - Niech idzie Charlie.

- On? - zdziwił się Stephen. - Przecież to z jego powo­du Brigitte...

- Właśnie dlatego - przerwała mężowi Janet. - Oczy­wiście, jeśli zależy mu, by to naprawić.

Charlie potakująco skinął głową.

- Chciałbym z nią porozmawiać.

Stephen zmierzył go groźnym spojrzeniem, ale Janet już wyjaśniała Charliemu, jak trafić do apartamentu zajmowa­nego przez Brigitte Dumont.

- Jeśli ją skrzywdzisz... - zaczął ostrzegawczo Stephen.

- Nie skrzywdzę jej - obiecał Charlie. Choć nie miał pewności, czy ta rozmowa coś wyjaśni, wiedział, że musi spróbować porozmawiać z Brigitte.

Kiedy w chwilę później Brigitte uchyliła drzwi, Charlie odniósł wrażenie, jakby chciała mu je zatrzasnąć przed nosem. Jednak chyba zmieniła zamiar, ponieważ gestem zaprosiła go do środka. Miała na sobie tę samą suknię, w której wystąpiła przed publicznością. Czarny, połyskli­wy materiał ciasno opinał zgrabną sylwetkę. Charlie z ulgą zauważył, że na policzkach nie było śladu łez.

Brigitte wróciła na kanapę, Charlie zaś przysiadł na stojącym obok krześle. Zatroskanym spojrzeniem obrzucił smutną twarz kobiety. Męczyło go poczucie winy.

- Chcę tylko wiedzieć, dlaczego - odezwała się Brigitte głucho brzmiącym głosem.

- Dlaczego co?

- Nie jestem dzieckiem, Charlie. Przez ten hotel prze­wija się mnóstwo mężczyzn. Wiem, że jestem atrakcyjna i wielu z nich próbuje mnie podrywać - urwała i odwróciła wzrok. Przez dłuższą chwilę przyglądała się swoim dło­niom. Charlie chciał jej jakoś pomóc, ale nie bardzo wie­dział, co ma robić. Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby teraz podszedł do niej, otoczył ramionami i... No właśnie. Nawet Fuzz nie potrafiłby wybrnąć z takiej sytu­acji, pomyślał.

Brigitte odchrząknęła.

- Czasami spotykam mężczyzn, których chciałabym poznać bliżej, ale oni po paru tygodniach wracają do swo­ich miast. Czasem telefonują lub piszą listy. Niektórzy nawet wracają. - Na jej twarzy pojawił się blady uśmiech. - Inni obiecują, że napiszą lub zadzwonią, choć nigdy nie dotrzymują słowa. Ale nigdy, nigdy przedtem nie zdarzyło się, żeby ktoś umyślnie zranił moje uczucia.

Zranił jej uczucia?! Charlie popatrzył na nią zaskoczo­ny, a jednocześnie zawstydzony. Czuł się winny, ponieważ takie właśnie były jego zamiary. Chciał ją zranić, aby zem­ścić się za zdradę, której dopuściła się, odkrywając przed światem jego sekrety. Jednak nawet w najśmielszych ma­rzeniach nie przypuszczał, że może mu się to udać. Nie zdawał sobie sprawy z władzy, jaką miał nad tą piękną i pewną siebie kobietą.

- Brigitte...

- Wiem, że jest w tym również i moja wina - przerwała mu Brigitte. - Ubzdurałam sobie, że te wspólnie spędzone chwile są dla ciebie równie ważne jak dla mnie.

- I są.

- Rozumiem, że wyjeżdżając chciałeś podziękować mi i dlatego zostawiłeś tamten rysunek - ciągnęła - ale dla­czego przysłałeś mi kolejny?! Czy taką przyjemność spra­wia ci dręczenie mnie?

- A nie przyszło ci do głowy, że ja również mogłem poczuć się dotknięty? - spytał Charlie.

- Ty? Dotknięty? Czym? - Brigitte popatrzyła na niego zdumiona.

- Myślałem, że to, co zaszło między nami wtedy... Coś takiego nie zdarza się codziennie. Nie mogłem doczekać się, kiedy znowu cię zobaczę i wtedy właśnie przeczytałem ten artykuł w ..Contemporary Canada".

- ..Contemporary Canada"? Chodzi ci o artykuł Don­ny?

- Owszem - przytaknął chłodno mężczyzna. - Ten sam, w którym oceniłaś nasz pocałunek na siedem w skali Richtera.

- I dlatego tak się zachowywałeś? Dlatego traktowałeś mnie jak powietrze? Z powodu jakiegoś głupiego artykułu?

- Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Dla mnie nie był głupi - zaprotestował mężczyzna.

- Wy, Dumontowie, jesteście może przyzwyczajeni, że pi­szą o was w gazetach, ale ja nie. Zaufałem ci, ponieważ... do licha, ponieważ ci zaufałem. Polubiłem cię, a ty... Ty płaczesz?

- Tak! Masz rację! Płaczę! - wybuchnęła Brigitte, roz­mazując łzy na policzkach. - Ale nie myśl, że płaczę dlate­go, że mnie to zabolało. Płaczę ze złości, panie C.H.Battle.

- Jesteś na mnie zła?

- Jak śmiałeś! - Poderwała się z kanapy. - Jak mogłeś przypuszczać, że po tym, co zaszło między nami, pobie­głam do Donny i opowiedziałam jej wszystko, żeby miała czym okrasić swój wstrętny artykuł?! Jak śmiesz traktować mnie w ten sposób!

- Byłaś jedyną osobą, której powiedziałem, że nie umiem tańczyć - bronił się mężczyzna.

- Tak, ale nie mówiłeś, że to tajemnica.

- Żartowałaś na temat naszego pocałunku!

- Nie bądź śmieszny! - żachnęła się Brigitte. - A poza tym, to Donna tak powiedziała, a ja... ja tylko nie zaprze­czyłam. A co, wolałbyś, żebym skłamała? Większość męż­czyzn byłaby dumna z takiej oceny.

- Nie jestem większością mężczyzn.

- Nie, ale nie zapominaj, że jesteś sławny. To o tobie był ten artykuł.

- To, co zaszło między nami, powinno pozostać naszą prywatną sprawą, a ty wygadałaś się jakiejś reporterce.

- To wcale tak nie było! - zaperzyła się Brigitte. - Don­na stwierdziła, że zrobiłeś na niej wrażenie samotnika, a ja wspomniałam, że nie umiesz tańczyć. Zresztą, rozmawia­łam z przyjaciółką, a nie reporterką. Skąd mogłam wie­dzieć, że wykorzysta to w artykule. A poza tym, nie rozu­miem, o co się pieklisz. Przecież to ty właśnie zaaranżowa­łeś przed Donną tamto przedstawienie! - wypaliła.

- Tylko cię pocałowałem.

- To tak, jakbyś twierdził, że King Kong to tylko małp­ka.

- Do niczego cię nie zmuszałem.

- No nie! Wypraszam sobie te insynuacje!

Zamilkli. Brigitte z powrotem opadła na kanapę. Opu­ściła głowę. Gwałtownie zamrugała powiekami, by po­wstrzymać napływające jej do oczu łzy. Na próżno.

- Czy wiesz, że to naprawdę boli, Charlie? - odezwała się cicho. - Czy uważasz, że tylko dlatego, iż noszę nazwi­sko Dumont, nie jestem zdolna do prawdziwych uczuć? Powinnam była się tego domyślić. Nie ty pierwszy tak mnie oceniłeś. To tak, jakbyś zakładał, że przez cały czas udawa­łam.

Charlie zerknął ukradkiem na twarz kobiety skulonej w rogu kanapy. Płakała.

- To nie jest tak - zaprzeczył.

- Właśnie, że jest. - Brigitte energicznym ruchem otar­ła łzy. - Dokładnie to samo usłyszałam dziś od mojej bra­towej. Myślała, że jestem tak opanowana i pewna siebie, że nikt nie jest w stanie mnie zranić.

- Nigdy nie chciałem...

- Ale bardzo szybko uwierzyłeś, że mogłabym być tak próżna, by wypaplać wszystko Donnie. Czy myślisz, że ja marzę o rozgłosie?

- Nie, wcale tak nie uważam, tylko... To wszystko jest dla mnie takie nowe - plątał się Charlie. - Widzisz, zawsze byłem bardzo nieufny i ostrożny. Bałem się ci zaufać.

- Bałeś się mi zaufać? - Brigitte nie kryła swego zasko­czenia. - Czy dlatego, że nazywam się Dumont?

- To wszystko stało się tak nagle. Miałem wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg.

- Nie ty jeden - gorzko wtrąciła Brigitte. Charlie obrzucił ją zdumionym spojrzeniem.

- Przepraszam - szepnął. - Tak bardzo się bałem, Brigitte. Zaufałem ci, a potem... potem przeczytałem ten artykuł.

Charlie przysiadł na brzegu kanapy. Tak bardzo chciał jej pomóc.

- Niewiele wiem o kobietach, Brigitte - zaczął. - Brak mi doświadczenia. Naprawdę nie chciałem cię zranić. Lęka­łem się i nadal lękam tego, co do ciebie czuję.

Z piersi kobiety wyrwało się pełne żalu westchnienie.

- Proszę cię, nie płacz.

Brigitte żałośnie pociągnęła nosem.

- Widzę, że naprawdę niewiele wiesz o kobietach, Charlie.

Mężczyzna skinął głową.

- Ostatnią rzeczą, jakiej oczekuje kobieta, kiedy płacze, to usłyszeć, by przestała.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Och Charlie, Charlie! - Na zapłakanej twarzyczce Brigitte pojawił się blady uśmiech. - Czy nie uważasz, że pocałunek byłby o wiele bardziej skutecznym rozwiąza­niem?

ROZDZIAŁ

11

Charlie trzymał Brigitte tak blisko, że prawie nie mogła oddychać. Całował ją, szepcząc pełne czułości miłosne zaklęcia. Pragnął wynagrodzić Brigitte wszystkie chwile zwątpień i cierpienia. Mocno tulił ją do piersi, jakby w oba­wie, że odwróci się i odejdzie. Na wargach czuł słony smak łez.

- Nie mogłem przestać o tobie myśleć - wyznał. - Nie byłem nawet w stanie pracować. Czy wiesz, że wszystkie Cukiereczki z moich historii miały twoje rysy? Przepra­szam, że sprawiłem ci ból. Byłem w błędzie. Teraz to rozu­miem.

- Wystarczy - przerwała mu Brigitte. - Już dosyć po­wiedziałeś, Charlie. Wszystko, co należało. Teraz czas przejść do czynów.

Mężczyzna szeroko otwartymi oczami patrzył na wznie­sioną ku niemu twarz. Pragnął jej tak bardzo! Brigitte odwróciła się plecami.

- Rozepnij mi sukienkę, Charlie - poprosiła, zerkając przez ramię.

Charlie z niecierpliwością rozsunął zamek. Ukazały się gładkie plecy i szczupłe ramiona. Brigitte podniosła się z kanapy i wolno ruszyła przez pokój. Gestem nakazała, by szedł za nią. Weszli do sypialni. Brigitte zatrzymała się przy łóżku. Charlie był tuż za nią. Tak blisko, że słyszał jej przyspieszony oddech. Brigitte czekała.

Mężczyzna przyglądał jej się pełnym zachwytu wzro­kiem. Skóra kobiety była koloru kości słoniowej i jeszcze nim jej dotknął, wiedział, że będzie aksamitnie gładka i miękka.

- Chcę cię pieścić całą - szepnął drżącym z podniece­nia głosem.

- Byłabym rozczarowana, gdybyś tego nie zrobił - od­powiedziała Brigitte, uśmiechając się zalotnie.

Charlie wolno uniósł dłonie i położył je na nagich ra­mionach kobiety. Brigitte wyprężyła się. Jeden ruch wy­starczył, by suknia opadła na podłogę. Zaróżowione policz­ki, pełne, wilgotne usta, błyszczące oczy nie pozostawiały wątpliwości. Brigitte pragnęła go. Żaden mężczyzna nie powinien oglądać kobiety w takim stanie, jeśli nie zamie­rza się z nią kochać, pomyślał Charlie. To zbyt niedyskret­ne.

Brigitte drżącymi palcami sięgnęła do guzików koszuli Charliego. Przysunęła się bliżej i przytuliła policzek do gorącej skóry. Westchnęła cicho. Nigdy przedtem nie czuła się tak dobrze, tak bezpiecznie. Gwałtownym ruchem zsu­nęła z ramion mężczyzny rozpiętą koszulę. Charlie pomógł jej, uwalniając ręce z rękawów. Poczuł na nagiej skórze dotyk pełnych piersi. Wolno pochylił się do ust Brigitte.

Należała do niego. Choć było oczywiste, że swoim po­stępowaniem wyrządził jej krzywdę, nie chowała urazy. Jej szczerość i oddanie wzruszyły go do głębi. Pośpiesznie zrzucił buty i pozbył się reszty ubrania. Nagi odwrócił się do Brigitte.

Siedziała na brzegu łóżka, wolno zsuwając z nóg cien­kie pończochy. Charlie przyglądał się jej oczarowany. Bri­gitte zauważyła to spojrzenie. Podniosła się i zbliżyła do mężczyzny.

- Kocham cię, wiesz? - szepnęła, biorąc jego twarz w dłonie.

To wyznanie zaskoczyło go. Nie był na nie przygotowa­ny i wcale nie był pewny, czy chce i może wyznać to samo. Brigitte objęła go i mocno przywarła do silnego, muskular­nego ciała. Nie potrafił już dłużej pozostać obojętny. Nie namyślając się długo, chwycił ją w ramiona i rzucił na łóżko, przykrywając sobą. Prawie natychmiast Brigitte przekręciła się na bok, uwalniając się od jego ciężaru. Leżała na nim, okrywając jego twarz, szyję, ramiona na­miętnymi pocałunkami. Była nienasycona. Drżącymi z niecierpliwości palcami szukała czegoś pod poduszką.

- Włożyłam ją tam dziś rano - szepnęła, wyciągając spod poduszki małą foliową paczuszkę. - Wiedziałam, że się przyda.

Brigitte klęczała nad leżącym. Ciemne włosy otaczały zarumienioną twarz, wargi nabrzmiały od pocałunków, oczy błyszczały. Nie spuszczając wzroku z twarzy Char-liego, wsunęła palce za gumkę koronkowych majteczek i jednym szybkim ruchem pozbyła się ostatniej części gar­deroby.

Charlie wiedział, że nie potrafi już dłużej czekać. Po­pchnął ją lekko na poduszki i pochylił głowę do ślicznych. piersi. Delikatnymi muśnięciami języka pieścił nabrzmiałe sutki. Brigitte zacisnęła palce na ramionach mężczyzny. Była gotowa. Rozsunęła uda, a on wszedł w nią powoli,

ostrożnie. Objęła go ciasno nogami, pozwalając, by stali się jednym ciałem. Gdy wspólnie osiągnęli ekstazę, Brigitte krzyknęła i z całych sił przywarła do Charliego.

Leżeli spleceni ramionami, oddychając ciężko. Brigitte wyciągnęła rękę i odgarnęła wilgotny kosmyk z czoła męż­czyzny.

- Wszystko w porządku? - Charlie zaniepokojonym spojrzeniem obrzucił twarz Brigitte.

- O tak!

- Jestem chyba za ciężki, co?

- Jesteś wspaniały.

- Hm, muszę cię przeprosić. - Charlie wycofał się do łazienki.

Kiedy wrócił, Brigitte leżała na łóżku, oparta na łokciu. Miała na sobie skórzaną kurtkę Charliego i swoje koronko­we majteczki.

- Wszystko w porządku? - powtórzył mężczyzna, sia­dając na brzegu łóżka.

Brigitte przekręciła się na plecy.

- Och, Fantasy!

- Byłaś w łóżku z Charliem Battle'em - stwierdził chłodno. - Fantasy Fuzz to tylko postać z komiksu.

Brigitte usiadła na łóżku, zaalarmowana ostrą nutą w głosie mężczyzny.

- Tylko żartowałam.

- Chciałbym, żebyś o tym pamiętała.

- Dlaczego mam wrażenie, że nie traktujesz mnie po­ważnie? - spytała cicho.

- Ależ traktuję cię jak najbardziej poważnie - zapewnił Charlie.

- Nie jestem naiwną gąską, Charlie. Nie czytuję nawet twojego komiksu. Wiem, że Charlie Battle to nie Fantasy Fuzz, a ja kocham Charliego.

- Mówisz serio?

Brigitte przysunęła się bliżej.

- Tak, Charlie. Obawiam się, że tak - szepnęła mu do ucha.

Charlie milczał przez dłuższą chwilę, nim zdołał zapy­tać:

- Ale dlaczego właśnie mnie?

- Nie wiem. - Brigitte uśmiechnęła się, otaczając ra­mionami szyję mężczyzny. - Jesteś przystojny, ale znam wielu przystojnych mężczyzn... - zamyśliła się. - Nawet nie próbowałeś mnie podrywać.

- No cóż, kobiety zawsze mnie onieśmielały - wyznał Charlie.

Brigitte popatrzyła na mężczyznę przez zalotnie opusz­czone rzęsy.

- Masz za to całą masę innych zalet - szepnęła, pochy­lając się do jego ust.

- Brigitte...

- Nic nie mów, Charlie. Nie musisz nic mówić.

Ledwie Brigitte zdążyła wziąć szybki prysznic i popra­wić makijaż, a już trzeba było zejść na dół. Właśnie zaczy­nała się aukcja. Kiedy przekroczyła próg jadalni, prawie natychmiast wyrosła przy niej Janet.

- Wszystko w porządku? - spytała cicho, pochylając się do ucha szwagierki.

- O tak! - Uśmiechnęła się Brigitte. - W najlepszym.

- Wiedziałam. Wystarczyło popatrzeć na Charliego, kiedy się tu zjawił. Wiedziałam.

- Już tu jest? - zdziwiła się Brigitte. Janet skinęła głową.

- Odpowiada na pytania.

- A jak wam poszło?

- Tak jak zaplanowaliśmy. Wyznałam niechętnie, ze czerwone majteczki są moją własnością, a Stephen przy­znał, iż to on uderzył Vincenta - odparła Janet. - Wygląda na to, że przekonałam ich. Stephen nadal jest głównym podejrzanym, choć głośno zaprzeczył, jakoby to on za­strzelił swego najlepszego przyjaciela. Nasi detektywi uznali za podejrzany fakt, że skłamałaś mówiąc, iż majte­czki należą do ciebie. Uważają, że chcesz chronić ukocha­nego brata. À propos chronienia. Szkoda, że nie widziałaś Stephena w akcji.

- Stephena? Janet przytaknęła.

- Przyparł Charliego do muru. Taka mała demonstracja braterskiej miłości. Z trudem udało mi się zażegnać kłótnię.

- Wiedziałam, że musisz mieć coś wspólnego z tą niespo­dziewaną wizytą Charliego - domyśliła się Brigitte.

- Podałam mu jedynie wskazówki, jak trafić do twoje­go apartamentu - wykręciła się Janet. - Chciał cię przepro­sić.

- I to właśnie zrobił - kiwnęła głową Brigitte, uśmie­chając się tajemniczo. - A więc mój starszy braciszek sta­nął dziś w obronie cnoty siostry. Mam nadzieję, że nigdy nie dowie się, że jego starania odniosły akurat przeciwny skutek.

- Martwił się o ciebie, Brigitte. Zrób coś z tym uśmie­chem.

- Czy aż tak to widać?

- Skądże! - Janet roześmiała się. - Tylko kiedy się na ciebie patrzy.

- Hm, trudno. - Brigitte wzruszyła ramionami. - C'est la vie! - Zerknęła w stronę sceny. Fantasy Fuzz odpowiadał na rozliczne pytania. - Mam wrażenie, że nasz detektyw potrzebuje pomocy.

- Chyba tak - przytaknęła Janet. - A więc, zobaczymy się później.

Brigitte z trudem przecisnęła się przez otaczający Char­liego tłumek. Mężczyzna zauważył ją i powitał pytającym spojrzeniem. Brigitte uśmiechnęła się w odpowiedzi.

- Podoba mi się twoja kurtka, Fantasy - zaczęła głosem Cukiereczka. Podeszła i położyła dłoń na okrytym skórą ramieniu mężczyzny. - Czy mogłabym ją pożyczyć?

- Nie - burknął Charlie, oblewając się rumieńcem. Miał nadzieję, że nikt tego nie zauważył. - Jeśli jednak tak ci się podoba, powiem w sekrecie, że za chwilę zaczyna się aukcja, na której będziesz mogła kupić sobie taką samą.

Brigitte zalotnie zatrzepotała rzęsami.

- Chyba skorzystam z okazji.

- Nie wiedziałem, że lubisz skórę, Cukiereczku.

- Lubię nosić ją na gołe ciało - szepnęła Brigitte, przy­suwając się jeszcze bliżej.

Charlie poczuł, jak robi mu się gorąco. No, no. Zanosi się na długi wieczór, Fantasy, pomyślał.

ROZDZIAŁ

12

- Jesteśmy tu dziś, by odkryć prawdę - oznajmił Fanta­sy Fuzz. - Zaczniemy od ciebie, Cukiereczku - dodał, wy­ciągając palec w stronę Brigitte, która wraz z resztą rodziny siedziała na ustawionych na scenie krzesełkach.

Brigitte popatrzyła na detektywa szeroko otwartymi ze zdziwienia błękitnymi oczami.

- Ależ Vincent był moim narzeczonym! - zaprotesto­wała płaczliwie. - Dlaczego miałabym go zabić?

- Nikt nie mówi, że go zabiłaś. Próbujesz jedynie osło­nić mordercę. Szczególnie, że twoim zdaniem morderstwo było w pełni uzasadnione i usprawiedliwione.

- Chyba pan żartuje! - Brigitte nie kryła oburzenia. - Kochałam Vincenta Langtona!

- I dlatego właśnie tak bardzo cierpiałaś z powodu jego zdrad, prawda, Cukiereczku? A kiedy jeszcze okazało się, że twój narzeczony zdradzał cię z twoją własną bratową...

Brigitte pobladła.

- To nieprawda! - zaprzeczyła drżącym głosem, rzuca­jąc zaniepokojone spojrzenie w stronę brata.

- Skłamałaś mówiąc, że koronkowe majteczki znale­zione w łóżku narzeczonego są twoją własnością - ciągnął oskarżycielsko sławny detektyw.

- Kupiłam je w butiku „Raj grzechu" w zeszłym mie­siącu - broniła się Brigitte.

- Owszem, ale nie dla siebie. Kupiłaś je dla swojej bratowej, prawda, Cukiereczku?

- Nie!

- Sprzedawczyni dobrze cię zapamiętała. Pomyślała so­bie, że to ładnie z twojej strony, iż chcesz zrobić prezent żonie Stephena. Kto mógł przypuszczać, że te same majte­czki znajdzie pokojówka. Kiedy pokazałem ci je wczoraj wieczorem, od razu je rozpoznałaś, ale myślałaś tylko o tym, by osłaniać brata.

- Tak! - wybuchnęła Brigitte. - Skłamałam, ale wcale nie zrobiłam tego, aby uchronić Stephena od posądzenia o morderstwo. Nie chciałam, żeby dowiedział się, iż Janet tam była. Przepraszam, Stephen - dodała cicho, patrząc na brata.

- Mogłaś oszczędzić sobie fatygi, Cukiereczku -stwierdził Fuzz, spoglądając na Janet Dumont - Twój brat doskonale wiedział, że jego żona odwiedziła Vincenta Langtona w jego pokoju, nieprawdaż, pani Dumont? Właś­nie dlatego poszedł tam zaraz po niej i wrócił z posiniaczo­ną ręką. Wiedział, ponieważ sama mu pani o tym powie­działa.

- Tak. Wyznałam mu wszystko. - Ciemne oczy Janet Dumont napełniły się łzami.

Fuzz pokiwał współczująco głową i odwrócił się do Stephena Dumonta.

- Żona opowiedziała panu o wszystkim, prawda? Nie przypuszczała jednak, że wpadnie pan w taką wściekłość.

- On ją szantażował! - wybuchnął mężczyzna. - Ja­net... - urwał i popatrzył na żonę. - Parę miesięcy temu

- zaczął spokojniejszym już tonem - miał miejsce pewien, nazwijmy to, wypadek. Musiałem wyjechać w interesach, a przedtem posprzeczaliśmy się trochę. Vincent był akurat w hotelu. Mój tak zwany przyjaciel postanowił więc sko­rzystać z okazji i pocieszyć moją żonę.

- To był mój błąd - wtrąciła Janet, ocierając łzy. - Mam słabą głowę. Vincent dolewał mi i dolewał, a ja nie potrafi­łam odmówić. Zanim się spostrzegłam... Potem bardzo ża­łowałam. Wiedziałam, że skrzywdziłam Stephena... - ur­wała.

- ... i przysięgła pani sobie, że on nigdy się o tym nie dowie - dokończył za nią Fuzz. - Jak szlachetnie. Niestety, Vincent miał inne plany.

- Chciał, żebym została jego kochanką - rozpłakała się na nowo kobieta. - Groził, że jeśli się nie zgodzę, powie o wszystkim Stephenowi. Prosiłam go i błagałam, ale on tylko się śmiał. W końcu musiałam się zgodzić. Poszłam do jego pokoju, rozebrałam się nawet, ale nie mogłam. Po prostu nie mogłam! Nie na trzeźwo i nie po tym, co prze­szłam. Kiedy chciał mnie dotknąć, dałam mu w twarz, zabrałam ubranie i uciekłam.

Detektyw pokiwał ze zrozumieniem głową i odwrócił się do Stephena.

- Tę właśnie historię usłyszał pan od żony, prawda? Mężczyzna przytaknął.

- Był pan na nią zły, ale to nic w porównaniu z niena­wiścią, jaką czuł pan do Vincenta Langtona - ciągnął Fuzz.

- Mało, że zrobił z pana rogacza, ale zranił również pańską siostrę, która go przecież kochała. Na dodatek, zmusił pań­ską ciężarną żonę, by poszła z nim do łóżka.

- Uderzyłem go! - wyznał Stephen. - Ma pan rację, zaślepiała mnie nienawiść. Walnąłem go w szczękę i jesz­cze parę razy w żołądek. Gdyby sekcja wykazała, że zmarł na skutek pobicia, mógłbym uwierzyć, że to ja go zabiłem, ale kiedy wychodziłem, Vincent jeszcze żył. Siedział na dywanie, rozcierając sobie szczękę. Słyszy pan? On żył!

- A więc, wracamy do punktu wyjścia. - Detektyw roz­łożył ręce. - Kto zabił Vincenta Langtona? Czyżby jednak nasz słodki Cukiereczek?

Brigitte zmarszczyła brwi.

- Może dowiedziała się o jego zdradach i postanowiła położyć im kres - ciągnął Fuzz, uśmiechając się znacząco. - A może to wcale nie była piękna i dumna Brigitte? Może winna jest młodsza pani Dumont?

- Ja? - Janet patrzyła na detektywa szeroko otwartymi ze zdziwienia ciemnymi oczami.

- Uwiódł panią, a potem próbował szantażować. Mąż wcale nie miał zamiaru wybaczyć pani tej zdrady. Langton zniszczył pani małżeństwo, a pani zemściła się zabijając go-

- Nie wiedziałam nawet, że mama ma ten pistolet -broniła się Janet.

- Pani nie, ale mąż pani doskonale wiedział, kto i gdzie przechowuje w tym domu broń. Może doszedł do wniosku, że parę ciosów pięścią nie jest wystarczającą karą dla takie­go drania jak Vincent Langton.

- To niemożliwe! - zaprotestowała Janet - Wrócił ze spuchniętą ręką i musiałam zrobić mu okład z lodu. Rozma­wialiśmy, a potem... potem pogodziliśmy się. Stephen przez cały wieczór nie opuszczał naszego pokoju.

- Czyżbyśmy więc znowu utknęli w martwym pun­kcie? - zamyślił się Fuzz.

Jean-Pierre Dumont podniósł się ze swego krzesła. Wy­szedł na środek i stanął naprzeciw sławnego detektywa.

- Panie Fuzz - zaczął gniewnym tonem - od trzech dni przesłuchuje pan moją rodzinę, wyciągając na światło dzienne sprawy, o których wszyscy wolelibyśmy zapo­mnieć. Jeśli posiada pan dowody winy przeciwko jednemu z nas, dlaczego nie aresztuje go pan? Mam już dosyć tej głupiej zabawy w szukanie winnego. Jeśli zaś nie ma pan żadnych dowodów, nalegam, aby natychmiast opuścił pan mój hotel.

- Owszem - odparł detektyw - posiadam dowody. Na przykład, ta broń, z której zastrzelono Vincenta Langtona. Należała do pańskiej żony, nieprawdaż?

Starszy pan zmierzył go pełnym oburzenia spojrzeniem.

- Czyżby sugerował pan, że Marguerite...? Ależ to nonsens! Czyste szaleństwo! Moja żona to najłagodniejsza, najdelikatniejsza z kobiet, jakie znam. A znałem ich wiele, jak pan wie.

Fuzz zmarszczył brwi.

- Nie da się ukryć, że pistolet jest własnością pańskiej żony, choć o jego istnieniu wiedziały wszystkie państwa dzieci. Mało tego, znały miejsce jego przechowywania. Załóżmy, że pańska starsza córka, Claire Silvani, nadal była zakochana w panu Langtonie. Vincent nie tylko ofi­cjalnie zaręczył się z jej młodszą siostrą, ale wziął się rów­nież za najmłodszą latorośl rodu Dumontów, Nicole. Samo to mogło wystarczyć, by Claire znienawidziła dawnego kochanka. Kiedy zaś dowiedziała się, co go łączyło z żoną Stephena, nie jest wykluczone, że postanowiła skończyć z Langtonem i na zawsze uwolnić rodzinę od jego osoby.

- To śmieszne! - żachnęła się Claire. - Owszem, kiedyś go kochałam, ale to było dawno. Bardzo dawno. Jeszcze zanim poznałam mojego obecnego męża, Claude'a. Tak jak reszta rodziny cieszyłam się z zaręczyn Brigitte i Vincenta, co zaś się tyczy tamtego pocałunku... No cóż, wszyscy byliśmy tego świadkami. Tylko Nicole zrobiła z niego wielkie halo.

- Możliwe więc, że rzeczywiście nic pani nie czuła do Langtona - zgodził się Fuzz. - Możliwe jednak, że pani mąż mógł myśleć inaczej.

Claire popatrzyła na niego zaskoczona.

- Claude?

- No cóż, zazdrość to bardzo brzydkie uczucie. I silne.

- To tylko pańskie teorie, detektywie - zniecierpliwił się Jean-Pierre. - Obawiam się, że będę zmuszony prosić, by raczył pan opuścić mój dom.

- To dziwne, że tak bardzo zależy panu, abym sobie jak najszybciej poszedł - stwierdził Fuzz.

Marguerite Dumont podniosła się z krzesła.

- Mój mąż nie chciał być niegrzeczny, panie Fuzz -przepraszała. - Wszyscy jesteśmy ostatnio trochę podener­wowani. Oczywiście, może pan zostać w hotelu jak długo pan sobie życzy, ale jestem pewna, że myli się pan, szuka­jąc mordercy w naszej rodzime. Prawdopodobnie ktoś wy­korzystał moją nieuwagę i wykradł pistolet, aby rzucić po­dejrzenia na kogoś z Dumontów.

- Nie sądzę, pani Dumont. - Fuzz przecząco pokręcił głową. - Osoba, która zastrzeliła Vincenta Langtona, miała pomocnika. Powiem więcej, tym pomocnikiem był ktoś z państwa rodziny.

- Pomocnika? - zdziwili się wszyscy Dumontowie.

- Owszem - przytaknął detektyw. - Bardzo sprytnego pomocnika. Osoba ta widziała, jak morderca chowa pisto­let w podstawce popielniczki i szybko skojarzyła sobie wszystkie fakty. Później, kiedy wszyscy już spali, wróciła w to miejsce i wyjęła broń ze schowka. Nie chciała, by odnalazł ją ktoś inny. To było naprawdę bardzo sprytne, Nicole. Powiedz nam, kogo chciałaś osłonić?

Oczy wszystkich zebranych zwróciły się na Nicole.

- To był przypadek - upierała się dziewczynka.

- Ten numer już nie przejdzie, Nicole - ostrzegł ją de­tektyw. - Pobraliśmy twoje odciski palców, by porównać je ze śladami na pistolecie i popielniczce, pamiętasz? W labo­ratorium okazało się, że zarówno broń, jak i popielniczka są zupełnie czyste. Żadnych śladów, Nicole. Czy wiesz, co to oznacza? Przecież to niemożliwe. Przez hol przewija się codziennie mnóstwo osób. Część z nich to palacze. Z pew­nością wiele osób dotykało tej popielniczki przed tobą. Jej metalowa powierzchnia jest idealnym podłożem dla odci­sków palców.

Nicole czubkiem języka zwilżyła zaschnięte wargi.

- Może wytarł je morderca.

- Możliwe - zgodził się Fuzz - ale to musiałoby się stać, zanim ty dotknęłaś obu przedmiotów. Twoje odciski powinny zostać zarówno na popielniczce, jak i na pistole­cie. Nawet jeśli to morderca je wytarł, co nie wydaje mi się prawdopodobne, ty musiałaś dotykać obu przedmiotów, by wyjąć broń ze schowka. Skoro zaś ani na pistolecie, ani na popielniczce nie było żadnych śladów, jest tylko jedna mo­żliwość. To ty wyjęłaś broń ze schowka, a potem dokładnie wytarłaś oba przedmioty, a zrobiłaś to, ponieważ dobrze wiedziałaś, kto włożył pistolet do popielniczki. Kogo sta­rasz się osłonić, Nicole?

- Nie!

- Morderca nie zostawiłby broni w tak łatwym do od­krycia miejscu, gdyby nie to, że bardzo się spieszył - ciąg­nął detektyw, nie zważając na protest dziewczynki. - Wie­dział, że pistolet zostanie znaleziony, ale wiedział również, że nie nastąpi to wcześniej niż nazajutrz rano, kiedy poko­jówki sprzątają korytarz. Mimo to z jakiegoś tylko sobie znanego powodu - możliwe, że usłyszał nadjeżdżającą windę lub potrzebował więcej czasu do namysłu - zdecy­dował się ukryć broń w podstawce popielniczki. Być może zdążył wytrzeć oba te przedmioty, ale nawet jeśli to zrobił, powinny się tam znaleźć twoje odciski, Nicole. Jesteś mą­drą dziewczynką. Widziałaś osobę, która chowała broń, a kiedy dowiedziałaś się o morderstwie, wróciłaś tam, żeby ukryć pistolet i wytrzeć popielniczkę. Kto to był? Powiedz nam, kto to był, Nicole!

- Nikogo nie widziałam. - Dziewczynka przecząco po­kręciła głową. - Znalazłam ten pistolet zupełnie przypad­kowo.

- To prawda - wtrąciła Jennifer. - Tak mi powiedziała.

- Nicole rozpoznała mordercę - ciągnął Fuzz. - Wie­działa jednak, że musi go chronić. Dlatego nie powiedziała

o swoim odkryciu nikomu, nawet siostrze. Tak, Jennifer. Przecież to właśnie ty opowiedziałaś o wszystkim rodzi­com. Nicole musiała zdawać sobie z tego sprawę.

- To nieprawda! - upierała się Nicole. - Nikogo nie widziałam. Tam nikogo nie było. Tylko ta popielniczka. Stała trochę krzywo...

- Jesteś dzielną dziewczynką, Nicole. Musisz bardzo kochać mordercę, skoro jesteś gotowa kłamać, by go uchro­nić przed karą.

- Nie kłamię! To wszystko prawda!

- Kłamiesz - powtórzył Fuzz. - Wytarłaś popielniczkę

1i wytarłaś pistolet. Kogo osłaniasz, Nicole?

- Nie! Nie! Nie!

- Panie Fuzz, tego już doprawdy za wiele - zdenerwo­wał się Jean-Pierre. - Nie podobają mi się pańskie metody prowadzenia śledztwa. Moja wnuczka jest już dostatecznie zdenerwowana śmiercią pana Langtona. Nie pozwolę, aby się pan nad nią znęcał. Poza tym, Nicole nie jest kłamczu­cha.

- Zgoda. - Fantasy obrzucił dziewczynkę pełnym współczucia spojrzeniem. - Nicole nie jest kłamczucha. Weźmy jednak pod uwagę niecodzienne okoliczności tej sprawy. Nie co dzień młoda dama dowiaduje się, że jej ulubiony wujaszek Vinnie został zamordowany.

Nicole jęknęła cicho.

- Panie Fuzz, niech pan oszczędzi cierpień temu bied­nemu dziecku - rozkazał Jean-Pierre.

- ... i nie co dzień ta sama młoda dama uświadamia sobie, że mordercą jest jej ukochany dziadunio - dokoń­czył Fuzz.

Starszy pan Dumont zastygł w bezruchu.

- Langton zasłużył sobie na śmierć, jaka go spotkała, prawda, panie Dumont? - ciągnął detektyw, nie spuszcza­jąc wzroku z poszarzałej twarzy siwowłosego dżentelme­na. - Chciał zniszczyć pańską rodzinę. Igrał z uczuciami pańskiej młodszej córki, flirtował z wnuczką i zagrażał małżeństwu pańskiego syna. To był właśnie jego najgorszy błąd. Błąd, za który przeszło mu zapłacić życiem, prawda, panie Dumont? Ma pan dwie wnuczki.

- Kocham moje wnuczki nad życie - oświadczył star­szy pan.

- Ale pańskie wnuczki noszą nazwisko Silvain, a nie Dumont. A nawet gdyby brzmiało ono Dumont i tak kiedyś wyjdą za mąż i przyjmą nazwiska swoich mężów. Dziecko, które nosi w swoim łonie Janet, może być chłopcem. Gdy­by Vincentowi udało się rozbić małżeństwo pańskiego sy­na, Janet odeszłaby, zabierając dziecko ze sobą. Nawet jeśli to dziewczynka, bez żony Stephen miałby niewielkie szan­se na obdarzenie pana męskim potomkiem. Nie wiadomo, czy udałoby mu się ożenić i spłodzić syna jeszcze za pań­skiego życia, prawda, Dumont?

- W pańskich ustach to brzmi jak obelga - obraził się starszy pan. - Robi pan ze mnie tyrana, zaprzątniętego jedną myślą: kto przejmie królestwo. Czy to źle, że próbo­wałem chronić moją rodzinę? Widziałem, jak Janet wycho­dzi z pokoju Vincenta zapłakana. Poszedłem za nią i sły­szałem jej łkania. Dobiegły mnie odgłosy walki z pokoju Langtona, po czym Stephen wypadł stamtąd jak oszalały i popędził na górę. Wszedłem do środka i oświadczyłem Vincentowi, że chcę, aby natychmiast opuścił hotel i zosta­wił moją rodzinę w spokoju. Ale on tylko się śmiał. Groził, że jeśli odejdzie, to tylko z Brigitte, ponieważ Brigitte go kocha. Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem dopuścić, by ten podły, występny drań zniszczył moją rodzinę. To wszystko, co mam. Tak, panie Fuzz, to ja zastrzeliłem Vincenta Langtona. I gdyby było trzeba, bez wahania zro­biłbym to jeszcze raz.

- Jean-Pierre! - wykrzyknęła Marguerite Dumont, pod­rywając się z krzesła. Podbiegła do męża i otoczyła jego szyję ramionami. - Nie mów nic więcej, kochany. Weźmiemy najlepszego adwokata. Wyciągniemy cię z te­go.

Ignorując te ostrzeżenia, starszy pan odwrócił się do Nicole.

- Nie chciałem cię w to mieszać, skarbie - powiedział miękko. - Panie Fuzz, przyznałem się do winy. Nie ma potrzeby dręczyć dłużej tego biednego dziecka.

- Bardzo bystrego dziecka - zauważył Fuzz. - Nicole chciała odwiedzić wujaszka Vinnie'ego. Kiedy była już w połowie drogi, drzwi otworzyły się gwałtownie i zoba­czyła pana, opuszczającego pokój Langtona. Ukryta za załomem korytarza widziała, jak chowa pan broń.

- Winda zatrzymała się piętro wyżej - wyjaśnił starszy pan. - Wiedziałem, że ktoś jest w środku.

- Nicole odczekała, aż pan odjedzie, po czym pobiegła do pokoju Vincenta Langtona. Kiedy nikt nie zareagował na pukanie, zrozumiała, że stało się coś złego. Wtedy właś­nie wyjęła broń ze schowka, starannie wycierając pozosta­wione przez pana ślady. - Fuzz urwał i popatrzył na dziew­czynkę. - Musiało ci być bardzo ciężko, Nicole, gdy do­wiedziałaś się o morderstwie.

Dziewczynka podniosła się z krzesła. Podbiegła do dziadka.

- Tak mi przykro, dziaduniu - zaszlochała, tuląc się do piersi starszego pana. - To wszystko moja wina. Gdybym lepiej ukryła ten pistolet...

- I tak bym się przyznał. - Jean-Pierre ze smutkiem pokiwał głową. - Vincent Langton zasłużył sobie na śmierć, ale ja przeceniłem swoje siły. Nie nadaję się na kata. Cieszę się, że prawda wyszła na jaw.

Fuzz wyciągnął z kieszeni parę błyszczących metalo­wych kajdanków i zapiął je na przegubach starszego pana. Błysnął flesz. To reporter z miejscowej gazety uwiecznił ten pełen dramatyzmu moment na kliszy. Detektyw ujął więźnia pod ramię. Ruszyli w stronę wyjścia.

- Fantasy! - Brigitte Dumont poderwała się z krzeseł­ka. - To... to mój ojciec.

Mężczyzna obrzucił ją pełnym współczucia spojrze­niem.

- Przykro mi, Cukiereczku. To moja praca.

Brigitte zastąpiła mu drogę. Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.

- Cco... co teraz będzie? - spytała cicho, patrząc mu w oczy.

- No cóż - uśmiechnął się gorzko detektyw. - Wkrótce odbędzie się rozprawa w sądzie. Możesz płakać i błagać ławę przysięgłych o miłosierdzie. Zważywszy na podeszły wiek, nienaganną przeszłość i towarzyszące tej sprawie okoliczno­ści, pewnie skończy się na wyroku w zawieszeniu.

- Och, Fantasy! - westchnęła żałośnie Brigitte. Otoczy­ła ramionami szyję mężczyzny i mocno przywarła do jego piersi.

Sala zatrzęsła się od braw. Zebrani w jadalni goście głośno komentowali zręczne zakończenie, porównywali z własnymi teoriami. Brigitte krążyła w tłumie, dziękując za udział w imprezie, podczas gdy Charlie otoczony grupą gości podpisywał reklamujące imprezę plakaty.

Weekend z zagadką okazał się większym sukcesem, niż zakładano. Brigitte zaś nie mogła doczekać się chwili, kie­dy zostanie z Charliem sam na sam, by wyrazić mu swoją wdzięczność i okazać, ile znaczyły dla niej spędzone z nim wspólnie chwile.

Zastała go na górze, w apartamencie, który sama dla niego wybrała. Mężczyzna właśnie się pakował.

- Chciałam zaprosić cię na kolację. Dziś wieczór - po­wiedziała cicho. - Myślałam, że zostaniesz trochę dłużej.

Charlie zaciągnął zamek walizki.

- Przepraszam, Brigitte, ale muszę wracać. Mam masę zaległości. Wiesz, że ostatnio miałem trudności z koncen­tracją - zażartował.

To wszystko stało się tak nagle, myślał, potrzebuję cza­su, by się z tym oswoić.

- Tak bardzo ci się spieszy? Charlie wzruszył ramionami.

- Chciałem zdążyć do domu przed zmrokiem.

Brigitte uśmiechnęła się.

- Jest lato. Dni są długie.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał cicho Char-lie, choć znał odpowiedź. Wyczytał ją w błyszczących oczach, zaróżowionych policzkach, kusząco rozchylonych wargach. Pochlebiało mu, że kobieta nie ukrywa swoich uczuć, ale jednocześnie trochę go to krępowało.

- Spróbuję pomóc ci w odzyskaniu koncentracji.

- Myślisz, że znasz sposób?

- Nawet parę. - Brigitte roześmiała się, przysuwając bliżej.

Charlie westchnął, otwierając zapraszającym gestem ra­miona.

- Ile też muszę wycierpieć dla tego przeklętego komi­ksu! - zażartował.

Leżeli ciasno spleceni ramionami. Mężczyzna uniósł głowę. Spojrzał na zegarek.

- Muszę się zbierać - stwierdził ze smutkiem. Brigitte popatrzyła na niego uważnie.

- Zostań - poprosiła cicho.

- Nie mogę.

Nie było mu łatwo zrezygnować z tej jakże kuszącej propozycji. Szczególnie gdy trzymał w ramionach ciepłe i miękkie ciało Brigitte. Mimo to wiedział, że nie może jej przyjąć. Potrzebował czasu, by przemyśleć wszystko, co zaszło podczas tego szalonego weekendu. Nigdy przedtem nie był tak blisko z żadną kobietą. Brigitte Dumont była też pierwszą, która wyznała, że go kocha. Pierwszą, która była z nim szczera.

- Nie mogę zostać - powtórzył. - Bardzo bym chciał, ale nie mogę.

- Jesteś pewien? A może chociaż do jutra? Jutro ponie­działek. Wieczór rodzinny. Będzie mowa o weekendzie. To świetna reklama dla twego komiksu - kusiła.

- Nawet gdybym został, to wiesz, że nie przepadam za publicznymi występami. Czuję się głupio, kiedy tak stoję na scenie, niby jakieś dziwowisko.

- Nie przesadzaj - żachnęła się Brigitte. - To przecież nic takiego. Moglibyśmy nawet zatańczyć coś razem. Duet: Fantasy Fuzz ze swoim Cukiereczkiem. To świetny pomysł

- zapaliła się. - No, jak, Charlie?

Mężczyzna nie podzielał jej entuzjazmu.

- Nie jestem artystą.

- Nie musisz być. Nikt tego od ciebie nie wymaga

- przekonywała. - To nie balet, Charlie. Po prostu, wy­jdziesz i zatańczysz. Nauczę cię w pół godziny.

- Muszę wracać, Brigitte.

- Więc może innym razem?

- Nie!

- Myślałam, że lubisz ze mną tańczyć.

- Owszem, ale tylko gdy jesteśmy sami. Wiesz, jak peszy mnie publiczność.

- Znam na to świetny sposób. Po prostu, wyobraź sobie, że jesteś zupełnie sam, że na sali nie ma nikogo.

Charlie obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Ty nie musisz niczego sobie wyobrażać, co? Ty ko­chasz występować.

- Hm... - zamyśliła się Brigitte. - To pewnie dlatego, że przyzwyczaiłam się od dziecka.

- Jesteśmy zupełnie inni, Brigitte - stwierdził Charlie, całując ją lekko w policzek.

Brigitte odwzajemniła pieszczotę.

- Więc sprawdźmy... te różnice - zaproponowała.

- Przed chwilą to robiliśmy.

- Więc zróbmy to jeszcze raz.

- Nie mam już sił. Zamęczysz mnie - stwierdził Charlie ze śmiechem.

Brigitte zawtórowała mu cichym, zmysłowym śmiesz­kiem.

- Nie powinieneś kłamać kobiecie, kiedy jesteś nagi

- zamruczała, wsuwając dłoń pomiędzy splecione w uści­sku ciała. - Łatwo to sprawdzić.

- Ach, ty rozpustnico! - żartobliwie zganił ją Charlie, po czym westchnął cicho, kiedy zwinne palce Brigitte za­mknęły się na jego drżącej z podniecenia męskości.

- Pragniesz mnie - drażniła się kobieta.

- Mam przeczucie, że na pragnieniu się nie skończy

- stwierdził Charlie, chwytając ją za nadgarstki i unosząc jej dłonie do góry. - Teraz jesteś moja.

- Od pierwszej chwili, kiedy nazwałeś mnie Cukierecz­kiem - wyznała cicho Brigitte.

- Czy zawsze jesteś taka szczera w kontaktach z męż­czyznami?

- Życie jest za krótkie, by udawać. To stare chińskie przysłowie. Oznacza, że...

- Wiem, co oznacza. Ale większość ludzi uwielbia takie gierki w kotka i myszkę.

- A ty?

- Nigdy nie opanowałem tej sztuki.

- A ja nigdy nie byłam w tym dobra. Nie potrafię ukry­wać swoich uczuć.

Błękitne oczy popatrzyły na niego ufnie.

- Nie powinnaś patrzeć tak na mężczyznę, gdy jesteś w jego rękach - ostrzegł Charlie.

- Więc kochaj się ze mną. - Brigitte uśmiechnęła się zachęcająco.

Charlie posłusznie spełnił to życzenie.

- Co robisz, kiedy nie tańczysz na scenie i nie uwodzisz detektywów? - zainteresował się Charlie dużo później, cie­kaw, jak wygląda jej życie.

- Jestem kimś w rodzaju dobrej wróżki.

- Czyżby we współczesnym świecie było jeszcze dla nich miejsce?

- Hotel Dumont jest znany ze sprawnej obsługi. Orga­nizujemy konferencje, zjazdy, przyjęcia weselne, no i róż­ne akcje dobroczynne.

- Jak na przykład ten weekend z zagadką? Brigitte przytaknęła.

- Jednym z moich jutrzejszych obowiązków będzie na­pisanie oficjalnego podziękowania do niejakiego C.H.Bat-tle'a.

- Mam nadzieję, że będzie gorące.

- Jeszcze jak! Wymienię wszystkie twoje zalety - za­pewniła go Brigitte z uśmiechem.

- O jakich zaletach myślisz?

- Chwileczkę, niech no się zastanowię... A więc, tak, hojność, wspaniałomyślność, gotowość do poświęceń -wymieniała z zapałem. - A kiedy już skończą mi się zalety, przejdę do talentów. A propos, scenariusz był naprawdę świetny.

- To dopiero będzie list.

- Nie list, arcydzieło. Prześlę kopię do twojej redakcji.

- A może dostarczyłabyś go osobiście?

- Do Nowego Jorku?

- Miałem na myśli egzemplarz przeznaczony dla mnie. Sama wiesz, że nie można dziś ufać poczcie.

- Chcesz,abym...

- Chcę, abyś mnie odwiedziła - dokończył za nią Char­lie. - Zobaczysz moje studio.

Brigitte zawahała się.

- Bardzo... bardzo bym chciała je obejrzeć. A poka­żesz mi swoje „niegrzeczne" rysunki? - uśmiechnęła się.

Mężczyzna odetchnął z ulgą. A więc się zgadza.

- No, nie wiem. - Zamyślił się. - Jesteś taka swawolna, że jeszcze przyszłoby ci do głowy coś brzydkiego.

- Chciałbyś, co? Przyznaj się.

- Zamiast tego pokażę ci wszystkie odrzucone przez wydawców szkice - zaproponował Charlie.

ROZDZIAŁ

13

Charlie niecierpliwie przechadzał się po pokoju. Czekał. Czekał na odgłos podjeżdżającego samochodu, zatrzaski­wanych drzwiczek, a potem na rozjaśnione uśmiechem błękitne oczy Brigitte Dumont.

Był gotowy na jej przyjęcie. Odkurzył dywany, umył podłogę, uzupełnił zapasy w lodówce. Kupił nawet nową pościel w modny geometryczny wzór. Teraz zaś stał po­środku pokoju nie wiedząc, jak się zachować. Chciał wy­biec przed dom, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nigdy przedtem nie występował w roli gospodarza i zupeł­nie nie potrafił się w niej znaleźć.

Przez okno widział, jak Brigitte wyjmuje z bagażnika dużą torbę i idzie w stronę domu. Grzeczność nakazywała jej pomóc

Na widok zbliżającego się mężczyzny, Brigitte zatrzy­mała się.

- Cześć! - wykrzyknęli równocześnie.

Charlie wyjął z rąk kobiety torbę i zarzucił ją sobie na ramię. Drugą ręką objął Brigitte i ruszyli w stronę domu.

- No cóż - oznajmił, kiedy weszli do małego holu - wi­taj u Charliego!

Brigitte rozejrzała się dokoła.

- Podoba mi się twój dom. Jest przytulny.

- Usiądź, proszę. Zaniosę twoją torbę na górę.

Kiedy wrócił, Brigitte siedziała w fotelu. Na jej kola­nach wyciągnięty wygodnie ulokował się duży, pręgowany kocur.

- Bumerang! Psik! Niedobre kocisko! - zganił kota Charlie.

Bumerang leniwie otworzył jedno oko i rzucił swemu panu pełne urazy spojrzenie. Wcale nie zamierzał opuścić wygodnego legowiska.

- Po prostu go zepchnij - poradził Charlie. - Brak mu obycia. A poza tym uważa pewnie, że ten fotel należy do niego.

- Nic nie szkodzi. - Brigitte podrapała kota za uchem. Nie wiedziałam, że masz kota. To jakoś mi do ciebie nie pasuje.

- Należał do ludzi, od których kupiłem ten dom - wy­jaśnił Charlie. - Próbowałem go się pozbyć, ale ciągle wra­cał.

- I stąd to imię - domyśliła się Brigitte. Bumerang, jakby wiedząc, że o nim mowa, zamiauczał

głośno i przeciągnął się leniwie, nastawiając kark do gła­skania.

- Co za natręt! - Charlie z niesmakiem pokręcił głową. Krzywe spojrzenia nie zwiodły Brigitte. Kot był wesoły

i dobrze odkarmiony. Nie ulegało wątpliwości, że cieszył się sympatią swego pana.

- Obiad będzie dopiero za godzinę. Pomyślałem, że może najpierw pokażę ci moje studio, a potem zrobimy sobie mały spacerek po okolicy. Brigitte uśmiechnęła się.

- Jest tylko jeden mały problem. - Wskazała na rozło­żonego na jej kolanach Bumeranga.

- Po prostu zepchnij go na podłogę - poradził Charlie, po czym ostrożnie podniósł śpiące zwierzę i przeniósł je na kanapę. Bumerang zamiauczał protestująco, ale już po chwili zwinięty w kłębek pochrapywał smacznie na no­wym miejscu.

- Mam nadzieję, że schowałeś wszystkie „brzydkie" rysunki.

- A komu potrzebne rysunki? - odparł Charlie w odpo­wiedzi i wziął ją w ramiona.

- Z pewnością nie nam. - Brigitte przytuliła policzek do piersi mężczyzny. - Bałam się, że wcale za mną nie tęskniłeś.

- A skąd wiesz, że tęskniłem?

- Kobieca intuicja i - przysunęła się bliżej - twoje ciało mówi samo za siebie.

- Jesteś tak samo zepsuta jak przedtem - zażartował mężczyzna.

- A ty tak samo mnie pragniesz.

- Później, Cukiereczku - powiedział Charlie, niechęt­nie wypuszczając ją z objęć. - Teraz pokażę ci miejsce, gdzie przyszedł na świat Fantasy Fuzz i cała kupa jego nie chcianych braci i sióstr.

- Podoba mi się twoje studio - stwierdziła Brigitte, roz­glądając się po pracowni.

- To jeden z powodów, dla których kupiłem ten dom. Brigitte z uwagą oglądała przypięte do szkicownika ry­sunki, na których był uwieczniony sławny detektyw.

- Kiedy to się ukaże?

- Za jakieś dwa do trzech tygodni.

- A więc jak na razie wszyscy wielbiciele Fuzza zasta­nawiają się, kto jest mordercą?

Mężczyzna obojętnie wzruszył ramionami.

- I pozwoliłeś mi poznać rozwiązanie? Nie boisz się, że zdradzę tajemnicę?

- Nie zrobisz tego.

- Ale jeszcze dwa tygodnie temu wcale nie byłeś tego pewny.

Charlie ujął twarz Brigitte w obie dłonie. Popatrzył jej w oczy.

- Wtedy jeszcze cię nie znałem.

- A teraz uważasz, że już mnie znasz?

- Inaczej nie byłoby cię tutaj.

Brigitte westchnęła. Otoczyła ramionami szyję mężczy­zny.

- Tak bardzo mi ciebie brakowało - szepnęła. Charlie w milczeniu pochylił głowę do jej ust. Pragnął

jej tak bardzo, że nie potrafił już dłużej czekać. Dywan pokrywający podłogę był gruby i miękki. Obiad odwlekł się o kolejną godzinę.

Potem wybrali się na długi spacer po okolicy. W lokal­nej wypożyczalni video wybrali na wieczór romantyczną komedię. Podczas gdy w piekarniku piekła się aromatycz­nie pachnąca pieczeń, Charlie pokazał Brigitte resztę szki­ców.

- Czy zawsze rysujesz tylko ludzi? - zaciekawiła się, przeglądając rysunki.

- Tak jest łatwiej. Ludzie rozmawiają, czują, myślą.

- A dlaczego nie zwierzęta?

- Jakoś nie widzę siebie w roli autora „Przygód kota zwanego Bumerangiem".

- A co byś powiedział na łosie? Elinor i Elven, para kanadyjskich łosiów, które postanawiają osiedlić się w mieście.

- Dzięki Bogu, że nie umiesz rysować.

- Dlaczego? To świetny temat - zapaliła się Brigitte. - W okresie godowym Elven sprowadza sobie cały harem. Sąsiedzi są zszokowani. No wiesz, same hałasy... Oczywi­ście, Elinor będzie zupełnie zdezorientowana. Z jednej strony instynkt, z drugiej zaś zasady.

- Jeśli może być coś gorszego od gadających zwierząt, to problemy moralne. - Charlie skrzywił się. - Wierz mi, Brigitte, świat nie chce czytać i słuchać o moralności.

- Ach tak! - zaperzyła się Brigitte. - Tylko historyj­ki o nadętym detektywie i jego głupawych Cukierecz­kach?!

Charlie popatrzył na nią zaskoczony. Brigitte położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.

- Nie bierz tego do siebie, Charlie. Nie chciałam cię urazić.

- Wcale nie czuję się urażony. Rysuję komiksy, bo lubię to robić. Nie zamierzam uzdrawiać ani wychowywać ludz­kości.

- Ale przyznasz, że ten twój Fuzz to wstrętny męski szowinista.

- Możliwe, ale czy to takie istotne? Ludzie lubią Fuzza, bo uważają, że jest zabawny. Mężczyźni zazdroszczą mu, a kobiety... kobiety marzą o kimś takim i wszyscy są zado­woleni, ponieważ Fantasy istnieje tylko na papierze.

- Akurat!

- Nie sądź, że ja i mój bohater to jedno - zastrzegł się pośpiesznie Charlie. - Detektyw Fuzz to nie autoportret, Brigitte.

- Gdybym tak myślała, nie pozwoliłabym ci mówić do siebie Cukiereczku.

- Na pewno. A teraz chodźmy dalej. Zobaczysz moją salę tortur.

- Tortur?

- W pewnym sensie - odparł Charlie, otwierając drzwi. - Tu zmagam się z moimi problemami.

- Musisz mieć ich bardzo dużo. Tyle tu sprzętu. - Bri-gitte zdumionym spojrzeniem objęła ciężkie sztangi i han-tle.

- Większość należała do mojego ojca - wyjaśnił Char­lie. - Mama chciała się tego pozbyć, ale się nie zgodziłem. Zawarliśmy porozumienie. Zatrzymałem sprzęt pod wa­runkiem, że będę z niego korzystał. I tak właśnie zacząłem ćwiczyć.

- Widać rezultaty. - Brigitte pełnym podziwu spojrze­niem objęła szerokie bary i muskularną sylwetkę mężczy­zny.

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Czym zasłużyłem sobie na takie uznanie? Brigitte pociągnęła nosem.

- Co tak wspaniale pachnie? Umieram z głodu.

Po obiedzie obejrzeli przyniesiony z wypożyczalni film. Przytuleni usadowili się wygodnie na kanapie. Brigitte nig­dy przedtem nie czuła się tak szczęśliwa. Zaprotestowała, gdy Charlie uniósł ramię, by wyłączyć magnetowid.

- Zostańmy tu. Na zawsze. Mężczyzna roześmiał się.

- Do rana oboje mielibyśmy sztywne karki i zdrętwiałe nogi.

- O to będziemy się martwić rano.

Charlie pochylił się i czule pocałował ją w czoło.

- Na jutrzejszy ranek mam inne plany.

- Czyżbyś próbował przekupstwa, detektywie Fuzz?

- Jeśli to jedyny sposób, by cię stąd ruszyć.

- A zaniesiesz mnie?

- Tylko pamiętaj, że sama o to prosiłaś.

Nim Brigitte zdołała zorientować się, co się dzieje, zwisała głową w dół, przerzucona przez ramię Charliego.

- Aleja tak nie chcę!

- Trzymaj się i przestań się wiercić.

- Neandertalczyk!

- Służę pani! - Charlie przyłożył Brigitte delikatnego klapsa.

- Zaloty z epoki kamienia łupanego! - zawołała Brigit­te, kiedy mężczyzna niemal rzucił ją na łóżko.

Charlie pośpiesznie uwolnił się z ubrania.

- To niezbyt mądrze obrażać kogoś, kto jest dwa razy większy i silniejszy - powiedział, podchodząc do łóżka.

- Cała drżę - szepnęła Brigitte.

- Ze strachu? - drażnił się z nią Charlie. Brigitte lekko uniosła biodra.

- Nie.

- Niegrzeczna dziewczynka! Do licha! Ja też drżę.

Następnego ranka Brigitte niechętnie otworzyła jedno oko. Na poduszce tuż obok jej głowy ułożył się Bumerang. Właśnie trącał ją miękką łapką.

- Bumerang! Co ty tu robisz?

Bumerang miauknął głośno, urażony tym niegościnnym powitaniem i zeskoczył na podłogę.

- A gdzie twój pan? - Brigitte rozejrzała się po pokoju. Zasnęła w ramionach Charliego. Musiała być bardzo zmę­czona. Nic dziwnego, pomyślała, przypominając sobie ostatnią noc. Zerknęła na zegarek. Dziesiąta. Może Charlie jest w kuchni i przygotowuje dla nich śniadanie?

Wykąpała się, po czym wciągnęła krótką jedwabną ko­szulkę, której nie zdążyła włożyć poprzedniego wieczora.

Zajrzała do kuchni. Pusto. Może wyszedł po świeże pieczy­wo, zastanawiała się, stojąc w korytarzu. Charakterystycz­ne uderzenie metalu o metal rozwiało jej wątpliwości. Charlie ćwiczył.

- Słyszałem, jak chodzisz po domu - powiedział na powitanie.

- Bumerang postanowił mnie obudzić.

- Przeklęty kot! Pewnie jest zazdrosny.

- Pewnie tak. Czy pozwolisz, że popatrzę, jak sobie radzisz?

- Jasne!

Brigitte zachwycona przyglądała się grze mięśni na ciele mężczyzny. Mimowolnie wyciągnęła dłoń i delikatnie przeciągnęła palcem po naprężonym udzie.

- Oszalałaś! Czy zdajesz sobie sprawę, co mogłoby się stać, gdybym upuścił tę sztangę?! - zawołał Charlie.

- Przepraszam - wyjąkała. - Chciałam tylko...

- To ćwiczenie polega przede wszystkim na koncentra­cji.

Brigitte opuściła głowę.

- Już cię nie dotknę.

- Nie wtedy, gdy trzymam nad głową stukilową sztan­gę. - Po jej minie poznał, że zabolały ją te słowa. - Ja też przepraszam, Brigitte - dodał. - Przestraszyłaś mnie.

- To się już nie powtórzy.

- Brigitte?

- Wszystko w porządku. Nic mi nie jest - zapewniła go. - Ćwicz dalej. Nie przeszkadzaj sobie.

Mężczyzna niechętnie wrócił do przerwanego ćwicze­nia. Brigitte przyglądała się temu ze zmarszczonym czo­łem. Koncentracja! Phi! Też mi coś!

Charlie odetchnął z ulgą, gdy Brigitte zostawiła go sa­mego. Był tak zajęty ćwiczeniem, że nie zauważył, iż zno­wu się pojawiła. Dostrzegł ją dopiero wtedy, kiedy usiadła na przeciwnym krańcu jego ławeczki. Była naga.

- Nie zwracaj na mnie uwagi - szepnęła. - Ćwicz dalej. Charlie uniósł sztangę do góry. Zawsze był dumny

z umiejętności koncentrowania się w każdej sytuacji, ale nigdy dotąd nie ćwiczył w obecności nagiej kobiety.

- Masz szczęście, że nie upuściłem sztangi.

- Mam szczęście - potwierdziła Brigitte, pochylając się nad leżącym - ale wcale nie dlatego.

Wyciągnął ręce, by ją objąć, ale Brigitte była szybsza. Schwyciła go za przeguby.

- Teraz ty jesteś moim niewolnikiem.

Charlie nie potrafił się oprzeć. Miała rację, był jej nie­wolnikiem. Zaczęła obsypywać go pocałunkami i piesz­czotami, bezbłędnie odnajdując najbardziej czułe miejsca. W chwilę potem otworzyła się dla niego, przyjmując go w miękką wilgoć swego spragnionego ciała...

Później, dużo później Brigitte osunęła się na pierś męż­czyzny. Nie wypuszczając jej z objęć, Charlie ostrożnie usiadł na ławeczce. Brigitte otworzyła oczy.

- Wiedziałam, że nie będziesz mnie chciał tutaj, ale... - zaczęła niepewnie.

- Wszystko w porządku, skarbie. Było wspaniale.

- O tak!

- Brigitte?

Brigitte popatrzyła pytająco.

- Nigdy więcej tu nie wchodź, dobrze?

Brigitte zrozumiała. To było jego sanktuarium i nie miał zamiaru niczego zmieniać.

- To byłoby wysoce niewskazane - przyznała z uśmie­chem.

ROZDZIAŁ

14

Kolejny wieczór rodzinny w hotelu Dumont okazał się bardzo udany. Brigitte wróciła do stolika zgrzana i spoco­na. Tańczyli mambo. Opadła na krzesło i sięgnęła po szklankę z wodą.

- A to co? - zdziwiła się, patrząc na opartą o swój talerzyk dużą, białą kopertę z nadrukiem hotelu.

- To do ciebie - poinformował ją brat. - Ściśle tajne. Boy chciał szukać cię w tym wirującym tłumie, ale obieca­łem, że dostarczę ci ją do rąk własnych, jak tylko ochło­niesz po tych latynoamerykańskich szaleństwach.

Brigitte rozpoznała pismo.

- To od Charliego.

- Nie otwieraj! - ostrzegł ją Stephen. - Jeszcze wybu­chnie.

- Nie martw się. Powiedz Claire, żeby mnie zastąpiła. Minął już prawie miesiąc od wizyty u Charliego. Na

pożegnanie przyrzekł, że niedługo przyjedzie, by razem mogli spędzić weekend. Niestety, w przeddzień Charlie zadzwonił z przeprosinami. Chicago postanowiło uczynić autora przygód popularnego detektywa honorowym oby­watelem miasta. Trzeba było przesunąć spotkanie. I tym razem wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Z wizytą w Chicago wiązała się cała masa imprez towarzyszących: konferencje prasowe, bal dobroczynny, spotkania auto­rskie. Charlie nie mógł dokładnie określić, kiedy uda mu się wyrwać.

Teraz okazało się, że Charlie jest w hotelu. Podał jej numer pokoju i krótką informację, by posłużyła się swoim kluczem. Brigitte zapukała cicho do drzwi, a kiedy nikt nie odpowiadał, posłuchała zamieszczonej w Uście rady. W pokoju było ciemno. Po omacku przesunęła dłonią po ścianie, szukając kontaktu. Usłyszała znajomy śmiech. Po­chwyciły ją silne ramiona.

- Przestraszyłeś mnie.

- Ciii...

W ciemnościach Charlie pomógł jej pozbyć się ubrania, po czym wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Kochali się w milczeniu, napawając się sobą. Później, kiedy leżeli cias­no spleceni ramionami, Brigitte usłyszała pełen czułości szept:

- Kocham cię, Cukiereczku.

Brigitte obudziła się w przeświadczeniu, że to wszystko musiało jej się przyśnić. Powoli uniosła powieki i jej twarz rozjaśnił radosny uśmiech. Obok niej leżał Charlie, oddy­chając równo przez sen. Ostrożnie wstała z łóżka, zebrała porozrzucaną na podłodze garderobę i ubrała się. Cicho zamknęła za sobą drzwi, wieszając na klamce tabliczkę z napisem: Nie przeszkadzać.

W swoim apartamencie wykąpała się, zmieniła strój i zbiegła na dół. Wzywały ją obowiązki. W recepcji zastała Claire.

- O! Dzień dobry! - powitała siostrę Brigitte.

Claire przeprosiła recepcjonistę i pośpieszyła za Brigitte do jej biura.

- To twoje „dzień dobry" jest podejrzanie radosne - za­uważyła.

Brigitte uśmiechnęła się tajemniczo.

- Jak się miewa Charlie?

- Po staremu.

- Wspominał o pobycie w Chicago? Brigitte popatrzyła na siostrę zdziwiona.

- Nie rozmawialiśmy o Chicago. A dlaczego pytasz?

- To pewnie nic takiego.

- Ale powiedz co?

- Właśnie przeglądałam gazetę. Na pierwszej stronie umieszczono zdjęcie Charliego.

- To świetnie! - ucieszyła się Brigitte.

- Brigitte!

- Tak?

- On nie jest sam na tej fotografii.

- O?

- Ma na sobie tę słynną skórzaną kurtkę i trzyma w ra­mionach jakąś aktorkę - wypaliła Claire.

- Blondynkę?

Claire potakująco kiwnęła głową.

- Jakaś gwiazdka przedpołudniowych seriali telewizyj­nych.

Brigitte milczała.

- Pewnie to tylko reklama. Tak jak w przypadku nasze­go weekendu z zagadką - ciągnęła Claire.

- Pozwól mi zobaczyć.

Jej własne zdjęcie z Charliem, które ukazało się w „Contemporary Canada", też miało tylko przysporzyć po­pularności imprezie organizowanej przez hotel Dumont. Je­dynym pocieszeniem był fakt, że Charlie nie całował wyde­koltowanej blond piękności.

Brigitte wsunęła gazetę pod pachę i ruszyła do windy. Po drodze wstąpiła do kuchni, skąd pożyczyła plastikowe wia­derko. Na piętrze napełniła wiaderko lodem i, posługując się służbowym kluczem, otworzyła drzwi do pokoju Char­liego. Mężczyzna spał smacznie. Brigitte, nie namyślając się długo, odrzuciła na bok kołdrę i wysypała zawartość kubełka wprost na nagie ciało śpiącego mężczyzny.

Charlie gwałtownie usiadł na łóżku.

- Co, u licha...? - zawołał na widok Brigitte.

- A to! - odpowiedziała Brigitte, podtykając mu pod nos gazetę.

Chariie zamrugał powiekami. Wstał z łóżka, owijając się prześcieradłem. Sięgnął po gazetę.

- A... to - mruknął niechętnie.

- Czy tylko tyle masz mi do powiedzenia? Mężczyzna ziewnął szeroko.

- A więc senator żyje.

- Co takiego?! - zniecierpliwiła się Brigitte. - Jaka ja byłam głupia! Powinnam była mieć więcej rozumu...

- A co ma twój rozum do tego?

- Jak to co? - wybuchnęła Brigitte. - Jesteś na pier­wszej stronie gazet z tą wyfiokowaną lal unią, po tym jak... jak ty i ja...

- Senator miał zawał pod koniec zeszłego tygodnia i nie wiadomo było, czy z tego wyjdzie - tłumaczył cierpli-wie mężczyzna. - Na wszelki wypadek redakcja przygoto­wała artykuł o jego życiu i zasługach. Zapowiedzieli, że jeśli senator nie umrze, zamieszczą nasz materiał.

- Chariie! Nic mnie to nie obchodzi. Chcę wiedzieć, jak mogłeś bawić się w Fuzza i Cukiereczka po tym, jak... jak...

- Jesteś zazdrosna? Chyba nie podejrzewasz, że Lauren i ja...

- Nie muszę podejrzewać! Widzę! - zżymała się Brigit­te. - I cała Ameryka widzi to samo! Mam tylko nadzieję, że dobrze się bawiłeś z tą... z tą...

- Chodzi ci o to, czy dobrze mi się pracowało z Lauren? - Nie. Mam nadzieję, że dobrze ci się „pracowało" ze mną.

- Ty to co innego. Gdyby nie fakt, że chodziło o Zwią­zek Emerytowanych Policjantów i Żołnierzy, nigdy bym się nie zgodził.

- Związek Emerytowanych Policjantów?

- Tak. Ta organizacja pomaga również rodzinom poli­cjantów, którzy zginęli na służbie - wyjaśnił. - Kiedy za­strzelono mojego ojca, mama i ja dostaliśmy od nich zapo­mogę, dzięki której mogliśmy wyprowadzić się z Chicago, a ja mogłem nadal uczęszczać do college'u.

- Rozumiem. - Brigitte skinęła głową. - Nie wypadało ci odmówić.

- Ojciec Lauren to jakaś gruba ryba. Kiedyś pracował w policji. Czy nie napisano o tym w artykule?

- Przeczytałam tylko podpis pod zdjęciem - wyznała zawstydzona. - Do licha, Charlie, to zdjęcie zupełnie zbiło mnie z tropu. Mogłeś mnie chociaż uprzedzić.

- Miałem zamiar opowiedzieć ci o wszystkim.

- Więc dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Nie miałem ochoty na rozmowę - powiedział cicho, biorąc ją w ramiona - chciałem ciebie.

Brigitte otoczyła ramionami szyję mężczyzny.

- A jednak coś powiedziałeś, pamiętasz?

- Tak.

- To dobrze. - Uśmiechnęła się, rozchylając usta.

- Przepraszam, że cię nie uprzedziłem - szepnął z usta­mi na jej wargach. - Czy mogę ci to jakoś wynagrodzić?

Brigitte zawahała się przez chwilę.

- Hm, no cóż. Możesz chyba paść na kolana i błagać o przebaczenie.

- Wolałbym paść na kolana i całować twoje stopki.

- Niech i tak będzie - wspaniałomyślnie zgodziła się Brigitte.

- Ale najpierw...

Kiedy wreszcie Charlie oderwał wargi od jej ust, Brigit­te zauważyła:

- Coraz lepiej ci idzie. Czy aby na pewno nie ćwiczyłeś w Chicago?

Suknia z cichym szelestem opadła na podłogę. Charlie przyklęknął i pochylił głowę do stóp Brigitte.

- Och, Charlie! - westchnęła cicho, obejmując go za ramiona i zmuszając, by podniósł się z kolan.

Nim się zorientowała, mężczyzna pochwycił ją na ręce, zaniósł na łóżko i namiętnym pocałunkiem zamknął jej usta. Dopiero kiedy ochłonęła, zdała sobie sprawę, że coś ostrego i zimnego uciska jej plecy. Wybuchnęła śmiechem. To Charlie odegrał się na niej za nieprzyjemną pobudkę, jaką mu wcześniej urządziła. Zanosząc się od śmiechu, wygramolili się z mokrej pościeli.

- Ładny bałagan, nie ma co! - zauważyła Brigitte.

- Ty zaczęłaś.

- Zostałam sprowokowana.

- Ale chyba trochę przesadziłaś.

- Więc jesteśmy kwita.

- Owszem.

- Brutal!

- Złośnica!

- Brutal. - powtórzyła Brigitte, podchodząc bliżej.

- Rozpuszczony bachor! - Charlie zamknął ją w uści­sku.

- Miałeś całować mnie po nogach i błagać o przebacze­nie - przypomniała.

- Rozpustnica!

- Słyszałam, że z kostkami lodu można robić wiele przyjemnych rzeczy.

- Na przykład?

- Nie mam pojęcia. - Brigitte uśmiechnęła się niewin­nie.

- W takim razie, zrobimy to w tradycyjny sposób -stwierdził mężczyzna.

- Zrobimy co?

- To, co oboje bardzo lubimy.

Brigitte o mało nie zapomniała o zebraniu wyznaczo­nym na ten ranek. Omówienie spraw służbowych przeciąg­nęło się i było już dobrze po dwunastej, kiedy spotkała się z Charliem w hotelowej jadalni.

- Szkoda, że nie zszedłeś wczoraj na dół. Tańczyliśmy mambo.

- Słyszałem, ale nie byłem w nastroju.

- Hm.

- Potrzebowałem trochę ciszy i spokoju. Brigitte uśmiechnęła się.

- Oboje wiemy, czego ci było potrzeba.

- Nie tylko mnie.

- Opowiedz mi o Chicago - poprosiła. - Jak się udało spotkanie?

- Wszystko poszło świetnie. Joe Blanning, mój agent prasowy, nie był pewien, czy uda mu się to zorganizować w tak krótkim czasie, ale członkowie klubu wykupili wszy­stkie bilety. Ojciec Lauren zaproponował, żeby jego córka odegrała rolę Cukiereczka. To dla niej świetna reklama. Jest aktorką.

- Naturalnie.

- To nie był mój pomysł, Brigitte.

- Wierzę. To BARF wymyślił weekend z zagadką. Twój agent ukradł im pomysł - stwierdziła sucho.

- Niezupełnie - sprostował Charlie. - Ofiarą był jeden z członków klubu, a reszta wystąpiła w roli podejrzanych.

- Na szczęście mieli fachową siłę do pomocy.

- Brigitte! Ile razy mam ci powtarzać, że Lauren i ty to dwie różne sprawy - zniecierpliwił się mężczyzna.

- Uwierz mi.

Brigitte westchnęła.

- Gdybym ci nie wierzyła, nie byłoby mnie tutaj. Słu­chaj, Charlie, uważam się za inteligentną kobietę i nie było mi łatwo odgrywać rolę twego głupiutkiego Cukiereczka.

- Cukiereczek nie ma z tym nic wspólnego.

- Mimo to, byłam wściekła, gdy zobaczyłam to zdjęcie

- ciągnęła. - Wiem, że nie mam prawa ci nic narzucać, ale nie odpowiada mi, że pozujesz do zdjęć z wydekoltowany­mi blond wampami.

- Dobry Boże! To ci dopiero ironia losu! Czy uważasz, że nie mam nic lepszego do roboty, niż uganiać się po kraju w poszukiwaniu, jak to nazwałaś, blond wampów?!

- Nie, skądże! Tylko przez ostatni miesiąc. W Chicago.

- To już się więcej nie powtórzy - zapewnił ją Charlie.

- Nie zamierzam przez resztę życia odgrywać Fantasy Fuz-za.

- A więc co robiłeś poza tym?

- Oprah Winfrey zaprosiła mnie do swego programu

- opowiadał mężczyzna, wdzięczny za zmianę tematu.

- Powinnaś to obejrzeć. Zaprosiła prawdziwego detektywa z policji, wydawcę, Lauren i działaczkę z Ruchu Wyzwole­nia Kobiet. Dopiero mi się dostało. Miałaś rację, że moje Cukiereczki to głupawe laleczki.

- No cóż, drobne brunetki unikają porównań z blon­dynkami o posągowych kształtach.

Charlie obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Jesteś dwa razy, co ja mówię, dziesięć razy ładniejsza.

- Nie jesteś zbyt rozmowny, Charlie - stwierdziła. - Ale zawsze trafiasz w sedno.

Mężczyzna popatrzył na nią zaniepokojony.

- Chyba się nie rozpłaczesz?

- Nawet jeśli, to tylko dlatego, że cię tak bardzo ko­cham, ty głuptasie.

ROZDZIAŁ

15

Po raz pierwszy w tym roku Charlie napalił w kominku. Siedzieli na kanapie, przytuleni, zapatrzeni w ogień. Brigit­te spędzała u Charliego kolejną sobotę i niedzielę.

- Joe Blanning dzwonił do mnie wczoraj.

- To twój agent prasowy, tak? - upewniła się. Charlie skinął głową.

- Chce, żebym wystąpił w Nowym Jorku. Kolejny weekend z zagadką. Tym razem chodzi o budowę centrum onkologicznego.

- A kto zagra Cukiereczka? Charlie zawahał się przez chwilę.

- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.

- Domyśliłam się. Kogo proponują?

- Jeszcze nikogo.

- Nie mów, że Meryl Streep jest zajęta - zadrwiła Bri­gitte. - A co odpowiedziała Michelle Pfeiffer?

- Powiedziałem, że zgodzę się tylko pod jednym warun­kiem. - Charlie postanowił nie reagować na zaczepkę.

- Tak? A co to za warunek? Wywiad dla „News-weeka"? - Brigitte nie ustępowała.

- Nie ułatwiasz mi sytuacji. Brigitte popatrzyła mu w oczy.

- Jestem zazdrosna. Niełatwo ze mną wytrzymać. Ale dobrze. Co to za warunek?

- Że niejaka Brigitte Dumont zagra Cukiereczka. Brigitte z niedowierzaniem pokręciła głową.

- A to dopiero! I co on na to?

- Uważa, że coś się za tym kryje. - Charlie uśmiechnął się.

- Czy zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? Mężczyzna przytaknął.

Brigitte popatrzyła na niego z uwagą.

- Czy jesteś na to gotowy?

- Wolę publicznie ogłosić, co nas łączy, niż zgodzić się na coś, co mogłoby sprawić ci przykrość. Zrobimy to razem albo wcale.

- Co zamierzasz im powiedzieć?

- Komu?

- Reporterom. - Brigitte zwinęła dłoń w pięść i uniosła ją do ust, udając, że jest to mikrofon. - Panie Battle, czy mógłby pan zdradzić, jakie są pańskie zamiary wobec tej młodej damy?

- Niecne - krótko podsumował Charlie.

- A tak na serio?

- Bez komentarza. Brigitte przysunęła się bliżej.

- Przecież mówiłeś, że zamierzasz rozgłosić, co nas łączy.

- Myślałem, że to ci odpowiada.

- Owszem - przytaknęła. - Jestem zadowolona, ale wiesz, jacy są dziennikarze. Nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości, a co im odpowiesz, jeśli zapytają cię o dalsze plany?

- To, co słyszałaś. Bez komentarza.

- Bez komentarza? - powtórzyła zaskoczona.

- Nie musimy odpowiadać na takie osobiste pytania, Brigitte.

- A... a gdybym ja zapytała cię o to samo? Mężczyzna zawahał się.

- Przecież wiesz, co do ciebie czuję.

- A więc jakie masz wobec mnie zamiary, Charlie?

- Nigdy dotąd żadna kobieta nie zrobiła na mnie takie­go wrażenia.

- Nie pytam o seks, Charlie. Pytam o twoje zamiary. Charlie popatrzył na nią zdziwiony. Przecież powiedział

jej, że ją kocha. Czegóż jeszcze chciała?!

- Masz na myśli... uhm, małżeństwo i... te rzeczy? - wykrztusił wreszcie.

- Te rzeczy już nastąpiły - przypomniała mu Brigitte. Gdyby zażartował sobie z jej pytania lub próbował dać jakąś wykrętną odpowiedź, wiedziałaby, jak sobie pora­dzić. Jego zaskoczenie zupełnie zbiło ją z tropu.

- To zabrzmiało, jakbyś oskarżała mnie, że cię uwiod­łem, a przecież... - bronił się.

Brigitte westchnęła.

- Chyba się nie zrozumieliśmy, Charlie.

- Było nam ze sobą dobrze, prawda? Brigitte zmarszczyła brwi.

- Mówię o naszym związku, a ty mieszasz do tego seks.

- To chyba jedno i to samo.

- Niezupełnie. Jedno jest częścią drugiego. Przynaj­mniej dla mnie - urwała. - Teraz rozumiem, dlaczego... Po prostu nie zrozumieliśmy się, Charlie. Zresztą, czego moż­na oczekiwać po córce takiego ojca, co? Skąd mogłeś wiedzieć, że kiedy córka Jean-Pierra Dumonta rzuciła się na ciebie jak wygłodniała samica, córka Marguerite Du­mont marzyła o białych koronkach...

- I całej reszcie - dodał Charlie.

- I całej reszcie - powtórzyła Brigitte - Zasypiać i bu­dzić się przy twoim boku, jeść razem śniadanie i... - głos załamał jej się lekko - mieć gromadkę dzieci.

- Brigitte, ja... nigdy nie przypuszczałem...

- I to właśnie najbardziej mnie boli - chlipnęła żałośnie Brigitte. Przytuliła mokry od łez policzek do piersi Charliego.

Charlie trzymał ją w ramionach, całował, szeptał do ucha słowa pełne czułości. Cóż mógł jej obiecać? Kobieta taka jak Brigitte Dumont, piękna, mądra, dobra, zasługiwa­ła na to, o czym marzyła. Na miłość, wierność, małżeń­stwo. Brigitte uniosła głowę. Czekała. Charlie oddałby wszystko, co miał, żeby móc powiedzieć jej to, co pragnęła usłyszeć.

- Jesteś mi droższa niż wszystko inne na świecie. Brigitte ze smutkiem pokiwała głową.

- Z każdym rokiem, z każdym dniem jestem starsza, Charlie. Nie mam zamiaru być już dłużej panienką Dumont.

- Nie jesteś jeszcze taka stara.

- Chcę tylko tego, co każda kobieta.

- Ja...

- Nic nie mów, Charlie - przerwała mu ostro. - Widzę po twojej minie, że jeszcze o tym nie myślałeś. Nie mam zamiaru błagać cię, żebyś się ze mną ożenił.

Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Wiesz, Brigitte, czasem wolałbym, żebyś nie była taka szczera i otwarta.

- Najwyższy czas, żebyś jednak o tym pomyślał - ciąg­nęła, nie zwracając uwagi na jego słowa. - Żebyś się zasta­nowił nad swoim życiem, Charlie. Nad sobą, nad nami. Nie możemy ciągnąć tego bez końca. Od weekendu do weeken­du, bez żadnych perspektyw. - Brigitte patrzyła teraz pro­sto w oczy mężczyzny. - Pomyśl o tym, Charlie. Wcześ­niej czy później będziesz musiał się ze mną ożenić lub pozwolić mi znaleźć kogoś, kto nie będzie miał takich oporów.

Zdecydowane postawienie sprawy przez Brigitte wpły­nęło na postawę obojga. Cieszyli się na wspólny wypad do kina, ale film okazał się niezbyt interesujący. Po powro­cie kochali się, ale spędzone razem chwile przepełnione były smutkiem. Zabrakło poprzedniej radości i spontanicz­ności. Brigitte odetchnęła z ulgą, kiedy weekend dobiegł końca.

Charlie odprowadził ją do samochodu.

- A co z wyjazdem do Nowego Jorku? - spytała cicho, unikając jego wzroku.

- Joe uważa, że to byłaby świetna reklama.

- A co sądzą wydawcy? Czy mogą zmusić cię, żebyś się zgodził?

Charlie przecząco pokręcił głową.

- Nie jestem ich własnością. Jednak wolę żyć z nimi w zgodzie. Nie bardzo wierzę w tę reklamę, ale może uda­łoby się zebrać trochę gotówki na budowę centrum.

- Kiedy masz dać im odpowiedź?

- Jak najwcześniej. Najlepiej do końca tygodnia.

- To niezbyt ładnie, że zwalasz cały ciężar decyzji na mnie. Nie chcę, żebyś przeze mnie zadarł ze swoim wy­dawcą.

- Więc czego oczekujesz? - zniecierpliwił się mężczy­zna. - Nie wystąpię z żadną inną kobietą. Nie będę ryzyko­wał. Następnym razem mogłabyś potraktować mnie nie lodem, ale na przykład gorącą kawą - zażartował.

Brigitte potrząsnęła głową. Charlie objął ją ramieniem i przyciągnął do piersi.

- Wiesz co, przemyśl to jeszcze raz i zadzwoń do mnie w środku tygodnia, dobrze, Cukiereczku?

Ale Brigitte miała inny pomysł.

- A może wpadłbyś jutro na wieczór rodzinny? Mogli­byśmy porozmawiać.

- Brigitte... - zaczął niepewnie mężczyzna.

- Rozumiem - przerwała mu ostro Brigitte.

- Co rozumiesz?

- Masz zamiar podać do publicznej wiadomości, co nas łączy, ale nie chcesz, aby moja rodzina domyśliła się cze­goś. Weekend z zagadką, tak. To twoja specjalność, co? Ale wieczór rodzinny? Skądże znowu! Ile razy prosiłam cię, żebyś został, zawsze wykręcałeś się nawałem zajęć.

- Chciałaś, żebym zatańczył, a ja naprawdę nie jestem tancerzem.

- A ja nie jestem słodką idiotką, a mimo to zagrałam twojego Cukiereczka - wybuchła Brigitte.

- To co innego.

- Dlaczego? Dlatego, że autorem był C.H.Battle?

- Dlatego że każdy wiedział, że grasz. Nie jesteś słodką idiotką. Czy to musi być akurat wieczór rodzinny? - spytał Charlie. - Gdybym przyjechał we środę, mógłbym zostać na weekend.

- I nie ryzykowałbyś, że zostaniesz rozpoznany, co, de­tektywie? - rzuciła ostro Brigitte. - Nie musiałbyś obawiać się, że ktoś dowie się o tym, co łączy cię z Brigitte Dumont.

- Nie obchodzi mnie, czy ktoś się dowie, czy nie! - wy­buchnął mężczyzna. - Gdyby tak było, czy prosiłbym cię, żebyś pojechała ze mną do Nowego Jorku?

- Nie obchodzi cię, że świat dowie się o C.H.Battle'u i Brigitte Dumont. Co innego Charlie Battle. O! To już całkiem inna sprawa.

Mężczyzna opuścił głowę. Wyglądał tak żałośnie, że Brigitte znienawidziła samą siebie za to, co musiała zrobić.

- Miałeś rację, że poprawiłeś mnie wtedy, no wiesz, pierwszy raz.

Charlie popatrzył na nią pytająco.

- Szepnęłam: Och, Fantasy! Przypomniałeś mi, że to Charlie Battle kochał się ze mną, a nie jakiś wymyślony bohater komiksów. Nawet nie C.H.Battle, tylko Charlie. Zwykły, szary Charlie. Jedyne o co proszę, to żeby ten Charlie był równie szczery w swoich uczuciach jak C.H.

Brigitte uniosła dłoń i delikatnie odgarnęła ciemny kos­myk z czoła mężczyzny.

- Nie będziesz musiał tańczyć, Charlie. W tygodniu są urodziny Claude'a i dziewczynki przygotowały małą nie­spodziankę. Nie będę też nikomu cię przedstwiać. Nie mo­gę jednak obiecywać, że nie zostaniesz rozpoznany. Było nie było jesteś sławnym człowiekiem, Charlie, i musisz się z tym pogodzić.

Charlie delikatnie ujął twarz Brigitte w swoje dłonie. Jej skóra była taka gładka. Szczupła, dziewczęca sylwetka w zaskakujący sposób kontrastowała z temperamentem i siłą ducha. Brigitte nie bała się kroczyć przez życie bez udawania i obłudy. Otwarcie i szczerze okazywała swe uczucia. Nagle zrozumiał, jak bardzo ją kocha i ile dla niego znaczy.

- Wcale się ciebie nie wstydzę - oświadczył, pochylając się do jej ust - Jesteśmy umówieni, tak, Cukiereczku?

Przez cały dzień Brigitte zupełnie nie potrafiła skoncen­trować się na tym, co robi. Jakby na złość, przeznaczenie uparło się, by pokrzyżować jej plany. Najpierw Nicole wróciła ze szkoły zdenerwowana. Oznajmiła, że zapomnia­ła o bardzo ważnej próbie szkolnego chóru i nie może jej opuścić. Jennifer uparła się, że nie wystąpi bez siostry, wobec czego trzeba było przesunąć urodziny Claude'a na kolejny poniedziałek. Brigitte została bez programu na wieczór.

Claire wpadła na pomysł, że poszuka nut nowych piose­nek. Brigitte udała się więc na poszukiwanie Janet, by uprzedzić ją o zmianie planów. Niestety, mimo godzinnych poszukiwań nie znalazła ani Janet, ani Stephena.

Kiedy w końcu Janet skontaktowała się z nią, dla odmia­ny zniknęły Claire i Marguerite. Jean-Pierre przypuszczał, że pojechały do miasta po sprawunki, ponieważ Jennifer podarła swój ulubiony sweter i uparła się, że jeszcze tego wieczoru musi mieć podobny.

- No nie! - wykrzyknęła Brigitte. - Chyba wszystko sprzysięgło się dziś przeciwko mnie. Ta próba chóru Nicole zupełnie pokrzyżowała mi plany. Za dwie godziny zaczną się schodzić goście, a ja nie mam żadnego programu - la­mentowała.

- Doprawdy, skarbie, zawsze możesz przecież zatań­czyć ze swoim starym ojcem - pocieszył ją starszy pan. - Pamiętasz „Herbatkę we dwoje"?

Brigitte uśmiechnęła się blado.

- Dzięki, tatku.

- A teraz powiedz mi prawdę, dlaczego jesteś taka spię­ta?

- Mam randkę - wyznała cicho.

- Z panem Battle? Brigitte przytaknęła. Jean-Pierre zmarszczył brwi.

- Może powinienem pożyczyć od sąsiada dubeltówkę, żeby upewnić się, czy ma wobec ciebie uczciwe zamiary?

Brigitte roześmiała się rozbawiona.

- No nie! To byłaby ironia losu! W swoim czasie, pewno nie raz musiałeś salwować się ucieczką przed jakimś rozjuszo­nym rodzicem z dubeltówką, co? Przyznaj się, tatku!

- To zupełnie co innego.

Brigitte uspokajająco poklepała ojca po ramieniu.

- Na razie poczekaj jeszcze z tą dubeltówką. Mam na­dzieję, że uda mi się przekonać go bez używania siły.

Z gabinetu ojca Brigitte udała się wprost do swego apartamentu. Napuściła wody do wanny i postanowiła wziąć długą, gorącą kąpiel. Wypoczynek przerwało jej ci­che pukanie. Pośpiesznie wyskoczyła z wanny, nie tracąc czasu na wycieranie się. Owinęła się tylko szlafrokiem i pospieszyła do drzwi. Miała nadzieję, że to Charlie przy­jechał nieco wcześniej.

Za drzwiami stała Jennifer. Claire przysłała ją z wiado­mością, że znalazła nuty i Marguerite właśnie się z nimi zapoznaje.

- Dzięki Bogu! - odetchnęła z ulgą Brigitte. - A pro­pos, podoba mi się twój sweter, Jennifer.

- Dziękuję. Mam jeszcze taki sam turkusowy, a Nicole ma porwane dżinsy.

- Porwane? Czyżby coś się jej stało? - zaniepokoiła się Brigitte.

Jennifer roześmiała się.

- Nie, to taka moda. Są całe postrzępione.

- I z pewnością bardzo drogie - dodała Brigitte.

- Nicole ma dziury na kolanach.

- To niezbyt rozsądne - zauważyła Brigitte.

- Chciała takie z dziurami na udach, ale mama się nie zgodziła.

- I bardzo słusznie.

Jennifer ciekawie rozglądała się po pokoju. Jej uwagę przyciągnęła leżąca na łóżku jedwabna suknia.

- Włożysz tę sukienkę dziś wieczór? Brigitte przytaknęła.

- Mam randkę.

- Z panem Battle?

Brigitte obrzuciła siostrzenicę podejrzliwym spojrze­niem. Czyżby wszyscy już wiedzieli?

- Uhm - mruknęła.

- On jest bardzo fajny - ucieszyła się Jennifer.

- O tak! - zgodziła się Brigitte.

Charlie spóźniał się. Brigitte z trudem przebrnęła przez otwierający wieczór monolog o zakochanych łosiach. Jej myśli zaprzątał Charlie. Gdzie on, u Ucha, się podziewa? Dlaczego się spóźnia? A może miał wypadek?!

Podała mikrofon Claire i pośpieszyła do stołu.

- Są jakieś wiadomości? - spytała, pochylając się w stronę brata.

Mężczyzna przecząco pokręcił głową.

- A jeśli miał wypadek?

- Pewnie tylko złapał gumę.

- To niemożliwe - denerwowała się. - To już prawie dwie godziny.

Stephen obojętnie wzruszył ramionami.

- Może to jakaś poważniejsza awaria.

Chcąc nie chcąc, Brigitte musiała wracać na scenę. Aktorzy się zmieniają, przedstawienie trwa. Co za idiota wymyślił tę zasadę? Myślała o Charliem. A może zmienił zdanie? Uśmiechając się krzywo, dobrnęła do ostatniej zwrotki wesołej piosenki o zakochanym łosiu. Jeszcze tyl­ko „Herbatka we dwoje" i będzie wolna.

Za kulisami zauważyła ojca.

- Są jakieś wiadomości od Charliego? - spytała z na­dzieją.

Starszy pan przecząco pokręcił głową.

- Nie martw się, moja mała. Na pewno się zjawi.

- Chyba że zmienił zdanie.

- Gdzie twoja wiara, moja droga? Tylko głupiec mógł­by tak postąpić, a ten twój Battle wcale na takiego nie wygląda.

Brigitte powtarzała wyuczone w dzieciństwie kroki i gesty. Ze zdumieniem odkryła, że taniec uspokoił ją i od­prężył. Odtańczyła swoją solówkę i odczekała trzy takty. Za chwilę dołączy do niej ojciec. Odwróciła się i oniemiała. W kręgu padającego z reflektora światła stał niejeden męż­czyzna, ale dwóch. Na twarzy Jean-Pierre'a Dumonta poja­wił się pełen nostalgii uśmiech, kiedy ujął wyciągniętą ku niemu dłoń córki i połączył ją z ręką młodszego mężczy­zny.

Brigitte nie wierzyła własnym oczom. Czy to naprawdę on? W eleganckim czarnym smokingu, białej koszuli i me­loniku? C.H.Battle? Jej Charlie?!

Po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat pomyliła kro­ki. Szybko jednak złapała rytm w silnych ramionach Char­liego. W głowie kłębiły jej się pytania. Kiedy? Jak? Dlacze­go? Zakończyli taniec tą samą figurą, którą Brigitte wyko­nywała od lat z ojcem. Charlie przyklęknął na jedno kola­no, na drugim zaś posadził sobie Brigitte.

- Romantycznie, co? - szepnął jej do ucha, uśmiecha­jąc się radośnie.

- Panie i panowie, pozwólcie sobie przedstawić: pan C.H. Battle, twórca waszego ulubionego komiksu, fantasy Fuzz" - oznajmiła Claire, wysuwając się zza pleców tance­rzy.

- Charlie Battle - poprawił mężczyzna, kiedy Claire podsunęła mu mikrofon. Nie wypuszczając mikrofonu z rąk, odwrócił się do Brigitte i patrząc jej w oczy oświad­czył uroczystym głosem: - Brigitte Dumont, kocham cię do szaleństwa, czy zechcesz zostać moją żoną?

Brigitte pisnęła radośnie i rzuciła się Charliemu w ra­miona.

- To chyba miało oznaczać tak - powiedziała Claire do mikrofonu.

Widownia zatrzęsła się od oklasków. Charlie wziął Bri­gitte na ręce i opuścił scenę.

Później Brigitte dowiedziała się, że Charlie spędził cały ranek na poszukiwaniu smokingu, a po południu uczył się od Stephena kroków do ,.Herbatki we dwoje". Usłyszała, jaką wyśmienitą zabawę miała Nicole, udając, że zapomniała o bardzo ważnej próbie, po to, by można było przełożyć urodziny Claude'a. To jednak nastąpiło dużo, dużo później.

Tymczasem zaś czuła, że obejmują ją silne ramiona mężczyzny, który kocha ją do szaleństwa i który właśnie przed chwilą oświadczył się jej w obecności tylu ludzi! Zakochani, wymykając się ukradkiem z jadalni, nie zauwa­żyli ukrytych za zakrętem korytarza dwóch podekscytowa­nych dziewcząt. Jedna z nich miała na sobie turkusowy sweter, druga zaś porwane dżinsy. Z piersi tych młodych dam wyrwało się ciche westchnienie, kiedy rozmarzonym spojrzeniem odprowadzały zakochaną parę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sanders Glenda Cukiereczek
036 Sanders Glenda Cukiereczek
Sanders Glenda Cukiereczek T036
Sanders Glenda Wiara, nadzieja, miłość
Sanders Glenda Zadna inna Tylko ja!
Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna
151 Sanders Glenda Żadna inna Tylko ja!
099 Sanders Glenda Tajemnica
Sanders Glenda Ten prawdziwy
Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna
Sanders Glenda Przyjmij te obraczke Nie mowcie dziadkowi
138 Sanders Glenda Upojne noce(1)
137 Sanders Glenda Wiara, nadzieja, miłość
068 Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna 4
Glenda Sanders Cukiereczek
Glenda Sanders Isadora

więcej podobnych podstron