- Bettina — Betty Aguilar. — Uśmiechnęła się nieśmiało. — aś*:
wyszłam za mąż.
— Moje gratulacje.
- Dziękuję... Doktor Bili to wspaniały człowiek. Jako dziecko choro\va
lam na koklusz i on mnie wyleczył. Proszę zaczekać, przyniosę pj^
i poszukam czasopism.
Wyszła przez wahadłowe drzwi.
Oto zaciekła nienawiść tubylców do Morelanda.
Wróciła niosąc cztery puszki i stertę czasopism.
To wszystko, co mamy. Raczej stare.
Można by zdobyć coś świeższego?
Wzruszyła ramionami.
- Przywożą je łodzie dostawcze. Zazwyczaj z opóźnieniem. „People"
i „Playboy" i inne w tym rodzaju rozchodzą się szybko. Znajdzie pan tu coś
dla siebie?
„Ladies Home Journal", „Readers Digest", „Time", „Newsweek", „Fortune" numery sprzed pół roku. A na samym spodzie kilka numerów grubego, lśniącego kwartalnika zatytułowanego „Island World". Wspaniałe, uśmiechnięte, czarnowłose dziewczyny i skąpane w słońcu tropikalne krajobrazy.
Sprzed trzech i pięciu lat.
— O, rany. Naprawdę stare — powiedziała Betty. — Znalazłam je pod
skrzynką. Wydawali to kiedyś na Guam, ale chyba już nie wydają.
Przejrzałem spis treści. Głównie reklamy. I nagle jeden tytuł przykuł moją
uwagę.
— Wezmę je — powiedziałem.
- Naprawdę? Ojej, są takie stare, nie wiem, ile mogą teraz kosztować.
Niech je pan weźmie za darmo.
— Chętnie zapłacę.
- Nie — upierała się. — Jest pan moim najlepszym klientem, te pisma
tylko zajmują tu miejsce. Chce pan jakieś chrupki?
Kupiłem dwie torebki chipsów ziemniaczanych. Kiedy płaciłem, Betty spojrzała na ekran telewizora.
Zły odbiór? — spytałem.
Program satelitarny zależy od pogody. — Odliczyła resztę. — Oczekuje
dziecka. Za pół roku doktor Bili przyjmie poród.
Gratuluję.
- Tak... jesteśmy bardzo przejęci. Ja i mój mąż. Proszę, to dla pana... Po urodzeniu dziecka pewnie się stąd wyniesiemy. MÓJ mąż jest robotnikiem budowlanym, a tu nie ma dla niego pracy.
Żadnej?
Żadnej. To jest największy budynek w mieście. Kilka lat ten*
doktor Bili miał go zamiar przebudować, ale nikomu innemu na 9*
nie zależało.
130
— Centrum handlowe należy do doktora Billa?
Tdziwiła się, że o tym nie wiem.
_ Jasne. Jest bardzo dobry. Nie ściąga opłat, po prostu pozwala ludziom awiać własny towar i sprzedawać ze stoisk. Dawniej, kiedy przychodzili narnarze, był tutaj większy ruch. Teraz w ogóle nie otwiera się stoisk, chyba ktoś coś zamówi. To stoisko należy do mojej mamy, ale jest teraz chora — serce. Ja mam czas, bo oczekuję dziecka, wiec tu sprzedaję, a mój mąż jalatwia dostawy.
Dotknęła swego płaskiego brzucha.
Mąż chciałby chłopca, a mnie jest wszystko jedno. Żeby tylko dziecko
było zdrowe.
Z telewizora dobiegł wybuch śmiechu. Betty spojrzała na ekran i uśmiechnęła się-
— Do zobaczenia — powiedziałem.
Pomachała mi ręką w roztargnieniu.
Kiedy wróciłem na plażę, Robin nurkowała przy zewnętrznej krawędzi rafy. Dostrzegłem biały czubek jej rurki. Koce były rozłożone. Przywiązany do parasola Spike wściekle ujadał.
Obiekt jego gniewu stanowił Skip Amalfi. Stał kilka metrów dalej, kompletnie nagi i sikał szerokim łukiem. Przyglądał mu się ubrany w workowate szorty Anders Haygood. Białe pośladki Skipa świadczyły o tym, że nie zwykł zażywać kąpieli słonecznych. Obok leżały podobne do zwiędłej sałaty spodenki.
Spike szczekał coraz głośniej. Skip skierował strumień bliżej psa, rechocząc z uciechy, gdy Spike ślinił się i warczał.
Wreszcie skończył. Spike otrząsnął się.
Pobiegłem w tamtą stronę. Haygood zauważył mnie i powiedział coś Skipowi, który odwrócił się do mnie przodem. Nie zareagowałem.
Uśmiechnięty Skip obejrzał się przez ramię i spojrzał w kierunku rurki Robin. Ślad jego moczu szybko wysychał — brązowy wąż wijący się po piasku.
Skip przeciągnął się, ziewnął i pogłaskał się po brzuchu.
- Czy tak będzie wyglądało oficjalne powitanie w waszym uzdrowis
ku? — spytałem z uśmiechem.
Jego twarz spochmumiała, ale zmusił się do uśmiechu.
- Życie zgodne z naturą.
Uważaj na promienie ultrafioletowe. Mogą spowodować impotencję.
Co?
Uważaj na słońce.
Nie będzie ci stawał — wyjaśnił rozbawiony Haygood. — Uschnie ci
1 °dpadnie. Nie wystawiaj fiuta na promienie ultrafioletowe, bo będzie do niczego.
Odpieprz się — odpowiedział Skip i spojrzał na mnie spode łba.
To prawda — powiedziałem. — Nadmiar promieni ultrafioletowych
^genitaliach przegrzewa splot mosznowy i osłabia odruch neurotestostinalny.
~- Grunt to nie przegrzewaj — skwitował Haygood.
- Pierdolę cię — odparł Skip, rozglądając się za spodenkami.
131