Ziegesarcily von Plotkara Nie zatrzymasz mnie przy sobie


Cecily von Ziegesar

Nie zatrzymasz mnie przy sobie

plotkara 8

Kiedy mam wybierać między jednym złem a drugim,

zwykle wybieram to, którego jeszcze nie próbowałam.

Mae West

0x08 graphic
0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Czerwiec tuż - tuż i Nowy Jork płonie jak świeca Diptyque - jest gorący i aromatyczny, piękny i jasny. Ściemnia się teraz tak późno, że nie potrafimy odróżnić dnia od nocy. Nie, żeby nas to obchodziło. O tej porze roku nasz wybieg - zwany też Upper East Side - jest praktycznie wolny od rodziców. Są za bardzo zajęci meczami polo i garden party, meczami tenisa i partiami golfa w naszych wiejskich rezydencjach w Ridgefield w Connecticut, w Bridgehampton na Long Island, w Newport na Rhode Island albo w Mount Desert Island w Maine. A nas zostawiają, żebyśmy rządzili w mieście. Tak jakbyśmy choćby na chwilę przestali w nim rządzić. Nasze nazwiska otwierają listę gości w każdej ekskluzywnej restauracji, klubie i hotelu na Manhattanie od dnia naszych narodzin. Chadzamy paczkami i brylujemy na salonach, w centrum i na przedmieściach, na wschodzie i na zachodzie. Cała wyspa jest i zawsze była nasza. Jednak w czerwcu, dla nas, uczniów ostatnich klas, nadejdzie koniec szkoły i czas, by powiedzieć sobie „Do widzenia”. Ale na bok smętne miny. Teraz jest czas, by naprawdę dać się zapamiętać. Jeśli na zakończenie szkoły dostaniemy to, czego chcemy, już niedługo wszyscy będziemy mieli samochody. Nasza kolei, żeby być tak głośnymi, nieznośnymi i pięknymi, jak nigdy dotąd - pip, piiip! A skora nie ma nikogo, kto by chciał nas usadzić (jakbyśmy się tym przejmowali), czas, żeby porządnie poszaleć.

Pięć powodów, żeby balować ostrzej niż kiedykolwiek w życiu:

1. Nauka do końcowych egzaminów jest śmiertelnie nudna.

2. Już prawie lato!

3. Zasłużyliśmy na to!!

4. Klimatyzacja tak mocno chłodzi, że musimy znaleźć jakiś sposób na rozgrzewkę - wiecie, co mam na myśli.

5. To nasza ostatnia szansa. Większość z nas wyjeżdża na wakacje, a potem wyrusza do college'u. Teraz albo nigdy.

Zanim całkiem ci odbije i zrobisz coś, czego będziesz później żałowała, powinnaś zastanowić się, czy ty i twój chłopak jesteście sobie dość oddani, by utrzymać związek na odległość przez całe lato oraz pobyt w college'u. Wyobraź sobie siebie otoczoną opalonymi przystojniakami w szortach Billabong, bosych, ze stopami w piasku, proponujących ci przejażdżkę stylowym kabrioletem. Wyobraź sobie seksownych, świeżo upieczonych studentów prosto z prywatnych szkół, w samych milusich bladozielonych bokserkach w białe groszki, jak idą pod prysznic w twoim koedukacyjnym akademiku. Naprawdę zdołasz się oprzeć? Czemu nie oszczędzić sobie tortur rozstania przez telefon, zrywając już teraz? Zafunduj sobie nic nieznaczący flirt z tym nieśmiałym, milutkim kujonem, z którym w piątej klasie chodziłaś na lekcje tańca i który nie jest już takim kujonem. Nie masz absolutnie nic do stracenia. A skoro już przy tym jesteśmy - może chociaż poudawaj, że lubisz tę dziewczynę z tłustymi włosami i wystającymi zębami, której zapomniałaś zaprosić na urodziny w siódmej klasie i każdego następnego roku. Dzięki temu będzie mogła wskazać twoje zdjęcie w szkolnym roczniku i pochwalić się przed nowymi koleżankami w Mount Hollyhock albo innym beznadziejnym college'u, do którego trafi: „Widzicie tę laskę? Była jedną z moich najlepszych przyjaciółek I” Ale dość już o odgrzewaniu starych znajomości i podtrzymywaniu nieistniejących przyjaźni.

Nie wiem, jak wy, ale ja przeżywam właśnie poważny duchowy kryzys. Większość prywatnych szkół dla dziewcząt traktuje uroczystość rozdania dyplomów niezwykle poważnie. Dziewczęta muszą mieć na sobie długie białe suknie, białe rękawiczki i białe buty. Jak na ślubie, tyle że my będziemy wyfruwać a nie na odwrót - hurrra! Mimo to, pozostaje pytanie: Oscar czy nie Oscar? Oczywiście Oscar de la Renta. Jeśli wybierzesz Oscara, skończysz pewnie w takiej samej sukience jak sześć innych dziewczyn z twojej klasy - chociaż i tak wiesz, że będziesz wyglądać o niebo lepiej niż one. A kupowanie bieli ma tę zaletę, że zawsze możesz później ufarbować sukienkę i włożyć ją jeszcze raz. Aha, akurat - jakbyś miała ochotę jeszcze kiedykolwiek ją wkładać!

A skoro mam już waszą niepodzielną uwagę, sprawdźmy co słychać u naszych ulubieńców...

DZIWNA PARA

Pojawiły się spekulacje, że związek między dwoma skrajnymi przeciwieństwami mieszkającymi razem w Williamsburgu to nie jest tylko zwykłe, wygodne, wspólne wynajmowanie mieszkania, ale coś bardziej - jakby to ująć - romantycznego. B ostatnio bardzo często ubiera się na czarno i zakłada cięższe buty. A co z tą srebrną spinką od Tiffany'ego, którą miała przedwczoraj w superkrótkich włosach V? Wyobrażacie sobie je razem, tulące się do siebie na sofie, czeszące sobie włosy, wymieniające się szpilkami od Manolo i martensami? Komu potrzebni są chłopcy?

A SKORO MOWA O CHŁOPCACH

B może i odpuściła sobie facetów - kto by tak nie zrobił po ostatnim wyskoku N? - ale V najwyraźniej sprawia przyjemność towarzystwo płci przeciwnej, i to coraz bardziej. Ona i ten wygolony weganin, A, przyrodni brat B dokazywali bez skrępowania w częściowym negliżu w kawiarenkach i na parkowych ławkach w całym Williamsburgu. Nic tak nie rozpala V jak odrobina ekshibicjonizmu!

Co do N, to pewnie myślicie, że nie posiadał się ze szczęścia po tym, jak zaliczył najbardziej pożądaną blond bombę w mieście - i to na oczach B, w domku kąpielowym, w wannie, na Imprezie dziewczyn z ostatniej klasy z okazji dnia wagarowicza, w Southampton. No więc nie. Widzieliście go ostatnio? Zaczerwienione oczy, brudne chusteczki zwisające z kieszeni, osowiałe usposobienie. Nasz złoty chłopiec jest najwyraźniej w straszliwym dołku. A może złapał przenoszoną drogą płciową chorobę od jednej z tych francuskich zdzir, z którymi, jak głosi plotka, wiecznie kręcił. Widzicie? Nie warto być zachłannym. Nie żeby nas to kiedykolwiek powstrzymało.

Wasze e - maile

P: Droga P!

W przyszłym roku idę do Vassar. Kochałam się w takim jednym chłopaku od trzeciego roku życia i właśnie się dowiedziałam, że on też idzie do Vassar! Jestem taka podekscytowana, ale martwię się, że stracę tyle czasu na skłonienie go, żeby ze mną zagadał, że nawet nie zauważę, że jestem w college'u, rozumiesz?

Zakochana

O: Droga zakochana!

Wybacz brutalną szczerość, ale mam wrażenie, że już spędziłaś mnóstwo czasu, próbując skłonić tego faceta, żeby z tobą zagadał. Poczekaj, aż zajedziesz do Vassar - spotkasz tam całe mnóstwo cud chłopaków, których nigdy w życiu nie widziałaś. Niektórzy mogą być nawet warci miłości. A ponieważ w dzisiejszych czasach większość akademików jest koedukacyjna, nie uda ci się z nimi nie rozmawiać!

P.

Na celowniku

B i V kupują na targu w Williamsburgu bazylię w doniczkach. Może jednak plotki o ich lesbijskich skłonnościach są prawdziwe?! C wchodzi do fryzjera w Greenwich Village, żeby ogolić sobie głowę i wychodzi z włosami dłuższymi niż wcześniej oraz platynowymi pasemkami. Nie ma siły, żeby przetrwał choćby miesiąc w akademii wojskowej. N stoi na dachu Metropolitan Museum of Art i z posępną miną patrzy na Central Park. Wygląda na to, że nasz ulubiony, wiecznie najarany chłopiec cierpi na wyjątkowo przykry przypadek melancholii. D ogląda buicki po wypadkach na jakimś zapadłym parkingu z używanymi wozami w Harlemie. Żeby chociaż umiał zmieniać biegi. W sobotę J samotnie zdaje egzamin do szkoły z internatem w biurze dyrektorki Constance Billard. Ona koniecznie chce się przenieść, a szkoła jeszcze bardziej chce się jej pozbyć!

MUSICIE TYLKO ZDAĆ

Moja rada: nie przegapcie wyprzedaży wzorów u Zaca Posena i pokazu Stell i McCartney, siedząc na jednym z tych durnych kursów przygotowawczych, do których zachęcają nas nauczyciele, gdzie przerabiają wszystko, czego kiedykolwiek się uczyliśmy. Nalejcie sobie kieliszek dobrze schłodzonego pinot grigio i po prostu przejrzyjcie notatki. Musicie tylko zdać, a uwierzcie mi, jesteście znacznie mądrzejsi, niż myślicie. Powodzenia, kochani. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczymy się na rozdaniu świadectw!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

dokąd chodzą wszystkie dziewczyny

- Będziesz to przymierzać? - zapytała nieśmiało Blair Waldorf Alison Baker, dziwnie infantylna dziewczyna z ostatniej klasy.

Blair pchnęła srebrny wieszak po szynie w stronę Alison. Biała, sztywna jak tektura tunika z lnu jakiegoś przypadkowego skandynawskiego projektanta? Nie, dzięki.

- Bierz - odparła wspaniałomyślnie.

Alison miała cienkie, długie do pasa, brązowe włosy, przerwę między jedynkami i była potwornie chuda. Codziennie zakładała białą koszulę i granatowe sznurowane buty, których szkoła Constance Billard wymagała od przedszkolaków, ale których w pierwszej klasie nikt już nie założyłby do mundurka. Kiedyś, w czwartej klasie. Alison zsikała się w majtki w bibliotece, bo nie chciała pójść do łazienki, nim nic skończy czytać Ani z Zielonego Wzgórza. Przez resztę dnia musiała chodzić w za małych wełnianych rajstopach w musztardowym kolorze z kosza na rzeczy znalezione. Bez bielizny.

Musiało drapać.

W szóstej klasie Alison dwa weekendy z rzędu bezskutecznie zapraszała Blair do wiejskiej posiadłości w Osterville na Cape Cod, aż w końcu sobie odpuściła. Potem rozpuściła paskudną plotkę, że ojciec Blair nie puszcza córki na weekendy, ponieważ łączy ich kazirodczy związek, a tylko wtedy mogą spędzać czas razem.

Ojciec Blair, stuprocentowy gej? Z byka spadła?

- Będzie ci w niej fantastycznie. Ja mam do niej za wąskie ramiona - skłamała Blair.

Alison włożyła tunikę na koszulę i pozwoliła, żeby spódniczka od mundurka opadła na podłogę. Sukienka zwisała z jej kościstej figury jak mokry worek na kartofle. Z mysimi, wiotkimi włosami do pasa wyglądała jak dziewczyna, którą opętał demon w tym obrzydliwym horrorze Egzorcysta.

- Myślisz, że jest za duża? - zapytała.

Nawet Blair nic miała serca udawać, że Alison wygląda dobrze.

- Może - odparła, zbyt zajęta stosem jaskrawo kolorowych, jedwabnych, obcisłych sukienek na ramiączkach od Diane von Furstenberg, żeby czymkolwiek się przejmować.

- Ej, ja to chciałam przymierzyć! - Isabel Coates wyrwała zwiewną, białą sukienkę Stelli McCartney z rąk Rain Hoffstetter i przycisnęła do swojej patykowatej pozbawionej talii figury. Zapuszczała grzywkę i lśniące ciemne włosy nosiła podpięte wsuwkami nad czołem w zamierzonym nieładzie, przez co wyglądała odjazdowo i kretyńsko zarazem.

- Żartujesz? To jest trzydzieści sześć. W życiu się w nią nie wciśniesz - zaoponowała Rain, łapiąc za brzeg sukienki, jakby chciała wyrwać ją z rąk Isabel. - Jestem niższa od ciebie - opierała się, chociaż tak samo jak Isabel, była bliższa czterdziestki niż trzydziestu sześciu.

- Nie wiem, dlaczego tak się pieklicie o głupią kieckę. - Blair ziewnęła, podchodząc do wieszaka z wyszywanymi paciorkami bawełnianymi sweterkami w kolorze lilaróż od Nicole Farhi. - Po pierwsze, jest kremowa i patrzcie... - Wskazała pomalowanym na perłowo paznokciem na biały, satynowy wieszak, na którym wisiała sukienka. - Ma różowy pasek. A nasze sukienki na koniec szkoły mają być nieskazitelnie białe.

Chociaż sukienka była o dwa rozmiary za mała. Isabel nadal przyciskała ją do siebie, jakby od tego zależało jej życie.

- Może wcale nie chcę jej na zakończenie szkoły. Może wybieram się na imprezę albo cos takiego.

Jasne. Została zaproszona na sekretną imprezę, o której Blair nie wiedziała.

Dzisiaj był pierwszy dzień pokazu i wyprzedaży Browns of London w głównej sali balowej hotelu St. Clair i dziewczyny z ostatniej klasy Constance Billard urwały się z godziny wychowawczej, żeby się tam zjawić. Czy był lepszy sposób, by upolować sukienkę, która pojawiła się już w Anglii, ale nigdy nie była sprzedawana w Nowym Jorku? Żeby znaleźć idealną, pożądaną, jedyną w swoim rodzaju suknię na zakończenie szkoły? Jedyny sęk w tym, że ich sukienki na rozdanie świadectw musiały być całe białe, a większość projektantów wystrzegała się bieli, by uniknąć mało seksownych skojarzeń z chrzcinami i wiejskimi pastuszkami.

O sukniach ślubnych nie wspominając.

- Szkoda, że ta ma tren... - zadumała się na głos Kati Farkas, unosząc do góry śnieżnobiałą, satynową sukienkę z bufiastymi rękawami od Alexandra McQueena. Wyglądała jak coś, co Śpiąca Królewna chętnie by włożyła na stuletni sen.

- Fuj. - Isabel zmarszczyła nos. - Tren to zdecydowanie nie jej jedyna wada.

Pokaz składał się z pięćdziesięciu ośmiu wieszaków ubrań - sukni balowych, sukienek koktajlowych, sukni ślubnych i dla druhen, spódnic, bluzek, swetrów, rybaczek, dwóch wieszaków kapeluszy, a nawet wieszaka pełnego tiar. welonów i chustek. Ubrania były cudowne i przepięknie wykonane, ale dziewczyny nic obchodziły się z nimi delikatnie. Rzeczy walały się po całym dywanie, a zwykle dostojna, pełna złoceń sala balowa wyglądała teraz jak garderoba jakiejś zwariowanej modnisi z Upper Hast Side, która w alkoholowym upojeniu szykowała się na imprezę dobroczynną.

Tłum dziewcząt polujących na wymarzoną sukienkę na zakończenie szkoły, umilkł na chwilę, gdy wysoka blondynka o ogromnych ciemnoniebieskich oczach weszła do sali i podała ochroniarzowi biało - zielony skórzany plecak Louisa Vuittona. Za nią stał opalony chłopak o falujących złotobrązowych włosach i błyszczących zielonych oczach.

- Założę się, że się spóźnili, bo najpierw musieli skoczyć na górę - zachichotała Rain, szturchając Nicki Button w żebra. Rain i Nicki wybrały się w weekend na japoński zabieg prostowania włosów i teraz ich ciemne czupryny były nienaturalnie wygładzone i lśniące, jakby doklei! je specjalista z londyńskiego muzeum figur woskowych Madame Tussaud.

- Patrz. Blair udaje, że ich nie zauważyła. O Boże, Serena idzie prosto do niej - zapiszczała Laura Salmon.

Dziewczyny stały z ramionami pełnymi sukienek, nie spuszczając oczu z Sereny van der Woodsen, która popłynęła do wieszaka z eleganckimi, ale mimo to niemodnymi, słomkowymi kapeluszami od słońca, raptem dwa kroki od Blair, i zaczęła je przymierzać.

- Ładny - stwierdził Nate Archibald bez entuzjazmu, garbiąc się pod ścianą.

Wyglądał na bardziej pochmurnego i zamyślonego niż zwykle. To była jedna z tych imprez, gdzie większość dziewczyn, zamiast czekać wieczność w kolejce do przymierzalni, rozbierała się po prostu przy wieszakach. Nate był jednak najbardziej pożądanym chłopakiem na Upper East Side. Dziewczyny rozbierały się do naga, gdy tylko pstryknął palcami, ale nawet wtedy to on, nie one, przyciągał pożądliwe spojrzenia. Nic dziwnego, że nie był pod wrażeniem. To, jak wbijał wzrok w swoje tenisówki z limitowanej serii Stana Smitha, wyraźnie mówiło, że robi, co może, aby udawać, że nie zauważył Blair - dziewczyny, z którą miał spędzić resztę życia. Jednak raptem w zeszłym tygodniu spieprzył sprawę, zabawiając się w czasie dnia wagarowicza ostatnich klas z Sereną. Teraz Blair stała z pięć metrów od niego, posyłając mu lodowate spojrzenie.

Po tym, jak nakryła Nate'a z Sereną, Blair przysięgła sobie, że jeśli znowu natknie się na nich razem, nie wpadnie w szał, nie złapie pierwszego lepszego ostrego lub ciężkiego przedmiotu i nie ciśnie w ich głowy, wrzeszcząc: „Zdradliwe, napalone świnie!” Nie mogła jednak nic poradzić, że czuła się bardziej niż wkurzona tym, jak dobrze razem się prezentowali. Naturalne jasne pasemka we włosach Nate'a miały dokładnie ten sam bladozłoty odcień, co włosy Sereny. Oboje mieli ten sam zdrowy słoneczny rumieniec, jakby spędzali całe dnie na kocu na Owczej Łące, całując się i opalając. Serena miała na sobie jedną z granatowych znoszonych koszulek polo Nate'a, z wyblakłym kołnierzykiem i strzępiącym się brzegiem. A policzki Nate'a lśniły odrobinę w jasnych światłach sali balowej, zupełnie tak samo jak bladoróżowy błyszczyk Vincenta Longo, który miała na ustach Serena.

W innych okolicznościach byłoby to nawet słodkie, ale teraz zdecydowanie nie było.

A jednak coś było nie tak. Nate schudł i wyglądał na przygnębionego, a Serena sprawiała wrażenie bardziej rozkojarzonej niż zwykle. Blair z przyjemnością zauważyła, że zdecydowanie nie są szczęśliwi. Pewnie Nate chodził ciągle zbyt ujarany, by poświęcać Serenie tyle uwagi, ile się domagała. A Serena pewnie nieustannie zapominała zatelefonować do Nate'a. On udawał, że nie lubi ciągłego dzwonienia, ale w głębi duszy potrzebował tego, tak jak dzieci potrzebują, żeby im zawsze przypominać, że są pępkiem świata. Z chytrym uśmieszkiem Blair wróciła do wieszaka z sukienkami Ghost, które przeglądała bez przekonania, próbując znaleźć coś oryginalnego, w czym nie będzie się jej można oprzeć na uroczystości rozdania dyplomów w Constance Billard. Uroczystości, która miała się odbyć już za dwa tygodnie.

No właśnie. Po co marnować energię na nienawidzenie ich, kiedy są ważniejsze sprawy do załatwienia? Na przykład, kupienie sukienki.

Serena zdjęła kapelusz, który przymierzała i założyła czarny toczek z jedwabiu, z ponaszywanymi sztucznymi perełkami i króciutkim, ledwo przysłaniającym oczy woalem. Zacisnęła błyszczące usta i patrząc w lustro, doszła do wniosku, że wygląda jak Madonna w Evicie albo jakaś młodziutka żona mafioza. To była jedna z tych rzeczy, które tak uwielbiała w graniu. Mogła zatrzepotać długimi rzęsami, zerkać zza woalki ciemnoniebieskimi oczami na publiczność i nagle stawała się tragiczną postacią, która rozpaczliwie potrzebowała odrobiny czułości, albo przynajmniej mocnego drinka.

Kapelusz prezentował się bardzo dramatycznie, a tak właśnie ostatnio się czuła. Nie była tyle dramatycznie przygnębiona czy dramatyczne szczęśliwa, co dramatycznie czuła, że nie jest sobą. Spojrzała ukradkiem na Blair, która zawzięcie przeglądała sukienki na wieszaku, nawet nie racząc zauważyć przyjaciółki. Serena zamieniła czarny kapelusz na wstrętną, grubą opaskę z fioletowego aksamitu z naszytymi sztucznymi liśćmi i owocami. Gdyby tylko Blair spojrzała na nią. Serena wiedziała, że posikałaby się ze śmiechu. Ale Blair nadal stała odwrócona do niej plecami. Serena westchnęła. Jeszcze tydzień temu były najlepszymi przyjaciółkami. A teraz to. Ona i Nate byli razem, a Blair nie odzywała się do nich.

To był totalny wypadek, że rzucili się na siebie na imprezie Isabel i gdyby Blair ich nie przyłapała, prawdopodobnie na tym by się skończyło. Ale byłoby zwyczajnym okrucieństwem baraszkować na oczach Blair, a potem nawet nie spróbować udawać, że to miało jakieś znaczenie. Chociaż ona i Nate nigdy właściwie o tym nie rozmawiali, obojgu zbyt zależało na Blair, żeby nie zostać razem i pokazać, że nie były to tylko przypadkowe igraszki dwojga pięknych, napalonych, egocentrycznych ludzi, którzy nie potrafią nad sobą zapanować.

A właśnie tacy byli.

Poza tym bycie parą nie wydawało się takie trudne. Oboje byli śliczni, uwielbiali swoje towarzystwo - zawsze tak było - a apartament Sereny przy Piątej Alei znajdował się raptem cztery przecznice od domu Nate'a między Park a Lexington. No i tak naprawdę, tylko się wygłupiali, bo po pierwsze, znali się od małego i niczym nie mogli siebie zaskoczyć, i po drugie, nawet jeśli Serena z przyjemnością poszłaby na całość, to Nate miał ostatnio pewien problem...

Och? A cóż to może być za problem?

- Cześć, Serena! - zawołała Isabel znad wieszaka z ubraniami Stelli McCartney. - Słyszałam, że pan Beckham zgłosił cię na mówczynię ostatnich klas.

Serena odwiesiła fioletową opaskę na miejsce.

- Serio? - odparła szczerze zdumiona.

Pan Beckham był nauczycielem filmu w Constance Billard. Przestała chodzić na te zajęcia w dziewiątej klasie, a przez następne dwa łata w ogóle nie uczyła się w Constance. Była w Hanover Academy w New Hampshire, dopóki nie opuściła kilku pierwszych tygodni w ostatniej klasie i dyrekcja nie chciała jej już z powrotem przyjąć. Dlaczego ze wszystkich ludzi akurat pan Beckham zgłosił jej kandydaturę?

Dobre pytanie.

- No więc, masz zamiar przemawiać? - dopytywała się Isabel.

Serena próbowała wyobrazić sobie siebie stojącą na podium w Brick Church przy Park Avenue. jak zwraca się do swojej klasy, ubrana w nieskazitelnie białą sukienkę i białe rękawiczki. „Och, miejsca, do których się udacie. Przyszłość jest tak jasna, że będziemy musiały nosić okulary przeciwsłoneczne” itd. Może i lubiła aktorstwo oraz pracę modelki, ale inspirujące przemowy raczej nie były w jej stylu. Na pewno jest w klasie ktoś, kio lepiej się do tego nadaje.

- Może - odparła wymijająco.

Ty zdziro, pomyślała Blair. Uszy bolały ją od podsłuchiwania. Od czasu niechlubnego incydentu w wannie na imprezie u Isabel. Blair postanowiła, że wszystkich zaskoczy i pokaże im, że jest ponad głupim i raniącym postępkiem Sereny i Nate'a. Zdecydowała się zachowywać tak, jakby miała to gdzieś i skończyć szkołę jako dziewczyna, którą wszyscy podziwiają.

Nie żeby już nie była powszechnie podziwiana. Zawsze miała najlepsze ciuchy, najlepsze torebki, najlepsze paznokcie, najładniejsze fryzury i. zdecydowanie, najfajniejsze buty. Ale tym razem chciała być podziwiania za odwagę, niezależność i inteligencję. A bycie mówczynią na rozdaniu dyplomów stanowiło istotną część tego planu. W tej właśnie chwili Vanessa Abrams, nieoczekiwana współlokatorka Blair, zgolona na pałkę, i zawsze ubrana na czarno, siedziała w szkole i zgłaszała kandydaturę Blair, Ale jak zwykle, ta wścibska zdzira, Serena. musiała ją naśladować.

Dowcip polegał na tym, że z reguły nikt nie musiał zabiegać o bycie mówczynią. Zwykle nie było żadnego głosowania, ponieważ zgłaszano tylko jedną kandydaturę. Bycie mówczynią to jedna z tych rzeczy, które się po prostu przydarzały - kolejna tajemnicza tradycja Constance Billard, której nikt tak naprawdę nie rozumiał. Sprawy przybiorą teraz ciekawszy obrót, skoro będą kandydować dwie dziewczyny.

Zwłaszcza te dwie.

Serena natychmiast zrozumiała, że Blair pomyśli, że ona naprawdę chce przemawiać, co absolutnie nie było prawdą. Ale jak miała się bronić, skoro była przyjaciółka nie chciała na nią nawet spojrzeć? Nic mogąc się oprzeć, wskazała na gotycką, ale białą sukienkę Morgan Le Fay, którą trzymała Blair.

- O Boże, wyglądałaby fantastycznie na Vanessie. To dla niej, prawda? - zapytała z promiennym uśmiechem.

Och, więc myślisz, że możesz tak po prostu ze mną rozmawiać? - pomyślała Blair. Błąd. Nie potrafiła wymyślić ciętej odpowiedzi, wzruszyła więc ramionami i zaniosła sukienkę do zaimprowizowanej kasy rozstawionej na stole bankietowym przy drzwiach. Zapłaciła jedną z trzech platynowych kart, których spłacaniem zajmował się księgowy matki, Ralph.

Nie będzie łatwo, pomyślała Serena z teatralnym westchnieniem.

- Nie mam nastroju na zakupy - dodała na głos i zerknęła w stronę Nate'a.

Sprzeczki z Blair były zawsze takie wyczerpujące. Zwłaszcza jeśli wiązało się to z byciem szaleńczo zakochaną w Nacie Archibaldzie.

Albo przynajmniej udawaniem, że się jest.

rozbabrany

Nate stał obok ochroniarza przed hotelem, w którym zorganizowano pokaz i palii ręcznie zwinięty papieros z tytoniem i trawką. Słońce lało się na Piątą Aleję i Sześćdziesiątą Trzecią. Tłumy europejskich turystów i chmury autobusowych spalin sprawiały, że miało się wrażenie, iż jest raczej późny sierpień niż ostatni tydzień maja.

- Piękny dzień - zauważył ochroniarz, który na złotym plastikowym identyfikatorze miał napisane Darwin.

Był wielki, łysy i pewnie dorabiał sobie nocami jako bramkarz w klubie. Zacisnął oczy, żeby ochronić je przed jasnym porannym słońcem.

- Lato tuż - tuż.

Nate przycisnął kłykcie do zaciśniętych powiek, żeby łzy nie pociekły mu po policzkach. Mógłby zwalić to na słońce, albo fakt, że dziewczyna zaciągnęła go na pokaz, ale prawda była taka, że ostatnio dużo płakał. Zbliżał się koniec ostatniego roku w szkole i chodził z Sereną, dziewczyną, którą kochał od zawsze. W pewnym sensie. Zupełnie jakby wreszcie jadł ciastko, na które przez te wszystkie lata tylko patrzył przez szybę. Chciał je powoli smakować, ale wszyscy inni jedli tak szybko, że nie było na to czasu. W dodatku dręczyło go uczucie, że zamówił nie to, które chciał.

Chwileczkę, czyżby chodziło o inna dziewczynę?

- Powinienem się martwić, że któraś z twoich przyjaciółek coś zwinie? - zapytał Darwin.

Wyjął z kieszeni spodni srebrzystoniebieską komórkę, przejrzał wiadomości i schował ja z powrotem. Nie wyglądał na zaniepokojonego. Z drugiej strony dlaczego ktoś z tak wielkimi bicepsami miałby się denerwować z powodu kilku niesfornych nastolatek?

Wiadomo było, że Blair zdarzały się drobne kradzieże sklepowe, ale nigdy w obecności przyjaciół. Nate nigdy nie słyszał, żeby Serena coś zwędziła, ale ona lubiła rozrabiać. Zrobiłaby to z czystych nudów. Wzruszył ramionami.

- Być może.

Wtedy właśnie portier otworzył drzwi hotelu i po wyłożonych czerwonym dywanem schodach zbiegła Blair. Minęła Nate'a z uniesiona głową i z białą torbą na zakupy, z której wystawał papier pakowy. Reklamówka kołysała się jej w dłoni.

- Niezła sztuka - gwizdnął Darwin.

- Aha - odchrząknął Nate. jakby widział Blair po raz pierwszy w życiu.

Jej ciemne jedwabiste włosy odrosły w krótkiego i seksownego boba, który idealnie pasował do jej drobnych rysów i drobnego, zmysłowego ciała. Była z niej naprawdę niezła sztuka.

I już nie należała do niego.

- Mam ją zatrzymać? Sprawdzić jej torby? - zaproponował Darwin.

Nate zaciągnął się papierosem, rozważając, jak zareagowałaby Blair, gdyby Darwin ją przywołał. Na tę myśl uśmiechnął się tęsknie. Popatrzył, jak Blair znika na zatłoczonej ulicy i świeże łzy zaczęły mu płynąć po policzkach. Jędzowata i uparta, egocentryczna i neurotyczna, Blair stanowiła modelowy przykład trudnego charakteru, ale niezależnie od tego, ile razy spieprzył sprawę, zawsze przyjmowała go z powrotem. Zwykle zaczynało się od ukradkowych spojrzeń albo wzburzonego telefonu, a potem on zjawiał się pod jej drzwiami, całowali się i godzili. Ale teraz Blair nie wysyłała mu żadnych sygnałów typu: „Jeśli będziesz naprawdę miły, to się zastanowię”. Wygląda na to, że spieprzył sprawę po raz ostatni. Poza tym teraz był z Sereną - dziewczyną, o której marzyli wszyscy.

A on?

Portier znowu otworzył drzwi i na zewnątrz pojawiła się Serena w miętowozielonym lnianym daszku do tenisa od Lesa Besta. Miała bladozłote włosy, opadające kaskadą spod daszka oraz długie, opalone i wysportowane nogi, chociaż w ogóle nie ćwiczyła poza lekcjami gimnastyki w szkole. Gdy tak stała z promiennym uśmiechem na ustach, wyglądała jak reklama markowych strojów do tenisa, które były zbyt wytworne, żeby się w nich pocić.

- Taksówka do szkoły? - zapytała Nate'a, mrugając szelmowsko.

Mogła być zbyt zmęczona, żeby iść, ale nie, żeby pobaraszkować na tylnym siedzeniu taksówki.

Czy w ogóle można być zmęczonym na coś takiego?

Po chwili zauważyła jego łzy.

- Biedne maleństwo - zagruchała i otarła kciukiem jego policzki.

Płacz zaczął się parę dni temu i początkowo było to raczej niepokojące. Dlaczego taki przystojny, lubiący się zabawić chłopak jak Nate miałby płakać? Ale potem doszła do wniosku, że to seksowne i niesamowicie wzruszające. Kto by pomyślał, że Nate jest takim słodkim mazgajem?

Darwin podszedł do nich. Nie zamierzał pozwolić temu blond kociakowi uciec tak szybko jak tamtej ślicznej brunetce.

- Ma pani na to rachunek?

Serena dotknęła lnianego daszka. Zupełnie zapomniała, że ma go na sobie. Zagryzła swe pełne, pachnące wiśniowym balsamem usta.

- Ups.

Jej ciemnoniebieskie oczy zabłysły, wyzywając Darwina, by ją aresztował.

- Jestem przyjaciółką projektanta - oznajmiła.

Darwin uśmiechnął się szeroko. Kolejny facet był pod jej urokiem.

- W porządku - odparł nieśmiało. - Chciałem tylko mieć pretekst, żeby panią zagadnąć.

Nate nagle zdał sobie sprawę, że powinien być zazdrosny. Wziął suchą, ciepłą dłoń Sereny w swoją - spoconą i wilgotną od łez.

- Chodź - ponaglił dziewczynę, starając się zabrzmieć męsko i pewnie, mimo że głos mu drżał.

- Boże, uwielbiam, kiedy o mnie walczysz - mruknęła Serena.

Oparła głowę na jego ramieniu i pocałowała go w prawe ucho. Objął ją w talii, zachęcony krągłością biodra. Chwiejnie zeszli schodami, ż trudem powstrzymując gwałtowne pragnienie, żeby zerwać z siebie ubrania na oczach setek turystów, oblegających flagowy sklep Brooks Brothers po drugiej stronic ulicy. Może i spiknęli się przez przypadek, ale nadal byli dwojgiem pięknych ludzi, którym nie można było się oprzeć. Czemu więc nie mieli korzystać z każdej okazji, żeby się zabawić?

No właśnie.

- Szczęściarz - mruknął Darwin.

Wszedł z powrotem do hotelu, żeby dorwać Rain. Kati. albo inną ślicznotkę z Constance, która będzie miała najbardziej wypchaną torbę.

Nate zwalczył kolejny przypływ łez. Dostał się do Yale. Najpiękniejsza dziewczyna świata, którą znal od zawsze, praktycznie błagała go, żeby zrobili to w taksówce po drodze do szkoły. Miał niewiarygodne szczęście.

W takim razie dlaczego nie potrafił powstrzymać łez?

pierwszy list miłosny dla V tego dnia

DO: vabrams@constancebillard.edu

OD: aaron.rose@bronxdale.edu TEMAT: pomysł dnia

Dobra, wiem, że raptem godzinę temu pocałowałem cię na pożegnanie, ale wpadłem na genialny pomysł po drodze do szkoły - w końcu to kawał drogi metrem! Co ty na to, żebyśmy odwalili egzaminy końcowe i po prostu odpuścili sobie zakończenie roku bo: a) będzie nudno, b) naszym rodzicom to wisi, c) powiedziałaś, że nie jesteś dziewczyną, która ubiera się na biało. Moglibyśmy wskoczyć do saaba, pojechać do Wielkiego Kanionu, obejrzeć zachód słońca, zjeść parę stuprocentowo organicznych grzybów, zatańczyć nago z kojotami pod gwiazdami. Chcę spędzić lato, jeżdżąc po kraju i tuląc cię przy blasku księżyca. Cholera, dzwonek. W każdym razie zastanów się. Jesteś moją dziewczynką. Kocham, A.

D to król popularności

- Wygląda na to. że decyzja jest jednogłośna. Danielu Humphrey. zostałeś wybrany mówcą na zakończenie szkoły - ogłosił pan Cohen, szef wydziału historii i wychowawca ostatniej klasy w szkole średniej Riverside, który upierał się, by chłopcy mówili do niego Larry.

- Co? - Dan podniósł wzrok znad wiersza, który gryzmolił w nieodłącznym czarnym notatniku ze skóry. Wiersz nosił tytuł Moja autostrada i opowiadał o niewiarygodnej podróży, w którą miał zamiar wyruszyć. Ponieważ nic nie trzymało go w mieście, postanowił wyjechać wcześniej do Evergreen College, gdzie miał od jesieni studiować. Już szukał tam pracy na lato, korzystając ze strony internetowej studenckiego pośredniaka. Zaraz po rozdaniu dyplomów zamierzał jechać prosto do Olympii w stanie Waszyngton. Gdyby tylko miał samochód, albo chociaż prawo jazdy.

Ups.

Dan postanowił wzorować się na Jacku Kerouacu, kiedy ten pisał W drodze. W czasie podróży na zachód będzie podrywał najpiękniejsze dziewczyny w każdym miasteczku, próbował egzotycznego jedzenia i napojów - na przykład peyote i dwustu procentowej tequili - oraz podziwiał miejscowe osobliwości.

takie jak jaskinie z trzydziestometrowymi stalaktytami, z krwawiącymi skalami albo krową z pięcioraczkami. Co prawda, opublikował już wiersz w „New Yorker”. w imponującym wieku siedemnastu Jat i przez krótką chwilę robił za wokalistę w popularnym zespole rockowym Raves. Ale dopiero kiedy przejedzie wszerz cały kraj, będzie mógł powiedzieć, że ma prawdziwy dyplom ze szkoły życia.

Wierzgające dziewczyny i walenie gruszek

megafony na rodeo, bydła i cyklony w Kansas

dziewczyna z Nebraski zostawia w biegu całusa

soli moją wołowinę, miesza mój rosół, wypluwa moją pestkę.

Ups. Wygląda na to, że ktoś był gwiazdą rocka o jeden dzień za długo.

- Klasa głosowała na ciebie i tylko na ciebie - wyjaśnił Larry. - Powinieneś czuć się zaszczycony.

Dan był raczej zaskoczony. Odsunął się na krześle, skrzyżował nogi, na których miał brudne niebieskie Pumy i wsunął ręce do kieszeni znoszonych sztruksów khaki.

- Ale ja nawet nie zgłosiłem swojej kandydatury - wypalił.

Czy można dobitniej pokazać, że nie ma się przyjaciół.

W sali rozległy się chichoty.

- Jesteś w końcu sławną osobistością. Chcemy, żebyś nas reprezentował - wyjaśnił drwiąco Chuck Bass.

Małpka Chucka, Cukiereczek, zwinęła się w puszysty kłębuszek i spala u swojego pana na kolanach. Miała na sobie obcisłą koszulkę w kolorze melona z jasnoróżowym C na grzbiecie. Wszyscy, nawet nauczyciele, lak przyzwyczaili się do małpy, że nikt nie zwracał na nią uwagi, ale Dana nadał przechodziły na jej widok ciarki.

- Doszliśmy do wniosku, że dla ciebie to łatwizna, skoro i tak cały czas coś piszesz - ciągnął Chuck sarkastycznym tonem.

Znowu rozległy się śmiechy.

Dan przechylił się na krześle do tyłu.

- Chwila. Chcesz powiedzieć, że to ty zgłosiłeś moją kandydaturę?

Chuck podniósł kołnierzyk jasnofioletowej koszulki Lacoste z krótkim rękawem.

- Jak powiedział Larry, decyzja była jednogłośna.

Danowi zaczęły pocić się dłonie. Bycie mówcą to zaszczyt, ale czul, że przypadł mu on z urzędu. Z pewnością nie był klasowym ulubieńcem. Cały ostatni rok spędził, zabiegając o rozgłos albo spotykając się ze swoją byłą najlepszą przyjaciółką i dziewczyną, Vanessą w Williamsburgu, na Brooklynie. Domyślał się, że wszyscy pozostali faceci z klasy będą zbyt zajęci imprezowaniem albo zakuwaniem do końcowych egzaminów, żeby zawracać sobie głowę pisaniem przemówienia na koniec szkoły.

- Niech to będzie coś lekkiego. I pamiętaj, każdy chce tylko odebrać dyplom, więc masz się streszczać - poradził mu Larry, głaszcząc swoją nędzną kozią bródkę niczym zahukany nastolatek, którym zdecydowanie nie był.

- Dobra - odparł niepewnie Dan.

Najwyraźniej nie miał w tej kwestii żadnego wyboru.

Chuck poklepał go w ramię.

- Wiesz co? Słyszałem, że ta twoja lesbijska dziewczyna znowu będzie sama. Jej lepsza połówka na bank się wyprowadza.

Miał na myśli Blair, czy Aarona? Dan nie był pewien, z kim teraz Vanessa mieszka. Wiedział tylko, że nie z nim. Mokre od potu dłonie zaczęły mu się trząść ze szczęścia i niepokoju. Może Vanessa zerwała z Aaronem. Ale przecież byli tacy zakochani. Nawet zafundowali sobie takie same fryzury. Dan zaczął bazgrać ptaszki na górze strony, na której pisał wiersz. Vanessa zerwała z Aaronem?!

- Więc rozumiem, że przyjmujesz nominację - dopytywał się Larry, postukując irytująco ołówkiem w drewniane nauczycielskie biurko, - Wszyscy za, niech zawołają; „Tak!”

- Gościu! - odparli chórem chłopcy, zgodnie z mało zabawną tradycją, którą przyjęli na początku ostatniego roku szkoły. Dan pobladł, gdy zaczęli wiwatować i krzyczeć z niepotrzebnie udawanym entuzjazmem.

- Dawaj, Dan!

Gdy tylko rozległ się dzwonek, Dan zadzwonił do Vanessy, żeby jej powiedzieć, jak mu przykro.

Aha, jasne.

- To się nazywa plotka! - pomstowała Vanessa, - Skąd ludzie biorą takie brednie? A tak w ogóle, to co u ciebie? - zapytała, jakby cieszyła się, że się odezwał.

- Wybrali mnie mówcą na koniec roku - przyznał się Dan, jak gdyby od tygodni zabiegał tylko o to. W głębi duszy cierpiał katusze, bo Vanessa i Aaron nadal byli razem, ale nie zamierzał tego okazywać.

- Mówcą? O cholera! - zawołała Vanessa. - To chyba dobrze?

- Chyba.

- Słuchaj, mam teraz zajęcia z fotografii, ale może chcesz wpaść jakoś później, czy coś?

Dan przyciskał komórkę do ucha tak mocno, że zaczynało go już trochę boleć. Grupa chłopaków z młodszej klasy prawie zepchnęła go ze schodów, gdy pędzili na lunch. Nagle zdał sobie sprawę, jaki czul się samotny. Czy to naprawdę możliwe, żeby znowu byli z Vanessą przyjaciółmi, tak po prostu, po jednym telefonie?

A jeśli mogli znowu być przyjaciółmi, to zawsze istniała szansa na coś więcej.

- Aaron będzie? - zapytał ostrożnie, gdy szedł wzdłuż korytarza na trzecim piętrze na zajęcia z angielskiego. Miał w kieszeni przypadkowo zabłąkaną gumkę. Zebrał zmierzwione, jasnobrązowe włosy w krótki kucyk, ale po chwili rozpuścił je z powrotem, rzucając gumkę na podłogę. To jego ojciec, Rufus, był dziwakiem z kucykiem, nie on.

- Aaron ma próbę zespołu - odparła jakby nigdy nic Vanessa. - Ale możesz wpadać też wtedy, kiedy jest.

Mały trójkącik?

Dan miał wrażenie, jakby gdzieś otworzyło się okno i chłodna bryza omiotła mu twarz.

- Miałem iść na głupią powtórkę z historii, ale chyba mogę sobie odpuścić.

Małpka Chucka Bassa przebiegła obok Dana korytarzem z do połowy zjedzoną torebką chrupek w zębach. Chuck nawet nie zauważył - był zbyt zajęty nakładaniem pomady Aveda na swoje nowe pasemka przed wielkim lustrem, które zamontował sobie wewnątrz drzwi szafki.

- Dobra, jestem teraz w laboratorium fotograficznym. Jak zwykle wszystkie dziewczyny, oprócz mnie, się urwały. Pewnie są na jakiejś idiotycznej wyprzedaży wzorów albo czymś nikim. Kupują sobie te kretyńskie suknie ślubne, to znaczy sukienki na zakończenie roku. Nieważne. Jasna cholera! - wykrzyknęła Vanessa, jakby o coś się potknęła. - Ale tu ciemno.

Ucho Dana solidnie się już pociło.

- Szkoda, że mnie tam nie ma - wypalił, nim zdążył ugryźć się w język.

- Ja też żałuję - odparła z zapałem Vanessa. - Serio.

Czyżby z nim flirtowała?

- Może wpadnę później - zaryzykował Dan. - Tata i Jenny i tak wyjechali, więc nie muszę wracać do domu na konkretną godzinę.

No proszę.

- Super. - Vanessa wydawała się teraz rozkojarzona. - Słuchaj, jeśli się nie rozłączę, zaraz zrobię coś głupiego, napiję się utrwalacza zamiast herbaty, albo coś takiego. Do zobaczenia później, okay?

Dan nie mógł się doczekać.

- Okay.

Rozłączył się. Cukiereczek siusiał właśnie na marmurową posadzkę przed drzwiami do biur wydziału historii. Dan wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Zuch chłopak.

przez S imprezowa szkoła zeszła na psy

- Po prostu napijesz się kawy i poczytasz sobie poezję, dobrze, tato? - poprosiła Jenny Humphrey swojego mrukliwego ojca, gdy stanęli przed elegancką bramą z kutego żelaza prowadzącą do Hanover Academy, tuż na obrzeżach uroczego miasteczka Hanover w New Hampshire.

Po tym, jak jej roznegliżowane zdjęcia pojawiły się w Internecie i na stronach kilku czasopism o modzie oraz kiedy wydały się jej harce ze sporo starszymi gwiazdorami rocka, w ich apartamencie w hotelu Plaza, pani McLean, dyrektorka Constance Billard, postawiła Jenny ultimatum. Albo przestanie trafiać na nagłówki gazet i grzecznie skończy rok szkolny, jak przystało na skromną uczennicę, albo od jesieni będzie sobie musiała poszukać nowej szkoły. Jenny potraktowała to jako wyzwanie i spędziła cały weekend z Raves, w domu gitarzysty na Bedford Street. Nawet nagrała z nimi piosenkę! W poniedziałek pani McLean i reszta miasta mogli o wszystkim przeczytać w kronice towarzyskiej.

Do widzenia Constance Billard i witaj... szkoło z internatem!

W następny poniedziałek Jenny zwolniła się z lekcji, żeby odwiedzić Hanover, niesławną, szaloną szkołę z internatem ze swoich marzeń. To tu przez dwa lata uczyła się wzorowa imprezowiczka, jedyna i niepowtarzalna, Serena van der Woodsen dopóki jej nie wywalili zeszłej jesieni. Jenny podejrzewała, że dotąd nikt nie zastąpił Sereny. Cóż, teraz ona ją zastąpi. Zamierzała wynieść Hanover na nowe szczyty niesławy. A jeśli z jakiegoś powodu - co trudno jej było sobie wyobrazić - Hanover jej się nie spodoba, albo gorzej, nie zechce jej przyjąć, zamierzała też odwiedzić Croton School. Croton znajdowało się raptem półtorej godziny jazdy od Nowego Jorku, w Croton Falls, i według wszystkich przewodników po szkołach średnich, które czytała Jenny, było równie dzikie jak Hanover.

- Może się też ostrzygę - odparł już pogodniej Rufus.

Szorstkie szpakowate włosy miał związane w zmierzwiony kucyk. Użył do tego kawałka kolorowego plastiku, po torbie z bajglami z Whole Foods, sklepu niedaleko ich mieszkania przy Upper West Side. Do tej szykownej fryzury włożył zapinaną na zatrzaski koszulę z krótkim rękawem w czerwono - białą kratę, ciężkie płócienne szorty Carhartt, zdarte beżowe chodaki Birkenstock i czarne wełniane skarpetki.

Nie ma to jak wypad za miasto, żeby błysnąć wyczuciem stylu.

- Och. Dobrze.

Jenny starała się zbytnio nie ekscytować. Ostatnim razem, gdy Rufus poszedł obciąć włosy - miała wtedy chyba ze trzynaście lat - wybrał się na Lower East Side do ulubionego salonu drag queens i zafundował sobie grzywkę z fioletowymi pasemkami.

- Ja pójdę obejrzeć szkołę, a potem spotkamy się w mieście - dodała, mając na myśli kafejkę przy księgarni, którą mijali, jadąc przez Hanover. Do kampusu szło się z miasta dwa kilometry ładną, zacienioną drzewami dróżką, Jenny była uspokojona faktem, że taki właśnie dystans będzie ją dzielił od Rufusa, na wypadek, gdyby postanowi! założyć jakaś organizację polityczną lub wpadł na równie chory pomysł w ataku paniki wywołanym wyjazdem z miasta.

- Załatwione!

Rufus cmoknął ją w policzek, drapiąc siwawym zarostem, a potem z przesadnym wigorem ruszył w drogę.

- Nie zrób niczego, czego ja bym nie zrobił! - zawołał przez ramię.

Jakby sani nie był zdolny do wszystkiego.

Jenny obciągnęła swoją ładną bladozieloną bluzeczkę z bufiastymi rękawkami, którą kupiła sobie w sobotę w Scoop, w Soho. Była japońska, z wzorkiem małych ważek. Zapięła się w niej pod samą szyję, ale teraz, kiedy ojciec poszedł do miasta, odpięła dwa pierwsze guziki, odsłaniając swoje zaskakujące atuty - rozmiar trzydzieści cztery, podwójne D.

Nie ma powodu ukrywać przed chłopcami z Hanover, co ich czeka.

Wyjęła laminowaną mapę kampusu z imitacji plecaka Louisa Vuittona kupionego od ulicznego handlarza przed Bloomingdale's, który wyglądał identycznie jak plecak Sereny. Pokryte bluszczem budynki ze starej cegły były jakby żywcem wyjęte z katalogu Abercrombie & Fitch, ale Jenny rozczarowała się, nie widząc w pobliżu żadnych boskich, półnagich chłopców grających we frisbee na osłonecznionych trawnikach. Riley, akademik dla dziewcząt, gdzie miała spotkać się ze swoją przewodniczką, znajdował się po drugiej stronie parkingu, na szczycie trawiastego pagórka. Był piękny, letni dzień i powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą.

- Już kocham to miejsce - szepnęła Jenny.

Skóra mrowiła ją z podniecenia. Całe jej życie miało się zmienić. Koniec z mundurkami. Koniec z klikami jędzowatych dziewczyn, które godzinami potrafiły dyskutować o wyższości liliowego błyszczyka do ust nad różowym. Koniec z byciem sławną tylko z powodu kaligrafii, rozdmuchanego skandalu internetowego, czy jej rzekomo pornograficznych zdjęć. Żadnych więcej plotek, żadnych skandali.

Z tym to może lekka przesada. Mały skandal to jeszcze nic złego. Przynajmniej w takiej szkole jak Hanover poprzeczka dla skandali będzie znacznie wyżej ustawiona.

Przewodniczka Jenny, Fiona Castagnoli, czekała na nią przed drzwiami Riley. Fiona wyglądała jak czterdziestopięcioletnia gospodyni domowa: niska i pulchna, w koszuli J. Crew w biało - koralowe pasy wpuszczonej do bermudów. Miała białe skarpetki zwinięte starannie nad kostką i nowiutkie, białe trampki Reeboka.

- Jennifer? - zapytała z entuzjazmem. Mocno kręcone kasztanowe włosy miała związane w kucyk, który podskakiwał jej między łopatkami. - Musimy się spieszyć. Zabieram cię do czytelni, a mamy już pięć minut opóźnienia.

Fiona taszczyła ze sobą limonkowy plecak Land's End, w którym miała chyba wszystkie książki, jakie posiadała. Jenny zamrugała oczami. Kiedy myślała o zwiedzaniu Hanover, wyobrażała sobie, że posiedzi w akademiku z jakimiś wyluzowanymi, chudymi blondynkami, popijając drinki i flirtując z chłopakami, którzy będą popalać fajki i którym szkolne krawaty będą się zwieszać na opalone, nagie torsy.

- Jeśli masz dużo do roboty, to mogę pokręcić się w pobliżu i poczekać na ciebie - zaproponowała.

- Och, mogłabyś? - wykrzyknęła Fiona. Najwyraźniej ogromnie jej ulżyło. - Widzisz, w przyszłym tygodniu mamy końcowe egzaminy, a ja muszę zakuć czterdzieści siedem czasowników nieregularnych z hiszpańskiego i trzynaście dowodów geometrycznych.

Jenny zerknęła ku otwartym drzwiom. Kilka dziewczyn rozłożyło się w skórzanych fotelach w oświetlonej kryształowym żyrandolem świetlicy, czytając czasopisma i słuchając iPodów. Jenny rozpoznała na jednej z nich czerwono - biały top w różyczki od Marca Jacobsa. Inna miała złote pantofle na płaskim obcasie od Sigersona Morrisona, które Jenny miała na oku całą wiosnę, ale na które nie udało jej się dość zaoszczędzić. Dziewczyny wyglądały na dokładnie takie, z jakimi chciałaby się zaprzyjaźnić. Brakowało tylko chłopców z fajkami i wódki.

- Zostanę tutaj - powiedziała z przekonaniem do Fiony.

- Okay. - Fiona przerzuciła swój brzydki, zielony plecak przez ramię. - Przyjdę po ciebie, powiedzmy, za godzinę. Zjemy bajgle w kafejce i pokażę ci mój pokój.

Super, zapowiada się ubaw po pachy.

Jenny była całkiem pewna, że już nigdy więcej nie zobaczy Fiony, którą tak pochłoną nieregularne czasowniki, czy co lam miała zakuwać, że zupełnie zapomni, że zostawiła Jenny z najfajniejszymi, najbardziej zepsutymi dziewczynami w Hanover. Wyjęła z torby tubkę błyszczyka Chanel i nałożyła trochę na usta. A potem weszła do świetlicy.

- Cześć - powiedziała nieśmiało. - Jestem Jennifer. Przyjechałam obejrzeć szkołę. Chodzę do Constance Billard. No wiecie, tam gdzie chodziła Serena van der Woodsen.

Wiedziała, że to kiepski chwyt od razu wspominać o Serenie, ale chciała, żeby dziewczyny od razu wiedziały, że jest cool, że jest jedną z nich.

Jedna z dziewczyn, o krótkich czarnych włosach, z pięknie pomalowanymi paznokciami u nóg, zerknęła w jej stronę, ale szybko odwróciła wzrok. Poza tym jakby nikt nie usłyszał Jenny. Od drewnianej boazerii bił bursztynowy poblask, a orientalny dywan był w idealnym stanie. Miała wrażenie, że jest w salonie jakiejś starej posiadłości, a nie w szkole.

- Słyszałam, że wykręcacie tu w szkole niezłe numery. Przynajmniej tak mówiła Serena - kontynuowała Jenny, nadal stojąc w progu jak idiotka.

Chciała, żeby było jasne, że nie tylko zna Serenę, ale jest jej kumpelką.

- Ćśśś - szepnęła piękna blondynka z nogami tak długimi i opalonymi, że wyglądały jak sztuczne. - Narobisz nam kłopotów.

Co proszę? Od kiedy to dziewczyny z Hanover przejmowały się kłopotami?

- Przepraszam - mruknęła potulnie Jenny.

Usiadła w wolnym fotelu, krzywiąc się na odgłos, jaki wydały jej nagie uda w zetknięciu ze skórzanym obiciem - zupełnie jak pierdnięcie. Położyła podróbkę Louisa Vuittona sztywno na kolanach, żałując, że nie pomyślała, aby zabrać książkę. Kątem oka zauważyła, że krótko obcięta brunetka znowu na nią zerka. Jenny wyciągnęła z bocznej kieszeni plecaka stary rachunek z drogerii i wyszperała ogryzek ołówka Hello Kitty, który miała od piątej klasy.

Co jest grane? Szkoła w Hanover miała być totalnie zakręcona, nabazgrała na odwrocie kwitka. Potem złożyła karteczkę i odważnie rzuciła ją na kolana krótko obciętej dziewczyny. W niecałą minutę później rachunek wrócił zapisany niebieskim długopisem.

Cóż, po tym jak zaszalała tu twoja przyjaciółka Serena (która - jak już się tu pojawiała - była moją sąsiadką w Riley) wszystko wzięło w łeb. Kiedy już się jej pozbyli, wprowadzili kodeks dyscyplinarny, który sprowadza się do tego. że jeśli donosisz na przyjaciół, zyskujesz przywileje. Ludzie mają tyle korzyści z donoszenia, że nikt już praktycznie nie robi nic, o czym warto by mówić. To miejsce jest absolutnie trzeźwe, ciche i nudne!!! Ale ja jestem w ostatniej klasie, więc niedługo stąd spadam - super!

Jenny podniosła wzrok znad kwitka i przyjrzała się uważnie pozostałym dziewczynom w sali. Jedna ze słuchających Poda mruczała do siebie. Po chwili Jenny zdała sobie sprawę, że zamiast nucić w takt najnowszych przebojów, zakuwa na pamięć hiszpańskie koniugacje. Drobna Azjatka z grubymi warkoczami, która - jak wydawało się Jenny - czytała magazyn mody. była w rzeczywistości całkowicie pochłonięta lekturą „Science Digest”.

O rety.

Pewnie i tak by mnie nie przyjęli, odpisała Jenny. Rzuciła świstek do dziewczyny i wstała. Zgłoszenia do szkół z internatem były przyjmowane jesienią, więc na którą z nich by się nie zdecydowała, i tak była spóźniona. Musiały jednak istnieć jeszcze inne szkoły, mniej rygorystyczne niż obecnie Hanower.

Wyszła z budynku i mszyła z powrotem do bramy szkolnej, żałując, że tak pospiesznie odesłała ojca. Kiedy szła dróżką w stronę miasteczka, natknęła się na blondyna w czerwonej bejsbolówce Ralpha Laurena, białym T - shircie z wycięciem w serek i w jasnoniebieskich lnianych spodniach J. Crew. Palił marlboro i szedł powoli w stronę kampusu. Był absolutnie słodki.

Gdy się mijali, Jenny uśmiechnęła się do niego nieśmiało, Zbierała się na odwagę, żeby zapytać go, czy szkoła w Hanover naprawdę jest tak straszna, jak to opisała dziewczyna z Riley.

- Chyba na mnie nie doniesiesz? - zapytał ostro chłopak, Kucając jej oskarżycielskie spojrzenie.

- Nnnie - wyjąkała Jenny.

Czy wszyscy w Hanover mieli paranoję?

- Jasne - rzucił szyderczo i nadal patrząc na nią spode łba, ruszył dalej.

Kiedy pojawiła się w kafejce, jej ojciec stał za ladą i ubijał sojowe chai latte, chociaż niedawno razem z Danem przez godzinę tłumaczyli Jenny, że chai to chrzaniony wymysł Starbucks i że jedyny gorący napój, jaki da się pić na tej planecie to kawa rozpuszczalna Folgers.

- Powietrze jest tu tak wspaniałe, że pomyślałem, czyby się tu nie przeprowadzić. Nawet zaproponowali mi pracę w tej kafejce - zagruchał rozpromieniony. - Dan i tak jesienią wyjeżdża do Evergreen. Moglibyśmy wynająć nasze mieszkanie i zarobić fortunę!

- Przykro mi tato, ale raczej nie. - Jenny westchnęła. - Chyba nie chcę tu się uczyć.

Rufus wyszedł zza lady, niosąc w papierowym kubku gorący napój z pianką i podał go Jenny.

- To znaczy, że chcesz zostać ze mną w domu? - zapytał, unosząc z nadzieją krzaczaste, szpakowate brwi.

Jenny powąchała miksturę, wykrzywiła się i oddalają ojcu.

- Nie, Po prostu muszę się dalej rozglądać. Croton i tak jest po drodze.

Rufus puścił oko do kobiety o szerokich biodrach i kręconych włosach, która miała na sobie sukienkę z konopi i właśnie wyszła z kuchni z tacą słodkich babeczek gryczanych.

- Na pewno? - Westchnął.

Z tego, co zapamiętała Jenny, przewodnik po szkołach - który przeczytała od deski do deski w kącie na piętrze Barnes & Noble na Broadwayu - wymieniał Croton Academy jaka numer dwa na liście najbardziej imprezowych szkół średnich, zaraz po Hanoverze. W Croton pełno było dzieciaków wyrzuconych z prywatnych nowojorskich szkół za złe zachowanie. Najwyraźniej przewodnik nie był ostatnio aktualizowany, skoro Hanover znajdował się na czele listy, ale może wysokie miejsce Croton było nadal uzasadnione.

- Chodź, jedziemy. - Jenny pociągnęła ojca za kieszeń szortów, podekscytowana perspektywą odwiedzenia Croton.

Tamtejsza szkoła zapowiadała się o niebo lepiej od Hanoveru. Pozostawało mieć nadzieję, że nie mieli tam kodeksu dyscyplinarnego.

Profesor Pierre Papadametriou

Wydział literatury angielskiej, Evergreen State College

2700 Evergreen Parkway, NW

Olympia, WA 98505

Daniel Humphrey

815 West End Avenue, m. 8D

Nowy Jork, NY 10024

Drogi Panie Humphrey

Zobaczyłem pańskie ogłoszenie dotyczące płatnego stażu, w dziale SZUKAM PRACY na stronie studenckiego biura zatrudnienia. Jestem profesorem poezji i biologii. Szukam stażysty na lato. Mieszka pan w moim domu. Mam dwa psy i syna. Moja żona wyjechała do Grecji. Syn jest rybakiem. Psy mieszkają na dworze. Pracujemy razem nad moją bardzo interesującą książką. Je pan pyszne greckie jedzenie! Proszę powiedzieć, kiedy pan przyjeżdża, rozwieszę hamak na strychu. Muszę iść nakarmić psy. Uwielbiają moją musakę!

Proszę o szybką odpowiedź.

Pierre

D i V przezywają déjà vu... raz jeszcze

- Super. To mieszkanie jest naprawdę... lawendowe - zauważył Dan, gdy Vanessa wpuściła go do domu.

Kiedy tam mieszkał, ściany małego, nijakiego mieszkania były zwyczajne, białe i obłaziły z farby. W oknach zamiast zasłon wisiały czarne halloweenowe prześcieradła. Teraz ściany były pomalowane na delikatny odcień lawendy z seledynowym pasem przy suficie, a w oknach, z prawdziwych karniszów, zwieszały się czarno - białe perkalowe zasłony. W salonie stały ładne, nowoczesne meble - drewniany duński stół i krzesła oraz kapitalna szara sofa. Mieszkanie wyglądało, jakby urządził je prawdziwy dekorator wnętrz.

Vanessa zarumieniła się, co jak na nią było dość dziwne. Od kiedy ona się czerwieni?

- Blair trochę je podszykowała. Podoba ci się?

Dan był cały spocony po przejażdżce metrem i dlatego, że biegł całą drogę od przystanku kolejki L, trzynaście przecznic, Przejechał klejącym się palcem po świeżo pomalowanej ścianie. Serce biło mu szybko.

- Jest inaczej - odparł nerwowo.

Vanessa przyglądała mu się w ten jej bezpośredni, niespeszony sposób, przez co Dan jeszcze bardziej się pocił.

Kiedy Vanessa wróciła ze szkoły, na blacie kuchennym czekało na nią małe białe pudełeczko. Otworzyła je i znalazła srebrny pierścionek w kształcie dwóch rąk trzymających dwa zespawane ze sobą serca. Wewnątrz pierścionka wygrawerowano Zawsze i na wieki. Kocham, A. Z wyjątkiem krótkiego epizodu z kolczykiem w wardze. Vanessa rzadko nosiła biżuterie, a pomysł z pierścionkiem wydał jej się tak ckliwy, że zaczęła się śmiać. Na pewno nie zamierzała go nosić, nieważne, kto by jej go dał. Wrzuciła pierścionek z powrotem do pudełka i schowała je do szuflady ze sztućcami. Niewykluczone, że Aaron dał jej ten pierścionek jako żart, ale w takim razie po co zawracał by sobie głowę dedykacją? Dan nigdy by nie wyskoczył z tak sentymentalnym prezentem, nawet kiedy jeszcze byli razem. Kiedy się nad tym zastanowić, to nigdy też nie proponował jej biwaku pod gwiazdami. Vanessa była jedną z tych dziewczyn, które lubią mieć bieżącą wodę i spłuczkę w toalecie. Nie cierpiała słońca, a sama myśl o obcowaniu z naturą, z tymi jej pająkami, mrówkami, pszczołami i komarami, przyprawiała ją o gęsią skórkę. Oczywiście, Aaron chciał dobrze. Liczyły się intencje i w ogóle. Ale będzie musiała z nim porozmawiać - nie robili tego prawie wcale, odkąd zaczęli się spotykać. Chociaż Aaron pisał jej miłosne liściki, dawał prezenty i regularnie u niej nocował, do tej pory ich związek był czysto fizyczny.

Nie żeby miała coś przeciw temu. Stres związany z końcowymi egzaminami, rozdaniem dyplomów i rozpoczęciem nowego etapu w życiu dawał się jej nieźle we znaki. Po prostu nie była sobą. A może to mieszkanie wśród lawendowych ścian, z dziewczyną, która miała sto siedemnaście par butów, w tym trzydzieści cztery od Manolo Blahnika, sprawiało, że zmieniła się w kogoś innego. Dawniej samotnica, teraz nie mogła znieść samotności i odkryła, że najlepszy sposób, by nie myśleć o przyszłości, to trochę się napić wódki, a potem zabawić.

Dopiero teraz to odkryła?

- Wyglądasz blado - powiedziała do Dana.

Podeszła do niego, objęła za szyję i pocałowała w oba policzki. Zacisnęła mocno powieki i zaciągnęła się przyjemnym, piżmowym zapachem Dana.

- Blado, ale naprawdę dobrze.

Vanessa miała na sobie czarny prążkowany top, bez stanika. Miała świeżo ogoloną głowę, ale pozwoliła, żeby włosy przy twarzy odrosły na jakiś centymetr, zmiękczając w ten sposób zarys szerokiego, jasnego czoła i wielkich brązowych oczu. Darowała sobie kolczyk w ustach.

I bardzo dobrze.

Miała też na sobie czarną minispódniczkę z zakładkami, na którą przed wprowadzeniem się Blair Waldorf nawet by nie spojrzała. Ale do spódnicy założyła biało - czarne podkolanówki w romby i nieśmiertelne martensy, dając w ten sposób jasno do zrozumienia, że mimo wpływu współlokatorki, nie zamierza w najbliższej przyszłości kupować szpilek Manolo z wężowej skórki - nawet jeśli robiliby je czarne.

Gładkość jej bladych ramion, drwiący łuk czerwonych ust i prowokujący blask brązowych oczu sprawiały, że Dan zaczął się zastanawiać, jak w ogóle potrafił żyć bez niej. Oparł się pokusie, by natychmiast wyciągnąć swój czarny notatnik i napisać wiersz. Zamiast tego wyjął camela i wsunął go sobie do ust, nawet nie zapalając.

- Może chcesz się przejść? Napić się kawy, czy coś? - zaryzykował, starając się wypaść w miarę naturalnie.

Vanessa wzruszyła ramionami, nie odsuwając się.

- Mam wrażenie dèjà vu - przyznała mu się ze zdezorientowanym uśmiechem.

Czy nie tak właśnie zeszli się ostatnim razem? Wpadł do niej i praktycznie zerwali z siebie ciuchy?

- Ja też - przyznał, w głębi ducha mając nadzieję, że historia się powtórzy.

- Blair i ja dopiero co odkryłyśmy drzwi na dach budynku. Przez cały czas myślałam, że są zamknięte na kłódkę, ale zamek zupełnie się rozpadł. Tam jest naprawdę fajnie, chcesz zobaczyć?

Więc teraz Vanessa lubiła się też opalać?

- Jasne - odparł Dan.

Ku jego zaskoczeniu, wyjęła z lodówki ćwiartkę absolutu i butelkę toniku, i schowała do papierowej torby razem z dwoma plastikowymi szklankami ze Scooby - Doo, które przedtem napełniła lodem.

- Polubiłam to ostatnio - przyznała z szelmowskim uśmiechem.

Dan patrzył ze zdumieniem, cały rozdygotany w oczekiwaniu tego co miało nadejść. Vanessa nigdy nie miała mocnej głowy. On też nie.

Wyszli z mieszkania i ruszyli brudnym betonowym korytarzem, a potem w górę czarnymi, śmierdzącymi schodami. Dwa piętra wyżej Vanessa pchnęła czarne, metalowe drzwi z napisem: Nie wchodzić i wyszła na zalany gorącym słońcem dach. Wokół nich wyrosło miasto, a most Williamsburg wydawał się na wyciągniecie ręki. Na prawo lśniła East River Jakiś jacht przepływał nieopodal barki ciągnącej ładunek przenośnych kibli, a jego białe żagle łopotały w gęstym popołudniowym powietrzu. Po lewej znajdowała się cukrownia, a z jej wielkich kominów unosiły się kłęby dymu, by po chwili zmienić się w miejski smog. Po drugiej stronie mostu rozciągał się Manhattan, ogromny i pełen obietnic. Zawsze kiedy Dan, rodowity manhattańczyk, był na Brooklynie, miał wrażenie, że po drugiej stronie rzeki dzieje się coś ekscytującego, co właśnie go omija.

- Tutaj! - zawołała Vanessa, przekrzykując ruch uliczny.

Zanurkowała pod metalową podporę podtrzymującą gigantyczną, drewnianą wieżę ciśnień, górującą nad dachem.

- Tutaj jesteśmy całkiem osłonięci przed słońcem i deszczem. A dzięki wieży jest tu nawet całkiem chłodno.

Dan podszedł i zanurkował pod wieżę ciśnień. Na ziemi leżał czarny materac, a na nim cała kolekcja czarnych poduszek ze sztucznego futra. Vanessa uwiła sobie gniazdko miłości na świeżym powietrzu.

- Pewnie ty i Aaron spędzacie tu mnóstwo czasu - stwierdził niezręcznie.

Usiadła na materacu i zaczęła nalewać wódkę do plastikowych szklanek ze Scooby - Doo.

- Właściwie to obiecałam Blair, że nie zagarnę tego miejsca tylko dla siebie. Odkryłyśmy je dopiero w sobotę, a wczoraj padało, więc Aaron jeszcze tu nie był.

To znaczy, że ona i Aaron jeszcze tu tego nie robili. Ta świadomość sprawiła, że Dan poczuł się swobodniej, siedząc na materacu. Vanessa podała mu wódkę z tonikiem.

- Przepraszam, nie mam limonek.

Usiadł i zapalił papierosa. Nieopodal przeleciał helikopter, potwornie przy tym hałasując. Dan musiał przyznać, że to naprawdę tajne miejsce.

- Więc będziesz mówcą? Zastanawiałam się, czy nie urwać się z mojego rozdania dyplomów. - Stuknęła się szklanką z Danem i wzięła duży łyk. - Za nas.

Dan przechylił szklaneczkę, zerkając na Vanessę. Trzymał są w tej samej dłoni co papieros, wystawiając bladą twarz do słońca. Vanessa wydawała mu się jakaś inna, Gnuśna, niebezpieczna i bardzo seksowna.

Kobra zwinięta na gorącym betonie - zaczął zapisywać gorączkowo w myślach. Nie mógł się powstrzymać.

Vanessa uśmiechnęła się szeroko, odpowiadając na jego uważne spojrzenie zakłopotanym śmiechem.

- Nie wiem, czemu to robię, ale... - zaczęła.

Potem odstawiła szklankę, nachyliła się powoli do niego i wsunęła mu język prawie do gardła.

Wow!

Rozmarzone brązowe oczy Dana rozszerzyły się ze zdumienia. Zastanawiał się, czy Vanessa nie piła przypadkiem przez cały dzień i jakiś cudem nie pomyliła go z Aaronem. A może on i Aaron wpadli w jakąś pętlę czasoprzestrzeni. Zamienili się ciałami i umysłami, jak w kiepskich komiksach, które Dan czytywał jako dziewiętnastolatek, i teraz naprawdę był Aaronem. Nieważne. Móc znowu całować Vanessę było czystą rozkoszą, a sama myśl, że mieliby przerwać, czystą agonią. Ale po paru minutach zmusił się, żeby przestać.

- Hm, mogę cię o coś zapytać? Co my właściwie robimy?

Vanessa złapała za brzeg wyblakłego, czerwonego T - shirta Stussy Dana, podciągnęła go do góry i zerknęła na jego jasny, plaski brzuch.

- Nie zastanawiasz się czasem, o co tyle krzyku? - zapytała, jakby to wystarczało za odpowiedź.

Dan nie odpowiedział. Vanessa najwyraźniej przechodziła fazę eksperymentów i nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Zwłaszcza, jeśli miała ochotą zdjąć z niego koszulkę. I spodnie. Najwyraźniej również skarpetki stały na drodze jej potrzebie autoekspresji. Żeby nie czuła się osamotniona, on też pomógł jej wyskoczyć z ciuchów, Wkrótce oboje klęczeli pod wieżą ciśnień całkiem nadzy.

Mowa o dèjà vu!

możesz wyrwać dziewczynę z manhattanu, ale nie wyrwiesz manhattanu z dziewczyny

- Macie coś, co nie jest... takie błyszczące? - zapytała Blair Waldorf, przeglądając sukienki na obrotowym stojaku na tyłach Isn't She Lovel, małego butiku z sukniami ślubnymi i wizytowymi, raptem przecznicę od mieszkania, które dzieliła z Vanessą.

Mijała ten butik codziennie, gdy szła do kafejki, skąd - gdy kupiła już duże latte z dodatkiem espresso - opłacone auto z szoferem zabierało ją do szkoły. Dzisiaj zajrzała do środka, bo pomyślała, że byłoby czadowo, gdyby udało jej się kupić sukienkę na zakończenie szkoły w zupełnie nieznanym sklepie, tak że żadna inna dziewczyna z ostatniego roku nie miałaby takiej samej. Sęk w tym, że bez metek projektantów nie potrafiła zdecydować, czy sukienki są brzydkie w wyszukany sposób. czy po prostu brzydkie.

- Ta jest bardzo popularna na bierzmowaniach - powiedziała przesadnie wyperfumowana sprzedawczyni, z mocnym obcym akcentem.

Wyjęła olśniewająco białą, wyszywaną kryształkami sukienkę bez pleców z poliestrowym gorsetem i plisowanym dołem tak sztywnym i błyszczącym, że wyglądał jak laminowany.

Blair zerknęła w jedno z rozstawionych po sklepie luster i dostrzegła gapiącą się na nią wyniosłą brunetkę w biało - błękitnej spódniczce z krepy od mundurka Constance Billard i schludnej, różowej koszulce polo z białym kołnierzykiem. Była na siebie wściekła. Kogo próbowała oszukać, udając, że nie potrzebuje szytej na zamówienie sukienki Oscara de la Renty albo Chanel? Poprawiła na ramieniu bladoróżową torebkę Fendi i zsunęła na nos okulary w szylkretowej oprawce. Kusiło ją, żeby kupić tę ohydną sukienkę, którą pokazała sprzedawczyni, zanieść do domu i dla śmiechu udać przed Vanessą, że naprawdę zamierza włożyć ją na rozdanie dyplomów. Ale myśl, że miałaby wydać pieniądze na coś tak okropnego, nawet w żartach, jeszcze bardziej ją rozłościła. Kiedy jej życie stało się takie podłe?

Może w dniu, kiedy postanowiła porzucić Manhattan i zostać buntowniczką z Brooklynu.

Zwykle Blair nie potrafiła wyjść ze sklepu, nie kupując przynajmniej jednej rzeczy, ale zazwyczaj odwiedzana miejsca pełne ciuchów, którym nie można się było oprzeć. Jeśli chodziło o nią, butik Isn't She Lovel powinien nazywać się Isn't She Ugly.

Na upstrzonym śmieciami chodniku naprzeciwko zaniedbanej, czteropiętrowej kamienicy, w której mieszkała Vanessa, zebrała się grupka gapiów.

Hm, ciekawe czemu?

Obojętna i kompletnie niezainteresowana tym, co wzbudziło ciekawość miejscowych. Blair przeszła szybko przez ulicę, wspięła się na rozsypujący betonowy stopień i pchnęła wymazane graffiti drzwi do budynku. Wstrzymała oddech, wspinając się po schodach na pierwsze piętro do Vanessy. Dom znajdował się tak blisko cukrowni, że powietrze wokół było słodkie i ciężkie jak przesączony syropem francuski tost. Do Lego dochodził odór moczu bezpańskich kotów.

Miodzio.

- Ohyda - mruknęła Blair, nadal wstrzymując oddech.

Jakże tęskniła za nieskazitelnym holem z bladoróżowego marmuru i nienagannie ubraną obsługą w luksusowym apartamentowcu przy Siedemdziesiątej Drugiej, gdzie do tej pory mieszkała. Och, jak brakowało jej szelestu oliwkowozielonej wełnianej peleryny portiera, gdy otwierał jej drzwi do taksówki i pomagał nieść torby, osłaniając przed deszczem gigantyczną czarną parasolką. Jak tęskniła za cichym szumem wyściełanej hordowym aksamitem windy, gdy ta zawoziła ją do penthouse'u. Pomalowane na czarno drzwi do mieszkania były otwarte. Kawałki złuszczonej starej farby obsypywały się na zakurzoną, betonową posadzkę korytarza.

- Kochanie, wróciłam! - zawołała Blair niepewnie, wchodząc do mieszkania, które kilka tygodni temu z przyjemnością urządziła od nowa w odcieniach lawendy, gołębiej szarości i seledynu. Małe, niskie mieszkanko z jedną sypialnią wyglądało o wiele ładniej, niż kiedy się wprowadzała, zwłaszcza bez tych obrzydliwych czarnych prześcieradeł w oknach. Ona i Vanessa nawet się do siebie przywiązały, naprawdę. Poza tym, zabawnie było mieszkać w innym miejscu niż to, w którym dorastała. Serio. Mimo to trochę tęskniła za domem. W końcu Isn't She Lovely trudno było uznać za godne zastępstwo dla Barneys.

- O tak! Tak! Tak! - chrapliwy od rozkoszy chłopięcy głos odbił się echem po klatce schodowej i wpadł do mieszkania.

Fuj.

Blair skrzywiła się. Vanessa i Aaron znowu to robią, na dachu. Jakby nie spędzili całej ostatniej nocy, jęcząc i wyjąc jak dzikie psy. Blair przewróciło się w żołądku. Nalała sobie szklankę wody z dzbanka z filtrem, który kupiła, bo nie ufała tutejszej wodzie. Odkąd zerwała z Nate'm, ani razu nie zmusiła się do wymiotów - to byłaby oznaka słabości, a ona nie była już słaba. Jednak obraz Vanessy i Aarona, z przyciśniętymi do siebie ogolonymi głowami i bladymi ciałami rzucającymi się w biały dzień po dachu, za bardzo przypominał widok Sereny i Nate'a wierzgających w wannie w domku kąpielowym Isabel Coates. To wystarczyło, żeby nagle zachciało jej się zwymiotować koktajl z mango, który wypiła trzy godziny temu.

Popijając wodę, złapała się popękanego, białego blatu kuchennego, żeby się trochę uspokoić. Na starej elektrycznej kuchence stał garnek z zatęchłą wodą i dwoma zimnymi, szaroróżowymi kiełbaskami tofu - resztkami obrzydliwego śniadania, lunchu albo kolacji jej przyrodniego brata, Aarona, Najpierw okropne sukienki w sklepie po drugiej stronie ulicy, ohydnie śmierdząca klatka schodowa i jękliwy seks na dachu, który miał być zarezerwowany na babskie wieczory z wódką z tonikiem, kiedy miały obmyślać z Vanessą, jak sabotować kandydaturę Sereny na mówczynię, a teraz to. Blair miała dość. Sięgnęła do torebki, wyjęła komórkę i nerwowo wybrała numer.

- Blair, kochanie? Czemu zawdzięczam tę przyjemność, skarbie? - zapytał Chuck Bass. Mówił głośno i brzmiał jeszcze bardziej gejowsko niż zwykle. - Tylko mi nie mów, że potajemnie podkochiwałaś się we mnie przez te wszystkie lata i teraz, gdy mamy skończyć szkolę, zebrałaś się w końcu na odwagę, by mi to wyznać.

- Niezupełnie - warknęła Blair. - Ze znanych mi osób tylko ty masz samochód.

- Perłowoszary jaguar kabriolet to nie jest po prostu samochód, to jaskinia rozkoszy na kółkach. - Chuck zatrąbił klaksonem. - Właśnie siedzę w tym, jak go nazywasz, samochodzie.

- Nieważne. - Blair otworzyła obluzowane sklejkowe drzwi do zagraconej, śmierdzącej kulkami na mole szafy w salonie i wyciągnęła dwie torby podróżne od kompletu Louisa Vuittona, z brązowej skóry ze złotymi tłoczeniami. Nadal były częściowo nierozpakowane, bo Vanessa nie miała dość miejsca w szafach, żeby pomieścić olbrzymią garderobę Blair. Teraz wystarczyło tylko poskładać sukienki wiszące w szafie i zapchać reklamówkę, albo cztery, albo pięć, trzydziestoma sześcioma parami butów, które miała ze sobą i będzie gotowa do przeprowadzki.

- Możesz po mnie przyjechać?

- Oczywiście, cukiereczku - glos Chucka przybrał fałszywie ojcowski ton. - Nie wpakowałaś się chyba w żadne kłopoty?

Blair skrzywiła się na widok karalucha przyczajonego w głębi szafy oraz drugiego, półżywego i ledwo przebierającego odnóżami na progu.

- Jestem w Williamsburgu - jęknęła, niczym przetrzymywana w piwnicy zakładniczka.

A Manhattan cię potrzebuje - zanucił Chuck. - My wszyscy cię potrzebujemy!

Blair zachichotała. Dobrze było przestać udawać, że zamierza stać się jedną z tych zbuntowanych dziewczyn, które nosiły prążkowane podkolanówki, kilty z second - handu i odjechane okulary, jadły przez cały czas humus i chodziły po szkole do galerii sztuki zamiast do Barneys. Zdjęła czarną dżinsową spódniczkę Habitual i nudny, ciemnoszary T - shirt C&C California, i sięgnęła na wieszak po ulubioną, biało - czerwoną sukienkę w grochy od Diane von Furstenberg. Manhattan jej potrzebował. No pewnie, że tak.

- Będę za pięć minut, kochanie. Właśnie przejeżdżam przez most - zapewnił ją Chuck. a w de słychać było silnik jaguara. - Właściwie to dokąd mam cię zabrać? Wracasz do domu?

Blair nie pomyślała o tym. A właściwie pomyślała, ale nie o domu. Od czasu ślubu z Cyrusem Rose zeszłej jesieni i narodzin córeczki wiosną, matka zachowywała się jak szurnięta. Cyrus był głośny, wiecznie spocony i odpychający. Poza tym lubił łazić po domu w samym tylko luźno związanym, zielonym, jedwabnym szlafroku, bez niczego pod spodem. Mała Yale przez większość czasu była kochana, ale przejęła pokój starszej siostry, przez co Blair musiała przenieść się do starego pokoju Aarona, gdzie jej kotka, Kitty Minky odreagowywała zapach boksera Aarona, Mookiego, sikając po kątach. A skoro o nim mowa - gdzie jest Mookie? Zwykle przychodził ze swoim panem, gdy Aaron zostawał na noc u Vanessy, zamiast spać w pokoju brata Blair, Tylera, albo tracić przytomność na skórzanej sofie w bibliotece po jednym organicznym piwie za dużo.

Właśnie, właśnie.

- Może teraz, kiedy przyjęli mnie do Yale, wytrzymam w do... - Blair urwała, doznawszy nagłego olśnienia. Przyszedł jej do głowy nowy, cudowny pomysł.

Po tym jak jej ojciec wyprowadził się z domu i zanim wyjechał do Francji, aby zamieszkać ze swoim francuskim kochankiem - Jacquesem, Jean - Claudem, czy jak, do cholery, mu było - przez kilka miesięcy pomieszkiwał w Yale Club, który znajdował się dokładnie naprzeciwko Grand Central Station. W przeciwieństwie do starego dworca, Yale Club nigdy nie poddano renowacji. Mimo to zachował resztki świetności i staromiejskiego uroku. To miejsce na pewno spodobałoby się jej byłej najlepszej przyjaciółce, Serenie. chociaż sama Blair normalnie wolałaby bardziej okazały apartament w Carlyle albo innym słynnym hotelu. Ale kiedy mieszkała w hotelu Plaza traktowano ją jak jeszcze jednego dobrze sytuowanego gościa. W Yale Club będzie „córką Harolda Waldorfa”, a to prawie to samo, co być członkiem rodziny królewskiej.

Prawie.

- Właściwe to przenoszę się do Yale Club, przynajmniej dopóki nie wymyślę. co będę robić tego lata - ogłosiła, uśmiechając się do swoich idealnie pomalowanych koralowych paznokci, zupełnie jakby zaplanowała wszystko już dawno temu.

- Czyżby?

Blair podniosła wzrok znad wypchanych butami czarnych reklamówek Barneys. Vanessa stała w drzwiach do mieszkania z rękami na bladych, krągłych biodrach ubrana tylko w czarny podkoszulek i czarne figi Hanes. Chudy chłopak, którego - jak sądziła Blair - Vanessa rzuciła na dobre, stał za nią w szarych bokserkach. Resztę swoich poszarzałych od znoszenia ubrań trzymał zwiniętą pod pachą. Miał wielkiego, fioletowego siniaka na gardle, tuż pod jabłkiem Adama.

Fuj, malinka!

- To jeden z tych domów z graffiti na drzwiach. Będę na dole za pięć minut - poinstruowała Chucka i się rozłączyła.

Oparła ręce na biodrach, usiłując wymyślić, jak grzecznie powiedzieć Vanessie, że się stąd wynosi. Zabawnie było przyjaźnić się z tą dziewczyną o ogolonej głowie, którą wszystkie koleżanki w klasie uważały za totalnego świra. Blair naprawdę polubiła Vanessę za jej bezpretensjonalność i bezpośredniość oraz czarny, sarkastyczny humor. Jednak w miarę zbliżania się końca szkoły, Vanessa zaczęła zachowywać się coraz bardziej dziwnie. Prawie co wieczór prosiła Blair, żeby pomalowała jej paznokcie u nóg i nawet namówiła ją. żeby wypróbowywały ten jej idiotyczny domowy zestaw do robienia pasemek. Bogu dzięki, nie trwało to długo. Vanessa była najwidoczniej spragniona towarzystwa, więc jeśli zdradzanie przyrodniego brata Blair, z tym chudym Danem sprawiało jej przyjemność, to Blair nie miała nic przeciwko temu. Ona osobiście skończyła z facetami. Za kilka minut Vanessa znowu będzie miała całe mieszkanie dla siebie - może iść na całość i zafundować sobie prawdziwą orgię, jeśli tylko zechce.

- Ktoś po mnie przyjedzie - stwierdziła zamiast cokolwiek wyjaśniać.

Vanessa właśnie została przyłapana na zdradzaniu brata Blair z Danem, który ponoć był już historią. Większość ludzi na jej miejscu byłaby przynajmniej trochę zakłopotana, ale nie Vanessa. Zamrugała tylko, patrząc oskarżycielsko na Blair swoimi wielkimi brązowymi oczami.

- Wyprowadzasz się? Dlaczego? Wściekłaś się na mnie? - Przekrzywiła ogoloną głowę i uściśliła. - To znaczy, bardziej niż zwykle?

Nazwać Blair i Vanessę dziwną parą byłoby niedomówieniem, Blair została wychowana przez armię nianiek. Chodziła do przedszkola przy kościele prezbiteriańskim na Park Avenue, tak jak pozostałe dzieci z najlepszych rodzin na Upper East Side. Vanessę wychowali rodzice - hipisowscy artyści z Vermont. Do dziesiątego roku życia uczyła się w domu. Kiedy miała piętnaście łat, przeniosła się do Williamsburga, żeby zamieszkać ze starszą siostrą, Ruby. Przez pierwsze dwa lata wakacje spędzała, pracując na dwie zmiany w punkcie ksero Kinko, żeby zarobić na pierwszą kamerę cyfrową. Blair spędzała każde lato, grając w tenisa w posiadłości ojca w Newport na Rhode Island, albo pomagając Serenie podwędzać butelki stolicznej z barku w wiejskiej posiadłości van der Woodsenów w Ridgefield, w Connecticut. Blair lubiła naśladować Audrey Hepburn, a jej ulubionym kolorem był jaskraworóżowy. Vanessa nikogo nie naśladowała, może z wyjątkiem szwedzkiego awangardowego twórcy filmowego, Ingmara Bergmana, i nosiła wyłącznie czarne rzeczy. Nie mogły się bardziej różnić.

- Nie. - Blair wzruszyła ramionami. Na jej lisiej twarzyczce igrał uśmieszek. - Dlaczego miałabym się wściec?

Vanessa weszła na palcach do kuchni i wyjęła jeden z moczących się w wodzie kawałków tofu, które Aaron zostawił w garnku na kuchence. Zjadła połowę jednym kęsem. Odkąd spotykała się z Aaronem polubiła takie jedzenie.

- Chcecie trochę? - zaproponowała Blair i Danowi, wymachując na nich tofu niczym nadgryzionym palcem.

Rety, dzięki.

- Nie, dziękuję - wymamrotał Dan, grzebiąc przy wymiętoszonych spodniach.

Blair machnęła ze wstrętem na widok tofu. a także półnagiego Dana i jego ohydnej malinki, oraz mieszkania, którego nic była w stanie uratować nawet warstwa świeżej farby, i całego Williamsburga.

- To po prostu nie w moim stylu - spróbowała wyjaśnić.

Vanessa pokiwała powoli głową. Odkąd Blair nakryła Serenę i Nate'a baraszkujących w wannie w domku kąpielowym Isabel Coates w Hamptons, zachowywała się trochę dziwnie.

- Jesteś pewna, że przyjmą cię w Yale Club? W końcu nie jesteś jeszcze absolwentką?

Blair wcisnęła naręcze dresów Juicy Couture do już wypchanego worka. Kiedyś była przewrażliwiona na punkcie fale, ale to było zanim się tam dostała.

- Mój ojciec jest członkiem. Przyjmą mnie albo skopie im tyłki.

Vanessa nadał się jej przyglądała. Blair słyszała tykanie elektrycznego zegara na starej kuchence.

- Och. Prawie bym zapomniała.

Podniosła torbę z Browns of London, którą taszczyła całą drogę ze szkoły.

Oczywiście nie na piechotę.

- Kupiłam ci sukienkę na rozdanie dyplomów. Była po prostu idealna i pomyślałam, że pewnie nie wiedziałabyś, gdzie kupić cos, co nie jest czarne. Mam nawet do niej super buty, które możesz pożyczyć.

Vanessa wyciągnęła z reklamówki zawiniętą w białą bibułę paczkę i wydobyła z niej sukienkę. Chociaż była biała, wyglądała niesamowicie. Coś jak skrzyżowanie sukni Morticii Adams i narzeczonej Frankensteina. Oczywiście nie miała serca powiedzieć Blair o propozycji Aarona i wyjeździe z miasta przed rozdaniem dyplomów.

A myśmy myśleli, że już całkiem o tym zapomniała.

Vanessa stanęła na jednej nodze i podrapała się w tył łydki drugą stopą z pomalowanymi na czarno paznokciami, cały czas trzymając sukienkę. Już i tak wariowała z powodu rozdania dyplomów i tego, co będzie potem, a teraz jeszcze to.

- Cholera. To smutne. - Objęła Blair. - Będzie mi ciebie brakować.

Blair odwzajemniła uścisk.

- Wiesz, jesteśmy praktycznie tego samego wzrostu - mruknęła miękko, tuląc czule pulchne półnagie ciało Vanessy. - Będziemy tuż obok siebie w kolejce po dyplom.

Vanessa uśmiechnęła się i otarła zabłąkaną łzę. Wskazała na jedną z tysięcy par szpilek od Manolo porzuconą na zakurzonej, drewnianej podłodze.

- Nie, jeśli założysz coś takiego.

- Zawsze mogę ci jakieś pożyczyć - zaproponowała czule Blair.

Dziewczyny się roześmiały i natychmiast wszystko sobie wybaczyły. Nawet głośny seks z Aaronem ostatniej nocy i przypadkowy seks na dachu z Danem, w gniazdku, które miało być ich specjalnym miejscem. Jeśli tego potrzebowała Vanessa, żeby poradzić sobie ze stresem końca szkoły, to niech jej będzie.

- Wezmę prysznic - stwierdził Dan, chociaż żadna z dziewczyn nie zwracała na niego uwagi.

Vanessa podniosła czarną dżinsową spódniczkę, którą Blair rzuciła na podłogę i wciągnęła ją sobie na tyłek, nawet nie próbując się zapinać. Potem zarzuciła na ramię jedną z toreb Louisa Vuittona i dwie pełne butów torby z Barneys.

- Chodź. Pomogę ci to znieść na dół.

Chuck czekał na rogu za kółkiem srebrnego jaguara - wczesnego prezentu z okazji ukończenia szkoły. Auto wyglądało zupełnie nie na miejscu w ekscentrycznej i zapuszczonej dzielnicy. Chuck otworzył bagażnik i dziewczyny wrzuciły torby.

- Zostawiłam ci w szafie jeszcze parę rzeczy. - Blair uścisnęła krótko Vanessę. - Do zobaczenia jutro na angielskim.

Vanessa odwzajemniła uścisk.

- Do zobaczenia jutro, zdziro - odparła czule.

Blair patrzyła, jak pobazgrane graffiti drzwi zatrzasnęły się za Vanessą. Potem otworzyła drzwi do jaguara.

- Słyszałem, ze w latach czterdziestych wszyscy absolwenci Yale trzymali w klubie prostytutki - oznajmił Chuck, gdy Blair zapinała pasy. - A nie mieli nawet damskiej toalety. - Odbił od krawężnika i przesunął dłonią po odkrytym kolanie Blair. Wiedziałem, że to nie potrwa długo. Ty lubisz chłopców, nie dziewczyny.

Blair odepchnęła jego rękę i przewróciła z irytacją błękitnymi oczami. Chuck zawsze był i będzie wstrętnym typem, którego toleruje się tylko dlatego, że tak samo jak Blair i reszta ich rodzaju urodził się w szpitalu Lenox Hill na rogu Siedemdziesiątej Drugiej i Park Avenue, a potem chodzili razem do żłobka. Później chodzili wspólnie na lekcje tańca i spędzali wakacje z rodzinami na St. Barts. Ich rodzice zasiadali w radach Metropolitan Museum i Metropolitan Opera i mówili tym samym sekretnym językiem. Ale w przeciwieństwie do reszty paczki z Upper East Side Chuckowi nie udało się dostać do żadnego z prywatnych college'ów, do których złożył podanie. Rodzice wysyłali go więc do przypadkowej akademii wojskowej w północnym New Jersey, Łatwo więc było zrozumieć, dlaczego tak się czepia! Yale Club - był odrobinkę zazdrosny.

Nieee?!

W odtwarzaczu samochodowym Blaupunkta leciała nowa płyta Justina Timberlake'a. Blair podkręciła muzykę na maksa. Gdy podjeżdżali do mostu Williamsburg Chuck znowu położył rękę na jej kolanie. Chwyciła go za dłoń i przeniosła ją na dźwignię zmiany biegów. Chyba pomylił ją z tą zdzirą Sereną, która nie miała żadnych zasad i zabawiała się z chłopakiem tylko dlatego, że był przystojny, a ona napalona.

- Jedź - poleciła. - Po prostu jedź.

Złożyła ręce sztywno na kolanach. Ona taka nie była.

Czyżby?

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NIE ZNAM SIĘ WŁAŚCIWIE NA NICZYM POZA SEKSEM

Końcowe egzaminy już w przyszłym tygodniu, ale nikt się chyba specjalnie nie przejmuje. Zamiast siedzieć w domu i zakuwać daty z historii Ameryki czy czasowniki nieregularne na francuski wszyscy siedzą w domu, zamawiają chińszczyznę I idą do łóżka... z przyjacielem. Jesteśmy taką przewidywalną bandą. Ale czy jest lepszy sposób na pozbycie się przedegzaminacyjnego i przeddyplomowego stresu?

CZY KTOŚ MÓWIŁ COŚ O PREZENTACH?

Rozdanie dyplomów - mam na myśli samą uroczystość - jest tak naprawdę dla rodziców. Jednak prezenty, jakie dostajemy przy okazji sprawiają, że absolutnie warto ją wysiedzieć. Spróbujmy zgadnąć, o co poproszą mamę i tatę niektórzy z naszych ulubieńców...

B: twierdzi, że ma dość facetów, ale tak naprawdę chciałaby mieć nowego, wystrzałowego chłopaka. Takiego, który nie będzie jej zdradzał w wannie, na imprezie z najlepszą przyjaciółką.

V: terminarz do notowania randek z różnymi chłopakami, żeby się w tym wszystkim nie pogubić.

N: dożywotni zapas chusteczek w ładnym pudełeczku w niebieską kratkę od Ralpha Laurena.

D: używanego hyundaia, prawo jazdy i... no tak, jakieś życie.

S: inne hobby niż podkradanie chłopaka najlepszej przyjaciółce. Co właściwie stało się z jej karierą modelki/aktorki?

J: czekajcie, ona jeszcze nie odbiera dyplomu. Mimo to też czegoś potrzebuje - szkoły, do której mogłaby chodzić od nowego roku.

Poza tym wszyscy marzymy o jednym: gigantycznej, obłędnej imprezie, na którą każdy mógłby wpaść. Żadnego snucia się po lokalach, gdzie nie można spokojnie dopić drinka. Znajdźmy odjazdowe miejsce, zaprośmy wszystkich, wybawmy się za wszystkie czasy i nigdy stamtąd nie wychodźmy.

Wasze e - maiie

P: droga P!

mój młodszy brat chodzi do dziewiątej klasy do świętego judy i słyszał, że N chodzi do psychiatry. Podobno musiał cofnąć się do wczesnego dzieciństwa, żeby psychiatra mógł stwierdzić, dlaczego jest ciągle taki najarany. To dlatego przez cały czas płacze,

zorientowany

O: Drogi zorientowany!

Wybacz, że pytam, ale czy taka terapia nie sprawi, że N będzie moczył się w spodnie? Fuj. Biedaczek!

P.

Na celowniku

N skromnie całuje S w policzek przed jej apartamentowcem na rogu Osiemdziesiątej Drugiej i Piątej Alei. Czy to dlatego, że jej rodzice patrzyli, czy też może to jedyny facet we wszechświecie, który potrafi jej się oprzeć, mimo że jest podobno jego dziewczyną? Może miał przemoczone spodnie i spieszył się do domu, aby się przebrać? B i C w samochodzie na moście Williamsburg - muzyka na fuli. On ją obejmuje, a ona głaszcze jego małpkę. No, to przynajmniej jest związek z przyszłością. V spryskuje swoje gniazdko miłości na dachu odświeżaczem powietrza i poprawia na nowo futrzane poduszki. Skoro tylu facetów się za nią ugania, pewnie musi jej być trudno utrzymać porządek i zadbać o czystość. A czy to, co zrzuciła z dachu na ulicę, to nie były przypadkiem białe slipki?! J w sklepie z narzędziami w New Hampshire próbuje namówić ojca, żeby zamiast samochodu kupił D taczkę jako żartobliwy prezent na zakończenie szkoły. Nie sądzę, żeby brat docenił dowcip. K i I przymierzają po kolei wszystkie pary białych pantofli od Ferragamo. Czy ktoś może im powiedzieć, że noszenie takich samych butów jest tandetne? Hej, właśnie sama to zrobiłam!

Pamiętajcie, rozdanie dyplomów jest tak naprawdę dla rodziców. Dlaczego więc nie założyć tej falbaniastej sukienki Laury Ashley z ogromną kokardą na tyłku, którą mama trzymała dla ciebie odkąd skończyłaś dziesięć lat, a potem odciąć kupony? Umiecie przeliterować BMW?

Wybaczcie moją zachłanność.

Wiem, że mnie kochacie.

plotkara

S pokazuje jak być niegrzeczną i miłą

- Panie Beckham? - zawołała Serena, odsuwając pierwsze z czterech, ciężkich zasłon, które prowadziły do ciemni w Constance Billard. - Panie Beckham, czy mogę wejść i chwilę z panem porozmawiać?

Serena usłyszała skrzypienie taboretu.

- Jasne, wchodź - odparł jedyny nauczyciel filmu w szkole. - Uważaj na zasłony.

Zajęcia już się skończyły i w szkole panowała cisza, przerywana tylko śmiechem ociągających się z wyjściem uczennic albo stukaniem obcasów nauczycielki. Serena została dłużej, żeby sprawdzić, czy nie da się jakoś odkręcić tej sprawy z nominacją na mówczynię. Nie miała jeszcze wygranej w kieszeni, ale czuła, że dość już zabrała Blair. Rola mówczyni byłaby kolejną rzeczą, którą zdobyła, nawet specjalnie się nie starają.

Tak jak pewnego zielonookiego chłopca?

Wsunęła się do ciemni, upewniając się, że dobrze zaciągnęła wszystkie zasłony i do pomieszczenia nie wpadnie ani odrobina dziennego światła. W górze świeciła specjalna czerwona lampka, ale nadal niewiele było widać. Serena dostała gęsiej skórki. W ciemni zawsze przechodziły ją dreszcze.

Pan Beckham był jedynym tajnym, młodym nauczycielem w Constance. Tyle tylko że uważał się za fajniejszego, młodszego i przystojniejszego niż był w rzeczywistości. Pozował na artystę - nosił prostokątne okulary w ciężkich, czarnych oprawkach i czarne obcisłe koszulki z długim rękawem Club Monaco, dla podkreślenia muskulatury. Swoje blond włosy stroszył żelem i wtrącał francuskie słówka, kiedy tylko mógł.

- Ach, Serena! - wykrzyknął, odkładając bajgla z makiem i serkiem śmietankowym, który właśnie zajadał. Rozłożył szeroko ramiona. - Quelle przyjemność!

Serena bawiła się guzikiem przy błękitno - białej spódniczce z krepy, która stanowiła część wiosennego mundurka i przestępowała z nogi na nogę. Dlaczego rozmowa z nauczycielem poza klasą zawsze była trochę krępująca?

Zwłaszcza, gdy podejrzewałaś, że nauczyciel odrobinkę się w tobie durzy.

- Hm, chciałam podziękować za zgłoszenie mojej kandydatury na mówczynię - powiedziała Serena. Włożyła kciuk do ust i zaczęła skubać obgryziony, perłoworóżowy paznokieć.

Uwaga dla wszystkich: tylko nieziemsko piękni ludzie mogę sobie pozwolić na takie zachowanie bez przyprawiania wszystkich wokół o mdłości.

- W każdym razie, chciałam, żeby pan wiedział - ciągnęła - że wykreśliłam się z listy kandydatek. - Zabrała się teraz do serdecznego palca, którego nie obgryzała od śniadania. - Nigdy nie byłam dobra w wygłaszaniu przemów.

A czy już wspominałam, że Blair jest jedyną kontrkandydatką i naprawdę chce być mówczynią, a ja się boję, że jeśli innie wybiorą, ona zamorduje mnie we śnie.

Pan Beckham zdjął okulary i zaczął je czyścić brzegiem czarnej koszulki, odsłaniając kawałek nagiego, zaskakująco opalonego brzucha. Serena starała się nie gapić i przez chwilę zastanawiała się, czy nauczyciel nie jest przypadkiem gejem. Widok jego nagiej skóry wydawał się zupełnie nieprzyzwoity, jakby celowo się przed nią obnażał, czy coś takiego.

- Wiesz, czemu zgłosiłem twoją kandydaturę, n'est - cepas? - zapytał, nadal czyszcząc okulary i przyglądając się jej badawczo w karmazynowym półmroku.

Mais oui. Ponieważ napalił się i stracił głowę pour elle?

- Cóż... - zaczęła Serena, szukając pretekstu, żeby odwrócić się na pięcie i zwiać.

Nagle dotarło do niej, że to wstrętne i niehigieniczne, jeść bajgla i wywoływać filmy. Zastanawiała się, czy pan Beckham nie jest uzależniony od jakiś chemikaliów.

Nauczyciel odłożył okulary i opadł na metalowy taboret.

- Serena, obserwowałem cię odkąd tu przyszedłem. Byłaś wtedy w siódmej klasie. Wiem, że to brzmi sentymentalnie, ale naprawdę rozświetliłaś tę ciemnię. - Urwał, żeby odchrząknąć, najwyraźniej zbyt zdenerwowany, żeby wtrącić jakieś francuskie słówko. - Gdybym nie był twoim nauczycielem...

To... oblałby ją utrwalaczem i zlizał go z niej? Dam ci radę dziewczyno: uciekaj, uciekaj!!!

Serena była pewna, że nie chce słuchać dalej.

- Hm, panie Beckham? Przepraszam, ale naprawdę muszę iść. Chciałam tylko podziękować za wsparcie. - Podniosła rękę i machnęła mu sztywno, chociaż siedział tuż przed nią. - Do zobaczenia na rozdaniu dyplomów - dodała z udawanym entuzjazmem.

Odwróciła się i zaczęła przepychać przez ciężkie zasłony.

- Zaczekaj.

Serce podeszło jej do gardła, aż cala zadrżała w swojej cienkiej, białej bluzeczce. Z korytarza dobiegały głosy. Gdyby krzyknęła dość głośno, ktoś na pewno by ją usłyszał. Odwróciła się.

- Naprawdę muszę już iść.

Pan Beckham wstał z krzesła i podszedł do niej.

- Czy mogę... - Przełkną! ślinę. Jabłko Adam podskoczyło mu nerwowo. - Czy miałabyś coś przeciwko temu, żebym... pocałował cię un peu? - zapytał cicho, zbliżając do siebie kciuk i palec wskazujący, żeby pokazać, jak malutki to będzie pocałunek.

Serena się zawahała. Nie zamierzała robić z tego wielkiego skandalu, ale za wszelką cenę chciała uwolnić się od pana Beckhama. Mogła po prostu powiedzieć „nie” i wyjść. Albo polecieć z krzykiem do gabinetu pani M i donieść na niego. Mogła mu też pozwolić na jeden maleńki całus, żeby miał co wspominać, a potem samej puścić wszystko w niepamięć.

Wzruszyła chudymi ramionami i nadstawiła gładki, lekko piegowaty policzek, całkiem jasno dając do zrozumienia, że usta - usta nie wchodziło w grę.

Pan Beckham zrobił krok w przód i ostrożnie pocałował ją w sam środek policzka, zupełnie jakby stawiał na nim pieczątkę.

Tant pis - westchnął tęsknie, a potem rozsunął zasłony, żeby wiedziała, że nie zamierza jej dłużej molestować.

Nie martwił się widać za bardzo o swoje klisze.

- Adieu. Sereno.

Na korytarzu tuż obok ciemni, ubrana w ulubiony czerwono - biało - niebieski płócienny żakiet Talbots, stała pani M razem z panią D'Agostino, myszowatą nauczycielką hiszpańskiego młodszych klas, która trzymała złotą puszkę pełną czekoladowych trufli.

- Och, ty mała diablico! - zagruchała pani M, wkładając czekoladkę do ust.

W tej samej chwili zauważyła Serenę, a jej brązowe oczy rozszerzyły się jak u dziecka przyłapanego z ręką w słoiku z ciastkami.

Serena stłumiła chichot. Nagle poczuła się jak balon, w którym jest za dużo powietrza. Jakie dziwne jest życie. Uśmiechnęła się szeroko do pani M, porwała truflę z puszki i pobiegła do wyjścia.

Och, rzeczy, które uchodzą płazem uczennicom ostatniego roku. A teraz biegnij, mała, biegnij!

nowy dopalacz N

Ostatnia impreza drużyny lacrosse'a odbywała się w sali gimnastycznej Szkoły Świętego Judy, co było kiepskim pomyliłem, zwłaszcza że temperatura na zewnątrz dochodziła do trzydziestu stopni i zabawa w parku byłaby o wiele fajniejsza. Ale chłopcy byli niepełnoletni, więc kilka sześciopaków z piwem i parę pizz w sali to jedyne, na co trener Michaels chciał kie zgodzić. Poza tym chłopcy ujarali się już wcześniej w domu Jeremy'ego Scotta Tompkinsona, a potem zamierzali pójść zabawić się gdzie indziej, więc nie miało to dla nich większemu znaczenia.

Nate skubnął kawałek swojej pizzy i zacisnął powieki. Ostatnia impreza z drużyną w tym roku. Ostatnia impreza z drużyną w życiu. Cholera. Znowu zaczęły mu płynąć łzy.

Sala gimnastyczna znajdowała się na dachu pięciopiętrowego budynku szkolnego z czerwonej cegły na East End Avenue. Miała ogromne okna wychodzące na lśniącą East River i Queens. Pewnego popołudnia pod koniec dziesiątej klasy Nate, Jeremy, Anthony Avuldsen i Charlie Dern zgłosili się na ochotnika do odniesienia sprzętu po treningu. Zostali jeszcze chwilę na sali, potem schowali się przed woźnym Rickiem za wielkim metalowym stojakiem na pitki. Kiedy Rick sobie poszedł i pogasły światła, położyli się przy oknach, w tym samym miejscu, w którym teraz stał Nate, i patrzyli na zachód słońca, palili trawkę i jedli cukierki Straburst do dziewiątej. Gdy w końcu wyszli z budynku, włączył się alarm, ale udało im się uciec parę przecznic dalej, do parku Carl Schurz, i nigdy nie zostali złapani. To były dobre czasy. Teraz się skończą. Być może już się skończyły.

Nate patrzył na horyzont ze srebrzystą wodą i Z niskimi, przemysłowymi budynkami. Gdzieś tam, na południowy zachód od Queens znajdował się Williamsburg, gdzie mieszkała Blair. Zastanawiał się, co teraz robi. Może stoi na dachu, pali merita ultra light i wbija szpilki we własnoręcznie wykonane laleczki voodoo, przestawiające jego i Serenę.

Nie pochlebiaj sobie, skarbie.

Otarł kciukiem łzy ze ślicznych zielonych oczu i wyrzucił ledwo tkniętą pizzę pepperoni do kosza. Po chwili podszedł do niego Anthony, objął umięśnionym ramieniem i z udawana czułością cmoknął w policzek.

- Co się dzieje, kochanie?

- Odchrzań się - odparł Nate, strzelając Anthony'ego pod żebra.

Kumpel nie dal się tak łatwo spławić.

- Może wreszcie napijesz się z nami piwa i przestaniesz smęcić? - Pasmo przydługich włosów, tak jasnych, że prawie białych, opadło Anthony'emu na piegowatą twarz. Chłopak odgarnął je. - Człowieku, bawimy się!

Nate roześmiał się i dał zaprowadzić do reszty chłopaków, którzy popijali piwo i przysłuchiwali się trenerowi. Jeremy podciągnął za duże levisy i rzucił Nate'owi butelkę Heinekena.

- Hej. słyszałeś? Co środę po zajęciach trener łyka viagrę i spotyka się ze swoją żoną w hotelu Pierre. - Otworzył sobie butelkę i wziął duży łyk. - Kto by pomyślał.

Trener Michaels wsadził ręce do kieszeni nieśmiertelnej Czerwonej wiatrówki Land's End. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

- A kto mówi, że my też nie mamy prawa się zabawie?

Nate z aprobatą uniósł butelkę w milczącej odpowiedzi i od razu wyżłopał połowę zawartości. Trener Michaels miał szorstkie, ojcowskie usposobienie, dokładnie takie, jakiego oczekiwało się po trenerze, ale Nate nigdy specjalnie za nim nie przepadał. Co prawda trener wybrał go na kapitana drużyny w połowie sezonu, ale tylko dlatego, że łepek, który miał nim zostać, w tajemniczych okolicznościach przestał pojawiać się w szkole. Poza tym trener nawet nie pogratulował Nate'owi przyjęcia do Yale, Brown i samego Harvardu. Nate nic był zauroczony, że trener potrzebował viagry. Była z niego taka zimnu ryba.

Ale nie Nate'owi go osądzać. Tamtego ranka po wyprzedaży w hotelu St. Clair, Serena była strasznie napalona, a on, zamiast wycisnąć z niej ostatnie poty w taksówce na Park Avenue, spoglądał tylko na trawnik między jezdniami i szlochał, bo pod wpływem upału czerwone i żółte tulipany opadły i więdły.

Chyba nie tylko tulipany.

Trener Michaels zaczął dowodzić, że minivany są najbardziej seksownymi autami na drodze, bo mają dwa rzędy tylnych siedzeń. Nate sączył piwo i powoli zmieniał o nim zdanie. Nawet w tej idiotycznej czerwonej wiatrówce wyglądał na zdrowego i pełnego wigoru. Nikt nigdy nie przyłapał go na beczeniu z byle powodu. Może tym, czego potrzebował Nate. była właśnie odrobina viagry.

Ups.

Nate dopił piwo i odstawił butelkę na długi biały siół, który obsługa kuchni ustawiła na imprezę. Polem odwrócił się i ruszył w stronę gabinetu nauczycielskiego na drugim końcu sali gimnastycznej, tuż obok szatni dla chłopców. Wszyscy pomyślą, że idzie się wysikać.

Podczas gdy w rzeczywistości...

Na biurku trenera stało zdjęcie jego żony, Patricii, w formacie dwadzieścia na dwadzieścia pięć. Wyglądała trochę jak Jennifer Aniston, tyle że ze zmarszczkami i ufarbowanym na kasztan bobem. Drobna i wysuszona miała na sobie damską wersję wiatrówki trenera, w odcieniu ostrego różu. Jej brązowe oczy błyszczały, a różowe nieumalowane usta były otwarte w szerokim uśmiechu. Zęby miała tak białe, że musiały być sztuczne. Nate zastanawiał się. czy wyjmowała je w czasie ich viagrowych eskapad w hotelu Pierre.

Gabinet śmierdział stęchłymi chipsami ziemniaczanymi i przepoconymi skarpetami, a na podłodze piętrzy! się ogromny stos starych czasopism. Na samym wierzchu leżał numer z kostiumami kąpielowymi, ze zdjęciem jakiejś niewiarygodnie seksownej Brazylijki ubranej tylko w coś w rodzaju stringów z metalowej siateczki. Piegowatymi ramionami zasłaniała nagie piersi i śmiała się do aparatu, jakby mówiła: „Daj mi choć jeden powód, żebym opuściła ręce!”

Nate'a kusiło, żeby przejrzeć pisemko, ale się powstrzymał. Zamiast tego otworzył szeroką szufladę w zielonym, metalowym biurku trenera. Panował tam niezły bałagan. Wszędzie walały się foliowe torebki z orzeszkami w miodzie, jakie zwykle rozdają w samolotach, butelki z korektorem, spinacze do papieru, środki przeciwbólowe, zimne opatrunki i mnóstwo fiolek z lekami na receptę. Nate grzebał dopóki dopóty nie zna lazł tej, której szukał. Wepchnął ją, jak gdyby nigdy nic, do kieszeni spodni khaki od Brooks Brothers i wymknął się z gabinetu.

Pozostali chłopcy nadal słuchali trenera, który przechwalał się, ile razy jego żona była w ciąży.

- W waszym wieku byłem już żonaty - mówił trener.

- Wow - wymamrotali z przerażeniem koledzy Nate'a.

W jego głowie zaświtała absurdalna myśl - może gdyby był mężem Blair nie wydarzyłoby się to wszystko. Jasne, Jakby małżeństwo uodporniało na zdradę.

- Hej, skarbie! - zawołał do Nate'a Jeremy. Podciągnął dżinsy i wyciągnął z chłodziarki następnego heinekena. - Chowasz w łazience dziewczynę, czy co?

Reszta chłopców spojrzała wyczekująco. Chociaż, podobnie jak reszta, Nate był średnio rozgarniętym przystojniakiem, zawsze sprawiał największe niespodzianki. Sam fakt, że zdołał zaliczyć Blair Waldorf i Serenę van der Woodsen, podnosił jego status do niemal boskiego.

Nate uśmiechnął się słabo, machając do Jeremy'ego, żeby rzucił mu następne piwo. Gdyby zobaczyli, co ma w kieszeni, dopiero mieliby niespodziankę.

zabawna rzecz wydarzyła się w yale club

- Jak dobrze panią widzieć, panno Waldorf - powitał ją sztywny recepcjonista Yale Club. - Proszę za mną, Dominick zajmie się bagażem.

- Dziękuję - odparła uprzejmie Blair, zadowolona, że kazała Chuckowi zadzwonić i udając jej ojca, zarezerwować dla siebie apartament raptem kilka minut przed ich przyjazdem.

Mogłaby oczywiście poprosić o to samego ojca, ale był właśnie w Niemczech, gdzie kupował samolot czy samochód - nie była pewna - dla swojego nowego francuskiego chłopaka, Giles'a. Nie chciała mu zawracać głowy.

Hol Yale Club był surowy i bez zbędnych ozdób, z podłogą z biało - czarnego marmuru, białymi ścianami i kilkoma wysoki mi granatowymi fotelami w odcieniu Yale. Blair trzymała fason, podczas gdy obsługa ganiała z jej bagażami i kluczami. Wyobrażała sobie, że jest Elizabeth Taylor, gdy była jeszcze piękna, szczupła i olśniewająca i że właśnie przybyła do niewyszukanego pensjonatu w małym miasteczku w Szkocji, gdzie kręciła nowy film. Mogła znieść staroświeckie, wysłużone wnętrza pod warunkiem, że większość czasu będzie spędzać w barze.

Ruszyła za ubranym w czarną kamizelkę i czarną muszkę recepcjonista do jednej z wykładanych boazerią wind i stała w milczeniu, czekając na zaniknięcie drzwi. Modliła się, żeby w jej apartamencie były wielkie szafy i przyzwoita pościel. To był właśnie jeden z tych niezręcznych, prozaicznych momentów, które sprawiały, że życie wydawało się jednym wielkim oczekiwaniem, aż wydarzy się coś wyjątkowego.

No i właśnie wtedy, coś się wydarzyło.

- Chwileczkę! - zawołał wysoki barczysty chłopak, biegnąc do windy.

Miał krótkie, jasnobrązowe i lekko pofalowane włosy, i skórę opaloną na złoty brąz. Długie złociste rzęsy okalały jego błyszczące zielone - oczy, a dziewczęce, różowe usta ładnie kontrastowały z mocną męską szczęką.

- Dzięki - rzucił do recepcjonisty ż brytyjskim akcentem. Potem odwrócił się i stanął przodem do Blair, bezczelnie mierząc ją wzrokiem przy dźwięku zamykających się drzwi windy.

Wygląda na to, że Elizabeth znalazła swojego Richarda Burtona.

Blair zachwiała się lekko w złotych sandałkach od Manolo, gdy winda mszyła w górę. Ależ czarujący brytyjski akcent. Jaka piękna, wykrochmalona biała koszula i idealnie wyprasowane dżinsy Helmuta Langa. Jakie śliczne półbuty z beżowej skórki. Jakie złocistobrązowe włosy, jakie zielone oczy, co za wzrost! Był wyższą, przystojniejszą wersją Nate'a, a dzięki swemu cudnemu akcentowi, jeszcze lepszą!

Czy nie mówiła, że ma dość facetów? Ale super, brytyjska Wersja Nate'a? Kto by się oparł?

Winda zatrzymała się na czwartym piętrze. Chłopak odsunął się na bok, żeby przepuścić recepcjonistę.

Proszę za mną, panienko - powiedział, gestykulując na Blair, by szła za nim.

Blair zawahała się. Jak zostawić tak smakowity kąsek?

- Panienka przodem - mruknął chłopak, przyciskając guzik blokady drzwi, żeby nie przycięły Blair.

- Tędy proszę. - Recepcjonista ruszył korytarzem, który wyłożono dywanem w granatowym odcieniu Yale.

Blair wyszła z windy i ruszyła za recepcjonistą, starając się iść tak wolno, jak to tylko było możliwe. Nagle chłopak znalazł się tuż obok niej. Pięknie pachniał i wygląda! na zadowolonego z własnej atrakcyjności.

Ich przewodnik zatrzymał się na końcu korytarza.

- To apartament panienki. Zaraz obok apartamentu jego lordowskiej mości.

Lordowskiej mości?!

Anglik uśmiechnął się do Blair, wyjmując klucze.

- Lord Marcus Beaton - Rhodes - przedstawił się, wyciągając rękę. Blair od razu zauważyła, że nosi sygnet Yale. - Tu trochę krępujące, ale przyjaciele w Yale mówili mi Lord.

Lord. Poznajcie mojego chłopaka, Lorda. To mój mąż, Lord. Poznaliśmy się w Yale. Lord i jego śliczna żona będą wypoczywali na jachcie na południu Francji ze swoją idealną rodziną, a potem zatrzymają się w letnim zamku w Kornwalii...

- A ty?

Blair zatrzepotała gęstymi wytuszowanymi rzęsami, wybudzając się z rozkosznego snu na jawie.

- Blair Cornelia Waldorf - zaświergotała, dokładnie tak, jak Audrey Hepburn w Śniadaniu u Tiffany'ego, kiedy pierwszy raz przedstawiała się nowemu sąsiadowi, Paulowi Varjakowi. - Na jesieni zaczynam studia w Yale.

- A ja właśnie skończyłem! - Lord Marcus wrzucił klucze do pokoju i zrzucił w progu buty. - A niech to, jestem spóźniony na squasha. ale... - Uśmiechnął się nieśmiało. - Może umówilibyśmy się na drinka dziś wieczorem?

Blair przytaknęła głową. Ledwo mogła uwierzyć we własno szczęście.

- A więc do zobaczenia na dole o siódmej.

Lord zamknął drzwi, a recepcjonista włożył w dłoń Blair klucze do sąsiedniego apartamentu.

- Bagaże panienki zostaną za chwilę wniesione. Czy wszystko w porządku, panno Waldorf?

- A niech to diabli! - Usłyszała, jak lord wykrzykuje ze swoim uroczym, brytyjskim akcentem, rozbijając się po pokoju.

Blair wyobraziła go sobie, jak rozrzuca po całym apartamencie piękne, szyte na miarę, angielskie ubrania, szukając czegoś, co mógłby włożyć na squasha. Gdyby była jego dziewczyną, ułożyłaby mu koszule według kolorów, a buty alfabetycznie według projektantów, żeby nie musiał wszystkiego rozrzucać, szukając jednej rzeczy.

No pewnie, żeby to zrobiła.

Weszła do swojego pokoju, padła na ogromne łóżko i nasłuchiwała. Rozejrzała się po pokoju, ogarniając szczegóły. Był mały i szykowny, choć trochę zaniedbany, z naciskiem na zaniedbany. Złote akcenty na zasłonach i kapie, oraz wzór na tapecie w odcieniu królewskiego granatu, stanowiły nie do końca udaną próbę nadania mu świetności. Nie była to Plaza, ale tutaj po sąsiedzku mieszkał angielski lord.

Tak, tak - wszystko wyglądało lepiej niż dobrze.

co robią dzieciaki, kiedy się nudzą w internacie

Była już piąta po południu, kiedy Jenny i jej ojciec dotarli do Croton School w Croton Falls, w stanie Nowy Jork. Cotygodniowy wieczorek Rufusa, przy winie i poezji bitnikowskiej. który spędzał w towarzystwie swoich dziwacznych kumpli - poetów, zaczynał się za godzinę w Greenwich Village, więc ojciec trochę się już denerwował. Jenny i tak chciała się go pozbyć, a ponieważ Croton znajdowało się raptem półtorej godziny jazdy pociągiem od Nowego Jorku, zaproponowała, że sama wróci do domu.

- Nie wysiadaj na Sto Dwudziestej Piątej - doradził jej Rufus, chociaż ten przystanek znajdował się najbliżej ich domu. Podał córce trzy dwudziestodolarówki. - Jedź na Grand Central, a potem złap taksówkę. I zadzwoń, jak będziesz wyjeżdżać, to powiem twojemu bratu, kiedy ma się ciebie spodziewać.

Jak gdyby Dana w ogóle obchodziło, czy siostra wróci do domu. Ostatnio był tak zajęty, że ledwo pamiętał, że kiedyś byli przyjaciółmi.

Jenny cmoknęła ojca w policzek. To słodkie, że tak się o nią troszczył, chociaż miała prawie piętnaście łat i sama mogła o siebie zadbać.

- Miłego wieczoru, tato - powiedziała czułe.

Pomachała mu na pożegnanie, kiedy odjeżdżał poobijanym, granatowym volvo combi. Znowu odpięła trochę bluzkę, po czym weszła do uroczego domku wykończonego czerwoną deską ze złotą tabliczką na ciemnozielonych drzwiach, na której napisano Rekrutacja. Nie mogła się doczekać, żeby poznać” swojego przewodnika.

- Ty?! - zawołał z entuzjazmem męski głos, gdy tylko otworzyła drzwi. - To ty!

Jenny rozdziawiła z niedowierzaniem swoje ładne czerwone usta. Z drugiego końca staroświecko urządzonej recepcji gapił się na nią pożądliwie, bardziej męski i mniej ekstrawagancko ubrany, klon Chucka Bassa. Miał tę samą twarz, rodem z reklamówki europejskiej wody po goleniu, te same ulizane do tylu ciemne włosy, ten sam zarozumiały uśmiech t ten sam perwersyjny błysk w oku. Podszedł do niej i wyciągnął dłoń. Na małym palcu prawej dłoni błysnął złoty sygnet z monogramem.

- Będę twoim przewodnikiem. Nazywam się Harold Bass. Mów mi Harry. Pewnie znasz mojego kuzyna, Charlesa Bassa, mówią na niego Chuck. Wszystko mi o tobie opowiedział. I oczywiście, widziałem twoje zdjęcia w sieci.

O Boże.

Jenny zmusiła się do uśmiechu. Zeszłej jesieni Chuck Bass prawie pozbawił ją dziewictwa w damskiej toalecie w dawnym budynku Barneys, w czasie jej pierwszego balu charytatywnego i Jenny nadal trochę się go bała. Ale Bassowie byli wpływową rodziną z Upper East Side, słynącą z filantropii, dekadencji i nietuzinkowego rozrywkowego trybu życia swoich pochrzanionych latorośli. Jeśli kuzynowi Chucka podobało się w Crown, to prawdopodobnie była to szkoła, jakiej Jenny szukała.

- Nie zniechęcaj się. że wszystko wygląda tu lak sztywno. Jennifer - doradził jej Harry, błyskając białymi zębami. Wsunął ręce do kieszeni ładnych, jasnoniebieskich płóciennych spodni od Zegnii, do których nosił słomkowe klapki, bardzo w stylu kogoś, kto właśnie wybiera się na plaże. - W zasadzie imprezujemy osiemdziesiąt procent czasu, śpimy piętnaście, jemy pięć procent, a uczymy się w wolnej chwili, czyli właściwie nigdy.

Jenny uśmiechnęła się szeroko. To brzmiało nieźle. Całkiem nieźle.

Harry Bass zacisnął usta i przechylił głowę.

- Chodź. Chciałbym, żebyś poznała parę osób.

Serce jej waliło, tak się nie mogła doczekać. Ruszyła za Harrym. Wyszli z domku i zeszli długą, wysypaną kamykami dróżką, która skręcała za rzędem ładnych ceglanych budynków z czarnymi drewnianymi okiennicami. Dróżka przeszła w wąską, bitą ścieżkę, która biegła brzegiem urokliwego stawu z kaczkami ku lasowi.

- Jeszcze kawałek - wyjaśnił Harry.

Klapki uderzały w jego nagie pięty.

Jenny się zawahała. Zastanawiała się, co u licha mogli robić w środku lasu ludzie, których miała poznać. Czy miała wziąć udział w jednej z tych dziwnych ceremonii szkół z internatem, o których tyle czytała, czymś w rodzaju wspólnego ogniska i pływania nago o północy? Pośrodku stawu dzika kaczka krzyżówka głośno kwakała na zwykłą brązową kaczkę, próbując zwrócić na siebie uwagę. Jenny zdumiewało, jak dziwnie było spędzać dzień na wsi, po tylu latach przeżytych prawie wyłącznie w mieście.

- Dokąd idziemy?! - zawołała do Harry'ego. usiłując dotrzymać mu kroku.

Nim zdążył jej odpowiedzieć, kilkanaście metrów przed nimi na ścieżkę wyszła dziewczyna w jaskrawoczerwonym bikini.

- Hej, Bass! - zawołała tak głośno, że liście niemal zatrzęsły się na drzewach. - Ty i twoja dziewczyna lepiej zbierzcie tyłki w troki i chodźcie tu, nim skończymy, wiesz co!

- Idziemy! - odkrzyknął Harry. Zaśmiał się do Jenny. - Chodź. Wiesz, że chcesz.

Nawet mówił jak jego kuzyn.

Teraz, kiedy Jenny wiedziała, że nie będą z Harrym sami w lesie, odzyskała pewność siebie. W cieniu drzew zrobiło się chłodniej i pachniało wilgotnym mchem. Po chwili natrafili na grupę pięciu chłopaków i czterech dziewczyn, siedzących w kręgu, w samych kostiumach kąpielowych, albo w szortach i T - shirtach. Reszta ich ubrań leżała porozrzucana wokół pobliskiego drzewa. Niektórzy pili piwo z puszek, inni palili papierosy. Wszyscy wyglądali na mocno zadowolonych. Dziewczyna w czerwonym bikini - chuda i blada, z długimi lśniącymi, jasnobrązowymi włosami i pięknymi piwnymi oczami - wyciągnęła do nich rękę.

- Jeszcze minutka i wiesz, kto się po nie zjawi - powiedziała z radosnym uśmiechem.

Jenny spojrzała na dłoń dziewczyny, na której leżały małe białe pigułki.

- Rządzisz April. - Harry zgarnął tabletkę ecstasy z ręki dziewczyny i włożył do ust. - Dalej, Jennifer - ponaglił Jenny, wskazując na wyciągniętą rękę April. - Im szybciej łykniesz jedną, tym szybciej zakochasz się we mnie. - Uśmiechnął się szatańsko. - To znaczy, w szkole.

Czyżby?

Jenny już wcześniej proponowano narkotyki. Raz nawet trochę się ujarała, z Nate'em Archibaldem, tego dnia, kiedy się poznali na Owczej Łące w Central Parku. Zakochała się w nim wtedy i kochała go, dopóki w sylwestra nie złamał jej serca. Pewnie gdyby nic paliła z nim trawki, rozumiałaby, że dopiero się poznali i że powinna go lepiej poznać, nim go pocałuje.

Wzięła tabletkę ecstasy z ręki April, nie mając najmniejszego zamiaru jej łykać. Pigułka była tak malutka, że nikt nie zauważy.

- Pychota - zagruchała z udawanym zachwytem. Przycisnęła dłoń do ust i pozwoliła tabletce spaść prosto do przepastnego rowka między piersiami, miseczka podwójne D.

Zawsze wiedzieliśmy, że kiedyś ten biust się przyda.

- Właśnie zamierzaliśmy zagrać w Chodzi lisek koło drogi - oznajmił poważnie jeden z pijących piwo chłopaków, zupełnie jakby organizował przyjacielski mecz futbolu. Miał na sobie tylko zaróżowiastoniebieskie kolarki. Ze swoimi guzowatymi mięśniami, ogoloną głową i intensywnym spojrzeniem błękitnych oczu wyglądał jak uczestnik Tour de France. - Zagracie?

- Jasne! - odparł z entuzjazmem Harry Bass.

Objął Jenny w talii i pocałował w czubek głowy.

- Mój ogóreczek - mruknął czule.

Jenny miała przeczucie, że to nie była pierwsza pigułka ecstasy, którą Harry łyknął tego popołudnia. Już miała go odepchnąć, gdy zdała sobie sprawę, że powinna chociaż udawać, że wzięła tabletkę. Inaczej wszyscy się zorientują. Kłopot w tym, że nie wiedziała, jak szybko działał proszek.

- Super! - pisnęła. - Gramy!

Usiadła w kręgu, między pulchnym Japończykiem w kraciastych bermudach z fajną długą fryzurą, a muskularnym chłopakiem w kolarkach. Wszyscy szczerzyli zęby, jakby ich bolały.

- Ja pierwsza - zaoferowała się April. - Ale myślę, że najpierw przyda nam się trochę tego. - Rozdała parę paczek cynamonowej gumy do żucia.

- Jesteś boska - docenił jej pomysł chłopak w kolarkach. Włożył do ust trzy listki naraz i zaczął gwałtownie przeżuwać.

April zrobiła mały, różowy balon z gumy, a potem klasnęła w dłonie.

- Okay, ludzie, zaczynamy!

Zaczęła obchodzić krąg od zewnątrz zgodnie z ruchem wskazówek.

- „Chodzi lisek koło drogi, cichuteńko stawia nogi. Nic nikomu nie powiada, do kurnika się zakrada...!” - krzyknęła, klepiąc Japończyka z fajną fryzurą i rzucając się do ucieczki. Chłopak skoczył na równe nogi, dogonił ją, złapał i powalił na ziemię. Leżeli tak chwilę, dysząc i trochę się obmacując.

Jenny zauważyła, że nikt z pozostałych nie zwraca na nich uwagi. Ryli zbyt zajęci żuciem gumy, albo chichotaniem i wzajemnym masowaniem po plecach. Po chwili Jenny również poczuła czyjąś dłoń na plecach. Pod bluzką.

- Zdejmijmy koszulki - zasugerował z zapałem Harry.

- Okay - odparła Jenny, nie chcąc wyjść na świętoszkę.

I tak miała do rozpięcia jeszcze tylko trzy guziki. W przewodniku napisali prawdę - to była naprawdę zakręcona szkoła. I może gdy już się do niej przyzwyczai, okaże dokładnie tym, czego Jenny potrzebowała.

- Cudo - mruknął Harry, gdy Jenny złożyła równiutko bluzkę i położyła obok siebie na trawie.

Wyraz jego twarzy stanowił doskonałą ilustrację powiedzenia „gapić się jak sroka w gnat”.

- Teraz ty - zarządziła Jenny.

Czuła się pewniej, bo wiedziała, że jest jedyną trzeźwą Osobą w lesie. Cóż, prawie jedyną.

- Co wy tu do cholery robicie?! - zadudnił niski głos.

Wysportowany mężczyzna o ciemnych kędzierzawych włosach i ciemnym wąsiku szedł boso ścieżką, w wypłowiałych Levisach i przetartej jasnoniebieskiej koszuli rozpiętej do połowy piersi.

April usiadła prosto i wytarła usta. Jej brązowe oczy lśniły.

- Hej, panie Tortia.

Pan Tortia nie wyglądał na tak wściekłego, jak sugerowałby jego ton. Właściwie to sprawiał wrażenie, jakby chciał się do nich przyłączyć.

- Coś przegapiłem? - zapytał z zapałem. Po chwili zauważył Jenny. - A ty to kto, jeśli można wiedzieć?

Harry pogłaskał Jenny między łopatkami.

- Potencjalna uczennica. Chyba wzięła pana działkę.

Jenny skrzyżowała ręce na piersiach. Tak naprawdę jego działka tkwiła gdzieś w cielistym, superwzmacnianym staniku z fiszbinami i nieocierającymi superszerokimi ramiączkami, ale Jenny nie zamierzała chwalić się tą informacją.

Pan Tortia wyjął coś spomiędzy poplamionych tytoniem zębów i ze złością pstryknął w trawę. Wyglądał na nieźle wkurzonego.

- To szkoła, nie klub ze striptizem. Ubieraj się - warkną! na Jenny.

Z przyjemnością.

Jenny złapała swoją śliczną, japońską bluzeczkę, wstała, wsunęła ręce w rękawy i zapięła się pod samą szyję. Kim do cholery jest ten facet, zastanawiała się z cichym oburzeniem.

- Nie myślisz chyba poważnie o wstąpieniu do tej szkoły - stwierdził pan Tortia, Wąsy miał pozlepiane od potu i śliny. Croton szczyci się dyskrecją, a nasi uczniowie to śmietanka towarzyska kraju.

Jenny spojrzała na siedzących wokół uczniów Croton, ich nagie pępki i sterczące sutki, na ich żujące gumę usta, rozanielone od ecstasy twarze i wyczerpane chwilą zabawy ciała. Dyskrecja? Śmietanka towarzyska? Raczej śmietanka popaprańców. Jakim prawem ten gość z wąsem mówił jej, czy może tu chodzie, czy nic?

- Jest pan tu nauczycielem czy...? - zapytała uprzejmie.

Pan Tortia przykucnął i wyciągnął dłoń do April, która podała mu listek gumy. Znowu wstał.

- Tak się składa, że jestem dyrektorem tej szkoły - odparł beznamiętnie. Skubnął się za wąsy i po raz pierwszy uśmiechnął do Jenny. - Pierwsza lekcja dyskrecji: nie wspominamy nikomu o tym małym incydencie. Zrozumiano?

Jenny kiwnęła głową bez słowa.

Pan Tortia uniósł ręce i pomachał odwróconymi wierzchem dłońmi, niczym angielska królowa.

Arrivederci, dziewczynko - zanucił, odprawiając ją. Harry wyciągnął rękę i poklepał Jenny w pupę.

- Jedź ostrożnie - powiedział czule, chociaż była ewidentnie za młoda na prawo jazdy.

Arrivederci, popaprańcy!

Trzęsąc się ze złości, ruszyła ścieżką przez las, Z całego serca żałowała, że przy stawie z kaczkami nie ma przystanku metra. Mogłaby machnąć kartą miejską, złapać kolejkę numer trzy i wysiąść na rogu Dziewięćdziesiątej Szóstej i Broadwayu i zdążyć do domu na Idola. Kaczka z krzyżówką zakwakała do niej drwiąco, gdy Jenny pospiesznie mijała staw. Zupełnie jakby mówiła „Śmietanka towarzyska! Śmietanka towarzyska! Śmietanka towarzyska!”

Jenny wyciągnęła komórkę i wybrała numer do informacji.

- Taksówki. Croton Falls, Nowy Jork - powiedziała.

- Nie mamy danych o taksówkach - odparła sucho operatorka. - Sprawdzę limuzyny.

- Świetnie.

Jenny zapisała w komórce numer do jedynego serwisu z limuzynami w Croton. Mając pieniądze ojca i trochę własnych, może namówi kierowcę, żeby zawiózł ją do domu.

Kto powiedział, że ona nie należy do śmietanki towarzyskiej?

V eksperymentuje z podwójną dawką szczęścia

Kiedy Aaron wrócił z próby zespołu, Vanessa stała przy umywalce w łazience i przyglądała się swoim włosom - tudzież ich brakowi - w okrągłym, nakrapianym pastą do zębów lustrze. Była jeszcze mokra po prysznicu. Zmyła z siebie stęchły zapach Dana i z przerażeniem stwierdziła, że sprawia jej przyjemność fakt, iż Aaron o niczym nie wie.

Jeśli być już złą dziewczynką, to naprawdę złą.

- Ładny ręcznik - zauważył Aaron, całując ją w kark.

- Dzięki. - Vanessa zatrzepotała rzęsami i położyła ręce na biodrach, niczym modelka zachwalająca lawendowo - czarny ręcznik w kwiaty, jeden z wielu, które Blair kupiła do ich mieszkania w czasie swojego krótkiego, ale miłego pobytu. Aaron objął ją w talii.

- Znalazłaś prezent ode mnie?

Wyglądał słodko w pomarańczowym T - shircie i luźnych, zielonych, wojskowych spodenkach. Pachniał sianem przez ziołowe papierosy, które ciągle palił.

- Blair wyprowadziła się - oznajmiła mu spokojnie, ignorując pytanie o tandetny pierścionek, który zostawił rano na blacie kuchennym. - Nie mogła dłużej wytrzymać tak daleko od Barneys, w dodatku w domu bez widny i z graffiti na drzwiach.

- Cóż, trudną ja winić. - Aaron uśmiechnął się do ich odbicia w lustrze. Dwie ciemne ogolone głowy, dwie pary brązowych oczu. dwoje wąskich czerwonych ust. - Dostałaś mojego e - maila?

Moglibyśmy być bliźniakami, pomyślała Vanessa i nagle zrobiło jej się nieswojo. Przypomniała sobie tą dziwaczną książkę V. C. Andrews, którą czytała, mając dwanaście lat - historię o bracie i siostrze, których zamknięto razem na strychu, aż w końcu urodziły się im bliźniaki.

- Blair chce być naszą mówczynią. Jeśli nie zjawię się na rozdaniu dyplomów, zabije mnie.

Aaron przewrócił oczami, opuścił popękaną, białą pokrywę muszli klozetowej, usiadł i westchnął.

- Nic wiem, jak ona to robi.

- Co masz na myśli? - Vanessa nie mogła nie zauważyć, że ta krótka pogawędka w łazience była najdłuższą, jaką do tej pory odbyli. Zwykle natychmiast zapominali, o czym mówili i zrywali z siebie ubrania.

- Jesteś najbardziej niezłomną osobą, jaką znam, ale i tak udało się jej cię przekabacić - wyjaśnił Aaron, pocierając kark w miejscu, gdzie wyrastały mu króciutkie włosy.

- To nie tak. Jesteśmy przyjaciółkami. Poza tym - Vanessa szybko zmieniła temat - myślę, że jeżdżenie po kraju, mieszkanie w namiocie i takie tam brzmi... super. - Schowała ręce, mając nadzieję, że Aaron zapomni o pierścionku. - To znaczy, dopóki jest łazienka i prysznic, z których możemy skorzystać.

Wygląda na to, że nie do końca rozumie znaczenie słowa „ biwakować”.

- Serio? - Aaron wstał i uśmiechnął się szeroko, odwracając ją do siebie. - Wiec... nie masz nic pod tym ręcznikiem? - zapytał, całując ją w szyję i ramiona.

Vanessa wiedziała, że powinien ją przytłaczać ciężar odrażającej zdrady. Dan wyszedł raptem godzinę temu. A teraz była z Aaronem, swoim prawdziwym chłopakiem i udawała, że prysznic po południu to normalna rzecz, chociaż zwykle brała go tylko rano. Może traciła głowę, a może bycie jednocześnie z Aaronem i z Danem było bardziej podniecające.

Aaron odkręcił prysznic i ściągnął koszulkę.

- Myślę, że oboje musimy porządnie się wyszorować. - Pociągnął za ręcznik Vanessy. - Chodź, umyję ci włosy.

Ręcznik upadł na podłogę, a Vanessa roześmiała się głośno, zadziwiona tym, jak mało czuła się winna. Prawda była taka, że w nieodległej przyszłości miała rzadko widywać obu chłopców, czemu więc nie nacieszyć się nimi teraz, kiedy byli na wyciągniecie ręki, najczęściej nadzy?

Po gorącym prysznicu Aaron zajął się gotowaniem krokietów z pszenicy o smaku kurczaka, frytek ze słodkich ziemniaków, a Vanessa wzięła się do montażu swojego ostatniego projektu filmowego: serii wywiadów z uczniami ostatnich klas z Constance i innych prywatnych szkół, które nagrywała przez kilka miesięcy.

Niektóre z rozmów były zabawne i inteligentne, ale niektóre można było źle zinterpretować, jeśli nie znało się danej osoby. Postanowiła zacząć od rozmowy z Blair. Waldorf wyglądała po prostu niesamowicie, gdy tak siedziała przed fontanną Bethesda w Central Parku, w czarnej koszulce polo i w długich kolczykach z jadeitów i kryształów Swarovskiego. Gdzieś w tle grupka chłopców z odsłoniętymi torsami grała we frisbee, a wyciągnięte u ich stóp leżały dziewczyny w bikini.

- Dla mnie tu nie chodzi tylko o seks, ale o całą moją przyszłość. Yale i Nate to dwie rzeczy, których zawsze pragnęłam... - oznajmiła Blair. Zabrzmiało to naprawdę dziwacznie, - Jeśli się nie dostanę... Ktoś mi za to zapłaci, do cholery. To właściwie moja jedyna szansa na szczęście. Chyba na nią zasłużyłam, nie?

Zbliżenie na stukniętą kretynkę.

Vanessa się skrzywiła. Oczywiście, film był niezły, ale biorąc pod uwagę, jak ułożyły się sprawy z Nate'em. zraniłaby uczucia Blair, gdyby go wykorzystała.

Aaron wyszedł z kuchni z kawałkiem marchewki w ustach i zajrzał Vanessie przez ramię na ekranik kamery.

- Kiedy kawałek ze mną?

Vanessa przewinęła do wywiadu z Aaronem, który zrobiła pewnej nocy w swojej sypialni - to tłumaczyło, dlaczego miał na sobie tylko prześcieradło w lawendowe i seledynowe pasy. Wywiad zrobili, zanim ściął włosy, więc jego krótkie dredy sterczały na wszystkie strony.

- Czuje się naprawdę zadowolony z siebie, odkąd dostałem wiadomość z Harvardu - mówił do kamery roznegliżowany Aaron. - Kiedyś byłem chudym dzieciakiem z klamrami na zębach i rozczochranymi włosami, a teraz czuję się jak król. To prawdziwy czad!

Gratulujemy, facet. Szczerze gratulujemy.

Zadzwonił minutnik przy piekarniku.

- Wyszedłem jak ostatni dupek - spokojnie stwierdził Aaron i wrócił do kuchni. - Ale możesz to wykorzystać. Nie mam nic przeciwko.

Vanessa wróciła do kawałka z Blair, przeglądając go raz za razem. Próbowała tak zmontować materiał, żeby przyjaciółka nie wyszła na skończoną jędzę. Może i nie była już z Nate'em, ale w końcu dostała się do Yale. Kiedy Vanessa przewijała film, słuchając wypowiedzi koleżanek z klasy i pozostałych rówieśników, ich prześmiesznie egocentrycznych wywodów i smutnych prawd, miała coraz większą ochotę iść na rozdanie dyplomów. Nie żeby specjalnie przepadała za grupowym obściskiwaniem się i białymi sukienkami, ale wydawało jej się, że byłoby nie fair odpuście sobie dzień, na który czekała od kiedy pojawiła się w Constance Billard.

A zabawianie się z dwoma chłopakami jest fair?

Profesor Pierre Papadametriou

Wydział literatury angielskiej, Evergreen State College

2700 Evergreen Parkway, NW

Olympia, WA 98505

Daniel Humphrey

815 West End Avenue, m. 8D

Nowy Jork, NY 10024

Drogi Danielu

Tak bardzo zależało mi na zatrudnieniu Pana jako mojego asystenta na lato, że zapomniałem Panu wspomnieć, na jaki temat piszę książkę. Chodzi o erotyki. A ściślej mówiąc, o rozwój poezji, o uprawianiu seksu na przestrzeni wieków. Interesuje mnie to, ponieważ wykładam poezję i biologię, no i jestem Grekiem! Książka nie ma jeszcze tytułu, ale może pomoże mi Pan wymyślić coś ciekawego! Nie wyjaśniłem też, że będzie Pan mieszkał w małym domu z dwoma psami - Platonem i Platonem juniorem - oraz moim synem, Mickiem, jako że studenci nie mogą wprowadzać się do akademików do końca sierpnia, kiedy zacznij się spotkania orientacyjne dla pierwszego roku. Hamak wisi juz na strychu, więc proszę przyjeżdżać! Będziemy się dobrze bawić przy domowej roboty ouzo mojego syna!

Pozdrawiam,

Pierre

D wybiera prawdziwy seks zamiast wierszy o seksie

Dan siedział na końcu sali na zajęciach z angielskiego dla zaawansowanych. Trzęsły mu się ręce, gdy po raz kolejny czytał list. Profesor Papadametriou sprawiał wrażenie miłego człowieka i pewnie byłby dobrym opiekunem naukowym. Dan bez trudu potrafił sobie wyobrazić, jak popija wino z profesorem, podczas gdy ten opowiada o upadku Troi, a jego syn faszeruje liście winogron, czy coś w tym stylu. Sęk w tym, że Dan nie chciał już wyjeżdżać do Evergreen. W ogóle.

- Dan, czy mógłbyś nas oświecić i powiedzieć, kim jest narrator w tym wierszu? - zapytała pani Solomon.

Miała na sobie obcisłą koronkową sukienkę mini bez rękawów. Jej niemal przezroczyste, pałąkowate ręce i wystające spod sukienki kościste nogi sprawiały, że wyglądała jak wiedźma z kreskówki na Halloween. Nawinęła pasmo mysich blond włosów na palec w geście, któremu - jak pewnie sobie wyobrażała - Dan nie potrafił się oprzeć. Pani Solomon poważnie się w nim podkochiwała i za każdym razem, gdy podejrzewała, że Dan nie uważa, tupała jak nadąsane dziecko i zadawała mu pytania, domagając się uwagi.

Dan nie orientował się nawet, o jakim utworze mowa, ale wiedział, że chodzi o Roberta Frosta, którego większość wierszy znał na pamięć.

- Albo facet, albo koń - odparł mechanicznie, nie podnosząc wzroku.

- Dziękujemy panu, panie Błyskotliwy - skomentowała sarkastycznie pani Solomon.

- Nawet ja odpowiedziałbym lepiej - zakpił Chuck Bass z przodu klasy, gdzie postanowił siedzieć każdego dnia aż do końcowych egzaminów, w ostatnim, desperackim wysiłku zdobycia z angielskiego czegoś więcej niż mierny.

Chuck miał na sobie bermudy w pomarańczowo - białą kratę, białą koszulkę polo, buty z białej, lakierowanej skóry i taki sam pasek. Był to strój, w jaki ubrałaby swojego trzyletniego synka matka z Park Avenue, wyruszając do kościoła, tyle że Chuck sam go sobie wybrał. Cukiereczek siedział u niego na kolanach w maleńkiej tiarze z górskich kryształków.

Dan wzruszył ramionami. Był ponad wredne docinki Chucka i nachalne zadurzenie pani Solomon. W rzeczywistości, był tak pochłonięty miłością do Vanessy, że nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.

Ups.

W metrze zaczął pisać mowę na rozdanie dyplomów, wzorując się chyba na wszystkich głupich przemowach, jakie kiedykolwiek słyszał w filmach. Jesteśmy przyszłością. Przepustką do udanego życia jest dobre wykształcenie. Świat czeka na nas ze wszystkim, czego może nas nauczyć. Ale to było zanim kochali się z Vanessą na dachu. Teraz był całkiem pewny, że zmieni temat. Bo jak mógłby nie napisać o miłości?

Podwójne ups.

Zerknął znowu na list, wziął poobgryzany długopis i znalazł czystą kartkę w skoroszycie.

Drogi Profesorze Papadametriou!

Dziękuję za propozycję pracy z Panem tego lata. Niestety moje sprawy tak się ułożyły, że nie będę mógł jej przyjąć. Bardzo chciałbym poznać kiedyś Pana. Pańskie psy i syna. Do tego czasu życzę wszystkiego najlepszego i powodzenia w pracy nad książką.

Pozdrawiam,

Daniel Humphrey

PS Dołączam wiersz, który może Pan wykorzystać w swojej książce.

Znalazł kolejną czystą stronę.

Widok z dachu

Stąd jest lepszy widok.

Na jej fabryki, jej rzeki.

Gdyby jej pagórki nie zasłaniały,

Zajrzałbym w okna domu po drugiej stronie ulicy.

Zobaczyłbym kobietę nalewającą mleka, kiedy nakrywa do stołu.

O tak. Stół. Tam.

Widzę stąd wszystko.

Tam. Tak. Właśnie tam.

Dan nie był pewny, czy ma dość odwagi, by wysiać tak ewidentnie erotyczny wiersz człowiekowi, którego nigdy nawet nie spotkał, ale byłoby fajnie, gdyby profesor Papadametriou wykorzystał ten kawałek w swojej książce.

Pani Solomon usiadła przy biurku i oparła spiczastą, brzydką brodę na dłoniach, kompletnie załamana, bo założyła dla Dana swoją najseksowniejszą sukienkę, a on przez ostatnie czterdzieści minut ledwo na nią spojrzał.

- Otwórzcie zeszyty. Macie dziesięć minut, żeby napisać coś na dowolny temat - powiedziała z nietypową dla siebie wspaniałomyślnością.

Zwykle brzęczała na temat Wordswortha albo innego martwego poety jeszcze przynajmniej pięć minut po dzwonku, czym doprowadzała chłopców do białej gorączki. Dan wykorzystał tę okazję i zaczął pisać nową mowę na rozdanie dyplomów.

Panie i panowie, zebraliśmy się tu dziś, aby świętować zakończenie pierwszego rozdziału w naszym życiu i rozpoczęcie drugiego. Już wiemy, co nas czeka. Cztery lata college'u, a potem kolejne rozdanie dyplomów. Ale, hip hip hura! W międzyczasie będzie czas, by się zakochać...

Hip hip hura? Potrójne, gigantyczne ups.

kim jest ten chłopak?

Godzina wychowawcza była ostatnią wtorkową lekcją najstarszej klasy Constance Billard i odbywała się w ich świetlicy nad biblioteką. Był to pokój bez okien, który pełnił kiedyś funkcję magazynu, dopóki nie oddano go najstarszym dziewczętom, żeby miały gdzie odpocząć i uciec od młodszych koleżanek. Nie było z nimi żadnego nauczyciela, więc nikt nie słuchał Mimi Halperin, dziarskiej, ale beznadziejnej, przewodniczącej ostatniej klasy, która informowała dziewczyny o ich przywilejach w czasie sesji egzaminacyjnej.

- Przez cały tydzień żadnych mundurków, dziewczyny. A do szkoły musimy przychodzić tylko na egzaminy. Super, co? - Mimi klasnęła w pulchne dłonie i odgarnęła grube czarne włosy za swoje dziwnie małe uszy.

Dziewczyny ziewnęły i spojrzały na zegarki. Chciały już wyjść, by kontynuować poszukiwania idealnej sukienki na rozdanie dyplomów albo popracować nad opalenizną. Jeszcze w trzeciej klasie Mimi była klasową maskotką i kumplowała się ze wszystkimi, ale teraz, kiedy dziewczyny dorosły, żadna nie uważała jej za zabawną. Mimo to, głosowały na nią jako przewodniczącą, bo tylko ona miała ochotę sprawować tę funkcję. Ponieważ liczyło się to w papierach do college'u, rola przewodniczącej klasy była bardzo prestiżowa, ale nie w ostatniej klasie. Przewodnicząca musiała zjawiać się na naradach samorządu raz w tygodniu, o wpół do ósmej rano, oraz pomagać w organizowaniu wszystkich szkolnych imprez, takich jak kiermasz książek czy zbiórka na fundusz stypendialny. Było z tym mnóstwo pracy i teraz, pod koniec ostatniej klasy, kiedy dziewczyny podostawały się już do college'ów, miały to w nosie.

- Co więcej, z przyjemnością ogłaszam, orkiestra tusz!, że naszą mówczynią zostaje... Blair Waldorf! Hurra, Blair! - Mimi podskoczyła na krótkich, grubych nóżkach i zaklaskała w powietrzu, jakby stała się najlepsza rzecz na świecie.

A masz, ty głupia zdziro, promieniała w duchu Blair, patrząc na tył głowy Sereny, Dobrze ci tak, ty wstrętna sabotażystko.

W świetlicy huczało od plotek, gdy dziewczyny omawiały wyniki glosowania. Żadna tak naprawdę nie chciała, by to Blair była mówczynią, bo cała mowa będzie o niej samej, ale wątpiły, czy Serena zdołałaby złożyć dwa zdania do kupy.

- Jest tak ogłupiała od tych wszystkich prochów, które brała w internacie, że pewnie i tak musiałaby zapłacić Blair, żeby coś jej napisała - szepnęła do Rain Hoffstetter Laura Salmon.

- Słyszałam, że Serena sama zrezygnowała - odpowiedziała szeptem Rain. - Nate sprzedał jej jakąś francę i nie będzie jej na rozdaniu dyplomów, bo musi jechać do kliniki w Belgii na leczenie.

- Czy to prawda? - zapytała głośno Blair.

Nie chodziło jej o chorobę weneryczną, ale o to, czy Se rena rzeczywiście odpadła z wyścigu. Blair nie chciała przedłużać zajęć, bo miała tylko pięć minut, żeby się przebrać, przypudrować, uszminkować i wyperfumować na spotkanie z niezwykle przystojnym angielskim lordem, który obiecał, że pójdzie z nią szukać sukienki. Poprzedniego wieczoru przy martini lord Marcus wyznał, że zupełnie położył mecz squasha, bo przez cały czas myślał tylko o niej. Ona z kolei przyznała, że gdy tylko wypakowała laptopa, wyszukała informacje na jego temat w Google'u. Jego rodzina, Beaton - Rhodesowie, byli właścicielami największej fabryki tekstyliów w Anglii i mieszkali w wielkiej, zabytkowej posiadłości pod Londynem. Mieli też willę pod Mediolanem i dom przy plaży na Harbadosie. Rodzice Marcusa byli bliskimi przyjaciółmi rodziny królewskiej, a sam Marcus uczestniczył w pogrzebie księżnej Diany. Magazyn „Hello!” umieścił go na liście najbardziej pożądanych młodych kawalerów w Anglii, więc była zdecydowana go zdobyć, nim dorwie go któraś z tych chciwych angielskich zdzir. Ale najpierw musiała się dowiedzieć, czy została mówczynią, bo pokonała Serenę, czy po prostu była jedyną kandydatką. Wbiła wzrok w byłą przyjaciółkę i powtórzyła:

- Czy to prawda?

Serena poprawiła się na krześle, obciągając spódniczkę mundurka na gołe kolana i podciągając na siłę krótkie bladożółte skarpetki, przez co wyglądały zupełnie dziwacznie. Chciała, by jej akt męczeństwa przeszedł niezauważony. Teraz wiedziała o tym cała klasa.

- Jakiś problem? - odparła ostrzej, niż zamierzała.

- Ale Blair, przecież chciałaś być mówczynią, nie? - zauważyła siedząca obok Vanessa.

Miała na sobie czarny top bez stanika i powinna była zostać odesłana do domu za niewłaściwy strój i brak mundurka. Zazwyczaj takie spotkania doprowadzały ją do szału, ale ostatnio nachodziła ją taka nostalgia w związku z zakończeniem szkoły, że nawet ją to bawiło.

- Tak - przyznała Blair. - Chciałam.

Vanessa przewróciła oczami i lekko szturchnęła przyjaciółkę łokciem.

- To co się przejmujesz?

Blair wzruszyła ramionami.

- Możemy już iść? - spytała przewodniczącą.

Nie mogła się już doczekać, żeby wyskoczyć z mundurka i włożyć obcisłe, białe rybaczki Juicy Couture oraz zielony top bez pleców Marni, które kupiła z myślą o zakupach z lordem Marcusem.

Serena rzuciła Vanessie pełne wdzięczności spojrzenie. Naprawdę nie chciała robić zamieszania. Może, kiedy Blair zastanowi się nad tym później - lata później, kiedy obie będą już siwymi staruszkami i na stare lata przeniosą się na Mustique albo w inne słoneczne miejsce - będzie ją trochę mniej nienawidziła.

Po godzinie wychowawczej dziewczyny zebrały się przed wielkimi, niebieskimi drzwiami Constance Billard. Nadal plotkowały o wyborze mówczyni. Nie mogły przy tym nie zauważyć ślicznego, wysokiego, złotowłosego chłopaka, który stał na chodniku raptem parę kroków od nich, w idealnie wyprasowanych dżinsach i słodkiej koszuli w łososiowo - białą kratę od Thomasa Pinka. Blair przemknęła obok koleżanek, ubrana zupełnie inaczej niż w szkole, zbiegła po schodach i ku kompletnemu zaskoczeniu zgromadzonych pocałowała chłopaka w policzek.

- Miło cię widzieć - zaśmiał się lord Marcus, chwytając ją za ramiona i z uznaniem omiatając wzrokiem od stóp do głów.

Blair zaczerwieniła się aż po same czubki jasnozielonych pantofli Kale Spade. Boże, on był jak marzenie - był nawet lepszy od chłopaka, który grał w wyimaginowanym filmie, rozgrywającym się w jej głowie. Istniał naprawdę, był arystokratą i był bardziej doskonały, niż Nate kiedykolwiek mógłby być.

Poprzedniego wieczoru w Yale Club, kiedy zaczęła już niewyraźnie mówić od nadmiaru drinków, poprowadził ją za rękę aż do ich apartamentów i, nim powiedział dobranoc, pocałował delikatnie w dłoń. Blair tak zakręciło się w głowie, że puściła pawia. Jak cos tak nieprzytomnie seksownego mogło przychodzić mu z taką łatwością? Z trudem powstrzymała się przed rozwaleniem oddzielającej ich ściany wielką fryzjerską suszarką Vidal Sassoon i skoczeniem prosto na niego.

Grupka uczennic ostatniej klasy stłoczyła się razem w identycznych jasnoniebieskich mundurkach z krepy. Wyglądały trochę jak gołębie siedzące w rządku na okapie szkolnego dachu, gdy tak z niedowierzaniem przyglądały się Blair i jej przystojnemu, brytyjskiemu lordowi.

- Czy ona zmajstrowała go sobie w laboratorium, czy co? dopytywała się Laura Salmon z mieszaniną zazdrości i podziwu. Obciągnęła na piersiach ażurową, białą bluzeczkę W nieudolnej próbie zwrócenia uwagi swoją nową, czerwoną bardotkę DKNY.

- Jest po prostu idealny - sapnęła Isabel Coates, wyciągając wsuwki, które przytrzymywały jej odrastającą grzywkę, - Założę się, że zmywa naczynia w Yale Clubie albo coś takiego.

- Ja myślę, że to jej kuzyn. Przecież wiecie, że ma ciotkę W Szkocji - improwizowała Rain. - Tylko udaje, że ten przystojniak to jej nowy chłopak, żeby Nate był zazdrosny.

- Ale tu nie ma Nate'a. - Kari wydęła dolną wargę w taki sposób, że wyglądała na jeszcze głupszą niż była.

- Nie, ale jest Serena - słusznie zauważyła Isabel.

Dziewczyny odwróciły się, żeby spojrzeć na Serenę, która właśnie wychodziła ze szkoły. Poprawiła słuchawki małego różowego iPoda i zamrugała wielkimi niebieskimi oczami. Jej długie jasne włosy lśniły w gorącym słońcu. Pomachała do dziewczyn i zaczęła ostrożnie schodzić po schodach, aż zobaczyła Blair, tulącą się do swojego brytyjskiego przystojniaka.

Lord Marcus miał już zatrzymać dla nich taksówkę do butiku Oscara de la Renty na rogu Madison i Sześćdziesiątej Szóstej, gdzie obiecał pomóc Blair w wyborze sukienki, gdy Blair złapała go nagle za koszulę, prawie ją z niego zrywając.

- Pocałuj mnie. Teraz - zażądała. Oczywiście, było to trochę niespodziewane, w końcu dopiero wczoraj się poznali, ale czy przez to nie bardziej romantyczne?

Albo bardzo, bardzo dziwne.

- Dlatego, że ktoś patrzy, czy dlatego, że chcesz? - odparł lord Marcus z rozbawionym uśmiechem, który mówił, że w rzeczywistości było mu to najzupełniej obojętne.

- Jedno i drugie.

Blair zamknęła oczy, oczekując pocałunku. Oczywiście nie była jeszcze zakochana. Kochała tylko wyobrażenie lorda Marcusa. Ale ich pierwszy pocałunek trwał dłużej niż te na ekranie, smakował lepiej niż stek z frytkami i okazał się o wiele przyjemniejszy od marzeń na jawie. O wiele, wiele przyjemniejszy. Z pewnością niedużo brakowało, żeby naprawdę się w nim zakochała. Była już niemal zadurzona.

Obok nich do krawężnika podjechała taksówka. Marcus nadal całował Blair, gdy machnął, żeby ją zatrzymać. Była już jednak zajęta. Siedział w niej mocno podenerwowany Nate Archibald. Otworzył drzwi, a lord Marcus i Blair odsunęli się, żeby przepuścić Serenę, która przemknęła obok nich i wskoczyła na tylne siedzenie. Zamknęła drzwi, cały czas nie spuszczając swoich wielkich niebieskich oczu z Blair i jej towarze sza. Blair odwzajemniła spojrzenie, nadal wtulona w lorda Marcusa. Gdy taksówka ruszyła w kierunku Piątej Alei. Serena podniosła rękę, żeby im pomachać, a jej idealne usta rozchyliły .się w uśmiechu.

I chociaż Serena już odjechała, Blair odpowiedziała uśmiechem. Bo po raz pierwszy w życiu miała naprawdę gdzieś, dokąd tamci pojechali.

zgadnijcie, kto się bzyka u bergdorfa?

Znajdujący się na rogu Piątej Alei i Pięćdziesiątej Ósmej Bergdorf Goodman był jednym z najstarszych i najpiękniej szych ekskluzywnych domów towarowych na Manhattanie. To pierwszy sklep, do którego matka Sereny zabrała ją na zakupy, i chociaż był bardziej staroświecki niż Banreys albo Bendel wydawał się stosownym miejscem na zakup galowej sukienki Serena poprosiła Nate'a, żeby wybrał się z nią, bo potrzebo wała czyjejś opinii - chociaż sądząc po jego znoszonych koszulkach polo, białych koszulach i spodniach khaki, Nate nie był zbyt zorientowany w sprawach mody.

- Ciekawe, gdzie Blair go poznała. - Zastanawiała się na głos Serena, gdy jechali na trzecie piętro elegancką windą z ścianami w kolorze kości słoniowej.

Nate nie odpowiedział. Gapił się na piersi Sereny. Wyglądały na twarde, jak drobne jabłka, które rosły w jego rodzinnej posiadłości na Mount Desert Island w Maine. Jadąc po Serenę wziął kilka tabletek viagry, którą podkradł trenerowi i był pewny, że zaczyna już odczuwać jej efekty. Czul na dole solidne parcie, jakby masturbował się bez użycia ręki. Jeśli zaraz czegoś z tym nic zrobi, będzie niefajnie.

Znaczy się teraz, już?

Drzwi windy otworzyły się i Serena podeszła prosto do wieszaka ze wspaniale uszytymi kostiumami Oscara de la Renty - szykownymi, plisowanymi spódnicami do kolan i dopasowanymi marynarkami z białymi skórzanymi paskami ozdobionymi śliczną kokardką.

- Właściwie nie wiem, co mnie to obchodzi - ciągnęła, przeglądając ubrania. Nawet nie zauważyła, że Nate gapi się na nią, jakby była kawałkiem gorącej pizzy z dodatkowym serem, prosto z pieca Ray's Original Pizza. - Blair pewnie nigdy więcej się do mnie nie odezwie.

- Mogę w czymś pomóc? - zaoferowała się krępa sprzedawczyni w średnim wieku ze złotą plakietką Bergdorfa, na której napisano Joan.

Joan miała na sobie fioletowy kostium od Chanel, który nie schlebiał ani jej grubym biodrom, ani krótkim pulchnym nogom.

- Chciałabym przymierzyć rozmiar trzydzieści osiem z tych rzeczy. - Serena wskazała na trzy kostiumy de la Renty. Do tej pory nie myślała o tym, żeby zamiast sukienki włożyć kostium, ale doszła do wniosku, że to ma sens. I tak nigdy nie przepadała za białymi falbaniastymi sukieneczkami, a w kostiumie było coś energicznego i zdecydowanego, co sprawiało, że idealnie pasował na rozdanie dyplomów.

Nate był bliski eksplodowania, kiedy ruszył za Sereną i Joan do damskiej przymierzalni. Stał na zewnątrz, kiedy Joan odwiesiła kostiumy, zaciągnęła ciężkie szare zasłony z aksamitu i pospieszyła gdzieś poszukać jeszcze czegoś, co mogłoby się spodobać Serenie. Dostał swoją szansę.

Szarpnął zasłony. Serena rozpięła właśnie mundurek. Białą koszulkę polo miała gdzieś przy szyi, a zamiast stanika nosiła pod spodem delikatną, białą halkę.

- Hej - powitała go z nieśmiałym uśmiechem. - Możesz wejść.

Jedną ręką zaciągnął za sobą zasłonę, a drugą rozpiął pasek u spodni. Dalej, dalej, dalej!

Serena zaczęła zdejmować z wieszaka jeden z kostiumów. Wtedy zauważyła, że Nate patrzy na nią ze spodniami przy kostkach.

Że co proszę?

- Nate, co ty wyprawiasz?

Jego piękne zielone oczy błyszczały, a wąskie wargi rozchyliły się wygłodniałe, jakby nie zjadł lunchu, czy coś takie go. Zachichotała i skrzyżowała ramiona na piersiach.

- Nie mają tu kamer, prawda?

A kogo to obchodzi?

Złapał za halkę i zerwał ją z Sereny, przy okazji całkiem ją drąc. Serena upuściła kostium na podłogę i złapała Nate'a. Chociaż raz nie beczał i nie smarkał w garść przemoczonych chusteczek. Nie zamierzała przepuścić takiej okazji.

Nate był bezgranicznie wdzięczny, że Serena była Sereną, a nie Blair, Blair chciałaby przeanalizować jego zachowanie Narobiłaby zamieszania albo nawet wywołała kłótnię, a Serena po prostu zrzuciła strzępy halki i pomogła mu ściągnąć koszulę.

- Nie powiedziałeś mi, że jesteś taki napalony.

Tylko odrobinę.

Nate zrzucił z wieszaka drugi nieskazitelnie biały, satynowy kostium Oscara i rzucił im pod nogi.

- Pamiętasz, jak byliśmy w wannie u mnie w domu, latem przed dziesiątą klasą? - zapytał pospiesznie, przyciskając usta do jej szyi.

Serena znowu się zaczerwieniła. Jak mogłaby zapomnieć? To był ich trzeci raz. Kiedy jeszcze oboje Liczyli.

- Zróbmy znowu to samo! - prawie krzyczał Nate. - Udawajmy, że te białe kiecki to bąbelki!

No. no! I kto powiedział, ze facetom brakuje wyobraźni?

- Tak!

- O, tak!

- Znalazłaś coś, co ci się podoba, kochanie? - Joan, zawsze pomocna, szacowna sprzedawczyni u Bergdorfa, wsunęła siwą głowę przez aksamitne zasłony. Spojrzała na opalone, wijące się kończyny i stertę białej satyny na podłodze, a potem szybko się wycofała. Łyknęła kilka pigułek na nadciśnienie i poszła zająć się nowa dostawą sweterków Missoni. Takie wulgarne zachowanie zupełnie nie pasowało do dam, wobec czego absolutnie nie pasowało do Bergdorfa, ale niewiele mogła poradzić. Serena van der Woodsen otworzyła rachunek u Bergdorfa w wieku siedmiu lat i była lojalną klientką. Poza tym miło było wiedzieć, ze czuje się w sklepie jak u siebie w domu.

Nate zaczął płakać, gdy tylko skończyli. Viagra ewidentnie przestała działać.

- Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz coś takiego włożyć - mruknął, wyciągając spod nagiego tyłka jedną ze spódnic od kostiumu.

- Nawet niczego nie przymierzyłam. - Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy, gdy Nate przycisnął mokry policzek do jej włosów. To było słodkie i trochę kobiece, że płakał po tym, jak to zrobili. Nagle zdała sobie sprawę, że w tym związku to ona jest silniejszą, bardziej „męską”, stroną. Ale przynajmniej wreszcie to zrobili. Teraz byli prawdziwą parą.

Niezła para.

- I tak mam już żółtą sukienkę Tocca, która naprawdę mi się podoba. Może ją wybielę albo coś takiego - ciągnęła nieskładnie.

Umysł Nate'a też zaczął błądzić. Pomyślał o pracy zaliczeniowej z historii.

Cóż za podzielność uwagi!

Pisał o początkach lacrosse'a. Jednak czy jego nauczyciel od historii, pan Knoeder - zwany też panem Brakmijaj - nie uzna, że to niepoprawne politycznie pisać o starym indiańskim sporcie bez wdawania się w kwestie polityki wobec Indian w czasach kolonialnych i takie tam? W końcu Nate zamierzał w przyszłym roku grać w lacrosse'a, a nie zajmować się jego historią.

Bez wątpienia.

Podniósł się na łokciu i wyjął chusteczkę z kieszeni granatowej, płóciennej torby na książki Jacka Spade'a. Przywykł do noszenia chusteczek.

- Może powinniśmy pójść poszukać sukienek w Bender's - zastanawiała się Serena, bawiąc się guzikiem jednego z kostiumów.

E tam, u Bendela mają mniejsze przymierzalnie.

B umarła i poszła do nieba

Blair nie mogła pojąć dlaczego nigdy wcześniej nie była w butiku Oscara de la Renty przy Madison Avenue. Wnętrze wzorowano na domu projektanta na Dominikanie. Ściany zrobiono z importowanego stamtąd wapienia, ustawiono gipsowe palmy, a ekspozycję butów zaaranżowano jak wybieg dla modelek. Stroje wieczorowe wisiały w specjalnej sali umeblowanej dwuosobowymi kanapami z kolekcji mebli de la Renta. Szkoda, że Blair nie szukała czarnej, tiulowej sukni balowej, bo inaczej od razu zaciągnęłaby Marcusa na jedną z tych kanap, żeby mu podziękować za przyprowadzenie jej tutaj.

- Cześć, Martbe - powitał Marcus niewiarygodnie piękną Latynoskę, która wyglądała jak Amazonka. Miała na sobie złotą rozkloszowaną spódniczkę i obcisły, jaskraworóżowy sweterek z krótkim rękawem, który wyglądał ultranowocześnie, a jednocześnie retro, jak z lat pięćdziesiątych.

Blair nastroszyła się i już zaczęła odsłaniać kły, kiedy zdali sobie sprawę, że bycie zazdrosnym o kogoś tak niemożliwie wysokiego, kształtnego i ślicznego to zwykła strata czasu.

- Panna Waldorf szuka białej sukni - wyjaśnił Marcus, Obejmując Blair i tym samym natychmiast rozwiewając jej Wszelkie obawy.

Wow, jest w tym naprawdę dobry.

Marthe z powagą skinęła głową i poprowadziła ich do wieszaka z boskimi białymi sukniami, w których sama wyglądałaby oszałamiająco. Jednak Blair od razu wiedziała, że ona prezentowałaby się w nich jak gruby krasnal bez biustu. Już miała zaprotestować, gdy Marcus - Bogu niech będą dzięki - sam się zorientował.

- A co powiesz na jeden z tych kostiumów? - zapytał, podchodząc do olśniewającej, białej, plisowanej spódnicy z satyny. Przy spódnicy wisiał dopasowany biały żakiet z idealnym skórzanym paskiem, zapinanym na zmyślną kokardkę.

- Ma pani idealną figurę do tych kostiumów - stwierdził;: Marthe z cudownym, soczystym akcentem. Podeszła do wieszaka i wybrała dla Blair trzy kostiumy do przymierzenia. Jestem pewna, że nosi pani trzydzieści osiem.

- Może nawet trzydzieści sześć - zadudnił za nimi donośny, męski głos.

Blair obróciła się z łopoczącym radośnie sercem, gdyż omyłkowo przypisano jej o rozmiar mniej. Gdy zobaczyła, kto mówił, o mało nie zakrztusiła się śliną. Raptem parę kroków od niej stał sam Oscar de la Renta. Miał na sobie idealnie skrojony szary garnitur, wykrochmaloną, białą koszulę i różowy krawat. Jego przystojna, łysa głowa lśniła jak namaszczona oliwą, a szpakowate brwi wręcz się żarzyły, Blair widziała go setki razy na stronach magazynów mody i w kolumnach towarzyskich, ale nigdy nie spotkała go osobiście. Jak na starszego faceta był niesamowicie seksowny.

- Ach, pan de le Renta. - Marthe powitała szefa ciepłym uśmiechem. - Pannie Waldorf wspaniale będzie w pańskich kostiumach.

Pan de la Renta zmierzył Blair wzrokiem i posłał jej pełen uznania uśmiech.

- Wspaniale - zgodził się. Odwrócił się do Marcusa - Brakowało mi twojej marki w Mediolanie.

- Witaj, wujku Oscarze. - Marcus uśmiechnął się szeroko, podszedł i objął projektanta z czułością. Blair prawie zwymiotowała na piękną podłogę.

Wujku Oscarze?!

Marcus zaśmiał się i dotknął jej ramienia.

- Nie jest moim prawdziwym wujkiem, ale równie dobrze mógłby nim być. Moja matka nie włoży niczego prócz tego, co dla niej uszyje.

A dziwisz się?

Blair odebrało mowę. Czuła się jak Dorotka w Czarnoksiężniku z krainy Oz, która obudziła się po przejściu trąby powietrznej, odkryła, że jest w krainie Manczkinów i spotkała Glindę, Dobrą Wróżkę z Północy. Tyle że Blair nie była nawet w połowie tak gruba, jak Judy Garland. W końcu nosiła trzydzieści sześć!

- Proszę tędy, panno Waldorf - powiedziała Marthe, prowadząc ją do wielkiej przymierzalni z zasłonami w kolorze nefrytowej zieleni. W środku powiesiła cztery kostiumy, dwa w rozmiarze trzydzieści osiem i dwa w rozmiarze trzydzieści cześć.

- Nie martw się, dopasuję to dla niej, Marthe! - zawołał za nimi pan de la Renta. - Tylko znajdę mój metr krawiecki.

Blair była przekonana, że śni, więc cokolwiek powiedział pan de la Renta, było dla niej okay. Marthe pomogła jej wskoczyć w spódnicę rozmiar trzydzieści sześć, która pasowała jak Ulał, ale kiedy Blair wsunęła ręce w rękawy żakietu w tym samym rozmiarze, stało się jasne, że będzie za ciasny w ramionach. Marthe podała jej więc trzydzieści osiem i poprawiła sprzączkę wąskiego skórzanego paska, a potem rozsunęła zasłony.

Ta daam!

Blair oparła ręce na biodrach i z szerokim uśmiechem na twarzy wyszła z przymierzalni, niczym modelka na wybieg, szeleszcząc plisowaną spódnicą. Dlaczego nigdy wcześniej nie pomyślała o włożeniu kostiumu? Nie żeby było wiele takich kostiumów. Ten był elegancki i frywolny zarazem - absolutnie rewelacyjny - a co najważniejsze, jedyny w swoim rodzaju.

- A niech to - sapnął Marcus. - Wyglądasz oszałamiająco.

Ty też! - prawie wypaliła Blair. Nie dość, że lord Marcus był tak przystojny, że dech zapierało i był arystokratą, to jeszcze okazał się serdecznym przyjacielem najbardziej niesamowitego projektanta na świecie.

Pan de la Renta zmarszczył brwi i wyciągnął metr.

- Talia jest zupełnie nie tak - zmartwił się, poprawiają; żakiet. - A stan podchodzi za wysoko.

Rozpiął pasek i guziki żakietu, ściągając go pospiesznie z Blair.

- Zatrzymaj spódnicę, kochanie, ale proszę, mogę najpierw dopasować górę?

Czy może?

Blair żałowała, że Serena albo któraś z innych koleżanek z klasy nie widzi jej teraz, jak stoi pośrodku butiku Oscara de la Renty tylko w różowym staniku La Perla i jednej z olśniewających plisowanych spódniczek „wujka Oscara”, a miarę na strój na zakończenie szkoły zdejmuje jej osobiście Oscar da la Renta. Zerknęła na Marcusa, który odpowiedział jej szerokim uśmiechem, a potem bez słowa położył prawą rękę na sercu. Jego zielone oczy błyszczały z zachwytu.

Wow.

Blair musiała uważać, żeby nie zsikać się z radości w majtki. Była taka szczęśliwa, że nie wiedziała, czy to przeżyje.

- Nie ruszaj się - pouczył pan de la Renta, gdy podniósł jej ręce i opasał metrem jej biust trzydzieści cztery B. Może to dlatego, że otaczali ją piękni mężczyźni i piękne ubrania, ale Blair poczuta nagle niepohamowaną chęć, by polizać jego seksowną, lśniącą łysinę. Zachichotała i zachwiała się na bosych stopach, gdy projektant opuścił metr na jej biodra. - Nie ruszaj się!

Zacisnęła powieki i robiła, co mogła, żeby się nie poruszyć. Szczerze wierzyła, że gdy je ponownie otworzy, okaże się, że umarła i poszła do nieba.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

OTWARTE PRZESŁUCHANIA

Na wypadek, gdybyście nie słyszeli: ten stuknięty reżyser kina niezależnego, Ken Mogul, zrozumiał, że nie zwróci niczyjej uwagi, dopóki nie nakręci przeboju kasowego - postanowił więc to zrobić. Szuka też nowej młodej i seksownej gwiazdy, którą mógłby odkryć, ogłosił więc otwarte przesłuchania do swojego nowego filmu, Śniadanie u Freda, w restauracji o tej samej nazwie, w Barneys, w sobotę. Ma to być remake Śniadania u Tiffany'ego, tyle że z nastoletnią obsadą. Zgadnijcie, kto będzie pierwszy w kolejce? A teraz zgadnijcie, kto absolutnie nie potrafi grać?

Ale zgadnijcie, kto potrafi?

Hm... ciekawe czy wybiorą dziewczynę, która na pewno wie, jak trzeba wyglądać do tej roli, ale nie ma talentu, czy dziewczynę z talentem, która w ogóle nie przypomina Audrey Hepburn? To brzmi jak jeden z tych bezmyślnych frazesów z America's Next Top Model, mojego najukochańszego znienawidzonego programu telewizyjnego.

PRESTIŻOWA SZKOŁA Z INTERNATEM ROZSZERZA PROGRAM PLASTYCZNY

Mam dla was full najświeższych plotek. Na wypadek, gdyby ktoś był zainteresowany, Waverly Prep - prestiżowa szkoła z internatem w Hudson Valley, szuka nowych Picassów i Monetów.

Spodziewają się zalewu podań od młodych artystów tej jesieni, ale my znamy pewną dziewczynę bez szkoły, już prawie dziesięcioklasistkę, która nie może czekać tak długo. (Przecież nie pójdziesz do publicznej szkoły, co, J?)

SOBOWTÓRY SŁAW

Britney ma swojego. Leonardo też. Nawet kilkoro szerzej nieznanych członków nowojorskiej society ich ma. Najwyraźniej, projektant mody, Oscar de la Renta jest tak rozchwytywany po świecie, że posyła swoje klony na przyjęcia, w których nie ma ochoty uczestniczyć oraz do swojego butiku przy Madison Avenue, żeby dopilnować personelu. Jego sobowtóry to krewni z Dominikany. Niektórzy nawet się tak samo nazywają, więc nie muszą się specjalnie wysilać, by móc podawać się za słynnego kuzyna. Ach, gdybym tylko mogła załatwić sobie sobowtóra, który poszedłby za mnie na końcowe egzaminy - wtedy mogłabym skupić się na odpoczynku przed imprezami po rozdaniu dyplomów!

Trener drużyny lacrosse'a ze Świętego Judy prowadzi dochodzenie w sprawie kradzieży viagry To ostrzeżenie przyszło e - mailem i całkiem mnie zaskoczyło:

Droga Plotkaro,

Uświadom, proszę, swoim czytelnikom, że kradzież to poważna sprawa. Ktokolwiek wziął moją viagrę - a jestem całkiem pewny, że to ktoś z ostatniej klasy, z drużyny lacrosse'a - na pewno nie dostanie dyplomu!

Dziękuję za pomoc.

michaels

Jakieś sugestie jak powinnam odpowiedzieć?

Na celowniku

S i B obie, z wielkimi torbami na zakupy, wychodzą odpowiednio od Bergdorfa Goodmana i z butiku Oscara de la Renty Chyba się im poszczęściło i znalazły wymarzone sukienki na rozdanie dyplomów! D nieogolony i wyglądający na bardziej znerwicowanego niż zwykle kupuje zbiór wierszy miłosnych Pabla Nerudy w Barnes&Noble. Czy tym razem wpadł po uszy? Czekajcie, co ja mówię - on jak w coś wpada to zawsze po uszy. V w drogerii CVS w centrum Williamsburga kupuje zapasy antybakteryjnego żelu pod prysznic Jergents. Te wszystkie prysznice przed i po - trzeba się przygotować J z bratem w księgarni, czyta Najlepsze szkoły publiczne w Nowym Jorku. Czyżby darowała sobie szkołę z internatem? Hej, J, czytaj wyżej. Zdziwiłabyś się, ile może się wydarzyć w ostatnich tygodniach szkoły. Dzieciaki szaleją, wylatują ze szkół na prawo i lewo. Nie trać wiary. Jak w tej piosence z West Side Story: „Istnieje gdzieś miejsce dla nas!...”

A teraz przestaję śpiewać i idę udawać, że wkuwam do egzaminów.

Do zobaczenia na przesłuchaniach w Barneys w sobotę rano kogo tam nie będzie!

Wiem, że mnie kochacie.

plotkara

obiekty odbite w lustrze są bliżej, niż się wydaje

- Za brązowy? - spytała swoją czasem - najbliższą przyjaciółkę, Elise Wells, Jenny Humphrey. Przejechała kilka razy maleńkim pędzlem do makijażu z Sephory po grzbiecie swojego ślicznego małego noska. - Próbuję zmniejszyć optycznie nos.

Jakby pewna inna cześć jej ciała nie wymagała pomniejszenia o wiele bardziej.

- Jaki nos? - dopytywała się Elise. - Ty praktycznie nie masz nosa.

Elise też miała mały, ale za to bardzo zadarty nos, co było chyba gorsze, niż gdyby nosiła wielką trąbę, bo była wysoka i zawsze martwiła się, że ludzie patrząc na nią, widzą tylko włoski w nosie i gile.

Włoski w nosie i gile? Dobry Boże!

To była ostatnia godzina zajęć, przeznaczona na naukę samodzielną i odrabianie prac domowych. Tymczasem Jenny przejęła łazienkę przedszkolaków, która o tej porze była już pusta, bo dzieciaki kończyły zajęcia o drugiej. Kabiny były węższe od tych w pozostałych łazienkach, a toalety znajdowały się niecałe pół metra nad ziemią i miały jasnoróżowe klapy Hello Kitty. Nawet umywalki były niższe, z różowymi taborecikami Hello Kitty i różowymi dozownikami mydła, również Hello Kitty. Wszystkie dodatki Hello Killy zostały podarowane przez rodzica z Tokio, który - jak się okazało - był właścicielem marki Hello Kitty.

- Słyszałaś kiedykolwiek o Waverly? - zapytała Jenny, akcentując usta różem w kolorze wina, a potem smarując je wazeliną, kolejny sekret makijażu, który podpatrzyła w telewizji u jakiejś modelki - aktorki, Lauren Hutton, która, będąc rówieśnicą jej ojca, nadal była dość ładna, aby pracować jako modelka dla J. Crew.

Elise pokręciła głową.

- To kolejna szkoła z internatem?

Nigdy nie powiedziała tego na głos, ale nie podobał jej się pomysł, że Jenny wyjedzie do szkoły z internatem i zostawi ją samą bez przyjaciółki, w dziesiątej klasie w Constance. Kto inny zamówi z nią sajgonki. które przywiozą im prosto pod niebieskie drzwi szkoły? Kto inny powie jej - delikatnie - że koszula lepiej będzie wyglądać wypuszczona?

- Słyszałam tylko, że mają nowy, rewelacyjny pogram plastyczny. Mają prawdziwą galerię, otwartą dla publiczności, a uczniowie sami urządzają wystawy i w ogóle. Brzmi naprawdę super. Oczywiście podania należało składać do grudnia, ale pomyślałam, że gdybym wysłała kilka swoich prac... - Jenny zapięła kosmetyczkę LeSponsac w żółto - różowe paski i przyjrzała się sobie w maleńkim, kwadratowym lustrze nad umywalką. Lauren Hutton miała rację. Jej nos wyglądał na mniejszy. Gdyby jeszcze tylko jej ciemne włosy nie były tak piekielnic kręcone i niesforne. - To moja ostatnia szansa. Jeśli się tam nie dostanę, będę musiała pójść do szkoły publicznej.

Niech Bóg broni!

- Szkoda, że spaliłam te wszystkie portrety... - dodała z żalem i po raz ostatni mlasnęła wargami.

Kiedy jeszcze była zakochana w Nacie, Jenny namalowała kilka jego portretów, każdy w stylu jednego z jej ulubionych malarzy: Matisse'a. Picassa, Chagalla, Moneta, Warhola i Pollocka. Obrazy były żywe i pełne uczucia, jakby chciała wydobyć na płótnie esencje miłości. Ale kiedy Nate złamał jej serce, podpaliła je w metalowym kontenerze na śmieci przed domem i spaliła wszystkie, co do jednego.

Elise odsłoniła zęby przed lustrem i wyszczerbionym, niepomalowanym paznokciem próbowała wygrzebać resztki pomarańczy, którą jadła na lunch.

- Naprawdę chciałabyś wysłać do szkoły cykl portretów jakiegoś chłopaka, z którym już nawet nie rozmawiasz? - zapytała rozsądnie.

Przynajmniej wiedzieliby, że potrafię sobie znaleźć chłopaka, odgryzła się w myślach Jenny. Nagle zaczęła ją drażnić porządnickość jasnoróżowej bluzki z kołnierzykiem Elise i to, jak jej oddech zawsze zalatywał wczorajszymi sajgonkami.

Poza tym Waverly wyglądała na szkolę, która wciąż się rozwija. Nie tyle imprezowa, co taka, gdzie nie boją się spróbować czegoś nowego i zaryzykować z nowymi uczniami.

Na przykład, z kimś takim jak ona?

Elise przestała grzebać w zębach i sięgnęła po kosmetyczkę Jenny. Otworzyła ją bez pytania i odkręciła tubkę z liliowym błyszczykiem Stila. Wydęła szerokie usta i zaczęła hojnie nakładać warstwy kosmetyku.

Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, Jenny zaryzykowała z Elise. Najpierw nie miała nikogo, a teraz miała przyjaciółkę, czy tego chciała, czy nie.

- Masz rację - mruknęła, zabierając kosmetyczkę i wysypując jej zawartość do małej umywalki. - Powinnam wysłać do Waverly cos nowego. Coś, czego jeszcze nic próbowałam. - Zaczęła grzebać wśród sterty kredek do oczu, eyelinerów i szminek, szukając swoich ulubionych cieni - palety szarości Clinique w miętowozielonym pudełeczku. - Miałabyś coś przeciwko, gdybym sportretowała cię tym? - zapytała przyjaciółkę, unosząc do góry puzderko.

Poczuła nagły przypływ natchnienia. Namaluje Elise cieniami do powiek, ojca czerwonym winem, a Dana... kawą rozpuszczalną. To dopiero będzie nowatorskie i głębokie, o wiele lepsze niż wysłanie zdjęć ze swoim debiutem w roli modelki, gdy pozowała w staniku do joggingu, albo pierwszej wzmianki o sobie, jaka ukazała się w kronice towarzyskiej.

Co prawda, Jenny nie była już imprezowa dziewczyną szukającą imprezowej szkoły, ale Serena van der Woodsen dała jej jedną ważną lekcję: imprezowe dziewczyny często są o wiele głębsze i mądrzejsze, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

nie drżyj niewierne serce

Vanessa siedziała na podłodze salonu w czarnym T - shircie z napisem SugarDaddy wziął Węgry, który przysłała jej z Budapesztu siostra, z krótkiego postoju w trasie koncertowej, oraz w czyichś - trudno już było nadążyć czyich - bokserkach w paski. Próbowała jakoś sensownie zmontować przerażający i śmieszny wywiad z Chuckiem Bassem, który wystąpił z małpką, oraz rozmowę z Kari i Isabel, które opowiadały, jak to postanowiły jechać razem do Rollins College na Florydzie, chociaż Isabel dostała się do Princeton. Chuck miał na sobie obcisłą, białą koszulkę na ramiączkach i wciera! olejek brązujący Bain de Soleil w mięsiste, nienaturalnie opalone ramiona. Wyjaśniał, jak udaje mu się utrzymać opaleniznę cały rok. Małpka leżała zwinięta na jego kolanach i mrugała tępo w kamerę swoimi niesamowitymi jasnoniebieskimi ślepiami.

- Zwykle chodzę do solarium raz, może dwa razy w tygodniu i używam tego niesamowitego brązującego cuda Estée Lauder, żeby opalenizna była ładna i równa przez cały rok. Tok się zastanawiam, nie znasz może jakiegoś dobrego solarium w pobliżu Fort Lee?

Isabel i Kati leżały na plecach, stykając się głowami - gładka i ciemna głowa Isabel oraz jasnoruda kręcona szopa Kati.

Uśmiechały się do kamery niczym siostry, z tym że zupełnie do siebie niepodobne.

- No bo jak mam się skupie na wstępie do prawa w Princeton, kiedy moja najlepsza przyjaciółka na świecie będzie całkiem sama na Florydzie? - pytała radośnie Isabel.

Miała na ustach taką ilość błyszczyku, że praktycznie z nich kapało.

- Poza tym obie zamierzamy zrzucić pięć kilo tego lata na diecie South Beach. Chcemy bosko wyglądać w naszych czarno - czerwonych bikini w prążki, które będziemy nosiły każdziutkiego dnia! - krzyknęła podekscytowana Kati, wymachując bosymi nogami tak mocno, że jej jasnoniebieski mundurek z krepy podfrunął i odsłonił praktyczne bawełniane figi Gap.

Najdziwniejsze było to, że im więcej razy Vanessa oglądała te wywiady, tym bardziej czuła, że będzie tęsknić za ich bohaterami, chociaż były z nich takie niemożliwe dziwadła. Zastanawiała się, czy dla ich własnego dobra, nie da się tak zmontować materiału, żeby wyglądali na trochę bardziej inteligentnych i mniej stukniętych.

Pewnie nie. Zresztą, wtedy nie byłoby to już tak zabawne.

Pracowała, ale nie mogła się skupić, wiedząc, że po drugiej stronie mostu Williamsburg, reżyser kina niezależnego, Ken Mogul prowadził casting do swojego pierwszego wysokobudżetowego filmu Śniadania u Freda, który miał być kręcony w restauracji U Freda w Barncys, na rogu Sześćdziesiątej i Madison. Kilka miesięcy temu Ken Mogul zobaczył kawałek filmu Vanessy, który przypadkiem przeciekł do Internetu i próbował ją u siebie zatrudnić. Chciał, żeby rzuciła szkolę i odłożyła pójście do college'u. Oczywiście odmówiła. Ale Ken Mogul był teraz w Nowym Jorku i kręcił film tuż pod jej nosem. Co prawda, miała tego lata jeździć po kraju z Aaronem, ale...

Kusząca sprawa, co?

Ktoś zapukał do frontowych drzwi.

- Tak?! - krzyknęła Vanessa, nim wsiała, żeby zobaczyć, kio to.

Aaron miał wrócić po próbie zespołu i obiecał przynieść na kolacje tajskie żarcie, a potem pomóc jej uczyć się do egzaminu z matmy. Powinien zjawić się lada chwila, ale przecież miał klucz. Wstała i zerknęła przez wizjer. Nikogo nie było.

Słysząc odgłos kroków na schodach, zmrużyła oko i zerknęła pod kątem. Zdążyła tylko dojrzeć chudy tyłek Dana odziany w granatowe spodenki, który właśnie znikał na ciemnych, brudnych schodach prowadzących na dach. Zapomniała, że on też ma klucz.

Vanessa poczuła przypływ adrenaliny, jak za ostatnim razem, gdy zjawił się Dan. Czy to bycie z nim sprawiało, że się luk czuła, czy może świadomość, że Aaron może w każdej chwili wejść i ich przyłapać? Czy to ważne?

Pewnie, że nie, do cholery.

Nabazgrała szybko Poszłam po pranie - chociaż odebrała je już rano, przed szkoła, a potem otworzyła gwałtownie drzwi i popędziła na górę.

Dan leżał na plecach na materacu pod wieżą ciśnień, ubrany tylko w czarne, bawełniane bokserki, i kartkował oprawiony na różowo tomik wierszy miłosnych Pabla Nerudy. Obok niego, na tacce z folii aluminiowej leżały ostrygi, otwarta butelka czerwonego merlota i dwa styropianowe kubki. Kiedy zobaczył Vanessę, natychmiast usiadł i zaczął czytać na głos.

Nie odchodź daleko, nawet na jeden dzień, bo...

Bo... nie wiem, jak to ująć: dzień jest długi.

- A może byś tak najpierw zadzwonił? - zapytała ostro Vanessa, udając wkurzoną, bo wiedziała, że Dan nakręca się, gdy widzi ją wściekłą. - Aaron może wrócić w każdej chwili.

- To z wiersza pod tytułem Łaknę twoich ust, twego głosu, twych włosów - wyjaśnił Dan. patrząc na nią słodko. Nalał trochę wina do kubka i podał jej. - Napijesz się?

Vanessa przewróciła oczami i podeszła do materaca.

- Chyba wiem, czego łakniesz. - Usiadła i zdjęła koszulkę, czując jeszcze większy przypływ adrenaliny. - Pospiesz się - zarządziła. - Aaron zaraz przyniesie mi obiad, a potem muszę się pouczyć.

Sąsiedzi z okolicznych domów regulowali teleskopy. Przeprowadzili się tutaj, bo wynajem był tani. Kto wiedział, że zapewniają tu też rozrywkę na żywo?!

Im bardziej Vanessa rządziła się i wściekała, tym bardziej Dan był podniecony i tym mocniej ją kochał. Ręce mu się trzęsły, a pot występował nad świeżo ogoloną wargą. Był całkowicie zdany na jej łaskę.

Na dole, na Broadwayu, Aaron zignorował grupkę gapiów z naprzeciwka, obserwujących dach budynku Vanessy. Pod pachą niósł w papierowej torbie dwa zestawy gorącego i pikantnego jedzenia tajskiego. Strasznie chciało mu się lać. a w metrze panował nieprzytomny tłok i spocił się jak mysz. Chciał tylko wejść do domu i wziąć miły chłodny prysznic Najchętniej z Vanessą.

Znalazł jej liścik i nabazgrał na nim Jestem w wannie. Zostawił frontowe drzwi otwarte, żeby łatwiej jej było wnieść kosz z czystym praniem i włączył stereo, z którego huknął ku wałek, który Dan Humphrey nagrał z Raves - jedyny, który do czegoś się nadawał.

Strzaskaj mnie jak jajko! - śpiewał Aaron pod prysznicem.

Trzy piętra wyżej Dan wciągał skarpetki. Muzykę było słabo słychać, ale nie sposób było jej pomylić z niczym innym.

- Myślisz, że nas widział? - Na samą myśl Vanessie przebiegł po plecach dreszczyk. Boże, ależ była zepsuta!

Dan pospiesznie łyknął ostatnią ostrygę.

- Co mam robić...? - zapytał, równie podekscytowany jak ona.

Widzisz, jak idealnie do siebie pasujemy? - pomyślał. Oboje strasznie podniecało, że Aaron o niczym nie wie. Zdrada to oczywiście zła i okropna rzecz, ale też niesamowita frajda, zwłaszcza gdy jesteś szaleńczo i po uszy zakochany w osobie, z którą to robisz!

- Zejdę na dół i odciągnę jego uwagę - szepnęła Vanessa, chociaż huk na moście był taki, że nikt nie mógł jej usłyszeć. - A ty przez ten czas wyjdziesz.

Dan zakorkował do połowy opróżnionego merlota i próbował ustawić go pionowo w swojej czarnej torbie na ramię.

- Chcesz, żebym sobie poszedł? - odparł zdumiony.

Wyobraził sobie siebie wspinającego się po ścianie budynku niczym Spiderman z Vanessą uczepioną jego szyi jak Kirsten Dunst.

Nie ma szans, panie, ręce jak patyczki.

- Możesz to tutaj zostawić. - Vanessa wskazała na wino. - Wypijemy później.

Miała na myśli siebie i Dana, czy siebie i Aarona?

- Dobra - odparł Dan. Dotarło do niego, że Vanessa zaraz zejdzie na dół i będzie udawała, że go tu w ogóle nie było. Boże, ależ ona była sprytna. A jaka twarda i opanowana w kryzysowej sytuacji. - Powodzenia w nauce w ten weekend.

Vanessa dała mu klapsa w tyłek.

- Zadzwonię - obiecała i zbiegła na dół.

Drzwi do mieszkania były otwarte, a Aaron brał prysznic.

Vanessa rozebrała się po raz drugi w ciągu kwadransa.

- Cześć - przywitała Aarona, odciągając zasłonę prysznica.

- Hej. - Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął namydloną dłoń, żeby pomóc jej wejść.

Dan zszedł na palcach po schodach, czytając sobie na głos wiersze Nerudy. Ręce mu się pociły, gdy próbował zrozumieć, czy to, co właśnie mu się przytrafiło, było nieprzytomnie podniecające, czy nieprzytomnie uwłaczające.

...w tym momencie opowieści jestem tym, który umiera...

Problem z poetami jest taki, że mają skłonność do pesymistycznego widzenia świata.

zgadnij, kto przyjdzie na śniadanie u freda?

W sobotę rano kolejka ślicznych dziewczyn ciągnęła się od drzwi frontowych Barneys wzdłuż Madison do Sześćdziesiątej Pierwszej ulicy, gdzie skręcała w stronę Piątej Alei. Większość z nich miała na sobie czarne koktajlowe sukienki bez rękawów, szpiczaste czarne pantofle i wielkie okulary przeciwsłoneczne w stylu Jackie Onassis. Serena miała na sobie ulubione nowe dżinsy True Religion.

Typowe.

Jakimś cudem udało się jej zająć jedno z pierwszych miejsc w kolejce. Może to dlatego, że ona i Nate prawie nie spali ostatniej nocy - dzięki pigułkom, które cały czas łykał - i o piątej nad ranem była na nogach. Zamówiła tylko podwójne latte na wynos i wyruszyła, taszcząc ze sobą podręcznik do francuskiego, jakby naprawdę liczyła, że uda się jej pouczyć.

Z kolei Blair była w kolejce pierwsza. I, co za niespodzianka, naprawdę była Audrey Hepburn. Ta sama stylowa sukienka Givenchy, ten sam naszyjnik z pereł, taki sam francuski kok - dzięki niewielkiej pomocy treski - te same za duże okulary Chanel i czarne rękawiczki do łokci. Lord Marcus, ten czarujący przystojniak, pomógł jej się ubrać i sam wpadł na pomysł, żeby spędzić noc w wynajętej limuzynie zaparkowanej przed Barneys, dzięki czemu znalazła się pierwsza w kolejce do przesłuchań. Oczywiście, nie mogli za bardzo poszaleć, bo bali się popsuć jej kostium, ale i tak przyjemnie było trzymać się za ręce na tylnym siedzeniu i rozmawiać o najbliższej przyszłości, kiedy to Blair zostanie gwiazdą Hollywood.

- Będę twoim biednym chłopakiem - zaproponował lord Marcus ze swoim uroczym, angielskim akcentem. - Będę cię wachlował wielkimi palmowymi liśćmi i mieszał ci koktajle.

Oczywiście, nie miał nic przeciwko porzuceniu miejsca na studiach podyplomowych w London School of Economics. które zaczynał na jesieni. Dla Blair zrobiłby wszystko. Wszystko!

- W każdym mieście na świecie będą dla mnie szyli najlepsi projektanci - marzyła Blair, podczas gdy w brzuchu nerwowo jej burczało. Chciała dostać te rolę tak bardzo, że nie jadła przez cały dzień, ale dochodziła już północ i umierała z głodu. - Albo może poproszę twojego wujka Oscara, żeby szył moje ubrania.

Sprzedawca hot dogów zbierał się na noc na rogu Sześćdziesiątej Pierwszej i Madison. Czy lord Marcus byłby zniesmaczony, gdyby zjadła jednego, stojąc na krawężniku przed Barneys?

Nie byłaby gorsza od Audrey Hepburn zajadającej ciastku z papierowej torebki przed Tiffanym.

- Patrz, kochanie, kolacja! - zawołał lord Marcus, zauważając sprzedawcę i dosłownie czytając w myślach Blair. - Ty siedź spokojnie, a ja skoczę po coś do zjedzenia.

Kochanie. Mówił od niej kochanie i skakał dla niej po cos do zjedzenia!

Zjedli więc hot dogi z musztardą i dodatkami, popili piwem korzennym, a potem drzemali, trzymając się za ręce, aż Blair otworzyła oczy i zobaczyła Serenę wyłaniającą się z porannej mgły w spranych dżinsach i bez makijażu. Wyskoczyła z samochodu i wsunęła na nos okulary Chanel. Niedoczekanie, żeby ta zdzira odebrała jej rolę.

Nie wspominając już o setkach pozostałych aspirujących aktorek, które zaczęły schodzić się na przesłuchanie.

Dochodziła już prawie ósma i przesłuchanie miało się lada chwila zacząć. Był niezwykle gorący i parny majowy poranek. Dwie dziewczyny na przedzie kolejki wachlowały się kartkami z kwestiami, które rozdawali asystenci Kena Mogula, Już dawno wykuły tekst na pamięć.

W końcu Serena nie wytrzymała.

- Boże, ale gorąco.

Blair nie zareagowała, więc Serena wyciągnęła rękę i dotknęła odkrytego ramienia przyjaciółki.

- Ten chłopak, z którym się spotykasz... wygląda na całkiem miłego - zaryzykowała niezręcznie.

Blair żałowała, że nie jest wyższa, bo wtedy mogłaby spojrzeć na Serenę z góry niczym jastrząb, tak że tamta już nigdy w życiu nie śmiałaby się do niej odezwać. Niestety, była prawie piętnaście centymetrów niższa od byłej przyjaciółki, zwłaszcza teraz, gdy miała na sobie płaskie pantofle w stylu Holly Golightly.

Miała już na końcu języka krótką i wyjątkowo ciętą odpowiedź, gdy zdała sobie sprawę z czegoś, co wprawiło ją w osłupienie. Nie miała już nic przeciw temu, że Serena zabrała jej Nate'a. Ona sama miała przystojniejszą, wyższą, bardziej wyrafinowaną i lepiej urodzoną, brytyjską wersję Nate'a, i była absolutnie szczęśliwa, piękne dzięki. Na dowód tego, jak dobrze czuła się w tym nowym układzie, była gotowa, żeby znowu zostali przyjaciółmi - całą czwórką.

Przesunęła wielkie okulary Chanel na głowę i uśmiechnęła się promiennie do byłej przyjaciółki.

- A może pójdziemy potem we czwórkę napić się czegoś w Yale Club? Mają tam świetne miejsce. Trochę jak bar hotelowy ze starego filmu. Spodoba ci się.

- Serio? - Serenę zatkało.

Zastanawiała się, czy nie śni. Czy Blair właśnie zaprosiła ją i Nate'a na drinka razem z nią i jej nowym chłopakiem.

- Przepraszam, że panie czekały. No dobrze, Blair Waldorf, proszę wejść - ogłosił krótko obcięty chudy chłopak około dwudziestki. Na karku miał pozostawione długie pasma włosów i nosił wyblakłe dżinsy Diesel, podwinięte do kolan.

Blair znów spuściła okulary na nos.

- Powodzenia - życzyła jej słabym głosem Serena, nadal nie do końca pewna, czy rozmawiają ze sobą, czy nie.

Chłopak poprowadził Blair przez dział z kosmetykami do wind. Bogu dzięki za klimatyzację! W soboty Barneys otwierano dopiero o dziesiątej, więc w sklepie panowała dziwna cisza. Blair spędzała tu tyle czasu, że trafiłaby do Freda z zawiązanymi oczami, ale to nie wystarczyło, żeby dostać rolę.

U Freda, słynna restauracja w Barneys, znajdowała się na dziewiątym piętrze. Długa i wąska, z oknami wychodzącymi z jednej strony na Madison Avenue i małym, nowoczesnym barem należała do tych knajpek, które wyglądają zaskakująco nieciekawie, zważywszy na to, jaką cieszą się popularnością. Ciekawą czyniła ją jej klientela - współczesne Holly Golightly i ich mieszkające przy Park Avenue matki, oraz dziennikarze. Wszyscy ubrani u Chanel i Prady, sączyli wino z wodą i sałatki, zamartwiając się przy tym, że ktoś ich wyprzedzi po ostatnią parę kozaczków na szpilkach Costume National, które wypatrzyli po drodze.

Teraz jednak restauracja była pusta, nie licząc Kena Mogula i jego ekipy. Reżyser stał przy barze i dawał wskazówki odnośnie oświetlenia stadku blondynek o skandynawskiej urodzie, a jego wyłupiaste niebieskie oczy były czerwone ze zmęczenia. Nosił krótką rudawą brodę bez wąsów - to nigdy nie wygląda za dobrze - i kręcone rude włosy opadające do ramion. Jego skórzana kurtka w stylu łat osiemdziesiątych miała wielkie, zaokrąglone ramiona, a levisy były zdecydowanie za obcisłe, co też nie wyglądało za specjalnie. Blair nigdy wcześniej go nie widziała i myślała, że może być to ktoś z ekipy, dopóki się do niej nie odezwał.

- Cóż, z pewnością odpowiednio wyglądasz. - Wskazał jej barowy stołek z chromu i czarnej skóry. - Ale to nie jest po prostu remake, rozumiesz. Mam pewną swobodę. Na przykład, Holly może nie mieć ciemnych włosów. I może być wyższa.

To się nazywa dowartościować niewysoką brunetkę!

Wyszykowanie się zajęto jej trzy godziny, postanowiła więc zignorować tę obraźliwą uwagę. Złożyła kartkę, z której miała czytać i wsadziła ją do torebki, po części po to, by zaimponować Mogulowi znajomością tekstu, a po części po to, aby pokazać, że nie było łatwo jej zniechęcić. Usiadła na stołku i z wdziękiem baletnicy skrzyżowała nogi zupełnie jak Audrey Hepburn.

- Nie będę ci dawał żadnych wskazówek - stwierdził reżyser. - Po prostu rób swoje, okay? Więc... akcja!

Blair znalazła na Google'u tonę artykułów na temat Kena Mogula - jak to nazywał siebie „nie - reżyserem” i jak aktorzy nic cierpieli z nim pracować, bo tylko gapił się na ich, nie dając żadnych wskazówek. Pewnie myślał, że był szalenie awangardowy, czy cos takiego. Cóż, dla Blair nie miało to większego znaczenia. Nie potrzebowała żadnych wskazówek - ona była Audrey Hepburn i grała Holly Golightly dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Z wąskiej, czarnej, satynowej torebki Chanel wyciągnęła papierosa i długą cygarniczkę z hebanu i masy perłowej, którą znalazła w sklepie z antykami na Rhode Island dwa łata temu.

- Jak się masz? - zamruczała uroczo, perfekcyjnie naśladując Audrey. Zapaliła papierosa i wydmuchała delikatny obłok dymu nad głową reżysera. Potem na jej twarz wpłynął ten rozmarzony, nieobecny uśmiech, znak firmowy Audrey. - Czy to miejsce nie jest boskie? Czy to nie cudowne, obudzić się i wiedzieć, że to miejsce tu jest, codziennie? To mój raj.

Blair czekała na reakcję Kena Mogula. Tylko tyle dano jej do powiedzenia i zrobiła to perfekcyjnie, nawet jeśli była to wyłącznie jej opinia.

Ken Mogul zasłonił wyłupiaste niebieskie oczy ręką, a potem odsłonił je gwałtownie, jakby miał zaraz krzyknąć „a kuku!” Patrzył przez dłuższą chwilę na Blair, a potem wrzasnął:

- Następna!

Blair zsunęła się ze stołka i z wdziękiem wyszła z restauracji, gdzie przy windzie czekał już na nią lord Marcus. Objął ją silnymi, bezpiecznymi, arystokratycznymi ramionami.

- Byłaś olśniewająca - zapewnił ją. - Patrzyłem stąd.

Blair oparła policzek na jego piersi, nadal nie wychodząc z roli.

- Naprawdę uwielbiam to miejsce - powiedziała rozmarzonym głosem.

Drzwi windy otworzyły się i wyszli z niej Serena z Nate'em.

- Powodzenia! - zawołała Blair wspaniałomyślnie.

Zaciągnęła się jeszcze raz papierosem i rzuciła Nate'owi pogodny uśmiech. Odpowiedział jej słabym grymasem. Oczy miał lekko zaczerwienione, jakby płakał, albo - co bardzie prawdopodobne - najarał się jak rzadko. Ale Blair stała przy tulona do swojego przystojnego brytyjskiego lorda i wcale jej to nie obchodziło.

Potem lord Marcus pocałował Blair w tył głowy, sprawiając, że dreszcz przebiegł jej po plecach. Tuż obok nich znajdowały się drzwi do damskiej toalety. Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą.

Nie ma nic lepszego niż odrobina dobrej zabawy przed śniadaniem.

S może powtórzyć swoją kwestię dwa razy

Serena martwiła się, że powinna była przebrać się jak pozostałe dziewczyny. Czy reżyser nie uzna, że nie dość się stara, bo nie włożyła czarnej koktajlowej sukienki i pereł? Poza tym była wysoką, grubokościstą blondynką i w niczym nie przypominała Audrey Hepburn. Właściwie, jak się nad tym teraz zastanawiała, w ogóle nie powinna była startować do tej roli.

Za późno.

- Och, Bogu dzięki! - wykrzyknął Ken Mogul na jej widok. - Lecimy. Akcja!

Serena nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem Kena Mogula w Internecie i nic wiedziała nic na temat jego stylu pracy. Ale wiedziała, co znaczy słowo „akcja”, więc kiedy je usłyszała, zrozumiała, że czas zacząć robić swoje.

- Jak się masz? - zaćwierkała pogodnie, wyciągając rękę do wyimaginowanego barmana. Usiadła i zakręciła się na barowym stołku, chichocząc i kokieteryjnie wymachując noga mi, - Czy to miejsce nie jest boskie? Czy to nie cudowne, obudzić się i wiedzieć, że to miejsce tu jest, codziennie? To mój raj!

Ken Mogul znowu odstawił swoją dziwną zabawę z rękami. Zerknął na jedną z blond lasek z ekipy, zerwał z jej głowy parę lustrzanych okularów i rzucił je Serenie.

- Zrób to jeszcze raz, w okularach - polecił.

Serena zrobiła, jak kazał, zastanawiając się, czy to dobrze, czy źle, że Ken Mogul zamknął oczy, kiedy zaczęła mówić. - Następna! - wrzasnął, odsyłając ją. Nate stał przy windach z mokrą chusteczką w pięści.

- Mama przyprowadziła mnie tu, żeby mi kupić pierwszy prawdziwy garnitur - powiedział. Zadrżała mu dolna warga. - Potem poszliśmy na lody i zabrała mnie do zoo w parku. Wszędzie pachniało orzeszkami ziemnymi.

- Och. - Serena objęła go i pocałowała w ucho. - Słuchaj, wiem chyba, jak cię rozweselić.

Po incydencie z viagrą we wtorek u Bergdorla. Serena myślała, że Nate będzie chętny zawsze i wszędzie. Skinęła głową w stronę damskiej toalety.

Nate zawahał się. Wypalił tylko maleńkiego skręta po przebudzeniu, a viagrę zostawił w domu. Poza tym całe to płakanie naprawdę go wyczerpało. Nie miał nastroju.

Drzwi do toalety otworzyły się z rozmachem i wyszli stamtąd, trzymając się za ręce, Blair i jej jasnowłosy przystojniak.

- Jak się masz? - Blair machnęła przesadnie cygarniczką, powtarzając scenkę, którą przed chwilą odegrały obie dziewczyny. Zachichotała. - Napijecie się czegoś?

- Zdecydowanie - przytaknęła ochoczo Serena.

Co prawda, dochodziła dopiero dziesiąta trzydzieści rano w sobotę, ale przyszłe Audrey tego świata dobrze wiedziały, jak się bawić.

Lord Marcus przycisnął guzik windy i drzwi się otworzyły.

- Zaczekaj! - zawołała ubrana w czarną tunikę blondynka z ekipy Kena Mogula.

Serce Blair zabiło mocniej. Na pewno chcą jej zaproponować rolę i odesłać całą resztę do domu. Ale dziewczyna wpatrywała się w Serenę.

- Ups! - Serena zaczerwieniła się, zdejmując z głowy okulary i zwracając właścicielce. - Ale ze mnie kleptomanka!

Dziewczyna wzięła okulary, a potem wspięła się na palce i zaczęła szeptać Serenie do ucha. Blair patrzyła jak zaczarowana. Serena kiwała tylko głową, słuchając w milczeniu. Potem dziewczyna odeszła, by dać okulary następnej Holly.

Blair przygryzła wargę prawie do krwi. Zżerała ją ciekawość, ale powstrzymała się od pytań, a Serena najwyraźniej postanowiła nic nie mówić. Myśl, że znowu rozmawiają ze sobą, była tak świeża, że żadna z nich nie chciała tego popsuć.

Poza tym, do tej pory lord Marcus widział Blair wyłącznie w jej najlepszym wydaniu. Nie mogła teraz odegrać sceny z Egzorcysty i wściec się na jego oczach, bo spakowałby się i wrócił do Wielkiej Brytanii szybciej, niż zdążyłaby powiedzieć: „A niech to diabli”.

Serena sięgnęła po dłoń Nate'a i ścisnęła ją podekscytowana. Z trudem udało jej się zachować sekret dla siebie.

- Chodźmy się powygłupiać.

- Otóż to! - zgodził się lord Marcus.

Blair nawet nie drgnęła, widząc jak Serena i Nate trzymają się za ręce. Zawsze chciała, żeby tworzyli czwórkę. Wtedy myślała, że to będzie ona z Nate'm i Serena z kimś jeszcze Spojrzała w śliczne, soczyście zielone oczy lorda Marcusa, a on pochylił się i pocałował ją czule w czubek nosa.

Nate nigdy nie lubił publicznie okazywać uczuć. Właściwie co ona w nim kiedyś widziała?

chłopcy zawsze pozostaną chłopcami, a dziewczyny dziewczynami

- Słyszałem o tobie. Jesteś tym dzieciakiem, który zajmie moje miejsce w drużynie lacrosse'a w Yale. Wybaczcie, drogie panie. - Lord Marcus sięgnął nad Blair i Sereną, żeby uścisnąć Nate'owi dłoń na dość zatłoczonym tylnym siedzeniu taksówki, którą pędzili po Park Avenue. - Trenerka mówiła, że Jesteś prawdziwym szatanem.

Można to i tak ująć.

Nate miał nadzieję, że lord Marcus nie domyśli się, że płakał. Teraz byłby dobry moment, żeby wziąć następną viagrę. choćby po to. żeby podnieść sobie morale i powstrzymać łzy, Gdyby nie te denerwujące efekty uboczne, brałby viagrę codziennie.

Co, że niby nie mieści mu się w spodniach? Przecież to nie efekt uboczny, o to właśnie chodzi!

- Więc Yale to rzeczywiście taka trudna szkoła? - zapytał Nate. bo tylko to potrafił wymyślić.

Blair siedziała z głową na ramieniu lorda Marcusa i było w z tym tak wygodnie, że patrzenie na to wydawało się zarazem niepokojące i przyjemne. Jej ciemne włosy już trochę odrosły i były miękkie i lśniące. Nate prawie czul ich dotyk w dłoniach.

Błagam, tylko się nie rozpłacz.

- Nie tak trudna jak trenerka Heffner - zażartował Lord Marcus. - Opowiadała nam, jak dźgnęła cię widelcem, bo próbowałeś się do niej dostawiać.

Nate, który właściwie wyparł już ten drobny incydent z pamięci, wzdrygnął się na samo wspomnienie.

- Po prostu nie spodziewałem się takiej laski w roli trenera - przyznał.

- Wierz mi, nikt z nas się nie spodziewał - odparł lord Marcus ze znaczącym uśmiechem.

Zapalił marlboro red, ale kiedy drobny, wysuszony kierowca machnął ze złością ręką, lord wyrzucił papierosa za okno.

- Zapalmy wszyscy i zobaczmy, co zrobi - szepnęła Serena, nadał czując lekki zawrót głowy.

Rozdała wszystkim merity ultra light z czarnej, zamszowej torby z frędzlami od Balenciagi, a lord Marcus podał ogień ze srebrnej zapalniczki od Tiffany'ego.

Kierowca zahamował z piskiem opon, kiedy tylko zauważył dym.

- Wysiadać z mojej taksówki! - wrzasnął, wznosząc gniew nie małą, drżącą pięść.

Jak zawsze uprzejmy, lord Marcus zaczął przepraszać, udając, że nie wiedział, iż palenie w amerykańskich taksówkach jest zabronione. Ale ponieważ zdążyli już dojechać do rogu Park Avenue i Czterdziestej Siódmej, a Yale Club znajdowało się tuż za rogiem, i tak wysiedli.

Cóż to był za widok: śliczna brunetka ubrana dokładnie jak Audrey Hepburn w Śniadaniu u Tiffany'ego, dwóch przystojnych, zielonookich, grających w lacrosse'a i porządnie ubranych chłopców oraz olśniewająca blondynka w dżinsach. Regulamin Yale Club zabraniał noszenia spranych dżinsów, ale Serena wyglądała tak ślicznie, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Gdy tylko weszli do oszczędnie umeblowanego, neoklasycystycznego holu, postarzali absolwenci w garniturach J. Press przerwali rozmowy o interesach i odłożyli komórki. Ach, mieć znowu siedemnaście lat i być bosko pięknym!

Tak jakby którykolwiek z nich był kiedyś bosko piękny.

Lord Marcus zabrał Nate'a do swojego apartamentu, żeby pokazać mu trofea zdobyte w lacrosie, które tylko Nate potrafił docenić, podczas gdy Blair i Serena usadowiły się w eleganckim barze ze złotym sufitem, wypolerowaną drewnianą podłogą i ciemną boazerią. Były przyzwyczajone do takich miejsc, a jednak czuły się bardzo dorosło, siedząc w prywatnym barze w sobotni ranek, zwłaszcza, gdy powinny siedzieć z nosami w książkach i zakuwać do końcowych egzaminów, które zaczynały się w poniedziałek.

- O czym zamierzasz mówić na rozdaniu dyplomów? - napytała Serena. - Będziesz cytować tę książkę, z której wszyscy korzystają?

Blair przewróciła oczami. Zdecydowanie nie będzie cytować niczego z tej książki. Och, miejsca, do których się udacie!

Barman w muszce najpierw przyniósł drinka Blair - martini z oliwką. Wzięła łyk, a potem wsunęła papierosa do cygarniczki. Miała z niej taką frajdę, że postanowiła jej używać aż do premiery Śniadania u Freda, kiedy to wszystkie dziewczyny zaczną ją naśladować.

Oto różnica między byciem trendy, a wyznaczaniem trendów.

- Właściwie to zamierzam napisać o tym. że należy dążyć do lego, czego się pragnie i zdobywać to - oznajmiła, wydmuchując dym nad blond czupryna Sereny, - Nigdy nie myślałam, że zdobędę wszystko, czego zapragnę. Ale i tak próbowałam, i teraz mam wszystko. Wszyściuteńko.

Serena pokiwała głową.

- Wiem, co masz na myśli. - Barman przyniósł jej drinka z dżinem. Wzięła kitka ostrożnych łyków. Zastanawiała się, czy powinna od razu powiedzieć Blair, że kiedy asystentka Kena Mogula szeptała jej do ucha, prosiła, żeby Serena zjawiła się na drugim przesłuchaniu. Ale na razie sprawy z Blair układały się lak dobrze, że nie chciała tego psuć. Poza tym, nawet jeśli zaproponuje jej rolę, nie była pewna, czy się zgodzi. Próbowali wymyślić coś innego do powiedzenia, coś na temat zdobywania tego, czego się pragnie. Choć Serena nigdy niczego tak naprawdę nie pragnęła, wszystko spadało jej z nieba.

- Jestem taka zakochana w Nacie - wypaliła. Chciała powiedzieć to z taką samą pogodą, z jaką wcześniej mówiła o ich nowych relacjach przyjaciółka.

Blair zapaliła papierosa. Jak łatwo byłoby niechcący podpalić długie ciemne rzęsy Sereny. Rozejrzała się po sali, zastanawiając się, czy warto dać się ponieść emocjom.

No, no, zastanawiała się? Czy to nie punkt zwrotny?

Blair uwielbiała salon w Yale Club. Złota farba i orientalne dywany sprawiały, że wydawał się wspaniały i ekskluzywny, a jednocześnie przytulniejszy i nie tak nadęty jak pozostałe sale w klubie. Było to idealne miejsce na upalny dzień. I pasowało jej do sukienki.

- Niedługo będziemy w Yale - pomyślała na głos. Dziewczyny spojrzały po sobie, próbując zdecydować, czy to dobrze, czy źle.

Serena zachichotała.

- Będziemy mogły wskoczyć w pociąg, zatrzymać się tutaj, a nasi rodzice nie będą nawet wiedzieli, że jesteśmy w mieście!

To brzmiało całkiem zabawnie.

- To byłoby rewelacyjne miejsce na imprezę - zauważyła Blair. Postanowiła być miła.

W tym samym momencie zamrugała, zastanawiając się, dlaczego wcześniej na to nie wpadła. Oczywiście, to by oznaczało, że pojawi się dużo przypadkowych gości - absolwentów z innych głupich szkół, o których istnieniu nawet nie wiedziała i przypadkowych dzieciaków, które myślały, że są w porządku, bo w przyszłym roku będą w ostatniej klasie. Ale przecież była mówczynią w Constance Billard. Było właściwie naturalne, że to ona powinna urządzić imprezę na zakończenie szkoły. Imprezę, jakiej jeszcze nie było.

Uścisnęła Serenę trochę sztywno, odsuwając cygarniczkę ledwie na tyle, by nie podpalić jej włosów.

- Zawsze mamy najlepsze pomysły - mruknęła, trochę do siebie, trochę do starej przyjaciółki.

Serena uśmiechnęła się ochoczo, chociaż nie miała pojęcia, o czym Blair mówi.

- A nie? - zgodziła się.

Nate wziął ze sobą trochę zwiniętych wcześniej skrętów. Rozłożyli się wygodnie z Marcusem w jego apartamencie ze złoto - białą tapetą - odkręcili klimatyzację na fuli i położyli się na plecach na wielkim łóżku przykrytym morelową narzutą. Poopalali i dzielili się sekretami na temat Blair.

Chłopcy są gorsi od dziewczyn.

- Cała się naburmuszą, gdy człowiek się do niej przystawia, a potem marudzi, jeśli się tego nie robi - narzekał Nate, kręcąc głową. - Nigdy tego nie rozumiałem.

- Ale jeśli dać jej do zrozumienia, że nie można się jej oprzeć, nie będzie robić problemów - zauważył lord Marcus. - To kluczowe.

Nate spojrzał na starszego chłopaka przez mgiełkę dymu z trawki. Znał Blair praktycznie od urodzenia. Czy to możliwe, by ten chłopak, który dopiero co ją poznał, już ją rozgryzł? I czy to możliwe, że on, Nate, i Blair zupełnie do siebie nie pasowali? Może nie było im pisane być razem.

Nate nie potrafił dłużej o tym myśleć bez rozrzewniania się. Zaciągnął się więc raz jeszcze i pozwolił sobie odpłynąć.

- Zastanawiam się, czy nie poprosić Blair, żeby przyjechała do mnie, do Anglii, tego lata - rozmyślał na głos lorda Marcus. - Opowiedziałem o niej mojej rodzinie i bardzo chcą ją poznać. Najwyraźniej mój ojciec zna jej ojca, a moja matka już nas widzi na ślubnym kobiercu.

Nate znowu się zaciągnął. Nie ma powodu się denerwować. Jego umysł był jak satynowe powłoczki poduszek na łóżku lorda Marcusa - gładki i czysty.

Lord dopalił swojego skręta i wstał, gasząc go o podeszwę bursztynowego półbuta.

- Nasze damy będą się zastanawiać, gdzie się podzialiśmy. - Klepnął Nate'a w ramię. - Idziemy?

Nate wsparł się na łokciach i potrząsnął nieprzytomnie głową, niczym pies. Zabłąkana łza wypłynęła mu z kącika lewego oka i spłynęła po policzku. Starł ją ze złością, ale wtedy kolejna sturlała się z prawego kącika.

- Wszystko w porządku? - zapytał lord Marcus. - Chcesz jeszcze zaczekać?

Nate wzruszył ramionami, a jego dolna warga zadrżała.

Lord Marcus usiadł obok i objął go.

- Już dobrze - mruknął. - Nic złego się nie stało.

To nie była udawana gejowska afektacja, którą Nate i jego kumple lubili doprowadzać się nawzajem do szału. To był szczery gest. Jakby go przytulał starszy brat. Nate nigdy nie miał starszego brata, w ogóle nie miał rodzeństwa, a takiego uścisku właśnie potrzebował.

Mon père habite en France dans le Loire. Il aime des autres hommes. Il est un fag! - pisnęła Blair i obie z Serena zachichotały.

Qu'est - ce que vous faites, mes cheries?! - zawołał lord Marcus. gdy zbliżali się z Nate'em.

- Ćwiczymy francuski. Do ustnego dla zaawansowanych. Mamy przez dziesięć minut opowiadać o rodzinie - wyjaśniła Blair. - Używając wszystkich czasów.

Serena przewróciła oczami.

- Tyle właśnie masz z chodzenia na zajęcia dla zaawansowanych. - Zmrużyła oczy, przyglądając się chłopcom badawczo. - Paliliście?

Nate uśmiechnął się nieśmiało.

- Odrobinę.

- Ty kretynie. - Serena złapała go i pocałowała w usta. Tryskała energią, bo znowu odzywały się do siebie z Blair.

Blair zupełnie nie przeszkadzało, że Serena i Nate całują się przy niej - nawet nie drgnęła. Po chwili lord Marcus stał już za nią i obejmował zmysłowo w talii - takim mężowskim gestem dumnego posiadacza, o jakim Blair zawsze marzyła. Mrugnął do Sereny.

- Czy wiesz, że Serena znaczy po włosku „syrena”?

- Jasne. - Serena zachichotała i rzuciła Blair spojrzenie, które mówiło: „Skąd tyś go wytrzasnęła?”

Blair odpowiedziała chytrym uśmieszkiem, który mówił z kolei: „A nie mówiłam, że mam wszystko” oraz: „Trzymaj łapy z daleka, ty zdziro”.

Nate zlizał z ust Sereny waniliowy błyszczyk, a potem dopił resztkę jej drinka, ani na chwilę nie spuszczając z oczu idealnej, lekko opalonej stopy Blair. W jej lśniących, czarnych pantoflach było coś, co podniecało go jak diabli.

Dobrze, że zostawił viagrę w domu.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NIE CAŁKIEM PRYWATNE PRZYJĘCIE W YALE CLUB

Jeśli nie byliście zaproszeni na sobotnie bachanalia w Yale Club, gdzie personel miał pełne ręce roboty, biegając na Grand Central po dodatkowe butelki Prosecco z Campbell Apartament i sernik z Junior's - spieszę donieść, że w następny poniedziałek pewna przyszła studentka Yale wydaje w klubie imprezę życia z okazji zakończenia szkoły. Do Yale Club mają wstęp wyłącznie członkowie, ale nie ma strachu. Tatuś gospodyni słono zapłacił klubowi, żeby drzwi pozostały otwarte przez całą noc dla wszystkich dobrze ubranych imprezowiczów, którzy chcą się porządnie zabawić. W ten sposób chce jej wynagrodzić swoją nieobecność na rozdaniu dyplomów. Och, czyż to niesłodkie.

Miejmy nadzieję, że nie zapomni też, że córeczka potrzebuje jakiegoś środka transportu, czegoś, żeby móc poruszać się w przyszłym roku po New Haven. Brum, brum.

DEPRESJA POŚNIADANIOWA

Ken Mogul jest albo strasznie wybredny, albo strasznie złośliwy. Albo jedno i drugie. Plotka głosi, że wezwał tylko cztery dziewczyny na drugie przesłuchanie do głównej roli w swoim nowym filmie Śniadnie u Freda. Inna plotka mówi, że obsadził w roli Holly Golightly młodszą siostrę i że przesłuchanie w sobotę było tylko dla statystów. Co za marnotrawienie talentów.

ZAARANŻOWANE MAŁŻEŃSTWO

Wszyscy słyszeliśmy, że brytyjscy arystokraci mają słabość do aranżowanych małżeństw. Oszczędza to mnóstwa kłopotów i wstydu, kiedy nie trzeba się ukrywać lub martwić, jak przedstawić nieokrzesaną, źle ubraną dziewczynę mamie, która tak się składa - jest królową. Cóż, wedle moich źródeł, w Wielkiej Brytanii, pewien błękitnej krwi przystojniak, który niedawno ukończył Yale, a obecnie mieszka w Yale Club w Nowym Jorku, gdzie załatwia pewne sprawy, czytaj: imprezuje, został przyrzeczony pewnej równie szlachetnie urodzonej Angielce, kiedy miał raptem dwa lata. Nie widziałam jej zdjęcia, ale sądząc po tym, z jakim zapałem rzucił się na naszą B, podejrzewam, że nie jest zbyt ładna i chłopak nie pali się do żeniaczki.

ZŁODZIEJ CENNEJ FIOLKI ZIDENTYFIKOWANY

Nie żebym chciała przynosić same złe nowiny, ale zaprzyjaźniony trener e - mailował do mnie ostatnio regularnie - hej, kto mu dał ten link?! - i okazuje się, że złodziej viagry został zidentyfikowany i zostanie odpowiednio ukarany. Czy to znaczy, że on/ona nie dostanie dyplomu??

Wasze e - maile

P: Droga P!

Wiem, że nie powinienem był, ale tak jakby wsypałem mojego kumpla i teraz martwię się, że przeze mnie niw skończy szkoły. Ale myślałem, że lepiej on niż ja, rozumiesz?

Żenada

O: Drogi żenado

Taaak, to rzeczywiście niezła żenada. Ale przecież już to wiesz.

P.

P: Droga Plotkaro!

Chciałbym cię osobiście zaprosić na przesłuchanie do mojego nowego filmu. Masz nastawienie, jakiego szukam. Mam nadzieję, że prezencję również. Kiedy masz czas?

Mogs

O: Drogi mogs; Niezła ściema.

P.

Na celowniku

B, S, N i lord M w niedzielę Cipriani Dolci naprzeciwko Yale Club piją krwawą mary na śniadanie. Ci to wiedzą, jak przygotować się do końcowych egzaminów! V z A w jego czerwonym saabie, udają, że nie zauważyli, iż prawie rozjechali D przechodzącego przez ulicę, kiedy jechali na film do kina Angelika. D wracał właśnie od chińskich zielarzy przy Canal z woreczkiem czegoś, co reklamowali jako „Eliksir miłosny xxx”. Och, jak perfidną intrygę snujemy. J w Gristedes przy Dziewięćdziesiątej Szóstej Zachodniej, kupuje samotnie litrową butelkę czerwonego wina z zakrętką i ogromną puszkę kawy rozpuszczalnej Folgers. Ubranie i ręce ma wymazane szarym cieniem do powiek, kawą i winem. Najwyraźniej bije od niej taka aura twórcza, że nie śmieli jej nawet wylegitymować.

JESZCZE JEDEN TYDZIEŃ

To już ostatnia prosta, moi kochani. Poza egzaminami, które tak naprawdę są tylko nieprzyjemnym epizodem, szkoła właściwie już się skończyła. Powtarzajcie za mną: już tylko tydzień do rozdania dyplomów. Już tylko tydzień do rozdania dyplomów. Już tylko tydzień do rozdania dyplomów.

Powodzenia!!!!

Wiem, że mnie kochacie.

plotkara

D pisze kolejną odę

Dan skończył egzamin z angielskiego dla zaawansowanych dwadzieścia minut przed czasem i zabrał się do pisania mowy na zakończenie szkoły na ostatniej stronie zeszytu egzaminacyjnego. Tym razem postanowił zacytować fragment wiersza Roberta Frosta Droga niewybrana:

Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano

Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną -

Reszta wzięła się z tego, ze to ją wybrałem.

Słowa brzmiały jednak jakoś jałowo i wydawały mu się nadużywane, zwłaszcza w kontekście zakończenia szkoły. Poza tym ani on, ani żaden z jego kolegów nie wybierał mniej uczęszczanej drogi. Skończą szkołę i pójdą prosto do college'u. Potworny banał. Danowi nigdy, tak naprawdę, nie przyszło do głowy, że mogłoby być inaczej. Aż do teraz.

Od kilku dni walczył ze świadomością, że gdy nadejdzie jesień, Vanessa będzie w Nowym Jorku, a on w Olympii, w stanie Waszyngton - na drugim końcu kraju. Ta myśl była dla niego nie do zniesienia, mimo że nadal nie był pewien prawdziwych uczuć Vanessy. Zwłaszcza po tym, jak szorstko odprawiła go tamtego wieczoru, gdy tylko zjawił się Aaron, a potem nie odzywała się przez cały weekend.

Ale może to on nie postawił sprawy jasno. Zawiadomił już tego stukniętego profesora, że nie spędzi lata w Olympii. Dlaczego nie pójść krok dalej i nie oświadczyć wszystkim w czasie rozdania dyplomów, że nie idzie do college'u, koniec kropka. To pokazałoby Vanessie i światu, jak daleko gotów był się posunąć w imię miłości. Wybierze mniej uczęszczaną drogę.

Odwrócił kartkę i nabazgrał: Oda do miłości, wzorując się na jednym ze swoich ulubionych poetów, Johnie Keatsie. Keats ciągle pisał ody: Oda do Psyche. Oda do urny greckiej. Oda do słownika, Oda na melancholię, ale nigdy nie napisał Ody do miłości. Dlaczego właśnie Dan nie miałby tego zrobić?

- Siedemnaście minut do końca - ogłosiła pani Solomon.

Dan zerknął na napięte plecy kolegów pochylonych nad ławkami. Wściekle wymachiwali długopisami, podczas gdy czarny zegar ścienny miarowo odmierzał czas. Dan wrócił do swojego zeszytu. Oda do miłości. Oczywiście jego miłość do Vanessy była doprawiona sporą dawką niegasnącego pożądania. Ale jak to przekazać, nie popadając w pornografię? W końcu ten wiersz miał być częścią mowy na zakończenie szkoły.

Mleczne, białe kule

Poduszki twego brzucha

Uda jak brzozy.

Fuuj, stop!

Przekreślił wszystko. Poduszki mego brzucha? Ohyda.

No właśnie.

A potem przypomniał kilka wersetów z Ody do urny greckiej:

Najszczęśliwsza miłości, błoga, o, tyś błoga!

Wiecznie młoda i piękna, wyciągasz ramiona

Zdyszana, nieznająca znużenia i skargi.

Nad namiętnością ludzką wysoka twa droga,

Nad nią, która wygasa, smutkiem przygnieciona,

Gdy nam spaliła, bólem i gorączką, wargi.

Czy można było powiedzieć to lepiej?

Pewnie nie.

Dan zaczął szkicować rysunek przedstawiający wieżę ciśnień na dachu domu Vanessy. ale żaden był z niego artysta i wieża bardziej przypominała gigantyczny żołądź. Gdyby tylko mógł skorzystać z telefonu w trakcie egzaminu. Zadzwoniłby do biura rekrutacji w Evergreen i dał im znać, że się nie zjawi.

Zamiast tego postanowił poprawić początek mowy na ostatnich kilku stronicach zeszytu egzaminacyjnego.

Panie i panowie, dziękuję, za przybycie na uroczystość rozdania dyplomów w szkole średniej dla chłopców Riverside. Musicie być bardzo dumni ze swoich synów. Tak dumni, że daliście im z okazji zakończenia nauki dokładnie to, czego chcieli. (Pauza na wybuchy śmiechu.)

Mam zaszczyt być w tym roku mówcą. Pozwolę wiec zacząć od odczytania fragmentu wiersza Roberta Frosta.

Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano

Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną -

Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.

Często cytuje się ten fragment w mowach na zakończenie szkoły Wiem, bo sprawdzałem w Google'u. (Pauza na wybuchy śmiechu.) Cóż za ironia, bo ilu z nas rzeczywiście wybiera mniej uczęszczaną drogę? (Pauza na niezręczną ciszę). Cóż, ja wybiorę. A oto, jak zamierzam tego dokonać - pójdę za głosem serca...

Mały kuchenny minutnik w kształcie jajka, który przyniosła pani Solomon, zadzwonił na jej biurku.

- Proszę odłożyć ołówki - powiedziała.

Dan podniósł zamglony wzrok. Jak zwykle go poniosło.

- Nie skończyłeś, co? - zadrwił siedzący z lewej Chuck Bass.

W czasie egzaminów końcowych uczniowie ostatnich klas nie musieli przestrzegać regulaminu odnośnie stroju, więc Chuck postanowił włożyć jasnożółtą pociętą koszulkę bez rękawów Dolce & Gabbana, która jakimś cudem odsłaniała więcej, niż gdyby niczego nie włożył.

Dan spiorunował go wzrokiem. Czy można zginąć w czasie służby, będąc dopiero w szkole wojskowej? Dan miał nadzieję, że tak.

Pani Solomon podeszła, żeby zabrać ich zeszyty egzaminacyjne.

- Jakiś problem, panie Humphrey? - zapytała ostro, wypinając na niego kościstą pierś w brzydkiej sukience bez pleców w czarno - pomarańczowe pasy.

Dan zmarszczył czoło.

- Czy mogę wyrwać kilka ostatnich kartek z zeszytu? - zapytał bez większej nadziei.

Nauczycielka wzruszyła niestosownie odsłoniętymi ramionami.

- Proszę bardzo.

Dan wyrwał strony, zanim zdążyła zmienić zdanie, zaskoczony, że nie zachowała się jędzowato, jak zwykle. Może pani Solomon w końcu znalazła sobie chłopaka i była zbyt zajęta marzeniem o czekającym ją upalnym i zmysłowym lecie pełnym późnych poranków i gorącego seksu, żeby zawracać sobie głowę uprzykrzaniem Danowi życia.

Och, jakże sam marzył o długich porankach i gorącym seksie? A jest ktoś, kto nie marzy?!

kto się oprze artystce z kroniki towarzyskiej?

Biologia była ostatnim egzaminem Jenny. Nie spała całą noc, zakuwając. Jądro komórkowe, pierwotniaki, osmoza znała wszystko. Odpowiadała na pytania automatycznie, wypełniając luki bez zastanowienia i sprawiając, że pozostałe koleżanki były zielone z zazdrości. Osmoza to proces, w którym pewne cechy przenikały do innych organizmów przez, sam fakt bliskości. Cóż, skoro to działa na małe organizmy, to czemu i nie w ich przypadku? Trzymały się blisko Jenny przez cały rok, a jednak nie zrobiły się ani trochę mądrzejsze.

Ani ich piersi większe.

Podoba mi się twoja fryzura, nabazgrała na szarym blacie ławki Jessiki Soames Kim Swanson. Możesz zobaczyć odpowiedź Jenny na pyt. 21?

Kim Swanson była najbardziej zadbaną dziewczyną w dziewiątej klasie. Od dziewiątego roku życia nosiła blond pasemka w naturalnie jasnobrązowych włosach i zawsze miała idealnie wyprasowaną białą koszule Agnes B., którą nosiła do szarej, plisowanej spódniczki od mundurka. Dziewczyny plotkowały, że nawet bieliznę ma wyprasowaną. Nigdy nie wychodziła z domu bez pełnego makijażu, srebrno - złotej bransoletki w formie łańcuszka od Cartiera i raczej sporych wkrętek z brylantami. Tyle czasu poświęcała na pielęgnację, że ledwo miała czas na naukę.

Poczekaj, odpisała Jessica.

Jessica była klasową zdzirą. począwszy od czwartej klasy, kiedy dostała miesiączki. Szczyty osiągnęła w szóstej, gdy straciła dziewictwo. Miała też największe piersi - dopóki Jenny nie rozkwitła w siódmej klasie, przeskakując ją o całe trzy miseczki, Jessica rzuciła dyskretne spojrzenie na ławkę na prawo od niej, próbując odczytać odpowiedź w arkuszu Jenny. Tamta skończyła już jednak pisać i teraz zabijała czas, kaligrafując na pustej stronie.

Frajerka, wypisała eleganckimi zakrętasami. Jessica starała się nie brać tego osobiście.

Prawda była taka, że Jenny pisała o sobie. Z samego rana w poniedziałek wysiała kurierem do Waverly trzy doskonałe portrety, wszystkie zagruntowane i oprawione. Teraz był czwartek i nadal nie było żadnych wieści z biura rekrutacji. Zaczął się pierwszy tydzień czerwca. Wrzesień był za trzy miesiące, a ona nie znalazła jeszcze szkoły. Powoli ogarniała ją desperacja.

Nim przystąpiły do egzaminu. Elise przypomniała Jenny, że w Waverly też pewnie kończą rok szkolny i nie zajrzą do jej paczki, dopóki nie wypuszczą z dyplomami najstarszej klasy. Ale Jenny nie chciała o tym słyszeć. Najwyraźniej straciła szansę na szkołę z internatem. Pozostały jej tylko dwa wyjścia. Mogła pójść do szkoły publicznej albo zdać celująco egzaminy, a potem błagać panią M. żeby pozwoliła jej zostać w Constance. Mogłaby powtórzyć dziewiątą klasę, zapracować na reputację absolutnego kujona, nosić grube szkła w szylkretowej oprawce i spódnice do kostek. Żadnych więcej wzmianek w rubryce z ploteczkami, ryzykownych rozkładówek, randek z gwiazdami rocka, roznegliżowanych fotek w Internecie.

Och. Ale przecież to właśnie czyniło Jenny wyjątkową.

Poza tym, już teraz była piątkową uczennicą. Jak mogła to przebić?

Jenny doszła do wniosku, że być może oceny i jej nowe obrazy nie wystarczyły. Może powinna wysłać do Waverly numer „W”, w którym wystąpiła jako modelka razem z Sereną van der Woodsen, i zdjęcie z kroniki towarzyskiej, na którym całuje gitarzystę Raves przed hotelem Plaza?

A może przy okazji wysłać im też pukiel włosów? Albo jeden z jej ogromnych wzmacnianych staników Bali?

Kim Swanson zachichotała dyskretnie, pisząc coś na Sawce Jessiki Soames. Jenny odłożyła ołówek i oparła czoło na przedramieniu, a jej ciemne włosy rozsypały się kaskadą loczków na ławce. Gdyby wysłała do Waverly „W” i wycinek ze zdjęciem, stałaby się głównym tematem rozmów, zanim jeszcze pojawiłaby się w szkole. Był to na pewno jakiś sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale wtedy wszyscy mieliby o niej z góry wyrobione zdanie i może Jenny nigdy nie udało by się go zmienić. Lepiej samej zapracować na reputację i zwrócić na siebie uwagę, gdy już się tam pojawi.

Tymczasem czekało ją dziwaczne Lato w Pradze w towarzystwie matki. Miała uczęszczać na słynne czeskie warsztaty artystyczne, na co zgodziła się w trakcie Paschy po jednym kieliszku wina za dużo. Tata przypomniał jej o tym w zeszłym tygodniu. Wtedy miała jeszcze przed sobą perspektywę pójścia na jesieni do szkoły z internatem, ale teraz nie była już tego taka pewna.

- Raz, dwa, trzy, słuchajcie matoły, już za cztery dni koniec szkoły! - wrzasnęła wesoło grupka dziewczyn z ostatniej klasy na korytarzu przed pracownią biologiczną. Kiedy zabrzmiał dzwonek, koleżanki Jenny wyrzuciły ołówki w powietrze, zaczęły się obejmować i podpisywać księgi pamiątkowe Elise podeszła nawet do Kim Swanson z prośbą o podpis, chociaż pogardzała nią od czasu, kiedy Kim rozpuściła obrzydliwą plotkę, że Elise urodziła się zdeformowana i w wieku dwóch lata miała usuwany garb z pleców.

Summertime - zaczęta nucić wytrenowanym w klubach falsetem Roni Chang - and the living is easy!

Jenny żałowała, że nie podziela ich radości. W końcu był to jej ostatni egzamin. Skończyła rok! A teraz czekały ją trzy długie, letnie miesiące w Europie i możliwościom nie było końca. Jednak z jakiegoś powodu nie miała ochoty na wznoszenie okrzyków i podpisywanie roczników pamiątkowych, chociaż kaligrafowała piękniej od pozostałych.

Teraz rozumiała, jak musiały się czuć uczennice ostatnich klas zimą, gdy czekały na wieści z college'ów. Zrobiła wszystko, co w jej mocy. Teraz jej los leżał w rękach innych.

ściąganie przez wzgląd na dawne czasy

Blair i Serena siedziały obok siebie przy długim, czarnym stole w pracowni chemicznej na swoim ostatnim egzaminie. Uczennice z zajęć z chemii dla zaawansowanych siedziały miedzy koleżankami ze zwykłych zajęć i pisały inny egzamin, więc fakt, że dziewczyny prawie trącały się łokciami nie powinien mieć żadnego znaczenia. W Constance Billard lubiano myśleć, że ich uczennice są ponad ściąganie, ale prawda była taka, że zrzynały gdzie się tylko dało. Blair i Serena nie stanowiły wyjątku.

Jakie będzie stężenie molowe roztworu, jeśli rozpuścimy 5,827 NaCI w objętości 100 ml? Serena nabazgrała pytanie na wewnętrznej stronie przedramienia. Ziewnęła i przeciągnęła się, pozwalając, aby ręka opadła na zeszyt egzaminacyjny Blair.

n = 5,827 g/ 58,4425

n = 0,09970 moli NaCl

M = 0,09970 moli/0,1 l

M = 0,9970

Blair na bazgrała odpowiedź na wewnętrznej stronie okład ki zeszytu. Co wkładasz w poniedziałek?, dopisała obok.

Czemu w poniedziałek?, odpisała Serena, nim przepisała odpowiedź do zadania. Czyżby Blair dowiedziała się, że Serenę wezwano na drugie przesłuchanie?

Koniec roku, zapomniałaś?! - odpisała pospiesznie Blair.

Serena zagapiła się na odpowiedź Blair. To takie typowe dla niej - nie zorientować się we własnej pomyłce. Drugie przesłuchanie odbywało się w poniedziałek, tak samo jak rozdanie dyplomów. Mieli się zjawić jej rodzice. Erik, jej brat, przełożył wyjazd na narty do Nowej Zelandii ze swoją obecną dziewczyną, Liesl, by móc być na uroczystości. No i Blair miała wygłosić mowę.

Ups.

Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, napisała Blair, nim przeleciała przez dwie następne strony egzaminu.

Serena patrzyła na przyjaciółkę z podziwem. Blair absolutnie zasługiwała na studia w Yale. Jeśli chodzi o testy była geniuszem. Słońce wpadało przez okna pracowni chemicznej u jakiś ptak ćwierkał wesoło. Serena westchnęła i zaczęła bazgrać swoje imię w rogu trzeciej strony dziewięciostronicowego zeszytu egzaminacyjnego.

Serena van der Woodsen. Śniadanie u Freda, w roli głównej Serena van der Woodsen.

Zwykle nie marzyła o takich rzeczach, ale to była jej pierwsza szansa, żeby zagrać w prawdziwym filmie. Trudno nie pragnąć czegoś takiego, chociaż troszkę.

Blair pochyliła się nad ostatnią stroną egzaminu, pospiesznie wypisując odpowiedzi, a potem zaczęła sprawdzać całość. Kiedy już z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko jest w porządku, zerknęła na pilnującą ich nauczycielkę. Pani Crandall puszysta kobieta z czerwoną twarzą - zajęta była piłowaniem paznokci, pomalowanych na straszliwy ciemny beż. Jej palce wyglądały jak świńskie racice zanurzone w formaldehydzie, na których dziewczęta musiały zrobić sekcję w dziewiątej klasie na zajęciach z biologii. Blair odsunęła swój zeszyt i sięgnęła po książeczkę Sereny.

- Hej... - zaczęła protestować Serena.

- Ćśśś - szepnęła Blair i zaczęła odpowiadać na pytania.

Serena narysowała uśmiechniętą buźkę na stronie, nad którą Blair pracowała. Zupełnie jak za dawnych dobrych czasów. Z tym wyjątkiem, że teraz to ona była z Nate'em, a Blair spotykała się z nowym, angielskim przystojniakiem. Zmarszczyła brwi. A teraz zamierzała opuścić rozdanie dyplomów, przez co Blair znowu ją znienawidzi.

No cóż.

za dużo chłopców, za dużo wyborów, za mało czasu

Vanessa nie wyjmowała z szafy sukienki Morgane Le Fay, którą kupiła jej Blair, aż do niedzieli wieczór poprzedzającej zakończenie szkoły. W mieszkaniu było ciemno i była całkiem sama. Rozebrała się do bielizny w czarno - białe prążki i wsunęła sukienkę przez ogoloną głowę. Potem podeszła do dużego lustra na drzwiach sypialni, żeby się przejrzeć.

Sukienka była piękniejsza niż jakakolwiek rzecz w garderobie Vanessy, Miała satynowy gorset z głębokim dekoltem w szpic, asymetryczne wykończenie dołu i obniżoną talię, w stylu lat dwudziestych, która wyglądała lepiej, niż Vanessa się spodziewała. Wróciła do szafy i wyjęła buty. Miały taki sam rozmiar stopy, więc Blair zostawiła jej białe sandały na koturnie Michaela Korsa, które idealnie pasowały do sukienki. Znalazła też dla Vanessy parę świetnych, siateczkowych rękawiczek w jakimś komisie na Upper East Side, bo należało do tradycji Constance Billard, by dziewczęta w czasie uroczystości nosiły białe rękawiczki.

Sęk w tym, że Vanessa nie zamierzała się pojawić na ceremonii. Aaron miał przyjechać po nią o dziesiątej rano swoim stylowym, czerwonym saabem 900S, wyładowanym ziołowy mi papierosami, chrupkami sojowymi, suszonymi strączkami soi i brzoskwiniową icc - tca, i zabrać na seksapadę po kraju. Jej rodzice byli w Santa Fe, w Nowym Meksyku i brali udział w jakiś hipisowskim happeningu, Z kolei jej starsza siostra Ruby, była nadal w trasie i siedziała gdzieś w Finlandii, Polsce albo Laponii, zdobywając nowych fanów dla swojej kapeli SugarDaddy. Nikogo z jej rodziny nie będzie obchodziło jeśli Vanessa nie pojawi się na zakończeniu szkoły. Dyplom przyślą jej pocztą, a sukienkę będzie można zwrócić. Nic wielkiego.

Jasne. To dlaczego ci nie wierzymy.

Przy drzwiach wejściowych rozległo się jakieś drapanie. Vanessa wyszła ze swojego pokoju. Gdy zapalała światło w salonie, ktoś wsunął pod drzwiami kartkę. Rozpoznała bazgroły Dana, zanim jeszcze przyklękła, by podnieść liścik.

Nie dam rady jutro na rozdaniu dyplomów, jeśli cię jeszcze raz nie zobaczę. Jestem na górze.

D.

Nie, znowu!

Nie zdejmując sukienki ani butów, Vanessa poczłapała na górę. Dochodziła dziewiąta w łagodny, czerwcowy wieczór, ale było jeszcze całkiem widno. Samochody kursowały po moście w tę i z powrotem, a na Broadwayu rozdźwięczał się chór alarmów przeciwpożarowych. Lampa oliwna kołysała się na stalowej ramie podtrzymującej wieżę ciśnień, pod którą w pozycji lotosu, siedział nagi Dan z grubą książką otwartą na kolanach.

- Co ty wyprawiasz? - zapytała ostro Vanessa.

Dan spojrzał na nią. Jego rozkochaną twarz oświetlał blask lampy. Cały jaśniał od światła i absolutnego uwielbienia dla Vanessy.

- Wow - mruknął cicho. - Ślicznie wyglądasz. Prawie tak... - Urwał z zakłopotaniem.

- Jak? - Vanessa skrzyżowała ręce na piersi. Gdyby nie byli z Danem starymi przyjaciółmi, pewnie bardziej by się wkurzyła jego dziwacznym zakradaniem się i nagością. Ale Dan to Dan - potrafiła zdobyć się tylko na lekką irytację.

- Wyglądasz tak, jak wyobrażałem sobie ciebie na naszym ślubie - wypalił niepewnie.

Że co proszę?

Vanessa doszła do wniosku, że najlepiej będzie kompletnie zignorować to, co przed chwilą usłyszała.

- To ma coś wspólnego z jutrzejszą mową? - Wskazała na książkę.

- Co? - Dan spojrzał w dół, jakby zapomniał, że ma coś na kolanach. - Tak. W pewnym sensie. Właściwie, to nie bardzo. Zamknął książkę i podniósł do góry, odsłaniając swoją męskość w całej okazałości. - Nazywa się Seksualna sztuka rozkoszy. Znalazłem ją w księgarni.

Vanessa skinęła bezwiednie głową, jakby właśnie jej powiedział, że będzie później padać.

- Jest tu fragment o wspólnej medytacji. Robi się to do momentu aż obie strony są. no, gotowe. Sting może to robić praktycznie godzinami, chociaż jest przecież starszym gościem. I właśnie tak to robi.

Jakbyśmy naprawdę chcieli wiedzieć.

Vanessa studiowała go. Na ten swój dziwaczny, wychudzony sposób Dan był uroczy. Miała jednak nadzieję, że nie zobaczy go już przed wyjazdem, bo chciała umknąć tłumaczeń. Jak to kocha jego, ale że obiecała Aaronowi. Że spotykanie się z dwoma facetami jednocześnie było strasznie ekscytujące, ale musiało się kiedyś skończyć. Tak naprawdę, nie była nawet pewna swoich uczuć, tak długo starała się o tym nie myśleć.

Dan odłożył książkę i wyciągnął dłoń.

- Moglibyśmy też po prostu się pocałować - zasugerował z czułością, która sprawiła, że Vanessa ucieszyła się, że jest już nagi.

Podeszła i przyklękła przed nim, ostrożnie unosząc sukienkę, żeby nie dotykała ziemi.

- Tylko uważaj na sukienkę - ostrzegła.

To mogła być jedyna okazja, żeby ją ponosić, ale nie zamierzała mu o tym mówić.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

widzicie, jakie to proste?

Udało nam się! Gdybyśmy teraz potrafiły tylko zdecydować, którą z siedmiu sukienek kupić na zakończenie roku u Bergdorfa, albo Bendela w Barneys. Nie będzie łatwo, bo: a) po tym jak w czasie sesji egzaminacyjnej opijałyśmy się hektolitrami kawy i opychałyśmy się do późna pizzą, nie wiemy, czy przytyłyśmy czy może schudłyśmy; b) nie cierpimy podejmować decyzji; c) biel to nowy róż.

A przynajmniej lepiej, żeby tak było.

OSTATNIEJ NOCY WYŁADOWANO CAŁY STATEK EUROPEJSKICH SAMOCHODÓW

Mogłabym pisać dla „Wall Street Journal”, co nie? Gdybyście ostatniej nocy znaleźli się w pobliżu Park Avenue, tak jak ja, zobaczylibyście kolumnę eleganckich czarnych wozów wjeżdżających do pewnego garażu na Upper East Side. Wygląda na to, że kilkoro z nas dostanie to, o co prosiło, tyle że... Tatusiu, miał być różowy!

WIEDZA, ŻE ŚCIĄGAŁAŚ

Do tej, która ściągała na końcowych egzaminach - wiemy, o kim mowa i twoi nauczyciele też wiedzą. Widzieliśmy, że skończyłaś wcześniej i resztę czasu spędziłaś na robieniu notatek i gwiazdorskich min - SM Przymknęli oko tylko dlatego, że chcą się ciebie pozbyć. Zupełnie mnie przerasta, dla czego w ogóle zawracają sobie głowy tymi egzaminami.

Lekarstwo na nerwy przed rozdaniem dyplomów

Po pierwsze, nie ma się czym denerwować. Musimy tylko olśniewająco wyglądać i odebrać dyplomy. Ale i tak się stresu jemy. Może dlatego, że będą na nas patrzyli rodzice. A może dlatego, że nie mamy pojęcia, co będzie potem. Pamiętacie, jak szkolna pielęgniarka zawsze zalecała to samo, niezależnie od tego, co wam dolegało? Łyknij krople żołądkowe. Przepłucz gardło słoną wodą. No więc ja też mam pewien patent. Szampan i chłopak. Zażyj raz, a potem powtarzaj co piętnaście mi nut aż do ustąpienia objawów.

Szczęśliwego zakończenia szkoły! Do zobaczenia na imprezie po!

Wiem, że mnie kochacie.

plotkara

po dyplomy marsz!

Przed kościołem na rogu Park Avenue i Dziewięćdziesiątej Drugiej z czarnych limuzyn wysypywały się kobiety w toaletach od Chanel i mężczyźni oraz chłopcy ubrani przez Ralpha Laurenu. Wszyscy oni wchodzili do Brick Church, by być świadkami Wręczenia dyplomów w Constance Billard ich córkom i siostrom. Był przyjemny czerwcowy poranek i delikatna bryza szeleściła w dzikich jabłonkach, rosnących po obu stronach chodnika, które rozrzucały po alei płatki i śliczne zielone liście. Urokliwy kościół z czerwonej cegły z masywnymi białymi kolumnami i porastającym go ładnie przyciętym bluszczem, wyglądał jak z obrazka. Właściwie to całe Upper East Side wyglądało dzisiaj wyjątkowo malowniczo, przesiąknięte słońcem i zapachem kwitnących jabłoni. Ale dzisiaj przecież był koniec szkoły.

Hurrra!

Matka Isabel, Titi Coates, z takim zapałem wyciągała chirurgicznie poprawioną szyję, żeby przyjrzeć się elegancko Ubranej publiczności, że jeszcze chwila, a poodpadałyby jej guziki w jaskraworóżowej sukience ze złotymi detalami od Versace.

- Słyszałam, że Harold Waldorf przyleci z Paryża ze swoim smakowitym, francuskim chłopakiem, żeby zobaczyć Blair przy wręczeniu dyplomów - szepnęła do Lillian van der Woodsen, która siedziała obok niej w ławce. - Kazał też sprowadzić w częściach czerwony kabriolet Peugeot razem z francuskim mechanikiem, który go dla niej poskłada.

Pani van der Woodsen pokręciła głową. Lubiła plotki, ale tylko te nieszkodliwe - na temat psów należących do rożnych osób albo wyników znajomych w golfie.

Nieszkodliwe plotki? A jaki to by miało sens?

- Harold Waldorf jest w Bordeaux, na aukcji win - poprawiła tandetnie ubraną sąsiadkę uprzejmym szeptem, wygładzając liliową, jedwabną spódnice do połowy łydki, prostego ale prześlicznego kostiumu Yves Saint Laurenta. - Wiem to na pewno, ponieważ mój drogi przyjaciel licytuje tam dla nas kilka butelek burgunda. Nic mi jednak nie wiadomo na temat samochodu.

Nieopodal w zakrystii, dziewczyny ustawiły się według wzrostu i z niepokojem oczekiwały pierwszych akordów marszu Pomp and Circumstance. Kali Farkas i Isabel Coates były najniższe. Miały na sobie takie same białe pantofle na płaskim obcasie od Ferragamo i sukienki z koronkowymi kokardami z tyłu i małymi pomponami zwisającymi wzdłuż rękawów, w których wyglądały jak druhny. Tak bardzo chciały stać obok siebie w szeregu, że przeprowadziły ankietę wśród dziewczyn w klasie, pytając je o wysokość obcasów, jakie zamierzały mieć na uroczystości. Nawet wiecznie nosząca martensy Vanessa powiedziała, że będzie miała koturny, zdecydowały więc, że najlepszym rozwiązaniem będą pantofle na płaskim obcasie A teraz nie dość, że stały obok siebie i miały takie same stroje, to jeszcze były pierwsze!

Hurrra!

Na swoich sześciocentymetrowych szpilkach od Manolo z białej koziej skórki. Blair wylądowała gdzieś pośrodku. Jej kostium z białej satyny od Oscara de la Renty był nienagannie skrojony. Żakiet wcinał się wokół jej drobniutkiej talii i perfekcyjnie podkreślał wspaniałe ramiona. Żadna z dziewczyn nie była na tyle pomysłowa ani nie miała takiego wyczucia stylu, żeby chociaż pomyśleć o włożeniu kostiumu, nie wspominając już o dodatkach - połyskliwej koralowej szmince Chanel, którą Blair kupiła specjalnie na tę okazję i prostych perłowych kolczykach. Nauczyła się mowy na pamięć i teraz ciągle powtarzała ją w myślach, kołysząc się na stopach, żeby pobudzić krążenie i zwiększyć przypływ adrenaliny.

Panie i panowie, dziękuję za przybycie. Dziękuję również uczennicom ostatniej klasy za wybranie mnie na mówczynię. Pewnie wiecie, że niektóre z nas są razem od przedszkola. Razem uczyłyśmy się czytać. Razem traciłyśmy mleczaki. Razem kombinowałyśmy jak zdobyć w stołówce najwięcej herbatników. W miarę upływu lat, wspólnie nauczyłyśmy się nie załamywać pod presją. Teraz czeka nas college, a my nadal się przyjaźnimy. Jak mogłoby być inaczej?

Jest coś jeszcze, czego nauczyłam się w Constance, a czym chciałabym się dziś z wami podzielić. Wiedzą, jak zdobywać to, czego się pragnie...

- Czy ktoś widział Serenę? - zapytała głośno Nicki Buton, przyglądając się w lusterku swoim brązowym oczom i obciągając fajniutką sukienkę z obniżoną talią. - Uwierzycie, że kupiłam to w butiku z dziecięcą odzieżą? - zapytała po raz dziesiąty, na wypadek gdyby ktoś jeszcze nie zauważył, jaka jest drobna i chuda.

- A co z Vanessą? - dodała Laura Salmon, biorąc wdech i próbując zasznurować nie do końca stosowny gorset sukienki od Alexandra McQueena.

- Można by się spodziewać, że chociaż raz postarają się nic spóźnić - wtrąciła Rain Hoftstetler, pomagając Laurze w sznurowaniu i jednocześnie starając się nie wpaść na nikogo w swojej niewyobrażalnie falbaniastej sukience od Christiana Lacroix.

Blair rozejrzała się wokół. Tak pochłonęło ją powtarzanie mowy. że nawet nie zauważyła braku Vanessy i Sereny.

No właśnie.

- Prawie wpół do jedenastej - rzuciła pospiesznie pani McLean, klaszcząc w pulchne, piegowate dłonie, żeby przy wołać dziewczyny do porządku. - Musimy zacząć bez nich.

Blair obracała rubinowy pierścionek na palcu lewej dłoni Serena i Vanessa nie zjawią się na rozdaniu dyplomów? Prze gapią jej mowę! Gdzie one, do cholery, są?!

Pani Weeds, kędzierzawa hipiska i nauczycielka muzyki, zagrała pierwsze akordy na organach. Jej tłuste łopatki zatrzęsły się w sukience bez ramiączek Laury Ashley.

- Dobrze, dziewczęta, zaczynamy! - zawołała podekscytowana pani McLean. - Wasz ostatni wielki występ w roli uczennic Constance. - Wyrzuciła piegowatą pięść w powie trze, tak że jej czerwono - biało - niebieski żakiet napiął się do granic możliwości. - Więc zróbcie to, jak należy! - dodała, wyglądając jeszcze bardziej homo niż zwykle.

- Och - sapnęła widownia, gdy dziewczęta zaczęły wchodzić do głównej nawy kościoła przystrojonej liliami.

Wyglądały jak skrzyżowanie modelek i panien młodych do wynajęcia.

Eleanor Waldorf siedziała między Cyrusem Rose - jej mężem od niespełna roku - i Tylerem, dwunastoletnim bratem Blair. Eleanor była jedyną kobietą na sali, która miała na sobie gołębioszary kapelusz Philipa Treaey'ego z szerokim rondem i prawdziwymi gołębimi piórami.

Co ona sobie właściwie wyobrażała - że jest w Anglii.

Cyrus Rose miał na sobie wyjątkowo brzydki, dwurzędowy garnitur Hugo Bossa w kolorze awokado i kołysał na kolanach Yale, sześciotygodniową siostrzyczkę Blair. Mała miała na sobie kilt Burberry, który Blair kupiła jeszcze zanim Yale się urodziła, i biały, ażurowy trykocik, który Blair zamówiła dla niej z Oeuf, dziecięcego butiku w Paryżu. Tyler wyglądał na skacowanego. Ale Blair nie widziała go od tak dawna, że może po prostu zapomniała, jak wygląda, chociaż był jej bratem. Aaron w ogóle się nie zjawił.

Ciekawe czemu.

Kiedy Blair doszła do ich ławki, Eleanor skoczyła na równe nogi i posłała jej całusa, strzelając zdjęcia ze swojej różowej nokii. Łzy popłynęły jej po wymalowanych różem policzkach.

- Jesteśmy z ciebie tacy dumni - zachwyciła się odrobinę za głośno.

W dalszych ławkach Blair spostrzegła panią van der Woodsen, która rozpromieniła się na jej widok z dumą, jakby to była Jej własna córka. Blair przepraszająco wzruszyła ramionami, chociaż była całkiem pewna, że mama Sereny nie zdaje sobie uprawy, że brakuje jej latorośli. Biedni państwo van der Woodsenowie. Zjawił się nawet Erik, przystojny brat Sereny, student Brown, z którym Blair prawie straciła cnotę w czasie ferii wiosennych.

Blair nigdy nie poznała rodziców Vanessy, ale przyjaciółka całkiem dokładnie ich opisała. Jednak na widowni nie było nikogo siwego ani ubranego w niestosownym, hipisowskim stylu. Postanowiła patrzeć na kasztanowy kucyk dziewczyny przed nią - była to akurat Rain Hoffstetter, której Blair nie cierpiała. Teraz musiała tylko wygłosić mowę, którą wykuła na blachę, tak że mogłaby ją recytować przez sen, a potem Odebrać dyplom. Później urządzi najlepszą imprezę w historii szkoły, będą się kochać z Marcusem, przejadą się powozem po Central Parku, on poprosi ją o rękę... Rozmarzone oczy Blair zamgliły się nieco, tak że nadepnęła na falbaniastą sukienkę Rain. prawie przewracając koleżankę.

Skup się, skup się!

Jedna za drugą dziewczęta wypełniły trzy pierwsze rzędy ławek. W sumie trzydzieści cztery, nie licząc dwóch nieobecnych. Pani McLean stała przy pulpicie, czekając, aż będzie mogła zwrócić się od odchodzącego rocznika i ich rodzin. Blair miała wygłosić mowę zaraz, potem, a później kilka słów miał powiedzieć gość specjalny, Ciocia Lynn - starsza pani, która założyła organizację dla skautek czy coś takiego. Ciocia Lynn czekała już w chodziku w pierwszym rzędzie, ubrana w sraczkowaty dres i z aparatem słuchowym w każdym uchu. Wyglądała na przysypiającą i znudzoną. Po jej przemowie - albo po tym jak straci przytomność lub umrze, zależy co będzie pierwsze - pani McLean wręczy dyplomy.

Pani Weeds przebrnęła przez ostatnie akordy marszu.

- Pomódlmy się - zarządziła poważnie pani McLean i pochyliła głowę.

Dyrektorka stała się głęboko religijna, po tym jak jej mąż, Randall. zginął w wypadku podczas wyprawy na ryby przy archipelagu Florida Keys. Przynajmniej tak mówiły dziewczyny. Opowiadały też o dziewczynie pani McLean, Vondzie, która mieszkała w domku na wsi w Woodstock i jeździła traktorem. Pani McLean miała wytatuowane Dosiądź mnie, Vonda na wewnętrznej stronie uda. Krążyły nawet plotki, wedle których Vonda była kiedyś Randallem, ale żadna z dziewczyn nie miała pewności.

- Słyszałam, że Serena i Nate uciekli na Mustique. Dlatego jej nie ma - szepnęła Rain do Laury. - Sukienkę na rozdanie dyplomów włożyła jako ślubną. Pamiętasz jak widziałyśmy ją przymierzającą welon u Very Wang? - dodała znacząco.

- A ja słyszałam, że Vanessa jest w ciąży - odparła Laura. - Pewnie jest w Vermont z rodzicami i próbują cos zaradzić. Ale i tak dostanie dyplom.

Blair bezskutecznie starała się nie słuchać, ale oczywiście umierała z ciekawości, gdzie podziały się Serena i Vanessa. Czy Vanessa wyjechała gdzieś z Aaronem? Albo Danem? Czy Serena i Nate naprawdę uciekli? To był taki zwariowany dzień i czas w ich życiu, że nie bardzo wiedziała, w co wierzyć.

- A teraz mam przyjemność zaprosić Blair Waldorf, naszą mówczynię - ogłosiła pani McLean. - Skinęła ufarbowaną na kasztanowo głową i zeszła z podium, robiąc miejsce dla uczennicy.

Blair wstała, wygładziła elegancką plisowaną spódniczkę z satyny i z gracją przestąpiła nad wyciągniętymi stopami koleżanek, obutymi w podobne do siebie spiczaste, białe pantofle, coraz bardziej rozzłoszczona dochodzącymi ja pomrukami i poszeptywaniami.

- Serena na pewno nie pójdzie w przyszłym roku do Yale.

- Vanessa jest w L. A. Nie słyszałaś? Kręci film z Bradem Pittem.

Blair wspięła się na podium - była chodzącym ideałem w swoim skrojonym na miarę satynowym kostiumie, z gładkim i lśniącym bobem, błękitnymi oczami, długimi rzęsami, ikrzącymi się koralowymi ustami i w prześlicznych białych szpileczkach. Odchrząknęła, próbując oderwać uwagę dziewcząt od wielkich nieobecnych.

- Dziękuję - zaczęła. - Na wstępie chciałabym pogratulować mojej klasie. Udało nam się! - krzyknęła z przesadną radością.

Ale żadna z jej cholernych koleżanek nawet na nią nie spojrzała.

Kogo to obchodzi? Kogo to obchodzi? Kogo to obchodzi? Kończyła dziś szkolę, miała niesamowitego chłopaka, który, tak się składa, był angielskim lordem, a na jesieni szła do Yale. Tylko to się liczy, powiedziała sobie, kontynuując mowę. I to, że prezentowała się naprawdę rewelacyjnie w eleganckim kostiumie Oscara de la Renty, podczas gdy reszta dziewczyn wyglądała jak na chrzcie w swoich białych, falbaniastych sukienkach.

- Teraz czeka nas college, a my nadal się przyjaźnimy - stwierdziła z determinacją Blair.

Aha, akurat.

och, miejsca do których się udacie - lub nie

Tam, da da da, tam, tam...

W szkole Świętego Judy nie zawracali sobie głowy wynajmowaniem kościoła lub ustawianiem chłopców według wzrostu. Zorganizowano skromną, poważną uroczystość w sali gimnastycznej, złożono chłopcom najlepsze życzenia i wysłano w dalszą drogę. Zwykle przestronna sala wyglądała na mniejszą, gdy wypełniły ją składane krzesła, matki w żakietach od Chanel i lnianych spódnicach przed kolano, oraz ojcowie w letnich garniturach z szarej flanelki od Brooks Brothers. Nate czekał na ten dzień od zawsze, więc dla uczczenia okazji, on i jego koledzy ujarali się wcześniej w domu Charliego. Potem włożyli bordowe szkolne krawaty i granatowe wełniane marynarki, z głupimi mosiężnymi guzikami, których już nigdy więcej nie będą musieli wkładać i poszli.

Nate zerknął przez ramię na rodziców, którzy siedzieli sztywno w szóstym rzędzie po drugiej stronie przejścia. Kapitan Archibald wyłowił go wzrokiem i ze złością zamachał programem, wskazując palcem na listę uczniów. Szpakowate brwi miał zmarszczone w gniewie.

Nate podniósł egzemplarz, który upadł mu między jasnobrązowe zamszowe buty - i zaczął przeglądać, żeby zorientować się, o co chodzi ojcu. Nazwiska czterdziestu trzech chłopców wydrukowano elegancko granatowym tuszem w dwóch zwięzłych kolumnach. Przy pierwszym nazwisku znajdowała się gwiazdka, a na samym dole strony, tuż obok podobnej gwiazdki znajdowała się adnotacja: „dyplom wstrzymany”. Nate zmrużył oczy, myśląc, że może to jego kompletnie ujarany mózg piata mu figle, ale wszystko się zgadzało. Obok jego nazwiska znajdowała się gwiazdka. NATHANIEL FITZWIL LIAM ARCHIBALD*. DYPLOM WSTRZYMANY.

Ok...

Ojciec Mark, niegdyś pastor, który był dyrektorem Szkoły Świętego Judy od bez mała sześćdziesięciu lat, zgarbił się nad pulpitem podium, które ustawiono na przedzie sali i z drżącymi rękami zaczął odczytywać nazwiska chłopców. Nate oczywiście był pierwszy.

- Nathaniel Fitzwilliam Archibald!

Nate wstał i ruszył w kierunku podium, wbijając wzrok w czarne i niebieskie linie wyznaczające pola gry do kosza i ho keja halowego.

- Gratulacje, stary - szepnęło sarkastycznie paru chłopaków.

Nate poczuł, jak kark pali go ze wstydu. Obok jego nazwiska umieszczono gwiazdkę.

Ojciec Mark wręczył mu obwolutę ze sztucznej, granatowej skóry i uścisnął rękę, jakby nigdy nic. Nate obrócił się i ruszył z powrotem na swoje miejsce, prawie wpadając na tunera Michalesa, który stał w przejściu w tej swojej cholernej, czerwonej wiatrówce. Złapał Nate'a za rękaw i nachylił mu się do ucha:

- Wiem, gdzie cię szukać, chłopcze.

Potem poklepał go szorstko po ramieniu i puścił.

- Och, czy to nie słodkie - rozczuliła się jedna z matek, biorąc groźbę trenera za gratulacje.

Nate wrócił na miejsce zlany potem. Nic mógł złapać tchu.

- Anthony Arthur Avuldsen! - wychrypiał stary dyrektor, niecierpliwie wymachując granatową obwolutą z dyplomem Anthony'go nad łysą głową.

Anthony przełazi nad odzianymi w spodnie khaki kolanami Nate'a, siląc się na skupienie. Był kompletnie ujarany. Nate poklepał przyjaciela po umięśnionych plecach.

- Udało ci się - mruknął słabo, czując znajome dławienie w gardle i wzbierające łzy.

- Charles Cameron Dern! - wychrypiał ojciec Mark. - Stary - mruknął Charlie do Nate'a, gdy przeciskał się obok - co jest z tą gwiazdką?

Nate był za bardzo zbity z tropu, żeby płakać. Siedział bez czucia, odrętwiały po trawie. Wściekłe spojrzenie ojca wypalało mu dziurę w plecach, a koledzy odbierali dyplomy. Granatowa, skórzana obwoluta leżała zamknięta na jego kolanach. Uchylił ją odrobinę. Tak jak przypuszczał, była pusta.

O kurczę.

Dokładnie za plecami ojca Marka znajdowały się czarne, metalowe drzwi z białym napisem Sekcja Wychowania Fizycznego. Nate gapił się na nie, mrugając w zamyśleniu błyszczącymi zielonymi oczami. Czy ta gwiazdka miała coś wspólnego z viagrą trenera?

W końcu zaczął łapać!

D przydałoby się trochę więcej miłości

- Podsumowując - komu potrzebny jest college? A przynajmniej już teraz? Mam całe życie, żeby zdobyć wykształcenie. Jak napisał kiedyś John Lennon w piosence Beatlesów Love is all you need. Trzeba ci tylko miłości.

Dan przyjrzał się słuchaczom, gdy skończył przemawiać i stał za drewnianym pulpitem na scenie. Mało oficjalne rozdanie dyplomów w szkole średniej Riverside odbywało się w szkolnej auli i przypominało trochę kiepskie przedstawienia, które kółko teatralne wystawiało dwa razy do roku. Za jego plecami, na składanych krzesełkach siedziało czterdziestu jeden kolegów, wszyscy z ustami rozdziawionymi ze zdziwienia i szoku. Nawet Larry, ich opiekun, który zawsze starał się robić za równiachę, chichotał nerwowo, zerkając na trzydzieści rzędów pedagogów, rodziców i krewnych, którzy siedzieli w szarych kinowych fotelach poniżej i zastanawiając się jak im wytłumaczyć, że przemowa Dana to jeszcze jeden głupawy dowcip, jakie często wycinali z chłopcami.

W ostatnim rzędzie, z nisko spuszczoną głową siedział Rufus. Kędzierzawe, szpakowate włosy związał odświętną pomarańczową wstążką zdjętą z butelki szampana Veuve Cliequot, którego kupił, aby mogli go wypić po uroczystości. Jenny trzymała ojca za rękę. Podniosła smutne brązowe oczy i odszukała spojrzenie Dana ponad rzędami głów. „Ty dupku, jak mogłeś to zrobić naszemu kochanemu, poczciwemu tacie?”, wydawało się mówić jej spojrzenie. „Na wypadek, gdybyś zapomniał - wykształcenie jest dla niego wszystkim”.

Dan pozostał na scenie, aby odebrać nagrodę imienia E. B. White'a, którą Riverside przyznawało za wybitne osiągnięcia literackie.

- Gratulacje, synu. - Doktor Nesbitt, sepleniący młody dyrektor o wyglądzie rosyjskiego łyżwiarza figurowego, wręczył Danowi rulon pergaminu i uścisnął dłoń, podczas gdy fotograf robił zdjęcia.

Doktor Nesbitt był ojcem jednego z młodszych uczniów i od półtora roku pełnił funkcję dyrektora szkoły. Objął ją po panu Coobiem, który został usunięty po tym, jak sam uparł się nauczać wychowania seksualnego w piątej klasie, zamiast zatrudnić fachowca.

Kiedy Dan przyjmował nagrodę i wracał na miejsce, towarzyszyły mu wątłe i sporadyczne oklaski. Po takiej mowie trudno się było dziwić. Nie słuchać nauczycieli? Pozwolić,” aby nauczycielem była miłość i iść za głosem serca? Trzeba ci tylko miłości?

Że co proszę??!

- A teraz czas na dyplomy - ogłosił doktor Nesbitt i widownia z zapałem poruszyła się w fotelach.

Żaden z chłopców nie miał nazwiska zaczynającego się na A, więc pierwszy był Chuck Bass. Cały ubrany był w kremowy len, łącznie z szytymi na miarę butami od Hogana. Nawet podeszwy miał z kremowej gumy. Z przylizanymi ciemnymi włosami i opaloną, przystojną twarzą prezentował się całkiem nieźle - jak hollywoodzki gwiazdor z lat czterdziestych. Chuck wsunął pod pachę schowany w obwolutę z brązowej skóry dyplom, wyciągnął z kieszeni marynarki kubańskie cygaro i włożył je sobie do ust.

Już miał się obrócić i zejść ze sceny, gdy doktor Nesbitt wyrwał mu cygaro, wytarł o spodnie i włożył do ust.

- Muszę mieć co zagryzać, żeby przebrnąć przez te wszystkie nazwiska - zażartował do mikrofonu, a rodzice ryknęli w odpowiedzi śmiechem.

Doktor Nesbitt stał się tak lubiany, odkąd przyjął rolę dyrektora, że chwilowo musiał zamknąć swoją praktykę psychiatryczną, ponieważ szkoła nie potrafiła znaleźć następcy, który cieszyłby się podobną sympatią.

- Świetna mowa. palancie - syknął Chuck, potykając się o stopy Dana, gdy wracał na miejsce. - Idź za głosem serca? Czy to znaczy, że uciekniemy razem do Vegas zaraz po uroczystości?

Dan oparł się nagłej pokusie przyłożenia Chuckowi mokasynem w podbrzusze. Nie pomyślał wcześniej, jak jego słowa mogą odebrać inni. Wiedział tylko, że pisał je z głębi serca, z myślą o tylko jednej osobie, Vanessie.

- Dobra robota - zadrwił Zeke Freedman, kiedy przechodził obok Dana w drodze na scenę.

Zeke i Dan byli najlepszymi kumplami, dopóki Vanessa nie została jego dziewczyną i Dan zapomniał o wszystkim i wszystkich poza nią. Zeke był maniakiem komputerowym i niesamowicie cieszył się z faktu, że dostał się do MIT. Nie trudno więc było zgadnąć, że przemowa Dana raczej go nic zachwyciła.

Dan zerknął znowu na swoją rodzinę. Jenny obejmowali teraz ojca, którego ramiona drżały od szlochu. Inni rodzice myśleli pewnie, że Rufus łka ze wzruszenia, ale Dan wiedział lepiej. Może powinien ostrzec tale i powiedzieć wcześniej, że nie wybiera się do Evergreen w przyszłym roku.

Może.

- Daniel Jonah Humphrey - zawołał doktor Nesbitt.

Dan poruszył się niespokojnie na krześle. Czy nie dość czasu spędził już na scenie? Po chwili zerwał się z trzeciego miejsca, złapał dyplom z rąk dyrektora i popędził z powrotem, jakby bał się, że koledzy mogą go obrzucić pomidorami. Jenny myślała, że rozdanie dyplomów Dana będzie względnie bezbolesne i nudne. Nie miała nawet nie przeciwko, kiedy tata przełożył jej odlot do Pragi z wczoraj na jutro rano, żeby mogła być na rozdaniu. Dan odebrałby dyplom, podczas gdy ona i Rufus szeptaliby do siebie, przeszkadzając jego nudnym kolegom z klasy. Potem poszliby na chińskie żarcie do ulubionej knajpy Dana na Broadwayu, a później zaciągnęłaby brata na imprezę do Blair Waldorf, która podobno zapraszała wszystkich do Yale Club. Jenny zdecydowanie nie zamierzała przegapić takiej okazji.

Zamiast lego jej rodzina była w stanie rozkładu, a ona okropnie się martwiła.

Przestali być dla siebie mili z Danem po tym, jak Jenny spędziła noc w apartamencie w hotelu Plaza z członkami Raves, a później - tego samego dnia, kiedy wylali Dana - nagrała z nimi piosenkę. W domu Dan zachowywał się bez zarzutu. Był publikowanym autorem i piątkowym uczniem. Miał do wyboru kilka college'ów - Brown, Columbię, NYU i Evergreen. Ojciec nieustannie chwalił się osiągnięciami syna. Jenny była jeszcze lepszą uczennicą, ale odkąd pani McLean poprosiła, aby nie wracała do Constance w przyszłym roku, czuła się jak rozwydrzona siostrzyczka Dana. Fakt, że nadopiekuńczy Rufus zgodził się na szkołę z internatem, mówił wszystko - Dan był tym dobrym dzieciakiem, a ona tym niegrzecznym.

Ale teraz proszę: trzymała tatę za rękę i udawała, że jest całkiem spokojna i zrównoważona, podczas gdy sama zastanawiała się, co zrobi ze sobą w przyszłym roku. Gdyby tylko mogła pójść do Evergreen zamiast Dana. Podobno to uczelnia dla artystów, pewnie dobrze by sobie tam radziła.

Bardzo szkoda, że nie mają tam dziesiątej klasy.

A czyta w V jak w otwartej księdze

Chociaż bezwstydnie go zdradzała, a pomysł włóczęgi po kraju nie wydawał się jej najlepszym sposobem spędzenia czasu, Vanessa była gotowa, kiedy Aaron podjechał czerwonym saabem. Po prostu nie mogła go zawieść. Gdyby to zrobiła, musiałaby opowiedzieć mu o swoim wyjątkowo odrażającym zachowaniu, a nie potrafiłaby, bo naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego zachowała się w ten sposób. Może po prostu była...

Szurnięta?

- Już schodzę! - zawołała, gdy zadzwonił z dołu.

- Nie, wpuść mnie, wchodzę na górę - odparł.

Vanessa powinna się była domyślić”, że coś się stało, gdy wszedł i nie pocałował jej na powitanie. Na dole, Mookie, wielki, brązowo - biały bokser Aarona, szczekał z zapałem przez otwarty szyberdach saaba.

Aaron nosił zielone paciorki w krótkich szorstkich włosach. Nagle Vanessa zauważyła, że zdążyły mu już odrosnąć prawie trzycentymetrowe dredy. Kiedy to się stało?

- Bogu dzięki, że Blair też ma dzisiaj rozdanie dyplomów - stwierdził. - Mój ojciec nie miał nic przeciwko, żeby iść na jej zakończenie zamiast na moje. - Poklepał się po kieszeniach krótkich bojówek. - Hm... - zaczął, rozglądając się nerwowo po pokoju. - Hej, ładna sukienka!

Sukienka Morgane Le Fay wisiała na szafie w salonie.

Vanessa wzruszyła ramionami.

- Zwracam ją.

Aaron podszedł do szafy, zdjął wieszak z drążka i zakręcił nim, żeby lepiej przyjrzeć się sukience.

- Włóż ją - zasugerował.

Pokręciła głową.

- Już ją parę razy przymierzałam. Poza rozdaniem dyplomów i tak nie będę miała gdzie jej nosić.

Aaron nadal trzymał sukienkę.

- Słuchaj - zaczął - jakoś myślę, że to nic jest najlepszy pomysł, żebyś ze mną jechała. Przede wszystkim Mookie zajął prawie cale wolne miejsce w samochodzie. Poza tym... tak jakby wiem, że od jakiegoś czasu ty i Dan... spotykacie się Często.

Tak jakby.

Vanessa skrzyżowała ręce na piersi. Nagle poczuła się trochę za duża, za głupia, za... sama nie bardzo wiedziała, co. Wiedział'? Ale przecież byli z Danem tacy dyskretni.

Uważasz, że uprawianie seksu na dachu w biały dzień jest dyskretne?!

- Przepraszam. - Tylko tyle zdołała wydusić.

Nic więcej nie przychodziło jej do głowy.

- W porządku. Ale powinnaś była mi powiedzieć, kiedy próbowałem ci to dać. - Aaron wyciągnął tandetny srebrny pierścionek ze złączonymi sercami. - Znalazłem to w szufladzie z łyżkami.

Nie wyglądał na specjalnie rozgniewanego, przez co Vanessa poczuła się jeszcze gorzej. Najwyraźniej poświęcała mu tak mało uwagi, że miał czas wszystko sobie przemyśleć i przeboleć. Ale poza tym, że czuła się potwornie, ogromnie jej ulżyło.

Aaron znowu zakręcił sukienką.

- Myślę też, że wcale nie chcesz odpuszczać sobie rozdania dyplomów. Uwielbiasz te dziewczyny - dodał delikatnie, co zabrzmiało tylko trochę gejowsko.

- Taaak - zgodziła się sarkastycznie, ale znowu poczuła ulgę.

Będzie mogła włożyć sukienkę, chociaż niby nie cierpiała bieli. Będzie mogła usiąść obok Blair i nabijać się z pani M i w końcu skończyć szkolę. A potem całą klasa pójdą się upić, chociaż niby wszystkie tak się nienawidzą.

No dobra, może trochę lubiła te dziewczyny.

Aaron zamachał jej sukienką przed nosem.

- Wiesz, że chcesz.

Vanessa parsknęła i wyrwała mu sukienkę, obejmując go przy okazji.

- Nie myśl sobie, że uda ci się uciec bez buziaka na pożegnanie. Nie wiem, kiedy cię znowu zobaczę.

Pocałowała go szybko w usta, a potem przycisnęła czoło do jego ciepłego, znajomego ramienia. Cała była kłębkiem nerwów. Zrywała z chłopakiem, miała odebrać dyplom i iść na szaloną imprezę. A potem jeszcze czekały na nią całe cztery lata na NYU i żadnych więcej głupich mundurków!

Hurra! Ale czy o kimś nie zapomniała?

Vanessa przebrała się przy Aaronie. Skoro zerwali, czuła się prawie tak, jakby byli rodzeństwem. Nadal go kochała i pewnie zawsze tak będzie, ale w miłości piękne jest to, że się rozwija.

Miejmy nadzieję, że będzie o tym pamiętać.

- I jak? - zapytała, obracając się w sandałach Blair.

Aaron wzdrygnął się. jakby samo patrzenie na nią, gdy była tak niesamowicie piękna, bolało. Wyciągnął rękę.

- Chodź, W radiu mówili, że w metrze są straszne tłumy. Odwiozę cię.

Och. Jak to jest, że chłopcy robią się o wiele słodsi, gdy już z nimi zerwiemy?

kim jest ta dziewczyna?

- I dlatego właśnie stoję tu dziś przed wami w szpilkach z limitowanej kolekcji Manolo Blahnika i szytym na miarę kostiumie Oscara de la Renty - oznajmiła z pobłażliwym uśmiechem Blair na zakończenie mowy. - Nie pozwólcie, aby ktokolwiek wmówił wam, że trzeba być zadowolonym z tego, co się ma. Zawsze jest więcej do zdobycia i nie ma powodu, abyście nie miały tego mieć.

Wszyscy w kościele zachowali uprzejme milczenie, jakby nie byli do końca pewni, czy skończyła już mówić, czy nie.

Nie żeby ktoś specjalnie jej słuchał.

- Czy to naprawdę ona? - szepnęła do Isabel Coates Kati Farkas.

Wyciągnęły szyje ponad głowami koleżanek, żeby przyjrzeć się Vanessie, która właśnie pojawiła się w jednym z bocznych wejść. Miała zaróżowioną, promienną twarz, a jej suknia była olśniewająco biała. Miała też wspaniałe sandały na klinie, u jej drobne, siateczkowe rękawiczki były po prostu zachwycające. Tak bardzo różniła się od swojego normalnego, pochmurnego i ciemnego wizerunku, że trudno ją było rozpoznać.

- Taaak, właściwie wygląda całkiem... dobrze - przyznała z niechęcią Isabel. - Oczywiście, to Blair wybrała jej sukienkę. Inaczej pewnie przyszłaby owinięta w białe prześcieradło.

Vanessa rzeczywiście miała taki pomysł, ale w sukience Morgane Le Fay wyglądała o niebo lepiej.

- To wszystko - ogłosiła tymczasem Blair.

Rozejrzała się za panią M i wtedy zauważyła Vanessę. W pierwszej chwili zmrużyła z wyrzutem oczy, żeby pokazać, jaka była wściekła z powodu jej spóźnienia. Ale zaraz potem uniosła do góry oba kciuki, dając przyjaciółce do zrozumienia, że wygląda niesamowicie. Widownia zdobyła się na słabe oklaski, gdy Blair wracała na miejsce.

- Dziękujemy ci, Blair. - Pani M wróciła na podwyższenie. - A teraz chwila, na którą wszyscy czekaliśmy. Mam wielką przyjemność wręczyć wam dyplomy. Vanesso Marigolu Abrams, nie szukaj miejsca. Jesteś pierwsza. - Posłała Vanessie jeden ze swoich słynnych, ciepłych uśmiechów, wybaczając swojej najbardziej ekscentrycznej uczennicy, że przegapiła połowę uroczystości.

Marigold?! Tak to jest, kiedy twoi rodzice są hipisami i artystami.

Vanessa podeszła dumnym krokiem w swoich rewelacyjnych butach, z uszami płonącymi na dźwięk jej kretyńskiego drugiego imienia, ze łzami w oczach i sercem przepełnionym miłością dla wszystkich, łącznie z panią M. Nic mogła uwić rzyć, że prawie przegapiła tę chwilę. Ściskając bordową, skórzaną okładkę dyplomu, z bryzowymi oczami lśniącymi od łez wzruszenia, uściskała dyrektorkę niczym odnalezioną po latach krewną.

- Mam również wielką przyjemność wręczyć ci, Vanesso Marigold, nagrodę imienia Georgii O'Keeffe za wybitne osiągnięcia artystyczne - oznajmiła pani M. Założyła Vanessie na szyję błękitna, satynową wstęgę. Zwisał z niej złoty medal z wytłoczonym na nim makiem Georgii O'Keeffe, który powszechnie kojarzył się z waginą. - Moje gratulacje.

Vanessa zeskoczyła z podwyższenia i ruszyła główną nawą kościoła do trzeciej ławki, gdzie siedziała Blair.

- Mogę tu usiąść?

- Przesuń się - poleciła Rain Blair. Rain miała na sobie białą, liniową sukienkę, która wyglądała jak przerośnięte tulu z Jeziora łabędziego. - Twoja sukienka nie potrzebuje aż tyle miejsca.

- Isabel Siobhan Coates! - zawołała pani M, trzymając dyplom dla Isabel.

Vanessa wcisnęła się obok Blair i zabrała jej z ręki program.

- Cholera. Przykro mi, że przegapiłam twoją mowę.

Wcale nie było jej przykro.

- Nie szkodzi. - Blair poprawiła sukienkę Vanessy. - Powiedz, że nie podoba ci się, a normalnie cię zabiję. Powinnaś ubierać się na biało codziennie.

Vanessa otarła łzy kciukami i otworzyła bordową okładkę dyplomu.

- Tylko popatrz. - Westchnęła.

Dziewczyny przyjrzały się pergaminowi z wydrukowanym imieniem i nazwiskiem Vanessy, datą, nazwą szkoły i całym mnóstwem łaciny. Wyglądał strasznie oficjalnie a jednocześnie zupełnie błaho. To po to były te wszystkie łata noszenia mundurka i odrabiania zbyt wielu prac domowych?

Vanessa zamknęła okładkę i przycisnęła dyplom do piersi. Nieważne - udało jej się! Cała przyszłość była przed nią. Wybierze wszystkie kursy filmowe, jakie mają na NYU, zostanie słynnym reżyserem kina niezależnego, i to przez duże N - nie jak jej były mentor, Ken Mogul, który sprzedawał się tym filmem z nastolatkami kręconym w Barneys. To dobrze, że Aaron z nią dzisiaj zerwał, bo teraz była wolna. Mogła spotykać się z różnymi interesującymi ludźmi z całego świata i eksperymentować ze związkami. W końcu po co się idzie do college'u?

Taaak. Ale zapytam raz jeszcze - czy ona przypadkiem o kimś nie zapomniała??

ktoś mógłby powiedzieć, ze jej nazwisko zaczyna się na W

- Serena Caroline van der Woodsen! - zawołała pani M.

- Cholera - mruknęła pod nosem Blair.

Do cholery, gdzie ona się właściwie podziewała? Blair zerknęła do tyłu na pozostałych van der Woodsenów. Wyglądali na podekscytowanych i radosnych. Nie do wiary, nadal do nich nie docierało, że Sereny nie ma.

- Serena? Czy jest Serena? - zapytała dyrektorka, rozglądając się po kościele mglistym wzrokiem. - Czy ktoś widział Serenę?

Śliczna blondynka, która nigdy tak naprawdę nie wykorzystała swojego potencjału, zawsze spóźniała się na poranne apele. Można by się jednak spodziewać, że tym razem zmobilizuje się i zjawi punktualnie.

Dziewczyny zaczęły szeptać miedzy sobą. Nikt nie odpowiedział dyrektorce. Blair znowu zerknęła na rodzinę Sereny. Wyglądali na zakłopotanych, chociaż van der Woodsenowie nigdy nie tracili zimnej krwi. Erik skinął milcząco na Blair, Żeby odebrała dyplom za przyjaciółkę.

- Blair Comelia Waldotf - ogłosiła surowym tonem pani M.

Nigdy jeszcze żadna uczennica Constance nie opuściła rozdania dyplomów. Dyrektorka była zła, naprawdę zła. Pozwoliła Serenie wrócić do szkoły, po tym jak wyrzucono ja ze szkoły z internatem, a ona nie raczyła się nawet zjawić na zakończenie szkoły?

Bogu dzięki, nazwisko Blair było na W, zaraz po V Serceny. Właściwie to ktoś mógłby powiedzieć, że nazwisko Sereny zaczynało się na W i powinno wypadać po nazwisku Blair Nie żeby miało to jakieś znaczenie, albo ktoś się tym przejmował.

Blair podeszła do podwyższenia i odebrała dyplom.

- Wezmę też Sereny - wyszeptała, mając nadzieję, że mikrofon nie wychwyci jej słów.

Pani M uśmiechnęła się sucho i machnęła ręką.

- To nie będzie konieczne - odparła, kiwając głową w kierunku wejścia.

Blair odwróciła się i zobaczyła Serenę biegnącą główną nawą w jej kostiumie - dokładnie takim samym białym, satynowym kostiumie Oscara de la Renty, jaki miała na sobie Blair Ponieważ Serena była praktycznie od niej prawie o głowę wyższa, a obie ważyły tyle samo, kostium wyglądał na niej lepiej, chociaż biegła boso, była potargana i zapomniała rękawiczek.

- Przepraszam, pani M! - zawołała zdyszana Serena, czarując dyrektorkę swym słynnym uśmiechem, który podbijał wszystkich, od awangardowych artystów po pracowników billi rekrutacji Yale, Brown i Harvardu, i gdzie tam jeszcze złożyła podanie. - Proszę tylko pomyśleć. To już ostatni raz, kiedy się spóźniłam!

Blair miała ochotę zdzielić ją za to, że jest taka Słodki w chwili, kiedy powinna palić się ze wstydu. Przecież Serena prawdopodobnie oblałaby chemię i w ogóle nie dostała dyplomu, gdyby nie jej pomoc. Aż skręcało ją na myśl, jak musiały wyglądać, stojąc obok siebie w identycznych kostiumach. Ludzie pomyślą, że kupowały je razem albo coś. Jedno było pewne - Blair zmusi Serene, żeby przebrała się przed wieczorną imprezą w Yale Club. Nie ma mowy, żeby pozwoliła Marcinowi zobaczyć, o ile lepiej Serena wygląda w tym cholernym kostiumie.

Pani M miała dość. Jeszcze pół godziny ściskania dłoni rodziców i opowiadania durnych anegdotek o ich słodkich, inteligentnych córeczkach, a potem jedzie do Woodstock, żeby przez resztę lata patrzeć jak Vonda pieli grządki z pomidorami w haftowanym topie bez pleców, który pani M kupiła jej na festynie rękodzieła w zeszły weekend.

- Usiądźcie, dziewczęta - poleciła, odsyłając Blair i Serenę.

Podeszły do ławki. Serena nie miała miejsca, więc przysiadła Vanessie na kolanach.

- Macie moje błogosławieństwo. - Pani M posłała uczennicom całusa. - A teraz, ogłaszam koniec zajęć!

Hurrrrraaaa!

jej serce należy już do innego

Po uroczystości Nate pociągnął parę dymków z fajki z trawką razem z innym chłopcami w sali bilardowej u Jeremy'ego, ale sercem był całkiem gdzie indziej. Oni skończyli szkołę średnią, a on miał „wstrzymany dyplom”. Cokolwiek to do cholery znaczyło.

Zostawił ich, by świętowali bez niego, a sam powlókł się Osiemdziesiątą Szóstą w stronę domu. Cieszył się, ze rodzicu tak się wściekli za tę cholerną gwiazdkę, że pojechali na tydzień prosto na Mount Desert Island i zostawili go w spokoju. Gdy znalazł się z powrotem w swoim pokoju, zaczął grzebać w cedrowej garderobie. Na półce nad drążkiem z wieszakami, obok kretyńskiego hełmu Dartha Vadera, który nosił na Halloween dwa lata z rzędu, w czwartej i piątej klasie, stała mahoniowa szkatułka z mosiężnym zamkiem. Podarował mu ją wuj Gerard, gdy Nate miał osiem lal. Teraz przechowywał w niej stare fotografie. Złapał się drążka jedną ręką i zapierając się, wspiął po ścianie garderoby, próbując ściągnąć to cholerstwo.

Szkatułka spadła, a jej zawartość rozsypała się po podłodze. Na jednym ze zdjęć widać było Nate'a jak stoi na kutrze rybackim w Zatoce Księcia Williama na Alasce, dwa lata temu w sierpniu i obejmuje ojca. Obaj szczerzą zęby jak frajerzy ubrani w brudne, żółte sztormiaki. To były najprzyjemniejsze chwilę, jakie kiedykolwiek razem spędzili. Łowili ryby o jedenastej wieczorem, w otoczeniu majaczących w oddali lodowców, a potem wspólnie popijali szkocką z piersiówki w drodze powrotnej do portu. Nate znalazł też zdjęcia z Blair. On wyglądał na znudzonego, sennego i zakłopotanego z głową opartą na jej różowych poduszkach. Ją rozpierała energia, gdy z policzkiem przyciśniętym do jego ucha, robiła im zdjęcie wyciągniętym na odległość ręki aparatem.

Potem znalazł zdjęcie eleganckiej, opalonej stopy Sereny, na której napisała fioletowym flamastrem Tęsknię. Przesłała mu tę fotkę w zeszłym roku, kiedy była jeszcze w szkole z internatem, Nate zatrzymał ją. Uwielbiał ten seksowny srebrny pierścionek na palcu jej stopy i świadomość, że sama podarowała mu to zdjęcie, chociaż nie dołączyła do niego żadnego listu, adresu zwrotnego, nic. Obracał teraz fotografię w dłoniach, próbując przywołać to mrowiące uczucie podniecenia, które czuł, gdy dostał zdjęcie pocztą, ale teraz była to tylko stara, głupia fotka i niczego w nim nie przywoływała.

Spojrzał znowu na zdjęcie z Blair. Tęsknił za tym, jak włóczyli się razem, robiąc różne wygłupy. Na przykład, wypijali za dużo wódki z tonikiem przed pójściem do kina, a potem uciekali w trakcie zapowiedzi, bo nie mogli się powstrzymać od śmiechu. Tęsknił za zapachem jej nowych butów i ogórkowego balsamu do ciała. Za tym, jaka była seksowna, gdy się wściekała. Chciał, żeby siedziała mu na kolanach, żeby trzymała dłonie w jego kieszeniach. Chciał, żeby dzwoniła do niego o siódmej rano w niedzielę, bo znowu się nakręciła i nie mogła się doczekać, aż on wstanie.

Wrzucił fotografie z powrotem do skrzynki i zamknął wieko. Na wieszaku, w plastikowym pokrowcu wisiał ciemnozielony kaszmirowy sweter, który Blair podarowała mu zeszłej wiosny. Pokojówka wysiała go do pralni chemicznej, żeby Nate mógł go zabrać do Yale. Nate rozerwał torbę i pomacał wnętrze prawego rękawa. Nie, może to był lewy. O, jest. Maleńki, złoty wisiorek w kształcie serduszka, który Blair wszyła do rękawa, żeby Nate miał jej serce zawsze przy sobie. Pewnie myślała, że nie zauważył serduszka, ale nosił ten sweter tak często, że nie mógł się nie zorientować. Uwielbiał ten sweter.

Wygląda na to, że jego uczucie wykraczało poza dzianinę.

Łzy zaczęły mu spływać kącikami zielonych oczu, gdy wymacał złote serduszko palcami, a potem wyrwał je ze swetra. Telefon zadzwonił, nim zdążył zdecydować, co zrobić dalej.

Miejmy nadzieję, że nic pochopnego.

- Słucham?

- To był dla ciebie ciężki rok, synu - warknął trener Michaels z drugiej strony słuchawki. - Myślałem, że masz już za sobą te wygłupy z narkotykami. Ale musiałeś ukraść moją cholerną viagrę? Co z tobą, chłopcze?

- Przepraszam - wymamrotał Nate, ledwo słyszalnie. Zaczął płakać. Nic, co powiedziałby trener, nie mogło sprawić że poczuje się jeszcze gorzej.

- Po uroczystości odbyłem długą rozmowę z doktorem Nesbittem i twoim ojcem - ciągnął trener. - Masz fart, dzieciaku.

Fart? Nie było to pierwsze słowo, jakie w tej chwili przychodziło Nate'owi na myśl.

- Wstrzymanie dyplomu było tylko delikatnym klapsem, żebyś wiedział, że nie ujdzie ci na sucho kradzież, zwłaszcza moich leków. Prawdziwa kara czeka cię latem. Mam w Hamptons dom, któremu przydałby się remont. Więc jeśli w przyszłym roku chcesz grać w lacrosse'a dla Yale, musisz być moim chłopcem na posyłki tego lata. Będziesz mieszkał nad garażem, pracował dla mnie, a w wolnym czasie będziesz chodził do kościoła na spotkania A A.

Nate z wysiłkiem przełknął ślinę. Wyobrażał sobie, że spędzi leniwe wakacje w Maine, opalając się i pomagając ojcu przy łodziach, ale nie miał innego wyjścia. Tego lata musi popracować dla trenera w Hamptons.

- Przepraszam, trenerze. Zachowałem się jak ostatni kretyn - powiedział szczerze. - Obiecuję, że to panu wynagrodzę.

Trener Michaels zaśmiał się.

- Więc przynajmniej będziesz kretynem z dyplomem!

Nate zmusił się do śmiechu. Wszystko się ułoży, mówił sobie. Pod koniec lata dostanie dyplom.

- Dzięki, trenerze.

Odłożył słuchawkę i otworzył wilgotną dłoń. Spojrzał na zloty wisiorek.

Cóż, pewne rzeczy na pewno się ułożą.

Westchnął roztrzęsiony i wyczerpany długim płaczem. Rzucił serduszko na starannie pościelone łóżko, a potem wrócił do buszowania w szafie. O siódmej miał spotkać się z Sereną na imprezie w Yale Club. Może ona coś wymyśli, żeby wszystko znowu było dobrze.

Bez żadnej viagry.

J zdecyduje się na naukę w domu?

- Chyba nie udało mi się wychować was jak należy. - Rufus westchnął ciężko, patrząc na kieliszek czerwonego wina.

Jego zdaniem, w tym mieście człowiek miał następujący wybór. Mógł zaharować się na śmierć, żeby posłać dzieciaki do prywatnej szkoły, gdzie nauczą się kupować horrendalnie drogie rzeczy i staną się snobami, zadzierającymi nosa przed ojcem, ale gdzie poznają też łacinę, nauczą się recytować Keatsa i rozwiązywać równania w pamięci. Albo mógł je wy słać do szkoły publicznej, gdzie być może w ogóle nie nauczyłyby się czytać i której mogły w ogóle nie skończyć, pod warunkiem, że by ich nie zastrzelili. Myślał, że zrobił, co trzeba. A teraz wyglądało na to, że żadne z jego dzieci nie będzie się w przyszłym roku uczyć.

- Tato, to nie twoja wina - przekonywał Dan, nawijając na widelec makaron z sezamem.

Po uroczystości, Rufus i Jenny poszli z nim do Hunan 92 na rogu Dziewięćdziesiątej Drugiej i Amsterdam, i zaczekali aż kupią sobie coś na wynos. Przez całą noc pracował ad mową, pijąc jedną kawę rozpuszczalną za dragą i paląc camela za camelem. Jeśliby czegoś nie zjadł, nie wytrzymałby do żadnej imprezy. Teraz siedzieli w domu, w jadalni i gapili się na siebie, z zamkniętą butelką szampana na stole. Był poniedziałek i dochodziła dopiero czwarta - dziwna pora, żeby siedzieć razem w domu.

- Przynajmniej dostał się do college'u - wtrąciła ponuro Jenny.

Na rozdanie dyplomów u Dana włożyła nową, obcisłą sukienkę od Pucciego w kolorze lawendy i bladej żółci. Teraz pod każdą kołyszącą się piersią miała wielkie plamy potu. Czuła się paskudnie i miała żal do brata i ojca, że mają równie podły humor co ona i nawet nie próbują jej pocieszyć. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Elise, ale przyjaciółka wyjechała do domu na Cape Cod i tylko dobiłaby Jenny, smęcąc z powodu rychłego rozstania. O ile Jenny gdziekolwiek pojedzie w przyszłym roku. Na razie zapowiadało się, że być może przyjdzie jej się uczyć w domu.

Zerknęła na tatę. Żeby nie odstawać od innych ojców, włożył dziś garnitur. Szkoda tylko, że z czarnej wełny, zbyt ciepły jak na czerwiec, no i tragicznie gryzącej się z obcisłą, pomarańczową jak dynia koszulą, którą ojciec pożyczył od Dana. W gniewie zerwał z włosów pomarańczową wstążkę i teraz jego szpakowate włosy zwinięte były w nieporządny kok pod - pięty jaskrawoniebieskim magnesem, którym przypinali do lodówki ulotki z jedzeniem na wynos. Jakby tego było mało, w brodzie miał pełno różowych nitek z ręcznika.

Może nauka w domu to nie taki zły pomysł.

- Nie wybieracie się gdzieś przypadkiem? - zapytał Rufus, dopijając resztki wina. Najwyraźniej dopiero się rozkręcał.

- Daj spokój, tato - marudził Dan. - To nie znaczy, że nigdy nie pójdę do college'u. Odłożyłem to tylko na rok i tyle.

Rufus sięgnął po odkorkowaną butelką sangiovese stojącą pośrodku stołu i nalał sobie jeszcze trochę.

- Wydaleni osiemdziesiąt tysięcy dolarów na twoją szkole średnią. wszystko pożyczone, więc pewnie z odsetkami wyjdzie dwa razy tyle. Wybacz więc. że nie skaczę. - Zmarszczył gniewnie szpakowate brwi. - Czy Vanessa wie o twoim pomyśle? - zapytał podejrzliwie.

Dan rozerwał w zębach plastikową torebkę z żarówiastopomarańczowym sosem do kaczki i polał nim sajgonki.

- Niezupełnie.

Jenny i Rufus spojrzeli po sobie zaskoczeni.

Dan podniósł wzrok.

- No co?

- Idiota - szepnęła nad stołem Jenny.

Pracowała z Vanessą w „Rancor”, artystycznym szkolnym pisemku i spędziła z nią dość czasu, żeby wiedzieć, że była to wyjątkowo niezależna osoba i szczeniackie, ckliwe zagrania Dana zupełnie nie były w jej stylu. Poza tym czy ona nie spotyka się z przyrodnim bratem Blair Waldorf?

- Idiota - powtórzyła.

Rufus nic nie powiedział. Wziął tylko kieliszek, wyszedł z jadalni, poszedł do gabinetu i z hukiem trzasnął drzwiami.

Dan wzruszył ramionami i otworzył następną paczuszki; z sosem.

- Naprawdę nie wiem, o co wam chodzi.

Jenny już zamierzała mu powiedzieć, jaki z niego ograniczony, arogancki dupek, kiedy jej błękitna nokia rozdzwonili się pierwszymi nutami Sto lat Ravesów, do których nagrała chórki. Zagryzła usta, nadal obserwując Dana z wyrzutem w wielkich brązowych oczach.

- To twój telefon, więc lepiej odbierz - rzucił jej z pełny mi ustami.

- Odbieram. - Jenny sięgnęła do swojej podróbki Louisa Vuittona i odebrała telefon. To pewnie Elise, dzwoni z Cape Cod, żeby pomarudzić, jak to ma dość wsuwania homarów z rodzicami.

- Uprzedzam, że jestem w naprawdę kiepskim nastroju - powiedziała na powitanie Jenny. Po drugiej stronie słuchawki zapanowało milczenie.

- Halo? - zapytała ostro Jenny.

- Czy mówię z Jennifer Humphrey? - odezwał się uprzejmy męski głos.

Ups.

Wyprostowała się na krześle.

- Przy telefonie.

Jenny przypominała Danowi kogoś, ale nie bardzo wiedział kogo. Może ich matkę? Tyle że jedyne prawdziwe wspomnienie matki miał z czasów, gdy był pięcioletnim krasnalem, a ona próbowała nauczyć go wiązać krawat. Cały czas się mylił, bo jej perfumy były tak ostre, że kręciło mu się od nich w głowie.

- Mówi Thaddeus Moore, dyrektor biura rekrutacji w szkole średniej Waverly - przedstawił się mężczyzna. - Czy ma pani chwilę?

Czy ma?!

- Tak - odparła ostrożnie.

Serce bilo jej lak mocno, że wydawało się, iż czuje, jak pękają jej żebra. Paczka cameli Dana leżała na siole. Sięgnęła po nią. przechyliła i popukała o blat. jak stara palaczka. Szkoda, że ojciec nie zostawił wina.

- Bardzo dobrze. Chciałem panią poinformować, że otrzymaliśmy pani podanie i paczkę. Jesteśmy pod dużym wrażeniem, zwłaszcza prac - poinformował ją pan Moore - Osobiście rozmawiałem z pani dyrektorką, panią McLean. Nie mogła się pani nachwalić. Oczywiście termin składania podań minął już w grudniu, ale nieoczekiwanie zwolniło się jedno miejsce. Jeśli więc jest pani zainteresowana nauką w Waverly to zapraszamy do nas od jesieni.

Jenny rzuciła niezapalonym papierosem w Dana. Odbił się od jego głupiego czoła i upadł na podłogę.

- Naprawdę?! - prawie krzyknęła. - O Boże. Naprawdę?

- Naprawdę - odpowiedział pan Moore, a w jego głosie pobrzmiewało lekkie rozbawienie. - Wyślemy pani papiery jeszcze dzisiaj, jeśli pani chce.

Och, jaki miły, przemiły człowiek.

- Tak, poproszę!

Jenny wstała i znowu usiadła. Była tak podekscytowana, że prawie się posiusiała.

- Dziękuję. O mój Boże. Strasznie panu dziękuję!

- Proszę bardzo.

Zrozumiała, że powinna się rozłączyć, nim powie coś głupiego i dyrektor zmieni zdanie.

- Lepiej od razu powiem tacie. Cieszę się, że pan zadzwonił. Dziękuję.

Jenny rozłączyła się, zatańczyła wokół siołu i objęła Dana.

- Idę do szkoły z internatem! - krzyknęła radośnie, łapiąc go za ramiona i potrząsając jego chudym, spoconym ciałem, jakby był szmacianą lalką. - Idę do szkoły z internatem!

- Super - odparł Dan. Ulżyło mu, że coś odciągnęło uwagę od jego trudnego położenia. Wyciągnął ciasteczko z wróżbą z dna papierowej torby, w której przyniósł chińszczyznę. Gratuluję.

Jenny obróciła się na pięcie i popędziła do gabinetu ojca, Zapominając o zasadach, które ustanowił ojciec, kiedy była jeszcze mała, bez pukania wleciała do środka.

Rufus spojrzał na nią zaskoczony. W rękach trzymał zapaloną zapałkę i fajkę z przezroczystego, zielonkawego szkła. Okno było otwarte na oścież, a w ciepłym powietrzu unosił się cierpki zapach trawki.

Ojciec tylko warknął.

Jenny miała to w nosie. I tak zawsze podejrzewała, że tata popala.

- Tato, idę do Waverly - powiedziała, ledwo łapiąc oddech. - No wiesz, do tej szkoły z internatem. Czytałam o jej nowym programie plastycznym. Dostałam się! - praktycznie wrzasnęła. - Dostałam się!

Rufus zgasił zapałkę, otworzył szufladę biurka i schował do niej dowody winy. Potem rozłożył ramiona, żeby uściskać córkę.

- Chciałam tego tak bardzo, że po prostu musiało się udać - sapnęła Jenny, przyciśnięta do ciepłej, pachnącej dymem piersi ojca.

Zawsze nam mówiono: „Uważaj, czego sobie życzysz”. Ale może to Blair miała rację - im więcej chcesz, tym więcej dostajesz.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NASZA OSTATNIA WSPÓLNA NOC

Oficjalnie ukończyliśmy szkołę średnią!!! Przygotujmy się więc by poszaleć - w Yale Club!! Nie ma żadnej listy gości ani wymogów dotyczących stroju, więc do wszystkich nieproszonych gości mówię: nikt wam nie obiecuje pokoju, ale z pewnością jesteście mile widziani! Definicja nieproszonego gościa: każdy, kto nie skończył dziś szkoły średniej i/lub nie zna gospodyni.

ICH OSTATNIA WSPÓLNA NOC

Niestety, cudny angielski lord naszej B leci jutro do domu. Czy zerwie swoje zaręczyny z dziewczyną, której jest ponoć przy rzeczony od maleńkiego? Czy też ożeni się z nią i zostawi B na lodzie? Teraz przynajmniej B będzie mogła odjechać ku zachodzącemu słońcu w nowym, prześlicznym, beżowym kabriolecie BMW. Widzieliście go? Stał zaparkowany przed kościołem Sprowadzony prościutko z Europy. Nikt, dosłownie nikt, nie ma drugiego takiego w tym kraju.

Wasze e - maile

P: Droga P!

Jestem na pierwszym roku studiów przygotowawczych do medycyny w Yale i słyszałem, że ten dzieciak, N, zgłosił się jako szczur laboratoryjny do badań na wydziale psychiatrii. Będą mu dawali te wszystkie, które tam testują, no wiesz, odmienne stany świadomości, które badają i jeszcze będą mu za to płacić,

Prawiedr

O: Drogi prawiedr!

Jakby potrzebował pieniędzy?! Ale nie zapominajmy o najistotniejszym - ten chłopak nie ma jeszcze nawet dyplomu ukończenia szkoły średniej.

P.

P: Droga Plotkaro!

Mój syn mówi, że jesteś głosem młodego pokolenia, muszę więc zapytać, czy nie znasz pewnego utalentowanego poety, który był na najlepszej drodze do Evergreen, ale potknął się o własne serce. Jak widzisz, sam jestem trochę poetą! Tamten poeta miał mi pomóc przy książce o historii seksu w poezji, ale napisał niedawno, że nie przyjedzie. No i mam zgryz! Potrzebuję utalentowanego pomocnika! Może ty przyjedziesz do Olympii i mi pomożesz? Śpisz w hamaku. A mój syn robi świetne greckie żarcie!

profesor - pop

O: Drogi profesorze - pop!

Rety. to naprawdę kusząca propozycja, ale mam już inne plany na lato. Poza tym nigdy nie przepadałam za hamakami - należę do dziewczyn, które śpią w satynie. Ale pańska książka zapowiada się bardzo interesująco. Powodzenia.

P.

WRESZCIE TO DO NICH DOTARŁO

Prawie wszystkie prywatne szkoły na Manhattanie wreszcie zrozumiały, że uczniowie ostatnich klas nie mają ochoty zdawać końcowych egzaminów ani siedzieć w klasie przez ostatni miesiąc szkoły. Poza tym wcale tego nie potrzebują, skoro już zostali przy jęci do college'u. Zresztą są tak wyczerpani intelektualnie, że i tak nie są w stanie niczego się nauczyć. Tak więc od przyszłego roku uczniowie ostatnich klas będę musieli chodzić do szkoły tylko do potowy maja. Rok zakończą na stażu w dowolnie wybranym miejscu w mieście. Brzmi całkiem fajnie, co? Szkoda, że my się na to nie załapaliśmy. Ja mogłabym „odbyć staż”, prowadząc stronę z ploteczkami w Internecie i „chodzić do pracy” we własnym łóz ku, w ulubionej haleczce z czarnej bawełny. Ale nie jestem zgorzkniała. W końcu ja już skończyłam szkołę!!!!

Na celowniku

B wypina goły tyłek na Yale Club z wnętrza swojego nowego kabrioletu BMW. V wypina goły tytek na Yale Club z nowego kabrioletu BMW B. Dziewczyny zaczęły wcześnie świętować, więc kto wie w jakiej formie dotrwają do wieczoru... Ten zarozumiały reżyser kina niezależnego osobiście odwiedza mieszkanie rodziny S na Piątej Alei. S wychodzi z domu, wyglądając bosko w żółtej, ażurowej sukience Tocca. Bogu dzięki, że się przebrała. J w Bed Balii and Beyond już szuka drobiazgów do swojego pokoju w Waverly D kupuje cały pęk czerwonych róż, zgadnijcie dla kogo? Dobrze, że V nie wyjechała z miasta, ale szkoda, że całkiem o nim zapomniała! Dzisiejszy wieczór będzie très, très interessant.

Do zobaczenia!

Wiem, że mnie kochacie.

plotkara

najlepsze i najgorsze chwile

Blair siedziała na kolanach lorda Marcusa w wysokim fotelu z brązowej skóry w salonie Yale Club, nadal ubrana w idealnie dopasowany, biały, satynowy kostium Oscara de la Renty. Czułą się dziwnie zadowolona, widząc tłum ludzi, którzy zjawili się na jej imprezie z rocznikami pamiątkowymi pod pachą. Ona i lord nie mieli jeszcze okazji uczcić ukończenia przez nią szkoły, ale kiedy tylko impreza się rozkręci, wyślizgną się do jej apartamentu i wreszcie to zrobią. Już wcześniej ustawiła w pokoju mnóstwo świec zapachowych Diptque o zapachu drzewa sandałowego oraz bergamotki i limy, a pod kostiumem miała ulubiony komplet bielizny - halkę i stringj z kremowej, wyszywanej bawełny.

Można by powiedzieć, że w salonie unosił się duch starego Nowego Jorku, jeśli pominąć sześć telewizorów Pioneera o płaskich kineskopach, na których leciał w kółko najnowszy film Vanessy. Ponieważ bohaterowie dzieła powoli ściągali na imprezę, miało się wrażenie, że odbywa się tu dziś wieczór premiera nowego, awangardowego filmu dokumentalnego, i wszyscy czuli się sławni.

- Mówiłem, że kamera mnie kocha - zachwycił się Chuck Bass, oglądając się na ekranie.

Pojawił się ze świta krótko ostrzyżonych chłopców w mundurkach z szarej flaneli, których nikt wcześniej nie widział na oczy.

Wszystko dlatego, że Chuck zaczaił się na uczniów młodszej klasy jakiejś katolickiej szkoły w pobliżu swojego apartamentu na Sutton Place i zapłacił chłopcom, żeby przyszli.

- Są całkiem milusi - zauważyła Isabel, mierząc wzrokiem wyjątkowo niewinnie wyglądającego chłopca, który rozglądał się wokół szeroko otwartymi oczami i podpisywał rocznik Chucka żółtym markerem.

Isabel przebrała się w obcięte dżinsy Rogan i pociętą czerwoną koszulkę Juicy Coulure, w której wyglądała nieprzyzwoicie zdzirowato.

Chłopak odwzajemnił spojrzenie. Nigdy nie widział tyle odsłoniętej, dobrze opalonej skóry naraz. Może to jego szczęśliwa noc!

- Ale oni mają chyba po trzynaście lat. - Kali się skrzywiła, kartkując swój rocznik i licząc, ile osób się w nim podpisało.

Oszczędzała swoje dziewictwo na college. W pewnym sensie. Z technicznego punktu widzenia straciła je już z Chuckiem Bassem na imprezie w domu Sereny jakieś dwa lata temu, ale była wtedy tak pijana, że nawet tego nie pamiętała.

Lord Marcus zapiął coś zimnego i cudownego na szyi swojej dziewczyny. Blair dotknęła obojczyka i zerknęła w dół. To był perłowy naszyjnik - dokładnie taki sam, jaki pożyczyła od matki na przesłuchanie do Śniadania u Freda, tyle że sto razy ładniejszy. Każda perła miała niepowtarzalny kształt, była nic doskonała i doskonała za razem, a złote zapięcie miało kształt ozdobnej litery B.

- Moje gratulacje, Be - mruknął, całując ją w kark.

Be?

Blair zawsze marzyła o ksywce. Uniosła brodę, żeby po całować Marcusa w usta. Czuła się pijana ze szczęścia i od wódki, którą wypiły z Vanessą w ciągu kilku godzin między rozdaniem dyplomów a imprezą. Miała śliczny nowy samochód, szaleńczo przystojnego nowego chłopaka i od jesieni zaczynała studia w Yale. Perły stanowiły jedynie dodatek do jej już i tak idealnego życia.

Ach, czyż nie jestem z siebie zadowolona?

- Chciałbym, żebyś przyjechała tego lata do Anglii - szepnął lord Marcus, muskając ustami włosy Blair. - Moja rodzina bardzo chce cię poznać. Mogłabyś zatrzymać się u nas. Moglibyśmy też polecieć do Paryża, żebyś zobaczyła się z ojcem, skoro już będziesz w Europie.

Zaparto jej dech. Odwróciła się i zamrugała powiekami niczym księżniczka z bajki, z której właśnie zdjęto zaklęcie złej wiedźmy. Poprosił ją tylko, żeby go odwiedziła, ale zabrzmiało to prawie jak... propozycja małżeństwa. Był jej księciem, jej rycerzem, no dobra, może nie całkiem, ale lord to prawie to samo. Zjawił się na białym rumaku, zwalił ją z nóg, a teraz chciał, żeby poznała jego rodziców, bo wkrótce - może jeszcze tego lata - uklęknie przed nią, podaruje jej pierścionek z niewiarygodnie rzadkim diamentem i poprosi o rękę.

Nie żeby rzeczywiście wspomniał coś o małżeństwie. I skąd się właściwie pojawił ten biały rumak?

- Tak - odparła Blair błogo, - O tak!

To była bardziej odpowiedź na wyimaginowane oświadczyny niż prośbę lorda Marcusa, ale w świecie, według Blair, obie sprawy były ściśle ze sobą powiązane. Pojedzie do Anglii i wróci jako jego narzeczona.

Co prawda, miała dopiero siedemnaście lat, a jej matka nawet nie znała Marcusa. Nie żeby Blair w ogóle planowała przedstawić matkę lordowi. Mogą się poznać na ślubie. A może Blair i lord uciekną na odludną wyspę na południowym Pacyfiku i wezmą ślub nocą na plaży, gdzie świadkami będą tylko tubylcy. Zjedzą kozę pieczoną na ognisku i będą tańczyć boso na piasku.

Pamiętajcie, że na Wyspie Blair wszystko może się zdarzyć.

Nic zaplanowała wakacji, bo myślała, że zajmie jej co najmniej dwa i pół miesiąca zrobienie zakupów i pakowanie do Yale. Zastanawiała się nawet, czy nie pojechać do Europy odwiedzić ojca, ale przede wszystkim zrobić zakupy, ponieważ sklepy w Nowym Jorku nigdy nie wystawiały nowej kolekcji jesiennej przed wrześniem, a ona pod koniec sierpnia miała być już w New Haven na spotkaniu orientacyjnym. Jak na Boga miała się pojawić w Yale z odpowiednimi kaszmirowymi sweterkami, botkami i dopasowanymi żakietami, jeśli nie kupi ich u Prądy w Mediolanie albo u Burberry w Londynie?

Teraz plany na lato nabierały konkretnych kształtów. Zrobi trochę zakupów, zaręczy się, a potem znowu trochę pokupuje.

- Nie mogę znieść myśli, że to nasz ostatni wieczór razem skarżył się Marcus, całując ją za uchem. - Mojemu sercu dobrze by zrobiło, gdybym wiedział, że przylecisz za parę tygodni.

Blair miała już zamknąć oczy, pocałować go i wyszeptać. jak to naprawdę, ale to naprawdę musi się położyć, więc żeby zechciał ją odprowadzić do apartamentu, żeby mogła zerwał z niego ubranie i by mogli nieco przed czasem skonsumować ich małżeństwo. Ale właśnie wtedy na imprezie zjawili się Serena i Nate. Weszli zaraz za grupą dziewcząt z L'École, które paliły gauloise'y i miały na sobie szydełkowe topy bez pleców Marni oraz złote sandały Gucciego, tylko dlatego, że francuska modelka Pru miała na sobie identyczny komplet na okładce czerwcowego francuskiego „Vogue”. Serena przebrała się - na szczęście. W przeciwnym wypadku Blair złamałaby jej ten doskonały, szlachetny nos.

- A mówiłaś, że zerwali - powiedziała Tina Ford, która skończyła Seatem Arms, do Isabel Coales. Wgryzła się w nasączoną cytrynowym absolutem kostkę lodu. - Czy to nie dlatego nie zjawili się na rozdaniu dyplomów?

- Słyszałam, że nigdy tak naprawdę nie byli razem - zaświergotała w odpowiedzi Kati Farkas, chociaż Tina nie do niej mówiła. - Nate to gej. W zeszłym tygodniu ujawnił się. Ma teraz straszne kłopoty. Rodzice się go wyrzekli. Nie zamierzają nawet zapłacić za Yale.

- Więc dlaczego Serena nadal udaje, że się z nim spotyka? - dopytywała się Isabel, unosząc pocięty czerwony T - shirt i odsłaniając brzuch, żeby zafundować mały dreszczyk emocji temu niewinnie wyglądającemu chłopakowi, którego przyprowadził Chuck.

Pozostałe dziewczyny przewróciły oczami.

- Och, przecież wiesz, jaka ona jest. Dla wszystkich musi być miła - narzekała Rain, - Ojciec Nate'a pewnie jej zapłacił, żeby flirtowała z jego synem i wyleczyła go z gejostwa!

Nie byłoby to niepodobne do kapitana Archibalda.

Kiedy wychodziły z kościoła, przez kilka chwil nim dogoniły je rodziny, Serena próbowała wytłumaczyć, dlaczego prawie przegapiła rozdanie dyplomów, ale Blair udawała, że nie słucha. Najwyraźniej drugie przesłuchanie do Śniadania u Freda było ważniejsze od wysłuchania mowy przyjaciółki czy odebrania dyplomu. Blair miała przynajmniej tę satysfakcję, że Serena nigdy nie dostanie roli. Była za wysoka, miała jasne włosy i niebieskie oczy - zupełnie na opak.

- Dostałam rolę! - Serena wrzasnęła na cale gardło, tak podekscytowana, że nie dbała kto ją usłyszy. Złapała Nate'a i wyściskała go smukłymi, pięknie wyrzeźbionymi ramionami. - Ken Mogul właśnie dzwonił. Dostałam rolę!

Blair prawie spadla z kolan lorda Marcusa. Już wystarczająco nie cierpiała Sereny za to, że przegapiła jej mowę na zakończenie szkoły, i że włożyła taki sam kostium Oscara de la Remy. Poza tym w głębi duszy nadal nienawidziła jej za to, że była z Nate'em. Nie sądziła, że może jeszcze bardziej jej nie znosić. Aż do tej chwili. Z drugiej strony, nie tak dawno zaczęła z nią znowu rozmawiać. Nawet napisała za nią egzamin z chemii, na litość boską. Miała więc teraz do wyboru: ni stąd, ni zowąd, bez żadnego powodu zachować się jak skończona jędza, i to w obecności Marcusa, albo udawać milą, żeby nie pomyślał sobie nie wiadomo co i nie zmienił zdania odnośnie małżeństwa.

Jakby nie zdążył zauważyć jej jędzowatej natury.

Nate stał obok Sereny jak wynajęty przystojniak do towarzystwa. Potarł oczy i niewyraźnie uśmiechnął się do Blair i Marcusa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Blair zaczęła się zastanawiać, co właściwie w nim kiedyś widziała. Niezależnie od tego, jak często zrywali, w jej fantazjach pod tytułem I żyli długo i szczęśliwie zawsze występował Nate, ale teraz na scenę wkroczył jej nowy, wspaniały amant. Oparła się o pierś Marcusa, żeby pokazać, jak niezwykle wygodnie jest jej na kolanach lorda, i że nowina Sereny zupełnie nie zrobiła na niej wrażenia. Jej pięknie skrojony kostium był trochę za ciepły jak na zatłoczony salon klubu, ale wyglądał na niej tak dobrze, że nie miała zamiaru się przejmować.

Nieoczekiwanie kolejna ładna, choć nieco niższa, para wyłoniła się zza pleców Nate'a i Sereny. Rozejrzeli się z nie pokojem po sali, jakby obawiając się. że może im się zaraz oberwać za wproszenie się na imprezę. Blair wyprostowała się. rozpięła żakiet kostiumu i zrzuciła go z niesmakiem na podło gę. Brzydszą połową pary był jej dwunastoletni brat, Tyler, który pozował na gwiazdę rocka, w smokingu od Armatniego włożonym na porwaną, czarną koszulkę AC/DC. Jego towarzyszka wyglądała jak dziecko ze swoimi rozkosznymi dołeczkami w policzkach i miała ten sam cholerny kostium Oscara de la Renty jak Blair. Miała nawet takie same cholerne szpilki Manolo Blahnika. Jej cholerne włosy miały taki sam kolor, co włosy Blair i były tak samo obcięte w boba. Oczy Blair się zwęziły. Nigdy w życiu nie widziała tej cholernej dziewczyny, która, o ile Blair się nie myliła, używała nawet tej samej szminki Chanel, cholernej ulubionej szminki Blair.

Zgroza.

Blair poprawiła ramiączka kremowej, prześwitującej halki Cosabella. Gdyby nie lord Marcus, złapałaby tę dziewczynę za włosy i wyrzuciła na ulicę.

- Hej, siostrzyczko! - powitał ją Tyler, udając wstawionego. Napinał ramiona, starając się wyglądać na potężniejszego niż w rzeczywistości. - To Jasmine. Jazz, to moja siostra, Blair.

- Super - odparł jakby nigdy nic rumianolicy klon Blair.

Jakby nie było oczywiste, że spędziła cały dzień, żeby upodobnić się do Blair.

Blair zmarszczyła malutki, lekko zadarty nosek.

- Dostałam rolę! - usłyszała, chyba po raz tysięczny, okrzyk Sereny na drugim końcu sali.

Wyjęła cygarniczkę i poczekała, aż Marcus poda jej ogień.

- Jak się masz? - rzuciła, naśladując Audrey Hepburn najlepiej jak potrafiła. Potem wydmuchała dym ponad głowami brata i jego głupiej panienki.

Może i Serena dostała rolę Holly, ale Blair była nią na co dzień.

nic nas razem nie zatrzyma

Aż trudno uwierzyć, jak bardzo zakończenie szkoły zmieniało wszystko i wszystkich. Impreza w Yale Club przypominała spotkanie po latach, tyle że wszyscy widzieli się rano na rozdaniu dyplomów. Niektóre z dziewczyn nadal miały na sobie te same sukienki, a do tego gumowe japonki i potargane włosy, przez co wyglądały jak uciekające panny młode. Chłopcy podwinęli nogawki starannie wyprasowanych spodni khaki, a krawaty zwisały im krzywo na nagich, opalonych torsach Przypominali modeli z reklamy Ralpha Laurena, ubranych jak na koktajl, którzy wolą pomoczyć nogi, napić się piwa na pomoście przy jeziorze, niż wracać na sztywne przyjęcie.

Serena uważała się za uczuciową osobę. Projektant mody. Les Best, nazwał nawet swoje perfumy Łzami Sereny, gdy uchwycił ją płaczącą na śniegu w czasie sesji zdjęciowej w Central Parku. Zawsze myślała, że całkiem się rozklei na rozdaniu dyplomów. W końcu dorastała z tymi ludźmi, dzieliła z nimi wzloty i upadki, przeżywała z nimi te same rozczarowania i triumfy. A tu proszę - praktycznie nie posiadała się z radości. Nawet płaczliwy, nieobecny duchem Nate nie był w stanie popsuć jej nastroju, bo dostała rolę!

Tak, usłyszeliśmy już za pierwszym razem.

W typowy dla siebie, pretensjonalny i dziwaczny sposób, Ken Mogul nawet nie patrzył na jej drugie przesłuchanie. Cały czas siedział odwrócony plecami, próbując ocenić, czy promieniowała właściwą dla roli energią. Kiedy skończyła swoją kwestię, nie odwrócił się, tylko uniósł rękę i powiedział: „Dziękuję”.

Przesłuchanie odbywało się w starym magazynie w Meatpacking Distria. na drugim końcu Manhattanu od Brick Church. Serena przyszła ubrana jak na rozdanie dyplomów i obiecała dobrze zapłacić taksówkarzowi, jeśli zaczeka na nią na zewnątrz. Już po kilku minutach była z powrotem w taksówce i pędziła Czternastą na wschód, modląc się, aby pani M nie kazała jej powtarzać ostatniej klasy i zbyt późno zauważając, że zapomniała butów.

Po rozdaniu dyplomów, przy lunchu w Tavern przy Green, jej matka oburzała się bardziej z powodu braku białych szpilek Jimmy'ego Choo niż faktu, że Serena prawie przegapiła uroczystość.

- Jaka dziewczyna biega boso? - dopytywała się pani van der Woodsen.

I wtedy na komórkę Sereny zadzwonił Ken Mogul.

- Nie lubię opalenizny ani piegów, więc proszę, staraj się unikać słońca. Zaczynamy kręcić U Freda w przyszłym miesiącu - oznajmił szorstko.

Serena siedziała z telefonem przyciśniętym do ucha i próbowała zrozumieć, o czym mówił. I nagle pojęła. Dostałam rolę. Dostałam rotę!

Słucham? Możemy już zmienić temat?

Jej rodzice uważali, że granie w filmie jest nieco déclassé. Jednak dziewięć miesięcy po tym, jak została wyrzucona ze szkoły z internatem, Serenę przyjęto do Yale, Harvardu, Brown i Princeton, a teraz miała zostać gwiazda w remake'u Śniadania u Tiffane'go. Nie mogli narzekać.

Dostałam rolę, dostałam rolę! - krzyczała w duchu Serena. Jej pierwsza rola w prawdziwym filmie. Po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że stało się coś, czego naprawdę chciała. I nie stało się to tak po prostu. Ona to sprawiła. Dobrze, że teraz była na imprezie, bo podekscytowana dziewczynka w jej wnętrzu nic, tylko podskakiwała z radości.

Ile można!

- Podobno ona i Ken Mogul zaszaleli ostatniej nocy, przyćpali, i ona namówiła go, żeby dal jej główną rolę. Zamierzał już wszystko zmienić, wybrać starszą obsadę i zatrudnić Natalie Portman. ale Serena zrobiła mu pranie mózgu - szepnął ktoś.

- Próbowała go nawet namówić, żeby obsadził Nate'a, ale on jest zawsze taki ujarany, że zapominał kwestii - dodał szeptem ktoś inny.

- A nie słyszeliście? Nate nie dostał dyplomu. Wywalili go za kradzież środków przeciwbólowych z gabinetu pielęgniarki i teraz musi jechać do jakiejś kliniki odwykowej w najgorszej dzielnicy w Hamptons. Na calutkie lato - poinformowała słuchaczy Rain Hoffstetter.

W zeszły weekend zaszalała z Charliem Dernem, po tym jak ich rodzice zaparkowali obok siebie w kinie samochodowym na Cape Cod. Od tego czasu co wieczór rozmawiali przez telefon, więc Rain znała najświeższe plotki na temat Nate'u.

Nate cieszył się, że robi za milczącego towarzysza Sereny. który ma tylko wyglądać. Czuł się, jakby go zatopiono w bryle plastiku. Glosy wszystkich wydawały się stłumione i odległe. Nie pomagało mu to. że Blair wyglądała tak promiennie na kolanach lorda Marcusa. ani fakt, że Serena ewidentnie nie potrzebowała teraz chłopaka, ani to, że był ujarany po uszy.

- Blair?! Słyszałaś? Dostałam rolę! - Serena rzuciła się na Blair i lorda Marcusa, ciągnąc za sobą Nate'a. Wylewnie wyściskała przyjaciółkę. - Chyba się nie gniewasz?

Czy się gniewam? - pomyślała Blair z ironią i wymusiła uśmiech, chcąc pokazać Mareusowi, jaka jest słodka i wspaniałomyślna.

Ha!

- Jesteś taką świetną aktorką - powiedziała w końcu uprzejmie do byłej przyjaciółki. - Zasłużyłaś na to.

Promienny uśmiech Sereny nieco przygasł. Zbyt dobrze znała Blair, żeby nie zauważyć, że nie jest specjalnie zadowolona, ale za to zdecydowanie wkurzona. Blair była skomplikowana. Lepiej uciekać, gdy zachowuje się nieprzewidywalnie.

- Jest tu gdzieś Vanessa? Nie mogę się doczekać, kiedy jej powiem. Zamierzam namówić Kena Mogula, żeby zatrudnił ją przy filmie!

Z wyrazem absolutnej obojętności na twarzy Blair wskazała na kąt, w którym siedziała Vanessa z prywatną butelką Stolicznej, radośnie podpisując roczniki wszystkim młodszym uczniom, którzy uważali, że jest niemożebnie odlotowa.

- Vanesso Marigold Abrams! - krzyknęła Serena i popędziła przez salę, zostawiając swojego niby - chłopaka.

Nate stał przed Blair i lordem Marcusem, wtulonymi w siebie w fotelu. Trzymał ręce w kieszeniach i czul się jak ostatni palant.

- Jak było? - zapytał lord Marcus, wyciągając dłoń, żeby przywitać się z Nate'em.

Nate nie wiedział, kto wie o wstrzymaniu jego dyplomu i nie bardzo miał ochotę o tym rozmawiać.

- Cieszę się, że mam to za sobą - wymamrotał.

Marcus wyglądał na większego, niż go zapamiętał, i chociaż był to facet, Nate potrafił docenić, że lord był naprawdę przystojny. Blair miała fart.

- Tak samo i ja się czuję - stwierdziła Blair z dziarskim uśmiechem.

Wyciągnęła rękę i od niechcenia pogłaskała Marcusa po opalonym, umięśnionym karku, popisując się tym. jak swobodnie rozmawia jej się z Nate'em, podczas gdy siedzi na kolanach lorda.

Nate ożywił się nagle, gdy przypomniał sobie, dlaczego w ogóle zjawił się na imprezie.

- Blair, możemy chwilę porozmawiać? - zapytał. Miał wrażenie, jakby wybełkotał „bla bla ble bla?”

To zawsze Blair była tą w potrzebie, jeśli chodziło o ich wieczne rozstania i zejścia. Było więc dla niej całkiem nowym doświadczeniem, zobaczyć, jak Nate krąży wokół niej, zakłopotany i trochę zdesperowany, z jakimś pakunkiem pod pachą. Zastanawiała się, czy chce jej dać prezent. Bóg jeden wie, że dała mu dość prezentów w czasie, gdy byli razem, a on rzadko kiedy ofiarował jej coś poza kwiatami, kiedy już na to wpadł.

- Nigdzie nie odchodź, zaraz wracam - mruknęła do Marcusa.

Ześlizgnęła się z jego kolan, rzucając mu zmysłowe spojrzenie, które mówiło: „Wytrzymam jeszcze z pół godziny na tej imprezie, a potem zedrę z ciebie ubranie”. Ruszyła za Nate'em do względnie spokojnego kąta sali, starając się wyglądać na zniecierpliwioną i obojętną, podczas gdy serce waliło jej jak szalone - nie zdziwiłaby się, gdy było je widać pod jej bardzo prześwitującą kremową halką.

Nate wyciągnął spod pachy pakunek - zwiniętą na pół granatową, papierową torbę Gap. Blair była zbulwersowana. Kupił jej prezent w Gap?

- Proszę - mruknął, wyciągając coś z torby i wręczając jej.

Blair natychmiast to rozpoznała - ciemnozielony kaszmirowy sweter w serek, który podarowała mu ponad rok temu.

- Ale ty uwielbiasz ten sweter - żachnęła się, macając lewy rękaw w poszukiwaniu złotego serduszka. Zaszyła je tam, nim dała mu sweter, żeby zawsze nosił jej serce przy sobie. Nie znalazła go. Pomacała prawy rękaw, chociaż była absolutnie pewna, że zaszyła je w lewym. Nic. Gdzie ono się. do cholery, podziało?

- Po prostu uważam, że nie powinienem go zatrzymywać - odparł poważnie Nate.

Zamrugał, starając się powstrzymać łzy. Zastanawiał się, czy Blair pamięta o złotym serduszku, które teraz leżało w szklanej turkusowej popielniczce w kształcie żaglówki - przypomnienie o ich skończonym związku.

Hej, a może powinien pogadać z Lesem Bestem na temat męskiej wody kolońskiej - Łzy Nate'a!

- To tylko sweter - upierała się Blair, nic z tego nie rozumiejąc. Dlaczego Nate nie mógłby być normalny i z okazji ukończenia szkoły dać jej nudnej bransoletki od Tiffany'ego, czy coś takiego? Czy w ten sposób chciał ją przeprosić. Czy może odzyskać? Cóż, trochę na to za późno.

- Proszę, zatrzymaj go.

- Nie mogę - wydusił Nate.

Żałował, że nie może zwierzyć się Blair, opowiedzieć, jak położył sprawę z dyplomem, jak w ogóle wszystko schrzanił. Ale Nate nigdy wcześniej tak naprawdę nie zwierzał się Blair, i teraz był raczej kiepski moment, żeby zacząć.

- Jak chcesz.

Złożyła starannie sweter i położyła na granatowym fotelu obok. Oparła ręce na biodrach, zdecydowana nie okazać wahania. Teraz miała nowego chłopaka. O wiele, wiele lepszego.

- To wszystko?

Nate skinął głową. Potem zrobił krok w przód, zamknął szmaragdowe oczy i pocałował Blair ostrożnie w gładki, miękki policzek. Znowu otworzył oczy.

- Moje gratulacje - mruknął i odszedł.

Blair stała przez chwilę z ramionami skrzyżowanymi na piersi, ignorując szepty koleżanek z klasy. To tylko sweter - powtarzała sobie w duchu.

Aha. Jasne.

przypomnij mi, jak bardzo cię kocham

Dan przyszedł na imprezę do Blair w ciemnozielonym szkolnym krawacie. Chciał wyglądać jak najlepiej, gdy oznajmi Vanessie, że na jakiś czas odłożył pójście do Evergreen i że chce spędzić najbliższy rok, a najlepiej resztę życia, właśnie z nią. Jak tylko zajechali na imprezę, Jenny poszła prosto do baru po kieliszek szampana. Dan natomiast stał jak wryty przy drzwiach z naręczem czerwonych róż, sparaliżowany widokiem Vanessy, która wyglądała olśniewająco w seksownej sukience z głębokim dekoltem i modnych sandałach na koturnie. Miała zaróżowione policzki i iskierki w brązowych oczach, gdy gawędziła z Sereną van der Woodsen. Serena wyglądała jak zwykłe ślicznie, z kaskadą jasnych włosów opadających na nagie łopatki i z nieskończenie długimi nogami, ale jej widok nie nakręcał Dana tak bardzo jak widok Vanessy.

- Hej, przystojniaku, przywlecz tu swój tyłek! - zawołała do niego Vanessa z drugiego końca sali.

Piła od pierwszej po południu więc widok Dana stojącego z naręczem róż wydawał się jej bardziej wizją niż podniecającą rzeczywistością. Cokolwiek pijacką wizją.

Dziś rano prawie odjechała z niewłaściwym chłopakiem. To Dana kochała. Jak mogła go nie kochać - z tym jego niedbałym wyglądem, mękami twórczymi i niezapowiedzianymi wizytami na ciachu, gdzie czekał na nią nago.

Kiedy Dan podszedł, sapnęła, próbując wstać z wysokiego fotela w granatowo - białe pasy, ale poddała się i opadła z powrotem.

- Próbowałam cię objąć - wyjaśniła i roześmiała się z siebie.

Jest pijana, pomyślał.

Serena złapała go i ucałowała w policzek, a potem pchnęła na kolana Vanessy.

- Zawsze jesteś taki słodki - zagruchała, mierzwiąc mu włosy. Czerwone róże rozsypały się u ich stóp.

Vanessa połaskotała go pod pachami. Wzdrygnął się, uciekając przed jej palcami. Nagle poczuł się bardziej jak milutki, czteroletni brat Vanessy niż jej superseksowny facet.

- No więc, mamy niesamowitą nowinę. Serena zostanie gwiazdą filmową, a ja pomogę jej zrobić ten tandetny, wysokobudżetowy film, bo jeśli już się sprzedawać, to z klasą oznajmiła mu z pijackim entuzjazmem Vanessa.

Dziewczyny przybiły sobie piątkę, jak stare kumpelki z drużyny piłkarskiej. Potem Serena nalała szampana z wielkiej póttoralitrowej butelki, która stała obok fotela Vanessy i podała Danowi wypełniony po brzegi kieliszek.

- Za Hollywood! - krzyknęła radośnie, czekając, aż Dan wypije do dna.

Dan przysiadł na nagim kolanie Vanessy, usiłując nie rozlać szampana. Przygotował wiersz miłosny Pabla Nerudy, ale to nie był najlepszy moment na recytację.

- Myślisz, że powinnam im powiedzieć, żeby podkręcili muzykę? Mogłybyśmy potańczyć. - Serena głośno beknęła.

- Zdecydowanie. - Vanessa podskoczyła na poduszkach fotela, przez co Dan prawie zleciał na podłogę. - Dan, zatańczysz z nami?

Wstał niepewnie, nie mogąc doczekać się, aż Serena zostawi ich samych.

- Jasne.

Serena zakręciła się i odeszła. Wyglądała zjawiskowo w sukience z żółtego jedwabiu i złotych włosach. Sala była pełna ludzi, a powietrze gęstniało od dymu papierosowego i perfum. Wszyscy świętowali od rana, miało się więc wrażenie, że jest czwarta nad ranem, a nie dziesiąta wieczór. Przez wzgląd na dawne czasy, dziewczyny z Seaton Arms i Constance grały w butelkę z grupą chłopców z Riverside.

- Ja pierwszy! - zapiał z zachwytem Chuck Bass, przyklękając, żeby solidnie zakręcić butelką po stolicznej.

Typowe.

- Ojciec nieźle się dziś na mnie wkurzył - przyznał się Dan. Przysiadł na podłokietniku. Zdenerwowany, że nie mógł przełknąć szampana. Nie patrzyła na niego, ale miał nadzieję, że go słucha. - Pewnie powinienem był go uprzedzić.

Vanessa patrzyła na Serenę, która flirtowała z Jarvisem Cockerem, zwariowanym brytyjskim didżejem, który siedział w czarnym cylindrze przy swojej konsoli na drugim końcu sali. Była zafascynowana tym, jak bezwstydna jest Serena. Zrobiłaby wszystko, co w miarę legalne i nie za bardzo upokarzające, tylko dlatego, że ją to bawiło. Ale najbardziej Vanessa podziwiała to, że Serena nie zadzierała nosa, była po prostu sobą. Nikogo nie potrzebowała. Po prostu była Sereną.

- Wiesz, zmieniłem zdanie co do Evergreen - ciągnął Dan. - W każdym razie, nie idę tam od razu.

Vanessa czuła, że Dan gapi się na nią i zdała sobie sprawę, że próbuje jej powiedzieć coś ważnego. Połowy z tego nie dosłyszała.

- Czekaj. Co?

Dan zsunął się z oparcia, przykląkł na lśniącej odcieniami brązu drewnianej podłodze i ujął jej dłonie.

Nie kocham cię z innego powodu niż moja miłość - zarecytował.

Vanessa cieszyła się, że wokół panuje taki tłok. W przeciwnym wypadku poczułaby się nieco zakłopotana.

- Nie mogę sobie wyobrazić, żebyśmy nie oddychali tym samym powietrzem i mieszkali tyle kilometrów od siebie - wyznał szczerze Dan, tym razem własnymi słowami. - Jak powiedziałem w swojej mowie, do college'u mogę iść zawsze, a ciebie kocham tu i teraz. Jedyna rzecz, której chcę, moje jedyne pragnienie, to być z tobą.

Vanessa się zaczerwieniła. Tak, kochała go, ale czy musiał być taki cholernie melodramatyczny?

- Więc ty... - zawiesiła niepewnie głos.

- Zostaję - dokończył, patrząc na nią z zachwytem w brązowych oczach. - Z tobą.

Nagle nowa piosenka OutKast, której nikt nie potrafił słuchać, nie zrywając się z miejsca i nie potrząsając tyłkiem, ryknęła z głośników jakieś dziesięć decybeli głośniej niż wcześniejszy wolny kawałek r'n'b. Serena doskoczyła, złapała Vanessę za rękę i wyciągnęła z fotela.

- Chodź, ślicznotko - zaćwierkała. - Pokaż, co potrafisz .

Vanessa nie cierpiała tańczyć, przynajmniej publicznie, ale chciała uciec od Dana i tej jego powagi. Serena zderzyła się z nią biodrami, więc Vanessa roześmiała się i odpowiedziała tym samym. Czuła, że Dan się jej przygląda, ale się nie odwróciła. Muzyka była dobra, a ona czuła, że żyje, piękna w lśniącej białej sukience Morgane Le Fay. Dan musiał zwariować, skoro sądził, że to dobry pomysł nie iść w przyszłym roku do college'u. Oczywiście, że pójdzie, ale najpierw spędzą razem lato s wszystko obgadają. Muzyka robiła się coraz głośniejsza. Vanessa uniosła nagie ramiona i zaczęła się kołysać. Dan kompletnie oszalał, ale ona też, skoro kiedykolwiek twierdziła, że nie lubi tańczyć.

struga łez N

Nate siedział na brzegu jednego z orientalnych dywanów w salonie Yale Club i udawał, że obserwuje zabawę w butelkę. Ta francuska hipiska, Lexie, która łaziła za nim przez kilku tygodni, twierdząc, że jest w nim szaleńczo zakochana, oraz jej koleżanki z L'École siedziały w zwartym kręgu kilka kroków dalej, wszystkie w szydełkowych topach bez pleców, z gołymi chudymi brzuchami. Kopciły gauloise'y jak nakręcone. Miał nadzieję, że Lexie go nie zauważy.

Za późno.

- Nate? - Nadal siedząc, Lexie wypięła do przodu chudy, opalony brzuch, w sposób, który musiał jej się wydawać szale nie pociągający. Pewnie myślała, że nie można jej się wtedy oprzeć. Miała nowy kolczyk w pępku, który był jeszcze zaróżowiony po przekuciu.

Fuj.

Wyciągnęła długie, nagie ramiona nad głową, prezentując całej sali słońce, księżyc, gwiazdy, które miała wytatuowane na prawej łopatce.

Ooh la la.

Nate uśmiechnął się, udając, że dopiero ją zauważył.

- Hej, Lexie.

Pomachał jej niemrawo, a potem objął rekami kolana, dając do zrozumienia, że nie zamierza się do niej przyłączyć.

Lexie przewróciła oczami i przerzuciła długi kruczoczarny kucyk przez ramię.

- Łajdak - odparła z ciężkim, francuskim akcentem i bardzo francuskim grymasem. - Złamałeś mi serce.

Coś ekscytującego wydarzyło się w grze w butelkę, bo wszyscy skandowali i klaskali. Nate też zaczął klaskać - zrobiłby wszystko, byle uniknąć konfrontacji z Lexie.

Serena i ta dziwaczna dziewczyna z ogoloną głową z Constance, z którą Blair mieszkała i miała rzekomo poważny, lesbijski romans, tańczyły pośrodku sali jak zwariowane królowe disco. Wyglądały na pijane i wniebowzięte - tak jak powinno się wyglądać w dniu ukończenia szkoły średniej.

Oczywiście, pod warunkiem, że dostanie się dyplom, w przeciwieństwie do pewnej znanej osoby.

Nate'a ogarnęło nagle wrażenie déjà vu. a może to była tylko chandra. W każdym razie było to coś smutnego i brzmiącego z francuska. Przypomniał sobie, jak na przypadkowej imprezie u Dana Humphreya, przy West Side, gdzieś w dziewiątej albo dziesiątej klasie, pozwolił Blair i Serenie narysować sobie na brzuchu czarnym markerem twarz. Nazwali ją Nagi Buck. Przed upływem wieczoru, każda dziewczyna pocałowała Bucka co najmniej kilka razy, nawet kiedy Nate już całkiem odpłynął.

To były dni.

Nagle Nate się przeraził. A co jeśli ma już za sobą całą zabawę, jaka była mu pisana? Co jeśli znalazł się właśnie na równi pochyłej?

A jeśli z każdym rokiem w Riverside był coraz głupszy i głupszy, zamiast mądrzeć? To całkiem możliwe, jeśli przez całe życie chodzisz upalony trawą.

Łzy zaczęły powoli płynąć po jego złotych policzkach. Cała reszta towarzystwa wydawała się taka szczęśliwa i podekscytowana przyszłością, podczas gdy on nie wiedział, czy w ogóle ma jeszcze na co czekać.

J zastanawia się, czy nie stracić cnoty, zanim pójdzie do szkoły z internatem

Imprezy zawsze onieśmielały Jenny, zwłaszcza takie, na których inne dziewczyny miały piersi w normalnym rozmiarze oraz były wyższe, ładniejsze i bardziej pewne siebie od niej. Ale teraz, gdy dostała się do szkoły z internatem, Jenny czuła, że otwierają się przed nią zupełnie nowe możliwości. Nie będzie już tylko małą Jenny Humphrey, dziewczyną o artystycznym zacięciu, kręconych włosach, kościstych kolanach i gigantycznych cyckach. W przyszłym roku w Waverly stanie się Jennifer Humphrey, nieprzyzwoicie pewnym siebie, magnesem na chłopców, najfajniejszą dziewczyną w klasie, a może nawet w całej szkole.

Może.

A skoro zamierzała zmienić wizerunek, wydawało się jej wskazane zrobić coś naprawdę dramatycznego, na przykład stracić cnotę.

Że co proszę?

Od kilku dobrych chwil obserwowała Nate'a. Zmienił się od czasu, kiedy w sylwestra złamał jej serce. Przede wszystkim - płakał. Siedział zgarbiony, jakby dostał jakąś złą wiadomość i nie potrafił się z tego otrząsnąć. Nawet jego szmaragdowe oczy były pozbawione blasku. Z trudem potrzymała odruch, żeby go przytulić.

- Cześć, Nate - wykrztusiła, odważnie dotykając jego ramienia. - Pamiętasz mnie?

Takie piesi? Nawet najbardziej ujarany chłopak nie mógłby zapomnieć.

Nate potarł rękami zapłakaną twarz i spróbował się uśmiechnąć.

- Siemanko, Jennifer - powitał ją z wymuszonym entuzjazmem kogoś, kto miał ciężki dzień i nie miał ochoty na pogaduszki.

- Więc masz już z głowy szkołę i w ogóle? - Jenny nie dawała za wygraną.

W tej samej chwili zdała sobie sprawę, że z miejsca w którym siedział, Nate widział tylko spód jej gigantycznych piersi, upchanych w rozciągliwy top bez pleców z wbudowanym stanikiem. Pewnie nawet nie widział jej twarzy. Przykucnęła obok, chwiejąc się nieco na niskich szpilkach bez pięty.

- Idę w przyszłym roku do szkoły z internatem, do Waverly - wypaliła, - Nie mogę się już. normalnie, doczekać!

Nate był trochę zaskoczony, że Jenny w ogóle chce z nim rozmawiać, ale cieszył się, bo to oznaczało, że nie musi już unikać rozmowy z Lexie.

- To dobra szkoła.

- Aha, i nie będę już musiała nosić tych głupich mundurków z Constance - dodała podekscytowana Jenny i od razu pożałowała swoich słów, bo zabrzmiały dziecinnie i marudnie.

Po chwili doszła do wniosku, że być może jest sposób, żeby wypaść bardziej dojrzale. Przysunęła się bliżej do ucha Nate'a. Pachniał świeżo upraną koszulą i tą cudowną wodą kolońską Hermès'a. której zawsze używał i od której zapierało jej dech.

- Mam w torebce pigułkę eski. Ktoś dał mi ją w Croton, kiedy zwiedzałam szkołę. Nie wiem nawet, czy damy radę się nią podzielić, ale... - Posłała mu swój najbardziej uwodzicielski uśmiech.

Co za tupet! Niezła flirciara zrobiła się z tej nowej Jenny Humphrey!

Nate zamrugał oczami. Jennifer nie rozmawiała z nim tak po prostu, ona z nim flirtowała i to ostro. Co, wyobrażała sobie, że Nate po prostu łyknie tabletkę eski i rzuci się na nią pośrodku salonu Yale Club w obecności wszystkich znajomych, łącznie z jego byłą dziewczyną Blair i, najprawdopodobniej już wkrótce byłą dziewczyną, Sereną?

Czy coś takiego kiedykolwiek go powstrzymało?

Nate brał ecstasy tylko dwa razy, z Charliem, Anthonym i Jeremym, ale za każdym razem czuł się rewelacyjnie. Nie było nic lepszego niż dobre, luźne samopoczucie po esce - przynajmniej dopóki nie przestała działać i człowiek czul się zmęczony i odwodniony, że miał ochotę dać nura do wiadra wody. Tak się składało, że teraz czuł się gorzej niż kiedykolwiek wcześniej w całym swoim życiu. Może mała esca z małą Jennifer Humphrey - która wydawała się zyskiwać z wiekiem - była tym, czego mu trzeba.

Jenny zauważyła, że Nate'a kusiło. Zachęcona tym, że potrafiła zaintrygować starszego od siebie, przystojnego chłopaka, westchnęła mu pożądliwie do ucha:

- Chodźmy do łazienki i zróbmy to.

Co proszę? Czyżby zapomniała, co stało się ostatnim razem, gdy poszła do łazienki z napalonym starszym chłopakiem?

czego ucho nie słyszało, tego sercu nie żal

Blair siedziała w kabinie jednej z nieskazitelnych i eleganckich, zdobionych złotymi akcentami, damskich toalet Yale Club. Zastanawiało ją, że od ponad miesiąca nie zmuszała się do wymiotów. I wtedy właśnie usłyszała pierwsze niepokojące plotki.

- Podobno nie jest nawet prawdziwym lordem. To po prostu jakiś Angol, który udaje wielkiego arystokratę. Założę się, że wcale nie jeździ na polowania na lisa ani nie zakłada cylindra i fraka na przyjęcia, ani nic z tych rzeczy - paplała z sąsiedniej kabiny Laura Salmon.

- Myślę, że to naprawdę draństwo z jego strony. To znaczy, jeśli jest zaręczony z jakąś dziewczyną w Anglii, to znaczy, że oszukuje obydwie - odparła nonszalancko Kati Farkas, spryskując włosy lakierem Fredericka Fekkai z butelki - próbki po raz trzeci tej nocy. - Po prostu uwielbiam ten zapach. A tobie podoba się zapach tego lakieru? Ja nawet czasem psikam nim ubranie, chociaż wiem, że to trochę wstrętne. No bo w końcu to lakier do włosów!

Blair zebrała do góry plisowaną, satynową spódnicę swojego białego kostiumu od de la Renty, żeby dziewczyny jej nie poznały. Czy one mówiły o lordzie Marcusie?

- Myślę, że ktoś powinien jej to powiedzieć - oznajmiła Laura, nim spuściła wodę. Pchnęła drzwi kabiny i zaczęła myć ręce cytrynową pianką do rąk L'Occitane, którą zapewniał Yale Club. - Nie uważasz?

- Zdecydowanie - zgodziła się Kati.

Jakby którakolwiek z nich miała dość odwagi.

Blair poczekała, aż sobie pójdą, nim wyszła z kabiny. Wszystko przewracało jej się żołądku od wódki i szampana, które piła od kilku godzin, ale nie zamierzała uciekać się do wymiotów i ryzykować, że pobrudzi sobie spódnicę prześlicznego kostiumu.

Co one mogą wiedzieć na temat Marcusa? - wściekała się. Ich zazdrość była tok oczywista, że już na samą myśl robiło jej się jeszcze bardziej niedobrze. Oczywiście, że był lordem. Nie zauważyły jego cudownych, nienagannie utrzymanych butów Church's? Nieskazitelnego podcięcia włosów? Szytych na miarę koszul Savile Row? Nie słyszały, jak mówi do niej „olśniewająca” i „kochanie”. Nie zauważyły, jak całuje jej dłoń, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie? Kiedy Blair sprawdzała informacje na jego temat na Google'u, nigdzie nie było słowa o narzeczonej. Nie ma mowy, do cholery, żeby był zaręczony z kimś innym niż ona. Zamknęła oczy z rozmarzeniem. Lady Blair Rhodes - to brzmiało naprawdę nieźle.

Drzwi łazienki otworzyły się i do środka wmaszerowała Isabel Coates. Była całkiem potargana, bo biała, satynowa zapinka do włosów Diora rozpięła jej się w trakcie tańca. Isabel zawsze tak wydziwiała z włosami, że Blair zastanawiała się, dlaczego ich po prostu nie zetnie.

- Och. Tu jesteś - zauważyła Isabel i zaraz stało się jasne, że była obecna, gdy Kati i Laura plotkowały na temat lorda Marcusa. - Więc to chyba ja powinnam ci powiedzieć. - Zniżyła glos, żeby Blair zrozumiała, że to, co zamierza jej powiedzieć jest niezwykle ważne, - Nim ktoś cię zrani.

Jakby ją to w ogóle obchodziło!

Blair zmrużyła w lustrze niebieskie oczy i rzuciła odbiciu Isabel lodowate spojrzenie.

- Powiedzieć co?

Isabel odgarnęła za uszy kilka niesfornych odstających włosów, a potem zmarszczyła brwi, zerwała z głowy spinkę i zaczęła upinać fryzurę od nowa. Blair uważała, że w obciętych dżinsach i pociętej czerwonej koszulce Juicy, Isabel wygląda na tanią i zdesperowaną, jak Paris Hilton.

- Ten lord Marcus jest żonaty - stwierdziła rzeczowo Isabel, krzywiąc się z wysiłku, gdy próbowała uczesać się w idealnie gładkiego kucyka.

Blair po raz siódmy w ciągu pięciu minut nałożyła szminkę Chanel. Była tak wściekła, że zaczęła znowu myśleć o wymiotach.

- Chrzanienie.

Isabel przewróciła oczami o podkręconych rzęsach i westchnęła, jakby była już absolutnie znudzona tematem.

- W każdym razie prawie. Jest zaręczony od dziesiątego roku życia. No wiesz, jak lady Diana i książę Karol?

Blair odwróciła się od lustra. Zaciskała mocno pięści, żeby nie złapać Isabel za tę jej strusią szyję.

- A gdzie właściwie o tym słyszałaś?

Isabel wzruszyła irytująco ramionami.

- Wszyscy wiedzą. To po prostu fakt.

To zależy, jak definiować słowo „fakt”.

- To najgłupsza...

Blair już chciała bronić honoru lorda Marcusa, ale się powstrzymała. Byli młodzi i zakochani - kogo obchodziło, co myślą inni? Nawet jeśli rzeczywiście istniała jakaś nudna Angielka, którą lord Marcus miał poślubić, to pewnie wyglądała jak królowa Wiktoria, siedziała na tłustym tyłku w swoim zamku w Anglii, zajadała ciasteczka i zastanawiała się dlaczego lord Marcus nie dzwoni.

Isabel uśmiechnęła się do własnego odbicia, nareszcie zadowolona.

- Po prostu uznałam, że powinnaś wiedzieć. - Wzruszyła ramionami, unosząc za mocno wydepilowane brwi. - Chcesz z nami zapalić? - zaproponowała, jakby nadal miały po trzynaście lat i paliły tylko w grupkach.

- Nie.

Blair przeszła obok Isabel i wyszła z łazienki. Zajrzała do niewiarygodnie zatłoczonego salonu, ale fotel, na którym siedziała z lordem Marcusem, był teraz zajęty przez głośnego i upalonego przyjaciela Nate'a, Jeremy'ego i jakąś wulgarną Francuzkę, która uczyła go wydmuchiwać serduszka z dymu. Lorda Marcusa nigdzie nie było widać. Blair dotknęła perłowego naszyjnika na swojej szyi i potykając się, pobiegła do windy.

Cały wieczór marzyła, by znaleźć się z lordem Marcusem, sam na sam, w jego apartamencie. Teraz miała szansę.

D postanawia przemyśleć wakacyjne plany

Danowi trzęsła się ręka, w której trzymał papierosa, gdy patrzył jak jego siostra znika w męskiej toalecie z tym aroganckim, wiecznie upalonym księciem z Upper East Side, Nate'em Archibaldem. Podczas gdy Jenny z każdym dniem wydawała się coraz bardziej śmiała i pewna siebie, Dan miał wrażenie, że cofa się w rozwoju do żałosnego frajera bez dziewczyny i przyjaciół, jakim był jeszcze rok temu. Jego siostra załatwiła sobie nawet szkołę z internatem po tym, jak zamknęli rekrutację, podczas gdy on zawęził swoje możliwości do zera.

Muzyka grała teraz naprawdę głośno, a Vanessa z Sereną poderwały do tańca połowę sali. Vanessa zrzuciła sandały na koturnie, odsłaniając pomalowane na czarno paznokcie i mocno wysklepioną stopę. Dan uwielbiał całować jej stopy. Potrafił pisać o nich sonety. Ale to było jeszcze w czasach gdy Vanessa nie piła, nic tańczyła i nie nosiła bieli ani nic innego poza czarnymi dżinsami, podkolanówkami i martensami. Teraz wydawała się tak inna - gdyby miał napisać o niej wiersz, nie bardzo wiedziałby, od czego zacząć.

Vanessa podeszła do niego tanecznym krokiem i objęła za szyję. Jej blada skóra była śliska od potu, a powieki ciężkie od wódki, którą wypiła.

- Naprawdę cię kocham, Dan - mruknęła mu gorąco do ucha i znowu odeszła, nie przestając się kołysać.

Całe jej ciało skrzyło się, gdy Dan patrzył za nią. Naprawdę wierzył, że go kocha. Po prostu nie potrzebowała, żeby cały czas był przy niej. Była zbyt zajęta zrzucaniem czarnego kokonu i przemianą w lśniącą, białą ćmę.

Ale on zrezygnował już z Evergreen. Co miał teraz robić?

Zapalając camela, zastanawiał się, czy nie wpakować się do męskiej toalety, żeby przez wzgląd na dawne czasy ratować siostrę. Taki szlachetny gest mógłby sprawić, że poczułby się lepiej. Ale Dan miał już serdecznie dość bycia odpowiedzialnym starszym bratem. Może dla odmiany ktoś uratowałby jego?

Nie ma sprawy.

- Synu? Możemy chwilę porozmawiać?

Dan z zaskoczenia upuścił papierosa na bordowo - złoty orientalny dywan i mało nie wyskoczył z wyblakłych, błękitnych vansów. To był jego ojciec, w swoim ulubionym fioletowym dresie i czarnym T - shircie, z policzkami zaczerwionymi od namiaru wina.

- Chyba tak - odparł powoli Dan.

Muzyka w klubie była absurdalnie głośna. Dan wyprowadził Rufusa na zewnątrz. Na Vanderbilt Avenue powietrze było parne, a chodniki lśniły od wilgoci. Po drugiej stronie ulicy, Grand Central Station wyglądał jak olbrzymi relikt przeszłości. Przed Yale Club stał zaparkowany inny relikt, Buick Skylark z siedemdziesiątego siódmego roku, niebieski metalik, który zupełnie nie pasował do tego miejsca. Dwie chude dziewczyny z L'École siedziały na krawężniku i kłóciły się o coś - która jest ładniejsza albo która z większym szykiem pali gauloise'y.

Za nimi leżały porzucone złote sandały Gucciego. Nagle dziewczyny zaczęły się całować.

- Jezu - mruknął Rufus, pociągając się za szpakowatą brodę, która przypominała zużyty, metalowy zmywak.

- Co znowu, tato? - jękną! zniecierpliwiony Dan.

To było dość krępujące, wychodzić z imprezy z ojcem. Czuł się, jakby miał jedenaście lat.

Rufus wsadził ręce za rozciągnięty pas fioletowego dresu i Dan aż się wzdrygnął na taki gest.

- Po tym jak wyszedłeś, zadzwoni! jakiś stuknięty grecki profesor z Evergreen. Najpierw plótł, że miałeś spać u niego na hamaku i jeść z nim liście winogron, a potem zaczął filozofować na temat tego, jak to dzieciaki w twoim wieku nie odróżniają seksu od miłości. Najwyraźniej jest w tych sprawach ekspertem. W każdym razie rozmawiałem z nim chwilę i dogadaliśmy się, że zatrzyma dla ciebie miejsce na uczelni, bo po pierwsze, poprosiłem go o to, po drugie, miał być twoim opiekunem naukowym i chce, żebyś mu pomógł z książką i po trzecie, obaj cię lubimy, chociaż jesteś kretynem.

Dan czuł się dotknięty ciepłym i nieco protekcjonalnym tonem ojca.

- Nie możesz mi mówić, co mam robić - wypalił, krzyżując ręce na piersi i z każdą minutą zachowując się coraz bardziej dziecinnie. - Nie możesz.

- To prawda - zgodził się Rufus. - Wskazał na starego stylowego buicka zaparkowanego przed Yale Club. - Ale kupiłem ci już samochód. Mógłbyś przynajmniej pozwolić mi nauczyć cię nim jeździć, a potem możesz się stąd zabierać w cholerę.

Dan czytywał o objawieniach, ale do tej pory nigdy czegoś takiego nie przeżył. Dostał się do niemal każdego college'u. do którego złożył podanie. „New Yorker” opublikował jego wiersz Co miał robić w przyszłym roku - pracować w księgarni albo w knajpie, podczas gdy Vanessa będzie na zajęciach?

- Mógłbym poświęcić lato na przemyślenie wszystkiego - zgodził sic, nie chcąc pokazać ojcu, że łatwo go przekonać.

Będą mogli spędzać czas z Vanessą, kiedy ona nie będzie za bardzo zajęta pracą przy filmie, a on jeżdżeniem tym... magnesem na panienki. Kto wie? Może znajdą się inne dziewczyny do kochania poza Vanessą. Musiał tylko zdobyć prawo jazdy i ruszyć samochodem na zachód, żeby się przekonać.

Rufus wyciągnął rękę, żeby poklepać Dana po plecach, ale ten wyciągnął ramiona i uściskał ojca.

- Ta impreza jest taka sobie - przyznał się.

Rufus odchrząknął i poprowadził syna do samochodu, który wyglądał niesamowicie w świetle ulicznej latarni.

- To może dam ci pierwszą lekcję jazdy?

Och. Uwielbiam szczęśliwe zakończenia.

seks, narkotyki i rock'n'roll

Jenny zamknęła na zasuwkę drzwi kabiny dla niepełnosprawnych w męskiej toalecie. Nie była pewna co zrobić najpierw - rozebrać się czy wyłowić tabletkę z torebki. Rozszerzone nozdrza Nate'a świadczyły o zniecierpliwieniu, ale nie wiedziała, czy chodzi o seks, czy o narkotyk.

Rozpięła czarną torebkę w białe perskie koty i otworzyła pasującą do niej portmonetkę.

- Mam.

Wyjęła kawał folii z tabletką w środku i ostrożnie zaczęły odwijać.

Nate zerknął jej przez ramię.

- Chcesz ją sama wziąć, czy wolisz, żebym ja to zrobił?

Jenny nie miała ochoty, on najwyraźniej tak.

- Ty weź.

Wyciągnęła dłoń i Nate wziął pigułkę między palce. Otworzył usta, zamknął oczy i wysunął język, po czym wcisnął na niego tabletkę, znowu otworzył oczy i zamknął usta. Nie wyglądał przy tym szczególnie atrakcyjnie, ale Jenny i tak była zdecydowana pójść z nim na całość. To był jej łabędzi śpiew, ostatnia szansa, by dać się zapamiętać tak, jak ona chciała.

Och, z pewnością da się zapamiętać.

- Czy to ma jakiś smak? - zapytała ze szczerej ciekawości.

- Nie.

Nate się uśmiechnął. Im więcej czasu spędzał sam na sam z Jennifer, tym bardziej czul, że wraca jego dawne „ja”. Ona chciała się tylko zabawić, bez zobowiązań, bez oczekiwań, z okazji zakończenia roku, nim wyjedzie do szkoły z internatem, czy gdzie, do cholery, wybierała się tego łata - a to była specjalność Nate'a. Pochylił się i pocałował ja w usta, na początku z wahaniem, jakby była gorącym przysmakiem, a on bał się, że się oparzy.

- Za to ty smakujesz wspaniale.

Jenny ogromnie podobała się myśl, że wykorzystuje Nate'a, a fakt, że chciał zostać wykorzystany, tylko dodawał sytuacji pikanterii. Pogłaskał jej brązowe włosy, a ona uniosła podbródek i spojrzała w jego olśniewające zielone oczy.

- Pamiętasz, jaka byłam w tobie zakochana?

Nate uśmiechnął się i pocałował ją znowu. Robił to przez jakiś czas, uśmiechał się i całował ją, uśmiechał się i całował, jakby zajadał pyszne lody.

- Twoja skóra jest jak... jak... płatki kwiatów - zauważył Nate, gdy eska zaczęła działać. Potarł czubkiem nosa o jej skroń. - Grrr.

Jenny zachichotała. To było absolutnie niesamowite, być tak blisko Nate'a i czuć się przy tym tak swobodnie. Był niemożliwie przystojny i bycie całowaną przez niego okazało się naprawdę, naprawdę, naprawdę przyjemne. Ale Nate zaczynał odpływać, a ona nie chciała tracić cnoty z chłopakiem, który gotów wziąć ją za szczeniaka labradora. O, nie.

No, zachował przynajmniej resztkę godności.

Mimo wszystko, była to jej ostatnia szalona noc przed porannym odlotem do Pragi. Nie była jeszcze gotowa, by ją zakończyć.

Nate potarł policzkiem o jej starannie wyregulowane ciemne brwi, a ona uniosła podbródek, żeby pochwycić go w kolejny długi, głodny pocałunek. Jej brat zawsze zrzędził, że życie jest beznadziejne. Nie mogła bardziej się z nim nie zgodzić. Nigdy nie wyobrażała sobie, że jej życie będzie aż tak ekscytujące. A było, naprawdę było.

nie ma to jak odrobina tajemniczości

- Marcus, kochanie?! - zawołała niepewnie Blair przez białe rzeźbione drzwi do apartamentu lorda. Nigdy wcześniej nie mówiła do niego „kochanie”, ale to słowo stawało się powoli jej ulubionym pieszczotliwym określeniem. - Jesteś tam?

Zastanawiała się, czy nie rozebrać się do samych pereł już na korytarzu, ale Yale Club był pełen gości. Co, gdyby jakiś profesor z Yale zobaczył ją nago, a potem trafiłaby do niego na wstęp do prawa albo jakieś inne zajęcia dla pierwszego roku?

Taaak, wtedy zajęcia stałyby się nadzwyczaj interesujące.

- Marcus?

Blair przycisnęła ucho do drzwi i nasłuchiwała. Nic. Pociągnęła za klamkę. Drzwi były otwarte. Uchyliła je i zajrzała do środka.

- Marcus?

Dalej nic. Otworzyła drzwi na oścież.

Szuflady staroświeckiej, dębowej szafy były powysuwane, a na łóżku leżał wilgotny ręcznik. Powietrze było ciężkie od pary i zapachu wody kolońskiej Caroliny Herrery. Drzwi garderoby stały otwarte, a cedrowe wieszaki wisiały puste. Marcus zniknął.

Ups.

Blair opadła ciężko na łóżko. Czuła się zupełnie jak porzucona, lecz piękna, bohaterka jednego z epickich filmów, które rozgrywały się w jej głowie, a które ostatnio przestała oglądać. Zdążyła już zapomnieć o wielkich okularach przeciwsłonecznych, chustce na włosy Hermesa i trenczu do kostek, bo jako zakochana bohaterka, która miała drugą połowę, nie potrzebowała ich. Teraz chciała je odzyskać.

Jak to się stało? Czy jej jedynym przeznaczeniem było robić za wycieraczkę dla takich chłopaków jak Nate albo lord Marcus, żeby mieli o co wytrzeć podeszwy swoich kłamliwych, zdradliwych butów?

Czując, jak buntuje się jej żołądek, wstała i popędziła do swojego apartamentu. Zamierzała wpaść do łazienki i zmusić się do wymiotów, gdy tylko dopadnie muszli. Na biurku stała oparta o coś, duża, kremowa koperta z napisem Do mojej kochanej B, wypisanym niewyraźnym charakterem pisma Marcusa, oraz małe, czarne pudełeczko Z aksamitu ze złotym nadrukiem Bvlgari. Blair oparta się pokusie otwarcia pudełka i rozdarta kopertę. W środku znajdował się list od Marcusa napisany na kremowym papierze z granatowym nagłówkiem, LORD MARCUS B EATON - RHODES, oraz bilet British Airways.

Nadal stojąc, Blair zaczęła łapczywie czytać List. Starała się ignorować drobne drgania w żołądku, które przypominały pękanie baniek.

Najdroższa, kochana Blair, Be, moja pszczółko!

Jak mogłem przypuszczać, kiedy planowałem krótką wizytę w Nowym Jorku po Yale, ze spotkam dziewczynę i się zakocham? I to nie jakąś tam dziewczynę, tylko Ciebie. Nie potrafię opisać moich uczuć słowami, dlatego popędziłem i dokupiłem te dwa drobiazgi, które będą Ci pasowały do naszyjnika. Obiecaj, że będziesz to wszystko miała na sobie, gdy znowu cię zobaczę. Mam nadzieję, że nastąpi to już za dwa tygodnie, jeśli tylko Wasza Piękność będzie tak miła i przyleci lotem, który w swej śmiałości pozwoliłem sobie dla Niej zarezerwować - oczywiście w pierwszej klasie. Masz zatem dwa tygodnie - dość czasu, żeby sprawić sobie nową garderobę, zafundować serię maseczek albo sesji w solarium, czy cokolwiek jest ci potrzebne, by wyglądać olśniewająco, jak zawsze. Wybacz, że tak uciekam, ale to twoje przyjęcie na zakończenie szkoły i nie chciałem go psuć pożegnaniami. A zatem, odlatuję. Proszę, przyjedź do Anglii. Będę tęsknił.

Twój na zawsze,

Marcus

Blair chwyciła pudełko z biurka i uchyliła wieczko. W środku lśniły dwie doskonale, ogromne, okrągłe perły, każda na ozdobnej złotej zawieszce w kształcie litery B - kolczyki w komplecie do naszyjnika. Natychmiast zdjęła swoje nudne perłowe wkrętki i założyła kolczyki Bvlgari.

Be. Pszczółka.

Blair wątpiła, by Marcus był zaręczony z jakąś grubą księżniczką krwi z wielkim nosem, skoro kupił jej bilet do Anglii, aby mogła poznać jego mamę. Sądząc po wytwornej papeterii, był też autentycznym lordem. A bilet i perły świadczyły o tym, że naprawdę ją kochał.

Otworzyła górną szufladę biurka i schowała bilet obok ulubionego czarnego stanika La Perła.

Wbrew obiegowej opinii, nic tak nie rozpala wyobraźni dziewczyny jak tajemnicze zniknięcie.

wiesz, że mnie kochasz

Jasne włosy Sereny zmatowiały od potu, a żółta sukienka kleiła jej się do ciała jak wilgotna bibuła. Tańczyła od godziny i ledwo trzymała się na nogach. Vanessa opierała się o ścianę i żłopała z butelki wodę Perrier, a policzki miała czerwone od wysiłku. Serena dołączyła do niej, wyrwała butelkę z dłoni przyjaciółki i zaczęła pić.

- Nie widziałaś przypadkiem Dana, co? - wydyszała Vanessa.

Teraz, gdy skończyła tańczyć, miło byłoby znaleźć jakiś cichy kącik w klubie i pofiglować z Danem.

- Nie - odparta Serena.

Szczypiącymi od potu oczami, dziewczyny rozejrzały się po obecnych. Grupa chłopców z dziesiątej klasy jakiejś katolickiej szkoły robiła ludzką piramidę z Chuckiem Bassem na szczycie - chociaż on jeden ważył pewnie tyle, co cała reszta razem wzięta. Jedna z dziewczyn z L'École zdjęła top i kołysała się samotnie w kącie, paląc skręta i strojąc gitarę. Na łopatce miała wytatuowane słońce, księżyc i gwiazdy.

- Dziwna jakaś ta impreza - zauważyła Vanessa.

- Widziałaś Nate'a? - zapytała Serena.

Pamiętała mgliście, że z nim przyjechała, ale potem go już nie widziała. Zmrużyła oczy, po części spodziewając się zobaczyć go łkającego przy barze, ale nigdzie go nie było.

Blair odchodziła właśnie od baru ze świeżym kieliszkiem szampana w ręce i nowym papierosem w hebanowej cygarniczce, którą trzymała w lśniących szminką ustach. Wyglądała jak amantka ze starego filmu. Serena odepchnęła się od ściany i podeszła do niej.

- Masz przepiękne perły.

Blair postanowiła nie splunąć Serenie w twarz ani nie wydrapać jej niebieskich oczu.

- To od Marcusa.

Serena pokiwała głową i zamierzała powiedzieć coś o tym; jakim niezwykłym facetem jest Marcus, ale była za bardzo rozkojarzona.

- Nie widziałaś gdzieś Nate'a?

Blair pociągnęła długi łyk szampana i wypuściła dym z papierosa. Była zbyt zajęta przyjmowaniem prezentów od swojego tajemniczego, arystokratycznego adoratora. Nie miała czasu pilnować Nate'a.

- Nie.

Serena rozejrzała się po sali.

- Ostatnio dziwnie się zachowywał - rzuciła, obgryzając paznokieć. - Nie uważasz?

Blair nie miała wiele do powiedzenia na ten temat. Ciemnozielony sweter nadal leżał tam, gdzie go zostawiła, zwinięty w fotelu nieopodal.

- Chyba tak - zgodziła się.

Jenny Humphrey, ta drobna dziewiątoklasistka o wielkich piersiach, wyszła z korytarzyka prowadzącego do męskiej toalety. Kręcone włosy miała w lekkim nieładzie, a usta zaczerwienione i opuchnięte, jakby za długo się całowała. Zatrzymała się i wyciągnęła rękę, jakby prowadziła za sobą dziecko. Potem pojawił się Nate. Wyglądał na szczęśliwego i zdezorientowanego. Jenny objęła go w pasie, a on odwrócił się i pocałował ją w usta z takim zapałem, jakby były co najmniej z czekolady.

- Och! - wykrzyknęła Serena, jakby ktoś ją uszczypnął.

Zamrugała oczami, zastanawiając się, czy czuje się naprawdę zraniona, czy tylko niemile zaskoczona. Nigdy nie czuła się w porządku, że byli z Nate'em razem. I lepiej będzie zostać singlem tego lata, bo będzie się mogła skupić na filmie. Teraz przynajmniej nie musiała zawracać sobie głowy zrywaniem z nim. Tak naprawdę to chyba nigdy nie byli prawdziwą parą.

Rzeczywiście, niekoniecznie.

- Typowe - syknęła Blair.

Wytrząsnęła z paczki merita ultra light i podała go Serenie.

- Nie wściekaj się. To silniejsze od niego.

Serena wzięła papierosa i wsunęła między wargi, czekając, aż Blair poda jej ogień.

- Nie jestem wściekła. - Westchnęła z ulgą.

Chociaż raz ona i Blair zbliżyły się przez Nate'a, zamiast pokłócić się o niego. Miła odmiana.

- Pożyczysz mi to do filmu? - Wskazała na cygarniczkę Blair. - Chociaż pewnie podpaliłabym sobie tytek, próbując jej używać. Jestem taką fajtłapą.

Blair uwielbiała słuchać samokrytyki Sereny. To dawało jej nadzieję.

- Pewnie, że pożyczę.

Dwie dziewczyny odwróciły się instynktownie, gdy kłos podszedł do nich z drugiego końca sali. Twarz Nate'a była obwisła, jego zielone oczy ogromne, a ciało bardziej bezwładne niż zwykle. Szedł do nich z otwartymi ramionami. Złapał Serene i zafundował jej jeszcze bardziej rozmaślony pocałunek niż przed chwilą Jenny. Serena zachichotała i odepchnęła go.

- Natie!

Ale on był niewzruszony. Puścił Serenę i złapał Blair. Przycisnął wilgotne usta do jej warg i zaciągnął się jej oddechem.

- Co do cholery...?! - krzyknęła Blair. Zrobiła krok do tyłu, żeby się wyrwać.

Nate stał między dziewczynami i uśmiechał się jak najszczęśliwszy facet na ziemi.

- Jesteście po prostu zbyt piękne - powiedział, jakby tytułem usprawiedliwienia. - Nie mogę przestać was całować.

Blair i Serena spojrzały po sobie. Tak, Nate rzeczywiście dziwnie się zachowywał. Jak mawiają w Anglii, był kompletnie naprany. Było jednak coś zaraźliwego w jego szczeniackim entuzjazmie, W końcu dzisiaj kończyli szkołę. Dlaczego nie mieli zachowywać się dziwnie? Dlaczego nie całować się ze wszystkimi? Niektórych z nich pewnie nigdy więcej nie zobaczą.

A z niektórymi spędzą jeszcze całkiem sporo czasu.

- Chcesz zobaczyć coś naprawdę szalonego? - zapytała Nate'a Blair, unosząc prawą brew w sposób, który godzinami próbowały naśladować młodsze uczennice z Constance.

Zrobiła krok naprzód i położyła ręce na nagich ramionach Sereny. Przyjaciółka natychmiast zrozumiała, co ma zrobić. Uśmiechnęły się do siebie i zbliżyły głowy, bliżej, i jeszcze bliżej, jakby na zwolnionym tempie.

- Wiemy, że nas kochacie - mruknęły zgodnie, nim ich usta zetknęły się w pocałunku.

W sali ucichło, gdy wszyscy przerwali to, co robili i odwrócili się, żeby popatrzeć, ale żadna z dziewczyn nie przerywała pocałunku. Wszyscy zastanawiali się, czy to nie żart, ostatni wybryk absolwentek?

Może tak. A może nie.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

DZIEŃ DOBRY, ABSOLWENCI!

Nie macie wrażenia, że wasze twarze wyglądały dziś rano odrobinę inaczej - a może powinnam raczej napisać po południu, bo rano nikt z nas nie zdążył się jeszcze położyć? Wczorajszy dzień wydaje się trochę nierzeczywisty, ale, wierzcie mi, to wszystko wydarzyło się naprawdę. Udało nam się, mamy to z głowy.

DNI SĄ KRÓTKIE, A NOCE SĄ BARDZO, BARDZO DŁUGIE

Mamy wtorkowe popołudnie - a właściwie prawie wieczór - a ja nadal w łóżku. Co zrobiłam zaraz po przebudzeniu? Wrzuciłam ubranie z rozdania dyplomów na dno szafy, a szkolne mundurki, których już nigdy wżyciu nie włożę, wyrzuciłam do śmieci. Potem zaczęłam snuć skomplikowane plany, jak zabrać paczkę przyjaciół na plażę w Sag Harbor moim nowiutkim, importowanym z Europy, samochodem. Ale zmieniłam zdanie. Nie ma pośpiechu. Możemy zrobić to jutro albo pojutrze, albo po pojutrze. Zamówiłam więc śniadanie z E.A.T., wróciłam do łóżka i siedzę tak do tej pory - jest mi jak w siódmym niebie. Zamierzam tu zostać jeszcze co najmniej pół godziny - aż nadejdzie czas szykować się do kolejnego wyjścia. Zapomnijcie o baraszkowaniu w słońcu przez cały dzień - do tego trzeba wcześnie wstawać. A w lecie najpiękniejsze są te długie nocne wyjścia!

YALE CLUB PRZYJMUJE NOWĄ POLITYKĘ W KWESTIE IMPREZ

Dwanaście godzin później, a oni nadal zamiatają ludzi z orientalnych dywanów i pakują ich do taksówek. Po ostatnim wieczorze - z dziewczynami w topless, piramidami z chłopców, dziewczynami dobierającymi się do dziewczyn, chłopcami dobierającymi się do chłopców, zniknięciu flagi Yale, która wisiała nad wejściem, skargach gości na niewiarygodnie głośną muzykę i dym papierosowy - kierownictwo klubu postanowiło działać. Od teraz członkowie Yale Club mogą urządzać imprezy, ale tylko dla innych członków klubu i ich rodzin. Żadnych gości z zewnątrz. Wygląda na to, że lepiej, aby pewna trójka wybierając się do Yale, pozostała w dobrych stosunkach. Inaczej z kim się bawić, jeśli kiedyś przyjdzie im ochota zaszaleć w klubie.

ZAPOWIADA SIĘ NAM LATO MIŁOŚCI

B + S V+ D

D + on sam

V + ona sama

S + ona sama

J + jakiś przypadkowy, ale przystojny czeski artysta, który nie mówi po angielsku

N + on sam

B + lord M... i oczywiście ona sama

POJAWIAJĄ SIĘ JEDNAK NOWE PYTANIA

Czy S i B są teraz przyjaciółkami, czy parą? Czy to znaczy, że stare plotki o wannie to jednak prawda?

Czy N przetrwa lato ciężkiej pracy i pobożności w Hamptons, zwłaszcza bez B i S?

Czy V dostanie pracę przy kręceniu Śniadania u Freda? Jak zniesie wariata w roli reżysera?

Czy V i D rzeczywiście są razem? A jeśli tak, to czy ich związek przetrwa do jesieni. A co potem?

Czy D nauczy się jeździć swoim stary buickiem, czy też może za bardzo będą mu się pocić ręce na kierownicy?

Czy B naprawdę pojedzie do Anglii odwiedzić przystojnego lorda? Czy wróci w koronie? Czy w ogóle wróci?

Czy przy S Audrey Hepburn wyjdzie na amatorkę? A co ważniejsze; kto będzie jej filmowym partnerem?

Czy nadal będziemy mieli wieści o J, nawet gdy wyjedzie do Europy? A co, gdy pójdzie do szkoły z internatem?

Na pewno dowiecie się wszystkiego o wszystkich. Nigdy nie byłam za dobra w zatajaniu informacji!

NIE ZNIKAM

Na wypadek, gdybyście się zastanawiali - może i skończyłam szkołę, i wyjeżdżam na jesieni do college'u, ale na pewno nie zamierzam was zaniedbać ani zniknąć. Za dużo jest do opowiadania. Zawsze będzie...

Wiem, że mnie kochacie.

plotkara

plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp. red.).

Nawiązanie do tytułu popularnej wierszowanej książeczki pt. Oh, the Places You''ll Go (1990) autorstwa Theodora Seussa Geisela, lepiej znanego jako Dr. Seuss, mówiącej o znaczeniu wiary w siebie i zachęcającej do śmiałego podejmowania życiowych wyzwań. Popularne źródło inspiracji i cytatów podczas ceremonii przypieczętowujących zakończenia ważnego etapu w życiu.

Program nadawany w telewizji amerykańskiej, oparty na zasadach reality show, którego celem jest wyłonienie zwyciężczyni spośród kandydatek na modelki (przyp. red.).

tłum. S. Barańczak.

tłum, Z. Kubiak.

Massachusetts Institute of Technology - jedna z najsłynniejszych i najbardziej prestiżowych uczelni technicznych w USA (przyp. tłum.).

NYU - New York Univeisity - Uniwersytet Nowojorski (przyp. tłum.).

marigold (ang.) - nagietek (przyp. tłum.).

*



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ziegesar von?cily Plotkara Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Ziegesar von?cily Plotkara Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Plotkara 08 Ziegesar Cecily von Nie zatrzymasz mnie przy sobie (Nothing Can Keep Us Together)
Cecily von Ziegesar Plotkara 08 Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Ziegesar Cecily von Plotkara 08 Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Ziegesar?cily von Plotkara Wiem, że mnie kochacie
Ziegesar?cily von Plotkara Nikt nie robi tego lepiej
Ziegesar?cily von Plotkara Tylko w Twoich snach
Ziegesar?cily von Plotkara Bo jestem tego warta
NIE ZATRZYMASZ MNIE
Ziegesar?cily von Plotkara Tylko Ciebie chcę

więcej podobnych podstron