MICHALKIEWICZ Żydy i Chamy (2)


"Żydy", "Chamy" i reszta - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane czwartek, 24, lipca 2003

Notowania rządu premiera Leszka Millera utrzymują się w średniej strefie stanow niskich. Sam premier też nie cieszy się specjalną popularnością, chociaż ostatnio mu drgnęło, to znaczy - pojawiły się plusy dodatnie. Widać wyraźnie, że opinia publiczna odczytała wynik referendum jako sukces premiera Leszka Millera, który w dodatku wykiwał opozycyjnych europejsów, a nawet postawił do kąta samego pana prezydenta. Oczywiście nie zakończyło to walki o kształt przewodniej siły narodu w budowie socjalizmu europejskiego. Pewne oznaki wskazują nawet, że zgodnie z przewidywaniami Józefa Stalina, w miarę postępów socjalizmu ta walka klasowa najwyraźniej się zaostrza. Wyrazem tego zaostrzenia jest jawne włączenie się do bitwy służb bezpieczeństwa obydwu postkomunistycznych obrządków: prezydenckiego i premierowego, czyli zbrojnych ramion "Żydów" i "Chamów". O tym, że te służby zostały włączone do batalii, świadczą z jednej strony lamenty w Wojskowych Służbach Informacyjnych, że tamtejsi oficerowie byli "zmuszani" do donoszenia na swoich przełożonych, a z drugiej - afera starachowicka, w którą zamieszany został pan minister Zbigniew Sobotka, polityk o solidnych bezpieczniackich referencjach, które nie tylko dzisiaj, ale nawet i za komuny mogłyby zaimponować każdemu.
Za komuny pierwszym zadaniem każdego analityka politycznego, który chciałby określić charakter i prawdopodobną ewolucję takiego konfliktu, byłoby sprawdzenie, jaką "kryszę" w Moskwie ma pan prezydent Kwaśniewski, a jaką - pan premier Miller. Czy za jednym stoi, dajmy na to, Susłow, a za drugim - Czernienko? Wtedy można by porównać pozycję każdego z możnych protektorów w Biurze Politycznym, a nawet wiek i stan zdrowia; który którego przeżyje. Teraz, rzecz prosta, nie miałoby to najmniejszego sensu. Przede wszystkim dlatego, że Polska odzyskała niepodległość, tzn. - że przestała zależeć od Związku Sowieckiego. Nawiasem mówiąc, można by sformułować nową definicję niepodległości: niepodległość ma miejsce wtedy, gdy jakieś państwo nie podlega Związkowi Sowieckiemu. Po drugie - o czym dowiedzieliśmy się przy okazji kampanii za Anschlussem - suwerenność państwowa "już się przeżyła". Jednak chociaż się przeżyła, co nam szkodzi przypomnieć słynną wizytę pana Leszka Millera w siedzibie CIA w Langley, po której polityk ten "najbardziej się zasłużył" przy pomyślnym załatwieniu sprawy pana płk. Ryszarda Kulkińskiego? Jak tam było, tak tam było; w każdym razie taką znakomitą recenzję wystawił panu Leszkowi Millerowi sam pan prof. Zbigniew Brzeziński, ten sam, którego kandydaturę na polskiego króla wysuwał kiedyś pan Aleksander Hall. Takie wizyty i takie recenzje być może nie pomagają politykom w zdobywaniu popularności wśród ludu, ale chyba też nie osłabiają ich pozycji na politycznej scenie. Demokracja, jak wiadomo, to pełny spontan i odlot, ale my, ludzie życiowo doświadczeni wiemy, że ktoś przecież musi tym kierować. Na ten trop naprowadza nas sam Mahatma Gandhi, który w przypływie szczerości ujawnił, że mało co jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty.
Wygląda zatem na to, że rządy pana premiera Millera potrwają tak długo, aż znudzi się to jemu samemu, to znaczy do roku 2005, kiedy to upłynie konstytucyjny termin kadencji Sejmu. Co stanie się wtedy, to znaczy, która z partyjnych frakcji: "Żydy" czy "Chamy", weźmie górę - tego dzisiaj nie sposób przewidzieć. Wprawdzie pan prezydent Bush nazwał swoją "duszeńką" pana prezydenta Kwaśniewskiego, ale - jak pisał biskup Krasicki - "i panowie chorują". Jeśli walka o demokrację w Iraku wejdzie w wyższy etap eskalacji, to być może i amerykańska opinia dojdzie do wniosku, że chyba nie warto wdawać się w wojnę z całym światem dla realizacji starożytnej fantasmagorii "Wielkiego Izraela" ("od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat"). Tym razem Ameryka będzie mogła bez trudu wyjść z tego z twarzą, bo zwyczajnie zwali winę na sojuszników, najlepiej na Polaków, bez względu na to, czy rzeczywiście coś tam naknocimy, czy nie. Zresztą mniejsza z tym, bo wspominam o tym tylko dlatego, by nakreślić odpowiednie tło dla starań o stworzenie alternatywy politycznej dla "lewicy", obojętnie - czy to w odmianie "Chamskiej" czy "Żydowskiej".
Jak wiadomo, obecna opozycja parlamentarna nie mogła porozumieć się dla obalenia rządu pana premiera Millera. Być może jednak będzie w stanie utworzyć porozumienie polityczne "Róbmy sobie na rękę" już w przyszłym roku, na użytek wyborów do Parlamentu Europejskiego. Takie porozumienie mogłoby nawet przetrwać do wyborów parlamentarnych w roku 2005, jednak pod warunkiem, że kandydatem na prezydenta zostałby pan Lech Kaczyński. W przeciwnym razie - kicha. Na ile to jest realne - zobaczymy. W każdym razie, w takim przypadku mielibyśmy znów do czynienia z sytuacją, kiedy po jednej stronie po staremu staje Partia, tyle że pod inną nazwą, za to po stronie przeciwnej - kolejna formacja polityczna jednorazowego użytku, której za całą ideologię i program musi wystarczyć hasło "odsunięcia SLD od władzy". Więc jeśli nawet istniejąca opozycja parlamentarna nie doprowadzi do utworzenia takiej formacji - nie ma nieszczęścia. Równolegle z kongresem SLD odbył się w Łęczycy zjazd "byłych ludzi", tzn. dygnitarzy związanych z rządem pana premiera Buzka, zresztą pod jego wysoką prezydencją. Grono to przezornie uznało, że na powoływanie "silnej formacji" jest jeszcze za wcześnie. Słusznie, bo ludzie wprawdzie mają krótką pamięć, ale nie aż do tego stopnia. Roztropniej zatem będzie poczekać przynajmniej do przełomu roku 2004/2005 i jeśli przeczucie mnie nie myli, to mniej więcej w tym czasie posłyszymy syrenie śpiewy. Coś musi być na rzeczy, bo zazwyczaj dobrze zorientowany pan senator Zbigniew Romaszewski również zapowiedział pojawienie się nowej "silnej formacji", która, ma się rozumieć, "odsunie SLD od władzy". Filarami tej formacji, oczywiście obok samego pana senatora, mają być panowie Stefan Niesiołowski i Ryszard Bugaj. Zapowiada to na polskiej scenie politycznej jakość zupełnie nową. Dotychczas bowiem scena ta dzieliła się miedzy socjalistów bezbożnych i socjalistów pobożnych. Formacja polityczna zapowiadana przez pana sen. Romaszewskiego połączy socjalistów bezbożnych i pobożnych w jednej partii, ma się rozumieć, "prawicowej". Z punktu widzenia budowy jedności moralno-politycznej narodu będzie to niewątpliwie krok milowy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Witold Jedlicki Chamy i Żydy
Chamy i Zydy rzecz o polskości
michalpasterski pl 10 sposobw na nieograniczon motywacj
Medytacja Przesłanie Archanioła Michała
prob tabela5, od michała, od micha, TPL
BIBL-TAL, Poradowski Michał ks
MICHALKIEWICZ - LOGIKA WYSTARCZY, chomikowane nowe
sprawozdanie chemia michał, Budownictwo UZ semestr I , II, Chemia budowlana, Sprawozdania od Seweryn
PROTOKÓŁ GRANICZNY, gik VI sem, GiK VI, GOG, Michał Kamiński, dokumenty cwiczenie 1
Leki naczyniowe, materiały farmacja, Materiały 4 rok, farmakologia, reszta niezrzeszona, kolokwium I
MICHALKIEWICZ ROZPAMIETYWANOIE KLESKI (2)
MICHALKIEWICZ ŻYCIORYS (2)
MICHALKIEWICZ WIELKI SPISEK (2)
MICHALKIEWICZ W STARYM PIECU DIABEŁ PALI (2)
MICHALKIEWICZ PROROCTWA MURZYNA Z ATLANTY (2)
MICHALKIEWICZ ŚWIAT W SŁUŻBIE?ZPIECZEŃSTWA (2)
MICHALKIEWICZ W BŁYSKU (2)
MICHALKIEWICZ W poszukiwaniu elektoratu (2)

więcej podobnych podstron