185 209 (2)


Historia Avalonu

Avalon jest starym, bardzo starym światem. Jego historia sięga daleko w mroki przeszłości, nieodgadnionej i legendarnej. Opowieści o jego dziejach zamieszkują wróżki, smoki, przeznaczenie i magia. To, co wszyscy uważają za legendy, wydarzyło się naprawdę, i było o wiele bardziej nieprawdopodobne i baśniowe, niż podania.

Nie wiadomo, kiedy nasi praojcowie pojawili się na Avalonie. Mędrcy mówią, że przed rasą ludzką świat zamieszkiwały inne stworzenia. Pozostawiły po sobie resztki cywilizacji: pokryte dziwnymi inskrypcjami głazy, rzeźby o zatartych przez tysiąclecia, nieludzkich rysach, zapomniane, ukryte w leśnych zakątkach i niedostępnych górach grobowce.

Jednak te istoty, kimkolwiek były, odeszły w niepamięć, przeniosły się do legend i baśni. Po nich miejsce na ziemi zajęli ludzie. Rozeszli się oni po całym świecie. Dziś nikt nie pamięta, gdzie powstało pierwsze ludzkie miasto. Ale w legendach ludzi mówi się o Złotym Wieku, który panował na ziemi na tysiące lat przed założeniem Megido.

Czas Legend

Baśniowe Królestwa

To były czasy, gdy ludzkość nie znała chorób, głodu i wojen. Nie było między ludźmi nienawiści a żadna wojna nie rozpłomieniła nieba nad Legendarnymi Królestwami. A istniały naonczas potężne i wspaniałe imperia: Nagonad, Skellia, i Aszszur. Bogactwa zgromadzone w skarbcach pałaców oszołomiłyby kupców Lewantu, a wiedza, jaką posiedli mędrcy, po tysiąckroć przewyższała poziomem wiedzę uczonych Imperium i naszych czasów. Jednak ten okres szczęśliwości skończył się wraz z potwornym spazmem ziemi, co obrócił w gruzy dumne wieże Frassos-Szmaragdowego Miasta i podniósł morze ponad mury złotych miast-państw Cesarstwa Archipelagu. Groza zapanowała na świecie. Niebo rozpłomieniła szkarłatna poświata, a słońce przysłoniły dymy, tak, że zapanowały ciemności, rozjaśniane tylko blaskiem apokaliptycznej pożogi. Legendy mówią na temat Apokalipsy niewiele. Jedne z nich podają, że ludzie narazili się czymś bogom i za to została zesłana na nich kara. Inne wspominają, że bogowie sami wywołali wojnę w zaświatach, a skutki konfliktu dotknęły ludzkości. Jaka by nie była przyczyna Apokalipsy, wraz z nią zakończył się Złoty Wiek. Pozostał jedynie proch i pieśni o bohaterach, bogactwach i przepotężnych władcach.

Nie wszyscy ludzie zginęli w kataklizmie będącym objawem gniewu bożego. Ci którzy przetrwali, zaczęli budowę nowego świata. Ruszyli ku nieznanym krainom i nad brzegiem słonego ciepłego morza wznieśli pierwsze osady. Świat był już inny, bowiem zagłada przeobraziła kształt lądów, góry stały się dolinami a doliny wypiętrzyły się pod same niebiosa. Cała historia zaczęła się od początku. Mozolnie, powoli, ludzkość podnosiła się z upadku. Dawne czasy odchodziły w zapomnienie, i tylko ruiny i czasami odkopywane spod piasku popękane rzeźby i fragmenty nawierzchni starych dróg uświadamiały ludziom o ich dawnej świetności. Przez wieki jednak wiedza ta umierała, aż w końcu przeszła w sferę legend.

Ludzkość ponownie rozpoczęła marsz ku cywilizacji, na nowo odkrywając to, o zostało zapomniane. Powtórnie nauczono się wznosić wysokie budowle, mury i świątynie. Na tronach pierwszych, niezgrabnych miast zasiedli barbarzyńscy władcy, toczący ze sobą wojny o pastwiska i stada bydła. Narodziły się pierwsze państwa, a rodziły się w bólach okrutnych wojen, z krwi podbitych plemion. Równiny pokryły się siatką rowów irygacyjnych, puszcze i góry przecięły szlaki handlowe. Powoli ludzkość odradzała się, ale by osiągnąć choć cień dawnej chwały, potrzebny był przywódca. Lider, który zjednoczyłby walczące ze sobą plemiona, dał ludziom wspólny cel i skonsolidował ich wokół niego. Wkrótce to nastąpiło.

Tego dnia padał złoty deszcz, a nad Khemrish, grodem władcy krainy Khem, krążyły stada bajecznie kolorowych ptaków. O zachodzie słońca zadęły trąby, a na wieżach załopotały kolorowe proporce. Tak narodził się Nimloth, syn Finarfina, króla Khem.

Avon

Astrologowie i wróżbici przepowiadali dziecku wspaniałą przyszłość. Znaki świadczyły, że oto przyszedł na świat wielki wojownik, który zbuduje wielkie cesarstwo i będzie mądrym władcą. Nie wszyscy marzyli jednak o spokoju. Ludzie szybko wykształcili w sobie żądzę władzy i nauczyli się, jak ją utrzymywać. Już wtedy zwalczano wrogów sztyletem i trucizną, a intryga pałacowa była powszechnym zjawiskiem. Dlatego przyszłemu władcy groziło niebezpieczeństwo ze strony możnych, chcących utrzymać swe wpływy. Aby ocalić dziecko przed zamachowcami, Finarfin ukrył je w górskiej fortecy Dag. Tutaj chłopiec dorastał. Cały czas pilnowany przez zbrojnych, pobierał nauki wojenne i polityczne. Przygotowywał się, by zostać królem. Jednak nikt nie przypuszczał, że chłopiec będzie musiał tak szybko sprawdzić się jako władca. Gdy miał 15 lat, jego ojciec został zamordowany. Ci, co to uczynili, nie podejrzewali, że syn Finarfina będzie zdolny włożyć na swe skronie koronę. Przeliczyli się jednak, słono płacąc za niedocenianie Nimlotha. Młody król przybył do stolicy i stanął na czele pozbawionej dowództwa armii. Rozprawił się z buntownikami ze sprawnością i okrucieństwem doświadczonego władcy. A potem rozpoczął pościg za tymi, którzy umknęli jego gniewowi. Rebelianci znaleźli schronienie w sąsiednich królestwach i tam uzyskali zbrojne wsparcie. Starli się z armią Nimlotha w górskiej kotlinie, z dala od ludzkich siedzib. Nimloth, mimo młodego wieku walczył jak lew. Raził nieprzyjaciół mieczem zwanym Dumring, którego stal hartowana była w krwi zamordowanego Finarfina. Bitwa, sroga i długa, skończyła się wraz z zapadnięciem zmroku. Poległych było tylu, że nikt nawet nie troszczył się o ich pochowanie. Przez całą noc słychać było jęki setek rannych, a gdy wstało słońce, ukazało oczom przerażonych ludzi dywan ciał. Poruszony tym widokiem król zrezygnował z podboju ziem swych wrogów. Zawrócił do Khemrish. Zwycięstwo wkrótce zaczęło przynosić efekty. Ościenne kraje przystąpiły do sojuszu, widząc w Nimlothu potężnego sprzymierzeńca, zaś pokonane kraje złożyły hołd. Królestwo Khem powiększyło się kilkukrotnie. Takie były początki Avonu-wspaniałego i bogatego państwa. Avon to tylko legenda, ale niektórzy mędrcy twierdzą, że istniało naprawdę i rozciągało swe posiadłości na terenach dzisiejszej Styrii i południowej Prowansji. Avon dał światu kalendarz księżycowy i monetę. Pod opieką królów z pięknego miasta Khemrish rozwijał się handel, nauka i sztuka. Jednak, jak każde inne imperium, także i Avon musiał kiedyś upaść. Nic bowiem nie trwa wiecznie.

Legendy mówią o Hallagu z Kadath, dalekim potomku Nimlotha, władcy i wojowniku. Rządził on Avonem w czasach jego największej potęgi. Już od ponad czterech pokoleń nikt nie zaatakował królestwa, ludzie cieszyli się spokojem, rozwijał się handel i osadnictwo. Jednak na kraj wkrótce miało spaść wielkie nieszczęście. Budując nowa fortecę na granicy z ziemiami zaborczych plemion Kwirytów, odkopano spod ziemi stare ruiny dziwnej świątyni. Mędrcy twierdzili, że to pozostałość po przedludzkich istotach-elfach, i przestrzegali władcę przed naruszaniem spokoju prastarych duchów. Jednak Hallag, oczyma wyobraźni widząc kryptę po brzegi wypełnioną drogocennymi klejnotami, nakazał otworzyć zapieczętowane dziwnymi znakami przejście. Podobno, kiedy kamieniarze unieśli swe dłuta i młoty, przed osobą króla pojawiło się widmo jego zmarłej matki przestrzegające syna przed podejmowaniem zbyt pochopnych kroków. Jednak władca nie posłuchał ostrzeżeń, i nakazał rozbić pieczęć. Komora okazała się pusta. Lecz na następstwa tego świętokradztwa nie trzeba było długo czekać. Na kraj spadła zaraza, gubiąc ludzi i bydło. Avon stanął w obliczu klęski głodu. Na domiar złego mędrcy wyczytali z gwiazd, że to dopiero początek kary. Za zuchwalstwo władcy mieli odpowiedzieć jego poddani. Astrologowie zostali wyśmiani przez Hallaga Jednak nieroztropny władca wkrótce musiał zmienić zdanie. Po dwóch latach głodu nadeszła powódź, która spustoszyła północ Avonu. Lud cierpiał niewypowiedziane udręki a szerzące się po kraju pogłoski o zbezczeszczeniu tajemniczej mogiły przedstawiały jako sprawcę tych nieszczęść właśnie Hallaga. W czwartym roku, kiedy tylko wody powodzi ustąpiły, na kraj spadło kolejne nieszczęście, najstraszniejsze. Dwie duże osady na północy kraju zostały starte z powierzchni ziemi, a ich mieszkańcy wymordowani. Nieliczni, którzy przeżyli opowiadali pełne grozy relacje o olbrzymim latającym stworze zionącym z pyska ogniem i siarką. Początkowo nikt nie dawał im wiary, a o zniszczenia posądzono górskie plemiona. Jednak kiedy kilka kolejnych miast zostało obróconych w popiół, a opowieści o skrzydlatym smoku powtarzały się, problem zaczęto traktować poważnie. Zapalczywy władca zdecydował się walczyć z bestią, choć doświadczeni doradcy odradzali mu ten krok. Najwaleczniejsi wojownicy ruszyli na północ, gdzie Smok miał swoją siedzibę. Setki rydwanów, tysiące koni pomaszerowało na Bestię. To była cała zbrojna siła Avonu.

Hallag nie ruszył wraz z nimi. Jego doradcom udało się przekonać władcę, aby nie brał udziału w bitwie. Zamiast tego miał obserwować ją z zamku Infergd. Orszak przybył do fortecy a armia rozłożyła się obozem o trzy mile od niej, za niewielkim wzniesieniem. Wkrótce nastała noc, a wraz z nią przyszła Śmierć. Ci, co byli na zamku, zerwali się z łóżek zaalarmowani łuną na niebie. Niebo od strony obozu stało w ogniu, a wiatr przynosił stamtąd ryki ludzi. Przywodziły one obecnym na zamku na myśl, że są świadkami nie bitwy, lecz rzezi. Szybko pojęto, co się stało. W Hallaga wstąpił demon szaleństwa. Krzyczał na swoich ludzi i rozkazywał im włączyć się do bitwy. Jego dworzanie ledwo go powstrzymali od samotnego ruszenia na smoka, doradzali zaś szybką ucieczkę. Ale było już za późno. Nagle pośród mroków nocy rozległ się łopot potężnych skrzydeł i na zamek spadła straszna furia Bestii. Wszystko stanęło w ogniu. Od piekielnego żaru smoczego ognia kamienie w murach eksplodowały z hukiem. Wieże stanęły w ogniu, zapłonęły jaskrawym płomieniem i chwilę potem obróciły się w popiół. Nastał sądny dzień. Smok znikł równie szybko i niespodziewanie, jak się pojawił, pozostawiając po sobie chaos i zamieszanie. Hallag przeżył to piekło, takie bowiem było jego przeznaczenie. Przyrzekł jednak, że pokona Bestię i pomści swoje sługi. Tak, Hallag był wojownikiem, który nie lękał się niczego.

Wiele jeszcze się wydarzyło, nim człowiek i smok stanęli naprzeciw siebie na zasnutym żółtym dymem płaskowyżu Sarroth.

Wojownik musiał bowiem przebłagać starożytne duchy za profanację mogiły i zdobyć oręż, zdolny powalić bestię. Wraz z wiernymi towarzyszami ruszył w świat. Szlak jego eskapady wiódł przez nieznane lądy i morza. Powstało wiele opowieści i pieśni: o wyprawie do Krainy Zmarłych, gdzie Hallag rozmawiał z duszą ojca, o tajemniczych wyspach zamieszkałych przez czarodziejki o złocistej skórze i delikatnych, owadzich skrzydłach. Wiele lat minęło i wielu kompanów Hallaga spoczęło na obcej ziemi, zanim wędrowcy powrócili do domu. Nieśli ze sobą magiczną klingę wykuta przez elfy, miecz zwany Narsil. Jednak w Avonie nikt ich nie oczekiwał. Kraj leżał odłogiem. Ludzie stąd odeszli, na ulicach wymarłych miast hulał wiatr, a na drogach grasowały watahy wilków. Serce wojownika przepełnił smutek i poczucie przegranej. Nie zdążył, Smok zniszczył jego królestwo. Ale pragnął zemsty. Chciał odejść z tego świata, zabierając ze sobą w zaświaty wroga.

Człowiek i potwór stoczyli śmiertelny pojedynek, trwający kilka dni i nocy. Szpony i kły Bestii zadały ostatniemu królowi Avonu śmiertelne rany, ale ostrze Narsila znalazło drogę do serca gada i wytoczyło z niego krew. Umierając, smok przeklął całą ludzkość.

“Przeklinam cię, Człowieku-ryknął ostatkiem sił-przeklinam cię siłą mej nienawiści, i niech klątwa ta trwa po wieki, aż zgasną gwiazdy. Nie pokonałeś mnie. Powrócę jako wicher i sztorm, co obala mury miast. Powrócę jako zaraza, jako wojna i kłamstwo. Jestem niezwyciężony, bowiem siłą moją jest twoja ułomna dusza, słaby człowieku. Będę tu, dopóki ty jesteś.”

Hallag nie odpowiedział, bo cóż mógł rzec w obliczu takiej nienawiści? Nie zrozumiał słów bestii. Pojęli je dopiero inni ludzie, w innej epoce i innej krainie.

Kiedy gad wydał ostatnie tchnienie, Hallag wszedł na szczyt góry zwanej Greof. Tu znalazł małą grotę. Umierał.

“Dobrze Smoku - rzekł - powrócisz, skoro tak chce los. Ale wiedz, że będę na ciebie czekał… dopóki nie zgasną gwiazdy…a nawet jeszcze dłużej”. Położył Narsil na piersi i zamknął oczy, po czym oddał ducha. Tak zginął ostatni z rodu Nimlotha.

I oto upadł Avon. Historie takie jak ta, miały się wydarzyć w przyszłości niezliczoną ilość razy. Starożytne przekleństwo jakie spoczywa na ludzkości od zarania dziejów, zawsze będzie sprowadzało na nią coraz to nowe nieszczęścia, tak, że człowiek nigdy, aż do Ostatnich Dni, nie pozna, co to spokój i szczęście .

Historia zatoczyła wielkie koło. Upadło imperium, a z jego popiołów, niczym feniks, miało narodzić się nowe mocarstwo, to, od którego zaczęła się historia Avalonu. Imperium Kwirytów.

Kwiryci

Na wschodnich obrzeżach Avonu z dawien dawna żył mały, nic nie znaczący barbarzyński lud Kwirytów. Łupił i grabił bogate pogranicze królestwa, ale był słaby i podzieliłby los innych barbarzyńskich plemion, gdyby nie upadek potężnego państwa. Na spustoszone ziemie cesarstwa spadły watahy dzikusów, grabiąc, plądrują i niszcząc. Kwiryci nie znali naonczas pisma i gardzili zdobyczami cywilizacji. Ale wkrótce miało to się zmienić.

Były to czasy, po których pozostały ślady-ruiny, grobowce starożytnych wojowników, wypełnione ozdobami z brązu i żelaza i kamienne kręgi, ustawione na wzniesieniach. Czasy już historyczne. Bo chociaż nigdy nie udało się avalońskim uczonym dowieść, że Avon istniał (choć nie wyklucza się, że przed Imperium Kwirytów istniało inne, starsze), to, co zostanie niżej opisane, z całą pewnością zdarzyło się w zamierzchłej przeszłości. To już nie legendy. To historia. Historia naszego świata-Avalonu.

Czas Imperium

Pierwsze kroki

Początek dominacji Kwirytów nad ludami zamieszkującymi krainy po południowej stronie góra Achasz (dzisiaj Nordyckie) przypada mniej więcej na lata panowania dynastii Magur (ok. 340 lat przed wybudowaniem Megido). Wówczas lud ten był na tyle silny, że zaczął wymuszać haracz od innych nacji, zamieszkujących Nizinę Styryjską. Kwiryci nie stali wówczas na najwyższym poziomie. Wciąż nie znali pisma, posługiwali się prymitywnymi piktogramami. Ich sąsiedzi byli lepiej rozwinięci. Znali monetę, wyszli poza ograniczenia handlu wymiennego. Lecz Kwiryci byli bardziej prężni, zaborczy i liczniejsi, a w tych dzikich czasach właśnie to decydowało o przetrwaniu.

Podbój wszystkich ludów, zamieszkujących niziny i pogórze zajął Kwirytom kilkadziesiąt lat. Najeźdźcy z początku raczej ograniczali się do rabunku, jednak w miarę wzrostu liczby ludności, zaczęli osiedlać się na podbitych terenach, mieszając się z lokalną ludnością. Przejmowali od niej zwyczaje i wiedzę, nadrabiając cywilizacyjne opóźnienie. Podjęli także wymianę handlową z ludami mieszkającymi po tamtej stronie gór- Merowitami, zamieszkującymi tereny dzisiejszej Prowansji, Arpadami (dzisiejsza Asturia i Lacja) i plemionami Hetytów z kraju Hadab (południowa Navarra). Być może kontaktowali się z innymi ludami, nic jednak o tym nie wiadomo. Jest to jednak mało prawdopodobne, bowiem reszta Avalonu była dziką, porośniętą puszczami pustką, zamieszkała przez barbarzyńców.

W 25 roku panowania dynastii Assar (zaledwie na pół wieku przed wybudowaniem Megido), Kwiryci przekroczyli góry. Starli w proch armię Merowitów i zajęli ich stolicę- Hedef. Rozpoczęli wielką ekspansję. Ludy zamieszkujące Nizinę Styryjską zdążyły już zlać się w jedną nację. Podbite narody zmieszały się z najeźdźcami i zostały przez nich wchłonięte. Kwiryci byli w tym czasie najliczniejszym ludem na Avalonie, i żadne państwo nie mogło się z nimi równać pod względem liczebności armii. Dlatego Merowici nie mieli nawet cienia szans. Tassin Wielki, władca kwirycki, snuł plany podboju wszystkich sąsiednich krain i stworzenia wielkiego królestwa. Być może miał wizję przyszłości. Wszystkie plany runęły jednak cztery lata później, w 29 roku panowania dynastii. Tassin postanowił rozprawić się z Ungofrinami, dzikusami z jałowych wzgórz Attyki.(dzisiaj Moezja). Bitwa skończyła się klęską Kwirytów. Cześć armii pogubiła się w wapiennych wąwozach i nie dotarła na czas na pole bitwy. Tassin, trafiony strzałą w oko, zmarł na rękach swych żołnierzy. Jego ciało zostało uniesione z pobojowiska i zawiezione do stolicy- Asmundu, gdzie złożono je do grobowca. Plany podbojów trzeba było odłożyć na czas nie określony.

Władzę objął brat Tassina- Darfus, człowiek miernego umysłu i charakteru. Pełnił funkcję regenta, do czasu, aż jedyny potomek Tassina- Trebonius, dorósł do sprawowania władzy. Darfus niechętnie zrzekł się godności regenta- prawdę mówiąc, wybuchła przy okazji krótka wojna domowa, regent jednak szybko stracił poparcie i dokonał żywota na palu, własnoręcznie zaostrzonym przez Treboniusa.

Po prowadzeniu porządków nowy panujący mógł kontynuować dzieło ojca. Rozpoczął podbój ziem Ungofrinów. Wszystko szło dobrze, ale króla trapiło kilka poważnych zmartwień. Miał już ponad trzydzieści lat, a jego żona urodziła mu jak dotychczas same córki. Na dodatek roszczenia do ungofrińskiej Attyki zgłaszali Arpadowie, a zignorowanie ich żądań groziło wojną. Na to Trebonius nie był gotowy. W 52 roku panowania dynastii (na 23 lata przed wybudowaniem Megido), gdy armia kwirycka zdobyła i spaliła ostatnią osadę Ungofrinów, do króla nadeszła wieść, że na Asmund maszeruje armia Ardpadów. Nie zwlekając ni chwili Trebonius ruszył, by przeciąć jej drogę. Do spotkania doszło nad rzeką Vardą. Agresor został pobity, ale Trebonius zdawał sobie sprawę, że to dopiero początek. Jego armia był zmęczona długotrwałą kampanią w Attyce, a Arpadowie dysponowali świeżymi odwodami. Kiedy król w zasępieniu spoglądał ze wzniesienia na pobojowisko zasłane trupami żołnierzy obu armii, ze stolicy nadeszła radosna wieść-królowa Drussilla urodziła syna. Dano mu imię Aecjusz.

Świt Imperium

Aecjusz dorastał w niezbyt szczęśliwych dla jego królestwa czasach. Arpadowie rzucili do ataku pełne siły, i Trebonius z trudnością powstrzymywał je z dala od stolicy. Jednak pewnego dnia z pola bitwy nadeszła ponura wieść o śmierci króla. Zginął w bitwie, jak jego ojciec, trafiony strzałą. Rządy objęła Drussilla. Stanęła wobec poważnego problemu-jak zatrzymać armię Arpadów. Wysłała do boju resztkę armii, ale i te wojska zostały rozbite. Najeźdźcy stanęli pod murami Asmundu. Królowa był jednak lepszym dyplomatą, niż strategiem. Za olbrzymi okup udało jej się wymóc na Arpadach, by odeszli za Vardę. Wschodnia cześć kraju miała przypaść zdobywcy, zachodnia zaś była zobowiązana do płacenia rocznego trybutu. Attyka przepadła. Jako zakładnika wrogowie zabrali do swego kraju Aecjusza.

Kiedy młody królewicz miał 5 lat, Drussilla zmarła. Możni przypomnieli sobie o synu Treboniusa. Zażądali od Arpadów, by zwolniono chłopca. Ci zgodzili się, mieli i tak własne kłopoty. Król Grass umarł, a jego dwaj synowie rozpoczęli zażartą walkę o tron. Aecjusz powrócił do Asmundu i został obwołany królem. Regentem został Kasjusz, dawny dowódca kwiryckiej armii. Zamierzał skorzystać z zamieszania panującego u wschodniego sąsiada i wskrzesić siłę królestwa. Wkrótce nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. Magash, starszy syn Grassa, poprosił Kwirytów o pomoc. W zamian, gdyby został królem, obiecał zmniejszyć trybut i wycofać się ze wschodniej części Kwirycji, oraz zawrzeć wieczysty pokój. Kasjusz doskonale wiedział, że to kłamstwa, ale przecież na tym polega polityka. Postanowił wspomóc Magasha, ale miał własną koncepcję tej pomocy.

W trzecim roku wojny domowej (15 lat przed wybudowaniem Megido) armia regenta przekroczyła rzekę Sares (dzisiaj Tag) i weszła do królestwa Arpadów. W miesiąc później obległa miasto Vikrę, gdzie schronili się poplecznicy brata Magasha- Priama. Kasjusz wydał pod murami słynny rozkaz, który zanotowali kronikarze: “Nastał dzień pomsty. Walczycie nie w imieniu Magasha, ale by wziąć odwet za to, co te świnie uczyniły naszym braciom. Idźcie więc naprzód i zabijajcie, zabijajcie, zabijajcie i palcie. Im więcej będziecie zabijać i palić, tym większą sprawicie mi radość”. Wojownicy skwapliwie zaczęli wypełniać rozkazy, wielu bowiem potraciło przyjaciół w wojnie z Arpadami. Nie było litości dla oblężonych, a kiedy miasto w końcu padło, jego ulice spieniły się posoką.

Kasjusz nie był okrutnym człowiekiem. Takie postępowanie nie wynikało z gniewu, czy nienawiści, lecz było wynikiem przemyślnej strategii. Regent chciał bowiem, aby królestwo ciemiężące lud kwirycki wyszło z tej wojny możliwie najbardziej osłabione. Konsekwentnie wprowadzał te zamiary w czyn. Gdzie pojawiła się jego armia, tam ziemia stawała w ogniu i nasiąkała krwią. Wkrótce zaczęli to dostrzegać także doradcy Magasha. Wojna wojną, ale czyny sprzymierzonej armii przywodziły na myśl raczej podbój, nie zaś sojusznicze działania. Magash jednak, oblegający swego brata w fortecy Kreagh nie chciał ich słuchać. Widział już oczyma wyobraźni siebie na tronie i nie miał ochoty na zatargi z aliantem. Wojna trwała więc najlepsze. Po zimowej przerwie Magash wciąż oblegał brata, a Kasjusz ruszył w dół Sares, paląc i urządzając rzeź każdej osadzie i miasteczku. Dziejopisarze zanotowali, że woda niosła trupy jeszcze w następnym roku.

Tymczasem w Asmundzie Aecjusz dojrzewał do tego, by wziąć w swe ręce ster państwa. Był jeszcze młody (miał dopiero 10 lat) ale nad wyraz inteligentny. Szybko się uczył, nie cechowała go naiwność czy bojaźliwość, właściwa większości jego rówieśników. Na dworze gościła wówczas delegacja posłów z wyspy Crety, możnego królestwa dysponującego potężną flotą. Kontakty z Cretą Kwiryci nawiązali już kilkadziesiąt lat temu, jednak teraz zostały one poszerzone o dyplomację. Aecjuszowi udało się namówić Kreteńczyków do tego, aby nie sprzedawali Arpadom żelaza, w zamian zaś prowadzili intensywniejszy handel z Kwirytami, i to był pierwszy poważny sukces młodego władcy. Creta bowiem była potęgą nie tylko morską, ale i handlową. Sprzedawała zboże znad Styksu i wspaniałą stal ze wschodniego królestwa Nippuru. Od nich to właśnie Kwiryci dowiedzieli się o miastach południa i zbudowanych tam monarchiach: wspomnianym Nippurze (dziś Lewant), bogatym Akkarze, gdzie rządził król-bóg, a w dolinie rzeki Styks ziemia była żyźniejsza, niż gdziekolwiek na świecie i innych państwach miastach. Te królestwa od niepamiętnych czasów drzemały na tajemniczym wschodzie, a ich kultura był zupełnie inna. Aecjusz natychmiast wysłał do nich poselstwa z podarunkami i zaproponował wymianę handlową z pominięciem Crety (w tajemnicy przed wyspiarzami, rzecz jasna). Kwiryci otwierali się na świat.

Podczas, gdy młody monarcha coraz bardziej wprawiał się w politycznej grze, na wschodzie krwawiło państwo Arpadów. Wojna domowa zakończyła się zwycięstwem Magasha, ale smutna to była wiktoria. Kraj leżał w popiołach. Magash nie miał już sił na prowadzenie wojny, i doskonale wiedział o tym Kasjusz. On sam również stracił dużo żołnierzy, ale postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Odmówił dalszego płacenia trybutu i zażądał wycofania się Arpadów za Sares. Przyłączył też do królestwa Aecjusza Attykę

Magash spodziewał się takiego obrotu spraw, lecz nie sądził, że Kasjusz tak szybko rozpocznie swą grę. Miał jeszcze na tyle sił, by pokonać krnąbrnego sojusznika i rzucić jego królestwo na kolana. Zrobiłby to, gdyby miał silną pozycję wśród swoich. Ale dopiero co pokonał brata, a tron pod nim w dalszym ciągu nie był stabilny. Marsz na Asmund w takiej sytuacji oznaczałby w praktyce kolejną wojnę domową w kraju. Dlatego też zgodził się na żądania Kasjusza, odkładając ostateczną rozprawę z Kwirytami na później.

Kasjusz nie dał się zwieść słodkim słowom Magasha o wieczystym pokoju i przyjaźni, jakie teraz zapanują między oboma narodami. Znał trwałość traktatów i porozumień, które były wszak tylko słowami przelanymi na pergamin. Wiedział, że prędzej czy później musi dojść do konfrontacji. Na razie jednak w glorii powrócił do Asmundu.

Na wojnę z Arpadami nie trzeba było długo czekać. Wybuchła ona w 73 roku panowania dynastii Assar, na dwa lata przed wzniesieniem murów Megido. Aecjusz miał wówczas 21 lat i był w pełni dojrzałym mężczyzną, Kasjusz zaś dożywał starości.

Na wojnę oba królestwa wyruszyły wraz ze swymi sprzymierzeńcami: Arpadowie zyskali pomoc Sassynidów, barbarzyńskiej tyranii z terenów dzisiejszego Wyszechradu, zaś Kwiryci wiedli ze sobą dosiadających rydwanów z brązu Hetytów zza gór Achasz. W armii Aecjusza był na dodatek nieliczny oddziałek dzikich ludzi z zachodu Avalonu, z puszcz porastających tereny dzisiejszej Akwitanii. Nosili oni skórzane spodnie, włosy długie do pasa, bielili twarze wapnem, a podczas boju wydawali przerażające okrzyki. Nie bali się niczego, z wyjątkiem demonów z ich wierzeń. Byli to Celtowie. Pierwsze zetknięcie Kwirytów z Galami (jak później nazwano dzikich wojowników) nastąpiło więc na ponad 100 lat przed najazdami tych okrutnych barbarzyńców, jednak nie zaowocowało żadnymi kontaktami. Sprzymierzeni Celtowie-lud wędrowny, po wojnie odeszli gdzieś w nieznane.

Do spotkania zajadłych wrogów doszło nad rzeką Sares, tam, gdzie dziś wznosi się miasto Verenberg. Bitwa trwała cały dzień, ale już po południu losy przeważyły się na stronę Aecjusza. Siłami Kwirytów dowodził ze wzniesienia doświadczony Kasjusz, Arpadami Magash. Atak rozpoczęli Hetyci, najeżdżając rydwanami na szeregi wroga. Pod kopytami dzikich ogierów ginęły dziesiątki ludzi. Ale atak zatrzymał się na murze tarcz doborowej drużyny Magasha. Hetyci raz po raz szarżowali na najeżony ostrzami szereg, ale na nic zdały się ich wysiłki. Dopiero nadejście głównych sił kwiryckich zadecydowało o przełamaniu obrony. Bitwa skończyła się po zachodzie słońca. Magash zbiegł z resztką żołnierzy. Na pobojowisku pozostało kilka tysięcy trupów. Dowódca Sassynidów oddał się w ręce Aecjusza, a Kwiryci tryumfowali.

Bitwa nad rzeką Sares ukazała światu nowe mocarstwo. Kiedy wieści o pogromie dotarły na południe i wschód, władcy innych państw zaczęli słać do Asmundu poselstwa z wyrazami uznania. Każdy chciał mieć z Kwirytami jak najlepsze stosunki. Z Crety przypłynął okręt z podarkami, z Akkaru władca przysłał drobne upominki w postaci pięknych niewolnic, egzotycznych, nigdy wcześniej nie widzianych na Avalonie zwierząt, i tuzina Kuszytów odzianych w lwie skóry (wtedy Kwiryci po raz pierwszy zobaczyli czarnych ludzi). Aecjusz z lokalnego przywódcy stał się znanym w pałacach świata monarchą.

Trzeba było jeszcze rozprawić się z Magashem. Aecjusz ruszył za nim w pościg i z marszu wziął jego stolicę. Króla i jego rodzinę ukrzyżowano, miasto spalono, a zgliszcza posypano solą. Ziemie Arpadów zostały wcielone do królestwa, a Sassynidzi musieli płacić trybut. Zaś sojusz z Hetytami został przypieczętowany małżeństwem ich króla z Livią, najstarszą siostrą Aecjusza.

Królestwo mogło się teraz cieszyć spokojem, jakiego nie znało od dziesięcioleci. Wrogowie leżeli w ruinie i nikt nie rzucał już wyzwania Asmundowi. Aecjusz, lepszy reformator niźli wojownik, poczynił wówczas najpoważniejsze zmiany, które jeszcze bardziej wzmocniły jego kraj. Umocnił władzę, pobudował doskonałe drogi łączące Asmund z resztą kraju. Ale najważniejsze było wybudowanie Megido-nowej stolicy (dzisiaj Tarent). Dwa lata po bitwie nad Sares Asmund został doszczętnie strawiony pożarem. W głowie króla zagrodziła się wówczas myśl, aby wybudować nową stolicę, godną wielkiego zwycięzcy. Tak wzniósł na brzegu Vardy Megido, przestronne i wielkie miasto, pełne świątyń, z placem handlowym w centrum i murami opasającymi je podwójnym kręgiem. Stolica była piękna i napawała dumą wszystkich Kwirytów. Było to wydarzenie tak wiekopomne, że od tego czasu zaczęto na nowo liczyć czas. Odtąd dzieje zaczęto dzielić na te przed wybudowaniem Megido, i te po wzniesieniu Miasta.

Oprócz Megido powstało też wiele innych miast, do Kwirycji ściągali bowiem coraz to nowi osadnicy, skuszeni dobrobytem i bezpieczeństwem. U ujścia Vardy wybudowano też port Messinę (dzisiaj Florencja), do której zaczęły zwijać kreteńskie galery. Nastał okres pokoju i dobrobytu.

Aecjusz poczynił też rewolucyjne zmiany w dziedzinie jurysdykcji. W kodeksie, zwanym Ustawą XII Tablic, zebrano wszystkie prawa, i stworzono jednolity system, obowiązujący na wszystkich ziemiach Kwirycji. Ustawa XII Tablic była jak na owe czasy prawem oświeconym. Podczas, gdy w innych monarchiach poddani nie mieli właściwie żadnych praw, w Kwirycji byli chronieni przed niesprawiedliwością możnych przez sądy. Poddanych podzielono na wolnych obywateli (gł rdzenni Kwiryci), sojuszników (mieszkańcy ziem podbitych: Arpadów i Merowitów), oraz niewolników (jeńcy wojenni i sprzedani za długi czy przewinienia). Pierwsza grupa miała pełnię praw, mogła nabywać majątki, wchodzić w stosunki prawne. Druga grupa była w prawach nieco ograniczona, a trzecia nie miała ich wcale. Regulacji prawnej poddano nabywanie ziemi, małżeństwo, dokonano rozgraniczenia praw na publiczne i prywatne. To był wielki skok w przyszłość. Ustawą XII Tablic położyli Kwiryci podwaliny nowoczesnego państwa i wyprzedzili o całe stulecia despotie wschodu. Ustawa stała się pierwowzorem dzisiejszego prawa, stosowanego na całym Avalonie. Co prawda nie była dziełem samego tylko Aecjusza. Początek jej dały prace słynnych filozofów- Gernidesa z Tyr i Ovidiusa z Antogi. Ale to Aecjusz, a nie oni, jest z nią kojarzony.

Dwadzieścia lat po zniszczeniu Arpadów armia kwirycka znowu była na wojennej ścieżce- tym razem wiodącej na północ, do kraju Hadab. W 20 roku umarła Livia, siostra Aecjusza, królowa Hetytów. Po jej śmierci król Nader za namową możnych, pozbawił Grakchusa, syna swego i Livii, prawa do tronu, po czym zawarł związek małżeński z prześliczną, młodziutką (zaledwie szesnastoletnią) królową Sassynidów-Judytą, pół-krwi nippuryjką. Prawdopodobnie w planach Judyty było zbudowanie silnej koalicji przeciw dominacji Megido. Aecjusz postanowił wesprzeć siostrzeńca. Wysłał swych żołnierzy przez przełęcze Achasz, na podbój ziemi Hetytów. Wojna skończyła się szybko, Hadab został przyłączony do Kwirycji. Król Nader spędził resztę życia jako zakładnik, a na jego miejscu zasiadł Grakchus. Judyta musiała uciekać do ojczyzny.

Aecjusz dożywał starości jako poważany władca. Jednak los dynastii był zagrożony- zarówno jego pierwsza żona-Karra, jak i druga- księżniczka Nippuru, Salome, nie dały mu męskiego potomka. Budziło to niepokój zarówno samego króla, jak i możnych, obawiających się obcego kandydata na tronie Megido. Dlatego Aecjusz postanowił usynowić Grakchusa.

Król, będący natchnieniem wszystkich późniejszych panujących, umarł w wieku 60 lat, w roku 37. Pochowany został w swym ukochanym Megido, gdzie spoczywa do dziś. Wraz z nim wygasła dynastia, bowiem Grakchus nigdy nie zasiadł na tronie kwiryckim (o czym nieco później).

Kwirycja, jaką zostawił po sobie Aecjusz, w niczym nie przypominała tej sprzed pół wieku. Powierzchnia królestwa była kilkakrotnie większa, a jego zasobność nieporównywalna z jakimkolwiek okresem w przeszłości. Od upadku i sromoty niewoli arpadzkiej poprowadził król swój lud ku wyżynom chwały i przygotował go do władanie światem. W chwili śmierci kraj Kwirytów obejmował ziemie rozciągające się od doliny Rhain do granic Sassynidzkiej tyranii, od źródeł Vezery do wzgórz Attyki. I wciąż się rozrastał.

Dyktatura i rzeczpospolita

Po śmierci Aecjusza tron miał zająć Grakchus. Tak postanowił jego wuj w testamencie. Ale nieoczekiwanie z pretensjami do tronu wystąpił Gajus Livius, syn Estery, drugiej siostry Aecjusza i bogatego oligarchy Polibiusa Antoniusa. Obaj pretendenci byli niemal rówieśnikami; Grakchus miał 36 lat, Gajus 34. Obaj zdecydowani byli walczyć o swoje.

Nie skończyła się jeszcze żałoba po Aecjuszu, gdy kraj rozdarła wojna domowa. Z początku przewagę miał Grakchus. Popierali go niemal wszyscy. Wszak sam Aecjusz wyznaczył go na następcę, uznał go za godnego do kontynuowania swego dzieła. Gajus miał jednak za sobą pieniądze możnego rodu Antoniuszów oraz część armii. Zyskał też sojuszników wśród Hetytów, gdzie Grakchus nie był specjalnie lubiany.

Wojna trwała wiele lat. Wiele stoczono batalii, i wiele bratniej krwi wsiąkło w ziemię bitewnych pól, nim doszło do pamiętnego starcia pod wioską Gedon w prowincji arpadzkiej. Wtedy to, w roku 40, Gajus pobił Grakchusa. Nie oznaczało to końca wojny, albowiem prowincja merowicka był wciąż w rękach sił sprzyjających Grakchusowi, a on sam schronił się na sassynidzkim dworze. Tutaj spotkał królową Judytę, młodszą od siebie o trzy lata, swoją niedoszłą macochę i został jej kochankiem. Władczyni już jako dziewczę miała niepospolitą urodę, teraz jednak olśniewała, stała się piękną kobietą o kształtnym, zmysłowym ciele.

Judyta, jak się okazało, nigdy nie zrezygnowała z planów osłabienia Kwirytów. Teraz nadarzała się wspaniała okazja. Przed zauroczonym Grakchusem roztaczała wizję potężnego królestwa, które powstałoby pod ich rządami z połączenia Kwirycji i Sassynidzkiej monarchii. Proponowała małżeństwo i stworzenie imperium, które władałoby całym Avalonem.

Grakchus przystał na jej propozycje, i przystąpił do działania. Na czele armii sassynidzkiej wkroczył w 41 roku w granice swego królestwa. Przeliczył się jednak z siłami. Fakt, że wezwał na pomoc barbarzyńców ze wschodu, był dla części jego stronników oburzający i nie do przyjęcia. Przestali go wspierać i albo wyłączyli się z rozgrywki o tron, albo przeszli na stronę Gajusa. Ten, niespodziewanie wzmocniony, bez problemów rozprawił się z najeźdźcami. Grakchus, nie spotkawszy się z poparciem, ponownie schronił się w na dworze Judyty, w Yezad. Tutaj, załamany i pokonany, ku rozpaczy swej kochanki popełnił samobójstwo.

Wojna w Kwirycji trwała jeszcze przez kilka lat. Toczyła się pomiędzy Gajusem a ludźmi, którzy woleli służyć pamięci wielkiego króla złożonego w Megido. Jednak Gajus okazał się silniejszy. Pokonał wszystkich przeciwników i obwołał się dyktatorem. Formalnie nie był królem Kwirytów, ale jedynie dowódcą armii. Faktycznie jednak skupiał w swoim ręku pełnie władzy. Rozpoczął się okres rządów siły, nie odznaczał się on jednak zbytnią brutalnością. Dla większości ludzi najważniejsze było to, że w granice znowu powrócił spokój, a Gajus okazał się roztropnym panującym. Należało jedynie pilnować własnych spraw, a można było dożyć spokojnej starości.

Po umocnieniu swojej władzy Gajus zaczął przygotowania do ostatecznej rozprawy z królową Judytą. Zaczął od reformy wojskowej, którą przeprowadzono w 51 roku. Polegała ona na powołaniu stałej armii, liczącej dwadzieścia tysięcy żołnierzy. Armię podzielono na 5 legionów, legiony zaś dzieliły się na manipuły (po 20 w legionie). Wojowników wyposażono w jednolite uzbrojenie: duże tarcze, oszczepy z zadziorami i krótkie miecze. Zaczęto stosować szyki bitewne, które opracowali najbardziej doświadczeni weterani. Żołnierzy zgrupowano w twierdzach wzniesionych w najbardziej zapalnych regionach królestwa.

Po pięciu latach od reformy Gajus uznał, że jest gotowy do wojny. Wraz z nastaniem wiosny roku 56 legiony wkroczyły na wschodnie równiny i skierowały się na wrogą stolicę, gdzie Judyta gorączkowo szykowała obronę. Przyjęła bitwę na przedpolach Yezad. Jej zastępy nie miały najmniejszych szans z zawodowymi żołnierzami Gajusa i poniosły sromotną klęskę. Niedobitki schroniły się w murach miasta, ufne w potęgę fortyfikacji wzniesionych, jak chciały legendy, przez gigantów. Łatwo było w to uwierzyć, gdy widziało się ogromne bastiony, wieże i baszty zbudowane z czarnych, megalitycznych głazów. Każda inna armia zrezygnowałaby z szturmu i próbowała wziąć twierdzę głodem. Tego jednak obrońcy się nie obawiali. Magazyny miasta pełne były zboża, a wodę pitną dostarczały dziesiątki rozmieszczonych w mieście studni. Tak, Yezad mogło się bronić całymi miesiącami.

Lecz nie przed zreorganizowaną armią kwirycką. Oblegający udoskonalili sztukę zdobywania twierdz, doprowadzając ją niemal do perfekcji. Zabrali się do pracy. Całymi dniami zbijali na przedmurzu wielkie machiny-tarany, balisty i ruchome wieże z pomostami. Obrońcy mogli się tylko bezsilnie temu przyglądać.

Generalny szturm poprzedzony był kilkudniowym ostrzałem z machin. Katapulty miotały wielkie kamienie, co gruchotały blanki i zabijały obrońców. Potem w kierunku murów potoczyły się machiny oblężnicze. Spadł na nie grad strzał i kamieni, ale one niepowstrzymanie parły naprzód. W ich wnętrzach legioniści szykowali się do ataku. Gdy przerzucono pomosty, wdarli się na mury i po zaciętej walce opanowali niektóre ich odcinki. Walki o miasto trwały cały dzień. Po zmroku bronił się jeszcze pałac, ale i on uległ.

Tak upadło Yezad, a wraz z tym nastał kres Sassynidów. Judyta, która wpadła w ręce Kwirytów, gdy próbowała uciec w przebraniu służki, została ścięta, a jej głowę obnoszono przy wtórze gwizdów i wrzasków pomiędzy pijanymi krwią i zwycięstwem żołdakami. Kwiryci wzbogacili się o kolejną prowincję, którą nazwali Dacją.

Gajus, zachęcony sukcesami własnej armii, zapragnął podbić świat. W następnym roku uderzył na Nippur. Była to jego odpowiedź na oburzenie, z jakim zareagował władca tego królestwa- Assurban Wielki na wieść o ścięciu Judyty, córki nippurskiej księżniczki, spadkobierczyni potężnego rodu. “Barbarzyński czyn Dyktatora jest obrazą dla nas, króla Assurbana, Pana Nippuru, Króla Królów, władcy Gileadu i miast Jedwabnego Szlaku- głosił poseł, przysłany do obozu Gajusa- kajaj się za swe przewinienie, albo srogo zapłacisz za swój czyn, Ty i twój lud”. Przyjaciele doradzali dyktatorowi, aby posłał do Nippuru poselstwo z przeprosinami, ale Gajus wyśmiał ich. Zachęcony łatwym zwycięstwem postanowił uderzyć na wschodnią monarchię, uznając słowa Assurbana za ultimatum. “Bacz, komu grozisz i kogo zwiesz barbarzyńcą- dał odpowiedź wschodniemu królowi- albowiem wyzywasz najpotężniejszą armię świata w śmiertelne zapasy. Jeśli chcesz wojny, będziesz ją miał.” Te słowa poseł przyniósł do pałacu Assurbana w dniu, gdy armia Gajusa forsownym marszem podeszła pod góry Gileadu.

Assurban zawrzał gniewem. Na czele swej potężnej, 50-tysięcznej armii ruszył na spotkanie agresora. Do spotkania wojsk doszło 15 maja 57 roku u stóp góry Nehad. Armia nippurska wprowadziła ze sobą oddziały sojuszników z południa: czarnych Kuszytów, dzikich koczowników z pustyń, oraz sprzymierzeńców z miast-państw leżących hen na dalekim wschodzie. Nippurczucy mieli ze sobą także słonie-zwierzęta, które Kwiryci ujrzeli po raz pierwszy. Mimo tak wielkiej przewagi udało się im pobić Assurbana, dzięki karności i zastosowaniu nowatorskich manewrów. Pobić, jednak nie rozbić. Ponad połowa obrońców wycofała się na południe, zachowując sprawność bojową. Kwiryci ruszyli w pościg.

W miarę, jak zagłębiali się we wrogi kraj, Gajus zrozumiał, że popełnił wielki błąd. Nippur to nie tyrania Sassynidów-słaba i podupadająca. Te państwo było rozległe, bogate, i miało licznych sojuszników. Mimo, że armii Liviusa udało się zdobyć kilka twierdz, w niczym nie osłabiło to sił obrońców. Przeciwnie, wydawało się, że wraz z upływem czasu ich szeregi rosły. Dyktator zrozumiał, że nie podbije Nippuru przed końcem roku.

Po nieudanej kampanii, na początku zimy, wycofał się w cień gór Gilead, aby tu odpocząć. Żołnierze byli wyczerpani. Słońce południa i brak wody dały się wszystkim we znaki. Jednak, ku rozpaczy wojowników, zima nie przyniosła ochłodzenia ani śniegu,. Słońce paliło nadal z wielką siłą. Dopiero w styczniu spadły deszcze, a gorąco przestało trapić ludzi.

Najgorsze jednak było to, że w kraju wojna nie cieszyła się poparciem oligarchów. Od samego początku większość z nich była przeciwko konfliktowi z potężnym satrapą. Podatki na cele wojenne i przerwanie handlu ze Wschodem wielu były nie na rękę. Ale Gajus już nikogo nie słuchał. Z końcem lata chciał zasiąść na tronie Nippuru. Rozpoczął kolejną ofensywę. Na wieść o tym w kraju zawiązał się spisek. Postanowiono zgładzić dyktatora. Jednocześnie prowadzono tajne rokowania z Assurbanem.

Doskonała okazja do zamachu nadarzyła się wiosną 58 roku. Gajus Livius wyruszył morzem do kraju, aby zwerbować nowych żołnierzy. Po drodze zawinął do Knossoss na Crecie, gdzie próbował pozyskać króla Minosa do swych planów. Bez skutku. W początkach maja dyktator przybył do Messiny. Zamachowcy już na niego czekali. Został zabity na nabrzeżu. Jego gwardia był przekupiona i przeszła na stronę rebeliantów.

Wieści o zamachu dotarły do wojsk obozujących w Nippurze wraz z wysłannikiem z Megido w końcu lata. Wkrótce potem legiony wyruszyły w drogę do domu, a Assurban zgodził się na pokój, bez żadnych kontrybucji i danin.

Wraz ze śmiercią Gajusa kraj stanął na krawędzi wojny domowej. Nagle pojawiło się kilku oszustów, którzy twierdzili, że pochodzą w prostej linii od samego Aecjusza. Pretensje do tronu zgłosił też niejaki Agrillus, twierdzący, że jest synem Judyty i Grakchusa. Zanosiło się na to, że kraj rozpali pożoga kolejnej bratobójczej wojny. Tak się jednak nie stało. Wojna domowa skończyła się, nim na dobre wybuchła. W zasadzie wydarzyło się tylko kilka potyczek między zwolennikami poszczególnych frakcji, i kilka bitew ze zbuntowanymi oddziałami, dowodzonymi przez oficerów, którym nie podobało się to, co oligarchowie zrobili ich ukochanemu wodzowi. Królestwu groziła anarchia, a jednak tak się nie stało. Dlaczego?

Aby dać odpowiedź na to pytanie trzeba cofnąć się na kilkadziesiąt lat w przeszłość, do czasów, gdy żył jeszcze Aecjusz. Wówczas to, na zachodzie Nippurczycy założyli swoje kolonie. W miejscach, gdzie teraz wznoszą się porty Akwitanii i Iberii: Gandawa, Kordoba czy Kadyks, zbudowano miasta Ursz, Nimrud i inne. W przyszłości miały one zerwać związki z metropolią, i utworzyć odrębne państwa, ale nie to jest teraz ważne. Ważny jest ustrój tych miast-państw. Rządził tam lud, pełnoprawni obywatele (czyli nie niewolnicy, cudzoziemcy i kobiety). Najważniejsze decyzje podejmowano na zgromadzeniach ludności całej osady. Ustrój ten nazwano demokracją, czyli władzą ludu. Niektórzy uważali, że to po prostu inna forma anarchii, ale w czasach dyktatury w Kwirycji przybywało mędrców zafascynowanych tą formą rządów. Kiedy oligarchowie zastanawiali się, kto zasiądzie na tronie Megido, grupa co bardziej oświeconych zaproponowała ustrój demokratyczny. Był to widomy objaw, że bogata warstwa społeczna stała się dojrzała, i zaczęła myśleć o kraju, a nie tylko o zasobności własnej kiesy.

Z początku pomysł wprowadzenia demokracji nie wydawał się zbyt szczęśliwy. Większość możnych nie chciała nawet słyszeć, aby biedacy i rzemieślnicy podejmowali decyzje dotyczące tak ważnych spraw, jak polityka czy podatki. Jednak okazało się, że w praktyce demokracji nie da się w Kwirycji zastosować. Po prostu niemożliwe było, by wszyscy mieszkańcy rozległego kraju kilka razy w roku gromadzili się na jakichś wiecach.

Skorzystano więc z rozwiązania pośredniego. Z każdej prowincji postanowiono wybrać kilkunastu mądrych, cieszących się powszechnym szacunkiem ludzi (oczywiście byli to głownie najbogatsi oligarchowie lub mędrcy). Stworzono ciało legislacyjne-Senat. 100-osobowy Senat obradował w Megido. To on miał decydować o sojuszach, podatkach, wojnach, słowem- polityce zagranicznej i wewnętrznej. Senat miał też tworzyć lub zmieniać prawo. Utworzenie Zgromadzenia pociągnęło za sobą nieunikniony rozrost aparatu urzędniczego.

Władzę wykonawczą i dowództwo nad armią mieli sprawować konsulowie, wybierani na roczną kadencję. Każda prowincja miała własnego konsula. Oczywiście najbardziej lukratywna była pozycja konsula na rdzennych ziemiach kwiryckich.

To był wielki skok naprzód-podczas, gdy inne państwa nadal były rządzone przez jednego człowieka (czasami uważanego za boga, jak w Akkarze), w Kwirycji zaczęło decydować grono ludzi. To zabezpieczało kraj przed nieprzemyślanymi i pochopnymi decyzjami, a także, co najważniejsze, identyfikowało prostych Kwirytów ze swą ojczyzną. Poczuli oni, że mają na coś wpływ, że nie są już poddanymi jednego człowieka, że rządzi ogół, reprezentowany przez Senatorów.

Rzeczpospolita nie powstała od razu. W roku 59, kiedy ogłoszono powstanie Republiki Kwiryckiej, pomysł ustroju republiki przewijał się od dawna w dyskusjach filozofów. Ta forma rządów nie była zrodzona potrzebą chwili, lecz wykształcała się w głowach mędrców na długo przed tym, nim dyktator najechał Nippur. W 59 roku zastosowano w praktyce gotową doktrynę polityczną, wcześniej dogłębnie przemyślną. Luka spowodowana upadkiem dyktatora, została wypełniona. Widmo anarchii zniknęło.

Przez następne kilkadziesiąt lat Republika Kwirycka rozszerzała swoje wpływy w basenie Morza Wewnętrznego. Na dworach wschodnich satrapii nie brakowało jej stronników, zdobywanych zazwyczaj sowitymi podarkami i złotem. Poprzez ingerowanie w politykę dynastyczną Nippuru i Crety Kwiryci mogli decydować o wewnętrznych sprawach tych państw. Efektem tego była, między innymi, wojna ze zwolennikami kreteńskiego władcy Madeusa (62-64 rok). Republika opowiedziała się po stronie kontrkandydata Madeusa- Filipa Ajschosa. Stoczono kilka bitew, w tym morską batalię w Złotej Zatoce, gdzie połączone siły flot: kwiryckiej i kreteńskiej posłały na dno dziesiątki statków, wyładowanych żołnierzami Madeusa. Wojna zakończyła się zwycięstwem Filipa, ale największym wygranym była Republika, Filip bowiem okazał się władcą podatnym na wpływy Megido i człowiekiem słabego charakteru.

Innym sukcesem polityki zagranicznej Kwirytów było w tym czasie przyłączenie się do Republiki trzech bogatych miast-państw położonych na półwyspie Iberyjskim: Ursz (dzisiaj Kordoba), Akhmasz (Kadyks) i Ninue (dzisiejszy Var). Państwa te był coraz bardziej zaniepokojone wzrastającą sił barbarzyńskich plemion z północy i szukały pomocy nad Vardą.

Rozpoczęła się również aktywna kolonizacja prowincji Hadab, i terenów położonych na zachód od Rhainu. Powstały nowe miasta, rozbudowywano sieć dróg, łączących wszystkie zakamarki Republiki z Megido. Okręty kupieckie z Nippuru, Crety i wielu niezależnych miast na południu tłoczyły się niezliczonym rojem na redzie Messiny. Wiozły zboże z doliny Styksu, przyprawy z tajemniczego wschodu. Republika z każdym rokiem rosła w siłę. Armia poddana została kolejnej reformie (82 rok), liczebność jej wzrosła do 70 tysięcy (18 legionów). Po kampanii kreteńskiej rozbudowano także flotę.

Wtedy też w historii pojawili się Celtowie, albo, jak ich nazywali Kwiryci, Galowie. Nie licząc ich krótkiego udziału w wojnie z Arpadami był to pierwszy kontakt obu ludów. Celtowie byli barbarzyńcami. Nie mieli własnej państwowości, żyli w jeszcze w epoce ustroju plemiennego. Zamieszkiwali ogromne obszary zachodniego i północnego Avalonu. Nie byli jednak dzikusami- mieli rozwinięte rolnictwo i wytapiali doskonałą stal; metalowe ozdoby i broń wykonywana przez ich rzemieślników cieszyły się ogromnym uznaniem.

Do zetknięcia się z Celtami doszło podczas procesu kolonizacji ziem po zachodniej stronie Rhainu. Szybko nawiązano kontakty handlowe z Galami. Niektórzy władcy plemienni (szczególnie z okolic dzisiejszego Toul i Arras) zawarli sojusz z Megido.

Jednak większość celtyckich plemion nie był skłonna do przyjaznych gestów. Bogactwa południowego sąsiada budziły zachłanność. Wkrótce pogranicze Republiki zaczęło być nękane łupieżczymi wypadami. Ale to nic w porównaniu z potężnym najazdem, jakie przeżyła Republika w 101 roku. Dziesiątki tysięcy Celtów z plemion zachodnich przekroczyły góry Achasz i zalały Kwirycję. Wielu wojowników szło z całymi rodzinami. Sześć legionów pod dowództwem konsula Tycjana zostało doszczętnie zniesionych w bitwie pod Pharsaloss. Napastnicy dotarli do Megido i splądrowali je. Przed całkowitym zniszczeniem uchronił miasto tylko wielki okup, zapłacony przez mieszkańców. Napastnicy rozeszli się po kraju, rabując i niszcząc wszystko na swej drodze.

Cała Republika była wstrząśnięta. Mocarstwo, które dyktowało warunki satrapom Nippuru miało upaść pod naporem barbarzyńców ? Wydawało to się absurdalne. W kraju zapanowały ponure nastroje. Podróżni szeptem przekazywali opowieści o tym, co zastali w metropolii. Krążyła wśród plebsu przepowiednia słynnej wieszczki Thassi ze świątyni bogini Isztar:

Ogień nad grobem Treboniusa syna,

I purpura w sercu domu jego rozkwita.

Chwieje się i upada wieża z marmuru,

Nagi miecz barbarów w te progi zawitał.

Jak się później okazało, wieszczka się omyliła. Ale nie do końca. Przepowiedziała inne, przyszłe czasy, zbyt dalekie, aby ktokolwiek teraz o nich myślał.

Podczas, gdy Celtowie łupili kraj, z prowincji pospiesznie ściągano legiony. Kiedy przybyły, natychmiast zaczęły likwidować rozproszone oddziały galijskie. Pozostałe bandy zgromadziły się w okolicach wioski Alezji, na zachodzie Kwirycji (niedaleko dzisiejszej Antogi). Tu doszło wiosną 102 roku do wielkiej bitwy, w której rozbito celtycki sojusz. Następnie poniesiono ogień i miecz za Rhain, gdzie kompletnie wyniszczono kilka galijskich plemion. Kampania na ziemiach Celtów trwała jeszcze trzy lata. Ale mimo nadludzkich wysiłków nie udało się pokonać barbarzyńców. Kraj, jaki zamieszkiwali, był zbyt rozległy i ciągnął się aż po północne krańce kontynentu, a na zachodzie stykał się z wielkim oceanem. Poza tym żołnierze byli zmęczeni długotrwałą walką z dala od domu. Podczas wojennych eskapad armia dotarła aż do gór Kastylijskich i do puszcz dzisiejszej Gaskonii. Po wojnie żołnierze dostali w nagrodę ziemie na zachodnim brzegu Rhainu. Utworzono tam nową prowincję-Galię Nadrzeczną.

Najazdy Celtów powtarzały się jeszcze kilkakrotnie, ale żaden z nich nie był tak niszczycielski, jak ten w 101 roku. Skończyły się ostatecznie w 117 roku, gdy na brzegu Rhainu wzniesiono ciąg fortyfikacji, zwanych Murem Zachodnim.

W 115 roku Megido wzbogaciło się o nowy nabytek terytorialny. Rok wcześniej Creta stanęła w obliczu bezkrólewia i kolejnej wojny domowej. Część prokwirycko nastawionych możnych wezwała na pomoc legiony Republiki. Wojska te nie napotkały praktycznie żadnego oporu. Ich zadaniem, w planach oligarchów, było zażegnanie groźby rozruchów. Jednak szybko się okazało, że po przywróceniu porządku armia zza morza nie ma zamiaru opuszczać wyspy. Jednak było już za późno. Creta została ogłoszona kolejną prowincją Republiki Kwiryckiej, a ci, którzy zaprotestowali, potracili majątki, a czasami i głowy. Większości jednak Kreteńczyków, narodowi kupców, taka sytuacja była na rękę. Kwiryci zostawili im bowiem pełnię praw, a zapewnili spokój i dogodne warunki do rozszerzania kontaktów handlowych.

W 117 roku zrównano w prawach całą ludność Republiki. Oznaczało to, że wszyscy dotychczasowi sojusznicy (w myśl Ustawy XII Tablic) stali się wolnymi obywatelami. W istocie jednak prawnie uregulowano faktyczną sytuację, podział ten bowiem ostatnimi czasy się zacierał.

Jednak Republika mimo swojej zewnętrznej siły, wewnętrznie słabła. Władza i autorytet Senatu zmniejszały się, zaś rola konsulów rosła. Pierwsze oznaki tej degradacji można zauważyć w 97 roku, gdy Dio Publiusz, konsul Dacji, poparty siłą czterech stacjonujących tam legionów zażądał przedłużenia kadencji swego urzędu o kolejny rok. Senat ugiął się pod presją wojny domowej. Od tego czasu samowola konsulów wzmogła się. Przeprowadzali oni prywatne zaciągi, korumpowali aparat urzędniczy, skupiali w swych rękach coraz większą władzę. A władza kusi i psuje ducha. I niełatwo dzielić się nią z innymi…

Pierwsze niepokojące oznaki, które zwiastowały koniec Republiki, wystąpiły w roku 116, gdy konsul Arpadii, Tyberius Augustus, ogłosił się jedynym władcą prowincji. Został pokonany przez legiony wysłane z Dacji, ale nie można było już zatrzymać lawiny. Senat praktycznie stracił kontrolę nad tym, co działo się na prowincji. Gdy w 119 roku konsulowie Dacji i Arpadii, Agryppa i młody, zaledwie 30 letni Oktawian, ogłosili porozumienie, Senat poczuł, że grunt usuwa mu się spod nóg. Wysłane na wschód legiony przeszły na ich stronę, a dowodzący nimi Marcus Klaudius musiał uchodzić do Megido. Agryppa walczył jeszcze w galijskich krajach, i żołnierze go kochali. Wielu z tych, którzy przybyli z Marcusem, był wtedy pod jego dowództwem, i nie dziwota, że nie chcieli stawać przeciw niemu.

Senat ułagodził obu buntowników niezwykłym prezentem- nadał im tytuł dożywotnich konsulów. Jednak już po roku między dotychczasowymi sprzymierzeńcami wybuchła zażarta polityczna walka o władzę. Te zmagania przeniosły się na pola bitew, których stoczono kilka (m.in. pod Samos w 120 r. i nad jeziorem Erytrejskim w 121 r.). Dzięki poparciu konsula centralnej prowincji zwyciężył młody Oktawian. Na czele wiernych mu legionów pomaszerował na Megido. Senatorowie przestraszyli się. Część z nich uciekła ze stolicy, część stawiła czoła na czele wiernych, acz nielicznych wojsk. Doszło do krwawej bitwy, w której zwolennicy republiki zostali pokonani. 13 lipca 121 roku, w gorący dzień, Oktawian ogłosił rozwiązanie Senatu. Korzystając z poparcia wojska i części obywateli, upatrujących w silnej władzy obietnicy stabilizacji i końca korupcji urzędniczej, zwycięski wódz nadał sobie pełnię praw wykonawczych i ustawodawczych. Objął dowództwo nad armią, a urzędy w prowincjach obsadził uległymi sobie oligarchami. Jednocześnie przyjął tytuł Imperatora, to znaczy: władającego w pełni.

Tak upadła Republika, a narodziło się Imperium.

Świat u schyłku Republiki

Gdy upadała Republika, ziemie Kwirytów obejmowały już znaczną część starożytnego świata. Składały się one z rdzennej Kwirycji, żyznej i gęsto zaludnionej, pełnej bogatych miast, portów, pociętej siatką kanałów irygacyjnych; dynamicznie rozwijającej się prowincji Hadab, gdzie mieszkańcy powoli zapomnieli o swoich hetyckich korzeniach i przyjęli obyczaje zza gór, Arpadii, dającej pszenicę i żyto oraz, Dacji, szybko zwiększającej liczbę mieszkańców. Creta odprowadzała do skarbca państwowego olbrzymie podatki i zapewniała niepodzielne panowanie na morskich obszarach całego południowego Avalonu. Na zachodzie prowincje położone w urodzajnej dolinie Rhainu strzegły serca kraju przed barbarzyńcami. Liczni sprzymierzeńcy ze wszystkich stron świata słali do Megido posłów z zapewnieniami o wiecznej przyjaźni. Pieczę nad jej losem sprawowali liczni bogowie; Ingral, Matka Ognia i opiekunka domu, Tanis-bóg Przeznaczenia i Słońca, Dagon, władca Oceanu, i inni, nie mniej ważni. Ich świątynie wznosiły się wszędzie, w miastach i na rozdrożach, w świętych gajach i nad brzegami mórz. Naonczas Republika była ludnym, bogatym i mocarnym państwem, ale czasy największej potęgi miały dopiero nadejść.

Dookoła leżały stare i świetne królestwa. Nad brzegami morza Wewnętrznego, po którym żeglowały szybkie, wojenny galery i ociężałe kupieckie statki, wznosiły swe mury piękne miasta, pamiętające chyba czasy legendarnego Avonu, a zamieszkujące je obce ludy o smagłej skórze tworzyły wspaniałe dzieła sztuki.

Na wschodzie od niezliczonych stuleci drzemało stare królestwo Nippuru, domena królów-tyranów, których słowo było niepodważalnym prawem. Rządzili swym potężnym dziedzictwem z kapiącego złotem miasta Karkemisz (dzisiaj Salamanka), którego wysokie, lśniące bielą mury żeglarze mogli dostrzec już z odległości kilku mil. Karkemisz już w tamtych czasach było niezwykle starym miastem. Jego fundamenty wzniesiono na ponad pięćset lat przed wybudowaniem Megido, a megalityczne świątynie pełne posągów Molocha-uskrzydlonego boga z byczą głową i Isztar, Pani Księżyca (która zawędrowała także do Kwirycji) zapewne jeszcze wcześniej.

Nippur władał rozległymi ziemiami, na południu sięgającymi złotonośnej krainy Punt, co przypominała klejnot w otoczeniu pustyń. Na wschodzie hołd składały mu miasta Jedwabnego Szlaku, gdzie kłaniano się spiżowym posążkom brzuchatych bóstw. Sprzymierzone królestwa słały do Karkemisz bogate daniny i wojowników: szli orlonosi wojownicy z Ammanu, dosiadający wielkich i dzikich koni, szli Kuszyci o czarnych jak heban ciałach, zastępy z Baharajnu wiodły ze sobą słonie, straszne bestie, górujące nad polami bitew niczym machiny oblężnicze. Postronnemu obserwatorowi wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie zachwiać posadami Nippuru. W rzeczywistości jednak mocarstwo wchodziło w schyłkową fazę. Już podczas wojny z Liviusem było zżerane przez gangrenę anarchii, trapione wieloma wojnami domowymi i klęskami głodu i susz, co wytraciły wielką liczbę ludności. Mimo to nadal jeszcze stanowiło istotną potęgę, z której zdaniem się liczono.

W dolinie rzeki Styks od niepamiętnych lat królowie, będący kolejnymi wcieleniami boga Totha, władali Akkarem. Zasiadali oni na tronie w Lagesz, mieście pełnym pałaców, poprzecinanym szerokimi alejami, zabudowanym świątyniami Amona, Totha, Baala, Aszdoda i Seta. W delcie życiodajnej rzeki, co wijąc się jak wąż się przez gorące pustynie, wypływała ze źródeł na niezbadanym południu, rozwinęła się zaawansowana kultura rolnicza. Stąd na targi Megido płynęło ziarno, niewolnicy, kadzidła i heban. Stąd podczas pysznych ceremonii religijnych wypływały okręty z posągami bogów na pokładzie, aby minąwszy wzniesione na brzegach przez zapomnianych królów wielkie piramidy, zawinąć do świętego Miasta Słońca, gdzie tłumom wyznawców ukazywał swe oblicze Toth. Akkar był (i nadal jest) tajemniczą krainą, z ruinami świątyń zagrzebanymi w piasku pustyni, ukrytymi grobowcami, w których spoczywają zmumifikowane ciała obłożone skarbami i wieloma sekretami, kryjącymi się w labiryntach sakralnych budowli.

Dalej, na zachodzie, nad brzegami morza wznosiły się pyszne miasta-państwa, dawne kolonie nippuryjskie, które zdobyły niezależność. W środkowej części półwyspu Iberyjskiego, i na północnych brzegach Morza Mniejszego (dzisiejsza Iberia i południowa Akwitania, oraz Recja) stworzyły one państwo (ok. 103 r), będące w istocie federacją demokratycznych państw-miast: Argwenię. Stąd sprowadzano na rynki imperiów wschodu żelazo, kopane w okolicach Walencji, stal i płótno.

Północno-zachodni Avalon należał do Celtów. Jakkolwiek nieliczne plemiona, zamieszkujące tereny najbliższe Kwirytom, przejmowały ich obyczaje i prowadziły ożywioną wymianę handlową, to jednak gros galijskich szczepów nadal izolowało się pośród bagnisk i lasów.

Jakie takie pojecie miano też o cywilizacjach dalekiego wschodu. W 113 roku do Megido przybył posłaniec władcy tytułującego się Cesarzem Państwa Środka. Mówił w języku nippuryjskim. Przynosił pozdrowienia dla “zachodnich barbarzyńców” i podarki: egzotyczne zwierzęta i ozdoby. Zawiózł z powrotem propozycje nasilenia wymiany handlowej. Ponadto Kwiryci wysłali ambasadora na dwór Aspurii, despotii położonej na wschód od Nippuru.

Tak przedstawiał się w owym czasie świat Avalonu. Pozostałe jego obszary były niezbadane, i nikt nie próbował tego zmieniać. Kwiryci nie zapuszczali się na północ i północny wschód, poza prowincję Hadab, i nic nie wiedzieli o mieszkańcach tamtych ziem, dzikich Sklavinach i Normanach. Na zachodzie kwiryccy żeglarze przełamali w końcu strach przed wielkim oceanem i zapuścili się na jego wody (choć zapewne wcześniej pływali tam Nippurczycy). Ruszyli na północ, gdzie założyli kolonię Hatria (dziś Sagra w Iberii), oraz na południe, ku wypalonym słońce brzegom Berberów. Kolonizowali też słabiej zaludnione prowincje nad Rhainem i wysyłali zwiadowców i podróżników w cztery strony świata.

Powoli szykowali się do zawładnięcia światem.

Imperium

Wraz z obaleniem starego ustroju nie skończyły się kłopoty Oktawiana. Musiał jeszcze umocnić swoją pozycję na prowincji, gdzie roiło się od nieprzychylnych mu ludzi. Część z nich przekupił, część zaś pokonał w wojnach trwających przez kolejne dziesięciolecie, aż do roku 128. Jednocześnie reorganizacji podlegał aparat urzędniczy, powiększono armię, całkowicie rezygnując z poboru obywateli, a opierając swą siłę na zawodowych, służących zwykle kilkanaście lat najemnikach. W owym czasie swą liczebnością armia kwirycka przewyższała armię Nippuru, a wyszkoleniem wyprzedzała ją o całe dziesięciolecia. W Imperialnych legionach służyli bitni żołnierze, motywowani stałym żołdem i obietnicą społecznego awansu, natomiast siłę satrapii wschodniej stanowiły kontyngenty z podbitych ziem, niemalże niewolnicy. Nie mający w wojnie żadnego interesu najemnicy stanowili tam rzadkość.

Od dawna wiadomo, że świat nie może mieć dwóch władców, toteż wojna między Nippurem a Imperium, jaka wybuchła w 140 roku, nikogo nie zdziwiła. Kwiryci przystępowali do niej z doskonale przygotowanym zapleczem, pełnym skarbem, Nippur zaś borykał się właśnie z powstaniem szalejącym we wschodnich krainach tego ogromnego państwa. Megido wypowiedziało wojnę wschodowi w najgorszym dla tego drugiego momencie- spichrze był puste, miniony rok nieurodzajny, trapiony wieloma suszami.

Na czele armii kwiryckiej stanął Tyberiusz Kwiryniusz, znakomity wódz i strateg. Dowodził największym wojskiem, jakie widział świat- ponad sto tysięcy żołnierzy ruszyło do Nippuru, część okrętami, cześć lądem, przez Dację. Satrapa Dariusz zebrał nie mniejsze siły; czekał na wroga nad rzeką Elim, niedaleko Karkemisz. Bitwa rozegrała się 20 maja 141 roku, w gorący i bezwietrzny dzień. Była zażarta i krwawa, padło w niej 70 tysięcy Nippurczyków i 10 tysięcy Kwirytów. Tyberiusz zrezygnował z oblegania stolicy, do której schroniły się niedobitki wrogiej armii, i skierował się na południe, ku portowi Gaza, obleganemu przez pozostałą część armii, przybyłą tu na okrętach. Szturmy na mury trwały jeszcze przez kilka miesięcy, zanim wygłodniali i spragnieni obrońcy poddali się tryumfującym legionom.

Wojna z Nippurem miała jeszcze potrwać wiele lat. Wiele stoczono bitew, wiele wycierpieli się żołnierze Imperium w niegościnnej, pozbawionej wody krainie, trapionej burzami piaskowymi i okrutnym żarem słońca. Podczas wojny (w 147 roku) umarł Oktawian, a jego miejsce zajął Atius Klaudiusz, syn Selene siostry Oktawiana, którego Imperator uznał za własnego i uczynił swym faworytem. Zginął też Tyberiusz, raniony śmiertelnie w okrutnej bitwie na pustynnym płaskowyżu, co się zowie Amman. W końcu, po długotrwałej kampanii, w roku 151 wojna ostatecznie była wygrana. Legiony odbyły wspaniały tryumf w Megido. Żołnierze defilowali przed Imperatorem Klaudiuszem, prowadząc ze sobą tysiące jeńców i wioząc na wozach łupy o olbrzymiej wartości. Na dwór władcy, teraz już w praktyce całego świata, przybyły posłannictwa z krajów, które dotychczas były w niewoli Nippuru. Złożyły bogate dary i hołd. Z Akkaru przybył okręt, na którym płynął król Hanuman. Wielki statek, pod pokładem którego wiosłowały dwa tysiące niewolników, miał burty pokryte srebrem i szlachetnymi kamieniami. Hanuman przybył zawrzeć wieczysty pokój i przymierze.

Po wojnie z Nippurem Imperium weszło w długotrwały okres pokoju. Na zachodzie dochodziło co prawda do starć z Celtami, czasami ruszały w tamte krainy legiony, postępowała też kolonizacja Galijskich ziem, ale wojny te nie stanowiły dla Kwirytów większego zagrożenia czy obciążenia. Przez następne sto lat Imperium wzrastało w siłę. Do skarbu państwowego płynęło złoto z różnych zakątków świata, ulice Megido były pełne kupców i podróżników z najbardziej egzotycznych miejsc. Otwierały się nowe szlaki handlowe. W 185 roku żeglarze z Imperium odkryli Albion, gdzie nawiązali handlowe kontakty z celtyckimi mieszkańcami wysp. Stamtąd sprowadzali miedź i ołów, tam też założyli kilka kupieckich placówek. Pierwsze kupieckie karawany zawitały też w tym czasie do kraju Sklavinów nad rzeką Vezerą.

Lata 251-310 to okres, kiedy Imperium ostatecznie zdominowało cały kontynent i stało się praktycznie władcą całego znanego świata. Na początku 251 roku imperialne legiony ruszyły na podbój zachodniego Avalonu. Ich łupem padły kupieckie państwa-miasta, w końcu poddała się także Argwenia (270 rok) i na tym zakończyła się długa kampania, co przysporzyła skarbowi wielkich ilości złota i srebra. Na zdobytych terenach utworzono prowincje: Akwitanię (w języku Imperialnym znaczy to Kraina Wiatrów), Iberię i Recję. Jakby tego było Kwirytom mało, dziesięć lat po tym, jak ostatnie argweńskie miasto otworzyło bramy na znak kapitulacji, ruszyli oni na podbój Aspurii, skuszeni powieściami o jej bogactwie.

W prowincji Nippuru zgromadzono gigantyczną armię-trzysta tysięcy żołnierzy, setki tysięcy bydła i olbrzymią ilość żywności. Wiosną 281 roku legiony przekroczyły wschodnią granicę Imperium i zagłębiły się na niezbadany wschód. Ta wyprawa miała się okazać największą chyba katastrofą w całej dotychczasowej historii wojen.

Już od samego początku armię zaczęły trapić kłopoty. Brak wody przy pokonywaniu pustynnych płaskowyżów dawał się wszystkim we znaki i poważnie osłabił siły ludzi i zwierząt. Pokonanie kilkuset mil rozpalonego Yehhud Asser zabrało armii ponad miesiąc. W piekle piaskowych zamieci i podczas napadów pustynnych koczowników zginęło wielu żołnierzy. Mimo to, gdy legiony przeszły w końcu na drugą stronę pustyni i weszły w dolinę rzeki Kahab, nadal stanowiły potężną siłę. Wojownicy aspurscy, którzy stawili im czoła pod murami miasta Garizim, zostali zniesieni ze szczętem. Nie pomogły im nawet zastępy słoni i łuczników, strzelających z długich łuków.

Szlak armii wiódł przez najdziwniejsze krainy: wielkie bagna, w których żołnierze ugrzęźli na długie miesiące, wysokie góry, rozległe równiny i parne, gęste lasy. Zdobyto wiele miast, ludnych i bogatych, ale Kwiryci nie stali się przez to silniejsi. Na ich zapleczu cały czas wybuchały powstania, zaopatrzenie nie docierało do armii regularnie, problemem było też wyżywienie tak potężnej ilości ludzi. Aspurczycy bowiem, wycofując się z terenów zajmowanych przez wroga, palili spichrze i zatruwali studnie. Duch w armii upadał, w wojskach sprzymierzeńczych morale było wręcz fatalne. W końcu nawet legioniści kwiryccy zaczęli się domagać, aby dowódcy zawrócili do domu.

Jesienią, 286 roku, doszło do wielkiej, pięciodniowej bitwy w dolinie Czukurum, nad brzegami jeziora bezimiennego jeziora. Pierwszego dnia los sprzyjał wojskom imperialnym, ale już nazajutrz, wraz z przybyciem posiłków dla aspurskiego wodza, szala bitwy przechyliła się na stronę wojowników wschodu. Trzeciego dnia, po całodziennym boju, który pozostawił na pobojowisku tysiące trupów, imperialne legiony musiały wycofać się do ufortyfikowanego obozu. Stąd dowódca armii, Marcus Sulla zamierzał kierować obroną, do czasu nadejścia posiłków. Jednak już nazajutrz okazało się, że owych dziesięć legionów wpadło w pułapkę w niedalekim wąwozie i zostało zmiecionych przez aspurską piechotę. W zaistniałej sytuacji Sulla postanowił przebijać się na zachód. Piątego dnia rozegrała się ostatnia faza tej wielkiej batalii. Legiony, ponosząc ciężkie straty, wyrwały się z okrążenia, ale już po kilku godzinach zostały przyparte do brzegu jeziora. Żołnierze drogo sprzedawali swoje życie. Kiedy Sulla zginął, a szyk poszedł w rozsypkę, gromadzili się przy znakach swoich kohort i manipułów. Nielicznym udało się uciec, ale większość z nich nigdy nie dotarła do domu. Z olbrzymiej armii ocalało może ze stu ludzi. Zdobycze z poprzednich lat utracono w ciągu kilku miesięcy.

Ten militarny, ale i polityczny kataklizm wywołał wstrząs. Niepokonana dotąd armia została sromotnie pobita, władcy Megido-upokorzeni. Akkar, coraz bardziej popadający w zależność od Imperium, odzyskał pewność siebie i zaczął poświęcać swoją uwagę wschodowi, i tam szukał ewentualnego sprzymierzeńca, bojąc się, że Kwiryci zechcą połatać swą reputację łatwym zwycięstwem nad Styksem.

Imperium już nigdy nie zdobyło się na podobny wysiłek militarny. Szansa zawładnięcia mitycznym wschodem została zaprzepaszczona.

Na początku 306 roku imperialne legiony wydały totalną wojnę Celtom. Przekraczając Rhain, skierowały się na północ i zachód. Nie było litości dla mieszkańców Galijskich wiosek. Kto nie zdołał uciec przed żołdakami, ten szedł pod nóż. Niewiasty i dzieci brano w pęta, aby potem sprzedać je na targach niewolników. Nie pomógł desperacki opór wojowników, ani sojusze między licznymi plemionami. Osady, jedna za drugą, trawił ogień, obalano posągi starych bogów, niszczono święte gaje. Wielu Celtów znalazło schronienie w wysokich górach Kastylijskich lub na Albionie i Erinie, gdzie dotrwali do dziś. W 310 roku ostatnie plemię złożyło broń.

Tak oto cały Avalon znalazł się we władaniu Imperium. Noga legionisty nie postała jedynie na Albionie i ziemiach Sklavinów, oraz niezbadanej normańskiej północy.

Nastał czas długotrwałego pokoju, zwanego pax Imperialis (310-552). Mieszkańcy Imperium nie zaznali koszmaru wojny. Silne strażnice pilnowały ziem prowincji przed najazdami wschodnich koczowników. Kupcy, przez nikogo nie niepokojeni, przemierzali trakty i gościńce, w ślad za nimi szli nowi kolonizatorzy, zaludniając ziemie zachodu. Byli to głównie weterani kampanii z lat 306-310, którzy w nagrodę za wojenne trudy otrzymali ziemię w posiadanie. Celtowie zaś i mieszkańcy podbitych w ostatnich latach krain coraz powszechniej przyjmowali obyczaje swoich panów i mieszali z nimi swoją krew, zapominając o swojej przeszłości. Wkrótce i oni otrzymali pełne praw, przysługującą każdemu obywatelowi Imperium.

Budowano nowe drogi i osady, osuszano bagna i wycinano lasy. Dynamicznie rozwijała się Akwitania, której urodzajne ziemie przyciągały setki biedaków, pragnących rozpocząć życie od nowa. Miasta bogaciły się i stawały się coraz piękniejsze. Megido, zamieszkałe przez niemal milion ludzi, oszałamiało przepychem.

W czasach pax Imperialis stopniowo zacierały się różnice między nacjami. Każdy uważał się z wolnego obywatela, mieszanie się krwi przyspieszyło proces integracji. Sto lat po ujarzmieniu Galów nie było już praktycznie śladu po waśniach między ludami kontynentu. W Imperium żyło się w miarę wygodnie i bezpiecznie, nikt też nie chciał zmieniać tego stanu. Prawo jednako chroniło każdego obywatela, sądy gwarantowały sprawiedliwy proces. Dokonał się olbrzymi skok naprzód w nauce prawa i technice, oraz samym standardzie życia. To właśnie wtedy powstały dzieła sztuki i intelektu, które stworzyły ponadczasowe normy. Kanony w sztuce przetrwały barbarzyńską pożogę, jaka pochłonęła starożytny świat na przełomie VI i VII stulecia, a prawo Imperium znalazło swe wierne odbicie w kodeksach frankijskich władców. Co prawda nadal istniała nędza, olbrzymie ilości ludzi cierpiały z powodu głodu, urzędnicy byli przekupni, a podatki wysokie, ale niczym nie przypominało to minionych lat, obfitujących w wojny i rzezie.

Doszło do wymieszania się kultur wschodu i zachodu. Mieszkańcy Megido czcili bóstwa znad Styksu, w spalonych słońcem grodach Nippuru modlono się do bogów kwiryckich. Podówczas setki bogów wyznawano w Imperium, niemalże każde miasto miało swego patrona, a świątynie wznoszono na każdym placu i przy każdej bramie.

Podczas pax Imperialis Imperium osiągnęło apogeum swej potęgi. Rozciągało się od słonecznej Iberii aż do gór Avrag, granicząc ze stepami. Całe życie koncentrowało się jednak nad wschodnim Morzem Wewnętrznym, tu bowiem leżały najbogatsze prowincje. Tu miało się toczyć w spokoju przez najbliższe dwa wieki.

Terror i upadek Imperium

Jednak w połowie VI stulecia spokój został brutalnie zburzony. Już w poprzednim stuleciu Imperium zaczynał ogarniać bezwład. Korupcja urzędników, sprzedawanie urzędów, oszustwa były na porządku dziennym, ale nie było to jeszcze zjawisko na tyle groźne, aby się nim szczególnie przejmować. Wszak chciwość i kłamstwo nie były niczym nowym.

Jednak już w początkach VI wieku zjawisko to przybrało na sile. Pierwszym objawem nadchodzącego upadku stał się bezwład sądów. Sędziowie byli przekupywani lub zastraszani przez bogaczy. Urzędy zaczęli piastować ludzie mierni, co dostali się na nie za pomocą pochlebstw, a nie dzięki sile umysłu i charakteru. Swobody obywatelskie powoli szły w zapomnienie, tak samo osławiona równość wobec prawa, mająca swe korzenie w Ustawie XII Tablic. W pobliże Imperatorów dostawali się ludzie, którzy nie dbając o dobro publiczne i spokój państwa, chcieli zyskać jak najwięcej dla siebie i swoich rodów. Otoczenie władców Megido roiło się od pochlebców, kłamców i intrygantów. Wyrazem niezadowolenia z powodu państwowego bezwładu, wzrastającej samowoli możnych oligarchów i ucisku stały się bunty. Burzyło się zarówno wojsko, jak i zwykli ludzie. W 516 roku nieopłacane od roku legiony VII i IX, stacjonujące w Galii Nadrzecznej wdarły się do miasta Halkunum i splądrowały je. Doprowadziło to do krótkotrwałej, lecz niszczycielskiej wojny w tej prowincji. Kolejne bunty wybuchały w przeciągu następnych lat.

Żołnierze przeciwstawiali się niskiemu, nieregularnemu żołdowi, odwoływaniu ulubionych dowódców i zastępowaniu ich dworakami Imperatora, w końcu, marnemu wyżywieniu. Armia schyłku Imperium nie była już zresztą tą sama armią, która pobiła Nippur i zdobyła świat. Lata pokoju pozbawiły żołnierzy hartu ciała i ducha, niewiele zostało w nich z odwagi i waleczności swoich dziadów.

Także w miastach lud buntował się przeciw niesprawiedliwości. Za broń chwycili mieszkańcy Gandawy, Tyru i Clermont, za co zapłacili straszną cenę.

W takich oto czasach do władzy doszedł Totames, łatwowierny, zaledwie 24-letni młodzieniec, syn Imperatora Trajana. W 546 roku, po tajemniczej śmierci swego ojca (niektórzy powiadają, że od czarów), objął on tron i od razu dostał się pod wpływ Horusa, szarej eminencji na dworze Megido. Ów Horus, mag, przywódca tajemniczej sekty, czczącej zapomnianego boga, miał się stać najbardziej znienawidzonym człowiekiem w całej historii Imperium, mordercą o rękach splamionych krwią tysięcy pomordowanych w bestialski sposób ludzi.

Horus stał na czele zgromadzenia czcicieli Krojona, bóstwa, które do Imperium przybyło ze wschodu. Od jak dawna było tam wyznawane, tego nie wie nikt. Ambicją Horusa było zostanie Arcykapłanem kultu, obejmującego cały świat. Można ją było spełnić tylko w jeden sposób-wpływając na Imperatora, aby ustanowił Krojona, najważniejszym, jeżeli nie jedynym bogiem.

Horus miał na dworze opinię szaleńca. Ze zgrozą szeptano o orgiach, jakie odbywały się w jego pałacu, o krzykach dręczonych ludzi i tajemniczych światłach, wydobywających się z czarnej świątyni Krojona. Często miewał on ataki szału, które pokrywały jego wykrzywione konwulsyjnie usta pianą. Ale dzięki nadludzkiej inteligencji, umiejętności przewidywania i intrygom udało mu się znaleźć w pobliżu Imperatora Trajana i kierować jego decyzjami. Horus miał też poważny wpływ na wychowanie Totamesa, czyniąc zeń posłuszną sobie marionetkę.

Kiedy więc młody Imperator zasiadł na tronie, Horus właściwie zaczął rządzić państwem. Zaczął od odsunięcia z dworu licznych przeciwników. Wielu z nich uciekło, wielu umarło w męce trapionych dziwną zarazą, co zmieniała ciało w wyschnięty wiór. W ich miejsce zjawili się kapłani Krojona, poplecznicy Horusa. W ciągu niecałego roku wspólnie zaczęli rządzić olbrzymim Imperium. Horus wymógł na Totamesie, aby ten ogłosił go Wielkim Kapłanem, opiekunem wszystkich kultów Imperium. To był pierwszy krok, aby wynieść swego boga na ołtarze całego świata. Przez następne kilka lat Horus i jego tajemnicza sekta przygotowywali sobie grunt po przyszłą religijną rewoltę. Wznoszono świątynie Krojona, które, jak rakowate narośle, szpeciły swym dziwnym i odrażającym wyglądem centra największych miast. Prześladowano kapłanów innych wyznań. W roku 550 Horus uznał, że sytuacja dojrzała do tego, aby wprowadzić jeden, powszechny kult. Nieważne było to, że większość ludzi nawet nie wiedziała o istnieniu boga Krojona, od wieków oddając cześć bogom swoich pradziadów. Nie miało to znaczenia dla tego szaleńca. Liczył się tylko Krojon. W dekrecie imperialnym ogłoszono, że bóstwo to staje się opiekunem Imperium, najwyższą istotą w panteonie. Wybuchło zamieszanie. Ludzie poczęli wątpić w zdrowe zmysły Imperatora, zdarzyło się też kilka nieudanych zamachów na Horusa, w którym co bardziej bystrzy ludzie dopatrywali się przyczyny wszystkich nieszczęść. Ale pozycja maga była już zbyt silna, aby cokolwiek mogło mu zagrozić. Służyli mu potomkowie szlachetnych rodów, skuszeni obietnicami zysków, wielu zaś z nich przyjęło wiarę w Krojona. Za oligarchami stały wojska, zarówno prywatne oddziały jak i legiony, dowodzone przez przekupionych dowódców. Ich żołnierzom, rekrutowanym nieraz z odległych prowincji obojętne było, kto im rozkazuje, od miesięcy nie dostawali żołdu i grozili buntem. Po ostatnim zamachu, w 551 roku, Horus obwinił większość swoich politycznych przeciwników, wśród których był obrońca dawnych praw, potężny oligarcha Ekwicjusz wraz ze swym synem, Tynnenhardem. Ekwicjusz został okrutnie stracony na placu Megido, przed wrotami świątyni Krojona. Tynnenhard uciekł do Hadab, do swej rodziny. W kilka dni po tej barbarzyńskiej egzekucji Horus ogłosił Krojona Jedynym Bogiem, i pod karą śmierci zakazał czcić inne bóstwa. W Megido natychmiast wybuchły zamieszki. Siepacze Horusa przystąpili do dzieła. Przez kilka dni mordowali kapłanów odmiennych bogów. Zamykano i palono ich świątynie, brutalnie stłumiono wszystkie sprzeciwy ludu. Przez kilka dni nad stolicą wisiała chmura dymu. W całej Kwirycji działy się podobne rzeczy. Wielu ludzi, którzy nie zgodzili się na nowe porządki, oddało życie. Na prowincji jednak zignorowano zalecenia metropolii. Wiele miast ogłosiło bunt. Nową religię trzeba było narzucać siłą. Legiony Horusa ruszyły we wszystkie strony świata. Szeptano o czarach, przekleństwie, jakim nowy bóg napiętnował nieposłusznych. Buntownicze miasta wyludniała zaraza, kładąca tysiące ludzi pokotem w ciągu zaledwie kilku godzin.

Świat zaczerwienił się krwią. Jak to zwykle bywa w takiej sytuacji, na powierzchnię wypłynęły, szczury, żerujące na ludzkim nieszczęściu. Wielu takich niegodziwców przyjęło wiarę w nowego boga, licząc na okruchy z pańskiego stołu. Oni też stali się najgorliwszymi sługami Horusa. Wielu ludzi przyjmowało nową religię ze strach, bojąc się losu, jaki stał się udziałem Leukidii, miasta galijskiego, zmasakrowanego w 552 roku. Nieliczni uchodźcy przekazywali wieści, podnoszące włosy na głowie. Opowiadali o rzece krwi płynącej ulicami miasta, o sercach innowierców, składanych na ołtarzach Krojona

Po rzezi Leukidii nastały upiorne czasy, lata terroru, nasycone strachem i podejrzliwością. Ku powszechnemu przerażeniu kapłani zwycięskiego kultu przywrócili stary, barbarzyński i dawno zarzucony obyczaj składania ludzkich ofiar. Na ołtarzach Krojona złożono tysiące serc. Upadło prawo, ludzkie życie nic nie znaczyło. Nastał kres złotego wieku, koniec pax Imperialis.

Mieszkańcy Imperium nie odstąpili jednak od starej wiary. W ukryciu czcili swych patronów, choć groziła za to okrutna śmierć. Pośród ludzi rzesze wyznawców zaczęła zdobywać też nowa religia. Przepowiednie głosiły, że niedługo skończą się czasy zła i nieprawości, że bóg, zwany też Panem, przyśle na świat Zbawiciela, który przywróci ziemi pokój. Religia ta była dotychczas niewiele znaczącym kultem, choć niezwykle starym. Teraz szeregi wiernych rosły błyskawicznie.

W czasach rządów Horusa Imperium trapione było wszystkimi nieszczęściami,, jakie można sobie tylko wyobrazić. Głód, rebelie i nieprawość wyludniły znaczne obszary państwa. Na wschodzie, gdzie terror był słabszy, ze zgrozą przyglądano się, jak twór Aecjusza i Oktawiana wali się w gruzy. Powstania przeciw uciskowi wybuchały co roku, najkrwawsze zaś, na Crecie, trwało przez dwa lata (557-559). Opór jednak nie słabł. Na północy bronił się Hadab, w którym było najwięcej wyznawców Pana. Tu też Tynnenhard, pomny krzywd, jakich doznała jego rodzina z rąk oprawców Horusa, przygotowywał się do zemsty. Chciał wykorzystać legendę o Zbawicielu, by porwać do walki nieprzeliczone rzesze ludzi. Sam nie wierzył w nią, był zagorzałym czcicielem Ingral. Tak więc, gdy w 580 roku doszły do niego wieści, że oto po drogach Imperium wędruje cudotwórca, mianujący się Posłańcem od Jedynego Boga, Pana i Stworzyciela ludzkości, wziął to za podstęp. Kiedy jednak spotkał się z Posłańcem uwierzył, że ma przed sobą nie oszusta czy magika, ale proroka. Jeszcze tego samego roku Tynnenhard nawrócił się na nową religię i przyjął chrzest. Wysłuchał też zadziwiającej opowieści i stworzeniu świata i klątwie leżącej na rodzaju ludzkim.

Czas, aby powstać przeciw tyranii, zbliżał się wielkimi krokami. Posłaniec, przemierzając świat, głosił nową wiarę, bez nienawiści czy ucisku, w której dominować będzie miłość. Ludzie garnęli się do niego. Wieści o cudach, jakie sprawiał gromadziły tłumy na jego drodze. Wielokrotnie szpiedzy Horusa próbowali pojmać posłańca-nigdy się to nie udało. Wielu siepaczy wysłanych po to, aby go zgładzić, nawracało się i wyrzekało służby Horusowi. Całe prowincje wrzały.

W końcu 581 roku Tynnenhard uznał, że nastał odpowiedni czas, aby zrzucić jarzmo. Wypowiedział Horusowi otwartą wojnę. Był już wówczas dojrzałym mężem, odpowiedzialnym i błyskotliwym wodzem. Z łatwością odnosił zwycięstwa, jedno za drugim, dążąc z żelazną konsekwencją w kierunku stolicy. W 583 roku zdobył ją, a Horusowi i Totamesowi zgotowano straszny los. Świątynie Krojona w całym kraju obrócono w gruzy.

Obalenie rządów Horusa było jednak dopiero początkiem nieszczęść. W czasach bezprawia oligarchowie przywykli do samowoli i władzy i niełatwo z niej rezygnowali. Wybuchła kolejna wojna domowa, która przybrała cech religijnej. Tynnenhard bowiem ogłosił, że istnieje jeden bóg-Pan, i to niemu wsze ludu powinny oddawać najwyższą cześć. Jakkolwiek większość ludzi już przyjęła chrzest, nieliczna garstka nie chciała się pogodzić z kolejnym prymatem jednego boga. Świat oszalał. Miasta płonęły, na prowincji legioniści grabili wioski. Megido plądrowano kilkakrotnie. To były czasy obłędu, pijani krwią ludzie w bezrozumnym szaleństwie wyżynali się nawzajem w imię boga, który głosił miłość. Posłaniec, który mianował się Patriarchą-arcykapłanem Monizmu, jak nazwano nową religię, patrzył na tę tragedię z bólem serca, rozumiał jednak, że oto ludzkość odkupuje swój pierworodny grzech. Z pożogi starego świata, miało narodzić się przymierze z Panem.

W całym tym zamieszaniu niezauważonym pozostał fakt, który zapowiadał koniec Imperium. Oto na północy pojawili się Normanie, nowy lud. Dotychczas żył on w niegościnnej zimnej północy, pośród zasnutych mgłą szczytów. Jednak już ponad pół wieku temu rozpoczął ekspansję na południe. W roku 596 Normanie pod wodzą Jarre Throrrsona założyli Bremen, osadę z której rozpoczęli wypady w głąb puszcz Navarry. Wkrótce dotarli do granic Imperium. Wieść o jego bogactwach rozeszła się szeroko pośród plemion północy i mnóstwo rabusiów ruszyło na łupieżczy szlak.

Tymczasem wojna domowa w Imperium skończyła się. W 598 roku nowy Imperator, Karakalla, bratanek Tynnenharda, przyjął chrzest. Ogłosił Monizm jedyną wiarą i zakazał czczenia innych bóstw, jednak musiał minąć jeszcze wiek, nim ta religia stała się powszechnie wyznawana. Poza tym Karakalla zniósł też niewolnictwo, ale przez wieki utrzymywało się ono w innej formie (jeńcy wojenni itp.). Nie panował jednak długo (do końca 607 roku), ale to za jego rządów na scenie pojawili się Sklavinowie i Normanie, którzy mieli pogrzebać Imperium w popiele.

Ciemne Wieki

Najazdy barbarzyńców

Kiedy Imperium krwawiło po bratobójczej wojnie, do jego granic zbliżały się hordy barbarzyńców z północy i wschodu. Opustoszałe strażnice nie broniły już granic państwa, armia była w rozsypce. Dlatego, gdy pierwsze bandy Sklavinów przelały się przez granicę, nikt nie stawił im czoła. Prowincja Hadab stanęła w ogniu. Miasta, które przetrwały koszmar wojny domowej, obróciły się w gruzy. Tak rozpoczął się okres najazdów barbarzyńców.

Imperium nie mogło się przeciwstawić agresorom. Armia była słaba, zmęczona długoletnimi bojami. Drogi zniszczone, miasta leżały w gruzach, tak samo jak fortyfikacje i umocnienia, od dawna nie naprawiane i pozostawione same sobie. Jedynym ratunkiem przed barbarzyńcami była więc ucieczka. To też czynili mieszkańcy wschodnich prowincji. Uciekinierzy zapełnili ulice Megido i miast Kwirycji. Nieliczne oddziały wysłane na wschód, zostały zniszczone. Raporty ukazywały obraz nędzy i rozpaczy. Cały Hadab leżał w gruzach, płonęła Dacja.

Po pierwszej fali najazdów przyszła druga. Tym razem barbarzyńcy nie wycofali się z powrotem na wschód, a zaczęli osiedlać się na podbitych terenach. Gnał ich głód ziemi. Zajęli Dację, i niepowstrzymanie parli naprzód. W 601 roku stanęli pod murami Megido. Napotkali tam pośpiesznie ściągnięte z Nippuru cztery legionu. Po krwawej bitwie Sklavinowie zostali odparci. Ledwo jednak armia uporała się z jednym zagrożeniem, pojawiło się drugie. Na północy Akwitanii Normanie spalili kilka miast i posuwali się na południe, ku niezniszczonym terenom. Natychmiast przerzucono tam żołnierzy. Ściągnięto wszystkie siły do obrony Imperium, ogołocono z wojsk Cretę, na czym skorzystali tamtejsi oligarchowie, wywołując kolejny bunt. Na wschodnie granice spadło kolejne uderzenie Sklavinów. W 602 roku spalili oni miasto Farszesz na północy Arpadii. Ciosy spadały na Imperium ze wszystkich stron. Sytuacja stawała się beznadziejna. Sklavinowie atakowali granice na całej długości, normańskie okręty pojawiły się u ujścia Vardy, a na północy Hadab z coraz większą trudnością odpierał ataki normańskich wojowników Gotryka.

Powoli Imperium zaczęło się rozpadać. Nie było już armii, która mogłaby powstrzymać katastrofę. Kontakt z wieloma prowincjami został urwany. Do Megido nie dochodziły wieści z Dacji i północnej Akwitanii. Generałowie legionów stacjonujących w Iberii błagali o uzupełnienia i żołd, opisywali fatalne morale i głód w armii.Jedynie Nippur nie został w ogóle dotknięty najazdami. Co zamożniejsi obywatele uciekali tam ze swoimi rodzinami i dobytkiem.

Najgorsze przyszło latem 616 roku. Normanie pokonali od zachodu góry Achasz (nazwali je Nordyckimi), i wlali się na równiny nad Vardą. Bez trudu rozbili trzy legiony pod wodzą Kwiryncjusza Warusa i wdarli się do Megido. Spustoszyli miasto i doszczętnie spalili jego część leżącą na prawym brzegu rzeki. Z dymem poszły wspaniałe świątynie, biblioteki pełne dzieł i niezliczone dobra, których nie zabrali łupieżcy. Imperator uciekł do Nippuru, skąd zamierzał kierować państwem. W Megido zostawił swojego namiestnika. Barbarzyńcy zaś, po splądrowaniu centralnej prowincji, skierowali się na północ, przeszli przez Hadab i zniknęli w lasach północy.

Z czasem stało się jasne, że zachodnie prowincje zostały bezpowrotnie stracone. Kilka legionów ściągniętych z Nippuru i wysłanych do Iberii, zostało kompletnie rozbitych. Wkrótce z półwyspu zaczęli przybywać ewakuowani urzędnicy z wieściami o zajęciu tamtych ziem przez plemiona normańskie. Na wschodzie Skalavinowie zajęli Dację, a Normanie w 630 roku Hadab.

To już nie były łupieżcze rajdy. Cywilizowani ludzie byli świadkami żywiołowej kolonizacji. Najeźdźcy osiadali na podbitych ziemiach i tworzyli tam pierwsze organizmy państwowe. Powoli zaczęli też mieszać swą krew z obywatelami Imperium, przejmowali też od nich zwyczaje. Niemniej jednak większość osiągnięć starożytnej cywilizacji na długie wieki poszło w zapomnienie. Upadły prawa, gdzieniegdzie tylko przechowywano wiedzę, która dopiero po wiekach się odrodziła.

W roku 644 Imperium rozpadło się na dwie części. W Megido namiestnik Imperatora ogłosił się władcą rdzennych prowincji. Wierne mu wojska w krótkim czasie rozprawiły się z lojalistami. Pod kontrolą Imperatora został jedyne Nippur. Jednak nie miał on już praktycznie żadnych sił, by pokarać buntownika. Mógł jedynie snuć intrygę i prowadzić polityczną grę. Starał się też uzyskać wojskową pomoc Akkaru i Crety, która w owym czasie uniezależniła się od Imperatora. Bez powodzenia.

W roku 650 kolejna fala najazdów zalała Kwirycję. Normanie ponownie przeszli przez zachodnie góry Nordyckie, a część z nich wylądowała u ujścia Vardy. Legiony, zreorganizowane podczas krótkiego okresu spokoju, próbowały stawić im czoła. W dwóch wielkich bitwach, pod Awinionem i Koblencją (651) zostały jednak pobite. Rok potem Messina została splądrowana przez wojowników pod wodzą Teodoryka, taki sam los ponownie dotknął Megido. Ale barbarzyńcy tym razem nie zamierzali opuszczać kraju. W okolicach Antogi i Tulonu założyli małe państwa. Niektórzy z najeźdźców zostali nawet poddanymi Imperatora.

W 655 roku Normanie ponownie zaatakowali Messinę. Tym razem nikt ich nie powstrzymywał. Ich wódz, Sawger zwany Wielkim, przemianował miasto na Florencję i uczynił je stolicą swojego państwa-królestwa Vandalów. Wkrótce potem Sawger podporządkował sobie inne państwa normańskie w Kwirycji, tworząc królestwo Styrii. W 698 roku jego syn, Wercyngetoryks, usunął z tronu Imperatora Hadriana i sam zasiadł na tronie Megido, nazywanego przez Normanów Tarentem. Zachodnie Imperium ostatecznie upadło. Jego tradycje kontynuowało utworzone rok później w Nippurze Cesarstwo Wschodu, które przetrwało jeszcze kilkaset lat. Przez długie wieki było jedyną ostoją cywilizacji na kontynencie.

Tak upadło starożytne mocarstwo, początkami sięgające legendarnych czasów. Pozostawiło po sobie zgliszcza i ruiny. Miasta były wyludnione (w 680 roku Megido liczyło zaledwie 40 tysięcy mieszkańców, z miliona przed zaledwie 80 laty!), wymiana handlowa i jakikolwiek kontakt ze wschodnimi i południowymi miastami urwał się na długie lata. Stara cywilizacja odeszła, ale w spadku barbarzyńskim ludom zostawiła wiedzę, osiągnięcia, które zostaną przez nie przyswojone. Bo chociaż Normanie i Sklavinowie byli łupieżcami, to jednak w pewnym momencie dokonali skoku i porzucili ustrój plemienny. Przeszli do budowania swoich własnych państw. W owych wiekach ciemności narodził się Avalon, taki, jaki dziś znamy.

Pierwsze państwa.

W czasie, gdy Zachodnie Imperium dożywało swych ostatnich dni, barbarzyńcy zakładali pierwsze królestwa. W dorzeczu Vezery w 606 roku normański wódz Gotryk założył osadę Moguncję, która była doskonałym miejscem na wypady w głąb Hadab. Tu powstało księstwo Hajlmarr, na czele którego stanął syn Gotryka-Ingmar. Wkrótce Normanie zajęli całą dolinę Vezery i Hadab (630). Kilka lat waśni międzyplemiennych zaowocowało w końcu zjednoczeniem wszystkich navarryjskich ziem w jednolite królestwo. Stało się to w 650 roku. Pierwszym królem Navarry został Dagobert, który przyjął Monizm. Powziął on za żonę kwirycką księżniczkę z miasta Haredh (Erfurt).

Navarrę zamieszkiwali w owym czasie także liczni Sklavinowie, wymieszani z ludami północy. Nie mieli zamiaru podporządkować się Dagobertowi i wielokrotnie napadali na normańskie osady. Ta walka toczyła się przez kolejne kilkadziesiąt lat. Dopiero w początkach VIII stulecia, w roku 704 sklaviński wódz Maslav uzyskał przewagę nad Normanami. Otrzymawszy pomoc swych współplemieńców z Dacji wygnał wnuka Dagoberta-Ruryka z Moguncji. Ścigał go aż na samą północ, do ujścia Vezery, gdzie zimą 705 roku, pośród zmrożonych bagnisk zwanych Czarcimi Błotami doszło do wielkiej bitwy o panowanie nad Navarrą. Ruryk otrzymał posiłki z Akwitanii, na nic jednak to się zdało. Normanie ponieśli haniebną klęskę, na zawsze tracąc wschód kontynentu.

Wkrótce potem z królestwa Navarry wyodrębniła się Asturia. (730 rok). Zamieszkujący ją Sklavinowie byli już naonczas cywilizowani, i wiele obyczajów przejęli od podbitej ludności Imperium.

Na zachodzie Normanie zajęli olbrzymie obszary Akwitanii i Iberii. Osiedlając się na nich, powoli mieszali się z Kwirytami i ucywilizowanymi Celtami, tracąc czystość krwi. W 630 roku na wielkich terenach Akwitanii doszło do zjednoczenia plemion przez wielkiego władcę Rogera Bezrękiego w jedno państwo, ale przetrwało ono tylko kilkanaście lat, a potem pochłonęły je waśnie między możnymi. Dopiero od 660 roku można mówić o królestwie Akwitanii. Mniej więcej w tym samym czasie powstały także normańskie królestwa: Fryzji (po kilkudziesięciu latach rozpadło się na Gaskonię, Toskandrię i kilka innych państw), Prowansji, Iberii, Aragonii, a także inne, pomniejsze, rozsiane po całym zachodzie. Pod koniec VII wieku syn Sawgera Wielkiego-Wercyngetoryks zasiadł na tronie w Tarencie (dawnym Megido) jako król Styrii. Po jego śmierci w testamencie podzielił królestwo między dwóch synów. Tak Styria uzyskała sąsiada-Moezję (709 rok).

Wschód przypadł Sklavinom. Po wypędzeniu Normanów znad Vezery granica między obiema nacjami utrzymywała się na rzece Tag i puszczach Navarry. Założono tam rozmaite królestwa- już w 605 roku na zgliszczach spalonego Farszesz wódz imieniem Jasvan założył osadę zwaną Wormacją. Tu po kilkunastu latach powstało pierwsze sklavińskie państwo- Granna. Jednak Granna szybko weszła w skład normańskiej Navarry. Ten czyn był bezpośrednią przyczyną późniejszej wojny o dolinę Vezery. Potomkowie Jasvana uzyskali niezależność dopiero po 730 roku i zasiedli na tronie w Wormacji jako królowie Asturii, dając początek dynastii Hlavskiej. W dawnej Dacji powstały małe królestwa z biegiem czasu zjednoczone w większe państwa: królestwo Daków, opierające się o zbocza Gór Szarych i prowadzące żywą wymianę handlową z Cesarstwem Wschodu, Lację, i Wyszechrad. Nieco dalej na wschód i północ powstały w połowie VIII wieku także inne: Andaluzja, położona na stepach, oraz Horgundia, kraj nieprzebytych puszcz.

Proces tworzenia się avalońskich królestw, takich, jakimi znamy je dzisiaj, trwał kilka wieków. Niemniej jednak na przełomie tysiącleci Avalon przybrał postać, która dotrwała, z niewielkimi zmianami na politycznej mapie, do dzisiaj.

Wraz z tym ludy Normanów i Sklavinów zaczęły przechodzić poważne przeobrażenia. Po pierwsze, Normanie zatracili swą tożsamość kulturową. Zmieszali się całkowicie z ludnością Imperium, i ten proces był już wyraźny pod koniec VIII wieku. Przyjmowali imperialne przyzwyczajenia i cywilizowali się o wiele szybciej, niż Sklavinowie. Kiedy zaczynało się nowe tysiąclecie, niewielu już było czystej krwi Normanów na kontynencie. Była za to istna mieszanina krwi normańskiej, celtyckiej, merowickiej, hetyckiej, kwiryckiej i Bóg wie, jakiej jeszcze. Mieszańcy nazywali siebie Frankami albo Frankonami (od mającego krótki żywot królestwa Franków, założonego przez Rogera Bezrękiego w VII wieku na terenie dzisiejszej Akwitanii). W przypadku Sklavinów można powiedzieć, że udało im się zachować czystość krwi, aczkolwiek i oni wchłonęli krew Daków, Hetytów, Normanów, czy Arpadów. Zachowali jednak, jako nacja, starą nazwę.

Po drugie-wśród nowych ludów rozpowszechniał się Monizm. W pierwszym stuleciu jego wpływy na północy były jeszcze znikome, ale już w następnych dziesięcioleciach, wraz z przyjmowaniem się tam cywilizacji, ludzie odrzucali wiarę w starych bogów. Nie obeszło się bez walki. I tak na przykład w roku 863 król Dressen, Karol Obłąkany chciał przywrócić wiarę w dawnych bogów. O ile w większych miastach nie było to realne, o tyle na prowincji dawne obyczaje i obrzędy nie zostały zapomniane. Skorzystali na tym królowie Toskandrii i Tuluzy. Odpowiedzieli oni na prośbę Patriarchy i wkroczyli do Dressen, wywołując krótkotrwałą wojnę. Opór stawili im jedynie chłopi, patrycjat miejski nie chciał bowiem odstępować Jedynego Boga. Kiedy obydwaj zaborcy chcieli podzielić pomiędzy siebie kraj-podniósł się gwałtowny protest miast. Poselstwo do Tarentu zaowocowało interwencją Ojca Świętej Wspólnoty. Ostatecznie Dressen straciło trochę przygranicznych ziem. Takie wojny jak ta nie były rzadkością w tych latach i to one formowały nasz świat. Ale już pod koniec tysiąclecia pogańska wiara została wypleniona. Przetrwała tylko w niewielu dzikich zakątkach, takich jak Kraj Basków, czy odludne lasy Aragonii i Galii. Monizm zatryumfował.

Po trzecie-wykształcał się system feudalny, będący odpowiednikiem niebiańskiej hierarchii. Na nim oparł się nowy porządek. Wraz z nadejściem feudalizmu zmienił się na zawsze sposób wojowania. Z pól bitewnych zniknęły wielkie, zaciężne armie, a zaczęły dominować niewielkie oddziały złożone z lennych panów-rycerzy. Najemnicy pojawiali się niezwykle rzadko, z czasem jednak przybywało ich, a w dniu dzisiejszym wiele państw (np. Hanza) utrzymuje liczne zaciężne wojska.

Pod koniec pierwszego tysiąclecia Avalon wyglądał niemal tak samo, jak dzisiaj. Za Górami Kastylijskimi Iberia i Aragonia, po zbrojnej wiekach rywalizacji, podzieliły między siebie cały półwysep. W siłę rosła Akwitania, wzmocniona małżeństwem jej króla, Germanika z księżniczką Elżbietą, z dynastii rządzonej Cesarstwem Wschodnim. Horgundia zaczęła ekspansję na wschód, zaludniając dzikie dotąd lasy. Navarra borykała się z wzrastającą niezależnością państw-miast, które władały morzem Północnym. Styria powoli odbudowywała swoją pozycje, właściwą spadkobiercy potężnego Zachodniego Imperium. Miasta powoli podnosiły się z upadku, znowu zaludniały się wymarłe niegdyś krainy, a bezprawie i okrucieństwo odchodziło powoli w niepamięć. Ale mieszkańców kontynentu czekało jeszcze wiele nieszczęść.

W owym czasie Cesarstwo Wschodu , w którym Monizm przyjął się już pod koniec powstania Tynnenharda, kontynuowało najlepsze tradycje Imperium, promieniując na kontynent mądrością starożytnych wieków. Tutaj przechowywano wiedzę o dokonaniach przodków-prawniczą, techniczną, naukową. Tu sporządzono historię ostatnich, wiekopomnych wydarzeń, tu też znajdowało się gniazdo intryg, jakie władcy snuli na północy i południu. Przez długie lata cesarze nie rezygnowali z odzyskania utraconych ziem, ale w końcu zrozumieli, że świat się zmienił. Powoli cesarstwo pogrążało się w marazmie i dekadencji. Pod koniec tysiąclecia było jednak jednym z najbogatszych państw i miało nadal poważny wpływ na politykę.

Na południu Akkar okryła zasłona tajemnicy. Przez wieki na Avalonie nie wiedziano, co tam się dzieje. Okręty z Lagesz przypływały na kontynent niezwykle rzadko, gdyż od czasu upadku Imperium kontakty handlowe zostały zerwane. Jedynie sąsiednie Cesarstwo Wschodu miało jakie takie pojęcie o wydarzeniach w delcie Styksu. W Akkarze życie toczyło się swoim torem, tak, jak setki lat temu, przed założeniem Megido. Jednak, w połowie IX wieku na południe zawitała nowa wiara, kult boga Mitry. Z zapisków wynika, że krajem wstrząsnęła niszczycielska rewolta, co pozostawiła pradawne świątynie opustoszałymi i nawiedzanymi jedynie przez duchy. Król-bóg został wygnany do Hajfy, a posągi pogańskich bałwanów rozbite w pył.

Creta, ongi morska potęga, z wolna dźwigała się z upadku. Choć zniszczona wojną domową, uniknęła dramatu, jaki spotkał Imperium. Barbarzyńcy kilkakrotnie lądowali na jej brzegu, ale zawsze byli odpierani. Creta wchodziła w czasy Franków z najbogatszą, oprócz Nippuru, spuścizną po Kwirytach.

Wyprawy Nordyków

Normanie wywodzili się z północy, z Nordheimu. Kiedy rozpoczął się okres wielkich najazdów, nie wszyscy ruszyli na południe. Część plemion normańskich została w swojej niegościnnej krainie. Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się różnice między tymi, którzy osiedli w Imperium, a tymi, którzy pozostali w ojczystej ziemi. Frankowie poczęli nazywać swoich pobratymców, mieszkających na północy i odrębnych kulturowo, Nordykami, choć oni sami nadal określali się mianem Normanów.

W dalekim Nordheimie życie toczyło się jak za dawnych dni, wyznaczane było przez pory roku, oznaczające rozpoczęcie i zakończenie okresu żeglugowego. Normanie bowiem to naród żeglarzy, śmiałków i rabusiów. Rolnictwo nie jest podstawą ich cywilizacji, trudnią się piractwem i handlem.

W ostatnim wieku tysiąclecia, gdy ich pobratymcy na kontynencie założyli już własne państwa, Nordycy ruszyli na południe. Przyczyną ekspansji była wzrastająca liczba ludności Nordheimu, ziemia nie była w stanie wyżywić ludzi. Łodzie wyładowane dzikimi, nie znającymi strachu wojownikami, pojawiły się u wybrzeży Avalonu. Początkowo były to najazdy czysto bandyckie. Napastnicy wyłaniali się na swoich smoczych łodziach z porannej mgły i spadali na niczego nie przeczuwające nadmorskie miasta i osady. Na lud kontynentu padł blady strach. Nikt nie był pewny, czy dożyje dnia następnego. Nawet miasta położone w głębi lądu obawiały się najazdu Nordyków, bowiem ich płaskodenne łodzie potrafiły docierać daleko w górę rzek. Nie znali oni litości, byli chciwi, a w walce podobni do dzikich bestii. Opowieści wspominały o wyjących wilkołakach, zeskakujących na brzeg z pokładów drakkarów, o stosach ludzkich serc, poświęcanych groźnym, morskim bogom. Nie szczędzili kościołów, mordowali mnichów, niewiasty porywali na daleką północ, a dzieci zabijali z okrutnym śmiechem. W zagrożonych krajach wznoszono modły do Boga, o ratunek od tych nieludzkich istot.

Nordycy docierali niemal wszędzie. W roku 911 zażeglowali nawet do Carogrodu, stolicy Cesarstwa Wschodu, dawnego Karkemisz. Nękali najazdami głównie celtyckie królestwa Albionu, Bretonię, Akwitanię i porty Navarry, choć ich hordy spaliły niejedną osadę na wybrzeżu Iberii czy Styrii. Jako wyśmienici żeglarze, nie mieli kłopotów z nawigacją na otwartym morzu, i niewiele państw mogło się z nimi równać na tym polu. Dlatego nie napotykali większego oporu. Uderzali niespodziewanie, i równie szybko znikali, unosząc łupy i pozostawiające po sobie jedynie zgliszcza i trupy. Pływali daleko i odkryli wiele lądów, wyspę Thule, Erin, a także inne, o których wiedza, dzisiaj została zapomniana.

W roku 929 roku z nordyckiego królestwa Björk wyruszył do brzegów Albionu odważny jarl Haswulf. Wylądował na Wyspie Mgieł i po wielu bojach założył tam własne królestwo-Limeric. Przetrwało ono zaledwie pół wieku. Syn Haswulfa, Harald Jedwabistobrody był drugim, zarazem ostatnim władcą. Kres kolonizacji położyła bitwa pod Clontraff (1004), która złamała potęgę ludu północy.

Po tym wydarzeniu Nordycy nie kolonizowali już wybrzeży, ograniczyli się do łupieżczych najazdów. Najazdy zaczęły słabnąć i z biegiem lat ustały. Ostatni wielki najazd, który spustoszył wybrzeże Navarry, miał miejsce w 1047 roku. Najechani odpłacili się pięknym za nadobne- w następnym roku zrównali z ziemią stolicę Björk-Upsalę, miejsce dorocznych spotkań Wielkiego Thingu, zgromadzenia wszystkich jarlów. Kiedyś taki odwet byłby nie do pomyślenia.

Sto z górą lata najazdów nordyckich pozostawiło po sobie strach i ponure legendy o północnych wojownikach, przybierających podczas walki postacie dzikich bestii. Dzisiaj już niemożliwe jest, aby te dni wróciły. Państwa Avalonu mają silne floty, jazdę, ich miasta obwarowania. Nordheim natomiast osłabł, odsunął się w cień. Ale jeszcze dzisiaj niektórzy wojownicy wyruszają na szlak grabieży, aby jak ich przodkowie, znowu zasiać grozę na wybrzeżach. I kiedy odezwą się na trwogę dzwony kościołów, ludzie przypominają sobie starą modlitwę, szeptaną w Ciemnych Wiekach:

Od głodu, wojny, ognia zaraz,

Od rabusiów z północy

Strzeż nas, Panie.

Celtycki Albion

Kiedy imperialne legiony topiły we krwi galijskie ziemie, wiele celtyckich plemion uciekło przez Kanał Bretoński na Wyspę Mgieł. Tutaj żyły w spokoju. Ominęły ich wydarzenia, rozgrywające się za Kanałem. Odnotowano tylko fakt, że imperialne statki przestały pewnego dnia przypływać na handel. Życie toczyło się jak dawniej, pod opieką leśnych bóstw i druidów. Ale w XI wieku na Albion przybyli pierwsi misjonarze. I to był początek końca starego porządku.

Mimo okrutnego postępowania z nimi, misjonarze bez przerwy starali się przekazać Celtom filozofię miłości i przebaczenia. A byli to ludzie głębokiej wiary, nie mający wrogich zamiarów ani zdrady w sercu. Monizm szybko przyjmował się na Wyspie, choć trzeba było wielu lat, aby druidowie oddali pola nowym kapłanom. Jednocześnie wznoszono pierwsze kościoły i klasztory, a plemienni władcy dowiadywali się o życiu na kontynencie, o królestwach Akwitanii, Navarry, o wielkich pałacach i katedrach Tarentu. Mnisi przynosili na Albion cywilizację.

Wraz z zakorzenianiem się Monizmu powstawały tez pierwsze królestwa. Plemiona, łączone przez co ambitniejszych wodzów, wzrastały w siłę i tworzyły organizmy państwowe. Z tej krwawej rozgrywki, trwającej lat kilkadziesiąt (od wojny w 850 roku, między plemionami Frath, Ulahamn i Galeth po koronację Vortigerna na króla York w 897 roku) wyłoniły się cztery królestwa Albionu: Lenster, położone na niegościnnych wybrzeżach Kraju Walijskiego, leśne Bonney, Durham oraz York, najmożniejsze ze wszystkich, ze stolicą w Bannockburn. Oczywiście wraz z tym nie nastał pokój. Wojny między królestwami toczyły się od samego początku. Bowiem każdy z władców marzył o zjednoczeniu Albionu pod swoją władzą. Najbliżej tego celu był Artus, król Yorku, syn Vortigerna, który dzięki śmiałości swych planów i licznej armii odnosił wiele zwycięstw. Spalił miedzy innymi zamek króla Bonney, Fergusa. Nie udało mu się jednak podbić żadnego z rywali.

W takiej zagmatwanej sytuacji wylądowali na Albionie Nordycy Haswulfa (929 rok). Skorzystali oni z toczącej się wojny i założyli własne państwo-Limeric. Rozciągało się ono na całym wschodnim wybrzeżu wyspy. Szybko umocnili swe pozycje i ściągnęli pobratymców z Björk. W 950 roku spalili Banner, miejsce urodzenia Artusa. Okrutna masakra, jaką urządzili mieszkańcom, wzbudziła powszechny gniew. Król Yorku zawarł sojusz z wcześniejszym wrogiem, Fergusem i poprowadził wojowników na Limeric.

W 952 doszło do wielkiej bitwy pod Falkirk. Trwała ona cały dzień. Zastępy celtyckich wojowników zostały wycięte niemal do nogi. Fergus zginął, zabity przez Haralda Jedwabistobrodego, syna Haswulfa. Królowi Artusowi uratował życie wierny chorąży, zasłaniając go własnym ciałem. Bitwa ta był wielkim ciosem dla mocarstwowych planów władcy York. Jednak uratowała Albion przed całkowitym zagarnięciem przez Nordyków. W boju tym armia Haralda poniosła tak wielkie straty, że nie mogła marzyć o kontynuowaniu walki. Tak więc Harald i Artus zawarli pokój, żaden jednak nie porzucił myśli o wojnie. Artus nie doczekał jednak rozstrzygnięcia. Umarł w 959 roku, jako 65-letni starzec, w zasypanym śniegiem Bannockburn. Panował nieprzerwanie przez 40 lat.

Cała wyspa z trwogą zaczęła oczekiwać powtórnej wojny. Wszyscy słyszeli już o bestialstwach nordyckich wojowników. Lud modlił się o bohatera, który uratowałby ich od niechybnej śmierci. I Bóg wysłuchał ich próśb.

Wilhelm

Śmierć króla Artusa nastąpiła w najgorszym dla Yorku momencie. Harald Jedwabistobrody, król Limeric, szykował się do wojny. Cały Albion trapiony był wojną domową. Zgon władcy, jedynego, który mógł zjednoczyć cztery królestwa, była dla możnych Yorku wielkim ciosem.

Na tron wstąpił najstarszy syn Artusa, Connor. W chwili tej miał już 35 lat. Różnił się od tamtego Connora z pola Falkirk, który samotnie zaszarżował na szeregi Nordyków. Dojrzał, ustatkował się Był gotów do rządzenia krajem. Jednak brak doświadczenia w powiązaniu z napiętą sytuacją nie sprzyjały początkowym rządom króla. Już w następnym roku, latem 960, Harald uderzył na York. Albiończycy z ledwością wytrzymali atak. Po krótkiej wojnie zawarto niepewny i chwiejny pokój. Nordycy wybudowali kilka leśnych fortec nad rzeką Shannon, odcinając od morza Bannockburn. Connor wiedział, że atak miał służyć jedynie wybadaniu sił przeciwnika. Całe królestwo szykowało się do wojny, która miała wkrótce nadejść.

W takiej atmosferze wychowywał się na dworze syn Connora-Wilhelm. Był najmłodszym z jego synów i nie miał zbyt wielkich szans na objęcie korony. Kiedy skończył 15 lat, ojciec posłał go do klasztoru w Harrid, gdzie mnisi nauczali czytania, pisania, znajomości historii. Wilhelm został przeznaczony do stanu duchownego. Dwa lata upłynęły na nauce, studiowaniu ksiąg i modlitwach. Jednak los młodego księcia został odmieniony wiosną 968 roku. W dzień Święta Światła do klasztoru przybył goniec z przerażającymi wieściami. Harald z Limeric uderzył na York. Bannockburn zostało spalone, mieszkańcy wymordowani, a król poległ. Z jego czaszki Harald uczynił sobie puchar. Ta tragedia odmieniła życie Wilhelma i miała mu zapewnić chlubne miejsce w dziejach Albionu.

Na tę wieść młody i porywczy Wilhelm poprzysiągł Nordykom zemstę. Opuścił klasztor i ruszył do osady Wering, gdzie schroniły się niedobitki jego ludu. Przybywszy tu, dowiedział się, że jego starszy brat Crain żyje i schronił się w sąsiednim królestwie. Wysłał do niego gońców po to tylko, aby usłyszeć, że brat nie ma zamiaru poprzeć go w beznadziejnej, jak się wszystkim wydawało walce.

W istocie, siły Wilhelma były bardzo mizerne. Pod swoimi rozkazami miał on garstkę zdemoralizowanych, głodnych i źle uzbrojonych ludzi. A za przeciwnika- doświadczonych Nordyków, niepokonanych w otwartym polu, weteranów takich sławnych bitew jak ta pod Sifgred czy Ferrin. Młody wódz rozumiał doskonale co przyniesie starcie z tak doskonałymi wojownikami w otwartym polu. Podjął więc wojnę podjazdową Atakował leśne fortece i posterunki, nordyckie patrole i osady. Jego sprzymierzeńcem był lud, dający schronienie i pożywienie. Jednak prawdziwym domem Wilhelma i jego wojowników były gęste lasy w dolinie Shannon i skaliste, dzikie wybrzeża nadmorskie, pełne jarów i jaskiń.

Walka trwała długo przeciągała się. Oddział Wilhelma malał, a siły wroga wydawały się nienaruszone. W tym krytycznym momencie na pomoc Wilhelmowi przyszedł nieoczekiwanie Crain. Przekonany przez swoich wojowników uznał, że nadarza się okazja pobicia Haralda i odzyskania ojcowizny. Do spotkania obu braci doszło w nadmorskiej jaskini, zwanej odtąd Mor Grah-Jaskinią Pojednania. Ustalono w niej plany działania przeciwko Nordykom.

Latem 977 roku Albiończycy postanowili uderzyć. Ich celem nie był już jakiś leśny posterunek, lecz miasto Limeric, siedziba Haralda Jedwabistobrodego. Oddział dowodzony przez Wilhelma podszedł pod miasto i zaczął pustoszyć jego okolice. Harald wyruszył natychmiast. Nordycy byli ufni w potęgę swojej broni. Nie wiedzieli jednak nic o przymierzu pomiędzy braćmi i nie zdawali sobie sprawy, że w okolicy czekają siły o wiele przewyższające oddział Haralda. Tymczasem po spustoszeniu kilku osad Wilhelm wycofał się do lasu. Nordycy ruszyli za nim- prosto pod ostrza wojowników Craina, czających się nieopodal, zaledwie kilkanaście mil od Limeric. Zaskoczenie było kompletne. Teren został przemyślnie wybrany przez Wilhelma. Nordycy nie mogli zastosować w lesie swojego szyku-muru z tarcz, który w otwartym polu byłby nie do przełamania. Walcząc w pojedynkę, szybko ulegli przewadze wroga. Po południu, kiedy z ręki samego Wilhelma padł Harald, Nordycy porzucili broń i zaczęli uciekać. Rozpoczęła się dzika rzeź. Nie było litości dla pokonanych. Cały las rozbrzmiewał jękami konających, okrzykami walczących i brzękiem stali. Kiedy zapadł zmrok, w lesie nie było już ani jednego żywego Nordyka. Wilhelm nie dał wypocząć swoim wojownikom. Tej samej nocy poprowadził ich na Limeric. Bezbronne miasto uległo i natychmiast rozpoczęła się grabież i plądrowanie. Ci, którzy przeżyli zagładę Bannockburn, dali upust swojej nienawiści. Całą noc słychać było krzyki i wrzaski, a niebo rozświetlała łuna płonących zabudowań. Tak upadło Limeric, postrach całego Albionu.

Dwaj bracia podzielili się władzą. Wilhelm wziął ziemie Haralda, zaś Crain odbudował Bannockburn i królował w York. Nastał długi okres spokoju, podczas którego lud cieszył się dobrobytem. Crain zadowolił się dotychczasowymi zdobyczami, lecz Wilhelm marzył o spełnieniu snu ojca-zjednoczeniu Albionu pod władzą jednego króla. Zaczął prowadzić politykę aneksji i sojuszy, a wiele małych księstw garnęło się pod jego opiekę. Dopomagała mu w tym sława pogromcy Nordyków. W roku 991, kiedy miał 40 lat, umarł Crain, a York został włączony do państwa Wilhelma.

W całym Albionie nastał okres niespotykanego dotąd spokoju. Rozwijała się sztuka, której król był gorliwym opiekunem, pojawiały się nowe kościoły. Wilhelm rozbudował administrację, co pozwoliło mu efektywniej zarządzać krajem i ściągać podatki. W 1000 roku przeniósł stolicę do Leodium, które rozbudował.. W roku 1001 podporządkował sobie ostatnie królestwo na Albionie- Lenster. Jego władca, półkrwi Nordyk imieniem Bjorn, został wygnany. Tego samego roku Wilhelm koronował się w starym Zamku Na Skale na króla Albionu. Spełnił się sen jego dziada-wyspa miała jednego władcę

Jednak Bjorn nie dał za wygraną. Poprosił swych pobratymców zza morza o pomoc w odzyskaniu włości. Król Sigurd Zigtrig z Björk wyruszył wraz ze swa olbrzymią flotą do brzegów Albionu. Wylądowali w dniu 14 czerwca 1004 roku pod Clontraff, gdzie stanęli twarzą w twarz z wojskami Wilhelma. Następnego dnia rozegrała się zażarta bitwa. Trwała cały dzień. Wielokrotnie jeźdźcy szarżowali na nordycki szereg i za każdym razem byli odrzucani. Dopiero, kiedy do walki weszli topornicy, wróg zachwiał się. Ryk konających wzbił się aż pod niebiosa. Po południu zerwał się wicher i rozszalała się nawałnica, ale boju nie przerwano. Walczono na olbrzymiej przestrzeni, przy błysku piorunów, w błocie i krwi. Nordycy wyjąc niczym dzikie bestie, śpiewali pieśń ku chwale Thora, boga wojny, burzę bowiem uważali za jego znak. Ale nic nie mogło pomóc ludziom morza, gdy na ich tyły spadła konnica Eryka, syna Wilhelma. Pod wieczór wojska najeźdźców rzuciły się do swoich drakkarów. Jednak przypływ odciął im drogę ucieczki. Na brodzących w wodzie wojowników spadł grad strzał i oszczepów. Niewielu z nich zobaczyło rodzinne fiordy. Trupy morze wyrzucało jeszcze przez kilkanaście dni.

Bitwa pod Clontraff złamała potęgę Nordheimu. To dzielnym Celtom Avalon zawdzięcza ocalenie od najazdów, o czym niewielu zdaje się pamiętać.

Wilhelm niedługo cieszył się zwycięstwem. Kiedy nad polem bitwy zapadła noc, do namiotu króla zakradli się dwaj nordyccy wojownicy. Ciężko ranili Wilhelma, po czym padli, rozsiekani przez wartowników.

Natychmiast w namiocie zjawili się wodzowie i przyjaciele. W ich obecności umierający król wyznaczył na swego następcę Eryka, po czym zaczął żegnać się z najbliższymi. Jeden z generałów rzekł mu: “Oby dobry Bóg dał nam podobną śmierć. Umierasz w chwale panie, jak zwycięzca. Zostawiasz po sobie wielkie królestwo”. Słabnący król odrzekł mu “Stworzone przez Wilhelma, od Wilhelma padnie”. Z tymi słowy oddał ducha w ręce Boga. Ostatnie słowa uznano za majaczenie, jednak rzuciły one cień na twarze tych, co je usłyszeli.

Zapanował żałość wielka, jakiej kraj jeszcze nie widział. Konduktowi pogrzebowemu towarzyszyły tłumy rycerstwa i zwykłych ludzi. Na zamkach i basztach miast wywieszono czarne chorągwie. Ciało złożono w Zamku Na Skale, w grobowcu z alabastru.

Potem nastał pokój, długi okres dobrobytu. Królestwo Albionu zaczęło liczyć się wśród możnych tego świata. Jego rycerze bywali na dworach Akwitanii i Navarry, a potem bili się dzielnie z Saracenami w obronie wiary. Królowie z dynastii Artusa jeszcze przez wiele lat koronowali się w Zamku Na Skale. Przez trzysta lat rządzili krajem, aż do roku 1290, kiedy to wypełniło się proroctwo wypowiedziane na łożu śmierci przez Wilhelma.

Wielka wojna o wiarę

Na Avalonie niewiele wiedziano o wydarzeniach dziejących się za Kanałem. Królestwa kontynentu miały własne problemy. Wybuchały wojny, epidemie lub klęski głodu, spowodowane srogimi zimami lub powodziami. Przez lat kilkanaście (1002-1046) Akwitania nie miała króla, co pogrążyło kraj w chaosie. Każdy możny grabił na własną rękę. Zapanowało bezprawie i okrucieństwo. Kupcy przestali wędrować traktami, nikt nie był bezpieczny. Z rywalizacji tej zwycięsko wyszła dynastia Andegawenów, której członkowie wsławili się później wieloma zbrodniami. Reszta liczących się królestw także włączyła się do tej rozgrywki, chcąc odsadzić na tronie w Clermont swojego kandydata.

Toczyły się też inne wojny. O granice, o tron, o złoto. Nie było w tym nic dziwnego. Zazwyczaj były to krótkie kampanie, zaczynające się z nastaniem wiosny, a kończące wczesną jesienią, z niewielką ilością walczących. Takie krótkie konflikty zdarzały się w każdym królestwie co kilka-kilkanaście lat. Wraz z tym postępował jednak rozwój miast i osad. Zaludniały się nowe ziemie, wcześniej nie zamieszkałe, odradzały się też krainy spustoszone podczas upadku Imperium. Jednak wkrótce miał nadejść czas, gdy rycerstwo całego Avalonu zjednoczy się w walce przeciw wspólnemu wrogowi.

W połowie XII wieku w granicach chylącego się ku upadkowi Cesarstwa Wschodniego pojawili się semiccy wojownicy. Słabnące państwo, pełne bogactw, było łakomym kąskiem dla sąsiadów. Wielokrotne wezwania o pomoc do avalońskich królów pozostały bez odpowiedzi, a zaciągi najemnych armii opustoszyły skarb. Carogród stanął w obliczu klęski, zwłaszcza, że po stronie agresorów opowiedział się Akkar.

Nie wiadomo, czy upadek ostatniej prowincji Imperium spotkałby się z czyjąś uwagą, gdyby nie pewien fakt. W 1187, kiedy Carogród już upadł, Semici zrównali z ziemią wspaniałą katedrę Boga, a na jej miejscu wybudowali świątynię Mitry. Cały Avalon zatrząsł się z oburzenia. Kiedy na dwory Styrii, Akwitanii i Navarry  doszły wieści o okrucieństwach dokonywanych przez smagłoskórych wojowników, ogłoszono świętą wojnę w obronie wiary.

Na wschód ruszyły zastępy wojowników. Byli pomiędzy nimi ludzie prawi i szlachetni, chcący przysporzyć chwały Bogu, byli łotrzykowie, co pragnęli jedynie bajecznych łupów. Byli biedni rycerze, bez ziemi i domu Na płaszczach nieśli znak boży-krzyż w aureoli blasku. Krzyżowcy, jak ich nazywano, wkroczyli do Cesarstwa latem 1188 roku. Tak rozpoczął się trwający niemal wiek, okres krucjat.

Olbrzymia, niemal 50-cio tysięczna armia ruszyła w głąb Cesarstwa. Wielu ludzi z radością witało wyzwolicieli spod jarzma Saracenów, czyli niewiernych, jak zwykło się nazywać Semitów. Szybko jednak radość zamieniła się w przerażenie. W wielu miejscach krzyżowcy traktowali zdobyte miasta jak wrogie. Rabowano domy mieszkańców, mordowano tych, którzy nie dawali dostatecznych dowodów swojej wiary, wśród tego także Semitów, którzy przeszli na Monizm. W Gazie pijani żołdacy splądrowali kościół, mordując księży i mnichów.

Saraceni, z początku zaskoczeni, koncentrowali swoje siły pod Carogrodem. 18 lipca 1189 roku doszło pod murami miasta do wielkiej bitwy. Avalońska konnica starła semickie oddziały w pył. Uciekający schronili się w mieście. Rozpoczęło się wielomiesięczne oblężenie. Armia krzyżowców nie miała ze sobą sprzętu oblężniczego. Dopiero wiosną następnego roku, kiedy nadeszły posiłki pod wodzą króla Iberii, Filipa (zyskał on w krucjatach przydomek Miecz Pański), przełamano obronę. Rozpoczęła się okropna rzeź, której ofiarami byli obrońcy i Semici, zamieszkujący miasto od pokoleń. Ulicami płynęły strumienie spienionej posoki. Nad wielkim grodem zawisła chmura dymu i grozy. Jęki mordowanych rozbrzmiewały dniem i nocą. Rozgrabiono skarby świątyni Mitry i pałacu cesarzy. Nad rozbestwionym żołdactwem nikt nie panował. Sami zresztą panowie przykładali rękę do tych bezeceństw.

W następnych latach stoczono wiele bitew, zanim odzyskano ostatecznie tereny Cesarstwa. Armie rycerstwa posuwały się nieubłaganie naprzód. Saraceni niejednokrotnie rozbili wiele oddziałów w puch, lecz z Avalonu wciąż napływały posiłki ludzi zwabionych obietnicą łupów i zasłużenia się dla wiary. W 1195 roku całe Cesarstwo było już w rękach krzyżowców.

Na jego terenach baronowie i bogatsi rycerze zaczęli tworzyć własne księstwa. Składali oni hołd lenny cesarzowi. Tak powstały księstwa: Basrahain, Jeduha, Chamat i wiele innych. Zapanował kilkuletni okres chwiejnego pokoju. Jednak już w roku 1211 książę Tankred, władca Akif, złamał rozejm, atakując miasto Hamadan. Zdobył je po kilkudniowym oblężeniu. Mieszkańcom kazano zgromadzić się na placu. Następnie nieszczęśników obłożono drwami i podpalono. Ryk, jaki wzbił się pod niebiosa, podnosił włosy na głowie i przerażał nawet najsilniejszych duchem. Ale Tankred tylko się śmiał.

Rozwścieczeni Saraceni w odwecie spalili zamek barona Gwaina, a jego samego żywcem zakopali. Następnie podeszli pod mury Akif, jednak zostali odparci przez połączone siły krzyżowych książąt.

Rozpoczęła się druga krucjata. Wzięli w niej udział rycerze Cesarstwa, Avalonu, a także rycerze zakonów, jakich wiele pojawiło się ostatnimi laty. Z Albionu szedł książę William, prowadząc dzielnych łuczników, szli zakuci w stal akwitańscy panowie, dosiadający potężnych koni. Zakonni rycerze, śpiewający pobożne pieśni, ślubowali zabić jak najwięcej niewiernych. Styria i Creta użyczyły swych potężnych flot. Cały zachód szykował się do wojny.

Kiedy w Gazie, Hakkrim i Carogrodzie lądowały pierwsze oddziały, Saraceni podstępnie uderzyli od wschodu. Przeszli Dolinę Kaanan, zdobyli Aleppo, rozbili oddziały zakonu Rycerzy Śmierci i skierowali się pod Rahab. Tu wydali bitwę oddziałom wroga. 3 września 1212 roku, w wielkim starciu zostali pobici, a inicjatywa przeszła w ręce krzyżowców. Rozpoczęli oni rajd na południe, aż doszli do Lagesz. Po długim oblężeniu zmuszeni byli jednak odstąpić, bo w obozie wybuchły niesnaski i zaraza, a gorąco dawało się wszystkim we znaki. Walki trwały jeszcze przez wiele lat i były niezwykle wyniszczające. Jednak w roku 1216 zawarto kolejny rozejm. Walkę prowadziły nadal niektóre zakony, co doprowadziło do trzeciej krucjaty, zakończonej kolejnym rozejmem (1224-1226).

Kolejna wojna wybuchła w 1253 roku i tym razem wywołali ją Saraceni. Ich władca, sułtan Saladyn zmobilizował olbrzymie siły i w dwóch bitwach zmiażdżył wojska krzyżowych rycerzy. Spalił wiele ich zamków. Natychmiast po całym Avalonie rozesłano wici. W Cesarstwie z niepokojem wyczekiwano pierwszych posiłków. Jednak czas ku wojnie nie był najlepszy. Wojna domowa w Akwitanii zaangażowała wiele państw. Do ziemi Cesarstwa dotarły nieliczne oddziały, gł. z Navarry i królestw wschodu. Z największym trudem udało się powstrzymać wojska Saladyna, ale widoczny był już rozkład Cesarstwa. Pusty skarb, kłótnie pomiędzy książętami i baronami-to wszystko nie sprzyjało konsolidacji sił. Walki trwały nieustannie przez kilka dziesięcioleci. Jedno za drugim, księstwa frankońskie padały pod ciosami niewiernych. Mimo rozpaczliwych wezwań, posiłki z kontynentu były coraz bardziej szczupłe. W końcu, wiosną 1273 roku niewierni zdobyli  Carogród. Odbudowali świątynie Mitry, a miasto nazwali Salamanką. To był już koniec krucjat.

Frankoni stracili wschodnie ziemie na zawsze. Te krainy zaczęto nazywać Lewantem, czyli właśnie Wschodem. Krucjaty na zawsze zaciążyły nad kontaktami obu cywilizacji. Nienawiść i nieufność zapanowała między obydwoma światami, i nieprędko wygaśnie. Jednak był jeden pozytywny skutek wypraw- surowi ludzie zachodu zetknęli się z przepychem wschodu. Przejęto wiele zwyczajów. Zaczęło rodzić się też umiłowanie do bogactwa i łatwego życia, czym poprzednio gardzono. Narodziło się wiele nowych poglądów, mających już niedługo zmienić sposób myślenia.

Ekspansja na północ

Kiedy na jednym krańcu świata konało Cesarstwo, na drugim Frankowie szykowali się do kolejnych podbojów. Tym razem celem miał być Albion i Björk. W 1286 r. w Björk umarł właśnie król, a władzę objął uzurpator, Sigurd Płowy. Tamtejsi panowie, głównie wyznawcy Monizmu, poprosili o pomoc księcia Tendoga z Gaskonii. Szybko pokonano Sigurda. Ponieważ jednak książę wcale nie miał zamiaru opuszczać Björk, doszło do kolejnej wojny. W 1288 pod Griffin siły możnowładców zostały pokonane i nordyckie królestwo dostało się pod panowanie Frankonów. Nie spotkało się to z oporem mieszkańców, bowiem Frankowie i Nordycy mają ze sobą wiele wspólnego. Frankonizacja kraju zabrała kilkadziesiąt lat, ale już po półwieczu niemal nikt nie pamiętał o Nordyckich władcach, mowa tego ludu została zapomniana, a pogańska wiara odeszła w mrok historii.

O wiele trudniej poszło Frankonom z Albionem. W 1290 roku Wyspę Mgieł najechał książę bretoński, Wilhelm Bastard. Wraz ze swymi żołnierzami wylądował on pod Salisbury i ruszył w głąb kraju. Po drodze widział cywilizowany i bogaty kraj. Spodziewał się pogańskich chramów, a zastał kościoły pobudowane jeszcze za Artusa. Zapragnął władać tą ziemią. Ale trzeba jeszcze było pokonać wojska Anglów, które zgromadziły się pod Leodium. Wilhelm postanowił pobić celtyckich Anglów w jednej, decydującej bitwie. Do takiego właśnie starcia doszło pod Leodium 17 lipca, 1290 roku. Siły króla Albionu-Cedryka, były znacznie liczniejsze, ale Wilhelm dysponował ciężką jazdą, z którą konnica Anglów, dosiadająca niewielkich kuców, nie mogła się równać. Po całodziennym boju Frankoni odnieśli wspaniałe zwycięstwo. Uczcili je, wmaszerowując do Leodium ze śpiewem na ustach. Odpowiadał im trzask zamykanych okiennic i ryglowanych drzwi. Wilhelm  zasiadł na tronie i ogłosił się królem Albionu. Tak zakończyło się panowanie celtyckiej dynastii.

Oczywiście nie od razu ludność pogodziła się z najazdem. Efekt częstych powstań był jednak taki sam: klęska i brutalna pacyfikacja. Po jednej z takich rebelii, w 1304 roku, Frankoni zburzyli Zamek Na Skale-symbol niepodległości. Mimo to powstania wybuchały nadal i tak dzieje się do dzisiaj, mimo że część mieszkańców podporządkowała się najeźdźcom.

XIV-wieczny Avalon

W nowy wiek Avalon wkraczał z bagażem doświadczeń wyniesionych z Krucjat. Pojawiły się nowe zwyczaje, zapożyczone od ludów semickich. Wielu ludzi, niewykształconych i niewiele wiedzących o świecie i przeszłości, zobaczyło potężne miasta i nieznane kraje. Zobaczyli oni łuki tryumfalne wzniesione w Carogrodzie przez imperatorów, czytali stare księgi, opisujące Imperium i jego prawa. Wiele starożytnych bogactw trafiło na dwory zachodu, powodując wzrost zainteresowanie kulturami antyku. Jednocześnie pogłębiła się wiedza o świecie, ciemnota i zabobon nadal jednak mocno trzymały się w umysłach prostaczków. Świtało jednak światło nadziei-pojawili się pierwsi ludzie, rzucający wyzwanie dogmatom głoszonym przez Święta Wspólnotę.

Avalon rozwijał się. Handel bogacił miasta, wśród których wyróżniały się te leżące w Styrii, Akwitanii i nad brzegami Morza Północnego. Jednak spokój wcale nie zapanował. Przeciwnie, nadchodziły krwawe czasy, pełne okrucieństwa i nieprawości.

W wiek XIV kontynent wszedł trapiony trzema wielkimi wojnami. W Styrii toczyła się Wojna Sukcesyjna (1298-1308). Dopiero dyplomatyczne zabiegi Patriarchy Ulpiana VII zakończyły krwawe zmagania, ale zadane przez nie rany leczyły się przez wiele lat. Wciągnięta do walki została także Prowansja, Akwitania i Navarra.

Na północy krwawiła Gaskonia. Wojna domowa (1302-1304) pustoszyła znaczne połacie kraju. Patriarcha użył wobec jej króla, Henryka VIII, zagorzałego przeciwnika wszędobylskiej Świętej Wspólnoty, Klątwy Nieposłuszeństwa. Klątwa została zdjęta dopiero wówczas, gdy król, w pokutnym stroju, bosy, przybył do Tarentu, błagając o łaskę. Kiedy ją uzyskał powrócił do Gaskonii i krwawo rozprawił się z przeciwnikami, uzyskując przewagę.

Jednak najbardziej przerażające wydarzenia rozgrywały się na wschodzie. Od 1295 roku rozpoczęły się najazdy stepowych koczowników. Ich ofiarą padły: Wyszechrad i Andaluzja oraz królestwo Daków. Początkowo na granicy zjawiały się niewielkie grupki, porywając bydło i ludzi. Potem jednak zjawiało ich się coraz więcej. Przybywali znikąd, i szybko znikali. Zostawiali po sobie tylko ziemię i wodę. Napady stawały się coraz bardziej uciążliwe. Czambuły docierały nawet do Wormacji i Novigardu. W roku 1303 władcy państw najeżdżanych zdecydowali się współdziałać w celu powstrzymania koczowników. Lacja i Asturia powstrzymały się od przystąpienia do sojuszu, ale wsparły budowę stanic. Na całej wschodniej granicy Andaluzji i Wyszechradu powstał łańcuch drewniano-ziemnych umocnień obsadzonych przez oddziały najemnej lekkiej konnicy i piechoty. Trwała tam nieustająca wojna. Patrole odpierały napady band koczowników, żyjących na stepach rabusiów i zbiegłych spod topora bandytów, potyczki toczyły się na pustym i monotonnym stepie, pokrytym łanami falującej trawy ciągnącej się po horyzont.

W roku 1308 na granicę spadł potężny najazd. Olbrzymia horda nomadów wlała się do Wyszechradu, paląc i niszcząc. Armia ruszyła na spotkanie z wrogiem. Były w niej posiłki z Asturii, kraju Daków, Lacji, Andaluzji, a nawet Navarry. Był też spory oddział Zakonu Różokrzyżowców.

Do spotkania doszło na Kulikowym Polu, niedaleko źródeł rzeki Don. Rycerze ruszyli naprzeciw rozwrzeszczanej, kipiącej hordzie barbarzyńców. Konie szły równo łeb w łeb. Ziemia zadudniła od uderzeń kopyt potężnych bojowych rumaków. Rycerstwo poczęło śpiewać posępną pieśń wychwalającą Pana. Była ona bardzo stara-rozbrzmiewała na polu Hamadan, słyszeli ją przed każdym szturmem obrońcy Salamanki. Teraz pieśń Krucjaty odbijała się echem od ściany lasów północy. Konie nabierały rozpędu. Kopie pochyliły się i wrzask wydobył się z piersi stalowych jeźdźców. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Horda rozpierzchła się na boki a pod ciężkimi ogierami zarwał się grunt. To była pułapka. Konnicę wciągnięto na trzęsawisko. Na szamoczących się w błocie rycerzy spadli lekko uzbrojeni nomadzi. Rozpętała się dzika rzeź, i dopiero noc zakończyła masakrę. Nikt nie ocalał.

Kiedy wieść o pogromie dotarła do miast, wywołała panikę. Teraz już nikt nie mógł powstrzymać dzikich barbarzyńców. Ci rozdzielili się. Jedni splądrowali Andaluzję, inni Wyszechrad i kraj Daków. Do niewoli poszły dziesiątki tysięcy ludzi, miasta spłonęły, wioski obróciły się w popiół. Koczownicy odeszli na swoje stepy dopiero wiosną 1310 roku. To był najbardziej niszczycielski najazd, a miały one trwać jeszcze wiele lat, aż do naszych czasów, choć dziś są już cieniem tamtych. Kiedyś wschód najeżdżały tysiące koczowników, dziś bandy liczą góra kilka setek.

Konsekwencją najazdów, było całkowite spustoszenie Królestwa Daków, i zubożenie wschodnich państw. Handel zamarł, miasta wyludniły się, i na długie lata zapomniano, co to spokój i szczęście.

Zaprawdę, nie było dane mieszkańcom Avalonu żyć w pokoju. Do ich domostw zbliżało się wielkimi krokami kolejne nieszczęście, najstraszniejsze ze wszystkich chyba, które miało pogrążyć ludzi w oceanie przerażenia i kazać im wypatrywać końca świata. Nadchodziła Czarna Śmierć.

Czarna Śmierć

Zima roku 1310 była niezwykle ciepła. Obfitowała w wiele niepokojących znaków. Słońce barwiło się na kolor krwi, na jego tarczy pojawiały się plamy przypominające kształtem trupie czaszki. W samym środku stycznia spadły ciepłe deszcze, a w miastach i wioskach szerzyły się przerażające opowieści o narodzinach potworków i odmieńców, oraz objawieniach wróżących nieszczęście. Coś złego wisiało w powietrzu, jakiś dziwne napięcie i groza, i odczuwali to zarówno wróżbici, magowie, jak i niektórzy zwykli ludzie. Wtedy zdarzyła się rzecz, która jakby zwiastowała tragedię. Na wiosnę umarł Patriarcha Ulpian VII. Na łożu śmierci przepowiedział ludziom, że czeka ich cierpienie i strach. Nakazał się modlić i błagać Jedynego Boga o darowanie grzechów. Zarówno śmierć twórcy pokoju, który zakończył krwawą Wojnę Sukcesyjną, jak i jego ostatnie słowa, wywołały w ludziach trwogę. Wszyscy zamarli w wyczekiwaniu na najgorsze.

Nieszczęście spadło na ludzi latem, kiedy szykowano się do sianokosów. We Florencji wybuchła zaraza. Przywiózł ją tam z Lewantu okręt kupiecki. Nieświadoma niczego załoga opuściła port, jeszcze zanim zaraza wybuchła i pożeglowała do Genui. Tam załadowawszy na pokład bele płótna wzięła kurs na Kordobę. Jednak statek nigdy nie dopłynął do przystani. Jego dryfujący wrak wraz z ciałami martwej załogi został odnaleziony przez inny kupiecki okręt.

Tymczasem we Florencji i Genui zaraza poczęła już zbierać swoje żniwo. Zaniepokojone Rady obydwu tych miast zamknęły bramy. Zaraza szerzyła się w niesamowitym tempie. Ciało ludzkie trawiła śmiertelna gorączka, wyniszczająca organizm i odbierająca siły. Po kilku dniach skóra pokrywała się wrzodami, z których nieustannie ciekła ropa i krew. Medycy byli bezsilni, a tymczasem ofiar zaczęło przybywać w zastraszającym tempie. Co gorsza, zaraza wydostała się poza miasta i zaczęła szerzyć się po kraju. W połowie sierpnia dotarła do Tarentu. Na ulicach miasta zapanował strach. Kościoły zapełniły się przerażonymi mieszczanami, a pod Wielką Świątynia Pana dostojnicy Wspólnoty wznosili modły do Boga o ratunek. Ale nic już nie mogło pomóc mieszkańcom grodu. Śmierć rozpoczęła pochód przez ulice, a jej pocałunek odbierał siły ludziom. Minęło kilka dni, i piękne miasto opustoszało, a nad dachami unosił się wstrętny, tłusty dym pogrzebowych stosów i dźwięk dzwonków, przywiązanych do wózków zwożących ciała na place.

Tak działo się już w całej Styrii i Prowansji. Zaraza zaatakowała także ziemie Akwitanii, i, o zgrozo, pojawiła się w Iberii. Nikt nie wiedział, jak się przed nią bronić. Modły nie pomagały, lekarstwa sporządzane przez medyków także. Najgorsze było to, że pomór, roznoszony przez zarażonych, wędrował przez granice księstw i królestw, docierając nawet do Horgundii i nie było sposobu, aby temu zaradzić. Pod koniec sierpnia ludzie umierali już na ulicach Lachnoff.

Na całym Avalonie zapanowało przerażenie i histeria. Mnożyły się opowieści o tym, że oto spełniają się znaki, że Książę Ciemności przebudził się i szukuje się do Ostatniej Bitwy. Niebo zasnuł czarny całun dymu, śmierdzącego spalonym ludzkim mięsem. Mdlący odór śmierci dawał się wyczuć wszędzie, nawet na głębokiej prowincji, gdzie zaraza zbierała mniejszy plon. Nad cichymi miastami łopotały czarne flagi z trupią głową, wioski były wymarłe, po ulicach przechadzały się jeno wychudłe psy i spasione szczury. Wydawało się, że nastał koniec świata.

I wtedy pomór zaczął się wycofywać. Na początku października liczba zachorowań zmniejszyła się, w niektórych rejonach nie zdarzały się one w ogóle. Pod koniec miesiąca liczba zarażonych spadła jeszcze bardziej. Zaczęto nieśmiało mówić, że morowe powietrze ucieka przed zimą. Koszmar trwający całą jesień, minął.

Pozostawił po sobie spustoszony kontynent. Ci, którzy przeżyli, patrzyli na siebie w oszołomieniu. Andaluzja i Wyszechrad, poprzednio spustoszone najazdami koczowników wyludniły się niemal całkowicie. Miasta Styrii, Iberii i Akwitanii świeciły pustkami. Jedyni Albion ostał się nienaruszony.

Jednak szybko zaczęto leczyć rany, pozostawione przez zarazę. Już w 50 lat potem ludność Avalonu osiągnęła liczbę sprzed 1310 roku. Jednak niektóre krainy nigdy nie podniosły się z upadku. Pozostał strach i ponure wspomnienia Tańca Śmierci, kiedy król, żebrak i kostucha wirowali razem w opętańczym, agonalnym pląsie.

U schyłku Ciemnych Wieków

Jeżeli, jak twierdzili niektórzy, Czarna Śmierć miała być ostrzeżeniem zagniewanego grzechami ludzkiego rodzaju Boga, to nikt się nim nie przejął. Wojny trwały nadal. Navarra ciągle kłóciła się z Horgundią o granicę, co przyniosło owoc w postaci trzech wojen (1320-1322, 1346-1350, 1370-1375), ponadto wpakowała się w niepotrzebną, zakończoną patem awanturę z Hanzą (1337). W Aragonii okrutna wojna domowa (1359-1364) nie oszczędziła nawet kościołów. Kontrkandydat do tronu, przeciwnik króla Fryderyka II, książę Urvill, zwany Wilkołakiem, Krwawym Księciem lub Katem, uwielbiał swych oponentów palić żywcem i lubował się w ich wyciach. Po przegranej został obdarty ze skóry na placu w Saragossie. W Prowansji Genua zbuntowała się przeciw królowi (1351). Kiedy opór został złamany, dwa tysiące mieszczan zawisło na murach i gniło tam do następnego roku. Jednocześnie autorytet Świętej Wspólnoty został nadszarpnięty przez tzw. Wielką Herezję. Powstały odłamy religijne, znajdujące większe lub mniejsze poparcie. Przez kilkanaście lat (1320-1345) Inkwizycja miała pełne ręce roboty, a w wszystkich krajach płonęły stosy z heretykami. Jednak, kiedy rewolucja religijna została stłumiona i zmuszona do zejścia do podziemia, prestiż Wspólnoty był już poważnie naruszony.

Ten objaw wolnego myślenia stoi w kontraście z odrażającymi wydarzeniami, jakie miały miejsce w 1350 roku. Wtedy stosy zapłonęły ponownie, ale z innego powodu. Zapanowało bowiem dziwne szaleństwo, którego opar wyczuwalny był wszędzie. Polowano na czarownice i wyznawców mrocznego kultu Krojona. Nikt już nie pamięta, jaki to miało początek, ale szybko rozpowszechniło się po całym kontynencie. Paranoja i zwykła ludzka zawiść oraz oszustwo posyłały na stosy tysiące kobiet posądzonych o czary i konszachty z czartem. Obłęd ten wygasł sam po jakimś czasie, pozostawił jednak wśród prostaczków (i wielu możnych tego świata) strach przed wiedźmami, czarnymi kotami i krukami, oraz setką temu podobnych zabobonów.

Wraz z tym postępował rozwój. Wszędzie karczowano lasy pod uprawy, budowano miasta i wioski, wytyczano nowe trakty. Postęp w architekturze pozwolił na wznoszenie większych, okazalszych i piękniejszych budowli, a przejęte z Lewantu zwyczaje uczuliły ludzi na piękno.

Teraz mamy rok 1408. Co przyniosą następne lata? Któż to wie ? Niektórzy przewidują dalsze słabnięcie pozycji Świętej Wspólnoty, choć jak na razie trzyma się ona nieźle. Ludzie powoli odzyskują wiedzę, utraconą podczas upadku Imperium. Prawa, niegdyś wyryte na Dwunastu Tablicach przez Aecjusza, znowu zagościły w kodeksach królestw. Najprawdopodobniej rozwiną się świeckie uczelnie- siedziby nieskrępowanego dogmatami wiary myślenia.

W dziedzinie wojskowej dużo się zmieniło. Mimo, że feudalne armie są nadal podstawą prowadzenia wojen, na polach bitew coraz większą rolę zaczynają odgrywać płatni żołnierze. Biją się nie dla rozrywki czy wykazania się przed towarzyszami, ale dla chleba. Nie wykonują, jak rycerze, śmiałych, lecz niekiedy głupich i samobójczych szarż, działają metodycznie i spokojnie, nie wstydzą się odwrotu. Uzbrojeni w kusze i halabardy, są tańsi od rycerzy z ich końmi i zbrojami płytowymi. Niektórzy sądzą, że najemnicy niedługo wyprą rycerstwo z pól bitewnych, a to zachwieje systemem feudalnym.

Mimo to nadal ciemnota i zabobon włada umysłami wielu prostaków i władców. Nadal wierzy się w czarownice, mimo, że niektórzy uczeni spojrzeli już w gwiazdy i badają niebiosa. Na rewolucyjne idee trzeba będzie jeszcze długo czekać-na razie światem rządzi Patriarcha i Rycerz.

HISTORIA ŚWIATA AVALONU W DATACH

Ciemne Wieki

AVALON - O świecie co nie co - Historia Avalonu

209



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
185 Czytanie materiałów nietekstowych Iid 17985
6 11 209 lacina id 43516 Nieznany (2)
N 209 08 Figlerowicz
Mazowieckie Studia Humanistyczne r2003 t9 n1 2 s199 209
185 Manuskrypt przetrwania
17 209 221 Mechanical Study of Sheet Metal Forming Dies Wear
209 Komputerowa analiza automatów skończonych
209
185
Biuletyn Sądu Najwyższego Nr 209 z dnia 12 marca 2009 r, Prawo
2 (185)
209
4 (185)
209-05, Nr ˙wicz.
cwiczenie6 209
185
209 4, ˙wiczenie I - elektryka
209-02, Wyznaczanie sta˙ej Boltzmanna z charakterystyki tranzystora.
botanika egzamin 2007 185, Science ^^, Farmacja, 1 rok, Botanika, egzamin

więcej podobnych podstron