809

Loża P3 i przyszłość Polski Zbliża się pewien kulminacyjny punkt w historii Europy i Polski. Masoneria do niego się przygotowuje. Powinniśmy przygotować się i my. Dokąd zmierzamy? Czego chcemy? Co zrobimy, gdy utopia, która nas dziś ogarnia przestanie istnieć? Kilku czytelników prosiło mnie o to, bym napisał coś więcej na temat Loży P3. Pierwsza cześć lipca to był dla mnie gorący czas związany z dystrybucja książki „Masoneria polska 2012” i problemami, które tu na każdym kroku wyrastały. Książka jest wyraźnie blokowana. Teraz zamykam różne sprawy, bo jutro wyjeżdżam an odpoczynek., Po tygodniu wracam, ale tylko na tydzień i potem znowu dwa tygodni odpoczynku i zacznę systematycznie pisać. Te trzy ostanie książki o masonerii („Masoneria polska 2009”, „Masoneria i kryzys” oraz „Masoneria polska 2012”) to swoista trylogia. Materiał w nich zebrany może Stanowic dobry punkt wyjścia do oceny sytuacji w Polsce ni do próby sformułowania rozwiązań i scenariuszy związanych z wolną Polską jutra, która ma szansę, i to chyba niedługo, powstać. Wszystko bowiem wskazuje na to, że dochodzimy do jakiegoś historycznego punktu kulminacyjnego, w którym rozsypia się struktury masońskiego świata. To również od nas zależy czy na to miejsce powstanie inny masoński świat czy normalny ludzi i normalny polski świat. Nikt nigdzie nie wspomina w żadnym tekście o istnieniu Loży P 3. Nawet jej nazwę sam wymyśliłem. Ze4brane dane wskazują jednak na to, ze powstała w ostatnich latach w Polsce specjalna masońska organizacja, która próbuje nie tylko przejąć do końca władzę polityczną tu i teraz, ale również przygotowuje się do przetrwania wielkich przemian, by ewentualnie nowy świat był jej dziełem. Jednym z najważniejszych działań, które, moim zdaniem, należy teraz podjąć jest nie tylko rozszyfrowanie jej taktyki i identyfikacja jej struktur, ale opracowanie koncepcji jutra, koncepcji normalnego ustroju politycznego i gospodarczego, w których moglibyśmy realizować swojej cele (również trzeba doprecyzować te cele).

Sformułowanie koncepcji jutra musi być poprzedzone oceną sytuacji. Wielu katolików i ludzi prawicy została tak głęboko mentalnie uwikłana w ten masoński świat, ze nie potrafi już od niego się oderwać, że spostrzega go jako normalny „swój” świat, który można tylko korygować. To co nas otacza, fundamenty (a wiec ustrój polityczny i gospodarczy), to mówiąc językiem Jana Pawła II struktury grzechu, w ramach których tak naprawdę można zrealizować jedynie masońskie, czy jak kto woli antykatolickie i antypolskie, cele. To trzeb ujawnić, uwyraźnić, udowodnić. Pierwszy krok to opcja zerowa – zburzyć struktury, odsunąć tych, dla których są one całym światem i którzy świadomie lub nie służą ich twórcom, „zaorać ziemię” i zacząć budować wszystko od nowa z pełną wiedzą, świadomością i zrozumieniem. Naszym zadaniem jest rewolucja bez rewolucji, rewolucja, która nie jest rewolucją (bo każda prawdziwa rewolucja służy zawsze tylko „im”) a zatem, po odrzuceniu słowa, pojęcia i zjawiska rewolucji pozostaje nam głęboka, radykalna przemiana naszego świata tak żeby to był faktycznie nasz i faktycznie świat, a nie jakąś nowa utopia. Te wspomniane trzy książki, ale oczywiście przede wszystkim „Masoneria polska 2012” to tylko pewien, jak mi się wydaje, niezbędny. ,materiał, ale tylko wyjściowy. Zło jest tylko brakiem dobra, czymś nierozumnym, wręcz głupim, czymś co trzeba zidentyfikować, odrzucić, zlikwidować, ale sama walka z nim nie oznacza jeszcze zwycięstwa dobra.Stanisław Krajski

Masońska wizja Europy - Masoneria rytu francuskiego zaktywizowała się w Polsce w ostatnich latach. Wszystko wskazuje na to, że wzorem włoskiej loży P2 sięga w naszym kraju po władzę. Będę śledził jej kroki. Jest to fragment mojej książki pt. „Masoneria polska 2009”. W 1993 r. jeden z masonów polskich rytu szkockiego – Witold Markiewicz, nota bene założyciel loży w Jerozolimie, powiedział w swoim referacie programowym, tzw. desce lożowej: „Czyżby nasz kraj potrzebował jakiejś moralnej Gwiazdy płomienistej? Zapewne tej gwiazdy, która jeszcze przed końcem wieku będzie reprezentować Polskę na sztandarze Unii Europejskiej. Wolnomularstwo polskie (...) winno być jednym z ważnych ośrodków stabilizacji i postępu w tym kierunku.” (Ars Regia nr 2/1993). W tym samym czasie anonimowy polski mason obrządku francuskiego napisał: „Godzi się przypomnieć raz jeszcze, iż w bieżącym roku obchodzimy 265-lecie masonerii polskiej, która od samego początku zaliczała się do krzewicieli idei wspólnoty duchowej o charakterze ogólnoeuropejskim. (...) Poprzez utworzenie loży Europa na Wschodzie Warszawy pragniemy mieć swój skromny udział w budowaniu Europy...” (Wolnomularz Polski nr 2, bez daty wydania). Kilka lat później przewodniczący Uniwersalnej Ligi Masońskiego, Odział Polska Adam Witold Wysocki stwierdza w rozmowie, która odbyła się w redakcji krakowskiego „Czasu”: „Jeżeli chodzi o realne wpływy wolnomularstwa to faktem jest, że Liga Narodów została założona przez ludzi w większości należących do masonerii. Masoni uczestniczyli także przy pracach związanych z powstaniem ONZ”. Redaktor Witold Gadowski prowadzący tę rozmowę mówi w pewnym momencie: „Unia Europejska Jest bez wątpienia pomysłem masonerii”. A. W. Wysocki udziela tu typowo masońskiego wyjaśnienia: „Trudno stwierdzić, czy rzeczywiście była to inspiracja masońska, można natomiast powiedzieć, że idea Stanów Zjednoczonych Europy czy też Wspólnoty Europejskiej jest zbieżna z celami masonerii zawartymi w konstytucji Andersona.” (za: Wolnomularz Polski nr 5, bez daty wydania). Ten sam mason wydał w 1996 roku swego rodzaju odezwę do „braci masonów” zatytułowaną „Masoni i polityka”. W odezwie tej napisał: że masoni, którzy obecni są w różnych partiach politycznych powinni to wykorzystywać przede wszystkim do jak najszybszego wprowadzenia Polski do Unii Europejskiej. „Idea europejska jest przecież – czytamy w tej ulotce – osią tradycji wolnomularskiej”

Jaka jest masońska wizja Europy, czy raczej tego, co nazywane jest Unią Europejską? Czy różni się czymś od tworu, który powstał w latach dziewięćdziesiątych? Po pierwsze trzeba zauważyć i podkreślić, że dla masonów europejskie superpaństwo jest tylko etapem na drodze zjednoczenia światowego, utworzenia jednego państwa na święcie. Polscy masoni przyznali się do tego w 1993 r. drukując w „Ars Regia” (nr ¾ ) pochodzący jeszcze z lat czterdziestych dokument programowy polskiej masonerii pt. „Przesłanki i wytyczne ustrojowe”, w którym taka koncepcja jest zarysowana. Zbigniew Gertych jeden z liderów polskiej i światowej masonerii będący między innymi członkiem masońskiego Tymczasowego Parlamentu Świata (przedtem członek PZPR, wicemarszałek sejmu w PRL-u i wiceprezes Rady Ministrów) mówi, że idea ta rozwinęła się i zaczęła być realizowana na początku drugiej połowu XX w.: „W latach sześćdziesiątych idea światowego Rządu, Parlamentu i Konstytucji otrzymała poparcie od noblistów, byłych prezydentów, premierów, ministrów, światowej sławy naukowców, finansistów oraz przedstawicieli organizacji pozarządowych...(...) W 1968 roku Konwent Światowej Konstytucji obradujący w Szwajcarii i w Niemczech podjął pracę nad konstytucją Świata. W 1977 roku opracowany projekt Konstytucji dla Federacji Świata podpisało kilkuset uczestników. Od tego czasu miały miejsca międzynarodowe spotkania, które przemieniły się w Tymczasowy Parlament Świata.” (Wolnomularz Polski nr 5).

Kiedy masoni wpadli na ten pomysł? Można powiedzieć, że od samego początku istnienia masonerii. Masoni wyznają przecież tzw. pra-religię, religię wywodzącą się z żydowskiej kabały głoszącą, że wybrani będą wprost i dosłownie bogami i jako takim należy im się władza nad ziemią i zamieszkującymi ją ludźmi. Wykładnikiem takiej władzy musi być władza polityczna skupiona w rękach Światowego Rządu. W 1997 r. wyszła książka Andrzeja Nowickiego pt. „Filozofia masonerii”, w której zasygnalizowane są masońskie koncepcje zjednoczenia Europy i utworzenia następnie jednego państwa na świecie.. Andrzej Nowicki jest Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, a więc masonerii rytu francuskiego. Tak przy okazji warto podkreślić, że był on jednym z czołowych ideologów PZPR. To on, między innymi odpowiedzialny był za formację liderów polskiego komunizmu. W jego dorobku znaleźć można takie prace jak: „Papieże przeciw Polsce. Doświadczenia dziesięciu stuleci naszych dziejów”, (Warszawa 1949); „Kłopoty rodzinne papieży. Informacja o dzieciach, bratankach i kochankach Ojców Świętych” (Warszawa 1950); „Watykański bank Pacellich i jego udział w imperialistycznej ekspansji Włoch”, (Warszawa 1952); „50 lat radzieckiej ateografii” (Warszawa 1967); „Sens tekstu filozoficznego w świetle historyzmu Lenina” (Warszawa 1971); ”Czy Związek socjalizmu z demokracją jako tradycja Polskiej Partii Socjalistycznej” (Lublin 1981) Uzasadniając swoje wstąpienie do masonerii powiedział kiedyś: „Można powiedzieć, że w świecie masońskim przebywam już kilkadziesiąt lat, a moje wstąpienie do loży Europa w 1994 roku było tylko formalnością. Potwierdzającą moją działalność na rzecz wolnej myśli, tolerancji, świeckości państwa oraz wierności zasadom wolności, równości i braterstwa narodów. Czyli ideom, na których opiera się działalność masonerii.” („Sukces”, kwiecień 1998). W książce „Filozofia masonerii” Nowicki zarysowuje masońską koncepcję „świata niedokończonego”, świata, który jest co prawda jakoś zapoczątkowany przez Boga ale cechuje go swoiste, niemałe „niedorobienie”. Bóg musi być zatem uzupełniany i poprawiany przez człowieka (czytaj: masonów), który podejmując się tej roli zajmuje zarazem Jego miejsce (s. 21-23). Nowicki prezentuje w książce doktryny największych masońskich ideologów. I tak np. dowiadujemy się z niej, że już Helvetius, członek paryskiej loży pisał w XVIII w. o... szkodliwości patriotyzmu. „Jeżeli sprzeczne interesy narodów – twierdził – utrzymują je w stanie wojny to wina patriotyzmu. Aby była miłość do ludzkości narody musiałyby za pomocą praw i wzajemnych układów zjednoczyć się niby rodziny wchodzące w skład państwa; interes poszczególnych narodów musiałby być podporządkowany dobru bardziej ogólnemu i miłość ojczyzny wygasając w sercach musiałaby rozpalić w nich miłość całej ludzkości.” (s.37) Na początku XIX w. inny mason – Filip Buchez głosił, że „jest jedno tylko prawdziwe społeczeństwo, którym jest ludzkość. Ma się ona zjednoczyć w jedno państwo eliminując nacjonalizmy i posuwać się naprzód poprzez postęp, który jest rozwojem mocy, inteligencji i dobrobytu” (s. 119). Jego kolega Giordano Bovio, który poświęcił życie na zwalczanie Kościoła katolickiego mówił o zwycięstwie Religii Myśli, która „domaga się tylko tolerancji wszystkich doktryn, wszystkich kultów”. Realizacja wskazań tej religii miała doprowadzić do powstania Stanów Zjednoczonych Europy, a następnie ogólnoświatowego „Państwa Człowieka” (ewidentnie jest to przeciwstawienie Państwa Bożego św. Augustyna). Państwo Człowieka będą budować i je zamieszkiwać jedynie prawdziwi ludzie. Nie każdy bowiem człowiek jest, według tego masona, człowiekiem. Ludźmi są wyłącznie istoty wolne, myślące w sposób nieskrępowany. Pozostali są na „przedludzkim stopniu ewolucji”. Tych przedludzi należy przekształcić w ludzi lub, zapewne, wyeliminować „z gry”. Jedynymi, według Bovia, normami „Państwa Człowieka” będą prawa człowieka (s. 216). Jak należy przekształcać „przedludzi” w „prawdziwych ludzi”? Ano za pomocą „wychowania”. Nowicki podaje tu, między innymi, zasady wychowania Franza Henricha Ziegenhagena niemieckiego masona początku XIX w.

Po pierwsze, więc należy usunąć z kultury wszelkie nazwy i symbole, które dzielą ludzi na żydów, chrześcijan, pogan, mahometan itd.

Po drugie należy odrzucić metafizykę, a w szczególności „wymysły kapłanów i mnichów na temat istoty Boga, jego atrybutów, na temat Trójcy Świętej, (...) złych i dobrych duchów (...) Opatrzności”.

Po trzecie doprowadzić do tego, by ludzie nie uczestniczyli w „ceremoniach religijnych, procesjach, modłach, postach”.

Po czwarte, „należy odrzucić charakterystyczną dla religii nietolerancję”, a więc w istocie odrzucić kierowanie się w myśleniu i postępowaniu pojęciami dobra i zła, prawdy i fałszu.

Po piąte, należy odrzucić „wymysły” dotyczące wiecznych kar czyli piekła.

Po szóste, usunąć ze szkół i nauczania domowego wszystko to, co jest związane z religią.

Po siódme, wyeliminować wszelkie próby godzenia rozumu i religii i wylansować tezę, że człowiek rozumny nie może być religijny.

Po ósme, doprowadzić do tego, by słowa religia używano tylko dla określenia „splotu urojeń, przesądów i zabobonów”.

Po dziewiąte, treści charakterystyczne dla religii powinny być w świadomości ludzkiej zastąpione treściami wypracowanymi przez nauki „o stosunkach społecznych”.

Po dziesiąte, ludzie powinni odrzucić wszelkie religijne dogmaty i prawdy wiary, które należy zastąpić przez „to, co prawdziwe i trafne w pismach dzisiejszych filozofów”.

Po jedenaste, doprowadzić do tego, by ludzie za najważniejsze uznawali prawa człowieka.

Po dwunaste, „powalić” religię i „towarzyszące temu potworowi furie nacjonalizmu i nienawiści narodowej”.

Po trzynaste, usunąć wszelkie wychowanie patriotyczne i na jego miejsce wprowadzić wychowanie, które będzie wpajać „miłość do Ojczyzny Światowej”.

Aby tego wszystkiego dokonać trzeba, mówi Ziegenhagen, gospodarkę narodową przekształcić w „gospodarkę światową”. (s. 61-63). Swoją prezentację „filozofii masońskiej” Nowicki podsumowuje w sposób następujący: „Istotną rolę w praktycznej realizacji idei Braterstwa Narodów może i powinna odegrać masoneria popierając dążenie do integracji Europy oraz działalność Organizacji Narodów zjednoczonych jako najszerszej płaszczyzny procesów integracyjnych w skali całego świata. Chodzi o integrację gospodarczą i kulturalną” (s. 321).. Napisał też wiele artykułów, między innymi: „Watykan nur fur Deutsche - o papieskim dziele pomocy (hitlerowcom)”, („Żołnierz Wolności” z 27.01.1951”); „Watykan - patron wyzyskiwaczy imperialistycznych, wróg wolności i pokoju”, („Wojsko Ludowe” nr 12 z 1952); „Watykan - ośrodek dywersji” („Żołnierz Wolności” z 26-27.09. 1953) czy choćby „Dlaczego jesteśmy przeciwnikami religii?”, („Fakty i Myśli” nr 1 z 1958).

Podsumowując. Odpowiedzmy na kilka fundamentalnych pytań. Czy Unia Europejska przekształca się w coraz większym stopniu w coraz bardziej jednolite takie jakiego chcą masoni super-państwo, swego rodzaju Stany Zjednoczone Europy? Nie da się tego ukryć. Oczywiście, że tak. Świadczy o tym choćby zaprowadzony w niej jednolity, coraz bardziej szczegółowy system prawny tworzony przez instytucje ponadnarodowe, któremu muszą być podporządkowane prawa w państwach członkowskich, idące za tym ujednolicenie wszystkich dziedzin życia społecznego od gospodarki po szkolnictwo i wreszcie najbardziej widomy tego zewnętrzny znak – od stycznia 2002 jedna waluta.

Czy to super-państwo jest tylko swoistym wstępem do powstania masońskiego Państwa Światowego?

Wszystko wskazuje na to, że zdecydowanie tak. Zajrzyjmy choćby do wydanej nakładem WAM, dotowanej przez Przedstawicielstwo Wspólnot Europejskich w Polsce, posiadającej „wsparcie Pana Ambasadora Unii Europejskiej Rolfa Timansa” książki pt. „Chrześcijaństwo a integracja europejska” Jeden z jej autorów Norbert Brieskorn SJ odpowiadając na pytanie „Jak powinniśmy patrzeć na proces zjednoczenia Europy?” pisze: „Zjednoczenie to ma znaczenie jako ważny krok dla dalszych integracji albo w kierunku ich pogłębienia w Europie, albo w innych regionach. Nie znamy przyszłości. Ale każdy późniejszy projekt zjednoczeniowy będzie czerpał naukę z tego, który odbywa się w końcu naszego stulecia; stan obecny będzie zawsze stanem wstępnym. Każde znoszenie granic czy rezygnacja z wymiany walut będzie krokiem pozytywnym, od którego nikt nie będzie pragnął odstąpić. Ta nowa otwartość i otwieranie się nie może być spostrzegane jako zagrożenie.(s. 326) Inny jej autor Jef Van Gerwen SJ stwierdza: „Nie ulega wątpliwości, że pojęcie obywatelstwa europejskiego może odgrywać coraz istotniejszą rolę pośrednika pomiędzy naszą tożsamością lokalną, w tym narodową, a naszym wspólnym, kosmopolitycznym powołaniem obywateli globalnej wspólnoty.” (s. 369).

Nie powinniśmy bronić – pisze w innym miejscu – europejskiego modelu społecznego w interesie zbiorowego egoizmu...(...) Europa powinna posłużyć jako model i etap wstępny do stworzenia podobnego porządku społecznego w skali globalnej. Takie organizacje jak Międzynarodowa Organizacja Pracy, Międzynarodowy Fundusz walutowy, Bank Światowy i Światowa Organizacja Handlu będą w najbliższych dziesięcioleciach pełniły role platform negocjacyjnych w procesie stopniowej realizacji tego ponadnarodowego porządku prawnego. (...) Nie będziemy mogli jednak skutecznie uczestniczyć w negocjacjach prowadzących do stworzenia globalnego systemu korygowania rynku, jeśli nie przystąpimy do nich jako polityczna jedność obdarzona sprawną władzą ponadnarodową. Unia Europejska jest odpowiednim środkiem prowadzącym do tego celu.” (s. 359-360).

„Jedynym sposobem na to – stwierdza też – by uniknąć obniżenia społecznych standardów dobrobytu, jest przeniesienie władzy korygowania rynków ze szczebla narodowego na ponadnarodowy. Tu kryje się właśnie podstawowa przyczyna istnienia i sukcesu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. W braku skutecznego, ogólnoświatowego rządu i sieci międzynarodowych trybunałów, które sankcjonowałyby sprawiedliwy porządek ekonomiczny, rynek europejski wyposażony w wystarczające zabezpieczenia prawne i polityczne pełni niemal tę sama rolę.” (s. 355)

Czy Unia Europejska podejmuje działania „udoskonalające świat”? Czy poprawia się tam Pana Boga? Oczywiście, że tak. Przykładem, który bije po oczach jest rolnictwo Unii, które przekształciło się w łamiącą wszelkie prawa przyrody produkcję żywności, co doprowadza, między innymi do takich skutków jak epidemia choroby szalonych krów.

Czy masoński postulat uczynienia z praw człowieka jedynego kodeksu moralnego został zrealizowany w Unii Europejskiej? Oczywiście, że tak.

Czy prawa te traktowane są w Unii tak jakby już nie było żadnych innych praw, jakby nie było prawdy, dobra i ludzkiej natury, nie mówiąc już o prawie Bożym? Oczywiście, że tak. W interpretacji unijnej człowiek ma takie prawa jakie dotąd przypisywano tylko Bogu.

Czy, wreszcie ,postulaty „wychowawcze” Ziegenhagena są realizowane przez struktury Unii, czy skutki tej realizacji nie stanowią codzienności życia społecznego, kulturalnego, intelektualnego i moralnego Europy? Zdecydowanie tak. Nie ma tu, niestety, miejsca na to, by przeprowadzić szczegółowe analizy. Każdy z nas, jeśli się jednak tylko trochę zastanowi, dojdzie szybko do wniosku, że wszystkie praktycznie postulaty Ziegenhagena zostały już zrealizowane. Ideolodzy masońscy zarysowali w poprzednich wiekach, podobnie zresztą jak Marks i Engels, pewną utopijną wizję Europy i świata, wizję tzw. Nowego Wspaniałego Świata, takiego porządku gospodarczego, społecznego, światopoglądowego, który św. Augustyn nazwał w swoim czasie Państwem Szatana. Nie na darmo Kościół nazywa masonerię w swoich dokumentach „pomocnikiem szatana na ziemi”. Wizja ta w znacznej mierze została już zrealizowana w postaci Unii Europejskiej i innych ponadnarodowych struktur, w postaci tego, co nazywane jest dziś globalizmem i polityczną poprawnością. Jako katolicy, ludzie powołani do tego, by budować Królestwo Chrystusowe na ziemi powinniśmy to nie tylko wyraźnie widzieć ale również z całą mocą się temu przeciwstawiać.

I jedna uwaga: To nie jest tak, że gdy ukazuje się moja książka pt. „Masoneria polska 2012”, to nie ma już co sięgać po moją książkę „Masoneria polska 2009”, bo się zdezaktualizowała lub jej treści są powtórzone w nowej książce. W każdej z tych książek jest zupełnie co innego. Razem stanowią pewną całość. Stanisław Krajski

W jakim stopniu masońska utopia została już zrealizowana? Jest to fragment ksiązki dr Stanisława Krajskiego pt. „Masoneria i kryzys”. W ostatnich latach wydano dziesiątki książek reprezentujących wszystkie możliwe opcje światopoglądowe, ideologiczne i polityczne (od lewicy poprzez prace liberałów i masonów do prawicy), które opisując współczesny świat dopatrują się w nim takich faktów, zjawisk, struktur, które zostały przedstawione w książce „Nowy wspaniały świat” A. Huxleya jako elementy masońskiej utopii. Bardzo interesującą pracą w tej dziedzinie jest obszerne dzieło Benjamina R. Barbera, w swoim czasie jednego z głównych doradców prezydenta USA Bila Clintona, pt. „Dżihad kontra McŚwiat”. Nim zaczniemy je omawiać przypomnijmy jeszcze dwa następujące fragmenty mojej książki o Melu Gibsonie, a to a propos Bila Clintona, ale również Platona, „Fabian Society”, do którego należał H. G. Wells i Okrągłego Stołu, z którym związany był A. Huxley:

„W słynnym wywiadzie dla „Playboya” w 1995 r. zapytano Gibsona: Co sądzisz o Clintonie? Odpowiedział: Oportunistyczny pionek. Ktoś mu mówi, co ma robić. Kto? – pyta się na to dziennikarz Playboya. Ten – mówi Mel Gibson – kto naprawdę ma władzę, nigdy nie stoi w pierwszej linii. (…) Jeśli chcesz znać moje zdanie, Clinton został przeznaczony na prezydenta trzydzieści lat temu”. Dziennikarz Playboya nie potrafi ukryć swojego zdziwienia: Miał wtedy osiemnaście lat. Naprawdę w to wierzysz? Na to Mel Gibson: Tak. Był stypendystą Rhodesa, prawda? Tak samo jak Bob Hawke (australijski premier – dop. S. K.). A wiesz, co to jest stypendium Rhodesa? Cecil Rhodes ustanowił je w Rodezji dla młodych mężczyzn i kobiet, którzy chcą walczyć o nowy porządek świata. (…) Stypendyści Rhodesa będą politykami na całym świecie[1].

O co chodziło Gibsonowi? W swojej książce o nim napisałem: „Odpowiedź na to pytanie możemy znaleźć choćby w książce Juana Antonio Cervera „Pajęczyna władzy”. Cervera pisząc o światowym spisku masonerii dążącym do przejęcia władzy nad światem stwierdza: ,,Teraz należy poznać nowego proroka, człowieka z pomysłem panowania anglosaksońskiego. Jest nim Cecil Rhodes, uczeń Johna Ruskina (1819-1900). Ruskin był profesorem Uniwersytetu w Oxfordzie, wielbicielem doktryny Platona (podkreślenie – S. K.), republiki kolektywistycznej, co propagował ze swojej katedry i członkiem Bractwa Świętego Jerzego. (…) Cecil Rhodes, mason z loży Apollo (Oxford) założył 5 lutego 1891 r. tajne stowarzyszenie Round Table, (Okrągły Stół – dop. S.K.) (…) Struktura Okrągłego Stołu była podobna do organizacji Iluminatów z Bawarii i składała się z koncentrycznych kręgów. W kręgu wewnętrznym, który ożywiał Rhodes byli Stead, Brett i Milner; w następnym kręgu wtajemniczonych byli lord Arthur, Balfour, Harry Johnston i lord Rothschild. (…) Rhodes przeznaczył część swoich pieniędzy na stworzenie Rhodes Center ze stypendiami w Oxfordzie. Zwolennicy Rhodesa przy współpracy Stowarzyszenia Fabiana dotarli do prestiżowych instytucji na Uniwersytetach Oxford i Cambridge tak, że Cliford Allen, przyszły szef Partii Pracy myślał o utworzeniu federacji uniwersytetów socjalistycznych. Najważniejszym osiągnięciem Okrągłego Stołu było założenie w 1894 r. London School of Economics”[2]. Można jeszcze dodać, że o ścisłych związkach Clintona z masońskim Klubem Bildelberg pisał dużo T. Marrs, a o jego zaangażowaniu w utworzenie światowej globalnej kontroli T. Flynn[3].

1.Dżihad i McŚwiat B. R. Barber stwierdza, że mamy dzisiaj do czynienia z dwoma światami – Dżihadu i McŚwiata – i w związku z tym z dwoma wizjami przyszłości. Świat jutra może być tylko Dżihadem lub McŚwiatem. Dżihad to po prostu fanatyczna „święta wojna” – destrukcyjne tendencje nacjonalistyczne i separatystyczne.

„Pierwszy scenariusz, wywodzący się od rasy – pisze B. R. Barber – zapowiada się niezwykle ponuro: nawrót wielkich grup ludzkości do form plemiennych, czemu towarzyszyć mają krwawe wojny, groźba bałkanizacji państw narodowych, gdzie kulturę podżega się przeciw kulturze. Ludzi przeciw ludziom, plemię przeciwko plemieniu. Jest to Święta Wojna toczona w imię zaściankowych wierzeń, przeciw wszelkim formom wzajemnej zależności, współpracy społecznej i wzajemności, a więc przeciw technologii, kulturze masowej i zintegrowanym rynkom, przeciw nowoczesności jako takiej i przeciw przyszłości, w której nowoczesność się rodzi”[4]. Powyższa wizja roztoczona przez B. R. Barbera w taki sposób i ujęta w takie a nie inne słowa ma przerażać, wprost zmusza do jej negacji. Jeżeli odrzucamy Dżihad to będzie oczywiste, że zaakceptujemy jego przeciwieństwo, a to właśnie jest McŚwiat, w którym „siły ekonomiczne, technologiczne i ekologiczne” narzucają „integrację i ujednolicenie”[5]. B. R. Barber mówi, że jest optymistą, że może powstać w miarę „ludzki” McŚwiat zachowujący resztki Dżihadu i funkcjonujący jako świat demokratyczny. Pisze: „Demokracja wymaga jednocześnie nowych, post-państwowych instytucji i nowych postaw, bardziej akcentujących fakt, że ludzie ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za swoją wolność. Rząd Światowy, a tym bardziej demokratyczny rząd światowy (podkreślenie – S. K.), to wciąż niedościgłe marzenie, ale pewne formy globalnego poczucia obywatelskiego niezbędnego dla jego powstania nie są aż tak odległe”[6]. Książka B. R. Barbera zawiera w miarę szczegółową charakterystykę dzisiejszego (i w jakiejś mierze przyszłego) McŚwiata. Zobaczmy jak dalece ta wizja jest ucieleśnieniem masońskiego Nowego Wspaniałego Świata. B. R. Barber zauważa, że w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat świat zmienił się diametralnie: „Niegdyś kapitalizm musiał zdobyć instytucje i elity polityczne, by uzyskać kontrolę nad polityką, filozofią i religią i za ich pośrednictwem wspierać ideologię sprzyjającą osiąganiu przezeń zysków. Dzisiaj sama ideologia należy do jego głównych i najbardziej rentownych produktów. Komunizm załamał się z wewnętrznych przyczyn politycznych i ekonomicznych, ale naciski zewnętrzne też odegrały swoją rolę. Dzięki Hollywood i Madison Avenue rewolucja burżuazyjna stała się w praktyce niepotrzebna, a rewolucja proletariacka wręcz niemożliwa: nie ma robotników, są tylko konsumenci, a miejsce interesów klasowych zajęła globalna kultura masowa, która wygładza kontury ekonomiczne i niweluje duchowe boisko. Telewizja, fotokopiarki i faksy, podróże międzynarodowe i ideologia zabawy przyspieszyły upadek skazanych na klęskę komunistycznych reżimów. Cały wymieniony tutaj sprzęt to tylko tak liczne nośniki. Przekazują one w ideologię McŚwiata, która należy nie do sfery towarów, lecz do sfery usług”[7].

1. Istota McŚwiata Wczorajszy świat, można powiedzieć – normalny świat, opierał się na gospodarce wytwarzającej materialne towary. McŚwiat to świat, w którego gospodarce dominują towary niematerialne i usługi. W pewnym momencie zaczęto mówić w sferach ekonomicznych, że gospodarka Stanów Zjednoczonych podupada. USA zaczęło bowiem tracić rolę gospodarczego lidera. Dopiero wiele lat później zauważono, że wcale tak nie jest. Co prawda USA przestało być potentatem w zakresie towarów, do których dotąd świat był przyzwyczajony – towarów materialnych (np. w 1974 r. wytwarzano tam 100% kości pamięci DRAM, a w 1987 mniej niż 25%), ale zdominował rynek towarów niematerialnych i usług. Zauważono, że usługi to już nie tylko gastronomia i transport, ale, i to już w znacznie większym stopniu, finanse, ubezpieczenia, informacja i telekomunikacja, rozrywka, w tym w znacznej mierze to, co można zaliczyć do sfery stylu życia i kultury[8]. B. R. Barber stwierdza więc: „Rozwój ekonomii, od tuż powojennych do postmodernistycznych form, to w gruncie rzeczy historia dość banalna: od towarów do usług, od nieskomplikowanej do bardzo złożonej technologii, od rzeczywistego do wirtualnego, od ciała do duszy. Na dzisiaj lekcja przedstawia się następująco: w jutrzejszym McŚwiecie zasoby naturalne będą się mniej liczyć niż towary, produkty przemysłowe mniej niż dobra związane z telekomunikacją i informacją, towary mniej niż usługi, usługi w ogólnym pojęciu mniej niż usługi z branży informacyjnej, telekomunikacyjnej i rozrywkowej, oprogramowanie jako takie mniej niż oprogramowanie kulturalne zawierające się w bitach obrazów i dźwięków wytwarzanych przez agencje reklamowe i studia filmowe. Gdy podążamy za tą logiką i śledzimy opisywane przez nią ekonomiczne spektrum, Stany Zjednoczone zaczynają prezentować się lepiej, rosną w potęgę, a twierdzenie, że Ameryka wypadła z ekonomicznej łaski staje się coraz bardziej podejrzane. Co więcej, konsekwencje tej logiki, choć tak dobrze wróżą gospodarczemu przywództwu Ameryki,źle wróżą demokracji. Kapitalizm państwa narodowego przyczynił się niegdyś do stworzenia podstaw demokracji, dzisiejszy globalny kapitalizm McŚwiata może zapowiadać jej upadek”[9]. B. R. Barber pisze również: „McŚwiat to przede wszystkim wytwór kultury masowej napędzanej przez niepohamowaną komercję. Wzornik jest amerykański, forma – szykowna, towarami są obrazy. To nowy świat globalnych transakcji, gdzie zamiast starego zawołania: Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! rozbrzmiewa całkiem nowe: Konsumenci wszystkich krajów, łączcie się! Wszystko, czego wam potrzeba dostaniecie, gdy zakujemy was w nasze kajdany!”[10]. Czym dokładnie jest, jak dokładnie wygląda i jak funkcjonuje dziś na świecie ten sektor produkcji towarów niematerialnych i usług nazywany też przez B. R. Barbera „telesektorem info-rozrywkowym”? Stanowią go reklama, telewizja, film, parki tematyczne, gry komputerowe itp., a więc ta gałąź gospodarki, która jest integralnie związana z kulturą. B. R. Barber mówi, że przemysł rozrywkowy nie niszczy duszy. On „tylko” ją wchłania, rozbiera na części i składa na nowo. W tym ujęciu dusza staje się „bardziej skutecznym mechanizmem konsumpcji niż ciało”. Produkty tego telesektora mają przerażająco szkodliwe skutki dla ludzi. Obrazowo ujęła to Ariane Mnouchkine określając Euro Disneyland jako „kulturowy Czarnobyl”. Rozszerzanie się telesektora i dominacja w jego ramach kilkudziesięciu firm (w 1981 światowy rynek był zdominowany przez 46 firm, obecnie jest ich tylko 23) spowodowało w znacznej mierze zniszczenie narodowych kultur i wytworzenie jednej globalistycznej pseudokultury. Łączenie się wielkich koncernów „produkujących” kulturę (w tym książki i filmy) określono terminem „synergia”. Jak zwraca na to uwagę B. R. Barber, jest to eufemizm oznaczający w istocie monopol. Taki monopol zaś to uniformizacja. Skutkiem tego jest wszechobecna wirtualna cenzura. B, R. Barber stwierdza więc: „To nie żadna synergia, tylko komercjalny totalitaryzm”[11]. Kto nas zniewala? Kto niszczy naszą kulturę i nasze dusze? B. R. Barber nie chce wskazać „centrum dowodzenia”, twierdzi nawet, i brzmi to kuriozalnie, że go nie ma, pisząc: „Niemądre byłoby sugerowanie, że mamy do czynienia ze spiskiem lub jakimiś bezwzględnymi zakusami politycznymi. McŚwiatem kieruje automatyczny pilot”[12]. Doradca Clintona idzie tu tropem Neila Postmana, który mówi o tyranii technologii i wszechobecności „technopola”. „Technopole” polega na „podporządkowaniu wszystkich form życia kulturalnego władzy techniki i technologii”[13]. Czy ta władza faktycznie jest bezosobowa? Czy w ogóle może być taka bezosobowa władza? Oczywiście, że nie. To przeczy logice i zdrowemu rozsądkowi. To po prostu całkowicie niemożliwe. A może B. R. Barber myśli tu po prostu jak rasowy poganin-panteista i pisząc o bezosobowej władzy utożsamia ją z absolutem stanowiącym świat (panteizm), którego reprezentują „wybrańcy”? Tak czy inaczej gdzieś w „mroku” kryją się tu, bez wątpienia, konkretne osoby. Nie trzeba być bardzo domyślnym, by dojść do wniosku, że chodzi o masonerię. Do czego ta bezosobowa władza, zdaniem B. R. Barbera zmierza. Doradca Clintona, trochę żartobliwie, pisze: „Otrzymalibyśmy jedną korporację wytwarzającą jeden produkt, który zaspokaja wszystkie potrzeby: but sportowy wyposażony w przewód doprowadzający pożywienie, połączony z okularami przeciwsłonecznymi, które wstrzykują coca-colę prosto do żył ucha wewnętrznego, a szeroko rozwartym oczom prezentują migotliwe wideoklipy”[14].

Następnie, już całkowicie poważnie, stwierdza: „Logika ta rodzi nieobliczalne konsekwencje polityczne; swego rodzaju totalitaryzm bez totalitarnej władzy, gdzie każdy jest poddanym, a rządzących nie ma. Kobietami i mężczyznami rządzą ich własne apetyty, nie zaś mniej bezwzględni tyrani, których się zawsze obawiano – dyktatorzy czy monopartie[15]. Zauważmy, że zaprezentowana jest tu wprost klasyczna koncepcja tyranii szatana, który przejmuje władzę nad człowiekiem, gdy ten poddaje się swoim rządzom. Szatan manipulując tymi rządzami robi wtedy z człowiekiem, co chce, a człowiekowi wydaje się, że jest wolny. B. R. Barber pisze: „W solipsystycznej rzeczywistości wirtualnej w cyber-przestrzeni samo pojęcie wspólnotowości wydaje się zagrożone. Jak znaleźć wspólny grunt, skoro sam grunt przestaje istnieć, a ludzie stają się mieszkańcami abstrakcji? Być może wśród miriadów pojedynczych istot tkwiących przed ekranami komputerów i połączonych jedynie koniuszkami palców z wirtualną siecią Internetu wytworzy się jakaś nowa forma wspólnoty, ale politykę takiej społeczności trzebabędzie dopiero wynaleźć, i raczej trudno stwierdzić, żebędzie miała demokratyczny charakter. Użytkownicy Internetu gadają co prawda o swojej społeczności, ale kiedy ostatnio któryś z nich rozmawiał z sąsiadem? Jeśli „dobrym płotom zawdzięczamy dobrych sąsiadów”, jak mówi przysłowie, to sąsiedzi wirtualni gwarantują dobre płoty – przeciw sąsiadom prawdziwym”[16]. Stwierdza też: „Woody Guthrie śpiewał kiedyś na cześć potencjalnej amerykańskiej wspólnotowości (…): To jest twój kraj,to jest mój kraj. Czyim krajem jest Disneyland? Albo nowy kraj Stevena Spielberga? Do kogo powinien należeć McŚwiat, i czy właściciele będą w stanie wyrwać go z rąk nieodpowiedzialnych i całkiem przypadkowych jednostek, czy też nieodpowiedzialnych i ultra-monopolistycznych korporacji, będących jego aktualnymi posiadaczami? Poeci mniej utalentowani niż Guthrie zaproponowali niedawno własną odpowiedź: My jesteśmy światem. Ale czyim? I gdzie są ci my w McŚwiecie, który uznaje cały galimatias pojedynczych ja, działających impulsywnie na anonimowym rynku, ale nie daje żadnych wskazówek codo wspólnej tożsamości czy miejsca wspólnoty na tymże rynku”[17]. Doradca Clintona opisując McŚwiat wprowadza wśród wielu nowych pojęć również pojęcie „Hollyworld” czyli swego rodzaju odrębnego świata wytworzonego przez Hollywood, w którym zostaje uwięziony współczesny człowiek. B. R. Barber mówi wprost: „To Hollywood zastawiło stół dla McŚwiata”. Ten Hollyword to świat, z którego wyeliminowano, tak naprawdę, pismo (książki), a nawet same słowa, to świat, w którym „abstrakcyjność języka ustępuje miejsca dosłowności obrazu, a odbywa się to kosztem wyobraźni, która obumiera, bo cała praca została za nią wykonana”, to świat, w którym zarejestrowany dźwięk wzmacnia oddziaływanie obrazu zajmując miejsce „słów, liczb, i innych szyfrów, za pomocą których ludzie tradycyjnie się porozumiewali”[18]. Ludzi, stwierdza B. R. Barber zaczyna kształtować obraz telewizyjny i filmowy, przede wszystkim seriale i fabularne filmy długometrażowe, które stają się zarazem „coraz bardziej ujednolicone pod względem treści, w miarę jak ich dystrybucja nabiera coraz bardziej globalnych wymiarów”. I tak, stwierdza doradca Clintona: „Coraz więcej ludzi na całym świecie ogląda filmu, które coraz mniej się od siebie różnią. (…) Co więcej, monokultura rozkwita coraz bardziej, w miarę jak zacierają się różnice między firmami telefonicznymi, sieciami kablowymi, stacjami radiowymi i telewizyjnymi oraz producentami oprogramowania, a gigantyczne korporacje łączą się ze sobą. Zróżnicowanie ustępuje miejsca uniformizacji, konkurencję wypiera monopol. Kilka potęg o światowym zasięgu stanowi o tym, co jest tworzone, kto to rozpowszechnia, gdzie jest pokazywane, jak przyznaje się licencje na dalszy użytek. W takich warunkach nie ma mowy o prawdziwej konkurencyjności rynku idei i obrazów”[19]. Zobaczmy, w tej samej książce B. R. Barber głosi stanowczo, że nie ma spisku, że nie mają miejsca jakieś bezwzględne zakusy polityczne, że McŚwiatem „kieruje automatyczny pilot”, a tu przyznaje wprost, że o tym, co w McŚwiecie najważniejsze decyduje kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt konkretnych osób.

[1]S. Krajski, Mel Gibson – droga do Pasji, Warszawa 2004, s. 49-50.

[2] Por. tamże, s. 50-51.

[3] T. Marrs, Tajna władza świata. Tajne Bractwo i Magia Tysiąca Punktów Świetlnych, Tłumaczenie Jan Góra, Veritas et Pneuma, New York-Toronto (bez daty wydania), s. 62-84; T. Flynn, Nadzieja oszustów i przestępców. Mistrzowski plan globalnej kontroli, tom 2. Tłumaczenie W. Makowska, Veritas et Pneuma Publishers Ltd., New York-Toronto 2009, s. 165-168, 186-189, 270-275, 312-315.

[4] B. R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, przełożyła H. Jankowska, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2007, s. 6.

[5] Tamże.

[6] Tamże, s. 437.

[7] Tamże, s. 121.

[8] Por. tamże, s. 115-119.

[9] Tamże, s. 120-121.

[10] Tamże, s. 122-123.

[11] Tamże, s. 124, 125, 129, 130, 214-216; por. również: D. Harvey, Neoliberalizm. Historia katastrofy. Przełożył J. P. Listwan, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2008, s. 213.

[12] Tamże, s. 231.

[13] Tamże, s. 433.

[14] Tamże, s. 231.

[15] Tamże.

[16] Tamże, s. 232.

[17] Tamże.

[18] Tamże, s. 137, 138.

[19] Tamże, s. 138-139.

Stanisław Krajski

Lemingi kontra oszołomy AD 1988/89 Naród niestety nie chciał nas słuchać w 1988/89r. W zasadzie nie mogla przebić się nasza informacja, bo cóż znaczą nawet dziesiątki tysięcy ulotek i kilkadziesiąt marszy przeciwko "okrągłemu stołowi" i dojściu do władzy lże-elit "Solidarności" wyselekcjonowanych przez Kiszczaka. Kto chciał słuchać Andrzeja Gwiazdy, Anny Walentynowicz, Ewy Kubasiewicz, czy mnie. Protestowały środowiska Solidarności Walczącej, Młodzieży Walczącej Liberalno-Demokratycznej Partii "Niepodległość", Polskiej Partii Niepodległościowej. Gwiazda chciał zwołać Zjazd Krajowy "Solidarności" - delegatów z 1981r. Kiszczakowcy zrobili wszystko by się to nie udało. Byliśmy "oszołomami". Tak twierdziło środowisko Gazety Wyborczej. Wszystkie media głosiły, że komunizm już upadł, mamy wolna Polskę a "Solidarność" doszła do władzy! Żadnej lustracji, żadnego wskazania kto bohater kto zdrajca! Naród dał się ogłupić! Prawdziwi twórcy "Solidarności" zostali skazani na zamilczenie. Więc nie do mnie pretensje a do siebie - za naiwność. Dopiero wolność w internecie dała nam możliwość głoszenia swoich poglądów. Totalitaryzm polega też na tym, że niemal wszyscy ci, którzy walczyli o wolną Polskę są do dziś prześladowani. Bez względu na to czy są zwykłymi robotnikami czy profesorami, bez względu na płeć, tuszę i kolor włosów. Patrioci są niebezpieczni - muszą odejść! To hasło aktualne do dziś sprawiło, że Polska została zrujnowana a młode pokolenie wychowane w duchu "patriota to idiota". Mam jednak dla lemingów złą wiadomość. Wahadło poszło w druga stronę!

PS Jest to moja odpowiedź w dyskusji z rozgoryczonym, który taki dał taki wpis: "Mnie jekoś nie przekonuje płacz nad rozlanym mlekiem.A juz na pewno nie "działaczy podziemia",legend konspiry, mesjaszy Nowego,którym umęczony Naród bezgranicznie zawierzył nie mając bladego pojęcia o ich rzeczywistej misji a co wkrótce zaowocowało systematycznym rozdrapywaniem,likwidacja kolejnych dziedzin życia,zamrożeniem gospodarki,strąceniem w niebyt.Te roje doradców,szefów regionów,Rybickich, Żaków.Swetrów,Maryjanów,Bolków z rozdętym ego,gdy za kompetencje wystar czał deklarowany antykomunizm i pochwała Balcerka,Geremka z panteonem emisariuszy eurokomuny.Niech mnie więc Jadzia o wiersze nie prosi bo to co wieszczy już pokłosie wznosi." - http://wpolityce.pl/artykuly/32292-pozniej-nie-b.

To bardzo prawdziwe i jakże smutne.... Zniszczono Polskę, patriotyzm i tradycję. Bycie sarmatą dziś, zrównano z byciem kretynem i dziwolągiem. Mało mam wiary, co do happy end-u!. Czarne myśli i brak wiary w cud. Zbyt wielu kretynów, spryciarzy i krętaczy, popiera tę chorą i paranoiczną rzeczywistość. My, niestety zdecydowanie zbyt starzy, na partyzantkę i podchody!. Samym świętym oburzeniem, tej hałastry nie przegonimy!... Później nie będzie już nikogo. Ważne słowa: "odnoszę wrażenie, że obecnie przeżywamy renesans totalitaryzmu" PAP

Felieton ukazał się na portalu SDP.PL. Martin Niemöller, niemiecki pastor powiedział przed laty: „Najpierw przyszli po komunistów, ale się nie odezwałem, bo nie byłem komunistą. Potem przyszli po socjaldemokratów i nie odezwałem się, bo nie byłem socjaldemokratą. Potem przyszli po związkowców, i znów nie protestowałem, bo nie należałem do związków zawodowych. Potem przyszła kolej na Żydów, i znowu nie protestowałem, bo nie byłem Żydem. Wreszcie przyszli po mnie, i nie było już nikogo, kto wstawiłby się za mną.” Obecnie trwa zupełnie niebywała nagonka na chrześcijan. „TV Trwam” nie dostała miejsca na multipleksie  Teraz okazuje się, że otrzymali je nadawcy, których nie stać było na opłaty, które  KRRiT rozłożyła im na raty. Ostatnio portal Fronda.pl przeżywa kolejne ataki internetowe. Wydano redakcji wojnę. Tomasz Terlikowski pisze wprost: „nie ma też wątpliwości, że jeśli hakerom się to uda, jeśli rzeczywiście zniszczą Frondę.pl – to nie będziemy ostatni. Inne chrześcijańskie, konserwatywne portale też zostaną wzięte na celownik. Jesteś przeciwko związkom gejowskim, nie podoba Ci się zabijanie dzieci, nie godzisz się z mrożeniem osób na zarodkowym etapie rozwoju – nie masz prawa być w przestrzeni publicznej, można Cię zniszczyć, zhakować, ośmieszyć, dopisać zdania do Twojego tekstu, a w końcu odebrać głos.” Żyjemy ponoć w demokratycznym państwie. Tyle się mówi o tolerancji. Tymczasem coraz bardziej widać, że tolerancja mylona jest z aprobatą i ma dotyczyć jedynie niektórych – wybranych środowisk. Wszyscy myślący „niepostępowo” mają być ośmieszeni i skazani na społeczną banicję. Wąska grupa usiłuje narzucić wszystkim definicję, co jest postępowe, a co nie. Czysty totalitaryzm. To wszystko już było i nie jest wcale postępowe. Robimy olbrzymi krok wstecz.  Dlaczego jedna osoba ma decydować, czy krzyż ma wisieć na ścianie czy nie?  Mnie doprawdy nie przeszkadzałoby, gdyby przy łóżku w szpitalu ktoś powiesił sobie symbol judaizmu czy islamu. Jeśli poczuje się z tym lepiej, to mnie nic do tego. Człowiek wierzący wyznaje wartości. Jest bogobojny i takiego nie muszę się obawiać. Boję się natomiast ludzi, którzy są pępkami świata i uważają, że im wszystko wolno. A to opluć staruszkę, a to zrobić krzyż z butelek z piwa, a to nasikać na znicz, a to dobić chorego, by się nie męczył i nie trzeba było go leczyć, bo to kosztuje. Wszak małe dzieci stwarzają problemy, więc trzeba je po prostu zabić, by rodzice mogli się dalej beztrosko bawić. Cywilizacja śmierci! Wszyscy, którzy protestują, wierzący i niewierzący są opluwani i wyśmiewani. Wszak ma istnieć jeden pogląd, jedna myśl. Jak w powieści Orwella codziennie media podadzą, w co wierzyć, co myśleć i co mówić? Żadnych wątpliwości! Niepożądana informacja o osobach czy firmach się nie prześlizgnie - art. 212 czuwa.  Pełna manipulacja i pełne odczłowieczenie. Bogu wydały wojnę wszystkie totalitaryzmy. Najwięksi zbrodniarze XX w. Lenin, Hitler i Stalin walczyli z wiarą i rodziną, by móc całkowicie panować nad człowiekiem. Był już aryjczyk i człowiek sowiecki - teraz  ma być idealny konsument i niedouczona hołota, czyli „młodzi, wykształceni z wielkich miast”. Jednym słowem „lemingi”.  Odnoszę wrażenie, że obecnie przeżywamy renesans totalitaryzmu. Jeśli dziennikarze będą milczeć i nie będą bronić wolności słowa, to mogą być pewni, że wcześniej czy później ktoś zastuka do drzwi ich redakcji  i nie będzie już nikogo, kto wstawiłby się za nimi.

Jadwiga Chmielowska

Zysk jest odpowiedzialny społecznie Idea przyświecająca przedsiębiorstwom użyteczności publicznej jest taka, że zysk powinien zostać zlikwidowany. Nawet dobre intencje ich właścicieli (…) nie zmienią faktu, że wolne społeczeństwo nie może przetrwać bez przedsiębiorczych zysków i strat. W 1997 r. Gregory Bresiger napisał artykuł dla„Free Market”, w którym nie pozostawił suchej nitki na pojęciu „społecznie odpowiedzialnego inwestowania” (SRI1). Dyrektorzy skupiający się na sprawach społecznych zamiast na zysku okażą się nieskuteczni, ponieważ zasoby będą skierowane ku bezproduktywnym kwestiom. Bresiger spodziewał się zakończyć spór tą pozornie absurdalną propozycją:

Społecznie odpowiedzialne fundusze są faktycznie sposobem na rozwiązanie licznych sporów politycznych w kraju. Kiedy jakiś polityk proponuje wyższy podatek, nowy przepis prawny regulujący biznes czy nadaje sobie kolejne przywileje, niech zgłoszą się te „społecznie odpowiedzialne” przedsiębiorstwa, by można było to na nich wypróbować. Pozwólmy im płacić wyższe podatki, składki ubezpieczeniowe i pensje wraz z przyjęciem bardziej restrykcyjnych przepisów. Wtedy zobaczymy, co się stanie z ceną ich akcji w porównaniu do innych. Ktoś chętny? Jednak ponad dekadę później nadal są chętni. „Wall Street Journal”informuje, że w siedmiu stanach firmy mogą zarejestrować się jako przedsiębiorstwa użyteczności publicznej (benefit corporations), co pozwala im realizować społeczne i ekologiczne cele bez obaw przed pozwem sądowym ze strony akcjonariuszy o świadome odłożenie na bok maksymalizacji zysków.

Te firmy nie są zwolnione z podatków ani nie są organizacjami non profit. Przedsiębiorstwa użyteczności publicznej płacą identyczne podatki jak te zorientowane na zysk, ale mają przywilej traktowania zysków jako drugorzędnego celu.

Casey Sheahan — dyrektor generalny firmy Patagonia Inc. zajmującej się elegancką odzieżą — bardzo szybko zmienił status swojej firmy, wierząc, że zyski akcjonariuszy nie powinny być ważniejsze od dobra wspólnego.

Jeff Furman — dyrektor w Ben & Jerry od lat 80., a obecnie prezes firmy — powiedział „Wall Street Journal”, że gdyby świadomy społecznie producent lodów miał status przedsiębiorstwa użyteczności publicznej w 2000 r., to nigdy nie zostałby przejęty przez Unilever PLC.

Ben Cohen i Jerry Greenfield są przedmiotem legendy, według której zainwestowali 12 000 USD w sklep z lodami na odnowionej stacji benzynowej, aby po 22 latach sprzedać swoją firmę za ponad 300 mln USD. Poza aspektem czysto finansowymCohen i Greenfield wynegocjowali, że holenderski koncern będzie przekazywał 7,5% zysków Ben & Jerry fundacji dobroczynnej oraz przekaże jej jednorazowo 5 mln USD, nie zmniejszy zatrudnienia, nie zmieni sposobu produkcji lodów, stworzy fundusz o wartości 5 mln USD niosący pomoc ludziom z biednych okolic oraz małym przedsiębiorstwom będącym własnością mniejszości etnicznych, a także wypłaci kolejne 5 mln USD pracownikom firmy w terminie do sześciu miesięcy po fuzji. Niewątpliwie Unilever musiałby zapłacić więcej pieniędzy bez powyższych społecznie odpowiedzialnych postanowień, które firma musiała uwzględnić przy tworzeniu swojej oferty. Opierając się na słowach Furmana, właściciele wciąż mają wyrzuty sumienia związane ze sprzedażą. Prawo wymaga od przedsiębiorstw użyteczności publicznej corocznego zestawienia konkretnych celów społecznych i ekologicznych. Później stopień realizacji założeń jest na bieżąco kontrolowany. Oczywiście zmierzenie postępu realizacji celów, których nie można określić ilościowo, jest niemożliwe. To zapewnia wygodną wymówkę dla dyrektorów osiągających słabe wyniki. Akcjonariusze nie mają żadnej empirycznej podstawy do oceny zarządu, który wybierając taki sposób działalności mówi: „nie interesuje nas wynik finansowy; chcemy po prostu, aby świat stał się lepszy”. Pamiętajmy, że gdy przedsiębiorca wygłasza patetyczne mowy o tym, że kwestie społeczne i ekologiczne są ważniejsze od zysku, to ma na myśli to, że te kwestie są ważniejsze od klientów. To właśnie konsumenci sprawują bowiem kontrolę nad systemem zysków i strat. Producenci, którzy nie dostosowują się do nabywców, ponoszą straty i są zastępowani przez tych, którzy to czynią. Ludwig von Mises wyjaśniał, że to popyt klientów determinuje produkcję. Producenci muszą się stale dostosowywać nie ze względu na swoje opinie czy światopogląd, ale ze względu na nabywców. Mises wyjaśnia to wProfit and Loss:
Zysk i strata są stale obecne ze względu na nieustanną zmianę czynników gospodarczych, które bezustannie powodują nowe rozbieżności, a tym samym potrzebę dostosowania się do nich.
 Podstawowa idea przyświecająca przedsiębiorstwom użyteczności publicznej jest taka, że zysk powinien zostać zlikwidowany. Efekty takiego posunięcia byłyby katastrofalne. Mises wskazuje na fakt, że gdyby zysk został przekazany konsumentom (innymi słowy, gdyby ceny nie mogły przekraczać kosztów), to taka regulacja sparaliżowałaby działanie rynku i spowodowałaby konieczność reglamentacji dóbr. Z kolei, jeśli pracownicy mieliby otrzymywać wszystkie zyski, nie można byłoby gromadzić kapitału na rozwój i modernizację firmy. Jeśli zaś państwo miałoby nałożyć podatek w wysokości 100% zysków, konsumenci straciliby swoją nadrzędną pozycję, a producenci „staliby się ludźmi decydującymi jedynie o tym, jak produkować”. Murray Rothbard wyjaśnił w książceEkonomia wolnego rynku, że każde ludzkie działanie ma na celu zysk, który przekracza koszty. Ten zysk i strata powinny być rozpatrywane w kategoriach „zjawiska psychicznego, które jest z definicji niemożliwe do zmierzenia i w żaden sposób nie można przekazać precyzyjnych informacji dotyczących jego nasilenia”. Na przykład, proekologiczny dyrektor generalny może próbować wyjaśnić akcjonariuszom, że użycie droższych materiałów jest korzystne dla naszej planety, a więc bardziej wartościowe niż używanie tańszych, ale mniej ekologicznych. Nie da się dokładnie stwierdzić, jaki generujemy w ten sposób zysk netto dla ziemi. W takiej sytuacji dyrektor generalny po prostu prosi o dotację dla swojego światopoglądu. Rothbard wyjaśnia, że strata i zysk w sensie finansowym są wyrażane pewną kwotą, która wskazuje, ile dane przedsiębiorstwo wytworzyło albo zmarnowało.To nie jest twierdzenie dotyczące zjawiska społecznego ani wkładu jednostki w wysiłek społeczny w ocenie innych członków społeczności. To twierdzenie nie dostarcza nam żadnych informacji na temat poziomu szczęścia lub zadowolenia jednostek. Jedynie prezentuje ocenę wkładu we współpracę społeczną z perspektywy jego współobywateli.
Mike Brady — prezes Greyston Bakery z Nowego Jorku, dostawca ciastek czekoladowych do Ben & Jerry — twierdzi, że przedsiębiorstwa użyteczności publicznej „zwiększają świadomość i przejrzystość”. Jednak trudno zrozumieć, w jaki sposób przyczynia się do tego nierentowne wykorzystanie zasobów kosztem konsumentów. Piekarnia pana Brady’ego zatrudnia 50 pracowników pochodzących z ubogich okolic. Wszystko w porządku, jeśli są to najlepsi pracownicy, jakich może znaleźć za pieniądze, które im płaci, ale jeśli tak nie jest, traci tylko pieniądze, za które mógłby usprawnić proces produkcyjny i w ten sposób przysłużyć się konsumentom niższymi cenami w piekarni. Wolne społeczeństwo nie może przetrwać bez przedsiębiorczej działalności, a także bez przedsiębiorczych zysków i strat. Właściciele firm decydujący się na status przedsiębiorstwa użyteczności publicznej mogą mieć dobre intencje, ale powinni wziąć pod uwagę słowa Misesa:
Zniesienie zysku, jakimikolwiek metodami, musi przemienić społeczeństwo w bezmyślny chaos. Sprowadzi biedę na wszystkich ludzi.

1 Skrót pochodzi od angielskiego wyrażeniaSocially Responsible Investing

Doug French Tłumaczenie: Maciej Troć

Wyprzedaż majątku narodowego, nazywana prywatyzacją W ostatni wtorek rząd przyjął program prywatyzacji na lata 2012-1013, według którego rząd ma sprzedać blisko 300 spółek, w których ma akcje lub udziały, za przynajmniej 15 mld zł.

1. W mediach tylko i wyłącznie o taśmach PSL i dymisji ministra Sawickiego, a w ostatni wtorek rząd przyjął program prywatyzacji na lata 2012-1013, według którego rząd ma sprzedać blisko 300 spółek, w których ma akcje lub udziały, za przynajmniej 15 mld zł. Wpływy z tej wyprzedaży mają być wprawdzie mniejsze niż jeszcze rok czy dwa temu ale powoli kończy się majątek, który z taką łatwością rząd Tuska wyprzedaje. Przez 4 poprzednie lata przychody z tego tytułu sięgnęły około 50 mld zł i gdyby nie one, dług publiczny musiałby być o taką kwotę większy. Z przedstawionej w programie listy spółek, które mają być sprzedane wynika, że przez najbliższe 1,5 roku ma być wyprzedawana energetyka (Energa. Enea. PGE, Zespół Elektrowni. Pątnów, Adamów, Konin, Zespół Elektrowni Niedzica), dalej sektor finansowy (BGŻ, Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych, a także kolejne pakiety akcji PZU i PKP BP), sektor chemiczny (Ciech, Zakłady Azotowe Puławy, Tarnów, Zakłady Chemiczne Police), kopalnie (Jastrzębska Spółka Węglowa, Katowicki Holding Węglowy, Kompania Węglowa), a także zakłady przemysłu obronnego i uzdrowiska. A więc niestety kontynuacja bezsensownej wyprzedaży dosłownie wszystkiego, co państwowe, a przy światowej i europejskiej dekoniunkturze gospodarczej, będzie to niestety wyprzedaż za przysłowiowe grosze.

2. Przypomnę tylko przykładowe przypadki takiej wyprzedaży w poprzedniej kadencji rządu Tuska. Dwa lata temu ni z tego ni z owego zdecydowano o sprzedaży 10% akcji naszego potentata miedziowego KGHM. Piszę potentata, bo to 6 na świecie producent miedzi, o czym pewnie wiedzą wszyscy, ale i 2 na świecie producent srebra, o czym już wiedzą nieliczni. Za te akcje Skarb Państwa otrzymał 2 mld zł. Już rok później za te same akcje można by otrzymać blisko 3,7 mld zł, a więc 1,7 mld zł „poszło się szczypać”, a to jest kwota, za którą można wybudować kilkadziesiąt kilometrów autostrady. Rok temu z kolei w ten sam sposób sprzedano 10% akcji PZU za 3 mld zł, a gdyby resort skarbu poczekał z tym jeszcze kilka tygodni to budżet państwa otrzymałby 220 mln zł dywidendy z tych akcji za 2010 rok. Nabywcy za dwa miesiące otrzymali premię za ten zakup, przejmując tę kwotę dywidendy.

3. Na specjalną uwagę zasługuje kolejne już podejście do sprzedaży pakietu akcji PKO BP S.A. To lider na rynku bankowości i jedno z ostatnich naszych sreber rodowych, którego kapitalizacja przed ostatnimi gwałtownymi spadkami na giełdzie, wynosiła ponad 50 mld zł. To ostatni duży bank, będący w rękach skarbu państwa, który przetrwał wcześniejsze szaleństwa prywatyzacyjne w sektorze bankowym, ale rząd Tuska zdecydował rozpocząć jego prywatyzację.

Skarb Państwa ma w tym banku 41% akcji bezpośrednio i kolejne 10,25% poprzez Bank Gospodarstwa Krajowego, którego jest 100% właścicielem. W programie nie określono, jaki procent akcji ma być sprzedany tym razem, ale będzie pewnie tak, że do transakcji dojdzie wtedy, kiedy minister finansów będzie miał nóż na gardle i będzie potrzebował pieniędzy jak powietrza. Akcje tego banku sprzedają się dobrze nawet podczas dekoniunktury (podobnie jak akcje PZU), więc będą to zapewne transakcje pod bieżące potrzeby budżetowe. Tak niestety było do wczoraj. Skarb Państwa sprzedał 7,2% akcji tego banku za 3 mld zł (niestety widać, w jakiej sytuacji jest budżet państwa skoro taka sprzedaż odbywa się wręcz ekspresowo), więc łączny udział Skarbu Państwa w PKO BP S.A. wynosi obecnie tylko niewiele ponad 44%.

4. Do wyprzedaży energetyki ten rząd przystępuje już kolejny raz, ale tutaj jest gorzej z kupującymi. Potencjalni inwestorzy są ostrożni, potrzebują wprowadzenia w Polsce uwolnienia cen energii dla odbiorców indywidualnych, wtedy zakup aktywów tego sektora byłby z ich punktu widzenia znacznie atrakcyjniejszy. Na oddzielną uwagę zasługuje wyprzedaż uzdrowisk. Do sprzedaży przygotowano aż 13 z nich, przy czym 6 z nich wyceniono na łączną cenę około 120 mln zł, czyli wartość około 0,5 km drogi ekspresowej w Warszawie, której 10 km odcinek wybudowano za 2,2 mld zł.

Tak wygląda prywatyzacja w wydaniu ekipy Donalda Tuska. Kuźmiuk

Wywiad Kaczyński chce zlikwidować Platformę Obywatelską Kaczyński To pokazuje degenerację systemu. …. wynikają z wściekłej nienawiści postkomunistycznego establishmentu, że nas się nie udało anihilować Kaczyński „W żadnym normalnym kraju tacy ludzie jakdzisiejsza elita PO nie mogliby przetrwać na szczycie państwa dłużej niż trzy dni.Tylko oligarchiczny charakter naszego systemu politycznego pozwala jej nadal istnieć„....”Ujawnione taśmy PSL-u pokazują system tych rządów.To już nie kapitalizm polityczny, tylko korupcja– mówi prezes PiS Jarosław Kaczyński w rozmowie z Joanną Lichocką i Tomaszem Sakiewiczem, redaktorem naczelnym „Gazety Polskiej”.”.....”To pokazuje degenerację systemu.…. wynikają zwściekłej nienawiści postkomunistycznego establishmentu,że nas się nie udało anihilować. Wiedzą, żecały system się trzęsie,że są tacy, którzy mogą go zmienić.”....”Warto jednak pamiętać, że kilka tygodni temu JanuszPalikot pisał wiernopoddańczy list do ambasadora Rosji w Polsce z donosem na opozycję. „...”Trzeba też wspomnieć o chyba nieprzypadkowych słowach Bronisława Komorowskiego przed kamerami: „Jak dużo zawdzięczam Januszowi”.Każdy, kto orientuje się w polityce, musi też dostrzegać tu w tle Rosję. „....”W polskim typie kultury, jeśli chcemy się szybko rozwijać, musimy okiełznać korupcję, a to oznacza konieczność przeprowadzenia daleko idących zmian w establishmencie i to od szczebla powiatowego po najwyższy.....(źródło)

Co robi dobra gospodyni , gdy wkracza do zrujnowanego domu , pełnego brudu i syfu w którym walają się sterty odpadków , gdzie pełno pełzającego robactwa, a szczury mnożą się niemiłosiernie . Dobra gospodyni sprząta, czyści , likwiduje dziury , przez które dostawały się do domu szczury . Nakarmi kota (CBA), to i z podwórka pozbędzie się gryzoni . Taśmy Serafina pokazały jedno .Mianowicie ze należy docenić Palikota. Bo bez jego wkładu debaty publicznej w postaci pojęcia „prostytucja polityczna „ nie sposób byłoby omówić „burdelu politycznego ” jaki zbudowała nomenklatura II Komuny w Polsce . Politycznego domu publicznego w którym nomenklaturowi politycy wystawiają swoje polityczne wdzięki na sprzedaż . Kaczyński chce oczyścić to wszystko . Odszczurzyć , odrobaczyć , bo do tego sprowadzają się jego postulaty likwidacji korupcji , kapitalizmu państwowego , systemu oligarchicznego, powstrzymanie degeneracji systemu . Postulowanie dokonania wymiany obecnego establishmentu zaczynając od najniższego szczebla . Kaczyński oskarża Komorowskiego ,że swoją pozycję zawdzięcza wpływom Rosji . Proszę zobaczyć jaki cwany jest „ Kaczor „ , dobrze ,że osobiście dostrzegłem w jego wywiadzie podły sposób w jaki chce zlikwidować Platformę Obywatelska . Podstępny „Kaczor „ nie ma odwagi stawić otwarcie czoła Platformie . Chce ją zlikwidować w sposób zdradziecki , wbijając jej nóż w plecy . Chce mianowicie zlikwidować „oligarchiczny charakter naszego systemu politycznego”który „pozwala Platformie nadal istnieć „. Mam nadzieję że politycy Platformy to ostrzeżenie ich mi docenią . Polecam przeczytać cały wywiad z którego wyłowiłem bardzo trafną diagnozę Kaczyńskiego opisującą ustrój II Komuny. Pod spodem dalsza jego część ”Można to nazwać kapitalizmem politycznym? To już nie jest kapitalizm polityczny, tylko korupcja. Nazwijmy rzecz po imieniu: to rak korupcji, tej najcięższej choroby systemów życia publicznego i gospodarczego. Są systemy, którym to nie przeszkadza w rozwoju, potrafią jakoś ją zaabsorbować, jak np. kiedyś Japonia czy Turcja. W polskim typie kultury, jeśli chcemy się szybko rozwijać, musimy okiełznać korupcję, a to oznacza konieczność przeprowadzenia daleko idących zmian w establishmencie i to od szczebla powiatowego po najwyższy.System zawłaszczania państwa jest tak rozbudowany, że paraliżuje wielkie przedsięwzięcia zbiorowe – budowa autostrad to najlepszy tego przykład, ale paraliżuje praktycznie wszystko. Tak spektakularne ujawnienie tego, jak w przypadku taśm PSL-u, świadczy jednak też o tym, że system władzy znalazł się w kryzysie. I ta erozja powinna się pogłębiać. Tu ogromnie dużo zależy także od naszej strony, tzn. od umiejętności właściwego rozegrania tego kryzysu władzy, nawiązania kontaktu z dużą częścią opinii publicznej, z którą w tej chwili kontaktu w istocie nie mamy. Musimy tę blokadę przełamać. ”.......”Mówi Pan, że system się trzęsie. Janusz Palikot chce właśnie zgłosić wotum nieufności wobec rządu Donalda Tuska. Sądzę, że ten pomysł powstał w gabinecie Tuska, tak jak Ruch Palikota. To pomysł na tzw. kontrminę. Widocznie doszło do nich, że PiS chce na jesieni przeprowadzić poważną inicjatywę z wotum nieufności wobec rządu i chcą to uprzedzić.Tu się zbiegło kilka interesów. Palikot chce zaistnieć, bo jest w coraz gorszej sytuacji, Tusk ma interes w tym, by zgłoszone na poważnie wotum nieufności na jesieni straciło trochę mocy. Było „kolejnym”.Nie sądziliśmy, by to nasze wotum nieufności miało bardzo poważne szanse, ale trudno też powiedzieć, żeby tak w ogóle ich nie miało.Być może Tusk zdaje sobie sprawę, że mogłoby ono jednak doprowadzić do upadku rządu i próbuje rozbroić minę.Jest też w tym chęć uniemożliwienia nam skoncentrowania uwagi opinii publicznej na diagnozie pięcioletnich rządów Tuska, którą przedstawimy jesienią. Media zwykle przedstawiają karykaturalnie to, co mówimy albo po prostu przemilczają. Zgłoszenie wotum nieufności wobec rządu stwarza sytuację, w której niepomiernie trudno jest to robić. Nadarzyła się okazja z ministrem Sawickim, można tym przykryć też kłopotliwe pytania.Bo jeśli Donald Tusk wiedział wcześniej o sprawie, to jako urzędnik państwowy miał obowiązek złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Jeśli nie złożył, dopuścił się jako premier kolejnego w swoim urzędowaniu przestępstwa.Można też przypuszczać, że ma to na celu „przykrycie” tematu katastrofy smoleńskiej i zaniechań rządu Tuska w tej sprawie. Bo jeśli Marek Sawicki podaje się do dymisji w efekcie opublikowanych nagrań, widzimy, że istnieje coś takiego jak odpowiedzialność polityczna. Tym bardziej zatem do dymisji powinni podać się Tusk, Arabski czy Sikorski po tym, co zrobili i czego nie zrobili w sprawie katastrofy. „....(źródło) Marek Mojsiewicz

"BIBLIA PAUPERUM" KOMISJI MILLERA Raport komisji Jerzego Millera został rozniesiony w pył przez ekspertów Zespołu Parlamentarnego, którzy nie pozostawili złudzeń, co do prawdziwości tez postawionych przez ekspertów KBWLP: oficjalny, państwowy raport dotyczący przyczyn katastrofy TU 154 M zawiera wiele kłamstw, fałszerstw i celowych manipulacji. Wydawało się, że dorośli ludzie z jakimś elementarnym poczuciem przyzwoitości, nawet jeżeli ulegli naciskom i napisali głupoty mające się nijak do rzeczywistości, powinni w imię ratowania swojej mocno nadszarpniętej konduity podjąć merytoryczną dyskusję, skorygować ewidentne błędy i wytłumaczyć opinii publicznej, a także światu naukowemu, dlaczego owe przekłamania, delikatnie mówiąc, znalazły się państwowym dokumencie. Tak się jednak nie stało, co tylko potwierdza to, czego wielu się domyślało: mamy do czynienia ze zbiorem ludzi dotkniętych syndromem homo sovieticus, których ogarnia paraliż na samo brzmienie słowa Rosja. Zamiast dyskusji naukowej eksperci Zespołu Parlamentarnego spotkali się z prymitywną nagonką, atakami  tak niskich lotów, że trudno to nawet ujmować w jakieś cywilizowane słowa. Panowie o genetotypie człowieka sowieckiego, których los rzucił na odcinek smoleński, postanowili iść w zaparte i bez żenady, czy cienia wstydu, zamierzają upowszechnić swoje kłamliwe tezy dotyczące katastrofy smoleńskiej w postaci książkowej, tak aby dotarła pod wszystkie polskie strzechy.  Dodatkowym atutem planowanej publikacji ma być uproszczona wersja wypadku z 10 kwietnia, by nawet mało rozgarnięty człowiek, nieposiadający żadnej wiedzy technicznej, mógł ze zrozumieniem przyjąć, jako fakt bezsporny, że za katastrofę  polskiego samolotu odpowiedzialni są piloci, generał Błasik oraz w tle Prezydent Lech Kaczyński.  W ten oto sposób panowie zamierzają zminimalizować straty, jakie poczynili w przemyśle kłamstwa smoleńskiego eksperci Zespołu Parlamentarnego i to wszystko, jak można się domyślać za pieniądze polskiego podatnika, bo przecież nie z prywatnej kieszeni pana Laska. Powstanie, zatem taka „biblia pauperum”, do której szkice wykona zapewne niezawodny duet Amielin – Osiecki, gdzie punktem centralnym będzie pancerna brzoza, kozakujący piloci i pijany generał Błasik. Jak można się domyślać wersja „light” raportu Millera nie będzie zawierała szczegółowych  parametrów lotu, takich jak te z załącznika 4.11, z których wynika, że samolot nigdy nie zszedł poniżej 20 metrów, czy też z raportu amerykańskiej firmy UAS. Nie będzie także dokładnej mapy z zaznaczonym na niej punktem TAWS#38, bo przecież nie można wyjaśnić uderzenia w brzozę, publikując dane z TAWS# 38. Czytelnicy millerowskiej „biblii pauperum” nie zostaną zapewne uraczeni prezentacją mechanizmu rozpadu samolotu, nie zostanie im wyjaśniona zagadka wyrwanych nitów i tysięcy malutkich odłamków, o które trudno w przypadku uderzenia w ziemię z prędkością ok. 250 km/h, za to bardzo łatwo w czasie eksplozji,  wreszcie nie dowiedzą się, dlaczego skrzydło, które miało odpaść w wyniku kontaktu z drzewem ma nieuszkodzone sloty (przednią krawędź), jego poszycie górne i dolne jest oderwane, a w środku nie ma śladów po dźwigarach, jakby ktoś je „wydmuchnął”. Inicjatywa panów z KBWLP pokazuje jedno: poczuli się zagrożeni, zwłaszcza po ostatnich sondażach, w których tylko znikoma część badanych wyraża zadowolenie z prac komisji Millera i postawy rządu. Pozostali to mniejsi lub więksi sceptycy tzw. oficjalnej wersji, więc trzeba pomóc „niedowiarkom” pozbyć się wątpliwości, nawet za pomocą łopaty. Z całej tej chorej sytuacji wyłania się jednak optymistyczny wniosek: prawda, choć słaba, choć trudno się jej przebić do ogółu społeczeństwa, jest ciekawsza od kłamstwa, które ma wielu głosicieli i mocne środki.  Mimo wszechobecnego kłamstwa i propagandy ludzie instynktownie czują, gdzie leży prawda. Kluczową  rolę odegrał Zespół Parlamentarny i jego przewodniczący Antoni Macierewicz, który niemal każdego dnia od ponad dwóch lat spotyka się z ludźmi w terenie, a jego wykłady cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Nie wystarczyły książki Osieckiego, Amielina, czy innych pomniejszych, często anonimów, którymi zasypano polskie księgarnie, szerząc w nich rosyjską wersję katastrofy, nie wystarczyły setki gadających głów, pseudoekspertów, którzy czy to z chęci zysku, sławy, czy innych pobudek od pierwszych chwil lżyli nieżyjących oficerów i polskiego Prezydenta. Nie wystarczyły nieograniczone czasy antenowe w wiodących mediach. Cały przemysł pogardy uruchomiony po 10 kwietnia nie wystarczył, by zakrzyczeć prawdę. A wiecie dlaczego? Bo tylko prawda jest ciekawa, a kłamstwo ma bolszewicką twarz. Martynka

Zdrowie pod młotek

NSZZ “Solidarność” protestuje przeciwko planom resortu skarbu dotyczącym prywatyzacji spółek uzdrowiskowych, które jako kurorty narodowe miały pozostać w gestii państwa. W ocenie związku, prywatyzacja ograniczy dostęp do leczenia sanatoryjnego, a uzdrowiska pod kuratelą komercyjnych właścicieli mogą utracić swój leczniczy charakter. W Polsce 26 uzdrowisk było własnością państwa, z czego 15 zostało sprywatyzowanych, a cztery są w trakcie procesu przekształceń własnościowych. W 2008 r. minister skarbu oraz minister zdrowia uzgodnili, że siedem spółek uzdrowiskowych: Ciechocinek, Busko-Zdrój, Krynica, Lądek-Zdrój, Rymanów-Zdrój, Świnoujście i Kołobrzeg – zostanie wyłączonych z procesu prywatyzacji.

- Spółki te są najcenniejsze z punktu widzenia zasobów naturalnych, leczniczych, a także ze względów historycznych. Dlatego na zawsze powinny one pozostać własnością państwa – podkreśla w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” Zdzisław Skwarek, przewodniczący Sekcji Krajowej Uzdrowisk Polskich NSZZ “Solidarność”. Jego zdaniem, jeżeli uzdrowiska te zostaną przekazane w ręce prywatne – do czego zmierzają działania resortu Skarbu Państwa i resortu zdrowia – to w przyszłości państwo utraci wszelką kontrolę nad lecznictwem uzdrowiskowym.

Sprzedać, zamiast zmodernizować Do tej pory Rymanów-Zdrój był na liście siedmiu uzdrowisk wyłączonych spod prywatyzacji. Jednak minister skarbu chce przeznaczyć ten ośrodek oraz sześć pozostałych do prywatyzacji. Prezes uzdrowiska Paweł Szczygieł stoi na stanowisku, że pozyskanie inwestora strategicznego może być szansą na rozwój spółki uzdrowiskowej, a także otworzyć możliwość pozyskania środków na inwestycje. Kompleks potrzebuje, bowiem blisko 70 mln zł na modernizację bazy zabiegowej i noclegowej, a także na modernizację stacji uzdatniania wody. Uzdrowisko w Rymanowie to także największy pracodawca w mieście, bo zatrudnia ponad pięćset osób. Władze miasta są pełne obaw co do tego, jaka przyszłość czeka kurort w nowej formule. Tym bardziej że czas kryzysu nie sprzyja poszukiwaniu inwestorów. – Gdyby rzeczywiście znalazł się dobry inwestor i chciałby zainwestować określone środki w infrastrukturę Uzdrowiska w Rymanowie, to byłaby to pewna szansa, ale niekoniecznie tak musi być – zastrzega burmistrz Wojciech Farbaniec.

Już nie ten Ciechocinek Również kuracjusze i pacjenci obawiają się, że po prywatyzacji uzdrowiska stracą niepowtarzalną atmosferę. Tak jest chociażby w Ciechocinku, który prócz tego, że jest uzdrowiskiem, ma bezcenne zabytkowe tężnie czy warzelnię soli. Przeciwnicy prywatyzacji Uzdrowiska w Ciechocinku – zwanego też perłą wśród nadwiślańskich kurortów – uważają, że nowy właściciel skupi się na działalności komercyjnej, a mniej na działalności uzdrowiskowej, tworząc np. luksusowe SPA, gdzie dzień pobytu może kosztować znacznie więcej, niż przeznacza na to NFZ. Istnieje zatem zagrożenie, że niezamożni pacjenci stracą szansę na leczenie poszpitalne.

- Trudno oczekiwać, że nastawiony na zysk komercyjny właściciel będzie chciał leczyć ludzi ciężko chorych, którymi trzeba się zająć i których koszt utrzymania jest znacznie wyższy – ocenia przewodniczący Sekcji Krajowej Uzdrowisk Polskich NSZZ “Solidarność”. Resort skarbu wprawdzie zapewnia, że charakter uzdrowisk po prywatyzacji się nie zmieni, a kuracjusze nadal będą mieć do dyspozycji pełną gamę zabiegów finansowanych również w ramach NFZ, ale czy tak rzeczywiście będzie, trudno teraz jednoznacznie ocenić. Już dziś ponad 550 pracowników tej placówki coraz bardziej obawia się o swoje zatrudnienie.

Przekształcenia w hotele? Zabiegi o utrzymanie dotychczasowego statusu uzdrowisk to także walka o dostępność lecznictwa uzdrowiskowego. Dlatego organizacje związkowe NSZZ “Solidarność”, OPZZ czy Forum Związków Zawodowych zgodnie sprzeciwiają się zmianom rozporządzenia w sprawie wyłączonych z prywatyzacji siedmiu uzdrowisk. W ubiegłym roku Sejm nie wyraził zgody na zmianę ustawy o lecznictwie uzdrowiskowym, oponując przeciw skreśleniu z ustawy artykułu zobowiązującego ministra Skarbu Państwa i ministra zdrowia do wyznaczenia spółek, które nie będą podlegać prywatyzacji.

- Plany prywatyzacji uzdrowisk są niezgodne z obowiązującą w Polsce ustawą o lecznictwie uzdrowiskowym – uważa Zdzisław Skwarek. Proponowana przez ministra skarbu nowelizacja rozporządzenia otwierałaby drogę do prywatyzacji uzdrowisk właśnie w Ciechocinku, Busku-Zdroju, Lądku-Zdroju, Świnoujściu, Kołobrzegu, Rymanowie czy Krynicy. – To cenne polskie uzdrowiska ze względu na zasoby naturalne, np. źródła wód leczniczych czy borowiny – zauważa szef Sekcji Krajowej Uzdrowisk Polskich NSZZ “Solidarność”.

Sprywatyzowanie kurortów może oznaczać ograniczenie dostępu do leczenia sanatoryjnego.

- Niewykluczone, że uzdrowiska w atrakcyjnych turystycznie miejscowościach zmienią się w hotele, gdzie doba będzie kosztowała np. 250 zł, a nie jak dotychczas 60 złotych. Kogo z chorych będzie stać na zapłatę takiej sumy za leczenie poszpitalne? – pyta Skwarek. Dotąd obowiązująca ustawa określa, że lecznictwo uzdrowiskowe, nad którym merytoryczny nadzór sprawuje resort zdrowia, jest integralną częścią systemu opieki zdrowotnej. Dodatkowym argumentem za utrzymaniem tego statusu jest fakt, że świadczenia wykonywane w lecznictwie uzdrowiskowym są niejednokrotnie tańsze i bardziej skuteczne dla chorych niż te same zabiegi w lecznictwie zamkniętym. W ocenie przeciwników dalszej prywatyzacji tej gałęzi, po przekształceniach nowy właściciel jest zobowiązany do prowadzenia działalności uzdrowiskowej zaledwie przez okres 2-3 lat, a więc w okresie obowiązywania pakietu socjalnego i inwestycyjnego. Po czym może zmienić profil, a nawet sprzedać uzdrowisko.

- Przepisy uniemożliwiają ministerstwu ograniczanie działalności podmiotowi prywatnemu. Tak się stało w przypadku Nałęczowa, gdzie koncern Nestle wykupił sanatorium, aby wydobywać wodę. Samo uzdrowisko zostało sprzedane kolejnemu właścicielowi – przestrzega przewodniczący Sekcji Krajowej Uzdrowisk Polskich NSZZ “Solidarność”. Żeby ocenić, jak wygląda i jak się zmienia struktura własności sprywatyzowanych uzdrowisk, potrzeba od 10 do 15 lat. Dopiero wtedy będzie możliwa ocena, w jakim zakresie inwestorzy, którzy kupili uzdrowiska, prowadzą dotychczasową działalność i czy w tym okresie nie zmniejszył się dostęp do lecznictwa uzdrowiskowego. Przewodniczący Skwarek przypomina też, że środki z dotychczasowej prywatyzacji tych placówek miały iść na sfinansowanie inwestycji uzdrowisk wyłączonych spod prywatyzacji. Ministerstwo Skarbu Państwa wyliczyło, że na inwestycje w siedmiu uzdrowiskowych spółkach potrzeba ponad 250 mln zł, co stanowi zaledwie niewielką część kwoty, jaką Skarb Państwa pozyskał z tytułu prywatyzacji pozostałych uzdrowisk.

- Nie można zatem powiedzieć, że środków brakuje i żeby modernizować uzdrowiska, trzeba je prywatyzować. To nieprawda. Skoro państwo było stać na wybudowanie kosztem wielu miliardów złotych stadionów na Euro 2012, to nie powinno mieć ono problemów z modernizacją bazy uzdrowiskowej – uważa Zdzisław Skwarek.

Mariusz Kamieniecki

Bez zastrzeżeń do załogi Żaden z żołnierzy specpułku, którzy zeznawali w prokuraturze, nie powiedział złego słowa na członków załogi Tu-154M i gen. Andrzeja Błasika. Przeciwnie. Jak podkreślali, zarówno piloci, jak i dowódca Sił Powietrznych powszechnie uchodzili za profesjonalistów w każdym calu.

"To był dobry pilot, wyważony, spokojnie zachowywał się w kabinie, nigdy nie stwarzał sytuacji stresowych w czasie lotu. Wykonywaliśmy loty w warunkach trudnych, nie zdarzało się mu wykonywać lądowań w warunkach poniżej dopuszczalnego minimum" - tak o mjr. Arkadiuszu Protasiuku, dowódcy lotu do Smoleńska, mówił śledczym chor. sztab. Mirosław Iwon, przesłuchany 2 lipca 2010 roku. Podobnie zapamiętał drugiego pilota ppłk. Roberta Grzywnę - jako człowieka cieszącego się życiem i lotnika z prawdziwego zdarzenia. "To także był dobry pilot, był wymagający, aczkolwiek nie konfliktowy, bardzo dbał o bezpieczne wykonywanie lotów. Nie miał skłonności do ryzykanctwa, nie pamiętam, by w czasie lotów z nim były przekraczane warunki minimalne do lądowania" - zeznał Iwon.
Doświadczenie i rozsądek Śledczy, tak polscy, jak i rosyjscy, wielokrotnie indagowali świadków na temat domniemanych problemów, z którymi członkowie załogi Tu-154M mogli się borykać. Wszyscy, którzy ich znali, zeznawali jednak, że oznak tego nie zauważyli. "Nic mi nie jest wiadome, aby miał jakiekolwiek problemy osobiste czy też zawodowe" - mówił w prokuraturze o mjr. Protasiuku mjr pil. Grzegorz Pietruczuk, przesłuchany 30 czerwca 2010 roku. I podkreślił, że Protasiuk nigdy nie łamał przepisów w zakresie bezpieczeństwa lotów, że nie było ani jednej sytuacji, w której naraziłby bezpieczeństwo lotu. "Oceniam go jako doświadczonego pilota zachowującego zimną krew, podejmującego przemyślane decyzje w trakcie lotów" - stwierdził kapitan. Pietruczuk skoncentrował się na wyszkoleniu załogi. Z jego relacji wyłania się obraz pilotów jako fachowców wysokiej klasy. "Uważam, że był dobrze wyszkolony. Nie zauważyłem, aby popadał w rutynę. Zawsze był przygotowany do lotów, wcześniej jako nawigator, a następnie jako II pilot. Nie miał skłonności do łamania przepisów. Nic mi nie jest wiadome o jakichkolwiek jego problemach" - tak scharakteryzował ppłk. Grzywnę. Podobną opinię wyraził o kpt. Arturze Ziętku i ppor. Andrzeju Michalaku. Pierwszy z nich jako nawigator latał z Pietruczukiem na Tu-154. "Nie popełniał błędów mających wpływ na bezpieczeństwo lotu. W sytuacjach gdy nie był czegoś pewny, po prostu się pytał. Nie byłem z nim blisko jako kolega i w związku z tym nie jestem w stanie nic powiedzieć o jego życiu prywatnym" - zeznał pilot. "Latałem również z chor. Michalakiem. Oceniam go jako bardzo dobrego mechanika. Nie miałem nigdy do niego zastrzeżeń" - dodał Pietruczuk.
Na tropie incydentów Mimo że ppłk Mirosław Szabela wchodzący w skład Komisji Badania Incydentów w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego zeznał w prokuraturze, że nie przypomina sobie, żeby były jakiekolwiek raporty na członków załogi tupolewa, a w szczególności na mjr. Arkadiusza Protasiuka, podobnego pytania nie uniknęli inni, którzy ich znali. "Jako pilot był zdecydowany, precyzyjny, nie stwarzał stresowych sytuacji w trakcie lotu, bezpiecznie czułem się z nim w czasie lotów, gdy on był dowódcą załogi. Praktycznie każdy lot z mjr. Grzywną kończył się lądowaniem według przyrządów, nie było w związku z tym żadnych incydentów. Prywatnych kontaktów z mjr. Grzywną i kpt. Protasiukiem nie utrzymywałem, więc nie wiem nic o ich życiu prywatnym" - relacjonował śledczym por. Bogdan Sucharski, przesłuchany 30 czerwca 2010 roku. Co miał do powiedzenia o kpt. Ziętku? "Wykonując swoje obowiązki, był dociekliwy i konsekwentny. Bardzo dobrze znał przepisy prawa lotniczego. Miał dobrą opinię jako II pilot i nawigator. Miał żonę i dwie córki, nic mi nie jest wiadomo, by miał jakieś problemy rodzinne" - powiedział.

Również kpt. Grzegorz Woltański, starszy inżynier Sekcji Techniki Lotniczej SPLT, przesłuchany 18 maja 2010 roku, zeznał, że nic mu nie jest wiadomo "na temat ewentualnych incydentów lotniczych z udziałem mjr. Protasiuka lub ppłk. Grzywny". "Ja nigdy nie miałem zastrzeżeń do wskazanych powyżej oficerów w kwestii znajomości i eksploatacji samolotów (zarówno Tu, jak i Jak)" - powiedział Woltański. Podobne, dobre zdanie o załodze ma Monika Kasprzak, stewardesa 36. SPLT, przesłuchana 11 sierpnia 2010 roku. Jak podkreślała, oprócz profesjonalizmu i doświadczenia pilotów zwracał uwagę ich spokój i zrównoważenie. "Arek był człowiekiem opanowanym, spokojnym, my z koleżankami mówiłyśmy na niego, że to siła spokoju. Odkąd ja pracuję, to nigdy nie widziałam go, by coś wyprowadziło go z równowagi. Wszyscy uważali, nie tylko my z naszej strony od stewardes, ale również w pułku, że Protasiuk to bardzo dobry pilot. Nigdy nie słyszałam, by ktoś miał względem niego jakieś zastrzeżenia" - informowała Kasprzyk. "Miałam zaufanie do Arka Protasiuka i Roberta Grzywny jako pilotów, nie bałam się z nimi latać" - dodała.
Siła spokoju Zeznania te nie są odosobnione, podobne opisy można byłoby mnożyć w nieskończoność. Warto zacytować jeszcze chociażby wypowiedź kpt. Piotra Kulisza, który zeznał, że mjr Protasiuk "sprawiał wrażenie, że wszystko kontroluje i obejmuje swoją percepcją, i tak w rzeczywistości było. Ja nigdy nie widziałem go w stanie wzburzenia".

Na temat mjr. Protasiuka wiele miał do powiedzenia również Lesław Powierża, mechanik lotniczy, chorąży sztabowy rezerwy, prywatnie sąsiad i przyjaciel dowódcy. Razem z nim wybudował dom bliźniak. "Zaprzyjaźniliśmy się podczas wspólnej pracy. Często lataliśmy ze sobą i stale współpracowaliśmy zarówno w pracy, jak i poza nią. Arek Protasiuk był spokojnym człowiekiem, dowcipnym, a przy tym opanowanym. Niezwykle zdolnym, samodzielnie potrafiącym podejmować trudne decyzje. On twierdził, że bardzo lubił latać na tupolewach. Bardzo dobrze znał te samoloty" - zeznał Powierża. Jak podkreślił, dla mjr. Protasiuka liczyło się przede wszystkim bezpieczeństwo lotu i bezpieczne lądowanie. "Nie był to człowiek o jakiejś brawurze, tylko odpowiedzialny. Znał się na pilotowaniu tych maszyn i wiedział i przewidywał ewentualne skutki nieprawidłowych manewrów. To był wysokiej klasy pilot. On potrafił sobie poradzić w różnych trudnych sytuacjach pogodowych, z niesprawnościami samolotu w powietrzu" - mówił. Dodał także, że Protasiuk nie lubił nadmiernego ryzyka i nigdy niepotrzebnie nie narażał zarówno swojego życia, jak i pasażerów, bo "miał rodzinę, dla której chciał żyć".
Wirtualne naciski Ponieważ raport rosyjskiego MAK bezpodstawnie przypisał do kokpitu Tu-154M dowódcę Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, robiąc z niego nie tylko osobę nietrzeźwą, lecz również furiata wywierającego nacisk na pilotów, ten wątek był również badany przez polskich prokuratorów. Piloci 36. SPLT, którzy znali zarówno mjr. Protasiuka, jak i gen. Błasika, zeznawali, że nie wierzą w żadne naciski ze strony generała, bo nigdy do takich nie dochodziło. Tym bardziej że Protasiuk nie był typem człowieka, na którego ktokolwiek mógłby wywierać presję. Potwierdza to np. zeznanie mjr. Artura Dobraczyńskiego, przesłuchanego 11 sierpnia 2010 roku. "Nie słyszałem, by Arek Protasiuk ulegał jakimś naciskom, na tyle, na ile go znałem, to raczej nie uległby" - podkreślił Dobraczyński. Zeznania świadków, którzy latali w składzie załogi razem z gen. Błasikiem, są druzgocące dla pleniącej się do dziś "teorii naciskowej". "Zeznaję, że byłem w składzie załogi wykonującej loty z gen. Błasikiem. Wykonywaliśmy ok. 10 lotów szkolno-treningowych. Generał Błasik wyszkolił się na II pilota samolotu Jak-40. Jako pilot gen. Błasik nie miał skłonności do niebezpiecznych manewrów, nie przejmował dowodzenia w kabinie samolotu, zachowywał się jak szkolony" - stwierdził chor. sztab. Mirosław Iwon. Zeznał, że wykonywał również z gen. Błasikiem jeden lub dwa loty dyspozycyjne, podczas których "nie zdarzyło się, by (...) gen. Błasik nakłaniał dowódcę załogi do wykonywania lotu i lądowania w złych warunkach meteorologicznych". "Zeznaję, że pod koniec marca 2010 r. wykonywaliśmy lot treningowy z gen. Błasikiem do Poznania, dowódcą załogi był por. Kulisz. Podejście do lądowania odbyło się w warunkach lekkiego opadu śniegu, według przyrządów z użyciem ILS. Po wylądowaniu końcówka dobiegu, od połowy pasa, odbyła się w silnej śnieżycy. Samo podejście i przyziemienie odbyło się jak najbardziej w warunkach dopuszczalnych". Podobnie zeznał kapitan Kulisz. Te i inne zeznania przeczą bezpodstawnym oskarżeniom gen. Andrzeja Błasika o zmuszenie pilota Jaka-40 do lądowania w warunkach poniżej minimum, jakie w lutym 2011 roku w telewizji Polsat News wystosował pod jego adresem ppłk Zbigniew Zawada, były starszy inspektor ds. bezpieczeństwa lotów na lotnisku w Poznaniu-Krzesinach. W składzie wykonującym loty z gen. Błasikiem był też chor. sztab. Wojciech Mućka, przesłuchany 2 lipca 2010 roku. Razem z generałem wykonał około 30 lotów szkolno-treningowych, gdy Andrzej Błasik szkolił się na drugiego pilota samolotu Jak-40.

"Jako pilot gen. Błasik nie miał skłonności do niebezpiecznych manewrów. Wykonałem z gen. Błasikiem też dwa lub trzy loty dyspozycyjne. Nie zdarzyło się w czasie tych wylotów, by gen. Błasik nakłaniał dowódcę załogi do wykonywania lotu w złych warunkach meteorologicznych" - zeznał Mućka. Jak mówi Ewa Błasik, żona dowódcy Sił Powietrznych poległego pod Smoleńskiem, przez ostatnie dwa lata mieliśmy do czynienia z perfidną nagonką na załogę Tu-154M i jej męża, a zeznania żołnierzy 36. SPLT zadają kłam wszelkim absurdalnym zarzutom. Bo pokazują, że zarówno sam generał, jak i załoga tupolewa byli najwyższej klasy profesjonalistami.

- Mój mąż był gwarantem zerwania związków z poprzednim systemem, w którym ludzi traktowano przedmiotowo i niekiedy bezdyskusyjnie podejmowano za nich decyzje z wyższych szczebli. Pracował nad lotnikami, aby nie bali się mówić prawdy i rozsądnie, w spokoju podejmowali właściwe, mądre decyzje - podkreśla Ewa Błasik.

- Mój mąż na pokładzie tupolewa był tylko jednym z wielu pasażerów i nie odpowiadał za nic od strony organizacyjnej, nie znał się na tym samolocie i oczywiste jest, że nawet do głowy by mu nie przyszło, żeby wchodzić do kokpitu. Ponieważ pierwszy raz leciał na pokładzie z polskim prezydentem, więc na pewno obserwował, jak przestrzegana jest wprowadzona przez niego instrukcja HEAD - dodaje wdowa po gen. Andrzeju Błasiku.

- Nikt nie wmówi mi, że to mój mąż, nieproszony przez załogę, wchodził do kokpitu tylko dlatego, że był pilotem. To bardzo błędny sposób rozumowania. Bez twarzy i honoru są dzisiaj wszyscy ci, którzy żerowali na śmierci mojego męża - słyszymy. Piotr Czartoryski-Sziler

Wybiórcze naprawianie MON przedstawi dziś stan realizacji wniosków po katastrofie smoleńskiej. Program realizowany przez resort bazuje na raporcie komisji Millera - i przez to koncentruje się na lotnictwie wojskowym, ignoruje natomiast wykryte przez NIK nieprawidłowości w samym ministerstwie. Oprócz tego rząd wprowadził swój własny pomysł na "naprawę" sytuacji po katastrofie. Chodzi o rezygnację z eksploatacji Tu-154M i Jak-40 oraz rozwiązanie przewożącego najważniejsze osoby w państwie pułku specjalnego. Podczas konferencji działania MON przedstawią wiceminister Czesław Mroczek i dowódca Sił Powietrznych gen. broni pil. Lech Majewski. Ministerstwo postanowiło rozszerzyć zalecenia zapisane w konkluzjach raportu Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego z jednego typu samolotów i jednej jednostki na całe lotnictwo wojskowe i przewóz VIP. Każdej z 44 rekomendacji skierowanych do podmiotów wojskowych przypisano termin i sposób realizacji. Powstała licząca 28 stron tabela. Dla części zaleceń wyznaczony czas już minął, przy 25 punktach widnieje data 31 grudnia 2012 roku, przy jednym - 31 grudnia 2014 roku. Natomiast rekomendacje dotyczące bezpośrednio i wyłącznie samolotów typu Tu-154M pozostały bez żadnej daty realizacji.

- Postanowiliśmy w miarę możliwości wszystkie rekomendacje kierowane do specpułku potraktować ogólniej, tak żeby dotyczyły całego lotnictwa wojskowego - mówił wcześniej Mroczek w Senacie. Resort nie miał zresztą innego wyboru. Gdyby ograniczył się do rozformowanego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, naraziłby się na zarzut, że decyzja o jego likwidacji podyktowana była uniknięciem wdrażania zaleceń komisji.
Reorganizacja MON postanowiło nie kwestionować wniosków z raportu komisji Millera, natomiast w zasadzie zdaje się ignorować zastrzeżenia zapisane w raporcie Najwyższej Izby Kontroli na temat przewozów najważniejszych osób w państwie transportem lotniczym. Tłumaczono, że jego zalecenia pokrywają się z wyrażanymi przez komisję Millera.

W rzeczywistości jednak NIK w większym stopniu koncentruje się na samym ministerstwie niż bezpośrednio na specpułku i Dowództwie Sił Powietrznych. Zarzuca przede wszystkim brak odpowiednich regulacji, właściwego zarządzania i nadzoru nad wykonywaniem zadań w zakresie przewozu najważniejszych osób w państwie. Pewną formą odpowiedzi na tę część zarzutów ma być reorganizacja mieszczącego się w Poznaniu Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. Rola instytucji, z której wywodziło się siedmiu członków komisji Millera, ograniczy się do badania zdarzeń lotniczych. Powołany zostanie nowy korpus oficerów inspektorów bezpieczeństwa lotów na wszystkich szczeblach, od eskadry po ministerstwo. Krytykowany system badania wypadków przez powoływane ad hoc Komisje Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego został już zmieniony w wyniku nowelizacji prawa lotniczego. Teraz przy inspektoracie ma działać stała komisja ze składem odnawianym co roku. Będzie on także prowadzić szkolenia dla służby BL oraz analizy i statystyki. Nie powtórzy się już sytuacja, którą wytyka raport NIK, że inspektorat wydaje zalecenia, ale ich nie egzekwuje podczas kontroli. Funkcjami związanymi z nadzorem, w szczególności prowadzeniem systematycznych i doraźnych kontroli, w tym realizacją zaleceń komisji badających zdarzenia lotnicze, ma zająć się Departament Kontroli w MON, podległy bezpośrednio ministrowi.
Nowe zasady, stare problemy Ministerstwo w związku z działaniami po katastrofie powołało aż cztery nowe ciała. Są to trzy zespoły robocze oraz zespół monitorujący. Pierwszy z nich zajmuje się kwestiami organizacyjnymi związanymi z lotami VIP, drugi - wymogami technicznymi statków powietrznych dla tych lotów, a zadaniem trzeciego będzie budowa ogólnego systemu kontroli jakości w lotnictwie polskich Sił Zbrojnych. Zespół monitorujący ma kontrolować wdrażanie planów resortu. Cel prac tych ciał to zmiana najważniejszych instrukcji obowiązujących w lotnictwie wojskowym, to jest regulaminu lotów, instrukcji o organizacji wykonywania lotów i oczywiście instrukcji HEAD o wykonywaniu lotów z najważniejszymi osobami w państwie. Następny etap to podpisanie nowych porozumień pomiędzy kancelariami korzystających z lotów HEAD osobistości a MON oraz pomiędzy Siłami Powietrznymi RP a Biurem Ochrony Rządu. Wszystkie te działania nie rozwiązują jednak najpoważniejszego problemu, czyli braku samolotów do przewozu najważniejszych osób w państwie. Po rozwiązaniu specpułku na Okęciu pozostała jedynie eskadra śmigłowców wraz z zapleczem technicznym bazy wojskowej. Samoloty wynajmowane są od EuroLOT, co oczywiście kosztuje budżet państwa niemało. Chociaż zostały pomalowane w barwy narodowe, to są tak naprawdę zwykłymi samolotami cywilnymi. MON twierdzi, że dzięki statusowi HEAD mają one w ruchu lotniczym wszystkie potrzebne przywileje statków powietrznych lotnictwa państwowego. Nowa instrukcja HEAD przewiduje przewóz VIP-ów innymi samolotami lub śmigłowcami niż wojskowe (np. należące do lotnictwa ratunkowego podległego MSW) i opisuje wymogi dla tego rodzaju operacji. Chodzi jednak cały czas o statki powietrzne lotnictwa państwowego. Tymczasem prezydent i premier latają samolotami cywilnymi, które nie mogą być nawet odpowiednio wyposażone ze względu na wymóg zgody brazylijskiego producenta. To właśnie z tego powodu jedna z rekomendacji komisji Millera nie doczeka się realizacji aż do 2014 roku. Chodzi o odpowiednie środki łączności w samolotach lecących za granicę. Problem w tym, że trudno decydować o wyposażeniu samolotu, gdy nie ma nawet wstępnych planów, jak i kiedy miałby się on pojawić. Resort wyraźnie unika decyzji w tej sprawie. Piotr Falkowski

Ciepło ziemi ogrzeje Toruń Fundacja Lux Veritatis otrzymała wczoraj od władz Torunia prawomocne pozwolenie na budowę w tym mieście ciepłowni wykorzystującej gorącą wodę z wykonanych uprzednio odwiertów geotermalnych. To spektakularny sukces toruńskiej geotermii. - Wniosek o pozwolenie na budowę ciepłowni złożyliśmy 14 marca br. Miasto zajęło się sprawą zgodnie z przepisami i terminami, bez zbędnej zwłoki, ale i bez przyspieszania procedur. Wczoraj decyzja prezydenta miasta o pozwoleniu na budowę stała się prawomocna - mówi "Naszemu Dziennikowi" Lidia Kochanowicz, dyrektor finansowy Fundacji Lux Veritatis.

- Nasze zasoby geotermalne mogłyby ogrzać zimą 20 proc. Torunia, a latem pokryć pełne zaopatrzenie miasta w ciepłą wodę - podkreśla o. Tadeusz Rydzyk CSsR, dyrektor Radia Maryja.

Obecnie Fundacja jest na etapie wyłaniania wykonawcy inwestycji.
- Wybór wykonawcy odbędzie się w procedurze z wolnej ręki. Nasze plany inwestycyjne są szeroko znane, toteż zgłaszają się do nas różne firmy budowlane, oferując swoje usługi. Przyjęliśmy własne kryteria, według których dokonamy ich weryfikacji i wyłonimy wykonawcę - wyjaśnia dyrektor Kochanowicz. - Budowa powinna ruszyć jeszcze w tym sezonie budowlanym. Potrwa 24 miesiące, licząc od wbicia pierwszej łopaty w ziemię - dodaje. Projekt objęty pozwoleniem budowlanym obejmuje wzniesienie w sąsiedztwie jednego z dwóch otworów geotermalnych ciepłowni wraz z infrastrukturą, tj. budynków przemysłowych na potrzeby energetyki, parkingów oraz sieci elektroenergetycznych, ciepłowniczych, wodociągowych i kanalizacyjnych. Na nowej inwestycji bardzo zyska Toruń.

- Ciepłownia będzie wykorzystywała gorące wody z ujęcia geotermalnego, aby dostarczać ciepło do Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej i pozostałych naszych inwestycji, a także dla odbiorców zewnętrznych - mówi Lidia Kochanowicz.

- Badaliśmy rynek, zapotrzebowanie rzeczywiście jest. Z pewnością cała energia cieplna zostanie zagospodarowana - podkreśla. Zwraca przy tym uwagę na przewagę konkurencyjną energetyki cieplnej opartej na źródłach energii odnawialnej nad tradycyjną energetyką opartą na węglu lub gazie.

- Przesądza o tym jej bezemisyjność, a więc brak opłat za limity CO2. Dzięki temu jest ona tańsza - wyjaśnia dyrektor Kochanowicz. Udokumentowana i zatwierdzona przez ministra środowiska wydajność toruńskiego źródła wynosi 351 m sześc. wody o temperaturze 61 stopni Celsjusza na godzinę. Zagraniczni eksperci, którzy wizytowali Geotermię Toruńską, orzekli, że tak duża wydajność z tego horyzontu geologicznego to światowy rekord. Dotychczas nie udawało się otrzymać z analogicznego układu geologicznego więcej niż 120 m sześc. wody na godzinę. Wcześniej Fundacja Lux Veritatis uzyskała pozwolenie na budowę basenów geotermalnych, które mogą być wykorzystane do celów leczniczych i rehabilitacji.
- Skład tutejszych wód geotermalnych przypomina wody Morza Martwego. Jest w nich cała gama pierwiastków leczniczych wykorzystywanych w zwalczaniu alergii, reumatyzmu, chorób krążenia etc. - uchyla rąbka tajemnicy o. Tadeusz Rydzyk. Przypomnijmy, że Platforma Obywatelska od chwili objęcia władzy robiła wszystko, aby zatrzymać inwestycje Geotermii Toruńskiej. Najpierw cofnięto dotację przyznaną na ten ekologiczny, nowatorski projekt z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. Potem minister spraw wewnętrznych odmówił Fundacji Lux Veritatis zgody na przeprowadzenie zbiórki publicznej na ten cel. Mnożono trudności i problemy, m.in. blisko dwa lata Fundacja zabiegała o zgodę na wykonanie nieco ponadkilometrowego połączenia odwiertu wydobywczego z odwiertem zatłaczającym wodę z powrotem pod ziemię. Jednak nie zdołano zatrzymać budowy Geotermii ani też prawdziwej eksplozji innowacyjności, jaka nastąpiła wraz z jej sfinalizowaniem.
Tylko pięć w Polsce - Rzucano kłody pod nogi dlatego, że to my, duchowni. Księżom ma się nic nie udać. Polakom ma się nic nie opłacać. A przecież to nie księża, ale świeccy są autorami tego dzieła. My tylko podjęliśmy ich myśl. To świętej pamięci prof. Julian Sokołowski odkrył i udokumentował, że 80 proc. terytorium Polski leży na złożach geotermalnych. To jego współpracownicy - prof. Jacek Zimny i prof. Ryszard Kozłowski - kontynuowali jego badania i lansowali wykorzystanie energii geotermalnej - mówi o. Tadeusz Rydzyk. Dyrektor Radia Maryja przyznaje, że jego marzeniem jest, aby Polacy - jak kraj długi i szeroki - wzięli się za pomnażanie polskiego majątku, zamiast go rozprzedawać obcym. W Polsce pracuje obecnie 5 ciepłowni geotermalnych, 20 tys. pomp ciepła oraz 7 uzdrowisk korzystających ze złóż geotermalnych. Zaletą geotermii w zestawieniu z energetyką wiatrową, słoneczną i wodną jest to, że działa przez cały rok, zimą dostarczając ciepło, a latem ciepłą wodę do basenów. W Polsce są to zazwyczaj inwestycje typu rekreacyjnego, a nie typowe instalacje ciepłownicze. Rozwój geotermalnej sieci ciepłowniczej, która dostarczałaby ciepło do mieszkań, budynków użyteczności publicznej i szklarni, Polska ma dopiero przed sobą. Zakłady geotermalne mogą też produkować energię elektryczną, jeśli temperatura w ujęciu jest odpowiednio wysoka. W Polsce najbardziej obiecujące są pod tym względem Sudety, gdzie średnia temperatura odwiertów geotermalnych wynosi ok. 80 stopni Celsjusza, ale w niektórych otworach sięga nawet 120 stopni. Warto wiedzieć, że w Niemczech odchodzi się obecnie od dofinansowywania baterii słonecznych, tzw. solarów, z uwagi na to, że są mało wydajne. Nieefektywne ekonomicznie jest także pozyskiwanie energii wiatrowej, która swą karierę w Polsce zawdzięcza głównie dotacjom. Zdarza się nawet, że właściciele napędzają wiatraki energią elektryczną, byle tylko otrzymać dopłaty do energii odnawialnej.

Małgorzata Goss

Przyspieszenie Hubble’a Afera Jana Dworaka et consortes przyspiesza zgodnie z prawem, z jakim rozszerza się wszechświat według obliczeń Amerykanina Edwina Hubble’a, a więc nie równomiernie, przy stałej prędkości, ale w coraz szybszym tempie. Tydzień temu pisałem, na czym polega ten większy od afery Rywina przekręt: utrwalić dotychczasowy monopol medialny zaprzyjaźnionych sitw postkomunistyczno-liberalnych i nie dopuścić na multiplex katolickiej, patriotycznej TV TRWAM. Cel ten KRRiT realizowała tak gorliwie, po cichu i bezkarnie (kłamstwa, prymitywnie naciągane dane i fakty), że w końcu weszła na tak śliski grunt, że grozi jej wywalenie, prędzej czy później. Nie da się bowiem w nieskończoność naciągać prawa, nawet takiego, jakie mamy pod rządami Platformy Obywatelskiej, zasłaniać się „konstytucyjnością”, czy liczyć na przychylność sądów i prokuratury. Nie da się też zamknąć ust opozycji, która twardo domaga się skontrolowania przez NIK całego procesu koncesyjnego. To przyspieszenie afery Dworaka zawdzięczamy m.in. raportowi NIK z wykonania budżetu KRRiT za ub. rok. Choć ocena jest pozytywna, bo uznająca (tak samo jak w przypadku wyroku WSA w sprawie TV TRWAM kontra KRRiT) legalność podjętych decyzji o charakterze budżetowym, to stwierdza jednak, że rozłożenie na raty opłat koncesyjnych podjęto bez żadnego uzasadnienia. A powinno ono obowiązywać, gdyż ordynacja podatkowa zakłada zwolnienia z opłat budżetowych tylko w uzasadnionych przypadkach motywowanych trudną sytuacją finansową podatnika. Takiej okoliczności oczywiście nie było, bowiem KRRiT, przydzielając koncesje, potwierdzała tym samym pełną zdolność finansową przyszłych koncesjonariuszy do ponoszenia kosztów koncesji. To tak jakby silny i zdrowy pacjent-symulant poddał się operacji tylko po to, by już, jako rekonwalescent mógł korzystać ze szczególnej troski i pomocy finansowej. Porównanie może nie najlepsze, wszak służba zdrowia niejednego zdrowego już wykończyła, a tym bardziej, że ta „operacja” to był przecież miły prezent od KRRiT w postaci lukratywnej koncesji telewizyjnej dającej prawo do zarabiania w warunkach monopolu medialnego aż przez 10 lat, a potem dalej. Nie wiadomo, zatem, jakim interesem publicznym kierowała się KRRiT, dzieląc opłaty koncesyjne na setki rat w ciągu 10 lat trwania koncesji. Co ciekawe, dowiedzieliśmy się też, że koncesjonariusze pierwszego miltipleksu (wszyscy najważniejsi dziś gracze na rynku mediów) występowali o mniejszą liczbę rat, godząc się tym samym na wyższe kwoty, a otrzymali w prezencie znacznie korzystniejsze warunki ich spłaty. Już samo to rodzi podejrzenie korupcji, stąd zawiadomienie europosła Janusza Wojciechowskiego do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa i zapowiedź złożenia podobnego wniosku przez PiS, wzmocnionego identycznym zawiadomieniem do CBA. Posiedzeniom komisji sejmowych, zwoływanych przez PiS, towarzyszy obecność kamer TV TRWAM, co wywołuje niesamowity popłoch wśród członków Platformy, którzy mogą się wreszcie przekonać, co oznacza w praktyce „kontrolna funkcja mediów”, kiedy muszą bronić śmierdzącej, przegranej sprawy na oczach tysięcy widzów dyskryminowanej telewizji. Stres, jaki im przy tym towarzyszy, przejawia się w nerwowej mimice twarzy, głupkowatych uśmiechach, podniesionym głosie i histerycznych niekiedy wypowiedziach. Jednym wychodzi to lepiej, tym, co mają za sobą lata pracy w Sejmie, innym gorzej. Choć w przypadku posłanki Teresy Piotrowskiej (11 lat w Sejmie), przewodniczącej sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej, która doprowadziła do utrącenia jedynego poza sprawami bieżącymi punktu obrad, jakim było wysłuchanie sprawozdania NIK na temat realizacji zadań budżetowych KRRiT, a tym samym przyszłe zgłoszenie uchwały o kontroli w KRRiT, największe zdenerwowanie udzieliło się jej, gdy jeden z posłów przypomniał jej, że w latach 80. była katechetką. Tak, to musi trochę boleć, ale przecież nie tylko panią poseł, jej przypadek nie jest odosobniony. Pod skrzydła Kościoła schroniło się w latach 80. tysiące tzw. opozycjonistów (wśród nich Komorowski, Dworak, Braun), dla których znalazła się możliwość pracy, publikowania, nie mówiąc o paru złotych na przetrwanie. Kiedy byli autentyczni i szczerzy? - wtedy czy dziś, gdy walczą z Kościołem, dyskryminując TV TRWAM. Niestety tak już jest, jak w starym powiedzonku, że każda przysługa zostanie kiedyś skutecznie ukarana. Nie wydaje mi się, że obecna ekipa odda władzę, ot, tak sobie, w wyniku demokratycznych wyborów. Afera Dworaka to wszak drobnostka w porównaniu z megadramatem mającym wpływ na los naszego państwa, tzw. śledztwem smoleńskim, które wbrew oczekiwaniom odpowiedzialnych za tę katastrofę, a może nawet za współudział w zamachu, także nabiera przyspieszenia zgodnie z prawem Hubble’a. Wojciech Reszczyński

Kataster rozchwieje gospodarkę Od dłuższego czasu pojawia się w przestrzeni publicznej temat wprowadzenia w Polsce podatku katastralnego. Miałby on zastąpić obecne podatki obciążające nieruchomości - naliczane w oparciu przede wszystkim o ich powierzchnię i przeznaczenie, poprzez wprowadzenie obciążeń opartych o wartość nieruchomości. Nie budzi wątpliwości fakt, że wprowadzenie podatku katastralnego jest kosztowne, wiąże się z koniecznością zgromadzenia i aktualizacji informacji o nieruchomościach, w tym o budynkach i budowlach, ich właścicielach lub innych posiadaczach, a także o ich aktualnej wartości. Zakłada się jednak, że wydatki te zostaną zrekompensowane przez wyższe wpływy, a to oznacza, że stawki podatku katastralnego muszą być określone w taki sposób, by przynosiły wyższe wpływy podatkowe niż obecne podatki obciążające nieruchomości. A zatem wprowadzenie podatku katastralnego miałoby sens z punktu widzenia efektywności podatkowej, zarówno w związku z kosztami wprowadzenia powszechnego katastru i powszechnego szacowania wartości nieruchomości, jak też kosztami poboru tego podatku (uwzględniającymi m.in. aktualizację wartości nieruchomości) musi prowadzić do zwiększenia obciążeń podatkowych. Nie ma jednego uniwersalnego modelu funkcjonowania podatku katastralnego. W różnych krajach odmiennie funkcjonuje zarówno sam kataster, czyli ewidencja nieruchomości uwzględniająca ich wartość dla celów podatkowych, jak i podatek uwzględniający wartość nieruchomości. W różny sposób zdefiniowani są podatnicy tego podatku (czy są to właściciele, czy posiadacze nieruchomości), przedmiot opodatkowania, jak i podstawa opodatkowania. W niektórych systemach podstawą opodatkowania jest rzeczywista wartość nieruchomości, w innych przychód z nią związany. W jeszcze innych krajach podstawą opodatkowania jest sztucznie określona wartość, niebędąca rzeczywistą wartością rynkową nieruchomości. Różne są stawki tego podatku, a także zwolnienia z opodatkowania, zarówno przedmiotowe, jak i podmiotowe. W niektórych krajach np. obiekty kultu są nim obciążone, w innych z niego zwolnione. Zwolnienia mogą dotyczyć zarówno cech posiadaczy nieruchomości (np. niepełnosprawność, rodzaj działalności), jak i samych nieruchomości. W efekcie podatek katastralny jest zazwyczaj konstrukcją skomplikowaną i budzącą duże emocje u osób podlegających temu podatkowi. W literaturze podnosi się, że w zależności od kształtu przyjmowanych rozwiązań może on przynosić różnego rodzaju negatywne skutki, których próby łagodzenia prowadzą do dalszego skomplikowania systemu, a więc i kosztów jego poboru. Na przykład w maju 2003, a więc na wiele lat przed obecnym kryzysem finansowym i zadłużeniowym, Kancelaria Sejmu przygotowała analizę "Europejskie systemy opodatkowania nieruchomości" pod redakcją prof. Leonarda Etela. Autorzy tego opracowania przedstawili się w nim jako gorący zwolennicy wprowadzenia podatku katastralnego i przeciwnicy utrzymania systemu podatków opartych na powierzchni nieruchomości. Warto jednak przyjrzeć się dostrzeganym przez nich wadom systemów podatkowych opartych na wartości nieruchomości. Po pierwsze, prof. Leonard Etel wskazuje na konieczność wprowadzenia odpowiednio skonstruowanego programu osłonowego, by chronić "podatników, którzy w pierwszym etapie zostaną zdecydowanie wyżej opodatkowani". Systemy te są według niego także bardzo kosztowne na etapie ich wprowadzania i utrzymania, a ich obsługa wymaga utrzymania wysokokwalifikowanego personelu oraz często rodzi spory z podatnikami kwestionującymi wartość nieruchomości przyjętą, jako podstawę opodatkowania, co wytwarza dodatkowe koszty. Kolejną istotną wadą wskazaną przez prof. Etela jest czynnik odstraszający podatników przed inwestowaniem w nieruchomości w sposób podnoszący ich wartość, bo automatycznie zwiększa to ich obciążenia podatkowe. Wymaga to wprowadzania mechanizmów łagodzących tę demotywacyjną rolę podatku od wartości poprzez różnego rodzaju ulgi i zwolnienia. [Jak ułatwiłoby to korupcję... Której, jak czytamy, w Polsce nie ma.  MD] Systemy opodatkowania nieruchomości oparte na ich wartości funkcjonują m.in. w wielu krajach UE i w USA. W Stanach Zjednoczonych poziom tego podatku określany jest przez poszczególne stany, zatem nie jest on jednolity w całym kraju. Przykłady z tego państwa wskazują, że wzrost wartości nieruchomości automatycznie prowadzi do wzrostu obciążeń podatkowych z nimi związanych i przynajmniej część podatników nie jest w stanie pokryć kosztów wyższych podatków i musi wyprowadzić się z dotychczas posiadanych domów (np. Fredrick Kunkle. Frederick Growth Squeezing Residents Out of County - the Washington Post, 29.01.2006). Jak widać nawet z tego pobieżnego przeglądu, negatywne cechy podatku katastralnego są jego immanentną cechą, choć przez jego zwolenników jest traktowany jako najlepszy sposób opodatkowania nieruchomości. Analizując problem wprowadzenia podatku katastralnego, należy też wziąć pod uwagę jego procykliczny charakter. Gdy ceny nieruchomości rosną, rosną też wpływy z tego podatku. Gdy jednak ceny nieruchomości spadają, co - jak pokazuje obecny kryzys - jest powiązane z pogorszeniem się koniunktury, spadają też wpływy z tego podatku. Zazwyczaj w tym samym okresie spadają też wpływy z podatków dochodowych i od wartości dodanej, zatem podatek katastralny, w odróżnieniu od podatku uzależnionego wyłącznie od powierzchni, prowadzi do sytuacji wzrostu dochodów jego beneficjentów (w polskich warunkach gmin), w fazie wzrostu przyspieszając narastanie bąbli spekulacyjnych, a w fazie spowolnienia i recesji dodatkowo ją wzmacniając poprzez spadek dochodów podatkowych ich beneficjentów, wówczas gdy najbardziej potrzebują środków. W efekcie podatek katastralny warto rozpatrywać w perspektywach dodatkowego czynnika zwiększającego rozchwianie gospodarki. Z opisanych wyżej przyczyn, a także biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia z niestabilnością polskiego systemu podatkowego, jego wprowadzenie mogłoby w szczególności doprowadzić do ujawnienia się jego demotywującego charakteru i w efekcie do istotnego ograniczenia wydatków inwestycyjnych zwiększających wartość nieruchomości, gdyż decyzje o ich podjęciu obciążone byłyby ryzykiem zmiany przepisów przed ukończeniem inwestycji i likwidacji lub ograniczenia ewentualnej ulgi inwestycyjnej w podatku katastralnym. Do tego dochodzi specyfika polskiego systemu podatkowego, w którym ustawodawca zamiast skoncentrować się na stanowieniu jasnych i przejrzystych przepisów podatkowych, wprowadził niespotykaną gdzie indziej w cywilizowanych krajach instytucję wiążących interpretacji podatkowych zastępujących w praktyce podatnikom ustawę. To ewidentnie nie mieści się w porządku konstytucyjnym, jednak przez ministra finansów jest uważane za szczególną zaletę polskiego systemu podatkowego. Podsumowując, podatek katastralny wymaga dużych nakładów na jego wprowadzenie i pobór, zatem musi prowadzić do wzrostu obciążeń podatkowych. Skutkować to może demotywacją związaną z inwestycjami zwiększającymi wartość nieruchomości. Biorąc pod uwagę specyfikę polskiego systemu, wprowadzenie podatku katastralnego może prowadzić do wywłaszczenia i zmiany struktury demograficznej oraz przeznaczenia nieruchomości w rejonach, gdzie istotnie wzrasta wartość nieruchomości. Ma ona charakter procykliczny [pewnie znaczy to, że wzmacnia wahnięcia gospodraki md] , także dla beneficjentów tego podatku, generując dodatkowy spadek dochodów podatkowych w okresie kryzysu, kiedy środki są szczególnie potrzebne, w celu łagodzenia jego skutków. W tej sytuacji trudno uznać, by zalety katastru, podnoszone przez zwolenników jego wprowadzenia (m.in. wzrost dochodów gmin, "uwolnienie" nieruchomości w centrach miast, sprawiedliwszy według nich podział obciążeń, mniejsza szkodliwość niż innych podatków) przeważały nad jego wadami. Istnieje ryzyko, że szczególnie poszkodowana będzie klasa średnia oraz właściciele o dochodach nierosnących odpowiednio szybko wraz ze wzrostem wartości nieruchomości, tacy jak emeryci czy pracownicy najemni. Wprowadzenie podatku katastralnego może zatem prowadzić do koncentracji własności i dalszego ograniczenia dostępności mieszkań oraz zwiększać rozwarstwienie społeczne, z wykorzystaniem stawek podatkowych. Paweł Pelc

Rolnik Honoris Causa Stanowczo za dużo bierze na swoje barki nasz Pan Premier, postanowił, bowiem ni mniej, ni więcej, zostać ministrem rolnictwa. To znaczy, zaraz tam postanowił. On nie z tych, co coś postanawia, to raczej za niego postanawiają i informują go na bieżąco. Nawet o swojej niechęci do kandydowania na stanowisko Prezydenta dowiedział się na bieżąco, zaraz po podjęciu takiej decyzji przez starszych i mądrzejszych. Brak nominacji na stanowisko ministra rolnictwa znaczy tylko tyle, że Tusk nie potrafi podjąć decyzji i w taki, typowy dla niego sposób to odwleka, w nadziei, że każdy problem z czasem jakoś się rozwiąże, co jest zresztą prawdą, albo ludzie mafii rządzącej Polską nie dogadali się jeszcze, co do personaliów i podziału łupów, a coś przecież ludziom powiedzieć trzeba. Deklaracja Tuska o tym rolnictwie, że niby on teraz osobiście będzie nadzorował, ma dokładnie tyle samo wagi, jak deklaracja Tuska, na samym początku, że będzie osobiście nadzorował służby specjalne, więc Koordynator niepotrzebny. Pamięta ktoś jeszcze? Bo ja pamiętam. Dla Tuska taka deklaracja nic nie znaczy, bo facet nie rozumie po prostu słowa „odpowiedzialność”, to taki Król Maciuś Drugi, przygłup porównywalny z tym głupkiem pląsającym w stroju motyla wśród procesji Bożego Ciała. Ważne, żeby Eurosport obejrzeć przy winku i żeby w gałę haratnąć co tydzień. Nadzór, hi, hi! Ot, „będzie namawiał kolegów” by nie kradli, na tym polega nadzór Tuska. To znaczy, żeby nie dali się złapać, a najważniejsze, żeby się nie pocili na konferencji prasowej, bo to niewybaczalne. Ale jak puder wytrzyma, nie spłynie płatami, to się nie „wtrancamy”. Jak spłynie, to „się wkurzy”, albo nawet „da burę”, jak Wierny Gras potem ze zgrozą szepce do zaczerwienionych z emocji uszek zaufanych dziennikarzy, żeby to podali, jako przeciek najwyższej wagi. Jako dowód, jak strasznie Pan Premier się wkurza na przejawy nieuczciwości, nepotyzmu, łapownictwa, korupcji, i w ogóle wszystkiego. Jak go to boli. Myśl, że to właśnie nikt inny, jak Pan Premier odpowiada ze te wszystkie nieuczciwości, nepotyzm, korupcję, nawet nie kiełkuje w tych dziennikarskich głowach, do których te zaczerwienione z emocji uszka są przytwierdzone. Odpowiada, bo to toleruje i kontrolowaną wiedzę na ten temat uczynił metodą rządzenia i utrzymywania się przy władzy, obok wzbudzania strachu, odrazy i nienawiści do opozycji. Ciekawe, kiedy się dowiemy, że Pan premier „się wkurzył” i „dał burę” Vincentowi Rostowskiemu, jak wreszcie padnie ten system zakłamanej kreatywnej księgowości i ukrywania deficytu w budżetach gmin, w jakiś funduszach i w ogóle, gdzie się da, byle utrzymać w magiczny sposób deficyt w ustawowych ramach 55%. Pisałem swego czasu o klasycznej bazarowo- kantorowej operacji walutowej pod koniec roku, na godziny przed umownym naliczeniem owej granicy, dzięki której (yes, yes, yes!) znowu się udało. No, a jak się nie uda, to Pan Premier zapewne „przejmie bezpośredni nadzór nad ministrem finansów”. Tyle, że on zapewne nie rozumie, że czar Króla Maciusia jest wybitnie lokalny, istniejący wyłącznie dzięki wielkiemu wysiłkowi przyjaznych, lub wręcz podporządkowanych mediów, które wszystko wytłumaczą, przekręcą, a jak nie dadzą rady, to zamilczą i przykryją Rutkowskim, i nieszczęsna Madzią, czy innym dzieckiem, które akurat gdzieś zginie, a takich nigdy nie zabraknie, wystarczy wybrać, kogo tym razem uczynić tematem numer jeden na najbliższe tygodnie, zanim się wrzuci kogoś następnego. Król Maciuś nie oszuka nikogo w Brukseli, tam są lepsi gracze w trzy karty od niego, tacy, co mu sprzedadzą jego własne buty razem z nim samym w środku i bielizną w bonusie i jeszcze się będzie cieszył, że tak tanio i na raty, to dlatego, że kupił szybko, ciągu 15 minut od oferty, bo potem już było drożej. Kiedyś ktoś Tuska po prostu zgasi, jak już nie będzie potrzebny, a jego przypomnienie, ze przecież miał obiecane funkcje komisarza Komisji Europejskiej, szefa Nato, ONZ i UNESCO wzbudzi już nie tylko wesołość, ale i zdziwienie, że ktoś może być aż tak głupi i naiwny. I sugestię, by może zacząć od nauki języków, bo to naprawdę jest warunek wstępny jakichkolwiek rozmów o jakichkolwiek stanowiskach. Poseł Jerzy Polaczek z Prawa i Sprawiedliwości udostępnił na swojej stronie internetowej dokument, skrywany przez rząd nie tylko przed opinią publiczną, ale również przed parlamentarzystami. Wynika z niego, że Polska, wbrew oficjalnym deklaracjom ministra Jana Vincenta Rostowskiego przekroczyła już drugi próg ostrożnościowy zadłużenia publicznego. Chodzi o to, że zadłużenie Krajowego Funduszu Drogowego planowane jest w tym roku na blisko 44 mld zł, co dodając do oficjalnego deficytu budżetowego sprawia, że całość zadłużenia Polski wynosi 56,3% PKB, przekraczając aż o 1,3 punktu procentowego ten próg. I co? Ano, nic, zobaczymy, czy ktoś się zainteresuje. Gdzie przy tym jest afera Serafina i te parę złotych? Nigdzie, nawet nie stoi w pobliżu, jeśli chodzi o skalę i zagrożenie dla Polski, zapewne dlatego dość bezpiecznie będzie można o tym poczytać i pooglądać. Bo też i uwalany jest koalicjant, a PO i Tusk mogą na tym tle wzbudzić litość i współczucie, z jakimi typami muszą biedaki współpracować, wszystko przez tego Kaczyńskiego. Z innej beczki. W Budapeszcie zatrzymano dziś 97-letniego Laszlo Csataryego. W czasie drugiej wojny światowej brał udział w zagładzie Żydów [podobno! Bo nie udowodniono. MD] . Od lat tropiony był, podobnie jak inni zbrodniarze niemieckiego nazizmu, przez Centrum Szymona Wiesenthala w Jerozolimie. Choć od zakończenia wojny i od popełnionych przez niego zbrodni minęło ponad 60 lat, to w końcu dosięgła go ręka sprawiedliwości. Przez wiele lat ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem, a zdekonspirowany zmieniał kraj zamieszkania. W końcu jednak został wytropiony. Iwana Demianiuka, Ukraińca oskarżanego o udział w zbrodniach niemieckiego nazizmu, sąd w Niemczech skazał na karę więzienia, kiedy ten miał 91 lat. Na salę sądową Demianiuk przywożony był na wózku. Inny zbrodniarz Maurice Papon do więzienia trafił w wieku 88 lat i wyszedł ze względu na stan zdrowia w wieku 92 lat, dopiero po odsiedzeniu czterech lat w więziennej celi. Inny zbrodniarz Rudolf Hess w więzieniu spędził ponad 41 lat, aż do śmierci. A Wojciech „Wolski” Jaruzelski nie niepokojony dożywa swoich dni pod swoim nazwiskiem, nie musi się ukrywać. Niedawno odwiedził go jego wieloletni kapuś „Bolek”. A, właśnie, właśnie! Jak o Bolku mowa, czytam, że jakiś dziennikarz wyniósł dokumenty IPN, grozi mu więzienie. Z art. 54 ustawy o IPN: "Kto nie będąc do tego uprawnionym, dokumenty lub zapis informacji, podlegające przekazaniu Instytutowi Pamięci (...) Lub znajdujące się w archiwum Instytutu, niszczy, ukrywa, uszkadza, usuwa lub zmienia ich zapis, w inny sposób udaremnia lub znacznie utrudnia uprawnionej osobie lub instytucji zapoznanie się z nimi albo zakłóca lub uniemożliwia automatyczne gromadzenie lub przekazywanie takich informacji, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".

A Pan Prezydent Wałęsa jakoś nie ścigany, choć z jego akt strzępki wyrwanych na chama ponumerowanych stron sterczą w niebo, jak wyrzut sumienia. Sumienie i Wałęsa, hi, hi, sorry. Surrealizm niezamierzony. Seawolf

Utrata przez Polskę PKO BP w cieniu taśm i "walki" o ZA w Tarnowie... Wyprzedaż przez - dla mnie - zdradziecki rząd D. Tuska resztek majątku narodowego trwa w najlepsze. W cieniu "taśm Serafina" i niby walki o Zakłady Azotowe w Tarnowie, niby polski rząd sprzedając 7,2% akcji PKO BP za przeszło 3 mld zł pozbył się kontrolnego nadzoru właścicielskiego nad największym polskim bankiem. Do dzisiaj, bowiem Skarb Państwa posiadał 40,99 % akcji a kontrolowany przez niego Bank Gospodarstwa Krajowego 10,25%. Dawało to przewagę w kapitale akcyjnym, który wynosił ogólnie dla SP 51,24%. Po sprzedaży wynosi już jedynie 44,04%, czyli poniżej progu 50% dającego możliwość kontroli nad bankiem. Długookresowo jest to de facto utrata przez Polskę tego największego banku na rzecz zapewne międzynarodowych instytucji finansowych. I niech nikogo nie zwiedzie zmieniony ponad rok temu zapis statutowy, który ma niby gwarantować SP w dalszym ciągu nadzór korporacyjny nad bankiem. Strategicznie jest to zapis bardzo łatwo zmienialny a w biznesie liczy się tak naprawdę zawsze jedynie przewaga w kapitale akcyjnym...

Dziś PKO Bank Polski jest największym i jednym z najstarszych banków w Polsce, który zatrudnia przeszło 27 tys. pracowników oraz dysponuje największą siecią sprzedaży w Polsce. Składa się na nią ponad 1100 oddziałów oraz ponad 1200 agencji. Bank PKO BP prowadzi ponad 6 mln rachunków osobistych, a liczba wydawanych kart bankowych przekroczyła 7 mln. Pozbycia się kontroli nad nim przeciwny był śp. S. Skrzypek, który zginął w niemal pewnym już dzisiaj zamachu w Smoleńsku... A my zajmujemy się treścią "taśm Serafina" (nagranymi w styczniu 2012 a opublikowanymi w trybie nagłym po pół roku) wzmocnionymi propagandowo niby "walką" o ZA w Tarnowie... teraz, gdy rząd D. Tuska tak naprawdę pozbywa się największego polskiego banku... Tragiczne... Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... Krzysztofjaw

Internet pęka ze śmiechu. Tusk helikopterem sprawdza stan autostrad! Internauci są zdeterminowani i nie mają litości dla Donalda Tuska. Zaśmiewają się do rozpuku z Premiera, który w czwartek postanowił złożyć gospodarskie wizyty na budowie autostrad. Nie byłoby w tym może i powodu do śmiechu, gdyby nie fakt, że wybrał się tam nie samochodem a helikopterem. Czy może być obrazek bardziej wymowny i symboliczny, który pokazywałby, to w jakim naprawdę stanie są  drogi w Polsce przygotowywane na Euro 2012, niż oblatujący je helikopterem szef Rządu? Jasne, że ktoś może powiedzieć , to normalne, bo przecież wygodniejsze. Z góry widać przecież lepiej postęp prac. Zgadzam się. Jednak byłoby tak, gdyby autostrady były gotowe. Skoro jednak nie są , to właśnie środek transportu słusznie stał się obiektem drwin internautów. Nasze autostrady nie są bowiem przejezdne , ale za to są przelotne. A oto próbka twórczości zdolnych internutów:

 -" Premier z Nowakiem helikopterem nad A2. Bo samochodem się nie da". 

 -"Co nam zostało z programu budowy tarczy antyrakietowej to Tusk, ziemia - powietrze".

 -"To przypomina lot Jandy z tow. Dyrektorem nad budową Huty Katowice w filmie "Człowiek z Marmuru".

 -"Po dzisiejszej wizytacji autostrad z helikoptera, premier Tusk planuje wizytację stadionów oglądając mecze w telewizji".

 -"Premier zadowolony. Nad niegotowymi odcinkami rozpięto siatki maskujące w kolorze asfaltu. Na Google Earth Euro prezentuje się godnie".

-"Nasz kaszubsko-nadwiślański Batman trenuje skoki bez otwierania spadochronu".

-"Współczesny Nikoś Donaldinio Tusek lubi rajdy samolotowe, a może wiedział, że taczki były przygotowane i wolał nie ryzykować".

Hanna Gronkiewicz Walc sama mówiła swego czasu, że kibice dojadą na Euro samolotami. Nie dolecą, a właśnie dojadą. Mamy, więc taki Polski Wash & Go, czyli samolotem po autostradzie. Gosia

Korupcja w resorcie Gowina Dr Henryk S., kierownik Ośrodka Szkoleniowego Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury w Dębem, jest podejrzany o przyjęcie gigantycznych łapówek i ustawianie przetargów. Mimo podejrzenia matactwa i wpływania na świadków nie został aresztowany. Dziś sąd rozpatrzy zażalenie prokuratury na tę decyzję. W ośrodku w Dębem szkolenia odbywają sędziowie i prokuratorzy, pokoje są też wynajmowane w celach komercyjnych. Dr Henryk S. kieruje ośrodkiem od lat 80.
– Jest znakomitym szefem. To właściwy człowiek na właściwym miejscu – nie może się go nachwalić Stanisław Żelichowski, który jako minister środowiska w rządzie PSL-SLD w 2002 r. powołał do życia Centralny Ośrodek Doskonalenia Kadr Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Dębem (wcześniej placówka nosiła inną nazwę). Dr Henryk S. – były wojskowy – to postać znana w świecie polityki i biznesu. Wśród znajomych, na których się powołuje, są m.in. prezydent Bronisław Komorowski, posłanka PO Jadwiga Zakrzewska, Stanisław Żelichowski i Kazimierz Marcinkiewicz. W korytarzach pomieszczeń ośrodka gości witają gabloty ze zdjęciami. Henryk S. widoczny jest na nich w towarzyskim uścisku z kolejnymi politykami, głównie z SLD i PSL-u. Są wśród nich byli przedstawiciele rządu, m.in. minister Wiesław Kaczmarek, minister Grzegorz Kołodko, wicepremier Waldemar Pawlak i wicepremier Jarosław Kalinowski. Henryk S. został zatrzymany 30 maja na polecenie śledczych z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
– Postawiono mu m.in. zarzut przyjmowania korzyści majątkowych – mówi nam Renata Mazur, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Według naszych ustaleń zarzuty obejmują minionych 10 lat, a łączna kwota łapówek przyjętych przez dr. S. wynosi kilka milionów złotych. Henryk S. przyjmował korzyści majątkowe m.in. za dostawy sprzętu do ośrodka i wykonywanie w nim remontów. Śledztwo poprzedzające zatrzymanie dr. S. trwało kilka miesięcy. W tym czasie zdobyto obciążające materiały, m.in. stosując techniki operacyjne.
– Prokuratura skierowała wniosek o aresztowanie w związku z obawą matactwa i utrudniania postępowania – powiedziała nam prokurator Renata Mazur. Henryk S. nie został jednak aresztowany. Sędzia Izabela Kościarz-Depta uznała, że wystarczającym zabezpieczeniem będzie poręczenie majątkowe w wysokości 2 mln zł. Zapytaliśmy ministra Jarosława Gowina, któremu podlega ośrodek w Dębem, jakie podjął decyzje w związku z aferą korupcyjną w jego resorcie.
„Na podstawie informacji uzyskanej z Krajowej Szkoły ustalono, że w związku z zarzutami przedstawionymi Panu Henrykowi S. Dyrektor Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury podjął decyzję o wszczęciu kontroli doraźnej w Ośrodku Szkoleniowym w Dębem. Ponadto Dyrektor Krajowej Szkoły zawiesił w pełnieniu obowiązków Kierownika tego Ośrodka na okres do czasu prawomocnego zakończenia postępowania karnego w sprawie” – odpowiedziało nam biuro prasowe Ministerstwa Sprawiedliwości. Dorota Kania, Maciej Marosz

Dziedzictwo Wawelu Waldemar Łysiak w „Uważam Rze”, kryjąc się za opisem opinii „inteligenckiej części prawicowego elektoratu”, przedstawił swoje krytyczne zdanie o pochówku śp. Pary Prezydenckiej na Wawelu. Jako młodzi ludzie utożsamiający się ze środowiskiem, które według Łysiaka trzyma „pancerny parasol nad wawelskim grobem”, chcemy na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” bronić słuszności decyzji o pochowaniu Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Nawet, jeśli przez to definitywnie stracimy szansę na status „inteligenckiej części” prawicy. Nieprzypadkowo to Prezydent Lech Kaczyński jest dla wielu Polaków pierwszym prezydentem III RP godnym tego miana. Przed nim mieliśmy byłego dyktatora i kata antykomunistycznej opozycji – Jaruzelskiego, Wałęsę, który zrobił wszystko, by komunistyczne sitwy zdołały wejść w III RP nienaruszone, oraz postkomunistę Kwaśniewskiego, który pijany pojechał na groby w Charkowie. Dziś prezydentem jest Bronisław Komorowski, znany z sympatii do WSI. Nie zgadzamy się z tezą publicysty Michała Karnowskiego, który twierdzi, że prezydentura Komorowskiego „nie jest obciachowa”, a w „wymiarze reprezentatywności Polaków prezydent spełnia dobrze pojęte minimum”. Warto przypomnieć, że obecny prezydent jest inspiratorem kilku działań uderzających w fundamenty swobód obywatelskich. Zapewne już w najbliższych dniach podpisze własną ustawę, uderzającą bezpośrednio w prawo do wolności zgromadzeń. Trzeba stwierdzić jasno – na tle innych prezydentów III RP Lech Kaczyński jawi się, jako niedościgniony wzór. Wawel jest pomnikiem państwa polskiego. W jego kryptach spoczywają władcy i bohaterowie Polski Piastów, Jagiellonów, I i II Rzeczypospolitej. Wawel symbolizuje, więc trwałość narodu polskiego przez wieki – ciągłość naszych wartości i kultury. To właśnie Lech Kaczyński uznał, że czas przywrócić III RP polskiej historii i jej dziedzictwu. Miał odwagę podważyć w ten sposób lewicowo-liberalne fundamenty Polski „grubej kreski” i Okrągłego Stołu. W modernistycznych marzeniach części postokrągłostołowych elit III RP nie miała być kontynuacją swoich dwóch poprzedniczek, lecz tworem pozbawionym historii i korzeni, dowolnie kreowanym przez postępowe salony. Taka III RP nie potrafiła zrozumieć, czym naprawdę jest Wawel – pomostem łączącym kolejne obszary polskości w jeden zrozumiały dla narodu ciąg. Dziedzictwo Wawelu i jego znaczenie dla polskości rozumiał za to i przywrócił w polityce Prezydent Lech Kaczyński. Czy wobec tego istnieje właściwsze miejsce jego spoczynku? Brak wizji Lecha Kaczyńskiego w polskiej polityce jest dziś szczególnie bolesny. Bratanie się z ludobójcą Putinem, zrezygnowanie z polityki zacieśniania współpracy między krajami regionu na rzecz statusu podnóżka europejskich potęg, podnóżka, z którym nikt się nie liczy – te rzeczy byłyby nie do pomyślenia podczas poprzedniej prezydentury. Znana jest anegdotka, gdy Lech Kaczyński podczas bankietu w Niemczech, wśród „możnych” Unii Europejskiej, na pytanie o centrum Europy, odpowiedział bez wstydu – Suchowola. Ciężko nie mieć wątpliwości, że Tusk, Sikorski i Komorowski odpowiedzieliby: Bruksela, Berlin, Moskwa. Dziś, gdy nie żyje już Prezydent wybrany na fali chęci rozliczenia sparszywiałych elit III RP, gdy powróciła skorumpowana, postkomunistyczna oligarchia sprzymierzona z pseudoliberalnymi technokratami z PO, widać wyraźnie, że Wawel jest zwycięstwem zza grobu Lecha Kaczyńskiego oraz całego obozu, z którym się utożsamiamy. Poprzez pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu stworzono nieprzerywalny łańcuch między I, II i III RP.Polska odzyskała swoją historię. Wokół postaci Lecha Kaczyńskiego stworzono zalążek społeczeństwa obywatelskiego – kolejne grupy i ośrodki pielęgnujące pamięć o nim i jego spuściźnie. Grupy mające na tyle silne oparcie symboliczne, by nie dać się skorumpować przez wszechogarniający nihilizm postpolityki Platformy. Jest to zwycięstwo nie do przecenienia. Zwycięstwo, którego czujemy się częścią. Samuel Pereira, Dawid Wildstein

Palikot rozbraja minę pod Tuskiem WYWIAD Z JAROSŁAWEM KACZYŃSKIM! - Sądzę, że pomysł z wotum nieufności powstał w gabinecie Donalda Tuska, tak jak Ruch Palikota. Tusk chciał uprzedzić ofensywę opozycji i przykryć własne kłopoty. Ujawnione taśmy PSL-u pokazują system tych rządów. To już nie kapitalizm polityczny, tylko korupcja – mówi prezes PiS Jarosław Kaczyński w rozmowie z Joanną Lichocką i Tomaszem Sakiewiczem, redaktorem naczelnym „Gazety Polskiej”. Tygodnik „Newsweek” opublikował tekst o pańskim Tacie. Wynika z niego, że właściwie nie walczył w Powstaniu, bo szybko został ranny, że w PRL-u jeździł na kontrakty zagraniczne, nie jest pewne, czy należał, czy nie należał do PZPR-u, ale był lojalny wobec władz komunistycznych, miał nieudane małżeństwo, zapewne romans i przestrzegał kraj przed swoimi synami. W różnych komentarzach na temat publikacji „Newsweeka” można było przeczytać, że autor artykułu, Cezary Łazarewicz, zasłużył na miano Hieny Roku. Jak Pan przyjął ten tekst? Jestem już na wszystko uodporniony, dlatego takie publikacje zwykle nie robią na mnie wrażenia. Tym razem problem polega na tym, że uderzono w pamięć mojego ojca i pośrednio w moją mamę. Mama, choć nie czyta „Newsweeka”, czytuje „Uważam Rze” i stamtąd dowiedziała się, co tam było. Nie będę wytaczał „Newsweekowi” procesu, mimo że jest tam tyle kłamstw, że sprawa na to zasługuje, ale wtedy musiałaby pewnie w sądzie zeznawać i mama. Nie chcę jej na to narażać. Kłamstwem jest praktycznie w tym tekście wszystko – od tego, że nie pamiętam o ojcu – a przecież co tydzień jestem na jego grobie. Zawsze są tam świeże kwiaty, zapalam znicze, po kwestionowanie udziału ojca w Powstaniu – bo było tak, że po tym, jak został ranny, to gdy już mógł, wrócił do walki. Virtuti Militari dostał za osłanianie akcji odwrotu oddziałów powstańczych kanałami. „Newsweek” napisał, że za ucieczkę z obozu w Pruszkowie. Swoją drogą uciekł z tego obozu, ale za ucieczki nie dostaje się Virtuti Militari. Nie będę – proszę wybaczyć – wdawał się w szczegóły, ale nawet ta sugestia romansu ojca z lat siedemdziesiątych jest całkowicie oderwana od rzeczywistości.
Należał do PZPR-u? Oczywiście nie należał do PZPR-u, był bezpartyjny. Nigdy też nie był na żadnym kontrakcie za granicą. Oczywiście chciał wyjechać, marzył o tym, sam o tym marzyłem, ale nigdy mu się to nie udało. Taki kontrakt był dla niego w PRL-u niedostępny. Był raz przez 5 czy 6 dni w Libii, jako członek grupy przetargowej. Potrzebni byli sprawni inżynierowie, którzy uzgodnią szczegóły przetargu, zaplanują harmonogram prac itp. Ojciec i jego znajomy inżynier pojechali tam razem, pracowali niemal bez przerwy dzień i noc, a po wszystkim szef tej grupy oświadczył, że „partia znów zwyciężyła” (śmiech). Mimo że ci, którzy przetarg od strony fachowej przygotowali, nie mieli nic wspólnego z partią. I tyle. Nigdy więcej nigdzie już nie wyjechał. Żyliśmy skromnie, choć były krótkie okresy, gdy ojciec zarabiał dobrze – wtedy, gdy pracował w biurze projektowym i jednocześnie wykładał w wieczorowej szkole inżynierskiej. Przez trzy lata (1956–1959) próbował być przedsiębiorcą. Razem z kolegą założył firmę i montował instalacje, głównie w kościołach. Ale przyszedł rok 1959, moment, kiedy prywatnej przedsiębiorczości przykręcono śrubę i ojciec z tego zrezygnował, bo dalej mógłby działać, tylko płacąc łapówki i ryzykując kryminał. Wrócił do biura projektowego, a na początku lat 60 zatrudnił się na Politechnice, początkowo, jako pracownik naukowo-techniczny. Jedno, co jest prawdziwe w tym tekście, to to, że, mimo iż był dobrym inżynierem, nieszczególnie udała mu się kariera naukowa. Widocznie nie miał do niej predyspozycji.
Unikał w czasie PRL-u kontaktu ze środowiskami akowskimi? Nieprawda. Zawsze miał ten kontakt, chodził na spotkania, każdego 1 listopada wieczorem szedł na Powązkowski Cmentarz Wojskowy i każdego 1 sierpnia także. Sam z wczesnego dzieciństwa pamiętam, jak szedłem nocą z nim na Powązki dużą grupą mężczyzn. Nigdy nie ukrywał, że był w AK, w Baszcie i od wczesnego dzieciństwa o tym wiedziałem.
Do niedawna w tego typu artykułach specjalizowało się „Nie” Urbana. To był ten poziom. Jak przyjmuje Pan to, że ten styl przyjmuje teraz „Newsweek”? To pokazuje degenerację systemu. Takie teksty wynikają z wściekłej nienawiści postkomunistycznego establishmentu, że nas się nie udało anihilować. Wiedzą, że cały system się trzęsie, że są tacy, którzy mogą go zmienić. Być może chciano nas sprowokować, doprowadzić do pyskówki, żeby zamienić debatę polityczną w szambo. Ich na pewno doprowadza do furii, że ktoś jest z innego świata niż oni. Nie mam zamiaru tego ciągnąć, choć widzę, że za tym kryje się furia i strach. Zabolało mnie tylko jedno – nie jest prawdą, że nie dbam o pamięć ojca.
Mówi Pan, że system się trzęsie. Janusz Palikot chce właśnie zgłosić wotum nieufności wobec rządu Donalda Tuska. Sądzę, że ten pomysł powstał w gabinecie Tuska, tak jak Ruch Palikota. To pomysł na tzw. kontrminę. Widocznie doszło do nich, że PiS chce na jesieni przeprowadzić poważną inicjatywę z wotum nieufności wobec rządu i chcą to uprzedzić. Tu się zbiegło kilka interesów. Palikot chce zaistnieć, bo jest w coraz gorszej sytuacji, Tusk ma interes w tym, by zgłoszone na poważnie wotum nieufności na jesieni straciło trochę mocy. Było „kolejnym”. Nie sądziliśmy, by to nasze wotum nieufności miało bardzo poważne szanse, ale trudno też powiedzieć, żeby tak w ogóle ich nie miało. Być może Tusk zdaje sobie sprawę, że mogłoby ono jednak doprowadzić do upadku rządu i próbuje rozbroić minę. Jest też w tym chęć uniemożliwienia nam skoncentrowania uwagi opinii publicznej na diagnozie pięcioletnich rządów Tuska, którą przedstawimy jesienią. Media zwykle przedstawiają karykaturalnie to, co mówimy albo po prostu przemilczają. Zgłoszenie wotum nieufności wobec rządu stwarza sytuację, w której niepomiernie trudno jest to robić. Nadarzyła się okazja z ministrem Sawickim, można tym przykryć też kłopotliwe pytania. Bo jeśli Donald Tusk wiedział wcześniej o sprawie, to jako urzędnik państwowy miał obowiązek złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Jeśli nie złożył, dopuścił się, jako premier kolejnego w swoim urzędowaniu przestępstwa. Można też przypuszczać, że ma to na celu „przykrycie” tematu katastrofy smoleńskiej i zaniechań rządu Tuska w tej sprawie. Bo jeśli Marek Sawicki podaje się do dymisji w efekcie opublikowanych nagrań, widzimy, że istnieje coś takiego jak odpowiedzialność polityczna. Tym bardziej, zatem do dymisji powinni podać się Tusk, Arabski czy Sikorski po tym, co zrobili i czego nie zrobili w sprawie katastrofy.
Dla PiS-u to sytuacja nieszczególna – można mówić, skoro chcecie dymisji Tuska, poprzyjcie Palikota.
Pomysł, żeby w tym parlamencie zaczęła rządzić lewica z naszym poparciem, jest łagodnie mówiąc kabaretowy. Powtórzę – na wojnie używa się zabiegu zwanego kontrminą. Chodzi o to, by wysadzić minę nie w momencie, kiedy zaplanowano, ale wcześniej, neutralizując choć część negatywnych konsekwencji. Przykładowo – wysadza się minę przed szturmem, w ten sposób może się udać odbudowanie muru przed frontalnym atakiem przeciwnika. Gdyby mina wybuchła podczas szturmu, nie byłoby już szans się bronić. Dziś sytuacja jest analogiczna. To chęć zneutralizowania rękami Palikota naszej jesiennej ofensywy – gdy złożymy poważne wotum nieufności wobec rządu Donalda Tuska z pełnym uzasadnieniem z całego 5-lecia rządów. Bo wtedy, jesienią sytuacja będzie dla premiera znacznie bardziej niekorzystna. Jest to arcyfatalny rząd, nie ma dziedziny, w której można go bronić. Notowania będą spadać, problemy się nawarstwiać. Akcja Palikota jest więc próbą pod kontrolą Tuska zmniejszenia znaczenia choć części zarzutów.
Nie jest to jednocześnie przykrywanie sprawy zeznań ze śledztwa smoleńskiego? Tego, że Donald Tusk mijał się z prawdą w prokuraturze, czy łamania konstytucji przez Radosława Sikorskiego? Tak, wspominałem już o tym. To są niewątpliwie sprawy istotne – i faktycznie rząd chce upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Ale proszę pamiętać, że do części opinii publicznej te sprawy nie docierają. Przecież jest to całkowicie blokowane przez media głównego nurtu. Ale warto przy tej okazji jedną rzecz powiedzieć – dymisje, które nastąpiły od początku rządów Tuska – czy to Zbigniewa Ćwiąkalskiego, Mirosława Drzewieckiego, czy też ostatnia Marka Sawickiego – stawiają także premiera w jednoznacznej roli. W końcu jakie kompetencje i władzę miały wspomniane postacie? To Tusk za nimi stał i był za nich odpowiedzialny. Sprawa zeznań w sprawie Smoleńska jak i taśm PSL-u jest zupełnie kompromitująca dla obozu władzy. W żadnym normalnym kraju tacy ludzie jak dzisiejsza elita PO nie mogliby przetrwać na szczycie państwa dłużej niż trzy dni. Tylko oligarchiczny charakter naszego systemu politycznego pozwala jej nadal istnieć. Po ujawnieniu zeznań ws. Smoleńska wszystko jest już oczywiste – kto rozdzielił wizyty, jak kłamał, jak prowadził wojnę na górze, która doprowadziła do tragedii. Udowodniono to, co mówiłem już w czasie kampanii prezydenckiej – chłopcy bawili się zapałkami i podpalili cały dom.
Czy inicjatywa Palikota może mieć także jeszcze całkiem inny niż przykrywkowy charakter? Czy może być elementem nacisku w reakcji na rządową blokadę sprzedaży Rosjanom zakładów azotowych w Tarnowie? Niczego nie można wykluczyć, choć to wydaje mi się mniej prawdopodobne. Warto jednak pamiętać, że kilka tygodni temu Janusz Palikot pisał wiernopoddańczy list do ambasadora Rosji w Polsce z donosem na opozycję. Trzeba też wspomnieć o chyba nieprzypadkowych słowach Bronisława Komorowskiego przed kamerami: „Jak dużo zawdzięczam Januszowi”. Każdy, kto orientuje się w polityce, musi też dostrzegać tu w tle Rosję.
Czy opublikowanie taśm PSL-u, jeśli potraktujemy to jako wrzutkę mającą zająć uwagę opinii publicznej, nie jest jednak mieczem obosiecznym? Oczywiście, tak. Te taśmy są groźne, bo pokazują system tych rządów. Będzie próba zamknięcia problemu w ramach PSL-u i w ramach jednego ministerstwa. Choć pokazują zjawisko nieporównanie szersze, występujące w różnych konfiguracjach i na różnych poziomach.
Można to nazwać kapitalizmem politycznym? To już nie jest kapitalizm polityczny, tylko korupcja. Nazwijmy rzecz po imieniu: to rak korupcji, tej najcięższej choroby systemów życia publicznego i gospodarczego. Są systemy, którym to nie przeszkadza w rozwoju, potrafią jakoś ją zaabsorbować, jak np. kiedyś Japonia czy Turcja. W polskim typie kultury, jeśli chcemy się szybko rozwijać, musimy okiełznać korupcję, a to oznacza konieczność przeprowadzenia daleko idących zmian w establishmencie i to od szczebla powiatowego po najwyższy. System zawłaszczania państwa jest tak rozbudowany, że paraliżuje wielkie przedsięwzięcia zbiorowe – budowa autostrad to najlepszy tego przykład, ale paraliżuje praktycznie wszystko. Tak spektakularne ujawnienie tego, jak w przypadku taśm PSL-u, świadczy jednak też o tym, że system władzy znalazł się w kryzysie. I ta erozja powinna się pogłębiać. Tu ogromnie dużo zależy także od naszej strony, tzn. od umiejętności właściwego rozegrania tego kryzysu władzy, nawiązania kontaktu z dużą częścią opinii publicznej, z którą w tej chwili kontaktu w istocie nie mamy. Musimy tę blokadę przełamać.
Co zatem PiS zrobi, jeśli będzie głosowanie nad wotum nieufności z wniosku Palikota? Na razie nie widać przesłanek, żeby miał zebrać niezbędne podpisy.
To mogłoby się udać, gdyby doszło do podziału w PO? Czy uważa Pan, że konflikt w Platformie jest rzeczywisty? Realne podziały są wtedy, kiedy jest zdolność do decyzji daleko idących, kiedy np. w ważnych głosowaniach jest gotowość przeciwstawienia dyscyplinie partyjnej z całym tego ryzykiem. W tej chwili takiej zdolności w PO nie widzę. Natomiast jest tak, że pewna część polityków Platformy kooperuje wyraźnie z Kościołem i na tym opiera swoje powiatowe sfery poparcia. Nie przeczę, że są tacy, dla których sprawa in vitro jest kwestią zasadniczą. Nie widzę natomiast determinacji tych ludzi do powiedzenia, jak zrobił to poseł John Godson – „jestem gotów do odejścia z partii”. Nie widzę tam żadnej poważnej frakcji. Joanna Lichocka, Tomasz Sakiewicz

Pietraszkiewicz: część parabanków trzeba natychmiast zamknąć Rosnące w siłę instytucje quasi-bankowe budzą niepokój bankowców, banku centralnego i Komisji Nadzoru Finansowego. Dlatego coraz częściej padają postulaty o wprowadzeniu nadzoru nad, do tej pory nieregulowanym, rynkiem. Zazdrość?

– Podmioty działające w obszarze instytucji zaufania publicznego muszą mieć wyjaśniony status: to, kim są i jakie jest pochodzenie kapitału – podkreśla Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich. Jego zdaniem potrzebna jest zmiana przepisów w tym zakresie. O shadow bankingu, czyli o tzw. instytucjach parabankowych jest ostatnio coraz głośniej. Ma na to wpływ na szybki wzrost liczby ich klientów. Podmioty prowadzące działalność zbliżoną do banków nie są w żaden sposób regulowane i monitorowane w obecnym systemie prawnym. Związek Banków Polskich wielokrotnie domagał się uporządkowania tego segmentu rynku finansowego. Przedstawiciele ZBP podkreślają, że instytucje, które chcą odgrywać na rynku istotną rolę, muszą mieć jasno uregulowaną sytuację prawną.

– Muszą mieć odpowiednie wyposażenie kapitału, żeby móc zaobserwować ewentualne ryzyko prowadzonej działalności gospodarczej, szczególnie jeśli zbierają depozyty – tłumaczy Krzysztof Pietraszkiewicz.

– Natomiast jeżeli udzielają kredytów, to muszą uczestniczyć w systemie wymiany informacji. Zdaniem szefa Związku, takie regulacje są konieczne, jeśli nie chcemy doprowadzić do nowego kryzysu na rynku finansowym i niekontrolowanego wzrostu złych kredytów.

– Chodzi przede wszystkim o to, aby nie generować, nie budować grup osób niewypłacalnych w naszym kraju, a innych podmiotów nie narażać, poprzez wzrost zadłużenia, na ryzyka systemowe – mówi Krzysztof Pietraszkiewicz. Jednocześnie podkreśla, że zmiana przepisów prawnych pomogłaby wyeliminować z rynku podmioty – jak określa – „które mogą prowadzić do wyprowadzenia lub prania pieniędzy”. W tym celu konieczna jest dokładna analiza rynku i wyraźnie zdefiniowane oczekiwania wobec instytucji quasi-bankowych.

– Albo prowadzą swój biznes oficjalnie, uporządkują sprawy własnościowe i sprawy wyposażenia kapitałowego oraz wprowadzą określone procedury, które będą czytelne dla obywateli, klientów i dla nadzorców, albo zamykają swoją działalność. Mogą też nawiązać współpracę z innym podmiotem licencjonowanym, który za ich działalność weźmie odpowiedzialność – proponuje Krzysztof Pietraszkiewicz. Prezes ZBP uważa, że objęcie nadzorem wszystkich instytucji, które prowadzą czynności zdefiniowane w prawie bankowym, nie musi oznaczać dla parabanków kłopotów. Przynajmniej dla niektórych. Według Pietraszkiewicza część takich instytucji prowadzi działalność bez licencji, często bez zapewnienia profesjonalnej kadry i bez przestrzegania pewnych dobrych praktyk przyjętych w środowisku bankowym. Są jednak wśród nich instytucje „prowadzone całkiem przyzwoicie".

– Myślę, że można podzielić te podmioty na 3 grupy – wyjaśnia Pietraszkiewicz. – Pierwsza z nich mogłaby bez problemu uzyskać licencję nadzoru finansowego. Jego zdaniem, instytucje do niej należące musiałyby wykonać stosunkowo niewielki wysiłek związany z uporządkowaniem spraw własnościowych, wyposażeniem w odpowiedni kapitał oraz z wprowadzeniem określonych procedur i wymogów. W przypadku drugiej grupy, instytucje te musiałyby wykonać znacznie więcej pracy, a przede wszystkim jasno zdefiniować profil swojej działalności: czy chcą zmieniać profil na instytucje pośredniczące, czy raczej chcą współdziałać z innymi, licencjonowanymi podmiotami.

– Wreszcie trzecia grupa, która powinna być szybko pozbawiona prawa wykonywania różnych usług na polskim rynku, bo wygląda na to, że wprowadzają klientów w błąd, oferując niewyobrażalne i niemożliwe do uzyskania korzyści w krótkim czasie przez klientów, którym takie usługi są oferowane – zauważa Krzysztof Pietraszkiewicz. Szef Związku Banków Polskich liczy na odpowiednie kroki prawne, podejmowane nie tylko w kraju, ale i na płaszczyźnie europejskiej, które uporządkują rynek. Jednocześnie podkreśla, że zanim zostaną one wdrożone, potrzebne są takie działania, jakie prowadzi Komisja Nadzoru Finansowego, czyli publikowanie listy podmiotów, przed współpracą, z którymi ostrzega klientów. Va Banque

POLIN Od pewnego czasu jesteśmy świadkami (anie rzadko i uczestnikami) manifestacji w obronie TV Trwam i Radia Maryja. Bezpośrednią przyczyną tych manifestacji jest odmowa KRRiTV umieszczenia kanału TV Trwam na cyfrowym multipleksie. Radio Maryja, a następnie TV Trwam, były- i są nadal- ofiarami ciągłych ataków od momentu powstania tych mediów. Przyczyny ataków pojawiające się z różnych stron, ze szczególną zajadłością dokonywane ze strony lewicy oraz lewactwa, są różne, ale najważniejszym z nich jest atak dokonywany na treści utożsamiane z "ciemnogrodem" i "chrześcijańskim zabobonem”, jakie głoszą media katolickie. Zaś tzw. "ciemnogród" oraz "chrześcijański zabobon" są to treści związane z wiarą katolicką, a więc ze światopoglądem chrześcijańskim, jaki wiara katolicka głosi oraz treści związane z patriotyzmem i miłością do własnej Ojczyzny i rodziny.

To są przyczyny głowne, dla jakich Radio Maryja oraz TV Trwam są poddawane ciągłym atakom, a ostatecznym celem tych ataków ma być likwidacja wszystkich- "mącących w głowach niewykształconym i nieoświeconym ludziom" wyznającym światopogląd chrześcijański i patriotyczny- mediów. Inną z przyczyn- równie istotnych- jest to, że media katolickie stały się niezależnym od dominującego obecnie w polityce mainstream'u źródłem informacji oraz pośrednio wpływającym przez to na dokonywane przez ich odbiorców wybory polityczne. Z tego punktu widzenia nieprzypadkowym, więc jest, że najbardziej agresywny atak na TV Trwam, Radio Maryja i Nasz Dziennik nastąpił po przegranych przez PO wyborach parlamentarnych i prezydenckich, które odbyły się w  2005 roku. Jedną z przyczyn przegranych wówczas przez PO wyborów parlamentarnych oraz prezydenckich przez Donalda Tuska była medialna kampania wyborcza podjęta przez media ojca Rydzyka z jej kumulacją w postaci masowego upublicznienia filmu "Nocna Zmiana" Kurskiego i Semki. Po tym fakcie Donald Tusk otwarcie zapowiedział bezpardonową walkę z toruńskimi mediami Ojców Redemptorystów, która to walka zaostrzyła się po wygranych wyborach parlamentarnych i następnie prezydenckich przez ekipę związaną wokół PO. Obecnym etapem tej walki jest wspomiane na początku pozbawienie TV Trwam miejsca na multipleksie telewizji cyfrowej, która niebawem będzie jedynym (poza oczywiście przekazem satelitarnym) przekazem telewizji i radia tzw. naziemnej. A więc metoda ta ma na celu dalszą marginalizację możliwości odbioru programów TV Trwam i Radia Maryja ograniczając ją do nielicznego skansenu najwierniejszych odbiorców. Jak widać jest to skuteczna metoda ograniczania możliwości poszerzenia odbioru treści głoszonych przez media toruńskie. Jednocześnie zastosowana w tym przypadku przez rządzącą ekipę polityczną metoda jest typową metodą administracyjnej ingerencji w rynek medialny i regulacji tego rynku polegajacą na eliminacji mediów niewygodnych, a lansowanie mediów prorządowych. Obecne działania podjęte przez czynniki administracyjne wobec niezależnych mediów katolickich poprzedzone zostało faktem reaktywowania w dniu 9 września 2007r. po 70 latach nieobecności w Polsce, żydowskiej loży paramasońskiej B'nai B'rith Polin (Synowie Przymierza w Polsce). Tego znaczącego dla Naszego Kraju faktu oczywiście żadne prorządowe massmedia nie rozpowszechniały publicznie. Nie rozpowszechniano również i faktu, że urzędujący wówczas prezydent RP wysłał list gratulacyjny do odtworzonej ponownie loży B'nai B'rith - czyżby nie było czym się chwalić? Otóż loża ta rozpoczynając po raz wtóry swą działalność w Polsce ogłosiła swe główne strategiczne cele, dla których realizacji została powołana w Naszym kraju. Celami tymi są:

1. sprawa ustawodawstawa dotyczącego zwrotu żydowskiego mienia przez władze Polski,

2. rozwiązanie kwestii związanych z Radiem Maryja i TV Trwam,

3. działanie jako ważny uczestnik w szerokiej gamie zagadnień,

4. zająć się realizacją szerszych planów żydowskich.

Jak z powyższego widać "rozwiązanie kwestii związanych z Radiem Maryja i TV Trwam" są jednym z najważniejszych celów jakie przyjęła na najbliższy czas loża B'nai B'rith Polin.

W związku z powyższym bardzo zastanawiające jest to, że B'nai B'riht, która najważniejszy ze swoich celów ma "rozwiązanie kwestii związanych z Radiem Maryja i TV Trwam" reaktywowana została w czasie prezydencji śp. Lecha Kaczyńskiego. Jeszcze dziwniejsze jest, w świetle nieskrywanego faktu walki z toruńskimi mediami jaki ogłosiła B'nai B'riht Polin, że reaktywacja jej została wyróżniona specjalnym listem gratulacyjnym przez urzędującego Prezydenta Przeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego? List ten przekazała podsekretarz stanu z Biura Prezydenta- minister Ewa Juńczyk-Ziomecka. Z listu tego zacytuję istotny fragment:

"Blisko 70 lat temu w 1938 roku Dekretet Prezydenta Rzeczypospolitej zakazał działalności B'nai B'rith w wyniku absurdalnego strachu, nieporozumienia i wprowadzenia w błąd, oraz zarządzenia nielegalności działalności w Polsce sekcji B'nai B'rith. Dlatego to powinno być rozważone jako symboliczny gest, że ja teraz jestem tutaj przed wami, jako reprezentant Prezydenta Rzeczypospolitej, po to żeby przywitać was i waszą organizację, która po raz drugi otwiera działalność w Polsce". Jak wyraźnie widać prezydent wiedząc o prawdziwych i nieskrywanych celach B'nai B'rith w odniesieniu do "rozwiązania kwestii związanych z Radiem Maryja i TV Trwam" nie tylko, że pozwolił na reaktywowanie działalności tej masońskiej nacjonalistycznej loży, ale dodatkowo wysłał list gratulacyjny pełen ciepłych słów skierowanych na jej powitanie. Na zakńczenie dodam, że w świetle powyższych faktów bardzo znamienne jest uczestniczenie dzisiaj w demnstracjach popierajacych Radio Maryja i TV Trwam przez przezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Pamięć ludzka jest krótka i zawodna więc fakty trzeba ciągle przypominać, bo inaczej dochodzi do takich sytuacji jak powyżej, że niepamiętasię, iż ta sama opcja polityczna wprowadza do Polski organizację jednocznacznie wrogą wobec Radia Maryja i TV Trwam, a z drugiej strony w momencie gdy te media są już bezpośrednio zagrożone przez oddziaływanie tejże organizacji występują w obronie atakowanych mediów. Czy jest w tym jakaś logika? Zapewne jest ale odpowiedź na to pytanie pozostawiam do rozważenia Państwu.

TUTAJ SPOCZNIJ. W języku hebrajskim słowo POLIN oznacza Polskę, ale ma też swój inny pierwowzór, którym są słowa: Tutaj spocznij. A więc słowo Polska oznacza jednocześnie miejsce ostatecznego spoczynku, czyli jest celem wędrówki. Dekretem Prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego z dnia 22 listopada 1938 roku rozwiązano działalność lóż masońskich w Polsce, zaliczając również do nich B'nai B'rith Polin (BBP). Listopad 1938 roku dzieliło już tylko kilka miesięcy od wybuchu II Wojny Światowej, a więc spodziewany wybuch wojny legł u podstaw decyzji Prezydenta RP, który w ten sposób likwidował legalny wpływ sił wrogich interesowi Polski w obliczu zbliżającej się narodowej tragedii samotnie prowadzonej wojny obronnej. Co dostrzegł takiego, rozwiązując B'nai B'rith Prezydent Ignacy Mościcki, czego jednocześnie dostrzec nie mógł Prezydent III RP ś.p. Lech Kaczyński przyzwalając na reaktywację tej loży? Może na pytanie to odpowiedzą słowa zapisane w raporcie przedwojennego wywiadu skierowane do I. Mościckiego? Oto co raport ten zawierał:

"Loża B'nai B'riht ma destrukcyjny wpływ na niepodległe państwo. Członkowie tej loży mają plan opanowania światowej gospodarki (....) Wobec powyższego, że loża B'nai B'rith stanowi zagrożenie dla innych krajów, stanowi je również dla Polski." Czy trzeba coś więcej dodać? Ale jeśli ktoś może pomyśleć sobie, że jednak była to gruba przesada wtedy, gdy zbliżało się zagrożenie wybuchem wojny i przysłowiowym "dmuchaniem na zimne", to może czasy współczesne po powtórnym rozpoczęciu działalności tej paramasońskiej loży rozświetlą umysły dając odpowiedź czyjest to szkodliwa czy też nieszkodliwa dla Polski organizacja?Przykładem pierwszym z brzegu mogą być zadania jakie postawiła sobie na najbliższą i dalszą przyszłość po kolejnym rozpoczęciu działalności w Polsce B'nai B'riht Polin:

1. sprawa ustawodawstwa dotyczącego zwrotu żydowskiego mienia przez władze Polski,

2. rozwiązanie kwestii związanych z Radiem Maryja i TV Trwam,

3. działanie jako ważny uczestnik w szerokiej gamie zagadnień,

4. zająć się realizacją szerszych planów żydowskich.

Sprawa ujęta w punktach 1 i 2 jest jasna jak słońce, z tym że punkt 2 jednoznacznie wskazuje na chęć mieszania się w wewnętrzne sprawy Polski, czego dowód już mamy w skutecznym zablokowaniu umieszczenia TV Trwam na publicznym multipleksie telewizji cyfrowej. Zaś jeśli chodzi o sprawę poruszoną w punkcie 1, to jest ona w tej chwili bardzo energicznie lobbowana tak wewnątrz kraju jak i na arenie międzynarodowej i moment zapłacenia urojonych roszczeń przez Polskę na rzecz organizacji żydowskich zbliża się szybkimi krokami.Najbardziej w tym mini programie ogłoszonym przez reaktywowaną B'nai B'riht Polin są tajemnicze zapisy punktów 3 i 4. Może zajęcie stanowiska przez BBP w sprawie odmowy wydania zgody dotyczącej budowy pierwszego meczetu przez władze Warszawy coś nam wyjaśnią co się może kryć w tajemniczym punkcie 3 programu BBP? Otóż powołując się na wolności religijne BBP zaprotestowała oficjalnie wobec decyzji władz Warszawy o braku zgody na budowę meczetu.

Czy nie dostrzegamy tu jakiejś sprzeczności?

Czy nie jest paradoksem, że organizacja żydowska, która zwalcza na terenie Izraela wszelkie przejawy działalności religijnej Muzułmanów nagle w Warszawie staje w ich obronie?

Odpowiadam: Nie nie jest to żaden paradoks tylko celowa taktyka, którą dostrzegł już dużo wcześniej amerykański profesor z California State Uniwersity- Kevin MacDonald w książce zatytułowanej: "Fenomen Żydowski. Ze studiów nad etniczną aktywnością". Na stronach 26 i 27 napisał on takie oto znamienne spostrzeżenia:

"Ostatnio  Leonad S.  Glickman,  przezes  Hebrew  Immigrant  Aid  Society  (Towarzystowo Pomocy Hebrajskim Imigrantom)  ugrupowania,  które  odpowiada  za  wolną  imigrację  do  Stanów  Zjednoczonych,  podniósł  argument  dywersyfikacji  (gwarancji)  bezpieczeństwa.  Glickman  stwierdził,  że  im  bardziej    amerykańskie społeczeństwo  jest  zdywersyfikowane,  tym  bezpieczniej   dla  Żydów.  Obecnie  HIAS  głęboko  zaangażowawało  się  w  rekrutację  uchodźców  z  Afryki,  aby  wyemigrowali  do  USA (....)  Widzimy  tutaj moralny  partykularyzm  w  połączeniu  z  głębokim  poczuciem  historycznej  urazy-  mówiąc  wprostnienawiścią- w  stosunku  do  cywilizacji  europejskiej,  oraz  pragnienie  upadku  Europy  jako  cywilizacji  chrześcijańskiej  z jej  tradycyjną  bazą  etniczną.  Według  CSW ( Centrum Szymona Wisenthala),  groźby  ekstremizmu, nienawiści  i  fundamentalizmu-  skierowane  pierwotnie  wobec  Żydów-  mogą  być  usunięte  poprzez  odrzucenie tradycyjnych,  kulturowych  i  etnicznych  podstaw  cywilizacji  europejskiej.  Wydarzenia,  które   rozegrały  się pięćset  lat  temu,  nadal  żyją  w  umysłach  żydowskich  działaczy.  W  czasch  kiedy Izrael  dysponuje  bronią  nuklearną  i  środkami  jej  przenoszenia  na  duże  odległości  zjawisko  to  powinno  nas  zmusić  do  myślenia." Ten cytat może wyjaśni dlaczego BBP zajęła takie anie inne stanowisko wobec budowy meczetu muzułmańskiego w Warszawie. Jednocześnie stanowisko to wyjaśnia prawdziwe cele jakie się kryją pod enigmatycznymi sformułowaniami punktów 3 i 4 programu BBP? Resztę dopisze najbliższa przyszłość, która oczywiście dotyczyć będzie bezpośrednio Nas. AdNovum

Stare nagranie jak nowe, jak to z Rywina Kiedy to mieliśmy ostatnią aferę podsłuchową? W grudniu ubiegłego roku. Aferę w PZPN. Poleciała wtedy drugorzędna figura, (ale tylko formalnie, bo podobno trząsł zarządem) Zdzisław Kręcina, sekretarz generalny Związku. Grzegorz Lato ma się do tej pory dobrze i być może nawet świetlaną przyszłość przed sobą, czyli powtórne zwycięstwo w tegorocznych wyborach na prezesa PZPN. Dzisiejsza zaczyna się od dużego uderzenia, jaką jest dymisja ministra rolnictwa Marka Sawickiego, rodem z PSL. Jak wiadomo, początek aferze dało nagranie z ukrytej kamery. Zarejestrowano na nim spotkanie Władysława Serafina, szefa kółek rolniczych z Władysławem Łukasikiem, byłym prezesem Agencji Rynku Rolnego. Była to więc rozmowa dwóch imienników, z których gospodarz Władysław Serafin jest starym ( dziś 62-letnim) wyjadaczem PSL, mającym za sobą wieloletni staż partyjny w PZPR do czasu jej rozwiązania. Przywiązuje się do partii i do stanowisk. Związany z PSL od początku lat 90, zaś ze swoim obecnym stanowiskiem od 1999 roku, a więc lat bodajże 13. Ładny kawałek czasu. Władza na szczycie PSL nie zmienia się od lat, od 2005 roku szefem partii jest obecny wicepremier Pawlak ( Wcześniej prezesował też PSL w latach 1991-1997). To chyba o nim też można powiedzieć – wyjadacz. Zarysowałem sytuację kadrową w PSL, bo z nią się wiąże to, co wszyscy lubimy, czyli spiskowa teoria. O niej za chwilę. Teraz pytanie poważniejsze. Czy ta afera, ściśle peeselowska, zatrzęsie sceną polityczną? – to pytanie, które dziś wielu nurtuje. Nie sądzę, aby miał się dokonać jakiś przewrót. Wygląda na to, że Donald Tusk w obawie przed poważnymi kłopotami, jakie mogłyby nastąpić, gdyby zaczęto dokładnie szukać potwierdzenia zarzutów wobec koalicyjnego partnera, włącznie  do rozpadu koalicji, a nawet upadku rządu, szybko porozumiał się z Pawlakiem, aby ten złożył w ofierze, na palący się rożen, swojego partyjnego druha. Słowo druh jest chyba tutaj nie na miejscu – w tym miejscu zaczyna się teoria spiskowa - bo jak gminna wieść niesie, Marek Sawicki miał zamiar wystartować w jesiennych wyborach w PSL, jako kontrkandydat Waldemara Pawlaka do przywództwa partii. I jak niektórzy twierdzą nie byłby w tej potyczce pozbawiony całkowicie szans. Czyli - w języku PSL - na dwoje babka wróżyła. Brnijmy dalej w tych ciemnych domysłach. Albo przez kogoś zainspirowany Serafin, żeby pomóc Pawlakowi, aby chłopina nie musiał się stresować wyborami, albo z własnej inicjatywy i przenikliwości ogromnej, postanowił nadkruszyć nieco pozycję Marka Sawickiego. Bo to przecież za te przekręty, nepotyzm i cwaniactwo pleniące się w instytucjach Skarbu Państwa, pozostających pod nadzorem ministerstwa rolnictwa, odpowiedzialność, co najmniej polityczną, ponosi szef resortu. Nie dopatrzył, nie dopilnował, a być może przymykał nawet oko, albo, o zgrozo, sam podejmował gorszące moralnie inicjatywy. Serafin słuchał tego, o czym opowiadał mu Łukasik i nie wierzył własnym uszom, że takie rzeczy są możliwe. Na nieszczęście – jak twierdzi gospodarz spotkania, i nie mamy powodów, by mu nie wierzyć, choć pozostaje to w sprzeczności z teorią spiskową ze skromnym udziałem Serafina – ktoś podrzucił pluskwę i cała rozmowa została nagrana na kasetę wideo bez wiedzy Serafina, a i pewnie jego cennego gościa. I tak leżała sobie od stycznia, przez nikogo nie niepokojona. Niestety, kilka dni temu, w niewiadomy do tej pory sposób, trafiła do gazety „Puls biznesu” i mleko się wylało. Pół roku po nagraniu. Tak jak kiedyś kaseta magnetofonowa z nagraniem Lwa Rywina. Kto dziś będzie zbierał śmietankę? O przepraszam, to czysty zbieg okoliczności, że pan Andrzej Śmietanko jest jednym z głównych bohaterów nagrania. Jachowicz

Prof. Zybertowicz: Zaślepienie funkcjonalne systemowo

Polaczek ujawnia skrywany przez rząd dokument Poseł Jerzy Polaczek z Prawa i Sprawiedliwości udostępnił na swojej stronie internetowej jeden z najbardziej skrywanych przez rząd dokumentów - Plan Finansowy Krajowego Funduszu Drogowego. Wynika z niego m.in. że zadłużenie Funduszu ma w tym roku osiągnąć poziom blisko 44 mld zł. Są to długi, które minister finansów Jan Vincent Rostowski nie wlicza do oficjalnego zadłużenia kraju i tylko dlatego udaje mu się "oficjalnie" utrzymać zadłużenie budżetu państwa poniżej drugiego progu oszczędnościowego. Jeśli jednak Komisja Europejska nie uzna tego typu tricków kreatywnej księgowości ministra Rostowskiego, to nasze zadłużenie może skokowo wzrosnąć o 44 mld zł, znacznie przekraczając ów próg. A to, zgodnie z Konstytucją oznacza m.in. natychmiastowe usztywnienie wydatków państwa, likwidację deficytu budżetowego, zamrożenie płac budżetówki oraz waloryzacji rent i emerytur. Portal wPolityce.pl przeprowadził na ten temat rozmowę z posłem, z której wynika, że rząd świadomie utajnia, nie tylko przed opinią publiczną, ale i przed parlamentarzystami dokument, który rzuca światło na faktyczne zadłużenie Polski oraz tajne zapisy o dopłatach dla prywatnych spółek eksploatujących tzw. koncesjonowane odcinki autostrad.
- Jest to jeden z najbardziej skrywanych od 2010 r. dokumentów rządowych, jakim jest przyjmowany każdego roku - nie przez Radę Ministrów, jak było wcześniej, tylko - przez zarząd Banku Gospodarstwa Krajowego plan finansowy Krajowego Funduszu Drogowego. Warto tutaj podkreślić, że od 2010 r. plan finansowy KFD, z największymi wydatkami publicznymi na inwestycje, nigdy nie był udostępniany w całości nawet posłom na Sejm, czy Komisji Finansów - podkreśla poseł. Jego zdaniem, w ten sposób rząd przede wszystkim pozbył się demokratycznej kontroli nad wydatkami drogowymi.
- Po drugie dlatego, że rząd prowadzi, jak to podkreśla wielu ekspertów, kreatywną księgowość i wyprowadzenie poza deficyt finansów publicznych Krajowego Funduszu Drogowego służyło właśnie temu, aby rząd mógł ukrywać de facto realne zadłużenie kraju, które w metodologii unijnej plasowałoby już Polskę powyżej drugiego progu ostrożnościowego. Zwracam uwagę, że stan zadłużenia Krajowego Funduszu Drogowego sprawia, że razem z oficjalnym zadłużeniem finansów publicznych winduje łączną wielkość tego zadłużenia na wysokość 56,3% PKB, czyli o 1,3 punktu procentowego powyżej dopuszczalnej granicy. W związku z tym, Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości oraz posłowie innych klubów, m.in. z SLD i Solidarnej Polski złożyło w ub. tygodniu wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia wspólnego komisji finansów oraz infrastruktury, po to, żeby te kluczowe dla systemu państwowego wydatki zostały zweryfikowane w obecności ministra finansów oraz ministra transportu.
- Zwracam jednocześnie uwagę na jeszcze jedną bezprecedensową informację (...) a mianowicie na to, że rząd utajnił strukturę przepływów finansowych z KFD do prywatnych podmiotów eksploatujących tzw. koncesjonowane odcinki autostrad, czyli m.in. A1 od Gdańska do Torunia, czy A2 od Nowego Tomyśla do Świecka. Łącznie te dopłaty oraz tzw. zdarzenia odszkodowawcze na 2012 r. do prywatnych podmiotów jakimi są spółki GTC i Autostrada Wielkopolska sięgają 1 mld 382 mln zł. Rząd podpisując te umowy autostradowe w 2008 r. utajnił te miliardowe wydatki publiczne, tym bardziej, że te projekty w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego będą funkcjonowały przez co najmniej 35 lat. Poseł Polaczek podkreśla jednak, że elementarną rolą i obowiązkiem opozycji i każdego, komu zależy na pełnej jawności finansów publicznych było dotarcie do tych dokumentów i ich ujawnienie.
- Ja jako parlamentarzysta to uczyniłem i działam tu w dobrze pojętym interesie publicznym i w dobrze pojętym interesie państwa.
- Pełny tekst Planu Finansowego KFD na 2012 r.
- Rozesłane przez Ministra Transportu posłom komisji finansów publicznych oraz komisji infrastruktury plan KFD na 2012 r. z wykreślonymi fragmentami, które władza zamierzała ukryć przed dostępem osób trzecich

Greg/wPolityce.pl

Ostre hamowanie na autostradach Autostradowy boom mamy już za sobą. W 2013 roku do użytku nie zostanie oddany ani jeden kilometr autostrady, informuje "Fakt". A SE dodaje, że pod względem, jakości dróg Polska została sklasyfikowana na 134 miejscu - za Ugandą i Paragwajem. Jak informuje "Fakt" wraz zakończeniem Euro budowa dróg ekspresowych i autostrad nagle wyhamowała i teraz na ich dokończenie pozostaje nam czekać długie lata. Plan inwestycji drogowych przygotowany w Ministerstwie Transportu przewiduje, że szeroką „zakopianką” pojedziemy w 2034 roku, a trasą S5 z Wrocławia do Poznania w... 2026 r. Jak donosi tabloid w 2013 roku wydatki na budowę dróg spadną o połowę, a Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad planuje jedynie kilka nowych inwestycji. Będzie to także rok, w którym do użytku nie zostanie oddany ani jeden kilometr autostrady! Jaki jest powód tego ostrego inwestycyjnego hamowania? - pyta gazeta. Jak zwykle pieniądze. W 2012 roku na inwestycje drogowe zaplanowano 29 mld zł. Ale, jak poinformował w "Dzienniku Gazecie Prawnej" Piotr Kledzik z Bilfinger Berger Budownictwo, wszystkie pieniądze zostały przeznaczone na kontynuację trwających robót. Na nowe budowy z tej kwoty GDDKiA uruchomiła zero złotych – powiedział. Fakt przypomina, że optymistyczne obietnice o sieci pięknych dróg ekspresowych i autostrad do Euro 2012, które śmiało referował już kilka lat temu ówczesny minister Cezary Grabarczyk (52 l.), zostały już mocno zweryfikowane w zeszłym roku, kiedy urealniono w resorcie plan budowy dróg. Teraz zakłada on, że kluczowe niegdyś inwestycje po prostu nimi przestały być. Wiecznie zakorkowana „zakopianka” miała być gotowa w 2015 roku i widniała w planach jako inwestycja priorytetowa, jednak teraz jej oddanie zaplanowano na... 2034 r. „Fakty” TVN ujawniły, że podobnie wyglądają plany dotyczące drogi S5 z Wrocławia do Poznania, która zamiast w 2015 r. zostanie oddana w 2026 r, a autostrada A18 od granicy niemieckiej do autostrady A4 – w 2023 r. Równie odległe daty ukończenia mają drogi S19 od granicy z Białorusią w stronę granicy słowackiej – 2030 r. i S6 ze Szczecina do Gdańska – 2027. Terminy mógłby zmienić duży zastrzyk pieniędzy z budżetu unijnego w 2014 r., na który tak czeka GDDKiA i resort transportu, jednak specjaliści uważają, że nie możemy opierać się na pieniądzach z Unii Europejskiej, gdzie szaleje kryzys i tnie się wszelkie koszty. – Jeżeli budowy dróg mamy zawdzięczać tylko środkom z Unii, to jest nastawienie błędne i wtedy nic dziwnego, że terminy będą tak odległe, bo tych środków będzie po prostu mniej – ocenia Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Tymczasem jak informuje "Super Express" w corocznym raporcie konkurencyjności w kategorii "Jakość dróg" sklasyfikowano Polskę dopiero na 134. pozycji.  Polska dogoniła już Mozambik i Mauretanię, a jesteśmy tuż-tuż za Paragwajem, Boliwią czy Ugandą!

- Nawet gdy wybudujemy wszystkie autostrady, to będziemy nisko w tym rankingu. Nie tylko z tego raportu widać, że mamy spore problemy z drogami. Kończą się pieniądze z Unii Europejskiej, a samorządy nie mają pieniędzy na remonty dróg lokalnych - komentuje w SE Adrian Furgalski, ekspert z zakresu infrastruktury drogowej. Ansa/SE/Fakt

Zniesławienie będzie nadal karalne "Rzeczpospolita" informuje, że kontrowersyjny artykuł 212 kodeksu karnego, przewidujący karę więzienia za zniesławienie nie zostanie wykreślony, mimo silnych protestów i licznych apeli. Każdego roku polskie sądy skazują za zniesławienia ok. 150 osób, 1/3 z nich to dziennikarze. W 2009 r. wyroków było 164, w 2011 – już 190. Odpowiedzialność karna w sprawach o zniesławienie oburza wydawców, dziennikarzy, redaktorów naczelnych, Helsińską Fundację Praw Człowieka czy Stowarzyszenie Gazet Lokalnych. W marcu tego roku głos w sprawie art. 212 k.k. zabrała też prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich, zachęcając ministra sprawiedliwości do podjęcia dyskusji nad wyeliminowaniem przepisu z kodeksu karnego. RPO uważa, że negatywny wpływ na ochronę wolności słowa ma już samo uruchomienie postępowania karnego. Choćby dlatego, iż wiąże się to z wpisem do Krajowego Rejestru Karnego. Dyskusja dotycząca art. 212 k.k. odbędzie się właśnie dziś – minister sprawiedliwości zaprosił do siebie przedstawicieli przeciwników tego przepisu. Jarosław Gowin liczy na kompromis i zanim podejmie ostateczne decyzje, chce jeszcze raz wysłuchać ludzi mediów. Jak udało się nam ustalić, wszystko wskazuje jednak na to, że art. 212 nie zniknie z k.k. O co ta wojna? Przepis pozwala karać za zniesławienie. Gdy dojdzie do niego za pośrednictwem środków masowego przekazu, sprawcy grozić  będzie nawet do roku więzienia.
– Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego opowiada się za pozostawieniem art. 212 k.k. – uważa Michał Królikowski, wiceminister sprawiedliwości. I przekonuje, że ochrona wolności słowa jest równie ważna jak prawo do godności. Nie ma też żadnych powodów, by tej pierwszej nadawać prymat. Jedyne, na co mogą liczyć przeciwnicy przepisu, to rezygnacja z kary pozbawienia wolności. Opowiada się za tym prof. Andrzej Zoll, przewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej. Zapowiada też, że komisja, przygotowując nowelę k.k., pójdzie w kierunku ograniczenia działania 212.541 wyroków skazujących zapadło w ostatnich trzech latach za zniesławienie.
– Miałby on zastosowanie tylko do umyślnego podawania nieprawdy, stawiania nieprawdziwych zarzutów. Tam, gdzie w grę wchodziłaby ocena czy opinia: krytyka artystyczna, naukowa czy działalności politycznej, właściwa byłaby droga cywilna – mówi „Rzeczpospolitej". Profesor uważa, że droga cywilna jednak nie wystarczy. – Nie można bezkarnie szkalować ludzi – argumentuje i wylicza mankamenty postępowania cywilnego: trwają zbyt długo i są kosztowne.
Zupełnie innego zdania są przeciwnicy 212. 1 rok więzienia grozi sprawcy pomówienia w środkach masowego przekazu
– Droga cywilna byłaby wystarczająca – przekonuje Marek Frąckowiak, zastępca dyrektora generalnego Izby Wydawców Prasy. – Kiedy w grę wchodziłyby wysokie odszkodowania, dziennikarze musieliby uważać, ale nie groziłby im wyrok karny. – Dziś właśnie przy użyciu art. 212 k. k. dochodzi do najrozmaitszych porachunków. I tak, autor krytycznej recenzji pracy naukowej po skazaniu staje się przestępcą – dodaje. Problem dostrzega też Strasburg. Na ławie oskarżonych za zniesławienie zasiadali już: dziennikarze, nauczyciele, naukowcy, dyrektorzy szkół.

Greg/"Rzeczpospolita"

Polityczne przyzwolenie na korupcję Kolejny skandal w rządzie kończy kolejna farsą. Puste hasła przykrywające fundamentalną skazę państwa - pisze Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". Jak twierdzi Wróblewski w aferze taśmowej - to nie system zawiódł, lecz polityka i interesy polityków stanęły ponad prawem. Korupcja jest polityczną walutą. Pieniądze za wpływy, za poparcie. Stanowiska za patrzenie w drugą stronę - podkreśla publicysta.

Wróblewski zauważa też, że deklaracja Donalda Tuska o przejęciu nadzoru nad Ministerstwem Rolnictwa - jest zbyteczna. – Pan jest tym nadzorcą od pięciu lat. Pięć lat piętrzących się nadużyć i anomalii. Dokumenty NiK w sprawie korupcjogennych poczynań lądowały na biurku najwyższych oficjeli, włącznie z Panem, od roku - przypomina. I wylicza, że nad raportami i innymi dokumentami, czuwa a raczej powinno czuwać 25 bezpośrednich doradców politycznych, ośmiu ministrów, czyli w sumie ponad 500 osób pracujących w 18 departamentach i biurach. "Żadna nie zdążyła przeczytać tak ważnych papierów i zaalarmować. Panie Premierze, aparat państwa się Panu degeneruje" - ironizuje Wróblewski. I przypomina, że to premier decyduje o polityce kadrowej w najważniejszych instytucjach. Wszystkie osoby na czele spółek Skarbu Państwa to Pan obsadził, a Pana ludzie swoich ludzi. Żadna decyzja personalna w największych spółkach nie była podjęta bez Pańskiej wiedzy. Niekiedy nawet dwukrotnie – kiedy zmieniali się Pana ludzie, zmieniali się też ludzie nowych ludzi. A to według anty-PiS-owskiego klucza, a to anty-Schetynowego - przypomina naczelny "Rz".

"Rzeczpospolita" przypomina również, że przez pięć lat rządów koalicji PO – PSL premier nie zrobił nic, by tę sytuację naprawić. Afera taśmowa pokazała, że wina nie leży po stronie słabych instytucji czy wadliwego prawa, ale braku politycznej woli - czytamy w dzienniku, który przypomina też, że Najwyższa Izba Kontroli już w ubiegłym roku alarmowała w swoim raporcie o nieprawidłowościach w Agencji Rozwoju Rolnictwa i spółce Elewarr. Wnioski z kontroli trafiły do wielu instytucji z Kancelarią Premiera włącznie. Jednak nikt nie zareagował. Dr Jerzy Matejuk, ekspert od przeciwdziałania korupcji uważa, że głównym problemem zwalczania korupcji i nepotyzmu w Polsce nie jest wcale brak odpowiednich instytucji. Mamy przecież NIK, ABW, CBA, prokuraturę.

- Gdyby politycy naprawdę chcieli walczyć z tymi patologiami, mają do tego niezbędne instrumenty - uważa Matejuk.

Były szef polskiego oddziału Transparency International prof. Antoni Kamiński zwraca uwagę, że o zatrudnianiu znajomych i rodziny, nagminnym omijaniu ustawy kominowej, zwiedzaniu świata na koszt państwowych spółek i agencji wiedzą wszyscy.

– Od lat jest na to polityczne przyzwolenie. To dlatego odpowiednie służby obchodzą się z tymi sprawami bardzo delikatnie – mówi w rozmowie z "Rz". Dopiero po ujawnieniu taśm w mediach NIK i CBA złożyły wnioski do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. – To tylko potwierdza, że w Polsce z korupcją zdecydowanie walczy się tylko od afery do afery – zauważa dr Matejuk. Tymczasem o tym, że jest to jeden z głównych problemów państwa, eksperci ostrzegają regularnie. W ostatnim raporcie Transparency International i Instytutu Spraw Publicznych wyraźnie stwierdzono, że zwalczanie korupcji nie jest dziś priorytetem ani rządu, ani Sejmu. Donald Tusk bagatelizował takie podejście, podkreślając często, że PSL ma w tym względzie „inny typ wrażliwości". Dziś PiS domaga się powołania komisji śledczej, która zbada nieprawidłowości związane z działalnością państwowych spółek i agencji.

– Przypominają się zdarzenia sprzed kilku lat, kiedy mieliśmy do czynienia z aferą Rywina. Wtedy także na początku był tylko pewien fragment, a później po pracy komisji zobaczyliśmy całość ówczesnych rządów SLD – mówi szef Klubu PiS Mariusz Błaszczak. Jeszcze dalej poszedł Ruch Palikota, który zapowiedział złożenie wniosku o konstruktywne wotum nieufności dla rządu PO – PSL. Palikot proponował, żeby zastąpił go tzw. gabinet fachowców z byłym lewicowym premierem Józefem Oleksym na czele. Jednak pozostałe ugrupowania zdecydowanie pomysł odrzuciły - informuje "Rzeczpospolita". Ansa/Rzeczpospolita

Dera: To powinno się skończyć Trybunałem Stanu O orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ws. ustawy hazardowej i jego skutkach portal Stefczyk.info rozmawia z posłem Solidarnej Polski Andrzejem Derą, zasiadającym w komisji śledczej badającej aferę hazardową w PO. Stefczyk.info: Trybunał w Luksemburgu uznał, że Polska naruszyła unijne zasady pracując nad ustawą hazardową. Obecnie otwiera się droga do pozwów o odszkodowania dla firm, które na zmianach wprowadzanych przez rząd straciły pieniądze. Czy Polsce grożą poważne kary? Andrzej Dera: Grożą nam bardzo poważne finansowe skutki. Myśmy mówili już w czasie prac nad tymi rozwiązaniami, że one są prowadzone z naruszeniem prawa europejskiego. Chodziło o notyfikację. Wiadomo było, że działalność branży hazardowej, funkcjonującej w Polsce legalnie, została bardzo mocno ograniczona, co oznaczało, że branża na pewno będzie chciała zaskarżyć tę ustawę. Tak się właśnie stało. Obecnie mamy finał sprawy, która rozpoczęła się po aferze hazardowej. Na Polskę padła groźba wielomilionowych odszkodowań.
O czym świadczy ta sprawa? To skutek działań typowych dla tego rządu. Wiele rzeczy premier Tusk robi na poklask. Tak było i tym razem. Afera hazardowa rzuciła fatalne światło na najważniejszych polityków PO, m.in. Drzewieckiego i Chlebowskiego. Tusk musiał więc pokazać, że chce walczyć z hazardem, że będzie robił porządek. To miało przykryć sprawę hazardową i zatuszować fatalny obraz działaczy Platformy. Tusk przeforsował więc tę ustawę, nie licząc się z prawem, nie patrząc na konsekwencje. Zrobił to, mimo negatywnych opinii wielu fachowców. Lider PO szedł jednak do celu po trupach. Ważny był dla niego przekaz, że rząd chce załatwić sprawę hazardu. Tak załatwił, że obecnie możemy wszyscy płacić wielkie odszkodowania.
To nie pierwszy raz rządzący tak zrobili Tak było, i w sprawie dopalaczy, i w sprawie walki z pedofilami. Dziś wiadomo, że to jedynie akcje propagandowe. Donald Tusk pokazuje swoją akcyjność i brak skuteczności. Po dopalaczach będziemy płacić odszkodowania, po hazardzie możliwe również odszkodowania. Niestety propaganda wygrywa nad dobrym stanowieniem prawa. To kolejny dowód. Niestety wszyscy będziemy za to płacić.
Taka działalność powinna skutkować wyciągnięciem odpowiedzialności od urzędników? Oczywiście. W mojej ocenie możliwe, że wszystkie te straty, które wynikały z działań Tuska, mogą skutkować postawieniem go nawet przed Trybunałem Stanu. Mamy do czynienia z działaniem, naruszeniem prawa i odpowiedzialnością państwa za to działanie. To jest klasyczna sprawa kwalifikująca się przed TS. Trybunał powinien takie sprawy zbadać. Trzeba się przyjrzeć tej sprawie i zobaczyć, jakie będą de facto skutki obecnego orzeczenia, czy ono będzie miało swój dalszy ciąg. Jeśli skończy się na odpowiedzialności finansowej Polski, sprawa powinna znaleźć swój finał przez Trybunałem, a rząd powinien natychmiast odejść. U władzy nie mogą stać ludzie niekompetentni, którzy narażają państwo na straty.
Rozmawiał TK

Łangalis: Za dużo środków zabrano z firm O ostatnich danych dotyczących polskiej gospodarki oraz przyszłości portal Stefczyk.info rozmawia z ekonomistą Markiem Łangalisem, ekspertem Instytutu Globalizacji. Stefczyk.info: GUS podaje, że wzrost produkcji przemysłowej jest coraz wolniejszy. O czym to świadczy? Marek Łangalis: Produkcja przemysłowa jako pierwsza odczuwa zmiany koniunktury. Ona jest najbardziej czuła, a wiele branż się później do niej dostosowuje. To sprawia, że może być problem. Coraz mniej się produkuje, jest coraz mniej inwestycji. Państwo straciło impet inwestycyjny, a prywatny inwestor został przyduszony praktykami państwa. Państwowe pożyczki wypchały koszty kredytów. One stały się znacznie droższe dla prywatnych firm. Banki z kolei zakręcają kurek z kredytami dla przedsiębiorstw. Ostatnio mieliśmy również kilka spektakularnych upadłości firm, które prowadziły inwestycje przemysłowe. To wszystko się skumulowało.
Kiedy można się spodziewać dalszych sygnałów, że coś złego się dzieje? Trzeba obecnie dobrze obserwować kolejne doniesienia. Potrzebna jest analiza danych z dwóch kwartałów, żeby coś móc powiedzieć. Trudno mi oceniać ostatecznie, jak będzie się kształtowała przyszłość. Zbyt dużo tu zmiennych. Niestety jednak spodziewam się kłopotów. Zbyt dużo pieniędzy zostało wyprowadzonych z firm, np. przez podniesienie składki rentowej. Premier mówił, że przedsiębiorstwa mają nadwyżki finansowe, ale chyba chodziło mu o państwowe molochy. Takie firmy, jak PGE czy KGHM zawyżają średnią. Tymczasem małe i średnie przedsiębiorstwa są w coraz słabszej kondycji. Składka rentowa wzrosła o 33 procent, co pozbawiło wielu firm możliwości inwestycyjnych. One nie mają również pieniędzy na zatrudnianie.
Widzi Pan jakieś nadzieje na zmianę na lepsze? Może do nich dojść? Do zmian na lepsze dojść może, ale może również do nich nie dojść. Nie lubię takiej gdybologii. Wszystko jednak wskazuje, że sytuacja będzie się pogarszała, a nie poprawiała. Rząd nie robi jednak nic, by polepszych sytuację. Wydaje się, że gryby on przestał działać mogłoby się coś polepszyć.
Obywatele już odczuwają pogorszenie sytuacji? To wpływa na życie każdego. Obecnie na podwyżkę w pracy nie ma raczej co liczyć. Firmy z branży przemysłowej nie zatrudniają obecnie. Występują coraz większe problemy z zatorami płatniczymi. Firmy powinny wykorzystywać możliwości, by lepszyć sobię sytuację. Ważnym rozwiązaniem będą zmiany w powstaniu obowiązku podatkowego. Dziś on powstaje z chwilą wystawienia faktury, a to często kłopot. To powinno się zmienić, żeby firma musiała płacić podatek dopiero, jak otrzyma zapłatę za fakturę. To ważna zmiana i dobrze, że rząd to akurat dostrzegł. Rozmawiał TK

Zaskakujący wywiad kardynała Nycza: "nie zagraża nam masowy ateizm, tylko płytki fideizm". Plus "sekularyzacja godna pochwały" W lewicowym, drukującym m.in. 50-letniego Jakuba Władysława Wojewódzkiego tygodniku "Polityka" wywiad z księdzem kardynałem Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim. Wywiad, który zapewne zdziwi wielu katolików w Polsce. Ocenę pozostawiając Państwu cytujemy poniżej najciekawsze, naprawdę zaskakujące fragmenty wypowiedzi arcybiskupa Nycza:

O przywództwie Prymasa Wyszyńskiego w okresie PRL Szanuję siłę jego charakteru (...). Ale warto pomyśleć, w jakim stopniu to jego przywództwo było nieco wyidealizowane, w jakim wymuszone przez epokę.

O Ludu Bożym, który chłonie każde słowo Pytanie: A tak po prawdzie, to może jednak księdzu kardynałowi nie przeszkadza, gdy Lud Boży widzi w nim przywódcę, chłonie każde słowo, pada na kolana? Niestety, tego mnie jako młodego księdza w Krakowie nie nauczył kardynał Wojtyła. To mi naprawdę nie imponuje. Możecie być spokojni.

O stosunkach władza -Kościół: Będą spory o aborcji czy miejscu katechezy. (...) Jeśli stawianie takich tematów jest postrzegane w Kościele jako element wojny z nim, no to gratuluję. Takie dyskusje są pożyteczne.

O sekularyzacji: Model ingerowania w rzeczywistość świecką na pewno nie jest modelem soborowym. I taka sekularyzacja jest godna pochwały.

O walce chrześcijan o chrześcijański kształt prawa: Kościół musi głosić i realizować wartości ewangeliczne i wszystkie przykazania Boże, także "nie zabijaj", ale źle by było, gdyby zamiast je głosić, osiągał je na gruncie zapisów prawnych.

O sercu Kościoła: Uważam, że rodzajem serca w Kościele są też środowiska "Znaku", "Więzi" czy "Tygodnika Powszechnego", potrafiące rozmawiać i współdziałać przy wszystkich różnicach.

O zagrożeniach dla Kościoła: Bo nam, tak naprawdę, nie zagraża masowy ateizm, tylko płytki fideizm.

O telewizji TRWAM i walce milionów katolików o tę stację: Na ten temat w wywiadzie nie padło ani słowo.

 Wywiad przeprowadził Adam Szostkiewicz. Tytuł (ironiczny): "Mundurek katolika". Gim

 Tusk i Pawlak do dymisji! Już cztery lata temu zgodzili się, że zatrudnianie dzieci polityków w rządowych firmach i instytucjach to nic złego

Rys. Andrzej Krauze

Ale jeżeli to są ludzie, którzy zawodowo zajmują się takimi sprawami, to gdzie oni mają szukać pracy? Mają być zsyłani za granicę? Były takie czasy, kiedy wysyłano ludzi na Syberię za to, że kontynuowali patriotyczne działania swoich poprzedników – mówił 4 lata temu Waldemar Pawlak po tym jak Julia Pitera zarzuciła PSL-owi nepotyzm. I wicepremier dodał jakżeż logicznie: Powinno to cieszyć, kiedy dzieci wykazują podobne zainteresowania i chcą iść w ślady rodziców Czemu więc nagle dzisiaj ktoś się z tego zjawiska cieszyć przestał? Dlaczego premier dymisjonuje ministra Sawickiego po aferze taśmowej, skoro z taśm jasno wynika, że działacze PSL tylko i wyłącznie realizowali to, o czym cztery lata temu mówił wicepremier rządu Tuska i szef PSL Waldemar Pawlak. Wówczas premier nikogo nie zdymisjonował. Brakiem zdecydowanej reakcji, którą powinno być odsunięcie PSL od władzy, wyraził zgodę na nepotyzm i co za tym idzie, na korupcję. Bo jakoś te rzeczy tak dziwnie iść w parze potrafią. Już 4 lata temu Julia Pitera odpowiadała na słowa Pawlaka:

Polska jest dużym krajem, mającym mnóstwo instytucji państwowych, całą masę różnego rodzaju inspektoratów, instytucji nadzorczych, oddziałów agencji, różnych ZUS-ów, KRUS-ów. Niestety, one są poddawane presji różnego rodzaju środowisk lokalnych. Po to, żeby zatrudniać wskazywane przez nie osoby. Dziennik.pl pisał wówczas:

Prezes Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego Roman Kwaśnicki zatrudnia w urzędzie rodzinne klany. Karierę w KRUS zrobili przyjaciółka prezesa, jej brat i konkubina brata. Pracują tam też bliscy jednego z dyrektorów z centrali KRUS, a na szefową biura kadr została niedawno awansowana szwagierka ministra Marka Sawickiego. O pracę dla syna, swojej konkubiny i jej córki zadbał również Kazimierz Pątkowski, szara eminencja KRUS i prawa ręka prezesa.

No cóż, Wówczas na zarzuty stawiane przez Piterę i po artykułach "Dziennika" zareagował minister Sawicki, który zlecił inspekcję KRUS. Inspektorzy nie wykryli żadnych nieprawidłowości. No naprawdę, to ci niespodzianka! „Afera taśmowa” to nie jest afera PSL, afera taśmowa to wynik przyzwolenia na tego typu działania ze strony koalicjanta, czyli Platformy Obywatelskiej i premiera Donalda Tuska.

„W normalnym kraju” – to zwrot którym bardzo lubią posługiwać się dziennikarze i publicyści sprzyjający obecnej władzy. Szczególnie, gdy chcą dokopać opozycji. No więc powiedzmy sobie, że w normalnym kraju po takiej aferze, biorąc pod uwagę wszystkie wymienione powyżej fakty i okoliczności, premier wraz z całym rządem powinien podać się do dymisji. W normalnym kraju, oczywiście. Ale nie miejmy złudzeń. Nic takiego się nie stanie. Wszyscy dobrze wiemy, że nie żyjemy w normalnym kraju. Dziennik Jerzego Wasiukiewicza

NASZ WYWIAD. Małgorzata Żaryn: Podręcznik Stentoru pełen manipulacji. Zdecydowanie odradzamy tę publikację! - wPolityce.pl: Kilka dni temu opublikowaliśmy fragmenty podręcznika do historii, jaki dla uczniów klas I liceów przygotowało wydawnictwo Stentor. Co na tej podstawie sądzi Pani o tej książce?

Małgorzata Żaryn: Jestem pełna obaw o rzetelność przekazywanej wiedzy oraz uczciwość i prostolinijność interpretacji. Fragmenty, jakie opublikował portal wPolityce.pl, świadczą o mistrzostwie świata w manipulacji. Dowodem tego choćby przytaczane przez redakcję zadanie dot. „Gazety Wyborczej”. Aparat dydaktyczny w podręczniku jest bardzo ważnym elementem, który powoduje, że uczeń treść zadania poddaje interpretacji. Jeśli autor o coś pyta, a przy tej okazji przemyca interpretację, jako bezdyskusyjny fakt, to jest to manipulacja i zaszczepianiem propagandy, jako prawdy historycznej.

- Pokażmy to na przykładzie Polecenie, o którym mówimy, brzmi: „Scharakteryzuj rolę „Gazety Wyborczej” od „Solidarnościowej” opozycji po najbardziej poczytną, atrakcyjną dla szerokiej publiczności gazetę”. W tej sytuacji uczeń skupia się na poleceniu scharakteryzuj. To jest jego zadanie. Tymczasem cały opis tej gazety, zawarty w poleceniu, jest podany jako obiektywny fakt. Tego się nie poddaje w refleksję, autor nie pyta, jaka to gazeta, określa ją z góry. Uczeń siadając do tego polecenia wchłania treść, jaką mu się mimochodem przemyca. To ewidentna manipulacja. Polecenie zawiera bardzo pozytywne konotacje, nie budzące żadnych wątpliwości. Mowa o opozycji solidarnościowej oraz poczytności. Jest w tym sugestia, że gazeta ta nie jest w ogóle zaangażowana we współczesny spór polityczny. Świadczy o tym użycie określeń, że gazeta ma szeroką publiczność. To sugestia, że jest dla wszystkich i przez wszystkich akceptowana. To jest kuriozum.

- Jeśli zadanie dla ucznia zostało sformułowane w sposób, który Pani opisała jako manipulacyjny, to jak należy ocenić ucznia, który skrytykuje „Gazetę Wyborczą”? To jest dobre pytanie. Bowiem właściwie oznaczałoby to, że uczeń nie wypełnił tego polecenia. Pytanie mówi ewidentnie o pozytywnej roli „Gazety Wyborczej”. Tu nie ma miejsca na inną ocenę „GW” niż dobra. Uczeń mógłby ewentualnie odmówić wykonania polecenia i zakwestionować jego sensowność. W tej sprawie jednak wszystko zależy od nauczyciela. Można sądzić, że nauczyciel, który wybierze ten podręcznik, raczej będzie się utożsamiał z jego treścią.

- W książce znajdują się również stwierdzenia nie oparte na prawdzie, a np. domniemaniach Przed naszą rozmową sięgnęłam do prezentacji tego podręcznika, którą znalazłam na stronie Stentora. Tam znalazłam jedną ze stron podręcznika – dotyczącą bolszewizmu. Można na niej przeczytać, że bolszewicy szerzenie idei internacjonalizmu proletariackiego uznawali za dużo ważniejsze od zasady samostanowienia narodów. Autorzy podręcznika przytaczają poniżej definicję internacjonalizmu. Cytuję: „postawa społeczno-polityczna przejawiająca się w szacunku do innych narodów, w uznaniu ich za równe i w dążeniu do współpracy z nimi”! Każdy, kto zna choć trochę historię i przystawi tę definicję do działań bolszewików i ich spadkobierców, czyli komunistów, musi wybuchnąć śmiechem. Ich postawa bynajmniej nie charakteryzowała się szacunkiem do innych narodów i współpracą z nimi. Oni negowali w ogóle istnienie narodów. Jak więc można się powoływać na taką definicję.

- Dlaczego taka definicja się znalazła w podręczniku? Autorzy tę definicję zaczerpnęli żywcem z Wikipedii. Ona dotyczy jednak czasów współczesnych, odnosi się do państw demokratycznych. W podręczniku drobnym druczkiem dodano, że idea internacjonalizmu była wykorzystywana politycznie do celów propagandowych przez komunistów. Jednak problem w tym, że to nie taka definicja była wykorzystywana do tych celów. Taka sama była jedynie nazwa. Treść definicji była zupełnie inna. To pokazuje ogromny poziom manipulacji albo niekompetencji autorów tej książki. Takie wiadomości są szkodliwe dla ucznia, tworzą mu kaszę w głowie, utrudniają refleksję historyczną, wprowadzają zupełną dezinformacje. To nie jest jedyny przykład.

- Jakie są inne? Choćby pewna karykatura będąca opisem dodatkowego zadania dla uczniów. Na karykaturze jest wizerunek Adolfa Hitlera i Józefa Becka, którzy piją piwo. Do tej karykatury ułożono pytania. One są tak sformułowane, że nie każą się uczniom zastanowić, dlaczego ta karykatura powstała, kto ją umieścił, nie ma tam żadnej informacji, że ona nie jest prawdziwa, że Polska nie bratała się z Rzeszą. Minister Beck nigdy z Hitlerem się nie bratał. Nie ma żadnej informacji, żadnego komentarza ani tła historycznego. To jest sugestia dla ucznia, że autor, przytaczając tę karykaturę, podpisuje się pod przekazem, jaki ona ze sobą niesie. Bowiem na jej podstawie układa pytania dotyczące innych spraw, niż prawdziwość jej wymowy dot. polskiej polityki zagranicznej. To kolejny przykład, który każe się niepokoić o poziom tego podręcznika.

- Co jeśli podobne błędy i manipulacje okażą się powszechne w nowych podręcznikach do historii? Jakie będą tego skutki? To oznacza powrót mechanizmów z czasów propagandy. Będzie to skutkowało koniecznością powstania alternatywnych mechanizmów nauczania, pozyskiwania informacji o historii. Teoretycznie mamy w Polsce wolny rynek podręczników. Filtr tutaj stanowią recenzje MEN i ich decyzja o dopuszczeniu podręczników do szkół. Pytanie do resortu, jaką postawę przyjmie w sprawie takich podręczników. Okoliczności i procedura wprowadzania zmian w nauczaniu historii rodzą wątpliwości, czy podręczniki będą pokazywały różne aspekty i oceny historyczne, czy też wszystkie będą dęły w tę samą tubę, co podręcznik Stentoru. Rozmawiał KL

Prof. Terlecki dla wPolityce.pl: Krytyka ekspertów dotycząca podręcznika Stentora była miażdząca. Wątpię, by coś się zmieniło - wPolityce.pl: Na ostatnim posiedzeniu komisji edukacji omawiali Państwo sprawę podręcznika do historii, który przygotowało wydawnictwo Stentor. Podręcznik, opisywany wielokrotnie przez portal wPolityce.pl, budzi wiele kontrowersji i zarzutów o nierzetelność. Jak Pan ocenia przebieg posiedzenia komisji? Prof. Ryszard Terlecki: Posiedzenie komisji było poświęcone jednemu podręcznikowi, ponieważ wokół tej publikacji było najwięcej krytyki. Nie oznacza to jednak, że do innych podręczników zastrzeżeń nie zgłaszamy. Na posiedzeniu pojawili się eksperci, zarówno teoretycy, jak i praktycy. Oni przedstawili zarzuty merytoryczne. Członkowie komisji również zgłaszali pewne postulaty. Eksperci przedstawili druzgoczące opinie o tym podręczniku.

- Kto reprezentował wydawnictwo? Na posiedzeniu obecni byli przedstawiciele władz wydawnictwa oraz osoby redagujące książkę, potem również jeden z współautorów tego podręcznika. Jednak wydawnictwo nie przedstawiło żadnych ekspertyz ani analiz zewnętrznych. Wydawnictwo prezentowało jedynie swój punkt widzenia. W sposób naturalny bronili swojej publikacji przed krytyką.

- Udało się obronić? Krytyka była miażdżąca. W mediach zarzucano podręcznikowi m.in. jednostronności polityczną. To jest poważny zarzut, ponieważ podręcznik powinien być neutralny polityczne. Ten nie jest. Jednak mimo tego najsilniejsza krytyka dotyczyła błędów merytorycznych, od błędów drobnego kalibru do bardzo poważnych. Odpowiedź na te zarzuty była jedna. Tłumaczono, że nie ma dyskusji, ponieważ podręcznik jest zaakceptowany, a MEN dotrzymało wszelkich procedur w tej sprawie. Były wymagane recenzje, więc resort nie ma sobie nic do zarzucenia. Dyskusja była jednostronna. Eksperci przedstawiali zarzuty, a druga strona zbijała je stwierdzeniem, że resort zaakceptował książkę, więc jest ok. Choć nawet posłowie PO mieli wątpliwości, ostatecznie stanęło na tym, że ważniejsza jest obrona działań resortu edukacji.

- Co ta sytuacja mówi o procedurach związanych z podręcznikami? To pokazuje, że procedury są wątpliwe. MEN może źle oceniać podręcznik, ale skoro procedury zostały dotrzymane, nic nie można zrobić. On otrzymał dopuszczenie i tyle. To jest nonsens. Dwie osoby z wykształceniem historycznym przesądzają o losie podręcznika, mimo krytyki płynącej ze środowisk akademickich, szkół, czy mediów. MEN rozkłada ręce, mówi, że nic nie zrobi, ponieważ procedury zostały dochowane.

- W czasie posiedzenia komisji padło zapewnienie, że MEN przeanalizuje raz jeszcze procedury dot. oceny podręczników. Pan sądzi, że ta sprawa może mieć jakieś skutki w dłuższej perspektywie? Na posiedzenie dostarczono nam ostatecznie recenzje z MEN, dotyczące tego podręcznika. Recenzja negatywna miała 16 stron uwag. Dwie recenzje pozytywne to były dwa wypełnione formularze, gdzie znalazły się adnotacje, że autorzy nie znajdują błędów, a podręcznik jest dobry. To może świadczyć o tym, że nie odpowiednio dokładnie zapoznali się z tą publikacją. Wiele rażących błędów rzucało się w oczy w tym podręczniku. Nasi eksperci znaleźli w nim dziesiątki błędów. MEN rzeczywiście deklarowało, że przejrzy te procedury, ale mam wątpliwości, czy cokolwiek to da. Zbyt wielka jest potęga wydawnictw, które zajmują się podręcznikami, by coś się zmieniło w tym obszarze. Wydawnictwa są zbyt silne. Trudno się spodziewać, by Ministerstwo podjęło z nimi jakiś spór, czy wejdzie w konflikt. Interesy przesądzają o tym, jak wygląda ten obszar. Rozmawiał KL

Lasy Państwowe w niebezpieczeństwie W ostatnich dniach znowu powrócił problem Polskich Lasów Państwowych. Podobnie jak w przypadku pakietu klimatyczno-energetycznego i GMO nigdy ze strony prominentnych polityków PO – PSL nie można było usłyszeć, że będą dążyć do destabilizacji tej świetnie funkcjonującej organizacji, zapewniającej każdemu z nas dobre powietrze, dobrą wodę, możliwość rekreacji i trwałość dziko występujących gatunków. Wielkie dobro w postaci Polskich Lasów Państwowych to wielkie dziedzictwo kulturowe Polaków powstałe dzięki konsekwentnej polityce leśnej dobrze wykształconych leśników. Polskie Lasy Państwowe prowadzą działalność na zasadzie samodzielności finansowej. Dzięki temu są w stanie realizować swoją misję w całym kraju, mimo że część z nich jest deficytowa w sensie finansowym.

Zrównoważony rozwój Polskie Lasy Państwowe są bardzo dobrym przykładem realizacji koncepcji zrównoważonego rozwoju, tak modnej w państwach wysoko rozwiniętych. Wycinaliśmy lasy, pozyskiwaliśmy drewno, służyło ono człowiekowi i tworzyło miejsca pracy i mamy coraz więcej lasów i coraz więcej drewna w tych lasach. Zbieraliśmy grzyby, jagody oraz polowaliśmy i nie straciliśmy ani jednego z dziko występujących gatunków. Wręcz przeciwnie, jest zdecydowany wzrost występowania ilościowego wielu z tych gatunków, które zginęły już dawno z mapy tzw. wysoko rozwiniętej Europy. Polskie Lasy Państwowe dzięki konsekwentnie prowadzonej od dziesiątków lat gospodarce nagromadziły ogromny majątek. Występują na ponad 8 milionach hektarów i zajmują prawie 1/4 terytorium kraju. Ta jedna czwarta terytorium kraju to około 2 mld m3 drewna o wartości ponad 400 mld złotych. To miejsce pracy setek tysięcy ludzi, miejsce rekreacji milionów ludzi, to miejsce uzupełniania budżetów rodzinnych tych, którzy zbierają grzyby i jagody i często, aby przeżyć, sprzedają je przy drogach. Jest jeszcze jeden aspekt, który warto poruszyć. Lasy rosną na gruntach bogatych w wiele dóbr, począwszy od piasków i żwirów, a skończywszy na węglu kamiennym, węglu brunatnym, gazie łupkowym i przeogromnych zasobach geotermalnych. Wszystkie te dobra stanowią własność Skarbu Państwa, służą Narodowi i są obiektem pożądania kół liberalnych.

Lasy w niebezpieczeństwie W okresie III RP pierwszą próbę przejęcia tych dóbr podjęto za czasów koalicji AWS – UW. Wtedy to rząd chciał stworzyć z Polskich Lasów Państwowych jednoosobową spółkę Skarbu Państwa, co miało być przedsionkiem prywatyzacji. Społeczeństwo zorientowało się co do intencji rządu i na skutek ogromnego protestu społecznego, zorganizowanego przez ówczesne Porozumienie Centrum, gabinet Jerzego Buzka wycofał się z tego haniebnego pomysłu. Drugą próbę podjął rząd PO – PSL Donalda Tuska w roku 2010, starając się włączyć Polskie Lasy Państwowe do sektora finansów publicznych. Celem tej koncepcji było zabranie możliwości samofinansowania się Lasów Państwowych co miało doprowadzić je do bankructwa, a następnie prywatyzacji. Ta próba również nie powiodła się i przed wyborami, w świetle masowego protestu społeczeństwa zorganizowanego przez Stowarzyszenie na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju Polski, przy wsparciu Prawa i Sprawiedliwości i przy pomocy Radia Maryja, Telewizji Trwam oraz “Naszego Dziennika” (1,5 mln zebranych w rekordowym czasie podpisów), rząd Donalda Tuska został zmuszony również do wycofania się z tego pomysłu. Trzecią próbę podjęto w ostatnich dniach, oczywiście bez jakiegokolwiek rozgłosu i jakichkolwiek konsultacji społecznych. Tym razem, motywując to racjonalnością i oszczędnością, postanowiono rozpocząć proces destabilizacji Polskich Lasów Państwowych od sprzedaży małych kompleksów leśnych, nieprzynoszących zysków ze sprzedaży drewna, o łącznej powierzchni kilkudziesięciu tysięcy hektarów. Pomysł ten jest z jednej strony całkowicie sprzeczny z misją lasów państwowych, a z drugiej niezwykle niebezpieczny dla całej organizacji, jaką są Polskie Lasy Państwowe. Małe kompleksy leśne nie odgrywają wprawdzie dużej roli w zakresie produkcji drewna, ale są to miejsca – z uwagi na sąsiadowanie z takimi systemami przyrodniczymi, jak pola, łąki, jeziora, rzeki, ugory – tętniące rodzimą bioróżnorodnością. Małe kompleksy leśne przeważają również na terenach o małej lesistości, a więc tam, gdzie lasy pełnią bardzo istotną rolę dla miejscowej ludności wiejskiej w zakresie korzystania z takich dóbr, jak grzyby i jagody. Małe kompleksy leśne to w końcu pojęcie względne, i znając możliwości interpretacyjne polityków PO – PSL, mogą nim być w niedalekiej przyszłości całe, “niedochodowe” leśnictwa czy też nadleśnictwa. Wiele nadleśnictw Polski Południowo-Wschodniej, Wschodniej czy też Polski Centralnej nie jest samowystarczalnych finansowo. Deficytowe nadleśnictwa wspiera Fundusz Leśny działający na szczeblu centralnym, którego aktywa pochodzą od tych nadleśnictw, które są dochodowe. Znając obecną determinację koalicji rządzącej PO – PSL, by zdestabilizować podstawy państwa, zagrożenie Polskich Lasów Państwowych wydaje się bardzo duże, a proces zachwiania ich równowagi może rozpocząć się w każdej chwili. Specjalną przeszkodą nie będzie tu brak podstaw prawnych. Z jednej strony prawo można łamać, a przykładem tego może być skandal wokół koncesji dla Telewizji Trwam. Z drugiej strony zmiany w prawie można bardzo szybko procedować w Sejmie. Najlepszym przykładem tego były ekspresowo przeprowadzone zmiany w ustawie o paszach przedłużające możliwość importu pasz GMO o cztery lata. Tam, gdzie są pieniądze, tam też koalicja PO – PSL jest niezwykle szybka i nie zważa na prawo, a podejrzenie o łamanie Konstytucji, o ile zmierza do destabilizacji państwa, wydaje się wręcz cnotą.

Wizja przyszłości Powracając do sprawy Polskich Lasów Państwowych, należy zaznaczyć, że zgodnie z opracowaniami naukowymi zapewnienie bezpieczeństwa ekologicznego państwa wymaga, aby obszar Polskich Lasów Państwowych osiągnął 30 proc. powierzchni kraju. Nie należy więc sprzedawać lasów państwowych, a wręcz odwrotnie – kupować lasy od podmiotów prywatnych i to w imię dobrze rozumianych interesów Narodu. W tym miejscu nie należy zapominać o tym, że po roku 1945 część lasów została przejęta na rzecz Skarbu Państwa z krzywdą ludzką i pogwałceniem prawa. Za te lasy trzeba ich właścicielom zapłacić. Należy tu również zaznaczyć, że jest w Polsce miejsce na lasy prywatne. Muszą one mieć jednak zdecydowanie inny charakter niż lasy państwowe. O ile misją lasów państwowych musi być bezpieczeństwo ekologiczne państwa, o tyle lasy prywatne muszą zapewniać potrzeby ich właścicieli, które mogą, ale nie muszą być zbieżne z potrzebami całego społeczeństwa. Pamiętajmy, że Polskie Lasy Państwowe, stanowiące własność Skarbu Państwa, są udostępniane dla ludności w odróżnieniu od lasów prywatnych, gdzie właściciel lasów może zakazać do nich wstępu. Brońmy więc Polskich Lasów Państwowych, gdyż ich obrona to jednocześnie obrona naszych praw do korzystania z żywych zasobów przyrodniczych, to obrona państwa, to obrona polskiej racji stanu. Staje się oczywiste, że co innego możemy usłyszeć w oficjalnych wypowiedziach prominentnych polityków koalicji rządzącej PO – PSL, a co innego jest realizowane. Nigdy pan premier, lider PO, czy też pan wicepremier, lider PSL, nie powiedzieli przecież, że będą starać się rujnować bezpieczeństwo energetyczne państwa, że będą działać przeciwko interesom polskiej wsi, że będą blokować rozwój infrastruktury drogowej północ – południe, że będą niszczyć podstawy bytu Narodu. Działalność rządu jest jednak zupełnie inna. Pakiet klimatyczno-energetyczny przyjęty przez PO – PSL to blokada polskiego węgla, to uzależnianie Polski od gazu rosyjskiego i obcych technologii, to niebotyczny wzrost cen energii, to w końcu wzrost bezrobocia na terenach przemysłowych. Mimo sloganów o Polsce wolnej od GMO rząd PO – PSL, forsując zmiany w ustawie o nasiennictwie i ustawie o paszach, konsekwentnie dąży do tego, aby wprowadzić te organizmy do hodowli roślin i zwierząt. Dąży więc do tego, aby Polska straciła markę jako kraj produkujący najlepszą żywność na świecie. To cios w polską wieś, to stymulacja wzrostu jej bezrobocia, to zmuszanie właścicieli gospodarstw rolnych do sprzedaży ziemi i emigracji zarobkowej. Ewidentnym przykładem niszczenia polskiej wsi jest również takie wprowadzenie systemu Natura 2000 przez rząd PO – PSL, aby w najbliższej perspektywie nie budować infrastruktury drogowej północ – południe, która jest wielką szansą rozwoju terenów wiejskich wschodnich i zachodnich rubieży naszej Ojczyzny. Skandal Rospudy jest tego najlepszym dowodem. Z powodu Rospudy droga ekspresowa S-19, mająca łączyć Skandynawię z Bałkanami i Azją Mniejszą po wschodniej stronie Polski, nie powstanie w najbliższej przyszłości. Jak informują wpływowe koła biznesowe UE, ten szlak komunikacyjny ma przebiegać w formie autostrady przez Białoruś i Ukrainę. Podobny los spotkał trasę S-3, która również miała łączyć Skandynawię z Bałkanami po zachodniej stronie Polski. Według dochodzących informacji ten szlak komunikacyjny z kolei będzie rozbudowywany po zachodniej stronie Odry. Polska może budować jedynie infrastrukturę drogową wschód – zachód i być tym samym jedynie terenem tranzytowym dla przepływu towarów między zachodem Europy i Rosją. To również wielki cios w tereny wiejskie wschodniej i zachodniej Polski, zabierający możliwość rozwoju tych terenów chociażby poprzez sprawny eksport wyśmienitych polskich płodów rolnych zarówno do Skandynawii, jak i na Bałkany. Polska jest więc konsekwentnie niszczona i odpowiedzialność za to ponosi koalicja rządowa PO – PSL. Prof. Jan Szyszko

20 lipca 2012 "Nie ważny jest ster, wazny jest okręt o nazwie Polska" - powiedział wczoraj w TVN24 pan Janusz Piechociński, kandydat na prezesa Polskiego Stronnictwa Ludowego w nadchodzących wyborach, obok pana Waldemara Pawlaka. Pan Janusz ma szczególną właściwość opowiadania o sytuacji w kraju, tak jakby nie miał z jej tworzeniem nic wspólnego.. Jakby PSL był poza rządem.. Że razem, że trzeba naprawiać, że wspólnie dla dobra Polski.. I recepta zawsze ta sama: więcej interwencji państwa w gospodarkę i sprawy ludzi.. Wtedy będzie nam wszystkim lepiej! Bez wątpienia wszystkim! Wszystko to być może, ale żeby okręt o nazwie Polska mógł płynąć, potrzebny jest ktoś przy sterze, I właśnie Polskie Stronnictwo Ludowe jest przy sterze wiele lat- z dwudziestolecia wielkich przemian, których jesteśmy świadkami w Polsce. To znaczy te przemiany głównie polegają na podnoszeniu podatków, rozwoju biurokracji i płodzeniu tysięcy przepisów, które paraliżują nasze życie i będą paraliżowały życie naszych dzieci i wnuków. No i do tego wielkie marnotrawstwo nieznane w historii Polski.. Takiego złodziejstwa, jakie trwa w IIII Rzeczpospolitej- świat nie widział, Chyba dlatego w roku 2003, pan wiceminister Maciej Tokarczyk, później szef Narodowego Funduszu Zdrowia- popełnił” samobójstwo”, strzelając sobie w usta z broni myśliwskiej.. Tak przynajmniej donosiły niezależne media. W lipcu 2003 roku, po zdymisjonowaniu pana Aleksandra Naumana, premier powołał go na stanowisko prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia. Pan Maciej miał to do siebie, że sam otwierał korespondencję skierowaną do siebie.. Ufał tylko sobie w siedzibie NFZ… Jak wielka musi być atmosfera podejrzeń w biurokracji skupionej wokół NFZ.? Skoro sam szef sobie nie ufał w otoczeniu tych wszystkich, którzy też mu nie ufali., a on nie ufał im.. Obecnie jest tego 64 miliardy złotych do zagospodarowania sprawiedliwie, tym bardziej, że wcześniej- pracując w Ministerstwie Zdrowia , pan Maciej odpowiadał za” politykę lekową”, co oznacza, że decydował, która firma wyciągnie budżetu państwa jakieś konkretne pieniądze- a która nie.. Bo w takim systemie” wolnorynkowym” żyjemy i to urzędnicy decydują, która firma będzie sprzedawała, a która nie.. A państwo będzie płaciło za leki z listy leków refundowanych. a była to swojego rodzaju czarna lista leków refundowanych.. Tak jak czarna lista przyszłych samobójców krążąca po Polsce, to znaczy w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości.. Tym bardziej, że pan profesor Jerzy Hausner powiedział wtedy, że Służba Zdrowia jest jedną z trzech dziur, która” wysysa coraz większą część substancji gospodarczej, na zasadzie upublicznić straty- prywatyzować zyski”. To jest oczywiście prawda. Obecnie same koszty utrzymania Narodowego Funduszu Zdrowia to 660 milionów złotych rocznie, a socjalistyczny rząd szuka oszczędności tworząc nową biurokrację atomową, obok niedawno utworzonego Ministerstwa Cyfryzacji, dając panu Gradowi wstępną pensję na poziomie 100 000 złotych- no nie rocznie- miesięcznie! Czy pan Aleksander Grad zna się w ogóle na energii atomowej? Tak jak pan premier Donald Tusk na rolnictwie.. Przejmując obowiązki resortu rolnictwa. Nie jestem pewnie czy wie, kiedy siać, a kiedy zbierać.. To znaczy w kombinacjach politycznych jest niezły gracz.. Tyle, że z tych gierek nic dla nas nie wynika, oprócz – rozwoju materii biurokratycznej, permanentnego podnoszenia podatków i wymyślania różnego rodzaju przepisów paraliżujących nasze życie demokratyczne i prawoczłowiecze.. Zgodnie z zasadą, że” nie ważny jest ster, ważny jest okręt o nazwie Polska”. Tylko dlaczego ci wszyscy osobnicy pchają się do steru?. Mało tego.. I ustawiają kurs na górę lodową.. Tak jak Titanik, który nigdy nie został ochrzczony, a wypłynął w swój dziewiczy rejs.. Polska została ochrzczona w roku 966. I jakoś przetrwała tyle lat z różnym skutkiem.. Dziwnym skutkiem cała afera z kolejnymi „ taśmami prawdy”, zaczęła się akurat po tym, jak udało się uniemożliwić” wrogie przejęcie” przez Rosjan, konkretnie przez firmę Acron, kierowaną przez pana oligarchę Władymira Kantor Zakładów Azotowych w Tarnowie. Bo u nas oligarchów nie ma- są w nadmiarze w Rosji. I co ciekawe, żebyśmy mogli się dowiedzieć jakiejkolwiek prawdy- to musi być ona nagrana , na przykład w styczniu bieżącego roku, a potem dokładnie i prawdziwie przygotowana, żeby nam ją objawić w lipcu tego samego roku.. Musiały trwać jakiejś zabiegi przy ustalaniu prawdy na” taśmach prawdy”, bo sama prawda na tych taśmach nie wystarczy. Bo powiedzmy sobie szczerze: Bo cóż warte są taśmy prawdy bez prawdy? Tyle co papier na którym zapisano prawdę. Musi to być prawda najprawdziwsza i skrupulatnie przygotowana.. I intryguje mnie to” wrogie przejęcie”(???) Jakby przejęli to Niemcy lub Amerykanie- to nie byłoby to” wrogie przejęcie”. A tak jest! Tak jak przejęcie polskiego obywatelstwa honorowego przez pana Meir Dagana, szefa izraelskiego Mossadu- jednego z najlepszych wywiadów na świecie.. I też intryguje mnie : po co? I nie jest to” wrogie przejęcie”. To jest „ przyjazne przejęcie”.. Pożyjemy- zobaczymy – jak przyjazne... Na razie badane są sprawy w firmie państwowej przechowujące zboże, zgodnie z pomysłem pana Nikodema Dyzmy z książki o jego karierze.. Firma Elewarr spełnia wszystkie warunki scenariusza napisanego przez Dołęgę –Mostowicza.. Państwo zajmuje się przechowywaniem zboża? Ale Knicki miał łeb- ale największym ekonomistą okrzyknięto pana Nikodema Dyzmę. „Pan Dyzma, wielka figura, osobisty przyjaciel wszystkich ministrów”. „Czy Pan zgodziłby się objąć kierownictwo państwowej polityki zbożowej?”-= pytał go premier. Chodzi o głupie 1,4 miliona złotych.. Czy w ogóle warto angażować CBA do takiej sumy.. A FOZZie stracono budżet państwa- i jakoś nie szuka się tych pieniędzy.. Gdzie się podziały? Na stadiony wydano 5 miliardów złotych- na kredyt- kilkaset milionów złotych będzie samych odsetek Nie da się wyrobić na same odsetki.. To jest sposób na trwonienie naszych pieniędzy. „Nie bać się wydatków, jak chce mieć się dochody”- twierdził Kunicki. No pewnie, że się nie bać.. Ale z własnej kieszeni.. A nie z kieszeni budżetowej.. Bo jak z budżetowej- to hulaj dusza piekła nie ma.. Piekła już na pewno nie ma, przynajmniej dla dusz.. Bo czy wszyscy marnujący nasze pieniądze w ogóle mają dusze? Oprócz Centralnego Biura Korupcyjnego, pardon- Antykorupcyjnego- w Elewarrze będzie kontrola z Agencji Rynku Rolnego.. A dlaczego nie z Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa, albo z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.?. Na razie wieś się nie rozwija, bo nie ma tak dobrego ministra jak pan Marek Sawicki.. Sam pan premier- to nie to samo.. Nawet gorzej.. Premier raczej do Ministerstwa Sportu.. Przynajmniej ładnie gra w piłkę.. Bo jako ”liberał” się nie sprawdził.. I dlatego dostanie” kopa” wyżej.. Gdzieś w strukturach Unii Europejskiej.. Kto bardziej Polsce szkodzi- ten wyżej awansuje, nieprawdaż? Ważny jest okręt o nazwie Unia Europejska.. Ale tam przy sterze już są.. Jeden sternik więcej się przyda.. Tym bardziej, że udowodnił swoim postępowaniem, że okręt o nazwie Unia Europejska jest mu bliższy niż okręt o nazwie Polska.. Nawet w charakterze majtka. I nawet, gdy oba okręty pójdą na dno... Tak to przynajmniej wygląda.. WJR

Niemieckie media alarmują: kradną wszystko Infonurt2 : tajemnica utrzymywania się u władzy PO Tuska: oni kradną i pozwalają kraść Polakom. Sądząc po ogromnym zwyciestwie wyborczym przez PO Tuska w więzieniach – nie mozna mieć najmniejszej nadziei na poprawę losu okradanych i pomordowanych. PiS dla odmiany uznał że kraść im tylko wolno a Polakom zabraniał: w rezultacie nie tylko odpadł ale nie ma szans powrotu.. Czas na zmiane!

“Kradną wszystko: maszyny, samochody, nawet karpie ze stawów” – skarżą się mieszkańcy terenów graniczących z Polską i Czechami. Czują się bezbronni, bezradni, nikt nie wie, jak zaradzić tej pladze. O alarmującej sytuacji na terenach przygranicznych z Polską i Czechami donosi wtorkowe wydanie kolońskiego dziennika “Koelner Stadt-Anzeiger”. Autor Bernhard Honningfort opisuje cały szereg przypadków, które układają się w łańcuch koszmaru, jaki przeżywają handlowcy, rolnicy, budowlańcy i zwykli mieszkańcy terenów przygranicznych. Ludzie opowiadali mu nieprawdopodobne historie z ostatnich 3-4 lat, za sprawą których ich codzienne życie i praca stały się absurdalne i nieznośne.

Złodziej na skradzionym rowerze Lokalna gazeta “Zittauer Zeitung” codziennie pełna jest policyjnych doniesień o kradzieżach: włamaniu do komórki przy ulicy Chopina, skąd skradziono górski rower i inne przedmioty – wartość szkody 9650 euro. Tuż obok statystyka kradzieży samochodów za pierwsze półrocze 2012: 96 kradzieży i 87 prób kradzieży w Żytawie, 50 kradzieży i 48 prób w Budziszynie, 50 kradzieży i 28 prób w Goerlitz, 31 kradzieży i 11 prób w Hoyerswerdzie. Na następnej stronie notatka o czeskim złodzieju samochodów, który pomimo przyznania się do czynów dalej pozostaje w areszcie. Tuż obok doniesienia o kradzieży maszyny budowlanej wartości 4000 euro, i poniżej informacja policji o odnalezieniu wierteł i śrub, które miał przy sobie 34-letni Polak zatrzymany przy Bahnhofsstrasse w Żytawie. Jechał na skradzionym rowerze.

Zasieki z kolczastego drutu Cały szereg firm budowlanych, dilerzy maszyn rolniczych czy nawet właścicielka butiku z odzieżą twierdzą w rozmowach z dziennikarzem kolońskiej gazety, że ich cierpliwość się skończyła. “Petra Lehmann, prokurystka firmy budowlanej mówi: miarka się przebrała i zarządziła, by cały teren firmy budowlanej okolić drutem kolczastym, jakiego do budowy zasieków używa NATO. Jej firma Osteg prowadzi prace budowlane w Żytawie i okolicach, na styku granic trzech krajów. Tylko w bieżącym roku firma odnotowała 16 przypadków kradzieży na placach budów. Przeciętnie wysokość szkód w ubiegłych latach wynosiła 85 tys. do 100 tys. euro. W tym roku będzie grubo więcej”. Prokurystka opowiada o przypadku szczególnie bezczelnej kradzieży potężnej maszyny budowlanej wartości 50 tys. euro. Ponieważ maszyna wyposażona była w czujnik GPS na ekranie biurowego komputera mogła dokładnie śledzić, którędy złodziej jechał tą maszyną w kierunku polskiej granicy. “Zadzwoniła do szefa, na posterunek policji, która powiadomiła polskich kolegów. Ale dopiero w południe następnego dnia, po 15 godzinach, znaleziono maszynę porzuconą w lesie, 50 km od miejsca kradzieży, pomimo, że pani Lehmann z dokładnością co do minuty informowała, dokąd maszyna jedzie. To jest przecież nie do pojęcia, pomstuje szef firmy Osteg. Niemieccy policjanci mogli działać tylko do pewnego punktu, polskich nie było, tak przecież nie może być. Gdyby ta maszyna nie miała GPS, już dawno byłaby na Ukrainie i nikt nie starałby się jej w ogóle zatrzymać”.

Za wcześnie zniesiono kontrole “Tak nie może dalej być – to zdanie, które słyszy się wszędzie na terenach przygranicznych w Saksonii, Brandenburgii i Meklemburgii – Pomorzu Przednim. W roku 2004 Polska i Czechy weszły do UE, w roku 2007 zlikwidowano kontrole graniczne. “Proszę się popytać – mówi Petra Lehmann. Nie mamy nic przeciwko Polakom, ale w stu procentach jesteśmy za przywróceniem kontroli granicznych”. Kolońska gazeta opisuje także gehennę dilera maszyn rolniczych Michaela Brandinga, który stara się sprzedawać maszyny “zanim nie zostaną wcześniej skradzione. Tu kradną wszystko, przyznaje, i zaznacza jak bardzo czuje się bezradny, bezbronny i wściekły. “Nawet nie wspominam już o samochodach. Chodzi o maszyny rolnicze, maszyny budowlane, traktory czy nawet bydło, rowery, diesel, rynny i karpie ze stawu. Kiedyś chłopi w czasie żniw nocą zostawiali maszyny na polu. Dziś wracają nimi do obejścia i barykadują wjazd. “To jest jakiś obłęd – mówi Branding. Nie ma nic przeciwko Polakom, jedna trzecia jego klientów jest zza polskiej granicy, ale wreszcie coś się musi wydarzyć”!

Władze się starają, ale bezskutecznie Jak pisze koloński dziennikarz, niemieckie władze nie są zupełnie bezczynne: “Z Poczdamu wysłano na tereny przygraniczne specjalne oddziały policji. Są wspólne polsko-niemieckie patrole, wspólne biura, helikoptery, z których na odległość trzech kilometrów można rozpoznać znaki rejestracyjne. Są specjalne oddziały policji w Brandenburgii i Saksonii i prokuratury zajmujące się zorganizowaną przestępczością. Czego tylko brak, to widocznych sukcesów”. Z tego względu w Loebau we wschodniej Saksonii odbyło się już drugie “Górnołużyckie Forum Bezpieczeństwa”, na które przybyło około stu osób. Ludzie zakasali rękawy, zaprosili przedstawicieli władz policyjnych, prokuratury. “Lata całe wszystko upiększano, statystyki świadczyły, że przestępczość spada. Ale zamykano oczy na to, co dzieje się tu, na miejscu. Te statystyki to mydlenie ludziom oczu”, cytuje reporter opinię jednego z handlowców.

Skąd pochodzą sprawcy? Prokurator Wolfgang Schwuerzer z Drezna powiedział, że stolica Saksonii już od dawna jest stolicą kradzieży samochodów. “Nie jesteśmy w stanie uporać się z przestępczą działalnością wschodnioeuropejskich band. To one są największym problemem. Przyjeżdżają tu i kradną na zamówienie. Są to bandy z Polski i Litwy. W internecie przeszukują portale samochodowe, potem wysyłają złodziei, i to nie tylko na tereny przygraniczne – pomimo, że tam jest najłatwiej. Kradną tymczasem także w Portugalii”. Działalność policji i prokuratury nie przynosi żadnego większego skutku. Ludzie wycieńczeni sytuacją domagają się ostrzejszych środków. “Diler samochodów, który nie jest żadnym prawicowym ekstremistą, podżegaczem czy histerykiem, któremu już trzykrotnie kradziono auta, zaznacza, że tak dalej być nie może. Mieszkańcy Grossschoenau grożą już samosądami i chcą tworzyć obywatelskie patrole, tylko brak im młodych mężczyzn”. Ostrzega, że sytuacja jest podminowana, bo kończy się zawsze na pustych słowach. “Ludzie dają upust swojemu rozżaleniu; uważają, że kary dla złodziei są zbyt łagodne, niemieckie więzienia przypominają »oazy wellnesu«, politycy rozkładają ręce, a policjanci nie panują nad sytuacją. Ludzie pytają, jak można było tak szybko otworzyć granice przy tak dużych różnicach w poziomie życia. Nic dziwnego, że ze wschodniej Europy napłynęli złodzieje. (…) Jeden z uczestników Forum, właściciel sklepu był świadkiem jak na ulicy przed sklepem pobity został jego klient, któremu potem skradziono samochód. Chcę mieć broń, powiedział. Chcę żeby było prawo tak jak w Stanach, żebym mógł bronić mojej własności”. Małgorzata Matzke red.odp.: Bartosz Dudek

Po co Goldman Sachs opłaca europejskich polityków Amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs stał się głównym graczem w Europie. Pracowali dla niego obecny szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi, nowy premier Włoch Mario Monti, a współpracował nowy premier Grecji Lucas Papademos. Jak mawiał znany warszawski ksiądz Bronisław Bozowski “nie ma przypadków, są tylko znaki”. Na ów znak zwrócił uwagę kilka miesięcy temu francuski Le Monde. Wszyscy dostali swoje stanowiska w ubiegłym roku. Największą “szychą” w tym towarzystwie był Draghi, w latach 2002-2005, wiceszef Goldman Sachs w Europie. Draghi sprzedawał produkty finansowe Grekom, które pomagały im ukryć faktyczne zadłużenie. W dużym skrócie Goldman Sachs robił podobne sztuczki z greckim długiem co rząd Donalda Tuska z polskim. Czyli zadłużał się w obcej walucie i przed końcem roku manipulował jej kursem (pomagał w tym procedurze właśnie GS), aby nie wykazać prawdziwego zadłużenia. Włoski premier Monti pracował jako doradca dla Goldman Sachs od 2005 r. Z kolei Papademos był szefem greckiego banku centralnego w latach 1994-2002 i brał udział w operacji “redukowania” na papierze greckiego długu. Po zakończeniu kariery politycznej dla Goldman Sachs rozpoczął pracę były premier Kazimierz Marcinkiewicz. Na przełomie 2008 i 2009 okazało się, że Goldman Sachs uczestniczył w ataku spekulacyjnym na złotówkę (Marcinkiewicz zaprzeczał, aby jego praca była związana z tym działaniami banku). Ten atak, a także kompromitujące show jakie zrobił wokół siebie Marcinkiewicz sprawiły, że na GS skupił się wzrok mediów. Chociaż bank tem miał wziąć udział w kilku prywatyzacjach, to jego rolę marginalizowano, przynajmniej na użytek opinii publicznej. W jednej miał pracować wspólnie i innym ulubionym bankiem naszego rządu Unicredit (o tym inny duży tekst już wkrótce). O tym czym jest ten bank pokazuje historia jego głównego prezesa. Henry Paulsona, który w 2006 r. porzucił stanowiska szefa GS i został skeretarzem skarbu. To Paulson przeforsował w USA chory plan ratowania pieniędzmi podatników upadających banków. Obsada kluczowych stanowisk w Europie wskazuje na to, że sektor bankowy bynajmniej tutaj też nie zamierza poddać się prawom rynku, tylko przejmuje kluczowe stanowiska polityczne. To byli pracownicy Goldman Sachs będą teraz robić ściepę dla upadającej Grecji. Zgadnijcie proszę do kogo te pieniądze trafią… Jan Piński

Prawdę mówiąc nie rozumiemy, w czym rzecz. Bank Goldman Sachs po prostu okazał się najlepszy w konkurencji wolnorynkowej i co niby ma teraz zrobić? Czy ma być ukarany za efektywność? Oddać pieniądze na biednych? Biedni sami są sobie winni, że biedni. Poza tym nikt przecież nie broni Kowalskiemu i Maliniakowi założyć własny bank i konkurować z Goldman Sachsem. Jeśli Kowalski i Maliniak okażą się lepsi, to puszczą Goldman Sachsa z torbami. Do tego potrzeba tylko mniej socjalizmu. Admin.

Infonurt2 : adm się w 100% zażydziła lub ma ćwira..mogło ja po prostu tylko pogiąć i zapomniała że ma się maskować!- I wygladać na opozycję!! Piński jest ok.Nie tylko ja ale i inni zauważyli że przyłapany , Marucha się „czerwieni”...

Piński

PRZECIWKO "POJEDNANIU" „Cały ciąg tyranii moskiewskiej w Polszcze jest dowodem, do jakiego stopnia ta przemoc miotała losem naszym i używając koleją przekupstwa, zwodniczych przyrzeczeń, podchlebiania, przesądom, głaskania namiętności, burzenia jednych przeciwko drugim, czernienia u obcych, wszystkiego słowem, co złość piekielna z chytrością najprzewrotniejszą połączona wymyślić może. W tylokrotnych zdarzeniach, w których Polacy do broni przeciw niej się porwali, możesz ten ród rozbójników liczyć jedno nad nimi prawdziwe zwycięstwo? A przecież zawsze koniec śmiałości polskiej był ten że zwyciężony nieprzyjaciel wracał na karki zwycięzców jarzmo na moment ulżone. Skąd więc pochodził taki rzeczy polskich obrót? Czemu ten naród jęczał bez sposobu wydobycia się? Oto stąd, że chytrość moskiewskich intryg, mocniejsza niż broń, gubiła zawsze Polaków samymi Polakami.” – pisał Tadeusz Kościuszko w Uniwersale Połanieckim. Tekst z 1794 roku wart jest przypomnienia, bo nie utracił swojej aktualności. Do dziś najsilniejszą bronią tyranii kremlowskiej nie jest siła militarna lecz „zdrada, podstęp i chytrość moskiewskich intryg”. Te zaś są skuteczne, bo – jak ostrzegał Kościuszko - „gubią Polaków samymi Polakami” i czerpią moc nie tylko z naszych narodowych słabości, ale też z działań zdrajców i kolaborantów paktujących z obcym mocarstwem. Podobnie jak przed dwustu laty, tak i obecnie są w III RP ludzie gotowi uznać, że „nic innego nam nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje, zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini, jako i na traktatach, które ją z Rzczpltą wiążą”. Te słowa z aktu konfederacji targowickiej również dziś znalazłyby wyznawców i epigonów. Szczególnie wśród tych, którzy „pojednanie” z reżimem ludobójców przedkładają nad obowiązek wyjaśnienia okoliczności narodowej tragedii, zaś podejrzenia pod adresem pułkownika KGB traktują jako działania nieodpowiedzialne, grożące wojną i konfliktem. Dla nich - oskarżenie kremlowskiego satrapy o udział w zabójstwie polskiej elity wiedzie wprost do „wypowiedzenia wojny” i jest niedopuszczalnym zamachem na „polską rację stanu” Już ponad dwieście lat temu te same lęki i niewolnicza mentalność popchnęły ich protoplastów do zdrady narodowej i podyktowały słowa Targowicy:

„My senatorowie, ministrowie Rzczpltej, tudzież urzędnicy, dygnitarze i rycerstwo., widząc, że już dla nas nie masz Rzczpltej” - każąc przy tym oskarżać patriotów o zamiar wplątania Polski „w wojnę szkodliwą przeciwko Rosji, sąsiadki naszej najlepszej, najdawniejszej z przyjaciół i sprzymierzeńców naszych [...] konfederujemy się i wiążemy się węzłem nierozerwanym konfederacji wolnej przy wierze św. katolickiej rzymskiej, przy równości i dawności dla wszystkich”.

Wprawdzie historia nie powtarza tych samych zdarzeń i odmiennie doświadcza kolejne pokolenia, to niezmienne przecież pozostają cechy zdrajców, którym strach lub podłość nakazuje nazywać wroga najlepszym sąsiadem i sprzymierzeńcem. Można zignorować te doświadczenia polskich dziejów lub przykryć ich sens wrzaskiem medialnych terrorystów - nie sposób jednak nie dostrzec piętna zdrady wśród tych, którzy po tragedii z 10 kwietnia mają czelność nawoływać nas do „pojednania” z kremlowskim reżimem. „Pojednania”, które bez prawdy o śmierci naszych rodaków i bez rachunku krzywd doznanych od katów – będzie tylko aktem zaprzaństwa i drogą do kolejnego zniewolenia. „Pojednania”, które nie tylko nie znajduje uzasadnienia w relacjach cywilizowanych państw, ale jest głęboko sprzeczne z całym porządkiem moralnym, z polską tradycją i nauką Kościoła. Jeśli więc ktoś nie przyjmuje przesłania naszych dziejów, lub ponad nie przedkłada własne, pseudopolityczne wyobrażenia - jest zaledwie idiotą. Jeśli jednak robi to w imieniu Polaków lub wymachując sztandarem wiary chce nas jednać z katem - jest wówczas zdrajcą, dla którego nie ma miejsca we wspólnocie polskości. Ci ludzie powtarzają dziś za targowiczanami „To są nasze zamiary, te abyśmy dokonać zdołali, dzielnej pomocy tej wielkiej monarchini wzywamy, która ozdobą i chlubą wieku naszego będąc, wzgardzając podłą zazdrością i chytremi podstępy, których zawody dzielność jej kruszy i niszczy, szczęśliwość narodu cenić umie i im pomocną podaje rękę”. Ten antypolski i antychrześciański postulat "pojednania" prowadzi nie tylko do zatarcia granic między dobrem a złem, ale ma nas odwieść od poszukiwania prawdy i zabić w nas pragnienie sprawiedliwości. Ludzie, którzy go głoszą nie kierują się ani polskim interesem ani troską o naszą przyszłość. Nie da się ich bowiem zbudować na haniebnym zrównaniu oprawców z ofiarami i tchórzliwym przemilczeniu nierównego rachunku krzywd. Nie ma żadnej „drogi pojednania, zbliżenia narodów oraz Kościołów” – jeśli nie nazwało się zła po imieniu, nie rozliczyło win i nie okazało skruchy. Tym ludziom trzeba przypomnieć, że po Targowicy przychodzi Insurekcja, a kościuszkowski uniwersał kończy się słowami:„Naprzeciw kupie strwożonych już niewolników postawmy masę potężną swobodnych mieszkańców, którzy o własne szczęście walcząc nie mogą chybić zwycięstwa, a to, czym nas dotąd pokonywali, to narzędzie gadzin milczkiem gryzących, ten obmierzły machiawelizmu przemysł, pokona baczność nasza, gorliwość poczciwych obywatelów i groźny miecz sprawiedliwości, który dosięgnie wszędzie, gdzie się zdrada lub przewrotność szkodliwa narodowi okaże.” Gdy zwolennicy fałszywego „pojednania” ponad wszystko przedkładają wasalne uwikłania lub kierują się lękiem przed ujawnieniem zafajdanych życiorysów – muszą wiedzieć, że ocena ich czynów dopadnie ich za życia lub w godzinę śmierci. Nie będzie miała względu na stanowisko ani szatę i po równo zażąda zapłaty - od prezydenta, polityka, czy biskupa. Aleksander Ścios

CHORA WIEŚ - Wieloletnia degradacja wsi. przejawiająca sie we wszystkich dziedzinach jej życia, sprawia, że życie i praca na wsi są o wiele bardziej niebezpieczne niż w mieście. Do postępującego wyniszczenia biologicznego mieszkańców wsi {spowodowanego zagrożeniem środowiska naturalnego), niedożywienia, złejopieki lekarskiej dochodzą jeszcze katastrofalne warunki codziennej pracy, Aby osiągnąć opłacalny poziom produkcji, trzeba dużych nakładów w

pracy. Powoduje to z jednej strony duże obciążenie organizmu rolnika, a z drugiej - wzrost liczby wypadków. Nie bez znaczenia jest także poziom i stan techniczny sprzętu, jakim dysponują rolnicy. Hałas, zapylenie, wibracja, kontakt z

toksycznymi środkami chemicznymi — to nieodłączne składniki codziennej pracy na wsi: Zagrożenie dla zdrowia stanowi także kontakt z chorymi zwierzętami: według danych stacji sanitarno-epidemiologicznych z roku 1981 w samym tylko rolnictwie uspołecznionym narażonych na zakażanie chorobami od zwierzęcymi było 139 tys osób! Wieś starzeje się bardzo szybko, aż 45% jej mieszkańców jest w wieku nieprodukcyjnym. Niewielki jest też przyrost naturalny na wsi — w latach 1980-84 liczba jej ludności zwiększyła się o 74 tys. podczas gdy w tym samym okrasie w całym kraju przybyło 1.3 min ludzi. Na taki stan rzeczy wpływa m.in. spadek urodzin dzieci, odpływ ze wsi młodych kobiet, wyższa umieralność dzieci na wsi niż w mieście. Najczęstsza przyczyny chorób dzieci i młodzieży na wsi to — zatrucia lekami, nowotwory, wypadki, urazy, choroby układu oddechowego i układu krążenia. Poważny problem stanowią dzieci kalekie i niepełnosprawne, których w 1981 r. było na wsi 25 tys. Dzieci te pozbawione są opieki, nie ma bowiem na wsi szkół specjalnych ani przyuczających do zawodu. Dzieci kalekie najczęściej nie kończą żadnej szkoły i wegetują przy rodzicach, wykonując w gospodarstwie najprostsze czynności. Opóźnienie rozwoju dzieci i młodzieży na wsi często ma swoje przyczyny w obowiązującym w PRL systemie szkolnictwa. Reżim szkolny, fatalne przygotowanie wiejskiej kadry, nieodpowiedni do możliwości uczniów, a konieczny do zrealizowania program nauczania — prowadzą do napięć psychicznych, zaburzeń uwagi i koncentracji u uczniów. Niski poziom wiedzy zdobytej w szkole sprawia, że dzieci wiejskie nie wykorzystują swoich możliwości intelektualnych, czują się przeważnie gorsze od swoich rówieśników z miasta.

Psychiczna i biologiczna degradacja ludności wiejskiej rozpoczyna się bardzo wcześnie i nasila z wiekiem. Śmiertelność wśród mężczyzn w wieku 20-29 lat jest na wsi dwukrotnie wyższa niż w mieście. Częściej umierają też młode kobiety.

Najczęstsze przyczyny zgonów to: choroby układu krążenia, nowotwory, wypadkii zatrucia Pojawiły się też choroby do niedawna na wsi nieznane stresy, załamania nerwowe: wzrosła liczba samobójstw. Rodzi je nieustabilizowana sytuacja rolnictwa, postępujący brak zaufania do wszelkich poczynań rządu, zmiany środowiska naturalnego: a także kłopoty bytowe — złe warunki mieszkaniowe, niewłaściwy sposób odżywiania się. 13.8% mieszkańców wsi to ludzie w wieku poprodukcyjnym Osiągniecie wieku emerytalnego nie oznacza przejścia na zasłużony odpoczynek. Wiele jest wsi w Polsce, szczególnie w rejonie wschodnim i południowym, gdzie 30% ludności jest po sześćdziesiątce i wymaga opieki lekarskiej. Jest wśród nich 950 tys. inwalidów (1979 rok), spośród których tylko 30% otrzymuje rentę. Brak następców, brak rąk do pracy w gospodarstwie sprawia, ze ludzie starsi muszą pracować — najczęściej wykonują oni czynności nie wymagające użycia maszyn — takie jak kopanie ziemniaków, buraków, opieka nad inwentarzem, itp. Starzejąca się wieś nie może sobie pozwolić na luksus odpoczynku. Perspektywy dotyczące stanu zdrowia wsi nie są optymistyczne. Poprawa kondycji rolnika, w najszerzej pojętym znaczeniu, wymaga wielu zmian — od przywrócenia zdrowych stosunków ekonomicznych, rządzących życiem wsi i produkcją rolniczą, poprzez rewaloryzację środowiska naturalnego, po godziwą edukację, dającą szansę rozwoju intelektualnego oraz możliwości zaspokajania potrzeb kulturalnych. Na razie zawód rolnika jest najniebezpieczniejszym zawodem po górnictwie...(Oprac. J. na podstawie „ Raportu o stanie wsi i rolnictwa „ powstałego w ramach Konwersatarium działającego w Studium Kultury Chrześciańskiej przy Kościele św. Trójcy w Warszawie )

Tygodnik „wola” 11-01-1988r, redaktor naczelny Michał Boni vel Tomasz Litwin ,TW-SB „ZNAK

Dzwon na trwogę z Jasnej Góry Decyzja Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, odmawiająca Telewizji Trwam emitowania programu poprzez tzw. multipleks naziemnej telewizji cyfrowej oznacza w praktyce likwidację TV TRWAM. Decyzja KRRiT jest ewidentnie totalitarna - godzi bezpośrednio w wolność słowa, pluralizm i prawa człowieka. Pośrednio decyzja KRRiT uderza w fundamentalne wartości, które mieszczą się w takich pojęciach jak Bóg, Honor, Ojczyzna, a także wolność, niepodległość, suwerenność, odpowiedzialność, prawda. Ta decyzja jest też sprzeczna z prawem, narusza bowiem w sposób absolutny artykuły 1, 2, a także 31 Konstytucji RP. KRRiT uderzyła w same podstawy państwa prawa i zasady demokracji nowoczesnego społeczeństwa. Oba zbrodnicze systemy totalitarne XX wieku zwalczały wolność i wolność słowa. Hitlerowcy i gestapo w całej okupowanej Europie w tym także w Polsce zwalczali nadawane z Londynu Radio BBC. Komuniści i bezpieka w PRL zwalczali równie bezwzględnie Radio Wolna Europa. Wiem coś o tym z własnego gorzkiego doświadczenia, bo przecież właśnie za współpracę z „Wolną Europą” sąd stanu wojennego skazał mnie na 10 lat ciężkiego więzienia! Od tamtych totalitarnych czasów żadne radio nie było zwalczane tak brutalnie i tak bezwzględnie, jak Radio Maryja i związana z nim telewizja TRWAM.
Benedykt XVI błogosławi Radiu Maryja „Pozdrawiam uczestników Pielgrzymki Radia Maryja zebranych na Jasnej Górze, którzy modlą się za Ojczyznę, za rodziny, za wolność słowa. Włączam się duchowo w te wydarzenia, upraszam dobro i pokój dla świata, Polski i każdego z was. Z serca wszystkim błogosławię”. Te słowa Benedykta XVI skierowane zostały do Polaków, ale usłyszał je cały chrześcijański świat, bowiem Ojciec Święty powiedział je podczas modlitwy na Anioł Pański. Te słowa Papieża usłyszały miliony ludzi, a przede wszystkim ci, którzy zebrali się w niedzielę 8 lipca 2012 na Jasnej Górze. Błogosławieństwo Benedykta XVI dla tych, którzy stają w obronie Ojczyzny, wolności słowa, w obronie wiary w Polsce wykracza daleko swym znaczeniem poza konwencjonalne stanowisko Watykanu, w tych słowach jest ewidentny niepokój o zagrożenie najwyższych wartości w Polsce. Do obrony tych wartości wzywał w swym ostatnim przesłaniu, niemal w testamencie jakim jest „Pamięć i tożsamość” błogosławiony Jan Paweł II. To przesłanie Wielkiego Papieża należy ciągle przypominać, najlepiej wraz z jego ponadczasowym wołaniem „Nie lękajcie się!”:
„Dziś społeczeństwo dysponuje odpowiednimi środkami samoobrony. Musi tylko chcieć je stosować. Właśnie w tej dziedzinie budzi obawy pewna bierność, jaką można dostrzec w zachowaniu wierzących obywateli. Odnosi się wrażenie, że niegdyś było bardziej żywe ich przekonanie o prawach w dziedzinie religii, a co za tym idzie, większa gotowość do ich obrony z zastosowaniem istniejących środków demokratycznych. Dzisiaj to wszystko wydaje się w jakiś sposób osłabione, a nawet zahamowane, może także z powodu niewystarczającego przygotowania elit politycznych”. To, co się stało na Jasnej Górze w czasie XX  Pielgrzymki Radia Maryja w niedzielę 8 lipca 2012, pokazuje, że znacząca, najbardziej świadoma, najbardziej wrażliwa i najbardziej zatroskana o losy Ojczyzny, wiary i wolności część społeczeństwa wyzbyła się bierności i wykazała „gotowość do ich obrony z zastosowaniem istniejących środków demokratycznych”. Sprawa Telewizji Trwam   zintegrowała miliony ludzi w całym kraju. Przez Polskę jak długa i szeroka przetaczają się milionowe manifestacje i protesty największe w XXI wieku oraz niespotykane od 1981 – od czasu walki z komunistycznym systemem PRL. To nie przypadek! System totalitarny zaczyna się od stopniowej likwidacji wolności słowa, a sprawa TV Trwam pokazuje, że KRRiT w imieniu rządzących łamie wolność słowa, narusza prawa człowieka, Konstytucję RP, legitymizuje dyskryminację w demokratycznym państwie prawa, wprowadza faktycznie cenzurę prewencyjną! Radio Maryja oraz Telewizja Trwam są zwalczane brutalnie i bezwzględnie przez obecnie rządzących Polską polityków PO i PSL. Powtórzmy raz jeszcze: od czasów, kiedy reżim hitlerowski zwalczał  Radio BBC, a reżim komunistyczny Radio Wolna Europa – nie było tak totalitarnych działań jak te, które rząd premiera Tuska i KRRiT prowadzi przeciwko katolickim mediom w Polsce. Taka jest prawda!
Wołanie z Jasnej Góry Zdecydowany głos na temat stanu naszego państwa i demokracji wypowiedział na Jasnej Górze w proroczej homilii biskup kielecki Kazimierz Ryczan, upominając się o obecność Telewizji Trwam na multipleksie i przestrzegając przed oligarchią medialną w III RP.
„Dziś zapomniano o solidarności narodowej i równości. Odmawia się  katolikom obecności na szeroko rozumianym multipleksie. Prawie 2 miliony 300 tysięcy obywateli zwróciło się z prośbą do konstytucyjnych ciał i upomniało się o sprawiedliwość i równość. Ten głos należy pomnożyć kilkakrotnie. (…) Panie Prezydencie! Słuchamy pięknych gratulacji podczas ingresu nowych ordynariuszy. Rozumiemy, że jest to szczere. Wystarczy jeden głos z Pana strony. Tę chorobę należy uleczyć” – zwrócił się ordynariusz kielecki bezpośrednio do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. „To nie są tylko moherowe berety. Niech Pan stanie w obronie milionów matek, ojców, emerytów i młodzieży. Obce stacje otrzymały miejsce na multipleksie, a dla Polaków spod znaku Maryi nie ma miejsca! Czy zauważyliście bożka stojącego na straży władzy, któremu na imię demokracja?”. Biskup Ryczan przypomniał słowa bł. Jana Pawła II o tym, że demokracja bez wartości przemienia się w totalitaryzm.  W Polsce, bardzo źle, przekształciła się już w oligarchię i kontroluje wszystkie dziedziny życia, jeszcze bardziej niż demokracja komunistyczna. Trzeba bić na alarm – mówił Biskup Ryczan. Z całą mocą podkreślił, że „demokracja nie ma mocy ustanawiania praw moralnych, sprzecznych z Dekalogiem. Nie można za pomocą demokracji i głosowania stanowić praw dopuszczających aborcję, eutanazję, legalizację małżeństw homoseksualnych, legalizację rozwodów”. Ordynariusz kielecki apelował o suwerenną polską politykę, opartą na naszej historii i tradycji, o więź Kościoła z Narodem. Wielką rolę w powrocie Polski do Boga pełni TV Trwam oraz Radio Maryja. „Idźcie do sąsiadów, do biur sołeckich, gminnych, miejskich, powiatowych, wojewódzkich. Powiedzcie im: nie budujcie na piasku ani rodziny, ani szkoły, ani Kościoła, ani Ojczyzny. Sojusze nie wytrzymają czasu. Wszędzie pachnie zdradą. W polityce słaby się nie liczy. Jeśli już jesteśmy słabi, to nie dyskryminujemy Radia Maryja. Ono czerpie ze stągwi prawdy i niesie do domów w Polsce i na świecie wino zbawienia, wino miłości człowieka, wino troski o Ojczyznę, wino pokornej modlitwy!” - wołał ks. bp Kazimierz Ryczan.
Dzwon na trwogę Wypowiedź Benedykta XVI, wypowiedzi polskich biskupów, determinacja zgromadzonych wokół Jasnej Góry pielgrzymów Radia Maryja i ich wołanie powinny być dla rządzących obecnie Polską już nie dzwonkiem alarmowym, ale dzwonem na trwogę! Tak jest – z Jasnej Góry jak przed wiekami, jak w okresie stalinowskim i w stanie wojennym zabrzmiał głos na trwogę! W realiach XXI wieku i 2012 roku w Polsce toczy się ponownie walka o wolność słowa, pluralizm, walka z dyskryminacją, walka o państwo prawa.     Nie da się oddzielić wolności słowa od wolności państwa, wolności narodu, wolności społeczeństwa, praw człowieka i obywatela, pluralizmu, wolności sumienia. Te wolności są ze sobą integralnie powiązane, a jeżeli brakuje chociaż jednej z nich to nie ma wolności w ogóle, a wtedy nie istnieje demokratyczne państwo. Takie fundamentalne zasady legły u podstaw utworzenia Stanów Zjednoczonych 4 lipca 1776 roku. To właśnie wtedy po raz pierwszy w historii uznano, że media są władzą obok władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Co więcej jeden z „ojców założycieli” USA, a zarazem prezydent Ameryki Tomasz Jefferson wprost twierdził, że media, wówczas prasa, są pierwszą władzą w demokratycznym państwie, bowiem najważniejszą wolnością jest wolność słowa: „Gdybym musiał zdecydować, czy lepiej, byśmy mieli rząd, a nie mieli prasy, czy mieli prasę, a rządu nie mieli - bez wahania wybrałbym drugie rozwiązanie”.
W obronie wolności słowa W Polsce w latach 1944-1990 podstawowym wyznacznikiem państwa totalitarnego był brak wolności, więzienia reżimu oraz cenzura komunistyczna, czyli brak wolności słowa. Nie było przypadkiem, że głównym przeciwnikiem totalitarnego komunistycznego reżimu był Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński, najważniejszy i najsłynniejszy więzień polityczny PRL. Nie było też przypadkiem, że walkę o wolność Polski łączył kardynał Wyszyński z walką o wolność słowa. W millenium chrztu Polski wołał: „(…) biskup katolicki, i kapłan katolicki, i każdy katolik w Polsce też jest Polakiem i też stanowi Naród. My, ludzie ochrzczeni, weszliśmy całą siłą naszego chrześcijańskiego ducha w życie Narodu i temu Narodowi ani krzywdy, ani ujmy nie przynieśliśmy. Dlatego nie pozwolimy sobie zatkać ust przekupną dłonią. Nadal będziemy, ilekroć zajdzie taka potrzeba i gdzie to będzie potrzebne, zaświadczać o naszej obecności w świecie chrześcijańskim jako »przedmurze chrześcijaństwa« i »Polska zawsze wierna«”. Te słowa wypowiedział Prymas Tysiąclecia jako faktyczny przywódca Narodu w odpowiedzi osławionemu komunistycznemu dyktatorowi Gomułce, który atakował Kościół, opluwał oszczerstwami biskupów i kapłanów, kwestionował prawa Kościoła do obrony wiary i wolności Polaków. Minęło od tamtych czasów kilka epok, żyjemy zupełnie innych czasach w XXI wieku w III Rzeczypospolitej. Przez Polskę jak długa i szeroka przetaczają się największe manifestacje społeczeństwa od czasu upadku komuny. Znowu toczy się walka o wolność słowa, pluralizm, prawa obywateli, wolność sumienia, walka z dyskryminacją, walka o Telewizję Trwam, walkę o Polskę. Historia uczy, że nigdy jeszcze się nie zdarzyło, aby władza oddała dobrowolnie społeczeństwu jakąkolwiek wolność, także wolność słowa. Historia uczy  również, że są w Polsce rządzący, którzy nadal usiłują „przekupną dłonią zatkać usta” większości obywateli. Sprawa Telewizji Trwam kumuluje w sobie w realiach 2012 roku cały szereg kluczowych dla państwa i społeczeństwa spraw, łącznie z najważniejszym problemem: Jaka Polska i czyja Polska?! Ludzie złej woli, którzy dzisiaj rządzą Polską, za pośrednictwem KRRiT chcą złamać wolność słowa. Przy pomocy arogancji, prawnych manipulacji, marnych wykrętów, niejasnych przepisów i ewidentnej nieprawdy chcą faktycznie zlikwidować wolność słowa, poprzez likwidację TV Trwam. Są w Polsce politycy bardzo zainteresowani kryzysem wartości Bóg, Honor, Ojczyzna. Ale z drugiej strony są miliony Polaków – ludzi dobrej woli, dla których te wartości są najważniejsze, bo to nasza pamięć i tożsamość. Wybór wartości rządzi się swoistą logiką. Żadne stanowione prawo, żadne przepisy, artykuły, paragrafy pragmatyka KRRiT nie powstrzymają ludzkiego sumienia przed wiernością dla takiej, a nie innej logiki wartości. Nie wiem, jak zakończy się sprawa Telewizji Trwam. Sądzę, że poza wszystkim będzie w przyszłości ostrzeżeniem dla tych, którzy by mieli ochotę powtórzyć eksperyment uwięzienia wolności, a wolności słowa szczególnie. Niech wiedzą, że zawsze wtedy odezwą się sumienia  nawet milionów ludzi, którzy z pobudek ideowych podejmą trudną walkę w obronie wolności i ostatecznie to oni walkę tą wygrają!
Miał słuszność ojciec Tadeusz Rydzyk, przypominając szczególną rolę Jasnej Góry:
„Patrzę na Jasną Górę w perspektywie historycznej i widzę bardzo wyraźnie, iż Matka Boża nas broni. To miejsce nazywane jest Jasną Górą Zwycięstwa. Matka Boża zwycięża od samego początku. Ta walka jest bardzo realna(…). Wiele środowisk jest słusznie zaniepokojonych zagrożeniem swobody wyrażania opinii. Trzeba wciąż na nowo przypominać, że totalitaryzm zaczyna się od zamykania ludziom ust i od uniemożliwiania im uzyskania dostępu do prawdziwej informacji. Później idzie się oczywiście  coraz dalej. Jeśli raz wejdzie się na tę drogę, zawsze okaże się ona bardzo niebezpieczna”. Józef Szaniawski

Rybiński: Jak zatrzymać podatkowego potwora? Krzysztof Rybiński specjalnie dla Faktu o polskim podatkowym potworze , Marcin Lobaczewski, newspix.pl Krzysztof Rybiński dla Faktu Ekonomista, profesor i rektor Uczelni Vistula w Warszawie: W XIX wieku powszechnie uważano, że jeżeli relacja zbieranych przez państwo podatków do dochodu narodowego jest niższa niż 10 procent, to państwo może nie być w stanie skutecznie realizować swoich funkcji. Ale uważano też, że jeżeli ta relacja znacznie przekroczy 10%, to nadmierny fiskalizm może zdusić gospodarkę. Minęło ponad sto lat i relacja podatków do dochodu wynosi około 40% - zarówno w strefie euro, jak i w Polsce Teoria i praktyka ekonomii pokazują, że w większości przypadków wydatki sektora prywatnego są o wiele bardziej efektywne niż sektora publicznego. Inwestycje prywatne służą zarabianiu pieniędzy, czyli powiększaniu dochodu narodowego, zaś wydatki publiczne służą pozyskaniu danej grupy wyborczej, dzięki czemu można ponownie wygrać wybory, czyli często nie mają nic wspólnego z racjonalnym gospodarowaniem. Są wyjątki od tej reguły. Na przykład prywatna armia prawdopodobnie będzie gorzej broniła granic niż armia państwowa. To samo dotyczy policji i porządku publicznego, oraz procesu tworzenia regulacji w interesie publicznym. Mechanizmy rynkowe prawdopodobnie nie zapewniłyby czystego powietrza i wody, albo brak regulacji dotyczących standardów pewnych produktów i usług mógłby prowadzić do nadużyć i niebezpiecznych sytuacji, na przykład do budowy wysypiska toksycznych śmieci pośrodku osiedla mieszkaniowego. Zatem nie ulega wątpliwości, że państwo jest potrzebne, bo pełni wiele pożytecznych funkcji, ale żeby utrzymać państwo, potrzebne są też podatki. Pozostaje pytanie, co się stało w ciągu minionych stu lat, że fiskalizm państwa wrósł czterokrotnie i czy przypadkiem państwo nie stało się zbyt duże i wkroczyło w sfery, które powinny być domeną sektora prywatnego. Jako przykład mogą posłużyć stadiony zbudowane na euro 2012. Gdyby stadion narodowy potraktować jako inwestycję sektora prywatnego finansowaną tanim kredytem ze środków unijnych, to ten stadion powstałby tylko wtedy, gdyby plan biznesowy pokazywał na wysokie prawdopodobieństwo, że będzie to przedsięwzięcie dochodowe. Ponieważ jego budowa była decyzją polityczną, nie wiemy, czy będzie przynosił dochód, czy stanie się obciążeniem dla mieszkańców Warszawy i będzie generował straty przez kolejne dekady. Jeżeli będzie generował straty, będzie to oznaczało, że podatki w Warszawie będą musiały wzrosnąć, bo mieszkańcy będą musieli zapłacić za utrzymanie stadionu. Inny przykład to publiczna służba zdrowia, która zadłuża się po raz kolejny na wielomiliardowe kwoty, co oznacza, że w przyszłości trzeba będzie podnieść podatki, żeby te długi spłacić. Albo wzrost zatrudnienia w administracji publicznej wszystkich szczebli ze 159 tysięcy urzędników w 1990 roku do około 460 tysięcy urzędników w 2011 roku. Według danych GUS przeciętne miesięczne wynagrodzenie w administracji publicznej bez uwzględnienia premii wynosiło w pierwszym kwartale br. prawie 4000 złotych (o 350 złotych więcej niż przeciętnie w firmach w sektorze prywatnym), co razem z premiami daje ponad 60,000 złotych rocznie. Zatem trzysta tysięcy urzędników więcej daje 18 miliardów złotych wydatków więcej, nie licząc innych kosztów funkcjonowania tych urzędników, jak koszty miejsca pracy (budynki, biura, szkolenia etc.). W 2011 roku wpływy z podatku PIT wynosiły w Polsce 67 mld złotych, zatem prosty rachunek pokazuje, że podatek PIT mógłby zostać w Polsce obniżony o ponad jedną czwartą, gdyby nie koszty utrzymania urzędników wszystkich szczebli zatrudnionych w Polsce po upadku socjalizmu. To jest zresztą pewien paradoks, że w gospodarce socjalistycznej, gdzie większość gospodarki była sterowana przez urzędników, mieliśmy o 300 tysięcy mniej urzędników niż obecnie. A przecież powinno być odwrotnie. Te 18 miliardów złotych przemnożone przez 10 lat daje 180 miliardów złotych, co wystarczy żeby wybudować i utrzymać w Polsce infrastrukturę drogową i energetyczną niezbędną do dalszego rozwoju kraju, bez jałmużny unijnej. Ale niestety po upadku socjalizmu zostały uruchomione mechanizmy, które doprowadziły do powstania armii urzędników, i które uniemożliwiły Polsce budowę infrastruktury potrzebnej do dalszego rozwoju kraju. Na przykład państwo w końcu zbudowało autostrady, chodniki z kolorowej kostki i aquaparki w całej Polsce, zbudowało, bo podatnicy niemieccy i z innych bogatych krajów podjęli decyzje, żeby dać nam na to pieniądze. Ale ile z tych inwestycji ma uzasadnienie biznesowe, czyli było potrzebnych, a ile powstało na skutek nieprzemyślanych decyzji urzędników? Na to pytanie nie ma dzisiaj odpowiedzi, ale w kolejnych latach przekonamy się, ile samorządów zbankrutuje, bo nie będzie w stanie utrzymać infrastruktury, która powstała tylko po to, żeby lokalny polityk mógł przeciąć wstęgę i wygrać kolejne wybory. Widać to zresztą w planach inwestycyjnych na najbliższe lata, w tych planach nie ma wystarczających środków na utrzymanie tej infrastruktury w dobrym stanie, nie mówiąc już nawet o wystarczających środkach na inwestycje w energetykę, żeby zastąpić zużyte bloki energetyczne wybudowane jeszcze za czasów Gierka. Jeden z samorządowców powiedział mi niedawno, że w budżecie mają wystarczające środki na remont chodników, ale na remont dróg już nie wystarczy. Ponieważ brakuje pieniędzy, państwo sięga coraz głębiej do naszych kieszeni. Rosną wszystkie podatki: PIT, bo są zamrożone progi, CIT, bo coraz trudniej o uzyskanie kosztów, VAT, akcyza, wzrosła składka rentowa, rosną lawinowo lokalne podatki, na przykład opłata za wieczyste użytkowanie, rosną mandaty, które straciły funkcję dyscyplinowania kierowców i stały się elementem polityki dochodowej państwa. Niektóre gminy tak ustawiają radary, żeby wlepić jak najwięcej mandatów, a nie żeby było bezpiecznie na drodze. Jak tak dalej pójdzie, to rosnący fiskalizm państwa w końcu zadusi słynną polską przedsiębiorczość, dzięki której nasza gospodarka dobrze rozwijała się w minionych 20 latach. Musimy zatrzymać podatkowego potwora, zanim będzie za późno, a żeby go zatrzymać, musimy przestać marnować pieniądze publiczne. Zespół ekspertów Uczelni Vistula przeprowadził pod moim kierownictwem analizę pokazującą, jakie są praprzyczyny rosnących podatków, tą przyczyną są rozdęte do granic absurdu wydatki publiczne. Analizy pokazały, że 67% ustaw uchwalonych w przez Sejm w minionych 20 latach generowało koszty dla finansów publicznych, a tylko 33% generowało oszczędności. Stąd nasze obecne problemy z deficytem budżetowym i wysoki – jak na obecny etap rozwoju Polski – dług publiczny. Raport jest dostępny na portalu www.legistan.pl. Żeby trwale wyeliminować deficyt, zacząć obniżać dług publiczny i podatki, trzeba usunąć te praprzyczyny. Proponuję zmianę w Konstytucji, która stanowiłaby, że wszystkie ustawy generujące koszty dla finansów publicznych wygasają z dniem 31 grudnia 2013 roku, ta zmiana nałożyłaby też na właściwych ministrów obowiązek przedstawienia propozycji nowych ustaw w miejsce wygasających, ale z profesjonalnie przygotowanymi ocenami skutków regulacji. Proponuję też, aby każda ustawa zwiększająca wydatki publiczne miała czas obowiązywania 5 lat, potem automatycznie wygasała, co zmusiłoby przyszłe rządy do regularnej oceny skuteczności zwiększonych wydatków i ponowne przeprowadzanie oceny skutków regulacji. Wdrożenie tej propozycji zwiększyłoby jakość debaty publicznej na temat wydatków publicznych, „odsztywniłoby” wydatki publiczne oraz pomogło szybko ograniczyć dług publiczny. W ten sposób skutecznie zatrzymalibyśmy podatkowego potwora, zanim nas pożre. Krzysztof Rybiński

Kto uratuje Pocztę Polską?Pod koniec czerwca światło dzienne ujrzał raport Najwyższej Izby Kontroli dotyczący procesu przekształceń Poczty Polskiej. Charakterystyczne jest, że nad tym druzgocącym dla polityków miłościwie nam panującej koalicji media przeszły bardzo szybko do porządku dziennego.

NIK jest chyba jedyną instytucją centralną, która dotąd nie została „odzyskana”, dlatego też nie poprzestaje na kontemplowaniu fasady „Polski w budowie”, ale śmie wnikać w szczegóły. A dla państwowego molocha te szczegóły są wręcz katastrofalne. Powstaje pytanie: czy Poczta Polska poradzi sobie z uwolnieniem rynku usług pocztowych od stycznia 2013 r.? Istnieje niestety uzasadniona obawa, że rządzący, zamiast zabrać się za reformę szacownej instytucji, będą próbowali majstrować przy przepisach. A to nie wyjdzie na dobre ani Poczcie, ani podatnikom…

M. Borawski/Nasz Dziennik

Miażdżący raport NIK To, co się dzieje wokół Poczty Polskiej, jest klasycznym przykładem zamiatania niewygodnych spraw pod dywan i przypomina sytuację związaną z budową autostrad. W przypadku dróg z wielkim zadęciem odtrąbiono fakt, że przynajmniej część tras udało się oddać do użytku mniej więcej w terminie. Czapki z głów: jak na chaos, którego nam nie szczędzi rząd Donalda Tuska, to faktycznie wielki sukces. Platformerscy bonzowie nie rozmawiają jednak tak chętnie o bankructwach wykonawców i olbrzymich zaległościach finansowych wobec firm realizujących inwestycje. W przypadku Poczty kilka dni temu zapowiedziano rewolucję w usługach, listonoszy z tabletami i parę innych błyskotek. Natomiast w zasadzie zignorowano wnioski wypływające z raportu NIK. A są one porażające. Proces przekształcania państwowego przedsiębiorstwa w spółkę akcyjną, który zaczęto realizować w 2009 r., został oceniony krytycznie. Audytorzy Izby uznali, że Poczta nie wykorzystała szansy na dostosowanie się do realiów rynkowej konkurencji – czyli do rynku, na którym nie będzie ona monopolistą.Lista słabych punktów Poczty Polskiej jest długa. Tylko 20 placówek w całym kraju działa przez całą dobę, listonosze zwykle wolą zostawiać awiza, niż doręczać paczki i listy, kolejki w urzędach nie maleją… Słowem, Poczta Polska A.D. 2012 nie różni się diametralnie od Poczty Polskiej sprzed ćwierćwiecza. Warto zwrócić uwagę na inny wniosek z raportu: otóż Poczta nie zrealizowała głównych założeń programów strategicznych przygotowywanych przez firmy zewnętrzne, chociaż często opracowania te kosztowały bardzo dużo. Ten, kto choć trochę śledzi perypetie Poczty Polskiej, nie może być zaskoczony uwagami kontrolerów. W Trzeciej Rzeczypospolitej Poczta Polska była przez kolejne ekipy traktowana jako nieźle płatna przystań dla partyjnych kolegów. Tak było i za AWS, i za SLD… Każdy rok zaniechań przynosił nie tylko zwiększenie deficytu, ale i powodował, że instytucja traciła szanse na skuteczne konkurowanie w przyszłości z prywatnymi operatorami. A to, że straci swój monopol, było oczywiste co najmniej od momentu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej.

Majstrowanie przy prawie Teraz, dosłownie za pięć dwunasta, Poczta Polska próbuje ratować to, co jest jeszcze do uratowania. Co prawda w ubiegłym roku po raz pierwszy odnotowano zysk, ale to za mało, by w kolejnych latach obronić pozycję rynkowego lidera. Niestety, politycy nie wyciągają wniosków z przeszłości, bowiem zastanawiają się przede wszystkim nad tym, jak ustawowo ocalić dla Poczty monopol w najbardziej zyskownych sferach rynku, zamiast nad gruntowną i szybką reformą w duchu wolnego rynku. Jeśli przeforsują swoje pomysły, to może to oznaczać nie tylko problemy z Unią Europejską, ale i utrwalenie patologicznego stanu rzeczy. Poczta Polska pozostanie synekurą dla zasłużonych, a na jej utrzymanie zrzucą się podatnicy… Tajemnicą poliszynela jest fakt, że część polityków rządzącego obozu ostro lobbuje za przywilejami dla państwowego giganta w nowym Prawie pocztowym. Chodzi m.in. o zachowanie wyłączności Poczty Polskiej na dostarczanie emerytur i rent oraz obsługę administracji publicznej (bo tak należy rozumieć zapis gwarantujący wyłączność na dostarczanie potwierdzeń odbioru). Zgodnie z projektem te usługi będzie mógł wykonywać tzw. operator wyznaczony, a Poczta Polska będzie nim przez pierwsze trzy lata. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że ceny usług w tych obszarach będzie dyktował jeden podmiot, a zapłacą za to wszyscy podatnicy.

Taki zapis może spowodować, że otwarcie rynku stanie się fikcją, a operatorzy będą konkurowali zaledwie o jego mniej atrakcyjną część. Oczywiście, należy trzymać kciuki za to, aby w walce o rynek górą były polskie firmy, w tym Poczta Polska – nie powinno się to jednak odbywać w drodze sztuczek prawnych. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę chodzi o to, by beneficjenci rządzącego układu mieli przed sobą jeszcze kolejne lata eldorado, gdzie na kierowniczych stanowiskach zarabia się nieźle, a pieniądze na zlecenia dla przyjaciół też zawsze się znajdą. Taka Poczta Polska, rzecz jasna, nie ma szansy przetrwania. A walczyć trzeba o to, by była silna, dobrze zarządzana i by generowała zyski.

Czy dane Polaków będą bezpieczne? Już teraz widać niepokojące praktyki ze strony urzędników – pojawiają się kontrowersje wokół przetargów, w których uczestniczy Poczta Polska. Generalny Inspektorat Transportu Drogowego rozstrzygnął właśnie przetarg na usługi związane z personalizowaniem, wydrukiem i doręczaniem korespondencji dotyczącej mandatów. Zwycięzcą okazało się konsorcjum Poczty Polskiej, PTK Centertel oraz Itella Information. Jednym z wymogów udziału w postępowaniu była realizacja usługi zgodnie z wdrożonym certyfikatem bezpieczeństwa ISO 27001. Certyfikat ten jest przyznawany w odniesieniu do konkretnych lokali, gdzie wykonuje się usługi. Tymczasem konsorcjum Poczty Polskiej przedstawiło certyfikat na zaledwie jeden punkt, w dodatku taki, w którym – zgodnie z informacjami zawartymi w zgłoszeniu przetargowym – nie będą świadczone usługi będące przedmiotem przetargu. Można porównać to do sytuacji, gdy na żądanie przedstawienia koncesji na sprzedaż alkoholu w lokalu, gdzie ma odbyć się impreza, restaurator przedstawia koncesję na inny lokal. A tu sytuacja jest o wiele poważniejsza: chodzi o bezpieczeństwo wrażliwych danych milionów Polaków. Czy mają być one przetwarzane bez najwyższej gwarancji ochrony? GITD wyszedł jednak z założenia, że nie będzie wnikał w treść dokumentu, i konsorcjum Poczty Polskiej przetarg wygrało. Teraz konkurencja chce podważyć wynik postępowania przed Krajową Izbą Odwoławczą. Orzeczenie zapadnie jeszcze w lipcu, ale – choć sprawa wydaje się oczywista – trudno przewidzieć, czy KIO uzna argumenty skarżących. Mamy bowiem do czynienia z rozpatrywaniem przez urzędników skargi na urzędników, którzy chcą dać zarobić państwowej instytucji. Sami swoi, chciałoby się powiedzieć… Poczta Polska to dla niektórych polityków ciepłe posadki, dla Polaków – kawał tradycji i historii. Patrząc na to, jak wyglądają publiczne instytucje po dwóch dekadach eksperymentów i tandetnego zarządzania, trudno być optymistą. Telewizja Polska przypomina dziś Breżniewa w ostatnich miesiącach życia, Stocznia Szczecińska padła ofiarą mniejszych i większych cwaniaków, a na doprowadzonych do upadłości państwowych firmach wzbogacił się niejeden „wykształcony, z dużego miasta”. Dlatego trzeba pilnować, by Poczta Polska nie podzieliła tego losu i przeszła z powodzeniem proces koniecznej restrukturyzacji. Wtedy stanie, jak równy z równym, do walki o rynek newralgicznych usług. Jakub M. Opara
Autor jest historykiem, ekonomistą, byłym współpracownikiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
http://naszdziennik.pl/

Za czasów mrocznego PRL-u w każdej niemal wiosce znajdował się jakiś urząd pocztowy. Symbol, że Państwo, jakie by ono wówczas nie było (a czy dziś jest lepsze?), docierało również do Koziej Wólki czy Mycisk Dolnych.
Ale te ponure czasy już minęły. Poczta Polska to relikt minionej epoki i jako taka skazana jest na zagładę  Na pewno dużo lepiej spełni jej funkcję Die Deutsche Bundespost. A może jakaś znakomita firma z Izraela. Po co nam jakieś zafajdane tradycje, po co nam w ogóle jakieś państwo…
Admin


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
809 karty haribo typu EPE 3
808 809
INSTRUKCJA OBSŁUGI CAR KEYS MICRO CAMERA 808, 809 PL
809
decyzja nr 809 komendanta gł policji, WSPOL, I rok semestr II, Prawo policyjne
809
809
809 karty haribo typu EPE 3
Seinfeld 809 The Abstinence
809
marche 809 p2
broma cw 6 809
809 Kod ramki szablon
concert 809 p
808 809
323824709 ELExpres LA nueva edicion web 809 pdf

więcej podobnych podstron