466

Muszę być adwokatem Macierewicza Szybkość reakcji Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz wszystkie dokumenty, które powstały po działaniach SKW w sprawie wydarzeń w Nangar Khel, mogą świadczyć tylko na korzyść tej służby. Nie mam żadnego interesu politycznego, udzielając tego wywiadu, nie ubiegam się o stanowiska ani o miejsce na liście wyborczej. Mówię to gwoli przyzwoitości, a także, dlatego, że irytuje mnie pełna insynuacji treść wypowiedzi gen. Marka Dukaczewskiego, gen. Waldemara Skrzypczaka, ministra Radosława Sikorskiego – mówi Grzegorz Reszka, były p.o. szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, w rozmowie z Anitą Gargas Po wyroku uniewinniającym żołnierzy oskarżonych o zabicie afgańskich cywilów z Nangar Khel gen. gen. Skrzypczak i Dukaczewski zaatakowali SKW, twierdząc, że to z powodu braku profesjonalizmu tej służby, kierowanej wówczas przez Antoniego Macierewicza, doszło do tragedii. Czy Pan uważa ich zarzuty za słuszne? Absolutnie nie. Te zarzuty nie są oparte na faktach.

A jakie były fakty? Swoje urzędowanie, pełnienie obowiązków szefa SKW, rozpocząłem 19 listopada 2007 r. Tego samego dnia zostałem poinformowany przez płk. Andrzeja Kowalskiego, mojego poprzednika, o działaniach żołnierzy oraz funkcjonariuszy SKW w związku z wydarzeniami w Nangar Khel. Zostałem też zapoznany z dokumentami. Nie miałem żadnych uwag, co do profesjonalizmu tych działań. Były przeprowadzone w sposób właściwy. W czasie trzech miesięcy mojej bytności w SKW prowadzona była kontrola SKW, która obejmowała również działania operacyjne. Zapoznawszy się z materiałami dotyczącymi Nangar Khel, nie znalazłem tam niczego, co mogło mi posłużyć, jako dowód na nieprawidłowości w SKW albo, jako argument na rzecz tych nieprawidłowości. Co więcej, ze względu na znaczenie tej sprawy nie poprzestałem na lekturze dokumentów i rozmowie z moim poprzednikiem płk. Kowalskim. Rozmawiałem z oficerami, którzy byli zaangażowani w wyjaśnienie wydarzeń w Nangar Khel. Każdy z nich miał świadomość skomplikowania materii, w jakiej przyszło działać SKW, a więc tego, że żołnierze działają w warunkach wojny. Nie nabrałem żadnych podejrzeń, żadnych wątpliwości dotyczących profesjonalizmu albo niezasadnego zaangażowania SKW w wyjaśnienie tej sprawy.

I mówi to zaciekły wróg Antoniego Macierewicza? Osobiście nie czuję niechęci do pana Macierewicza, choć bardzo krytycznie oceniam jego poglądy polityczne. Ale nie oznacza to, że mój krytycyzm jest totalny. Tam, gdzie Antoni Macierewicz i funkcjonariusze SKW nie popełnili błędów, mówię, że nie popełnili. Zaznaczam, że nie mam żadnego interesu politycznego, udzielając tego wywiadu, nie ubiegam się o stanowiska ani o miejsce na liście wyborczej. Mówię to gwoli przyzwoitości, a także, dlatego, że irytuje mnie pełna insynuacji treść wypowiedzi gen. Dukaczewskiego, gen. Skrzypczaka, min. Sikorskiego.

Co konkretnie Pana irytuje? Zacznijmy od gen. Skrzypczaka, który przedstawił opinii publicznej spiskową wizję wydarzeń. W wywiadzie z 2 czerwca twierdzi oto, że SKW, w domyśle minister Macierewicz, są autorami scenariusza, który prokuratura potraktowała, jako dowód przestępstwa.

Zacytujmy: „Scenariusza, który powstał w cieniu gabinetów na czyjeś specjalne zamówienie”. Chcę powiedzieć z całą stanowczością, że działania SKW w związku z wydarzeniami w Nangar Khel były ni mniej, ni więcej tylko realizacją obowiązków i zadań, jakie spoczywają na SKW. Gdyby SKW zachowała się wtedy biernie, naraziłaby się na zarzut niewykonywania ustawy. Do zadań SKW należy rozpoznawanie, zapobieganie, wykrywanie popełnionych m.in. przez żołnierzy pełniących czynną służbę wojskową przestępstw przeciwko pokojowi, ludzkości oraz przestępstw wojennych. Szybkość reakcji Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz wszystkie dokumenty, które powstały po działaniach SKW, mogą świadczyć tylko na korzyść tej służby. Gen. Skrzypczak zarzuca spisek, nieuczciwe działanie oficerów SKW powodowanych przez ministra Macierewicza. Nie chcę być adwokatem ministra Macierewicza, ale w tej konkretnej sprawie po prostu muszę gwoli przyzwoitości i uczciwości zaprotestować.

Gen. Skrzypczak zarzucił Antoniemu Macierewiczowi chęć podrzucenia kukułczego jaja przez PiS Platformie Obywatelskiej. To jest już w ogóle kuriozalny zarzut, świadczący o tym, że gen. Skrzypczak ma kłopot z logicznym myśleniem. Jeśli już PiS komuś podrzucał kukułcze jajo, to sobie.

Gen. Skrzypczak twierdzi dalej, że likwidacja WSI miała bezpośredni wpływ na skuteczność służb w Afganistanie. Bo nowi ludzie, którzy przyszli do służb, nie byli przygotowani do tego, aby merytorycznie wspierać walczących dowódców. Mówi też, że na front trafili ci, którzy byli oficerami dwa tygodnie. To jest kłamstwo. Pan gen. Skrzypczak kłamie i formułuje ten zarzut całkowicie świadomie. W Afganistanie w ramach obsady zabezpieczenia kontrwywiadowczego polskich oddziałów nie było żadnego funkcjonariusza, bo tego zabraniały ówczesne przepisy. Obsada składała się wyłącznie z żołnierzy, i to wywodzących się z WSI. Nie ma mowy o jakichś niedoświadczonych żołnierzach czy funkcjonariuszach po dwutygodniowych kursach. Gen. Skrzypczak formułuje zarzut, że SKW inwigilowała żołnierzy i z tego powstał wspomniany już scenariusz. W określeniach warsztatu służb generał stosuje pojęcia, które traktuje jak epitety: „inwigilacja”, „podsłuch toaletowy”. One nic nie mówią o pracy służb, ale wiele mówią o gen. Skrzypczaku, jego poglądzie na pracę służb. Od takiego generała, który mieni się być skrajnym profesjonalistą, asertywnym dowódcą, wymagałbym, jako skromny, emerytowany pułkownik większej pokory, trzeźwości umysłu i właśnie profesjonalizmu, którego w tej sprawie brakuje mu zupełnie. W swojej wizji makiawelicznego udziału SKW i Antoniego Macierewicza w wydarzeniach Nangar Khel gen. Skrzypczak przewidział też rolę dla prokuratury: rolę narzędzia w rękach SKW. Prokurator zrealizował scenariusz SKW. Taka wizja urąga niezależności prokuratury i nie jest oparta na faktach. Gen. Skrzypczak nie był jedynym, który zaatakował SKW, posługując się insynuacjami. Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych państwa, które jest członkiem NATO i UE, po wyroku sformułował na Twitterze taką opinię: „Rozliczyć trzeba tych, którzy nakręcili tę aferę”. Należy to rozumieć, że była jakaś grupa, która przygotowała i przeprowadziła aferę. Według słownika języka polskiego afera to „nieuczciwe, oszukańcze, kolidujące z prawem przedsięwzięcie z udziałem wielu osób”. Na czym jakoby ta afera miała polegać? Że instytucja państwowa wykonała swoje zadanie? Gdzie sens, gdzie logika, nie wiem. Ale traktuję tę wypowiedź, jako absolutną insynuację w sytuacji, gdzie nie tylko żołnierze działają w warunkach wojny w Afganistanie, ale i służby specjalne. Trudne warunki wojenne dotyczą, więc również żołnierzy SKW. Tego typu wypowiedź ministra spraw zagranicznych to absolutny skandal. Jestem ciekaw, czy za tym stwierdzeniem kryje się jakaś wiedza ministra Sikorskiego. Wtedy, gdy ja przez trzy miesiące byłem p.o. szefa SKW, pan minister ani razu nie kontaktował się ze mną w tej sprawie, nie prosił o jakiekolwiek informacje, nie rozmawialiśmy o tym ani służbowo, ani prywatnie, nie wysyłałem do niego żadnych materiałów. Być może po moim odejściu nabrał tej wiedzy, ale to też wątpliwe, bo dlaczego miałby być zapoznawany z tego rodzaju materiałami? Stawiam, więc hipotezę, że minister Sikorski nie posiada tego typu wiedzy. Opiera się wyłącznie na swoich przekonaniach, na swojej niechęci do ministra Macierewicza i do Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Jeśli tak mamy dbać o stabilność instytucji państwowych, to w służbach mają prawo się zastanawiać, czy realizować zadania, bo w przypadku realizacji ustawowych zadań SKW pełniący w niej służbę żołnierze i funkcjonariusze będą się narażali na zarzuty rozkręcania afer. Jeśli natomiast minister Sikorski ma wiedzę, że ktoś nakręcił aferę, to, dlaczego natychmiast nie zgłosił się do prokuratury i nie złożył zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa? Jeśli takiej wiedzy nie ma, powinien powstrzymać się od komentarzy, bo jego słowa nie są obojętne dla oficerów, funkcjonariuszy oraz pracowników cywilnych SKW i minister Sikorski ma tego pełną świadomość. Nie interesuje mnie osobisty stosunek ministra Sikorskiego do ministra Macierewicza. Jeśli Sikorski nie może się ponad tą relacją odnieść do sprawy Nangar Khel, to może lepiej, by nic nie mówił, a swoje emocje odreagował w zaciszu domowym. Na marginesie – mówi się, że w armii może nastąpić syndrom Nangar Khel, że sytuacja wpłynęła paraliżująco na żołnierzy. A czy postawa polityków po wyroku nie może wywołać syndromu Nangar Khel wśród żołnierzy i funkcjonariuszy SKW i SWW, którzy wykonują swoje zadania w Afganistanie? Przecież oni mogą sobie zadać pytanie: po co mam angażować się w wyjaśnienie jakichkolwiek nieprawidłowości, skoro potem mogę zostać uznany za autora afery, autora scenariusza, który miał służyć jakimś niecnym celom? Po co mam się narażać na postępowania dyscyplinarne w związku z tym, że opisałem coś, co w sposób jednoznacznie negatywny może rzutować na działanie dowódców? Podobnie jak w przypadku ministra Sikorskiego byłem skonfundowany, gdy usłyszałem wypowiedzi Bogdana Klicha. Przekazałem ministrowi wszystkie dokumenty dotyczące Nangar Khel, z którymi mnie zapoznano w SKW, w tym szczegółowy wielostronicowy raport, o którego treści nie mogę nic mówić, bo jest ściśle tajny. Poinformowałem ministra Klicha również o tym, że prokuratura zwróciła się o przekazanie wszystkich materiałów, które były w SKW, a dotyczyły Nangar Khel, i że te materiały zostały przekazane. W czasie tej rozmowy poinformowałem Bogdana Klicha, że sprawa jest poważna, ale nie odniosłem się w żaden sposób do materiałów ani nie podważałem ich wiarygodności, ponieważ uznałem, że są wiarygodne. Pan minister Klich przez te trzy miesiące nie zwrócił się do mnie ani razu z zapytaniem o ocenę wiarygodności materiałów i o ocenę działań służby kontrwywiadu podejmowanych w celu wyjaśnienia wydarzeń w Nangar Khel.

Minister Klich powołuje się na skierowaną do ówczesnego ministra obrony Aleksandra Szczygły notatkę szefa SKW Antoniego Macierewicza. O czym, Pańskim zdaniem, świadczy ta notatka i dlaczego akurat ten dokument został odtajniony przez obecnego szefa SKW, gen. Noska? Treść odtajnionej notatki potwierdza profesjonalizm i właściwą reakcję SKW oraz Antoniego Macierewicza w przedmiotowej sprawie. Zawiera wstępne zestawienie najważniejszych faktów, wyjaśnień uzyskanych od uczestników tych tragicznych wydarzeń, postulaty dalszych działań. Absolutnie nie przesądza o tym, że została popełniona zbrodnia, nie identyfikuje winnych i odpowiedzialnych za tę tragedię. Dziwi mnie interpretacja treści tej notatki dokonana przez ministra Klicha. Według niego, notatkę można zinterpretować tak, iż uznaje ona, że polscy żołnierze popełnili przestępstwo. Można tę notatkę tak zinterpretować, tyle, że wtedy taka interpretacja jest właściwa nie tyle w ramach ćwiczeń czytania tekstu z jego rozumieniem, ile czytania i interpretacji pod założoną tezę. Odtajniając treść notatki, zachowano w tajemnicy przesłanki, czyli informacje operacyjne, które posłużyły, jako materiał wyjściowy do jej sporządzenia. Domyślam się, że nie było powodów procesowych do odtajnienia tej notatki, szef SKW odtajnił ją w dzień po zakończeniu sprawy przez sąd pierwszej instancji. W mojej ocenie, jej odtajnienie miało socjotechniczne i polityczne uzasadnienie. Umożliwia, bowiem ministrowi Klichowi publiczną prezentację swobodnej nadinterpretacji jej treści, której skutkiem może być obarczenie Antoniego Macierewicza i SKW odpowiedzialnością za dramatyczne przeżycia związane ze śledztwem i procesem uniewinnionych przez sąd polskich żołnierzy. Jednak należy pamiętać, że ten sam sąd uznał, iż prokuratura miała podstawy, by wszcząć śledztwo.

Gen. Skrzypczak uważa, że SKW nie powinna wszczynać procedur w tej sprawie – dla dobra wyższego.

Skąd gen. Skrzypczak wie, jakie działania podjęła SKW? To są tylko jego domysły albo wiedza, którą posiada w sposób bezprawny. Twierdzi on również, że zmontowany w zaciszu gabinetu scenariusz miał służyć „zdeprecjonowaniu dowódców i żołnierzy i udowodnieniu, że służby są skuteczne”. Otóż to są insynuacje. Ufam, że gen. Skrzypczak jest profesjonalistą, ale po tej wypowiedzi wiem, że jego profesjonalizm ma ograniczony zakres. Dobrze by było, gdyby zaniechał wypowiedzi w materii, w której się kompletnie nie orientuje. Gen. Skrzypczak sugeruje, że żołnierze i funkcjonariusze SKW byli narzędziami w rękach Antoniego Macierewicza i zrealizowali złowrogi scenariusz skierowany przeciwko dowódcom. W tym miejscu gen. Skrzypczak mówi o konflikcie między żołnierzami SKW a dowódcą oddziałów stacjonujących w Afganistanie – tak jakby było to coś nadzwyczajnego. Tymczasem te konflikty występują w sposób nieunikniony. Przecież Służba Kontrwywiadu Wojskowego jest służbą zajmującą się m.in. kontrolą działań dowódców. Na marginesie warto zwrócić uwagę, że skutkiem likwidacji WSI jest to, że w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego na stanowiskach merytorycznych pełnią służbę nie tylko żołnierze, jak w WSI, ale i funkcjonariusze. Kariera funkcjonariuszy nie jest zależna od wyższych rangą dowódców wojskowych czy od generałów. Ich postawa wobec dowódców jest, więc bardziej asertywna niż żołnierzy. Dla nich nie ma znaczenia stopień wojskowy. Nie wyobrażam sobie, by żołnierz w SKW w stopniu porucznika bądź kapitana, udając się na kontrolę, której przedmiotem byłyby decyzje pułkownika czy generała, nie czuł dyskomfortu związanego z różnicą w stopniach oficerskich. Ten dyskomfort nie dotyczy funkcjonariuszy. Gen. Skrzypczak, minister Sikorski, gen. Dukaczewski, gen. Petelicki formułują bardzo poważne oskarżenia wobec oficerów SKW. Pomijam to, że żaden z nich nie zgłosił się do prokuratury. Ale do diaska, prokuratura dysponowała tymi materiałami, dysponował nimi sąd. Domyślam się, że oficerowie byli przesłuchiwani. Prokurator chyba nie znalazł niczego, co uzasadniałoby oskarżenia rzucane publicznie przez gen. gen. Dukaczewskiego, Skrzypczaka, przez ministra Sikorskiego. Co więcej, sąd nie powziął podejrzeń, co do materiału dostarczonego przez SKW. Gdyby się dokładnie wsłuchać w wypowiedzi gen. Dukaczewskiego, to można dojść do wniosku, że albo nie wie, co mówi, albo gubi się w swojej niechęci do ministra Macierewicza i do oficerów SKW. Bo oto gen. Dukaczewski 1 czerwca w audycji „Fakty po faktach” mówi: „widzę mądrość prokuratury, która zapewne przygotowała bardzo dobre materiały, i mądrość sądu”. Nie jest tajemnicą, że wśród materiałów dowodowych były materiały przygotowane przez SKW. Panie gen. Dukaczewski, skąd, więc u pana w innych wypowiedziach pewność, że materiały, które były przygotowane przez SKW, były kiepskie? Skąd żądanie, że trzeba powołać komisję śledczą, która wyjaśniając okoliczności likwidacji WSI, być może przybliży prawdę o wydarzeniach w Nangar Khel? Kwestia likwidacji WSI to zupełnie inne zagadnienie. Nie sprowadzajmy dyskusji do absurdu. Likwidacja WSI nie miała nic wspólnego z tym, że w Nangar Khel zginęły tragicznie osoby cywilne. W debacie o Nangar Khel punkt ciężkości został kompletnie przesunięty. W tej chwili toczy się dyskusja o odpowiedzialności SKW i Macierewicza. To ma sprawiać wrażenie, że SKW i Macierewicz mieli wpływ na wydarzenia w Nangar Khel.

Gen. Dukaczewski twierdzi, że nie było dobrego rozpoznania. A skąd jego wiedza o braku rozpoznania? Skąd szczegółowa wiedza dotycząca pracy operacyjnej kontrwywiadu wojskowego? Oparta jest na przypuszczeniach, nie na faktach. Panie gen. Dukaczewski, skoro ma pan wiedzę o nieprawidłowościach w SKW, to proszę do prokuratury. Ale proszę nie formułować publicznie ocen deprecjonujących pracę oficerów SKW, choć jest to bliskie pańskim emocjom, bo pan pała niechętnymi emocjami wobec ministra Macierewicza. Jest pewne, że tożsamość gen. Dukaczewskiego na wieki wieków będzie wypełniona istotnym elementem – bólem egzystencjalnym po utracie WSI. No trudno, gen. Dukaczewski będzie się musiał z tym pogodzić – był szefem WSI, ale WSI zostały zlikwidowane, w mojej ocenie zresztą za późno. Zachowanie zdrowego dystansu do formacji, w której się pełni lub pełniło służbę, jest warunkiem zachowania zdrowia psychicznego, i to radzę gen. Dukaczewskiemu. Nie wszystko, co robiły WSI, było świetne, profesjonalne. Wysoki profesjonalizm WSI to mit. Byłem w SKW i z bliska mogłem przyjrzeć się dokumentom, materiałom operacyjnym pochodzącym od WSI. Wcześniej w UOP miałem możliwość współpracy z WSI. Doszedłem do przekonania, że w WSI, podobnie jak i w UOP czy ABW itd., tak jak w każdym GS-ie – są lepsi pracownicy i gorsi. Nie jest tak, że WSI była uniwersalnie profesjonalna i nigdy nie popełniła błędów. A sprawa rakiet Roland znalezionych w Iraku? Nie może być tak, że gen. Dukaczewski z pogwałceniem zdrowego rozsądku i obiektywizmu będzie walił jak w bęben w SKW i Antoniego Macierewicza, ponieważ widzi w Macierewiczu osobę, która w jego mniemaniu skrzywdziła żołnierzy WSI, a w SKW widzi samych dyletantów. Gen. Dukaczewski powtarza, że trzeba pokolenia, by odbudować stratę po likwidacji WSI. Tak samo mówili funkcjonariusze SB w kawiarniano-alkoholowych dyskusjach po rozwiązaniu Służby Bezpieczeństwa i powołaniu UOP. A więc informuję pana Dukaczewskiego, że nie trzeba pokolenia. W tej chwili służby te radzą sobie dobrze, mają sukcesy. Trzeba mieć odrobinę obiektywizmu. Anita Gargas

Ryszard Kalisz, współpracownik mafii węglowej czy polityczny oszust? Funkcjonowanie takich "prawników", jak R. Kalisz na polskiej scenie politycznej, dobitnie tłumaczy, dlaczego próby ograniczenia wpływów mafii, to walka z wiatrakami. Skoro tacy ludzie, jak Ryszard Kalisz, oprócz funkcji posła otrzymują także funkcję przewodniczenia Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka a także sejmowej komisji badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy, to jak tu się dziwić, że zarówno stan prawny, jak i praktyka naszego wymiaru sprawiedliwości, kuleje od zawsze - szczególnie, jeśli chodzi o zwalczanie przestępczości zorganizowanej. Bardziej prawdopodobna byłaby teza, że Ryszard Kalisz jest obleśnym, grubym pedofilem niż prawdziwość zarzutów Ryszarda Kalisza wobec Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry oraz prawdziwość tezy, że utworzenie i funkcjonowanie Międzyresortowego Zespołu ds. Zwalczania Przestępczości Kryminalnej było niezgodne z obowiązującym prawem i z Konstytucją RP!

tinyurl.com/6xbnn9m

Już same zeznania byłego szefa ABW, Bogdana Święczkowskiego, wystarczająco wykazały tendencyjność zarzutów, jakie usiłowali postawić przedstawiciele SLD i PO: "Premier miał obowiązek, a nie prawo, zwołać takie spotkanie koordynacyjne"

tinyurl.com/3q5lbfd

Obecnie, nie wiadomo, czy to na zlecenie przestępców z mafii węglowej czy polityków mających nieczyste sumienia, Ryszard Kalisz nie dysponując żadnymi dowodami a nawet poszlakami, usiłuje postawić fałszywe zarzuty swoim przeciwnikom politycznym. Może to być również ukłon w stronę Donalda Tuska, który tak jak i Ryszard Kalisz deklaruje swoją otwartość na "wszystkich" i też nie chce patrzeć, skąd, kto przychodzi - ważne żeby był użyteczny? Wiadomo, że przyda się taka akcja w czasie kampanii wyborczej, gdy to przedstawiciele PO będą codziennie brylowali w mediach - pozując na zabieganych gospodarzy, biegających po całym kraju w "służbie" obywatelom - a w tym samym czasie Jarosław Kaczyński będzie codziennie musiał tłumaczyć się przed usłużnymi PO mediami, że nie jest wielbłądem. Tego typu zmowę może potwierdzać fakt, że inni, niepisowscy, członkowie sejmowej komisji badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy, jak choćby Marek Wójcik i Danuta Pietraszewska, również biorą aktywny udział w tej kampanii kłamstw i oszczerstw wobec każdego, kto choćby tylko trochę kojarzy się z PiS-em. Próba dyskredytowania polityków PiS, tuż przed wyborami, za pomocą spreparowanego raportu komisji sejmowej, stawia pod znakiem zapytania kwalifikacje zawodowe i moralne posła Kalisza! Zamiast składania raportu, powinien wystąpić z samokrytyką i ... Zniknąć z życia publicznego, które dotąd tak skutecznie psuł! A może - patrząc na zdjęcie wprowadzające - to Ryszard Kalisz ma być tym następnym? I wtedy wszystko by się zgadzało ...

tinyurl.com/43wye7y

1normalnyczlowiek

Casus Schetyny - bezczelność i chamstwo w służbie doraźnych celów politycznych Trzeba sporej bezczelności i cynizmu, żeby przywołać Macieja Płażyńskiego, który „tam na górze ściska kciuki za zwycięstwo Platformy”. Nie wierzę, że Grzegorz Schetyna zrobił to z głupoty. Świadomie zagrał na sentymencie narodzin Platformy. Wszak konwent był jednocześnie uroczystością obchodów 10-lecia istnienia partii, zaś zmarły tragicznie 10 kwietnia 2010 Maciej Płażyński jednym z głównych architektów Platformy. Schetyna, którego czasami myśl błądzi śladami dziecka, zamierzał pokazać wszechogarniającą jedność Platformy, która… sięga poza świat żywych. Ufał, że podbije tym i zjedna sobie tłum partyjnych szaraczków wypełniających szczelnie Ergo Arenę w Gdańsku. Dla każdego, kto choć trochę zna historię personalną Platformy i jej kulisy, słowa o poparciu Płażyńskiego musiały zabrzmieć nieszczerze. W ustach zaś Schetyny – podwójnie fałszywie. To on, będący przez lata szarą eminencją Donalda Tuska, usuwał, wypychał, zmuszał do odejścia z partii postaci pierwszoplanowe, wśród nich właśnie Macieja Płażyńskiego. Choćby już, dlatego samego winien w tej kwestii milczeć. Dla przyzwoitości. Dość znaną też rzeczą była niechęć Macieja Płażyńskiego do lewicy. Swego czasu wręcz wzywał Tuska do złożenia deklaracji, że PO nie wejdzie w koalicję z lewicą. Czymś niesmacznym wobec prostego szacunku dla zmarłego było mówienie, o rodzaju błogosławieństwa Płażyńskiego dla wygranej Platformy, kiedy w pierwszym rzędzie siedzą Bartosz Arłukowicz i Dariusz Rossami, a w poczekalni już przebierają nogami kolejni politycy lewicy. A warunki transferu omawia z nimi Schetyna. I on wprowadza ich następnie do salonu PO. W proteście rodzina Macieja Płażyńskiego zachowanie Schetyny nazwała instrumentalnym wykorzystywaniem imienia ich męża i ojca na potrzeby przedwyborczego happeningu. Słusznie najbliżsi Macieja Płażyńskiego zachowali daleko posuniętą wstrzemięźliwość w określeniu postawy marszałka Sejmu. Ja tych hamulców nie muszę stosować. Dla mnie jest to prymitywne i chamskie wykorzystywanie imienia zmarłego dla doraźnych celów politycznych. Jerzy Jachowicz

Polski cud. "Świta nadzieja na lepszą, nieprzepołowioną Polskę – wspólną Ojczyznę wszystkich Polaków" POLSKI CUD Wybór dr Łukasza Kamińskiego na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej to dobra, ważna wiadomość dla Polski. Dla całej Polski. Czy nie przesadzam? Tłumaczę i wyjaśniam. O kompetencji, pracowitości, o naukowej rzetelności stosunkowo młodego Prezesa mówią wszyscy. Do tego dodajmy kryształowy charakter, patriotyzm i szacunek dla wartości. Ze świecą trzeba by szukać podobnych mu osób na podobnie eksponowanych stanowiskach. Ale waga tego wyboru nie wyczerpuje się na przymiotach, na sprawdzonych dotychczasową karierą zaletach nowego Prezesa. Przypomnijmy krótką historię procesu, którego ten wybór stał się zwieńczeniem. U jego podłoża leżał polityczny zamiar wyrwania IPN-owi zębów. Skazanie Instytutu na stan podobny do jego pierwszego pięciolecia pod kierownictwem prof. Leona Kieresa. Wtedy Instytut, który powstał 10 lat za późno, pracował na wolnych i najczęściej jałowych obrotach. Spełniał oczekiwania potężnego lobby pookrągłostołowego, które lustrację fałszywie blokowało w imię godności. Honor miał być przypisany komunistom i agentom. Po wojnie, o niepodległość, wiadomo, walczyła reakcja i bandyci. A podziemie po 13 grudnia - to oszołomy. Prezesura Janusza Kurtyki, kandydata Platformy wybranego wspólnymi głosami posłów PO i PiS była jak haust świeżego powietrza. Faktyczna próba przywrócenia narodowej pamięci. Dziesiątki opracowań i przypomnień rzeczywistych polskich bohaterów. Wyszła też głośna i potrzebna, oparta na dokumentach książka Centkiewicza i Gontarczyka o wątpliwej przeszłości Lecha Wałęsy. To wywołało polityczną furię. Prezydent Wałęsa był przez 20 lat zwornikiem środowisk stawiających praktyczną tamę lustracji. Korzystając z kończącej się kadencji Kurtyki rządząca PO zaplanowała nowelizację ustawy o IPN. Aby skutecznie uniemożliwić „powtórkę z Kurtyki". Na zaplanowany zamiar nałożyła się tragedia smoleńska. Zginął śp. Janusz Kurtyka. Wydawało się, że wszystko pójdzie gładko. I szło. Aż do wskazania przez Radę IPN kandydatury Kamińskiego na Prezesa. Kopciuszek – Królewną? Dacie wiary?! I stał się polski cud. Sejm olbrzymią większością, głosami PO, PiS i części sejmowej drobnicy kandydata zatwierdził. W tym zgodnym głosowaniu tkwi główne znaczenie tej nominacji dla kraju. Chciejmy wierzyć, że to zwiastun całej serii koniecznych, i jak się okazuje możliwych, zmian dla Polski. Że zaczęliśmy przełamywać szkodliwe i wydawałoby się nieprzełamywalne podziały między obozami PO i PiS. Podziały politycznie wygodne dla obu partii i ich kierownictwa. Kamiński nie należy ani do jednego, ani do drugiego obozu. On należy do obozu wytrwałej pracy, śmiałości w myśleniu i fachowości w działaniu. Nade wszystko należy do obozu prawdy. Ponad rok temu w oświadczeniu broniącym IPN przed zapowiadanymi zmianami prosiłem swoich kolegów z Platformy działających jak i ja w podziemiu lat 80 o uszanowanie polskiej pamięci. Zawiodłem się, bo fatalną nowelizację przeprowadzono przy ich aprobacie. Ale teraz po wyborze dr Kamińskiego odsuwam próżne żale. Teraz wraca nadzieja. Na dobry, na coraz lepszy IPN. Więcej, świta nadzieja na lepszą, nieprzepołowioną Polskę – wspólną Ojczyznę wszystkich Polaków.

Kornel Morawiecki

Warzecha dla wPolityce.pl: "Język przemówienia premiera był jak mieszanina Mniszkówny i Wiesława Gomułki" Konwencje dużych partii mają w sobie zwykle wiele z operetki – to trzeba przyjąć i zaakceptować. W końcu chodzi o to, aby tchnąć ducha w działaczy, zwłaszcza przed wyborami. I to się, być może, Platformie i jej liderom udało. Być może, bo mogła być jednak wśród widowni Ergo Areny jakaś liczba członków PO, którym gdzieś w tyle głowy kołatała się myśl o kosmicznej wręcz rozbieżności pomiędzy wynurzeniami Donalda Tuska a rzeczywistością. Jak bowiem wiadomo, propaganda sukcesu staje się mało skuteczna, gdy jest zbyt nachalna. Plakaty o wspaniałej kondycji socjalistycznej ojczyzny były w Peerelu konfrontowane z rzeczywistością pustych półek, arogancji władzy i zamordyzmu i dlatego u zdecydowanej większości wywoływały jedynie uśmiech politowania. Dziś sytuacja jest oczywiście o wiele korzystniejsza, ale też przechwałki premiera są na o wiele wyższym poziomie niż zgrzebne hasła speców wydziału propagandy PZPR. Stopień oderwania od rzeczywistości pozostał, więc podobny. Drugi powód, który mógł wywołać nawet u niektórych działaczy PO wrażenie pewnego dysonansu, to poziom szmiry. Tu macherzy premiera od pijaru widocznie postanowili się nie hamować. Język jego przemówienia był jak mieszanina Mniszkówny i Wiesława Gomułki. Ale też premier starał się w nim przemycić lejtmotyw kampanii PO, który zasygnalizował już kilka dni temu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" minister Sikorski: ci, którzy na nas zagłosują, to optymiści bez kompleksów. Ci, którzy zagłosują na naszych rywali, to zakompleksione ponuraki. Gdyby to stwierdzenie rozebrać na czynniki pierwsze, nie miałoby ono oczywiście sensu. Poza tym, bowiem, że jest nieprawdziwe, to jest jeszcze sprzeczne z logiką. Można by także zapytać: co ma optymizm lub pesymizm do racjonalnego wyboru politycznego? Nic. Ale, naturalnie, nie o to w tym motywie chodzi. Rzecz w tym, aby zastosować tę samą metodę masowania ego części obywateli, która przez długi czas przynosiła skutek. Słowem – przekonać ich, że przez fakt popierania Platformy staną się bardziej europejscy, otwarci i właśnie optymistyczni. Bardzo ciekawy jest także poruszony przez pana premiera wątek nieklękania lub niekłaniania się przed tym lub tamtym. Oczywiście lista tych, przed którymi Platforma nie zamierza klękać jest ściśle limitowana. Znajduje się na niej „ksiądz" (jakiś mityczny klecha, jak należy rozumieć) lub związkowcy, ale już nie inne państwa lub Tatiana Anodina. Zresztą zapowiedź nieklękania przed księdzem to ważny rys nadchodzącej kampanii. Próba zdefiniowana siebie przez PO, jako partii wyraźnie laickiej, nawet lekko wrogiej Kościołowi, to pewna nowość. Ale dobrze komponuje się z przygarnięciem Bartosza Arłukowicza czy Dariusza Rosatiego, a w dodatku ogranicza pole oddziaływania lewicy. Przemówienie Tuska nie zawierało oczywiście żadnych konkretów, ale też trudno, aby się one w nim znalazły. I to nie, dlatego, że na konwencjach konkretami zwykle się przywódcy nie posługują. Owszem, posługują się, jeśli jakimiś mogą się pochwalić. Tusk ich nie ma, chyba, że po raz 387 miałby mówić o orlikach, (co jednak mogłoby wywołać poczucie śmieszności wśród nawet wiernych członków Platformy, zwłaszcza w kontekście niedoróby na budowie Stadionu Narodowego). W czasie, gdy szykuje się coraz wyraźniejsza klęska projektów infrastrukturalnych, związanych z Euro 2012, czymże się chwalić? W kontekście oderwanej od rzeczywistości konwencji PO, dwa drobne fakty były znamienne. Oto w piątek Radosław Sikorski nadaje na Twiterze, że leci helikopterem do Wrocławia, a z góry pięknie wyglądają rozkopane drogi. Trzeba faktycznie bujać w obłokach, żeby nie pomyśleć, jak taka wielkopańska pycha może być odebrana przez dziesiątki tysięcy kierowców, tkwiących z powodu fatalnie zorganizowanych remontów i przebudów w korkach. Z kolei działacze PO z południa zabrali się do Gdańska na konwencję PO czyściutkim, specjalnie dla nich podstawionym składem. Władza, jak widać, może więcej, a co ważniejsze – ma głębokie poczucie, że może więcej. Pasażerowie będą się gnieść w typowym dla PKP syfie, podczas gdy politycy PO nie zagniotą nawet rąbka krawata. Cóż, w państwie Platformy są równi i równiejsi. Skoro zaś o tym mowa, był jeszcze jeden niepokojący akcent w przemówieniu Tuska: próba marginalizacji i wypchnięcia na margines wszystkich tych, którym z PO nie po drodze (naród to ci, którzy zlecają nam robotę, czyli nasi wyborcy; co z wyborcami innych partii – nie wiadomo). To rzecz jasna żadna nowość – w praktyce Platforma robi to od kilku lat. Niepokojące jest, że w tak wyraźny sposób staje się to również oficjalną linią tego ugrupowania. No i wreszcie akcent poboczny, ale budzący dużo emocji: pojawienie się na konwencji Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Tylko czy warto poświęcać jej miejsce? Każdy jest kowalem swojego politycznego losu. Jeśli Kluzik-Rostkowska uważa, że pozostaje wiarygodna po wykonanych przez siebie meandrach, zaś lider PO sądzi, że zyskuje na dawaniu miejsca takim osobom – ich sprawa. Łukasz Warzecha

Gra raportem Millera

1. Już rzadko, kto w Polsce pamięta, że raport rosyjskiego MAK-u dotyczący przyczyn katastrofy polskiego Tupolewa 154M został ogłoszony 12 stycznia 2011 roku. Rosjanie tak jak zamierzali, odpowiedzialnością za katastrofę obciążyli polskich pilotów i dodatkowo polskiego generała szefa wojsk lotniczych, który będąc pod wpływem alkoholu, wymusił na pilotach lądowanie. Zupełnie niedawno dowiedzieliśmy się, że MAK przy prezentacji raportu był wspierany przez najlepszą rosyjską firmę PR-owską i rzeczywiście, jeżeli przypomnimy sobie sposób tej prezentacji, rozłożenie akcentów na winę pilotów i pijanego polskiego generała, a także puszczenie ścieżki dźwiękowej z sekwencją krzyków ginących ludzi, to, co do tego nie można mieć najmniejszych wątpliwości. Reakcja Premiera Tuska na ten raport była gorzej niż zła, nastąpiła dopiero następnego dnia, (bo Premier musiał wrócić z wakacji) i Premier tłumaczył, że będziemy przekonywać Rosjan do umieszczenia w raporcie uwag strony polskiej (przygotowanych przez komisję Ministra Millera) i jeżeli tego nie zrobią odwołamy się do Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego. Już wtedy było jednak wiadomo, że Premier Tusk wprowadza w błąd polską opinię publiczną, bo dla Rosjan ustalenia Komisji MAK były wersją ostateczną raportu, a rzecznik ICAO natychmiast stwierdził, że katastrofa smoleńska nie może być rozpatrywana przez tę organizację, bo lot odbywał się samolotem wojskowym, a nie cywilnym.

2. Wtedy Premier Tusk chwycił się kolejnej wersji sposobu postępowania w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Tą reakcją polskiego rządu miały być ustalenia komisji Ministra Millera, które miały być opublikowane najszybciej jak to będzie możliwe. Najpierw mówiono, że będzie to już w marcu, później stwierdzono, że komisja musi przeprowadzić testy na bliźniaczym Tupolewie, który wrócił po remoncie w Rosji do Polski. Kiedy je przeprowadzono wydawało się, że już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby raport Komisja Millera opublikowała. Testy jak doniosły niektóre gazety udowodniły niezbicie, ze Tupolew „odchodzi” na automatycznym pilocie nawet znad lotniska, na którym nie ma systemu ILS (tego systemu nie było na lotnisku w Smoleńsku), co było mocnym zaprzeczeniem teorii rozpowszechnianej w Polsce, że piloci próbując „odejść” w takie sytuacji na autopilocie, popełnili zasadniczy błąd.

3. Od testów minęło już ponad miesiąc, a raportu jak nie było tak nie ma. Premier Tusk znowu parokrotnie zapowiadał, że raport Komisji Millera zostanie opublikowany, najpóźniej w II połowie czerwca. Teraz jednak jak donosi Newsweek, publikacji raportu nie będzie, bo nie chce tego sam Minister Miller, który jak sugeruje tygodnik w ten sposób broni swojego stanowiska, bo inaczej zostałby już dawno zdymisjonowany. Jeżeli przepychanki w rządzie Tuska są przyczyną tego, że blisko już pół roku nie ma oficjalnej jego reakcji na kłamstwa zawarte w raporcie rosyjskiego MAK-u, to jest to skandal niebywały, który dowodzi skrajnej nieodpowiedzialności tej ekipy. A może jednak przyczyną niepublikowania raportu przed wyborami jest jednak inna. Może Donald Tusk nie chce dymisjonować swoich ministrów w tak newralgicznym okresie, bo raport jak to wielokrotnie sugerował Minister Miller, ma pokazać odpowiedzialność polskiej strony, za złe przygotowanie tej wizyty w Smoleńsku. Tę wersję potwierdza zawieszenie prokuratora Pasionka z Naczelnej Prokuratury Wojskowej nadzorującego smoleńskie śledztwo, bo jak głoszą przecieki, chciał on postawienia zarzutów ministrom rządu Donalda Tuska. Tak czy inaczej gra raportem Ministra Millera przez Premiera Tuska i przesuniecie jego publikacji na okres po wyborach parlamentarnych, pokazuje, że nawet w tak fundamentalnej sprawie dla polskiej racji stanu, interesy rządzących okazują się ważniejsze Zbigniew Kuźmiuk

Prokurator, przecieki, CIA Prokuratura Okręgowa w Warszawie zajmie się tym, czy prokurator Marek Pasionek "przeciekał" informacje ze śledztwa smoleńskiego. Potwierdzają się informacje "Gazety" o jego kontaktach z amerykańskimi agentami, dziennikarzami i o telefonach do siedziby PiSProkurator Pasionek "przeciekał"? PiS protestuje W środę szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztof Parulski zawiesił prok. Pasionka. Jego gabinet został zaplombowany, a rzecznik dyscyplinarny wszczął postępowanie wyjaśniające, czy nie uchybił godności prokuratora. Wczoraj Pasionek odwołał się do prokuratora generalnego. Sprawa to efekt śledztwa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, które przez kilka miesięcy badała pozasłużbowe kontakty Pasionka. Prokurator ten, jako zastępca szefa oddziału przestępczości zorganizowanej NPW nadzorował nad śledztwem w sprawie katastrofy prezydenckiego Tu-154.

Za kulisami śledztwa Wczoraj ujawniliśmy kulisy śledztwa dotyczącego kontaktów Pasionka - z dziennikarzami "Rzeczpospolitej" i "Naszego Dziennika", b. szefami ABW z czasów PiS, agentami służb USA na placówkach w Polsce. A także telefonów np. do biura Jarosława Kaczyńskiego przy ul. Nowogrodzkiej. Wczoraj też akta poznańskiego śledztwa dostał prokurator z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, żeby ocenić, czy są podstawy do postawienia Pasionkowi zarzutów ujawnienia tajemnicy służbowej oraz przecieku. - Dostaliśmy cztery tomy akt jawnych, na niejawne czekamy - informowała prok. Monika Lewandowska. Powód przekazania sprawy? Wojskowi prokuratorzy nie mogliby postawić zarzutów Pasionkowi, bo choć pracuje w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej, jest cywilem. - Ale do zarzutu jest daleko - zastrzegają w stołecznej prokuraturze. Postanowienie o przekazaniu śledztwa w znacznej części potwierdza nasze informacje o kierunkach śledztwa: sprawdzaniu kontaktów Pasionka z dziennikarzami, b. szefami ABW oraz pracownikami amerykańskich służb.

Święczkowski: rozmowa przy ciastkach O kluczowym w tym śledztwie spotkaniu prok. Pasionka z rezydentami CIA i FBI w Polsce wspomniał też wczoraj w rozmowie z "Rz" Bogdan Święczkowski, były szef ABW. Pasionek doskonale zna się ze Święczkowskim z czasów, gdy był prokuratorem w Katowicach, a potem - za rządów PiS - pracował u koordynatora ds. służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna. "Gazeta" napisała, że do spotkania doszło 7 czerwca w kawiarni Green Coffee, a następnie przeniesiono je do ambasady USA. Powołaliśmy się na zeznania agenta - przesłuchanego w poznańskim śledztwie - który miał zeznać, że Pasionek mówił im o śledztwie smoleńskim i pytał, czy Amerykanie mogą nam pomóc w sprawdzeniu kilku koncepcji zamachu. Według agenta rozmowa dotyczyła kwestii tajnych, więc spotkanie przeniesiono do ambasady. Święczkowski mówi "Rz": - Rozmawialiśmy również o katastrofie smoleńskiej, ale z całą pewnością prokurator Pasionek podczas tego spotkania towarzyskiego przy kawie i ciastkach nie przekazywał żadnych informacji z postępowania, a tym bardziej żadnych dokumentów. - Jeśli Pasionek szukał tylko podpowiedzi, to się wybroni - komentuje nasze źródło w prokuraturze. Jak pisaliśmy wczoraj, niedługo po rozmowie Pasionka - 30 czerwca 2010 r. - nasza prokuratura rzeczywiście zwróciła się o pomoc prawną do Departamentu Sprawiedliwości USA. NPW nie ujawnia, o co zapytała, ale "Gazeta" opisała ten wniosek już na początku lipca 2010 r. Chcieliśmy uzyskać informacje o możliwości zakłócania urządzeń pokładowych tupolewa oraz nagrania rozmów z jego pokładu, o ile zostały zarejestrowane.

Billingi to za mało Wątek "dziennikarski" w śledztwie rysuje się mgliście. Wiadomo, że komórką prok. Pasionka dysponowało wielu dziennikarzy. Potwierdzają to - jak napisaliśmy - billingi połączeń. Wiadomo też, że śledztwo zostało wszczęte po przecieku do "Rz" informacji o tym, że rosyjska prokuratura unieważniła zeznania smoleńskich kontrolerów z pierwszych dni po katastrofie, przesłuchała ich jeszcze raz i te protokoły przesłała naszym śledczym. Dziwne jest tylko to, że akurat tym przeciekiem zajmowała się prokuratura wojskowa, a nie cywilna, jak wszystkimi innymi. Potwierdziła nam to wczoraj prok. Lewandowska z prokuratury okręgowej: - Nie odnalazłam ani wśród otwartych, ani wśród umorzonych śledztw takiego, który by dotyczył tej publikacji "Rz". Nie wiemy na podstawie, czego wszczęte zostało postępowanie wojskowej prokuratury w Poznaniu. Z innych źródeł wiemy, że jeden wątek tego śledztwa - przecieku, ale oficera z NPW, a nie Pasionka - został w Poznaniu umorzony. I w wątku dziennikarskim, i w wątku ewentualnych kontaktów Pasionka z politykami PiS głównym dowodem są billingi. - Sam billing to za mało, preferencje polityczne pana prokuratora są znane, istotne jest nie to, czy się kontaktował, tylko czy przekazywał informacje osobom nieuprawnionym - mówi nasze źródło w prokuraturze.

Pytania bez odpowiedzi Do wyjaśnienia pozostaje ostatni wątek: czy prokurator nadzorujący śledztwo smoleńskie może się kontaktować ze środowiskiem zainteresowanym określonym jego rozstrzygnięciem? Jarosław Kaczyński w ostatni piątek mówił o Pasionku tak: - To był człowiek, który rzeczywiście dążył do prawdy i w ramach tego dążenia prowadził różne rozmowy, także np. z Amerykanami. Czyżby "różne rozmowy" prowadził też z prezesem PiS? Skąd Jarosław Kaczyński wie o aktywności i "osobistym zaangażowaniu" w śledztwo tego prokuratora? Z telefonów na Nowogrodzką? Chcieliśmy wczoraj o to zapytać szefa NPW gen. Krzysztofa Parulskiego oraz prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Obaj nabrali wody w usta. Gen. Parulski rzucił nam tylko do słuchawki: - Nie nadążamy wszczynać postępowań o przecieki. Maciej Kujawski z Prokuratury Generalnej wyjaśniał tylko, że prok. Seremet był informowany o poznańskim śledztwie, choć w środę 8 czerwca zaskoczony został samodzielną decyzją szefa NPW o zawieszeniu Pasionka. Dlaczego Pasionek nie został zawieszony wcześniej, gdy w listopadzie 2010 r. sprawa przeciekowa została wszczęta w woskowej prokuraturze w Poznaniu? Prok. Seremet nie chce odpowiedzieć. Zasłonił się tajemnicą śledztwa oraz tym, że to on będzie rozpatrywał zażalenie prok. Pasionka na zawieszenie. Wyjaśnia za to, że 10 lutego - po przesłuchaniu amerykańskich agentów - gen. Parulski zwrócił się do niego o odwołanie Pasionka z funkcji zastępcy szefa oddziału przestępczości zorganizowanej w NPW. Ale jako powód podał, że Pasionek faktycznie nie wykonuje tej funkcji, zajmuje się wyłącznie śledztwem smoleńskim. Seremet po ponad miesiącu (!) odpisał: "zmiany kadrowe uważam za przedwczesne".

Hoffman: Pasionek niewygodny Oświadczenie w sprawie artykułu "Gazety" wydała wczoraj posłanka PiS Beata Kempa. Napisała, że nigdy nie rozmawiała z prokuratorem Pasionkiem i zapowiedziała pozew przeciw "Gazecie". To skąd w billingach prokuratora połączenie z jej komórką? - Nie mam pojęcia. Może ktoś inny dzwonił z jego telefonu - powiedziała wczoraj "Gazecie". Prok. Pasionka bronił wczoraj w Radiu TOK FM rzecznik PiS Adam Hofman. - Chce się go zdyskredytować za to, że chciał współpracować z naszymi sojusznikami Amerykanami - komentował Hofman. - Pasionek wielokrotnie drogą służbową wskazywał, że nasi sojusznicy mogą mieć dokumenty, chociażby zdjęcia satelitarne, z miejsca katastrofy. To nie spotkało się z aprobatą. Zdaniem Hofmana Pasionek jest "niewygodny" dla "tych, którzy nadzorują NPW i dają wiarę wszystkiemu, co dostają od rosyjskich kolegów". - Więc próbuje się zrobić z niego osobę niewiarygodną, związaną z jakąś partią - twierdzi Hofman. Bogdan Wróblewski

Zatrzymane materiały z USA Dlaczego informacje od Amerykanów nie trafiły od razu do prokuratury prowadzącej śledztwo smoleńskie? I która instytucja je miała? 17 marca 2011 r. Amerykanie poinformowali, że przekazali wszystkie materiały agendom rządu polskiego już w początkowym okresie śledztwa smoleńskiego. Do prokuratury trafiły dopiero, gdy zwróciła się o nie do kilku organów i instytucji państwowych. Na zdjęciu wrak polskiego Tu-154, który rozbił się w Smoleńsku Naczelna Prokuratura Wojskowa ujawniła wczoraj, że jedna z instytucji państwowych przez wiele miesięcy przetrzymywała materiały dotyczące katastrofy smoleńskiej przekazane przez USA. Z komunikatu prokuratury wynika, że śledczy 30 czerwca 2010 r. zwrócili się oficjalnie o pomoc do Amerykanów. Odpowiedź z Departamentu Sprawiedliwości USA nadeszła 11 stycznia 2011 r. Jednak, jak napisał w komunikacie płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Polska uznała ją za niewystarczającą. 17 marca 2011 r. do wojskowej prokuratury wpłynęła kolejna odpowiedź z USA. Tym razem Amerykanie poinformowali, że „Stany Zjednoczone przekazały agendom rządu polskiego, już w początkowym okresie śledztwa, wszelkie materiały dotyczące katastrofy smoleńskiej, jakimi dysponowały, i w tej chwili władze USA nie posiadają żadnych innych informacji w tym zakresie". Wtedy rozpoczęły się poszukiwania materiałów dostarczonych do Polski. Jak informuje płk Rzepa, wojskowi śledczy zwrócili się do kilku organów i instytucji państwowych, w tym do szefa Kancelarii Premiera, o przekazanie wszelkich materiałów uzyskanych od organów bądź agend Stanów Zjednoczonych związanych z okolicznościami katastrofy. Prokuratorzy otrzymali „od jednej z instytucji państwowych pakiet dokumentów niejawnych". Dołączono do akt wydzielonych śledztwa, – czyli najtajniejszych akt z tego postępowania. Płk Rzepa nie odpowiedział na pytania „Rz" dotyczące instytucji, która przetrzymywała amerykańskie materiały, ani kiedy te dokumenty dotarły do Polski. Bogdan Święczkowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, opowiada, jak mogło to wyglądać. – Zgodnie z dotychczasową praktyką oficer łącznikowy ambasady USA takie materiały przekazywał do ABW – twierdzi. Rzeczniczka ABW płk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska odmawia informacji na ten temat. – Proszę zwrócić się w tej sprawie do prokuratury – ucina. Były minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ćwiąkalski jest sprawą zdziwiony. – Jeżeli USA przysłały odpowiedź na polski wniosek o pomoc prawną, to powinna ona niezwłocznie zostać przekazana prokuraturze prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, bo to ona jest gospodarzem postępowania – zaznacza. Szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski przyznaje, że dostał list z prokuratury wojskowej w sprawie materiałów przekazanych z USA. – Po przeprowadzeniu kwerendy, która wykazała, że w Kancelarii Premiera nie ma dokumentów od Amerykanów, wysłałem monit do kilku ministerstw oraz służb zajmujących się wywiadem – mówi „Rz". Dodaje, że wśród tych służb nie było ABW. – Nie przyszło mi do głowy, że takie dowody mogły tam trafić – wyjaśnia. Prokurator Marek Pasionek, który został odsunięty od sprawy katastrofy smoleńskiej za rzekome przekazywanie materiałów ze śledztwa Amerykanom i dziennikarzom, złożył do prokuratora generalnego zażalenie na decyzję o zawieszeniu. Wczoraj „Gazeta Wyborcza" opisała, że Pasionek i Święczkowski 7 czerwca 2010 r. spotkali się w warszawskiej kawiarni z pracownikami CIA i FBI. Spotkanie zostało przeniesione do ambasady USA, gdzie według gazety prokurator miał mówić agentom o śledztwie i pytać, czy mogliby sprawdzić kilka koncepcji. Agent miał zaproponować, by do ambasady USA przysłać oficjalną prośbę o pomoc. – Chodziło o prywatne pożegnanie oficjalnego oficera łącznikowego Federalnego Biura Śledczego przy Ambasadzie USA oraz poznanie nowego – opowiada „Rz" o spotkaniu Święczkowski, który jest pełnomocnikiem Pasionka w postępowaniu dyscyplinarnym. – W pewnym momencie stwierdziłem, że możemy się znajdować w nieciekawym towarzystwie osób trzecich, i zaproponowałem, by przenieść się gdzie indziej. Amerykanie zaproponowali, by udać się do ambasady. Przyznaje, że rozmawiano m.in. o katastrofie. – Ale z całą pewnością prokurator Pasionek podczas tego spotkania towarzyskiego, przy kawie i ciastkach, nie przekazywał żadnych informacji z postępowania, a tym bardziej żadnych kopii dokumentów – podkreśla.Według Święczkowskiego po spotkaniu Pasionek sporządził notatkę, w której powiadomił o rozmowach swoich przełożonych. – I osobiście poinformował o tym szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej – dodaje. Rozmówcy „Rz" z kręgów zbliżonych do prokuratury sugerują, że notatka powstała, tyle, że nie z inicjatywy Pasionka. Sporządzenie jej miał mu nakazać szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztof Parulski, który dowiedział się o spotkaniu przez przypadek. Śledztwo w sprawie Pasionka będzie kontynuować Prokuratura Okręgowa w Warszawie, a nie rejonowa, gdzie wcześniej trafiły akta (z wojskowej prokuratury w Poznaniu), która przez kilka miesięcy prowadziła to postępowanie).

Kiedy raport Millera Raport komisji Jerzego Millera (szefa MSWiA) badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej zostanie opublikowany dopiero po wyborach – informuje „Newsweek". Zdaniem tygodnika to nie premier zdecydował o opóźnieniu. Ma to być efekt konfliktu między Donaldem Tuskiem a szefem MSWiA. Premier ma bardzo krytycznie oceniać sposób, w jaki kieruje resortem, więc Miller, bojąc się stracić stanowisko, ma opóźnić prace komisji.

Cezary Gmyz

Głuchy telefon prokuratora Pasionka Dynamika materiałów "Naszego Dziennika" dotyczących katastrofy smoleńskiej nie jest uzależniona od informacji pozyskiwanych z prokuratury.

Bywało wręcz odwrotnie "Gazeta Wyborcza" powołała się na zawartość dokumentów, z którymi prokurator Marek Pasionek, jako strona postępowania, jeszcze nie został zapoznany. - Czy to nie jest groteska? Ja nie znam tego materiału dowodowego, natomiast gazeta powołuje się na materiał dotyczący śledztwa o przeciek, który jest przecież kolejnym przeciekiem - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" odsunięty od nadzoru śledztwa smoleńskiego prokurator. Według doniesień "Gazety Wyborczej", analiza billingów telefonu prokuratora Marka Pasionka, który do niedawna nadzorował śledztwo smoleńskie, wskazuje, że od maja do listopada 2010 roku Pasionek, „co najmniej kilkadziesiąt razy" kontaktował się z dziennikarzami "Naszego Dziennika" i "Rzeczpospolitej", a "po rozmowach z Pasionkiem obie gazety publikowały informacje o przebiegu śledztwa smoleńskiego". Teksty "Naszego Dziennika" na temat katastrofy smoleńskiej to efekt zaangażowania redakcji w wyjaśnianie okoliczności zdarzenia, a nie wynik nieformalnych kontaktów z prokuraturą i podawanych na tacy informacji. Fałszywe oskarżenia o wielokrotne kontakty prokuratora Marka Pasionka z "Naszym Dziennikiem" dowodzą tylko nierzetelności autora publikacji. W rzeczywistości "Nasz Dziennik" do wczoraj nie miał okazji rozmawiać z odsuniętym od śledztwa smoleńskiego prokuratorem. Co więcej, bywało, że to Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie korzystała z efektów pracy naszych dziennikarzy i zabiegała o przekazanie interesujących ją materiałów. Prokurator Pasionek został też oskarżony przez "GW" o przekazywanie "agentom wywiadu USA" informacji ze śledztwa. W procederze mieli mu pomóc Bogdan Święczkowski, były szef ABW, i jego zastępca Grzegorz Ocieczek. Co ciekawe, Marcin Kącki, autor publikacji, powołał się na informacje ze śledztwa, którego akta dopiero w piątek zostały przekazane Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Śródmieście, a wczoraj Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Wczoraj prokurator Marek Pasionek w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zaznaczył, że na czas trwania postępowania w jego sprawie nie udzieli nam żadnego komentarza. Pytany o publikację w "GW" przyznał, że sprawa jest kuriozalna, bo autor tekstu powołuje się na zawartość dokumentów, z którymi on, jako strona postępowania, jeszcze nie został zapoznany. - Czy to nie jest groteska? Ja nie znam tego materiału dowodowego, natomiast gazeta powołuje się na materiał dotyczący śledztwa "o przeciek", który jest przecież kolejnym przeciekiem - zaznaczył prokurator Pasionek. Dopytywany, czy pamięta jakiekolwiek kontakty z "Naszym Dziennikiem" w sprawie smoleńskiej, przyznał, że takowych nie było. - Czytam o kilkudziesięciu takich kontaktach, ale nie przypominam sobie żadnej takiej rozmowy. Gdyby była to znacząca liczba kontaktów, z pewnością bym ten fakt zapamiętał. Żadnej rozmowy z "Naszym Dziennikiem" sobie nie przypominam - zaznaczył. Pasionek nie chciał relacjonować przebiegu spotkania z 7 czerwca 2010 roku. - Do tych kwestii muszę najpierw odnieść się w toku postępowania. Po zapoznaniu z materiałem muszę złożyć wyjaśnienia, zatem ze zrozumiałych względów mój komentarz w tej sprawie jest niemożliwy - dodał. Spotkanie sprzed roku dobrze pamięta natomiast Bogdan Święczkowski. Jak nas zapewnił, miało ono charakter prywatny, towarzyski i było związane z pożegnaniem kończącego służbę w Polsce oficera łącznikowego FBI, a nie jak sugeruje gazeta, agenta wywiadu. Święczkowski przyznał, że temat katastrofy smoleńskiej był poruszany w rozmowach, jednak nikt nie przekazywał żadnych informacji ze śledztwa. - Publikacja "Wyborczej" to kłamstwo i pomówienie. Ma ona zdyskredytować doskonałego prokuratora śledczego, niezależnego, nieulegającego żadnym wpływom, a szczególnie wpływom prokuratora Krzysztofa Parulskiego - zaznaczył Święczkowski.

Ktoś zbada ten przeciek? Skąd gazeta otrzymała informacje na temat postępowania dotyczącego prok. Pasionka? Nie można wykluczyć, że źródło przecieku było w prokuraturze wojskowej. - Uważam, że powinno zostać wszczęte śledztwo, by wyjaśnić, w jaki sposób doszło do ujawnienia tych informacji, jeżeli one są prawdziwe. Z tego, co wiem, oficer łącznikowy FBI niedługo po naszym spotkaniu opuścił Polskę. Nie wiem, kogo i czy przesłuchano w tej sprawie. Nie wiem też, co oficerowie zeznali, ale nie sądzę, by owe relacje były sprzeczne z moimi słowami - zauważył Święczkowski. Dodał, że reagując na ów przeciek, prokuratura powinna działać z taką samą determinacją jak w przypadku sprawy prok. Pasionka. Determinacji jednak nie widać. Wczoraj Prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała, że śledztwo w sprawie prok. Pasionka będzie prowadzić, nie jak wcześniej podano prokuratura rejonowa, ale okręgowa. Pytana o powód przekazania sprawy prokuraturze wyższego rzędu prok. Monika Lewandowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, jedynie zaprzeczyła, by sprawa miała związek z publikacją w "GW" i ujawnieniem informacji ze śledztwa. Jak przyznała, decyzja w tej sprawie zapadła wczoraj. Lewandowska nie chciała też komentować, czy "GW" faktycznie odwołuje się do materiału ze śledztwa. Jak zaznaczyła, prokurator referent dopiero otrzymał akta sprawy i jest na etapie zapoznawania się z materiałem. Z kolei płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnego Prokuratora Wojskowego, zapytany o to, jakie działania podejmie prokuratura wojskowa po publikacji w "GW", zaznaczył, że śledztwa dotyczącego prok. Pasionka nie ma w prokuraturze wojskowej, zatem trudno mu zajmować jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. - A przynajmniej w tej chwili takiego stanowiska nie ma. Jeżeli będzie, zostaną państwo o tym poinformowani - zaznaczył. Po sugestii, że przeciek mógł mieć miejsce w prokuraturze wojskowej, która w miniony piątek przekazała sprawę prokuraturze cywilnej, powtórzył, że do chwili obecnej NPW nie zajęła stanowiska. Prokurator Rzepa, zasłaniając się niejawnością postępowania, nie chciał też komentować, czy w rozmowie prok. Parulskiego i prok. Pasionka w czasie odsunięcia go od śledztwa padł tytuł "Nasz Dziennik", jako jednego z mediów, z którym prok. Pasionek miał się kontaktować. Prokuratura nie chciała też rozmawiać na temat billingów. Rzepa zauważył jednak, że na te tematy nie wypowiadał się żaden z prokuratorów prowadzących śledztwo. - Autorzy publikacji piszą na własną odpowiedzialność. Tekst jest jasno określony i podpisany. Z tego, co wiem, nie ma w nim powołania się na jakąkolwiek rozmowę z rzecznikiem prasowym prokuratury czy jakimkolwiek innym prokuratorem. W taki sposób możemy pisać wszyscy i wszystko - dodał Rzepa.

Z mediami tylko formalnie Śledczy z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie pytani o nieformalne kontakty z redakcjami zaznaczyli, że takowych nie ma. A jeśli dochodzi do rozmów, to mają one formalny wymiar. Istotny jest tu fakt, że "Nasz Dziennik" nigdy wcześniej nie kontaktował się z prok. Pasionkiem, a redakcja zwracała się do prokuratury wojskowej z zapytaniami w oficjalnych wystąpieniach. Wśród udzielających nam informacji byli płk Zbigniew Rzepa oraz kpt. Marcin Maksjan, odpowiedzialni za kontakty z mediami, oraz płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Faktem jest, że z redakcją kontaktował się prokurator prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, ppłk Karol Kopczyk, który prosił o korespondencję, jaką otrzymaliśmy od płk. Anatolija Murawiowa, kierownika ruchu lotniczego w Smoleńsku. Murawiow najpierw udzielił nam wywiadu, a następnie listownie zażądał sprostowania, odnosząc się nawet do spraw nieporuszanych w rozmowie. - To były oficjalne rozmowy i znajdują one odzwierciedlenie w dokumentach. Było wysłane oficjalne pismo w tej sprawie, a rozmowy nawiązywały do niego. Żadnych nieformalnych rozmów nie prowadziłem ani z państwem, ani z żadną inną redakcją tygodnika, dziennika itd. - powiedział nam wczoraj prok. Kopczyk. Na publikację "Gazety Wyborczej" ostro zareagowała Beata Kempa, posłanka PiS, z którą według publikacji m.in. miałby kontaktować się prok. Pasionek. - Prokurator Marek Pasionek nigdy do mnie nie dzwonił i nie prowadził ze mną żadnych rozmów na temat śledztwa smoleńskiego. Nie znam prokuratora Pasionka i nigdy z nim nie rozmawiałam. Redaktor Marcin Kącki nie dysponuje żadnymi dowodami mogącymi potwierdzić opisane w jego artykule hipotezy i spekulacje na ten temat. Autor artykułu nie podjął żadnej próby skontaktowania się ze mną i zweryfikowania nieprawdziwych informacji - zaznaczyła. Zdaniem posłanki Kempy, sugestia dziennikarza, by miała ona nielegalnie pozyskiwać tajne informacje ze śledztwa smoleńskiego, jest kłamstwem. Kempa zapowiedziała też wystąpienie w tej sprawie na drodze prawnej. Posłanka zaapelowała do redakcji "Gazety Wyborczej", by zaprzestała publikacji artykułów, których celem jest "oczernianie największej partii opozycyjnej w Polsce, uczestniczenie w próbach dyskredytowania prokuratora, do pracy którego nikt wcześniej nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń" oraz upublicznianie insynuacji na jej temat. - Z wcześniejszych informacji podawanych przez media na temat przyczyn zawieszenia prokuratora Pasionka można wnioskować, że artykuł przygotowany przez "Gazetę Wyborczą" został najprawdopodobniej zainspirowany przez osoby pragnące zdyskredytować prokuratora Pasionka i stawiany przez niego postulat, by szefowie KPRM i MON odpowiadali za błędy popełnione podczas przygotowań do wizyty w Smoleńsku - dodała Kempa. Marcin Austyn

Gra w Chińczyka... Unia Europejska powstała pod socjalistycznym hasłem: "Złodzieje wszystkich krajów - łączcie się!". Pisałem przed tygodniem o Giga-Przekręcie, jakim jest budowa Stadionu Narodowego (kosztuje o ponad miliard więcej niż powinien - z czego zapewne 10 proc. na łapówki dla polityków i urzędników). Ale to samo jest wszędzie! W Londynie już ukończyli Stadion Olimpijski. Miał kosztować jakieś 1400 mln zł - będzie kosztował prawie 3 miliardy złotych. Jednak jest to stadion nie, na 58 000 lecz na 80 000 miejsc. A ponadto każdy, kto ma znajomego pracującego w budowlance w Londynie, wie, że robotnik zarabia tam trzy razy więcej. Materiały budowlane też są droższe. I jakość zapewne też wyższa. To znaczy, że u nas zmarnują i rozkradną znacznie więcej. Ale nic, ważne, że Angole uczą się od nas. Szkoda - że kraść. Szkoda, że od nas nie można uczyć się grać w piłkę. Tylko w okradaniu kolejnych okupantów jesteśmy dobrzy. Okradaliśmy III Rzeszę, okradaliśmy PRL, teraz okradamy III Rzeczpospolitą. Uważamy się za usprawiedliwionych. Skoro III RP nakłada na nas podatki trzy razy wyższe niż III Rzesza? ONI to bezczelnie rozkradają - to, czemu i prosty człowiek nie miałby czegoś ukraść? Popatrzmy na budowę autostrad. Dlaczego buduje się autostrady - skoro Polsce potrzeba przyzwoitych dróg szybkiego ruchu? Za te same pieniądze można by ich wybudować pięć razy tyle. Ale IM właśnie chodzi o to, by budować drogo! Przecież łapówka to procent od wartości zamówienia. Przy tym okazało się, że w innych krajach też kradną - ale przynajmniej budują dobrze i na czas. U nas jest inaczej. Podobno, gdy budowano autostradę we Włoszech przyszły trzy oferty: Turek chciał 100 mln, Chińczyk 80 mln, a Polak 180 mln. Gdy komisja spytała Polaka:, „czemu tak drogo?", ten odparł: "30 dla mnie, 70 dla komisji - a 80 dla Chińczyka, by to wybudował!". Gdy dowiedziałem się, że wreszcie w Polsce autostradę mają budować Chińczycy, podskoczyłem z radości: "Nareszcie będzie coś dobrze i tanio!". Oczyma duszy widziałem skośnookich robotników budujących szosę z materiałów z Chin. W końcu i płyty kamienne na cmentarze przywozi się już z Chin... Tymczasem okazało się, że Chińczycy to tylko przedsiębiorstwo, które do pracy wynajęło polskich podwykonawców. I buduje z polskich materiałów. To niby, jakim cudem miałoby to wyjść dwa razy taniej? Podejrzewam zresztą, że polscy podwykonawcy są zdumieni, że Chińczycy myślą naiwnie. Podpisze się umowę na 200 milionów - to trzeba ją zrobić za 200 milionów. W Polsce tak nie ma. Podpisuje się na 200 milionów - a potem robi się aneksy do umowy - i trzeba zapłacić 500 milionów. U nas każde dziecko to wie. Ba - w całej Europie już wiedzą - nawet Angole się od nas nauczyli. A tacy Chińczycy są uparci i nie chcą płacić więcej. A jak mają zapłacić - skoro na podstawie tych umów z podwykonawcami podali cenę dwa razy niższą niż przezorne FIRMY polskie?!? Oj, chyba ci Chińczycy nie pasują do Unii Europejskiej...

JKM

W stronę Pinakli? W Japonii wrze. Okręty Ludowej Marynarki Wojennej wyszły na ocean przepływając przez japońskie wody pomiędzy Miyako a Okinawą. Japończycy podejrzewają (trochę bez sensu - bo przecież okręty ChRL mogłyby dopłynąć do Pinakli bez przepływania cieśniną Miyako!) że flota wracając zademonstruje objęcie Pinakli (po japońsku: Senkaku, po chińsku: Diào-Yú-Tái). Zdaniem Chińczyków te bezludne wyspy od XIV wieku stanowią część Imperium Środka. Japonia zaanektowała je w 1895. W 1972 roku amerykańscy okupanci zwrócili je Cesarstwu. Obecnie wg Japończyków podlegają prefekturze Ishigaki na wyspach Ryūkyū – a ChRL i ChRN zgodnie (!) uważają je za część okręgu Yi-Lan na Taiwanie. Z tym, że ChRL cały Taiwan uważa za swoją autonomiczną zbuntowaną prowincję. Japonia znając swą słabość zakazała prefekturze Ishigaki robić cokolwiek na tych wyspach. Natomiast ChRL zna swoją siłę. Niewykluczone, że w geście przyjaźni oficjalnie „przekaże je” - no, nie ChRN, ale „swojemu okręgowi Yi-Lan”. Stosunki Pekinu z Taipei są coraz lepsze... JKM

Nieważne początki - ważne zakończenie Początek tegorocznego sezonu ogórkowego nie wygląda dobrze. Mimo straszliwie wyśrubowanych przez ludowych komisarzy standardów bezpieczeństwa okazało się, że wyprodukowane w niektórych krajach warzywa i owoce zostały skażone bakteriami, które zazwyczaj bytują w końcowym odcinku ludzkiego przewodu pokarmowego zwanym odbytem. W dodatku nie są to bakterie zwyczajne, tylko jakieś przeraźliwie nachalne i zuchwałe zjadliwce, lekce sobie ważące nawet stanowcze i solenne zaklęcia Parlamentu Europejskiego.

Okazuje się, że „próżno się rząd mniemaną potęgą nasrożył”, nie tylko zresztą w tej sprawie. Żyją przecież jeszcze ludzie pamiętający, jak stary faryzeusz w towarzystwie pani Róży Thun (nee Woźniakowskiej) w otoczeniu pionierów z szumańskiego komsomołu, zapewniali na wszystkie świętości poczciwy, łatwowierny i mniej wartościowy naród tubylczy, że wspólna waluta, czyli euro położy kres kryzysom. Tymczasem skończyło się, to znaczy - wcale nie skończyło, bo przecież wszystko dopiero przed nami - na tym, że aby uchronić Grecję przed bankructwem w związku z przypadającym 19 maja ub. roku terminem wykupu obligacji wypuszczonych przez tamtejszy rząd, wszyscy członkowie Eurokołchozu musieli zrobić finansową zrzutkę. Tak naprawdę chodziło nie tyle o Grecję, chociaż o nią oczywiście też - co o niemieckie banki, które kupowały greckie obligacje. Oczywiście nic to nie pomogło, bo Grecy chyba naprawdę uwierzyli w ogłupiające słowa „Ody do radości”, że „wszyscy ludzie będą braćmi”, a między braćmi - wiadomo: brat brata w d... harata - i nadal chcą żyć sobie po staremu, jak gdyby nigdy nic, w nadziei, że jakoś to będzie. Tymczasem oczywiście, że jakoś będzie, ale nikt nie wie - jak, bo w kolejce czeka Hiszpania i Portugalia. Zresztą - co tam Hiszpania czy Portugalia, kiedy całkiem niedawno, bo 18 maja sekretarz skarbu USA powiadomił, że limit długu publicznego w kwocie 14,3 bln dolarów został właśnie przekroczony i on wprawdzie gwarantuje utrzymanie płynności finansowej Stanów Zjednoczonych do 2 sierpnia - jednak po warunkiem, że zaprzestanie odprowadzania pieniędzy do funduszy emerytalnych i rentowych pracowników państwowych. I pomyśleć, że po II wojnie światowej, a także - dzisiaj można chyba już to ujawnić - również dzięki niej, USA wysforowały się na supermocarstwo, umożliwiając także - na swoje nieszczęście - wysforować się na supermocarstwo również Związkowi Radzieckiemu. Wepchnęło to świat na całe półwiecze w koszmar zimnej wojny, likwidując przy okazji ustrój republikański tam, gdzie on jeszcze się uchował i zastępując go zakamuflowanymi dyktaturami tajniaków. Wprawdzie Ronaldowi Reaganowi, kosztem zadłużenia państwa na 5 bilionów dolarów, udało się za zbroić Związek Radziecki na śmierć i w ten sposób zimną wojnę zakończyć - ale co z tego, kiedy za sprawą socjalistów i lobby izraelskiego same Stany Zjednoczone zostały porażone zdradliwymi miazmatami, których skutki przedstawił właśnie sekretarz skarbu? Wystarczyło 50 lat dominacji starszych i mądrzejszych, by do takiego stanu doprowadzić państwo, które jeszcze 100 lat temu Chińczycy nazywali „Kum Szan”, czyli Złota Góra. Teraz mówią, co innego: „Gdyby Chiny (...) przez pięć lat gromadziły złoto, międzynarodowa cena złota z pewnością przebiłaby pancerz ustanowiony przez międzynarodowych bankierów - najwyższy limit długoterminowych odsetek dolarowych. Ludzie, nie bez satysfakcji, mieliby okazję na własne oczy ujrzeć, jak system monetarny oparty o amerykański dolar, pozornie najpotężniejszy na świecie, rozpływa się niczym góra błota” - pisze Song Hongbing w książce „Wojna o pieniądz - prawdziwe źródła kryzysów finansowych” - i kontynuuje, że „wraz ze stopniowym zwiększaniem rządowych i prywatnych zapasów złota, Chiny mogą uruchomić reformę monetarną i etapami wprowadzać złoto i srebro do systemu pieniężnego.” I na początku maja pojawiły się pogłoski, że Chiny, posiadające rezerwy walutowe wartości 3 bln dolarów, zamierzają przeznaczyć bilion dolarów na zakup 20 tys. ton złota, czyli całej 8-letniej produkcji wszystkich kopalni, a cena złota sięgnęła 1520 dolarów za uncję. I jeszcze jedna uwaga Song Hongbinga: „Zazwyczaj sądzi się, że zły pieniądz w nieunikniony sposób wyrzuca z obiegu pieniądz dobry. Aby to jednak nastąpiło, musi zostać spełniony istotny warunek, jakim jest interwencja rządu, który za pomocą środków administracyjnych i przymusu przepisów ustala równowartość dobrego i złego pieniądza. Na naturalnym rynku sytuacja jest dokładnie odwrotna; dobry pieniądz wypiera zły, albowiem na rynku nie ma ludzi, którzy chcieliby posiadać zły pieniądz.” Ciekawe, że w rządzonych przez partię komunistyczną Chinach analitycy finansowi głoszą poglądy odwrotne od tych, którym hołdują nasi Umiłowani Przywódcy, mozolnie „budujący kapitalizm” pod kierunkiem trockistów dyrygujących Unią Europejską. A przecież najgorsze dopiero przed nami. Nie mam oczywiście na myśli Saturnaliów, czyli zbliżającej się polskiej prezydencji, bo buńczuczne deklaracje, jak to nasi Umiłowani Przywódcy w osobach premiera Tuska, czy ministra Sikorskiego będą „prezydować” Niemcom, czy Anglikom, są tylko śmieszne - tylko pogłoski, jakoby NASA ukrywała informację o straszliwej kosmicznej katastrofie, jaka spotka świat już w najbliższym kwartale. Z przecieków wynika, że zniszczenia będą tak wielkie, iż cofną ludzkość mniej więcej do poziomu wieku XIX. Pozornie brzmi to groźnie, ale kiedy przypomnimy sobie, że to właśnie w XIX wieku miała miejsce „belle epoque”, kiedy socjaliści nigdzie jeszcze nie przejęli władzy, większość państw europejskich miała złotą walutę, a ludzie cieszyli się wolnością, o jakiej dzisiaj, pod rządami operujących demokratyczną retoryką totalniaków nie można nawet marzyć, to taka perspektywa wydaje się całkiem pociągająca, przynajmniej dla tych, którzy przeżyją. „Kto przeżyje, wolnym będzie...” - a może nawet i wybory zostaną odwołane? SM

Kwaśniewski: "Ojciec demokracji to ja". Uważa, że brak zaproszenia na spotkanie z Obamą dla niego był "nienaturalny". - To nienaturalne. Uważam się za jednego z ojców demokracji - powiedział Aleksander Kwaśniewski, odnosząc się do niedawnego spotkania prezydenta USA Baracka Obamy z z polskimi politykami i dawnymi opozycjonistami. Były prezydent nie został zaproszony. Obecny był m.in. obecny lider SLD Grzegorz Napieralski, który na spotkaniu robił zdjęcia telefonem komórkowym. Kwaśniewski uważa, że brak zaproszenia dla niego był "nienaturalny". To nienaturalne, że wyłącza się tych, którzy polską demokrację współtworzyli - powiedział były prezydent. Jego zdaniem, spotkanie z Obamą nie było spotkaniem "Solidarnością Walczącą”, lecz z "ojcami demokracji". A ja się nieskromnie przyznam, że się za jednego z ojców uważam, bo byłem przewodniczącym komisji konstytucyjnej, dwie kadencje prezydentem i udało nam się wiele zrobić - oświadczył Kwaśniewski. Były prezydent odniósł się też do ostatniej decyzji Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Założycielka i była liderka PJN wystąpiła z tego ugrupowania, wzięła udział w rocznicowej konwencji PO i zapowiedziała, że przystąpi do klubu parlamentarnego partii Donalda Tuska. Kluzik to w ogóle jakiś rekord z księgi Guinnessa: w ciągu 12 miesięcy z głównego promotora Jarosława Kaczyńskiego, szefa kampanii, przez szefa partii, która ma być alternatywą do Jarosława Kaczyńskiego, do głównej partii antykaczyńskiej – jak na rok to wynik zupełnie wyjątkowy – skomentował Kwaśniewski. jm/ tvn24

Skąd się wzięli «starsi bracia»? Wśród wielu popularnych frazezów przedziwnej formacji religijnej, którą nazywamy «katolicyzmem posoborowym», ważne miejsce zajmuje ten, który współczesnych wyznawców judaizmu talmudycznego określa «starszymi (?!) braćmi» chrześcijan. Nie chcemy tu polemi­zować z dziwacznym konceptem, który ewidentnie talmudyczny judaizm, to wyznanie bez świątyni, bez kapłanów i bez ofiary, powstałe — tak samo jak islam — w reakcji na chrześcijaństwo, zamie­nia miejscami ze staroza­konnym żydostwem; jego nonsensowność jest oczywi­sta dla każdego katolika. Możemy tylko pokrótce odwołać się do trafnych słów szwajcarskiego teolo­ga Karola Journeta, wybit­nego dwudziestowiecznego tomisty, później mianowa­nego kardynałem, który pisał: „Żydowski błąd jest pomyłką łodygi, która w chwili, gdy zakwitnie, nie poznaje samej siebie, skon­sternowana odrzuca kwiat i zwraca się ku korzeniom. Oto powstaje nowa formacja reli­gijna. Jest nią obecne żydo­stwo. Ma dwa tysiące lat”‘. Journet dodaje dalej, że judaizm wraz z islamem to dwaj skłóceni bracia, nawzajem do siebie podobni, którzy „wza­jemnie głoszą Bożą transcen­dencję, wykluczając Trójcę i Wcielenie” i którzy „Bożemu objawieniu o duchowym zbawieniu świata stawiają na drodze doczesne losy wła­snego narodu”2. Andrzej Towiański (1799-1878), mesjanista i twórca własnej sekty, na XIX-wiecznej fotografii. Jan Paweł II zaczerpnął od niego ideę „Izraela, starszego brata”. Spróbujmy teraz prześle­dzić powstanie inkrymino­wanego powiedzenia. Pierw­szym człowiekiem, który w czasach nam współcze­snych wypowiedział się o talmudycznych żydach, jako o „starszych braciach” chrześcijan, był Jan Paweł II. Stało się to 13 kwietnia 1986 r. podczas papieskiej wizyty w synagodze rzym­skiej, w której papieża przy­jął ówczesny naczelny rabin Rzymu Eliasz Toaff. Dosłow­na wypowiedź papieża brzmiała: „Siete i nostri fra­telli prediletti e, in un certo modo, si potrebbe dire, i nostri fratelli maggiori“3, zatem: „Jesteście naszymi szczególnie umiłowanymi brać­mi i w pewnym sensie, jeśli można tak powiedzieć, naszy­mi starszymi braćmi”. Bliższe­go uzasadnienia tego zaskaku­jącego sformułowania, które możemy eufemistycznie nazwać niefortunnym, już w papieskim przemówieniu nie znajdujemy.

Przyjrzyjmy się wszakże bli­żej papieskim słowom. Wiado­mo, że sposób mówienia Jana Pawła II często obfitował w nie­jednoznaczności i że odległa mu była scholastyczna klarow­ność; w swej niepewności papież opatrywał potem często własne słowa cudzysłowami czy nawet jakimiś usprawiedli­wiającymi „słownymi podpór­kami”, którymi osłabiał czy wręcz kwestionował pewne stwierdzenia w tym samym momencie, w którym je wypo­wiadał. O wyjątkowo wysokim stopniu niepewności, którą papież czuł, gdy wygłaszał sen­tencję o „starszych braciach”, świadczy to, że stosunkowo krótkie zdanie opatrzył zaraz dwiema swoistymi podpórka­mi, mianowicie wyrażeniami „in un certo modo” (`w pewnym sensie’) oraz „si potrebbe dire” (jeśli można tak powiedzieć; że tak powiem’); jego niepewność była ewidentnie tak wielka, że niebezpiecznie zbliżała się do przekonania, iż dopuszcza się czegoś niewłaściwego. Wszak­że nie oparł się pokusie i coś go skłoniło do tego, że osta­tecznie zdanie o „starszych bra­ciach” rzeczywiście wypowie­dział — trudno orzec, czy było to jego znane upodobanie do szokujących wystąpień, czy też inne, raczej polityczne powody; nie sposób przy tym nie zauwa­żyć, że sentencja ta jest cał­kiem zgodna z o wiele szerszą „posoborową” praktyką, która zuchwale ignoruje tradycyjne nauczanie Kościoła o stosunku chrześcijaństwa do żydostwa. Wypowiedź papieża natural­nie wzbudziła niezwykły entu­zjazm wszystkich wrogów reli­gii katolickiej, którzy aż do dziś dnia nieustannie tłuką nią zawstydzonych katolików po głowach. Sam papież, pobudzo­ny aplauzem mediów, pozbył się początkowego zażenowania i gdy później wprost nawiązy­wał do własnej wypowiedzi, czynił to już w przerobionej postaci, zatem bez tych uspra­wiedliwiających słówek, który­mi przedtem ją opatrzył. Pod­czas wizyty w Ziemi Świętej w marcu 2000 r. (tak, chodzi o tę słynną wizytę w Jerozoli­mie, gdy Jan Paweł II z drże­niem wtykał kartki w szczeliny ściany świątyni Heroda…), podczas spotkania z naczelnym rabinem Izraela, które odbyło się 23 marca 2000 r., już niezu­pełnie w zgodzie z prawdą stwierdził, że wówczas, do żydów zgromadzonych w rzym­skiej synagodze, powiedział jednoznacznie: „Siete i nostri fratelli maggiori“4. Skąd jednak Jan Paweł II wziął to wyrażenie? Starali się to od pierwszej chwili ustalić komentatorzy papieskiego wystąpienia w rzymskiej syna­godze; poprawnie przy tym przeczuwali, że istniało nie­wielkie prawdopodobieństwo, by to sformułowanie pochodzi­ło od jakiegoś ortodoksyjnego teologa katolickiego, dlatego szukali w źródłach niekatolic­kich. Początkowo wyrażano opinię, że praprzyczyny należy szukać u żydowskiego filozofa Marcina Bubera, który w Chry­stusie widział swego „wielkie­go brata”5. Jest jednak oczywi­ste, że w tym przypadku cho­dziło tylko o powierzchowne skojarzenie wywołane słowem „brat” — od Chrystusa jako „wielkiego brata” żydowskiego myśliciela do talmudycznego żyda jako „starszego brata” katolicyzmu wiedzie doprawdy bardzo daleka droga. Dopiero młoda polska histo­ryczka literatury Agnieszka Zielińska6 zwróciła uwagę na rzeczywiste źródło, z którego czerpał Jan Paweł II — miano­wicie na heterodoksyjne nurty w polskim romantyzmie, z któ­rym przyszły papież zapoznał się bliżej w młodości jako stu­dent polonistyki w Krakowie. „Starszego brata Izraela” spo­tykamy u Adama Mickiewicza w jego Składzie zasad z roku 1848, piętnastopunktowym programie, którym miała kie­rować się najpierw Mickiewi­czowska legia włoska, ale póź­niej także życie w oswobodzo­nej Polsce. W punkcie dziesią­tym czytamy: „Izraelowi, bratu starszemu, uszanowanie, bra­terstwo i pomoc na drodze ku jego dobru wiecznemu i docze­snemu”. Mickiewicz nie był jed­nakże inicjatorem tego zwrotu — przejął go, bowiem od swego „Mistrza” i duchowego wodza, Andrzeja Towiańskiego. Andrzej Towiański (1799 -­ 1878)7 był postacią dosyć zagadkową, o której do dziś panują rozmaite opinie — nie­którzy uznają go za wizjonera, inni za oszusta, a są też tacy, którzy uważają, że pozostawał na usługach polityki rosyjskiej, starając się spowodować ide­owy rozkład polskiej emigracji. Bezsporne jest jednak to, że chodzi o postać, która miała znaczny wpływ na duchową historię emigracji polskiej po nieudanym powstaniu listopa­dowym roku 1831. Drobny szlachcic z Litwy, poddany cara rosyjskiego, opuścił swoją ojczyznę w 1840 r., a w lipcu 1841 r. osiadł w Paryżu, cen­trum polskiej emigracji, gdzie głosił, że otrzymał specjalne objawienie. Bardzo szybko sku­pił wokół siebie krąg zwolenni­ków; pomogła mu w tym zapewne okoliczność, że od samego początku wśród jego stronników znalazł się także powszechnie szanowany Adam Mickiewicz, którego małżonkę Towiański rzekomo uzdrowił ze sporadycznych zaburzeń psychicznych. „Koło”, jak nazywała się gru­pa czcicieli Towiańskiego, mia­ło wszelkie zewnętrzne oznaki sekty — były tu histeryczne kobiety, ale też nie mniej histe­ryczni mężczyźni (w okresie romantyzmu nie było to niczym niezwykłym), nie brakowało całowania stóp „Mistrza”, „sióstr” donoszących na „braci” czy nawet pewnego elementu erotycznego, jaki do zgroma­dzenia wniosła młoda i powab­na Ksawera Deybel, „księżnicz­ka Nowego Jeruzalem”, którą „Mistrz” przywiózł sobie z domu. Najbardziej egzaltowa­ni spośród zwolenników Towiańskiego prowadzili cał­kiem poważnie dyskusje na temat, czy „Mistrz” jest Duchem Świętym, Chrystusem Pocieszycielem, drugim wciele­niem Słowa czy też raczej jakimś sakramentem. Nauczanie Towiańskiego, które pozostawało pod wpły­wem Swedenborga, Saint­-Martina oraz innych współcze­snych mu pseudomistyków i teozofów, najwyraźniej wywo­dziło się w znacznej mierze z Kabały. Świat by/ według nie­go przeniknięty eonami, ducha­mi pośredniczącymi między Bogiem a stworzeniem; czło­wiek winien, więc doskonalić się przy pomocy duchów jasnych i w stałej walce z duchami ciemnymi, z który­mi mógł się kontaktować według własnej woli. Bóstwu Chrystusa „Mistrz” ewidentnie zaprzeczał — Chrystus był dla niego jakimś „najwyższym Bożym urzędnikiem” czy „naj­wyższym ministrem” — tym samym, więc nie wierzył bynaj­mniej w Jego zmartwychwsta­nie. W nauce Towiańskiego nie brak nawet wędrówki dusz. Nic, zatem dziwnego, że wielki przeciwnik towianizmu, ks. Piotr Semenenko, uważał ten system za „kompletne zaprze­czenie” chrześcijaństwa. Nauka Towiańskiego nie jest jednak całkiem jednoznaczna; „Mistrz” nieraz wygłaszał wzajemnie sprzeczne poglądy, ponadto z biegiem czasu zmienił swoje nauczanie, a jego ezoteryczną część powierzał tylko wybra­nym studentom. Towiański twierdził sam o sobie, że jego misją jest odno­wienie Kościoła chrześcijań­skiego, bo Kościół współczesny jest tylko „martwym drzewem” czy „grobem pobielanym”; natomiast on sam jest pierw­szym z siedmiu wysłanników, którzy zainaugurują siedem epok rozwoju ludzkości. Kiedy indziej jednak, jak się zdaje, za pierwszego wysłannika uważał Chrystusa, za drugiego ­Napoleona (pierwszy cesarz Francuzów w ogóle był przez członków „Koła” otoczony nad­zwyczajnym kultem religij­nym), a siebie — aż za trzecie­go. Podobnie jak średniowiecz­ni joachimici, także Towiański glosii nadejście „trzeciego pię­tra Kościoła”, które nastąpi po piętrze pierwszym (żydostwie starozakonnym) i drugim (chrześcijaństwie); miała je zapoczątkować nowa rewolucja chrześcijańska, na czele, której powinni stać papież i naczelny rabin. Do tych reform próbował Towiański zjednać papieża Grzegorza XVI, ale też barona Rothschilda czy cara Mikoła­ja I. Z usiłowań o zjednanie po swojej stronie papiestwa nie zrezygnował zresztą aż do śmierci; w tym też celu stop­niowo łagodził (przynajmniej pozornie) niektóre szczególnie ekscentryczne strony swego nauczania. Naturalnie jego sta­rania zakończyły się niepowo­dzeniem i książki Towiańskie­go znalazły się na indeksie (znaczna część z nich została jednak wydana dopiero po jego śmierci). Wielkie zasługi dla umysłowego pokonania heterodoksyjnego nauczania Towiańskiego, — pod którego wpływ tak łatwo dostawali się nieszczęśni polscy emigranci, pozbawieni odpowiedniej edu­kacji religijnej — mieli człon­kowie nowo powstałego wów­czas polskiego zakonu zmar­twychwstańców, na czele ze swym długoletnim przełożo­nym generalnym ks. Piotrem Semenenką. Zmartwychwstańcy obawiali się, że w osobie Towiańskiego wystąpił „nowy Luter”, nieba­wem okazało się jednak, że przeceniali zagrożenie — pod­czas gdy Luter odwiódł od Chrystusa i Jego Kościoła miliony wierzących, sekta Towiańskiego liczyła swoich wiernych tylko na setki, a po śmierci założyciela stopniowo zanikła. Gdyby nie zdarzyło się, że do zwolenników „Mistrza” należeli przez jakiś czas także dwaj najwięksi poeci polskiego romantyzmu, Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki (obaj jednak ostatecznie roze­szli się z Towiańskim), dziś o Towiańskim nawet w Polsce wiedziałaby tylko garstka spe­cjalistów. Indywidualnych sym­patyków Towiańskiego nie brak jednak także w dzisiej­szych czasach. Należy do nich również wspomniana Agniesz­ka Zielińska, która jest wielką wielbicielką nie tylko Towiań­skiego, ale także II Soboru Watykańskiego i Jana Pawła II, samego Towiańskiego zaś uwa­ża za prekursora soboru (ewo­lucjonistyczne elementy w jego nauczaniu mogą zresztą przy­pominać Teilharda de Chardin) i szuka tajemniczych paralel między jego życiem a życiem polskiego papieża… Jaki był stosunek Towiań­skiego do żydostwa? Towiań­ski uznawał trzy wielkie naro­dy Bożego ludu, wypełniające stopniowo zadania, które zosta­ły im powierzone. Pierwszym z tych narodów byli Żydzi, dru­gim Francuzi, a trzecim Polacy, tzn. Słowdianie (w swoim Wielkim Periodzie Towiański uży­wał sformułowań „Izrael Żyd”, „Izrael Francuz” i „Izrael Sło­wianin”), którzy mieli odgry­wać wiodącą rolę w owym „trzecim piętrze Kościoła”, naprawiając nieustannie poprzednie dwa piętra. Żydom, jako „starszym braciom”, „duchowo najstarszym wie­kiem”, których zadaniem było „prowadzenie młodszych braci na Bożej drodze”, poświęcał wszakże Towiański coraz wię­cej uwagi: starał się nawracać ich na chrześcijaństwo i, oczy­wiście, również na towianizm. Pierwszym Żydem, którego udało mu się pozyskać, był Gerson Ram, syn żydowskiego kupca z Litwy, który potem działał misyjnie wśród innych Żydów; Rama posyłał też Towiański, jako swego wysłan­nika do Rothschilda, ale i do Grzegorza XVI. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej terminologii Towiańskiego, jego sło­wom o „braterstwie Izraela z młodszymi braćmi”, „człowie­ku późniejszym”, „nowych narodach”, a także innym podobnym wypowiedziom, okaże się, że terminu „starsi bra­cia” nie odnosił Towiański do religii judaistycznej, a raczej do narodu żydowskiego, zatem do narodu, który naprawdę jest starszy niż Francuzi, Polacy czy inne narody chrześcijań­skie. Towiańskiego pojmowa­nie Żydów, jako „starszych braci” Francuzów czy Polaków nie powinno, zatem być, jak się wydaje, wrogie dla katolickie­go chrześcijanina; wszelako absolutnie wrogie pozostaje znamiennie bulwersujące poj­mowanie tego zwrotu, z któ­rym spotykamy się w obecnych czasach, począwszy od 13 kwietnia 1986 r. Zapoznanie się z dziełem Andrzeja Towiańskiego daje nam zatem możliwość stwier­dzić, z jak mętnego źródła zaczerpnął Jan Paweł II swoją sentencję, wypowiedzianą po raz pierwszy w obecności naczelnego rabina Rzymu i potem kilkakrotnie powtórzo­ną. Pozostańmy jednak jeszcze przez chwilę przy tej papieskiej wizycie w synagodze rzymskiej i spróbujmy odgadnąć sens całej tej akcji, rzeczywiście sta­rannie zorganizowanej i od tej pory wielokrotnie przypomina­nej i medialnie opiewanej. Chy­ba nie pomylimy się, wyrażając domniemanie, że przynajmniej jednym z celów, do których dążyli organizatorzy tej papieskiej drogi do Canossy, była próba stłumienia wspomnień katolików o innym papieżu i o innym naczelnym rabinie Rzymu. Było to ponad 40 lat przed niefortunnym wydarze­niem z kwietnia 1986 r. ­ w październiku 1944 r., w święto Jom Kippur, kiedy naczelnemu rabinowi Rzymu, Izraelowi Zollemu, również w synagodze rzymskiej objawił się Jezus Chrystus; rabin Zolli przyjął chrzest 13 lutego 1945 r., przy czym jako wyraz wdzięczności za to, co papież Pius XII zdziałał dla ludności żydowskiej w latach II wojny światowej, przyjął chrzestne imię Euge­niusz, a więc chrzestne imię Piusa XII8. Rabina Zollego już od wielu lat wiązała z Piusem XII przyjaźń, która po chrzcie rabina zyskała jeszcze na sile; obu ich od tej pory łączył już nie tylko subtelny zmysł sztu­ki, podziw dla poezji Rilkego czy Wagnerowskiego Parsifala, ale w pierwszym rzędzie wspól­na wiara. Nawrócenie rabina spotkało się oczywiście z ogromną niechęcią czoło­wych przedstawicieli judaizmu włoskiego i światowego. Zapewne jednym z powodów ogólnoświatowej kampanii roz­pętanej o wiele później prze­ciwko osobie Piusa XII był wpływ papieża na konwersję Zollego. Papieska wizyta w synago­dze rzymskiej, do której doszło 13 kwietnia 1986 r., oznaczała niewątpliwie tryumf rabina Toaffa, któremu udało się tak upokorzyć znienawidzone papiestwo, jak nie zdołał tego uczynić żaden z jego poprzed­ników; to symptomatyczne, że wygłoszone wówczas słowa o „starszych braciach” rabin Toaff tryumfalnie wykorzystał w tytule swej autobiografii9. Historia jednak po latach dopisala do jego tryumfu ironiczne post scriptum. Mianowicie syn tegoż rabina, Ariel Toaff, profe­sor historii średniowiecza i renesansu na uniwersytecie Bar Ilan w Tel Awiwie, w lutym 2007 r. wydal swoją książkę Pasque di sangue. Ebrei d’Eu­ropa e omicidi rituali (`Krwawa Pascha. Europejscy Żydzi i rytualne mordy’)'°, w której udokumentował na podstawie studiów nad źródłami — pochodzącymi zwłaszcza z rejonu północno-wschodnich Włoch ­że w średniowieczu rzeczywi­ście istniała na tym terytorium sekta żydów aszkenazyjskich, która dopuszczała się mordów rytualnych. Po gwałtownej kampanii medialnej, w którą włączył się także jego ojciec, ostatecznie zmuszono Ariela Toaffa, by wycofał swoją książ­kę z obiegu i po roku opubliko­wał nowe jej wydanie, w któ­rym przezornie osłabił swe pierwotne tezy; nie zamierza­my już wszakże zajmować się tu całą sprawą, stanowiącą tyl­ko kolejny rozdział w dziejach ograniczania swobody badań historycznych w Europie na początku XXI wieku. Niemniej pozostaje faktem, że, podczas gdy posoborowi hierarchowie kościelni, bardziej posłuszni światu niż Bogu, lękliwie zabraniali w swych diecezjach kultu dziecięcych męczenni­ków, ofiar mordów rytualnych, na czele z najbardziej znanym z nich, św. Szymonem z Trydentu — żydowski historyk, syn naczelnego rabina Rzymu, bez wahania wystąpił w obro­nie tych, których wyrzekli się ich współwyznawcy. W taki sposób współczesna historia stosunków Kościoła katolickie­go i rzymskiej gminy żydow­skiej zakreśliła doprawdy inte­resujący łuk — od Eugeniusza Zollego, przez Eliasza Toaffa, do Ariela Toaffa. Paweł Zahradnik

Dr Paweł Zahradnik stale współpracuje z czeskim pismem tradycyjnych katolików „Te Deum”. Z języka czeskiego przełożyła Krystyna Grań.

PRZYPISY

1 K. Journet, Promluvy o milosti (Rozmowy o łasce”). Krystal OP, Pra­ga 2006, s. 98.

2 Ibid., s. 99. Całkiem na margine­sie zauważmy, że czeski przekład tej książki był opatrzony przedmową Tomasza Machuli; zaskoczony czytel­nik dowiaduje się z niej, że praca Journeta, z której „problematyczne­go” wydania Machula się usprawiedli­wia, ma niewiele do powiedzenia „współczesnemu czytelnikowi” i zasłu­guje na odrzucenie ewentualnie wyśmianie (patrz: krytyka Ma,chuli żartująca z „przesadnego” ujęcia tytu­łu maryjnego „Pośredniczka wszel­kich łask”); pozostaje w takim razie absolutną zagadką, dlaczego w ogóle wydawnictwo Krystal OP książkę tę wydało.

3 http://www.nostreradici.it/papa_sinagoga. htm

4 http://www.nostreradici.it/osser­vatore.htm

5 Marcin Buber, Werke, t. I. Mona­chium — Heidelberg 1962, s. 657. http://generationjp2.com/pol/modules/smartsection/item.php?ite­mid= 140 (Agnieszka Zielińska, „Star­si bracia” Towiańskiego).

7 Teksty Towiańskiego w trzech tomach wydali w 1882 r. w Turynie jego wielbiciele; łatwiej dostępne są dwa wybory jego tekstów, które na początku lat dwudziestych XX w. opracowali Andrzej Boleski i Stani­sław Pigoń. Przez długi czas jego dziełu poświęcał się prof. Stanisław Pigoń, który był nauczycielem akade­mickim młodego Karola Wojtyły.

W języku czeskim mamy do dys­pozycji biografię E. Zollego: Judyta Cabaud, Rabin, kterśho piśmohl Kri­stus. Pilbśh Eugenia Zolli, hlavniho ilmskśho rabina za druhś svśtoyś va.1- ky (Rabin, którego pokonał Chrystus. Opowieść Eugenia Zollego, głównego rabina Rzymu podczas drugiej wojny światowej”), Wydawnictwo Paulinka, Praga 2003. Autobiografia Zollego Before the Dawn w języku czeskim nie została jeszcze wydana (w języku pol­skim książka E. Zollego została wyda­na dwukrotnie: Przed świtem. Naczel­ny Rabin Rzymu: dlaczego zostałem katolikiem?, Fronda, 1999; Byłem rabinem Rzymu, Salwator, 2007 ­przyp. tł. i red. ZAWSZE WIERNI.

9 E. Toaff, Perfidi giudei, fratelli maggiori (Wiarołomni żydzi, starsi bracia’), Mondadori, Mediolan 1987.

19 A. Toaff, Pasque di sangue. Ebrei d’Europa e omicidi rituali, Il Mulino, Bolonia 2007.

Za: Zawsze wierni nr 12/2009 (127)

Barbarzyństwo w rękawiczkach? Czy z pychy totalna głupota? Pod nośnym hasłem uwłaszczenia Polaków grupa 85 posłów PiS [w tym 3 z PjN] z posłanką Gabrielą Masłowską na czele wniosła w dniu 6 sierpnia 2010 r. – tj. w dniu objęcia prezydentury przez Bronisława Komorowskiego projekt ustawy przekształcającej [jak leci] decyzją administracyjną prawo użytkowania wieczystego gruntu w prawo własności nieruchomości:

http://orka.sejm.gov.pl/Druki6ka.nsf/0/35FC3FA28DA49710C125782D003704A6/$file/3859.pdf

W związku z tym projektem powstał artykuł „Ustawa o ostatecznym wywłaszczeniu Narodu Polskiego!!!” (całość artykułu w formacie PDF).

http://grypa666.files.wordpress.com/2011/06/ustawa-o-ostatecznym-wywlaszczeniu-narodu-polskiego.pdf

a którego tutaj mamy krótkie omówienie. Ów projekt posłów i posłanek PiS w dniu 4 marca 2011 r. wszedł do porządku obrad Sejmu RP – odbyło się pierwsze czytanie tego projektu ustawy. Klub PiS w całej rozciągłości poparł ten projekt ustawy. Pozostałe wszystkie kluby też były projektowi przychylne i ów projekt bez głosowania [poprzez aklamację] został przekazany do dalszych prac w komisjach – tj. w tryby machiny legislacyjnej. Zamierzeniem wnioskodawców z PiS – i samego PiS – jest, aby ten projekt został bardzo szybko przez Sejm RP uchwalony i aby wszedł w życie, jako obowiązująca już ustawa od dnia 9 sierpnia 2011 r. (czyli jeszcze w tym roku przed wyborami do parlamentu) – o co się głośno dopominała w Sejmie RP posłanka Gabriela Masłowska podczas prezentowania tego projektu ustawy posłom biorącym udział w posiedzeniu Sejmu RP. Powiadają, że najciemniej jest pod latarnią – i tutaj mamy tego dowodny przykład, bo zapisy tego projektu ustawy PiS w konsekwencji [niezależnie od intencji] przynoszą takie oto skutki:

1.Ustawowe zalegalizowanie złodziejskiej prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych prowadzonej od 1991 r. wszędzie tam, gdzie grunty pod tymi przedsiębiorstwami są aktualnie w użytkowaniu wieczystym nabywców tych przedsiębiorstw państwowych (właścicielem gruntu jest Skarb Państwa lub jednoski samorządu terytorialnego), a takie rozwiązanie, co do gruntów było powszechnie stosowane z uwagi na dużą opłacalność takiego rozwiązania. Teraz wg tego projektu grunt ten przejdzie za psi grosz na wyłączną własność tych, którzy wcześniej za psi grosz nabyli budynki i całą resztę przedsiębiorstwa na własność. Zasada prawna jest taka, że przeniesienie prawa własności gruntu ze Skarbu Państwa (lub kogokolwiek innego) na aktualnego użytkownika wieczystego pociąga z mocy samego prawa prawo własności wszystkiego tego, co na tym gruncie się znajduje (budynki, budowle, itd.). W tym przypadku niejako drugi raz – niezależnie od tego, czy i jakie oraz za ile zostały one nabyte (w skrajnym wypadku za nic nie nabyte). Jedyną podstawą prawa własności gruntu i tego wszystkiego, co z tym gruntem jest związane będzie wpisana do ksiąg wieczystych decyzja administracyjna przekształcająca prawo użytkowania gruntu w prawo własności nieruchomości. Wszelkie inne papiery będą mogły z czasem swobodnie zniknąć ze zbioru dokumentów przy księdze wieczystej. Takie rozwiązanie projektodawców w tym zakresie pozwala mieć „z głowy” powracanie do złodziejskiej prywatyzacji polskiego majątku narodowego. No i uniemożliwia wykorzystanie w przyszłości, (bo na tych, co obecnie są w parlamencie, jak widać, nie ma co liczyć – obojętnie z jakiej oni są partii) odzyskanie tego majątku na rzecz Skarbu Państwa dostępnymi, legalnymi, środkami prawnymi stojącymi do dyspozycji już w chwili obecnej. Zagadnienie prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych w związku z tym pomysłem [projektem] PiS zostało dość szeroko i bardzo wymownie opisane w „Ustawa o ostatecznym wywłaszczeniu Narodu Polskiego!!! cz. 2”

http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=3217

a i w stosownych fragmentach w części pierwszej tego artykułu tu: „Ustawa o ostatecznym wywłaszczeniu Narodu Polskiego !!! cz. 1”

http://www.propolonia.pl/blog-read2.php?bid=142&pid=3218

2.UWAGA rolnicy, którzy oddali swe pola w dzierżawę pod wiatraki!!! Wiem z całą pewnością, że podpisywaliście z firmami umowy dzierżawy swych pól pod budowę wiatraków prądotwórczych, z których to umów wynikają waszym zdaniem same dla was korzyści niemal za przysłowiowe friko. Jeżeli w tych podpisanych przez was umowach dzierżawy macie wpisane nr działki, nr księgi wieczystej tej działki, okres dzierżawy 40 lat (a nawet krótszy, bo tak może być to interpretowane) i macie jeszcze gdzieś w umowie wpisane, że ‘wyrażam zgodę na dzierżawę na warunkach użytkowania wieczystego’ lub inne sformułowania, gdzie pada określenie (termin) „użytkowanie wieczyste” - to projekt tej ustawy forsowany przez PiS (popierany przez pozostałe wszystkie partie, bo w przeciwnym razie powinien ten projekt być od razu odrzucony przez Sejm RP w pierwszym czytaniu – a przecież nikt z posłów nie postawił wniosku o odrzucenie tego projektu), – jeśli stałby się obowiązującym prawem – powoduje z mocy prawa tej ustawy utratę raz na zawsze waszym pól oddanych w dzierżawę pod te wiatraki. Wójt, albo ktoś tam inny jeszcze, będzie musiał (czy mu się to podoba, czy nie) na mocy zapisów tego – póki, co projektu – wydać decyzję administracyjną, że do tej pory wasze pola od tej chwili wejścia w życie ustawy są własnością tych, co mieli na tych polach budować wiatraki. Guzik im wówczas zrobicie – chyba, że macie dużo kasy na wieloletnie się procesowanie z niewidomym skutkiem. Sprawdźcie sobie kochani sami te podpisane przez was umowy pod te wiatraki, bo boicie się je innym osobom pokazać - bo ponoć macie w tych umowach zakaz udostępniania osobom trzecim treści tych podpisanych przez was umów. A czytających ten artykuł i mający rodziny lub znajomych na polskiej wsi proszę o przekazanie im tej informacji (tego artykułu), żeby mogli na czas sprawdzić, co mają wpisane w tych umowach – no i żeby mogli szybko i stosownie na to zareagować, – jeśli takie okoliczności jak wyżej mają miejsce - póki to tylko projekt ustawy, a nie już ustawa. Na jakiekolwiek media proszę raczej nie liczyć – chyba, że komuś się uda inteligentnie przemycić informację o tym artykule pod nieuwagę prowadzącego.

3. Wystawienie wszystkich użytkowników wieczystych gruntów (gruntów, które aktualnie są własnością Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego) na procesy roszczeniowe o zwrot mienia wytaczane przez Niemców, Żydów i sam Bóg wie, kogo jeszcze. W aktualnym stanie, to nie użytkowników wieczystych trzeba ciągać po sądach, a Skarb Państwa i wyżej wymienionych, bo oni są właścicielami gruntu, a jak przegrają proces, to będą musieli wypłacić wysokie odszkodowania (za wszystko utracone z tym związane i liczone w aktualnych cenach rynkowych] za zerwane umowy użytkowania wieczystego lub ich nie przedłużenie na następne 99 lat lub lat 40). A przedłużenie umowy użytkowania wieczystego jest obecnie prawem zapewnione – chyba, że nastąpią wyjątkowe okoliczności, np. przegrany proces przez Skarb Państwa o zwrot mienie. No to teraz, gdyby ten projekt ustawy PiS stał się ciałem, to Skarb Państwa uwalnia się z tej wielkiej żaby, a żabę, czy raczej potężną świnię podkłada się pod użytkownika wieczystego gruntu i to czy mu się to podoba [znaczy się użytkownikowi wieczystemu], czy też nie podoba, bo wg tego projektu nic nie ma do tu gadania użytkownik wieczysty (z drobnym małym wyjątkiem, że może on sam sobie wziąć tę świnię na własne życzenie). Jak używają argumentu, że zapisy w księgach wieczystych, co do własności są święte i zapewniają 100% bezpieczeństwa, to należy im odpowiadać, że takie bezpieczeństwo z zapisów tych ksiąg ma Skarb Państwa (i inni już wyżej wymienieni), jako właściciel tego gruntu, – więc, po co się robią tacy dobrzy? Trzeba jedynie dopilnować, aby takie księgi wieczyste na grunty objęte użytkowaniem wieczystym były pozakładane ze wskazaniem, że właścicielem gruntu jest Skarb Państwa (lub odpowiednio j.w.), a użytkownikiem wieczystym tego gruntu jest Iksiński. Natomiast, co do reszty, co na tym gruncie stoi – aby było jak wół wpisane w tej księdze wieczystej, że to własność Iksińskiego. Wówczas nie będzie tak łatwo z tymi obcymi roszczeniami i wysiudania na bruk użytkowników wieczystych gruntów, bo ci użytkownicy, to nie ci sami [nie te same warunki], co zdobyli przedsiębiorstwa państwowe Polaków. Obszerniej na ten temat i dość szczegółowo w „Ustawa o ostatecznym wywłaszczeniu Narodu Polskiego !!! cz. 1”

http://www.propolonia.pl/blog-read2.php?bid=142&pid=3218

4.Wywłaszczenie z mienia samorządów terytorialnych. No, ale może tutaj się liczy na to, że nie będzie w tym względzie większego oporu, bo zastosuje się tutaj dyscyplinę partyjną – no bo przecież będą następne wybory samorządowe [też partyjne] i będzie się chciało utrzymać na stanowiskach i w radach, a wiadomo jak jest z pracą, a zwłaszcza z tą dobrze płatną. Sędzia Sądu Najwyższego w stanie spoczynku Stanisław Rudnicki w swej opinii z dnia 12.05.2001:

http://orka.sejm.gov.pl/rexdomk6.nsf/0/916BB3C7A964A44AC12578730038EACE/$file/i931-11A.rtf

do tego projektu PiS ostrzega przed tym wszystkim – oczywiście w języku prawniczym. Wskazuje przy tym na podawane nieprawdy przy uzasadnianiu tego projektu. Warto tę opinię przeczytać – jest ona krótka i nader wymowna.

No, ale jak pokazuje życie bardzo wielu jest takich, co lepiej przecież wiedzą, chociaż nie mają ku temu jakichkolwiek podstaw. Należy jednak pamiętać, że Sejm RP stanowi prawo, które potem sądy muszą przestrzegać w trakcie orzekania, – bo inaczej wyrok się nie ostoi – i jeśli sędziom zwiąże się ręce takim prawem, jak ten z tego projektu, to nawet najbardziej sprawiedliwy sędzia nic tu nie pomoże. Przegrywający procesy roszczeniowe będą wówczas przeklinać sądy i sędziów zamiast tych, co takie prawo ustanowili, zamiast na tych, co ich popierali – no i zamiast na samych siebie, bo w porę czytać się nie chciało i wszystko się bagatelizowało, a i na wiarę wszystko się przyjmowało, – bo ktoś tam mówił w mediach i pisał w gazecie, że to świetny interesy i dla dobra …. Jak teraz temu wszystkiemu zaradzić, aby to wszystko nie stało się faktem. Wyborem mniejszego zła w postaci PiS, – który wniósł i poparł w całości ten projekt? Wyborem PO, SLD, PSL i reszty z Sejmu RP, – którzy też są za tym projektem? A może wszyscy – niektórzy może klnąc w niebogłosy – zawrócą z tej drogi po przeczytaniu tego artykułu? Czy przyjdzie w porę opamiętanie?

ALE TERAZ TRZEBA NAM BIĆ NA ALARM, gdzie tylko się da i jak się tylko da. Trzeba nam iść bardzo szybko do ludzi z tą informacją – nie oglądając się na innych, że może oni to za mnie zrobią. Trzeba nam dawać tę informację każdemu – bez względu na takie, czy inne jego sympatie polityczne. Omawiany artykuł w postaci źródłowej, ale nie w formacie .pdf, jest też dostępny na blogu Sursum Corda:

Ustawa o ostatecznym wywłaszczeniu Narodu Polskiego !!! cz. 1

Ustawa o ostatecznym wywłaszczeniu Narodu Polskiego !!! cz. 2

Całość tego artykułu [łącznie część 1 i część 2] w formacie .PDF dostępna jest tu:

http://grypa666.files.wordpress.com/2011/06/ustawa-o-ostatecznym-wywlaszczeniu-narodu-polskiego.pdf

Boguchwała, A.D. 12 czerwca 2011 r. – mgr inż. Józef Bizoń

Kontakt: boguchwala@go2.pl

http://www.propolonia.pl/

Zarzuty i świadectwo Dziewiętnastu katolickich teologów i historyków napisało list do papieża Benedykta XVI z prośbą, by proces kanonizacyjny papieża Piusa XII toczył się wolno. Zdaniem uczonych historia potrzebuje dystansu i perspektywy. Dlatego, żeby wyciągnąć definitywne wnioski, co do postawy Piusa XII w czasie II wojny światowej, konieczne są dalsze badania. Dziś, ponad pół wieku po wojnie, podnosi się wiele głosów krytykujących postawę papieża Piusa XII podczas tamtych straszliwych czasów. Izraelski dziennik “Jedijot Achronot” posunął się nawet do stwierdzenia, że “kanonizacja Piusa XII jest policzkiem dla wszystkich Żydów”. Jest zastanawiające, że głosy te w sposób istotny różnią się od opinii wypowiadanych bezpośrednio po wojnie.

W 1940 r. Albert Einstein w brytyjskim dzienniku “The Times” napisał:Jedynie Kościół zagrodził drogę hitlerowskim kampaniom zdławienia prawdy. Nigdy przedtem nie interesowałem się Kościołem, lecz dziś budzi on we mnie zachwyt i uczucie przyjaźni. Jedynie Kościół, bowiem miał odwagę i upór, by bronić prawdy i wolności moralnej.

Isaak Herzog, główny rabin Izraela, rok 1944: Lud Izraela nigdy nie zapomni, co Jego Świątobliwość i jego znakomici przedstawiciele, pobudzeni wiecznymi zasadami religii, która kształtuje sam fundament prawdziwej cywilizacji, czynią dla naszych nieszczęśliwych braci i sióstr w tej najtragiczniejszej godzinie naszej historii, co jest żywym dowodem Boskiej Opatrzności na tym świecie.

Chaim Weizmann, późniejszy prezydent Izraela, w 1943 r.: Stolica Święta użycza swej potężnej pomocy, gdzie tylko może, by złagodzić los moich prześladowanych współwyznawców. Wybitny rabin nie zmienił swojego zdania po wojnie.

Nazajutrz po śmierci papieża Pacellego (1958) ów rabin Herzog oświadczył: Śmierć Piusa XII jest poważną stratą dla całego wolnego świata. Nie tylko katolicy opłakują jego śmierć.

Inny wielki rabin Rzymu, Eugenio Zolli, napisał: Wielki dług wdzięczności Żydów wobec Jego Świątobliwości Piusa XII dotyczy zwłaszcza Żydów z Rzymu, gdyż będąc najbliżej Watykanu byli przedmiotem szczególnej jego troski. Zolli po wojnie przeszedł na katolicyzm, przy chrzcie wybierając imię Eugenio na znak wdzięczności wobec Piusa XII. Profetycznie oświadczył też córce: Zobaczysz, że z Piusa XII zrobi się kozła ofiarnego za milczenie całego świata wobec nazistowskich zbrodni.

Moshe Sharett, późniejszy premier Izraela, pod koniec wojny stwierdził: Moim pierwszym obowiązkiem będzie podziękowanie Piusowi XII, a przez niego Kościołowi katolickiemu, w imieniu społeczności żydowskiej, za wszystko, co uczynili w różnych krajach, by ratować Żydów.

Światowy Kongres Żydów w 1945 r. wsparł watykańskie dzieła charytatywne “w uznaniu tego, co Stolica Święta uczyniła dla ratowania Żydów przed faszystowskimi i nazistowskimi prześladowaniami”.

Dr Joseph Natan w imieniu Italian Hebre Commision, 1945 r.: Wyrażamy podziękowanie dla papieża, zakonników wykonujących jego polecenia, zwłaszcza uznania przez papieża wszystkich prześladowanych, jako braci i spieszenie nam z pomocą wszelkimi siłami, bez oglądania się na grożące niebezpieczeństwo.

Unia Włoskich Wspólnot Żydowskich ogłosiła w 1955 r. dzień 17 maja “Dniem Wdzięczności” za działania papieża w czasie wojny.

Rabin David G. Dalin z USA przypomniał zdanie z Talmudu, że kto zachowuje jedno życie, jest mu to policzone, jak gdyby zachował cały świat. Pius XII wypełnił to talmudyczne powiedzenie bardziej niż którykolwiek XX-wieczny przywódca, kiedy ważył się los europejskich Żydów. W innej wypowiedzi, polemizując z oszczerstwami wobec papieża, stwierdził: Pius XII nie był papieżem Hitlera, ale najbliższym sprzymierzeńcem, jakiego mieli Żydzi – i to w chwili, kiedy miało to największe znaczenie.

Rabin Dalin postulował przyznanie Piusowi XII tytułu “Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Przedstawicielka Izraela na forum ONZ, późniejszy premier Izraela, Golda Meir, stanowczo wypowiadała się o roli papieża: Kiedy straszliwe męczeństwo stało się udziałem naszego narodu, papież wznosił głos w obronie ofiar. Głęboko bolejemy nad stratą, jaką stanowi śmierć tego wielkiego Sługi pokoju.

William Zuckerman, redaktor naczelny żydowskiego czasopisma “Jewish Newsletter”: Jest rzeczą zrozumiałą, że śmierć Piusa XII musiała wywołać szczery smutek wśród Żydów. Bo chyba nie było w naszym pokoleniu drugiej osobistości rządzącej, która by bardziej niż zmarły papież pomagała Żydom w okresie ich największej tragedii.

Elio Toaff, późniejszy główny rabin Rzymu, który przeżył Holocaust: Bardziej niż wszyscy inni mieliśmy sposobność doświadczyć wielkiej współczującej dobroci i wielkoduszności papieża podczas tych nieszczęśliwych lat prześladowania i terroru, kiedy wydawało się, że nie ma już dla nas ucieczki.

Historyk niemieckiego pochodzenia Rudolf Fisher-Wollpert w opracowaniu Lexikon der Papste z 1985 r. ocenił liczbę osób uratowanych przez Piusa XII na 5 tys. Jest to jednak szacunek bardzo ostrożny, gdyż historyk żydowskiego pochodzenia Pinchas Lapide (pracował, jako izraelski konsul w Mediolanie i przesłuchiwał tych, którzy przeżyli włoski Holocaust), w swojej książce Three Popes and the Jews stwierdził, na podstawie archiwów Yad Vashem, że papież poprzez swoje działanie w czasie II wojny światowej uratował życie 860 tys. Żydów. Nieodparcie rodzą się pytania: gdzie leży prawda? Czy papież wspierał działalność nazistów, czy przeciwnie – był ich naturalnym (a często heroicznym) przeciwnikiem? Jak to się stało, że oceny bezpośrednich uczestników wydarzeń i dzisiejszych krytyków Piusa XII tak bardzo się różnią? Na te pytania spróbujemy odpowiedzieć w kolejnych odcinkach naszego cyklu.

Marek Piotrowski

KOMENTARZ BIBUŁY: Z niecierpliwością czekamy na ciekawie zapowiadającą się serię mającą wyjaśnić tzw. kontrowersje wokół Ojca Świętego Piusa XII. Niezależnie jednak od konkluzji jakie padną, należy przypomnieć, że łatwość działania oszczerców żydowskich rzucających bezpodstawne kalumnie na papieża Piusa XII, wynikają z tego, że: 1) Działał On w wielkiej dyskrecji nie pozostawiając za sobą wiele dokumentów, gdyż większość poleceń aby chronić Żydów, wydawał On ustnie; 2) Jak wynika z przebogatych a dotychczas znanych nam zasobów archiwum watykańskiego, nie ma właściwie dokumentów, które świadczyłyby w sposób “czarno-na-białym” o tym, że Pius XII działał celem ocalenia Żydów, gdyż oczywiste wywózki Żydów nie były jednoznacznie kojarzone z ich unicestwieniem fizycznym. Innymi słowy: tzw. Holokaust, jako termin ukuty-i-uknuty po wojnie, nie istniał nie tylko w znaczeniu semantycznym, ale i w znaczeniu fizycznej zagłady Żydów. Jeszcze innymi słowy: papież Pius XII “nie protestował przeciwko Holokaustowi”, jak to próbuje narzucić w dyskursie na tematy II Wojny Światowej strona syjonistyczna, z tej prostej przyczyny, że nie była Mu znana jakakolwiek “zagłada” tego narodu. Morderstwa, getta, łapanki, obozy koncentracyjne z nieludzkimi warunkami, rozstrzeliwania, liczne ofiary komand SS i współpracujących z nimi oddziałów innych narodowości (np. Ukraińców czy Litwinów), wszelkie inne okropności totalnej wojny dwóch poróżnionych ze sobą systemów socjalistycznych – nie były i nie mogły świadczyć automatycznie o istnieniu programu likwidacji Żydów. Aby obciążyć Piusa XII, trzeba zatem, albo: 1) Nienawidzić Kościoła i działać wbrew oczywistym faktom celem Jego pogrążenia; albo 2) Uwierzyć, że zwykła konferencja jakich przeprowadzano w III Rzeszy tysiące – a mowa o konferencji w Wannsee – miała być takim punktem zwrotnym w planowaniu “zagłady Żydów”. Tak, trzeba uwierzyć, bo tylko religijne podejście do tego typu dokumentu, który nic w sobie nie zawiera (“język maskujący”), może zaowocować nagonką na tego Wielkiego Papieża. Tylko, że wtedy niewiele ma to wszystko wspólnego z dochodzeniem do prawdy historycznej, natomiast wszystko z antykatolicką ideologią.

Pomruk burzy Jaka była działalność Eugenio Pacellego, późniejszego Piusa XII, w okresie po I wojnie światowej i w pierwszych latach dochodzenia Hitlera do władzy? Unikając omówień i interpretacji pozwólmy przemówić faktom – jednemu po drugim, rok po roku.

1917 kard. Pacelli zostaje nuncjuszem apostolskim w Niemczech. Będzie nim przez 12 lat aż do 1929 r. Z 44 przemówień, jakie wygłosi w Niemczech w tym czasie, 40 będzie potępiać jakiś aspekt rodzącej się ideologii nazistowskiej.

1928 pierwsze ostrzeżenie przed faszyzmem przez papieża Piusa XI. Niestety tylko tyle, gdyż planowana encyklika na temat stosunków katolicko-żydowskich nie ukazała się.

1930 kard. Pacelli zostaje sekretarzem stanu. W czasie tej posługi wyśle Niemcom 55 protestów, za co niemiecka prasa nazwie go pogardliwie “kochającym Żydów kardynałem”.

1931 w Encyklice Non abbiamo bisogno Pius XI potępia tezy włoskiego faszyzmu związane z korporacjonizmem państwowym, zwłaszcza w dziedzinie wychowania. W Rzymie, mimo podpisanych dwa lata wcześniej traktatów laterańskich, włoscy faszyści prowokują antykatolickie wystąpienia. Czasopismo Świadków Jehowy Złoty Wiek, nazywając Mussoliniego “wielkim Włochem”, z zachwytem opisywało te wydarzenia: “meble wylatywały przez okna katolickich stowarzyszeń na ulice i obłoki dymu i ognia wznosiły się ku niebu”.

1933 Wybory w Niemczech. W niemal wszystkich “katolickich” okręgach wyborczych, w wyniku ostrzeżeń przed zagrożeniem hitlerowskim płynących z ambon, partia nazistowska otrzymała wyniki dużo gorsze od przeciętnych w Niemczech. Bardzo wymowne są mapki zamieszczone powyżej. Lewa pokazuje rozkład wyznaniowy przedwojennych Niemiec, prawa – głosowanie w 1933 r. Stolica Apostolska wezwała wszystkich duchownych i biskupów niemieckich do przeciwdziałania nienawiści rasowej. Kard. Faulhaber wygłosił słynne “kazania adwentowe”, w których odrzucał propagandę antysemicką. Gdy doszło do podpisania przygotowanego już w latach dwudziestych konkordatu pomiędzy Niemcami a Watykanem, kard. Pacelli zastrzegł, że konkordat nie oznacza akceptacji nazizmu. Hitler zagroził zamknięciem wszystkich szkół katolickich w wypadku nie podpisania konkordatu. Papież miał nadzieję, iż konkordat przyczyni się do zapobieżenia utworzenia aryjskiego Niemieckiego Kościoła Narodowego. Niestety, choć szkół nie zamknięto, jednak tak dalece zastraszono rodziców, że bali się wysyłać do nich dzieci. W rezultacie, nawet w Bawarii (katolickiej części Niemiec) w 1937 r. szkolnictwem katolickim objętych było tylko 3% dzieci, gdy kilka lat wcześniej liczba ta wynosiła 65%. W lipcu ruch Niemieccy Chrześcijanie, popierany przez Hitlera, uzyskał większość w protestanckich władzach kościelnych. Ruch postulował za wyrzuceniem z Biblii Starego Testamentu, wszelkich motywów żydowskich z Ewangelii, głosił zakaz prokreacji z Żydami itp. Z czasem Ruch ten zaczął propagować elementy pogańskie w miejsce chrześcijaństwa.

1934 papież, widząc, co się dzieję, podczas przemówienia wigilijnego potępił faszyzm. Młodzież zrzeszona w Hitlerjugend podczas zlotu norymberskiego śpiewała: Żaden podły ksiądz nie wydrze z nas uczucia, że jesteśmy dziećmi Hitlera. Czcimy nie Chrystusa, lecz Horsta Wessela. Precz z kadzidłami i wodą święconą. Kościół nie rozumie, co jest naprawdę cenne. Ta swastyka przynosi zbawienie światu. Chce podążać za nią krok w krok. Watykan wszedł w spór z Trzecią Rzeszą w związku z wprowadzonymi w Niemczech ustawami o przymusowej sterylizacji osób obarczonych chorobami dziedzicznymi. Protest ten zaowocował pewnym złagodzeniem przepisów. Jednak dość szybko stanowisko Watykanu zostało osłabione przez entuzjastyczne dla hitlerowskich rozwiązań, a wrogie dla kościoła głosy europejskich i amerykańskich “intelektualistów”.

1935 Radio Watykańskie w reakcji na Ustawy Norymberskie nadało prośbę o modlitwę za prześladowanych Żydów w Niemczech. W marcu kard. Pacelli napisał list otwarty do biskupa Kolonii, nazywając nazistów “fałszywymi prorokami o pysze Lucyfera”. Atakował w nim “ideologie opętane przesądem rasy i krwi”.

Pius XI ogłosił, że rasizm jest grzechem. Przyspieszyło to decyzję Hitlera o konfrontacji z Kościołem. Rozpoczęła się nagonka, podczas której doszło do stawiania przed sąd pod sfałszowanymi zarzutami tysiące katolików świeckich i duchownych. Rozpoczęto także usuwanie krzyży ze szkół i zakazano bicia w dzwony kościelne. Machina propagandowa Goebbelsa nieproporcjonalnie nagłaśniała, a także fabrykowała skandale w łonie Kościoła, zaś Kościół w Niemczech został “zepchnięty do kruchty”. Marek Piotrowski

Godzina ciemności Postawy Watykanu, a zwłaszcza papieża Piusa XII, wobec nazizmu i zbrodni holokaustu podczas II wojny światowej wracają jak bumerang i pomimo upływu czasu nadal jest to bardzo drażliwy temat. Papież Pius XI otwarcie piętnował nazizm i wzywał do zaprzestania prześladowań Żydów. Wielu katolików zginęło, ratując Żydów. Mimo to w opinii publicznej na Kościele katolickim ciąży piętno antysemityzmu. Jak wyglądały Niemcy podczas narastania terroru nazistowskiego tuż przed wybuchem II wojny światowej? Zobaczmy.

1936 Nasilenie akcji usuwania krzyży z sal szkolnych. Papież Pius XI przewiduje, że władcy III Rzeszy doprowadzą nie tylko do światowej katastrofy, ale także umożliwią ekspansję komunizmu, zaczynając od Europy Środkowej.

1937 Potępienie nazizmu w encyklice Mit brennender sorge (“Z palącą troską”). Papież przeciwstawia w niej naukę Kościoła ideologii rasistowskiej, a także panteistycznym wierzeniom popularnym wśród dostojników nazistowskich. Encyklika, ogłoszona mimo zakazu gestapo w 11,5 tys. katolickich parafii na terenie III Rzeszy, prowokuje Goebbelsa do zapisania w dzienniku: Teraz księża będą musieli poznać nasz porządek i naszą nieustępliwość.

Rząd niemiecki wysyła notę protestacyjną, oświadczając, że uważa encyklikę za złamanie konkordatu. Rozpoczyna się nagonka na kapłanów. W obozie w Dachau zostanie uwięzionych 447 kapłanów, z czego 411 katolickich (mimo faktu, że katolicy stanowili jedynie 1/3 ludności Niemiec). W refrenie piosenki hitlerowskich oddziałów szturmowych Sturm Abteilung pojawiają się słowa: Towarzysze z oddziałów szturmowych, wieszajcie Żydów, stawiajcie księży pod ścianę.

Papież Pius XI wydaje encyklikę Divini Redemptoris potępiającą komunizm.

W kościele Notre Dame w Paryżu kard. Pacelli mówi o Niemcach: Szlachetny i potężny naród, który źli pasterze sprowadzili na manowce ku ideologii rasy.

Papież Pius XI mówi delegacji niemieckiego episkopatu: Celami i metodami narodowi socjaliści niczym nie różnią się od bolszewików. Powiedziałbym to nawet panu Hitlerowi.

1938 Papież Pius XI wypowiada słynne zdanie wobec grupy belgijskich pielgrzymów: Antysemityzm jest niedopuszczalny; duchowo wszyscy jesteśmy Semitami.

Kard. Innitzer z Wiednia wita wiernopoddańczą deklaracją wkraczającego Hitlera. Każe także bić w dzwony i wywiesić faszystowskie flagi. Zdarzenie to będzie później przywoływane przez krytyków jako rzekomy “dowód” sprzyjania Hitlerowi przez Kościół. Natychmiast zostaje wezwany do papieża i zmuszony do podpisania publicznego sprostowania. Watykan na łamach “L’Osservatore Romano” określa czołowy tekst antysemickiej propagandy tzw. Protokoły Mędrców Syjonu, jako “niewątpliwy falsyfikat”.

Ambasador Polski przy Watykanie relacjonuje rozmowę z ambasadorem niemieckim: Mój kolega niemiecki mówił z desperacją o grubiańskim tonie Watykanu wobec Hitlera i jego rządu tak w oficjalnych notach, jak i w rozmowach. Kard. Pacelli, czy amerykański kard. Mundelein, czy też “L’Osservatore Romano”, wszyscy używają najbardziej obraźliwych zwrotów. Watykan włącza się do akcji ratowania Żydów niemieckich – do wybuchu wojny Stowarzyszenie św. Rafaela i niemiecki Caritas zdążą zorganizować wyjazd ponad 200 tys. Żydów i konwertytów za granicę. Próby zorganizowania wyjazdów napotykają sprzeciw ze strony rządów Anglii i Irlandii – stąd przyjęty zostaje kierunek na Brazylię i Argentynę. Stany Zjednoczone przyjęły zaledwie 21 tys. osób. “L’Osservatore Romano” publikuje obszerne krytyczne sprawozdanie z “Nocy Kryształowej”. Bernard Lichtenberg, proboszcz katedry berlińskiej, dzień po tym wydarzeniu publicznie modli się za Żydów. Zginie za to w Dachau. Papież Pius XI poleca katolickim uniwersytetom opracowanie zagadnienia: “Rasizm jako błąd teologiczny”.

1939 Tuż przed śmiercią Pius XI wygłasza kazanie piętnujące faszyzm. 2 marca kard. Pacelli zostaje wybrany na papieża i przyjmuje imię Piusa XII. Następnego dnia niemiecki dziennik “Berliner Morgenpost” wymownie skomentuje ten wybór: Niemcy w ogóle nie cenią sobie wyboru kard. Pacellego, gdyż jako biskup i kardynał stale sprzeciwiał się narodowemu socjalizmowi. W maju grupa protestanckich teologów zakłada Instytut Odżydzania, stawiający sobie za cel “oczyszczające” zmiany w Biblii. Wydaje on Księgę wiary niemieckiej, zawierającą nowe przykazania (np. “Dbaj o czystość krwi” czy “Czcij Führera i mistrza swego”).

1 września wybucha wojna. Już w październiku zostaje ogłoszona encyklika Summi Pontificatus potępiająca jej rozpętanie. Papież wyraża także współczucie i łączność z napadniętym przez Niemców narodem polskim. Mimo deklaracji, iż – posłuszny swojej roli – zwraca się do obu stron. Papież we wspomnianej wyżej encyklice przywołuje cytat “nie ma Greka ani Żyda”, używając słowa “Żyd” w kontekście odrzucenia rasizmu. Przestrzega też przed teoriami nazistowskimi, widząc w nich zapowiedź “godziny ciemności”. Tygodnik “New York Times” na pierwszej stronie tak komentuje tekst encykliki: Papież potępia dyktatorów, gwałcicieli traktatów, rasizm. Była ona na tyle jednoznaczna, że alianckie samoloty zrzucały ją na Niemcy w celu wzniecenia nastrojów antynazistowskich. Niektóre źródła podają, że podjęto próbę egzorcyzmowania Hitlera na odległość. Papież włącza się w uzgodnienia pomiędzy opozycją antyhitlerowską a Anglią i Francją. Stolica Apostolska angażuje pomoc uciekinierom, otwierając dla nich swoje placówki na całym świecie, nawet w tak egzotycznych miejscach, jak Szanghaj czy Haiti. Marek Piotrowski

Milczący papież czy świat „Lepiej publicznie zachować milczenie, a czynić to, co czyniliśmy dotąd – udzielając wszelkiej możliwej pomocy tym biednym ludziom” (Pius XII, papież). Ta postawa narazi później papieża na zarzuty, iż “nie ekskomunikował nazistów” i że “milczał”. Aby móc, choć w części ocenić lata przedwojenne i wojenne, należy dobrze znać historię i działania podjęte przez Stolicę Apostolską.

1940 W styczniu papież wydaje instrukcje dla Radia Watykańskiego, aby ukazano straszliwe okrucieństwa niecywilizowanej tyranii wobec Żydów i Polaków. “Jewish Advocate” z Bostonu pisał o tej audycji, iż stanowiła “otwarte potępienie niemieckich zbrodni dokonanych przez nazistów w Polsce, stwierdzając, że znieważają one moralne sumienie ludzkości”. “New York Times” napisał: Oto Watykan przemówił, z autorytetem, którego nie można zakwestionować, i potwierdził najgorsze wieści o terrorze, które napłynęły z polskiej ciemności. “Manchester Guardian” obwołał Radio Watykańskie “najpotężniejszym stronnikiem umęczonej Polski”. Papież udziela audiencji niemieckiemu ministrowi spraw zagranicznych (był to jedyny wysoki funkcjonariusz hitlerowski na audiencji u papieża) i odczytuje mu listę faszystowskich zbrodni. “New York Times” komentuje to wystąpienie: “W żarliwych słowach przemawiał do Ribbentropa, bronił Żydów w Niemczech i Polsce”.

1941 Obrady konferencji niemieckich “specjalistów” od spraw kościelnych. We wnioskach pojawia się “ostateczny obrachunek z Kościołem”. 17 grudnia zwierzchnicy kościoła ewangelickiego Meklemburgii, Turyngii, Saksonii, Hesji, Szlezwiku-Holsztyna, Anhaltu i Lubeki wydają wspólną odezwę, w której deklarują, iż Żydzi nie są zdolni do osiągnięcia zbawienia przez chrzest ze względu na swoją rasę i obarczają ich odpowiedzialnością za wybuch wojny, zalecając jak najsurowsze środki. Niemieccy biskupi katoliccy protestują przeciw planom eutanazji osób upośledzonych.

1942 Pius XII wysyła nuncjusza do Vichy, by zaprotestował przeciw “nieludzkim aresztowaniom i deportacjom Żydów z zarządzanej przez Francuzów strefy na Śląsk i do Rosji”. “New York Times” pisze: Papież wstawiał się za Żydami przeznaczonymi do wywiezienia z Francji. Ta interwencja bardzo rozsierdza Niemców. Kierowana przez Goebbelsa propaganda niemiecka rozpowszechnia w odwecie 10 milionów egzemplarzy broszury, cytującej w formie zarzutu interwencje Piusa XII i nazywającej go na tej podstawie “prożydowskim papieżem”.W lipcu zostaje opublikowany – inspirowany przez papieża – list pasterski biskupów holenderskich z potępieniem “niemiłosiernego i niesprawiedliwego traktowania Żydów”. Niestety, skutki są odwrotne do zamierzonych. Hitlerowcy natychmiast aresztują i wywożą do Oświęcimia kilkuset żydowskich konwertytów na katolicyzm (w tym późniejszą świętą – Edytę Stein). Całość wywózek do obozów koncentracyjnych obejmie znacznie większą liczbę osób – znacznie więcej niż w krajach ościennych (79%). Papież niszczy przygotowany już list z potępieniem nazistowskich zbrodni, uzasadniając rzecz następująco: Skoro list biskupów holenderskich kosztował życie 40 tys. osób, mój protest, jako papieża mógłby pochłonąć 200 tys. ofiar. Nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko. Lepiej publicznie zachować milczenie, a czynić to, co czyniliśmy dotąd – udzielając wszelkiej możliwej pomocy tym biednym ludziom. Także w mowie do kardynałów wyjawia powód tego, iż jego działania na rzecz Żydów odtąd będą miały cichy charakter: Jest to “w interesie samych ofiar, aby nie uczynić, przeciwnie do intencji, cięższą i bardziej nie do zniesienia ich sytuację”.

Bp Jean Bernard z Luksemburga, więzień Dachau (1941-1942), zawiadamia Watykan, że “kiedy tylko pojawiają się protesty, natychmiast pogarsza się traktowanie więźniów”. Rok później papież napisze: Często bolesne i trudne jest zdecydować, czego wymaga sytuacja: powściągliwości i ostrożnej ciszy czy przeciwnie, szczerego słowa i energicznego działania. Ta postawa narazi później papieża na zarzuty, iż “nie ekskomunikował nazistów” i że “milczał”. Główny rabin Danii Marcu Melchior stwierdzi po latach: “Gdyby papież się wypowiedział, Hitler prawdopodobnie dokonałby masakry ponad sześciu milionów Żydów i pewnie dziesięć razy po dziesięć milionów katolików”. Pius XII prosi kościoły i klasztory we Włoszech, by dawały schronienie Żydom. Wysyła też sekretny list do biskupów, nakazujący cofnięcie ścisłej klauzury w domach zakonnych, aby mogły one stać się kryjówką dla Żydów. Wewnętrzna analiza hitlerowska tak ocenia działania papieża: Jego przemówienie było jednym długim atakiem na wszystko to, za czym się opowiadamy… Wyraźnie opowiada się on po stronie Żydów… Rzeczywiście oskarża on lud niemiecki o niesprawiedliwość względem Żydów i czyni się rzecznikiem żydowskich przestępców wojennych. Biskupi niemieccy wydają list pasterski Fulda, przedrukowany potem w krajach alianckich, jako przykład oporu wewnętrznego wobec nazizmu. Pius XII wygłasza orędzie bożonarodzeniowe, potępiając zbrodnie rasistowskie i mówiąc o “setkach tysięcy ludzi zgładzonych bez ich osobistej winy, głównie, dlatego, że są narodowości żydowskiej lub rasą, wydawanych na natychmiastową lub powolną śmierć”. “New York Times” tak je komentuje: “Głos papieża jest głosem jedynym. Rozbrzmiewa w czasie, gdy cały kontynent milczy”.

KOMENTARZ BIBUŁY: Tzw. kontrowersje i burza medialna wokół heroicznej postawy Ojca Świętego Piusa XII, są jednym ze sposobów na:

1) Zniszczenie wizerunku Kościoła katolickiego i wytworzenie wobec zarówno tego wielkiego Papieża jak i Kościoła, postawy wrogości ;

2) Wywieranie stałej presji na Watykan, a w ślad za tym na cały Kościół celem dalszego kontynuowania reform posoborowych, sprzyjających wizjom masonerii i żydostwa;

3) Dalszego konsekwentnego wprowadzania jedynie-obowiązującej wersji wydarzeń II Wojny Światowej, która ma się niemal jedynie kojarzyć z cierpieniem Żydów i tzw. Holokaustem.

Należy, zatem stale przypominać, że łatwość działania oszczerców żydowskich i wszelkich innych antykatolickich, rzucających bezpodstawne kalumnie na papieża Piusa XII, wynikają z tego, że: 1) Działał On w wielkiej dyskrecji nie pozostawiając za sobą wiele dokumentów, gdyż większość poleceń aby chronić Żydów, wydawał On ustnie; 2) Jak wynika z przebogatych a dotychczas znanych nam zasobów archiwum watykańskiego, nie ma właściwie dokumentów, które świadczyłyby w sposób “czarno-na-białym” o tym, że Pius XII działał celem ocalenia Żydów, gdyż oczywiste wywózki Żydów nie były jednoznacznie kojarzone z ich unicestwieniem fizycznym. Innymi słowy: tzw. Holokaust, jako termin ukuty-i-uknuty po wojnie, nie istniał nie tylko w znaczeniu semantycznym, ale i w znaczeniu fizycznej zagłady Żydów. Jeszcze innymi słowy: papież Pius XII “nie protestował przeciwko Holokaustowi”, jak to próbuje narzucić w dyskursie na tematy II Wojny Światowej strona syjonistyczna, z tej prostej przyczyny, że nie była Mu znana jakakolwiek “zagłada” tego narodu. Morderstwa, getta, łapanki, obozy koncentracyjne z nieludzkimi warunkami, rozstrzeliwania, liczne ofiary komand SS i współpracujących z nimi oddziałów innych narodowości (np. Ukraińców czy Litwinów), wszelkie inne okropności totalnej wojny dwóch poróżnionych ze sobą systemów socjalistycznych – nie były i nie mogły świadczyć automatycznie o istnieniu programu likwidacji Żydów.

Aby obciążyć Piusa XII, trzeba, zatem, albo:

1) Nienawidzić Kościoła i działać wbrew oczywistym faktom celem Jego pogrążenia; albo

2) Uwierzyć, że zwykła konferencja, jakich przeprowadzano w III Rzeszy tysiące – a mowa o konferencji w Wannsee – miała być takim punktem zwrotnym w planowaniu “zagłady Żydów”. Tak, trzeba uwierzyć, bo tylko religijne podejście do tego typu dokumentu, który nic w sobie nie zawiera (ze względu na zastosowanie w nim “języka maskującego”), może zaowocować nagonką na tego Wielkiego Papieża. Tylko, że wtedy niewiele ma to wszystko wspólnego z dochodzeniem do prawdy historycznej, natomiast wszystko z antykatolicką ideologią. Marek Piotrowski

Lata wojny Oficjalna ekskomunika Hitlera mogłaby mieć katastrofalne skutki. Taki krok doprowadziłby do gwałtownego odwetu, do śmierci o wiele większej liczby Żydów, szczególnie tych, którzy znajdowali się pod opieką Kościoła.

Oto, jak wyglądały działania Stolicy Apostolskiej w czasie wojny.

1943 W lutym wielki rabin Zagrzebia przekazuje papieżowi podziękowania za pomoc w emigracji żydowskich dzieci do Turcji. Generał Francisco Franco przedstawia Watykanowi plan mający na celu zawarcie pokoju na Zachodzie i użycie nazizmu w obronie cywilizacji przed komunizmem. Pius XII odpowiada, iż Trzecia Rzesza może ustąpić jedynie przed siłą i wyraża nadzieję, że stanie się to pod presją koalicji angloamerykańskiej. Dodaje też: Nazistowskie prześladowania są bardziej niebezpieczne niż którekolwiek z poprzednich.

2 czerwca papież wygłasza przemówienie, w którym stwierdza: Chciałbym zwrócić waszą szczególną uwagę na obecne tragiczne położenie Polaków… Błagamy Królową niebios, aby tym ludziom wystawionym na tak straszną próbę, jak i wszystkim innym, którym dane było spożywać ten kielich goryczy wojny, zechciała zapewnić przyszłość harmonizującą z prawowitością ich pragnień i wielkością ich ofiary, w Europie odnowionej na podstawach chrześcijańskich, w jedności państw wolnych od błędów i wypaczeń przeszłości.

11 czerwca Meir Touval-Weltmann (członek komisji pomocy Żydom europejskim) kieruje na ręce abp. Angela Roncallego podziękowanie za pomoc Stolicy Apostolskiej w ratowaniu Żydów na Słowacji i w Chorwacji. Niemcy wkraczają do Rzymu. Żądają od Żydów okupu w wysokości miliona lirów i pewnej ilości złota pod groźbą wywózki do obozu zagłady. Pieniądze zostają zebrane, jednak brakuje 15 kg złota. Rabin Rzymu zwraca się do papieża, który nie waha się: okup zostaje zapłacony. Nie ujawniono źródła pochodzenia złota, jednak twierdzi się, iż papież nakazał stopienie konsekrowanych naczyń. W samym Rzymie w akcji ukrywania Żydów uczestniczyło 155 klasztorów. Niemal 3 tys. osób ukrywało się w Castel Gandolfo (letniej rezydencji papieża). Żydów ukrywano także w samym Watykanie, piwnicach Papieskiego Instytutu Biblijnego oraz na Uniwersytecie Gregoriańskim.

1 września Pius XII potępia uśmiercanie osób upośledzonych: Biada tym, którzy budują swą potęgę na niesprawiedliwości! Biada tym, którzy ciemiężą i torturują niewinnych i bezbronnych. Ściągają na siebie gniew Boży!

24 września Światowy Kongres Żydów (USA) w liście do delegata apostolskiego w Londynie dziękuje za uratowanie 4 tys. Żydów z wyspy Arbe: Jestem pewien, że wysiłki Waszej Łaskawości oraz Stolicy Apostolskiej doprowadziły do tego szczęśliwego rozwiązania i chciałbym wyrazić Stolicy Apostolskiej i Wam najserdeczniejsze podziękowania od Światowego Kongresu Żydów.

W listopadzie Pius XII przekazuje Adolfowi Hitlerowi kategoryczne potępienie masowych mordów na Żydach. Po wyzwoleniu Rzymu grupa Żydów przybywa do papieża, by mu podziękować. Nic dziwnego, m.in. dzięki jego staraniom, we Włoszech ocalało 80% Żydów (dla porównania średnia europejska to 20%). Papieża Piusa XII uczczono za to specjalną tablicą pamiątkową w Muzeum Wyzwolenia w Rzymie, na której umieszczono słowa podziękowania skierowanie do papieża przez Żydów: Zjazd delegatów włoskich wspólnot żydowskich… czuje głęboki obowiązek oddać hołd Jego Świątobliwości i wyrazić uczucia wdzięczności wszystkich Żydów za okazane ze strony Kościoła dowody ludzkiego braterstwa w czasie lat prześladowań, gdy ich życie było zagrożone przez nazistowskie i hitlerowskie barbarzyństwo. Wielu księży cierpiało w więzieniach i w obozach koncentracyjnych za to, że udzielali pomocy Żydom… Żydzi będą zawsze pamiętać to, co w owych strasznych latach Kościół pod przewodnictwem Papieży uczynił dla nich. W świetle wiedzy o tych wszystkich działaniach inaczej brzmią zarzuty o brak oficjalnej ekskomuniki dla Hitlera. Byłby to czysto symboliczny gest, mogący jednak mieć bardzo poważne skutki. Margherita Marchione twierdzi nawet, iż taki krok “doprowadziłby do gwałtownego odwetu, do śmierci o wiele większej liczby Żydów, szczególnie tych, którzy znajdowali się pod opieką Kościoła, i do wzmożenia prześladowania katolików”. Tak to rozumiał papież, który w 1940 r. w rozmowie z ambasadorem Włoch przy Stolicy Apostolskiej powiedział: Świadomość, iż moglibyśmy pogorszyć los tych nieszczęśliwych, wstrzymuje nas od tego, byśmy mówili jeszcze ostrzej.

Rok później Pius XII napisze: Tam, gdzie Papież chciałby krzyczeć głośno i mocno, niestety często wyczekiwanie i cisza są mu narzucone; tam, gdzie chciałby działać i pomagać, cierpliwość i oczekiwanie są bardziej pożądane. Pinchas Lapide, historyk żydowskiego pochodzenia, cytuje wypowiedź jednego z Żydów, w pełni zgodną z tym rozumieniem sprawy: Nikt z nas nie pragnął, aby Papież wypowiadał się otwarcie. Wszyscy byliśmy zbiegami i nie chcieliśmy, aby na nas zwrócono uwagę. Gestapo tylko by zwiększyło i zintensyfikowało swoje śledztwo…

P. Ferrere wypowiedziała się w podobnym tonie w 1943 r. w imieniu Komitetu Czerwonego Krzyża w Genewie: Przede wszystkim protesty te nic nie dają, poza tym mogą bardzo źle przysłużyć się tym, którym chciano przyjść z pomocą. Z punktu widzenia papieża Hitler miał w ręku miliony zakładników. Dużo skuteczniejsze były zabiegi dyplomatyczne. Odniosły one swój skutek, niestety ograniczony, nawet w takich krajach, jak Węgry, Rumunia, Słowacja czy Jugosławia. Marek Piotrowski

KOMENTARZ BIBUŁY: Tzw. kontrowersje i burza medialna wokół heroicznej postawy Ojca Świętego Piusa XII, są jednym ze sposobów na:

1) Zniszczenie wizerunku Kościoła katolickiego i wytworzenie wobec zarówno tego wielkiego Papieża jak i Kościoła, postawy wrogości ;

2) Wywieranie stałej presji na Watykan, a w ślad za tym na cały Kościół celem dalszego kontynuowania reform posoborowych, sprzyjających wizjom masonerii i żydostwa;

3) Dalszego konsekwentnego wprowadzania jedynie-obowiązującej wersji wydarzeń II Wojny Światowej, która ma się niemal jedynie kojarzyć z cierpieniem Żydów i tzw. Holokaustem.

Należy, zatem stale przypominać, że łatwość działania oszczerców żydowskich i wszelkich innych antykatolickich, rzucających bezpodstawne kalumnie na papieża Piusa XII, wynikają z tego, że: 1) Działał On w wielkiej dyskrecji nie pozostawiając za sobą wiele dokumentów, gdyż większość poleceń, aby chronić Żydów, wydawał On ustnie; 2) Jak wynika z przebogatych a dotychczas znanych nam zasobów archiwum watykańskiego, nie ma właściwie dokumentów, które świadczyłyby w sposób “czarno-na-białym” o tym, że Pius XII działał celem ocalenia Żydów, gdyż oczywiste wywózki Żydów nie były jednoznacznie kojarzone z ich unicestwieniem fizycznym. Innymi słowy: tzw. Holokaust, jako termin ukuty-i-uknuty po wojnie, nie istniał nie tylko w znaczeniu semantycznym, ale i w znaczeniu fizycznej zagłady Żydów. Jeszcze innymi słowy: papież Pius XII “nie protestował przeciwko Holokaustowi”, jak to próbuje narzucić w dyskursie na tematy II Wojny Światowej strona syjonistyczna, z tej prostej przyczyny, że nie była Mu znana jakakolwiek “zagłada” tego narodu. Morderstwa, getta, łapanki, obozy koncentracyjne z nieludzkimi warunkami, rozstrzeliwania, liczne ofiary komand SS i współpracujących z nimi oddziałów innych narodowości (np. Ukraińców czy Litwinów), wszelkie inne okropności totalnej wojny dwóch poróżnionych ze sobą systemów socjalistycznych – nie były i nie mogły świadczyć automatycznie o istnieniu programu likwidacji Żydów.

Aby obciążyć Piusa XII, trzeba, zatem, albo:

1) Nienawidzić Kościoła i działać wbrew oczywistym faktom celem Jego pogrążenia; albo

2) Uwierzyć, że zwykła konferencja, jakich przeprowadzano w III Rzeszy tysiące – a mowa o konferencji w Wannsee – miała być takim punktem zwrotnym w planowaniu “zagłady Żydów”. Tak, trzeba uwierzyć, bo tylko religijne podejście do tego typu dokumentu, który nic w sobie nie zawiera (ze względu na zastosowanie w nim “języka maskującego”), może zaowocować nagonką na tego Wielkiego Papieża. Tylko, że wtedy niewiele ma to wszystko wspólnego z dochodzeniem do prawdy historycznej, natomiast wszystko z antykatolicką ideologią. W ramach rozwinięcia tematu, polecamy analizę: Holokaust czy “99-procentowy” mit? Marek Piotrowski

Kampania oszczerstw Oszczerstwa, budowane na fikcyjnej sztuce niemieckiego dramaturga, stały się normą w deprecjonowaniu papieża Piusa XII przede wszystkim przez środowiska komunistyczne. [Tak, szanowni goście gajówki dobrze widzą: wszystkie chyba zarzuty stawiane Słudze Bożemu Piusowi XII są oparte na fikcji literackiej. Dla ludzkich lemingów takie "materiały historyczne", jak filmy made in Hollywood, powieści, czy sztuki teatralne są ważniejsze, niż rzetelne opracowania naukowe. - admin]

Histeryczne niekiedy oskarżenia miały na celu odwrócenie uwagi od skandalicznej postawy całego Zachodu wobec Hitlera i Żydów. Papież Pius XII nie tylko nie milczał w sprawie hitlerowskich zbrodni po II wojnie światowej, lecz głośno i wyraźnie je potępiał. Przed jeszcze bardziej stanowczymi potępieniami nazistów wstrzymywała go troska o powodzenie podjętych przez Kościół szeroko zakrojonych działań na rzecz ratowania ludności żydowskiej. Miała tego świadomość społeczność żydowska, która obdarzyła Piusa XII licznymi dowodami uznania za jego postawę podczas wojny. Ruch deprecjonowania papieża rozpoczął się na wielką skalę dopiero w latach, 60 (choć propaganda komunistyczna rozsiewała różne plotki już parę lat wcześniej). Bezpośredniego pretekstu dostarczyła sztuka niemieckiego dramaturga Rolfa Hochhutha. Należy podkreślić, iż była to sztuka fabularna i jej treść, – choć sugestywnie podana – była całkowicie fikcyjna. Hierarchowie Kurii Rzymskiej zostali w niej przedstawieni w niekorzystnym świetle, w sposób sugerujący, iż próbowali oni dopasować się najpierw do faszystów, a następnie do aliantów. Namiestnik (taki tytuł miał dramat) został po raz pierwszy wystawiony w 1963 r. w Berlinie, a następnie przetłumaczono scenariusz i wystawiono sztukę w przeszło 20 innych krajach (w Polsce wystawił ją w 1966 r. – w roku tysiąclecia Chrztu Polski – Kazimierz Dejmek). Oczywiście wiele osób dementowało przesłanie sztuki Hochhutha (m.in. Robert M. Kempner, były szef Amerykańskiej Delegacji Oskarżycieli w Norymberdze), ale teza była nośna i – jak się okazało – nieprzypadkowa. Na poznanie kulisów powstania sztuki musieliśmy jednak czekać do upadku komunizmu w Europie Wschodniej. Dopiero w styczniu 2007 r. całą operację opisał w amerykańskim “National Review” uczestnik tych działań, były generał rumuńskiego wywiadu Ion Mihai Pacepa. Okazało się, że w półtora roku po śmierci Piusa XII, w lutym 1960 r. Nikita Chruszczow zatwierdził plan zmierzający do obniżenia autorytetu Watykanu na Zachodzie. Plan koordynowali Rosjanie, wykonawcami uczyniono Rumunów. Spreparowane materiały przekazano (prawdopodobnie nieświadomemu manipulacji) niemieckiemu pisarzowi, który na ich podstawie stworzył wspomnianą sztukę. Dziś wiemy, że pierwotne wydanie drukiem ukazało się w wydawnictwie, będącym ekspozyturą sowieckiego wywiadu, założoną przez gen. Iwana Agajantsa, speca KGB od dezinformacji. Potem wszystko poszło już wielokrotnie przećwiczonym torem – agenci wpływu i tzw. lewicowi intelektualiści wypromowali przedstawienie na bestseller. Zbigniew Parafianowicz w “Dzienniku” z 31 stycznia 2007 r. przytacza wypowiedź watykanisty Andrei Torniellego, który twierdzi, że bardzo podobne działania podjęto wobec Jana Pawła II tuż po wyborze na Stolicę Piotrową. Akcja spaliła na panewce, gdyż – w przeciwieństwie do Piusa XII – Karol Wojtyła wówczas żył i manipulacja była dużo trudniejsza w realizacji.

Zagłuszanie wyrzutów sumienia? Trudno się oprzeć wrażeniu, że histeryczne niekiedy oskarżenia wobec Kościoła katolickiego w ogóle, a papieża Piusa XII w szczególności, miały na celu odwrócenie uwagi od skandalicznej postawy całego świata Zachodu wobec Hitlera i Żydów przed i w czasie II wojny światowej. Późne lata 30 pełne są relacji o uciekinierach z hitlerowskich Niemiec, tułających się od kraju do kraju, w ciągłej obawie przed złapaniem przez policję i deportacją do Fatherlandu. Francja i Anglia prześcigały się w ustępstwach wobec Hitlera, a po zaatakowaniu Polski nie spełniły swoich zobowiązań sojuszniczych, nie wszczynając działań wojennych. W czasie wojny kraje Zachodu długo nie chciały słyszeć – mimo raportów wysyłanych przez polską podziemną Armię Krajową – o Holokauście. Francja utworzyła kolaborancki rząd Vichy – coś nie do pomyślenia w okupowanej Polsce, – który w pełni współdziałał w wywózce Żydów.

Podsumowanie cyklu Przytoczone tu suche fakty dowodzą, że nieprawdą jest, jakoby papież wspierał nazizm, ani to, że nie potępiał jego działań – przeciwnie, protestował znacznie intensywniej niż jakikolwiek inny światowy autorytet. Gdy okazało się, że oficjalne wystąpienia wzmacniają jedynie hitlerowski terror, Watykan zamienił je na szereg działań poufnych: od zabiegów dyplomatycznych po polecenie ukrywania i pomocy w emigracji Żydów do krajów nieobjętych wojną, – co przyczyniło się do uratowania dziesiątek, a nawet setek tysięcy osób. Pius XII otrzymał w czasie II wojny światowej i bezpośrednio po niej szereg podziękowań za wspieranie i ratunek udzielony Żydom. Dowody świadczą, że “czarna legenda” została spreparowana i rozpowszechniona przez sowiecki wywiad na osobiste polecenie Nikity Chruszczowa, przy aktywnym wsparciu wywiadu rumuńskiego i poklasku “lewicowych intelektualistów”. Pomiędzy nazizmem a Kościołem istniał nierozwiązywalny konflikt mistyczny, z którego doskonale zdawali sobie sprawę naziści, podejmując szereg inicjatyw dążących do zniszczenia Kościoła katolickiego i zastąpienia go pogańskimi, pangermańskimi wierzeniami. Marek Piotrowski

Komentarz Bibuły: Aby nie powtarzać się, polecamy raz jeszcze nasz komentarz zamieszczony pod wpisem do poprzedniej części: Lata wojny.

http://www.bibula.com/?p=30368

http://www.bibula.com/?p=33629

http://www.bibula.com/?p=35595

http://www.bibula.com/?p=37272

http://www.bibula.com/?p=31654

http://www.bibula.com/?p=35797

http://www.bibula.com/?p=34738

http://www.bibula.com/?p=35281

http://www.bibula.com/?p=39308

15 czerwca 2011 "Musimy mieć dorosły rząd" - stwierdził niedawno pan Jarosław Kaczyński, konkretnie na konwencji ursynowskiej podczas przedwczesnych bachanalii przedwyborczych organizowanych dla ludu i tylko dla niego. Poprzedzających bachanalia główne, które odbędą się w październiku.. Kiedy nareszcie te dwie patie głównego ścieku politycznego się połączą i będą stanowić jedno. Nareszcie demokratyczna scena polityczna zyskałaby na przejrzystości.. Tym bardziej, że obie obchodzą dziesięciolecie swojego istnienia. Jedna wcześniej, a druga trochę później.. Gdyby się połączyły, my, jako potencjalni wyborcy zyskalibyśmy jedno: obie obchodziłyby swoje narodziny jednocześnie.. No właśnie, ale dlaczego nie obchodzą swoich urodzin od czasu Okrągłego Stołu? Przecież to właśnie wtedy tak naprawdę się narodziły.. A kto był ich akuszerem? Członek dziecinnego rządu, bo według pana Jarosława Kaczyńskiego „nasz rząd” nie jest dorosły- pana Marka Sawickiego: ”Unia Polityki Realnej chce zlikwidować państwo i znieść podatki”(????) Dzieciny członek rządu tak powiedział w programie” Młodzież kontra”, którego emisja odbyła się w niedzielę 12 czerwca- jak zwykle o godzinie 20.50.. Coś nieprawdopodobnego powiedział ten człowiek, który pełni marionetkową rolę operetkowego ministra od rolnictwa i rozwoju wsi i pobiera za to pieniądze- zresztą niemałe. Jestem związany z konserwatywnym- liberalizmem od wielu lat, obecnie z Nową Prawicą, wcześniej z Unią Polityki Realnej od 1995 roku i nagle słyszę z ust socjalisty rolniczego, że przez całe te lata walczyłem o likwidację państwa polskiego i o zniesienie podatków.(???) Istne curiosum. Jak można być takim indolentem, takim bezczelnym ignorantem, takim kłamcą okrutnym, albo.. Chyba, że ktoś panu ministrowi kazał wrzucać takie teksty od czasu do czasu, gdy trafi się krótka rozmowa na temat Unii Polityki Realnej.. Przykleić łatkę- oto chodzi! Bo Polskie Stronnictwo Ludowe to partia poważna, hołubi państwo otyłe i pełne, żeby biurokracja i tacy ludzie jak minister Sawicki mogli sobie pohulać na rachunek nieświadomego podatnika. A ci z Unii Polityki Realnej to tacy oszołomiostaści, którzy chcą znieś podatki i zlikwidować państwo. Jeśli chodzi o likwidację koryta, to jak najbardziej, ale, żeby zlikwidować państwo? A z czego miałaby być utrzymywana armia? Mam na myśli wojsko, a nie armię urzędniczą i całe to niepotrzebne ministerstwo, rzekomo rolnictwa i rzekomo rozwoju wsi. Kto o zdrowych zmysłach uwierzy, że wieś polska będzie się rozwijała dzięki istnieniu ministerstwa? I z czego utrzymywać policję , sądy po lustracji, czy politykę zagraniczną, też po lustracji i dokładnym zbadaniu kto do czego i kogo jest uwiązany.? Politycznie i środowiskowo. Na szczęście mimo istnienia tego idiotycznego ministerstwa rolnik wie, kiedy siać i kiedy zbierać. W każdym razie przed wojną światową jeszcze wiedział, kiedy ministerstwa jeszcze nie było, przynajmniej na początku zawiązywania II Rzeczpospolitej. Nie mogę znaleźć informacji, kiedy naprawdę powstało.. Tak jak nie było go przed I wojną światową- na pewno. I nie było go od czasu Chrztu Polski, gdy panowali królowie. I jakoś nasi praojcowie przeżyli te tysiąc ostatnich lat bez istnienia Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, bo w takiej formie istnieje ono od 1999 roku, czyli od roku pamiętnych i wiekopomnych reform pana profesora Jerzego Buzka, o którym posłowie Słomka i Karwowski z Konfederacji Polski Niepodległej, mówili, że posiada pseudonim ”Docent”. A przecież z konspiracji wyszliśmy już przecież, a II wojna światowa zakończyła się szczęśliwie. I jakoś trudno uwierzyć, że tysiąc ostatnich lat chłopi przeżyli w rolnictwie bez żadnych dopłat i bez dotowanego przez podatnika ministerstwa.. Co prawda dzisiaj rolnik skołowany jest dotacjami, bo ich otrzymanie determinuje to, co ma robić, tak jak rolnicy greccy, którzy poustawiali swojego czasu gumowe drzewka na polach widoczne z samolotu szpiegowskiego Unii Europejskiej, tak widoczne, jak widoczne były dopłaty do drzewek oliwnych. Może, dlatego dzisiaj Grecja bankrutuje, a Unia dopłaca do jej bankructwa, a ściślej do banków niemieckich, które napożyczały pieniędzy, co niemiara, a teraz przebierają bankierskimi nogami na samą myśl, że mogliby tych pieniędzy nie odzyskać. Dlatego podkreślają rolę solidarności europejskiej, rolę wspólnoty w kształtowaniu nowej rzeczywistości finansowej, żeby biedne kraje Unii Europejskiej dopłacały do leniwej Grecji i do tamtejszej biurokracji i budżetówki. Czy w Grecji ktoś jeszcze pracuje? Bo gdy skończą się ruiny Akropolu - koniec Grecji będzie definitywny. Chociaż Olimpu nikt chyba nie zniweluje. Chociaż kto wie! U socjalistów wszystko jest możliwe.. Zostaną piękne krajobrazy, bo tego socjaliści greccy nie potrafili zniszczyć.. Tak jak na Kubie, o której wczoraj opowiadał mi znajomy z Góry Kalwarii, który stamtąd właśnie wrócił po dwóch tygodniach. Wszystko stoi na głowie, jak to u w komunizmie, oprócz krajobrazów. Castro zrobił z wyspy jeden wielki narodowy burdel, ale krajobrazy pozostawił.. A propos jeszcze Grecji: w lewicowej Wikipedii można przeczytać, że” Współczesna Grecja jest rozwiniętym krajem o wysokim Wskaźniku Rozwoju Społecznego i innych wskaźnikach rozwoju życia”(???). Nieprawdopodobne - wskaźniki się zgadzają i mówią, co innego, a rzeczywistość skrzeczy - i też, co innego.. Ale oczywiście wskaźniki w każdym socjalizmie są najważniejsze, a jeśli teoria nie przystaje do rzeczywistości, to tym gorzej dla samej rzeczywistości.. Taki Wskaźnik Rozwoju Społecznego, to chyba ukryty wskaźnik rozwoju biurokracji i budżetówki, bo chyba nie chodzi o gumowe drzewka oliwne, mające naciąć komisarzy czerwonych i ludowych, żeby za istnienie tych drzewek płacili z budżetu Unii. Na gumowych drzewkach oliwki nie wyrosną, choć - znowu - kto wie. Stalin przesuwał koryto Wołgi.. Wśród socjalistów idiotów nie brakuje, wskaźnik zidiocenia też jest wysoki, Wysoki Wskaźnik Niedorozwoju Społecznego. Do dziś nie wiem, jak rolnicy greccy rozliczali się z gumowych oliwek, które urosły na gumowych drzewkach. Chyba, że gumowe oliwki wykorzystywali, jako gumowe kule do strzelania w kierunku demonstrantów domagających się więcej socjalizmu. Gumowego i oliwkowego socjalizmu. W socjalizmie wszystko jest możliwe, nawet „wierzba na gruszce”- jak śpiewa Andrzej Rosiewicz. A jakie to są „inne wskaźniki życia”?? Wskaźnik Wysokich Dotacji? W latach 1985-1991- Grecja otrzymała od Stanów Zjednoczonych 2,5 miliarda dolarów(???) Jeszcze wtedy prezydentem Obamą nie był pan Barack Hussein Obama. I nie dodrukowywał w takich ilościach pieniędzy. Chociaż jest to pieniądz fiducjarny- można go dodrukowywać ile dusza socjalisty ( nie wiem, czy socjaliści w ogóle mają duszę!) zapragnie byleby mieć papier i farbę. No i cyrkiel i kielnię, żeby ich wizerunki umieścić z tyłu banknotu. Musi być jakiś prawdziwy symbol.. U nas socjalista Marek Sawicki z Polskiego Stronnictwa Ludowego, który uważa, że ”UPR chce zlikwidować państwo i znieść podatki”, chce poprzez dopłaty bezpośrednie, przywrócić krajobraz górski, żeby w góry powróciły owce i juhasi z bacami.(????) Będzie przepięknie w górach. Znowu, statyści robiący za baców i juhasów, gumowe owce - zagumują krajobraz górski, Oczywiście do czasu jak skończą się pieniądze, bo socjalizm jest przepięknym ustrojem krajobrazowym, pod warunkiem, że ma źródło finansowego zasilania. Wtyczkę zasilania ktoś wyciągnie- koniec eksperymentu. Rachunek ekonomiczny w socjalizmie nie istnieje. Liczy się wysokość dotacji.. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy je rozdają. Im większe- tym więcej rozdają. A im więcej rozdają, tym większe muszą być podatki i składki, których zwolennikiem jest pan Marek Sawicki, ale nie jest nim na przykład pan Gienek Loska, zwycięzca X Faktora, czytelnik Najwyższego Czasu i zwolennik Janusza Korwin-Mikkego od wielu lat.. Może on wspomógłby nasze listy we Wrocławiu? I pomógłby nam skończyć z tym dotacyjnym marnotrawstwem.? Ma rację pan Jarosław Kaczyński: „Musimy mieć dorosły rząd”, ale nie taki, który reprezentował pan Jarosław Kaczyński, który też nie był dorosły, tak jak inne rządy po tzw. przemianach, który rządzenie zaczął od likwidacji strachów na wróble(???). Naprawdę! To był chyba priorytet tamtego rządu..? My musimy mieć normalny rząd, postępujący zgodnie kategoriami polskiej racji stanu.. Na taki rząd czekają wszyscy Polacy, chociaż sobie tego nie uświadamiają.. Ale czas płynie, od wyborów do wyborów.. I na razie nic się nie zmienia..Zmieniają wszystko, żeby nic się nie zmieniło.. Bo o to chodzi! WJR

Zelig II lub "syndrom smoleński" 29 grudnia 2010 w programie M. Olejnik J. Sasin zapewne mimowolnie zdradza swoją strategię rekonstruowania przebiegu zdarzeń z 10 Kwietnia: „wielu szczegółów w ogóle nie pamiętam. Wiele rzeczy sobie przypominałem, rozmawiając np. z innymi uczestnikami tych wydarzeń, którzy przypominali mi pewne fakty, które miały miejsce. Wtedy się otwierały jakieś takie klapki w pamięci.”

http://www.tvn24.pl/12501,11,kropka_nad_i.html

(II cz. od ca. 6’26’’). Zastosujmy teraz tę samą strategię prezydenckiego ministra, by otworzyć jakieś jego klapki pamięciowe i odwołajmy się do dwóch rozmów Sasina na forum publicznym. Pierwsza rozmowa to ta z Olejnik (XII-2010), a druga, kilka miesięcy później (VI-2011), z E. Stankiewicz i warszawiakami zebranymi przed namiotem na Krakowskim Przedmieściu. Pierwsza rozmowa (fragmenty; od 02'02''; II cz.): „MO: A proszę powiedzieć, jak pan, nie wiem, jak pan podchodzi do takich teorii spiskowych, że to był zamach? JS: Ja w to nie wierzę. Osobiście nie wierzę w to, że to był zamach. Nie ma też chyba żadnych przesłanek, które by o tym mówiły...

MO: A takie teorie, że Rosjanom zależało na tym, żeby wyeliminować Lecha Kaczyńskiego? JS (z prychnięciem): Pani redaktor, to są bardzo poważne, to są bardzo poważne oskarżenia, których człowiek poważny nie powinien formułować, nie mając przesłanek, tak mi się wydaje. Oczywiście, no, można usiąść i domysły różne... Każdy ma prawo do takich domysłów, prawda, natomiast, ja naprawdę bym się nie odważył i nie mam żadnych przesłanek, żeby mówić takie rzeczy. Nie widzę, jak mówię, nie widzę żadnych powodów, dla których tak miałoby się dziać. No, myślę, że w tej chwili, no, jednak zbliżamy się (…) do wyjaśnienia, jak doszło do tej katastrofy. Na pewno jest tak, że ten raport, rosyjski raport, no, on jakby jest jednostronny (…). Należało się tego spodziewać, prawda, że raczej będą wskazywali te zaniedbania po stronie polskiej, a będą pomijali te zaniedbania po swojej stronie (…) Na pewno jest to (śmierć Prezydenta – przyp. F.Y.M.) coś, co wstrząsnęło również rosyjską opinią publiczną. Ja mam prawo przypuszczać, że ta katastrofa wstrząsnęła Polakami najbardziej (…), ale też wstrząsnęła światową opinią publiczną (…). Ja sam pamiętam, rozmawiałem z dziennikarzami z tak odległych krajów jak Korea Płd. czy kraje afrykańskie. Pytano mnie nawet, co to jest ten Katyń, prawda, wtedy (…).

MO: A myśli pan, że wstrząsnęło też Putinem – jak pan patrzył na te zdjęcia, kiedy Putin był blisko prezydenta, premiera Tuska, jak no... jakiś taki gest był bardzo przyjazny, przytulający. JS: Trudno powiedzieć, czy premier Putin, czy to był gest szczery, czy też był to gest wystudiowany dla mediów – pamiętajmy, że jednak, no, ci wielcy przywódcy wiele rzeczy robią po to, żeby coś okazać, niekoniecznie to w ten sposób przeżywając. Ale też nie odmawiajmy nikomu prawa do bycia wzruszonym w momencie, kiedy był tam na miejscu katastrofy. Ja sam byłem na miejscu tej katastrofy (…) około godzinę po wypadku (…) ja osobiście bardzo przeżyłem ten moment (…), więc nie chcę nikomu odmawiać, w tym panu premierowi Putinowi, prawa do tego, żeby się wtedy wzruszyć.”

Druga rozmowa (fragmenty

http://pomniksmolensk.pl/news.php?readmore=241

ca. 0H75' materiału; Stankiewicz pyta o kwestię dobijania rannych)): „nikt przekonywująco nie odpowiedział na to, co jest na tym filmie (chodzi o filmik Koli - przyp. F.Y.M.) - jednak film jest, nie da się ukryć, że jest, nie da się ukryć, że słychać to, co słychać, próby wytłumaczenia nam, że tam słychać, co innego, no są mało przekonywujące, szczerze mówiąc. Ja kilkanaście tygodni temu słyszałem jednego z takich tych właśnie pseudoekspertów, co to w TVN-ie występują i on tłumaczył, że to pożar, który tam wybuchł na miejscu katastrofy, spowodował, że jakieś drewno się paliło i ono tak strzelało, prawda, i stąd były takie odgłosy, które przekonywały, przypominały strzały (chodzi Sasinowi o Wiśniewskiego? - przyp. F.Y.M.). No, szanowni państwo, trudno mi jest, szczerze mówiąc, uwierzyć, że to jednak... Tym bardziej, że tam nie było żadnego poważnego pożaru, a ponadto jednak trochę inaczej strzelające drewno reaguje. Więc no nikt nie wytłumaczył tego... (...) Tak psychicznie jest mi niezwykle trudno jakby dopuścić do siebie myśl, że coś takiego mogło się wydarzyć i że my sobie tak normalnie żyjemy, tutaj, prawda, teraz, i nie wiem, no i żyjemy w kraju, gdzie rząd, prokuratura, nikt się tym nie zajmuje, prawda, jakby. Co więcej, nawet rozmawiać na ten temat nie można, prawda, bo jak się coś głośno powie, to się jest albo uważanym za wariata, za jakiegoś takiego, nie wiem, oszołoma, no, który nie wiadomo w ogóle, czego chce, prawda, że przecież wszystko jest jasne, wszystko wyjaśnione, a tu jakaś grupa wariatów, prawda, którzy cały czas jakieś spiskowe teorie mają, no. Trudno się pogodzić, że żyjemy w takim państwie, prawda. Wszystkim nam się wydawało, że żyjemy w normalnym kraju takim, jak każdy inny w Europie, demokratycznym, gdzie jest wolność słowa, gdzie można dyskutować na różne tematy, można się nie zgadzać, prawda, ale to są sprawy, które nie przejdą, ŻE NIE MOŻNA, nie wiem, ZAMORDOWAĆ PREZYDENTA I JESZCZE ILEŚ OSÓB (podkr. F.Y.M.)i nagle się okazuje, że na ten temat nie można pytań nawet postawić, prawda, więc szczerze mówiąc, mnie jest psychicznie jakby trudno sobie taką sytuację wyobrazić (chodzi o dobijanie rannych - przyp. FYM.), ale nie potrafię sobie inaczej wyobrazić tego, co widziałem.” W TVN-ie Sasin mówi o wypadku, pod namiotem Solidarnych o zamachu na Prezydenta. Sasin twierdzi, że rano w czwartek 8 kwietnia wyjechał do Smoleńska. Co robił, więc tego dnia po przyjeździe na Białoruś? I co robił następnego dnia, że dopiero o 20-tej przybył do Smoleńska, skoro z Mińska do tego miasta jest krótsza droga niż z Warszawy do Mińska? Oczywiście możliwe, że nie robił w tych dniach nic szczególnego, ale do tej pory nie wiemy, jak konkretnie spędzał czas przez te dwa dni. I ostatnia kwestia, a propos klapek pamięciowych prezydenckiego ministra. Powiedział on, bowiem (pod namiotem), że „miejsce katastrofy” na Siewiernym ogradzano „taką żółtą taśmą”. Mnie zaś do tej pory wydawało mi się, że była ona biało-czerwona. Pierwszą osobą, która w ruskim propagandowym filmie „Syndrom katyński” udziela krótkiej wypowiedzi (rzecz jasna po rusku) jest A. Kwaśniewski, ale pierwszą osobą, z którą przeprowadzony jest dłuższy wywiad dot. tragedii polskiej delegacji prezydenckiej, jest właśnie Sasin

http://www.youtube.com/watch?v=2hziaA28lRg

od 4'53''), lektor zaś przypomina, że jego nazwisko znajdowało się na listach ofiar, opublikowanych w prasie 10 Kwietnia: „ogłoszono, że zginął, żonie składano kondolencje, gazety przygotowały żałobny portret”. I tenże Sasin w tymże filmie opowiada tak:, „Kiedy wynosili ciała ofiar dzwoniły, cały czas dzwoniły komórki, które te osoby miały przy sobie. Tak naprawdę wszyscy dzwonili, chcieli się dowiedzieć, co się stało, czy tym osobom, które leciały, nie stała się jakaś krzywda...” (no i chwilę później pojawia się ta załgana dokumentnie scena z nałożonymi dźwiękami komórek na widok pobojowiska okiem kamery moonwalkera Wiśniewskiego). Sasin rzekomo przybył „godzinę po katastrofie” na Siewiernyj, choć J. Bahr, jak już wielokrotnie sygnalizowano w blogosferze, twierdzi, że widział prezydenckiego ministra dopiero w Katyniu, gdy sam przybył z Siewiernego, (z czego by wynikało, że Sasin był na Siewiernym dopiero po mszy, w której częściowo, jak sam twierdzi, uczestniczył). Po godzinie od katastrofy dzwoniły komórki ofiar? Po godzinie od katastrofy wynoszono ciała? Ani w zeznaniach sejmowych, ani w wywiadach, których udzielał Sasin na prawo i lewo, nie pojawił się chyba ten ciekawy szczegół. Jak jednak wiemy, to jeden z ruskich strażaków, niejaki A. Muramszczikow, miał słyszeć „poloneza” i „krakowiaka” na pobojowisku http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/02/telefony.html

Jak też wiemy, klapki pamięciowe Sasina otwierają się po rozmowach z uczestnikami zdarzeń lub też, sądzę, po lekturze ich relacji. Czy więc Sasin przeczytał zeznania dzielnego ruskiego strażaka i potraktował je jako... swoje wspomnienia? To by dopiero był syndrom, choć nie tyle katyński, co smoleński.

P.S. Dziękuję serdecznie blogerowi arturb za zwrócenie uwagi na ten ostatni detal związany z klapkami pamięciowymi prezydenckiego ministra

http://freeyourmind.salon24.pl/315377,wokol-zeznan-sasina-3#comment_4527950

http://www.tvn24.pl/12501,11,kropka_nad_i.html

http://www.tvn24.pl/0,1689726,0,1,sasin-strona-rosyjska-ukrywa-dowody,wiadomosc.html

http://smolensk-2010.pl/2010-06-18-jacek-sasin-dla-niezalezna-tv.html

http://freeyourmind.salon24.pl/315377,wokol-zeznan-sasina-3

FYM

Tajemnice TW "Wolskiego" herbu Ślepowron Wojciech Jaruzelski deprecjonuje odnalezione i ujawnione materiały, a posłańców złych wiadomości odsadza od czci i wiary. Odkrycie nieznanych opinii publicznej niechlubnych kart jego młodości uznaje za zemstę polityczna historyków IPN

Posiada zdolność kamuflażu, zakłamywania pamięci, także poprzez niszczenie trefnych dokumentów. Dziesiątki lat unika odpowiedzialności za czyny, które wielu doprowadziły do politycznego niebytu, niekiedy do więzienia. Jaruzelskiemu uchodzi płazem wiodąca rola w haniebnej czystce antysemickiej w armii, wysłanie wojska do stłumienia "praskiej wiosny", pacyfikacja Powstania Grudniowego 1970 r. na Wybrzeżu, bezprawne zarządzenie stanu wojennego. Z głównych postaci ostatnich 50 lat PRL tylko Jaruzelski nie doznał szwanku. Ze sceny politycznej zeszli w niesławie: Gomułka, Kliszko, Cyrankiewicz, Spychalski, Gierek - tuzy partii, a tylko on wciąż awansował. Fenomen nietykalności Jaruzelskiego może tkwić w najmniej znanej części jego życiorysu. Biografowie (hagiografowie?) pomijają niejasne watki wczesnego okresu życiorysu generała armii w stanie spoczynku. W czasie II wojny światowej, jako oficer zwiadu w sztabie 5. Kołobrzeskiego Pułku Piechoty porucznik Jaruzelski uczestniczy w walkach z podziemiem niepodległościowym na południowo-wschodnim skraju Polski. Bierze udział w przymusowym przesiedlaniu obywateli polskich narodowości ukraińskiej do ZSRS (Lech Kowalski, General ze skaza. Biografia gen. armii Wojciecha Jaruzelskiego, Warszawa 2001). Otrzymuje Krzyż Walecznych, a w druga rocznice ogłoszenia Manifestu PKWN - stopień kapitana. W czerwcu 1947 r. wstępuje do Polskiej Partii Robotniczej. Powodowany, podobno, doskwierającym z dzieciństwa wspomnieniem, wypełnia deklaracje partyjna "wstrząśnięty niesprawiedliwością społeczna Polski okresu przedwrześniowego". Teraz pokonuje szczeble kariery w tempie nieosiągalnym dla kolegów. Lipiec 1948 r. - major, pół roku później - podpułkownik. W wieku 26 lat dostaje angaż wykładowcy w Wyższej Szkole Piechoty, a w maju 1949 r. szefuje już Wydziałowi Szkół i Kursów Oficerów Rezerwy oraz Kursów Sztabu Wojsk Lądowych. W awansach nie przeszkadza mu brak matury. Służbista. Zdyscyplinowany. Lojalny, pryncypialny członek partii. Przebija się do pierwszych szeregów armii na przełomie lat 40. i 50. Nie wadzi mu ani go nie dyskwalifikuje ciążąca przedwojenna szkoła zakonna. Nie przeszkadza - fatalnie postrzegane w przypadku kolegów - pochodzenie ziemiańskie.

Donosi bez skrupułów Jaruzelski bez trudu adaptuje się w towarzystwie komunistycznych zwierzchników wojska. Faworyt sowieckich dowódców. Bezpośredniemu przełożonemu, gen. Stanisławowi Popławskiemu, donosi bez skrupułów: "Mimo czujności, jaka wykazała Komisja Kwalifikacyjna przy naborze kandydatów do szkoły, kilku uczniów wykazało wrogi stosunek do obecnej rzeczywistości w Polsce i do Związku Radzieckiego. Zanotowano wrogie wypowiedzi ze strony niektórych uczniów pochodzących przeważnie ze środowiska inteligenckiego i drobnomieszczańskiego". Używa argumentacji stosownej do wiatrów napływających ze Wschodu. Energicznie zabiega o przestrzeganie wzorców wypracowanych w ZSRS. Do rangi priorytetu w procesie szkolenia bojowego podnosi znajomość "Krótkiego kursu WKP(b)" oraz problematyki XIX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Promotor "Programu szkolenia politycznego i okołowojskowego dla 2- i 3-letnich Szkol Oficerskich na lata 1951/1952", którego autorzy krytykują "biologie burżuazyjna", a jednocześnie wychwalają osiągniecia sowieckich szarlatanów Iwana Miczurina i Trofima Łysenki (Piotr Gontarczyk, Wojciech Jaruzelski - donosicielem w czasach stalinowskich, 7 dni - Polska i Świat, 16.12.2006). Jaruzelski robi błyskotliwa karierę w okresie postępującego terroru i stalinizacji armii. Rokossowski jest ministrem obrony i wicepremierem. Oficerowie sowieccy zajmują około 90 proc. wiodących stanowisk dowódczych i sztabowych, a Informacja Wojskowa przeprowadza czystkę kadrowa w wojsku. Kto i dlaczego proteguje syna ziemianina? Jego awanse są zgodne z zawartością tajnej korespondencji szefów - dwu kluczowych postaci zlej sławy instytucji. 7 maja 1949 r. szef wywiadu wojskowego gen. Wacław Komar przesyła szefowi kontrwywiadu wojskowego plk. Stefanowi Kuhlowi liste dziesieciu oficerow typowanych do pracy w wywiadzie, z prośba o zaopiniowanie. Po kwerendach w archiwach i ewidencji operacyjnej wojskowa bezpieka przedstawia rutynowa rekomendacje: "Jeruzelski Wojciech, syn Wladyslawa (...) zarzadcy majatku (...) w lipcu 1943 zmobilizowany do Armii Polskiej i od tego czasu sluzy w WP (...) Jest naszym tajnym informatorem, pseudonim "Wolski" - zwerbowanym 23.03.46 w 5. pulku piechoty 3. Dywizji Piechoty na uczuciach patriotycznych. Dobry tajny wspolpracownik, nadajacy sie na rezydenta (...) jednostka wartosciowa, czlonek Partii. Kompromitujacych materialow nie posiadamy". Blad w nazwisku jest ewidentny, ale nie ma watpliwosci. Do postaci przypisane sa bezblednie pozostale dane osobowe, jak data i miejsce urodzenia, zajmowane aktualnie stanowisko. Historycy weryfikuja odnaleziona w materialach archiwalnych korespondencje, odzwierciedlajaca ciag dalszy urzedowego biegu sprawy werbunku TW "Wolskiego". To datowana 9 maja 1949 r. "Informacja na oficerow wytypowanych do pracy w II Oddziale Sztabu Generalnego WP". Bledny zapis nazwiska nie byl naonczas jakims ewenementem. Pisarze wojskowi niekoniecznie posiadali ceche starannosci. W skierowaniu na kurs w Centrum Wyszkolenia Piechoty podano z kolei "Jarozelski". Wspomniana "Informacje na oficerow..." badacze IPN odnalezli w zespole b. Ministerstwa Bezpieczenstwa Publicznego. Przed przekazaniem Instytutowi Pamieci Narodowej dokument przechowywano w archiwum b. Ministerstwa Spraw Wewnetrznych PRL, ktorym przez ostatnie dziewiec lat kierowal gen. Czeslaw Kiszczak, oddelegowany z wojska rozkazem Jaruzelskiego. Dzieki rekonesansowi archiwalnemu dr. Pawla Piotrowskiego znamy tresc dokumentu "Centralny Rejestr Agenturalnej Sieci Nr 1", w ktorym pod numerem 1846 figuruje "Jaruzelski Wojciech s. Wladyslawa", tajny informator noszacy pseudonim "Wolski", zwerbowany przez Sekcje Informacji Wyzszej Szkoly Piechoty. Potwierdzaloby to teze, ze zostal on zwerbowany w 1946 r., stad tak niski numer rejestracyjny (Pawel Piotrowski, Sprawa wspolpracy Wojciecha Jaruzelskiego z Informacja Wojskowa, Biuletyn IPN 2007). Kolejnym poswiadczeniem nieznanej dzialalnosci Jaruzelskiego jest "Ksiega inwentarzowa tajnych wspolpracownikow nr 1", gdzie pod nr 22 858 znajduje sie wpis: "Jaruzelski Wojciech s. Wladyslawa", pseudonim "Wolski", urodzony w 1923 r., "zawerbowany" 18 lutego 1946 r. w Wyzszej Szkole Piechoty (P. Piotrowski, ibidem). Wiadomo, ze numer nadano aktom na okolicznosc zlozenia do archiwum, gdzie w latach 60. intensywnie brakowano (niszczono) dokumenty. Obecny stan badan pozwala sprecyzowac domniemany czas zakonczenia wspolpracy agenturalnej TW "Wolskiego". Przyjmujac, ze brakowanie akt nastapilo zgodnie z przepisami obowiazujacymi w Wojskowej Sluzbie Wewnetrznej, czyli 10 lat po zlozeniu w archiwum, mozna okreslic zakonczenie wspolpracy i zlozenie akt do archiwum na rok 1954.

Slady po "teczkach" "Wolskiego" Otwarte pozostaje pytanie o przyczyny zakonczenia wspolpracy TW "Wolskiego", pochodzacego z rodziny pieczetujacej sie herbem Slepowron. Pomocna jest tu biografia Jaruzelskiego. W 1952 r. konczy z ocena bardzo dobra dwuletni kurs Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu i Leninizmu. Po ukonczeniu kursu doskonalenia dowodcow Akademii Sztabu Generalnego, 31 grudnia 1953 r., awansuje na pulkownika i szefa Oddzialu Akademii Wojskowych Glownego Zarzadu Wyszkolenia Bojowego. Mogl byc wyrejestrowany automatycznie, zgodnie z obowiazujaca (znana z czasow WSW) instrukcja, wylaczajaca generalow oraz dowodcow jednostek i instytucji wojskowych z grona TW. Doktor Piotrowski przytacza znamienne dane dotyczace zinfiltrowania agentura szkoly piechoty, gdzie Jaruzelski od kursanta dochodzi do posady wykladowcy. Wsrod 1002 pracownikow etatowych i kontraktowych oraz kursantow Sekcja Informacji WSP prowadzila 267 zarejestrowanych tajnych informatorow. Byl to wskaznik niezwykle wysoki, 1 stycznia 1949 r. stan ewidencyjny Wojska Polskiego wynosil bowiem 129 881 zolnierzy i pracownikow kontraktowych, natomiast w sieci agenturalnej Informacji Wojskowej 31 grudnia 1948 r. znajdowalo sie 8180 osob, co stanowilo 6,3 proc. stanow osobowych. Archiwisci i historycy IPN nie natrafili dotad na oryginalna teczke TW "Wolskiego". W tym kontekscie niezwykle interesujace sa ustalenia badacza IPN dotyczace losu teczki pracy i teczki personalnej tajnego informatora ps. "Wolski". Slad po "teczkach" TW "Wolskiego" urywa sie w latach 70., zatem gdy Jaruzelski jest juz wplywowym politykiem. W ksiazce ewidencyjnej znajduje sie tylko adnotacja: [teczka] "u kierownictwa". Uzasadnione jest podnoszone przez badaczy domniemanie, ze "kierownictwem" mogl byc sam Jaruzelski. Wowczas, przypomnijmy, minister obrony i czlonek Biura Politycznego. Sam zainteresowany, wzglednie ktos z jego usluznych przybocznych. Obraz dopelnia ewidentna proba zatarcia sladow laczacych nazwisko Jaruzelskiego z tajnym informatorem ps. "Wolski". W zachowanej ewidencji Informacji Wojskowej zamazano flamastrem zapisy dotyczace Jaruzelskiego - "Wolskiego". Jednak uzyto flamastrow marnych jakosciowo. Zamazania wyblakly i zapisy sa calkiem czytelne. Tajna niewatpliwie operacje "flamaster" podjeto jedynie w tym przypadku. Moze to wskazywac na podjecie decyzji o "oczyszczeniu" archiwum WSW z wszelkich danych mogacych swiadczyc o agenturalnej przeszlosci Wojciecha Jaruzelskiego (P. Piotrowski, ibidem). Aktualny stan badan nie pozwala jednoznacznie stwierdzic ani kto zacieral slady tozsamosci i dzialalnosci TW "Wolskiego", ani kiedy. Zatem nie mozna jednoznacznie okreslic, czy niefortunna probe podjeli ludzie z podleglej Jaruzelskiemu WSW, czy np. funkcjonariusze WSI w niepodleglej Rzeczypospolitej, kiedy teoretycznie juz mu bezposrednio nie podlegali.

Front obrony generala General jest zaskoczony wydobyciem na swiatlo dzienne sladow dossier TW "Wolskiego". Mialy byc zatarte... W pierwszym odruchu traci rezon. Odmawia komentarzy, zaslania sie niepamiecia. Zbywa dziennikarzy "obecna atmosfera lustracyjna". Balamuci o "nasilonych atakach i pomowieniach", zapowiada, ze bedzie "obiektem polowania". W istocie bagatelizuje zarzuty dotyczace swojej aktywnosci w ostrych walkach z UPA: "Z natury rzeczy nie moge wykluczyc, ze mialem wtedy roznego rodzaju rozmowy i kontakty z przedstawicielami kontrwywiadu, bo to bylo naturalne w takiej sytuacji" (PAP, 8.06.2005). Jaruzelski dekuje sie przed mediami krotko. Z jednej strony twierdzi, ze "niemozliwoscia jest spamietanie wszystkich szczegolow" sprzed 60 lat, ale zaraz przechodzi do ofensywy. Na ujawnienie czarnej karty swojej stalinowskiej przeszlosci reaguje jak zwykle. Histerycznie. Impertynencko. Gra na nute quasi-patriotyczna: "Ja sie nie wlacze w usprawiedliwianie swojej osoby wobec ludzi, ktorzy nie maja zadnego tytulu, zeby tego ode mnie zadac, bo mnie by to uwlaczalo jako zolnierzowi i Polakowi". Z odsiecza Jaruzelskiemu spieszy gazeta "Trybuna" (z 9.06.2005). Prezentuje brak rzeczowej analizy, pochylenia sie nad niuansami, a jedynie ujadanie na poslancow zlej nowiny: "Wyciek z IPN-u korespondencji na temat "podpulkownika Jeruzelskiego" pokazuje, w jakim stanie znajduje sie instytucja kierowana przez prof. Leona Kieresa". Organowi dinozaurow nieboszczki PZPR wtoruja fani zmobilizowani pod szyldem Spolecznego Komitetu Obrony Dobrego Imienia, Czci i Honoru Generala Jaruzelskiego. Zadaja "zaprzestania oszczerczej kampanii propagandowej wymierzonej w jego patriotyczny - zolnierski i obywatelski dorobek zyciowy". Wsrod sygnatariuszy sa Maria Szyszkowska, Katarzyna Maria Piekarska, weterani PZPR i oficerowie Ludowego Wojska Polskiego. Zwolennicy dyktatora zakladaja witryne internetowa, ktorej swoista preambula wyjasnia wszystko: "Strona jest poswiecona Dorobkowi Zyciowemu Wielkiego Polaka". Jaruzelski deprecjonuje odnalezione i ujawnione materialy, a poslancow zlych wiadomosci odsadza od czci i wiary. Podobnie jak jego fani, uznaje odkrycie nieznanych opinii publicznej niechlubnych kart jego mlodosci za zemste polityczna historykow IPN. Rutynowo nie przyznaje sie do niczego i nie szczedzi obelg ludziom kwestionujacym jego wlasna wersje historii.

Tajny wspolpracownik "Wolski" musial wybijac sie w pracy, skoro otrzymal rekomendacje na rezydenta policji politycznej armii. Kogos, kto na polecenie oficera kadrowego kieruje, koordynuje autonomiczna siatka tajnych informatorow. Reasumujac - kandydat na rezydenta musial cieszyc sie szczegolnym zaufaniem owej szczegolnej instytucji, ktorej funkcjonariusze z reguly nie dowierzali nikomu. Najwyzsza forma wspolpracy byl agent, czyli wspolpracownik do wykonywania zadan specjalnych. Mimo rekomendacji spolki Komar&Kuhl zachowane czy tez dostepne zapisy ewidencyjne nie potwierdzaja podjecia dzialalnosci Jaruzelskiego w charakterze rezydenta. Wspolprace zakonczono najprawdopodobniej w 1954 r., a na pewno przed 1955 rokiem (P. Piotrowski, ibidem). Jak zaznacza dr Piotr Gontarczyk, o ile wyjecie kart ze stosowanych kartotek operacyjnych z reguly jest czynnoscia latwa i niepozostawiajaca zadnych sladow, o tyle usuniecie zapisow z opaslych dziennikow ewidencyjnych jest o wiele trudniejsze (P. Gontarczyk, ibidem).

Nowe swiatlo na przeszlosc Jaruzelskiego rzuca ujawniony przez historyka Wojciecha Sawickiego dokument, odnaleziony w archiwach b. sluzby bezpieczenstwa NRD. W raporcie enerdowskiego kontrwywiadu wojskowego Stasi z 14 marca 1986 r. Niemcy charakteryzuja generala jako aktywnego i wartosciowego konfidenta, ktory w roku 1952 zostal pozyskany przez kpt. Kiszczaka jako "nieoficjalny wspolpracownik", przez niego zaprzysiezony i wykorzystany do wykonania zadan kontrwywiadowczych. Szef GZP WP gen. Kazimierz Witaszewski mial zazadac wydalenia Jaruzelskiego z armii za niesluszne pochodzenie. Wtedy Kiszczak dostarczyl zlej slawy politrukowi odpowiednie rekomendacje tajnych sluzb i TW "Wolski" herbu Slepowron ocalal. Jesli informacja jest prawdziwa, rodzi szereg implikacji. Najwazniejsza dotyczy genezy wspolpracy obu generalow w jesieni ich zycia zawodowego. Niezaleznie od niewatpliwie pasjonujacego dla badaczy dysonansu poznawczego pozostaja otwarte pytania zasadnicze. Na kogo donosil TW "Wolski"? Czy zostal ostatecznie rezydentem IW? A jesli tak, to kto wchodzil w sklad siatki jego informatorow? Wreszcie - kim byl jego pierwszy oficer prowadzacy? Kiszczak czy ktos inny? Szczegolow nie znamy, ale warto wspomniec o pewnych stalych punktach odniesienia. Otoz konfidenci nie skladali donosow na potencjalnych wrogow instalowanego w Polsce rezimu komunistycznego, jak Ukraincy z UPA czy Polacy z AK badz WiN. Zolnierzy niepodleglosciowego podziemia Jaruzelski namierzal i denuncjowal w oficjalnych meldunkach, wynikajacych z rutynowych obowiazkow sluzbowych pulkowego zwiadowcy. Specyfika pracy konfidenta polega na donosach na ludzi bliskich, w kazdym razie znajomych: kolegow, wspolpracownikow, zarowno podwladnych, jak i przelozonych, niekiedy na czlonkow rodziny. TW "Wolski" musial - "z zasady" - donosic w pierwszym rzedzie na kadre jednostki, w ktorej sluzyl. Jak zauwaza dr Gontarczyk, hipoteze te potwierdza zachowany zapis ewidencyjny zaswiadczajacy, ze agent "Wolski" byl umieszczony w Wyzszej Szkole Piechoty. Przypomnijmy, w styczniu 1947 r. Jaruzelskiego skierowano do Centrum Szkolenia Piechoty w Rembertowie. W lipcu 1956 r. Jaruzelski otrzymuje kolejny awans w "ludowej" armii. Na wniosek marszalka Rokossowskiego zostaje generalem, jednym z dwoch najmlodszych wiekiem w WP. Mlodszy o rok jest tylko wybitnie zdolny 32-letni gen. Mieczyslaw Bien. Jego kariera zatrzymuje sie jednak na duzo nizszym szczeblu niz pryncypialnego kolegi, ideowego czlonka PZPR, majacego wplywowych protektorow. Kilka miesiecy pozniej Jaruzelski rewanzuje sie przelozonemu. TW "Wolski" herbu Slepowron jako jedyny general optuje za pozostaniem Rokossowskiego w Wojsku Polskim. Moskwa mu to zapamieta.

Zbigniew Branach

Bunt w Norylsku W końcu maja 1953 roku wybuchł wielki bunt w łagrach w Norylsku. Jego przywódcami byli więźniowie polityczni, przede wszystkim Ukraińcy.

27 stycznia 1948 roku minister bezpieczeństwa państwowego ZSRS Wiktor Abakumow oraz minister spraw wewnętrznych Siergiej Krugłow przedstawili Stalinowi projekt utworzenia obozów i więzień o ciężkim reżimie dla szczególnie niebezpiecznych przestępców państwowych.

21 lutego 1948 roku projekt ten został zaakceptowany przez Radę Ministrów ZSRS, która wydała stosowne rozporządzenie nr 416-159 ss. Na jego mocy więźniowie skazani za szpiegostwo, terroryzm, dywersję oraz udział w antysowieckich organizacjach i grupach przebywający w ogólnych obozach pracy poprawczej (łagrach) mieli zostać przeniesieni do obozów specjalnych.

28 lutego 1948 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MWD) wydało rozkaz o utworzeniu 12 specjalnych obozów dla 100 tysięcy szczególnie niebezpiecznych więźniów. Utworzenie tych obozów spowodowane było chęcią izolacji „kontrrewolucjonistów” od reszty uwięzionych oraz stworzeniem bardziej surowych – odpowiednich do ciężaru ich przestępstw – warunków odbywania kary. Dlatego też więźniowie obozów specjalnych zostali poddani wyjątkowo ostremu reżimowi, na który składały się: zakratowane baraki, numery na ubraniach, jedenastogodzinny dzień pracy i rozbudowany system kar. Więźniom zabraniano zbliżać się do strażników bliżej niż na dziesięć metrów, korespondencję ograniczono do jednego listu na kwartał. Specłagry powstały m.in. w okolicach Norylska, Workuty, Karagandy, na Kołymie. Łączna liczba osadzonych w tych obozach osiągnęła w 1952 roku 250 tysięcy. Utworzenie obozów specjalnych zdominowanych przez „politycznych” umożliwiło jednak tworzenie się grup narodowych, które rozpoczęły rywalizację o ważne łagrowe stanowiska, pozwalające poprawić byt rodakom. Więźniarska solidarność pozwoliła także na przeciwstawienie się okrucieństwu brygadzistów oraz wyeliminowanie wielu donosicieli. Lata życia w łagrze doprowadziły także do powstania elit przywódczych wśród więźniów politycznych. To oni kierowali powstającą konspiracją, wykonywali wyroki na szpiclach, organizowali żywność. Wieść o śmierci Stalina została przekazana więźniom przez obozowe radiowęzły. Reakcją była mniej lub bardziej okazywana radość z dawna oczekiwanego zgonu znienawidzonego tyrana. Śmierć Stalina traktowano, jako koniec pewnej epoki, liczono także, iż nowa ekipa ogłosi amnestię. Faktycznie Beria dokonał wymiany większości osób funkcyjnych w ministerstwie spraw wewnętrznych, inicjując w ten sposób program liberalizacji i destalinizacji. 27 marca 1953 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRS na wniosek Berii podpisało dekret o amnestii dla więźniów z wyrokami do pięciu lat łagry za przestępstwa służbowe, gospodarcze i niektóre wojskowe, marek z małymi dziećmi, kobiet ciężarnych, osób młodocianych, osób w podeszłym wieku oraz nieuleczalnie chorych. W efekcie na wolność miało wyjść 1,2 mln osób, czyli prawie połowa wszystkich więźniów.

Amnestia nie objęła więźniów obozów specjalnych, których nadzieje pozostały niespełnione. Nic, więc dziwnego, iż zmianom zaprowadzanym po śmierci Stalina towarzyszył wzrost napięcia i nerwowego oczekiwania w łagrach. Brak amnestii zwiększył determinację więźniów politycznych. Na czekistów w łagrach padł blady strach. „Przez pierwsze trzy-cztery dni – wspominał Józef Wójcik - mieli uszy wiecznie wkręcone w kołchoźniki: nadsłuchiwali, co się stanie ze Stalinem – dadzą go do szamba czy na piedestał. Wiedzieli, że jaka będzie informacja z Moskwy, taka nasza kontrakcja. Przecież byśmy ich tam zmietli, poprzegryzali im krtanie”. Z drugiej strony wielu strażników obawiało się utraty pracy, stąd niepewny swego aparat bezpieczeństwa zapragnął udowodnić swoją niezbędność. Można przypuszczać, iż wiele zamieszek w obozach zostało sprowokowanych przez strażników. I tak w drugiej połowie maja 1953 roku czeliści wypuścili z karcerów Gorłagu wszystkich więźniów „żeby ta rozłoszczona i zwerbowana masa mogła rozpocząć zamieszki”. W kilku podobozach konwojenci ostrzelali bez powodu więźniów, co stało się sygnałem do rozpoczęcia strajku. Wedle relacji Iwana Kasiłowa, więźnia łagru nr 1: „W żadnym łagotdieleniju Gorłag więźniowie nie strajkowali z własnej inicjatywy, lecz zostali wciągnięci w <zamieszki> za pomocą nikczemnej prowokacji i zuchwałych jawnych aktów terrorystycznych ze strony pracowników MWD”. Działania czekistów miały na celu wywołanie lokalnych zamieszek, łatwych do opanowania rutynowymi metodami. W ten sposób chcieli udowodnić swoją niezbędność oraz utrzymać cały dotychczasowy aparat nadzoru i zarządzania pracą więźniów politycznych. Jednak niespodziewanie „zamieszki” przerodziły się w bunt. Ostrzelanie więźniów było poważnym naruszeniem regulaminu, więc więźniowie zaprotestowali domagając się ukarania sprawców przez władze nadrzędne. To stało się pierwszym celem strajku. „Przyszła z roboty pierwsza zmiana, – wspominał Stanisław Suchecki – druga miała wychodzić – nie wyszła. Dawaj Moskwę! Dawaj Moskwę! Czemu strzelacie do nas!”. Władze obozowe zareagowały rutynowo – powołały komisję do zbadania prawidłowości użycia broni przez ochronę, zamierzając opanować sytuację własnymi siłami oraz „przywrócić porządek w obozie i wyprowadzić więźniów do pracy – poprzez agenturę i rezydentów”. Więźniowie Gorłagu jednak nie poddawali się, powołali komitet strajkowy, a 28 maja rozpoczęli głodówkę. Bunt stopniowo rozszerzał się jednak na inne filie Gorłagu. Władze obozowe ogłosiły, iż więźniowie, którym wyroki kończyły się w latach 1953-1954 mieli przygotować się do transportu. Rozkaz o skoncentrowaniu tych więźniów pozwolił na wyodrębnienie grupy łagierników, którzy w jednej chwili stali się przeciwnikami kontynuowania buntu. Strażnicy w kilku miejscach rozcięci druty okalające obóz, a przez mega­fony zaczęto namawiać do opuszczenia terenu obozu i zerwania z bandami ukraińskimi, z zaręczeniem, że nie będzie żadnej odpowiedzialności za udział w strajku. „W odpowiedzi na to Ukraińcy wygnali wszystkich z baraków i chowając się za naszymi plecami gnali w te miejsca, gdzie zrobiono przejścia przez wiele przecięć drutów. Ich celem było rozbrojenie wojska otaczającego obóz. Widząc beznadziejność sytuacji, skazani na kule, a życie jest miłe każdemu, pomimo bicia, kopania i pchania naprzód wszyscy rozbiegli się na boki zostawiając Ukraińców samych”. Na początku czerwca 1953 roku stało się jasne, iż czekiści z Gorłagu sami nie zdołają zlikwidować buntu. Skoro dla komitetów strajkowych warunkiem przywrócenia spokoju w obozie i pracy więźniów było przybycie komisji z Moskwy, to nie było innego wyjścia. 5 czerwca 1953 roku do Norylska przybyła komisja z Moskwy. W tym czasie strajk trwał w pięciu z sześciu podobozach Gorłagru. Komitety strajkowe oprócz ukarania winnych ostrzeliwać więźniów zażądały poprawy, jakości żywienia, zmniejszenia norm, zwiększenia zapłaty za pracę, wywieszenia regulaminu porządku wewnętrznego, itp. W związku z tym, iż rozmowy nie przyniosły efektów, władze przystąpiły w połowie czerwca do likwidacji buntu, wyłapując członków komitetów strajkowych. Czekiści liczyli, iż dzięki odizolowaniu przywódców spacyfikują resztę więźniów. Po kilku dniach spokoju, więźniowie poczuli się oszukani i 24 czerwca bunt ponownie rozgorzał. W tych warunkach władze obozowe ogłosiły likwidację podobozu nr 5, nakazując więźniom jego opuszczenie. W trakcie walk zginęło 23 więźniów. Stopniowo w ciągu lipca udało się zlikwidować strajki, poza podobozem nr 3. Pacyfikacja podobozu nr 3 rozpoczęła się 3 sierpnia 1953 roku. Bunt stłumiono zgodnie z Planem likwidacji, który przewidywał wprowadzenie do zony mieszkalnej uzbrojonych poddziałów „w celu odizolowania organizatorów zamieszek i ich wspólników i zabezpieczenia swobodnego wyjścia z zony podstawowej masy więźniów, którzy nie popierają organizatorów zamieszek”. Obóz został otoczony ścisłym kordonem wojska oraz czekistów. Następnie do obozu wjechały samochody z żołnierzami uzbrojonymi w karabiny maszynowe. Czekiści zdobywali barak za barakiem. „Każdy barak barykadował się, - wspominał Józef Halski –oni podchodzili: „Wychodi!”. Ludzie krzyczeli wtedy: „Uraaa!”, a oni strzelali po ścianach baraku. Strzelali mniej więcej na wysokości prycz, więc ludzie kładli się na podłodze. Żołnierze podbiegali do okien i strzelali przez okna. Wtedy barak poddawał się”. Więźniowie byli wyprowadzani z łagru przez wiele godzin – przechodzili przez „ścieżki zdrowia”, byli brutalnie bici, niektórzy zmuszani do czołgania się. Według oficjalnego raportu podczas tłumienia buntu w podobozie nr 3 zginęło 57 więźniów, a 98 zostało rannych. Zanim stłumiono bunt w podobozie nr 3, 19 lipca rozpoczął się strajk w Obozie Specjalnym nr 6 (Reczłag) w Workucie. Mimo ustępstw (zwiększenie zapłaty za pracę, wprowadzenie spotkań z krewnymi) czekistom nie udało się skłonić więźniów do zakończenia strajku. 1 sierpnia 1953 roku przystąpiono do pacyfikacji obozu, w wyniku, której zabito 42 więźniów, a 138 raniono. W 1954 roku przed Łagrowym Sądem Ministerstwa Sprawiedliwości ZSRS w Norylsku toczyły się procesu przywódców buntu. Większość z nich została skazana na kilkuletnie wyroki więzienia, które jednak wkrótce potem znacznie złagodzono. W wyniku wspomnianych buntów w Norylsku i Workucie doszło do poluzowania reżimu łągrowego. Na mocy rozkazu prokuratora generalnego ZSRS oraz szefa KGB z 19 maja 1954 roku rozpoczęto weryfikację akt osób skazanych za przestępstwa kontrrewolucyjne. W lipcu 1954 roku obozy specjalne zostały zlikwidowane. W połowie 1955 roku rozpoczęto decentralizację obozów, podporządkowując je organom republikańskim. Ostatecznie w 1957 roku Główny Zarząd Obozów i Poprawczych Kolonii Pracy uległ likwidacji.

Wybrana literatura:

A. Applebaum – Gułag

Łagry. Przewodnik encyklopedyczny

M. Strasz, T. Gleb – Bunt w Kingirze

G. Hryciuk - Bunty i strajki w radzieckich obozach specjalnych w latach 1953-1954

T. Gleb, M. Strasz – Czarne chorągwie

Godziemba - blog

Niemieccy podatnicy zaskarżyli euro-pomoc dla Grecji i innych bankrutów Większość niemieckich podatników już od maja ub. roku, tj. od czasu podjęcia pierwszych decyzji ratowania eurobankrutów, stopniowo traci zaufanie do UE i jej instytucji – niemal codziennie. Jednym z licznych świadectw tej utraty zaufania jest wpłynięcie w ostatnich miesiącach do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe kilkunastu skarg różnych grup obywateli, organizacji społecznych i gospodarczych (podpisanych w sumie przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi) – skarg na wielkie współfinansowanie przez Niemcy „europejskiego parasola” vel „euromechanizmu” finansowego. A także skarg na dalsze futrowanie miliardami europożyczek Grecji czy Portugalii. 9 czerwca Trybunał Konstytucyjny postanowił, więc i poinformował, że będzie rozpatrywać te skargi i naradzać się w tych sprawach od 5 lipca. W związku z tym rząd RFN przed sądem w Karlsruhe „będzie musiał uzasadnić, w jakim stopniu te jego finansowe przedsięwzięcia są zgodne z ustawą zasadniczą RFN”, a także z samym „prawem europejskim”. Należy liczyć się z tym, że zasadnicze orzeczenie Trybunału zapadnie jeszcze przed wstępnymi decyzjami Bundestagu w sprawie kolejnego budżetu Republiki Federalnej („Frankfurter Allgemeine Zeitung”). Wśród skarżących eurorozpasanie rządu RFN i władz UE jest m.in. grupa znanych prawników i ekonomistów skupiona wokół prof. Joachima Starbatty’ego z Uniwersytetu w Tybindze. Ten od lat konsekwentny krytyk kolejnych traktatów UE, „iluzji euro” i zbyt daleko idących zobowiązań władz i praw Niemiec wobec władz i praw UE uważa, że wielomiliardowa pomoc dla Grecji i innych eurolandów nie jest zgodna nie tylko z konstytucyjnym prawem Niemiec, ale i z prawem samej UE. Prof. Starbatty i inni skarżący obawiają się, że UE już niedługo stanie się w praktyce głównie „unią transferowo-finansową”, a nie wspólnotą gospodarczą i polityczną. Obawiają się też, że niemieckie państwowe gwarancje dla różnych pożyczek i procederu wykupywania przez Euro-Bank czy przez banki niemieckie obligacji innych eurokrajów przekroczą – najdalej w przyszłym roku – poziom aż 148 miliardów euro (!). Równocześnie już 8 czerwca kanclerz Angela Merkel i minister finansów Wolfgang Schäuble usilnie prosili posłów CDU/CSU i FDP „o zrozumienie konieczności” nowej pomocy dla władz Grecji. Minister finansów RFN określił tę grecką konieczność i „pilną potrzebę” na łączną sumę od 90 do 120 miliardów euro – od lata ub. roku do roku 2014 (!). Zaznaczył też, że nikt nie może obecnie powiedzieć, ile to będzie dokładnie. Z kolei 10 czerwca minister Schäuble stwierdził na forum Bundestagu w oświadczeniu rządowym: „Sytuacja w Grecji, a tym samym i w Europie, jest poważna”. Po niezbyt burzliwej (o dziwo) dyskusji parlamentarne frakcje chadeków i liberałów z FDP „okazały gotowość wspierania” dalszego programu pomocy (dla rozrzutnych i marnotrawnych Greków). Posłowie i ministrowie postulowali przy tym jednak konieczność włączenia do tej planowanej pomocy możliwie wszystkich komercyjnych banków, funduszy emerytalnych, ubezpieczeniowych i inwestycyjnych. Uznali też, że niezbędny będzie „sprawiedliwy podział tych obciążeń” pomiędzy wierzycieli państwowych i komercyjno-prywatnych. Oświadczali także, że niezbędny będzie również ścisły nadzór przedstawicieli UE i MFW nad prywatyzacją znacznej części majątku greckiego państwa i nad skuteczną „reformą” jego systemu podatkowo-skarbowego. Tomasz Mysłek

Eurokompromitacja Zakończenie budowy Stadionu Narodowego nastąpi 30 listopada – ogłosił premier Donald Tusk równo rok przed Mistrzostwami Europy w Piłce Nożnej. Oznacza to, że planowany termin zakończenia budowy ustalony z UEFA i będący od lat głównym warunkiem przeprowadzenia turnieju w Polsce zostanie przekroczony, co najmniej o pięć miesięcy. Nikt nie może dać gwarancji, że ten nowy termin będzie dotrzymany, gdyż w tym czasie odbędą się wybory i za sfinalizowanie budowy odpowie już następny rząd Apogeum kampanii wyborczej, 27 sierpnia. Stadion Narodowy w Warszawie. 55 tys. widzów, w tym wszyscy najważniejsi oficjele, z prezydentem, premierem, ministrami, posłami rządzącej koalicji, senatorami. Jest też oczywiście prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Liczne grono ludzi kultury i sztuki. Radość wypełnia serca, entuzjazm wylewa się z ław VIP-owskich. Oficjalne otwarcie najnowocześniejszej areny w naszej części Europy to wielkie widowisko. Imponująca orgia muzyki, tańca, efektów specjalnych, sztucznych ogni, laserów. Nowoczesna technologia i porywająca sztuka wprzęgnięta w służbę krajowi i kierującej jego losami formacji. Miejsc dla malkontentów i sekciarzy nie przewidziano. Cały kraj widzi za to oświeconego przywódcę i dwór jego najbardziej oddanych współpracowników. Realizatorów widowiska wybrano w drodze międzynarodowego konkursu. Postawiono im niezwykle wysokie wymagania. Miał to być spektakl na najwyższym światowym poziomie zarówno od strony realizacyjnej, technicznej, jak i widowiskowej. Podczas tego niezapomnianego wydarzenia miała wytworzyć się niezwykła energia, nawiązując do hasła imprezy: „Energia Pokoleń – spektakl o pasji, marzeniach i emocjach”. Impreza ta z założenia miała się samofinansować – frekwencja na stadionie stuprocentowa, więc państwo i partia miały nic do imprezy nie dokładać. Nie miała ona też, broń Boże, nic wspólnego z kampanią wyborczą. Ta piękna artystyczna wizja dokonań ostatniego dwudziestolecia wznosiłaby się ponad skrzeczącą rzeczywistość, ale – niestety – nie zostanie zrealizowana. Skoro premier powiedział, że stadion będzie gotowy dopiero na 30 listopada, to na pewno tak powiedział. Słowu premiera trzeba wierzyć tak jak jego obietnicom wyborczym. Na stronie internetowej Narodowego Centrum Sportu widnieje wciąż informacja (umieszczona tam w maju), pt. „Już w sierpniu pierwsze imprezy na Stadionie Narodowym w Warszawie”, w której czytamy: „Narodowe Centrum Sportu informuje, że wbrew pojawiającym się doniesieniom medialnym, nie zmienia się harmonogram pierwszych imprez zaplanowanych na Stadionie Narodowym w Warszawie”. Wszystko jednak wskazuje, że „Energii Pokoleń” nie będzie.

Koziołki ofiarne Jeszcze miesiąc temu zapowiadano, że zaplanowany harmonogram letnich imprez na Stadionie Narodowym będzie w pełni zrealizowany. Jednak już wtedy premier zasugerował, że Euro 2012 jest zagrożone. Winni temu nie byli jednak jego ludzie, którzy doprowadzili do monstrualnych opóźnień i bałaganu na budowie. Donald Tusk ujawnił, że przyszłość Euro w Polsce stoi po znakiem zapytania z powodu... kiboli. Na specjalnej konferencji prasowej 11 maja oświadczył, że jeśli Polska nie zdąży wdrożyć nowych przepisów, zapewniających kibicom bezpieczeństwo, Euro 2012 będzie zagrożone. Komentatorzy zwracali uwagę, że to pierwsze tak mocne słowa szefa rządu w tej sprawie. Premier Tusk przestrzegł, że międzynarodowe organizacje piłkarskie mogą podjąć jakąś radykalną decyzję. „Dobrze wiecie, jak na tym tle wyczulone są władze piłkarskie, światowe i europejskie, ale i my tu w Polsce coraz bardziej” – martwił się szef rządu, mimo że wcześniej nikt nie mówił o odwołaniu Euro 2012 z powodu wtargnięcia kibiców na murawę stadionu w Bydgoszczy. Po ostrzeżeniach premiera komentatorzy zaczęli spekulować, że sytuacja musi być poważniejsza, niż wszyscy dotychczas sądzili, a przez następne tygodnie wojna z „kibolami” stała się głównym zajęciem rządu i prorządowych mediów. Ciekawe, że premier wspominał o zagrożeniu Euro 2012 z powodu kiboli już po tym, jak ukrywane opóźnienia w realizacji związanych z mistrzostwami projektów stały się katastrofalne. Opóźnienie na Stadionie Narodowym sięgało w tym czasie, co najmniej czterech miesięcy, czyli zakończenie budowy przesuwało się z połowy roku na okres po wyborach. Tutaj nie chodziło już tylko o kompromitację Polski związaną z niewywiązaniem się rządu Tuska z podstawowego zobowiązania wobec UEFA, lecz również o to, że wielkie projekty Euro nie będą wykorzystane, jako symbole rządowych triumfów w kampanii wyborczej. A przecież wszystko wydawało się wcześniej sprzyjać miłościwie nam panującemu.

Warunek sine qua non Już przed trzema laty szef UEFA Michel Platini podkreślał, że warunkiem koniecznym, który pozwoli na zorganizowanie imprezy w Polsce i na Ukrainie, jest ukończenie budowy stadionów w Warszawie i Kijowie na rok przed mistrzostwami. Dokładnie rok przed inauguracją, a więc w dniu, kiedy stadion miał być gotowy, premier Tusk ogłosił na placu budowy, że stadion oddany zostanie już za 175 dni. Ta deklaracja jest tak samo wiarygodna jak wszystkie inne obietnice premiera. Kilka tygodni przed podanym przez szefa rządu terminem odbędą się przecież wybory, które spowodują przemeblowanie sceny politycznej. Zmieni się zapewne koalicja rządząca. Jeśli premier zapowiada, że Stadion Narodowy zostanie oddany dopiero po wyborach, to oznacza, że przeanalizował na pewno wszelkie warianty i stwierdził, że zakończenie prac przed wyborami jest absolutnie niemożliwe. Inaugurację stadionu będzie, więc świętował już nie on, lecz kolejny gabinet. I nie wiadomo, kto nim będzie kierował. Można jednak przypuszczać, że do tego czasu zmienią się ministrowie sportu i infrastruktury, gdyż są oni najmocniej krytykowanymi przedstawicielami rządu. Ich następcy z pewnością nie będą chcieli brać na siebie odpowiedzialności za błędy poprzedników. A że z głównymi obiektami Euro 2012 będą problemy, jest prawie pewne, bo już dziś znamy długą ich listę, po zmianie rządu nabiorą one dramatycznego wymiaru. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Euro 2012 lepiej byłoby otwartą dyskusję na temat opóźnień przeprowadzić już teraz i natychmiast powołać komisję śledczą w tej sprawie, co pomogłoby nam uniknąć wielu kolejnych wpadek. Gdyby PO już teraz powołała na szefów resortów infrastruktury i sportu bezpartyjnych fachowców, aby zaczęli porządkować bałagan, to może udałoby się jeszcze uratować kraj przed wizerunkową katastrofą. Takie działanie byłoby korzystne i dla Polski, i dla rządu. Oczywiście jest to tylko pobożne życzenie oparte na założeniu, że rząd kieruje się interesem kraju i zdrowym rozsądkiem.

Bez planu B Niepokój w sprawie tempa naszych przygotowań do Euro 2012 Michel Platini wyrażał już w 2008 r., kiedy UEFA dała Polsce i Ukrainie „sygnał, żebyśmy się ocknęli”. „Taki rozwój wydarzeń jest dla nas nie do zaakceptowania. Nie możemy tak dalej działać” – mówił Michel Platini. Podkreślił również, że nie ma żadnego planu B, który miałby zostać zrealizowany w razie problemów organizacyjnych w Polsce. Platini deklarował ponadto, że UEFA zrobi wszystko, a nawet więcej, żeby Euro 2012 odbyło się w Polsce i na Ukrainie. Takie enuncjacje napełniały spokojem rząd i jego spółki celowe, powołane do sterowania przepływem gigantycznych pieniędzy z budżetu na przygotowania do Euro. W grudniu ub.r. na spotkaniu podsumowującym kolejny rok przygotowań do mistrzostw minister Adam Giersz zapewniał, że „nie ma żadnych zagrożeń dla kluczowych przedsięwzięć”. „Zdążymy ze stadionami – mówił. – Wszystkie będą gotowe w lecie 2011 r., czyli na rok przed imprezą, czego wymaga UEFA. Zostanie, więc odpowiednio dużo czasu na przystosowanie ich do potrzeb UEFA i przetestowanie”. Według władz jeszcze na początku roku opóźnienie było znikome i łatwe do nadrobienia. Wzrosło ono ponoć dramatycznie dopiero na wiosnę. W kwietniu sięgnęło 16 proc., czyli ponad 100 dni. Oczekiwano, że wykonawca zmobilizuje się do pracy i zatrudni więcej robotników, którzy jeszcze szybciej będą biegać z taczkami. Jak w dowcipie z epoki socjalizmu. Na pytanie, dlaczego wszyscy na budowie biegają z pustymi taczkami, pędzący robotnik odpowiada: „Zapieprz tu taki, że nie ma, kiedy załadować”. Budowa Stadionu Narodowego stanie się z pewnością tematem licznych doktoratów z matematyki i fizyki. Jeszcze przez wiele lat naukowcy będą badać, jak w ciągu trzech miesięcy można zwiększyć opóźnienie w budowie o cztery miesiące? Albo jak w czasie dwóch miesięcy można nadrobić trzymiesięczne opóźnienie? Dla nadzorców robót na Stadionie Narodowych proponujemy wysokie nagrody pieniężne za sukces i zgłoszenie ich jako kandydatów do Nagrody Nobla z ekonomii. Podane 8 czerwca przez premiera Tuska pięciomiesięczne opóźnienie w budowie to nie tylko kompromitacja rządu. Grozi to także największym blamażem Polski w tym wieku. Ministerstwo Sportu i jego spółki celowe w połowie maja nadal okłamywały opinię publiczną, że projekt jest realizowany zgodnie z harmonogramem, a wszystkie zaplanowane imprezy na Stadionie Narodowym odbędą się w terminie. Jeszcze 19 maja NCS oficjalnie zapowiedziało, że za tydzień rusza sprzedaż biletów na wielką imprezę akrobacji motocyklowych. Cały czas opowiadano bajki o imponującej imprezie otwarcia Stadionu. Tadeusz Święchowicz

Tortury po amerykańsku Stany Zjednoczone zinstytucjonalizowały tortury, jako dopuszczalne codzienne praktyki.

The American Way of Torture

http://www.bearcanada.com/fae/usa/uswayoftorture.html

Alexander Cockburn (counterpunch), tłumaczenie Ola Gordon

Kolejny dzień promowania demokracji i ratowania świata od zła. Ofiara tortur CIA w Iraku. Najlepsza na świecie międzynarodowa instrukcja nt. tortur. Zwróć uwagę na wywołujący elektryczny szok przyrząd podłączony do genitaliów. Tortury są teraz solidnie zamontowane w represyjnym arsenale Ameryki – nie w cieniu, gdzie zawsze się czaiły, ale otwarcie, energicznie oklaskiwane przez prominentnych polityków. Rytuały przymusu i upokorzenia przenikają przez amerykańską kulturę, do tego stopnia, że amerykańscy podróżni zaczęli się buntować z powodu inwazyjnego obmacywania, dotykania piersi i krocza, przez grupy ochrony TSA na lotniskach,. Potajemnie tortury, tak jak zabójstwa, istniały zawsze i wszędzie. Po II Wojnie Światowej poprzednik CIA, OSS, importował nazistowskich ekspertów w technikach przesłuchań. Ale to była era konkurencji zimnej wojny: dobry Wuj Sam przeciwko brudnym Rosjanom i Chińczykom. Amerykański rząd dołoży desperackich starań, by odparować oskarżenia, że jego agenci z CIA lub USAID praktykowali tortury. Jednym sławnym przypadkiem był Dan Mitrione, pracujący dla Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID), który nauczał udoskonalania technik tortur śledczych z Brazylii i Urugwaju. Mitrione ostatecznie został porwany przez partyzantów Tupamaro i zamordowany, stając się tematem filmu Costa Gavrasa State of Siege [Stan oblężenia]. CIA zmontowała operacje tuszujące, aby spróbować zdyskredytować oskarżenia przeciwko Mitrione, cytowanego, kiedy powiedział swoim uczniom: „Precyzyjny ból, w precyzyjnym miejscu, o precyzyjnej sile, dla uzyskania pożądanego efektu”. Amerykańskie liberalne sumienie zaczęło zaznajamiać się z torturami w czerwcu 1977 roku, w miesiącu kiedy londyński Sunday Times opublikował ważne expose o torturach Palestyńczyków przez izraelskie siły zbrojne i agencję bezpieczeństwa Szin Bet. Nagle amerykańscy zwolennicy Izraela twierdzili, że pewne techniki – deprywacja sensoryczna, długotrwałe pozycje stresujące z kapturem na głowie, więzienie w „celach” wielkości skrzyń, itp. – jakoś nie były prawdziwymi torturami, czy też były moralnie uzasadnionymi torturami według teorii „tykającej bomby zegarowej”. "Torturowanie ofiar to 'bezmyślność'. Dlatego podtapialiśmy ludzi 380 razy każdego. I co z tego?" Był to odpychający spektakl w wykonaniu prof. Alana Dershowitza z Harvard Law School, rzekomego liberalnego obrońcy praw obywatelskich, zalecający Izraelowi pojęcie „nakazu tortur”. Cele nakazów miały być „przedmiotem prawnie monitorowanych sposobów fizycznych, mających na celu wywołanie rozdzierającego bólu, niepozostawiającego żadnych trwałych uszkodzeń”. Jedną z form tortur zalecanych przez profesora Harvardu było „wpychanie pod paznokcie sterylizowanych igieł”. Kiedy rozpoczęła się Wielka Wojna z Terrorem po atakach 11 września na WTC, tortury pokazały się w pełnym blasku dnia. Jednym z zaangażowanych wykonawców tego planu był sekretarz obrony George’a Busha, Donald Rumsfeld, jak Andrew Cockburn opisał tutaj w 2007 roku. W Guantanamo to Rumsfeld wydawał słowną, potem pisemną zgodę na tortury podejrzanych, za pomocą znanych technik odosobnienia, pozbawiania snu i psychicznej degradacji, z Rumsfeldem, jako zarządzającym upokorzeniami. Na temat przerażających tortur jednego z więźniów w Guantanamo przeczytaj artykuł Richarda Neville z zeszłego tygodnia na tej witrynie, z nowej książki Davida Hicksa, Guantanamo My Journey [Guantanamo moja podróż]. W przypadku Abu Ghraib w Iraku są znowu ślady dowodów wskazujących na to, że Rumsfeld osobiście dekretował i monitorował pozycje stresowe, indywidualne fobie, takie jak strach przed psami, brak snu i podtapianie. Oficer armii amerykańskiej, Janis Karpinski, opisała znalezienie w Abu Ghraib kawałka papieru naklejonego na słup na zewnątrz małego pomieszczenia dla śledczych. Było to memorandum podpisane przez Rumsfelda, upoważniające stosowanie technik, takich jak używanie psów, stresujących pozycji, głodzenia. Na papierze, własnoręcznie napisana przez Rumsfelda, była lakoniczna instrukcja: „Upewnij się, że tak się stanie!” James Bovard napisał na tej witrynie wcześniej w tym tygodniu, że „Być może najważniejszą spuścizną po Bushu jest stosowanie tortur”. „W przemówieniu z czerwca 2010 roku w Grand Rapids, Michigan, oświadczył: ‘Tak, podtapialiśmy Khalida Sheikha Mohammeda. Zrobiłbym to ponownie, aby uratować ludzi’. Nie ma niezależnych dowodów na to, że era tortur Busha ocaliła Amerykanów. ”Fakt, że były prezydent może stanąć publicznie i przyznać, że nakazał tortury, jest zmianą dla amerykańskiej republiki. (Podczas gdy on był prezydentem, konsekwentnie zaprzeczał, by rząd angażował się w tortury). … W rzeczywistości polityka tortur administracji Busha była po prostu najbardziej jaskrawym przykładem przekonania, że prezydent miał prawo robić, co mu się podoba. Asystent prokuratora generalnego Steven Bradbury zadeklarował w 2006 r., „Zgodnie z prawem wojny, prezydent ma zawsze rację”. Wewnątrz kraju, tortury, jako drastyczny sposób kontroli społecznej rozkwitł bujnie w systemie więziennictwa w Ameryce, którego populacja od lat 1970 roku do chwili obecnej wzrosła do 2,5 mln. Sankcjonowane gwałty na mężczyznach idą w parze z coraz bardziej sadystycznym odosobnieniem, z przedłużoną deprywacją sensoryczną – stan, w którym około 25.000 więźniów jest doprowadzanych obecnie do szaleństwa. Kiedy kadencja Busha zbliżała się do końca, liberałowie odważyli się mieć nadzieję, że powrócą rządy prawa, a z nimi poszanowanie uzgodnionego na szczeblu międzynarodowym zakazu tortur oraz traktowanie kombatantów. Rosło oczekiwanie, że oprawcom, pod dowództwem Busha, przedstawi się formalne zarzuty. Kandydat Obama skwapliwie podsycał tę nadzieję. Możliwość ta pojawiła się 20 stycznia, w dzień zaprzysiężenia Obamy na prezydenta, kiedy oświadczył, że „Jeśli chodzi o wspólną obronę, odrzucamy, jako fałszywy wybór między naszym bezpieczeństwem a naszymi ideałami”. Dodał, że Stany Zjednoczone są „gotowe dowodzić jeszcze raz”. W dniu 21 stycznia 1977 roku, w pierwszym dniu urzędowania, prezydent Jimmy Carter wypełnił swoje zobowiązanie z kampanii, ogłaszając amnestię dla tych, którzy unikali służby w wojnie w Wietnamie, uciekali z USA i nie rejestrowali się. Gdyby czekał miesiąc lub dwa, miesiąc miodowy już by przeszedł, i mógłby równie dobrze się rozmyślić. "Mogę tu stanąć dziś i powiedzieć, bez wyjątku czy dwuznaczności, że Stany Zjednoczone Ameryki nie torturują". Ale w końcu mówię dużo bzdur. W drugim pełnym dniu urzędowania prezydent Obama podpisał szereg dekretów dotyczących zamknięcia więzienia w Guantanamo w ciągu roku, zakazu najcięższych metod przesłuchań i dokonania przeglądu procesów wojskowych zbrodni wojennych. W pierwszym przemówieniu o stanie Unii, tydzień później, Obama oświadczył na wspólnej sesji Kongresu: „Mogę stanąć tu dziś i powiedzieć, bez wyjątku czy dwuznaczności, że Stany Zjednoczone Ameryki nie torturują. Możemy zobowiązać się do tego tu dzisiaj”. W ciągu kilku dni od tej gwarancji, prawnicy Departamentu Sprawiedliwości Obamy przedstawiali sędziom USA wyraźne warunki, że nowa administracja nie odejdzie od polityki Busha w kwestii statusu prawnego wydawania więźniów i rzekomych kombatantów wroga. Ci prawnicy podkreślali sędziom, że oni, podobnie jak prawnicy z Departamentem Sprawiedliwości Busha, utrzymywali, że jeńcy schwytani przez rząd USA i przekazywani do tajnych więzień na tortury, nie mieli podstaw do procesów w amerykańskich sądach, oraz reżim Obamy nie ma zobowiązań prawnych do obrony, a nawet przyznania się do swoich działań w żadnym sądzie USA. „Kombatanci wrogów” nie będą mieć zapewnionej międzynarodowej ochrony prawnej, czy to na polu bitwy w Afganistanie lub, jeśli będą porwani przez personel amerykański, w żadnym miejscu na świecie. System tortur kwitnie, a granice imperium amerykańskiego są oznaczone przez ośrodki tortur za granicą, takie jak Bagram. Są jeszcze więźniowie w Guantanamo – w listopadzie zeszłego roku było ich 174. 7 stycznia 2011, Obama podpisał ustawę zakazującą więźniom przyjazdu do USA na rozprawę. Przez ostatnie 7 miesięcy, 22-letni szeregowy Bradley Manning, najpierw w więzieniu wojskowym w Kuwejcie, teraz w Quantico w Wirginii, był przetrzymywany 23 godziny na 24 w odosobnieniu w celi, stale nękany. Jeśli zamknie oczy między 5 rano i 20 wieczorem, jest budzony. W ciągu dnia musi odpowiadać „tak” strażnikom, co pięć minut. Przez godzinę na dobę jest zabierany do innej celi, gdzie chodzi po śladzie cyfry 8. Jeżeli zatrzyma się, jest z powrotem zabierany do drugiej celi.

Manning jest oskarżony o przekazanie dokumentów do Wikileaks. Nie był sądzony ani skazany. Odwiedzający mówią, że Manning kończy się psychicznie i fizycznie. Wysiłki jego adwokata by poprawić jego stan zostały odrzucone przez armię. Oskarżenia, że jego traktowanie ogranicza się do tortur, zostały z oburzeniem potępione przez wybitnych konserwatystów i niektórych liberałów. Gubernator Huckabee i inni wzywali do jego egzekucji. Kiedy publicysta Glenn Greenwald opublikował fakty o traktowaniu Manninga w połowie grudnia, wywołał umiarkowane zamieszanie. Sprawę bada obserwator z ONZ. Tymczasem Manning walczy o swoje zdrowie psychiczne w Quantico. Grozi mu miesiąc, jeśli nie lata, tego samego. Czy uda mu się skończyć jak oskarżony Jose Padilla z Chicago, cztery lata w całkowitej izolacji i ciszy przed swoim procesem w 2007 r. (skazany jako terrorysta na 17 lat), kiedy jego prawnika poinformował personel więzienny, że Padilla stał się posłuszny i nieaktywny do takiego stopnia, że przypominał „mebel”. Prawdziwa twarz Ameryki. Tortury to humanitarne ćwiczenie tego co nazywamy "miękką siłą". Memo do premiera W Brytanii Davida Camerona: Proszę odrzucić wszystkie wnioski o ekstradycję przez rząd Stanów Zjednoczonych, ze względu na to, że oskarżeni o terroryzm nie mogą oczekiwać niczego, poza torturami i kangurowym procesem. Wyobraź sobie los Juliana Assange’a w więzieniu w USA, oczekującego na proces. Jak brytyjski prawnik, Yvonne Ridley, napisała na tej stronie wcześniej w tym tygodniu: ”W roku 20011, premier W Brytanii David Cameron ma do czynienia z niektórymi trudnymi wyborami, żaden prawdopodobnie trudniejszy niż podjęcie decyzji, czy wyrzucić na złom naszą umowę z USA o ekstradycji i odmówić oddania grupy brytyjskich obywateli do Ameryki Baracka Obamy …. „To rząd Blaira wprowadził jednostronną umowę o ekstradycji w 2003 roku, żeby zadowolić i uspokoić administrację Busha.” Akty prawne sporządzone w panice i pośpiechu, nigdy nie są dobrym pomysłem, ani nie było mądre, aby umożliwić Ameryce rozszerzenie jej jurysdykcji na W Brytanię, co dokładnie się stało. I zastanawiam się, czy prawo było naprawdę sporządzone przez prawników W Brytanii, gdyż ścisła inspekcja oryginalnych dokumentów ujawnia liberalne korzystanie z amerykańskiego angielskiego. „Namawiam Camerona by odrzucił wszystkie amerykańskie wnioski o ekstradycję, tak jak by zrobił, gdyby te same wymagania były składane przez jakąś republikę bananową”. Napisałem tu w ubiegłym roku:

”Ironią jest, że wreszcie ruszyła debata moralna nad przerażającymi amerykańskimi ustawami skazującymi. W stanie Nowy Jork rockefellerowskie prawa narkotykowe, które zniszczyły wiele tysięcy ludzi przez obowiązkowe wyroki skazujące, są zmieniane. Senator Jim Webb z Wirginii odważnie próbuje powołać do życia krajową komisję do dokonania przeglądu systemu wymiaru sprawiedliwości. Webb mówi Washington Post, że policjanci i prokuratorzy często skazują niewłaściwych ludzi i wierzy, że społeczeństwo może być bezpieczniejsze przez uczynienie systemu bardziej „humanitarnym i ekonomicznym”. Cytuje bardzo dobry artykuł Atula Gawande z 30 marca The New Yorker piętnujący odosobnienie („w najmniej 25.000 więźniów w izolacji w supermax więzieniach”) jako tortury”. To prognoza brzmi teraz głupio. Ale być może zakładałem, że człowiek, któremu nie ufałem od dnia, kiedy zobaczyłem jego przemówienia, jednak poprawi swój wizerunek w sprawach tortur i kar. W rzeczywistości w tej dziedzinie Obama, jak w wielu innych, przypieczętował tylko etykę i praktykę ery Busha.

https://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Nasuwa się tylko jeden komentarz: jak te syjonistyczne szumowiny mają czelność pouczać inne kraje na temat „niedostatków demokracji”, a nawet siłą, niczym opryszki, narzucać swe nikczemne standardy innym? – admin.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
466
466 , Prawdą jest, że młodzież kontestuje dziedzictwo przekazywanych jej wartości
466
466
466
466
466
466
466
466
DRT1 Package OFR 00 466
466
C 466 1
466
466
466
466 ac
466
466

więcej podobnych podstron