392

Atomowa Godzilla znów atakuje Filmowa Godzilla zrodziła się, jako metafora nuklearnego ataku na Japonię. Na początku siała śmierć i zniszczenie (jak bomby atomowe). Później była raczej przyjazna ludziom, choć niechcąco nadal wywoływała szkody (elektrownie atomowe?).

http://pl.wikipedia.org/wiki/Godzilla

Obecnie „Godzilla” – metafora ataku atomowego – pokazała jej pierwotne oblicze – jest zagrożeniem dla ludzkości, sieje śmierć i zniszczenie. Robi to wprawdzie bez grzyba atomowego, nie tak spektakularnie, szybko i gwałtownie jak w Hiroshimie czy Nagasaki, ale równie nieubłagalnie. Trudno jest  w obliczu tragedii rozgrywającej się w Fukushimie pisać o czymkolwiek innym. W obliczu toczącej się tam bitwy z czasem i śmiercionośnym promieniowaniem wszystkie pozostałe wydarzenia wydają się banalne. Groteskowo wygląda batalia o emerytury w parodii sejmu. 13 października 1998, w czasach rządów żydo-AWS i Buzka wprowadzono pod patronatem Banku Światowego złodziejską kapitałową „reformę” systemu emerytalnego w ramach złodziejskiej ustawy o ubezpieczeniach społecznych. Od tego czasu pod osłoną „prawa” Polacy są niemiłosiernie okradani we wszystkich formach ubezpieczeń społecznych. Naszymi pieniędzmi/składkami napychają sobie kieszenie wydrwigrosze i giełdowi aferzyści i spekulanci – nie-Polacy. Polakom ostają się jedynie ochłapy. Dokąd nie przegoni się z Polski całej tej wierchuszki, całejbandy czworga z POPiS-em na czele, dokąd Polska nie wyrwie się z objęć banksterów, Banku Światowego, MFW, Unii Jewropejskiej i NATO, dokąd będziemy przykuci łańcuchem do Izraela i Dużego Usraela, dotąd będziemy okradani, oszukiwani i wykorzystywani na każdym kroku. Po co „walczyć” o reformę systemu emerytur, jak cały ten system jest złodziejski. Jego nie da się zreformować. Należy go rozwalić i zrobić nowy system, uczciwy  i od podstaw. Zresztą, nawet najlepszy system emerytalny nic nam nie da, jak państwo zbankrutuje. A Polska szabrowana w przyspieszonym tempie, jest de facto bankrutem. Idzie nędza i głód, a obca agentura pomiędzy sobą „walczy” w sejmie o emerytury. Ciekawe, czy za dwadzieścia lat Polacy w ogóle będą jeszcze wieku emerytalnego dożywać. Radek agent Sikorski ryczał w żydosejmie, że dzisiejsza Polska jest najlepsza, jaka kiedykolwiek była. Ta żydowska szuja, ten agent neokonów zapomniał dodać jednego – dzisiejsza Polska jest rzeczywiście najlepsza, jaka była  - ale wyłącznie dla żydostwa i jego agentury, dla szabrowników i dla usłużnych szabas-gojów. Radek obraził się, że „opozycja” z PiS nazywa go agentem kondominium niemiecko-rosyjskiego. I słusznie agent Radek się obraził! On jest przecież agentem Izraela i neokonów. A nie agentem Ruskich. Zresztą, oskarżająca go o agenturalność wierchuszka PiS jest taką samą żydowską agenturą, jak Radek. Na wyścigi służą Izraelowi i żydowskim interesom. Marionetkowy ont Dużego Usraela wzywa Polaków do restytucji żydowskiego mienia.

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/rzad-usa-wzywa-polske-do-restytucji-mienia-zydowsk,1,4212617,wiadomosc.html

Kenijczyk pełniący obowiązki Amerykanina i (p)rezydenta pokazał ostatecznie, że jest kukłą i marionetką w łapskach Mędrców Syjonu. A kiedy Żydzi oddadzą nam te biliony, które nakradli i naszabrowali w Polsce od czasu „reform” Żyda Balcerowicza? Wszystkie żondy żydolandii nr 3 od czasów okrągłego stołu pomagały w szabrowaniu Polski. Choć trzeba przyznać, że PO robi to obecnie najwydajniej. Z drugiej strony, bez pomocy PiS, SLD i PSL odwracających uwagę od spraw fundamentalnych, to przyspieszone szabrowanie Polski nie byłoby dla PO tak łatwe. Wszystkie agenturalne partie z bandy czworga są proamerykańskie, choć najbardziej zaślepiona miłością do tego najważniejszego na świecie żydowskiego folwarku jest PiS. Na polecenia USA wysyłano naszych żołnierzy przerobionych na najemników do Kosowa, Iraku, Afganistanu. Pomagamy żydo-USA i żydo-NATO w okupacjach obcych państw. A te szabas-goje nawet wiz wjazdowych do Dużego Usraela nam nie znieśli. A teraz jeszcze na dodatek popierają żydowskich roszczeniowców. Czy wyznawcy PiS i USA nigdy się z ich zaślepionego amoku nie wybudzą? Czy nie widzą, że jesteśmy niemiłosiernie wykorzystywani i wasalizowani przez żydowski folwark – USA? Zbliża się dla Polaków i dla polactfa totalitary (selekcyjny?) spis powszechny.

http://mariquita.nowyekran.pl/post/6783,totalitarny-spis-powszechny

Ilość i „jakość” zadawanych w spisie pytań rodzi we mnie podejrzenia, że na podstawie danych z tego spisu przeprowadzona może być nad naszymi głowami selekcja. W jej ramach wytypowani zostaną ci, których uzna się za wartościowy materiał na zachipowane bydło robocze. Co czeka resztę? Czyż muszę to podpowiadać? O depopulacji nie słyszeliście? Wreszcie żydomedia bąknęły o rozruchach w Bahrajnie i Jemenie. O wojskach Arabii Saudyjskiej w Bahrainie „zapomniały” jednak poinformować. Nie słychać też było wyrazów poparcia dla protestującej ludności tych dwóch arabskich krajów. Nie domagały się też żydomedia ustąpienia tamtejszych dyktatorów. Wygląda na to, że istnieje pewien tajemniczy klucz, według którego żydomedia protestujących dzielą na słusznieniesłusznie protestujących. Analogicznie mamy słusznych i niesłusznych dyktatorów. Wracam do atomowego piekła w Fukushimie. Z podziwem chylę głowę przed pięćdziesięcioma wspaniałymi. Nie za bardzo wierzę, że uda się im uchronić ich elektrownię przed kataklizmem. Oni wiedzą, że wydali na siebie wyrok śmierci. Walczą jednak do końca. Widać u nich tradycję samurajów – walka do końca, posłuszeństwo, gotowość ofiary życia. Czyżby, dlatego zrobiono tę katastrofę Japonii? Bano się, że tak samo ofiarnie i do końca mogą Japończycy wystąpić w ostatecznej batalii o wolność w wojnie z globalizmem? Czy doprowadzenie prądu z zewnątrz uratuje jeszcze Fukushimę przed ostateczną katastrofą? Wszystko zależy od stanu zniszczenia armatury obsługującej chłodzenie reaktorów. Jeśli jest zbyt mocno uszkodzona, to i doprowadzenie prądu niewiele już pomoże. Dlaczego na ten pomysł nie wpadnięto wcześniej – już w pierwszym dniu problemów z chłodzeniem? W sieci wodnej poza elektrownią stwierdzono radioaktywny jod i cez. Będzie tych promieniotwórczych trucizn w wodach gruntowych coraz więcej. Ujęcia wody w dużym promieniu wokół Fukushimy mogą być skażone na pokolenia. Czy uda się powstrzymać owym odważnym, niezłomnym do końca, katastrofę? Nie mają praktycznie żadnych szans. Postępują w myśl zasady – robimy wszystko, co możliwe. A później robimy wszystko, co niemożliwe. Całym sercem jestem z nimi! Modlę się o ich sukces. Choć na ludzki rozum nie mają szans. Kochani! Wy – pięćdziesięciu – tam w Fukushimie. Pokonajcie tę Godzillę. Cały uczciwy świat jest z Wami. Nawet, a raczej właśnie, dlatego, że nie macie szans, bo celowo unieruchomiono Wam agregaty, wydano Was i miliony na śmierć, pokonajcie tego promieniotwórczego potwora. Jest to ważne, dlatego że Wasz rząd i właściciele elektrowni, ale i media w Waszym kraju okłamują ludzi. Nie podają prawdy. Narażają przez to miliony na katastrofalne konsekwencje. Niech wam Bóg pomaga. Nie ma Was w swojej opiece. Po tej i po drugiej stronie… Poliszynel

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

Zioła lecznicze niedostępne w UE Wielka Farmacja ma zamiar zaliczyć wielką wygraną: zioła lecznicze będą niedostępne w Unii Europejskiej… To już prawie się stało. Wkrótce preparaty ziołowe będą niedostępne, a możliwość przepisywania ich przez zielarzy również zostanie utracona. Wielka Farmacja osiągnie wkrótce cel w swojej wieloletniej bitwie w niszczeniu wszelkiej konkurencji. Od 1 kwietnia 2011 prawie wszystkie zioła staną się nielegalne w Unii Europejskiej. Podejście w Stanach Zjednoczonych jest nieco inne, ale o tym samym niszczycielskim wpływie.

Wielka Farmacja [1] i Agrobiznes [2] prawie zakończyły marsz do przejęcia wszystkich aspektów naszego zdrowia: od żywności, którą jemy, aż po sposób, w jaki leczymy się, kiedy jesteśmy chorzy. Nie ma wątpliwości, że to przejęcie ukradnie nam resztki tego, co pozostaje nam dla naszego zdrowia.

ZACZYNA SIĘ W NASTĘPNY PRIMA APRILIS Najprzykrzejszy dowcip Prima Aprilis wszechczasów to dyrektywa w sprawie tradycyjnych ziołowych produktów leczniczych (THMPD), która została przyjęta z powrotem 31 marca 2004 roku [3]. Dyrektywa ustanawia zasady i przepisy w zakresie stosowania preparatów ziołowych, które wcześniej podlegały swobodnemu obrotowi. Niniejsza dyrektywa wymaga, aby wszystkie ziołowe preparaty zostały poddane temu samemu rodzajowi postępowania jak farmaceutyki. Nie ma znaczenia, czy lek ziołowy był powszechnie używany od tysięcy lat. Koszty tego postępowania są ogromne, w porównaniu do większości innych branż produkcyjnych nie związanych z Farmacją. Szacunkowe koszty to od około 370 000 zł do 550 000 zł za jedno zioło, a w mieszance złożonego z kilku ziół, każde zioło musi być liczone odrębnie! Leki ziołowe będą traktowane tak, jakby były lekami syntetycznymi.

Leki ziołowe są to preparaty ze źródeł biologicznych (roślinnych, zwierzęcych, mineralnych). Nie zawsze są one oczyszczane i mogą zmieniać swój charakter i skuteczność, tak jak jest to z żywnością. To jest wypaczeniem charakteru ziół i natury ziołolecznictwa, aby traktować je jak farmaceutyki (leki syntetyczne). Oczywiście, to nie ma znaczenia w siedzibie Unii Europejskiej kierowanej m.in. przez Wielką Farmację, a która ma zapisane w konstytucji korporacjonizm [4]. Dr Robert Verkerk z Alliance for Natural Health (ANH) opisuje problem wymaganej zgodności preparatów ziołowych podobny to tego, jaki istnieje na leki farmaceutyczne: „Wpasowanie klasycznego medycznego ziołolecznictwa z pozaeuropejskich tradycji leczniczych w ramach programu rejestracji UE jest nie na miejscu. Ten system regulacyjny ignoruje je, a zatem nie został on dostosowany do specyficznych tradycji. Takie dostosowanie jest pilnie wymagane, jeżeli dyrektywy nie mają zamiaru dyskryminować kultur pozaeuropejskich, a tym samym naruszać prawa człowieka.” [5]

PRAWO HANDLOWE, Aby jak najlepiej zrozumieć, jak to się dzieje, trzeba zobaczyć, że prawa handlowe przesuwają wszelkie aspekty żywności i leków pod kontrolę Wielkiej Farmacji i Agrobiznesu. Czy wiesz, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych odnośnie surowego mleka (niepasteryzowanego, prosto od krowy) i ataku na nie przez Food and Drug Administration’s (FDA – odpowiednik polskiego GIS-u [6])? FDA twierdzi, że żywność w magiczny sposób staje się… farmaceutykiem, kiedy czynisz oświadczenia zdrowotne. Przy tych dziwnych stwierdzeniach i atakach możesz zauważyć, że Federalna Komisja Handlu (FTC) odgrywa znaczącą rolę. Zamiast traktowania używania żywności i tradycyjnych preparatów leczniczych, jako podstawowych praw człowieka, są one traktowane, jako kwestie handlowe. Sprawia to, że interesy wielkich korporacji są w centrum zainteresowania prawa żywnościowego i zielarskiego, a nie potrzeby i pragnienia ludzi. To kręcenie, które doprowadza do podejmowania przez FDA skandalicznych, absurdalnych wypowiedzi, jak twierdzenie, że Cheerios [7] i orzechy stają się farmaceutykami z powodu złożenia oświadczeń zdrowotnych [8] dla tych produktów. Celem tego wszystkiego jest uczynienie świata bezpiecznym dla wielkich korporacji w handlu wolnym, bez ograniczeń. Potrzeby i zdrowie ludzi po prostu nie są czynnikiem przez korporacje uwzględniane. Jak walczyć z tą ingerencją w nasze zdrowie i dobrostan? To nie jest jeszcze przypieczętowany interes, przynajmniej nie do końca. Jeśli cenisz sobie dostęp do ziół lub do naturalnych witamin i suplementów, to należy podjąć działania. Nawet, jeśli te kwestie wydają się bez znaczenia dla Ciebie, miej wzgląd na ludzi, dla których to ma znaczenie. Czy mają oni być pozbawieni prawa do leczenia i utrzymania zdrowia według swojego wyboru?

ANH jest aktywna w walce z tymi ingerencjami. Obecnie kierują sprawy do sądu, próbując przerwać realizację dyrektywy THMPD. Możemy mieć nadzieję, że im się to uda, ale niedawna historia pokazuje, że prawne manewry nie mogą zatrzymać tego molocha. Nie możemy sobie pozwolić, aby usiąść i czekać na wyniki działań ANH. Musimy zobaczyć ich starania w całokształcie, w większym wymiarze, w którym każdy z nas odgrywa pewną rolę. Podjęcie działań zależy od nas, od każdego z nas.

CO MOŻESZ ZROBIĆ? Spróbuj sobie wyobrazić zwrócony twarzą w stronę swoich dzieci i wnuków, kiedy zapytają dlaczego nic nie zrobiłeś? Jak im powiesz, że tak naprawdę nie byłeś zainteresowany ich dobrostanem i zdrowiem? Jak im powiesz, że istotniejsze było obejrzeć najnowszy reality show w telewizji i że nie miałeś ani trochę czasu, aby napisać prosty list? Tylko aktywnie protestując przeciwko tej parodii można ochronić nasz wspólny dobrobyt. Jeśli będziemy siedzieć apatyczni – to się stanie. Nasze prawa do ochrony naszego zdrowia i naszych dzieci wiszą na włosku. Jeśli troszczysz się o dobro swojego dziecka lub wnuka, to TRZEBA DZIAŁAĆ – TERAZ! Nagłaśniaj, bo teraz jest chwila prawdy. Możesz usiąść i nic nie robić lub możesz mówić i działać. Mów, rozsyłaj, nagłaśniaj wszystkim, których znasz. Powiedz im, że nadszedł czas działania. Naprawdę, nie ma czasu do stracenia. Jeśli mieszkasz w Europie, wyślij list lub wiadomości do członka Parlamentu Europejskiego. Przejdź na tę stronę TUTAJ, aby dowiedzieć się, kto jest Twoim posłem i pobierz jego dane kontaktowe. Następnie wyślij pismo, które jednoznacznie i zdecydowanie popiera działania ANH w staraniach o zawieszeniu realizacji THMPD i, że masz nadzieję, że europosłowie również zajmą stanowisko wspierające prawo ludzi do wolnego wyboru leków ziołowych. Heidi Stevenson
Źródło oryginalne: gaia-health.com
Tłumaczenie i źródło polskie: Stop Codex

PRZYPISY

1. Wielka Farmacja – Big Pharma – największe korporacje farmaceutyczne, które zdominowały rynek leków farmaceutycznych.
2. Agrobiznes – zobacz http://pl.wikipedia.org/wiki/Agrobiznes
3. Directive 2004/24/EC of the European Parliament and of the Council of 31 March 2004

http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:L:2004:136:0085:0090:en:PDF

4. Korporacjonizm – doktryny społeczne głoszące, że podstawą państwa powinny być korporacje, zrzeszające zarówno pracodawców, jak i pracowników; oparte na solidaryzmie społecznym; były przedmiotem refleksji; idea państwa korporacyjnego częściowo wprowadzana w życie m.in. w faszystowskich Włoszech i frankistowskiej Hiszpanii.
5. http://www.anh-europe.org/news/anh-press-release-anh-set-to-challenge-eu-herb-law
6. GIS – Główny Inspektorat Sanitarny
7. http://pl.wikipedia.org/wiki/Cheerios
8. http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:C:2008:323E:0276:0277:PL:PDF

http://www.stopcodex.pl/wp-content/uploads/2009/03/skrot_informacji_anh_thmpd_pl_beta1.pdf

ADRESY EUROPOSŁÓW I POSŁÓW RP

Adresy europosłów tutaj: http://www.laquadrature.net/wiki/MEPs_PL

Adresy posłów tutaj: http://sejm.gov.pl/poslowie/lista6.htm

http://newworldorder.com.pl/

Polska wypłaciła USA 40 mln USD odszkodowań MSZ zamieściło na stronie internetowej umowę, którą w 1960 r. PRL zawarła z USA w sprawie roszczeń obywateli amerykańskich. Uzgodniono wtedy, że dla regulacji tych roszczeń, Polska wypłaci Stanom Zjednoczonym 40 mln dolarów. [Pytanie:, dlaczego dopiero teraz, a nie dziesięć lat wcześniej? - admin]

Publikacja dokumentu to odpowiedź na wyrażone przez rząd Stanów Zjednoczonych rozczarowanie w związku z wstrzymanie prac nad ustawą reprywatyzacyjną przez Polskę. W umowie z 1960 r. napisano, że rządy obu krajów chcąc dokonać uregulowania roszczeń obywateli USA pod adresem Polski, uzgodniły, że Polska zapłaci Stanom Zjednoczonym 40 mln dolarów. Kwota ta miała być przeznaczona „na całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych” pod adresem polskiego rządu z tytułu nacjonalizacji i innego rodzaju przejęcia mienia. Z tekstu umowy wynika, że zapłata miała być dokonana w dwudziestu rocznych ratach po 2 mln dolarów. Zapłacona suma miała być rozdzielona wedle uznania USA przez rząd tego kraju. „Po wejściu w życie niniejszego układu rząd Stanów Zjednoczonych nie będzie przedstawiał rządowi polskiemu, ani nie będzie popierał roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych do rządu polskiego” – czytamy w dokumencie. Dalej napisane jest, że gdyby takie roszczenia zostały jednak przedłożone Polsce bezpośrednio przez obywateli amerykańskich, nasz kraj przekaże je rządowi USA. Umowa mówi m.in. o roszczeniach z tytułu: nacjonalizacji, przejęcia własności, utraty użytkowania na podstawie polskich ustaw, dekretów i innych zarządzeń, a także długów przedsiębiorstw, które zostały znacjonalizowane. W ciągu 30 dni po wejściu w życie układu, rząd USA miał odwołać swoje zarządzenia blokujące „wszelkie polskie mienie w Stanach Zjednoczonych”. Polska miała dla ułatwienia przekazać Stanom informacje lub dowody zawierające szczegóły dotyczące własności i wartości mienia. Układ miał wejść w życie z dniem jego podpisana. Opublikowana przez MSZ kopia z 16 lipca 1960 r. jest podpisana. W ubiegłym tygodniu resort skarbu państwa poinformował, że projekt ustawy reprywatyzacyjnej jest przygotowany, ale ze względu na „globalny kryzys finansowy” oraz duże obciążenia finansowe wynikające z tej ustawy, „w obecnej sytuacji ekonomicznej, projekt ustawy nie może być przeprowadzony”. [A po diabła jakiś projekt ustawy? Po pierwsze istnieje umowa z 1960 roku, po drugie - każdy, bez względu na narodowość, jeśli posiada prawdziwe dokumenty, może odzyskać swe mienie albo rekompensatę. Żydzi nie potrzebują żadnego specjalnego traktowania. - admin] Wczoraj specjalny doradca sekretarza stanu ds. problemów Holocaustu Stuart Eizenstat powiedział, że „rząd amerykański jest głęboko rozczarowany tym, że rząd Polski zawiesił plany przekazania do parlamentu projektu ustawy przewidującej rekompensaty dla osób, których prywatne majątki zostały skonfiskowane w latach 1939-1989″. Wezwał też – w imieniu rządu USA – rząd polski do restytucji prywatnego mienia żydowskiego, choćby w formie rekompensat rozłożonych w czasie. Szef MSZ Radosław Sikorski powiedział wczoraj w „Kropce nad i” TVN24, że „Polska bardzo szczodrze oddała mienie komunalne żydowskie, natomiast, jeśli chodzi o mienie różnych obywateli państw obcych, to Polska jeszcze w latach 60. podpisała tzw. umowy indemnizacyjne, w tym z USA, i wypłaciła wielomilionowe odszkodowania rządom tych krajów, w tym Stanom Zjednoczonym”. W radiowej Trójce minister stwierdził natomiast, że USA mogły pomóc polskim Żydom w czasie wojny, a obecną interwencję władz USA ws. przywrócenia prywatnego mienia żydowskiego ocenia jako „cokolwiek spóźnioną”.

http://wiadomosci.onet.pl

Ruch Autonomii Śląska wzywa do zmiany ustroju Rzeczypospolitej Polskiej i do rozpadu Polski! Na sobotnim kongresie Ruchu Autonomii Śląska delegaci  tej organizacji jawnie rozpoczęli proces demontażu konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej. Polska z unitarnego kraju, posiadającego ogólnokrajowy  parlament, z  Sejmem, jako naczelną władzą ustawodawcza, ma stać się, zgodnie z pomysłami śląskich autonomistów, federacją regionów. Dla złagodzenia pierwszego szoku autonomiści, a w zasadzie secesjoniści, posługują się pojęciowym nowotworem: „unitarne państwo regionalne”.   Posiadające regionalne sejmy i akcentujące swą odrębność gospodarczą i społeczno-kulturalną regiony, miały by zastąpić dotychczasową  strukturę  województw, powiatów i gmin- pozostających pod nadzorem administracji centralnej.  Regiony miałyby zastąpić  terytorialne wspólnoty samorządowe dotychczasowego państwa polskiego. Proces ten jest dodatkowo groźny, gdyż pomysłom administracyjnej i prawnej secesji  towarzyszy proces powoływania do życia sztucznego bytu, czyli tzw. „regionalnych narodów”, w tym wypadku „narodu śląskiego”. Przeciwstawianie Polakom – Ślązaków, nie ma żadnych podstaw etnicznych, ani językowych. Jest natomiast niebezpiecznym procesem wywoływania sztucznych konfliktów społecznych, mogących przeradzać się w przyszłości w międzynarodowe konflikty polityczne i wojenne. Działania RAŚ są w sposób jawny powiązane z inicjatywami rewizji granicy polsko-niemieckiej ustalonej po II wojnie światowej przez Traktat Poczdamski oraz z działaniami tzw. ziomkostw wschodnich w Niemczech. Istnieje, bowiem współpraca organizacyjna i finansowa tych środowisk. W świetle powyższych faktów musi dziwić brak zdecydowanej reakcji polskiego rządu i prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, a także służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa, na jawnie antypaństwową działalność Ruchu Autonomii Śląska. Koalicja w sejmiku śląskim radnych PO i PSL, a więc partii współrządzących aktualnie Polską, z RAŚ, a także obecność posłów na sejm oraz wicewojewody śląskiego( bądź co bądź podległego premierowi rządu) na kongresie RAŚ oznaczają zgodę na antypaństwowe koncepcje i działania autonomistów, wyrażoną przez naczelne władze państwa. Zachowania posłów i radnych należy skonfrontować z treścią  składanej przez nich przysięgi w momencie podejmowania publicznej służby dla dobra, pomyślności i poszanowania suwerenności Rzeczypospolitej Polskiej, a także należy ocenić te działania w świetle przestępstw przeciwko państwu, wymienionych w  kodeksie karnym Rzeczypospolitej Polskiej. P.Z.

Niżej zamieszczamy oficjalny komunikat z przebiegu kongresu Ruchu Autonomii Śląska: Kongres w sali Sejmu Śląskiego 06.03.2011. Siódmy Kongres Ruchu Autonomii Śląska odbył się 5 marca 2011 r. w historycznej sali plenarnej Sejmu Śląskiego. W skład najwyższej władzy Ruchu weszło 129 delegatów. W Kongresie wzięli udział goście: marszałek województwa śląskiego Adam Matusiewicz, wicewojewoda Piotr Spyra reprezentujący wojewodę śląskiego, posłowie Tomasz Tomczykiewicz i Marek Plura, lider wojewódzkich struktur PSL Marian Ormaniec, przewodniczący Związku Górnośląskiego Andrzej Stania, przewodniczący Niemieckiej Wspólnoty "Pojednanie i Przyszłość" Dietmar Brehmer oraz przedstawiciele samorządów lokalnych: wicestarosta powiatu rybnickiego Aleksandra Chudzik, wiceprezydent Rudy Śląskiej Michał Pierończyk oraz samorządowcy z list RAŚ. Istotną częścią obrad Kongresu było przedstawienie przez niezależnego eksperta, dr Małgorzatę Myśliwiec z Uniwersytetu Śląskiego, propozycji zmian w konstytucji, przekształcających Rzeczpospolitą Polską w unitarne państwo regionalne, umożliwiające uzyskanie statusu autonomicznego wszystkim aspirującym do tego regionom Polski. Następnie Adam Lehnort zaprezentował wyniki prac zespołu zajmującego się opracowaniem propozycji Ruchu Autonomii Śląska w przedmiocie statutu organicznego województwa śląskiego, regulującego kompetencje regionalnych instytucji autonomicznych i relacje pomiędzy nimi a instytucjami centralnymi. Prezentacja tych propozycji ma na celu wzmożenie merytorycznej debaty publicznej na temat reformy państwa w zakresie statusu regionów i ich roli we współczesnej Polsce. Kongres zatwierdził sprawozdanie komisji rewizyjnej za rok 2010 i mijającej kadencji oraz udzielił absolutorium Zarządowi Ruchu. Zobowiązał też Radę Naczelną i Zarząd Ruchu do przeprowadzenia niezbędnych prac i uzgodnień Statutu Ruchu oraz zwołania Kongresu Nadzwyczajnego w celu uchwalenia nowego Statutu do trzech miesięcy. Kongres wyłonił nowe władze Ruchu. Przewodniczącym na trzecią kadencję został Jerzy Gorzelik. W skład Rady Naczelnej weszło dwudziestu delegatów: Rafał Adamus, Jerzy Bogacki, Michał Buchta, Piotr Długosz, Dariusz Dyrda, Marek Gołosz, Grzegorz Gryt, Piotr Kalinowski, Monika Kassner, Krzysztof Kluczniok, Adam Lehnort, Henryk Mercik, Marek Nowak, Mirosław Patoła, Paweł Polok, Leon Swaczyna, Bartłomiej Świderek, Lucjan Tomecki, Aleksander Uszok i Janusz Wita. Rada Naczelna wybrała Zarząd Ruchu w składzie: Jerzy Bogacki, Michał Buchta, Piotr Długosz, Grzegorz Gryt, Piotr Kalinowski, Henryk Mercik, Leon Swaczyna i Janusz Wita. Członkiem Zarządu jest też na mocy statutu przewodniczący RAŚ.Do Komisji Rewizyjnej zostali wybrani: Tomasz Boryn, Joanna Duda, Andreas Jaschinsky, Jan Kołodziej, Radosław Marczyński, Sebastian Motoszko i Stefan Stachoń. Nowy Sąd Koleżeński został wybrany w składzie: Marek Czaja, Damian Jenderek, Adam Korzeniowski, Tomasz Mazur, Grzegorz Miler, Dawid Prochasek, Stanisław Sitek, Tomasz Świrdergał i Marcin Zimnicki. Poprzedni kongres odbył się w marcu 2007 w Połomi (gmina Mszana).

Za: http://autonomia.pl/

Paweł Ziemiński

Sądowa wojna dwóch cywilizacji Przedłużający  się od kilku lat proces sądowy Jan Kobylański przeciw 19 oszczercom z liberalnych mediów na początku wydawał się tylko jednym z wielu mało znaczących procesów o zniesławienie, które dotychczas nie budziły wielkich emocji. Jednak proces znanego Polonusa, człowieka legendy, którego dobre imię zostało zbrukane w wyniku sterowanej medialnej nagonki Gazety Wyborczej i telewizji wywołało duży oddźwięk społeczny a nawet stał się wyrazem sądowej wojny cywilizacyjnej. Z jednej strony cywilizacja łacińska reprezentowana przez człowieka zasad i honoru Prezesa USOPAŁ Jana Kobylańskiego a z drugiej strony, kto? Cywilizacja fałszu, obłudy i interesu czy braku zasad. Jaką cywilizację reprezentują ci, co tak w zmowie i zgodnej współpracy nawet politycznie odmiennych mediów podjęli się organizacji oszczerstwa na dużą skalę? Siła władzy medialnej oszczerców była tak przygniatająca, że wielu z nas znając realia polskiego sądownictwa, przypuszczało, że na trzeciej rozprawie oszczercy zostaną uniewinnieni, proces zagmatwany i zakończony bez satysfakcji dla poszkodowanego. Podobnie pewni siebie byli oskarżeni, co wyczuwało się z początkowych rozprawach procesu, gdy nie chcieli zeznawać przed Sądem a tylko wydawali oświadczenia, że potwierdzają prawdziwość swoich paszkwili. Jednak trafiła kosa na kamień jak mówi przysłowie. Prezes USOPAŁ okazał się człowiekiem, który nie przestraszył się potęgi liberalnych mediów i wielkości fałszywych autorytetów a oszczerców uchodzących w Polsce za nietykalnych zaciągnął na ławę oskarżonych. Takie tuzy mediów jak: Adam Michnik, Jarosław Gugała, Daniel Passent, ambasador Schnepf i inni plącząc się musiały odpowiadać na pytania Sądu, już bez początkowej  pewności siebie i arogancji. Obnażyli swoja małość, a Adam Michnik nie był w stanie sensownie wyjaśnić pojęcie antysemityzmu, z którym tak gorliwie chce walczyć. Jan Kobylański mimo już dojrzałego wieku wykazał się niezwykłą zdolnością organizacyjną. Sprawnie z Urugwaju kierując swoimi świadkami i oskarżycielską strona procesu sądowego. Pomogło mu w tym wielu życzliwych Polaków: Prof. Robert Nowak wydał potężną książkę „Potępiany za Patriotyzm”, w której przedstawiając szeroko ilustrowany i udokumentowany życiorys Jana Kobylańskiego demaskując fałszywość oskarżeń prasowych. W rozprawach brali udział sympatyzujący prawdzie posłowie i senatorzy. Powstał społeczny Ruch Poparcia Jana Kobylańskiego w obronie jego imienia i walki z Antypolonizmem. Wielu patriotów w Polsce uważało za przyzwoitość pojawić się wśród publiczności na rozprawie i dać wyraz poparcia Prezesowi USOPAŁ-u. Zainteresowanie społeczne tym procesem i ciągła obecność na sali Sądu znaczącej publiczności, nawet do 100 osób, w tym senatorzy, posłowie i znane osobistości oraz pikiety społecznego poparcia sympatyków Kobylańskiego przed budynkiem Sądu, podniosła na tyle rangę procesu, że wyrok nie mógł być już wydany pośpiesznie i na zlecenie. Wszyscy wiedzą, że jest oczekiwany z napięciem przez szerokie warstwy społeczne i będzie podlegał szerokiej analizie. Wyrok skazujący byłby ciosem w te pseudo-elity, które od dziesiątków lat manipulują życiem politycznym Polski, działając na jej szkodę. Wyrażał to stale towarzyszący na pikietach transparent JAN KOBYLAŃSKI WALCZY Z ANTYPOLONIZMEM. Ten proces przeciwko 19 oszczercom a później proces przeciwko szefowi MSZ Radkowi Sikorskiemu stał się dla Polaków symbolem walki zakłamanych zwolenników Okrągłego Stołu z Narodem Polskim. Naród czuje się oszukany i okradziony przez obecne elity władzy. Ich przedstawicielami są oszczercy z liberalnych polskojęzycznych mediów, więc wyrok w tym procesie jest dla wielu z nas ważna odpowiedzią na pytanie, Jaka będzie Polska? Dla wielu środowisk jest to bardzo ważna odpowiedź. Interesująca jest przypuszczalna geneza zorganizowanego ataku na Jana Kobylańskiego. Celem jak można sądzić było wyeliminowanie z życia politycznego znanego Polaka, który dał dowód, że potrafił zjednoczyć Polonię Ameryki Łacińskiej i na podobny sposób mógłby zjednoczyć patriotyczne siły narodowe w Polsce. Trzeba przyznać, że to im się udało. Zastosowano metodę wyjętą z gangsterskich filmów, gdzie przewagę zdobywa najbrutalniejszy mafiozo i człowiek bez zasad. Być może jest normą świata przestępczego, za którą ląduje się na krześle elektrycznym a nie  norma zasad społecznych w demokratycznym państwie. Przestraszono się, że po podjęciu współpracy z Moskalem z Kongresu Polonii Amerykańskiej jego oddziaływanie może  mieć wpływ na Polskę i odebrać władzę siłom okrągłostołowym, uzdrowić patologiczną demokrację w Kraju, gdzie rządzą obce etnicznie środowiska, nieutożsamiające się z narodem i państwem polskim. Te elity w rzeczywistości nie mają legitymacji do rządzenia naszym krajem a władzę zdobyły oszustwem i wyrachowaną socjotechniką wyborczą. To, co sami nie zauważyliśmy w kraju, widziane jest ostrzej z zewnątrz, nawet z tak dalekiego Urugwaju. Dlatego atak medialny na Jana Kobylańskiego był zmasowany i przebiegle sterowany. Rozpoczęła go Gazeta Wyborcza wysyłając na swój koszt do Urugwaju pod przykrywką młodego red. Mikołaja Lizuta, który udając studenta w czasie godzinnej rozmowy przy obiedzie na koszt Kobylańskiego, rozmawiał swobodnie o latynoskiej Polonii, popijając dobrej, jakości urugwajskie wino gospodarza. Być może wino to tak poruszyło wodze fantazji młodego redaktora Lizuta, że życiorysu 20 letniego wówczas Jana Kobylańskiego, chłopaka, który w 1943 r. złapany przy okazji ulicznej łapanki przez gestapo, został osadzony w obozie koncentracyjnym i w nich był do końca wojny, zrobił wpływowego szmalcownika i żydożercę. Inni redaktorzy liberalnych mediów, tak posłusznie rozwinęli swoje wyobraźnie nadążając za Gazetą Wyborczą, że licząc na bezkarność wymyślali kolejne absurdalne, ale medialnie chwytliwe oskarżenia. Władza państwowa zaś ustami swojego przedstawiciela zagroziła Listem Gończym, gdyby Jan Kobylański ośmielił się przekroczyć polską granicę. Za tym poszły następne represje, pozbawienie tytułu honorowego konsula, umieszczenie na czarnej liście Ministerstwa Spraw zagranicznych polonijnej organizacji USOPAŁ (Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej) zakaz kontaktowania się dyplomatów ambasad polskich z Janem Kobylańskim, a w Polsce wszyto w podświadomość społeczną miano szmalcownika i człowieka podejrzanego. Z postaci, która mogła być wzorcem osobowym dla Polaków: człowieka, który osiągnął w wyniku swojej pracy sukces materialny, który, mimo, że żyje na Obczyźnie daje przykład bezinteresownej miłości do Kraju i bezpośredniego jest nim zainteresowany zrobiono antywzorzec. Z człowieka pełnego mądrości i filozofii życiowej, której wielu z nas chciałoby się uczyć i naśladować, zrobiono postać godną pogardy. Od świętości do nicości jest tylko jeden krok i ten krok Gazeta Wyborcza i jej najemnicy z nadmiarem przekroczyła. Byli pewni bezkarności i buty. Każdy z tych 19 oszczerców otrzymał nader obfita zapłatę. Zapłatę tę dano nie w przysłowiowych srebrnikach, ale w złocie i platynie. Gdy popatrzy się na listę 19 oskarżonych o zniesławienie, to widać jak wszyscy zostali wyróżnieni. Stali się  tuzami polskojęzycznych mediów, redaktorami naczelni gazet i stacji radiowych, wysokopłatnymi prezenterami telewizyjnymi, ambasadorami państwa polskiego za granica, wpływowi redaktorzy opiniotwórczych gazet. Każdy z nich sam w sobie stał się medialna instytucją, bo wykonał tak ważną robotę, eliminując Jana Kobylańskiego. Do dzisiaj ktoś o nich dba, aby byli na medialnym świeczniku pieniędzy i sławy. Być może gdyby nie ich łajdackie zlecenie, dzisiaj Prezydentem Polski byłby już kolejną kadencję Jan Kobylański a Polakom żyło by się dostatnie i z godnością. Nie musielibyśmy wyjeżdżać po chleb za granicę a każdy z nas uwłaszczony, byłby współwłaścicielem Polski. A tak media są tylko polskojęzyczne, gospodarka i banki w obcych rękach, 3 miliony jak za zaborów poszukuje gorzkiego chleba za granicą a niby polski rząd słucha wytycznych Unii Europejskiej jak przedtem zaleceń Moskwy. Gorliwie wypełnia tylko te dyrektywy, które szkodzą Narodowi Polskiemu a za nagrodę dostają Unijne stanowiska. Słuchając kolejnych rozpraw i robiąc notatki zastanawiałem się jak można na zamówienie tak kłamać i dyskredytować szanowanego przez Polaków człowieka. Kłamać tak bezczelnie nawet w Sądzie, że sala się oburzała a stronniczy sędzia Żak wypędził publiczność. W toku wyjaśnień Schnepfa, Lizuta, Michnika zaczęły wypływać sprawy etnicznego pochodzenia oskarżonych, chęci zemsty za holokaust ich krewnych. Jakby sugerowali, że Jan Kobylański miał wpływ na wojny światowe lub zasygnalizowanie, że wszyscy oskarżeni stanowią jeden klan etniczny, który z natury jest bezkarny i sędzia powinien o tym wiedzieć. Odczuwa się przez cały czas, że na procesie tym ciąży cień idola różowych liberałów Bronisława Geremka. On to wymyślił, zdefiniował i zalegalizował pojęcie „faktu prasowego”, czyli informacji medialnej, która jest wyrachowanym wymysłem. Zdemoralizował tym dziennikarzy i ich szefów. Dał im polityczne prawo do urzędowego kłamstwa. Dzisiaj okazuje się, że IPN wykazuje jego związki z komunistycznymi służbami. Tak mnie to zastanowiło, że przeczytałem opasły tom z dziejów czasów rzymskich ich narodu pt. „Rzym i Jerozolima„ i wtedy zrozumiałem, że na Sali sądowej rozstrzyga się wojna dwóch filozofii: europejskiej cywilizacji Łacińskiej z obcą nam cywilizacją Żydowską, w której dla władzy i pieniędzy można zrobić wszystko: zdradzać swój kraj, współplemieńców, krzywoprzysięgać czy ogłaszać wyroki wg zasady, kto sędziego wyżej przekupi. Robić największe podłości o ile to da korzyści, władzę i pieniądze. Występujący świadkowie strony oskarżonych postępują niezgodnie z polskim zwyczajem sądowym. Świadek ma przedstawić dowody, co widział, z kim mówił a świadek Jurkowska stawia poważnie rozbudowane zarzuty a uzasadnia je tym, że to słyszała, ale nie wie, od kogo, powołuje się na dokument, którego nie ma, albo go w ogóle nie było. Czyli świadek nie przedstawia dowodów, lecz plotki a Wysoki Sąd gorliwie to zapisuje do protokołu. Czemu to ma służyć, jakiemu dochodzeniu do prawdy? A gdyby tego świadka zaprzysiąż, jak wtedy byłaby wartość plotki pod przysięgą? Pełno w tym procesie jest procedur, które zadziwiają, czy chodzi o prawdę, czy chodzi zagmatwanie procesu aż do przedawnienia po 6 latach a może chodzi o manipulację, której celu jeszcze nie możemy rozpoznać. Pouczające jest obserwowanie równolegle procesu cywilnego Jana Kobylańskiego przeciwko Radkowi Sikorskiemu, który go zniesławił nazywając publicznie „typem spod ciemnej gwiazdy”. Na procesie 19-tu w Sądzie Rejonowym  Michał Lizut, jako oskarżony nie przyznaje się, że został przez Gazetę Wyborczą wysłany, jako agent do Urugwaju z zadaniem znalezienia haka na Kobylańskiego. Sugeruje, że to była własna inicjatywa i pieniądze. Na procesie Radka Sikorskiego w Sądzie Okręgowym, jako świadek obrony mówi, że za pieniądze Gazety Wyborczej i pod przybranym nazwiskiem udawał studenta i naciągał Jana Kobylańskiego na zwierzenia. Która wersja jest prawdziwa z Sądu Rejonowego czy z Sądu Okręgowego? Jak można się zgodzić na takiego świadka, takie zeznania w Sądzie Okręgowym powinny być wycofane, jako niewiarygodne? On nie może być świadkiem. Po kilkunastu już sesjach sądowych widać, że młody wiekiem Sędzia Żak gimnastykuje się jak tu wybrnąć z wyrokiem. Nie chce się narazić mającej wpływ na władzę elicie, siedzącej na ławie oskarżonych, bo może mu złamać karierę, gdy ogłosi wyrok sprawiedliwy. Jednocześnie ta elita może go wywyższyć, gdy wbrew prawdzie ich uwolni czy uniewinni. Sadzę, że sędzia kalkuluje jak postąpić. W cywilizacji Łacińskiej było by to proste, są dowody na winę oskarżonych w leżących w aktach sprawy oryginałach gazet i telewizyjnych nagraniach i zależnie od skruchy i możliwości naprawienia win powinien wydać wyrok skazujący. W cywilizacji Żydowskiej na wyrok ma główny wpływ kalkulacja i geszeft. Dowody i sprawiedliwość to kwestia swobodnego uznania sędziego. Proces sądowy odbywa się w Polsce, obowiązuje polskie prawo i polskie racje społeczne, więc mamy prawo oczekiwać takiego wyroku. Po lekturze wyżej wymienionego tomiska już nie mam już takiej pewności, bo nie wiem czy ktoś nie kalkuluje. Kompromisu w pogodzeniu tych dwóch cywilizacji nie widzę. Odczuwalny na Sali Sądowej podział na MY i ONI świadczy, że pochodzimy z rożnych światów, gdzie pojęcie dobra i zła mają odmienne definicje. Racja  jednak jest po NASZEJ stronie i nie możemy odpuścić ewentualnego fałszywego wyroku, bo taki wyrok byłby skazaniem nas wszystkich. ONI nie maja racji i powinni przegrać. Dlatego obecność nasza na Sali Sądowej i przed budynkiem Sądu musi być trwale zaznaczona, bo jako suweren -Naród patrzymy na ręce elitom i też ich osądzamy. Jan G. Grudniewski

W oczekiwaniu na wyrok w sprawie o zniesławienie Jana Kobylańskiego

Kpt.inż. ż.w. Zbigniew Sulatycki w audycji Radia Maryja, „Aktualności dnia” z dnia 26.02.2011 roku
http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=24953

- W “Aktualnościach Dnia” witamy Kapitana Żeglugi Wielkiej -Zbigniew Sulatycki, witam serdecznie. Szczęść Boże. - Szczęść Boże, witam serdecznie Ojca i pozdrawiam całą Rodzinę Radia Maryja.
- Panie Kapitanie, już wkrótce ma zostać wydany wyrok w procesie wytoczonym przez Jana Kobylańskiego (przypomnę, to Prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej), przeciwko dziennikarzom zniesławiającym jego dobre imię. Kilkunastu dziennikarzy pozwał Prezes Jan Kobylański. Ten proces toczy się od pięciu lat, Pan się jemu przygląda. Jaki komentarz, jakiego spodziewa się Pan wyroku? - Tak, faktycznie od samego początku uczestniczę we wszystkich rozprawach. Proces toczy się, Ojcze, już szósty rok. Pierwsze chyba takie założenie było właśnie, żeby doprowadzić do sześciu lat  i później żeby to można było skasować, tzn. żeby można było powiedzieć o przedawnieniu. Ale na ostatniej rozprawie, która odbyła się miesiąc temu, sędzia powiedział coś takiego - wyznaczając rozprawę następną na 24 marca - że na tej rozprawie będzie konfrontacja świadków. I na tym w zasadzie by się skończyło. Natomiast zaraz parę dni później, szczególnie  w informacji PAP i w innych źródłach ukazała się informacja, że najprawdopodobniej właśnie na tej rozprawie sędzia ogłosi wyrok. Jaki z tego wniosek? To rzuca się samo w oczy:, że chyba na samym początku, (ponieważ to jest nieprawdopodobne, żeby proces o zniesławienie trwał prawie sześć lat, a jednak trwał), że coś tu było chyba tak jakby ustawiane, żeby właśnie przeprowadzić ten proces do momentu, aby uległ przedawnieniu. I naraz chyba się coś zmieniło. Bo w międzyczasie, wcześniej, Pan Kobylański wytoczył drugi proces. Tym razem wytoczył proces przeciwko panu Ministrowi Spraw Zagranicznych Sikorskiemu - o zniesławienie. I o dziwo na tym właśnie procesie, na którym też byłem (on się odbył też miesiąc temu), przedstawieni byli pierwsi świadkowie. I proszę zauważyć, kto. Ano właśnie, główni oskarżeni z tego procesu, który wytoczył Jan Kobylański, czyli pokazał się pan ambasador Schnepf i główny inicjator tej całej nagonki, pan Lizut – redaktor „Gazety Wyborczej”. I oni wystąpili, jako świadkowie, mimo że są oskarżeni. Reprezentujący Pana Kobylańskiego adwokat pan Cichoń, zwrócił uwagę pani sędzinie, ale ta nie zareagowała. I w dalszym ciągu ci panowie pozwalali sobie, bez jakichkolwiek argumentów, bez jakichkolwiek oczywiście dowodów, oskarżać o najgorsze rzeczy. Należy sobie w związku z tym zadać pytanie:, dlaczego tak się dzieje? Ano chyba, dlatego, że oni się po prostu czują - ci właśnie ludzie z tzw. „salonu Gazety Wyborczej” – silni i uważają, że im wszystko wolno. Zresztą należałoby tutaj porównać wystąpienia z tego pierwszego procesu, znaczy tego, który ma się niby teraz skończyć, świadków zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Ze strony oskarżonych, a jest ich w sumie 19 (jest tam m.in. pan Michnik), były dwie osoby: pani konsul z czasów, kiedy ambasadorem był pan Gugała oskarżony w tym procesie, jak i pani Wojsław, która, nie bardzo wiem, jaką tam funkcje pełniła, ale „gdzieś tam się obracała”. I co oni powiedzieli? Ano właśnie, ten wątek jakby oskarżycielski, że Pan Kobylański jest winien tego, tego, tego…, że oskarża, itd., itd…
A sędzia zapytał zarówno jednej jak i drugiej: „A skąd panie to wiedzą?”. „- Ano, bo mi powiedziała pani X, ano bo mi powiedział pan Y”. Żadnego dowodu. Nic. Tylko „gdzieś tam, gdzieś coś tam usłyszała”. Jak pani konsul na przykład powiedziała, że „jakiś tam pochodzenia żydowskiego człowiek, oskarżył Kobylańskiego o szmalcownictwo w obozie, i pan ambasador Gugała sporządził jakąś tam notatkę i wysłał to do MSZ, i ta notatka jest nie do…, nie ma jej po prostu, nie do odzwierciedlenia?. Oskarżano oczywiście Kobylańskiego o wszystko. Śmiano się w pewnym sensie, że cały USOPAŁ to jest „jakieś tam”, jakieś przyboczne towarzystwo Jana Kobylańskiego. I teraz z drugiej strony, świadkowie z drugiej strony. Otóż po pierwsze, zebrane dowody w książce, którą opracował Pan prof. Robert Nowak „Potępiany za patriotyzm”. I tam były konkretne dowody. A kiedy był przesłuchiwany, no niestety nie było silnego, żeby z nim dyskutować, bo po prostu przedstawił dowody. Dalej, był przesłuchiwany również z Peru Pan Marek Lubiński, był przesłuchiwany Prezes Zjednoczenia Domeyki z Chile, Pan Zabłocki, zresztą wiceprezes USOPAŁ. Był prof. Haduch z Meksyku przesłuchiwany. I wszyscy jednoznacznie opierali się na swojej wiedzy, na swoim doświadczeniu, bo oni w tym uczestniczyli. A jeszcze trzeba dodać, że zarówno pani konsul, która zeznawała, jak i pani Wojsław, nigdy nie wystąpiły. Sędzia zapytał zresztą, czy brały udział w jakimkolwiek spotkaniu, oczywiście nie. Zeznawałem również ja. I tutaj ciekawa sprawa. A mianowicie, starałem się mówić bardzo wolno. Dlatego, żeby mógł sekretarz zapisywać, żeby można było to wszystko zapisać, co mówiłem. Niestety pasem transmisyjnym okazał się pan sędzia. No, ale czasami tak jest. Nie zapisał tego, o czym ja mówiłem dokładnie. A mówiłem m. in. na przykład o takich dokonaniach Pana Prezesa Kobylańskiego: nie, kto inny, tylko Jan Kobylański, zapisał się złotymi zgłoskami. Doprowadził do tego, że tam w Ameryce Łacińskiej, dzisiaj o Polsce dzięki niemu dużo ludzi wie, że jest takie państwo, które posiadało nie tylko największego z Polaków Jana Pawła II, ale posiadało również wielu wspaniałych innych Polaków. Przez co? Ano przez to, że po pierwsze po pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Montevideo, pozostał krzyż. To jest nie do pomyślenia w Urugwaju. A jednak Kobylański to załatwił, że ten krzyż do dnia dzisiejszego z pomnikiem Jana Pawła II tam jest. Jan Kobylański postawił w znaczącym miejscu Buenos Aires, czyli w Argentynie, pomnik Jana Pawła II i postawił ten pomnik, kiedy? Za jego życia, znaczy za życia Ojca Świętego. To było nie do pomyślenia znowu w Argentynie, tam jest prawo mówiące o tym, że nie można stawiać pomników ludziom żyjącym. Jednak to załatwił, i został postawiony. Postawił pomnik Jana Pawła II w Posadas. W tej uroczystości ja akurat brałem udział, było to niesamowite. Wszystkie rodzaje broni, najwyżsi dostojnicy państwa. Uroczystość naprawdę ściągnęła - myślę, że nie tylko z Posadas, ale i z okolic i z być może innych – tłumy ludzi. Była to naprawdę wspaniała uroczystość. Zresztą pomnik Jana Pawła II niesamowity. Otóż Jan Paweł II błogosławi ręką trójkę dzieci. I to są dzieci pierwszych migrantów do Argentyny, między innymi ich właśnie okrzyk: „Polak”. Dalej, Jan Kobylański postawił bardzo wiele innych pomników. Postawił między innymi w Punta del Este pomnik Chopina. Oczywiście, można jeszcze bardzo wiele różnych jego dokonań, choćby nawet, no taka sprawa jak ustanowienie „Dnia Polskiego Osadnika” w Argentynie. Też to przeprowadził. I z drugiej strony, placówki dyplomatyczne. Tam, które istnieją: polskie placówki dyplomatyczne, one jak sławiły Rzeczypospolitą? Mianowicie robiono jakieś wernisaże, ściągano niejednokrotnie najprawdopodobniej zaprzyjaźnioną jakąś malarkę, czy pianistkę. Na takim wernisażu było 30 może osób, bankiecik i to wszystko. Ale robiły coś gorszego jeszcze. Mianowicie, jedną z największych zasług Jana Kobylańskiego, było powołanie USOPAŁ. Pod jedno skrzydło pozbierał wszystkie organizacje, znaczy w większości organizacje Ameryki Południowej, żeby stworzyć taką siłę, jaką jest np. Kongres Polonii Amerykańskiej. I te placówki działały przeciwko temu: podzielić, poszatkować, rządź.. dziel i rządź, po to żeby nie było siły. Bo z takimi małymi organizacjami, podporządkowanymi w takim lub innym momencie, w takiej lub innej ambasadzie, można było robić, co im się żywnie podobało. A z organizacją taką, jak np. Kongres Polonii Amerykańskiej, czy USOPAŁ, która posiada olbrzymią siłę – nie można było robić. Oczywiście mówiłem również o takich sprawach, że na zebraniach, w których ja uczestniczyłem, zawsze były najwyższe władze. Oczywiście te zebrania były w Urugwaju, więc na ostatnim, na którym ja byłem, był m.in. wiceprezydent Urugwaju. To były bardzo mocne jego dokonania. I teraz należałoby sobie postawić pytanie:, dlaczego, kiedy taki człowiek, który tak wiele robi dobrego dla naszej ojczyzny, dlaczego w taki bezczelny sposób został zaatakowany przez środowisko oczywiście „Gazety Wyborczej”. Ale można by sobie również postawić pytanie następne:, dlaczego tak zasłużony dla naszej ojczyzny prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej śp. Pan Moskal, również był atakowany. Ano bardzo prosta sprawa. Dlatego, że oni stworzyli siłę. I dzięki takiej sile, jak np. Kongres Polonii Amerykańskiej, Polska weszła w struktury NATO. To tam zawsze, w USA czy w Kanadzie, Polacy głosują tak, jak ci, którzy walczyli o naszą Ojczyznę. I tu również Prezes Kobylański zawiązał związek, który zaczynał być groźny. Zaczynał być groźny w sensie olbrzymiej siły. I to trzeba było zatrzymać.Dalej druga sprawa, drugie “grzechy” zarówno Prezesa Moskala, jak i Prezesa Kobylańskiego. Zarówno jeden jak i drugi natychmiast, powtarzam natychmiast, na każdy paszkwil, który oskarżał Polskę o rzeczy, których nie zrobiła, natychmiast reagowali. Reagowali natychmiast na to, kiedy się w różnych pismach ukazały np. nazwy „polskie obozy koncentracyjne”. Natychmiast zabierali głos, kiedy organizacje żydowskie występowały o nieuzasadnione odszkodowania, a natychmiast po tym „stali się antysemiccy”. Jacy antysemici??? Kobylański zarówno, jak i Moskal, mówili bardzo wyraźnie: albo wszystkim, albo nikomu, a na pewno nie dziesiątym spadkobiercom żadnym. Ale to właśnie im przeszkadzało. Można tu oczywiście bardzo wiele różnych innych spraw rzucać, które no w jakiś sposób rzutowały. Kobylański jak i Moskal nigdy nie pozwolili, żeby naszą Polskę ktokolwiek opluwał. Nie pozwoliliby na to, że kiedy ukazał się raport MAK-u, szkalujący nasz kraj, opluwający nasz ukochany mundur polski, nie było żadnej reakcji rządu. Żadnej reakcji. Oni na to nie pozwoliliby. I to oczywiście musiało spowodować, że ta rozpoczęta w sposób… jeszcze wyjaśnijmy jakże paskudny, ta nagonka na Kobylańskiego rozpoczęła się artykułem niejakiego pana redaktora Lizuta z „Gazety Wyborczej”, który pojechał do Urugwaju, przedstawił się, jako biedny student i chciał sobie porozmawiać. Oczywiście każdy Polak, który przyjeżdżał, szczególnie młodzi ludzie, do Urugwaju, zapukali do drzwi Kobylańskiego- zawsze ich serdecznie przyjmował. I tego też przyjął. Oczywiście podał inne nazwisko pan Lizut. I co? Napisał paszkwil, taki, jaki naprawdę, no chyba najgorszy, jaki mógł być, nie opierając się na żadnych dowodach. Można by sobie postawić teraz pytanie, dlaczego ci oskarżeni wszyscy czują się tacy silni? Ano, dlatego chyba, że oni dotychczas uważali, że można pluć na każdego, ile się chce i nic z tego nie będzie. Tak, takie przyzwolenie lekkie jest, ale z drugiej strony chyba się też nie spodziewali, że zostaną posadzeni na ławę oskarżonych. I tak się stało. Ale.. i tu znowu widać wyraźnie jak sąd, który powinien być absolutnie, w stu procentach sądem, jednak w jakiś sposób pozwala na to, że ci panowie niektórzy, kiedy chcą, to przychodzą, mówią, co chcą, i jakoś tak to wszystko dziwnie wygląda. I teraz zachodzi podejrzenie jednoznaczne, że to może nastąpić takie ograniczenie, tzn. takie, że sędzia może ogłosić wyrok. Jest to młody sędzia, który dopiero rozpoczął pracę. Ja nie sądzę, ja w dalszym ciągu chciałbym wierzyć, że sąd będzie polskim sądem. I chciałbym mieć zaufanie do tego sądu. I chciałbym mieć zaufanie do tego sędziego. Chciałbym, żeby ten sędzia, młody prowadzący tą rozprawę mógł powiedzieć tak, by mógł to odczuć, co napisał nasz bohater narodowy rotmistrz Witold Pilecki do swojego prześladowcy, a napisał tak:, „Bo choćby mi przyszło postradać me życie - tak wolę - niż żyć, a mieć w sercu dziurę”. Przecież muszą sobie zdawać ci młodzi ludzie, że dzisiaj jest taki rząd, jaki jest i jutro będzie inny, pojutrze będzie jeszcze inny – oni pozostaną. Co prawda ich poprzednicy z PRL- u jakimś dziwnym cudem nie zostali oskarżeni, ale zostali upublicznieni? I z tą dziurą odejdą na drugi świat (…)

- Dziekuję. Kapitan Żeglugi Wielkiej Zbigniew Sulatycki był naszym gościem. - Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem. - Z Panem Bogiem. Zbigniew Sulatycki

Jak to było?Jedno i drugie internetowe dominium jest doskonałym miejscem dla znalezienia innych „niepoprawnych politycznie” miejsc.  Na temat tego, poniżej, „autorytetu” znajdziecie także u J.R. Nowaka.

Wątpliwości wokół wojennej działalności Bartoszewskiego Gdy wybuchła wojna Władysław Bartoszewski miał 17 lat. 19 Września 1940 został zatrzymany na Żoliborzu w masowej obławie zorganizowanej przez hitlerowców. Przypadkowo dostał się do Oświęcimia, był w tym samym transporcie, co Witold Pilecki. Od 22 września 1940 został więźniem niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau (Auschwitz I, numer obozowy 4427). Zwolniony z Oświęcimia po kilku miesiącach – 8 kwietnia 1941, co było wydarzeniem niespotykanym. Według Bartoszewskiego zwolnienie zawdzięcza przyjaciołom z Polskiego Czerwonego Krzyża, oficjalnym powodem był zły stan zdrowia. Nieoficjalnie zwolnienie przypisywano stawiennictwu siostry Bartoszewskiego, która kolaborowała z Niemcami, nawet wyszła za mąż za SS-mana. Jednak według relacji prof. Miry Modelskiej-Creech z Georgetown University w Waszyngtonie, pracownika administracji Białego Domu, istnieje świadek, który przeżył Oświęcim i twierdzi, że Bartoszewski był kolaborantem. Świadek opowiadał, że spotkał się z Bartoszewskim w Oświęcimiu, znał m.in. szczegóły na temat wykształcenia Bartoszewskiego. Twierdził, że za sprawą Bartoszewskiego i 14 innych donosicieli, którzy opuścili Oświęcim (notabene pociągiem pierwszej klasy) zlikwidowano 21 wysokich rangą AK-owców. Ów świadek jest przekonany, że Bartoszewski był konfidentem. [link - YouTube]
Nikogo nie zwalniano z Auschwitz, przynajmniej nie uczciwych ludzi, co innego kolaboranci… Tłumaczenie, że go zwolnili ze względów zdrowotnych wydaje się co najmniej podejrzane. Bartoszewski niemal natychmiastowo po wyjściu z Oświęcimia został wzięty do struktur konspiracyjnych. Jest to sytuacja nie do pomyślenia, taki człowiek był zbyt podejrzany, tacy ludzi mogli być pod obserwacja, dla konspiracji to zbyt duże ryzyko… Bartoszewski prawdopodobnie albo zataił ten niewygodny fakt, albo został wciągnięty do konspiracji z pomocą niemieckiej agentury. W tym czasie niemiecka agentura była niezwykle rozwiniętą. Dzisiaj milczy się o tej niechlubnej przeszłości: hasło Grupa 13 nikomu nic nie mówi podobnie jak ŻGW, dla której pracowały tysiące żydowskich agentów. Żagiew, czyli Żydowska Gwardia Wolności działała nie tylko w getcie warszawskim, a w całej Warszawie. Służyła do infiltrowania żydowskich i polskich organizacji podziemnych, w tym niosących pomoc Żydom. Niemcy wyposażali swoich żydowskich agentów także w broń! Agenci mieli za zadanie udawać, że szukają pomocy, a gdy znaleźli Polaków, którzy im ją zaoferowali, po prostu donosili na nich skazując ich i tym samym często ich rodziny na śmierć. ŻGW zajmowała się także szmalcownictwem tropiąc i wydając Niemcom Żydów ukrywających się w tzw. aryjskiej części Warszawy. Podobnych organizacji było wiele, w różnych miastach, jednak największe znaczenie miały Judenraty, bez nich holocaust nie udałby się, Judenraty wyjątkowo gorliwie pomagały Niemcom mordować własny naród. Internaut
Pytania do Bartoszewskiego
- Dlaczego zgodził się Pan na uroczyste wręczenie Panu medalu ku czci największego niemieckiego polakożercy lat dwudziestych Gustawa Stresemanna?
- Dlaczego w 2006 r., jako sekretarz kapituły Orderu Orła Białego sprzeciwił się Pan przyznaniu Orderu Orła Białego (pośmiertnie) generałowi Augustowi E. Fieldorfowi i rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu? Czy można w ogóle porównać Pana zasługi, jako kawalera Orła Białego z zasługami dwóch wspomnianych bohaterów?
- Dlaczego, będąc oficjalnym gościem Izraela, jako polski minister spraw zagranicznych, milczał Pan jak grób w parlamencie izraelskim w czasie, gdy obrażano Pana kraj, gdy Polaków publicznie nazywano współwinnymi wraz z Niemcami zagłady Żydów (robił to m.in. wiceprzewodniczący parlamentu R. Rivlin)?
- Jeśli nie miał Pan odwagi na publiczną polemikę z antypolskimi oszczerstwami, dlaczego nie wyszedł Pan z sali, jak doradzała Panu większość polskiej delegacji?
- Dlaczego kłamał Pan (w 2000 r.), że Polaków zaatakował w Knesecie tylko “głupi ekstremista”?
- Dlaczego używa Pan bezprawnie tytułu profesora w sytuacji, gdy jest Pan tylko maturzystą, absolwentem gimnazjum? Jak wiadomo, obowiązują twarde reguły:, aby zostać profesorem, trzeba mieć magisterium, doktorat i habilitację, a żadnej z tego typu prac Pan nie obronił, nie mówiąc o skończeniu studiów?·- Dlaczego nie zdobył się Pan na publiczne wystąpienie w obronie pamięci słynnej pisarki Zofii Kossak, której Pan tyle zawdzięcza, jak Pan sam wielokrotnie przyznawał?
- Dlaczego zgodził się Pan na zamieszczenie w książce – wywiadzie z Panem – cytatu z kłamliwym twierdzeniem Stefana Niesiołowskiego, że jakoby: “Zapisał (Pan) piękną kartę walki o Polskę z bronią w ręku?. W jakim to było oddziale? Przy jakiej ulicy? Jakich ma Pan świadków tej rzekomej walki?
- Dlaczego tak mocno, a kłamliwie, przesadza Pan z eksponowaniem swej roli, jako rzekomo jednej z głównych postaci organizujących pomoc dla Żydów w ramach Żegoty w 1942 roku? Miał Pan wtedy tylko 20 lat i był podwładnym faktycznej wielkiej organizatorki pomocy Żydom Zofii Kossak.
- Dlaczego nie zareagował Pan na poturbowanie polskich, katolickich wiernych przez moskiewską milicję?
- Dlaczego nie zrobił Pan nic, aby zaprotestować przeciwko brutalnej obławie policyjnej na 300 Polaków we Frankfurcie nad Odrą, potępionej nawet przez 7 niemieckich posłów?
- Kto upoważnił Pana, jako ministra do przepraszania Niemców cytatem z Jana Józefa Lipskiego za przesiedlenie?
- Na jakiej podstawie zaniżył Pan o milion osób – wbrew sprawdzonym naukowo statystykom – liczbę Polaków, ofiar wojny, w swym wystąpieniu w Bundestagu?
- Dlaczego Pan, w latach 60tych tak zdecydowanie reagujący na początki fali antypolonizmu, milczy w tej sprawie, gdy fala antypolonizmu jest wielokrotnie większa?
- Dlaczego piętnował Pan w Izraelu antyżydowskich “polskich ciemniaków”, a nie wypowiada się Pan na temat skrajnych przejawów żydowskiego antypolonizmu? Dlaczego nie reaguje Pan na coraz silniejszą falę antypolonizmu w niemieckich mediach?
- Dlaczego Pan, były żołnierz AK i Powstania Warszawskiego, nie zareagował na potworne oszczerstwa rzucane na powstanie w artykule Cichego i na AK w tekście Yaffy Eliach?
- Dlaczego nic Pan nie zrobił w celu wystąpienia na arenie międzynarodowej przeciw używaniu oszczerczego nazewnictwa: “polskie obozy zagłady” i “polskie obozy koncentracyjne”? (Zrobił to dopiero kilka lat po Panu minister Adam Daniel Rotfeld).
- Co skusiło Pana, jako 83-letniego staruszka niemającego zielonego pojęcia o lotnictwie, do przyjęcia swoistej synekury, posady prezesa Rady Nadzorczej LOT, znajdującego się skądinąd w bardzo trudnej sytuacji finansowej? Czy w czasie Pana zarządu LOT-em może się Pan pochwalić, choć jednym, jedynym posunięciem, które przyczyniło się do poprawy sytuacji finansowej firmy?
- Czy w czasie Pana pierwszego szefowania resortem spraw zagranicznych zrobił Pan w ogóle, choć jedną konkretną rzecz dla obrony polskich interesów narodowych w polityce zagranicznej, czy wystarczyło Panu bierne reagowanie na wszelkie przypadki brutalnego dyskryminowania Polaków?
- Dlaczego Pan po tylekroć kłamliwie wychwalał kanclerza Helmuta Kohla znanego z niechęci do Polaków i do uznania granicy na Odrze i Nysie?
- Dlaczego Pan – antykomunista – zgodził się być ministrem w postkomunistycznym rządzie Józefa Oleksego?
- Dlaczego nie zdobył się Pan na publiczne wystąpienie w obronie pamięci słynnej pisarki Zofii Kossak, swojej byłej przełożonej?
- Dlaczego nie zdobył się Pan – “autorytet” w Niemczech i Izraelu – na publiczne potępienie antypolskich oszczerstw najgorszego polakożercy i katolikożercy Jana Tomasza Grossa?
- Czy nie wstydzi się Pan swej decyzji odwołania z funkcji polskiego konsula honorowego wielkiego Polaka Jana Kobylańskiego, tylko, dlatego że zaangażował się on w obronę prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala?
- Czy nie wstydzi się Pan, że na stare lata dał się Pan wciągnąć w niegodną Pana siwych włosów kampanię obelg w stylu “dewianci” i “bydło”?
- Czy popierał Pan awansowanie swego syna na pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa energetycznego w randze ministra w rządzie Marcinkiewicza? Kto pierwszy zachęcił premiera Marcinkiewicza do rozważenia kandydatury Pana syna – pracującego przez wiele lat, jako historyk w żydowskim instytucie w Oxfordzie – na to stanowisko, twierdząc, że Pana syn jakoby “od wielu, wielu lat zajmuje się energetyką”?
- Dlaczego dziwnie nie mówi Pan w swoich wywiadach o tym, że Pana syn pracował przez wiele lat w żydowskim instytucie w Oxfordzie i w polsko-żydowskim roczniku “Polin”? Przecież chyba nie było nic wstydliwego w jego pracy?
- Dlaczego Pan nie wpłynął na swego syna, by w 1989 r. nie wydawał, jako “Editor” polakożerczej książki Samuela Willenberga “Surviving Treblinka”, w której znalazły się m.in. oszczercze twierdzenia, że AK-owcy, uczestnicy Powstania Warszawskiego, mordowali Żydów i gwałcili Żydówki?
- Dlaczego w ostatnich kilkunastu latach milczał Pan, nie protestując publicznie w sprawie oskarżeń przeciw Polakom (m.in. w tak bliskim Panu “Tygodniku Powszechnym”), że radośnie bawili się na karuzeli w pobliżu ruin płonącego warszawskiego getta? Przecież jeszcze w 1985 r. prostował Pan to kłamstwo na łamach paryskich “Zeszytów Historycznych”?
- Dlaczego kłamie Pan w wywiadzie-rzece udzielonym Michałowi Komarowi, jakoby złożył Pan rezygnację po objęciu na KUL funkcji dziekana przez prof. Ryszarda Bendera? W rzeczywistości był Pan podwładnym w jego katedrze aż 11 lat, w tym kilka lat w czasie, gdy był on dziekanem.
Wolna Mowania
Za: Wolna Mowania (03.03.2011) | Wszystkie pytania do Bartoszewskiego
KOMENTARZ BIBUŁY: Przytaczamy powyżej tekst ‘Wątpliwości wokół wojennej działalności Bartoszewskiego’ (org. “Żydzi też nie święci, who is Bartoszewski?”) trochę z rezerwą, bowiem historia pokazuje, że Niemcy prowadzili bardzo różną politykę dotyczącą zwolnień więźniów z obozów koncentracyjnych i zdarzały się zwolnienia nie tylko ludzi mogących posłużyć do celów wywiadowczo-kolaboracyjnych, lecz także dokonywano tego pod wpływem różnych nacisków władz administracyjnych, wstawiennictwa wpływowych ludzi, legalnie działających organizacji, a nawet, co często ulega przeoczeniu, w wyniku zwykłych decyzji humanitarnych, na przykład ze względów zdrowotnych. Obraz niemieckich obozów koncentracyjnych został w latach powojennych pomalowany zbyt jednostronnie, i brakuje w powszechnym odbiorze wielu zróżnicowań wynikających z różnych etapów wojny i polityki III Rzeszy, np., gdy w pewnych okresach zwolnienia nie były całkiem odosobnionymi przypadkami, to w innych były nie do pomyślenia. Przypadek W. Bartoszewskiego należy rozpatrywać dość ostrożnie, aby nie ponieść się emocjom związanym z jego nie do zaakceptowania postawą w ostatnich latach. W każdym razie publikując powyższe nie pomijamy milczeniem licznych pytań do tego pana, a historia pokaże czy uzyskamy na nie odpowiedzi, czy też spotkają się one z milczeniem albo znajomą nam agresją. W tym drugim przypadku będzie to asumptem do wzmocnienia wysuniętych podejrzeń.
Za: blogomedia24 (” Żydzi też nie święci, who is Bartoszewski? „) Wojciech Właźliński

Katastrofa , której nie było. Smoleńsk 10 kwietnia 2010. W 10 kwietnia 2010, w Smoleńsku nie było żadnej katastrofy samolotu TU-154M 101 z prezydentem Lechem Kaczyńskim oraz cala tzw. „delegacja katyńska” na pokładzie. Załoga samolotu, prezydent, osoby towarzyszące, w sumie – umownie – 96 osób zostało zamordowane lub zaginęły w Polsce, a nie w Rosji. Był to krwawy zamach stanu z ofiarami osób całkowicie postronnych. „Katastrofa smoleńska” była jedynie aranżacją medialną, mającą na celu wykluczenie śledztwa z terenu Polski i urządzenie jakiejś farsy w Rosji. To celem ukrycia tego faktu – zamachu stanu z użyciem siły i masowym skutkiem śmiertelnym postronnych osób. „Katastrofa smoleńska” była jedynie manipulacją „okrągłego stołu” – nowym rozdaniem stołków. Jak za komuny lub później dopuszczano się skrytobójstw mających na celu właściwe uformowanie zestawu osobowego strony opozycji, która w składzie odpowiednich person miała układać się z bandziorami, tak teraz należało dokonać gruntowniejszej korekty tego składu? I tak się stało. Nowością są tylko dwa nowe elementy tej techniki okrągłostołowej: podłączenie do gry Rosji i masowość zabójstw. Rosja jest wyeksponowana w tym zamachu, a nie jest świadectwo jej siły lub roli głównej, ale słabości i głupoty. ZSRR nie dał się wmieszać bandycie Jaruzelskiemu w krwawe jatki w Polsce, – bo ZSRR był bardziej odpowiedzialny i ludzki niż dzisiejsza Rosja, która jest słaba i chodzi na smyczy „ określonych sił na Zachodzie”. Obrazy medialne oraz ogólny charakter informacji nt. rzekomego zdarzenia, którego nie było, zdołały swą olbrzymią nawałą informacji zagłuszyć racjonalne spojrzenie na wypadki związane katastrofą. Do nawały gigantycznego zagłuszania włączono „tydzień żałoby”, gdzie w akompaniamencie ustawicznie nadawanego neurotycznego fragmentu muzyki maglowano w koło fakty będące relacjami z relacji. W trakcie tego zacierano fakty niewygodne, a podrzucano sfabrykowane. Prezydenta przywieziono w zalutowanej trumnie. Pochowano go bez sekcji zwłok w Polsce i identyfikacji ze strony uprawnionych przedstawicieli władzy państwowej. Aby i to kolejne przestępstwo zamaskować, ustalono pochówek na Wawelu, który swymi kontrowersjami w kolejny już raz odwrócił uwagę od istoty problemu. Powiedzmy dobitnie raz jeszcze, tam w „katastrofie smoleńskiej” żadnych faktów „lotniczych” nie ma. Nie ma dowodów na to, że samolot leciał i rozbił się w lesie koło lotniska w Smoleńsku. Tam nie było katastrofy nie było też i zabitych w tej katastrofie. Należy zauważyć bardzo proste i podstawowe fakty:

1. Nie ma ani jednego dowodu na to, że wypadek miał miejsce w rzeczywistości.
2. Nie ma ani jednego dowodu na to, że ktokolwiek z 96 ofiar rzekomej katastrofy opuścił terytorium Polski żywy.

Ad1.

1.10  Lotu samolotu Tu-154M 101, na terytorium Rosji, nikt nie widział.

1.11  Próby podejścia do lądowania Tu-154M 101, w Smoleńsku, nikt nie widział (Wiśniewski nie mówił prawdy twierdząc, że widział samolot, który lądował i natychmiast potem rozbił się – a był to samolot z polska szachownica. Takie spostrzeżenie w warunkach tam opisywanych nie jest możliwe).

1.12  Momentu rozbijania się samolotu, którego fragmenty wraku widzieliśmy, nikt nie widział.

1.13  Na miejscu położenia wraku – krótko po wybuchu, który opisał Wiśniewski - nikogo żywego lub martwego nikt nie widział.
1.14  Czarna skrzynka nie została zabezpieczona w jej oryginale na miejscu rzekomej katastrofy i jako taka nie stanowi dowodu w sprawie.
1.15  Odstępując tu od chronologii wydarzeń podajmy; startu samolotu TU-154M 101 z lotniska w Warszawie nikt nie widział.

Podkreślmy tu dwa dodatkowe zagadnienia.
- Nie jest znana godzina odlotu samolotu TU-154M 101 z lotniska na Okęciu.
- Fakt startu samolotu z lotniska w Warszawie nie może być dowodem, na, że samolot ten opuścił terytorium Polski, jako sprawny statek powietrzy (aerodyna). Rozróżniamy tu oczywiście sprawnie lecący samolot, od wraku tego samolotu transportowanego w częściach.

1.16  Ślady zniszczeń środowiska – rzekomego miejsca katastrofy – sugerują wręcz eksplozję wielu ładunków wybuchowych, które w ten sposób utworzyły pas zniszczenia lasu – wzdłuż rzekomego tragicznego przebiegu lądowania – wlotu samolot w las. Śladów tych nie mógł dokonać spadający samolot. Zniszczenia podłoża ściółki w lesie, a pokazane na pierwszych ujęciach filmu Wiśniewskiego świadczą właśnie o tym. Odsłaniają one błąd w inscenizacji. Film Koli wykazuje zaś odwrotność, że tamta druga część lasu (wrak podwozia) jest nienaruszona, czym dobitnie świadczy o podrzuceniu tam skrzydeł i podwozia głównego. Gdyby, bowiem fragmenty te odpadły od rozbitego samolotu to ślizgając się po podłożu zniszczyłyby to podłoże – tak właśnie jak na na filmie Wiśniewskiego. Też widać tu błąd w inscenizacji. Samolot miał rzekomo nadlecieć od strony kamery Wiśniewskiego a spaść po stronie kamery Koli. Konsekwentnie, więc; tak sfilmowane zniszczenia otoczenia powinny narastać a nie maleć. Licząc od kamery Wiśniewskiego do kamery Koli. Samolot, bowiem, który leci na trawami bagien nie może tych traw zniszczyć na pasie o szerokości 20-40 metrów i długości 100 metrów prawie, – co widać u Wiśniewskiego. Fragmenty wraku, ślizgające się po gruncie, muszą zniszczyć wszystko na swojej drodze, zanim się zatrzymają, – czego nie widać u Koli. Czyli: film Wiśniewskiego powinien ukazać ograniczoność zniszczenia środowiska – tak ja u Koli. U Koli zaś powinno być widoczne pobojowisko takie jak na filmie Wiśniewskiego. Jest zaś odwrotnie.

1.17  Obrazy pokazywane na miejscu sugerowanego wypadku tupolewa nie bilansują części wraku jako całości samolotu, z którego fragmenty te mogłyby powstać. To dodatkowo bez przesądzania o tym, czy części tego wraku powstały skutkiem wypadku katastrofy lotniczej, czy też pochodziły od samolotu, wcześniej, celowo rozbitego za pomocą maszyn specjalistycznych. Bez przesądzania także o tym, czy fragmenty te pochodziły od jednego samolotu czy od wielu.

1.18  Fotografia składowiska wraku tupolewa 154 pokazywanego przez oficjalna stronę MAK jest prowokacyjna wręcz (nie wiadomo, czemu ma to służyć).
-Ukazuje jedynie ok 40% samolotu, jako całości.
-Brak tam 80% kadłuba w tym kabiny pilota w 100%.
-Brak foteli w 100%
-Brak podłogi wewnętrznej w prawie 100%.

Zdjęcie ukazuje – tak jak w lasku – marginalne zniszczenia statecznika pionowego, co jaskrawo przeczy tezie o lądowaniu na plecach. Dodatkowo statecznik poziomy prawy stawia znaki zapytania, co do swego pochodzenia. Część ogonowa – podobnie jak statecznik pionowy – nie wykazuje uszkodzeń potwierdzających wersję uderzenia o ziemię. Fragment ten jest tak oddzielony od części kadłuba, że wskazuje dobitnie na działanie sił odrywających (wzdłużnych do osi) – sprzecznych z teza o oderwaniu tej części konstrukcji, jako skutku uderzenia w ziemię. Siły wzdłużne do osi mogą być dowodem explozji. Tak samo o explozji świadczą oderwane materiały termoizolacyjne ( na filmie Wiśniewskiego białe kłęby rozrzucone na długo przed szczątkami zalegającymi szczątkami kadłuba i ogona)

1.19  Lądowisko i rozbicie odbyło się w lesie. Podczas kiedy części wraku leża na polanie. Polanę łatwo rozpoznać na zdjęciach satelitarnych z daty przed 10 kwietnia 2010. Co za zbieg okoliczności?

1.20  Części wraku, szokująca poprawność – systematyka – ułożenia:
- cześć ogonowa kadłuba – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu

Dodatkowo ogon ten leciał do tyłu co widać po charakterze wbicia się w ziemię.
- część przyogonowa kadłuba – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu
- skrzydło lewe (podwozie) – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu
- skrzydło prawe (podwozie) – do góry nogami – tyłem do kierunku lotu
- skrzydło prawe (końcówka) – do góry nogami – tyłem do kierunku

1.21  Części kadłuba wykazują wyraźnie efekt – explozję, co widać na „wyplutych” zawartościach kabin: okładzin kable etc. Fragmentu wraku autentycznej katastrofy lotniczej są rozrzucone a nierozdmuchane tak jak to było widać na filmie Wiśniewskiego i kilku fotografiach.
1.22  Rozwleczone fragmenty samolotu i połamane drzewa miały świadczyć o fakcie katastrofy i jej przebiegu. Są jednak dowodem na fikcje katastrofy i jej prymitywną inscenizacje. Samolot nie mógł na tak długiej trasie gubić swe elementy konstrukcyjne, tracić część skrzydła, opadać, lecieć pod górę zbocza, przeskoczyć drogę samochodową przewrócić się na plecy i potem rozbić się – to równocześnie w trakcie jednej i tej samej katastrofy. Podobnie, ułamane wierzchołki drzew, które wciąż wiszą na drzewie – a jest tego wiele przypadków.
Jak to możliwe, że uderzenie samolotu z prędkością 250-300km/h pozwala na to, aby odcięta skrzydłem korona brzozy pozostała na swym miejscu?
Normalnie powinna rozpaść się w proch nie do rozpoznania, a tu wisi i ma być dowodem katastrofy lotniczej.
1.23  Elementy podłużnic kadłuba przechodzące z kadłuba na część ogonową – via wręga – są równo odcięte na prawie całym obwodzie przekroju kołowego ogona. Świadczy to sile osiowej, która oderwała ogon od kadłuba – a wiec wybuchu, co wyżej nadmieniano. Dodatkowo wygląd tych uszkodzeń może być podstawą do podejrzeń o to, że podłużnice te zostały przecięte piłą lub podobne.

Ad2.

2.10  Osób wchodzących na pokład tupolewa w Warszawie nikt nie widział. Boardingcard (karta pokładowa) nie była podawana osobom mającym wchodzić na pokład tupolewa, a jej oderwany odcinek, jako dowód wejścia na pokład samolotu Tu-154M 101, nie istnieje.
2.11  Odprawa celno-paszportowa członków delegacji w Warszawie w dniu 10 kwietnia nie miała miejsca.
Min Arabski, który organizował odlot do Moskwy rodzin ofiar – po 12 godzinach od czasu ogłoszenia katastrofy nie posiadał „aktualnej listy ofiar”.
2.12  W Smoleńsku nie potrafiono podać nawet godziny uderzenia TU-154M 101 w ziemię. (Nie ma zatem też mowy o jakimkolwiek świadectwie zgonu jakiejkolwiek osoby – ofiary katastrofy – jako dokumentu spełniającego jakieś normy formalne).
2.13  Nie było jakiejkolwiek pracy ratowniczej nad wyszukiwaniem ofiar.
2.14  Nie było pożaru.
2.15  Władze Smoleńska podały, że samolot rozbił się ze 132osobami na pokładzie. Wszystkie osoby zginęły. Duża cześć ofiar zginęła w ogniu i zwłoki są nie do rozpoznania. Wiadomość podano niemal natychmiast po alarmie.
2.16  Jak nie było akcji wyszukiwania ofiar, które mogły przeżyć katastrofę, to prawie natychmiast zaczęto zwozić trumny.
2.17  Nigdy nie podano, gdzie i jak odnajdowano ciała poszczególnych ofiar.
2.18  Można nawet przypuszczać, że ciała wielu zamordowanych pozostały w Polsce, a do Moskwy wysłano materiał DNA pobrany od rodzin ofiar, który to kod następnie podrzucono do obcych ciał. Kodów DNA ofiar nie wysłano, bowiem do Polski celem weryfikacji, ale odwrotnie zażądano pobrania takich od rodzin. Jakież są to, zatem części wraku, skąd pochodzą? Nie wiemy, a to jest mniej istotne. Chociaż przypuszczalnie jest tu jakiś związek fizyczny lub pojęciowy polskim tupolewem 101. Biorąc pod uwagę ograniczenia czasowe – konieczność nakładu pracy ok 2-3 godzin na to aby normalny samolot typu TU-154M doprowadzić do takiego stanu jak to pokazano w TV – jest całkowicie uzasadnione stwierdzenie mówiące, że samolot z którego sporządzono te szczątki (70 minut lotu) nie mógł znajdować się na lotnisku w Warszawie o godz 7.00 krytycznego dnia. Powtarzając to co podano na wstępie można przyjąć, że:
- szczątki pokazywane w telewizji (Smoleńsk) pochodziły z samolotu bliźniaka, który został przemalowany na samolot 101.
- Alternatywnie: są to szczątki prawdziwego samolotu, 101 podczas kiedy bliźniak samolotu 101 znajdował się w Warszawie krytycznego dnia ok godz 7.00 i odleciał z Okęcia do Smoleńska, podczas kiedy prawdziwy samolot 101 był już na miejscu w Smoleńsku, gdzie przerabiano go na wrak upozorowanej katastrofy lotniczej. Tu możliwe jest nawet i to, z Okęcia nie wyleciał jakikolwiek samolot typu tupolew, jako typ samolotu. Wystarczy, że coś wyleciało a to zafałszowano na start Tu-154M 101. Posuwając się dalej można podejrzewać, że samolot taki z Warszawy Okęcie w ogóle nie wystartował, – bo go tam – FIZYCZNIE – nie było. Jest jednak wpisany rejestrach startu i lotu. Lub też był i wystartował, ale o kilka godzin wcześniej – gdzie zafałszowano jedynie godzinę odlotu. Taka mistyfikacja jest możliwa w czasach techniki digitalnej. Pewne informacje nt. sygnałów lub ich braków można zafałszować droga działań hackerskich. Tego nie da się wykluczyć. Należy zauważyć i podkreślić: Wszyscy obserwatorzy medialni zgodni są, co do tego, że odlot ten z Okęcia, jako zupełny wyjątek odbył się bez jakichkolwiek świadków, którzy do tamtego dnia zawsze towarzyszyli odlotowi samolotu z prezydentem na pokładzie. Do dnia dzisiejszego godzina odlotu nie jest nigdzie oficjancie opublikowana. Zachodzi tu pytanie, co zatem stało się załogą i pasażerami? Otóż są przesłanki wskazujące na to, że osoby te zaginęły lub zostały zamordowane przed dotarciem do lotniska, czy samolotu. Tym tłumaczyć można brak ciał -pierwsze godziny- w Smoleńsku (Wiśniewski, Bahr i inni), tym tłumaczyć można także wielkie mistyfikacje związane z obdukcją i identyfikacją zwłok – konieczność pobrania kodu DNA od członków rodzin. I nie po to, aby na podstawie tych kodów pozytywnie zweryfikować ciała ofiar, ale po to, aby ten prawdziwy kod DNA podrzucić obcym zwłokom (zmasakrowanym do niepoznania). Niezrozumiałe dla rodzin ofiar warunki obdukcji, przesłuchań. Zwrot osobistych przedmiotów ofiar, które to przedmioty swym stanem zewnętrznym w żaden sposób nie pasowały do totalnie zniszczonych części wraku tupolewa. Podawanie naiwnych wręcz faktów o rozmowach telefonicznych ofiar z pokładu tupolewa, gdzie ofiary te dodzwoniwszy się do kogoś wypowiadały jakąś formułkę powitalną, po czym nie odpowiadały na pytanie, bo rozmowa została przerwana. Np. Jarosław Kaczyński zeznał, że Lech Kaczyński dzwoniąc do niego o godz 6.00 rano poradził mu, aby ten się przespał. Radę taką daje się wieczorem, a nie na początku dnia. Może to wskazywać, że właśnie wtedy słowa te były nagrane a prezydent już był w rękach zamachowców i jako poddany działaniom narkotyków – nagrywał frazy, które były mu dyktowane przez zamachowców. Długotrwały brak informacji, co do identyfikacji bardzo dużej liczby ofiar wypadku w tym brak ciał pilotów. Brak listy boardingowej u min Arabskiego aż na kilkanaście godzin po „katastrofie” etc.

Reasumując. W dniu 10 kwietnia 2010, do tupolewa, nikt z członków delegacji katyńskiej nie wsiadał w każdym razie żywy lub przytomny. Zwłoki ofiar dowieziono do Rosji później i to nie wszystkie. Okoliczności startu samolotu są całkowicie niejasne. Katastrofy Tu-15M 101 w Smoleńsku nie było – widzieliśmy jakieś szczątki samolotu i to nie kompletne. Szczątki te pochodzę z demontażu i podrzucenia do lasku i tam wysadzono to wszystko w powietrze. Zrobiono to bardzo nieudolnie. A co zauważył Shoigu w trakcie rozmowy z Putinem. Shoigu powiedział to do Putina przez zęby, ale kamery TV ten moment złapały. Zamach był przeprowadzony po polskiej stronie, a inscenizacja rzekomego wypadku przypadła stronie rosyjskiej. Zaplanowano, że wydarzy się spektakularny wypadek lotniczy na terenie Rosji. To celem – „oddania śledztwa w ręce Rosjan”. W ten sposób cały ciężar dowodowy pochodzi z Rosji, która jest niczym innym jak „pralnia faktów i dowodów”. To na takiej samej zasadzie jak pralnia pieniędzy wśród przestępców. Wielka dumna Rosja praczką brudów polskojęzycznej szumowiny.

Cóż, zatem czynić? To proste, należy składać do polskiego aparatu ścigania żądania o wszczęcie śledztwa ws zaginięcia osób ofiar członków delegacji do Katynia w dniu 10 kwietnia 2010 lub dzień wcześniej. Polski aparat ścigania musi wszcząć postępowanie wyjaśniające w sprawie zaginięcia tych 96 osób. Fakt, bowiem, że ciała tych ofiar widziano w Rosji nie uzasadnia do mniemania, że osoby te zostały pozbawione życia w Rosji. Jest absolutnie zasadne wymagać, aby polska prokuratura udowodniła, że osoby te żywe i z własnej woli opuściły terytorium Polski. Należy zbadać cała drogę osoby zaginionej od momentu rozstania się z bliskimi do momentu opuszczenia terytorium RP. Tu jest ta wielka tajemnica. Poruszenie tego kamienia ujawni prawdę. A to mogą zrobić nawet bliscy ofiar, ważne jedynie, aby nie robić tego samotnie a wszelkie dane wykładać natychmiast w sieci. Krzysztof Cierpisz

Po co Bul-Komorowski jedzie do Katynia? W styczniu tego roku działające w Rosji stowarzyszenie obrony praw człowieka Memoriał skrytykowało rosyjskie władz za brak odwagi w ujawnianiu dokumentów dotyczących zbrodniczej działalności Związku Sowieckiego. Przedstawiciel stowarzyszenia Aleksandr Gurianow wyraził nadzieję na odtajnienie wszystkich dokumentów dotyczących zbrodni popełnionej na polskich oficerach w 1940 roku. Sąd Najwyższy odrzucił skargę stowarzyszenia Memoriał na decyzję Moskiewskiego Sądu Miejskiego, który uznał za zgodne z prawem utajnienie dokumentów śledztwa katyńskiego w tym orzeczenia prokuratury wojskowej o umorzeniu dochodzenia. Przypomnijmy, że w 2004 roku rosyjska Wojskowa Prokuratura Generalna, po 14 latach przerwała śledztwo w sprawie zamordowania wiosną 1940 roku w Katyniu polskich oficerów. Orzeczenie prokuratury utajniono. Do dziś nie wiadomo, dlaczego. Choć władze Rosji oficjalnie uznały odpowiedzialność za tę zbrodnię Józefa Stalina i ówczesnego kierownictwa radzieckiego to wciąż nie zrehabilitowano polskich oficerów, którzy zostali zgładzeni, jako wrogowie ZSRR...

Mimo to, Arcybolesny Bul wybiera się na spotkanie z Miedwiediewem, a politruk Nałęcz z politbiura p. rezydenta, już się cieszy z dalszej poprawy stosunku, który nawiązał jego pryncypał. Oczywiście, politruk Nałęcz nie wspominał jednym słowem, by Bul-Komorowski chciał się przy okazji spotkania z Miedwiediewem upomnieć o czarne skrzynki z Tu-154, których Rosja nie chce Polsce oddać. Wiadomo: niedźwiedzia nie należy drażnić. A czarne skrzynki z rozbitego pod Smoleńskiem polskiego samolotu Tu-154 wciąż są niedostępne dla polskich śledczych. Rosjanie nie odpowiedzieli, kiedy je zwrócą, wypożyczą albo, chociaż pozwolą je zbadać w Moskwie. – Nie mamy w tej sprawie żadnego stanowiska strony rosyjskiej – przyznaje kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. – Brak możliwości zbadania oryginałów blokuje wydanie końcowej ekspertyzy – mówi rzecznik prokuratora generalnego. Biegli muszą m.in. zobaczyć, w jakim stanie są skrzynki i same taśmy. Z jakiego tworzywa są te ostatnie, jaka jest długość nagrania. To konieczne, zwłaszcza, dlatego, że były rozbieżności w ocenach długości nagrania. – Chodzi także o to, by zweryfikować, czy nagranie jest pełne i czy nikt przy nim nie manipulował – mówi były minister sprawiedliwości prof. Zbigniew Ćwiąkalski. Polscy prokuratorzy już w dniu katastrofy, 10 kwietnia 2010 r., wnioskowali o zwrot czarnych skrzynek. Prośbę ponawiali, stawiając coraz skromniejsze żądania. We wniosku o pomoc prawną z czerwca 2010 r. prosili już tylko o wypożyczenie skrzynek na 60 dni, a gdyby to było problemem – o udostępnienie ich do badań naszym specjalistom. Ostatni wniosek wysłali w styczniu. Rosjanie nie odpowiedzieli petentowi Polsce... Co zatem Rosja ukrywa przed Polską, w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, nie dopuszczając do oddania nie tylko czarnych skrzynek ale i wraku Tu-154? Bo co ukrywa w sprawie Katynia, to wiadomo i to z rosyjskich źródeł: Socjolog i historyk Inessa Jażborowskaja uważa, że rosyjskie sądy wciąż obawiają się ujawniania tajnych dokumentów świadczących o zbrodniczej działalności przywódców Związku Sowieckiego. W jej opinii, utajnione akta śledztwa katyńskiego zawierają rozkaz Stalina z 5 marca 1940 roku nakazujący rozstrzelanie polskich jeńców bez śledztwa i sądu. Jej zdaniem, na dokumencie są podpisy Stalina, Mołotowa, Mikojana i Kaganowicza. - Gdy tylko dokumenty te zostaną odtajnione, możemy mówić o początku destalinizacji - przekonuje Jażborowskaja...

Po co więc jedzie Arcybolesny Bul do Katynia? Przypomnijmy, że jeszcze tydzień temu wizyta Komorowskiego w Katyniu nie była w ogóle przewidywana. Dotyczyło to zarówno rocznicy mordu katyńskiego, jak i katastrofy pod Smoleńskiem. Nagle – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - wszystko się zmieniło, choć kancelaria p.rezydenta niczego nie ustaliła ani z Komitetem Katyńskim, ani też z rodzinami ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Czyżby Miedwiediew kazał się stawić Komorowskiemu w Katyniu? Wszystko wskazuje na to, że kolejne spotkanie z carem Rosji nie będzie odbiegać od rytuału PRL, gdy namiestnicy na Polskę musieli odpowiadać na każde wezwanie Kremla. Teraz, w ramach poprawionego stosunku po katastrofie Tu-154 i śmierci prezydenta Kaczyńskiego, Rosja może wzywać sobie Tuska czy Komorowskiego na każde żądanie. Dlaczego jednak na miejsce spotkania Rosja wyznaczyła właśnie Katyń a nie Kreml, gdzie przyjmowano Jaruzelskiego??? Skoro do tej pory nie ujawniono tajnych dokumentów, świadczących o zbrodni przywódców Związku Sowieckiego w Katyniu i gdy do tej pory nie oddano czarnych skrzynek z TU-154, co nie pozwala na zakończenie śledztwa – spotkanie Miedwiediew –Komorowski w Katyniu będzie kolejnym upokorzeniem Polski. Ale dla Arcybolesnego Bula, będzie to kolejna Korona Himalajów, po błyskotliwym zdobyciu Ambasady Japonii... I po to właśnie był potrzebny pół-analfabeta na stolcu rezydenta Pałacu Namiestnikowskiego... Niestety – ogłupieni Polacy pół-analfabetę kupili. Kapitan Nemo - blog

Tsunami Punta del Este, urugwajski kurort o plaży podobnej trochę do tej w Gdyni – Orłowie, leży nad Atlantykiem i dlatego nikt nie boi się tutaj nadejścia fali tsunami, która spustoszyła Japonię, a w chwili, gdy to piszę, dotarła do Hawajów i dociera do Wyspy Wielkanocnej. Lot z Miami na Florydzie do urugwajskiej stolicy Montevideo, trwa 9 godzin, chociaż samolot gna z prędkością, co najmniej 900 km na godzinę, a przecież najpierw trzeba dostać się na Florydę, na którą z Nowego Jorku trzeba lecieć prawie trzy godziny. No a do Nowego Jorku z Paryża też leci się, co najmniej 8 godzin, a znowu do Paryża z Warszawy – prawie 3 godziny. W sumie – prawie dobę, co pokazuje jak duża jest Ziemia, chociaż młodzi, wykształceni uważają przeciwnie, – że świat jest mały. Tymczasem świat jest duży, a w dodatku gatunek ludzki niepostrzeżenie kolonizuje środowiska do niedawna człowiekowi niedostępne. Pomyślmy tylko, ilu ludzi znajduje się w tej samej chwili w powietrzu, na wysokości 10 kilometrów? W samych Stanach Zjednoczonych jest mnóstwo samolotów, a przecież inne kraje nie są tak znowu daleko w tyle. Więc gdyby ktoś obliczył, ile samolotów znajduje się jednocześnie w powietrzu i ilu ludzi przebywa na tych niebotycznych wysokościach, to wszyscy byśmy się przekonali, że kolonizacja przestrzeni powietrznej stała się faktem. Z otchłaniami podwodnymi jest trochę gorzej, ale przecież i tam przebywają setki ludzi, a atomowe łodzie podwodne mogą pływać wcale się nie wynurzając, – więc i to środowisko powoli zaczyna być kolonizowane. Oczywiście żaden z pasażerów niechby nawet lecących na drugi koniec świata, nie zamierza pozostawać w powietrzu, chociaż linie lotnicze robią wszystko, by pobyt tam urozmaicić, a to filmami z puszki, a to gorącymi posiłkami – tylko w końcu gdzieś ląduje. I tak właśnie wylądowałem z Montevideo, gdzie akurat panuje ciepłe lato, a potem – dotarłem do Punta del Este, skąd dzisiaj dotarłem do Maldonaldo, gdzie po mszy św. w tamtejszej katedrze, wśród uczestników XVI Walnego Zebrania Unii Stowarzyszeń Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej, znalazłem się na dziedzińcu dawnych koszar dragonów, gdzie pod przewodem prezesa USOPAŁ-u Jana Kobylańskiego, składaliśmy wieńce pod pomnikiem tamtejszego bohatera narodowego, generała Józefa Artigasa, ojca urugwajskiej niepodległości – a towarzyszyli nam żołnierze urugwajskiej armii, w historycznych uniformach z epoki. Bo właśnie rozpoczęło się Walne Zebranie USOPAŁ, które nie cieszy się nie tylko uznaniem, ale nawet sympatią statystów z Ministerstwa Spraw Zagranicznych naszego nieszczęśliwego kraju, najwyraźniej uznających tylko takich Polaków, którzy biorą od nich pieniądze. Tymczasem w zebraniu biorą udział Polacy z Kanady, Stanów Zjednoczonych, Meksyku, Brazylii, Peru, Chile, Argentyny, Paragwaju i Urugwaju, a nawet z Litwy – no i oczywiście z Polski, skąd dotarła nawet delegacja parlamentarzystów. Wszyscy próbują radzić o dobru Rzeczypospolitej, a z wygłoszonych dotychczas przemówień najbardziej spodobały mi się wystąpienia parlamentarzystów; ani słowa o polityce. Tymczasem nawet i tutaj docierają z naszego nieszczęśliwego kraju skrzydlate wieści o zwiastunie nadchodzącej fali tsunami w postaci książki „światowej sławy historyka”, która właśnie trafiła do księgarni. Nie ma co się łudzić, że w nich pozostanie, chociaż poczucie godności narodowej by tego wymagało, ale co z tego, kiedy pan profesor Wojciech Sadurski chłoszcze krytyków autora „Złotych żniw”, że nie podobają się im opinie Grossa. Nie bardzo rozumiem, co w tym złego, chyba, że jest rozkaz, by opinie Grossa wszystkim podobały się bez zastrzeżeń. Wtedy oczywiście to co innego. Skoro opinie Grossa mają nam się podobać, to tylko patrzeć, jak napisze on kolejną książkę, z której dowiemy się o naszym mniej wartościowym narodzie rzeczy, które nie przyśniłyby się nam nawet w gorączce. Na taką nieubłaganą konieczność wskazywałaby dotychczasowa ewolucja zarzutów, jakie samozwańczy cenzorowie międzynarodowej moralności kierują pod naszym adresem. Na początku lat 90-tych był to tylko zarzut „bierności”, – ale już w okolicach roku 2000 pojawił się zarzut „współudziału”, zaś obecnie opinia „światowej sławy historyka” odrzuca niepotrzebny balast „współ” - i szparko zmierza do sprawstwa wyłącznego. Kto wie, czy mądrość następnego etapu nie podsunie mu nawet pomysłu sprawstwa kierowniczego, – że to niby Polacy w radosnych podskokach wykorzystali okazję stworzoną przez wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera by wybudować polskie obozy koncentracyjne, w których perfidnie zmuszali biednych nazistów do mordowania Żydów? Za taką zbrodnię niewątpliwie trzeba będzie naszemu mniej wartościowemu narodowi obmyślić stosowną pokutę, gwoli, której zostanie on poddany nadzorowi ze strony starszych i mądrzejszych – ku powszechnemu zadowoleniu, a zwłaszcza – zadowoleniu strategicznych partnerów. Jakiś cel ta pełzająca polityka historyczna musi przecież mieć, a skoro tak, to i sławne „rekompensaty” nie są ostatnim słowem, a jedynie narzędziem, które sprawowanie owego nadzoru uczyni nie tylko wygodnym, ale wręcz komfortowym. Tymczasem libijski tyran Kadafi, zamiast w myśl spiżowych strof „Międzynarodówki” drżeć przed ciosem, podobno odwinął się i zaczyna swoich przeciwników podgarniać na kupkę. Najbardziej zawiedziona jest słodka Francja, która domaga się nawet, by „zbombardirować go troszeczko”, co utwierdza mnie w podejrzeniach, że sławne jaśminowe rewolucje są elementem budowy kieszonkowego imperium w postaci Unii Śródziemnomorskiej. Bo gdzieżby tam budować taką Unię wespół z tyranami, w dodatku na kroplówce amerykańskiej? Tyran nie jest od budowania Unii Śródziemnomorskich, tylko od drżenia przed ciosem zagniewanego ludu - zwłaszcza, gdy jest tyranem jakimś takim nie naszym. W przypadku libijskiego tyrana w dodatku wygląda na to, że opuścili go Moskalikowie. Co im w Deauville obiecano w zamian? SM

Kogo partia wskaże? Politycy Platformy Obywatelskiej skrytykowali czterech senatorów Prawa i Sprawiedliwości oraz posła Kowalskiego z PiS za wzięcie udziału w XVI Walnym Zebraniu USOPAŁ, ponieważ jego przewodniczącym jest Jan Kobylański, „oskarżany o antysemityzm”. Jan Kobylański, podobnie zresztą, jak nieżyjący prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal, rzeczywiście jest oskarżany o antysemityzm, ale warto zwrócić uwagę, że przez ludzi i środowiska, które przez innych oskarżycieli oskarżani są o „zaprzaństwo”. Czy oskarżenia wysuwane przez osoby oskarżane o „zaprzaństwo” można uznać za wiarygodne? Powie ktoś, że oskarżenia o „zaprzaństwo” nie muszą wcale niczego dowodzić. No dobrze – a oskarżenia o antysemityzm? Czy samo oskarżenie kogoś o antysemityzm dowodzi, że oskarżany rzeczywiście jest antysemitą, czy raczej dowodzi tylko tego, że oskarżyciel nie potrafi znaleźć żadnego innego zarzutu? A w ogóle, w sytuacji, kiedy „światowej sławy historyk” oskarża o antysemityzm cały mniej wartościowy naród polski, czy oskarżenie takie nie ulega, aby galopującej inflacji? Antoni Zambrowski cytuje swojego towarzysza z więziennej celi, który w 1968 roku twierdził, że „nie ten Żyd, co Żyd, tylko ten, kogo partia wskaże”. Czy przypadkiem środowiska żydowskie i te środowiska polskie, które w nadziei na różne profity coraz bardziej im nadskakują i się podlizują, nie przejęły, aby tej metody? A co będzie, jeśli Polacy uznają, że skoro tak czy owak są o antysemityzm na zasadzie zbiorowej odpowiedzialności oskarżani, to niechże przynajmniej będzie to prawda? A poza tym pretensje wysuwane przez polityków Platformy Obywatelskiej pokazują, że słynna „czarna lista”, której tak solennie wypierał się minister Sikorski, ta instrukcja, by polscy dyplomaci nie spotykali się z działaczami polonijnymi niezatwierdzonymi przez „grupę profesora Geremka”, która od lat zarządza MSZ-tem w Warszawie niezależnie od tego, kto tam akurat jest ministrem, – że ta „czarna lista” istnieje naprawdę. W tej sytuacji jest bardzo ciekawe, według jakiego kryterium jest ona skompletowana i czy dyplomatom polskim wolno spotykać się za granicą tylko z agentami? SM

Początek końca czy koniec początku? Młyny sprawiedliwości, jak wiadomo, mielą powoli, ale mielą. W ten oto sposób po 30 latach od wprowadzenia stanu wojennego uzyskaliśmy oficjalne potwierdzenie, że podejmując uchwałę o stanie wojennym, Rada Państwa złamała Konstytucję. Nawiasem mówiąc, samo podjęcie tej uchwały wyglądało bardzo osobliwie, bo - jak opowiadał Ryszard Reiff, jedyny członek Rady Państwa, który głosował przeciwko - wysłannicy WRON w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku przywieźli wszystkich do Belwederu i tam padł rozkaz podjęcia uchwały, a następnie zatwierdzenia dekretu o stanie wojennym. Jak zauważył w swoim czasie mecenas Jan Olszewski, rozplakatowana uchwała nie była podpisana przez nikogo, bo kiedy drukowano te obwieszczenia, nie było wiadomo, kto w momencie ich rozklejania będzie przewodniczącym Rady Państwa? Ta historia, a przede wszystkim ten wyrok Trybunału Konstytucyjnego stanowi dodatkowy argument przemawiający za oskarżeniem, jakie wobec generała Jaruzelskiego i innych członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego wysunął Instytut Pamięci Narodowej - że brali oni udział w związku przestępczym o charakterze zbrojnym, w którym generał Jaruzelski sprawował kierownictwo, a który wśród wielu innych przestępstw dopuścił się również spisku przeciwko państwu. Charakterystyczne jest to, że po dość długim namyśle Trybunał wydał wyrok jednogłośnie, bez żadnego zdania odrębnego, których tyle zdarzało się przy wielu innych okazjach. Inna rzecz, że uzasadnienie zdania odrębnego w tej sprawie byłoby nie tylko bardzo trudne, ale chyba również kompromitujące dla prawnika, toteż, jeśli nawet któryś z sędziów miał na to ochotę, to na takie ryzyko się nie odważył. Ta jednomyślność Trybunału daje jednak do myślenia. Wprawdzie wyrok TK pozwoli osobom poddanym w stanie wojennym represjom na dochodzenie zadośćuczynienia za swoje krzywdy - i otrzymania takiej satysfakcji. Czy jednak ta jednomyślność Trybunału nie oznacza, aby, że generałowi Jaruzelskiemu i innym członkom WRON nie spadnie włos z głowy? Bardzo możliwe, że wspomniany tempus deliberandi, jaki wyznaczył sobie Trybunał, został wykorzystany na poczynienie jakichś politycznych ustaleń, które umożliwiły Trybunałowi wydanie jednogłośnego orzeczenia. Być może takie przypuszczenie jest przesadnie podejrzliwe, ale z drugiej strony trudno nie być podejrzliwym, w sytuacji, kiedy właśnie minęło 15 lat od oskarżenia o szpiegostwo na rzecz Rosji, jakie pod adresem ówczesnego premiera Józefa Oleksego publicznie wysunął minister spaw wewnętrznych w jego rządzie Andrzej Milczanowski. Mimo że chodziło przecież o oskarżenie o zdradę stanu, nikt nie został w tej sprawie pociągnięty do odpowiedzialności, a ktoś przecież powinien - bo albo Józef Oleksy rzeczywiście był tym szpiegiem, a w takim razie powinien dożywać swoich dni w więzieniu, albo szpiegiem nie był - a w takim razie do więzienia powinien trafić Andrzej Milczanowski. Ta sytuacja pokazuje, że ustanowiona w 1989 roku niepisana konstytucyjna zasada III Rzeczypospolitej: my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych - nadal obowiązuje, więc nawet gdyby młyny sprawiedliwości obracały się znacznie szybciej, byłoby tak samo bezpiecznie. SM

Bankructwo Czesko-morawski Toto-lotek, „SAZKA”, nie wypłacił nagród: nie ma pieniędzy!! Wiadomo, że w socjalizmie nie może być kopalni złota, bo nie stać państwa na dopłacanie do każdego kilograma. Tu wyjaśnienie jest takie: „SAZKA” zapożyczyła się na ogromne sumy (¾ zapewne rozkradli...) na budowę stadionu na MŚ w hokeju – a utrzymanie go też sporo kosztuje... Jestem absolutnie pewien, (kto chce się założyć?!), że przed wybudowaniem tego obiektu prezesowi „SAZKI” przedłożono business-plany dowodzące, jakie wielkie zyski będzie on potem przynosił. Dokładnie takie same, jakie przedłożono nam przed budową Stadionu Narodowego w Warszawie. Jest tylko jedna różnica: „SAZKA” może zbankrutować, a p. dr Oleś Husák (leży w szpitalu) zostanie z trzaskiem wyrzucony z fotela prezesa; natomiast polscy politycy dostaną za ten pomnik marnotrawstwa premię od wyborców, a III RP będzie z nas po cichu ciągnąć i ciągnąć pieniądze na utrzymanie (nie tylko tego zresztą) stadionu. JKM

Tylko kompromitacja - czy już ostatnie drgawki reżymu? Najwyraźniej uznało, że Sieć staje się groźna – więc „Banda Czworga” z wyjątkową wręcz zgodnością (przy jednym wstrzymującym się – w PRL gorzej bywało...) i w trybie PILNYM: uchwaliła kaganiec dla portali i video w Sieci. Na co internauci podnieśli wrzask wielki i JE Donald Tusk przestraszył się: oznajmił, że PO do tego nie dopuści, - a (chwała Bogu!) mamy Senat, gdzie PO ma większość.

Jest to kompletna kompromitacja – biorąc pod uwagę, że:

1) projekt był rządowy

2) głosowali za nim wszyscy posłowie PO

3) postulatem PO była likwidacja Senatu, jako niepotrzebnego i szkodliwego. Z punktu widzenia naukowego warto zauważyć, że takie drgawki występują zazwyczaj pod koniec istnienia formacji politycznej. JKM

Europa nie może być zakładnikiem Europa nie może być zakładnikiem rosyjsko-białoruskiego sporu gazowego - powiedział w środę komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger. Zaapelował do obu stron konfliktu o jego rozwiązanie.

Komisarz rozmawiał we wtorek wieczorem telefonicznie z rosyjskim ministrem energetyki Siergiejem Szmatko i wicepremierem Białorusi Uładzimirem Siemaszko. Przesłanie, jakie im przekazał, to: "Europa nie może być zakładnikiem tego dwustronnego sporu" - powiedziała w środę rzeczniczka Oettingera, Marlene Holzner. Podkreśliła, że komisarz zadeklarował pomoc Komisji Europejskiej w przekazywaniu informacji między obu stronami. Jak relacjonowała Holzner, Oettinger poprosił wicepremiera Białorusi o informacje dotyczące zapowiedzianego przez prezydenta Alaksandra Łukaszenkę wstrzymania tranzytu gazu do UE, ale ich nie dostał. "Strona białoruska ani nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła" polecenia Łukaszenki o wstrzymaniu dostaw tranzytowych - powiedziała Holzner. "KE oczekuje, że przepływy gazu nie będą ograniczone, zmniejszone czy te przerwane i że zobowiązania dwustronne będą respektowane" - dodała rzeczniczka. Zapewniła, że KE pozostaje w kontakcie z trzema krajami, które mogą być dotknięte białorusko-rosyjskim sporem, a mianowicie Litwą, Polską i Niemcami. "Polska i Litwa powiedziały nam o 8.00 rano, że nie przerwano dostaw gazu. A to znaczy, że sytuacja Niemiec też jest dobra, bo gaz do Niemiec przepływa przez Polskę" - powiedział Holzner. Szef Gazpromu Aleksiej Miller poinformował w środę rano, że koncern zmniejszył dostawy gazu na Białoruś o 60 proc. w stosunku do normalnego przepływu. Dodał, że tranzyt gazu przez Białoruś do UE odbywa się normalnie.

Gazprom chce zmusić Białoruś do zapłacenia zaległych płatności za gaz szacowanych na 192 mln dolarów. Rosyjski koncern zmniejszył dostawy do tego kraju o 15 proc. w poniedziałek i o kolejne 15 proc. we wtorek. Rosja ostrzega Białoruś, że ostatecznie zmniejszy je o 85 proc., jeśli kraj ten nie spłaci długów. Gazprom zapewnia, że jeśli Białoruś zacznie podbierać gaz, firma może zmienić trasę dostaw dla europejskich konsumentów i przerzucić go przez gazociągi na Ukrainie. Dostawy gazu na Litwę i do Kaliningradu przez Białoruś spadły w środę o godz. 12 (11 czasu polskiego) o 30 proc. - poinformowała litewska spółka gazowa Lietuvos Dujos w komunikacie. "Obniżenie dostaw przez stronę białoruską wynosi obecnie około 30 proc. zapotrzebowania Litwy i obwodu kaliningradzkiego" - poinformowała firma. Jak dodała Lietuvos Dujos, spadek dostaw stwierdzono o godz. 12 czasu miejscowego. Prezes spółki Viktoras Valentukeviczius powiedział w radiu litewskim, że nie otrzymał żadnego ostrzeżenia z Białorusi. Litewski minister energetyki Arvydas Sekmokas nie wykluczył wprowadzenia ograniczeń w zużyciu gazu. "Obserwujemy sytuację. Przewidujemy, że jeżeli dostawy gazu znacznie się zmniejszą, będzie ograniczane jego zużycie, jednakże gospodarstwa domowe nie odczują żadnych niedogodności" - zapewnił w środę dziennikarzy Sekmokas.

Według ministra, na razie Litwie wystarcza gazu, gdyż w okresie letnim zużywa się go znacznie mniej. Według spółki Lietuvos Dujos, Litwa jest też przygotowana na import surowca przez Łotwę, tak jak miało to już miejsce przed sześcioma lat. Spółka otrzymała od Łotwy zapewnienie, iż w razie potrzeby dostarczy ona sąsiadowi potrzebny surowiec.

Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka oznajmił we wtorek na spotkaniu z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem w Mińsku, że polecił wstrzymać tranzyt rosyjskiego gazu przez swój kraj, dopóki Gazprom nie zapłaci swego długu za tranzyt. Według niego, Gazprom jest winien Białorusi z tego tytułu 260 mln dol. Także Rosja domaga się od Białorusi spłaty długu. Według Moskwy zaległe płatności Białorusi za rosyjski gaz wynoszą 192 mln dolarów. Gazprom zmniejszył z tego powodu w środę rano dostawy gazu na Białoruś o 60 proc. w stosunku do normalnego przepływu. Nawet gdyby do Polski nie był dostarczany gaz z Białorusi, to dostawy z Ukrainy i zapasy tego surowca w magazynach wystarczą na nieprzerwane dostawy dla polskich odbiorców na kilka tygodni - powiedział w środę wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. Operator Gazociągów Przesyłowych Gaz-System oraz Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo poinformowały w środę PAP, że obecnie dostawy gazu ziemnego na granicy polsko-białoruskiej odbywają się bez zakłóceń, w ilościach zgodnych z kontraktem. Zdaniem Pawlaka, nawet gdyby zostały zamknięte dostawy przez Białoruś, to dostawy z Ukrainy i zgromadzone w Polsce zapasy gazu wystarczą na dostarczanie tego surowca bez zakłóceń do polskich odbiorców indywidualnych i przemysłowych. "Taka sytuacja przez kilka tygodni może funkcjonować bez żadnego ryzyka braku dostaw" - powiedział Pawlak. Dodał, że niedostarczanie gazu przez gazociąg jamalski będzie za to bardzo komplikować sytuację odbiorców niemieckich, którzy także otrzymują gaz tą drogą. Eksperci państw członkowskich oraz sprawozdawcy Parlamentu Europejskiego osiągnęli porozumienie polityczne ws. nowego unijnego rozporządzenia o bezpieczeństwie dostaw gazu - ogłosiła w środę rzeczniczka KE ds. energii Marlene Holzner. "To dobry znak i bardzo ważne wydarzenie. Oczekujemy, że po letniej przerwie porozumienie zostanie formalnie zawarte" - powiedziała Holzner. Głosowanie plenarne Parlamentu Europejskiego przewidziano wstępnie na drugą połowę września. Według kompromisu, Komisja Europejska będzie mogła ogłosić unijny stan kryzysowy dla regionu dotkniętego przerwami w dostawie gazu albo całej UE, już na wniosek jednego kraju. Wykreślono warunek, by zakłóconych było 10 proc. dziennych dostaw do regionu. Na poziomie całej UE (albo w razie konieczności tylko w odniesieniu do danego regionu) KE będzie musiała ogłaszać stan kryzysowy, gdy zwrócą się o to władze dwóch dotkniętych krajów. Nie ma już warunku, by zakłóconych było 20 proc. dostaw (tyle ile w obecnej dyrektywie)."Polska chciała więcej, ale ogółem porozumienie jest dobre i korzystne dla Polski, a także dla wszystkich krajów całego naszego regionu. Nie ma żadnych szczególnych kryteriów procentowych" - powiedziała PAP eurodeputowana PO Lena Kolarska-Bobińska. Dodała, że "w kwestiach energetycznych - choć można narzekać, że to są małe kroki - mamy do czynienia z powolnym budowaniem wspólnej polityki w UE". W ramach mechanizmu solidarności energetycznej, podczas stanu kryzysowego państwa mają pod okiem KE gwarantować wzajemny dostęp do instalacji magazynowych. By podnieść gotowość na wypadek sytuacji kryzysowej, budowana ma być odpowiednia infrastruktura przesyłowa (np. interkonektory). W celu ochrony integralności rynku wewnętrznego ma obowiązywać zakaz jakichkolwiek środków, które zakłócałyby przepływ gazu na rynku unijnym. Tak jak chciała Polska, kompromis zakłada zwiększenie roli Komisji Europejskiej przez nowe instrumenty szybkiego reagowania na szczeblu wspólnotowym, takie jak coroczna ocena ryzyka zakłóceń w dostawie gazu oraz ciągłe monitorowanie bezpieczeństwa dostaw. KE będzie miała decydującą rolę w zatwierdzaniu planów działania kryzysowego przygotowywanych przez kraje i będzie mogła domagać się poprawek, jeśli uzna plany za niewystarczające dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego. "To dobrze, że decydujący głos będzie należał do KE. Wspólnotowa decyzja jest bardzo ważna - uniknie się zróżnicowanych decyzji państw członkowskich" - powiedziała Kolarska-Bobińska. Wcześniej w Radzie UE, gdzie reprezentowane są rządy, nie było zgody na wzmocnienie kompetencji Komisji Europejskiej. Ponadto kraje zazdrośnie strzegły swoich dostaw gazu, dążąc np. do rozszerzenia grupy "odbiorców wrażliwych" na różne zakłady przemysłowe. Definicja tych odbiorców jest kluczowa w razie kryzysu, gdyż trzeba by im zapewnić dostawy w pierwszej kolejności, a dopiero ewentualną nadwyżką podzielić się z innym krajem UE w potrzebie. Polska bezskutecznie postulowała, by grono "odbiorców wrażliwych" ograniczyć do żłobków, szkół czy szpitali - przyjęty kompromis zakłada szeroką definicję, co w praktyce oznacza, że kraje same zadecydują, kogo zaliczą do tej kategorii. Polski rząd przyznawał, że był w tej kwestii osamotniony w Radzie UE. Przedstawiona w lipcu ub.r. przez Komisję Europejską propozycja rozporządzenia ma w przyszłości zabezpieczyć kraje UE przed takim kryzysem, jaki wybuchł na przełomie 2008/09 r. między Rosją a Ukrainą, gdy dostawy do UE zostały odcięte na dwa tygodnie. A także przed ewentualnymi skutkami takich sporów cenowych, jak trwający właśnie między Białorusią i Rosją. INTERIA.PL/PAP

Rosjanie złożyli niemoralną propozycję Niemcom Rosyjski Gazprom próbuje storpedować projekt gazociągu Nabucco, proponując niemieckiemu koncernowi energetycznemu RWE, jednemu z udziałowców Nabucco, przystąpienie do konkurencyjnego projektu South Stream - podał niemiecki dziennik gospodarczy "Handelsblatt" Gazeta, która powołuje się na dobrze poinformowanych rozmówców, pisze o "niemoralnej propozycji" ze strony rosyjskiego koncernu. Wiceprezes Gazpromu Aleksandr Miedwiediew miał nawiązać kontakt w tej sprawie z członkiem zarządu RWE Leonhardem Birnbaumem. - Jeśli RWE przyjmie ofertę, szanse na powodzenie projektu Nabucco będą bliskie zeru. Koncern jednak jeszcze się waha - pisze "Handelsblatt". RWE odmówiła komentarza. Odpowiedzialny za projekt szef spółki-córki RWE Supply&Trading Stefan Judisch powiedział gazecie: "Popieramy Nabucco i w chwili obecnej nie widzimy projektu, który byłby w podobnym stopniu sensowny". Dodał jednak, że do końca roku należy zasadniczo ustalić ile gazu popłynie Nabucco i skąd pochodzić będzie surowiec. - Jesteśmy optymistami, że Azerbejdżan i północny Irak wezmą udział w projekcie. Cieszylibyśmy się oczywiście z udziału Turkmenistanu - oświadczył Judisch. Eksploatacja gazociągu Nabucco, który miałby transportować gaz z rejonu Morza Kaspijskiego, Bliskiego Wschodu oraz Azji Środkowej do Europy, miałaby rozpocząć się pod koniec 2014 roku. Magistralą o długości 3,3 tys. kilometrów ma popłynąć 31 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Celem projektu, popieranego przez UE, jest dywersyfikacja źródeł surowca i dróg przesyłowych, w tym zmniejszenie uzależnienia państw europejskich od dostaw gazu z Rosji. Dlatego - jak zauważa "Handelsblatt" - Nabucco od dawna jest solą w oku Rosjan, którzy kontrolują dużą część europejskiego rynku gazu. Blisko 25 proc. zużywanego w Europie surowca pochodzi ze złóż na Syberii; w Niemczech jest to nawet 37 proc. - Ponieważ spada wydobycie na Morzu Północnym zależność (od gazu z Rosji) mogłaby dalej rosnąć. W  minionych latach konsumenci w Europie boleśnie przekonali się, jak problematyczne może być ta sytuacja, gdy ograniczono dostawy z powodu sporu Gazpromu z Ukrainą - krajem tranzytowym, o niezapłacone rachunki - przypomina dziennik. Rosjanie odpowiedzieli na plany Nabucco konkurencyjnym projektem gazociągu South Stream po dnie Morza Czarnego. Budowany przez Gazprom i włoską firmę ENI, będzie dostarczał około 63 mld metrów sześciennych rosyjskiego gazu rocznie do krajów UE. W projekcie uczestniczą również Bułgaria, Serbia, Węgry, Słowenia, Grecja i Chorwacja. Część instalacji będzie przebiegała przez Austrię. South Stream - podobnie jak budowany po dnie Morza Bałtyckiego Gazociąg Północny - ma służyć dywersyfikacji dróg przesyłu rosyjskiego gazu na zachód Europy i  ograniczyć znaczenie Ukrainy i Białorusi jako krajów tranzytowych. "Handelsblatt" przypomina, że Gazprom pozyskał już do projektu South Stream zachodnioeuropejskich partnerów. Oprócz ENI jest to austriacki koncern OMV, uczestniczący także w Nabucco. Pod koniec roku do planowanej inwestycji chce przystąpić też francuski EDF.INTERIA.PL/PAP

Pawlak o umowie gazowej z Rosją Wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak sądzi, że podpisanie umowy gazowej z Rosją może być kwestią kilku tygodni. - Przypuszczam, że to może być perspektywa kilku tygodni, bo zbliżamy się do takiego momentu, kiedy trzeba będzie sobie odpowiedzieć, jak będziemy się ogrzewali tej najbliższej zimy - powiedział Pawlak we wtorek w TOK FM, pytany, kiedy będzie zamknięta sprawa kontraktu gazowego z Rosją. - Jeżeli nie dojdzie do znalezienia takiego pozytywnego rozwiązania, to będzie pewien problem z dostawami gazu - przyznał. Pokreślił jednak, że "na razie dostawy gazu są realizowane bez żadnych problemów, tak mówiąc obrazowo często na słowo honoru, ale potrzebne będzie postawienie kropki nad i". - I to jest sprawa tych najbliższych kilku lat. Być może trzeba będzie mówić o dyskusji czy renegocjacji, żeby te zmiany, dotyczące uzupełnienia dostaw, ograniczyć tylko do kilku lat - mówił szef resortu gospodarki. Chodzi o aneks do porozumienia rządów Polski i Rosji, dotyczący zwiększenia dostaw gazu do Polski i wydłużenia ich do 2037 r. Premier Donald Tusk mówił niedawno, że z uwagi na możliwość występowania w Polsce gazu łupkowego, możliwa jest zmiana parafowanego porozumienia z Rosją. INTERIA.PL/PAP

KE: Gazprom potwierdził porozumienie z Białorusią Rosyjski koncern gazowy Gazprom potwierdził ustnie Komisji Europejskiej zawarcie porozumienia z Białorusią kończącego gazowy spór cenowy, który zakłócił część dostaw do UE - powiedziała w czwartek rzeczniczka KE ds. energii Marlene Holzner. - Rozumiemy, że porozumienie między Rosją a Białorusią zostało zawarte, ale muszę powiedzieć, że dostaliśmy tylko ustne potwierdzenie od Gazpromu, natomiast nie mamy potwierdzenia od strony białoruskiej - powiedziała Holzner na codziennym briefingu prasowym w KE. - Oczekujemy, ze dostawy będą wznowione. Nie powinny być zakłócone (sporem rosyjsko-białoruskim) - dodała. Holzner poinformowała także, że po spadku w środę dostaw rosyjskiego gazu płynącego przez Białoruś na Litwę o połowę, w czwartek ciśnienie wzrosło. - Dostawy na Litwę wracają do normy - powiedziała, powołując się na informacje strony litewskiej. Zaznaczyła jednocześnie, że zabierze nieco czasu, aż ciśnienie w gazociągu wróci do normalnego poziomu. Litwa otrzymuje 100 proc. swoich dostaw gazu z Rosji przez Białoruś. Rzeczniczka powiedziała, że KE jest w stałym kontakcie z władzami Litwy, Polski i Niemiec - czyli krajami członkowskimi UE, które dostają gaz z Rosji tranzytem przez białoruski system przesyłowy, więc były narażone na skutki odcięcia rosyjskich dostaw na Białoruś. - Musimy zebrać wszystkie dostępne informacje i potem dokonamy pełnej oceny sytuacji - powiedziała Holzner. W czwartek władze Rosji powiadomiły, że Gazprom zdecydował o wznowieniu dostaw gazu na Białoruś w pełnym wymiarze po spłacie długu przez stronę białoruską. W Mińsku spółka energetyczna Biełtransgaz potwierdziła ze swej strony, że Gazprom uregulował dług za tranzyt gazu przez terytorium Białorusi. Od poniedziałku Gazprom ograniczał dostawy gazu na Białoruś z powodu zaległości Mińska za gaz. Białoruś w środę oznajmiła, że spłaciła dług i zagroziła, że wstrzyma przesył rosyjskiej ropy i gazu przez swoje terytorium, jeśli Gazprom do rana w czwartek nie spłaci zaległych należności za tranzyt. Komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger zaapelował w środę do obu stron konfliktu o jego rozwiązanie i oznajmił, że Europa nie może być zakładnikiem rosyjsko-białoruskiego sporu gazowego.

INTERIA.PL/PAP

Trójstronne rozmowy gazowe w Moskwie będą kontynuowane Trójstronne rozmowy przedstawicieli KE oraz polskiego i rosyjskiego rządu w sprawie porozumienia dotyczącego dostaw gazu ziemnego do Polski, rozpoczęte w sobotę w Moskwie, będą kontynuowane w przyszłym tygodniu - poinformowało Ministerstwo Gospodarki. W krótkim komunikacie Biuro Prasowe resortu podało, że "klimat rozmów był sprzyjający", a "strony w znaczący sposób zbliżyły swoje stanowiska". Ze strony polskiej w spotkaniu uczestniczyli m.in. wiceministrowie gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska i Marcin Korolec, wiceminister skarbu Mikołaj Budzanowski, wiceprezes Urzędu Regulacji Energetyki Marek Woszczyk oraz przedstawiciele Departamentu Polityki Energetycznej MSZ. Rosję reprezentował wiceminister energetyki Anatolij Janowski. W spotkaniu wziął też udział szef dyrekcji generalnej KE ds. energii Philip Lowe. Rozmowy dotyczą aneksu do umowy rządów Polski i Rosji, przewidującego zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu do Polski do 10,3 mld m sześc. rocznie i wydłużenia ich do 2037 roku. Dokument określa także warunki tranzytu gazu z Rosji przez terytorium Polski. Aneks sporządzono po tym, gdy na początku 2009 roku surowiec przestał do Polski dostarczać rosyjsko-ukraiński pośrednik RosUkrEnergo. Nie został on jednak podpisany, ponieważ uwagi do dokumentu zgłosiła Komisja Europejska. Ma ona wątpliwości, czy porozumienie jest zgodne z prawem Unii Europejskiej. Jej zastrzeżenia dotyczą zasad ustalania taryfy za tranzyt rosyjskiego paliwa przez Polskę oraz zarządzania polskim odcinkiem gazociągu Jamał-Europa, którym ten surowiec jest transportowany do Niemiec. W ubiegłym tygodniu o polsko-rosyjskiej umowie z unijnym komisarzem ds. energii Guentherem Oettingerem w Brukseli rozmawiał wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak. Pawlak poinformował w piątek, że spotkanie w Moskwie "powinno wyjaśnić" nowe propozycje redakcyjne w polsko-rosyjskiej umowie o dostawach gazu. Według wicepremiera, niekoniecznie będą to ostatnie rozmowy w sprawie tego kontraktu. INTERIA.PL/PAP

Spór gazowy zagraża stosunkom Ukrainy z Rosją i Polską Rosyjsko-polski spór gazowy może zaostrzyć stosunki Ukrainy z oboma partnerami - ocenia w środę "Niezawisimaja Gazieta". Polska chce pokryć niedobór za pomocą niemieckiego E.ON Ruhrgas, tańszym surowcem niż droższym z rurociągu Jamał. Niemcy, bowiem wynegocjowali już sobie obniżkę surowca na ten sam gaz z Rosji). Dziennik wyjaśnia, że ukraiński Naftohaz na żądanie Gazpromu odmówił stronie polskiej przetransportowania przez terytorium Ukrainy dodatkowych ilości gazu z Rosji, nie będącego jednak własnością rosyjskiego koncernu. "NG" zaznacza, że Kijów temu zaprzecza, twierdząc, iż Ukraina stała się zakładnikiem cudzych gier gazowych. Dziennik informuje, że niedobór gazowego paliwa Polska chce pokryć z pomocą niemieckiego E.ON Ruhrgas, tradycyjnego odbiorcy rosyjskiego gazu. "Dla Polski takie rozwiązanie może być korzystne z tej przyczyny, że Niemcy wynegocjowali już obniżkę ceny surowca (z Rosji)" - pisze. Według "NG", Polska, "porozumiawszy się z E.ON Ruhrgas w sprawie formalnie alternatywnych wobec rosyjskich dostaw gazu, umocniłaby swoje pozycje na polsko-rosyjskich negocjacjach w sprawie udziałów w zarządzaniu rurociągiem Jamał-Europa". Powołując się na analityka Władimira Omielczenkę, dziennik zauważa, że "Rosja, wykorzystując sytuację z niedoborem gazu w Polsce, zaproponowała nienajatrakcyjniejsze dla Polski warunki współpracy gazowej, w tym w kwestii projektu Jamał-Europa". "Polska z pomocą Niemców i Ukraińców próbuje bronić swoich pozycji negocjacyjnych" - wskazuje "NG". Ukraińskie Ministerstwo ds. paliw i energetyki oświadczyło we wtorek, że Ukraina nie czyni żadnych przeszkód w transporcie gazu do Polski i wypełnia wszystkie kontrakty na dostawy tego paliwa dla odbiorców europejskich. Resort podkreślił jednocześnie, że ani Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG), ani niemiecki E.ON Ruhrgas nie zwracały się dotychczas do Naftohazu z  propozycją przesłania przez ukraińskie terytorium dodatkowych ilości gazu do Polski. W poniedziałek ukazujący się w Kijowie dziennik "Kommiersant-Ukraina" napisał - z powołaniem na źródła w Ministerstwie paliw i energetyki Ukrainy - że Naftohaz na życzenie rosyjskiego Gazpromu odmawia transportowania gazu do Polski. Gaz ten miał być dostarczony przez E.ON Ruhrgas. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) poinformowało w ubiegłym tygodniu, że chodzi o dostawy 300 mln m sześc. paliwa do końca 2011 roku. W październiku 2009 roku PGNiG zawarło z E.ON Ruhrgas umowę na te dostawy. Warunkiem było uzyskanie przez niemiecki koncern zgody na transport gazu do Polski przez terytorium Ukrainy, jednak E.ON Ruhrgas do tej pory nie zawarł umów transportowych z ukraińskimi operatorami. INTERIA.PL/PAP

Naftohaz odmawia transportu gazu do Polski Ukraińska państwowa spółka paliwowa Naftohaz na życzenie rosyjskiego Gazpromu odmawia transportowania gazu do Polski - napisał w poniedziałek, ukazujący się w Kijowie, dziennik "Kommiersant" z powołaniem na źródła w ukraińskim ministerstwie ds. paliw i energetyki. Gaz, którego transportu mają odmawiać Ukraińcy, powinien dostarczyć Polsce niemiecki koncern E.ON Ruhrgas. Chodzi o dostawy 300 mln m sześc. paliwa do końca 2011 roku - poinformowało w ubiegłym tygodniu Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG). W październiku ub.r. PGNiG zawarło z tą firmą warunkową umowę na dodatkowe dostawy. Warunkiem było uzyskanie przez E.ON Ruhrgas zgody na transport gazu do Polski przez terytorium Ukrainy, jednak spółka ta do tej pory nie zawarła umów transportowych z ukraińskimi operatorami.

Rosyjskie – NIET Rosyjski monopolista stara się w ten sposób przejąć kontrolę nad polskim odcinkiem gazociągu Jamał-Europa, jednak w razie udzielonej Warszawie odmowy przesłania gazu (...), Kijów może się liczyć z konsekwencjami ze strony Wspólnoty Energetycznej, do której wstąpił zaledwie w ub. piątek - czytamy w dzienniku. Rzeczniczka PGNiG Joanna Zakrzewska powiedziała w poniedziałek PAP, że "PGNiG jest bardzo zainteresowany realizacją umowy z E.ON Ruhrgas". Przypomniała, że w środę polska spółka gazowa podpisała kolejny aneks do umowy z niemieckim dostawcą. Firmy zdecydowały o wydłużeniu czasu na uzyskanie zgód na transport gazu do Polski do 29 października.

"E.ON Ruhrgas oraz polska spółka energetyczna PGNiG osiągnęły porozumienie co do kontraktu na dostawy gazu do Polski. (...) Nie możemy komentować szczegółów kontraktu dopóki kwestia transportu gazu nie zostanie rozwiązana" - poinformował w poniedziałek PAP Kai Krischnak z działu komunikacji E.ON Ruhrgas.

Rosja blokuje wszystko Ukraińcy twierdzą, że mogliby przesłać swoimi gazociągami paliwo Ruhrgasu do Polski, jednak potrzebują zgody Rosjan na jego tranzyt. Według szacunków ministerstwa ds. paliw i energetyki w Kijowie pozwoliłoby to Ukrainie zarobić dodatkowych 90 mln dolarów. "Gazprom jednak jest główną stroną, przesyłającą paliwo przez terytorium Ukrainy (...), a na dodatek staramy się obecnie (Ukraińcy) przekonać Gazprom do rezygnacji z budowy Gazociągu Południowego (South Stream). W takiej sytuacji konfrontacja (z Rosjanami) wywołana kwestią przesłania 3 mld m sześc. gazu do Polski nie jest nam potrzebna" - powiedział anonimowy rozmówca "Kommiersanta".

Zdaniem cytowanych przez gazetę ekspertów E.ON Ruhrgas, Polska może uzyskać zgodę Ukrainy na transport gazu na podstawie umowy o Wspólnocie Energetycznej, do której przyłączył się Kijów.

"Rosja nie podpisała tego dokumentu, ponieważ jedną z jego podstawowych zasad jest równy dostęp do systemu transportu gazu. Uważam, że Unia Europejska przez Wspólnotę Energetyczną albo zmusi Ukrainę do udzielenia E.ON Ruhrgas prawa tranzytu, albo wykluczy ją ze wspólnoty, co będzie poważnym ciosem w wizerunek (ukraińskiego) państwa" - oświadczył w rozmowie z "Kommiersantem" analityk Maksym Szein. W ub. czwartek wiceminister skarbu Mikołaj Budzanowski powiedział, że zgoda strony ukraińskiej na finalizację umowy między PGNiG i E.ON Ruhrgas w sprawie dostaw gazu do Polski przez Ukrainę ułatwiłaby rozwiązanie problemu deficytu gazu w Polsce.PGNiG prowadziło w ub. roku rozmowy na temat dostaw gazu z wieloma firmami, m.in. z E.ON Ruhrgas INTERIA.PL/PAP

Gazowy koszmar wisi nad Polską W przededniu sezonu grzewczego Rosja najwyraźniej nie jest gotowa do kompromisów - tak "Wremia Nowostiej" podsumowuje w poniedziałek rosyjsko-polskie rozmowy gazowe, które w piątek odbyły się w Moskwie. Według gazety, "zakończyły się one niczym". "Wremia Nowostiej" podkreśla, że "w historii tych negocjacji Gazprom już dwa razy wychodził Polsce naprzeciw w zamian za obietnicę podpisania nowych porozumień".

"W zeszłym roku koncern sprzedał Polskiemu Górnictwu Naftowemu i Gazownictwu dodatkowo około 1,5 mld metrów sześciennych gazu, co w warunkach stosunkowo ciepłego grudnia pozwoliło (Polsce) załatać dziurę w bilansie gazowym. W lutym tego roku, gdy w Polsce wprowadzono surowe ograniczenia dla przemysłowych odbiorców gazu i Warszawa wróciła do rozmów z Moskwą, dostawy znów zostały zwiększone" - przypomniał dziennik. Zdaniem "Wremia Nowostiej", "Polska ma szansę wyjść z opresji również tym razem, ale pod warunkiem, że na antygazpromowskie posunięcie zdecyduje się Ukraina". Gazeta wyjaśnia, że PGNiG ma kontrakt na 350 mln m sześc. paliwa z niemieckim E.On-Ruhrgas; jednak koncern ten nie ma technicznych możliwości dostarczenia tego gazu bezpośrednio do Polski - może jedynie przekierować do Polski część rosyjskiego surowca, przesyłanego przez Ukrainę dla jego odbiorców na Węgrzech. "Legalnie taką operację można przeprowadzić tylko za zgodą Gazpromu, ponieważ to on jest właścicielem gazu do granicy z Węgrami i to on zleca usługi związane z tłoczeniem" - zaznacza "Wremia Nowostiej". Dziennik zauważa, że "operację taką można - naturalnie - przeprowadzić potajemnie, jednak jest wątpliwe, by Kijów chciał ryzykować stosunkami z Moskwą w imię politycznych korzyści Polski i komercyjnych interesów E.On-Ruhrgas". Powołując się na polskie media, "Wremia Nowostiej" podaje, że "premier Polski Donald Tusk mimo wszystko chce się spotkać z ukraińskim kolegą Mykołą Azarowem, aby przedyskutować taką możliwość". Rosyjska gazeta podkreśla, że "Ukraina, która także zabiega o zmianę warunków dostaw rosyjskiego gazu, może wykorzystać odmowę udzieloną Polsce jako argument w targach z Rosją". "Wremia Nowostiej" zaznacza, że "Rosja nie zamierza ustępować". "Tym bardziej, że obowiązujące porozumienia międzyrządowe, choć nie idealnie, to jednak bronią jej interesów jako dostawcy i  inwestora w infrastrukturę przesyłową" - wskazuje. "Podpisane na ich podstawie wieloletnie kontrakty na tranzyt paliwa i dostawy do Polski wygasają dopiero - odpowiednio - w 2019 i 2022 roku" - dodaje dziennik. "Wremia Nowostiej" odnotowuje, że po piątkowych rozmowach w Moskwie polskie Ministerstwo Gospodarki poinformowało, że strony znacząco zbliżyły się do porozumienia; że ich wstępne ustalenia uzyskały akceptację Komisji Europejskiej oraz że następne, finalizujące spotkanie ma się odbyć na początku października. Gazeta przekazuje, że szef dyrekcji generalnej KE ds. energii Philip Lowe, który uczestniczy w rosyjsko-polskich negocjacjach, był mniej kategoryczny - oświadczył tylko, że Moskwa i Warszawa chcą zwiększenia dostaw i demonstrują zainteresowanie jak najszybszym zakończeniem negocjacji. Ich kolejna runda - według Lowe'a - planowana jest na 7-10 października. "Wremia Nowostiej" podkreśla, że strona rosyjska odmawia komentarzy. Rozmowy dotyczą aneksu do umowy rządów Polski i Rosji, przewidującego zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu do Polski do 10,3 mld m sześc. rocznie i wydłużenia ich do 2037 roku. Dokument określa także warunki tranzytu gazu z Rosji przez terytorium Polski na okres do 2045 roku. Aneks sporządzono po tym, gdy na początku 2009 roku surowiec przestał do Polski dostarczać rosyjsko-ukraiński pośrednik RosUkrEnergo. Spółka ta w połowie należy do Gazpromu. Z rynku została wyeliminowana na mocy porozumienia premierów Rosji i Ukrainy, Władimira Putina i Julii Tymoszenko. Aneks nie został podpisany, ponieważ uwagi do dokumentu zgłosiła Komisja Europejska. Ma ona wątpliwości, czy porozumienie jest zgodne z prawem Unii Europejskiej. Jej zastrzeżenia dotyczą zasad ustalania taryfy za tranzyt rosyjskiego paliwa przez Polskę oraz zarządzania polskim odcinkiem gazociągu Jamał-Europa, którym ten surowiec jest transportowany do Niemiec. W projekcie aneksu ustalono, że operatorem polskiego odcinka gazociągu jamalskiego ma zostać należąca do Skarbu Państwa spółka Gaz-System. Teraz funkcję operatora pełni kontrolowana przez PGNiG i Gazpromu spółka EuRoPol Gaz. Ponadto uzgodniono, że taryfa tranzytowa dla rosyjskiego gazu będzie obliczana tak, by zapewnić roczny zysk netto EuRoPol Gazu na poziomie 21 mln zł.

PGNiG ostrzegło już, że w związku z brakiem uzupełniających dostaw gazu pierwsze ograniczenia dostaw paliwa dla odbiorców przemysłowych mogą wystąpić na przełomie października i listopada. INTERIA.PL/PAP

Rosja bije na alarm: UE chce nam zaszkodzić Unijne plany zliberalizowania rynków energetycznych podkopują rosyjskie inwestycje, w tym drugą nitkę gazociągu Nord Stream biegnącego z Rosji do Niemiec - uważa prezes Rosyjskiego Towarzystwa Gazowego Walerij Jaziew. Jaziew, który jest też wiceprzewodniczącym Dumy Państwowej (niższej izby rosyjskiego parlamentu), uczestniczył w poniedziałek w telemoście z Brukselą dotyczącym partnerstwa energetycznego Rosji z UE. Lutowy szczyt UE zakończył się zapowiedzią sfinalizowania do roku 2015 budowy wewnętrznego unijnego rynku energii. Podstawą bezpieczeństwa energetycznego UE mają być odpowiednia infrastruktura, czyli nowe trasy przesyłu i interkonektory między krajami, a także poszukiwanie alternatywnych surowców, źródeł i tras dostaw.

Liberalizacja rynku energii zagrozi NS Unia, jak pisze Reuters, dąży do poprawy konkurencyjności na rynkach energii poprzez przełamywanie monopoli gazowych i elektrycznych, by umożliwić też mniejszym kompaniom dostęp do infrastruktury. Zdaniem Jaziewa, w takich warunkach "druga nitka Gazociągu Północnego (Nord Stream) zostaje zawieszona, gdyż traci swą atrakcyjność". Spółka Nord Stream jest kontrolowana jest przez rosyjski Gazprom, który posiada w niej 51 proc udziałów. Jaziew powiedział, że kwestie energetyczne poruszy w Brukseli premier Rosji Władimir Putin, który wybiera się z wizytą do UE. Jego wizyta, jak piszą rosyjskie media, jest zaplanowana na 23-24 lutego.

Zagrożenie dla Polski Zagrożenia wynikające z budowy Nord Streamu z Rosji do Niemiec pod dnie Bałtyku dotyczą nie tylko Pomorza Zachodniego, ale całej Polski, a także Europy - uważa przewodniczący polskiej delegacji w Grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów Ryszard Legutko. We wtorek w Szczecinie rozpoczęła się konferencja zorganizowana przez Grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów poświęcona zagrożeniom związanym z budową gazociągu Nord Stream. Uczestniczą w niej m.in. prezes PiS Jarosław Kaczyński, przedstawiciele prezydencji węgierskiej w UE i Nord Stream. Strona polska obawia się, że gazociąg Nord Stream na dnie Bałtyku może zablokować w przyszłości dostęp do polskich portów większym statkom. Budowie niechętni są też rybacy. - Kwestia gazociągu Nord Stream to problem, który bulwersuje nie tylko polską, ale i europejską opinię publiczną. W tej sprawie doszło do niepokojącego zjawiska przemieszania polityki i gospodarki - powiedział eurodeputowany prof. Ryszard Legutko. Prezydent Szczecina Piotr Krzystek powiedział, że port Szczecin-Świnoujście jako jeden organizm gospodarczy musi myśleć o swojej przyszłości nie w perspektywie 5-10 lat, ale lat 30. Jak dodał przyszłością dla portu jest przyjmowanie także większych statków i nie wolno tego ograniczać. Jego zdaniem, rozwój portów to także rozwój gospodarczy Pomorza Zachodniego, który w czasach otwartej Europy może być także dobry dla mieszkańców niemieckich, przygranicznych terenów. Z kolei prezydent Świnoujścia Janusz Żmurkiewicz powiedział, że należy dążyć do tego, by uzyskać od inwestora gazociągu zapewnienie, iż wszystkie statki, które mogą wpłynąć na Bałtyk, będą mogły także swobodnie zawijać do portu w Świnoujściu.

Nord Stream bezpieczny dla środowiska - Gazociąg Nord Stream jest bezpieczny dla środowiska i zgodny z prawodawstwem krajów, przez których wody przebiega - powiedział we wtorek w Szczecinie dyrektor Nord Stream Dirk von Ameln. Dodał, że realizacja projektu przebiega zgodnie z planem. - Po uzyskaniu stosownych zezwoleń uczestniczyliśmy w wielu otwartych spotkaniach, w Polsce w ośmiu, podczas których informowaliśmy o naszej inwestycji - podkreślił. Jako udane określił negocjacje z polskimi rybakami dotyczące odszkodowań rekompensujących ewentualny negatywny wpływ gazociągu na wielkość połowów. Powiedział, że podpisano 57 kontraktów dotyczących 82 kutrów. Według niego, problem rybaków został rozwiązany w sposób dla nich atrakcyjny. Powiedział, że dialog będzie kontynuowany. - Polscy rybacy nie byli w stanie podać żadnych konkretnych danych połowowych, które mogłyby mieć wpływ na wysokość odszkodowań - dodał jednak. Dirk von Ameln podkreślił, że każdy statek o zanurzeniu do 15 m będzie w stanie wpłynąć do portu w Świnoujściu. Dodał, że w pozwoleniu na budowę rurociągu jest zapis, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to rura może być położona na większej głębokości.

Polska i Niemcy powinny zawrzeć umowę międzynarodową Która by regulowała zasady funkcjonowania gazociągu Nord Stream - powiedział we wtorek w Szczecinie na konferencji poświęconej gazociągowi, znawca prawa międzynarodowego mec. Stefan Hambura. Hambura uważa, że Polska i Niemcy powinny wcześniej ustalić i prawnie usankcjonować zasady dotyczące Nord Stream, tak by w przyszłości "nie ucierpiały nasze stosunki dobrosąsiedzkie".

Mecenas dodał, że deklaracje szefów rządów obu krajów, iż są one skłonne do współpracy, to za mało. - Problem należy rozwiązać, a nie uspokajać się deklaracjami. Powinna być zawarta umowa między rządami, w której znajdą się zapisy, które można w przyszłości przedstawić przed sądami w razie wątpliwości - powiedział. Hambura dodał, że znając prawo niemieckie i tamtejsze realia, wie, iż "nic tak dobrze nie robi jak zebranie wszystkich ustaleń w jednym konkretnym dokumencie". Rządy się zmieniają, a dokument pozostaje, a w kwestii gazociągu jest dla obu krajów konieczny" - podkreślił. INTERIA.PL/PAP

Budzanowski o umowie PGNiG i E.ON Ruhrgas Wiceminister skarbu Mikołaj Budzanowski powiedział w czwartek, że zgoda strony ukraińskiej na finalizację umowy między PGNiG i E.ON Ruhrgas w sprawie dostaw gazu do Polski przez Ukrainę ułatwiłaby rozwiązanie problemu deficytu gazu w Polsce. PGNiG prowadziła w ub. roku rozmowy na temat dostaw gazu z wieloma firmami, m.in. z E.ON Ruhrgas. W październiku ub.r. PGNiG zawarło z tą firmą warunkową umowę na dodatkowe dostawy. Warunkiem było jednak uzyskanie przez E.ON Ruhrgas zgody na transport gazu do Polski przez terytorium Ukrainy, której niemieckiemu koncernowi nie udało się uzyskać. 3 maja br. PGNiG ponownie zawarł umowę z Ruhrgasem na dostawy od 1 czerwca do końca 2011 roku. Wciąż jednak spółka ta nie zawarła umów transportowych z ukraińskimi operatorami. "Bardzo ważne jest, aby strona ukraińska wyraziła zgodę na finalizację umowy PGNiG z E.ON Ruhrgasem (w sprawie dostaw gazu - PAP) przez interkonektor w Drozdowiczach. To w znaczący sposób ułatwiłoby rozwiązanie problemu deficytu bilansu (gazu - PAP) w Polsce" - powiedział dziennikarzom w Sejmie wiceminister skarbu. Zaznaczył, że umowa między E.ON Ruhrgasem a PGNiG na dostawy gazu do Polski została przedłużona o kolejny miesiąc. "Ta kwestia została również przedstawiona rządowi Ukrainy - zarówno ambasadorowi Ukrainy w Warszawie, jak i polskiemu ambasadorowi w Kijowie. Oczekujemy, że nastąpi zgoda strony ukraińskiej na tranzyt gazu przez Ukrainę do Polski" - dodał Budzanowski. Rzeczniczka PGNiG Joanna Zakrzewska przyznała w rozmowie z PAP, że spółce bardzo zależy na realizacji tej umowy. "PGNiG i E.ON Ruhrgas podpisały w środę kolejny aneks. Strony zdecydowały o wydłużeniu czasu na uzyskanie zgód na transport gazu do Polski do 29 października" - podkreśliła. Dodała, że chodzi o 300 mln m sześc. gazu do końca 2011 roku. Szef PGNiG Michał Szubski zapowiedział w poniedziałek, że pierwsze ograniczenia dostaw gazu dla odbiorców przemysłowych mogą wystąpić na przełomie października i listopada. Zapewnił, że ewentualne ograniczenia nie dotkną klientów indywidualnych i sektora komunalnego. Powiedział, że z optymizmem przyjmuje informację, że polsko-rosyjskie rozmowy na temat dostaw gazu odbywają się w dobrym klimacie i będą kontynuowane. INTERIA.PL/PAP

Kryzys gazowy już się nie powtórzy? Parlament Europejski ostatecznie zatwierdził nowe unijne rozporządzenie o bezpieczeństwie dostaw gazu, które ma uchronić UE przed takim kryzysem, jaki wybuchł na przełomie lat 2008 i 2009, gdy dostawy z Rosji zostały odcięte na dwa tygodnie. - To rozporządzenie jest ważnym krokiem, by sprawić, że każde gospodarstwo domowe będzie miało zapewniony gaz nawet w przypadku zakłóceń w dostawach - oświadczył po niemal jednomyślnym głosowaniu unijny komisarz ds. energii Guenther Oettinger. Podkreślił, że to na krajach członkowskich i firmach gazowych będzie spoczywał ciężar przygotowania na ewentualny kryzys. Gdy zostanie on ogłoszony, na zasadzie solidarności kraje mają udostępniać sobie nawzajem zapasy gazu i przesyłać surowiec dzięki wybudowanym w ciągu trzech lat połączeniom krajowych systemów. Ale interwencja na rynku ma być ostatecznością; to mechanizmy rynkowe i wielomiliardowe inwestycje mają być podstawą obrony przed zakłóceniami. Przewodniczący PE Jerzy Buzek uznał, że rozporządzenie może przynieść "więcej solidarności w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego i bezpieczeństwa dostaw". - To krok w stronę prawdziwej Europejskiej Wspólnoty Energetycznej - zaznaczył.

- Parlament Europejski proponował bardziej ambitne rozwiązania, tak w zakresie budowy infrastruktury gazowej, jak i zaangażowania politycznego UE w rozwiązywanie kryzysów - przypomniał eurodeputowany PiS Konrad Szymański. Zaznaczył jednak, że "wciąż pozostaje wymierna szansa na unijną politykę energetyczną wobec kryzysów", więc PiS poparł rozporządzenie. Dla eurodeputowanych PO najważniejsze zapisy to obowiązek przygotowania w ciągu dwóch lat planów prewencyjnych i kryzysowych w każdym państwie, obowiązkowe ogłaszanie stanu kryzysowego na poziomie unijnym, jeśli dwa kraje ogłoszą stan kryzysu, uwzględnianie kryterium ryzyka geopolitycznego przy ogólnej ocenie ryzyka zagrożenia bezpieczeństwa gazowego UE oraz obowiązek dwukierunkowego przesyłu surowca w gazociągach po trzech latach od wejścia rozporządzenia. Ten tzw. rewers zapewni, że w razie odcięcia dostaw z jednego kierunku kraj może liczyć na dostawy z drugiej strony. - Do tego, by zrealizować postanowienia tego rozporządzenia, potrzeba jednak woli politycznej rządów, a przede wszystkim wysiłku finansowego UE. Bez tych dwóch czynników rozporządzenie może pozostać tylko papierowym tygrysem - powiedział w debacie europoseł PO Bogdan Sonik. Komisja Europejska będzie mogła ogłosić unijny stan kryzysowy dla regionu dotkniętego przerwami w dostawie gazu albo całej UE już na wniosek jednego kraju. Wykreślono warunek, by zakłóconych było 10 proc. dziennych dostaw do regionu. Na poziomie całej UE (albo w razie konieczności tylko w odniesieniu do danego regionu) KE będzie musiała ogłaszać stan kryzysowy, gdy zwrócą się o to władze dwóch dotkniętych krajów. Nie ma już warunku, by zakłóconych było 20 proc. dostaw (jak w obecnej dyrektywie z 2004 r.). Podczas kryzysu trzeciego stopnia (zwanego sytuacją zagrożenia) państwa mają pod okiem KE gwarantować wzajemny dostęp do zapasów. W tym celu budowana ma być odpowiednia infrastruktura przesyłowa i magazynowa. Tak jak chciała Polska, kompromis zakłada zwiększenie roli KE przez nowe instrumenty szybkiego reagowania na szczeblu wspólnotowym, jak ciągłe monitorowanie bezpieczeństwa dostaw. KE będzie miała decydującą rolę w zatwierdzaniu krajowych planów działania kryzysowego: będzie mogła domagać się poprawek w ciągu czterech miesięcy, jeśli uzna je za niewystarczające dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego. Według porozumienia, chronieni odbiorcy (tacy jak gospodarstwa domowe, szpitale, żłobki czy wybrane firmy) będą mieli zagwarantowane dostawy gazu przez 30 dni w przypadku awarii infrastruktury w zwykłych zimowych warunkach; w przypadku skrajnych temperatur przez 7 dni oraz co najmniej przez 30 dni wyjątkowo dużego zapotrzebowania podczas najniższych temperatur. Filozofią nowego rozporządzenia jest lepsze przygotowanie krajów do odcięcia dostaw, tak by w ogóle nie dopuścić do wybuchu kryzysu. Kraje mają być gotowe na skutki zamknięcia ważnej instalacji (np. gazociągu) i być w stanie zrekompensować brak dostaw zapasami albo alternatywną drogą przesyłową, by zagwarantować dzienne maksymalne zużycie (takie, jakie statystycznie zdarza się raz na 20 lat). Ten wskaźnik definiujący poważne zakłócenia dostaw (nazwany N-1) wymaga powołania w krajach członkowskich organów, które będą stale monitorować sytuację, oceniać ryzyko, przygotowywać plany działań oraz niezbędne inwestycje. Jeśli zużycie gazu wzrośnie, trzeba będzie zwiększyć zapasy albo zagwarantować alternatywne dostawy. To ma sprawić, że dostaw gazu nie będzie już można używać jako politycznego straszaka, bo ich wstrzymanie niczym krajowi nie zagrozi. Zasadą ma być współpraca regionalna, przy czym Polska znalazła się w dwóch wymienionych w rozporządzeniu grupach: z Niemcami, a także w grupie bałtyckiej wraz z Litwą, Łotwą i Estonią. Przyjęte kompromisowe zapisy zostały wcześniej uzgodnione między sprawozdawcami PE a Radą UE, gdzie reprezentowane są rządy państw członkowskich. Rada ma oficjalnie zatwierdzić rozporządzenie w październiku, tak by mogło wejść w życie przed końcem br. INTERIA.PL/PAP

Putin: Polska żąda zmiany trasy gazociągu Nord Stream Polska zwróciła się do Komisji Europejskiej z żądaniem, by ta zmusiła uczestników projektu Nord Stream (Gazociąg Północny) do zmiany uzgodnionej już trasy tej magistrali - informuje we wtorek "Kommiersant", powołując się na premiera Rosji Władimira Putina. Rosyjski dziennik wyjaśnia, że gazociąg będzie przebiegać pod jednym z polskich torów wodnych (prowadzących do Szczecina). "Kommiersant" podaje, że o stanowisku Polski Putin opowiedział wysłannikowi gazety Andriejowi Kolesnikowowi w poniedziałek podczas wizyty na holenderskim statku "Solitaire" układającym w Zatoce Fińskiej tę kontrowersyjną rurę.

Według dziennika, szef rządu Rosji oświadczył, że "Polacy nieoczekiwanie zwrócili się do Niemiec o zajęcie się sprawą, która - jak się wydawało - była rozwiązana i uzgodniona". "Chodzi o to, że niedaleko od wejścia do portu w polskim Szczecinie gazociąg Nord Stream przecina dwa tory wodne - polski i niemiecki. Polski o głębokości 13,5 metra i niemiecki - 9 metrów. Oba przebiegają przez wody terytorialne Niemiec. Magistrala ma być ułożona na głębokości 2,5 metra. Jest to zgodna z europejskimi standardami poduszka bezpieczeństwa" - przekazuje "Kommiersant" słowa Putina. "I nagle Polacy oznajmili teraz, że gazociąg powinien przechodzić na znacznie większej głębokości, niż zakładano, gdyż oni w przyszłości zamierzają pogłębić swój port i puścić swoim torem wodnym większe statki. Wcześniej o takich zamiarach nie informowali" - relacjonuje dziennik. "Kommiersant" pisze, że zapytał premiera, czy ma to jakiś związek ze sprawą Ahmeda Zakajewa. Putin - jak podaje gazeta - odpowiedział z uśmiechem: "Nie! Po prostu chcieli otrzymać nasz tranzyt". "Jest oczywiste, że mimo wszystko przejdziemy" - cytuje "Kommiersant" szefa rządu Rosji. Putin wyznał również, że zbudowanie gazociągu Nord Stream było jego marzeniem. Pytany o to, czy coś może jeszcze powstrzymać "Solitaire", Putin odparł: "Sądzę, że nic go nie powstrzyma". Dziennik przytacza także wypowiedź dyrektora zarządzającego spółki Nord Stream, przyszłego operatora Gazociągu Północnego, Matthiasa Warniga, który poinformował, że Polska wystąpiła z pozwem przeciwko Niemcom. "Kommiersant" zauważa, że Warnig przyjął to ze zdumieniem. "Polacy twierdzą, że planują w przyszłości pogłębienie portu do 15 metrów. Będą musieli samodzielnie wywieźć kilka milionów ton piasku. W rzeczywistości takiego projektu nie ma. Nie ma też zgody na taki projekt. A jeśli nawet projekt taki pojawi się w przyszłości, to zdołamy opuścić naszą rurę na bezpieczną głębokość" - oświadczył przedstawiciel Nord Stream. Warnig ocenił również, że pozew Polski nie ma żadnych szans, ponieważ - jak podkreślił - polski tor wodny przebiega przez niemieckie wody terytorialne. "A stanowisko rządu Niemiec jest znane od dawna. I teraz się nie zmieniło. Ponadto strona polska będzie musiała przedstawić ważkie dane uzasadniające potrzebę pogłębienia" - powiedział. Przedstawiciel Nord Stream zapewnił, że jeśli taki projekt mimo wszystko zostanie przedstawiony i uzupełniony, to spółka uczyni wszystko, aby zapewnić swobodny dostęp statków do portu w Szczecinie. Budowa morskiego odcinka Nord Stream, który przez Bałtyk bezpośrednio połączy Rosję z Niemcami, ruszyła w kwietniu. Gazociąg będą tworzyły dwie nitki o długości po 1220 km i przepustowości po 27,5 mld metrów sześciennych surowca rocznie. Gazociąg będzie się zaczynać od tłoczni Portowaja koło Wyborga, a kończyć w okolicach niemieckiego Greifswaldu, w pobliżu granicy z Polską. Rura będzie przebiegała przez wody terytorialne bądź wyłączne strefy ekonomiczne Rosji, Finlandii, Szwecji, Danii i Niemiec. Pierwsza nitka magistrali ma być gotowa w maju 2011 roku. Wtedy rozpocznie się układanie drugiej nitki. Do eksploatacji ma być przekazana w 2012 roku. Pierwszy gaz Gazociągiem Północnym powinien popłynąć we wrześniu 2011 roku. Budowa morskiego odcinka magistrali pochłonie 8,8 mld euro. Gaz do Nord Stream będzie dostarczany układanym równolegle gazociągiem Griazowiec-Wyborg. Jego budowa będzie kosztowała ok. 8 mld euro. Koszty nowych gazociągów na terytorium Niemiec, potrzebnych do odbioru paliwa z bałtyckiej rury, szacowane są na 2 mld euro. Spółka Nord Stream kontrolowana jest przez rosyjski Gazprom, który posiada w niej 51 proc udziałów. Po 15,5 proc. należy do niemieckich E.ON-Ruhrgas i BASF-Wintershall, a po 9 proc. - do holenderskiego Gasunie i francuskiego GdF.

KE: Polska nie prosiła o interwencję ws. Nord Stream - Polska nie prosiła Komisji Europejskiej o interwencję w sprawie przebiegu Nord Stream (Gazociągu Północnego) - powiedziała rzeczniczka KE Marlene Holzner. Dodała, że to sprawa dwustronna między Polską a Niemcami. - Zgodnie z naszymi rozmowami z polskimi władzami, nie mają one zamiaru wysłać żadnego listu, nie wysłały żadnego listu i chcą ten problem rozwiązać dwustronnie - powiedziała na codziennej konferencji prasowej Holzner. Podkreśliła, że KE nie ma kompetencji w zakresie przebiegu trasy Nord Stream i "jeśli jakiś kraj chce ją zmienić, to musi rozmawiać z (odpowiednim) rządem".

Komunikat Ministerstwa Infrastruktury: W odniesieniu do depeszy PAP z dnia 21 września 2010 r., z godz. 8.26 pt.: "Putin twierdzi, że Polska żąda zmiany trasy gazociągu Nord Stream", Ministerstwo Infrastruktury informuje: Prowadzone są bilateralne rozmowy polsko - niemieckie dotyczące obecnej lokalizacji gazociągu Nordstream (Gazociąg Północny). Postulaty Ministerstwa Infrastruktury skupiły się przede wszystkim na zapewnieniu bezpieczeństwa żeglugi i środowiska. Wśród argumentów za koniecznością zagłębienia gazociągu jest uniknięcie ryzyka katastrofy ekologicznej, porównywalnej z tą z Zatoki Meksykańskiej oraz zapewnienie rozwoju portu w Świnoujściu. Wnioski strony polskiej zostały częściowo uwzględnione w obszarze morza terytorialnego, gdzie konsorcjum Nord Stream zagłębi gazociąg na odcinku ponad 20 km, w tym na skrzyżowaniu z tzw. torem zachodnim. Strona polska nalega na zagłębienie dodatkowo 5 km gazociągu na skrzyżowaniu z tzw. torem północnym. W ostatnim czasie przeprowadzono rozmowy ze strona niemiecką, podczas których strona polska konsekwentnie prezentowała powyższe stanowisko:

30.04 br. - spotkanie polskich i niemieckich ekspertów w Berlinie,

26.05 br. - spotkanie w Warszawie w MI z Reinhardem Klingenem, dyrektorem generalnym federalnego ministerstwa transportu, budownictwa i rozwoju miast,

29.07 br. - spotkanie ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka z federalnym ministrem transportu, budownictwa i rozwoju miast Peterem Ramsauerem,

24.08 br. - spotkanie w Berlinie wiceministrów ds. transportu, Radosława Stępnia z Reinerem Bombą,

15.09 br. - spotkanie w Berlinie wiceministrów ds. transportu Anny Wypych- Namiotko wraz z Klausem-Dieterem Scheurle.

W trakcie spotkania ministra Cezarego Grabarczyka z komisarz unijną ds. morskich i rybołówstwa Marią Damanaki w dniu 22 lipca 2010 roku strona polska poinformowała o polskim stanowisku w sprawie bezpieczeństwa żeglugi na skrzyżowaniach tras żeglugowych z liniami przesyłowymi, podkreślając wolę bilateralnego rozwiązania sprawy gazociągu NS ze stroną niemiecką. Niezależnie od działań podejmowanych przez resort infrastruktury, Zarząd Portów Morskich Szczecin - Świnoujście zaskarżył decyzje lokalizacyjne dla tej inwestycje wydane przez urzędy niemieckie.

INTERIA.PL/PAP

Polska wciąż na celowniku gazowego pistoletu Kremla Polska wciąż nie podpisała z Rosją nowej umowy na dostawy gazu. Wszystko z powodu poważnych zastrzeżeń UE. Polska gospodarka musi więc brać pod uwagę scenariusz ograniczenia dostaw, bowiem w drugiej połowie października do naszego kraju przestanie płynąć błękitne paliwo zza wschodniej granicy. Kiedy nastąpią ograniczenia? Wszystko zależy od pogody, a ściślej - od temperatury, bo to ona w głównej mierze decyduje o zużyciu gazu. Jeśli surowiec z Rosji przestanie płynąć, paliwo będziemy pobierać głównie z magazynów. Te są wypełnione w 85 proc., co oznacza, że jest w nich niecały 1,4 mld metrów sześciennych gazu. W tym roku o wiele większych zapasów nie uda się już zrobić, bo rozbudowywany jest magazyn w  Wierzchosławicach i ma teraz mniejszą pojemność. Przy typowo jesiennej pogodzie - temperaturze w okolicach 5 stopni Celsjusza - dzienne zużycie wynosi około 30 mln metrów sześciennych, przy zwykłych mrozach - około 50 mln m sześć., a przy srogich mrozach - ponad 65 mln m sześć. Rachunek pokazuje, że jeśli jesień i początek zimy będą typowe, gazu z magazynów wystarczy na 45 dni, a jeśli przyjdą mrozy - na niewiele ponad 3 tygodnie. Trzeba pamiętać, że gaz wydobywamy w Polsce, a także importujemy z Niemiec. Są to jednak niewielkie ilości, które mogą przedłużyć czas bez ograniczeń dostaw nie więcej niż o kilka dni. Krzysztof Zasada

Gaz: Niezależność od Rosji się opłaca? Bank Światowy i europejskie instytucje finansowe przeanalizują opłacalność udzielenia kredytów na sumę do 4 miliardów euro na budowę gazociągu Nabucco. Byłaby to mniej więcej połowa kosztów tej inwestycji, oszacowanych na 7,9 mld euro. Bank Światowy, Europejski Bank Inwestycyjny i Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju podpisały w poniedziałek w Brukseli porozumienie w tej sprawie z konsorcjum, mającym budować Nabucco. Decyzje w sprawie finansowania tego projektu mają zapaść do połowy przyszłego roku. Pod uwagę mają być brane nie tylko aspekty gospodarcze, ale także socjalne i środowiskowe. Musi też być zagwarantowana odpowiednia ilość gazu. Gazociąg Nabucco ma zmniejszyć uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu. Budowa ma się rozpocząć w 2012 roku. Rurociągiem długości 3300 km gaz ma od 2015 roku płynąć z rejonu Morza Kaspijskiego, przez Turcję, Rumunię i Bułgarię do Europy Środkowej. Celem tego projektu, popieranego przez UE i USA, jest dywersyfikacja źródeł surowca i dróg przesyłowych, w tym zmniejszenie uzależnienia państw europejskich od dostaw gazu z Rosji. INTERIA.PL/PAP

Naftohaz na razie przywrócił dostawy gazu Ukraińska spółka NAK Naftohaz Ukrainy przywróciła dostawy gazu ziemnego do Hrubieszowa - poinformował PGNiG w komunikacie prasowym. Spółka ocenia, że nie ma gwarancji, iż dostawy gazu nie zostaną ponownie wstrzymane. - Ukraińska spółka NAK Naftohaz Ukrainy przywróciła dostawy gazu ziemnego do rejonu Hrubieszowa, jednak bez gwarancji, że gaz będzie płynąć bez zakłóceń. Teraz gaz jest dostarczany, ale dostawy w każdej chwili mogą być wstrzymane, ponieważ ze strony ukraińskiej brak jest decyzji o trwałym ich przywróceniu - napisano w komunikacie. PGNiG podał, iż liczy na pozytywne rozwiązanie tej sprawy. Spółka poinformowała, iż pomimo wstrzymania dostaw gazu z kierunku ukraińskiego wszyscy odbiorcy w rejonie Hrubieszowa mieli zapewnione dostawy surowca pochodzące z zapasów zakumulowanych w sieci oraz z krajowego systemu przesyłowego. - Ze względu na to, że do Hrubieszowa dostarczany był gaz w ilości stanowiącej ok. 0,6 promila zużycia krajowego, zaistniała sytuacja nie miała wpływu na funkcjonowanie polskiej gospodarki. Strona polska odbierała dotychczas przez Hrubieszów 9 mln m sześc. gazu rocznie - napisano. Spółka 1 września informowała, iż NAK Naftohaz Ukrainy wstrzymał dostawy gazu ziemnego do Hrubieszowa. Przerwanie dostaw argumentowane było zmianą przepisów wewnętrznych na Ukrainie, zgodnie, z którymi cała ilość gazu ziemnego z własnego wydobycia powinna być kierowana wyłącznie na pokrycie potrzeb Ukrainy, co według strony ukraińskiej uniemożliwia realizację dostaw gazu ziemnego do Polski. INTERIA.PL/PAP

PGNiG rozpoczyna poszukiwania gazu i ropy Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo rozpoczyna poszukiwania ropy i gazu w Karpatach. W Niebieszczanach w piątek ruszyło wiercenie otworu o głębokości prawie 5 km - powiedziała PAP Ewa Król z sanockiego oddziału firmy. Na razie dowiercono się do głębokości ponad 25 m. Król wyjaśniła, że koncesję na poszukiwania złóż ropy naftowej i gazu ziemnego w Bieszczadach PGNiG uzyskała w czerwcu 2007 r.

"Wtedy też zawarliśmy umowę na poszukiwanie złóż z firmami: Eurogas Polska i Energia Bieszczady. Nasza firma jest głównym operatorem i mamy 51 proc. udziałów w tym przedsięwzięciu, Eurogas 24 proc., a Energia Bieszczady 25 proc." - powiedziała. Wykonawcą prawie 5-kilometrowego odwiertu będzie zakład Poszukiwań Nafty i Gazu Jasło. Samo wiercenie na taką głębokość potrwa około pół roku. Jak podkreśliła Król, tak głębokie wiercenie jest potrzebne, bo Karpaty są trudnym terenem do poszukiwań złóż ropy i gazu. "Zanim przystąpiliśmy do wiercenia w  Niebieszczanach, geodeci przeprowadzili wiele badań i analiz, które wskazały właśnie to miejsce. Mamy nadzieję, że odwiert będzie sukcesem i odkryjemy jakieś złoże. Już podczas samego procesu wiercenia będziemy na bieżąco analizować, czy +idziemy+ w dobrym kierunku" - zaznaczyła Król. Jeśli uda się odkryć złoże gazu lub ropy, to potrzebne będą kolejne minimum trzy lata na zbudowanie infrastruktury do jego eksploatacji. "Projekt zakłada, że odwiert w Niebieszczanach będzie kosztował ok. 55 mln zł, ale nigdy nie wiadomo, na jakie trudności natrafimy, więc kwota ta może ulec zmianie" - zastrzegła Król. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zajmuje się poszukiwaniem i eksploatacją złóż gazu ziemnego i ropy naftowej oraz importem, magazynowaniem, obrotem i dystrybucją paliw gazowych i płynnych. W skład grupy kapitałowej PGNiG wchodzą 34 spółki. INTERIA.PL/PAP

Gazociąg będzie torpedowany Parlamentarzyści PiS domagają się od rządu działań, które doprowadzą do zmiany przebiegu Gazociągu Północnego, tak by nie ograniczał rozwoju polskich portów. Jeśli ich nie będzie, nie wykluczamy wniosku do Trybunału Stanu - powiedział poseł Joachim Brudziński. Brudziński poinformował w trakcie konferencji prasowej w Sejmie, że PiS będzie wnioskowało o zwołanie specjalnego posiedzenia komisji spraw zagranicznych, na którym premier przedstawiłby działania rządu ws. przebiegu Gazociągu Północnego. "Jeżeli nie będzie reakcji w najbliższym czasie, jeżeli nie będzie determinacji pana premiera Donalda Tuska i ministrów jego rządu w sprawie walki z konsorcjum Nord Stream, w interesie rozwoju portu Szczecin - Świnoujście w perspektywie kolejnych miesięcy, kolejnych lat, to nie wykluczamy wniosku do Trybunału Stanu" - powiedział dziennikarzom Brudziński. Dodał, że przed Trybunałem Stanu mogliby odpowiadać: szef MSZ Radosław Sikorski, minister skarbu Aleksander Grad i minister infrastruktury Cezary Grabarczyk. Zdaniem Brudzińskiego, rząd powinien niezwłocznie złożyć wniosek do niemieckiego sądu o wydanie zarządzenia tymczasowego, które wstrzymałoby decyzję administracyjną Federalnego Urzędu Żeglugi i Hydrografii ws. budowy gazociągu. Wicepremier, minister gospodarski Waldemar Pawlak zapowiedział, że w przyszłym tygodniu odbędą się rozmowy ze stroną rosyjską w sprawie dostaw gazu do Polski. Nie podał żadnych szczegółów dotyczących przebiegu negocjacji. Pawlak wyjaśnił, że rozmowy dotyczą dodatkowych dostaw gazu do Polski - "po tym, gdy z rynku gazowego została wyeliminowana w czasie kryzysu rosyjsko-ukraińska spółka RosUkrEnegro". Chodzi o zakup 2 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Wicepremier poinformował, że "w tej chwili spółki (PGNiG i Gazprom - PAP) rozmawiają o sprawach, które dotyczą umów związanych z operatorem systemowym (gazociągu jamalskiego - PAP)." Dodał, że strona polska przy podpisywaniu porozumienia jest zainteresowana, by wziąć pod uwagę ustalenia, które zostały już przyjęte na poziomie technicznym. Chodzi o projekt aneksu do porozumienia międzyrządowego oraz kontraktu gazowego między PGNiG i Gazpromem, który przewiduje zwiększenie dostaw do Polski do ok. 10 mld m sześc. gazu rocznie. Dokumenty zostały wynegocjowane na początku roku, jednak nie zostały podpisane ze względu na wątpliwości KE. Dotyczyły one głównie zasad ustalania taryfy za tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę i zarządzania gazociągiem jamalskim, który go transportuje do Niemiec. Projekt przewidywał także wydłużenie dostaw gazu do 2037 r. (obecna umowa przewiduje dostawy do 2022 roku) oraz tranzytu do 2045 r. (obecnie do 2019 r.). Wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak podczas wrześniowej debaty w Sejmie powiedział, że ze względu na wątpliwości (m.in. PiS), możliwe jest nieprzedłużenie terminu obowiązywania umowy. "Może warto w porozumieniu skupić się na sprawach generalnych, pozostawiając sprawy techniczne do uzgodnień na poziomie spółek. To by ułatwiało znakomicie te relacje, ponieważ sprawy techniczne są łatwiejsze do dogadania bez ciśnienia związanego z terminami obowiązywania kontraktu" - powiedział w czwartek wicepremier. Zaznaczył, że rozmowy dotyczą wszystkich spraw związanych z dostawami gazu i poszukiwane jest całościowe porozumienie. Poinformował, że w przyszłym tygodniu odbędą się rozmowy ze stroną rosyjską. "Czy to spotkanie będzie kończyło tę rundę negocjacji, będziemy mogli powiedzieć dopiero po spotkaniu" - mówił szef resortu gospodarki. "Gdyby dotyczyło to sprawy technicznej, to bym się nie wahał ani chwili, ale ponieważ w tym wszystkim jest bardzo dużo polityki i mediów, to +bóg raczy wiedzieć+, co jeszcze na drodze się pojawi. Od strony technicznej nie ma żadnych przeszkód, by doszło do porozumienia opartego o dobrze rozumiany wspólny interes" - dodał.

Gazociąg będzie przebiegać pod jednym z polskich torów wodnych (prowadzących do Szczecina).

Przedstawiciel Nord Stream wcześniej zapewnił, że jeśli taki projekt mimo wszystko zostanie przedstawiony i uzupełniony, to spółka uczyni wszystko, aby zapewnić swobodny dostęp statków do portu w Szczecinie. Budowa morskiego odcinka Nord Stream, który przez Bałtyk bezpośrednio połączy Rosję z Niemcami, ruszyła w kwietniu. Gazociąg będą tworzyły dwie nitki o długości po 1220 km i przepustowości po 27,5 mld metrów sześciennych surowca rocznie. Gazociąg będzie się zaczynać od tłoczni Portowaja koło Wyborga, a kończyć w okolicach niemieckiego Greifswaldu, w pobliżu granicy z Polską. Rura będzie przebiegała przez wody terytorialne bądź wyłączne strefy ekonomiczne Rosji, Finlandii, Szwecji, Danii i Niemiec. Pierwsza nitka magistrali ma być gotowa w maju 2011 roku. Wtedy rozpocznie się układanie drugiej nitki. Do eksploatacji ma być przekazana w 2012 roku. Pierwszy gaz Gazociągiem Północnym powinien popłynąć we wrześniu 2011 roku. Budowa morskiego odcinka magistrali pochłonie 8,8 mld euro. Gaz do Nord Stream będzie dostarczany układanym równolegle gazociągiem Griazowiec-Wyborg. Jego budowa będzie kosztowała ok. 8 mld euro. Koszty nowych gazociągów na terytorium Niemiec, potrzebnych do odbioru paliwa z bałtyckiej rury, szacowane są na 2 mld euro. Spółka Nord Stream kontrolowana jest przez rosyjski Gazprom, który posiada w niej 51 proc udziałów. Po 15,5 proc. należy do niemieckich E.ON-Ruhrgas i BASF-Wintershall, a po 9 proc. - do holenderskiego Gasunie i francuskiego GdF. INTERIA.PL/PAP

KE: nie ma już przeszkód dla terminalu w Świnoujściu KE otrzymała list z Niemiec potwierdzający, że nie ma problemów z wpływem na środowisko transgraniczne terminalu LNG w Świnoujściu. Komisja jest gotowa rozpocząć współfinansowanie projektu, nie czekając na zakończenie budowy - powiedziała PAP rzeczniczka KE. "Otrzymaliśmy list z Niemiec, że projekt LNG Świnoujście nie będzie miał znaczących niekorzystnych konsekwencji na środowisko transgraniczne - powiedziała PAP w poniedziałek rzeczniczka ds. energii Marlene Holzner. A to oznacza - dodała - że nie ma już przeszkód do unijnego finansowania projektu. "Polscy inicjatorzy projektu będą mogli już w październiku wystąpić do KE o 30 proc. w ramach prefinansowania (z 80 mln euro przyznanej unijnej dotacji)" - powiedziała PAP rzeczniczka. Zazwyczaj KE płaci całą kwotę dotacji na koniec inwestycji, ale tu jesteśmy gotowi wcześniej przekazać 30 proc. - wyjaśniła. Budowę terminala LNG realizuje Polskie LNG, spółka-córka należącego do Skarbu Państwa Gaz-Systemu. "Jak tylko otrzymamy oficjalną decyzję z KE o przyznaniu dofinansowania z informacją, że możemy ubiegać się o zaliczkę, natychmiast złożymy wniosek" - powiedziała w poniedziałek PAP rzeczniczka Polskiego LNG Justyna Bracha-Rutkowska. Dodała, że takiej decyzji Polskie LNG spodziewa się w najbliższych dniach". Zaznaczyła jednocześnie, że Polskie LNG złożyło wniosek o dofinansowanie w wysokości 55 mln euro; o 25 mln euro wystąpił zarząd Morskich Portów Szczecin i Świnoujście SA. Na projekt terminalu LNG w Świnoujściu KE przyznała 80 mln euro w ramach pakietu inwestycji w dziedzinie energii, mającego pobudzić w kryzysie europejską gospodarkę. Zgodziły się już na niego kraje członkowskie oraz Parlament Europejski. By jednak udzielić dotacji, niezbędna była niemiecka ocena wpływu na środowisko, zgodnie z konwencją z Espoo w Finlandii (o ocenach oddziaływania na środowisko w kontekście transgranicznym) z 1991 roku. Premier Donald Tusk już w sobotę poinformował, że w ostatnich "kilkudziesięciu godzinach" rząd otrzymał "upragniony komunikat, że zniknęły wszelkie przeszkody dotyczące uwarunkowań środowiskowych, tzw. transgranicznych". "Mówiąc krótko, po długich staraniach, sporach doszło do rozstrzygnięcia i strona niemiecka nie będzie zgłaszała tutaj już żadnych wątpliwości dotyczących uwarunkowań środowiskowych. To ważny moment, bo rozstrzyga już ostatecznie, że ta inwestycja nie będzie w żaden sposób blokowana" - podkreślił Tusk.

Zielone światło Na początku września prasa zagraniczna, w tym "Wall Street Journal Europe", donosiła, że niemieckie koncerny energetyczne i Gazprom, wykorzystując argumenty ochrony środowiska, uprawiają w Brukseli twardy lobbing, by o kilka lat opóźnić budowę LNG Świnoujście. Powodem lobbingu miałaby być chęć wyeliminowania konkurencji, którą dla projektu Nord Stream przedstawia planowany terminal.

Tańszy gaz? "Wall Street Journal Europe" zauważyła, że Niemcy powoływały się na konwencję z Espoo, tę samą, którą Polska i inne państwa bałtyckie posłużyły się wcześniej przeciwko planom gazociągu Nord Stream, opóźniając ich realizację o kilka lat.Spółka Polskie LNG podpisała w połowie lipca umowę z wykonawcą terminalu do odbioru gazu skroplonego w Świnoujściu. Konsorcjum firm z Włoch, Kanady, Francji i Polski ma wybudować terminal za ok. 3 mld zł i oddać go do użytku do końca czerwca 2014 r. Zdolność przeładunkowa gazoportu w Świnoujściu ma wynosić 5 mld m sześc. gazu ziemnego rocznie, z możliwością zwiększenia do 7,5 mld m sześc. LNG rocznie. To dobrze ze terminal, jak i całemu portowi w Świnoujściu, nie zagrażają już plany gazociągu Nord Stream. Przypomnijmy, iż budowa gazoportu w Świnoujściu to priorytet naszego rządu.

Optymizm Pawlaka Wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak ma nadzieję, iż kwestie zaopatrzenia Polski w gaz uda się załatwić pozytywnie do końca października. "W takim kierunku idą te działania, żeby jeszcze w październiku to porozumienie (polsko - rosyjskie porozumienie w sprawie zwiększenia dostaw gazu - PAP) zostało podpisane, i żeby nie było żadnego napięcia i problemów w zaopatrzeniu w gaz zarówno dla przedsiębiorców, jak i dla konsumentów" - mówił Pawlak na konferencji prasowej w poniedziałek w Opolu. Pytany o ewentualne plany awaryjne, wicepremier odpowiedział, że są one przygotowywane. "Mamy też rozwiązania dotyczące możliwości ewentualnego oszczędnego zużywania gazu, ale nie sądzę, żeby było to potrzebne. Mam nadzieję, że nie będzie problemu, aby porozumienie ws. dostaw gazu zostało podpisane, zwłaszcza, że firmy współpracują. Rozwiązania awaryjne mogą być gotowe na półce, jednak wolałbym, żeby nie były stosowane. Narzędzia prawne będą pod ręką, natomiast nie zamierzamy ich używać bez potrzeby" - podkreślił. Wicepremier nie chciał podać konkretnej daty podpisania porozumienia. "Terminy były podawane różne, nie chciałbym w tej chwili zapeszać. W tej chwili trwa proces zatwierdzania instrukcji negocjacyjnej, jeśli to będą sprawy zakończone, to nie sądzę, żeby były przeszkody przy podpisaniu porozumienia tak szybko, jak to możliwe" - zapowiedział. Chodzi o aneks zwiększający dostawy gazu do Polski do ok. 10 mld m sześc. rocznie. Jego projekt przygotowano po tym, gdy na początku ub.roku surowiec przestał nam dostarczać rosyjsko-ukraiński pośrednik RosUkrEnergo. Dokument został wynegocjowany na początku roku, jednak nie został podpisany ze względu na pytania KE. Dotyczyły one głównie zasad ustalania taryfy za tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę i zarządzania gazociągiem, który go transportuje do Niemiec. INTERIA.PL/PAP

Błękitne paliwo - przyszłość Europy Wiele wskazuje na to, że w perspektywie kolejnych 20 lat znaczenie gazu ziemnego w Polsce i Europie wyraźnie wzrośnie. W związku z tym już teraz pojawia się potrzeba zagwarantowania pewnych źródeł i regularnych dostaw tego surowca. Tym bardziej, że wydobycie ze źródeł własnych, z których obecnie Stary Kontynent pokrywa połowę zapotrzebowania, będzie spadać. Zapotrzebowanie na gaz w Europie sięga obecnie 580 mld m sześc. rocznie. Zdecydowaną większość generują przemysł oraz energetyka i to właśnie w tym sektorze eksperci upatrują największego wzrostu zapotrzebowania na gaz ziemny. Rozwój technologii służących oszczędzaniu energii sprawia, że specjaliści nie przewidują znacznych wzrostów zapotrzebowania na elektryczność. Powodem wzrostu zapotrzebowania na błękitne paliwo będą zmiany w sposobie produkcji energii. Przewiduje się, że na początku lat 30. naszego wieku Europa będzie potrzebowała o ok. 200 mld m sześc. więcej gazu niż obecnie. Skąd bierze się taka atrakcyjność tego paliwa? Najczystsze paliwo Powodem, dla którego znaczenie gazu wzrośnie, są przede wszystkim restrykcje związane z emisją gazów cieplarnianych. Potrzeba ograniczenia emisji CO2 spowoduje, że większy nacisk położony zostanie na otrzymywanie energii ze źródeł odnawialnych oraz elektrowni atomowych i gazowych. W niektórych krajach Europy, takich jak Wielka Brytania, Hiszpania, Turcja, Włochy czy Holandia, już teraz gaz ziemny ma największy udział w produkcji elektryczności. Kontrast na tym polu stanowi m.in. Polska, w której zaledwie dwa proc. energii produkuje się przy użyciu gazu ziemnego. W naszym kraju przytłaczająca większość elektrowni napędzana jest węglem, a więc najbardziej szkodliwym dla środowiska surowcem. W podobnej sytuacji są Czesi. Jeśli kraje opierające wytwarzanie energii na węglu w najbliższym czasie nie zrobią nic w celu zmiany takiego stanu rzeczy, czekają je znaczne kary związane z tzw. pakietem klimatycznym. Nadrabianie tych zaległości w przejściu na bardziej ekologiczne źródła pozyskiwania energii będzie powodem tak dużego wzrostu znaczenia gazu, uważanego za najczystsze paliwo.

Źródła surowca Obecnie ok. 50 proc. zapotrzebowania Europy pokrywane jest ze źródeł własnych. Najwięcej surowca UE importuje z Rosji (ok. 25 proc.) oraz z Afryki (ok. 20 proc. - głównie z Algierii). Pozostałe pięć proc. to gaz pochodzący ze Środkowego Wschodu. Za 20 lat Europa będzie zużywała o 1/3 gazu więcej, a jednocześnie jej możliwości wydobywcze znacznie zmaleją. Jak ostrożnie szacują eksperci, w 2030 r. Unia Europejska będzie importować ok. 80 proc. błękitnego paliwa. Skąd wtedy popłynie do nas gaz? Z pewnością wciąż największymi eksporterami pozostaną Rosja, Afryka i Bliski Wschód. Jednak kraje UE już szukają możliwości zapewnienia sobie dostaw także z innych źródeł. Temat gazu w polityce energetycznej Europy jest coraz częściej poruszany zarówno przez przedstawicieli branży gazowniczej, jak i europejskich polityków. O przyszłości gazu w Europie rozmawiali także polscy gazownicy, podczas II Kongresu Polskiego Przemysłu Gazowniczego.

Terminale LPG Jedną z alternatyw dla dotychczasowych dostaw gazu do Europy są terminale LPG. Obecnie na Starym Kontynencie mamy ok. 200 takich terminali, a ich liczba w przeciągu najbliższych dziesięcioleci może się nawet podwoić. Już w 2007 r. dzięki terminalom do Europy trafiło ok. 60 mld m sześc. (ponad 10 proc.) skroplonego gazu z Afryki Zachodniej i Ameryki Południowej. Poprzez gazoporty surowiec dostarczany jest m.in. do Hiszpanii, dla której terminale LPG są podstawowym źródłem dostaw gazu. Warto także przypomnieć, że państwo z Półwyspu Iberyjskiego jest jednym z tych krajów, które swoje zapotrzebowanie na energię zaspokajają w większości gazem. Pokazuje to skalę możliwości, jaka drzemie w tym sposobie przesyłu paliwa.

Niezbędne inwestycje Mieszkańcy Europy wciąż liczą także na alternatywne źródła pozyskiwania błękitnego paliwa, jakimi są tight gas oraz shale gas. Jednak nie możemy traktować ich jako pewnych. W związku z tym nie sposób obecnie budować na nich strategii pozyskiwania gazu na przyszłość. Pewny jest jedynie wzrost zapotrzebowania na błękitne paliwo w ciągu najbliższych dziesięcioleci. Aby mu sprostać, niezbędna jest inwestycja w nowoczesną infrastrukturę przesyłową i kolejne gazoporty, takie jak ten powstający właśnie w Świnoujściu. Marcin Jellinek

Ekologiczna energia Według prognoz energetyka spowoduje wzrost zapotrzebowania na gaz. W ciągu najbliższych 20 lat wspomniana branża będzie wykorzystywać o 1/3 więcej gazu niż teraz. Wynika to z nowej polityki Rady Europy, która chce do 2020 r. zmniejszyć zużycie energii w całej UE, zakładając jednocześnie wzrost pozyskiwania jej z ekologicznych surowców, obniżając w ten sposób emisję gazów cieplarnianych. Za wykorzystaniem gazu przemawia w dużej mierze ochrona środowiska. Szczególnie w naszym kraju, gdzie ponad 95 proc. energii wytwarzane jest z węgla. Co prawda nic nie wskazuje na to, by pod względem ceny gaz w ciągu najbliższych lat miałby być bardziej atrakcyjny od węgla, jednak efekt cieplarniany i polityka zmniejszania emisji CO2 sprawiają, że gaz - jako najczystsze paliwo kopalne - czeka w Europie świetlana przyszłość. Jednak razem ze zwiększonym popytem na gaz pojawi się problem zaspokojenia potrzeb. Przy prognozach przewidujących zwiększone zapotrzebowanie na błękitne paliwo oraz przy jednoczesnym spadku wydobycia go w Europie Środkowej i Zachodniej coraz większą rolę będą spełniać terminale LNG - podobne do tego budowanego obecnie w Świnoujściu. Szacuje się, że produkcja LNG do 2030 r. wzrośnie ponaddwukrotnie, osiągając poziom 750 mld m sześc., co będzie stanowiło około 17 proc. światowego zapotrzebowania na gaz. Za pośrednictwem terminali LNG Europa zyska kilka nowych źródeł pozyskiwania gazu. Dzięki nim będzie mogła zdywersyfikować dostawy, zwiększając w znacznym stopniu import z Afryki czy z Bliskiego Wschodu. Do rangi lidera w produkcji i transporcie skroplonego gazu urasta powoli Katar, który w ciągu najbliższych dwóch dziesięcioleci będzie ważnym partnerem dla Europy. Między innymi z tego źródła będziemy sprowadzać gaz do terminalu w Świnoujściu. prof. Stanisław Rychlicki

Krajowe wydobycie gazu przez PGNiG wzrośnie o 0,2-0,3 mld m sześciennych Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zwiększy wydobycie gazu o 0,2-0,3 mld metrów sześciennych rocznie dzięki otwartej właśnie kopalni gazu ziemnego Wielichowo koło Grodziska Wielkopolskiego, która powstała kosztem około 200 mln zł. "Łączne zasoby wydobywalne ze złóż Wielichowo, Ruchocice, Łęki, Elżbieciny i Jabłonna są szacowane na ponad 3,5 mld m sześc. gazu ziemnego zaazotowanego" - napisano w komunikacie. Spółka podała, że dzięki uruchomieniu kopalni Wielichowo krajowe wydobycie gazu ziemnego w przeliczeniu na gaz wysokometanowy wzrośnie o około 200-300 mln m sześc. rocznie. Kopalnia Wielichowo, której budowa trwała od 2009 roku, jest ściśle powiązana z dwiema innymi oddanymi inwestycjami PGNiG SA w tym rejonie: podziemnym magazynem gazu Bonikowo oraz odazotownią Grodzisk. PGNiG w 2009 roku wydobyło w kraju 4,11 mld metrów sześciennych gazu w przeliczeniu na gaz wysokometanowy.

INTERIA.PL/PAP

PGNiG uruchamia podziemny magazyn Podziemny magazyn gazu uruchomi we wtorek w Bonikowie (Wielkopolskie) Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. Jego pojemność wyniesie 200 mln m sześc. Kosztował 170 mln zł.

Jak poinformowała w poniedziałek PAP rzeczniczka PGNiG Joanna Wasicka-Zakrzewska, magazyn został wybudowany na bazie częściowo wyczerpanego złoża gazu ziemnego Bonikowo. Jego budowę rozpoczęto w kwietniu 2009 roku, kosztował 170 mln zł. Maksymalna wydajność zatłaczania gazu do magazynu Bonikowo wyniesie 1,68 mln m sześc. na dobę oraz 70 tys. m sześc. na godzinę. Maksymalna wydajność odbioru gazu z magazynu wyniesie 2,40 mln m sześc. na dobę oraz 100 tys. m sześc. na godzinę. Cykl zatłaczania i odbioru gazu z magazynu realizowany będzie za pomocą dwóch odwiertów. "Magazyn ma na celu stabilizację pracy systemu gazu zaazotowanego oraz zapewnienie lepszego zarządzania zdolnościami produkcyjnymi okolicznych złóż. Ma on być zasilany gazem zaazotowanym z dwóch kierunków: węzła rozdzielczego Kościan oraz gazociągu przesyłowego Krobia-Grodzisk" - poinformowała rzeczniczka. Jak informuje PGNiG, podziemne magazyny gazu są istotnym elementem pokrycia zmiennego zapotrzebowania rynku na gaz ziemny, gwarantującym bezpieczeństwo dostaw dla odbiorców. W czerwcu br. Komisja Europejska zaakceptowała wniosek PGNiG S.A. i przyznała dofinansowanie na cztery projekty Podziemnych Magazynów Gazu (PMG) realizowane w Polsce w wysokości ok. 1,54 mld zł. W najbliższych latach Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo wybuduje w sumie dziewięć podziemnych magazynów gazu, część z nich powstanie za środki unijne. Rozbudowane zostaną PMG w Strachocinie na Podkarpaciu, w Wierzchowicach na Śląsku i w Mogilnie w Kujawsko-Pomorskiem. Zgodnie ze strategią rozwoju spółki do 2015 r., zaplanowano zwiększenie pojemności PMG z obecnych 1,6 mld m sześc. do ponad 3 mld m sześc. Inwestycje kosztować będą ok. 3,5 mld zł. INTERIA.PL/PAP

Pierwsze szacunki zasobów gazu łupkowego - wiosną 2011 roku - Pierwsze wiarygodne szacunki zasobów gazu łupkowego w północnej Polsce powstaną wiosną 2011 roku. Pod koniec przyszłego roku dostępne będą dane dla całej Polski - powiedział PAP dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego Jerzy Nawrocki. Podkreślił, że jak dotąd Państwowy Instytut Geologiczny oficjalnie nie przedstawił żadnej oceny potencjalnych zasobów gazu łupkowego w Polsce. - W przekazach medialnych pojawiały się dywagacje na temat wielkości zasobów, opierające się rzekomo na danych Instytutu. Wstępne szacunki, wykonane przez firmy konsultingowe Wood Mackenzie - mówiące o 1,4 bln m sześc. i Advanced Resurces International - mówiące o 3 bln m sześc. - opierają się na nieujawnionej metodologii. Nie możemy ich ani potwierdzić, ani im zaprzeczyć - powiedział. Dodał, że wedle wiedzy Instytutu firmy te w swoich szacunkach nie uwzględniły m.in. zawartości materii organicznej w pokładach surowca, a także stopnia dojrzałości tej materii. Szacunki, nad którymi w przyszłym roku będzie pracował Instytut, powstaną dzięki porozumieniu zawartemu przez przedstawicieli PIG z amerykańską służbą geologiczną USGS (ang. U.S. Geological Survey) ws. polskoamerykańskiej współpracy w ocenie zasobów gazu łupkowego w naszym kraju. - Zgodnie z porozumieniem, na amerykańskim oprogramowaniu i sprzęcie będzie szkolona polska służba geologiczna. Następnie - z wykorzystaniem amerykańskiej technologii - oszacujemy zasoby surowca. Amerykanie chcieliby, by Państwowy Instytut Geologiczny stanowił coś w rodzaju centrum dla oceny potencjału wydobycia gazu łupkowego w Europie Środkowej. Chcą nas do takiego zadania przygotować - zaznaczył Nawrocki. Powiedział, że nie może zdradzać szczegółów amerykańskiej technologii. To są dziesiątki różnych parametrów, które wprowadzane są do wyspecjalizowanych programów informatycznych. Następnie stosuje się bardzo zaawansowane metody statystyczne - powiedział. Dodał, że szacunkami na pewno będą zainteresowane firmy zaangażowane w proces poszukiwania gazu w Polsce, jednak jako pierwszy zapozna się z nimi polski resort środowiska. Zdaniem Nawrockiego, będą mogły one wpłynąć na decyzje o ewentualnej eksploatacji złóż w różnych regionach kraju. Stronę amerykańską w rozmowach dot. polsko-amerykańskiej współpracy reprezentowała dr Ingrid Verstaeten, kierująca w przeszłości wieloma międzynarodowymi programami udostępniania wody (obecnie szefowa Europe and Eurasia USGS International Programs Office) oraz dr Donald Gautier, specjalista w dziedzinie oceny zasobów ropy i gazu, który ostatnio przedstawił szacunki potencjalnych zasobów węglowodorów w Arktyce.

W ostatnich latach Ministerstwo Środowiska wydało ponad 40 podmiotom przeszło 70 koncesji na poszukiwanie gazu niekonwencjonalnego w Polsce, głównie amerykańskim firmom, m.in.: Exxon Mobil, Chevron, Maraton, ConocoPhillips i kanadyjskiej Lane Energy. Ponad 25 proc. koncesji ma Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG). W pozyskiwaniu gazu ze złóż niekonwencjonalnych przodują Stany Zjednoczone, gdzie ok. 10 proc. wydobycia gazu pochodzi właśnie z tego rodzaju złóż. Amerykanie zakładają zwiększanie wydobycia, bo udokumentowane zasoby gazu z takich złóż są znacznie większe od złóż konwencjonalnych. Firmy pozyskujące gaz łupkowy zapewniają, że stosowane do tego celu technologie są nowoczesne, innowacyjne i bezpieczne. W Polsce rozpoznanie trwa teraz w dwóch miejscach. Pierwsze wiercenia w poszukiwaniu niekonwencjonalnego gazu wykonało w Markowoli na Lubelszczyźnie PGNiG, a kanadyjska firma Lane Energy - w Łebieniu na Pomorzu. Planowane są prace w kolejnych miejscach - głównie w pasie od wybrzeża Bałtyku w kierunku południowo-wschodnim, do Lubelszczyzny. Drugi obszar potencjalnych poszukiwań to zachodnia część Polski, głównie woj. wielkopolskie i dolnośląskie. Gaz ze złóż niekonwencjonalnych, czyli ze złóż typu tight (ściśniętych) oraz łupkowych, jest trudniejszy w wydobyciu od gazu ze złóż konwencjonalnych.

INTERIA.PL/PAP

W kwietniu będziemy drugim Katarem? Pierwsze wiarygodne szacunki zasobów gazu łupkowego w północnej Polsce powstaną w połowie kwietniu przyszłego roku. Pod koniec 2011 roku dostępne będą dane dla całej Polski - powiedział PAP dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego Jerzy Nawrocki. Jak zaznaczył, kwietniowe szacunki będą dotyczyły Pomorza - w pasie od Koszalina do Gdańska. Szacunki dotyczące pozostałych regionów, w tzw. pasie łupkowym - który obejmuje ok. jedną czwartą powierzchni Polski, od Pomorza przez okolice Warszawy, Lublina, aż po Rzeszów - będą gotowe na koniec roku. Zdaniem Instytutu, szacunki będą mogły wpłynąć na decyzje o ewentualnej eksploatacji złóż w różnych regionach kraju. Za 3-4 lata będziemy wiedzieli, czy jest jakiś obszar, w którym warto ekonomicznie podjąć eksploatację. (...) Musimy stanąć na głowie, żeby stworzyć inwestorom, dysponującym technologią, jak najlepsze warunki w naszym kraju dla celów rozpoznania zasobów tego gazu - powiedział. W ostatnich latach Ministerstwo Środowiska wydało ponad 40 podmiotom przeszło 70 koncesji na poszukiwanie gazu niekonwencjonalnego w Polsce, głównie amerykańskim firmom, m.in.: Exxon Mobil, Chevron, Maraton, ConocoPhillips i kanadyjskiej Lane Energy. Ponad 25 proc. koncesji ma Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG). W pozyskiwaniu gazu ze złóż niekonwencjonalnych przodują Stany Zjednoczone, gdzie ok. 10 proc. wydobycia gazu pochodzi właśnie z tego rodzaju złóż.

W kolejce po licencję W Polsce rozpoznanie trwa w dwóch miejscach. Pierwsze wiercenia w poszukiwaniu niekonwencjonalnego gazu wykonało PGNiG w Markowoli na Lubelszczyźnie, a kanadyjska firma Lane Energy - w Łebieniu na Pomorzu. Planowane są prace w kolejnych miejscach - głównie w pasie od wybrzeża Bałtyku w kierunku południowo-wschodnim, do Lubelszczyzny. Drugi obszar potencjalnych poszukiwań to zachodnia część Polski, głównie woj. wielkopolskie i dolnośląskie. Gaz ze złóż niekonwencjonalnych, czyli ze złóż typu tight (ściśniętych) oraz łupkowych, jest trudniejszy w wydobyciu od gazu ze złóż konwencjonalnych.

Wielka niewiadoma Wstępne, niepotwierdzone opracowania amerykańskich firm szacują zasoby gazu łupkowego w Polsce na minimum 1,5 biliona metrów sześciennych. Według niektórych ekspertów, w Polsce może być od 1,4 do nawet 3 bln metrów sześć. gazu uwięzionego w łupkach. Dla porównania, ilość gazu w konwencjonalnych złożach szacuje się w Rosji na 47 bln, w Katarze - 14 bln, a w Iraku - 3 bln.

PGNiG odwoła się od 2 mln zł kary nałożonej przez URE Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zapowiada odwołanie się od kary w wysokości 2 mln zł, jaką na spółkę nałożył niedawno prezes Urzędu Regulacji Energetyki. Chodzi o nieprzestrzeganie warunków koncesji na obrót gazem z zagranicą. - Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo SA nie zgadza się z zasadnością kary pieniężnej w wysokości 2 mln zł nałożonej na spółkę przez Prezesa URE i planuje wniesienie odwołania do Sądu - czytamy w środowym komunikacie. Termin wniesienia odwołania upływa 4 stycznia 2011 r. - podał PGNiG. Prezes URE 16 grudnia br. nałożył na PGNiG karę 2 mln zł, odpowiadającą 4,85 proc. przychodu z działalności objętej koncesją (obrót gazem z zagranicą) z 2009 r. Kara została nałożona za naruszenie warunków tej koncesji. W ocenie prezesa URE, w latach 2007 i 2008 PGNiG przekroczył maksymalny udział gazu importowanego z jednego kraju (Rosji) w stosunku do całkowitego importu - potwierdziła w środę rzeczniczka URE Agnieszka Głośniewska. Udział taki jest określony w Rozporządzeniu Rady Ministrów z 24 października 2000 r. ws. minimalnego poziomu dywersyfikacji dostaw gazu z zagranicy. - PGNiG SA nie zgadza się z zarzutem Prezesa URE, że Spółka nie przestrzegała warunków udzielonej jej koncesji na obrót gazem z zagranicą w latach 2007 i 2008 - podkreśliła w środę gazowa spółka. PGNiG nie zgadza się ze stwierdzeniem Prezesa URE, że w 2007 roku przekroczyło udział gazu ziemnego importowanego z Rosji w stosunku do całkowitej wielkości gazu importowanego o 1,14 pkt procentowego, natomiast w 2008 roku o 2,76 pkt procentowego. - Należy zauważyć, że Prezes URE przy określaniu wielkości udziału gazu importowanego z jednego kraju pochodzenia, nie uwzględnia dostaw gazu do Polski z kierunków: zachodniego (Niemcy) oraz południowego (Czechy), traktując te dostawy jako nabycie wewnątrzwspólnotowe, nie objęte pojęciem importu - uzasadnia PGNiG. Ponadto spółka wskazuje, że określone w rozporządzeniu dla poszczególnych lat maksymalne udziały gazu importowanego były kalkulowane przy założeniu uruchomienia dostaw gazu z kierunku skandynawskiego, przede wszystkim z Norwegii, do czego nie doszło. - Należy zauważyć, że podstawowym celem działalności spółki jest zapewnienie ciągłych i nieprzerwanych dostaw gazu ziemnego do odbiorców w kraju - podkreśla PGNiG. Przypomina jednocześnie, że nie jest już odpowiedzialna za rozbudowę infrastruktury, która decyduje o możliwościach dywersyfikacji dostaw. Infrastrukturą tą zajmuje się należący do Skarbu Państwa Operator Gazociągów Przesyłowych Gaz-System.

Przodują USA z Kanadą W ostatnich latach produkcja gazu łupkowego w USA wzrosła ośmiokrotnie. Obecnie 10 procent produkcji amerykańskiego gazu ziemnego pochodzi z łupków bitumiczych. Analitycy przewidują , że w przyszłości jego udział wzrośnie do 30 procent i USA będą mogły go eksportować. INTERIA.PL/PAP

Polska może dokonać skoku cywilizacyjnego - Jeśli potwierdzi się istnienie gazu łupkowego, to wówczas z korzyścią dla Polski będziemy mogli ten gaz eksportować do krajów zachodniej Europy po konkurencyjnych cenach - powiedział dziennikarzom wiceminister skarbu państwa Mikołaj Budzanowski. Chodzi o zasoby gazu łupkowego na terenach objętych koncesjami, gdzie obecnie prowadzone są badania, m.in. przez PGNiG. Wiceminister dodał, że cieszy się, iż problem gazu łupkowego został dostrzeżony podczas szczytu energetycznego UE. Jeśli potwierdzą się perspektywy gazu w Polsce, to jest to wielka możliwość dokonania skoku cywilizacyjnego. Już nie mówimy tylko w  kategoriach bezpieczeństwa Polski w zakresie bilansowania gazu, ale całej tej części Europy, zarówno naszego zachodniego, jak i naszych południowych sąsiadów - zaznaczył. Budzanowski uczestniczy w poniedziałek w zorganizowanej w Warszawie konferencji "IV CEE Gas Summit. Polska a światowy rynek gazu". Pod koniec grudnia dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego Jerzy Nawrocki mówił, że pierwsze wiarygodne szacunki zasobów gazu łupkowego w północnej Polsce powstaną w połowie kwietniu przyszłego roku. Pod koniec 2011 roku dostępne będą dane dla całej Polski. W ostatnich latach Ministerstwo Środowiska wydało ponad 40 podmiotom przeszło 70 koncesji na poszukiwanie gazu niekonwencjonalnego w Polsce, głównie amerykańskim firmom, m.in.: Exxon Mobil, Chevron, Maraton, ConocoPhillips i kanadyjskiej Lane Energy. Ponad 25 proc. koncesji ma Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG). W pozyskiwaniu gazu ze złóż niekonwencjonalnych przodują Stany Zjednoczone, gdzie ok. 10 proc. wydobycia gazu pochodzi właśnie z tego rodzaju złóż. Amerykanie zakładają zwiększanie wydobycia, bo udokumentowane zasoby gazu z takich złóż są znacznie większe od złóż konwencjonalnych. Firmy pozyskujące gaz łupkowy zapewniają, że stosowane do tego celu technologie są nowoczesne, innowacyjne i bezpieczne. W Polsce rozpoznanie trwa obecnie w dwóch miejscach. Pierwsze wiercenia w poszukiwaniu niekonwencjonalnego gazu wykonało PGNiG w Markowoli na Lubelszczyźnie, a kanadyjska firma Lane Energy - w Łebieniu na Pomorzu. Planowane są prace w kolejnych miejscach - głównie w pasie od wybrzeża Bałtyku w kierunku południowo-wschodnim, do Lubelszczyzny. Drugi obszar potencjalnych poszukiwań to zachodnia część Polski, głównie woj. wielkopolskie i dolnośląskie. Gaz ze złóż niekonwencjonalnych, czyli ze złóż typu tight (ściśniętych) oraz łupkowych, jest trudniejszy w wydobyciu od gazu ze złóż konwencjonalnych. INTERIA.PL/PAP

PGNiG dokręca kurek do PKN Orlen Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo w związku z utrzymującymi się niskimi temperaturami i wzrostem zapotrzebowania na gaz ziemny zmniejszyło dostawy tego surowca do PKN Orlen - podało PGNiG w komunikacie. "Zarząd Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa informuje, iż w związku z utrzymującymi się niskimi temperaturami i wzrostem zapotrzebowania odbiorców na gaz ziemny, w dniu 2 marca 2011 roku PGNiG zmniejszyło dostawy surowca do PKN Orlen" - podało PGNiG w komunikacie. "Decyzja ta została podjęta na podstawie obowiązujących umów handlowych między firmami, przewidujących możliwość zmniejszenia dostaw" - dodano. W komunikacie prasowym PGNiG podał zaś, że pozostali odbiorcy gazu ziemnego otrzymują paliwo zgodnie z zapotrzebowaniem. "Obecnie zapotrzebowanie dobowe kształtuje się na poziomie 55-56 mln m3/dobę i przewiduje się, że utrzyma się ono na tym poziomie przynajmniej do końca tygodnia" - podał PGNiG w komunikacie prasowym.

Nie będzie zakłóceń w produkcji PKN ORLEN W związku z wprowadzonym przez Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zmniejszeniem dostaw gazu dla PKN ORLEN, Koncern informuje, że ograniczenie nie spowoduje znaczących zakłóceń w funkcjonowaniu Zakładu Produkcyjnego w Płocku i nie przekracza ono dopuszczalnego poziomu przewidzianego w umowie Koncernu z PGNiG. Należy podkreślić, iż PKN ORLEN jest przygotowany technologicznie na sytuacje zmniejszonego poboru gazu dzięki możliwości elastycznego zagospodarowania strumieni procesowych. Ponadto okres postoju remontowego instalacji Hydrokrakingu i Wytwórni Wodoru, który nastąpi już za kilka dni, zmniejszy zapotrzebowanie zakładu produkcyjnego na gaz ziemny. INTERIA.PL/PAP

Polska ma drastycznie niskie zapasy Magazyny PGNiG są zapełnione gazem w ok. 15 proc. Zdaniem ekspertów, stosunkowo niewielkie zapasy surowca to efekt mroźnej zimy, jednak nie stanowi to zagrożenia dostaw dla przemysłu i odbiorców indywidualnych."Obecnie w magazynach PGNiG SA znajduje się ponad 200 mln metrów sześciennych gazu, co stanowi ok. 15 proc. ich wypełnienia. Czyli tyle, ile zawsze o tej porze roku. Dostawy gazu do odbiorców nie są zagrożone" - poinformowało w poniedziałek PAP biuro prasowe PGNiG. Pomimo tego 2 marca PGNiG prewencyjnie zmniejszyło dostawy surowca do PKN Orlen SA - "w związku z utrzymującymi się niskimi temperaturami i wzrostem zapotrzebowania odbiorców na gaz ziemny". Decyzja ta - jak podała gazowa spółka - została podjęta na podstawie obowiązujących umów handlowych między firmami, przewidujących możliwość zmniejszenia dostaw oraz w  porozumieniu z PKN Orlen. W poniedziałek PGNiG poinformowało w komunikacie, że 7 marca o godz. 22 zniesie ograniczenia w dostawach gazu do PKN Orlen, wprowadzone 2 marca. Zdaniem b. prezesa PGNiG Andrzeja Lipko, wraz z poprawą pogody magazyny gazowe zaczną na nowo zapełniać się surowcem. "Zima była dosyć nietypowa - luty był najzimniejszy od szeregu lat. W związku z tym zużycie gazu wzrosło i magazyny zostały +zczerpane+ ponad normę. Nie widzę jednak zagrożenia dla dostaw surowca. PKN Orlen ma pewne ograniczenia w odbiorze, ale zakładów chemicznych jest dużo więcej. Gdyby były jakieś niepokojące sygnały, dostawy gazu mogłyby zostać w niewielkim stopniu ograniczone dla zakładów branży chemicznej (...), ale bez uszczerbku dla ich funkcjonowania. Odbiorcy komunalni nie powinni czuć się jednak zagrożeni" - powiedział w poniedziałek PAP. Również ekspert rynku Andrzej Szczęśniak nie widzi obecnie zagrożenia dostaw gazu dla odbiorców przemysłowych i indywidualnych. "Zima była dosyć długa i chyba najzimniejsza od wielu lat, a nie ma systemów całkowicie odpornych na ekstremalne warunki klimatyczne. I to jest wyzwanie dla całego systemu gazowniczego" - powiedział. "Jedyne zagrożenie widzę w dalszych warunkach pogodowych. Pamiętam zimę sprzed kilkunastu lat, która trwała do końca kwietnia. Jeśli jeszcze w tym roku nadejdą mrozy, to może być to kłopotem dla sytemu. Ale wtedy zawsze mamy możliwość zwrócenia się do Rosjan, którzy posiadają zapasy gazu" - podkreślił. Dodał, że na początku 2010 r. w Wielkiej Brytanii, która jest krajem zdywersyfikowanych dostaw gazu, odłączano firmy od gazu z powodu niskich temperatur. "Tak więc pamiętajmy, że te systemy nie są do końca odporne na zagrożenia pogodowe" - zaznaczył. Powiedział też, że gdyby nie zawarta z Rosjanami umowa w sprawie zwiększenia dostaw gazu do Polski, od trzech miesięcy w Polsce nie byłoby gazu. Zaznaczył też, że Polskę zabezpieczyłby dodatkowy 1 mld metrów sześciennych powierzchni magazynowej (obecnie 1,6 mld metrów sześciennych - PAP). "Wydaje mi się, że więcej to już byłoby przeinwestowanie. Druga rzecz to lepszy system przesyłowy. Ale nad tymi rzeczami trwają prace i to jest pocieszające - PGNiG buduje magazyny, a Gaz-System poprawia sieć przesyłową" - zaznaczył. W październiku ub. r. wicepremierzy Polski i Rosji, Waldemar Pawlak oraz Igor Sieczin podpisali w Warszawie międzyrządowe porozumienie w sprawie zwiększenia dostaw gazu do Polski. PGNIG i Gazprom podpisały aneks do kontraktu jamalskiego. Porozumienie dotyczy zwiększenia dostaw rosyjskiego gazu do Polski o ok. 2 mld m sześc. rocznie. Zgodnie z tą umową tranzyt gazu jest przewidziany do 2019 r., a dostawy do 2022 r. INTERIA.PL/PAP

Zapasy gazu mamy na 4 dni Mamy obecnie zapas 230 mln m. sześć. gazu ziemnego. Przy obecnych temperaturach wystarczy to Polsce zaledwie na cztery dni, alarmuje "Dziennik Polski". W naszych magazynach można ulokować ok. 1,6 mld. m. sześć. błękitnego paliwa. Zatem są one teraz wypełnione w zaledwie 14 proc. Przyczyniła się do tego pogoda. Bywały dni, gdy dobowe zapotrzebowanie na gaz sięgało ponad 60 mln. m. sześć. Od wielu lat wiadomo, że mamy za mało magazynów, a ich pojemność jest niewystarczająca. Szczególnie boleśnie nasz stan posiadania widać na tle innych krajów UE. Nawet gdyby magazyny były zapełnione po brzegi, to i tak nasze zapasy wystarczą w  najlepszym przypadku na nieco ponad miesiąc (zakładając średnie zużycie na poziomie 50 mln m. sześć. na dobę). Dla porównania Węgry, liczące 4 razy mniej mieszkańców niż Polska, mają w swoich magazynach miejsce na ok. 3,5 mld. m. sześć. Potentatem są Niemcy; ich magazyny mają pojemność 12-krotnie większą od naszej. Ponadto budują kolejne. Do 2015 r. pojemność naszych magazynów ma wzrosnąć do 3,8 mld. m. sześć. Będzie to kosztowało ponad 3,5 mld. zł. W rozbudowie pomoże nam Unia Europejska, która przeznaczyła na ten cel 390,5 mln. euro (ok. 1,55 mld. zł). Pieniądze te musimy wykorzystać do czerwca 2015 r. INTERIA.PL/PAP

Wniosek o podwyżkę cen gazu PGNiG wystąpiło do URE z wnioskiem o podwyżkę cen taryfy gazowej o kilka procent. Według informacji Parkietu taryfa tym razem miałaby tym razem obowiązywać tylko przez 2 miesiące czyli do końca maja br. Oznaczałby to, iż z koncern maja PGNiG wystąpiłby ponownie o zmianę taryfy łącznie ze zmiana taryf stosowanych przez spółki dystrybucyjne, z nieoficjalnych informacji wynika, iż wzrost stawek dystrybucyjnych mógłby wnieść. Oceniamy, i­ PGNiG ma szanse na wynegocjowanie podwyżki taryfy gazowej, ale nie w większym stopniu niż­ miała ostatnia obniżka czyli około 3 proc. (M.Kalwasinska) Tymczasem Ukraińscy odbiorcy rosyjskiego gazu mogliby liczyć na obniżenie cen tego surowca, jeśli Kijów zgodziłby się na połączenie Gazpromu z państwową spółką paliwową Naftohaz Ukrainy - oświadczył w Moskwie prezes Gazpromu Aleksiej Miller. DM PKO BP S.A.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ZN 392
392
392 Manuskrypt przetrwania
392 , Rozwój chwytu
387 392 id 36434 Nieznany
392
93.83.392, ROZPORZĄDZENIE
392
ZoneBudgetv2 1 OFR 90 392
392
EGZAMIN Z MIKRO 2006[392](2), Studia (zarządzanie), mikroekonomia
392 pytania i odpowiedzi na nasza katedre biologia, MEDYCYNA - ŚUM Katowice, I ROK, Biologia medyczn
392
392

więcej podobnych podstron